RUCH MUZYCZNY
Słuszny czy nie słuszny, ale bardzo często słyszeć lub czytać można zarzut, czytelnikom czyniony, że zbyt pragną nowości, że nie umieją wytrwale pielęgnować jednej myśli choćby o pożytku, o potrzebie nawet pielęgnowania jej przekonani byli, a więc i organu piśmiennego, którego zadaniem jest myśl jakąś podtrzymywać, rozpowszechniać i rozwijać. Tema to, wrzekomo uznanemu pragnieniu nowości przypisują w dobrej części nowe coraz pisma periodyczne z treścią w nowy sposób umozikowaną, nowych ile można współpracowników i przynajmniej nadpisy rozpraw nowe, jeśli treść ich sama za nowość uchodzić już nie może. Jeżeli to wszystko jest prawdę, to zaiste zbłądziła redakcja niniejszego pisma wzywając do współpracownictwa człowieka, który się może uprzykrzył czytelnikom i tak oto niezręczny, że się nie stara o zamaskowanie swych widzeń i dążności już dawno wiadomych, nowym dla swych tu wystąpień nadpisem. Niechże mu czytelnicy wybaczą w imię tej muzyki, o której mam mówić, tak niemal starej jak ród ludzki, a przecież tak zawsze nowej i świeżej jak odradzająca się każdą wiosną natura; w imię tej prawdy nieśmiertelnej tryskającej promieniami swego światła na wszelkie wiedzy ludzkiej odrośle, a którą pochwycić i wypowiedzieć pragnie w imię wreszcie prostoty z jaką przystępuje do wywiązania się z przyjętego na siebie obowiązku, w mniemaniu, że z nią uczci przyzwoicie przedmiot sam i czytelnika. Dostojność pierwszego, potrzeby drugiego, miłość dla obojga, oto podstawa ogólna programu, na której oprzeć się należy, by niczemu i nikomu nie uchybić, gdyby sie nawet zdarzyło zbłądzić, jak to w naturze jest ludzkiej.
Szczegółowy program nadpisem niniejszego przemówienia określony, jest, zaiste! bardzo rozległy, bo zapowiada, co najmniej, wszystko co z bieżącego wypłynie czasu, choćby tylko najważniejsze. Zaprawdę! Jeden człowiek nie zdoła objąć całego w świecie ruchu muzycznego, tem mniej, zawrzeć jego obraz w szczupłej przestrzeni, jaką mu w niniejszym piśmie wydzielono. To też przyjdzie sie ograniczać na tem co nas bezpośrednio dotyka lub najsilniej może interesować, a co łatwo poznać po sposobie w jaki ogół garnie się do przedmiotu i po sposobie w jaki ten ogół, sam przedmiot do siebie przygarnia. Znaczenie zaś przedmiotu naszego, więc muzyki, w naszym społecznem życiu jest tak wielkie, że udział z jakim się do niej bierzemy, wygląda niekiedy na krzywdę przedmiotom innym czynioną. Ani uniewinniać zbytku owego udziału, jeśli zbytek w upodobaniu do piękna, wiec dobra być może, zatem i powściągnąć go, nie myślimy; ani zgodzimy się na to, by inne przedmioty, któremi zajmowałby się należało, dały sobie krzywdę robić. Wszystko, co istnieje trwale, a nie przelotnie, wynika z potrzeb, tego jedynego i najlepszego spraw ludzkich regulatora. W dzisiejszym stanowisku cywilizacji, muzyka jest potrzebą społeczną, u nas tak dobrze jak gdzieindziej, więcej może nawet. Wielce ważna pobudka do zajmowania się sztuką, a muzyką w szczególe, znajduje się w fantazyjnym i uczuciowym ustroju człowiek upędzającego się za szczęśliwością, czy ona w chwile błogiego marzenia, czy tajemniczym duszy monologu, czy wreszcie w gojeniu ran serca leży; w muzyce najzdolniejsze do poparcia polotu fantazji skrzydła, w niej niewyczerpane źródło wiecznej uciechy, w niej balsam cudowny i oddany nam przyjaciel! Ona, jak każda gałęź wiedzy ludzkiej jest całością, światem skończonym, w którym duchem można żyć bez wychylania siew światy inne, bo obraz ich zawiera w sobie - tak jak drobna iskierka, wielkiego płomienia własności posiada, jak drobniuchne ździebełko trawy przedstawia wszelkie wielkiej wegetacji warunki. Co jest myślą i prawdą, może wypełnić całe przestrzenie, objąć wieki, za wszystko starczyć! Człowiek potrzebuje tak mało, choć niby wiele! objęcie jego tak ograniczone, choć niby bez granic! A czy zdolna wyczerpnąć skarby w jednej gałęzi wiedzy zawarte, zrozumieć je i ogarnąć? Niech wszyscy jak żądne Fausty, staną przy jednym źródle, niech każdemu usłużny Mefistofeles marnotrawne sposoby czerpania - to i cóż? wezmą kroplę, która ich zaleje - a reszta zostanie niespożyta! Niezmierzony nasz przedmiot - muzyka! Nieczemu też wypełnia życie tylu ludzi jej wyłącznie oddanych, zajmuje tyle najpiękniejszych godzin życia ludzi inną specjalnością zajętych - towarzyszy ludzkości od kolebki niema do grobu!
