autor: Kea
1. But, he is an elf, right?
Tylko skrzypienie śniegu. Nie słyszał nic więcej. Tylko ten dziwny, jednostajny odgłos. Jakby łamanie arkuszy blachy, czy kruszenie pokrytych warstwą lodu liści. Nic innego nie dochodziło do jego świadomości. Ciemność bezksiężycowej nocy pochłaniała wszelkie inne odgłosy, sprawiając iż cały otaczający go świat zamarł w bezruchu ciszy.
Kolejny krok zwierzęcia pod nim, kolejne skrzypnięcie. Pochylił się ciężko do przodu, podpierając chwiejne ciało na szyi konia. Srebrny, niczym księżycowa poświata śnieg aż raził w oczy. Ten ostry blask również sprawiał mu ból. Jakby igiełki lodu wbijały się w źrenice.
Przymknął znużone powieki...
Tak dobrze byłoby nic nie czuć. Odgrodzić się, nie tylko od tego dojmującego, przenikającego do szpiku kości zimna, nie tylko od bólu niezliczonych skaleczeń, ran, obtarć i stłuczeń. Nie tylko od dyskomfortu obolałych mięśni, zmęczenia i fizycznego wyczerpania. Ale także od... kłębiących się w głowie pogmatwanych wspomnień, od tego okropnego uczucia straty, samotności i nieuchronnej klęski. Od całej przeszłości, od tego co było, co jest i tego, co i tak nie powinno się już wydarzyć.
Tak łatwo byłoby zamknąć powieki i nigdy już ich nie otworzyć. Zapomnieć, że... się istnieje. Odejść w niebyt, pogrążyć się w pustce.
Tak łatwo...
Świat zawirował, a przed oczami pojawiły się czarne plamki bólu, gdy uniósł głowę starając nie poddać się zmęczeniu. Przyłożył skostniałe dłonie do grzbietu zwierzęcia, by choć trochę je ogrzać. Było mu tak zimno. Tak bardzo zimno. Nie sądził, że to w ogóle możliwe. To tak, jakby lodowate palce nocy przenikały przez cienkie, wysłużone ubranie, przez delikatną, pokaleczoną skórę aż do wnętrza ciała, mrożąc krew w żyłach i tamując dech w piersiach. Szorstka, wełniana tunika i lniane bryczesy były nazbyt podarte i przemoczone, by zdołały ogrzać wychłodzone, wstrząsane dreszczami ciało. Jedyną ciepłą rzecz, jaką posiadał - długi, gruby płaszcz - dawno zdjął, by otulić nim konia.
Czuł drganie zmarzniętych mięśni zwierzęcia, a nie mógłby pozwolić, by cierpiało. Nie po tym, co dla niego zrobiło. Nie po tym, co... Tyle mu zawdzięczał.
Ostry wiatr owiał mu skostniałą od zimna twarz i spierzchnięte, popękane usta.
Uniósł głowę. Delikatny blask gwiazd przeświecał przez tysiące maleńkich, złotych listków rozłożystych drzew.
Rozejrzał się zdziwiony. Nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się w lesie. Drzewa, ogromne drzewa otaczały go ze wszechstron, przybliżając się wciąż i jakby gromadząc. Strudzony koń prowadził go ostrożnie w głąb, coraz to gęstniejącego lasu. Przymknął znowu powieki, a głowa opadła mu na pierś. Mimo iż potężnych drzew jakby wciąż przybywało - zrobiło się jaśniej. Skrzący się śnieg odbijał dziwne światło, rozpraszając ciemności i przywołując atmosferę wyczekiwania i ekscytacji.
Zwierzę uniosło głowę i parsknęło kilka razy w geście przywitania, jakby wyczuło, że zbliżają się do bezpiecznej ostoi.
Jednakże, siedzący na nim elf nie zwrócił na to uwagi. Kolejna, przybierająca na sile fala bólu i wyczerpania zalała jego ciało. Próbował walczyć z wszechogarniającą go sennością, jednakże znużenie okazało się tym razem zbyt silne. Pochylając się coraz bardziej do przodu zsunął się w końcu z końskiego grzbietu, wprost na skrzypiący śnieg. Nie mając siły wykonać najmniejszego nawet ruchu leżał wśród tego miękkiego puchu niczym na białym, jedwabnym prześcieradle, a młode, umęczone ciało odezwało się rozpaczliwym krzykiem bólu każdej prawie części ciała. Ostatkiem sił zdołał unieść ciężkie powieki. Widok gwiazd, tych maleńkich, figlarnie mrugających światełek, tam wysoko na granatowym niebie przyniósł mu ukojenie. Były dla niego niczym starzy, wierni przyjaciele. Tyle razy pomagały w chwilach smutku, cierpienia i przygnębienia. Tyle razy rozpraszały czerń samotności, aż stały się częścią jego samego. To pocieszające móc choć raz jeszcze cieszyć się ich obecnością.
Przyglądał im się z wdzięcznością spod wpół przymkniętych powiek. Czuł, że odpływa w czyjeś ramiona, że ciemność pochłania go, łudząc obietnicą wytchnienia. Że to już wreszcie koniec.
Wtem jednak widok nieba przysłoniła mu czyjaś zamazana twarz.
Otworzył szerzej oczy - obraz nieznacznie się wyostrzył.
Zamrugał z niedowierzaniem. Uśmiechnięta buzia o roześmianych oczach pochylała się nad nim z zaciekawieniem. Ciemne źrenice skrzyły się figlarnie.
- Ha! - prychnął triumfalnie - a Haldir mówi, że to 'ja' jestem najbardziej rozpitym elfem w Lórein - Hej! - uklęknął przy nim - Wstawaj! Jak w takim stanie zaśniesz na tym zimnie to z pewnością do wiosny się nie obudzisz... - roześmiał się - Hej, zamarzniesz! - powtórzył dotykając dłonią jego policzka.
Okazał się on jednak tak przerażająco zimny, że aż wzdrygnął się zaskoczony. Zbliżając twarz do jego oczu znów się jednak roześmiał, widząc lekko nieprzytomny wzrok.
- Nie trzeba było tyle pić! Wstawaj!
Próbując odgarnąć mu z czoła posklejane włosy natrafił palcami na coś ciepłego i lepkiego. Zdziwiony uniósł dłoń do oczu.
Wyraz rozbawienia na jego twarzy zastąpiło jawne przerażenie, gdy rozpoznał krew.
- Elbereth! - wyszeptał, chwytając szybko jego nadgarstek. Tętno było ledwo wyczuwalne. - Hej! Nie odchodź! - krzyknął, widząc mętniejący coraz bardziej wzrok i przymykające się powieki - Haldirze! Orophinie! - zawołał w ciemność - Pomóżcie mi! Nie odchodź... - prosił szeptem.
Jego głos cichł w świadomości drugiego elfa, coraz bardziej się oddalając, aż w końcu zamilkł w ogóle, a postać zamazała się i rozpłynęła, gdy ciemność pochłonęła go całkowicie.
* * *
To, co nastąpiło później było zamglone i odległe, niczym chowający się w zakamarkach podświadomości sen.
Niewyraźnie zdawał sobie sprawę, że czyjeś silne, mocne ramiona objęły go, uniosły do góry i przytuliły.
Czyjeś usta szeptały do niego łagodnym, uspokajającym głosem słowa otuchy, niosąc go przez las. Potem, po długim czasie bezwoli poczuł, że już nie jest mu tak zimno, że wreszcie otacza go ciepło.
Ostatnie, co pamiętał to więcej głosów i ... okropny ból, gdy coś gorącego dotknęło jego zziębniętej, napiętej skóry.
A potem już nic... Tylko cisza i ciemność.
* * *
- Orophinie połóż go tutaj. Ostrożnie. Haldirze rozpal zaraz w kominku - starszy, dostojny elf wydawał rozporządzenia, zatroskanymi oczami rozglądając się po pokoju - Rumil przynieś dużo gorącej wody, bandaże i... - pochylił się nad nieprzytomnym chłopcem - jakiś nóż, trzeba będzie rozciąć te ubrania. Inaczej nie zdołamy ich zdjąć, krew za bardzo je posklejała - dotknął zabrudzonych, przemoczonych bryczesów - zupełnie przywarły do skóry - Kim on jest? - spytał - skąd się tu wziął? Czy któryś z was go zna?
Bracia jak na komendę pokiwali przecząco głowami.
- Ale to elf, prawda? - zadał pytanie najmłodszy z nich, ten który znalazł chłopca w lesie. Alkohol i rozbawienie całkowicie juz z niego wyparowały i niekłamany niepokój wyzierał z jego pięknych, błękitnych oczu.
- Oczywiście, głupolu! - prychnął starszy brat, kręcąc głową.
- No to, dlaczego ma na sobie te ohydne, ludzkie ubrania? Dlaczego tak dziwnie wygląda? - chciał wiedzieć - No i ten koń...
- Skąd my to wszystko mamy wiedzieć? - przerwał mu zniecierpliwiony Haldir - Przestań gadać i idź w końcu zrobić to, o co Cię Ada prosił!
Urażony Rumil pokazał mu język i po chwili wahania wyszedł z pokoju. Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- On ma rację - przytaknął Orophin - to wszystko jest aż nadto dziwne. Skąd on się tu wziął? Jak zdołał ominąć straże?
- Jest święto. Większość strażników dostała wolne, by móc uczestniczyć w obchodach i zabawach. Wiesz, jak to jest... mało kto się kwapi do pełnienia służby, gdy na dziedzincu odbywają się uroczystości, nie wspominając już o tańcach... - westchnął - Mógł przejść zupełnie niezauważony.
- Ale skąd on się tu w ogóle wziął? I kim jest? - dziwił się młodszy elf, pochylając nad leżącym - jak ktoś mógł go tak skrzywdzić...? - szepnął odgarniając z jego zakrwawionego czoła posklejany kosmyk ciemnych wlosów - Elbereth! To przecież jeszcze dziecko! Jest pewnie w wieku Diamara...
- W takim razie dzieckiem już nie jest... - mruknął Haldir, uśmiechając się do siebie.
Hanear rzucił mu szybkie spojrzenie, z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Zmarszczył brwi i potrząsnął głową.
- To nieistotne teraz. Pomóżcie mi - zbliżył się do łóżka - trzeba go rozebrać, przemyć wszystkie te rany i opatrzyć je... - dotknął poharatanej skroni elfa - nie podoba mi się to rozcięcie. Wygląda na bardzo głębokie. Aż się boje myśleć, co znajdziemy pod ubraniem...
- Ja się nie boję... - Haldir uśmiechnął się prowokacyjnie - jestem raczej ciekawy...
Orophin westchnął ciężko.
- Możesz chociaż raz pomyśleć o czymś innym, niż... - nie dokończył.
- Niż co...? - podjudził go starszy brat - nie udawaj takiego świętoszka, Orophinie...
- Chłopcy! - upomniał ich zniecierpliwiony Hanear - możecie się w końcu zamknąć? Haldirze - zwrócił się do najstarszego syna - 'ja' mówiłem o ranach, a nie o... - odchrząknął, widząc bezczelnie rozbawione oblicza obu synów - oh, wy...!
Orophin i Haldir zgodnie parsknęli śmiechem.
- Po co ja wogóle tracę czas na rozmowy z wami! Rumil! - zawołał wgłąb korytarza - gdzie on się znowu podział?
- Pewnie szuka bandaży... w winnicy. Często go tam ostatnio spotykam i zawsze czegoś szuka... - zakpił Haldir - Wczoraj na przykład swojego łuku... naprawdę nie rozumiem, skąd w nim przeświadczenie, że wszystko można tam znaleźć - udał niewinne zdziwienie.
Orophin zakrył usta dłonia, by się nie roześmiać. Dozgonne 'uwielbienie' młodszego brata dla wina było mu doskonale znane. Tę wymianę zdań przerwał Rumil we własnej osobie, pojawiając się wreszcie z powrotem.
- Przepraszam, że tyle to trwało - usprawiedliwił się - ale długo nie mogłem znaleźć bandaży...
Haldir wybuchnął śmiechem i poklepał go protekcjonalnie po plecach. Rumil przyjrzał mu się gniewnie, nic nie rozumiejąc.
- Z czego rżysz?
- Z Ciebie - odparł, słodko się uśmiechając.
- Odczep się! Ada!
- Chłopcy! - upomniał ich znowu, wskazując na łóżko - 'nieprzytomny elf ', pamiętacie jeszcze?
Orophin jako jedyny stropił się i zarumienił.
- Przepraszam, Ada.
- Bierzmy się do pracy. Trzeba jakoś go rozebrać... Orophinie pomóż mi...
- Niech Haldir pomoże - wtrącił złośliwie Rumil - w końcu to on ma w tym największe doświadczenie... - zakpił.
Wcale niespeszony Haldir uśmiechnął się frywolnie.
- Dziękuję!
Hanear spojrzał na nich wyprowadzony wreszcie z równowagi.
- Jeszcze trochę i stracę cierpliwość - ostrzegł ich.
Posłusznie zabrali się do pomocy.
* * *
Godzinę później młody elf wciąż był nieprzytomny. Jego brudne, poplamione krwią rzeczy leżały przy łóżku tworząc mały, żałosny stosik. Pozostawione jedynie w krótkich spodenkach nagie ciało przedstawiało sobę zastanawiający widok.
Obmyta z krwi i zabrudzeń blada, delikatna skóra poznaczona była niezliczoną liczbą zadrapań, siniaków, ukłuć i nacięć. Kostki i kolana smukłych, szczupłych nóg były opuchnięte i zaczerwienione. Lewy bark i ramię stłuczone; paznokcie połamane do krwi i pełne ziemii; włosy poszarpane i poplątane, nadgarstki nosiły krwawe ślady pęt, a szyja i kark mieniły się fioletowymi pręgami. Mimo iż krwawienie z większości ran zdołali zatamować, to i tak niektóre z nich wciąż budziły niepokój.
Obrażeń było o wiele więcej niż mogli by przypuszczać.
- Martwi mnie ta opuchlizna na boku. Mam nadzieję, że żebra są jedynie stłuczone, a nie złamane... - westchnął strapiony Hanear.
- Usztywnimy je bandażami i... póki leży, nie powinno być z nimi większego problemu. Nawet jeśli kości są pęknięte - zrosną się.
- Oby...
- Ma silny organizm. Będzie walczył... Gdyby było inaczej, to nie przeżyłby... tego wszystkiego... - Haldir zaciskał pięści w bezsilnej złości - Chętnie rozprawiłbym się z tym, kto mu to zrobił.
Ojciec uśmiechnął się do niego smutno.
- Zabandażujemy mu te skaleczenia, a ranę na skroni obłożymy militheą.
Orophin przyłożył mu rękę do czoła.
- Jest rozpalony. I oddycha tak nieregularnie... - był zaniepokojony.
- Nagła różnica temperatur - wyjaśnił - to szok. Minie. Poczekamy do rana. Wyśpi się, wypocznie i ... wtedy zobaczymy. Jeśli jego stan się pogorszy - westchnął - wezwiemy medyka. Jak na razie wydaje mi się, że i tak nic więcej nie możemy dla niego zrobić - potarł dłonią zmęczone oczy. Piękną, pociągłą twarz o regularnych rysach przecięły teraz zmarszczki niepokoju i znużenia - biedne dziecko... Młody elf leżał niespokojnie, wzdychając ciężko przez sen. Wyglądał bardzo blado i mizernie. Wyczerpanie odbiło się w podkrążonych oczach. Jednakże, mimo iż jego ciało było opuchnięte i zaczerwienione, pokryte niezliczoną ilością bandaży i plastrów - emanowało swoistym blaskiem i niekwestionowanym wdziękiem.
Przypatrujący mu się Haldir pierwszy zwrócił na to uwagę.
- Jest w nim coś... - zaczął z wachaniem -... sam nie wiem co, ale... kogoś mi przypomina... tylko nie mogę sobie przypomnieć, kogo... - zastanawiał się na głos - Wygląda zupełnie jak... jak... - nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
- ... jak szkielet - dokończył za niego trzeźwo Rumil - sama skóra i kości, w dodatku podrapana i opuchnieta... I te pociachane włosy - istny strach na wróble...
Haldir przewrócił oczami.
- Trzeba patrzeć ponad to - Orophin cicho poparł starszego brata. Podszedł do łóżka i chwycił chłopca za rękę. Była bezwładna i słaba, ale już nie tak zimna i sztywna - Haldir ma rację. Jest w nim coś... niezwykłego...
Cała czwórka zaczęła mu się uważnie przyglądać, próbując odgadnąć, jakie sekrety kryją te zamknięte powieki. W końcu Rumil wzruszył ramionami, a Hanear ciężko westchnął.
- Ważne jest, żeby wyzdrowiał. Idźcie spać, późno już. Ja tu trochę uprzątnę, a potem posiedzę z nim, na wypadek gdyby się obudził i czegoś potrzebował.
- Nie - Orophin pokręcił głową - Odpocznij Ada. Ja z nim zostanę. Naprawdę - dodał, widząc wachanie w oczach ojca. - Haldirze - zwrócił się do brata - co z jego koniem?
- Zająłem się nim. Stoi w naszej stajni - westchnął - Był tak zmęczony i wyczerpany, że nie chciał nawet nic jeść. Musieli przebyć długą drogę... - pokręcił niedowierzająco głową - Poza tym bardzo nieufnie się do mnie odnosił, niezbyt mu się spodobało, że go z nim rozdzielamy.
- W jakim jest stanie? Ma jakieś obrażenia?
- Nie - Haldir potrząsnął głową - Poczatkowo tak myślałem, sierść i grzywę poplamioną miał krwią, ale była to chyba jego krew - wskazał na nieprzytomnego elfa - bo nie znalazłem żadnych skaleczeń.
- Wiecie, że był otulony jego płaszczem? Zamarzał, a oddał jedyne ciepłe okrycie koniowi... - Rumil był wyraźnie pełen podziwu dla, niewiele przecież od siebie młodszego chłopca.
Hanear westchnął.
- To dużo o nim świadczy... choć większość ludzi uznałaby to pewnie za szczyt głupoty... No ale dajmy mu teraz wypocząć w spokoju - zwrócił się do Orophina - jesteś pewien, że chcesz z nim zostać? Dla mnie to żaden problem, a Ty powinieneś się wyspać. Pojutrze ruszacie przecież na patrol...
- Nic mi nie będzie, Ada... Chcę z nim zostać - odpowiedział stanowczo.
- Dobrze, więc. Jakby działo się coś niepokojacego, zawołaj mnie.
Orophin skinął tylko głową, zapatrzony w nieruchomą, drobną postać.
Sam nie wiedział, dlaczego tak mu zależy, by pozostać z młodym elfem. Czuł jednak, że ktoś powinien strzec jego snu i że tym kimś jest właśnie on.
* * *
- Dość dziwne zakończenie zabawy, nie sądzisz? - rzucił z przekąsem Rumil.
Szli z Haldirem obszernym korytarzem, kierując się do swych komnat. Ozdobne, oliwne lampki rozświetlały drewniane, inkrustowane ściany. Starszy elf uśmiechnął się tajemniczo.
- A kto mówi o zakończeniu 'zabawy'? Dla mnie 'zabawa' tej nocy dopiero się zacznie...
Rumil spojrzał na niego domyślnie i również się uśmiechnął.
- Mówisz o tym młodym służącym Lorda Celeborna, z którym Cię dzisiaj widziałem?
- Młodym? Jest starszy od Ciebie, braciszku... choć... - posłał mu wymowne spojrzenie - pewnie o wiele mniej doświadczony...
- Rozumiem, że dzisiejszej nocy zamiarzasz to zmienić...? - puścił mimo uszu ostatnią uwagę.
Haldir roześmiał się.
- Za dużo chciałbyś wiedzieć...
Rumil pokręcił głową z zastanowieniem.
- Minęło już kilka godzin odkąd opuściliśmy zabawę. Skąd pewność, że będzie na Ciebie czekał?
Haldir zatrzymał się, przyciągając na siebie spojrzenie brata. Usta rozciągnęły się w uwodzicielskim uśmiechu.
- Czy na moim miejscu miałbyś jakiekolwiek wątpliwości? - spytał unosząc jedną brew.
Młodszy elf przyjrzał mu się rozbawiony. Jego piękny brat... Burza srebrno - złotych, jedwabistych włosów, błyszczące prowokacją, błękitne oczy, doskonałe rysy twarzy i szczupła sylwetka wojownika. Do tego niezmącona pewność siebie i lekko arogancki urok doświadczonego łamacza serc - rzadko kto potrafił oprzeć się takiemu połączeniu.
Westchnął i pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie miałbym żadnych wątpliwości.
Haldir błysnął zębami w triumfującym uśmiechu.
- No, widzisz... - kocim krokiem ruszył w kierunku wyjścia - Życzę Ci dobrej nocy - rzucił przez ramię, pozostawiając go pod drzwiami komnaty - 'Moja' z pewnością taka będzie... - dodał z rozbrajającą szczerością.
- W to nie wątpię... - mruknął Rumil, zamykając za soba ciężkie drzwi.
Blondwłosy elf wyszedł na długi taras, okalający ich talan. Wciągnął głęboko w płuca świeże, rześkie powietrze. Cudowna noc. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym szybko zszedł po schodkach w dół ogromnego drzewa.
Wyznawał jedną, prosta zasadę : 'seks jako najlepsze lekarstwo na wszelkie smutki'. Ta maksyma nigdy go jeszcze nie zawiodła. A wydarzenia dzisiejszej nocy 'bardzo' go przecież wyprowadziły z równowagi...Coś trzeba na to poradzić...
* * *
Kiedy i ojciec opuścił w końcu pokój, życząc mu spokojnej nocy i Orophin został sam z obcym elfem - przez jakiś czas wogóle się nie poruszył. Stał nieruchomo, wpatrując się jak zahipnotyzowany w śpiącego. Jego wrażliwa natura buntowała się przeciwko krzywdzeniu kogokolwiek, dlatego też, żal mu było okropnie tej małej, cierpiącej istoty. Cóż za bestia dopuściła się takiego czynu?
Wreszcie, odwracając od niego oczy, powoli obrócił się w stronę kominka. Należało dołożyć do ognia, gdyż zaczynał dogasać.
Wzdrygnął się lekko i szybko podłożył kilka szczap.
Ponieważ pokój ten rzadko był używany, znajdowało się w nim niewiele mebli. Jedynie to, co najpotrzebniejsze : dość duże łoże z rzeźbionym wezgłowiem, nocny stolik obok niego, dwa wygodne fotele w pobliżu kominka i stolik śniadaniowy niedaleko okna. Rozlokowywano tutaj czasem gości, odwiedzających ich dom, ale na stałe nikt tu ostatnio nie mieszkał. Brakło świec, poduszek, książek, ubrań, kosmetyków... i tym podobnych osobistych drobiazgów - tak licznie 'zasiedlających' pozostałe pokoje.
Co za tym idzie - panował tu względny porządek. Ponieważ jego rodzina wywodziła się od dostojnych, wysoko urodzonych elfów - talan, jaki zajmowali był adekwatny do ich pozycji społecznej. Dość obszerny i wygodny, bogato acz gustownie urządzony - stanowił powód do dumy.
Układ pokoi był amifiladowy, tak że stykały się one na jedenej osi. Dwie sypialnie na przykład połączone były wspólną łazienką. Jedna z nich łączyła pokój jego i Rumila, kolejna - to pomieszczenie z komnatą Haldira. Dalej znajdowała się obszerna, doskonale wyposażona biblioteka, przechodząca w gabinet Haneara, przylegający z kolei do jego sypialni. Oprócz tych 'osobistych' komnat znajdowały się tu ponadto : przytulna kuchnia, wielka, rzadko używana jadalnia, spiżarnia, sala kominkowa, winiarnia oraz szereg pomniejszych izb, wszelkiego zastosowania.
Wszystkie te pomieszczenia rozlokowane wokół grubego konaru drzewa, okalały go ze wszechstron, połączone szeregiem owalnych korytarzy.
Pokoje, połączone łazienką posiadały wspólne tarasy i osobne wejścia, oddzielone od pozostałych pomieszczeń. Pełen komfort.
Orophin bardzo lubił swój dom. Stanowił dla niego swojego rodzaju azyl, osłonę przed światem, był miejscem, gdzie czuł się naprawdę sobą, nieskrepowany obecnością innych.
W przeciwieństwie do swego starszego brata, był raczej nieśmiały i niezbyt pewny siebie; trudno też było by go nazwać 'duszą towarzystwa'. Od tak ubustwianych przez Haldira, jak i ostatnio również przez Rumila, zabaw i imprez - on wolał bezpieczne zacisze biblioteki, samotne (lub tylko w towarzystwie Diamara) wyprawy w odległe zakątki Złotego Lasu, czy spokojne chwile spędzone w stajni z końmi. Potrafił ponadto całymi godzinami słuchać skorych do snucia opowieści strażników i bardów. Fascynowały go opisy odległych, tajemniczych krain i toczonych dawno temu wojen. Był także jednym z najlepszych łuczników w Lórien. Od dziecka wiedział, że nigdy nie dorówna swojemu złotowłosemu, pięknemu bratu. Ani urodą, ani powodzeniem, ani tym bardziej podbojami sercowymi. Dlatego też przestał wogóle próbować. Nie, żeby mu specjalnie na tym zależało... ale nie chcąc być postrzegany jedynie jako nieudana kopia Haldira, postanowił być od niego całkowicie różny, a co za tym idzie na swój sposób oryginalny.
Nauczył się kontrolować emocje i nie zdradzać własnych uczuć.
Czy mu było z tym dobrze, czy nie, to juz inna sprawa...
Potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że odpłynął daleko myślami. Odszedł od kominka i bez większego trudu przeniósł ciężki, stojący przed nim fotel bliżej łóżka.
Usadowił się na nim wygodnie i przerzucając długie nogi przez boczną poręcz wtulił się w oparcie.
Nie minęło dziesięć minut, a spał równie mocno, jak leżący na łóżku młody elf.
* * *
Gdy obudził się jakiś czas potem od razu się zorientował, że coś jest nie w porządku.
Na zewnątrz wciąż panowała noc, choć otulający wszystko białą czapą śnieg dawał złudzenie jasności dnia.
Nie zważając na mrowienie w ścierpnietej od niewygodnej pozycji szyji, szybko obrócił się w stronę leżącego na łóżku chłopca. Spokojny sen, jaki wziął go w posiadanie i ukołysał w ramionach wytchnienia - teraz przeobraził się w jakiś dręczący koszmar. Elf niespokojnie obracał się w pościeli, odchylając głowę i szepcząc coś histerycznie. Gorączka, trawiąca jego ciało zroszyła bladą skórę potem i rozogniła policzki.
Orophin zerwał się na równe nogi i szybko zbliżył do łóżka. Widząc, że coś męczy chłopca we śnie, próbował go uspokoić cichym, kojącym głosem.
- Spokojnie... już dobrze... tu nic Ci nie grozi - zapewniał go łagodnie.
Młody elf jednak nadal ciążko i płytko oddychając szamotał się, jakby przed czymś wzbraniając.
- Proszę... nie... - jego głos był zaledwie szeptem.
Orophin pochylił się nad nim, nie wiedząc, co zrobić.
Same słowa - pierwsze, jakie wogóle usłyszał z ust chłopca - nie miały większego sensu, ale ton, w jakim zostały wypowiedziane - pełen błagalnej prośby - sprawił, iż dreszcz przebiegł mu po plecach. Po chwili wachania przyłożył do rozpalonego czoła kulącego się elfa swoją smukłą, chłodną dłoń.
Reakcja, jaką to wywołało, wprawiła w zdumienie nawet jego samego. Obcy elf przestał się szamotać, zamierając w bezruchu i zanim Orophin zdążył zdać sobie z tego sprawę - patrzył w jego wielkie, czarne jak węgiel oczy.
Znieruchomiał również, osłupiały, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Ogromne, nienaturalnie rozszerzone źrenice pod osłoną długich, równie czarnych rzęs nadawały chłopięcej twarzy takiej... ekspresji, głębi i ... słodyczy, że poczuł suchość w ustach. Mimo iż jego wzrok był zamglony i z pewnością nawet nie zauważył jego obecności - Orophin poczuł, że się rumieni. Niezdecydowany, czy zabrać rękę, czy wykonać jakikolwiek gest - otworzył usta, próbując wyartykuować jakieś słowo, ale wtedy już - powieki chłopca powoli się przymknęły i z powrotem odpłynął w krainę snu.
Orophin, czując się niebywale głupio, stojąc tak nad nim, szybko zabrał dłoń i robiąc kilka kroków w tył - osunął się na fotel. W oczach tego elfa było coś... niepokojącego, a zarazem tak... rozczulającego, co powodowało, że chciało się patrzeć w nie bez końca. Czując, że drży na całym ciele, na miękkich kolanach podszedł do kominka, by dorzucić drwa, choć zdawał sobie sprawę, że zimno nie ma nic wspólnego z jego dziwnym stanem ducha.
Resztę nocy przesiedział w fotelu wsłuchany w spokojny już teraz oddech chłopca.
Sen zmógł go dopiero nad ranem, gdy łuna poranka roztaczała swe wdzięki na wschodzie.
2. "Wake up, God damn it!?"
Gdy Orophin obudził się znowu, w pokoju było zupełnie jasno, a słońce odważnie zaglądało przez szybę. Młody elf wciąż jednak spał. Potarł zmęczone oczy, czując piasek pod powiekami.
Mięśnie miał tak napięte i ścierpnięte, że bał się wogóle poruszyć. Nie ma to, jak noc spędzona na fotelu - ziewnął rozdzierająco, zakrywając usta dłonią. W tej samej chwili drzwi do komnaty otworzyły się, lekko skrzypiąc, a w powstałej szparze pojawiła się rozczochrana głowa Haldira. Widząc, że brat daje mu znaki, by zachowywał się cicho - ostrożnie zamknął drzwi, starając się nie robić hałasu. Podchodząc do niego, przysunął sobie drugi fotel i opadł na niego z pomrukiem zadowolenia.
Orophin obrzucił go taksującym spojrzeniem.
- Randka się udała? - spytał szeptem.
Haldir udał zdziwienie, komicznie unosząc brwi.
- Ślepy by zauważył, że nie spędziłeś nocy we własnym łóżku - wyjaśnił brat z lekko kpiącym grymasem. Znał go aż za dobrze. Blondwłosy elf uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
- A jak myślisz?
Orophin westchnął, kręcąc głową.
- Jak młody? Wciąż śpi? - spytał.
Nie zdążył odpowiedzieć, gdy drzwi od komnaty ponownie się otworzyły i stanął w nich zaspany Rumil. Zapowiadał się prawdziwy 'zlot' rodzinny...
Na bosaka, w samych spodniach od piżamy, podszedł do braci.
- Zimno tu - wzdrygnął się, rozcierając dłońmi, pokryte gęsią skórką przedramiona. Włosy miał w nieładzie, a całe ciało poznaczone szlaczkami odciśniętej pościeli. Orophin uśmiechnął się na ten widok.
- Dołóż do ognia, to zrobi się cieplej - poradził mu cicho.
Rumil spojrzał w przelocie na kominek, potem na swe prawie nagie ciało, wreszcie na siedzących na fotelach braci.
- Nie chce mi się... - ziewnął i zanim Haldir zdążył zareagować wgramolił mu się na kolana, wiercąc w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji - Mógłbyś się trochę posunąć... - wypomniał mu bezczelnie.
Haldir prychnął i pokręcił głową niedowierzająco. Rumil zachowywał się jeszcze czasem, jak małe dziecko.
Zamiast słusznie się wścieć - objął młodszego brata ramionami, przytulając jego nagie plecy do swojej klatki piersiowej i opierając brodę na jego barku. Rumil westchnął zadowolony.
- Jak młody? Wciąż śpi? - spytał mało oryginalnie.
- Tak, wciąż śpi - potwierdził Orophin -... choć wydaje mi się, że gorączka mu wreszcie spadła - dodał.
- Obudził się wogóle w ciągu tej nocy?
- N... tak - zawachał się - raz otworzył oczy... ale chyba nie był zbyt przytomny.
- Dziwne ma oczy, prawda? - wtrącił Rumil - takie ciemnoszare i głębokie, jak... studnie.
- Bardzo... obrazowy opis, braciszku... - Haldir dmuchnął mu w kark - ... zaraz, zaraz - zreflektował się nagle - skąd Ty wiesz, jakie on ma oczy? Nic nie mówiłeś, że był przytomny, jak go znalazłeś!
Spojrzeli na niego uważnie.
- Nie pytaliście... - wymamrotał troche niepewnie, wzruszając ramionami.
Orophin jęknął, a Haldir ugryzł go w ucho zdegustowany.
- Czasem naprawdę trudno z Tobą wytrzymać...
- Mówił coś? - wpadł mu w słowo zaintrygowany Orophin, zastanawiając się, czego jeszcze im Rumil nie powiedział.
- Niie - pokręcił głową - tylko... leżał na sniegu, tak jakoś dziwnie patrząc w niebo. Właściwie to - zawachał się - z początku pomyślałem, że...
- Że co...?
- No... że to któryś z biesiadników przecholował z winem i... rypsnął w dół...
Haldir i Orophin wymienili rozbawione spojrzenia.
- Tak to jest... - westchnął ostentacyjnie blondwłosy elf - gdy ocenia się innych wedle... swojej miary...
Rumil wymierzył mu kuksańca w bok.
- Ej no, odczep się! 'Ja' przynajmniej, 'jeśli już'... - dwa zgodne prychnięcia - ... się upijam, to dla 'własnej'... ekhm... przyjemności, a nie żeby kogoś uwieść - dociął mu obrażony.
Haldir stłumił śmiech.
- 'Ja' nie potrzebuję się upijać, by kogokolwiek uwieść - wyjaśnił -... a jeśli ktoś to robi, by uwieść mnie - dodał frywolnie - to, wierz mi, że również robi to tylko i wyłącznie dla 'własnej' przyjemności.
Orophin zakrył usta dłonią, by się głośno nie roześmiać. Rumil natomiast prychnął zdegustowany i już miał rzucić jakąś ciętą ripostę, gdy drzwi do komnaty otworzyły się, po raz trzeci już tego ranka i wszedł Hanear.
Zamykając je za sobą barkiem, gdyż obie dłonie zajęte miał trzymaniem tacy z czterema parującymi kubkami - uśmiechnął się na widok synów.
- Tu jesteście - westchnął - zdążyłem juz obejść wszystkie pokoje.
Podszedł do nich powoli, z uwagą przyglądając się śpiącemu elfowi.
- Wygląda trochę lepiej. Jak minęła noc? - spytał Orophina.
- Spokojnie... - odpowiedział z wachaniem.
- Myślisz, że wizyta medyka będzie potrzebna?
- Nie wiem... na pewno nie zaszkodziłaby, w końcu ja nie znam się tak dobrze na uzdrawianiu, ale...
- ... ale lepiej by było, gdyby najpierw obudził się i sam nam coś o sobie powiedział, zanim zaczną o niego pytać inni, tak? - dokończył za niego Orophin, jakby czytając w jego myślach.
Hanear uśmiechnął się zaskoczony.
- Też się nad tym zastanawiałem... - dodał, widząc jego minę.
- No właśnie... Wydaje mi się, że jego zdrowiu nie zagraża już żadne poważne niebezpieczeństwo - gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości - dodał szybko - nie wachałbym się, ale w tej sytuacji...
- A jeśli się 'nie' obudzi? - Rumil nie dał się tak łatwo przekonać.
- Sam już nie wiem... - Hanear westchnął zamyślony, po czym, jakby dopiero teraz przypominając sobie, co trzyma w dłoniach, podał im tacę z kubkami - Przyniosłem wam coś ciepłego do picia. Rumil - zwrócił się do najmłodszego syna z troska w głosie - masz gęsią skórkę, czemu się nie ubierzesz?
- Haldir ogrzewa go własnym ciałem - prychnął Orophin, siadając po turecku i obejmując dłońmi gorący kubek - ... gniotąc sobie przy tym swoją najlepszą, wyjściową tunikę - dodał kpiąco.
Hanear przyjrzał się teraz z kolei najstarszemu synowi.
- Spałeś w ubraniu? - spytał zdziwiony.
- Nie - Haldir stłumił uśmiech - spałem nago...
- No to, dlaczego...? - urwał, gdy cień zrozumienia przemknął mu przez głowę. Machnął tylko ręką rozbawiony. Ciągle to samo...
Przez chwilę w milczeniu pili gorący napar, delektując się jego aromatem.
- Wracając do sprawy... - skinął głową w kierunku łóżka - to dajmy mu jeszcze jeden dzień. Jeśli się nie ocknie - zasięgniemy porady medyka. Sen i wypoczynek to w tej chwili najlepsze dla niego lekarstwo. Po południu - dodał - zmienimy mu opatrunki i zobaczymy, czy rany goją się prawidłowo.
Orophin skinął głową.
- Gorączka mu spadła. Bądźmy dobrej myśli...
- Taa. Nic innego i tak nam nie pozostało - mruknął sentencjonalnie Rumil, po czym ziewnął rozdzierająco.
Haldir zakrztusił się herbatą.
- Zbyt wczesne budzenie się, chyba źle na Ciebie wpływa... - zakpił, pukając się wymownie w czoło.
- 'Ja' przynajmniej, w przeciwieństwie do coniektórych - Rumil wbił mu łokieć w brzuch - budzę się co rano we 'własnym' łóżku...
Błondwłosy elf nie speszył się ani trochę.
- Ty mi się żalisz, czy chwalisz, bo nie bardzo rozumiem...? - zamrugał niewinnie powiekami.
Hanear westchnął, kręcąc głową.
- Jak już przestaniecie sobie dogryzać... to może któryś z was zrobiłby śniadanie, co?
Rumil jęknął głośno.
- Znowu?!
- Przykro mi. Służba ma po wczorajszej zabawie wolne... a poza tym i tak nie mogę od nich wymagać, by robili coś ponad ich zwyczajowe obowiązki...
- Ja chcę naszego kucharza! - krzyknął najmłodszy elf - Chce go z powrotem!
Zlazł z kolan Haldira i krzyżując ręce na piersi, stanął w wyzywającej pozie przed Orophinem.
- Ciszej! - upomniał go. Choć udawał, że nie rozumie jego oskarżycielskiego tonu, trochę się zaczerwienił.
- Ale ja już nie przeżyję kolejnego 'pysznego śniadanka ala Haldir Zdobywca'! - uskarżał się, jak dziecko.
- Jeszcze zatęsknisz za moim talentem kulinarskim! - ryknął urażony do żywego brat. Zerwał się z fotela, próbując go złapać. Przepychając się i chichocząc wypadli z pokoju.
Hanear popatrzył za nimi przez chwilę.
- Czasem zastanawiam się, który z nich jest młodszy... - westchnął.
Pokręcił głową i przeniósł wzrok z powrotem na Orophina.
- Idź się połóż. Odpocznij. Pewnie niewiele spałeś tej nocy.
- Nic mi nie jest - zapewnił go syn, wstając i przeciągając się niczym kot. Ciemne, wiecznie splecione włosy zalśniły we wpadających przez okna promieniach poranka. - Wyglądasz na zmęczonego. Połóż się. Jak tylko śniadanie będzie... hmm... gotowe - westchnął, przewracając oczami - to każę jednemu z nich przysłać Ci je do łóżka.
Orophin uśmiechnął się.
- Naprawdę, Ada, nie trzeba!
- Oh... - Hanear położył mu rękę na ramieniu - jutro wyjeżdżasz... pozwól im się troche porozpieszczać. Wymienili rozbawione spojrzenia, dobrze wiedząc, że zanim Haldir i Rumil przestaną się wykłócać i dojdą w końcu do 'porozumienia', na kogo tym razem wypada kolej w przygotowywaniu posiłku, któryś z nich zdąży już je w tym czasie zrobić.
- Chodź, myślę że nic mu nie będzie, jeśli pozostanie trochę sam - Hanear ruszył do drzwi, zerkając na śpiącego elfa.
Orophin podążył za nim, zatrzymując się jedank przy wyjściu. Z ręką na klamce, stał przez chwilę, wpatrując się intensywnie w nieruchomą postać. W końcu, z cichym westchnieniem wyszedł z pokoju, zamykając za soba drzwi.
* * *
Konie wyczuły go i poznały zanim jeszcze wszedł do stajni. Cicho zarżały na powitanie. Uśmiechnął się sam do siebie, gdy owionął go znajomy, lekko słodkawy zapach siana i końskiego potu.
Gdy szedł przez korytarz zaciekawione zwierzęta wystawiały głowy z boksów, domagając się pieszczot. Zatrzymywał się przy każdym z nich, głaszcząc aksamitne chrapy i zwracając się po imieniu w cichym powitaniu. Przyzwyczajone do jego obecności, spokojnego głosu i cierpliwości, znały go i lubiły od zawsze. Wiedział, że czują się w jego obecności bezpiecznie i ufają mu. Uczucie to z resztą było obustronne.
Miał oczywiście 'swojego' konia. Tego jednego, jedynego, sobie tylko oddanego, z którym łączyła go wyjątkowa więź.
Stał teraz z czujnie nastawionymi uszami, śledząc każdy jego krok.
Orophin doskonale zdawał sobie z tego sprawę, gdyż działo się tak za każdym razem, gdy przekraczał próg stajni.
Lubił czuć na sobie wzrok zwierzęcia, lubił wiedzieć, że na niego czeka i się niecierpliwi.
Tego ranka jednakże coś uległo zmianie. Oprócz wzroku Positano czuł, że także inna para oczu uważnie go obserwuje.
Na samym końcu stajni, w dużym, przestronnym boksie stał z wysoko uniesioną głową obcy koń.
Mięśnie jego grzbietu i szyji lekko drgały, gdy wyciagając głowę rozdętymi chrapami wciągał powietrze, Orophin, udając że nie zwraca na niego uwagi zatrzymał się przy dużym, karym ogierze, który zniecierpliwiony już uderzał kopytem w drzwi boksu, prychając z przyganą.
- Witaj, Positano - szepnął elf, kładąc mu dłoń na szyji.
Koń uspokoił się momentalnie i zbliżył pysk do jego twarzy, badając ją delikatnie.
- Tak, tak, to ja - uśmiechnął się - nie udawaj, że mnie nie poznałeś... - koń spojrzał na niego, jakby urażony taką sugestią -... bo i tak Ci nie uwierzę.
Ciche prychnięcie. Positano zarzucił głową potakując i dmuchnął mu zabawnie w nos.
Po tym zwyczajowym przywitaniu Orophin odsunął skobel bramki i wszedł do boksu.
Koń odsunał się, przepuszczając go w wejściu, po czym gdy tylko elf stanął koło niego, zaczął pyskiem przeszukiwać mu kieszenie.
- Hej, hej! - upomniał go ze śmiechem - nie bądź taki niecierpliwy.
Na wyciągniętej dłoni podsunął mu kostkę cukru, drugą ręką przesuwając wzdłuż jego boku, grzbietu i zadu. Sierś, mimo iż wczoraj szczotkowana, znów wymagała czyszczenia. Zdążył się przyzwyczaić do ciągłej manifestacji konia przeciw jego zabiegom upiększającym.
Positano, gdy tylko znalazł się na wybiegu, wybierał sobie największą kałużę lub najgorsze błocko i niwecząc jego pracę, tarzał się w nim z lubością. Dzisiaj nie było inaczej.
Orophin spojrzał mu w oczy, wzdychając ciężko. Koń, jakby rozumiejąc jego niemą przyganę, mrugnął do niego figlarnie, ocierajac się brudną szyją o jego ubranie. Widać było, że jest wielce z siebie zadowolony.
Elf pokręcił głową.
Nawyki jego konia, choć czasem uciążliwe, wcale mu nie przeszkadzały. Poza tym nawet pokrywające jego czarną sierść zaschnięte błoto, piasek oraz wszechobecne zaklejki nie zdołały przysłonić tej, bijącej w oczy, nieskazitelnej urody.
Koń był piękny. Kary, z jedyną białą chrapką na pyszczku i dwoma białymi skarpetkami na tylnych nogach, przypominał eleganckiego zawadiakę.
- Brudasie jeden... - westchnął elf, próbując rozczesać mu palcami grzywę - Wyczyszczę Cię później... - dodał, dając za wygraną i otwierając drzwi boksu.
Koń spojrzał za nim zawiedziony, po czym powrócił do skubania siana.
Orophin natomiast wolnym krokiem skierował się do ostatniego boksu w stajni.
Siwy koń obcego elfa wciąż go obserwował, stojąc nieruchomo niczym posąg. Gdy podszedł zupełnie blisko i oparł dłonie na bramce, nieznacznie się odsunął, jakby nie ufał obcemu.
Po chwili wachania jednak, uspokojony brakiem gwałtowności w ruchach elfa zbliżył się i zaczął dokładnie go badać, ociarając chrapami o jego ręce i ubranie.
Orophin, który zdążył się już umyć, przebrać i zjeść śniadanie za zdziwieniem spostrzegł z jaką uwagą zwierzę obwąchiwało jego lewą dłoń - tę samą, którą w nocy trzymał na rozpalonym czole chłopca. 'Nie to niemożliwe...' - pomyślał - '... by wyczuł jego zapach... chociaż...'
Pogłaskał konia po szyji, wciąż upstrzonej rdzawymi plamkami krwi.
- Szkoda, że Ty nie możesz nam opowiedzieć, jakie zło was spotkało... - westchnął zamyślony.
Wtem na kamiennej posadzce stajni, rozległy się czyjeś kroki. Siwy koń przerwał obwąchiwanie jego dłoni i uniósł głowę, jakby w nadziei. Gdy jednak sklasyfikował postać, jako kolejnego obcego elfa, powrócił znów do przerwanej czynności.
Orophin również obrócił głowę, po czym uśmiechnął się do zbliżającego się Haneara.
Ten jedank zwrócił na niego uwagę tylko w przelocie, intensywnie wpatrując się w konia. W miarę patrzenia jego oczy stawały się coraz większe ze zdziwienia. Nie chodziło tu o sam wygląd zwierzęcia. Był przepiękny, to prawda, ale... Różnił się od innych, 'miejscowych' koni. Szeroka klatka piersiowa, mocny, zgrabny zad, długie, suche nogi, łabędzia szyja i zgrabna, mała głowa o szerokim wklęsłym czole znamionowała przynależność do innej, szlachetnej rasy. Do tego typowa, siwa maść o lekkim odcieniu szarości, jakby ktoś posypał go przez sitko popiołem.
- Dlaczego żaden z was mi nie powiedział? - spytał, przenosząc wzrok na syna. Zapadło milczenie.
Orophin wpatrywał się w swoje dłonie, umykając spojrzeniem.
- Że to Mearas? - odpowiedział w końcu, podnosząc oczy na ojca - Czy to coś zmienia? - wzruszył ramionami.
- Zmienia? Hmm, może nie tyle zmienia, co gmatwa... komplikuje...
- Komplikuje?
- Oh, sam przyznasz, że pojawienie się w Lórien obcego elfa - poważnie rannego elfa - jest już dziwne samo w sobie, a jeśli dodać do tego to, że elf ten posiada rumaka, wywodzącego się z najszlachetniejszej i najcenniejszej linii koni Rohanu, to już zakrawa na... - nie dokończył.
Orophin nie odpowiedział.
- Znasz historię maerasów, sam Ci ją w końcu opowiedziałem - uśmiechnął się nieznacznie - więc wiesz, że tylko królowie Marchii i ich potomkowie moga ich dosiadać.
Nie wydaje Ci się... zastanawiające , że jeden z nich podporządkowuje się elfowi...? - ponieważ Orophin nadal się nie odzywał, ciągnął dalej - Jakoś trudno mi uwierzyć, że którykolwiek z władców Rohanu oddaje jednego ze swoich najlepszych koni... elfowi... - dodał.
Orophin spojrzał na niego wzburzony.
- Sugerujesz, że... że go ukradł?
Nie chciał, by zabrzmiało to tak napastliwie, ale... ale... Zawstydzony odwrócił się z powrotem do konia.
- Nic takiego nie powiedziałem - znów westchnął - To po prostu... dziwne.
- Wiem, przepraszam.
- Poza tym... nie da się tak po prostu 'ukraść' Mearasa... One same decydują, kto może albo i nie może na nich jeździć.
- No właśnie.
Przez chwilę stali w milczeniu.
- Jutro wyruszacie... - zmienił nagle temat Hanear - O której?
- O świcie.
- Nienajlepsza pogoda na wyprawę...
- Wiem - Orophin ciężko westchnął - Ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić...
- Taa... - ojciec puścił mu oko.
Wtem od strony wyjścia dał się słyszeć pełen skargi krzyk Rumila - Ada! - Po czym głośny śmiech Haldira i jego rozbawiony, pełen triumfu głos - Proś o litość!
- Wracaj szybko... - westchnął, przewracając oczami -... bo nie wiem, jak długo sam z nimi wytrzymam...
W tej samej chwili do stajni wpadł jego najmłodszy syn, w mokrym ubraniu, z włosami posklejanymi śniegiem, zaczerwienionymi policzkami i przekleństwem na ustach.
Oba elfy obróciły się w jego stronę i zgodnie roześmiały.
- Głupi... głupi jesteś Haldir! - krzyknął Rumil wściekle urażonym głosem w kierunku, stojącego na dworze brata.
Jedyną odpowiedzią był kolejny wybuch niepochamowanego śmiechu.
- Ada, powiedz mu coś! - tupnął nogą młody elf.
- Zachowujecie się, jak małe dzieci - pokręcił głowa Orophin i ruszył w stronę drzwi, by upomnieć Haldira.
Zanim jednak zdążył wyjść na dwór i się odezwać - duża, biała kula za świstem przecięła powietrze, trafiając go prosto w twarz. Z głupią miną wypluł śnieg z ust i odgarnął go z policzka. Spojrzał na pokładającego się ze śmiechu Haneara i rechoczącego Rumila.
- Ja mu...! - wychrypiał wściekle, po czym z dzikim błyskiem w oku wypadł na zewnątrz, ciągnąc za sobą, pałającego chęcią zemsty młodszego brata.
- Ależ Orophinie...! - krzyknął za nim ojciec, ocierając łzy rozbawienia - zachowujesz się, jak małe dziecko. - zakpił.
* * *
Orophin stał nago przed lustrem, w łazience, która dzielił z młodszym bratem. Podłoga pływała w wodzie. Nie tylko dlatego, że Rumil przed chwilą brał prysznic, ale także z powodu walających się wszędzie mokrych od sniegu ubrań ich obojga.
Wojna śniegowa nie pociagnęła za sobą co prawda ofiar w elfach, ale odzież całej trójki można było wykręcać.
Ciemnowłosy elf, zupełnie nie zwracając uwagi na panujący wokół bałagan, z mieszaniną żalu i ponurej rezygnacji wpatrywał się w swoje odbicie. Tak bardzo różnił się wyglądem od Haldira, że żaden elf nie poinformowany o tym, iż są rodzeństwm nie dopatrzyłby się pokrewieństwa między nimi.
To samo tyczyło się Rumila. Każdy z braci był inny. Każdy był odrębną indywidualnością, na swój sposób piękną i interesującą.
Ale choć Orophin postrzegał swojego młodszego brata, z jego lśniącymi, czarnymi włosami, błękitnymi oczami i wiecznym uśmiechem na ustach - jako nieprzeciętnie urodziwego, to i tak w jego wyobraźni zakorzenione było przeświadczenie, iż nikt, kto nie wygląda tak jak Haldir - piękny po prostu być nie może.
A tym bardziej ktoś z takimi szerokimi, wąskimi ustami, zbyt dużymi, nieokreślonego - koloru oczami i czarnymi jak smoła, prostymi włosami - wyrzucał sobie.
Haldir stanowił kanon piękna, a on - jakże niesprawiedliwie - uważał się za jego całkowite przeciwieństwo. Z ciężkim westchnieniem dokończył zaplatania warkoczyków. W powstałej fryzurze nie było mu specjalnie do twarzy, ale jedynie wzryszeniem ramion skwitował kwestię, jak bardzo go to obchodzi. Posyłając swojemu odbiciu ostatnie na wpół zniechęcone na wpół wyzywające spojrzenie - pchnął drzwi i przeszedł do swojej komnaty.
Mimo iż panował tu 'lekki' bałagan, który on sam nazywał 'artystycznym nieładem', z kolei Haldir 'zwyczajnym burdelem' - było tu przytulnie i miło. W dużym, ozdobnym kominku wesoło strzelały polana, oliwne lampki rzucały łagodne, przytłumione światło, zamieniając pokój w teatr cieni. Pełno tu było wszelkiego rodzaju, łapiących promienie słoneczne kryształowych ozdób. Każdy mebel obłożony był niezliczoną ilością książek a przeładowana szafa nie domykała się od nadmiaru ubrań, przedstawiając sobą obraz, upodobniający ją do pobojowiska. Poduszki z łóżka można było znaleźć w najmniej oczekiwanym miejscu, tak jak i jego buty czy strażniczy ekwipunek.
O nie, Orophin talentu do sprzątania zdecydowanie nie posiadał. I mimo iż służba robiła co mogła, to i tak za każdym razem, gdy wchodziło się do jego pokoju można było liczyć, że o coś się potknie lub co gorsza nie trafi z powrotem do drzwi.
Ciemnowłosy elf zupełnie się tym jednak nie przejmował. Nie miał cierpliwości do porządków, więc pozwalał by chaos niepodzielnie panował w jego komnacie. Była to jedyna jego 'ekstrawagancja'. Jedyny zewnętrzny objaw jego prawdziwego 'ja', które wbrew pozorom nie było wcale takie grzeczne i zdyscyplinowane.
Wyszukał teraz wśród zmiętej pościeli swoją domową tunikę oraz takież spodnie i cicho pogwizdując wciągnął je na siebie. Ubranie, tak jak i wszystkie inne, jakie on i jego bracia posiadali było najwyższej jakości. Uszyte z niegniotącego się, delikatnego jedwabiu w kolorze ciemnej sliwki z czarnymi ornamentami doskonale leżało na jego smukłym, elastycznym ciele.
Jeszcze tylko zanurkował pod łóżko w poszukiwaniu butów i był gotowy.
Przeskakując nad swoją nie do końca jeszcze spakowaną torba podróżną skierował się do drzwi.
* * *
- No, rany goją się bardzo ładnie - Hanear przykrył młodego elfa prześcieradłem.
On, Rumil i Orophin stali przy łóżku, kończąc zmianę opatrunków. Obmyta z resztek krwi blada skóra na tle białych bandaży zdawała się na powrót przybierać swój naturalny koloryt (pomijając oczywiście sine pozostałości uderzeń). Opuchlizna powoli schodziła.
- Nawet to rozcięcie na skroni wygląda dziś lepiej - w głosie elfa słychać było wyraźną ulgę.
- Tak - przytaknął Orophin - ma rzeczywiście silny organizm, skoro tak szybko wraca do zdrowia...
- Jjjasne... - wpadł mu w słowo Rumil - Pomijając drobny szczegół, że już drugi dzień jest nieprzytomny - to rzeczywiście okaz zdrowia.
Spojrzeli na niego uważnie, zaskoczeni tonem jego głosu. Młody elf rzadko kiedy uciekał się do sarkazmu w wyrażaniu swoich uczuć.
- Ojej - westchnął, widząc ich miny - po prostu, mógłby się już ocknąć...
- Cóż możemy poradzić na coś, na co nie mamy wpływu? - zachmurzył się Orophin.
- Nie ma żadnego sposobu, żeby go jakoś obudzić?
- Niby jak? - żachnął się - Wskoczyć na łóżko i potrząsając nim drzeć się : "Obudź się, do cholery!"?! Czy może lunąć mu w twarz wiadrem z lodowatą wodą - jak to często robi z Tobą Haldir, gdy nie chcesz rano wstać? - Tym razem to Orophin wprawił ich w oniemienie tym wybuchem.
Młodszy brat spojrzał na niego urażony.
- Nie o to mi chodziło...
- A o co? Dobrze wiesz, że Ada zrobił wszystko, co należało. A reszta to kwestia czasu.
- Przestań zachowywać się, jak Haldir - dociął mu Rumil - Jeden 'wszystkowiedzący' brat w zupełności mi wystarczy...
Orophin spojrzał na niego groźnie. Nie cierpiał być posądzanym o naśladowanie blondwłosego elfa. Gdy tak mierzyli się gniewnie wzrokiem, Hanear wkroczył między nich, ratując sytuację.
- A właśnie... gdzie on jest? Nie widziałem go od południa.
Oboje zgodnie wzruszyli ramionami.
- Kto go tam wie? - mruknął Rumil, kierując się do wyjścia - Idę spać - ziewnął - Jutro... - urwał i spojrzał ponownie na Orophina, jakby coś jeszcze chciał dodać, ale się rozmyślił - Dobranoc - rzucił, zamykając za soba drzwi.
- Dobranoc - odpowiedział mu Hanear, przechodząc do łzienki, by wyrzucić stare opatrunki i obmyc ręce.
Orophin, pozostając sam w pokoju zmęczonym krokiem podszedł do okna.
Padał nieprzyjemny, zimny deszcz, który zapewne do rana zdąży roztopić śnieg, zamieniając go w brudną, rozmokłą bryję.
Ciemnowłosy elf westchnął ciężko, wyrzucając sobie, że tak szorstko potraktował brata. Wyjeżdża na kilka tygodni, nie będzie go widział - mógłby się naprawdę powstrzymać. Pokręcił głową, wzdychając ponownie.
W tej samej chwili drzwi komnaty otworzyły się cicho i ukazała się w nich głowa Rumila.
- Przyjdziesz jutro rano się ze mną pożegnać? - spytał nieśmiało.
Orophin usmiechnął się szeroko, czując że znów wszystko jest w porządku.
- Pewnie.
Twarz młodszego elfa rozjaśniła się, odwzajemnił uśmiech i... już go nie było.
* * *
Noc minęła spokojnie. Młody elf tym razem, nie męczony widocznie koszmarnymi snami, nie obudził się ani razu. Orophin tak jak i ostatnio spędził ją na fotelu przy jego łóżku. Hanear poczatkowo nie zamierzał mu na to pozwolić, lecz skapitulował pod wpływem jego spojrzenia. Młodszy elf chciał zostać przy nieprzytomnym chłopcu i zaskakując swego ojca niezachwiana pewnością siebie, postawił na swoim.
Kiedy wczesnym rankiem umyty, przebrany i spakowany żegnał się z rodziną, przyszedł też i do obcego elfa, by ostatni raz rzucić na niego okiem. Wpatrując się w nieruchomą postać, zastanawiał się, czy nadal tu będzie, gdy on wróci z patrolu.
Z lekkim zaskoczeniem uzmysłowił sobie, że myśl, iż miałby go już nigdy więcej nie zobaczyć - co przecież było całkiem możliwe - zasmuciała go.
3. "Anywhere, but here!"
Obudził się nagle, ciężko łapiąc oddech, jak po długim, wyczerpującym biegu.
W pomieszczeniu panowała niesamowita, kłująca wręcz w oczy jasność.
Zamknął powieki z powrotem, starając się od niej odgrodzić. Wtedy jednak demony, które męczyły go we śnie znów zatańczyły w jego wyobraźni, tak jakby ciemność samoistnie je przywołała.
Westchnął ciężko, potrząsając głową, mając nadzieję, że to może zdoła je odpędzić. Zaraz jednakże pożałował tego ruchu, gdy ból buchnął w jego ciele, niczym wymykający się spod kontroli ogień.
Klatkę piersiową ścisnęło coś na kształt metalowej, tamującej oddech obręczy, a w głowie huczało, jakby bez opamietania uderzał nią w mur.
Ostre igły bólu przeszyły go na wylot, sprawiając iż od razu oprzytomniał, na powrót zmuszajac się do otwarcia powiek.
Jasność nie wydawała mu się już taka straszna. Ot, zwyczajne światło dnia. Bardziej zdumiewające wydało mu się pomieszczenie, w którym się znajdował. Ogromne, drewniane łoże z wysokim wezgłowiem oraz ozdobna nocna szafka obok - przypominały wyposażenie jego poprzedniej komnaty... ale na tym podobieństwo się kończyło.Starając się nie ruszać głową, wodził zaciekawionymi oczyma po otaczającym go wnętrzu. Ściany oraz sufit również z drewna - pięknego, wypolerowanegodrewna bukowego - stanowiły misterne połączenie rzeźb i spleceń. W odróżnieniu od zwyczajnych murowanych fasad - te nie dawały odczuć, iż coś ograniczają. Wręcz przeciwnie - miało się wrażenie, iż jedynie bezpiecznie otulają pomieszczenie, dając swobodę przestrzeni.
Po jego prawej stronie znajdowały się ogromne okna - prawie niewidoczne w swej nieskazitelnej czystości. To dzięki nim promienie słoneczne bez przeszkód mogły wpadać do pokoju, rozjaśniając go.
Elf przymknął powieki, czując ciepłe pocałunki na twarzy. Nie pamietał, kiedy ostatni raz doświadczył czegoś takiego. Wogóle to... niewiele pamietał. Nie miał pojęcia gdzie i dlaczego się znajduje. Ani skąd się tu wziął... Pamietał jedynie ciemność i... strach.
Poruszył niepewnie dłonią, wyczuwając pod palcami delikatną, jedwabną pościel. Drugą rękę bezowocnie spróbował unieść do oczu. Okazał się tak słaba, iż bezwładnie opadła z powrotem na łóżko.
Było mu okropnie niewygodnie - nie cierpiał spać na plecach, na wznak. Ale, gdy tylko chciał się obrócić na bok, jego ciało odezwało się krzykiem bólu.
- Co się ze mną dzieje?! - własna bezradność przerażała go.
Otworzył szeroko powieki, jakby szukając pomocy w otaczających go sprzętach.
Wtem jego wzrok padł na fotel, stojący niedaleko łóżka. Dziwne, wcześniej jakoś nie zwrócił na niego uwagi. Teraz przyjrzał mu się uważnie i... skamieniał z przerażenie.
Elbereth! Na fotelu ktoś siedział.
A właściwie to spał... z głową bezwładnie opartą o mostek i dłońmi splecionymi na brzuchu. Jakiś mężczyzna.
Pierwsza myśl, jaka przebiegła mu przez głowę była niepokojąca. 'Postawił straże przy moim łóżku. Znów kazał mnie pilnować...' Strach w jego sercu wymieszał się z nienawiścią, a policzki zapłonęły gniewem.
Wtem jednak przypomniał sobie, że znajduje się przecież w obcym miejscu, a nie w swej dawnej komnacie, więc i osoba przed nim nie może pochodzić z przeszłości.
Skupiając na niej wzrok zauważył kilka różnic.
Nie miał przed sobą mężczyzny, ale... elfa - stwierdził z zaskoczeniem. Nie, to niemożliwe! Ale, choć nie widział żadnego z nich od przeszło czterech lat, o pomyłce nie mogło być mowy. Ludzie tak nie wyglądają.
Przyjrzał się uważniej, marszcząc brwi. Piękna twarz o szlachetnych, pociągłych rysach. Ciemna kaskada lśniących włosów, idealne łuki brwi i szerokie, lekko blade usta. Szczupłe, choć umięśnione ciało przyodziane w bogato wyglądający, doskonale skrojony strój.
Już zapomniał, że można tak zniewalająco wyglądać.
Wpatrywał się tak intensywnie w śpiącą postać, chłonąc każdy, najmniejszy nawet szczegół, że nawet nie zauważył, gdy skryte dotychczas za długimi, ciemnymi rzęsami powieki powoli się otworzyły. Dopiero, gdy oczy napotkały jego wzrok zdał sobie sprawę, iż tamten już nie śpi.
* * *
Hanear powoli powracał z krainy snu. Właściwie to nie chciał się budzić. Rzeczywistość nie mogła przynieść mu nic przyjemniejszego.
We śnie czyjeś piękne, pełne usta szeptały do niego słodko, a wielkie lazurowe oczy patrzyły tak ciepło i tęsknie. Nie pamiętał rysów twarzy, choć zdawał sobie sprawę, że nie jest mu ona obca i powinien wiedzieć do kogo należy. Ale nie pamietał... albo nie pozwalał sobie pamietać...
Powoli otworzył oczy, cicho wzdychając i... aż go zatkało.
Doszedł do wniosku, że musi nadal śnić, skoro znów ma przed sobą wpatrzone w siebie ogromne oczy. Tyle, że te były szare i wyzierało z nich raczej... przerażenie niż czułość. Zamrugał powiekami, starając się pojąć, co widzi. W końcu zrozumiał. Serce zabiło mu gwałtownie i westchnął z wyraźną ulgą.
- No, nareszcie się obudziłeś - szepnął, wstając z fotela.
Zbliżył się powoli do łóżka i stanął przy młodym elfie. Z zaskoczeniem spostrzegł, iż tamten skurczył się w sobie, starając odsunąć od niego jak najdalej, krzywiąc przy tym z bólu.
- Hej, hej! - uspokoił go cicho, unosząc rękę - Nie bój się. Tu nic Ci nie grozi.
Elf jednak nie wyglądał na przekonanego, a wyraz zastraszenia nie zniknął z jego twarzy. Przypominał małe, dzikie stworzonko złapane podstępem w pułapkę. Hanear zrobił rozważnie kilka kroków w tył, dając mu swobodę przestrzeni.
- Nie zrobię Ci krzywdy... już dobrze... - Jestem Hanear - przedstawił się, kładąc rękę na piersi - moi synowie znaleźli Cię nieprzytomnego w lesie...
Chłopiec zmarszczył brwi, starając się skupić. Coś na kształt przypomnienia przemknęło w jego oczach, niepokój jednak pozostał.
- Znajdujesz się w naszym domu, w mieście Caras Galadhan, w Złotym Lesie - Lothlorien... - wyjaśnił.
Po tych słowach zwykły niepokój zniknął z twarzy młodego elfa i na powrót zastąpiło go jawne przerażenie.
'Lórien? Nie!' - krzyknął jakis głos w jego myślach.
- Przez kilka dni byłeś nieprzytomny - ciągnął dalej Hanear - opatrzyliśmy Twoje rany... powoli zaczynają się goić, a skoro juz się ocknąłeś będziemy mogli zastosować i inne leki... - zamyślił się - sądzę, iż mimo tych wszystkich obrażeń, jakie odniosłeś - podjął po chwili - szybko wrócisz do zdrowia - uspokoił go - Jak się czujesz?
Zaskoczony elf wpatrywał się w niego uważnie. Jedna myśl goniła drugą w jego otępiałym umyśle. Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale ze spierzchniętych, suchych warg wydobył się jedynie chrapliwy jęk. Język miał jak z drewna, a usta pełne trocin.
- Pić... - poprosił bezgłośnie.
Hanear w jednej chwili sięgnął po stojącą na nocnym stoliku karafkę z wodą i nalewając do kubka, przysunął mu do ust.
Tym razem elf nie odsunął się w odpowiedzi na jego bliskość. Pijąc powoli, małymi łykami śledził jednak każdy jego ruch, jakby starając się ocenić grożące mu niebezpieczeństwo.
Gdy opróżnił całe naczynie, westchnął cicho z zadowoleniem, opierając głowę o poduszki.
- Dziękuję - wyszeptał.
- Proszę - odpowiedział z uśmiechem - Lepiej?
Młody elf skinął głową i oblizał wargi.
Hanear usiadł z powrotem w fotelu, patrząc mu miękko w oczy.
- Jesteś taki młody... - zaczął - ... jak to się stało, że podróżwałeś sam?
- Ja... - zdawał się być zakłopotany.
- Nie pochodzisz z Lórien, prawda?
- Nie.
- W takim razie, skąd do nas przybyłeś?
Początkowo chłopiec nie odpowiedział, jakby zagłębiając się we własne wspomnienia.
- Z Rohanu - odezwał się w końcu cicho, z wachaniem.
- Z Rohanu? - powtórzył Hanear - No, tak.. to wiele tłumaczy. Twój koń...
Młody elf poderwał się nagle na te słowa i nie zwracając uwagi na ból - usiadł, wpatrując się w niego z niepokojem.
- Bez obaw... - uspokoił go Hanear - z nim wszystko dobrze... Nie martw się. Haldir - mój syn - dobrze się nim zajął. Więcej kłopotów mieliśmy z Tobą... - westchnął.
- Przepraszam... ja nie chciałem... - wybąkał.
- Nie, nie... nie o to mi chodziło - uśmiechnął się starszy elf - po prostu martwiliśmy się o Ciebie - byłeś naprawdę poturbowany... Skąd się wzięły te wszystkie obrażenia? Kto Ci to zrobił? - spytał zatroskany.
'Co my tu mamy...? Elfa..?' - rozległo się w jego myślach wspomnienie szyderczych słów. Potrząsnął głową.
- N... nie pamietam - wyszeptał, spuszczając powieki.
Hanear przyjął gładko tę wymówkę, nie komentując jej ani słowem.
- Może w takim razie coś mi o sobie powiesz? Byłeś kiedyś tu, w Lórien?
- Nie, nigdy.
- W takim razie, jak tu trafiłeś? Nie jest to wcale takie proste. W dodatku zdołałeś ominąć jakoś wszystkie straże... Jak Ci się to udało?
- Straże? - zdumiał się młody elf - Ja... nikogo nie spotkałem po drodze. A jak tu trafiłem? - Nie wiem... Mandingo mnie prowadził... nie wiem, skąd znał drogę... Ja chciałem tylko jechać przed siebie... - urwał. Ta przemowa zmęczyła go. Ciężko łapiąc powietrze opadł na poduszki.
- Już dobrze... - Hanear nie zamierzał go indagować - Mandingo to ten piękny Mearas, tak?
Chłopiec uniósł oczy i spojrzał na niego niepewnie.
- Tak... - zawachał się - Skąd...?
- To aż nazbyt widoczne - uśmiechnął się - Jesteście dobrymi przyjaciółmi, prawda?
- Tak - twarz młodego elfa po raz pierwszy rozjaśnił usmiech - choć jeszcze słaby i trochę niepewny - zupełnie zmienił jego fizjonomię, dodając mu słodyczy i łagodności - Znam go od źrebięcia... wciąż jest jeszcze młody - ma dopiero trzy lata...
- Ah! - zdumiał się Hanear - więc spędziłeś w Rohanie trzy lata?
- Cztery - uściślił, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- A wcześniej...?
- Wcześniej... - elf zamknął oczy, a usta skrzywiły się w bolesnym grymasie.
Nie odpowiedział.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz... po prostu, chciałem się czegoś o Tobie dowiedzieć... nie zamierzałem być wścibski.
Chłopiec spojrzał zaskoczony. Nie tego się spodziewał. Sądził raczej, że obcy elf będzie zagniewany jego milczeniem.
- Ja...
- Nieważne... tu możesz czuć się bezpiecznie... nic Ci nie grozi.
- Dziękuję - powtórzył.
Otwartość drugiego elfa zaskoczyła go. Odzwyczaił się już od doświadczania czystej, bezinteresownej dobroci.
- Twoje ubrania kazałem wyprać. Suszą się teraz. Były bardzo zniszczone, ale nie chciałem nimi rozporządzać bez Twojej wiedzy...
Młody elf uśmiechnął się z wdzięcznością. Zaraz jednak pojął sens jego słów i z komiczną miną uniósł, przyktywające go prześcieradło. Był nagi! No, nie licząc spodenek i bandaży.
Hanear roześmiał się.
- Musieliśmy Cię rozebrać, by opatrzeć Ci rany - wyjaśnił - Jak tylko powrócisz do sił będziesz mógł wziąść kąpiel... poczujesz się na pewno lepiej.
Chłopiec skinął głową. Nie wiedział, jak się zachować. Czuł się skrępowany.
Ci ludzie... tzn... elfy... nic o nim nie wiedząc, przygarnęły go, otoczyły opieką, zatroszczyły się o jego konia, jego ubrania, opatrzyły mu rany. Dlaczego? Czym sobie zasłużył na taka dobroć?
Wiedział, że powinien jak najszybciej wyzdrowieć i opuścić ten dom, nie nadużywając gościnności gospodarzy.
Nie ściągając na nich kłopotów...
- Proszę pana... ja...
- Mów mi Hanear - przerwał mu.
- Dobrze... ja... wiem, że sprawiam kłopot i...
- Ależ, nie przejmuj się tym! Byłeś nieprzytomny, okropnie pokaleczony... to był nasz obowiązek, by Ci pomóc. Każdy inny elf na naszym miejscu zrobiłby to samo...
- No, nie wiem...
- Ale ja wiem. Bądź spokojny. Możesz tu pozostać tak długo, jak to będzie konieczne... nie kłopocz się niczym.
- Jeszcze raz dziękuję... - westchnął. Oczy zaczynały mu się kleić. Nawet tak krótka rozmowa wyczerpała go.
Widząc to Hanear skinął głową i usmiechnął się, wstając z fotela.
- Prześpij się. Widzę że jesteś zmęczony, a sen dobrze ci zrobi - również westchnął - Zajrzę tu za jakiś czas, dobrze? - spytał, kierując się do drzwi.
Młody elf przytaknął i z lubością wtulił się w poduszki.
Hanear jednak, będac już przy drzwiach zatrzymał się, jakby nagle sobie coś przypominając.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, jak masz na imię? Można wiedzieć, z kim mam przyjemność? - znów się uśmiechnął.
Elf otworzył szeroko usta i zarumienił się.
- Przepraszam. Na imię mam... - zaczął i zaciął się, urywając w półsłowa.
Spuścił powieki, przygryzając dolną warge. Po chwili milczenia spojrzał na niego ponownie - ... Liar - dokończył - Na imię mam Liar - w jego głosie była niezbita pewność, gdy akcentował ostatnie słowo.
- Dobrze, więc... Liarze - Hanear odgarnął włosy z czoła - spokojnych snów. Śpij dobrze - uśmiechnął się i wyszedł.
* * *
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi młody elf opadł z powrotem na poduszki i jęknął. W głowie mu szumiało - lecz nie z bólu, ale od kompletnej dezorientacji. Czuł się zagubiony i oszołomiony.
Nie planował się tutaj znaleźć. Nie chciał tego. Lórien... Elbereth! Tylko nie to... 'Chociaż... właściwie, czemu nie?' - zastanowił się po chwili. Nigdy wcześniej nie był w Złotym Lesie, a nasłuchał się o nim tyle. Uwielbiał te historie; pełne piękna i tajemniczości... a teraz tu był... Mógłby to wykorzystać i zobaczyć wszystkie te cuda na własne oczy. W końcu te kilka dni nic nie zmieni. A i tak nie miał dokąd pójść... Zdawał sobie oczywiście sprawę, że najrozsądniej byłoby opuścić to miejsce. I to tak szybko, jak to tylko możliwe, ale... własna niedyspozycja fizyczna była dogodną wymówką, by dać znużonemu podróżą ciału odetchnąć, choć na jakiś czas.
Opuszczając Rohan nie miał żadnego planu, dokąd się udać. Może to, że los zaprowadził go aż tutaj coś znaczy. Może... - westchnął głęboko - Cóż, teraz i tak nie jest w stanie niczego przedsięwziąść. Powieki mu się kleiły, a dyskomfort obolałych mięśni dawał o sobie znać. Obcy elf radził mu się przespać i zamierzał całkowicie dostosować się do jego słów. Zamknął oczy i mrucząc jak kociak wtulił się w rozgrzaną ciepłem jego ciała pościel. 'Ciekawe, jacy są Ci jego synowie...?' - było jego ostatnią trzeźwą myślą, zanim odpłynął w ramiona snu.
* * *
O tym 'jacy' są mógł się przekonać - przynajmniej pobieżnie - już kilka godzin później.
Lekkie skrzypnięcie otwieranych drzwi, które go obudziło znamionowało nieomylnie, iż miał 'gościa'.
Nie był to ten sam elf, który wcześniej z nim rozmawiał... Hanear. Nie, ten był dużo młodszy, pewnie niewiele starszy od niego samego. Miał równie ciemne włosy, splecione przy skroniach w dwa małe warkoczyki i migdałowe, przejrzysto-błękitne oczy. Jego twarz jednak była bardziej okrągła i zdawać by się mogło, iż uśmiech nie znika z niej nigdy. Teraz również błysnął zębami w szelmowskim grymasie i zamykając ostrożnie drzwi lekkim krokiem podszedł prosto do łóżka.
Liar podciągnął się do góry, opierając o poduszki i przetarł piąstkami zaspane oczy.
- Witaj - rzucił obcy elf - Bardzo się cieszę, że w końcu się obudziłeś...
Liar nie odpowiedział, tylko skinął niepewnie głową. Nie bardzo wiedział, czego powinien się spodziewać, ale instynktownie czuł, że ze strony tego elfa nic złego mu grozić nie może.
- Ada zakazał mi Tobie przeszkadzać... - ciągnął dalej - ... ale chyba zdawał sobie sprawę, że i tak go nie posłucham - uśmiechnął się przebiegle - Jestem Rumil - przedstawił się.
- Li...ar - wychrypiał. Znów zaschło mu w ustach.
- Wody? - spytał starszy elf.
- Poproszę...
Rumil sięgnął do karafki, jednak okazała się pusta. Widać Hanear zapomniał ją napełnić.
- Chwileczkę. Tylko skoczę do łazienki.
Przeszedł przez pokój, otwierając znajdujące się naprzeciw łóżka drzwi. Zniknął na chwilę, by zaraz powrócić z pełnym naczyniem. Stanął przy Liarze i podał mu kubek. Siły powoli mu wracały, tak że był w stanie utrzymać go w dłoni.
- Tamte drzwi - Rumil skinął - prowadza do łazienki - wyjaśnił - Łączy ona to pomieszczenie z komnatą Haldira. Ada powiedział, że jak poczujesz się lepiej będziesz mógł się wykąpać.
Młodszy elf oddał mu naczynie i skinął głową. Nawet, jeśli chciałby coś powiedzieć to i tak nie zdołałby przerwać potoku słów Rumila.
- Powinien tu za chwilę przyjść. Szykował w kuchni posiłek dla Ciebie a mi kazał przynieść... ups! - przyłożył dłoń do ust - Na śmierć o nich zapomniałem.
- O czym? - Liar uśmiechnął się rozbawiony.
- O bandażach. Mieliśmy zmienić Ci opatrunki... zaraz po nie skoczę - zreflektował się, kierując do wyjścia.
- Zostań! - poprosił, zaskakując tym nie tylko Rumila, ale i siebie samego - Chyba jeszcze nie trzeba ich zmieniać - wyjaśnił z zakłopotaniem. Odsłonił zakrywające go prześcieradło, ukazując wciąż czyste opatrunki.
- Dobrze - starszy elf ochoczo przystał na jego prośbę i zadowolony usiadł w rogu łóżka - Pewnie dziwnie się czujesz - sam w zupełnie obcym miejscu... - domyślił się.
Liar skinął głową. Nie był to co prawda rzeczywisty powód, ale nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Po prostu pewniej się czuł w obecności kogoś młodego, w dodatku tak bezceremonialnego, jak Rumil.
Starszym mężczyzną, nawet tak sympatycznym, jak Hanear, nie do końca dowierzał.
- Opowiedz mi coś o was, o Lórien - poprosił - nigdy wcześniej tu nie byłem.
- Nigdy? - zdumiał się starszy elf.
Liar pokręcił przecząco głową.
- Dobrze więc - zgodził się i zaczął mówić. O Złotym Lesie, Nimrodel, Pani Galadrieli i jej zwierciadle, Lordzie Celebornie, strażnikach...
Młodszy elf słuchał, jak urzeczony. Rumil miał piękny głos, a wrodzone poczucie humoru wnosiło do jego opowieści odcień komizmu. Gdy doszedł do opisu, mieszczących się na mallornach talanów, Liar mu przerwał.
- Chcesz powiedzieć, że znajdujemy się teraz na drzewie? Do... góry? - oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
- Tak - roześmiał się, widząc jego minę - Do góry... - przerwał i spojrzał na niego uważniej - Śmiesznie wyglądasz z tym zdumieniem na twarzy - zauważył - nie sądziłem, że te Twoje wielkie oczy mogą zrobić się jeszcze większe - znów się roześmiał, gdy dostrzegł konsternację i zakłopotanie na twarzy elfa - Hej! To miał być komplement - wyjaśnił - Haldir miał rację - dodał - jest w Tobie coś... niezwykłego.
Liar spuścił oczy, a rumieniec na jego policzkach jeszcze się pogłębił. Dziwnie się czuł, słysząc jak ktoś o nim mówi w ten sposób.
- Nawet z tymi krótkymi włosami - ciągnął dalej - poobijany i taki wychudzony... sprawiłbyś, iż niejeden elf obejrzałby się za Tobą.
- Moimi włosami? - nie rozumiał, łapiąc się wypowiedzianych na początku słów.
- No - zaczął niepewnie Rumil - są przycięte trochę... krzywo...
Liar dotknął sterczących mu na boki, posklejanych kosmyków. No, tak... kończyły się na wysokości obojczyków i były postrzępione, w dodatku nierówno. Czuł, że przydługa grzywka opada mu przez czoło i brew aż do ucha. Westchnął.
- Kto Ci to zrobił? - spytał - ... bo zakładam, że nie fryzjer... - błysnął zębami w frywolnym uśmiechu.
'Piękny, młody elf... - odezwał się w jego głowie ten sam szyderczy głos. Tym razem jednak towarzyszyły mu również inne - Pokancerujmy mu tę słodką buźkę... zobaczymy, czy wtedy nadal będzie taki piękny... - Nie, nie! Najpierw odetnijmy mu włosy!... bez nich już nie będzie taki wyniosły... Oh, już my Cię nauczymy posłuszeństwa... robaczku!
- Liarze...? - dobiegł go głos Rumila, dochodzący, jakby z bardzo daleka.
Potrząsnął głową i zamrugał powiekami. Głosy ucichły.
- N... nie pamiętam - odpowiedział w końcu na jego pytanie i spuścił wzrok.
- No, nieważne - Rumil zdaje się nigdy nie tracił rezonu - Niedługo odrosną - pocieszył go - A jak tylko poczujesz się lepiej, przytnie się je równomiernie. Haldir się tym zajmie - dodał zgryźliwie - z tego co pamiętam, jeden z jego ostatnich kochanków dobrze sobie radzi z nożyczkami.
- Haldir? - zdawało mu się, że to imię padło już wcześniej kilkakrotnie - 'kochanków'? - spytał sam siebie w myślach.
- Haldir - mój brat - wyjaśnił Rumil - mój piękny, narcystyczny brat - puścił do niego oko, omiatając go raz jeszcze uważnym spojrzeniem - Coś mi mówi, że mu się spodobasz... - dodał.
Zanim zakłopotany Liar zdążył odpowiedzieć od strony drzwi rozległ się melodyjny, zabarwiony kpiną głos.
- Komu się spodoba?
Oba elfy jak na komendę obróciły głowy, patrząc w jego kierunku.
- Nikomu - odezwał się słodko Rumil - Podsłuchuje się pod drzwiami, co? - szturchnął Haldira w bok, gdy ten stanął przy nim, opierając się o rzeźbioną kolumnę łóżka.
- Jeśli się nie mylę Ada zabronił Ci przemęczać naszego gościa... - uśmiechnął się do Liara, lekceważąc zupełnie zarzuty brata.
- Wcale go nie przemęczam! - obruszył się - Tylko rozmawialiśmy, a on nie miał nic przeciwko, prawda? - szukał potwierdzenia w oczach obcego elfa.
Zapytany zdołał jedynie potrząsnąć przecząco głową.
- Widzisz? - zwrócił się triumfująco do starszego brata.
Haldir westchnął ostentacyjnie.
- Biedak, nawet jakby chciał to i tak nie zdołałby wtrącić słowa i Ci przerwać... - mruknął złośliwie - ... nie wygląda na kogoś, kto byłby w stanie Cię przegadać... - dodał, uważnie mu się przyglądając. - Jestem Haldir - przedstawił się, wyciągając do niego rekę.
Zanim jednak Liar zdołał ją uścisnąć, wyprowadzony z równowagi Rumil wydał z siebie bojowy pomruk i chwytając brata za ramię pociągnął go na łóżko. Nim, wzięty z zaskoczenia Haldir zdał sobie sprawę, co się dzieje - młodszy elf siedział mu już na brzuchu, unieruchamiając mu nadgarstki własnymi dłońmi.
- Teraz Ty będziesz prosił o litość! - uniósł buńczucznie brwi wielce z siebie zadowolony.
Zdziwiony i lekko zaniepokojony Liar wtulił się w poduszki i szybko przyciągnął pod siebie kolana, dając im miejsce do walki, która - jak mu się wydawało miała za chwilę nastąpić.
Kiedy więc Haldir zamiast się zrozumiale wściec wybuchnął głośnym śmiechem - poczuł się trochę zdezorientowany. Siedział przez chwilę niepewny, co się dzieje, po czym nie mogąc się oprzeć zaraźliwemu śmiechowi blondwłosego elfa roześmiał się również.
'Elbereth! - pomyślał - trafiłem do zoo...!'
To spostrzeżenie wprawiło go w doskonały humor.
- Głupek! - jęknął Haldir kiedy się już w końcu uspokoił.
- To właśnie jest mój brat Haldir - Rumil uniósł dłoń, jakby dokonywał prezentacji.
Starszy elf wykorzystując jego nieuwagę zepchnął go z siebie i usiadł.
- Ah... więc to 'o mnie' rozmawialiście? - uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Tak - przyznał Liar - ... i o Twoich kochankach - dodał z z bezczelnym mrugnięciem.
Bracia spojrzeli po sobie zaskoczeni. Pierwszy nie wytrzymał Rumil i zaczął rechotać rozbawiony.
- Doprawdy? - Haldir przyjrzał mu się uważniej, zupełnie nie speszony - Widzę, że jesteś bardziej wygadany, niż na jakiego wyglądasz... - w jego głosie przebrzmiewała aprobata. Był mile zaskoczony - Cieszę się... - dodał, patrząc mu prosto w oczy.
Liar wytrzymał jego spojrzenie, uśmiechając się w duchu. Polubił Haldira od pierwszego wejrzenia, wiedział że się dogadają - choć nie zamierzał poddawać się jego urokowi. Właściwie to nie bardzo rozumiał określeń, jakich użył Rumil opisując starszego brata. 'Piękny'? - 'W którym miejscu?' - spytał sam siebie. 'Narcystyczny'? - 'Z jakiego powodu'? No, nie grzeszył brzydotą... ale jego uroda zupełnie do niego nie przemawiała.
- Liar, tak? - Haldir pierwszy odwrócił wzrok.
- Tak - potwierdził.
- Miło mi.
- Mnie również - odpowiedział tym samym, dworskim prawie, tonem. Niestety nie zdołał pochamować przy tym głośnego ziewnięcia.
- Przepraszam... - jęknął, zasłaniając usta dłonią. Oczy znów zaczęły mu się kleić.
- A prosiłem, żebyś go nie przemęczał... - rozległ się pełen rezygnacji głos.
Hanear stał w otartych drzwiach. Pokręcił głową z dezaprobatą i westchnął, podchodząc do łóżka z kusząco pachnącą tacą.
Liar usiadł prosto, podciągając wysoko pod brodę, przykrywające go prześcieradło.
- Nic się nie stało - zapewnił żywo.
- No, właśnie... - dodał Rumil i usiadł. Haldir po chwili wachania poszedł w jego ślady - tylko... ekhm... rozmawialiśmy.
- Haldirze! - zdumiał się Hanear, dopiero w tej chwili dostrzegając starszego syna - i Ty też? Myślałem, że tylko Rumil jest taki nieodpowiedzialny - posłał im złośliwy uśmiech i odstawił tacę na nocny stolik.
Spojrzał na Liara, po czym znów przeniósł wzrok na synów. Dopiero po chwili do niego doszło, że siedzą oni w ubraniach na łóżku 'chorego'.
- Złaźcie natychmiast! - krzyknął - Rumil... - spytał młodszego elfa - ... nie wstyd Ci tak wskakiwać komuś do łóżka?
- Ja... no, przepraszam - speszył się zapytany i zeskoczył na podłogę.
- A mnie się o to nie zapytasz? - chciał wiedzieć Haldir, wcale nie kwapiąc się z zejściem.
- Nie - zaprzeczył kpiąco Hanear - aż za dobrze wiem, co byś mi odpowiedział...
Blondwłosy elf spojrzał na niego rozbawiony, prowokująco unosząc brwi.
- Doprawdy?
- Doprawdy...
Liar patrzył to na jednego to na drugiego, wsłuchując się w te wymianę zdań. W końcu nie wytrzymał i zachichotał. Nie wyobrażał sobie nawet dotąd, że jakikolwiek ojciec z synem mogą ze sobą w ten sposób rozmawiać.
Trójka elfów spojrzała na niego rozbawiona.
- Widzę, że już Ci lepiej - zauważył Hanear - skoro powraca Ci dobry humor.
Młody elf uśmiechnął się do niego w odpowiedzi.
- Dobrze - może w takim razie coś zjesz? Przyniosłem zupę, jeśli masz ochotę - uniósł zachęcająco pokrywkę.
Liar spojrzał na znajdujące się pod nią naczynia i pociągnał nosem z zainteresowaniem. Pachniało niezwykle kusząco, a on - jak sobie właśnie zdał sprawę - nie miał niczego w ustach od kilku ładnych dni. W odpowiedzi na sam widok i aromat jedzenia zaburczało mu w brzuchu.
- Bardzo chętnie - doparł skwapliwie.
- Cieszę się - uśmiechnął się Hanear - wnioskując z wyglądu Twojego wychudzonego ciała - bałem się, że trudno będzie nakłonić Cię do jedzenia.
- Ależ ja nie jestem chudy! - gorąco zaprzeczył młody elf - Po prostu... ostatnio nie miałem kiedy jeść - dodał gwoli usprawiedliwienia.
- Dobrze, już dobrze - uśmiechnął się, podając mu miseczkę z gęstą, zawiesistą zupą. - Jak zjesz, dam Ci jeszcze lekarstwo - wskazał na stojącą również na tacy butelkę - przyśpieszy gojenie ran - wyjaśnił i spojrzał przelotnie na synów.
Haldir jęknął i czym prędzej zszedł z łóżka, jakby przed czymś się wzbraniając, Rumil natomiast zbladł i wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia. Bracia spojrzeli na siebie, a potem na Liara. Głębokie współczucie malowało się na ich twarzach. Hanear uśmiechnął się w duchu. Młody elf, nie rozumiejąc o co chodzi również zaczął im się przyglądać.
- Będziecie tak stać i patrzeć, jak jem? - nie wytrzymał w końcu, uśmiechając się przy tym kpiąco.
Haldir odwzajemnił mu uśmiech, nie mogąc dłużej utrzymać powagi. Ten 'dzieciak' coraz bardziej go zaskakiwał.
- Pewnie - odpalił, posyłając mu powłóczyste spojrzenia - chętnie się przekonamy, jakie jeszcze niespodzianki chowasz w zanadrzu... a jak wiadomo - dodał - sposób jedzenia, dużo może powiedzieć o 'talentach' w innej... hm.. dziedzinie.
- Haldirze! - upomniał go ojciec.
- Słucham? - udał zdziwienie, niewinnie mrugając powiekami.
Rumil zaczął się śmiać, z niedowierzaniem kręcąc głową. Haldir jak zwykle nie tracił czasu.
Liar natomiast, rumieniąc się z zakłopotania, spuścił oczy i powoli zaczął jeść zupę.
Była pyszna, więc opróżnienie całej miseczki zajęło mu tylko kilka sekund. Oddał naczynie i podziękował. Czuł, jak przyjemne ciepło rozgrzewa mu ciało. Westchnął z zadowoleniem.
- Teraz tylko jeszcze łyżka syropu i możesz iść spać - Hanear uśmiechnął się, widząc iż po gorącym posiłku Liarowi zaczynają kleić się powieki. Trochę się niepokoił, choć starał się to ukryć.
Nie wiedział, jak młody elf zareaguje na smak 'lekarstwa'. Jeśli tak, jak jego synowie...
Odkorkowując butelkę nalał przeźroczysty płyn na łyżkę i przysunął ją do jego ust.
- Otwórz buzię - poprosił, jakby zwracał się do młodego elfiątka.
Liar zrobił, co mu kazano, a Haldir i Rumil wstrzymali oddechy, kąśliwie się uśmiechając. Biedak, nie wiedział, co go czeka... Jednak, gdy Hanear wlał mu do ust lekarstwo żadna z oczekiwanych przez nich reakcji nie nastąpiła. Nie było plucia, krzywienia się i krzyków - czyli tego, co najczęściej towarzyszyło podawaniu leku któremuś z ich trójki.
Liar przełknął spokojnie, oblizał wargi i ... uśmiechnął się.
- Dobre - stwierdził radośnie.
- Dobre?! - Rumil nie wierzył własnym uszom - Przecież... przecież to smakuje, spleśniałe pomyje zmieszane ze zgniłym błotem!
- Tak? - Liar wyglądał na zaskoczonego - A mnie smakowało.
Haldir pokręcił głową; nawet oczy Haneara wyrażały niebotyczne zdumienie.
- Dziwny jesteś, wiesz? - blondwłosy elf był oszołomiony.
- Wiem... - westchnął Liar i cicho ziewnął.
Hanear roześmiał się. Zebrał naczynia i ustawił je z powrotem na tacy.
- Widzicie? Taki młody, a taki odważny - rzucił synom wymowne spojrzenie - Powinniście brać z niego przykład...
- Nie omieszkamy... - odpowiedział Haldir, lustrując zarys jego nagiego ciała pod cienkim prześcieradłem.
Rumil przwrócił oczami, po czym w podskokach zbliżył się do ojca.
- Ada? - szepnął przymilnie, obejmując ramionami jego plecy.
- Co znowu? - mruknął Hanear, nie dając jednak rady powstrzymać uśmiechu.
- Ja też bym zjadł coś takiego pysznego...
- Mhh... - westchnął ciężko - Chodźcie do kuchni... - zwrócił się do synów - pozwólmy mu wypocząć.
- Chyba nie zamierzał czekać na nasze 'pozwolenie' - wtrącił kpiąco blondwłosy elf i skinął głową w kierunku łóżka.
Liar z błogim uśmiechem na ustach zdążył już dawno zasnąć.
4. The one, who claimed my heart
Mimo iż obcy elf szybko wracał do zdrowia, minęły jeszcze cztery dni nim poczuł się na tyle dobrze, by samodzielnie wstać z łóżka. Przez cały ten czas nie miał ani chwili wolnej na przemyślenie sytuacji, w której się znalazł. Jeśli tylko nie spał - a śpiochem nie był - zawsze znalazł się ktoś, kto przychodził do jego pokoju w odwiedziny.
Pogoda była nieciekawa, wiał zimny wiatr, czasem prószył śnieg, a słońce bardzo rzadko wychylało twarz zza chmur. Perspektywa wyjścia na zewnątrz nie była więc zbyt kusząca. Kto nie musiał - nie opuszczał ciepłego zacisza swego talanu.
Haldir - jako dowódca straży nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Obowiązki prawie codziennie zmuszały go do wystawiania się na działanie nieprzychylnej o tej porze roku aury. Nie, żeby narzekał. Bądź co bądź, wiedział jak umilić i uprzyjemnić sobie czas... Tak więc przez te kilka dni Liar widywał go jedynie rano i wieczorem. Rumil natomiast, nie będący jeszcze w czynnej służbie mógł spędzać z nim tyle czasu, ile tylko chciał. Nudziło go bezczynne siedzenie w domu, więc dość często zaglądał do komnaty obcego elfa, umilając mu okres rekowalescencji.
Dużo śmiali się, wygłupiali i rozmawiali. A właściwie to Rumil mówił, a Liar słuchał zafascynowany. Starszy elf bawił go i wprawiał w doskonały humor. Jego nieustanny śmiech był naprawdę zaraźliwy, choć poznając go z każdym dniem lepiej, młodszy elf doszedł do wniosku, że za całą tą fasadą wesołości, kryje się jakiś zadawniony ból.
Z rzucanych czasem mimowolnie uwag i nieświadomych grymasów przy opowiadaniu niektórych historii wywnioskował, że coś wydarzyło się w jego życiu - i to wcale nie tak dawno - co do teraz nie daje mu spokoju. I że ten ciągły swawolny humor jest tylko zasłoną dymną, za którą Rumil chował przed otoczeniem, a także chyba i samym sobą, swoje prawdziwe uczucia, nie dopuszczając ich do głosu.
Liar w żadnym wypadku nie zamierzał poruszać tego tematu - to w końcu była Rumila sprawa - doszedł do wniosku - jak będzie chciał się zwierzyć, to to zrobi.
'Zwierzyć' - młody elf wyśmiał się w duchu - 'Na pewno, o niczym innym nie marzy, niż o uzewnętrznianiu się przed obcym...! - zaszydził. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, iż jest w nim coś, co powoduje iż inni chętnie dzielą się z nim swoimi uczuciami. Pewnie dlatego, że on sam nigdy tego nie robił. Był raczej zamknięty w sobie i tłumił własne uczucia.
Tegoż ranka Rumil także zajrzał do jego pokoju. Hanear właśnie przyniósł mu tacę ze śniadaniem i Liar z apetytem pochłaniał grube pajdy chleba z ogórkiem i szczypiorkiem.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypem i pojawił się w nich ciemnowłosy elf, jak zwykle pozdrawiając go wesoło. Tym razem jednak nie wszedł od razu. Najpierw obrócił się i ze zniecierpliwieniem odezwał się do kogoś, stojącego wciąż na korytarzu. Po chwili za jego plecami pojawiła się druga postać. Rumil ze szwungiem zamknął drzwi i podszedł do łóżka, ciągnąc ją za sobą.
- To jest Diamar - przedstawił go Liarowi - nasz sąsiad i przyjaciel - wyjaśnił - Ada, jego ojciec prosił by Ci przekazać, że ma już te nowe olejki, o które ostatnio pytałeś.
- Świetnie - ucieszył się Hanear, uśmiechając się do syna, po czym przeniósł wzrok na jego towarzysza.
- Dzień dobry - odezwał się nowo przybyły - Ja... mam nadzieję, że nie przeszkadzam... - zaczął niepewnie.
- Skądże! Cieszę się, że przyszedłeś - posłał mu konspiracyjny uśmiech - może przy Tobie Rumil trochę przyhamuje - poklepał syna po ramieniu - niedługo zamęczy Liara tym swoim paplaniem...
Rumil prychnął, udając zagniewanego. W ciągu tej krótkiej wymiany zdań Liar nie mogąc się odezwać z buzią zapchaną chlebem - pozwolił sobie przyjrzeć się obcemu. Zdecydowanie był to jeden z najpiękniejszych elfów, jakich widział w całym swoim życiu.
Oczywiście wiedział, że piękno to tylko kwestia gustu, ale mimo iż nigdy nie zachwycały go jasne włosy, ani niebieskie oczy - urodę Diamara potrafił docenić. Była po prostu niezaprzeczalna. Lśniąca kaskada w kolorze starego złota spływała mu na delikatnie zarysowane ramiona i plecy. Wielkie, lazurowe oczy patrzyły spod kurtyny długich rzęs trochę nieśmiało i niepewnie nadając twarzy elfa wyraz rozkosznej bezbronności. Duże pełne usta, które co rusz przygryzał ani na chwilę nie pozostawały blade. Był szczupły i smukły zupełnie jak młode drzewo - i wnioskując z jego wyglądu można by sądzić, że tak samo poddawałby się groźnym podmuchom wiatru, wzbudzając w każdym chęć ochraniania go.
Tak, jak czasami sam wygląd może być zwodniczy i ktoś z pozoru czuły i kochany okazuje się nagle wyrafinowanym uwodzicielem - tak w przypadku Diamara - o pomyłce nie mogło być mowy. Był dokładnie taki, na jakiego wyglądał : słodki, łagodny i niewinny.
Trójka braci znała go od urodzenia - ich talany prawie stykały się konarami - spędził w ich towarzystwie całe dzieciństwo. Wiekiem najbardziej 'pasowałby' do Rumila (był tylko trochę od niego młodszy), ale o dziwo najmocniej zaprzyjaźnił się z Orophinem. Połączyła ich miłość do książek i dalekich wypraw. Lubili spędzać ze sobą czas.
Liar w końcu przełknął i uśmiechnął się do nowo przybyłego elfa.
- Miło mi - odezwał się pierwszy.
Diamar przeniósł na niego wzrok i również się uśmiechnął.
- Cześć.
Rumil z kolei bez oporów usiadł na łóżku i... zaczął gadać.
- Jego rodzice zajmują się wytwarzaniem wszelkiego rodzaju cudownie pachnących... hmm... - uniósł szelmowsko brwi - ... pobudzaczy...
- Kosmetyków! - poprawił go Diamar, czerwieniejąc - Nie słuchaj go - pokazał Rumilowi język, na co ten zareagował wybuchem śmiechu.
- Tak, tak... Opowiadałem mu o Tobie i pomyśleliśmy, że pewnie przydałby Ci się jakiś szampon, mydło czy olejek...
- ... ale nie wiedzieliśmy, jakie zapachy lubisz, więc...
- ... przyśliśmy Cię o to zapytać - Rumil skinął żywo głową.
- Ja... - zaskoczony Liar właśnie skończył jeść i oddał tacę Hanearowi.
- No... nie musisz odpowiadać teraz. Zastanów się... my i tak na razie nigdzie nie idziemy.
- Jeszcze tylko lekarstwo - najstarszy elf przerwał w końcu potok słów syna, przelewając zawartość butelki na łyżkę.
- Czy to...? - Diamar spojrzał na niego wykrzywiając usta.
- Tak - uśmiechnął się do niego.
- I on...
- Ha! To jest najlepsze - wtrącił Rumil - Tylko popatrz...
Liar jak zwykle bez słowa protestu połknął płyn, po czym uśmiechając się oblizał wargi. Widząc wgapioną w siebie dwójkę elfów przewrócił oczami.
- Cały czas nie rozumiem, o co wam chodzi... - westchnął.
- Tobie to... samkuje? - Diamarowi trudno był w coś takiego uwierzyć.
- Mówiłem Ci, że jest dziwny... - roześmiał się Rumil, na co Liar spróbował kopnąć go, uwięzioną pod prześcieradłem stopą, krzywiąc się przy tym z bólu.
- Zostawiam was... - pokręcił głową Hanear i zabrał tacę - Nie przejmuj się Liarze - pocieszył go - on już od dziecka taki był...
- Niby 'jaki'? - chciał wiedzieć jego najmłodszy syn.
- Domyśl się... - Hanear posłał mu kpiący uśmiech i rzucając pozostałym elfom ostatnie, nieodgadnione spojrzenie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
* * *
Gdy tylko znalazł się na korytarzu nogi poniosły go do jego własnej komnaty. Tacę, którą zamierzał odnieść do kuchni odłożył na stojące pod oknem biurko. Niezbyt delikatnie pchnięta - wydał metaliczny dźwięk przy zetknięciu ze leżacym na blacie świecznikiem.
Podnosząc, przewieszoną przez oparcie krzesła opończę, owinął się nią szczelnie i otwierając drzwi wyszedł na taras. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz - wiatr wziął w posiadanie jego włosy, targając nimi niemiłosiernie, a mróz zaszczypał w policzki. Było mu to jednak obojętne. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Pozorny spokój, jaki udawało mu się zachować, niczym nie odzwierciedlał niepokoju, ogarniającego go z coraz większą mocą. 'Mógłbyś naprawdę zacząć nad sobą panować! - upomniał się w duchu - '... inaczej, w końcu coś Cię zdradzi, a wtedy...' - nie miał odwagi dokończyć tej myśli.
* * *
Spędzili we trójkę całkiem miły dzień. Było bardzo zabawnie i wesoło, gdy tak siedzieli na łóżku Liara śmiejąc się i żartując. Chociaż znali się tak krótko bez problemu znaleźli wspólny język, więc ani na chwilę nie zapadała między nimi krępująca cisza. Pomijając fakt, że oba młodsze elfy zasnęły podczas jednej z przydługich opowieści Rumila - nie nudzili się wcale.
Gdy po obiedzie słońce zaczęło chylić się ku zachodowi i Diamar oświadczył, iż musi wracać do domu, Liar doszedł do wniosku, że ze wszystkich dni spędzonych dotychczas w Lórien - ten był najmilszy.
* * *
Nazajutrz, jak Diamar i Rumil obiecali - dostarczono mu wybrane kosmetyki. To znaczy - nie przez niego wybrane - po oświadczeniu, iż zupełnie mu obojętne, co przyniosą - Rumil zdecydował, iż dokona wyboru za niego.
Tak więc jeszcze przed śniedaniem wpadł do jego komnaty z całym naręczem buteleczek i flakoników.
Liar aż rozdziawił usta, widząc taką ilość wszelkiego rodzaju specyfików.
- Chyba trochę przesadziłeś... - pokręcił głową, siadając na łóżku.
- Prze... przesadziłem? - nie zrozumiał starszy elf - Więcej nie dałem rady unieść - wyjaśnił gwoli sprawiedliwości.
- Więcej? - spojrzał na niego, jak na szleńca - Wystarczyłoby mydło i szampon...
- Oh, nie żartuj! Nie żyjemy w jaskiniach! Jesteś elfem i musisz wyglądać ładnie...
- Nie zależy mi... - mruknął pod nosem, opuszczając nogi na podłogę.
- Nie zależy Ci...? - Rumil był tak zaskoczony, że mógł być jedynie jego echem.
W końcu wzruszył ramionami i machnął na niego ręką.
- Teraz tak mówisz... ale potem, jak staniesz przed Panią i Lordem Celebornem to głupio by Ci było wyglądać, jak unurzany w błocie troll... - puścił mu złośliwie oko.
- Sam jesteś troll! - nie wytrzymał, pokazując mu język - Dawaj te... pachnidła... i niech mam to już za sobą...
- 'Za sobą'? To ma być kąpiel a nie publiczna chłosta... - rzucił figlarnie przez ramię.
Liar wstał. Trochę zakręciło mu się w głowie, więc dla utrzymania równowagi złapał się za jedną z rzeźbionych kolumn łóżka.
- Pomóc Ci? - spytał starszy elf, widząc jego osłabienie.
- Dam sobie radę - zapewnił mężnie i znacznie juz pewniej przeszedł przez pokój.
Łazienka nie była duża, ale jasno oświetlona i przytyulna. Liar był niebotycznie zdumiony, widząc wszelkiego rodzaju udogodnienia, w które była ona wyposażona. Zanim jednak zaczął zadawać pytania : 'Co?', 'Jak?' i 'Dlaczego?' - postanowił najpierw poruszyć inną kwestię.
- Rumil?
- Hm? - spytał nie odwracając głowy, zajęty rozpakowywaniem kosmetyków.
- Wspomniałeś coś o Pani Galadrieli i Lordzie Celebornie... - zaczął - Ja... czy rzeczywiście będę musiał przed nimi stanąć?
- No... oczywiście - starszy elf był zaskoczony tym pytaniem - Nic w Lórien nie odbywa się bez ich wiedzy. Ada powiedział im już o Tobie i jak tylko poczujesz się na siłach zostaniesz im przedstawiony. Bardzo są Ciebie ciekawi - dodał z uśmiechem.
Liar zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu, czując jednak jak dreszcz strachu przebiega mu po plecach.
- Czy to... konieczne? - głos miał bardzo niepewny.
Rumil spojrzał na niego, unosząc wysoko brwi. Podszedł bliżej i położył mu rękę na ramieniu.
- Przecież nie ma się czego bać... - uspokoił go - Chcą Cię tylko poznać... - Chodź, kąpiel gotowa. Ada kazał służbie już wcześniej ją przygotować. Rzeczywiście, po prawej stronie drzwi, w zakole ściany wbudowana była duża, emaliowana balia, otoczona drewnianymi schodkami, opatulonymi pnączmi roślin. Teraz pełna gorącej wody kusiła subtelnym zapachem rumianków.
- Dodałem tego - Rumil wskazał na szklany flakonik z wtłoczonym małym, zielonym listkiem - To ulubiony płyn do kąpieli Haldira - wyjaśnił.
Młodszy elf uśmiechnął się do niego, ponownie omiatając wzrokiem pomieszczenie.
- Jak to wszystko możliwe? - spytał.
- Co takiego?
- No... to wszystko... Jesteśmy na drzewie, tak?... Choć do teraz nie mogę w to uwierzyć... Wiec jak to możliwe, że w komnatach są kominki, kiedy wszystko naokoło zbudowane jest z drewna? I skąd się bierze cała ta gorąca woda...? I co się z nią potem robi?
- Powoli! - przerwał mu Rumil ze śmiechem - Po kolei... zaraz wszystko Ci wyjaśnię. Najpierw jednak wejdź do wanny, bo się przeziębisz...
Liar posłusznie podszedł do ogromnej bali. Unosiła się nad nia cudownie pachnąca para.
- Chyba nie zamierzasz się kąpać w spodenkach? - zaskoczony głos Rumila zatrzymał go w półruchu, gdy już jedną stopę zanurzał w pianie.
- Ja...
- No, nie żartuj... chyba się mnie nie wstydzisz? - rzucił kpiąco.
Liar pokręcił głową, ale czerwieniejąc z zażenowania wbił wzrok w podłogę.
Starszy elf westchnął głośno.
- Dobrze. Odwracam się - ostentacyjnie obrócił głowę - Zadowolony?
Obcy elf wbrew samemu sobie zachichotał, ale korzystając z okazji szybko zdjął spodenki i mrucząc z zadowolenia wszedł do wanny. Delikatna, aromatyczna piana zakryła jego nagie ciało. Ah - westchnął smutnie, przypominając sobie ciągnącą się w nieskończoność podróz z Rohanu, kiedy to przemarznięty do szpiku kości nawet nie marzył, iż jeszcze kiedyś zazna uczucia tekiej rozkoszy.
Rumil obrócił się w końcu do niego.
- Już mogę patrzeć? - spytał, uśmichając się kąśliwie.
Pokazał mu język.
- Ja wiem, ze w 'waszej' rodzinie 'takie' zachowanie jest jak najbardziej naturalne... ale tam, skąd 'ja' pochodzę - nie latamy na golasa przed obcymi... - odciął się.
- A skąd pochodzisz? - rzucił podchwytliwie, hamujac śmiech.
Liar spojrzał na niego unosząc brwi.
- To, co z tymi kominkami...?
Rumil wybuchnął śmiechem.
- Widzę, że niałatwo Cię podejść.. - westchnął.
- Niełatwo - przyznał, uśmiechając się również - Wiec może przestań już próbować...
- Dobrze, już dobrze... A zaspokajając Twoją ciekawość... - zaczął - Po pierwsze : kominki. Gdybyś się przyjrzał, to byś zauważył, że palenisko jest obudowane cegłami...
- Ale nie ma wyciągu... - przerwał mu.
- Nie, nie ma. Daj mi dokończyć. Otóż to - palimy specjalną odmianą drewna, które przez kilkadziesiąt lat jest składowane w wyłożonych torfem piwnicach. Dzięki temu - gdy płonie nie wydziela dymu. - Ale... wszystko, co płonie - dymi... - przerwał mu ponownie.
- Nie wszystko... pali się, jak mogłeś zauważyć jaśniejszym, niebieskawym płomieniem, daje ciepło, ale nie dymi.
- No dobrze - Liar przyswoił wiadomość - a co z wodą?
Rumil usiadł na drewnianych schodkach koło wanny, obracając głowę.
- Widzisz to? - wskazał na ogromne blaszane urządzenie - To podgrzewacz do wody. Od góry się ją wlewa - oczywiście wpierw należy ją tu wnieść - co niewątpliwie jest uciążliwe...
- I co potem?
- Potem przez te drzwiczki na samym dole wrzuca się torf. Ogień podgrzewa wodę.
- Aha.
- Dalej tą drewnianą rynną jest ona przelewana albo tutaj - do wanny, albo do kabiny - skinął głową w stronę małego, oszklonego pomieszczenia, przesłoniętego dodatkowo jedwabną, ciemnozieloną kotarą.
- I można brać prysznic?
- Aha. Tak długo, jak starczy wody... czyli - nie za długo. Może to trochę męczące - dodał - ale korzystamy z tego jedynie w zimne dni, gdzy nie sposób brać kąpiel w jednym ze strumieniów. Dzięki temu, niezależnie od pory roku można się umyć...
- Fajnie - przyznał Liar z podziwem.
- No! - zgodził się Rumil i jednocześnie się roześmiali, nie wiedząc nawet z czego.
- No, myj się. Tu masz szampon, żel i olejek - do wyboru - wszystko z wyciągiem z miodu i kwiatu pomarańczy - ojciec Diamara twierdził, ze doskonale robią na pokaleczoną skórę. Poza tym... tak mi jakoś do Ciebie pasowało.
- Dziękuję - szepnął.
- A... a tam stoją balsamy i kremy. I maść przyśpieszająca gojenie ran - wskazał na stojącą przed lustrem półkę.
- Zaraz przyniosę Ci ręcznik i jakieś świeże ubranie. Mogę Ci coś pożyczyć, choć pewnie będzie na Ciebie za duże.
- Nie trzeba. Mam swoje własne rzeczy.
- Są zniszczone...
- No to co?
- Jak to co? - pokręcił głową z dezaprobatą i wyszedł z łazienki.
Zanim wrócił Liar zdążył się dokładnie wyszorować.
Opatulony ogromnym ręcznikiem stanął przed nim uśmiechając się głupkowato. Z mokrych włosów kapała woda, a on sam szczękał zębami z zimna. Rumil jednak nie pozwolił mu się jeszcze ubrać. Pociągnął go przed lustro i podnosząc z kamiennej półki wielkie nożyce - uśmiechnął się przebiegle.
- Specjalista może zająć się Tobą później - nie wątpię - będzie miał ręce pełne roboty - prychnął, gdy młody elf spojrzał na niego bykiem, pokazując język - ale na razie musimy zrobić coś z tym Twoim wyglądem...
* * *
Hanear, Haldir i Diamar siedzieli w jadalni, jedząc śniadanie i rozmawiając.
- Zaczynam się niepokoić - wyznał najstarszy elf - Minął już tydzień, a ich wciąż nie ma.
- Oh, widzisz, jaka jest pogoda... - Haldir lekceważąco wzruszył ramionami - przeprawa na pewno nie jest łatwa...
- Jeśli to, co przed chwilą powiedziałeś miało mnie uspokoić... to wiedz, że Ci się nie udało...
- Ada... - westchnął - on nie jest dzieckiem, poradzi sobie. Poza tym, nie wyruszył sam.
- Wiem, ale niepokoję się.
- Orophin jest doświadczonym strażnikiem - wtrącił Diamar - Na pewno nic złego mu nie grozi - nadrabiał miną, choć tak naprawdę w głębi duszy również martwił się o przyjaciela.
- Obyście mieli rację... - Hanear zerknął w przelocie na najmłodszego elfa, poczym szybko przeniósł wzrok na okno za jego plecami, wpatrując się w przebłyskujące między gałęziami drzew błękitne niebo.
- Byłbym spokojniejszy, gdyby podróżowali konno... - dodał.
- Hmm... - jego najstarszy syn wykrzywił usta w pogardliwym grymasie - Nic na to nie poradzisz, że... - urwał, gdyż w tej samej chwili drzwi do jadalni otworzyły się i stanęli w nich jego najmłodszy brat i Liar.
Diamar uniósł głowę, patrząc w ich kierunku, a siedzący tyłem do wejścia Hanear - obrócił się na krześle. Cała trójka zgodnie zaniemówiła.
Jak się okazuje gorąca woda i szampon potrafią zdziałać cuda. Dokładnie wymyte i wyszorowane oblicze obcego elfa zmieniło się nie-do poznania. Pozbawiona resztek brudu i kurzu skóra emanowała swoistym blaskiem nieskazitelnej gładkości. Policzki na nowo się zarumieniły, sprawiając iż ogromne, szare oczy roziskrzyły się jeszcze większym blaskiem.
Włosy - dokładnie umyte i równo przez Rumila przycięte - lśniły, a wpadające przez okno promienie porannego słońca - łowiły w nich machoniowe refleksy.
Trochę za duża, ciemnozielona tunika i takież spodnie nie zdołały ukryć smukłości i gibkości jego młodego ciała.
Uroda chłopca rozkwitła pod wpływem stroju i mycia - był niepowtarzalna. Stojący przed nimi elf był po prostu piękny i każdy z nich zadawał sobie pytanie , dlaczego wcześniej tego nie zauważył.
- No, no - Haldir jak zwykle, jako pierwszy odzyskał głos - Zaskakujesz nas z każdą chwilą... Liarze.
Spojrzał na niego marszcząc brwi ze zdziwienia.
- Szkoda słów - stojący za nim Rumil wzruszył ramionami i wepchnął go do środka - Do niego wogóle to nie dociera.
- Co takiego? - Hanear uśmiechnął się, podchodząc do kuchenki.
- To, jak wygląda... jakby miał klapki na oczach...
- Wcale nie! - zaprzeczył - Po prostu...
- Po prostu jesteś skromny - dokończył za niego Hanear - To piękna cnota, jedni mają ja w nadmiarze inni są jej pozbawieni wogóle - uśmiechnął się słodko do Haldira - Usiądź Liarze. To Twój pierwszy, dłuższy spacer - podsunął mu krzesło - Nie powinieneś się przemęczać.
- Dziękuję - opadł z wdzięcznością na miękko wyściełany stołek.
- Diamarze - zwrócił się do blondwłosego elfa - Rumil przyniósł mi tyle kosmetyków od Twoich rodziców... a ja... nie mam pieniędzy, by Ci za nie zapłacić... - zarumienił się zażenowany - więc może...
- Zapłacić? - zdziwił się Diamar - Pieniędzmi?
- No, tak... a ja... musiałbym najpierw zarobić, by Ci je zwrócić...
- O czym on mówi? - Rumil usiadł ciężko przy stole, wpatrując się w niego z jeszcze większym zdziwieniem.
- Nie mam pojęcia - przyznał Diamar.
- A ja nie mam pojęcia, czemu się tak dziwicie... Przecież, jak się coś kupuje, to się za to płaci... To chyba oczywiste?
- Nie tutaj - Hanear pokręcił głową i ustawił przed nim i najmłodszym synem kubek gorącego kakao - Zapominamy, że on nigdy nie był w Lórien, a ostatnie lata życia spędził wśród ludzi...
- No, tak... to wszystko wyjaśnia.
- Co wyjaśnia? - Liar powoli zaczynał tracic cierpliwość.
Czuł się już i tak wystarczająco głupio.
- My, w Złotym Lesie nie używamy pieniędzy - raczył go w końcu oświecić Haldir - Istnieje tu pewna hierarchia. Każdy wykonuje jakąś pracę, wytwarza coś, produkuje, świadczy usługi, jest za coś odpowiedzialny. Każdy wnosi coś od siebie i w zależności od swojej pozycji korzysta z niezbędnych mu owoców pracy innych. Nikt nikogo nie wykorzystuje, ani nie bierze więcej niż potrzebuje... Zapłata w postaci bezużytecznych monet jest tu zbędna...
- No, jak to... - Liar nie bardzo mógł w to uwierzyć - A... a co jeśli przebywacie poza Lórien?
- Nie zdaża się często byśmy potrzebowali czegokolwiek spoza miasta - wtrącił Hanear - A jeśli wyruszamy w podróż, czy dalszą wyprawę... jakoś dajemy sobie radę... - dokończył ze śmiechem.
- Dziwne - Liar pokręcił głową.
- Dziwny to Ty jesteś... - Haldir poklepał go po ramieniu, z miłym zaskoczeniem wyczuając twarde mięśnie pod palcami.
Puścił mu oko, rozbawiony jego kosym spojrzeniem.
- Haldirze, nie dokuczaj mu - upomniał go automatycznie Hanear, przyzwyczajony do ciągłych sprzeczek między synami - Liarze, jedz - podsunął mu talerz pełen owoców i wszelkiego rodzaju serów.
Pozostałe elfy dawno zdążyły się już posilić i teraz wpatrywały się w niego z zaciekawieniem.
- No... nie musicie tak na mnie patrzeć - zapewnił ich poważnie - To, że nie znam waszych zwyczajów i że ostatnio żyłem wśród ludzi nie znaczy, że jestem jakimś dzikusem...
- Nikt w to nie wątpi - zapewnił go równie poważnie Hanear, choć w jego oczach czaiło się rozbawienie.
- ... umiem się zachować - zapewnił, podnosząc kubek do ust.
Gdy tylko jednak upił trochę gorącego napoju w jednej chwili całą jego zawartość wypluł, prychając przez zaciśnięte wargi i rozsiewając fontannę kropelek.
Pozostałe cztery elfy spojrzały na niego w niemym osłupienieu, po czym wszyscy jak za pociągnięciem jednej dźwigni ryknęli niepohamowanym śmiechem. Nawet, zazwyczaj powściągliwy Hanear ocierał łzy rozbawienia.
- Jeśli to jest to Twoje *dobre* wychowanie... - zauważył Haldir, zagryzając usta - ... to ja nie chcę wiedzieć, jak według Ciebie wygląda jego brak...
- Przepraszam! - Liar zrobił się czerwony jak burak - Ale... ale... Na Valara, co to jest?!
- Kakao - wyjaśnił zdziwiony Hanear - Nie smakuje Ci?
- Nie! To jest takie... takie...
- Gorące?
- Tłuste?
Podsuwali mu bracia.
- ... słodkie! - wykrzyknął z obrzydzeniem.
Spojrzeli na niego, jak na lewitującego trola.
- A jakie niby miałoby być? Słone..?
- Tak! - to było takie oczywiste.
Jeśli coś jeszcze mogło ich bardziej zdziwić, to było chyba właśnie to. Rumilowi opadła szczęka.
- S... słone? Kakao?
- No, niekoniecznie kakao... ale oczywiście, że jak już to słone, a nie... słodkie - skrzywił się z niesmakiem.
Diamar uniósł wysoko brwi.
- Nie jesz słodyczy?
- Czego?
- Słodyczy. No wiesz... lodów, ciastek, cukierków...
Pokręcił przecząco głową, na co Haldir westchnął ciężko.
- Zminiełem zdanie. Ty nie jesteś dziwny. Ty jesteś totalnie pokręcony...
Liar zamiast się rozgniewać, zaczął chichotać.
- Nie pierwszy mi to mówisz... - teraz to on puścił mu oko, uśmiechając się tak prowokująco, iż blondwłosy elf stracił wątek.
* * *
Reszta śniadania przebiegła w spokojnej już atmosferze. Gawędzili i śmiali się, opowiadając najróżniejsze historie. W końcu Haldir, mając dzisiaj służbę podniósł się z głośnym jękiem. Diamar poszedł w jego ślady, mówiąc iż musi pomóc ojcu w laboratorium.
Rumil zaczął zbierać ze stołu puste naczynia, nucąc pod nosem. Korzystając z okazji Liar zwrócił się do zamyślonego Haneara.
- Ja... tak się zastanawiałem...
- Tak?
- Czy mógłbym... zobaczyć Mandingo?
- Twojego konia? Oczywiście. Nie widzę problemu - posłał mu ciepły uśmiech - Ale... czy czujesz się na siłach? Dopiero, co wstałeś z łóżka. Nie forsuj się.
- Czuję się dobrze - zapewnił go gorliwie - A... bardzo chciałbym go zobaczyć. Na pewno denerwuje się moją nieobecnością.
- Jeśli jesteś pewny... - Hanear wstał od stołu - Powiedz tylko, kiedy będziesz chciał iść.
- Teraz - odezwał się, patrząc na niego z nadzieją.
- Teraz?
Pokiwał głową z uśmiechem.
- Widzę, że jesteś bardziej niecierpliwy niż Orophin... - westchnął i puścił mu oko - Chodźmy więc. Należałoby Cię grubo opatulić...
Liar podążył za nim czując jak radosny dreszcz przebiega mu po plecach.
- Dziękuję. I tak myślę, że za długo go zaniedbywałem.
- Ej, no nie obwiniaj się, byłeś przecież ciężko ranny - Hanear pocieszył go z uśmiechem.
- Tak... ale on o tym przecież nie wie...
- Myślę, ze Ci wybaczy... - postawa młodego elfa była prawie rozczulająca.
Liar odwzajemnił mu uśmiech.
- Orophin... - przypomniało mu się - wspomniałeś to imię... To wasz kolejny sąsiad?
Hanear spojrzał na niego zaskoczony, po czym przeniósł wzrok na doganiajającego ich Rumila.
- Nie powiedziałeś mu nic o Orophinie?
Najmłodszy syn pokręcił głową z zakłopotaniem.
- Chyba nie...
- Ech... - westchnał ciężko - Orophin to mój 'średni' syn. Wyruszył na patrol tydzień temu. Spodziewamy się go w każdej chwili... - posmutniał na nowo.
- A więc masz jeszcze jednego brata.. - zwrócił się do Rumila - Jaki on jest? Podobny do Ciebie... czy może do Haldira?
Starszy elf uśmiechnął się tajemniczo.
- Do żadnego z nas. Jest jedyny w swoim rodzaju... zresztą sam się przekonasz, jak tylko go poznasz.
* * *
Oddział Orophina powoli zbliżał się do miasta. Podróżni trochę już znużeni i zmarznięci przyśpieszyli kroku, chcąc jak najprędzej znaleźć się z powrotem w domu. Perspektywa odpoczynku i gorącej strawy przezwyciężyła zmęczenie. Orophin także nie myślał o niczym innym, jak o tym, że już za chwilę będzie znów wśród rodziny. Wyprawa przeciągnęła się z powodu niesprzyjających warunków pogodowych. Trudniej było im przedzierać się przez dalsze części Złotego Lasu, gdy wokół wciąż padał śnieg i tworzyły się ogromne zaspy. Takiej zimy w Lórien nie pamietał już od bardzo dawna. On sam z każdym upływającym dniem zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić, nie bardzo wiedząc dlaczego. To znaczy - nie. Wiedział, dlaczego tak spieszno mu było do domu, ale nawet jemu samemu wydawało się to zastanawiające.
Minął tydzień - siedem długich dni. Każdy normalny elf zdążyłby wyzdrowieć w tym czasie... 'Jego' tam już z pewnością nie ma. Dawno opuścił Lórien, to prawie oczywiste. Niby z jakiego powodu miałby nadal przebywać w ich talanie? Wizje i rozważania, które ani na chwilę nie opuszczały jego myśli, stanowiły dla niego zagadkę.
Naprawdę, aż tak przejmuję się obcym elfem, którego widziałem tylko jeden raz w życiu i pewnie nigdy więcej już nie zobaczę? Odpowiedź na to pytanie była doprawdy zastanawiająca... Gdy w pobliżu pierwszych talanów jego oddział zatrzymał się, a strażnicy zaczęli się żegnać i rozchodzić do własnych domów - on sam postanowił, iż najpierw uda się do stajni.
Raport z wyprawy może zdać przecież później. Celeborn na pewno nie będzie miał nic przeciwko. W końcu nie wydarzyło się na niej nic nadzwyczajnego...
A on musiał - po prostu musiał sprawdzić, czy młody elf przebywa nadal w ich domu. A najprędzej się o tym przekona, upewniając się czy jego koń nadal stoi w 'swoim' boksie. Przecież bez niego by nie odjechał... Gdyby - tak, jak powinien - udał się wpierw do domu pochłonęłaby go lawina pytań braci i ojca. Zanim zdążyłby cokolwiek powiedzieć zostałby siłą nakarmiony, wpakowany pod prysznic a potem do łóżka.
Tak... pomysł, by udać się do stajni był zdecydownie trafny.
* * *
Liar opatulony, niczym krzak róży na zimę dwoma grubymi opończmi - powoli schodził po schodkach.
Hanear, idący przed nim, zatrzymał się przy wyjściu.
- Jesteś pewien, że dasz radę? - spytał raz jeszcze chłopca.
- Tak. Nic mi nie będzie.
Wypuścił go na dwór, pokazując kierunek, w którym powinien się udać.
- Na pewno chciałbyś pobyć z nim trochę sam... - uśmiechnął się ze zrozumieniem - Tam są stajnie - wskazał na bielące się niedaleko budynki - Trafisz?
- Oczywiście. Raz jeszcze dziękuję - spojrzał na niego z wdzięcznością.
- Za jakiś czas każę Rumilowi przyjść po Ciebie... a stajennych o tej porze nie powinno tam być, nimi się więć nie przejmuj... No, idź, bo się przeziębisz.
Liar ruszył wolnym krokiem, przedzierając się przez okrywający ziemię śnieg.
Początkowo bał się tego pierwszego od czasu 'choroby' spaceru. Bał się, ze zimno i czarne wspomnienia pokonają go, nie pozwalając opuścić spokojnego azylu ciepłego domu. Ale, teraz gdy już znalazł się na dworze, w ogóle nie czuł strachu. Ani zimna. Nie czuł tak naprawdę nic poza wszechogarniającym go podekstytowaniem na myśl, ze znów ujrzy Mandingo. Tęsknił za nim. Za tym jedynym, pozostałym mu przyjacielem...
Przyśpieszając kroku doszedł w końcu do stajni, z daleka już wyczuwając konie. Oh, jakże on tęsknił za tym zapachem! Ze zdziwieniem spostrzegł, iż wrota stoją otworem, a na środku korytarza leży czyjaś porzucona torba podróżna.Zmarszczył nos, zastanawiając się, po czym wzruszył jedynie ramionami. Cóż, pewnie któryś ze stajennych zostawił ją tu w zapomnieniu. Kto by się tym przejmował...
* * *
Orophin wpadł do stajni, jakby go ktoś gonił. Szamocząc się i kląc na poplątane troczki, wyswobodził się z ciężkiego płaszcza i plecaka, porzucając je tam, gdzie stał.
Pierwsze, co zobaczył skręcając w korytarz, biegnący wzdłuż stanowisk - to boks siwego ogiera na samym końcu ... wraz z nim samym, stojącym w środku niczym posąg. Westchnienie ulgi i podekstytowania wydobyło się z jego ust. Nie ganił się już za to, że zachowuje się jak dzieciak.
Poczuł taką radość, że wszystko inne było mu obojętne.
Konie zarżały na powitanie. Uśmiechnął się i ruszył do stanowiska karego ogiera. Positano, jako jedyny nie odezwał się do niego. Wystawił tylko głowę nad poprzeczką boksu i patrzył na niego uważnie. Elf otworzył niezwłocznie drzwiczki i podszedł do niego, mocno się przytulając.
- Mhm... jak dobrze być w domu - wumruczał, napawając się chwilą bliskości z ukochanym zwierzęciem.
Ogier zarzucił głową, jakby przyznając mu racje i rozpoczął przeszukiwanie jego kieszeni. Wtem jednak uniósł łeb i zastrzygł uszami. Podążając za jego wzrokiem Orophin wyjrzał na korytarz, zastanawiając się, co tak zainteresowało jego konia.
Wtedy usłyszał to również. Czyjeś ciche, niepewne jakby kroki.
Ktoś szedł korytarzem.
Wzruszył obojętnie ramionami. Cóz, pewnie jakiś stajenny. Nic nadzwyczajnego. Jednak w tej samej chwili inny dźwięk wypełnił wnętrze budynku. Głośne, pełne radości rżenie. Tak donośne, że aż zadźwięczało mu w uszach. Postać, krocząca dotychczas wolno i z rozwagą, przemknęła obok niego, nawet go nie zauważając i pognała ku ostatniemu boksowi.
Dał się słyszeć odgłos otwieranych drzwiczek, a zaraz potem cichy, pełen ulgi szept.
- Mandingo, mój Mandingo!
Zaintrygowany Orophin wyszedł na korytarz, patrząc na rozgrywającą się przed jego oczyma scenę.
Młody, nadzwyczaj grubo odziany elf tulił się do siwego ogiera, tak jak przed chwilą on do Positano. Gładził smukłą szyję i czule do niego przemawiał, chichocząc gdy koń zaczął podskubywać jego - trochę przykrótkie włosy.
Orophin podszedł do niego z lekkim wachaniem. Nie trzeba było wróżki, by stwierdzić, kim był ów elf. Choć zmiana w jego wyglądzie była wręcz niebywała - ostatnio przecież widział go nieprzytomnego, brudnego i poharatanego - nie ulegało wątpliwości, ze to ten sam chłopiec, którego niósł na rękach przez las.
Nie poznałby go w innej sytuacji. 'Chłopiec'? - 'O nie!' Nie stało przed nim dziecko, ale niepospolicie piękny, wysmukły - młody co prawda - elf.
Wyczuwając jego obecność, odsunął się od zwierzęcia i uniósł głowę. Szare tęczówki napotkały brązowe i... na ułamek sekundy świat się zatrzymał... Przynajmniej Orophinowi tak się zdawało, gdy poczuł, jak dziwny dreszcz przebiega mu po plecach. Pamiętał te oczy... Wtedy pełne niepokoju i strachu, pociemnałe z emocji, teraz radosne i błyszczące. Zamrugał w końcu powiekami, przerywajac kontakt wzrokowy i zmuszając się do wyartykułowania jakiegoś słowa.
- Witaj - odezwał się ochryple.
Oblicze młodego elfa zmieniło się. Patrzył na niego teraz z obawą, przytulając się mocniej do konia, jakby bojąc się, że zechce go z nim rozdzielić.
Orophin uśmiechnął się uspokajająco i oblizał nagle suche wargi.
Liar, nakazujac sobie spokój zrobił krok w jego stronę, zmuszajac się do logicznego myślenia.
- Orophin? - spytał niepewnie.
Choć mógł to być jakikolwiek inny elf, chociażby opiekun koni czy stajenny, on po prostu wiedział, iż ma przed sobą trzeciego syna Haneara.
Nawet jeśli nie pamietałby o torbie podróżnej, porzuconaj niedbale na posadzce i o oczekiwaniu wszystkich na jego powrót - intuicja i tak podpowiedziałaby mu prawdę. To po prostu nie mógł być nikt inny. Nie był co prawda podobny ani do braci ani do ojca. Wogóle nie był podobny do żadnego z poznanych przez niego dotychczas elfów - stwierdził, omiatając go spojrzeniem.
Wysoki i smukły, o dumnie wyprostowanej sylwetce. Ciemne, duże oczy, szerokie usta, zaplecione włosy... nie, nie był piękny - skonstatował od razu - ale przez to bardziej interesujący. Miał w sobie niewypowiedzianą oryginalność i coś z... tajemniczości. Intrygującej tajemniczości. Tak jakby za tymi głębokimi oczami krył się niejeden sekret... Uświadamiając sobie, że się zwyczajnie gapi, zarumienił się i spuścił wzrok na własne dłonie.
- Jestem Liar - odezwał się w końcu, unosząc na nowo powieki.
Wyraz słodkiego zakłopotania na jego twarzy i kurtyna ciemnych rzęs powoli odsłaniająca ogromne, szare oczy - sprawiły, iż serce starszego elfa załopotało na ten widok.
- Liar - powtórzył jak echo i uśmiechnął się - Cieszę się, że już wyzdrowiałeś... Liarze.
Zaskoczone spojrzenie.
- To Ty mnie znasz?
- Tak... tzn.... - zawachał się - byłeś nieprzytomny, jak wyjeżdżałem, ale... oczywiście, że Cię pamietam. Niecodzienne się w końcu zdarza, byśmy mieli tak... niespodziewanych gości.
Kolejny rozkoszny rumieniec.
- Ja... myślałem, że wyruszyłeś, zanim ja... zanim do was... trafiłem - plątał się.
- Widzę, że moi kochani bracia nie kwapili się z jakimkolwiek wyjaśnieniem... bo zakładam - dodał - że zdążyłeś już ich poznać - uśmiechnął się krzywo.
Liar skinął tylko głową, nie odpowiadając. No, bo co w końcu, miałby odpowiedzieć? Dowiedział się o jego istnieniu zaledwie kilkanaście minut wcześniej.
- Bardziej mnie dziwi - ciągnął dalej Orophin - to, że Ty mnie rozpoznałeś. Skąd wiedziałeś, kim jestem?
- Nie wiem - przyznał Liar - Po prostu... wiedziałem - nie było to może logiczne wyjaśnienie, ale żadna inna przekonywująca odpowiedź nie przyszła mu do głowy.
- Przyszedłeś najpierw tutaj... - zmienił temat - a nie do domu. Dlaczego?
- Ja... - teraz to oblicze starszego elfa okrył rumieniec zakłopotania - Ja... chciałem się przekonać, jak się ma Positano... mój koń... - skłamał naprędce. Za nic nie przyznałby się do prawdziwego powodu swego zachowania.
- Aha - w świecie Liara było to prawie oczywiste. Zaraz jednak co innego zaprzątnęło jego myśli.
- A dlaczego nie zabrałeś go ze sobą? - zdziwił się.
- Bo... - rumieniec na twarzy Orophina jeszcze bardziej się pogłebił - ... podróżowaliśmy pieszo. Niektóre posterunki znajdują się w miejscach tak zarośniętych i dzikich, że konno trudno byłoby się przez nie przedrzeć.
- No tak - Liar zmarszczył nos, poklepał ostatni raz Mandingo po szyji i schylił się, by zamknąć bramkę.
Widać jednak zrobił to zbyt gwałtownie, bo gdy się podnosił zakręciło mu się w głowie i by złapać równowagę musiał przytrzymać się barierki.
- Dobrze się czujesz? - zaniepokoił się Orophin.
- Taak - odetchnął głeboko - Po... prostu, to mój pierwszy 'spacer' i ...
- Jak to... wcześniej nie wychodziłeś... - był naprawdę zaskoczony - ... a oni pozwolili Ci pójść bez opieki? Dlaczego?
- Bo chciałem... zobaczyć Mandingo. Martwiłem się o niego.
Spojrzeli sobie w oczy ze zrozumieniem.
- Dobrze. Ale to jeszcze nie powód, by puszczać Cię samego. Coś Ci się mogło stać...
- Nie jestem dzieckiem! - zapewnił go Liar, prawie oburzonym tonem, nie zdając sobie nawet sprawy, jak dziecinnie przy tym wygląda - Czuję się świetnie - zapewnił.
Orophin starając się pohamować śmiech, przytaknął jedynie. Poważny ton młodego elfa był wręcz rozczulający.
- Chodź, zaprowadzę Cię do domu.
- Jeszcze nie! - poprosił goraco - Jeszcze chwilę. Ja... tak bardzo tęskniłem za końmi - spojrzał mu głęboko w oczy, prosząco przygryzając dolną wargę. W tym momencie Orophin zrozumiał, że nie potrafiłby odmówić mu niczego.
Skinął głową, ciesząc się, że uśmiech znowu zagościł na twarzy Liara.
- Positano, tak? Chciałbym go poznać... - ruszył korytarzem.
Starszy elf podążając za nim, doszedł do wniosku, że chyba coś z nim jest nie tak, skoro taką radość sprawił mu sam fakt, iż obcy elf zapamiętał imię jego konia. Liar zatrzymał się przy boksie karego ogiera i wyciągając do niego dłoń, pozwolił mu poznać swój zapach. Po chwili obrócił się do Orophina.
- To ten, prawda? - Po jego minie upewnił się, że trafił bez pudła.
- Skąd wiesz?
Liar uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiedział mi - przyjrzał się uważniej zwierzęciu, dotykając jego chrap, oczu, szyji - obserwując lekkie drgania mięśni - Piękny jest - zmarszczył brwi - Ile ma lat? Trzy? Cztery?
- Cztery.
- I jeszcze go nie ujeździliście? Dlaczego?
Orophin otworzył szeroko oczy, coraz bardziej zaintrygowany.
- Skąd wiesz, że jeszcze nie jest ujeżdżony?
Kolejny tajemniczy uśmiech.
- Po prostu wiem. Zresztą, to widać. Ja... - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć, gdyż w tej samej chwili do stajni wpadł jeszcze jeden elf.
- Ada mówi, że... - urwał w półsłowa - Orophin! - wykrzyknął głośno, zauważając starszego brata - Wróciłeś! - skoczył do niego i mocno uściskał - Ada zaczynał się już niepokoić - upomniał go.
- Co was zatrzymało? Jakieś problemy?
- Żadnych. Poza pogodą, oczywiście - dodał.
- Dobrze, że już jesteś - Rumil uśmiechnął się do niego radośnie, po czym przeniósł wzrok na najmłodszego elfa - Widzę, ze już zdążyliście się poznać... - zauważył.
- Tak jakby... - wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Chodźmy więc do domu. Zimno jest, Ty jesteś pewnie zmęczony - zwrócił się do brata - ... a Ada i tak kazał mi Cię przyprowadzić - rzekł do Liara - nie powinieneś się przemęczać - Chwycił go za rękę i pociągnął na zewnątrz.
Będąc już na dworze Liar obrócił się spoglądając na stojącego wciąż w wejściu Orophina.
Podnosił właśnie swą torbę podróżną z ziemi i narzucał płaszcz na ramiona, gdy słońce zdołało w końcu przebić się przez ciężkie chmury, rozświetlając jego postać. Skąpany w złotym blasku zdał mu się istotą nie tyle zagadkową, co wręcz efemeryczną.
Ich oczy spotkały się, a to co w tym momencie poczuł wzbudziło w jego sercu dziwny, nieokreślony niepokój.
5. I can... stay?
Minęły kolejne dwa dni. Początkowe zamieszanie, wywołane powrotem Orophina szybko minęło i wszystko powróciło do swego zwykłego rytmu. No, prawie wszystko. Pomijając drobny fakt, iż właściwie przybył im nowy członek rodziny - nic się nie zmieniło...
Orophin stał w jadalni. Podpierając plecami ścianę, obserwowł swoją 'rodzinę', uświadamiając sobie właśnie, jak szybko Liar zaklimatyzował się w ich domu. Jak szybko wszyscy go polubili i przyzwyczaili się do jego obecności. Jak bardzo stał się nieodzowny. Dwa tygodnie temu nie wiedzieli nawet o jego istnieniu, a teraz... wydawało się nieprawdopodobne wręcz, iż kiedykolwiek nie było go wśród nich. Podbił serca ich wszystkich, zupełnie chyba nieświadomie, gdyż w jego zachowaniu nie było krzty sztuczności, czy chęci przypodobania się. Był tak naturalny i bezpośredni, jak tylko można sobie wyobrazić. Nie starał się udawać kogoś innego, lepszego; nie krył swego temperamentu. O... a temperament to on miał... - Orophin uśmiechnął się pod nosem.
Z biegiem czasu, gdy poczuł się wśród nich pewniej i powróciły mu dawne siły, dała się poznać jego porywcza natura. Nie należał do spokojnych, opanowanych elfów... Był narwany, przekorny i niecierpliwy; łatwo wpadał w złość, nie pozwalał sobę dyrygować (czego z rozbawieniem nieustannie próbował Haldir) i jak czegoś zrobić nie chciał, to nic nie było w stanie go do tego zmusić. O, tak - miał ognisty charakter, ale... był przy tym najsłodszym i najmilszym elfem, jakiego znał.
Miał dobre serce, był wrażliwy i troskliwy, potrafił współczuć i... i... uśmiechać się tak ciepło... - Orophin westchnął ciężko, zatrzymując wzrok na rozmawiających najmłodszych elfach.
Stojący po przeciwnej stronie jadalni Liar roześmiał się właśnie z czegoś, co powiedział Diamar. Ogromne, szare oczy rozbłysły blaskiem gwiazd, a wpadające przez szybę promienie zachodzącego słońca rozjaśniły jego gładką buzię i czarne włosy.
Starszy elf poczuł dziwne ukłucie w sercu na ten widok.
Bez wątpienia był to najpiękniejszy elf, jakiego w życiu widział, a wszystkie te sprzeczne cechy jego charakteru w połączniu z niebywałym poczuciem humoru, zadziwiającą przy takiej urodzie nieśmiałością i miłością do koni - sprawiały, iż stawał się prawie... prawie...
Jego rozważania zostały - na szczęście dla niego samego - gwałtownie przerwane. Do jadalni wszedł Haldir i stanął przy nim, przeczesując dłonią wciąż mokre po kąpieli włosy.
Podążajac za wzrokiem brata, zauważył iż przygląda się on Liarowi. Uśmiechnął się domyślnie.
- Zachodzi za skórę od pierwszej chwili, co?
Orophin odwrócił wzrok i wzruszył lekko ramionami.
- Skoro tak twierdzisz... - Haldir był ostatnią osobą, której zwierzyłby się z ... właściwie to niby z czego? Z tego, że mu się przyglądał...? - prawie się nie roześmiał z własnej głupoty.
- Oh, daj spokój! - nie mógł zrozumieć tego ciągłego dystansu w okazywaniu emocji - Chyba nie zaprzeczysz, że jest nie tylko sympatyczny i interesujący, ale także... nieprzeciętnie urodziwy?
Słowa brata były tak bardzo zgodne z jego wcześniejszymi rozmyśleniami, że tym razem nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
- Nie wierzę! Ty wychwalasz czyjąś urodę?! Powiedz jeszcze, że jest ładniejszy od Ciebie, a pomyślę, że podczas mojej nieobecności ktoś podmienił mi brata...
Tym razem to blondwłosy elf roześmiał się rozbawiony i pokręcił głową. Na chwilę zapanowała cisza. W milczeniu przyglądali się dwoma postaciom pod oknem, każdy pochłonięty własnymi myślami.
- Zamierzam go uwieść - odezwał się nagle Haldir, głosem tak naturalnym, jakby stwierdził, że słońce właśnie zaszło.
- Coo...? - Orophinowi aż tchu zabrakło.
- Słyszałeś... - uśmiechnął sie prowokująco, wolnym krokiem odchodząc w kierunku młodych elfów.
Oboje spojrzeli na niego, a Liar uśmiechnął się, trochę aż nazbyt radośnie - jak się Orophinowi wydało. Poczuł nagle, jakby w jadalni zrobiło się bardzo zimno.
* * *
Gdy w jakiś czas potem zasiedli do kolacji Orophin wciąż zatopiony we własnych rozważaniach powrócił myślą do minionego poranka.
Hanear, Haldir i on stali w stajni przy boksie siwego Mearasa, rozmawiając o Liarze.
- Powiedział w ogóle coś o sobie? - spytał ojca Orophin - Skąd pochodzi? Jak się tu znalazł? I... dlaczego?
- Nic. Gdy go pytałem odpowiadał albo wymijająco, albo wcale.
Nie chciałem naciskać...
- Czyli właściwie nic o nim nie wiemy - stwierdził raczej niż spytał.
- Tylko tyle, że ostatnie cztery lata spędził w Rohanie.
- W Rohanie - Orophin był zaskoczony - Taki młody elf? Co on tam robił?
- Naprawdę, nie wiem.
- To przynajmniej wyjaśnia, skąd ma jego - blondwłosy elf skinął głową w kierunku Mandingo. Koń odwzajemnił mu się wyzywającym jakby spojrzeniem.
- Tak, myślę ze Rohańczycy dużo go nauczyli; sam fakt, iż Mearas pozwolił mu się dosiąść już o czymś świadczy...
- To prawda - przytaknął Orophin - Kocha konie i sądzę, iż potrafi sobie z nimi radzić - opowiedział im o ich pierwszym spotkaniu i odbytej wówczas rozmowie.
- O tym właśnie mówię - pochwycił Hanear - Wiem, że niewiele o nim wiemy, ale...
- Ale...? - Haldir przyjrzał mu się uważnie.
Najstarszy elf westchnął.
- Nasze konie w większości nie są ujeżdżone - omiótł spojrzeniem stajnię - Wy obaj macie zbyt dużo własnych obowiązków, by podejmować się zadania wyszkolenia ich. Rumil zupełnie się do tego nie nadaje, a... w Lórien nie ma w tej chwili nikogo, komu powierzyłbym tak ważną sprawę...
- Co sugerujesz? - spytał Haldir, choć i tak zdążył się już domyśleć.
- Nic nie sugeruję... po prostu... zastanawiałem się, czy by nie zaproponować mu by został i... zajął się naszymi końmi.
Na chwilę zapanowała cisza. Haldir uśmiechnął się pod nosem.
- Długo myślałeś nad tym pretekstem? - spytał w końcu z szelmowskim błyskiem w oku.
Hanear początkowo chciał udać oburzonego takim zarzutem, ale po chwili namysłu odwzajemnił uśmiech.
- Trochę - przyznał - Bez konkretnego powodu nie zgodziłby się chyba zostać... jest na to zbyt dumny... pamiętasz, jak zareagował na te kosmetyki... - w odpowiedzi na pytające spojrzenie Orophina streścił mu incydent z podarunkiem rodziców Diamara.
- Widzicie więc, że...
- Chcesz, żeby został? - przerwał mu Haldir.
Hanear zamyślił się na moment.
- Tu nie o to chodzi, czy ja tego chcę czy nie - ale o to, co uważam, że powinniśmy uczynić. Jest zima, on - chociaż nie przyznaje się do tego - nadal jest osłabiony . Nie jest gotowy do kolejnej, męczącej podróży... a poza tym... myślę, że nie ma dokąd pójść... - dokończył cicho.
- Wiec... zaproponujesz mu, żeby zajął się końmi... i nadal mieszkał w naszym domu, tak? - Orophin poczuł się dziwnie szczęśliwy.
- Tak... tzn - jeśli wy nie macie nic przeciwko... - spojrzał na nich pytająco.
Nie zdążyli odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili do stajni wpadł Rumil - którego 'dar' w przerywaniu ważnych rozmów Orophin uznał za niezwykle irytujący - ciągnąc za sobą Liara.
Trójka elfów odwróciła się w ich kierunku. Na twarzy każdego z nich zagościł mimowolny uśmiech.
- Cóż... jeśli tylko Rumil go nie zamęczy - to sądzę, że jakoś się dogadamy - rzekł kpiąco Orophin, zanim tamci znaleźli się w zasięgu słuchu.
- Oh... myślę, że sobie poradzi... - odpowiedział Haldir z dziwnym błyskiem w oku, obserwując, jak najmłodszy elf w podskokach zbliżał się do swojego konia.
- Dzień dobry! - przywitał się z szerokim uśmiechem. Minął ich i wszedł do boksu siwego ogiera - Rumil i ja wybieramy sie na przejażdżkę - oświadczył, starając się przybrać pewny ton głosu, choć w głębi serca obawiał się, jak wiadomość ta zostanie przyjęta. Nie zawiódł się specjalnie.
- Mowy nie ma! - najstarszy elf był prawie przerażony - Nie powinieneś się przemęczać. Jeszcze na to za wcześnie. Rumil, coś Ty mu wbił do głowy? - zgromił wzrokiem syna.
- To nie on - stanął w jego obronie Liar - To ja... Chcę się przejechać...
- Nie.
- Tylko troszeczkę... - prosił, jak dziecko - Nie będziemy szaleć...
- błysk w jego oczach zadawał kłam prawdziwości tych słów.
- Nie - Hanear był nieugięty - wyzdrowiej do końca, wtedy porozmawiamy.
- Ależ ja jestem zdrowy! Poza tym... - spuścił wzrok na własne dłonie - powinienem się przygotować do... - urwał, gdy głos mu się załamał - do...
- Porozmawiamy o tym po kolacji... - przerwał mu, spoglądając wymownie na synów - Obiecałem ojcu Diamara, że do niego zajrzę. Przypilnujcie go - spojrzał na Liara spod przymrużonych powiek i uśmiechając się lekko wyszedł ze stajni.
Gdy zniknął w wyjściu, Liar z miną naburmuszonego dziecka omiótł wzrokiem przypatrujące mu się pozostałe elfy. Podjęcie decyzji zajęło mu tylko chwilę. Otworzył bramkę i wyciągnął rękę do siwego Mearasa.
- Chodź, Mandingo.
- Ekhm, Liarze...?
Nie odpowiedział.
- Chyba nie zamierzasz jeździć? - kpinie w głosie Haldira towarzyszyło lekkie zdziwienie.
- Spróbuj mnie powstrzymać... - odparł bezczelnie, przechodząc obok niego.
- Skoro sobie tego życzysz... - blondwłosy elf w mgnieniu oka znalazł się przy nim, chwycił go w pasie i zanim tamten zdążył zareagować - przerzucił go sobie przez ramię, przytrzymujac za nogi.
- Mandingo - zwrócił się łagodnie do konia - wracaj do swojego boksu - Twój... pan jeździć dzisiaj nie będzie.
Liar początkowo tylko rozbawiony, zorientował się w końcu, że tamten nie żartuje i wpadł w furię.
- Postaw mnie na ziemię! - zażądał.
- Nie - pokręcił głową ze śmiechem.
- Haldir!
- Nie. Ada Ci zabronił.
- Do cholery! Postaw mnie! - krzyknął.
- Oho! Widzę, że między ludźmi niejednego się nauczyłeś - skierował się do wyjścia, mijając oszołomionych braci. Liar jedynie prychnął gniewnie.
- Haldirze - zaczął niepewnie Orophin, tłumiąc śmiech - zrobisz mu krzywdę...
- Nic mu nie będzie... - zapewnił go i wyszedł na dwór - Musi tylko nauczyć się trochę opanowania...
- Haldir!
- No co?
- Puść mnie!
- Nie.
- Puść mnie... bo... bo - zamyślił się-... bo Cię ugryzę w pośladek!
Starszy elf ryknął śmiechem i wolną dłonią poklepał go po udzie.
- Skoro tak bardzo chcesz... nie będe Ci bronił - rzucił przewrotnie.
- Grr.. - Liar zazgrzytał zębami - Ty.. Ty... łapserdaku!
Kolejny wybuch śmiechu. Bez najmniejszego trudu wniósł go po schodach na górę. Idąc korytarzem natknęli się na zbierającego się do wyjścia Haneara.
Rzucił Haldirowi pytające spojrzenie, wysoko unosząc brwi.
- Stawiał opór - wyjaśnił mu krótko syn, uśmiechając się niewinnie.
Hanear pokręcił tylko głowa. Dawno temu nauczył się nie dziwić czemukolwiek w zachowaniu najstarszego syna.
- Będę na kolacji - rzucił i wyszedł.
* * *
Orophin uśmiechnął się na samo wspomnienie przewieszonego przez ramię Haldira młodego elfa i jego niedorzecznych pogróżek. Wyglądał tak dziecinnie i rozczulająco w objęciach jego starszego brata. Tak... na miejscu... - uświadomił sobie ciężko wzdychając. On nigdy nie odważyłby się na podobne zachowanie. Był na to zbyt nieśmiały, zbyt powściągliwy. Co nie znaczy, że nie zazdrościł Haldirowi tej łatwości w robieniu, tego na co ma się ochotę, w uleganiu impulsom.
On tak nie potrafił.
Ale... najważniejsze, ze Liar z nimi pozostanie. Hanear miał z nim porozmawiać. Jeśli tylko się zgodzi... Dlaczego było to dla niego takie ważne - nie wiedział. I prawdę powiedziawszy - chyba nie chciał wiedzieć.
* * *
- Liarze? - Hanear przerwał ciszę, panującą w jadalni - Chciałbym z Tobą porozmawiać po kolacji - zaczął - Czy mógłbyś przyjść do mojego gabinetu, powiedzmy za jakieś piętnaście minut?
- O... oczywiście - zająknął się speszony i utkwił wzrok w talerzu, grzebiąc w nim nieświadomie widelcem.
Orophin spojrzał na niego z uśmiechem. Młody elf sprawiał wrażenie przestraszonego, jakby bojąc się tego, co go czeka... Przyłapał się na tym, że dużo by dał, by móc przytulić go i uspokoić.
* * *
Liar rzeczywiście był przestraszony. A właściwie to... zrezygnowany. Wiedział, o czym Hanear chce z nim porozmawiać. Już i tak zbyt długo to odwlekał. Wyzdrowiał, rany (przynajmniej te fizyczne) zagoiły się - powinien ruszyć w dalszą drogę. Podziękować za pomoc i nie nadużywać więcej gościnności. Już i tak za długo się tu sasiedział.
Westchnął.
Nie chodziło tylko o to, że nie miał dokąd pójść. Ważniejszą kwestią było to, jak bardzo polubił te - co jak co - obce elfy, które przygarnęły go i zaopiekowały się nim - i jak bardzo żal mu było je opuszczać.
Uniósł głowę, lustrujac po kolei każdego z nich.
Rumil - wiecznie roześmiany, skory do żartów i wygłupów, a jednak skrywający głęboko w środku jakiś zadawniony ból.
Haldir - piękny i dumny, kpiący z wszystkich i wszystkiego, a przecież przy tym niezwykle sympatyczny i miły.
Hanear - troskliwy i opiekuńczy, taki jak prawdziwy ojciec powinien być...
I... Orophin.
Na nim wzrok Liara spoczął najdłużej.
Chociaż znał go najkrócej i nie rozmawiali dotąd zbyt wiele - czuł, że coś go do niego ciągnie, że to właśnie jego chciałby poznać bliżej. Już sam jego widok wywoływał ciepły uśmiech na jego ustach.
Orophin... - westchnął. Jego chyba najbardziej żal mu będzie opuszczać.
Wtem obiekt jego obserwacji uniósł głowę i spojrzał wprost na niego. Gdy ich oczy nagle się spotkały - poczuł, jak robi mu się gorąco. Nie uśmiechnął się, nie odezwał ani słowem, nie wykonał żadnego gestu. Po prostu... patrzył.
I gdy po chwili odwrócił wzrok, rumieniąc się od zbyt szybko krążącej w żyłach krwi - już wiedział.
* * *
Gdy jakiś czas potem szedł korytarzem w stronę gabinetu Haneara czuł, jak serce dudni mu w piersi w rytm przyśpieszonych kroków. Nie ukrywał - bał się taj rozmowy. Bał się słów, jakie miały paść i tego, co wtedy poczuje. Wiedział, że wszystko to jest nieuniknione, że nie może przed tym uciec, ale... ale tak właśnie by najchętniej zrobił.
Wymknął się niepostrzeżenie, odchodząc - nie dopuszczając do sytuacji, w której Hanear sam mu to zasugeruje. Przez chwilę rozważał tę możliwość tak, jakby wogóle mogła być brana pod uwagę. W końcu jednak zganił sam siebie. Odejście bez słowa pożegnania byłoby głupie, tchórzliwe i niewdzięczne. Choć na ogół uciekał od problemów - zamiast je rozwiązywać, tym razem wiedział, że to po prostu nie wypada.
Nie chciał, by... 'on' myślał o nim źle.
Z sercem w gardle stanął przed drzwiami komnaty Haneara i zapukał.
Najstarszy elf przyjął go z dobrodusznym uśmiechem. Posadził w fotelu przed kominkiem, a sam stanął w pewnej odległosci pod oknem. Bez ogródek, nie chcąc go dłużej trzymać w niepewności, wyjaśnił mu, dlaczego chciał z nim porozmawiać i przedstawił plan, który wcześniej uzgodnił z Orophinem i Haldirem.
Gdy skończył mówić w komnacie zapanowała cisza.
Czasem, gdy zbyt intensywnie nastawiamy się na zły obrót spraw, nie dopuszczając nawet myśli o innym rozwiązaniu - gdy tak właśnie się dzieje - trudno nam to zrozumieć.
Liar siedział, jak skamieniały z zabawnie rozdziwioną buzią, wpatrujac się w niego niczym w jakieś niesamowite zjawisko.
- Ale... ale... wy mnie w ogóle nie znacie - to była pierwsze, co przyszło mu na myśl - Nic o mnie nie wiecie...
- To prawda - odparł Hanear z uśmiechem - I nie będziemy wiedzieć, dopóki nam o tym nie powiesz. Ale... - dodał - to Twoje życie i wierzę, że gdy nadejdzie odpowiedni moment zaufasz nam na tyle, by się podzielić swoimi tajemnicami.
Nikt nie będzie Cię jednak naciskał.
- Ja...
- I mylisz się - ciągnął dalej Hanear - mówiąc, że Cię nie znamy. To nieprawda. Przez ten - krótki - nie powiem czas, zdążyliśmy Cię poznać. Poznać i polubić. Dlatego chcemy, byś został.
- Na...prawdę? - broda mu niebezpiecznie zadrżała.
- Naprawdę - uśmiechnął się szerzej - Chyba nie sądziłeś, że pozwolimy Ci tak po prostu odejść?
- Pozwolimy? Nie... sądziłem, że będziecie mi kazać... - przygryzł dolną wargę.
Starszy elf spojrzał na niego poważnie.
- To smutne - rzekł - ze ktoś tak młody, jak Ty zaznał w życiu tyle przykrości, iż nie spodziewa się już niczego lepszego...
Liar odwrócił wzrok i zapatrzył się w ogień.
- To nie tak... - zaczął - po prostu... już dawno nikt nie zrobił dla mnie tyle dobrego, co wy wszyscy...
- To... niewybaczalny błąd - Hanear uśmiechnął się znowu, chcąc rozproszyć przykry nastrój - Myślę, ze zdołamy go jakoś naprawić - puścił mu oko i po raz pierwszy, odkąd młody elf przekroczył próg jego komnaty - uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- A więc... zgadzasz się pozostać?
Czy się zgadzał? Liar omal nie wybuchnął histerycznym śmiechem. Zdołał się jednak pohamować i przybrać opanowany ton.
- Tak. To znaczy... jeśli po... pozostali nie mają nic przeciwko...
- Nie, nie mają - Hanear zaśmiał się cicho - Wręcz przeciwnie. Gdy im powiedziałem o propozycji, jaką zamierzałem Ci złożyć, nawet Orophin nie zdołał ukryć radości - co mu się rzadko zdarza - rzucił mu zabawne spojrzenie.
- Na... naprawdę? - serce zaczęło mu szybciej bić.
Starszy elf spojrzał w jego pałające oczy i uśmiechnął się w duchu. Trudno było by nie zauważyć czającej się w nich nadzieji.
- Naprawdę... A wracając do tematu... zakładam, że poradzisz sobie z naszymi końmi...?
- Oczywiście - w jego głosie nie było wachania - To jedna z niewielu rzeczy, które wiem, że potrafię zrobić dobrze - dodał z krzywym uśmiechem.
- Coś mi mówi, że sam siebie nie doceniasz... Przyjdzie jednak czas, gdy odkryjesz swoje 'ukryte talenty'... zobaczysz.
Liar uśmiechnął się tylko powątpiewająco.
- Kiedy mogę zacząć? - zmienił temat z nagłym błyskiem w oku.
- O nie, nie! - Hanear domyślił się, co mu chodzi po głowie - Przez najbliższy czas nie będziesz się forsował.
- Ale...
- Nie - przybrał ojcowski ton - Poza tym wciąż pada śnieg... nie przeszkadza Ci to?
- W żadnym wypadku... proszę!
Hanear pokręcił odmownie głową.
- Tydzień. Odczekaj jeszcze tydzień. Nie chcę ryzykować, że coś Ci się stanie. Tyle chyba zdołasz wytrzymać? - uśmiechnął się.
- Taak - właściwie to było mu wszystko jedno, skoro tylko mógł tu z nimi zostać - Ale do stajni mogę chodzić?
Spojrzał na niego, marszcząc czoło.
- Oczywiście. To znaczy - jeśli obiecasz, że nie dosiądziesz *żadnego* konia...
- Obiecuję - westchnął - chociaż jestem już naprawdę zdrowy i...
- Nudzi Ci się...
- Nie. Tylko...
- Moja biblioteka stoi dla ciebie otworem - nic tak nie pomaga zabić czasu, jak dobra książka. Rumil zamierza oprowadzić Cię po Lórien, a Haldir przedstawić Lordowi Celebornowi. A... jeśli potrafisz gotować to... wszyscy będziemy Ci wdzięczni za jakikolwiek zjadliwy posiłek... Jak zdążyłeś zauważyć - kucharza chwilowo brak. Zobaczysz - położył mu dłoń na ramieniu - ten tydzień minie szybciej, niż się spostrzerzesz.
* * *
Jakże inaczej czuł się wychodząc z komnaty Haneara, niż wtedy gdy przekraczał jej próg.
To prawie niemożliwe - myślał, żeby w ciągu tak krótkiego czasu wpaść ze stanu zupełnej prawie beznadziejności w euforyczną wręcz radość. Gdy szedł korytarzem chciało mu się krzyczeć za szczęścia. Mógł tu zostać, z... z nimi wszystkimi. Nie musiał myśleć o tym, dokąd się udać, stawiać czoła nowym problemom, borykać się z przeciwnościami losu. Mógł nadal przebywać w tym bezpiecznym, spokojnym świecie, odgrodzony od prześladująch go demonów. Mógł znów spróbować zacząć cieszyć się życiem i zapomnieć (choć bardzo w to wątpił) o tym, co się stało.
Westchnął radośnie. Z ulgą.
Zaraz pójdzie do stajni i podzieli się nowiną z Mandingo. On także zasługiwał na odpoczynek. Może nawet bardziej niż on sam.
Tak, niezwłocznie musi się do niego udać...
Wtem, jednak przechodząc obok drzwi, prowadzących do biblioteki - zawachał się. Właściwie to książki nigdy dotąd specjalnie go nie interesowały. Jakoś nie miał dla nich czasu ani cierpliwości. Ale... skoro czekały go kolejne bezczynne dni... to może warto było by coś poczytać. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej - od myśli do czynu wiodła u niego bardzo krótka droga - pchnął ciężkie drzwi i wszedł do środka.
* * *
W swoim stosunkowo krótkim życiu widział wystarczająco dużo bibliotek i czytelni, by na pierwszy rzut oka móc stwierdzić, iż ta jedna różni się zupełnie od dotychczas widzianych.
No, owszem znajdowały się tu wysokie, sięgające sufitu półki, w całości zapełnione ozdobnie oprawionymi woluimami, znajdowała się tu mała, drewniana drabinka umożliwiająca sięgnięcie tych najwyżej ułożonych książek, znajdowały się tu lampy i fotele... ale na tym podobieństwo się kończyło.
Po pierwsze - nie było tu okien, umożliwiających czytanie przy świetle dnia. Prze to panował tu raczej półmrok i jeśli nie siedziało się w bliskim sąsiedztwie lamp oliwnych - rozpoznanie liter było raczej niemożliwe. A lamp było kilka. Niektóre jarzące się wesołym płomieniem, niektóre ciemne, pogrążone w ciemności. Te, które się paliły - otaczał krąg ciepłego, żółto-pomarańczowego światła, dającego wrażenie przytulności i intymności.
Pomieszczenie miało kształt koła z łagodnie zaowalonymi ścianami i rzeźbionym sufitem. Oprócz zwykłych, miękko wyściełanych foteli - znajdowała się w nim także pewnego rodzaju wnęka z łukowatym sklepieniem, wyłożona delikatnym, burgundowym zamszem.
Można się było w niej bez problemów schować, a zainstalowana nieopodal lampka pozwalała na wygodne czytanie. Było to ulubione miejsce odpoczynku każdego z braci i choć z trudem mieściło się w niej równocześnie dwóch z nich, wielokrotnie zdarzało się, iż w trójkę potrafili sie tam ulokować i jeśli nie czytać w spokoju - to przynajmniej rozmawiać.
W chwili obecnej wnęka była pusta.
Nie poświęcając jej na razie zbyt dużo uwagi Liar minał, stojące na środku pokoju biurko i podszedł rzeźbionych, machoniowych półek. Wyciągając rękę przeciągnął delikatnie palcami po oprawnych, skórzanych okładkach. Były chropowate i stare, ale bardzo przyjemne w dotyku.
Wciągnął głeboko powietrze, rozkoszując się tym specyficznym zapachem.
Choć nieczęsto czytał - w bibliotekach przebywać zawsze lubił. I to właśnie z powodu tego zapachu, tej atmosfery wspomnień, minionych zdarzeń, tych wszystkich spisanych niegdyś słów.
Zawsze czuł się w takich pomieszczeniach bezpiecznie, przytulnie.
Nigdy dotychczas nie spotkał czytelni, w której czułby się obco, a tę konkretną - pokochał od pierwszego wejrzenia.
Z uśmiechem na ustach odwrócił się od półek i... aż rozdziawił usta ze zdziwienia.
Nie był w bibliotece sam. Dotychczas nie zwrócił na to uwagi, ale w odwróconym tyłem do drzwi fotelu ktoś siedział. I to ktoś tak pochłonięty czytaniem, iż nawet nie zauważył jego obecności. Chcąc wycofać się po cichu, by nie przerywać chwili spokoju zrobił kilka kroków w tył.
Jak to jednak w takich sytuacjach bywa - los rzadko sprzyja naszym zamiarom.
Obracając się w końcu w stronę drzwi zapomniał zupełnie, iż na środku pokoju stoi biurko. Wpadł na nie, prawie się nie przewracając, a próbując złapać równowagę zamachnął nieświadomie rękoma i zrzucił, leżącą na blacie tacę z owocami.
Upadła na podłogę z głuchym brzdękiem, wyrywając z zamyślenia czytającego elfa.
Zerwał się na równe nogi zaskoczony nie tylko hałasem, ale i obecnością drugiej osoby w bibliotece.
- Przepraszam, Orophinie - Liar zrobił się czerwony z zakłopotania - Ja... nie chciałem Ci przeszkadzać i...
- Ależ nie wygłupiaj się - przerwał mu i podszedł, by pomóc - Przecież nie przeszkadzasz - dodał miękko.
Młody elf uklęknął na puszystym dywanie i zaczął zbierać rozrzucone owoce, kładąc je z powrotem na tacę. Bliskość, kucającego obok niego Orophina dziwnie na niego podziałała. Wogóle w jego obecności czuł się jakoś tak... bezbronnie i niepewnie. Tracił cały swój zwykły rezon i pewność siebie. A teraz, gdy znajdował się on w tak nikłej odległości, prawie na wyciągnięcie ręki - zupełnie nie mógł się skupić.
Wstał szybko, podnosząc tacę. Starszy elf poszedł w jego ślady, z uśmiechem podając mu ostatni owoc - dużą, soczystą pomarańczę.
- Proszę - powiedział, wyciągając dłoń.
Liar zabrał owoc i na krótką chwilę ich palce się spotkały, tak że przez moment Orophin mógł cieszyć się dotykiem jego ciepłej skóry.
Zaraz potem jednak poczuł coś jakby ukłucie, gdy naelektryzowane ciało młodszego elfa przekazało mu własne napięcie.
- Auu! - jęknął i zabrał palec.
Liar roześmiał się, odstawiając tacę na stół.
- Przepraszam... Pójdę już chyba - szepnął - bo widzę, że moja obecność przynosi Ci same nieszczęścia.
- Wcale nie - zaprzeczył cicho - Przecież... biblioteka jest dla wszystkich - dodajac szybko, widząc jego zaskoczoną minę - Szukałeś czegoś konkretnego? - zmienił temat.
- Właściwie to... - zawachał się.
- Znam wszystkie książki w tej bibliotece. Zdradź mi, co Cię interesuje a powiem Ci, czy to mamy, czy nie.
Liar zamyślił się, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Coś 'konkretnego'... nic takiego nie przychodziło mu do głowy.
Chociaż... zaraz - była taka jedna książka. Bardzo stara i bardzo gruba, którą dawno temu zaczął czytać razem z... Z oczywistych powodów nie skończyli jej... a właśnie zdał sobie sprawę, iż chciałby się dowiedzieć - co było dalej...
Patrząc niepewnie na Orophina, wymienił tytuł.
Oblicze starszego elfa przesłoniło najpierw zdziwienie, a zaraz potem miłe zaskoczenie.
- Mamy tę książkę... ale tylko w jednym egzemplarzu, a właśnie zacząłem ją czytać - wskazał na obszerny wolium, spoczywający na fotelu.
- E... to nic takeigo - Liar machnął ręką, ukrywając rozczarowanie, gdyż nagle bardzo zapragnął ją mieć - poczekam, aż skończysz.
- Nie musisz. Możemy - to znaczy, jeśli chcesz - zarumienił się speszony - ... możemy ją czytać... razem.
Liar zmarszczył brwi zaskoczony, więc Orophin sam zdziwiony własną śmiałością - wytłumaczył mu.
- Dopiero, co rozpocząłem, te kilka stron mógłbym Ci streścić i dalej czytalibyśmy już od tego samego momentu - wyjaśnił - Poza tym, słyszałem, że tę właśnie książkę lepiej czyta się z kimś, niż samemu.
- To prawda... - przytaknął cicho młodszy elf - I Ty chcesz ją czytać... ze mną?
- Mhm... tzn. jeśli Ty tego chcesz - speszył się.
Rozmowa coś nie bardzo im szła.
- Kiedy zaczynamy? - spytał rezolutnie, bojąc się, iż tamten jeszcze się rozmyśli.
- Teraz?
- Jak sobie życzysz... - uśmiechnął się do niego radośnie.
Perspektywa spędzenia czasu sam na sam z Orophinem i to w 'tak' bliskiej odległości - no, bo jak niby mieli czytać z jednej książki, jeśli nie siedząc ramie w ramię? - sprawiła, iż dreszcz podekscytowania przebiegł mu po plecach. Już sam fakt, iż zechciał on czytać razem z nim - wydał mu się bajeczny.
- Chodź, usiądziemy tam... - wskazał na wnękę - ... będzie wygodniej...
- Zmieścimy się? - spytał pro forma, tylko po to, by nie dać po sobie poznać, iż dla niego nawet schowek na szczotki byłby idealny.
- Jasne - zapewnił - nie jedną powieść przeczytałem tu razem z Diamarem...
- Aaa... - głupio mu się zrobiło na myśl, iż wyobrażał sobie, iż jest traktowany w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny.
Usiedli w końcu, opierając się plecami o miękką poduchę tylnej ścianki, na podkurczonych kolanach kładąc książkę.
- Rozmawiałeś z Adą? - spytał ni stąd ni z owąd Orophin.
- Taak - uśmiechnął się leciutko i zapatrzył gdzieś w dal.
- I... co? - ponaglił go - Zajmiesz się naszymi końmi?
- Tak - odparł po chwili milczenia.
- A więc zostaniesz... - powiedział to bardziej do siebie niż do niego, starając się stłumić nadmierną radość w głosie.
- Zostanę - przytaknął - Więc jeszcze przez jakiś czas będziecie skazani na moją upierdliwą obecność - dodał z kwaśnym uśmiechem.
- Myślę... że jakoś to przeżyjemy - szepnął, zaglądając mu głęboko w oczy.
Liar odwzajemnił uśmiech.
Widziane z bliska tęczówki Orophina okazały się nie brązowe a fiołkowe. I czy to za sprawą padającego na nich z góry ciepłego światła lampki oliwnej, czy też gorąca, jakie poczuł w sercu - doszedł do wniosku, iż są to najpiękniejsze oczy jakie w życiu widział.
6. Can't take my eyes of you...
Poranek skąpany był w świetle wczesnego, dopiero co wschodzącego słońca. Ostre promienie odbijały się od iskrzącego bielą śniegu obejmując świat aurą nadmiernej, kłującej aż w oczy jasności.
Mroźne, krystalicznie czyste powietrze szczypało w policzki pomagając nie do końca jeszcze obudzonemu elfowi odegnać resztki snu.
Potarł pięściami oczy i ziewnął rozdzierająco.
Co za głupota zrywać się tak o świcie! Rumil i te jego pomysły! Sam pewnie śpi teraz w najlepsze, zakopany w ciepłej pościeli i gdy koło południa raczy wreszcie zwlec się z łóżka - pęknie pewnie ze śmiechu rozbawiony jego naiwnością.
Liar zazgrzytał zębami. Nie był śpiochem i rzadko wylegiwał się do późna, ale... wstawanie prawie w środku nocy to zupełnie inna sprawa.
Rumil obiecał pokazać mu miasto i przylegające do niego tereny. Ponieważ 'obszar zwiedzania' według jego opini był naprawdę rozległy - postanowili zacząć skoro świt.
Słońce właśnie wschodziło, a... Rumila ani śladu.
Liar siedział zirytowany na dworze z każdą minuta niecierpliwiąc się bardziej. Jak on nie znosił czekać... Oparty o duże, wystające korzenie drzewa marzył tylko o tym, by znaleźć się we 'własnej' komnacie i swoim 'własnym', ciepłym (choć pustym...) łóżku.
Gdy już podnosił się, by wcielić w życie swój pomysłusłyszał za sobą kroki.
No, nareszcie! - westchnął z ulgą i z wymówką w oczach obrócił głowę w kierunku spóźnialskiego elfa.
Jednak z talanu to nie Rumil wyszedł, a Haldir. Rezśki i wypoczęty, w doskonałym humorze wyjął z kieszonki na piersi papierosa i zapalił z ukonentowaniem. Zaciągając się głeboko dymem zmrużył lekko oczy, patrząc w różowo-błękitne niebo. Uśmiechnął się z zadowoleniem.
Zauważając, siedzącego w słońcu Liara podszedł do niego kocim krokiem.
- Niech zgadnę... czekasz na przelatującego w pobliżu smoka...? - zakpił, przekręcając zabawnie głowę.
Liar uśmiechnął się krzywo.
- Dlaczego akurat smoka?
- Bo widzisz... spotkanie 'jego' jest tak samo mało prawdopodobne, jak wygramolenie się Rumila z łóżka o tak wczesnej porze dnia...
- Miał mi pokazać miasto... - mruknął zrezygnowany.
- No tak... ktoś powinien Cię uprzedzić, że umawianie się z nim o świcie to tylko strata czasu... Papierosa? - zaproponował kpiąco.
Ku jego zaskoczeniu Liar poczęstował się, zapalił również i wydychając dym spojrzał na niego prowokująco.
- 'Męskie' obyczaje... - zmrużył oczy, strzepując popiół.
- Właśnie widzę... Powiedz... - podszedł do niego bliżej - ... czego jeszcze nauczyli Cię ludzie?
- Hmm... - nie zamierzał dać się speszyć; przygryzł lekko wargi i uniósł wysoko brwi - Zdziwiłbyś się - posłał mu prowokujący uśmiech.
- Doprawdy...? - przysunął się jeszcze, tak że prawie stykali się ramionami - chętnie posłucham... powiedz tylko jedno słowo...
Liar wbrew sobie zarumienił się i spuścił wzrok.
Mimo iż uroda i wdzięk blondwłosego elfa nie zwalały go z nóg - jego zdolności w uwodzeniu były raczej przekonywujące... Nie zamierzał jednak dać mu satysfakcji.
Spojrzał, bezczelnie mrużąc oczy.
- Musiałbyś się bardziej postarać, by sobie na to zasłużyć... - zawiesił kusząco głos.
Haldir uśmiechnął się rozbawiony.
- Taki twardy z Ciebie przeciwnik...? - opuszką palca dotknął muszelki jego ucha i wywołującą dreszcz podniecenia w młodym ciele pieszczotą - przesunął nim wzdłuż różowego płatka - Jeszcze zobaczymy... - spojrzał mu drapieżnie w oczy, odsuwając się jednak - Lubię Cię, wiesz? Jesteś jak małe, dzikie zwierzątko, które aż się prosi, by je oswoić... albo ujażmić... a ja... lubię wyzwania... - liznął czubkiem języka górną wargę - 'Prędzej czy później... będziesz mój... - pomyślał z niezbitą pewnością siebie.
Liar roześmiał się. Haldira nie można było traktować poważnie. - Chyba przeceniasz swoje możliwości... - zakpił.
- Za to Ty chyba ich 'nie' doceniasz...
- Całkiem możliwe - przyznał szczerze, żałując że to nie z Orophinem może w ten sposób rozmawiać. Chociaż, nie... z nim chyba by się nie ośmielił... przynajmniej na razie.
Dalszą wymianę zdań przerwał im Rumil, z niewyraźną miną schodząc po schodkach. Podchodząc bliżej swego starszego brata spojrzał na niego z mściwą satysfakcją.
- Czuję przeciąg... czyżby to wiało z Twoich rozdziawionych ust, Haldirze? - spytał, złośliwie się uśmiechając.
- To nie przeciąg - odciął się blondwłosy elf - to bryza poranka - wyjaśnił kąśliwie - pewnie już zapomniałeś, co to takiego...
- Ależ skąd - pokręcił głową - Ja po prostu nie posiadłem tej Twojej zdolności wymykania się wczesnym rankiem z czyjejś sypialni - prychnął przewrotnie.
- To prawda, nie posiadłeś - przytaknął, spoglądając na Liara - Ale, wierz mi... lata praktyki czynią cuda... wszystko przed Tobą... - poklepał go protekcjonalnie po plecach - Bawcie się dobrze - rzucił i odszedł lekkim krokiem, pogwizdując na głos.
- Beznadziejny przypadek - Rumil pokręcił głową, patrząc w ślad za znikającym za drzewami bratem, po czym przeniósł wzrok na Liara - Wiem, że mnie zabijesz... - zaczął z obawą.
- Jakoś wybaczę Ci to spóźnienie... - uśmiechnął się, przybierając z rozbawieniem łaskawy ton głosu.
- To nie o to chodzi. Widzisz - wczoraj zniknąłeś tak szybko... - młody elf zarumienił się na wspomnienie kolejnego wieczoru spędzonego wraz z Orophinem w bibliotece - i nie zdążyłem Ci powiedzieć, że...
- Że co...?
- Hmm... Diamar wpadł wczoraj po kolacji i poprosił mnie, bym pojechał z nim dzisiaj do pewnego zielarza, mieszkającego na obrzerzach miasta po jakieś rośliny dla jego ojca... Zapomniałem, że byliśmy umówieni i obiecałem mu, że pojadę.
- Żaden problem - Liar wzruszył ramionami - Możemy do niego zajrzeć po drodze.
Rumil jednak pokręcił przecząco głową.
- Nie bardzo. To zbyt daleko, dlatego pojedziemy konno... a Ty...
Młodszy elf westchnął.
- A ja jeszcze nie mogę jeździć... Rozumiem.
- Przepraszam, naprawdę mi przykro... - Rumil był szczerze zasmucony.
- Ależ nie przesadzaj... - Liar poklepał go przyjacielsko po ramieniu - Przełożymy to na kiedy indziej.
- Naprawdę? I nie gniewasz się?
- Skądże.
- Dzięki! - wyglądał, jakby mu spadł kamień z serca - Obiecuję, że Ci to wynagrodzę!
Pożegnali się przy talanie i trochę zrezygnowany Liar smętnie poczłapał z powrotem na górę.
Na korytarzu wpadł na wychodzącego właśnie ze swojej komnaty Orophina.
- O, cześć! - rzucił, rumieniąc się lekko - Myślałem, że zamierzacie dzisiaj z Rumilem zwiedzać miasto... - zdziwił się.
- Taa - Liar westchnął nie patrząc mu w oczy - Wystawił mnie do wiatru - zażartował, teatralnie kręcą głową.
- Cały on... - również pokręcił głową - Więc co zamierzasz robić przez cały ten dzień? - spytał, przygryzając dolną wargę.
- Hmm... czekaj, niech się zastanowię - z komiczną miną położył palec na ustach, udając że się głęboko namyśla - chyba... nic?
Orophin roześmiał się.
- Jeśli... jeśli chcesz - zaczął niepewnie - mogę zastąpić Ci Rumila - zaczerwienił się, gdy zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało.
Liar jednakże nie zwrócił na to uwagi, gorliwie kiwając głową.
- Chcesz?
- Oczywiście! - domyślał się, że zaproponował mu to tylko z litości, ale nic go to nie obchodziło. Perspektywa spędzenia z nim całego dnia była zbyt kusząca.
- Chodźmy więc - uśmiechnął się jakoś tak dziwnie radośnie i wyciągnął do niego rękę.
* * *
Haldir stał w prywatnej komnacie Celeborna i z zamyśleniem wyglądał prze okno.
Młody służący wprowadził go tutaj z uśmiechem, prosząc by poczekał, a sam w sekundę później zniknął.
No więc czekał.
Celeborn rzadko kiedy zapraszał go do swych osobistych apartamentów, gdy mieli do omówienia tylko i wyłącznie służbowe sprawy. Wszystkie oficjalne problemy załatwiali w jego gabinecie... dlatego też domyślił się, iż ta konkretna wizyta będzie miał bardziej... hm... osobisty charakter.
W końcu drzwi otworzyły się wyrywając go z zamyślenia i do komnaty wszedł srebrnowłosy władca Lórien. Uśmiechał się do swojego - jak go nazywał - 'ulubionego strażnika' i przekręcił klucz w zamku.
Nie uszło to uwadze Haldira, choć nie odezwał się słowem.
- Cieszę się, że już przyszedłeś... - zaczął Celeborn.
- Taak, jakieś dziesięć minut temu... - był jedną z niewielu osób, które mogły sobie pozwolić na taki ton wobec niego, nie narażając się na trwałe obrażenia.
- Przykro mi, że czekałeś - uśmiechnał się przewrotnie, bo wcale przykro mu nie było. Specjalnie kazał mu na siebie czekać, wiedząc jak bardzo go to zirytuje. Lubił go właśnie takim.
Haldir odwzajemnił uśmiech, mrużąc kpiąco oczy.
- Chcę, żebyś towarzyszył mi w podróży do Rivendell - odezwał się po chwili srebrnowłosy Lord, podchodzą do zawalonego papierami biurka. Nigdy nie owijał w bawełnę - Jutro - dodał, nim strażnik zdołał w ogóle odpowiedzieć.
- Cooo? - Haldir rozwarł szeroko powieki - W taką pogodę? Masz zamiar przeprawiac się przez zaspy, jak jakiś śniegowy stwór?
- Oh, nie dramatyzuj!
- Nie dramatyzuję - mruknął - po prostu uświadamiam Ci, jak...
Celeborn przerwał mu machnięceim ręki.
- Musze jechać. Właśnie dostałem - z dużym opóźnieniem - listy od Elronda. Moja obecność w Rivendell jest niezbędna...
- Jutro?
- Nie, ale im prędzej wyruszymy tym lepiej... jak sam zauważyłeś przeprawa może okazać się trudna...
Haldir westchnął.
- Skoro to takie ważne..
- Pojedziesz?
- Oczywiście. W końcu jestem Ci winien posłuszeństwo.. - zakpił z lekkim uśmiechem.
- Doprawdy? - Celeborn podszedł do niego bliżej, wysoko unosząc brwi - Lubisz, jak wydaję Ci rozkazy? - spytał przewrotnie z lubieżnym uśmiechem.
- Nikt inny nie ma do tego prawa... - spojrzał mu wyzywająco w oczy.
Srebrnowłosy elf przysunął się do niego jeszcze bardziej. Gdy Haldir poczuł jego ciepły oddech na swoich ustach - dreszcz rozkoszy przebiegł mu po plecach.
- To bardzo... hm... stymulujące... - szepnął ochryple, przywierajac namiętnie do jego gorących warg.
Z cichym jękiem opadli na łóżko.
* * *
Spędzili we dwójkę cudowny dzień. Orophin - choć nie tak wygadany, jak Rumil - okazał się wyśmienitym kompanem. Wesoło i z humorem opowiadał mu przeróżne historie i pikantne legendy, zabierajac w najciekawsze miejsca.
Przechodząc przez tonące w promieniach słońca Caras Galadhon co rusz ktoś ich zatrzymywał, pozdrawiał, zapraszał do odwiedzenia tego czy innego sklepu.
Poczęstowano ich świeżo upieczonym ciastem, wyśmienitym miodem, a z jednego targowiska wyszli z ozdobnymi grzebykami we włosach, nabijając się jeden z drugiego.
- I pomyśleć, że wogóle obywacie się bez pieniędzy... - westchnął roześmiany Liar, cały czas nie mogąc w to do końca uwierzyć.
Orophin uśmiechnął się.
- W świecie ludzi za wszystko trzeba płacić, prawda?
- Tak - oblicze młodego elfa nagle posmutniało - W świecie ludzi za 'wszystko' trzeba płacić... - szepnął bardziej do siebie samego i własnych wspomnień niż swego towarzysza.
Jednak on nie pozostawił mu czasu na melancholię. Był w tak doskonałym humorze, iż porzucając całą swoją rezerwę i nieśmiałość - chwycił go za rękę i pociągnłą za sobą.
- Chodź! Pokażę Ci najpiękniejszy w Lórien ogród...
I tak przez cały dzień...
Do domu dotarli o zachodzie słońca, zmęczeni, z zaczerwienionymi od zimna policzkami, ale jakże szczęśliwi.
- Dziękuję za cudowny dzień... - szepnął Liar, opierając się bokiem o futrynę drzwi.
W pomarańczowo - czerwonym świetle jego rozwichrzone włosy tworzyły ognistą wręcz aureolę wokół pięknej, bladej twarzy. Orophin oczu nie mógł od niego oderwać.
- To ja dziękuję. Dawno się tak dobrze nie bawiłem - wyznał, zdając sobie nagle sprawę, iż to szczera prawda.
- Miło mi - uśmiechnął się ciepło i otworzył usta, jakby chcąc coś jeszcze dodać. Jednak, gdy spojrzał w fiołkowe oczy starszego elfa nagle zabrakło mu odwagi - Czytamy dzisiaj? - zmienił temat.
- Pewnie - to znaczy jeśli nie jesteś zbyt zmęczony...
- Skądże - zapewnił - Po kolacji?
Skinął głową, czując wokół serca rozkoszne ciepło na samą myśl, iż znów będzie go miał tak blisko, przytulonego do swego ramienia i udającego się w podróż do tego samego świata wyobraźni, co i on.
* * *
Haldir powoli wspinał się po schodach, prowadzących w górę talanu.
Włosy miał w lekkim nieładzie, a na twarzy błogi, nieobecny uśmiech. Każdy kolejny krok, a co za tym idzie napięcie coniektórych mięśni ciała przypominały mu o wydarzeniach minionego popołudnia.
Oh, tak. Celeborn był w tym dobry. I to jeszcze jak dobry... jeśli nawet nie najlepszy... Cały czas czuł go w sobie... jego silne dłonie na swoich biodrach... jego gorący oddech na swojej szyji... i wilgotne usta na... każdej innej części swojego ciała.
Westchnął rozmarzony.
On i Celeborn nie byłi parą. O, nie. Łączył ich tylko i wyłącznie seks. Sypiali ze sobą sporadycznie, gdy akurat któryś z nich miał na to ochotę, czerpiąc z tych 'spotkań' wzajemną przyjemność.
Srebrnowłosy Lord był jedynym kochankeim, któremu Haldir pozwalał 'rzadzić' w łóżku. Jednym jedynym, którego dominację akceptował. W większości swoich 'związków' to on ustalał reguły gry, to on brał, posiadał, nigdy nie zezwalając na odwrócenie ról.
Nie czuł takiej potrzeby, a jako inicjator i 'strona uwodząca' nie tracił kontroli, w każdej minucie panując nad sytuacją. Nie ukrywał - podobało mu się to. Wolał zaskakiwac, niż być zaskakiwanym i mieć świadomość, iż w każdej chili może wszystko zakończyć, jeśli tylko odczuje znudzenie lub brak oczekiwanej satysfakcji.
Celeborn jako jedyny zaspokajał go w 'ten' sposób. Jak dotąd nie trafił na kochanka, któremu chciałby się oddać, pozwolić się 'posiąść', pokrętnie rozumując, iż do tego potrzeba uczuć, zaangażowania i zaufania.
A on tego nie szukał. Jego związki zaczynały się i kończyły na seksie. Gdy czasem pojawiały się niespodziewane komplikacje w postaci tkliwych wyznań czy deklaracji (nigdy z jego strony) bez problemu sobie z nimi radził.
Westchnął ponownie - tym razem jednak z krzywym uśmiechem. Był zmęczony, jego ciało dopominało się o sen i odpoczynek, a jutro rano miał zerwac się o świcie, by towarzyszyć Lordowi w tej niedorzecznej wyprawie do Imladris. Nie miał pojęcia, jak jego sponiewierane mięśnie zareagują na kilkunasto-godzinną jazdę w siodle.
Wolał nawet o tym nie myśleć...
Wchodzac w korytarz niemal zderzył się ze swoim młodszym bratem.
Orophin z maślanym uśmiechem na ustach i roziskrzonymi oczami minął go z krótkim, zdawkowym - Cześć - i zniknął w swoim pokoju.
Haldira aż przystopowało w miejscu. Już dawno nie widział go tak... tak... szczęśliwego. Zastanawiając się przez chwilę nad tym, co też mogło tak odmienić brata, wzruszył w końcu ramionami. Nie miał teraz głowy do takich rozważań.
Lepiej skupić się na czymś przyziemnym. Jak na przykład - długa, gorąca kąpiel.
O, tak... To było to, czego mu trzeba.
* * *
- Do Rivendell? Jutro? - Hanear nie krył zaskoczenia.
- Tak, niestety. Dostał jakieś listy od Elronda, w których ten prosi go o zjawienie się w Imladris w najbliższym czasie.
- Trochę nagła to decyzja - zauważył Orophin, smarując chrupiącą bułeczkę masłem.
- Mnie to mówisz? - Haldir westchnął - Myślisz, że mi sie chce jechać? W taką pogodę? Ale co mam zrobić...
- No, tak... - Hanear posłał mu lekko kpiący uśmiech, doskonale zdając sobie sprawę, iż nikt mu niczego nie narzuca i tak naprawdę jedzie z własnej i nieprzymuszonej woli - Kiedy planujecie powrót?
- Czy ja wiem... - wzruszył ramionami i upił trochę gorącej herbaty - Mam nadzieję, że jak najszybciej - dodał z drapieżnym uśmiechem lustrując wchodzącego właśnie do jadalni Liara.
Młody elf z wilgotnymi jeszcze po kąpieli włosami z zaróżowioną skórą wyglądał niezwykle apetycznie. Przydługa tunika Rumila dodawał mu jeszcze słodyczy.
Haldir oblizał wargi.
- Przepraszam za spóźnienie - bąknął - ale...
- Nie tłumacz się - przerwał mu z uśmiechem najmłodszy z braci - Doskonale znamy możliwości Haldira w wylegiwaniu się w gorącej wodzie...
- Ależ... czy ja zabroniłem mu dostępu do łazienki? Mogłeś się przyłączyć - posłał mu prowokujące spojrzenie - W tak dużej wannie zmieścilibyśmy się i we dwójkę... - uniósł wysoko brwi.
- Wraz z Twoim Ogromnym ego? - zaszydził złośliwie Liar - Nie sądzę... - odparł z niewinnym uśmiechem.
Pijący właśnie herbatę Orophin zakrztusił się od z trudem hamowanego śmiechu, a Rumil i Hanear roześmiali się na cały głos.
- Coraz bardziej zaczynasz mi się podobać, chłopcze - najstarszy elf nie krył podziwu.
- Mnie również.. - ani trochę nie speszony Haldir spojrzał wymownie na siadającego na przeciwko niego Liara.
Ten jednak odwzajemnił mu się wyzywającym uśmiechem i przeniósł wzrok na siedzącego obok Orophina. W tym jednym, rzuconym mu nieśmiało spojrzeniu ciemnowłosy elf wyczytał, iż jak na razie może być spokojny. Jakichkolwiek sztuczek Haldir by nie próbował Liar nie tak łatwo da mu się omotać.
Przynajmniej na razie... - westchnął.
Sama myśl, iż kiedykolwiek mogło by być inaczej, nie wiedzieć czemu, zasmuciła go. Dziwne, dotychczas jakoś nigdy nie był zazdrosny o kochanków brata. A teraz... nie dopuszczał nawet myśli, iż Liar mógłby dołączyć do ich grona.
7. It's already past... nothing to leave behind...
Jechali cały dzień i całą noc. Przeprawa nie okazała się tak uciążliwa, jak by się mogło wydawać, więc mimo iż początkowo Haldir przeklinał niezaspokojoną żądzę Celeborna i jego niespożyte siły - tak naprawdę siedzenie w siodle nie sprawiało mu większych trudności.
Do Rivendell zawitali wczesnym rankiem dnia następnego. Znużeni już trochę i przemęczeni z ulgą powitali pierwsze zabudowanina Ostatniego Gościnnego Domu.
Celeborn, on i jeszcze dwójka młodszych strażników - srebrnowłosy Lord nie życzył sobie liczniejszej 'obstawy' - już na dziedzincu zostali przywitani przez czarnowłosego zarządzcę domu Elronda, jego długoletniego doradcę i zaufanego przyjaciela - Erestora.
Haldir polecił swym młodym poddanym towarzyszyć Celebornowi w spotkaniu z panem domu, a sam postanowił dopilnować, czy aby na pewno odpowiednio zajęto się ich wierzchowcami.
Wymówka ta - bo była to rzecz jasna wymówka - pozwoliła mu na chwilę samotności i odpoczynku od ciągłej powinności prowadzenia konwersacji.
Nie chodziło przecież w żadnym wypadku o to, iż nie dowierzał tutejszym stajennym. Traktował Imladris, jak swój drugi dom i znał je na tyle dobrze, by wiedzieć, że o żadnych uchybieniach nie mogło być mowy.
Westchnął ciężko, nawet przez chwilę nie myśląc, by pofatygować się do stajni.
Tyle czasu spędził tu, w Rivendell. Prawie całą swoją młodość. Glorfindel i on - jako para niezwykle mocno zżytych ze sobą przyjaciół - krążyli miedzy domem Elronda a Lórien nie potrafiąc rozstać się na krótki nawet czas.
Byli tacy do siebie podobni. Nie tyle może z wyglądu, co z charakteru i usposobienia. Obaj niezwykle pewni siebie, namiętni, o ognistych temperamentach i nie znoszących sprzeciwu naturach. Zasłynęli swego czasu ze swych podbojów sercowych i łóżkowych wyczynach, zniewalając urodą i łamiąc serca stąd aż po Mirkwood.
Haldir zastanawiał się nieraz, jak to możliwe, iż się nawzajem nie pozabijali, będąc tak zapalczywymi, pałającymi chęcią dominacji, niezwykle silnymi osobowościami. Dogadywali się bez problemów, bez cienia zazdrości czy złośliwości, a szczypta rywalizacji dodawała tylko ich przyjaźni dodatkowej pikanterii.
Działo się tak zapewne dlatego, iż nigdy, nawet przez chwilę nie rozważali możliwosci bycia razem jako para. Wiedzieli, iż taki związek nie byłby satysfakcjonujący, jako że żaden z nich nie mógłby w nim dominować, a na tym im przecież zawsze zależało najbardziej.
Dlatego też pozostali w bliskiej przyjaźni aż do teraz, nadal mając dobry, choć nieco luźniejszy już kontakt.
Haldir, jako strażnik Złotego Lasu a także późniejszy kapitan, będąc w czynnej służbie - nie miał już zbyt wiele czasu na dogadzanie własnym zachciankom i samowolne podróże.
A kilkadziesiąt lat temu, gdy na świat przyszły bliźniaki Elronda i cały dom został wywrócony do góry nogami przez dwójkę nieustannie płatających figle, niezwykle żywych chłopców - jego wizyty w Rivendell prawie w ogóle ustały.
Cała uwaga władcy Imladris i jego najbliższych doradców skupiła się na wychowywaniu Elladana i Elrohira oraz (bezowocnych, jak dotąd) próbach wykreowania ich na poważnych, dostojnych elfów.
Haldir nie miał więc sposobności poznania bliżej któregokolwiek z bliźniaków.
To znaczy, aż do ubiegłej wiosny, kiedy to został zaproszony na bal wydany z okazji osiągnięcia przez nich w końcu wieku dojrzałego. Wcześniej spotykał ich okazjonalnie podczas wizyt składanych Celebornowi i Galadrieli, ale był to raczej przelotny kontakt.
Dopiero na tamtym przyjęciu miał okazję zapoznać się z młodymi Peredhelami bliżej.
Z miłym zaskoczeniem dostrzegając nagle ich urodę i walory nie tylko fizyczne - pozwolił sobie na bardziej hmm... intymną znajomość. Uśmiechnął się na samo wspomnienie upojnej nocy, spędzonej wraz z Elladanem, kiedy to wymknęli się chyłkiem z balu, by oddać bardziej... 'wyszukanym' przyjemnościom.
Zaraz jednak wyraz jego twarzy zmienił się i spochmurniał, gdy przypomniał sobie, co miało miejsce później. Nie myślał jednak o tym przez cały miniony rok, więc i teraz nie zamierzał. Wzruszył ramionami, udając się w końcu w kierunku domu Elronda.
* * *
Elladan wolnym krokiem szedł długim, pogrążonym w półmroku korytarzem. Zatopiony we własnych myślach, zupełnie oderwany od przyziemnych spraw, w ogóle nie zwracał uwagi na otaczajacy go świat.
Kolejny, budzący się do życia nowy dzień zastał go wymykającego się po cichu z czyjejś sypialni.
Stało się to już prawie regułą, tak jakby wyrywające go ze snu światło poranka wzywało go do powrotu do własnego łóżka.
Nigdy nie zostawał dłużej. Nocne obietnice i wyznania gasły w jaskrawych promieniach wschodzącego słońca, a on nie zamierzał pozwolić, by rozbłysły na nowo.
Powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać... i choć początkowo taki obrót spraw był jedynie ucieczką... ucieczką od wspomnień... teraz zaczynał się przeistaczać w całkiem świadomy wybór.
Nie był to, co prawda jego wymarzony sposób na życie, ale i tak było to lepsze od rozpamiętywania tego, czego mieć nie mógł.
O wiele łatwiej było odsunąć to od siebie niż... zapomnieć.
Albo, co więcej - wybaczyć.
Zły na siebie, że znów pozwolił myślom podryfować w kierunku 'zakazanego' tematu, zagryzł ze złością zęby i zacisnął pięści.
Chcąc, jak najszybciej znaleźć się z powrotem w swojej komnacie przyśpieszył kroku i na zakręcie... wpadł na Haldira.
* * *
Sensację, jaką w jego sercu wywołała tak bliska i nagła obecność tego, o którym starał się właśnie nie myśleć, którego widoku kategorycznie wzbraniał swojej wyobraźni przywoływać, którego imię wściekle przeklinał co noc... - trudno było opisać.
Gdyby ktokolwiek uprzedził go, iż Haldir odwiedzi ich w najbliższym czasie, że spodziewają się jego wizyty - przygotowałby się jakoś na nią. Wiedząc, że go spotka zdążyłby przybrać bezpieczną maskę zimnej nonszalancji, nie dając nic po sobie poznać. A tak...
Wzięty z zaskoczenia nie potrafił przez kilka sekund zapanować nad swoimi emocjami. Wszystkie uczucia, które tak skrzętnie starał się przez ostatni rok ukrywać - buchnęły z jego twarzy niczym żywy płomień. Spojrzał na Haldira z taką pasją w rozszerzonych zaskoczeniem oczach, z taką siłą, namiętnością i nienawiścią, że tamtego aż wmurowało w podłogę.
Zanim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować i chociażby otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć - młody Peredhel całą siłą woli zdołał się jakoś uspokoić.
Jego oblicze zastygło w wyrazie chłodnej obojętności i z dumnie uniesioną głową i pogardliwych spojrzeniem minął blondwłosego elfa, znikając za drzwiami pierwszego, napotkanego pomieszczenia.
Huk, jakiemu towarzyszyło gwałtowne zamknięcie drzwi wyrwał w końcu Haldira z letargu. Czując się zupełnie zdezorientowany, a przez to wyprowadzony z równowagi - otworzył te same, co Elladan drzwi i lekko potrząsając głową wszedł do gabinetu Elronda.
Bo była to właśnie, na co młody Peredhel nie zwrócił jakoś uwagi - komnata jego ojca. A właściwie - nie komnata, a duża obszerna sala, w której władca Imladris przyjmował wszystkich interesantów, urządzał oficjalne spotkania i witał gości.
W tej jednak chwili zbyt zajęty prowadzeniem rozmowy ze swoim teściem, nie zaszczycił nawet jednym spojrzeniem dwójki nowoprzybyłych elfów.
Dopiero, gdy skończyli, z uśmiechem na twarzy powiódł wzrokiem po sali dostrzegając w końcu pięknego kapitana straży Lórien oraz, stojącego do niego tyłem, swego starszego syna.
- Witaj, Haldirze - odezwał się miękko, podchodząc do niego bliżej - Cieszę się, że przyjechałeś, dawno Cię tu u nas nie gościliśmy...
- To prawda - rzucił szybkie spojrzenie młodemu elfowi - Miło Cię znowu widzieć, Elrondzie.
- Wzajemnie. Ostatni raz odwiedziłeś nas chyba - zastanowił się - ach, tak... na balu z okazji...
- Tak - przerwał mu szybko, zanim od strony ściany, pod którą stał młody Peredhel dobiegło pełne wściekłości sapnięcie - Minęło trochę czasu.
- Taak... - Elrond spojrzał na stojącego za nim Celeborna - Pewnie jesteś zmęczony podróżą i chciałbyś odpocząć, nie będę Cię więc na razie zatrzymywał. Elladanie - zwrócił się do syna - Twój dziadek i ja mamy jeszcze do omówienia kilka spraw, więc może mógłbyś zaprowadzić Haldira do komnaty, którą dla niego przygotowano?
Młody elfa spojrzał na niego, jakby ten zaproponował mu właśnie połknięcie rozżarzonych węgli.
- Nie-e! - rzucił gniewnie, prawie obrażony taką sugestią.
- Słucham? - nie zrozumiał Elrond - Prosiłem Cię, abyś...
- Niech sam sobie znajdzie swój pokój - krzyknął - w końcu zna nasz dom równie dobrze, jak swój własny... - prychnął, kpiąco unosząc brwi i po raz pierwszy odkąd przekroczyli próg sali - zerknął na blondwłosego strażnika. Nie było to miłe spojrzenie.
- Elladanie! - upomniał go zażnowany Elrond.
- No co?! - warknął, walcząc ze łzami, po czym nie czekając ani chwili dłużej wypadł z komnaty ponownie waląc drzwiami, jak z armaty.
Dwójka starszych elfów spojrzała po sobie zupełnie zdezorientowana.
- Coś przeoczyłem? - spytał Elrond Haldira - O co poszło?
- Sam chciałbym wiedzieć... - mruknął, rumieniąc się ze złości.
- Chodź, sam zaprowadzę Cię do Twojego pokoju - ruszył w kierunku drzwi.
- Nie trzeba - machnął ręką - Znajdę go bez problemu - wzruszył ramionami i kiwając im głową w geście pożegnania wyszedł szybko z sali.
* * *
Przemierzając szybkim krokiem korytarz Elladan nie skierował się wcale do własnej komnaty, ale do pokoju swego brata. Zawsze, gdy pakował się w tarapaty, był wściekły, poruszony, czy po prostu smutny - szedł właśnie do niego.
Tylko on jeden, znając go tak dobrze, potrafił go uspokoić, pocieszyć, uchronić przed swoją własną porywczością. Elrohir zawsze był przy nim, zawsze mu pomagał, wspierał, był katalizatorem chroniącym go przed światem - albo raczej świat przed nim samym.
O, tak. Potrzebował go, jak nigdy dotąd.
Gdy tylko jednak przekroczył próg jego pokoju od razu zdał sobie sprawę, że tym razem Elrohir mu nie pomoże.
Komnata była pusta. Pusta i zimna.
Zupełnie zapomniał, iż brat wybył z Rivendell dwa tygodnie temu, udając się wraz z Glorfindelem i oddziałem poddanej mu straży na jedną z wypraw zwiadowczych.
Zrezygnowany opadł na jego łóżko i podciągając kolana pod brodę - oparł na nich pałającą ogniem twarz.
Tak nagłe i niespodziewane spotkanie z Haldirem wywołało ogromne spustoszenie w jego sercu i przywołało niechciane wspomnienia.
Mógł udawać przed nim, przed samym sobą, przed całym światem... - że go nienawidzi, że sam jego widok doprowadza go do szału, że nie może ścierpieć jego obecności, ale... to nie była prawda. To, co naprawdę czuł nie mieściło mu się w głowie, było upokarzające i... nie do przyjęcia.
Czuł bowiem, iż dałby wszystko, by znów zaznać tego, czego doświadczył wtedy... tego wieczoru, w dniu ukończenia swej dojrzałości wiekowej.
Uśmiechnął się gorzko na wspomnienie tamtych wydarzeń... o ironio - najpiękniejszych w całym swoim dotychczasowym życiu... Haldir mógł twierdzić, że się nie znają, mógł w to nawet wierzyć... ale on wiedział, że to nieprawda.
ON go znał. Znał każdy rys jego twarzy, każdy kosmyk cudownych, złotoblond włosów, każdy błysk pięknych, błękitnych oczu. Choć uroda strażnika od razu zwróciła jego uwagę, gdy tylko po raz pierwszy go zobaczył, jeszcze jako dziecko podczas jednej z wizyt w Lórien - tak jego charakter i sposób bycia - początkowo wzbudził w nim jawną niechęć.
Haldir miał tak wysokie mniemanie o sobie, był tak niezachwianie pewny swej własnej atrakcyjności i tak bezczelnie dawał wszystkim odczuć, iż mogą jedynie pomarzyć o zwróceniu na siebie jego uwagi - iż Elladan z miejsca go prawie znienawidził.
Właściwie to z czystej przekory zaczął się nim interesować. Wzbudził jego ciekawość i zupełnie baznamiętnie zaczął mu się przyglądać. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło by mogła go z nim połączyć jakakolwiek 'bliższa' znajomość. Nie, żeby siebie nie doceniał - po prostu nie widział siebie w związku z komś... takim.
A znając krążące o nim w Rivendell opowieści wiedział, że o żadnym 'związku' i tak nie mogłoby być mowy. Inicjatywa zaproszenia go na jego i Elrohira urodziny - nie wyszła zatem od niego. To Glorfindel wpadł na pomysł, iż chętnie zobaczyłby znowu swego przyjaciela. Tak więc przyjechał.
Nieustannie Elladan miał przed oczyma widok, jaki wtedy sobą prezentował.
Mógł przywołać każdy szczegół jego stroju, poczynając od wysadzanego turkusami diademu w jego długich, srebrnych włosach, przez ciemnozieloną, bogato ozdobioną tunikę, na eleganckich czarnych trzewikach kończąc. Nawet teraz na samo wspomnienie tamtego zniewalającego obrazu, czuł jak serce zaczyna bić mu w zawrotnym tempie. Wtedy - oczu nie mógł od niego oderwać, po raz pierwszy zdając sobie sprawę, iż może jego zainteresowanie nie jest wcale takie beznamiętne.
Haldir śmiał się, żartował, kusił... każdego kto na niego spojrzał... ale gdy tylko jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem młodego Peredhela i przyłapał go na uważnym śledzeniu każdego swego kroku - porzucił swe roześmiane towarzystwo i zbliżył się do niego z zagadkowym uśmiechem.
Elladan do teraz nie umiał wyjaśnić, jak to się stało, iż znaleźli się nagle na korytarzu, prowadzącym do jego komnaty, a on sam przyciśnięty do ściany napierającym na niego ciałem Haldira - oddawał jego gorące pocałunki.
Droga do sypialni zajęła im tylko kilka sekund, a potem... uśmiechnął się na samo wspomnienie.
Nigdy wcześniej nie miał kochanka i można powiedzieć, że w 'tych' sprawach był zupełnie 'zielony'. Znając jednakże z opowieści Glorfindela preferencje blondwłosego elfa - nie zamierzał mu o tym mówić. Nie chciał, by wiedząc, iż to jego pierwszy raz - ograniczał się w jakikolwiek sposób. Chciał go i mógł go mieć - nic innego nie miało więc znaczenia...
Haldir był cudownym kochankeim, czułym, namiętnym, pełnym pasji. To w jaki sposób się z nim kochał - nawet teraz - wywoływało rumieniec na jego twarzy. Kręciło mu się w głowie na samo wspomnienie... Budząc się w jego ciepłych, silnych ramionach doszedł do wniosku, iż jest na najlepszej drodze do zakochania się bez pamięci...
Rozstali się koło południa, gdyż Haldir miał spotkanie z Glorfindelem i jego ojcem. Całując go przed wyjściem w usta - obiecał, przyjść wieczorem, prosząc by na niego czekał.
Spowity w błękitną mgłę Elladan przespał cały dzień, a gdy zmierzch okrył ziemię poczynił pewne przygotowania na ich kolejne spotkanie. Przyniósł wino oraz owoce, zamienił pościel na cudowny w dotyku biały jedwab, rozpalił w łazience świece i z gorącą, pachnącą kąpielą czekał na przyjęcie kochanka.
Ale on nie przyszedł... a rano - odjechał bez słowa pożegnania. Dopiero później Elladan dowiedział się, dlaczego... a prawda i to usłyszana z ust, tego którego kochał najbardziej na świecie - wcale nie przyniosła mu ukojenia. Gorycz, żal i tęsknota złamały mu serce na długie, spędzone w samotności tygodnie.
Nie zwierzył się nikomu, choć zaniepokojona jego zachowaniem rodzina nie raz próbowała wyciągnąć z niego przyczynę przygnębienia. Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, iż pogrążanie się we własnym smutku do niczego go nie prowadzi.
Zły na siebie, o Haldirze nawet nie wspominajac, 'przekierunkował' się na inny sposób zapomnienia, równie bezowocny, jak sobie właśnie zdał sprawę.
ON był tutaj i samą swoją obecnością burzył cały jego - co z tego, że pozorny - spokój ducha. Zmarszczył gniewnie brwi i w nagłym postanowieniu zeskoczył nagle z łózka. O, nie. Nie da mu, cholera, satysfakcji.
* * *
Będąc zastępcą Haldira - kapitana straży Lórien - pod jego nieobecność Orophin chcąc nie chcąc przejmował jego obowiązki. Jako, że Celeborna również zabrakło - wszystko spoczęło na jego barkach.
W domu bywał jedynie wieczorami, kiedy to znudzony i zniechęcony w zamyśleniu żegnał kolejny mijający dzień. To Haldir był tym wodzącym prym, wydającym rozkazy i ustawiającym wszystkich po kątach elfem.
Orophin zawsze trzymał się z boku, w cieniu starszego brata, zupełnie nie zawracając sobie głowy wywieraniem nacisku na innych, zmuszaniem ich do posłuchu. Nie znosił wypełniania raportów, rozstrzygania sporów, rozdzielania przydziałów. Dlatego też przejmowane pod nieobecność blondwłosego elfa powinności nie cieszyły go ani trochę.
Była jednak jedna rzecz, która skracała długie godziny nużącej służby.
Rzecz... a właściwie - myśl, która towarzyszyła mu przez cały dzień, nieustannie podtrzymując go na duchu, pomagając przeżyć jakoś ten czas z dala od domu. Myśl, która - jak sobie właśnie uzmysłowił - stała się głównym punktem dnia. Myśl, albo raczej - świadomość... iż tam - całkiem niedaleko, w talanie ktoś na 'niego' czeka. Ktoś, kogo przez te kilkadziesiąt minut każdego wieczora - ma tylko dla siebie...
Drugiego dnia pobytu Haldira w Rivendell, kiedy to szczególnie znużony wlókł się noga za nogą przez pogrążony w pólmroku korytarz o niczym innym nie myslał.
Było późno... bardzo późno. Pogrążony w ciszy dom odpoczywał. Wszyscy prawdopodobnie spali już od dawna... ale jakaś niedorzeczna nadzieja zrodziła się w jego sercu i postanowił przed udaniem się na spoczynek - choć na chwilę zajrzeć do biblioteki.
Był prawie przekonany, iż Liar - jeśli w ogóle na niego czekał - to i tak pewnie dawno już zrezygnował. Wczoraj prawie w ogóle nie rozmawiali i jakoś wyleciało mu z głowy, by uprzedzić go, iż nazajutrz nie wróci przed pólnocą.
Otworzył ostrożnie drzwi - modląc się w duchu, by skrzypnięciem nie obudziły pozostałych domowników i cicho wszedł do ciepłego, przytulnego pomieszczenia. Oprócz kilku małych lampek - nie dających nawet złudzenia jasności - panował tu jeszcze większy mrok niż na korytzrzu, dlatego też minęło ładnych parę chwil nim jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności.
Starając się nie robić hałasu przeszedł cicho przez pokój, kierując się w strone wnęki.
Widok, jaki ukazał się jego oczom, gdy podszedł bliżej sprawił, iż na moment starcił oddech. Fala radości, czułości, ciepła i... jeszcze czegoś zalała jego serce. We wnęce - nieznacznie rozjaśnienej małą lampką, z poduszką pod głową i podkurczonymi nogami leżała drobna, skulona postać, wpatrzona nieruchomym wzrokiem w jeden punkt przed sobą.
Młody elf wyglądał tak słodko i bezbronnie, iż przez chwilę Orophin nie był w stanie zrobić ani jednego kroku. Z jednej strony zły był na siebie, iz to z jego winy Liar zasnął w tak niewygodnej pozycji niedoczekawszy się jego powrotu, ale z drugiej... duma i szczęście odebrały mu zupełnie zdolność logicznego myślenia.
Z maślanym uśmiechem podszedł w końcu bliżej i podnosząc, leżący na ziemii koc - schylił się, by przykryć nim pogrążoną we śnie postać.
Wten jednak - po raz kolejny zamarł w bezruchu.
Liar wcale nie spał... sztywność i nieruchomość jego ciała była wręcz nienaturalna, ramiona drżały od wstrzymywanego szlochu, a drobna, pobladła twarzyczka lśniła od łez. Widok, tak niekłamanego cierpienia w jego oczach przeraził Orophina. Zupełnie nie wiedząc, jak zareagować usiadł koło niego cicho i dotknął uspokajająco jego ramienia.
Młody elf odwrócił powoli wzrok od tego 'czegoś', w co tak intensywnie się dotąd wpatrywał i spojrzał na niego nieprzytomnie.
Kiedy w końcu zdał sobie sprawę z jego obecności, potrząsnął głową i starł rękawem płynące mu nieustannie po policzkach łzy.
Cisza w bibliotece była wręcz namacalna.
- Co się...? - zaczął szeptem starszy elf, jednak Liar zaraz mu przerwał.
- Gdzie jest Haldir? - spytał, głośno wciągając powietrze.
Orophin spojrzał na niego zupełnie zdezorientowany.
- Nikt ci nie powiedział? - zdziwił się - Wyjechał do Rivendell... ale co...?
Jeśli to możliwe oblicze młodego elfa pobladło jeszcze bardziej.
- Kiedy wróci? - przerwał mu znowu.
- N... nie wiem... za kilka dni... tak sądzę...ale.. - nic nie rozumiał.
- Przepraszam... - Liar podniósł się nagle - ja... muszę iśc spać... dobranoc - i zniknął zanim tamten zdążył choćby usta otworzyć.
Przez kilka minut siedział zupełnie zagubiony, zastanawiając się, co też mogło tak wyprowadzić z równowagi młodego elfa. Nie znajdując jednak odpowiedzi - wstał również i już kierował się do wyjścia, gdy pewien przedmiot na podłodze przykuł jego uwagę. Była to rzecz, którą (jak sobie właśnie uświadomił) Liar upuścił, w takim pośpiechu wychodząc z biblioteki.
Schylił się i podniósł 'zgubę', przypatrując się jej uważnie.
Dopiero po chwili zrozumiał, co ma przed oczami. Był to rysunek zrobiony dawno, dawno temu przez Rumila podczas ich wspólnej wyprawy do Rivendell. Jego młodszy brat miał nieprzeciętny talent do malowania i gdy był jeszcze dzieckiem nie przepuszczał żadnej okazji do utrwalania na papierze pięknych widoków, miejsc czy osób.
Uwielbiał rysować i robił to nieustannie, zasypując rodzinę niezliczoną liczbą portretów i karykatur. Ten konkretny rysunek, wyblakły już teraz i o zatartych konturach musiał przeleżeć ładnych parę lat w którejś z książek, jako że nie widział go już od bardzo dawna.
A przedstawiał Haldira i Glorfindela, na tarasie domu Elronda, palących i rozmawiających w skupieniu.
Uśmiech zamarł Orophinowi na ustach. Nadal co prawda nie rozumiał łez młodego elfa, ani jego przygnębienia, ale jego późniejsze pytania i pałające ogniem spojrzenie wielkich, pociemniałych z emocji oczu - mówiły o jego uczuciach aż nadto. W ciągu tych kilku minut zrozumiał więcej niż by chciał.
* * *
Haldir nudząc się niemiłosiernie przez dwa długie, bezsensownie spędzone dni - doszedł do wniosku, iż przyjazd do Rivendell był w rzeczywistości jednym wielkim błędem.
Glorfindel wyjechał, Erestor wiecznie nie miał czasu, a Celeborna zbyt zajętego ciągłymi 'naradami' z Elrondem prawie w ogóle nie widywał. Nie, żeby za nim tęsknił, ale... Owszem miał w Imladris znajomych, którzy o każdej porze dnia i nocy chętnie przyjęli by go w swoich w swoich łóżkach, ale... jakoś nie miał specjalnej ochoty na tego rodzaju spotkania.
Spędzał całe dnie w bibliotece czytając (rzecz zupełnie niebywała...) albo spacerując po pokrytych śnieżną pierzyną ogrodach Elronda. Nie miał jednak nic do roboty i to doprowadzało go do szłu.
Ale zniósłby to bez słowa skargi. Poradziłby sobie również z nagłą tęsknotą za domem i snuciem fantazji nad metodami uwiedzenia Liara... poradziłby sobie z nudą i beczynnością... Poradziłby sobie ze wszystkim... gdyby tylko nie towarzyszyło mu w każdej minucie dnia - ciężkie, pełne złości i wyrzutu spojrzenie pewnych, ogromnych, orzechowych oczu...
Choć, jak zdążył zauważyć - Elladan unikał go, jak ognia - czy to za sprawą przypadku czy złośliwości losu - wpadali na siebie niemal nieustannie.
Czy to w jadalni, czy na korytarzu, w czytelni, czy też na mało uczęszczanych ścieżkach w parku. Jakby wbrew sobie coś ich do siebie ciągnęło, na siłę chcąc złączyć.
Bezskutecznie, jak dotąd...
Za każdym razem, gdy znajdowali się w bliższej odległości młody Peredhel mijał go bez słowa, odwracajac wzrok i zaciskając usta w wąską linijkę. A gdy jednego dnia Erestor, widząc oczywiste znudzenie blondwłosego strażnika zaproponował mu przy śniadaniu, by oprowadził go i pokazał na przykład nowe szklarnie - Elladan wybuchnął głośnym, gorzkim śmiechem, mówiąc niegrzecznie, by wybił to sobie z głowy.
Czarnowłosy elf przeprosił go, zażenowany zachowaniem swego wychowanka, tłumacząc iż już od jakiegoś czasu dziwnie się on zachowuje. Te i inne objawy wrogości ze strony starszego z bliźniaków przyjmował jedynie z lekkim wzruszeniem ramion. Nie miał zamiaru rozdrapywać starych ran, a jeśli 'on' z sobie tylko znanych powodów postanowił go nienawidzić - to już jego sprawa.
Z wyraźną ulgą przyjął wiadomość, iż Celeborn postanowił nazajutrz rano wyruszyć w drogę powrotną.
Mając świadomość rychłego końca tej 'męczarni' spędził cały dzień poza domem, odwiedzajac stare kąty i odświeżając wspomnienia. Zrelaksowany i w końcu spokojny udał się do jadalni na kolację, która również przebiegła w miłej atmosferze, jako że Elladana zabrakło chwilowo przy stole. Chcąc się wcześniej położyć, by należycie wypocząć przed podróżą postanowił udać się zaraz po posiłku do swojej komnaty.
Otwierajac drzwi, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni - obrócił się jeszcze, by życzyć wszystkim dobrej nocy, gdy wtem poczuł, jak coś wypycha go na zewnątrz, uderzajac w niego z całej siły i wylewajac mu na pierś cały wrzący płyn.
Krzyknął głośno z zaskoczenia i bólu spoglądajac w bok na winowajcę.
Piękna, zastygła w szyderczym grymasie twarz młodego elfa śmiała się z niego kpiąco. Elladan ze złośliwą satysfakcją przypatrywał się jego mokremu ubraniu i poparzonym dłoniom. Nie miał najmniejszego zamiaru ani go przeprosić ani czegokolwiek wyjaśnić. Po prostu stał i bezczelnie się z niego śmiał.
To przeważyło szalę. Złość buchnęła w sercu Haldira, niczym niekontrolowany płomień. Miarka się przebrała, zbyt długo znosił jego fochy. Nie zwlekając ani chwili dłużej chwycił brutalnie młodego Peredhela za ramię i pchnął na ścianę, zagradzajac drogę ucieczki swoim własnym ciałem.
- Mam. Tego. Dosyć - wychrypiał gniewnie - Albo dobrowolnie powiesz mi, o co Ci chodzi, albo wyciągnę to z Ciebie siłą... - zagroził śmiertelnie poważnym głosem
Zupełnie zaskoczony takim obrotem sprawy Elladan początkowo sprawiał wrażenie zagubionego, bezbronnego wręcz. Po chwili jednak odzyskał dawny rezon i pewność siebie.
- Puść mnie! - warknął, starając się go od siebie odepchnąć.
- O nie. - Haldir naparł na niego jeszcze mocniej - Nie tym razem. Porozmawiamy, czy tego chcesz czy nie...
Odsunął się i nie zważając na opór chwycił go za rękę i siłą zaciągnął do swojej komnaty, nie mając zamiaru robić przedstawienia w miejscu publicznym. Zakluczył drzwi i pozostawiając go na środku pokoju - sam usiadł wygodnie na łożku.
- No, słucham - zachęcił go, unosząc wysoko brwi.
Ten jednak nie raczył nawet na niego spojrzeć, wbijając gniewny wzrok w podłogę.
- Może mi w końcu powiesz, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz, co? - uśmiechnął się krzywo.
- Jakbyś nie wiedział... - wyrwało mu się wbrew woli. Zaraz jednak zacisnął wściekle usta.
- No, widzisz, w tym problem, że właśnie nie wiem - zazgrzytał zębami - Kochaliśmy się... a Ty traktujesz mnie, jak swego największego wroga... dlaczego?
Młody elf zaczerwienił się na te słowa i ponownie spuścił wzrok w dół. Widok ten rozczulił trochę Haldira i spojrzenie mu zmiękło. Podniósł się z łóżka, podszedł do niego powoli i chwytając pod brodę, zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Elladanie... - zaczął.
On jednak nie zamierzał pozwolić mu na jakąkolwiek bliskość. Zesztywniał cały i wyszarpując się odepchnął go od siebie.
- Daj mi spokój. Nie mam Ci nic do powiedzenia... - warknął.
- Nieprawda - Haldir pokręcił głową - Masz mi bardzo dużo do powiedzenia, widzę to w Twoich oczach...
- Wcale nie! - przerwał mu gniewnie.
- Oh, przestań! Zachowujesz się, jak dziecko, obnosząc z tą swoją bezsensowną złością...
- Bezsensowną? - Nie wierzył własnym uszom.
- Oczywiście. To 'ja' powinienem być wściekły.
Przyszedłem wtedy do Ciebie, a Ty... - urwał.
- Taak? - spytał słodko - Co 'ja'...?
- Dobrze wiesz! Nie denerwuj mnie.
Tak, 'wiedział'. Elrohir opowiedział mu wszystko ze szczegółami.
- Odepchnąłeś mnie i wyrzuciłeś z komnaty, mówiąc te wszystkie... głupoty, jakbyśmy się nie znali...
Do diabła! Kilka godzin wcześniej błagałeś o 'wiecej' w moich ramionach!... a potem...
- To nie byłem ja! - Elladan znów się zarumienił - To nie ja Ci to wszystko mówiłem! - wykrzyczał mu wreszcie w twarz.
- Nie Ty? - zaszydził przewrotnie Haldir, patrząc na niego kpiąco.
- Nie!
- A niby kto?! - wściekł się jeszcze bardziej - Twój brat bliźn...? - urwał nagle, zdajac sobie sprawę, co właśnie powiedział. Rozwarł szeroko powieki z wykrzywioną zaskoczeniem twarzą - Nie... - odezwał sie w końcu niepewnie, nie chcąc nawet dopuscić do siebie takiej możliwości.
Jednak wysoko uniesione brwi Elladana i ciężkie spojrzenie jego wielkich, smutnych oczu powiedziały mu, że jednak chyba właśnie 'tak'.
- Ależ... to niemożliwe... Jesteś pewien? - spytał. Zaraz jednak się zreflektował - Przepraszam, to było głupie pytanie. Ale... dlaczego on nic nie powiedział...?
- Skad miał niby wiedzieć, że... że Ty i ja... - urwał speszony.
- Że poszliśmy do łóżka? - westchnął - Wyduś to w końcu z siebie... te słowa nie utkną Ci w gardle, wierz mi... - dokuczył mu.
Elladan rzucił mu gniewne spojrzenie, spod przymrużonych powiek.
- Nadal nie rozumiem, jak to się mogło stać... piliśmy wtedy z Twoim ojcem wino do kolacji, to prawda, ale... nie byłem na tyle pijany, by pomylić komnaty... - zastanawiał się.
'A na tyle pijany, by pomylić mnie z moim bratem?' - pomyślał gorzko młody elfa, choć nie zamierzał wypowiedzieć tego na głos.
Zdezorientowany Haldir podszedł do kominka i zapatrzył sie w ogień, nie bardzo więdzac, co o tym wszystkim myśleć. To było... było... prawie śmieszne. Jak sobie wyobraził, co musiał wtedy o nim pomyśleć młodszy bliźniak - omal nie ryknął śmiechem.
Biedny Elrohir... Gdyby Glorfindel ich wtedy nakrył... - jęknął w duchu - zastanawiając się, czy ich przyjaźń przetrwałaby po tym, jak blondwłosy pogromca Balroga próbowałby wyrwać mu... hm... niejedną pewnie część ciała.
Odwrócił się od ognia i spojrzał na młodego Peredhila, dziwnie spokojnie stojącego ciągle w tym samym miejscu, na środku pokoju.
- Przepraszam - zaczął - nie chciałem, żeby to tak wtedy wyszło...
- To już nie ma znaczenia - przerwał mu stanowczo - Nigdy nie miało - dodał, starajac się pewnym głosem uwierzytelnić to oczywiste kłamstwo.
Haldir jednak nie dał się nabrać.
- Skoro tak, to czemu wciąż jesteś na mnie zły?
Spojrzał na niego zaskoczony.
- Bo teraz to już w ogóle nie rozumiem, o co Ci chodzi - wyjaśnił - Skoro od początku wiedziałeś, że nie zamierzałem Cię tak po prostu zostawić - co, jak mi się zdaje mogłoby być powodem Twojego gniewu... - to dlaczego nadal masz do mnie żal?
Elladan zamrugał niedowierzająco. No, tak - właściwie mógł się spodziewać, że on tego NIE zrozumie.
- Przecież nie zrobiłem tego naumyślnie. To nie moja wina, ze pomyliłem komnaty - urwał na chwile - No, dobrze może i moja, ale nadal nie rozumiem...
- Nie rozumiesz? - wpadł mu w słowo. Gniew znów wyzierał z jego oczu - Na Valara! Pomyliłeś mnie z moim bratem!
- Ale...
- Wiesz, jak ja się wtedy poczułem?! Już lepiej przyjąłbym chyba fakt, że w ogóle nie zamierzałeś wrócić - niż świadomość, że znaczyłem dla Ciebie tak niewiele, że nie byłeś w stanie odróżnić mnie od Elrohira! Różnimy się, jak dzień i noc! - wykrzyczał mu w twarz.
- Znaczyć? Ależ, Elladanie, to był tylko seks i ... - urwał, wyczytując z jego twarzy, ze tym razem to już naprawdę przecholował - Przepraszam, nie to chciałem powiedzieć... - nie rozumiał, dlaczego dobór odpowiednich słów przychodził mu z takim trudem.
- Ale powiedziałeś... - młody elf zdawał się być dotknięty do żywego - Dziękuję, że wreszcie pozbawiłeś mnie złudzeń. Nie wiem, co sobie dotychczas myślałem... - głos mu się załamał - Wypuść mnie...
- Elladanie..
- Wypuśc mnie - powtórzył głosem tak lodowato chłodnym, iż blondwłosy strażnik, aż się wzdrygnął.
Zrezygnowany spełnił jego żądanie, otwierajac drzwi. Z dziwnym uczuciem poczucia winy - uczuciem, którego już od bardzo dawna nie doświadczył - patrzył jak jego były kochanek opuszcza komnatę z zawziętym grymasem na swojej pięknej, jakże przecież jeszcze młodej twarzy.
* * *
Gdy nazajutrz rano szykowali się do drogi - ciągle nie mógł otrząsnąć sie z zamyślenia. Cieszył się, że wreszcie wyjeżdżają, gdyż wszystkie te problemy zaczynały go już powoli przytłaczać, ale...
Rzucił okiem na drobną postać, stojącą sztywno obok Elronda.
Patrząc twardo w bok - Elladan uparcie ignorował jego obecność, tak jakby w ogóle negował jego istnienie.
Gdy jednak cała czwórka dosiadła w końcu koni Haldir zawahał się na moment. Siła woli ściągnął na siebie wzrok młodego Peredhela, zmuszajac do spojrzenia sobie w oczy.
Celeborn, będac mimowolnym świadkiem tej bezsłownej konwersacji uważniej przyjrzał się swemu wnukowi, zastanawiajac się, czy to, co ujrzał w jego oczach, to miłość... nienawiść... żal, czy też może tęsknota... Dochodząc w końcu do wniosku, że chyba połączenie wszystkich tych skomplikowanych uczuć, a także kilku innych, których zrozumieć nie potrafił - zwrócił się do swego strażnika.
- Jeśli nie chcesz jechać... - zaczął - nie musisz mi towarzyszyć...
- Chce jechać - odpowiedział kategorycznie Haldir. Elladan przerwał kontakt wzrokowy i znów wbił gniewne spojrzenie w ziemię - NIC mnie tutaj nie trzyma. Ruszajmy - ścisnął konia łydkami, wyforsowując się na przód.
8. I'm not going!
- Dzień dobry - młody elf wśliznął się do jadalni. Jak zwykle spóźniony, cicho zajął swoje miejsce przy stole.
We wczesnych promieniach wschodzącego słońca wyglądał tak pięknie i świeżo, iż nikt nigdy nie domyśliłby się, iż ma za sobą trzecią już z kolei przepłakaną noc. No, ale o to mu właśnie chodziło. Nie bez powodu przez pół godziny wystawiał twarz pod strumień zimnej wody. Zapuchnięte powieki i zaczerwienione spojówki stawały się mniej widoczne, a on sam odzyskiwał chociaż w minimalnym stopniu poczucie rzeczywistości.
Tylko noce stanowiły problem. W dzień, będąc w stajni, z końmi jakoś dawał sobie radę. Wiecznie roześmiany Rumil i obecność ukochanych zwierząt, pozwalały mu zapomnieć, odsunąć od siebie niechciane myśli.
Ale nocą... gdy zapadał zmrok - wszystko powracało.
Nawet wieczory spędzane z Orophinem nie cieszyły go już tak bardzo, jak dawniej. Owszem kochał te chwile, gdy miał go tylko dla siebie, ale... Nie mógł się skupić na czytaniu, co rusz odpływając w odległe krainy swojej wyobraźni, odrywajac się zupełnie od realnego świata.
Starszy elf zdawał sobie z tego oczywiście sprawę, ale - za co Liar był mu dozgonnie wdzięczny - w ogóle nie dawał tego po sobie poznać. Jego wyrozumiałość i cierpliwość były czymś, czego nie potrafił zrozumieć i na co wiedział - nie zasłużył. Nie mógłby mu jednak tego powiedzieć... Od tamtej 'sceny' jakiś chłód zakradł się w ich wzajemne stosunki.
Tak jakby niewyjaśniona kwestia tamtego zdarzenia zawisła między nimi niczym szklana kurtyna. Liar czuł, jak niewidzialny mur zaczyna odgradzać go od tego, którego obecności potrzebował równie rozpaczliwie, jak powietrza w płucach, ale... nic nie mógł na to poradzić. Po prostu nie był w stanie wytłumaczyć mu... tamtego. A wszystko przez jeden, mały obrazek. Żałował, że go wogóle znalazł... żałował, że natknął się na niego, gdy znudzony przedłużającym się czekaniem przeglądał stare, stojące na półce woliumy. Jeden mały rysunek... a potrafił wywołać takie zamieszanie w jego sercu... Kawałek papieru i dwie zastygłe na nim na zawsze już postacie... na tle domu... a taka panika.
Uczucia, jakich wtedy doświadczył - patrząc na niego po raz pierwszy - przeraziły go. Nie zdawał sobie, dotąd sprawy, że można aż tak... tęsknić. Westchnął ciężko, zupełnie nieświadomie przyciągając na siebie spojrzenie pary fioletowych oczu.
Na chwilę zapanowała przy stole dziwna, jakby pełna oczekiwania cisza. Zaraz jednak drzwi od jadalni otworzyły się z wielkim szwungiem i stanął w nich niezwykle zły elf.
W wyzywającej pozie, z rozwianym włosem i chmurnym czołem - obrzucił ich gniewnym spojrzeniem.
- Już jestem - warknął prawie i nim ktokolwiek zdążył zareagować - zniknął.
Hanear uniósł wysoko brwi.
- Coś mi mówi, że wizyta w Rivendell chyba nie bardzo się udała... - zakpił.
- Chyba nie... - Orophin westchnął i przeniósł na nowo wzrok na Liara, ze smutkiem spostrzegając, iż najmłodszy elf wciąż patrzy tępo w drzwi, w których przed chwilą jeszcze stał jego starszy brat.
* * *
Haldir był wściekły. Oh, jak bardzo wściekły!
Jakim prawem ten... ten... dzieciak tak na niego patrzył? Jakim prawem wzbudził w nim takie poczucie winy? Jakby to, iż te wielkie, orzechowe oczy patrzą tak smutno i z takim rozgoryczeniem - stało się za jego właśnie przyczyną...
Jakim prawem tak bardzo wyprowadził go z równowagi?! 'Różnimy się jak dzień i noc' - przedżeźniał go w myślach. Skąd miał niby o tym do licha wiedzieć?! Nie znał jego ani Elrohira wcześniej i aż do tamtego wieczora nie miał żadnej z nimi styczności... Co on - wróżka, czy co...?
Zazgrzytał zębami.
Całą drogę z Rivendell spędził na tych dręczących rozważaniach, mamrocząc coś pod nosem. Celeborn, jadący tuż obok - dyskretnie nie pytał o przyczynę jego złego humoru, za co powinien być mu chyba dozgonnie wdzięczny. Z całą pewnością władcy Lórien nie ucieszyłaby wiadomość, iż rozprawiczył jego starszego wnuka, a następnie przez pomyłkę zabrał się za tego młodszego... - co z dużym prawdopodobieństwem wykrzyczałby mu w końcu w twarz.
Nie! Dosyć tego! Nie zamierzał więcej o tym myśleć. Tu, w Lórien miał o wiele ciekawsze zajęcia niż rozpamiętywanie niezbyt udanego romansu, zwłaszcza z przed kilku miesięcy.
Koniec.
Dzisiaj wieczorem idzie na imprezę. I ten młody, narwany elf idzie razem z nim.
* * *
- Nie idę.
- Idziesz - Haldir tylko się uśmiechnął.
- Nie, nie idę. Nikogo tam nie będę znał.
- No to poznasz, cóż za problem?
- Duży problem! Nie idę.
- Zobaczysz, będzie fajnie; popijemy, pośpiewamy, potańczymy... - ciągnął dalej.
- Nie lubię tańczyć. Nie idę - powtarzał wciąż uparcie Liar.
- Nie przesadzaj, szybko się nauczysz.
- Nie słuchasz mnie! Nie powiedziałem, że 'nie umiem', ale że 'nie lubię'! - powoli tracił cierpliwość.
- Tym lepiej, nie będziesz się musiał uczyć.
Młody elf spojrzał na niego niedowierzająco, po czym wzruszył ramionami. Cały dzień próbował złapać go i wypytać o... pewne rzeczy - bezskutecznie.
Piękny strażnik pół dnia przespał, a na resztę przepadł bez wieści, będąc całkowicie poza jego zasięgiem.
Spędziwszy cały ten czas w stajni z końmi - od jutra miał zacząć je ujeżdżać - wrócił do 'domu' brudny i zmęczony, marząc jedynie o gorącej kąpieli i miękkim łóżku... a tu - to.
Haldir wpadł do jego komnaty akurat wtedy, gdy wychodził spod prysznica i nawet nie pytając go o zdanie - oświadczył, iż wieczorem wychodzą. Jego sprzeciw zupełnie nie zrobił na nim wrażenia, choć odmawiał mu z wystarczającym chyba przekonaniem...
- Nie. Idę - powtórzył, tupiąc nogą na potwierdzenie swoich słów.
- Oj nie, mój mały - idziesz, idziesz. Rusz ten swój śliczny tyłek i przebierz się tylko w coś stosowniejszego.
Ha! Liar uśmiechnął się w końcu, z dziką wręcz satysfakcją.
- Nie mam nic takiego. Nie mogę iść, bo nie mam się w co ubrać... - prawie zaśpiewał mu to w twarz.
- Odwieczny problem elfa... - mruknął strażnik z dezaprobatą. Po chwili namysłu jednak pociągnął go w kierunku drzwi.
- Zaraz temu zaradzimy, Pożyczysz coś od Orophina... - wyjaśnił.
Spojrzał na niego speszony, rumieniąc się nieznacznie.
- Nie chcę ubrań Orophina. Będa na mnie za duże. On jest ode mnie wyższy!
- Nie wydziwiaj. Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej... teraz nic innego już nie wymyślimy. Chcesz iść na imprezę, to nie marudź!
- Tyle, że ja wcale NIE CHCĘ iść na żadną imprezę!
- Tak, tak... - potwierdził Haldir, nic sobie nie robiąc z jego protestów - oczywiście... Ciekawe, czy będzie Ci do twarzy w błękicie... - zastanawiał się, błądząc w myślach po szafie brata.
Liar przewrócił oczami i rozłożył ręce, z niedowierzaniem kręcą głową. Po co się w ogóle wysilał?
Gdy jednak Haldir bez żadnych obiekcji pchnął drzwi komnaty swojego młodszego brata - na szczęście była pusta, bo w przeciwnym wypadku spaliłby się chyba ze wstydu - i wciągnął go do środka, co innego zaprzątnęło jego myśli.
Pociągnięty od razu przed szfę - zupełnie przestał zwracać uwagę na poczynania blondwłosego elfa i jego gadanine - skupiając się jedynie na kontemplacji pomieszczenia, którego do tej pory nie miał okazji obejrzeć, a do którego poznania tak bardzo tęsknił... Nawet nie przypuszczał, iż ktoś tak... 'poukładany', jak Orophin może mieć w pokoju 'taki' bałagan. Rumil - owszem, Haldir - nie zdziwiłby się, gdyż to pasowałoby do ich charakterów, ale ich pokoje zwiedził już wcześniej i porządek, jaki w nich panował był... hmm - prawie pedantyczny w porównaniu z tym... burdelem. Nie, żeby mu się to nie podobało... Orophin był w jego oczach istotą cudowną i doskonałą, a ten jeden... nieporządny rys dodawał mu jeszcze więcej oryginalności.
Uśmiechnął się, czułym wzrokiem lustrując to - tak intensywnie nim pachnące pomieszczenie.
Gdy jednak jego spojrzenie spoczęło na ogromnym, ozdobnie rzeźbionym łóżku - poczuł, jak dzieje się z nim coś dziwnego. Nagle, nie przymykając powiek, ujrzał oczyma wyobraźni - tak jaskrawie rzeczywisty obraz, jakby właśnie oglądał rozgrywającą się przed nim scenę. Ich dwoje, Orophin i on, na tym właśnie łóżku. Oboje nadzy, rozpaleni, z trudem łapiący oddech. Jego biodra ściśle przylegające do jego rozsuniętych pośladków. I on sam poruszający się w nim... powoli... zmysłowo... pewnie... i namiętnie. Te jego silne dłonie na jego plecach, czule gładzące napięte, zroszone potem mięśnie... wpół przymknięte powieki i ciche westchnienia rozkoszy, wydobywajace się z lekko rozchylonych warg...
Wizja ta, choć trwająca jedynie ułamek sekundy, niczym flesz błyskawicy, pozostawiła go z bijącym w szalonym tempie sercem, tamując oddech na ładnych parę chwil. Poczuł, jak jego ciało pobudza się od trawiącego je wewnątrz ognia pożadania, a policzki płoną...
Zamrugał szybko powiekami i odwrócił się z powrotem do Haldira.
Ten zdawał się na szczęście niczego nie zauważyć, będąc zupełnie pochłonięty przeglądaniem zawartości szafy.
Liar wciągnął głęboko powietrze, starając się uspokoić oddech i pompujące wciąż adrenalinę serce. To było tak... stymulujące i podniecające 'przeżycie', iż jeszcze chwila, a musiałby się na nowo myć... Nigdy dotąd nie zdałyło mu się mieć tak realnych i namacalnych wręcz wizji. No, owszem wyobrażał sobie 'pewne' rzeczy, ale ograniczał się w nich (jak dotąd - przynajmniej...) do dotyku rąk... musnięcia warg... krótkich pocałunków... to było normalne... ale 'to'!
Dreszcz przebiegł mu po plecach na samo wspomnienie.
Zaraz jednak pokręcił głową i westchnął ciężko. Tak... 'to'. Zawsze można sobie pomarzyć, prawda...?
Jak z zaświatów dobiegł go głos Haldira. Przykładał mu właśnie do klatki piersiowej jakąś połyskującą szmatkę. Całą siłą woli zmusił się, by skupić na tym, co mówi.
- Tak... to bedzie dobre. Przymierz.
- Co?
- Co 'co'? - nie zrozumiał - Masz to przymierzyć, chcę zobaczyć, jak będziesz w tym wyglądał.
- Ale... - zawachał się, dotykając niepewnie przepięknej - jak zaraz zauważył - błękitno-szarej tuniki, z posrebrzanymi wstawkami i haftowanymi srebrem wykończeniami - Chyba powinienem najpierw spytać Orophina... mam tak po prostu wziąść coś z jego szfy... bez pytania?
- Oczywiście - blondwłosy elf wzruszył ramionami.
- A... co jeśli on sam będzie chciał to założyć? Nie wiesz przecież w co zamierza się ubrać.
Machnął ręką lekceważąco.
- Orophin i tak nie idzie, więc nie robi mu to różnicy.
- Jak to?! To on może nie iść, a ja nie?! - krzyknął oburzony.
- On rzadko kiedy chodzi na tego typu imprezy - wyjaśnił znudzony.
- Jak on nie idzie, to ja też... - wymsknęło mu się, nim zdążył pomyśleć.
Haldir spojrzał na niego zdziwiony, uważniej mu się nagle przyglądając.
Liar spojrzał w bok spłoszony, przygryzając mocno wargi, by tylko się głupio nie zarumienić.
- Od kiedy to nie możesz bez niego żyć, co? - rzucił kpiąco.
'Odkąd go po raz pierwszy zobaczyłem' - odpowiedział mu szczerze w myślach młodszy elf, choć na głos nie odważyłby się do tego przyznać.
- Nie o to chodzi! - prychnął - Po prostu...
- Oh, nie gadaj głupstw! Przymierz jeszcze to... - dodał, podając mu granatowe, eleganckie spodnie.
- Spytajmy najpierw Orophina... - zaczął od nowa.
- Tak... buty masz swoje, prawda?
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! - tupnął gniewnie nogą.
- Nie liczyłbym na to... - dobiegł ich od progu spokojny, opanowany głos.
Obaj odwrócili głowy zaskoczeni.
W drzwiach, oparty o framugę stał prawowity właściciel komnaty, w której się znajdowali.
Liar zaczerwienił się, z nagłym przerażeniem zastanawiając, jak długo ciemnowłosy elf tam stoi. I ile zdążył usłyszeć?
Haldir jednakże, zupełnie niespeszony zwrócił się do brata.
- Pomóż mi go ubrać... jest strasznie oporny... - westchnął.
- To, co mu... dałeś, myślę, że będzie odpowiednie... - uśmiechnął się lekko.
- Też tak uważam - zgodził się radośnie - Przebierz się - rzucił władczo do Liara.
- Nie! - prawie się obraził. Wymiana zdań między nimi - prowadzona tak, jakby jego tu w ogóle nie było - rozjuszyła go.
- Oh - Haldir poklepał go protekcjonalnie po ramieniu - Jeśli się nas wstydzisz - to tam jest łazienka - rzucił Orophinowi porozumiewawczy uśmiech - No, dalej - popchnął go ku drzwiom.
Chcąc, nie chcąc posłuchał go, ale gdy po kilku minutach wyłonił się w nowym ubraniu - wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości, co o tym wszystkim sądzi. Oba elfy zlustrowały go uważnie. I jak na komendę w dwóch parach pięknych oczu zabłysły pochlebne ogniki.
Z ta różnicą, iż we wzroku Haldira pojawiło się jedynie lekko tylko tłumione pożądanie, a oczy Orophina patrzyły... tęsknie i czule.
- Doskonale... tak myślałem - to Twój kolor - blondwłosy strażnik podszedł do niego bardzo z siebie zadowolony - Choć, jeszcze tylko zrobię coś z tymi Twoimi włosami i będziesz gotowy.
Chciał dotknąć jego ciemnych kosmków, niedbale dotąd opadających mu na czoło, jednakże Liar odsunął się od niego gniewnie.
- Zostaw mnie w spokoju - wyglądało to tak, że jeszcze chwila a go ugryzie - Wystarczy już, że zrobiłeś ze mnie klowna - podsunął mu pod nos za długi rękaw - Ubranie Orophina... - pozwolił sobie zerknąć przez moment na młodszego z braci. Gdy ich oczy spotkały się, poczuł jak serce podchodzi mu do gardła - ... choć piękne - podjął po długiej chwili - są dla mnie za duże.
- Nie dramatyzuj. Wyglądasz wręcz... zjawiskowo, prawda? - spytał ciemnookiego elfa.
- Tak - potwierdził Orophin, wbijając wzrok w podłogę.
Widok 'ich' razem sprawiał mu prawie fizyczny ból. Nigdy dotąd nie był o nikogo aż tak zazdrosny...
- Widzisz? Uczesz się sam... - posłał mu krzywy uśmiech - ... skoro chcesz.
Ja idę się przebrać. Będę gotowy... za jakieś pół godziny - skierował się do wyjścia.
- Haldir! - zatrzymał go w półkroku Liar.
- Słucham?
Spojrzał wymownie na Orophina.
- Może też się z nami wybierzesz? - zwrócił się więc do młodszego brata, doskonale pojmując aluzję.
- Nie, dziękuję - uśmiechnął się kpiąco.
- Dlaczego? - wyrwło się Liarowi.
- Umówiłem się już z Diamarem - wyjaśnił, patrząc jednak nie na niego, ale na Haldira.
- Zawsze możesz go zabrać ze sobą...
- Na jedną z tych Twoich imprez? Nie sądzę... - zmarszczył brwi.
- Przepraszam, czy ja o czymś nie wiem? - gdzie u licha on go zabierał?!
- To nie jest *taka* impreza - uśmiechnął się frywolnie - Zwyczajne spotkanie. Nikt tam by tego Twojego Diamara nie zdeprawował... wierz mi.
Orophin spojrzał na niego kwaśno.
- Jak uważasz... - Liarze, niedługo wychodzimy - skinął im głowa i wyszedł.
W pokoju zapanowała cisza. Młodszy elf, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć uciekł spojrzeniem w bok. Jego wzrok, zupełnie mimowolnie padł ponownie na łóżko. Wspomnienie tamtej wizji powróciło do niego, jak bumerang. Poczuł, jak twarz pali go żywym ogniem, więc przeniósł szybko wzrok... na Orophina.
Ai! Jeszcze gorzej. Aż iskry poleciały, gdy ich oczy spotkały się, więc doszedł do wniosku, iż najbezpieczniej będzie, jak sobie po prostu pójdzie.
Orophin widząc to jego słodkie zakłopotanie omal nie uległ nagłemu impulsowi, by podejść do niego, przyciągnąć do siebie i mocno, namiętnie pocałować, zapominając o całym świecie i dzielących ich niedomówieniach. Ale, czy często dajemy się ponieść tym ciepłym impulsom serca? Czy raczej zamiast tego nie kierują nami raczej wskazówki otępiałego, chłodnego umysłu?
A jego umysł natarczywie nie pozwalał mu zapomnieć tamtych słów Haldira. "…zamierzam go uwieść…" Wtedy mu nie dowierzał, ale teraz... Życie już dawno powinno go nauczyć, by nie lekceważyć słów kogoś takiego, jak jego starszy brat...
Zamiasł więc iść za głosem serca - stał jedynie nieruchomo, zaklinając go w myślach : 'Poproś mnie, a z Toba pójdę. Powiedz tylko, że tego chcesz...'
Jednakże Lair nic takiego nie zrobił, choć okropnie chciał... Niestety ostatnie słowa blondwłosego strażnika odgrodziły go od Orophina niczym przeszkoda nie do przebycia.
- Chyba pójdę już... do siebie - szepnął i skierował się do drzwi, nie majac odwagi nawet na niego spojrzeć, gdyż w głowie wciąż kołatały mu tamte słowa.
Dwa proste, z pozoru niewinne wyrazy, a sprawiły, iż cały świat jego słodkich marzeń legł w gruzach. 'TWÓJ' Diamar...
* * *
- Ada! - głos Rumila był tak pełen napięcia i strachu, iż Hanear, tłumaczący przy biurku stare książki zielarskie, podskoczył jak oparzony.
- Elbereth! Co się stało?! - podszedł do rozdygotanego syna - O co chodzi?
- To... Diamar - wykrztusił, ciężko łapiąc oddech - Mieliśmy mały wypadek w laboratorium, pękła szklana...
- Gdzie on jest? - przerwał mu gwałtownie starszy elf. Twarz mu pobladła, a usta zadrżały.
Rumil obrócil się nieznacznie, wskazując na opierającą się o framugę drzwi drobną postać.
Diamar z pobladłą twarzyczką i nienaturalnie rozszerzonymi oczami wpatrywał się otępiale w swoje zakrwawione dłonie. Był kompletnie zdezorientowany i zupełnie nie wiedział, co się wokół niego dzieje, jakby nie do końca wierzył w to, co mu się przytrafiło.
Hanear czym prędzej do niego podszedł, objął opiekuńczo i podprowadził do stojącego przy biurku krzesła. Sadzając go, uklęknął przed nim na podłodze i wziął w dłonie jego drobne, pokaleczone ręce. Z niektórych, broczących jasną krwią ranek wystawały wciąż kawałki szkła, sprawiając chłopcu zapewne niewysłowiony ból.
- Podaj mi apteczkę - poprosił syna i podwijając rękawy zabrał się powoli do oczyszczania uszkodzonych miejsc, dezynfekując je i opatrując.
Na szczęście, żadna z żył nie została poważnie uszkodzona, więc krwawienie łatwo dało się zatamować. Gdy uporał się już z większością ran spojrzał z obawą na, jak dotąd dzielnie znoszącego wszystkie jego zabiegi chłopca.
- Muszę go wyjąć - powiedział cicho, wskazując na tkwiący wciąż w jego delikatnym ciele duży szkalny odłamek - To nie będzie przyjemne... - uprzedził go przepraszająco.
Diamar spojrzał na niego z jeszcze większym strachem, ale nie odpowiedział, kiwając jedynie głową. Nie poskarżył się ani nawet nie jęknął, ale gdy Hanear bardzo ostrożnie zabrał się za wyciąganie owego przedmiotu, zacisnął mocno powieki i wielka łza spłynęła mu po policzku.
Nie starał się nawet jej ukryć, jako że zaraz dołączyły do niej następne.
- Rumil - Hanear zwrócił się do beczącego ze współczucia syna - Przynieś z kuchni kubek gorącej herbaty. Dam mu coś na uspokojenie.
- Dobrze - skinął głową i już wychodził, gdy głos ojca zatrzymał go w drzwiach.
- Gdzie są jego rodzice? - spytał.
- Poza miastem. Przyprowadziłem go tu, bo nie wiedziałem, co robić... - zaczął się tłumaczyć.
- Oczywiście, dobrze zrobiłeś. No, idź już - uśmiechnął się do niego miękko.
Gdy zostali sami - dotknął z wachaniem twarzy Diamara i delikatnie starł płynące wciąż łzy.
- Już dobrze. Nie płacz. Byłeś bardzo dzielny - pogłaskał go po policzku - Już po wszystkim.
Jednakże młody elf wcale nie uspokojony zaczął nagle głośno szlochać, więc nie bardzo wiedząc, co zrobić - wziął go na ręce i mocno przytulając zaniósł do łóżka.
- Kochanie, już dobrze - przemawiał do niego czule, dając w końcu ujście uczuciom, z którymi tak zawzięcie walczył i które tak długo starał się w sobie stłumić - Moje małe, słodkie kochanie... nie płacz... już dobrze...
Ułożył go ostrożnie na łóżku i troskliwie okrył kocem, po czym nachylając się odgarnął mu z twarzy potargane blond kosmki i delikatnie pocałował w czoło.
Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na takie zachowanie, na taką nieostrożność. Jadnakże widok tej małej, przerażonej i zapłakanej twarzyczki sprawił, iż uczucia o których - wiedział to, od zawsze - nie mogło być mowy - zwyczajnie wymsknęły mu się spod kontroli.
Zdawał sobie sprawę, iż Diamar mimo szoku, w którym się znajdował zauważy, iż jego zachowanie odbiega od zwyczajnej troski o jego zdrowie, ale... chwilowo było mu wszystko jedno. Wiedział, iż później będzie z pewnością tego żałował, ale teraz...
Dotknął raz jeszcze jego twarzy, czując wilgoć pod palcami i nieznaczne drżenie. Uśmiechnął się ciepło.
- Spróbuj zasnąć - poradził mu miękko - Jak się prześpisz, to to wszystko - chwycił delikatnie jego dłonie - nie będzie Ci się wydawało już takie straszne, jak w tej chwili.
Podniósł się i wyprostował, słysząc szybkie kroki na korytarzu.
Do komnaty jednakże nie wszedł nie Rumil z harbatą, jak się spodziewał, ale Orophin.
- Co się stało? - spytał - Wydawało mi się, że słyszałem jakieś... Diamar! - zawołał ze zdziwieniem, dostrzegajac leżącą na posłaniu postać.
Podchodząc bliżej z jeszcze większym zaskoczeniem spojrzał na bandaże, pokrywające jego dłonie oraz krew, która gdzieniegdzie zdążyła już przez nie przesiąknąć.
- Zostawiłem ich tylko na chwilę... co oni zrobili? - przestraszony zwrócił się do ojca.
- Mieli jakiś wypadek w laboratorium - wyjaśnił - On i Rumil. Z nim wszystko w porządku - dodał zaraz, widząc jeszcze większy niepokój syna - wysłałem go do kuchni. A Diamarowi nic nie będzie... rany nie są głębokie... szybko się zagoją... Na razie jest jednak w szoku... - uśmiechnął się do niego uspokajająco.
Jednak jego twarz...
- W porządku, Ada? - dawno nie widział go tak poruszonego.
- Oczywiście - zapewnił go, starając się przybrać obojętny ton głosu.
Orophin uśmiechnął się lekko pod nosem. Naprawdę nie musiał tego robić. Już jakiś czas temu dostrzegł to, co starszy elf tak starannie próbował ukryć. Spędzał bądź co bądź wystarczającą ilość czasu z każdym z nich, a 'takich' rzeczy przeoczyć nie sposób. Zauważył więc, jak dziwnie Hanear reagował na niespodziewane przyjścia swego młodego przyjaciela, jak sztywno i z udawanym dystansem zachowywał się w jego obecności. Nie umknęły też jego uwadze mimowolne uśmiechy, ukradkowe spojrzenia, czy nieświadome gesty.
Dawno temu stało się więc dla niego jasne (i jak się niedawno okazało - dla Haldira również) iż ich piękny ojciec nie może oprzeć się niewinnemu urokowi ich blondwłosego sąsiada.
Początkowo zasmuciło go to.
W żadnym wypadku nie dlatego, iż nie cieszyłby się z ewentualnego związku tych dwojga. Kochał ich obu z całego serca i życzył im jak najlepiej, nie przejmując się wogóle dzielącą ich różnicą wieku. Czym było w końcu te kilkaset lat dla nich - żyjących wiecznie...?
Nie. Chodziło o to, iż z tego, co zdążył dotąd zauważyć uczuć Haneara ich młody przyjaciel ani nie dostrzegał (co chyba było w zamysle ich ojca) ani nie odwzajemniał. Chociaż, jak się teraz zastanowił, to...
Jego rozważania przerwał Rumil, przynosząc w końcu kubek z gorącą herbatą.
Mimo iż zdążył się już uspokoić, jego dłonie drżały tak, że połowa zawartości niesionego naczynia zdążyła poparzyć mu palce.
- Przepraszam - usprawiedliwił się - woda tak długo się gotowała...
- Dłużej niż zwykle...? - zdziwił się kpiąco Orophina, ciesząc się, gdy uśmiech znów rozjaśnił nieskazitelnie piękną twarz najstarszego elfa.
Może nie wszystko jeszcze stracone... Westchnął. Nie każdy przecież musi mieć takiego pecha, jak on... - upomniał się kwaśno w myślach.
Nagle jednak, zrobiło mu się okropnie smutno.
* * *
Liar wbrew swym pierwotnym obawom bawił się znakomicie.
Przyjaciele i znajomi Haldira okazali się tak mili i sympatyczni, iż szybko zapomniał o swym niewesołym nastroju i dał się ponieść zwyczajnemu szczęściu. Nikt nie zadręczał go pytaniami, nie osądzał, nie traktował z dystansem. Przyjęli go tak naturalnie i radośnie, jakby go znali od lat.
Mógł być sobą, mówić co tylko przyszło mu do głowy i robić wszystko to, na co miał tylko ochotę.
Gdyby jeszcze Orophin mógł tu z nim razem być... nie!
Przez cały wieczór o nim nie myślał, więc i teraz nie zamierzał.
- Haldir? - zwrócił się do kształtnych pośladków blondwłosego starżnika.
Ponieważ po 'takiej' ilości miodu i wina, jaką w siebie wlał, droga powrotna niemal o świcie okazała się ponad jego siły - starszy elf - przerzucił go sobie po prostu przez ramię i bez dalszych ceregieli skierował do domu.
Liar doszedło do wniosku, iż zaczyna się do tej pozycji przyzwyczajać...
- Słucham?
- Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałeś...
- Nie ma za co - uśmiechnął się - Cieszę się, że się dobrze bawiłeś.
Nieznajomy, piękny elf zrobił wśród jego znajomych furorę i niejedna pełna zazdrości para oczu obserwowała ich wspólne wyjście.
Uśmiechnął się ponownie. Tak, jak się spodziewał sama obecnośc Liara pozwoliła mu zapomnieć o innym, młodym, pełnym złości i goryczy ciemnookim elfie, o którym, jak dotąd - myślał nieustannie.
9. Nothing to confess
Ciepła dłoń sunęła powoli wzdłuż jego ramienia. W górę i w dół, czule gładząc napięte mięśnie i wywołując ich delikatne drżenie. Druga - nieco chłodniejsza ręka, spoczywała na jego klatce piersiowej, niby od niechcenia bawiąc się jednym z jego, stwardniałych, wrażliwych sutków.
Stał prawie nagi w zupełnie sobie nieznanym, ciemnym pomieszczeniu i oprócz tego dotyku i obecności drugiej osoby tuż za nim - nie odczuwał prawie nic.
Głowa opadła mu do tyłu, a z ust wyrwał się cichy jęk, gdy czyjeś gorące wargi spoczęły na jego szyji, drażniąc wilgotnym językiem delikatną skórę. Znacząc jego ciało drobnymi pocałunkami, miękkie usta przesunęły się w górę, docierając w końcu do jego twarzy. Zanim jednak złączyły się z jego stęsknionymi wargami - gładkie dłonie porzuciły swoje dotychczasowe zajęcie - i z niewzruszoną pewnością odwróciły go powoli do tyłu.
- Orophinie... - wyszeptał ochryple, otwierajac przymknięte z rozkoszy powieki.
Jednakże twarz, jaka ukazała się jego pociemniałym z pożądania oczom - nie należala do tego upragnionego kochanka, lecz do...
Obudził się z głośnym krzykiem, ciężko łapiąc powietrze i siadając w panice na łóżku. Serce waliło mu jak oszalałe, unosząc klatkę piersiową w spazmatycznych próbach uspokojenia się a przyklejone do spoconego czoła włosy zasłaniały widok.
Drżąc na całym ciele starał się odegnać z myśli wspomnienie tego przerażającego snu.
Tamte... demony nie nawiedzały go już od jakiegoś czasu, pozwolił sobie więc uwierzyć, iż odeszły na zawsze... Jak się właśnie przekonał - wcale nie zniknęły... wciąż żywe były w wyobraźni i teraz... niczym złe duchy powróciły, by prześladować go na nowo...
Nie zdążył się jeszcze na dobre uspokoić, ani otrząsnąć ze wspomnień, gdy od strony drzwi rozległo się głośne pukanie i nie czekając na pozwolenie, wszedł do komnaty Haldir.
- O, już wstałeś - zdziwił się, mile zaskoczony - Myślałem, że po 'wczorajszym' trzeba będzie Cię dobudzać siłą, jak Rumila... Wszystkow porządku? - przyjrzał mu się nagle uważniej.
- Tak - odpowiedział z wachaniem, starając się uśmiechnąć. Wypadło to trochę blado - W porządku.
Wygramolił się ze zmiętej pościeli i wstał z łóżka.
- Ooo - Haldir uśmiechnął się przewrotnie - Widzę, że miałeś... miłe sny - spojrzał wymownie na jego spodenki.
Liar nie zwracając jednakże uwagi na jego słowa i ignorując widok swego ewidentnie pobudzonego ciała - przeszedł obojętnie obok niego, kierując się do łazienki.
- Hej, co się stało? - brak reakcji był czymś nietypowym, niepokojącym wręcz. Złapał go za ramię i zmusił do spojrzenia sobie w twarz - Powiedz mi, o co chodzi?
- O nic - westchnął - jestem po prostu zmęczony.
- Skoro tak twierdzisz... - puścił jego rękę - Myj się szybko. Zaraz śniadanie.
- Nie jestem głodny... - wyrwało mu się mimo woli.
Teraz to już Haldirowi szczęka opadła.
- Ty? - nie musiał udawać niebotycznego zdumienia. Młody elf na ogół jadł więcej niż cała ich czwórka razem wzięta - Nie żartuj... - zakpił.
Liar spojrzał na niego i w końcu jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
- No... tak lepiej - Haldir westchnął zadowolony - Poczekać na Ciebie?
To pytanie zupełnie go zaskoczyło. Czyżby piękny strażnik przeistoczył się nagle w przyjacielskiego goblina?
Ta myśl rozbawiła go... i ucieszyła.
- Tak. Jeśli chcesz... - posłał mu ciepły uśmiech i zniknął w łazience.
* * *
- O, Diamar... - Haldir uniósł wysoko brwi, gdy kilkanaście minut później obaj przekroczyli próg jadalni - Czyżbyś spędził noc pod naszym gościnnym dachem? - spytał uśmiechając się domyślnie.
Młody elf spuścił wzrok i zarumienił się speszony. Zawsze czuł się niepewnie w obecności tego pewnego siebie strażnika i jego dwuznacznych uwag.
- Haldir! - upomniał brata Orophin, biorąc go w obronę.
- Słucham? - uśmiechnął się słodko.
- Zamknij się - spojrzał mu ostro w oczy i ostrzegawczo, ale tak by nikt oprócz ich dwóch tego nie zauważył - kiwnął głową w stronę Haneara.
Ponowny widok 'tych dwojga' razem w tak doskonałej komitywie spowodował bolesne ukłucie w okolicy serca. Nie dając jednak nic po sobie poznać - wybrał ofensywę.
- Zły humor od samego rana? - dociął mu Haldir złośliwie - Odkąd nasz kucharz odszedł, wstajesz ciągle lewą nogą... zastanawiające...
- Zamknij się! - mimo iż fiołkowooki elf okropnie się zarumienił, w jego głosie była jedynie złość.
- Oh, dajcie już spokój - przerwał im dziwnie jakoś zamyślony Hanear - Diamar musiał u nas spać - wyjaśnił - ponieważ wczoraj w nocy mieli z Rumilem mały wypadek w laboratorium.
Dopiero teraz dostrzegając bandaże na dłoniach chłopca - Haldir przystopował nieco.
- Co się stało? - spytał z niepokojem.
- Pękła szklana butla - odezwał się po raz pierwszy młody elf - a ja stałem na tyle blisko, że... odłamki wbiły mi się w ręce...
- Oh - stojący dotąd wciąż w progu Liar, podszedł teraz do niego ze współczującym uśmiechem - To musiało boleć... - usiadł koło niego - zwłaszcza wyjmowanie tego...
- E tam... - zaczął niepewnie.
- 'E tam'...? - zdziwił się - Ja bym pewnie wył i darł się w niebogłosy - wyznał z rozbrajającą szczerością, wywołując ciepły uśmiech na twarzach starszych braci - Nie płakałeś?
- N... nie wiem - przyznał - Nie pamiętam - spojrzał niepewnie na Haneara
- Chyba...
Starszy elf doskonale zrozumiał tę delikatną aluzję i choć serce ścisnęło mu się z bólu, zdołał się lekko uśmiechnąć.
- A więc byliście w laboratorium sami... - odezwał się ni stąd ni z owąd Haldir, smarując bułkę dżemem.
- Tak - potwierdził Rumil - jego rodzice wyjechali...
- Nie o to mi chodziło - uśmiechnął się, z dziwnym błyskiem w oku patrząc na Orophina - Czy mi się wydaje, czy mówiłeś że zamierzasz spędzić wieczór z naszym pięknym sąsiadem...?
Młodszy brat wytrzymał jego spojrzenie, nie mrugnowszy nawet okiem.
- Widać kłamałem - dociął mu sarkastycznie, zadziwiając wszystkie siedzące przy stole elf. Rzadko kiedy mieli do czynienia z takim u niego zachowaniem.
- Aa... - Liar wyglądał, jakby go ktoś spoliczkował.
- Orophin był z nami - wyjaśnił z westchnieniem najmłodszy z braci - ale wyszedł wcześniej. Nie zwalaj więc winy na niego - stanął nagle w jego obronie.
- Ależ, czy ja coś takiego zasugerowałem? - udał niebotyczne zdziwienie.
- Ależ skąd... - Orophin spojrzał mu prosto w oczy - Ty zasugerowałeś coś zupełnie innego... Kiedy wrócą Twoi rodzice? - zwrócił się do Diamara, zupełnie już ignorując brata.
- Jutro - bąknął, zakłopotany iż to z jego powodu doszło do kłótni.
- A więc dzisiaj też możesz spać w moim łóżku... - uśmiechnął się do niego łagodnie.
Przy stole zapanowała nagle ciężka cisza.
Zaraz jednak przerwał ją dziwny metaliczny dźwięk, gdy widelec Liara uderzył z głuchym brzdękiem o talerz. Spojrzeli na niego zdziwieni, więc spuścił wzrok, bojąc się iż wszystkie wypełniające go uczucia są aż nazbyt widoczne w jego oczach.
- Ach, więc to w 'Twoim' łóżku spał... proszę, proszę... - Haldir prychnął rozbawiony.
- Tak... a Orophin w moim... razem ze mną - Rumil, jako jedyny chyba nie rozumiejąc dwuznaczności tej wymiany zdań, przerwał im w końcu zniecierpliwiony - Możemy skończyć już ten temat?
- To dobry pomysł - zgodził się z nim Hanear - Liarze - zwrócił się do dziwnie zachowującego się dzisiaj elfa. Przed chwilą wyglądał, jakby cały jego świat zachwiał się w posadach... a teraz uśmiechał się głupawo od ucha do ucha... Słyszał już, że Haldir zabrał go wczoraj na jedną z tych swoich imprez... więc może... - przestraszył się nagle.
Chociaż... doszedł zaraz do wniosku - chyba żaden z nich nie zachowywał się tego ranka normalnie - Od dzisiaj, jeśli czujesz się na siłach, możesz zacząć pracę z końmi...
- Aa! - jego oczy zabłysły, jakby dopiero teraz to sobie uzmysłowił - Rzeczywiście...
- Od którego chcesz zacząć? - spytał z uśmiechem.
- Chyba od tej gniadej klaczy. Tej w pierwszym boksie - zapalił sie nagle - Jest najstarsza, wątpię by były z nią jakieś problemy.
- Besa'nell? Dobrze - najstarszy elf uśmiechnął się ponownie - To przyszły koń Rumila i...
Choć echo przebrzmiałych słów wciąż było żywe w ich sercach, z udawanym spokojem włączyli się do rozmowy.
* * *
- Przepraszam - Haldir pojawił się za jego plecami niczym zjawa.
Oparty o balustradę tarasu Orophin kontemplował właśnie piękno budzącej się do życia po zimie przyrody. Dzień był wyjątkowo ciepły, śnieg powoli topniał, a słońce przeświecało nieśmiało przez drobne listki.
Obrócił głowę w kierunku głosu brata i posłał mu krzywy uśmiech.
Porozumieli się bez słów.
- Wiesz, że nie... - zaczął.
- Tak, wiem - znał go aż za dobrze... Z westchnieniem powrócił do poprzedniej pozycji.
Haldir podszedł do niego i oparł placami o barierkę tuż obok jego ramienia.
Zapalając papierosa i zaciągając się głęboko, przyglądał się przez chwile, jak delikatny wietrzyk rozwiewa błękitnawy dym.
- Ostatnio tak jakoś...
- Zauważyłem. Odkąd wróciłeś z Rivendell, dziwnie się zachowujesz.
- Nieprawda - obruszył się na nowo.
- Prawda - Orophin obrócił się do niego twarzą - Powiesz mi w końcu, co się tam stało? - wyjął mu papierosa z ręki i lekko zduszając go palcami - zbliżył do ust.
- O, Ty palisz? - zdziwił się - Cóż za... deprawacja - zakpił.
- Przy Tobie każdy może zejść na złą drogę - odciął się - I nie zmieniaj tematu... co się tam wydarzyło?
- Nic się nie wydarzyło - zaprzeczył, rumieniąc się nieznacznie - A... nawet jeśli... to niby dlaczego miałbym Ci powiedzieć? Ty mi się nigdy nie zwierzasz - spojrzał mu wyzywająco w oczy.
- Nie mam z czego... - zaczął, wytrzymując jego przeszywajacy wzrok.
- Ani ja... - Haldir zaciągnął się i podał mu papierosa. Przez chwilę mierzyli się w milczeniu wzrokiem.
- Skoro tak twierdzisz... - Orophin pierwszy się odwrócił, wzruszając lekko ramionami.
On sam nigdy nie był zbyt wylewny, na ogół tłumił uczucia i emocje głęboko w sobie, ale Haldir... ta jego obecna skrytość była wręcz... intrygująca. Jego piękny brat dotychczas uwielbiał się zwierzać... przygniatać innych swoimi sukcesami... obarczać smutkami...
Ta nagła skrytość świadczyła widać o tym, iż coś uległo zmianie.
Było to doprawdy zastanawiające i Orophina jeszcze bardziej zaciekawiło to, co też niewątpliwie wydarzyło się w Imladris. Nie zamierzał jednak naciskać.
- Jak tam dłonie Diamara? - zmienił nagle temat Haldir.
- W porządku. Ma szcząście, że nie skończyło się to gorzej...
- Taak... - kilkanaście stóp w dół, przed talanem zamajaczyła sylwetka ciemnowłosego elfa. Przyglądając się uważniej bez problemów rozpoznali Haneara - Ma szczęście... - uśmiechnął się do siebie z dziwnym błyskiem w oczach.
- Nie zaczynaj - Orophin zazgrzytał zębami.
- Niby dlaczego? Powiedz mi, jeśli się mylę...
- Nie mylisz się... ale mówienie o tym nikogo nie uszczęśliwi... co najwyżej zrani.
- Oh, daj spokój. On nie jest już dzieckiem, sam może decydować o swoich uczuciach...
- Tak i nie można zmusić go, by... czuł tak, jak... - urwał - Nikogo nie można do tego zmusić... - westchnął nagle.
- Są na to metody... - Haldir błysnął zębami w uśmiechu.
Orophin pokręcił głową, uśmiechając się również. Jego to już nic chyba nie zmieni. Zaraz na nowo jednak spoważniał, gdy na 'podwórzu' pojawiła się druga postać. Nie musiał się nawet przyglądać - serce samo podpowiedziało mu, kto to taki. I choć z tej wysokości nie widział jego twarzy, mógłby jej rysy bez najmniejszego problemu odtworzyć w swojej wyobraźni, tak jakby stał tu blisko, tuż obok niego.
Zaczerwienił się i odwrócił szybko wzrok.
- Coraz bardziej zaczynam go lubić - przerwał ciszę Haldir, z uśmiechem obserwując rozmowę Liara z ich ojcem.
- Nie trudno zauważyć... - mruknął Orophin, nim zdążył ugryźć się w język.
Gdy zaskoczony tonem jego głosu brat spojrzał na niego uważniej, dostrzegł krwisty rumieniec na jego policzkach, którego żadną siął nie zdołał opanować.
- Masz z tym jakiś problem...? - spytał miękko - Bo, jeśli tak...
- Ależ skąd - zaprzeczył gwałtownie. Zbyt gwałtownie, jak sobie właśnie zdał sprawę. Ale gdyby zawachał się choć na chwilę - możliwe, iż wymsknęłaby mu się bardziej zgodna z prawdą odpowiedź. Wolał nie ryzykować... a przecież, jakie miał niby prawo do ograniczania Liara w jego własnym wyborze? - Nie mam z tym żadnego problemu - zapewnił go twardo, zdajac sobie sprawę, iż nigdy wcześniej nikogo tak jawnie nie okłamał...
Kolejne 'niedopowiedzenie' zaległo między nim, a kimś bliskim jego sercu. Poczuł się nagle bardzo samotny.
- Muszę już iść - nie patrząc bratu w oczy podszedł do drzwi wyjściowych. Zawachawszy się nieznacznie w progu, sprawiał wrażenie, jakby coś jeszcze chciał dodać, potrząsnął jednak tylko głową i zniknął w mroku komnaty.
Pozostawiony sam sobie Haldir powrócił do obserwacji dwóch małych z tej odległości postaci. Gdy żegnając się z Hanearem, Liar w końcu odszedł w stronę stajni, pewien pomysł wpadł mu do głowy. Chwilę później z lekkim uśmiechem na ustach zbiegał schodkami w dół.
* * *
Liar wpadł do stajni z tak roziskrzonymi oczami, iż cudem chyba tylko nie przypalił sobie rzęs. Całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia. Nie jeździł... Eru! Chyba z jakieś trzy tygodnie! W życiu nie miał tak długiej przerwy... aż palce go świerzbiły, a zastałe mięśnie domagały się jakiegoś wysiłku.
To nie była tylko chęć, przyjemność... to była potrzeba - silniejsza od jego woli, głębsza i potężniejsza niż którekolwiek z pozostałych doznań. Gdyby teraz ktokolwiek zapragnął go zatrzymać - musiałby go chyba spętać...
Jego ekstytacja, gdy tak szedł korytarzem stajni, udzieliła się znajdującym w boksach koniom. Jako, że przez ostatnie dni spędzał z nimi tyle czasu - zdążyły go już dobrze poznać i teraz zaczęły jedno po drugim witać się z nim radośnie. Polubił je - rzecz jasna także, ale w chwili obecnej nie mógł poświęcić im ani chwili. Tylko jedna myśl kołatała mu w głowie... na resztę przyjdzie czas później.
Wyprowadzając Mandingo z boksu był tak podekscytowany, iż nawet nie zauważył, iż w stajni pojawił się druga postać. Dopiero, gdy Haldir i jego piękna kasztanowata klacz zrównali się z nim na korytarzu - dostrzegł ich obecność.
Spojrzał zdziwiony.
- Mogę? - spytał Haldir z uśmiechem.
- Jasne - przygryzł szelmowsko dolną wargę - Ale, od razu ostrzegam, że... - uśmiechnął się.
- Tak, mogę się domyślić... - uniósł jedną brew i puścił mu oko - To będzie interesujące...
* * *
To, co poczuł dosiadając ponownie konia trudno byłoby opisać. Ledwo powstrzymywał się, by nie krzyczeć z radości na głos. Wypoczęty i chętny do zabawy Mandingo aż rwał się do biegu... a on nie zamierzał go w żaden sposób ograniczać.
Wyjeżdżając na obrzeża miasta - Haldir pokierował go na dobrze sobie znane ścieżki i trakty. Mając przed sobą otwartą przestrzeń i 'długą prostą' Liar zdążył jedynie obrócić się do blondwłosego elfa i z diabelskim błyskiem w oku rzucić :
- Ścigamy się!
... i już go nie było.
Klacz strażnika, choć szybka i wytrzymała nie miała rzecz jasna szans ze śmigłym, niedościgłym Maerasem, dosiadanym ponadto przez tak filigranową postać. Zdyszany i oszołomiony Haldir dogonił go zatem dopiero w jakiś czas później.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak pokręcony... - przyznał, kiwając zabawnie głową.
Liar roześmiał się na głos, poklepując Mandingo po szyji.
- Wiele rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz... - teraz to on puścił mu oko - Jedziemy dalej? - zachowywał się tak, jakby po prostu nie mógł znieść powolnego tempa.
- Coo? - otworzył szeroko oczy - Daj mi oddech złapać! - roześmiał się też.
- Złapiesz po drodze... - krzyknął radośnie i ściskając konia łydkami, uciekł mu ponownie.
Gdy dwie godziny później Haldir zdołał go w końcu namówić do powrotu do domu - oba konie były mokre od potu, a młody elf w końcu usatysfakcjonowany.
- Nie masz pojęcia, jak za tym tęskniłem - westchnął.
Starszy elf uśmiechnął się tylko łagodnie. Cała postać Liara emanowała jakimś wewnętrznym blaskiem. Jego rozpalone policzki, potargane włosy, wilgotne usta... był tak piękny w tej swojej dziecięcej radości i tak beztrosko wesoły jak właśnie każdy elf w jego wieku powinien być.
- Mam zamiar co ranek tak jeździć... - obiecał sobie - Jeszcze przed pracą z waszymi końmi - spojrzał z wachaniem na swego towarzysza - Mam nadzieję, iż Twój tata nie będzie miał nic przeciwko? - spytał z nagłą obawą.
- Ależ skąd! - Haldir prawie się nie roześmiał.
- To dobrze - rozpromienił się, po czym spuścił wzrok i odezwał się trochę niepewnie - Będziesz jeździł ze mną?
Spojrzał na niego zaskoczony, a fala... czułości zalała jego serce na widok jego dziecinnej nieśmiałości.
- Nie wiem, co prawda do czego jestem Ci potrzebny - zauważył kąśliwie - ledwo zmuszałeś się, by na mnie poczekać - posłał mu krzywy uśmiech - ale... jeśli sprawi Ci to radość - to z największą przyjemnością - odpowiedział z kurtuazją.
- Ach, to tylko tak dzisiaj - machnął ręką, z trudem hamując satysfakcję - Normalnie jestem bardziej opanowany... - zapewnił.
- Co Ty powiesz... - mrugnął kpiaco, prowokując go do śmiechu - Zobaczymy...
* * *
Tak więc jeździli codziennie. Zazwyczaj wczesnym rankiem, jeszcze przed śniadaniem. Haldir przychodził do jego komnaty, wyrzucał go z łóżka i paląc na tarasie czekał, aż tamten umyje się i ubierze.
Na pierwszy posiłek przybiegali na ogół spóźnieni, brudni i zgrzani, z potarganymi włosami i pałającymi policzkami... ale jakże szczęśliwi. Liarowi buzia się po prostu nie zamykała. Gadał bez przerwy, pełen zaoferowania, jadł jeszcze więcej niż dotychczas i śmiał się prawie nieustannie.
Zmiana, jaka w nim zaszła, odkąd znów zaczął jeździć, była wręcz niebywała.
Wszystkie dotychczasowe smutki, rozterki i złe wspomnienia zeszły na dalszy plan wobec niekłamanej radości, jaką czerpał z tak 'przyziemnego' przecież, ale jakże przez niego ukochanego zajęcia.
Stał się bardziej otwarty, pogodny, szczery - pasja, która dotąd wypełniała całe jego życie - odżyła w nim na nowo, a ta niewyczerpana ekstytacja udzieliła się i innym.
Haldir nawet sam przed sobą nie przyznawał, jak bardzo polubił te ich poranne jazdy, jak wielką radość sprawiało mu spędzania czasu z tym młodym elfem, na tych szaleńczych eskapadach i rozmowach właściwie o niczym.
Mimo iż czasem wracał do domu późnym wieczorem, po całym dniu spędzonym na służbie, nigdy nawet przez myśl by mu nie przeszło, by odwołać ich poranne spotkanie. Bawiło go to i zadziwiało, iż tak doskonale dogaduje się z kimś tak młodym i właściwie obcym. Wiedział, iż Liar ufa mu i podziwia go, nie stając się zarazem potulnym barankiem i to mu imponowało. Nie raz dochodziło między nimi do sprzeczek, a odzywki w stylu:
- Liar, Ty kłótliwy barbarzyńco!
- Oh, daj mi spokój, Ty... primadonno!
nie neleżały wcale do rzadkości... ale zaraz potem godzili się ze śmiechem, nie czując wcale urazy.
Rozumieli się bez słów... i nie uchodziło to uwagi innych.
Orophin - obserwując ich pewnego poranka, wracających ramię w ramię z jednej z przejażdżek - doszedł w przerażeniem do wniosku, iż nic nie sprawiłoby mu większej radości, niż widok Haldira oskalpowanego przez trole...
Był tak zazdrosny o brata, o ten czas jaki spędzali razem, tylko we dwójkę, o to jak się doskonale dogadywali, o to że... że... szlak go trafiał.
No, ale cóż mógł na to poradzić...?
Skoro Liar był z nim szczęśliwy...
* * *
Jednakże Liar wcale szczęśliwy nie był.
No, owszem to, że znowu miał konie u swego boku było cudowne, dawało mu satysfakcję i radość, sprawiało iż czuł się naprawdę sobą... ale do szczęścia było mu daleko...
Przez cały dzień, gdy miał zajęcie pracował z końmi, uczył je, jeździł i był blisko Haldira, którego zaczynał powoli traktować, jak starszego brata wszystko było w porządku.
Ale w nocy, gdy samotnie wracał do swej komnaty i mógł już zetrzeć z twarzy radosny uśmiech - tęsknota powracała do niego niczym natrętny owad. Nie mógł opędzić się od myśli o Orophinie, od wyobrażania sobie jego z Diamarem... tego co razem robią, o czym rozmawiają...
To, że 'ich' blondwłosy sąsiad przestał ich jakoś ostatnio odwiedzać wcale go nie uspokajało. Spowodowało bowiem jedynie, iż dla odmiany to Orophin spędzał czas w jego talanie. 'Przyjaciele' mówił Rumil, ale jego wybujała wyobraźnia podsuwał mu zupełnie inny obraz ich 'związku', doprowadzając tym do szaleństwa...
10. "Tell me, what am I doing wrong?"
Wiosna zbliżała się do Lórien wielkimi krokami. Dało się ją odczuć w zapachu wiatru, w nikłym jeszcze śpiewie ptaków, w szmerze wody w strumieniach, w zieleniących pąkach młodych listków. Choć noce były jeszcze chłodne i gdzieniegdzie zalegał śnieg - w dzień słońce przyświecało tak pogodnie, iż można było przebywać na dworze bez grubego płaszcza. Elfy czuły zbliżającą się powoli zmianę aury i radowały nią niekłamanie.
Pewnego ranka, przy śniadaniu Rumil poruszył ten temat.
- Zbliża się Pierwszy Dzień Wiosny - zauważył - niedługo Zawody Łucznicze...
- ... i Wielki Bal - dokończył Hanear, a wszyscy się uśmiechnęli - Ciekawe, czy znów zjedzie się tyle gości, co ostatnio... - ciągnął dalej - choć... jeśli się nie mylę, w zeszłym roku nie było nikogo z Mirkwood, prawda...?
'Brzdęk' - Rumil upuścił widelec na talerz.
Spojrzał na niego zdziwiony.
- Ani z Rivendell... - podjął Orophin z lekkim uśmiechem, patrząc na Haldira.
'Brzdęk... brzdęk'. Tym razem to jego brat i, o dziwo - Liar nie zdołali zapanować nad prawem grawitacji i upuścili swoje sztućce.
- Przepraszam - Hanear spojrzał na nich lekko podirytowany - Czy to jakaś nowa zabawa, której nie znam?
Nikt mu nie odpowiedział, a przy stole zapanowała ciężka cisza.
- Orophinie - zwrócił się, więc do syna - jako zeszłoroczny mistrz - będziesz pewnie bronił tytułu...?
- Chyba tak... - potwierdził w zamyśleniu.
- Nie 'chyba' ale 'na pewno' - wtrącił Haldir - i jak zawsze nikt Cię nie pokona - uśmiechnął się z rzadko u niego spotykaną dumą.
- Taki jesteś dobry? - Liar spojrzał na niego nagle zafascynowany.
Orophin zarumienił się zażenowany i wzruszył lekko ramionami.
- Jest najlepszy - przyznał Hanear - Bije wszystkich na głowę...
Spojrzenie Liara mówiło, iż nigdy w to nie wątpił.
- Taak - potwierdził radośnie Rumil - jest lepszy nawet od Haldira - uśmiechnął się krzywo.
Starszy brat pokazał mu język.
- Ale ja za to mam... inne talenty... - lubieżnie przejechał wyżej wspomnianym językiem po zębach.
Ogólny jęk sprawił, iż atmosfera przy stole zelżała trochę.
- Więc nie weźmiesz udziału w konkursie? - spytał go Liar.
- Żeby być pokonanym przez młodszego brata? - uśmiechnął się niby bezradnie - Nie, dziękuję...
- Cykor - dociął mu młody elf. Haldir jednak nie dał się sprowokować.
- Sam wystartuj, wtedy zobaczymy - rzucił mu wyzwanie.
- Ja? - zdziwił się - Nie, to raczej... niemożliwe... - zarumienił się nagle.
- Dlaczego? - spytał Rumil - Nie tylko elfy z Lórien mogą brać udział w zawodach. Na pewno Ci pozwolą...
- Nie o to chodzi... ja po prostu...
Spojrzeli na niego z uwagą.
- Co? Masz zeza...? - dociął mu tym razem Haldir.
- Nie, nie mam zeza! - wściekł się, patrząc na niego kwaśno spod przymrużonych powiek - Ja tego... nie umiem...
- Czego? - nie zrozumiał Rumil.
- Strzelać z łuku - przyznał w końcu otwarcie.
Na chwilę wszyscy zaniemówili.
- Słucham? - blondwłosy elf uniósł wysoko brwi - Nie umiesz strzelać z łuku...?
- Nie.
- W głowie mi się to nie mieści... nie ma takiego elfa, który by tego nie potrafił.
- Masz rację - dociął mu z sarkazmem - Rodzice zapomnieli mnie po urodzeniu uprzedzić, że jestem trolem.
Rumil roześmiał się głośno.
- Nie wierzę... - ciągnął dalej Haldir.
- Oh, daj mu spokój - wziął go w końcu w obronę Orophin - zachowujesz się tak, jakby to była jakaś ujma na honorze...
Liar rzucił mu pełne wdzięczności spojrzenie.
- Bo tak jest. Każdy elf powinienen mieć łucznictwo opanowane do perfekcji... Jak to się stało, że nikt nigdy Cię tego nie nauczył...?
- Nie Twoja sprawa! - rzucił niegrzecznie, obrażonym tonem.
- Właśnie, że moja! Musisz umieć się bronić.
- Umiem! - zaprzeczył gniewnie, drżącym głosem.
- Jjjasne... - spojrzał na niego kpiąco - To wstyd, że nie umiesz strzelać z łuku - ciągnął dalej - Orophin - podjął nagłą decyzję - powinieneś go nauczyć.
Młodszy brat zakrztusił się herbatą, a Liar nagle ucichł, zwlekając z chęcią zaprotestowania.
- Orophin będzie przygotowywał się do konkursu - wyręczył syna Hanear - Skoro uważasz, że to takie ważne, czemu sam się tego nie podejmiesz?
- Bo powinien uczyć się od mistrza, prawda? - posłał bratu tajemniczy uśmiech - Co Ty na to?
Orophin spojrzał na niego zaskoczony, z głośno bijącym sercem. Podjął jednak wyzwanie i już otworzył usta, by odpowiedzieć, gdy uprzedził go Liar.
- Nie zmuszaj go do niczego - mruknął zażenowany, drżącym od wściekłości głosem. Czuł się jak idiota, dotknięty prawie do żywego reakcją Orophina.
- Ależ nie zmuszam... nauczył Diamara i Rumila, więc Ciebie też może... - machnął ręką - Ale skoro obaj tak się przed tym wzbraniacie... - spojrzał na nich wyczekująco.
* * *
Orophin zrzucił ubranie na posadzkę i z westchnieniem wszedł pod prysznic.
Mając nadzieję, iż gorąca woda da ukojenie jego napiętym mięśniom i biegnącym w oszalałym tempie myślom - pociągnął za metalowa dźwigienkę.
Wystawiając twarz pod gorący strumień - pozwolił wodzie spłukać zmęczenie z oczu, uderzyć zachłannie w piękne, spragnione pocałunków usta, zmoczyć włosy, zamieniając je w lśniącą, jedwabną kaskadę.
Całe jego ciało przeszedł dreszcz rozkoszy, gdy kłujące jak igiełki krople spływały wzdłuż twardych, napiętych mięśni. Oparł czoło o ściankę i z ciężkim westchnieniem po raz setny przeklął w myślach Haldira i jego głupie pomysły.
Jak miał uczyć Liara strzelać? Jak miał przebywać z nim sam na sam? Rozmawiać z nim... dotykać go...? Jak miał normalnie egzystować w jego obecności, gdy całe jego ciało wyrywało się do niego rozpaczliwie, krzycząc z tęsknoty i pożądania...?! I miał znosić to wszystko tylko dlatego, że jego brat to ślepy na wszystko intrygant? Jęknął rozdzierająco.
W normalnych warunkach o niczym innym by nie marzył, ale tak... Haldir zupełnie nieświadomie popchnął go w najgorszą z możliwych pokus, wystawiając jego nerwy na ciężką próbę, którą bardzo wątpił, czy zdoła przejść...
A jednocześnie dawał mu coś, o czym nieustannie marzył, czego pragnął, do czego wzdychał...
To było ponad jego siły... Bariera, jaka wyrosła między nim a Liarem wydała mu się nagle nie-do przekroczenia, a tamten dzień, który spędzili razem na zwiedzaniu miasta - jedynie pięknym snem. Ich przyjacielskie stosunki uległy zmianie i bał się, iż odkryje, że zakradła się do nich oziębłość.
Jęknął ponownie i zmienił pozycję, tak że gorący strumień wody uderzył teraz w jego podbrzusze i uda. Ręka zupełnie nieświadomie powędrowała mu w dół, drażniąc delikatne mięśnie i lekko muskając czułe miejsca. Kilka wprawnych ruchów i jego ciało pobudziło się, wywołując pełen rozkoszy dreszcz. Dotykając się, najpierw powoli... później coraz szybciej i mocniej - doprowadził się do stanu całkowitego zatracenia, krzycząc stłumionym od pożądania głosem.
Nie pozwolił sobie jednakże na zakazane myśli, na wyobrażanie sobie, że... że... nie - chciał tylko poczuć coś innego niż ciągły smutek, żal czy tęsknotę... chciał oderwać się choć na chwilę od tych wszystkich problemów, głupich nieporozumień i złośliwości losu.
Oh, gdyby tylko...
Starając się uspokoić oddech i szybko bijące serce - oparł znów czoło o zimną ściankę i zakręcił wodę. Wychodząc w końcu z kabiny, sięgnął po ręcznik... i aż go wmurowało w podłogę.
Tuż obok drzwi do komnaty, na marmurowej półce siedział jego starszy brat i z dziwnym uśmiechem na twarzy machał wesoło nogami...
* * *
- Bardzo... interesujące przedstawienie... - rzucił z tajemniczym błyskiem w oku, podczas gdy jego młodszy brat spojrzał na niego bykiem - Zwłaszcza akustyka doskonała... - roześmiał się, widząc jego zakłopotanie.
Speszony Orophin sięgnął w końcu po ręcznik i przeklinając się w duchu za nieostrożność - wytarł do sucha, owiajając go sobie wokół bioder. Haldir zeskoczył z półki i odsunął się, umożliwiając mu dostęp do lustra.
- Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu? - spytał wreszcie gniewnym głosem - Czy po prostu lubisz podglądać innych pod prysznicem...?
Blondwłosy elf podszedł do niego od tyłu i wyjmując mu grzebień z ręki, zabrał się za rozczesywanie jego mokrych włosów.
- No wiesz... to zależy od tego - co kto pod prysznicem robi... - uśmiechnął się oblizując wargi - Twoja koncepcja... mycia się była bardzo... stymulująca.
Łapiąc jego spojrzenie w lustrze Orophin spiorunował go wzrokiem. Nie zrażony tym jednak Haldir objął go nagle w pasie i opierając podbródek o jego nagie ramie, wyszeptał mu zaciekawiony do ucha.
- Powiesz mi w końcu, kto to taki?
- Słucham? - rzucił mu spłoszone spojrzenie.
- No wiesz... nie uśmiecha Ci się uczenie Liara, więc doszedłem do wniosku, iż jest ktoś kto zapewnia Ci... atrakcyjniejszą rozrywkę... - dotknął zmysłowo ustami delikatnej skóry na jego szyji - a więc... kto to taki?
Ciemnooki elf - początkowo zupełnie zdezorientowany i przerażony - teraz o mało nie wybuchnął śmiechem. Cóż za pokrętna logika! Jak ktoś o takiej inteligencji i takich zdolnościach - mógł być tak mało spostrzegawczy?
Wpierw przestraszył się, iż Haldir zwyczajnie go przejrzał, ale... jak się okazało on nawet nie brał pod uwagę - tej najoczywistszej z możliwości.
No, tak... któż ośmieliłby się stawać z nim w szranki...? - pomyślał gorzko.
- Nie ma nikogo takiego - nie skłamał - przecież pytał go o 'innych'.
- To dlaczego nie chciałeś go uczyć...? Nie lubisz go? - drażnił dalej ciepłym oddechem jego ucho.
- Lubię go! - przerwał mu - I wcale nie mówie, że nie chcę go uczyć... z resztą przecież się zgodziłem... o co Ci więc chodzi?
- O nic, zupełnie o nic - uśmiechnął się - Po prostu czasem bardzo trudno Cię rozgryźć, bra...
Przerwał, gdyż od strony drzwi rozległo się nieśmiałe pukanie.
- Proszę! - odpowiedzieli obaj automatycznie.
Do łazienki wszedł Liar. Zbierał się na odwagę od półgodziny, a gdy w końcu odważył się przekroczyć próg komnaty Orophina - aż go zastopowało.
- Oh, przepraszam - bąknął - Nie chciałem przeszkadzać...
- Nie przeszkadzasz... - roześmiał się Haldir ze zdziwnieniem jednak zauważając, iż brat w jego objęciach cały sztywnieje.
Zerknął na niego zaskoczony, odsuwając się.
Orophin, z rozkosznie zarumienionymi policzkami nie patrzył na żadnego z nich, wbijając wzrok w podłogę.
'Czyżby...?' - przemknęło mu przez myśl... i coś jakby mała żarówka zaświeciła w jego głowie. Spojrzał na niego raz jeszcze - 'Nie... chociaż...' - uśmiechnął się lekko oszołomiony.
- Szukałeś mnie, czy Orophina? - spytał stojącego, jak słup soli młodego elfa.
- O... Orophina.
- No, to... zostawiam was samych - klepnął przyjaźnie brata w plecy, ignorując jego nagłe, pełne błagania spojrzenie.
Liar otworzył usta, jednak zanim zdążył wyartykuować jakiekolwiek choćby słowo - tamten już zniknął. Poczuł, jak zaczyna ogarniać go panika.
Rozmowa z Orophinam to jedno, temu jakoś by w końcu podołał, ale... patrzenie na jego półnagie ciało... tak kusząco rozgrzane po kąpieli... to zupełnie inna para kaloszy.
Na kilka sekund zapanowała między nimi pełna napięcia cisza. W końcu jednak starszy elf, bojąc się, iż jeśli zaraz jej nie przerwie to oszaleje, odezwał się pierwszy.
- W czym mogę Ci pomóc?
- Ja... chodzi o to, że... - wydukał w końcu, jak ognia unikając patrzenia mu w oczy - Po prostu... tak głupio wyszło podczas śniadania... i chciałem Ci powiedzieć, że... jeśli nie chcesz - to wcale nie musisz mnie uczyć strzelać...
Orophin zerknął na niego w przelocie. Tak słodko wyglądał z tym zakłopotaniem na twarzy... z zarumienionymi policzkami i niepewnym spojrzeniem...
- Ależ, to żaden problem... naprawdę chętnie pokażę Ci, co i jak...
- Ale...
- Przykro mi, że odniosłeś wrażenie, że nie chcę.
- Ja tylko...
- To żaden problem - powtórzył, zastanawiając się nagle, jak by młody elf zareagował, gdyby przyciągnął go do siebie i wplatając dłonie w te jego miękkie, machoniowe włosy - zaczął gorąco i namiętnie całować... Ta myśl zupełnie go sparaliżowała.
- No, skoro tak... - Liar odważył się w końcu na niego zerknąć.
Gdy jego wzrok spoczął na nagiej klatce piersiowej Orophina - cokolwiek innego przestało docierać do jego świadomości. 'Muszę natychmiast stąd wyjść' - powtarzał sobie w myślach - 'bo inaczej padnę mu do stóp, błagając by pozwolił mi scałować, te drobne krople wody, tak kusząco sunące wzdłuż tych napiętych cudownie mięśni...' - wciągnął głęboko powietrze.
- To, kiedy chciałbyś zacząć? - dobiegł go, jak z oddali głos Orophina.
Zmusił się, by podnieść wzrok na jego twarz.
- Kiedy tylko znjadziesz czas... dostosuję się - przełknął głośno ślinę.
- Może jutro po południu? - zaproponował, wykręcając za plecami palce, bo jego ciało zaczynało właśnie reagować na podniecające wizje, jakie serwowała mu jego zdeprawowana wyobraźnia - No, bo rano jeździcie razem z Haldirem, prawda? - spytał, usilnie starając się pohamować zazdrość.
- Tak, rano jeździmy razem z Haldirem - powtórzył jak echo, czując łzy pod powiekami. 'Dlaczego Diamar może go mieć, a ja nie?' - krzyczało coś rozpaczliwie w jego głowie. Tak bardzo go pragnął, tak rozpaczliwie potrzebował jego obecności... a mógł jedynie gapić się na niego bez tchu, zastanawiając się jak zniesie te chwile sam na sam, mając go na wyciągnięcie ręki, ale wcale przez to nie mniej nieosiągalnego...
- Wiec jutro po południu? - upewnił się raz jeszcze Orophin.
- Tak. I... dziękuję - obrócił się na pięcie i wypadł na zewnątrz, jakby go ktoś gonił.
* * *
Diamar leżał na łóżku w swojej komnacie, zwinięty w kłębek i przykryty grubym kocem.
Godzinę temu, gdy Rumil, który spedził z nim całe popołudnie, popędził w końcu do domu na kolację - wśliznął się na miękko wyściełany materac i tak już pozostał.
Nie miał na nic ochoty... na jakiekolwiek działanie, jakąkolwiek 'zabawę'. Chciał tak po prostu leżeć, pogrążony we własnych myślach i oderwany od rzeczywiśtości.
Mógł oszukiwać wszystkich wokół, iż jego dziwna melancholia spowodowana jest niedawnym wypadkiem i ciągłym bólem gojących się ran. Że to, iż nie spędza już tyle, co dotychczas czasu w talanie swoich przyjaciół - to wina jego złego stanu zdrowia i przemęczenia... ale sam dobrze wiedział, iż to wierutne kłamstwo.
Jego smutek bowiem brał się z przeczucia zmian, które nieubłaganie nadciągały, burząc spokojny jak dotąd horyzont jego poukładanego życia. Rumil, jak mu się wydawało niczego nie podejrzewał i choć zaskoczony trochę jego zachowaniem, przyjmował wszystkie te serwowane mu wymówki bez mrugnięcia okiem.
Nie podobało mu się wcale okłamywanie przyjaciela, ale... po prostu nie mógł odwiedzać już jego domu, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nic nie uległo zmianie i było takie, jak dawniej. Nie mógł iść 'tam' i spojrzeć Hanearowi w twarz... nie, nie po tym, co zobaczył w jego oczach tamtego wieczora... nie po tym, co wtedy usłyszał...
Dziwny dreszcz przeszył jego ciało na samo wspomnienie słów, jakie wtedy padły i tych, które mógł sobie jedynie wyobrazić, a które wyczytał w jego oczach.
Zaskoczyły go zupełnie i choć nie dał wtedy nic po sobie poznać - również przeraziły.
Nigdy, nawet w najodważniejszych fantazjach nie wpadłby na pomysł, iż ten piękny, doświadczony elf mógłby zwrócić na niego uwagę.
Poczuć coś... zainteresować się kimś tak niepozornym, jak on.
I nie chodziło tu o to, iż był taki nieśmiały i niepewny siebie, ale o to jak bardzo poczuł się zdradzony, oszukany i zagubiony. Jak bardzo wyprowadziło go z równowagi to niespodziewane odkrycie i jak niesprawiedliwie pogmatwało ich dotychczasowe, dobre stosunki.
No, owszem zawsze lubił Haneara, podziwiał go, szanował; był świadom jego nieprzeciętnej urody, troskliwego, wesołego usposobienia, ale... nie przemknęłoby mu przez myśl, by... by... mógł...
Wzdrygnął się na taką ewentualność.
Nie chciał tego. Nie chciał zmian. I zły był na tego ciemnowłosego elfa, za to iż zepsuł cały dotychczasowy porządek rzeczy. Zły był, smutny i rozgoryczony... bo mimo wszystko tęsknił za nimi, a wiedział, że nic już nie będzie, takie jak dotychczas.
* * *
- Powiedz mi, co ja robię źle? - zdegustowany Liar spojrzał bezsilnie na Orophina, gdy kolejna już strzała, zamiast poszybować w dal - upadła u jego stóp.
- Spokojnie - starszy elf tylko się uśmiechnął - Nauczysz się - Podał mu kolejną strzałę - Robisz to wszystko zbyt gwałtownie, za szybko. Tu chodzi tylko o płynność ruchów i wyczucie. Spróbuj raz jeszcze.
Stali na rozległej polanie, daleko na obrzerzach miasta - miejscu treningu wszystkich łuczników Lórien. W tej chwili plac był pusty, więc bez przeszkód mogli z niego korzystać.
Orophin, w miejscu tak doskonale sobie znanym i lubianym - poczuł się zupełnie swobodnie, a całe jego dotychczasowe skrępowanie ulotniło się. Choć obaj bali się podświadomie tego sam na sam i napięcia ciszy, jaka mogłaby między nimi zapaść - okazało się, iż czują się zupełnie swobodnie.
Tak, jak i wcześniej - tego dnia, gdy zwiedzali razem miasto - tak i teraz dogadywali się bez problemów. I gdyby Liar nie był tak bardzo rozwścieczony własną nieudolnością, doszedłby do wniosku, iż jest po prostu cudownie.
Dzień był piękny, słoneczny i ciepły, a otaczająca ich ze wszechstron, budząca się do życia przyroda - emanowała radością i spokojem.
- Ja się do tego nie nadaję! - mruknął młody elf i tupnął gniewnie nogą - To diabelstwo wogóle nie chce mnie słuchać - wskazał na trzymany w ręce łuk.
Tym razem nie tylko strzała pozostała w jego dłoni, ale także cięciwa.
Orophin roześmiał się.
- Cierpliwości. Musisz się opanować.
- Jestem opanowany - zazgrzytał zębami.
- Nie jesteś - uśmiechnął się, całujac go w myślach po szyji.
- Jestem!
- Taa... patrzysz tak, jakbyś miał zamiar wszystkich naokoło pozabijać - ... trudno to raczej nazwać opanowaniem... - zakpił lekko.
- W porównaniu z wprowadzeniem tego 'zamiaru' w życie - sama chęć to szczyt opanowania... - prychnął marszcząc sugestywnie brwi.
- No... tak... jeśliby patrzeć na to od tej strony... - Orophin zagryzł wargi rozbawiony.
Na twarzy Liara pojawił się leciutki uśmieszek. Czuł, jak uchodzi z niego napięcie i rozluźnia się.
- Spróbujesz...? - starszy elf podał mu kolejną strzałę i spojrzał na niego tak ciepło, iż Liar nagle pożałował, że nie może się do niego po prostu przytulić i powiedzieć, że dla niego spróbowałby wszystkiego...
- Jasne... ale... - podał mu łuk - Pokaż mi raz jeszcze, jak Ty to robisz... - poprosił.
Patrzenie na strzelającego Orophina było dla niego czymś w rodzaju cudownego spektaklu. Nigdy nie przypuszczał, by przy tak prozaicznej czynności ktokolwiek mógł emanować takim erotyzmem i niewysłowionym pięknem.
To, w jaki sposób się uśmiechał, gdy unosił łuk... jak napinał mięśnie przy naciąganiu cięciwy... jak zwężały mu się źrenice, gdy oceniał odległość... to wszystko było takie... zmysłowe.
Nie mógł oczu oderwać od jego trzymających strzałę palcy, od jego zmarszczonego w skupieniu czoła i zarumienionych lekko z zażenowania policzków.
Gdy wprawiona w ruch przez wypuszczoną strzałę cięciwa drgała - coś, jakby delikatne wibracje przenikały ciało elfa, niczym muzyka wypełniająca wyobraźnie. Mógłby patrzeć na ten seksowny obraz bez końca, delektując się jego pięknem, niczym aromatem szybko uderzającego do głowy wina.
Potrząsnął lekko głową i zamrugał powiekami, zdajac sobie sprawę, iż Orophin zdążył 'wykonać' już jego prośbę i wpatruje się teraz w niego rozbawiony.
- Twoja kolej - oddał mu z powrotem łuk, starając się usilnie, by ich palce się przy tym nie zetknęły - Wiem, że potrafisz - uśmiechnął się do niego z otuchą.
Liar posłusznie zabrał łuk i przykładajac do jego ramienia strzałę - napiął cięciwę.
- Nie tak - starszy elf zmienił nieznacznie ustawienie obręczy - Zegnij palce - polecił.
- Tak? - upewnił się.
- Trochę niżej... - nakierunkowywał go, czując się jak idiota. W normalnych okolicznościach, ucząc kogokolwiek innego - 'ustawiłby' go po prostu, obejmując ramionami i zaciskając dłonie na palcach... ale to nie były normalne okoliczności, a on jak ognia unikał jakiegokolwiek dotyku.
Po co kusić zmysły czymś, czego i tak nie mógł mieć?
Tym razem poszło nieco lepiej. Choć cięciwa znowu pozostała mu w dłoni - strzała 'poszybowała' kilka metrów do przodu.
- Ha! - ucieszony tym nikłym co prawda postępem, Liar spojrzał na niego uszczęśliwiony niczym dziecko, stawiające swoje pierwsze, udane kroki.
- Widzisz - Orophin przygryzł lekko dolną wargę - Mówiłem, że potrafisz... Za każdym razem będzie lepiej.
Jednakże - mylił się. Po tym jednorazowym 'sukcesie' poprawa nie była wcale taka imponująca. Czasem nawet nie tylko strzała lądowała u jego stóp, ale także i łuk.
Radość minęła i Liar znowu zniechęcony zaczął zgrzytać zębami.
- Naprawdę doskonały z Ciebie nauczyciel - westchnął, patrząc w ziemię - ale ja chyba jestem beznadziejnym przypadkiem...
- Ależ, hej... - odezwał się rozbawiony głos zza ich pleców - To przecież część Twojego chłopięcego uroku...
Zaskoczeni drgnęli, obracając się w kierunku nowoprzybyłego elfa.
'Haldir...' - jęknął w duchu Liar. Nie chciał, by blondwłosy strażnik był świadkiem jego upokorzenia. Dosyć juz zdążył wyszydzić jego brak umiejętności strzeleckich.
- Nie jesteś beznadziejnym przypadkiem - uśmiechnął się do niego, podchodząc bliżej - Po prostu Orophin Cię źle uczy...
- Co Ty powiesz... - obraził się jego młodszy brat, gniewnie mrużąc oczy.
- To prawda - poklepał go protekcjonalnie po ramieniu - Z tego, co pamiętam, Diamara uczyłeś w inny sposób... - mrugnął prowokująco.
Obserwowanie przez kilka minut usilnych starań Orophina - by nie dotknąć młodego elfa ani za bardzo się do niego nie zbliżyć - było przekomiczne. Rozczulające wręcz.
Jeśliby miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, co do skrywanych tak gorliwie przez brata uczuć - patrzenie na ich dwoje razem - rozwiałoby je ostatecznie.
- W jaki sposób? - chciał nagle wiedzieć Liar, czując ostre ukłucie zazdrości.
Haldir bez słowa stanął przed nim i uśmiechając się tajemniczo - podał mu, leżący na ziemii łuk i strzałę.
Chwycił młodego elfa za ramiona i bez żadnego uprzedzenia - przycisnął jego plecy do klatki piersiowej brata i ignorując nagłe przerażenie obojga - stanął z tyłu.
Uniósł ręce Orophina, obejmując nimi Liara i zacisnął jego palce na trzymających łuk dłoniach.
- Musisz mu 'pokazać' co i jak robić, a nie 'tłumaczyć' - wyjaśnił kpiąco - dotyk o wiele bardziej przemawia do wyobraźni niż słowa.
Młody elf, rozkosznie zarumieniony zagryzł mocno wargi i spojrzał gdzieś w bok. Dotyk ciała Orophina - choćby i przez ubranie - był czymś, o czym dotychczas mógł jedynie marzyć...
- No... - Haldir był z siebie bardzo zadowolony - teraz możecie się... uczyć - uśmiechnął się znowu, bardziej do siebie, niż któregokolwiek z nich - Poradzicie sobie? Czy mam może zostać i was popilnować? - spytał kpiąco, zbierając się do odejścia.
Orophin pokręcił gniewnie głową.
Jednak, gdy mijając go blondwłosy strażnik napotkał spojrzeniem jego oczy - nie było w nich złości czy oburzenia - a jedynie czysta, niezmącona radość. Tak, żeby Liar tego nie zobaczył - brat uśmiechnął się do niego - trochę nieśmiało, ale z ogromną z trudem hamowaną wdzięcznością.
'No - jeden dobry uczynek na dzień' - mruknął do siebie Haldir, zostawiając ich samych sobie.
11. Avril
~Mirkwood~
- Powiedz, że ze mną pojedziesz... - balansując na jednej nodze, na krawędzi balustrady - blondwłosy książę spojrzał prosząco na swojego najlepszego przyjaciela. Od półgodziny już próbował przekonać go do swego pomysłu. Bezskutecznie.
Leżący na rozkładanym krześle elf nawet na niego nie spojrzał, wzdychając jedynie ciężko i mrużąc oczy pod naporem ostrych promieni słonecznych.
- Zejdź lapiej z tego, nim rypsniesz o ziemię - upomniał go, unikając odpowiedzi na pytanie - Twój ojciec nie będzie zadowolony, gdy zostanie z Ciebie mokra plama na dziedzińcu...
Legolas, krocząc niczym baletnica na drewnianej poręczy - roześmiał się głośno.
- Pewnie nie... - przytaknął - Stanąłby jeszcze nade mną i wydarł się, że za karę mam szlaban na najbliższy miesiąc... - zakpił.
Jego przyjaciel roześmiał się również. Porywcze usposobienie króla Mrocznej Puszczy nie było dla niego żadną nowością. Wykorzystując poprawę jego nastroju blondwłosy elf powrócił do wcześniejszego tematu.
- Pojedź ze mną... proszę... - złapał w końcu jego spojrzenie - Mmm...
- Nie, nie proś mnie o to... - zaczął.
- Avril... sam nie pojadę...
- Nikt Ci nie każe...
- Taa... w zeszłym roku - z Twojego powodu - przypomniał mu - odrzuciłem zaproszenie na bal... tym razem to już po prostu nie wypada... Ojcu się nie spodoba, jeśli przeze mnie stosunki z Lórien zostaną zerwane... - spróbował wziąść go pod włos.
- Jasne. Już widzę, jak sobie z tego powodu rwie włosy z głowy... - zakpił.
Wbrew sobie Legolas roześmiał się raz jeszcze.
- No, może masz rację... wszystko mu jedno, bo i tak zawsze robi, co mu się żywnie podoba - pokręcił zdegustowany głową i zeskoczył w końcu na podłogę tarasu - Ale mnie zależy i... chcę tam pojechać.
- Ale ja nie chcę - upierał się dalej młodszy elf. Na ogół nie odmawiał mu niczego, ale to... to było zupełnie co innego.
- Nadal nie możesz o nim zapomnieć? - zdziwienie i niedowierzanie zmieszały się w tonie jego głosu. Stanął przed nim, zasłaniając padające dotychczas na jego szczupłą sylwetkę słońce.
- To nie o... niego chodzi! - czerwieniąc się nagle, Avril zerwał się z leżaka i nie patrząc mu w oczy podszedł do balustrady.
- Minęły dwa lata... - indagowął dalej Legolas miękkim głosem - Myślałem, że Ci przeszło...
- Bo mi przeszło! - przerwał mu gwałtownie. W ostrych promieniach słońca jego jasno-kasztanowe włosy rozbłysły ogniem, a piekne soczysto-zielone źrenice stały się prawie przeźroczyste.
- To dlaczego nie chcesz ze mną jechać? - zajrzał mu głęboko w oczy - Kiedyś uwielbiałeś zabawy w Lórien i z tego, co pamiętam nie narzekałeś na towarzystwo tamtejszych elfów... - zmrużył prowokująco oczy - No, chodź... zobaczysz - będzie fajnie. Zima była taka nudna... oszaleję, jeśli się stąd choć na jakiś czas nie wyrwiemy... - spojrzał na niego prosząco, przybierając jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów.
- Ale... - Avril czuł, że powoli zaczyna tracić batalię.
- Nie musisz się przecież z nim widywać - widząc, że młodszy elf mięknie, blondwłosy książę kuł żelazo póki gorące - Nikt Ci nie każe z nim rozmawiać, ani przebywać w jego towarzystwie... Lórien jest duże i nie tylko oni w nim mieszkają... - ciągnął dalej.
- Ale, to Twoi przyjaciele...
- Ty jesteś moim przyjacielem - przerwał mu przebiegle, hamując nagłą radość, bo wiedział już, że zdołał go przekonać - Pojedziesz ze mną, prawda? - spojrzał na niego, jak dziecko przed sklepem ze słodyczami.
Avril westchnął ponownie. Tym razem z rezygnacją.
- Tak... pojadę - zmarszczył brwi zdegustowany. Jak to się działo, iż Legolas zawsze znajdywał sposób, by przeforsować własne pomysły wbrew jego woli?
- Wspaniale! - młody książę uśmiechnął się szeroko i mocno go uściskał - Idę odpowiedzieć na zaproszenie Celeborna - w podskokach skierował się do drzwi prowadzących do jego komnaty - Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić! - pocieszył beztrosko, patrzącego na niego bykiem przyjaciela.
- Taak... - mruknął zrezygnowany Avril - bedziemy się 'świetnie' bawić... jak zawsze...
Na samą myśl o czekających go 'przyjemnościach' poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. 'Cudowne' pomysły Legolasa od zawsze pakowały ich w tarapaty. Tym razem z całą pewnością nie będzie inaczej...
* * *
- Za tydzień festyn - Hanear przerwał, panującą w jadalni ciszę - Jak tam przygotowania do konkursu łuczniczego? - spytał młodszego syna.
- Idą pełną parą - uśmiechnął się w odpowiedzi - Widziałem dekoracje... zapowiada się interesująco...
Siedzieli w piątkę przy stole, kończąc posiłek. Atmosfera, początkowo lekko napięta, jako że po raz pierwszy od kilkunastu dni towarzyszył im Diamar, teraz rozluźniała się nieco, a że zabrakło, odbywającego służbę Haldira i jego kąśliwych uwag, wszyscy wydawali się zrelaksowani.
- Czy już wiadomo, co będzie pierwszą nagrodą w konkursie? - spytał młody, blondwłosy elf.
- Nie, aż do ostatniej chwili jest to zawsze trzymane w tajemnicy... szkoda.
- A co wygrałeś w zeszłym roku? - Liar uśmiechnął się do Orophina, otwarcie patrząc mu w oczy.
Starszy elf odwzajemnił uśmiech, czując jak fala ciepła zalewa jego serce. Ta ich nowa zarzyłość cieszyła go jak nic na świecie.
- Łuk - odpowiedział po prostu.
- Ten, na którym ćwiczymy?
- Ten sam.
- Został zrobiony przez najwybitniejszego w Lórien łucznierza - wyjaśnił Hanear - Cięciwę wykonano z końskiego włosia, a inkrustowane ramiona ozdobione są mgiełką prawdziwego srebra. To dzieło sztuki - dodał - Warte kilku sakiewek złota... no jeśli ktokolwiek chciałby je poza Lórien sprzedać... - uśmiechnął się.
- Na... prawdę? - Liara lekko zatkało.
Orophin oddał w jego partackie dłonie coś tak cennego... a on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy? Zaczerwienił się, przypominając sobie, ile to razy ten 'skarb' lądował na ziemii rzucany wściekle przez jego własne wzburzenie.
Zrobiło mu się wstyd.
- Ja... nie wiedziałem - wyjąkał - Nie zdawałem sobie sprawy z jego wartości... Przepraszam - był naprawdę zakłopotany, co rozczuliło Orophina.
- Za co? - spytał miękko.
- Że go... nie szanowałem - wyjaśnił.
- To tylko rzecz - starszy elf wzruszył ramionami. Oh, gdyby on tylko wiedział, ile razy miał ochotę wyrwać mu go z rąk, cisnąć niedbale o ziemię i zamiast tego przytulić go do siebie, całując bez pamięci... - Nie przejmuj się takim drobiazgiem.
- Ale... to Twoja 'nagroda'... powód do dumy i dowód, że jesteś najlepszy... - posłał mu tęskne spojrzenie - Gdybym ja miał taki łuk - powiesiłbym go w bezpiecznym miejscu i nie tykał go bojąc się, że coś zepsuję... - dodał z przejęciem.
Diamar roześmiał się.
- Ja chyba też bym tak zrobił - posłał Orophinowi przyjacielskie spojrzenie - Tylko w Twoich rękach coś tak cennego może być bezpieczne - po czym skierował wzrok na Liara i ponownie na starszego elfa - uśmiechając się pod nosem, gdy ten zarumienił się rozkosznie, aż nazbyt rozumiejąc prawdziwy sens jego słów - A jak tam wasze ćwiczenia? - spytał, zmieniając temat - Zakładam, że Liar jest mniej oporny na naukę, niż ja - uśmiechnął się zakłopotany.
- Wątpię w to - mruknął ciemnowłosy elf, w myślach wyrywając Diamarowi włosy z głowy - 'Jakim prawem on tak swobodnie dogaduje się z 'jego' Orophinem?! - wściekał się w myślach. Ma go stale dla siebie, więc niech chociaż w tej jednej kwestii się nie wtrąca... - gnębił się, jakże niesprawiedliwie ciskając gromy pod adresem młodego sąsiada. Zły był na siebie, gdyż naprawdę go lubił... ale zazdrość była silniejsza od rozsądku - Jestem raczej niewyuczalny... - prychnął.
- Nieprawda - Diamar pokręcił głowa - Orophin jest w stanie każdego nauczyć - uśmiechnął się i poklepał przyjaciela po ramieniu, nie zdając sobie sprawy, iż Liar odgryza mu w wyobraźni palce.
- To prawda - potwierdził Hanear, patrząc ciepło na targanego zazdrością chłopca - 'Czy naprawdę wszyscy tu zgromadzeni byli ślepi? Czy tylko on jeden zdawał sobie sprawę ze sceny jaka się tu rozgrywa?' - zastanawiał się rozbawiony - W końcu załapiesz... Diamar i Rumil na początku również mieli spore problemy - rzucił starając się przybrać obojętny ton i ignorując nagłe spłoszone spojrzenie młodego sąsiada - a teraz radzą sobie całkiem nieźle - puścił mu oko - No, przynajmniej Diamar, bo Rumil... - zawiesił kpiąco głos, spoglądając na najmłodszego syna i spodziewając się natychmiastowej reakcji... jednak takowa nie nastąpiła.
Niebieskooki elf - jak sobie właśnie jego ojciec zdał sprawę - przez cały czas trwania posiłku był dziwnie milczący i poza kilkoma rzuconymi uwagami - nie brał udziału w rozmowie, zamiast tego wpatrując się pustym wzrokiem w talerz i nietknięte jedzenie.
- Rumil - zwrócił się do niego, wyrywając go w końcu z zamyślenia.
- Co...? Co się stało...? - zamrugał oczami, jakby dopiero co się obudził, nie bardzo wiedząc gdzie się znajduje.
Pozostałe elfy spojrzały na niego, marszcząc czoła ze zdziwienia. Takie zachowanie u najmłodszego z braci było cokolwiek nietypowe.
- Ty nam to powiedz - Orophin przyjrzał mu się uważniej - Źle się czujesz? - zaniepokoił się.
- Nie... - zaprzeczył niepewnie, rumieniąc się - O czym to rozmawialiśmy...?
- O balu - rzucił przekornie Liar, wyprobowując go.
- Ah, tak... bal... - uśmiechnął się blado - To w jakich maskach zamierzacie wystąpić...? - spytał ni stad ni z owąd, wprawiając ich w jeszcze większe zaskoczenie.
* * *
Diamar szedł powoli korytarzem.
Zamierzał spędzić u przyjaciół więcej czasu, ale Rumil zaraz po obiedzie zniknął w swojej komnacie, mrucząc coś niezrozumiale na swoje usprawiedliwienie, a Liar z Orophinem zamierzali wybrać się na plac ćwiczeń, więc nie mając innego wyjścia - powlókł się z powrotem do swego talanu.
Tamtej dwójce nie zamierzał przeszkadzać, a ostatnia możliwość - pozostania sam na sam z Hanearem, wogóle nie wchodził w rachubę. To, że wogóle zdecydował się 'ich' w końcu odwiedzić - wymagało od niego niesamowicie silnej woli. Bił się z myślami cały tydzień, aż wreszcie doszedł do wniosku, iż dalsze 'ukrywanie' się nie ma sensu. Naogół odważnie stawiał czoła problemom i trudnościom, więc ta przedłużająca się 'słabość' ciążyła mu okropnie. W końcu i tak musi pogodzić się z zaistniałą sytuacją, a im szybciej to zrobi - tym lepiej.
Postanowiwszy więc niczego nie dać po sobie poznać - zebrał się na odwagę i przyjął zaproszenie Rumila. To, że 'wszyscy' (czyli w założeniu - ta jedna, konkretna osoba...) powitali go najnaturalniej w świecie, tak jakby nie zdawali sobie sprawy z jego przydługiej nieobecności i chwilowej 'separacji' - przynisło mu ulgę. Było tak, jak zawsze, tak jakby nic nie uległo zmianie, jakby dręczące go niepokoje były tylko i wyłącznie wytworem jego bujnej wyobraźni.
Hanear nie rzucał mu ukratkowych spojrzeń, nie uśmiechał się do niego w żaden 'odmienny', tylko dla niego zrozumiały sposób, nie patrzył na niego ani czule ani tęsknie, nie odzywał się do niego innym niż przyjacielsko - obojętnym tonem... czyli nie robił niczego, czego Diamar się obawiał i czego w skrytości ducha się spodziewał...
Było po prostu tak jak dawniej i to... to zupełnie zbiło go z tropu... Co innego sobie wyobrażał, co innego łomotało mu w głowie. To nie taki miał być ten scenariusz... To, że on sam wzbraniał się wciąż przed jakimikolwiek oznakami uczuć starszego elfa i to, że wcale ale to wcale do nich nie wzdychał - nie zmieniało faktu, iż totalny brak zainteresowania z jego strony sprawił, iż poczuł się... tak - rozczarowany. Oszukany wręcz i zawiedziony... a to było z kolei zupełnie niedorzeczne.
Kiwajac głową nad niezrozumiałością własnych wrażeń i zupełnym brakiem logiki, miotających go uczuć - powlókł się noga za nogą do siebie.
* * *
- Możemy zajrzeć najpierw na chwilę do stajni? - spytał nieśmiało Liar, gdy ramię w ramię podążali na plac treningowy.
- Oczywiście - Orophin uśmiechnął się wesoło, z zachwyten obserwując, jak miękkie promienie popołudniowego słońca łowią refleksy w jego machoniowych włosach - Nie możesz bez nich żyć, prawda? - zakpił ciepło, mrużąc lekko oczy.
- To nie tak... - wyjaśnił speszony - Po prostu, skoro mogę je mieć koło siebie - nie zamierzam z nich rezygnować...
- A gdybyś nie mógł ich mieć...?
- Jakoś bym to przeżył... - westchnął - zdążyłem się już przyzwyczaić, że nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy, o czym marzymy... - zapatrzył się smutno przed siebie - Naprawdę bardzo łatwo się z tym pogodzić... jeśli nie ma się innego wyjścia...
- Pogodzić się? - zdziwił się Orophin - A nie walczyć...?
- Są rzeczy, których 'wywalczyć' nie można... które choćbyśmy nie wiem, jak się starali zdobyć, nigdy nasze nie będą... - choć zdawał sobie sprawę, że mówi za dużo i jeszcze trochę, a przez nieuwagę zdradzi się z czymś, było mu wszystko jedno.
- Więc lepiej wogóle nie próbować ich zdobyć - tylko dlatego, ze poniesienie klęski jest jedną z możliwości? - spytał, patrząc na niego uważnie.
Liar uśmiechnął się do niego smutno, zastanawiając się, czy on również zdaje sobie sprawę, jak bardzo odbiegli od teamtu.
- Sądzę, że lepiej jest marzyć o tym, czego się pragnie, wyobrażając sobie, iż kiedyś będzie nasze... niż spróbować... i mieć pewność, że nigdy się tak nie stanie... To chyba właśnie boli najbardziej...
- To, gdy nasze marzenia umierają, nie mogąc się ziścić...? - spytał cicho.
Liar przytaknął. Na chwilę zapanowała między nimi cisza.
- Nie... - odezwał sie po chwili Orophin, przemyślawszy sobie jego słowa - Ja uważam, że najbardziej boli wtedy, gdy nasze marzenia umierając, a my nawet nie daliśmy im szansy, by mogły się spełnić...
- Tak myślisz? - Liar zwolnił kroku, patrząc starszemu elfowi w oczy.
W oczy, w których pełno było smutku i tęsknoty. 'Czyżby ten durny Diamar...?' - pomyślał nagle ze wzburzeniem - 'Jak on śmie...?!' Zazgrzytał zębami - Ale... walka o spełnienie się marzeń jest trudna i ryzykowna...
- Walcząc, nie jest się w stanie zwyciężyć nie ponosząc ryzyka... - odpowiedział - a coś, co łatwo zdobyć, na ogół nie jest warte zachodu...
- To prawda... ale 'ja' chyba nie miałbym dość odwagi, by sięgnąć po to, czego pragnę - przyznał - za bardzo bałbym się niepowodzenia...
- Dlaczego od razu niepowodzenia...? Może to... o czym marzysz już teraz mogłoby być Twoje, gdybyś tylko spróbował to zdobyć...?
- Chyba przeceniasz moje możliwości - Liar pokręcił głową z lekkim uśmiechem - to, o czym marzę jest... nieosiągalne... przynajmniej dla mnie - dodał cicho.
- Bardzo w to wątpię... - Orophin odwzajemnił mu się komicznym grymasem ust.
- Nie mówiłbyś tak, gdybyś wiedział, czego pragę...
'Wiem' - odpowiedział mu w myślach starszy elf - 'I wiem też, że masz to na wyciągnięcie ręki...'
- Nigdy się nie przekonasz, dopóki nie spróbujesz...
- W Twopich ustach zdaje się to być zupełnie proste... - skrzywił się lekko - ale takie nie jest... - dokończył, nie pozwalając mu wtrącić ani słowa.
- Mogłoby być...
Liar westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Skoro taki jesteś tego pewien, dlaczego sam nie starasz się zdobyć tego, na czym Ci zależy? - spytał szczerze, sam siebie zaskakując własną brawurą.
- Dlaczego uważasz, że tak właśnie jest...? - Orophin zaczerwienił się spłoszony.
- Bo widzę, że jesteś smutny... - wyrwało mu się mimo woli.
Starszy elf spojrzał na niego totalnie zaskoczony, po czym wbił wzrok w ziemię.
- Przepraszam... - Liar poniewczasie zdał sobie sprawę, jak bardzo się zagalopował. Jak mógł tak nachalnie wtrącić się w jego sprawy? - Ja... nie chciałem...
- Masz rację - przerwał mu nagle - To, co mówiłem to tylko durna teoria... tak naprawdę to zachowuję się dokładnie tak, jak Ty to opisałeś...
- Dlaczego?
- Bo to, czego pragnę jest również nieosiągalne i niemożliwe do zdobycia...
- Aha... więc mnie karmisz dobrymi radami, do których sam się nie stosujesz...! - roześmiał się, udając zagniewanie. Rozmowa zaczynała wkraczać na niebezpieczne tematy i powoli wymykała im się spod kontroli - Bardzo ładnie.
Orophin uśmiechnął się również.
- W dawaniu dobrych rad jestem najlepszy - skrzywił się lekko - ale, jeśli chcesz zobaczyć, jak się je wciela w życie - musisz udać się do Haldira... - urwał nagle, gdy zrozumiał sens dopiero co wypowiedzianych słów.
- Nie omieszkam - Lair zmarszczył zabawnie czoło - Chodźmy do koni - rzucił wesoło, gdyż znaleźli się właśnie u wrót stajni.
Ucieszył się, widząc uśmiech ponownie goszczący na twarzy starszego elfa.
Oh, jak bardzo pragnąłby powiedzieć mu, że to, o czym marzy to jedynie móc go dotknąć... przytulić się do niego... pocałować ten rozkoszny dołeczek w kąciku jego ust... oh, tak bardzo tego pragnął...
Ale wiedząc, że jego serce jest zajęte - nigdy nie ośmieliłby się tego zrobić. Nie zniósłby odrzucenia i bycia skazanym na życie zdala od niego. Nie mógł mieć jego miłości... ale mógł z nim przebywać, rozmawiać, smiać się. Póki co, nikt mu tego nie zabraniał, więc nie zamierzał z tego rezygnować, ciesząc się tym 'substytutem' tak długo, jak to tylko możliwe.
* * *
Kiedy w końcu przekroczyli próg stajni i znaleźli się w śród witających ich ze wszechstron koni - młody elf nie podszedł do 'wołającego' go z daleka Mandingo, ale zatrzymał się przy boksie rumaka Orophina. Przyszedł tu w końcu w określonym celu...
- Od jutra zamierzam zacząć z nim pracować - odezwał się, śledząc każdy ruch jego ręki na aksamitnej szyji Pozitano - I... tak sobie pomyślałem... że może od razu zechciałabyś go dosiąść... to w końcu Twój koń, powinien od początku przyzwyczajać się do ruchów Twego ciała i Twojego stylu jazdy... - zagaił. Tak naprawdę to chodziło mu o to, iż mając do ujeżdżenia dwa młode konie mogliby jeździć razem... a co za tym idzie - spędzać więcej czasu, tylko we dwójkę... - Co Ty na to? - spytał, nie patrząc na niego, ale na karego ogiera.
- Ja... - Orophin poczuł się nagle zagoniony w kozi róg - To... to raczej niemożliwe...
- Ah... rozumiem - młody elf z trudem hamował rozczarowanie - Skoro nie chcesz...
- Nie, nie rozumiesz - przerwał mu cicho - Ja... ja nie... nie jeżdżę konno.
- Co? - Liar nie zrozumiał.
- Nie jeżdżę konno - powtórzył, czerwieniejąc z zażenowania i uciekając wzrokiem w bok.
- Nie... nie jeździsz konno? - zmarszczył zdziwiony brwi.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo... - jeśli to możliwe zarumienił się jeszcze mocniej - Bo nie umiem.
- Coooo? - teraz to juz szczęka opadła młodemu elfowi - Nie umiesz jeździć konno?!
- Nie, nie umiem - przyznał z westchnieniem.
- Nie wierzę... - pokręcił tylko głową - Jak to...? Dlaczego...? Nie... to niemożliwe - każdy elf potrafi jeżdzić konno...
- Tak, masz rację. Jak widać Ada zapomniał mnie po urodzeniu uprzedzić, że jestem trolem... - prychnął, przytaczając jego własną wypowiedź.
Liar jednak zupełnie nie zwrócił uwagi na tę drobną złośliwość.
- To niemożliwe... - powtórzył jedynie - Ja... nie rozumiem, jak można nie umieć jeżdzić konno...? - spojrzał na niego, jak na jakiś fenomen.
- A ja nie rozumiem, jak można nie umieć strzelać z łuku - odciął mu się Orophin, dotknięty jego dezaprobatą.
Młodszy elf spojrzał na niego z szeroko otwartymi ustami. Po czym zdając sobie sprawę z własnego zachowania - zdołał się jedynie roześmiać.
- Przepraszam - odezwał się Orophin - nie chciałem być niemiły...
- Nie, to ja przepraszam - Liar potarł zabawnie palcem czubek nosa - To było głupie... po prostu...
- Tak, wiem - w głowie Ci się to nie mieści - dokończył za niego, uśmiechając się kwaśno.
Młody elf zmarszczył czoło, rumieniąc się ze wstydu.
- Przepraszam - powtórzył - Ty mnie wtedy broniłeś, a ja...
- Nic się nie stało... masz po prostu ognistą naturę i tyle... - westchnął, zdając sobie sprawę, jak bardzo chciałby dotknąć tych płomieni, rozpalających jego ciało.
- Dlaczego nie umiesz jeździć? - spytał Liar szybko, rumieniąc się nieznacznie na te słowa - Przecież kochasz konie... i one Ciebie także... Jak to się stało, że nigdy żadnego nie dosiadłeś?
- Nie powiedziałem, że nigdy nie próbowałem - sprostował Orophin.
- No więc...? - młody elf uniósł wysoko brwi.
- Jak byliśmy z Haldirem jeszcze małymi dzieciakami, mieliśmy jedynie po kilka lat - on podpuścił mnie, że niby nie ośmielę się dosiąść żadnego konia ze stajni Celeborna. Że jestem tchórz, że się nawet boję do nich zbliżać... - spuścił wzrok zdegustowany - Był ode mnie starszy, bardziej doświadczony i mądrzejszy - Liar prychnął - jak sam zawsze twierdził, więc okropnie chciałem mu dorównać, sprawić, by mnie podziwiał... Dałem się więc sprowokować... Pech chciał, że wybraliśmy najniebezpieczniejszego konia w całej stajni - jeszcze nie ujeżdżonego ogiera... Był tak duży, że Haldir musiał stanąć na bramce boksu i dopiero wtedy zdołał mnie podsadzić - uśmiechnął się do własnych wspomnień - Gdy się na nim znalazłem - mały, przerażony dzieciak - koń zupełnie oszalał... wyleciał ze stajni jak burza - ze mną uczepionym kurczowo jego grzywy. Nie wiem, jak długo utrzymałem się na jego grzbiecie... wydawało mi się to wiecznością - a on biegł i biegł... może były to tylko sekundy, a może całe godziny... nie mam pojęcia. W końcu jednak spadłem, uderzając z łomotem o ziemię... Obudziłem się w pokoju Ady kilka dni później. Haldir, cały zaryczny z poczucia winy niemal nie opuszczał mojego łóżka... nie mogłem być na niego długo zły... ale na konia już nigdy więcej nie wsiadłem... chciałem, naprawdę... Wraz z upływem lat bardzo je polubiłem, ale... po prostu... - spojrzał tępo na stojącego obok Liara - Wiem, że to głupie, że powinienem zapanować nad własnymi wspomnieniami, ale...
- To nie jest głupie... to Haldir jest stuknięty... przecież mógł Cię zabić! - wykrzyknął oburzony.
Widząc niekłamaną troskę w jego oczach - Orophin mógł się jedynie uśmiechnąć.
- Teraz widzisz, że to nie dlatego, że nie chcę, ale...
- Tak, rozumiem... - Liar splótł palce na plecach, zapalczywie walcząc z impulsem by wyciągnąć rękę i dotknąć delikatnego policzka starszego elfa. Westchnął ciężko, ostentacyjnie wręcz - No, cóż - szkoda... bo widzisz - wiosna idzie i tak cudownie jest jeździć po okrywającym się na nowo zielenią lesie... i miałem taką nadzieję... że może kiedyś... zechciałbyś mi towarzyszyć i pokazać swoje ulubione miejsca, tak jak wtedy, gdy zwiedzaliśmy razem miasto... - zawiesił nieśmiało głos, patrząc mu głęboko w oczy.
To, co w nich zobaczył - było dokładnie tym, co spodziewał się ujrzeć. Nie zawiódł się. Raz jeszcze. Odwrócił się do niego bokiem, wolnym krokiem oddalając w kierunku boksu siwego Mearasa.
- To, jak? Jutro rano...? - rzucił przez ramię, uśmiechając się lekko.
Orophin również odpowiedział uśmiechem, czując jak ciepły dreszcz przeszywa jego ciało.
- Jak sobie życzysz...
* * *
Tego samego dnia wieczorem, Liar leżąc w swoim łóżku, przywoływał w myślach każdy gest, każde słowo, każdy uśmiech i dotyk, którego doświadczył wcześniej, spędzając czas z Orophinem.
Choć z biegiem dni i kolejnymi treningami coraz lepiej radził sobie z łukiem i właściwie nie zachodziła już potrzeba, by starszy elf go dotykał - doskonale pamiętał tamten pierwszy dzień i ich pierwszą lekcję.
Gdy Haldir ich wkońcu opuścił, przytulonych do siebie i złączonych niczym para kochanków - strzelanie nie szło mu wcale lepiej. Ciepło ciała Orophina, jego rece splecione z jego dłońmi i obejmujące go ramiona - zupełnie nie pozwalały mu się skupić.
Przypominając sobie teraz jego dotyk - pozwolił sobie odpłynąć w świat fantazji.
Klatka piersiowa kochanka - jak ośmielał się go w myślach nazywać - ściśle przylegała do jego pleców, a biodra, które wtedy nie wiedzieć czemu usilnie starał się od niego odsunąć - do jego pośladków. Czuł prawie dotyk jego podbrzusza i twardego, sztywnego członka, ocierającego się kusząco o jego uda.
Ręce, które dotąd pomagały mu trzymać łuk - przesunęły się teraz bliżej, spoczywając na jego klatce piersiowej. Pozwalając własnym dłoniom schować się pod kołdrę - ułożył je właśnie tam, gdzie 'powinny' się teraz znajdować. Drażniąc samymi opuszkami palców nabrzmiałe już i twarde sutki - powoli posuwał się w dół. Gładząc napięte mięśnie brzucha, delikatne zagłębienie pępka i rozpalone już teraz ogniem pożądania lędźwia - dotarł do swego sztywnego, pobudzonego - nawet nie dotykiem, a samym wyobrażeniem - ciała.
Teraz to nie była już jego własna dłoń. O, nie. To jego dłoń. Dłoń Orophina delikatnie, a zarazem zaborczo upominała się o prawo dotykania go. On doskonale znał swój własny kształt, swoją długość, swój owal i kontur... ale jego kochanek na początku musiał się z nimi zapoznać.
Nieśmiało najpierw więc, jakby z obawą przed zbyt pośpiesznymi ruchami - pozwolił mu się dotykać, smakować, poznawać... wkraczając w ten zamknięty dotąd dla kogokolwiek innego świat erotycznych doznań i uniesień. Gładząc i pieszcząc samymi czubkami palców wszystkie wrażliwe miejsca swego podbrzusza, ud oraz pośladków, powoli pobudzał swoje zmysły i potęgował wrażenia.
Wbijając plecy mocniej w poduszki i odchylając głowę do tyłu starał się sobie wyobrazić zapach Orophina, jego smak i ciepłe brzmienie jego równie rozpalonej męskości. Gdy powolne ruchy i nieśpieszne gesty przestały mu w końcu wystarczać, a rozbudzone do granic możliwości ciało zacząło dopominać się o swoje prawa - pozwolił sobie na nieco szybsze tempo. Suwając ręką w dół i w górę wzdłuż swego twardego członka, rozchylił lekko usta wzdychając cicho z rozkoszy, drugą dłoń wbijając aż do bólu w pościel, by nie ponieść się tak od razu szaleńczej namiętności.
Jego myśli jednakże odpłynęły dalej.
'Czując' nabrzmiałą męskość Orophina, pozostawioną dotychczas w zapomnieniu, a napierającą na niego teraz namiętnie i proszącą się o zainteresowanie - wyobraził sobie, jak odsuwa się nieznacznie od kochanka i sięgając nieśmiało chwyta go w dłoń i w takim samym tempie zaczyna pobudzać.
Po kilku kolejnych, coraz szybszych ruchach ręki zatracił się tak zupełnie, iż nie mógłby wyraźnie stwierdzić, czy to jego zaspokaja, czy samego siebie. Granica ciał była tak niewyraźna i niezauważalna, jakby stanowili jedno, a ich rozpalone ciała poruszały się w takiej spójności i harmoni, jakby były dla siebie stworzone.
Gdy doszedł w końcu, czując jak ciepłe nasienie wytryskuje na jego palce - drugą dłoń przyłożył rozpaczliwie do twarzy, zaciskając na niej zęby, by namiętny okrzyk spełnienia nie wydarł się z jego warg i słowa, które tak cisnęły mu się na usta - nie zbudziły śpiącej tuż za ścianą postaci, od której oddzielały go nie tylko centymetry drewnianej przegrody, ale całe lata świetlne niedomówień, tęsknot i wątpliwości.
Łapiąc ciężko powietrze w płuca, obrócił się na bok, podciągając do góry kolana.
Nie minęła chwila, gdy wstrząsny wciąż cudownymi dreszczami rozkoszy, poczuł jak gorące łzy zalewają mu twarz.
- Przeklęty Diamar... - jęknął głucho i zaciskając mocno powieki, wtulił się w ramiona snu.
12. Your home is here
~Rivendell~
- Elladanie...
- Nie.
- Elladanie...
- Nie, nie zrobię tego - twarz młodego Peredhala wyrażała coś więcej niż tylko ośli upór.
Wyraz jego twarzy był tak zdeterminowany, iż Elrond nie miał już pojęcia jakich innych metod perswazji mógłby użyć.
- Ale, tak się umawialiście...
- Nie ja się umawiałem - mruknął obrażony - Postanowiliście tak za moimi plecami, wogóle nie pytając o zdanie.
- To prawda - przyznał starszy elf z rezygnacją - ale z góry założyliśmy, że nie będziesz miał nic przeciwko, by...
- Otóż mam! - przerwał mu niegrzecznie - I nie pojadę...
- Pojedziesz - w głosie władcy Rivendell było teraz już nie tylko niebotyczne zdumienie, ale także nutka zniecierpliwienia - Nie pozwolę mu wracać samotnie...
- Niech wraca z Glrofindelem - odparł krnąbrnie, wbijając wzrok w okno.
Na dworze panowała przepiękna pogoda, świeciło cudowne, wiosenne prawie słońce, a ciepły wietrzyk roznosił wokół zapach świerzo rozwijających się pąków.
Gdyby nie musiał kontynuować tej głupiej rozmowy z zatrzymującym go w domu ojcem - przebywałby teraz na świeżym powietrzu, ciesząc się tą budzącą do życia naturą.
No, albo - udając, że się cieszy...
Głośne sapnięcie, jakie wydobyło się z ust Elronda sprawiło, iż ponownie skierował na niego wzrok.
- Dobrze wiesz, że Glorfindel jeszcze nie wraca... ma na głowie ważniejsze sprawy i bardzo wątpię, by zechciał zmienić swoje plany tylko dlatego, że Ty nagle postanowiłeś uszczęśliwić nas swoimi chimerami...
- Chimerami...? - Elladan spojrzał na niego rozjuszony.
- A jak inaczej nazwałbyś swoje nagłe obiekcje przed towarzyszeniem bratu w podróży z Lórien? - wbił w niego przenikliwy wzrok - No? Dotychczas jakoś nie miałeś nic przeciwko wyprawom do Złotego Lasu, a teraz nagle oświadczasz mi, że nie pojedziesz...?
- Bo nie pojadę - młody elf zagryzł na nowo wargi.
- Powiesz mi chociaż, dlaczego?
Ponieważ Elladan pokręcił jedynie głową, kontynuował zniecierpliwionym głosem.
- Aha... a więc nie ma żadnego powodu, dla którego mi się sprzeciwiasz, tak? Ot, kaprys po prostu... - zakpił lekko.
- Nie pojadę tam, Ada! I nie pytaj, dlaczego! - choć rzucił mu wściekłe spojrzenie, jego głos drżał tak mocno, iż Elrond ledwo mógł go zrozumieć.
- Co się z Tobą dzieje...? - spytał, mięknąc nagle na ten oczywisty widok cierpienia, malujący się na twarzy syna. Podszedł do niego bliżej, kładąc mu rękę na ramieniu - Powiedz mi, co Cię gnębi, a może będę mógł Ci pomóc... Czy chodzi o...?
- O 'nikogo' nie chodzi! - przerwał mu gwałtownie, czując jak krew zalewa mu policzki w zdradzieckim rumieńcu.
- A... ha - to krótkie westchnienie było bardziej wymowne, niż tysiąc niepotrzebnych słów.
Zachowanie starszego syna już od jakiegoś czasu wzbudzało jego niepokój.
Odkąd bliźniaki osiągnęły dojrzałość wiekową - zmiany jakie w nich zaszły były wręcz horendalne. Elrohir, znalazłwszy szczęście i akceptację w ramionach dużo starszego, doświadczonego elfa, jego zaufanego przyjaciela i doradcy - uspokoił się jakby, pozwalając wszystkim przypuszczać, iż okres dziecięcych wybryków i hulaszczych imprez ma już za sobą. Elladan jednakże... Hmm, tu sprawy były nieco bardziej skomplikowane. Ten, od zawsze sprawiający najwięcej kłopotów, w gorącej wodzie kąpany, niespokojny duch - od tego pamiętnego balu - stał się uciążliwy nie do zniesienia. Napady jego złości i wściekłego trzaskania drzwiami przeplatane momentami smutku i okropnego, niezrozumiałego dla otoczenia przygnębienia, spędzały mu sen z powiek nie raz.
Nie wiedząc, co go gnębi ani jak mu pomóc - gdyż uparcie odmawiał jakichkolwiek wyjaśnień - z ulgą prawie przywitał kolejną metamorfozę, jaka w nim zaszła. Młody elf rzuciwszy się bowiem w wir zabaw i ramiona coraz to nowych przyjaciół i kochanków - zdawał się uporać z dręczącymi go dotąd problemami i huśtawki jego nastrojów nie były aż tak deprymujące.
Choć Elrond domyślał się w skrytości ducha, iż to tylko odwrócenie uwagi i oszukiwanie - jeśli nie innych - to przynajmniej samego siebie - nie drążył tematu, szanując jego prywatność.
Jednakże i poprzednie zmiany nastrojów i późniejsze zatracanie się w fizycznych przyjemnościach - były niczym w porównaniu z tym, jak od kilkunastu dni zachowywał się jego starszy syn. Elladan, jeśli nie przepadał na całe dnie, wypuszczając się samotnie na końskim grzbiecie w najodleglejsze krańce Rivendell, to spędzał czas zamknięty w swoim pokoju, nie odzywajac się do nikogo i nie dając się wciągnąć w żadne konwersacje. To właśnie troska o jego samopoczucie a nie, jak można by wnioskować - chęć wypełnienia wcześniejszych ustaleń - powodowało nim, gdy przekonywał go do wyjazdu po Elrohira.
Wiedząc, iż uciekanie od problemów w żadnym wypadku nie pomoże mu ich rozwiązać - starał się go zmusić do jakiegokolwiek działania. Jeżeli w Lórien było coś, albo raczej - ktoś - czego po nadgorliwych zapewnieniach Elladana - mógł być prawie pewien - przez kogo teraz pogrążał się w smutku - powinien stawić czoła temu problemowi, a nie negować jego istnienie. Właściwie to zaskoczony był, iż nikt z nich nie wpadł na to wcześniej. W końcu, jeśli nie wiadomo o co chodzi - to z góry można założyć, że chodzi o sprawy sercowe...
- Rozumiem... - spojrzał na syna z dwuznacznym uśmiechem.
- Nie, nic nie rozumiesz! - wykrzyknął młody elf, czując się upokorzony jego, co z tego, że prawdziwymi podejrzeniami. Oczy ojca aż za dobrze mówiły mu, o czym ten myśli.
- Nie mów do mnie tym tonem - upomniał go, marszcząc czoło. Problemy problemami, ale nie miał zamiaru pozwalać mu na takie zachowanie.
Spojrzał na niego, udajac zagniewanie i czekając na przeprosiny. Takowe jednakże nie nastąpiły. Elladan zbyt wściekły był, by przepraszać za swój - jak mniemał - słuszny gniew.
- To Ty nie każ mi robić czegoś, na co nie mam ochoty! - warknął, mrużąc lekko oczy.
- Elladanie, nie zapominaj się... - ostrzegł go, na nowo wyprowadzony z równowagi - Wiesz, że mogę cię do tego zmusić... nie prowokuj mnie, bym się do tego posunął...
- Zmusić? - nie wierzył własnym uszom - Nie jestem dzieckiem, byś mógł mnie do czegokolwiek zmuszać... - postawił się raz jeszcze. Na ogół nie sprzeciwiał się tak ojcu, traktując jego słowo jako wyrocznię. Nigdy dotąd się tak nie kłócili... Ale też nigdy wcześniej nie był postawiony w obliczu takiej sytuacji.
- Jesteś dzieckiem, bo zachowujesz się jak dziecko - władca Imladris skierował się do drzwi - Jutro z rana wyjeżdżasz do Lórien - uniósł rękę, tłumiąc jego protest w zarodku - To moje ostatnie słowo. Koniec dyskusji - rzucił mu nagle przebiegły uśmiech - Kiedyś mi jeszcze za to podziękujesz - mrugnął okiem, wprawiając Elladana w niebotyczne zdumienie i zniknął w ciemności korytarza, zostawiając go sam na sam z własnymi demonami.
* * *
Orophin, stojąc zupełnie nago w łazience, wpatrywał się nieodgadnionym wzrokiem w swoje własne odbicie w lustrze. Sunące po jego ciele drobne krople wody, stanowaiące jedyne jego okrycie, kusząco zarumieniona od kąpieli skóra i kłębiące się nieprzerwanie w głowie myśli - po raz pierwszy od wielu lat sprawiły, iż nie mógł wprost oczu oderwać od malującej się przed sobą postaci.
Nie uważał się nigdy za zbyt urodziwego - przynajmniej nie w poprównaniu z Haldirem - dostrzegał z jaskrawym przeświadczeniem własne niedoskonałości... ale swoje ciało zawsze lubił i nie będąc przy tym próżnym był z niego całkiem zadowolony.
Złapany teraz jednakże w potrzask nieustannych myśli o Liarze zaczął się zastanawiać, jak on sam oceniłby jego wygląd. Nie, żeby kiedykolwiek miał okazję przekonać się o jego opinii na ten 'temat', ale... był po prostu ciekaw. Nie ulegało wątpliwości - z czego sam doskonale zdawał sobie sprawę - iż 'bardzo' chciałby mu się spodobać.
Ujrzeć ten błysk w jego oczach, gdy sunąłby najpierw tylko wzrokiem, a później także dłońmi po jego ciele, dotykając go i pieszcząc.
To, że taka ewentualność nie wchodziła raczej w rachubę - nie odbierało jego rozważaniom nic z cudownej zmysłowości. Wpływ, jaki miał na niego młody elf był wręcz niewyobrażalny. Nie tylko skradł mu serce, stajac się epicentrum wszystkich jego marzeń i tęsknot. Nie tylko całkowicie zaprzątnął jego umysłem, biorąc w monopol całą jego wyobraźnie. Ale także sprawił, i to bez jakiegoś specjalnego wysiłku, iż zapragnął nagle, jak nigdy dotychczas - nauczyć się jeździć konno.
Nie, nie tylko zapragnął - postanowił wręcz, zdajac sobie sprawę, iż jakiekolwiek złe wspomnienia nie są go w stanie od tego pomysłu odwieść. Liarowi, bez mrugnięcia okiem, udało się skłonić go do czegoś, co bezowocnie próbowali przeforsować jego bracia i przyjaciele.
Skłonić...! Ha! On sprawił, iż ta niepokojąca dotąd myśl, przerażająca go, paraliżująca wręcz - stała się najważniejszą kwestią i najgorętszym marzeniem.
No, owszem - bał się nadal, ale teraz to już nie tego, co mogło mu się ponownie przytrafić, ale tego, że nie okaże się wystarczająco dobry i zawiedzie oczekiwania młodego elfa. A, bardziej niż mógłby to sam przed soba przyznać - zależało mu na zrobieniu na nim dobrego wrażenia.
W tak niewielu dziedzinach mógł mu zaimponować, tak niewiele mógł mu dać - więc, jeśli nadażała się okazja, by to zmienić - zamierzał z niej skwapliwie skorzystać.
Ubierając się później w 'pożyczone' od Haldira, czarne bryczesy i swoją ulubioną luźną koszulę - poczuł jak nowa nadzieja wstępuje w jego serce. Nie zamierzał 'odbijać' sterszemu bratu Liara, ale... - uśmiechnął się figlarnie pod nosem - ... mógł przecież chociaż spróbować... Stojąc ponownie przed lustrem, gotowy prawie do wyjścia, zabrał się za ostatnią czynność, a mianowicie - zaplatania włosów.
Gdy jednak spojrzał na swe 'nowe' oblicze - zawachał się.
Nie znosił tej fryzury i choć dotychczas to, że go szpeciła nie sprawiało mu żadnej różnicy - teraz doszedł do wniosku, że naprawdę najwyższy czas by to zmienić.
Jego włosy - choć nie zdawał sobie z tego sprawy - były przepiękne... lśniące, miękkie i delikatne w dotyku. Pozostawione rozpuszczone, splecione jedynie tuż za uszami w dwa cienkie warkoczyki - spłynęły mu na plecy niczym strumień czarnego jedwabiu, uwypuklając kości policzkowe i pogłębiając nieskazitelność cery.
Ciemnofiołkowa szata, idealnie dobrana pod kolor oczu, zmysłowo opięte na jego wysmukłych, długich nogach bryczesy i nowa fryzura sprawiły, iż elf po drugiej stronie lustra uśmiechnął się do niego nieśmiało, z zarumienionymi policzkami i nadzieją wyzierajacą z rozszerzonych podekscytowaniem źrenic. O, tak. Po raz pierwszy od bardzo dawna, jego własny wygląd zachwycił go.
Podobał się sam sobie i wrażenie to, tak nietypowe i rzadko spotykane w jego sercu, sprawiło iż poczuł się szczęśliwy i pełen wyczekiwania. Prawdopodobnie i tak nie ma z Haldirem żadnych szans... ale to, że w ogóle spróbuje 'walczyć' było wyczynem samym w sobie...
Nie zdawał sobie sprawy, iż Liar kochał go takim, jakim był, za to jaki był i jakie uczucia w nim wyzwalał. Nie obchodziło go, jak się czesze, co nosi i co umie robić, a czego nie. Kochał go bezinteresownie, miłością czystą i szczerą, nie uwarunkowaną żadnymi zastrzeżeniami.
* * *
Cóż - jeśli by oczekiwał, iż rodzina padnie z zachwytu na kolana, powalona jego odmienionym wyglądem - zawiódłby się okropnie. Gdy wślizgnął sie w końcu spóźniony do jadalni, zgromadzeni przy stole domownicy nie zaszczycili go nawet jednym spojrzeniem. Każdy z nich, zatopiony we własnych myślach, wogóle nie zwrócił uwagi na zmianę, jaka w nim zaszła, widać tak już do niego przyzwyczajeni - nie zdołali dostrzec żadnej z subtelnych różnic.
Orophin, przygotowany na złośliwe docinki czy lekkie przytyki ze strony chociażby Haldira - westchnął ni to z ulgą ni to z rezygnacją i cicho opadł na własne krzesło.
Liara jeszcze w jadalni nie było, ale ponieważ spóźniał się na posiłki nieustannie nikogo to zbytnio nie obeszło.
Nikogo, poza Orophinem.
Młodego elfa nagle ogarnęło okropne zwątpienie, strach prawie.
A może zapomniał o ich spotkaniu...? A może się rozmyślił...? A może...?
Parząc sobie usta gorącą herbatą pogrążał się w pesymistycznych myślach, patrząc tępym wzrokiem w okno. Był już o krok o zerwania się od stołu, ucieczki do własnej komnaty i zapomnienia, że wogóle mieli coś dzisiaj razem robić...
Na szczęście w tej samej chwili drzwi do jadalni otwarzyły się z łomotem i rozradowany Liar wpadł do środka, wyrywajac wszystkich z zadumy. Tanecznym prawie krokiem przeszedł przez kuchnię, lustrując wzrokiem jedzące w milczeniu elfy i... omal się nie przewrócił.
Stojąc z głupio rozdziawionymi ustami i rozszerzonymi zachwytem źrenicami, nie mógł oczu wręcz od Orophina oderwać.
Ten z kolei, równie przejęty wywartym na nim wrażeniem, zarumienił się nagle, starając uspokoić łomoczące w piersi serce.
- Siadasz? - przerwał ciszę Rumil, podsuwajac najmłodszemu elfowi krzesło.
- Tak - wychrypiał, czerwieniejąc się również i na ślepo machnął ręką w poszukiwaniu oparcia.
Nie znalazł go jednakże w miejscu, w którym się spodziewał i tracąc równowagę - tym razem rzeczywiście rypsnął o podłogę. Czując się jak ostatnia niedołęga, gdy wszyscy skoczyli mu na 'ratunek' wygramolił się w końcu z ziemii.
Haldir pokręcił nad nim głową, cmokając z dezaprobatą.
- Jak Ty utrzymujesz się w siodle... skoro nawet nad krzesłem nie potrafisz zapanować? - spytał go z 'lekką' kpiną.
- Utrzymuje się całkiem nieźle - odpowiedział za milczącego i speszonego Liara Orophin, posyłajac mu ciepły uśmiech - Lepiej od Ciebie, jak mi się wydaje... - dociął bratu.
- I od Ciebie... - blondwłosy elf nie pozostał mu dłużny.
Uśmiechnęli się do siebie kpiąco.
- Zamiast sobie wiecznie docinać, moglibyście w końcu poszukać nam kucharza - przerwał im znużonym głosem Hanear - Ciągłe przygotowywanie wam posiłków nie jest bynajmniej jedynem celem mojego życia.
- Ani mojego - wtrącił Haldir, tak jakby wogóle się do tego przykładał.
- Nikt wam nie kazał uwodzić Tanwiera... - wtrącił Rumil - Gdyby nie to - na pewno nadal by dla nas gotował... - westchnąl żewnie.
- Nam? - blondwłosy strażnik uniósł pytająco brwi.
- Uwiodłeś kucharza? - Liar spojrzał na niego rozbawiony, zapominając nagle o własnym upokorzeniu i przyopominaniu sobie, by nie wlepiać oczu w urzekające - jego zdaniem - nowe oblicze Orophina.
- Ja? - oburzył się ponownie, mrugając niewinnie powiekami - No wiesz! - udał niebotyczne zdumienie - O co Ty mnie podejrzewasz? - uśmiechnął się.
- O wszystko - odpowiedział bezczelnie młody elf - Choć, to pewnie i tak za mało...
- Bardzo śmieszne, Ty... dzieciaku - rzucił w niego kostką cukru - Tyle, że tym razem, to nie była moja wina...
- Nie? A niby czyja? - zupełnie mu nie dowierzał - Rumila?
- Ależ skąd! - zmrużył diabelsko oczy - Orophina...
- Jasne... - Liar wzruszył ramionami.
- Co, może nie wierzysz? - ignorując nagłe spłoszone spojrzenie brata, ciągnął dalej - Ten Twój Orophin nie jest wcale taki święty, na jakiego wygląda...
'Mój?' - młody elf spłonął rumieńcem. Nie... Haldir nie mógł wiedzieć!
- Oh, daj spokój! - ciemnooki elf wstał od stołu, udając nagle wielką ochotę na leżące przy oknie jabłka.
- Niby dlaczego? W końcu nie wszystkie grzechy w tej rodzinie płyną tylko w moim kierunku...
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz...
- Nie? Myślisz, że was nie słyszałem? - uśmiechnął się przewrotnie - To dlatego posiłki ciągle były opóźnione... - oblizał zmysłowo wargi - Powiedz mi... smakował równie dobrze, jak gotował...?
- Zamknij się! - Orophin był tak czerwony, że bardziej już chyba nie można.
Liar z kolei, wodząc rozszerzonymi ze zdumienia oczami od jednego do drugiego - poczuł dziwne ukłucie w sercu.
Nie, nie był zazdrosny... Był - podniecony.
- Ależ... nie ma się czego wstydzić - ciągnął dalej nie zrażony - Liara z pewnością zainteresuje fakt, iż oprócz strzeleckich zdolności - masz także inne 'talenty'... Co jak co - płynie w nas ta sama krew...
- Śmiem w to wątpić... - dociął mu Orophin, groźnie marszcząc brwi.
- Dziękuję Ci bardzo! - Hanear ze śmiechem udał, że sie obraża.
Rumil roześmiał się również.
- Wy się kłócicie... a kucharza, jak nie mieliśmy, tak nie mamy...
- To nie moja wina! - Orophin splótł dłonie w obronnym geście.
- Twoja. Trzeba było zostawić go Haldirowi... wtedy inni waliliby drzwiami i oknami...
- Dlaczego uważasz, że Haldirowi należał się on bardziej...? - spytał Hanear, patrząc z uśmiechem na Liara.
- Nie o to mi cho...
- Ja się zajmę gotowaniem - przerwał im nagle Orophin, chcąc usilnie zmienić temat.
- Ty? - blondwłosy elf pokręcił zdziwiony głową.
- Tak - wzruszył ramionami - Dosyć mam już tego Twojego biadolenia. Jeżeli choćby jedzeniem będę mógł zamknąć Ci paszczę - zrobię to z ogromną przyjemnością.
- Nie masz pojęcia o gotowaniu...
- Tak jak i Ty o byciu subtelnym - dociął mu słośliwie - Jakoś sobie poradzę...
- Pomogę Ci - zaoferował się nagle Liar.
- Umiesz gotować? - Rumil spojrzał na niego zaskoczony.
- Nie - pokręcił głową - Ale 'trucie' Haldira może być całkiem zabawne - roześmiał się, gdy wszyscy jęknęli z udawanym przerażeniem. Nie zwrócił jednak na to uwagi.
Jedyne, co go interesowało - to ciemno-fiołkowe oczy, stojącego przy oknie elfa, wpatrzone w niego w niekłamaną wdzięcznością. Serce na moment przestało mu bić, gdy uświadomił sobie, iż nigdy w całym swoim życiu - nikogo tak mocno nie kochał.
* * *
- Masz już dosyć?
- Nie, jeszcze nie...
- To naprawdę nie jest zabawne...
Szli razem do stajni i Liar wprost skręcał sie ze śmiechu ilekroć jego wzrok spoczął na starszym elfie.
- Ależ jest...!
- Daj już spokój. Wystarczy, że i tak czuję się, jak idiota... - Orophin westchnął ciężko i pokręcił głową nad jego kolejnym 'atakiem'. Musiał się usilnie starać, by utrzymać powagę, gdyż łzy rozbawienia, sunące po policzkach Liara i jego głupkowaty śmiech były niebywale zaraźliwe.
Nie zamierzał jednak śmiać się z samego siebie.
- Ależ, dlaczego? - młody elf z trudem łapał powietrze - Tak rzadko mam okazję Ci podokuczać, więc...
- ...więc teraz do końca życia będziesz mi wypominał tego... ekhm... kucharza...?
Kolejny szalony wybuch śmiechu zagłuszył dalsze jego słowa.
- Kucharza! Orophinie! - Liar aż się chwycił za brzuch. Sam nie wiedział skąd u niego ta nagła nieopanowana wesołość, ale cała ta sytuacja jawiła mu się w tak komicznych barwach, iż nie mógł się po prostu powstrzymać - A ja myślałem, że to Haldir z całej waszej trójki jest najbardziej zdeprawowany...
Starszy elf przewrócił oczami i splatajac ręce na piersi czekał aż tamten się uspokoi.
- No, pewnie... używaj sobie do woli...... - pokręcił głową z rezygnacją - Po komentarzach Haldira i tak nic już nie jest mi straszne... - uśmiechnął się z udawanym zniechęceniam - Nie krępuj się...
Stali obok siebie przed stajnią, w pięknym przedpołudniowym słońcu, wśród pachnącej, soczystej zieleni i śpiewie ptaków... nawet tego nie zauważając, zbyt zajęci sobą nawzajem. Liar w końcu się opanował i ocierajac z twarzy łzy, spojrzał na niego z szerokim uśmiechem.
- No, co jeszcze mi powiesz...? - 'zachęcił' go Orophin kwaśno.
Młody elf podszedł do niego bliżej, przygryzajac komicznie dolną wargę.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz - rzucił ciepło, zupełnie go zaskakując i błyskając zębami w bezczelnym uśmiechu - zniknął czym prędzej za drzwiami stajni.
* * *
Powalony zupełnie na kolana tym słodkim komplementem Orophin, nawet gdy już wyprowadzili konie na dwór, by tam je wyczyścić - nie potrafił zmazać z twarzy głupawego uśmiechu. Z wrażenia tak kręciło mu się w głowie, iż logicznym myślom zajęło ładnych parę minut przedarcie się przez różową chmurę, otaczajacą jego mózg.
Rozczesując, zupełnie automatycznie, lśniącą grzywę stojącego przed nim zwierzęcia - spojrzał nagle na nie, jakby widział je po raz pierwszy w życiu.
- Pozitano? - zdziwił się.
Koń zerknął na niego z miną - 'A czego się spodziewałeś? Latajacego osła?!'
- Tak, to Twój koń - zakpił wesoło Liar - Nie jest aż tak brudny, by nie można go było rozpoznać...
- Nie o to mi... - zaczął, po czym nagle zreflektował się, posyłając mu kose spojrzenie.
Młodszy elf roześmiał się głośno, patrząc na niego znad grzbietu siwego Mearasa.
- Mam jechać na Pozitano? - sądził, że dostanie mu się jakiś pewniejszy koń.
Co jak co - kary ogier w życiu pod nikim nie chodził.
- Skądże znowu... - wyczyściwszy jedną stronę swego rumaka, Liar przeszedł na drugą, tak że teraz stali koło siebie - Ja na nim pojadę... a Ty na Mandingo.
- Słucham? - Orophinowi omal szczęka nie opadła.
- A Ty na Mandingo - powtórzył ze smiechem młodszy elf.
- Ale... ale to Mearas...
- No to co?
- Nie pozwoli mi się dosiąść...
- Pozwoli - zapewnił go, myśląc jak bardzo chciałby scałować tę niepewność z jego twarzy.
- Ale... ja jestem elfem... - Orophin nie potrafił tak łatwo pozbyć się wątpliwości.
- No co Ty?! - zakpił znowu Liar - To tak, jak ja... - roześmiał się mrugając niewinnie oczami, gdy ten ponownie rzucił mu kwaśne spojrzenie - Nie martw się - już on się Tobą zaopiekuje... - poklepał ogiera po wysmukłej szyji.
- Czy ktoś oprócz Ciebie kiedykolwiek na nim jeździł? - spytał.
- Nie - młody elf pokręcił głową.
- Aha... - spojrzał na niego, unosząc wysoko brwi - Ale mnie tak po prostu na to pozwoli...?
- Nie - Liar spojrzał mu głęboko w oczy - Nie 'tak po prostu'. Zrobi to, bo wie, że Cię lubię... - urwał nagle, rumieniąc sie rozkosznie, gdy zdał sobie sprawę, iż powiedział więcej niż powinien. Wrócił z powrotem do czyszczenia - On Cię lepiej wszystkiego nauczy, niż ja bym to zrobił - zmienił temat, udajac że wcale ale to wcale nie ma serca w gardle.
Orophin również starajac się sprawiać wrażenie, iż wszystko jest ok i że te proste, ale jakże słodkie słowa szarookiego elfa nie zawróciły mu zupełnie w głowie - zmusił się do mówienia.
- A jak Ty nauczułeś się jeździć? - spytał sztucznie spokojnym głosem
- Ja? - Liar zdążył się już trochę uspokoić i obracając do niego twarzą, uśmiechnął do własnych wspomnień - Po prostu G...yy... ktoś - poprawił się od razu - posadził mnie na konia... klepnął go w zad i poradził nie spaść... za szybko...
- I nie spadłeś? - zmarszczył brwi, zastanawiając się w myślach, jaki to imię na 'G' tak usilnie starał się pominąć.
- Oczywiście, że spadłem - roześmiał się wesoło - i wtedy i potem jeszcze kilka razy... aż w końcu załapałem. Tu chodzi - tak jak mi to wtedy tłumaczyłeś, ze strzelaniem z łuku - o harmonię ruchów, równowagę i zgranie się, tyle że ze zwierzęciem - Orophin uśmiechnął się do niego ciepło - Ja od samego początku wiedziałem, że tu jest właśnie moje miejsce, że to i nic innego chcę przez całe życie robić. Po prostu... czułem, że niczego nie pokocham bardziej... i ... i nie chodzi tu o samą jazdę, ale... Najcudowniejszy jest ten pierwszy moment - zarumienił się - gdy przekładam nogę nad grzbietem konia... czy to w siodle, czy na oklep... i nagle - jak za sprawą czarodziejskiej różczki - przestaję być 'tylko' sobą, zwyczajnym, nic nie znaczącym elfem - staję się kimś innym. Tak, jakbym łączył się w całość z tą drugą, brakującą dotąd częścią samego siebie, ze zwierzęciem, które... które mogę czuć, rozumieć... Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć... - zarumienił się ponownie - Pewnie uważasz, że to śmieszne...
- Wcale nie - Orophin pokręcił głową, zupełnie zauroczony jego słowami - I tłumaczysz to w zupełnie niesamowity sposób, a... uczucia niełatwo tak po prostu przekazać... - przysunął się do niego bliżej - I nie jesteś wcale 'tylko, zwyczajnym elfem' - zapewnił go, patrząc mu z uśmiechem w oczy - Jesteś jedyny w swoim rodzaju...
- Tak...? - serce biło mu tak mocno, iż bał się, że starszy elf usłyszy jego rozpaczliwy łomot.
- Tak - skinął głowa. Po czym, wyciągając rękę, dotknął palcami jego twarzy, pocierajac lekko jego delikatną skóre - Miałeś piasek na nosie... - wyjaśnił z uśmiechem.
Zaraz jednak zabrał dłoń, speszony nagle swoim zachowaniem. Ciepłe, wiosenne słońce, wesoły świergot ptaków i aż nazbyt bliska obecność Liara, sprawiły iż pozwalał sobie na więcej niż powinien.
- Lepiej już jedźmy - odezwał się z udawanym spokojem, odkładając szczotki. Jeszcze chwila i zrobi coś, czego wiedział, że będzie żałował.
- Dobrze - zgodził się potulnie młody elf, walcząc właśnie usilnie z nagłym impulsem rzucenia się na niego i całowania go tak długo i tak namiętnie, aż zapomni o tym 'przeklętym' Diamarze...
* * *
- I jak tam...? - zagadnął go z uśmiechem, gdy powoli skierowali się w stronę skąpanego w słońcu lasu.
- W porządku - odpowiedział trochę niepewnie - Nie wyglądam... głupio? - skrzywił sie komicznie.
Młody elf obrzucił go szybkim spojrzeniem. 'Głupio? Głupio to pewnie ja mam rozdziawione usta z zachwytu...'
- Nie - odwrócił wzrok - Wyglądasz... - 'cudownie' - ... dobrze. Zapewne o niebo lepiej niż ja z łukiem - westchnął, zabawnie wzruszając ramionami.
Orophin uśmiechnął się, teraz już z większym przekonaniem.
- To raczej niemożliwe - szepnął, bardziej do siebie niż do niego, przypominając sobie, jak słodko Liar się prezentował z tą bezradną złością na twarzy, błyszczącymi policzkami... i rozbrajającym skupieniem w oczach...
Westchnął tęsknie.
Choć początkowo czuł sie dziwnie na grzbiecie zwierzęcia, trochę nieswojo, niepewny jego reakcji - teraz rozluźnił się już i dopasowując do rytmu jego kroków - pozwolił poprowadzić.
Dosiadając Mandingo, na którym tylko i wyłącznie Liar jeździł, którego on szkolił i trenował - poczuł się nagle jeszcze bardziej z nim związany. Koń reagował na każdy jego ruch, każde napięcie mięśni, każdą prawie myśl... dopasowując tak doskonale do jego ciała, że było to aż niesamowite, jako że - dotąd chodził tylko pod jednym jeźdźcem...
Rozmyślając nad tym, przyłapał się na zastanawianiu, czy i ich ciała, jego i Liara, tak samo dobrze by do siebie pasowały... Czy również potrafili by, spleceni w namiętnych objęciach - poruszać się z taką samą harmonią, w takim samym spójnym rytmie... Dreszcz rozkoszy przeszył go na samą myśl, co wtedy mógłby czuć... i jak bardzo by tego pragnął.
- Orophinie... - głos młodego elfa doszedł go jakby z oddali, ściągając z powrotem ze świata wyobraźni.
- Słucham? - zamrugał powiekami.
- Pytałem, w którą stronę chcesz jechać? - Liar uśmiechnął się rozbawiony.
- Ja... - starszy elf zastanowił się, rozglądając na boki.
Przed nimi droga rozgałęziała się w trzech kierunkach. Jeden z nich prowadził do małej, porośniętej teraz niezapominajkami polanki.
- Tam - wskazał ręką przed siebie, z dziwnym błyskiem w oku - Chcę Ci coś pokazać.
Liar spojrzał na niego zaintrygowany, ale bez chwili namysłu poprowadził Pozitano na wskazaną ścieżkę. Młody ogier przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Wszakże był to pierwszy raz kiedy niósł jeźdźca na grzbiecie - a sprawiał wrażenie, jakby robił to od lat.
Czy to obecność drugiego doświadczonego konia, czy dwójki tak sobie dobrze znanych elfów, czy też po prostu jego spokojny, łagodny charakter - sprawiły iż spacer ten zdawał mu się być czymś najnaturalniejszym na świecie.
- To miejsce... - Orophin uśmiechnął się, gdy wjechali powoli na polanę - ... pewnie i tak nic Ci nie mówi... minęło... - zastanowił się - sześć tygodni i zmieniło się radykalnie... ale to właśnie 'tu' Rumil Cię znalazł - odezwał się miękko.
- Tutaj? - młody elf rozwarł szeroko powieki.
- Tak - zsunął się powoli z konia, klepiąc go łagodnie po szyji - Pamiętasz... cokolwiek?
- Nie - Liar również zsiadł, rozglądając się dookoła zaciekawiony - Tylko zimno... i ciemność. Nie wiem nawet, jak znalazłem się w waszym domu - wyznał wpatrzony w drzewa.
Orophin nie odpowiedział, przypominając sobie nagle jakim bezbronnym i biednym stworzeniem mu się wtedy wydał, gdy go po raz pierwszy zobaczył...
- Ale - Liar usiadł nagle, marszcząc czoło, jakby usilnie się nad czymś zastanawiając. Jak dotąd nie zgłębiał tamtych wspomnień, ale jak się teraz zastanowił... możliwe, że pamiętał więcej niż myślał - Pamiętam... czyjiś głos... szept prawie... i... - dotknął dłońmi własnych ramion - ... i że mnie ktoś obejmował... i ból... który wtedy jakby... ustał... - spojrzał na niego niepewnie, sam zaskoczony - To chyba nie ma większego sensu, prawda? - uśmiechnął się krzywo.
- Nie musi mieć... - odpowiedział Orophin przez ściśnięte gardło. Serce biło mu tak mocno a myśli wirowały w głowie w takim tempie, iż bał się, że zaraz zacznie krzyczeć.
Usiadł powoli obok niego.
- Chcesz jabłko? - spytał nagle Liar, otrząsając się z własnych wspomnień i patrząc na niego z uśmiechem - Gwizdnąłem dwa z kuchni - wyznał rozbrajająco, rzucajac mu jedno z nich, gdy ten zupełnie oszołomiony zdołał skinąć jedynie głową.
- Ups... - sięgnął raz jeszcze do kieszeni - Chyba jedno po drodze zgubiłem - westchnął przewracając oczami - Jak widać Haldir ma rację, nazywając mnie ciągle pokraką... - zakpił sam z siebie.
Orophin uśmiechnął się, czujac lekki zawrót głowy. Myśli młodego elfa pędziły z prędkością stada rozsierodzonych olifantów.
- Na pewno tak nie myśli... - pocieszył go.
- Stale to powtarza... - mruknął kwaśno.
- To jeszcze nie znaczy, że tak uważa. Nie można brać jego słów za pewnik... ciągle coś gada bez sensu... - wzruszył ramionami.
Liar roześmiał się.
- A więc to nieprawda, co mówi że miał w łóżku więcej elfów niż ma lat? - prychnął, przygryzając dolną wargę.
Orophin roześmiał się również.
- No... w to akurat... byłbym w stanie uwierzyć - pokręcił głową - Naprawdę coś takiego Ci powiedział?