Wiec godzi się, więc należy się nią zajmować nie inaczej niż ze czcią i powagą, choćby się dotykało lekkich jej płodów. Szlachetny sok pni i konarów wypełnia wszelkie gałązki drzewa - a mogą one być zawiązkiem nowych pni i konarów, niemniej jak macierzysta odrośl szlachetna. A według wielkiego dobrodziejstwa Bożego wszystko szlachetne i wielkie podnosi i uszlachetnia znajdującego się w niem człowieka. Wiec też prawodawca dbały o wychowanie ludzi, muzykę kładzie nie na poślednem miejscu między przedmiotami kształcić młodzież mającem; więc moralista każe poddawać się jej wpływom uzacniającym; więc filozof ukazuje jej potęgę i wrastanie w inne gałęzie wiedzy ludzkiej; więc matematyk cyframi dowodzi początku jej naturalnego i naturalnego rozwoju. Na polu i w świątyni, na domu i w teatrze, pobieżnie i uroczyście, w smutku i weselu, muzyka jak tęcza różnowzora otacza nas promieniami wszechbarwnemi, z mnóstwem czynności się splata, niemal wszystkie uczucie odziewa, łagodzi, podnosi - jest częścią życia naszego, utrzymuje część związku między światem zewnętrznym a duchem człowiek pojedyńczego. Nieświadomi jej wpływów, niebaczący na nie, ulegamy im mimo wiedzy i woli; ją, jako jeden z elementów duchowego żywota rozciągnął smugami, porozpraszał atomami Stwórca po wszech świecie, tak samo jak ciepło, światło i inne elementy życia fizycznego. Muzyka, wielki to, nieograniczony przedmiot.
Uznając go za taki jakże się w jego ogromie znajdziemy, by w jego bezdenności nie zatonąć? co z mnóstwa ważnych rzeczy, za ważniejsze uważać, by się niem zająć na tem miejscu, skoro wszystko niepodobna? Otóż za najważniejsze przyjąć wypada to, co nas bezpośrednio dotyka, co się u nas dzieje pod względem muzycznym w wykonaniu lub wydawnictwie, dla publicznego rozgłosu lub domowego zacisza, pod względem naukowym i artystycznym. Mimo wielkiej czynności rozwijanej u nas, nie wszystkie wymienione pola muzyczne pilnie są uprawiane, więc i chwastów na nich niebraknie. O ile mniej dorodnego plonu znajduje się na naszej rodzinnej glebie o tyle, więcej zagraniczną produkcją zasilać się musi;my. Ale i tam co sie produkuje, nie wszystko godne uwagi, więc co lepsze wymienić, wartość jego niepokaźną wyświecić, będziemy uważać za nasz obowiązek. Tym sposobem spodziewamy się zebrać powoli dostatek materyału na utworzenie obrazu Ruchu muzycznego, który nie polega na wszystkiem co się dzieje, ale na tem tylko co się dzieje skutecznie, co ostoi się skutecznie przed powodzą napływających co dzień nowości, co wywiera wpływ dodatni, więc godne być oprawione w złoto myśli człowieczej. Być może że niekiedy przyjdzie stawiać zaporę wpływom ujemnym, wykazując ich szkodliwość; bo są ludzie zręczni, umiejący swój lichy towar zachwalić i dobrze sprzedać; radzi stosować do siebie przysłowie: kto milczy, ten pochwala. Więc jeśli się pokaże niedołężna zarozumiałość, czcza nadętość, przywłaszczenie stanowiska i tym podobne grzechy przeciw sztuce i moralnej jej naturze: to je bez ogródki wytkniemy, jakto zawsze naszym bywało zwyczajem. Bo zdaniem naszem nie o muzykę wyłącznie dbać obowiązkiem jest muzyka - jak i żadna specyalność w granicach swych wyłącznych zamknąć się nie zdoła - każda bowiem szeroko w głębi pola społecznego rozpościera korzenie i szerzej zwykle niż jej korona, bo niemogłaby inaczej stać silnie. Muzyk tak dobrze jak każdy inny członek społeczeństwa, jest obywatelem swego kraju i do powszechnego dobra przykładać się winien - o ile narzędzie jego w uprawianiu winnicy Pańskiej jest pożyteczne. Więc ma mieć to na względzie nieustannym; rozważając pojawy sztuki, nie spuszczać z myśli człowieka w całej jego dostojności moralnej. Najlepszy to jest, najzacniejszy sposób trzymania się zasady wyżej podanej: dostojność sztuki, potrzeby człowieka, miłość dla obojga.
(pierdolnik oddzielający)
Wstępne słowo zabrało nam wiele miejsca I zmuszeni jesteśmy ograniczyć się dzisiaj na samem niemal wymienieniu ostatnich symptomatów naszego muzycznego ruchu. Będzie to trochę hurtem, ale do niejednego szczegółu powrócimy zapewne by szerzej o nim pomówić.
Z widowisk scenicznych, głównie muzykę mających, na celu, dawno w r.b. na teatrze warszawskim sztuk kilkanaście, z tych jak dotąd dwie tylko nowych: Laura opera Maillarta i operetka: Dziesięć cór na wydaniu z muzyką Souppego. Prawdopodobnie, przyszłe nasze w niniejszem piśmie odwiedziny podadzą nam sposobność do pomówienia o czemś bliżej nas obchodzącem niż wymieniona tu operetka - istna farsa, jak z tytułu już samego domyśleć się można. Komizm w niej gruby, często nielogiczny a jednak sprawia uciechę słuchaczom; muzyka w niej zgrabna i odpowiednia ruchliwością przedmiotowi, a jednak mija niespostrzeżona prawie; artyści młodzi nawet grają udanie, doświadczeńsi tak wybornie że ich aż szkoda na coś podobnego! Otóż dość powodów by ten drobiazg długo utrzymywał w reportoarze. A przecież nie możemy mu złorzeczyć, ani nawet podstarzałemu na naszych usługach koledze jego zwanemu: Orfeusz w piekle, ani… Ale poco wymieniać błahostki i znęcać się nad niemi, skoro one torują drogę ważniejszym produkcyom!