- Aha - Liar zdawał się nic sobie z tego nie robić - A ile Haldir ma lat? - zainteresował się nagle.
- Dwieście czterdzieści... siedem. Jest ode mnie...
- Siedem lat starszy... - dokończył za niego z uśmiechem - Tak, wiem -
Rumil mi mówił. Ale... dwieście czterdzieści siedem?! - chwycił się za głowę - Ja chyba nawet nie widziałem naraz tylu elfów razem...
- No... on też ich razem nie... - urwał zamyślony - chyba...
Spojrzeli na siebie rozbawieni, wybuchając nagle głośnym, niepochamowanym smiechem.
- Wyobrażasz ich sobie... - Liar leżał na ziemii, trzymajac się za brzuch - stojących w kolejce, w waszym talanie...
Starszy elf roześmiał się jeszcze głośniej.
- Ty świntuchu! - rzucił w niego jabłkiem.
- Au! - próbując je złapać, Liar uderzył łokciem w leżący nieopodal kamień.
- Oh, przepraszam... nie chciałem - Orophin przysunął się do niego bliżej, poważniejąc nagle.
- Nic się nie stało... - młody elf usiadł, ocierajac wpierw łzy rozbawienia - Jak widzisz... rzeczywiście 'jestem' pokraką... - zakpił.
- To przecież ja w Ciebie rzuciłem - przypomniał mu - Pokaż łokieć... może być stłuczony.
- Nic mi nie będzie - zapewnił szybko, ale pod wpływem jego spojrzenia podciągnął posłusznie rękaw tuniki.
Orophin wziął jego rękę w swoje dłonie, oglądając małe rozcięcie.
- Będzie siniak... - spojrzał mu zażenowany w oczy - Naprawdę mi przykro... - zaczął na nowo.
- Oh, daj spokój! - młody elf wybuchnął śmiechem, który jednak zamarł mu szybko na ustach, gdy ten uniósł jego łokieć do góry i zaczął delikatnie na niego chuchać.
- Złagodzi ból... - szepnął, patrząc na niego ciepło.
Liar z kolei, śledząc te - tak zmysłowe w jego oczach - ruchy jego ust - przeraził się, iż zemdleje z wrażenia.
To... to był... tylko oddech... ledwo wyczuwalny... nawet nie dotyk... a sprawił, iż jego serce oszalało. Oczu nie mógł oderwać od jego twarzy... jego warg... marząc by poczuć to ciepłe, kojące tchnienie na swoich własnych ustach... szyji... klatce piersiowej... brzuchu...
O, nie! Zamrugał nagle oczyma. To już było ponad jego siły.
Orophin może i nie widział w tym nic dziwnego... traktował go w tak naturalny sposób, jak i on sam traktowałby w analogicznej sytuacji Rumila, ale... ale dla niego to... to... było już za dużo.
Zabrał szybko rękę, opuszczajac rękaw.
- J... już nie boli - wyjaśnił, starając się przybrać obojętny ton głosu.
- To dobrze - starszy elf uśmiechnął się, udając że nie widzi jego zakłopotania - Zjedz - podał mu jabłko - Tobie należy się bardziej.
- Taa... nawet go nie złapałem... - prychnął - Poza tym... zabrałem je dla Ciebie...
Orophin kiwnął zabawnie głową.
- No, nie wiem. Wziąłeś dwa jabłka... jedno zgubiłeś... skąd pewność, że właśnie swoje...?
Liar roześmiał się w końcu, rozbawiony tę pokrętną logiką.
- Takie moje szczęście... - mruknął kwaśno - Ale... skoro tak się upierasz... zjedzmy je razem - tak będzie sprawiedliwie... Z resztą - chyba powinniśmy już jechać... - spojrzał w górę, na niebo. Ciemne chmury, które pojawiły się jakby z nikąd - przysłoniły słońce - Zanosi się na deszcz.
- To prawda - starszy elf w zamyśleniu odgryzł spory kawałek soczystego owocu - W domu będą się o nas niepokoić - dodał po chwili.
Twarz Liara nagle stężała, a wesoły jak dotąd wzrok - zemglił się nieznacznie.
- Co się stało? - przestraszył się Orophin, podając mu na wyciągniętej dłoni jabłko.
- Nic... tylko - automatycznie chwycił je, nawet nie zdając sobie sprawy, iż wraz z nim objął swoją ręką palce Orophina - Powiedziałeś 'dom' tak, jakby... a ja... - urwał nagle, niepewny tego, co może wyznać.
- Tęsknisz za 'swoim' domem - domyślił się, czując jak od dotykającej go dłoni Liara przepływa na niego jakieś niesamowite, trudne do opisania ciepło. Niczym wibracje na wodzie.
- Tak... chociaż - westchnął zamyślony - Chyba nie ma już takiego miejsca, które mógłbym w ten sposób nazywać...
- 'Tu' jst Twój dom - szepnął Orophin - I pozostanie nim... tak długo, jak tylko będziesz chciał... - zapewnił go z uśmiechem.
Młody elf spojrzał na niego zaskoczony, czując iż jeszcze chwila, a się poryczy. Wrażenia, dopiero co przecież rozpoczątego dnia - były zbyt intensywne... przygniatały prawie.
- Chodźmy już - Orophin, odczuwając chyba to samo, wstał nagle, spoglądając ponownie w niebo - Inaczej przemokniemy do suchej nitki...
* * *
Deszcz złapał ich w połowie drogi powrotnej, a że - ze względu na to, iż była to pierwsza jazda Orophina - jechali tylko stępem - do domu dotarli tak ociekający deszczem, że aż trudni do rozpoznania.
Nagłe 'schowanie' się słońca dało się odczuć spadkiem temperatury, więc gdy po odprowadzeniu koni do stajni skierowali się w stronę talanu - szczękali zębami z zimna, śmiejąc się jeden z drugiego.
Popołudnie i cały wieczór spędzili w towarzystwie Rumila w bibliotece, przy kominku, opatuleni kocami, popijając gorącą herbatę. Udając, że czyta - Liar pozwolił sobie wrócić myślą do wcześniejszej rozmowy z Orophinem i tego, co sobie tak niespodziewanie podczas niej przypomniał. A mianowicie - tę noc, tyle tygodni temu, gdy kroki Mandingo zaprowadziły ich na obrzeża Lórien.
Teraz, zastanawiając się nad tym głębiej - przekonał się, iż jest w stanie przywołać z zamazanej pamięci dużo więcej. I to nie tyle może obrazów, gdyż całe tamto 'zdarzenie' okryte było całunem ciemności, ale - odczuć... wrażeń... Pamiętał, teraz już całkiem dobrze - cichy, kojący głos... pełen czułości i troskliwości... i ... dotyk. Opiekuńczy i uspokajający... dotyk, który sprawił, iż po raz pierwszy odkąd opuścił... dom - poczuł, że nie jest już na wygnaniu, że... jest tak jak być powinno.
* * *
Gdy, udając się w końcu do łóżek, szli wraz z Rumilem korytarzem - niebieskooki elf spytał go z zaciekawieniem o to, jak jego brat poradził sobie podczas swej pierwszej jazdy.
Liar spojrzał na niego zaskoczony. To miała być na razie tajemnica.
- Spokojnie - uśmiechnął się - Haldir nic nie wie - zapewnił go - A mnie Orophin powiedział.
- Ach... - odetchnął z ulgą. Właśnie ze względu na blondwłosego strażnika nie chciał, by się to wydało.
Gdyby zdażyło się, iż zechciałby im towarzyszyć - mogłoby się to źle skończyć...
- Więc... jak mu poszło?
- Świetnie - odwzajemnił uśmiech - Po prostu świetnie.
- Cieszę się - najmłodszy z braci rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie
- Dobranoc - szepnął, kładac dłoń na klamce swoich drzwi.
- Rumil? - zagadnął go jeszcze Liar z wachaniem, gdy już prawie wchodził do swej komnaty.
- Tak?
- Pamiętasz tę noc... - zawachał się lekko speszony - No, kiedy mnie znalazłeś, na tamtej polanie?
- Mhm - kiwnął głową z uśmiechem.
- A... a pamiętasz, kto mnie wtedy... niósł przez las... do was, do domu?
- Oczywiście - spojrzał na niego, jakby zdziwiony, że jakoś wcześniej nie wypłynęło to podczas żadnej z ich rozmów.
- Kto? - młody elf wstrzymał oddech.
- Orophin... - odpowiedział po prostu. Orophin...
13. Mirkwood demons
- Wczoraj przyszedł list z Mirkwood - rzucił wesoło Haldir - Legolas pisze, że w tym roku przyjedzie na festyn...
- Fajnie - Orophin uśmiechnął się szeroko - Dawno już go tu nie było...
- To prawda. Ostatni raz widziałem go... a tak - na tamtym balu w Puszczy... pamiętasz? - zwrócił się do młodszego brata.
- Hmm... sam bal - niespecjalnie... - przyznał kpiąco - ... a właściwie - to wcale. Ale tę imprezę przed nim... to aż za bardzo... - spojrzeli na siebie porozumiewawczo, wybuchając nagle głośnym śmiechem.
- To było coś... spaliśmy chyba przez dwa dni...
- I to na jednym łóżku... - pokręcił głową - A Legolas... - znowu się roześmiał.
- Ah! Nigdy nie zapomnę, jak się w końcu obudził... jakoś tak wieczorem i zrywając nagle z podłogi zaczął krzyczeć, że ojciec go zakatrupi, jeśli się spóźni na śniadanie... - Haldir otarł łzy rozbawienia - I potem, jak Celeborn wpadł... - urwał nagle, gdy jego wzrok spoczął na najmłodszym bracie.
Siedzieli w trójkę przy stole w jadalni, czekając na pozostałych domowników... a Rumil wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha.
- A Tobie co...? - zdziwił się, widząc jego rozszerzone źrenice i pobladłe usta.
Rumil zamrugał powoli powiekami.
- Czy... czy Legolas pisał, że przyjedzie sam...? - gdy się odezwał głos mu nieznacznie drżał.
- Nie mam pojęcia - blondwłosy strażnik wzruszył ramionami - Ale wątpię, by w tak długą podróż wybrał się bez eskorty... Z pewnością kogoś ze sobą zabierze...
- Pewnie tego zielonookiego elfa... - wtrącił Orophin - Pamiętasz? Przyjaźnili się...
- Tak... - Haldir zastanowił się - Jak on miał na imię? Coś na A... chyba.
- A... A... Avril! - przypomniał sobie w końcu Orophin - Tak, całkiem sympatyczny...
Rumil, patrzący dotąd to na jednego to na drugiego, jakby właśnie wyrwali mu serce i bawili się nim w 'głupiego Jasia', zerwał się nagle od stołu i przewracając krzesło, wypadł jak burza z kuchni.
- A temu, co się stało? - Haldir pokręcił głową, nie mając pojęcia, o co chodzi.
Wymienili spojrzenia, nic nie rozumiejąc.
- Może ma poranne nudności? - zakpił Orophin, udając powagę.
Spojrzeli na siebie ponownie wybuchając śmiechem.
* * *
- Rumil! - Liar, wychodzący właśnie z komnaty został niemal do niej wepchnięty z powrotem przez pędzącego korytarzem niebieskookiego elfa.
Mijajac go - i w ogóle nie zauważając - pchnął drzwi do swojego własnego pokoju, waląc nimi tak mocno, iż odbiły się z hukiem o ścianę, nawet nie kwapiąc się, by je zamknąć.
Liar, który dotychczas nie widział go nigdy w takim stanie - przestraszył się. Z jego oczu... jego spojrzenia... i z całej jego postawy wyzierał taki... ból i smutek, iż nie mógł go tak po prostu zostawić samemu sobie.
Zamiast więc do jadalni, na śniadanie - skierował swe kroki do komnaty starszego elfa i przekraczając jej próg - zamknął za sobą drzwi.
Rumil, jak w transie przemierzający w tę i z powrotem całą jej długość, drgnął lekko na odgłos zatrzaskującego się zamka, a dostrzegając stojącego tuż obok Liara - posłał mu zaskoczone spojrzenie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności.
- Wszystko w porządku? - spytał młodszy elf niepewnie.
- Nie! - krzyknął rozpaczliwie - A wygląda tak, jakby tak było...?!
- Ja... - zaczerwienił się zakłopotany.
- Przepraszam... - Rumil, widząc jego minę zatrzymał się nagle, ciężko łapiąc oddech - To... to tylko... - jego głos załamał się i jakby pod naporem bolesnych myśli - nogi się pod nim ugięły - i tak jak stał - usiadł bezpośrednio na podłodze.
Liar poruszony jego oczywistym cierpieniem, podszedł powoli i trochę niepewnie usiadł obok.
- Co... co się stało? - spytał łagodnie.
- N... nic... tylko... Haldir właśnie powiedział, że... że Legolas przyjedzie na bal... i... - urwał.
Młody elf drgnął mocno na dźwięk imienia blondwłosego księcia, ale na szczęście zajęty własnymi myślami Rumil w ogóle tego nie zauważył.
- Nie... nie lubisz Legolasa? - spytał cicho, starając się usilnie zrozumieć, co go tak wyprowadziło z równowagi.
- Ależ skąd! - roześmiał się nagle, trochę histerycznie - Nie o to chodzi...
- A o co?
- O to, że... że z nim prawdopodobnie przyjedzie... ktoś... kto... - urwał ponownie.
- Jego ojciec?
- Thranduil? - zmarszczył brwi - Nie, skąd... to znaczy - nie wiem... ale chyba nie...
- Więc kto?
- Taki... jeden elf... jego najbliższy... - nie dokończył.
- Avril! - wyrwało się Liarowi z nagłym błyskiem zrozumienia w oczach.
- Znasz go? - Rumil aż rozdziawił usta ze zdziwienia, a policzki pokryły mu się purpurą.
- Nie... to znaczy - tak... - teraz to on poczuł się, jak w pułapce - Kie... kiedyś miałem okazję... go poznać - uciekł wzrokiem w bok.
Starszy elf patrzył na niego jak w obraz, nawet nie zdając sobie sprawy, iż właśnie po raz pierwszy usłyszał z jego ust, coś dotyczące jego - jak dotąd okrytej tajemnicą - przeszłości.
- I... i co o nim sądzisz? - spytał z udawanym spokojem.
- Ja... - odetchnął z ulgą, gdy Rumil przeszedł do porządku dziennego nad tą 'nowością' - jak już mówiłem - spotkałem go tylko raz... ale z tego, co pamiętam... jest miły, wesoły... i bardzo ładny... Ma takie niesamowite...
- ... zielone oczy - dokończył za niego, uśmiechając się nagle - Tak, wiem... - zapatrzył się w pusty kominek.
- Czy... czy wy...? - Liar uniósł pytająco brwi.
- Nie! To znaczy... tak... ale... - starszy elf zaczerwienił się - To było... - wstał nagle, wzdychając ciężko - Chyba nie chcesz tego słuchać...
- Wręcz przeciwnie - spojrzał na niego z ziemi - Jeśli tylko Ty chcesz o tym mówić... to ja chętnie posłucham...
- To długa historia... - pokręcił głową, podchodząc do nocnej szafki i wyciągając z niej butelkę mocnego wina.
- Mamy czas... - Liar uśmiechnął się nagle - Opowiadaj! - zachęcił go.
* * *
~Mirkwood, dwa lata wcześniej~
- Goście z Lórien przyjechali! - zaanonsował młody, ciemnowłosy elf, dygając lekko.
- Tak... tak... wprowadź ich - polecił łaskawie Thranduil, machnąwszy niedbale ręką.
- Ada! - Legolasowi uśmiech zamarł na ustach. Oburzony spojrzał na ojca, który nie kwapił się nawet by wstać zza biurka.
- Słucham? - zdziwił się, niewinnie mrugając powiekami.
Młody książę uniósł wymownie brwi.
- No idę... już idę... - westchnął ciężko, odsuwając krzesło - Nie dramatyzuj tak... - posłał mu kpiące spojrzenie.
Legolas potrząsnął tylko głową, kręcąc się niecierpliwie przy drzwiach.
Na dziedzińcu przed pałacem uformował się mały oddział straży ze Złotego Lasu. Elfy, wciąż jeszcze na koniach, z zaciekawieniem rozglądały się po nowym otoczeniu, zdziwione trochę przedłużającym się czekaniem.
Gdy jednak drzwi się w końcu otworzyły i ukazał się w nich sam król Mrocznej Puszczy wraz ze swym młodym synem, omal nie pospadali z wrażenia...
Thranduil jednakże nie zaszczycił ich nawet jednym spojrzeniem, zbyt zaskoczony widokiem ich dowódcy.
- Celeborn? - szczęka mu prawie o ziemię nie uderzyła - Co Ty tu, u licha robisz?! - wydarł się niegrzecznie, a Legolas doszedł do upiornego wniosku, iż lepiej by zrobił, gdyby pozwolił mu zostać we własnej komnacie. Taki wstyd!
Pan Lorien, zupełnie jednak nie zrażony tak... niestosownym 'przywitaniem' zsiadł powoli z konia, podchodząc do niego z gracją.
- To wielkie szczęście widzieć Cię w dobrym zdrowiu, mój królu... - zaczął głośno, po czym zniżając głos tak by tylko blondwłosy elf go słyszał dodał - Po Twoim ostatnim liście... a zwłaszcza jego zakończeniu : "Nie chcę Cię więcej widzieć w Puszczy, więc nie pokazuj mi się lepiej na oczy..." - zacytował z kpiną w głosie - Doszedłem do wniosku, iż jesteś w 'wielkiej' potrzebie, więc postanowiłem przyjechać...
Thranduil zamarł na chwilę, nie wierząc własnym uszom. Zaraz jednak, dostrzegając prowokacyjny błysk w oczach srebrnowłosego Lorda - uśmiechnął się przewrotnie.
- Legolas! - kiwnął ręką na syna - Zajmij się gośćmi... i dopilnuj wszystkiego... - nie odrywając wzroku od Celeborna, zaprosił go gestem do środka - I... nie przeszkadzaj mi przez najbliższy czas...
- Ależ... Ojcze! - młody książę aż poczerwieniał z gniewu.
- Oh, nie rób mi wstydu... - rzucił protekcjonalnie - 'Ja?! - Tobie?!' - wściekł się w myślach - Porozmawiamy później... - po czym kierując się do drzwi pociągnął Celeborna za sobą.
Oniemiały książę rozłożył jedynie bezradnie dłonie. No tak, czego innego mógł się właściwie spodziewać...?
- Hej! - znajomy głos wyrwał go z zamyślenia.
- O... jesteś - ucieszył się niekłamanie - Szukałem Cię cały ranek...
- Przepraszam - Avril machnął ręką - Musiałem... - urwał - Gdzie król...? - obrzucił spojrzeniem straże z Lórien i pusty dziedziniec.
Legolas wzruszył ramionami.
- Poszedł się bzykać z Celebornem... - odpowiedział po prostu, a młody elf aż rozdziawił usta ze zdumienia - Pomóż mi ich przywitać.
- Żartujesz...? - Avril zaczął się śmiać - Naprawdę...? To znaczy - pewnie, że Ci pomogę, ale...
- Nic nie mów... przynajmniej mamy go z głowy... - uśmiechnął się nagle - O, jest Haldir... chodźmy!
* * *
Wypatrywali gości z Lórien już od tygodnia. Z powodu wybuchowego temperamentu Thranduila i jego trudnych do przewidzenia zachowań obce elfy niezwykle rzadko ośmielały się przyjeżdżać do Mrocznej Puszczy. Dlatego też - każde odwiedziny były nadzwyczaj mile widziane. Zwłaszcza dla dwójki młodych elfów, dla których jedynym urozmaiceniem były i tak nieczęste wyprawy do osady ludzi... gdzie jednakże trudno było o jakiekolwiek ciekawe towarzystwo.
Z tego też powodu goście ze Złotego Lasu mogli liczyć na naprawdę 'gorące' powitanie. Idąc, tuż za rozemocjonowanym Legolasem, Avril pozwolił sobie rzucić okiem na nowo przybyłe elfy.
Dwa oddziały, jeden pieszych, drugi konnych łuczników, za zgodą swoich dowódców momentalnie zajęły się rozlokowywaniem. Haldir, jako kapitan straży, widząc zbliżającego się doń księcia uśmiechnął się szeroko.
Avril, choć spotkał go dotąd tylko raz - rozpoznał go bez problemu.
Mimo iż ubrany tak samo, jak i pozostałe elfy, tak samo piękny i dostojny - wyróżniał się na ich tle, bijąc aż po oczach blaskiem arogancji i pewności siebie.
Teraz również, z drapieżnym błyskiem w oczach, nie odrywając spojrzenia od Legolasa, zeskoczył lekko z konia, podając wodze stojącemu obok młodszemu elfowi. 'Wrodzona doskonałość' - pomyślał kpiąco Avril, ześlizgując wzrok z niego na drobną ciemnowłosą postać.
W następnej sekundzie dumny kapitan stał się jedynie mglistym wspomnieniem.
Miał oto bowiem przed sobą najpiękniejszą istotę, jaką w życiu widział i wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie...
Wielkie, błękitne niczym niebo o poranku oczy... mały, lekko piegowaty nosek... czarne brwi oraz rzęsy i takież piękne, spływające lśniącą kaskadą włosy - sprawiły, iż jego serce padło zwyczajnie na kolana...
Stał tak nieruchomo, tuż obok witającego gości księcia, gapiąc się z niekłamanym zachwytem w oczach i zastanawiając, jak ma mu zakomunikować, iż właśnie się zakochał...?
Wzroku nie mogąc oderwać od tego - chłopca stajennego, jak się domyślał - jako że powierzono mu pod opiekę aż dwa konie - poczuł nagle, jak coś kłuje go w boku.
I nie było to bynajmniej serce.
- Avril! - Legolas po raz kolejny szturchnął go łokciem pod żebra - Pamiętasz Haldira...?
- Oczywiście... - zerknął na blondwłosego strażnika - Witaj... - skinął lekko głową.
- I jego brata, Orophina... - Legolas dalej dokonywał prezentacji.
- Tak... miło mi - rzucił trochę nieprzytomnie, gdyż niebieskooki stajenny podszedł właśnie do nich bliżej, wbijając wzrok w swojego kapitana.
Avril aż usta rozdziawił ze zdziwienia, gdy młody elf z gniewnym wyrazem twarzy stanął za Haldirem, kopiąc go boleśnie w kostkę.
- Nie jestem Twoim służącym... - prychnął oburzony, wciskając mu z powrotem wodze do ręki.
Ten, zupełnie niezrażony jego niesubordynacją, uśmiechnął się tylko, przyciągając go bliżej.
- Widzę, że traktujesz braci z takim samym... uczuciem, jak wszystkich pozostałych... - książę wybuchnął śmiechem - A już myślałem, że tylko mnie spotyka taki zaszczyt... - zakpił lekko.
Haldir uśmiechnął się również.
- Avril - zwrócił się do niego Legolas - Wy się jeszcze nie znacie - wskazał na ciemnowłosego elfa - To jest Rumil, najmłodszy brat kapitana Lórien.
- Miło mi - szepnął, patrząc na niego ciepło.
- Mnie również - Rumil speszony nieznacznie jego intensywnym spojrzeniem zaczerwienił się rozkosznie.
- Pewnie jesteście zmęczeni podróżą - ciągnął dalej książę, przywołując jednego ze swoich podwładnych - Haldirze - Seaniel wskaże Twoim ludziom komnaty i zajmie się końmi - wyciągnął do niego dłoń - A ja zaprowadzę was do przygotowanych już komnat.
Kąpiel i odpoczynek na pewno dobrze wam zrobią. Chodźcie. Na wieczór zaplanowaliśmy... - ciągnął dalej, prowadząc ich za sobą... lecz dalsze jego słowa odbiły się jedynie głuchym echem w sercach dwójki najmłodszych elfów, których myśli już od pierwszej chwili zdominowane zostały przez zupełnie inne uczucia.
* * *
- Kto to jest, ten Avril? - Rumil przebierając się w przydzielonej im komnacie, zagadnął stojącego w łazience Orophina.
- Najlepszy przyjaciel Legolasa - jego słowa zagłuszył trochę szum wody w umywalce - A co?
- Nic... tylko - tak dziwnie się na mnie patrzył na dziedzińcu... jakbym miał coś na nosie, albo co...
- Zapewniam Cię, iż nic takiego nie miałeś - roześmiał się - Może mu się spodobałeś... - zakpił z uśmiechem.
- Tak... tak myślisz...? - Rumil rozwarł szeroko powieki, czując jak nieznany mu wcześniej dreszcz przebiega jego ciało.
- Skąd mam wiedzieć... tak tylko powiedziałem - potrząsnął głowa, zrzucając z siebie podróżną tunikę - Nawet nie zauważyłem, by Ci się przyglądał...
Młody elf westchnął.
- Może mi się tak tylko wydawało - usiadł ciężko na łóżku, zdając sobie nagle sprawę, iż tak naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby jego przypuszczenia okazały się prawdziwe.
- Jest bardzo ładny, prawda?
- Kto? - Orophin wyłonił się w końcu z łazienki.
- A o kim niby cały czas rozmawiamy?! - prychnął gniewnie Rumil. Zaraz jednak ściszył głos - Avril.
- A... on... Rzeczywiście, nie jest zły. Choć... wydaje mi się, iż z Legolasem nie miałby szans...
- Legolasem? Ależ on jest blondynem! Jak Haldir - skrzywił się komicznie - Źle mi się kojarzy...
Starszy elf wybuchnął śmiechem.
- Masz rację - jeden taki wystarczy na całe życie - wciągnął czyste spodnie.
- I... ma takie... niesamowite, zielone oczy... - ciągnął dalej Rumil, przywołując w myślach twarz puszczańskiego elfa.
- Kto? Legolas? - zdziwił się Orophin, na nowo nic nie pojmując.
- Nie, nie Legolas - przewrócił wymownie oczami, patrząc na niego, jak na kogoś niespełna rozumu - Avril.
- Jeju... - westchnął ciężko - Nawijasz o nim i nawijasz, a nawet go nie znasz... Lepiej byś się w końcu przebrał... i tak już jesteśmy spóźnieni...
- Spóźnieni? - zdziwił się - A dokąd idziemy?
Orophin zamknął na chwilę powieki, wzdychając głośno przez nos.
- Idę. Zanim stracę cierpliwość i wyrzucę Cię przez balkon - spojrzał na niego kręcąc głową - Komnata Legolasa. Ósma wieczór - uśmiechnął się kwaśno - A jak dla Ciebie: z na tyle małym opóźnieniem, jak to tylko możliwe...
* * *
- Nasz nowy kucharz leci na Orophina...
- Haldir!
- No co? - blondwłosy elf udał zdziwienie - Pytał, co u nas słychać, więc mówię...
Legolas wybuchnął śmiechem.
- Chyba nie o takie 'nowości' mu chodziło... - spojrzał na niego kwaśno, po czym zwrócił się do księcia - Lepiej nie zadawaj mu więcej żadnych pytań... bo widzisz, co z tego wynika...
- Wybacz... - jednym łykiem opróżnił puchar z winem - ... ale już w bardziej niewinny sposób spytać nie mogłem... Choć - pokręcił zdegustowany głową - powinienem się już przyzwyczaić, że Haldir wszystko potrafi sprowadzić do seksu... Taka już jego nikczemna natura... - zakpił ze śmiechem, uchylając się gdy starszy elf rzucił w niego poduszką.
- Nikczemna to jest ta Twoja udawana niewinność... - dociął mu, mrużąc oczy.
- Skąd wiesz, że 'udawana'? - spytał prowokująco.
- Nie wiem... mam jednak taką nadzieję... - uniósł kusząco brwi.
- Haldir... - jęknął Orophin, przewracając oczami - Kiedy w końcu zrozumiesz, że 'jego' nie uda Ci się zaciągnąć do łóżka...? - upił ostatni łyk wina, odrzucając pustą butelkę za siebie - Biedny książę może i jest trochę... niegramotny, ale nie aż tak, żeby dać Ci się uwieść... - zapewnił go z udawaną powagą.
- Dziękuję Ci bardzo! - zdążył wychrypieć Legolas nim dostał takiego ataku śmiechu, że łzy pociekły mu po policzkach.
- Skoro tak twierdzisz... - zakpił Haldir, przyglądając się z zastanowieniem młodemu księciu, którego śmiech przeszedł właśnie w czkawkę.
Pili już od godziny, w komnacie Legolasa, wygłupiając się i wspominając 'dawne' czasy. Nie widzieli się od kilkunastu miesięcy i teraz właśnie zamierzali to sobie odbić. Siedzieli wprost na miękkim dywanie, tuż przy kominku, którego rozpalenie jakoś umknęło ich uwadze...
- Gdzie jest Avril...? - Rumil, leżący dotąd na łóżku Legolasa, wpatrując się trochę już nieprzytomnie w sufit, zdołał jakoś obrócić się na brzuch.
Choć spóźniony, zdążył wlać w siebie prawie całą butelkę wina.
- Spó...źni się - blondwłosy elf uspokoił się na tyle, by móc mu w miarę składnie odpowiedzieć - Mówił... że się spóźni...
- Aah... - ziewnął, podnosząc się do pozycji siedzącej. Był zmęczony, nie tylko długą podróżą, ale i wrażeniami minionego dnia. Przyszedł tu tylko i wyłącznie w nadziei, że znów zobaczy tego zielonookiego elfa... ale czekanie przedłużało się niemiłosiernie... a jemu oczy same zaczynały się kleić - To ja już pójdę spać... - wstał trochę chwiejnie z łóżka - Bo mi się... spać chce...
- Połóż się tutaj - poradził mu Haldir, otwierając nową butelkę - My i tak się na razie nie kładziemy...
- Nie chcem. Wolę iść do nas - potarł piąstkami oczy.
- A trafisz...? - zaniepokoił się Legolas, biorąc od Orophina papierosa - W tych korytarzach nawet mój ojciec się czasem gubi... - roześmiał się - Zwłaszcza, gdy jest w taki stanie, jak Ty teraz...
- Poradzę sobie... - Rumil chwycił się asekuracyjnie klamki.
- No, jak tam chcesz - spojrzał na niego z uśmiechem - A... jak spotkasz Avrila... to powiedz mu, żeby się pośpieszył, dobrze? - poprosił.
- Mhm... - zdążył wymruczeć, zanim drzwi komnaty otworzyły się nagle, pozbawiając go stabilnego podparcia.
Przewróciłby się, bardziej chyba z zaskoczenia niż samego impetu, gdyby czyjeś silne ramiona, nie złapały go w ostatniej chwili, przytrzymując w pionie.
- Ostrożnie, Lirimaer... - usłyszał cichy szept, tuż koło swojego ucha, a unosząc głowę wyżej ujrzał dwie pary pięknych, zielonych oczu, wpatrzonych w niego z uśmiechem.
Zamrugał zdziwiony powiekami. No - jedną parę.
Uśmiechnął się również, trochę nieśmiało i niepewnie.
- O, jesteś! - ucieszył się Legolas - Długo kazałeś nam na siebie czekać...
- Przepraszam, ale...
- Rumil właśnie szedł Cię szukać... - ciągnął dalej książę, przysłaniając usta dłonią, gdyż czkawka powróciła mu właśnie na nowo.
- Tak...? - przeniósł wzrok z powrotem na niebieskookiego elfa, cały czas nie wypuszczając go z objęć.
- Ja... hm... - zastanowił się - Ja chciałem iść spać... - przypomniał sobie w końcu - ... do siebie.
- Aha... Zaprowadzić Cię? - spytał miękko - Sam możesz nie trafić...
Nie patrząc mu w oczy, skinął lekko głową, rumieniąc się przy tym słodko.
- Dobrze więc - pokierował nim powoli na korytarz - Zaraz wrócę - odezwał się do trójki roześmianych elfów, przymykając za sobą drzwi.
Ostatnie, co usłyszał to śpiewny głos swojego przyjaciela, ściszony do poufałego szeptu.
- No, Orophinie... to teraz opowiedz nam, jak było z tym... kucharzem...
* * *
Już na korytarzu, gdy Avril wypuścił go w końcu z objęć - Rumil zachwiał się nieznacznie.
- Mam Cię zanieść...? - spytał rozbawiony, patrząc mu czule w oczy.
Młodszy elf roześmiał się.
- Nie, nie... pójdem sam... - zapewnił go, chwytając się oburącz jego ramienia.
- Szkoda... - szepnął cicho, zbliżając usta do jego ucha - Chodźmy więc...
Zarumieniony Rumil spojrzał speszony na własne dłonie, pozwalając mu się prowadzić.
Kręciło mu się w głowie i podłoga lekko wirowała pod nogami, utrudniając chodzenie... ale nie był w stanie stwierdzić, czy to od wypitego wina, czy też obecności Avrila i jego cichych słów.
- Bardzo duży ten pałac... - wymruczał sennie, gdy szli powoli do jego komnaty.
- To prawda - uśmiechnął się w odpowiedzi - I bardzo łatwo się w nim zgubić. Ale... jak już tu trochę pobędziesz - przyzwyczaisz się.
- Nie wiem... jak długo tu zabawimy... - odpowiedział, wzdychając - To wszystko zależy od Hal... - urwał nagle, gdy wkroczyli do sali 'tronowej' - Oooo! Co to takiego? - stanął jak wrośnięty w podłogę.
- Gobelin - wyjaśnił z uśmiechem Avril, rozbawiony jego zachowaniem.
- Ale ładny... - zachwiał się trochę, unosząc głowę do góry, by móc go objąć wzrokiem w całości - To... to król Thranduil...? - spytał, wskazując na pięknego elfa w lśniącej zbroi, dosiadającego wielkiego, karego rumaka.
- Tak, to on. Na polu walki, podczas jednej z bitew Pierwsze Ery...
- Ach... nie wiedziałem, że ktoś może aż 'tak' wyglądać... - zachwiał się ponownie, więc Avril asekuracyjnie stanął za nim, obejmując go w pasie.
- Potrafi robić wrażenie... - zmarszczył czoło, lekko się uśmiechając - Jak mu się oczywiście chce... - dodał kpiąco.
Gdy w końcu nasycili oczy pięknym gobelinem, Avril poprowadził go dalej, wciąż obejmując w talii, aż doszli do drzwi jego komnaty.
- To tutaj - uśmiechnął się, zwalniając uścisk.
- Dziękuję - szepnął sennie, obracając się do niego twarzą - Sam bym pewnie nie trafił... - spojrzał na niego ciepło, kiwając trochę niepewnie głową.
Przez chwilę mierzyli się w ciszy wzrokiem, nie bardzo wiedząc, co chcą i co mogą powiedzieć.
- Ale masz ładne te oczy... - uśmiechnął się Rumil, któremu alkohol zawsze rozwiązywał język - W ogóle to... cały jesteś ładny, ale... - zmarszczył brwi w skupieniu.
Avril choć słyszał podobne komplementy już z jakieś tysiąc razy - w tej chwili poczuł, że zaczyna się rumienić.Lekko wstawiony i śpiący Rumil przedstawiał sobą niezwykle rozczulający widok.
- ... ale te Twoje oczy... - ciągnął dalej - są takie... takie... zielone... - roześmiał się nagle, rozbawiony swoją 'spostrzegawczością' - Chyba muszę iść spać... - westchnął.
- Chyba tak - zgodził się z nim starszy elf, walcząc z impulsem, by go nie przytulić raz jeszcze - Dobranoc... słodkich snów... Lirimaer.
Do zobaczenia jutro.
14. Lirimaer
Nazajutrz, śpiącego wciąż głęboko Rumila, obudziło dyskretne pukanie do drzwi.
- Orophin... - mruknął na wpół przytomnie - Idź otworzyć, ktoś puka.
Odpowiedziała mu cisza, a po chwili odgłos powtórzył się. Zaskoczony młody elf podniósł powoli głowę. Komnata była pusta. Zarówno łóżko Haldira, jak i ta część posłania, na której miał spać Orophin - były nietknięte. Nie bardzo wiedząc, co się dzieje - przetarł dłońmi zaspane wciąż oczy. Pukanie, teraz już trochę głośniejsze, rozległo się po raz trzeci.
- Proszę - odezwał się w końcu, przygładzając potargane włosy.
- Dzień dobry - powitał go od progu młody, jasnowłosy służący - Panicz Avril prosił, by to Tobie przynieść... - wyjaśnił, kładąc na stoliku obok, zastawioną jedzeniem tacę.
- Śniadanie do łóżka? - spytał z uśmiechem, rumieniąc się na samo wspomnienie zielonookiego elfa.
- Obiad raczej - pokręcił rozbawiony głową - Właśnie minęło południe - podszedł do okien, rozsuwając ciężkie zasłony. Komnatę zalały ciepłe promienie słońca.
- Ojej... - zdziwił się Rumil, marszcząc czoło - Nie miałem pojęcia, że tak długo spałem... - przeciągnął się z wdziękiem.
- Nie budziłem Cię rano... - służący podszedł z powrotem do łóżka - bo panicz Avril mówił, iż na pewno będziesz chciał się wyspać po podróży... ale teraz na pewno już zgłodniałeś, więc postanowiłem przynieść Ci posiłek...
- Dziękuję, to bardzo miło z Twojej strony - uśmiechnął się do niego szeroko.
- Nie ma za co - zadowolony z pochwały, dygnął lekko nogą - Czy mogę zrobić dla Ciebie coś jeszcze?
- Nie, nie - dziękuję - wstał powoli, odsuwając pościel na bok.
Młody elf skinął więc głową, kierując się do wyjścia.
- Aa... - zatrzymał go jeszcze Rumil - Czy pa... - ugryzł się w porę w język - Czy Avril mówił coś jeszcze? - spytał niby to obojętnym tonem.
Blondwłosy służący spojrzał na niego domyślnie, przygryzając dolną wargę.
- Tak. Prosił, by Ci przekazać... ale tylko, jeśli się o to spytasz - dodał od razu, z szelmowskim błyskiem w oku - Że będzie w sali balowej... pomagał rozwieszać ostatnie dekoracje... więc jeśli masz ochotę... to... - uśmiechnął się raz jeszcze, znikając momentalnie za drzwiami.
* * *
Spędzili razem całe popołudnie.
Mimo iż w przygotowaniach do balu, rozwieszaniach lampionów i dekoracji zaangażowany był cały dwór, więc nikt nie narzekał na nadmiar obowiązków, traktując to zajęcie bardziej jak zabawę niż pracę
- Avril chciał pomóc również.
Zawsze lubił podczas przyjęć obserwować wrażenie, jakie robią one na gościach, wiedząc iż on sam również przyczynił się do ich ozdobnego wyglądu.
Poza tym, ani on ani Legolas nigdy nie wywyższali się ponad innych z powodu swego statusu czy racji urodzenia - zawsze chętnie pomagając w szeregu różnorakich czynności.
Książę co prawda, tak jak i dwójka starszych kapitanów z Lórien, nie był chwilowo w stanie brać udziału w czymkolwiek, co wymagałoby otwartych oczu i minimalnej przytomności umysłu - ale on sam był jak najbardziej za.
Zwłaszcza, gdy Rumil przyłączył się do niego z ochotą.
Rozwieszanie lampek, kotylionów, gałązek jemioły oraz bukiecików kwiatów, nie było zajęciem zbyt absorbującym, tak że bez problemu mogli w tym samym czasie rozmawiać, poznając się nawzajem.
Rumil, który tak naprawdę nie bardzo zdawał sobie sprawy, co właściwie do Avrila czuje - poza oczywiście tym, iż coś go do niego niezaprzeczalnie ciągnie... - z rosnącym zainteresowaniem obserwował, jakim uwielbieniem dażą go elfy z Mrocznej Puszczy.
Gdziekolwiek by się nie pojawił, cokolwiek by nie powiedział - wszędzie witały go uśmiechy i radosne spojrzenia.
Każdy chciał być blisko niego, pomagać mu, rozmawiać z nim i żartować. Jasne było, iż nie ma w pałacu ani jednej osoby, która by go nie szanowała i podziwiała, co przy jego - jakże przecież młodym wieku, było zasługą nie lada.
Rumilowi, początkowo bardzo imponowało to zainteresowanie i niekłamana życzliwość - po jakimś czasie jednakże natłok osób wokół nich zaczął powoli przeszkadzać.
Co rusz ktoś wchodził między niego i Avrila, zagadując go, prosząc o radę, pytając o zdanie...
Zwłaszcza grupka młodych służących, chichoczących wciąż i flirtujących z zielonookim elfem zaczął go denerwować.
Na ogół przyjaźnie i serdecznie nastawiony do innych, zawsze uśmiechnięty i miły - gdy poczuł pierwsze zdradliwe ukłucia zazdrości - postanowił zrobić sobie przerwę. Zostawiając zajętego rozmową elfa na sali, wymknął się niepostrzeżenie i lawirując przez korytarze udał się w kierunku komnaty Legolasa, chcąc sprawdzić czy jego bracia zdążyli wreszcie wytrzeźwieć.
Bez szumiącego w głowie wina trafił na miejsce bez problemu i nie przejmując się pukaniem - uchylił ostrożnie drzwi.
Mimo iż spodziewał się 'podobnego' widoku - to to, co ukazało się jego oczom - przerosło jego oczekiwania.
Aż wciągnął głęboko powietrze, mrugając z niedowierzaniem.
Pokój zawalony był pustymi butelkami, story zasłonięte, a niebieskawy dym unosił się pod sufitem. Na wielkim, otoczonym baldachimem łóżku spali obaj jego bracia, w pełni ubrani i zupełnie nieprzytomni.
Orophin - na plecach, Haldir - na brzuchu, obejmując namiętnie jego nogi, z głową na jego kolanach.
Legolas zaś - w żadnym wypadku nie z powodu braku miejsca, gdyż łoże to mogłoby pomieścić cały szwadron elfów - leżał skulony na podłodze, przytulony mocno do oparcia przewróconego krzesła.
Rumil pokręcił głową zdegustowany, wzdychając ciężko przez nos. Nawet, jeśliby udało mu się ich obudzić - w co bardzo wątpił - to i tak z całą pewnością nie byliby w stanie choćby udawać trzeźwych, a bal miał się odbyć już za kilkanaście minut.
Król się wścieknie, gdy przy witaniu gości zabraknie jego syna...
- Bez zmian, prawda? - wyrwał go z zadumy cichy głos.
Obrócił się zaskoczony. Tuż obok niego stał Avril, uśmiechając się kpiąco.
- Gdy rano do nich zajrzałem - tak właśnie wyglądali - ciągnął dalej z westchnieniem - I z tego, co widzę nie są teraz ani trochę bardziej trzeźwi, niż byli wtedy...
- Chyba... powinniśmy coś zrobić... by ich obudzić - Rumil przymknął powoli drzwi - Niedługo bal...
- To prawda... chyba powinniśmy 'coś' zrobić - Avril przysunął się do niego bliżej, patrząc mu czule w oczy.
- Pójdę po wiadro z zimną wodą... - zakpił młodszy elf, uśmiechając się w duchu. Ciekawe, co powie Haldir na metody, które sam, z takim upodobaniem stosował, gdy tym razem strony się odwrócą...
- Myślę, że to nie będzie konieczne... - szepnął z uśmiechem.
Cały dzień oczu nie mógł od niego oderwać i tylko tłum na około powstrzymywał go przed rzuceniem się na niego bez chwili wahania.
Był za to niezmiernie wdzięczny, gdyż tak naprawdę młody elf nie wykonał żadnego gestu, który pozwoliłby mu wierzyć, iż na takie jego zachowanie nie uciekłby z krzykiem przerażenia.
Nadzieja wstąpiła w jego serce dopiero wtedy, gdy dostrzegł zazdrość i smutek w jego oczach, gdy nagabywany przez młode elfki - zostawił go samego.
Teraz jednakże - nikt im nie przeszkadzał...
- Dlaczego tak szybko wyszedłeś? - spytał cicho - Znudziło Ci się już moje towarzystwo...? - zmrużył kpiąco oczy.
- Nie - zapewnił go, rumieniąc się nieznacznie - Tylko... ja... - nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
- Stęskniłem się za Tobą... - szepnął zupełnie niespodziewanie i pochylając się do przodu - pocałował go delikatnie w usta.
Pocałunek był krótki... czuły i słodko niewinny. Ich wargi połączyły się tylko na chwilę, ledwie się dotykając, a i tak młody elf omal się nie przewrócił z wrażenia.
Stojąc tak, z pałającymi policzkami i oszalale bijącym sercem - spojrzał na Avrila z szeroko rozwartymi powiekami.
- Wybacz - szepnął, dotykając dłonią jego policzka - Nie mogłem się oprzeć... - uśmiechnął się do niego ciepło - To się więcej... nie powtórzy... - obiecał cicho, po czym przysuwając się do niego na nowo - pocałował go raz jeszcze.
Tym razem już mocniej i namiętniej, obejmując go przy tym w pasie i zamykając w silnym uścisku ramion.
Usta Rumila smakowały tak, jak to sobie wyobrażał - słońcem... słodyczą liści i delikatnością wiatru... po prostu cudownie.
Nie wiedział, czy robi dobrze, czy za bardzo nie przyśpiesza spraw... czy go nie przestraszy... jedyne, co kołatało w jego sercu - to to, że go właśnie całuje i że gdyby to zależało od niego - robiłby to już do końca życia...
Gdy łaknienie oddechu sprawiło, iż ich usta w końcu się od siebie oderwały - spojrzał na młodego elfa z nieśmiałą nadzieją w oczach.
- Lirimaer... - szepnął cicho, pocierając czubkiem nosa jego czoło.
Rumil, choć z początku trochę zdezorientowany i niepewny tego, co się dzieje - spojrzał na niego z rozczulającą bezbronnością, wyrażając oczami to wszystko, czego w słowa ubrać nie potrafił. Jego dłonie, spoczywające dotąd na przedramionach starszego elfa, powędrowały powoli w górę, obejmując go za szyję i nie pozwalając się odsunąć.
Tym razem to on go pocałował... wciąż jeszcze trochę niepewnie i nieśmiało... ale z ogromnym uczuciem i przyzwoleniem. Avril uśmiechnął się radośnie na ten pocałunek, mrucząc z zadowolenia.
- Mój... piękny... - szepnął cicho, okrywając delikatnymi pocałunkami jego twarz, powieki, policzki i skronie.
Przyciskając go mocniej do ściany, naparł na niego całym ciałem, łącząc w jedno nie tylko oddechy, ale także ramiona i biodra. Rumil jęknął głośno, gdy jego gorące wargi przesunęły się niżej, pieszcząc wrażliwą skórę jego szyi i karku.
- A... Avril - wyszeptał wprost do jego ucha, odchylając głowę do tyłu i obejmując go jeszcze mocniej.
Odnajdując ustami na nowo jego wargi, gładząc jego włosy i ocierając się pieszczotliwie o jego uda - starszy elf doszedł do wniosku, iż jeszcze chwila a weźmie go tu i teraz, na tej ścianie, nie przejmując się zupełnie tym, iż w każdym momencie ktoś może nadejść...
Jakby dla potwierdzenia jego obaw - dokładnie w tej samej chwili rozległ się tuż za ich plecami pełen zakłopotania głos.
- Ekhm... Nie chcę przeszkadzać... - zaczął Celeborn, patrząc z uśmiechem na dwa młode, całkowicie zajęte sobą elfy - ... ale niedługo bal i... ktoś będzie musiał przywitać gości... więc...
- Yy... my... - zaczął okropnie speszony Rumil, nie śmiejąc nawet spojrzeć dostojnemu Lordowi w oczy.
- Tak widzę... - roześmiał się, rozbawiony jego zakłopotaniem - Ale ja chciałem tylko się was spytać, czy nie wiecie może, gdzie jest Legolas...?
- On... nie nadaje się... chwilowo do niczego.. - wyjaśnił Avril, marszcząc czoło - A gdzie król Thranduil?
Tym razem to Celeborn wyglądał na speszonego.
- On również... chwilowo... nie bardzo... - zaciął się - A Haldir? Może on by mógł...?
- Raczej nie... - posłał mu przepraszające spojrzenie.
- Orophin...? - spytał z nadzieją w głosie.
Avril tylko pokręcił przecząco głową.
Srebrnowłosy elf westchnął zrezygnowany.
- W takim razie... choć robię to z ciężkim sercem... muszę was prosić o pomoc... - wzruszył lekko ramionami - Ja także jestem tu tylko gościem... i trochę mi nie wypada samemu otwierać bal. Dobrze by było, gdybyście się przyłączyli...
- Ależ oczywiście... - Avril uśmiechnął się do niego ze zrozumieniem - I... przepraszam, że to tak wyszło... - kiwnął głową w stronę komnaty młodego księcia.
- Nic się nie stało - Celeborn odetchnął z ulgą - I dziękuję... jesteś bardzo miły... - puścił do niego oko - No... ale Rumil zawsze miał doskonały gust... - dodał rozbawiony.
Gdy najmłodszy z braci kapitana jego straży spłonął krwistym rumieńcem - roześmiał się głośno.
- Idźcie sie teraz przebrać - poradził im - a za jakieś półgodziny spotkamy się w holu, dobrze?
- Oczywiście - Avril skinął lekko głową, wypuszczając w końcu speszonego wciąż elfa z objęć i w zamian chwytając go za rękę - Będziemy gotowi - zapewnił go.
- Cieszę się - posłał im ostatni konspiracyjny uśmiech - Najważniejszy jest początek balu, później gdy atmosfera trochę zelżeje i król w końcu do nas dołączy... - wyjaśnił - ... na pewno dacie radę wymknąć się niepostrzeżenie... - zmrużył szelmowsko powieki - ... i kontynuować.
* * *
Celeborn miał rację. Tuż po oficjalnym rozpoczęciu balu, witaniu gości, wskazywaniu im przydzielonych miejsc, ostatnim uwagom dawanym służbie i orkiestrze - gdy wszyscy zasiedli do pierwszego posiłku - zrobiło się trochę lżej.
Podano trunki oraz coraz to bardziej wyszukane potrawy, rozległy się pierwsze akordy muzyki, rozpalono kotyliony. Wesołe rozmowy i wybuchy śmiechu niosły się po całej sali, zlewając z dźwiękami lutni i mandoliny, rozsiewając wokół atmosferę radości i ekstytacji.
Wszyscy zdawali się być zrelaksowani i tak pochłonięci zabawą, iż dwójka młodych elfów mogła w końcu trochę odetchnąć... i zająć się sobą.
Nie zamierzając jednak tak od razu opuszczać balu, co jak co było to wielkie wydarzenie, a oni włożyli dużo pracy tak w przygotowania jak i we własne stroje.
Tak więc nie znikając zupełnie z widoku, a jednak chcąc mieć choć trochę prywatności, Avril poprowadził Rumila do najdalej ustawionego stołu, tuż pod przyozdobionym bluszczem sklepieniem okna i posadził na wygodnej ławie.
Muzyka, tak jak i ogólna wrzawa były tu trochę przytłumione, a i nie ścigały ich zaciekawione spojrzenia. Przysuwając bliżej paterę z owocami, usiadł koło niego, uśmiechając się lekko, po czym nachylając wyszeptał wprost do jego ucha.
- Czy już Ci mówiłem... jak cudownie dzisiaj wyglądasz...? - odsunął mu z twarzy kosmyk aksamitnych włosów.
Rumil zachichotał, udając zamyślenie.
- Hm... nie przypominam sobie... - zaczął się z nim drażnić, gdyż prawda była taka - iż powtarzał mu to nieustannie.
Już wtedy, gdy przyszedł po niego do jego komnaty. Jedno spojrzenie na wystrojonego Rumila sprawiło, iż mieli... małe opóźnienie, którego na szczęście rozbawiony Celeborn w ogóle nie skomentował... i potem również, gdy wspólnie witali gości - nie szczędził mu pełnych erotyzmu komplementów, cały czas trzymając go za rękę i niepostrzeżenie muskając ustami jego rozpaloną skórę.
- Ah... to niewybaczalny błąd... - wymruczał, obrysowując palcami kontur jego warg - Który chyba będę musiał naprawiać całą noc... - pocałował go lekko w zarumieniony rozkosznie policzek.
- Chyba będziesz musiał... - zgodził się z nim młodszy elf, patrząc mu nieśmiało w oczy.
Avril uśmiechnął się, pocierając swoim nosem jego nos, z sercem tak oszlale bijącym, iż zagłuszało prawie muzykę.
- Lirimaer... - szepnął, odsuwając się jednak od niego nieznacznie, gdyż minął ich właśnie jeden z dostojnych doradców Thranduila, z miną lekko zbulwersowaną.
Rumil zachichotał ponownie, trochę speszony i wpatrując się w siedzącego koło niego elfa, doszedł do wniosku, iż chyb śni.
Jak Avril mógł uważać 'jego' za pięknego, gdy sam codziennie widział w lustrze 'takie' odbicie...?
Zwłaszcza teraz, z tymi ślicznymi, maleńkimi turkusowymi zapinkami w karmelowych włosach, które jeszcze bardziej pogłębiały blask jego oczu...
Ubrany, niczym książę z bajki w ciemnozieloną, satynową tunikę, wykończoną połyskującą złotą nicią, która tak cudownie opinała się na jego szczupłym, ale umięśnionym ciele wojownika...
To 'on' był piękny i Rumil cały czas nie mógł uwierzyć, iż ma go tylko dla siebie...
Starszy elf, widząc z jakim zachwytem go obserwuje, przysunął się bliżej, ściszając głos do ledwo słyszalnego szeptu.
- Lepiej nie patrz na mnie... w taki sposób - wymruczał cicho - bo...
- Bo...? - dotykając palcami jego twarzy, uniósł niewinnie brwi.
- Bo... - zaczął, po czym zbliżając usta do jego warg, pocałował go, delikatnie spijając z nich każdy lekko przyśpieszony oddech - Bo... niedługo tu wtedy zabawimy... - szepnął - A... nie spróbowałeś jeszcze... tych wszystkich pyszności... - wziął do ręki, leżący niedaleko talerz z owocami.
- Smakują wyśmienicie... - zapewnił go z uśmiechem młodszy elf, przesuwając czubkiem języka po jego dolnej wardze.
Avril jęknął cicho i starając się uspokoić bijące w szalonym tempie serce, wziął w palce cząstkę soczystej brzoskwini.
- Naprawdę...? - spytał, dotykając nią jego warg i języka.
- Mhm... - odgryzł mały kawałek owocu, pozwalając by słodkie krople pociekły mu po brodzie.
- Nie... wierzę... - szepnął, zlizując je powoli i zmysłowo, zaraz sięgając po następne. Tym razem była to mała, różowa malinka... słodka i pełna soku.
- Pycha... - wymruczał niebieskooki elf, gdy język Avrila ponownie błądził wzdłuż jego błyszczącej skóry - Jeszcze... - poprosił, czując iż jego dotyk wznieca ogień w jego sercu.
- Jeszcze...? - drażnił się z nim, sunąc ustami po jego twarzy i szyi. Rumil, wzdychając cicho odchylił głowę do tyłu, pozwalając mu na tę zniewalającą pieszczotę, gładząc jego ramiona i plecy.
Starszy elf, zapominając zupełnie gdzie się znajdują i całkowicie zniewolony reakcjami, jakie wyzwalają w nim jego poczynania, przesunął dłoń z jego policzka na klatkę piersiowa, rozsupłowując górne troczki jego tuniki.
Wsłuchując się z bijącym sercem w jego rozkoszne jęki, zaczął obsypywać gorącymi pocałunkami każdy milimetr jego odsłoniętego ciała, rozpalając je oddechem i łagodząc wilgotnym językiem.
Drugą ręką pochwycił jego lewe kolano i łagodnie rozsywając mu nogi, położył na swoim udzie.
Jego palce zaczęły powoli i kusząco sunąć wzdłuż wewnętrznej strony jego napiętych mięśni, coraz dalej i dalej, aż dotarły w końcu do jego nabrzmiałego, pobudzonego członka, obejmując go delikatnie i gładząc.
Rumil, zupełnie pochłonięty tą nową pieszczotą jęknął głośno... tak więc żeby go trochę uciszyć, wargi starszego elfa powędrowały z powrotem w górę, łącząc ich usta na nowo.
Czując wciąż słodki smak owoców na swoich wargach - zacząli się tak łapczywie i namiętnie całować, iż ich spragnione dotyku języki nie nadążały prawie w tym szalonym tańcu. Dłoń Avrila wciąż spoczywająca na sztywnym członku młodego elfa przyśpieszyła nieco swe poczynania, gdy gorące krople na jego czubku, zaczęły moczyć cienki materiał spodni.
Rumil odsunął go nagle od siebie, ciężko łapiąc oddech.
- Chcę... - zaczął, patrząc na niego z rozognionymi policzkami, po czym całując go ponownie uniósł się do góry, siadając mu okrakiem na kolanach.
Avril uśmiechnął się oszołomiony i obejmując dłońmi jego biodra, przycisnął jego pośladki do swojej równie pobudzonej erekcji.
- Mh...m... - wychrypiał, suwając nim powoli w górę i w dół swoich ud, doprowadzając ich rozpalone ciała do ekstatycznego szaleństwa.
- A... Avril - jęknął Rumil, obejmując go mocno za szyję i starając się tak zaciskać uda, by dawać mu jak najwięcej przyjemności.
- Lirimaer... - szepnął, nie przestając wciąż nim kołysać - Może byśmy...? - spojrzał na niego trochę nieprzytomnie.
Nie musiał kończyć.
Młody elf skinął tylko głową, całując jego twarz i oplatając go nogami w pasie. W ich oczach nie było już wesołości czy rozbawienia, a jedynie czyste, rozpalone do granic możliwości pożądanie. Avril nie przestając go więc całować, objął go mocno i uniósł bez problemu do góry.
- Chcę się z Tobą kochać... całą noc... - wyszeptał, zaciskając dłonie na jego pośladkach.
- W to nie wątpię... - rozległ się tuż obok lekko kpiący głos - Tylko nie bardzo rozumiem... dlaczego chcesz to robić na jednym z moich stołów jadalnych...
Dwójka młodych elfów oderwała się od siebie, zamierając z zaskoczenia. To już drugi raz tego wieczora ktoś przeszkadzał im w najmniej odpowiednim momencie... tyle, że tym razem nie był to pełen wyrozumiałości Celeborn, ale...
- Mój królu... - Avril opuścił trzymanego wciąż w objęciach Rumila na ziemię i skinął lekko głową.
Jego młody kochanek schował się zaraz za jego ramię, kryjąc w plątaninie karmelowych włosów swoją rozpaloną wstydem i pożądaniem buzię.
- Widzę, iż... zabawa - omiótł go spojrzeniem od stóp do głów - W pełnym... rozkwicie - zaszydził złośliwie - Gości z Lórien witamy niezwykle gorąco, co...? - dokuczył mu.
- Odgórny nakaz - spojrzał mu bez cienie wstydu prosto w oczy, unosząc bezczelnie brwi. Aluzja była aż nazbyt oczywista.
Przez chwilę król Mrocznej Puszczy wyglądał tak, jakby miał ochotę się wściec za taki brak szacunku... ale na szczęście jego poczucie humoru zwyciężyło i po chwili ciszy wybuchnął głośnym śmiechem.
- Niezłe... - klepnął go z uznaniem z ramię - Całkiem niezłe... Coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś przypadkiem moim synem...
Avril uśmiechnął się także, trochę niepewnie - zbyt 'intensywnie' świadom widoku, jakie przedstawia sobą jego wciąż pobudzone ciało... i ciało, chowającego się za nim Rumila.
- Nie zamierzałem wam przeszkadzać - Thranduil spuścił trochę z tonu - Chcę tylko wiedzieć, gdzie jest Legolas... jest mi potrzebny, a nie mogę go nigdzie znaleźć...
- Ee... on... - zaczął jasnowłosy elf, tym razem naprawdę przestraszony. Gdy król dowie się, iż jego syn miast zabawiać gości i pełnić honory domu, odsypia teraz swoje wcześniejsze pijaństwo... - On... - omiótł wzrokiem salę balową, starając się wymyślić szybko jakiś rozsądny powód, usprawiedliwiający nieobecność Legolas - On... - z niekłamaną ulgą dostrzegł wchodzącego właśnie na salę przyjaciela - ... właśnie idzie - dokończył, wskazując za znajdujące się po przeciwnej stronie filary. Machnął do niego ręką, by zawrócić na siebie jego uwagę i uśmiechnął się, gdy ich oczy się spotkały.
Lekkim krokiem młody książę skierował się w ich stronę.
- Pójdę zobaczyć... co u Orophina i Haldira... - szepnął mu do ucha Rumil, wykorzystując chwilę ciszy - Królu... - skinął Thranduilowi głową i nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, zniknął w ciemności korytarza, posyłając Avrilowi ostatnie, pełne niewypowiedzianych obietnic spojrzenie...
* * *
- To był... pierwszy... i ostatni raz... kiedy do czegokolwiek między nami 'doszło'... - Rumil westchnął, bawiąc się turlaniem pustej butelki po podłodze.
- J... jak to? - Liar spojrzał na niego zdziwiony. Z tego, co usłyszał ta dwójka nie mogła rąk od siebie oderwać... jak więc mogło się to w taki sposób skończyć? - Ale przecież...
Starszy elf wzruszył tylko ramionami.
- Co się stało? - spytał cicho.
- Sam nie wiem... - zmarszczył brwi - Kiedy w końcu do nich dotarłem...
Haldir wciąż spał, jak zabity, a Orophin budził się właśnie do życia... i...
- Jak on wygląda... kiedy jest pijany...? - przerwał mu nagle zaciekawiony.
- Kto? Orophin? - upewnił się, nie bardzo rozumiejąc pytanie - Tak, jak i Haldir - potrząsnął zabawnie głową - Czyli... głupawo - Liar wybuchnął śmiechem - No... nieważne. Był w każdym razie na tyle przytomny, że dał radę wygramolić się z łóżka, obiecując że się przebierze i dołączy do reszty gości. Ja miałem zostać i spróbować obudzić Haldira... i...
- I co...?
- I... mi się nie udało - mruknął pociągając kolejny łyk wina. Była to już trzecia butelka... której zawartość znikała w zastraszającym tempie... tak, jak i dwóch poprzednich - Zostawiłem go więc i wróciłem na salę...
- Do Avrila... - przypomniał mu radośnie młody elf, czkając przez zaciśnięte usta.
- Nie... tzn. - tak myślałem, ale... Było już grubo po północy... niektórzy goście opuszczali salę i było lekkie zamieszanie... - westchnął ponownie - Długo nie mogłem go wypatrzyć... a kiedy w końcu... - urwał na moment, przymykajac powieki - Rozmawiał z Legolasem... na drugim końcu sali... nie mam pojęcia, o czym... ale, gdy mnie zauważył... - broda mu niebezpiecznie zadrżała - Spojrzał na mnie tak, jakby mnie nie znał... jakbym był dla niego kimś obcym... nic nie znaczącym... i... z takim smutkiem i żalem, jakbym zrobił mu coś bardzo złego... - potrząsnął głowa, ściszając głos do ledwo słyszalnego szeptu.
- Ro... rozmawiałeś z nim... potem? - starając się powstrzymać czkawkę i zachować powagę - co przy takiej ilości alkoholu, krążącej w jego żyłach nie było wcale łatwe - Liar zmarszczył brwi w skupieniu.
- Tak... tzn - próbowałem... ale gdy zobaczyłem, że mnie unika... i zachowuje tak, jakbym... jakbym w ogóle nie istniał... cóż mogłem zrobić? - wzruszył ramionami z rezygnacją.
- Nic z tego nie rozumiem... - wyznał młodszy elf z wahaniem - W jednej chwili chce Cię prze... - zarumienił się nagle speszony - Tzn - no wiesz, o co mi chodzi... a zaraz potem... - pokręcił zdziwiony głową - Przecież to nie ma sensu...
- Tez tak myślałem... ale...
- Ale co?
- Może... może mu się po prostu znudziłem... byłem tylko chwilowym urozmaiceniem, a potem...
- Nie gadaj głupot! Z tego, co mówiłeś - oczu nie mógł od Ciebie oderwać... i to od pierwszej chwili. Nie mógłby więc tak po prostu...
- Jak widać mógł - przerwał mu, zagryzając mocno dolną wargę.
Trzecia butelka, teraz już zupełnie pusta, poturlała się z głuchym brzdękiem po podłodze - Przez ostatnie dwa lata starałem się o tym nie myśleć... zapomnieć... A teraz - jeżeli on tu przyjedzie... - nie dokończył.
- Tego jeszcze nie wiesz... A nawet jeśli... nikt Ci nie każe się z nim widywać... - pocieszył go cicho - Ani rozmawiać...
- Ty nie rozumiesz... - Rumil westchnął, kładąc się nagle na podłodze i podpierając głowę na zgiętym łokciu - Ja 'chcę' go widywać... chcę z nim rozmawiać... chcę go znów mieć dla siebie - westchnął zdegustowany - Przez cały ten czas tęskniłem za nim, jak jakiś bezmyślny idiota... i... i... Z jednej strony nie chcę go już nigdy więcej widzieć, ani o nim myśleć... bo... bo to boli... ale z drugiej... - opadł z jękiem na plecy - To chyba trochę bez sensu...
- Trochę... - zgodził się z nim młody elf, kładąc obok niego i opierając głowę na jego brzuchu - Ale wiem, co masz na myśli... i wiem, jak to boli... - sufit wirował mu przed oczyma. Picie na pusty żołądek, zwłaszcza od samego rana było chyba nienajlepszym pomysłem - Przeklęty Avril... - westchnął sennie.
- Tak... przeklęty Avril... - zgodził się z nim Rumil, ziewając rozdzierająco.
- I... przeklęty Diamar... - wymruczał jeszcze, nim sen pochłonął go całkowicie.
* * *
Gdy godzinę później, Haldir wszedł do komnaty swego najmłodszego brata - znalazł ich oboje na podłodze, śpiących w najlepsze i przytulonych jeden do drugiego niczym małe psiaki.
Gdy nie pokazali się ani na śniadaniu ani na obiedzie - pozostali domownicy zaczęli się trochę niepokoić. Pogoda, co prawda była beznadziejna - od deszczu, który złapał poprzedniego dnia Liara i Orophina w lesie - nie przestawało padać, a ciemne chmury zupełnie przesłoniły niebo, nie dając słońcu nawet możliwości, by rozjaśniało trochę dzień.
Nikt nie miałby im więc za złe, gdyby zechcieli pospać sobie dłużej... ale to już była lekka przesada. 'To' i trzy puste butelki po winie walające się obok śpiących jak kłody elfów...
Kręcąc z dezaprobatą głową, blondwłosy strażnik - wziął na ręce najpierw Rumila i nie kwapiąc się z rozbieraniem go, rzucił trochę niedelikatnie na łóżko, przykrywając kocem.
Następnie podciągnął z ziemi Liara i unosząc do góry skierował się na korytarz. W połowie drogi natknęli się na przeszukującego pozostałe pokoje Orophina.
- Co się stało? - spytał zaskoczony, wpatrując się z przerażeniem w nieprzytomnego elfa.
- Jest pijany jak bela - prychnął gniewnie Haldir - Spili się w trupa... razem z Rumilem... - potrząsnął zdegustowany głową.
- No co Ty...? - ciemnooki elf nie wierzył własnym uszom. Po chwili zaczął się cicho śmiać.
- To Cię bawi? - pokręcił głową blondwłosy strażnik - W takim razie... - proszę bardzo - wcisnął mu w ramiona śpiącego Liara, jakby ten był niczym więcej, jak workiem kartofli - To teraz 'Ty' pobaw się w niańkę... - i nim Orophin zdążył zareagować - zniknął we wnętrzu swojej komnaty.
Stojąc tak, z głupia zaskoczony, spojrzał niepewnie na trzymanego w objęciach młodego elfa, który czując ciepło jego ciała - obrócił się nieznacznie, położył głowę na jego ramieniu i obejmując go mocno za szyję, wtulił się w niego, mrucząc coś nieprzytomnie przez sen.
Jak widać - czuł się w jego objęciach całkiem dobrze... Orophin uśmiechnął się lekko i starając uspokoić walące, jak młotem serce - ruszył powoli w stronę jego komnaty.
Gdy położył go spać, z trudem wyplątując się z jego mocnego uścisku i pogasił światła - usiadł jeszcze obok na łóżku, przypatrując mu się z czułością.
Wyglądał tak słodko... tak niewinnie... tak...
Dotknął nieśmiało jego dłoni, gładząc delikatnie bladą, aksamitną skórę.
- Jesteś tak piękny... że to aż boli... - wyszeptał z westchnieniem, a jego głos był tak cichy i tak drżący, iż ledwie słyszalny.
Wstał ciężko, obrzucając go ostatnim, tęsknym spojrzeniem i skierował się z powrotem do drzwi. Gdy zamknęły się one za nim - młody elf poruszył się nieznacznie na łóżku, obracając na bok. Jego powieki uniosły się powoli i spojrzał nieco zamglonym wzrokiem przed siebie... a uśmiech, jaki pojawił się na jego ślicznej buzi, był tak radosny i szczery, iż bez problemu zdołał rozjaśnić mrok, panujący w pozbawionej dotąd słońca komnacie...
15. The archery contest
Spokojny i zazwyczaj cichy plac treningowy wypełnił teraz gwar rozmów i wesołego śmiechu. Udekorowany ozdobnie i przygotowany 'odświętnie' na zawody łucznicze - zupełnie nie przypominał tego pustego na ogół miejsca, które Liar zdążył tak dobrze poznać i polubić, jako że spędzał tam z Orophinem tak dużo czasu... sam na sam.
Przyglądając się z zaciekawieniem wykwintnemu wystrojowi i zgromadzonym tłumnie elfom - poczuł się po raz pierwszy naprawdę szczęśliwy. Radość przepełniała jego serce z samego faktu, iż tu był... mógł w tym uczestniczyć... i czuć się po prostu sobą...
- Naprawdę nie rozumiem, czego się tak radośnie kielczysz, ty mały pijaku... - wyrwał go z zamyślenia głos, stojącego tuż obok Haldira. - Jeszcze wam się z Rumilem oberwie za tę ostatnią 'balangę'...
Spojrzał na niego kpiąco, zupełnie nie speszony.
- Tak jak i tobie się oberwało za ten 'wyczyn' w Mrocznej Puszczy, dwa lata temu...? - spytał, niewinnie mrugając powiekami.
- Rumil ci opowiedział? - szczęka mu nieznacznie opadła.
- Aha - przytaknął z szelmowskim uśmiechem - Ty... stary pijaku!
- Stary?! - zamachnął się na niego ręką. - Ja ci dam *stary*!
Liar wybuchnął śmiechem i uchylając się od jego udawanego gniewu - wpadł na podchodzącego do nich właśnie Orophina.
- Ostrożnie... - złapał go za ramiona - ... bo znowu trzeba cię będzie z podłogi zbierać... - zakpił wesoło, przygryzając dolną wargę.
- Ej no! - szturchnął go łokciem w bok.
- Żartowałem tylko... - roześmiał się, mierzwiąc mu włosy. - Trochę się tu zmieniło, prawda? - zmienił temat, ogarniając spojrzeniem przystrojony plac.
- Mhm... bardzo ładnie. - potwierdził - Choć... mnie się chyba bardziej podobało tak, jak było wcześniej... - uśmiechnął się do niego nieśmiało.
- Mnie również... - spojrzał mu czule w oczy. Aluzja była aż nazbyt oczywista.
Haldir westchnął ciężko, przewracając ostentacyjnie oczami. Oni byli po prostu beznadziejni...
- Możesz tak sobie chodzić po widowni? - spytał brata. - Nie powinieneś przygotowywać się do następnej konkurencji?
- Mam chwilę przerwy... rozstawiają nowe cele. - wyjaśnił, opierając się o niską barierkę.
Konkurs łuczniczy składał się z kilku etapów. Każdy o wzrastającym stopniu trudności i bardziej skomplikowany od poprzedniego. Pierwsze trzy przeszedł bez jednego nawet błędu i teraz, tak jak i kilkoro innych zawodników, szykował się do następnych. Jeszcze tylko dwa i dojdą do finału.
- Świetnie ci idzie. - pochwalił go z podziwem w oczach Liar. - Ja bym nawet pierwszego nie przeszedł... - dodał z krzywym uśmiechem.
- Mój drogi... - Haldir poklepał go protekcjonalnie po plecach. - Ty byś nawet w stodołę nie trafił, a co dopiero... Au! - urwał, gdy młody elf kopnął go boleśnie w goleń.
- To za złośliwość... - wyjaśnił, przekrzywiając zabawnie głowę. - A to za... - zaczął uderzając go w bark, lecz nie dane mu było dokończyć, gdyż w tej samej chwili rozległ się sygnał, wzywający zawodników na start.
- Muszę już iść. - odezwał się z westchnieniem Orophin, szykując się do odejścia.
Liar, dając spokój wymierzaniu 'kary' rozbawionemu Haldirowi, uśmiechnął się do niego ciepło.
- Będziemy trzymać kciuki... - zapewnił go żarliwie.
- O nie, nie... - blondwłosy elf pokręcił nagle głową, a przebiegłe ogniki rozbłysły w jego oczach. - U nas nie w taki sposób życzy się powodzenia przed startem...
- A niby w jaki? - spytał Liar patrząc na niego z powątpieniem.
Orophin również przystanął, nie bardzo rozumiejąc, co brat ma na myśli.
- Jest taka tradycja... - zaczął - ... iż każdy zawodnik musi dostać od jednego z gości pocałunek na szczęście. - wyjaśnił, hamując śmiech. - Na ogół robią to któreś z młodych dziewcząt... ale ty i tak wyglądasz jak baba... - uśmiechnął się złośliwie, na co Liar pokazał mu język. - Więc... - rzucił im obu sugestywne spojrzenie, które tylko w połowie było czystą prowokacją.
- Co ty powiesz...? - zdziwił się kpiąco Orophin. - Nigdy nie...
- To prawda. - przerwał mu stanowczo - Liarze... co jak co - w jakimś tam stopniu jesteś tutaj gościem, wiec nadajesz się doskonale...
Młody elf spojrzał niepewnie najpierw na jednego elfa, potem na drugiego.
- Nabierasz mnie, prawda? - spytał, nie bardzo wiedząc czy ma w to wszystko wierzyć, czy też nie.
- Oczywiście, że cię nabiera... - potwierdził Orophin, czując nagłą suchość w ustach.
- O, czyżby? - posłał Liarowi przenikliwe spojrzenie. - Nie chcesz chyba, żeby przez ciebie przegrał zawody, co?
- Nie, nie chcę. - Liar spoważniał nagle i po chwili wahania, wspiął się lekko na palce i pocałował Orophina delikatnie w policzek.
- Powodzenia - szepnął, patrząc mu w przelocie w oczy. - Tak dobrze? - speszony, wbił wzrok w ziemię.
- No... może być. - zgodził się z ociągnięciem Haldir. Kusiło go, by zaprzeczyć mówiąc, iż miał to być pocałunek w usta, ale doszedł do wniosku, iż po 'takim' przeżyciu jego młodszy brat mógłby przez przypadek przestrzelić komuś tyłek...
Orophin, nie bardzo wiedząc jak się zachować, skinął im tylko głową i na miękkich jak z waty kolanach skierował się w stronę areny.
'Chyba rzeczywiście się starzeję'. - pomyślał z sarkazmem Haldir, obserwując dziwnie rozanielonego brata. - 'skoro zaczynają mnie bawić takie sentymentalne ekscesy...'
Kręcąc głową pochwycił dłoń, stojącego wciąż jak słup soli Liara i pociągnął go w stronę widowni.
* * *
Czarna, aksamitna przepaska zasłaniała mu oczy, zmuszając wszystkie pozostałe zmysły do jeszcze większej koncentracji. Ostatni, finałowy etap konkursu okazał się niebywale skomplikowany.
Zawodnicy, których poza Orophinem została tylko dwójka, tuż przed startem podchodzili do ustawionych w odległości około dziewięćdziesięciu stóp tarczy. Przez ten czas musieli dokładnie zapamiętać ich rozstaw i umiejscowienie, jako że zanim przystępowali do strzelania zasłaniano im oczy.
Konkurencja wymagała niebywałego skupienia, bezbłędnej pamięci i doskonałej wręcz celności. Nie można było pomylić się ani o milimetr, co w przypadku niesymetrycznie ustawionych celu było rzeczą niezwykle trudną.
Oczywiście nie tak trudne jeśli miało się odpowiednie doświadczenie.
A Orophin po latach posługiwania się tylko i wyłącznie tą 'bronią' - mógł się takowym właśnie poszczycić.
Choć i dla niego nie było to łatwe zadanie, dlatego też, stojąc teraz na placu, nie widząc ani nie słysząc nic z otaczającego go świata. - starał się maksymalnie skoncentrować.
- Tunika... pierwszą nagrodą jest własnoręcznie wyszywana przez Galadrielę tunika... - poinformował go tuż przed startem Haldir.
Miał 'wtyki' wszędzie, więc wydobycie takiej informacji nie stanowiło dla niego żadnego problemu.
- Tunika... - Orophin westchnął. I to z tego, co wyczytał z roziskrzonych oczu brata. - najpiękniejsza, jaką ten w całym swoim życiu widział.
- Ubierz się w nią, Orophinie - posłał mu lubieżny uśmiech. - A wierz mi - sam zaciągnę cię do łóżka...
Tunika... hmm...
Napięte mięśnie, naciągnięta cięciwa, lekki ruch palców - pierwsza strzała poszybował w dal. Głośne oklaski, jaki po tym nastąpiły nie były mu zupełnie potrzebne. I tak wiedział, że trafił w sam środek.
Przesunął ciało nieznacznie w prawo, marszcząc lekko brwi.
Drugą nagrodą był łuk.
- Bardzo podobny do tego, jaki wygrałeś w zeszłym roku... tylko trochę mniejszy i delikatniejszy... o lżejszym naciągu... - Haldir wzruszył ramionami. - Bez różnicy... drugi i tak nie jest ci potrzebny...
Kolejna strzała... kolejny cel... kolejna burza oklasków.
Zostały jeszcze tylko dwa.
Opuścił nieznacznie ramiona.
Jego 'przeciwnicy' strzelali już przed nim.
Jeden z nich trafił w sam środek tylko dwa razy, drugi trzy, ale ostatnia strzała 'chybiła' tylko o kilka milimetrów. By ich pobić - nie mógł spudłować ani razu.
Strzelił po raz trzeci. Z niezachwianą pewnością. Sam środek.
Widownia wstrzymała oddech. Pozostał ostatni cel. Westchnął, a myśli samoistnie odpłynęły mu do wydarzeń tych kilku ostatnich tygodni.
"Gdybym ja miał taki łuk…" - odezwał się w jego głowie cichy głos. Z trudem zamrugał powiekami. ... Liar - na placu treningowym... z bezradną wściekłością starający się właściwie napiąć cięciwę... ... pokładający się ze śmiechu na tamtej polanie... "Nie ma już chyba takiego miejsca, które mógłbym nazwać domem..." ... Liar nieprzytomny... w zakrwawionym ubraniu... bezbronny, niczym dziecko... "Bo jesteś smutny..." ...tulący się do niego we śnie... pamiętający jego głos... jego dotyk... całujący go w policzek...
"Gdybym ja miał taki łuk..." Uśmiechnął się lekko... a ramiona niby przypadkiem zmieniły perfekcyjne już ustawienie rąk.
Haldir i tak gwizdnąłby mi tą tunikę... - było ostatnią myślą, jaka przemknęła mu przez głowę, przed wypuszczeniem strzały w powietrze.
Uniósł kpiąco brwi.
Cóż za pech... Głośny jęk... nie tyle może zawodu, co zaskoczenia, przebiegł przez widownie. On dał się pokonać? Niemożliwe... To chyba jakaś pomyłka... Ależ skąd... nieszczęścia chodzą po elfach. Uśmiechnął się w duchu, starając przybrać jak najbardziej zawiedziony wyraz twarzy. Nie było to znowu aż takie trudne...
* * *
- Czyżby pocałunek nie pomógł...? - rozległ się tuż koło jego ucha cichy, pełen kpiny głos.
Orophin spojrzał kwaśno na cmokającego z udawanym zdziwieniem brata.
Zszedł właśnie z areny na widownię.
Dekoracja zwycięzców dobiegła końca, emocje opadły i elfy rozchodziły się powoli po całym placu. Niedługo miał się odbyć bal. Przez chwilę stali w milczeniu, każdy zatopiony we własnych myślach.
- On nawet nie potrafi z tego strzelać... - odezwał się w końcu blondwłosy strażnik, patrząc w bok z przewrotnym błyskiem w oczach.
Orophin zaczerwienił się, a serce zabiło mu niespokojnie. To było aż tak oczywiste...?!
- Jak ktoś przyjdzie do naszego talanu ze skargą... i strzałą wbitą w plecy... - ciągnął dalej Haldir -... to od razu będziemy wiedzieć, kogo za to obwiniać... - uniósł sugestywnie brwi.
Wbrew sobie jego młodszy brat wybuchnął głośnym śmiechem.
- Eh... nie przesadzaj... - zaraz jednak się zreflektował - A właściwie... to nie wiem, o czym mówisz... Nie żal ci, że przegrałem...? - spytał przekornie, mrugając niewinnie powiekami.
- Żal to mi tej cudownej tuniki... - skrzywił się z lekkim grymasem.
- Ha! Od razu wiedziałem, że byś mi ją zabrał... - przerwał mu kpiąco.
- ... i tych wszystkich bezbronnych elfów, które wejdą mu w drogę... gdy będzie się 'bawił' tym twoim prezentem... - ciągnął dalej zupełnie niezrażony.
- Jakim prezentem? - Rumil pojawił się za ich plecami zupełnie niespodziewanie.
Orophin podskoczył, jak oparzony. Tego mu jeszcze brakowało, by Haldir się przed wszystkimi wygadał...
To, że on go tak łatwo przejrzał nie znaczyło, iż i inni mieliby się o tym dowiedzieć...
- Żadnym. - odpowiedział więc szybko, uciszając brata wzrokiem. - tak tylko rozmawialiśmy...
- Ej, no... - zrobił urażoną minę. - Możesz mi przecież powiedzieć...
- Ale...
- Nikomu nie powiem... obiecuję... - zapewnił go z szerokim uśmiechem - No...? - wbił w niego ponaglający wzrok.
Widząc, iż Orophin poczuł się przyciśnięty do ściany - Haldir postanowił mi miłosiernie pomóc.
- Rumil! - położył mu rękę na ramieniu, obracając go w stronę stołów z alkoholem. - Widzisz te wielkie wazy? Idź i przynieś nam coś do picia, dobrze?
Oblicze młodego elfa rozjaśniło się i od razu zapomniał o temacie rozmowy. W pląsach udał się we wskazanym kierunku.
- Tylko nie wypij sam wszystkiego! - krzyknął jeszcze za nim.
- I tak wypije... - westchnął zdegustowany Orophin.
- Wiem... - wzruszył ramionami - Ale przynajmniej nie będzie się tu kręcił... - uśmiechnął się nagle, dostrzegając coś za plecami brata - O... idzie twoja 'nagroda'... - rzucił z kpiącym grymasem, wskazując na zbliżającego się Liara.
Orophin zarumienił się rozkosznie, a serce zabiło mu jeszcze mocniej - jak zawsze, gdy ten znajdował się w pobliżu.
- Moje gratulacje... - młody elf skłonił się, machając teatralnie ręką.
- Gratulacje? - pokręcił głową Haldir. - Przecież zajął drugie miejsce...
- No to co...? - dla niego i tak był najlepszy na świecie.
- No to to... - poklepał go po plecach, z udawanym zawodem. - ... że musisz się nauczyć lepiej całować...
Roześmiał się głośno, gdy tym razem to on się zaczerwienił.
- Och, daj mu spokój... - wziął go w obronę Orophin, spoglądając czule na jego słodką buzię. - Dziękuję. - skinął głową.
Liar uśmiechnął się, teraz już trochę pewniej - uwielbiał, gdy Orophin się w ten sposób zachowywał - to znaczy - brał jego stronę, nie pozwalając Haldirowi mu dokuczać. Nie, żeby sam nie potrafił mu się odciąć - był na to wystarczająco pyskaty, ale... to było coś zupełnie innego. Dawało mu - może i trochę irracjonalnie - poczucie bezpieczeństwa i przeświadczenia, iż ktoś się o niego troszczy... choćby i tylko w tak znikomy sposób... że nie musi wszystkim tym problemom stawiać czoła samemu... A tak właśnie zawsze dotychczas było... Z sercem przepełnionym dziwną lekkością, otworzył usta, by dodać coś jeszcze, gdy w tej samej chwili pojawił się u ich boku Diamar.
Piękny jak zawsze i rozkoszny, jak małe dziecko w tej swojej słodkiej niewinności, rzucił się Orophinowi na szyję, mocno go ściskając.
- Uh... byłeś najlepszy! - zapewnił go wesoło. - Nie do pokonania... - dodał głośno, po czym zbliżając usta do jego ucha, szepnął tak cicho, by nikt poza nim go nie usłyszał - Na pewno mu się spodoba... zobaczysz.
Starszy elf na nowo speszony, zaczerwienił się okropnie, uciekając wzrokiem w bok. Nie uszło to uwadze Liara... a jego radosny uśmiech nieco zbladł.
Diamar wypuścił w końcu przyjaciela z objęć, lecz pozostając wciąż blisko, oparł się o niego ramieniem.
- Niedługo bal. - uśmiechnął się - Widzieliście już swoje maski?
- Nie. - Orophin oparł podbródek o czubek jego głowy. - Haldir dopiero pójdzie je odebrać...
- Każdego roku dostaje się inną? - Liar zmarszczył zdziwiony brwi, wbijając wzrok w ziemię.
- Tak... żeby mieć pewność, iż nikt nie będzie wiedział kto jest kim...
- Tak jest... ciekawiej - wtrącił Haldir, uśmiechając się przy tym lubieżnie. - Gdy nie obowiązują żadne reguły... można sobie pozwolić na więcej... a co za tym idzie - robić i mówić to wszystko na co ma się tylko ochotę...
- Tak, jakby maska był ci do tego potrzebna... - prychnął kpiąco Orophin.
- No... - roześmiał się wesoło. - Mnie może i nie... ale inni... - rzucił mu wymowne spojrzenie - ... powinni z tej szansy skorzystać... - przeniósł wzrok na patrzącego wciąż na własne buty Liara, nie pozostawiając cienia wątpliwości, co do tego, co ma na myśli.
- Masz rację. - zgodził się z nim Diamar - Czasem... skrywając twarz za maską, łatwiej jest wyznać uczucia...
- Uczucia? - starszy elf pokręcił zabawnie głową - Beznadziejny romantyk z Ciebie... - choć w tonie jego głosu przebrzmiewała kpina, uśmiech jaki mu posłał był szczery i serdeczny. - Ja mówiłem o...
- Tak, wiemy o czym... - przerwał mu Orophin ze śmiechem. - Idź już lepiej po te maski... zanim żadna dla nas nie zostanie.
- Och, bez obaw - zapewnił go, mrugając szelmowsko. - Cztery najładniejsze wybrałem już na początku... tylko czekają, by je odebrać.
- Cztery? - zdziwił się Diamar. - A nie pięć?
- Pięć? - zmarszczył brwi. - Rumil, Orophin, Liar i ja... to daje cztery, jeśli się nie mylę...
- No a... a wasz... - urwał, jakby nawet nie był w stanie wymówić imienia Haneara.
- Ada prawdopodobnie nie pójdzie... to znaczy - będzie na otwarciu balu, razem z Celebornem... ale potem... - wzruszył ramionami.
- A... aha - młody elf zarumienił się, sam zaskoczony własną reakcją. Czyżby był zawiedziony? To... to... niedorzeczne.
Haldir i Orophin wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
- Próbowaliśmy go przekonać. - zaczął starszy z braci. - ale 'nas' jakoś nie chciał słuchać...
Diamar zaczerwienił się jeszcze bardziej, na co Haldir prawie się nie roześmiał.
- Chodź! - wyciągnął do niego rękę - Pójdziemy... - zagryzł dolną wargę, rozbawiony jego nagłym przerażeniem. - ... po maski. - dokończył uspokajająco.
Młody elf odetchnął z ulgą.
- Orophinie - Haldir zwrócił się do brata. - Poczekacie z Liarem na Rumila, prawda? - uniósł sugestywnie brwi.
- Oczywiście. - Orophin wytrzymał jego wzrok.
- To dobrze... spotkamy się w talanie.
- Ale... - dziwnie milczący dotąd Liar uniósł w końcu głowę. - Nie... nie musisz ze mną zostawać. - zapewnił Orophina, nie patrząc mu jednak w oczy. - Możesz iść z nim i... jeśli chcesz... Poczekam na Rumila sam...
Cała trójka rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
- Och, nie bądź śmieszny! - Haldir klepnął go przyjaźnie w plecy. - On chce zostać... a my poradzimy sobie we dwójkę bez żadnego problemu... - zapewnił go ze śmiechem. - Za to wam... przyda się pomoc... jeśli Rumila trzeba będzie siłą odciągnąć od waz z ponczem... - zakpił wesoło i prowadząc Diamara za sobą, pokierował nim w stronę głównych talanów.
* * *
- Co się stało? - Orophin dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dziwnie przez ostatnie kilka minut Liar się zachowywał.
- Nic. - wzruszył ramionami, marszcząc czoło.
- No powiedz... - przysunął się do niego bliżej. - Przecież widzę, że coś jest nie tak... Źle się czujesz?
- Nie.
- Coś cię boli?
- Skąd.
- Znów jesteś głodny? - spytał niby na poważnie.
- Nie! - choć wciąż unikał jego wzroku, jego twarz rozjaśnił leciutki uśmieszek.
- Więc, o co chodzi? - chwycił go pod brodę. - Nie chcesz iść na bal?
- Chcę.
- No to... hmm... chyba skończyły mi się już pomysły... - wyznał rozbrajająco, unosząc komicznie brwi i Liar się w końcu roześmiał.
- A więc... wszystko w porządku, tak...? - upewnił się jeszcze.
- Tak... - Nie! Nie jest w porządku...! Chcę byś dotykał mnie tak, jak dotykałeś jego... Patrzenie na 'tulącego' się do niego Diamara sprawiło mu większy ból, niż jakakolwiek z wcześniej poniesionych ran...
- W taki razie, chodźmy znaleźć Rumila. - wziął go za rękę. - Mam dziwne przeczucie, iż dokładnie wiem, gdzie powinniśmy go szukać... - uśmiechnął się do niego wesoło... a ciepło bijące od jego dłoni spowodowało, iż Liar już po chwili zapomniał o swym domniemanmy, blondwłosym 'rywalu'. Choć w głębi duszy - ból wciąż pozostawał.
* * *
- Coś ty taki radosny? - Orophin spojrzał podejrzliwie na nie przestającego się wciąż uśmiechać Rumila.
- Bez powodu... - zapewnił go żywo, po czym schylając się lekko, szepnął Liarowi do ucha. - Legolas jednak nie przyjechał...
- Ach... - rozumiejąc od razu, o co chodzi młody elf odetchnął z ulgą.
Orophin, choć nie powinien, usłyszał go również.
- I to cię tak cieszy? - zmarszczył zdziwiony czoło. - Że go nie ma...?
Było już po festynie, za dwie godziny miał się rozpocząć bal, a zapowiedzianych gości z Mrocznej Puszczy wciąż jeszcze nie było.
- Mhm...
- A od kiedy to masz coś przeciwko Legolasowi? - nic nie rozumiał. - Myślałem, że go lubisz...
- Bo go lubię...
- No więc...? - uniósł pytająco brwi.
Szli w trójkę w stronę talanu, nie śpiesząc się w ogóle. Choć powinni... Bal był jednym z najdonioślejszych wydarzeń 'towarzyskich' w roku i należało włożyć choć trochę wysiłku w to, by wyglądać na nim jak najlepiej.
Najwyższy czas zacząć się szykować...
Jednakże - odkąd opuścili plac, na którym rozegrane zostały zawody łucznicze - Orophin nie wypuścił ręki Liara ze swojej dłoni, cały czas delikatnie ją obejmując... bawiąc się ich splecionymi palcami, ciesząc tym dotykiem... i ciepłem, jakie wywoływał on w jego sercu. Młody elf, dla którego doznanie to było czymś zgoła niesamowitym... zachwycającym wręcz - nie zamierzał, się zbytnio do 'domu' śpieszyć, wlokąc się noga za nogą, tak wolno, jak to tylko możliwe.
Orophin z kolei, wcale, ale to wcale, nie nalegał na zmianę tempa... Oboje zdawali się udawać, że to nic takiego... ot - najnaturalniejsza rzecz na świecie... po prostu trzymają się za ręce...
- E... no bo... - Rumil nie bardzo miał ochotę się tłumaczyć.
Zwierzenie się Liarowi przyniosło mu ulgę, poczuł się mniej samotny, gdy w końcu komuś o tym opowiedział, ale... rozdrapywanie tego po raz drugi byłoby już zbyt bolesne.
Orophin nic nie wiedział o tym, co się wtedy wydarzyło w Puszczy... i niech tak pozostanie. Widząc, iż młodszy brat nie bardzo ma ochotę cokolwiek tłumaczyć - starszy elf dał spokój pytaniom. Nie on jeden miał swoje tajemnice.
- Dziwny jesteś... - pokręcił więc tylko ze śmiechem głową. - Naprawdę czasem... - urwał, gdyż znaleźli się właśnie w pobliżu stajni. Z tej, w której trzymali własne konie, wybiegł nagle niezwykle zdenerwowany stajenny.
- Orophin! - ucieszył się niekłamanie na jego widok, zbliżając do nich szybkimi krokami. - Chodź! Twój koń... jest chory.
- Pozitano? - przestraszył się, a Liar poczuł, jak zupełnie nieświadomie ścisnął mocniej jego palce - Co się stało? - spytał, udając się za nim niezwłocznie.
Dwa młode elfy podążyły za nimi.
- Ma kolkę. - wyjaśnił - Już od godziny...
- Dostał leki?
- Tak... ale, jak na razie nie pomogły i... - spojrzał na niego przepraszająco - ... nie wiedziałem, co robić...
- W porządku. - uspokoił go z bladym uśmiechem. - Zaraz się nim zajmę...
Idąc korytarzem dotarli do boksu karego ogiera.
Elf otworzył bramkę, klękając od razu tuż obok leżącego zwierzęcia. Pozitano, z trudem łapiący oddech, cały pokryty potem, oglądał się wciąż niespokojnie za siebie. Na widok Orophina uniósł trochę głowę, próbując wstać. Nie starczyło mu jednak na to sił i opadł z powrotem na słomę.
- Spokojnie, mój mały... - dotknął uspokajająco jego chrap. - Zaraz Ci pomożemy... Rumil - zwrócił się do brata - Weź Liara i idźcie do komnaty Ady po ten lek, który kiedyś żeśmy mu dawali... wtedy pomógł... Manden... - spojrzał na młodego stajennego. - ... jak byś mógł to przynieś ciepłą wodę... i jakieś ręczniki...
- Na kompresy...? - domyślił się.
- Tak - posłał im uspokajający uśmiech. - No, idźcie.
- Może... może mam zostać...? - zawahał się jeszcze Liar. Nie chciał go tak zostawiać samego.
- Ależ skąd! Musisz zacząć przygotowywać się do balu... - skinął im głową.
- Ale... - chciał zaprotestować, ale Rumil już go pociągnął w stronę wyjścia.
Gdy Orophin został sam z ukochanym koniem, tak niesprawiedliwie teraz cierpiącym, westchnął ciężko, zagryzając bezradnie wargi.
- Nie martw się, mój ty biedaku... - pogłaskał ogiera po szyi - Wszystko będzie dobrze... - obiecał mu cicho. Po czym wzruszył lekko ramionami - W końcu to tylko bal... przecież wcale nie muszę na niego iść...
16. The spring festival
- Co to znaczy 'nie idę'? - Haldir spojrzał na niego, jak na kogoś niespełna rozumu. - Oczywiście, że idziesz... Musisz iść!
Liar pokiwał gorliwie głową, całkowicie się z nim zgadzając.
- Nie mogę... nie zostawię go samego.
- Manden z nim zostanie... albo któryś ze starszych stajennych... Poza tym to tylko kolka... niedługo mu przejdzie.
- Manden też chce iść na zabawę. - przerwał mu. - Nie mogę go prosić, by mnie zastąpił...
- Prosić? Orophinie, to jego praca... tym się właśnie zajmuje.
- Ale to 'mój' koń... i to 'ja' powinienem się nim zająć. Tylko dlatego, że sam chcę iść na bal, ktoś inny ma z niego zrezygnować...?
Haldir westchnął ciężko, przewracając oczami.
- Ty chyba nie mówisz poważnie...? - spojrzał mu uważnie w oczy. Wzrok brata był nieugięty - Widzę, że jednak tak... To bez sensu... - pokręcił głową zrezygnowany.
Przez chwilę stali w milczeniu.
- Ja z nim zostanę... - zaoferował się nagle Liar. Nie chciał, by Orophina ominęło przyjęcie. Nie chciał, by był taki smutny... - Przecież wcale nie muszę iść na bal... jestem tu obcy... więc i tak nikt nie będzie...
- Och, przestań! - Haldir zdenerwował się na nowo. Następny... - westchnął - Idziesz i nie ma gadania... - uciszył go wzrokiem. - Bez dyskusji.
- Ale... - nie zamierzał pozwolić mu sobą rządzić - To tylko... - urwał, gdyż drzwi do jadalni, w której stali otworzyły się i wszedł przez nie Hanear.
Jako długoletni doradca i przyjaciel Celeborna, podczas zawodów łuczniczych, siedział razem z nim i Galadrielą na honorowym miejscu, obserwując zmagania zawodników z oddali. Zdążył więc już Orophinowi pogratulować, ale obowiązki zatrzymały go dłużej, więc dopiero teraz przyszedł z powrotem do talanu.
- Co się stało? - spytał zdziwiony, patrząc na synów, którzy zamiast szykować się do balu, dyskutowali zajadle.
- Pozitano ma kolkę. - wyjaśnił Haldir krótko.
- Ach... - spojrzał na młodszego syna ze współczuciem.
- Daliśmy mu już leki... ale jak na razie nie zaczęły jeszcze działać...
- I Orophin się upiera, że z nim zostanie... - Haldir mruknął zdegustowany.
- A co z balem? - zdziwił się, lustrując ich wzrokiem.
Ciemnooki elf wzruszył ramionami z udawanym lekceważeniem.
- Nie pójdę.
- Coo?
- Sam widzisz...
- Ale... dlaczego? Są przecież stajenni i... - najstarszy elf zmarszczył zaskoczony czoło.
- Mówi, że oni mają większe prawo iść się bawić, niż on sam... - pokręcił gniewnie głową.
- Bo to prawda! - upierał się stanowczo.
- Ada... - Haldir westchnął ciężko. - Powiedz mu coś... może ciebie posłucha...
Hanear przyjrzał się im, nie bardzo to wszystko rozumiejąc.
Najbardziej zdziwiony był reakcją Haldira, który jak dotąd wcale się nie przejmował, gdy jego młodszy brat odmawiał towarzyszenia mu na przyjęciach...
- To jego decyzja. - odezwał się w końcu. - Nie mogę go zmusić, by zrobił coś, czego nie chce. Jeśli chce zostać...
- No ale...
- Siłą go tam nie zaciągniesz. - Hanear przerwał mu z lekkim uśmiechem - To, że ma dobre serce i woli zająć się chorym koniem... - spojrzał ciepło na Orophina. - Też byś tak zrobił w jego sytuacji...
Haldir prychnął tylko, jeszcze bardziej niezadowolony. Właściwie to powinien się już przyzwyczaić do tych niezrozumiałych zachowań brata, ale... Normalnie przeszedł by nad całą tą sytuacją do porządku dziennego... tylko że... Wiedział, iż tak naprawdę Orophin bardzo chciał iść... i powinien... ze względu na Liara. Westchnął ponownie.
- Ja zostanę z Pozitano... - skrzywił się lekko, sam nie bardzo wierząc, że to mówi. - Skoro tak bardzo ci zależy, by ktoś 'odpowiedzialny' z nim posiedział... - mruknął kwaśno. - A ty idź... - 'czego się nie robi dla brata...'
Olifant, wpadający nagle przez dach nie wprawiłby ich wszystkich chyba w większe zdumienie, niż jego słowa. Zagapili się na niego z szeroko otwartymi powiekami.
- Dobrze się czujesz...? - zaniepokoił się Hanear, gdy w końcu odzyskał głos, a blondwłosy strażnik zaczerwienił się lekko, speszony ich reakcją.
Czyżby aż tak rzadko bawił się w dobrego samarytanina? Chyba tak...
- Och, dajcie spokój z tym niedowierzaniem... - wzruszył ramionami - W końcu raz kiedyś mogę się poświęcić...
Orophin, który początkowo chciał się roześmiać, myśląc iż tamten żartuje - podszedł teraz do niego naprawdę wzruszony.
- To bardzo miło z twojej strony - położył mu rękę na ramieniu - Ale dobrze wiesz, że to ciebie by tam bardziej brakowało, niż mnie...
- No, nie wiem... - spojrzał znacząco na przybitego wciąż Liara.
Młodszy brat zarumienił się rozkosznie, nie ciągnąc jednak tematu dalej.
- Idźcie się szykować... - Orophin uśmiechnął się do nich szczerze.- Ja muszę zmienić w stajni Rumila, by też zdążył się przebrać. - ruszył w kierunku drzwi.
- A... a więc ty naprawdę nie idziesz? - młody elf cały czas miał nadzieję, iż ktoś w końcu zdoła go przekonać.
- Nie - pokręcił głową - Bawcie się dobrze... już Haldir o to zadba - rzucił bratu ciepłe spojrzenie.
- Ale...
- Zawsze był uparty jak osioł... - blondwłosy elf przewrócił ostentacyjnie oczami - Nic na to nie poradzimy - westchnął po raz ostatni - Chodź, pokaże ci twoją maskę... jest bardzo podobna do tej, jaką miał Rumil w zeszłym roku... - posłał bratu znaczące spojrzenie - ... jakbyś zmienił zdanie.
Orophin zaczerwienił się tylko, a Liar i tak nic nie rozumiejąc pozwolił mu się poprowadzić na korytarz. Ochota na zabawę jednakże - zupełnie mu przeszła.
* * *
- Spóźnimy się nawet na ten przeklęty bal! - Legolas ze złością zagryzł mocno zęby. - Nie dosyć, że ominie nas festyn i zawody to jeszcze... - urwał, gdy jego wzrok spoczął na twarzy Avrila. - I przestań się tak radośnie szczerzyć! - nakazał mu, marszcząc gniewnie brwi.
Jasnowłosy elf uśmiechnął się jeszcze bardziej kpiąco.
- Mówiłem ci, że to zły pomysł... trzeba mnie było posłuchać - zaśpiewał prawie.
Jemu ta przedłużająca się zwłoka była jak najbardziej na rękę. Nie chciał jechać do Lórien... nie chciał być na tym balu... a co najważniejsze - nie chciał czuć tego paraliżującego wręcz strachu przed możliwością spotkania Rumila, jaki od samego początku tej 'wyprawy' zawładnął jego sercem...
- Przestań to w końcu powtarzać... bo naprawdę pomyślę, że ten piekielny deszcz to rzeczywiście twoja sprawka! - potrząsnął głową, krzywiąc się wściekle.
Avril roześmiał się jeszcze głośniej.
- Wierz mi... gdybym miał taką władzę na pogodą... to już dawno jakiś piorun odstrzeliłby ci język... - zapewnił go słodko - Może wtedy przestałbyś w końcu tak nadawać...
Legolas spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, starając się wyglądać tak gniewnie, jak jeszcze przed chwilą... bezskutecznie.
Na jego usta, zupełnie mimowolnie wypełzł złośliwy uśmieszek.
- Głupol... - pokręcił głową rozbawiony.
- Kto? Ja? - Avril uniósł wymownie brwi i książę uśmiechnął się szerzej.
- Wybacz... - westchnął - Ale naprawdę dosyć już mam całej tej podróży...
- Zawsze możemy zawrócić... - podsunął mu przebiegle.
- O nie, nie! Zajechaliśmy już tak daleko... Mowy nie ma!
Wyjechali z Mirkwood tydzień wcześniej. W tym czasie, odległość dzielącą Puszczę i Lorien powinni bez problemu pokonać... jednakże zupełnie niespodziewanie pojawiło się kilka 'komplikacji'.
Trzeciego dnia podróży słoneczna, iście wiosenna pogoda nagle się zmieniła. Niebo przesłoniły ciężkie, deszczowe chmury i zerwał się silny wiatr. Jak już zaczęło padać - zdawało się, iż nigdy nie przestanie. Ulewa trwała dwa dni, w ciągu których przeprawa okazał się zupełnie niemożliwa - tak też kryjąc się przed nią pod szerokimi konarami rozłożystych drzew - postanowili przeczekać.
Ruszyli w drogę dopiero w południe dnia poprzedniego, kiedy to mogli już jechać dalej, bez groźby utonięcia... Byli spóźnieni i doskonale zdawali sobie z tego sprawę, ale... cóż mogli na to poradzić?
No... - Avril uśmiechnął się kwaśno pod nosem. - on mógłby 'bardzo dużo' na to poradzić. Gdyby tylko to od niego zależało - znaleźliby się z powrotem w Puszczy, szybciej niż król Thranduil zdążyłby zauważyć, że ich nie ma...
No bo Legolas nie powiedział ojcu, dokąd się wybierają... w obawie, iż zechciałby im jeszcze towarzyszyć... A podróż z nim na karku byłaby gorszą męką, niż jakiekolwiek inne tortury, jakie mogli sobie wyobrazić. Zwłaszcza dla niego... jako że król widział ich wtedy - jego i Rumila... na tamtym balu... razem. Przy jego temperamencie i złośliwym poczuciu humoru mógłby się jeszcze z czymś wyrwać, a wtedy... Jasnowłosy elf westchnął ponownie, a myśli zupełnie samoistnie powróciły mu (po raz tysięczny już chyba) do tamtych wydarzeń, sprzed dwóch lat.
Do tamtej nocy... i tamtego przyjęcia. Może gdyby im wtedy nie przerwano... może wszystko potoczyłoby się inaczej... może... Tyle, że wtedy nie odbyłby tamtej rozmowy z Legolasem... nie dowiedziałby się, że... że... i jego serce mogłoby zostać złamane w jeszcze okrutniejszy sposób... o ile oczywiście było to w ogóle możliwe.
Rumil nie wiedział, o czym wtedy rozmawiali... nie mógł wiedzieć... ale on... on pamiętał każde słowo, każde niedopowiedziane ostrzeżenie... każde ukłucie bólu i zawodu, jakie wtedy poczuł. Ukłucia, które pozostawiły za sobą rany, jakie do teraz nie chciały się zabliźnić...
Gdy król zostawił ich w końcu samych (jego rozmowa z synem była nadzwyczaj 'kulturalna' - jako że każdy z nich sądził, iż pod jego nieobecność - ten drugi sam musiał pełnić honory domu...) - Legolas z desperacją prawie dopadł najbliższego stołu i duszkiem wychylił pierwszy lepszy znaleziony kubek z wodą.
- Eh... już myślałem, że nigdy nie skończy... - westchnął, sięgając zaraz po kolejne naczynie - A mnie tak strasznie... - ... suszy - dopowiedział mu usłużnie Avril, uśmiechając się przy tym przewrotnie - Tak, widzę. Wczoraj w nocy trochę was chyba poniosło...
- Trochę... - przyznał ze śmiechem - Jak tam bal...? Nie brakowało mnie za bardzo?
- Nie... jakoś sobie poradziliśmy... - skrzywił się złośliwie. - Ile wyście wypili...?! - pokiwał z niedowierzaniem głową, gdy książę przyłożył do ust trzeci już z kolei kubek.
- Wypili, jak wypili... ale to zioło, które zwinąłem ojcu... Och, Avril... - oparł się o niego ciężko - będę dochodził do siebie chyba z tydzień... - westchnął, przymykając powieki.
- Nie ty jeden... - zauważył rozbawiony, gdyż na salę wszedł właśnie Orophin i z taką samą gorliwością przyssał się do dzbanka z ponczem.
Legolas, podążając za jego spojrzeniem - uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Przez chwilę stali w ciszy, wsłuchani w dobiegające z oddali delikatne dźwięki muzyki.
- Co mi powiesz o jego bracie...? - młodszy elf, starając się przybrać obojętny ton głosu, nie spuszczał wzroku z Orophina.
Już zaczął tęsknić za Rumilem, a nie chcąc wyjść na zakochanego po uszy uczniaka.- postanowił chwilę zaczekać, nim pójdzie go poszukać. Z drugiej strony - chętnie dowie się czegoś więcej o swym słodkim, przyszłym (jak mniemał) kochanku.
- Ooh.. - Legolas skrzywił się, marszcząc dwuznacznie brwi. - Więcej, niż byś chciał...
- To znaczy...? - spojrzał na niego zdziwiony. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- To znaczy... - wyjaśnił - ... że jeśli pytasz w tym sensie, jaki i ja mam na myśli, to...
- To...?
- To lepiej od razu daj sobie spokój...
- Nie... nie rozumiem - Avril zarumienił się, a serce zabiło mu trochę niespokojnie.
Książę przyjrzał mu się uważniej, zaniepokojony wyrazem jego twarzy.
- Spodobał ci się? - spytał wprost.
Avril zaczerwienił się jeszcze bardziej, ale nie miał zamiaru kłamać.
- Tak - przyznał więc szczerze - I to bardzo. I...
- Znam cię na tyle dobrze - przerwał mu Legolas - by wiedzieć, iż sam seks nigdy ci nie wystarczał... a z jego strony... tylko tego możesz oczekiwać. Niczego więcej.
- J... jak to? - młodszy elf zupełnie już teraz zagubiony poczuł, jak jakaś lodowata dłoń zaciska mu się w okolicy gardła.
- On nie angażuje się uczuciowo... mówi, że to wszystko komplikuje i nie potrzebnie gmatwa... - wzruszył ramionami - Kiedyś o tym rozmawialiśmy i... to aż niesamowite, że można tak zupełnie odseparować uczucia... odciąć się emocjonalnie... bawiąc - bo do tego się to w końcu sprowadza - czyimś ciałem. Ja bym tak nie potrafił... - przyznał - Ale on... och - on jest w tym najlepszy. Zresztą... sam widziałeś, jak wygląda... nigdy nie miał problemu ze znalezieniem kochanków... To oni mieli problem, gdy łudzili się, że potrafią zdobyć jego serce - spojrzał mu prosto w oczy - Dlatego właśnie ci to wszystko mówię - Nie chcę, żebyś cierpiał.
'Za późno...' - pomyślał w duchu Avril, mocno zagryzając wargi.
- My... myślałem... - jego głos lekko się załamał - że... że go lubisz...
- Och - bo bardzo go lubię - zapewnił żywo. - Jako przyjaciel jest z całą pewnością najbardziej oddanym elfem na świecie... ale jeśli tylko pozwolisz mu się zaciągnąć do łóżka... a wierz mi - posłał mu dwuznaczne spojrzenie - ... on nie przepuszcza nikomu...
- A... a więc i ty...? - nie śmiał dokończyć tej myśli.
- O nie, nie! - Legolas pokręcił gwałtownie głową - W życiu! Choć... nie mówię, że nie próbował...
Avril spojrzał na niego z szeroko rozwartymi powiekami. To chyba jakaś pomyłka.
- Na... naprawdę?
- Taa... on bardzo nie lubi przyjmować 'nie' za odpowiedź... i z tego, co wiem - rzadko kiedy mu się to zdarza. Mało kto potrafi mu się oprzeć... bo trzeba mu to przyznać - umie swą 'zdobycz' tak oczarować i omamić... iż odmowa nawet przez myśl jej nie przemknie. No... i jest niesamowity w łóżku... - młodszy elf posłał mu przerażone spojrzenie. - ... co można wywnioskować z krążących o nim opowieści - dokończył. - Ale... być potem odstawionym na bok... jak jakaś przestarzała zabawka... nie - dziękuję. Chyba nie warto... - westchnął ponownie.
- Ale... ale on jest jeszcze taki młody... aż mi się wierzyć nie chce... - pokręcił głową, starając się usilnie, by drżący głos nie zdradził targających nim uczuć - Zrozumiałbym, że Hal...
- Taki jest - przerwał mu Legolas - I nic na to nie poradzisz... a wierz mi - wielu próbowało... - położył mu rękę na ramieniu. - Wiem, że mówię ci to wszystko trochę niedelikatnie... ale to chyba lepiej, że dowiesz się teraz, niż...
Nie musiał kończyć.
Avril zacisnął palce na skórzanym pasku wodzy, aż pobielały mu kostki. Na samo wspomnienie tamtej rozmowy - ostry ból przeszył jego serce. Zawód, niedowierzanie, zraniona duma, wyśmiane nadzieje... wszystko to powracał do niego za każdym razem, gdy pozwalał sobie na myślenie... o nim.
To, że tak łatwo dał się zwieść jego słodkiej 'niewinności', jego czułym spojrzeniom, jego udawanej uległości... och - to bolało. Bolało tak bardzo... ale mimo to... mimo wszystkich tych ostrzeżeń, łamiących serce nagich prawd - jego uczucia do Rumila nie zmieniły się.
Choć czuł się zraniony, oszukany i wykorzystany - nie potrafił przestać o nim myśleć... marzyć... tęsknić. Zakochał się w nim od pierwszej chwili - i wbrew temu, co podszeptywał mu rozum - jego uparte serce pozostało niezmienne. Nienawidził się za to, gardził sobą, wymyślając od najsmętniejszych z naiwniaków... ale kochać Rumila nie przestał.
Wtedy w Puszczy - odsunięcie go od siebie... danie mu do zrozumienia, że nie jest już zainteresowany jego 'awansami', wymagało od niego tyle silnej woli... że przez miesiące całe nie mógł się pozbierać.
Gdyby tylko nie wyglądał on tak słodko... tak niewinnie... tak rozczulająco. Gdyby tylko nie patrzył na niego z takim (udawanym - wiedział to) - bólem... taki zawodem... Gdyby tylko opadła w końcu ta maska jego dziecięcej bezbronności...
Tylko, że on wcale nie wyglądał na takiego łamiącego serca 'potwora' jak to opisał Legolas... i to chyba bolało go najbardziej.
To zwodne piękno...
Wtedy jakoś zdołał mu się oprzeć... ale czy i tym razem da radę?
Tego nie wiedział. I to go właśnie przerażało.
To - że gdy go znów zobaczy, to wszystkie te - jakże przecież uzasadnione - wątpliwości przestaną mieć znaczenie... a wtedy... jego mało doświadczone serce drugi raz mogłoby już tego nie przeżyć...
* * *
Kolorowe wstęgi zdobiły drzewa, a małe lampiony odnajdywały swój blask w blednącym świetle dnia. Łagodna, miła dla ucha muzyka mieszała się z cichym szumem wiatru, odległym śpiewem nocnych ptaków i odgłosem rozmów oraz śmiechu.
Cudownie udekorowany i przepełniony wonią kwiatów plac - wyglądał zachwycająco.
Atmosfera radości i tajemniczości była wręcz namacalna. Uderzała do głowy.
No - nie tylko ona. Bal rozpoczął się dopiero dwie godziny temu, a Liar był już pijany w sztok. Nie planował tego - w ogóle nie zamierzał tak długo tu zostawać. Wbrew surowym zakazom Haldira i łagodnym perswazjom Orophina - chciał wymknąć się po cichu, zaraz po oficjalnym otwarciu balu, ale... Gdy pojawili się na miejscu, odświętnie wystrojeni, z maskami przesłaniającymi twarze - nie myślał o niczym innym, jak o tym - kiedy w końcu zdoła się stad urwać i wrócić do stajni, do opiekującego się chorym koniem Orophina.
Tam było jego miejsce... a nie tutaj - w tym wesołym gwarze rozmów i śmiechów - otoczony co jak co - obcym elfami.
Tak to sobie przynajmniej wyobrażał.
Komentarz Haldira jednakże sprowadził go szybko na ziemię. Zostawiając ich (jego i blondwłosego 'sąsiada') chwilowo samych, uśmiechnął się szeroko, kładąc im ręce na ramionach.
- Gdy tylko zabawa się rozpocznie - jakoś się odnajdziemy... a teraz - spojrzał Liarowi głęboko w oczy - zaopiekuj się Diamarem... żeby nie czuł się dziś zbyt osamotniony...
Dla młodego elfa aluzja była aż nazbyt oczywista. Hanear, otwierający bal wraz z Celebornem - nie zamierzał tu zbyt długo pozostać... a że 'wszystkowiedzący' strażnik zdążył już zauważyć, jak reaguje on na samo wspomnienie imienia swego ojca - nie zamierzał przepuścić okazji, by mu tym trochę dokuczyć.
Diamar oblał się więc zdradzieckim rumieńcem, uciekając spojrzeniem w bok. Liar jednakże, komentarz ten zrozumiał zupełnie na opak. No tak - to nie 'on' powinien czuć się opuszczony i smutny... to nie on miał prawo tęsknić za Orophinem. To nie jemu miało go tak rozpaczliwie brakować... Po pierwszy puchar z winem, roznoszony na ozdobnych tacach przez przebranych również w maski kelnerów - sięgnął zupełnie automatycznie.
Teraz miał już za sobą wypity chyba z galon zaskakująco mocnego trunku i powoli zapominał, że wcale nie chce tu być... ani tym bardziej - dobrze się bawić.
Zawsze miał słabą głowę i jakakolwiek, najmniejsza nawet ilość alkoholu - z miejsca mu do niej uderzała.
Tym razem nie było inaczej.
Świat zaczął wirować mu przed oczyma, zamieniając drzewa, otaczające go dekoracje i roześmiane elfy - w jedną wielką, kolorową masę... radosną i hałaśliwa, pochłaniającą go z każdą chwilą bardziej. Częstowano go jedzeniem, więc jadł. Serwowano mu drinki, więc pił. Proszono go do tańca, wiec tańczył. Starając się nie myśleć 'po co' - pozwolił porwać się w wir zabawy. Czas przestał mu się dłużyć, uciekając szybko do przodu. Na niebie pojawiły się gwiazdy. Piękna, bezksiężycowa noc, rozjaśniona tylko i wyłącznie blaskiem kolorowych światełek.
Marzenie...
Tak, ale nie jego.
W pewnym momencie zrobiło mu się trochę niedobrze, ziemia pod stopami zaczęła niebezpiecznie wirować, a tłum na około lekko przeszkadzać. Miał chwilowo dosyć. Musi usiąść, choć na kilka minut, odetchnąć świeżym powietrzem i uspokoić szalejące w głowie helikoptery.
Wszystkie znajdujące się w pobliżu altanki i ustronne miejsca zajęte były przez niewielkie grupki elfów, które tak jak i on szukały odpoczynku... lub się po prostu migdaliły.
Nie bardzo wiedząc dokąd się udać, a w stanie w jakim się znajdował, za daleko odejść i tak by nie zdołał - rozejrzał się trochę nieprzytomnie wokoło. Tuż za rozstawionymi instrumentami muzyków, pod jednym z mniejszych drzew - stała mała ławeczka - opleciona bluszczem, która mogłaby dać mu chwilowe schronienie.
Choć dźwięki muzyki były tam nieco głośniejsze... a może właśnie dlatego - nikt nie kwapił się za bardzo, by na niej spocząć. 'Hałas' nie przeszkadzał mu aż tak bardzo - a perspektywa kilku minut w samotności - przesądziła o jego wyborze. Na chwiejnych trochę nogach, udał się w jej kierunku. Powietrze było tu czystsze, a delikatny zapach roślin - rozjaśnił mu lekko w głowie. Opadł na drewniane siedzenie z westchnieniem ulgi i przymykając powieki - oparł przesłoniętą maską skroń o drewniane sztachetki.
Od razu lepiej.
Te kilka minut w samotności pozwoli mu stać się z powrotem sobą. Uspokoić myśli i zbyt oszalale bijące serce. Gdyby jeszcze miał przy sobie trochę czegoś do picia - byłby w niebie... Westchnął ponownie... i wtem - otworzył szeroko powieki. Nie był już sam. Jednakże bardziej wyczuł niż usłyszał czyjąś obecność.
Podniósł głowę do góry.
Kilkanaście stóp dalej stał jakiś obcy elf, patrząc na niego trochę niepewnie. Jak widać - również szukał chwili wytchnienia - tyle, że miejsce, które wybrał - było już zajęte. Liar uśmiechnął się do niego przyjaźnie i nie chcąc dać mu do zrozumienia, iż przeszkadza - podciągnął wyprostowane dotąd na ławce nogi pod siebie, robiąc mu miejsce.
Elf uśmiechnął się również i skinąwszy z wdzięcznością głową - usiadł obok, opierając się o sztachetki. Jego powieki przymknęły się na chwilę, wiec zaciekawiony młody elf pozwolił sobie przyjrzeć mu się uważniej. Bardzo ładna, ciemno szmaragdowa maska przesłaniała większą część twarzy. Jego włosy - w ciemności nocy nie mógłby dokładnie stwierdzić - czy były one jasne czy ciemne - splecione zostały do tyłu i ozdobione misternym połączeniem srebrnych łańcuszków i małych zapinek.
Wyglądało to nadzwyczaj ładnie.
Szata elfa, idealnie dobrana pod kolor maski - opinała się lekko na jego szczupłym, choć seksownie umięśnionym ciele. Był zapewne przystojny i interesujący, ale nic w jego stroju czy wyglądzie nie przyciągnęło wzroku Liara bardziej, niż trzymany przez niego kubek z czymś, co wyglądało na sok.
'Pić!' - krzyknęło coś rozpaczliwie w jego głowie, gdy wpatrywał się w napój z niemym pożądaniem.
Obcy elf otworzył w końcu powieki i podążając za jego spojrzeniem uśmiechnął się rozbawiony. Bez namysłu wyciągnął rękę w jego kierunku, podając mu kubek. Liar wahał się tylko chwilę, po czym nie mogąc oprzeć się pragnieniu - sięgnął po naczynie, duszkiem opróżniając całą jego zawartość. Ocierając usta, odstawił je na ziemię i westchnął zadowolony.
- Dziękuję - szepnął, wiedząc iż i tak muzyka zagłuszy jego słowa.
Obcy elf zrozumiał go jednak bez problemu - gdyż skinął głową i uśmiechnął się ze zrozumieniem. Ich oczy spotkały się. Najpierw tylko w przelocie, niby przypadkiem, ale... coś we wzroku obcego elfa sprawiło, iż Liar spojrzał mimowolnie jeszcze raz.
Aż się zachłysnął z wrażenia, dziękując w duchu Valarom, iż maska i ciemności nocy zakrywają mu twarz i zarumienione nagle policzki nie są aż tak widoczne.
Jak ktoś - kogo znał zaledwie od pięciu minut... kto nie wiedział nawet, kim on jest ani jak wygląda - mógł patrzeć na niego z takim ogniem w oczach? Z takim pożądaniem... takim pragnieniem?
Zupełnie nieświadomie przysunął się do niego bliżej... tak, jakby ciepło, bijące z jego oczu mogło ogrzać jego pełne tęsknot i nieodwzajemnionych uczuć serce. Patrzyli tak na siebie w milczeniu, całkowicie świadomi napięcia, jakie nagle między nimi zapadło... napięcia i wyczekiwania. Wyczekiwania na coś, czego tak do końca nie potrafiliby zdefiniować. Liar pierwszy odwrócił wzrok. Przerażony tym, iż zupełnie obcy elf potrafi tak silnie na niego działać, rozsiewając wokół siebie emanujący erotyzmem magnetyzm.
Był pijany, szumiało mu w głowie i powoli przestawał nad sobą panować...
Obcy elf, wyczuwając chyba jego nagłą niepewność - podniósł się z ławki, wyciągając do niego dłoń i uśmiechnął się łagodnie.
- Chodź... obejrzymy przedstawienie... - zdołał wyczytać z ruchu jego warg Liar, gdyż głośna wciąż muzyka zagłuszała słowa.
Jak to się stało, że jeszcze przed chwilą wydawało mu się, iż otacza ich zupełna cisza?
Po chwili wahania pochwycił oferowaną mu dłoń i zwinnie wstając na nogi - pozwolił poprowadzić się z powrotem na plac. Może, gdy znajdą się ponownie w tłumie, otoczeni innymi elfami, te dziwne uczucia go opuszczą...? Oby... Potrząsnął głową, starając się iść prosto.
Przedstawienie, o którym jak dotąd w ogóle nie wiedział - miało być jedną z największych atrakcji wieczoru. Para aktorów miała odegrać scenę poznania się Berena i Luthien oraz opowiedzieć później w pieśni dalsze koleje ich losów. Była to jedna z ulubionych legend Liara, którą poznał jeszcze jako dziecko - i teraz również, siedząc na miękkiej trawie u boku tego ciemnookiego elfa - słuchał i oglądał z rozszerzonymi podekscytowaniem oczyma.
Historia tych dwojga kochanków, tak piękna i wzruszająca - na nowo obudziła w nim dawno już zapomniane uczucie tęsknoty i smutku za utraconą przyjaźnią.
Ucieszył się wręcz, gdy przedstawienie dobiegło końca, jako że łzy, które zaczęły mu niebezpiecznie gromadzić się pod powiekami - mogłyby się w końcu polać nieprzerwanym strumieniem. A gdyby raz zaczął płakać...
Westchnął cicho i uśmiechnął się dzielnie do swego towarzysza, ciesząc się, że ma go u swego boku.
Obcy elf odwzajemnił uśmiech i zerkając w stronę tańczących na nowo par - rzucił mu pytające spojrzenie. Zgodził się bez wahania. Muzyka - teraz już znacznie spokojniejsza i delikatniejsza - nie pozostawiała większego wyboru - skoro mieli razem tańczyć, to tylko w ciasnych objęciach Liarowi to nie przeszkadzało. Czuł się dobrze w ramionach tego obcego elfa. Mniej samotnie i... bezpieczniej. Choć nawet nie znał jego imienia ani nie widział dotąd jego twarzy - dotyk i ciepło, jakie mu oferował - było miłe i kojące.
Gdy uniósł głowę do góry, by chociaż spojrzeniem oddać to, co czuł - ich oczy spotkały się raz jeszcze.
Tym razem było to już więcej niż samo pożądanie... coś więcej niż zwykła fizyczna potrzeba... coś co...
Zacisnął mocno powieki, gdy obejmujące go ramiona przyciągnęły go jeszcze bliżej, a czoło drugiego elfa dotknęło nasady jego włosów.
'Właściwie, czemu nie?' - pomyślał smutno - 'W końcu to tylko pocałunek... Orophin nigdy się nie dowie... przecież go tu nie ma... a nawet i jeśli by był - to i tak nic by go to nie obeszło...'
Poczuł na ustach ciepły oddech i wargi samoistnie rozchyliły mu się w niemym przyzwoleniu.
'Orophin... się nie dowie?' - nagła, szybka niczym błyskawica myśl przemknęła mu przez głowę.
Orophin...
Czy on kompletnie postradał zmysły?! Daje się obściskiwać jakiemuś zupełnie obcemu elfowi... całować... tylko dlatego, że jest pijany i ten, którego pragnie znajduje się poza jego zasięgiem?! Chyba mu odbiło. Jak on mógł...?
Odsunął się nagle, odwracając głowę w bok.
- Ja... ja... nie mogę - odezwał się cicho - Jest ktoś... kogo ja... - spojrzał na niego z poczuciem winy wymalowanym na twarzy.
Nawet jeśli ten uzna go za niespełna rozumu - on nie zdradzi Orophina w ten sposób - Przepraszam - wyswobodził się z jego objęć - Wybacz mi... - posłał mu ostatnie przepraszające spojrzenie i szybkim krokiem, prawie po omacku, gdyż łzy rozczarowania przesłoniły mu oczy - oddalił się w kierunku talanów.
Obcy elf, pozostawiony sam sobie - otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, zawołać za nim... ale zdołał jedynie westchnąć ciężko, zwieszając bezradnie ramiona.
Wtem poczuł czyjąś dłoń na swoich plecach, a melodyjny, roześmiany głos odbił się w jego uszach niczym szyderstwo.
Odwrócił się powoli.
Nawet i z twarzą przesłoniętą maską bez trudu rozpoznał kapitana straży.
- O... widzę, że jednak przyszedłeś... - uśmiechnął się wesoło, a towarzysząca mu elfka zawisła u jego boku - Myślałem, że już w ogóle nie zamierzasz się tu pojawić... - zakpił lekko.
Ciemnowłosy elf zmrużył tylko oczy i gniewnym gestem ściągnął maskę z twarzy, ciskając nią o ziemię.
- Ależ, Orophinie! - Haldir udał oburzenie. - Nie wiesz, że nie wolno odsłaniać twarzy przed końcem balu? - młoda dziewczyna zachichotała rozbawiona, przytakując mu ze śmiechem.
- Odczep się. - mimo iż jego głos był twardy i nieuprzejmy, spojrzenie jakie mu posłał było tak smutne i pełne bólu, iż blondwłosy elf od razu spoważniał.
Wypuścił swą towarzyszkę z objęć i dogonił, chcącego się oddalić brata. Złapał go za ramię i obrócił twarzą do siebie.
- Co się stało? - przestraszył się nie na żarty.
- 'Nic' się nie stało - odpowiedział mu gniewnie - Wracaj do swoich rozrywek - 'Tych wszystkich, które masz... i tych, które mógłbyś mieć... ale ci na nich nawet nie zależy...' - dodał w myślach.
- Ale... - nic nie rozumiejąc, Haldir poczuł się lekko urażony jego niemiłym zachowaniem - Co ja...?
Jednakże jego młodszy brat nie pozwolił mu dokończyć i wzruszając tylko ramionami oddalił się w kierunku przeciwnym do tego, w jakim uciekł Liar.
Patrząc w ślad za nim, Haldir zamrugał tylko zaskoczony powiekami, usilnie starając się zrozumieć, co go właśnie ominęło.
* * *
Nie tylko doskonały humor Haldira został podczas balu zmącony. Tyle że Rumilowi, który obiecał sobie, iż będzie się tak dobrze bawił, jak to tylko możliwe - spadły na głowę aż dwa 'problemy'.
Najpierw Diamar.
Jego blondwłosy przyjaciel - początkowo równie wesoły i roześmiany jak on sam - w jednej chwili stał się jednym, wielkim kłębkiem nerwów.
I to za sprawą... jego ojca.
Hanear - tuż po 'oficjalnym' otwarciu balu, przeprosił swoich towarzyszy i grupkę honorowych gości, tłumacząc się zmęczeniem. A oddalając w stronę talanów - wpadł jeszcze niby przypadkiem na jego i ich młodego sąsiada.
Diamar - od razu spięty i niepewny, oblał się rozkoszną czerwienią, która nawet pod ciemno bursztynową maską była doskonale widoczna.
A gdy starszy elf, życząc im dobrej zabawy - ucałował ich obu w czoła, uśmiechając się przy tym czule - Rumil przestraszył się, iż ich sąsiad zaraz zemdleje.
Hanear, zdając się w ogóle tego nie zauważać - skinął im tylko głową i z nieodgadnionym wyrazem twarzy - zostawił ich w końcu samych.
- Wszystko w porządku? - spojrzał na blondwłosego chłopca, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
- T... tak - wybąkał, nadal czerwony jak piwonia - Ja... ja tylko muszę... - wyjął mu z ręki puchar z winem i drżącymi dłońmi przystawił do ust.
Rumil rzadko kiedy widział go pijącego i to wyprowadziło go z równowagi jeszcze bardziej.
- Dobrze się czujesz...? - spytał, dotykając z wahaniem jego rozpalonych policzków.
- Mhm… - wymruczał - Zobaczymy się później. - po czym obracając się nagle na pięcie oddalił w stronę stołów z jedzeniem.
Zaskoczony Rumil zdążył jedynie szerzej otworzyć powieki, nie mając nawet szansy, by cokolwiek mu odpowiedzieć.
Pokręcił głową, wzruszając ramionami. To wszystko zaczynało być aż nadto tajemnicze...
Szybko zapomniał jednak o tym 'incydencie', pozwalając się porwać w wir zabawy. Spokój ducha powrócił mu na nowo.
Aż do tej chwili.
Rozmawiając z jednym ze swoich starszych przyjaciół - został niemalże staranowany przez biegnącego prawie, oślepionego łzami Liara.
Wystraszony jego wzbudzającym niepokój zachowaniem, przeprosił szybko swojego towarzysza, chcąc dogonić roztrzęsionego elfa. Gdy jednak, podążając za nim znalazł się w końcu na skraju placu - zdał sobie sprawę, iż zupełnie stracił go z oczu. Gwar rozmów i dźwięki muzyki były tu tylko echem, a lampki rozpraszające ciemności nie dawały wystarczającego oświetlenia. W takim mroku i tak nie zdoła go odnaleźć, a krzyczeć w noc nie zamierzał.
Stał więc tak w zupełnej prawie ciszy, zastanawiając się, co zrobić. I wtem...
- Rumil? - dobrze znany głos wyrwał go z zamyślenia, sprawiając iż drżące dotychczas tylko lekko ze zmęczenia kolana, prawie się pod nim ugięły.
Obracając się powoli z rozszerzonymi przerażeniem powiekami i oszalale bijącym sercem - stanął twarzą w twarz, z uśmiechniętym wesoło Legolasem... i jego zielonookim przyjacielem.
17. One fair, lazy afternoon
- Liar nie wrócił do domu na noc - zakomunikował Haldir, wchodząc nazajutrz do jadalni.
- S... słucham? - radosny uśmiech, jaki towarzyszył Hanearowi od samego rana momentalnie zniknął - Jak to... nie wrócił?! To gdzie on spał?
- Pojęcia nie mam. Nie widziałem go od początku balu. - wzruszył lekko ramionami.
- No... no i... żaden z was nie poszedł go szukać?! - był coraz bardziej przerażony.
- Dopiero teraz to zauważyłem... - wyjaśnił obronnym tonem. - Poszedłem rano do jego komnaty... i łóżko było puste. Nasza łazienka również.
- Elbereth! To gdzie on w takim razie jest? Może coś mu się stało, albo...
- Ależ, Ada nie przesadzaj. Był bal... pewnie znowu wypił więcej, niż sam waży i... - uśmiechnął się kpiąco.
- Haldir, to nie jest śmieszne.- upomniał go naprawdę zafrasowany. - była noc, a on mimo wszystko jest tu obcy i nie zna aż tak dobrze terenu... mógł się zgubić i...
- Daj spokój. - młodszy elf roześmiał się rozbawiony. - Może i jest trochę stuknięty - przyznał - ale nie opóźniony w rozwoju. Trafi z powrotem do domu... - kpił dalej.
Hanear zgromił go wzrokiem.
- Dobrze, już dobrze... - westchnął blondwłosy strażnik. - Pójdę go poszukać... - skierował się do drzwi.
- Dziękuję - skinął głową - Ja przygotuję śniadanie.
- A Orophin? - zainteresował się nagle.
- Co 'Orophin'?
- No... to on miał się zająć gotowaniem - przypomniał mu.
- A... on jeszcze nie wstał. Rumil również.
- No tak. - Haldir pokręcił głową. - Pójdę ich wyrzucić z łóżek... może pomogą.
- Tak... jeśli tylko ci się to uda... - na ustach Haneara pojawił się znowuż delikatny uśmiech.
Młodszy elf uśmiechnął się także i wzruszając ramionami podszedł powoli do wyjścia.
- Aha - zatrzymał się jeszcze i z nagłym błyskiem w oczach spojrzał na ojca. - Diamar pytał wczoraj o ciebie... - rzucił, niby niewinnym głosem.
- T... tak? - zaczerwienił się nagle, siląc na obojętny ton.
- Mhm. Chciał wiedzieć, dlaczego nie idziesz na bal.
Hanear uciekł spojrzeniem w bok.
- I co mu odpo...?
- Odpowiedziałem mu - zgodnie z prawdą... - zaczął - ... że próbowaliśmy cię przekonać, ale się nam nie udało...
Ciemnowłosy elf odetchnął z niekłamaną ulgą.
- ... ale, gdyby to 'on' cię poprosił... - ciągnął dalej, starając się pohamować śmiech. - ... to na pewno dałbyś się przekonać... - dokończył, mrużąc szelmowsko oczy.
Hanear uniósł przerażony głowę i spojrzał na niego jeszcze bardziej czerwony.
- Haldir!
- No co? Przecież to prawda... - zagryzł bezczelnie dolną wargę i nim ojciec zdążył zabić go wzrokiem - zniknął w mroku korytarza.
* * *
- Rumil! Wyjdź z łazienki! - Orophin powoli zaczynał tracić cierpliwość. Stał przed zamkniętymi drzwiami już piętnaście minut... i nic.
- Y-y.
- Siedzisz tam od godziny. Wyjdź w końcu, bo ja też chcę się umyć.
- Nie. Nie wyjdę - dobiegł go cichy, pełen zaciętości głos.
- Wyłaź! - uderzył rękę w drewnianą osłonę. Dlaczego on mu to zawsze robił? - Bo cię wyciągnę siłą!
- Nie... nigdy stąd nie wyjdę... - zagroził płaczliwym tonem młody elf - Idź sobie... - Było mu tak wstyd... tak okropnie wstyd. Na samo wspomnienie tego, jak się wtedy zachował, jak zwyczajnie... uciekł, gdy go zobaczył... przysunął się bliżej do ubikacji, bo znowu zrobiło mu się niedobrze. Orophin może sobie czekać cały dzień - on to pozostanie już na zawsze... Nie ośmieli się spojrzeć mu ponownie w oczy... nigdy.
- Rumil! - Orophin znowu uderzył w drzwi. Tym razem chyba głową, bo dodatkowo jeszcze zaklął pod nosem.
- Idź sobie... - powtórzył zdenerwowany.
- Gdzie mam sobie niby iść?! - wydarł się wściekle - Nie umyty i w samych spo...! - urwał, gdyż drzwi do jego komnaty nagle się otworzyły. Obrócił szybko głowę. Na szczęście był to tylko Haldir... a 'jemu' nie zamierzał poświęcać zbyt dużo uwagi.
- Rumil! - wrócił do poprzedniego 'zajęcia' - Naprawdę zaczynasz mnie wkurzać...
- O... humor dopisuje od samego rana, jak widzę... - zakpił lekko jego starszy brat, podchodząc bliżej.
Orophin rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Czego chcesz?
- Ciebie też miło widzieć - uśmiechnął się słodko - Musisz mi w czymś pomóc... - zaczął.
- Nie, wcale nie muszę... - warknął cicho. Przez 'niego' miał za sobą całą nieprzespaną noc... i złamane serce. Lepiej więc, żeby nie wchodził mu dziś w drogę - Rumil! Wyjdź. Z łazienki.
Odpowiedziała mu cisza.
- 'Musisz' mi pomóc - powtórzył uparcie, powoli również tracąc cierpliwość - Liar zniknął.
- Coo...? - Orophin przestał nagle dobijać się do drzwi i obrócił do niego ze strachem we fiołkowych oczach - Jak to... zniknął?
- Zwyczajnie... - Haldir wzruszył ramionami - Nigdzie go nie ma... więc Ada kazał nam go znaleźć...
- I... i ty mi to mówisz... tak po prostu... jakby.. - urwał nagle, bo dziwna myśl przemknęła mu przez głowę. Spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem - Coś ty mu znowu zrobił?
Blondwłosy strażnik aż rozdziawił usta ze zdumienia.
- Co 'ja' mu zrobiłem? - zmarszczył gniewnie czoło - 'Znowu'? - dlaczego zawsze, gdy działo się coś złego, to wszyscy od razu jego o to obwiniali? Jakby to on był przyczyną całego zła na tym świecie? - Och, dajcie wy mi wszyscy święty spokój! Nic mu nie zrobiłem, po prostu...
- A Mandingo? - przerwał mu ponownie Orophin, zupełnie nie wzruszony jego oburzeniem.
- Co Mandingo? - nie zrozumiał.
- Czy jest w swoim boksie? - zacisnął nerwowo dłonie. Jeśli Liar odszedł... zimny pot wystąpił mu na czoło.
- A co...? - zmarszczył zdumiony brwi.
Zaraz jednak cień zrozumienia przemknął mu przez głowę. Spojrzał na brata równie przestraszony. W jednej chwili obaj skierowali się w stronę drzwi, zupełnie zapominając o chowającym się z bezpiecznym azylu łazienki Rumilu.
* * *
Liar obudził się z dziwnym wspomnieniem snu, w którym coś włochatego siedziało mu na twarzy. Poruszył się nieznacznie, otwierając powoli sklejone wciąż snem powieki. Momentalnie zamknął je z powrotem, a dreszcz przerażenia przeszedł mu po plecach.
Coś włochatego 'rzeczywiście' siedziało mu na twarzy!
Starając się uspokoić nagle przyśpieszony oddech i dziko bijące serce - otworzył oczy raz jeszcze... i odetchnął z ulgą.
- Mandingo... - wyciągnął rękę, odsuwając pysk konia ze swojego nosa i powoli podniósł się do pozycji siedzącej - Chcesz, żebym dostał zawału? - posłał mu pełne wyrzutu spojrzenie.
Siwy ogier prychnął tylko i widząc, że jego młody pan w końcu się obudził - wrócił do skubania siana.
Lair przeciągnął się z głośnym jękiem i po chwili wahania - opadł z powrotem na plecy.
Nie musiał się zastanawiać, co siwy Mearas robi w jego komnacie... ani dlaczego jego łóżko wyściełane jest słomą - gdyż doskonale pamiętał, iż zasnął w stajni. W boksie swojego konia.
Wprost na ziemi.
Przyłożył ręce do oczu, gdyż nadmiar wrażeń minionej nocy oraz zdecydowanie zbyt duża ilość alkoholu, jaką w siebie wlał, dały nagle o sobie znać.
Jęknął cicho.
Przyszedł tu wczoraj... a właściwie wgramolił prawie na czworakach... tylko po to, by porozmawiać z Orophinem.
I... opowiedzieć mu o wszystkim. Nie tylko o tym, że go kocha... i nie potrafi już bez niego żyć... ale także o tym - kim jest, skąd pochodzi... i dlaczego stamtąd uciekł... Stamtąd i z Marchii.
Ale Orophina w stajni nie było. Boks Pozitano - poza nim samym, teraz już zdrowym i wesołym - był pusty. I choć koń - zadowolony z jego 'odwiedzin' przywitał go głośnym i radosnym rżeniem - Liarowi łzy rozczarowania omal z oczu nie trysnęły.
Gdy zebrał się w końcu na odwagę... hmm - to znaczy - odwaga sama do niego przyszła - wraz z odurzającą lekko falą alkoholu we krwi... - los kolejny raz zaśmiał mu się w twarz. Kusiło go, by pójść szukać go dalej, gdyż wiedział, że jak tylko wytrzeźwieje - te 'szalone' pomysły odejdą raz na zawsze, ale... po prostu nie był w stanie gdziekolwiek się ruszyć. Zdołał jedynie (znowu na czworakach) dowlec się do boksu Mandingo i kopiąc za sobą drzwi - paść na siano.
Sen pochłonął go pół minuty później...
A teraz... wraz z kacem powróciło wspomnienie minionej nocy.
Tego przeklętego balu, nieobecności Orophina i tego, co zrobił... to znaczy - co chciał zrobić, a od czego uchroniła go resztka przytomności - z tym obcym elfem.
Niesmak do samego siebie i ogarniający go z każdą chwilą bardziej zwyczajny - wstyd, sprawiły iż jęknął rozdzierająco. Dlaczego jego życie zawsze musiało być takie pokręcone? No dlaczego...?
Szybkie kroki na korytarzu przerwały nagle jego rozważania. Dwie pary stóp zbliżały się do niego w zdradzającym niepokój tempie.
- No... koń wciąż stoi... - dobiegł go głos Haldira i zaraz potem ciche, pełne niewysłowionej ulgi westchnienie, które mógłby przypisać komukolwiek... ale serce i tak podpowiedziało mu, że to Orophin. Na policzki od razu wystąpiły mu rumieńce.
Odsunął dłonie od twarzy, gdy usłyszał lekkie skrzypnięcie otwieranych drzwiczek i towarzyszące temu dwa zgodne sapnięcia.
Uniósł głowę, napotykając wzrokiem dwie pary, wpatrzonych w siebie oczu, w których strach został wyparty przez pełne niedowierzania zdziwienie.
- Co ty tu, na Valara robisz? - starszy z braci zmarszczył zabawnie brwi. - Dlaczego nie spałeś w domu?
Liar wzruszył tylko ramionami i wstał powoli, strzepując siano z ubrania.
- Tak jakoś.. - zaczął niepewnie. Niby co miał mu odpowiedzieć?
Żadne wiarygodne kłamstwo nie przychodziło mu do głowy... a prawda - była tym bardziej żałosna - A co wy tutaj robicie? - postanowił więc zmienić temat.
- Szukamy ciebie... - wyjaśnił - ... a że Orophin się przestraszył, iż postanowiłeś nas opuścić... - omiótł go taksującym spojrzeniem - ... w masce, niczym Zorro... - dodał kpiąco - więc przyszliśmy wpierw tutaj.
Liar roześmiał się cicho i wychodząc w końcu z boksu - spojrzał po raz pierwszy tego ranka na młodszego z braci. 'Naprawdę sądziłeś, że jestem w stanie cię opuścić...?' - mówiły jego oczy.
Orophin zaczerwienił się lekko, speszony tym, że tak od razu chciał go odnaleźć... z taką nie cierpiącą zwłoki determinacją... nie pamiętając nawet o tym, by się ubrać.
Ale myśl, iż Liar mógłby tak po prostu zniknąć z jego życia... że mógłby go już nigdy więcej nie zobaczyć... - wzdrygnął się nieznacznie.
To, co 'zaszło' między nimi wczoraj na balu... słowa, które usłyszał... to, że go trzymał w ramionach... dotykał... prawie pocałował... I to, że on mimo wszystko nie chciał zdradzić swego serca... jeśli to możliwe - po tym wszystkim - pokochał go jeszcze bardziej. I 'stracić' go po prostu nie mógł. Musiał go mieć u swego boku... choćby i w ramionach innego.
- Nie jest ci zimno? - zainteresował się nagle najmłodszy elf, omiatając go trudnym do zinterpretowania spojrzeniem.
Orophin zaczerwienił się jeszcze bardziej. No tak - wybiegł z talanu - tak jak stał - w krótkich, granatowych spodenkach... i niczym więcej.
- Jest - przyznał cicho, obracając się w stronę wyjścia. Jak bardzo by go nie kochał - zdarzenia minionej nocy były jeszcze zbyt żywe w jego sercu, by mógł mu tak otwarcie spojrzeć w oczy. - Więc może chodźmy już wreszcie do domu, co? - poprosił trochę nieobecnym głosem.
Liar skinął tylko głową, po czym trąc dłońmi zaspane wciąż powieki - spojrzał sugestywnie na Haldira.
- Co...? - jęknął blondwłosy strażnik. - Znów mam cię zanieść? - domyślił się bez pudła.
Młody elf pokiwał żywo głowa.
Haldir westchnął tylko ciężko i obracając się do niego tyłem - machnął przyzwalająco ręką.
Bez chwili wahania wskoczył mu lekko na plecy, oplatając go ramionami za szyję i nogami w pasie.
- Dzięki. - Liar uśmiechnął się radośnie, gdy ruszyli powoli w ślad za Orophinem.
Jednakże jego dobry humor zaraz się ulotnił, gdy przypomniał sobie spojrzenie, jakim obrzucił go młodszy z braci, gdy myślał, że on tego nie widzi. Spojrzenie pełne smutku i bólu. Zupełnie tak... jakby wiedział.
* * *
Przyjazd do Lórien był błędem. Jednym wielki błędem. Wiedział to. Wiedział od samego początku... zanim jeszcze opuścili Mroczną Puszczę.
Przeczuwał, że wyprawa ta zakończy się katastrofą... że znowu będzie cierpiał... że powrócą wspomnienia...
Wspomnienia - ha! 'Wspomnienia' były niczym w porównaniu z tym, co odczuwał teraz... po tym - jak go ponownie zobaczył.
Po dwóch latach.
Dwóch długich latach tęsknot, marzeń i niespełnionych nadziei.
Gdy go ujrzał zeszłej nocy, podczas balu - samego wśród mroku drzew - wszystko powróciło.
Złoty Las był ogromny i mieszkało w nim pewnie z kilkaset elfów... ale oczywiście z jego cholernym szczęściem - pierwszy, na którego się natknęli - musiał być właśnie tym, którego jak ognia zamierzał unikać...
A wyglądał tak słodko... tak pięknie... tak kusząco. Z tymi wielkimi, błękitnymi oczami, zarumienionymi policzkami, maską zaciśnięta w dłoni i niepewnym uśmiechem. Gdyby miał iść za głosem serca - bez chwili wahania wziąłby go w ramiona, przytulił mocno do siebie i pocałował tak czule i tak namiętnie, iż wszystko inne poza ich złączonymi wargami przestałoby mieć jakiekolwiek znaczenie.
Avril potrząsnął gniewnie głową, starając się odpędzić naprzykrzające się wizje.
Oczy same zaczynały mu się kleić, a trudy męczącej podróży powoli dawały o sobie znać.
Po krótkim przywitaniu z Celebornem i Galadrielą, zaprowadzono ich zaraz do przygotowanych już komnat, by mogli się odświeżyć i odpocząć.
Legolas, nie zdejmując nawet ubrania, padł od razu na łóżko, momentalnie zasypiając. On sam był równie wykończony i wiedział, iż sen jest w tej chwili najlepsza 'rzeczą', jaką może zrobić... ale... gdy tylko zamykał powieki - jego wyobraźnia, zupełnie nieproszona, przywoływała obraz pewnego młodego, roześmianego elfa... wpatrzonego z zachwytem w jego zielone oczy i szepczącego cicho 'A... Avril' wprost do jego ucha...
* * *
Dzień był śpiący i ciągnął się leniwie, dając im miłosiernie czas na odzyskanie sił i uspokojenie kłębiących się nieprzerwanie myśli. Liar, któremu spanie na sianie nie sprawiło żadnego dyskomfortu, jako że dawno już się przyzwyczaił do dotyku takiej szeleszczącej 'pościeli' - i tak postanowił wynagrodzić to sobie w wygodnym łóżku.
Nie miał chwilowo ochoty ani nikogo oglądać ani z nikim rozmawiać - dlatego też zaszył się we własnej komnacie i wtuliwszy w cudowną, chłodną kołdrę - odpłynął w krainę marzeń.
Orophina usilnie walczącego z wszechogarniającym go znużeniem - również pochłonął zbawienny sen. Powieki, wbrew jego woli same mu się w pewnej chwili zamknęły i zasnął, skulony trochę niewygodnie na fotelu, dając w końcu zmęczonemu ciału zasłużony odpoczynek, a rozedrganemu sercu chwilę wytchnienia.
Rumil, gdy wygramolił się wreszcie z łazienki - także wdrapał się na łóżko i przeleżał na nim całe popołudnie, wpatrując się tępym wzrokiem w sufit, wsłuchany we własne myśli i wciąż jeszcze lekko przyśpieszone bicie serca.
Szok, spowodowany tak nieoczekiwanym spotkaniem z karmelowo-włosym elfem powoli mijał, pozostawiając za sobą jedynie czystą, nie zmąconą złymi wspomnieniami... tęsknotę.
Haneara z kolei, w bardzo podobnym do swego najmłodszego syna humorze - sen zmorzył zupełnie niespodziewanie, gdy pochylony nad biurkiem w bibliotece przeglądał stare księgi medyczne.
Jako, że miał za sobą w połowie nieprzespaną noc - to on w końcu zmusił Orophina do pójścia na bal, zmieniając go przy chorym Pozitano - odpoczynek również mu się należał. A oczy, które go tak jak i Rumila nieustannie prześladowały - choć nie były zielone, a przecudnie lazurowe - wpatrywały się w niego we śnie z taką samą intensywnością. Tyle, że tym razem - po raz pierwszy chyba - było w nich coś... więcej poza zwykłą słodyczą i niewinnością... coś co... - poruszył się nieznacznie przez sen, a uśmiech powoli rozjaśnił jego piękną twarz.
Nie wiedział, iż działo się tak dlatego, iż 'właściciel' lazurowych oczu, do których z takim utęsknieniem wzdychał - w tej samej chwili - śnił o nim również, pozwalając się ponieść nie chcianym dotąd marzeniom i wyobrażeniom - poznając w końcu pomału swoje własne serce...
Tak więc - tego pięknego, leniwego popołudnia tylko Haldir nie spał... i przez to - wszystko zostało wywrócone do góry nogami...
* * *
- Elladanie! - młodszy z bliźniaków, dostrzegając wychodzącego właśnie ze stajni brata, zeskoczył lekko z konia i podszedł do niego z szerokim uśmiechem - Cześć - zarzucił mu ręce na szyję, mocno go do siebie przytulając.
- Cześć - mruknął lekko naburmuszony, wyplątując się z jego objęć - Nie musisz się tak na mnie od razu rzucać... - wypomniał mu kwaśno.
Elrohir wybuchnął śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Ładnie mnie witasz po miesiącu rozłąki, nie ma co... - zakpił, szturchając go w bok - Wciąż wściekły na cały świat i połowę Śródziemia...? - dokuczył mu przewrotnie.
Elladan spojrzał na niego bykiem.
- Spadaj... i lepiej mnie więcej nie denerwuj - ostrzegł go.
Młodszy elf roześmiał się ponownie.
- Też się cieszę, że cię widzę... - westchnął komicznie. - Dawno temu przyjechałeś?
- Przed chwilą - mruknął. Jechał tak wolno, jak to tylko było możliwe. Jeszcze trochę, a zacząłby się cofać... Ale - niech go szlag, jeśli miałby się pojawić w Lórien, jako 'gość honorowy' na tym ich przeklętym balu...
To, że w ogóle musiał tu przyjechać - było deprymujące samo w sobie... Uczestniczenie w przyjęciu jednakże byłoby gorsze niż publiczna chłosta...
- Jak było na patrolach? - zmienił temat, udając zainteresowanie.
- Fajnie... - Elrohir zaczerwienił się, uciekając wzrokiem w bok - Bardzo fajnie... - dodał.
- Taa... właśnie widzę... - przewrócił wymownie oczami, wzdychając ciężko. Pewnie przez całą drogę migdalili się z Glorfindelem przy każdej nadarzającej okazji... cóż za nowość...
- Chodźmy... - nie zrażony kpiną w jego głosie Elrohir objął go ramieniem za szyję - Przywitamy się z dziadkiem... a potem padnę na łóżko i prześpię najbliższy tydzień... - przeciągnął się z głośnym jękiem - Tyłek powoli zaczynał przyrastać mi do siodła... - westchnął rozdzierająco - Nie ma to jak... - urwał nagle, gdyż podszedł do nich właśnie jeden ze starszych podkomendnych, pytając o zakwaterowanie dla straży i stajnię koni.
Elladan odprowadził dobrze sobie znanego wojownika zdziwionym spojrzeniem.
- Co Kaiwen tutaj robi? - zmarszczył zdziwiony czoło.
- No jak to...? - nie zrozumiał młodszy bliźniak. - Jechał za mną... on i jeszcze kilku innych strażników - wyjaśnił - Nie chciałem takiej 'obstawy', ale Glorfindel się uparł. Mówił, że Ada go prosił, by mnie nie puszczał samego... - urwał ponownie, widząc minę brata. - Co się stało?
- Nic. - warknął w odpowiedzi - Przyjechałem tu tylko dlatego, bo myślałem, że będziesz musiał wracać do Rivendell sam... tak przynajmniej Ada twierdził... - zmiął w ustach przekleństwo, marszcząc wściekle brwi. Gdyby Valarowie wysłuchali teraz jego prośby - to coś bardzo ciężkiego spadłoby właśnie Elrondowi na głowę. Dał się wrobić jak małe dziecko...
- Ale... nie bardzo rozumiem... To nie chciałeś się tu ze mną spotkać?
Elladan prychnął tylko, patrząc na niego, jak na niedorozwiniętego umysłowo ślimaka.
- Pewnie... o niczym innym nie marzyłem - tylko o tym, by przyjechać do Lórien na 'wakacje'... - zadrwił. - ... i zamiast wieszać psy na Haldirze w myślach, robić to osobiście... - zachłysnął się nagle, gdy zaskoczony wzrok brata powiedział mu, iż lekko się zagalopował.
Zagryzł mocno wargi, nie chcąc oblać się zdradzieckim rumieńcem. Bezskutecznie.
Elrohir potrząsnął tylko głową i poważniejąc nagle położył mu dłoń na ramieniu.
- Przepraszam... że musiałeś tu przeze mnie przyjechać... - zaczął cicho. - Zupełnie nie pomyślałem, że... że ty wciąż...
- Daj spokój. - wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją, nie chcąc dalej ciągnąć niewygodnego tematu. - Chodźmy się przywitać... odpoczniesz trochę... i wracamy do domu. Nie chcę tu pozostawać dłużej, niż to będzie konieczne... - ruszył powoli w stronę głównych talanów, ciągnąc go za sobą.
* * *
Legolas, tak jak i Liar - obudził się z dziwnym przeświadczeniem, iż coś mu łazi po twarzy. I tak jak i młodszy elf - nie mylił się specjalnie.
Tyle, że gdy otworzył oczy - to nie wierny wierzchowiec się nad nim pochylał, ale Haldir, łaskocząc go delikatnie w nos, końcówką jego własnych włosów.
Oszołomiony lekko książę - zamrugał kilka razy powiekami, chcąc się upewnić, czy uśmiechający się do niego przyjaciel - to wciąż część jego snu, czy też elf z krwi i kości.
- Spóźniłeś się... - wypomniał mu Haldir z przyganą w głosie, unosząc wymownie brwi.
Więc jednak to drugie... Legolas przymknął powieki, przeciągając się z głośnym jękiem. Po chwili spojrzał na niego ponownie.
- Wiem... - wymruczał sennie. - Wybacz... tak jakoś wyszło.
- Ominął cię bal. - starszy elf opadł również na pościel, wciąż jednak bawiąc się jego włosami - Znowu. - dodał kpiąco.
Legolas uśmiechnął się lekko, obracając na bok.
- Takie już widać moje szczęście... - ziewnął - Przyjechaliśmy w środku nocy... przyjęcie jeszcze trwało - ale byliśmy zbyt zmęczeni, żeby... - urwał nagle, coś sobie przypominając - Spotkaliśmy wczoraj z A... - zaciął się - Twojego brata... Rumila - podjął po chwili, marszcząc brwi - I... jakoś tak dziwnie się zachowywał...
- Nic nowego - mruknął blondwłosy strażnik. - Ostatnio wciąż taki jest - wyjaśnił - Więc nie bierz tego sobie do serca, jeśli zamiast się przywitać - uciekł, mamrocząc coś niezrozumiale... - zakpił.
Legolas spojrzał na niego, jak na wróżkę.
- No, co ty...? - Haldirowi szczęka lekko opadła - Serio...? - roześmiał się nagle - Chyba będziemy musieli oddać go na jakąś terapie...
Książę pokręcił głową rozbawiony.
- Wredny jesteś... - uderzył go na żarty w ramię.
- Wiem - przyznał ze śmiechem, oddając mu kuksańca. Po chwili pociągnął szelmowsko nosem. - Umyłbyś się po podróży... - wypomniał mu kpiąco. - Dziedzicowi tronu nie wypada tak... śmierdzieć...
Legolas kopnął go ze śmiechem w kostkę, udając oburzenie. Zaraz się jednak zreflektował - myśl o długiej, gorącej kąpieli była aż nazbyt kusząca.
Przeciągnął się raz jeszcze.
- Masz rację... chyba pójdę się umyć... - ściągnął przez głowę zakurzoną lekko koszulę, wstając powoli z łóżka.
- Może... - Haldir ułożył się na boku, omiatając go uwodzicielskim spojrzeniem... - umyć ci plecy? - zasugerował kusząco.
Legolas wybuchnął śmiechem.
- Nie, dziękuję... - ruszył w stronę łazienki, skopując po drodze lekkie buty.
- To może... pośladki? - uniósł prowokująco brwi.
Książę rzucił w niego koszulą, kręcąc zdegustowany głową.
- Swoje umyj - poradził mu kpiąco - Na pewno noszą ślad nie jednej pary rąk... - prychnął.
Haldir roześmiał się, zupełnie nie speszony.
- Twoich niestety jeszcze nie... - oblizał lubieżnie usta. - 'Jeszcze' - zaznaczył z niezachwianą pewnością siebie.
- Tak, tak... - stojąc w samych leginsach Legolas rzucił mu powątpiewające spojrzenie - Możesz sobie pomarzyć...
- Tak, wiem, że mogę... - zgodził się blondwłosy strażnik, znacząc wilgotnym palcem zarys swoich ust.
Książę pokręcił tylko głowa. Jego po prostu nie można było traktować poważnie...
- Nie będę długo. - otworzył drzwi do łazienki - Poczekasz?
- Jasne - usiadł na łóżku, rezygnując w końcu ze swej uwodzicielskiej pozycji - Przynieść ci coś do jedzenia?
- Jakbyś mógł... - uśmiechnął się serdecznie. Żołądek szybciej zareagował na jego słowa niż lędźwie. - Byłoby miło... - przyznał.
Haldir nigdy nie przestawał go zadziwiać.
* * *
Gdy piętnaście minut później wyłonił się z łazienki, umyty w końcu i odświeżony - jedzenie już na niego czekało... wraz z Haldirem ponownie rozciągniętym na jego przykrytym kocem łóżku.
Legolas z ręcznikiem owiniętym wokół bioder zbliżył się do niego powoli, pociągając nosem.
- Ładnie pachnie... - przyznał z uznaniem.
- No... - strażnik omiótł go taksującym spojrzeniem - Ty też już nie kaleczysz powonienia... - zakpił.
- Bardzo śmieszne. - mruknął kwaśno, pochylając się nad leżącą obok tacą.
W następnej chwili - ręcznik, stanowiący jego jedyne okrycie - został z niego podstępem zdarty i nim zdążył zareagować - stał zupełnie nagi przed szczerzącym się bezczelnie strażnikiem.
- Haldir! - rzucił się do przodu, próbując wyrwać mu go z rąk.
Blondwłosy elf roześmiał się tylko figlarnie, chowając 'zdobycz' za plecami i omiatając go lubieżnym spojrzeniem od stóp do głów.
- Hm... - uniósł z uznaniem brwi, zatrzymując wzrok na linii jego bioder.
- Oddawaj! - wbrew sobie Legolas zaczerwienił się, a starając się ukryć zmieszanie - przeszedł od razu do czynu.
Przygwoździł go do łóżka, starając się odzyskać zgubę, tym samym przysuwając się do niego bliżej.
Haldir niezwłocznie skorzystał z okazji. Objął zaskoczonego księcia w pasie i śmiejąc się frywolnie - pozbawił równowagi, tak że chcąc nie chcąc musiał się na nim oprzeć.
W 'takiej' - niedwuznacznej, jak jasny gwint sytuacji - zastał ich Avril, kiedy to trąc zaspane wciąż oczy - otworzył powoli drzwi.
- Legolas, masz może...? - zaczął, po czym dosłownie wręcz wmurowało go w podłogę. Zamrugał zaskoczony powiekami, a jego przyjaciel, leżąc na Haldirze i świecąc nie tylko gołym tyłkiem - aż się zachłysnął z przerażenia. - Och, przepraszam... - zdołał wybąkać młodszy elf, odzyskując w końcu mowę - Nie chciałem przeszkadzać... - zaczerwienił się i obracając na pięcie zniknął na korytarzu, zamykając za sobą drzwi.
W jednej chwili Legolas zerwał się z łóżka, cały czerwony, nie tylko ze wstydu, ale także okropnego poczucia winy. Co on zrobił?! J... jak on mógł?! Po tym wszystkim, co mu Avril powiedział...? Przed czym sam go ostrzegał? - zrobiło mu się słabo.
- Wybacz, Haldirze, ale... ja muszę za nim iść... - podniósł, leżące na krześle bryczesy.
- Ale... - nic nie rozumiejąc, starszy elf poderwał się również - O co chodzi...?
- Ech... - machnął ręką, ubierając się pośpiesznie - To długa historia... - zachował jeszcze na tyle przytomności umysłu, by się przed nim nie wygadać - Ja muszę z nim porozmawiać... - 'jeśli w ogóle będzie chciał mnie jeszcze znać' - dodał w duchu, domyślając się, jak bardzo jego przyjaciel musiał poczuć się zdradzony. - Niedługo wrócę. - rzucił przez ramię i wychodząc na korytarz. - zostawił Haldira samego.
* * *
- Avril! - dogonił go dopiero w jednej z przestronnych sal talanu, w którym zostali zakwaterowani - Poczekaj... - poprosił, kładąc mu rękę na ramieniu i obracając do siebie twarzą.
Mimo iż hol tonął w mroku, rozjaśniony tylko i wyłącznie kilkoma niewielkimi lampkami - bez trudu dojrzał ból, malujący się na jego twarzy.
- Wybacz mi, naprawdę... - zaczął - Ja... ja wiem, co ty musisz sobie o mnie myśleć i...
- Och, daj spokój - Avril uśmiechnął się lekko, rozbawiony jego zakłopotaniem - To mi głupio, że wam w tak niestosownym momencie przerwałem...
- Ale, to nie tak! - zapewnił go zaraz żywo - My wcale nie... - zaczerwienił się - On mi tylko przyniósł kolację i... jak wyszedłem spod prysznica... to zaczęliśmy się wygłupiać i... - tłumaczył, tak bardzo starając się, by go zrozumiał.
- Przestań... - młody elf pokręcił głową jeszcze bardziej rozbawiony. - Przecież nawet, jeśli by tak było - to tylko i wyłącznie twoja sprawa... twój wybór...
- Tak wiem, ale... - nie zasługiwał na taką wyrozumiałość. - ... po tym wszystkim przez co przeszedłeś... co mi powiedziałeś i przed czym cię ostrzegałem... a teraz niby sam... - motał się okropnie.
Avril nagle spoważniał, marszcząc zdziwiony brwi.
- Zaraz, zaraz... - przerwał mu cicho - O czym ty mówisz...?
Legolas przestał się na chwilę tłumaczyć i spojrzał na niego niepewnie.
- No... o tej naszej rozmowie, wtedy - na balu... - zaczął.
- To... to ty... - rozwarł szeroko powieki, gdy doszło do niego w końcu, co właśnie usłyszał - To ty wtedy mówiłeś... o Haldirze...?
- No, oczywiście - kiwnął głową, zdziwiony tym, że on ma co do tego jakieś wątpliwości. Rzucił mu pytające spojrzenie - A... ty... nie?
- Nie! - wykrzyknął prawie, czując jak cała krew odpływa mu z twarzy.
- A... a o kim? - Legolas zbladł również.
- O... Rumilu... - wyszeptał.
- Cooo? - drgnął, jakby go ktoś dotknął rozżarzonym węglem. - O... Rumilu?
- Tak! - przecież to było takie oczywiste! - Myśmy wtedy... razem... - zaczął - ... ale jak mi powiedziałeś, że... - przyłożył nagle dłoń do ust - Elbereth! Co ja zrobiłem?! - jęknął przerażony - Ja... ja myślałem, że ty mnie właśnie przed nim ostrzegałeś i... że... że to on jest taki i... - nie miał odwagi dokończyć.
Legolas, jeszcze bardziej poruszony potrząsnął głową, krzywiąc się z poczucia winy.
- A ja sądziłem... że chodziło ci o Haldira... Zupełnie nie skojarzyłem, że możesz mówić o Rumilu... nie wiedziałem, że coś między wami zaszło - wyznał cicho. - Przepraszam, to moja wina...
- Nie - przerwał mu - To 'ja' to wszystko zepsułem... - spojrzał mu nagle prosto w oczy. - Więc Rumil taki nie jest? Nie jest taki, jak Haldir?
- Skąd! - potrząsnął głowa, zdając sobie po raz pierwszy sprawę, w jakich czarnych kolorach odmalował - zupełnie niechcący jednego ze swych najbliższych przyjaciół - To jego zupełne przeciwieństwo - westchnął. - Jest słodki, miły i kochany - rzucił mu nieśmiały uśmiech. - Więc wy...?
Jednakże Avril już go nie słuchał. Jego myśli błądziły zupełnie gdzie indziej, zadręczając się z poczucia winy i bólu, jaki nieświadomie sprawił - nie tylko sobie, ale także temu, na którym zależało mu najbardziej na świecie.
Jeśli Rumil... - nie śmiał dokończyć tej myśli. Było już z pewnością za późno na jakiekolwiek wyjaśnienia... ale on musiał... po prostu musiał chociaż spróbować... powiedzieć mu, że... że...
- Avril! - Legolas machnął mu ręką przed oczyma - Co tobie...?
- Gdzie jest ich talan? - przerwał mu, nie siląc się nawet na spokój.
- Niedaleko... - zaczął, rozumiejąc bez pudła, o co mu chodzi.
Uśmiechnął się lekko, widząc nadzieję wyzierającą z oczu przyjaciela.
Chwilę później został w holu sam.
* * *
Haldir również, nie mniej zaskoczony tak nagłym i niezrozumiałym dla siebie rozwojem sytuacji - doszedł do wniosku - iż cokolwiek wyprowadziło tak bardzo z równowagi dwójkę młodszych elfów - z pewnością, gdy wrócą czeka go trochę niewygodna konfrontacja. Nie, żeby miał coś przeciwko - nie z takimi sytuacjami sobie radził, ale... butelka dobrego wina na rozładowanie napięcia na pewno nie zaszkodzi.
Zeskakując więc lekko z łóżka, skierował się do drzwi, by takowej poszukać. Talany dla gości były mu aż nazbyt dobrze znane, więc doskonale się orientował, gdzie potrzebne mu 'zaopatrzenie' znajdzie.
Wychodząc więc z komnaty księcia, skierował się oświetlonym łagodnie korytarzem w stronę jadalni. Śmiać mu się trochę chciało nad całym tym przekomicznym zdarzeniem, a tym bardziej - zupełnie nie adekwatnym do jego wagi - zachowaniem Legolasa.
Oboje wiedzieli przecież, że to tylko żarty... byli przyjaciółmi od lat i wygłupiali się tak nie raz. Tak też reakcja młodszego elfa była dla niego zupełnie pozbawiona logiki. Chyba, że... - zastanowił się nagle - ... Może jego i Avrila łączyło coś więcej niż tylko zwykła zażyłość i teraz - widząc ich razem na łóżku - wysnuł zupełnie opatrzne wnioski...
Blondwłosy strażnik jęknął w duchu. Świetnie - po prostu świetnie. Teraz jeszcze będzie musiał godzić pokłóconych kochanków... Niby nic się nie stało - ale to w końcu jego wina... Tak - westchnął zrezygnowany - chyba jednak postara się o dwie butelki wina... tak dla ułatwienia.
Zatopiony we własnych myślach zupełnie nie zauważył dwóch szczupłych postaci, idących korytarzem z przeciwnej niż on sam strony.
Teraz jednakże, słysząc dobiegające go z oddali głosy - uniósł zaskoczony głowę... i serce zabiło mu tak jakby trochę mocniej. Zupełnie nieświadomie zwolnił kroku, przeczuwając nagle, iż 'atrakcje', jakie szykował mu los na ten wieczór, dopiero się zaczynają... Niech to szlag.
Bowiem, nawet z tej odległości bez trudu rozpoznał dwójkę nadchodzących elfów... tak do siebie podobnych... niemal identycznych... ale - co go od razu uderzyło - rzeczywiście różniących się jak dzień i noc...
18. Haldir's way
Z początku - Elladan również Haldira nie zauważył. Zajęty rozmową z bratem i własnymi, niewesołymi myślami - dopiero więc po chwili zorientował się, że coś jest nie tak. Czy to bijące mu w trochę szybszym niż zazwyczaj tempie serce, czy też rumieńce jakie nagle wystąpiły mu na policzki... czy może po prostu intensywność spojrzenia, z jakim blondwłosy strażnik się w niego wpatrywał - sprawiły, iż świadomość jego obecności uderzyła w niego, niczym fala ognia.
Powoli obrócił głowę, przenosząc wzrok z Elrohira na zbliżającą się z przeciwnej strony korytarza postać. Aż wciągnął powietrze z przerażania, a stopy zwyczajnie wrosły mu w podłogę - gdy jego przypuszczenie okazało się prawdą. To 'był' Haldir. Jęknął w duchu. Talany gości powinny być ostatnim miejscem w jakim mógłby go spotkać... specjalnie poprosił o komnaty tutaj... by nawet przez przypadek na niego nie wpaść. A tu...
Czy wszyscy Valarowie się przeciwko niemu sprzysięgli? Czym sobie zasłużył na takie cholerne szczęście?! Aż zagryzł zęby ze złości i nie ruszając się z miejsca zaczął od razu się zastanawiać nad najpewniejszą drogą ucieczki...
- Elladanie... - dobiegł go głos młodszego brata, wyrywając z zamyślenia.
Elrohir zaskoczony jego dziwnym zachowaniem i widząc, iż ten został w tyle - przystanął również.
- O co chodzi? - zmarszczył zaintrygowany brwi.
Elladan jednakże nawet na niego nie spojrzał, cały czas mierząc wzrokiem zbliżającą się powoli postać. Podążając za jego spojrzeniem Elrohir obrócił się, obejmując wzrokiem korytarz i... zrozumiał.
Przeniósł wzrok z powrotem na brata, kładąc mu rękę na ramieniu. Było jasne jak słońce, iż Elladan nie spodziewał się tu spotkać swego byłego kochanka... i jeszcze chwila a eksploduje.
W taki, czy inny sposób.
- Elladanie... - ściągnął na siebie jego uwagę i spojrzał mu uważnie w oczy. - Porozmawiaj z nim... - poprosił cicho, aż nazbyt wyczuwając napięcie, jakie między tą dwójką nagle zapadło.
Powietrze w talanie zrobiło się coś jakby gęstsze.
A to, że Haldir przystanął również, mierząc ich trudnym do zinterpretowania spojrzeniem - wcale, ale to wcale, nie pomagało.
- Nigdy. - warknął starszy Peredhal, gniewnie mrużąc oczy.
Elrohir westchnął ciężko.
- Nie możesz go unikać do końca życia... ani uciekać za każdym razem, gdy znajdziecie się w jednym pomieszczeniu... - pokręcił głową, gdy starszy elf posłał mu spojrzenie, mówiące - 'chcesz się założyć?' - To bez sensu... poza tym - on wciąż ci się podoba, więc może...
-Wcale mi się nie podoba! - przerwał mu zduszonym od wściekłości szeptem. Nagłe rumieńce na jego policzkach jednakże zadawały kłam tym cichym słowom.
Elrohir uśmiechnął się lekko.
- Jeżeli chcesz w to wierzyć... - pociągnął go pieszczotliwie za mahoniowy kosmyk włosów, ignorując kolejne wściekłe spojrzenie. - Po prostu z nim porozmawiaj... - powtórzył i obracając się na pięcie ruszył w stronę stojącego niedaleko strażnika.
Haldir skrzywił się nieznacznie, widząc podchodzącego lekkim krokiem młodszego bliźniaka.
Teraz, gdy zobaczył ich razem - różnice, jakich wcześniej między nimi nie dostrzegał - wprawiły go po prostu w zdumienie.
Nie były to rysy twarzy, budowa smukłego ciała, kolor oczu czy włosów. Nie miało to nic wspólnego z wyglądem... przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Tu chodziło o coś innego. O... sposób poruszania się, ekspresję gestów, mimikę twarzy... i wszystkie te maleńkie, subtelne różnice w zachowywaniu się, reagowaniu na emocje i uczucia. Teraz - doszedł do wniosku - nie pomyliłby ich w żadnym wypadku...
- Haldirze... - młodszy bliźniak, stanął przed nim, uśmiechając się łagodnie.
- Witaj, Elrohirze. - skinął mu z wdziękiem głową, rzucając szybkie spojrzenie wrośniętemu wciąż w ziemię Elladanowi... i coś mu się nagle przypomniało. Spojrzał na niego trochę speszony - Przepraszam... za 'tamto' - zaczął, krzywiąc się nieznacznie - Nie wiedziałem, że...
- Nic się nie stało. - przerwał mu rozbawiony, od razu pojmując, o czym mówi. - Naprawdę - zapewnił go żywo, starając się nie roześmiać, gdyż nagle z całą jaskrawością stanął mu przed oczyma obraz blondwłosego strażnika... wtedy, w jego komnacie.
- To... tak głupio wyszło. - Haldir uśmiechnął się również, wzruszając lekko ramionami. - Wybacz.
- Nie ma sprawy. - pokręcił głową. - Gdyby nie reakcja Elladana - pewnie bym się teraz z tego śmiał... - dodał kpiąco.
- Ja też. - przyznał równie rozbawiony, gdy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Chyba już pójdę. - Elrohir spoważniał nagle, jakby dopiero teraz przypominając sobie o wściekłym na niego zapewne jak diabli za rozmowę z 'wrogiem' bracie - Miło było cię ponownie zobaczyć - pożegnał się z prawdziwą szczerością w głosie. Co jak co - był to najlepszy przyjaciel Glorfindela - i choćby z tego powodu nie mógłby być na niego zbyt długo zagniewany.
- Ciebie również - skinął ponownie głową, odprowadzając go wzrokiem.
Gdy zniknął za drzwiami jednej z komnat - przeniósł spojrzenie z powrotem na Elladana.
Teraz zostali już tylko we dwójkę.
Ruszając z westchnieniem do przodu, zbliżył się do niego powoli, niepewnym - sam to musiał przyznać - lekko krokiem.
Nie miał ochoty na kolejną awanturę.
- Elladanie... - uśmiechnął się lekko, sam zaskoczony falą ciepła, jaka nagle zalała jego serce. Zdążył już zapomnieć jak uderzająco pięknym elfem jest jego były kochanek.
Młody Peredhal jednakże nawet na niego nie spojrzał, odwracając głowę w bok, zbyt wściekły na siebie za to, jak jego ciało reagowało na tak bliską obecność strażnika.
Serce biło mu jak młotem, na złość chyba pompując całą krew do twarzy, by mogła okryć się zdradzieckim rumieńcem.
Czuł suchość w ustach i natłok myśli w głowie, spotęgowany do tego stadem motyli szalejących w żołądku.
Westchnął głęboko, starając się uspokoić.
- Nawet się ze mną nie przywitasz? - dobiegł go cichy, naprawdę tylko trochę kpiący głos.
- Nie. - odpowiedział krótko. Jakiekolwiek uczucia by nim nie miotały - Haldir nigdy się o tym nie dowie.
- Więc... teraz już tak będzie zawsze? - spytał spokojnym głosem. - Nigdy nie przestaniesz się na mnie wściekać?
Elladan wzruszył tylko gniewnie ramionami.
- Cóż za różnica? - prychnął - Nie udawaj, że ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie...
- Właśnie, że ma - przerwał mu, podchodząc bliżej. - Nie chcę, żeby tak miedzy nami było... to bez...
- Niby dlaczego? - wpadł mu w słowo, podrywając głowę do góry - Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało... - głos mu lekko zadrżał. Haldir stał zdecydowanie za blisko... i był stanowczo zbyt przystojny...
Dlaczego, po tym wszystkim, co między nimi zaszło, jego ciało reagowało na niego w tak zdradzający emocje sposób?
- Skąd możesz wiedzieć, 'jak' było? Przecież cały czas osądzasz mnie tylko i wyłącznie na podstawie tej jednej, głupiej pomyłki! - zdenerwował się nagle, sam zaskoczony intensywnością swoich uczuć.
Przecież... przecież dotąd mu tak naprawdę wcale nie zależało...
Elladan również poruszony gniewem w jego głosie - spojrzał mu w końcu prosto w oczy. To, co w nich dostrzegł wprawiło go w zdumienie.
W jego oczu biła oczywiście wciąż lekka kpina, niezmienna arogancja i pewność siebie... ale także... czułość... ciepło i cała góra emocji, z których wcześniej jakoś nie zdawał sobie sprawy.
Serce podeszło mu do gardła, gdy starszy elf dostrzegając jego reakcję - zrobił jeszcze jeden krok do przodu.
Teraz stykali się już prawie ubraniami.
- Było mi z tobą dobrze... - zaczął Haldir, ściszając głos, w którym gniew dawno wyparował, do ledwie słyszalnego szeptu - I... naprawdę chciałbym, żebyś mi w końcu wybaczył... - delikatnie dotknął dłonią jego policzka, a młody elf aż wciągnął głęboko powietrze, opierając się asekuracyjnie o ścianę, gdy zdał sobie sprawę, że nie ma dokąd uciec... a co gorsza - że wcale nie chce nigdzie uciec...
'Przecież ja go nienawidzę!' - krzyknęło coś rozpaczliwie w jego głowie - 'Tak bardzo nienawidzę...' Zacisnął mocno powieki, gdy inny głos, który brzmiał dziwnie podobnie do Elrohira, szepnął - 'Jesteś pewien, że to nienawiść...?' Nie... nie był tego pewien. A gdy poczuł ciepły oddech strażnika na swoich rozpalonych wargach - przestał już być pewien czegokolwiek...
Och - jak on okropnie do tego tęsknił... jak długo o tym marzył... i jak usilnie starał się z tym walczyć...!
Otworzył powoli powieki - momentalnie wpadając w błękitną otchłań oczu blondwłosego Galadhrima.
To niesprawiedliwe, że on jest taki piękny... - przemknęło mu przez myśl - Po prostu niesprawiedliwe...
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, odnajdując na nowo w tej zapierającej dech piersiach bliskości, jaka połączyła ich wtedy - na balu.
Haldir przysunął się jeszcze bliżej, przylegając do niego całkowicie. Dłoń, spoczywająca dotąd na policzku młodego elfa, powędrowała w górę, odgarniając mu włosy z czoła i czułym gestem zakładając jeden z niesfornych kosmyków za małe, szpiczaste uszko.
Elladan jęknął cicho i zupełnie omamiony tę delikatną pieszczotą, pozwolił drugiej wprawnej ręce spocząć na swoim biodrze.
Co było takiego w tym blondwłosym strażniku, że mając go tak blisko zapominał o całym, otaczającym ich świecie? O wszystkich swoich obawach, rozterkach i złych wspomnieniach... Dlaczego miał on nad nim taką władzę?
Gdy usta Haldira dotknęły jego twarzy, błądząc pieszczotliwie po drżącej lekko brodzie, policzkach i rozpalonej skroni... zdał sobie sprawę, iż o niczym innym nie marzy, jak o tym, by poczuć je także na swoich wargach... na całym swoim ciele...
Jęknął ponownie, gdy czubek aksamitnego języka zaczął znaczyć wilgotny ślad na jego skórze, poznając na nowo jej miękkość, zapach i smak.
Choć serce biło mu jak oszalałe i trząsł się prawie cały od przepełniających go emocji - zdał sobie sprawę, iż dawno już... od tak długiego czasu, nie czuł większego spokoju.
Tak dobrze było mu w ramionach Haldira, tak cudownie, tak... bezpiecznie.
Uniósł w końcu lekko głowę, nie mogąc się doczekać, by go wreszcie pocałował. Delikatne muśnięcie warg, gorący oddech na spragnionym kontaktu języku... nie potrzebował niczego więcej... Gdy ich usta w końcu się odnalazły, ocierając o siebie z drażniącą nerwy opieszałością, zrozumiał że...
Bach! Drzwi komnaty znajdującej się kilka metrów dalej, otworzyły się nagle, wyrywając ich z tego zmysłowego transu.
Legolas, po rozmowie z Avrilem wyszedł na korytarz i dostrzegając blondwłosą głowę strażnika - roześmiał się rozbawiony.
- Haldirze, chociaż raz to, że próbowałeś zaciągnąć mnie do łóżka na coś się przy... - urwał nagle, gdy zdał sobie sprawę, iż jego przyjaciel nie jest sam - Och, przepraszam - speszył się okropnie - Ja... - zaczerwienił się - ... zostawię was lepiej samych - dokończył i obracając się na pięcie, szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz.
Haldir jęknął w duchu i czując, jak Elladan cały sztywnieje w jego ramionach, spojrzał na niego niepewnie, z poczuciem winy wymalowanych na twarzy. Mógł się domyśleć, jak ten na to wszystko zareaguje. Nie zawiódł się zbytnio.
- Legolas? - ponieważ sam nie mógł się za bardzo ruszyć - ograniczony z jednej strony ścianą, a z drugiej ciałem Haldira - wyciągnął tylko przed siebie ramiona - odsuwając go od siebie gniewnym gestem - 'Zaciągnąć do łóżka'? - zmrużył złowróżbnie brwi - bardziej chyba wściekły na siebie niż na niego za to, że znowuż kilka czułych słów wystarczyło, by całkowicie dał się omotać.
- To nie tak, jak myślisz... - westchnął wiedząc, iż powtarza oklepany banał. - My tylko... - starał się wyjaśnić.
- Ależ oczywiście, że to 'nie tak' - przerwał mu z takim sarkazmem w głosie, jakiego blondwłosy strażnik, nigdy dotąd nie słyszał. - Niech zgadnę... jego też z kimś pomyliłeś, tak? - uśmiechnął się słodko, a Haldir po raz pierwszy chyba w życiu - zaczerwienił się - Ciekawe z kim tym razem...? Może z moim dziadkiem? - zakpił przewrotnie.
Po tych słowach, rumieniec na policzkach starszego elfa pogłębił się jeszcze bardziej, a Elladanowi aż szczęka opadła, gdy speszony strażnik uciekł wzrokiem w bok.
- Nie... - spojrzał na niego z niekłamanym zdumieniem.
Eru! To już była 'lekka' przesada.
Wyswobodził się gniewnie z jego objęć, jakby sama myśl, że go dotyka była mu nienawistna.
- Ty nic nie rozumiesz... - zaczął Haldir z westchnieniem. - To nie tak...
- Właśnie, że tak! 'Taki' właśnie jesteś! - zaczął krzyczeć, starając się usilnie powstrzymać napływające mu do oczu łzy - A ja... byłem na tyle głupi... że... że pozwoliłem ci być swoim pierwszym kochankiem i... - głos mu się lekko załamał.
Jednakże zaraz wybuchnął gorzkim śmiechem, widząc nie tylko zdumienie, ale także przerażenie w oczach starszego elfa.
- Ach, no tak... bo ty przecież nie wiedziałeś... zbyt zajęty sobą, by coś takiego zauważyć... - to nie było fair i doskonale zdawał sobie z tego sprawę... ale tępy ból w sercu zobojętnił go na wszystko inne.
- Aż tak ci było ze mną źle...? - spytał Haldir, dotknięty do żywego. Czy to możliwe, że jeszcze przed chwilą trzymał go w ramionach, mięknącego niczym wosk pod wpływem jego dotyku?
I czy możliwe, żeby tępy ból i smutek, jaki dało się słyszeć w jego głosie, wywoływał w nim aż tak wielkie poczucie winy?
Wcześniej jakoś wszelkie problemy, które miał ze swoimi kochankami nie robiły na nim większego wrażenia... a teraz...
- To nie o to chodzi, jak mi z tobą było... - zaczerwienił się młody Peredhal, trochę zaskoczony nieznaną mu dotąd nutą w głosie strażnika - I... w ogóle - dlaczego wszystko w twoim mniemaniu ogranicza się tylko do seksu? Tak, jakby tylko to miało znaczenie...
- Bo - wybacz, ale jak dotąd tylko i wyłącznie seks nas łączył... - 'jak dotąd'? - przemknęło mu przez głowę. Chyba się przejęzyczył... przecież - nie planował żadnego 'dalszego ciągu'... prawda? - Zaraz potem ty postanowiłeś mnie nienawidzić, nie dając nawet szansy się wytłumaczyć! - zdenerwował się na nowo, wściekły za to, że mimo wszystko czuje się winny.
- Bo ty nawet nie próbowałeś niczego wyjaśnić! - wykrzyczał mu w twarz, cały się trzęsąc - Wyjechałeś bez słowa... nawet się nie żegnając!
- Bo... - Haldir urwał, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. To było bez sensu. Znowuż znajdowali się w punkcie wyjścia. Westchnął ciężko - Nie możemy po prostu o tym zapomnieć? - zaproponował pojednawczo. W ten sposób, kłócąc się nieustannie i nawzajem obwiniając i tak do niczego nie dojdą.
- Po co? - prychnął gniewnie - Żebyś potem znowu mógł mnie 'zaciągnąć do łóżka'? - zakpił, ze szczególnym sarkazmem akcentując ostatnie słowa.
- 'Zaciągnąć'? - uniósł dwuznacznie brwi - Z tego, co pamiętam ostatnim razem nic takiego nie miało miejsca... byłeś aż nazbyt chętny... - przypomniał mu chłodno.
Elladan aż się zachłysnął z gniewu i oburzenia.
- Nigdy. Więcej. - warknął.
- Bez obaw... więcej już cię nie dotknę - zapewnił go ze spokojem, czując jednak nagły ucisk w sercu. - Nawet, jeśli mnie o to poprosisz...
- Nigdy... niedoczekanie twoje... - zmrużył złowrogo brwi.
- Jak sobie życzysz... - wzruszył ramionami.
Czym on się w ogóle przejmował? Raz poszli do łóżka... było cudownie - to prawda... ale to się zdarzyło rok temu... i nie zamierzał pozwolić, by skomplikowało to jego wygodne i w miarę poukładane życie.
Jeżeli młody Peredhel nadal chce się na niego wściekać, obwiniając go o całe zło na tym świecie - trudno. W końcu ma do tego prawo, a on sam z kolei powinien przestać się tak tym zamartwiać. I zrobiły to bez trudu... gdyby tylko nie ten dziwny ból w sercu, mówiący mu z jaskrawym przeświadczeniem, że coś... i to bardzo dziwne 'coś' - jest zdecydowanie nie w porządku.
Nie zamierzał jednak tego zgłębiać. Nie tu i nie teraz. Spojrzał po raz ostatni na stojącego przed nim elfa i starając się nie myśleć, jak słodko i kusząco w tym całym swoim gniewie wygląda - skinął mu tylko głową.
- Do widzenia, Elladanie - rzucił cicho i obracając się na pięcie skierował w stronę wyjścia, zostawiając go samego.
Na szczęście nie zobaczył pełnego smutku i niewysłowionej tęsknoty spojrzenia, jakim obrzucił go młody Peredhel, gdyż wtedy jego postanowienie zakończenia tego wszystkiego raz na zawsze - mogłoby zostać starte w drobny pył. A chwilowo nie potrafiłby sobie z tym poradzić...
* * *
- Wyjeżdżamy. Natychmiast - trzaskanie drzwiami, jak z armaty weszło już chyba Elladanowi w krew. Tym razem aż framuga zatrzeszczała.
Elrohir, który zdążył się jedynie trochę umyć oraz przebrać w czyste rzeczy, zmierzał właśnie do łóżka. Sen był pierwszą rzeczą, jaka przychodziła mu do głowy.
Konieczność uporania się z kolejnym atakiem gniewu brata - ostatnią.
- Chyba żartujesz? - spojrzał na niego z szeroko rozwartymi powiekami - Dopiero przyjechaliśmy i... Nie dane mu było dokończyć.
- Nic mnie to nie obchodzi. - warknął starszy bliźniak i podchodząc szybkim krokiem do łóżka zaczął się na nowo pakować - Ja tu dłużej nie zamierzam zostać...
- Ale... ale ja jestem naprawdę zmęczony... chciałem odpocząć i...
- Odpoczniesz po drodze... w razie czego zrobimy postój.
- A konie...? - szukał jakiejś 'deski ratunku' - Mój, z całą pewnością nie nadaje się na razie do dalszej podróży... jesteśmy w drodze od miesiąca... A i twój...
- Pożyczymy konie stąd. - Elladan miał już na to gotową odpowiedź. - A nasze odeślą nam z posłańcami... jak tylko odpoczną.
- A... dziadek? Co zamierzasz mu powiedzieć? Jak wytłumaczysz tę nagłą ucieczkę? Planowaliśmy zabawić tu przynajmniej z tydzień... - perswadował mu, siadając obok na łóżku.
- Po pierwsze: to nie jest ucieczka - mruknął wściekły. - Po drugie: nic mnie nie obchodzi, co 'on' sobie pomyśli... - na samo wspomnienie tego, że... że on i Haldir... - zrobiło mu się niedobrze - 'Ja' stąd wyjeżdżam - nie zamierzał z nim dyskutować - ty, jeśli chcesz możesz oczywiście zostać...
Elrohir nie odpowiedział, wzdychając tylko z rezygnacją. Nagłe i nieoczekiwane pomysły brata nie były dla niego żadną nowością - zdążył się już przyzwyczaić do jego wybuchowego temperamentu... ale - gdy spojrzał na jego trzęsące się ze wściekłości dłonie i zaciśnięte mocno szczęki - doszedł do wniosku, iż tym razem chodzi o coś zupełnie innego... Powodem tej nagłej decyzji nie był kolejny, szalony impuls.
- Elladanie.. co się stało? - spytał cicho, starając się złapać jego spojrzenie.
Starszy Peredhel nie odpowiedział.
- Powiedz mi, może... - westchnął ponownie - Znowu się pokłóciliście, prawda?
Elladan wzruszył tylko ramionami, upychając wciąż w torbie podróżnej swoje rzeczy.
- To... bez znaczenia. Chcę... chcę tylko wrócić do domu... - głos mu nieznacznie zadrżał.
Młodszy brat wstał powoli z łóżka, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie możesz ciągle przed nim uciekać... To nic nie da...
- Właśnie, że mogę! - strząsnął gniewnie jego dłoń. -
I wyjeżdżam. Teraz zaraz... nie musisz mi towarzyszyć, jeśli nie chcesz... Twoja sprawa - spojrzał mu w końcu prostu w oczy... i Elrohir aż się zachłysnął.
Był przyzwyczajony do nadwrażliwej natury brata i jego aż nazbyt widocznej ekspresji uczuć, ale... ale to...
Nigdy, przenigdy nie widział w jego oczach takiego bólu... takiego żalu i niewysłowionego smutku. Serce mu się ścisnęło na ten widok, a gdy jeszcze - wielka, samotna łza spłynęła powoli po jego policzku - doszedł do wniosku, iż - jeśli to Haldir jest odpowiedzialny za stan, w jakim się Elladan teraz znajduje - to z chęcią udusi go gołymi rękoma.
- Już dobrze... - podszedł do niego bliżej, delikatnym ruchem ręki gładząc rozpaloną skórę. - Będę gotowy za pół godziny... - zapewnił, całując go w policzek.
Starszy Peredhel odetchnął głęboko, zły na siebie za takie zachowanie. Potrząsnął lekko głową, starając się uspokoić.
- Ja zajmę się końmi...
19. Second chance
'Nie zrób niczego głupiego... tylko nie zrób niczego głupiego...' - Rumil powtarzał to sobie niestrudzenie już od jakichś dziesięciu minut.
Bezskutecznie.
Świadomość tego, że Avril był tutaj, tak blisko... na wyciągnięcie ręki niemal - doprowadzała go od szaleństwa. Było już dobrze po zmroku i pierwsze gwiazdy zaczynały świecić na niebie, gdy prześladowany przez niechciane myśli i wspomnienia - doszedł do wniosku, iż dłużej już nie wytrzyma w swojej komnacie i po prostu oszaleje, jeśli zaraz nie odetchnie świeżym powietrzem.
Wypadł z pokoju jak burza...
Jednakże, nawet będąc na zewnątrz, nie potrafił się uspokoić.
... to, jak na niego spojrzał, wtedy w lesie... te jego zielone oczy - świecące nawet w mroku nocy, niczym cudowne świetliki... i jego uśmiech.
Jęknął głośno, chodząc w tę i z powrotem po trawie przed talanem, zataczając kółka, zupełnie odcięty od tego, co się dookoła niego dzieje.
Wciąż zły był na Avrila, wciąż miał do niego żal za to, jak go potraktował, ale... chciał na niego chociaż jeszcze raz spojrzeć... choćby z daleka - tak, żeby on go nie widział. Nacieszyć oczy tym, czego tak okropnie pragnął, a czego za sprawą złośliwej przeciwności losu - nie mógł mieć. O tak - bardzo chciałby go zobaczyć. I to nie tylko po to, by się na niego bezmyślnie gapić. O, nie. Tym razem nie zapomniałby języka w gębie i wygarnąłby mu to wszystko, co czuł... to jak go zranił, jak niesprawiedliwie się z nim obszedł... jak złamał mu serce. Wykrzyknąłby mu to wszystko w twarz, żądając wyjaśnień! Zmusiłby go do tego, by mu wytłumaczył, dlaczego tak go potraktował... jak zużytą zabawkę... jak książkę o wytartych stronach...
Przystanął nagle.
Tak właśnie zrobi. Pójdzie do niego i zmusi do rozmowy. Miał na tyle odwagi. Był silny i zdecydowany... tak - prawdziwy brat Haldira.
Obrócił się na pięcie z niezłomnym postanowieniem na twarzy... i bach!
Omal się zaraz nie przewrócił, gdy zbliżający się z przeciwnej strony placu elf, nie zauważając go w ciemności nocy - wpadł na niego z łomotem.
Uniósł głowę do góry, mrużąc obrażony oczy... i struchlał.
- Rumil! - Avril rozpoznał go od razu i uśmiechnął się z ulgą - Cała noc cię... Zaraz! - złapał go za ramię - Dokąd idziesz? - spytał zaskoczony, gdy młody elf zupełnie zapominając o swym niedawnym odważnym postanowieniu, zwyczajnie stchórzył i obracając się na pięcie postanowił czym prędzej uciec... na miękkich jak z waty kolanach co prawda, ale zawsze...
- Poczekaj, Lirimaer! - zatrzymał go i siłą obrócił do siebie twarzą... omal się nie zachłystując jego niezaprzeczalnym, bijącym wprost po oczach pięknem.
Rzeczywistość kpiła sobie otwarcie z jego marzeń i wspomnień.
- Poczekaj... - powtórzył, zapominając nagle, co właściwie zamierzał powiedzieć. Układał swoją 'mowę' przez całą drogę, szukając go w każdym zakamarku Złotego Lasu... a teraz - zwyczajnie miał pustkę w głowie.
Mógł jedynie stać tak, z rozwartymi szeroko powiekami, oszalale bijącym sercem i zaschniętymi z przejęcia ustami.
- Lirimear... - szepnął, nie mogąc oderwać od niego wzroku i walcząc z nagłym impulsem dotknięcia jego aksamitnego, zarumienionego teraz rozkosznie policzka...
Rumil, choć początkowo w równie wymagającym pomocy stanie - zdołał się jakoś opanować i zebrać w sobie. Odsunął się od niego szybko i wbił wzrok w ziemię.
- Nie mów tak do mnie... - zażądał cichym, przesyconym żalem głosem - Nie masz do tego prawa... - te słowa bolały nawet jego... ale na nic innego nie mógł sobie pozwolić... bo inaczej...
- Wiem... - Avril westchnął, czując kłujący ból w klatce piersiowej - Ale... proszę - wysłuchaj mnie... Ja... ja wiem, jak się wtedy zachowałem... i wiem, że masz prawo mnie nienawidzić, ale... błagam - chwycił go pod brodę, nakłaniając delikatnie by spojrzał mu w twarz - pozwól mi to wszystko wytłumaczyć... ja... - urwał, gdyż minęła ich właśnie trójka młodych, roześmianych elfów.
Rumil wciąż stał bez ruchu, milcząc zawzięcie i unikając jego spojrzenia. Serce biło mu tak mocno, iż ledwie słyszał, co jasnowłosy elf do niego mówi.
Gdy zostali ponownie sami, Avril doszedł do wniosku, iż plac przed talanami nie jest najlepszym miejscem na tak poważną rozmowę... i lepiej będzie, jeśli udadzą się w jakieś bardziej ustronne miejsce.
Spojrzał na niego z niemym błaganiem.
- Możemy gdzieś porozmawiać? - spytał cicho, starając się by głos mu za bardzo nie drżał - Proszę.
Młody elf wzruszył jedynie ramionami. Chciał odmówić... i uciec... ale zwyczajnie nie był w stanie. Nie potrafiłby mu powiedzieć 'nie'.
Avril uznając brak odmowy z jego strony za - niechętną, co prawda, ale zawsze - zgodę, z nieznacznym westchnieniem ulgi, chwycił go delikatnie za rękę, wskazując na najbliższy mallron.
- To wasz talan? - upewnił się.
Rumil skinął tylko głową i po chwili wahania pozwolił mu się poprowadzić w kierunku domu. Tuż obok schodków prowadzących na górę - znajdowało się wejście do małego pomieszczenia na dole, w którym trzymali wina - więc po lekkim namyśle i braku protestu ze strony niebieskookiego elfa - Avril pociągnął go właśnie tam.
Musieli porozmawiać na spokojnie, w ciszy niezmąconej przez innych domowników. Za bardzo mu na tym zależało, by miał teraz pozwolić, by ktokolwiek im przeszkadzał.
Niewielka winiarnia, mimo iż prawie pod ziemią - była przytulna i ciepła.
Wokół ustawione były wysokie, drewniane półki z różnorodnymi trunkami, w których to butelkach odbijał się blask kilku małych lampek, rozświetlających pomieszczenie w romantyczny niemal sposób. Miejsce wydało mu się po prostu idealne.
Rumil zamknął za nimi drzwi i niechętnym trochę krokiem, na zupełnie miękkich kolanach zszedł za starszym elfem w dół.
Stanęli na drewnianej posadzce, patrząc na siebie w ciążącym coraz bardziej milczeniu.
Serce jednego i drugiego wyrywało się do utęsknionego kochanka, ale wydarzenia z przeszłości odgradzały ich od siebie, niczym niewidzialna bariera.
- Dziękuję, że zgodziłeś się za mną porozmawiać - przerwał w końcu ciszę Avril, zduszonym od emocji głosem - Ja... ja wiem, co ty musisz sobie o mnie myśleć, ale... to naprawdę nie tak... - westchnął ciężko, za smutkiem - To była jedna, wielka pomyłka i...
- Pomyłka? - spytał cicho młody elf - Skoro tak to nie bardzo rozumiem, co jeszcze...
- Nie! - przerwał mu szybko, widząc że zrozumiał go zupełnie na opak - Nie, nie o to mi chodziło... - ze zdenerwowania zaczął splatać palce u rąk - Widzisz... wtedy w Puszczy... - przymknął na chwilę powieki - ... było mi z tobą tak cudownie... Ty byłeś tak niewyobrażalnie cudowny i... - poczuł, jak zaczyna się rumienić - Na tym balu, jak Thranduil nam przerwał... - urwał, gdyż wspomnienie tego, jak się wtedy całowali na tamtej ławce, rąk nie mogąc od siebie oderwać - wróciło do niego niczym zapomniana melodia, spotęgowane po stokroć obecnością stojącego przed nim elfa.
Spojrzał na niego, błagając o zrozumienie.
Choć tego nie chciał - wiedział, iż musi mu powtórzyć tamtą rozmowę z Legolasem. Tylko w ten sposób, gdy dowie się o tym okropnym nieporozumieniu między nimi - mógł mieć nadzieję, że mu wybaczy... W cichych słowach opowiedział mu więc, co wtedy usłyszał, jak się okropnie pomylił i co z tego wynikło.
Chodząc w tę i z powrotem po przepełnionym bursztynowym światłem pomieszczeniu streścił mu całe tamto wydarzenie. Wyznał, jak bardzo mu było smutno i jak długo nie mógł dojść do siebie, tęskniąc za nim okrutnie... mimo złamanego serca.
- Widzisz więc - zakończył z bólem - że nigdy nie zamierzałem cię zranić... ani od siebie odsunąć... ale bałem się, jak ostatni tchórz, że... że... - urwał z westchnieniem.
- Że co, Avril? - milczący dotąd Rumil uniósł powoli głowę i spojrzał na niego ze łzami w oczach. Nie odezwał się słowem podczas całej tej przemowy, słuchając go z zapartym tchem i rozwartymi powiekami. Czuł jakby unosił się we mgle, bojąc nawet poruszyć, by nie spaść w bezdenną otchłań.
- Że... że mnie zranisz i...
- Więc postanowiłeś w zamian zranić mnie... - przerwał mu cicho.
- Nie! To nie tak! - choć wiedział, że w jego pojęciu, tak właśnie było - Zrozum. Po tym wszystkim, co mi Legolas powiedział... jak ciebie... to znaczy Haldira opisał...doszedłem do wniosku, iż... w ogóle się tym nie przejmiesz, że i tak ci nie zależy... - tłumaczył.
- Ale zależało! - wykrzyknął - I nie masz pojęcia, jak się wtedy czułem... - odetchnął głęboko - Ale... nawet i jeśli mówiłby on o Haldirze to... to myślisz, że on nie ma uczuć? Że jest jakimś pozbawionym emocji potworem? Że by nie cierpiał? - spojrzał na niego z niemym wyrzutem w błękitnych oczach.
- Ale... - Avril aż zagryzł ze smutku wargi. Reakcja młodego elfa aż go tchu pozbawiła. Miał on bowiem - zdał sobie sprawę - tyle dobra w sercu, był tak wrażliwy i kochany, iż niepomny własnego bólu - brał brata w obronę, nie chcąc nawet o tym myśleć, iż ktoś mógłby go tak potraktować. To było wręcz niesłychane... a on... zwyczajnie na niego nie zasługiwał. Nigdy nie okaże się jego wart. Nigdy...
- Wiem, że się wtedy okropnie zachowałem... I wiem, że nigdy mi tego nie wybaczysz, ale - ale chciałem ci to wszystko wytłumaczyć... wyjaśnić, bo... bo nie mógłbym znieść myśli, że... że sądzisz, iż mi nie zależy. Bo zależy okropnie... - odetchnął głęboko - I zależało od samego początku... od pierwszej chwili, kiedy cię tylko zobaczyłem, wtedy na dziedzińcu... - potrząsnął smutno głową - Lirimaer, chciałem tylko byś zrozumiał, dowiedział się, jak to było... - zwiesił bezradnie ramiona, robiąc krok w stronę drzwi - Nigdy nie zamierzałem cię skrzywdzić i naprawdę okropnie mi przykro, że tak właśnie się stało...
Rumil patrzył na niego bez słowa, nie mogąc wciąż do końca uwierzyć, że jest tu teraz razem z nim. Że go przeprasza i poświęca wszystko, na czym mu zależy. Był taki piękny. Taki cudowny. Taki wytęskniony. I... był jego.
- Nie odchodź - poprosił ledwo słyszalnym szeptem, widząc iż tamten kieruje się powoli w stronę drzwi - Nie... zostawiaj mnie znowu samego...
Avril zatrzymał się zaskoczony, nie bardzo wiedząc, czy te ciche słowa, które przed chwilą usłyszał - padły rzeczywiście, czy są też tylko wytworem jego wyobraźni.
Obrócił się niepewnie i spojrzał na niego w wahaniem.
Rumil, stojący dotychczas na środku winiarni, podszedł do niego powoli, ze wzrokiem wciąż wbitym we własne dłonie.
- Więc... więc ty mi wybaczysz? - głos drżał mu tak mocno, iż ledwie sam mógł zrozumieć własne słowa. Ciemnowłosy elf jednakże nie miał z tym żadnego problemu.
- Wybaczyłem ci... zanim jeszcze otworzyłeś usta, by cokolwiek powiedzieć... - wyznał cicho - I pewnie wybaczyłbym ci nawet, gdybyś oświadczył, iż wtedy się mną po prostu znudziłeś... tak jak cały czas to sobie tłumaczyłem... Bo jestem po prostu małym, głupim elfem, który...
Avril nie pozwolił mu dokończyć, biorąc go nagle w ramiona.
Cały jego świat pojaśniał, a z ust wydobył się cichy, pełen radości śmiech.
- Tak, masz rację... jesteś 'moim' małym, głupiutkim elfem... - uniósł mu łagodnie brodę, patrząc z czułością w oczy - Jak mogłeś sądzić, że mógłbym się tobą kiedykolwiek znudzić...? - przyciągnął go do siebie mocniej - Jesteś najcudowniejszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała... najpiękniejszą i najbardziej upragnioną... i... i tak okropnie za tobą tęskniłem...
- Nie tak, jak ja za tobą... - spojrzał mu nieśmiało w oczy.
Avril uśmiechnął się czule.
- A... a więc to znaczy... że dasz mi drugą szansę...? - upewnił się raz jeszcze.
Rumil zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, jakby zastanawiając nad odpowiedzią. I... dopiero wtedy - 'zaskoczył', zdając sobie w końcu sprawę, że to o czym marzył przez ostatnie dwa lata - właśnie się spełniło. Zarzucił mu więc ręce na szyję, mocno zaciskając objęcia i roześmiał się... radośnie i słodko.
- Drugą szansę? - pozwolił mu się unieść do góry i okręcić w powietrzu - Dałbym ci ich z tysiąc! - zapewnił, obsypując jego twarz delikatnymi pocałunkami, wciąż nie mogąc przestać się uśmiechać. To... to było - po stokroć cudowniejsze niż w jego snach!
Gdy jego usta, składające szybkie, gorące całusy na rozpalonej skórze starszego elfa, musnęły także jego wargi - ten nie pozwolił im już się rozdzielić. Pochylając się w jego stronę - od razu oddał mu pocałunek... i to z taką mocą i namiętnością, iż Rumilowi zrobiło się gorąco. Gdy zaczęli się całować, łapczywie i wygłodniale, mrucząc przy tym cicho z radości - cały świat... przestał po prostu istnieć. Nic innego poza nimi samymi, ich złączonymi ustami i ocierającymi się o siebie językami nie miało znaczenia.
Rumil dla większej stabilności objął go nogami w pasie i mając dzięki temu wolne ręce - wplótł je w jego karmelowe włosy, przyciągając go do siebie bliżej, pogłębiając pocałunek.
Avril z kolei, czując jak jego ciało zaczyna się powoli rozpalać, a serce galopować w piersi w aż nazbyt przyśpieszonym tempie - skrzyżował ręce pod jego pośladkami i zrobił kilka kroków w stronę schodków.
- Chodźmy na górę... - wyszeptał cicho, ochrypłym od emocji głosem, gdy łaknienie oddechu w końcu ich od siebie oderwało.
- Nie - Rumil ciężko łapiąc oddech, oparł się o niego czołem - Chcę tutaj...
Wystarczającą ilość razy już im przerywano... tym razem nie zamierzał na to pozwolić. Tu mogą być sami... i nacieszyć się sobą do woli.
Avril chyba zrozumiał, o co mu chodzi, gdyż uśmiechnął się czule, całując go ponownie.
- Ale... - naszły go od razu wątpliwości - Nie mamy nic, żeby... - przesunął sugestywnie dłonią wzdłuż jego pośladków.
Młodszy elf zaczerwienił się lekko i chowając twarz w jego włosach, wyszeptał mu do ucha.
- To nic...
- Nie - Avril odchylił głowę, patrząc mu łagodnie w oczy - Nie chcę... żeby cię bolało...
- Nie będzie - zapewnił i spuszczając nieśmiało powieki, powoli wysunął się z jego objęć, stając z powrotem na ziemi.
Chwytając jego dłoń, poprowadził go powoli w głąb winiarni, gdzie wysokie, drewniane półki tworzyły łukowate sklepienie, zapewniając naturalną osłonę. Tutaj, nie będąc już tak bardzo na 'widoku' - przylgnęli do siebie na nowo, całując się namiętnie i powoli rozbierając.
Avril z niedowierzaniem wręcz śledził delikatny ruch palców swego młodego kochanka, gdy rozpinając jego koszulę, bez problemu radziły sobie z kolejnymi zapinkami.
Wybiegając tak nagle z talanu, zaraz po rozmowie z Legolasem, do głowy mu nawet nie przyszło, by pomyśleć nad jakimś dodatkowym okryciem - miał więc na sobie tylko i wyłącznie cienką, białą koszulę, w której spał.
Dlatego też zaledwie kilka sekund zajęło Rumilowi pozbawienie go górnej części garderoby i gdy wsunął drżące lekko z wyczekiwania palce pod delikatny materiał i zsunął mu go z ramion, od razu mógł oddać się podziwianiu jego kusząco umięśnionego ciała.
Suwając dłońmi po jego gładkiej skórze, twardych mięśniach ramion i klatki piersiowej oraz płaskim brzuchu doszedł do wniosku, iż to chyba cud, iż tak piękna istota należy w całości do niego... że może ją całować, dotykać, pieścić...
Jęknął cicho, gładząc i drażniąc jego stwardniałe już ciemnobrązowe brodawki, zupełnie automatycznie pozwalając ściągnąć sobie koszulę przez głowę i rozpiąć troczki leginsów.
- Lirimaer... - Avril uśmiechnął się widząc jego przesłonięte pożądaniem oczy - Jesteś... - spojrzał z zachwytem na jego szczupłe, pełne piękna i delikatności ciało, szukając odpowiednich słów. Wystarczające dobre jednakże chyba nie istniały - ... jesteś mój - dokończył więc, całując jego szyję, ssąc delikatnie wrażliwą skórę i smakując ją językiem - I tylko mój...
Rumil zaczął mruczeć z rozkoszy, gładząc spływające mu na nagie plecy, aksamitne włosy i badając samymi opuszkami palców każde załamanie mięśni.
- Tylko twój chcę być... - zapewnił go cicho.
Wiedział, iż jeszcze moment a ta wzbierająca z każdą chwilą bardziej fala pożądania - pochłonie ich... a wtedy nie będzie już odwrotu.
Dlatego też wyplątując się z jego objęć - podszedł ze zdradzającym niecierpliwość pośpiechem do stojącego w rogu stolika, wiedząc iż znajdzie tam kilka grubych koców, które używali czasem, podczas naprawdę srogich zim do ogrzewania butelek, by nie popękały.
Avril śledząc z rozszerzonymi zachwytem źrenicami jego smukłe ciało i pełne gracji ruchy, aż zagryzł z wrażenia usta.
Delikatne, bursztynowe światło lampek nadawało bladej skórze młodego elfa złotego blasku i niezwykłej miękkości. Był taki piękny...
Nie mogąc chwili nawet z dala od niego wytrzymać, zbliżył się również do stolika i odgarniając mu włosy na bok, zaczął obsypywać gorącymi pocałunkami jego kark, plecy i ramiona.
Rumil uśmiechnął się sam do siebie na tę delikatną pieszczotę i przymykając lekko powieki zaczął wzdychać cicho z rozkoszy.
A gdy obejmujące go dłonie starszego elfa powędrowały w dół jego klatki piersiowej i brzucha docierając aż do rozpiętych już wcześniej spodni - jęknął głośno, zaciskając mocno wargi.
Nie wytrzyma z całą pewnością długo... skoro już teraz ledwo nad sobą panuje...
Nie tracąc więc więcej czasu, podniósł szybko trzy miękkie koce i już chciał obrócić się do kochanka przodem, gdy jego wzrok spoczął na małej buteleczce, leżącej na jednej z wyższych półek. Zupełnie zapomniał, że coś takiego może tutaj znaleźć! Był to olejek z drzewa sandałowego, którego Hanear używał czasem do konserwacji koreczków od wina, by nie kruszały. Nadawał się doskonale i choć było go naprawdę mało - nie zastanawiał się ani chwili.
Później będzie się tłumaczył, jeśli Ada zauważy jego zniknięcie.
Z szelmowskim uśmiechem na twarzy obrócił się do Avrila, pokazując mu znalezione `skarby'.
Starszy elf uniósł z uznaniem brwi i biorąc go na ręce, zaniósł pod przeciwległą ścianę winiarni - jedyne miejsce, gdzie nie było półek z winami, a tylko wygładzona, drewniana osłonka.
Ułożyli koce tak, by zapewniały im ciepłe i wygodne siedzenie i chowając olejek w bezpiecznym miejscu, na nowo zaczęli się rozbierać.
Avril wsunął dłonie pod lekki materiał jego bryczesów i spodenek i opuszczając je w dół - pociągnął za sobą.
Klękając, pomógł mu uwolnić stopy, odrzucając ubranie na bok. Gdy wstał, przyglądając się z ogniem w oczach całej jego nagiej już teraz całkowicie postaci - Rumil spuścił nieśmiało wzrok, rumieniąc się z zażenowania. Tak bardzo chciał mu się spodobać, tak okropnie mu zależało, by go nie zawieść.
- Lirimaer... - jasnowłosy elf, widząc tę jego słodką niepewność, objął go jedną dłonią w pasie, drugą unosząc brodę i zmuszając do spojrzenia sobie w oczy - Piękniejszej istoty od ciebie w życiu nie widziałem... - zapewnił go cicho, a czułość i namiętność jaka wyzierała z jego pociemniałych źrenic - była doskonałym dowodem na to, iż rzeczywiście tak myśli.
Rumil uśmiechnął się więc uspokojony i choć wciąż jeszcze trochę nieśmiało, to z dużo większa już teraz pewnością.
Avril uśmiechnął się również i opuszczając się powoli w dół, usiadł na rozłożonych kocach, opierając się plecami o ścianę i wyciągając do niego rękę.
Rumil podciągnął jeden z koców wyżej, by było mu wygodniej i siadając mu na kolanach, odnalazł od razu wargami jego usta.
W ich ruchach i zachowaniu była swego rodzaju opieszałość, niezwykła czułość i delikatność, tak jakby ten swój pierwszy raz chcieli zapamiętać na zawsze, delektując się każdą jego sekundą. Nie zamierzali się spieszyć, chcąc przeciągnąć to cudowne doznanie bliskości jak najdłużej, by czerpać z niego jak najwięcej.
- Marzyłem o tym... - odezwał się cicho starszy elf - ... odkąd cię po raz pierwszy zobaczyłem... - ułożył dłonie na jego szczupłych udach, suwając nimi powoli w górę i w dół - ... odkąd cię po raz pierwszy pocałowałem... - Rumil wzdychając cicho, przesunął opuszkami palców po jego miękkich ustach - ... dotknąłem... - musnął dłonią jego biodra, podbrzusze, aż dotarł do nabrzmiałego, sztywnego członka.
Chwytając go delikatnie i obejmując - nie spuszczał z niego wzroku, chcąc chłonąć każdą oznakę rozkoszy, jaką może w nim wzbudzić.
- Ja również... - cicho pojękując, młody elf oparł głowę na ramieniu kochanka, gdy jego palce zaczęły się na nim powoli poruszać - I... wyobrażałem sobie... jak by to mogło być... - urwał, zagryzając rozpalone wargi - ... ale... ah... jest i tak tysiąc razy cudowniej...
Avril uśmiechnął się i całując go delikatnie w szyję, sięgnął po schowany pod kocem olejek.
Słysząc odgłos otwieranego koreczka - Rumil uniósł głowę i spojrzał mu namiętnie w oczy.
Jego dłonie przesunęły się z szyi starszego elfa na jego klatkę piersiową i drażniąc wpierw stwardniałe sutki, potem gładkie mięśnie brzucha - aż dotarły do zapięcia leginsów.
Nie spuszczając z niego wzroku pociągnął lekko za troczki, chcąc jak najszybciej się z nimi uporać.
Jednakże Avril, który nie zdążył się przecież przebrać, miał wciąż na sobie swoje mocne podróżne bryczesy, których rozpięcie nie było aż takie proste. Marszcząc w skupieniu czoło Rumil aż przygryzł ze zniecierpliwieniem dolną wargę.
- No dalej... - mruknął cicho.
Jasnowłosy elf roześmiał się rozbawiony i całując go słodko w policzek, patrzył rozczulony, jak się z nimi mocuje. Gdy w końcu jego młody kochanek uporał się ze swym zadaniem, uniósł lekko biodra, pomagając mu je z siebie zsunąć. Klękając nad nim - Rumil ściągnął mu je do końca, odrzucając niedbale za siebie. Następnie usiadł z powrotem na jego kolanach i omiótł go trochę speszonym spojrzeniem.
Czując na sobie jego wzrok, Avril zaczerwienił się, po czym aż jęknął z pożądania, gdy unosząc do góry głowę, Rumil spojrzał mu prosto w oczy z niekłamanym podziwem.
- Lepiej... tak na mnie nie patrz, Lirimaer... - wychrypiał, przyciągając go do siebie bliżej i całując zaborczo w usta.
- O... właśnie, że będę... - zapewnił go bezwstydnie - teraz już mogę...
Avril uśmiechnął się czule i zwiększając nieznacznie tempo ruchów jednej dłoni, na drugą nalał sobie niewielką ilość pachnącego olejku.
Nie przestając go całować, uniósł trochę kolana, stopy opierając płasko na ziemi, tak by było im wygodniej.
Rumil, czując jego śliskie palce między swoimi pośladkami, jęknął cicho i również sięgnął po olejek.
Gdy jego kochanek z niebywałą delikatnością wsunął w niego wpierw jeden a potem drugi smukły palec, przestał go całować i ciężko łapiąc powietrze, zacisnął naoliwioną dłoń na jego równie rozpalonej męskości.
Dotykali się nawzajem nieśpiesznie, oparci o siebie czołami, chłonąc własne oddechy i unoszący się wokół delikatny aromat olejku zmieszany z podniecającym zapachem ich potu.
- Lirimaer... - Avril jęknął głucho, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Tempo ich pieszczot zwiększyło się, a unoszące się przy każdym ruchu jego palców ciało kochanka - ocierało o niego tak lubieżnie i kusząco, iż groziło prawie utratą zmysłów.
Rumil spojrzał na niego trochę nieprzytomnie.
- Proszę... - wyszeptał, wzdychając głośno i dotykając ustami jego rozpalonego policzka.
Starszy elf, widząc przyzwolenie w jego oczach, powoli wysunął z niego place i chwytając mocno za biodra - uniósł je łagodnie do góry.
Następnie, nie spuszczając z niego rozognionego wzroku, opuścił go powoli w dół, wchodząc w niego mocno aż usiadł ponownie na jego udach.
Czując go w sobie - Rumil krzyknął coś cichym, zduszonym głosem, obejmując go za szyję jeszcze rozpaczliwiej. Och, gdyby wiedział wcześniej, że będzie to aż takie cudowne!
- W porządku... Lirimaer? - pocałował go czule w nos, masując delikatnie jego pośladki i plecy.
- T... tak... - zapewnił, wzdychając cicho i oddając mu zaraz pocałunek.
Ich wargi na nowo się połączyły w zmysłowym tańcu, splatając języki, mieszając westchnienia rozkoszy, bawiąc sobą nawzajem. Dając mu czas na ochłonięcie, starszy elf dopiero po chwili zaczął się poruszać, chcąc mieć całkowitą pewność, iż nie sprawi mu nawet najmniejszego bólu.
- Ah... Avril! - jęknął głośno jego młody kochanek, gdy ich ciała zaczęły się powoli kołysać w spójnym, harmonijnym rytmie.
Pocałował go czule w skroń i wciąż gładząc uspokajająco jego plecy zdał sobie nagle sprawę, iż na to, by usłyszeć ponownie to słodkie błaganie z jego ust czekał aż dwa, długie lata.
Ale, och! - było warto...
Objął go mocno w pasie i odsuwając się od ściany na tyle, by Rumilowi było wygodniej trzymać go za szyję - zaczął unosić go w trochę szybszym tempie.
Ich ocierające się o siebie, zroszone potem ciała, przyklejone do skroni włosy, śliskie od oliwki dłonie, głośne westchnienia rozkoszy i ciche jęki - miały w sobie coś z ... magii.
Łącząca ich więź była dosłownie wyczuwalna... a wrażenie niezaprzeczalnej bliskości, spotęgowane jeszcze przez nie spuszczające z siebie spojrzenia pełne ognia oczy i mieszające się gorące oddechy, gdy co chwila - łaknąc powietrza przerywali namiętne pocałunki - prawie namacalna.
Rumil... czuł tę magię. Czuł tę przenikającą wprost do jego serca aurę niepowtarzalnej intensywności wrażeń i doznań, jaka połączyła go z tym, kochającym się z nim właśnie jasnowłosym elfem. Po prostu wiedział, iż nigdy z nikim innym nie mógłby czegoś równie cudownego doświadczyć.
I że tylko Avril jest mu przeznaczony... i tylko z nim chce być... już na zawsze.
W tej jednej chwili zdał sobie sprawę, iż nigdy - przez całe swoje życie nie był bardziej szczęśliwy... i wiedział, iż nigdy nie będzie.
Ta świadomość oraz intensywność rytmu ich połączonych ciał - wystarczyła.
Zaciskając dłonie na jego ramionach, krzyknął coś niezrozumiale, dochodząc tak mocno i gwałtownie, iż opadł na niego bez sił, pozwalając w szybszych już teraz nieco pchnięciach bioder - również osiągnąć, nie mniej zapierające dech w piersiach spełnienie.
Przez kilka minut siedzieli tak, ciasno przytuleni do siebie, uspokajając oddechy i oszalale bijące serca... chłonąc unoszący się wciąż wokół pobudzający zmysły zapach. Gdy już doszli na tyle do siebie, że byli w stanie wykonać jakikolwiek ruch, czy wyartykułować najprostsze choćby słowo - spojrzeli na siebie zamglonymi z radości oczyma.
- Lirimear... - Avril czułym gestem odsunął mu z czoła posklejane lekko włosy i pocałował delikatnie w usta. W jego wzroku było tak wiele uczuć, tyle niedopowiedzianych wyznań i obietnic... iż Rumil poczuł, jak dwie wielkie łzy szczęścia spływają mu powoli po policzkach.
- Szsz... - jego kochanek scałował mu je delikatnie rozpalonymi wargami i z niezwykłą ostrożnością wysunął się z niego, sadzając go sobie bokiem na kolanach, na nowo zamykając w ciasnych objęciach silnych ramion - Mój piękny... - wyszeptał, wtulając twarz w jego pachnące, ciemne włosy.
Rumil uśmiechnął się nieśmiało i wciąż jeszcze lekko drżącymi dłońmi objął go mocno za szyję, opierając głowę na jego ramieniu.
Tak wiele chciał mu powiedzieć, z tak wielu rzeczy się zwierzyć... tyle dać, pokazać... zaoferować... ale wiedział, iż na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz - liczyło się tylko to, że ma go blisko siebie... może słuchać bicia jego serca... czuć ciepło jego ciała... i nie musi się z nim rozstawać.
- Nikomu cię nie oddam... - wymruczał, całując go w obojczyk.
Avril roześmiał się cicho i otulając ich miękkim kocem, by przypadkiem nie zmarzli, pomyślał iż to nieprawda, co wszyscy wokół mówią - marzenia czasem się spełniają...
20. They don't know, right?
- Orophinie, co to jest za bryja? - spytał płaczliwo-zrzędliwym głosem Haldir unosząc do góry łyżkę pełną jasnozielonej, zawiesistej cieczy i z zastanowieniem patrząc, jak spływa ona powoli w dół.
- Sam jesteś bryja! - zdenerwował się jego młodszy brat, stawiając przed nim w mało delikatny sposób koszyczek z pieczywem - A to... jest zupa.
- To widzę - mruknął zdegustowany, gmerając bez przekonania w miseczce - Chciałbym wiedzieć - z czego?
- Wierz mi... - Orophin uśmiechnął się przebiegle - ... lepiej żebyś 'nie' wiedział.
Widząc lekko przerażoną minę blondwłosego strażnika - Diamar pomagający przyjacielowi w przygotowywaniu posiłku - wybuchnął głośnym śmiechem.
- Bez obaw... to tylko krem z zielonego groszku - uspokoił go wesoło - Na pewno będzie Ci smakował.
- Jasne... - skrzywił się lekko strażnik. Miał za sobą bardzo nieprzyjemną noc i wielką ochotę, by się za to na kimś powyżywać - Pyszności... - mruknął z sarkazmem, wpatrując się kwaśno w zupę.
- Och, daj spokój! - milczący dotąd Liar nie wytrzymał w końcu tego marudzenia - Otwórz paszczę i jedz... nie widzisz, jak bardzo się napracowali...? - kiwnął głową w stronę dwójki uwijających się elfów, a kpina w jego głosie i przesycona gniewem zazdrość aż cięła powietrze.
Był w jeszcze gorszym niż Haldir humorze... i również nie zamierzał się z tym kryć.
Siedział więc skulony na odsuniętym nieznacznie od stołu krześle, z podkurczonymi nogami i marsem na czole.
A gdyby mógł zabijać wzrokiem...
- Ty się mały nie odzywaj - odciął się Haldir, nie zamierzając pozostać mu dłużnym - Sam nie jesz, wiec nie masz prawa głosu... - posłał mu dwuznaczne spojrzenie - A... a w ogóle dlaczego to nie ty pomagasz Orophinowi? - zainteresował się nagle - Z tego, co pamiętam, wcześniej strasznie się do tego wyrywałeś... - uniósł wymownie brwi.
Liar jednakże nie zamierzał dać się sprowokować. Obejmując mocniej ramionami kolana, oparł o nie podbródek.
- Orophin już ma 'pomocnika' - odpowiedział z gorzkim uśmiechem - I drugiego nie potrzebuje...
Haldir spojrzał na niego zaskoczony, od razu zapominając o własnych zmartwieniach. Co się z tym dzieciakiem działo?
- Coś Ty sobie znowuż ubzdurał? - przyjrzał mu się uważniej, marszcząc z zastanowieniem czoło.
- Nic - odburknął, śledząc cały czas, roznoszącego sztuczce i naczynia Diamara.
Orophin, widząc jego smutną minę - podszedł bliżej i ustawiwszy na stole ostatnią miseczkę z zupą - usiadł na krześle obok.
Na tę niespodziewaną bliskość młody elf omal nie podskoczył z wrażenia.
- Co się stało? - spytał cichym, pełnym troski głosem. Co jak co miał chyba prawo do tego by się o niego martwić... a wyraz przygnębienia na jego ślicznej buzi nie był czymś obok czego mógłby przejść obojętnie - Nie jesteś głodny?
Młody elf potrząsnął lekko głową.
- To może... mam Cię nakarmić? - spytał przekornie, sam siebie zaskakując tą propozycją.
Liar spojrzał mu prosto w oczy.
'Nie! Nie masz mnie do diabła karmić! Masz mnie wziąć do łóżka i kochać się ze mną przez najbliższe tysiąc lat..!'
- Nie trzeba... - uśmiechnął się blado.
Orophin odwzajemnił uśmiech i trochę już spokojniejszy wstał lekko od stołu, by przyszykować następną porcję jedzenia dla wchodzącego właśnie do jadalni Haneara.
Najstarszy elf witając się z wszystkimi szerokim uśmiechem, nalał sobie do kubka kawy i usiadł z wdziękiem przy stole.
- Czy mi się tylko wydaje, czy też Rumil znowuż nie dał rady wstać na śniadanie? - spytał rozbawiony, zerkając na puste krzesło swego najmłodszego syna.
Orophin roześmiał się cicho, siadając tuż obok, nie mogącego oderwać oczu od jego ojca Diamara.
- Coraz częściej mu się to ostatnio zdarza. Chyba... - urwał, gdyż dobiegł ich właśnie odgłos lekkich kroków na korytarzu i po chwili do jadalni wpadły... dwa roześmiane elfy. Jego młodszy brat i... Haldir aż się zakrztusił zupą, która rzeczywiście okazała się nadzwyczaj dobra - widząc przekraczającego próg 'przyjaciela' Legolasa.
'Że co...?!' - rozkaszlał się na dobre i wcale ale to wcale nie pomogło mu, gdy Orophin trzepnął go 'usłużnie' w plecy.
- Dzień dobry! - ciemnowłosy elf uśmiechnął się szeroko, gdy pięć par oczu spoczęło na nich z niebotycznym zdumieniem - To jest Avril - przedstawił swego zielonookiego kochanka, chwytając go czule za rękę - Przepraszamy za spóźnienie, ale... - zaczerwienił się, nie bardzo wiedząc czym się wytłumaczyć. Rzadko zdarzało mu się kłamać, a powiedzenie prawdy, czyli tego, że wspólne mycie zakończyło się małą 'sceną' pod prysznicem - nie bardzo nadawało się do obwieszczenia przy śniadaniu.
Dotarli do jego komnaty dopiero grubo po północy i wciąż opatuleni w miękkie koce - zasnęli w swoich ramionach, ani na chwilę nie mogąc się rozłączyć.
- Ależ, nic się nie stało - Hanear uśmiechnął się rozbawiony. Szczęście wyzierające z oczu tej dwójki sprawiło, iż zrobiło mu się cieplej na duszy. Dawno już nie widział Rumila tak radosnego.
- Taak... - Orophin posłał bratu lekko kpiące spojrzenie - Zdążyliśmy się już przyzwyczaić...
Rumil pokazał mu język, wcale jednak nie zagniewany, a Avril wybuchnął śmiechem.
- Ich już znasz... - wskazał na starszych braci - to nasz tata... - jasnowłosy elf skinął Hanearowi głową - Diamar i Liar... których od razu polubisz...
Oczy Avrila zatrzymały się na moment na najmłodszym elfie i przez jedną, upiorną chwilę Liar przeraził się, iż ten go rozpoznał.
Zaraz jednak przeniósł wzrok z powrotem na swego kochanka i pozwolił mu się usadzić przy stole.
Odetchnął więc uspokojony i równie rozradowany szczęściem przyjaciela, jak i jego rodzina - powoli zapominał o własnym, niespecjalnym humorze.
Wejście tej dwójki do jadalni, niczym słońce, którego chwilowo zabrakło - rozjaśniło od razu przysłonięty nieco chmurami poranek.
Łączące ich uczucie aż biło po oczach.
Tak jak i niekłamany niepokój, malujący się na twarzy Legolasa, kiedy to wpadł do kuchni dziesięć sekund później.
- Dzień dobry - przywitał się, lekko zdyszanym głosem - Nie ma tu może...? - urwał, gdy jego wzrok spoczął na Avrilu - No, jesteś - odetchnął z ulgą - Szukałem Cię cały ranek...
- Coś się stało? - zaniepokoił się młodszy elf, widząc jego zdenerwowanie.
- Nie, tylko... nie wiedziałem, że nie wrócisz na noc i... - przeniósł spojrzenie na uśmiechniętego od ucha do ucha Rumila - ... chociaż, chyba powinienem był się domyśleć... - westchnął ponownie - Przepraszam za to niespodziewane wejście, ale... - zagryzł wargi lekko zakłopotany.
- Nic się nie stało... - Hanear zmrużył rozbawiony brwi - Miło Cię znowu widzieć, Legolasie - wskazał miejsce tuż obok siebie - Siadaj, pewnie jeszcze nie zdążyłeś zjeść śniadania...
Blondwłosy książę w wdzięcznością skorzystał z zaproszenia i bez chwili wahania usiadł od razu przy stole, między nim a Liarem.
Liarem, który od chwili jego wejścia stał się jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Twarz go paliła, ręce się trzęsły, a serce które rzecz jasna podeszło mu do gardła - tamowało oddech. Najchętniej uciekłby od razu w popłochu, ale wiedział iż wtedy jeszcze bardziej zwróciłby na siebie uwagę.
Siedział więc cicho, ze spuszczoną głową, starając się ukryć za ciemną kaskadą włosów.
- Więc jednak przyjechaliście - zaczął rozmowę Hanear. Bardzo lubił młodego księcia i cieszył się niekłamanie z jego odwiedzin. A to, że Avril był jego bliskim przyjacielem - dodawało mu w jego oczach jeszcze więcej - Rumil coś przebąkiwał, że nie zamierzacie się pojawić...
- Mieliśmy małe opóźnienie - wyjaśnił, połykając w dwóch gryzach kanapkę z dżemem - Deszcz złapał nas w połowie drogi i musieliśmy gdzieś go przeczekać. Dlatego nie zdążyliśmy na bal ani zawody.
- No, to rzeczywiście pech - pokręcił głową najstarszy elf - Taka daleka podróż... właściwie na darmo...
- Ale.. - machnął lekceważąco ręką, omiatając spojrzeniem uśmiechniętego Rumila i nie mogącego oderwać od niego oczu przyjaciela - myślę... że było warto...
- Chyba tak - zgodził się z nim Hanear, popijając powoli gorący płyn.
Legolas obrzucił spojrzeniem pozostałe, siedzące przy stole elfy, jakby wyczuwając że ktoś mu się uważnie przygląda.
- My się jeszcze nie znamy - zwrócił się do Diamara, który wpatrywał się w niego wzrokiem bardzo podobnym do tego, jaki wcześniej wbijał w niego Liar - Jestem Legolas - przedstawił się spokojnie, trochę zdziwiony tym przenikliwym spojrzeniem.
- Diamar - odpowiedział krótko, starając się nie zabrzmieć wrogo. Co się z nim u licha działo? To że Hanear tak bardzo go lubi i tak blisko koło niego siedzi, jeszcze o niczym nie świadczy... A nawet i jeśli... to i tak 'on' nie ma prawa być o to zazdrosny - Miło Cię poznać... - dodał, walcząc z sobą by zachowywać się uprzejmie.
- Ciebie również - skinął mu serdecznie głową.
- A... Liara tez jeszcze nie znasz - odezwał się Rumil z entuzjazmem, wskazując na kulącego się nagle z przerażenia przyjaciela.
- To prawda - Legolas obrócił się twarzą do swego drugiego sąsiada - Nie miałem przyjemności... - zaczął z kurtuazją... i urwał, gdy chcąc nie chcąc młody elf odgarnął włosy z czoła i spojrzał mu niepewnie w twarz, myśląc z rezygnacją - 'Cóż... co ma być - to będzie...'
I... było.
Początkowo Legolas go nie rozpoznał - co jak co, zmienił się odkąd widzieli się po raz ostatni... ale gdy wreszcie zaskoczył... zwyczajnie zaniemówił.
Po ostatniej rozmowie z Avrilem i całym tym okropnym nieporozumieniu, doszedł do wniosku, iż nic nie jest już w stanie go zdziwić.
Poważny błąd w rozumowaniu, jak sobie właśnie zdał sprawę.
Zamrugał niepewnie powiekami ze zdumieniem wymalowanym na twarzy. Liar zaczerwienił się i przeczuwając zbliżającą się katastrofę - ścisnął pod stołem jego dłoń, posyłając mu pełne niemego błagania spojrzenie.
Książę, choć jeszcze bardziej zaskoczony jego reakcją - zrozumiał od razu i stanął na wysokości zadania, z niczym się nie wyrywając.
Jego dziwne zachowanie jednakże nie uszło uwadze innych.
- Znacie się? - Haldir uniósł pytająco brwi, a wszyscy poza zajętymi sobą Rumilem i Avrilem, spojrzeli na nich zaciekawieni.
Legolas zerknął na pobladłego Liara i dostrzegając ponownie prośbę w jego oczach i niezauważalny prawie ruch głową - odwrócił się do niego bokiem.
- Nie - odpowiedział w końcu - Nie znamy. Po prostu... Liar, tak? - upewnił się. Haldir skinął głowa - Liar jest bardzo podobny do młodszego brata Avrila... i tak mi się jakoś skojarzyło... - skłamał naprędce, wiedząc iż jakoś musi się im wytłumaczyć.
- Słucham? - jasnowłosy elf, słysząc swoje imię spojrzał pytająco na przyjaciela - Coś się stało? - zupełnie nie był w temacie.
- Nic się nie stało. Tylko... Liar bardzo przypomina Twojego brata, prawda? - wskazał na swego sąsiada.
Avril wzbił w niego zaskoczony wzrok. Brata? Miał tylko siostrę... która co prawda zachowywała się jak mały rozbójnik, ale z całą pewnością była rodzaju żeńskiego...
No, ale skoro Legolas tak się upiera, by dodać mu kolejnego członka rodziny, to widocznie ma ku temu jakiś konkretny powód.
Zerknął na Liara. Po czym uśmiechnął się, niby ze zrozumieniem. Lata wprawy...
- Rzeczywiście... jest trochę podobny do... - yyy...?! - Vegi... ra.
- Nie wiedziałem, że masz brata - Rumil położył mu rękę na kolanie, uśmiechając się wesoło.
'Wierz mi, Lirimear - ja również...' - zakpił w duchu, posyłając Legolasowi pytające spojrzenie.
Ten jednak wzruszył tylko ramionami, dając mu do zrozumienia, że wytłumaczy mu to później.
Atmosfera przy stole zelżała, a dozgonnie wdzięczny dwójce elfów z Mirkwood Liar - odetchnął z ulgą.
- Zatrzymaliście się w kwaterach dla gości? - zainteresował się Hanear.
- Tak - Legolas kiwnął głową. Dotąd, gdy odwiedzał Lórien sam - zawsze nocował u nich - Są bardzo wygodne, choć...
- ... nie zapewniają zbytnio prywatności - dokończył za niego Haldir, patrząc z kpiącym uśmiechem na Avrila.
- Wybacz - młody elf przypominając sobie, jak 'nakrył' ich razem w łóżku, zaczerwienił się, wciąż jeszcze speszony.
- Daj mu spokój - Legolas z udawaną przyganą zgromił swego starszego przyjaciela wzrokiem - Wiesz, że to nie tak było... - zmrużył przekornie oczy - I nie wmawiaj mi, że nie lubisz być podglądany... - wyrwało mu się, po czym zaczerwienił się, gdy ogólny śmiech przy stole przypomniał mu, iż nie są w jadalni sami - Och... przepraszam - zwrócił się zakłopotany do Haneara.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się rozbawiony - Ale... chodziło mi tylko o to, że może byście chcieli się zatrzymać u nas...
- O, tak! - Rumilowi bardzo się ten pomysł spodobał.
- Nie chcemy robić kłopotu... - zaczął książę.
- Nie przesadzaj... - blondwłosy strażnik wzruszył kpiąco ramionami - Ty możesz spać ze mną, a Avril
z Rumilem - wyszczerzył lubieżnie zęby - To 'żaden' kłopot... - zapewnił.
- Haldir - Orophin rzucił w niego przez całą długość stołu kostką cukru - Zachowuj się...
Legolas zupełnie nie zrażony przewrócił tylko oczami.
- Bez obaw... - Hanear roześmiał się, kręcą głową - dam wam osobne pokoje... z dala od Haldira - dodał, posyłając najstarszemu synowi wymowne spojrzenie.
- Dziękuję - Legolas udał, że kamień spadł mu z serca.
- Ale... - Rumil, choć zadowolony z perspektywy 'mieszkania' pod jednym dachem ze swym zielonookim kochankiem, miał jeszcze lepszy pomysł - Nie trzeba dwóch komnat, bo... bo Avril... mógłby... - zaczął się motać.
- ... spać z Tobą? - dokończył za niego usłużnie Haldir.
- Nie! To znaczy - tak, ale... - zaczerwienił się speszony, a wszyscy się roześmiali - Haldir! - znowu dał mu się podpuścić...
- Jak tam chcecie - Hanear machnął ręką, zbyt już przyzwyczajony do ciągłych utarczek miedzy synami, by się nimi w ogóle przejmować - Każę przygotować pokoje... a wy je między sobą rozdzielicie.... Wstał powoli od stołu, zastanawiając się nagle, jak dadzą sobie radę z przygotowywaniem posiłków, skoro chwilowo przybyło im dwóch nowych członków rodziny...?
* * *
- Jeśli... nie chcesz mieć ze mną pokoju... to... to ja zrozumiem... - kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi do jego komnaty, Rumil od razu zaczął się tłumaczyć.
Avril nie kwapiąc się nawet z odpowiedzią, obrócił go do siebie twarzą i unosząc mu ręce do góry, ściągnął przez głowę koszulę.
- Bo... bo ja Cię nie spytałem o zdanie, tylko sam zadecydowałem i... - sprawne palce poradziły sobie bez problemu z delikatnymi troczkami spodni, które już po chwili leżały usłużnie u stóp młodego elfa.
- Nie chcę Cię do niczego zmuszać... - paplał dalej, jakby zupełnie nieświadomy tego, co się wokół niego dzieje - ... i jeśli chcesz mieć osobną komnatę, nie będę Ci bronił...
Avril uśmiechnął się tylko pod nosem i kierując nim w stronę łóżka, popchnął łagodnie na rozkopaną pościel.
Po chwili jego rzeczy podzieliły los ubrań Rumila, leżących już w nieładzie na podłodze.
- I jeśli wolisz spać sam to...
Jasnowłosy elf wspiął się nago na łóżko i nachylając nad nim - zamknął mu usta gorącym pocałunkiem. Znalazł już doskonały sposób, którym łatwo i skutecznie można go było uciszyć... Co nie znaczy oczywiście, że to jego słodkie paplanie w jakikolwiek sposób mu przeszkadzało.
- Skąd pomysł... - zaczął obsypywać pocałunkami jego twarz - ... że nie chcę... z Tobą sypiać...? - spytał z czułym uśmiechem i podpierając się na wyciągniętych ramionach, nakrył go swoim ciałem, zmysłowo się o niego ocierając. Był podniecony już od chwili, gdy podczas śniadania młodszy elf położył mu dłoń na kolanie... ledwo dotrwał do końca posiłku... A ta długa droga korytarzem...
Rumil nie mniej chętny do zabawy, objął go ciasno za szyję, przyciągając do siebie bliżej.
- No bo... to tak nagle i... - urwał, odchylając głowę do tyłu, gdy gorące wargi zaczęły delikatnie ssać wrażliwą skórę jego szyi - I... - zaczął ponownie, zaraz jednak z powrotem zapominając, co chciał powiedzieć.
Avril uśmiechnął się tylko słodko, sięgając po stojący na nocnej szafce olejek. Migdałowy - jak zdążyła zanotować ta bardziej przytomna część jego umysłu.
- Chcę... spędzać z Tobą każdą noc... - zapewnił go czule, jedną ręką gładząc jego twarz, a drugą rozprowadzając oliwkę na swoim sztywnym członku - I nigdy... się z Tobą... nie rozstawać...
Uniósł jego lewe kolano i opierając je sobie na zgiętym łokciu, podciągnął do góry, wchodząc w niego jednym szybkim, ale i tak nadzwyczaj delikatnym pchnięciem.
Rumil krzyknął coś bezgłośnie i starając się uspokoić oddech, spojrzał wpół przytomnie na pochylającego się nad sobą kochanka.
- Ja... z Tobą też... - wyszeptał trochę nieskładnie, gdyż ich ciała zaczęły się właśnie poruszać, odnajdując na nowo harmonię w tym spójnym, zmysłowym rytmie.
Trzymając jego nogę wciąż przyciśniętą do klatki piersiowej - Avril wchodził w niego z każdym pchnięciem głębiej, mocno ocierając się o jego biodra i całując bez pamięci.
Ich oddechy mieszały się z głośnymi jękami i cichymi westchnieniami rozkoszy, łącząc ich ze sobą jeszcze mocniej.
Doszli niemal równocześnie, krzycząc zduszonymi od pożądania głosami nawzajem swoje imiona i mocno się do siebie przytulając.
Avril pierwszy się uspokoił i podpierając na wciąż jeszcze drżących ramionach, spojrzał na niego z uśmiechem.
- No... skoro już sobie wyjaśniliśmy... czy chcę spędzać każdą noc w Twojej komnacie... - pocałował
go czule w nos - To może pomożesz mi przynieść tutaj swoje rzeczy...?
Rumil zerknął na niego spod wpół przymkniętych powiek.
- Nie... - pokręcił w końcu głową.
- Nie?
- Nie... jak na razie - wyjaśniliśmy sobie, czy chcesz spędzać ze mną każdy ranek... - pocałował go szybko w usta - ... do 'nocy' jeszcze nie doszliśmy... - Avril zaczął się śmiać - ... a przed nami jeszcze całe długie popołudnie i jeszcze dłuższy wieczór... - zatrzepotał niewinnie rzęsami.
Jasnowłosy elf, nie przestając się uśmiechać, przekulnął się na plecy, zagarniając na siebie gorące ciało swego młodego kochanka.
- No... skoro tak stawiasz sprawę... - uniósł wymownie brwi, ponownie sięgając po oliwkę.
* * *
Liar, tak samo jak i nie mogący się doczekać dotarcia do sypialni Avril - opuścił jadalnię od razu jak tylko posiłek dobiegł końca. Tyle, że on zwyczajnie nie miał siły zostać tam ani chwili dłużej.
Wzrok Legolasa, choć w żadnym wypadku nie wścibski czy zbyt natarczywy - i tak palił go żywym ogniem.
Po prostu musiał stamtąd uciec - nawet jeśli zdawał sobie sprawę, iż konfrontacja jest nieunikniona. Nie zdziwił się więc nawet specjalnie, gdy kilka minut po tym, jak usiadł skulony na łóżko - rozległo się ciche pukanie.
Spojrzał tylko spod oka na zamykającego za sobą drzwi blondwłosego księcia i uśmiechnął blado, gdy ten przeszedł powoli przez pokój, siadając obok niego na kocu.
- Hm... może dowiem się w końcu, dlaczego tak bardzo Ci zależało, bym okłamał swoich najbliższych przyjaciół, co? - uniósł kpiąco brwi.
- Przepraszam... - Liar westchnął ciężko - Ale ja... - zamilkł zakłopotany.
- Oni nie wiedzą, prawda? - domyślił się tego już na samym początku - teraz chciał się jedynie upewnić.
Na moment w komnacie zapanowała cisza.
- Nie, nie wiedzą - odezwał się w końcu Liar.
- Dlaczego? - spytał łagodnie.
- Bo... - westchnął ponownie i zasłaniając twarz dłońmi opadł ciężko na plecy - Bo...
- No słucham.. - zachęcił go cierpliwie.
Liar milczał przez chwilę, po czym odsuwając ręce od oczu, spojrzał na niego smutno.
- Ale obiecaj... że nikomu nie powiesz...
To było coś więcej niż prośba. A niekłamany strach w jego głosie sprawił, iż starszy elf poczuł zimny uścisk w okolicy serca.
- Obiecuję... - wyszeptał, przysuwając się do niego bliżej.
* * *
- Zapierający dech w piersiach, prawda? - rozległ się tuż za jego plecami cichy głos.
Liar, oparty o rzeźbioną balustradę tarasu obserwował właśnie z nabożnym wręcz zachwytem przepiękny zachód słońca.
Obrócił się zaskoczony. Haldir zachwyca się czymś tak 'przyziemnym...? - przemknęła mu przez głowę kpiąca myśl.
Za nim jednakże, stał nie czupurny strażnik, ale Orophin.
Nawet nie wiedział, iż mają tak podobne do siebie głosy. Uśmiechnął się lekko, starając się ukryć zmieszanie i oszalałe nagle serce.
- Myślałem, że to Haldir - odezwał się, odwracając z powrotem w stronę nieba, gdy starszy elf podszedł do niego bliżej - I... prawie mnie zatkało... - Orophin uniósł pytająco brwi - No... on raczej nie zwraca uwagi na takie rzeczy - wyjaśnił - ... a przynajmniej nigdy się do tego nie przyznaje... - dodał z przekąsem.
Orophin obrócił głowę, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem.
W pomarańczowo-różowych promieniach zachodzącego słońca oczy młodego elfa miały kolor czystego złota. Tak jak i jego roziskrzone włosy... i rozpalone policzki. Był tak piękny, iż swoją urodą przyćmiewał nawet słońce...
- Haldir potrafi docenić czyste piękno... - szepnął cicho, ale choć z sensu jego słów można by wnioskować, iż broni brata, w jego głosie przebrzmiewał okropny smutek.
Liar zmrużył brwi, lekko zdziwiony, chyba nie bardzo rozumiejąc usłyszany przed chwilą komplement.
Z miłością w oczach spojrzał na stojącego obok elfa... tak upragnionego... tak wytęsknionego... tak - odległego.
Zamrugał kilka razy powiekami, czując gromadzące się pod nimi zdradzieckie łzy.
Rano, podczas śniadania, gdy starszy elf z taką troską w głosie pytał o przyczynę braku jego apetytu... jak próbował go rozbawić propozycją karmienia... - musiał siłą zwalczyć w sobie nagły impuls uczepienia się jego koszuli i trzymania jej tak mocno i kurczowo, żeby jej właściciel nigdy nie mógł go opuścić.
- Orophinie...? - odezwał się z wahaniem. Od czasu balu - coś jakby cień niedomówień zakradł się w ich wzajemne stosunki, niszcząc tę kruchą otwartość, na której tak bardzo Liarowi zależało.
- Tak?
- Po... powiedz mi, czy... czy ja coś robię źle?
Orophin uniósł zaskoczony brwi, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi.
- No... no bo widzisz - młodszy elf zaczerwienił się i speszony obrócił z powrotem twarzą do słońca - Czasami wydaje mi się, że mnie lubisz... że jak jesteśmy razem, to... - urwał zakłopotany - A... a zaraz potem nie chcesz nawet na mnie spojrzeć... jakbym Cię czymś zdenerwował albo obraził... - pokręcił smutno głową - I ja nie wiem, co takiego to może być, a... a nie chcę byś się na mnie gniewał... - dodał cicho, sam siebie zaskakując tym nagłym wyznaniem.
W jednej chwili zrozumiał, dlaczego zawsze tak usilnie starał się w jego obecności milczeć, nie poruszając nawet tematu swoich uczuć. Po prostu podświadomie wiedział, iż - jeśli już raz zacznie mówić - to nie skończy nigdy.
Westchnął cicho. W końcu - nie wyrwał się z niczym 'konkretnym', a to co powiedział było prawdą i ciążyło mu już od jakiegoś czasu.
Teraz, gdy to z siebie wyrzucił - poczuł nawet coś na kształt ulgi.
Nie śmiał jednakże spojrzeć Orophinowi w oczy - gdyż mimo wszystko bał się jego reakcji. Bał się usłyszeć, że... że on...
Wbił więc wzrok we własne dłonie, jego omijając szerokim łukiem.
I dobrze - gdyż starszy elf wyglądał tak, jakby go ktoś kopnął w żołądek. Stał nieruchomo, wpatrzony niewidzącym wzrokiem w dal, czując kompletną pustkę w głowie. Problem tego, jak ma Liarowi odpowiedzieć - został momentalnie wyparty przez o wiele poważniejszą kwestię, a mianowicie taką - jak on mógł w tak opatrzny sposób zinterpretować jego zachowanie...?
To prawda - usilnie starał się, by nie okazywać mu swoich uczuć, by się z niczym nie zdradzić... ale przecież... kochał go bardziej niż kogokolwiek na świecie... każdy jego uśmiech... każde słowo... każdy gest... Jak więc mógł on sądzić, że go nie lubi...? Że coś 'robi źle'...?
Jednakże, gdy się teraz nad tym zastanowił... tak właśnie Liar mógł ten jego 'bezpieczny dystans' odebrać... w jego oczach tak właśnie mogło to wyglądać...
Obrócił się powoli i spojrzał na niego trochę niepewnie.
- Przepraszam... - szepnął, gdyż była to jedyna sensowna odpowiedź, jaka przyszła mu do głowy - Nie miałem pojęcia... że... że tak to możesz odebrać...
Liar uniósł głowę, patrząc na niego z wahaniem.
- Więc... nie jesteś na mnie zły... ani...?
- Skądże! - uśmiechnął się widząc ulgę w jego szarych oczach. 'Jak w ogóle mógłbym być na Ciebie zły?' - pomyślał z westchnieniem, po czym nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi - wyciągnął rękę i odgarnął mu czułym gestem włosy z twarzy - Po prostu... czasami... - Liar jak zahipnotyzowany wpatrywał się w dotykającą go dłoń - ... czasami...
- Czasami, Orophin nie potrafi okazywać uczuć... - dokończył za niego Haldir w kpiną w głosie.
Dwójka młodych elfów podskoczyła, jak oparzona, od razu się od siebie odsuwając. Starszy elf ignorując zupełnie ich zarumienione z zakłopotania policzki i pełne wyrzutu spojrzenia - podszedł powoli do barierki i stając między nimi oparł się o nią z westchnieniem.
- Czy Ty się nigdy nie nauczysz, że to Twoje upodobania do podsłuchiwania może innych strasznie wkurzać? - Orophin posłał mu gniewne spojrzenie.
- Wybacz, ale tak się okropnie miotałeś... że doszedłem do wniosku, iż niewielka pomoc z mojej strony może się okazać przydatna... - zakpił z uśmiechem.
- Bardzo śmieszne... - prychnął młodszy elf - A teraz... możesz już sobie iść?
- Nie - Haldir wyciągnął papierosa i z działającą na nerwy opieszałością przyłożył go do ust - Liar wygląda na smutnego - zerknął w przelocie na wciąż lekko otumanionego chłopca - 'Coś ty mu znowu zrobił?' - uniósł szyderczo brwi.
'Aha - rewanż za ostatnią kłótnię...' - przemknęło Orophinowi przez myśl. Nie dał się jednakże sprowokować.
- Nic... czego sam byś wcześniej nie próbował... - odciął się z przewrotnym uśmiechem.
Liar rzucił gniewne spojrzenie najpierw jemu, potem Haldirowi.
- Hej! - odezwał się, wyprowadzony w końcu z równowagi - Ja tu jeszcze jestem... - przypomniał im kwaśno.
Bracia spojrzeli wpierw na niego, potem na siebie nawzajem. Po chwili twarz jednego i drugiego rozjaśnił lekko kpiący uśmieszek.
Widząc to, młody elf wściekł się jeszcze bardziej - znowu dał się im podpuścić...
- Głupole... - mruknął, zakładając ręce na klatkę piersiowa.
Haldir roześmiał się rozbawiony, mierzwiąc mu włosy.
- Wyprowadzanie Cię z równowagi to czysta przyjemność... - podał Orophinowi papierosa - której po prostu nie można się oprzeć... - zapewnił go słodko.
Liar zmrużył gniewnie brwi.
- Kiedyś się doigrasz... zobaczysz.
- Tak... z pewnością - wyszczerzył zęby - Ale póki co mogę Cię trochę powkurzać... - zaciągnął się ponownie dymem, zerkając w przelocie na brata - Choć... tym razem wcale nie zamierzałem wam przeszkadzać... chciałem tylko zapalić, a że kuchnia jest 'zajęta', więc...
- Co? Znowuż Avril i Rumil? - domyślił się Orophin.
- Nie - Haldir uśmiechnął się pod nosem - Ada i Diamar... przeglądają jakieś stare księgi... *razem*... - wyjaśnił w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie - Wolałem więc zostawić ich samych... - wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
- Diamar jest bardzo ładny, prawda? - odezwał się ni stąd ni zowąd Liar, starając się pohamować nadmierną zazdrość w głosie.
Haldir spojrzał na niego zaskoczony.
- No, tak... rzeczywiście - zmrużył lubieżnie oczy - Właściwie to szkoda, że jest już zajęty...
- Haldir! - Orophin kopnął go boleśnie w kostkę, ostrzegająco kręcą głowa.
- No co? Przecież to prawda...
Liar nie odpowiedział.
Właściwie to nie powinien być już zaskoczony, ale... to i tak bolało. Bolało jak jasny gwint.
- Choć... - ciągnął dalej blondwłosy strażnik, nie zauważając jego nagłej bladości - Wracając do kwestii urody... to wierz mi - nie jest on ani w połowie tak ładny, jak Ty... - puścił mu oko.
Liar nawet nie podniósł głowy, patrząc wciąż smutno przed siebie.
- Skoro tak twierdzisz... - wzruszył ramionami - Tyle, że to bez znaczenia. Uroda wcale nie pomaga w zdobywaniu tego, czego się najbardziej pragnie...
- Mnie pomaga - Haldir uniósł komicznie brwi.
- Taa... - Liar przewrócił zdegustowany oczyma - Ale dobrze wiesz, że to nie o wygląd tylko chodzi. Poza tym - piękno jest czymś zwodnym i do końca nie określonym... każdemu podoba się przecież co innego... dostrzega urok w czym innym...
- A gdzie Ty go widzisz? - zainteresował się starszy z braci z nagłym błyskiem w oczach.
- Ja? - zastanowił się, zupełnie nie dostrzegając pułapki - Sam nie wiem... ale na pewno nie tam, gdzie zachwycają się nim wszyscy na około. To nudne uwielbiać to samo, co każdy. O wiele ciekawiej jest odnaleźć piękno tam, gdzie nikt inny go nie dostrzega... - zapatrzył się w zmieniające z każdą sekundą barwy niebo - To tak... jakby dmuchnąć na małą, tlącą się ledwie iskierkę i patrzeć, jak wybucha gorącym płomieniem... - zerknął nieśmiało na zasłuchanego w jego słowa Orophina.
Haldir uśmiechnął się rozbawiony. Proszę, proszę, cóż za elokwencja...
Zgasił papierosa i posłał mu kpiące spojrzenie.
- Ach... więc uważasz, że Orophin jest piękny... - uniósł z uznaniem brwi. Choć młody elf może nie zdawał sobie z tego sprawy - on doskonale zrozumiał cały ten jego wywód.
- Yy... ja... - zaczerwienił się okropnie.
Nie tak jednakże, jak Orophin...
- Ależ... co... przecież on nic takiego nie powiedział! - młodszy z braci zagryzł usta zdenerwowany. Czy Haldir zawsze musiał tyle gadać?!
- Właśnie, że powiedział... choć oboje jesteście zbyt ślepi, by to zauważyć - dokuczył im złośliwie - No, ale... - zmienił temat, dając im chwilowo spokój - Skoro twierdzisz, że to nie uroda jest najważniejsza... to co w takim razie?
Liar wciąż jeszcze trochę speszony wzruszył lekko ramionami i zastanawiając się nad odpowiedzią spojrzał przez balustradę w dół.
Kilkanaście stóp pod nimi, na trawie - siedziała dwójka elfów. Jeden w objęciach nóg drugiego, całując się i wygłupiając. Ten mniejszy, ciemnowłosy próbował zapleść włosy kochanka w malutkie warkoczyki - co nie bardzo mu wychodziło, gdyż cały czas jego uwaga rozpraszana była przez delikatne pieszczoty i rozkoszne zaczepki tego drugiego.
- To - wskazał na parę w dole - To właśnie jest ważniejsze... niż cokolwiek innego na świecie... - odezwał się cicho.
Spojrzeli we wskazanym kierunku.
- Co? - starszy z braci uniósł kpiąco brwi - Migdalenie się na trawie?
Orophin pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.
- Dobrze wiesz, że nie o tym mówi.
- A niby o czym?
- O... miłości - odpowiedział po chwili.
- Miłości? - prychnął - Bez przesady. Skąd pomysł, że Rumil go kocha? Właściwie to go prawie wcale nie zna...
- A co to ma do rzeczy? - Liar wzruszył ramionami - Nie widziałeś, jak oni na siebie patrzą? Jak rąk nie mogą od siebie oderwać...?
- To prawda - przytaknął młodszy z braci z uśmiechem - Świata poza sobą nie widzą...
- To jeszcze nie znaczy, że się... kochają - przerwał im kwaśno - To zbyt skomplikowane uczucie, by można było to tak łatwo stwierdzić... No - oczywiście, jeśli się w ogóle wierzy, że miłość istnieje...
Liar spojrzał na niego z szeroko rozwartymi powiekami.
- A Ty... nie wierzysz?
- Nie - pokręcił lekko głową - w każdym razie nie w takim sensie, w jakim wy o tym mówicie.
- Nie ma różnych 'sensów' miłości - albo wierzysz, że można kogoś pokochać, albo nie.
- No to ja 'nie' wierzę - odpowiedział po chwili, patrząc ponownie w dół, na tulącą się do siebie parę - Nie wierzę, że istnieje uczucie tak w pełni bezinteresowne, tak czyste i bezwarunkowe... jak to opisują w książkach...
- Ale miłość właśnie taka jest! - przerwał mu zapalczywie - I to okropne, że w ogóle w to wątpisz.
Nigdy nikogo nie kochałeś?
- Poza rodziną? Nie - nigdy.
- No to w takim razie nie masz pojęcia, o czym mówisz... Miłość istnieje... i jest piękna... cudowna... i uszczęśliwiająca.
- Co 'Ty' możesz o tym wiedzieć? - spojrzał na niego z protekcjonalnym uśmiechem.
- Właśnie, że wiem! I żal mi Ciebie, bo nawet nie wiesz, ile tracisz nie dzieląc się z nikim swoim sercem...
- Ha! Bo czasem zwyczajnie nie warto. Tak mówisz, jakby każde uczucie było odwzajemnione... a co jeśli się kocha osobę, która pragnie kogoś innego? Która w ogóle nie jest Tobą zainteresowana? - zmarszczył brwi sam zaskoczony swoim wybuchem i tym, że w ogóle takie myśli przychodzą mu do głowy.
Liar jednakże nie widział w tym nic dziwnego. Zbyt zgodne to było z tym, co sam czuł.
- Nie wiem... - przyznał powoli - Ale... ale nawet wtedy - nie jest to chyba aż tak zupełnie beznadziejne- spojrzał ukradkiem na Orophina - Bo i tak rozjaśnia każdy dzień... każdą chwilę życia... I wierz sobie lub nie - przeniósł wzrok na starszego z braci - Ale miłość istnieje... kiedyś sam się o tym przekonasz... i może wtedy zrozumiesz.
- Bardzo w to wątpię - mruknął uparcie - I wcale mi się do tego nie spieszy - dodał, zupełnie nieświadomie przywołując w pamięci wydarzenia minionego wieczoru. I wyraz twarzy Elladana, gdy Legolas...
- Jak uważasz - Liar westchnął ciężko, kierując się w stronę drzwi. Słońce zdążyło już dawno zajść, a małe seledynowe świetliki rozjaśniały powoli mrok wieczoru - Idę pomóc w robieniu kolacji - ziewnął - żebyś się więcej nie czepiał - posłał mu kpiące spojrzenie i nie patrząc już na młodszego z braci - zniknął za drzwiami.
- Dziwny dzieciak - Haldir pokręcił głową z krzywym uśmiechem.
- Ale... ma rację - Orophin choć nie odzywał się zbytnio podczas całej tej ich wymiany zdań - wziął sobie do serca każde słowo. I choć nie do końca jeszcze pojmował ich sens, a właściwie znaczenia dla tego, co czuł do Liara... wiedział, iż były ważne.
- Skoro tak twierdzisz... - blondwłosy strażnik wzruszył tylko ramionami - No nic... pójdę wyciągnąć Legolasa z jaskini lwa... - roześmiał się, gdy brat posłał mu nic nie rozumiejące spojrzenie - Poszedł się przywitać z Celebornem... - wyjaśnił.
- Aha... no to rzeczywiście - idź mu 'pomóż' - zakpił - Niesienie pomocy masz po prostu we krwi...
- Wiem, wiem - Haldir klepnął go ze śmiechem w ramię - Wybacz, że wam przeszkodziłem...
Orophin zaczerwienił się rozkosznie.
- Nie... nie o tym mówiłem - wypuścił głośno powietrze - To znaczy - o tym też, ale...
- Ale...? - Haldir zatrzymał się przy drzwiach.
- Wczoraj w nocy... - zaczął z wahaniem - poszedłem do stajni, żeby sprawdzić, co z Pozitano i...
- I...? - uniósł do góry brwi - Mam z Ciebie wyciągać każde słowo? - zniecierpliwił się w końcu.
- I... spotkałem Elladana - rzucił w końcu, uważnie śledząc reakcję brata.
Zawiódł się jednakże, gdyż Haldirowi nie drgnął nawet jeden mięsień. Nie pokazał po sobie nic - mimo, iż wiadomość ta poruszyła go głębiej niż chciałby to - nawet przed samym sobą przyznać.
Zdradził go jedynie głos.
- Ro... rozmawiałeś z nim? - zająknął się.
- Tak.
Nie spytał o nic więcej. Nic więcej nie chciał wiedzieć.
Po prostu obrócił się i wyszedł.
21. Like older brother
Diamar nie potrafiłby jednoznacznie stwierdzić, kiedy jego uczucia zaczęły się zmieniać.
Różnica w tym, jak postrzegał Haneara i jak reagował na jego bliską obecność - ba! - nawet na samo wspomnienie jego imienia - była wręcz kolosalna i z tego doskonale zdawał sobie sprawę... ale odczucia, jakie za tym szły - nie były już tak bardzo oczywiste.
Wszystkie te zmiany były zbyt delikatne, zbyt subtelne, niby niezauważalne i istniejące tylko w nie zawsze dopuszczanej do głosu podświadomości... ale - były. I to dało mu w końcu do myślenia. Czy to sposób, w jaki starszy elf go traktował - przyjacielsko i serdecznie, bez żadnych podtekstów i ukrytych znaczeń... niemalże obojętnie.
Czy to spokój i opanowanie, z jaki reagował na jego coraz to bardziej śmiałe i otwarte uśmiechy, drobne gesty i wpatrzone z wyczekiwaniem oczy...
Czy też może ten pocałunek na balu - miły i słodki, niemal 'ojcowski'...
Nie miał pewności - po prostu w którymś momencie to wszystko przestało mu wystarczać... przeszkadzało wręcz.
A gdy pewnej nocy, przywołując w pamięci tamto zdarzenie sprzed kilku tygodni, kiedy to tak okropnie pokaleczył sobie dłonie... a Hanear zaopiekował się nim, kołysząc prawie do snu - stwierdził, iż nie jest już ono tak niemiłe i zamiast niepokoju - wyzwala w nim lekkie drżenia serca... było po prostu po nim. Wcześniej nie chciał wracać myślą do tamtej sceny... słów, które usłyszał i uczuć, jakie wyczytał w oczach tego ciemnowłosego elfa - uczuć, o których dotąd nie miał najmniejszego pojęcia... a które od razu stały się czymś jak najbardziej prawdziwym.
Teraz jednakże... teraz nie było nocy, by nie przywoływał w wyobraźni dotyku jego rąk, czułego muśnięcia ust, pełnego ciepła uśmiechu... i tego cichego wyznania - 'Moje małe, słodkie kochanie...'
Wyznania, które dźwięczało w jego uszach za każdym razem, gdy na niego patrzył, rozmawiał z nim, słuchał jego głosu... Za każdym razem, gdy traktował go dokładnie tak, jak innych... nie dając nawet najmniejszego znaku, że również o tym pamięta... że... że wciąż tak myśli i... czuje - a to było lekko frustrujące. Stanowiło problem.
Tak jak i pewien blondwłosy książę, którego Diamar z chęcią widziałby w innym niż tuż obok Haneara miejscu. Najlepiej troszkę dalej - tak na przykład - z powrotem w Mrocznej Puszczy...
* * *
- No dalej - rozbierz się.
- Sam się rozbierz! - zdenerwował się Liar, przyciskając do siebie ze złością ubranie.
Legolas przewrócił tylko oczami.
- Jak masz zamiar wszystko to przymierzyć - wskazał na cały stos nowych spodni, koszul i tunik - mając na sobie wciąż te stare, sprane łachmany...?
- To nie są łachmany! - tupnął nogą, obejmując obronnym gestem szarą, wysłużoną koszulkę.
- Taa... wyglądają jak po starszym bracie... - zakpił.
- Ja nie mam brata - odciął się, pokazując mu język.
- Wiem - westchnął, kręcąc głową Legolas - ale masz Rumila - dodał ze śmiechem - I Orophina... i Haldira... i topisz się w ich rzeczach.
Młodszy elf wzruszył tylko ramionami, kolejny już raz zastanawiając się, dlaczego dał się na to wszystko namówić...
Zaczęło się rano, przy śniadaniu, kiedy to Rumil obwieścił, iż zamierza pokazać Avrilowi Lórien i jeśli ktoś chce się do nich przyłączyć - to będzie mile widziany. Liar, siedzący w swojej ulubionej pozycji - skulony na krześle, nie tknąwszy nawet jedzenia - uśmiechnął się pod nosem.
Ta dwójka ledwo wychodziła z sypialni, prawie zapominając o posiłkach i wszelkich innych czynnościach poza... cieszeniem się sobą nawzajem. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu udało im się zaplanować coś, co nie uwzględniało olejku i braku ubrań - potrzebna im była 'przyzwoitka'...
Ledwo się od siebie odklejali, emanując wręcz uczuciami, które nawet Haldir zmuszony był przestać negować. Poza tym, Liar bardzo ich oboje lubił, więc dzień spędzony w ich towarzystwie nie byłby takim głupim pomysłem.
Zawsze lepsze to, niż gonienie za nieosiągalnym...
Już więc otwierał usta, by powiedzieć, że z chęcią bedzie im towarzyszyć, gdy uprzedził go Diamar, ciągnąc Orophina za rękę i mówiąc, że będzie fajnie.
Ten zgodził się bez wahania... oczywiście...
Ciemnowłosy elf zapatrzył się na niego spod wpół przymkniętych powiek, obejmując ramionami kolana. To spojrzenie - pełne gniewu i niewysłowionej tęsknoty nie uszło uwadze siedzącego obok Legolasa.
Podążając za jego wzrokiem - zerknął w przelocie na zajętego rozmowa z Diamarem Orophina - potem z powrotem na Liara.
'Więc to tak...' - uśmiechnął się lekko, trochę zaskoczony tym nowym odkryciem.
- Liar? - Rumil uniósł pytająco brwi - A Ty? Idziesz z nami?
'Jasne... tylko najpierw odgryzę sobie stopy...' - odburknął w myślach. Patrzenie na tamtą dwójkę razem byłoby jak ostre promienie słońca - dla cieszącego się mrozem bałwana...
- E... ja... - zastanawiał się właśnie nad jakąś sensowną wymówką.
Spojrzeli na niego w wyczekiwaniu.
- Liar obiecał oprowadzić mnie dzisiaj po waszych stajniach - wtrącił nagle milczący dotąd Legolas, ratując sytuację. Nie był głupi i w lot zrozumiał stan ducha młodego elfa - Więc...
- Nie ma sprawy - Avril uśmiechnął się lekko, obejmując Rumila w pasie - Pójdziemy we czwórkę - puścił do niego oko - Miłej zabawy...
- Nawzajem...
Gdy tylko zostali sami - Liar powoli wstał, chwycił swój pełen jedzenia talerz... i rzucił nim wściekle o ścianę. Roztrzaskał się w drobny mak, a jemu zrobiło się trochę lepiej.
- Dzięki - spojrzał na księcia, jak gdyby nigdy nic.
- Nie ma za co - Legolasowi nawet powieka nie drgnęła na ten nagły atak złości. Odsunął tylko krzesło i chwycił go za rękę - Choć... pójdziemy na zakupy...
No więc stali teraz w jednym ze 'sklepów' Caras Galdhan, próbując sprawić, by na nowo zaczął wyglądać jak elf, a nie zakurzony strach na wróble.
- Rozbierzesz się w końcu?
- Nie. Przymierzę w domu.
- A jak nie będą pasować? - blondwłosy książę przyłożył mu do torsu jedną z nowych, jasnozielonych koszul, przyglądając się z zastanowieniem.
- Mówi się trudno - wzruszył ramionami Liar.
Naprawdę nie rozumiał, dlaczego Legolas robi z tego takie wielkie halo... Cóż za różnica, jak wygląda?
Orophin i tak nie zwraca na niego uwagi...
- Dlaczego w ogóle nie przywiązujesz wagi do swojego wyglądu? - starszy elf po prostu nie mógł tego pojąć - Jesteś jednym z najpiękniejszych elfów, jakie w życiu widziałem, a chowasz się za tymi łachmanami, potarganymi włosami i końskim zapachem... bardziej przypominasz stajennego niż...
- Niż...? - Liar uniósł wysoko brwi, zupełnie nie wzruszony jego komplementami.
- Niż... samego siebie - westchnął ciężko.
Młodszy elf wzruszył tylko ramionami.
- Widocznie moje własne 'ja' przestało mi się podobać - odburknął, niechętnie wciągając przez głowę nową tunikę.
- Aha... więc będziesz udawał, że nigdy nie istniało...?
Że nie masz... przeszłości?
- Jeśli to tylko możliwe... - zsunął gniewnie bryczesy.
- Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce - westchnął ciężko Legolas, podając mu nowe spodnie - Nie zmienisz tego kim jesteś, chowając się za tak nikłą fasadą - dotknął z rozbawieniem jego włosów.
- Może i nie... - zagryzł smutno dolną wargę - Ale przynajmniej - gdy patrzę w lustro widzę to, co chcę... a nie to co... było... - urwał, nie chcąc ciągnąc tego tematu dalej.
Po ich pamiętnej rozmowie, kiedy to opowiedział mu, co się z nim działo przez te ostatnie pięć lat, jak trafił do Lórien... i dlaczego początkowo nie zamierzał tu zostać - nie poruszali tej kwestii więcej.
Po tym, jak Legolas opuścił jego komnatę z rozszerzonymi zdziwieniem źrenicami i pobladłymi ustami - jego nastawienie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Stał się wobec Liara jeszcze bardziej opiekuńczy, pomagając mu w czym tylko mógł, wspierając go i pocieszając.
Słowem się przed nikim nie zdradził - udając po prostu nagły wybuch braterskiej przyjaźni - co nie było wcale aż tak niezwykłe, jako że jego najbliższy przyjaciel chwilowo zajęty był czym innym...
Tylko Orophin patrzył podejrzliwie na tę ich niespodziewana zażyłość... ale tłumacząc ją sobie na swój własny sposób - postanowił się w ogóle nie odzywać, starając odsunąć swe uczucia do Liara w jak najdalszy kąt swego serca.
Tak było łatwiej. I bezpieczniej. Dla nich obu.
- Liarze! - książę widząc, iż jego młody towarzysz odpłynął daleko myślami - machnął mu ręką przed oczyma.
- Co? - zamrugał kilkakrotnie, starając się skupić na nim wzrok.
- Możemy już iść - chwycił paczkę z jego rzeczami i dziękując skinieniem głowy obsługującemu ich elfowi - pokierował nim w stronę drzwi.
- Dobrze - nie przeglądając się nawet w lustrze, zabrał szybko swą starą koszulkę i przyciskając ją mocno do klatki piersiowej wyszedł posłusznie na zewnątrz.
- No... - Legolas obrzucił go taksującym spojrzeniem - Teraz wreszcie wyglądasz jak trzeba. On na pewno zobaczy różnicę... - dodał z kpiącym uśmiechem.
- Kto? - speszył się nagle młody elf.
Książę wzruszył tylko rozbawiony ramionami.
- A czyją tunikę tak kurczowo obejmujesz...? - uniósł dwuznacznie brwi.
Liar zaczerwienił się okropnie i z gniewną miną obrócił na pięcie, kierując w stronę domu.
Gdy jednakże dobiegł go z oddali cichy śmiech Legolasa - uśmiechnął się również.
Cóż za przebiegł istota...
* * *
Haldir był poza domem już trzeci dzień.
Jako kapitan straży miał wolną rękę w przydzielaniu patroli. Sam wybierał czas i miejsce służby, nie tylko dla innych, ale także dla siebie. Toteż, gdy tylko nie miał ochoty na jakąkolwiek pracę - migał się od niej całkowicie bezkarnie. I tak nikt nie miał prawa się do tego wtrącać.
Chciał leniuchować - jego wola.
Chciał się wyrwać z domu - obowiązki wzywały.
Tak jak i tym razem. Atmosfera w talanie, mimo iż rozładowywana chwilami przez roześmianych i wiecznie się do siebie klejących Avrila i Rumila - była napięta.
Orophin i Liar omijali się szerokim łukiem, nie chcąc nawet na siebie spojrzeć... o rozmowie w ogóle nie wspominając.
Diamar prawie zabijał wzrokiem każdego, kto tylko ośmielił się zbliżyć do Haneara - nie czyniąc jednakże nic by wykonać ten krok samemu.
Jego ojciec z kolei zdawał się tego w ogóle nie dostrzegać, nawet nie rozważając takiej możliwości...
Istny dom wariatów... a on z każdą chwilą czuł się coraz bardziej jednym z nich.
Po prostu musiał stamtąd uciec, odetchnąć świeżym powietrzem, pobyć w trochę innym, mniej konfliktowym towarzystwie - zwyczajnie się zabawić.
Legolas i Avril mieszkali w ich talanie już od przeszło tygodnia, nie mieli mu więc za złe, iż zamiast się nimi, jako gośćmi 'zajmować' - zdecydował się iść na patrol. On i blondwłosy książę tylko raz wrócili w rozmowie do tamtego zdarzenia na korytarzu, kiedy to przeszkodził jemu i Elladanowi w tak niestosownym momencie.
Haldir jednakże nie chciał o tym dyskutować i przekonując go, iż wcale nie ma do niego żalu - po prostu uciął temat.
No bo przecież - to nie była jego wina.
Haldir zwyczajnie się doigrał, po raz pierwszy chyba odczuwając na własnej skórze konsekwencje swoich nieprzemyślanych zachowań.
Zawsze za jego głupotę płacili inni. Tym razem przyszło mu zapłacić samemu. I bardzo mu to było nie w smak. Ale - z tym poradziłby sobie bez problemu. Poczucie winy - choć niezwykle rzadko u niego spotykane uczucie - nie było żadnym kataklizmem i w końcu sumienie przestałby go męczyć.
Nie o to więc jednak chodziło.
To, co wygnało go z domu - było o wiele bardziej skomplikowane - w każdym razie w jego odczuciu. Przeraziło go i naprawdę dało do myślenia, zmuszając do zastanowienia się nad samym sobą. Nigdy bowiem, w całym swoim pełnym szalonych przygód i osławionych wręcz podbojów życiu - nigdy, za nikim poza swoją rodziną... nie tęsknił.
* * *
Dni mijały powoli. Rozpoczynały się wschodem, a kończyły zachodem słońca i żadne zdarzenie pomiędzy tymi dwoma cudownymi zjawiskami - nie przynosiło zmian.
Atmosfera z każdą minutą tężała bardziej, a napięcie mieszkających pod jednym dachem elfów sięgało wręcz zenitu - grożąc nieuniknionym wybuchem. Każdy z nich zdawał sobie z tego sprawę, wiedział iż 'coś' jest nie tak i że należałoby to jakoś zmienić... ale też żaden z nich nie miał pojęcia w jaki sposób można by tego dokonać.
Męczyli się więc we własnych niepewnościach, niespełnionych marzeniach i niedopowiedzianych wyznaniach, pragnąc tego, co mieli na wyciągnięcie ręki, a po co sięgnąć, albo nie potrafili albo nie mieli odwagi.
Nastrój zaostrzał się, a napięcie kłębiło niczym chmury burzowe na czystym firmamencie nieba.
Aż do dnia, w którym wszystko uległo zmianie - gdy ognisty temperament Liara wziął w końcu górę nad biegiem wydarzeń... gmatwając wszystko jeszcze bardziej. No, ale czasem trzeba sięgnąć dna, by móc się od niego odbić... i wznieść w przestworza.
Zaczęło się całkiem niewinnie - czyli kolejnym pełnym zgrzytów porankiem.
- Rumil. To przestało być zabawne już pół godziny temu... - stało się niemalże tradycja, iż codzienne rano słychać było dobijającego się do łazienki Orophina.
Przygotowywanie posiłków dla tak dużej liczby osób, którego to tak bardzo obawiał się Hanear okazało się niczym w porównaniu z kłótniami o kolejność w korzystaniu z umywalni - Proszę, wyjdź... - starszy elf oparł się czołem o mocne, drewniane drzwi. Miał już zwyczajnie dosyć. Rumil po prostu przeginał.
- Ależ... - odpowiedział mu wesoły, pełen rozbawienia głos - Nie mogę wyjść, bo siedzę w wannie.
- No to z niej w końcu wyleź! Jak można się tak długo kąpać?! - Orophin zacisnął mocno szczęki, starając się nie krzyczeć zbyt głośno.
- Oj można, można... - roześmiał się jego młodszy brat, pluskając pełną bąbelków wodą. Po kolejnej szalonej nocy z Avrilem - jego sponiewieranym mięśniom po prostu należała się chwila relaksu... - Skorzystaj z łazienki Haldira - poradził mu usłużnie - jego nie ma, więc i tak stoi pusta.
- Nie chcę łazienki Haldira! - zdenerwował się na nowo - Chcę swoją łazienkę! I masz z niej wyjść. Natychmiast. Bo inaczej Avril będzie miał chłopaka bez włosów i zębów...
Odpowiedział mu jedynie kolejny wybuch śmiechu.
- Och... on i tak woli inne części mojego ciała... - 'zwierzył' mu się kpiąco, lubieżnie przy tym oblizując.
To przepełniło czarę. Słuchanie o życiu erotycznym młodszego brata nie było czymś, co mógłby znieść nawet w najlepszym ze swoich humorów - a od tego był w owej chwili raczej daleki. Zasłonił sobie uszy dłońmi i nie chcąc słyszeć już ani słowa więcej z zaczerwienioną od wściekłości twarzą wypadł na korytarz.
Świetnie. Skorzysta z łazienki Haldira. Rumil - mały, podły zbereźnik - ma rację. Jego nie ma - więc jest z pewnością wolna.
Pchnął drzwi do komnaty brata i cały czas jeszcze w szoku bezczelnych 'nowin' młodszego elfa - także te od umywalni.
Wszedł do środka... i dosłownie - strzelił w niego piorun. A właściwie - to coś jeszcze gorszego... gdyż żadna błyskawica, żadne wyładowanie atmosferyczne - nie zrobiłoby na nim takiego wrażenia, jak to co ukazało się jego oczom.
Między Bogiem a prawda - to chyba wolałby, żeby to był piorun, gdyż nie musiałby wtedy stać tak w tej zaparowanej lekko od gorąca wody łazience, gapiąc się z rozszerzonymi zachwytem oczami, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
A to było gorsze niż śmierć...
- O... Orophin? - Liarowi, który skończył właśnie brać prysznic i stał nago na środku pomieszczenia, szukając wzrokiem ręcznika aż głos odebrało - Coo...?
- Yy... ja... - starszy elf oczu wciąż nie mogący oderwać od jego kusząco zarumienionego, wilgotnego ciała zaczerwienił się chyba bardziej niż kiedykolwiek dotąd w całym swoim życiu. Ze wstydu paliły go nawet palce u stóp - Ja... - czuł taki szum w głowie, taki ogień w żyłach i natłok wrażeń... w lędźwiach iż zrobiło mu się słabo - Ja... - dukał dalej - Ja... przepraszam - uszczypnął się w końcu w udo, zmuszając do odwrócenia wzroku - My... myślałem, że... - odetchnął głęboko, robiąc powoli krok w tył.
'Dlaczego on się nie ubierze?!' - krzyczało coś w jego głowie - 'Dlaczego kusi mnie tak okropnie?!' - Przepraszam - powtórzył przesuwając się do drzwi.
- Nie! - Liar mimo, iż początkowo aż skamieniały z wrażenia odzyskał w końcu zdolność mówienia - Poczekaj.
'Że co?!' - Orophin aż się zachłysnął. Czy on zamierza doprowadzić go do utraty zmysłów?!
- Nie odchodź - młody elf przysunął się do niego bliżej. Oto pierwszy raz od ładnych kilku dni zostali postawieni w konieczności bycia sam na sam i on zamierzał to właśnie wykorzystać. Nie rozmawiali ze sobą od tygodnia... dłużej tego po prostu nie wytrzyma - Porozmawiaj ze mną - poprosił.
- Ale... - ciemnowłosy elf wbił wzrok w ziemię - To chyba... jest...
- Nieodpowiedni moment? - dokończył za niego z nagłą złością w głosie - A jaki jest odpowiedni, Orophinie? Przeszkadza Ci, że jestem nagi? A cóż za różnica? - w życiu by nie przypuszczał, że potrafi być wobec niego taki sarkastyczny... Ale - tak już dalej być nie mogło - I tak nigdy na mnie nie patrzysz! - to, że Legolas przejrzał go na wylot i starając się pomóc ubrał w nowe, ładne rzeczy - i tak na nic się nie zdało. Orophin zwyczajnie go ignorował - Nie odzywasz się do mnie. Nie jeździsz ze mną konno. Nie uczysz mnie już strzelać z łuku - ojojoj - wiedział, iż zaczyna się rozpędzać - Nawet już ze mną nie czytasz! Więc kiedy jest odpowiedni moment? I na co? Na to, żeby mi powiedzieć, że mnie nie lubisz? - teraz już krzyczał, a ręce trzęsły mu się jak w gorączce
- Nie fatyguj się - dawno zdążyłem się domyśleć... - głos mu się w końcu załamał, a ramiona opadły w geście zupełnej bezradności.
- Ależ... - Orophin, który podczas całej tej gwałtownej przemowy wyglądał tak, jakby właśnie nadepnął na minę - zdołał potrząsnąć jedynie głową - To zupełnie nie...
- 'Nie tak'? - przerwał mu cicho - Wtedy na tarasie też tak twierdziłeś... I co? - spojrzał mu prosto w oczy - I nadal traktujesz mnie jak... jak... - zabrakło mu nagle porównań. Zagryzł mocno wargi - Przecież nie każę Ci niczemu zaprzeczać... nigdy cię nie zmuszę byś...
Starszy elf nie pozwolił mu dokończyć i wyciągając nagle rękę dotknął z wahaniem jego nagiego ramienia.
- Przestań powtarzać, że Cię nie lubię, skoro wiesz, że to nieprawda - pogładził delikatnie spływające mu ciemną kaskadą włosy.
- Właśnie, że nie wiem - młody elf, który cały zesztywniał na ten niespodziewany dotyk odsunął się od niego nieznacznie - Dla wszystkich jesteś taki miły, a mnie... mnie... zupełnie... - zrobił kolejny krok do tyłu. Co jak co - jego ciało nie było z kamienia... dochodził od samego wyobrażania sobie jego dotyku - doświadczanie tego 'na żywo', zwłaszcza gdy nie miał na sobie ubrania - groziło eksplozją.
- No bo... - starszy elf, nie pozostając również nie wzruszony, zacisnął mocno dłonie starając się uspokoić. Bezskutecznie - No bo... - spojrzał w dół na cienkie spodenki zakrywające mu biodra. Elbereth! - Po... porozmawiamy o tym później... - obrócił się na pięcie i choć zdawał sobie doskonale sprawę, iż jego zachowanie utwierdzi jedynie Liara w jego niesłusznych podejrzeniach - zwyczajnie uciekł.
Gdy drzwi się za nim zamknęły - zupełnie zdezorientowany Liar - usiadł bezwiednie na podłodze i owijając w końcu swe drżące od emocji ciało ciepłym ręcznikiem - zwinął w mały kłębek rozpaczy, nie mając nawet siły, by przejść do sypialni. Wszystkie jego obawy właśnie się potwierdziły. Wybuch gniewu minął, pozostawiając po sobie jedynie smutek i ból, i to tak okropny, iż nie miał pewności, czy jest w stanie go wytrzymać...
* * *
Kolejna bomba wybuchła jeszcze tego samego dnia po południu. Spędziwszy dwie godziny, siedząc na zimnej, twardej posadzce - Liar wygramolił się w końcu z łazienki - zmarznięty, ścierpnięty i głodny, ale już nieco spokojniejszy.
Wyrzucenie tego wszystkiego z siebie dobrze mu zrobiło, przyniosło ulgę - i choć wiedział, iż przez najbliższe sto lat z pewnością nie ośmieli się spojrzeć Orophinowi w oczy - nie żałował. Co jak co - gorzej już miedzy nimi i tak być nie mogło. Tak mu się przynajmniej wydawało...
Ubrał się powoli i skierował w stronę kuchni, gdyż po raz pierwszy od kilku dni - poczuł prawdziwy głód. Jadalnia była o dziwo pusta. Pusta i cicha. Jak cały talan z resztą. Haldir był na służbie, Legolas i Avril u Celeborna, a Hanear... hm - nie miał pojęcia.. i w ogóle mu to nie przeszkadzało. Chwilowo samotność była mu na rękę. Posiedział trochę w kuchni, jedząc to, co wpadło mu w rękę, nawet się nad tym specjalnie nie zastanawiając.
Myślami był daleko stąd, wspominając to - jak się tu znalazł... te pierwsze chwile, jak ich wszystkich poznawał, jak zaczynał lubić i uczył się ufać. Tyle zdarzeń, śmiesznych i czasami szalonych, tyle chwil spędzonych na rozmowach, wygłupianiu się i żartach. A przez nie wszystkie przebijająca się wciąż jedna i ta sama osoba. Orophin. Orophin czytający z nim w bibliotece, uczący go strzelać, jeżdżący z nim konno, 'broniący' go przed Haldirem... Orophin, który teraz nie chciał nawet na niego spojrzeć...
Westchnął ciężko, podnosząc się z krzesła. Cisza jadalni zaczynała go powoli przerażać. Zdecydowanie wolał to pomieszczenie wypełnione gwarem rozmów i śmiechu.
Wyszedł na korytarz.
- Liar, Liar, Liar! - Rumil pojawił się jakby znikąd, wpadając na niego jak czołg - Błagam, pomocy!
- Co-o? - zdołał jedynie wybąknąć.
- Zaniesiesz te książki Orophinowi? Ada prosił by ktoś je posegregował... - bez pytania wcisnął mu na ręce stos grubych woliumów - A... zaraz wraca Avril i... - poklepał go przyjaźnie po ramieniu - Dzięki! - uśmiechnął się rozbrajająco i nim młodszy elf zdążył choćby usta otworzyć - zniknął.
- A... ale... - jęknął rozdzierająco. To chyba nie działo się naprawdę.
Jak miał iść teraz do Orophina?! Jak miał po tym wszystkim, co mu rano powiedział - stanąć przed nim i... i... - zrobiło mu się słabo. Spokojnie, tylko spokojnie. Odetchnął głęboko. To nic takiego. Po prostu pójdzie do jego komnaty. Zapuka ('jasne - chyba głową...!'). Odda mu książki i wyjdzie. Nie musi się do niego odzywać, patrzeć na niego, oddychać tym samym powietrzem... Odda mu książki i wyjdzie.
Ruszył powoli korytarzem, przytrzymując brodą wielki stos.
Gdy stanął przed drzwiami komnaty i kopnął je lekko nogą, starając się, by zabrzmiało to jak pukanie - odetchnął raz jeszcze.
Spokojnie, tylko spokojnie.
- Proszę! - odpowiedział mu z wnętrza pokoju lekko zaskoczony głos. No tak - jego bracia w tak 'subtelne' rzeczy raczej się nie bawili.
Wszedł powoli, niepewnie zamykając za sobą drzwi... i od razu tego pożałował.
Orophin właśnie się przebierał. Miał na sobie tylko i wyłącznie ciemnozielone bryczesy, a jego naga skóra i lekko potargane włosy w przydymionym blasku lampek lśniły swoistym pięknem.
Jak to się stało, że rano w łazience zdołał na tyle nad sobą zapanować, że był w stanie mówić?!
Czy to mrok wieczoru wszystko zmieniał, czy po prostu półnagie ciało, do którego tak skrycie tęsknił w połączeniu z wielkim i z całą pewnością niebywale wygodnym łóżkiem obok - sprawiły, iż wszystko wyglądało inaczej...?
Przełknął głośno ślinę.
- Ru... Rumil prosił... bym Ci to przyniósł - wydukał, wbijając wzrok w podłogę i mając nadzieję, iż sztucznie spokojny głos nie zdradzi szalejącej w jego sercu burzy.
Orophin patrzył na niego, jak w transie. Niczym wygłodniały drapieżnik na nieosiągalny posiłek. Od tej ich rozmowy kilka godzin wcześniej - o niczym innym nie potrafił myśleć. To znaczy - Liar gościł w jego myślach nieustannie, ale ostatnimi czasy bardzo starał się odsunąć niechciane uczucia w jak najdalszy kąt swojej wyobraźni. Nie chciał czuć tego wszystkiego - tej tęsknoty, tego bólu i... pożądania. I powoli... powoli wydawało mu się, że zaczyna nad tym wszystkim panować.
Ich 'kłótnia' dzisiejszego ranka zaszydziła okropnie z jego starań.
A teraz - Liar stał tu przed nim. Tak blisko - niemalże na wyciągnięcie ręki... a on... on nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym - by wyrwać mu te książki z rąk, przyciągnąć do siebie i pocałować w te wilgotne, słodko rozchylone usta tak mocno i tak namiętnie, by zapomniał, iż to nie o jego pocałunkach marzy...
- Dziękuję - podszedł do niego trochę niepewnym krokiem, nie dowierzając własnemu zachowaniu - Nie musiałeś się trudzić.
- To żaden problem - zapewnił go szybko, wciąż unikając jego wzroku.
Orophin uśmiechnął się tylko i wyciągając ręce - sięgnął po książki.
Gdy chwycił je od spodu - ich palce spotkały się. 'Tylko' palce... a Liar odskoczył zaraz jak oparzony.
Ciężkie woliumy upadły zaraz z hukiem na podłogę.
- Prze... przepraszam! - zrobił się czerwony ze wstydu i chcąc ukryć nagłe zmieszanie - ukucnął by je podnieść.
- Nic się nie stało - Orophin uklęknął również, od razu śpiesząc mu z pomocą.
Liar wyglądał tak rozczulająco z tym słodkim zakłopotaniem na ślicznej buzi, z tymi zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Patrząc na niego z tak bliska - starszy elf doszedł do wniosku, iż sam pocałunek nie wystarczyłby mu w żadnym wypadku. Że wziąłby go w ramiona, rzucił na łóżko i kochał się z nim tak długo i tak namiętnie, aż zacząłby krzyczeć z rozkoszy. Widział go wręcz, leżącego pod sobą, z twarzą wykrzywioną pożądaniem, przygryzającego spierzchnięte wargi i szepczącego bezwiednie jego imię...
Potrząsnął głową. Obraz wydał mu się aż nazbyt realny, a jego ciało tak, jak i rano - zaczęło na te podniecające wizje reagować w niezbyt bezpieczny sposób.
Elbereth! Jak on go pragnął... jak beznadziejnie o nim marzył... jak tęsknił... i jak... jak mógł pozwolić by chłód i napięcie wkradły się w ich wzajemne stosunki...?
- Liarze? - pozbierali w końcu książki, układając je w mały stosik.
- Tak? - młody elf zadrżał lekko, wciąż wpatrując się we własne dłonie.
- Odnośnie dzisiejszego ranka... - zaczął Orophin z wahaniem.
- Nie chcę... o tym rozmawiać - podniósł się gwałtownie, robiąc się na nowo czerwony - Wiem, że się głupio zachowałem i... przepraszam - zrobił krok w stronę drzwi.
- Nie! - starszy elf złapał go za ramię - To nie Twoja wina... to... to ja... powinienem był Ci wyjaśnić, dlaczego...
- Nie musisz mi nic tłumaczyć... naprawdę - zapewnił go smutno - Ja... rozumiem. I więcej nie będę Ci się... - urwał, gdy delikatna dłoń chwyciła go pod brodę, unosząc ją do góry. Teraz chcąc nie chcąc musiał spojrzeć mu w oczy. Nie było to dobrym pomysłem... ukochana twarz stojącego przed nim elfa, tak upragniona... tak wytęskniona... jego ciało - tak piękne i kuszące... Liar przełknął głośno ślinę, czując jak robi mu się gorąco.
Zdecydowanie stali w zbyt bliskiej odległości...
- Nie rozumiesz... - Orophin pogładził jego policzek, zastanawiając się nagle, czy w jego komnacie zawsze było tak duszno i parno... - Bo widzisz, ja... - zaczął i urwał. Serce biło mu tak szybko i tak rozpaczliwie, iż szumiąca w żyłach krew zagłuszała logiczne myślenie... które i tak... gdzieś uciekało... - Ja... - to niemożliwe, żeby jego ciało pobudzało się od samego patrzenia na Liara! Od samego dotyku tego jego aksamitnego... miękkiego... policzka... - westchnął ciężko, nawet nie ośmielając się spojrzeć w dół - I... idź już lepiej... - szepnął, biorąc rękę z powrotem i rozpaczliwie walcząc z nagłym impulsem rzucenia się na niego, jak wygłodniałe zwierzę.
- Coo...? - młody elf wpatrujący się w niego jak zahipnotyzowany królik, początkowo nie zrozumiał.
- Idź już... pó... późno się robi - popchnął go lekko w stronę drzwi.
- Ale... - Liar spojrzał na niego zdezorientowany.
Zaraz jednakże wyraz zaskoczenia w jego oczach zastąpił smutek i przygnębienie - Widzisz... właśnie o tym mówię - znowu mnie od siebie odsuwasz! - krzyknął walcząc ze łzami, a gdy wypadając na korytarz - zatrzasnął za sobą drzwi - wiedział, iż nigdy więcej już nie odważy się do niego zbliżyć.
Kolejnego odrzucenia po prostu by nie zniósł...
* * *
To właśnie chyba przeważyło szalę. Niczym ostatnia kropla goryczy - sprawiło, iż zwyczajnie puściły mu nerwy.
Zamiast skierować się do własnej komnaty - wypadł na dwór, pozwalając swym czarnym myślom wtopić się w szarość zapadającego powoli zmroku.
Do stajni doszedł prawie po omacku.
Oślepiony łzami gniewu i rozczarowania, wyprowadził Mandingo z boksu i niewiele myśląc pokierował nim daleko poza obrzeża miasta w ciemne i bezkresne lasy Lórien. Jeździł bez celu, gnając ma złamanie karku, nie pozwalając koniowi ani na chwile zwolnić... Chciał uciec od tego wstydu... tego bólu... i nie czuć już... nic. Jeździłby tak pewnie do rana, męcząc i siebie i konia, gdyby nie usłużne drzewa Złotego Lasu i ich nisko rosnące gałęzie.
Zatopiony we własnych myślach zupełnie nie zauważył zbliżającej się z naprzeciwka 'przeszkody' i dopiero, gdy coś w niego uderzyło zrzucając z nie mniej od niego zaskoczonego zwierzęcia - zrozumiał, iż zwyczajnie - spadł. Krzywiąc się nieznacznie z bólu - przekulnął z trudem na plecy... i wybuchnął śmiechem.
Dawno już nie zdarzyło mu się wykopyrtnąć w tak głupi sposób i teraz po prostu nie mógł się powstrzymać. To... to było... takie... śmieszne... takie żenujące... takie bezsensowne... takie... Nawet nie zauważył, gdy śmiech przeszedł w płacz, a zaraz potem w niepohamowaną czkawkę.
Leżał tak po prostu na miękkiej trawie, z dłońmi przyłożonymi do twarzy, zastanawiając się nad beznadziejnością i niezrozumiałościa swego istnienia. Historia zaczynała się powtarzać... tyle, że tym razem on już nie miał siły na powrót...
- Och... kogóż ja widzę... - rozległ się tuż koło jego ucha kpiący głos - Tym razem to chyba rzeczywiście przeholowałeś... - Haldir pochylił się nad nim, odkładając mu ręce od oczu - Płaczesz, śmiejesz się, czy też znowu jesteś pijany...? - spytał unosząc z zastanowieniem brwi. Liar posłał mu głupawe spojrzenie - Och, widzę że jedno i drugie - wstał, podciągając go za sobą - A i z tym ostatnim nie będzie większego problemu... - objął go za ramiona, prowadząc w stronę jednego ze swych ulubionych talanów patrolowych...
* * *
Orophin czuł się paskudnie. Paskudnie, jak nigdy w życiu. Poczucie winy i wyrzuty sumienia wywołane tym, jak okropnie potraktował Liara gryzły go niczym wściekły pies. Nie bardzo rozumiał, dlaczego młodemu elfowi tak bardzo zależało, by go lubił, ale to że zupełnie nieświadomie dał mu do zrozumienia, iż tak nie jest - paliło go żywym ogniem. O tak, Liar 'mógł' poczuć się zraniony, odepchnięty nawet oszukany. Wcześniej zupełnie szczerze i otwarcie okazywał mu swoją przyjaźń, spędzając mnóstwo czasu w jego towarzystwie, rozmawiając z nim, żartując i wygłupiając. A teraz... teraz - go unikał, ledwie się do niego odzywając, walcząc z sobą by nawet na niego nie patrzeć.
A wszystko to przez to, że był... zazdrosny.
O każdego, kto się do niego zbliżył, o każdy uśmiech, każdy czuły gest. Emocje i uczucia, jakie Liar w nim wzbudzał - przerażały go, paraliżowały wręcz. Przestawał panować nad własnymi reakcjami, zupełnie się nie kontrolując. Dlatego też doszedł do wniosku, iż lepiej żeby trzymał się od niego z daleka. Tak było łatwiej...
Ale - łatwiej jedynie dla niego - Liar, jak się okazało poczuł się dotknięty jego nagłym chłodem i niezrozumiałym dystansem. Każdy na jego miejscu tak by to odebrał. I każdemu należałoby się wyjaśnienie. A... zwłaszcza jemu, którego kochał przecież bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Idąc powoli korytarzem - układał w myślach cały plan tego, co miał mu powiedzieć. Był co prawda środek nocy - trochę niestosowna pora, ale - jakoś się tym nie przejmował. Jeżeli Liar będzie spał... cóż - wróci po prostu rano. Spróbować jednak musiał. Zatrzymując się przed drzwiami jego pokoju - ze zdziwieniem spostrzegł, iż stoją one otworem, a całe pomieszczenie rozświetlone jest sporą ilością lampek. Zmarszczył zaskoczony brwi, z lekkim wahaniem wchodząc do środka.
Liar nie spał. Choć stan, w jakim się znajdował - przytomnością również trudno by było nazwać. Siedział, a właściwie wpół leżał na jego starszym bracie, z głową opartą na jego ramieniu i zwisającymi nieporadnie rękoma. Twarz miał rozognioną, powieki mocno zaciśnięte, a usta wykrzywione w totalnie głupawym uśmiechu. Jego szczupłym ciałem co chwilę wstrząsała czkawka, potęgowana jeszcze cichym chichotem, którego nie potrafił opanować, gdy rozbierające go dłonie Haldira zupełnie nieświadomie łaskotały go we wrażliwe miejsca.
Orophin stanął sztywno przy drzwiach, nie mając siły się poruszyć. Obraz jaki ukazał mu się przed oczyma zupełnie go sparaliżował. Przed tym właśnie starał się uciec, nie myśleć, nie wyobrażać sobie, że... a teraz - teraz stał się naocznym świadkiem swego najgorszego nocnego koszmaru i nie miał pojęcia, czy jest w stanie to znieść.
- O... - Haldir uniósł głowę, zauważając w końcu jego obecność - Orophin. Jak miło Cię widzieć... -
mruknął - Może się przyłączysz...? - zasugerował kąśliwie - Tobie z pewnością rozbieranie 'jego' - wskazał na ledwo utrzymującego pion Liara - sprawi większa przyjemność niż mnie...
- Haldirze... - młody elf poczuł, jak robi mu się niedobrze - Ależ... ależ on jest zupełnie pijany...
- No co Ty? - zaszydził przewrotnie jego starszy brat, udając zdziwienie. 'Impreza' na posterunku patrolowym skończyła się tym, iż Liar wyżłopał mu całe wino, upijając się nim od razu w trupa, nie pozostawiając mu innego wyboru, jak spakowania się i zawleczenia jego zupełnie bezwolnego ciała z powrotem do domu. Cudownie, po prostu cudownie. Zamiast oderwać się od tego wszystkiego, przestać myśleć o Elladanie i po prostu zabawić - kolejny już raz musiał niańczyć tego małego pijaka... A teraz jeszcze Orophin będzie go zadręczał swoimi świętoszkowatymi moralami. Wspaniały wieczór, nie ma co.
- Mnie to nie przeszkadza - odpalił z diabolicznym uśmieszkiem - A Tobie? - uniósł wymownie brwi, pozbawiając Liara całkowicie górnej części garderoby.
Chciał go zwyczajnie położyć do łóżka... nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby... żeby cokolwiek... Orophin musiał mieć chyba nierówno pod sufitem. No, ale skoro podejrzewał go o coś takiego - on nie zamierzał wyprowadzać go z błędu...
- Chy... chyba nie zamierzasz...? - młodszy z braci aż się zachłysnął - Przecież... przecież on... On nie będzie... jak możesz?! - spojrzał na niego prawie z obrzydzeniem.
- O, wypraszam sobie - Haldir wstał, zostawiając Liara samego na łóżku - Mam do niego takie samo prawo, jak i Ty!
- Czyli żadne... - Orophin spojrzał mu groźnie w oczy, po czym zapatrzył przed siebie pustym wzrokiem. Smutny wyraz twarzy aż nadto zdradzał jego uczucia - Ale... jeśli z Tobą będzie szczęśliwy... - dodał cicho.
Haldira aż zastopowało. Zamilkł na chwilę zupełnie poruszony tymi pełnymi bólu słowami i poświęceniem, jakie za sobą niosły. Wiedział, co prawda, iż Liar się Orophinowi podoba, ale do głowy by mu nie przyszło, że może to być coś... poważniejszego. Jego młodszy brat nie uczynił przecież żadnego gestu, nigdy nie spróbował się do niego zbliżyć, zmienić te zwyczajne, przyjacielskie stosunki, jakie między nim a Liarem panowały...
Haldir doszedł więc do wniosku, iż to zwyczajne zauroczenie, krótkotrwała fascynacja... która z czasem minie... Ale teraz... ton głosu brata... ta rozpacz w jego oczach... Zrozumiał, iż zupełnie nieświadomie wtrącił się w coś, czego nawet nie potrafił pojąć.
- Aż tak bardzo Ci na nim zależy...? - spytał cicho, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Orophin nie odpowiedział. Nie musiał. Jego smutne, pełne rezygnacji a zarazem zaciętości milczenie było aż nadto wymowne.
- Prze... przepraszam - Haldir poczuł się, jak ostatni łajdak - To nie tak... - zaczął, zastanawiając się nagle, czy całe życie upłynie mu na bezsensownym powtarzaniu tej samej, banalnej wymówki - My nie...
- Nie musisz się tłumaczyć... - przerwał mu z westchnieniem - Ja przecież nie... - urwał, gdyż od strony łóżka dobiegło ich właśnie ciche jęknięcie.
Oboje, jak na komendę obrócili głowy Liar, pozostawiony sam sobie - zaczął się niebezpiecznie chybotać, balansując chwiejnie na brzegu posłania.
- Co się...? - odezwał się niepewnie. Głowa opadła mu bezwiednie na ramię, a bezwolne ciało pochyliło jeszcze bardziej do przodu.
Bracia, widząc iż jeszcze chwila, a spadnie z łóżka - skoczyli mu bezzwłocznie na ratunek. Niestety - nim którykolwiek z nich zdążył go złapać - młody elf zsunął się powoli w dół, mocno uderzając głową o kant nocnej szafki. Nawet nie poczuł bólu - ciemność pochłonęła go niemal natychmiast.
22. Talk to me...
Liar bardzo powoli wracał z krainy nieświadomości, jakby instynktownie wyczuwając, iż przebudzenie się nie będzie wcale takie miłe.
Pierwsze, co poczuł - to czyjś dotyk. Chłodny, kojący, przynoszący ulgę.
Zaraz potem - głos... a właściwie - szept i to tak cichy i niewyraźny, iż prawie ledwo zrozumiały... ale z całą pewnością realny. Niczym miękka otoczka bezpieczeństwa i spokoju.
Ostatnim, co dotarło do powracającej mu z trudem przytomności - był ból. Nagły i ostry, niczym pchnięcie nożem. To właśnie on, tak przecież znajomy, iż dawno powinien się do niego przyzwyczaić sprawił, iż w końcu wytrzeźwiał.
Był ranek, a on albo miał kaca giganta, albo trzepnął głową w coś tak mocno, że zapomniał nawet, jak się nazywa...
Otworzył powoli oczy, mrużąc je od razu pod naporem mocnych promieni słonecznych. Obraz, choć wciąż jeszcze trochę zamglony, pomału się wyostrzał... uśmiechnął się więc lekko - nie mogło być źle, skoro 'on' był wciąż przy nim.
Westchnął cicho, unosząc z wahaniem rękę do głowy. Może to, co go tak boleśnie uderzyło, wciąż jeszcze w niej tkwiło... i jeśli uda mu się to wyciągnąć - ból minie...
- Zostaw - Orophin pochwycił jego dłoń - Bo opatrunek spadnie... - ostrzegł go cicho.
- Co się...? - Liar ściskając mocniej jego place, nie pozwolił mu ich tak szybko zabrać - Spadłem z konia...? - zainteresował się nagle.
- Nie - starszy elf uśmiechnął się blado - Uderzyłeś czołem w nocną szafkę - wyjaśnił odwracając wzrok.
- Tak? - zmrużył zdziwiony brwi, krzywiąc przy tym z bólu. Zły pomysł. Odetchnął głęboko, czekając aż ostre kłucie w skroni minie - Dlaczego? - spytał w końcu.
- Bo... - Orophin westchnął ciężko, zdejmując mu wilgotny okład i namaczając go na nowo w lodowatej wodzie - ... spadłeś z łóżka i... - wykręcił ręcznik, kładąc mu go z powrotem na czoło - no i... tak jakoś...
- Naprawdę? - Liar był coraz bardziej zaskoczony - W ogóle nic nie pamiętał - Dziękuję - odetchnął z ulgą, gdy zimny materiał dotknął jego skóry - ... że ze mną siedziałeś... - spojrzał na niego z wdzięcznością.
- To nic takiego - Orophin zabrał szybko rękę z jego dłoni i sztywno się wyprostował - Ktoś przecież musiał zrobić Ci okłady... - dodał beznamiętnie.
Młody elf zupełnie zaskoczony tę nagła zmianą w jego zachowaniu i chłodnym, odległym wręcz tonem głosu - zapatrzył się na niego z szeroko rozwartymi powiekami.
'Co on mu znowu zrobił...? Co złego powiedział...?'
Orophin wstał powoli, zabierając ze stojącej obok szafki zużytą gazę i plastry.
- Haldir później do Ciebie przyjdzie - odezwał się sucho, kierując w stronę drzwi.
- A... a Ty? Nie zostaniesz ze mną? - Liar czuł już łzy pod powiekami.
Miał rację - kolejnego odrzucenia nie był w stanie znieść. A ta oziębłość, ten dystans i obojętność w zachowaniu starszego elfa bolały go bardziej, niż jakakolwiek z poniesionych ran.
Orophin, nie patrząc na niego - potrząsnął tylko odmownie głową i otworzył powoli drzwi.
Nie zauważył więc, gdy Liar obrócił się na bok i ignorując zupełnie moczący mu poduszkę okład - zwinął się w mały kłębek rozpaczy - wybuchając po jego wyjściu tak okropnym i rozdzierającym serce płaczem, jakim nie płaczą nawet opuszczone przez rodziców dzieci.
Do tej pory jakoś się trzymał. Był silny - bo musiał być silny. Nie mógł sobie nawet pozwolić na taką słabość... na łzy, które i tak przecież niczego nie zmieniały.
Podczas tych wszystkich zimnych, bezsennych, samotnych nocy... gdy zmuszony był opuścić jedyne miejsce, jakie kochał, jedyny dom, jaki znał... gdy tułał się bez celu, w mroku wrogich, bezkresnych lasów... gdy uciekał przed samym sobą i czających się w każdym zakamarku wyobraźni upiorów... gdy zmuszony był rozstać się z Brego... gdy napadła ich ta hałastra orków... nie płakał.
'On' nigdy nie płakał. Nigdy.
A teraz... teraz chciał płakać. Chciał krzyczeć z rozpaczy... chciał - po prostu zapomnieć.
Znów był w obcym, zimnym lesie. Znowu otaczała go ciemność. Znowu był sam. Tak jak zawsze...
Szlochał tak głośno i z takim zapamiętaniem, iż zupełnie nie zwrócił uwagi na ciche skrzypnięcie otwieranych i po chwili zamykanych drzwi i szczupłą, blondwłosą postać, która ze ściśniętym sercem podeszła do jego łóżka i usiadła obok na rozkopanej, ciepłej pościeli.
Dopiero, gdy chłodna, delikatna dłoń dotknęła jego włosów, gładząc je uspokajającym gestem - zdał sobie sprawę, iż w komnacie znajduje się ktoś jeszcze.
I to jedyna osoba, której obecność był w stanie w tej chwili znieść.
Przysunął się bliżej, nie przestając jednakże płakać.
Co jak co - Legolas mógł widzieć jego łzy...
* * *
Książę został z nim tak długo, aż zmęczony płaczem, natłokiem wrażeń i osłabiony wydarzeniami dnia poprzedniego - zasnął wreszcie, zwinięty w kłębek, wciąż jeszcze drżący i rozdygotany.
Przykrył go delikatnie kocem i zmieniając ciepły już okład na świeży - opuścił po cichu komnatę, z niezłomnym postanowieniem dowiedzenia się, co się tu właśnie stało.
Przyszedł do niego tylko po to, by się pożegnać - Avril, Rumil i on wybierali się na kilkudniową wycieczkę w stronę najodleglejszych źródeł Lórien, ale po tym, co przed chwilą zobaczył - nie mógł tak po prostu wyjechać, nie wyjaśniwszy nawet przyczyny jego smutku.
To znaczy - oczywiście, domyślał się, ale - nie miał zamiaru bawić w zgadywanki.
Wiedział - mimo iż Liar starał się za dużo o tym nie mówić - iż jest on po uszy zakochany w Orophinie - istniało więc osiemdziesiąt procent szans, iż cokolwiek doprowadziło go do takiego płaczu - miało to związek właśnie z nim.
Talan, poza 'pakującymi' się Rumilem i Avrilem, był pusty - udał się więc na dwór.
Obiekt swoich poszukiwań znalazł stosunkowo blisko, tuż za głównymi talanami, w pobliżu rozkwitłych soczystą bielą małych jabłoni. Jeden rzut oka na jego zaciętą twarz wystarczył, by stwierdzić, iż rozmowa nie będzie wcale taka łatwa. Orophin był w jeszcze gorszym od Liara nastroju.
- Cześć - odezwał się więc z wahaniem, stając w bezpiecznej odległości, czyli poza zasięgiem jego 'strzałów'.
Ciemnowłosy elf znalazł sobie bowiem bardzo niepospolity sposób na rozładowanie napięcia.
Wyładowywał złość na zeszłorocznych spadach jabłek, podrzucając je do góry i uderzając w nie starą, zbutwiałą gałęzią.
Widok był niezwykle interesujący, gdyż nieszczęsne owoce - w momencie uderzenia rozpadały się na małe cząsteczki, bryzgając słodkim sokiem każdego, kto znalazł się w ich pobliżu.
Jemu jednakże zdawało się to wcale nie przeszkadzać.
- Cześć - odmruknął cicho, nie zaprzestając ani na chwilę tej swojej 'paskudnej zabawy'.
- Interesująca rozrywka... - zaczął lekko kpiąco Legolas.
- Bez dwóch zdań.
- Na pewno świetnie się bawisz, co? - uśmiechnął się lekko. W tym momencie 'normalny' Orophin załapałby w końcu żart i uśmiechnął się również. Ale ten stojący przed nim smutny, pełen zaciętości elf w ogóle nie przejawiał chęci do śmiechu.
- Jak nigdy w życiu - zaszydził, nawet na niego nie patrząc.
Kolejne jabłko. Kolejny strzał. Celność doskonała - to musiał mu przyznać. No, ale on 'nigdy' nie chybił...
- Czym sobie zasłużyły na taki los...? - ciągnął dalej, wskazując głowa na Bogu ducha winne owoce. Musiał z nim porozmawiać, a skoro tędy wiodła ku temu droga, to proszę bardzo.
- Niczym - Orophin wzruszył ramionami, uderzając po raz kolejny - Są po prostu brzydkie - bach - zgniłe - bach - i nikomu niepotrzebne - bach - kto będzie za nimi tęsknił...? - spojrzał na niego w końcu, a beznadziejna pustka wyzierająca z jego oczu - zwyczajnie Legolasa przeraziła.
Podtekst był oczywisty.
- Orophinie... co się stało? - podszedł bliżej, gdyż ten chwilowo zaprzestał tej swojej zajmującej 'rozrywki'.
- Nic - wzruszył ramionami - Wszystko jest w jak najlepszym porządku - zakpił, zaciskając mocno szczęki.
Elbereth - teraz to Legolas był już po prostu kłębkiem nerwów. Co go ominęło?
- Powiedz mi - poprosił - czy to Hanear...? Coś się stało Haldirowi na patrolu...? - nie widział przyjaciela od kilku dni i jakkolwiek potrafiłby on zadbać o swoje bezpieczeństwo - wypadki się przecież zdarzały... - Czy to dlatego Liar płakał...? Powiedz mi!
Orophin spojrzał na niego zupełnie zdezorientowany, zamrugał powoli powiekami.
- Liar płakał? - tylko to go interesowało.
- Tak! I to tak, jakby mu serce miało pęknąć, więc...
- Dlaczego? - przerwał mu gwałtownie - Dlaczego płakał?
- No, ciebie o to właśnie pytam - zniecierpliwił się w końcu - Czy...? - pomyślał ponownie o jego rodzinie.
- Nie - potrząsnął głowa - Z nimi wszystko w porządku... z Haldirem nawet lepiej niż 'w porządku' - dodał z takim sarkazmem w głosie, iż książę aż się wzdrygnął.
Zmarszczył brwi, przyglądając mu się uważniej.
Ta dwójka była kiedyś nierozłączna, mimo iż tak bardzo od siebie różni i często się sprzeczający - byli niezwykle zżyci i wiedział, iż łączyła ich prawdziwie szczera, braterska miłość. To, że teraz Orophin obwinia brata o całe zło w Sródziemiu - mogło oznaczać tylko jedno...
- Jesteś o niego... zazdrosny? - spytał z niedowierzaniem.
Ciemnowłosy elf aż pokraśniał ze złości. Odwrócił się do niego bokiem, na nowo chwytając za gałąź.
Co jednakże od razu Legolasa uderzyło - nie zaprzeczył, nawet nie starając się udawać, iż jest inaczej... Pokręcił zdegustowany głową - a on myślał, że to 'jego' rodzina jest porąbana... W jednej chwili wszystko stało się dla niego jasne, jakby brakujące kawałki układanki nagle wróciły na swoje miejsce. Zdziwił się, że nie zauważył tego wcześniej. Liar kochał się w Orophinie, przez co był szaleńczo zazdrosny o spędzającego z nim mnóstwo czasu Diamara. Orophin z kolei - ciskał gromy pod adresem brata myśląc, że... że on i Liar... A z tego by wynikała, iż młody elf też nie jest mu obojętny...
Książę uśmiechnął się pod nosem.
Rzeczywiście - istne pomieszanie z poplątaniem. Pierwszy raz jednakże, odkąd przekroczył próg komanty młodego elfa - poczuł, że robi mu się nadzwyczaj lekko na sercu. O - nie. Nie zamierzał się wtrącać. Sami powinni się z tym uporać, a sądząc po zdeterminowanym zachowaniu obojga - nie powinno już im to zająć zbyt dużo czasu.
- Orophinie... - pokręcił rozbawiony głową - Rumil, Avril i ja wyjeżdżamy na kilka dni - oznajmił spokojnie - A wy... - spojrzał mu prosto w oczy - postarajcie się w tym czasie posprzątać cały ten bałagan... - uniósł wymownie brwi, dając mu do zrozumienia, iż wcale nie ma na myśli porozbryzgiwanych wszędzie cząstek jabłek - I... nie bądź zazdrosny o Haldira - rzucił jeszcze przez ramię, kierując się z powrotem w stronę talanu - on nigdy nie stanąłby między Tobą, a kimś kogo kochasz... - uśmiechnął się przebiegle, zostawiając go w sadzie samego, ze szczęką kilka metrów poniżej jej naturalnego umiejscowienia...
* * *
Po zajrzeniu do Liara i upewnieniu się, iż ten śpi jak zabity - Haldir otworzył cicho drzwi do komnaty brata, zamykając je zaraz na klucz.
- Musimy porozmawiać - oświadczył stanowczo i zanim tamten zdążył zaprotestować, usiadł koło niego na łóżku. Zupełnie jak za dawnych czasów, gdy jako dzieci mieli do obgadania jakąś 'niezwykle ważną' kwestię.
- Daj mi spokój - Orophin zdawał się nie mieć żadnych nostalgicznych ciągot. Nie miał nawet ochoty na niego patrzeć. Ani słuchać jego głosu.
Rozmowa z Legolasem dosć wytrąciła go z równowagi.
- Orophinie... - Haldir westchnął ciężko - Wiem, co musisz sobie o mnie myśleć, ale... wczoraj w nocy - zupełnie źle to zrozumiałeś... On, on był kompletnie pijany i...
- ... i powiedziałeś, że ci to nie przeszkadza - wtrącił sucho, patrząc na niego spod oka.
- Jeju! Drażniłem się z tobą tylko! - przerwał mu gwałtownie - Chyba nie sądziłeś, że naprawdę tak uważam...? - uniósł zaskoczony brwi - Z byka spadłeś?! Pijany czy nie - w życiu bym go nie tknął... traktuję go jak młodszego brata! O czym Ty myślałeś? - spojrzał na niego, jak na szaleńca.
- Więc... więc wy nie...? - spytał w końcu z wahaniem.
- Oczywiście, że nie! Skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy?
- Skąd? - zmarszczył szyderczo brwi - bo on na Tobie leżał - półnagi, podczas gdy Ty dalej go rozbierałeś... Na łóżku! To chyba wystarczający powód, co?
- Bo był pijany! - przypomniał mu niecierpliwie - Jak niby miał się sam rozebrać? Poza tym... spadł z konia... i w ogóle dziwnie się tak jakoś zachowywał...
- Z konia? - Orophin nic nie rozumiał - Gdzie spadł z konia?
- W lesie. Tam go znalazłem. Jakimś cudem trafił w miejsce, gdzie miałem patrol i... - opowiedział mu o tym, jak go zobaczył leżącego na trawie i o tym, co się później stało. Jak zawiózł go do domu i z trudem zawlókł na górę do łóżka - Widzisz więc, że wcale na siebie nie 'lecimy' - posłał mu kose spojrzenie - Poza tym, on był czymś okropnie poruszony... ledwo można się było z nim dogadać.
Orophin, słuchający go z rozszerzonymi zdziwieniem powiekami, zaczerwienił się lekko na te słowa, przypominając sobie, jak niegrzecznie wyrzucił go ze swojej komnaty, nie chcąc by zobaczył, w jak nietypowy sposób jego ciało reaguje na samą jego obecność.
- To moja wina... - szepnął cicho.
Haldir uniósł zaskoczony brwi.
- Pokłóciliście się?
- Nie - odpowiedział szybko - To znaczy... sam już nie wiem. Ostatnio tak jakoś... dziwnie się między nami układa...
- Zauważyłem - mruknął blondwłosy strażnik - Napięcie aż kłuje w palce... Co się stało? - zajrzał mu głęboko w oczy - Kiedyś tak dobrze się dogadywaliście...
- Wiem, ale... - Orophin westchnął z rezygnacją. Skoro tyle już powiedział, czemu nie miałby wyznać wszystkiego? - Bo on... i ja myślałem... że wy i ...
- Że my...? Orophinie, ile razy mam Ci powtarzać, że 'nigdy' nic między nami nie było!
- Ale... powiedziałeś, że zamierzasz go uwieść...! - przypomniał mu, zdenerwowany jego oczywistym oburzeniem.
- Co? - spojrzał na niego zdumiony, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. W końcu sobie przypomniał - Ach, tamto! Kiedy to było?! Poza tym - odkąd to bierzesz na serio wszystko, co ja mówię? Nie wmawiaj mi, że w to uwierzyłeś...? - pokręcił zdegustowany głową.
- A niby czemu nie miałbym uwierzyć? - wkurzył się nie na żarty - Sam się ciągle przechwalasz, że możesz mieć w łóżku każdego, kogo sobie tylko zapragniesz!
- Wiem... - Haldir westchnął nagle ze smutkiem, przypominając sobie, iż Elladan to samo mu wypominał - Ale nigdy nie zbliżyłbym się do kogoś, kto się Tobie podoba... nie stanąłbym między Tobą a...
- Ależ ja wcale tego od Ciebie nie wymagam! - przerwał mu szybko - Jeżeli Liar chce z Tobą być...
- Coo? - starszy elf aż usta rozdziawił - Przecież od godziny Ci tłumaczę, że my nie...
- Że 'Ty' nie - przypomniał mu - Nie mów za niego... nie wiesz, co on czuje...
Wbrew sobie Haldir - wybuchnął śmiechem. Wiedział, że rozwścieczy tym Orophina jeszcze bardziej... ale zwyczajnie nie mógł się powstrzymać. Jego pomysły były po prostu absurdalne...
- Ty chyba naprawdę jesteś stuknięty - popukał się wymownie w czoło - Chyba nie sądziłeś, że... - znowu się roześmiał - ... że on coś do mnie...
- Bo tak jest! - rzecz jasna Orophin się wkurzył - Wtedy na balu... pamiętasz? On... on mi powiedział, że... że jest ktoś, kogo on... - potrząsnął smutno głową.
- Jak to? - Haldir zdołał się chwilowo uspokoić - To wy wtedy rozmawialiście? Nic nie mówiłeś...
- Bo... bo byłem zbyt wściekły po tym, jak wyznał, że... że...
- Że co? Że mnie... kocha? - znowuż się roześmiał.
- Tak! - kopnął go w kolano - Przestań rżeć!
- Wybacz... ale to... to takie... - spojrzał mu prosto w oczy - Powiedział Ci, że 'mnie' kocha?
- No... nie do końca. Powiedział, że 'kogoś' i... - urwał zakłopotany.
- Aha - Haldir potrząsnął z niedowierzaniem głową - I Ty od razu wywnioskowałeś, że to właśnie mnie, tak?
- No a niby kogo?! - prychnął rozgniewany.
- Hm... - blondwłosy elf udał, że się namyśla - ... Ciebie? - uniósł wymownie brwi.
- Mnie? - tym razem to młodszy z braci się roześmiał.
Był to jednakże śmiech tak gorzki, że aż uszy raził - Nie bądź głupi!
- To Ty nie bądź głupi! - zdenerwował się nagle - Nie wiedział do kogo mówi... a Ty nie widziałeś o kim... ale od razu wysnułeś jakieś bezsensowne wnioski, nie biorąc nawet pod uwagę tej najoczywistszej w możliwości...
- Czyli...?
- Czyli siebie! Czy Ty jesteś ślepy? On łazi za Tobą, jak bezdomny psiak... i to z tak maślanym spojrzeniem, że aż żal patrzeć...
- Przestań! - Orophin zaczerwienił się, nie chcąc nawet tego słuchać - Nie mów czegoś, w co sam nie...
- Dlaczego z nim po prostu nie porozmawiasz? - przerwał mu zniecierpliwiony tym oślim uporem.
- Bo nie - młodszy elf wzruszył tylko ramionami.
- Powiedz mu, co czujesz i tyle. Czego się tak panicznie boisz? Co się niby może stać?
- 'Co się może stać'? - wtrącił z sarkazmem - Wszystko! Może i w Twoim świecie nikt nikomu nie odmawia... ale w moim - sprawy mają się trochę inaczej - dodał z goryczą.
- W takim razie to ja z nim porozmawiam - zaoferował usłużnie.
- Nie! - Orophin spojrzał na niego przerażony. Tego mu jeszcze brakowało! - Nawet o tym nie myśl!
- Bo...?
- Bo nie!
- No dobrze, już dobrze... - wzruszył rozbawiony ramionami. Jego młodszy brat był czasami po prostu beznadziejny - Jak tam sobie chcesz... Tylko nie zasłaniaj się mną, bo boisz się do niego zbliżyć.
- Nikim się nie zasłaniam! Czy Ty nie widzisz, jak on jest do Ciebie przywiązany? Jak uwielbia spędzać z Tobą czas? - ułożył się z westchnieniem na plecach, patrząc na brata z ukosa - Nawet z Legolasem się zaprzyjaźnił, bo wiedział, jak blisko ze sobą jesteście...
To do Ciebie zawsze przychodzi, gdy dzieje się coś złego... To z tobą się najlepiej dogaduje... tak jak i Ty z nim... Pasujecie do siebie...
- Orophinie... - Haldir położył się również, zmęczony już tą prowadzącą donikąd rozmowa - my do siebie 'nie' pasujemy... pozabijalibyśmy się nawzajem...
Poza tym... - zamknął na chwilę oczy, zastanawiając się nagle, czy w słowach brata nie ma czasem ziarna prawdy... Rzeczywiście dużo ich łączyło... tyle, że on traktował go raczej jako odskocznie, 'środek pomocniczy', odwracający jego uwagę, żeby... żeby nie myśleć za dużo o... Westchnął ciężko - Poza tym... nawet jeśli by było tak, jak mówisz - a wierz mi - nie jest - to... to ja i tak... bym nie mógł... bo... - Haldir odkaszlnął, nie do końca wierząc, że takie 'wyznanie' w ogóle przechodzi mu przez gardło - no bo jest ktoś... kto... - on chyba oszalał...
Orophin uniósł nagle głowę. Jego starszy brat... speszony? Świat chyba właśnie przewraca się do góry nogami...
Spojrzał na niego uważniej.
- Elladan?
Jasnowłosy elf uniósł zdumiony brwi. Skąd...? Potem jednakże przypomniał sobie, iż przecież w dniu wyjazdu Orophin z nim rozmawiał. Podparł głowę na łokciu.
- Tak, Elladan - westchnął ciężko - Pewnie uważasz, że to wszystko jest absurdalne i...
- To wszystko...? - przerwał mu nic nie rozumiejąc - Czyli, co?
- Jak to... Elladan nic Ci nie mówił? - zdziwił się.
- Nie. Skąd. Rozmawialiśmy tylko chwilę... Co jest między wami...? - zainteresował się nagle - No dalej - zachęcił go, widząc, iż chce się wymigać od odpowiedzi - Szczerość za szczerość - uniósł wyczekująco brwi.
Chcąc nie chcąc Haldir opowiedział mu więc to, co wydarzyło się na tamtym balu. O swej głupiej pomyłce, o ich nieprzyjemnym rozstaniu wtedy... i po tamtej rozmowie, gdy ponownie odwiedził Rivendell jako 'obstawa' Celeborna... no i ich ostatniej kłótnie, tutaj w Lórien.
Orophin, siedzący cicho podczas całej tej przemowy - gdy brat skończył - nie potrafił się już dłużej opanować i wybuchnął tak głośnym i niepohamowanym śmiechem, że aż łzy mu pociekły po policzkach.
- Tak, śmiej się śmiej... - mruknął kwaśno starszy elf - Wiedziałem, że Cię to rozbawi...
- Wybacz... ale... - usiadł, ciężko łapiąc oddech - ale, ale to... to takie... - otarł dłońmi twarz - Jak mogłeś ich tak pomylić? Haldirze... - roześmiał się na nowo.
- No co? - wzruszył ramionami w obronnym geście - Wcześniej nie spotykałem się z nimi tak często... Skąd mogłem wiedzieć, jak ich od siebie odróżnić... - spojrzał na niego bykiem - Ty byś wiedział?
- Oczywiście - Orophin zdołał się w końcu jakoś uspokoić. Bliźniaki dosyć często odwiedzały Złoty Las i wtedy, kiedy Haldir migał się od ich 'niańczenia' - on z chęcią podejmował się tego zadania. Zdążył więc poznać ich o wiele od niego lepiej - No, ale masz rację. To nie Twoja wina - oni 'są' do siebie podobni... Tylko - nie bardzo rozumiem, dlaczego - skoro już to sobie wyjaśniliście - nadal się na siebie złościcie...?
- Ach... - Haldir machnął gniewnie ręką - Jedno mu wytłumaczę, a zaraz wypada coś nowego... tak jak wtedy, z Legolasem. Mogę sobie mówić aż do zdarcia gardła, a on i tak wierzy tylko w to, na co ma ochotę... - mruknął.
- Nie... on... on po prostu boi się uwierzyć w cokolwiek. Boi się, że znów da się zranić - popatrzył smutno na brata - To właśnie mi wtedy powiedział.
- Tak...? - Haldir zamrugał kilkakrotnie powiekami.
- Tak. I spytał się... czy to normalne, żeby tyle razy pozwolić sobie łamać serce... a mimo to - wciąż jeszcze nie móc zapomnieć...?
Orophin westchnął cicho, kładąc głowę na jego ramieniu. Przez chwilę leżeli w ciszy, zasłuchani we własne myśli i dwa bijące jednakowo mocno serca.
- Zależy Ci na nim?
- Nie wiem - Haldir westchnął, wciąż wpatrując się w sufit.
- Bo... bo jeśli nie - to... to może lepiej żebyś zostawił go w spokoju.. - nie zareagował, gdy brat drgnął, lekko urażony - To dobry chłopak... i zasługuje na prawdziwe uczucie... jeśli Ty nie chcesz, albo nie możesz mu go dać to... to nie zwódź go więcej.
- A... a co jeśli mi zależy...? - spytał po kolejnej chwili milczenia. Co się z nim u licha działo, że przyjmował 'porady sercowe' od młodszego o siedem lat brata...?!
- Jeśli Ci zależy... to - jedź do niego... i nie pozwól mu odejść... bo stracisz coś bardzo cennego... czego już nigdy nie uda Ci się odzyskać...
- Skąd pewność, że nie jest już za późno? - Hadlir aż wciągnął powietrze, czekając na jego odpowiedź.
- Bo... bo widzisz... - Orophin odetchnął głęboko - ... gdy z nim wtedy rozmawiałem... on - każdym gestem... każdym słowem... każdym smutnym westchnieniem zdradzał... iż jest w Tobie bez pamięci zakochany... - obrócił się do niego twarzą - Nie zmarnuj tego - bo będziesz żałował - dodał cicho.
Haldir zapatrzył się na niego, nie do końca przyswajając informacje, jakie przed chwilą usłyszał.
Nie wiedział, czy może... czy chce w nie wierzyć.
- Po prostu przemyśl to sobie - poradził mu lekko - To tylko i wyłącznie Twoja decyzja - dmuchnął mu zabawnie w nos - Myślę, że on jest w stanie dużo Ci wybaczyć... jeśli go tylko o to poprosisz... - odchylił głowę do tyłu, przeciągając się - Spać mi się chce - wyznał rozbrajająco - Nie masz nic przeciwko, żebym...?
Haldir potrząsnął tylko głową, pozwalając mu się wtulić w swój bok.
Przez bardzo długi czas leżeli w ciszy, a słowa i wyznania, jakie między nimi padły uparcie krążyły w myślach jednego i drugiego, nie dając o sobie zapomnieć.
- Orophinie?
- Tak? - ciemnowłosy elf uniósł ciążące mu powieki.
- Kochasz go? - choć pytanie nie zostało dokładnie sprecyzowane, oczywistym było, iż to nie Elladana ma na myśli.
Młodszy z braci wzruszył tylko ramionami.
- Przecież Ty nie wierzysz w miłość... - prychnął.
- To nie jest odpowiedź, Orophinie. Pytałem... czy go kochasz?
Młody elf milczał przez kilka minut. W końcu jednakże zdołał to z siebie wyrzucić.
- Bardziej niż kogokolwiek na świecie...
* * *
Liar, ukołysany własnym płaczem - tak, jak zasnął jednego dnia rano, tak obudził się dopiero następnego w południe.
Z o wiele już mniejszym bólem głowy, zagojonym całkowicie skaleczeniem na czole i... głodny jak wilk.
Hanear, który o jego 'wypadku' dowiedział się dopiero po czasie - nie zakłócał jego snu, wiedząc, iż i tak będzie on dla niego najlepszym możliwym lekarstwem.
Pozwolił mu więc spać do woli, zaglądając tylko co jakiś czas, by zmienić opatrunek na jego czole.
Gdy się w końcu obudził, od razu wysłał go pod prysznic i nakarmił ciepłą zupą, ciesząc się, że zdrowe rumieńce na nowo goszczą na jego twarzy.
- Masz gościa - zaanonsował z uśmiechem, gdy zabierając puste naczynia ruszył w kierunku wyjścia.
Liar spojrzał na niego zaskoczony. W drzwiach stał Diamar.
- Cześć - odezwał się cicho, gdy zostali w końcu sami.
- Cześć - ciemnowłosy elf podszedł do niego bliżej, wciągając przez głowę swoją ulubioną, jasnoszarą
koszulę. Koszulę po Orophinie. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że w obecnej sytuacji nie jest to zbyt odpowiedni ubiór.
- Słyszałem, co się stało - zaczął starszy elf z wahaniem - ... i - naprawdę nie zamierzałem Cię niepokoić - Liar machnął tylko lekceważąco ręką - ... ale ja... ja po prostu muszę z kimś porozmawiać... bo inaczej oszaleję... więc proszę... mogę zostać?
- Oczywiście - wskazał na leżący przed zimnym teraz kominkiem gruby, miękki dywanik - I przestań się tłumaczyć... przecież jesteśmy przyjaciółmi... - dodał zupełnie bezmyślnie, jakby nagle zapominając o tym, jak wiele razy widząc go w towarzystwie Orophina - wyrywał mu włosy z głowy...
Teraz jednakże nie miało to już żadnego znaczenia.
Nic już go nie miało...
A jego przecież lubił i gdy zdarzało mu się dopuścić do głosu to bardziej racjonalne myślenie - zdawał sobie sprawę, iż to w końcu nie jego wina, iż ma wszystko to, o czym on mógł jedynie marzyć.
- Dzięki - jasnowłosy elf usiadł z ulgą na podłodze, patrząc na niego z napięciem.
Nie był ślepy - dawno temu zorientował się, iż Liar z sobie tylko znanych powodów postanowił go nie lubić i choć nie okazywał mu tego jawnie, on wyczuwał jakiś ukryty żal, pretensję, gorycz z jaką się do niego odnosił.
Nie starał się tego zgłębiać, nie miał zamiaru narzucać mu się, czy przekonywać do tego, iż mogliby być ze sobą bliżej.
Nigdy by się na to nie zdobył... teraz jednakże - po prostu musiał z kimś porozmawiać, zwierzyć się, poszukać porady.
Wiedział, iż jeśli jeszcze chociaż przez jeden dzień będzie żył w takiej niepewności - to kompletnie puszcza mu nerwy... Jeśli się przed kimś nie otworzy - to wybuchnie.
Bracia odpadali. Co jak co - to był ich ojciec i nawet jeśliby go z miejsca nie wyśmiali - to i tak nie potrafiliby całej tej sytuacji bezstronnie rozsądzić... poza tym - prędzej spaliłby się ze wstydu, niż zwierzył przed którymkolwiek z nich ze swoich, cały czas nie do końca zrozumiałych uczuć...
Avrila ledwo znał. Legolas... nie nadawał się.
Pozostał jedynie Liar. I teraz nie było już odwrotu.
- Byłeś kiedyś zakochany? - wypalił od razu z grubej rury, zbyt zdenerwowany by owijać w bawełnę.
Młodszy elf mimo, iż aż rozdziawił usta ze zdziwienia - nie zamierzał się migać.
Było mu z resztą i tak wszystko jedno. Czuł się tak odrętwiały, zobojętniały i oderwany od całego tego rozgardiaszu, że nic nie było mu groźne.
- Tak - odpowiedział po prostu.
- To... może mógłbyś mi powiedzieć, co się wtedy czuje... jak rozpoznać, że... że to właśnie to...?
Kolejna bomba. Czy mu się tylko wydaje, czy już wie, o czym będzie ta rozmowa...?
A jeśli tak...
- A... ale to... - zaczął a wahaniem.
- Tak, wiem. To bardzo osobiste pytanie... i przepraszam, że tak pytam prosto z mostu, ale...
- Nie, nie - uspokoił go od razu - Chodziło mi o to... że tego nie można tak jednoznacznie określić... każdy przecież odczuwa wtedy co innego... inaczej to przeżywa...
- Tak, domyślam się - oboje byli jeszcze tacy młodzi... tak nie wiele zdążyli w życiu poznać... jak mogli mieć o tym jakiekolwiek pojęcie? - Ale ja muszę wiedzieć! Bo... bo... inaczej... nigdy nie zrozumiem... - głos mu zadrżał, a ramiona opadły bezwolnie wzdłuż boków. Całą swą postawą wyrażał jedno, wielkie roztrzęsienie.
Liarowi zrobiło się go żal. A gdy jeszcze zobaczył łzy w jego wielkich, lazurowych oczach - doszedł do wniosku, iż jakkolwiek trudne by to nie było - musi z nim porozmawiać, jeśli tego właśnie mu potrzeba, jeśli to go uspokoi...
Nawet jeśli rozmowa z 'nim' o Orophinie zupełnie go przerastała...
- Mogę Ci powiedzieć, co ja sam wtedy czułem... jeśli o to Ci chodzi... ale doprawdy nie wiem, czy może się to w jakikolwiek sposób okazać pomocne...
Diamar pokiwał jedynie gorliwie głową.
- Hm... - zaczął więc Liar po chwili namysłu - Na początku to... to chyba jest sama chęć przebywania w pobliżu... tej właśnie osoby... tak, żeby móc na nią patrzeć, słuchać jej głosu... żeby czuć jej bliskość.
Diamar przytaknął. Jak na razie się zgadzało.
- Potem... - młody elf westchnął ciężko. Tak trudno było o tym mówić - zwłaszcza, że nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiał... to po prostu 'było'...
Jak miał niby o tym mówić? - Potem... to się staje głębsze. Sama obecność... nie wystarcza. Chciałoby się tę osobę dotykać... być przez nią dotykanym... mieć ją tylko dla siebie... tak żeby cały świat na niej się zaczynał i na niej kończył.
Diamar kiwnął głową.
- Czuje się taki dziwny ból w żołądku... taki przyjemny ból... za każdym razem, gdy jest ona w pobliżu. Od razu robi się tak lekko na sercu, jakby słońce rozjaśniło mrok... jakby wszystko nagle nabrało sensu... wróciło na swe własne miejsce, było tak, jak być powinno - spojrzał na niego trochę niepewnie.
- Mów dalej - zachęcił go ciepło.
- Ale... no bo widzisz, może ja to zupełnie inaczej odbieram... może to dziwne i wszystko Ci jeszcze bardziej pomieszam... bo... bo to, co jest 'dla mnie' najważniejsze to to, że... - urwał speszony.
- Że co, Liar? - Diamar słuchał z zapartym tchem.
- Że... czuję się w jego obecności... bezpiecznie - zaczerwienił się - Że wiem, że nie pozwoliłby mnie nikomu skrzywdzić... że jeśli trzeba to obroni mnie przed całym światem... bez względu na to, czy mu na mnie zależy, czy też nie...
Starszy elf przysunął się do niego bliżej.
- Więc... więc, jak się to właśnie czuje to... to znaczy... znaczy, że...
- Sam nie wiem. Jest przecież jeszcze z tysiąc innych rzeczy... takich małych, prawie nieistotnych, które wszystko zmieniają... a których opisać ci nie jestem w stanie... Jeżeli jest się w kimś zakochanym - to się o tym nie myśli - to się czuje...
- Wiem... ale w tym problem, że ja 'nie wiem', co czuję... I nie wiem, co zrobić...
- W takim razie, musisz posłuchać swego serca... ono Ci powie...
- A jeśli ono także nie wie...?
Liar roześmiał się cicho.
- Ono 'zawsze' wie - zapewnił go z uśmiechem - Bije jak szalone nawet na samo wspomnienie tej osoby... prawda?
Diamar zamknął na chwilę oczy, przywołując w pamięci obraz Haneara... no racja... aż mu się gorąco zrobiło.
- I jak? - uśmiechnął się lekko Liar.
- To prawda... jak szalone... - odwzajemnił uśmiech - Dziękuję - spojrzał mu nagle poważnie w oczy - Za to wszystko... bardzo mi pomogłeś... a ja... już nie wiedziałem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
Młodszy elf odwrócił wzrok. A więc to tak się czuje, gdy się kopie własny grób...?
- A... ale... jak to się stało, że... że nie jesteś pewien... no wiesz... - w głowie mu się nie mieściło, że można mieć wątpliwości co do tego, czy się kocha Orophina, czy nie. - no bo widzisz... ja z początku nie chciałem tego wszystkiego czuć... i w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z tego, że... że on... - zaczerwienił się okropnie - Ale... jak powiedział, że mnie kocha to...
- Powiedział Ci, że... że Cię kocha? - przerwał mu w pół słowa.
- T... tak. To znaczy - zaczerwienił się jeszcze mocniej - Tak się domyśliłem... a... a wcześniej nie widziałem, że... że on by kiedykolwiek... byłem przerażony i... - zaczął się motać - ... i nie chciałem, żeby tak było...
- Nie... chciałeś...? - Liar aż się zachłysnął.
- Nie... to było tak nagle i... ale teraz... zrozumiałem, że... to znaczy - tak mi się wydaje i... Ja się po prostu boję! Że... że... ech, sam już nie wiem...
- On Cię nie zrani - zapewnił go poważnie Liar - Nigdy.
Jeśli Cię kocha - a kocha - skoro tak Ci powiedział... - to nie masz się czego bać... naprawdę - położył mu rękę na drżącym ramieniu, czując jakby ktoś wbijał mu w plecy nóż.
- A... ale... on jest tyle ode mnie starszy i... co jeśli... jeśli go zawiodę... jeśli nie okaże się wystarczająco dobry...?
- Diamar. Wiek nie ma tutaj żadnego znaczenia. Słuchaj tego, co Ci mówi serce i przestań się w końcu bać.
- Wiem... - zwiesił bezradnie głowę - Ale... to tak łatwo powiedzieć. A ja... ja jeszcze nigdy... z nikim... Ja nic nie umiem... nic nie potrafię...
Liar uśmiechnął się blado.
- Orophin to dobry nauczyciel... sam mi to kiedyś powiedziałeś... on Ciebie wszystkiego nauczy... - szepnął, a każde słowo rozrywało mu serce na drobne kawałki.
To się chyba nie działo naprawdę...
- Tak wiem, ale... - urwał nagle, gdy dotarł do niego sens dopiero, co usłyszanych słów - A co ma Orophin do tego...? - poczuł się lekko zagubiony.
- No a... o kim niby cały czas rozmawiamy? - Liar był jeszcze bardziej zdezorientowany.
- Yyy... - zaczerwienił się lekko - O Orophinie z całą pewnością nie... - uśmiechnął się rozbawiony, a Liarowi zwyczajnie szczęka opadła.
- W takim razie... o kim...? - był już na skraju wytrzymałości.
- O... - zaczął Diamar i urwał, gdy od strony korytarza rozległo się ciche pukanie. Po chwili w drzwiach stanął Hanear.
- Przyniosłem wam podwieczorek - oświadczył, stawiając przed nimi tacę z owocami i małymi, kolorowymi ciasteczkami - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...? - spojrzał na nich z uśmiechem.
- Skąd! - Liar wciąż jeszcze oszołomiony nowinami, uśmiechnął się również - My tylko... - zerknął w przelocie na jasnowłosego elfa i... Elbereth! A temu, co znowu?
Diamar siedział, jakby kij połknął, wpatrzony we własne, drżące dłonie i z twarzą w tak ładnym odcieniu czerwieni, jakiego Liar dotąd jeszcze u niego nie widział.
Zapatrzył się zaskoczony.
Czyżby...? Ale...
Podniósł wzrok na Haneara. Potem z powrotem na ich młodego sąsiada.
Nie... to chyba jakiś żart. Z trudem opanował śmiech.
- Diamarze - najstarszy elf zwrócił się do niego swym zwykłym, spokojnym głosem - Właśnie rozmawiałem z Twoim tatą. Prosił byś pojechał jeszcze dziś do Galdewana... tego zielarza, od którego dostajecie nasiona... czegoś bardzo od niego potrzebuje, a sam musiał jechać gdzie indziej, więc...
- Dobrze - Diamar podniósł w końcu głowę, patrząc na niego niepewnie - Oczywiście. Poproszę tylko Rumila, by ze mną pojechał, bo sam nie do końca wiem, jak tam trafić...
- A... ale Rumila nie ma... wyjechał wczoraj z Avrilem i Legolasem... wrócą pewnie dopiero jutro - przerwał mu zakłopotany.
- No, ale... ja nie znam drogi - młody elf wyglądał na przestraszonego - Nigdy tam sam nie byłem.
- No to nie pojedziesz - wtrącił trzeźwo Liar - Bo inaczej zabłądzisz i się zgubisz.
- Ale, ja muszę jechać. Skoro Ada mnie o to prosił to znaczy, że to coś ważnego... - zmarszczył strapiony czoło.
Hanear spojrzał na jego zaniepokojoną twarzyczkę.
Nie miał zamiaru pozwolić, by się tak tym zamartwiał.
- Ja mogę z Tobą jechać - zaoferował się wiec - To... to znaczy - jeśli chcesz...
- Po... pojechałbyś? - Diamar zapatrzył się w niego z nadzieją w oczach.
- Oczywiście. Znam drogę, a Liar ma racje - sam mógłbyś zabłądzić - uśmiechnął się trochę zakłopotany - Więc... chcesz żebym...?
- Chcę - kiwnął powoli głową, nie patrząc mu jednakże w oczy. Serce biło mu tak mocno, że ledwo słyszał, co mówi.
- Dobrze więc. Będę gotowy za pół godziny.
Spotkamy się w stajni?
- Tak. Zaraz pójdę się przyszykować... - rzucił mu szybkie spojrzenie - I... dziękuję.
- Nie ma za co - Hanear uśmiechnął się, teraz już o wiele pewniej i skierował w stronę drzwi.
Gdy tylko zostali sami, Liar od razu wbił w niego swe szare, przenikliwe oczy.
- Hanear? - spytał wciąż jeszcze z niedowierzaniem - Hanear? - roześmiał się cicho.
- To takie dziwne? - Diamar speszył się na nowo.
- Nie... tylko - pokręcił głową - W życiu bym na to nie wpadł. Ja zawsze sądziłem, że... - teraz to on się
zaczerwienił.
Diamar spojrzał na niego uważnie, przypominając sobie, o co go przed chwilą posądził.
- Myślałeś... że... że Orophin i ja...? - pokręcił rozbawiony głową - Ależ my się tylko przyjaźnimy i nigdy... - urwał, marszcząc brwi. Nagle wszystko stało się dla niego jasne - A... a więc... to dlatego Ty tak dziwnie się do mnie odnosiłeś...
- Dziwnie? - Liar zrobił się czerwony.
- No... jakbym bezprawnie zabrał Ci coś, na czym bardzo Ci zależało... - prawie się nie roześmiał. Liar był zwyczajnie zazdrosny o Orophina! A to oznaczało, że... że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Chwycił młodego elf pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
- On Cię lubi, Liarze - uśmiechnął się do niego ciepło - 'Bardzo' Cię lubi... - mógłby dodać więcej, o wiele, wiele więcej, ale wiedział iż wtrącanie się w ich sprawy niczego nie załatwi. Sami musieli się z tym uporać.
Liar jednakże nie wyglądał wcale na przekonanego.
Wzruszył tylko ramionami, odwracając wzrok.
- To prawda - zapewnił go - Ten łuk... pamiętasz? On go wygrał dla Ciebie... specjalnie przegrał zawody...
Roześmiał się, widząc jego zaskoczoną minę.
- Chyba nie sądziłeś, iż ktokolwiek byłby w stanie go pokonać...? - pogładził go lekko po policzku - Muszę iść, bo Hanear będzie czekał... Dziękuję Ci bardzo... za to, że mnie wysłuchałeś i poradziłeś... to bardzo miło z Twojej strony... zwłaszcza, że - uśmiechnął się przebiegle - W myślach pewnie wyrywałeś mi włosy z głowy... - roześmiał się ponownie, gdy młody elf po raz kolejny już spłonął ognistym rumieńcem.
- Przepraszam... - zmarszczył komicznie nos.
- Nic się nie stało... miałeś do tego jak najbardziej prawo... - podszedł powoli do drzwi, kładąc rękę na klamce.
Liar się jedynie uśmiechnął.
- Baw się dobrze... 'To' nie może być aż takie straszne... - zakpił lekko.
- Ej no! - Diamar spalił raka, udając oburzenie.
Zaraz jednak złośliwe ogniki rozbłysły w jego oczach - Pewnie nie... - przyznał rozbawiony - ... zwłaszcza z Orophinem... - uniósł wymownie brwi, uchylając się ze śmiechem, gdy Liar rzucił w niego poduszką.
I jeszcze, gdy młody elf został w komnacie sam - korytarzem niósł się jego radosny śmiech.
Liar westchnął ciężko.
Powinien byś szczęśliwy, iż w tak łatwy sposób zdołał poprawić mu humor... jednakże to, co czuł - szczęściem nazwać byłoby raczej trudno...
23. Never let you go... never
Talan zamarł w oczekiwaniu i jakby przeczuwając zbliżające się zmiany - pogrążył w pełnej napięcia ciszy.
Każda jego cząstka - nie zakłócając tego niespokojnego milczenia najmniejszym nawet dźwiękiem - czekała, wiedząc iż cisza ta jest jedynie nieuchronną zapowiedzią burzy.
Liar jednakże nie zdawał sobie z tego sprawy.
Zamknięty w swoim własnym, pełnym dramatów świecie - nie dopuszczał do siebie żadnych czynników zewnętrznych.
Leżał sobie po prostu na łóżku, wpatrzony pustym wzrokiem w sufit, a burza jaką groziła zmieniająca się z każdą chwilą aura - była niczym w porównaniu z huraganem szalejącym w jego głowie.
Rozmowa z Diamarem dała mu nieźle do myślenia, zmuszając do rozpatrzenia tego wszystkiego, co wydarzyło się ostatnimi czasy w jego życiu w zupełnie innym świetle.
Przede wszystkim : on i Hanear.
Młody elf twierdził, iż to co między nimi było, a właściwie to, na co się dopiero zanosiło - trwało już od jakiegoś czasu.
A zakładając, że nie wszyscy w tym domu byli tak samo ślepi, jak on sam, który choćby i rok myślał to by na coś takiego nie wpadł - musieli o tym wiedzieć wcześniej.
Jeśli nie Haldir czy Rumil - to z całą pewnością Orophin, który z Diamarem był przecież bardzo blisko.
A skoro wiedział...
Skoro nie było to dla niego tajemnicą - mogło stać się powodem jego dziwnego zachowania.
Może... może to, że był dla niego ostatnio taki obcy... odległy wręcz - nie miało z nim żadnego związku.
Może po prostu z 'tego' powodu był ciągle przygnębiony, a to że i jemu się 'obrywało' - to po prostu zwykły zbieg okoliczności...?
Jeżeli Orophin czuł coś do Diamara, a ten wolał Haneara... To 'mogło' boleć... mogło wyprowadzić go z równowagi... nastawić niezbyt przyjacielsko.
Serce mu się ścisnęło na samą myśl, jak starszy elf musiał wtedy cierpieć... biedny Orophin... zrobiło mu się go tak okropnie żal.
A on obwiniał go jeszcze o to, że... że... zaczerwienił się ze wstydu.
Miał większe problemy na głowie, niż jego - Liara pretensje... i to dlatego nie chciał z nim w ogóle rozmawiać. Teraz zrozumiał. I co dziwniejsze - przyniosło mu to ulgę.
Wiedział, jak mu pomóc. Nieodwzajemnione uczucia to jego chleb powszedni. Był na swoim podwórku i jeśli tylko Orophin mu na to pozwoli - on pomoże mu się z tym uporać. Potrafił go pocieszyć.
Wiedział to.
Ale - z drugiej strony, istniał też inna możliwość.
Orophin nigdy nic do Diamara nie czuł. Może ten ich wyimaginowany 'związek' był tylko i wyłącznie wytworem jego wyobraźni...?
Orophin wiedział, iż ten woli Haneara i nigdy między nimi dwojgiem nie zamierzał stawać...
A to by oznaczało - że jego serce przez cały ten czas było wolne, a jego - Liara zwyczajnie nie chciał... Ta możliwość bolała trochę bardziej.
Westchnął ciężko, przewracając się na bok. Miał taki mętlik w głowie, tak mu się wszystko mieszało, tak gmatwało, że już sam nie wiedział, co myśleć. Czuł się zupełnie ogłupiały, nieprzytomny wręcz i zobojętniały. Miał zwyczajnie dosyć. Napięcie ostatnich dni dało mu się w końcu we znaki. Był zdezorientowany i zagubiony, nerwy miał zszargane, a serce w rozsypce...
Nie chciał już więcej o tym wszystkim myśleć. Marzył o chwili spokoju, ciszy i odprężenia.
I... znowu był głodny.
To było aż niesamowite, że mimo, iż jego życie zostało wywrócone do góry nogami - on wciąż miał iście wilczy apetyt. Zupełnie jakby chciał nadrobić te kilka dni, kiedy to nie mógł w ogóle jeść.
Zwlókł się powoli z łóżka.
Za oknami było już zupełnie ciemno - ciężkie chmury całkowicie przesłoniły niebo, tak że nawet te kilka lampek w jego komnacie nie dało rady jej oświetlić.
Miał nadzieję, że w jadalni będzie przytulniej.
Tutaj, ta przesycona napięciem cisza była wręcz przytłaczająca. Wzbudzała niepokój.
Skierował się powoli w stronę drzwi. Gdy zamykał je cicho za sobą, wychodząc na korytarz - rozległy się pierwsze, odległe jeszcze grzmoty.
* * *
W jadalni był Orophin.
Liara nawet to jakoś specjalnie nie zdziwiło. To znaczy - nie. Był zaskoczony, ale bardziej chyba tym, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia, niż samym faktem, że go tu spotkał.
Jeszcze dwa dni temu - takie nagłe sam na sam przyprawiłoby go o palpitację serca, zmuszając do natychmiastowego odwrotu, ale teraz... Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, po tej rozmowie z Diamarem i wcześniejszym napadzie płaczu - było mu już po prostu wszystko jedno.
Przestał się czymkolwiek martwić. Czuł się tak, jakby obserwował to wszystko z daleka, z bezpiecznej odległości, w oderwaniu od prawdziwych zagrożeń.
Co jeszcze mogło mu się z resztą przytrafić...?
Jego świat i tak legł w gruzach... czym miał się jeszcze przejmować...?
- Cześć - odezwał się więc cicho, zamykając za sobą drzwi i podchodząc do stojącego przy palenisku elfa.
- Cześć - Orophin uśmiechnął się tak naturalnie i szczerze, jakby te dwa ostatnie dni w ogóle nie miały miejsca - Czyżbyś bał się burzy? - spytał, mrużąc lekko oczy.
- Czego...? - nie zrozumiał, wpatrując się w niego, jak w widmo. W jednej chwili poczuł tak, jakby te ich wszystkie kłótnie były tylko koszmarnym snem, jakby nie wydarzyły się naprawdę.
- Burzy - Orophin kiwnął głową w stronę okna, za którym wiatr hulał już zupełnie bezkarnie.
- A... nie... - Liar wzruszył ramionami - Tak tylko przyszedłem... w mojej komnacie było jakoś... pusto.
- No bo... zostaliśmy sami - starszy elf zamieszał wielką, drewnianą łyżką w glinianym garnku.
- Sami?
- Mhm... Ada i Diamar pojechali po jakieś zioła... a Avril, Legolas i Rumil do źródeł Nimrodel, więc...
- A... Haldir...? - Liar poczuł, jak serce zaczyna podchodzić mu do gardła. Sami w tym wielkim talanie? To nie wróżyło niczego dobrego...
- Haldir wyjechał rano do Rivendell - odwrócił wzrok, gdy oblicze młodszego elfa lekko zbladło.
- A... aha - westchnął cicho - Co tam masz? - pociągnął nosem, zaglądając do wysokiego naczynia.
- Czekoladę - Orophin zerknął na niego trochę niepewnie, nie chcąc niczego zepsuć - Chcesz spróbować...?
- Hmm... to pewnie słodkie, co? - zmarszczył komicznie brwi.
- Tak - roześmiał się nagle - Wiec uprzedź mnie, jeśli będziesz chciał to zaraz wypluć... żebym zdążył się odsunąć... - zakpił lekko.
Spojrzeli na siebie rozbawieni... i - nie potrafiliby do końca stwierdzić, co się stało, ale w jednej chwili całe napięcie między nimi gdzieś się ulotniło. Znikła przepaść, chłód i wszystkie nieporozumienia. Znów byli sobą... i znów mogli się cieszyć swoją obecnością.
Liar uśmiechnął się szeroko i chwytając długą drewnianą łyżkę pomógł mu zestawić miseczkę, kusząco pachnącej masy na ławkę, samemu siadając naprzeciwko. Gdy Orophin do niego dołączył - pierwsze, ciężkie krople deszczu uderzyły o szyby. Pełna napięcia cisza została w końcu przerwana, otulając ich łagodnym, uspokajającym wręcz szumem spływającej powoli wody.
Oni jednakże nawet nie zwrócili na to uwagi. W tej chwili nie to było najistotniejsze.
- I jak...? - starszy elf spojrzał na niego z uśmiechem, gdy pierwsza, niewielka porcja czekolady znikła w jego buzi.
Liar przymknął na chwilę oczy, gdy ciepła słodycz dotknęła jego języka. To... to było...
- Przepyszne... - wymruczał, od razu sięgając po dokładkę. Jak to się stało, że wcześniej czegoś takiego nie lubił...?
- Cieszę się - Orophin spróbował również - To ulubiony deser Haldira... - szepnął, patrząc na niego przenikliwie.
- Wcale mu się nie dziwię - jednakże młodszy elf nawet okiem nie mrugnął, dalej napychając buzię jasnobrązową masą.
Orophin uśmiechnął się szerzej. To zaczynało być po prostu surrealistyczne. Siedzieć tak w tej jasnej, przytulnej jadalni, z burzą szalejącą za oknem... z nim - sam na sam... i nie czuć nić - poza czystym szczęściem.
Żadnych nieporozumień, wątpliwości czy obaw. To... to było jak sen - zupełnie nierzeczywiste, a jednak aż nazbyt realne... I Orophin wcale nie chciał się obudzić.
Od czasu rozmowy z Haldirem, tych wszystkich 'nowin' jakie brat zwalił mu na głowę - był w totalnej rozsypce. Nie widział, co mysleć, czego oczekiwać. Jedyne, co było dla niego jasne to to, że nawet jeśli Liar jest zakochany w jego starszym bracie - to on chce mieć chociażby jego przyjaźń... chce czuć jego obecność, rozmawiać z nim...
Drugi raz już po prostu nie może pozwolić mu odejść. Więcej nie popełni tego błędu. Spojrzał na niego z uśmiechem.
Usta upstrzone drobinkami czekolady, błyszczące oczy, rozognione policzki i...
- Masz na sobie moją koszulkę - zdziwił się, marszcząc z zaskoczeniem czoło.
- Wiem - zdołał wymruczeć z buzią pełną czekolady.
- Dlaczego ją nosisz? Jest taka stara i wytarta...
- Bo to moja ulubiona koszulka... pachnie Tobą... - uśmiechnął się zupełnie nieskrępowany.
- T... tak? - Orophin aż się zachłysnął.
- Mhm... dlatego tak bardzo lubię w niej spać... - dodał szelmowsko.
Nie miał pojęcia, co było w tym deserze - ale z całą pewnością szybko uderzało mu do głowy. Zupełnie tracił nad sobą kontrolę... i och! - tak bardzo mu się to podobało!
Orophinowi mniej. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Serce waliło mu jak młotem, a w głowie szumiało. Mógł sobie wmawiać, że przebywanie z nim w tak bliskiej obecności to żaden problem... ale... ale tak nie było. Na Valara! Jeszcze trochę a dostanie pomieszania zmysłów...
- Masz czekoladę na policzku... - ciepły głos wyrwał go z zamyślenia. Siedzieli teraz już tak blisko siebie, że niemal stykali się kolanami, oddzieleni jedynie przez tę małą miseczkę... - Daj - młodszy elf wyciągnął rękę, delikatnie mu ją ścierając, po czym wsadził umazany palec do ust - Pyszne - uśmiechnął się, przysuwając jeszcze bliżej. Orophin siedział jak skamieniały, z szeroko rozwartymi powiekami. To się chyba nie działo naprawdę - I jeszcze tutaj... - miękka dłoń dotknęła kącika jego ust.
Liar choć wciąż jeszcze odurzony - spoważniał nagle. Jego serce oszalało również, czuł wręcz buzującą mu w żyłach krew, ale... ale za daleko już zaszedł, by móc się teraz wycofać. Za długo o tym marzył... za długo czekał... za bardzo tego pragnął... choć ten jeden, jedyny raz...
Od myśli do czynu wiodła u niego raczej krótka droga, tak więc nie myśląc więcej na konsekwencjami, spojrzał mu z miłością w oczy i pochylając się do przodu - pocałował delikatnie w rozchylone wciąż ze zdumienia usta.
Gdy ich wargi się złączyły - to było... jak powrót z wygnania do domu... jak koniec męczącej tułaczki... jak... marzenie.
Westchnął cicho i ośmielony brakiem protestu ze strony starszego elfa, położył mu drżącą lekko dłoń na policzku, całując go trochę mocniej.
Miękkość i ciepło jego warg sprawiły, iż zapomniał o całym otaczającym ich świecie. Gdyby wulkan wybuchł mu teraz koło ucha - on z pewnością by tego nie zauważył.
Nic nie miało znaczenia... nic poza Orophinem i jego dotykiem... dotykiem, który chciał czuć już do końca życia.
A on sam... hm... po raz pierwszy w życiu zaczął wątpić w swą własną nieśmiertelność. To nie mogła być prawda, iż elfy żyją wiecznie, skoro jeszcze chwila a on zwyczajnie kopnie z wrażenia w kalendarz... a przynajmniej rozpadnie się na tysiąc mniejszych od ziarenek piasku kawałków.
Jeżeli w przekonaniu Liara 'to' było, jak marzenie - w jego mniemaniu równało się z uderzeniem pioruna.
Siedział, jak wrośnięty w ławę, nie mogąc się nawet poruszyć... liczyły się tylko usta Liara... ich dotyk... ich smak... ich słodycz...
Nie! - krzyknęło coś nagle w jego myślach - Nie! Nie! Nie! Nie tak. Nie w ten sposób... nie gdy on chce się jedynie pocieszyć po wyjeździe Haldira... nie - to zbyt dla niego ważne, by mógł na to pozwolić... nie - to nie tak miało być...
- Nie... - zdołał w końcu nad sobą zapanować i przerwał pocałunek, odsuwając go od siebie - Przestań - poprosił cicho.
Liar spojrzał na niego jak kopnięty brutalnie psiak. Ze strachem w wielkich, pociemniałych z emocji oczach. Ze strachem i rozczarowaniem.
Jego marzenie właśnie prysło, a on sam spadał w dół bezkresnej przepaści...
Zerwał się z ławy, jak oparzony, przewracając w pośpiechu miseczkę z czekoladą. Ciemna, gęsta masa zaczęła powoli wylewać się z niej na podłogę.
Żaden z nich jednakże nie zwrócił na to uwagi.
- Ja... ja... - Liar przyłożył dłoń do ust, zdając sobie sprawę na co sobie przed chwilą pozwolił - Ja przepraszam - wargi mu zadrżały - Przepraszam... to... to... - spojrzał mu błagalnie w oczy - Wybacz mi Orophinie... ja... - jak mógł mu się w tak bezpośredni sposób narzucić?! Jak mógł się tak dalece zapomnieć...?
- Ja... ja wiem, że Ty mnie nie chcesz i ... - zagryzł ze smutkiem usta - ... i to... to nie tak miało być... ja nie chciałem i... - urwał nagle, a wyraz jego twarzy uległ zmianie. Co jak co, zrobił to... i było cudownie... nie będzie teraz temu zaprzeczał - A właśnie, że chciałem! - wykrzyknął prawie - Tak długo o tym marzyłem... tak długo tęskniłem... odkąd Cię po raz pierwszy zobaczyłem... wtedy w stajni... i ... i zrobiłbym to jeszcze raz! Na... nawet jeśli wiem... że mnie teraz za to znienawidzisz... - zwiesił bezradnie ramiona. Emocje opadły... pozostał jedynie wstyd - Ale... - spojrzał mu po raz ostatni w oczy - ... i tak było warto - wyszeptał i obracając się na pięcie wypadł na korytarz, zostawiając Orophina samego.
Ale z całą pewnością nie w jednym kawałku.
* * *
Był głupi, tak beznadziejnie głupi! Dlaczego i tym razem nie potrafił się opanować? Tyle razy mu się to udawało... tyle razy chciał to zrobić... a jednak zawsze w porę udawało mu się powstrzymać... a teraz... wszystko zepsuł.
Orophin się do niego więcej nie odezwie. Znienawidzi go za to... pewnie nawet nie będzie chciał mieszkać z nim pod jednym dachem... Było mu wstyd... tak okropnie wstyd. Pocałował go - a on go odepchnął... Odtrącił... kazał przestać... Na samo wspomnienie wyrazu jego twarzy... tego zaskoczenia... rozczarowania wręcz... Elbereth! Chciał umrzeć! Teraz zaraz, żeby tylko nie musieć mu już więcej spojrzeć w oczy. Ta jego reakcja... mógł się jej co prawda spodziewać, ale... ale to i tak bolało. Bolało jak jasny gwint.
Po omacku podszedł do nocnej szafki, drżącymi dłońmi wyjmując z niej swoje rzeczy. Musiał stąd wyjechać... opuścić to miejsce, uciec, zapomnieć... gdziekolwiek, byleby dalej... od niego, od tego rozgoryczenia... od swego zszarganego serca, zdeptanych uczuć.
Nie zareagował, gdy drzwi do komnaty otworzyły się z cichym skrzypem, po chwili zamykając.
Nie zareagował, gdy Orophin podszedł do niego powoli i obrócił do siebie przodem.
Nie śmiał spojrzeć mu w oczy... nie - nie po tym, co zrobił. Nie po tym, jak on zareagował na jego pocałunek. Nie przeżyłby po prostu widoku niechęci w jego oczach... gniewu... obrzydzenia...
Nie chciał słuchać jego słów. Tych wszystkich wyrzutów, pretensji... albo co gorsza - zapewnień, że... że... Po co on tu w ogóle przyszedł? Nie dość go już upokorzył?!
Jednakże, gdy się odezwał...
- Ja Ciebie 'nie chcę'? - w jego głosie było jedno, wielkie niedowierzanie i niebotyczne wręcz zdumienie... ale nie było w nim goryczy... już nigdy nie miało jej tam być - Nigdy... - dotknął z wahaniem jego włosów - Nigdy... nie miałeś się dowiedzieć - jak 'bardzo' Cię chcę... i jak długo marzyłem, by móc Ci to powiedzieć...
Początkowo Liar w ogóle go nie zrozumiał. Stał tak tylko z szeroko rozwartymi powiekami, wpatrzony tępo we własne buty.
A gdy w końcu podniósł do góry głowę - wyglądał, jak zagubiony w ciemnym lesie psiak.
- Co-oo...? - zdołał wybąkać, starając się zagłuszyć tumult myśli w głowie - A... ale Ty... Ty mnie przecież odepchnąłeś... - usta mu się wykrzywiły w podkówkę - Odtrąciłeś... - wyszeptał, robiąc krok do tyłu, gdy starszy elf, widząc cierpienie w jego oczach, wyciągnął ręce by go objąć - ... więc... więc, jak teraz... jak możesz coś takiego powiedzieć...?
- Przepraszam! - Orophinowi aż się serce ścisnęło - To wszystko nie tak. Naprawdę! Ja bym Cię nigdy nie... - pokręcił smutno głową - ale... myślałem, że... że Ty tylko tęsknisz za Haldirem i... - zaczerwienił się speszony.
- Hal... direm? - Liar zamotał się jeszcze bardziej - A co ma Hal...? - urwał, marszcząc w skupieniu brwi. To wszystko było zupełnie bez sensu. Dlaczego Orophin sądził, że... że on... chyba nie myślał, że jego starszy brat był... był tym, który...? Ponownie wbił wzrok we własne dłonie - Nigdy... nie było nikogo oprócz Ciebie - wyszeptał - Nigdy. Od pierwszej chwili, byłeś tylko Ty... - Orophin zapatrzył się w niego, jak w upstrzoną kolorami tęczę, a serce mu po prostu oszalało - Tylko Ciebie zawsze pragnąłem... ale Ty... Ty mnie nigdy nie... - westchnął smutno, miętoląc w palcach brzeg koszulki.
- Właśnie, że tak! - przerwał mu gwałtownie - Właśnie, że Cię chciałem! I cały czas chcę! - roześmiał się nagle - Ty mały głuptasie! Jak mogłeś w ogóle sądzić, że jest inaczej...? - pokręcił tylko głową - Świata poza Tobą nie widziałem... i już wtedy, gdy Cię znaleźliśmy w lesie... gdy Cię po raz pierwszy zobaczyłem, dotknąłem... już wtedy wiedziałem - że nigdy nie pozwolę Ci odejść... - zagryzł mocno wargi - Więc jeśli tylko zechcesz mi to wszystko wyba... - urwał w pół słowa, zaniepokojony wyrazem jego twarzy - Ci się...? - zaczął, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
Młody elf patrzył na niego w milczeniu, starając się zebrać myśli.
- Więc... - zaczął w końcu - więc Ty to wszystko... Ty to mówisz... na poważnie? - cały czas sądził, że to tylko jakiś głupi żart, że on kpi sobie z niego, wyśmiewając niechciane uczucia - Ty... mnie naprawdę chcesz..? - broda mu lekko zadrżała.
Orophin uśmiechnął się nieśmiało.
- Jak nikogo na świecie - zaczerwienił się speszony - Więc jeśli tylko ze... - nie dane mu było dokończyć, gdyż w jednej chwili Liar rzucił mu się na szyję, tak mocno się do niego przytulając, iż tchu mu prawie zabrakło.
Orophin objął go również, przyciągając jeszcze bliżej i zagryzając mocno wargi, by się w tak ważnej dla nich dwojga chwili nie poryczeć.
Liar jednakże nie miał ku temu żadnych obiekcji.
Tak długo o tym marzył! Tak wiele nocy spędził tęskniąc... za jego dotykiem, jego głosem... a teraz... teraz po prostu nie potrafił się opanować.
Napięcie ostatnich dni, te wszystkie nieporozumienia, jakie miały między nimi miejsce, ta niepewność i ból - to musiało znaleźć w końcu ujście.
- Szsz... nie płacz - poprosił cicho Orophin, gładząc go uspokajająco po plecach - Nie płacz, mój piękny - odsunął go od siebie nieznacznie, by móc na niego spojrzeć, wciąż jednak nie wypuszczając go z objęć.
- A... ale... dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś...? - jego wielkie, szare oczy wciąż były pełne łez - zawsze mnie przecież i... i... ja myślałem, że... że mnie nawet nie lubisz...
- Ja mógłbym Cię nie lubić...? - uśmiechnął się z czułością, pocierając jego wilgotny policzek - Nie ma rzeczy, której bym dla Ciebie nie zrobił - wyznał cicho, a Liar aż się zaczerwienił z wrażenia, tak że kolejne łzy zabłysły na jego długich rzęsach.
To nie mogło się dziać naprawdę. To niemożliwe, żeby po tylu dniach bólu, goryczy i upokorzeń - czuć nagle tak czyste, niezmącone niczym szczęście. Przecież... przecież marzenia się nie spełniają. W każdym razie nie te jego...
- A... ale ja zawsze uważałem, że Ty wolisz Diamara... że to on jest dla Ciebie najważniejszy - pociągnął z zastanowieniem nosem.
- Diamar? - Orophin zmarszczył zdziwiony czoło - Dlaczego myślałeś, że... że ja bym mógł...? - urwał nagle, uśmiechając się szeroko - Coś mi się wydaje, że obaj byliśmy jednakowo ślepi... - dmuchnął mu zabawnie w nos - Naprawdę sądziłeś, że ktoś, kto chociaż raz na Ciebie spojrzał mógłby się zainteresować kimkolwiek innym? - dotknął samymi opuszkami palców jego miękkich ust - Tobie po prostu 'nie można' się oprzeć... - westchnął cicho - Ty mały diable... 'Mój' mały diable...
Uśmiechnęli się do siebie, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, iż te wszystkie dni nieporozumień i niepewności mają w końcu za sobą. Że mogą wreszcie mówić szczerze i otwarcie o swoich skrywanych, jak dotąd uczuciach... i - co najważniejsze - że oboje czują dokładnie to samo.
I - było to po prostu niewyobrażalnie cudowne.
- Więc... Ty mnie naprawdę chcesz... - Liar wciąż jeszcze nie mógł w to uwierzyć - I... dajesz mi, to wszystko, o czym jak dotąd mogłem jedynie marzyć? - dotknął z wahaniem jego twarzy, sunąc opuszkami palców wzdłuż jego policzków, skroni i czoła - Wiesz, ile nocy spędziłem myśląc o tej chwili...? Wyobrażając sobie, że mnie dotykasz... całujesz... - zaczerwienił się - I... zastanawiając się, czy czasem... nie robisz tego właśnie z Diamarem...
Orophin roześmiał się rozbawiony.
- Byłeś o mnie zazdrosny? - zaczął się z nim drażnić.
- A jak myślisz? - młody elf spojrzał na niego spod oka - Za każdym razem, gdy was razem widziałem - wyrywałem mu w myślach włosy z głowy... - wyznał rozbrajająco, prowokując Orophina do jeszcze głośniejszego śmiechu - Biedny Diamar... - westchnął, przypominając sobie swe nie zawsze uprzejme zachowanie.
- Tak, biedny Diamar - starszy elf zagryzł szelmowsko dolną wargę - Coś mi mówi, że zadręczałem go opowieściami o Tobie...
- O... o mnie? - zdziwił się - To... to znaczy, że on wiedział...? Wiedział, że Ty...?
- No, oczywiście - potarł nosem jego nos - Tak, jak i Haldir.
- Że... co? - Liar ponownie zrobił się czerwony - Haldir... wiedział?
- Taaak - mruknął kwaśno - 'Wszystkowiedzący', starszy brat... Myślisz, że niby dlaczego tak bardzo mu zależało, żebym to właśnie ja uczył Cię strzelać z łuku?
- Ach! Wtedy na tym placu... to dzięki niemu po raz pierwszy mnie do siebie przytuliłeś - uśmiechnął się rozmarzony - Przez tygodnie całe nie mogłem o tym zapomnieć... - wplótł place w jego ciemne włosy.