Z koncertów głośniejszych tegorocznych wspominać Widma z muzyką Moniuszki i Krzyżaków z muzyką Dobrzyńskiego, byłoby to w pełne lać naczynie; mówić o koncercie fortepianisty Tura, danym około połowy Września a nawet o kilku poprzednich, byłobytochcieć nalać z próżnego. Lubowniczy koncertów będą mięli ich dość niedługo, bo się pora zbliża; oby nam dorodne przyniosła owoce!
Na polu wydawniczem rok bieżący u nas dość okazał się plenny. Widma Moniuszki, wydane u Gebethnera i Wolffa, u tegoż wychodzący dalszy ciąg kompletnych dzieł Chopina tom 5ty jest na ukończeniu i „Straszny Dwór” opera Moniuszki, przez tęż samą firmę przygotowana do rozbiegnięcia się po świecie natychmiast, gdy na scenę wkroczy, to znakomite przedsięwzięcia na jeden dom nakładczy w naszem miasteczku. Pomówimy o wszystkich - i o drobniejszych nakładach; niestety tak ich mało że gdyby tej tylko gałęzi spraw muzycznych pilnować, przyszłoby ledwie niekiedy przemawiać. Mimo to nie odkładamy na później wzmianki choćby o dwóch ostatnich nowościach. Jedna są: Hymny do mszy (słowa polskie) ułożone na jeden głos lub trzy głosy i z organem przez R. Zientarskiego, wydane nakładem nowo założonej księgarni Hoesicka; rzecz to poważna choć nie pierwszorzędna w swym rodzaju. łatwa do wykonania szczególniej na głos jeden i godna uwagi wszystkich czujących potrzebę upiększenia służby Bożej. Drugą nowością są: Dwa polonezy F.J. Dobrzyńskiego przełożone z orkiestry na fortepian i rąk czworo. Styl ich świetny, życie wielkie, faktura łatwiuteńka a pełna brzmienia. Na fortepianie brzmi to wybornie - cóż dopiero w orkiestrze!
W piśmiennictwie muzycznem u nas zaczynają się dziać rzeczy niesłychane dawniej… ale o tem na inny raz!...
Józef Sikorski
RUCH MUZYCZNY
(dzisiejsze u nas piśmiennictwo muzyczne; dziej muzyki naszej w ostatnich czasach - Gazeta muzyczna teatralna - Opera - Lud O. Kolberga; pieśni ludu - W. A. Dreszer; G. Roguski; Wł. Zeleński)
(pierdolnik oddzielający)
Ciągniemy dalej myśl, którą brak miejsce w nr 1 pisma niniejszego przewał. W piśmiennictwie muzycznem zaczynają się dziać rzeczy niesłychane dawniej. W każdym z pism codziennych, w każdym piśmie tygodniowym, które specjalnością swego zadania nie wzbroniło sobie wycieczek na pole artystyczne, muzyka opracowywana bywa w rubryce oddzielnej. A lubo nie w każdym numerze pism owych sprawozdania muzyczne sie pojawiają, (zapewne nie z powodu braku przedmiotu) to przecież każdy ważniejszy pojaw naszego muzykalnego życia licznymi bywa potrącony piórami, a i wiele drobniejszy dostępuje tego zaszczytu. Dawniej tak nie bywało. W długich przerwach między skonaniem jednego pisma specjalnie muzyce oddanego a urodzeniem drugiego, same tylko pisma dzienne kronikę muzyczną utrzymywały, rzadko wdając się w przemówienie kilkunastuwierszowe i chyba od wielkiego dzwonu. A i to czyniły tylko dla zaradzenia jako tako potrzebie; bo pisma wychodzące w terminach tygodniowych lub rzadziej, choć obiecywały w prospektach wdawać się w sztukę, nie wdawały siew nią krytycznie i tylko kiedy niekiedy dawały na odprawę czytelnikom jaki artykuł ogólny, którego jednak autor z góry miał sobie zapowiedziane trzymanie się jak można najodleglej od specjalności. Jedna tylko Biblioteka Warszawska, szanując swój charakter poważny i głównie naukowy, sprawy nasze muzyczne przez całe lata z rzędu i z pewną pełnością pielęgnowała, techniki sie nawet nie obawiając(komentarz). Ustało i to powoli, ustało i pismo specjalne (Ruch Muzyczny), którego sześcioletnie istnienie mogło być niejakim usprawiedliwieniem dla pism innych, że baczność swą od spraw muzycznych prawie zupełnie odwracały; ustała na koniec i muzyka sama. Dziwny to i nauczający fenomen! Żadna ze sztuk pięknych przed owym nagłym oniemieniem nie przemawiała tak głośno, żadna tak jak ona nie umiała się wcisnąć w ciasne zaułki, żadna tak szerokiej nie rozwinęła korono jak muzyka. I znów żadna tak nie podupadła, nie zmartwiała(przypis) od Tylaw czasach niefortunnych dla sztuk i wszelkich spraw pokojowych jak ona.