- Ani ja... - Orophin poczuł, że ze szczęścia zaczyna tracić grunt pod nogami i unosić się w różowej-błękitne mgiełce... On chyba śnił... zwyczajnie spał... i zaraz się obudzi, gdy Rumil wpadnie do jego komnaty, by chlusnąć mu wiadrem zimnej wody w twarz...
- I wtedy... na tej polanie... jak jeździliśmy razem konno... pamiętasz? - ciągnął dalej Liar.
- Jak mógł bym zapomnieć...? - uśmiechnął się do niego czule.
- I... jak zacząłeś dmuchać na mój łokieć...
Wiesz? - spojrzał mu z oddaniem w oczy - Zabiłbym wtedy dla jednego, Twojego pocałunku... - wyznał ze śmiechem.
- Zabiłbyś...? - Orophin uniósł wymownie brwi.
- Każdego... - szepnął, spuszczając nieśmiało wzrok.
Starszy elf zapatrzył się na niego z miłością tak wielką i nieujarzmioną, iż bał się, że jeszcze chwila a pochłonie ich obu.
- Więc... - dotknął dłonią jego policzka - Jeśli Cię teraz pocałuję... to nie uciekniesz z krzykiem...?
Liar podniósł oczy, potrząsając przecząco głową.
Wiedział, iż Orophin tak się z nim tylko drażni, ale było mu już wszystko jedno. Chciał, żeby to w końcu zrobił... żeby mu pokazał, co będzie czuł, gdy...
Przymknął powoli powieki, gdy starszy elf dotknął dłonią jego policzka, przyciągając go do siebie bliżej.
A gdy go w końcu pocałował... tak słodko i delikatnie, pieszcząc wargami jego usta... ogrzewając je gorącym oddechem... - żadne z jego marzeń nie mogło się z tym równać.
To... to było... jak... jak - ach, nawet jeśli by i szukał porównań i tak wystarczająco dobrych by nie znalazł. A szukać wcale nie zamierzał...
Oddał mu się po prostu całkowicie, tonąc w jego objęciach, pozwalając mu na wszystko, o co by tylko poprosił.
Orophinowi jednakże wystarczało to, co miał - czyli cały świat ograniczony do jego ust, jego szczupłego ciała w swoich ramionach, jego dłoni na swoim karku... jego serca, które od teraz już na zawsze miało należeć tylko do niego.
Tak jak i jego własne należało do Liara.
Pogłębił pocałunek, rozchylając delikatnie jego wargi, mrucząc cicho z zadowolenia i pocierając nosem jego policzek.
Było mu tak dobrze... tak cudownie i błogo, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Powinienem... - oderwał się od niego i ciężko łapiąc oddech, oparł czołem o jego skroń - Powinienem był to zrobić pierwszego dnia... od razu, jak Cię tylko zobaczyłem... - przesunął czubkiem języka po jego wargach.
- Ale... - Liar uśmiechnął się zarumieniony - Wtedy byłem nieprzytomny...
- Więc... zaraz potem, jak się tylko obudziłeś... - pocałował go znowu - Jak tylko spotkaliśmy się w stajni... - kolejny pocałunek - jak razem czytaliśmy - i następny - jeździliśmy konno - i jeszcze jeden - i... każdego kolejnego dnia, każdej godziny, odkąd wkroczyłeś do mojego życia. W ogóle nie powinienem przestawać Cię całować... nigdy... przenigdy... - wziął go powoli na ręce - Bo jesteś mój... Młodszy elf zapatrzył się na niego z szeroko otwartymi ustami, pozwalając położyć się na łóżku.
- Orophinie? - spojrzał mu poważnie w oczy.
- Tak? - nachylił się nad nim z uśmiechem.
- Wiesz, że ja nigdy nie pozwolę Ci odejść, prawda? - przygryzł nieśmiało dolna wargę.
- Nigdzie się nie wybieram... - zapewnił go z rozbrajającą szczerością.
- To dobrze - chwycił go za poły koszulki, przyciągając do siebie bliżej.
Tym razem pocałunek był głębszy, bardziej zmysłowy i namiętny.
Ich języki, spragnione nawzajem własnego dotyku odnalazły się w końcu, ocierając o siebie, bawiąc się i drażniąc.
Orophin położył się na nim i podpierając na łokciach, przycisnął go lekko do łóżka.
W tej jednej chwili - czując jego ciało nad sobą, jego język wślizgujący się do wnętrza swoich ust, jego wargi na swoich i oddech na twarzy... - Liar doszedł do wniosku, iż nawet jeśli miał by czekać na to życie całe - to i tak byłoby warto.
W końcu był - bezpieczny.
- Orophinie...? - wymruczał ponownie, gdy starszy elf zaczął obsypywać pocałunkami jego twarz.
- Hm...?
- Dlaczego wyrzuciłeś mnie wtedy ze swojej komnaty? - odchylił głowę do tyłu, pozwalając mu się całować po szyi.
- Bo się bałem... że się na ciebie rzucę... - liznął czubkiem języka ucho.
- Aha... i wtedy... w łazience... też dlatego?
- Mhm...
- Orophinie...? - spytał znowu, po kolejnym długim pocałunku.
- Tak?
- A dlaczego... nie chciałeś się na mnie rzucić? - spytał lekko nieprzytomnie.
Starszy elf roześmiał się cicho.
- Bo... jak bym to zrobił raz... to pewnie nie potrafiłbym przestać...
- Aha... - nie interesowało go już nic więcej, zarzucił mu jedynie ręce na szyję, odnajdując ustami jego wargi.
Starszy elf uśmiechnął się lekko na ten wygłodniały, pełen niecierpliwości gest i obejmując go w talii - przekulnął się tak, że teraz to on na nim leżał.
Trochę zaskoczony takim obrotem sprawy Liar - usiadł mu na biodrach, podpierając dłonie na jego klatce piersiowej.
- Orophinie...? - po prostu nie mógł przestać.
- Słucham Ciebie, ty mały gaduło... - uniósł kpiąco brwi.
- A... co byś mi zrobił... - oblizał kusząco usta - no wiesz - jak już byś się na mnie rzucił...?
Zapatrzył się na niego rozbawiony, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - położył mu ręce na biodrach, delikatnie je masując.
- Wiem... - uniósł wymownie brwi - No więc?
- No więc... dowiesz się, jak dorośniesz... - uśmiechnął się przekornie.
Liar, udając zagniewanie przygryzł komicznie dolną wargę.
- To się jeszcze okaże... - mruknął, nachylając nad nim i muskając delikatnie jego usta - nie pozwalając się jednakże pocałować.
- O, doprawdy...? - uniósł głowę, gdyż młody elf ponownie się odsunął.
- Doprawdy... - zapewnił go cicho. Jego dłonie powędrowały do góry, gładząc jego barki i ramiona, zapoznając się z ich kształtem, zapamiętując ich kontur i twardość, cały czas jednakże zachowując ten denerwujący odstęp.
Orophin, zniecierpliwiony w końcu tą drażniącą zmysły opieszałością i jego 'krnąbrnym' zachowaniem - pokręcił tylko głową i na nowo zmieniając pozycję - przygwoździł go do łóżka.
- Och, Ty mały... - szepnął i unieruchamiając mu ręce w końcu pocałował.
To było jak narkotyk.
A gdy w końcu zamknął mu usta - nie zamierzał tak szybko pozwolić, by zaczął na nowo gadać.
Tak więc tym razem całowali się dłużej, namiętniej, bez zapamiętana.
Ich języki stapiały się w jedno, badając każdy fragment rozpalonej skóry, każdy milimetr wilgotnego wnętrza słodkich ust.
Deszcz bębnił o szyby, na dworze panowała okropna zawierucha, targając gałęzie drzew, rozsypując opadłe liście... a dla nich dwojga istniał tylko ten jeden świat. Świat, w którym byli wreszcie razem, mogli się dotykać, całować - kochać bez przeszkód i obaw, że ktoś im tego zabroni.
Dopiero łaknienie oddechu sprawiło, że się od siebie oderwali.
- Jeśli chcesz... - Liar, ciężko łapiąc powietrze zaczął na nowo. Jak widać zbyt dużo czasu spędzał z jego młodszym bratem, a ten 'słowotok' był po prostu zaraźliwy - ... to ja Ci opowiem... co bym zrobił... gdybym się na Ciebie rzucił... - wymruczał, patrząc mu z miłością w twarz.
Orophin jęknął rozdzierająco i opadając na bok, ułożył się wygodnie na boku.
- Tak... nie wątpię, że byłbyś to w stanie zrobić - roześmiał się, przyciągając go do siebie bliżej - Zawsze wiedziałem, że jesteś okropnym... - pocałował go w nos - ...zdeprawowanym przez ludzi... - i w brodę - małym zbereźnikiem... - zakpił przekornie.
Młodszy elf błysnął zębami w bezczelnym uśmiechu.
- To nie ludzie mnie 'zdeprawowali' - prychnął - tylko Twój własny brat - usiadł mu ponownie na biodrach - Wielki... okropny... zboczony Haldir... - pochwycił jego dłonie, przyciskając je sobie do ust - ... któremu się jeszcze oberwie za to, że mi nie powiedział, że Ci się podobam...
- Och, musisz mu wybaczyć... - Orophin usiadł również, całując go w policzek - Taka już jego nikczemna natura - roześmiał się cicho, obejmując go w pasie - A teraz Ty... - zsunął go z siebie, ponownie kładąc na kocu - opowiesz mi o tych swoich perwersyjnych fantazjach... - pochylił się nad nim z uśmiechem - już nie mogę się doczekać, by je w końcu usłyszeć...
Spojrzeli na siebie roziskrzonymi oczami, chwilę potem zapominając o blondwłosym strażniku i rozważaniach nad jego deprawującym czy też nie usposobieniu.
Mieli ważniejsze rzeczy na głowie. Tak jak i z resztą sam Haldir.
24. I'm glad you came
Tym razem - droga do Rivendell zabrała mu znacznie mniej czasu, niż ostatnio. Jechał na złamanie karku, w ogóle się nie zatrzymując, nie robiąc żadnych przerw czy postojów. Chciał - nie - musiał się tam po prostu zaraz znaleźć. Musiał go znowu zobaczyć, dotknąć, przytulić - zanim oszaleje. Jego ciało krzyczało z tęsknoty... albo pożądania - sam już nie wiedział... ale i tak było mu już wszystko jedno.
Wtedy, po ich rozmowie z Orophinem, gdy brat zasnął w jego ramionach - przeleżał tak prawie całą noc - maglując wciąż na nowo to wszystko, co od niego usłyszał, analizując własne serce i przepełniające je uczucia. Wciąż był niepewny, wciąż jeszcze nie do końca rozumiał to, co się z nim działo, te wszystkie wrażenia, emocje. Cały czas się wahał - nie wiedząc, co chce i co powinien zrobić.
Gdy zasnął w końcu, dając na te kilka godzin odpocząć swemu znużonemu ciału i obudził się - jeszcze przed wschodem słońca - ujrzał świat w zupełnie innych kolorach. Wszystko się wykrystalizowało, rozjaśniło - już wiedział, czego pragnie. Tak jakby nagle pozbył się wszelkich wątpliwości i w końcu - zrozumiał.
Chciał - Elladana.
I to - teraz zaraz, natychmiast - póki jeszcze jest w stanie się do tego przyznać.
Nie budząc Orophina - wstał szybko z łóżka, spakował się i zostawił mu krótką wiadomość, oznajmiającą, iż jedzie sprawdzić, czy rzeczywiście miał rację - mówiąc, że jego miejsce jest w tej chwili w Rivendell...
Do ostatniego Przyjaznego Domu dotarł późnym wieczorem i nie czując w ogóle zmęczenia, z nikim się nie witając - skierował od razu do komnaty starszego z bliźniaków, modląc w duchu, by ich znowu nie pomylić.
Nie pomylił.
Elladan siedział skulony na łóżku, zupełnie zatopiony we własnych - sądząc po wyrazie twarzy - niezbyt radosnych myślach.
Gdy jednakże Haldir ze szwungiem otworzył drzwi jego pokoju, zamykając je zaraz z nie mniejszym hałasem na klucz - aż podskoczył z wrażenia, zrywając się od razu na równe nogi.
- Co Ty tu...?! - zaczął na wpół z niedowierzaniem, na wpół z trudną do opanowania furią.
Blondwłosy strażnik nie dał mu nawet szansy dokończyć. Dosyć już miał tych wszystkich, nie prowadzących donikąd 'rozmów'. Teraz rozegra to po swojemu.
Podszedł więc do niego szybkim krokiem i nie znoszącym sprzeciwu gestem - przyciągnął do siebie i bez dalszych ceregieli - pocałował. Mocno, namiętnie i zaborczo - nie pozostawiając miejsca na protesty czy wątpliwości. Tym razem nie zamierzał pozwolić mu się odepchnąć. O, nie.
Elladan jednakże nie był bezwolną owieczką.
Gdy pierwszy szok minął - zaczął z nim walczyć, szarpiąc się i szamocąc. To, że marzył o tym przez ostatni rok nie zmieniało faktu, iż był na Haldira wściekły, jak jasny gwint, a takie traktowanie zwyczajnie mu uwłaczało.
Blondwłosy strażnik jednakże był od niego większy i silniejszy i - co najważniejsze - nie zamierzał tak łatwo zrezygnować. Jego pewność, że robi dobrze była już teraz niezachwiana, a determinacja - trudna do opisania.
Przerwał więc na chwilę pocałunek i nie wypuszczając go ani na moment z ramion, przycisnął plecami do ściany.
O, tak - lubił go w tej pozycji...
Odnajdując na nowo jego usta, przywarł do nich zaborczo, domagając się dostępu do ich słodkiego wnętrza, pieszcząc językiem każde ich ciepłe zagłębienie.
Elladan jednakże, mimo iż siłą zmuszony do uległości - nie przestawał się wciąż szamotać, starając go od siebie odepchnąć ... i uciec.
Haldir z kolei nie zamierzał mu na to pozwolić. Zbyt długo na to czekał, by teraz tak łatwo odpuścić... Złapał więc szybko jego dłonie i przytrzymując je w nadgarstkach - również przycisnął do ściany, kolanem rozsuwając mu nogi. Tak - tak było zdecydowanie lepiej.
Elladan może sobie z tym walczyć i sam siebie oszukując negować to, iż jego działania nie robią na nim jakiegokolwiek wrażenia - ale jego ciało mówiło zupełnie, co innego. Choć starał się wykręcić i odsunąć, Haldir i tak przylgnął biodrami do jego podbrzusza, wyczuwając z satysfakcją jego szybko pobudzającą się męskość.
Innego 'przyzwolenia' nie potrzebował...
Ocierając się o niego zmysłowo i mrucząc cicho z zadowolenia - zaczął go całować jeszcze namiętniej, przylegając do niego tak szczelnie, jakby stanowili jedno. Tu, właśnie tu - było jego miejsce. Tu... i nigdzie indziej.
Gdy w końcu zmęczony walką, i z nim i ze swoim rosnącym z każdą chwilą bardziej pożądaniem Elladan - przestał się już wyrywać - puścił jego dłonie i na nowo przerywając pocałunek. Spojrzeli na siebie w ciszy i wtedy...
Uwolnione z uścisku ręce młodego elfa - tylko na chwilę zamarły w niepewności.
Sekundę później Haldir poczuł je na swojej szyi, gdy Elladan przyciągnął go do siebie z powrotem - przywierając do jego ust z taka tęsknotą i zapamiętaniem, jakby rozłąka trwał miesiąc a nie ułamek chwili.
Starszy elf uśmiechnął się z triumfem w oczach - i oddając od razu pocałunek, sięgnął do zapięcia jego cienkiej, białej koszulki.
Rozebranie go jednakże, nie okazało się wcale takie proste. Determinacja i wściekłość, z jaką jeszcze przed chwilą z nim walczył, nie chcąc mu pozwolić na to, czego przecież i tak w głębi duszy pragnął - teraz przerodziła się w równie niepohamowaną namiętność. Elladan tulił się do niego, całował go i dotykał z taką zachłannością i zaborczą tęsknotą, że blondwłosy elf powoli zaczynał tracić zmysły - nie mogąc skupić się na najprostszej nawet czynności.
Gdy w końcu udało mu się rozsupłać troczki koszuli i zsunąć ją z niecierpliwością w dół - od razu zaczął obsypywać gorącymi pocałunkami jego nagie ramiona i barki, pieszcząc równie stęsknionymi dłońmi płaski brzuch i twarde mięśnie klatki piersiowej.
Elbereth - jakiż on był piękny!
Mógłby go tak całować do końca świata, poznając każde zagłębienie jego skóry, każdy pieprzyk, każde znamię...
O, tak - to byłoby miłe. Bardzo miłe. I nie omieszka tego zrobić... tyle że trochę później, jak tylko weźmie go tu i teraz, na tej ścianie, zanim oszaleje...
Jęknął cicho, gdy Elladan nie pozostając mu dłużnym - ściągnął mu przez głowę koszulę i zaczął pieścić samymi opuszkami palców jego twarde, ciemnobrązowe sutki.
Eru... jak on mógł tak długo z dala od niego wytrzymać...?
Podniósł głowę z powrotem do góry i patrząc na niego z ogniem w oczach - pocałował go ponownie, odwracając tym nieznacznie uwagę od poczynań wprawnych palców - które w kilka sekund poradziły sobie z odpięciem spodni.
Odwracał ją tak skutecznie, iż nawet się nie zorientował, gdy jego własne bryczesy podzieliły los tych Elladana, leżących już na podłodze.
Odsunął się od niego, unosząc z uznaniem brwi.
Młodszy elf uśmiechnął się tylko szelmowsko i obejmując nogą jego uda - przyciągnął do siebie na nowo.
Teraz byli już obaj zupełnie nadzy, rozpaleni i podnieceni do tego stopnia, iż najmniejszy nawet dotyk był wulkanem przyjemności i rozkoszą dla zmysłów.
Ich ocierające się o siebie ciała, mieszające w jedno oddechy, ciche jęki i pomruki - pobudzały ich jeszcze bardziej, doprowadzając wręcz do utraty przytomności.
Pragnęli siebie nawzajem tak bardzo, tak rozpaczliwie, iż te wszystkie nieporozumienia, kłótnie i wzajemne żale nie były już ich w stanie dalej powstrzymywać.
O, nie - one pobudzały ich jeszcze bardziej, tak jakby seks z wiszącym nad nimi napięciem sporów i niedomówień miało w sobie jeszcze więcej pikanterii.
- O... oliwka - wyszeptał prosząco Elladan, gdy przyciskając jego plecy do ściany, odchylił biodra, by mieć łatwiejszy dostęp do jego pośladków.
Haldir skinął jedynie głowa i całując go szybko w usta, rozejrzał się wokoło.
Młodszy elf wskazał trochę nieprzytomnie na stojącą niedaleko komodę i ciągnąc go za sobą przesunął się w jej kierunku, na ślepo przeszukując górną szufladę.
Gdy w końcu znalazł olejek, bez słowa wsunął mu go w dłoń i na nowo odnajdując jego usta - oparł się ponownie o ścianę.
Łóżko, duże, miękkie i z całą pewnością wygodne - znajdowało się zaledwie kilka kroków dalej - ale żadnemu z nich przez myśl nawet nie przeszło by się na nie przenieść.
Pierwszy krok mieli już za sobą - oboje lubili kochać się na ścianie...
Nie przestając się całować - wciąż jeszcze mocno i namiętnie, prawie nie przymykając ust - zwilżyli dłonie słodko pachnącym olejkiem, powoli wmasowując go w swe pobudzone ciała.
Elladan, z jedną ręką zarzuconą na szyi Haldira i drugą na jego członku, zaczął cicho pojękiwać, gdy pobudzając go w ten sam sposób starszy elf - sięgnął delikatnie między jego pośladki, masując powoli mały, wrażliwy punkcik.
A gdy śliskie, smukłe palce powoli się w niego wsunęły - dziękował w duchu za to, iż przyciska go do ściany, bo inaczej osunąłby się pewnie na podłogę, zupełnie bezsilny wobec tych zbyt intensywnych doznań.
- Do diabła... weź mnie... w końcu... - wychrypiał, odchylając głowę do tyłu, gdy Haldir nie śpiesząc się wcale przedłużał tę zniewalającą pieszczotę w nieskończoność.
Chciał go po prostu dobrze przygotować, ale oczywiście ten mały drań - znów musiał marudzić.
- Zamknij się... - uśmiechnął się doń przebiegle i całując go w nos, dodał ostrożnie trzeci palec.
Jego młody kochanek, gdy się wściekał, był - o ile to w ogóle możliwe - jeszcze piękniejszy... i gdyby nie jego własne, domagające się zaspokojenia ciało - 'męczyłby' go pewnie jeszcze bardzo, bardzo długo...
- Obejmij mnie... - poprosił, kładąc mu w końcu obie dłonie na biodrach.
- Sam się... obejmij... - warknął gniewnie, od razu spełniając żądanie.
- Tak dobrze... - pochwalił go lubieżnie i powoli unosząc do góry.
- Zamknij się... Ty o... aaach! - krzyknął głośno, zaciskając palce na jego barkach, gdy zupełnie bez ostrzeżenia, opuścił go w dół mocno w niego wchodząc - Och, Haldir! - prawie zaszlochał, opierając skroń o jego czoło - Jak ja Cie...!
- Sam... tego... chciałeś... - starszy elf odzyskał w końcu oddech i ściskając mu lekko pośladki, zaczął je powoli masować - W porządku? - spytał z lekkim wahaniem.
- Tak, Ty idioto! - zdenerwował się na nowo - No dalej...
Haldir, mimo iż nieprzytomny prawie z pożądania i doprowadzającego go do utraty zmysłów ciała Elladana, tak cudownie zaciskającego się wokół jego sztywnego,rozpalonego członka - ryknął głośnym śmiechem.
- Uwielbiam... - uniósł go nieznacznie w górę - się z Tobą... - z powrotem w dół - kłócić... - i znowu do góry.
- Ja z Tobą... aach!... Ja z Tobą też! - ciężko łapiąc oddech, objął go nogami w pasie i odchylając głowę do tyłu zaczął cicho mruczeć.
Gdy jego naprężone ciało - dało mu w końcu do siebie wolny dostęp - Haldir zaczął poruszać się w nim nieco szybciej, wchodząc w niego mocniej, gwałtowniej, uderzając ich złączonymi ciałami o ścianę w szaleńczym prawie tempie.
Drewniana osłonka, mimo iż gruba i stabilna - kiepskim była raczej tłumikiem - tak że, przechodzący właśnie korytarzem Erestor aż przystanął zaskoczony, słysząc dobiegające zza drzwi komnaty głuche dudnienie.
Czyżby Elladan znów wpadł w szał? - przestraszył się.
Ostatnimi czasy jego humory nie były niczym niezwykłym w Rivendell i gdy dostawał 'atak' furii - nikt poza umiejącym go jakoś uspokoić Elrohirem - nie ośmielał się nawet do niego zbliżać...
Co tym razem odbiło temu narwańcowi, że robi taki hałas? Rzuca krzesłami o ścianę...?
Demoluje meble...?
Dostojny doradca Elronda już, już wyciągał rękę, by zapukać do jego pokoju i upewnić się, czy na pewno nic złego się nie dzieje, gdy doszedł jego uszu głośny, pełen zduszonej namiętności okrzyk.
- Och, Hal... dir! - głos Elladan docierał chyba do najdalszych nawet zakamarków domu - Haldir... proszę!
Erestor zarumienił się, lekko speszony, uśmiechając jednakże pod nosem. Jak widać - ktoś znalazł w końcu 'sposób' na przezwyciężenie napadów złego humoru młodego Peredhala.
Haldir? Proszę, proszę... - uśmiechnął się szerzej, odchodząc szybkim krokiem od drgających niebezpiecznie ścian.
- Przestań... krzyczeć... - blondwłosy strażnik podzielał zdanie starszego doradcy o aż nazbyt dobrej akustyce tego domu. Jeszcze trochę, a każdy elf w promieniu dwustu staj usłyszy jego jęki.
- Zamknij się! - Elladan nic sobie z tego nie robiąc, wydarł się na nowo. Jak dla niego - mogli go usłyszeć nawet w Mrocznej Puszczy.
- Sam... się... zamknij... - nie przestając w niego uderzać biodrami, ugryzł go lekko w ucho - To.... nie ja... się tak... drę... - ciężko łapiąc oddech, ścisnął mocno jego pośladki.
- Aaach! - młody elf, czując że jest blisko, wplótł palce w jego włosy i przyciągając do siebie, mocno pocałował.
Pocałunek ten, nadspodziewanie czuły i zmysłowy, zachwiał nieznacznie harmonię ich poruszających się zgodnie ciał. To wystarczyło. Młody Peredhal doszedł równie gwałtownie, jak go całował - wytryskując ciepłym nasieniem wprost na jego brzuch i klatkę piersiową, krzycząc tak głośno i rozpaczliwie, iż jeszcze przez kilka sekund jego głos odbijał się echem wokół nich, wibrując niczym kręgi na wodzie. Czując to (nie - słysząc, gdyż dawno zatkało mu bębenki...) starszy elf doszedł również - zalewając go od wewnątrz gorącą falą swego spełnienia. I to doszedł tak mocno i intensywnie, iż gdyby nie podparcie znajdującej się za nimi ściany - bez wątpienia obaj polecieliby na podłogę...
Zwalniając sukcesywnie tempo ruchów bioder oparł się czołem o jego ramię, starając uspokoić oddech.
Dawno już nie przeżył tak zniewalającego, mieszającego wręcz zmysły orgazmu. Dawno już nie czuł po seksie takiego odprężenia, takiego spokoju, takiej... radości.
Było mu niewyobrażalnie dobrze... tak błogo i lekko na duszy.
Uśmiechając się leniwie, uniósł powoli głowę, napotykając wzrokiem jego piękne, ciemnobrązowe oczy.
- Cieszę się... że przyjechałeś - szepnął młody Peredhal, kładąc mu dłoń na policzku i całując delikatnie w usta.
- Ja również... - oddał pocałunek i ostrożnie się z niego wysuwając, zaniósł powoli do łóżka.
Korzystając ze znajdującej się obok łazienki - umył wpierw jego, później siebie i nie mając już siły na nic więcej - ułożył się obok, przykrywając ich miękkim kocem.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu przesyconym wciąż zapachem ich rozgrzanych ciał i przebrzmiałych, pełnych ekstazy okrzyków.
- Nigdy nie spałem z Legolasem - odezwał się ni stąd ni zowąd Haldir, dotykając opuszkami palców jego ust. Co jak co - to 'była' prawda... - ani z Celebornem - ... a małe kłamstwo nigdy nie zaszkodzi - I... przepraszam za... za to wszystko... - objął go w pasie, przyciągając bliżej.
- To nic... - Elladan uśmiechnął się słodko, kładąc mu głowę na ramieniu - Ważne... że tu teraz jesteś... - wymruczał, całując go lekko w obojczyk - I to, że... - urwał, gdy z ust kochanka wydobył się cichy, trudny do zinterpretowania odgłos - Haldirze...? - uniósł zaskoczony głowę. No, tak... - przewrócił zdeprymowany oczami - drań - zwyczajnie zasnął...
Roześmiał się cicho i przykładając policzek do jego skóry - wtulił ponownie w jego silne, bezpieczne ramiona. Nareszcie było tak, jak być powinno. Nareszcie miał go z powrotem dla siebie.
* * *
Deszcz, który otulił talan, kiedy to Liar i Orophin migadlili się bez pamięci na łóżku - złapał zupełnie niespodziewanie, dwójkę innych elfów w połowie drogi do domu.
Diamar i Hanear, obładowani tobołkami pełnymi wszelkiego rodzaju ziół, nasion i mikstur wracali właśnie od znajomego zielarza, gdy spadły na nich pierwsze, ciężkie krople.
Chcieli jechać dalej, nie zważając na zmieniającą się aurę, ale ciemne, kłębiące się na niebie chmury, zwiastowały potężną nawałnicę, której lekceważyć po prostu nie mieli odwagi.
Lekka mżawka czy mały, przelotny deszczyk nie stanowiłyby żadnego problemu, temu daliby jakoś radę - ale tę potężną, nadciągającą szybko, niczym szarańcza burzę rozsądniej było gdzieś przeczekać.
Ponieważ znajdowali się na obrzeżach miasta - talany, poza rzecz jasna posterunkami patrolowymi - stanowiły rzadkość - dlatego też musieli zadowolić się małą, ukrytą wśród drzew drewnianą chatką. Domek ten - istne zrządzenie opatrzności, stanowiący dość nietypowy w Lórien widok - został zbudowany dość dawno temu przez grupkę krasnoludów, którym w akcie niebywałej 'łaski' zezwolono pewnej mroźnej zimy - schować się w Złotym Lesie, ratując przed niechybnym zamarznięciem w wysokich zaspach śnieżnych.
Domek, mimo iż dość mały i niski - posiadał całkiem przytulne wnętrze, zaopatrzone ponadto w obszerny kominek, dwa krzesła i stolik. Nie był to szczyt luksusu, ale im w zupełności wystarczał. Najważniejsze bowiem, iż było w nim sucho i w miarę ciepło.
Nim jeszcze rozpadało się na dobre - zajęli się końmi - przywiązując je pod małym zadaszeniem, rozpaleniem ognia i przygotowaniem posiłku.
Zielarz, mimo iż wzbraniali się przed tym ze śmiechem - zaopatrzył ich na dalsza drogę w suszone owoce, ciepły jeszcze lembas i całkiem spory chlebak z pitnym miodem.
Ponieważ zamierzali wrócić na kolację do domu niczego ze sobą nie zabrali, tak więc 'zapasy' Galdewana okazały się istnym darem z nieba. Nawet w tak znikomej ilości pozwoliły zaspokoić głód i rozgrzać ich zziębnięte lekko i znużone wielogodzinną jazdą ciała.
Po skończonym posiłku zasiedli w ciszy na przygotowanych wcześniej posłaniach, wbijając wzrok w ogień.
I wtedy Diamar zaczął się denerwować.
Cała droga, zarówno w jedną jak i drugą stronę - upłynęła im w naprawdę miłej atmosferze. Dużo rozmawiali, śmiali się i żartowali. Było im ze sobą dobrze, nie czuli skrępowania czy napięcia, a cisza jaka niekiedy między nimi zapadała była całkowicie naturalna i wcale im nie ciążyła.
Hanear traktował go tak, jak zawsze - miło, przyjacielsko i serdecznie.
I w tym tkwił problem.
Jak miał komuś, kto nie okazywał ani krzty afekcji - dać do zrozumienia, że odwzajemnia jego uczucia...? Jak miał powiedzieć, że chciałby by ich zwykłe, przyjazne stosunki uległy zmianie... przerodziły się w coś 'głębszego'? No, jak?
Nie mógł zrozumieć, dlaczego Hanear tak się zachowuje. Dlaczego nawet nie próbuje niczego zrobić? Dlaczego nie wykorzysta sytuacji? Sceneria, w jakiej się znaleźli była prawie śmiesznie romantyczna... jakby zamówiona na specjalne życzenie.
Ich dwoje w samotnym lesie, mały domek, burza szalejąca za oknami, blask ognia, oświetlający ich twarze... Szczyt marzeń, niebo wyobraźni, cholerna idylla - która kpiła sobie wręcz z jego oczekiwań...
Młody elf westchnął ciężko, opierając podbródek o podciągnięte do góry kolana, przyciągając na siebie spojrzenie Haneara.
- Przykro mi, że tak wyszło - odezwał się na opak rozumując jego przygnębienie - Wiem, że liczyłeś znaleźć się w domu jeszcze przed zmrokiem.
- Wcale nie - potrząsnął lekko głową, a złote błyski rozświetliły jego włosy - Mnie się tu nawet podoba - uśmiechnął się nieśmiało - Tylko wstyd mi, że przeze mnie musisz tu tak głupio tkwić...
- To żaden problem - pocieszył go cicho - A jutro rano, jak tylko pogoda trochę się uspokoi, ruszymy zaraz w dalszą drogę. Nie chcę, by się o nas niepotrzebnie martwili.
- Chyba nie będą - młody elf uśmiechnął się nagle rozbawiony - Coś mi mówi, że co innego mają teraz na głowie... - Hanear posłał mu zdziwione spojrzenie - Rozmawiałem dzisiaj z Liarem - wyjaśnił - i... i on powiedział mi, że... - urwał nagle, wybuchając śmiechem - Wiesz, że był o mnie zazdrosny? O 'mnie'! - potrząsnął z niedowierzaniem głową.
- Tak, wiem - potwierdził ze spokojem.
Tego Diamar się nie spodziewał.
- Wiesz?
- Mhm. Kocha się w Orophinie od... hmm, chyba od tego samego dnia, w którym do nas trafił - uśmiechnął się ciepło - Nic więc dziwnego, że był o Ciebie zazdrosny. Jesteś pięknym i niezwykle sympatycznym elfem, a Orophin tak bardzo Cię lubi...
- No... no ale... - jasnowłosy elf zrobił się czerwony - Ale... my tylko... i nigdy...
- Tak, wierzę, ale Liar jest jeszcze taki młody, nie wszystko wydaje mu się takim, jakim jest w rzeczywistości. Nie wie na przykład, że Orophin prędzej by oślepł, niż w ogóle spojrzał na kogokolwiek innego... - zagryzł kpiąco dolną wargę.
- Ach! Wiec i o tym już wiesz - zapatrzył się w niego, jak we wróżkę - Chyba nie ma rzeczy, która stanowiłaby dla Ciebie tajemnicę, prawda?
Hanear spoważniał nagle, wbijając wzrok w ogień.
- Jest wiele takich rzeczy - szepnął zamyślony - Ale, jak widać łatwiej poznać sekrety innych, niż 'swoje' własne... - westchnął cicho, przeciągając się z wdziękiem - Chyba najwyższy czas położyć się spać - zmienił zupełnie niespodziewanie temat - Na pewno jesteś zmęczony...
Diamar otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, dodać coś jeszcze, ale nagle zabrakło mu odwagi.
Skinął więc tylko głową, pocierając piąstkami oczy.
- Proszę - Hanear podniósł się, sięgając po leżące za kominkiem koce - Żebyś nie zmarzł w nocy... - uśmiechnął się i okrywając go szczelnie kocem, ułożył się obok, przykrywając również.
Ponieważ chatka była mała, a na dworze zimno - postanowili spać tuż przy dającym ciepło kominku, jeden obok drugiego. I jakkolwiek by się to nie wydawało logiczne i naturalne - denerwowało Diamara jeszcze bardziej. Pozwolił w końcu dojść do głosu swemu sercu. Poznał własne uczucia, chciał zgodnie z nimi postępować, a tu... same przeszkody.
Miał Haneara na wyciągniecie ręki. Byli sami w ciemnym lesie - a on i tak traktował go, jak dziecko.
Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane?
Obrócił się z westchnieniem na drugi bok, mrucząc coś niezrozumiale.
Leżeli tak i leżeli - Hanear pewnie dawno już zasnął, a on sam miotał się we własnych niepewnościach niczym w gęstym kleju. To było takie bezsensowne. Takie.. potrząsnął lekko głową, a złote włosy opadły mu na twarz. Nawet się nie zorientował, gdy zasnął.
Jednakże, gdy kilka godzin później świadomość mu powróciła i otworzył powoli sklejone snem powieki - doszedł do wniosku, iż z całą pewnością śni nadal.
Ukochana twarz elfa, do którego co noc wzdychał - pochylała się nad nim, a smukła dłoń, o której czułym dotyku tak długo rozmyślał - odgarniała mu włosy z czoła.
On sam z kolei, widząc iż ten się obudził - zaczerwienił się rozkosznie, niczym przyłapany na gorącym uczynku łobuziak.
Nie zdawał się jednak być zakłopotany.
Uśmiechnął się tylko łagodnie, podnosząc na zgiętym łokciu.
- Wybacz... nie zamierzałem Cię budzić - odsunął mu z czoła złoty kosmyk - Ale włosy zaczęłyby łaskotać Cię w nos i... - zrobił ruch, jakby zamierzał z powrotem się odsunąć.
- Nie... - Diamar chwycił go za rękę, nie pozwalając mu jej zabrać. Nareszcie nadarzyła się okazja, a on nie zamierzał jej zmarnować - Ja... ja chcę, żebyś mnie dotykał... - wyszeptał drżącym od emocji głosem, czując jak serce podchodzi mu do gardła.
Hanear zapatrzył się na niego z szeroko rozwartymi powiekami.
To dlatego właśnie wzbraniał się przed okazywaniem mu jakichkolwiek uczuć. To dlatego udawał, że wszystko jest tak, jak kiedyś, że potrafi znosić jego obecność, nie myśleć o tym, jak okropnie go pragnie, jak beznadziejnie co noc marzy, by mieć go tylko dla siebie.
To dlatego starał się nad sobą zapanować, nie narzucając mu w żaden mogący wzbudzić niesmak sposób.
To dlatego ignorował rozpaczliwe krzyki swego serca, które kazały mu wziąć go w ramiona i nigdy z nich nie wypuszczać...
To dla niego wyzbył się swoich marzeń i nadziei, chcąc zapewnić mu spokój i bezpieczeństwo.
Dla niego. Tylko dla niego.
A teraz on - jedną uwagą wywrócił cały jego świat do góry nogami. A co gorsza - zrozumiał jego reakcję w zupełnie opaczny sposób. W tej jednej chwili, gdy trzymał go za rękę, patrząc z wyczekiwaniem w oczy - uderzyło go z zabójczą przejrzystością, dlaczego Hanear traktował go dotąd w tak naturalny, obojętny sposób, nie okazując nawet jednym gestem, kryjących się za tą 'fasadą' - jak przypuszczał, głębszych, bardziej złożonych uczuć.
Nie robił tego, gdyż 'ich' tam po prostu nie było! Wymyślił sobie coś, opierając się na jednym zdarzeniu, jednym niepewnym wyznaniu i sam zaczął w to wierzyć.
Hanear nigdy go nie kochał, nigdy niczego nie musiał ukrywać - a on - kiedy jak ten ostatni idiota - zdecydował się w końcu te wyimaginowane uczucia odwzajemnić, zbłaźnił się przed nim, robiąc z siebie kompletnego osła.
Zaczerwienił się okropnie, a ze wstydu zrobiło mu się zwyczajnie słabo.
Zerwał się więc z miejsca i mamrocząc pod nosem 'Przepraszam' - wybiegł na zewnątrz, zupełnie nie zauważając przez oślepiające go łzy, iż z nieba już nawet nie pada, ale zwyczajnie leje.
Przemókł do suchej nitki zanim jeszcze zatrzymał się kilka metrów przed domkiem i nie zważając na dodatkowa wilgoć na twarzy - zwyczajnie poryczał.
Ze wstydu, upokorzenia... i rozczarowania. Jak mógł się tak okropnie pomylić, tak opacznie zrozumieć jego intencje...? Jak mógł być takim...
Nie zareagował, gdy silne ramiona objęły go mocno w pasie i Hanear, mamrocząc pod nosem przekleństwa, wciągnął go z powrotem do środka.
- Cały przemokłeś - westchnął ciężko, nie zważając na to, iż sam jest nie mniej mokry i z każdym krokiem zostawia za sobą wielką kałużę wody - Jeszcze się przeziębisz... - kręcąc z dezaprobatą głową, postawił drżącego, zaryczanego elfa na środku pokoju, ściągając mu zaraz ociekającą od deszczu tunikę i koszulę.
Następnie, nie zważając na jego słabe, stłumione przez szloch protesty - wyjął mały ręcznik i zaczął go nim wycierać.
- Ja... ja... przepraszam... - zaczął dukać Diamar, co chwila przerywając gdy jego szczupłym ciałem wstrząsał szloch - Ja... myślałem, że... i dlatego... bo sądziłem, że Ty...
- Szsz... Nie płacz już... nie masz ku temu żadnego powodu... - starszy elf odrzucił przemoczony już ręcznik na krzesło i sięgając po następny zajął się osuszaniem jego włosów - I nie przepraszaj mnie, bo... - westchnął cicho - ... bo nie myliłeś się...
Odsunął dłonie z jego twarzy, patrząc na niego w wahaniem. Płacz Diamara od razu ustał.
- Nie? - pociągnął jeszcze niedowierzająco nosem.
- Nie - westchnął ponownie, ściskając w palcach mokry materiał - Ale... sądziłem, że... że Ty nigdy... nie chciałeś... - rzucił mu niepewne spojrzenie.
- Ale teraz już chcę... - zapewnił go szybko, na nowo okrywając się czerwienią. Doprawdy - zachowywał się, jak małe dziecko.
Hanear aż zamrugał z zaskoczenia. On chyba wciąż jeszcze śni.
Tak długo marzył o tej chwili, tyle nocy spędził tęskniąc i nawet nie śmiejąc wierzyć, iż kiedykolwiek jego sny mogą się ziścić.
A teraz... nie wiedział nawet, jak się zachować.
Diamar był jeszcze taki młody. Tyle pięknych chwil go w życiu czekało, tyle wrażeń, doświadczeń, przeżyć... Jak mógł mu pozwolić na wplątanie się w jakikolwiek związek z nim - dorosłym elfem, z trzema synami o wiele, wiele od niego starszymi...?
Nie miał serca go o to prosić... To nie on był mu przeznaczony, ale ktoś młodszy, w jego wieku, z podobnym spojrzeniem na świat i marzeniami, by ten świat dopiero zacząć poznawać...
Obrócił się, odrzucając mokry ręcznik na stolik i już otwierał usta, by mu o tym powiedzieć - gdy Diamar jednym, małym gestem starł w drobny pył wszystkie jego postanowienia.
Jakby wyczuwając jego wahanie - zadecydował za niego.
Wspiął się lekko na palce i przysuwając bliżej, chwycił go delikatnie za ociekającą wciąż wodą koszulkę, przyciągnął do siebie i pocałował nieśmiało w same usta.
Był to jego pierwszy w życiu pocałunek, wypadł więc trochę zabawnie, jako że nie bardzo wiedział, co robić - ale i tak sprawił, iż pod Hanearem zwyczajnie ugięły się kolana.
Słodycz jego miękkich warg, wciąż jeszcze zroszonych łzami, ich dotyk i smak... - tchu mu z wrażenia zabrakło. I choć trwało to zaledwie chwilę - gdyż zaraz się od niego odsunął - i tak dało radę zawładnąć całym jego światem, pozbawiając wszelkich wątpliwości.
Gdy spojrzeli na siebie ponownie, w ciszy zakłócanej jedynie łagodnym szumem deszczu - wiedział już, iż nic nie będzie w stanie dalej go powstrzymywać.
Przyciągnął go do siebie na nowo i obejmując zaborczo w pasie - złączył ich usta raz jeszcze. W czułym, namiętnym pocałunku.
Prawdziwym pocałunku. Pocałunku, który Diamar miał pamiętać do końca życia, wspominając go wciąż z szalonym biciem serca i cudownie przyśpieszonym oddechem. Teraz również, ledwo łapiąc powietrze w płuca oderwał się od niego z rozszerzonymi z wrażenia źrenicami.
- Przepraszam... - wymruczał, kładąc mu ręce na ramionach - Ja... jeszcze nigdy nie... - spojrzał mu ufnie w oczy - Ale, nauczysz mnie, prawda...?
- Czego mam Cię nauczyć? - Hanear uśmiechnął się ciepło, pocierając nosem jego policzek.
- Jak się całować...
- Och... wierz mi - całujesz całkiem nieźle... - roześmiał się cicho - Nawet, jak na pierwszy raz.
- A... tę całą resztę...? - odsunął się nieznacznie, rozpinając mu powoli zasupłane mocno troczki wciąż ociekającej wodą koszuli.
- 'Całej reszty...?' - nie bardzo rozumiał.
- No wiesz... - uśmiechnął się nieśmiało, wskazując głową w stronę ich posłań i pozbawiając go całkowicie górnej części garderoby - Chciałbym wiedzieć... żeby było Ci ze mną dobrze... - zaczerwienił się speszony.
- Diamar - starszy elf objął go na nowo w pasie - Przez całe życie wystarczało mi to, że mogę choć na ciebie patrzeć - pocałował go lekko w skroń - Naprawdę nie potrzeba mi niczego więcej...
- Nie? - spojrzał na niego trochę rozczarowany, rozbawiając go tym jeszcze bardziej.
- Nie. Chyba, że Ty będziesz chciał... - odgarnął mu włosy z twarzy.
- Chcę - zapewnił go szybko, znów czując się, jak mały dzieciak. Nic dziwnego, że tak go traktował, skoro nie potrafił nawet należycie się zachować - Chcę... tutaj - dodał trochę spokojniejszym już tonem, spuszczając nieśmiało wzrok. Jakkolwiek niecierpliwy by mu się nie wydał - nie zamierzał czekać ani chwili dłużej.
- Tutaj? - Hanear uśmiechnął się trochę zaskoczony - Ale... nie chcę, żebyś tego potem żałował...
- Nie będę - szepnął cicho i chwytając go za rękę - poprowadził powoli w stronę łóżek.
I nie żałował. Nigdy.
Hanear kochał się z nim delikatnie i czule, z niebywałą ostrożnością, nie chcąc sprawić mu najmniejszego nawet bólu.
Za każdym razem, gdy w niego wchodził, całując go przy tym namiętnie i szepcząc mu słodkie słowa pochwały do szpiczastego uszka - Diamar czuł, jakby dotykał nieba.
I gdy w jakiś czas potem leżał w jego ramionach, a blask ognia rozświetlał ich nagie, zroszone potem ciała - przypomniał sobie słowa Liara, uśmiechając się lekko pod nosem.
Młody elf miał rację - 'to' rzeczywiście nie było wcale takie straszne - zwłaszcza, gdy pierwszy raz przeżywało się z kimś, kogo się kochało, z kim czuło się bezpiecznie.
No i z kimś - kto doskonale wiedział, 'jak' to robić...
25. You did what...?!
To był cudowny poranek. Najpiękniejszy, jaki Liar w całym swoim życiu widział. Pełen blasku słońca, którego złociste promienie przebijały się przez obmyte deszczem szyby, rozświetlając wnętrze komnaty i napełniając ją
efemeryczną wręcz jasnością. Poranek pełen radości - tak słodkiej i krystalicznie czystej, iż przypominający wręcz te maleńkie kolorowe tęcze, odbijające się w kroplach rosy, sunących wzdłuż soczyście zielonych listków.
Poranek, pod niebem tak błękitnym, że aż prawie nierealnym.
Poranek, o którym marzył przez całe swoje życie...
Nie słońce się w nim jednak liczyło. Nie jego cudowne promienie, tańczące na jego włosach i twarzy. Nie kolor liści, nieba czy drzew.
Liczyło się tylko to, że obudził się w objęciach Orophina, wtulony w jego silne, bezpieczne ramiona, chłonąc jego ciepło i dotyk. Tylko to - i nic więcej.
- Dzień dobry - starszy elf, widząc iż powrócił w końcu z krainy snów, pogładził go czule po plecach.
- Cześć - wymruczał zarumieniony i lekko się przeciągając, uniósł głowę do góry.
Spojrzeli na siebie w milczeniu, z uśmiechami na twarzach i szczęściem wyzierającym z oczu.
- A więc, to nie sen... - Liar przekulnął się na brzuch, opiarając na jego klatce piersiowej - Bałem
się, że jak się obudzę, to Ciebie już nie będzie... że - znikniesz...
- Nie zniknę - zapewnił go cicho - Nigdy... - po czym, kładąc mu dłoń z tyłu głowy i wplatając palce w jego miękkie włosy - przyciągnął do siebie i delikatnie pocałował.
- Jeszcze raz - wyszeptał młody elf, gdy się od siebie odsunęli.
Więc pocałował go ponownie. Tym razem głębiej i namiętniej, muskając swoim językiem jego, bawiąc się nim i drażniąc.
- No... - ciężko łapiąc oddech, Liar spojrzał mu z miłością w oczy - Teraz już wiem, że to się dzieje naprawdę... - dotknął z wahaniem jego twarzy - ... bo nawet w moich snach aż tak cudownie nie całowałeś...
Orophin roześmiał się cicho i obejmując go w pasie, ułożył na plecach, przyciskając do łóżka.
- Chciałbym się tak budzić co noc - wymruczał, łaskocząc go włosami w nos - I móc patrzeć na ciebie we śnie. Jesteś wtedy tak piękny... tak piękny, że...
- '... że to aż boli'...? - uniósł przekornie brwi.
Starszy elf zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc aluzję. Gdy jednakże przypomniał sobie tamten wieczór, kiedy zaniósł go do łóżka i potem...
- Byłem przekonany, że spisz! - zaczerwienił się okropnie.
- Wiem - Liar przyciągnął go do siebie bliżej - I dlatego było to takie słodkie...
- Hmm - ugryzł go na żarty w ucho - Jeszcze mi powiedz, że wcale nie byłeś wtedy pijany i specjalnie tak udawałeś...
- O nie - zapewnił żywo - Mam słabą głowę... a Rumil i tamto wino - roześmiał się cicho - Bardziej pijany byłem tylko wtedy na tym balu... - przewrócił zdegustowany oczami.
- Tak, pamiętam - starszy elf pocałował go lekko w skroń, badając wargami każdy milimetr jego skóry.
- Pa... miętasz? - Liar zmarszczył zdziwiony brwi, a Orophin przerwał pieszczotę, zdając sobie sprawę, jak głupio się wygadał.
- Yy... no bo... - zaczerwienił się, nie wiedząc, jak z tego wybrnąć.
- Byłeś na balu i nic mi nie powiedzia...? - urwał, dostrzegając dziwny błysk w jego oczach.
Dopiero po chwili dotarło do niego to, czego już dawno powinien był się domyśleć - To byłeś Ty! Prawda? To z Tobą tańczyłem... i wtedy, na tej
ławce i... - spojrzał na niego groźnie - To byłeś Ty i nic mi nie powiedziałeś! - zepchnął go z siebie, siadając mu okrakiem na biodrach - Ty... Ty... -
schylił głowę, owiewając usta ciepłym oddechem - Ty... bracie Haldira, Ty... - wymruczał, po czym pocałował go tak namiętnie i zmysłowo, że aż w głowie mu się zakręciło.
- A to... za co...? - zdołał wychrypieć, gdy po kilku minutach przestał ssać jego język.
- To... za ten pocałunek... - wyszeptał, łapiąc ciężko powietrze - ... którego Ci wtedy nie dałem... - musnął wargami jego policzek - Ale gdybym wiedział... - urwał, unosząc nagle głowę i pociągając nosem - Chyba ktoś wrócił.
- Bo...? - uśmiechnął się zaskoczony, kładąc mu dłonie na biodrach i nie pozwalając się odsunąć.
- Bo coś ładnie pachnie... - roześmiał się cicho, widząc jego zaskoczoną minę - Choć, idziemy na śniadanie! - podskoczył na jego udach, uśmiechając się radośnie.
- Obiad raczej - mruknął z westchnieniem - słońce wstało na długo przed Tobą...
- Nic dziwnego... - Liar przeciągnął się, głośno ziewając - ... nie spało przecież w tak cudownych ramionach... - pocałował go szybo w usta, zsuwając się na podłogę - Umieram z głodu...!
* * *
Liar dotarł do kuchni pierwszy. Orophin, jako że zasnęli razem w łóżku młodszego elfa - wpierw musiał iść do siebie, by się umyć i przebrać.
- Cześć - przywitał się wesoło, widząc siedzącego przy stole Rumila i Avrila oraz stojącego na werandzie Legolasa - Piękny poranek, prawda? - usiadł na swoim krześle, od razu sięgając po najbliższy talerz.
- O tak... - Avril zapatrzył się przed siebie rozmarzony. Dla niego każdy poranek był piękny - Cudowny... - wymruczał, muskając pod stołem kolano swego kochanka.
- Gdzie są wszyscy? - zainteresował się najmłodszy z braci.
- Ach... nie wiem - musiałby naprawdę ostro wysilić swój, pływający w błękitnej poświacie umysł, by to sobie przypomnieć... - A jak tam wasza wyprawa?
- Wspaniale... - mruknął książę, głośno kichając - Zmokliśmy, jak jasny gwint... - pokręcił głową, zapalając papierosa.
- Mnie to nie przeszkadzało... - Rumil spojrzał z ogniem w oczach na siedzącego obok elfa - A Ty... - przeniósł wzrok z powrotem na Liara - coś taki
radosny? Stało się coś, jak nas nie było?
- Nie... ależ skąd - puścił mu tylko oko, wpychając do ust dużą truskawkę.
- Na pewno? - Rumil uśmiechnął się również - Taki jesteś jakiś... - urwał, gdyż drzwi do jadalni otworzyły się ponownie i wszedł jego starszy brat z dziwnie podobnym, głupawym wyrazem twarzy.
- Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, po czym podchodząc do stołu, pochylił się nad Liarem, całując go na przywitanie w lekko rozchylone usta - Jak się udała wyprawa? - spytał z miłym zainteresowaniem, zajmując miejsce tuż obok.
Nikt mu nie odpowiedział.
Trudno raczej mówić ze szczęką na podłodze.
Rumil podniósł swoją jako pierwszy.
- Co... co Ty...? Czy wy...? Orophin! - zdenerwował się nagle nie na żarty - Co to było?!
- Co? - uniósł brwi z udawanym zaskoczeniem - To? - pochylił się i pocałował zarumienionego Liara raz jeszcze - To był pocałunek, jak byś nie wiedział... - wyjaśnił spokojnie.
- A... ale... ale jak...? - potrząsnął niespokojnie głowa - Dlaczego ja nic nie wiem?! Od kiedy to wolno wam się całować?!
Młodszy elf wybuchnął śmiechem.
- Od zawsze... - wymruczał, patrząc na Orophina - Tylko...
- Od zawsze?! I nic mi nie powiedzieliście?!
- No bo to tak nagle i... - ciemnowłosy elf wzruszył ramionami - Ty też nic nam o Avrilu nie powiedziałeś... - wypomniał mu z uśmiechem - Więc nie marudź.
- Powiedziałem Liarowi - zdenerwował się - A on... a wy...
- Wybacz - Orophin starał się pohamować śmiech
- Ale... teraz już wiesz - szepnął, całując Liara jeszcze raz.
- Przestańcie! - Rumil zasłonił sobie oczy dłońmi -
Bo oślepnę! - zagroził śmiertelnie poważnie. Dlaczego jego własny brat i najbliższy przyjaciel robią mu coś takiego?! I to tak bez uprzedzenia!
- Daj im spokój - Avril przyciągnął go do siebie ze śmiechem - Sam nie byłeś wcale lepszy...
- No tak, ale... - zerknął w przelocie na stojącego na balkonie księcia - Legolas! Wiedziałeś o tym? - zmarszczył brwi, zaskoczony jego spokojną reakcją.
- Ależ skąd - uniósł dłonie w obronnym geście, puszczając Liarowi oko.
Orophin spojrzał na niego również.
- Ach... więc to dlatego... - uśmiechnął się z nagłym zrozumieniem, wracając pamięcią do ich rozmowy w sadzie.
- Mhm... I co - nie miałem racji? - zgasił papierosa, podchodząc powoli do stołu.
- Miałeś - dotknął czule policzek swego młodego kochanka, który bez zażenowania opychał się tostami.
- W czym? - Rumil patrzył to na jednego to na drugiego. Nie znosił być wyłączanym z rozmowy.
- Za dużo chciałbyś wiedzieć... - zaczął Orophin, przybierając a'la Haldir ton. Nie zdołał jednakże dokończyć, gdyż drzwi do jadalni otworzyły się raz jeszcze i stanął w nich dziwnie jakoś wyglądający Hanear.
- Witajcie moi drodzy - przywitał się, starając przybrać w miarę spokojny ton głosu.
- Ada! - Rumil przywitał go jak ostatnią deskę ratunku - A Liar i Orophin się całują! - wypalił od razu, nim starszy elf zdążył nawet usiąść przy stole.
Hanear zmierzył 'winowajców' trudnym do zinterpretowania wzrokiem.
- Najwyższy czas - uśmiechnął się, widząc ich pełne radości twarze - Gdyby jeszcze dłużej im to zajęło, zacząłbym się martwić...
- Jak to? - młodszy syn posłał mu zabójcze spojrzenie - To Ty 'też' wiedziałeś?! I kto jeszcze? - zdenerwował się - I dlaczego nikt mi nic nie powie... - znowu mu przerwano. Tym razem
Diamar trzasnął drzwiami.
- Przepraszam - zaczerwienił się speszony, że wpadł tak bez uprzedzenia. Rozstali się z Hanearem zaledwie przed godziną, a on już zdążył się za nim stęsknić - Ale... - spojrzał z wahaniem na swego kochanka, podchodząc do niego bliżej. Był zbyt szczęśliwy, by cokolwiek mogło go powstrzymać przed tym, czego wiedział, iż tak bardzo Hanear się obawiał.
- Wstydzisz się mnie...? - wyszeptał tak cicho, by nikt poza nim go nie usłyszał.
- Oczywiście, że nie... - spojrzał mu z miłością w oczy - Ale...
- To dobrze - Diamar uśmiechnął się i zupełnie niezrażony śledzącymi go pełnymi zdumienia spojrzeniami - usiadł mu na kolanach, całując go lekko w policzek.
Poza Rumilem, który opluł Avrila herbatą - nie wywołało to większego wrażenia.
Liar i Orophin uśmiechnęli się ze zrozumieniem, a Legolas - choć lekko zdziwiony - wzruszył jedynie ramionami. Nie oni pierwsi i nie ostatni.
- Coo...?! - niebieskooki elf aż poczerwieniał z oburzenia - Co to było?! - wydarł się, marszcząc gniewnie brwi.
- Ależ, Rumil... - jego starszy brat posłał mu kpiące spojrzenie - Myślałem, że tę kwestię już sobie wyjaśniliśmy...
- Ty... Ty się nie odzywaj! - pogroził mu widelcem - Diamar! Dlaczego siedzisz Adzie na kolanach? I... i dlaczego Ty... ty...? - zaciął się, jakby nawet samo to stwierdzenie nie chciało przejść mu przez gardło.
- Przeszkadza Ci to? - zaniepokoił się Hanear, patrząc na niego z obawą.
- No... niby nie, ale... - uspokoił się lekko, widząc jego zatroskaną twarz - Ale... dlaczego nagle wszyscy... się obściskują? To... to takie...
- No jakie? - uśmiechnął się jego starszy brat - Myślałeś, że tylko Ty masz monopol na szczęście? Jeśli Ada i Diamar się lubią, to chyba powinnyśmy się z tego cieszyć, nie sądzisz?
- No... no tak, ale...
- Wiem, że to trochę niespodziewane - Hanear objął Diamara w pasie - I przykro mi, że tak was tym zaskoczyłem, ale...
- Och, daj spokój - uśmiechnął się Orophin - Chyba nie myślałeś, że jesteśmy aż tak ślepi...? - puścił oko do swego blondwłosego przyjaciela - Bardzo się cieszę - zapewnił go ciepło.
- Ja też - oparł się plecami o swego kochanka - Z was również... - uniósł prowokująco brwi - I co, Liar - sprawdziłeś?
- Co takiego? - nie zrozumiał.
- No... to, o czym wczoraj rozmawialiśmy. Zanim rzuciłeś we mnie poduszką... - przypomniał mu szelmowsko.
- A... a to - zarumienił się rozkosznie - Nie, jeszcze nie. A Ty?
- A ja tak...
- Serio?
- Mhm.
- I... jak było? - nie pomni tego, że inni również przysłuchują się ich rozmowie, skupili się całkowicie na wymianie doświadczeń, co od dnia dzisiejszego miało stać się prawie tradycją ich rodzącej się na nowo przyjaźni.
- Czy mi się tylko wydaje... czy wiem, o czym oni mówią? - Hanear rozwarł szeroko powieki, patrząc na Orophina z nagłym przerażeniem.
Zaraz potem wszyscy rzucili się podnieść z ziemi Rumila, który zleciał z krzesła, gdy również się domyślił...
* * *
Dla Elladana ten poranek również był wyjątkowy. I tak, jak w przypadku Liara - pogoda nie miała na to najmniejszego wpływu. Słońce, które tak cudownie rozświetliło Lórien, w Rivendell było nieco zamglone, schowane chwilowo za szarymi chmurkami. Właściwie to, nawet zanosiło się na deszcz. Ale - jakie to miało znaczenie? Jak dla niego, żaby mogły nawet z nieba lecieć... i tak by się tym nie przejął.
Najważniejsze bowiem było to, iż minioną noc spędził z Haldirem. Wtulony w jego ramiona, bezpieczny w ich silnych objęciach.
Przeciągnął się z cichym westchnieniem, czując tak jak i za pierwszym razem, jak magiczna wręcz poświata otacza całe jego ciało, chroniąc je tak, by szczęście nie mogło z niego ulecieć. Wyprostował ramiona, powoli otwierając powieki. Zamrugał dwukrotnie.
Jego łóżko było puste - a czar prysnął, jak bańka mydlana.
Zapatrzył się z głupia zaskoczony w miejsce tuż obok siebie, w którym jeszcze nie tak dawno leżał Haldir. Wciąż czuł jego zapach, ciepło odduszonej pościeli, jego bliskość i dotyk. Ale jego - już nie było.
Usiadł gwałtownie, czując jak krew uderza mu do głowy.
A więc to tak! Ten przeklęty łajdak znowu mu to zrobił! Przyjechał tu, zabawił się i zwyczajnie odszedł. Zostawił go samego, bez słowa pożegnania, wyjaśnienia - po raz kolejny już wykorzystując jego głupotę i naiwność... A on, jak ten ostatni idiota - znowu dał mu się omotać. Przespał się z nim, cholera - wybaczył mu - a on go zostawił!
Zerwał się z łóżka, nieprzytomny wręcz ze wściekłości. Wciągnął szybko porzucone w nieładzie spodnie i nie patrząc w ogóle za siebie wypadł na korytarz.
- Elladan? - Haldir, biorący właśnie kąpiel przy otwartych drzwiach łazienki - uniósł zaskoczony głowę. A temu co znowu odbiło...?
Podniósł się również i wychodząc szybko z wanny, sięgnął po leżący nieopodal ręcznik. Nie kwapiąc się nawet z wycieraniem, owinął go sobie wokół bioder i wypadł za młodym Peredhalem na zewnątrz.
Słysząc łomot zamykanych głośno drzwi - bez namysłu wkroczył do znajdującej się zaraz obok komnaty młodszego z bliźniaków. Omal nie przewrócił, stojącego w progu Elladana, który zagapił się na niego, z rozszerzonymi zdziwieniem źrenicami.
Elrohir z kolei, wyrwany ze snu hałasem, jaki zrobili - usiadł zaskoczony na łóżku, przecierając zaspane powieki. Leżący obok niego elf obudził się również i unosząc leniwie głowę przyjrzał trochę nieprzytomnie dwóm niespodziewanym gościom.
- Co się...? - jego młody kochanek aż zmarszczył brwi z zaskoczenia, przenosząc spojrzenie z roztrzęsionego brata na ociekającego wodą Haldira - Elbereth! - przestraszył się nie na żarty - Próbowałeś go utopić?!
Po tych słowach w komnacie zapadła cisza.
Ale tylko na chwilę. Zaraz potem Glorfindel wybuchnął tak głośnym i niepohamowanym śmiechem, że aż w uszach im zadźwięczało, po czym kręcąc z rozbawieniem głową opadł z powrotem na poduszki, ciągnąc za sobą Elrohira.
Jego śmiech był tak zaraźliwy, iż dwójka stojących wciąż w drzwiach kochanków uśmiechnęła się również.
- Głupek... - szpnął blondwłosy strażnik, chwytając go za rękę.
Elladan nie zamierzał protestować, pozwalając mu wyciągnąć się na korytarz i zaprowadzić z powrotem do swojej komnaty.
- Naprawdę sadziłeś... - Haldir objął go w pasie, szczerząc przebiegle zęby - ... że tak łatwo się mnie pozbędziesz...? - pocałował go lekko w nos, kierując tyłem w stronę łóżka - Dużo się jeszcze musisz o mnie nauczyć... - wymruczał.
- Tak...? - uniósł kpiąco brwi, dotykając kolanami krawędzi łóżka i zapominając od razu o swoim gniewie - Na przykład czego?
- Na przykład tego... że jeden raz - nigdy mi nie wystarcza... - pchnął go lekko na pościel - Zwłaszcza, gdy jest taki... hałaśliwy...
Elladan roześmiał się cicho i opierając na zgiętych łokciach, zmierzył go przenikliwym spojrzeniem.
- No... - Haldir westchnął, czując jak zimne już teraz krople wody spływając mu z włosów wzdłuż kręgosłupa - ... czy skoro już to sobie wyjaśniliśmy - mogę się w końcu wykąpać...?
- Nie - pokręcił głową, uśmiechając przy tym złośliwie.
- Nie?
- Nie. Najpierw... - usiadł z powrotem, ściągając zakrywający mu biodra ręcznik - ... zapłacisz mi za to... - przesunął dłonią po jego brzuchu, biodrach i udach - ... że obudziłem się w łóżku sam...
- A w jakiż to sposób...? - strażnik pochylił się na nim, kładąc go znowu na plecach.
- W sposób... - chwycił go za włosy, przyciągając bliżej - ... bardzo... hałaśliwy... - wymruczał i spijając uśmiech z jego ust, namiętnie pocałował, mając nadzieję, że brat wytłumaczy jakoś jego nieobecność przy śniadaniu...
* * *
- Legolas wiedział? - Orophin, patrząc na niego spod oka podał mu kolejny zestaw brudnych naczyń.
- Mhm - Liar odstawił kubki do umywalki, uśmiechając się przy tym przebiegle - Nie, żebym coś mu powiedział... sam się domyślił... - mruknął, biorąc od niego talerze.
- Tak, jak i Haldir... - starszy elf potrząsnął z westchnieniem - i Ada... tylko biedny Rumil nie... - zapatrzyli się na siebie, wybuchając nagle głośnym śmiechem, gdy stanął im przed oczyma obraz najmłodszego z braci z wykrzywioną zdziwieniem twarzą.
- Cii... - Liar przyłożył palec do ust, wskazując na rozmawiających przy stole Diamara i Haneara. Szeptali coś do siebie, na zmianę to czerwieniejąc to... czerwieniejąc jeszcze bardziej.
Poza ich czwórką nie było już w jadalni nikogo.
Książę ulotnił się zaraz po skończonym posiłku, a Avril zaciągnął swego młodego kochanka, któremu lekkie uderzenie w głowę niezwykle pomogło - z powrotem do sypialni. Nic więc nie stało im już na przeszkodzie, żeby...
- Proszę - Orophin podał mu ostatni kubek, stając tuż za nim przy piecu. Gdy ich zaciśnięte na naczyniu palce spotkały się, coś jakby iskra przeskoczyła z jednego ciała na drugie - Znowu do mnie strzelasz? - uśmiechnął się starszy elf, odstawiając kubek i kładąc mu ręce na biodrach.
- Tak widać na mnie działasz... - prychnął ze śmiechem i chwytając go za poły koszulki przyciągnął do siebie bliżej.
- O czyżby...? - oparł go o kuchenkę, nachylając się z lubieżnym uśmiechem.
Chwilę później zapomnieli o całym, otaczającym ich świecie, innych domownikach, naczyniach czekających na umycie, jakichkolwiek zahamowaniach...
- Ekhem - Hanear, stojąc już przy drzwiach zwrócił na siebie ich uwagę, wyrywając z tego zmysłowego transu - Sugerowałbym... - uniósł dwuznacznie brwi - ... zmianę miejsca, na bardziej... hm... intymne? - uśmiechnął się kpiąco i wraz z kiwającym zabawnie głową Diamarem opuścił jadalnię.
- Chyba... - Liar spojrzał trochę nieprzytomnie na pochylającego się nad sobą kochanka - ... powinnyśmy wrócić do sypialni... - wymruczał.
- Chyba tak... - starszy elf pochylił się nad nim ponownie, całując go zaraz w usta - Tylko... - wymruczał - ... to tak strasznie daleko...
* * *
- Orophinie...?
- Hm? - starszy elf, zatrzaskując nogą drzwi, zabrał się od razu za obsypywanie gorącymi pocałunkami jego twarzy i szyi.
- Orophinie, ja...
Gdy tylko znaleźli się w jego komnacie i wzrok Liara powędrował w kierunku łóżka - ogarnęła go czysta, niezmącona podnieceniem panika.
Ten wygodny materac, miękki koc, puszyste poduszki... a niech to szlag! - przestraszył się, że dojdzie od samego wyobrażania sobie, co mogą na nim zrobić... zanim jeszcze w ogóle zaczną.
Orophin z kolei nie wyobrażał sobie niczego.
Niczego 'nie chciał' robić i na nic nie liczył. Całą poprzednią noc spędzili w swoich objęciach, całując się, dotykając i rozmawiając.
I to mu wystarczało. To, że mógł go przy sobie mieć, czuć go i na niego patrzeć... To było w tym wszystkim najcudowniejsze, nawet jeśli jego libido osiągało granice wytrzymałości.
Liar był jeszcze taki młody... mieli na to tyle czasu i...
Zamrugał zdziwiony powiekami, czując chłodny powiew powietrza na swej rozpalonej skórze. Skupił wzrok na stojącym przed sobą elfie, który z drapieżnym uśmiechem odrzucał właśnie na bok jego własną koszulę.
- A... ale - zdołał wyjąkać, gdy Liar pchnął go lekko do tyłu, sadzając na brzegu łóżka.
- Jakiś problem? - uśmiechnął się lekko, wspinając mu na kolana.
- Żaden - odpowiedział szybko - Tylko... - położył mu dłonie na biodrach.
- Tylko...? - jego ręce sunęły wzdłuż jego nagich ramion, klatki piersiowej i brzucha.
- Tylko... - Orophin jęknął cicho, czując jak jego ciało zaczyna krzyczeć z rozpaczy. Pragnął go tak bardzo... tak bardzo, że to aż bolało. Ale...
W końcu - to tylko koszula - pomyślał - jakoś da sobie radę. Potrząsnął lekko głową.
- Nic. Po prostu - za bardzo uderzasz mi do głowy... - uśmiechnął się, wsuwając mu dłonie pod tunikę i dotykając z wahaniem jego gładkiej, rozpalonej skóry.
- Skąd ja to znam... - młodszy elf pochylił się do przodu, delikatnie całując go w usta - Tylko, że mnie - to idzie... w zupełnie inną... część ciała... - wyszeptał i przysunął bliżej tak, by ich pobudzone erekcje mogły się o siebie otrzeć.
Elbereth! Orophin aż zagryzł przerażony wargi.
To było ponad jego siły.
- Ty mały... zbereźniku... - wymruczał, sunąc dłońmi w górę, aż czubki palców dotknęły jego miękkich wciąż jeszcze brodawek.
- Ach... - Liar jęknął głośno, odchylając głowę do tyłu - Orophinie...
Starszy elf uśmiechnął się z satysfakcją i masując wrażliwe punkciki - szybko sprawił, iż stwardniały i nabrzmiały pod jego dotykiem.
- Orophinie... - Liar oparł się o niego czołem, pozwalając mu ściągnąć sobie koszulę przez głowę.
Ich nagle gołe do połowy ciała przylgnęły do siebie, a usta złączyły wygłodniale, pozwalając ocierać się o siebie językom.
Liar wydał się sobie taki mały w jego silnych, szerokich ramionach, taki bezbronny, taki... bezpieczny. Jego skóra emanowała erotyzmem, a cudowne dreszcze przeszywające ciało tamowały wręcz oddech.
Och, tak - zdecydowanie chciał więcej.
Bez wahania sięgnął do zapięcia leginsów starszego elfa, śmiało za nie pociągając. Orophin oderwał się od niego i jak śmignięty batem, przewrócił go na plecy przygniatając do łóżka.
- To... chyba nie... - zaczął przerażony, unosząc się nad nim na wyciągniętych ramionach.
Młodszy elf nie pozwolił mu dokończyć. Ponownie sięgnął za troczki i rozplątując je, od razu wsunął jedną dłoń w jego spodnie, tłumiąc zduszony jęk gorącym pocałunkiem. Orophin próbował protestować, odsunąć się od niego, ale jedna ręką na jego szyi, a druga między nogami szybko go od tego pomysłu odwiodły.
- Proszę... - jego młody kochanek spojrzał na niego z dziecinną niewinnością.
- Ale... - ciężko łapiąc oddech, ponownie oparł się o niego czołem, starając nie myśleć o tym, co właśnie robią mu jego palce.
To... to było... zbyt cudowne... Jak miał mu powiedzieć, że nie wytrzyma nawet minuty...?
- Proszę... - powtórzył cicho Liar i widząc, że i tak nie ma siły z nim walczyć, drugą ręką zsunął mu spodnie do wysokości kolan, uśmiechając się przy tym z zachwytem.
Orophin nie dyskutował już więcej; modląc się jedynie o odrobinę chociaż wytrzymałości - poddał się po prostu jego dłoniom. I rzeczywiście - nie minęła minuta, gdy jego młody (i Elbereth! - niedoświadczony przecież jeszcze!) kochanek doprowadził go do takiego stanu wrzenia, że ledwo pamiętał swoje imię... Cicho wzdychając i zaciskając z trudem wargi - unosił się nad nim i poruszając delikatnie biodrami w rytm posuwistych ruchów jego dłoni, pozwalał się całować po twarzy i gładzić po plecach.
- Orophinie? - nie mniej podniecony Liar spojrzał na niego z wyczekiwaniem.
Otworzył powoli powieki, starając się skupić na nim wzrok.
- Mogę... szybciej? - spytał rumieniąc się przy tym z zażenowania.
Starszy elf skinął jedynie głową i zaciskając z powrotem oczy, jęknął głośno, gdy ten od razu wprowadził swój zamiar w życie.
Och, gdyby wiedział wcześniej...!
Zachwycony jego reakcjami Liar - przyciągnął go do siebie bliżej i nie zważając na pełne rozpaczy westchnienia, wyszeptał wprost do jego ucha.
- Będę... Ci to robił... codziennie... - obiecał cicho i z nikczemnym błyskiem w oku liznął zmysłowo muszelkę jego płonącego ogniem ucha.
To wystarczyło. Orophin krzyknął coś nieskładnie i nie mając siły nawet się odsunąć - doszedł gwałtownie na jego brzuch i klatkę piersiowa, mnąc w ustach przekleństwa.
To by było na tyle z jego postanowienia cieszenia się tym pierwszym razem najdłużej jak to tylko możliwe... Przez chwilę leżeli w milczeniu, uspokajając oddechy i rozpaczliwie tłukące się w piersiach serca, chłonąc nawzajem swój zapach i dotyk.
W końcu starszy elf uniósł powoli głowę i spojrzał na niego z drapieżnym błyskiem w pociemniałych z pożądania oczach.
- Sam... się o to... prosiłeś.. - wymruczał i całując go mocno w usta - jednym ruchem pozbawił go dolnej części odzieży. Skoro już tak zaczęliśmy się bawić...
Liar pisnął cicho z zaskoczenia, próbując mu w tym przeszkodzić. 'Bawienie' się Orophinem to jedno - pozwolenia, by to on 'bawił' się nim to... to... niezbyt dobry pomysł. Nie wytrzyma nawet chwili. Nie, nie po tym, jak...
- Aaach! - jęknął głośno, gdy niepomny jego protestów - przesunął się powoli w dół, obsypując pocałunkami jego brzuch - Nie, Orophinie... proszę! - w 'ten' sposób dojdzie zanim jeszcze zaczną... - nie wytrzy... aaa! - chwycił go mocno za ramiona, gdy uśmiechając się lekko pod nosem starszy elf przesunął zmysłowo językiem wzdłuż całej długości jego pobudzonego ciała - Proszę!
- Prosisz? O co...? - oblizał kusząco wargi i wsuwając mu dłonie pod pośladki, zmrużył lubieżnie oczy - O to...? - spytał kpiąco i bez dalszej zwłoki wziął go całkowicie w usta, delikatnie ssąc i drażniąc językiem.
Liar omal żeber mu nie połamał - tak mocno i tak rozpaczliwie zacisnął nogi na jego plecach.
- Nie fair... - przemknęło mu przez głowę, zanim stracił kontrolę nad czymkolwiek.
Nie krzyczał, nie jęczał, nie wzdychał - ale na ręce, która sobie wcisnął do ust, by temu właśnie zapobiec - pozostał mu bardzo ładny i wyraźny odcisk zębów.
Orophin był wprawnym i doświadczonym kochankiem - nie pozwolił mu więc tak od razu skończyć.
Liar przeklinał go w myślach nie raz, gdy doprowadzany do granicy wytrzymałości potrzebował tak mało, tak niewiele... ale tego nie dostawał.
Gdy jednakże w końcu doszedł - wiedział, iż było warto - uczucie spełnienia... ta fala rozkoszy... silniejsza i bardziej zniewalająca, niż kiedykolwiek dane było mu doświadczyć pochłonęła go całkowicie...
A widok Orophina, spijającego każdą jego kroplę, pieszczącego czule jego uspokajające się powoli ciało - jego uśmiech, dotyk - mógłby czekać na to całe życie...
Przyciągnął go do siebie bliżej, obejmując zachłannie ramionami.
Starszy elf pokręcił tylko rozbawiony głową i ścierając leżącą nieopodal koszulą własne nasienie z jego brzucha, położył się na plecach zagarniając go sobie na biodra.
Spojrzeli na siebie w milczeniu.
Słowa nie było potrzebne. No może poza...
- Mam nadzieję... - Liar pochyli się do przodu, gładząc dłońmi jego klatkę piersiowa - ... że nie będziesz... za długo odpoczywał... - uniósł wymownie brwi.
Orophin przyciągnął go do siebie, wybuchając śmiechem.
- Jakże bym śmiał... mój cudowny... - tyle, że następnym razem zrobią to trochę wolniej...
* * *
To, że nie zjawią się na śniadaniu było raczej do przewidzenia - ale to, że ominie ich także obiad - wypadło trochę niespodziewanie.
(- 'Haldir! Nie możemy tego zrobić na stole...'
- Och, jeszcze tylko raz... - Ale... - Nie marudź, bo zaciągnę Cię w miejsce publiczne...')
Tak więc dopiero wieczorem mieli okazję pokazać się reszcie domowników. Jak tylko przekroczyli próg jadalni - od razu wpadli pod obstrzał zaciekawionych spojrzeń i stłumionych szeptów. Nikt nie miał im jednakże za złe opuszczenia wcześniejszych posiłków i przywitano ich z pobłażliwymi uśmiechami.
- Haldirze! - Elrond podszedł do blondwłosego Galadhrima z lekko zaskoczonym uśmiechem - Nie miałem pojęcia, że przyjechałeś... zupełnie się nie spodziewaliśmy i...
- Wybacz Elrondzie... ale to tak nagle wypadło, więc... - uśmiechnął się przepraszająco.
- Ależ, nic się nie stało. W moim domu zawsze jesteś mile widziany - zapewnił go z uśmiechem - Jednakże gdybym wiedział wcześniej - kazałbym przygotować dla Ciebie specjalną komnatę, a tak... - urwał, gdyż podszedł do nich właśnie jego starszy syn.
Władca Rivendell aż zamrugał zaskoczony powiekami, jakby nie do końca wierząc własnym oczom.
W ciągu jednej nocy - Elladan zmienił się nie do poznania. Jego oczy błyszczały, policzki płonęły, a usta rozkwitły w prawdziwie radosnym, czystym jak złoto uśmiechu. Już dawno - och jak bardzo dawno - nie widział go tak szczęśliwego.
- Haldir spał u mnie, Ada - młody elf zagryzł szelmowsko dolną wargę, chwytając swego kochanka za rękę - Więc naprawdę nie potrzeba mu dodatkowej komnaty... - spojrzeli na siebie w przelocie.
- Ach tak...
- Mhm. I... przepraszam - zarumienił się nieznacznie - ... że nie byliśmy na śniadaniu i obiedzie... - spojrzał na niego z wahaniem - I za wszystkie te... no wiesz... - spuścił speszony wzrok.
Elrond po prostu nie mógł w to uwierzyć. Przez cały ubiegły rok starał się mu pomóc, rozweselić, ukoić jego rozkołatane serce... bezskutecznie. A tu - wystarczył jedna noc, jedna osoba - by na nowo stał się tym tak dobrze im znanym i kochanym, beztroskim Elladanem.
- Haldirze... - zwrócił się ponownie do blondwłosego strażnika, kładąc mu rękę na ramieniu - Czy już Ci mówiłem, jak 'bardzo' się cieszę, że Cię widzę...?
26. Riding
Trójka młodych elfów wspinała się powoli schodami prowadzącymi w górę talanu. Cichy i pusty dotąd korytarz wypełnił się od razu gwarem rozmów i śmiechu, a także zapachem koni, ziemi i wiatru.
Rumil, Diamar i Liar wracali właśnie z jednej ze swych szalonych przejażdżek po lesie - a wnioskując z tego, jaki widok sobą przedstawiali - nie należała ona do spokojnych. Rumil - cały jeden bok miał unurzany w błocie, Liar - włosy pełne piasku i liści a Diamar podarty dół tuniki. Wyglądali na naprawdę wyczerpanych i zmęczonych - z czym kolidowały lekko szerokie uśmiechy na ich zarumienionych z radości buziach i błyszczące z przejęcia oczy.
Minął tydzień od tamtej pamiętnej burzy i można by powiedzieć, że w tym czasie najmłodszy z braci pogodził się wreszcie z zaistniałą sytuacją. Co więcej - po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, iż bardzo mu się ona podoba.
Liara i tak już traktował, jak brata, a z Diamarem praktycznie się wychowywał - tak więc nic właściwie nie ulegało zmianie. Niczego nie tracił.
A to, że sypiali oni z ... o nie, nie! 'Te' tematy wciąż jeszcze wolał omijać szerokim łukiem. Lepiej nie kusić losu...
- Mmm. Fajnie było... - Diamar przeciągnął się, opierając plecami o drzwi komnaty Rumila.
- No... - Liar spojrzał na niego z uśmiechem - Jutro rano też jeździmy?
- Jak najbardziej - Rumil otrzepał spodnie, starając się doprowadzić je do jako takiego porządku - Tylko może trochę później, co...? - ziewnął rozdzierająco.
- Dziesiąta rano to dla Ciebie za wcześnie? - Diamar zmarszczył zabawnie nos - Przecież zdążyłeś nawet zjeść śniadanie...
- Taa... i musiałem na nie wstać - mruknął rozżalony.
Pozostał dwójka wybuchnęła śmiechem.
- Rzeczywiście, to musiało być straszne... - prychnął Liar, wytrzepując piach z włosów - Muszę się umyć - westchnął, lekko tym faktem zaniepokojony.
- Ja też... - najstarszy elf potrząsnął ubłoconą nogawką - Wyglądamy, jak trolle... - zakpił, szczerząc się przebiegle, a białe zęby były jedyną jasną plamą na jego twarzy.
- Ty na pewno - dociął mu Diamar uchylając się od razu przed szturchnięciem - Liar, idziesz potem do Orophina na plac?
- Mhm - najmłodszy elf uśmiechnął się, starając nie wyglądać na zbyt rozmarzonego. Bezowocnie.
- Ym... - Rumil przewrócił oczami, przenosząc wzrok na Diamara - A Ty? Dokąd się wybierasz?
- Ee... - rzucił szybkie spojrzenie w stronę drzwi gabinetu Haneara - Nigdzie - uśmiechnął się, mrugając niewinnie powiekami.
- Ta... jasne - Liar uniósł dwuznacznie brwi. Nie było tajemnicą, iż ich młody sąsiad 'każdą' wolną chwilę spędza ze swym kochankiem - Rumil też pewnie 'nigdzie' się nie wybiera, co? Więc w karty wieczorem nie gramy...?
- Ja mogę - odezwał się Diamar - Bo my i tak nie... i szybko... - urwał, zdając sobie sprawę z jaką głupota właśnie się wyrwał.
Liar wybuchnął śmiechem.
- No to tylko na Rumila poczekamy... bo im to nigdy 'szybko' nie idzie... - zakpił bezczelnie.
- Tak, tak... - zarobił zaraz strzał w kolano - Pogadamy, jak wrócisz... to znaczy - 'kiedy' wrócisz... i w jakim stanie...
Docinkom po prostu nie było końca. Lubili sobie dokuczać i dowcipkować na pewne tematy, bo było to o niebo bezpieczniejsze od 'poważnych rozmów'.
- Bardzo śmieszne... - Liar zmrużył oczy, robiąc krok w stronę swojej komnaty - Pogadamy o tym 'stanie' jak nie będziesz mógł usiąść wieczorem na podłodze... - zrobił kolejny unik, w porę umykając przed kolejnym kopniakiem.
- Jesteście beznadziejni... - Diamar z udawanym znużeniem, ruszył powoli korytarzem.
- Ooo... odezwał się pan 'podajcie mi poduszkę'... - zakpili oboje ze śmiechem, rozbawieni jego zakłopotaniem.
- To było po tym ostatnim upadku! - jasnowłosy elf był czerwony jak burak.
- Tak, tak - Liar uśmiechnął się pobłażliwie, chowając zaraz za drzwiami swojej komnaty.
Diamar może i był szczupły i niepozorny, ale butami potrafił rzucać z niezawodną skutecznością...
* * *
Wciąż jeszcze się śmiejąc, Rumil zamknął za sobą drzwi sypialni, obrzucając pomieszczenia szybkim spojrzeniem.
Było południe i zdziwiłby się, gdyby Avril wciąż jeszcze leżał w łóżku, ale to że komnata była pusta wcale go nie uszczęśliwiło. Nie widział swego kochanka od dwóch godzin zaledwie, a już zdążył się za nim stęsknić.
Kompletne uzależnienie.
Ściągnął koszulę przez głowę i rzucając ją na łóżko - pchnął drzwi do łazienki. Liar miał rację - prysznic nie był takim głupim pomysłem. Avrila poszuka, jak tylko zmyje z siebie ten kurz i mało seksowny zapach...
Aż go zastopowało w wejściu... no cóż - daleko szukać nie będzie musiał - przemknęło mu przez głowę.
Avril, słysząc jego kroki uniósł leniwie jedną powiekę, obracając nieco głowę.
- Cześć - uśmiechnął się lekko.
- Umm, cześć - Rumil zrobił dwa kroki do przodu, przełykając głośno ślinę.
Jego kochanek leżał w wannie... w lekko spienionej wodzie... karkiem oparty o jej brzeg... z włosami spływającymi mokrą kaskadą w dół... stopami seksownie wspartymi ponad poziomem wody... Jego skóra błyszczała, śliska i wilgotna... i och - tak kusząco pachnąca.
Młody elf przez chwilę słowa nie mógł z siebie wydusić, z wrażenia - zwyczajnie zaniemówił.
Ile razy by na niego nie patrzył... ile czasu by z nim nie spędził - a za każdym razem serce i tak szalało w jego piersi, tamując oddech w płucach.
Jego uroda po prostu biła po oczach.
Otrząsnął się szybko z tego słodkiego rozmarzenia i podchodząc bliżej, zaczął rozpinać bryczesy.
- O... - Avril uniósł drugą powiekę, przejawiając zaraz zainteresowanie - Zamierzasz się przyłączyć? - zagadnął go figlarnie.
- Ee... nie... widzisz, jak wyglądam - wskazał na swój strój.
- Tak, widzę - jasnowłosy elf wyciągnął rękę, kładąc mu ją na udzie, mocząc przy tym cienki materiał - Seksownie brudny... mmm...
- Bardzo śmieszne... - Rumil przewrócił oczami, myśląc, że ten żartuje - Wezmę prysznic, to...
- Nie - dłoń Avrila niby bezwiednie powędrowała w górę, znacząc mokry ślad aż do jego pobudzonego już ciała - Chodź do mnie... - wymruczał, wciąż jednakże nie zmieniając pozycji.
- Pobrudzę Cię... - Rumil wciągnął głośno powietrze, gdy zwinne palce zacisnęły się na jego członku.
- Nie przeszkadza mi to - Avril uniósł w końcu głowę - No chodź...
- Poczekaj aż się umyję
- 'Ja' Cię umyję...
- E... nie - zrobił krok w tył, odnosząc dziwne wrażenie, iż dłoń na jego kroczu w jakiś sposób może zaważyć na jego decyzji.
Mylił się jednakże. Nie ona zaważyła, ale ta 'druga' - spoczywająca dotąd na brzegu wanny. Szybciej, niż Rumil zdążył zauważyć, chwyciła go w pasie i wciągnęła do wody. Avril zaśmiał się radośnie, gdy jego młody kochanek opadł na niego z głośnym pluskiem.
- Avril! - ocierając wodę w twarzy, Rumil rzucił mu oburzone spojrzenie - Co Ty...?! - zaczął, ale zaraz został uciszony pocałunkiem, który trwał tak długo, aż przestał się opierać.
- Mmm... tak lepiej - starszy elf objął go mocno za szyję, przyciągając do siebie bliżej.
- Stuknięty jesteś... - Rumil pokręcił tylko głową, starając się nie patrzeć na 'pobojowisko' wody wokół.
- Wiem... - znów go pocałował - A teraz - zdejmij te cudowne spodnie, zanim obaj się w nie zaplączemy... - pociągnął za troczki, zsuwając mu je z trudem z bioder.
- Tak... to by było straszne... - prychnął, pozwalając mu się jednakże rozebrać.
- Dokładnie - odrzucił ubranie na posadzkę, zupełnie się nie przejmując tym, że ociekają wodą - No - spojrzał na niego z ogniem w oczach - Teraz... - oparł się ponownie o ściankę wanny - możemy zająć się... Twoim myciem... - zmrużył lekko oczy, ściskając mu wymownie pośladki.
- Mhm... jaszszneee - zdołał wymruczeć Rumil do jego ust, nim odpłynął całkowicie, zapominając w ogóle dlaczego wcześniej tak się przed tym wzbraniał.
Tyle czasu ze sobą spedzali... tyle razy to robili - a on i tak wciąż nie miał dość. Dotyk skóry Avrila na swojej skórze, jego dłonie na swoim ciele, pieszczące, gładzące - każdy jego fragment, każdy wrażliwy zakamarek... Jego usta przy swoim uchu, szepczące cicho rozkoszne nonsensy i całkowicie zbereźne komplementy...
Jęknął głośno, lgnąc do niego tak mocno, jakby nigdy nie mieli się już rozstać, jakby nie potrafił już bez niego żyć.
- Och, Avril... - wymruczał, gdy ciasno przytuleni, zaczęli się nawzajem o siebie ocierać, pobudzając dalej i tak rozpalone już ciała i całując nieśpiesznie.
Atmosfera gęstniała z każdą minutą, a ich przyśpieszone oddechy i ciche westchnienia wibrowały wokół nich niczym cudowna muzyka, zamykając ich w bezpiecznym kręgu, który tylko oni mogli dzielić.
- Lirimaer... - starszy elf pochwycił jego dłoń, która zaciskała się na jego członku, przerywając zwyczajowa grę wstępną - Lirimaer... - Rumil uniósł głowę, patrząc na niego trochę nieprzytomnie - Chciałbym... chciałbym Cię poczuć... w sobie. - wyszeptał Avril, dotykając jego policzka i zaglądając mu uważnie w oczy.
- Co - oo? - ciemnowłosy elf aż wciągnął głośno powietrze ze zdziwienia, a serce podskoczyło mu do gardła - A... ale ja... - podparł się na jednej dłoni, unosząc do góry - Ja jeszcze nigdy nie... - spuścił wzrok, rumieniąc się z zakłopotania.
- To nic - Avril podniósł się również, całując go delikatnie w czoło.
- No, ale... ja nie wiem, czy... czy będę potrafił Cię...
- Rumil - starszy elf położył mu dłoń na policzku, nakłaniając delikatnie do spojrzenia sobie w oczy - Chcesz tego?
Na samą myśl, że mógłby kochać się z nim w ten sposób, że strony by się odwróciły, że to on byłby tym, który... jego członek drgnął nieznacznie, ocierając się o udo Avrila.
Innej odpowiedzi nie potrzebował.
- Chcę - Rumil jednakże musiał postawić sprawę jasno.
Tak, chciał tego, mimo że wcześniej jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiał. Tyle razy się kochali, w tak różnych pozycjach i miejscach, a kwestia podziału 'ról' nigdy wcześniej jakoś nie wypłynęła.
Avril był starszy i z pewnością bardziej doświadczony - wydawało się więc naturalnym, iż to on przejmuje inicjatywę.
A teraz... co jeśli go zawiedzie...? Jeśli nie okaże się wystarczająco dobry...?
- Ale, jeśli mnie nie pragniesz... - zaczął jasnowłosy elf, wyczuwając jego wahania.
Nie zamierzał go do niczego przymuszać...
- Oczywiście, że Cię pragnę! - zapewnił go żarliwie - Ale...
- Tylko to się liczy - uciął jego obawy i sięgając pod wodę, potarł lekko wewnętrzną stronę jego uda - Nic więcej... tylko to... - uśmiechnął się, gdy jego młody kochanek westchnął cicho, poruszając biodrami w poszukiwaniu większej stymulacji.
Przylgnęli do siebie na nowo, ocierając o siebie i całując. Woda cicho pluskała, otaczając ich ciepłym kokonem, a gorączka ciał i oddechów nie pozwalał jej tak szybko ostygnąć.
- Weź... oliwkę... - ciężko łapiąc powietrze, Avril odchylił głowę do tyłu, gdy usta Rumila zaczęły błądzić po jego żuchwie i szyi.
- Już... - młodszy elf oderwał się od niego w końcu i klękając sięgnął ręką w stronę znajdującej się niedaleko półki.
Jego sztywna i dumnie stercząca erekcja zamigotała kilka milimetrów przed twarzą Avrila, który z przebiegłym uśmiechem od razu wykorzystał sytuację. Parę ładnych chwil zajęło młodemu elfowi przypomnienie sobie, po co się tak w ogóle podnosił, gdy jego pośladki zostały mocno ściśnięte, a usta kochanka pochłonęły go całkowicie.
- Avril! - krzyknął bez tchu i zamykając oczy położył mu obie dłonie na głowie.
Cichy odgłos ssania przyprawił go prawie o utratę zmysłów...
Avril tylko się uśmiechnął i dopiero chłodny dotyk kryształowego flakonika na policzku sprawił, iż przestał go pieścić, odsuwając się z ostatnim, czułym liźnięciem.
Rumil, któremu koncentracja przychodziła z największym trudem - odsunął oliwkę z jego twarzy i z cichym westchnieniem opadł z powrotem do wody.
- To nie było... zbyt mądre... - wyszeptał, odkorkowując powoli buteleczkę. Umarłby chyba ze wstydu, gdyby doszedł w ustach kochanka, niż... yyy... tam, gdzie miał nadzieję to zrobić...
- Ale bardzo przyjemne... - starszy elf oblizał lubieżnie wargi, unosząc stopy i opierając je po obu stronach wanny. Po tym, jak wciągnął do niej Rumila - duża część wody znalazł się na podłodze, tak że teraz było jej tak niewiele, iż czubek jego twardego, przekrwionego członka wystawał spod delikatnej piany.
Rumil zerknął na niego z tęsknotą.
Och, o wiele łatwiej było pozwolić działać jemu, niż samemu narażać się na zbłaźnienie.
- Powiedz mi, jeśli coś zrobię źle... - wyszeptał cicho, rumieniąc się z zażenowania.
Avril tylko się uśmiechnął, rozsuwając szerzej nogi.
- Nie spłynie mi z palców? - zaniepokoił się nagle, wskazując na rozprowadzoną na dłoni oliwkę.
- Nie - potrząsnął głową i kładąc mu ręce na szyi, przyciągnął do kolejnego pocałunku.
Gdy ich języki tańczyły w powolnym, namiętnym tańcu - Rumil z ogromnym wahaniem i rozczulającą wręcz nieśmiałością - schował jedną rękę pod wodę, odnajdując bez błędu napięte pośladki kochanka.
Pierwszy palec wsunął niezwykle delikatnie i to po tak długim masowaniu zaróżowionego lekko otworu, iż Avril siłą musiał się powstrzymywać, by nie przypomnieć mu, iż nie jest ze szkła.
Jego ostrożność jednakże mimo wszystko bardzo mu się podobała. Przy drugim palcu zaczął się wiercić i wić, a przy trzecim tylko brak oddechu powstrzymywał go przed głośnym krzykiem.
- Lirimaer... - wychrypiał, zaciskając dłoń na plecach Rumila, zupełnie zniewolonego reakcjami, jakie może w nim wyzwalać - Jeśli zaraz nie.. - zacisnął pośladki na jego palcach - to ja... - odchylił głowę do tyłu - Proszę...
Młodszy elf dostrzegł w końcu 'zagrożenie' i ostrożnie się z niego wysuwając, ponownie sięgnął po olejek.
- Nie! - Avril, widząc iż się podnosi, chcąc rozprowadzić ją na swoim członku, powstrzymał go z przerażeniem w oczach - Nie musisz... - zapewnił go cicho, wiedząc iż widok dotykającego siebie Rumila - oznaczałby dla niego szybki koniec zabawy.
- Na pewno? - jego młody kochanek nie wyglądał na przekonanego, ale posłusznie osunął się z powrotem do wody, podpierając dłońmi tuż koło jego głowy.
- Tak - przyciągnął go za włosy i mocno pocałował - To wystarczy... Po prostu - wziął go do ręki, łagodnie nakierowując między swoje pośladki - ja... już chcę Cię mieć... - wyszeptał, obejmując go za szyję.
Większej zachęty Rumil nie potrzebował. Usytuował się naprzeciw i pchnął - powoli i delikatnie, ale z większą już pewnością, czując jak jego ciało zaczyna krzyczeć z rozkoszy. To... to było...
- Och! - Avril jęknął głośno, odczuwając to jeszcze intensywniej i przyprawiając Rumila niemal o ślepotę z wrażenia - Mo... możesz głębiej... - wychrypiał, gdy ten zatrzymał się w połowie, łapiąc oddech, niepewny jak daleko może się posunąć.
Uspokojony jednakże jego zapewnieniem - spojrzał mu prosto w oczy i śledząc każdą reakcję - pchnął ponownie, aż ich ciała złączyły się tak szczelnie, iż nawet woda nie mogła między nimi przepływać.
- Och, Rumil... - starszy elf poczuł łzy pod powiekami. Woda skapywała mu z nóg na podłogę, gorąca para sklejała włosy, a lekki ból przypominał, jak rzadko ostatnimi czasy to robił. Ale - nie miało to żadnego znaczenia.
Żadnego. Liczyła się tylko ukochana twarz kochanka, który zarumieniony z wrażenia i tak rozkosznie skupiony uśmiechał się do niego nieśmiało - Mój Rumil... - jedną dłonią objął go za szyję, drugą ściskając jeden z naprężonych pośladków.
- W... wszystko dobrze? - młody elf nieziemsko z siebie dumny za to, że jeszcze nie doszedł, popatrzył na niego z obawa.
Avril skinął głowa i wypychając ku niemu biodra nakłonił go do powolnego ruchu.
- Och... - tym razem to Rumil jęknął. Zadowolenie z siebie może i było w pełni uzasadnione, ale mogło okazać się z lekka krótkotrwałe. Jego kochanek był tak ciasny, tak gorący i śliski, że...
Jęknął ponownie, wchodząc w niego jeszcze głębiej.
- Tak... tak dobrze..? - wychrypiał, mimo wszystko nie chcąc czegoś zepsuć.
- Cudownie... - Avril uniósł biodra, dając mu większe pole manewru.
Teraz poruszali się już razem w pełnej harmonii, ocierając o siebie i gładząc. W przypływie natchnienia, Rumil sięgnął między ich złączone ciała, obejmując dłonią jego członka i pieszcząc go w tempie ruchu ich ciał. Uwielbiał, gdy Avril mu to robił, kiedy się kochali - doszedł więc do wniosku, iż i jemu sprawi to przyjemność.
- N-nie... nie musisz... - było to niewyobrażalnie cudowne, ale nie chciał za dużo zrzucać mu na głowę.
- Ale chcę... - pocałował go w czoło, uderzając biodrami trochę mocniej.
Woda pluskała na około, rozbijając kremową pianę, która w drobnych bąbelkach fruwała wokół, osiadając na ich ramionach i włosach.
- N-nie... za szybko?
- Nie... głuptasie... och! - Avril czując, że jest blisko, przytulił go do siebie, ledwo panując nad głosem.
- Już? - Rumil upewnił się, ściskając go w wilgotnej dłoni trochę mocniej.
- Mhm! Och... och, Rumil! - woda wciąż jeszcze spieniona - zamigotała srebrzyście od jego gorącego nasienia.
Nie mając ochoty zwlekać ani chwili dłużej - młody elf skończył również, pchając w niego tak rozpaczliwie i konwulsyjnie, iż cudem obaj nie wyślizgnęli się na podłogę.
Przez jakiś czas leżeli w swoich ramionach, pozwalając wodzie obmywać łagodnie rozpaloną skórę a sercom wrócić do ich normalnego rytmu.
W końcu Rumil uniósł głowę z jego ramienia i spojrzał mu w oczy, niczym czekający na pochwałę psiak.
- Było... w porządku? - spytał cicho.
- Sto razy lepiej - niż 'w porządku' - zapewnił go Avril z uśmiechem, czułym gestem odgarniając mu z twarzy zlepione potem włosy - Było cudownie, Lirimaer... - pocałował go lekko w czoło - bo Ty jesteś cudowny... najcudowniejszy na świecie.
- Więc... więc pozwolisz mi to robić częściej...?
- Tyle razy, ile tylko będziesz chciał... - wymruczał ze śmiechem - Kocham Cię tak bardzo, że pozwoliłbym Ci na wszystko - dodał ciszej, gładząc nieśpiesznie jego plecy.
- Na... naprawdę? - Rumil poczuł łzy pod powiekami, a z wrażenia tchu mu zwyczajnie zabrakło.
To był... pierwszy raz, kiedy Avril powiedział mu, że... że...
- Naprawdę - skinął głowa, ścierając mu pianę z nosa - Chodźmy to spłukać, zanim woda zupełnie ostygnie... - zmienił temat, kiwając głową w stronę prysznica.
- Dobrze - zgodził się potulnie. Był tak szczęśliwy, iż nie sprzeciwiłby się nawet, gdyby zaproponował spacer po rozżarzonych węglach.
Avril w nie mniej rozanielonym nastroju - uśmiechnął się do niego leniwie, powoli gramoląc na zewnątrz. Jego serce również przepełniała radość, on również czuł te błogość... te zniewalającą lekkość, to uniesienie. Jednakże... gdy umyci w końcu i wysuszeni - wskoczyli do miękkiego łóżka, otulając się ciepłymi kocami - jedna myśl kołatała mu wciąż po głowie, nie dając o sobie zapomnieć.
A mianowicie to, iż Rumil, po tym, jak mu wyznał, że go kocha - wcale nie powiedział, iż jego uczucia odwzajemnia...
* * *
Podczas, gdy Rumil i Liar - każdy na swój 'sposób' - zmywali z siebie bród i kurz - Diamar, otrzepując jedynie naprędce ubranie i przygładzając niesforne kosmki włosów przekroczył próg komnaty Haneara.
Wcześniej pukał do drzwi gabinetu, ale ponieważ odpowiedziała mu jedynie cisza, doszedł do wniosku, iż jeśli starszy elf nie przebywa poza talanem, to znajdzie go najpewniej w sypialni.
Nie omylił się.
Hanear, pochylony nad biurkiem przepisywał właśnie w skupieniu jakieś stare skrypty i był tak pochłonięty tą czynnością, iż początkowo nawet nie zauważył jego wejścia, dając mu tym samym sposobność przyjrzenia się swemu kochankowi bez obawy przed tym, że zostanie przyłapany.
Ekhem - to znaczy - jeśli w ten sposób wciąż mógł go jeszcze nazywać...
Nie wiedział, czy jeden raz dawał mu do tego prawo, zwłaszcza, że po nim nic 'konkretnego' nie miało miejsca.
Tak - Liar i Rumil mogli się z niego naśmiewać, dokuczać mu i dowcipkować - ale prawda była taka, że od tej nocy w chatce Hanear ani razu nie próbował nawet go rozebrać... o kochaniu się w ogóle nie wspominając. Widywali się co dzień. Rozmawiali, całowali, czasem dotykali... ale - nic poza tym. To nie wydawało mu się sprawiedliwe - pokazać mu tę stronę 'bycia' z kimś... a potem tego zabronić.
Hanear - w jego odczuciu - znowu traktował go, jak dziecko, którym przecież nie był... i dziś zamierzał mu to udowodnić.
Wiedział, a przynajmniej taką miał nadzieję, że starszy elf pragnie go równie mocno, jak on jego - dalsza abstynencja nie miała więc po prostu sensu. Czas to zmienić. I jakkolwiek nieśmiały by nie był - dziś zamierzał postawić na swoim.
Poruszył się, szeleszcząc nieznacznie ubraniem i starszy elf dostrzegł go w końcu, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Daj mi minutę, to to skończę... - poprosił, wskazując na leżące przed nim pergaminy.
Diamar skinął jedynie głową, robiąc kilka kroków do przodu. Normalnie, gdy do niego przychodził i Hanear był czymś zajęty - siadał obok niego w fotelu, cierpliwie czekając, aż skończy. Tym razem jednakże miał inne plany. Zamiast podejść wprost do wielkiego, mahoniowego biurka - skierował się w stronę przestronnego łóżka, stojącego w drugim końcu pokoju. Łóżko to - duże (zbyt duże, jak na jedną osobę) i wygodne - z czterech stron otoczone było drewnianymi, rzeźbionymi kolumnami, na których rozwieszona ciężka, ozdobna tkanina tworzyła swego rodzaju, spływający po bokach baldachim.
Normalnie zapewnił on prywatność i ochronę przed chłodem, a w tej chwili posłużył również jako doskonała osłona.
Tak więc, siedzący za biurkiem Hanear, który dopiero po chwili zorientował się, że Diamar nie podszedł do niego od razu, jak to zazwyczaj robił - pozbawiony był widoku jego poczynań.
Po kilku minutach więc, gdy młody elf nie pojawił się w polu jego widzenia - podniósł się z krzesła i lekko zaintrygowany skierował powoli w stronę łóżka. Aż dech mu w piersiach z wrażenia zaparło, a nogi zwyczajnie odmówiły posłuszeństwa, gdy w jednej chwili zamiast kośćmi napełniły się rozmiękłymi trocinami.
'Dziwne' - przemknęło mu przez myśl - 'nie wiedziałem, że półnagi elf w moim łóżku może tak na mnie działać...' Ale działał i to na każdą część ciała. Na niektóre mniej - na niektóre... bardziej. Wciągnął głośno powietrze i starając się uspokoić bijące jak młotem serce - otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Jednakże to, co się dobyło z jego nagle spierzchniętych warg okazało się być jedynie cichym jękiem.
Diamar uśmiechnął się w duchu, zadowolony z reakcji, jaką w nim wywołał - jego oblicze jednakże pozostało niewzruszone. Nie mógł wypaść z roli, a cichy nawet chichot mógłby przejść w nerwową głupawkę - a to zepsułoby nastrój. Siedział więc, a właściwie wpół leżał na miękkim kocu, starając się (z całkiem niezłym rezultatem) wyglądać pociągająco.
Nogi podciągnął do góry, łącząc je w kolanach, stopy rozsunął nieznacznie i podpierając się na zgiętych łokciach, tak przechylił głowę, by lśniąca kaskada złotych włosów spłynęła mu delikatnie na ramie.
Och, tak. W rzeczy samej - wyglądał pociągająco, kusząco i lubieżnie.
Nawet chyba bardziej niż to sobie zaplanował, a cienka, biała koszulka rozpięta niesfornie na piersi wrażenie to jeszcze spotęgowała.
Omiatając go przerażonym lekko spojrzeniem - starszy elf jęknął ponownie, aż nazbyt świadomy tego, iż w 'takiej' sytuacji opierać mu się nie będzie dalej w stanie. Bo to właśnie dotychczas robił. Odsuwał go do siebie, hamował - by w razie czego nie czuł się osaczony, zobowiązany do angażowania, tylko dlatego, że wtedy, w domku spędzili ze sobą noc.
- Diamar... - westchnął cicho, siadając na brzegu łóżka, podczas gdy jego oczy błądziły wygłodniale po całym jego ciele, chłonąc każdy jego cudowny fragment.
- Proszę... - widząc, iż wciąż jeszcze się waha, młody elf pochwycił jego dłoń i delikatnie ją ściskając położył na swoich złączonych kolanach.
- A... ale - zdążył wybąkać, zupełnie zniewolony wrażeniem, jakie wywołały w nim rozsuwające się pod jego dotykiem szczupłe uda.
- Proszę... - powtórzył cicho Diamar i zaciskając jego palce na swym pobudzonym już członku, usiadł również, zbliżając swoją twarz do jego.
Przez chwilę patrzyli sobie z napięciem w oczy, szukając w rozszerzonych źrenicach potwierdzenia tych wszystkich pragnień i oczekiwań.
- Proszę Cię... - młody elf pocałował go lekko w policzek, druga ręką sunąc wzdłuż jego klatki piersiowej aż do linii bioder.
To oraz wyraz niekłamanego pożądania w jego oczach - przesądziło sprawę, pozwalając mu pozbyć się jakichkolwiek wątpliwości.
Wprawna dłoń drgnęła lekko i powoli, och jak bardzo powoli - zaczęła poruszać się w górę i w dół sztywnego członka młodego elfa, wmasowując gromadzącą się już na czubku wilgoć w napiętą, rozpaloną skórę.
Diamar jęknął cicho, z ulgą i radością i opierając czoło na jego ustach - zabrał się wprawnie za rozpinanie jego bryczesów. Poszło całkiem nieźle i już po chwili wysunął jego równie pobudzone ciało z krępującego je materiału i w tym samym tempie zaczął pieścić.
- Och, Diamar... - Hanear jęknął głośno i rozchylając lekko nogi, by zapewnić mu łatwiejszy dostęp, drugą dłonią musnął jego policzek.
- Przy... przyniosłem... nowy olejek... - wysapał unosząc głowę i patrząc mu nieśmiało w oczy - Że... żeby Ci było... łatwiej... - zarumienił się rozkosznie.
Następne, co poczuł - to usta kochanka na swoich, wciąż wykrzywione w lekkim, pełnym niedowierzania uśmiechu i jego ciało, przyciskające go rozpaczliwie do łóżka. Och, nie Rumil - przemknęło mu przez myśl - Tym razem z całą pewnością nie będzie 'szybko' ...
* * *
Orophin stał na placu treningowym, tym samym, na którym kilka tygodni wcześniej odbyły się zawody i z lekko zmrużonymi powiekami obserwował poczynania grupki młodych łuczników. Uczył strzelania od bardzo, bardzo dawna i zawsze to zajęcie lubił. Może nie tak, jak uczenie Liara, ale i tak sprawiało mu to przyjemność.
Świadomość, że dzięki niemu i temu, co mógł im przekazać - lepiej będą mogli obronić samych siebie i tych, którym w jakikolwiek sposób zagrozi zło - była niezwykle satysfakcjonująca. Robił coś pożytecznego - sprawiał, iż młode elfy doceniały piękno i siłę napiętej cięciwy oraz wypuszczonej w powietrze strzały, potrafiły posługiwać się tą bronią i władać nią z gracją i lekkością - to było miłe.
Haldira nie było już od siedmiu dni i jakkolwiek w normalnych warunkach byłby na niego wściekły za to, że znów zwalił wszystkie obowiązki na jego głowę - teraz właściwie był z tego zadowolony.
Mógł się nacieszyć Liarem bez jego docinków i złośliwych komentarzy, a przy tym wiedział, iż z odrobiną pomocy boskiej uszczęśliwi on również i siebie. Jego obowiązków jednakże tym razem nie przejął. obdarzając tym 'zaszczytem' jednego ze swych zastępców. Miał ciekawsze sprawy na głowie od zabawy w kapitana straży. Miał Liara - i to on był dla niego najważniejszy. Nie istniała rzecz, która by to przewyższała.
Teraz również, na samo wspomnienie szarookiego elfa pełen rozmarzenia uśmiech zagościł na jego twarzy. Tak trudno było skupić się na poprawianiu pozycji, ustawienia rąk swych młodych podopiecznych, czy nawet wydawaniu prostych komend, gdy obraz kochanka pojawił się przed oczyma jego wyobraźni.
To, co robili zeszłej nocy... i dzień wcześniej... i przez cały zeszły tydzień... westchnął cicho, mrużąc leniwie powieki.
Po tym, jak po raz pierwszy wylądowali w łóżku, łaknąc siebie tak niecierpliwie i gwałtownie - Orophin obiecał sobie, iż następne 'razy' będą już spokojniejsze, bardziej opanowane i dokładne.
Wtedy po prostu się na siebie rzucili, nie dbając o nic poza swoją bliskością i szybkim spełnieniem - teraz nadszedł czas, by to sobie odbić.
Kolejne więc zbliżenia były długie, zmysłowe i namiętne. Poznawali się nawzajem, czule badając wszystkie wrażliwe miejsca, dotykając, pieszcząc i całując.
Zagłębiali się w tę zapierającą dech w piersiach intymność, czerpiąc z niej wszystko to, o czym dotąd mogli jedynie marzyć.
Ale, rzecz jasna - nie seks był tu najważniejszy. Owszem, był cudowny, nieziemsko przyjemny i jak najbardziej satysfakcjonujący, ale stanowił jedynie jedną część tego wszystkiego, co mogli teraz razem robić.
I nie chodziło tu tylko o jazdę konną, naukę strzelania, wspólne czytanie czy przyrządzanie posiłków... ale o szereg drobnych, z pozoru nieistotnych czynności, nabierających zupełnie innego znaczenia, gdy się je robiło wspólnie.
I to było właśnie najpiękniejsze.
Orophin potrząsnął głowa, wyrywając się w końcu z zamyślenia i schodząc z powrotem na ziemię. Musiał skupić się na doglądaniu poczynań swych młodych podopiecznych, a nie fantazjach... na które przyjdzie pora nocą. 'Pocieszony' lekko tą perspektywą wrócił do wcześniejszej czynności, starając jak najwięcej uwagi poświęcić młodym łucznikom.
Przez kilka minut trening odbywał się w ciszy, przerywanej jedynie przez pojedyncze pytania i sporadyczne uwagi. Zmieniło się to w chwili, gdy z poradą nie zamykania oczu podczas odmierzania celu odprowadził młodą, bardzo przejętą swa rolą elfkę z powrotem do szeregu.
Początkowo nie wiedział, o co chodzi - zupełnie zdezorientowany, gdy jego 'uczniowie' jeden po drugim zaczęli odwracać się do tyłu, szepcząc coś do siebie i cicho chichocząc, kiwając głową w jego stronę.
Zaskoczony zmierzył ich nic nie rozumiejącym spojrzeniem, aż w końcu podążając za wzrokiem jednego z nich - odwrócił się również.
Od strony talanów, lekkim krokiem zbliżał się w ich kierunku Liar.
Radośnie uśmiechnięty, odziany w piękną koszulkę w kolorze czerwonego wina i czarne bryczesy, z rozwianymi włosami i błyszczącymi szarymi oczami - rzeczywiście mógł wzbudzić sensację. Nic więc dziwnego, iż młode elfy zerkały na niego nie tylko z ciekawością, ale i kokieteryjnym zainteresowaniem.
Wszyscy już co prawda wiedzieli - wieści w Lórien niosły się z prędkością błyskawicy, iż to nowy chłopak Orophina - ale przyglądać mu się przecież mogli.
Starszy elf uśmiechnął się szeroko, tym swym rozmarzonym, maślanym uśmiechem, nad którym po prostu nie potrafił zapanować i gdy Liar zbliżył się na wyciągnięcie ręki, schylił się lekko, całując go szybko w usta.
Chichoty i szepty przybrały na sile - ale reakcja ta była czysto przyjacielska i jak najbardziej aprobująca.
Orophin, choć może nie do końca zdawał sobie z tego sprawę - był bardzo lubiany i nie było z Złotym Lesie elfa, który nie cieszyłby się widząc go tak bez pamięci zakochanego.
- Cześć - wymruczał Liar, rumieniąc się pod obstrzałem spojrzeń tylu par oczu.
- Cześć - starszy elf zaczerwienił się również i chcąc uwolnić ich od tej nadmiernej uwagi - machnął dłonią w kierunku strzelających na znak, by nie przerywali ćwiczeń.
Chcąc nie chcąc wrócili więc do swoich zajęć, dając im choć trochę prywatności.
Liar, choć wciąż jeszcze lekko speszony - uśmiechnął się na tak jawne, ślepe wręcz posłuszeństwo. Idąc placem, przez kilka minut pozwolił sobie na obserwowanie i Orophina i jego podopiecznych podczas treningu - zauważył więc już, jakim respektem go darzą i z jaką radością słuchają jego uwag i porad.
Orophin, w swej długiej, ciemnozielonej szacie, falującej seksownie wokół nóg, ze splecionymi włosami i lukiem przewieszonym elegancko przez ramię - prezentował się rzeczywiście dostojnie i tak na niego patrząc Liar omal z dumy nie pęknął, zdając sobie sprawę, że to właśnie 'jego' chłopak.
Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie tego słowa. Zabawne czy nie - bardzo mu się spodobało.
- Jak tam przejażdżka? - Orophin stanął za nim i obejmując go ramionami w pasie, pocałował w czubek głowy - Znowu rypsnąłeś o ziemię?
- Trzy razy - 'pochwalił' się ze śmiechem - Rumil cztery, ale tylko dlatego, że Diamar ciągle go spychał...
Orophin pokręcił głową, ciężko wzdychając.
- Wam na coś pozwolić...
- No... było trochę... ekhem... - lepiej, jeśli jego kochanek będzie miał raczej... mgliste pojęcie o ich szalonych eskapadach... w innym wypadku zamknąłby pewnie każdego z nich w oddzielnych pokojach... najlepiej gumowych... - Jak tam trening? - zmienił więc temat, przywierając plecami do jego klatki piersiowej - Żaden z 'uczniów' Cię nie podrywa...? - spytał pół żartem pół serio.
- Całe rzesze... - Orophin roześmiał się cicho, dmuchając mu lubieżnie w kark - Tylko czekają aż sobie pójdziesz, by móc się na mnie rzucić... - zapewnił rozbawiony.
- Hm... - Liar zmarszczył brwi, zaciskając palce na jego dłoniach - W takim razie, nie pójdę sobie nigdy... - wymruczał - A swoją drogą... - potarł lekko pośladkami o jego podbrzusze - ... kiedy kończysz?
- A co...? - Orophin nachylił się i dotykając wargami muszelki jego ucha, przyciągnął jego biodra jeszcze bliżej.
- A nic... - uśmiechnął się pod nosem - Tylko Diamar przyniósł dzisiaj rano jakiś nowy rodzaj olejku, który... hm... ponoć...
- Ponoć co...? - zacieśnił uścisk, muskając lekko jego palce.
- Ponoć... wyzwała ciekawe... reakcje... - dobrze, że starszy elf nie widział w tej chwili jego twarzy, gdyż płonęła ona ognistą czerwienią.
- Ciekawe... reakcje? - szepnął - Takie, jak na przykład wczoraj... gdy Cię tak długo ssałem...?
Liar zadrżał, a dreszcz jaki przebiegł jego ciało sprawił, iż zrobiło mu się gorąco. Uwielbiał słuchać takich słodkich, lubieżnych bezeceństw i Orophin doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zdążył poznać go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nic nie podnieca go bardziej, niż wymruczana wprost do ucha jakaś kusząco-zbereźna uwaga.
- Mhm... - jęknął cicho - I... jak wtedy, gdy dochodzisz na... moje pośladki... - piłka odbita i celnie wymierzona tym razem w jego słaby punkt. Ta metoda zawsze działała w obydwie strony.
Młody elf uśmiechnął się pod nosem, słysząc jak stojący za nim kochanek głośno wciąga powietrze.
- No więc...? - otarł się o niego ponownie, wyczuwając na udach twardy, drgający lekko kształt - Długo jeszcze...?
Przez chwilę Orophin milczał, starając się skupić myśli i zapanować nad głosem.
Następnie, zagryzając mocno wargi, by się zbyt głupawo nie uśmiechać - uniósł prawą dłoń, dając znak strzelającym.
- Koniec na dzisiaj!
Minutę później ciągnął śmiejącego się Liara z powrotem w stronę talanów.
* * *
Haldir, stojąc na tarasie i wpatrując się nieodgadnionym wzrokiem w noc, oparł się niedbale o ścianę, zapalając powoli papierosa.
Było późno, sądząc po iskrzących się gromadnie gwiazdach i niknącym księżycu - raczej środek nocy, niż jej początek. Rivendell, pogrążone w ciszy spało już od ładnych kilku godzin, a on prześladowany wciąż przez natłok myśli w głowie nie potrafił się uspokoić.
Przebywał w domu Elronda już od siedmiu dni. Siedmiu długich dni i jeszcze dłuższych nocy. I wciąż nie miał dosyć. Wciąż było mu mało. Wciąż jeszcze chciał więcej. Więcej Elladana.
I to go właśnie przerażało.
Dotąd jego 'związki' nie trwały tak długo - ot, kilka dni, czasem jedna noc - to wszystko. Nigdy nie czuł potrzeby kontynuowania romansu, przedłużania chwil spędzanych z coraz to nowymi kochankami. Czerpał radość z tych zbliżeń, oczywiście bardzo je lubił - ale tylko w chwili, w której miały miejsce. Po wszystkim - po prostu zapominał, bo i po co angażować się w coś, co już się właściwie skończyło...?
Zawsze tak było, przez całe jego życie. Zawsze.
Aż do tej chwili.
Siedem cholernych, szalonych dni. Spędzonych razem. A on już w tej chwili nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym, że następne będą takie same. Że znów będą kochać się do upadłego, kłócić jak dwa wściekłe psy i godzić potem w najbardziej cudowny sposób.
Ale - nie tylko tarzali się na łóżku (czy też dywanie, trawie, na stole, w bibliotece...) ale również - grali razem w szachy, warcaby, karty, chodzili na spacery, jeździli konno, czytali rozwaleni na jednym kocu, chodzili po sklepach... i po prostu się obijali.
Każdy dzień był inny, każdy ekscytujący, na swój sposób niepowtarzalny... wzbudzający niepokój.
Haldira trochę przerażało to, że aż tak dobrze się bawi. Że taką radość sprawia mu zwykłe przebywanie w towarzystwie Elladana... wspólne posiłki, ścielenie łóżka, czy dzielenia łazienki.
Dziwne trochę było to kładzenie się spać i budzenie u boku wciąż tej samej osoby. Dziwne i fascynujące. A że nigdy wcześniej tego nie doświadczył - także trochę niepokojące. Najchętniej w ogóle by o tym nie myślał. O tych towarzyszących im dokładnie wszędzie, gdziekolwiek by się nie udali - aprobujących spojrzeniach, o radości Elronda, jego aż nazbyt widocznej zgodzie na ten ich... związek?
Aż się wzdrygnął, gdy słowo to zmaterializowało się w jego wyobraźni.
Nie - naprawdę lepiej się nad tym nie zastanawiać.
To było niebezpieczne, przerażające wręcz.
Po co dalej gmatwać coś, co i tak dość już było skomplikowane...?
O wiele łatwiej jest cieszyć się po prostu tą chwilą, którą mieli teraz i czerpać z niej tyle, ile się dało. Westchnął z nieznaczną ulgą i gasząc papierosa, wrócił powoli do komnaty, wciąż jeszcze łagodnie rozświetlonej blaskiem lampki nocnej, jako że leżący na łóżku Elladan nie mógł oderwać się od czytania.
Haldir pokręcił jedynie głową i siadając obok, zabrał mu trzymaną nad głową książkę.
- Chciałem ją skończyć... - jego młody kochanek zmarszczył gniewnie brwi.
- No to masz problem... - nic sobie nie robiąc z jego miny, odłożył wolumin na stolik, uśmiechając się
przy tym lubieżnie - ... bo 'ja' mam inne plany na tę noc.
- To znajdź kogoś... - uniósł jedną ze zgiętych w kolanie nóg i położył mu ją na udzie - ... kogo to zainteresuje... - palce stopy rozpoczęły zmysłową wędrówkę do góry, zatrzymując się na wysokości bioder.
- Ty... nie jesteś... zainteresowany...? - starszy elf jęknął, gdy miękkie zagłębienie między piętą a palcami zaczęło powoli ocierać się o jego pobudzone już ciało.
- Oczywiście, że nie... - poruszył stopą trochę mocniej - Ja... chcę się zająć moją książką...
Oczy strażnika zamknęły się na chwilę, by zaraz ponownie otworzyć, skupiając drapieżne spojrzenie na jego rozłożonych nogach i znacznej już, doskonale widocznej przez cienkie spodenki erekcji.
- Och, doprawdy...? - jedna z gorących dłoni już sunęła w górę jego uda, nic sobie nie robiąc ze słownych protestów.
- M... mhm... - tym razem to Elladan jęknął, gdy wprawne palce wsunęły się pod cienki materiał, ciągnąc go od razu w dół. Zupełnie bezwiednie uniósł biodra do góry, pozwalając mu je zsunąć.
- I... nie dasz się... przekonać...? - dłoń z powrotem odnalazła drogę do góry.
- N-nie - głos mu nieznacznie zadrżał, gdy delikatne, acz stanowcze palce musnęły jego członka, drażniąc się z nim w pełen zdobytego wcześniej doświadczenia sposób.
- To wielka... szkoda - palce powędrowały w dół, obejmując dwie, nabrzmiałe delikatnie kule.
Elladan wciągnął głośno powietrze, zagryzając rozpaczliwie wargi.
'To' miejsce było słabym punktem jego 'zaciętej' linii obrony...
- Och... Haldir... proszę...! - przymknął powieki, wiercąc się na pościeli.
- Prosisz? O co...? - uśmiechnął się przebiegle, pieszcząc go jeszcze intensywniej - A... pewnie chcesz, bym Ci podał książkę, tak? - uniósł kpiąco brwi, odchylając się lekko do tyłu.
- Ty...! - Elladan otworzył oczy, mierząc go wściekłym spojrzeniem. W kącikach jego ust jednakże czaił się równie przewrotny grymas.
- Ja...? - udał zdziwienie Haldir, gdy w następnej chwili został objęty nogami w pasie i pociągnięty w dół.
- Tak Ty... - pocałował go mocno w usta, wsuwając wygłodniały język do ich słodkiego, wilgotnego wnętrza. 'Zawsze Ty...' - dodał w myślach, a jego oczy rozbłysły.
- Czy... istnieje szansa... - blondwłosy elf oparł się na łokciach, z trudem łapiąc powietrze - że tym razem... nie będziesz się aż tak darł...? - liznął czubek jego nosa, zsuwając powoli spodnie.
- Znikoma... - zachichotał, zrzucając go z siebie i przewracając na plecy - Powiedziałbym nawet... - pocałował go ponownie - ... że mniej, niż znikoma...
27. Love, actually
Orophin obudził się tuż przed świtem, zanim jeszcze różowo-błękitna łuna poranka rozjaśniła czysty firmament nieba. Było cicho i spokojnie, gdy tak leżał w zmiętej pościeli, wsłuchany w bicie swego serca i równomierny oddech śpiącego obok elfa.
Od tego wieczoru w kuchni, kiedy to Liar po raz pierwszy go pocałował - spędzali ze sobą każdą noc.
Początkowo jego młody kochanek trochę się wstydził (głównie - jak przypuszczał - przed Hanearem) i wymykał do własnej komnaty, jeśli akurat zajmowali jego pokój.
Jednakże - nie mijało kilka minut - gdy z wyrazem zdegustowania na twarzy za tak beznadziejną tęsknot - wracał do jego łóżka, ciągnąc za sobą poduszkę.
Teraz nie wychodził już w ogóle. I bez względu na to, w czyjej komnacie spędzali noc - robili to zawsze razem. Dzięki temu, mógł patrzeć na niego, gdy zasypiał i się budził, a był to widok niewymownie słodki.
Liar był młody i pełen energii, nie potrzebował więc zbyt dużo odpoczynku, ale gdy już padł - to spał jak zabity i 'nic' nie było w stanie mu w tym przeszkodzić. Najśmieszniejsze jednakże było to - w jakich pozycjach zasypiał. Nie rzucał się, nie kopał, nie wiercił - ale, jak którejś nocy Orophin próbował przewrócić go na drugi bok - dostał automatycznie w łeb (chciał wierzyć, że bezwiednie...), a młody elf z cichym westchnieniem znów opadł na plecy, z głową zwisającą prawie poza łóżko. Dzisiaj również 'legł' na plecach, z rozrzuconymi rękoma i wygiętymi dziwnie nogami, przykryty nie prześcieradłem a poduszką.
Starszy elf westchnął rozbawiony i całując go delikatnie w czoło, wyplątał się z pościeli, wstając cicho z łóżka.
Gdy umyty już i w połowie ubrany przeszukiwał szafę, nie mogąc znaleźć swej 'roboczej' tuniki - natknął się na coś, co sprawiło, iż zatrzymał się na chwilę w zamyśleniu.
To nawet dziwne - wczoraj, gdy Liar przyszedł do niego na plac treningowy, rozmyślał o tym, ale jego zboczone komentarze odnośnie nowego rodzaju olejku - który rzeczywiście okazał się nadzwyczajny... - wygoniły mu to z głowy. A teraz, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wpadł mu prosto w ręce, prosząc się wręcz o uwagę.
Zapominając zaraz o ubraniu, uniósł przyrząd, ważąc go z uwagą w dłoniach. Był taki piękny... zupełnie, jak Liar. Pasowaliby do siebie...
Uśmiechnął się pod nosem i zamykając cicho szafę (koszula, której szukał - odnalazła się na nocnej szafce) podszedł wolnym krokiem do łóżka.
Tak, to był dobry prezent... już wtedy to wiedział. Położył lekki przedmiot na skopanym w nogach kocu i wciąż się uśmiechając wyszedł na korytarz.
* * *
Liar obudził się niedługo potem, od razu wyczuwając, że jest w łóżku sam.
Czy to za sprawą braku ciepła drugiego ciała, wibracji jakimi emanowało, jego subtelnego zapachu i niezauważalnych fal uczuć - nie miał pojęcia, w każdym razie zawsze mógł od razu stwierdzić, czy Orophin jest z nim czy też go nie ma.
Nie lubił, gdy go nie było.
Te wszystkie lata spędzone na 'wygnaniu', gdzie samotność była jego jedynym towarzyszem powinny były nauczyć go, przyzwyczaić do - pustki wokół siebie... i tak było. Nigdy dotąd nie narzekał na to, że jest sam - aż do teraz. Tak jakby zasmakowanie tej radości towarzyszącej uczuciu, kiedy to budził się u boku ukochanej osoby - sprawiło, iż niczego innego spróbować już nie chciał... i miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał.
Przeciągnął się z wdziękiem i przecierając zaspane powieki usiadł, powoli odsuwając poduszki.
Wiedział, iż Orophin na dzisiaj kolejny trening, że znów całe przedpołudnie spędzi na placu i nie będzie...
Potok jego myśli został nagle przerwany w chwili, gdy delikatny przedmiot, leżący niby w zapomnieniu w nogach łóżka przykuł jego uwagę.
Łuk? Zmarszczył zdziwiony brwi. Dlaczego Orophin zostawił tu swój łuk? Zapomniał o nim? Nie chciał go zabrać na trening? Ale, w takim razie, dlaczego w ogóle go wyjmował...?
Podniósł się na kolana i na czworakach podpełzł do niego bliżej.
To nie był łuk Orophina.
Tamten znał aż nazbyt dobrze, każdy jego fragment, każde ozdobne rzeźbienie, każdą drobną rysę. Ten był inny. Zupełnie nowy, nietknięty wręcz, poza tym mniejszy, lżejszy i inaczej inkrustowany.
Uniósł go powoli do góry, muskając palcami misternie wykończone drewno.
I wtem - no oczywiście! Zawody łucznicze. Orophin wygrał łuk. Nigdy wcześniej go co prawda nie widział, ale to musiał być z pewnością ten sam.
Tylko po co, by...? - zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc - Czyżby...?
Nagła myśl przemknęła mu przez głowę, wywołując na twarzy szeroki, radosny uśmiech.
Chwilę potem już zeskakiwał z łóżka i ze swoim 'prezentem' w dłoni kierował się w stronę drzwi. Orophin nie mógł wstać dużo wcześniej od niego - dopiero co świtało - może uda mu się go jeszcze złapać w jadalni...
* * *
Udało się. Orophin, odstawiając kubek po wypitej kawie, szykował się właśnie do wyjścia, gdy jego młody kochanek wpadł na bosaka do kuchni, szczerząc się od ucha do ucha.
Jedno spojrzenie na jego twarz i trzymany w ręku łuk wystarczyło, by starszy elf zarumienił się rozkosznie, nie bardzo radząc sobie z zakłopotaniem.
Jego reakcja potwierdziła jedynie Liara w jego, wyrażanych wciąż jeszcze z obawą przypuszczeniach.
Prze chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, lustrując się wzrokiem, w ciszy poranka.
- Jest dla mnie? - spytał w końcu młody elf, wciąż nie przestając się uśmiechać.
- Tak.
- Oddajesz mi swoją nagrodę?
- Mhm - Orophin uśmiechnął się również, robiąc dwa kroki w jego stronę - Już dawno miałem to zrobić, ale... - wzruszył lekko ramionami - Zupełnie o tym zapomniałem...
Tym razem to Liar się zaczerwienił.
- A... a więc Diamar miał rację...? - spytał, odkładając łuk i przysuwając się bliżej.
- W czym?
- No, kiedy mówił, że... że wygrałeś go dla mnie... że specjalnie przegrałeś zawody...? - spojrzał na niego nieśmiało.
- Tak - Orophin skinął głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Dlaczego? Dlaczego 'dla mnie'...? - broda mu lekko zadrżała, a dłonie zacisnęły się bezwiednie.
- Bo... to były tylko zawody... pierwsze czy drugie miejsce - nie miało to dla mnie większego znaczenia... a tak bardzo chciałem Ci coś dać... no i tak jakoś... - zmarszczył zabawnie nos.
- Tak jakoś? - Liar rozwarł szeroko powieki - Orophinie, to najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu dostałem - zapewnił go żarliwie.
- To tylko przedmiot... - zaprotestował słabo, lekko speszony jego reakcją.
- Ale podchodzi od ciebie! A ja Cię kocham - to wszystko zmienia - kolejny radosny uśmiech rozjaśnił jego twarz - Obiecuję, że będę się nim należycie zajmował... zobaczysz - nigdy nie pozwolę, by... Co się stało? - urwał, widząc jego pobladłe nagle oblicze.
Orophin jednakże był jedynie w stanie gapić się na niego w milczeniu, mrugając powiekami. Serce biło mu tak mocno, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.
- Po... powiedziałeś, że... mnie... kochasz?
Liar zaczerwienił się.
- Ch... chyba tak - przełknął z trudem, a jego pewność siebie gdzieś się ulotniła - Przeszkadza Ci to...? - spojrzał na niego z wahaniem - Bo ja Cię naprawdę kocham... - wyznał cicho - Ale jeśli Ty...
- Przeszkadza? - przerwał mu Orophin, wciąż jeszcze w ciężkim szoku - Czy Ty masz nierówno pod sufitem?! - roześmiał się cicho, obejmując go w pasie - Ma mi przeszkadzać, że ktoś kogo kocham nad życie...
- nie dokończył, unosząc go nagle do góry i całując tak mocno i namiętnie, iż obojgu zakręciło się w głowach.
- Och... - oczy Liara zrobiły się wielkie z przejęcia - To Ty...? - zacisnął nogi na jego udach, by nie spaść - Naprawdę...?
- Od pierwszej chwili... - pocałował go ponownie. I jeszcze raz, po prostu nie mogąc przestać.
- Sy... sypialnia? - wychrypiał Liar po kilku minutach, z rozpaloną twarzą i pałającymi oczami.
Słowa nie były potrzebne, a nagła gorączka serc aż się prosiła o ugaszenie.
- Mhm... - wymruczał starszy elf, krzyżując dłonie pod jego pośladkami i kierując się w stronę drzwi.
- Poczekaj! - Liar oderwał się od jego ust, machając rozpaczliwie rękoma - Mój łuk!
Śmiejąc się i niecierpliwiąc Orophin zawrócił, chwycił łuk i chwilę potem wypadli na korytarz.
* * *
- Powiedz jeszcze raz...
- Kocham Cię - powtarzał to nieprzerwanie, odkąd znaleźli się w sypialni i zrzucając szybko ubrania opadli z powrotem na łóżko.
Liar jęknął cicho i wypychając biodra do góry, otarł się o niego lubieżnie.
Wiedział już, że słowa są dla niego najlepszym afrodyzjakiem, a teraz przekonał się, że nie tylko te - 'zbereźne'...
- Ja Ciebie też... - wymruczał, gdy leżący nad nim kochanek osunął się powoli w dół, składając wilgotne pocałunki na jego ramionach, barkach i szyi.
Orophin uśmiechnął się lekko, przenosząc usta na jego twarde, nabrzmiałe sutki. Uwielbiał te dwa małe, słodkie punkciki... uwielbiał, gdy Liar drżał i wił się pod jego dotykiem, gdy je całował i lizał, nagradzając go za tę cudowną pieszczotę cichymi jękami i pełnymi rozkoszy westchnieniami. Chwycił teraz w zęby jeden z nich i delikatnie przygryzając, zaczął powoli ssać.
- Oach. Orophinie!
- Hm?
- Drugi też! - Liar, zupełnie nie skrępowany swymi aż nazbyt dokładnie wyrażanymi prośbami, ścisnął mocno jego ramiona, wbijając w nie niemal paznokcie.
Starszy elf zaśmiał się cicho i nie przestając zabawy z jednym sutkiem, drugi zaczął lekko ściskać palcami.
- Mm! Tak... cudownie...
Wciąż się uśmiechając, Orophin opuścił się powoli w dół, sunąc wilgotnym językiem wzdłuż jego brzucha, całując delikatnie pępek i mięciutkie zagłębienie ud. Gdy dotarł jednakże do jego pobudzonego ciała, drgającego lekko i ocierającego się o jego klatkę piersiową, nie wziął go od razu do ust, jak to czynił zazwyczaj, ale chwycił delikatnie w rękę, unosząc głowę do góry.
- Spróbujemy dzisiaj... czegoś nowego? - spytał, masując czule twardy organ.
- Tak... - Liar nigdy nie pytał 'czego', pozwalając mu na wszystko. Zawsze był tak chętny do wszelkiego rodzaju 'zabaw', że wprawiało to Orophina w osłupienie.
Kręcąc głowa ze śmiechem, podniósł się i unosząc nad ciałem kochanka, sięgnął po stojący na nocnej szafce olejek... a raczej - jego pozostałość po wczorajszej nocy.
- Będziemy się kochać? - spytał figlarnie Liar, obejmując go w pasie.
- N-nie - zająknął się lekko. Jak ten 'dzieciak' może tak lekko o tym mówić. Mały kusiciel...
- Szkoda... - wymruczał cicho (tak, by go Orophin nie usłyszał) i podcinając mu dłoń, na której się podpierał, sprawił że opadł na niego bezwolnie - Kocham Cię... - szepnął znowuż, wciąż nie mając dosyć... no i z cichą nadzieją, że może go to w końcu przekona...
Niestety.
- Nie podlizuj się - starszy elf zmarszczył nos, udając zagniewanie - I tak nie będziemy... - urwał, lekko się rumieniąc.
Pragnął tego tak bardzo, że chwilami ledwo się powstrzymywał i naprawdę wcale mu nie pomagało to, że Liar był aż tak chętny. W głębi duszy bowiem wiedział, iż mimo tych wszystkich zapewnień - jego kochanek był na to zwyczajnie za młody.
- Nie gniewaj się na mnie... - Liar zrobił usta w ciup, mrugając niewinnie powiekami.
- Niezła próba... - potrząsnął głową rozbawiony. Kiedyś może ta 'prawdziwie-smutna' mina zrobiłaby na nim wrażenie, teraz jednakże zbyt dobrze znał już jego sztuczki - Chodź tutaj... - uśmiechnął się lekko, zagarniając go na siebie.
Młody elf ochoczo wgramolił się na jego uda, przytulając do jego torsu.
- Nie będziemy się z tym śpieszyć, dobrze? - Orophin wplótł palce w jego włosy, przyciągając do swoich ust.
- Dobrze - zgodził się od razu potulnie, uśmiechając z dziecięcą niewinnością.
- 'Dobrze'? - uniósł kpiąco brwi - Gramy teraz uległego, co?
- Mhm... 'bardzo' uległego... - potwierdził - No, a teraz mnie pocałuj - zażądał, kładąc mu dłoń na policzku.
Orophin prychnął, przewracając oczami, ale 'żądanie' od razu spełnił, kończąc wszelkie rozmowy. Pocałunek przeciągnął się, potem przeszedł w kolejny... i jeszcze jeden, aż ich lekko nabrzmiałe wargi i przychodzące z trudem oddechy zmusiły ich do chwilowej rozłąki.
- To... to co... będziemy robić? - Liar spojrzał na niego lekko zamglonym już wzrokiem.
Orophin uśmiechnął się tylko tajemniczo i całując go ponownie, przekulnął tak, że teraz to on na nim leżał.
- Cierpliwości... - wyszeptał i podpierając na jednym boku, sięgnął po leżący na poduszce kryształowy flakonik.
Następnie ułożył swego młodego kochanka wygodnie na plecach, zginając mu nogi w kolanach i rozsuwając je nieznacznie na boki.
- Ale... - zaczął, pochylając się nad nim i zaglądając mu uważnie w oczy - obiecaj mi wpierw... że jeśli nie będzie Ci się to podobać... i będziesz chciał, bym przestał... - nalał sobie niewielką ilość olejku na palce - to mi o tym powiesz, dobrze?
- D-dobrze - przytaknął cicho, lekko skonfundowany. Orophin nigdy nie robił niczego, co by mu się mogło nie spodobać... ufał mu bezgranicznie - o co więc teraz chodziło?
- W porządku - starszy elf uśmiechnął się, całując go w policzek, podczas gdy jego naoliwione palce zakradły się powoli, sunąc wzdłuż jego klatki piersiowej i brzucha, aż do zbiegu szczupłych ud.
Liar jęknął z rozkoszy, gdy zacisnęły się na jego członku, gładząc czuły organ i znajdujące się pod nim dwie, delikatnie nabrzmiałe kule. To było miłe, o tak... ale tę 'zabawę' praktykowali już wczoraj, dlaczego więc...?
Zrozumiał po kilku minutach, gdy śliskie palce pozostawiając chwilowo jego drżącą już i sączącą się erekcję - przesunęły się niżej w poszukiwaniu małego, napiętego punkcika.
- Ooch... - oczy młodego elfa zrobiły się wielkie z przejęcia, gdy Orophin wciąż patrząc na niego przenikliwie i jakby z lekkim wahaniem, ściszył głos do ledwo słyszalnego szeptu.
- Mogę...? - wymruczał, pocierając swoimi wargami jego usta.
Po chwili wahania Liar skinął twierdząco głową, obejmując go 'asekuracyjnie' za szyję.
- Będę... powoli... - zapewnił go cicho i delikatnie naciskając na pomarszczony otwór - wsunął czubek śliskiego palca do środka.
- W... porządku?
Kolejne skinienie głową.
- Wsuń... głębiej... - czerwony i z przejęcia i z zakłopotania Liar, rozsunął nogi trochę szerzej.
Orophin posłuchał i naciskając odrobinę mocniej, wśliznął palec dalej, muskając przy tym wrażliwy gruczoł w jego wnętrzu. Krzyk, jaki wydarł się z ust jego młodego kochanka, gdy to zrobił - krzyk pełen czystej rozkoszy, sprawił, iż jego własny członek drgnął w pełnej gotowości.
- Och, Orophinie...
- Dobrze? - upewnił się z czułym uśmiechem, poruszając delikatnie ściśniętym w jego gorącym wnętrzu palcem.
- Tak! - załkał prawie, odchylając głowę do tyłu i łapczywie chwytając powietrze - Rób to dalej... - poprosił cicho.
Więc Orophin robił. Wsuwał i wysuwał palec, lubując się każdym wydyszanym jękiem i słodkim westchnieniem, każdym rozpaczliwym uściskiem na swoich barkach, każdym konwulsyjnym drganiem, napiętych mięśni ud.
Początkowo trochę obawiał się tego kroku, reakcji Liara, dla którego musiało to być niezłym przeżyciem i swojej własnej. Co jak co - był w nim teraz, czuł go od środka - jego ciepło, miękkość i delikatny nacisk... odsuwanie z myśli wyobrażeń, jakby się czuł, gdyby rzeczywiście w niego wszedł - nie było więc wcale takie łatwe.
Siłą woli powstrzymywał się, by tego nie zrobić - by nie rozsunąć mu nóg jeszcze szerzej i przywłaszczyć sobie tego, czego tak rozpaczliwie pragnął. Wiedział jednakże, że jeszcze nie pora. To, co miał i tak przewyższało wszystkie jego sny i marzenia.
- Och, Orophinie... - Liar wijąc się już teraz i stale poruszając w górę i w dół w rytm ruchów jego ręki, opuścił jedną dłoń na jego biodro - O-ocieraj się o mnie... - wyszeptał, ściskając zachęcająco jego pośladki. Nie miał siły wziąć go do ręki, ale dotyk gorącego członka na swoim udzie i tarcie, jakie mogło to dać - nie byłoby chyba takie złe.
Orophin jęknął i wsuwając palec coraz mocniej, szybciej i głębiej zaczął się w takim samym tempie poruszać, szukając kontaktu z jego zroszoną lekko potem skórą.
Och, to było cudowne! Jedna z nóg Liara opadł w dół ułatwiając mu zadanie, a druga zmieniając kąt zaczęła pieścić jego łydki. Wili się w swoich objęciach, dysząc ciężko i całując, jak tylko złapali oddech.
'Kto powiedział, że stymulacja jest gorsza od samego seksu...?' - przemknęło Orophinowi przez myśl, gdy Liar zadrżał w jego ramionach i krzycząc jego imię po raz kolejny - doszedł we łkaniach niemalże, wytryskując ciepłym nasieniem na jego i swoje uda, przytulając go do siebie tak mocno i rozpaczliwie, jakby nigdy już nie miał go wypuścić, zatrzymując w tym namiętnym uścisku na zawsze.
'Elbereth... jak ja go kocham...' - było jego następną i zarazem ostatnią już racjonalną myślą, zanim doszedł również, pozwalając fali orgazmu wynieść się ku wyżynom, ciągnąc za sobą Liara.
Opadali powoli, nie śpiesząc się wcale, chcąc ten cudowny orgazm czuć jak najdłużej, jak najmocniej i jak najintensywniej. Wcześniej rzadko zdarzało im się szczytować równocześnie - czerpali teraz więc z tego doznania jak z nie gasnącego źródła.
- Och... - Liar uniósł ociężałe powieki, odgarniając z czoła posklejane, wilgotne od potu włosy - To... to było... - zabrakło mu słów.
- Wiem - Orophin uśmiechnął się słabo, opadając obok niego na brzuch - I... nie mam nawet siły... Cię umyć... - położył wciąż drżącą jeszcze lekko dłoń na jego ramieniu.
- Widzę - Liar przymknął powieki i obracając na bok zagłębił w jego objęciach - Za to właśnie... Cię kocham... - dodał trochę od rzeczy, po czym obaj jak na komendę - jednocześnie zasnęli.
* * *
Avril z lekkim wahaniem przemierzał pogrążony w mroku korytarz, kierując się do komnaty Rumila. Jego młody kochanek, ulatniając się zaraz rano, jeszcze przed wschodem słońca - zostawił mu na poduszce krótką wiadomość, iż nie wybiera się dzisiaj na przejażdżkę, ale musi coś załatwić, toteż nie będzie go przez większość dnia.
Wiadomość, jak wiadomość - nie zrobiłaby na nim większego wrażenia, w końcu nie miał go na własność,
Rumil mógł robić co chciał - gdyby nie druga jej część, dopisana jakby od niechcenia - w której prosił go by spotkali się w 'ich' sypialni dokładnie o piątej po południu... i żeby po wejściu zamknął za sobą drzwi.
Dziwne było nie tylko to 'oficjalne' spotkanie - w końcu spędzali ze sobą większość czasu - ale także wzmianka o zakluczeniu zamka. O co chodziło, u licha? Zaintrygowany i trochę także rozbawiony - pchnął lekko ciężkie drzwi - wszedł do środka i posłusznie przekręcając klucz w zamku, spojrzał na siedzącego już na łóżku Rumila... i wmurowało go w podłogę.
'O ja Cię kręcę...' - przemknęło mu przez myśl, gdy rozszerzone z zaskoczenia źrenice lustrował jego młodego kochanka.
Rumil - nagi, a właściwie - półnagi, gdyż jego biodra zakrywały krótkie, czarne spodenki - siedział po turecku na kocu, z dłońmi opartymi wygodnie na kolanach i oczami... - serce Avrila zabiło jeszcze mocniej - .... zasłoniętymi ciemną, aksamitną przepaską. Siląc się na spokój - podszedł do niego powoli, siadając na brzegu łóżka.
Ciemnowłosy elf, mimo iż widzieć go nie mógł - skierował swą twarz w jego stronę, zagryzając lekko dolną wargę. Nie wydawał się być skrępowany czy zawstydzony, oddychał równo i spokojnie, a jego ciało zdawało się być zupełnie zrelaksowane.
Dla Avrila jednakże - wyglądał tak niebywale seksownie, tajemniczo i egzotycznie, iż nie mogąc dłużej oprzeć się pokusie, bez słowa uprzedzenia, przywarł łapczywie do jego ust, całując go tak mocno, iż obaj polecieli do tyłu.
- Avril... - Rumil na wpół śmiejąc się, na wpół oddając pocałunek, odsunął go od siebie na wyciągnięcie ręki.
- Masz drugą dla mnie? - spytał zaraz jego kochanek, zupełnie pochłonięty fantazją, jaka właśnie powstała w jego wyobraźni. Kochać się z zasłoniętymi oczami... jej - szarpnął mocno za zapięcie spodni.
- Mam - potwierdził od razu, uśmiechając się jeszcze szerzej - Jeśli chcesz.
- Chcę - Avril odrzucił dolną część ubrania i w rozpiętej do połowy koszuli przylgnął do niego, całując ponownie w usta.
- Ale, Avril... poczekaj - Rumil znów go od siebie odepchnął, starając się zapanować nad myślami - co wcale nie było takie łatwe z językiem kochanka muskającym jego podniebienie - Najpierw... chciałbym Ci coś powiedzieć.
- Słucham - jasnowłosy elf niecierpliwym gestem zdarł z siebie koszulę, lustrując łóżko w poszukiwaniu drugiej przepaski.
- No bo widzisz... - teraz, kiedy już skupił na sobie jego uwagę poczuł się trochę niepewnie - Wczoraj, jak byliśmy w wannie... i Ty... - podciągnął się trochę wyżej na poduszkach - I Ty... a potem ja...
- Ach, rozumiem - uśmiechnął się kpiąco - Tak bardzo Ci się spodobało, że wczoraj to ja... rozłożyłem nogi - że teraz chcesz, bym to zrobił ponownie... Och! - znalazł w końcu opaskę, z radością przykładając ją sobie do oczu - Ale wstydziłeś się powiedzieć mi to w twarz, więc... - kontynuował.
- Avril! Zamknij się! - Rumil, mimo iż rozbawiony tym jego monologiem, trzepnął go ze złością w ramię.
- Co? Nie chcesz tego powtórzyć? - kpił dalej, muskając palcami jego brzuch.
- Chcę - wyrwało mu się mimo woli - To znaczy... och, daj mi w końcu dojść do słowa... - zdenerwował się jeszcze bardziej.
- Ależ... - Avril roześmiał się cicho, pociągając go z powrotem w dół - Daję Ci wszystko cokolwiek zechcesz i...
Nie dokończył, gdyż wyprowadzony w końcu z równowagi Rumil, machnął na ślepo dłonią, skutecznie kneblując mu usta.
- Nie chcę byś 'rozkładał przede mną nogi' - prychnął gniewnie, wykorzystując sytuację - Chcę porozmawiać o tym, co powiedziałeś mi wczoraj w wannie... - odsunął rękę.
- A... co ja Ci wczoraj powiedziałem?
- Po... powiedziałeś mi... - delikatna dłoń przesunęła się w dół jego ust, podbródka i szyi, zatrzymując w okolicy serca - Powiedziałeś, że mnie kochasz... - szepnął cicho, przywołując w pamięci to rozkoszne drżenie, jakie wtedy poczuł - Powiedziałeś to... a ja...
- Powiedziałem to, bo tak czuję, Rumil - Avril spoważniał w końcu, dostosowując swe zachowanie do tematu rozmowy - Kochałem Cię... od samego początku.
- No... no widzisz... - ignorując nagłe drżenie warg i przewrotny rumieniec, młodszy elf ciągnął dalej - Powiedziałeś to, a ja nie.
- Nie musisz - odezwał się łagodnie - Jeśli tego nie czujesz...
- Ale ja to czuję!
- ... nie będę Cię do niczego przymuszał - ciągnął dalej, jakby nie słysząc jego słów - To w końcu Twoje...
- Avril, kocham Cię, Ty idioto! - przerwał mu, na nowo się wściekając - Więc zamknij się w końcu, bym mógł Ci to powiedzieć!
- Co powiedzieć?
- Że... Cię kocham... - szepnął cichutko, kurcząc jakby w jego ramionach.
- A... kochasz? - Avril osunął się w dół również.
Młody elf kiwnął gorliwie głową, obejmując go w pasie.
- Rumil? - spytał Avril po chwili dziwnego milczenia.
- Tak?
- Kiwnąłeś głową?
- Mhm.
- Dobrze wiedzieć... bo widzisz - nie obrażając Twojej inteligencji ani wyczucia chwili, chciałbym Ci przypomnieć, że wciąż mam przesłonięte oczy... - zakpił lekko, rozedrganym od radości głosem.
Młody elf wybuchnął śmiechem.
- Wybacz... - namacał jego twarz, wyczuwając pod palcami miękki materiał - Nie wiedziałem... Ale - kocham Cię - dodał szybko - I to właśnie chciałem Ci powiedzieć. Wtedy - w wannie... trochę mnie zaskoczyłeś i... przepraszam - powinienem był to zrobić od razu, ale... chyba się wstydziłem.
- Aha... - wciąż głupawo się uśmiechając, Avril trącił nosem jego nos - I dlatego musiałeś zawiązać sobie oczy, tak?
- Nie! - zaprzeczył szybko - To nie dlatego. Przepaski miały być na później, ale... jak już jedną założyłem - doszedłem do wniosku, że może tak będzie mi łatwiej...
- Jak dla mnie... mógłbyś to zrobić nawet z workiem na głowie... I tak zaraz umrę ze szczęścia...
- Serio?
- Mhm... - kierując się głosem, dotknął z wahaniem jego warg - Bo widzisz... nikt dotąd mi tego jeszcze nie powiedział.
- Ani mnie.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Roześmiali się cicho, doskonale zdając sobie sprawę ze swego beznadziejnie romantycznego zachowania.
- A więc... po co nam to przepaski? - Avril doszedł do wniosku, iż jeszcze chwila a z radości zacznie unosić się nad łóżkiem - Poza tym, rzecz jasna, że są niesamowicie podniecające...?
Rumil zachichotał rozbawiony. Przeczuwał, że mu się spodobają.
- Są od Diamara... jako dodatek... do tego - sięgnął pod poduszkę, wciskając mu do ręki mały woreczek.
Zaciekawiony Avril uniósł opaskę na czoło, przyglądając się jego zawartości.
- Co to jest? - zmarszczył brwi, wyjmując ze środka dwie maleńkie, połyskujące kuleczki.
- To... swego rodzaju afrodyzjak - wyjaśnił - Rozpuszcza się pod wpływem ciepła ciała, więc na razie ich nie wyjmuj. Gdy zacznie działać... cóż - Diamar mówił, że można 'to' robić godzinami... - szepnął lekko się uśmiechając.
- Rumil - starszy elf pośpiesznie wsunął dwie pastylki z powrotem, otrzepując ręce - My już to robimy 'godzinami'...
- No, wiem - Rumil zaczerwienił się - Ale dzięki temu, ponoć wszystko jeszcze bardziej się wyostrza, potęguje... I na końcu - nie jest się tak zmęczonym.
- Mhm. Rozumiem - Avril zsunął przepaskę z powrotem na oczy, ważąc w dłoni mały woreczek - A co się z tym robi? Znaczy się - no wiesz, gdzie się to... aplikuje?
- Yy... - młody elf uniósł się na łokciach, zbliżając usta do jego ucha. Gdy wyszeptał mu cicho 'zastosowanie', oboje świecili prawie cudownym odcieniem czerwieni.
- A-aha - Avril po raz pierwszy był naprawdę wdzięczny, że Rumil go nie widzi, gdyż wyraz jego twarzy z całą pewnością daleki był od inteligentnego.
- Czyli, gdy to... 'zażyjemy' - będziemy się parzyć, jak króliki, nie czując zmęczenia i nie widząc siebie nawzajem... bo jak się domyślam - przepaski są po to, by oczy nam z wrażenia nie wyskoczyły, tak?
- Nie - Rumil pokręcił ze śmiechem głową - Też masz pomysły. Chodzi o to, mój piękny - by skupić się na samym dotyku i dzięki temu odczuwać jeszcze więcej... - zawahał się na chwilę - Tak przynajmniej twierdził Diamar. Valar jeden wie, skąd takie rzeczy zna...
- No, ja nie narzekam... - liznął lubieżnie czubek jego nosa.
- Ani ja... jeśli tylko nasze łóżko wytrzyma...
Wytrzymało, choć nie było łatwo.
Afrodyzjak ze sklepu rodziców Diamara okazał się silniejszy, niż mogli by przypuszczać, a jego działanie wręcz oszałamiające.
Rumil nigdy by nie przypuszczał, iż w ciągu jednej nocy można kochać się na dwanaście sposobów i to w tak różnych pozycjach i miejscach, iż ledwo je wszystkie zdołał zapamiętać...
28. Just stop being yourself...!
- No tak... właściwie to od razu powinienem był się domyśleć, ze to Ty... - Glorfindel uniósł kpiąco jedna brew, lustrując przyjaciela rozbawionym spojrzeniem - Choć początkowo Elrohir sądził, iż Elladan znów robi 'przemeblowanie' w swoim pokoju...
Haldir pokręcił jedynie głową, zupełnie niespeszony.
Przebywał w Rivendell już od dwóch tygodni i przez cały ten czas nie miał sposobności by z Glorfindelem porozmawiać.
Dni i noce upływały mu na 'zabawie' ze starszym z bliźniaków - czyli seksem przeplatanym kłótniami - i jakoś tak w tym 'napiętym rozkładzie zajęć' nie znalazł dotąd miejsca na rozmowę z przyjacielem.
Mijali się oczywiście na korytarzach, spotykali przy posiłkach, przebywali razem w Sali Kominkowej - ale wszystko to było przelotne i chwilowe, w żadnym wypadku niesprzyjające szczerszej rozmowie.
Dla Haldira było to wręcz niebywale. Nigdy, nigdy by nie przypuszczał, iż mógłby mieszkać z Glorfindelem pod jednym dachem i nad jego towarzystwo przedkładać spędzanie czasu z jednym ze swoich kochanków.
Ale tak właśnie było. Elladan pochłaniał go całkowicie i niczego innego poza nim do... szczęścia? - nie było mu trzeba. Co nie zmienia jednakże faktu, iż teraz gdy nadarzyła się okazja - zamierzał ja zaprzepaścić. Jego młody kochanek właśnie zasnął - mógł wiec spędzić kilka chwil na tarasie.
- Kto by pomyślał... - Glorfindel zdawał się być tak samo zadowolony z tego, że są w końcu sami jak i on sam - ... że tak się wszystko ułoży - oparł nogi na leżaku, krzyżując je w kostkach - Ze my... akurat my - będziemy mieć kochanków tak do siebie podobnych... iż niemal nierozróżnialnych... - posłał mu dwuznaczny uśmiech.
Haldir oparł się o barierkę, patrząc na niego trochę niepewnie. Uwaga, jak uwaga - mogła zostać rzucona zupełnie przypadkowo... i uwierzyłby w to, gdyby nie przewrotny błysk w oczach przyjaciela.
- Elrohir ci powiedział - to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
- Tak, powiedział - Glorfindel uśmiechnął się szerzej - Śmiałem się tak głośno, że w końcu się obraził i walnął mnie poduszka w plecy... - dodał kwaśno.
- Śmiałeś? - strażnik uniósł zaskoczony brwi - Myślałem, że inaczej zareagujesz.
- Niby jak? - przewrócił oczami - Pamiętasz to lato w Mirkwood... wtedy, gdy Legolas osiągnął pełnoletniość? - zmienił nagle temat.
Haldir zmrużył oczy.
- No, chyba tak... a co?
- A pamiętasz, co wtedy zrobiłeś? Zaraz po balu?
Strażnik sięgnął pamięcią jeszcze dalej. Zdecydowanie za dużo było tych przyjęć w Mrocznej Puszczy.
W końcu jednak odpowiednia klapka opadła tam, gdzie powinna.
- Ach... - uśmiechnął się - Tamto...
- No właśnie. Pomyliłeś Thranduila z jego synem... i próbowałeś go uwieść, tłumacząc, że lepiej na swój pierwszy raz po prostu trafić nie mógł... - oczy Glorfindela rozbłysły rozbawieniem.
- Próbowałem? - prychnął - Skurczybyk wykorzystał sytuacje i w końcu rzeczywiście wylądowaliśmy w łóżku...
Roześmiali się oboje.
- Tak, Twoja mina nazajutrz rano, gdy się dowiedziałeś warta była wszelkich poświęceń - pokręcił głową - Ale... nie w tym rzecz. Chodziło mi o to, że znam Cię aż za dobrze i wiem, że takie wpadki po prostu Ci się zdarzają. Dla mnie wiec było to jedynie zabawne... nawet się specjalnie nie zdziwiłem.
- Ciesz się... Szkoda tylko, że nie 'wszystkim' tak się ta pomyłka spodobała...
- Tak - starszy elf westchnal cicho - Elladan trochę się wściekł. No, ale... trudno mu się dziwić.
- Co masz na myśli? - Haldir nagle spoważniał.
- Zależy mu na Tobie... to zrozumiale, że... - urwał, widząc iż przyjaciel skrzywił się na te słowa - Haldirze? - on jednakże wzruszył jedynie ramionami.
- Powiedz mi - kontynuował wiec - Jak się to stało... że w ogóle jesteście razem?
- Pojęcia nie mam - odpowiedział zgodnie z prawda.
- No, ale... przyjechałeś tu dla niego, prawda?
- Tak. Tyle, że... to zaczyna mnie powoli przerastać.
- To... to znaczy... 'co'?
- To wszystko - podniósł glos, tak że nagle skrzypienie lóżka w komnacie uszło jego uwadze - To, że tu jestem. Nigdy wcześniej...
- ... z nikim tak długo nie byłeś - dokończył za niego z uśmiechem - Szczerze to sam się temu dziwie - słynny Haldir z Lorien wreszcie usidlony... - zakpił.
- Przestań - twarz strażnika oblała się purpura - Nie zachowuj się tak, jakbyśmy zamierzali się pobrać.
- A nie zamierzacie? - roześmiał się, gdy Haldir rzucił mu wściekłe spojrzenie - Wybacz, żartowałem - Tylko, że - dodał po chwili milczenia - nie bardzo rozumiem, co Cię tak bardzo przeraża...? Nie ma przecież niczego złego w tym, że w końcu kogoś masz i jesteście razem...
- Ale my nie jesteśmy razem! - przerwał mu gwałtownie - A wszyscy traktują nas, jak parę. Jakbyśmy byli już zaręczeni - wyrzucił z siebie to, co już od jakiegoś czasu ścinało mu krew w żyłach.
- Jak to... nie jesteście razem? - nie zrozumiał Glorfindel - Przecież...
- Sypiamy że sobą, owszem - ale to tylko seks. Nie mamy zamiaru związać się na resztę życia.
- A wiec dla Ciebie... to tylko kolejna, przelotna znajomość
- Nie... to znaczy - lubię Elladana, dobrze mi z nim, ale...
- ... ale boisz się przyznać, że Ci na nim zależy, tak?
- Wcale nie...
- Wiec Ci... nie zależy?
Na chwile zapadła miedzy nimi cisza, a Haldir poczuł się jak zagoniony w kozi róg.
- Nie w takim sensie, jak wszyscy myślą - wymruczał w końcu.
- A 'co' wszyscy myślą? - Glorfindel pokręcił głową - Że go lubisz? Że Ci z nim dobrze? Sam to przed chwila powiedziałeś... dlaczego wiec nie chcesz przyznać, że cos do niego czujesz... tak Cię to przeraża?
- Nie przeraża! - oczywiście nie była to prawda - I nie będę przyznawał czegoś, czego nie ma.
- Wiec po prostu z nim sypiasz, tak? - pogromca Balroga nie wydawał się być zadowolony z takiego obrotu rozmowy. Chciał przycisnąć przyjaciela, zmusić go, by zmądrzał w końcu i poznał swoje serce... ale jak widać, było na to jeszcze za wcześnie. Haldir zbyt długo odgradzał się od jakichkolwiek uczuć, by teraz tak łatwo dąć się zmienić.
- Tak, po prostu z nim sypiam - warknął - i... - urwał, gdy nagły ruch w komnacie przykul jego uwagę. Wytężył wzrok, starając się przebić przez otaczające ich promienie słoneczne, utrudniające widzenie w ciemnym wnętrzu.
'Nie jest dobrze' - przemknęło mu przez myśl, gdy dostrzegł w końcu to, czego tak naprawdę wołałby raczej nie widzieć.
Elladan już nie spał. Siedział wzamian na łóżku, wpatrując się w niego tępym wzrokiem, a wyraz jego twarzy świadczył o tym, jak dużo z ich rozmowy musiał usłyszeć. Gdy ich oczy spotkały się... Haldirem aż zarzuciło.
Nie było w nich bowiem gniewu, złości czy nienawiści - jak możnaby się było spodziewać. Nie było w nich nawet żalu czy rozczarowania... ale jedynie czysty, niczym niezmącony smutek i ból tak wielki, iż wstrząsnął nawet nim samym.
- El... Elladanie - przymknął na chwile powieki, przeczuwając już jaka 'sympatyczna' rozmowa go czeka - Przepraszam Cię na chwile - mruknął do dziwnie jakoś wyglądającego Glorfindela i zamykając za sobą drzwi wszedł powoli do pogrążonego w ciszy pokoju.
* * *
- Elladanie... - Haldir podszedł powoli do łóżka, siadając tuz obok młodego Peredhala - Posłuchaj... - zaczął cicho.
- Dzięki. Usłyszałem już dość.
O, tak. Więcej niż by kiedykolwiek chciał. Piękny powrót do rzeczywistości po dwóch tygodniach miłości... nie, nie miłości - seksu. Dwóch tygodniach zaślepienia. Naprawdę nie rozumiał, jak mógł być taki głupi? Taki naiwny? Uwierzyć, że Haldir mógłby się dla niego zmienić. Dla niego? Śmiechu warte. Pokręcił głową, a jego wielkie, ciemne oczy rozbłysły. Nie z rozbawienia jednakże, ale obmyte łzami.
- Ale to, co usłyszałeś...
- Było prawdą, czyż nie? - spytał spokojnie - Tylko ze sobą sypiamy - racja. W końcu do czego innego mógłbym Ci być potrzebny? - spytał gorzko.
Haldir otworzył usta, chcąc zaprzeczyć, ale...
- Nie, nic nie mów. Nie mów mi znowu, że to 'nie tak'. Wystarczającą ilość razy już to słyszałem - aż sam siebie zaskakiwał swym opanowaniem, tym że nie rzuca w niego żadnymi ciężkimi przedmiotami, że nie trzaska drzwiami, nie krzyczy... ale jaki to niby miałoby mieć teraz sens? Żaden. Czuł się pusty, sflaczały - niczym przebity balon - Po prostu przyznaj w końcu, że to właśnie jest 'tak', że tylko na tym - machnął ręką w stronę lóżka - zawsze Ci zależało.
- Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej - odpowiedział cicho - Tyle, że...
- Tyle, że co? Nie chciałeś, bym o tym wiedział? Pozwalając mi robić sobie nadzieje na to, że... - urwał, zaciskając mocno szczeki, po czym głośno odetchnął. - Nie, to bez sensu. To właściwie moja wina... byłem na tyle głupi, że myślałem, że potrafię Cię zmienić...
- Zmienić? - Haldir zmarszczył czoło - Dlaczego chciałeś mnie zmienić? Dlaczego nie mogłeś zaakceptować mnie takim jakim jestem? Tego, co mogłem Ci dać?
- Bo mogłeś mi dać tylko seks, a dla mnie to za mało! - podniósł w końcu głos, czując jak zdradziecka czerwień zalewa mu poliki.
- Za mało? Dlaczego? Dlaczego Ci to nie wystarcza?
- A dlaczego Tobie wystarcza?! - zdenerwował się - I dlaczego niczego poza tym nie dostrzegasz?
- Dostrzegam, ale...
- Ale co? Ale ja nie jestem tego wart?
- Wiesz, że to nie prawda. Gdybym mógł - to bym Ci to dał...
- Nie bądź śmieszny, Haldir. Za tydzień, dwa, może już jutro - w końcu byś się mną znudził... i zostawił. A ja nawet nie mógłbym mieć do Ciebie o to pretensji, bo w końcu łączyło nas tylko łóżko.
Elladan wstał powoli, wbijając wzrok w ziemie.
- Dlatego lepiej będzie... jak odejdziesz już teraz.
- Coo? - Haldir wstał również, patrząc na niego zszokowany.
- Słyszałeś. Chcę, byś odszedł - choć każde słowo wbijało mu się w serce niczym sztylet - wiedział, iż podjął słuszną decyzje. Im dłużej będą to ciągnąć, tym bardziej zaboli go rozstanie.
Te dwa ostatnie tygodnie były snem, marzeniem, które po prostu nie mogło trwać. Chciał wierzyć, że może... ale nie mogło.
- Naprawdę tego chcesz? - twarz strażnika stężała, a oczy rozbłysły dziwnym światłem.
- Tak, t-tego właśnie chcę - Elladan bardzo się starał, by glos mu nie zadrżał.
- Dobrze wiec - nie patrząc na niego więcej, Haldir podszedł do drzwi, otwierając je ze złością.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego Elladan przekreśla to wszystko, odcina się od tego, co przecież im obu sprawiało taka przyjemność...? Dlaczego nie może zadowolić się tym, co ma...? Ale - nie zamierzał dyskutować. Skoro taka była jego decyzja... Wyszedł wiec na korytarz i zamknął za sobą drzwi, odchodząc - tym razem już na zawsze, bez możliwości powrotu...
* * *
Gdy tylko Haldir zniknął, a on został w komnacie sam - siłą musiał zwalczyć w sobie impuls zawołania za nim, zatrzymania go, rzucenia mu się do stop i błagania go by został, by do niego wrócił.
Siłą musiał zatrzymać się w miejscu, by za nim nie pobiec, uczepić się jego ubrania i nie pozwolić mu odejść.
Siła i resztka godności, jaka jeszcze w nim pozostała - gdyż wiedział, iż takie zachowanie upokorzyłoby go, jak nic na świecie. A więcej już po prostu nie był w stanie znieść.
Chwiejąc się lekko na nogach, podszedł do łóżka i siadając, przyciągnął do siebie kolana, obejmując je ramionami. Sam wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że to się stało, że kazał mu odejść, że... 'pozwoli' mu odejść.
Och, to bolało. Bolało jak nie wiem... ale tez w jakimś stopniu przyniosło ulgę.
Choć głupio sobie wmawiał, iż tym razem jest inaczej, iż dla niego Haldir zrezygnuje że swych 'złych nawyków' - gdzieś w głębi duszy wiedział, iż to tylko mrzonki i prędzej czy później jego piękny sen pryśnie - Haldir odejdzie, a on znów zostanie sam.
I tak się właśnie stało. Co za różnica z czyjej winy? Miał to już za sobą i teraz mógł już dać dojść do głosu tym wszystkim uczuciom, przed którymi tak uciekał, które- ignorując - próbował sprawić by zniknęły - smutkowi, rozczarowaniu i tęsknocie.
Teraz już mógł zabrać się za składanie w całość swego serca, któremu znowu dostało się kilka porządnych kopniaków.
Znowu. Tyle, że teraz było inaczej.
To już nie było to rozżalenie, ten gniew i zimna furia - teraz dokonał wyboru (jeśli takowy w ogóle istniał...) świadomie, wiedząc z czego rezygnuje, przed czym się chroni. To była różnica, czyż nie? I tym razem nie będzie już tak boleć... prawda? Westchnął cicho, opierając podbródek na złączonych kolanach. Marne szanse...
Drzwi do komnaty otworzyły się nagle i jego młodszy brat podszedł do niego powoli, siadając obok.
- Glorfindel powiedział - zaczął z wahaniem - że może będziesz chciał z kimś porozmawiać - objął go opiekuńczo za plecy - Wiec jestem.
Elladan nie odpowiedział. Porozmawiać... - prychnął jedynie w myślach. Jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Choć - z drugiej strony... - nawet nie miał siły obrzucać Haldira przekleństwami, co dotąd zawsze poprawiało mu humor.
- Gdzie jest Haldir? - spytał cicho Elrohir, nie zrażony jego milczeniem.
- Cholera wie - hm... a może jednak...
- Elladanie...
- Wybacz, masz racje - nawet 'cholery' to nie interesuje... Młodszy elf Westchnął cicho.
- Wyjechał.
- Tak.
- Dlaczego?
- Obowiązki go wezwały.
- Jakie Obowiązki? - Elrohir był coraz bardziej skonfundowany.
- Obowiązki posuwania każdego elfa w promieniu trzystu staj - mruknął złośliwie. O, tak, to mu zdecydowanie pomagało.
- Elladanie... - spojrzał na niego prosząco.
- No co?! Sam chciałeś 'porozmawiać'! I - wiem, jak mam na imię - nie musisz mi stale tego przypominać.
- Przepraszam... - lata obcowania z bratem nauczyły go, że nie warto z nim dyskutować, gdy jest w nastroju takim jak obecny.
- Nie przepraszaj! - Elladan właśnie zaczął się rozpędzać - stłumiony gniew, jaki towarzyszył 'zerwaniu' z Haldirem musiał gdzieś znaleźć ujście, a Elrohir był pod ręką - To ja się na Ciebie drę!
- Tak, zauważyłem... stwierdził sucho - robisz to od lat.
- Jak Ci się nie podoba t o wracaj do tego swojego, doskonałego-w-każdym-calu Glorfindela! - zakpił wściekle.
- Jego w to nie mieszaj, dobrze? - młodszy z braci wciąż jeszcze nie stracił cierpliwości - To nie jego wina, że ma za przyjaciela największego w Ardzie łajdaka...
- Haldir nie jest łajdakiem!
Ooo. Tego się Elrohir nie spodziewał... Elladan tym bardziej.
- To znaczy, oczywiście, że jest, ale... ale ja - zagryzł smutno dolna wargę, opadając z powrotem na łóżko.
Młodszy brat przyciągnął go do siebie, kręcąc ze współczuciem głową.
- Powiesz mi w końcu, co się stało? - spytał łagodnie po chwili ciszy.
Elladan Westchnął ciężko.
- Wrócił do Lorien... Wyjechał, bo... bo go o to poprosiłem.
- Co? - teraz to nic już nie rozumiał - Myślałem, że... Ale, dlaczego?
Elladan Westchnął ponownie.
- Przypadkiem usłyszałem jego rozmowę z Glorfindelem i... - w krótkich słowach streścił mu wymianę zdań miedzy przyjaciółmi - i... i po tym - kontynuował - nie mogłem... nie chciałem... by został. Nie na takich warunkach, rozumiesz? - spojrzał na niego z nadzieja, szukając potwierdzenia słuszności swojej decyzji.
- Rozumiem, ale... Elladanie - chyba od początku wiedziałeś, jaki on jest - szczerze, zdziwiony był, widząc go w takiej komitywie z Galadhrimem, którego wcześniej nienawidził - Wiedziałeś, czego możesz oczekiwać.
- Tak, ale widzisz... za każdym razem... za każdym razem łudziłem się, że on się zmieni... że tak naprawdę to tylko udaje... i gdyby chciał - potrafiłby... czuć.
- Coś mi mówi, że jego 'nie' zmienisz - Westchnął młodszy z braci - Że powinieneś pogodzić się z tym, jaki jest... albo...
- Albo... dać sobie spokój...?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale tak myślisz... ja sam wiem, że to właśnie powinienem zrobić... ale, nie potrafię. Za każdym razem, gdy mnie zrani powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że nigdy więcej mu na to nie pozwolę... a potem, gdy go widzę, nie jestem w stanie niczego mu odmówić, choćbym nie wiem, jak się starał... Powiedz mi, dlaczego wciąż to robie? Dlaczego mu na to pozwalam?
- Bo go kochasz - odpowiedział Elrohir spokojnym, opanowanym głosem.
- Nieprawda! Wcale go nie kocham! - starszy elf był wręcz przerażony taką sugestią.
- Kochasz go... Choć może jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy... - i on również Ciebie kocha dodał w myślach Choć jest za głupi, by to zrozumieć.
Widział, jak Haldir patrzył na jego brata, gdy myślał, że nikt tego nie widzi.
Wiedział, że codziennie wstaje wcześniej, by mu przynieść śniadanie do łóżka. Słyszał z jaka namiętnością krzyczał jego imię, gdy dochodził... cóż, ich komnaty sąsiadowały ze sobą, a ściany nie były znowuż aż takie grube...
- Kochasz go - powtórzył wiec - i nie zmienisz tego samym zaprzeczeniem.
- Ale ja wcale nie chce go kochać! Nie jego! Każdego, tylko nie jego...
- Przykro mi - Elrohir ułożył się na plecach, dodając mu otuchy uśmiechem - Naprawdę zasługujesz na kogoś lepszego... kogoś kto będzie potrafił okazać Ci, że Twoje uczucia odwzajemnia - 'Haldir może i do tego etapu kiedys dojdzie, ale zajmie mu to wieki...' - I jeśli mogę powiedzieć coś głupiego...
- Jasne, nie krepuj się - prychnął starszy elf, uśmiechając się krzywo.
- Zapomnij o nim - Elrohir spojrzał mu poważnie w oczy - Przestań o nim myśleć i się tak zadręczać. Cały ostatni rok spędziłeś na rozpamiętywaniu przeszłości i obwinianiu się za to, co się stało. Nie pozwól by ten był jego powtórką... Haldir nie jest tego wart.
- Wiem. To znaczy, taka mam nadzieję. W końcu... no on i tak leciał tylko na mój ładny tyłek...
- Ej no, nie przesadzaj - brat spojrzał na niego z nadzieja - ... aż taki ładny to on nie jest - dokończył Elrohir, zerkając szelmowsko na jego pośladki.
- Bardzo śmieszne! - Elladan rzucił w niego poduszka, ale jego twarz rozjaśnił delikatny uśmieszek.
- No widzisz - potrafisz się bez niego śmiać. Będzie dobrze...
- 'Będzie dobrze'? - prychnął - Przed chwila powiedziałeś, że go kocham, a teraz mówisz mi, że... tak po prostu o nim zapomnę, po dziesięciu minutach?
- Nie, nie że zapomnisz... ale że sobie bez niego poradzisz... - uśmiechnął się z otuchą - Pamiętasz, co Ada powiedział wtedy... no wiesz, gdy 'on' odszedł...? - jego twarz okrył nagle cień.
- Pamiętam, ale...
- Powiedział nam, że czasem gdy się kogoś kocha, trzeba pozwolić mu odejść... i że to wcale nie zmienia naszych uczuć, ale pomaga sobie z nimi poradzić...
- Tak, ale on musiał pozwolić mu odejść, a ja... ja się po prostu wściekłem...
Przez chwile siedzieli w ciszy, rozpamiętując własne wspomnienia i przeszłość, która tak okrutnie obeszła się z ich ojcem.
- Myślisz... myślisz, że on wciąż za nim tęskni...? - spytał w końcu z wahaniem Elrohir.
- Nie wiem, ale... sadze, że tak... nigdy nawet nie wymawia jego imienia, zauważyłeś?
- Tak, zauważyłem. I wiesz, co? Ja chyba tez za nim tęsknię - zarumienił się - Wtedy wydawało mi się to dziwne... no, że jest tyle lat od Ady młodszy, ale... myślę, że byli razem szczęśliwi.
- Chyba tak - Elladan westchnął, zapominając o swych własnych zmartwieniach.
Zerknął na brata w przelocie - Spotkałem go w Lorien - rzucił niby od niechcenia.
- Co-o? Nic mi nie powiedziałeś!
- Wybacz... - skrzywił się z poczuciem winy - ale po tym wszystkim z Haldirem - zwyczajnie zapomniałem.
- Rozmawialiście? - oczy Elrohira zabłysły - Co Ci powiedział...? Jak wyglądał...?
- Nie, nie rozmawialiśmy - przerwał mu zaraz - Mignął mi tylko na korytarzu - wolał pominąć to, w jakich okolicznościach się to stało... - Nawet nie wiem, czy mnie zauważył... - 'przygniecionego do ściany przez Haldira' - mruknął w myślach.
- A... och - jego młodszy brat wyglądał na zawiedzionego - Szkoda... no, ale to i tak... - zapatrzył się w okno.
- Wiem - Elladan westchnął ponownie - I chyba w końcu rozumiem, jak się Ada wtedy czul... Nie było mu łatwo.
- Raczej nie... ale, nie umniejszając Twoich problemów - Elrohir obrócił się na bok, by moc na niego spojrzeć - skoro Ada zdołał zapomnieć o Legolasie... to i Ty poradzisz sobie z Haldirem. Zobaczysz. Będzie dobrze...
* * *
- Och... och, Avril! - Rumil zacisnął kurczowo ramiona na plecach kochanka, wytryskując ciepłym strumieniem wprost na jego brzuch i klatkę piersiową.
Avril przytulił go jeszcze mocniej i ze stłumionym okrzykiem doszedł również, pulsując głęboko w jego wnętrzu.
- Lirimaer... - wychrypiał, całując go w spocone czoło i wciąż delikatnie kołysząc.
Po ostatniej, szalonej nocy - należała im się chwila odpoczynku, tym razem wiec kochali się powoli, z niebywałą łagodnością i spokojem, w tej samej pozycji, w jakiej robili to po raz pierwszy.
W końcu uspokajając drgające mięśnie i przychodzący w westchnieniach oddech - jasnowłosy elf uniósł go ostrożnie do góry i zsuwając że swoich bioder, położył na łóżku, samemu kładąc się obok.
- Wiesz... - zaczął po chwili, gdy leżeli ciasno objęci wśród zmiętej pościeli - Niedługo będę musiał wrócić do Mirkwood - zmarszczył lekko czoło - Legolas coś dzisiaj przebąkiwał.
Rumil zapatrzył się na niego nagle zagubiony, z przerażonym wyrazem twarzy.
- A... aha - wydukał wreszcie, odwracając wzrok - B-bede za Tobą tęsknić... - szepnął cicho, walcząc ze łzami, które już już zaczynały gromadzić się zdradziecko w kącikach jego oczu.
- Jak to? - Avril ujął go pod brodę, zaglądając mu uważnie w oczy - Wiec... nie pojedziesz... razem że mną?
Policzki Rumila lekko się zaczerwieniły, ale nowa nadzieja w sercu nie stłumiła niepewności w glosie.
- A... a chcesz.... bym z tobą pojechał? - spojrzał na niego nieśmiało.
Jasnowłosy elf uśmiechnął się szeroko.
- No, oczywiście, głuptasie! Chyba nie sądziłeś... - dmuchnął mu zabawnie w nos - że będę chciał Cię tu samego zostawić. To znaczy - wybacz, wiem że to Twój dom i... - speszył się lekko.
- Mój dom - przerwał mu z radością - jest tam, gdzie jesteś Ty - zapewnił go ufnie - I jeśli tylko zechcesz mnie że sobą zabrać...
- Czy zechce? - roześmiał się - Przywiąże Cię do siodła i za żadne skarby nie pozwolę uciec!
Spojrzeli na siebie z miłością w oczach.
- Za nogi? - spytał Rumil figlarnie.
- Za nogi? - nie zrozumiał, przekulajac się i opierając na jego ciele. Cieple wciąż jeszcze nasienie roztarło się zaraz na ich rozpalonych, wilgotnych od potu skórach.
- Czy przywiążesz mnie do siodła za nogi? - pocałował go lekko w usta.
- Jeśli będzie trzeba... - Avril roześmiał się cicho, oddając zaraz pocałunek -
Ale myślę... że znajdziemy ci... - kolejny buziak - ... inna, wygodniejsza pozycje...
- Mmm... - Rumil pogładził jego włosy, oplótł rękoma za smukłą szyje - Uwielbiam wszystkie Twoje pozycje... - wymruczał lubieżnie.
- Tak...? - zmęczenie odeszło, robiąc miejsca rozbudzonemu na nowo pożądaniu - A jaką lubisz najbardziej...?
Tego dnia nie udało im się obwieścić nowiny o wyjeździe reszcie domownikom...
* * *
Stłumiony odgłos dotarł do pogrążonej wciąż jeszcze we śnie świadomości Orophina i elf obudził się nagle niepewny, co się dzieje.
Po chwili odgłos powtórzył się, głośniejszy, tuż przy jego boku. Rozejrzał się zdezorientowany, przyzwyczajając oczy do ciemności.
Kilka sekund zajęło mu uświadomienie sobie, iż to Liar płacze. I to płacze przez sen.
Obrócił się na bok, z przerażeniem wpatrując się w leżącego obok elfa, którego zalana łzami i lekko spocona twarzyczka wyrażała jawne cierpienie.
- Liar - położył mu dłoń na policzku, starając się słowem i dotykiem uspokoić rozedrgane ciało - Liar, obudź się.
Tak, jak za pierwszym razem, kiedy to tej nocy, w której do nich trafił - czuwał przy jego łóżku - tak tez i teraz - ten czuły, delikatny gest sprawił, iż młody elf wrócił z otchłani koszmaru gwałtownie otwierając oczy.
- Szsz... już dobrze... - widząc jego rozszerzone, pełne strachu źrenice, Orophin przytuli go do siebie, cicho szepcząc - Jestem przy Tobie... nic Ci nie grozi... to był tylko sen...
Liar jednakże wcale nie uspokojony - spojrzał na niego z jeszcze większym przerażeniem; jego usta wygięły się w podkówkę, a oczy rozbłysły morzem łez.
- Szsz... Liar, nie płacz... - kładąc szlochającego elfa na swej piersi, Orophin poczuł nagle, iż coś jest bardzo nie w porządku - koszmary senne nie doprowadzają nikogo do takiego stanu - Jesteś bezpieczny... kochanie, już dobrze... - pocałował go w czubek głowy, gładząc uspokajająco po plecach - To był tylko sen... nie martw się, ja nie pozwolę Cię skrzywdzić...
- To... to nie był tylko sen... - doszedł go wśród łkań cichy jęk - to... nie był sen.
- Był... - zapewnił go, coraz bardziej zaniepokojony - Uspokój się... ja jestem przy Tobie.
- To nie był sen - upierał się dalej, wciąż zalewając jego pierś gorącymi łzami.
- Dobrze - zgodził się w końcu - Ale już minął... i nie wróci.
- Wróci... zawsze wraca - uniósł glowe, patrzac na niego z bolem - Nie rozumiesz? On nigdy nie odejdzie...
- Kto? - Orophin starł mu wilgoć z policzków.
- Ten... ten potwor, który mnie prześladuje... - Liar pokręcił głową, przypominając teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem małe, zagubione dziecko.
- Potwor? - starszy elf rozwarł szeroko powieki, czując że z każdą chwila rozumie coraz mniej.
- T-tak... On... nie pozwala mi zapomnieć... o tym, co się stało.
- A Ty chcesz zapomnieć, tak? - Orophin podciągnął się do góry, opierając plecami o poduszki.
- Tak - uspokajając się powoli, Liar usiadł również, przytulając bokiem do jego nagiego torsu.
Nigdy dotąd nie otworzył się tak bardzo przed żadnym z nich. Nigdy nie mówił o tym, co się stało, nigdy nie zwierzał, nie wspominał - i oni nie naciskali, pozwalając mu własne tajemnice zachować dla siebie. Czasem Orophin zastanawiał się, rozważając to, co mogło spowodować, że do nich trafił. W takim stanie, ledwo żywy i zupełnie zagubiony.
Ale nie pytał - nie miał prawa, mimo iż tak bardzo go kochał. Czul, iż gdyby Liar chciał mu coś powiedzieć - zrobiliby to bez jakichkolwiek ponagleń z jego strony... otworzyłby się, gdyby mógł, gdyby czul się pewnie i mu... zaufał.
Teraz jednakże - nie mógł pozostać obojętnym, nie w obliczu takiego dramatu - musiał chociaż spróbować.
- Chcesz... o tym porozmawiać? - spytał wiec z wahaniem, obejmując go mocno ramionami.
- T-tak - padła od razu szybka odpowiedz, zaskakując go jeszcze bardziej - Chce.
I - opowiedział mu. Nie wszystko rzecz jasna - tego zrobić nie mógł. Nie, nie teraz - gdy wszystko tak dobrze się układało.
Niby Legolas namawiał go do tego, mówiąc iż nie może tego w wieczność odkładać, że w końcu i tak się dowiedzą i lepiej będzie, gdy usłyszą te opowieść z jego ust, a nie... przypadkiem.
Ale nie mógł. To... to było zbyt skomplikowane, bolesne, zbyt... wstydliwe. Bal się, że gdyby usłyszeli - nie zrozumieliby jej.
Może staraliby się udawać, że to nic takiego, że to niczego nie zmienia... ale on wiedział swoje.
Po... po tym wszystkim nie chcieliby go znać, kazaliby mu odejść, a... a Orophin - nie, nie zniósłby tego, gdyby przestał go kochać, gdyby się od niego odsunął. Nie mógł nawet brać pod uwagę takiej możliwości - że go straci - to po prostu nie wchodziło w rachubę.
Ale resztę - mógł mu opowiedzieć. Wyrzucić to z siebie w końcu, pozbyć się tego ciężaru z serca, podzielić z kimś te okropna opowieścią.
I tak zrobił.
Przeprowadził go krok po kroku po swej mrocznej przeszłości, trzymany za rękę, bezpieczny... usiłujący stawić czoła tym wszystkim potworom. Z nim u swego boku mógł w końcu przestać się bać... albo chociaż spróbować.