Po kilkuletnim poście i bezczynności jęto się znów u nas muzyki, jak dotąd jednakże nie widać jeszcze, czy o owym kilkuletnim spoczynku wżyła się lepiej niż dawniej w grunt na którym stoi. To widoczne że nic nie straciła z uroku, który ją przedtem drogą czynił, nic nie spuściła z natarczywości z jaką nasze podbijała uwielbienia. I owszem siła jej jakby się wzmogła; bo pierwsza jęła się odznaczać między artystycznymi siostrzycami ufnością w lepsze dla siebie czasy i stała się działalnością. Dziś większa potrzeba czy gorączkowość owładnęła na piękne nasze społeczeństwo - i oto przyczyna dal której piśmiennictwo muzyczne rozwielmożniło(przypis) się u nas tak prawie jak za granicą, gdzie muzyka wartkim i szerokim płynie korytem, gdzie niwy życia społecznego porznięta(przypis) jest wszerz i wzdłuż kanałami spławiającymi na wszystkie wybrzeża nie tylko daninę sztuk pięknych, ale i liczne płody ducha myślącego nad potrzebami społeczeństwa naukowymi, ekonomicznymi, politycznymi, itp. Tego to zapału dla muzyki i spowinowaconej z nią sztuki scenicznej, jest poniekąd owocem i nowe pismo specjalne dla obojga tych sztuk: Gazeta muzyczna i teatralna. Mniemamy jednak, że główna do założenia takiego pisma pobudka jest poważniejsza niż zapał, że je wyrozumowana potrzeba wywołała. Specjalność, to grunt stały, to rozwaga, to znawstwo dojrzałe przedmiotu w całej jego rozległości naukowej i estetycznej; dylletantyzm blady i konwersacyjny nic z nią albo nadzwyczaj mało może mieć wspólnego; specjalność, to szacunek dla przedmiotu podniesiony do potęgi miłości. W powodzi słów pobieżnych z pod tylu prac drukarskich wytryskującej, specjalność ma być groblą ujmujący w karby nurt mogący popodrywać brzegi; to rozum i nauka! Jej przedsięwzięcie to nie wybryk, nie chętka; to wynikłość myśli poważnej, która nie dla lada przeszkody opuszcza stanowisko - bo cóż je z różnymi siłami utrzymać zdoła? Czemuż wiec w zapowiedzi o mającej wychodzić Gazecie M. i T. spotykamy słowa wątpliwości w powodzenie? Przecież nie ono, ale rzecz sama winna być celem pisma. Według wszelkiego prawdopodobieństwa ostoi się ona dłużej niż przez jedno półrocze, na które redakcja zobowiązała się stanowczo względem publiczności, dając do zrozumienia, że dalsze wychodzenia pisma czyni zależnym od przyjęcia go - to jest jak sobie tłumaczymy, od liczby prenumeratorów. Zapewne! pieniądz na wydawnictwo jest niezbędny - ale i poświeceni także, przygotowanie się do ofiary. Wydawnictwo Mozę być niekiedy spekulacją; u nas np. romanse szczególnie tłumaczone z Sue'go i Dumasa były spekulacją, dziś Talmud nazywa sie interesem, jutro może traktat o sztuce linochoda będzie korzystny. Ale pismo periodyczne i jeszcze specjalne - to bodaj czy się przy nim koniec z końcem zwiąże. Dlatego też pisma specjalne tak rzadko się zjawiają u nas, choć to potrzebne - bo toniemy we wszechstronności. Więc winszując redakcji Gazety M. i T. jej pomysłu, pragnęlibyśmy natchnąć ją zaufaniem w powodzenie, a głównie przekonać o potrzebie nie opuszczania rąk na przypadek niepowodzenia pieniężnego w pierwszym półroczu. Program pisma dwóm szerokim poświecona przedmiotom, nie może być ciasny; jeśli zaś format niewiele pozwoli pomieścić, a w tygodniu tylko półarkusza wychodzi i raz w miesiącu arkusz, to niepodobna będzie w półroku rozwinąć się dostatecznie, a może i zyskać uznanie objawiające się znaczną liczbą liczbę prenumeratorów. Nam się zdaje, że ich zjednać może tylko szczere trzymanie się specjalności - bo kto jej nie pragnie, ten się na Gazetę M. i T. nie zapisze, spotykając w każdym innym piśmie dosyć materiału pod oboim względem, by swą ciekawość zaspokoić albo i zdanie nawet powziąść. Specjalność pisma takiego jak G. M. i T. może się uwydatnić rozprawami naukowymi, historycznymi a nade wszystko krytyką chętnie się z techniką bratającą. To jest dział z którym niema nadziei spotkać się w piśmie wszechstronności poświęconym, a potrzebniejszym niż ogólniki niezdolne istotnie oświecić.
W trzech wyszłych dotąd numerach Gazety M. i T. niema jeszcze owego jądra rzeczy, specjalności, mimo biografii ś. p. J. Nowakowskiego, którą p. J. Krzyżanowski, wyborny specjalista, skreślił - mimo rozprawki: O zadaniu szkół muzycznych, napisanej przez pana Aug. Jeske - bo tam są myśli pedagogiczne do nauczania muzyki w szkołach specjalnych skierowane, a nawet nie bez względu na nasze potrzeby - lubo nie przejrzane kategorycznie - coby właśnie w specjalność wkroczyć pomogło. Reszta artykułów pobieżnie i w sposób w innych pismach używany jest traktowana. Krytyka dotąd nie pojawiła się jeszcze. Ale już daje się widzieć zacny kierunek, a w części i dobór współpracowników. Więcej przymiotników zapewne sie później okaże, a głównie ta specjalność, w którą ciągle bijemy nie pragnąc ja przecież mieć rogata i suchą - a do której zyskać i utrzymać współpracowników w obu gałęziach programu będzie zapewne jedną z głównych trosk redakcji. Szczęść jej Boże dłużej niż wszystkim razem poprzedniczkom! Muzyka i teatr, toćto potrzeby życia cywilizowanego, czynniki cywilizacyjne, jeden z głosów ludzkości!...
O operze warszawskiej, nic dziś jeszcze nowego nie mam do powiedzenia, nie mogąc dostatnio przedstawić opery: Straszny dwór, jak tego zacna praca obydwu autorów, pp. Chęcińskiego i Moniuszki, wymaga. Opera to dramat lity a nie zbiór pojedynczych ustępów; pogawędziwszy o nich, nic się jeszcze nie zrobiło z tego co najważniejsze, a co jedynie z bacznego wsłuchiwania się w znaną już niemal dobrze rzecz, da sie zrozumieć.