Mówił o tym, jak uciekł z domu, jaki samotny i zagubiony się czul, w tym obcym, nieprzychylnym świecie, jak trafił do Marchii i jak mile go tam powitano.
Nie tylko, jak początkowo miał nadzieje że względu na jego dobry kontakt z końmi, jego (jakże przecież niewielkie w porównaniu z innymi rohanczykami) umiejętności jeździeckie, ale także - co później wyszło na jaw - jego niezaprzeczalna urodę i egzotyczny urok niewinnego elfa.
Mówił o tym, jak dobrze się tam czul, jaka opieka go otoczono, jak troskliwie traktowano. O tym, ile się nauczył, jakie doświadczenie zdobył. Potem opowieść przeszła w bardziej mroczne obszary, zahaczając o względy, jakimi zaczął obdarzać go król, propozycje jakie przed nim składał.
O jego przyjaźń z Brego, młodym następcom tronu, jego najbliższym przyjacielem.
O to, jak król był zazdrosny o tą zażyłość, nie chcąc jej zaakceptować jako czysto niewinnej.
Powiedział mu o Mandingo, dopiero co wyrosłym z wieku źrebięcego, tak do niego przywiązanym, tak niespotykanym zaufaniem go darzącym.
O tym, jak król widząc te zażyłość miedzy nim a zwierzęciem - podarował mu go w prezencie, łudząc nadzieją poprawy stosunków miedzy nimi. I o tym, jak się później miał przekonać, że żaden prezent nie jest nigdy ofiarowany bezinteresownie... Dalszą część pominął, oszczędzając Orophinowi opisu tych wszystkich przykrych doświadczeń, awantur, straży przy drzwiach komnaty i pretensji.
O tym mówić nie chciał - przynajmniej jeszcze nie teraz.
Następne, co mu opowiedział - to swój wyjazd z Marchii - a właściwie kolejna ucieczkę pod osłoną nocy, razem z Brego, najwierniejszym przyjacielem, który chciał odejść razem z nim.
I udało im się - oddalili się od Edoras, napawając swa nowo zdobyta wolnością... przez tak krotki czas.
Którejś nocy, gdy zmęczeni i znużeni trzymaniem warty, zasnęli obaj jednocześnie - zostali zaskoczeni przez stado orkow i... te część pominął również, a Orophin nie naciskał, zaciskając jedynie wargi z bezsilnej złości. Zbyt dobrze wiedział, czym banda nieokrzesanych stworzeń mogła zagrozić dwom młodym chłopcom... Uratowały ich straże z Edoras, które król wysłał za nimi gdy się o ich ucieczce dowiedział.
Brego, równie mocno jak i on sam poraniony - wrócił z nimi do... swojego domu, a on - oślepiony łzami i bólem nie tylko fizycznym - oto po raz kolejny już tracił najbliższego sercu przyjaciela - pojechali dalej. Przed siebie. Znów uciekając, znów starając się zapomnieć, znów... sam.
Świtało już, gdy skończył mówić, wciąż ciasno przytulony do swego kochanka - ostoi bezpieczeństwa jak mu się wydawało, wciąż łaknący jego ciepła.
- Widzisz wiec... dlaczego wcześniej z nikim nie chciałem się tym dzielić... dlaczego nie chciałem byście wiedzieli - 'a to nie jest nawet polowa' - dodał w myślach - Balem się... wciąż się boje, że...
- Ze co? - Orophin obrócił go do siebie twarzą - że przestaniemy Cię lubić?
Liar - spojrzał mu poważnie w oczy - to nie była Twoja wina, nic złego nie zrobiłeś. To oni... - zacisnął dłonie w pięści, marszcząc wściekle czoło, jak to robił przez cały czas słuchania jego opowieści - To oni są źli. To oni powinni ponieść karę. Byłeś... wciąż jeszcze jesteś niemal dzieckiem... To prawda - uśmiechnął się blado, widząc że chce zaprzeczyć - I ktoś... ktokolwiek, kto chciałby to wykorzystać, jest zwyczajnym potworem.
- Wiem - Westchnął cicho młody elf - Ale... eh, nieważne. Po prostu...
- Nie myśl o tym więcej - szepnął Orophin, opierając z powrotem brodę na jego głowie - I nie obwiniaj się. Nie warto. A ja, jak tylko będę miał okazje odwiedzić Edoras, rozprawie się z tym zbokolem, który miał czelność marzyc o moim kochanku...
Liar zachichotał.
- Zrobiłbyś to dla mnie? - spytał, niemal figlarnie.
- Oczywiście. Wyrwałbym mu serce i rzucił Ci je do stop...
- Moj bohaterze... - pocałował go w naga pierś - Lepiej mi, wiesz? Po tym, jak Ci powiedziałem - rzeczywiście czuł się, jakby Choć jeden ciężar z jego barków został zdjęty.
- Cieszę się... że mi zaufałeś.
- A ja się cieszę, że to właśnie w Tobie się zakochałem - ziewnął rozdzierająco.
- No... na to też nie narzekam - roześmiał się cicho - A teraz spij... potrzebujesz odpoczynku.
- Mhm... - wymruczał i zsuwając się na prześcieradło, zagarnął pod głowę prześcieradło. Nie minęła minuta jak zasnął.
Orophin nie potrafił pójść w jego ślady.
Opowieść, którą usłyszał, wszystkie te ciche, pełne bólu słowa, mroczne zwierzenia - wciąż wirowały w jego umyśle, nie pozwalając o sobie zapomnieć.
Domyślał się, iż Liar nie opowiedział mu wszystkiego, że pominął niektóre fragmenty (wciąż na przykład nie wiedział skąd pochodził, gdzie się urodził, wychował i dlaczego stamtąd uciekł), ale to i tak wystarczyło, by nim porządnie wstrząsnąć.
Przez te kilka godzin zrozumiał więcej niż można by przypuszczać i jeśli to możliwe - pokochał go jeszcze bardziej. Za jego odwagę, determinacje i czystość serca. Opowieść, Choć smutna i przygnębiająca, o dziwo przyniosła ukojenie. Liar zaufał mu, powierzył swoje sekrety, nie bojąc się, że go zrani. I nigdy tez nie zamierzał...
Elf przeciągnął się z cichym westchnieniem, przykrywając ciało kochanka miękką kołdrą. Był taki niewinny, gdy spal. Taki słodki i kochany, zupełnie, jak... w rzeczywistości. Uśmiechnął się czule, gładząc go po plecach.
Wtem jakiś ostry dźwięk z pomieszczenia obok wdarł się do tego spokojnego świata, zakłócając pełną ukojenia cisze. Ktoś trzasnął drzwiami, zaklął pod nosem i stukając butami wyszedł na taras.
Oho - pomyślał z uśmiechem - Haldir wrócił do domu...
29. Love - making
- Cześć - Orophin przeciągając się wyszedł na skąpany w świetle poranka taras.
- Cześć - Haldir spojrzał na niego spod oka, opadając ciężko na leżak.
- Więc... wróciłeś - młodszy elf usiadł również, z lubością wyciągając przed siebie nogi.
- Jak widać...
Orophin skrzywił się w duchu. 'Uwielbiał' brata w takim nastroju.
- Humor od rana dopisuje, co? - uśmiechnął się kpiąco - Czyli wyprawa z pewnością się udała...
Kolejne spojrzenie, tym razem zabójcze.
- No, opowiadaj - 'zachęcał' go dalej - Nie mogę się doczekać, by usłyszeć, co nowego zdiabliłeś.
- Orophin... - Haldir westchnął, zapalając papierosa. Naprawdę nie miał ochoty na kolejną kłótnię - Zrób przysługę nam obu... i się zamknij. Nie będę wtedy musiał cię walnąć.
Ciemnowłosy elf wybuchnął śmiechem.
- Wiesz - podjął po chwili, również zaciągając się dymem - stęskniłem się za tą twoją udzielającą się wszystkim radością życia. Bez niej byłoby w domu okropnie nudno...
- Naprawdę się doigrasz... - Haldir bardzo się starał, by powstrzymać uśmieszek i wciąż wyglądać na tak wściekłego, jak jeszcze przed chwilą.
- Kiedyś zapewne tak - potwierdził, powtarzając jego własne słowa - Ale, jak na razie, za dobrze się bawię...
- Widzę - strażnik zmarszczył kpiąco brwi - Zaliczyłeś kogoś w nocy... że tak tryskasz optymizmem?
Orophin odwrócił głowę, by rumieńcem i głupawym uśmiechem nie zdradzić się przed bratem.
- Skąd - zapanował nad twarzą, wzruszając lekko ramionami - to w końcu twoja działka, czyż nie?
- Jasne - tym razem to Haldir odwrócił wzrok.
Coś w jego głosie sprawiło, iż młodszy brat przyjrzał mu się uważniej.
- Jak tam Elladan? - spytał łagodnie, pozbawionym już złośliwości głosem - Pozwolił ci tak szybko wyjechać?
Ooo! Chyba się przewidział... przecież Haldir 'nigdy' się nie rumieni…
- Elladan to głupi, rozpuszczony smarkacz! I nie mam ochoty o nim rozmawiać.
- Aa... wiec z nim nie spałeś?
- Oczywiście, że z nim spałem! - brat spojrzał na niego, jak na idiotę - A po co niby innego miałbym tam jechać?
- No, nie wiem... ale nigdy dotąd nie byłeś amatorem 'głupich, rozpuszczonych smarkaczy', pomyślałem więc...
- Gdybyś pomyślał, to lepiej byś się nie odzywał! - przerwał mu gniewnie - Widzę, że bardzo cię to bawi, ale ja naprawdę nie jestem w nastroju.
- Teraz już wiesz, jak inni się czują, gdy 'rozweselasz' ich takimi samymi komentarzami.
- Tak... i dziękuję ci uprzejmie za tą dogłębną lekcję życia, ale teraz... daj mi po prostu spokój. Naprawdę wystarczająco się już nasłuchałem. Chociaż ty mógłbyś się odwalić.
- Przepraszam - Orophinowi zrobiło się głupio. Widząc jego ewidentnie zły humor chciał go w ten sposób rozweselić... ale widocznie nie tędy droga - Po prostu...
- Tak, wiem - zasłużyłem sobie. Niby czemu nie miałbyś się na mnie wyżyć... skoro wszyscy wychodzą z założenia, że i tak mam wszystko gdzieś... - mruknął gorzko.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda... i przestań się nad sobą użalać, to do ciebie nie pasuje.
- Wcale się nad sobą nie użalam!
- Dobrze, jak chcesz... - Orophin przewrócił oczami. Ta bezsensowna kłótnia do niczego ich nie zaprowadzi. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić.
- Nie miałem zamiaru ci dokuczać... - Haldir uniósł wymownie brwi - No, dobrze - może trochę, ale chciałem się po prostu dowiedzieć, jak było w Rivendell. Tyle chyba możesz mi powiedzieć, co?
- Mogę.
- Więc, jak było?
Starszy elf odwrócił wzrok, pozwalając oczom przez chwilę podziwiać poruszające się na tle nieba czubki drzew.
- Było... cudownie - wyznał w końcu cicho, lekko się przy tym uśmiechając.
Orophin omal nie spadł z leżaka.
- W... w takim razie - dlaczego wróciłeś?
Haldir otworzył usta, by mu odpowiedzieć, gdy w tej samej chwili z komnaty, z której wcześniej wyszedł jego brat, wyłonił się Liar, trąc nieporadnie zaspane oczy.
Podszedł do nich powoli, klapiąc zabawnie bosymi stopami i lustrując ich mętnym wzrokiem.
- Cześć, Haldir... - ziewnął cicho, po czym przechodząc nad Orophinem, usiadł mu na kolanach i opierając głowę na jego piersi... zwyczajnie zasnął.
Na tarasie zapanowała cisza. Ciągnęła się i ciągnęła, aż w końcu młodszy elf nie mógł dalej patrzeć w bok i czerwony na twarzy spojrzał na uśmiechniętego brata.
Jego twarz wyrażała tak wielkie rozbawienie i niezmącone kpiną zadowolenie z siebie, ze Orophin westchnął cicho, przewracając oczami.
- No powiedz to, powiedz... - mruknął kwaśno - zanim te słowa rozerwą ci gardło.
Haldir uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A nie mówiłem? - mrugnął przekornie, starając się nie roześmiać na głos.
- Tak, mówiłeś, no i co z tego? - zagryzając wargi, by odegnać rumieniec, młodszy elf objął swego kochanka w pasie.
- I to z tego, że na drugi raz powinieneś mnie słuchać. Jak widać - moje rady się sprawdzają.
- Jak widać... - Orophin westchnął, całując Liara w czubek głowy.
- Od kiedy? - zainteresował się Haldir, patrząc na nich z uśmiechem. Doprawdy przesłodko razem wyglądali... aż się niedobrze robiło... ale w ten miły, lekko zwariowany sposób.
- Od kiedy wyjechałeś.
- Cieszę się... - mruknął. I naprawdę tak było. Dobrze było widzieć tę dwójkę w końcu razem. Jak widać jego brat, w porównaniu do niego, zasługiwał na szczęście.
- Dzięki - Orophin zaczerwienił się ponownie - Ale... wracając do tematu - ciągnął - Skoro w Rivendell było tak 'cudownie' - to dlaczego wróciłeś? - nie za bardzo lubił mówić o sobie, a widać było, że Haldir potrzebuje z kimś porozmawiać.
- Ja... - zaczął starszy elf z westchnieniem, ale przerwano mu ponownie. Tym razem to Rumil wpadł przez otwarte drzwi komnaty, błyskając zębami w uśmiechu.
- Och... och, cześć Haldir! - ucieszył się, widząc że starszy brat w końcu wrócił - Dobrze, że już jesteś.
- Miło mi - mruknął, mrużąc lekko powieki.
- Naprawdę - zapewnił go z uśmiechem - Bo... bo mam wam coś do powiedzenia i... - podszedł bliżej i tak jak Liar przed chwilą, usiadł na kolanach, tyle że Haldira - i to że jesteście tu razem... - urwał w półsłowa, gdy jego wzrok padł na Orophina i leżącego na nim elfa - Co on...? Czy...? - znowu się zaciął, robiąc nagle naburmuszoną minę - A... a więc już wiesz... - spojrzał na najstarszego brata z lekkim rozczarowaniem.
- Wiem? - Haldir uniósł kpiąco brwi.
- No... o nich - wskazał na parę na sąsiednim leżaku - A ja chciałem...
- Co? Samemu przekazać mi tą radosną nowinę? - kpił dalej - Wybacz więc, że pozbawiłem cię tej niewątpliwej przyjemności.
- Odczep się - Rumil szturchnął go w bok - To nie tak.
- Nie? No to mi ulżyło... i jeśli cię to pocieszy - wiedziałem już od jakiegoś czasu...
Nie pocieszyło.
- Co?! I nic mi nie powiedziałeś?! Fajnych mam braci, nie ma co...
- Och, wierz mi, na lepszych nie zasługujesz - wtrącił ze śmiechem Orophin - 'To jest Avril' - zrobił świętoszkowatą minę, doskonale naśladując jego głos -
'Właśnie zaciągnąłem go do łóżka'.
Haldir ryknął śmiechem, w porę jednakże zasłaniając sobie usta, by nie obudzić Liara.
- Nieźle - uszczypnął młodszego brata w udo - To co takiego chciałeś nam
powiedzieć? - zmienił temat, ucinając jednocześnie wszelkie jego protesty, które już rozrywały mu usta.
- Ach... - Rumil wypuścił głośno powietrze, łatwo dając się odwieść od sprzeczki - Chciałem wam powiedzieć... choć nie wiem, czy w ogóle na to zasługujecie - dwa zgodne prychnięcia - że za tydzień wracam z Avrilem do Mirkwood.
Na chwilę zapadła cisza.
- Wyprowadzasz się? - Haldir spojrzał na niego za szczerym zdziwieniem wymalowanym na pięknej twarzy.
- Taa, chciałbyś... - młodszy elf uśmiechnął się kwaśno - Nie, nie wyprowadzam się. Po prostu Avril i Legolas muszą wracać do Puszczy, no i ja... - zaczerwienił się.
- A ty... - dokończył za niego - nie potrafisz się z nim rozstać nawet na chwilę, tak? - w głosie blondwłosego strażnika dało się słyszeć, poza zwyczajowym sarkazmem, nieznaczną nutkę zazdrości.
- Tak - odpowiedział odważnie Rumil. Co, jak co, to 'była' prawda - To źle? - zacisnął wyzywająco usta.
- Oczywiście, że nie - Orophin bezwiednie pogładził smukłą talię swego młodego kochanka - Tylko... no wiesz, trochę nas zaskakujesz. Najpierw nowy chłopak, teraz to.
Rumil zaczerwienił się lekko.
- Nie jestem już dzieckiem, chyba mogę robić, co chcę?
- Jasne, że możesz... - ciemnowłosy elf westchnął, odwracając wzrok. Rumil dawno temu wyrósł z wieku dziecięcego, stając się prawie dorosłym, samodzielnym elfem. Kiedy to się stało? Jak to możliwe, że jeszcze tak niedawno był ich małym, rozpieszczonym elfiątkiem, któremu można dokuczać i kpiną doprowadzać do zawziętej furii?
- Ada wie? - Haldir, którego myśli również podążyły w tym samym kierunku, wzmocnił uścisk na jego plecach.
- Jeszcze nie... ale - myślicie, że będzie miał coś przeciwko? - nagle wydal się zaniepokojony - To w końcu tylko na jakiś czas - dodał szybko.
- Myślę, że się zgodzi -Orophin posłał mu uspokajający uśmiech - Lubi Avrila... tak jak my wszyscy... z tym nie będzie problemu.
- Super! - na nowo szczęśliwy Rumil podskoczył wesoło na kolanach brata.
- Kiedy planujecie wyjazd?
- Mm... nie wiem dokładnie... tak za kilka dni. A co?
- A nic - Haldir zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiając - Tylko niedługo i tak musimy wyruszyć na patrol... może więc moglibyśmy was kawałek odprowadzić...
- Świetnie! - słowa Rumila zlały się wraz z zaskoczonym pytaniem Orophina - My?
- No, a nie chcesz ze mną jechać?
- Ja... to znaczy - ciemnowłosy elf zaczerwienił się, zupełnie nieświadomie przyciskając Liara mocniej do swojego torsu.
Haldir przewrócił oczami.
- Jeśli chcesz, możesz tego swojego psiaka zabrać razem z sobą... - rzucił trochę kąśliwie.
Orophin rozpromienił się, a oczy najmłodszego z braci zrobiły się wielkie z podekscytowania.
- Psiaka? Orophin! Mamy psa?
Zapatrzyli się na niego, jak na jakiś fenomen.
W końcu Haldir potrząsnął głową, starając się pohamować śmiech. Przeniósł wzrok na Orophina, później wskazał na siebie i z powrotem na najmłodszego elfa.
- Widzisz jakieś podobieństwo?
- Żadnego - Orophin zaśmiał się cicho.
- Ani ja... - przyciągnął nic nierozumiejącego i na nowo zagniewanego Rumila bliżej - I ty mówisz, że jesteś dorosły...
* * *
Kiedy planowany wyjazd do Mirkwood stał się więcej niż tylko zamysłem - Hanear z uśmiechem pozwolił Rumilowi jechać, kryjąc jednakże za dobrą miną lekko melancholijne spojrzenie - rozpoczęły się gorączkowe przygotowania.
Elfom z Puszczy towarzyszyć miał nie tylko spory oddział straży pod dowództwem Haldira, ale także grupka łuczników Orophina, on sam, Liar oraz Diamar.
Młody sąsiad był trochę rozdarty między perspektywą pozostania ze swoim kochankiem - który jechać nie mógł - samemu (!) w pustym talanie - a chęcią wzięcia udziału w tak ekscytującej wyprawie.
W końcu, zachęcany przez samego Haneara i resztę przyjaciół zdecydował się jechać, ciesząc niczym dziecko tak 'doniosłym' przedsięwzięciem.
On i najstarszy elf wydawali się być w końcu bezsprzecznie szczęśliwi i ku rozbrajającej satysfakcji Diamara kochali się tak często i tak intensywnie, jak tylko mieli na to ochotę. To, że po każdej takiej nocy chodził cały następny dzień obolały i zmęczony nie miało większego znaczenia. Przyjemność, jaką otrzymywał w zamian warta była wszelkich wyrzeczeń. A teraz - z wiszącą nad nimi perspektywą niechybnego rozstania - robili to jeszcze częściej i jeszcze gorliwiej, czasem nie wychodząc z sypialni przez całe dnie...
Tak, jak Rumil i Avril. I Liar z Orophinem i Hal... o, nie - Haldir, odkąd wrócił z Rivendell, był o dziwo sam, a przebywanie w talanie pełnym zakochanych w sobie elfów i nie zawsze cichych odgłosów ich migdalenia się przyprawiało go o ciągłą frustrację.
* * *
- M... mmm... - Liar zamruczał cicho, przesuwając delikatnie dłonią wzdłuż boku kochanka. Palce drugiej reki wplecione w jego aksamitne włosy zacieśniły się, przyciągając go bliżej.
On i Orophin leżeli razem na łóżku. Całując się. Bardzo powoli, namiętnie i zmysłowo. Ich języki ślizgały się jeden o drugi, wywołując cichy, lekko mlaskający odgłos. Starszy elf uśmiechnął się łagodnie do jego ust, rozkoszując się tym słodkim mruczeniem.
To było takie przyjemne.
On na boku, muskający dłonią jego policzek. Liar, na plecach, pieszczący jego skórę nie tylko dotykiem, ale również samą swoją obecnością.
Uwielbiał całować go właśnie tak. Głęboko, a zarazem delikatnie, nie śpiesząc się wcale, czując go wokół siebie, tak uległego i jednocześnie stanowczo domagającego się 'kontynuacji'.
- Mhm... - Liar zamruczał ponownie, tym razem z tą rozbrajającą niecierpliwością, gdy oderwał się od jego ust, starając złapać oddech.
Spojrzeli na siebie w ciszy, nie zakłócanej żadnym innym dźwiękiem, poza delikatnym odgłosem ocierającej się o siebie skóry.
Ich oczy były zamglone, policzki lekko zaczerwienione, a serca przepełnione tak czystym szczęściem i niezmąconą niczym radością, jaką dzielić mogą tylko dwie tak zakochane w sobie istoty.
Orophin trącił swoim nosem jego nos i masując kciukiem bladą skroń schylił się zaraz po następny pocałunek, pozwalając spragnionemu dotyku językowi zagłębić się na nowo w to słodkie, wilgotne wnętrze.
Gdy po kolejnej, długiej chwili odsunął się raz jeszcze, Liar już go nie ponaglał. W jego oczach jednakże dojrzał coś innego, głębszego. Coś, co przyprawiło go o zawrót głowy.
Całkiem uzasadniony po tym, co miał zaraz usłyszeć.
- Kochaj się ze mną, Orophinie - jego młody kochanek dotknął z wahaniem jego policzka, gładząc chłodnymi palcami rozpaloną skórę.
Starszy elf uniósł się na zgiętym łokciu, zaskoczony nie tyle samą prośbą, ale także własną na nią reakcją.
Dotąd, gdy rozmawiali o seksie i Liar podpuszczał go w ten swój zwyczajowy, lekko wyzywający sposób - nie traktował tego poważnie, nie biorąc nawet pod uwagę takiej możliwości.
Teraz jednakże... jak już wcześniej zauważył - w jego wzroku nie było rozbawienia czy kpiny, ale... potrzeba. Potrzeba - bycia z nim. Tak blisko, jak to tylko możliwe. Potrzeba, jaką on sam odczuwał juz od bardzo, bardzo dawna, odsuwając ją jednakże od siebie dla dobra... ich obojga.
Ale teraz... nie mógł już jej tak po prostu zignorować.
- J-jestes pewien? - spytał więc w zamian, nie starając się zbyć go żadną, na wpół histeryczną ripostą.
- Jak niczego na świecie... - Liar uśmiechnął się łagodnie, w ogóle nie afiszując się radością z tego, że w końcu dano mu szansę zdobycia tego, o czym tak długo marzył. Jego wzrok był spokojny, pewny i przepełniony tak silnym ogniem pożądania, iż Orophin poczuł, jak dreszcz wyczekiwania przebiega jego ciało.
- N-na pewno? - spytał jednakże raz jeszcze - Bo jeśli nie...
- Jestem pewien - Liar musnął opuszkami palców jego wargi - Chcę... byś się ze mną kochał... byś był we mnie - Orophin zadrżał ponownie, biorąc jego dłoń w swoją i delikatnie całując -... nie tylko tutaj - wolna dłoń spoczęła w okolicy serca.
Starszy elf zapatrzył się na niego z zaskoczonym wzruszeniem, po czym schylając wziął go w ramiona delikatnie całując.
- Dobrze - wyszeptał cicho, wprost do jego ucha - Daj mi tylko pięć minut - pocałował go ponownie - Zaraz wrócę.
Liar skinął głową i siadając na łóżku, patrzył z rozmarzonym uśmiechem, jak Orophin zsuwa się na ziemię i kieruje w stronę łazienki.
Domyślił się, po co poszedł. Znajdowali się w jego pokoju i mimo, iż Diamar i Rumil zaopatrzyli go w nadmierną aż ilość kosmetyków, oliwki wśród nich raczej nie było, a bez tego, jak słyszał jego pierwszy raz zamiast przyjemności mógł sprawić mu jedynie ból.
Zaczerwienił się bezwiednie na tę myśl. 'Pierwszy raz'... Kiedy był jeszcze małym elfem - on i jego najlepszy przyjaciel często fantazjowali na ten temat, zastanawiając się, jakie wrażenia można z tego czerpać, co się czuje, gdy ktoś... zaczerwienił się ponownie... Teraz stanął przed faktem niemal dokonanym, sam o to poprosił, sam tego chciał, bezsensownym było więc odczuwać taki... lęk.
Bo bał się rzecz jasna. Bał się zawieść Orophina, bał się, że w decydującym momencie strach i ból sparaliżują go do tego stopnia, iż będzie chciał przerwać - a tego by chyba nie przeżył.
Mógł traktować to lekko, śmiać się i żartować, ale tak naprawdę...
Potok jego myśli został gwałtownie przerwany, gdy drzwi do łazienki otworzyły się ponownie i pojawił się w nich jego kochanek ściskając w dłoni mały flakonik.
Jego... kochanek. Orophin.
Odetchnął głęboko, z ulgą. Strach zniknął.
Jemu mógł zaufać, on nigdy by go nie skrzywdził, cokolwiek by się nie stało.
Będzie dobrze.
Starszy elf wspiął się powoli na łóżko, uważnie mu się przyglądając.
- Nie zmieniłem zdania - odezwał się więc pospiesznie, widząc nowe wahanie w jego oczach - Wciąż tego chcę - wyszeptał, unosząc się i klękając obok niego - To znaczy - spuścił nieśmiało wzrok - Jeśli i ty chcesz...
- Chcę - głos Orophina nieco zadrżał.
- To dobrze - mrugnął figlarnie, całując go mocno w usta, wsuwając miękki język do ich ciepłego wnętrza.
Orophin jęknął cicho i nie przerywając pocałunku osunął go z powrotem do tyłu, kładąc delikatnie na miękkich poduszkach i przykrywając własnym ciałem.
- Dobrze? - spytał kusząco, przenosząc pocałunki na jego podbródek i szyję, chowając międzyczasie olejek pod jedną z poduszek.
- Bardzo... dobrze - westchnął młodszy elf, zsuwając mu powoli spodenki.
Erekcja kochanka, tak dobrze mu już znana, teraz sztywna i zaczerwieniona otarła się o jego udo, przyprawiając go o cudowny dreszcz.
Pochwycił czuły organ i delikatnie masując zaczął obciągać w górę i w dół, lubując się dotykiem wilgotnej, rozpalonej skóry.
Orophin jęknął cicho i wyplątując się do końca z ubrania, uniósł nad nim, całując jeszcze intensywniej.
Całe jego ciało płonęło z pożądania, radości, wyczekiwania... naprawdę będzie musiał wziąć się w garść, by wytrwać do końca.
- Wy... wystarczy - szepnął z zaczerwienioną twarzą i podnosząc się na kolana, odsunął na 'bezpieczną odległość'.
Liar znowuż nie zaprotestował. Uniósł jedynie biodra, pomagając mu zsunąć spodenki i gdy starszy elf odkładał je starannie w rogu łóżka, ułożył się na boku, zginając nieznacznie kolana.
Orophin, patrząc na niego z rozbawioną czułością, nie skorygował tej nietypowej pozycji, wyciągając się tuż za jego plecami.
- Kocham cię, ty mały głuptasie - wymruczał, ciasno przylegając do jego bladej skóry.
Liar zadrżał. Tak naprawdę to nie wiedział, czego się spodziewać, na co przygotować. Wyobrażał to sobie, owszem - ale i tak nie bardzo rozumiał, jak się to po kolei odbywa. Drgnął więc zaskoczony, gdy jego kochanek, miast jak sądził zabrać się od razu 'do rzeczy', zaczął powoli całować jego ramiona i szyję, wolną ręką pieszcząc jego sutki i brzuch.
Rozluźnił się na ten delikatny dotyk, odnajdując w nim spokój i ukojenie.
- Tak... dobrze? - Orophin zaczął ssać płatek jego ucha, kreśląc palcami niespiesznie kręgi na jego biodrach.
- Och... mhm... - Liar odchylił się do tyłu, chcąc czuć 'to' jeszcze mocniej, jeszcze głębiej.
- Cieszę się... - dłoń zsunęła się niżej, przez jego uda, pośladki aż do drgającego członka i dwóch puszystych kul.
- O... am... - młody elf zacisnął szczęki, starając się nie krzyczeć.
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Chłodna dłoń powędrowała z powrotem w górę jego ciała, a potem zniknęła na chwilę i Liar domyślił się, ze Orophin sięga po olejek.
Nie mylił się.
Kilka sekund później poczuł śliski już teraz dotyk na swym udzie, który rozsuwając mu delikatnie nogi, zagłębił się powoli miedzy jego pośladki.
Och, to było miłe.
Orophin muskał pomarszczony punkcik w tak cudownie zniewalający sposób, posyłając dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa, rozpalając go i drażniąc.
- Mo... - zaczął na wpół prosząco, ale gorące usta, które przywarły nagle do jego warg, nie pozwoliły mu dokończyć, a wilgotny język sprawił, iż i tak zapomniał, co chciał powiedzieć.
Zamruczał cicho, oddając pocałunek, w pierwszej chwili nawet nie zauważając, iż śliski palec pieści go juz trochę głębiej.
Och, jęknął cicho, to też nie było niemiłe. Poza tym, Orophin wsuwał go w niego już nie raz, zdążył się więc trochę przyzwyczaić.
Drugi palec również nie stanowił problemu. Zapiekło lekko, gdy się wśliznął, ale nie było to uczucie dyskomfortu.
Było raczej... takie, że...
- Och! - jęknął, tym razem głośno, gdy dwie śliskie opuszki otarły się o czuły gruczoł, muskając go coraz intensywniej - Orophinie... - wygiął się do tyłu, desperacko łaknąc powietrza.
- W... porządku? - starszy elf, trochę niepewny jego reakcji, uniósł się do góry.
- T-tak - westchnął ciężko, wijąc się w jego objęciach.
Palce niezmiennie wsuwały się i wysuwały z jego wnętrza, doprowadzając go wręcz do szaleństwa.
- Wsunę trzeci, dobrze? - Orophin pocałował go w spocone czoło, nabierając więcej oliwki.
Jego młody kochanek skinął jedynie nieporadnie głową. W tej chwili i tak pozwoliłby mu na wszystko.
- Och... - pisnął cicho. Tym razem trochę zabolało, ale Orophin odczekał i uczucie pieczenia odeszło, pozostawiając za sobą jedynie czystą rozkosz.
Och tak, tak dobrze. Liar zaczął się wiercić, unosząc w górę i w dół na zmiętej pościeli.
To było takie przyjemne. Takie... głębokie. I członek Orophina, drżący na jego udzie, sączący się powoli, dopominający o...
- Proszę... - zacisnął mocno pośladki, dając mu do zrozumienia, ze dłużej nie wytrzyma.
Orophin jednakże nie zaprzestał pieszczoty, chcąc go przygotować najlepiej jak potrafił.
Nie było to takie łatwe, gdy samemu płonęło się z pożądania.
- Orophinie... - teraz w jego głosie była już czysta desperacja - bo ja...
- Już dobrze - nie mając siły dłużej zwlekać, wysunął się z niego, drżąc na całym ciele - Chodź tu do mnie - szepnął cicho i obracając go na plecy, zamknął w bezpiecznym uścisku ramion.
Liar jęknął cichutko i chowając twarz w jego włosach, objął go za szyję.
- Wejdź we mnie... proszę...
- Szsz... - Orophin jęknął, a jego twarz pokryła się czerwienią. Jak widać 'słowa' działały również i na niego.
Oparty na jednej ręce, sięgnął trochę niezgrabnie po olejek, rozprowadzając go równomiernie na swoim członku.
Liar wciągnął głośno powietrze, starając się raczej skupić wzrok na oczach kochanka, wpatrujących się w niego z uwagą, niż jego dłoni, gdyż oglądanie Orophina, dotykającego samego siebie w tak zmysłowy sposób mogłoby się dla niego źle skończyć.
- Ale - starszy elf odłożył w końcu buteleczkę, opuszczając się powoli w dół - Jeśli cokolwiek będzie nie tak - powiesz mi, prawda? - zażądał odpowiedzi. Liar kiwnął głową
- W każdym momencie możemy przerwać - zapewnił go cicho, całując lekko w nos.
- Wiem - przerwał mu trochę juz zniecierpliwiony. Doprawdy, nie był już dzieckiem. Jak mu się coś nie spodoba - da mu przecież znać...
- Dobrze - Orophin położył się na nim, usadawiając się ostrożnie między jego naprężonymi pośladkami.
Jego członek nie zdążył ich nawet dotknąć, gdy ciało młodego elfa całe się napięło, a on sam zacisnął mocno szczeki.
- Nie... proszę, przestań...
- Liarze - Orophin zamrugał zdziwiony powiekami - Ale ja jeszcze NIC nie zrobiłem...
- Wiem - uniósł twarz, z bezczelnym uśmiechem czającym się w kącikach oczu - Tak cię tylko podpuszczam... - to za ten brak wiary w jego zdrowy rozsądek. No co - należało mu się...
Orophin westchnął ciężko.
- Ty mały... jeśli kiedykolwiek zdarzy mi się zapomnieć, dlaczego cię tak bardzo kocham - przypomnij mi nasz pierwszy raz... od razu będę wiedział.
Liar zachichotał w jego szyje. Podniecony czy nie - uwielbiał go tak irytować.
- Bez obaw, nigdy nie pozwolę ci zapomnieć... - obiecał cicho.
Orophin uśmiechnął się i korzystając z jego chwilowej 'nieuwagi', pchnął lekko biodra, pozwalając czubkowi swojej erekcji wsunąć się miedzy rozluźnione w końcu pośladki.
Młody elf zamarł a jego uśmiech zbladł, gdy nerwowo zacisnął powieki.
Orophin, nie spuszczając z niego wzroku, odczekał kilka sekund, po czym poruszył się ponownie, wślizgując się trochę dalej.
Liar skrzywił się mimowolnie, gdy piekący ból rozprzestrzenił się w górę jego ciała.
Palce niby dobrze go przygotowały, ale... ale 'to' było dużo większe, gorętsze i...
- Och... - pisnął cichutko, gdy po kolejnym delikatnym pchnięciu, członek Orophina znalazł się w nim w dwóch trzecich długości.
- Boli? - spytał starszy elf nadzwyczaj łagodnym głosem, pozostając w bezruchu i dając mu czas na przyzwyczajenie się.
Po chwili wahania, Liar kiwnął twierdząco głową.
- Mam... przestać? - choć jego ciało krzyczało z chęci zaspokojenia, serce biło w
rozpaczliwym rytmie, a każdy oddech zamieniał się w katorgę - mógł przestać. Dla niego gotów był odwlekać swój orgazm w nieskończoność.
- Nie - padła cicha odpowiedź, a Liar otworzył powoli powieki - Nie... przestawaj... już - jest lepiej - zapewnił go z ulgą w oczach. I rzeczywiście tak było - uczucie bólu minęło, a jego mięśnie zdawały się powoli ustępować.
Orophin nie był w stanie odpowiedzieć. Pochylił się nad nim jedynie i odnajdując ustami jego wargi - pchnął po raz ostatni - wsuwając się w niego całkowicie.
Tym razem jedynie zapiekło i Liar uśmiechnął się dzielnie do jego ust, zaraz oddając pocałunek.
Przez chwilę leżeli w ciszy, uspakajając oddechy i łomoczące w piersiach serca.
A potem Orophin zaczął się poruszać i cały świat zawirował.
- Och... och! - Liar odchylił głowę do tyłu, patrząc na swego kochanka z szeroko rozwartymi powiekami.
Starszy elf uśmiechnął się łagodnie, wciąż nie zaprzestając delikatnego kołysania. Jego członek wysuwał się po trochu z tego ciasnego, śliskiego kanału, by zaraz potem zagłębić się w niego ponownie, wzniecając iskry w jego lędźwiach, paraliżując wręcz rozkoszą.
- Czy może teraz mam... 'przestać' - rzucił przekornie, łamiącym się lekko głosem.
Kolejne wprawne pchnięcie i potarty intensywnie wrażliwy gruczoł we wnętrzu młodego elfa odebrał mu prawie mowę. Prawie.
- Tylko... tylko spróbuj - wychrypiał, rzucając mu niemal dzikie spojrzenie. Oczy targane zbyt silną namiętnością były czarne jak noc, a zaciśnięte na jego plecach ramiona - zakleszczyły się, jakby w obawie, iż Orophin mógłby swą 'groźbę' wprowadzić w życie.
- Nie przestanę... - tak, jakby w ogóle o tym myślał.
- Och... och proszę! - Liar uniósł biodra, pozwalając mu wchodzić jeszcze głębiej - Mocniej! - wychrypiał.
Orophin zamarł, choć jego biodra i tak się poruszały, jakby wbrew jego woli.
- Mogę? - spytał, całując jego zroszona potem twarz.
- Możesz... och, tak! - Liar zaszlochał głośno, gdy zaczął posuwać go szybciej, wchodząc jeszcze głębiej i ze zwiększoną siłą.
Nie obchodziło go już nic. Żadne inne doznanie, żaden dźwięk. Nie obchodził go hałas, jaki robili, wzdychając głośno, hałas, jaki robiło skrzypiące pod nimi łóżko. Nic. Tylko to. To uczucie, ta rozkosz, która wzbudzał w nim Orophin.
Jego członek w jego wnętrzu, tak twardy i wilgotny, gładzący stale jego czuły punkt. Ich skóry, śliskie od potu, ocierające się o siebie nawzajem i języki spotykające się co rusz w namiętnym, zmysłowym tańcu.
- Och, jeszcze...! Nigdy... nigdy nie przestawaj...
- Nie... przestanę - Orophin uniósł głowę, patrząc na jego wykrzywiona pożądaniem twarz.
Na jego zamglone oczy, opuchnięte usta i potargane, lekko wilgotne włosy. Na jego szyję i linie żuchwy...
I gdy tak lustrował go wzrokiem, wciąż nie przestając się poruszać, zrozumiał iż nie potrafi już bez niego żyć - jakby ten ostatni krok, to ich całkowite zbliżenie - przypieczętowało jego przyszłość.
- Kocham cię - wyszeptał - Tak bardzo, bardzo cię kocham - i Liar doszedł. Gwałtownie i mocno, krzycząc jego imię, zalewając go strugami nasienia i łzami, które trysnęły mu z oczu.
Choć wciąż go obejmował, uścisk jego ramion zelżał, a wewnętrzne mięśnie zrelaksowane orgazmem stały się jeszcze bardziej miękkie i wilgotne.
Orophin jęknął rozdzierająco i pozbywając się juz wszelkich zahamowań - zaczął uderzać w jego biodra krótkimi, płytkimi pchnięciami, wprawiając w drganie delikatne ścianki, które wibrowały wokół jego członka, potęgując jego orgazm do tego stopnia, iż opadł bez sił na materac, starając się jedynie nie przygnieść go ciężarem swojego ciała.
Długo nie mogli się uspokoić, leżąc obok siebie, wsłuchani w nagłą, zakłócaną jedynie ich przyspieszonymi oddechami ciszę.
Pierwszy, o dziwo pozbierał się Liar - to znaczy oprzytomniał do tego stopnia, iż był w stanie unieść się na jednej ręce, zaglądając Orophinowi w twarz.
Jego ciało wciąż jeszcze drżało, rozogniona skóra błyszczała od potu i roztartej na brzuchu spermy, ale oczy żywe i wielkie z przejęcia błądziły po twarzy kochanka z nabożnym wręcz zachwytem.
- Ja... chcę jeszcze raz - wyszeptał z miną dziecka, stojącego przed diabelskim młynem.
Starszy elf, mimo zmęczenia roześmiał się cicho i kręcąc z rozbawieniem głową, uniósł jedną, drżącą wciąż dłoń, przyciągając go do siebie bliżej.
- Och... więc mogę założyć, że ci się podobało, tak? - spytał szelmowsko.
Liar pokiwał gorliwie głową, a jego mała dłoń juz sunęła w dół brzucha Orophina.
Złapał ją szybko, nim dotarła do 'celu'.
- To chyba nie jest dobry pomysł - wymruczał, całując delikatnie jego palce.
- Dla-dlaczego? - zmarszczył czoło, a po chwili zastanowienia jego twarz przybrała
odcień niepokoju - N-nie było ci ze mną dobrze...?
- Było, Liar! - starszy elf usiadł gwałtownie, zaskoczony tym, jak na opak zrozumiał jego słowa - Było... cudownie - musnął wargami jego czoło - Ale zrozum, teraz może jeszcze tego nie czujesz, ale jutro nie będziesz mógł chodzić... o jeździe konnej w ogóle nie wspominając - dodał z uśmiechem. Pochlebiał mu ten jego entuzjazm, ale nie mógł pozwolić by krzywił się z bólu przez najbliższy tydzień, nie mogąc nawet usiąść na krześle.
- Ale ja nie chcę jeździć konno! Chce jeździć... na Tobie! - wypalił z rozbrajającą szczerością.
Wbrew sobie Orophin zaczerwienił się.
- No... proszę - widząc jego wahanie parł ostro do przodu.
- Nie - starszy elf otrząsnął się z marzeń - I przestań mnie kusić, ty mały zbereźniku - podniósł się z łóżka, biorąc go na ręce - Idziemy się umyć, a ty trzymasz buzię na kłódkę. Żadnych bezeceństw.
- Bezeceństw, hm? - prychnął, gdy niósł go w stronę łazienki - Jak tam sobie chcesz... zrobię ci tylko malinkę na szyi, dobrze? - błysnął zębami w uśmiechu.
Orophin jęknął, gdy przemknęło mu przez myśl, że może właśnie, zupełnie nieświadomie obudził śpiącego w nim dotąd małego demona seksu...
Gdy znaleźli się w łazience, położył mu ręcznik pod tyłek i sięgając po wilgotną szmatkę, posadził na umywalce. Umył wpierw jego, później siebie usuwając resztki oliwki, potu i nasienia.
Czyści już i odświeżeni spojrzeli na siebie w ciszy.
Liar rozsunął nogi i Orophin pozwolił mu się objąć i przyciągnąć bliżej. Delikatna dłoń czule pogładziła jego twarz, muskając usta, policzki, szyję, po czym zagłębiając się w miękką kurtynę włosów przyciągnęła bliżej prosząc o kolejny pocałunek.
Och, to było takie miłe, relaksujące i zmysłowe. Ich języki odnalazły się na nowo, ocierając o siebie niespiesznie w pełnym rozkoszy wilgotnym poślizgu.
- Naprawdę było cudownie - wymruczał mu do ucha Liar, ciężko łapiąc oddech.
- Cieszę się - Orophin objął go za pośladki, lekko je pocierając.
- Ale... i tak nie dasz się przekonać...?
- Mm... nie - roześmiał się cicho. On chyba nigdy się nie poddawał - Potrzebujesz kilka godzin odpoczynku, wierz mi.
- Kilka godzin? - zmarszczył w zastanowieniu czoło - A wiec jutro rano? - uniósł sugestywnie brwi.
Starszy elf roześmiał się ponownie.
- Mhm... chyba tak - jeśli nadal będziesz chciał.
- Będę - uśmiechnął się szeroko - Obiecujesz?
- Tak, obiecuję - westchnął cicho - A teraz chodź... - chwycił go od spodu, unosząc do góry.
- A... au - młody elf zamarł, gdy jego wewnętrzne mięśnie, rozciągnięte w takiej pozycji, zaprotestowały lekkim bólem. Zarumienił się.
- O... widzisz - zmienił ustawienie rąk, biorąc go pod kolana i plecy - Mówiłem.
- Mhm... - Liar skrzywił się mimowolnie - Ale to nic... jutro będę mógł, zobaczysz...
- No, co do tego nie mam żadnych wątpliwości... - wymruczał kpiąco, kładąc go na łóżku i przykrywając kocem.
Tak naprawdę to był przekonany, iż regeneracja sił zajmie mu trochę dłużej. Nie zamierzał jednakże dyskutować.
- Chodź, prześpimy się trochę... ja przynajmniej padam z nóg.
- To dobrze - zachichotał, przytulając się do niego zaborczo.
- Dobrze? - Orophin uniósł rozbawiony brwi.
- Mhm. Bo skoro tak - to nie zostawisz mnie w łóżku samego... - wyjaśnił nagle trochę speszony - Nie lubię się budzić bez ciebie.
Ciemnowłosy elf zapatrzył się na niego, a wesołość zniknęła z jego oczu, zastąpiona rozczuleniem i czymś jakby pełną niedowierzania radością.
- Nigdy cię już nie zostawię - obiecał cicho, obejmując go opiekuńczo ramionami - Nigdy.
- Mmm... cieszę się - powieki zaczęły Liarowi ciążyć - A jutro rano, znów będziemy się kochać...
- Mhm.
Przez jakiś czas leżeli w ciszy, oddech młodego elfa wyrównał się, zamieniając w delikatne westchnienia i Orophin doszedł do wniosku, iż zasnął, ale po chwili ciemnowłosa główka uniosła się i spojrzał na niego z rozmarzeniem.
- Wiesz? Naprawdę to zrobiliśmy... - wymruczał.
- Tak, naprawdę - pocałował go lekko w czoło.
Liar ułożył się z powrotem wtulając w jego bok i tym razem rzeczywiście zasnął.
* * *
Śpiew ptaków za oknem i delikatne promienie słońca, zaglądające figlarnie przez okno niechybnie oznajmiały, iż właśnie nastał nowy dzień.
Orophin potarł zaspane powieki i przeciągając się z cichym jękiem obrócił głowę tak, by zerknąć na Liara... którego u jego boku nie było.
Zmarszczył zaskoczony brwi, od razu rozumiejąc dlaczego jego młody kochanek tak nie lubił budzić się w łóżku sam.
Brak ciepła drugiego ciała, które powinno już na zawsze spoczywać w jego ramionach - był... niepokojący.
Uniósł głowę, podpierając się na zgiętych łokciach i rozejrzał w około.
Niepokój zmienił się w zdziwienie, a zaraz potem w niepohamowany śmiech, gdy okazało się, że Liar wcale łóżka nie opuścił.
Siedział jedynie po turecku, tuż przy jego nogach, z oliwką w dłoni, hipnotyzując go niemal wzrokiem w oczekiwaniu na najmniejsza oznakę przytomności.
- O... - ucieszył się niekłamanie, widząc, ze już nie śpi. Musiał czekać na to już od jakiegoś czasu - No co? - zagryzł dolna wargę, jakby zdziwiony jego rozbawieniem - Przecież obiecałeś, pamiętasz?
Orophin pokręcił jedynie głową i z udawanym westchnieniem, wziął go w ramiona, układając obok siebie na łóżku.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - pocałował go lekko w nos, odbierając mu małą buteleczkę.
No, skoro obiecał...
30. Just don't do anything stupid...
Haldir siedział sam w pustej, rozświetlonej porannym słońcem jadalni, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w stół. Jego palce, jakby zupełnie bez jego wiedzy i woli, wprawnie skręcały papierosa. Automatycznie poślinił cienką bibułkę i zwijając ją, w końcu przyłożył do ust i zapalił, odchylając się do tyłu na krześle.
Nietknięte śniadanie leżało tuż obok na stole, a on nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem. Nie jadł nic już od kilku dni i choć wiedział, że nie zachowuje się racjonalnie - nic go to nie obchodziło. Na samą myśl o przeżuwaniu czegokolwiek robiło mu się niedobrze.
Stan, w jakim się ostatnio znajdował, tak dla niego nietypowy - znużenie w połączeniu z dziwnym do wytłumaczenia przygnębieniem, trwał juz od jakiegoś czasu, a on nie potrafił, albo nie chciał się z niego otrząsnąć.
Nie wiedział, co mu jest. Nie wiedział ... i nie zamierzał z tym walczyć. Po prostu... po prostu, och do diabła z tym!
Przymknął gniewnie powieki, zaciągając się mocno papierosem.
Minął tydzień odkąd wyjechał z Rivendell. Tydzień odkąd rozstali się z Elladanem, a on od tego czasu był sam. I nawet przez myśl mu się przemknęło, by to zmienić.
O, owszem - 'inni', widząc tę jego frustrację, nie omieszkali dać mu do zrozumienia, iż z chęcią odpędzili by te czarne myśli z jego głowy i ogrzali puste miejsce po drugiej stronie jego łóżka. Takich zawsze miał na pęczki, mogąc w nich przebierać, jak w ulęgałkach.
I jak dotąd zawsze z takich okazji korzystał.
Jak dotąd.
Teraz wszytko wydawało się zmieniać, jakby ujrzał całe swoje życie w zupełnie innym świetle. Nie chciał jedynie gorącego ciała u swego boku, bezosobowego ukojenia, rozładowania napięcia. Chciał... chciał... eh, gdyby to on wiedział, czego. Problem polegał na tym, ze był zbyt wytrącony z równowagi, zdezorientowany, by móc o tym zadecydować. Coś w nim, w jego wnętrzu uległo zmianie i po prostu nie potrafił sobie z tym poradzić. Zaakceptować tego, pozwolić dojść do głosu uczuciom, które z miejsca wzbudzały jego niechęć.
Otworzył leniwie powieki i obserwując niebieskawy dym, unoszący się nad jego głową, wrócił myślą do wydarzeń minionego ranka, a raczej tego, co miało miejsce pod prysznicem. Po raz pierwszy od tak bardzo dawna, od jego najmłodszych chyba lat - zaspokoił sam siebie. Nigdy dotąd tego nie robił, jako że zawsze znalazła się czyjaś z ochotą ofiarowywana dłoń, czyjeś usta, czy... ekhem, które robiły to za niego. Nie przywykł do tego typu zachowań, święcie wierząc, iż to obowiązek i łaskawie ofiarowywana przyjemność jego coraz to nowych kochanków.
Ale dziś rano to zrobił. I było mu z tym tak dobrze.
Dobrze i okropnie zarazem. I to nie z powodu samego aktu, tak przecież naturalnego i oczywistego, ale myśli, jakie zalęgły się w jego głowie, gdy poddawał się ruchom własnej dłoni.
Gdy robił to kiedyś, dopiero tak naprawdę poznając swoje ciało, doznania, jakie może czerpać z seksu, jego umysł był wypłukany, pusty, leniwie dryfujący gdzieś w zapomnieniu, na brzegach cielesnej rozkoszy.
Tym razem było inaczej. Nie wystarczył mu sam dotyk, chciał czegoś więcej. I tak, zupełnie samoistnie jego przeklęta wyobraźnia zawędrowała do Rivendell i Elladana, przesuwając przed jego oczyma obrazy jego byłego kochanka i rzeczy, które razem robili.
Tak więc, gdy jego ręka wprawnie zaciskała się na sztywnym członku - ujrzał młodego Peredhala leżącego w lubieżnej pozycji na stole, z nogami wspartymi na jego ramionach, wzdychającego głośno, gdy w niego wchodził.
Później 'krajobraz' się zmienił - znajdował się teraz na skąpanej w słońcu polanie, a Elladan ujeżdżał ostro jego biodra, muskając przy tym lekko jego sutki.
Ręka przyspieszyła nieco tempa.
Kolejny obraz przywiódł go niemal na krawędź orgazmu - Elladan klęczący przed nim z rozłożonymi nogami , jego własne palce zagłębiające się powoli w to ciepłe, ciasne wnętrze jego pośladków.
To jednak wciąż było za mało.
Dopiero następna migawka pozwoliła mu się rozładować, zalewając jego umysł i dłoń gorącą fala uniesienia.
Ale, o dziwo nie był to wcale żaden z 'seksownych obrazów', nic lubieżnego czy podniecającego. To, co ujrzał, dochodząc z cichym jękiem, było jedynie... słodkie, czułe i cholernie niezrozumiałe. Oni razem, otuleni ciepłym kocem, na tarasie Ostatniego Przyjaznego Domu, obserwujący zaspanymi wciąż jeszcze oczyma przepiękny wschód słońca.
To... to nie było normalne i jakkolwiek nie przyniosłoby mu w końcu ukojenia - wzbudziło jedynie niesmak do samego siebie za tak ckliwe uniesienie. Nigdy dotąd mu się coś takiego nie zdarzyło i naprawdę zaczął się poważnie niepokoić o swój własny zdrowy rozsądek.
Był sam. Sam w łazience, wśród gorącej wody i słodko pachnącej pary i dochodził na samo wspomnienie Elladana tulącego się do niego pod kocem.
To zdecydowanie nie było normalne.
Papieros wypalił się jakoś tak sam z siebie, parząc mu zastygłe w drodze do ust palce. Zaklął cicho pod nosem, odrzucając niedopałek i masując obolałą skórę. Oto, co otrzymywał, gdy zbyt dociekliwie zagłębiał się w swoją popapraną psychikę. Naprawdę szkoda na to czasu. I gdyby tylko mógł skupić się na czymś konkretnym....
Łups! Drzwi do jadalni otworzyły się ze zgrzytem i młody kochanek jego brata wparował do środka, samym swym radosnym uśmiechem odpędzając jego zadumę.
- Cześć, Haldir - przywitał się radośnie, widząc siedzącego przy stole strażnika.
- Cześć - mruknął, obrzucając go kpiącym spojrzeniem.
Liar jednakże nawet tego nie zauważył, gdyż cala jego uwaga została od razu skierowana na zastawiony do śniadanie stół.
Bez chwili wahania klapnął na najbliższe krzesło, przysuwając do siebie talerz. Jedzenie zniknęło w jego buzi w przeciągu kilku sekund i wciąż jeszcze nienasycony zerknął tęsknie na nietknięte kanapki Haldira.
- Będziesz to jadł? - spytał z nadzieją w glosie.
Haldir, przypatrujący mu się dotąd z rozbawionym niedowierzaniem, pokręcił jedynie przecząco głową.
- Nie, nie będę - westchnął, popychając w jego stronę talerz - Ale ty się, rzecz jasna nie krępuj...
- O, dzięki! - Liar, ponownie nie zrażony jego docinkami, bez dalszej zwłoki zabrał się za kolejną porcję.
To, ile ten 'dzieciak' potrafił zjeść, wciąż pozostając chudym jak patyk, było po prostu... nienormalne.
Gdy zabierał się za ostatnią, suto posmarowaną czekoladą skibkę, drzwi do jadalni otworzyły się ponownie i wszedł przez nie Orophin.
W geście przywitania - kiwnął głową Haldirowi i ześlizgując wzrok na Liara, nalał sobie kawy ze stojącego na środku stołu dzbanka. Oczywistym było, iż ta dwójka rozstała się dopiero przed chwilą, uprzednio spędziwszy ze sobą noc, jako że tym razem obyło się bez 'buziaczków i uścisków'.
Blondwłosy elf uśmiechnął się pod nosem.
Cóż za nowość.
- Wybierasz się na przejażdżkę? - zagadnął Liara, gdy ten przełknął w końcu jedzenie, popijając je pospiesznie mlekiem.
- Mhm - wymruczał - Konie potrzebują rozgrzewki... no wiesz, przed jutrem - jego oczy błyszczały z podekscytowania, jakby czekała go najbardziej fascynująca w życiu przygoda. Dziwne, jak na kogoś, kto połowę swego życia spędził na 'podróżowaniu'.
- Tak, wiem - strażnik uniósł leniwie jedną brew - A ty wciąż jeszcze możesz jeździc, tak? - zerknął dwuznacznie na jego pośladki.
Liar nie zrozumiał.
- Tak, a co?
- Nic, po prostu zastanawiałem się, czy aby nie 'uczycie' się z Orophinem zbyt... intensywnie? - uśmiechnął się przewrotnie. Dokuczanie Liarowi zawsze poprawiało mu humor, a ostatnio jakoś go w tym zaniedbał.
- Uczymy się? - młody elf wciąż nic nie kapował - Co masz na my...?
- Wierz mi - nie chcesz wiedzieć - wtrącił Orophin, posyłając bratu kąśliwy uśmiech. On aż za dobrze zrozumiał aluzję - Haldir jest po prostu starym zbereźnikiem, który lubuje się w podsłuchiwaniu innych.
Blondwłosy strażnik wybuchnął śmiechem.
- Nie moja wina, że nasze pokoje są tak blisko siebie - to prawda, nie prosił się, by słyszeć ich co noc - Choć... - ciągnął dalej, patrząc znacząco na umazanego czekoladą Liara - ... wciąż nie mogę zrozumieć, jak po czymś takim nadal chcesz go mieć w swoim łóżku?
Liar, dla którego temat rozmowy wciąż pozostawał poza zasięgiem zrozumienia, spojrzał pytająco na swego kochanka, marszcząc w skupieniu nos.
Orophin roześmiał się cicho.
- To mnie w nim jeszcze bardziej pociąga - rzucił przekornie, całując Liara w pomazane czekoladą usta.
Młody elf pokręcił jedynie głową i uśmiechając się szeroko, ruszył w stronę drzwi.
- Oboje jesteście stuknięci - westchnął - A ja idę pojeździć. Rumil i Diamar juz na mnie czekają.
- Tylko nie zróbcie niczego głupiego... - było ostatnim, co usłyszał, nim drzwi zamknęły się za nim z hukiem.
- Ech... - Orophin usiadł ciężko na krześle, wciąż ściskając w dłoniach kubek z kawą -
Naprawdę nie byłbyś sobą, gdybyś od rana nikogo się nie czepiał - spojrzał na brata z krzywym uśmiechem.
- Pewnie nie... - Haldir przymknął na chwilę powieki, starając się odciąć od tego wyrazu miłości, jaki wyzierał z oczu Orophina. Z jego oczu, uśmiechu, całej jego postawy.
To zaczynało być dla niego naprawdę niepokojące. Cały świat zdawał się być zakochany, a on sam...
Westchnął ciężko.
- O co chodzi? - młodszy brat przyjrzał mu się uważniej - Ostatnio jesteś jakiś taki... - Haldir otworzył powoli powieki, patrząc na niego pytająco - Sam nie wiem... przygnębiony - Cos się stało?
- Nic się nie stało - odpowiedział szybko, wbijając wzrok gdzieś w ścianę poza nim.
Rozmowy o tym, co się wydarzyło w Rivendell, którą im wtedy przerwano - nie udało im się jakoś odbyć i Orophin wciąż jeszcze nie wiedział, na czym stoją.
Haldir zupełnie nie przejawiał ochoty, by zacząć mówić sam z siebie, a on z kolei nie zamierzał na niego naciskać. - Po prostu... - westchnął ponownie.
- Po prostu za nim tęsknisz - dokończył za niego rzeczowo, popijając powoli gorący napój. Niemal się nie roześmiał, widząc nagły błysk w oczach strażnika.
- Nie drażnij się ze mną - Haldir zmarszczył gniewnie brwi, staraj się nie zaczerwienić.
Elladan był ostatnia rzeczą, o której chciał teraz myśleć. O rozmowie nawet nie wspominając.
- Nie drażnię się - zagryzł mocno wargi - tylko... tak się ostatnio zastanawiałem...
- Nad czym? - choć tak naprawdę nie chciał wiedzieć.
- Nad tym... - urwał na chwilę, usilnie zachowując powagę - ... czy nadal upierasz się przy stwierdzeniu... ze miłość nie istnieje?
O, tak - trafił w samo sedno.
Haldir spojrzał na niego wściekle, juz otwierając usta, by rzucić jaka ciętą ripostę, gdy nagle zmienił zdanie i wstając gwałtownie od stołu, wyszedł z jadalni trzaskając drzwiami.
I tym razem Orophin już nie musiał powstrzymywać pełnego zadowolenia uśmieszku.
* * *
Drzwi do komnaty otworzyły się bezszelestnie i Elladan, udający przed samym sobą zagłębionego w lekturze, uniósł z westchnieniem wzrok. No tak, oczywiście - kolejna 'rozweselająca' wizyta... Czy oni nigdy się nie naucza, że on naprawdę ich nie potrzebuje? Że cisza i spokój są jedynym towarzystwem, jakiego teraz pragnie?
Potrząsnął zdegustowany głową. Niedługo zaczną przychodzić z kwiatami i czekoladkami, jakby był obłożnie chorą, bezwolną zabawką... Jak dotąd jednakże nie 'wysyłali' Glorfindela, wiec to, że kochanek jego brata sam się zjawił w jego komnacie mogło oznaczać tylko jedno.
- Jeśli przyszedłeś porozmawiać o 'nim' - burknął nieuprzejmie - to od razu radzę ci wyjść...
Blondwłosy elf zmarszczył czoło, wyraźnie dotknięty i młodemu Peredhalowi zrobiło się wstyd. Nie za same słowa, ale ton w jakim zostały wypowiedziane. Nie powinien się w ten sposób odzywać do Lorda, zwłaszcza przyjaciela swego ojca... i jego samego.
- Przepraszam - mruknął cicho, odkładając książkę i robiąc mu miejsce obok siebie na łóżku.
- Nic się nie stało - Glorfindel uśmiechnął się lekko, siadając z gracja na kocu - I, nie przyszedłem porozmawiać o nim, ale o tobie...
- Tak jak wszyscy w tym domu...
- Bo wszyscy się o ciebie martwią. Czy to takie dziwne, że chcemy pomoc?
- Nie, nie dziwne, ale męczące. Czy chociaż przez chwilę...
- 'Chwilę'? Elladanie, to trwa już od ponad roku... z małą przerwą na te kilka tygodni, gdy był tutaj Haldir.
Młody elf aż się wzdrygnął na samo wspomnienie imienia swojego byłego kochanka.
Glorfindel udał, że nie zauważył.
- Wiem, że nie jest ci łatwo, ale może już czas, by przestać się nad sobą użalać i wrócić do...
- Użalać się? - przerwał mu gniewnie - Wcale się nad sobą nie użalam!
- Ale...
- Czy gdyby Elrohir z tobą zerwał, potrafiłbyś tak po prostu zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego?! - wybuchnął.
- Nie, bardzo w to wątpię, ale...
- Ale co? Wam wszystkim wolno, ale mnie nie? Z tego, co pamiętam Ada po odejściu Legolasa też nie tryskał dobrym humorem, ale jakoś nikt nie miał mu tego za złe! Tylko mnie się wszyscy czepiają... - zawołał z goryczą.
- Nie czepiają się - starszy elf potrząsnął smutno głową, ani na chwile nie tracąc spokoju - Po prostu chcemy pomóc. - przymknął na chwilę powieki - Wiem, że to boli i że za nim tęsknisz - Elladan prychnął gniewnie - ... ale siedząc tu i zamykając się w sobie - ciągnął dalej niewzruszony - niczego nie zmienisz. Są rzeczy, o których czasem trzeba po prostu zapomnieć.
- Ale ja nie chcę zapomnieć! Nie rozumiesz? - jego ramiona opadły w geście zupełnej bezradności - Nie chcę i nie potrafię.
Glorfindel kiwnął głową, jakby to tylko potwierdziło jego przypuszczenia.
- To zrozumiałe, gdy się kogoś kocha.
- Nawet jeśli ten ktoś tych uczuć nie odwzajemnia? - spytał cicho.
- Wtedy jeszcze bardziej - położył mu rękę na ramieniu - Ale nie powinieneś myśleć, że w przypadku Haldira tak właśnie jest. Zależy mu na tobie. Naprawdę - dodał, gdy młody Peredhal potrząsnął przecząco głową - Znam go o wiele dłużej niż ty i wiem, że czasami potrafi być naprawdę uparty, nie dostrzegając prawdy, choćby waliła go obuchem w głowę.
- Jakiej prawdy? - zdenerwował się na nowo - Skoro znasz go tak długo, to powinieneś wiedzieć, że dla niego i tak zawsze będzie się liczył tylko seks...
- Mylisz się - Glorfindel podparł się na łokciu, mierząc go poważnym spojrzeniem - On po prostu jest zbyt wielkim tchórzem, by pozwolić sobie zaufać czemukolwiek innemu. W każdym wypadku to zajmuje dużo czasu - by się zmienić.
- Ale on się wcale nie chce zmienić!
- Czasem zmiany w nas samych wcale od nas nie zależą, trzeba być jedynie na tyle szczerym, by móc je zaakceptować...
- A Haldir nie jest.
- Jest, wierz mi - uśmiechnął się do niego pokrzepiająco - Tylko walczy z tym jeszcze zaciekle. Któregoś dnia zrozumie... - jeśli tylko nie będzie na to za późno - dodał w myślach.
Popatrzyli na siebie w ciszy.
- Wiec uważasz, że... - młody elf usilnie starał się, by nikła nadzieja, jaką poczuł nie znalazła odbicia w jego głosie.
- Sam nie wiem, Elladanie. Nie chcę cię karmić pustymi obietnicami, które mogłyby się nie ziścić. Nie chcę się wtrącać... po prostu myślę, że jedyne co możesz teraz zrobić, to być cierpliwym i na nowo zacząć żyć swoim życiem. Pogrążanie się w smutku i tak nic nie zmieni.
- Wiem, ale to takie...
- ... wygodne, prawda? - zmarszczył figlarnie brwi.
Elladan uśmiechnął się blado.
- Tak, chyba tak - przyznał w końcu z westchnieniem.
Glorfindel pokręcił zabawnie głową.
- Wiesz, chyba trochę zboczyliśmy z tematu... bo ja naprawdę nie przyszedłem tu rozmawiać o Haldirze. Jutro Erestor i ja wybieramy się na kilka dni do Bree. Twój ojciec prosił, byśmy załatwili tam dla niego kilka spraw. I tak sobie pomyślałem, że może chciałbyś nam towarzyszyć? Zmiana otoczenia dobrze by ci zrobiła...
- Chcecie bym z wami pojechał? - młody Peredhal uniósł zdumiony brwi - Ja? To znaczy, no, myślałem że będziesz wolał zabrać ze sobą Elrohira...
- Elrohir ma tu inne sprawy na głowie - wyjaśnił, a Elladan zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia jakie. Tak bardzo odciął się od 'normalnego' życia, iż wszystko wokół umknęło jego uwadze - Poza tym to ciebie zawsze bardziej interesowało lecznictwo, a w Bree mamy spotkać się z bardzo znanym ludzkim medykiem, więc...
- Sheranem? - spytał, a jego zainteresowanie nieznacznie wzrosło.
- Tak, Sheranem - starszy elf uśmiechnął się lekko - Widzę, że o nim słyszałeś. To bardzo stary i uczony człowiek i mam nadzieję, że w paru kwestiach mógłby być nam pomocny. Więc jak? - spojrzał na niego pytająco - Jutro o świcie w stajni?
- Dobrze - tym razem w jego głosie nie było już wahania.
* * *
Trojka młodych jeźdźców leniwym kłusem przemierzała las. Jechali obok siebie, gadając jak najęci, a ich radosny śmiech mieszał się ze szczebiotem ptaków, zdziwionych trochę tym nietypowym w ich królestwie hałasem.
Rumil, Diamar i Liar, kończąc juz prawie kolejną w tym dniu przejażdżkę kierowali się powoli w stronę domu. Tłumaczenie, iż konie których nazajutrz mieli dosiąść, potrzebują małej rozgrzewki a te, które zostawały w stajni - nie powinny mieć zbyt długiej przerwy w treningu - było jedynie wymówką, by znów mogli poszaleć na rozkwitłych soczystą zielenią leśnych duktach.
Liar, tak zakochany w jeździe konnej, do tego stopnia zaraził swą pasją dwójkę młodych przyjaciół, iż nie było teraz dnia, by wędrujące po nieboskłonie słońce - nie obserwowało ich mrożących krew w żyłach eskapad.
Nikt na szczęście nie wiedział, co podczas nich wyczyniają, a konie - równie podekscytowane, jak ich młodzi właściciele - nie zamierzały zdradzać żadnych szokujących tajemnic.
- Denerwujesz się jutrem? - Diamar rzucił Rumilowi zaciekawione spojrzenie.
- Jutrem? - nie bardzo zrozumiał.
- No wiesz, cała ta wyprawa. W końcu masz wyjechać do Mirkwood na kilka miesięcy.
Sam. Bez Haldira czy Orophina.
- No... trochę tak - odparł z wahaniem, przyznając się przed nimi do czegoś, czego nigdy nie potwierdziłby w obecności któregokolwiek z braci. - Pierwszy raz jadę gdzieś bez nich. Czy bez Ady, na tak długi czas. Sam w tej cholernej, pełnej pająków Mrocznej Puszczy... - skrzywił się komicznie.
Diamar zachichotał, ale Liar nie wydawał się być rozbawiony.
- Nie będziesz 'sam' - wtrącił poważnym głosem, aż za dobrze pamiętając, jak strasznym się wydaje świat, gdy nie ma się nikogo u swego boku - Jedziesz z Avrilem i Legolasem, najmilszymi Sindarami pod słońcem - on sam nie miał takiego szczęścia, musząc zadowolić się jedynie własnym cieniem, jako swym jedynym kompanem.
- Tak, wiem - i pewnie nie powinienem się rozczulać nad sobą przed takim 'obieżyświatem' jak ty... - puścił do niego oko - ty nie narzekałeś na swój los.
- W porządku... - Liar przybrał łaskawy ton głosu - ... wybaczam ci.
Rumil ryknął śmiechem.
- Wielkie dzięki, za ta niebywałą wspaniałomyślność - przewrócił zabawnie oczami.
Liar roześmiał się również.
- Zawsze do usług. Ale - tak już na poważnie - to zobaczysz - będzie dobrze. Z tego, co mówił Legolas, Puszcza nie jest taka zła - pewnie ją nawet polubisz... jeśli tylko nie podpadniesz w czymś królowi... - zakpił.
- Thranduilowi? - prychnął ciemnowłosy elf - Po tym, jak ostatnim razem nakrył nas z Avrilem na balu, prawie robiących 'to' na jednym z jego stołów jadalnych - wątpię, by mógł mnie przyłapać na czymś gorszym...
Cała trójka roześmiała się wesoło.
- Swoją drogą - wtrącił Diamar, mrużąc przewrotnie oczy - Jak zdołacie z Avrilem wytrzymać, nie rzucając się na siebie przy każdym postoju?
Rumil zmarszczył nos.
- No, bo wiesz - dodał Liar - To dość długa droga - a dwutygodniowa abstynencja może wyrządzić poważne szkody...
- Dwuty...? - urwał, a jego oczy zrobiły się okrągłe - To znaczy - myślicie, ze przez cały ten czas, nie będziemy mogli...? - spojrzał na nich zaniepokojony i dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę, iż zwyczajnie się z niego nabijają. - Bardzo śmieszne - prychnął, gdy dwa pozostałe elfy zwijały się ze śmiechu, ocierając łzy rozbawienia.
- No, ten wyraz strachu na twojej twarzy... 'całe dwa tygodnie... jak ja to przeżyję'? - Liar przyłożył ręce do ust, udając przerażenie.
Diamar ponownie wybuchnął śmiechem... i w tej samej chwili, zdążyły się dwie rzeczy naraz. Rumil, pochylił się niebezpiecznie nad grzbietem kłusującego pod nim zwierzęcia i chcąc się odegrać, machnął ręką wymierzając mu sójkę w bok. Ponieważ jednakże sam starał się powstrzymać śmiech, jego równowaga została zachwiana i zamiast w Liara, trafił w zad jego rumaka.
Liar z kolei, widząc wyciągniętą dłoń, roześmiał się jeszcze głośniej i ściskając mocniej boki zwierzęcia, wyforsowal się do przodu.
Wszystko to byłoby w miarę normalne i bezproblemowe, gdyby nie jeden mały szczegół, który niestety umknął ich uwadze, skupionej chwilowo na wzajemnych docinkach.
A mianowicie to, iż młody elf to nie Mandingo dosiadał, a jednego z młodych, zupełnie niedoświadczonych koni, nie przyzwyczajonego do takich wygłupów.
W tejże chwili - czując dwa jednoznaczne impulsy - klepniecie w zad i ucisk obejmujących je nóg - w połączeniu z popuszczonymi wodzami - zwierzę rzuciło się szczupakiem do przodu, wyprzedzając pozostałe konie i ponosząc w szaleńczym galopie przed siebie.
Zanim którykolwiek z trójki elfów zdążył zareagować, gnało oślepione strachem do przodu, ani myśląc się uspokoić.
Liar, zupełnie nie zrażony takim obrotem sprawy, zebrał w końcu cugle, starając się odzyskać nad nim kontrolę. Mimo iż wciąż jeszcze roześmiany - przeklął się w duchu za tak bezmyślną głupotę. To była jedna z rzeczy, jakiej nauczyli go Rohańczycy - traktować wszystkie konie jednakowo, a zarazem każdego w indywidualny sposób.
Tak właśnie robił, nie pozwalając by jakiekolwiek uprzedzenia zachwiały jego kontakt ze zwierzęciem. Nie powinien był jednakże w żadnym wypadku zapominać jakiego konia dosiada. Młody Achron był niedoświadczonym dwulatkiem, a on potraktował go jak zasłużonego rumaka.
Głupi błąd. Zwłaszcza, gdy w tej samej chwili popełniało się kolejny...
Zajęty uspokajaniem zwierzęcia, bezsensownymi rozważaniami i hamowaniem śmiechu - nie zauważył drzewa przewróconego wszerz drogi - aż do momentu gdy było na to za późno. Ostatnim, co pamiętał było to, iż leci w powietrzu, a ziemia pod jego tyłkiem, gdy w końcu w nią uderzył - wcale nie okazała się być taka miękka...
* * *
- O, nie - Rumil, słysząc krzyk Liara, gdy ten zleciał z konia, spojrzał na Damara ze strachem w oczach - Orophin nas zabije...
- Martw się o Liara, a nie o nas - wyszeptał, gdy przestraszeni ruszyli za nim w pogoń.
Juz z oddali wypatrzyli przewrócone drzewo, stojącego obok niego konia i leżącego nieopodal nieruchomo elfa.
- O, jasny gwint - zaklął na glos Diamar, gdy zeskoczyli z koni, podchodząc bliżej - Miałeś rację - Orophin nas rzeczywiście zabije...
Rumil pokiwał jedynie głową.
Przeszli w pośpiechu nad grubym pniem... i stanęli jak wryci. Liar nie był martwy, jak im się wydawało. Nie był nawet potłuczony czy nieprzytomny. Leżał jedynie na ziemi i... - musieli spojrzeć raz jeszcze, by się upewnić - ryczał ze śmiechu. Łzy ciekły mu po policzkach, a uśmiech groził, że rozerwie jego twarz na pół.
- Jest chyba w szoku, albo co... - wyszeptał Diamar, patrząc z niepokojem na drugiego elfa.
Rumil ponownie kiwnął głową.
Jednakże Liar wcale nie czul się źle. Tak w ogóle to nie czuł prawie nic - poza niepohamowaną, głupawą radością.
- Co to był za galop - wychrypiał, podpierając się na łokciach - Szkoda, żeście tego nie widzieli. Rumil, musze powiedzieć twojemu ojcu, ze Achron - rzucił oszołomionemu wciąż zwierzęciu dwuznaczne spojrzenie - chyba nie za bardzo lubi skakać... - roześmiał się znowu.
- Czy... czyli - nic ci nie jest? - upewnił się raz jeszcze Diamar - Wszystko w porządku? - ulga w jego głosie była wręcz niebotyczna.
- Tak, nic mi nie jest - zaczął się podnosić - Tyłek mnie jedynie boli i gdyby nie... - urwał w połowie zdania, gdy mimowolny grymas bólu wykrzywił jego twarz - Co do...? - zaczął, po czym, zerkając na swoje nogi, zrobił się biały jak papier.
Jako że poleciał na tyłek, jego upadek był w miarę bezpieczny i wyszedłby z niego bez szwanku, gdyby nie rozłożyste konary drzewa plączące się wzdłuż drogi. One i drobne, ostre kolce porastające je gromadnie, które zahaczając w locie o jego bryczesy tak okrutnie pocięły jego skórę.
Pozostała dwójka elfów pobladła również, patrząc po sobie z przerażeniem.
- Ada zabije nas zaraz po Orophinie.... - wyszeptał Rumil, gdy wraz z Diamarem podeszli do leżącego wciąż na ziemi Liara, by w miarę bezbolesny sposób podnieść go do góry.
* * *
Orophin stał na placu treningowym i z uśmiechem obserwując poczynania swych młodych łuczników zastanawiał się w myślach, czy powinni tej nocy kochać się z Liarem, czy też nie. Odkąd zrobili to po raz pierwszy - nie pozwalał sobie na to częściej niż co drugi dzień, nie chcąc by jego młody kochanek chodził wciąż obolały. Ale teraz - wyjeżdżali na tak długo, wczoraj była noc bez seksu, a następna okazja może się aż tak szybko nie nadarzyć, wiec może...
Do jakiegokolwiek doszedł wniosku, jego rozważania zostały przerwane, gdy dobiegł go z oddali czyjś przyspieszony oddech.
Obrócił się na pięcie... i zbladł.
Z przeciwnego końca placu zbliżał się do niego Rumil, a wyraz jego twarzy...
Orophin odrzucił trzymany w ręku łuk, podszedł szybko do brata i zanim ten zdołał złapać oddech, by cokolwiek powiedzieć, wyszeptał:
- Co. Mu. Się. Stało?
* * *
Niecałe dwie minuty później wpadł do komnaty Liara z takim pośpiechem i przerażeniem we fiołkowych oczach, iż Diamar, drepcący w te i z powrotem przy łóżku, aż się wzdrygnął.
Orophin jednakże nie zaszczycił go ani jednym nawet spojrzeniem, od razu wbijając wzrok w leżącego na łóżku elfa. Widząc go żywego i niezaprzeczalnie w jednym kawałku, odetchnął z ulgą, usilnie starając się uspokoić. Nie bardzo mu to wyszło.
Liar, sam przestraszony jego zachowaniem, poruszył się niespokojnie, podciągając zakrywające mu nogi prześcieradło trochę wyżej.
Prosił, błagał Rumila by nie leciał zaraz po Orophina - ale ten go oczywiście nie słuchał.
No i teraz im się dostanie.
- Nie mi nie jest - wydukał, zanim jego kochanek zdążył choćby otworzyć usta - Naprawdę, to tylko...
- Pokaż - zażądał Orophin, zaciskając dłonie w pięści, by aż tak bardzo nie drżały. Jedyne, co zdołał zrozumieć z nieskładnych i pełnych poczucia winy tłumaczeń brata to to, że cos się stało Liarowi w nogi.
- Nie - Liar zagryzł z determinacją wargi - To nic takiego. Jutro mogę jechać, naprawdę - teraz w jego głosie była już czysta desperacja.
Orophin pobladł jeszcze bardziej, nerwowo potrząsając głową.
- Pokaż - powtórzył, a gdy Liar go nie posłuchał, sam pociągnął za prześcieradło, odsłaniając jego pokaleczone uda.
Nie był to przyjemny widok.
Spodnie młodego elfa, zdjęte z pomocą Diamara i Rumila nie mogły już dalej zakrywać jego ran i tak teraz, gdy był jedynie w krótkich spodenkach, bez trudu można było zobaczyć jak nieszczęśliwie się pokaleczył.
Po wewnętrznej stronie prawego uda biegła długa, krwawiąca szrama, skora wokół niej była opuchnięta i zaczerwieniona, ale na szczęście czysta.
Lewe udo jednakże - poznaczone szeregiem małych, ale głębokich rozcięć, zabrudzonych ponadto maleńkimi drobinkami połamanych kolców - przedstawiało się znacznie gorzej.
Łydki i stopy nie wyglądały wcale lepiej.
Patrząc na to wszystko, Orophin pobladł jeszcze bardziej.
- Rumil - odezwał się ostrym głosem, nie odrywając spojrzenia od szczupłych nóg kochanka - Gdzie jest Ada?
- N-nie wiem - zająknął się, stojąc za nim z niemniejszym przerażeniem na twarzy.
- Diamar? - starszy elf podniósł w końcu wzrok, wbijając przenikliwe spojrzenie w drżącego wciąż przyjaciela.
- Nie widziałem go jeszcze dzisiaj - zaczął się tłumaczyć - Ale...
- Możesz go poszukać? - przerwał mu cicho.
Diamar skinął głową, po czym bez dalszej zwłoki obrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami.
- Rumil - zwrócił się ponownie do brata, łagodniejszym juz teraz głosem - przynieś apteczkę, świeże ręczniki, bandaże z gabinetu i... - młody elf uniósł pytająco brwi - ... cokolwiek znajdziesz - dokończył z westchnieniem - Tylko szybko, dobrze?
- Oczywiście - Rumil uśmiechnął się blado, idąc zaraz w ślady Diamara.
Drzwi się za nim zamknęły, a cisza jaka zapanowała w komnacie aż zadźwięczała Liarowi w uszach. Spojrzał zmartwiony na swoje własne dłonie, bojąc się choćby zerknąć na Orophina. Zobaczył w jego oczach, gdy ten wszedł po raz pierwszy do jego pokoju coś, co było bardzo bliskie wściekłości i teraz naprawdę nie miał siły stawiać temu czoła.
Ale oczywiście musiał. To w końcu jego wina. Wszystko zepsuł. Jak zawsze.
- Przepraszam - odezwał się cichym, drżącym głosem, podczas gdy Orophin stał tak przy jego łóżku, nawet się nie poruszając - Naprawdę przepraszam...
- Liar... - wyszeptał, kręcąc głową.
- Wiem, że to moja wina i że zachowałem się jak kretyn - ciągnął dalej, zupełnie już zrozpaczony - I tak mi przykro, że to wszystko...
- Liar - przerwał mu cicho, siadając ostrożnie na brzegu łóżka - Nikt cię nie obwinia. To był wypadek, nie musisz mnie za nic przepraszać...
- Muszę - wtrącił gwałtownie, podnosząc w końcu wzrok. Jego oczy lśniły od łez i były tak
pełne smutku i poczucia winy, iż Orophinowi aż się serce ścisnęło - Muszę, bo jesteś na mnie zły...
- Ja? Zły na ciebie? - jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia - Skąd ci to przyszło do głowy?
- No... no bo... - zająknął się - tak na mnie patrzyłeś i... i nic nie powiedziałeś i...
- Liar - przerwał mu ponownie - Ty mały, kochany głuptasie. Nie potrafiłbym być na ciebie zły. Za nic. Nigdy - dotknął czule jego policzka - Po prostu się przestraszyłem, ze stało ci się coś złego.
Młody elf zdobył się na słaby uśmiech i mrugając kilkakrotnie odegnał z oczu łzy.
- Nic mi nie jest - odpowiedział dzielnie - Nawet specjalnie nie boli i gdyby nie to, że... - urwał, gdy drzwi do komnaty otworzyły się nagle i wszedł przez nie Hanear.
Orophin wstał pospiesznie z łóżka, robiąc mu miejsce, wciąż jednakże pozostając blisko.
Starszy elf spojrzał na nogi Liara, potem na jego skrzywioną z poczucia winy buzię i uśmiechnął się, cicho wzdychając.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mnie to w ogóle nie dziwi...
* * *
Pół godziny później sytuacja nie przedstawiała się wcale lepiej. Przynajmniej nie dla Liara. Mimo iż jego pokaleczone nogi - teraz już opatrzone i owinięte bandażami, nie przedstawiały sobą aż tak przykrego obrazu - on sam nie mógł zdobyć się na najlżejszy nawet uśmiech wdzięczności. Z bardzo prostego powodu...
- Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości byś mógł im jutro towarzyszyć w wyprawie do granic Lorien - odezwał się stanowczym głosem Hanear, choć w jego oczach malowało się ogromne współczucie.
- Ale... - zaczął młody elf.
- Nie, Liar. Przez kilka dni nie będziesz mógł nawet chodzić, o jeździe konnej w ogóle nie wspominając - potrząsnął smutno głową - Twoje skaleczenia prawdopodobnie szybko się zagoją i za tydzień, dwa zupełnie o nich zapomnisz... ale teraz - westchnął cicho - Przykro mi. Liar wbił wzrok we własne dłonie, nie chcąc by ktokolwiek widział łzy zawodu, jakie powoli zaczęły napływać mu do oczu.
No bo oczywiście - zebrali się tu wszyscy. Po prostu wszyscy. Nie tylko Orophin, Hanear, Rumil czy Diamar, ale także Avril, Legolas i rzecz jasna z 'a-nie-mowilem' wyrazem twarzy i bezczelnym uśmieszkiem - jego eminencja - Haldir.
Brakowało jedynie stajennych - pomyślał, mściwie zaciskając szczęki. Tak jakby to było takie interesujące. Spadł z konia. Poharatał się i teraz nie tylko nie może z nimi jechać, ale nawet nie pozwolą mu ruszyć się z łóżka przez najbliższy tydzień. Po prostu pięknie.
A wszystko to przez jego głupią bezmyślność.
- Jeśli chcesz... - w mroczną głębię jego niewesołych myśli wdarł się cichy, pełen współczucia głos - ... ja również mogę zostać, no wiesz, żebyś nie był tu tak całkiem sam.
Liar uniósł głowę, patrząc z zaskoczeniem na zarumienionego Diamara, a fala ciepła zalała jego serce.
Czym sobie zasłużył na takiego przyjaciela? Na takie poświęcenie?
- Nie wygłupiaj się - uśmiechnął się lekko, wiedząc że i tak nigdy by mu na to nie pozwolił - Wiem, że chcesz jechać i nie chcę byś przez moja głupotę siedział tu ze mną, jak kołek...
- To również moja wina...
- Wcale nie - potrząsnął lekko głową - I - dziękuję, naprawdę - spojrzał mu z uśmiechem w oczy - Ale i tak pojedziesz. Ja sobie poradzę. W końcu nie zostaję sam - rzucił Hanearowi pełne wdzięczności spojrzenie.
- Tak, myślę że jakoś sobie poradzimy - starszy elf odpowiedział uśmiechem.
- Nie będziecie musieli - wtrącił nagle, milczący dotąd Orophin - Nie zamierzam nigdzie jechać, zostawiając cię w takim stanie...
Liar uniósł z nadzieja brwi. Na to też sobie nie zasłużył.
Ale...
- Przykro mi, Orophinie - Haldir pokręcił jedynie głową - ale jesteś mi potrzebny. Naprawdę - dodał, widząc lekką urazę w oczach brata - Wieści z granic nie są może jak na razie niepokojące, ale jeśli cokolwiek się zdarzy - nie mam zamiaru użerać się z tymi twoimi młodymi łucznikami.
- Oni wcale... - zaczął coraz bardziej oburzony.
- Och, dajcie spokój - mimo iż nadzieje Liara teraz juz zupełnie oklapły, zdołał jakoś zabarwić swój głos otuchą - Nic mi nie będzie - powtórzył stanowczo - I żaden z was nie musi się dla mnie poświęcać. To tylko kilka tygodni i... - zająknął się na chwilę, przypominając sobie, jak okropnie długo ciągnie się każda minuta, gdy spędza się ją w samotności. I tym razem nie będzie przy nim Orophina - Tyle... chyba zdołam wytrzymać - dokończył słabo, na nowo wbijając wzrok we własne dłonie.
- Bez wątpliwości - przewrócił oczami Haldir - Naprawdę nie rozumiem, czym się tak przejmujesz... - pozostałe elfy spojrzały na niego zdziwione, ale on jedynie wzruszył ramionami - W końcu to tylko kilkanaście dni. Poza tym odnosiłeś juz poważniejsze rany i jakoś nigdy dotąd się nimi zbytnio nie przejmowałeś...
- Haldir, daj mu spokój - Rumil rzucił mu gniewne spojrzenie.
- To wy dajcie spokój! - zdenerwował się nagle - Rany szybko się zagoją, a my niedługo wrócimy. Nie róbcie z tego dramatu...
- Haldir - Orophin zmrużył oczy, patrząc na niego przenikliwie. On jeden wiedział, skąd się wziął ten jego gniew i on jeden, choć powinien, nie zamierzał się za to na niego oburzać - Nikt nie robi z niczego dramatu, a przyznanie, że się będzie za kimś tęsknić... albo już tęskni - uniósł wymownie brwi - nie jest jeszcze zbrodnią...
- Wcale. Za nim. Nie tęsknię! - warknął blondwłosy strażnik zanim zdążył ugryźć się w język.
Tym razem w pokoju zapanowała cisza i nawet Liar zapomniał na moment o swym przykrym losie i wbił w niego zszokowane spojrzenie.
Co się u licha działo z Haldirem?
- To znaczy... - zaczął się tłumaczyć, czerwony z gniewu i zakłopotania - Ja... A niech cię, Orophin! - potrząsnął głową i wyszedł szybko z pokoju, trzaskając donośnie drzwiami.
Pozostałe elfy spojrzały po sobie zdumione.
- Czy mi się tylko wydaje - odezwał się w końcu Legolas z uśmiechem czającym się w kącikach błękitnych oczu - Czy Haldir właśnie przyznał... że za kimś tęskni...?
* * *
- Będziesz za mną tęsknił? - Diamar, wzdychając cicho, spojrzał swemu kochankowi prosto w oczy.
Po 'naradzie' w pokoju Liara, kiedy to wszyscy ze współczuciem wymalowanym na twarzy opuścili jego komnatę, żegnając się i zapewniając, ze niedługo wrócą - młody elf przekradł się po cichu do sypialni Haneara, chcąc tę ostatnią przed wyprawą noc spędzić razem z nim.
- A... jak myślisz? - Hanear, poruszając się delikatnie w jego wnętrzu, potarł nosem jego policzek.
- N-nie wiem - Diamar, czując że jest blisko, jęknął głośno, wtulając twarz w jego włosy - Ale... chcę, żebyś tęsknił - jęknął ponownie - bo ja będę... bardzo... bardzo mocno...
Hanear przyspieszył nieznacznie ruchy bioder, wchodząc w niego głębiej i mocniej, aż młody elf doszedł z cichym okrzykiem, zaskoczony niemal intensywnością swoich doznań.
- Ja też - wyszeptał mu do ucha kochanek, po czym, chcąc dać mu czas na ochłonięcie, wysunął się powoli z jego ciała, układając obok.
Diamar, mimo iż unoszący się wciąż na błękitnym obłoku orgazmu, otworzył oczy, patrząc na niego zdezorientowany. Jak dotąd, zawsze dochodził w nim, nie przerywając nigdy w tak intymnym momencie.
- Coś się stało? - wychrypiał, jak tylko zdołał złapać oddech.
- Ależ skąd - Hanear pokręcił powoli głową, dotykając z uśmiechem jego zroszonych potem włosów.
- Wiec czemu...? - uniósł się na łokciu, mierząc go uważnym spojrzeniem
Ciemnowłosy elf nie odpowiedział, spoglądając na niego jedynie z czymś, co w świetle dnia mogłoby być uznane za ledwo dostrzegalny smutek.
Na szczęście otaczały ich ciemności...
- Chcesz ... - Diamar zbyt oszołomiony orgazmem, by cokolwiek zauważyć, popchnął go lekko na plecy, błyskając zębami w figlarnym uśmiechu - ... bym dokończył ręką?
Hanear przymknął powieki, usilnie starając się, by uczucia, jakie nim nagle zawładnęły nie znalazły odbicia w jego oczach.
Och, jakiż on był jeszcze młody...
- Hanearze? - Diamar, teraz juz lekko zaniepokojony, cofnął dłoń sunącą powoli w dół jego podbrzusza.
Starszy elf otworzył powieki i nie przerywając juz kontaktu wzrokowego, wyciągnął rękę, by go objąć.
- Tak - wyszeptał, przyciągając go do siebie bliżej - Chcę.
'Ciebie' - dodał w myślach - 'Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie'.
Jakże więc mógł mu teraz powiedzieć, że gdy przed chwilą dochodził wokół niego, tak kurczowo do niego przylegając - on sam poczuł, z niezachwianą pewnością, iż oto po raz ostatni już trzyma go w ramionach...?
* * *
- Zostaniesz ze mną na noc? - Liar, siedzący wciąż na łóżku, spojrzał na swego kochanka z obawą.
- A... chcesz, żebym z tobą został? - Orophin uśmiechnął się figlarnie, podchodząc do niego bliżej.
Teraz, gdy zostali już sami, na te kilka godzin przed dwutygodniowa rozłąką - wolał raczej obrócić wszystko w żart, zamiast gnębić się jeszcze bardziej zaistniałą sytuacja. Liar jednakże zdawał się nie brać tego tak lekko. Nie odpowiedział na 'zaczepkę' najlżejszym nawet uśmiechem, wpatrując się jedynie przed siebie pustym wzrokiem.
- Liar... - Orophin, widząc jego zaciśnięte smutno wargi, usiadł ponownie na łóżku, chwytając go pod brodę - Kochanie ty moje małe. Oczywiście, że z tobą zostanę - spojrzał mu ciepło w oczy - I przestań się tak tym wszystkim zadręczać, to tylko kilka...
- Ja nie przeżyję bez ciebie przez tak długi czas! - wybuchnął nagle młody elf, siadając gwałtownie i mocno się do niego przytulając - Nie przeżyję, rozumiesz?
- Przeżyjesz - Orophin uśmiechnął się lekko, obejmując go w pasie.
- Właśnie, że nie - potrząsnął buntowniczo głową, odsuwając się na tyle, by móc na niego spojrzeć.
Orophin uśmiechnął się szerzej i Liar chcąc nie chcąc tez odpowiedział uśmiechem.
- Ale... będę okropnie tęsknić - wymruczał cicho.
- Ja też - pocałował go lekko w usta - Ja też.
Liar westchnął, z wahaniem niemalże oddając pocałunek.
- I... nic nie możemy dzisiaj nawet zrobić... - szepnął smutno.
- To nie ma znaczenia - Orophin pogładził go po plecach i delikatnie ułożył z powrotem na poduszki.
- Mów za siebie - prychnął jego młody kochanek, sprawiając że tym razem roześmiał się na głos.
- Ciebie chyba nic nie jest w stanie zmienić - pokręcił rozbawiony głową i układając się obok niego, wziął ostrożnie w ramiona.
- Chyba nie - zgodził się bezwstydnie, wtulając w jego bok.
Skoro mieli rozstać się na tak długo, chciał ciepło jego ciała, jego zapach i dotyk czuć aż do ostatniej chwili. Tak żeby potem, gdy już będzie sam... Zacisnął mocno powieki, starając się odpędzić od siebie wszechogarniającą go tęsknotę. Nie, nie teraz. Pomyśli o tym później.
* * *
Gdy Orophin obudził się tuz przed świtem, stało się dla niego jasne, iż 'później' oznaczało całą noc.
Jego młody kochanek leżał obok niego na wyciągnięcie ręki, z oczami zeszklonymi z niewyspania i jego własną dłonią przyciśniętą do policzka, wpatrując się w niego z taka tęsknotą i oddaniem, iż serce mu się ścisnęło.
- Och, Liar... - wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem - Przecież wiesz, że wrócę - przysunął się do niego bliżej - Przecież wiesz... - pocałował go mocno w usta.
- Wiem, ale...
- Szsz - pokręcił głową, uśmiechając się lekko - Nic nie mów...
Po czym pocałował go ponownie. Tym razem powoli i delikatnie, muskając ustami jego wargi, pieszcząc je wilgotnym językiem.
I potem jeszcze raz. I kolejny. Coraz wolniej i czulej, aż powieki zaczęły Liarowi ciążyć, napięte mięśnie rozluźniły się, a on sam zupełnie nieświadomie odpłynął w krainę snów.
Gdy obudził się jakiś czas potem, Orophina w komnacie już nie było.
31. Two brothers
Pierwsze dni wyprawy były okropne.
Orophin tęsknił za Liarem tak bardzo, iż chwilami zaczynał się obawiać, że oszaleje, Haldir przeklinał go na głos, a Rumil z powodu hałasu, jaki robili ciągłymi kłótniami i dokuczaniem jeden drugiemu - nie mógł spać.
Później - zrobiło się jeszcze gorzej.
- Orophin, do jasnej cholery - przestań się w końcu wiercić - Haldir naciągnął koc na ramiona, odwracając się do brata tyłem.
Mimo iż była wiosna, noce w lesie, zwłaszcza gdy spało się na gołej ziemi - nie należały do najcieplejszych. Tak więc, by niepotrzebnie nie marznąć - postanowili spać dwójkami. Kto miał 'parę' - o nic się nie martwił - kto nie miał - musiał zadowolić się dzieleniem posłania... z bratem.
- Wcale się nie wiercę - Orophin opadł na plecy, zagajając z Haldira koc i samemu się nim przykrywając.
- Wiercisz się - starszy elf pociągnął za gruby materiał - A ja chcę spać.
- Wierz mi - po drugiej stronie ogniska, Rumil uniósł głowę, posyłając im mordercze spojrzenie - Nie Ty jeden...
- Nie moja wina - Orophin znowuż się obrócił, starając przykryć jak najszczelniej.
- Twoja. Nie gadaj z nim. On się zamknie, Ty się zamkniesz i ja będę mógł w końcu zasnąć... - młody elf opadł gniewnie na posłanie, już się nawet nie martwiąc, czy obudzi śpiącego w najlepsze Avrila czy też nie.
- Oho, komuś tu brakuje seksu... - Haldir uśmiechnął się kąśliwie.
Orophin wybuchnął śmiechem.
- Nie jemu jednemu.
- Jeśli mówisz o sobie... - blondwłosy strażnik obrócił się do niego twarzą, mrużąc kpiąco oczy.
O, nie. Znowu się zaczyna. Rumil zacisnął powieki i zaczął walić głowa w poduszkę, a raczej zwinięta tunikę, która ja chwilowo zastępowała.
- O, nie, mówię o Tobie - Orophin uniósł wymownie brwi. Był środek nocy, ale gwiazdy świeciły tak jasno i przejrzyście, iż Haldir bez problemu mógł wyczytać kpinę i prowokację czającą się w jego oczach.
- O mnie? - prychnął - 'Ja' jestem w pełni usatysfakcjonowany i 'niczego' mi nie brakuje. To 'Ty' zachowujesz sie jak usychający z miłości uczniak...
- O proszę. A więc jednak mamy coś ze sobą wspólnego...? - Orophin uniósł bezczelnie brwi.
- Błagam! Zamknijcie się w końcu oboje! - Rumil zaczął tłuc nogami o ziemię.
- Tyle, że ja - ciągnął dalej Orophin zupełnie nie zrażony - mam w sobie na tyle odwagi, by przyznać, że za nim tęsknię. Dla Ciebie definicja tego słowa wciąż jeszcze oznacza przyznanie się do własnej słabości...
- Bo tak jest - warknął Haldir, odwracając się do niego plecami.
- W Twoim świecie może... - młody elf opadł na plecy, nie chcąc dalej ciągać tej sprzeczki.
To nie miało sensu. Dokuczanie Haldirowi nic mu nie pomoże. Nie zmieni tego, jak bardzo za Liarem tęskni, jak rozpaczliwie mu go brakuje, jak desperacko chce mieć go znów u swojego boku...
Zapatrzył się w gwiazdy, wypuszczając powietrze z głośnym westchnieniem. Naprawdę nie przypuszczał, że będzie mu aż tak ciężko. Że przez zaledwie kilka dni tak mocno odczuje jego stratę... Tyle, że Liar był teraz całym jego światem. Dawał mu ciepło swego ciała, tak cudownie się do niego przytulając, przylegając do jego skóry, jego warg, dzieląc jego oddech.
Westchnął ponownie, przysuwając się do pleców Haldira.
Ciepło, o tak, to było miłe. Może teraz będzie w końcu w stanie zasnąć...?
- Orophin? - cichy głos wyrwał go z zamyślenia.
- Co? - odpowiedział szeptem, na wpół już zasypiając.
- Przystawiasz się do mnie? - blondwłosy strażnik obrócił się, wskazując sugestywnie na ich przytulone do siebie ciała.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym niepomni, iż reszta obozu śpi, albo jak Rumil - próbuje zasnąć - wybuchnęli tak głośnym i niepohamowanym śmiechem, iż łzy pociekły im po policzkach. Śmiali się tak zapamiętale, iż dopiero dwie ciężkie szyszki, którymi rzucił w nich wyprowadzony w końcu z równowagi Rumil , zdołały ich z tego transu wyrwać.
- Naprawdę, pająki czy nie, wierzcie mi, te kilka miesięcy w Mrocznej Puszczy będzie świętem w połączeniu z mieszkaniem z dwójka najgłupszych elfów w Śródziemiu...! - wymruczał gorzko, zakrywając sobie uszy dłońmi.
Ta 'tyrada' sprawiła, iż jego starsi bracia roześmiali się jedynie jeszcze głośniej.
* * *
Liar leżał na łóżku, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Palce jego lewej ręki zupełnie bezwiednie gładziły puste miejsce tuż u jego boku, miejsce na którym zazwyczaj leżał Orophin. Teraz go tu nie było. Był daleko stad, bawiąc się zapewne w najlepsze i przez myśl mu nawet nie przemknie, że on - Liar usycha tu z tęsknoty do niego, wtulony w jego stara tunikę.
Minął tydzień odkąd widział go po raz ostatni. Tydzień, który wlókł się niczym sto lat. Każdy dzień, każda godzina niosła za sobą pustkę, nudę i przygnębienie. Każdego ranka budził się sam, każdej nocy zasypiał wtulony jedynie we własny smutek, pozbawiony ciepła miłości, jej bezpiecznych ramion i kojącego oddechu.
Hanear, mimo iż starał się spędzać z nim jak najwięcej czasu, był zbyt zajęty własnymi sprawami, by stale móc się nim zajmować. On sam z kolei wciąż przykuty był do łóżka, a gojące się niezwykle opieszale rany ograniczały raczej możliwość poruszania się.
Tak więc był sam. Sam ze swoimi myślami, tęsknotami i wspomnieniami. Sam, jak nie był odkąd.. odkąd..
Drzwi do jego komnaty otworzyły się nagle i wkroczył przez nie Hanear, wracający właśnie ze spotkania z Celebornem.
- Przyniosłem Ci kolację - odezwał się cicho do jego odwróconych tyłem pleców.
Młody elf nawet się nie poruszył.
- Liarze... - Hanear westchnął i kładąc tacę na kocu, okrążył łóżko, by móc na niego spojrzeć - Musisz jeść
- Wiem - Liar westchnął również, wciąż pieszcząc palcami puste miejsce obok siebie - Ale... po prostu... nie jestem głodny - spojrzał na niego przepraszająco
- Jesteś osłabiony, a to że nie jesz wcale nie pomaga goić się Twoim ranom - usiadł na łóżku, dotykając z wahaniem jego nóg.
Liar odwrócił wzrok, wpatrując się teraz w okno.
- Niektóre rany nie mogą się zagoić - szeptał
- To prawda - starszy elf zmarszczył czoło, badając oczyma jego twarz - Ale tylko wtedy, gdy im na to pozwolimy...
Młody elf dognał lekko, przenosząc na niego wzrok.
- Tęsknię za nim - wyznał cicho, z łzy zeszkliły jego oczy - Za nimi wszystkimi - dodał - Tak bardzo, bardzo tęsknię.
Hanear uśmiechnął się lekko, gładząc uspokajająco jego dłoń.
- On wróci - szeptał - Oni wszyscy wrócą Zobaczysz.
Liar jednakże potrząsnął jedynie głowa.
- Nie wrócą. Nie mogą - westchnął cicho - To ja ich opuściłem, to ja odszedłem... i wszystko zepsułem.
- Liarze... - zaczął ciemnowłosy elf, lekko zdezorientowany - cokolwiek zrobiłeś, jestem pewien, że miałeś ku temu jakiś ważny powód i... - spojrzał mu poważnie w oczy - nie powinieneś się za nic obwiniać.
Tym razem to Liar dognał, zaskoczony. Czy... czyżby Hanear wiedział? Czyżby...?
Ale nie, to niemożliwe.
Spojrzał mu poważnie w oczy. To, co w nich ujrzał sprawiło, iż niepokój zniknął z jego serca, a wszelkie obawy odeszły w zapomnienie. Tej nocy - opowiedział mu wszystko.
Dzień ósmy.
- Nienawidzę spać na gołej ziemi... - Haldir, mnąc przekleństwo pod nosem, obrócił się na plecy tak, by świerkowe igły nie kłuły go przez koc w policzek - To był naprawdę głupi pomysł, by rozbijać tutaj obóz, Orophinie - dodał gderliwie, gdy brat nie zareagował na pierwsza zaczepkę.
Tym razem również odpowiedziała mu cisza.
- Orophinie! - szturchnął brata w ramię.
Zero reakcji.
- Orophin!
- Co? - odpowiedział mu w końcu zaspany głos.
- Śpisz?
- Ależ skąd - młodszy elf zmienił pozycję, patrząc na niego zirytowany - Jest środek nocy, niby dlaczego miałbym teraz spać...?
- To dobrze - Haldir zdawał się nie brać tych złośliwości na serio - bo ja też nie mogę zasnąć..
- Haldir, proszę Cię - jęknął młodszy z braci - nie zaczynajmy tego od początku..
- Czego? - udał zdziwienie - Po prostu chciałem z Tobą porozmawiać.
- Tak? A niby o czym? - uniósł się na łokciu, a nagła złość rozbrzmiała w jego głosie - O tym, jak to źle jest za kimś tęsknić? O tym, jak nie podoba Ci się, że inni chcą być szczęśliwi, bo Ty sam nie masz uczuć i każdego od siebie odpychasz? - podniósł głos, sam siebie zaskakując swoja reakcja - O tym, jak ranisz wszystkich wokoło, bo nie chcesz nawet przed samym sobą przyznać, że też masz serce? O tym chcesz rozmawiać? - spojrzał mu prosto w oczy - Czy może o tym, że nigdy mi się nie zwierzasz, bo uważasz, że jestem sentymentalnym idiota, co? Że cokolwiek 'ja' czuję - Ty i tak wiesz wszystko lepiej? Jeśli tak - to od razu możesz sobie odpuścić, znam to na pamięć, wiesz? Daj mi po prostu spokój. I jemu i mnie... - Orophin nie miał pojęcia, skąd się bierze ten jego gniew i dlaczego wymierzony jest właśnie w Haldira, ale nie miał ochoty teraz przystawać i się nad tym zastanawiać. Był zmęczony, niewyspany i pełen frustracji. Na kimś musiał się wyładować.
Haldir jednakże chyba nie kwalifikował się jako 'ktoś'.
Czerwony ze złości i oburzenia, odrzucił koc na bok i wstając gwałtownie na nogi, oddalił się w przeciwna stronę obozu.
Orophin, którego gniew opuścił tak szybko, jak się pojawił - opadł z powrotem na plecy, ciężko wzdychając. Swietnie, po prostu swietnie. Ta sprzeczka była mu potrzebna, jak koszula w oku. Naprawdę powinien lepiej się kontrolować. To wszystko przez to, że...
- Orophinie? - cichy głos wdarł się w jego myśli.
- Słucham? - elf uniósł głowę, patrząc na leżącego kilka metrów dalej młodszego brata.
- W kim się Haldir zakochał...?
* * *
- Elladanie... rozsuń nogi.
Cichy chichot.
- Nie.
- No, proszę... - delikatny pocałunek w prawa kostkę.
- My-ym.
- A czy ja... mogę Ci je rozsunąć?
Kolejny chichot.
- No nie wiem.
- Nie wiesz? - dwuznaczne uniesienie brwi - Więc może mam Cię przekonać...?
- Możesz... oh, możesz spróbować...
- Mogę? - szybki pocałunek w piętę.
- Mhm.
- Postaram się więc... - kolejny całus, tym razem w łukowe podbicie - Uwielbiam Twoje stopy, wiesz? - gorące usta przesunęły się w górę - Twoje łydki - i jeszcze wyżej - Twoje kolana... które są po prostu stworzone, by reagować na mój dotyk... o, właśnie tak...
Cichy jęk wydobył się ze spierzchniętych nagle warg młodego Peredhala, gdy sunące wraz za wilgotnymi ustami, stanowcze dłonie - rozsunęły jego uniesione uda.
- Och, dokładnie tak... gdy mogę czuć każdy milimetr Twojej skóry... - czułe liźnięcie w brodawkę... - każdy jej seksowny fragment.
- Och, proszę... - głowa młodego Peredhala opadła do tyłu, a usta rozwarły się w łaknieniu oddechu, gdy ciało kochanka przylgnęło do niego całkowicie, łącząc się z jego własnym ciałem w jednym powolnym pchnięciu.
- Och, tak... uwielbiam w Ciebie wchodzić... - delikatny pocałunek w szyję - uwielbiam czuć Cię wokół siebie...
- Proszę...!
- ... błagającego, bym wziął Cię tak mocno, jak za pierwszym razem... byś krzyczał z rozkoszy i...
- Och! Och, Haldir!
Elladan obudził się nagle, w środku nocy, zlany potem i tak pobudzony, jak... jak nie czuł się od bardzo, bardzo dawna. Uspokajając oddech po tym aż nazbyt realistycznym śnie, odrzucił z westchnieniem pościel i w samych tylko, niezbyt wygodnych chwilowo spodenkach, podszedł do rozświetlonego blaskiem latarni okna.
Przebywali w Bree już od tygodnia i jakkolwiek początkowo z pewnym dystansem odnosił się do całej tej wyprawy - teraz musiał przyznać, iż całkiem dobrze się bawi.
Nie tylko spotkania ze starym Sheranem okazały się interesujące. O nie. Mimo iż sędziwy medyk rzeczywiście okazał się pomocny, Erestor i Glorfindel zadbali o to, by także w międzyczasie jego wizyt - on sam miło spędzał czas.
Zwiedzali wręcz, wyprawili się na małe wycieczki, buszowali po sklepach, a wieczorami, gdy Erestor z odraza odmawiał jakiegokolwiek 'spoufalania' się z ludźmi - oni sami oddawali się mniej wyszukanym przyjemnościom, popijając piwo w oberży i śpiewając głupawo w takt wszechobecnej muzyki skrzypiec.
O, tak - czas upływał mu naprawdę miło i gdyby nie noce, podczas których samotnie kładł się do łóżka i rozochocony, krążącym w jego żyłach alkoholem, pozwalał sobie na myślenie o Haldirze - wszystko byłoby w jak najlepszym porządku i mógłby nawet zacząć wierzyć, iż wreszcie zaczyna o nim zapominać.
Tak jednakże nie było i jego niezaprzeczalnie pobudzone ciało dawało jasno do zrozumienia, iż nawet gdyby on sam chciał zapomnieć, 'pewne' jego części nigdy nie przestana reagować na najmniejsze choćby wspomnienie blondwłosego strażnika.
Elladan westchnął z rezygnacja. Kogo on chciał oszukać? Haldir wciąż żywy był w jego myślach... jego sercu... jego... lędźwiach. Wzdychając ponownie, tym razem jednakże z nikłym uśmiechem, czającym się w kącikach oczu, sięgnął ręka w dół, zsuwając cienkie spodenki na uda.
Jedna dłonią opierając się o parapet - by nie stracić czasem równowagi - druga zacisnął wprawnie na drgającym między nogami członku, obciągając go powoli, niespiesznymi, pełnymi lubości ruchami.
No, skoro doprowadził się już do takiego stanu...
Dzień dziewiąty.
- Haldirze?
- Hm?
- Przepraszam... za wczoraj - Orophin, obracając głowę, spojrzał pełnym poczucia winy wzrokiem na leżącego nieopodal brata.
Wyprawa, przedłużająca się z każdym dniem, osiągnęła w końcu punkt zwrotny - dotarli do najdalszego krańca Lórien, pożegnali się z zaryczanym Rumilem - to, że od tygodnia nie mógł przez nich spać, nie zmieniło faktu, iż w chwili rozstania nie potrafił wypuścić ich z objęć - sprawdzili najbardziej niebezpieczne posterunki i ruszyli w drogę powrotna.
- Nic się nie stało - Haldir wzruszył jedynie ramionami. Ich kłótnie zawsze kończyły się milczącym przebaczeniem.
- Właśnie, że się stało - Orophin usiadł, owijając się szczelniej kocem - Nie powinienem był tak na Ciebie naskakiwać...
- Jakoś to przeżyję - mruknął kwaśno starszy elf - Poza tym... - obrócił się na bok, by na niego spojrzeć - chyba miałes rację. Wszystko to, co powiedziałeś było świętą prawdą... prędzej czy później - każdego od siebie odpycham.
- Dlaczego? - Orophin przysunął się bliżej - To znaczy - no, rozumiem, że wcześniej, kiedy chodziło tylko o seks... ale dlaczego teraz? Dlaczego... - spojrzał mu poważnie w oczy - ... Elladana?
Haldir westchnął jedynie ciężko.
- Myślałem... - kontynuował więc dalej Orophin - że ci na nim zależy. Że chcesz z nim być. A Ty nagle wracasz z Imlardis, wściekły na cały świat i słowa nawet nie chcesz o nim powiedzieć. Co takiego się tam wydarzyło?
- Nic się nie wydarzyło. Rozstaliśmy się i tyle. To wszystko już dawno skończone...
- Skończone? - przerwał mu zaskoczony - Kiedy tak na Ciebie patrzę, wcale nie wydaje mi się skończone...
- Ale jest - wtrącił gniewnie jego starszy brat - Na zawsze. I ja... nic już nie mogę na to poradzić...
- A... chciałbyś?
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy.
- Sam nie wiem - odpowiedział w końcu Haldir - Z jednej strony wolałbym o tym wszystkim po prostu zapomnieć, wrócić do normalnego życia... a z drugiej - zapatrzył się pustym wzrokiem w przestrzeń - ... nie potrafię. On... tak jakoś dziwnie na mnie działa. Nawet teraz, będąc tak daleko stad. Nie mogę przestać o nim myśleć... i nawet... - zaczerwienił się - Chyba nie chcę Ci tego mówić...
- Czego? - Orophin uśmiechnął się lekko - No, dalej - zachęcił go figlarnym mrugnięciem - Opowiadaj.
Więc Haldir opowiedział mu, jak to tego ostatniego dnia przed wyjazdem, zaspokoił samego siebie i jak doszedł na samo wspomnienie młodego Peredhala i tego, co czuł, gdy trzymał go w objęciach.
- Sam więc widzisz - zakończył - To przestaje już być zabawne, a zaczyna robić... niepokojące.
- Niepokojące? - spytał z trudem Orophin. Słuchając słów brata z trudem utrzymywał powagę, a teraz - ten strach w jego oczach - jeszcze chwila, a wybuchnie śmiechem.
Nigdy by nie przypuszczał, iż Haldir zwierzy mu się z czegoś takiego.
- Tak, niepokojące - potwierdził twardo - Nienormalne wręcz.
- Nienormalne? - Orophin mógł być jedynie jego echem - Ależ, Haldir - to najnaturalniejsza rzecz na świecie - zmrużył lekko oczy - Nie mów mi, że nigdy wcześniej tego nie robiłeś.
- Nie - wykrzywił z niesmakiem usta - To znaczy... no... nigdy, myśląc o kimś innym...
- Naprawdę? - Orophin był szczerze zaskoczony - Trochę trudno mi w to uwierzyć...
- Trudno? Niby dlaczego? - przyjrzał mu się uważniej - Ty tak robisz? - uniósł podejrzliwie brwi.
- Oczywiście - zaczerwienił się lekko - Znaczy się... no, teraz może już nie. Ale wcześniej...
- Wcześniej? - Haldir usmiechnał się rozbawiony - Zanim Ty i Liar... no wiesz... robiłeś 'to' - myśląc o nim?
- No... tak - Orophin kiwnął głowa, uciekając spojrzeniem w bok. Jak to się działo, że Haldir zawsze obracał kota ogonem?
- Proszę, proszę - blondwłosy strażnik uniósł lubieżnie brwi - jakich to rzeczy można się o Tobie dowiedzieć...
- Och, daj spokój - ciemnowłosy elf zaczerwienił się - I - nie zmieniaj tematu - mówiliśmy o 'Tobie' i o tym, co 'Ty' robiłeś, myśląc o kimś, z kim, jak twierdzisz - dawno temu skończyłeś ... - przypomniał mu kwaśno.
- O widzisz! Nawet Ty sam uważasz, że to pomylone...
- Wcale nie! Po prostu wydaje mi się, że powinieneś lepiej to wszystko przemyśleć... zastanowić się, czy naprawdę chcesz, by było 'skończone'...
- 'Przemyśleć' A niby co innego ciągle robię? - warknął - Na niczym nie mogę się skupić, wciąż tylko... - westchnął sfrustrowany - Myślisz, że to takie proste?
- Oczywiście, że nie. To nigdy nie jest proste... ale - chyba warte by poświęcić temu trochę czasu. Może się mylę - dodał po chwili milczenia - ale wydaje mi się, że w końcu trafiłeś na godnego siebie przeciwnika...
Haldir zapatrzył się na niego zaskoczony. Po chwili jednakże jego twarz przybrała drwiący wyraz.
- Przeciwnika, hm? To chyba dobre słowo - nic innego nie robimy, tylko ze sobą walczymy...
- Co z tego? - wzruszył ramionami - Poza tym, Ty przecież uwielbiasz walczyć, prawda? - przypomniał mu - I z tego, co widzę, Elladan również.
- To prawda - Haldir uśmiechnął się, jakby do własnych myśli - z nikim innym tak dobrze mi się nie kłóciło... no, może za wyjątkiem ciebie... - puścił do niego oko.
- Ta... tyle, że nasze kłótnie nigdy nie kończyły się łóżkiem...
- Cóż, może to był właśnie błąd - uniósł lubieżnie jedna brew.
Orophin roześmiał się głośno.
- Co, teraz Ty się do mnie przystawiasz?
- Och, chyba nie miałbym szans z tym małym oszołomem... - mrużąc oczy, dotknął swojego podbrzusza - Och, och Liar! Rób tak dalej... - jęknął komicznie, doskonale naśladując jego głos.
- Haldir! - Orophin zrobił się czerwony.
- No co? Chciałem tylko się dowiedzieć, czy tak właśnie wyglądasz, gdy o nim myślisz...
- Stuknięty jesteś - młody elf potrząsnął gniewnie głowa, kładąc się z powrotem na plecy - A sam pewnie lepiej nie wyglądasz...
- Kiedyś może Ci pokażę.
- Nie mogę się doczekać - zakpił - Idź już lepiej spać, zanim obudzisz cały oddział.
- Ach, myślisz, że mieliby coś przeciwko, by na to popatrzeć...? - drażnił się z nim dalej.
- Haldir... - Orophin westchnął ciężko, zakrywając sobie uszy.
- Słucham Cię.
- Tobie naprawdę brakuje seksu...
* * *
Liar siedział w swoim pokoju na łóżku i machając smętnie nogami, zastanawiał się z rezygnacja, jak długo jeszcze to zniesie. Sam, zamknięty w czterech ścianach komnaty, oderwany od wszystkiego, co kochał - koni, przyrody, otwartej przestrzeni, uwięziony niczym motyl w słoiku, trzepoczący bezradnie skrzydłami o szklane ściany swojej samotności. To po prostu było ponad jego siły.
- Liarze - Hanear, którego wejścia nawet nie zauważył, podszedł do jego łóżka, dźwigając pokaźny stos książek - Przyniosłem Ci cos nowego do poczytania, więc jeśli tylko... - urwał, gdy młody elf uniósł głowę, patrząc na niego z mieszanina buntu i niemego błagania.
- Ale... - zaczął ponownie, po czym pod naporem jego spojrzenia, westchnął ciężko, przymykając na chwilę powieki - Dobrze, skoro tego właśnie chcesz - idź sobie pojeździć. Tylko jeśli znów cos sobie zrobisz to następnym razem przywiążę Cię za nogi do łóżka... - zagroził, otwierając powoli oczy.
Poniewczasie zdał sobie sprawę, iż roześmianego Liara dawno już w komnacie nie ma.
* * *
- Co się dzieje z Diamarem? - Orophin, marszczac czoło, wbił przenikliwy wzrok w jadącego kilkanaście metrów przed nimi młodego elfa - Dziwnie się ostatnio zachowuje. Zauważyłeś?
Haldir, będący myślami daleko stad, wrócił w końcu na ziemię i podążając za wzrokiem brata, zmrużył lekko powieki.
- My-hym. Zauważyłem. W ogóle z nami nie rozmawia - przytaknął - ciągle tylko... - urwał, zwracając oczy na towarzyszącego Diamarowi nieustannie jednego ze swoich zastępców.
Gwahir, niewiele od nich samych młodszy, przystojny, jasnowłosy elf zdawał się nigdy nie opuszczać jego boku.
Odkąd tylko wyprawa się rozpoczęła, on i młody kochanek ich ojca wydawali się być w doskonałej komitywie. Spali na jednym posłaniu, jedli razem posiłki i nawet teraz, jakby nie potrafiąc się rozstać - jechali obok siebie tak blisko, iż ich nogi nieustannie się o siebie ocierały.
Nie przeszło to bez echa. Wszyscy wokół zdawali się dostrzegać tę ich 'przyjaźń' i choć jak na razie komentarze były ciche i 'nie oficjalne' - Haldir i Orophin zaczęli się poważnie niepokoić.
- Kto to w ogóle jest, ten Gwahir? - spytał młodszy z braci - Jak 'dobrze' go znasz?
- Jeśli pytasz, czy z nim spałem - prychnął Haldir - to odpowiedz...
- Wcale o to nie pytałem - przerwał mu zdeprymowany - Chciałem...
- ... brzmi tak - dokończył z lubieżnym uśmiechem.
- ... się tylko... Coo?! - urwał, gdy w końcu dotarły do niego słowa brata - Spałeś z 'nim'?! - wykrzyknął.
- Ciszej - syknął Haldir, gdy kilka rozbawionych twarzy zwróciło się w ich stronę.
- Spałeś z 'nim'? - powtórzył Orophin nie mniej oburzonym szeptem.
- Nie rozumiem, co Cię tak dziwi. Jest całkiem niezły... i dobrze się całuje - puścił do niego oko.
- No... no, ale on... - wykrzywił się z odraza.
- No co, 'on' ? - pokręcił głowa - nie zachowuj się, jakbym sypiał z wrogiem. Skąd mogłem niby wiedzieć, że odbije on Adzie Diamara... - zamilkł zaskoczony, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.
Spojrzeli na siebie z Orophinem zasępieni. Przez resztę drogi nie zamienili na ten temat ani słowa więcej.
Dzień jedenasty.
- Haldirze, czy mi się tylko wydaje, czy wybierasz dla nas najbardziej okrężna drogę?
- Ależ skąd - udał zdziwienie, mrugając niewinnie powiekami - Postanowiłem po prostu sprawdzić wszystkie najbliższe posterunki...
- Wszystkie?! - wściekł się Orophin - Nie planowaliśmy tego wcześniej...
- Wiem, ale skoro i tak już tu jesteśmy...
- Skoro tu jesteśmy? - powtórzył oburzony - Co Ty znowuż... - urwał, przyglądając się profilowi jadącego obok brata nieco bardziej podejrzliwie - Robisz to specjalnie, prawda? Wiesz, że... się o niego martwię i chcę jak najprędzej wrócić do domu, więc na złość przedłużasz wyprawę.
- Nie wiem, o czym mówisz... - Haldir uciekł wzrokiem w bok.
- Oh, doskonale wiesz, o czym mówię! Patrol miał nam zająć dwa tygodnie, a w tym tempie wrócimy do domu za miesiąc!
- Nie przesadzaj...
- Nie 'przesadzaj'?! - warknął - Czasami naprawdę mnie wkurzasz, Haldir.
- Mogę powiedzieć, że to działa w obie strony - odgryzł się - Jesteśmy tu teraz i czy tego chcesz czy nie - nic nie możesz już na to poradzić.
Orophin zmrużył złowróżbnie powieki.
- To się jeszcze okaże... - mruknął, po czym nakłaniając Pozitano do kłusa, zostawił brata w tyle.
* * *
Kolejne dwa tygodnie...
Nie, Orophin nie był w stanie tego znieść. Już te ostatnie kilkanaście dni ciągnęło mu się w nieskończoność, dłużej już po prostu tego nie wytrzyma. Tęsknił za Liarem okropnie. Za jego uśmiechem, brzmieniem jego głosu, jego... ciałem.
O, tak - nawet teraz, leżąc sam w zupełnej ciemności - czuł, jak jego członek pobudza się na samo jego wspomnienie. Oh, jak on go pragnął... jak rozpaczliwie chciał znów wziąć go w ramiona. Ot, tak po prostu, by się upewnić, że jeszcze może...
Podniósł się nagle do pozycji siedzącej. W chwili obecnej byli bliżej domu niż w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Powrót zająłby mu góra jeden dzień. A Haldir przecież i tak aż tak bardzo go nie potrzebuje...
Dwie minuty później przygotowywał Pozitano do drogi.
* * *
Liar szybko się przekonał, iż wyczekiwana przez niego z takim utęsknieniem jazda konna nie sprawia mu już takiej przyjemności, jak dawniej. No, owszem - wciąż cudownie było mknąć na grzbiecie Mandingo, szaleć po leśnych duktach, ścigać się z wiatrem... ale - przestało to być dla niego aż tak... komfortowe. I to z bardzo prostego powodu.
Dwa. Tygodnie. Bez. Seksu.
W myśl niepisanej umowy - nie dotykał sam siebie pod nieobecność Orophina, a minęło TYLE czasu odkąd robił 'to' razem z nim! Był młody, nienasycony i niezaspokojony, tak więc nawet jazda konna niosła za sobą pewne... ograniczenia.
Zwyczajne otarcie o siodło, rozłożenie nóg, rytmiczne kołysanie bioder - doprowadzało go do szaleństwa. Czuł się nieustannie pobudzony, a fale graca zalewające jego ciało sprawiły, iż zupełnie stracił apetyt.
Nie było mu więc z tym wcale wesoło. Zdegustowany brakiem kontroli nad własnym ciałem, samotny i sfrustrowany - zabraniał sobie nawet myśleć o Orophinie. Nie mógł, po prostu nie mógł oddawać się jakimkolwiek wspomnieniom czy marzeniom, gdyż prowadziło to od razu do natychmiastowej erekcji, której zwykłymi przekleństwami nie miał szans zlikwidować. Było to na swój sposób zabawne (w zupełnie niewesoły sposób) i gdyby nie to, że nawet nie mógł spać na brzuchu - pewnie by się z tego śmiał. Pewnie...
Tego wieczora był tego zdecydowanie bliski - histeryczny chichot aż go palił pod skóra i po raz pierwszy cieszył się, że jest w talanie sam.
Wychodząc spod prysznica, po kolejnej pobudzającej (zmysły) przejażdżce - wciągnął na wilgotne wciąż jeszcze ciało ubranie i susząc ręcznikiem włosy, skierował się do bawialni. Jego ulubionego ostatnio pokoju, jako że mógł się z niego nie tylko szybko znaleźć na tarasie, ale także 'tajnym' przejściem dotrzeć do stajni. Była to najkrótsza droga i gdyby...
Stanął jak wryty, a zamarłe nagle dłonie zupełnie bezwiednie upuściły na podłogę mokry ręcznik.
Orophin zatrzymał się również i nie kwapiąc nawet z zamknięciem drzwi balkonowych, wbił w niego rozogniony wzrok.
Orophin.
Liar zapatrzył się na niego z tak niebotycznym zdumieniem, iż jego brwi sięgnęły niemal linii włosów. Orophin - nie, to nie mógł być Orophin. Nie, jego kochanek nigdy dotąd nie patrzył na niego z tak ogromnym , nieposkromionym wręcz pożądaniem. Z takim ogniem, taka żądza i głodem.
Ciałem młodego elfa wstrząsnął dreszcz, a zdziwienie przemieniło się w radość tak niepohamowana, iż uśmiech, jaki zaczął wypływać mu na usta, omal nie rozpołowił mu twarzy. Orophin był tutaj. W tym pokoju, razem z nim. Patrzył na niego... pożerał go wzrokiem. Orophin - 'jego' Orophin.
Liar zadrżał ponownie, a jego uśmiech, o ile to możliwe, zrobił się jeszcze szerszy.
Patrzyli tak na siebie przez chwilę, mierząc wzrokiem przez cała długość pokoju, oceniając i pragnąc.
Jeden ze szczęścia bliski histerii, drugi - poważny, starający się jak najlepiej pohamować wszechogarniające go szaleństwo.
Nie bardzo mu się to udało.
Gdy w końcu się poruszył i w kilku szybkich krokach znalazł tuż przy Liarze - jego ciało drżało, trzęsło się prawie z pożądania.
Liar czuł to drżenie, czuł gorąco bijące z jego ciała, jego przyspieszony oddech. A gdy podniósł w końcu nieśmiało głowę i spojrzał mu powoli w oczy - przepadł całkowicie. Następne, co pamiętał to to, że jego kochanek chwyta go za rękę i nie wypowiadając ani słowa, ciągnie od razu w stronę sypialni.
Było to dla niego tak nietypowe i tak pełne... desperacji - iż Liar roześmiał się głośno i nie zważając, że jest sięgnięty - zaparł stopami, zatrzymując w miejscu.
Orophin z impetu zatrzymał się również, co Liar zaraz wykorzystał, przytulając go do siebie i namiętnie całując.
Elbereth - jak on za tym tęsknił!
Opierając się plecami o ścianę, objął go za szyję i pogłębił pocałunek, muskając wygłodniale śliskim językiem, drażniąc w ten sposób do granic możliwości.
- Mhm - Orophin jęknął niecierpliwie w jego usta. Nie, nie zamierzał przelecieć go na ścianie w korytarzu.
Nie przerywając więc pocałunku, chwycił go mocno za pośladki i unosząc do góry, skierował się ponownie w stronę sypialni.
Liar nie protestował. Owinąwszy go szczelnie tak ramionami jak i nogami - całował tak szalenie i wygłodniale, iż obojgu kręciło się w głowach.
Obijając się o ścianę, dotarli jednakże w końcu do właściwych drzwi, napierając na nie siła dwóch złączonych ciał.
- Orophinie? - cichy głos z drugiego końca korytarza sprowadził ich na chwilę na ziemię.
Ciemnowłosy elf, przytomniejąc na moment, postawił swego kochanka na nogi, wpychając go pospiesznie do wnętrza komnaty.
- Ada... - zaczął zniecierpliwiony, wsuwając jedna rękę w spodnie Liara.
- Orophinie, nie wiedziałem, że już wróciliście... - Hanear zbliżał się powoli w jego stronę.
- Nie teraz... - mruknął i zasłonięty do połowy przez framugę drzwi, zaczął pospiesznie obciągać pobudzonego już i tak członka swego kochanka.
Liar, jęcząc pod przykrytymi dłonią ustami, opadł plecami na ścianę i zszarpując z siebie ubranie, pomagał mu jak tylko mógł.
- Ale... - Hanear był już niebezpiecznie blisko - Chciałem Ci coś...
- Proszę, porozmawiamy o tym później, dobrze? - i ucinając wszelkie protesty, trzasnął drzwiami, zamykając je od razu na klucz.
O, tak - teraz nareszcie...
Zerknął na trzęsącego się Liara i nie przerywając ruchów ręki, przywarł do niego w kolejnym, namiętnym pocałunku.
Młody elf jęknął ponownie i dając spokój własnym do połowy zdjętym spodniom, zabrał się za te Orophina.
Ten jednakże nie dał mu nawet szansy ich rozsupłać. Odsuwając jego dłonie, zawlókł go niemalże w stronę łóżka i pozbywając resztek ubrania, pchnął na nie tak by miał oparcie dla rak.
Widząc, w jakiej pozycji będą to robić, Liar omal nie doszedł z przejęcia. Niewiele mu również brakowało, gdy dwa, jakże szybko naoliwione palce - potarły mały otwór między jego pośladkami, wsuwając się w niego po najkrótszym z przygotowań.
Orophin nigdy taki nie był. Nigdy nie brał go w taki sposób - kontrolując się zawsze, powstrzymując by go czasem nie zranić.
A teraz... teraz miał przed sobą - no dobra - 'za' sobą - elfa, który ledwo nad sobą panował, który pożądał go tak bardzo i tak rozpaczliwie, jak kochanek pożądać powinien, nie przejmując się jakimikolwiek zahamowaniami.
Nareszcie był sobą, dorosłym elfem, którego potrzeby on i tylko on mógł zaspokajać. Myśl ta i towarzysząca jej uległość jego ciała - doprowadziły go niemal do szaleństwa. O tak, właśnie tak. Orophin, mrucząc za jego plecami, wysunął palce i rozsuwając stopą jego nogi, ustawił w odpowiedniej pozycji. Jego członek, twardy i sączący się z gotowości, otarł się przez ułamek chwili o jego udo - by zaraz potem, w jednym gwałtownym pchnięciu wsunąć w jego ciało, wypełniając go całkowicie.
Liar krzyknął z bólu i przyjemności, a jego biodra szarpnęły się do przodu w ucieczce przed tak ostra penetracja.
Orophin jednakże nie pozwolił mu na to.
Trzymając go kurczowo w talii, odczekał jedynie kilka sekund, po czym czując jak wewnętrzne ścianki rozluźniają się, zaczął miarowo uderzać w jego pośladki, wsuwając się i wysuwając w znajomy już dla nich obojga sposób.
Liar krzyknął ponownie, tym razem z czystej już tylko rozkoszy i odginając do tyłu plecy, pozwalał mu wchodzić jeszcze głębiej, szybciej i bardziej spójnie.
Śliskie skóry ocierały się o siebie, a pot w połączeniu z olejkiem znaczył ich ciała połyskliwym, iskrzącym się niaml fluidem.
Teraz jęczeli już oboje, kołysząc nieustannie na skrzypiącym pod nimi łóżkiem.
- Mocniej... - wyszeptał Liar, sam nie bardzo wierząc, że o to prosi. Jutro będzie cały poobijany.
- Ooh... - starszy elf, pozbawiony już jakiejkolwiek kontroli, przesunął dłonie z jego pleców na barki i mocno ściskając za ramiona, utrzymywał w miejscu, by móc posuwać go jeszcze mocniej.
Odchylając głowę do tyłu, czuł jak łzy szczęścia napływają mu do oczu. Czuł, jak wszystko nabiera sensu, wraca na swe dawne miejsce, odnajduje zapomniane znaczenie.
Czuł... że jest blisko, a sądząc po głośnych jękach Liara i jemu niewiele brakowało.
Starszy elf pochylił się więc do przodu i unosząc prawe kolano, podniósł Liara do takiej samej pozycji, opierając go na pościeli.
Z tak rozłożonymi nogami mogli to robić jeszcze szybciej!
- Orophinie.. - młody elf zaczął głośno wciągać powietrze i czując klatkę piersiowa kochanka ocierającą się o jego plecy, jego oddech na szyi... wyciągnął dłoń w stronę swojego członka, wiedząc że lada chwila dojdzie.
Orophin jednakże znowu mu na to nie pozwolił. Pochwycił jego dłoń i splatając ze sobą palce obu rak, oparł ponownie o materac.
Czas spróbować czegoś nowego.
- Och... - Liar zaszlochał głośno, wijąc się pod jego dotykiem. Nigdy dotąd nie dochodził w ten sposób, ale... ale może...
Krzyknął ponownie, gdy przeciążone jednostajnym ruchem bioder ciało dało za wygrana, zalewając jego brzuch, klatkę piersiowa a nawet szyję - strugami nasienia.
Czując to Orophin krzyknął coś niezrozumiale i doszedł również, drżący, roztrzęsiony i zlany potem.
Niczym wprawione w ruch magnetyczne kulki nie potrafili się tak od razu zatrzymać, wciąż rytmicznie poruszając, wzdychając głośno i jęcząc.
Coraz wolniej i wolniej, aż spazmy orgazmu wreszcie ustały, oddając siłę ich mięśniom i rozum umysłom. Zastygli w tej pozycji, przez chwilę jeszcze ocierali się o siebie, uspokajając oddechy i drżące kolana. W końcu jednakże Orophin zdołał się jakoś opanować i wysuwając ostrożnie z ciała kochanka, podniósł do góry, ciągnąc go delikatnie za sobą.
Liar, zbyt wyczerpany by ustać na własnych nogach, objął go chwiejnie za ramiona, unosząc z wahaniem twarz.
Spojrzeli na siebie w ciszy, mierząc zeszklonymi wciąż z pożądania oczyma.
- Część - wyszeptał Orophin, gładząc czule jego twarz. Były to pierwsze słowa, jakie w ogóle wypowiedział, a rozedrgany od emocji głos sprawił, iż zabrzmiały tak, jakby właśnie przekroczył próg pokoju, witając się z nim, a nie skończył kochać się w najbardziej z szalonych sposobów.
- Cześć - odpowiedział cicho Liar, starając się za wszelka cenę utrzymać pozycję stojącą. I powagę.
Znów nie bardzo mu wyszło. W następnej chwili leżeli obaj na łóżku, całując się i śmiejąc jak opętani.
* * *
- Mhm... wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś tu razem ze mną - Liar objął starszego elfa w pasie, przytulając się do niego jeszcze szczelniej.
- Ja nie mogę uwierzyć, że tak długo z dala od Ciebie wytrzymałem... - zamruczał Orophin, czule gładząc jego wilgotne od potu włosy.
Nadzy w końcu - przedtem Orophin zdołał jedynie zsunąć do połowy uda spodnie - pospiesznie umyci i szczęśliwi do granic niemożliwości - ułożyli się na łóżku, lgnąc do siebie tak rozpaczliwie, jakby ich rozpalone ciała potrzebowały jeszcze dodatkowego ciepła.
- Tęskniłeś? - spytał Liar z nieśmiałym uśmiechem.
- Mhym - pocałował go lekko w usta - Każdego dnia, każdej godziny, nieustannie - kolejny pocałunek - A Ty?
Liar zmarszczył przekornie brwi.
- Ja? Hm, no wiesz, te przyjęcia i imprezy, nie bardzo miałem kiedy... Wiesz, jak to jest.
Orophin wybuchnął śmiechem.
- Tak, wiem - kolejny buziak - Więc nie znalazłeś nawet chwili by za swoim chłopakiem zatęsknić, tak?
Młody elf spuścił wzrok, a palce jego prawej ręki zaczęły delikatnie pieścić jeden z brązowych sutków Orophina.
- Niestety - przytaknął, po czym unosząc na nowo głowę, spojrzał mu z oddaniem w oczy - Jeszcze jeden dzień, a pojechałbym Cię szukać - wyznał cicho.
Ciemnowłosy elf musnął ustami jego czoło.
- Jeszcze jeden dzień, a zacząłbym ryczeć za Toba, jak małe dziecko...
Liar uśmiechnął się radośnie.
- Uwielbiam Cię, wiesz? - spojrzał mu ufnie w oczy - Uwielbiam nad życie.
- Ja Ciebie też - wymruczał, całując go w usta. Potem jeszcze raz. I kolejny, aż w końcu z niecierpliwością przekulnął go na plecy i przykrywając własnym ciałem - utrzymywał w miejscu, by nigdy nie musieć przestawać.
- Oh... nie masz pojęcia, jak ja za tym tęskniłem... - wyszeptał Liar, gdy ich usta rozdzieliły się na chwilę.
- Za czym? - zaczął się z nim drażnić, obsypując pocałunkami jego brodę i szyję.
- Za Tobą... na mnie - zaczerwienił się lekko, odchylając głowę do tyłu - Za Twoimi ustami... Twoim dotykiem... za... wszystkim - jęknął cicho, gdy kochanek zaczął ssać delikatna skórę tuż pod jego uchem - Orophinie? - przesunął mu dłonie na napięte pośladki.
- Hm?
- Przeleć mnie jeszcze raz...
Ciemnowłosa głowa uniosła się z nad jego szyi i para fiołkowych oczu wbiła w niego rozbawione spojrzenie.
- Co, chcesz się upewnić, że naprawdę tu jestem? - zakpił, obrysowując ustami jego policzki.
- Nie, chcę się upewnić, że nie zapomniałeś, jak się to robi - odciął się z sarkazmem.
Orophin wybuchnął śmiechem.
- Ty mały... - pocałował go w usta - złośliwy... - i jeszcze raz - kochany... - pocałunek przeciągnął się i pogłębił, posyłając iskry między ich nogi, wzniecając na nowo ogień pożądania.
- Jeszcze raz, zatem? - spytał starszy elf z zamglonymi oczami i przyspieszonym oddechem.
Liar pokiwał gorliwie głowa, sięgając po raz kolejny po lezący na szafce nocnej olejek.
- Nie - Orophin zatrzymał go w półruchu i przesuwając dłoń z jego biodra na pośladki, bez trudu wśliznął między nie dwa palce - Jesteś wystarczająco śliski - wymruczał, czule masując wilgotne wnętrze.
Młody elf jęknął głośno, pobudzony nie tylko dotykiem, ale samymi także słowami.
Widząc to - Orophin uśmiechnął się lekko i bez dalszej zwłoki, uniósł jego biodra, wchodząc w niego w kolejnym mocnym pchnięciu.
- Och! - Liar zacisnął dłonie na jego barkach, kurczowo do niego przylegając - Och, tak, tak bardzo... - jęknął ponownie, gdy członek kochanka, twardy i pulsujący zaczął się miarowo z niego wsuwać i wysuwać.
- Obejmij mnie - poprosił cicho Orophin.
Liar posłusznie zarzucił mu ręce na szyję.
- Nogami, głuptasie - pocałował go ze śmiechem w nos, poruszając biodrami trochę szybciej.
Młody elf zaczerwienił się i z oszalale bijacym sercem, przerzucił mu stopy na łydki. Dalej nie dał rady, więc Orophin pomógł mu, przesuwając jego uda tak, by otuliły go w pasie.
Teraz mógł wchodzić w niego jeszcze głębiej. Sięgać jeszcze dalej.
Liar poczuł to również i wplatając palce w jego włosy, zaczął cicho wzdychać z rozkoszy.
- Och... - to, to było takie...
- Nie za mocno? - gorąca dłoń przeniosła się na jego pośladek, namiętnie go ściskając.
- Nie - wychrypiał - Weź mnie tak mocno, jak tylko chcesz - odpowiedział z oddaniem - Jak tylko chcesz...
Orophin, opierając się na jednym łokciu, spojrzał na niego, jak urzeczony.
Teraz brał go już naprawdę mocno, a on nie protestował - odginając biodra, wychodząc na przeciw każdemu ostremu pchnięciu, jęcząc z rozkoszy, ocierając się o niego i gładząc.
Elf zapatrzył się na tę piękna twarz, wykrzywiona teraz w spazmach przyjemności.
Na te cudowne, łaknące oddechu wilgotne usta, na te pociemniałe z emocji oczy, które z takim oddaniem wpatrywały się w jego własne.
- Jesteś mój - wyszeptał i odginając biodra - doszedł głęboko wewnątrz niego, z okrzykiem rozkoszy tak ogromnej iż ledwo zauważył, iż Liar podważył zaraz za nim, po raz drugi już zalewając ich spocone ciała gorącym wytryskiem.
To było jeszcze bardziej intensywne i zapierające dech w piersiach niż za pierwszym razem, dojście do siebie więc zajęło im trochę dłużej.
Unosząc się w błękitnej poświacie orgazmu, oderwani od rzeczywistości i otaczającego ich świata - z niejakim zdziwieniem odnotowali nagły pomruk, dobiegający z drugiego końca pokoju.
- Ekhem - odgłos się powtórzył i teraz jak na komendę zwrócili głowy w jego stronę.
Haldir spojrzał na nich kpiąco.
- No, właściwie mogłem się domyśleć, że pierwsze co zrobisz po 'powrocie' do domu to zaraz zaciągniesz go do łóżka... - zaszydził, opierając się niedbale o framugę drzwi, a przewrotny uśmieszek na jego twarzy i dogasający między palcami papieros dawały jasno do zrozumienia, iż stoi tam już od jakiegoś czasu...
32. You thing you're so funny, hm...?!
(part 1)
- Haldir - Orophin był nie tyle speszony co niebotycznie zdumiony - co Ty tu u licha robisz?
- Hm... z całą pewnością nie to, co Ty - odpowiedział z sarkazmem, patrząc wymownie na ich splecione ciała.
Młodszy elf zaczerwienił się i wysuwając ostrożnie z Liara, usiadł obok niego, przykrywając ich oboje kocem.
- Byliście bardzo... - z niewyjaśnionych powodów, słowo 'hałaśliwi' nie chciało przejść mu przez usta - ...głośni, nie trudno więc było was znaleźć...
Orophin przewrócił oczami.
- Nie pytałem, co robisz w tym pokoju. Pytałem, co robisz w domu? Dlaczego wróciłeś?
- Jak to? - wtrącił Liar, gdy w końcu odzyskał zdolność mówienia - To nie wszyscy jeszcze wrócili? - zdziwił się - Myślałem, że...
- Wszyscy? - prychnął Haldir - A więc to ty jaszcze nie wiesz... No dalej, Orophinie - posłał bratu bezczelny uśmiech - przyznaj się, jak to bez słowa wyjaśnienia uciekłeś mi w środku nocy, zostawiając mi cały oddział na głowie...
- Uciekłeś mu?! - młody elf aż rozwarł szeroko powieki.
- No... - jego kochanek wzruszył ramionami - Co miałem zrobić, przystawiał się do mnie...
Haldir przewrócił oczami, a Liar omal się nie zakrztusił ze zdziwienia.
- Przystawiałeś się do MOJEGO chłopaka?! - udając zagniewanie, przeniósł wzrok z niego na Orophina - No, właściwie - trudno Ci się dziwić - dodał po chwili, wpatrując się w niego z uwielbieniem - Taki piękny... najpiękniejszy na świecie...
Bracia spojrzeli na niego zaskoczeni, a Orophin dodatkowo jeszcze się zaczerwienił.
- Ha, mówiłem Ci, że on uważa, że jesteś piękny - Haldir uśmiechnął się z przekąsem.
- A Ty tak nie uważasz? - Liar rzuci mu szybkie, pełne zdziwienia spojrzenie, po czym wrócił do wpatrywania się w twarz swojego kochanka.
- Oczywiście, że tak uważam - odpowiedział Haldir poważnym tonem, na co Orophinowi szczęka omal nie opadła - Co jak co - to 'mój' brat - dodał, nieznośnie zadowolonym z siebie głosem.
- Oczywiście - dogadał mu Orophin, unosząc kpiąco brwi.
- 'Jesteś' - piękny - przerwał mu stanowczo Liar - I nic tego nie zmieni... - odgarnął mu włosy z czoła, całując delikatnie w usta.
- Naprawdę? - wyszeptał cicho, gładząc jego plecy.
Haldir przewrócił oczami, ale żaden z nich nie zwracał już na niego uwagi.
- Naprawdę - Liar wspiął się do góry, siadając mu okrakiem na kolanach. Owinięty od tyłu kocem, objął go za szyję i pocałował ponownie.
A potem jeszcze raz.
I kolejny.
- No pewnie... - dobiegł ich po chwili ociekający sarkazmem głos - ... nie przeszkadzajcie sobie...
- Haldirze... - Orophin, przerywając pocałunek, spojrzał na brata zamglonymi oczyma - wcale nie zamierzaliśmy...
- Bardzo śmieszne - elf położył rękę na klamce, szykując się do wyjścia - Idę - zanim zaczniecie to robić na nowo...
Liar zachichotał.
- A Ty Orophinie - obrócił się jeszcze w drzwiach - nie myśl, że tak latwo Ci odpuszczę. Jutro rano wracamy z powrotem na patrol...
- Coo?
- Słyszałeś. Nie mogę ich tam tak po prostu zostawić. Przyjechałem jedynie po Ciebie.
- Ale... - Liar wyglądał na zagubionego - Ale ja nie chcę, żeby on znowu jechał. Orophinie - spojrzał mu prosząco w oczy - Obiecałeś, że mnie więcej nie zostawisz...
- Bo nie zostawię - objął go opiekuńczo w pasie - Nigdy.
- W takim razie... pojadę razem z wami! - uśmiechnął się nagle, gdy nowy pomysł zaświtał mu w głowie.
- No, ale... - Haldir nie wyglądał na przekonanego - Jak tam Twoje nogi?
- Wygojone. Konno jeżdżę już od kilku dni - zapewnił żywo - No, no proszę... - spojrzał na nich z wyczekiwaniem.
Bracia wymienili szybkie spojrzenia.
Orophin zgodziłby się na wszystko, by tylko nie musieć się z nim rozstawać, a Haldirowi właściwie nie robiło to żadnej różnicy.
No oczywiście - jeśli tylko nie będą się całą drogę obściskiwać...
- Jeśli chcesz... - zaczął więc Haldir, wzruszając ramionami - ... możesz jechać. Mnie to nie przeszkadza...
- Cudownie! - Liar podskoczył na kolanach Orophina, uśmiechając się szeroko - Pojadę z wami.. pojadę z wami...
Haldir pokręcił kpiąco głową, ale Orophin objął go jeszcze ciaśniej, odpowiadając równie szerokim uśmiechem. Nie wiedzieli bowiem jeszcze jak wiele ta decyzja będzie ich kosztować i że stracą Liara na zawsze...
* * *
- Liar, wstawaj! Jeszcze trochę a będzie świtać.
Zero odpowiedzi spod rozkopanej na łóżku pościeli.
- Liar - Orophin, który nie tylko zdążył już wstać, umyć się i przebrać, ale także na nowo przepakować, wyłonił się zniecierpliwiony z łazienki - No, dalej - idz się wykap.
- Nie chcem - młody elf odrzucił prześcieradło na plecy - Wczoraj się myłem...
Orophin przewrócił oczami.
- Wiesz, większość elfów myje się codziennie...
- Większość ludzi myje się raz na tydzień - odburknął, przeciągając się niczym kociak.
Orophin roześmial się na głos.
- W takim razie cieszę się, że to z Tobą sypiam a nie z nimi... - zatrzymał się przy łóżku, lustrując rozbawionym wzrokiem jego smukłą postać - No, dalej... na pewno cały się kleisz... - dodał lubieżnym głosem.
Liar uniósł w końcu głowę, patrząc na niego kwaśno.
- A czyja to niby wina, co? Nie trzeba było... tyle razy... - zaczerwienił się, chowając na nowo twarz w poduszkę - Nigdzie nie idę i nie obchodzi mnie, że Haldir czeka...
- A że ja czekam? - spytał starszy elf podstępnie. Dawno już wypracował sobie kilka sposobów na wyciągnięcie go z łóżka. Zaczynało się od kuszących próśb, a kończyło na seksie pod prysznicem.
- Ty też. Nigdzie nie idę... - powtórzył - ... tyłek mnie boli.
Orophin, już przygotowujący sobie jakąś ciętą ripostę, zamarł w półruchu, wpatrując się w niego zaskoczony.
- B-boli Cię? - spytał cicho, siadając obok niego na łóżku.
Lliar kiwnął głową, odwracając rozognioną twarz, a Orophin ze wstydu nie mógł przez chwilę dobyć z siebie głosu.
- Och, Liar - wyszeptał w końcu - Tak bardzo mi przykro... ja... nie wiedziałem...
Młody elf uniósł głowę, zaskoczony okropnym smutkiem w jego głosie.
- Hej, nic się nie stało - uśmiechnął się dzielnie - To nie Twoja wina... - nie mógł pozwolić, by tak się obwiniał.
- Właśnie, że moja... - Orophin zsunął z niego prześcieradło, z wahaniem dotykając kształtnych pośladków, na których już teraz widoczne były siniaki. Nie one jednakże sprawiały mu ból...
- Orophinie.. nie przejmuj się tak. Zaraz wstanę i to wszystko...
- Nie - Orophin zerwał się na równe nogi - Nigdzie nie idziesz - skierował się w stronę łazienki - Poczekaj tu chwilę, mam chyba coć, co... - zniknął za drzwiami, by chwilę potem wynurzyć się z małym słoiczkiem w ręku. Siadając na nowo obok swego obolałego kochanka, odkręcił powoli wieczko.
- Ta maść złagodzi ból - wyjaśnił, gdy Liar wbil w niego zaskoczone spojrzenie. Jak dla niego zawartość szklanego pojemniczka przypominała raczej dżem truskawkowy.
- Ale... - zaczął niepewnie - Co chcesz...?
Przekonał się już chwilę później, gdy Orophin rozsuwając mu nogi, nabrał na palce niewielką ilość czerwonego żelu, wmasowując go zaraz między jego pośladki.
Liar pisnął cicho, gdy chłodny palec wsunął się w niego ostrożnie a śliska maść zaczęła powoli obmywać jego poobcierane mięśnie.
Początkowo ból się jedynie wzmógł, wbijając ostrymi szpilkami w jego najwrażliwsze miejsca, ale już po chwili tego zmysłowego masażu, odszedł on w zapomnienie, łagodząc sponiewierane mięśnie, uspokajając rozedrgane ścianki i delikatnie je gojąc.
Poprawa przyniosła taką ulgę, iż przewracając się na plecy, Liar rozłożył nogi jeszcze szerzej, mrucząc cicho z przyjemności.
- Lepiej? - spytał Orophin, nabierając więcej maści i wmasowując mu ją teraz już dwoma palcami.
- Mhm - jeknął cicho, uśmiechając się do niego zalotnie.
- Cieszę się - starszy elf uśmiechnął się również i pochylając do przodu, pocałował go lekko w usta.
- Och - Liar przylgnął do niego kurczowo, czując jak jego ciało pobudza się od tego delikatnego dotyku - Cudownie...
- A więc nic Cię już nie boli? - spytał niewinnym głosem Orophin.
- Nic a nic - potwierdził ochrypłym szeptem, wyginając biodra do góry.
- W takim razie... idziemy się kapać!
W następnej chwili zaskoczony Liar został podstępnie uniesiony do góry, przerzucony przez ramię i zaniesiony w stronę łazienki. A stało się to tak szybko, iz nie zdążył się nawet oburzyć...
* * *
- Ach, cóż widzę - Haldir, wchodząc do kuchni, posłał siedzącemu przy stole bratu kpiące spojrzenie - jakoś Ci się udało wygramolić w końcu z łóżka...
Orophin pokręcił tylko głową, nie reagując na kolejną zaczepkę.
- Przygotowałeś już konie? - spytał w zamian, popychając w jego stronę talerz z jedzeniem.
- Ta, jasne... nie spałem całą noc, byś Ty mógł się bzykać i o nic nie martwić - usiadł obok niego, sięgając po kanapkę - Kiedy niby miałem to zrobić?
- Och, przestań zrzędzić. Pytałem tylko. Zaraz Ci przecież pomogę...
- Daruj sobie. Wolę sam wszystko przygotować. Żeby się upewnić, że znów mi bez słowa nie uciekniesz...
- Długo mi to będziesz wypominał? - westchnął młodszy brat - I wcale nie wyjechałem bez słowa.
Obudziłem Diamara i jemu powiedziałem.
- Diamarowi! - prychnął Haldir - On, jak widać był zajęty czymś innym, żeby mi przekazać. Czymś, albo 'kimś' - dodał przewrotnie.
- Kim? - dobiegł ich od drzwi cichy głos.
Bracia obrócili się zaskoczeni, wbijając przestraszone spojrzenia w stojącego w drzwiach Haneara.
- Kim? - powtórzył ich ojciec, gdy ciężkie milczenie zaczęło się przeciągać.
- E... nikim... tak tylko powiedziałem - Haldir odwrócił wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć mu prosto w oczy.
- Haldir... - Hanear nie zamierzał mu tak łatwo odpuścić.
- To nic takiego, Ada, naprawdę - wtrącił Orophin, bojąc się, iż starszy brat, przyciśnięty do ściany z czymś się w końcu wygada. Cokolwiek łączyło Gwahira i kochanka ich ojca - nie od nich zależało, by o tym decydować - Diamar po prostu zaprzyjaźnił sie z jednym z zastępców Haldira.
To wszystko - to w końcu była prawda, a że inni uważali, że... no cóż.
- Aha. I to dlatego on jeszcze nie wrócił do domu, tak? - spytał dziwnie spokojnym głosem.
- 'Nikt' jeszcze nie wrócił - przerwał mu Haldir - Tylko my. A i tak zaraz wracamy.
- Dlaczego? Wydawało mi się, że patrol mial wam zająć dwa tygodnie..
- Otóż to - Orophin posłał bartu kwaśne spojrzenie.
- Ale się przeciągnął - Haldir wzruszył jedynie ramionami - I przez to, że Orophin mi uciekł - potrwa jeszcze dłużej. Nie moja wina.
- Oczywiście, że nie - Liar, uśmiechając się od ucha do ucha, wpadł z łomotem do kuchni -
Jadę z nimi - zwrócił się do Haneara - To znaczy - jeśli mi pozwolisz.
- Oczywiście, że Ci pozwolę - uśmiechnął się smutno - Bawcie się dobrze - dodał, po czym nie patrzac już na żadnego z nich, opuścił kuchnię.
- O co poszło? - zdziwił się Liar, gdy zostali sami - Coś się stało? - spytał niezbyt radośnie wyglądającego Haldira. Na Orophina nawet nie spojrzał, wciąż jeszcze obrażony za podstęp z łazienką.
- Bardzo wiele - westchnął blondwłosy strażnik - Ale na to już i tak nic nie poradzimy - wstał od stołu, kierujac się w stronę drzwi - Przyszykujcie się, za godzinę wyruszamy.
- Liar nie jedzie - wtrącił kpiąco Orophin, nie spuszczając wzroku ze swego młodego kochanka - Tyłek go boli - wyjaśnił przewrotnie.
- Orophin! - ciemnowłosy elf aż się zagotował ze złości - Jak możesz...?!
- No co? Przecież to prawda - puścił mu zawadiacko oko.
- Jakoś mnie to nie dziwi - Haldir z trudem pohamował śmiech - W każdym razie - otworzył powoli drzwi - ja czekam w stajni... a wy róbcie, co chcecie... - potarł palcem nos - byleby nie zajęło wam to zbyt dużo czasu... - prychnął, znikając na korytarzu.
Na chwilę zapanowało milczenie.
- Myślisz, że jesteś taki zabawny, co? - odezwał się w końcu Liar, patrząc mściwie na Orophina.
- O, nie - starszy elf odchylił się na krześle - Myślę, że lubię się z Tobą kochać, gdy jesteś tak słodko podirytowany...
- Kocha...co?! - jego oczy zrobiły się wielkie - Chyba Ci odbiło - skierował się do wyjścia - Możesz sobie o tym zapomnieć. Przeproś więc lepiej swoją prawą rękę... - dodał złośliwie.
Orophin, podnosząc się lekko z miejsca, chwycił go za nadgarstek, udaremniając ucieczkę.
- Wole 'Twoja' prawą rękę... - wymruczał ze śmiechem, sadzając go sobie na kolanach - ...Twoje usta... - objął go w pasie, przyciągając bliżej - ... i Twój mały, słodki tyłeczek...
Liar zapatrzył się na niego z szeroko otwartymi ustami. Po chwili jednakże otrząsnął się z rozmarzenia, przypominając sobie, że się przecież gniewa.
- Przestań mi tu świntuszyć - upomniał go, robiąc wyniosłą minę - I tak jestem na Ciebie zły.
Orophin roześmiał się jeszcze głośniej, obracając go tak, by siedział okrakiem na jego udach.
- Mój mały... seksowny... ciasny tyłeczek - wymruczał mu do ucha, zaciskając palce na jego pośladkach.
- Jak ciasny? - wyszeptał Liar, na nowo omamiony jego słowami
- Tak ciasny... - wsunął mu rękę w spodnie - .. że gdy w Ciebie wchodzę... - delikatne palce zacisnęły się wprawnie na jego pobudzonym już członku, wyrywając z ust młodego elfa zduszony okrzyk - ... za każdym razem... umieram z rozkoszy...
- Och... - Liar, zapominając o oburzeniu, zarzucił mu ręce na szyję, z zapartym tchem czekając na dalsze zbereźne słowa - Lubisz... lubisz we mnie wchodzić? - oblizał suche nagle wargi.
Orophin uśmiechnął się, a ogień rozbłysł w jego oczach.
- Kocham w Ciebie wchodzić... - wyszeptał i wsuwając mu dłonie pod koszulkę - ściągnął ją przez głowę, odrzucając na bok - I kocham się z Tobą kochać...
Po tych słowach Liar przepadł całkowicie.
Cicho pojękując, uniósł się do góry i zupełnie już teraz uległy, pozwolił mu zsunąć sobie także spodnie.
Gdy zaczęli się całować, ocierając się o siebie i mrucząc - nic już nie miało znaczenia.
- Orophinie... powiedz coś jeszcze... - poprosił młody elf, wyplątując go pośpiesznie z ubrania.
- Hmm... - śliniąc dwa palce, Orophin skierował je powoli w dół ich lgnących do siebie ciał - ... nie mamy oliwki... - oznajmił trzeźwym głosem.
Liar zmarszczył z niezadowoleniem nos.
- Psujesz nastrój - upomniał go cicho, po czym unosząc się na kolanach, odepchnął jego palce, usadawiając się na szczycie wilgotnej i tak już erekcji - Chcę Cię... - jęknął głośno, opuszczając się w dół - ... nawet... bez oliwki...
- Liar... nie rob... - to było wszystko, co Orophin zdążył wydyszeć. Zaraz potem poczuł jak jego członek zagęłbia się powoli w to ciasne, gorące i o dziwo śliskie wnętrze, i na ładnych parę chwil odebrało mu mowę.
- Och... - młody elf skrzywił się lekko z bólu, gdy biorąc go w siebie całkowicie - usiadł mu ponownie na udach.
Nigdy dotąd nie robili tego po tak pobieżnym przygotowaniu i teraz zaczynał rozumieć dlaczego.
Ból jednakże nie trwał wcale dłużej niż normalnie i już po chwili odszedł w zapomnienie, gdy silne, choć drżące dłonie, objęły jego pośladki i zaczęły nim powoli poruszać.
- Jesteś... taki... - wyszeptał Orophin, gdy w końcu odzyskał głos.
- ... ciasny? - podpowiedział mu Liar, unosząc się lekko w górę i cicho pojękując.
- ... nienormalny - dokończył - Jak mogłeś... po wczorajszej nocy...? Och! - wbił paznokcie w jego uda, starając się utrzymać go w miejscu i zapanować jakoś nad sytuacją.
Niemożliwe, gdy Liar robił... - to co robił na jego kolanach.
Młody elf uśmiechnął się słodko i patrząc mu prosto w oczy, zaczął się poruszać trochę szybciej.
Nigdy wcześniej nie przejmował w ten sposób kontroli, pozwalając by to Orophin 'rządził' w łóżku (co najwyżej ponaglając go głosem) i teraz bardzo mu się ta zmiana podobała.
Odchylając plecy do tyłu i utrzymując wciąż kontakt wzrokowy, zaczął ujeżdżać jego biodra w taki sposób, iż Orophin omal z krzesła nie spadł z wrażenia.
- Obejmij mnie - poprosił młody elf i gdy zaraz spełnił jego prośbę, ciasno go do siebie przytulając, wyszeptał mu cicho do ucha - Przeleć mnie tak, jak 'Ty' chcesz... tak jak 'Ty' lubisz... - dodał, przygryzając delikatnie zaczerwieniony płatek ucha.
- Och... chyba nie wiesz, o co prosisz... - odpowiedział mu z dziwnym błyskiem w oczach Orophin.
- Chyba wiem... - ugryzł go miękko w szyję. On już się 'zabawił', a Orophin 'u władzy' i tak zawsze podniecał go najbardziej. - Jesteś moim... cudownym Orophinem - pocałował go ponownie w usta - i uwielbiam, gdy robisz ze mną to... na co tylko masz ochotę... oach! - wtulił twarz w jego włosy, gdy silne dłonie ujęły jego pośladki, unosząc go powoli do góry.
- Co 'ja' lubię? - wymruczał mu do ucha Orophin, po czym podnosząc się z krzesła, które żadnych szybszych ruchów i tak już by nie wytrzymało, chwycił go jedną ręką pod tyłek, a druga, pełnym niecierpliwości gestem, zrzucił wszystko ze stołu, zupełnie się nie przejmując brzdękiem tłukących się talerzy i kubków - Ja... - położył go na śliskim blacie, unosząc mu nogi do góry - ... lubię Cię w każdej pozycji... - objął jego łydki w taki sposob, by zgięcia kolan spoczęły na wewnętrznej stronie jego łokci - Ale najbardziej... - kontynuował, nie spuszczając z niego wzroku - lubię na Ciebie patrzeć... - czubek jego erekcji zagłębił się powoli między rozsunięte pośladki młodego elfa.
- Och! - Liar zagryzł mocno wargi.
- ... wyglądasz tak cudownie... - pchnął mocno do przodu, wchodząc w niego całkowicie - .... właśnie wtedy... gdy się z Tobą pieprzę... - uśmiechnął się nikczemnie, gdy twarz Liara oblała się na te słowa czerwienią.
- ... tak niewyobrażalnie cudownie.. - powtórzył, zaczynając się w nim pomału poruszać.
- Orophinie! - Liar rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie chciał dojść od samego jedynie świntuszenia.
Orophin jednakże uśmiechnął się tylko diabolicznie i choć przestał już go 'męczyć' słowami, kontynuował tę słodką torturę w zgoła inny sposób.
Na ogół, gdy się kochali - oboje byli zbyt podnieceni, by bawić się w jakąkolwiek powściągliwość - kończyli więc zazwyczaj wcześniej niż by chcieli. Ale teraz - po ubiegłej nocy, Orophin doszedł do wniosku, iż ma w sobie dość siły, by pokazać mu jak 'bardzo' można za kimś tęsknić...
Biorąc się w garść najlepiej jak potrafił - zaczął się z niego bardzo powoli i bardzo zmysłowo wysuwać. Niemalże do końca, aż jego członek zanurzony był w ciele młodego elfa jedynie na kilka centymetrów. Zaraz potem wsunął się z powrotem, równie opieszale i delikatnie, drażniąc go w ten sposób tak bardzo, iż przy każdym ruchu bioder młody elf głośno krzyczał.
- Orophinie, błagam...! - załkał prosząco, gdy ten nie zwiększając tempa, uśmiechnął się do niego słodko.
- Ależ, Liar... - oblizał kusząco wargi, wysuwając się tym razem całkowicie - Sam mi na to przecież pozwoliłeś... - szepnął, wbijając się w niego ponownie.
- Ale... ach! - Liar poczuł łzy spływające mu w doół skroni - ja... ja tego nie wytrzymam... proszę! - jego cialo już bylo przeciążone, a każdy kolejny, tak powolny ruch sprawiał, iż drżało z chęci zaspokojenia - I... zmieniłem zdanie! - wyciągnął do niego ręce, a nowe łzy rozbłysły w jego oczach - Proszę, weź mnie... tak jak wczoraj...
Orphin, który nigdy nie potrafił znieść widoku jego łez - ulitował się w końcu nad nim - i pochylając do przodu - pozwolił objąć się trzęsącymi ramionami.
- Szsz... kochanie moje... nie płacz... - gorące usta zaczęły scałowywać wilgoć z jego twarzy - szsz... już dobrze... - przytulił go do siebie mocno, a jego biodra, które i tak drżały z chęci przyśpieszenia - zaczęły wypracowywać szybszy, bardziej spójny rytm - Wezmę Cię tak, jak zechcesz... - zapewnił go cicho, czule gładząc jego włosy - Jak tylko zechcesz...
Liar, pojękując przy każdym ostrym pchnięciu objął go nogami w pasie i nie pozwalając się odsunąć, zmusił do jeszcze szybszego tempa.
- Tak... dobrze? - wysapał Orophin, uderzając w niego biodrami tak mocno, iż stół pod nimi zaczął się lekko kołysać.
- Cudownie - Liar z radości ledwo mógł mówić. Jego ciało pędziło w kierunku spełnienia z prędkością stada rozpędzonych olifantów i jeśli tylko Orophin nie przestanie...
Nie przestał.
Ruchy jego bioder stały się nawet jeszcze szybsze, mniej kontrolowane, aż w końcu szalone i gdy oboje byli już w takim stanie, iż orgazm zdawał się wibrować w ich umysłach, kusząc i nęcąc, nie pozwalając się jednakże uchwycić - doszli. Oboje jednocześnie, krzycząc w swoje złączone usta, ani na chwilę nie spuszczając z siebie wzroku.
- Och... - Orophin, wciąż jeszcze drżąc konwulsyjnie w jego wnętrzu, podniósł się lekko
do góry, odgarniając z czoła poplątane włosy - Po tym to już na pewno będzie Cię tyłek bolał... - wyszeptał, rozedrganym od emocji głosem.
- E tam... - ciężko wciągając powietrze, Liar uniósł trzęsacą się lekko dłon i roztarł mu swoją spermę na brzuchu - Chyba nic nie zdążę nawet poczuć - pokręcił rozbawiony głową - Haldir i tak nas wcześniej zabije...
- Co... za robienie tego na stole w jadalni? - Orophin uśmiechnął się, wysuwajac ostrożnie z jego ciała.
- Nie... - Liar podciągnął się na jego wyciągniętej dłoni i chwiejnie zsunął ze stołu - ... za robienie tego pół godziny przed wyjazdem, podczas gdy on znów stoi w drzwiach...
Starszy elf zamarł, po czym poderwał głowę do góry i kierując spojrzenie w stronę drzwi, wbił przerażony wzrok w stojącego nieopodal brata.
- Ty wiesz... - zaczął Haldir, przyglądając im się z zastanowieniem - ... że ten dzieciak ma racje...?
(part 2)
- Haldir, przestań się tak na mnie patrzeć.
- Niby jak? - starszy elf z trudem utrzymywał powagę.
- Jakbym miał zaraz wskoczyć Liarowi w spodnie - Orophin posłał mu znaczące spojrzenie.
Tym razem Haldir nie wytrzymał i ryknął śmiechem.
- Oj, to chyba niemożliwe - obrócił się bokiem, zerkajac na jadącego za nimi Liara, który to znużony podróżą zwyczajnie zasnął.
- O, cholera - Orophin zatrzymał swojego konia - innego, nie Pozitano, który chwilowo odpoczywał w stajni i zeskakując na ziemię, złapał cugle Mandingo - Zróbmy postój - poprosił brata, rozglądając się na boki w poszukiwaniu najlepszego miejsca.
Zmierzchało już, a oni mieli za sobą cały dzień jazdy. Tak więc i im i koniom należała się chwila odpoczynku. Do umówionego miejsca - Haldir kazał swojemu oddziałowi ruszyć dalej i czekać na nich przy zachodnim krańcu Złotego Lasu - mieli jeszcze dwa dni drogi - to więc, czy zrobią postój teraz czy później nie miało większego znaczenia.
- Jak tam chcesz - odjechali jeszcze kawałek, skrecając z drogi w ciemny las - Tu będzie chyba w porządku - Haldir zeskoczył lekko z konia, obrzucając uważnym spojrzeniem małą polanę.
- Wszystko jedno - Orophin nawet się nie rozejrzał, zbyt pochłonięty zdejmowaniem z siodła Liara.
- Nie musisz go tak niańczyć - prychnął blondwłosy strażnik, widząc jak ten zarzuca sobie bezwładne ręce młodego elfa na szyję i mocno do siebie przytula.
- Niańczyc? - zmarszczył czoło młodszy z braci, chwytając swego kochanka pod tyłek - Nie widzisz, że ze zmęczenia zupełnie padł? Śpi jak zabity... - skierował się powoli w stronę rozłożonego wcześniej koca.
Haldir wzruszył jedynie ramionami, zdegustowany takim rozczulaniem się.
Zaraz jednakże jego brwi powędrowały w góre, a kpina zmieniła się w z trudem hamowany śmiech, gdy przenosząc wzrok na Liara, zobaczył jak ten otwiera powoli powieki i z bezczelnym uśmiechem na twarzy puszcza do niego oko.
Trwało to może ułamek chwili, gdyż jak tylko Orophin zaczął go ostrożnie kłaść na ziemi - zamknął je szybko z powrotem, ale i tak dało Haldirowi jasno do zrozumienia kto tak naprawdę rządzi w tym związku i bezkarnie daje się rozpieszczać.
Proszę, proszę. Mały spryciarz.
* * *
- Nie podoba mi się to - Orophin zmarszczył nos, unosząc się leko w siodle, by móc sięgnąć wzrokiem dalej - Jesteśmy już zupełnie blisko, a ich nawet jeszcze nie widać.
- Wiem - Haldir wyglądał na równie zaniepokojonego - Dawno powinni tu być - i jeśli tylko nie zboczyli z drogi, za co powyrywałbym im nogi z tyłka - czekać na nas na skraju lasu.
- Może po prostu przeprawa zajęła im trochę więcej czasu - wtrącił lekko Liar, zupełnie nie pojmując czym oni tak się przejmują.
Bracia wymienili krótkie spojrzenia.
By nie straszyć niepotrzebnie Liara - nie wtajemniczyli go w szczegółowy plan podróży, nie chcąc by wiedział, na jak niebezpiecznych terenach się właśnie znajdują.
- Może - przyznał bez przekonania Haldir, samemu chcąc w to wierzyć - Zróbmy postój - zaproponował w zamian, zamyślonym wzrokiem wpatrując się wciąż w szarzejące od zachodu niebo.
* * *
- Wciąż tego nie pojmuję - Haldir ułożył się wygodnie na boku, wpatrując kpiąco w brata - W jednej chwili robisz to z nim w kuchni i to tak że aż cały stół się trzęsie, a w drugiej opiekujesz nim, jak małym dzieckiem... Masz rozdwojenie jaźni, czy co?
Orophin przewrócił jedynie oczami, kończąc otulanie Liara kocem.
- To się nazywa miłość, Haldir - wyjaśnił sucho, kładąc się ostrożnie obok swego kochanka -
I niektórzy mają nawet odwagę się do tego przyznać... - uniósł wymownie jedną brew.
- Oh, doprawdy? A Ty go - wskazał glowa na śpiącego za nim elfa - 'aż' tak bardzo kochasz...
- Oczywiście, że tak - odpowiedział Orophin bez chwili wahania, nie zauważając nieznacznego poruszenia za swoimi plecami - Widzisz, Haldir - ja wiem, że Ty w to wszystko nie wierzysz, ale ja... - westchnął ciężko, szukajac odpowiednich słów - ... każdego ranka, gdy się budzę, trzymając go w ramionach, patrząc na niego to... - umilkł, nie bardzo wiedząc, jak wyrazić to, co czuje.
Haldir, speszony nieco takim wyznaniem, już miał porzucić temat, dając bratu spokój, gdy kolejny ruch za jego plecami przykuł jego uwage.
Liar obrócił się na bok i tak by Orophin tego nie zauważył, uniósł w górę jedną dłoń, lekkim machnięciem zachęcając go, by wyciągnął z brata trochę więcej.
Blondwłosy strażnik rozwarł szeroko powieki, omal nie wybuchając śmiechem.
Liar zdecydowanie za bardzo przypominał mu samego siebie...
Przychylił się jednakże do jego niemej prośby, podpuszczając Orophina do dalszych zwierzeń.
- ... gdy na niego patrzysz...? - uniósł jedną brew, zachęcając go by dokończył rozpoczęte zdanie.
Młodszy elf westchnął ponownie, wpatrując się w ciemny las za jego plecami.
- ... to czuję wtedy - podjął po chwili wahania - ... że jest najlepszą, najwspanialsza rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek w życiu spotkała. Że nie istnieje nic, czego bym dla niego nie zrobił, czego bym mu nie dał... - uśmiechnął się lekko, nie zauważając na szczęście, iż Haldir dusi się prawie ze śmiechu.
Liar bowiem, ponownie przykuwając jego uwagę, uniósł obie dłonie i wskazując na swoje stare, wysłużone siodło, splótł je w komiczne 'proszę!'.
Ten dzieciak był po prostu niemożliwy.
- A-aha - potrząsnał głową, starając się odegnać rozbawienie - A kiedy, jeśli można wiedzieć do takiego doszedłeś wniosku? Wtedy, kiedy oskarzałeś mnie, że chce go przelecieć, gdy był pijany do nieprzytomności, hm? - uśmiechnął się złośliwie, gdy Liar wydał z siebie niekontrolowane prychnięcie. Orophin obrócił się szybko, zerkając na swego kochanka, ale w tym czasie ten zdążył już na nowo 'zasnąć'.
- Czy może wtedy - kontynuował Haldir przewrotnie - kiedy bzykałeś się z nim na stole w kuchni? - Orophin zaczerwienił się okropnie, ale blondwłosy strażnik zignorował to, gdyż ręka 'śpiącego' Liara znów wystrzeliła w górę. Tym razem młody elf pokazał mu złośliwie środkowy palec.
Tego Haldir nie zdołał już wytrzymać i wybuchnął tak niepohamowanym śmiechem, iż udało mu się spłoszyć kilka hukających w pobliskim lesie nocnych ptaków.
Orophin, nic nie rozumiejąc, uniósł się na jednej ręce patrząc na leżącego za nim kochanka bardziej przenikliwie.
Tym razem jego zaciśnięte powieki i niewinny wyraz twarzy nie zdołały wyprowadzić go w pole. Rumieńce na jego policzkach i lekko przyśpieszony oddech dały mu jasno do zrozumienia, co tu się dzieje.
- Podsłuchujemy sobie, co? - zagadnął go, unosząc wymownie brwi.
- Wcale nie podsłuchiwałem! - oburzył się Liar, otwierając gniewnie powieki. Zaraz jednakże, zdając sobie sprawę, jak głupio dał się podpuścić, zakrył sobie usta dłonią - Znaczy się... - spojrzał na niego skruszony.
Orophin okręcił jedynie głową, wzdychając z udawaną dezaprobatą.
- Za grosz przyzwoitości... - pochylił się nad nim, uśmiechając kpiąco.
- Ej, no! - Liar trzepnął go lekko w ramię, zapominając zaraz o swym zakłopotaniu - Nie moja wina, że mam uszy i słyszę, co do siebie mówicie...
- Nie słyszałbyś, gdybyś spał...
Młody elf zarumienił się, spuszczając nieśmiało wzrok.
- Jak mógłbym zasnąć... - wyszeptał - ... po takim wyznaniu...? - unosząc powoli powieki, spojrzał na niego ponownie. Z jego oczu tym razem biła niekłamana radość, miłość i nadzieje tak wielka, iż na kilka ładnych chwil Orophinowi zwyczajnie dech odebrało.
- Tak? - zdołał w końcu wydukać, pochylając nad nim jeszcze bardziej.
- Tak - Liar uniósł drżące lekko dłonie, wplatając smukłe palce w jego niesforne, czarne włosy.
- Ekhem - Haldir, widząc na jak niedwuznaczne 'tematy' ich rozmowa zaczyna schodzić, postanowił wtrącić się, zanim będzie za późno.
Bezskutecznie. Liar i Orophin dawno już o nim zapomnieli.
- Cieszę się... że Ci się podobało - starszy elf oparł łokcie po obu stronach jego głowy, prezsuwając jedną nogę nad jego biodrami.
- Bardzo się... podobało - Liar uniósł lekko głowę, całując go delikatnie w policzek - I jeśli tylko ... mówiłeś to na poważnie... - zajrzał mu głęboko w oczy.
- Oczywiście, że tak - Orophin uśmiechnął się zarumieniony, pocierając nosem jego nos.
- Ekhem - w głosie Haldira dało się już wyczuć lekką irytację. Znaczy się - dla każdego, kto tylko chciałby go słuchać. Chwilowo jednakże nikogo takiego w obliczu nie było.
- A więc... - Liar zagryzł kusząco dolną wargę - ... nie ma rzeczy, której byś mi nie dał?
- Nie ma - pocałował go lekko w czoło.
Młody elf uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Orophnie? - wymruczał, gdy usta kochanka przesunęły się w dół jego skroni, muskając gorącym językiem szpiczasty czubek ucha.
- Hm?
Liar wziął głęboko oddech.
- Dostanę nowe siodło?
Miękkie usta na chwilę zaprzestały swej kuszącej wędrówki, zamierając w bezruchu, by zaraz rozciągnąć się drżąco w rozbawionym uśmiechu.
Jeśli Orophin był zaskoczony jego nietypową prośbą, nie dał tego po sobie poznać.
- Jeśli tego właśnie chcesz - wymruczał, muskając jego rozpaloną skórę.
- No... nie tylko tego - Liar zadowolony, objął go mocno za szyję.
- A czego jeszcze?
- Mm... Ciebie.
Starszy elf uniósł głowę i zagryzają lekko dolną wargę, by nie roześmiać się na głos, spojrzał mu prosto w oczy.
- Mnie? - udał zdziwienie.
- Możecie przestać? - Haldir uniósł się na swym posłaniu, z trudem hamując zgrzytanie zębami.
- Tak, Ciebie... - Liar wcale nie udawał, że Haldira nie słyszy - blondwłosy strażnik istniał po prostu w innym wymiarze, pozostając poza zasięgiem jego zmysłów. - I tylko Ciebie... - przesunął smukłe dłonie z jego barków na zarumienione lekko policzki, przyciągając go nieśmiało bliżej.
Orophin, wciąż nie przestając się uśmiechać, poddał się jego dotykowi i pochylając ponownie w dół, pocałował mocno w usta.
Mrucząc cicho z zadowolenia, gdy jego ciało przelgnęło do ciała leżącego pod nim kochanka, zaczął się o niego ocierać, wzniecając w nich obu iskry pożądania.
- O-Orophinie... - wydyszał Liar, gdy pocałunek dobiegł końca i jego język na nowo zdolny był do artykułowania wyrazów - N-nie możemy tutaj... Haldir...
- Och, Haldirem się nie przejmujcie - dobiegł ich zgryźliwy pomruk, gdy blondwłosy Galadhrim wstał, odrzucając gniewnie koc. - Haldir idzie sobie w cholerę, przespać się na drzewie... - niedobrze mu się robiło od tego ich migdalenia, a to że on sam nie miał nikogo u swego boku, kto mógłby choć w najlżejszym stopniu odwrócić jego uwagę, wcale ale to wcale mu nie pomagało.
- Ależ... - zaczął z lekkim zaskoczeniem Orophin, wyrwany w końcu ze świata, w którym tylko Liar istniał, ale jego brat zniknął już w mroku otaczających ich małą polanę drzew, zupełnie nie zwracając uwagi na jego słowa.
Dwa młodsze elfy spojrzały na siebie z lekkim poczuciem winy. Co jak co byli tu we trójkę - nie powinni więc w tak egoistyczny sposób o nim zapominać. Tyle że... po tak długiej rozłące trudno im było nad sobą zapanować...
- Cóż... - Orophin wzruszył w końcu ramionami, wiedząc że zaistniałej sytuacji i tak już nie zmieni - Na czym to skończyliśmy...? - przeniósł wzrok z powrotem na Liara, uśmiechając się przy tym nikczemnie.
Młody elf roześmiał się cicho.
- Hm... na całowaniu się, chyba... - wymruczał kusząco, przyciągając go do siebie na nowo.
Haldir był inteligentnym, dorosłym elfem, dowódcą Galadhrimów, strażnikiem Złotego Lasu... jedna, samotna noc nie wyrządzi mu chyba większej szkody... a on za Orphinem tak bardzo, bardzo tęsknił.
- Poczekaj - kochanek zatrzymał go w półruchu, unosząc się do góry - Mam chyba olejek w jednej w sakw - wyjaśnił, wstając, gdy Liar rzucił mu nic nie rozumiejące spojrzenie.
- A... przygotowany na każdą okazję, co? - roześmiał się ponownie, obserwując jak pochyla się nad swoim siodłem.
Orophin pokręcił jedynie rozbawiony głową, ale tego Liar już nie zauważył, gdyż nagle coś jakby cień trwogi zasnuło jego myśli.
Patrząc tak na niego z oddali, poczuł zupełnie absurdalnie okropny smutek, rozpacz wręcz, tak jakby rozdzieliło ich nie te kilka metrów trawiastego podłoża, ale całe lata świetlne bólu, tęsknot i zszarganych nadziei.
W tej jednej chwili poczuł z niezachwianą pewnością, iż przyjdzie mu go stracić, złamać tę cudowną przysięgę miłości i przyjaźni... że cokolwiek złego zdeterminowało jego przeszłość, ma ono także wpływ na jego przyszłość i swego dzieła jeszcze nie dokończyło.
Młody elf zadrżał w straszliwej udręce i nie mogąc tego dłużej znieść, podniósł się również, szybkim krokiem kierując w jego stronę.
- Liar.. - Orophin uniósł się znad siodła z olejkiem w ręku i szerokim uśmiechem na twarzy.
Zbladł on jednakże zaraz, gdy jego wzrok spoczął na pobladłej twarzyczce swego młodego kochanka - Co się stało? - wyszeptał przestraszony, gdy Liar objął go zaborczo, kurczowo do niego przylegając.
- Liar? - powtórzył niepewnie, gdy ten nie odpowiedział - więc nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje - odsunął się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.
W tym czasie jednakże młody elf zdołał się już jakoś pozbierać i gdy ciepło obejmujących go ramion, rozgrzało jego rozkołatane serce, ostatnie złe myśli odpłynęły z jego umysłu.
- Nic się nie stało - zdobył się na słaby uśmiech, nie chcąc go denerwować - Po prostu... stęskniłem się na Tobą - mrugnął figlarnie, chowając za tym gestem swój strach i jakże sprzeczne uczucia.
- Mm... doprawdy? - Orophin łatwo dał się odwieść od niewygodnych pytań. Za bardzo go pragnął, by się teraz czymkolwiek przejmować - Cóż... myślę, że potrafię coś na to poradzić... - uśmiechnął się lubieżnie i chwytając go za pośladki, uniósł do góry, kierując się powoli w stronę porzuconych posłań.
Liar również zdawał się zapomnieć o swych niepokojach, chętnie poddając dotykowi jego rąk.
Jednakże, znacznie później, gdy cisza nocy przebrzmiała już od ich zduszonych jęków i z trudem hamowanych westchnień, a on sam leżał bezpiecznie w jego silnych ramionach - niechętne myśli powróciły, nie dając się tak łatwo zbyć. I słowa, które wcześniej ledwo powstrzymał przed wymsknięciem się z drżących warg, zatańczyły przed jego oczami, gnębiąc go aż do późnych godzin nocnych.
... Orophinie... obiecaj... że będziesz za mną tęsknił...
* * *
To, co wydarzyło się później, gdy pozbawiony słońca, zimny i chmurny poranek rozpoczął nowy dzień - na zawsze miało pozostać jednym z najgorszych wspomnień w całym ich wspólnym życiu. Najgorszym i najbardziej brzemiennym w skutki...
Jednakże, zanim tym wspomnieniem się stało - musiało wpierw zaistnieć - rujnując cały ich świat. Zamieniając wszystko to, co było piękne i trwałe w ból i niepewność.
A zaczęło się, rzecz jasna, całkiem zwyczajnie - Orophin otworzył leniwie, sklejone wciąż jeszcze snem powieki... i ujrzał wymierzony prosto w swoje gardło długi, wystrzępiony miecz...
33. Can't live without him
(part 1)
Pierwszą, składną myślą Orophina było - 'Haldir, to nie jest śmieszne'.
Drugą - kiedy to już uniósł wyżej wzrok i przekonał się, że to nie jego starszy brat robi sobie głupie żarty - 'O, jasna cholera!'
Zaraz potem wszystkie mniej lub bardziej spójne myśli odpłynęły z jego głowy, gdy właściciel poczerniałego sztyletu, widząc iż ten się obudził, zrobił krok do przodu, wbijając ostry metal w jego napiętą skórę.
Małe rozcięcie zapiekło boleśnie, a stróżka krwi pociekła w dół jego szyi, wywołując obłudny uśmiech na poznaczonej bliznami twarzy.
- Nie śpi już, co? - równie brudna jak miecz gęba, wykrzywiła się w szyderczym grymasie, mierząc go przenikliwym spojrzeniem.
Orophin nawet okiem nie mrugnął.
Teraz, kiedy to już pierwszy szok minął i jego mózg na nowo zaczął pracować, zdał sobie sprawę w jak gównianej pozycji się znalazł.
Nie mógł się poruszyć, ani nic powiedzieć (znaczy się - jeśli nie chciał by były to ostatnie słowa w jego życiu...) Nie mógł dobyć swego łuku, który nie tylko był poza zasięgiem jego dłoni, ale także pomógłby mu teraz jak wrzód na tyłku... a swój własny miecz (Orophin, Ty zakłuta pało!) zostawił w domu.
Sytuacja nie przedstawiała się więc za ciekawie, a on sam - unieruchomiony, niczym żółw na plecach - miał raczej małe szanse, by ją zmienić.
To znaczy - aż do momentu, w którym Liar się obudził i nie pozostawił mu innego wyboru. - Co się dzieje? - zaczął jego młody kochanek zaspanym głosem i obracając na bok, wtulił w jego ramię.
Pochylający się nad nimi stwór drgnął lekko na słodki ton jego słów i z chytrym błyskiem w wyłupiastych oczkach przeniósł na niego nie tylko swoje spojrzenie ale także klingę miecza.
To zdołało wyrwać w końcu Orophina z letargu. Cokolwiek by się nie działo - nie pozwoli mu skrzywdzić Liara. Prędzej umrze, niż zobaczy te obleśne łapy na jego smukłym ciele.
Szybciej, niż sądził, że jest do tego zdolny - jego mięśnie napięły się, ramię odepchnęło miecz, a uniesione w górę stopy walnęły napastnika w brzuch, pozbawiając równowagi.
W następnej chwili to on nad nim stał, to on dzierżył sztylet, nie wahając się jednakże ani na chwilę z zadaniem śmiertelnego pchnięcia.
Pół minuty i było po wszystkim.
Ciemnowłosy elf potrząsnął lekko głową, robiąc krok w stronę wpatrującego się w niego z ziemi Liara.
- Już dobrze - uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, zakrywając dłonią rozcięcie na szyi - Teraz już nic Ci nie grozi... - wyszeptał, klękając obok niego na trawie.
- Orophinie... - zaczął jego młody kochanek, wcale nie uspokojony. Jego rozszerzone ze strachu oczy wpatrywały się w coś za jego plecami - To chyba...
Nic więcej nie musiał dodawać. Tylko dureń mógłby tak po prostu założyć, że ich napastnik był sam. Orophin doskonale o tym wiedział - przecież 'one' nigdy nie wędrują samotnie...
* * *
To, jak szybko zostali osaczeni było wręcz niebywałe. Orophin zdążył jedynie podciągnąć na nogi Liara, rzucić mu jego łuk i chwycić za swój własny, gdy pierwsza z wystrzelonych z kuszy strzał śmignęła mu koło ucha.
- Trzymaj się mnie - wyszeptał do młodszego elfa, starają się zasłonić go własnym ciałem.
- Chcę walczyć! - zdenerwował się Liar, wychylając do przodu - Przecież muszę Ci pomóc...
- Tak, ale... - wypuszczając po trzy strzały naraz, zdołał chwilowo unieszkodliwić zbyt blisko podchodzących napastników - Ale Ty... - jego mózg zawirował. Najchętniej wypchnąłby go w stronę drzew, umożliwiając ucieczkę, ale stado orków było zbyt liczne by udało mu się oddalić na bezpieczną odległość. Poza tym - jak tylko straciłby go z oczu - oszalałby. Wolałby umrzeć, osłaniając go własną piersią (jakkolwiek głupie by się to nie wydawało..) niż wysłać go w nieznane.
- Co ja? - Lair nachmurzył się, a jego ręce tak zadrżały z oburzenia, że o dziwo trafił nadbiegającego stwora prosto w czoło.
- Ty... - zaczął, wypuszczając kolejne trzy strzały - ... jesteś cudowny - zdobył się na słaby uśmiech... który zaraz zbladł, gdy wyciągnięta do tyłu dłoń zaptkała na pustkę w kołczanie - O, cholera... - czas przejść do walki wręcz. I gdyby tylko miał ze sobą swój miecz...
Bach!
Coś uderzyło go z impetem w plecy, niemal nie zwalając z nóg.
Obrócił lekko głowę, gotowy do odwetu. Jednakże zamiast wykrzywionej gęby orka zobaczył potargane blond włosy i kpiące błękitne oczy, zwężone teraz w skupieniu.
- Jak zwykle wspaniałe wyczucie chwili - uśmiechnął się z ulgą do szczerzącego zęby Haldira - Już zaczynałem się martwić...
- No... tak sobie pomyślałem, że przydałaby się wam nasza pomoc... - wsunął mu w dłoń swój kołczan, samemu dobywając miecza.
- 'Nasza'? - zdziwił się, na nowo zaczynając strzelać.
- Hm... Orophinie - nie Ty jeden miałeś 'pracowitą' noc... - i wyforsowując się do przodu, zdążył lekkim ruchem głowy wskazać na zbliżający się z przeciwnego końca polany - spory oddział elfów.
* * *
Dalej walka przebiegała raczej gładko - jeśli można takiego słowa użyć w opisie krwawej jatki. Stado orków, mimo iż przewyższało ich liczebnością - gorzej było zorganizowane i z całą pewnością nie posiadało zdolności wyszkolonych przez Orophina elfów.
To, że mieli walczyć z dwoma lub trzema nawet napastnikami naraz nie stanowiło dla nich większego problemu, a pod dowództwem Haldira bardzo szybko udało im się porozbijać stwory na mniejsze grupki, zyskując przez to przewagę.
Zaskoczone i działające bez konkretnego planu orki wpadały przez to w furię, zaczynając popełniać coraz to głupsze błędy.
- Liar! - Orophin, przygważdżając pokrytego strupami stwora do drzewa, zwrócił twarz w stronę swego młodego kochanka - Tam, na skraju polany jest Diamar. Dołącz do niego i innych 'donosicieli' (tą dwuznaczną raczej nazwą mianowane były elfy, które podczas bitew bardziej zajmowały się zbieraniem zużytych strzał i napełnianiem nimi kołczanów innych wojowników niż samą walką).
- Nie chcę! - zbuntował się ponownie, z lekkim przerażeniem jednakże obserwując jak Orophin wbija mały sztylet w szyję szamoczącego się orka.
- Idź! - obrócił się z obrzydzeniem, gdy ciało napastnika osunęło się powoli na ziemię. Nie miał czasu na kłótnie, a teraz gdy zagrożenie powoli mijało zrozumiał, iż Liar będzie bezpieczniejszy w tłumie. On sam za dużo miał jeszcze do zrobienia.
- Ale... - młody elf spojrzał na niego z wyrzutem.
- Żadne 'ale'! - chwycił go mocno za ramiona - Muszę pomóc Haldirowi - wskazał głową na zwartą wciąż jeszcze w walce grupę elfów i orków - Ty idź - tam będzie bezpiecznie... - i nie czekając na jego odpowiedź, dołączył o brata, podnosząc po drodze porzucony na ziemi miecz.
* * *
Liar wcale nie zamierzał go posłuchać, ale gdy tylko zrobił jeden krok do przodu, czyjeś silne ramię objęło go w pasie, ciągnąc w przeciwnym kierunku. - Co do...? - zaczął oburzony, wpatrując się tępo w przystojnego elfa, którego wcześniej na oczy nie widział.
- Chodź - towarzyszący Gwahirowi Diamar, uśmiechnął się do niego z otuchą - On sobie poradzi.
- Wiem, ale...
- Musisz nam pomóc ze strzałami - przerwał mu wpół słowa jasnowłosy strażnik, już ciągnąc go w stronę drzew.
- Ale to...
- To też ważne zadanie - dokończył za niego cierpliwie - Chodź, Liar - uśmiechnął się do niego szeroko.
- Skąd znasz moje imię? - młody elf spojrzał na niego podejrzliwie.
- Diamar dużo mi o Tobie opowiadał - jego uśmiech jeszcze się pogłębił, gdy z Liara, przesunął wzrok na jego zarumienionego przyjaciela - O Tobie i... hej! - Liar nie pozwolił mu dokończyć. Kilka metrów dalej rozgrywała się krwawa walka, a ten idiota będzie go tu zadręczał jakimiś głupimi opowieściami. Nie miał na to ani czasu ani ochoty. Jeśli Diamar i to coś z blond czupryną chcą się zająć uprzejmą rozmową to już ich sprawa - on sam wróci na polanę, by pomóc Orophinowi i innym strażnikom.
Ściskając mocno swój łuk, wyrwał się z obęć Gwahira, rzucając biegiem do przodu.
- Liar, nie rób tego! - Diamar zakrył sobie usta dłonią, tłumiąc nieznacznie przerażony okrzyk.
Ale Liar już go nie słuchał. Zaślepiony chęcią pomocy Orophinowi i bycia przy nim w tych decydujących minutach, zupełnie nie zauważał tego, co się wokół niego dzieje.
Chciał być teraz przy jego boku, walcząc ramię w ramię - jak wcześniej zanim Haldir się 'wtrącił'. Chciał mu pokazać, że nie jest już dzieckiem, że potrafi obronić nie tylko siebie, ale także innych. Że jego lekcje przyniosły jakiś rezultat. Że...
Bum!
Nie patrząc, gdzie biegnie, jako że jego oczy wciąż błądziły w masie elfów w poszukiwaniu swego ciemnowłosego kochanka, z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że na coś właśnie wpadł.
Odbijając się od wysokiej, muskularnej postaci, zatoczył się chwiejnie i starając odzyskać równowagę obrzucił niespodziewaną przeszkodę stekiem przekleństw.
'Bezmyślny dureń' zamarł mu jednakże na ustach, gdy podnosząc wzrok, spostrzegł oblicze tego, którego niemal stratował.
O nie... prawie go zemdliło.
- Oh, co my tu mamy... - pociemniała od brudu gęba wykrzywiła się w czymś, co od biedy można by nazwać parodią uśmiechu - Mały, zagubiony elf... coś aż za często Ci się to ostatnio zdarza... - zarechotał złośliwie, a jego o dziwo inteligentne oczka rozbłysły obleśną satysfakcją.
- Wynoś się! - Liar, bez trudu rozpoznając przywódcę orków, które zeszłej zimy rozdzieliły go z Brego, rzucił się w bok, starając go ominąć.
- O nie - nie tak szybko - stwór chwycił go brutalnie za ramię, udaremniając ucieczkę - Jesteś mi coś winien... - zbliżył swoją twarz do jego - ... ostatnim razem nie mieliśmy czasu by się należycie zabawić, ale teraz... - uniósł wymownie brwi, ciągnąc go w stronę lasu.
- Nie! - Liar zaczął się wyrywać, kopiąc i wierzgając - Nigdy, Ty obleśna świnio! - łzy nienawiści zaszkliły mu oczy - Nigdy! - wyswobodziwszy jedną dłoń z jego kleszczowego uścisku, walnął go z całej siły w szczękę - Nigdy! - powtórzył, rozpaczliwie starając się wyrwać. Znów był sam, znów ścigała go przeszłość...
- Ty małe, elfie ścierwo! - rozjuszony ciosem elf, uderzył go boleśnie w brzuch, powalając na ziemię - Jeszcze tego pożałujesz... - zagroził, kopiąc go w plecy, gdy klęczał na ziemi, starając się złapać oddech - Myślisz, że jesteś ode mnie lepszy, co? - pociągnął za przewieszony przez jego ramię łuk, starając się mu go wyrwać - Bo masz ładne rzeczy i czyste włosy, tak? - prychnął pogardliwie, unosząc misternie ozdobiony naciąg bliżej oczu - Bo te wszystkie... - nie dane mu było dokończyć. Liar, zdając sobie nagle sprawę, że jest 'wolny' - zerwał się na równe nogi i nie wahając ani chwili, chwycił za łuk, ciągnąc go do siebie.
- Oddawaj! - warknął z taką siłą i złością, iż stwór omal nie wypuścił go z rąk. To był 'jego' łuk. Prezent od Orophina. Prezent, który obiecał szanować i o niego dbać. O nie - nie pozwoli mu go zabrać.
- Liar! - Diamar, kóry wcześniej stracił go z oczu, pojawił się gdzieś z boku z gotową do strzału kuszą - Uciekaj!
- Nie! - jakkolwiek głupie by mu się to nie wydawało, pociągnął znowu za łuk, ani myśląc mu go oddać.
- Orophin! - jasnowłosy elf, widząc iż sam Liarowi pomóc nie zdoła (nie z jego celnością, niestety) - ryknął przez całą długość polany, starając się zwrócić uwagę kogoś... kogokolwiek. Czy wszyscy wokół byli ślepi, dlaczego im nie pomogą? - Orophin!
* * *
Orophin, jak przez mgłę słysząc, że ktoś go woła, obrócił się na pięcie mętnym wzrokiem penetrując tłum.
Spojrzenie zaraz mu się wyostrzyło, a źrenice rozszerzyły niespokojnie, gdy dostrzegł pobladłego ze strachu Diamara i - omal się nie przewrócił z wrażenia - walczącego z dwa razy od siebie większym orkiem - swego młodego kochanka.
- Liar! - potykając się o leżące na ziemi ciała, ruszył w jego stronę, krzycząc ile sił w płucach - Liar, nie!!!
Było to jednakże najgorsze, co mógł zrobić. Liar - wyrwany w końcu z tego niby-transu, zareagował tak jak reagował dotąd zawsze - słysząc ukochany głos - obrócił się w poszukiwaniu jego źródła.
Ta chwila (bo trwało to zaledwie kilka sekund) nieuwagi kosztować go miała jednakże znacznie więcej niż zazwyczaj.
Ork, wykorzystując tę nikłą przewagę, wyrwał mu jedną ręką łuk, a drugą - sięgając po leżący nieopodal oszczep - wbił mu go wściekle w kolano.
Siła, z jaką to zrobił, sprawiła iż krzywo zakończony czubek ułamał się wewnątrz ciała młodego elfa rozstrzepiając na dwoje, łamiąc przy tym każdą z napotkanych kości.
- Nie! Elbereth, Liar - nie! - Orophin, jak w zwolnionym tempie obserwując całe to zajście, przepychał się desperacko przez złączony w walce tłum.
Szok i przerażenie, mimo iż sparaliżowały jego umysł - nie wpłynęły jednakże w żaden sposób na jego reakcje. Nóż znalazł się w jego dłoni prędzej niż zdążyłby o tym choćby pomyśleć, w następnej chwili przecinając ze świstem powietrze, by ostatecznie osiągnąć swój cel w poznaczonej zmarszczkami i brudem głowie ohydnego orka.
Stwór zwalił się na ziemię bez życia, ciągnąć za sobą oszczep.
Liar jednakże zdawał się tego w ogóle nie zauważyć. Fala bólu, jaka z pierwszym ciosem rozlała się po jego ciele, odebrała mu zdolność logicznego myślenia, zaciemniając umysł i spowolniając reakcje.
Zemdlał, nim Orophin zdążył do niego dobiec.
* * *
Haldir nie potrafiłby dokładnie stwierdzić, w którym momencie zorientował się, że coś jest nie tak.
Czy to nagłe napięcie, jakie zdawało się udzielić wszystkim walczącym elfom, czy też dziwna cisza, która w chory niemal sposób zaległa na polanie - pojęcia nie miał. W pewnym momencie uderzyło go po prostu z niezachwianą pewnością, że dzieje się coś niedobrego.
A raczej - że już się stało.
Jak w gorączce omiótł wzrokiem zbroczoną krwią polanę.
- O nie... - aż mu w ustach zaschło, gdy scena wyjęta niemal żywcem z jednego z jego nocnych koszmarów ukazała się przed jego oczyma - Tylko nie to... - rzucił się pędem przed siebie. Tylko nie 'jego' Orophin.
Dopadł ich w pół sekundy później, trzęsąc się prawie ze strachu - on, który nigdy dotąd w tak jawny sposób nie okazywał swoich uczuć.
- Orophinie... - zaczął, klękając przed trzymającym wciąż w objęciach Liara bratem - Orophinie, spójrz na mnie - poprosił cicho, starając się wbrew sobie nie patrzeć na bezwładne ciało swego młodego przyjaciela.
Fiołkowooki elf uniósł powoli głowę. Jego twarz była kredowo biała, usta sine ze strachu, a z jego spojrzenia wyzierała taka pustka, iż Haldir aż się zachłysnął.
- Orophinie... - położył mu rękę na ramieniu, powstrzymując w ten sposób rytmiczne kołysanie, z jakim jego brat tulił do siebie nieprzytomnego kochanka - Orophinie... - z trudem powstrzymywał łzy - ... im prędzej wyruszymy tym lepiej.
* * *
Droga do domu była jedną, wielką, niekończącą się męką, podczas której Orophin, mimo iż nieśmiertelny elf, umierał setki razy, płacąc z nawiązką za każdą minutę szczęścia, jakiego zaznał z Liarem.
Wracali jedynie we trójkę (reszta elfów pozostała, by zabezpieczyć las i pozbyć się w miarę humanitarny sposób ciał), tak więc nic ich nie opóźniało, pozwalając jechać na tyle szybko na ile nie zagrażało to pogorszeniem stanu Liara.
Jeśli o pogorszeniu w ogóle mogła być mowa...
Orophin, który nieustannie trzymał go w ramionach, nie zaszczycając nawet jedną myślą propozycji Haldira o zmianie w czuwaniu, z rosnącym niepokojem odnotowywał gorączkę i dreszcze, jakie wstrząsały ciałem jego młodego kochanka.
Liar był rozpalony i choć pozornie bez życia, co rusz wybuchał płaczem, majacząc coś nieprzytomnie przez sen. I tym razem ani łagodny dotyk Orophina ani jego czułe słowa nie potrafiły go uspokoić.
W całym Śródziemiu była tylko jedna osoba, która mogła mu pomóc, ale jak dotąd żaden z nich nie zdawał sobie z tego sprawy.
* * *
Nigdy wcześniej nie powitał Haldir świateł Caras Galadhan z większą niż tym razem ulgą.
Caras Galadhan oznaczał dom.
Dom oznaczał Haneara.
Hanear oznaczał pomoc - a tego potrzebowali bardziej niż powietrza w płucach.
* * *
- Ada... Liar jest ranny - Haldir wpadł do gabinetu najstarszego elfa półżywy z niepokoju i wyczerpania. Jechali bez przerwy przez dwa dni i gdyby nie to, że to niestrudzony Maeras niósł na swym grzbiecie dwóch jeźdźców - chyba nie daliby rady.
Konie odpoczywały teraz w stajni, a oni sami musieli stawić czoła czemuś znacznie gorszemu niż zwykłe zmęczenie.
- Gdzie on jest? - Hanera zerwał się od biurka, od razu kierując za synem na korytarz.
- Orophin zaniósł go do siebie - rzucił mu szybkie spojrzenie - Naprawdę z nim źle...
Hanearowi ten komentarz nie był jednakże wcale potrzebny. Jedno spojrzenie na wstrząsanego dreszczami chłopca, jego roztrzaskaną, usztywnioną na prędce nogę i dziwny, zielonkawy odcień jego skóry wystarczyły mu by w sekundę później posłać po najlepszego w Lórien medyka.
* * *
- Grot nasączony był trucizną... - zaczął w dwie godziny później Talerwan.
- Co do tego nie mamy chyba żadnych wątpliwości - wtrącił sarkastycznie Haldir, którego strach zawsze przemieniał się w gniew. Z gniewem potrafił sobie jakoś radzić...
- Haldir, nie przerywaj - Hanear pokręcił lekko głową - Proszę, kontynuuj - zwrócił się do medyka.
Talarwan uśmiechnął się blado, wycierając pokrwawione ręce w mokrą szmatkę.
- Jak mówiłem - strzała, oszczep, czy cokolwiek to było - był zatruty i choć udało mi się wyjąć jego odłamki, trucizna zdołała już przeniknąć do krwi... Podałem leki hamujące ten proces, ale...
- Hamujące? - przerwał mu na nowo jasnowłosy strażnik - Co znaczy 'hamujące'? Nie ma na to żadnego antidotum?
- Jest - Talerwan westchnął nieznacznie - Ale...
- No to mu je podaj.
- Haldir, nie zapominaj do kogo mówisz - Hanear posłał mu karcące spojrzenie. On również był zdenerwowany, ale obrażanie najstarszego i najbardziej doświadczonego medyka w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie było czymś na co mogli sobie pozwolić - Wybacz - zwrócił się do niego z przepraszajacym uśmiechem.
- Ależ nic się nie stało, to zrozumiałe, że tak to przeżywa. Zwłaszcza, że... - urwał, wzdychając ponownie.
- Zwłaszcza, że co? - milczący dotąd Orophin, uniósł głowę, kierując na niego lekko nieprzytomny wzrok.
Odkąd wrócili do domu - nie opuścił on boku Liara, bojąc się choć na chwilę spuścić go z oczu. Choć nie mówił dużo i pozornie nie okazywał swoich uczuć - jego ból był tak silny, iż wręcz namacalny. Z gniewem Haldira łatwo można było sobie poradzić - Orophinowi rzadko kto ośmielał się spojrzeć w oczy.
- ... zwłaszcza, że sytuacja jest tak poważna - dokończył medyk, bojąc się powiedzieć coś więcej - Wasz młody przyjaciel potrzebuje tego antidotum - przyłożył rękę do jego rozpalonego czoła - Potrzebuje leków... których ja nie mam.
- Czy... czy bez nich sobie nie poradzi? Czy sam nie zdoła zwalczyć trucizny? Na ogół elfy...
- Hanearze - tym razem to Talerwan mu przerwał - Wiem, co masz na myśli i prawdopodobnie miałbyś rację. Normalnie, leki które mam, podane 'natychmiast' po wypadku - wystarczyłyby, ale... jak powiedzieliście, minęły dwa dni - trucizna zaczęła działać i... - uniósł rękę, uciszając Haldira, który na nowo chciał się wtrącić - i nie zapominajmy o jego roztrzaskanym kolanie. Nawet jeśli zdoła sam z siebie wyzdrowieć - zajmie to kilka tygodni - w tym czasie jad we krwi uniemożliwi zrost kości - istnieje więc możliwość, iż gdy się w końcu obudzi... nie będzie mógł chodzić... - pokręcił smutno głową, zwieszając bezradnie ramiona.
W komnacie na moment zapanował cisza. Okropna, niamal namacalna.
Haldir jak zawsze jako pierwszy ją przerwał.
- Nie będzie mógł chodzić? - prychnął - 'Jeśli' poradzi sobie z trucizną? 'Jeśli' się obudzi?!
Mamy tak siedzieć i czekać aż... - wściekłym krokiem zaczął przemierzać pokój.
- Haldir, nic innego nam nie pozos...
- Zawieziemy go do Rivendell - przerwał im nagle Orophin. Kolor zaczął powoli wracać na jego policzki, a oczy nieznacznie rozbłysły.
- Co takiego?
- Zawieziemy go do Rivendell - powtórzył bardziej zdecydowanym głosem - Lord Elrond na pewno ma leki, które mu pomogą, co jak co - jest uzdrowicielem.
- Ale... - Hanear spojrzał na niego powątpiewająco.
- Nie, to jest dobry pomysł - poparł nagle brata Haldir - Elrond to najlepszy w Śródziemiu medyk - zapewnił, ignorując Talerwana, który posłał mu kwaśny uśmiech - U niego z całą pewnością znajdziemy odpowiednie antidotum.
- To możliwe, ale Haldir... - Hanera nie wiedział, co zrobić. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, iż Liar potrzebuje każdej pomocy, jaką tylko mogą mu zapewnić, ale z drugiej... aż za dobrze pamiętał to, co młody elf opowiedział mu o swojej przeszłości i miejscu, do którego już 'nigdy' nie zamierzał wracać.
Sprawę rozstrzygnął Talerwan.
- Przykro mi, że rozwiewam wasze nadzieje - zaczął z wahaniem - ale on - wskazał smutno na leżącego na łóżku chłopca - takiej podróży... zwyczajnie nie przeżyje...
* * *
- Orophinie... - Haldir bezszelestnie wśliznął się do komnaty brata.
Po wyjściu Talerwana, kiedy padły 'te' słowa, kiedy to jakakolwiek nadzieja została im odebrana - Orophin, tak jak stał, usiadł na dywanie przy łóżku Liara i przytulając jego bezwładną dłoń do swego policzka trwał tak aż do chwili obecnej, pogrążając się w skrajnej rozpaczy.
- Orphinie... - jasnowłosy strażnik zrobił kilka kroków w jego stronę, po czym ze ściśniętym sercem usiadł obok niego na ziemii.
- Orophinie, nie zadręczaj się tak - poprosił cicho, nie mogąc znieść jego cierpienia. Mimo iż komnata była dość ciemna - rozświetlona jedynie małą lampką oliwna, stojącą tuż przy łóżku Liara - Haldir bez problemu zdołał dostrzec ciemne kręgi pod jego oczami, pobladłą nienaturalnie wręcz skórę twarzy i usta zaciśnięte boleśnie w wąską linijkę.
Orophin, mimo iż wciąż dużo nie mówił, był w takim stanie, iż zaczynali się o niego poważnie niepokoić.
- Zaraz wyruszam do Rivendell - zapewnił go cicho - i wiesz, że zrobię wszystko, by nakłonić Elronda do przyjazdu - tyle zdołali ustalić, po tym jak medyk odwiódł ich od pomysłu zawiezienia Liara do Imladris. Skoro on sam nie mógł tam jechać - pomoc musiała przyjść do niego.
- Tak, wiem - odezwał się w końcu Orophin, ochrypłym głosem - Ale i tak... - pokręcił smutno głową.
Ich plan nie gwarantował właściwie niczego i gdyby nie to, że nie mieli żadnego innego wyjścia, z pewnością oparliby się na czymś pewniejszym.
Droga do Rivendell i z powrotem zajmie Haldirowi conajmniej trzy dni - pomoc może nadejść za późno albo wcale - gdy się okaże, iż w Ostatnim Przyjaznym Domu nie znajdzie się odpowiednie antidotum.
No i istniało również ryzyko, iż Elrond zwyczajnie nie zechce przyjechać...
- Nie bój się - Haldir uśmiechnął się do brata z większą otuchą, niż sam czuł - Wiesz, że nie ma rzeczy, której bym nie zrobił, by mu pomóc.
- Tak, wiem i...dziękuję Ci - spojrzał mu powoli w oczy - Naprawdę dziekuję. Za wszystko...
- To nic takiego - Haldir wydawał się być speszony.
- Mylisz się - pokręcił lekko głową - to bardzo wiele. Zwłaszcza ten wyjazd... to powinienem być ja...
- 'Ty' jesteś potrzebny Liarowi tutaj - przerwał mu starszy brat - Gdy się obudzi i poprosi o pięciodaniowe śniadanie - mrugnął figlarnie, desperacko chcąc go rozweselić - będziesz, jak znalazł.
Orophin prychnął rozbawiony.
Uśmiech w jego oczach jednakże szybko zbladł, a łzy zastąpiły jego nikły blask.
- Haldirze... - spojrzał na niego z rozpaczą - ... ja nie potrafię już bez niego żyć...
Blondwłosy strażnik objął go ramieniem, mocno do siebie przytulając.
- Wiem, Orophinie. Wiem.
(part 2)
Kary ogier zatańczył podekscytowany na tylnych nogach, gdy strudzony długą jazdą jeździec wprowadził go w pośpiechu na otoczony wodospadami dziedziniec.
- Tak, Pozitano, wiem że to wszystko jest bardzo interesujące - Haldir poklepał go lekko po szyi - ale my naprawdę nie mamy na to czasu...
Podczas podróży - długiej i męczącej, pozwolił mu na odpoczynek tylko raz - zbyt śpiesząc się i denerwując, by na dłużej przystanąć i odetchnąć.
W życiu nie był tak smutny, w życiu o nikogo się tak nie bał, w życiu mu tak nie zależało.
Nie mógł, po prostu nie mógł tak za jednym zamachem stracić brata i przyjaciela.
Nie mógł i nie straci.
Mijając rzeźbioną ozdobnie bramę, podjechał do czekającego już na niego stajennego i zeskakując na ziemię, podał mu wodze konia swego brata.
- Zachowuj się, Pozitano - rzucił na odchodnym, lekko się przy tym uśmiechając, mimo iż gardło ściśnięte miał strachem.
Przeskakując po trzy stopnie naraz, wpiął się po schodach na górę, jak najszybciej chcąc znaleźć Elronda.
- Haldir! - Elladan, czyszczący wraz z Elrohirem jedną ze stojących w holu, zabytkowych zbrój, spojrzał na niego zaskoczony - CoTy tu..?
Blondwłosy strażnik minął go jednakże bez słowa i ignorując nieznaczne trzepotanie w żołądku, skierował się w stronę stojącego nieco dalej doradcy władcy Imladris.
- Erestorze - stanął przed nim, ciężko łąpiąc powietrze - Gdzie jest Elrond?
Erestor, wyrwany z zamyślenia, obrzucił go zszokowanym lekko spojrzeniem. Nie chodziło tu o samo pojawienie się Haldira w Rivendell - co jak co był tu niegdyś częstym gościem - ale o jego wygląd. Jego twarz i jego oczy - które wyrażały więcej, niż Erestor by przypuszczał, iż Haldir może czuć.
To właśnie te oczy - oczy błagające o pomoc - sprawiły, iż zaraz odpowiedział, nie zadręczając o głupimi pytaniami w stylu 'A co się stało?'
- Wyjechał - wyrzucił z siebie szybko, patrząc na niego z troską - Wyjechał jakiś czas temu wraz z Glorfindelem.
Z Haldira uszło całe powietrze.
- Kiedy wróci?
- Trudno powiedzieć... na pewno nie prędzej niż za kilka dni - położył mu rękę na ramieniu - Może ja mogę Ci pomóc?
Blondwłosy Galadhrim potrząsnął lekko głową, zwieszając smutno ramiona.
- Nie, potrzebny mi jest Elrond, jego leki i zdolność uzdrawiania...
- Jakich leków Ci trzeba? - Elladan, przysłuchujący się im dotąd w milczeniu, podszedł bliżej, patrząc na swojego byłego kochanka z obawą.
Haldir podniósł na niego wzrok, jakby dopiero teraz tak naprawdę go zauważając.
- Po-potrzebujemy antidotum - odezwał się z wahaniem - na jad z zatrutej strzały orków - przymknął powoli powieki - Antidotum i kogoś, kto potrafi je podać - lek sam w sobie nie wystarczał, trzeba było jeszcze uzdrowiciela, który umiałby przekazać choremu własną energię i siłę, pozwalającą na jego przyswojenie.
- Wydaje mi się... - Elladan odchrząknął - Wydaje mi się, że mamy takie antidotum - orki na ogół wykorzystawały jeden i ten sam jad.
- Tak, ale bez Twojego ojca... - Haldir spojrzał mu ze smutkiem w oczy, na co młody Peredhal aż się wzdrygnął - nigdy dotąd nie widział go targanego takimi emocjami. Tak podatnego na zranienie. Tak... otwartego.
Cokolwiek by się nie wydarzyło między nimi w przeszłości - nie miało teraz znaczenia - priorytetem było to by mu pomóc.
- Elladan zna się na leczeniu - zaczął Erestor, jakby czytając w jego myślach - Mógłby więc z Tobą pojechać i... znaczy się... jeśli... - rzucił starszemu z bliźniaków szybkie spojrzenie. Wszyscy w Rivendell aż za dobrze znali dzieje jego 'romansu' z Haldirem i tego, jak on się zakończył - nie chciał więc usłyszeć czegoś w stylu - 'Wybij to sobie z głowy' - jak to się stało ostatnim razem.
Haldir jednakże nie miał takich obiekcji - za bardzo mu zależało.
- Pojechałbyś? - spytał Elladana z nadzieją w głosie.
- Oczywiście - młody elf uśmiechnął się do niego z otuchą. 'Nie ma przecież rzeczy, której bym dla Ciebie nie zrobił' - dodał w myślach, ze ściśniętym z tęsknoty sercem. Z sercem, które rozpaczliwie wyrywało mu się w jego stronę, a któremu zabraniał o nim nawet mysleć.
- Dziękuję - Haldir skinął mu z wdzięcznością głową - To bardzo wiele dla mnie znaczy - spojrzał mu prosto w oczy, a intensywność jego spojrzenia sprawiła, iż Elladan zaczerwienił się wbrew sobie.
Widząc to - milczący dotąd Elrohir podszedł do nich bliżej, chwytając brata asekuracyjnie za łokieć.
- Pojadę z wami - zaoferował cicho - Nie jestem tak dobry w uzdrawianiu jak Elladan, ale może będę mógł pomóc.
- Dziękuję - powtórzył Haldir, wciąż nie spuszczając oczu ze starszego z bliźniaków.
- To nic takiego - z bojącym oszalale sercem, Elladan zdołał odwrócić w końcu wzrok, wbijając go we własne dłonie - Kiedy masz zamiar wyruszyć? - zmienił szybko temet.
- Ile czasu zajmie wam przygotowanie leków?
- Pięć minut. Jeśli Erestor nam pomoże.
- W takim razie za dziesięć możemy spotkać się w stajni.
* * *
- Śmieszny ten koń - zachichotał Elrohir, odpędzając się na niby od karego ogiera.
Zmierzchało już, do Lórien zostało im jedynie pół dnia drogi, postanowili więc choć na chwilę odpocząć. Elladan rozpalił ognisko, Haldir zorganizował jedzenie, konie zaczęły się paść... a Pozitano dobrał się do kieszeni młodszego z bliźniaków.
- Tak, Orophin rozpuścił go jak dziadowski bicz... - mruknął blondwłosy strażnik, posyłając koniowi kąśliwy uśmiech.
Początkowo miał zamiar zostawić go w Rivendell by odpoczął - ale gdy dosiadając pożyczonego od Erestora konia, wyjechał poza obręb stajni - Pozitano wyrwał się stajennym i w pełnym galopie podążył za nim. Jak widać nie bardzo spodobała mu się myśl pozostania samemu w obcym miejscu i mimo zmęczenia wolał towarzyszcyć w podróży powotnej jedynej znanej mu tu osobie. Haldir nie protestował. Skoro chciał za nimi biec - jego sprawa.
- No, trochę nietypowo się zachowuje - przyznał ze śmiechem Elrohir, gdy kary ogier połaskotał go chrapami w nos - choć trzeba przyznać, że jest bardzo grzeczny, w ogóle nie ucieka, ani nie zaczepia innych koni... - ciagnął dalej, chcąc choć na chwilę odciagnąć Haldira od jego trosk.
- Tak, Liar dobrze go ujeździł - zapatrzył się smutno w dal.
- Liar? - młody Peredhal zmarszczył brwi - Myślałem, że to koń Twojego brata...
- Bo tak jest - blondwłosy elf usiadł przy ognisku, naprzeciw cichego dziwnie Elladana - To koń Orophina, tyle że Liar go ujeżdżał... tak jak wszystkie nasze konie... - westchnął cicho, wbijając wzrok w ogień.
- Czy... czy Liar to właśnie te elf, któremu mamy pomóc? - zapytał z wahaniem Elrohir. Haldir nic wcześniej o tym nie wspominał, ale ból z jakim wypowiadał jego imię - mówił sam za siebie.
- Tak, to właśnie on. Został zraniony, gdy wracaliśmy z patrolu.
- Czy to... Twój chłopak? - słysząc to pytanie - Elladan drgnął boleśnie, wciąż jednakże się nie odzywając.
- Nie - Haldir uśmiechnął się pod nosem, rozbawiony taką sugestią - To chłopak Orophina... który dla mnie jest jednakże jak brat - dodał cicho, opierając brodę na podkurczonych kolanach.
Starszy z bliźniaków zapatrzył się w niego ze współczuciem. Oh, ileż by dał by móc do niego podejść, objąć go i pocieszyć. Położyć mu głowę na ramieniu i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, żeby się tak nie denerwował. Ileż by dał za prawo kochania go i otwarcie okazywania mu tych uczuć. Ileż by dał - za jego miłość...
O tym jednakże nie mogło być nawet mowy - po co więc rozdrapywać stare rany...?
Zamiast przysunąć się więc do Haldira bliżej - wstał, przeciągając się z cichym jękiem.
- Prześpijmy się lepiej - zaproponował z udawanym spokojem - za godzinę musimy jechać dalej, a Twój Liar Haldirze będzie potrzebował czegoś więcej niż tyko trójki przemęczonych elfów.
Tak też więc zrobili, choć żaden z nich zasnąć i tak nie zdołał.
* * *
Do 'domu' dojechali wczesnym popołudniem dnia następnego.
Pogoda, jakby wyczuwając ich posępne nastroje - zmieniła się - niebo zasnuły ciemne chmury, zerwał się nieprzyjemny wiatr, zaczęło nawet lekko siąpić.
- Haldirze! - Hanear, słysząc ich kroki na schodach - wyszedł im naprzeciw.
- Ada! - ściągając przez głowę mokrą opończę, blondwłosy Galadhrim spojrzał na niego z obawą - Jak się czuje Liar? Polepszyło mu się choć trochę?
Hanear pokręcił przecząco głową.
- Talarwen robi, co w jego mocy, ale nie ma żadnej poprawy... Orophin niedług go chyba rozszarpie... Dzięki Valarom, że już jesteś - jego wzrok był tak smutny i umęczony, iż Haldir aż się zachwiał. Chyba istniała jeszcze jakaś szansa...?
- Znalazłeś odpowiednie antidotum?
- Wierzę, że tak - skierował się powoli w stronę pokoju swego brata - Tyle, że Lord Elrond nie mógł przyjechać...
- Coo? - jeśli to możliwe Hanear pobladł jeszcze bardziej.
- Wyjechał i nie było go w Rivendell - wyjaśnił.
- Kto w takim razie...?
- Jego synowie ze mną przyjechali - Haldir obrócił się, wskazując na pozostających dotąd w cieniu bliźniaków - El-Elladan zna się na leczeniu, zgodzili się więc nam pomóc.
- O-oh - w głosie najstarszego elfa wahanie zmieszało się z wdzięcznością.
- Tak, nie martw się więc Ada - poklepał go lekko po ramieniu - Liar wciąż w pokoju Orophina? - zmienił szybko temat, nie pozwalając mu na wyrażenie większych obaw.
- Tak...
- A sam Orophin?
- W kuchni, zasnął nad obiadem, który próbowałem w niego wcisnąć - obrócił się na pięcie - Pójdę go obudzić.
- Dobrze - pozostała trójka elfów ruszyła dalej - my pójdziemy już do młodego, żeby jak najprędzej podać mu lek.
- Oczywiście - Hanear uśmiechnął się blado, otwierając drzwi do kuchni.
Gdy zostali na korytarzu sami, Haldir zatrzymał się jeszcze na chwilę, chwytając starszego z braci za rękę.
- Elladanie - zaczął z wahaniem - Chciałem Ci podziękować...
- Ależ... - młody Peredhal zaczerwienił się, uciekając wzrokiem w bok - ja jeszcze nic nie zrobiłem... - wydukał speszony.
- Ale tu jesteś - przerwał mu żarliwie - a po tym wszystkim, co między nami było to...
Nie pozwolono mu jednakże dokończyć.
Elrohir, który ruszył przodem, pozostawiając ich w tyle - otworzył właśnie drzwi do komnaty, w której leżał Liar i wchodząc do środka - dostał czegoś, co bez przesady można by nazwać histerią.
- Nie!!! - jego pełen rozpaczy głos dało się słyszeć w najodleglejszym chyba nawet kącie
Lórien. Haldir i Elladan spojrzeli po sobie przerażeni, od razu ruszając w jego stronę - Tylko nie to! Oh, Elbereth, Lindir tylko nie Ty!
Słysząc te słowa - Elladan zatrzymał się jak rażony piorunem, przykładając sobie ręce do ust.
- Coo? - wpadając na niego Haldir obrzucił całą scenę nic nie rozumiejącym spojrzeniem.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - klęczący przy łóżku Liara Elrohir, spojrzał na niego z wyrzutem w obmytych łzami oczach - Dlaczego nam nie powiedziałeś, że to Lindir?
- Lindir? - Haldir pokręcił zdziwiony głową - On ma na imię Liar i mieszka z nami już od ponad sześciu miesięcy.
- Ale... - tym razem to Elladanowi przerwano, gdy wyrwany ze snu Orophin wpadł do komnaty, mrugając nieprzytomnie powiekami.
- Co się tutaj dzieje? - spojrzał na Haldira i dwójkę roztrzęsionych bliźniaków - Ko tak krzyczał?
I gdzie jest Lod Elrond?
Haldir, nie wiedząc co mu odpowiedzieć, ani kogo zacząć uspokajać najpierw, przeszedł od razu do czynu.
- Orophinie, to nie ma teraz większego znaczenia. Najważniejsze jest to, by podać Liarowi antidotum. Elladanie - zwrócił się do drżącego wciąż Peredhala, wciskając w jego dłoń sakiewkę z lekami - Proszę Cię.
Elladan, mimo iż wciąż jeszcze w lekkim szoku, skinął mu powoli głową, kierując się w stronę łóżka.
- Elrohirze - położył bratu rękę na razmieniu - Elrohirze, wstań.
- Nie - zbuntował się obrażony - Nie zostawię go samego.
- Elrohirze, takim zachowaniem nic mu nie pomożesz... - potoczył wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu pomocy - Haldirze - zwrócił się do swego byłego kochanka - Weź go ze sobą... żebym mógł Lindirowi pomóc.
- Lindirowi? - Orophin podszedł do niego bliżej, z wyrazem twarzy nie wróżącym niczego dobrego.
Gdy ich oczy się jednakże spotkały, Elladan zrozumiał, iż z jego strony nic mu nie zagraża. Ktoś, kto kochał do tego stopnia, ktoś kto cierpiał teraz tak bezgranicznie - nie stanąłby na drodze w pomocy swemu ukochanemu.
Sam Elladan mógł być smutny, przestraszony i roztrzęsiony, ale wiedział iż i tak było to niczym w porównaniu z tym, co czuł ten fiołkowooki elf. Rozpacz w jego oczach odbierała tchu.
- Orophinie - Haldir, na siłę odciągając Elrohira, chwycił za rękę również i jego - Pozwól Elladanowi podać leki... na te wszystkie pytania przyjdzie czas później. Chodź - pociągnął go lekko za sobą.
- Ale... - Elrohir spojrzał na brata z obawą. Po twarzy wciąż ciekły mu łzy - Czy Ty umiesz...?
- Elladan sobie poradzi - przerwał mu Haldir tak pewnym głosem, iż starszy bliźniak poczuł, iż w tej chwili góry mógłby przenosić - Dajmy mu tylko chwilę spokoju. Ada - zwrócił się do Haneara, który od razu rozumiejąc aluzję, pomógł mu wyprowadzić dwójkę opornych elfów na korytarz.
- Dziękuję - Elladan uśmiechnął się do niego z trudem.
- Zawsze do usług - Haldir odpowiedział równie wymuszonym grymasem - Odprowadzę ich i zaraz wrócę - spojrzał mu niepewnie w oczy - Nie chcę Cię zostawiać samego...
Elladan zaczerwienił się ponownie, po czym skinął mu z wdzięcznością głową. Wszyscy inni pewnie by go jedynie rozpraszali - obecność Haldira dodawała sił. A w tym, co go właśnie czekało - potrzebne mu było każde wsparcie...
34. Kiss him goodnight...
- Orophinie proszę Cię, uspokój się... - wprowadzając jego i Erohira do jadalni, Hanear zakrzątnął się zaraz przy szafkach, stawiając po chwili przed każdym z nich puchar z najmocniejszym alkoholem, jaki tylko potrafił znaleźć.
Orophin, chodzący w tę i z powrotem przez całą długość pokoju, opróżnił swój jednym haustem, zaraz potem na nowo podejmując wędrówkę - trzęsący się wciąż Elrohir na swój nawet nie spojrzał.
- Czy on umrze? - wyszeptał po chwili tak łamiącym się od łez głosem, iż Hanear od razu pożałował, że wprowadził go do tego samego co i Orophina pomieszczenia. Jego starszy syn bowiem wyglądał jakby po tych słowach miał ochotę zwymiotować.
- Nie, oczywiście, że nie - pośpieszył zaraz z odpowiedzią - Skoro przywieźliście antidotum, a Twój brat potrafi je Liarowi podać...
- Nie wiem, czy potrafi - Elrohir pokręcił smutno głową - ale Ada wiele go nauczył, więc na pewno spróbuje...
- Widzisz więc, iż sytuacja nie jest jeszcze taka beznadziejna - uśmiechnął się do niego z otuchą - Wasz Lindir na pewno niedługo wyzdrowieje.
- Lindir? - Orophin zatrzymał się nagle, patrząc na niego wzburzony - Dlaczego nazywasz go tak jak oni?
Hanear westchnął, chowając za wpół przymkniętymi powiekami pełen poczucia winy wzrok.
- Bo tak ma właśnie na imię...
* * *
Elladan, pochylając się nad swym nieprzytomnym i pokiereszowanym przyjacielem - uśmiechnął się lekko przez zaciśnięte i drżące ze strachu wargi.
- Ty mały imbecylu, Ty - wyszeptał, otwierając zębami buteleczkę z lekiem - Gdybyś tylko wiedział, jak myśmy się o Ciebie martwili... - pokręcił głową, sięgając po dzbanek z wodą.
Nigdy dotąd nikomu surowicy nie podawał, denerwował się więc okropnie - a to, że miał ją podać komuś, kogo znał od dziecka, z kim się wychowywał i kto teraz był na granicy śmierci, wcale sytuacji nie poprawiało.
Lindir był mu tak bliski jak Elrohir czy Glorfindel, a powierzenie życia któregokolwiek z nich w jego ręce nie wydawało mu się rozsądne.
A co jeśli coś zrobi źle? Pomyli się, popełni błąd? Jak mogli od niego oczekiwać, iż poradzi sobie sam jeden w tak trudnej sytuacji? Od niego, który z ledwością panował nad swym własnym temperamentem, którego charakter był bardziej wybuchowy niż sztuczne ognie Gandalfa?
- Musisz mi pomóc, Lindirze - poprosił cicho, leżącego bez życia chłopca - Bo inaczej nie dam rady... No, otwórz buzię.. - przykładając mu do ust kubeczek z wodą, przechylił go delikatnie, rozchylając popękane wargi. Wyschnięte usta młodego elfa rozwarły się instynktownie pod jego dotykiem, łapczywie spijając chłodne krople.
Elladan zaraz wykorzystał tę mimowolną uległość - szybko zamieniając wodę na rozcieńczone w niej nieznacznie antidotum.
Gdy Liar, zupełnie nieświadomie połknął większą jego część - Elladan zabrał naczynie, dając mu chwilę wytchnienia.
No, najłatwiejszą część mieli za sobą.
- Hym - młody Peredhal odetchnął lekko, przesuwając się zaraz od głowy Liara w stronę jego nóg - Tylko mnie teraz nie walnij - prychnął, zsuwając z niego prześcieradło, aż za dobrze pamiętając, jak się czasem jego przyjaciel zachowywał, gdy dzielili w nocy łoże.
Zamykający za sobą właśnie drzwi Haldir, uśmiechnął się lekko, słysząc jego słowa.
Choć wciąż jeszcze zszokowany i zdezorientowany - musiał w końcu przyjąć do wiadomości, iż synowie Elronda znają kochanka jego brata - jak bowiem inaczej Elladan orientowałby się w jego pokręconych zwyczajach? A Orophin nie raz przecież przychodził na śniadanie z siniakami na rękach...
Tłumiąc rozbawione prychnięcie, które uznał za nieco niestosowne w zaistniałej sytuacji, blondwłosy Galadhrim przeniósł wzrok z Liara na Elladana, chcąc siłą woli i całym swoim sercem dodać mu otuchy, odwagi i pewności siebie.
Od tej szczupłej, ciemnookiej postaci zależało teraz życie jego brata i gdyby nie to, że strach o Liara przesłaniał mu 'wizję' zrozumiałby, iż nie tylko jego...
Elladan, mimo iż gdzieś w głębi duszy odczuwał jego życzliwość i wsparcie - zbyt był skupiony, by choćby zauważyc jego obecność. Miał oto bowiem przed sobą najtrudniejszą część zadania, a nie mógł sobie pozwolić, by cokolwiek sknocić. Za dużo od tego zależało.
Oddychając powoli i starając się nie wzdrygać - zdjął opatrunek z lewego kolana Liara, odsłaniając jego potrzaskane kości.
W normalnch okolicznościach - po pięciu dniach od chwili wypadku - rana zdążyłaby się już zagoić, a kości zaczęły zrastać. W przypadku Liara jednakże sprawy miały się o wiele, wiele gorzej.
Jad, krążący w jego żyłach, mimo iż za sprawą elfiej odporności, nie zdołał zatruć całego organizmu - spowodował, iż miejsce, w które został wbity oszczep wciąż było otwarte, brocząc nieustannie strugi ciemnej krwi. Widok ten więc do przyjemnych nie należał i gdyby nie to, iż to o Lindira chodziło - Elladan z całą pewnością miałby niemałe opory. W zaistniałej sytuacji jednakże nie zawahał się ani sekundy.
Tamując krew na tyle na ile pozwalały mu przemoczone bandaże - wylał resztkę surowicy wprost na jego nogę - tak jak go tego nauczył Sheran. Była to metoda raczej nietypowa i gdyby nie zapewnienia starego medyka - nigdy by jej pewnie nie zastosował. Dobywając zioła z małej sakiewki, którą również Sheran mu podarował - okrył nimi kolano swego młodego przyjaciela, z niejaką ulgą odnotowując, iż krwawienie ustało, a brzegi pociętej skóry zaczynają się powoli oczyszczać.
Teraz wystarczyło jedynie dodać Lindirowi sił, by proces, który zapoczątkowały w jego organizmie leki - mógł się do końca wypełnić. Elladan uklęknął więc przy młodym elfie i biorąc jego rękę w swoje dłonie, zamknął powoli powieki, chcąc w pełnym skupieniu oddać mu swoją energię. Nie było to łatwe zadanie i choć nie raz widział, jak Elrond pomaga w ten sposób chorym - wymagało od niego całkowitej koncentracji.
Gdy w jakiś czas potem otworzył na nowo oczy - jego własna twarz wykrzywiona była w grymasie bólu - i choć był on bardziej psychiczny niż fizyczny i tak sprawił, iż niemal ugięły się pod im kolana. Ta krótka, ale jekże intensywna czynność, wyczerpała go niewspółmiernie, tak że musiał odczekać kilka minut, by dojść całkowicie do siebie.
Ściskając wciąż dłoń Liara, wolna ręką przykrył go delikatnie prześcieradłem.
- Masz wyzdrowieć - 'poprosił' go cicho, ledwo słyszalnym szeptem - Bo drugi raz już Cię nie możemy stracić... - odkładając resztę leków na stojącą przy łóżku nocną szafkę, rzucił mu jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie, po czym z cichym westchnieniem skierował się w stronę wyjścia.
Tam, z niejakim zdziwieniem spostrzegł Haldira, stojacego wciąż nieruchomo między drzwiami a kominkiem. Haldira, którego wzrok utkwiony był niezachwianie w jego twarzy, emanując współczuciem i troską Elladan nie potrafiłby tak dokładnie stwierdzić, co się z nim w tym momencie stało. To tak, jakby mur, którym odgradzał się od życia zaczął nagle pękać, a jego świat zatrząsł się w posadach.
Czy to szok spowodowany tak niespodziewanym spotkaniem z kimś, kogo kochał jak brata, a kogo od dawna uważał za straconego czy też może wyczerpanie towarzyszące jego uzdrowieniu - nie wiedział. W jednej chwili poczuł po prostu, że nie ma sił stawiać temu czoła samemu, a tamy które z takim trudem budował - w końcu puściły.
Haldir, początkowo nie bardzo wiedział jak zareagować. Widząc, jak młody Peredhal podchodzi do niego z pobladłą nienaturalnie twarzą, drżącymi wargami i smutkiem wyzierającym z oczu - zwyczajnie się przestraszył i dopiero gdy ujrzał łzy, które powoli i nieubłaganie zaczęły spływać w dół jego policzków - zrozumiał, co się stało.
Nie zwlekając więc ani chwili dłużej, zrobił krok w jego stronę i przekraczając dzielącą ich odległość - wziął go po prostu w ramiona.
To było jedyne, co przyszło mu do głowy i jak najbardziej właściwe, gdyż mimo iż Elladan początkowo zesztywniał cały, jakby chcąc go od siebie odepchnąć - już po chwili tulił się do niego, mięknąc pod jego dotykiem.
Smukłe dłonie objęły go za szyję, a ciemnowłosa główka spoczęła na jego piersi, mocząc przód tuniki gorącymi łzami.
- Szsz, już dobrze - Haldir pogładził go uspokajająco po plecach - Już dobrze, mój piękny... - wyszeptał, przytulając go do siebie jeszcze mocniej.
Elladan zadrżał na te słowa i unosząc w górę twarz, schował ją w zagłębienie jego szyi.
- Już dobrze... - pocałował go delikatnie w czubek głowy - ... płacz tyle, ile tylko chcesz... ja będę przy Tobie... - zapewnił go cicho.
... i rzeczywiście tak myślał.
Zrozumiał bowiem nagle, iż to właśnie tu, tu i nigdzie indziej jest jego miejsce.
To, że Elladan pozwalał mu się obejmować, opiekować sobą, pocieszać, znajdując w jego ramionach spokój i bezpieczeństwo - było najpiękniejszą rzeczą, jaka go w życiu spotkała.
Z tego jednego, cudownie niewinnego uścisku nauczył się więcej niż ze wszystkich swych podbojów łóżkowych razem wziętych, całym sercem chłonąc jego naturalne piękno.
Stali tak, ciasno złączeniu może i z kwadrans, nie potrafiąc lub nie chcąc się od siebie odsunąć. W normalnych okolicznościach Haldir uznałby to zapewne za dziwne, niepokojące wręcz - teraz za dobrze się z tym czuł, by się choćby przejąć. Mógłby tak trwać wieczność całą, nigdy już nie wypuszczając go z objęć, nigdy się z nim nie rozstając.
Nie było mu to jednakże pisane.
Płacz Elladana bowiem w końcu ustał, jego ciało zaczęło się powoli uspokajać i Haldir niemal poczuł, jak młody Peredhal odzyskuje nad sobą konrolę. Choć wciąż go obejmował, uścisk jego ramiona nie był już tak rozpaczliwy, nie miał w sobie tyle z dzieciennej bezbronności, nie było w nim potrzeby. Stał się niemal niezręczny.
- Przepraszam - ciemnooki elf odsunął się od niego z wahaniem - Nie powinienem był... - wyszeptał, potwornie zawstydzony.
- Elladanie, nie musisz... - gdy nagle zabrakło ciepła jego ciała, Haldir poczuł się niemal samotny.
Najchętniej sięgnąłby i przytuliłby go do siebie ponownie - wiedział jednakże, iż ten już tak łatwo mu na to nie pozwoli.
Nie mylił się - magiczna chwila minęła.
- Przepraszam - wbijając wzrok we własne dłonie, Elladan ruszył chwiejnie w stronę drzwi.
Nie zdążył ich jednakże nawet dotknąć, gdy otworzyły się przed nim z cichym skrzypieniem. Na korytarzu stał Hanear, mierząc ich trochę zaskoczonym spojrzeniem.
- Orophin odchodzi od zmysłów - odezwał się po chwili z lekką przyganą w głosie i Haldir aż się wzdrygnął, zdając sobie sprawę, iż zupełnie o nim zapomniał.
- Wybacz Ada, to... - zaciął się, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- To... to moja wina - dokończył za niego Elladan - Byłem zmęczony i trochę zakręciło mi się w głowie i... i Haldir mi pomógł - spojrzał na niego w przelocie, zaraz jednakże odwracając wzrok.
- Oh - teraz to Hanear wyglądał na zakłopotanego - Zupełnie o tym nie pomyślałem. Chodź - objął go opiekuńczo ramieniem, zostawiając Haldira w tyle - odpoczniesz trochę, jesteś bardzo blady...
- Dziękuję - zdobył się na blady uśmiech - A z Lindirem już trochę lepiej - dodał zaraz, widząc pytanie czające się w jego oczach.
- Naprawdę? - starszy elf aż się zatrzymał, patrząc na niego z nagłą nadzieją.
- Naprawdę. Nie wiem, co prawda, jak długo jeszcze zajmie mu kompletne wyzdrowienie, ale nie musi już walczyć z trucizną i jego rana zaczęła się powoli goić.
- Oh, to rzeczywiście... - Hanear zapatrzył się dziwnie przed siebie - Dziękuję Ci - odezwał się po chwili, przenosząc na niego wzrok.
Wtedy to po raz pierwszy,od czasu gdy Lindir ich opuścił, Elladan zobaczył łzy w oczach dorosłego elfa.
* * *
- Dlaczego 'ja' nie mogę do niego iść? - Elrohir, tak jak wcześniej Orophin, siedzący teraz przy Liarze, zaczął przemierzać jadalnię szybkim, niespokojnym krokiem - Dlaczego cały czas mam tu siedzieć i nawet nie pozwalasz mi na niego spojrzeć? - wbił oskarżycielski wzrok w siedzącego przy stole, cichego dziwnie Elladana.
- Mówiłem ci już, że Orophin to jego chłopak i ma chyba większe prawo, by z nim teraz być - narwany i wybuchowy z natury Elladan, chcąc nie chcąc musiał przejąć obowiązki 'starszego brata', uspokajając wzburzonego jak jasny gwint Elrohira... tak jak on sam robił to z nim przez ostatnie pięćdziesiąt jeden lat. Role się chwilowo odwróciły - Daj im chwilę spokoju - poprosił cicho, rzucając siedzącemu po przeciwnej stronie stołu Haldirowi szybkie spjrzenie.
Haldirowi, który odkąd przekroczyli próg jadalni, nie spuszczał z niego wzroku.
- Większe prawo? - zdziwił się Elrohir, uczepiając jego pierwszysch słów - To tak jakby nie chciano mnie wpuścić do Ciebie... - wypomniał mu z wyrzutem.
Elladan pokręcił jedynie zrezygnowany głową, zastanawiając się w duchu, jak Elrohir radził sobie dotąd z napadami 'jego' złych humorów...? To musiało być naprawdę męczące.
- Wydaje mi się, że Orophin nie będzie miał nic przeciwko, byś posiedział razem z nim - wtrącił się do rozmowy Hanear, któremu żal się zrobiło młodego Peredhala - Zjedz tylko coś ciepłego - postawił przed nim miseczkę z parująca zupą - i możesz zaraz do nich iść.
- Dziękuję - uspokojony w końcu Elrohir, usiadł przy stole, posłusznie zabierając się za zupę - Widzisz? - posłał bratu zwycięski uśmiech.
Elladan pokręcił jedynie głową. Nie miał siły na kłótnie i nie prowadzące donikąd rozmowy. Był zmęczony, osłabiony i kręciło mu się w głowie... bardziej chyba jednakże od intensywności spojrzenia Haldira, który wciąż się w niego wpatrywał, niż od wrażeń minionego dnia.
- Idę - Elrohir podniósł się od stołu, odstawiając pustą miseczkę do zlewu i uśmiechem dziękując Hanearowi.
- Dobrze - starszy elf rónież odpowiedział uśmiechem, podając jedzenie pozostałej dwójce - Zjedz coś Elladanie - zwrócił się do byłego kochanka swego syna - Haldirze, coś ciepłego dobrze Ci zrobi... - spojrzał na niego niepewnie.
- Nie mam ochoty, Ada - blondwłosy strażnik westchnął cicho, czując się tak dziwnie, jak jeszcze nigdy w życiu się nie czuł. Całe jego ciało domagało się czegoś. Czegoś, czego nie potrafił mu dać, czego nie potarfił nawet określić... i co z całą pewnością nie było jedzeniem.
Był... pusty, samotny do granic możliwości, oderwany od swego własnego, zwykłego 'ja'. Czuł się tak, jakby nagle część jego samego została mu podstępem skradziona i ukryta gdzieś, poza jego zasięgiem.
Nie zdawał sobie bowiem sprawy, iż znajduje się 'ona' tuż pod jego nosem, siedząc po drugiej stronie stołu, uporczywie starając się na niego nie patrzeć...
- Szybko wróciłeś - cichy głos Elladana wyrwał go z zamyślenia.
W drzwiach stał Elrohir - a jego twarz, jego oczy...
- Chyba Orophin Cię nie wyrzucił? - Haldir podniósł się powoli od stołu, patrząc na niego z współczuciem.
Młody Peredhal pokręcił jedynie przecząco głowa. Nie wydawało mu się, by był w stanie mówić o tym, co zobaczył i usłyszał w pokoju swego młodego przyjaciela.
- Chodźcie, pokażę wam wasz pokój - uśmiechnął się do nich z przymusem.
- Haldir, nie - ja to zrobię - kończący mycie naczyń Hanear, podszedł do nich, wycierając mokre dłonie w czystą ściereczkę - Ty lepiej idź... - uniósł wymownie brwi.
Haldir takiej 'wskazówki' nie potrzebował - jedno spojrzenie na twarz Elrohira wystarczyło mu, by się domyśleć, iż jego młodszy brat potrzebuje kogoś, kto by go uspokoił.
- Dobrze - skinąwszy mu głową, ruszył powoli w stronę wyjścia.
- On... on go naprawdę kocha, co? - głos młodszego z bliźniaków zatrzymał go jeszcze w drzwiach.
Obrócił się do niego z westchnieniem.
- Bardziej, niż jestem to sobie w stanie wyobrazić...
* * *
- Cześć - Haldir zamknął za sobą cicho drzwi, podchodząc powoli do siedzącego na łóżku brata.
- Cześć.
- I jak tam, lepiej się czujesz?
- Ja? - spojrzał na niego zaskoczony - Mnie nic nie dolega... to nie ja mam dziurę w kolanie... - ton jego głosu świadczył o tym, iż nie miałby nic przeciwko temu, jeśli tylko oszczędziłby tym samym cierpienia Liarowi.
- Orophinie, dobrze wiesz, o co mi chodzi. Od chwili wypadku zamartwiasz się tak bardzo, iż Ada boi Ci się już spojrzeć w oczy... dobrze, że nie ma tu Rumila - on wpadłby pewnie w depresję... - zakpił lekko.
- Oh, daj spokój. I nie wmawiaj mi, że przesadzam... gdyby to o Elladana chodziło też byś nie spał po nocach - uniósł znacząco brwi.
Haldir zaczerwienił się.
- Nie wiem, o czym mówisz... między nami wszystko jest już dawno skończone...
- Tak? - Orophin uśmiechnął się, po raz pierwszy chyba od czasu tego niesczęśliwego wypadku w lesie - To dlaczego oczu nie możesz od niego oderwać, co? - puścił do niego oko.
- Orophinie... - starając się odegnać rumieniec, starszy elf usiadł obok niego, wzdychając ostentacyjnie - Gdyby nie to, że Twój chłopak leży tu teraz bez życia - dostałbyś w dziób...
Orophin, udając oburzenie, pociagnął go figlarnie za włosy.
- Tak, tak... wmawiaj to sobie jeśli chcesz... i tak wszyscy wiedzą, że nie miałbyś ze mną szans.
Haldir prychnął rozbawiony, przyciągając go do siebie bliżej.
- Zobaczysz, będzie z nim dobrze - soważniał nagle, odgarniając mu włosy z czoła.
- Chciałbym móc w to wierzyć - młodszy z braci również spoważniał, z wdzięcznością opierając się o niego plecami - I... wiesz, jak bardzo doceniam to, że przywiozłeś mu pomoc, prawda?
- Od czego ma się starszych braci? - Haldir dmuchnął mu lekko w kark - Obiecałem Ci, że go nie stracisz i obietnicy dotrzymam.
Orophin uśmiechnął się do niego słodko.
- Wiesz - czasem, jak się postarasz, to naprawdę fajny z Ciebie elf... - Haldir prychnął kpiaco, choć było widać, iż jest z 'komplementu' bardzo zadowolony. Znaczy się - dopóki Orophin nie dokończył - ... i Elladan powinien być dumny, że to właśnie w nim się zakochałeś... - dodał z szelmowskim uśmiechem.
Tego już było za wiele - blondwłosy strażnik wstał gwałtownie, pozbawiając Orophina równowagi.
- Pocałuj go ode mnie na dobranoc - rzucił jeszcze za nim, gdy brat trzasnął gniewnie drzwiami, zostawiając go roześmianego na łóżku.
* * *
Przez resztę wieczoru Haldir nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wrażenia minionych dni, a zwłaszcza tych kilku ostatnich godzin były zbyt silne, by mógł tak od razu znaleźć ukojenie w jakże przecież zasłużonym odpoczynku. Mimo iż całe jego ciało rozpaczliwie domagało się snu - jego umysł wciąż pracował na najwyższych obrotach, nie dając mu ani chwili wytchnienia.
Coś wisiało w powietrzu - czuł to niemal każdym nerwem ciała - czasami tak bardzo, że aż go szczypało pod skórą.
- Haldirze, jeśli nie chcesz nic zjeść, to idź się połóż i odpocznij trochę - siedzieli razem w kuchni i Hanear znowuż bezskutecznie próbował wcisnąć w niego kolację - Wyglądasz gorzej niż Orophin.
- Dzięki - spojrzał na niego z kwaśnym uśmiechem - Nie ma to jak wsparcie rodziny... - zakpił.
- Oh, daj spokój - starszy elf roześmiał się cicho - dobrze wiesz, o czym mówię. Poza tym - dodał z przyjaznym błyskiem w oku - chyba nie chcesz go przestraszyć swoim wyglądem...
Haldirowi głowa podskoczyła tak szybko, że aż coś mu strzyknęło w karku.
- 'On' nie zwraca uwagi na to, jak ja wyglądam - wyrzucił z siebie gniewnie - Nawet na mnie nie patrzy - co było szczerą prawdą, gdyż młody Peredhal jak ognia unikał spoglądania w jego stronę - Z resztą, czemu niby miałbym się przejmować tym, co on myśli...? - wzruszył obojętnie ramionami, jakby chcąc podkreślić, że nic a nic go to nie obchodzi. Jego błyszczące oczy i rozpalone policzki mówiły jednakże zupełnie innną historię.
- Ekem, ale Haldirze... - Hanear uniósł wymownie brwi, tłumiąc śmiech - ja miałem na myśli Liara, a nie Elladana... o którym Ty, jak się domyślam mówisz...
No, super - i znów wyszedł na durnia - Haldir aż się zaczerwienił ze złości. Tak dać się podejść...
Ale - czy to jego wina, że nie mógł przestać o nim myśleć? Czy to jego wina, że gdy zamykał oczy - widział właśnie jego twarz? Że wciąż czuł go w swoich ramionach?
- Widzę, że jesteś zmęczony - starszy elf położył mu rękę na ramieniu - Prześpij się z nim... ehm - to znaczy - 'z tym' - 'poprawił' się zaraz - a jutro poczujesz się lepiej.
- Ada! - Haldir spojrzał na niego oburzony.
- Wybacz - puścił do niego oko - nie mogłem się powstrzymać... - jak widać nadzieja, jaka po podaniu Liarowi leków, zakwitła w ich secach, przywróciła im również dobre humory.
- Taa... zmówiliście się chyba razem z Orophinem, by mi dzisiaj dokopać - potrząsnął gorzko głową - Na pewno też już usłyszałeś o tym, jak my... jak ja... - uciekł spojrzeniem w bok.
- Jak co? - uniósł zdziwiony brwi - Orophin nic mi nie mówił.
- No to skąd...? - Haldi zmarszczył lekko czoło - Myślałem, że Ci się już wygadał, że my... byliśmy razem... wtedy w Rivendell...
- Jak to? - oczy Haneara zrobiły się wielkie ze zdziwienia - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że miałeś 'takiego' chłopaka i pozwoliłeś mu odejść...?
Haldir na chwilę zaniemówił. Zaraz potem jednakże słowa wystrzeliły w jego ust, niczym z karabinu maszynowego.
- Pozwoliłem?! Sam ze mną zerwał, bo 'tego' właśnie chciał! - przedrzeźnił młodego Peredhala.
- Haldirze, gdyby to 'tego' właśnie chciał, to by tu chyba dla Ciebie nie przyjechał, prawda? - spojrzał mu wymownie w oczy.
- Przyjechał, by pomóc Liarowi... - zaprotestował z wahaniem.
- Przyjechał 'dla Ciebie' - powtórzył z naciskiem Hanear - Nie zapominaj o tym.
* * *
'Pozwoliłeś mu odejść... przyjechał tu dla Ciebie...' i wreszcie ' pocałuj go ode mnie na dobranoc...' - Haldir doszedł do wniosku, iż jeszcze chwila a zacznie chodzić po ścianach.
Co się z nim do pieruna działo?
Myśli i usłyszane słowa krążyły w jego głowie niczym natrętne muchy, a on żadną siłą nie potrafił się od nich opędzić.
Ostatecznie - wyprowadzony z równowagi - gdy ani papieros ani zimny prysznic nie zdołały go uspokoić - wyszedł na dwór, mając nadzieje, że zimne, wieczorne powietrze w końcu go otrzeźwi.
Trochę pomogło. Gdy siedział tak, w pachnących świerzym deszczem ciemnościach, udało mu się choć częściowo odzyskać panowanie nad samym sobą i zebrać na odwagę, by zrobić wreszcie to, co przez cały wieczór wiedział, że chce zrobić.
Porozmawiać z Elladanem.
* * *
Zamykając za sobą drzwi 'pokoju' gościnnego - blondwłosy strażnik podszedł powoli do leżącego na łóżku młodego Peredhala.
- Cześć - odezwał się cicho, wyrywając tamtego z zamyślenia.
- O-oh... cześć - Elladan obrócił się z boku na plecy, podciągając nieco wyżej na poduszkach - N-nie słyszałem, jak wchodzisz - wydukał, starając się na niego nie patrzeć.
On również był w nie lepszej od Haldira kondycji i między Bogiem a prawdą - rozmowa z nim była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Był tak roztrzęsiony, iż zupełnie sobie nie ufał.
- Wybacz - nie chciałem Ci przeszkadzać - wyczuwając jego dyskomfort, starszy elf stanął niepewnie przy łóżku - Ale... rozmawiałem przed chwilą z Elrohirem - którego siłą w końcu zaciągnął do pokoju Orophina, nie mogąc znieść wyrazu jego twarzy. Skoro oboje się zamartwiali - czemu nie mieli robić tego razem? - i... i on powiedział, że nienajlepiej się czujesz, więc... chciałem tylko sprawdzić, czy z Tobą wszystko w porządku...
Troska w jego głosie zupełnie Elladana zaskoczyła.
- Um, dziękuję - zaczerwienił się lekko - że się tak o mnie martwiłeś - ugryzł się zaraz w język - cholera, nie to chciał powiedzieć.
Haldir uśmiechnął się.
- Mogę usiąść? - spytał, nie spuszczając z niego wzroku.
- Em... - Elladan omal się nie zakrztusił. 'Haldir, błagam Cię, idź już sobie!' - Tak, proszę - przesunął się nieznacznie, robiąc mu miejsce - choć serce biło mu tak mocno, iż nie bardzo wiedział, w którą stronę się tak naprawdę porusza.
- Wiesz... - zaczął jasnowłosy Galadhrim po chwili milczenia - ... już wcześniej chciałem z Tobą porozmawiać i podziękować Ci za to, co zrobiłeś dla Liara...
- To mój przyjaciel... nie ma rzeczy, której bym dla niego nie zrobił - odpowiedział szybko.
- Tak, ale kiedy zdecydowałeś się tu przyjechać, nie wiedziałeś jeszcze, że to on... a mimo to przyjechałeś - uniósł głowę, patrząc na niego uważnie - Dlaczego?
- Bo... bo ktoś potrzebował pomocy - zaczął z wahaniem młody Peredhal - no i... no i Ty mnie o to poprosiłeś... - do jasnej ciasnej! Dlaczego jego usta pracowały bez jego woli?!
Haldir poczuł, jak robi mu się gorąco. Hanear mu to już niby wcześniej powiedział, ale... usłyszenie tego z ust Elladana - robiło zupełnie inne wrażenie.
- A więc... przyjechałeś tutaj dla mnie?
No, teraz to i tak nie było sensu zaprzeczać.
- Tak - jedno słowo, a ile może zmienić...
- Dziękuję - Haldir sięgnął w dół, chwytając go delikatnie za rękę.
Ku jego zaskoczeniu, Elladan nie tylko mu jej nie wyrwał, ale także odwzajemnił uścisk.
- To... to chyba więcej, niż na co zasługuję - wyszeptał , pieszcząc delikatnie jego palce.
- Haldir... - Elladan aż zadrżał, wypowiadając jego imię. Cholera, to zaczynało mu się wymykać spod kontroli. Wdech, wydech, zamknij powieki, zaraz przejdzie.
- Przepraszam - na opak rozumiejąc jego zachowanie, blondwłosy strażnik zobił gest, jakby chciał się podnieść - Jesteś zmęczony... nie chciałem Ci przeszkadzać.
Elladan otworzył powoli powieki. Tak, potrzeba snu była doskonałą wymówką.
- Prześpij się - usłyszał cichy szept - Na pewno dobrze Ci to zrobi.
- Dziękuję - młodszy elf uśmiechnął się do niego nieśmiało... rumieniąc się od razu, gdy Haldir odwzajemnił uśmiech - Em... dobranoc.
- Dobranoc - strażnik zawahał się na chwilę, po czym - jakby nie bardzo wierząc, że to robi - pochylił się do przodu i złożył na jego czole delikatny pocałunek.
I w tym momencie Elladan przepadł.
Nigdy nie porafił nad sobą należycie zapanować, zwłaszcza gdy Haldir był w pobliżu - a to nie był czas ani miejsce, by zacząć się w tym wprawiać. Widząc jego twarz - ukochaną, wytęsknioną twarz z tak bliskiej odległości, nie mógł już dalej uciekać wzrokiem w bok i choć wiedział czym to grozi - spojrzał mu odważnie prosto w oczy.
I tym razem to Haldir przepadł.
Dotąd Elladan unikał jego wzroku, co najwyżej zerkając na niego w przelocie - zapomniał więc już jaką głębię może w jego oczach dostrzeć. Głębię, która przywoływała go teraz do siebie, nęcąc i kusząc, niczym odbijające się w srebrzystej tafli wody pierwsze, wieczorne gwiazdy.
Ich twarze oddalone były od siebie o zaledwie kilka centymetrów, przyśpieszone oddechy mieszały ze sobą, a rozpaczliwie bijące serca wyrywały jedno do drugiego.
W tej uświęconej chwili, Elladan zapomniał zupełnie o swych obiekcjach i unosząc brodę delikatnie w góry, rozchylił usta w niemej prośbie.
Odurzony intensywnością chwili Haldir - omal tego nie przeoczył i gdyby nie fakt, iż to słodkie przyzwolenie odbiło się również w oczach młodego Perehdala - nie ośmieliłby się chyba na nic więcej.
Na szczęście - Elladan nigdy nie potrafił ukrywać swoich uczuć i gdy pragnienie zrodziło się w jego sercu - nie przeszło to bez echa w mimice jego twarz.
A z tym, co ona teraz wyrażała nawet Haldir nie miał problemu.
Pochylając się więc do przodu jeszcze bardziej, oparł swoje czoło o jego i wzdychając z ukonentowaniem, pocałował go delikatnie w łaknące dotyku usta.
Oh, to było sto razy lepsze niż w jego wspomnieniach.
Dotyk Elladana, zniewalająca uległość jego miękkich warg, przymykające się powoli powieki, rozkosznie zarumienione policzki... czy naprawdę tak długo zdołał z dala od tego wszystkiego wytrzymać...? Nie wydawało mu się to możliwe.
- Oh... - młody Peredhal, w pełni podzielając jego odczucia, jęknął cicho, oddając mu zaraz pocałunek... który przeszedł w kolejny. I następny. I jeszcze jeden. Mogliby się tak całować już zawsze - delikatnie, niewinnie i słodko - w ogóle nie spiesząc, ani nie ponaglając.
Dłonie Elladana odnalazły swoje zapomniane miejsce na barkach blondwłosego strażnika, sunąc w górę i w dół jego muskularnych ramion. Palce Haldira z kolei wplotły się w jego machoniowe włosy, gładząc i pieszcząc delikatne kosmki.
- Oh, Haldir... - głowa młodego elfa opadła do tyłu, gdy gorące usta jego byłego kochanka przesunęły się z jego warg na brodę i szyję, dając mu chwilę oddechu. Wilgoć i miękkość, przesuwającego się po jego skórze języka doprowadziły go niemal do łez.
- Szsz - czując jego drżenie, Haldir przerwał pieszczotę i unosząc się do góry, spojrzał mu ponownie w oczy. To, co w nich ujrzał pozbawiło go niemalże tchu.
To i świadomość, która spłynęła na niego, niczym łaska nieśmiertelnych Valarów. Zrozumiał bowiem nagle, iż nigdy już, do końca swego życia, nikogo innego nie chce więcej całować. Tylko jego, tylko Elladana. To jego chce trzymać w ramionach, to przy nim się budzić i z nim jeść śniadanie, to dla niego chce żyć i jeśli przyjdzie potrzeba to za niego również umrzeć...
Myśl ta 'trochę' go zaskoczyła i gdyby nie to, iż była wszystkim, czego w danej chwili pragnął, pewnie zerwałby się na równe nogi i czym prędzej uciekł.
Nic takiego na szczęście, w ogóle nie wchodziło w rachubę.
Tyle, że coś z tego, co poczuł znalazło odbicie w jego oczach i Elladan, powoli odzyskując nad sobą kontrolę, niechybnie to zauważył.
Dla niego samego, pocałunki te były jak powrót do domu z łąmiącej serce rozłęki, jak cała radość istnienia, jak... spełnienie marzeń. Dla Haldira jak widać, były czymś nieporównywalnie mniej znaczącym.
- Elladanie... - Haldir, który w zadziwiająco krótkim czasie pogodził się ze swoim przeznaczeniem i zaakceptował przepełniające go uczucia, spojrzał na niego z ogromną czułością. Czułością i szczęściem, które groziło wręcz, iż rozpołowi jego twarz pełnym radości uśmiechem.
Elladan jednakże już na niego nie patrzył. Nie pozwolił mu się również pocałować, gdy ten ponownie się nad nim pochylił.
Naprawdę nie rozumiał, jak mógł mu się tak dać omotać. Zapomnieć pod wpływem kilku czułych słów o swych postanowieniach, o tym, dlaczego ich tak zwany 'związek' nie miał jakiejkolwiek przyszłości.
- Co się stało? - widząc jego zaciśnięte w wąską linijkę usta i dżącą niebezpiecznie brodę, Haldir również się zatrzymał.
- Elladanie? - spytał ponownie, gdy ten odwrócił na bok głowę, cały się w sobie napinając. - Elladanie, spójrz na mnie - poprosił cicho, nic a nic nie rozumiejąc z jego zachowania. Jeszcze przed chwilą się całowali... co się od tego czasu zmieniło?
Młody Peredhal pokręcił jedynie odmownie głową, co było jeszcze bardzie niepokojące i Haldir aż usiadł zaskoczony.
- Elladanie, co ja Ci takiego zrobiłem? - doskonała ironia losu - w momencie, w którym zdał sobie w końcu sprawę, co do niego czuje - został zwyczajnie odepchnięty.
- N-nic, ale... idź już, proszę - młody elf wciąż wpatrywał się gdzieś w przestrzeń - Ja... ja chciałbym się trochę przespać - wydukał - Przepraszam.
- Ale...
- Haldirze, proszę Cię - jedno, przelotne spojrzenie i Haldir wstał. Co jak co, nie było jego celem doprowadzić go do takiego stanu.
- Em, dobranoc... - wyszeptał, wciąż jeszcze nic nie rozumiejąc.
- Do-dobranoc.
Elladan odczekał aż zamkną się za nim drzwi, po czym odwracając z powrotem na bok, pozwolił sobie w końcu na łzy.
35. Two simple words
(part 1)
- Elladanie, wstawaj! - Elrohir, który nie tylko zdążył się już umyć i ubrać, ale także zajrzeć w międzyczasie do Liara, wrócił do 'pokoju gościnnego' i podchodząc do leżącego wciąż w łóżku brata - ściągnął z niego bezceremonialnie kołdrę.
Elladan nawet się nie poruszył.
- No dalej, wstań - nie doczekawszy się żadnej reakcji, młodszy z bliźniaków podszedł do okna, rozsunął energicznie story, na oścież otwierając, prowadzące na taras drzwi - Zobacz, jaki piękny dzień! - wykrzyknął z zachwytem. 'Nienajlepszy' humor z dnia poprzedniego zmienił mu się diamatralnie i teraz tryskał wręcz optmizmem i radością życia.
- Daj mi spokój - Elladan obrócił się gniewnie na brzuch i chowając głowę pod poduszkę, odgrodził się tym samym od ostrych promieni słonecznych. W porównaniu do Elrohira - jego stan groził załamaniem nerwowym. No, ale czego innego można się było po wczorajszym 'incydencie' spodziewać...?
- Oh, no dalej, niedługo śniadanie - brat usiadł mu okrakiem na udach - a tu nie ma obsługi pokojowej - prychnął rozbawiony - No... chyba, że - dodał po chwili z szelmowskim uśmiechem, którego Elladan na szczęście nie zobaczył - czekasz, aż Haldir przyniesie Ci jedzenie do łóżka... - zawiesił znacząco głos.
Elladan obrócił się na te słowa tak gwałtownie, iż zrzucił go ze swoich nóg.
- Elrohir, spieprzaj - poradził mu przez zaciśnięte szczęki.
- Ależ, nie denerwuj się tak bardzo - mrugnął do niego figlarnie - I czerwony też się tak zaraz nie musisz robić, przecież to tylko... - zatrzymał się nagle, przyglądając mu nieco uważniej - Oooo! - wykrzyknął po chwili, a jego oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
- Co 'ooo'? - speszył się nagle Elladan. Czyżby ktoś wyrył mu coś na czole?
- Całowałeś się! - zawołał triumfalnie Elrohir, wycelowując w niego palec - Całowałeś się z Haldirem!
- Wcale nie - elf zaczerwienił się, uciekając wzrokiem w bok.
- A właśnie, że tak. Widzę to w Twoich oczach... - uśmiechnął się zwycięsko - Całowałeś się z nim, mimo, iż wciąż twierdzisz, że nic już do niego nie czujesz.
- Bo tak jest - Elladan odsunął się od niego, szukając wzrokiem spodenek.
- J-jjasne - Elrohir kiwnął kpiąco głową - A gdy tylko nikt nie widzi, wpatrujesz się w niego, jak w obraz...
Elladan westchnął ciężko, usilnie starając się nad sobą zapanować.
- Możemy skończyć już ten temat? - spytał zmęczonym głosem.
- Jak sobie życzysz - Elrohir był w zbyt dobrym humorze, by się nad nim tak długo pastwić.
Zeskoczył więc lekko z łóżka, kierując się powoli do drzwi.
- Dzięki - Elladan zamrugał powiekami, trochę zdziwiony tak szybką kapitulacją - A właściwie - to coś Ty dzisiaj taki szczęśliwy? Wczoraj niemal w histerię nie wpadłeś.
- Eh - młody elf machnął ręką, rumieniąc się lekko na wspomnienie swego żenującego zachowania - Po prostu uświadomiłem sobie coś, co wcześniej jakoś mi umknęło.
- Co takiego? - stojąc już w drzwiach łazienki, spojrzał na niego zaciekawiony.
- A to... że znaleźliśmy Lindira - tak szerokiego uśmiechu, Elladan nie widział na jego twarzy od przeszło pięciu lat.
* * *
- Haldir, Ty gotujesz? - Orophin wszedł powoli do kuchni, trąc z niedowierzaniem zaspane wciąż jeszcze oczy - Co Ci się znowuż stało?
- Zamknij się, siadaj i jedz - strażnik postawił przed nim pełen talerz - Mamy gości, jakbyś nie zauważył - rzucił, gwoli wyjaśnienia.
- No tak - młodszy z braci uśmiechnął się lekko pod nosem - Ładnie pachnie - dodał po chwili - Widzę, że się wysiliłeś... szkoda, że Elladan nie mieszka z nami na stałe... - uniósł niewinnie brwi.
- Gotowałem dla wszystkich - Haldir odstawił patelnię z głośnym trzaskiem - A Ty z braku seksu robisz się zgryźliwy.
- A Ty sfustrowany...
- Ekhem - wtrącił się do tej wymiany zdań Hanear, zamykając za sobą i bliźniakami drzwi - Mamy gości - rzucił znacząco - Moglibyście więc chociaż udawać, że potraficie się zachować.
- To 'on' zaczął - odpowiedzieli równocześnie.
Elrohir roześmiał się.
- Czuję się, jak w domu - mrugnął do brata, siadając obok Orophina przy stole - Mhm, ładnie pachnie - powtórzył jego własne słowa - Haldir, czy to nie są przypadkiem ulubione tosty Elladana?
Blondwłosy strażnik uśmiechnął się półgębkiem, stawiając przed nim talerz. Elladan z kolei spalił raka.
Haldir z papierosem w kąciku ust, splecionymi do tyłu włosami i patelnią w ręku - wyglądał tak niespodziewanie seksownie, iż było mu wszystko jedno, co ugotował - i tak wolałby to na niego się rzucić niż na jedzenie.
- Siadaj - Elrohir pociągnął go za rękaw - zanim zemdlejesz z wrażenia - dodał tak cicho, by tylko on mógł go usłyszał.
Elladan usiadł... mnąc w ustach przekleństwo. Valarowie pokarali go nie tylko przebiegłym ojcem, ale także upierdliwym bratem bliźniakiem...
- Jak się spało? - Hanear, słysząc mimowolnie tę uwagę, przyszedł mu z pomocą - Mam nadzieję, że pokój jest wygodny.
- O, tak - Elrohr przełknął szybko tosta - Gdyby jeszcze Elladan tak głośno nie chrapał, byłoby idealnie.
Starszy z braci przewrócił jedynie oczami, nie komentując tego oczywistego kłamstwa ani jednym słowem. Odpłaci mu później...
- Hm... z tego, co pamiętam, Elladan nie chrapie - Haldir, obsłużywszy wszystkich, usiadł również przy stole - Zgrzyta jedynie zębami - obrzucił swego byłego kochanka, który wyglądał tak, jakby ze wstydu miał ochotę wgramolić się pod stół, trudnym do zinterpretowania wzrokiem - Ale wydaje mi się, iż Glorfindel wspominał, że Ty - przeniósł spojrzenie na Elrohira - lubisz sobie pogadać przez sen...
Elrohir roześmiał się, wcale nie speszony.
- To prawda - przytaknął figlarnie - Ale - powrócił do tematu - skoro Elladan nie chrapie - to co innego robił, gdy razem sypialiście?
- Elrohir, zamknij paszczę! - widać było, iż Elladan nie tylko przez sen ściera sobie zęby.
- Oh, nie denerwuj się tak - klepnął go lekko w plecy - Naprawdę nie rozumiem, czemu od samego rana masz taki kiepski humor - uśmiechnął się przebiegle - Pewnie dlatego, że wczoraj wieczorem się z Haldirem cało.... - wyciągnięta dłoń w porę zakryła mu usta.
- Jeszcze jedno słowo - zagroził wyprowadzony w końcu z równowagi Elladan - a powiem wszystkim, że lubisz, jak Cię Glorfindel przywiązuje do łóżka... - cofnął rękę, patrząc na niego mściwie.
- Chyba już powiedziałeś - młody elf skrzywił się mimowolnie - Naprawdę mógłbyś sobie darować. Proszę mu wybaczyć - zwrócił się do tłumiącego śmiech Haneara - brak seksu pomieszał mu w głowie - zrobił do Elladana minę - 'Moje na górze, hm?'
- I kto tu się zachowuje, co? - czerwony do granic niemożliwości Elladan, nadepnął mu pod stołem na stopę - Za taki komentarz przy śniadaniu, Erestor dawno wywaliłby Cię z jadalni.
Teraz to już nie tylko Hanear się śmiał, ale także Orophin.
Haldir siedział, jak zahipnotyzowany, wzroku nie spuszczając ze starszego z braci.
- Ciebie jakoś nie wywalił - gdy Elrohir wskoczył na temat, rzadko co mogło go od niego odwieść - po tym, jak razem z Haldirem niemal nie wyburzyliście ściany w Twoim pokoju... - zamrugał słodko powiekami - Swoją drogą, naprawdę nie rozumiem, co żeście na niej robili...
Blondwłosy strażnik zakrztusił się herbatą.
- Coś nie tak, Haldir? - Hanear, ocierając łzy rozbawienia, spojrzał niewinnie na swojego najstarszego syna - Nie wydaje mi się Elrohirze - przeniósł na niego wzrok - by robili cokolwiek niestosownego. Z całą pewnością zawieszali jedynie obrazy... - zakpił. O tak, Haldirowi przyda się taka lekcja.
Młody Peredhal ryknął śmiechem.
- Ta... bardzo 'hałaśliwe' obrazy...
Tego Elladan już nie wytrzymał. Wstając gwałtownie od stołu, ruszył do wyjścia, trzaskając wściekle drzwiami.
* * *
Wciąż jeszcze rozbawiony Orophin, wszedł po cichu do swojej komnaty, od razu kierując się w stronę pogrążonego nadal w śpiączce Liara.
- Naprawdę żałuję, że cały ten cyrk Cię omija... - szepnął, całując go delikatnie w czoło - Swoją drogą, wcale się już nie dziwię, że to Twoi najbliższi przyjaciele... - uśmiechnął się, zabierając się za zmianę bandaży.
Gdy po kilkunastu minutach skończył, rozległo się nieśmiałe pukanie.
- Mogę? - w rozsuniętych nieco drzwiach pojawiła się głowa Elrohira.
- Oczywiście, chodź. Właśnie założyłem mu nowy opatrunek.
- I jak jego noga? Czy antidotum, które przywiózł Elladan coś pomogło? - podszedł do niego zaciekawiony.
- O tak. Właściwie to zdziałało cuda. Rana już się prawie zagoiła. Zobacz.
- Niesamowite - oczy Elrohira zrobiły się ogromne ze zdumienia - Nie mogę się doczekać, kiedy się obudzi... - teraz już mógł mówić o obrażeniach swego przyjaciela bez płaczu i histerii.
- Ja również - Orophin westchnął cicho - Okropnie mi go brakuje - była to najprawdziwsza prawda - od dnia wypadku czuł się tak, jakby część jego samego została mu nagle odebrana.
- Mnie to mówisz? - Elrohir uśmiechnął się smutno - Nie widzieliśmy go z Elladanem od przeszło pięciu lat i... i cały czas myśleliśmy... myśleliśmy, że... - głos mu zadrżał i urwał w połowie słowa.
Orophin, mimo iż okropnie ciekawy przeszłości swego młodego kochanka i jego życia w Rivendell - o nic nie zapytał. W myśl nie pisanej umowy postanowili zaczekać z wszystkimi odpowiedziami na Liara, chcąc dać mu szansę, by sam się tym z nimi podzielił.
- Na pewno nie było wam łatwo... - odezwał się więc jedynie ze współczuciem, aż za dobrze wiedząc, co sam by czuł, gdyby stracił kogoś aż tak bliskiego.
- Nie, nie było... tak jak i pewnie teraz Tobie... ani Haldirowi... - przymknął na chwilę powieki, poczym zupełnie niespodziewanie wybuchnął głośnym śmiechem.
- Oh, Orophinie, wybacz mi za tę scenę przy śniadaniu - na ogół się tak nie zachowuję... - uśmiechnął się przepraszająco.
- Ależ nic się nie stało - Orophin również się roześmiał - Poza tym uważam, że dobrze im to zrobi.
- Powiedz to Elladanowi, gdy będzie próbował obedrzeć mnie ze skóry - zakpił młodszy elf, krzywiąc się komicznie.
- Oh, myślę, że Ci wybaczy - rzucając Liarowi ostatnie, czułe spojrzenie, Orophin skierował się na taras - Wyjdziesz ze mną? - zapytał - Chciałbym zapalić.
- Jesne - Elrohir podążył za nim, zaciągając się zaraz głęboko świerzym, rześkim powietrzem.
Gdy oparli się o barierkę, wystawiając uśmiechnięte twarze na pocałunki ciepłego, letniego słońca - widok dwóch, małych postaci, stojących przed talenem, przyciągnął ich uwagę.
Przez chwilę obserwowali ich w milczeniu, bez trudu rozpoznając swoich krnąbrnych braci.
- Elladan kocha Twojego brata - odezwał się ni stąd ni zowąd Elrohir, przerywając przedłużającą się ciszę - Kocha go nad życie, wiesz?
Orophin westchnął.
- Tak, wiem - uśmiechnął się, widząc jego lekko zaskoczoną minę - Miłość aż bije z jego oczu, nie trudno to zauważyć.
Tym razem to Elrohir westchnął.
- Trochę mi go żal. Elladana znaczy się. No bo Haldir... to...
- ... beznadziejny przypadek - dokończył za niego starszy elf, marszcząc czoło.
- N-no właśnie, dlatego też uważam - i powiedziałem to Elladanowi - że to wszystko nie ma sensu, żeby sobie odpuścił... ale...
- Ale co?
- Sam nie wiem. Haldir wydaje się być teraz jakiś inny. Nie mówię, że się diametralnie zmienił albo co, tylko że... - urwał, nie potrafiąc swoich myśli dobrać w słowa.
To dlatego właśnie dokuczał im przez cały ranek, ponieważ dojrzał w oczach Haldira przebłysk czegoś, co gdyby nie było tak ulotne i nieuchwytne, mogłoby nieść za sobą nadzieję.
- Wiem, o co Ci chodzi - Orophin przymknął na chwilę powieki - Początkowo, gdy wrócił od was, z Rivendell, był tak wściekły, iż trudno było z niego cokolwiek wyciągnąć, ale po jakimś czasie... - westchnął ponownie - Elrohirze, on niemal po ścianach chodził, tak za Twoim bratem tęsknił.
- Naprawdę? - oczy młodego Peredhala zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
- Naprawdę - uśmiechnął sie do niego z otuchą - Widzisz, jest coś, czego o Haldirze nie wiesz, coś z czego on sam nie zdaje sobie chyba jeszcze sprawy... a jeśli i nawet sobie zdaje, to za diabła się do tego nie przyzna...
- Co takiego?
- Eh, taki drobny szczegół - jego uśmiech jeszcze się pogłębił - A mianowicie to, iż jest on w Elladanie po uszy zakochany i prędzej padnie, niż pozwoli mu się znowuż odepchnąć.
Spojrzeli na siebie w milczeniu.
- Elladan nigdy w to nie uwierzy - Elrohir, mimo iż niezwykle tą nowiną uradowany, pozbawiony był jakichkolwiek złudzeń.
- Oh, uwierzy, uwierzy, jeśli tylko Haldir sam mu to powie.
- Ta... a świnie zaczną latać.
Orophin wybuchnął śmiechem. Jak widać nie tylko on sam tak dobrze znał swego opornego brata.
- Nie przesadzaj. Myślę, że wystarczy mu jedynie drobna pomoc...
Oboje jednocześnie spojrzeli w dół, gdzie Elladan, pozostający dotąd w objęciach Haldira (a przynajmniej tak to z góry wyglądało) - wyszarpnął mu się gniewnie, odchodząc szybkim krokiem w stronę stajni.
Nie mniej wściekły Haldir, pozostał jeszcze przez chwilę w miejscu, po czym otwierając drzwi do talanu, trzasnął nimi jak z armaty.
Elrohir pokręcił zdeterminowany głową.
- Chyba 'wielka' pomoc... - zauważył z sarkazmem.
- Nie mówiłem, że to będzie łatwe - odpowiedział mu Orophin, wzruszając lekko ramionami.
* * *
- Elladanie, poczekaj! - Haldir, który wyszedł z kuchni zaraz po młodym Peredhalu, dogonił go na dworze, chwytając łagodnie za rękę - Nie uciekaj.
- Haldir, daj mi spokój - poprosił cicho. Mimo iż się zatrzymał, nie wyglądał wcale na chętnego do rozmowy. Z nim, w szczególności.
- Oh, przestań - przecież oni się z Tobą jedynie droczyli. Nie możesz brać wszystkiego tak od razu do siebie - uśmiechnął się, starając zajrzeć mu w oczy.
- Nie biorę niczego 'do siebie' - mruknął - Mam już po prostu dosyć Elrohira i jego głupich komentarzy.
- Dlaczego? - spytał łagodnie - Bo są prawdziwe?
Elladan rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Wcale nie są prawdziwe - odburknął - To, co było między nami kiedyś, nie ma już teraz znaczenia.
- Mogłoby mieć - Haldir wciąż jeszcze nie wypuszczał jego dłoni.
- Nie, nie mogłoby - wściekłość, jaką czuł na Elrohira była niezwykle pomocna w opieraniu się urokom blondwłosego strażnika.
- Ależ... wczoraj wydawało mi się, że myślisz zupełnie inaczej. Wtedy, na Twoim łóżku...
Elladan zaczerwienił się.
- To nic nie znaczyło... byłem zmęczony i...
- O nie, nie - tak łatwo się nie wywiniesz. Elladanie, Ty 'chciałeś', żebym Cię pocałował, więc się teraz nie wykręcaj.
- Nie wykręcam się. Po prostu mówię, że się zapomniałem, a nie powinienem był. To był głupi błąd...
- Co z tego? - Haldir wzruszył ramionami - skoro 'głupie błędy' tak dobrze smakują... - nachylił się nad nim z szelmowskim błyskiem w oku.
- Haldir, proszę, nie zaczynajmy tego od nowa - młody elf był autentycznie przerażony.
- Dlaczego? - podszedł jeszcze bliżej, obejmując go w pasie - Wiesz, jak bardzo Cię chcę i jak Ci dobrze, gdy jesteśmy razem...
- 'Gdy jesteśmy razem' - skrzywił się gorzko Elladan - Czyli jak przyjeżdżasz do Imladris, żeby mnie przelecieć, wyjeżdżając jak tylko Ci się znudzę... - zadrwił.
Uśmiech zniknął z twarzy Haldira i przez chwilę przypatrywał się on swemu byłemu kochankowi w milczeniu.
- Jeśli naprawdę tak myślisz... - zaczął.
- A niby jak inaczej mam myśleć, skoro tak się właśnie dotąd zawsze działo? - przerwał mu gwałtownie.
- Ostatnim razem to 'Ty' kazałeś mi wyjechać - wtrącił sucho starszy elf.
- A zastanowiłeś się chociaż przez chwilę - dlaczego to zrobiłem? Haldir, ja.. ja uwielbiam z Tobą być, naprawdę uwielbiam, każdą sekundę... ale teraz... teraz chcę już o tym po prostu zapomnieć - oh, cóż za ohydne, obślizgłe kłamstwo. Tak, jakby był kiedykolwiek w stanie nie pamiętać o tym, jak to jest być przez niego dotykanym, całowanym, czuć go w sobie...
- Ja nie chcę zapomnieć - Haldir parł uparcie do przodu. Teraz, kiedy już wiedział na czym mu zależy, nie zamierzał tak łatwo z tego zrezygnować - Chcę spróbować jeszcze raz.
- Wybacz Haldir, ale to już nie mój problem - oh, to zabolało, zabolało jak jasny gwint - i wnioskując z nagłego cienia, jaki przemknął po twarzy strażnika - i na nim zrobiło wrażenie.
Elladan sam siebie nienawidził za te okrutne słowa, za ból jaki mu sprawił, ale - nie mógł, po prostu nie mógł dać mu się znowu omotać. Nie mógł pozwolić sobie na uczucia, które w konsekwencji i tak przyniosłyby mu cierpienie. Ze ścieżki, którą brał - nie było już odwrotu - Widzisz, Ty nigdy się nie zaintresowałeś tym, co ja czuję, czego chcę - więc teraz chociaż raz pozwól mi zadecydować samemu.
- Mam Ci pozwolić odejść po tym, jak stwierdziłeś, że uwielbiasz ze mną być? - pokręcił przecząco głową - Nie wydaje mi się.
Elladan zapatrzył się na niego zaskoczony, po czym wyszarpnął gwałtownie z jego objęć, robiąc krok do tyłu.
- Wiesz, z Tobą to się rozmawia jak ze ścianą. Nic do Ciebie nie dochodzi. Nagle wpadło Ci do głowy, że znów chcesz mnie mieć w swoim łóżku i ja mam się jak gdyby nigdy nic potulnie na to zgodzić, tak? Otóż widzisz - nie zgadzam się. Koniec kropka - i nie czekając na odpowiedź, młody Peredhal ruszył prostu przed siebie, zostawiając go na polance samego.
* * *
Liar wspinał się, powoli i mozolnie, na sam szczyt wysokiej, skalistej góry.
Nie wiedział, jak długo już się wspina, ani nawet dlaczego, czuł jedynie, iż musi to robić, bo jeśli przestanie - to stanie się coś bardzo, bardzo złego.
Poczatkowo, gdy znalazł się na tej zawalonej kamieniami ścieżce - wcale nie miał ochoty podążać jej śladem, nie widział w tym bowiem żadnego celu. O tyle łatwiej szło się przecież w dół - szybko, lekko, bez bólu wymęczonych nóg, bez potrzeby łapania się kurczowo obsuwających się kamieni, gdy ścieżka stawała się zbyt stroma.
Ale jak tylko zrobił kilka kroków w niewłaściwym, jak się okazało kierunku, jakiś wewnętrzyny głos zaczął go uparcie przekonywać, by zawrócił.
Z początku go nie słuchał, zagłuszając jego racje i namowy własnymi zapewnieniami, iż jest zbyt znużony i wyczerpany, by piąć się w górę. 'On' jednakże nie dawał za wygraną i w końcu dla samego już spokoju, obrócił się na pięcie, by podjąć tę samą drogę, tyle że na szczyt.
Nie wiedział dlaczego było to takie ważne i dlaczego komuś tak bardzo zależało, by szedł w górę i się nie poddawał. Ale... no właśnie - 'komuś' zależało, więc jeśli nie dla samego siebie to dla tej jednej osoby - postanowił nie dawać za wygraną - i wspinał się dalej. Tłumiąc zmęczenie, ból zakrwawionych kolan i stóp i łzy samotności - tę małą nadzieją, jaką zaszczepił w jego sercu ten sam głos. Nadzieją, że tam, na górze, czeka go coś tak cudownego, tak niewyobrażalnie pięknego, iż jest w stanie wynagrodzić mu trud i męczarnię tej nieznośnej wędrówki.
* * *
- Elladanie... - Elrohir wsunął się po cichu do pokoju brata. Było późne popołudnie, słońce powoli zachodziło i on i Orophin zdołali w końcu ustalić, jak pomóć tej dwójce narwańców - Elladanie, posłuchaj - podszedł do niego bliżej - Wiem, że rano się... - urwał w połowie zdania - Co robisz? - spojrzał zdziwiony na leżącą na jego łóżku, zapełnioną do połowy torbę podróżną.
- Pakuję się - odwarknął starszy bliźniak, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem - Nie tylko jesteś wredny, ale i ślepy? Jak widać, Valarowie pokarali Cię jeszcze gorzej niż mnie - odciął się kąśliwie.
Elrohir przewrócił oczami - co jak co, był jego bratem od pięćdziesięciu jeden lat, zdążył się już przyzwyczaić.
- Oh, daj spokój. Doskonale widzę, co robisz - nie rozumiem jedynie - dlaczego? Lindir wciąż jeszcze jest nieprzytomny - chcesz się wyprowadzić, zanim się obudzi?
- Będę mu tak samo pomocny tutaj, jak w każdym innym talanie.
- A... Haldir? - spytał niewinnie Elrohir.
- A Haldir może sobie iść do diabła! I nie obrażę się, jeśli zabierze Cię razem ze sobą.
- Zaskakujesz mnie, wiesz? - Elrohir wciąż jeszcze nie tracił dobrego humoru - Nigdy dotąd się nie poddawałeś po jednej, małej sprzeczce...
Ponieważ Elladan nie mógł się już bardziej wściec, zaczął zgrzytać zębami.
- Nie dosyć, że wredny i ślepy, to jeszcze na dodatek głupi - zaszydził - Naprawdę zaczynam Ci współczuć.
- Oh, przestań już. Daj spokój temu pakowaniu i chodź ze mną - chcę, żebyś czegoś posłuchał.
- Elrohirze... - młody Peredhal przybrał uroczysty ton - wsadź sobie swoje zachcianki Balrogowi w tyłek. Może 'tam' kogoś one zainteresują.
Młodszy elf wybuchnął się śmiechem.
- Kocham Twoje poczucie humoru, wiesz? - chwycił go za rękę - A teraz, chodź! - i nie zważając już na jego protesty, wyciągnął go siłą na korytarz.
* * *
Ponieważ Hanear postanowił posiedzieć trochę przy Liarze, Orophin z czystym sumienien wybrał się na poszukiwanie Haldira.
Znalazł go w stajni, czyszczącego zawzięcie jedną z młodych, kasztanowatych klaczy.
- Cześć - stanął w drzwiach boksu, uśmiechając się od ucha do ucha - Widzę, że jedziesz do lasu, by się trochę wyżyć... - zmarszczył zabawnie nos - Dziwne, jak dotąd robiłeś to zazwyczaj w łóżku...
Haldir rzucił mu spojrzenie, które połowę jego oddziału doprowadziłoby do płaczu.
- Gdybym chciał się wyżyć - zrobiłbym porządek w Twojej szafie - warknął - A teraz idź już powkurzać kogoś innego - Twoje poczucie humoru jest mi dzisiaj potrzebne, jak koszula w tyłku.
Orophin przekręcił zabawnie głowę.
- Aż tak bardzo go chcesz, co? - jego uśmiech jeszcze się pogłębił.
Haldir trzasnął zgrzebłem o podłogę; i to trzasnął tak mocno, iż rozpadło się ono na dwa kawałki, a jego klacz zarżała oburzona.
- Gdybyś nie był moim bratem - trafiłoby Cię w czoło - zauważył mściwie i przepychając się obok niego, wyszedł na korytarz.
- Taa... a potem siedziałbyś przy moim łóżku, rycząc z poczucia winy - młody elf uniósł wymownie brwi - Zawsze robisz coś, czego potem żałujesz... zupełnie tak, jak z Elladanem...
Haldir zacisnął szczęki, starając się nad sobą zapanować.
- Orophinie, albo Ty wyjdziesz, albo ja... bo naprawdę nie ręczę za siebie - ostrzegł go cichym, drżącym od wściekłości głosem.
- Oh, nie dramatyzuj tak - objął go 'serdecznie' za szyję - Chodź, przejdziemy się, może uda Ci się choć trochę uspokoić.
Starszy elf zrzucił jego rękę, pozwalając się jednakże wyprowadzić na dwór.
- Nie chcę się uspokoić - wymruczał - Chcę coś rozwalić w drobny mak.
- Rozwaliłeś zgrzebło - przypomniał mu usłużnie - Nie pomogło?
- Nie.
- No to... może sobie zapal.
- Nie chcę! Nie chcę jeść, nie chcę palić i nie chcę o tym rozmawiać. Chcę tylko... - urwał, gryząc się zawczasu w język.
- ... Elladana? - dokończył Orophin, współczując mu w duchu, choć jego oblicze pozostało niewzruszone.
Haldir zatrzymał się, patrząc na niego wyzywająco.
- A jeśli nawet i tak, to co z tego?
- Nic z tego, po prostu się dziwię - jak dotąd zawsze brałeś to, na co miałeś w danej chwili ochotę. Nie rozumiem więc, w czym problem?
- W tym... że on mnie już nie chce - odpowiedział z rezygnacją.
- Ach, no cóż... - Orophin wzruszył ramionami - w takim razie będziesz musiał sobie znaleźć kogoś innego - uśmiechnął się niewinnie.
- Ale ja nie chcę nikogo innego! W tej chwili chcę sypiać tylko z nim.
- Oh... - młodszy elf przewrócił w myślach oczyma. Haldir był naprawdę beznadziejny - I powiedziałeś mu to, a on się nie zgodził, tak?
- Tak.
- No to tego, to już w ogóle nie pojmuję. Mnie łzy wzruszenia aż zalały oczy - zaszydził.
Blondwłosy Galadhrim poderwał do góry głowę, mierząc go na wpół zaskoczonym, na wpół wściekłym spojrzeniem.
- Odwal się - wychrypiał w końcu.
- Odwalę się, jeśli Ty w końcu przejrzysz na oczy! Masz na wyciagnięcie ręki coś, na czym zależy Ci najbardziej na świecie, a jesteś takim tchórzem, że boisz się do tego przyznać. Seks, no rzeczywiście, czy Tobie naprawdę zawsze tylko o to chodzi?!
- Oczywiście, że nie! - Haldir również podniósł głos, zaskoczony trochę jego nagłym wybuchem.
- No to powiedz to w końcu; świat się chyba nie zawali od tych dwóch, niewinnych słów?
Starszy elf zapatrzył się na niego, teraz już naprawdę wyprowadzony z równowagi.
- Co chcesz ode mnie usłyszeć? - warknął - Że go kocham? O to Ci chodzi? - zacisnął dłonie w pięści - Tak bardzo Ci zależy, żebym przyznał, że nie panuję nad samym sobą, bo dręczy mnie to samo uczucie, z którego wcześniej kpiłem?! O to Ci chodzi? No to proszę! - zrobił krok w jego stronę - Kocham go! Do szaleństwa! I doprowadza mnie to do bezsilnej furii, ponieważ on mnie już nie chce! Zadowolony jesteś z siebie?!
Orophin odczuł taką ulgę, iż niemal ugięły się pod nim kolana. Naprawdę kończyły mu się już argumenty. Wkurzanie Haldira może i było zajęciem łatwym, ale za to niezwykle wyczerpującym, a on sam nie był w najlepszej kondycji.
Żadnego z tych uczuć po sobie jednakże nie pokazał. Uśmiechnął się jedynie tajemniczo do dyszącego ze wściekłości brata, wskazując głową na coś za jego plecami.
Haldir podążył za jego wzrokiem... i ujrzał Elladana, stojącego nieco sztywno przy jednym z rosłych drzew.
Elladana, którego twarz zastygła w wyrazie niebotycznego zdumienia, a oczy zeszkliły się od z trudem hamowanych łez.
Tego Haldir jednakże już nie zauważył. Krew uderzyła mu do głowy, źrenice zwężły się niebezpiecznie i tak jak stał, obrócił się na pięcie i czerwony na twarzy z wściekłości i zażenowania, ruszył jak burza w kierunku talanu.
Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, Elladan podbiegł do Orophina i uśmiechnął do niego szeroko, drżącymi wciąż jeszcze ze wzruszenia wargami.
- Dziękuję - wyszeptał, kładąc mu rękę na ramieniu - Gdyby nie Ty... i Elrohir - który siłą przytrzymywał go w ukryciu. Pokręcił zszokowany głową.
Orophin westchnął. Miłość, bijąca z oczu młodego Peredhala była wręcz oślepiająca. On sam z chęcią walnąłby jeszcze Haldira kilka razy młotkiem po głowie
- Coś mi mówi... - zaczął z krzywym uśmiechem - że kochasz go bardziej, niż sobie na to zasłużył...
- O nie! - Elladan pokręcił zdecydowanie głową - On zasługuje na każdą cząstkę miłości. 'Mojej' miłości, Orophinie! - uściskał go mocno, wciąż jeszcze w to wszystko tak naprawdę nie wierząc.
- Dobrze, już dobrze - starszy elf roześmiał się cicho - Idź już lepiej za nim... - poradził mu trzeźwo, gdy z wnętrza talanu dobiegł ich łomot wściekle zamykanych drzwi - ... zanim zabije kogoś po drodze.
Syn Elronda również się roześmiał.
- Chyba potrafię poprawić jego humor... - zagryzł szelmowsko dolną wargę.
- Jestem tego pewien.
Elladan rzucił mu ostatnie, uszczęśliwione spojrzenie, po czym ruszył w stronę talanu, chcąc jak najprędzej dogonić swego cudownego, rozsierdzonego kochanka. Udobruchywanie go bowiem miało już na zawsze pozostać jego i tylko jego przywilejem.
(part 2)
Haldir stał na zalanym promieniami zachodzącego słońca tarasie, tyłem do drzwi, ściskając między drżącymi palcami tlącego się niepewnie papierosa. Wściekły był tak, że 'bez kija nie podchodź'. Wściekły, oburzony i zdradzony. O tak - zdradzony. Przez własnego, cholernego brata. Naprawdę byłby szczęśliwszy gdyby urodził się jedynakiem. Tak dać się podejść. I to przez kogo! Zacisnął dłonie w pięści , gniotąc w zapomnieniu papierosa.
Poparzone palce nie zrobiły na nim jednakże żadnego wrażenia... tak jak i odgłos cicho zamykanych drzwi i nieśmiałych kroków na dywanie w jego pokoju.
Nie zareagował również, gdy Elladan stanął za nim i obejmując go delikatnie w pasie, oparł podbródek na jego ramieniu.
O nie, nie miał ochoty na niego patrzeć. Ochoty i... odwagi - nie, nie po tym, co od niego usłyszał.
Stali więc tak razem przez kilka minut - jeden wciąż jeszcze drżący ze wściekłości, drugi spokojny i opanowany - złączeni w jedno, niewidzialnymi nićmi uczuć, do których przez tak długi czas nie potrafili się przyznać.
W końcu to Haldir przerwał tę dziwną ciszę, bojąc się, że jeśli czegoś zaraz nie powie, to po prostu oszaleje.
- Na pewno jesteś z siebie bardzo zadowolony, co? - wyrzucił gorzko - Może nawet bardziej, niż sam Orophin...
- Oh, nie sądzę, by był on choć w połowie tak zadowolony, jak ja - wymruczal radośnie Elladan - To naprawdę świetny elf, ten Twój brat, wiesz? - dorzucił konwersacyjnie.
- Skoro tak, to idź za nim zawiśnij - nie wytrzymał w końcu Haldir, wyswobadzając się z jego objęć - a nie na mnie.
- Nie chcę na nim 'zawisać' - Elladan uśmiechnął się nieśmiało - tylko na Tobie - dodał cicho.
- Oh, doprawdy - blondwłosy strażnik obrócił się do niego twarzą, wciąż jeszcze zaczerwieniony ze złości - W takim razie idź zawiśnij na drzwiach stajni, jako że jeszcze dzisiaj rano twierdziłeś, że rozmawia się ze mną, jak ze ścianą! - dokuczył mu złośliwie.
Elladan roześmiał się tylko, zupełnie nie przejmując tymi ostrymi słowami.
- Bo tak jest, tak się z Tobą właśnie rozmawia - przyznał bez cienia pczucia winy - Dlatego też tak bardzo się cieszę, że udało się Orophinowi coś z Ciebie wydobyć... mnie byś przecież czegoś takiego nigdy nie powiedział... - dokończył ledwo słyszalnym szeptem.
- A powinienem był? - prychnął Haldir - Żebyś mógł sobie na mnie ujeżdżać, tak jak zapewne teraz zaczniesz to robić?
Elladan zapatrzył się na niego ze szczerym zaskoczeniem w pięknych, orzechowych oczach.
- Ty wciąż jeszcze nie rozumiesz, prawda? Nie rozumiesz, dlaczego tak bardzo mi na tym zależało?
- Ależ oczywiście, że rozumiem. I wiesz? Cyba nawet nie mam Ci tego aż tak bardzo za złe. Po tych wszystkich numerach, zwyczajnie mi się należało. No dalej, używaj sobie do woli, będziemy w końcu kwita.
Młody Peredhal westchnął zrezygnowany.
- Czy z Tobą nic nigdy nie jest proste, Haldir? Czy nie możesz w końcu przyjąć do wiadomości, że Cię kocham nad życie i zwyczajnie się cieszę, że nie jestem dla Ciebie przelotną przygoda, tak jak to dotychczas było? Czy to aż tak wiele?
Blondwłosy Galadhrim zaparzył się na niego z głupia zaskoczony i choc jego twarz pozostała bez wyrazu, serce zaczęło uderzać we zdwojonym tempie.
- Coo? - było szczytem jego elokwencji.
- No, kocham Cię Ty idioto i naprawdę musiałeś być kompletnie ślepy, żeby wcześniej tego nie zauważyć... - pociagnął nosem, kierując się powoli do wnętrza komnaty.
Haldir podążył za nim jak cień.
- Myślisz, że niby dlaczego kazałem Ci odejść? - kontynuował młody Peredhal, przemierzając nerwowym krokiem, skąpany w czerwonym świetle pokój - Dlaczego nie wystarczało mi, że chciałeś mnie jedynie do łóżka? Że tak cholernie bolało, gdy mówiłeś, że nic więcej dla Ciebie nie znaczę, że to tylko seks? - spojrzał na niego z rezygnacją - Bo byłem w Tobie beznadziejnie zakochany; bo Cię pokochałem od pierwszej chwili, w której Cię tylko zobaczyłem, na długo zanim wylądowaliśmy razem w łóżku. I to dlatego tak się cieszę z tego, co zrobił Orophin, tylko dlatego i nigdy bym Ci z tego powodu nie dokuczał... jak w ogóle mogłeś coś takiego pomyśleś?
- N-nie wiem - Haldir wciąż jeszcze miał trudności z dobyciem z siebie głosu - Ale... przepraszam, nigdy nie chciałem byś się ze mną tak czuł - westchnął ciężko - Pewnie zasłużyłem sobie na coś gorszego, niż ten durny podstęp Orophina...
- No, w gruncie rzeczy to nie jesteś wcale taki zły - Elladan uśmiechnął się leciutko - A chwialami potrafisz być naprawdę kochany... - dodał nieśmiało.
- Kochany? - starszy elf uśmiechnął się rozbawiony - Nazwałeś mnie 'kochanym'? - spytał, kręcąc głową - Chyba masz naprawdę nierówno pod syfitem... - zakpił, po czym nie spuszczając z niego wzroku, podszedł bliżej, przyciagnął go do siebie i mocno pocałował.
Tak mocno, iż obojgu od razu zakręciło się w głowach.
- Jesteś kochany - powtórzył uparcie Elladan, gdy się od siebie oderwali, a on sam był już w stanie złapać oddech i choć na chwilę zatamować wszechogarniającą go radość - Chciałem Ci to powiedzieć niezliczoną ilość razy... najbardziej chyba jednak wtedy, gdy przyjechałeś do nas, prosząc o pomoc dla Lindira. Nie sądzę, bym kiedykolwiek kochał Cię bardziej, niż w tamtym momencie...
Haldir pocałował go delikatnie w czoło.
- To, że tu dla mnie przyjechałeś było najpiękniejszą rzeczą, jaką ktokolwiek kiedykolwiek dla mnie zrobił - wyszeptał - I wtedy, gdy pozwoliłeś mi się objąć i płakałeś w moich ramionach... Elladanie - spojrzał mu poważnie w oczy - może to głupio zabrzmi, ale nigdy dotąd z nikim nie było mi tak dobrze, jak z Tobą w tamtym momencie - uśmiechnął się, gdy młody Peredhal zaczerwienił się na wspomnienie swego zachowania - I jak się całowaliśmy - kontynuował cicho - To właśnie wtedy zrozumiałem, że nikogo innego, tylko Ciebie chcę do końca życia całować... - teraz, gdy zaczął w końcu mówić, słowa nie sprawiały mu już takiej trudności, a uczucia stały się łatwiejsze do wyrażenia.
- Haldir... - Elladanowi broda zaczęła niebezpiecznie drżeć - zamknij się i mnie pocałuj, zanim się poryczę i zepsuję cały nastrój.
Starszy elf roześmiał się cicho.
- Bez znaczenia - wymruczał, wplatając mu palce we włosy - nawet płaczem się dzisiaj od seksu nie wywiniesz.
- No, mam nadzieję... - wspiął się na palce, całując go szybko w usta - to były trzy miesiące, wiesz?
- Trzy miesiące i cztery dni - poprawił go Haldir, oddając zaraz pocałunek.
- Tym bardziej - wymruczał Elladan, nieśmiało się o niego ocierając. Gdyby pozostało mu choć trochę przytomności umysłu, pewnie przewróciłby się wrażenia na samą myśl, że Haldir... liczył dni od czasu, w którym się po raz ostatni kochali...
- Mhm - starszy elf jęknął głośno i chwytając go zaborczo za pośladki, ścisnął je mocno, przyciagając go do siebie jeszcze bliżej. Ich pobudzone erekcje otarły się o siebie, wzniecając ogień w lędźwiach i elektryzując zmysły.
To wystarczyło.
Na nowo przywłaszczając sobie jego usta, Haldir chwycił Elladana pod tyłek i unosząc do góry, zaniósł w stronę łóżka.
Gdy jednakże próbował go położyć na miękkim materacu, ten mu na to nie pozwolił, tak zacieśniając uścisk nóg, iż polecieli na niego razem.
- Stuknięty jesteś - roześmiał się jasnowłosy strażnik, unosząc do góry na wyprostowanych ramionach.
Elladan nie był rozbawiony - patrzył na niego jedynie z takim wyrazem twarzy, iż Haldirowi coś się aż przekręciło w żołądku. Nigdy by nie przypuszczał, iż ktokolwiek mógłby na niego w taki sposób patrzeć.
- Kocham Cię - wyszeptał młody Perdhal, gładząc go delikatnie po twarzy - Kocham najbardziej na świecie... nigdy o tym nie zapominaj - dodał cicho, a miłość i oddanie wyzierające z jego oczu aż zapierały dech w piersiach.
Haldir w życiu nie czuł się bardziej szczęśliwy.
- Nie zapomnę - wymruczał, pochylając nad nim łagodnie - Wiesz, że ja... - on sam nie był jeszcze gotowy, by odwzajemnić mu się tak samo szczerym wyznaniem. Mógł to wykrzyczeć Orophinowi w twarz, ale przyznać się tak otwarcie i to patrząc mu prosto w oczy... oh, nie, nie wymagajmy zbyt wiele.
- Tak, wiem - Elladan zrozumiał go bez słów i uśmiechając się czule, chwycił go za poły koszulki i unosząc głowę do góry, pocałował delikatnie w usta.
Haldir jęknął w odpowiedzi i kładąc go z powrotem na materac, położył się na nim, pogłębiając zaraz pocałunek. Ich wargi rozwarły się niemal jednocześnie i spragnione dotyku języki odnalazły na nowo w powolnej, czułej pieszczocie.
- Mhm - Elladan, wijąc się pod ciężarem jego ciała, przesunął dłonie z jego barków na plecy, a potem na pośladki, ugniatając je i nakłaniając tym samym do delikatnego, rytmicznego kołysania.
Haldir nie protestował. Opierając przedramiona tuż nad jego głową, pozwolił swoim biodrom żyć własnym życiem, ocierając się o lędźwia Elladana, drażniąc jego pobudzonego członka jedynym w swoim rodzaju, cudownym tarciem. Za każdym razem, gdy ich nabrzmiałe erekcje spotykały się - młody elf jęczał w jego usta z rozkoszy, podniecając go tym jeszcze bardziej.
- Haldir... zdejmij... - poprosił, gdy ich usta rozłączyły się na chwilę, ciągnąc sugestywnie za jego spodnie. Dość już miał krępującej ich ciała odzieży. Chciał go na sobie, nagiego i rozpalonego, chciał go czuć każdym milimetrem skóry.
Haldir podniósł się do góry, jednym ruchem ręki zdejmując przez głowę koszulę... jego oczy nieomylnie wbite w Elladana i przesłonięte tak wielkim pożądaniem, iż ten aż usiadł z wrażenia.
- Poczekaj - powstrzymał go nagle w półruchu, gdy sięgał do zapięcia spodni - Pozwól, że ja... - poprosił cicho, przesuwając się na brzeg łóżka.
Haldir nie oponował, z uśmiechem jedynie obserwując, jak drżące dłonie jego młodego kochanka mocują się nieporadnie z troczkami jego bryczesów.
Uśmiech jednakże, szybko zniknął z jego twarzy, zastąpiony czystą rozkoszą, gdy Elladan uwolnił w końcu jego erekcję z krępującego ją materiału, obejmując zaraz smukłymi, gorącymi dłońmi.
Widząc jego reakcję, młody Peredhal uśmiechnął się lekko pod nosem, gładząc go powolnymi, czułymi ruchami. Uwielbiał ciało Haldira, uwielbiał każdy jego fragment. Jego smukłe nogi, szerokie barki i muskularne ramiona. Jego płaski brzuch, gładką klatkę piersiową... no i jego długiego, nabrzmiałego członka... który wyglądał teraz dumnie z rozpięcia jego spodni, kusząc go zaczerwienioną główką i srebrzystymi kroplami, zbierającymi się na jego czubku.
Elladan oblizał chciwie usta i nie przestając go pieścić dłonią, pochylił się do przodu, biorąc go delikatnie do buzi.
- Mhm - Haldir jęknął rozdzierająco i wplatając palce w jego śliskie, jedwabiste włosy, rozsunął nieco uda, dając mu lepszy dostęp.
Elladan wymruczał coś niezrozumiale i przesuwając językiem po jego twardym, naprężonym trzonie, zaczął poruszać miarowo głową w dół i w górę.
Z trudem powstrzymując się od krzyku, Haldir zagryzł kurczowo wargi, pozwalając sobie choć na chwilę na niego spojrzeć. Nie był to najlepszy pomysł... i to, że z miejsca od razu nie doszedł zawdzięczał jedynie latom wprawy w kontrolowaniu reakcji własnego ciała.
Powieki Elladan były rozkosznie przymknięte, policzki zarumienione, włosy lekko potargane, a jego usta... te niesamowite, wilgotne, nabrzmiałe usta, w których rytmicznie pojawiał się i znikał jego twardy członek... o cholera! - 'taki' widok naprawdę mogły przyprawić elfa o apopleksję...
- Wy-wystarczy - wychrypiał Haldir po najkrótszej z chwil, starając się go od siebie odsunąć.
Elladan uniósł powoli powieki i nie zaprzestając delikatnego obciągania, spojrzał na niego z dołu, uśmiechając przy tym lubieżnie.
Oh, tak - kochał doprowadzać go do takiego stanu, wielbiąc to cudowne ciało z taką gorliwością na jaką tylko zasługiwało.
- Elladanie... nie narzekaj... jeśli spuszczę... Ci się do ust... - wydyszał Haldir, starając się nie uderzać zbyt mocno biodrami. Jego oddech był nieregularny, skóra pokryła się delikatną warstwą potu, a uda drżały z wysiłku, by się tak od razu jeszcze nie wyładować.
- Nie narzekałbym - młody Peredhal odsunął się w końcu, oblizując z satysfakcją wargi - Choć muszę przyznać, że dotąd wytrzymywałeś dłużej... - zakpił lekko, wyciągając w górę ręce, by pomóc mu zdjąć sobie koszulę.
- Nie uprawiałem seksu... - Haldir z trudem uspokajał oddech - ... od trzech miesięcy... - pociągnął za nogawki jego spodni - Weź 'to' pod uwagę.
- Od trzech miesięcy i czterech dni - poprawił go ze śmiechem Elladan, unosząc biodra, by pozbyć się również bryczesów.
- No właśnie - przytaknął trochę nieprzytomnie jasnowłosy strażnik, wpatrując się z zachwytem w jego nagie, seksownie zarumienione ciało - Choć doprawdy nie wiem, jak tak długo zdołałem bez tego wytrzymać... - wspiął się na łóżko, podążając za nim na sam jego środek.
- No, ale chyba... - Elladan przyciągnął go do siebie, robiąc przy tym wymowny ruch dłonią w okolicy lędźwi.
Haldir uciekł wzrokiem w bok.
- Tylko raz - wymruczał.
- Tylko raz? - zdziwił się ze śmiechem, siadając mu okrakiem na udach - Aż się wierzyć nie chce... Jak było? - zainteresował się po chwili, muskając przy tym palcami jego brodawki.
Starszy elf westchnął.
- Możemy skończyć już tę rozmowę? - spytał, udając znudzenie - Nie chcę z Tobą teraz gadać, tylko Cię przelecieć - uniósł wymownie brwi.
Elladan jednakże nie dawał za wygraną, temat za bardzo mu się spodobał.
- Przelecisz mnie, jak mi powiesz - pochylił się do przodu, opierając dłonie na poduszkach.
- Co mam Ci niby powiedzieć? - wzruszył ramionami Haldir, chyłkiem obejmując go za tyłek - Sam robiłeś to na pewno z tysiąc razy...
- Pewnie tak - zgodził się lekko, pozwalając kochankowi suwać sobą w dół i w górę po jego twardej, przekrwionej męskości - Ale nigdy nie widziałem, jak Ty to robisz... - mrugnął do niego figlarnie.
- Oh... - Haldir tak przemieścił biodra, by jego członek wsunął się między pośladki młodego Peredhala - Kiedyś... kiedyś może Ci pokażę... - jęknął.
- Pokaż mi teraz - zażądał Elladan, ochrypłym od pożądania głosem.
- Ale... - zaczął przesuwać nim trochę szybciej.
- Proszę... - liznął go kusząco w dolną wargę - No proszę...
Haldir trawił tę myśl przez jakieś piętnaście sekund.
- N-no dobrze - westchnął ciężko, nie potrafiąc odmówić jego błagającym oczom. No, tak to już chyba jest, jak się w kimś zakocha... - pomyślał z rezygnacją.
- Cudownie - ucieszył się Elladan i całując go mocno w usta, zsunął się obok niego na pościel.
- Ale... potem Cię przelecę - zastrzegł sobie niczym małe dziecko Galadhrim.
- Potem... możesz ze mną robić, co tylko zechcesz... - obiecał mu cicho - Przez całą noc... - dodał marzycielsko, sięgając po oliwkę.
- Żebyś wiedział - rzucił mu wymowne spojrzenie - Doprawdy, trzy miesiące, a Ty podniecasz się czymś takim - zacisnął palce na swym nie tak już twardym członku.
- Cicho siedź i nie narzekaj - Elladan pochylił się nad nim, chłonąc każdy powolny ruch ręki - A jak będziesz grzeczny... - liznął kusząco czubek jego erekcji - ... to może Ci pomogę.
Haldir jęknął cicho, a krew na nowo zaczęła buzować w jego lędźwiach.
- Ciekawe... co Erestor by powiedział... słysząc Cię, mówiącego takie rzeczy... - wydyszał z lekką kpiną w głosie.
- Oh... - Elladan nalał sobie na rękę olejek - ...myślę, że jedno spojrzenie na Ciebie... - i zaczął ją wmasowywać w jego uda - wystarczyłoby, by zrozumiał... - w jego oczach Haldir wygladał tak niewyobrażalnie seksownie, iż z trudem się powstrzymywał, by się na niego zwyczajnie nie rzucić...
- Mhm - strażnik odchylił głowę do tyłu gdy śliska dłoń przesunęła się z ud na jego jądra.
- D-dobrze? - młody Peredhal również zaczynał tracić oddech. Jego dłonie drżały z pożądania... z potrzeby rozsunięcia mu nóg i...
- Haldir? - nie spuszczając z niego wzroku, sięgnął po własnego członka i zaczął go pompować w rytm ruchów ręki strażnika - Haldir... my-myślisz, że mógłbym... tym razem ja...? - przesunął palce w dół, zagłebiając je sugestywnie między jego napięte pośladki. Choć wcześniej nigdy nie przyszło mu to do głowy, teraz aż dyszał z pragnienia, by mieć szansę, by to zrobić.
Haldir dyszał... z zaskoczenia. Szczęka mu opadła, a twarz wykrzywiła się w komicznym niemal wyrazie.
- Coo? - spytał na wydechu.
Elladan lekko się speszył.
- No, jeśli nie chcesz, to ja zrozumiem, nic się nie stało... - zaczerwienił się, cofając niepewnie rękę.
Haldir już otworzył usta, by mu powiedzieć, że oczywiście, że nie chce, że oczywiście, że nie ma ochoty i niech w ogóle o tym zapomni... gdy zdał sobie sprawę... że właśnie, że chce. Że go przecież kocha nad życie i ufa mu, jak nikomu na świecie.
- Poczekaj - przytrzymał jego dłoń, uśmiechem dodając odwagi - Nie powiedziałem, że nie chcę... więc nie poddawaj się tak od razu - puścił do niego oko - Jesteś moim chłopakiem i oczywiście, że chcę Cię w sobie poczuć...
- Na-naprawdę? - gdy wzruszenie było zbyt silne, Elladan zawsze zaczynał się lekko jąkać.
- Naprawdę, mój piękny - przyciągnął go do siebie i mocno pocałował - Tylko... powoli, dobrze? Minęło trochę czasu.
- Będę delikatny - zapewnił go z powagą - mój Ty kochany prawiczku - dodał z nikczemnym uśmiechem, znacząc mokrymi pocałunkami drogę w dół jego ciała.
- Zamknij się, bo... oh! - pępek zawsze był jednym z jego najwrażliwszych miejsc - Bo Ci powiem... kto był ostatni - zagroził z głośnym jękiem.
Elladan uniósł głowę.
- A ja nie chcę wiedzieć, prawda? - spojrzał na niego kwaśno.
Haldir uciekł wzrokiem w bok.
- Nie... nie chcesz wiedzieć... - przyznał - Ooh... om! - zagryzł mocno wargi, gdy młody Peredhal wrócił do przerwanej czynności i na nowo zaczął obciągać ustami jego członka - Nie przestawaj...
Elladan nie przestał, w myślach robiąc jedynie notkę, by wykastrować własnoręcznie Celeborna. Haldir był tylko i wyłącznie jego.
- Elladanie... - po kilku kolejnych minutach strażnik położył mu dłoń na policzku, sygnalizując, że jest blisko.
Młody elf uśmiechnął się jedynie i wypuszczając członka z ust, zaczął ssać w zamian jego palce.
- Ty mały... - wcale nie uspokojony Haldir, zaczął się wić pod jego dotykiem, unosząc kolana i rozsuwając stopy.
Jego młody kochanek zaraz to wykorzystał i nie zaprzestając pieścić jego palcy, swoje własne wsunął powoli między rozsunięte lubieżnie pośladki.
- Oh... - Haldir, mimo iż się tego spodziewał i tak szarpnął się do tyłu, nie przyzwyczajony do takiej penetracji.
Wysuwając dłoń z ust Elladana, zacisnął ją kurczowo na pościeli, całą siłą woli powstrzymując się od krzyku.
- Szsz - uśmiechając się z widoczną trudnością, młody Peredhal dodał kolejny palec, nawilżając jego wewnętrzne ścianki śliską oliwką.
Gdy jedna z aksamitnych opuszek musnęła czuły gruczoł we wnętrzu jasnowłosego strażnika - jakiekolwiek uciszanie nie miało już sensu - Haldir niemal krzyczał.
Elladan zapatrzył się na niego z szeroko rozwartymi powiekami. W życiu nie był tak podniecony, w życiu nikogo tak nie pragnął.
- Ha-Haldir? Myślisz... że już mogę...?
- Możesz... - wydyszał. Im szybciej będzie po wszystkim, tym lepiej... zdążył już zapomnieć, jak intensywnie można to odczuwać, a ruchliwe palce Elladana doprowadzały go niemal do szaleństwa.
Młody Peredhal nie tracił czasu. Potrafił co prawda samymi palcami doprowadzić go do orgazmu, ale jego ambicje sięgały dzisiaj nieco dalej.
Wysuwając więc z niego palce, przejechał śliską dłonią kilka razy po swym twardym jak skała członku i chwytając Haldira za biodra, usadowił się ostrożnie naprzeciw małego, drgającego otworu.
- Wybacz, jeśli zrobię coś nie tak... - wyszeptał łamiącym się z wrażenia głosem i pchnął delikatnie do przodu, zagłębiając się powoli w to ciasne, wilgotne wnętrze.
Haldir nie odpowiedział - Haldir po prostu zaniemówił. Czy on rzeczywiście kiedykolwiek myślał, że Celeborn jest w tym dobry? Nie, na pewno nie - nic przecież nie mogło się równać z tym cudownym uczuciem wypałnienia, jakie zawładnęło calym jego ciałem, gdy Elladana w niego wszedł.
- Ooh - zacisnął mocno wargi, starając się zbyt głośno nie jęczeć.
- Dobrze? - Elladan pochylił się nad nim, opierając czoło na jego brodzie.
- Mhm - pocałował go lekko w czubek głowy - Bardzo dobrze.
- Cieszę się - wychrypiał, opierając na zgiętych przedramionach, niezwykle z siebie dumny, że nie doszedł tak od razu, na samym wstępie.
Haldir uśmiechnął się czule, po czym obejmując go oburącz za napięte pośladki, nakłonił delikatnie do powolnego kołysania.
Ciemnooki elf bez problemu zrozumiał aluzję. Skoro Haldir był gotów - on tym bardziej...
Kolejne minuty upłynęły im w cudownej ekstazie.
Elladan, jęcząc raz po raz, uderzał delikatnie w jego lędźwia, wypełniając go całkowicie swym sztywnym, naprężonym członkiem. Haldir z kolei wychodził mu naprzeciw, wzdychając za każdym razem, gdy jego jądra obijały się o jego śliskie pośladki. Ból, który odczuł na samym początku, szybko minął, pozostawiając po sobie jedynie uczucie czystej przyjemności.
- Przeleć mnie - wyszeptał, patrząc Elladanowi prosto w oczy, gdy ten po kilkunastu minutach nie zmienił tempa - Wiem, że chcesz...
- N-nie - młody elf zaczerwienił się okropnie. Oczywiście, że chciał wziąść go tak mocno, tak ostro, by krzyczał z rozkoszy, ale... - Zrobię Ci krzywdę.
- Nie bądź śmieszny - wbił paznokcie w jego tyłek - Nie jestem ze szkła...
- Ale...
- Masz ostatnią szansę... kto wie, kiedy znowu Ci na to pozwolę...?
Ten argument zdołał z końcu przekonać Elladana i jego biodra same z siebie zaczęły się szybciej poruszać.
- A-ale... jak będzie bolalo, to powiesz? - chwycił go za łydki, unosząc je powoli do góry.
- Powiem - wychrypiał z trudem, gdyż pod tym nowym kątem, jego prostata była non stop silnie pocierana.
W tym momencie Elladan przestał się czymkolwiek przejmować. Jego biodra zaczęły uderzać w Haldira tak mocno, iż łóżko obijało się o ścianę, a materac skrzypiał na wprawionych w drgania sprężynach. Hałas, jaki robili trudny był do opisania.
- Oh... oh, Haldir... - młody elf poczuł łzy szczęścia, gromadzące się w kącikach oczu. W tej jednej chwili zdał sobie bowiem sprawę, iż ten elf, który się z nim teraz kocha, oddając mu całkowicie w tym najnaturalniejszym z aktów - należy w pełni do niego. I do niego i tylko do niego należeć chce. To było piękniejsze i silniejsze, niż jakakolwiek gra wstępna, cudowniejsze niż najbardziej zwariowany seks... i doprowadziło go do orgazmu tak samo szybko, jak każde w powyższych.
Eladan zdał sobie z tego sprawę dopiero po fakcie, gdy wstrząsany cudownymi dreszczami spełnienia opadł ciężko na swego kochanka, nie mając nawet sił utrzymać ciała w pionie.
- Mhm - jęknął cicho, gdy ramiona Haldira objęły go opiekuńczo w pasie, uspokajając rozedrgane mięśnie.
- Szsz, już dobrze - pocałował go z uśmiechem w czoło.
- N-nie dobrze - schował zarumienioną ze wstydu i wysiłku twarz w zagłębienie jego szyi - Przepraszam... nie chciałem dojść... kiedy Ty jeszcze nie... - wydukał speszony. No, ładnie się popisał. Haldir wciąż jeszcze był tak twardy, jak na samym początku. Czuł go na swoim brzuchu - drżącego i sączącego się z niecierpliwości.
- Nic się nie stało - strażnik uniósł delikatnie jego głowę, zaglądając mu z powagą w oczy - A takiego tempa nikt by długo nie wytrzymał... - zapewnił go cicho.
- Ale ja chcę, żebyś doszedł... - wyszeptał i wysunął się z niego ostrożnie, opierając obok na kolanach i zgiętych w łokciach ramionach - Chcę, żebyś doszedł we mnie - dodał, gdy nowa myśl zaświtała mu w głowie. Zawsze przecież istniał jeszcze 'stary' sposób...
Haldir, mimo iż początkowo miał ochotę zaprotestować, szybko zmienił zdanie i w dwie sekundy później klęczał już za jego rozsuniętymi udami.
- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o swej obietnicy - wyszeptał, ocierając się kusząco o jego drżące z wyczerpania pośladki - Jeśli chcesz, żebym Cię wziął, to wiedz, że nie będzie to delikatne...
Elladan jęknął jedynie w odpowiedzi, wypychając biodra jeszcze bardziej do tyłu. Jakoś zniesie te kilka szybkich pchnięć... a tak to sobie przynajmniej wyobrażał, pojęcia nie mając, co Haldir chowa w zanadrzu.
Gdy w niego wszedł - ostro i namiętnie, bez jakiegokolwiek przygotowania - nawet nie zaprotestował. Gdy zaczął go od razu szybko posuwać - odczul niemal ulgę. Gdy sięgnął między jego nogi i zaczął go na nowo pobudzać - prawie zaniemówił.
- Haldir, nie... - rzucił się do przodu, starając się uciec przed tym zbyt intensywnym dotykiem.
Jego członek był teraz tak wrażliwy, iż każde, najdelikatniejsze nawet muśnięcie - doprowadzało go do szaleństwa.
Strażnik uśmiechnął się tylko i przytrzymując go mocno w talii, przyciągnął do siebie na nowo.
- Wybierasz się dokądś? - wymruczał mu do ucha, wysuwając się z niego i zaraz wbijając na nowo - jeszcze mocniej i głębiej niż uprzednio - Myślałem, że chcesz bym zrobił z Tobą to wszystko, na co tylko mam ochotę... - uderzał w niego teraz tak mocno, iż Elladan musiał przytrzymywać się pościeli.
- Ale... ale ja nie wytrzymam - zawodził cicho, a łzy spływały mu po twarzy. Odczuwał tak intensywnie, iż to prawie bolało.
- Oh, kochanie... po prostu dojdziesz razem ze mną... - przesunął dłoń z jego członka na dwie puszyste kule, znajdujące się pod nim. Elladan krzyknął - Wiesz, jak bardzo za tym tęskniłem? - wymruczał Haldir, pochylając się do przodu - Ile nocy spędziłem na wyobrażaniu sobie, że znowu Cię w ten sposób ujeżdżam? - uniósł do góry biodra, wchodząc w niego jeszcze głębiej - Chciałeś wiedzieć, jak było gdy sam siebie dotykałem? - miękkie ugryzienie w ucho - Było dokładnie tak, jak teraz... bo o tym wtedy właśnie myślałem... o tym, jak krzyczysz moje imię, gdy się z Tobą pieprzę...
Elladan doszedł. I to doszedł tak mocno, iż czarne plamy pojawiły mu się przed oczami.
Kilka kolejnych, niekontrolowanych już teraz zupełnie ruchów bioder i Haldir doszedł również, wyrzucając w niego nasienie w drganich tak silnych, iż obaj polecieli bez sił na materac, dysząc i wijąc się spazmatycznie.
- O jasny gwint... - Elladan wysunął się spod niego powoli, obracając na plecy - Nie wiedziałem - wychrypiał, z trudem łapiąc powietrze - że tak lubisz świntuszyć...
Haldir objął go w pasie, przytulając policzek do jego drżącego wciąż jeszcze ramienia.
- Ani ja - wysapał, rozedrganym od emocji głosem - Ale... było warto - uśmiechnął się rozmarzony - dawno już nie miałem takiego orgazmu...
- Ja też nie - oparł się o niego z zadowoleniem - Jutro pewnie nie będę mógł chodzić...
- Ani ja - strażnik podciągnął się do góry, odsuwając pościel - Co oczywiście nie zmienia faktu, że zaraza z rana znowu Cię przelecę... - dodał na wpół już zasypiając.
Elladan roześmiał się cicho, kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
- Kocham Cię - wyszeptał, zamykając powieki.
Haldir pogłaskał go w odpowiedzi po włosach. Seks seksem - ale on wciąż jeszcze nie był gotowy...
Elladan nie narzekał. Istniały przecież inne sposoby na wyrażanie uczuć - a te Haldira jak najbardziej mu odpowiadały...
* * *
Dopiero, gdy w jakiś czas potem, Haldir obudził się u boku swego ciemnowłosego kochanka - zrozumiał, co się tak naprawdę wydarzyło... ile zmieniło w jego życiu w ciągu tego jednego wieczora i ile przez to zyskał.
Elladan leżał bokiem w jego ramionach, czując się w nich tak dobrze, tak bezpiecznie, ufając mu bez granic. I on również mu ufał, również czuł to wszystko, co młody elf mu powiedział - odwzajemniając jego uczucia każdym uderzeniem serca.
Dlaczego więc nie miałby mu tego teraz powiedzieć? Elladan i tak spał, a on mógłby... tak na próbę, żeby się przekonać, jak te słowa w jego ustach zabrzmią...
- Kocham Cię - wyszeptał więc, czując się jednakże wciąż jeszcze trochę głupio. Ale... powiedział to i świat się jakoś nie zawalił... po prostu przybyło jednego szczęśliwego elfa więcej.
Albo raczej... dwóch. Elladan obrócił się bowiem w jego ramionach, kładąc mu głowę na piersi.
- Ja też Cię kocham, Haldirze z Lórien - wymruczał sennie, oplatając go ciepłymi łapkami za szyję.
Widząc, iż ten nie śpi, blondwłosy strażnik zaczerwienił się okropnie, a potem... po prostu uśmiechnął.
36. Three brothers
Dobiegający z korytarza głos Orophina, obudził Haldira tuż przed świtem. Elf usiadł na łóżku, przeciągając się na tyle ostrożnie, by nie obudzić śpiącego wciąż Elladana. Gdy jednakże stawiał stopy na ziemi, ciepła dłoń objęła go w tali, przytrzymując w miejscu.
- A co z porannym seksem? - spytał sennie jego młody kochanek.
Haldir obrócił się rozbawiony i pochylając do przodu, pocałował w nagie ramię.
- Zrobię Ci najpierw śniadanie - szepnął, gładząc go czule po plecach.
- Mhm... cudowny jesteś - wymruczał ciemnowłosy elf, tak poruszając nogami, by zsunąć, zakrywające mu biodra, prześcieradło.
- A Ty bezwstydny - Haldir przeniósł usta z ramienia na jego talię, a potem na gładki, kształtny pośladek - Tak cudownie... rozpustnie bezwstydny...
- Mhm - zgodził się z nim Elladan, kołysząc kokieteryjnie gołą pupą - A dostanę za to na śniadanie tosty? - spytał z rozbrajającą nadzieją w głosie.
Haldir roześmiał się cicho, wymierzając mu lekkiego klapsa.
- Cokolwiek zechcesz - zapewnił go, zeskakując niechętnie z łóżka. No, skoro już mu to śniadanie obiecał...
* * *
- O, proszę, proszę - kogóż to moje piękne oczy widzą... - Orophin, kończący właśnie śniadanie, przywitał go z tak zadowolnym z siebie uśmieszkiem, iż Haldir aż westchnął, zdeprymowany przewracając oczami.
Takim zachowaniem nie udało mu się jednakże, odegnać zdradzieckiego rumieńca, który Elrohir, siedzący tuż obok Orophina, skwitował domyślnym uśmiechem.
- Jak wam się spało? - zainteresował się, niczym dbający o dobro gości gospodarz - Mam nadzieję, że mój biedny brat może jeszcze chodzić...? - puścił do niego oko.
Haldir nie dał się podpuścić.
- Skoro ja mogę, to on też... - uniósł wymownie jedną brew, a młody Peredhal aż się zakrzytusił, zdając sobie sprawę, o czym mówi. Nie, to chyba niemożliwe, przecież Haldir, wielki Casanova, nie pozwoliłby, żeby to Elladan go... ekhem.
- Ale... odbiegając od seksu - wtrącił Orophin, na którym ta nowina nie zrobiła specjalnego wrażenia - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe wczorajszego podstępu...?
Jasnowłosy strażnik spojrzał na niego kwaśno.
- Teraz już nie - mruknął - ale ciesz się, że nie wpadłeś mi w ręce wczoraj wieczorem...
Tym razem to Orophin przewrócił oczami.
- To Ty się powinieneś cieszyć, że masz tak dobrego brata... kto inny oddałby Ci taką przysługę?
- No, nie narzekam - uśmiechnął się nagle, a blask w jego oczach był wręcz oślepiający - Dzięki, jestem Ci winien przysługę.
Młodszy z braci machnął lekko ręką.
- Jesteśmy po prostu kwita. Za Twój wyjazd do Rivendell - uściślił.
Haldir spoważniał.
- Nigdy nie będziemy kwita...
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- Oh... - Elrohir pociągnął ostentacyjnie nosem - Wzruszający jesteście... gdybym nie miał Glorfindela, pewnie bym się w którymś z was zakochał... - zakpił wesoło.
Haldir pacnął go w ramię.
- Hej, zachowuj się smarkaczu, bo jak nie...
W połowie słowa, `reprymendę', przerwał mu Hanear, wchodząc do kuchni z dziwnym uśmiechem na twarzy.
- Moi drodzy... Liar się obudził - zakomunikował, jak gdyby nigdy nic. Jego średni syn zbladł, upuszczając z zaskoczenia, trzymany w ręku kubek - I pyta się o jakiegoś Orophina - dodał - obiecałem mu więc, że pójdę go poszukać... - jego ostatnie słowa przeszły w śmiech, gdy Orophin minął go w drzwiach, wypadając jak burza na korytarz.
Haldir i Elrohir spojrzeli po sobie, a radość rozjaśniła ich oczy.
- Aż mi się w to wierzyć nie chce - westchnął Galadhrim, a rozpierające go od wewnątrz szczęście było tak ogromne, iż niemal się zachwiał - I rzeczywiście, pierwsze o co spytał, to o Orophina? - to było wręcz rozczulające.
- No, nie do końca - Hanear skrzywił się komicznie - Jego pierwsze słowa był - 'Orophin... jeść' - ale doszedłem do wniosku, iż nie będę mu o tym wspominał - rzucił im rozbawione spojrzenie, po czym cała trójka, jak na komendę, wybuchnęła śmiechem.
* * *
- Nie uwierzysz, co się... - zaczął Haldir, wchodząc do swojego pokoju i... urwał - ... stało - dokończył dopiero po chwili, z trudem wypuszczając powietrze.
Elladan, którego poznać było można jedynie po smukłych nogach i kształtnych pośladkach, jako że reszta jego tułowia nurkowała pod łóżko - uniósł się do góry, patrząc na niego z uśmiechem.
- Szukam spodni - wyjaśnił rozbrajająco - Nie widziałeś ich może?
Blondwłosy strażnik pokręcił przecząco głową, jak zahipnotyzowany wpatrując się w gołą pupę swego młodego kochanka.
- Zawsze gdzieś je rzucisz i potem ja muszę latać na golasa - puścił mu oko, ponownie zginając się w pół.
Tego Haldir już nie wytrzymał. Jak w amoku podszedł do łóżka, wspiął się na nie i przyciągnął do siebie Elladana, chwytając za jego sterczące w górze łydki.
- Jeśli kiedyś wykorkuję na zawał - wymruczał zaskoczonemu Peredhalowi prosto do ucha - to będziesz się mógł pod tym podpisać... własną pupą - odchylił się do tyłu, gryząc go seksownie w pośladek - Ty mały, perwersyjny zbereźniku - rozsunął dwie miękkie półkule, przeciągając językiem po ich gładkim, rozpalonym wnętrzu.
- Mhm - zaskoczenie Elladana przeszło w śmiech, a potem w głośny jęk, gdy poczuł wilgotne łaskotanie na swym najwrażliwszym z miejsc - A... a co ze śniadaniem? - zdołał wychrypieć.
- Zapomnij - przesunął językiem w dół - Nie trzeba było machać mi przed oczyma gołym tyłkiem... a zwłaszcza 'takim' tyłkiem - wziął do ust jedno z jego jąder i zaczął je delikatnie ssać.
Elladan krzyknął coś niezrozumiale, dziękując Haldirowi w duchu za to, że trzyma go tak mocno za nogi, inaczej bowiem zlewitowałby pewnie z wrażenia z łóżka.
- Nie krzycz tak - upomniał go Haldir ochryple, wyprostowując się, by zsunąć bryczesy - Bo Cię Liar usłyszy...
- Przecież on śpi - wymruczał, wijąc się pod nim niecierpliwie - A ja aż tak głośno nie krzyczę - dodał - żeby kogoś ze śpiączki wyrwać.
Strażnik roześmiał się.
- Nie byłbym tego taki pewien - sięgnął po oliwkę, rozsmarowując ją zaraz na swym sztywnym, sterczącym członku - Mógłbyś właściwie spróbować... gdyby nie to - dodał po chwili - że on już się obudził - rozsunął mu palcami pośladki, wchodząc w niego jednym, ostrym pchnięciem.
Elladan krzyknął. Z zaskoczenia i... zaskoczenia.
- Coo?! - oparł twarz na poduszce, starając się złapać oddech - Dlaczego... nic... nie... powiedziałeś? - każde słowo oddzielone było głośnym jękiem, gdy jego blondwłosy kochanek chwycił go mocno w tali i bez żadnego wstępu od razu zaczął szybko posuwać.
- Zamierzałem... - Haldir pochylił się do przodu, pieszcząc gorącym oddechem skórę jego szyi - ale jakoś... mi to umknęło... - przesunął dłonie z jego bioder na pokryte już delikatną warstwą potu ramiona.
- Jak mogło Ci... umknąć?! - Elladan zacisnął palce na pomiętej pościeli, starając się utrzymać je w miejscu. Bezskutecznie - O cholera, Haldir, nie przestawaj! - wykrzyknął nagle, gdy starszy elf położył się na nim, wbijając jego ciało w materac. To był jego ulubiona pozycja - Oh tak... tak cudownie - zaczął cicho zawodzić, wychodząc już teraz naprzeciw każdemu kolejnemu pchnięciu - Om, Haldir!
Haldir zacisnął jedynie zęby i opierając się na kolanach, zaczął wchodzić w niego tak mocno, iż rozkołysane łóżko uderzało rytmicznie o ścianę.
- N-nie wyjmuj go - młody Peredhal zupełnie przestał nad sobą panować - Nie wyjmuj... bo ja zaraz dojdę... - prosił go bezsensownie, gdyż Haldir wchodził w niego tak mocno i tak głęboko, iż nawet z mapą nie trafiłby do wyjścia.
- Nie wyjmę - zapewnił go jednakże cicho, chwytając za rękę i splatając ich palce razem. On sam również tracił kontrolę, tyle, że nad swoim ciałem. Ruchy jego bioder stały się tak gwałtowne, iż niemal brutalne - Aż tak Ci dobrze? - chciał wiedzieć, gdy jęki młodego Peredhala zaczęły przechodzić w jeden, nieustający krzyk rozkoszy.
- Oh, Haldir! - Elladan... po prostu doszedł. Dłużej już nie mógł wytrzymać, mimo iż tak bardzo chciał. Przeciągać ten orgazm w nieskończoność, unosić się na jego krawędzi, pozwalając by wibracje i drgania penetrowały go tak mocno, tak silnie, tak... głęboko, jak sam Haldir, który czując gwałtowny skurcz jego wewnętrznych mięśni, doszedł również, gryząc swego kochanka w ramię, by chociaż częściowo stłumić swój, zwierzęcy niemal, pełen ekstazy krzyk.
- O... ja... Cię... kręcę... - uspokajając swe ciała i bijące w oszalałym rytmie serca, w delikatniejszych już teraz ruchach bioder, dwójka elfów przeszła stopniowo na wolniejsze obroty, ocierając się wciąż o siebie i dysząc - To było coś - głos Elladana był tak przeciążony od hałasu, jaki robił, iż szwiszczał przy każdym wydechu.
- Mhm - przytaknął strażnik przymykając na chwilę powieki i opierając czoło na jego ramieniu.
Leżeli tak jeszcze przez kilka minut, nie mówiąc ani słowa ani się nie poruszając - chłonąc jedynie każdym mlimetrem skóry, przepływające między nimi wibracje.
W końcu to Haldir jako pierwszy doszedł do siebie.. i swego normalnego, złośliwego 'ja'.
- Czy teraz mogę 'go' już wyjąć? - zaczął się z nim droczyć, poruszając sugestywnie biodrami.
Elladan spalił raka.
- Zamknij się i ze mnie złaź - wymruczał, udając zagniewanie - A jeśli kiedykolwiek przyjdzie Ci do głowy, by mi to wypomnieć, to przestanę z Tobą sypiać - zagroził surowo.
Haldir prychnął rozbawiony, całując go hałaśliwie w szyję.
- Oczywiście, że będę Ci to wypominał - wysunął się z niego ostrożnie, układając obok - W życiu nie słyszałem niczego bardziej seksownego... - przyciagnął go do siebie, ciasno obejmując - I nie obrażę się, jeśli usłyszę raz jeszcze...
Elladan pokręcił ostentacyjnie głową, usilnie starając się nie uśmiechać. Nie bardzo mu to wyszło. Zamiast gniewu - jego oczy emanowały bowiem jedynie miłością, czułością i niesamowitym pobłażaniem... znaczy się, do momentu, aż przypomniał sobie o swym młodym przyjacielu.
- Lindir! - zerwał się z łóżka tak nagle, iż Haldir aż się zakrzytusił - Na Valara! Jak ja mogłem o nim zapomnieć?! - zaczął biegać nerwowo po pokoju, w poszukiwaniu porzuconych wcześniej fragmentów odzieży.
Haldir, również przeklął się w duchu za takie 'mitrężenie' czasu. Co jak co - przyszedł tu tylko i wyłącznie po Elladana - seksu z nim, w tej chwili, w ogóle nie planując. Orophin go zatłucze...
- Pomogę Ci - zaoferował się, nurkując również pod łóżko i po kilku minutach Elladan był gotowy do wyjścia. Haldirowi wystarczyło jedynie wciągnąć z powrotem, opuszczone na uda spodnie.
- Mamy przechlapane, prawda? - młody elf spojrzał na niego z rezygnacją, wychodząc w pośpiechu na korytarz - Lindir się obudził, a my się bzykamy, zamiast iść go zobaczyć...
Elrohir nigdy mi tego nie zapomni - westchnął.
Haldir uśmiechnął się, biorąc go za rękę.
- Nie przejmuj się takimi drobiazgami - poprowadził go w stronę komnaty Orophina - Wszyscy są zbyt szczęśliwi, by o cokolwiek się na nas teraz wściekać... - dodał, naciakając klamkę i otwierając powoli drzwi.
* * *
Dwadzieścia minut wcześniej, te same drzwi przekroczył Orophin, tyle że zrobił to z takim szwungiem, iż omal nie wyrwał ich z zawiasów.
- Liar! - dopadł łóżka swego kochanka, klękając przy nim na ziemi - Oh, Liar.. - widok jego, w końcu rozbudzonej, twarzyczki doprowadził go prawie do łez.
- Cześć - młody elf uśmiechnął się do niego ciepło, mrugając nieporadnie, sklejonymi przez tygodniowy sen powiekami.
- Oh, Elbereth... nie mogę uwierzyć, że wreszcie się obudziłeś - chwycił jego dłoń, przykładając ją sobie do ust.
- Tak długo spałem? - zdziwił się rozkosznie - Przepraszam...
- Za nic nie przepraszaj - pokręcił głową Orophin, całując każdą opuszkę jego palcy - Najważniejsze, że znów z nami jesteś.
Liar spojrzał na niego trochę zdezorientowany.
- Mogę wstać? - spytał powoli, nie bardzo rozumiejąc jego nagłą radość.
- Lepiej nie... jesteś pewnie jeszcze bardzo słaby - pogładził go czule po włosach - Jak się czujesz? Nic Cię nie boli?
- Chyba nie. Jestem tylko okropnie głodny... - wymruczał, na co starszy elf wybuchnął śmiechem. Tak wesołym, iż niemal histerycznym.
To zaniepokoiło Liara - jego kochanek nigdy się w taki sposób nie zachowywał.
- Orophinie... czy coś się stało? - spytał ostrożnie.
Orophin spoważniał.
- Ty... Ty nic nie pamiętasz?
- N-nie - odpowiedział powoli młody elf - A jest coś, co powinienem pamiętać?
- No... - zawachał się. Nie bardzo miał ochotę mówić mu o wypadku, obciążać go tymi wspomnieniami - zwłaszcza teraz, gdy dopiero co go odzyskał, ale... zatajanie przed nim czegokolwiek nie miało przecież żadnego sensu - Byliśmy na patrolu - zaczął więc z westchnieniem.
- Patrol pamiętam - przerwał mu Liar, zadowolony, że może się na czymś oprzeć - Pamiętam też, że Haldir poszedł spać, bo my - uśmiechnął się nieśmiało - kochaliśmy się na tamtej polanie, a potem... - jego oczy nagle pociemniały - Oh, Orophinie, pamiętam, że zaatakowała nas ta banda orków, że razem walczyliśmy - słowa wylatywały teraz z jego ust, jak z karabinu maszynowego - Potem Ty mnie zostawiłeś... zostawiłeś mnie z Diamarem i tym innym, durnym elfem... i ja... ja im uciekłem - chciałem Cię odnaleźć i... - nagle wszystko powróciło, a świadomość minionych wydarzeń spadła na niego, niczym grom z jasnego nieba - Oh, Orophinie! Ten ork - to był ten sam ork, co wtedy w zimie... tak bardzo się bałem... bo nie było Cię przy mnie i on... - jego oczy wypełniły się nagle łzami - Czy on? Czy on mnie...? - nie był w stanie dokończyć.
- Szsz, cichutko - starszy elf pochylił się nad nim ze ściśniętym sercem i bólem wymalowanym na twarzy - Już dobrze, nic Ci już nie grozi... - westchnął, zaciskając mocno szczęki - A ten ork... on... on Cię zranił w kolano... zatrutym oszczepem... oh, Liar - myślałem, że Cię straciliśmy - po jego policzkach zaczęły spływać łzy - I tak bardzo, tak okropnie Cię przepraszam, że nie było mnie wtedy z Tobą...
Liar aż się zakrztusił - Orophin nigdy, przenigdy przy nim nie płakał.
- To nie Twoja wina - objął go drżącymi dłońmi za szyję - To ja Cię nie posłuchałem... to wszystko przeze mnie... - wyszeptał, scałowując wilgoć z jego skóry.
- Nie, to ja.To ja Cię odesłałem... pomimo, że powinienem z Tobą zostać, być przy Tobie i Cię bronić...
Teraz to Liar zaczął ryczeć.
- Przepraszam - zawodził, przylegając do niego kurczowo - Przepraszam za wszystko.
- Oh, Liar - Orophin uśmiechnął się przez łzy - Ty mały, cudowny głuptasie... to nie ma już teraz żadnego znaczenia - zapewnił go miękko - Najważniejsze, że się obudziłeś, Twoje rany szybko się zagoją, a ja już dopilnuję, by więcej nikt nas nie rozdzielił...
- Niech tylko spróbuje - zagroził młody elf, wycierając dłonią oczy - Mój biedny, kochany Orophin - pocałował go delikatnie w usta, dopiero teraz zauważając na jak bardzo zmęczonego, wygląda jego kochanek. Twarz, którą kochał najbardziej na świecie, była nienaturalnie blada, oczy podkrążone, a włosy zmatowiałe - Pewnie bardzo się martwiłeś, co? - pocałował go raz jeszcze, zdając sobie sprawę przez co musiał on przejść, ile się nacierpiał.
- No... - Orophin odsunął się, lekko zawstydzony - nie było nam łatwo. Twój stan był bardzo poważny, a my nie mieliśmy odpowiednich leków... dopiero Haldir... - urwał w połowie zdania.
- Haldir mnie wyleczył? - zdziwił się młody elf, pieszcząc palcami jego włosy.
- N-nie - zawachał się na chwilę - Haldir pojechał po kogoś... kto umiał Ci pomóc - usiadł powoli, wyplątując się delikatnie z jego objęć.
- Po kogo? - spytał Liar z zaciekawieniem.
- Po kogoś... - urwał ponownie, zastanawiając się, jak mu to powiedzieć - kogo, jak się dowiedzieliśmy, kiedyś znałeś.
Szarooki elf przestał się uśmiechać.
- Orophinie - serce zaczęło mu bić w zdwojonym tempie - kogo przywiózł Haldir?
- Um - starszy elf przymknął powieki, nie potrafiąc nagle spojrzeć mu w oczy. Bał się reakcji swego młodego kochanka, bał się, że...
'Na szczęście' odpowiedź przyszła sama.
Elrohir, który nie mógł już wytrzymać w kuchni (co jak co - dał im przecież te kilkanaście minut samotności) - zapukał nieśmiało do drzwi i nie czekając na pozwolenie (no, bez przesady - miał się tu przecież czuć, jak u siebie w domu...) wśliznął cicho do środka.
Liar zdębiał. Autentycznie zdębiał. Gdyby Celeborn wpadł tu teraz do pokoju i na golasa odtańczył przed nim radosny taniec brzucha - nie zrobiłoby to na nim większego wrażenia niż widok... widok...
- Elrohir? - wyszeptał, gdy odzyskał w końcu głos - Elrohir?! - powtórzył, mrugając niedowierzając powiekami.
- Um, cześć - młody Peredhal podrapał się zabawnie po nosie - Kope lat, co? - zażartował, nie chcąc tak od razu dać się ponieść wzruszeniu.
Liar nie miał ku temu żadnych obiekcji. Kiedy tylko pierwszy szok minął, zerwał się z łóżka i niepomny słabych protestów Orophina, pokuśtykał na jednej nodze (druga, jak właśnie zauważył, piekła go jak jasny gwint) w stronę swego przyjaciela z dzieciństwa, rzucając mu się zaraz na szyję. Łzy, które udało mu się jeszcze przed chwilą zatamować, teraz polały się nowym strumieniem, burząc wszystkie tamy i zahamowania.
- Oh, Lindir - Elrohir oddał mu uścisk z taką siłą, że ledwo mogli oddychać - Ja tak bardzo za Tobą tęskniłem... - również się rozkleił, wtulając twarz w jego włosy. Jak widać - wzruszenia wisiały dzisiaj w powietrzu.
- Ja za Tobą też - wyszlochał, nie potrafiąc się od niego odsunąć. Mimo iż z obojgiem bliźniaków się wychowywał i obu kochał jak braci - to właśnie Elrohir był mu najbliższy, to do niego tęsknił najgoręcej.
Co, oczywiście nie znaczy, że o Elladanie zapomniał.
- Przyjechałeś sam, czy..? - spojrzał mu z uśmiechem w twarz.
- Nie, Elladan też tu jest. Haldir po niego poszedł, powinien więc zaraz przyjść. To właśnie on Cię wyleczył... - uściskał go raz jeszcze - Ty mały potworze, uciec na tyle lat! Cudem chyba żeśmy Cię tu znaleźli...
Liar posmutnaił lekko, spuszczając zawstydzony głowę. Widząc to - Orophin, który dotąd pozostawał z tyłu, pozwalając im nacieszyć się sobą nawzajem - podszedł do nich powoli, chwytając swego kochanka za rękę.
- Nie chcę wam przeszkadzać - zaczął cicho - ale Liar powinien się chyba położyć...
- Na Valara! - Elrohir wypuścił swego przyjaciela z objęć - Orophin ma rację, właź z powrotem do łóżka!
- Hej! - oburzył się młody elf, kiedy ułożyli go już na posłaniu - To, że mam chorą nogę, nie znaczy, że możesz mną dyrygować - pokazał Elrohirowi język, udając zagniewanie.
Orophin wybuchnął śmiechem.
- Widzę, że temperament Ci się nie zmienił - westchnął ostentacyjnie młody Peredhal - Ledwo żeś z życiem uszedł, a zaraz po przebudzeniu skaczesz po pokoju, jak piłka - usiadł obok niego na łóżku - Zachowuj się, bo Cię przywiążemy za ręce do wezgłowia...
Liar prychnął, starając się kopnąć go zdrową nogą. Orophin w porę go przytrzymał.
- Naprawdę Cię zwiążemy - zagroził ze śmiechem, siadając z tyłu i obejmując go w pasie - Twoja noga wciąż jeszcze się goi, nie pozwolę, by rana na nowo się otworzyła.
- Nie ośmielicie się - wymruczał Liar, z wdzięcznością jednakże opierając się o jego pierś.
- Chcesz się założyć? - kochanek pocałował go w czubek głowy - Zrobiliśmy tak kiedyś z Haldirem, gdy skręcił sobie kostkę i połamał dwa żebra... - dodał ze śmiechem.
- A właśnie, gdzie jest Haldir? I Hanear? - zainteresował się nagle - Jego też chciałbym zobaczyć.
- Hanear robi Ci coś do jedzenia - wyjaśnił Elrohir, nie spuszczając z niego roześmianego spojrzenia - A Haldir... o właśnie idzie.
I rzeczywiście - drzwi do komnaty otworzyły się z lekkim skrzypem i weszła przez nie para elfów. Para niezwykle wymęczonych elfów...
- Elladanie! - Liar podskoczył na łóżku, mimo iż objęcia Orophina powstrzymywały go przed kolejnymi 'ekscesami'.
- Cześć - uśmiech młodego Peredhala groził iż rozpołowi mu twarz - Ty mała zakało rodziny - podszedł do niego szybkim krokiem i mocno uściskał.
Liar znów walczył ze łzami.
- Sam jesteś zakała - mruknął, przecierając oczy dłonią Orophina - Ale Ci wybaczam - dodał 'łaskawie'. Elladan wybuchnął śmiechem.
- Ciebie to chyba nic nie zmieni - zauważył Haldir, pochylając się nad nim i całując lekko w czoło. Liar zaczerwienił się wbrew sobie.
- Hej, bo Elladan będzie zazdrosny - dociął bratu Orophin - Nie przeginaj tak od samego początku.
Liar spojrzał na nich zdezorientowany. Co ma Elladan do...?
Na szczęście drzwi do komnaty znowuż się otworzyły i Hanear przerwał tę 'czułą' scenę.
- Ada! - ucieszył się niekłamanie młody elf - na niego i na tacę, którą trzymał w ręku.
- Liarze - Hanear uśmiechnął się lekko, starając nie okazywać wzruszenia. Traktował go jak syna od prawie samego początku, ale to był dopiero pierwszy raz, gdy młody elf nazwał go w tak osobisty sposób.
Po innych również to nie przeszło bez echa.
- Ada? - zdziwił się Haldir, któremu nagle zrobiło się bardzo miło - Co, mały? Chcesz się wżenić w rodzinę?
- Chyba już to zrobił - wtrącił Elrohir z lekkim smutkiem w głosie - Nie on jeden z resztą... - dodał, zerkając znacząco na Elladana.
Starszy z bliźniaków zaczerwienił się lekko, po czym podchodząc do swego jasnowłosego kochanka, pozwolił mu się objąć w pasie. Widząc to - Liar zakrztusił się, podawaną mu przez Haneara herbatą, plując na boki z zaskoczenia.
- Że co?! - wychrypiał - Czemu oni się obejmują?
- Bo to lubią - wyjaśnił ze śmiechem Orophin - Jak z kimś sypiasz, to lubisz z nim robić również i takie rzeczy, wiesz? - dodał rozbawiony.
- Coo?! Oni ze sobą... - obrócił się do Orophina, mrużąc złowróżbnie powieki - Powiedz mi, ale teraz to już na poważnie, jak 'długo' ja spałem?
Po tym komentarzu, już nie tylko Orophin się śmiał.
- Oni są ze sobą od dawna - pokręcił głową Elohir - Tyle, że strasznie dużo czasu im zajęło, by się w końcu o tej myśli przyzwyczaić.
- Od dawna?! - Liar wycelował palec w jasnowłosego strażnika - Bzykasz mojego przyjaciela i nic mi o tym nie powiedziałeś?
Haldir wzruszył ramionami.
- Ty, odkąd się tutaj znalazłeś, chciałeś się bzykać z moim 'bratem' - zauważył złośliwie - I jeśli mnie pamięć nie myli, też jakoś nie ogłaszałeś tego wszem i wobec... - chwycił Elladana pod brodę, całując wymownie w usta.
Liar zasłonił sobie oczy.
- Powiedz mi - spytał Orophina teatralnym szeptem - Czy mam tak samo głupi wyraz twarzy, jak Rumil, gdy się o nas dowiedział?
Starszy elf roześmiał się, patrząc na niego z czułością.
- Prawie - przyznał tarmosząc mu włosy - Będziesz musiał się po prostu przyzwyczaić.
- A więc... oni to tak na poważnie? - westchnął.
Elladan zaczerwienił się, spuszczając nieśmiało wzrok.
Haldir, mimo iż również speszony, nie dał nic po sobie poznać.
- O zaręczynach powiemy Ci z wyprzedzeniem - zakpił - Więc się nie obawiaj...
- Oh, dajcie mu już spokój - wtrącił się, do tej bezsensownej wymiany zdań, Hanear - Dopiero, co się obudził, a wy już sobie docinacie. Pozwólcie mu coś najpierw zjeść.
- Ależ ja mu wcale nie docinam - wzruszył ramionami Haldir - Ja go tylko...
- ... kocham jak brata - wszedł mu w słowo Elrohir - To właśnie powiedział, gdy przyjechał do nas po leki - puścił Liarowi oko.
- Oh, Haldir. Ja też Cię kocham - mimo iż w głębi duszy był niebywale wzruszony, wolał wykręcić się żartem.
- Poczekaj tylko, jak wydobrzejesz - strażnik uśmiechnął się do niego kwaśno - wtedy dopiero Ci się dostanie... - smarkacz za dużo sobie pozwalał.
- Oh, tak - westchnął Hanear z rezygnacją, podtykając Liarowi kanapkę pod nos - Jedna wielka, radosna rodzinka... Elrohirze, proponuję Ci jeszcze zakochać się w Rumilu - wtedy cyrk będzie w komplecie...
* * *
Trójka młodych elfów została w komnacie sama.
Hanear, po pytaniu Liara - 'A gdzie jest Diamar?' - wyszedł szybko z pokoju, tłumacząc się jakimiś obowiązkami domowymi. Haldir stwierdził, że jest głodny i po wrażeniach ostatnich kilkudziesięciu minut zasłużył sobie na obfite śniadanie (Elladan, jako jedyny rozumiejąc prawdziwy sens jego słów - odprowadził go wzrokiem, kwaśno się przy tym uśmiechając). Orophin z kolei oświadczył, iż nie mył się od dwóch dni i że nie marzy w tej chwili o niczym innym, jak tylko o długim, gorącym prysznicu.
Przyjęli te wymówki bez mrugnięcia okiem.
No bo - były to oczywiście wymówki (za wyjątkiem może jedynie Haneara) - żeby zostawić ich na jakiś czas samych - mieli sobie przecież 'tyle' do opowiedzenia - należała im się więc chwila prywatności.
I w pełni zamierzali ją wykorzystać.
Z początku - po tym, jak drzwi zamknęły się za Orophinem - siedzieli przez chwilę w bezruchu, mierząc się w milczeniu pełnym radości wzrokiem.
Elrohir długo jednakże nie wytrzymał.
- Lindirze... - spojrzał mu poważnie w oczy, a w jego głosie dało się słyszeć smutek i z trudem hamowany wyrzut - ... dlaczego odszedłeś?
Liar zaczerwienił się, kręcąc z zakłopotaniem głową. Właściwie to powinien się takiego pytania spodziewać (co jak co - był im winiem *mnóstwo* odpowiedzi), ale... to i tak zabolało.
Z pomocą przyszedł mu Elladan.
- Nie wal tak od razu z grubej rury - upomniał brata lekkim trzepnięciem w ramię - Może zacznijmy od czegoś łatwiejszego... - spojrzał ciepło na swego młodego przyjaciela - Lindirze... - no właśnie - ja nie wiem, czy powinienem Cię w ten sposób nazywać - wszyscy tu zwracają się do Ciebie per 'Liar'... dlaczego?
Liar westchnął cicho.
- Bo powiedziałem im, że tak mam właśnie na imię - wyjaśnił
- Dlaczego? - chciał wiedzieć Elrohir - Nie lubisz swojego prawdziwego imienia? Jeśli tak - to mogłeś coś powiedzieć - nazywalibyśmy Cię inaczej...
- Nie bądź śmieszny - przerwał mu zdegustowany - Oczywiście, że lubię swoje imię. To... to tylko tutaj...
- Dlaczego? - powtórzył młodszy z bliźniaków, patrząc na niego z żalem - I te włosy - dodał, trącając jeden z przykrótkich, ciemnych kosmków - Zupełnie się zmieniły... to tak, jakbyś chciał zapomnieć, kim kiedyś byłeś... - zauważył nagle, zaniepokojony.
- Bo... bo tak właśnie było - odpowiedział cicho Liar.
- Dlaczego? - to pytanie ciągle powracało.
- Bo... się bałem, że ktoś mnie znajdzie... i rozpozna... znaczy się - jeśli w ogóle ktokolwiek szukał...
- 'Jeśli'?! - nie wytrzymał Elladan - Czy Ty wiesz, co się rozpętało w domu po tym, jak się okazało, że nigdzie Cię nie ma? Że... po prostu odszedłeś? - spojrzał na niego poruszony, aż za dobrze pamiętając rozpacz, jaka ich wtedy ogarnęła - Ada od zmysłów niemal odchodził... Erestor - po tym, jak już przeszukali chyba każdy zakamarek Rivendell, Lórien i Mirkwood - przestał się do kogokolwiek odzywać, a Glorfindel... - urwał, widząc reakcję Liara na samo wspomnienie imienia blondwłosego pogromcy Balroga - Lindirze... jak mogłeś mu to zrobić? - wyrzucił z goryczą.
Liar poczuł łzy pod powiekami. Glorfindel... oh, Glorfindel.
- No i kto go teraz denerwuje? - wtrącił Elrohir - Nie płacz, Lindir - objął go za plecy pocieszająco.
- Nie płaczę - pociągnął nosem młody elf - Tylko... ja.... ja wiem, że to co zrobiłem było okropne, ale... ale po prostu nie mogłem zostać... - schował twarz w jego włosach.
Bliźniacy spojrzeli po sobie niepewnie.
- Czy coś się stało w domu? - spytał Elladan łagodniejszym już głosem - Coś o czym nie wiemy? - Przysunął się do niego bliżej - Ktoś Cię skrzywdził?
- N-nie - wydukał, wciąż jeszcze na nich nie patrząc. Oh, Elbereth - jak on miał im to powiedzieć?
Przyznać się, że... że... - Ja... odszedłem bo... bo Lord Elrond i tak chciał mnie odesłać... - wyrzucił z siebie w końcu.
- Coo?! - dwójka młodych Peredhali wytrzeszczyła równocześnie oczy.
- O czym Ty mówisz? - Elrohir odsunął się, by móc na niego spojrzeć - Ada nigdy by czegoś takiego nie zrobił... przecież - przecież on Cię kocha tak jak mnie i Elladana.
- Chciał, żebym wyjechał - powtórzył uparcie młody elf - Nie pozwoliłby mi dłużej mieszkać w Rivendell... - jedynym domu, jaki miał; jedynym miejscu, jaki kochał. Oh, to wspomnienie bolało nawet teraz.
- Skąd Ci to przyszło do głowy? - Elladan był kompletnie zdezorientowany - Ada miałby Cię odesłać.... to jakiś absurd!
- Tak było! - nie wytrzymał w końcu Liar - Ja... słyszałem, jak o tym rozmawiał z Glorfindelem! - i powtórzył im rozmowę, jaką podsłuchał pewnego jesiennego wieczora, ukryty za drzwiami, przerażony do granic możliwości. Rozmowę, która zmieniła całe jego życie.
Bracia słuchali w milczeniu, blednąc jednakże z każdym wypowiedzianym cicho słowem.
- To... to niemożliwe - powtórzył Elladan, gdy młody elf skończył swą opowieść - To musi być jakaś pomyłka.
- Sam jesteś pomyłka - zdenerwował się Liar - Tak właśnie było i... i właściwie, dlaczego niby miałoby być inaczej? - spytał gorzko - To, że wasz Ada mnie przygarął, było pewnie najwspanialszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała, ale przecież nie miał obowiązku trzymać mnie u siebie już na zawsze... byłem sierotą, nikomu nie potrzebną przybłędą... jaki miałby ze mnie pożytek? - wzruszył smutno ramionami.
Teraz to Elrohir wyglądał, jakby miał się rozpłakać.
- Nigdy, przenigdy tak o sobie nie mów - wyszeptał - Wszyscy w domu Cię uwielbiają... dla nas jesteś jak brat i nie ma rzeczy, której Ada, Erestor i Glorfindel by dla Ciebie nie zrobili.
Elladan pokiwał gorliwie głową, zgadzając się z każdym jego słowem.
Liar zaczerwienił się.
- N-nie myślcie, że jestem niewdzięczny, albo co... ale - jak mogłem zostać gdzieś, gdzie mnie już nie chciano - spytał z rozpaczą w głosie - Ja... ja przecież kocham Rivendell i... i nigdy w życiu nie odszedłbym z powodu jakiegoś głupiego kaprysu... wiecie, jak mi było ciężko? - łzy zaczęły powolo spływać mu w dół policzków - Zostawić to wszystko za sobą, was, Glorfindela, Lorda Elronda, Erestora... nawet naszą starą kucharkę... - uśmiechnął się boleśnie - Byłem wtedy bardziej samotny, niż jesteście to sobie w stanie wyobrazić... i tak bardzo, tak okropnie tęskniłem... - głos mu się załamał i ukrył twarz w dłoniach..
- Oh, Lindir - Elladan objął o mocno, gładząc uspokajająco po plecach - Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? Gdybyś przyszedł z tym do nas - może moglibyśmy coś poradzić... - objął również Elrohira, który wyglądał, jakby mu serce miało zaraz pęknąć.
- To... to wszystko jest nie tak - wydukał - Na pewno zaszło jakieś nieporozumienie i gdybyśmy tylko zapytali Ady, on potrafiłby nam to wszystko wytłumaczyć...
- Nie - Liar pokręcił słabo głową - Ja nie chcę, żeby on się dowiedział... żeby myślał, że to przez niego..
- Ależ Ada i tak się obwinia... tak jak i Glorfindel... - oczy młodego Peredhala nagle rozbłysły - Czy Ty wiesz, jak oni się ucieszą, gdy się dowiedzą, że Cię znaleźliśmy?
- 'Dowiedzą'? - powtórzył Liar przestraszony - Chyba nie zamierzacie im powiedzieć?
- P-powiedzieć? - nie zrozumiał Elrohir - Jak to 'powiedzieć'? Myślałem, że wrócisz razem z nami do domu...
Szarooki elf aż się wzdrygnął.
- Nie mogę tam wrócić. Nie po tym wszystkim, co się stało. Poza tym - dodał z nikłym uśmiechem - Teraz tu jest mój dom, a Rivendell...
- ... a Rivendell nigdy nie przestało nim być - wszedł mu w słowo Elladan - I nigdy nie przestanie... nawet jeśli - nie będziesz już chciał do nas wrócić... - zakończył smutno.
- Zrozumcie, że nie mogę - młody elf rozłożył bezradnie ramiona.
- Nie mówmy o tym teraz - wtrącił z westchnieniem Elrohir. Wiedział, iż Liar potrzebuje czasu, by się z tą myślą oswoić - Dopiero, co się obudziłeś i wszystko na pewno wydaje Ci się takie dziwne...
Liar uśmiechnął się lekko, z ulgą porzucając temat.
- Ależ skąd - zakpił, ocierając łzy - Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia się obudzę i znów będę miał was na karku... - oparł się wygodnie na poduszkach.
Elladan pociągnął go żartobliwie za włosy.
- Oczywiście, że się nas tak łatwo nie pozbędziesz... jest nas dwóch - nie zapominaj o tym.
- Jakże bym mógł? - prychnął - Skoro obaj siedzicie mi teraz na nogach...
- O, cholera - zaklął Elladan, zeskakując zaraz na ziemię - Zupełnie zapomniałem, że jesteś teraz kuter-nogą - Elrohir roześmiał się, przesuwając w głąb łóżka - Daj, zmienię Ci opatrunki.
- Jak tam chcesz - zgodził się Liar z westchnieniem i odsuwając prześcieradło, ułożył posłusznie na plecach - Swoją drogą, kto by przypuszczał, że wyrośnie z Ciebie medyk... - dodał z krzywym uśmiechem.
- Kto by przypuszczał, że będziesz moim pierwszym 'pacjentem', smarkaczu... - odciął się, szczypiąc go lekko w udo.
Elrohir westchnął ostentacyjnie.
- Naprawdę stęskniłem się za tymi waszymi inteligentnymi rozmowami... - zakpił.
- Anioł się odezwał.
I tak bez końca.
* * *
Reszta dnia minęła raczej spokojnie.
Liar, mimo iż w zdumiewającej, jak na kogoś, kto dopiero, co wyszedł ze śpiączki, kondycji - przespał większą jego część.
Haldir, który wciąż jeszcze nie zdał Celebornowi raportu z tego nieszczęsnego patrolu i szkód, jakie wyrządziła na obrzerzach lasu banda rozwścieczonych orków - poszedł się z nim zobaczyć, biorąc ze sobą Elrohira. Elladan wykręcił się od wizyty u dziadka 'okropnym zmęczeniem'... i zaraz po ich wyjściu, rozlokował wygodnie na tarasie, z pożyczoną od Haneara książką.
Orophin, który zdrzemnął się, czuwając u boku Liara, szybko pożałował, że się do niego nie przyłączył...
- Orophinie, chcę iść na dwór - jego młody kochanek, od chwili otwarcia powiek, nie dawał mu spokoju - Mogę?
- Nie - przeciągnął się z uśmiechem.
- Ale ja już dość mam tego leżenia - skoro spałem przez tydzień, to tyłek pewnie zdążył przyrosnąć mi do łóżka... muszę się ruszać.
- Nie - jesteś za słaby - starszy elf wstał w fotela i pochylając się nad nim, pocałował lekko w czoło.
- Nudzi mi się - marudzil mu dalej Liar.
- Dopiero co się obudziłeś - westchnął.
- Ale mi się nudzi.
- Jak chcesz to poczytam Ci książkę - zaoferował słabo.
- Możesz mi poczytać na dworze.
- Nie.
- Albo w stajni... właśnie zdałem sobie sprawę, jak długo nie widziałem Mandingo! - spojrzał na niego prosząco.
Orophin był niewzruszony.
- Nie.
Liar milczał przez chwilę, intensywnie myśląc.
- Orophinie, zrobisz mi kolację? - spytał w końcu niewinnym głosem.
Ciemnowłosy elf zmrużył lekko oczy.
- Żebyś wyszedł z łóżka, jak tylko zamkną się za mną drzwi? - pocałował go raz jeszcze - Nie wydaje mi się.
- Chcesz mnie zagłodzić na śmierć? - naburmuszył się Liar, patrząc na niego z wyrzutem - Rekonwalescenci potrzebują dużo jedzenia, wiesz?
Orophin się poddał.
- Czy jak Cię wezmę na balkon, to się z końcu zamkniesz?
Liar zastanowił się.
- Istnieje taka możliwość - przyznał z uśmiechem, rozbawiony ulgą w jego oczach.
Nie komentując tego więcej, starszy elf owinął go szczelnie kocem i uważając na jego nogę, zaniósł ostrożnie na taras.
Siedzący na leżaku Elladan przywitał ich z miną, świadczącą o tym, iż z trudem hamuje śmiech. Drzwi do komnaty były otwarte, chcąc nie chcąc usłyszał więc każde słowo swego grymaszącego przyjaciela.
- Naprawdę żal mi Cię, Orophinie - odłożył na bok książkę, uśmiechając się do niego z przesadnym współczuciem.
Orophin prychnął jedynie, sadzając sobie Liara na kolanach.
- Pocieszam się tym, że z wiekiem może mu to przejdzie - puścił do niego oko.
- Hej! - jego młody kochanek wymierzył mu kuksańca w bok - Ja tu jestem obłożnie chory - zaprotestował oburzony - Mam prawo do marudzenia.
- Tak, tak... - Elladan uśmiechnął się złośliwie - A jak byłeś mały to wcale żeśmy Ci z Elrohirem ust taśmą nie zaklejali... - zakpił.
Fiołkowooki elf wybuchnął śmiechem.
- Dzięki za pomysł - pocałował Liara w policzek - Widzisz? Następnym razem po prostu Cię zaknebluję...
- Haldir też powinien zacząć stosować tę metodę - dobiegł ich od drzwi rozbawiony głos - Strasznie się w nocy drzesz, Elladanie...
Młody Peredhal obrócił się w miejscu, pokazując bratu palec.
- Tak szybko wróciłeś? Jaka szkoda - odezwał się kąśliwie - a już miałem nadzieję, że dziadek zaproponuje Ci, byś z nim został...
- Niestety - Elrohir szturchnął go w bok, siadając na ostatnim wolnym leżaku - Pytał się jednakże, dlaczego Ty nie przyszedłeś...
- I co mu odpowiedziałeś? - choć, znając swego brata, lepiej chyba nie pytać...
Jego obawy potwierdziły słowa Haldira, który wszedł leniwym krokiem na taras.
- Nie chcesz wiedzieć... - mruknął, posyłając Elohirowi krzywy uśmiech.
Elrohir wcale się nie przejął, a jedynie przewrócił oczami, gdy zobaczył jak maślany uśmiech zastępuje irytację na twarzy Elladana, gdy jego wzrok spoczął na blondwłosym strażniku.
Haldir nie wyglądał lepiej.
- Cześć - młody Peredhal wstał, robiąc mu miejsce.
- Cześć - Haldir pocałował go czule w nos, układając się na leżaku i wciągając go sobie na kolana.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, zapominając zupełnie o całym otaczającym ich świecie.
- Ekhem - odchrząknął Elrohir, wyrywając ich z tego niby-transu. Doprawdy, oni byli po prostu beznadziejni - dwa wpatrzone w siebie cielaki.
Schodząc powoli na ziemię - gdzie istniały również inne elfy, a nie tylko Haldir i jego cudowne, błękitne oczy - Elladan zaczerwienił się lekko, widząc iż wszyscy się na nich gapią.
- To co odpowiedziałeś dziadkowi? - wrócił do przerwanej wcześniej rozmowy, spoglądając na brata lekko zamglonym wzrokiem.
Elrohir uśmiechnął się nikczemnie.
- Powiedziałem mu, chyba zgodnie z prawdą, że Haldir tak Cię wybzykał, że nie możesz chodzić... - uniósł wyzywająco jedną brew.
Orophin zakrztusił się, a Liar zaczął śmiać.
- Nie zrobiłeś tego - wychrypiał starszy elf.
- Zrobił, zrobił - pokiwał głową Haldir, a żołądek przekręcił mu się boleśnie, na wspomnienie wstydu, jakiego wtedy zaznał. Perwersyjny Celeborn do końca życia będzie mu to wypominał...
Elladan nie wyglądał na zaskoczonego - nie był też ani trochę wzburzony.
- I bardzo dobrze - mruknął jedynie, obejmując Haldira zaborczo za szyję. Niech stary zbokol wie, do kogo jego kochanek należy.
Strażnik spojrzał na niego domyślnie.
- Mały Peredhal jest zazdrosny...? - wyszeptał mu wprost do ucha, doskonale wiedząc, dlaczego Elladanowi tak nie w smak była wizyta u władcy Lórien.
Młody elf zaczerwienił się.
- Doprawdy, Elrohirze - Orophin wciąż nie spuszczał z niego wzroku - A ja myślałem, że to, co było wtedy przy śniadaniu, to tylko jednorazowy pokaz - zakpił wesoło.
- Jasne - Elladan potrząsnął głową, unikając spojrzenia Haldira i jego zadowolonego z siebie uśmieszku - Wszyscy zawsze wychodzą z założenia, że Elrohir to 'ten grzeczny i opanowany syn Elronda', a tak naprawdę - to diabeł w elfiej skórze...
Elrohir uśmiechnął się demonicznie.
- To prawda - poparł starszego bliźniaka Liar - Erestor zawsze powtarzał, że Elladan nie byłby w połowie tak narwany, gdyby go Elrohir stale nie podjudzał...
- A Ty niby święty jesteś, co? - prychnął młody Peredhal - Zbieraliście z Elladanem więcej kar w jeden miesiąc, niż ja przez cały rok...
- Taa, bo 'spokojnego Elrohira' nikt, nigdy, o nic nie podejrzewa - wtrącił sarkastycznie Elladan - i cała wina spadał zawsze na mnie i Lindira... - zrobił do brata minę.
Haldir, nie spuszczając z niego wzroku, przyciągnął go do siebie i liznął lubieżnie w szpiczasty czubek ucha.
- Podnieca mnie, gdy tak się wściekasz... - wymruczał, z satysfakcją zauważając, iż jego młody kochanek znowu się czerwieni.
- Przestań świntuszyć - odszeptał surowo. Siedząc mu na kolanach, bez trudu 'wyczuł', że mówi prawdę - a to nie pomagało w skupieniu się na rozmowie.