O książce wydanej w roku bieżącym przez pana O. Kolberga pod tytułem Lud itd., wiele już u nas pisano, ale ani słówka o jej stronie muzykalnej, choć ona widocznie jest najznakomitsza co do rozmów; sprawozdawcy nie byli specjalistami muzycznymi. Gdyby jednak i byli niemi, nie mogli się wdawać dostatnio w rzeczy muzyczne, jako dla pism niespecjalnych pracujący, tym mniej że tu i zwykła specjalność, to jest znajomość muzyki dzisiejszej, niewiele pomóc może. P. Kolberg uwagami swymi nad melodiami ludu (sandomierskiego) wzywał recenzentów na mało komu znane, jeśli znane komuś dokładnie pole muzyki starożytnej greckiej, chińskiej - a więc i staroszkockiej, i starokościelnej. Kto tego nie studiował nigdy gdzieindziej, nic się z wywodów pana Kolberga nie dowie, bo je po różnych miejscach porozsypywał i wypowiadał bez objaśnień, jak gdyby mówił o przedmiocie najpopularniejszym w świecie; pomyłki drukarskie a podobno czasem i roztargnienie autora do rozjaśnienia rzeczy nie pomogą. Koniec końców, nie odważymy się czytelnika niniejszego pisma wprowadzać w zapadłą krainę przeszłości i labirynt teorii, zostawiając rozjaśnianie ich Gazecie M. i T., która zapewne przedmiot ten weźmie do siebie - a sami pomijając działy: językowy, obyczajowy, geograficzny itd., w książce tej jak i w innych zbiorach pieśni, które pan K. powydawał (w Poznaniu u Żupańskiego, w Warszawie u Jaworskiego 1857, w Bibliotece Warszawskiej, w Dzwonie Literackim), niema żadnego planu porządkującego ową cząstkę, a tak już znakomitą, melodyjnego ludowego majątku. I zaprawdę trudno o uporządkowanie tego naukowe, co się bez współudziału nauki przez wieki zbierało, psuło, przemieniało wedle fantazji, ratowania się niezupełnej świadomości, przenosin na inne teksty albo niedowarzonego słuchu muzykalnego - lubo znajduje się nam iż można było obmyśleć plan muzyczny, po utworzeniu sobie jasnego poglądu na całość. Pan Kolberg chciał jednak więcej niż melodie pomieścić i układał swój materiał wedle tekstu. Utrudni to cokolwiek nabranie jasnego widzenia muzyki samej - ale dla ogółu korzystającego z zasobów pana Kolberga, jest dogodniejsze - jeśli nawet wszelki system nie będzie całkiem obojętny. Poza tym względem zbiór melodii, o którym mówimy wielką ma wartość muzykalną i wiele pięknych szczegółów, rzec się godzi skarbów. Prawda, siły, oryginalności samorzutnej - słowem prawdziwego piękna nasypał lud w swe pieśni hojnie, tak, że go za to już samo pokochać można. Kto zaś wie, że na miłości opiera się gmach społeczny najmocniej, a nie ma sposobności jej nabyć znikąd albo nabytą gubi, to niech zajrzy do melodii przez pana K. z takim mozołem i z poczuciem ważności swego działania zbieranych; tam się odświeży, nauczy czym jest, jaki bogaty w morale i artystyczne zasoby. Dla przyszłych kompozytorów naszych materiał ten bogaty, nie koniecznie do brania go żywcem ale do studiów. I oni się odświeżą - bo prawdę powiedzmy: kilka rysów muzyki naszej ludowej tułających się po wrzekomo oryginalnych swojsko-muzycznych pomysłach, tak już zużyto jak w powieściach polsko-historycznych karabele, roztruchany, pasy, żupany itd. A choć nie można odmówić wszelkiej myśli muzycznej pochodzenia z domowego gniazda, skoro się w domu ulęgła, t o jednak międzi domowością a swojskością wielka jest różnica. Zamiast opowiadać ją szeroko, wolimy odesłać do pieśni ludu prawdziwych.
Powtarzamy jeszcze dosadniej: pomysłów domowych choćby nie miały barwy muzyczno-swojskiej nie poniżamy w ich wartości. Język muzyczny tak jak i ten którego do mowy używamy, zbogaca się w miarę przybywanie pojęć, które ma tłumaczyć. Człowiekowi ukształconemu przychodzi nie raz tłumaczyć pojęcia na których oddanie niema w mowie ludzkiej wyrażeń; kompozytorowi trzeba nieraz oddać także pojęcia owe albo i odcienia uczuć, jakie nigdy może w piersi człowieka z ludu nie grały; daremnie więc szukałby ich obrazu w piersiach ludowych, daremnieby wyrażenia swoje do orzeczeń ludowych naciągał. Ale jeśliby zdołał przesiąknąć życiem ludowym jak się ono w obyczaju i pieśni przedstawia, jeśliby mógł w sobie zmieszać odbicie typu ludowego z obrazem świadomości moralnej z innych warstw narodu zyskanej, to byłby tym kompletniej indywidualnością i cząstką swego całego społeczeństwa.
A mamy oprócz znanych już powszechnie i zaszczytnie kilka młodych kompozytorów, którym obok potrzeby wyrobienia się, co już czasowi zostawić wypada, zdałoby się wpatrzenie w skarbnicę ludową, - a im dlatego raczej niż innym, że są zdolniejsi i wysoko w przygotowawczym wykształceniu posunięci. Nie powiedzą więc sobie: mam fantazję własną, mam cokolwiek świadomości technicznej i rutyny, wezmę coś od ludu i mogę mieć powodzenie nie starając się o gruntowność.
Do takich którzy już tak powiedzieć nie mogą, bo zdają się mieć należytą naukową postawę, liczymy A.W. Dreszera, Kaliszanina, ucznia konserwatorium lipskiego, który pierwszym swym dziełem na fortepian: Sonata appasionato (w Lipsku u Kahnta), wielkie o sobie zbudził nadziej. Pan Roguski Gustaw, Warszawianin, schwyciwszy sposobność jaką mu nastręczył dany niedawno w Warszawie kocert(na rzecz pana Prochazki, długoletniego dyrektora muzyki w kościele XX Pijarów), pokazał swą uwerturę na orkiestrę, która powinna była zwrócić nań uwagę ludzi szukających czegoś innego niż błyskotek, pytających o dążność i umiejętność. Trzecim, ale nie ostatnim pewnie godnym wymienienia jest - a może właściwiej powiedzieć: był Wł. Zeleński, Galicjanin, którego Sonata fortepianowa, wydana w Pradze czeskiej i Trzy pieśni do śpiewu wydane w Dzwonkowskiego w Warszawie, takiej są wartości, że naprawdę szkodaby to było dla naszej sztuki, gdyby sprawdziła sie wieść o jego zgonie. Ponieważ od lat kilku nic o nim nie słychać, wiec na wszelki przypadek kilka jeszcze słów o nim, ponieważ coś wiemy. Uczeń kompozycji ś. P. Fr. Mireckiego w Krakowie, później celujący uczeń fakultetu filozoficznego w Uniwersytecie pragskim, gorejący dla wszystkiego, co piękne, pożyteczne i myślące, oddawał się Wł. Zeleński muzyce ze szczególnym zamiłowaniem i miał zamiar całkiem i wyłącznie się jej poświęcić - co tym niezależniej byłby mógł uczynić, że nie potrzebował żądać od niej chleba powszedniego… Czy posłyszymy o nim kiedy jeszcze?...
Józef Sikorski
RUCH MUZYCZNY
Kompozycje do śpiewu Wł. Żeleńskiego i Moniuszki - Koncert D. Filleborna; Uwertura J. F. Dobrzyńskiego do dramatu: Burgrafowie - Wydanie piątego tomu dzieł Chopina i muzyki do operu: Straszny dwór).
(pierdolnik oddzielający)
Mądrość ludowa formułująca się w przysłowia i sentencje powiada: że gdy o żyjącym mówią że umarł, to długo jeszcze pożyje. Bezwarunkowi zwolennicy mądrości ludowej, przykładamy chetnie wiarę do jej nauk, nie pytają się na jakich ona opiera je podstawach. Wróżymy zatem długi żywot panu W. Zeleńskiemu, o którego przypuszczanym zgonie powiedzieliśmy słów parę w 5tym nrze niniejszego pisma, - słów, niezawodnie z palca nie wyssanych, ale do których z prawdziwym zadowoleniem stanowczą dziś dodać możemy wiadomość, że p. Żeleński żyje - a co nam niemniej jest miłym, że muzyki nie opuścił. Mamy pod ręką dowody tego w sześciu pieśniach wydanych nakładem Fr. Grzybowskiego w Krakowie, z których dwie: „Spotkanie się”, „Zakochana”, obie z J.B. Zaleskiego, we wspólnym zeszycie są zawarte (op.7)a reszta „Pajęczyna” Syrokomoli, (op.6) śpiew: „Gdy pozdrowię słońce z rana” Garczyńskiego (op.1) „śpiewak w obcej stronie” (op.3) i tegoż: „Tędy, tędy leciał ptaszek,” (op.4) w duet, na dwa głosy żeńskie ułożona, wypełniają dwa zeszyty oddzielne. Z tekstów kto, je zna, wnieść coś Mozę o rodzaju któremu się autor poświęca; jest on poważny - ale to określenie prawie nic do przedstawienia charakteru muzyki nie pomaga. Każdy charakter mnogie ma odcienia, a jak one rozlicznie przez różnych kompozytorów bywają oddane, tego wypowiedzieć niepodobna. Ciekawe by to było studium muzykę przez różnych do tych samych słów poety ułożoną, np. do ślicznego wiersza J. B. Zaleskiego „Śpiewak w obcej stronie,” ilustrowany przez wielu piszących u nas do śpiewu. Traktował go Moniuszko, ś. p. Komorowski, E. Kania i teraz Żeleński, choć ani wątpić, że przynajmniej drugie tyle muzyków imało się tego sympatycznego przedmiotu i wielu jeszcze imać się go będzie. Przypuszczając, że każdy przy pracy czuł się w chwili artystycznej, to widoczne, że każdy zrobił rzecz swoją z godnością, ale zupełnie inaczej niż inni. Oto są cuda twórczości, do której też i każdy wykonywający kompozycją mimowolnie się poczuwa, odnawiając, a raczej odmieniając wyraz duszy, czyli expressją, za każdym wykonaniem. Niema bowiem w życiu człowieka dwóch chwil zupełnie jednakowych - a każda swoje pojęcie, swoje źdźbło twórczości przynosi! I oto chwila natchnienia poety, rozpłomieniła uczucie wielu kompozytorów -a każdy z nich treść swego ducha z duchem poety połączywszy, oddał podwójny ten produkt na użycie tysiącom - i każda indywidualność używając tego daru, obdarza nim znów siebie lub innych w sposób coraz odmienny! Oto jak tchnienie pojedynczego człowieka przesiąka w ludzkość, jak się mnoży cudownie, niby owe ewangeliczne pięcioro chleba na pustyni, w tysiącznych się dusz zwierciadle przegląda. A to wszystko z czego wyciekło? Z jednej chwili natchnienia! - Gdy sie pomyśli, że chwil takich ofiarował stwórca człowiekowi tyle, ile ich on opłacić może świadomością siebie w Nim, w sobie i świecie, to dziwić się trzeba, że ludzie taż rzadko do niewyczerpanej nigdy skarbnicy łask biegną, tak mało z niej biorą, tak obojętnie pokazywane przez innych oglądają - i często spojrzeć na nie chcą. Czy nie umieją oczu swego ducha otworzyć by ducha dojrzeć, czy marę za przeczyste biorą objawienie?...
Pan Żeleński szlachetnie i samoistnie przywiązał myśl swoją w pieśniach wymienionych wyżej, do słów poetów: muzyka jego tęskni, marzy - a dostojna jest i co wiele znaczy: wypowiedziana w zupełności - bo zwykle szeroko. Nie szerokość rozmiarów mamy tu na myśli, ale szerokość stylu, konieczną a przynajmniej dobroczynną wszędzie, gdzie muzyk materialnych działań i obrazów nie odtwarza, a duchowy proces odbywający się w jego łonie, pragnie oddać na jaw ile na to zezwala materia tak się rozumowemu ocenieniu wymykająca, jak dźwięk muzyczny (ton) na atomach czasu spławiany. Ściśliwość wyrażeń ma swą siłę, szerokość ma swoją; tamta nagle uderza, ta co chwilę wzbiera - i to, co krótko wypowiedziane olśni, uderza, zdumiewa, gdy się w miarę roztoczy, przekonywa i usposabia. Ten ostatni charakter głównie się z pomysłów muzycznych pana Żeleńskiego wywija, a raczej z jego sposobu traktowania przedmiotu, sposobu biorącego wiele od szlachetnej deklamacji, wyrazów tonami odzianych, ale więcej od ducha harmonicznego przygrywki skromnej w ogóle bardzo a bardzo myślącej. To co ona mówi, nadaje istotne znaczenie melodii wokalnej; a sypie się ono pyłkami - z których, jak wiadomo, góry powstać mogą.
Daremnie pragnąc, czujemy to, opowiedzieć ducha i sposoby kompozytora, tak dobrze jak wcale nieznanego w naszej stronie, radzimy szukać zapoznania z nim bliższego - ale nie tym, którzy materialnej szukają ułudy leczy tym, którzy lubią doznawać duchowego pragnienia i zaspokojenia go szukać - umieją je zbierać w sposób odpowiedni. Tę ostatnią przestrogę dajemy tu umyślnie ale poparcia podanych wyżej rysów - i dla wypowiedzenia zdania o ogóle pragnącym używać dzieła sztuki. Nie czuje on zwykle potrzeby szukania, chyba że zbiera kwiatki lub jagódki - a gdy szukać nie umie? to nie znajdzie i odejdzie przekonany że nic nie było. Są wonie i piękności utajnione w naturze; ma je i sztuka.
Na zakończenie o pieśniach z powodu których mówimy, dodamy że w op. 1sze jest na baryton, a 3cie na bas ułożone.
Od Żeleńskiego, przejście naturalne do Moniuszki, bo jest pewne między niemi podobieństwo. Moniuszko bowiem lubi szerokość stylu i wiele jej zyskuje tymi samymi środkami jakie za cechujące pieśni Żeleńskiego podaliśmy. To też i pieśni Moniuszki mało są znane a psute w przygrywkach bez miłosierdzia - i jego kwiatków ludzie nie umieją wynajdywać, a jest pełno takich, po które dobrze się nachylić trzeba umiejętnością i świadomością - uczciwością artystyczną - co przecie niekoniecznie znaczy, że je zerwać trudno. Oto na przykład dwie niewielkie wcale piosenki, które wydał Wild we Lwowie: „Ubóstwienie,” słowa Jana z Pleszowic: i „O Zosi sierocie,” ze słowami J. Szujskiego. Pierwsza z nich (śpiewała ją u nas publicznie parę razy pani Majeranowska), to sobie prosty mazurek, odpowiednio od deklamacji właściwej niosący wyrazy - ale w melodii wokalnej nie nowy, nie uderzający. Śpiewający nie jeden powić to sobie i możeby odrzucił, gdyby nie ponętne pieszczotliwemi obrazami słowa. Mniejsza o ten sąd doraźny - ale śpiewając i lubując się melodią albo słowami czy zagra uczciwie przygrywkę? odpowiemy: jeden z dziesięciu - mimo to ,że tam wszystko łatwiutkie. I nie dlatego robią źle żeby nie mogli poradzić albo nie wiedzieli, - nie, - dlatego że im się nie chce, że lekceważą. Bo powiedzmy mimochodem: niedbalstwo, lekceważenie coraz się więcej u nas rozsiada - zaraziło wszystkie klasy, wszystkie czynności - nawet praktycznego życia dotyczące, cóż dopiero artystycznego, które tak mało bywa pojmowane wedle jego zacności istotnej! Więc w muzyce ani nut wedle ich wartości nie wytrzymają, ani powiążą je w wyrazy wedle życzenia autora (to znaczy że własnymi słowy zastępują jego słowa), ani opatrzą tony akcentem szczególnym jaki im autor naznaczył. Więcej jeszcze- bo nawet zamiast tonów, które Moniuszko położył, a które, jak gmin muzykalny myśli, psują harmonią: pokładą tony swojego pomysłu, zgodniejsze z uchem; figury przygrywki dające życie skupią na akordy, - „bo to nie śpiew, bo niepotrzebne, bo mniejsza o to!” Że tak będzie z przygrywką w piosence: „Ubóstwienie” zapewnia nas to, cośmy słyszeli w innych piosenkach, a co na tym sie kończy, że ulubiony Moniuszko z wielu nitek uczciwości muzycznej obdarty, zdaje się uchu znawcy zdolnym - ale niedbałym kompozytorem - bo mu odbiorą wszystko czym pogłębiał, czym dopowiadał melodii, czym ja uzacniał, odświeżał, namaszczał. A u niego to właśnie główny ośrodek i rozrzutnie nieraz używany - nawet bez potrzeby, jak wiele w tej piosence: „Ubóstwiona” w której np. na str. 4tej przy końcu i 5tej na początku, głos płynący nad głównym basem, nic do charakterystyki nie pomaga, jeśli owszem nie szkodzi prawdzie - ale bardzo ożywa interes czysto-muzyczny - i nie powinien być w swym pochodzie sparaliżowany. Nauczmyż się raz szanować drobiazgi, bo z nich przecie nasze życie się składa - od nich zwykle szczęście zależy…
Od śpiewu do śpiewaka, droga znowu niedaleka. Pomówmy o Koncercie pana Filleborna, tenorzysty opery warszawskiej, bogatej istotnie choćby jej wiele bardzo brakowało - skoro ma takiego tenorzystę. Obdarzony pięknym głosem, umiejący śpiewać, choć jeszcze nie jak Rubini, posiadający za to ujmującą młodością powierzchowność, jaką pewnie miał i Rubini, gdy nie tylko grywał pierwszych Kochanów, ale i kochankiem mógł być naprawdę; p. Filleborn ma wielki według uznania powszechnego, a szczególniej kobiet przymiot: że słodko i czule do serc przemawiać umie. Jeszczeby go więcej może ceniono, gdyby poznano że to jest sztuka acz w młodym, wysoko już posunięta, wystudiowanie, może idące z potrzeby w jakiej się często znajduje artysta dramatyczny występywania z tym do czego się usposobiony duchowo nie czuje w danej chwili; zmuszony się więc widzi nadstawiać sztuką. My powiemy, że artysta sceniczny nie powinien mniemać, iż zadaniem jego jest udawanie do złudzenia - ale aż do prawdy posunięte. Prawdy! gdzie można i za jakąkolwiek cenę! Złudzony słuchacz z przemijającym odejdzie wrażeniem; uderzony prawdą wstrząsnąć się musi i nieraz sobie przypomni. Więc nie wszędzie i zawsze pieszczota, nigdzie połowiczna energia gdzie cała ledwie wystarcza.
Nie chcemy pisać tu sprawozdania z koncertu, lubo koncert pana Filleborna był bardzo piękny jak na nas - a to dzięki własnemu koncertanta talentowi i tych, którzy go talentami swymi wspierali. Ale mamy jeszcze wspomnieć o uwerturze pana Dobrzyńskiego do dramatu Wiktora Hugo: Burgrafowie, jako o dziele wspaniałym, dosadnie, choć nie zawsze głęboko przemawiającym. Zbyt ona mało u nas bywa słyszana, a zakrojem i zadaniem należy do niewielkiej liczby tych utworów instrumentalnych, które pragną bez słów i wszelkich zewnętrznych pomocy oddać charakterystykę i pojęcia. Kompozytor obrazu jak dramatu Bufgrafowie, nie mogąc jak w operze, pomieszczonych w niej melodii w uwerturze zebrać (marsz mający się w czasie dramatu dać słyszeć, jedynym z niego podobno jest w uwerturze pana Dobrzyńskiego echem, ale stanowi tylko materialny choć wydatny epizod), ani określić bliżej w miarę rozwijania się rzeczy na scenie tego, coby w ogólnym obrazie mogło być nie dość wydatne - winien się niezmiernie w sobie skupić - wszystkie chwile i fazy pochwycić i stanowczo je oddać nietylko tym, czym się na zewnątrz pokazują, ale i czym są w duchu. W muzyce pana Dobrzyńskiego widać pysznych panów feudalnych z mieczami, toporami, zuchwalstwem i dziką energią. Więc barwa tego obrazu, szeroko dość nakreślonego, jest rycerska, wojownicza głównie, lubo nie bez rysów spokojną zadumę, wejście w siebie, może upokorzenie znaczyć mogących. - Ta uwertura przypomina nam inną tegoż autora, graną raz (o ile pamiętamy) na jakimś koncercie i dotąd niesłyszaną. Ta znów, zdawała się nam przedstawiać szeroki krajobraz, same wspaniałe natury wdzięki bez przymięszania sztuczności ludzkiej. Czemuż nie wiem kogo prosić o pokazanie nam jej znowu!
Do przyozdobienia koncertu i urozmaicenia go czymś także energicznym, przyłożył się wielce pan Chęciński deklamacją wiersza Ad. Mickiewicza „Farys.” Ze współczuciem wysłuchano słów tego poety.
I Chopin nim bywał - tylko on nie leciał przez pustynię ducha by napatrzeć się gwiazdom i naoddychać powietrzem bez granic. On zstępował nieraz, szczególniej w drugiej połowie swego artystycznego życia, w jakieś przestworza chmurne, może po sobie i za siebie.
Taka głównie jest treść 5 tomu dzieł Chopina kompletnych, świeżo wydanych przez Gebetnera i Wolffa w Warszawie. Bogactwu tego jednego tylko tomu, gdyby je chcieć opowiedzieć choćby powierzchownie, nie starczało by obszerniejsze daleko miejsce niż je dziś jeszcze mieć tu możemy.
Nakładem tejże firmy wyszła cała już muzyka do opery Moniuszki: „Straszny dwór;” jest tego numerów 17. Cieszmy się nią póki opera nie wróci na scenę; a gdy ją częściej znów widywać zaczniemy, to będziem mieli na czym miłe wrażenia odświeżyć.
Józef Sikorski
Pomyłek drukarskich, które autor sprostował w erracie wiele jest w tej książce, a nie mało ich jeszcze zostało nie wskazanych, co rozważającemu opinie i teoretemata autora nie będzie na rękę. Na stronie 11ej podano za starogrecką tonację dorycką szereg tonów: d, e, f, g, a, b, c - gdy w niej starożytni nie b lecz h mieścili; pieśń nr 7 uważana jest za pomyślaną w tonacji D major, kiedy wszystko pokazuje widocznie, że jest w D minor i cały wywód autora na mylnej podstawie oparty. Na stronie 102 mówi autor, że mu melodię nr 18 grano w tonacji Des; czemu nie przypuścić, że grano w D lub C, ale że skrzypki nie były należycie dostrojone?