- Spadała na was, bo Lindir zawsze był tak cholernie dumny ze swoich wyczynów, że chwalił się wszystkim na lewo i prawo.
Liar skrzywił się z niesmakiem.
- Wcale się nie chwaliłem - mruknął - tylko ratowałem Twój tyłek.
- Trzeba było zostawić mu tyłek w spokoju - prychnął Elladan - Jego chłopak potrafi się już nim należycie zająć...
Młody elf przystopował.
- Elrohir! Masz chłopaka? - spojrzał na niego z zaciekawieniem.
Elrohir nagle zbladł.
- No... - zaczął z wahaniem.
- A, bo Ty jeszcze nic nie wiesz - Elladan wyprostował się na kolanach Haldira, a jego oczy rozbłysły. Czas się bratu odpłacić - Na pewno się 'ucieszysz', gdy się dowiesz, kto grzeje łóżko naszego kochanego Elrohira...
- Zamknij się - Elrohir zrobił się biały.
- W życiu! Lindir ma prawo wiedzieć... taki mały rewanż - pokiwał z satysfakcją głową.
- Kto to jest? - Liar nie mógł usiedzieć na miejscu - Elrohir, no powiedz mi - spojrzał na niego prosząco.
Młody Peredhal uciekł wzrokiem w bok.
- Ależ, to nikt szczególny i...
- Nikt szczególny! - prychnął Elladan - Nie bądź taki skromny...
Haldir i Orophin wodzili między nimi oczyma, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
- Czy to ktoś, kogo znam? - gdyby kochanek nie przytrzymywał go w pasie, Liar zacząłby skakać na jego kolanach - No, ej...
- Oczywiście, że go znasz - przytaknął Elladan, zanim jego brat zdążył choćby otworzyć usta - Mieszka z nami od lat...
- A więc to ktoś z domu? - Liar aż się trząsł z ciekawości.
- Mhm. Dużo starszy i...
- Elladanie! - Elrohir wyglądał tak, jakby miał ochotę udusić go gołymi rękami.
- ... i Ada bardzo go lubi - kontynuował, jakby w ogóle go nie słysząc - Tak jak i my wszyscy...
Małody elf zamyślił się na chwilę, a potem nagle zbladł.
- To chyba nie Erestor, co? - spojrzał na Elohira przestraszony. Na samą myśl, że jego przyjaciel i dostojny, surowy doradca Elronda mieliby razem... em - aż go ciarki przeszły - Elrohirze, powiedz że to nie on.
- Oczywiście, że to nie Erestor - wykrzywił się młody Peredhal.
Liarowi ulżyło.
- Dzięki Valarom. Zniósłbym wszystko tylko nie...
- To Glorfindel - wtrącil Elladan niewinnym głosem.
- COO?! - po raz drugi już ramiona Orophina powstrzymały jego narwanego chłopaka przed zerwaniem się z miejsca - Glorfindel?! - wyglądał, jak byk, któremu pomachano przed oczyma czerwoną płachtą.
Elrohir westchnął ciężko.
- Zadowolony jesteś z siebie? - spojrzał na brata z rezygnacją.
Elladan wzruszył ramionami.
- I tak by się w końcu dowiedział - wymruczał, starając zagłuszyć okrzyki Liara - Im prędzej, tym lepiej...
- Nie lepiej! - wydarł się młody elf, aż się gotując ze złości - Glorfindel? Mój Glorfindel! - wychrypiał.
Orophin spojrzał na niego zaskoczony. Czyżby było coś o czym nie wiedział? 'Jeszcze coś', znaczy się...
- Oh, no uspokuj się - młody Peredhal podszedł do nich powoli - Z kimś i tak by się w końcu związał - zaczął mu tłumaczyć, jak dziecku.
Haldir spojrzała na nich, lekko zaniepokojony.
- Wytłumaczysz mi, o co chodzi? - zwrócił się do swojego kochanka.
Elladan ponownie wzruszył ramionami.
- Lindir uwielbia Glorfindela i...
- Wcale, że się nie uspokoję! - przerwał mu kolejny okrzyk - Czy Ty byś się uspokoił, gdybym Ci powiedział, że bzykam się z Twoim Adą?!
Orophin odetchnął z ulgą, choć zaskoczenie pozostało.
- Glorfindel jest Twoim ojcem, Liar? - zapytał z wahaniem.
Haldir ryknął śmiechem, a Elladan mu zawtórował.
- Nie, nie jest - opanował się trochę, zwracając do swego kochanka - Ale... zawsze go tak właśnie traktowałem... - westchnął smutno.
- Przepraszam Lindir - Elrohir usiadł obok niego, kładąc mu rękę na ramieniu - Wiem, że wydaje Ci się to takie pokręcone, ale ja... - zaczerwienił się - ja go naprawdę kocham.
Liar nie odpowiedział.
- Jeżeli... jeżeli tak bardzo Ci to przeszkadza - kontynuował więc dalej młody Peredhal - to ja... ja mu powiem, że...
Szarooki elf prawie zaniemówił.
- Zro-zrobiłbyś to dla mnie?
Tym razem to Elrohir westchnął.
- Jesteś moim przyjacielem - wyjaśnił - I nie chcę, żebyś się na mnie o to wściekał... żebyś myślał, że Ci go odebrałem...
Liarowi zrobiło się głupio.
- Wybacz... zachowałem się, jak idiota..
- Ależ skąd - wtrącił Elladan ze śmiechem - Zwłaszcza, że to Twoja wina...
- Moja? - zapatrzył się na niego zdziwiony.
- No tak. Po tym, jak uciekłeś, Glorfindel od zmysłów, z niepokoju, omal nie odchodził, a Elrohir tak ryczał po nocach...
- A Ty niby nie? - przerwał mu z sarkazmem młodszy brat.
Elladan udał, że nie słyszy.
- ... że ktoś musiał się nim zająć - kontynuował - Glorfndel chyba zawsze na niego leciał, więc jak już zaczęli się nawzajem pocieszać, to wylądowali w końcu w łóżku...
Elrohir przewrócił zdeprymowany oczami, choć oczywiście - było to całkowicie zgodne z prawdą.
- Bez znaczenia, jak się zaczęło. Skoro nie chcesz, żeby trwało dalej... - zwrócił się do swego młodego przyjaciela.
- Oh, no nie wygłupiaj się - przerwał mu Liar z niepewnym uśmiechem - Oczywiście, że chcę byś był z kimś, kogo kochasz. A skoro z Glorfindelem jesteś szczęśliwy...
- Jestem - zapewnił go gorąco.
Spojrzeli na siebie z uśmiechem, ogrążając na jakiś czas w cichszej wymianie zdań. Orophin do nich dołączył, zostawiając Haldir i Elladana samym sobie.
Blondwłosy strażnik zaraz to wykorzystał.
- Wiesz - zwrócił się do swego kochanka z dziwnym błyskiem w oku - właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę.
Elladan przygryzł lekko dolną wargę, mierząc go kpiącym spojrzeniem.
- Z tego, że nie uprawialiśmy seksu od 'całych' dwunastu godzin...? - dokuczył mu z uśmiechem.
- Nie, złośliwcze - uszczypnął go za karę w tyłek - Choć to też celna uwaga... - przyciągnął go do siebie bliżej - Zdałem sobie sprawę z tego - kontynuował, nie spuszczając z niego rozognionego wzroku - że tak naprawdę to myśmy się dzisiaj właściwie w ogóle nie całowali... - uniósł wymownie jedną brew.
Elladan zaczerwienił się - Haldir go czasami po prostu rozbrajał.
- To prawda, ale... - odchrząknął, przypominając sobie, gdzie się znajdują - to chyba nie czas i nie miejsce... - rzucił pozostałej trójce elfów szybkie spojrzenie.
- Oni są sobą tak zajęci, że na pewno nic nie zauważą - zrobił nieokreślony ruch głową - A ja... - spojrzał mu prosto w oczy - chcę się zająć teraz Tobą...
- Haldir - młody elf jęknął cicho, tak zmieniając pozycję, by usiąść mu okrakiem na udach. Obiekcji jednakże, wciąż się jeszcze nie pozbył - To nie jest...
Haldir westchnął.
- Chyba nie chcesz, bym Cię zaczął prosić, co? - spytał kpiąco..
- No, nie miałbym nic przeciwko - Elladan uśmiechnął się do niego słodko, mierzwiąc mu lekko włosy.
- Pocałuj mnie więc - strażnik wsunął mu dłoń pod koszulkę..
- To nie była prośba - zaprotestował, pochylając się jadnakże do przodu i całując nieśmiało w usta.
- A to, nie był pocałunek - mruknął, gdy ich usta rozłączyły się - Spróbuj jeszcze raz - oblizał kusząco wargi.
Elladan prychnął - doskonale wiedząc, jaką grę jego kochanek prowadzi. Pocałunek mimo to powtórzył.
- Wciąż tego nie łapiesz - pokręcił głową Haldir, wodząc opuszkami palców wzdłuż jego kręgosłupa.
- Oh, doprawdy? To może znajdź sobie kogoś, kto to robi lepiej, hm? - zasugerował przewrotnie, czyniąc gest, jakby chciał się podnieść z jego kolan.
Haldir nie odpowiedział. Chwycił go jedynie za przód tuniki i przyciągając do siebie na nowo - pocałował - mocno, zaborczo i namiętnie.
Elladan jęknął i momentalnie poczuł, jak wilgotny język kochanka wykorzystuje to, wślizgując się do wnętrza jego ust, drażniąc i bawiąc z jego własnym językiem.
Jedna ręka Haldira objęła tył jego głowy - nie pozwalając się odsunąć, a druga wciąż masowała jego nagie plecy, posyłając iskry między ich nogi i wzniecając żar w płucach.
Ich wargi pieściły się nieśpiesznie, błądząc w górę i w dół rozpalonych ust, ocierając się o siebie - raz namiętnie i szybko, raz niewinnie i opieszale.
- To... się nazywa... pocałunek - 'pouczył' Elladana Haldir, gdy w końcu się od siebie oderwali.
- Co Ty powiesz? - wymruczał, starając się złapać oddech. Mimo iż krew buzowała mu w żyłach, a świat wirował lekko przed oczyma - nie pozwolił sobie wypaść z 'roli' - Nie wydaje mi się - uniósł szelmowsko jedną brew i pochylając się do przodu, pocałował go raz jeszcze.
I to tak, że tym razem to Haldir jęknął.
Ich języki i wargi zaczęły się poruszać w jeszcze bardziej zwariowanym tańcu, ciała ocierać o siebie, a erekcje pobudzać.
To było dla Elladana za wiele. Zapominając zupełnie, gdzie się znajdują - chwycił rękę Haldira, wyciągnął spod koszulki i przesunął na swój lekko kołyszący się tyłek.
Smukłe palce momentalnie zacisnęły się na prężnym pośladku, nakłaniając go zaraz do powolnych ruchów i górę i w dół.
Druga ręka strażnika, wzciąż spoczywająca na karku młodego Peredhala - zwiększyła nieznacznie nacisk, tak że - gdy Haldir pochylił się do przodu - bez trudu mógł przejąć nad nim kontrolę.
Elladan zaczął wzdychać z zadowolenia.
Cóż - nie jego wina, że lubił się podporządkowywać... zwłaszcza Haldirowi.
Gdy tym razem się od siebie oderwali, ich oddechy świszczały przy każdym słowie.
- To naprawdę było... dwanaście godzin? - wychrypiał jasnowłosy strażnik, opierając się o niego czołem.
Elladan nie miał nawet siły się uśmiechnąć. Rzucił mu jedynie szybkie spojrzenie, ześlizgując zaraz wzrok w dół, na ich ocierające się o siebie nieśmiało, uwięzione przez dwie warstwy ubrania, erekcje.
Gdyby nie to, że byli odziani - padłby od razu na kolana i zaczął....
- Ekhem - ociekający kpiną głos wyrwał go ze świata fantazji - Skończyliście już? - Elrohir spojrzał na nich z przewrotnym błyskiem w pięknych, orzechowych oczach.
- Jeszcze nie - wymruczał Haldir, skradając Elladanowi jeszcze jednego całusa.
- Oh, odklej się od niego w końcu - jęknął Liar, przewracając oczami - Nie jesteście tu sami... - przypomniał mu z westchnieniem, wciąż jeszcze czując trochę nieswojo, widząc tę dwójkę razem.
- Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem... - strażnik przeniósł spojrzenie z Elladana na młodego przyjaciela - ... pewnie będzie lepiej, jeśli przeniesiemy się w bardziej intymne miejsce, co? Może do 'kuchni'? - uniósł kpiąco brwi, akcentując szczególnie ostatnie słowo.
Liar zaczerwienił się, przypominając sobie zaraz to, jak Haldir nakrył ich z Orophinem, robiących na stole kuchennym coś więcej niż tylko niewinne całowanie. 'Dużo' więcej...
Aluzja była jednakże wredna - nikt go przecież o podglądanie nie prosił.
Młody elf nie omieszkał mu tego wypomnieć.
- Ależ Liar - odpowiedział mu na ten zarzut Haldir - skoro robisz 'coś takiego' w miejscu publicznym, musisz liczyć się z tym, że ktoś na Ciebie 'niechcący' wpadnie - błysnął zębami w przewrotnym uśmiechu.
- 'Niechcący'? - zaszydził Orophin - A wtedy, gdy wróciłem z patrolu, w mojej komnacie... to też było niechcący? - pokręcił zabawnie głową - Kogo Ty chcesz oszukać, Haldir? Po prostu się przyznaj, że lubisz podglądać...
Elladan roześmiał się, obejmując kochanka za szyję - będzie mu tym dokuczał przez najbliższy tydzień... cudownie!
Elrohir nie wyglądał na rozbawionego. Siedział jedynie cicho, mierząc Liara i Orophina trudnym do zinpretowania wzrokiem.
- Sypiacie ze sobą? - spytał w końcu, uparcie zachowując powagę.
Liar zaczerwienił się.
- No... to chyba oczywiste, nie sądzisz? - zrobił do niego minę.
- A wiesz, że Glorfindel dostanie zawału, jak się dowie?
- Niby dlaczego? - zmarszczył czoło Orophin. Haldir, który już się podnosił z leżaka, by przenieść się z Elladanem w bardziej 'odosobnione' miejsce - zatrzymał się w półruchu, równie zdezorientowany.
- No wiesz... - Elrohir uśmiechnął się do niego niewinnie - ... posuwasz jego nieletniego ulubieńca, to może być dla niego 'lekkim' szokiem... - zakpił.
Orophin nadal nic nie rozumiał.
- Liar nie jest nieletni... jeśli się nie mylę, jest w waszym wieku... może więc być 'posuwany' - posłał Elrohirowi kwaśny uśmiech - przez kogo tylko zechce.
- W naszym wieku, jasne... - roześmiał się Elladan, przywierając do Haldira na tyle mocno, by nie spaść (a tak to sobie przynajmniej tłumaczył - gdyż splecione pod jego tyłkiem ręce doskonale utrzymywały go w miejscu...) - Ileś Ty im kłamstw naopowiadał, Lindir?
Lindir zrobił się czerwony.
- O włosach też im pewnie nie powiedział... jak myślisz? - Elrohir mrugnął do brata, przygryzając figlarnie kciuk.
- Włosach? - zdziwił się Haldir.
- No... normalnie są jasne - Elladan również mrugnął - Valar jeden wie, w jaki sposób zmienił ich kolor...
- Jasne?!
Orophina jednakże nie interesowały jego włosy... a przynajmniej nie w takim stopniu, jak wiek.
- Ile masz lat kochanie? - zwrócił się do Liara, ze zwodniczym spokojem w głosie.
Młody elf nie był w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Wystarczająco - wydukał.
Elladan wybuchnął śmiechem.
- Wystarczająco będziesz miał za trzy lata, Ty bezwstydny kłamczuchu...
- Blondwłosy kłamczuchu... - dodał Haldir przekornie.
- No, co na to powiesz? - spytał słodko Orophin, wzdychając w duchu na samą myśl, że przez najbliższe trzydzieści sześć miesięcy będzie musiał znosić przytyki Haldira odnośnie 'perwersyjnego amatora dzieci'...
Liar potoczył po nich wszystkich, pełnym poczucia winy, wzrokiem... który jednakże szybko zmienił się w psotny, gdy przypomniał sobie 'kto' i 'o co' go oskarża.
- Elladanie, jak byłeś młodszy, marzyłeś o tym by mieć kolczyk w sutku - wycelował w niego palec, uśmiechając przy tym złośliwie - W porównaniu z tym - kolor moich włosów jest nic nie znaczącym szczegółem...
Elladan lekko zbladł, zanim jednakże zdołał cokolwiek na to odpowiedzieć, Liar już przeniósł spojrzenie na jego brata.
- Elrohirze, jak wyjechałem z Rivendell miałeś czterdzieści sześć lat... w jaki czas potem Glorfindel bzyknął Cię po raz pierwszy? - rumieniec na twarzy młodszego z bliźniaków dał mu jasno do zrozumienia, iż w niedługi...
- Widzicie? - uniósł sugestywnie brwi - A 'mnie' się czepiacie...
- Miałeś czterdzieści sześć lat?! - oczy Orophina zrobiły się wielkie.
- Kolczyk w brodawce? - Haldir uśmiechnął się lubieżnie, szczypiąc swego kochanka w pośladek - Chętnie o tym posłucham...
Bracia spojrzeli na siebie bezradnie, szybko jednakże podejmując decyzję.
- Orophinie, Lindir jest już chyba zmęczony, zanieść go lepiej z powrotem do komnaty... - zasugerował Elrohir.
- Tak - poparł go od razu Elladan - i najlepiej zaknebluj - mówienie chyba bardzo go męczy... - spojrzeli na niego z nadzieją, a śmiech, jaki po tych słowach nastąpił, długo jeszcze rozbrzmiewał w nadchodzących ciemnościach nocy...
37. Angel's influence
"- 'Tien, nie musisz się mnie wstydzić - czarnowłosy anioł uśmiechnął się czule do swego ukochanego, który starał się ukryć swe nagie, rozpalone ciało za pięknymi srebrzysto-białymi skrzydłami.
Dan'tien zaczerwienił się jeszcze bardziej i nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy, spuścił nieśmiało wzrok. Jego kochanek mógł i być niewiele od niego starszy, ale gdy tak przed nim stał, odważny i pewny siebie, zupełnie się swą nagością, ani drgającym między nogami członkiem, nie przejmując - wydawał mu się o tyle dojrzalszy, o tyle bardziej doświadczony, iż niemal onieśmielający.
- 'Tien - Khan przysunął się do niego nieco bliżej, biorąc jego dziecinną twarzyczkę w swoje duże, poznaczone bliznami dłonie - Pozwól mi na ciebie spojrzeć - poprosił cicho - Tak długo na to czekałem - wyszeptał, a w jego głosie, zamiast pożądania, czego się można było spodziewać, dało się słyszeć jedynie czystą, niczym nie zmąconą miłość i tęsknotę tak wielką, że zapierającą dech w piersiach.
Młody anioł odwzajemnił jego spojrzenie, nie wiedząc, czy ma być bardziej wzruszony, czy zaskoczony.
- Proszę - powtórzył cicho Khan, a jedna z jego ciepłych dłoni zaczęła sunąć w dół ciała kochanka, mijając jego podbródek, szyję, wąskie barki i delikatnie zarysowaną klatkę piersiową, zatrzymując się na wysokości brzucha, gdzie drżące lekko skrzydła, zasłaniały mu dalszy widok - 'Tien - powtórzył, wciąż nie spuszczając z niego wzroku, a jego czarne oczy zaczęły się tlić niczym rozżażone węgle.
'Tien ustąpił. Khan był jego najlepszym przyjacielem, towarzyszem zabaw z dzieciństwa, bratnią duszą - komu jak komu, ale jemu mógł chyba ufać.
Jego skrzydła zatrzepotwały lekko i wprawiając w ruch delikatne, srebrzysto-złote kosmyki włosów, uniosły do góry, odsłaniając jego nagie, gładkie niczym płatek róży, ciało.
Starszy anioł niemal zaniemówił z zachwytu.
- 'Tien - wyszeptał, oczu nie mogąc od niego oderwać - gdybyś Ty tylko wiedział, jak piękny jesteś, jak zachwycająco cudowny... to nigdy, przenigdy nie pozwoliłbyś mi się dotknąć - zrobił nieokreślony ruch dłonią, porównując jego ciało ze swoim, niedoskonałym w jego oczach pod każdym względem.
Dan'tien spojrzał na niego zaskoczony.
- Nigdy więcej tak o sobie nie mów - szepnął, obejmując go nieśmiało za szyję - Twoje blizny są częścią Ciebie - cienkie, niemal niewidoczne ślady nacięć - pozostałość tortur, jakich doświadczył - i kocham je tak samo, jak kocham Ciebie - zapewnił, gładząc go czule po plecach.
Khan uśmiechnął się do niego wzruszony, po czym ostrożnie, tak by nie uszkodzić jego skrzydeł, uniósł go do góry i zaniósł powoli w stronę przyszykowanego wcześniej posłania..
Nie minęło dziesięć minut, gdy ciszę, rozświetlonej pochodniami jaskini, przerwał ochrypły, pełen bólu okrzyk, który po jakimś czasie przeszedł w zduszone, z trudem hamowane jęki rozkoszy, gdy czarnooki anioł posiadł w końcu to ciało, do którego przez całe swoje życie tęsknił - znakując je jako swoje..."
Liar uniósł wzrok znad pokrytej małymi literkami stronnicy, wzdychając przy tym z frustracją.
- Mam ochotę na seks - wymruczał, przymykając na chwilę powieki.
- Ja też - siedzący obok niego Elrohir, zamknął oprawiony w skórę woliumin, odkładając go na bok.
Przez chwilę panowała cisza, w czasie której dwa młode elfy spojrzały na siebie nieśmiało, by zaraz potem wybuchnąć głośnym, głupkowatym śmiechem.
- To by było chore... pod każdym względem - zakpił rozbawiony Peredhal.
- No... - Liar wygramolił się powoli z wnęki, w której razem czytali - Nawet więcej niż chore.
Ale skoro już tu jesteś - dodał szelmowsko - to może mógłbyś zaprowadzić mnie do Orophina, co? Elrohir zeskoczył lekko na ziemię, kpiąco marszcząc przy tym nos.
- Nie żebym specjalnie rozwiewał Twoje nadzieje - zaczął, wyciągając do niego rękę - ale w tej chwili masz chyba mniejsze szanse, by przespać się ze swoim chłopakiem, niż nawet ja sam - mrugnął do niego figlarnie - Jeśli się nie mylę, Orophin wyrzucił Cię wczoraj ze swojej komnaty - uniósł sugestywnie jedną brew.
Liar westchnął.
- On naprawdę przesadza - wymruczał, podciągając się do góry, na jego ręce - Zachowuje się tak, jak by się mnie bał...
Co oczywiście było całkowicie zgodne z prawdą. Odkąd tylko Liar zaczął zdrowieć i tym samym odzyskiwać dawne siły i 'chęci' - jego kochanek zaczął go wieczorami unikać.
Na nic się zdały prośby i perswazje młodego elfa - Orophin nie chciał z nim sypiać, nie chciał go całować ani dotykać - jednym słowem, omijał go szerokim łukiem.
Dla Liara było to zupełnie pozbawione sensu. Noga już go praktycznie w ogóle nie bolała, rana goiła się ładnie, a wszystkie inne siniaki i obtarcia - niknęły w oczach. To, że nie mógł jeszcze samodzielnie chodzić, nie miało żadnego znaczenia - był w pełni sił i dalsza abstynencja wydawała mu się po prostu bezsensowna.
Dlatego też kusił go niemiłosiernie - dotykając kiedy tylko nadażyła się okazja, całując w najmniej spodziewanych momentach i patrząc na niego tymi swoimi wielkimi, szarymi oczami z niemą prośbą i obietnicą takich rozkoszy, których po dwóch tygodniach przewry, jego kochanek mógł sobie jak najrealniej wyobrazić.
Mimo to pozostawał niewzruszony. W jego opini, Liar wciąż jeszcze był chory, a z takim elfem się po prostu nie bzyka. Koniec, kropka. Jego kochanek był jednak innego zdania...
- No, dalej - zaprowadzisz mnie, czy nie? - spojrzał pytająco na swego ciemnookiego przyjaciela.
- Zaprowadzę - westchnął Elrohir, obejmując go w pasie i kierując powoli w stronę drzwi - Tylko jeśli Cię wyrzuci na zbity pysk - dodał - to nie mów, że Cię nie ostrzegałem...
- Nie wyrzuci - Liar był tym razem naprawdę pewny swego - Chodźmy tylko jeszcze na chwilę do mojej komnaty, chcę się przebrać.
Młody Peredhal uniósł kpiąco jedną brew.
- Chcesz go uwieść seksowną bielizną? - zaszydził.
- Nie - trzepnął go w ramię, co było nie lada wyczynem, gdy się kuśtykało na jednej nodze - Założę po prostu coś... wygodniejszego - zagryzł dolną wargę w tak lubieżny sposób, iż młody Peredhal zaczął Orophinowi naprawdę współczuć.
Gdy dotarli do jego pokoju, Liar zniknął w czeluściach szafy, by wyłonić się z niej po killku minutach w krótkich, czarnych spodenkach, w których zazwyczaj spał i pięknej koszulce w kolorze czerwonego wina.
Elrohir pokręcił głową zrezygnowany, zdając sobie nagle sprawę, iż Glorfindel chyba za dużo swego młodego wychowanka nauczył.
Zaprowadził go jednakże posłusznie pod drzwi starszego elfa, pukając delikatnie w mocne, mahoniowe drewno.
- Tyłek Ci zmarznie - rzucił na odchodnym, obejmując taksującym spojrzeniem jego kusy strój i smukłe, nagie nogi... zabandażowane na lewym kolanie...
- Nie ma szans - Liar mrugnął do niego figlarnie i po usłyszeniu lekko zaskoczonego 'proszę!', otworzył powoli drzwi.
- Biedny Orophin... - westchnął komicznie jego przyjaciel, kierując się nieco ciężkim krokiem w stronę kuchni.
* * *
Orophin rzeczywiście był biedny. Złapany między poranną a wieczorną sesję zaspokajania samego siebie (odkąd Liar się obudził, robił to conajmniej dwa razy dziennie, by choć w taki sposób nad sobą zapanować...) - aż się wzdrygnął na widok swego młodego, seksownie odzianego kochanka.
- O nie, nie, nie - obrzucił go spojrzeniem od stóp do głów, unosząc przy tym ręce w obronnym geście - Idź sobie, a-ale już - przełknął ciężko, gdy jego głos zaczął niebezpiecznie drżeć.
- Orophinie, nie bądź śmieszny - kuśtykając na jednej nodze, Liar przysunął się do niego nieco bliżej - Jesteś moim chłopakiem i do kogo, jak nie do Ciebie mam przyjść, gdy mam ochotę na seks?
Seks... mózg Orophina zawirował. Nie! Nie myśl teraz o tym - upomniał się surowo.
- Orophinie? - Liar uśmiechnął się do niego kusząco.
Starszy elf jednakże nawet na niego nie spojrzał.
- Idź sobie - powtórzył jedynie, sięgając po leżącą na łóżku koszulę.
- Nie zakładaj jej - poprosił cicho jego chłopak - Chcę na Ciebie popatrzeć... - zawiesił sugestywnie głos.
Orophin przymknął powieki, za wszelką cenę starając się wyrzucić go ze swoich myśli.
- I chcę Cię też dotykać - kontynuował dalej Liar, nic sobie z jego protestów nie robiąc - Wszędzie chcę Cię dotykać... a potem całować... i lizać Twojego...
Więcej nie zdołał powiedzieć. Orophin bowiem otworzył oczy i ignorując przeklęty rumieniec, który już wypływał mu na policzki, podszedł do niego szybkim krokiem, w porę zatykając mu usta dłonią.
- Ani. Słowa. Więcej - wychrypiał - Ktokolwiek Cię tu przyprowadził, sromotnie tego jutro pożałuje... a teraz chodź - chwycił go mocno w pasie, z zamiarem zaciągnięcia do jego własnej, bezpiecznej komnaty.
Liar jednakże nie był łatwym przeciwnikiem.
- Orophinie, wiem że tego chcesz - jego mała dłoń zaczęła się sugestywnie przesuwać w okolice jego podbrzusza - I jeśli tylko zawleczesz mnie na korytarz - zrobimy to tam, zamiast tutaj, w Twoim pokoju...
- Niczego nie będziemy robić - Orophin złapał jego rękę, odciągając od swego budzącego się do życia członka - Jesteś chory i...
- Chory będę, jeśli mnie zaraz nie przelecisz - wymruczał, a jego druga dłoń powędrowała w stronę jego pośladków.
- Przestań - starszy elf ledwo trzymał się na nogach - Nie będę się z Tobą kochał i nic co powiesz nie jest mnie w stanie przekonać.
- Skoro tak... - Liar ścisnął sugestywnie jego tyłek - to czemu chcesz mnie wyrzucić? Możemy przecież koło siebie spać i nic się nie stanie - spojrzał na niego niewinnie, a czający się w zakamarkach jego wyobraźni chochlik aż zagwizdał z podziwu.
Orophin jęknął - to było naprawdę ponad jego siły.
- Obiecuję, że będę grzeczny - wymruczał jego młody kochanek - Chcę tylko poczuć Cię przy sobie... wiesz przecież, jak bardzo nie lubię chodzić spać samemu... - teraz to już obie jego ręce zacisnęły się na kształtnych pośladkach.
- Wiem - pokręcił zrezygnowany głową.
- No to postanowione... gdzie masz oliwkę?
- Na nocnej szafce - odpowiedział automatycznie, dopiero po chwili zdając sobie z tego sprawę - Zaraz, zaraz - zreflektował się zaniepokojony - Mamy tylko koło siebie spać, oliwka do niczego nie będzie nam potrzebna...
- Orophinie - Liar westchnął, patrząc na niego, jak na trolla - Przyszedłem tu po to, by się z Tobą kochać i oboje wiemy, że nie chcesz i nie potrafisz mi się oprzeć... przeleć mnie więc po prostu i miejmy to już z głowy - chwycił go za szyję i pociągnął w dół, całując zapalczywie w usta.
Przez chwilę (z oczywistych powodów) panowała między nimi cisza, a potem...
- Myślę, że krzesło najlepiej się nada - zauważył trzeźwym głosem Orophin, gdy ich wargi się rozdzieliły, wydając cichy, lekko mlaskający odgłos - Na łóżku może Cię noga zaboleć...
Liar wybuchnął śmiechem.
- Uwielbiam Cię, wiesz? - położył mu rękę na policzku - Jesteś taki łatwy do dyrygowania...
Zarobił za to uszczypnięcie w tyłek.
- Nie przeginaj - Orophin skradł z jego ust jeszcze jednego całusa - bo wciąż jeszcze mogę Cię wyrzucić...
- Ty może tak - prychął jego młody kochanek, zsuwając mu bryczesy na uda - ale 'on' - wziął do ręki jego penisa i zaczął go pieścić powolnymi, dokładnymi ruchami - wolałby chyba robić co innego...
Biedny Orophin autentycznie skamieniał, jednakże tylko na krótką chwilę. Zaraz potem chwycił swego chłopaka pod tyłek, uniósł do góry i bez dalszych komentarzy, zaniósł w kierunku okna.
Liar zapiszczał z uciechy - jak widać, w drażnieniu go, nie miał sobie równych.
- Mały, przeklęty świntuch... - starszy elf postawił go ostrożnie na ziemi, ściągając mu przez głowę koszulę - Elladan ma rację - powinienem był Cię zakneblować... - do której zaraz dołączyły spodnie - Przychodzisz tu ubrany w to... to... - trzęsącą się dłonią wskazał na leżącą na ziemi odzież - to coś, wiedząc jak bardzo mnie to kręci... - usiadł ciężko na krześle, zagarniając Liara na swoje kolana - ... a przecież nie powinniśmy nic robić, bo jesteś chory.
- Orophinie - młody elf położył mu dłoń na policzku, przerywając ten, histeryczny niemal, potok słów.
- Słucham? - spojrzał na niego sfustrowany.
- Zapomniałeś o oliwce - przypomniał mu, słodko się przy tym uśmiechając.
Orophin zaklął.
Zaraz jednakże, wyraz jego twarzy zmienił się, a oczy rozbłysły nikczemnie.
- A kto powiedział, że 'chcę' jej użyć? - spytał z diabolicznym uśmiechem.
Tym razem to Liar zaniemówił. Proszę bardzo - niech ma smarkacz za swoje.
- A... a nie chcesz? - młody elf wyglądał na przestraszonego.
Orophin przyglądał mu się przez chwilę nieodgadnionym wzrokiem - przedłużając jego niepokój.
Długo jednak nie dał rady go 'męczyć' i figlarny uśmiech zatańczył na jego wargach.
- Oczywiście, że chcę, Ty mały głuptasie - pocałował go lekko w czoło - Naprawdę czasem jesteś naiwny, jak małe dziecko...
Liar spojrzał na niego bykiem.
- Uważaj, bo się rozmyślę - mruknął.
- Uważaj, bo Ci uwierzę - odbił piłkę Orophin i stawiając go ponownie na ziemi, ruszył w kierunku nocnej szafki.
Liar popatrzył za nim gniewnym wzrokiem, nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo dał się podpuścić.
Irytacja w jego oczach szybko przeszła w rozczulenie, gdy zobaczył jak jego kochanek mocuje się z zapięciem spodni. Widać było, iż jego członek naprawdę nie ma ochoty dać się w nich ponownie uwięzić...
Młody elf westchnął, siadając ostrożnie na krześle. Czym on sobie zasłużył na takiego chłopaka? Na jego miłość, troskę i zainteresowanie? Czym sobie zasłużył na taką rodzinę, tak oddanych przyjaciół? I jak... jak on mógł ich teraz opuścić? Opuścić jego... jego Orophina? Serce mu się ścisnęło na samą myśl.
- Hej - starszy elf podszedł do niego powoli, wyrywając tym samym z zamyślenia - Chyba się naprawdę nie rozmyśliłeś, co?
Liar pokręcił głową, starając się przy tym uśmiechnąć. Ze łzami zbierającymi się w kącikach oczu, nie bardzo mu to jednakże wyszło.
- Kochanie - Orophin uklęknął przed nim, lekko zaniepokojony - Przecież wiesz, że tylko żartowałem, że nigdy bym... - spojrzał na niego z obawą, odstawiając olejek na ziemię.
Szarooki elf westchnął ponownie. Oh, gdyby tylko o to chodziło... Ale nie - jeszcze nie teraz, nie zepsuje tej chwili.
- Oczywiście, że wiem - zdobył się w końcu na słaby uśmiech, chwytając go za rękę i przyciągając ją do swojej twarzy.
- No, ja myślę - pogładził go czule po policzku - Nie chcę byś miał mnie za potwora - wykrzywił się komicznie, podciągając go na nogi - Chodź tu do mnie - objął go w pasie, ponownie sadowiąc się na krześle.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ciasno do siebie przytuleni, wsłuchani w bicie swoich serc.
Orophin długo nie wytrzymał.
- No to kochamy się, czy nie? - spytał w końcu, całując go figlarnie w ucho.
Liar pokręcił rozbawiony głową.
- Baznadziejny jesteś, wiesz?
- Wiem - przytaknął, wzruszając ramionami - Ale nic na to nie poradzę - Haldir i ja mamy to po prostu we krwi... - puścił do niego oko - Poza tym - dodał zaraz przekornie - jeśli mnie pamięć nie myli, to Ty przyszedłeś do mnie, w 'przeleć mnie' ubraniu, a nie na odwrót...
Liar zaczął się śmiać.
- To wcale nie było 'przeleć mnie' ubranie - zaprotestował.
- Ta, a niby jakie? - objął go za tyłek, przyciągając bliżej.
- To było... - zamyślił się na chwilę - hm... o, już wiem - 'chcę Cię uwieść' ubranie.
- Wszystko jedno - prychnął jego kochanek - Ważne, że zadziałało... - chwycił jego rękę, kładąc ją na swoim pulsującym członku.
- No właśnie - Liar uśmiechnął się frywolnie, masując go delikatnie przez spodnie - Twardy.. - wyszeptał po chwili.
Orophin jęknął, przymykając z rozkoszy powieki.
- Mhm... stęsknił się za Tobą...
Liar zaczerwienił się rozkosznie.
- I kto tu teraz świntuszy, co?
Starszy elf odchylił do tyłu głowę, wzdychając ciężko przez usta.
- Tak, jakbyś tego nie lubił - wymruczał. Droczenie się ze sobą i zbereźne komentarze zawsze były ich ulubioną grą wstępną.
- Lubię - młody elf zaczął ocierać się o jego uda, przyśpieszając nieco ruchy ręki - M-mogę go wyjąć? - spytał z dziecinną wręcz niewinnością, wiedząc iż doprowadzi go tym do szaleństwa.
Nie zawiódł się - Orophin zaczął dyszeć, a jego członek stwardniał jeszcze bardziej.
- To zależy... - wysapał z trudem - co chcesz z nim zrobić.
Liar pochylił się do przodu, szepcząc mu coś cicho do ucha.
- Oh... - twarz starszego elfa pokryła się szkarłatem - W takim razie, chyba możesz...
Jego młody kochanek zagryzł szelmowsko dolną wargę, przenosząc zaraz usta z jego ucha na policzek, a potem na rozchylone kusząco wargi. Całując go - powoli, namiętnie i zmysłowo - wsunął dłoń pod cienki materiał, drugą ręką rozsupłowując troczki.
- Mhm - Orophin jęknął rozpaczliwie w jego usta, wyginając przy tym biodra do przodu, gdy ciepłe palce zacisnęły się na jego drgającej erekcji.
- Szsz - nie odrywając ocierających się o siebie warg, Liar zaczął przesuwać dłonią w dół i w górę, rozprowadzając gromadzący się na czubku płyn, na całej długości jego sztywnego, przekrwionego członka.
- Li... Liar - Orophinowi naprawdę dużo już nie brakowało - Bo ja...
Liar jęknął. Właściwie to mógłby mu obciągać dłonią aż do samego końca, sycąc oczy widokiem tego, jak spuszcza się na jego brzuch, ale... no właśnie - jego własne ciało domagało się zupełnie innej aktywności.
Spowalniając więc nieznacznie ruchy ręki, sięgnął po dłoń Orophina i sunąc nia lubieżnie w górę swego ciała, przyłożył do rozpalonych warg, wsuwając między nie dwa środkowe palce.
Ignorując fakt, że jego kochanek wije się już teraz pod jego dotykiem - zaczął je łagodnie ssać, nawilżając i pieszcząc każdy z osobna. Gdy doszedł do wniosku, iż są już wystarczająco mokre - wyjął je z buzi i poprowadził z powrotem w dół, tyle że tym razem między swoje pośladki.
Orophin z trudem otworzył powieki, patrząc na niego, jakby go pierwszy raz w życiu zobaczył.
Liar wzruszył ramionami.
- Skoro Ty możesz jedynie siedzieć i jęczeć, to pomyślałem, że sam się o siebie zatroszczę... - wymruczał.
Orophinowi opadła szczęka.
- Sam się o siebie... coo?! - wyprostował się na krześle, chwytając go mocno za tyłek - Aż tak bardzo Cię zaniedbałem? - jego oczy nagle zaczęły się skrzyć - Wybacz - uśmiechnął się tajmniczo, po czym wyswobadzając palce z jego dłoni, zaczął go nimi delikatnie pieścić - Tak lapiej? - spytał, przesuwając wilgotną opuszką po małym, wrażliwym otworze.
- Mmm - nie przestając masować jego członka (choć ruchy jego ręki były teraz tak łagodne, iż niemal ledwo wyczuwalne), Liar pochylił się do przodu, opierając czoło na jego ramieniu - Oh... mhm... - teraz to on zaczął się wić.
- Mam wsunąć do środka? - wyszeptał Orophin, drażniąc muszelkę jego ucha gorącym oddechem.
- A... chcesz?
- Bardzo chcę... - jego głos stał się ochrypły z pożądania.
Liar jęknął.
- To wsuń - objął go wolną ręką za szyję - Ale najpierw tylko jeden... dobrze?
- Dobrze - Orophin uśmiechnął się pod nosem. To była jedna z jego ulubionych gierek - Liar i jego udawana niewinność.
- Ooh - młody elf pisnął cichutko, gdy śliski palec zagłębił się powoli w jego ciało.
No, po dwóch tygodniach abstynencji - trochę więcej niż tylko udawana - pomyślał Orophin - i na pewno o wiele bardziej przekonywująca.
- Liar?
- Mym... słucham? - młody elf z trudem łapał oddech.
- Dasz radę sięgnąć oliwkę?
- A... gdzie jest?
- Położyłem na ziemi.
Liar zmusił się do otwarcia powiek.
- D-dobrze - wyjąkał, pochylając się na bok.
Orophin cofnął palce, przytrzymując go w pasie.
- Naprawdę - miałeś ją gdzie położyć - zaczął narzekać, wyginając się niebezpiecznie w dół. Jego palce, cudem prawie, zacisnęły się na szklanej buteleczce.
- Nie marudź - uśmiechnął się Orophin, podciągając go z powrotem do pozycji siedzącej - Trochę gimnastyki dobrze ci zrobi...
- Gimnastyki? - prychnął Liar, wciskając mu w rękę olejek - Orophinie, siedzę na golasa na Twoich równie gołych kolanach... mówienie więc o 'gimnastyce' jest skrajnie perwersyjne...
Starszy elf zaczął się śmiać.
- Wiesz, w sprowadzaniu wszystkiego do świntuszenia, jesteś chyba nawet lepszy od samego Haldira - pocałował go w nos, odkorkowując powoli szklany flakonik.
Liar uniósł sceptycznie jedną brew.
- To komplement, czy obelga? - wyciągnął rękę i Orophin nalał na nią przeźroczysty płyn.
- Sam nie wiem - wymruczał jego kochanek, liżąc go po szyi. Jego dłonie również już były śliskie, więc buteleczka powędrowała z powrotem na podłogę - Poświntusz jeszcze trochę, to zadecyduję... - chwycił jego pośladki i zaczął je łagodnie masować.
Liar przewrócił zdegustowany oczami... co jednakże nie przeszkodziło mu w lubieżnym rozsunięciu nóg, gdy palce Orophina na nowo zaczęły się w niego zagłębiać..
Tym razem kochanek wsunął w niego od razu dwa, wiedząc iż oliwka zupełnie zminimalizuje ból.
Liar mimo to jęknął.
- Orophinie... - wtulił twarz w jego szyję.
- Hm?
- Włożyłeś dwa?
Chwila ciszy.
- Wiem. To źle? - palce zaczęły się powoli poruszać.
- N-nie, dobrze.
- Mam wysunąć?
- Nie.
- No to, czego marudzisz? - śmiejąc się, dodał kolejny.
Młody elf ugryzł go w ramię, żeby stłumić kolejny jęk.
A właściwie - to ugryzł go za karę - jęk wyszedł tylko przy okazji.
- Nie gryź mnie - Orophin zaczął suwać palcami do środka i na zewnątrz.
- B-bo co? - młody elf wił się już w jego ramionach - Zasłużyłeś sobie - dodał po chwili, całując
go w 'uszkodzone' miejsce.
- Ja? - zdziwił się niewinnie Orophin - To Ty siedzisz i nic nie robisz... - cofnął dłoń i odchylił się
do tyłu, by móc na niego spojrzeć.
- A... a co miałbym niby robić? - Liar zagryzł dolną wargę, patrząc na niego spod wpół przymkniętych powiek.
- Możesz mnie dotykać - zasugerował fiołkowooki elf, mrugając do niego lubieżnie - Nie dałem Ci tej oliwki bez powodu, wiesz? - uniósł sugestywnie jedną brew.
Liar kolejny już raz przewrócił oczami - No rzeczywiście - odezwał się pan 'siedzę i jęczę podczas gry wstępnej'...
- Oh, doprawdy - mruknął kpiąco. Bez palcy między pośladkami, nie było to aż takie trudne - A 'gdzie' mam Cię dotykać?
Orophin uśmiechnął się, po czym wziął jego rękę w swoją dłoń i położył ponownie na swoim drgającym członku.
- Tutaj - wyszeptał, patrząc mu nagle prosto w oczy.
Liar zaczerwienił się. To znaczy - czerwony był już od jakiegoś czasu, ale teraz rumieniec sięgnął aż po same czubki jego szpiczastych uszek.
- Tutaj? - spytał cicho, zaciskając na nim śliskie palce.
- M-mhm - nie spuszczając z niego wzroku, zaczął głośno wzdychać - Li-Liar - jęknął po kilku kolejnych ruchach jeko ręki - Ja... ja chcę go już włożyć...
Młody elf również zaczął dyszeć.
- We mnie?
- Mhm. Mogę?
- Możesz... - pozwolił mu cicho.
Orophin chwycił go więc za pośladki i unosząc bez trudu do góry, usadowił na szczycie swojej przekrwionej erekcji.
Dalsze słowa nie były potrzebne - Liar objął go za szyję i przywierając ustami do jego warg, pozwolił poprowadzić się powoli w dół.
Orophin z chęcią uciszył go pocałunkiem, gdy jego twarde i naprężone ciało zaczęło wsuwać się w niego, powoli lecz nieubłaganie.
- Mm! - Liar krzyknął w jego usta, rozpaczliwie zaciskając przy tym powieki. Członek jego kochanka nie był może aż tak gruby, ale jego długość pozwalała mu sięgać tak daleko, tak głeboko, iż mógł go czuć każdym chyba milimetrem ciała - Ooh... - pojedyncza łza spłynęła mu w dół policzka, gdy prowadzony silnymi dłońmi Orophina, usiadł mu z powrotem na udach.
- Szsz - starszy elf rozłączył w końcu ich wargi, zlizując zaraz słoną kroplę, spragnionym dotyku językiem - Zaraz przejdzie... nie płacz - uśmiechnął się do niego czule, gładząc uspokajająco po plecach... mimo iż sam miał ochotę wyć. Zdany dotąd jedynie na uścisk swojej włąsnej ręki - zapomniał już niemal, jak intensywnie można odczuwać, znajdując się w czyimś tak gorącym i jedwabiście miękkim wnętrzu.
- Kochanie - wyszeptał, gdy ciało młodego elfa zaczęło się do niego powoli przyzwyczajać - Jesteś tak ciasny... że ja... ja chyba długo nie wytrzymam... - zaczerwienił się zakłopotany.
Liar otworzył powieki i pogładził go po twarzy, nieznacznie drżącą dłonią.
- N-nie musisz - zapewnił go cicho - Jesteś przecież ze mną... - pocałował go delikatnie w usta.
Orophinowi ze wzruszenia po prostu tchu zabrakło.
Ten mały, cudowny elf, jednym, krótkim zdaniem podsumował całą tę niewyobrażalnie piękną miłość, jaka połączyła ich serca. Miłość, przyjaźń i przywiązanie, które pozwalały im czuć się w swojej obecności tak swobodnie, tak dobrze i naturalnie, jakby stanowili jedno.
Orophin w całym swoim życiu nie czuł się bardziej szczęśliwy niż w tym momencie, i wiedział, iż gdyby kochał go choćby jeszcze trochę mocniej - umarłby od ogromu przepełniających go uczuć.
- Powiedz, że za mnie wyjdziesz - poprosił go cicho, zanim nawet zdążył się nad tym zastanowić.
Te słowa popłynęły prosto z jego serca.
Liar osłupiał.
- Uklęknąłbym, gdybym mógł - kontynuował jego kochanek - Ale... - wskazał na ich splecione w miłosnym uścisku ciała.
- Orophinie... - broda młodego elfa zaczęła się niebezpiecznie trząść - prosisz mnie... o rękę?
- T-tak. Wiem, że to niezbyt odpowiedni moment...
Liar pokręcił przecząco głową. Bardziej odpowiedniego nie potrafił sobie nawet wyobrazić.
- ... że jesteś za młody i może mnie nawet nie zechcesz - ciągnął dalej, pozostając głuchym na pośby swego ciała, które błagało go, by przestał gadać i zaczął się ruszać - ale ja... ja naprawdę nie potrafię już bez Ciebie żyć... nie potrafię i nie chcę...
Liar zaczął płakać, nawet się nie starając nad sobą zapanować. Niby, po co - skoro przeżywał właśnie jeden z najwspanialszych momentów w swoim życiu?
- Kochanie, wyjdziesz za mnie? - powtórzył Orophin, trochę niepewnie patrząc na jego zalaną łzami twarzyczkę.
- Tak - młody elf zarzucił mu ręce na szyję, mocno się do niego przytulając - Tak, tak, tak, tak! Oczywiście, że tak... kiedy tylko zechcesz, nawet teraz, zaraz.
Orophin roześmiał się radośnie.
- Teraz, to nam chyba nie wyjdzie - pocałował go mocno w usta, poruszając przy tym sugestywnie biodrami.
- O-oh - jego kochanek zaczerwienił się, ścierając dłońmi łzy - Zupełnie zapomniałem, że go we mnie włożyłeś... - wyjaśnił rozbrajająco.
Starszy elf pokręcił rozbawiony głową.
- Chyba poczuję się urażony... - zakpił, gryząc go lekko w ucho.
Liar zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- No nie, przecież nie chodziło mi o to, że jest za mały, czy co.. - urwał, widząc iż ten otwarcie się z niego śmieje - Bardzo śmieszne, Orophinie - spojrzał na niego kwaśno - Jeszcze chwila i sobie pójdę - zagroził.
- O, nie, nie, nie - kochanek chwycił go mocno za tyłek - Najpierw muszę Cię przelecieć...
- Uważaj, bo nie poczuję - dokuczył mu złośliwie.
- Ach, tak? - ściskając jego pośldaki, uniósł go bez problemu do góry i wysunął z niego całkowicie... by zaraz potem wsunąć na nowo, mocno podrażniając wewnętrzne ścianki.
Liar krzyknął. A potem jeszcze raz, gdy kochanek powtórzył czynność, cały czas patrząc mu uważnie w oczy.
- Powiedz mi... coś miłego - poprosił ni stąd ni zowąd, sadzając go sobie ponownie na udach.
- Przecież powiedziałem... że nie jest mały - ciężko łapiąc oddech, młody elf zaczął się powoli wiercić.
Orophin prychnął, kołysząc jego biodrami teraz już trochę łagodniej.
- Powiedz coś jeszcze.
- Ooh... no dobrze. Jest duży... - kolejne prychnięcie - i twardy... oh! - jęknął ponownie, gdy kochanek zaczął nim poruszać nieco szybciej.
- Co jeszcze? - Orophin również miał problemy z oddychaniem.
- I uwielbiam... go dotykać... mm, Orophinie! - biodra starszego elfa zwiększyły tempo, sprawiając, iż zaczął na nich podskakiwać.
- Chwyć mnie... za ramiona - poradził mu ochryple, zwiększając ucisk na jego talii, by utrzymywać go w miejscu.
Liar tak zrobił, wciąż jeszcze znajdując w sobie siły, by mówić.
- I lubię patrzeć... jak Ty... się dotykasz - Orophin zaczął pojękiwać - i jak potem... wkładasz go we mnie... - pchnięcia stały się niamal gwałtowne. Starszy elf uderzał w niego tak mocno i tak intensywnie kołysał jego pupą, iż krzesło zaczęło się pod nimi niebezpiecznie trząść.
- I c-co jeszcze? - jego oddech był tak nieregularny, iż niemal urywany.
- ... i gdy łóżko skrzypi... - kontynuował niestrudzenie, rytmicznie ujeżdżając jego członka - tak, że wszyscy... mogą słyszeć... - wbił mu paznokcie w plecy - ... jak bardzo lubisz... to ze mną... robić...
Tego Orophin już nie wytrzymał. Ruchy jego bioder stały się płytsze, ostrzejsze i zupełnie Niekontrolowane. Gdy doszedł w jego wnętrzu, spuszczając się tak mocno i tak długo, iż Liar, nawet nie wiedząc kiedy - również do niego dołączył, znacząc jego błyszczącą od potu skórę, białymi smugami nasienia.
Jeden orgazm chyba im jednakże nie wystarczył, gdyż nie zmniejszając ani trochę tempa, w kilka minut doprowadzili się do kolejnego, krzycząc tym razem tak głośno, iż usłyszał ich nawet Haldir, zabawiający się w łazience, ze swoim nowo odzyskanym chłopakiem.
- Oo-ooh! - Liar opadł na niego, dysząc spazmatycznie - Jutro... nie będę... mógł chodzić - wychrypiał, wycierając pot z czoła o jego szyję.
- Przez nogę, czy...? - Orophin wciąż jeszcze miał zamknięte oczy, napawając się widokiem gwiazd, jakie zatańczyły przed jego powiekami.
- To drugie... - jęknął, czując jak członek kochanka niemal chlupoce w wypełniającej jego wnętrze spermie.
- Mogę Cię nosić - zaoferował się rozmarzony - Co jak co - jesteś moim narzeczonym... - Wolę leżeć... na golasa... na łóżku... wtedy może... przelecisz mnie... jeszcze raz.
- Jeszcze z jakieś tysiąc razy - poprawił go, uśmiechając się przy tym głupkowato - Nie będziesz się nigdzie ruszał przez najbliższy miesiąc...
Liar nagle spoważniał, a całe jego ciało zesztywniało, gdy przypomniał sobie, jaką to ważną wiadomość miał mu dzisiaj zakomunikować. Zimno mu się zrobiło na samą myśl, a relaksujące poorgazmowe dreszcze odeszły w zapomnienie.
Oh, Elbereth - jak on ma mu to teraz przekazać? Po tym, jak poprosił go o rękę...?
- Orophinie? - zaczął cichszym nawet od szeptu głosem.
- Hm?
- Mu-muszę Ci coś powiedzieć, ale... obiecaj, że się nie zdenerwujesz i... i nie zerwiesz ze mną zaręczyn.
Starszy elf uniósł leniwie jedną powiekę. Znajdował się teraz na różowo-błękitnej chmurce przyjemności i nawet napięcie w głosie jego młodego kochanka nie mogło go z tego stanu wyrwać.
- No mów, mów - zachęcił go, kręśląc samymi opuszkami palców, leniwe kręgi na jego plecach.
- Ale obiecaj.
- Liar - Orophin uniósł drugą powiekę, uśmiechając się do niego uspokajająco - Przez ostatnie kilka dni, dowiedziałem się o Tobie tylu interesujących rzeczy, że wiesz mi, iż żadna, nawet najbardziej zaskakująca nowina, nie jest w stanie mną wstrząsnąć... a tym bardziej doprowadzić, że zerwę z Tobą zaręczyny, głuptasie.
- N-no dobrze - Liar udał, że się uśmiecha, choć jego słowa wcale nie napełniły go otuchą.
Bał się, że 'tego' Orophin po prostu nie zrozumie - Ale...
- Zaufaj mi - przerwał mu, trochę rozbawiony jego zakłopotaniem - Nawet jeśli chcesz mieć kolczyk w sutku, tak jak Eladan - puścił do niego oko - to ja i tak się na to zgodzę.
- Nie, nie chcę kolczyka - młody elf wziął głęboki oddech - ale od jutra za tydzień, wracam z Elrohirem do Rivendell...
* * *
Elrohir nie bardzo wiedział , co ze sobą zrobić. Lindir uwodził swojego chłopaka (z chyba pozytywnym skutkiem, skoro nie został jeszcze wywalony na zbity pysk), jego starszy brat dawał się uwodzić Haldirowi (co trudne raczej nie było, wnioskując z faktu, iż ta dwójka, rąk od siebie oderwać nie mogła), a on - został sam.
Miał co prawda w Lórien kilku przyjaciół, których chętnie by zobaczył, ale był już wieczór, noc właściwie - niezbyt więc odpowiednia pora na wizytę.
Mógł oczywiście wybrać się na spacer, pojeździć konno, albo po prostu pacnąć się spać... ale jakoś nie miał na żadną z tych opcji ochoty. Tęsknił za Glorfindelem i nie chciał być teraz sam, by siedzieć i o nim rozmyślać. Potrzebował towarzystwa kogoś, przy kim zapomniałby, że jego kochanka z nim nie ma, kto by go choć trochę rozerwał.
Ponieważ wszyscy zajęci byli swoimi sprawami - pozostał mu jedynie Hanear.
W kuchni go nie znalazł - co sprawdził na samym początku, jako że zdążył już zauważyć, iż wszystkie ważniejsze sprawy w tym domu załatwia się właśnie tam. Dziwne, no ale cóż...
Z lekkim uśmiechem na ustach zapukał do komnaty najstarszego elfa - dopiero poniewczasie zdał sobie sprawę, jakie to niestosowne.
Hanear na szczęście wciąż jeszcze był na nogach i mimo iż zajęty własnymi sprawami - przywitał go naprawdę ciepło.
- Nie przeszkadzam? - Elrohir zaczerwienił się zakłopotany. No, rzeczywiście - za późno na wizytę u znajomych, więc wpakuje się komuś do pokoju. Zero wychowania - jakby mu powiedział Elladan.
Ale Hanear był na szczęscie inny.
- Ależ skąd - wstał od biurka, zapraszając go gestem do środka.
- Dziękuję - usiadł z wdzięcznością, w zaoferowanym mu fotelu - Tak się jakoś pusto zrobiło, a ja nie miałem ochoty być sam. Mam nadzieję, że nie robię kłopotu?
- Oczywiście, że nie - Hanear zajął miejsce obok niego - Mam przynajmniej pretekst, by zrobić sobie przerwę - potarł z westchnieniem oczy - Ale Ty... wydawało mi się, że czytacie razem z Lia-Lindirem w bibliotece?
- Czytaliśmy, ale on... - urwał na chwilę, zastanawiając się, jak ubrać w przyzwoite słowa zwrot 'miał ochotę na bzykanie' - on chciał się zobaczyć z Orophinem - wybrnął w końcu - więc przerwaliśmy czytanie i go do niego zaprowadziłem.
Hanear stłumił śmiech. 'Zobaczyć' - no pewnie - przy wdziękach młodego elfa, na 'patrzeniu' się na pewno nie skończy.
- Biedny Orophin - zakpił, puszczając do niego oko.
Elrohir zachichotał. No tak - Hanear był ojcem jedynym w swoim rodzaju.
- No, tym razem to już chyba nie ma szans... - wszyscy doskonale wiedzieli, jak on usilnie starał się unikać wieczorami swego, niestrudzonego odmowami, kochanka.
Hanear się roześmiał.
- To ponoć najlepsze lekarstwo - zauważył - Spytaj tylko Haldira... - urwał na moment - albo lepiej nie, bo Ci jeszcze zademonstruje...
- I Elladan by mnie zabił - zarechotał młody Peredhal - Dziękuję bardzo, jeden raz mi w zupełności wystarczy.
Starszy elf uniósł pytająco brwi, nie mając pojęcia o czym Elrohir mówi. Więc ten opowiedział mu, jak to, przeszło rok temu, Haldir pomylił go z jego bratem, zaciagając niemal do łóżka.
Pod koniec opowieści - Hanear śmiał się na cały głos.
- Oh, naprawdę - tylko Haldir jest do czegoś takiego zdolny - otarł łzy rozbawienia.
- Mhm, trudno się z nim nudzić - przytaknął - Chyba właśnie dlatego Elladan tak za nim szaleje.
- Oh, oboje za sobą szaleją - Hanear spoważniał trochę - Wiesz, nie mówiłem tego jeszcze, ale naprawdę się cieszę, że oni są razem. Twój brat to bardzo sympatyczny elf, a Haldir mimo iż udaje takiego Casanovę, potrzebuje, jak każdy, kogoś do kochania. Mam nadzieję, że będą razem szczęśliwi.
- Ja też - uśmiechnęli się do siebie - I wiesz... - cokolwiek młody Peredhal chciał powiedzieć, na zawsze już pozostało tajemnicą, gdyż od strony drzwi dobiegło ich ciche pukanie, przerywajac mu w pół słowa.
Spojrzeli po sobie zdziwieni.
- To pewnie Lindir - Elrohir mrugnął do starszego elfa, gdy ten wypowiedział lekko 'proszę!' - przyszedł się wyżalić, bo Orophin go wyrzucił...
Jednakże - w nieśmiało rozsuniętych drzwiach - nie pojawił się jego młody przyjaciel, ale...
- Diamar? - Hanear zbladł, zrywając się zaraz z fotela.
Bo był to rzeczywiście Diamar, jego młody, cudowny kochanek, którego nie widział od prawie czterech tygodni.
Diamar... z błyszczącymi oczami, zarumienionymi powiekami i rozwianymi seksownie włosami - jeśli to możliwe, jeszcze piękniejszy, niż to Hanear pamiętał.
- Um, dobry wieczór - młody elf skinął mu nieśmiało głową - Wiem, że jest trochę późno, ale.. - wszedł z wahaniem do jasno oświetlonej komnaty - ale tak bardzo chciałem Cię... - urwał, gdy jego wzrok spoczął na Elrohirze - Oh, przepraszam, nie wiedziałem, że masz towarzystwo - speszył się okropnie.
Hanear wciąż jeszcze się nie odzywał, zbyt zaskoczony, by dobyć z siebie głos.
Młody Peredhal, jakby wyczuwając napięcie, jakie nim nagle zawładnęło, przyszedł z pomocą.
- E, cześć - podszedł do nich z uśmiechem - Jestem Elrohir, a T...?
- Naprawdę mógłbyś na mnie poczekać - do komnaty wpadł - bo nie można było tego inaczej nazwać - kolejny elf - Zgubiłem się na tym korytarzu - spojrzał na Diamara z udawaną przyganą.
- Wybacz - Diamar zerknął na niego rozczulony - Ale myślałem, że wolisz poczekać na zewnątrz.
- I zostawić Cię samego? - obcy elf objął go w pasie, zupełnie zapominając, gdzie się znajdują.
Elrohir rozwarł szeroko powieki. Diamara, ze słodkim uśmiechem i dziecinną wręcz niewinnością, niemalże z miejsca zdążył polubić, a-ale 'to'... w życiu nie spotkał nikogo równie bezczelnego.
Co za brak wychowania i jakiejkolwiek ogłady!
- Kim Ty...? - zaczął, unosząc surowo brwi, gdy odezwał się w nim temperament Peredhali.
- Ty musisz być Gwahir - wszedł mu w słowo Hanear, kładąc rękę na ramieniu, by się opanował.
On sam, zważając na okoliczności, był zadziwiająco sposkojny - Dużo o Tobie słyszałem - zwrócił się do jasnowłosego elfa, marszcząc lekko nos.
- Oh, dobry wieczór - Gwahir z trudem oderwał oczy od swego ślicznego przyjaciela, przenosząc spojrzenie na niego - Przepraszam za to najście - wyciągnął do niego rękę - Tłumaczyłem Diamarowi, że nie powinien, że już za późno, ale tak bardzo mu zależało, że w ogóle mnie nie słuchał... - wzruszył ramionami, uśmiechając przy tym protekcjonalnie, jakby Diamar był małym dzieckiem i prosił o czwarte już kolei ciastko.
- Nic się nie stało - Hanear cały się w sobie spiął - Diamar zawsze jest tu mile widziany - spojrzał na swego kochanka z wymuszonym uśmiechem.
Młody elf zaczerwienił się.
- Dziękuję.
Przez chwilę stali w milczeniu, jakby nie wiedząc, co dalej począć.
- Em, może mogę was czymś poczęstować? - spytał Hanear, gdy cisza zaczynała robić się niezręczna - Napijecie się czegoś?
- Chętnie - zgodził się z uśmiechem Gwahir w tym samym momencie, w którym Diamar odmówił.
- Um, Hanearze - nie chcę być niegrzeczny - rzucił Elrohirowi i swemu przyjacielowi przepraszający uśmiech - ale, czy możemy porozmawiać? Na osobności - dodal ciszej.
- Oh, oczywiście - starszy elf zaczerwienił się nieznacznie - ale czy... - zerknął niepewnie na stojącego obok młodego Peredhala.
- Oh, o mnie się nie martwcie - Elrohir stanął na wysokości zadania. Nie rozumiał co prawda sceny, jaka się tu rozgrywała, ale instynktownie wyczuł, iż lepiej będzie, jeśli pozostawi Haneara i Diamara samych - Pokażę... Gwahirowi - spojrzał na niego z udawaną serdecznością - barek - skierował się do drzwi.
- Ale... - jasnowłosy zastępca Haldira nie bardzo miał ochotę przenosić się gdziekolwiek.
- Proszę Cię - Diamar pokręcił lekko głową - Tylko pięć minut, dobrze?
Widać było, iż Gwahir ma ochotę zaprotestować, ale szybko skapitulował, pod naporem jego spojrzenia.
- Oczywiście. Poczekam na Ciebie w kuchni - i z frywolnym mrugnięciem wyszedł za Elrohirem na korytarz, zostawiając ich w komnacie samych.
* * *
- Czego się napijesz? - zamykając drzwi jadalni, młody Peredhal, skierował się w stronę zamkniętych w szafce alkoholi.
- Oh, czegokolwiek - Gwahir rozsiadł się wygodnie przy stole - Wszystko mi jedno.
- Doprawdy - mruknął pod nosem Elrohir, pochylając się nad barkiem - Nie masz nic ulubionego? - spytał nieco głośniej.
- Oczywiście, że mam - mrugnął do niego figlarnie - Ale to nie obejmuje trudnków - uniósł wymownie brwi.
Elrohir zazgrzytał zębami.
- Więc wino powinno Ci wystarczyć - postawił przed nim, zapełniony do połowy puchar... najgorszego alkoholu, jaki tylko udało mu się znaleźć. Nie było to łatwe - wszystko, co rodzina Haneara posiadała, było najwyższej jakości.
- Pewnie - podziękował mu uśmiechem, biorąc kielich do ręki - Ty nie pijesz? - zdziwił się, gdy młodszy elf usiadł bezczynnie obok niego.
- Nie, nie mam ochoty - pokręcił przecząco głową - Poza tym, zostawiłem swój kubek w komnacie Haneara - który poczęstował go znakomitym likierem.
- Oh, małe tete-a-tete z ojcem Haldira, co? - Gwahir spojrzał na niego znacząco.
Elrohir aż się zagotował z oburzenia. Nie dał mu jednak satysfakcji. Co jak co - był synem Elronda.
- Hanear to tylko przyjaciel - odpowiedział więc z godnością, zamiast iść za głosem serca i walnąć go krzesłem w pysk - Poza tym - zasługuje na szacunek, więc nie mów o nim w ten sposób.
- Oh - chyba po raz pierwszy tego wieczora, Gwahir wyglądał na zakłopotanego - nie chciałem Cię obrazić, ani jego... po prostu wyglądało to tak, jakbyście... - urwał na chwilę - No, ale jeśli nie - wybacz. Miałem tylko nadzieję, że... że to coś ułatwi.
- Ułatwi? - Elrohir nic nie rozumiał - Co niby miałoby ułatwić? I komu?
- Diamarowi oczywiście - starszy elf upił nieco wina, pochylając się w jego stronę - Tłumaczyłem mu, że to nie ma sensu, że powinien to skończyć, ale...
- Co skończyć? - wszedł mu w słowo Elrohir - I kim właściwie Diamar jest?
- Jest.. byłym kochankiem Haneara - wyjaśnił, uśmiechając przy tym przewrotnie - Znaczy się - po tej rozmowie, którą mają odbyć - dopiero będzie 'byłym'... a taką mam przynajmniej nadzieję.
- Kochankiem? Chcesz mi powiedzieć, że oni są parą?
- No, nie od razu parą - Gwahir jednym machnięciem ręki zepchnął cały ich związek, na nic nie znaczące pustkowia - To, że Hanear był jego pierwszym o niczym jeszcze nie świadczy.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Elrohir z każdą upływającą minutą nie lubił go coraz bardziej - Diamar tak powiedział? - jakoś nie chciało mu się w to wierzyć.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale - co innego mogłoby ich łączyć? Wiekowo dzieli ich jakieś dwa tysiace lat.
- A co ma wiek do tego? - cholera, jego i Glorfindela dzieliło trzy razy tyle!
- Wszystko ma. Jest jak przepaść, której nigdy nie da się przekroczyć. Hanear to dorosły elf, a Diamar dopiero w tym roku osiągnął pełnoletność. Jak oni niby mieliby się dopasować?
- No, jeśli tego nie rozumiesz, to ja już Ci w tej kwestii nie pomogę - młody Peredhal nie miał ochoty dalej z nim o tym dyskutować, ponieważ dla niego samego temat ten był zbyt drażliwy. Ileż to nocy spędził, zastanawiając się nad tym, czy nie jest dla Glorfindela przypadkiem za młody... zbyt niedoświadczony i dziecinny...
- Mniejsza z tym - Gwahir wzruszył ramionami - Ważne, żeby Diamar dzisiaj to zakończył. On albo Hanear.
- A... a więc chcesz go dla siebie - Elrohir w końcu zrozumiał - Nie obchodzą Cię jego uczucia, tylko to, żeby był Twój.
Jasnowłosy strażnik udał zaskoczenie.
- Ależ skąd! My jesteśmy jedynie przyjaciółmi - uśmiechnął się przy tym obłudnie - A przynajmniej Diamarowi tak się w tej chwili wydaje...
* * *
Gdy Hanear i Diamar zostali w komnacie sami, tylko przez chwilę panowało między nimi milczenie.
I nie było to nawet ciężkie, przytłaczające milczenie - o, nie - po prostu chwila ciszy między dwojgiem starych przyjaciół. A ten drobny fakt, że byli czymś więcej... cóż - nie od razu Lórien zbudowano.
- Ee... wybacz mi za Gwahira - młody elf podrapał się zakłopotany po głowie - Jest trochę...
- ... nieokrzesany? - dokończył za niego Hanear, gryząc się w język, by nie dodać - 'całkowicie pozbawiony manier”. Mógł być zazdrosny i trochę zawiedziony, iż jego pięknooki kochanek wybrał sobie na partnera kogoś 'takiego', ale... nie zamierzał ranić jego uczuć. Co jak co - to była 'jego' decyzja.
- No, trochę tak - Diamar zrobił krok w jego stronę, uśmiechając przy tym z rozbawieniem.
Hanear szybko odwrócił wzrok, nie chcąc by uśmiech ten przysłonił mu świat... po raz kolejny już.
- Wiesz, on jest zupełnie sam - ciągnął dalej jasnowłosy elf, jakby chcąc Gwahira usprawiedliwić - Stracił rodziców, kiedy był jeszcze zupełnie mały i od tego czasu nie miał nikogo bliskiego. Czasami więc - rozłożył przepraszająco ręce - reaguje w dość dziwny sposób.
- Diamar, nie musisz go bronić - Hanear uśmiechnął się do niego uspakajająco - Gwahir jest jaki jest i Ty właśnie za to go lubisz - nie musisz się niczego wstydzić - wzruszył nieznacznie ramionami - A ja go przecież wcale nie osądzam.
Młody elf patrzył na niego przez chwilę w milczeniu.
- Dziękuję - wyszeptał - wiedziałem, że 'Ty' to wszystko zrozumiesz - przysunął się do niego jeszcze bliżej - Choć... nie zamierzałem go tu dzisiaj przyprowadzać - spojrzał mu nieśmiało w oczy - Chciałem być z Tobą sam - dotknął delikatnie jego dłoni - bo stęskniłem się za Tobą, wiesz? Okropnie się stęskniłem.
Hanear milczał. No bo, co miałby mu niby odpowiedzieć? Że on odliczał minuty do chwili, w której go znowuż zobaczy? I to odliczał każdym, bolesnym uderzeniem serca, mimo iż wiedział, że tak naprawdę nie ma już za czym czekać?
Minuty... no właśnie - coś mu się nagle przypomniało. Kolejna, pełna żalu myśl.
- Em... Haldir mówił, że wrócilście już dwa dni temu... - Hm, to nie wypadło za dobrze. W życiu nie miał zamiaru robić mu wyrzutów - w końcu, jakie miał do tego prawo?
Diamar jednakże dał mu je bez wahania.
- Przepraszam - zaczerwienił się z poczucia winy - Przepraszam, że nie przyszedłem od razu. Ja... naprawdę chciałem, ale Gwahir był ranny i... - starszy elf przypomniał sobie, iż rzeczywiście - zastępca Haldira miał obandażowaną dłoń - i ktoś musiał się nim zająć, a że zaprzyjaźniliśmy się podczas patrolu, no to gdy mnie poprosił, nie potrafiłem odmówić..
- To bardzo ładnie z Twojej strony i... nie chcę, byś myślał, że mam Ci cokolwiek za złe, bo rzecz jasna, nie mam - uśmiechnął się do niego smutno - Ale... omal nie straciliśmy Liara i... i miałem nadzieję, że chociaż przyjdziesz się dowiedzieć, jak on się czuje... zwłaszcza, że pytał o Ciebie, zaraz po przebudzeniu.
Diamar prawie się rozpłakał i gdyby nie to, że Hanear kategorycznie sobie tego zabronił - wziąłby go w ramiona i ukoił długim, namiętnym pocałunkiem.
- Oh, tak bardzo mi przyko, naprawdę... ja... ja umierałem z niepokoju przez cały ten czas, gdy byliśmy poza Lórien... tak się martwiłem, że gdy przyjedziemy, to będzie już za późno, że... że - głos mu się załamał - Wybacz mi, Hanearze - kontynuował po chwili - że od razu do was nie przyszedłem.
Wiem, że powinienem był i naprawdę chciałem, ale... już na obrzeżach miasta, jeden ze strażników, ten który przyjaźni się z Orophinem, powiedział nam, że wie od Haldira, że Liar się obudził i czuje coraz lepiej, więc... - przerwał na chwilę dla złapania oddechu - więc zająłem się Gwahirem, bo Liar ma was wszystkich, a on...
- ... tylko Ciebie - dokończył za niego Hanear, wiedząc jaką dumą musiała go ta świadomość napawać. Diamar, mimo iż jedyne dziecko swoich rodziców, ukochane przez nich i wymuskane - zawsze pozostawał w ich cieniu, zbyt cichy i nieśmiały, by choćby dać się zauważyć. To samo było z jego synami - Haldir i Rumil bez problemu zdominowali go swą przedsiębiorczością i pewnością siebie, a Orophin - zupełnie chyba nieświadomie - traktował wciąż jeszcze jak dziecko, opiekując się nim, jak młodszym bratem i osłaniając przed światem - a to, w żaden sposób, nie pomagało mu dojrzeć i zacząć wierzyć w samego siebie.
Ciemnowłosy elf westchnął - on sam też nie był lepszy... nic więc dziwnego, że przy pierwszej nadażającej się okazji - jego młody kochanek postanowił rozwinąć skrzydła i dla odmiany, zaopiekować się kimś innym, stać się równoważnym partnerem. To musiało kiedyś nastąpić... i chyba nawet lepiej, że stało się teraz - kiedy jeszcze potrafił nad sobą zapanować.
A to, że w bólu pękało mu serce - cóż... to w końcu jego problem, prawda?
- Diamar - zaczął, starając się uśmiechnąć - nie musisz się tłumaczyć - nikt przecież nie ma do Ciebie pretensji. Zrobiłeś tak, jak uważałeś za słuszne i myślę, że to bardzo ładnie z Twojej strony. Jesteś dorosłym, samodzielnym elfem i to, jakie decyzje podejmujesz to tylko i wyłącznie Twoja sprawa...
- Tak, ale Liar...
- Liar będzie szczęśliwy, gdy go odwiedzisz, to pewne. Ale czy zrobisz to teraz, czy trochę później, nie będzie miało większego znaczenia - ucieszy się tak samo. Przepraszam - dodał - jeśli dałem Ci odczuć, że jest inaczej.
Młody elf zamilkł na chwilę. Słowa jego kochanka były miłe i pełne sympatii, ale... no właśnie - czegoś w nich brakowało - a właściwie - czegoś było za dużo. Hanear nie przemawiał do niego tak, jak kiedyś - ton jego głosu był ostrożny, wykalkuowany, niemal... obcy. Skąd wziął się ten dystans w jego zachowaniu? I - co najważniejsze - dlaczego?
Nie widzieli się od przeszło trzech tygodni - zamiast rozmawiać, powinni się więc tarzać na łóżku, a on nawet go jeszcze nie objął. Co spowodowało tę zmianę?
Nie, żeby miał odwagę spytać... przynajmniej jeszcze nie teraz.
Obrał więc inną taktykę.
- Cieszę się, że Liar ma się dobrze i że może na mnie jeszcze trochę poczekać - zaczął, robiąc kolejny krok w jego stronę - bo ja, przede wszystkim, chciałem się zobaczyć z Tobą... - spojrzał na niego nieśmiało.
Hanear nie odpowiedział - gdyż serce podeszło mu nagle do gardła.
- Tęskniłem za Tobą - ciągnął więc dalej młody elf - To było tak okropnie długo - położył mu rękę na piersi, pieszcząc delikatny materiał tuniki, drżącymi opuszkami palców - Nie brakowało Ci mnie? Chociaż trochę? - zapytał cicho.
Hanear odchrząknął - Diamar stał zdecydowanie zbyt blisko, wprowadzając chaos w jego myśli i słowa.
- Oczywiście, że m-mi Ciebie brakowało... tak jak nam wszystkim - dodał zaraz, nie chcąc by zabrzmiało to, jak osobiste wyznanie - Dlatego też, tak bardzo się cieszę, że Cię widzę... i że nic Ci się podczas tego nieszczęsnego patrolu nie stało... - to, że przez cały ten czas umierał z niepokoju o niego, lepiej chyba przemilczeć.
- No, uszedłem raczej bez szwanku - młody elf uśmiechnął się lekko - Ale to chyba tylko i wyłącznie zasługa Gwahira, który nie pozwolił mi się do pola walki nawet zbliżyć. Pilnował mnie, jak oka w głowie...
- W to nie wątpię - Hanear zacisnął mocno szczęki - Łatwo bowiem zauważyć, jak bardzo mu na
Tobie zależy.
- Mnie na nim też - uśmiech Diamara jeszcze się pogłębił - Wiesz, to pierwsza osoba, którą mam... to zabrzmi głupio - usprawiedliwił się zawczasu - którą mam 'na własność'. Z Orophinem zawsze byliśmy bardzo blisko i kocham go, jak brata, ale... od czasu, gdy pojawił się w jego życiu Liar, on
świata poza nim nie widzi. Nie mówię, że jestem zazdrosny, zwłaszcza że Liar też jest moim przyjacielem... tak jak i Rumil i Haldir, ale...
- Ale chciałeś kogoś tylko dla siebie - dokończył za niego Hanear, aż za dobrze rozumiejąc jego uczucia.
Diamar znów się zaczerwienił, kiwając niewyraźnie głową.
- To zrozumiałe i nie masz się czego wstydzić - kontynuował starszy elf - Ja... ja bardzo się cieszę z Twojego szczęścia - To nawet nie było kłamstwo - a jedynie delikatna półprawda - no bo przecież, chciał dla niego jak najlepiej. To, że marzył o tym, by samemu mu to szczęście dawać... cóż.
- Dziękuję - Diamar przesunął dłonie na jego szyję. Takiego Haneara właśnie pamiętał - dobrego, wyrozumiałego, pełnego ciepła - Ale skończmy już mówić o Gwahirze - nie widzieliśmy się przecież od trzech tygodni... - spojrzał mu poważnie w oczy - mamy chyba ciekawsze tematy, co?
Hanear westchnął i delikatnie, tak by nie zranić jego uczuć, wyswobodził z jego objęć... póki jeszcze był to w stanie zrobić.
- Myślę, że właśnie o nim powinniśmy porozmawiać - wyszeptał - Skoro teraz to on stanowi Twoją przyszłość.
- Moją... przyszłość? - Diamar spojrzał na niego zaskoczony, usilnie starając się, nie dać po sobie poznać, jak bardzo go to 'odepchnięcie' zabolało - N-nie rozumiem.
Hanear westchnął raz jeszcze. Oh, gdyby tylko mógł tej rozmowy uniknąć...
- Diamar, posłuchaj. Jesteś dorosłym, samodzielnym i odpowiedzialnym za siebie elfem i to okropny błąd, że my wszyscy wciąż jeszcze traktujemy Cię, jak dziecko... którym przecież nie jesteś - dodał cicho - Już czas byś stanął na własnych nogach, rozwinął skrzydła i zaczął poznawać świat, a nie tylko o nim czytał lub słyszał.
- Tak, ale... - młody elf wciąż jeszcze nic nie rozumiał - co ma do tego Gwahir? To wszystko mogę robić z Tobą...
- Nie bardzo. Widzisz, ja już zdążyłęm poznać, przeżyć i doświadczyć w życiu niejedno. Świat jako taki, nie jest już dla mnie tajemnicą, sekretem, który chce się odkryć... czym powienien być dla Ciebie. Dla Ciebie... i Gwahira - dokończył, a głos mu tylko trochę zadrżał.
- Gwahira? - Diamar zmarszczył zniecierpliwiony brwi - Dlaczego ciągle o nim mówisz? To tylko przyjaciel - nie ma więc nic do rzeczy.
- Myślę, że mógłby być dla Ciebie kimś wiecej, że... już jest.
Młody elf milczał - po raz pierwszy chyba w swoim życiu czując, że jeśli tylko otworzy usta, to zacznie krzyczeć.
- Diamar, ja naprawdę nie mówię tego, by Cię zranić - kontynuował dalej Hanear - Chcę tylko Twojego dobra.
- Ty jesteś moim dobrem. Zawsze byłeś i będziesz - bez względu na to, co się stanie...
- Jesteś za młody, by móc to ocenić - Hanear przymknął na chwilę powieki, starając się nad sobą zapanować. Podjął decyzję i powinien się jej trzymać... a nie ponosić uniesieniu, niczym usychający z miłości uczniak.
- Jestem wystarczająco dorosły, by wiedzieć, czego chcę. A chcę Ciebie - młody elf przysunął się do niego na nowo - Więc nie odpychaj mnie od siebie - poprosił cichszym od szeptu głosem.
- Nie odpycham Cię... tylko daję Ci wolność - starszy elf poczuł, jak trzęsą mu się ręce. Dlaczego musiało to być aż takie trudne?
- W-wolność? - Diamar zapatrzył się na niego z szeroko rozwartymi powiekami, pod którymi już zaczęły się gromadzić łzy - Czyli... czyli ze mną zrywasz? - broda mu zadrżała.
- To nie tak - wyszeptał Hanear ze ściśniętym sercem.
- A jak? Powiedz mi - poprosił cicho - bo z tego, co ja widzę, to to właśnie robisz.
Starszy elf nie potrafił mu przez chwilę spojrzeć w oczy. Właściwie - to wydawało mu się, że już nigdy nie będzie tego w stanie zrobić.
- To... to dla Twojego dobra - odpowiedział mu w końcu z westchnieniem - Tak będzie dla Ciebie lepiej.
- Lepiej? Jak ma być 'lepiej', skoro zrywasz ze mną bez żadnego powodu?
- Myślę, że Hanear ma swoje powody - odezwał się od drzwi cichy głos - I powinieneś je uszanować.
Oba elfy spojrzały automatycznie w jego stronę, zaskoczone tym, iż nawet nie zauważyły, że do komnaty wkroczył ktoś jeszcze.
- Gwahir? Co Ty tutaj robisz? - Diamar zmarszczył chmurnie brwi - Miałeś poczekać na zewnątrz.
- Znudziło mi się - wzruszył ramionami jasnowłosy strażnik - Poza tym, pomyślałem że już skończyliście i...
- Nie skończyliśmy - wszedł mu w słowo Diamar - Więc bądź tak dobry i zostaw nas jeszcze na chwilę samych - ta rozmowa była dla niego zbyt ważna, by mógł pozwolić, żeby im przerwano.
- Ale...
- Gwahir, proszę Cię! - młody elf potarł piąstkami oczy - Nie wtrącaj się do tego - nie chciał być niemiły, ale...
- Gwahir ma rację - przerwał im spokojnie Hanear, a raczej - na tyle spokojnie, na ile było go stać - I... chyba powinniście już iść.
- Nie! - Diamar nie miał zamiaru tak łatwo odpuscić. Za bardzo mu na Hanearze zależało.
- Chodź - przyjaciel objął go w pasie.
- Nie chcę! - spojrzał na swego byłego kochanka, z błaganiem w wielkich, szmaragdowych oczach - Proszę Cię - wyszeptał.
- Diamar... - Gwahir pociagnął go delikatnie w stronę drzwi - Nie utrudniaj tego ani sobie, ani jemu.
Tak będzie lepiej.
Diamar wyszarpnął się gwałtownie z jego objęć.
- Nie macie pojęcia, co jest dla mnie dobre! Nie interesuje was nawet to, czego 'ja' chcę! - wyszedł na korytarz, rzucając Hanearowi ostatnie, pełne wyrzutu spojrzenie - To jeszcze nie koniec - wymruczał, ruszając szybko przed siebie, nie chcąc by zauważyli, że po policzkach spływają mu łzy. Gwahir podążył zaraz za nim, zostawiając Haneara samego.
Haneara, który zaczął się nagle zastanawiać, czy aby przypadkiem nie popełnił właśnie największego w swoim życiu błędu...
* * *
- Orophinie, powiedz coś - poprosił Liar, drżącym z poczucia winy głosem, nie mogąc już znieść panującej między nimi ciszy.
Odkąd powiedział Orophinowi o swych planach, odnośnie wyjazdu do Rivendell, minął przeszło kwadrans - a jego kochanek wciąż jeszcze się do niego nie odezwał.
W milczeniu podniósł go z krzesła, zaniósł do łóżka i kursując między pokojem a łazienką, umył wpierw jego, a potem siebie - wciąż jeszcze nie wypowiadając ani jednego słowa.
Młody elf nie mógł tego znieść. Wiedział, iż Orophin dobrze na tę wiadomość nie zareaguje, że będzie mu przykro, może nawet zacznie krzyczeć, ale ta cisza, ta ciążąca niczym deszczowe chmury cisza, była czymś z czym nie potrafił sobie poradzić.
Orophin był smutny - czuł to każdym milimerem skóry. Był smutny i mial do niego żal. Świadomość ta doprowadziła go niemal do łez.
- Jesteś na mnie zły, prawda? - zapytał cicho, gdy kochanek usiadł obok niego na łóżku, opierając się z westchnieniem o poduszki.
Ciemnofiołkowe oczy zwróciły się w końcu w jego stronę, a ból, jakim emanowały, odebrał Liarowi dech.
- Nie jestem na Ciebie zły - odpowiedział ich właściciel, zduszonym nieco głosem - Jakże bym mógł? Jesteś całym moim życiem... - wyszeptał.
Liar odetchnął z nieznaczną ulgą. Nie był co prawda przekonany co do szczerości jego wypowiedzi, ale skoro potrafił zdobyć się na tak delikatną czułość, to nie mogło być 'aż' tak źle.
- W takim razie, porozmawiaj ze mną - przysunął się do niego bliżej - Odkąd Ci powiedziałem o... o tym wyjeździe, nie odezwałeś się do mnie ani jednym słowem - jego usta wygięły się w podkówkę.
- Oh, Liar - Orophin uniósł do góry ramię i młody elf wtulił się z wdzięcznością w jego bok - Nie chciałem Cię zranić, ani sprawić byś poczuł się winny - pocałowal go miękko w czubek głowy - Po prostu zaskoczyłeś mnie i... nie bardzo wiedziałem, jak mam na to wszystko zareagować.
- Wiem. I przepraszam, że to tak nagle wyszło - objął go w pasie, chcąc by ciepło jego ciała ukoiło jego rozdygotane nerwy.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchani jedynie w bicie swoich serc, które od zawsze uderzały w tym samym rytmie - teraz, nieco przyśpieszonym, jakby przeczuwającym niechybną rozłąkę.
- Dlaczego... chcesz tam jechać? - odezwał się po jakimś czasie Orophin - Po tym wszystkim, co Ci tam zrobili?
Kilka dni po przebudzeniu, Liar opowiedział mu w końcu, co tak naprawdę wydarzyło się w Imladris i dlaczego musiał stamtąd odejść.
Jego kochanek do teraz nie mógł całej tej sytuacji zrozumieć. Elrond, jakim go pamiętał, zawsze jawił mu się jako dobry, pełen ciepła i wyrozumiałości elf - skoro przygarnął Liara i się nim zaopiekował - jak mógł, tak po prostu, chcieć się go, po jakimś czasie, pozbyć? To zwyczajnie nie mieściło mu się w głowie.
- To... to mój dom i nie potrafię o nim tak po prostu zapomnieć.
- Twój dom jest tutaj, już Ci to przecież kiedyś powiedziałem.
- Pamiętam - Liar uniósł głowę, by móc na niego spojrzeć - I kocham Cię za to najbardziej na świecie, ale... w Rivendell spędziłem większą część swojego życia i tęsknię za nim... zawsze tęskniłem - 'Zrozum to' - błagały jego oczy.
- Kochanie... - Orophin pochylił się w dół, całując go lekko w usta - Ja wcale nie mówię, że nie masz jechać... chyba nawet uważam, że powinieneś, tylko... nie wiem, czy przeżyję, jeśli Cię znowu stracę.
- Nie stracisz - zapewnił go gorliwie - Ja wrócę; tak szybko, jak tylko będę mógł.
Orophin zdobył się na słaby uśmiech.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - młody elf odwzajemnił uśmiech, gładząc go czule po twarzy - Poprosiłeś mnie o rękę, pamiętasz? - przypomniał mu figlarnie, a szczęście na nowo zagościło w jego sercu - Tak łatwo się z tego nie wywiniesz.
- Jakże bym śmiał? - wymruczał, tak się obracając, by Liar leżał pod nim - Co jak co, jesteś moim pierwszym w życiu narzeczonym.
- I ostatnim, mam nadzieję - prychnął jego kochanek, obejmując go za szyję.
- Jak się postarasz - zakpił, kładąc się na nim na tyle delikatnie, by nie zranić jego kolana - i przekonasz mnie, bym nie szukał nikogo inego...
- Oh, potrafię być 'bardzo' przekonywujący - przesunął jedną rękę na jego pośladek, mocno go przy tym ściskając - Pamiętasz?
- Tak, pamiętam - Orophin jęknął, całując go zaborczo w usta - Bardzo, bardzo przekonywujący...
Ich ciała zaczęły ocierać się o siebie, oddechy splatać w jedno, a wargi i języki tańczyć w jedynej w swoim rodzaju, miłosnej pantomimie.
W takiej 'pozycji' zastał ich Haldir, wpadając do komnaty ze szwungiem i oczywiście bez pukania.
- Skończył mi się olejek - zakomunikował bez pardonu, podchodząc bliżej - Musicie nam jakiś pożyczyć.
Orophin oderwał się od swojego chłopaka, wzdychając z rezygnacją. Ktoś naprawdę powinien zaserwować jego bratu pożądną lekcję manier.
- No? - Haldir stanął nad nimi, unosząc pytająco brwi. To że przerwał im, w niezbyt odpowiednim momencie, zupełnie jakoś do niego nie docierało.
- Nocna szafka, górna szuflada - Orophin kiwnął głową, nawet na niego nie patrząc - Na czym to skończyliśmy? - zwrócił się do Liara, pochylając na nowo w dół.
- Na migdaleniu się - odpowiedział za jego kochanka Haldir, wyciągając z szafki małą buteleczkę - Nie masz niczego większego? - zaczął marudzić, oglądając jej zawartość pod światło.
- Haldir... spadaj, zanim stracę cierpliwość.
- Nie tak ostro, siostro - upomniał go z udawaną przyganą - Bo zostanę na całą noc... - zagroził, szelmowsko się przy tym uśmiechając.
Liar zachichotał.
- Haldir - zaczął Orophin z westchnieniem, ponownie unosząc się do góry.
To jednakże, było wszystko, co zdołał powiedzieć - gdyż w tym samym momencie, Elladan wpadł do komnaty, radosnym trzaśnięciem drzwiami, znamionując swe nagłe przybycie. Ze śmiechem na ustach podszedł do Haldira, wskoczył mu 'na barana' i oplatając go nogami w pasie i rękoma za szyję, pocałował głośno w policzek.
- Co tak długo? - wymruczał, niczym kot na rozgrzanym piecu - Łóżko ostygnie...
Haldir uśmiechnął się, chwytając go pod kolana.
- Nie ma szans - obrócił się i oddając mu pocałunek, skierował w stronę wyjścia.
- Em... Haldir? - głos młodszego brata zatrzymał go jeszcze w drzwiach - Skoro już tu jesteś...
- Właśnie wychodzę... czego chcesz?
- Hej! Jak Ty się odnosisz do brata? - Elladan pociagnął go za włosy - Um... cześć - tak wymanewrował swoim ciałem, że nakłonił go do obrócenia się - Wybaczcie, wcześniej was nie zauważyłem - pomachał im zabawnie rękę.
Liar wybuchnął śmiechem.
- Orophinie, o co chodzi? - Haldir był jedynie zniecierpliwiony - Dalej mów... bo on naprawdę nie jest za lekki. - kiwnął głową do tyłu.
- Ej no! - Elladan ponownie pociągnął go za włosy - Wcześniej, moja waga jakoś Ci nie przeszkadzała - wypomniał mu z udawanym oburzeniem.
- Elladanie, wcześniej zawsze miałem pod sobą łóżko... - spojrzał na niego bokiem, unosząc sugestywnie brwi - Wierz mi, że to 'robi' różnicę.
Liar zaczął ze śmiechu wyć.
- A więc - Haldir przeniósł spojrzenie na brata - O czym chciałeś porozmawiać, Orophinie? - uśmiechnął się z satysfakcją, czując jak kochanek chowa w jego włosach rozpaloną z zażenowania buzię.
- E - Orophin z trudem opanował śmiech - Liar wraca niedługo do Rivendell i tak się zastanawiałem, czy nie mógłbyś wysłać z nim kilku swoich strażników? - zerknął na swego narzeczonego, który z samej radości, że ma tak zapobiegliwego chłopaka - od razu spoważniał.
Haldir również przestał się uśmiechać.
- Liar wraca do Rivendell? - ruszył z powrotem w ich stronę - Kiedy?
- Za tydzień - odpowiedział młody elf, chwytając Orophina za rękę.
- Dla...dlaczego? Myślałem, że Ci u nas dobrze...
- Oczywiście, że mi u was dobrze - Liarowi zrobiło się nagle bardzo miło, że nie tylko jednej osobie będzie go tu brakować - Ale Imladris to mój dom, w końcu i tak musiałbym tam wrócić... i wyjaśnić kilka spraw - spojrzał na Elladana, który skinął głową i mrugnął do niego przyjaźnie.
- No tak - Haldir również nie mógł, nie przyznać mu racji - Ale... wrócisz, prawda?
- Oczywiście - uśmiechnął się do niego ciepło.
- To dobrze. I oczywiście, że kogoś z nim wyślę, Orophinie. W życiu nie pozwoliłbym mu jechać sa... memu - zaciął się nagle, patrząc na Liara nieco uważniej - Nie planowałeś jechać samemu, prawda? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Elladan poruszył się niepewnie na jego plecach.
- Nie - młody elf pokręcił przecząco głową - Elrohir ze mną jedzie i ... - ale Haldir już go nie słuchał.
Skóra jego twarzy pobladła, a ręce zaczęły drżeć, gdy obrócił się do nich tyłem i wyplątując z objęć kochanka, położył go na materac.
Elladan papatrzył na niego z lekko zaskoczoną miną. O co znowuż chodziło?
Na odpowiedź nie musiał długo czekać.
- Wracasz z Liarem do Rivendell? - Haldir pochylił się nad nim, zagryzając mocno wargi.
Elladan otworzył usta, by odpowiedzieć, ale ten nie dał mu szansy.
- Kiedy o tym zadecydowałeś? I dlaczego ja nic nie wiem? - wbił w niego oskarżycielskie spojrzenie - Nie możesz sobie tak po prostu wyjechać... nie po tym wszystkim, przez co... - głos mu się załamał, a szczęki zacisnęły, jakby powstrzymując drżenie warg.
Elladan omal się nie rozpłakał - tak go ten widok wzruszył.
Żaden z nich nie pamiętał już, że nie są w komnacie sami. W tej jednej chwili bowiem, nikt inny dla nich nie istniał.
- Haldi... - zaczął młody elf, podpierając się na zgiętych łokciach, by móc lepiej na niego spojrzeć.
- Ja nie chcę, żebyś wyjeżdżał, rozumiesz? - jego kochanek znowuż nie dał mu dojść do słowa - Chcę... żebyś tu ze mną został. Ja... ja nie mogę pozwolić Ci odejść.
- Haldir - spróbował ponownie Elladan.
- I dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - powtórzył - Dlaczego nawet nie wspomniałeś? - nie mógł mu tego wybaczyć.
- Bo nie pytałeś - młody elf wzruszył beznamiętnie ramionami, tak jakby całe jego ciało nie krzyczało z radości, że Haldir aż tak bardzo go chce, że gotów jest wydrzeć się na niego przy świadkach, obnażając przy tym swoje uczucia.
- No to pytam Ci się teraz! - pochylił się na nim jeszcze bardziej - Wracasz z Liarem do Rivendell?
- Nie - odpowiedział spokojnie.
Haldir otworzył usta, by na nowo zacząć się na niego drzeć... i zamknął je z powrotem.
- Nie? - zdziwił się.
- Nie - Elladan uśmiechnął się nieśmiało - Skoro tak bardzo chcesz, bym został...
- Chcę - Haldir oparł się dłońmi o materac, zbliżając swoją twarz do jego - Bardziej, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić.
Młody Peredhal zaczerwienił się i by ukryć wzruszenie, chwycił go za poły koszulki i pociągnął w dół, łącząc ich usta w długim, namiętnym pocałunku.
- Mmm - Haldir zamruczał z ukonentowaniem i popychając go łagodnie do tyłu, przykrył całkowicie swoim ciałem, ani na chwilę nie przerywając pocałunku, który po kilku sekundach już, przeszedł w bardziej intymną wymianę czułości.
Liar i Orophin spojrzeli po sobie bezradnie, gdy Elladan, zupełnie zapominając gdzie się znajduje, wsunął Haldirowi rękę pod spodnie i ugniatając namiętnie jego prężny pośladek, nakłonił tym samym do rytmicznego kołysania.
- Orophinie... - spytał Liar, gdy para na ich łóżku, zaczęła cicho pojękiwać, ocierając się o siebie lubieżnie - co zrobimy, jeśli zaczną się tutaj bzykać?
Starszy elf zamyślił się na chwilę, po czym rzucając bratu nikczemny uśmiech, podciągnął wyżej na poduszkach, zagarniając Liara na swoje uda.
- Popatrzymy - odpowiedział po prostu.
38. 'I'm so sorry, Glorfindel!'
Dni mijały szybko. 'Zbyt' szybko, jeśli każdą sekundę, dzielącą od rozstania z ukochanym, odmierza się bolesny uderzeniem serca.
A Orophin odmierzał. I nawet wtedy, gdy byli razem - już za Liarem tęsknił.
Rzadko kiedy (poza oczywiście nocami) im się to jednakże zdarzało. Dowiedziawszy się o niechybnym wyjeździe młodego elfa - każdy chciał z nim spędzić trochę czasu.
Jako jego chłopak - miał oczywiście 'pierwszeństwo', no ale jak mógł zabronić bliźniakom, którzy nie widzieli go od tylu lat, Haldirowi i Hanearowi, którzy traktowali go jak członka rodziny i Diamarowi, z którym się przyjaźnił - jakiegokolwiek kontaktu?
Wszyscy chcieli się Liarem nacieszyć i właściwie, gdy siedzieli tak całą grupą w kuchni czy jednej z przytulnych komnat - nie miał im tego za złe. W chwilach takich, przepełnionych żartami, wspomnieniami i śmiechem - przynajmniej na chwilę udawało mu się pozbyć smutnych myśli i choć trochę rozerwać.
Nocami z kolei, zamknięci wreszcie sami w zaciszu swojej sypialni, parzyli się jak króliki, kochając do upadłego, ani minuty nawet nie chcąc marnować na sen.
Nie miał więc tak naprawdę zbyt dużo czasu na smutne zadręczanie się i bolesne rozważania - co było raczej dobre, gdyż wiedział, że po wyjeździe Liara nie będzie już przed tym ucieczki.
No, ale o tym - to już w ogóle nie miał siły myśleć.
Radość, cierpienie, łzy smutku i szczęścia - nigdy nie trwają wiecznie, w naturze bowiem - wszystko ma swój kres. Tak więc i ich czas dobiegł wreszcie końca, zmuszając do stawienia czoła rozstaniu.
Poranek, kiedy to Liar, Elrohir i kilku strażników Haldira, czekających na nich na obrzeżach miasta, mieli udać się do Rivendell, zawitał pogodny, choć mroźny. Dopiero co wstające słońce, rozświetlało świeże, krystalicznie czyste powietrze błękitno-różowymi promieniami.
Było naprawdę pięknie i gdyby nie niezbyt sprzyjające okoliczności, zgromadzone przed talanem elfy (a zjawili się oczywiście wszyscy) - radowały by się niekłamanie urodą tego budzącego się do życia, nowego dnia.
- Macie dobrą pogodę na podróż - odezwał się Haldir, chcąc przerwać tę dołującą nieco ciszę - Drogi są suche, przejazd nie powinien więc sprawić wam większego kłopotu.
- Tak, aura nam sprzyja - stojący nieopodal Elrohir, uśmiechnął się z podekscytowaniem, będąc - jako jedyny chyba - w dość dobrym humorze - Dwa dni i będziemy w domu - oczy mu rozbłysły na samą myśl. Czuł się jak wysłannik dobrej nowiny - nie tylko zakomunikuje rodzinie, że odnalazł Lindira - całego i w jednym kawałku, ale także osobiście go im przywiezie.
Nie mógł się już doczekać, by zobaczyć, jak radość rozświetla ich twarze.
- Mhm - Liar kiwnął jedynie głową, zbyt smutny i przestraszony, by cokolwiek powiedzieć.
Dla niego, ta wyprawa oznaczała nie tylko rozstanie z Orophinem i elfami, które nad życie kochał, ale także stawienie czoła demonom, które od tak dawna go prześladowały. Z trudem przełknął grudę w gardle.
- Nie musicie się śpieszyć. Lepiej jechać wolno i ostrożnie, robiąc postoje w bezpiecznych miejscach, niż wpakować w jakieś kłopoty - blondwłosy strażnik spojrzał poważnie na brata swojego kochanka.
- Haldir, przecież wiem - Elrohir pacnął go lekko w ramię - I naprawdę lepiej się poczuję, wiedząc że nie umierasz przez cały ten czas z niepokoju.
Starszy elf chwycił go za szyję i przyciągając do swego boku, poczochrał mu włosy.
- Ty rozpuszczony smarkaczu - wymruczał, gdy młody Peredhal zaczął chichotać w jego koszulę - Ktoś powinien się wziąć za Twoje wychowanie...
- Wspomnę o tym Adzie - zakpił Elladan, wychodząc właśnie z talanu ze ściśniętym w dłoni, naprędce napisanym do Elronda listem - Na pewno się ucieszy, gdy się dowie, że krytykujesz jego metody wychowawcze...
Hanear roześmiał się i nawet Orophin i Liar zdobyli się na słabe uśmiechy, widząc jak Haldir blednie pod naporem tej 'groźby'. Jasnym jak słońce było, jak bardzo chce się on swemu przyszłemu 'teściowi' przypodobać.
- Zrób to, a pójdziesz spać do pokoju gościnnego - odciął się, wypuszczając Elrohira z 'objęć'.
Młody elf, wciąż jeszcze rozbawiony, przygładził lekko włosy, wymierzając mu kuksańca w bok.
- Elrohirze - Elladan podszedł do niego, mrucząc pod nosem 'obiecanki cacanki' - Masz tu list dla Ady. Daj mu go zaraz po przyjeździe i przekaż... - urwał na chwilę, marszcząc z zastanowieniem czoło. Jeżeli powierzy to 'zadanie' Elrohirowi, to za kilka dni, Elrond wpadnie z krzykiem do Lórien, żądając wyjaśnienia, dlaczego Haldir gwałci bezkarnie jego syna i nie pozwala mu wrócić do domu... lepiej tego uniknąć. Elf odwrócił się więc do tyłu, wciskając kopertę Liarowi - Lindir, Ty mu to przekaż i wyjaśnij, dlaczego jeszcze nie mogłem wrócić, dobrze? Elrohir ma niewyparzoną gębę i wszystko poprzekręca.
Szarooki elf skinął ze śmiechem głową, chowając list w kieszeni..
- Hej! - młodszy z bliźniaków udał oburzenie - Tak mi się odwdzięczasz za... - dalsze jego słowa zagłuszyło jednakże pojawienie się stajennych, prowadzących za sobą trzy konie. Dwa do jazdy i jednego jucznego. Atmosfera na nowo się zepsuła - Dzięki - Elrohir wziął od Mandana wodze swojej klaczy, klepiąc ją przyjaźnie po szyii.
Liar, po raz pierwszy chyba, w całym swoim życiu, na Mandingo nawet nie spojrzał, a jego palce kurczowo niemal wbiły się w dłoń Orophina.
- No, czas się chyba pożegnać - Hanear, widząc iż wszyscy zastygli w bezruchu, przejął inicjatywę - Elrohirze, podszedł do młodego Peredhala i mocno go uściskał - Jedźcie ostrożnie.
- Będziemy.
- Cieszę się. I wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany i możesz nas odwiedzić, kiedy tylko zechcesz.
- Dziękuję - Elrohir oddał mu uścisk, po czym ruszył w stronę Haldira i Elladana... Hanear z kolei, stanął przed Liarem.
- Wrócisz, prawda? - zapytał cicho.
- Oczywiście - młody elf poczuł, jak łzy płyną mu w dół policzków - Oczywiście, że wrócę! - rzucił mu się z płaczem na szyję.
- Już dobrze - Hanear pogładził go uspokajająco po głowie - Wszystko będzie dobrze. A w naszym talanie, zawsze będziesz miał swój dom. Zawsze.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko - Liar uczepił się kurczowo jego piersi - Bez Ciebie nie dałbym rady... jesteś najlepszym z ojców.
Hanear odsunął się łagodnie, całując go czule w czoło.
- To nie trudne, gdy ma się takich synów - wypuścił go z objęć, zdobywając na uśmiech.
- Dziękuję - powtórzył młody elf, po czym kiwając mu na pożegnanie głową, podszedł chwiejnie w stronę Haldira. Elladan objął go jako pierwszy.
- Wracaj jak najszybciej - wymruczał, klepiąc go w tyłek - Jeszcze nie zdążyłem się Tobą nacieszyć.
- Ani ja Tobą. I - jeśli Ci tego jeszcze nie mówiłem, to - bardzo się cieszę, że to Haldir jest Twoim chłopakiem. To najwspanialszy elf na świecie.
- Wiem. I dziękuję - pocałował go w policzek - Tylko nie mów za głośno, bo Cię jeszcze usłyszy - zażartował.
- Słyszałem - mruknął Haldir, biorąc Liara w ramiona - I bardzo Ci kochanie dziękuję - puścił do Elladana oko - Może jednak nie będziesz musiał się przenosić do pokoju gościnnego...
Liar zaczął się śmiać.
- Będę za Tobą tęsknił, wiesz? Jesteś dla mnie, jak brat... a niedługo - nieśmiały uśmiech zaigrał na jego wargach - nie tylko 'jak', ale 'naprawdę'.
Haldir spojrzał na niego zaskoczony, nie bardzo rozumiejąc. Pełen nadziei błysk w jego oczach wszystko mu jednakże powiedział.
- Zaręczyliście się? - spytał szeptem.
Liar kiwnął głową. Z zakomunikowaniem tej nowiny, postanowili z Orophinem zaczekać do jego powrotu - no ale, Haldirowi mógł przecież powiedzieć.
- Bardzo się cieszę - starszy elf uściskał go tak mocno, iż oddech z niego uleciał.
- Ja też. Tylko nie mów jeszcze nikomu, dobrze?
- Nie powiem - obiecał, muskając ustami jego czoło.
- Dzięki. I - do zobaczenia. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mógł.
- No, w to nie wątpię - zerknął na Orophina, który nie spuszczał ze swego kochanka, pełnego bólu wzroku - Tylko nie zapomnij, że masz tam dojechać - zakpił, szczypiąc go lekko w pośladek.
- Nie zapomnę.
- Mam nadzieję. A teraz idź już do niego - obrócił go w stronę swego młodszego brata - Zanim wydrapie mi oczy, za to, że tak długo Cię przytrzymuję.
Liar zachichotał, drepcząc posłusznie w kierunku swego, zastygłego niczym słup soli, kochanka.
Śmiech zamarł mu jednakże na ustach, a łzy na nowo zeszkliły oczy, gdy zobaczył, jak smutny Orophin jest i jak kurczowo zaciska wargi, by się przy nich wszystkich nie rozpłakać.
Młody elf odetchnął głęboko, starając się uspokoić.
- Hej - szepnął, stając przed nim, ze spuszczonym niepewnie wzrokiem.
- Hej - odszeptał Orophin, pieszcząc oczami całą jego sylwetkę.
Pozostałe elfy skupiły się na boku, umyślnie na nich nie patrząc, chcąc zapewnić im choć chwilę prywatności.
Nie było to jednakże konieczne - Liar i Orophin już wcześniej się pożegnali - wypowiadając w nocy, w zaciszu swojej własnej komnaty, te wszystkie słowa, na które teraz i tak nie mieliby odwagi.
- Pocałuj mnie na 'do widzenia' - poprosił więc jedynie Liar, pozwalając sobie w końcu na niego spojrzeć.
- Jesteś pewien, że mogę? - wcześniej młody elf błagał go, by tego nie robił, wiedząc że rozklei się po tym kompletnie... Ale teraz - nie wyobrażał sobie nawet, by mógł wyjechać bez tego ostatniego, cudownego muśnięcia gorących, wilgotnych warg.
- Tak, proszę - przysunął się do niego nieco bliżej - Bo inaczej zwariuję.
Orophin pochylił się do przodu i przez długi, bardzo długi czas patrzył mu prosto w oczy, starając się bez słów wyrazić to wszystko, co do niego czuł. Miłość, oddanie, pożądanie i zaufanie, że do niego wróci, że nie zapomni, że to właśnie tutaj, u jego boku znajduje się jego dom.
We wzroku młodego elfa bez trudu mógł dostrzec to samo - jakby lustrzane odbicie, przepełniających jego serce wrażeń.
- Kocham Cię - wyszeptał, tak cicho, by tylko on mógł go usłyszeć, po czym, biorąc jego twarz w swoje dłonie, złożył na jego wargach czuły, delikatny pocałunek.
- Ja Ciebie też - odszeptał Liar i zarzucając mu ręce na szyję, mocno go do siebie przytulił - Nie zapomnisz za mną tęsknić? - zapytał cichym, zbolałym głosem.
- Równie dobrze mógłbym zapomnieć oddychać - zapewnił go Orophin, kurczowo obejmując w pasie.
Młody elf odetchnął głęboko i odsunął od niego z niechęcią, wiedząc że jeśli tego nie zrobi, to niechybnie poleją się łzy - a obiecał sobie, że się nie rozklei..
- Do zobaczenia - obiecał bezgłośnie, po czym obrzucając pozostałe elfy ostatnim, tęsknym spojrzeniem, podszedł do trzymającego Mandingo Elrohira.
- W porządku? - ciemnooki Peredhal klepnął go przyjaźnie w ramię - Możemy jechać?
- Możemy - odpowiedział dzielnie, przytrzymując narwaną klacz Elrohira, gdy on sam wspinał się na jej grzbiet.
- No, wskakuj - rzucił do niego Elrohir, ściągając wodze zniecierpliwionej Galmei, która nie mogąc ustać w miejscu, zaczęła się kręcić w kółko.
Liar uśmiechnął się lekko i wkładając stopę w strzemię, odbił się z wdziękiem od ziemi.
W momencie, gdy przekładał nogę nad swym nowym, wymuskanym siodłem, od strony stajni rozległ się czyjiś ochrypły i zadyszany ze zmęczenia okrzyk.
- Poczekajcie! Poczekajcie na mnie!
Wszyscy, jak jeden mąż obrócili się w jego kierunku, z niemałym zaskoczeniem spostrzegając Rumila, jak burza pędzącego w ich stronę.
- Rumil? - wykrzyknęli jednocześnie Hanear, Haldir i Orophin, a Liar z uradowanym wyrazem twarzy, zeskoczył z powrotem na ziemię.
- Rumil, co się stało? - Hanear podszedł do swego najmłodszego syna, obrzucając go zatroskanym spojrzeniem.
Młody elf zatrzymał się w końcu przed nimi i machając uspokajająco ręką, zgiął się w pół, starając złapać oddech.
- Ale... się... zmęczyłem - wychrypiał, wciąż jeszcze na nich nie patrząc - Masakra... mówię wam...
Haldir podszedł do niego z westchnieniem i zabrał się za wyjmowanie liści z jego poplątanych wiatrem włosów.
- Biegłeś tu aż z Mrocznej Puszczy? - zainteresował się uprzejmie.
- Nie, idioto... ze stajni. Z Mirkwood... przyjechałem konno - wyprostował się w końcu, posyłając bratu kąśliwy uśmiech.
- Smarkacz.
- Przybłęda.
- Tęskniłeś?
- Strasznie - Rumil błysnął szelmowsko zębami i wspinając się na palce, pocałował go hałaśliwie w policzek.
- Witaj, Ada - zwrócił się do ojca i obejmując go za szyję, powtórzył tę samą czynność i na jego policzku.
- Rumil, co się stało? Dlaczego tak szybko wróciłeś? - Orophin również się do niego zbliżył, obejmując na przywitanie w pasie.
- Też się cieszę, że Cię widzę, Orophinie - wymruczał, całując i jego - Liar! - przeniósł spojrzenie na kochanka swego brata, rzucając mu się zaraz na szyję - Elbereth, jak dobrze, że nic Ci nie jest.
- Hej, hej - młody elf poklepał go uspokajająco po plecach - Bo mnie udusisz - dodał z rozbawieniem.
- Uduszę to ja Haldira, za to, co mi w tym liście napisał.
- Liście? - zdziwił się jego ojciec.
- No, przysłał mi przez posłańca list - odsunął się od Liara, unosząc srogo brwi - mówiąc, że Liar jest umierający i jeśli chcę się z nim pożegnać, to mam jak najszybciej przyjechać...
- Coo? - Orophin aż się zachłysnął.
- Byłem 'umierający'? - zawtórował mu jego kochanek.
Haldir uniósł ręce w obronnym geście.
- Zamartwialiśmy się na śmierć i chciałem Rumila uprzedzić, żeby w razie czego... - głos mu się nieznacznie załamał.
- A więc to prawda? - Rumil potoczył po nich przerażonym spojrzeniem - On naprawdę był chory?
Hanear skinął twierdząco głową.
- Haldir, dlaczego nic nam o tym liście nie powiedziałeś?
Jasnowłosy strażnik spojrzał wpierw na niego, a potem na swego młodszego brata.
- Orophinie, chciałbyś o tym liście wiedzieć?
Orophin zamyślił się na chwilę.
- Nie - odpowiedział w końcu - W żadnym wypadku - gdyby usłyszał, że Haldir wzywa Rumila, bo uważa, że dla Liara nie ma już żadnej nadziei... chyba by oszalał.
- Widzicie? - wzruszył ramionami - Nie miałem serca wam mówić.
- Kochany jesteś - stojący dotąd nieco z boku Elladan, podszedł bliżej, chwytając Haldir za rękę - że o tym pomyślałeś.
Haldir uśmiechnął się lekko, po czym łowiąc wzrokiem Elrohira, skinął i na niego, by nie stał sam na uboczu.
Rumil spojrzał na starszego z bliźniaków ze znacznym zainteresowaniem..
- Ty musisz być... Elladan?
Młody Peredhal mrugnął twierdząco oczami.
- Wiedziałem. Orophin mi mówił, że Haldir się w Tobie zakochał...
- Coo? - jego starszy brat zrobił minę, jakby go ktoś kopnął w żołądek.
- No co? Przecież to prawda? - Orophin uśmiechnął się niewinnie, ignorując jego oburzone spojrzenie.
- Tak, ale...
- O, ja nie mogę! On się do tego przyznał! - Rumilowi omal szczęka nie opadła - Co wyście mu zrobili, że zaczął się zachowywać, jak normalny elf?
Liar zachichotał.
- My - nic - odpowiedział Hanear - To tylko i wyłącznie zasługa Elladana.
- Naprawdę? - Rumil obrzucił go niedowierzającym spojrzeniem - W takim razie - gratulacje.
Powiedziałbym nawet - witaj w rodzinie, ale wiem, że jak tylko się na Haldirze poznasz to i tak z krzykiem od niego uciekniesz...
- Dziękuję Ci bardzo! - brat pociągnął go za włosy - Rozpuściłeś się w tej cholernej Puszczy, nie ma co.
Elladan zaczął się śmiać - Rumila trudno było nie lubić.
- Nie ma szans, bym od niego uciekł - odpowiedział, szczerząc się od ucha do ucha - nie wiedział bowiem jeszcze, iż nadejdzie niestety czas, gdy jego zbolałe serce nie pozostawi mu innego wyboru - Za bardzo lubię jego rodzinę - dodał szelmowsko.
- A więc Twoja własna już Ci niepotrzebna? - wtrącił sarkastycznie Elrohir, stając u jego boku - Dzięki, przekażę Adzie.
Elladan szturchnął go przyjaźnie w bok.
- Nie dramatyzuj. Przecież wiesz, że Cię uwielbiam.
Rumil przeniósł na niego spojrzenie. A potem z powrotem na Elrohira. I jeszcze raz.
- Haldir, Ty nienasycony zboczeńcu! Jeden chłopak Ci nie wystarczył? Musiałeś go sobie znaleźć w dwóch kopiach?
Wszyscy się roześmiali.
- Rumil, wracaj Ty lepiej do Puszczy i rób nam wstyd tam, gdzie nikt się o tym nie dowie.
- Spadaj Haldir, przyjechałem tu dla Liara - chwycił go za rękę - Jesteś z nich wszystkich najlepszy... - zapewnił.
Liar zachichotał.
- Będę za Tobą strasznie tęsknił, wiesz?
- Ja za Tobą też... - zreflektował się nagle - Tęsknił? Dlaczego masz za mną tęsknić? Przecież, dopiero co wróciłem.
- No, ale ja wyjeżdżam. Wracam na jakiś czas do domu.
- Do domu? A-ale...
- Rumil, pożegnaj się grzecznie, a my Ci to wszystko później wytłumaczymy - wtrącił Hanear, wiedząc iż dwójka młodych elfów powinna się już zbierać do drogi.
Rumil uściskał posłusznie swego przyjaciela, wciąż jeszcze nic nie rozumiejąc.
- Ale... wrócisz, prawda?
- Oczywiście - Liar dosiadł ponownie Mandingo, a Orophin pomógł Elrohirowi z Galmeą, która ze zniecierpliwienia zaczęła brykać - Do zobaczenia - wyszeptał, gdy nagle na nowo zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Przybycie Rumila na chwilę odwróciło jego uwagę, ale teraz - strach powrócił z nową siłą.
Jego kochanek, widząc co się święci - podszedł do niego szybkim krokiem i nakłaniając do pochylenia się w siodle, objął uspokajająco za szyję.
Kilka cichych, wyszeptanych wprost do szpiczastego uszka słów i młody elf uśmiechnął się lekko, mrugając powiekami, by odpędzić łzy.
- Do widzenia - powtórzył, pewniejszym już teraz głosem.
Elfy pomachały do niego z sympatią, dodając mu tym odwagi.
- Wracaj do nas szybko Liarze... i Ty, Elrohirze - Rumil, opierając się o Haneara, pożegnał ich jednym ze swoich najbardziej rozbrajających uśmiechów... na który Elrohir - co na szczęście jedynie jego przyjaciel zauważył - zaczerwienił się aż po czubki włosów. Młody elf omal z siodła nie spadł z zaskoczenia, dziękując w duchu Valarom, że nie ma tu Glorfindela, którego taka reakcja, z całą pewnością, by nie ucieszyła.
Powoli ruszyli w drogę.
Byli już kilka metrów od nich, gdy Liarowi coś się przypomniało.
- Aha, Rumil! - obrócił się w siodle, szukając go wzrokiem - Tak, przy okazji, jakbyś jeszcze nie wiedział - to na imię mam Lindir! - uśmiechnął się łobuzersko, po raz pierwszy i to nie tylko przed nim wypowiadając te słowa na głos - I zaręczyłem się z Twoim bratem! - pal licho tajemnice - takich rzeczy nie powinno się trzymać w ukryciu. - A! I Orophinie? 'Żadnego' seksu, aż do mojego powrotu! Nie zapomnij! - roześmiał się cicho, wiedząc iż jego kochanek, po 'takich' komentarzach, przez najbliższe kilka dni, nie będzie za nim tęsknił, zbyt zajęty chowaniem się ze wstydu w komnacie.
Pozwalając Mandingo na kłus - ruszył dziarsko do przodu. Elrohir, wciąż jeszcze w niezłym szoku, dogonił go dopiero po jakimś czasie.
* * *
Po tym, jak dwójka jeźdźców i biegnący za nimi juczniak - zniknęli już z horyzontu, Orophin wciąż jeszcze stał w miejscu, odprowadzając spojrzeniem niknący za nimi kurz.
Widząc to, Haldir zerknął na tulącego się do niego Elladana i całując go w czoło, wskazał sugestywnie na swego brata.
Elladan kiwnął domyślnie głową.
- Idź do niego. Ja przygotuję śniadanie.
- Dzięki - pocałował go raz jeszcze, tym razem w usta - Idź z Adą i Rumilem, ja zaraz do was dołączę.
- Dobrze - oddając mu pocałunek, ruszył w kierunku pozostałej dwójki elfów.
- Tylko nie daj im się zwariować - rzucił jeszcze na odchodnym - Rumil każdego potrafi zagadać na śmierć... - co oczywiście było prawdą, gdyż jak tylko zostali sami, zasypał on Haneara lawiną pytań.
- Lindir? Jak to 'Lindir'? Dlaczego nikt mi nic nie powiedział? I dokąd on jechał? W ogóle, jak może jechać, skoro jest chory? I kiedy się z Orophinem zaręczył? Dlaczego ja nic nie wiem...?
Haldir pokręcił jedynie głową. Już naprawdę wolał teraz zająć się Orophinem. Orophinem, który kolejny już raz przechodził trudną próbę sił.
- Hej, on wróci - brat stanął za nim, opierając brodę na drżącym lekko ramieniu.
- Wiem - Orophin wciąż jeszcze wpatrywał się w dal.
- No to nie smuć się tak. Jest Twój i to się nigdy nie zmieni - nie ma sensu aż tak się zamartwiać.
- Wiem - powtórzył, wypuszczając ze świstem powietrze - Ale i tak wolałbym mu w tej podróży towarzyszyć...
- On ją musi odbyć samotnie. Nawet jeśli z Tobą byłoby mu lżej - Haldir objął go mocno w pasie - Jest silny, a połączeniu ze świadomością, że Ty zawsze będziesz tu na niego czekał - na pewno da sobie radę.
- Mhm - Orophin obrócił się w jego objęciach - Starszy brat wie najlepiej, co? - oparł się o niego czołem.
Haldir uśmiechnął się przebiegle.
- No, w większości przypadków tak, ale jak się właśnie dzisiaj dowiedziałem - nie zawsze - uniósł sugestywnie jedną brew.
Orophin zaczerwienił się i odwracając wzrok, zrobił kilka kroków do tyłu.
- Chodź, zobaczymy, jak się czuje Rumil. Tak długa jazda na pewno go wyczerpała.
- O nie, nie, nie, nie. Nie zmieniaj mi tu tematu, bo i tak się od niego nie wykręcisz - objął go za szyję i pociągnął w stronę talanu - Widzisz, 'bardzo' chętnie się dowiem, jak to się stało, że mój młodszy brat się zaręczył, a 'ja' nic o tym nie wiem...
* * *
Droga do Rivendell nie była wcale, aż taka zła. Melancholia Liara, jego smutek i nagła tęsknota za Orophinem, która ogarnęła go tuż po wyjeździe z Lórien, została szybko rozproszona, przez zaraźliwie dobry humor Elrohira i jego owocne (w końcu) wysiłki, by swego przyjaciela rozbawić.
Młody Peredhal, zdając sobie doskonale sprawę, co Liar musi właśnie przeżywać - sugestywnie zabrał się za poprawę jego nastroju, zagadując go nieustannie, opowiadając śmieszne historyjki z czasów, gdy byli mali i wspominając dawne figle.
Podróż, z przygnębiającej, szybko przeszła więc w ekscytującą, wesołą i pełną śmiechu. Dwójka młodych elfów (pozostając nieustannie w towarzystwie innych), nie miała dotąd tak naprawdę okazji, by się sobą należycie nacieszyć - tak więc teraz, postanowili to sobie wynagrodzić.
Garstka strażników, którą wysłał z nimi Haldir, zdawała się to chyba rozumieć, gdyż na ogół pozostawała z tyłu, dając im tyle prywatności, ile tylko mogliby sobie zażyczyć.
Wędrówka upłynęła im więc w miłej, radosnej atmosferze i nawet, gdy zaczęli zbliżać się do granic Ostatniego Przyjaznego Domu, Liar wciąż jeszcze nie tracił rezonu. Zwłaszcza, gdy miejsca, których nie widział od przeszło pięciu lat, a za którymi tęsknił, każdej niemal nocy, na nowo zaczęły przewijać się przed jego oczami.
Jak tylko minęli Góry Mgliste i krajobraz zaczął się zmieniać na ten, który pamiętał od dziecka - buzia mi się autentycznie nie zamykała, co rusz wykrzykując w stronę młodego Peredhala, zdania typu: 'A pamiętasz, jak Elladan wspiął się tutaj na drzewo i nie mógł zejść?', 'O, to jest to miejsce, gdzie po raz pierwszy spadłem z konia', 'A tu... tu się kiedyś zgubiliśmy i ten człowiek pomógł nam trafić z powrotem do domu... pamiętasz, Elrohir?'
Elrohir pamiętał. Jakże by mógł zapomnieć, skoro wspomnienia te, były jak dotąd wszystkim, co mu, po najdroższym przyjacielu z dzieciństwa, pozostało?
Teraz jednakże, znowuż miał go dla siebie i z czystej radości, tego cudownego faktu, przez całą drogę, nie potrafił pozbyć się szerokiego, pełnego szczęścia uśmiechu.
Dopiero, gdy po trzech dniach drogi, wjechali w końcu na dziedziniec Ostatniego Przyjaznego Domu - zgodnie z Liarem umilkli. Młody Peredhal ze zmęczenia, jego przyjaciel - ze strachu.
Było późne popołudnie, słońce powoli zachodziło, kąpiąc dolinę Rivendell w cudownych różowo-złotych promieniach, odbijając się w oknach i rozświetlając wodospady.
Widok piękniejszy, niż można to sobie wyobrazić, wrażenia w ich sercach - skrajnie różne.
- Hej, w porządku? - Elrohir obrócił się w siodle (do którego tyłek zaczynał mu już powoli przyrastać), zerkając na jadącego obok Liara.
- Tak, jakoś się trzymam - pokiwał głową młody elf, z trudem, przełykając formującą mu się w gardle grudę.
Oh, Elbereth, jak on do tego miejsca tęsknił! Jak śnił o jego urodzie, blasku i czarze, marząc, by choć jeszcze jeden raz móc do niego wrócić, zobaczyć na własne oczy to, do czego tak rozpaczliwie wyrywało mu się, pełne zadawnionego bólu, serce. Ileż to nocy spędził, leżąc bezsennie na łóżku, targany jedyną w swoim rodzaju nostalgią, roztrząsając wspomnienia i połykając łzy.
Tyle czasu minęło, odkąd po raz ostatni podziwiał piękno Rivendell. Tyle się w jego życiu wydarzyło, tyle przeżył, doświadczył, zrozumiał. Tyle...zyskał. A mimo to, w tej jednej chwili przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie, nie liczyło się absolutnie nic. Ważne było jedynie to, że po latach tułaczki - wrócił w końcu do domu...
* * *
Elrond i Erestor wracali właśnie ze spaceru. Osławionego na całe Imladris spaceru, który Glorfindel kąśliwie nazywał 'obejściem posiadłości', jako że obejmował on na ogół sprawdzenie i odnotowanie wszystkiego, co działo się na rozległym terenie doliny.
Chodzili tak od niepamiętnych już chyba czasów, a za każdym razem, gdy w domu brakło bliźniaków, ich wędrówka wydłużała się, tak jakby obojgu nie uśmiechała się myśl o powrocie do pustego i cichego, bez śmiechów i figli, domu.
Tego popołudnia również przepadli na niemalże dwie godziny, zapominając o czekającej na nich pracy i na bok odkładając obowiązki. Było to przyzwyczajenie, rytuał prawie, stanowiący nieodłączną część każdego dnia, którego to żaden z nich nie miał ochoty przerwać.
Na dziedzińcu, tuż przy schodach prowadzących do szczodrze ozdobionego wejścia, dołączył do nich Glorfindel.
- Wcześnie dzisiaj wracasz - zauważył z lekkim sarkazmem Erestor, obrzucając całą postać jasnowłosego elfa, taksującym spojrzeniem - Zabawa w obrońcę Rivendell przestała Cię w końcu bawić?
Elrond pokręcił z westchnieniem głową, starając się nie roześmiać. Cała ich trójka znała się od tak dawna, iż żaden z nich nie pamiętał już chyba czasów, kiedy to jeszcze byli sobie obcy i od samego niemal początku, Glorfindel i Erestor sobie docinali.
Jak dzieci - pomyślał z rozczuleniem.
- Taak... - pogromca Balroga podszedł nieco bliżej, strząsając z butów brud, kurz i piasek.
Skończył właśnie kolejny nużący trening i gdyby nie to, że był naprawdę zmęczony, porozmawiałby sobie z dowcipkującym Erestorem w zgoła inny sposób - Upewnianie się, że Twój tyłek jest w każdej chwili bezpieczny, jest rzeczywiście 'zabawą' jedyną w swoim rodzaju...
- Oh, nie wiedziałem, że aż tak bardzo masz na uwadze mój tyłek. Myślałem, że to po prostu lubisz - odciął się ciemnowłosy doradca, wyjmując mu z włosów małą gałązkę.
Elrond przewrócił oczami.
- Doprawdy, zachowujecie się, jak stare małżeństwo... kiedyś będziecie musieli z tym skończyć...
- To on zaczął - odpowiedzieli równocześnie, wybuchając po chwili śmiechem.
- Chyba już nigdy nie będę miał serca upominać bliźniaków, za te ich wieczne kłótnie... skoro mają to po nas - pokręcił głową Erestor.
- Ty i brak serca? No, nie opowiadaj...
- Glorfindelu, jak przebiegają ćwiczenia? - wtrącił szybko Elrond, nie mając siły na kolejną sprzeczkę - Mam nadzieję, że ta nowa grupka elfów nie daje Ci się zbytnio we znaki?
- Ależ skąd - Glorfindel ruszył do przodu, pnąc się po schodach w górę - Wszystko jest pod kontrolą - zapewnił, starając się nie utykać.
Erestor stłumił śmiech.
- Co do tego, nie mamy żadnych wątpliwości - rzucił przekornie, otrzepując z liści tył jego tuniki.
Elrond jedynie westchnął i wyprzedzając ich, skierował się powoli w stronę drzwi.
Już je niemal otwierał, gdy dobiegający z oddali odgłos kopyt, zatrzymał go w pół ruchu.
- Elondzie... - zaczął jego ciemnowłosy doradca, tak jak i pozostała dwójka, obracając się tyłem do domu - wydaje mi się, że Twoi synowie wrócili - osłaniając oczy od słońca, zlustrował, nowo przybyłą grupkę elfów, uważnym spojrzeniem.
- No, najwyższy czas - władca Rivendell odetchnął z ulgą, schodząc z powrotem w dół.
Powrotu bliźniaków wypatrywali już od dobrych kilku dni i choć przed żadnym z nich by się do tego nie przyznał - powoli zaczynał się o nich niepokoić.
Cała trójka stanęła obok siebie na placu, tworząc, zupełnie nieumyślnie, całkiem niezły komitet powitalny.
Widząc to, Elrohir zatrzymał ich mały pochód i odsyłając Galadhrimów w stronę stajni, zeskoczył lekko na ziemię.
Liar, nie wiedząc, jak się zachować, pozostał nieco z tyłu. Serce biło mu tak mocno, iż bał się, że rozerwie mu pierś i gdyby nie to, że był naprawdę zmęczony, obróciłby się pewnie na pięcie i uciekł z powrotem do Lórien.
Oh, po cóż mu to było? Po co tu w ogóle przyjeżdżał? Radość radością, ale oni go tu przecież nie chcieli...
Młody Peredhal, dostrzegając nagłą panikę w jego oczach, uśmiechnął się pokrzepiająco i dając mu czas na uspokojenie, ruszył pierwszy do przodu.
'Rodzina' powitała go dokładnie tak, jak się tego spodziewał.
- No, nareszcie! - Elrond wziął go od razu w ramiona, mocno do siebie przytulając - Gdzieście się tak długo podziewali?
- Ada, minęły zaledwie dwa tygodnie - pocałował go w policzek - Nie traktuj nas, jak dzieci.
- Nie sprzeczaj się z ojcem - teraz to Erestor wziął go w objęcia - Dorośli zawsze mają rację.
Elrohir zachichotał.
- Witaj, Erestorze - cmoknął go szybko, obracając się zaraz w stronę Glorfindela - Cześć - szepnął, patrząc mu z miłością w oczy.
Pozostała dwójka odwróciła usłużnie wzrok, gdy jasnowłosy pogromca Balroga, objął swego kochanka, całując namiętnie w usta. Młody Peredhal zaczerwienił się.
- Wszystko w porządku?
- Mhm - Elrohir chwycił go za rękę - W jak najlepszym.
- Jak minęła podróż? I jak się mają sprawy w Lórien? - zainteresował się Erestor, przypominając sobie w jakiej to ważnej sprawie przecież wyjechali - Pomogliście przyjacielowi Haldira?
- Tak. Elladan go wyleczył. Możesz być z niego dumny, Ada.
- Z was obu jestem dumny - Elrond pochylił się nad synem, całując go ponownie w czoło - I bardzo chętnie posłucham, z jakim to trudnym problemem, musieliście się uporać - spojrzał w stronę stojącego wciąż na dziedzińcu elfa - Dlaczego Elladan do nas nie podejdzie? Czy coś mu się stało? - Erestor i Glorfindel również zawiesili na nim wzrok.
Znad szyi Mandingo wystawała jedynie ciemnowłosa głowa.
- Um - Elrohir uśmiechnął się nieśmiało i odsuwając od swego kochanka, zrobił krok w stronę swego przyjaciela - Elladan jeszcze nie mógł wrócić. Został z Haldirem, w Lórien - wyjaśnił.
Spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Z Haldirem? - uśmiech rozjaśnił twarz Glorfindela - Nie mów, że w końcu się pogodzili?
Młody Peredhal skinął twierdząco głową.
- Tak, pogodzili się. I teraz, to już chyba na dobre.
- No, nareszcie - Elrond również się uśmiechnął - Ale... w takim razie, z kim przyjechałeś?
Elrohir odchrząknął, przybierając uroczysty wyraz twarzy.
- Ada, Erestorze, Glorfindelu - mam dla was prezent. Przywiozłem go tu specjalnie z myślą o was.
- Prezent?
- Mhm. Trochę nietypowy, ale wiem, że na pewno wam się spodoba - i strzelając zębami w uśmiechu, podbiegł do Liara, biorąc go za rękę.
- Chodź - poprosił cicho.
Młody elf z trudem przełknął ślinę.
- Powiedziałeś im?
- Nie. Nie chcę psuć niespodzianki. No, nie bój się, wszystko będzie dobrze... - i nie pozwalając mu już na dalsze protesty, pociągnął w stronę domu.
Jak tylko wyłonili się zza rozglądającego z ciekawością, przytrzymywanego przez stajennych Mandingo i jego twarz ukazała się w końcu, czekającym w oddaleniu elfom - świat przestał się kręcić, zatrzymując czas w miejscu.
Przed Elrondem ugięły się kolana.
- Coo? - jako jedyny zdołał wydukać, rozwierając z niedowierzaniem powieki.
Erestor i Glorfindel byli w stanie jedynie patrzeć.
Młody elf stanął przed nimi, starając się za bardzo nie trząść.
- Um... dobry wieczór - odezwał się w końcu nieśmiało, gdy cisza zaczęła się przeciągać.
Nikt się nawet nie poruszył. Jedynie Erestor, na dźwięk jego głosu, wypuścił trzymane w ręku listy, które rozsypały się u jego stóp, niczym jesienne liście.
- Li-Lindir? - odezwał się w końcu jako pierwszy, wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć własnym oczom - To naprawdę Ty, dziecko?
Liar kiwnął głową, nie mogąc nagle dobyć z siebie głosu.
- Oh, Elbereth! - odzyskując wreszcie sprawność w członkach, doradca Elronda, ruszył w jego stronę, wziął w ramiona i kurczowo do siebie przytulił. - Lindir... mój mały, kochany Lindir - był tak bliski łez, jak jeszcze nigdy w życiu - on, dostojny i opanowany zazwyczaj elf.
Liar, także walcząc ze łzami - odwzajemnił mu się równie mocnym uściskiem.
- Ja też za Tobą tęskniłem, Erestorze. Tak bardzo tęskniłem... - pocałował go głośno w policzek - że nie masz pojęcia.
Erestor roześmiał się. Szczerym, radosnym, niepohamowanym niemal śmiechem.
- Myślę, że mam. Że wszyscy mamy - dodał po chwili, wypuszczając go niechętnie z ramion i zerkając w stronę Elronda.
Liar również na niego spojrzał. I uśmiech, jaki jeszcze przed chwila rozjaśniał jego twarz - zbladł.
- Lordzie Elrondzie - stanął przed nim, wciąż jeszcze przytrzymując dłoń Erestora - Ja... em - spuścił wzrok, niepewny jego reakcji. Co jak co, to właśnie on był powodem, dla którego uciekł.
To on go tutaj nie chciał.
Dlatego też to, co nastąpiło po kilku sekundach milczenia - wprawiło go niemal w osłupienie.
Elrond bowiem, wyrywając się w końcu z szoku, przyciągnął go do siebie i nie zważając na cieknące mu po twarzy łzy - wziął rozpaczliwie w ramiona.
- Eru najdroższy! Lindir... dziecko, Ty moje kochane... Ty... - odsunął go od siebie nieznacznie, by znów móc na niego spojrzeć - Ty żyjesz - ucałował go po ojcowsku w czoło i ponownie do siebie przytulił - Elbereth, jak myśmy się o Ciebie martwili.
- A... a więc się cieszysz? - wyszeptał Liar, drżącym ze wzruszenia głosem. Nigdy dotąd Elronda takim nie widział.
- Czy się cieszę? - uśmiechnął się, a łzy popłynęły mu już teraz nieprzerwanym strumieniem - Umierałem z niepokoju, cały ten czas myśląc, że przytrafiło Ci się coś okropnego... że już Cię nigdy więcej nie zobaczę... oh, Lindir - pocałował go raz jeszcze, patrząc tym razem uważnie w oczy - Życia mi nie starczy, by pokazać, jaką radość mi sprawiłeś, wracając tu do nas, cały i zdrowy.
- Dziękuję - młody elf również się uśmiechnął - To... to bardzo wiele dla mnie znaczy... ja... - urwał, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co czuł. Jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie swój powrót do domu - na pewno nie przedstawiał mu się on w tak różowych kolorach. Nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach, nie spodziewał się tak gorącego powitania.
- Kochanie, gdzieś Ty się podziewał przez cały ten czas? Co złego Ci się przytrafiło? - Elrond, wciąż przytrzymując go w pasie, zaczął zasypywać lawiną pytań - Dokąd odszedłeś... i dlaczego?
Liar, spodziewając się tego od samego początku, zebrał się w sobie i choć wciąż jeszcze nieco przestraszony - dzielnie otworzył usta, by udzielić im szczerej odpowiedzi. W tym samym momencie jednakże, Elrond przerwał.
Z radości, jaka go ogarnęła, zapomniał zupełnie, że nie znajdują się na dziedzińcu sami. Że stoi obok nich ktoś jeszcze. Ktoś, kto prawdopodobnie umiera z chęci wzięcia, ich nowo odzyskanego, Lindira w ramiona.
Łowiąc kątem oka postać Glorfindela, władca Imladris, zatrzymał się więc w pół słowa i rzucając mu szybkie spojrzenie, odsunął Liara na wyciągnięcie ręki.
- Nie musisz, kochanie, teraz odpowiadać. Na to przyjdzie czas później... jeżeli oczywiście zechcesz. Najważniejsze, że znów tu, z nami, jesteś i... - ponownie spojrzał w stronę swego jasnowłosego doradcy - i każdy z nas z pewnością chcę się Tobą należycie nacieszyć.
Liar, zaskoczony nieco jego zachowaniem i tak nagłą zmianą tematu, podążył zdezorientowany za jego wzrokiem... i wciągnął głośno powietrze.
Jak to się stało, że wcześniej Glorfindela nie zauważył? Że niemal przeoczył jedną z najważniejszych w jego życiu osób?
Zrobił teraz kilka kroków w jego stronę i stanąwszy w dość bliskiej odległości, spuścił zawstydzony wzrok. Wargi drżały mu zauważalnie, serce szalało w piersi, a kolana trzęsły się tak mocno, iż wystraszył się, że ugną się zaraz pod ciężarem jego ciała.
A Glorfindel... tylko na niego patrzył. Lustrując całą jego sylwetkę wzrokiem, w którym ból mieszał się z radością, tęsknota z nadzieją, a miłość... z miłością.
Liar zerknął na niego w przelocie i spuszczając od razu wzrok w dół, aż jęknął pod naporem intensywności tego spojrzenia.
Musiał, musiał coś powiedzieć. Wytłumaczyć się, usprawiedliwić, sprawić by się na niego nie gniewał, by mu wybaczył.
Wiedział jednakże, iż odpowiednich słów nigdy nie znajdzie, że cokolwiek powie - jego wina i tak się nie zmniejszy... że i tak pozostanie żal.
Jedyne więc, co mu przyszło do głowy to ciche:
- No, przepraszam... przepraszam Cię, Glorfindelu - znów pozwolił sobie na niego spojrzeć, a serce zaczęło mu bić jeszcze szybciej - Przepraszam za wszystko - łzy zeszkliły mu oczy - I błagam, żebyś zechciał mi wybaczyć... - jego dalsze słowa stłumił głośny szloch, kiedy to Glorfindel przyciągnął go do siebie, uniósł do góry i zamknął bezpiecznie w kurczowym uścisku swoich szerokich, muskularnych ramion.
Liar, wstrząsany płaczem tak silnym, iż niemal histerycznym, wtulił się w te, tak dobrze sobie znane barki, chłonąc ich ciepło, siłę i spokój, rozkoszując się uczuciem, do którego tęsknił od lat.
- Szsz... słoneczko, nie płacz - było pierwszym, co usłyszał z ust elfa, którego przez całe swoje życie traktował jak ojca - Już dobrze - Glorfindel wtulił twarz w jego włosy, mocno wciągając ich słodki, specyficzny zapach - Teraz już wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Liar jednakże nie potrafił, tak od razu, nad sobą zapanować. Stres ostatnich kilku dni, ból po rozstaniu z Orophinem i strach przed tym, co go tu, w Rivendell spotka, w połączeniu z godzinami męczącej podróży, osłabiły go do tego stopnia, że gdy raz zaczął płakać - nie mógł przestać.
Napięcie, w jakim żył przez ostatnie lata, teraz wraz z łzami, w końcu z niego uchodziło i jako że był to najprostszy ze sposobów, pozwolił mu po prostu trwać.
Elrond zdawał się to rozumieć i choć sam wciąż jeszcze walczył ze wzruszeniem, z zaistniałą sytuacją poradził sobie bez problemu.
- Chodźmy do domu - zaproponował pozostałej dwójce - Glorfindelu - zwrócił się do swego jasnowłosego przyjaciela - Zanieś Lindira do jego komnaty. Położymy go w łóżku i jak się trochę prześpi, to na pewno wróci mu spokój.
Glorfindel skinął głową, ruszając za nimi w stronę drzwi.
Na szczycie schodów jeszcze się jednakże na chwilę zatrzymał i wpuszczając Elronda i Erestora do środka, wolną ręką, czyli tą, którą nie podtrzymywał płaczącego Liara, objął Elrohira w pasie.
Kochanek spojrzał na niego z uśmiechem.
- W porządku?
Starszy elf skinął głową.
- Dziękuję - wyszeptał, unosząc w górę dłoń i dotykając jego twarzy - Dziękuję, że go dzięki Tobie odzyskałem.
Młody Peredhal ucałował wewnętrzną część jego nadgarstka.
- Cała przyjemność po mojej stronie... - zapewnił go cicho.
* * *
Tak, jak ustalono, Glorfindel zaniósł Liara do jego starej komnaty (która od chwili jego ucieczki pozostała niezmieniona - jako, że każdy, wciąż jeszcze żywił nadzieję, że jej właściciel kiedyś do niej wróci), układając go zaraz na łóżku i przykrywając ciepłymi pledami.
W międzyczasie Erestor przywołał jedną z młodych służących, która starając się, nie przyglądać nowo przybyłemu, zbyt ciekawsko, zakrzątnęła przy rozpalaniu kominka i pobieżnym odkurzaniu pokoju.
Elrohir udał się do siebie, by się odświeżyć po podróży, a Elrond zajrzał do kuchni, by wydać polecenie, by kolacja dla jego syna została podana natychmiast, a dla Lindira, jak tylko się obudzi i będzie miał siły jeść (co, wspominając jego dawny apetyt, nie powinno stanowić żadnego problemu).
- Prześpij się trochę, maleńki - jasnowłosy kapitan straży, usiadł przy swym młodym wychowanku, gładząc go delikatnie po głowie - Odpoczynek dobrze Ci zrobi.
- Dziękuję - połykając ostatnie łzy, młody elf chwycił jego dłoń, przykładając ją sobie do twarzy - I... przepraszam... ja... - odetchnął głęboko, uspokajając oszalale wciąż jeszcze bijące serce.
- Szsz... nie mówmy już o tym. Teraz, gdy tu jesteś, nic innego się dla mnie nie liczy.
- Ale... Ty musisz zrozumieć...
- Rozumiem, Lindir. Naprawdę - pochylił się do przodu, całując go łagodnie w skroń - O nic się więc nie martw.
- Dziękuję... za to, że jesteś taki kochany.
- Zawsze byłem - Glorfindel mrugnął do niego, wycierając zaschnięte na policzku łzy - Nie mów, że zapomniałeś... - uśmiechnął się figlarnie.
- Nie, nie zapomniałem... jakże bym mógł? - przyłożył rękę do oczu, pocierając wilgotne powieki - Wybacz, że się tak poryczałem...
- Nic się nie stało. Właściwie, to mi to nawet pochlebia - uniósł zabawnie jedną brew.
Liar uśmiechnął się, a potem cicho zachichotał.
Starszy elf zapatrzył się na niego z zachwytem. Uroda dziecka, które dotąd pamiętał, rozkwitła w przeciągu tych pięciu lat i teraz pod wpływem tak nikłej radości, rozbłysła niczym promień słońca w ciemnym, zadymionym pokoju, pozwalając mu podziwiać jego piękno w całej okazałości.
- Oh, mały, mały... kiedyś naprawdę będziesz łamał elfom serca - potargał mu z uśmiechem włosy... na razie jeszcze nie pytając, dlaczego zmieniły kolor...
- Ja?
- Mhm, Ty, właśnie Ty. Już jako elfiątko byłeś śliczny, ale teraz... - pokręcił urzeczony głową.
- Oh - Liar obrócił się na bok, wtulając zaczerwienioną buzię w puszystą poduszkę - Myślę, że przesadzasz, ale i tak... i tak chyba nie powinienem, bo widzisz - przymknął powieki, uśmiechając się z rozmarzeniem - ja się już zdążyłem zaręczyć...
* * *
Glorfindel, który po słowach młodego elfa - czego on na szczęście nie zauważył - wyglądał tak, jakby go piorun strzelił, wypadł z jego komnaty, jak tylko tamten zdołał zasnąć, kierując się zaraz do komnaty młodego Peredhala.
Lindirowi nic nie ośmielił się powiedzieć (przynajmniej jeszcze nie teraz...), dochodząc do wniosku, iż lepiej zrobi wyładowując się na kimś innym.
Elrohir, jako że to on go tu przywiózł, jawił mu się jako współwinny.
Znalazł go w łazience.
- Elrohir! - wydarł się, ze szwungiem otwierając drzwi do kabiny prysznicowej - Możesz mi powiedzieć, jak to się stało, że Lindir się... zaręczył? - ostatnie słowo dodał na wydechu, skutecznie rozproszony widokiem swego młodego kochanka, nagiego, mokrego i pokrytego pianą.
Spod szumu wody i szamponu, który spłynął mu do oczu, Elrohir w ogóle go nie rozpoznał.
- Kimkolwiek jesteś - wychrypiał, chowając się przed zimnym powiewiem, pod gorący strumień - zamknij te cholerne drzwi, bo mi wieje w tyłek!
Glorfindel nie odpowiedział, zasłaniając jednakże swoim ciałem powstałą szparę... i starając się zbytnio nie ślinić.
- To Ty? - młody elf spłukał w końcu pianę z twarzy, patrząc na niego z zaskoczeniem - Czy coś się stało?
- N-nie, tylko...
Elrohir obrzucił go spojrzeniem od stóp do głów... i domyślny uśmiech rozjaśnił jego twarz, gdy zatrzymał się na wysokości bioder.
- Aah... rozumiem - uniósł kpiąco jedną brew, podchodząc do niego bliżej.
Glorfindel również spojrzał w dół... i zaczerwienił się.
- Nie, ja wcale... - zaczął, niby z oburzeniem, przestępując z nogi na nogę, by jego nagła erekcja nie była aż tak bardzo widoczna.
- No, ale ja nie mam nic przeciwko - Elrohir wyciągnął dłoń, przesuwając mokrymi palcami po wybrzuszeniu w jego spodniach - Tyle, że nie mamy raczej czasu - wyszeptał, pieszcząc go przy tym delikatnie - obiecałem Adzie, że dołączę do niego na kolacji.
- Ale, ja przecież... - bronił się jasnowłosy elf, ale Elrohir już rozsupływał troczki jego spodni.
- Daj mi go - uśmiechnął się, biorąc jego nabrzmiałego członka do ręki.
- Elrohir...
- Szsz - młody elf opuścił się powoli na ziemię i klękając przed nim, oblizał kusząco usta - Przecież wiesz, jak bardzo lubię Ci to robić...
Glorfindel znów chciał zaprotestować, ale słowa utknęły mu w gardle, gdy jego młody kochanek wziął jego ciężką erekcję do buzi i zaczął delikatnie ssać. Przy takim obrocie sprawy, z rozchylonych warg, dobył mu się jedynie cichy jęk.
- Oh, kochanie - wyszeptał po kilku cudownych minutach, wplatając palce w jego mokre włosy - Oh, tak... weź go całego... - zaczął głośno wzdychać, a zadowolony z reakcji Elrohir, przesunął pieszczotę również i na jego nabrzmiałe jądra.
- Om... mmm... - biodra starszego elfa wiły się rytmicznie w przód i w tył - N-nie przestawaj...
Młody Peredhal uśmiechnął się w duchu i wolną rękę zaciskając na grubym trzonie, skupił się na gorliwym ssaniu zaczerwienionego czubka.
Teraz to Glorfindel już jawnie dyszał i długo mu nie zajęło, by z ochrypłym okrzykiem spuścić się w usta swego ciemnowłosego kochanka.
Elrohir zlizał i przełknął każdą srebrzystą kroplę, jego gwałtownego spełnienia, podnosząc się po wszystkim z powrotem do góry.
- Tak lepiej? - spytał niewinnie, przygładzając mu zroszone parą włosy.
Glorfindel odetchnął jedynie głęboko, nie mając jeszcze siły odpowiedzieć. Zresztą, po co?
Zdeprawowany smarkacz i tak dobrze wiedział, co z nim zrobił.
- No - Elrohir zapiął mu spodnie, cmokając soczyście w usta - To w jakiej 'innej' ważnej sprawie chciałeś tu ze mną porozmawiać? - zapytał kpiąco.
Jasnowłosy kapitan, w normalnych okolicznościach, sprałby go na kwaśne jabłko za tak bezczelny komentarz - jednakże w tej chwili, nie był niestety w odpowiedniej do kłótni kondycji. Nie po takim cudownym, elektryzującym zmysły orgazmie...
- Em... Lindir się zaręczył? - spytał więc jedynie słabo, z trudem szukając, w otumanionym umyśle, odpowiednich słów.
- Mhm - odpowiedział radośnie Elrohir, wchodząc na nowo pod strumień wody - Z Orophinem - dodał zaraz usłużnie, nie chcąc, by się nadto przemęczał formowaniem pytań.
- O-Orophinem? - Glorfindel podrapał się powoli po głowie - Ale ja go przecież znam... i lubię - dodał, jakby tym faktem zaskoczony.
- To prawda. Dlatego też, dla dobra Lindira, powinieneś się z tego cieszyć. Oni się naprawdę kochają, a Orophin to porządny i sympatyczny elf.
- Wiem - westchnął z rezygnacją.
- No widzisz - Elrohir ponownie sięgnął po mydło - Czy to wszystko, kochanie? Czy też może masz ochotę na jeszcze jeden, szybki numerek, zanim pozwolisz mi się w końcu umyć?
Oczy Glorfindela rozbłysły.
- To wszystko - wycedził, wciąż jeszcze nie czując się do końca sobą.
- Doskonale - Elrohir chwycił za cienkie drzwiczki - W takim razie... do zobaczenia na kolacji - i zamknął mu je przed nosem.
Jasnowłosy pogromca Balroga autentycznie zdębiał i z krwią wściekle buzującą w żyłach, ruszył szybko do drzwi.
Zatrzymał się jednakże po chwili, obrócił na pięcie i z powrotem wtargnął pod prysznic.
- Wiesz, że nie ujdzie Ci to na sucho, prawda? - zastrzegł sobie, przez zaciśnięte szczęki.
- Oczywiście, że wiem - Elrohir uśmiechnął się do niego słodko, rozpryskując figlarnie pianę - A teraz już idź. Ada czeka.
Glorfindel poszedł... i jeszcze na korytarzu dźwięczał mu w uszach pełen satysfakcji śmiech młodego Peredhala. Na rewanż na szczęście zawsze może przyjść pora później... już on się o to postara... jak tylko puls mu się unormuje...
* * *
Liar, kolejny już raz, obudził się w ciepłym, bezpiecznym z pozoru łóżku - zupełnie nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. Edoras, Bree, Lórien? Gdzie to go, znowuż, nogi poniosły?
Dopiero po chwili, gdy usiadł na miękkiej pościeli i przecierając, zaspane wciąż, powieki, rozejrzał się wokoło - zdał sobie sprawę, w jakim to miejscu zmorzył go sen.
To był 'jego' pokój. Jego własny, przytulny pokój. Pokój, w którym spędził większą część swojego życia. Pokój przesiąknięty nim samym.
Z cichym westchnieniem radości, zwlókł się powoli z łóżka i narzucając na nagie (kto i kiedy zdołał go rozebrać?) ramiona kraciasty koc - ruszył na przegląd swoich 'włości'.
Komnata nie była duża, ot kilka niezbędnych mebli plus, żarzący się teraz, wesołym ogniem, kominek - ale miała w sobie to... to coś, co wyróżniało ją, w jego oczach, spośród wszystkich innych pomieszczeń w Ostatnim Przyjaznym Domu. Emanowała bowiem atmosferą radości, zabaw i śmiechu, wypełniając pospolite, zwyczajne wnętrze - magią i czarem, dając mu azyl, schronienie przed światem.
O tu, na półce kominkowej poustawiane były różnej wielkości i kształtu figurki koni, które od zawsze zbierał. Na ścianie przy oknie wisiał gobelin, przedstawiający stającego dęba ogiera, który Glorfindel podarował mu na dwudzieste urodziny. Na małym, zasłoniętym przez łóżko regale, stały równo poukładane jego ulubione książki oraz pożółkłe kartki, na których niestrudzony Erestor uczył go pisać, czytać i rysować. Na nocnym stoliku wciąż jeszcze leżały jego grzebyki, odświętne zapinki do włosów i różnokolorowe szarfy, które bliźniacy zakładali mu, gdy był mały, robiąc sobie - wbrew jego krzykom i protestom - chodzącą i mówiącą (przekleństwa) lalkę.
To tu, wśród tych ładnych, starannie przez Elronda dobranych sprzętów wychowywał się, bawił i dorastał.
To tu było jego miejsce... prawda?
- Hej! - drzwi do komnaty otworzyły się nagle i wparował przez nie, niezwykle uradowany, Elrohir - O, widzę że już wstałeś - ucieszył się, podchodząc lekkim krokiem, do stojącego przy kominku, przyjaciela.
- No wstałem, wstałem - uśmiechnął się do niego Liar - i wnioskując z Twojej miny, znowuż o tydzień za późno.
Młody Peredhal roześmiał się, zarzucając mu rękę na okryte kocem ramiona.
- Bez obaw, aż tak długo Ci to tym razem nie zajęło. Dwie godziny zaledwie. Jeśli się więc pospieszysz i szybko umyjesz, to zdążysz jeszcze dołączyć do wszystkich na kolacji.
- Doskonale! - ucieszył się Liar i owijając szczelniej pledem, ruszył w stronę drzwi - Umieram z głodu.
Elrohir uniósł do góry brwi.
- Nie umyjesz się, ani nie przebierzesz?
- Nay - pociągnął lekko nosem - Jeszcze nie śmierdzę.
Elrohir zawył.
- Myjesz się tylko wtedy, kiedy 'śmierdzisz'?
- Aha. I kiedy Orophin mi każe... - dodał rozbrajająco.
Starszy elf pokręcił jedynie głową, podążając za nim na korytarz.
- Beznadziejny jesteś, wiesz?
- No, od dziecka mi to z Elladanem powtarzacie.
- Aaha. A więc to nasza wina?
- Mhm.
- Nie przeszkadza mi to - odparł młody Peradhal po krótkim zastanowieniu.
- No, ja myślę!
Przez chwilę szli w milczeniu - Liar, obserwując pięknie rzeźbione korytarze Ostatniego Przyjaznego Domu i marząc, by móc kiedyś kroczyć nimi za rękę z Orophinem, Elrohir - obserwując jego.
- Tęsknisz za nim, prawda? - odezwał się ni stąd ni zowąd, wyrywając go z zamyślenia.
Młody elf zatrzymał się, patrząc na niego zdziwiony. Czyżby przeoczył fakt, że Elrohir potrafi czytać w myślach, jak jego czarownica-na-miotle babcia? Czy też po prostu jego maślany wzrok mówił sam za siebie?
- Uhm - kiwnął powoli głową - Okropnie bym chciał, by był tu teraz ze mną.
Elrohir chwycił go za rękę.
- Kiedyś będzie...
- Mam nadzieję.
- ... jeśli tylko Glorfindel prędzej go nie wykastruje - dodał przewrotnie.
Liar zrobił wielkie oczy.
- Myślisz, że... że byłby - zastanowił się na chwilę - Lepiej chyba zrobię, jeśli mu na razie nic nie powiem. Jak sądzisz?
Elrohir skrzywił się, uciekając wzrokiem w bok. Ups...
Młody elf przyjrzał mu się uważniej... i zbladł.
- Powiedziałeś mu! Powiedziałeś mu, prawda?
- Wcale nie! Wpadł do mnie pod prysznic i zaczął się drzeć, że się zaręczyłeś - zmarszczył lekko brwi -
Więc to od Ciebie musiał o tym usłyszeć... nikt inny tutaj o tym nie wie.
- Taa... ale ja mu tylko powiedziałem, że to zrobiłem. Ani słowem nie wspomniałem z kim.
- Co to za różnica?
- Duża! Sam przed chwilą powiedziałeś, że mi Orophina wykastruje! A ja nie chcę, by go wykastrował!
Za bardzo lubię jego... ekhem - zaczerwienił się, a Elrohir zaczął się śmiać. Po chwili i Liar do niego dołączył.
- Ty to masz naprawdę nierówno pod sufitem - klepnął go przyjaźnie w plecy - Przecież ja tylko żartowałem.
- Wiem, ale...
- Chodźmy już - przerwał mu, otwierając ze śmiechem drzwi.
- Poczekaj - Liar chwycił go za koszulę, patrząc niepewnie w oczy - Glor... Glorfindel naprawdę tak źle zareagował? Aż tak mu się to nie spodobało?
- No, nie było wcale tak źle. Trochę sobie pokrzyczał, ale po tym, jak mu obciągnąłem to chyba się z tym faktem nawet pogodził...
- El-rohir! - młody elf zakrył sobie usta dłonią, oburzony do granic niemożliwości.
- No co? - zrobił niewinną minkę - Tak było. Dlaczego miałbym Ci kłamać?
- Dla 'czego'? Dla dobra mojej psychiki! Najpierw Haldir i Elladan, a teraz Ty - pokręcił zniesmaczony głową - Nigdy już nie będę normalny.
- Kochanie... nigdy nie miałeś na to szans.
Liar prychnął i uderzając go mocno w ramię, wkroczył, jako pierwszy do sali.
Oczy wszystkich, zgromadzonych przy stole, elfów zwróciły się w jego stronę... i zapanowała cisza.
Lord Elrond zbladł.
- Mówiłem Ci, żebyś się przebrał - szepnął Elrohir, stając asekuracyjnie obok swego 'barbarzyńskiego' przyjaciela.
Liar wzruszył jedynie ramionami, idąc dziarsko do przodu.
- Em... przepraszam za mój... strój - usadowił się na swym dawnym miejscu, z radością spostrzegając, iż wygląda tak, jakby przez cały ten czas na niego właśnie czekało - Elrohir tak mnie poganiał, że nie miałem czasu, by założyć czegoś stosowniejszego.
- Kłamczuch! - zawołał oburzony Peredhal, siadając obok. Liar uśmiechnął się do niego słodko.
- Ależ... ym... nic się nie stało - Erestor uśmiechnął się półgębkiem, rzucają Glorfinelowi szybkie, znaczące spojrzenie - Zwłaszcza, że... - przeniósł wzrok na Elronda - nie jesteś pierwszym, który to robi.
- Nie? - zdziwił się młody elf, łakomym wzrokiem obrzucając suto zastawiony stół.
- Um, nie. Mieszkał tu kiedyś ktoś... kto miał niemal w zwyczaju, przychodzić do jadalni, w takim właśnie 'stroju'.
Elrohir spojrzał na niego zaskoczony.
- Naprawdę? Nie przypominam sobie.
- Bo byłeś... byliście wtedy jeszcze bardzo mali, a on... - Elrond odchrząknął i Erestor zamilkł.
Wszystkie oczy - z Liara przeniosły się na pobladłego nieco władcę Imladris.
- Ada? Wszystko w porządku? - zaniepokoił się Elrohir, widząc jego mocno zaciśnięte szczęki.
- E, tak, oczywiście, tylko że...
- Nie mówmy już o tym - przyszedł mu z pomocą Glorfindel - To było tak dawno i...
- Ale ja chcę wiedzieć - Liar był zbyt zajęty napychaniem buzi, by odczuć doniosłość sytuacji.
- Powiem Ci później.
- A dlaczego nie teraz? - poparł Liara Elrohir - Nie jest to chyba jakaś tajemnica narodowa?
- Oczywiście, że nie, ale Twój Ada...
- Glorfindel, przestań - Elrond potarł z westchnieniem oczy - Doceniam to, że razem z Erestorem próbujecie mnie ochronić, ale tym razem... naprawdę nie ma przed czym.
- Ale...
Ale Elrond już go nie słuchał.
- Lindirze - zwrócił się do swego młodego wychowanka - osobą, która miała w zwyczaju przychodzić na posiłki otulona w koc, prześcieradło, czy kołdrę - jego oczy rozbłysły, pod wpływem tego bolesnego, ale jakże bliskiego sercu wspomnienia - był... był Legolas - dokończył cicho, po raz pierwszy, od ponad czterdziestu lat, wypowiadając jego imię na głos... oraz dodając w myślach słowa, którymi - związany obietnicą - podzielić się nie mógł - 'Legolas - Twój starszy brat...'
39. 'My home is in your arms'
Pierwsze dni swego pobytu w Rivendell, Liar pamiętał jak przez mgłę. Wszystko było dla niego tak fascynujące, tak nowe, a zarazem stare, tak pełne niespodzianek i ukrytych wspomnień. Miał tyle miejsc do odwiedzenia, tyle znaczących wydarzeń, o których pamięć należało odświerzyć, tyle radości i zapomnianych smutków, tyle osób, które witały go z szeroko otwartymi ramionami...
Dzień pierwszy zlał się w jedną wielką, pełną tęczowych kolorów plamę, pozostawiając po sobie uczucie szczęścia i przynależności do domu, który kochał.
Kolacja, wśród najbliższych członków 'rodziny', która po kilku minutach niezręcznej ciszy (której powagi i sensu do teraz nie mógł zrozumieć - no, bo w końcu, co takiego ważnego było w tym, że zachował się jeden jedyny raz, jak Legolas, który - teraz już sobie przypominał - rzeczywiście przez jakiś czas, kiedyś z nimi mieszkał?) - skierowała się na inne, o wiele milsze tory - zamieniając niemal w ucztę powitalną na jego cześć. Po niej, udali się całą piątką do Sali Kominkowej, gdzie przy strzelającym wesoło ogniu - zasnął ponownie w ramionach Glorfindela.
Następny dzień, tak jak i kolejny - równiez były niezapomniane - Elrohir już się o to postarał. Co rusz dokądś się wybierali - czy to konno (Mandingo, nigdy nie miał dosć ich szaleńczych eskapad), czy pieszo - zawsze było cudownie. Raz nawet, o czym 'dorośli' na szczęście nie wiedzieli, zakradli się, tak jak za czasów swych dziecinnych wybryków, na pastwiska młodych, nie ujeżdżonych jeszcze klaczy (dla ogierów, mieli pełen szacunku respekt) i wskakując na ich gładkie grzbiety, gnali na złamanie karku, śmiejąc się jak opętani.
Po takich wyczynach, Liar wracał do domu z błyszczącymi policzkami i łzami radości w oczach, nie mogąc uwierzyć, iż tak długo z dala od piękna i niepowtarzalnego uroku Rivendell, zdołał wytrzymać.
No, ale - nie za samym miejscem przecież tęsknił. To nie budynki, lasy i doliny były dla niego najważniejsze, ale elfy, które w nich mieszkały - elfy, które kochał całym swoim sercem.
Nie tylko z Elrohirem spędzał więc swój czas, o nie - wszystkimi chciał się nacieszyć, wszystkich zobaczyć, przywitać.
Erestor, Elrond i Glorfindel znajdowali się oczywiście na pierwszym miejscu i kiedy tylko mógł, to w ich obecności właśnie przebywał. Jeden cały dzień spędził z Glorfindelem, towarzysząc mu w patrolowaniu pobliskich terenów... i zaśmiewając się do rozpuku z jego przekomicznych żartów i historyjek z czasów swojego dzieciństwa.
Innym razem, to Erestor go sobie zmonopolizował i po 'zagonieniu' do gruntownego sprzątania jego, zastygłej niemal w czasie komnaty (Liar nie miał o czywiście nic przeciwko), zaprosił do swojego gabinetu, gdzie młody elf, w rozbrajająco czuły sposób, wgramolił się na jego kolana, zachęcając, by mu poczytał na głos, tak jak to mieli w zwyczaju, gdy był jeszcze zupełnie mały.
Elrond również nie pozostawał w tyle i Liar, który wciąż jeszcze czuł lekki niepokój na myśl o sam na sam z wielkim lordem, przekonał się z niemałym zaskoczeniem, jak dobrze się w jego towarzystwie może czuć.
Te pierwsze dni w Imladris były więc dla niego naprawdę magiczne; pełne ciepła, miłości i wspomnień - niczym nie-kończące się święto. I choć przez cały ten czas, gdzieś tam w podświadomości czuł, że przyjdzie chwila, gdy padną w końcu pytania, których tak bardzo się obawiał, że - choćby nie wiadomo, jak bardzo się starał - nie uda mu się uciec przed prześladującą go przeszłością i że kiedyś będzie musiał stawić jej czoła - to i tak nie przeszkadzało mu to w radosnym witaniu każdego nowego, budzącego się do
życia poranka. I nawet, gdy moment, miłosiernie przez Elronda odkładanej konfrontacji, wreszcie nadszedł - potrafił znaleźć w sobie siłę, by się przed nim nie ugiąć.
Orophin, jak to sobie potem pomyślał, naprawdę mógłby być z niego dumny.
- Lindirze - władca Rivendell, z niepewna, trzeba przyznać, nieco miną, usiadł w wielkim, wygodnym fotelu, ręką zachęcając go, by zrobił to samo - Moglibyśmy chwilę porozmawiać?
Młody elf spojrzał na niego, potem na stojącego przy kominku Erestora i zbierając się na odwagę, kiwnął lekko głową.
Był wczesny wieczór, słońce zdążyło już zajść, a kolacja spóźniała się trochę, jako że cała służba zajęta była przygotowaniami do przyjęcia, jakie miało się odbyć nazajutrz. Przyjęcia na jego cześć.
Elrohir, z tego co wiedział, brał właśnie kąpiel, a Glorfindel wciąż jeszcze nie wrócił z patrolu. Z zaistniałą sytuacją, musiał więc poradzić sobie sam. Innego wyjścia nie było.
- Lindirze - zaczął ponownie Elrond, uśmiechając się do niego łagodnie - Wiem, że to będzie dla Ciebie z pewnością trudne i zrozumiem, jeśli nie zechcesz...
Młody elf pokręcił przecząco głową.
- Nie - przerwał mu cicho - W porządku, ja... ja wiem, że powinienem wam wszystko opowiedzieć... wytłumaczyć się i... - spuścił wzrok, sadowiąc się powoli w fotelu.
- Tu nie o tłumaczenie się chodzi - odezwał się cicho Erestor, obracając tyłem do ognia - Nikt Cię przecież kochanie o nic nie obwinia. Po prostu...
- Chcielibyśmy wiedzieć - dokończył za niego Elrond.
- Żeby zrozumieć, dlaczego od nas odszedłeś.
Liar spojrzał na nich zbolałym wzrokiem, na zmianę to otwierając, to zamykając usta. Oh, Elbereth, jak on miał im to wytłumaczyć?
Widząc jego rozterkę, Erestor podszedł bliżej, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Jeżeli o samych powodach nie chcesz na razie jeszcze mówić, to zacznij może od tego, co się z Tobą przez te wszystkie lata działo - uśmiechnął się do niego z otuchą - Z tego, co wiemy od Elrohira, ostatni rok, spędziłeś w Lórien, prawda?
Młody elf, skinął głową, a oczy mu nieznacznie rozbłysły.
- Oho - Elrond również się uśmiechnął - widzę, że Ci się tam podobało.
- Mhm. Było... cudownie. Poznałem Haldira, który jest przyjacielem Glorfindela, prawda? - Elrond i Erestor przytaknęli - I całą jego rodzinę. Oni... są naprawdę wspaniali.
- Kto taki? - rozległ się z drugiego końca sali, rozbawiony głos.
Cała trójka spojrzała na zakurzonego od stóp do głów, jasnowłosego kapitana, który nic sobie nie robiąc z wrażenia, jakie swoim wejściem zrobił, skierował powoli w ich stronę.
Liar przywitał go z westchnieniem ulgi.
- Haldir - odpowiedział z uśmiechem, wstając, wciągając go na swój fotel i sadowiąc zaraz na jego kolanach - Jego ojciec i bracia.
- Jego bracia, powiadasz? - Glorfindel uniósł dwuznacznie jedną brew - Zwłaszcza Orophin, co?
Młody elf zaczerwienił się.
- No... em...
- O, widzę, że jest coś jeszcze, o czym nie mamy pojęcia, Erestorze - roześmiał się Elrond, mrugając do swego doradcy.
Oboje spojrzeli na zawstydzonego strasznie Lindira.
- Yy, no bo widzicie... Orophin jest... moim... chłopakiem - wydukał w końcu, miętoląc brzeg tuniki.
- Chłopakiem? - spytali równocześnie.
- Narzeczonym - uściślił Glorfindel, niezwykle zadowolony z tego, że sam miał czas, by się z tą nowiną oswoić.
- Narzeczonym? - Elrond i Erestor, stanowili całkiem niezły chórek.
- E, no tak - Liar był czerwony do granic niemożliwości - On... poprosił mnie o rękę i...
- I Ty się, mam nadzieję, zgodziłeś? - władca Imladris poprawił się lekko w fotelu.
Liar rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
- To wy go znacie?
- No, oczywiście - jest przecież bratem Haldira. Przyjeżdżał tu od dziecka.
- Tak? - na twarzy młodego elfa, zaczął rozkwitać, pełen radości i niedowierzania uśmiech.
- Mhm. Jako niemowlęta, bliźniacy go uwielbiali. Pamiętacie? - zwrócił się do swoich doradców.
Glorfindel kiwnął głową.
- To bardzo sympatyczny, młody elf - poparł ich Erestor - W dodatku, syn Lorda Haneara.
- A... a więc, nie macie nic przeciwko? - Liar wyglądał tak, jakby mu spadł ogromny ciężar z serca. A tak się bał, jak oni na to zareagują.
- Ależ skąd. Poza tym, od zawsze wiedziałem, że z taką urodą, szybko zawojujesz komuś w głowie. Cieszę się, że to ktoś, kogo znamy - Elrond puścił do niego oko.
- I ktoś, komu możemy zaufać - dodał Glorfindel, cmokając go w czubek głowy.
Liar obrócił się do niego z nadzieją w pięknych, szarych oczach.
- Czyli, że go nie wykastrujesz, prawda?
Biedny Glorfindel zdębiał.
- Dlaczego miałbym go... eee... wykastrować? - skąd ten dzieciak zna takie słowa??
Elrond i Erestor, widząc jego zaskoczoną minę, z trudem pochamowali śmiech.
- No bo - tłumaczył się młody elf - Elrohir powiedział, że jak się dowiesz, że ja z nim... że my już... - urwał nagle, zagryzając mocno wargi i odwracając wzrok. O nie - teraz to ma już naprawdę przechlapane...
- Że wy co? - oczy Glorfindela zrobiły się dwa razy większe, a twarz zaczęła przybierać demoniczny wyraz.
Elrond dusił się ze śmiechu.
- E, nic takiego - pokręcił głową Liar, wciąż jeszcze na niego nie patrząc.
- Lindirze...
- Proponuję zakończyć już ten temat - przyszedł młodemu elfowi z pomocą Erestor - To, czy Lindir i Orophin, uprawiają już ze sobą seks, to tylko i wyłącznie ich sprawa...
Na sam dźwięk słowa 'seks' - jasnowłosy kapitan dostał szczękościsku.
- Ciszej - upomniał swego przyjaciela Elrond - Bo Glorfindel dostanie apopleksji...
Erestor zaczął chichotać. Liar z kolei wyglądał tak, jakby miał ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.
- Proszę - wyszeptał błagalnie, zakrywając sobie oczy dłońmi - Nie mówmy już o tym...
Elrond zdołał się jakoś opanować.
- Wybacz, kochanie, ale tak rzadko mamy okazję, by trochę Glorfindelowi podokuczać - wytłumaczył się przepraszającym tonem - że trudno nam sobie odmówić.
Pogromca Balroga rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Nie ma to jak oddani przyjeciele... - mruknął.
- Oh, daj spokój, sam się nam podstawiłeś - prychnął Erestor - Żeby reagować w taki sposób... a sam z Elrohirem...
- Ekhem - odchrząknął Elrond, nieznacznie się wzdrygając - Proponuję naprawdę zmienić temat. Nie o tym przecież mieliśmy rozmawiać - z Glorfindela łatwo mu się było śmiać, ale słuchanie o tym, co jego własne dzieci robią... to już inna para kaloszy.
Eestor spojrzał na niego domyślnie - dyskusji jednakże się ciągnąc - dla kogo, jak dla kogo, ale dla Elronda zawsze miał litościwe serce.
Uśmiechnął się więc jedynie w duchu, zwracając swą uwagę na Liara.
- Oczywiście, że nie o tym. Lindirze, zacząłeś opowiadać nam, co się z Tobą przez te ostatnie pięć lat działo i...
- Naprawdę? - wszedł mu w słowo Glorfindel, od razu zapominając o wcześniejszych niesnaskach.
Młody elf kiwnął twierdząco głową, z ulgą powracając do wcześniejszego tematu.
Wszyscy poprawili się w fotelach
- No to posłuchajmy...
I Liar na nowo rozpoczął swą opowieść. Zafascynowana trójka elfów, krok po kroku została przeprowadzona przez wszelkie dramaty, zabawne perypetie, smutne i wesołe przygody, jakich ich wychowanek na swojej drodze doświadczył, nie przerywając mu ani słowem. Czasem wyrwało im się pełne przerażenia sapnięcie, czasem z trudem tłumiony chichot - ale na ogół byli cicho, pozwalając mu mówić w spokoju, zrzucić z barków ciężar, który od tak dawna je przygniatał.
Gdy skończył, opisem wypadku i tego, jak go potem Elladan wyleczył - w komnacie zapadła cisza. Starsze elfy trawiły w myślach, to co przed chwilą usłyszały, a Liarowi... po prostu zaschło w ustach.
- A więc - odezwał się po jakimś czasie Glorfindel - przez pierwsze cztery lata byłeś w Marchi, tak?
Liar kiwnał głową.
- No, to wszystko wyjaśnia. Wydawało nam się, że przeszukaliśmy wszystkie możliwe miejsca - o Rohanie żaden z nas nawet nie pomyślał.
Młody elf zaczerwienił się.
- Przeszukaliście... 'wszystkie' miejsca? - powtórzył, jak echo.
- No, oczywiście - Erestor z powrotem odwrócił się do ognia - Chyba nie sądziłeś, że przejdziemy nad Twoim zniknięciem do porządku dziennego? - w jego głosie dał się słyszeć smutek.
- No, właściwie to sądziłem - wziął głeboki oddech, teraz albo nigdy, lepsza okazja już się nie nadarzy - że odczujecie ulgę...
- Ulgę? - Glorfindel zmarszczył czoło - O czym, Ty kochanie mówisz?
- Mielibyśmy się cieszyć, że tak nagle zniknąłeś? - zawtórował mu równie zaskoczony Erestor.
- Noo, tak... - Liar wbił wzrok we własne, trzęsące się nieco dłonie - Bo... bo przecież chcieliście, żebym odszedł - 'No, powiedział to, teraz nie było już odwrotu' - Lord... Lord Elrond... ja... ja slyszałem - dodał - jak mówił, że powinienem wyjechać.
- Słucham? - Elronda aż wmurowało w siedzenie - Ja miałbym Ci kazać odejść? - pokręcił zszokowany głową - Lindirze, skąd Ci przyszedł do głowy taki pomysł?
Lindir przez chwilę milczał. Niełatwo mu się było przyznać.
- Ja... - zaczął w końcu dukać - Ja podsłuchałem waszą rozmowę. Przez przypadek, oczywiście - dodał zaraz, chcąc się usprawiedliwić - Nie zamierzałem, ale...
- Czyję rozmowę? - przerwał mu Glorfindel.
Młody elf spojrzał na niego ze smutkiem.
- Twoją i Lorda Elronda - odpowiedział cicho.
- Kiedy? Którą rozmowę?
- No... w ten dzień, wieczór znaczy się, tuż przed moim odejściem. Przyszedłem do biblioteki, żeby życzyć Ci dobrej nocy i... i usłyszałem, że z kimś o mnie rozmawiasz.
Glorfindel zmarszczył z skupieniu czoło, starając sobie przypomnieć... cokolwiek. Elrond z kolei, nie miał z tym żadnych kłopotów.
- Kochanie - odezwał się po chwili, cichym, przygnębionym głosem - Usłyszałeś, jak mówię Glorfindelowi, o tym że powinieneś wyjechać do Mirkwood, prawda?
Lindir wbił w niego przenikliwe spojrzenie, kiwając twierdząco głową.
- Kłóciliście się o to. Glorfindel nie chciał się zgodzić, ale Ty mu tłumaczyłeś, że Rivendell nie jest moim domem, że kiedyś i tak musiałbym odejść... - łzy zaczęły spływać mu po pliczkach. To wspomnienie wciąż jeszcze bolało - Mówiłeś, że nie należę do tego miejsca, że powinienem mieszkać w Puszczy... - rozpłakał się na dobre.
Elrond westchnął ciężko i podnosząc z fotela, podszedł do Liara, klękając u jego i Glorfindela stóp. Erestor wciągnął głośno powietrze.
- Szsz, maleńki, nie płacz - ze zbolałbym sercem, przyłożył dłoń do jego twarzy, wycierając delikatnie zroszoną łzami skórę - Tak bardzo mi przykro, że w taki właśnie sposób musiałeś się o tym dowiedzieć i że tak nieroztropnie zrozumiałeś moje słowa.
Glorfindel, starając się dotąd uspokoić jakoś swego młodego przyjaciela, spojrzał na niego z żalem. Teraz już sobie temat tamtej rozmowy przypominał... i gniew na nowo zapłonął w jego duszy.
- Elrondzie... - zaczął.
- Glorfindel, nie - przerwał mu stanowczo władca Imladris - On musi się w końcu dowiedzieć. Już wtedy powinienen.
- Ale...
- Widzisz, ile złego wynikło z tego, że mu nie powiedzieliśmy? Że jego własna przeszłość tak długo była trzymana w tajemnicy?
Liar zdołał się trochę uspokoić.
- Moja przeszłość? - wyszeptał, drżącymi od płaczu wargami.
- Tak, kochanie, Twoja przeszłość.
- Ale co...? - zaczął młody elf, ale Elrond przerwał mu, podnosząc się z kolan do góry i smutno potrząsając głową.
- Widzisz - odezwał się w wahaniem, przemierzając pokój powolnym, nerwowym nieco krokiem - to wszystko, co wiesz o samym sobie... nie do końca jest prawdą...
Liar zmarszczył brwi, nadal nic nie rozumiejąc.
- Co nie jest prawdą? - chciał wiedzieć.
Elrond westchnął. Tyle tego wszystkiego było, że zwyczajnie nie wiedział, od czego zacząć. Ani w jaki sposób mu to przekazać.
- Lindirze - postanowił ugryźć temat z innej strony - czy nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego tak bardzo różnisz się od nas wyglądem? - spytał - A właściwie, nie tylko od nas, ale od wszystkich mieszkających w Rivendell elfów?
Lair był coraz bardziej zdezorientowany.
- Yyy... chodzi o to, że mam jasne włosy i trochę inne uszy?
Elrond uśmiechnął się.
- No, nie tylko. Widzisz, masz zupełnie inną budowę ciała, delikatniejsze rysy twarzy, jaśniejszy kolor skóry i... i już na pierwszy rzut oka, można Cię od Noldorów i Peredhali odróżnić.
Liar wbił w niego tępe spojrzenie, przygryzając wargi, by powstrzymać ich nerwowe drżenie.
- A-ale jestem elfem, prawda?
Wszyscy się roześmiali.
- Oczywiście, że jesteś - dmuchnął mu w nos Glorfindel - Chodzi o to, co Elrond w tak pokrętny sposób próbuje Ci wytłumaczyć - uśmiechnęli się do siebie kąśliwie - że jesteś... Sindarem.
Młody elf zrobił wielkie oczy.
- A-ale, przecież oni mieszkają jedynie w... w...
- W Mirkwod - dokończył za niego Erestor - Tak. I Ty również się tam urodziłeś.
- Coo? - Lindirowi opadła szczęka - Powiedzieliście mi, że od zawsze przebywałem tutaj, w Rivendell.
- Bo tak było. No... prawie - Elrond potarł z westchnieniem nasadę swego nosa - Miałeś zaledwie miesiąc, kiedy do nas trafiłeś.
- Miesiąc? Miałem miesiąc, a ktoś przywiózł mnie z Mrocznej Puszczy, aż tutaj? - nie mieściło mu się to w głowie.
Elrond przytaknął, doskonale jego zaskoczenie rozumiejąc. On sam, gdy go wtedy zobaczył - maleńkie, czterotygodniowe zaledwie niemowlę - z szoku i przerażenia, omal się nie przewrócił. To, że szlag go zaraz na miejscu nie trafił, zawdzięczać może jedynie osobie, która Liara tu wtedy do nich przywiozła. Osobie, przed którą mdleć i wściekać się, byłoby po prostu wstyd.
- Dlaczego? - przerwał potok jego myśli Liar - Dlaczego ktoś, narażając, jak sobie wyobrażam, tym samym moje życie - 'w końcu urodził się zimą!' - przywiózł mnie tutaj, niemal zaraz po urodzeniu? Kto by się czegoś takiego podjął? I po co? - przesunął się na kolanach Glorfindela, by było mu wygodniej - Przecież w tym nie ma żadnego sensu. Skoro moi rodzice umarli - (tego na szczęście nie kwestionował - za co Elrond był mu niezmiernie wdzięczny - nie miał już bowiem serca, by go dalej okłamywać) - dlaczego nie pozwolono mi zostać w Mirkwood? Dlaczego przywieziono mnie aż tutaj?
Erestor westchnął, a Elrond przymknął zrezygnowany powieki. Odpowiedzi na te pytania tak łatwo można by udzielić - tak prosto wytłumaczyć mu, dlaczego w Mrocznej Puszczy pozostać nie mógł, dlaczego musiał wyjechać, ale... no właśnie - wyjaśnienie tej tajemnicy skomplikowałoby życie młodego elfa jeszcze bardziej, wprowadziło w nie chaos i prawdopodobnie stracili by go przez to bezpowrotnie.
Świadomość tego, że kiedyś i tak będzie się musiał dowiedzieć, odsunęli od siebie jak najdalej - mając nadzieję, że to osoba, która na dyskrecję nalegała, sama dla niego tę zagadkę rozwiąże.
Co jak co - to od Thranduila, a nie od nich zależało, kiedy i w jaki sposób, wytłumaczy swemu synowi jego zagmatwaną przeszłość.
Glorfindel (który o tym wszystkim oczywiście wiedział) postanowił więc kłamać. Innego wyjścia z sytuacji po prostu nie widział.
- Kochanie - odsunął mu włosy z czoła - tego nam niestety nikt nie powiedział. Przywieziono Cię tu i powierzono naszej opiece. Nie mówię, że nie wydawało nam się to dziwne, ale... - uśmiechnął się do niego czule - po jednym dniu w Twoim towarzystwie, tak żeśmy Cię wszyscy pokochali, iż nikomu przez myśl by nawet nie przeszło, by Cię oddać. Siłą by Cię nam nie odebrano - dodał cicho, rzucając Elrondowi wymowne spojrzenie.
Młody elf zaczerwienił się, a łzy ponownie stanęły w jego oczach.
- Naprawdę?
- Oczywiście - Erestor podszedł do niego i pogładził pieszczotliwie po głowie.
- A... a więc nie jestem przybłędą?
Glorfindel aż sapnął.
- Przybłędą? Na Valara, Lindir, skąd Ci to przyszło do głowy?
- Ee, tak tylko...
- Kochanie - Elrond westchnął, stając u boku Erestora - Jesteś naszym małym, najdroższym na świecie cudem i nigdy nie pozwalaj, by ktokolwiek, co innego Ci mówił.
Jasnowłosy kapitan od razu wskoczył na konkluzję.
- Ktoś Ci coś takiego powiedział? - jego oczy rozbłysły gniewem.
- Nie, Glorfindel, ja...
- Nogi mu z tyłka powyrywam! Niech mi tylko...
- Uspokój się - Liar roześmiał się, zakrywając mu usta dłonią.
- Jestem spokojny - wymruczał spod jego palcy.
- Właśnie widzimy - pokręcił głową Erestor - Lindirze, nie przejmuj się nim. Biedny Glorfindel zbyt często pozwala, by temperament brał górę nad jego zdrowym rozsądkiem... a raczej - resztkami, jakie mu jeszcze pozostały.
Elrond przewrócił oczami. I to mają być dorośli...
- Słoneczko - zwrócił się do swego szarookiego wychowanka - Jesteś członkiem naszej rodziny, jej nieodzowną częścią i wszyscy kochamy Cię tutaj nad życie. Tak, jak bliźniaków. I nigdy - dodał zaraz, widząc pytanie czające się w jego oczach - nie chcieliśmy, byś nas opóścił.
- Czyli... to, co wtedy podsłuchałem...? - spojrzał na niego z nadzieją.
- To był tylko część, dłuższej i bardziej skomplikowanej rozmowy. Żałuję, że całej jej wtedy nie usłyszałeś i że z tych kilku urywków, tak mylne wysnułeś wnioski.
- A-ale przecież, chcieliście mnie wysłać do Mirkwood - nie dawał za wygraną.
- Tak, rozwarzaliśmy taką możliwość. Jesteś dzieckiem Puszczy i kiedyś i tak, serce by Cię do niej wezwało... ale nigdy w życiu nie pozwolibyśmy Ci jechać samemu. Wszyscy się mieliśmy tam wybrać - 'i przyprawić Thranduila o zawał serca' - i teraz, kiedy już tu z nami jesteś - i się zgodzisz - odwiedzimy Mirkwood, byś mógł zobaczyć miejsce, w którym przyszedłeś na świat.
Liar zamyślił się na dłuższą chwilę.
A... a więc to wszystko było jedną wielką pomyłką. A on, tak jak i w przypadku Orophina i jego nieistniejących w stosunku do Diamara uczuć, na podstawie kilku podsłuchanych słów, stworzył sobie zupełnie bezsensowną historię, uciekając z domu i pogrążając się w pełnym żalu cierpieniu.
To... to było po prostu śmieszne i całkiem obrazowo przedstawiało jego dziwne, pełne nieporozumieć istnienie.
No, ale... gdyby tej rozmowy nidgy nie usłyszał, gdyby z Rivendell nie odszedł - może i byłby szczęśliwszy, może i nie musiałby przez te wszystkie traumatyczne zdarzenia przechodzić, ale też - nigdy nie poznałby Brego, Haldira, jego rodziny... no i Orophina - swego cudownego, jakby wysnutego z marzeń narzeczonego.
Nie, choćby i mógł cofnąć się w czasie i swojemu zachowaniu zapobiec - w żadnym wypadku by tego nie zrobił. To, że stracił cztery radosne lata w towarzystwie elfów, które kochał, nie miało żadnego znaczenia, gdyż dzięki temu, odnalazł miłość swojego życia, zyskując więcej, niż kiedykolwiek mógł sobie wyobrazić.
To, co sie więc stało - nie można było spisać tak po prostu na straty. O nie.
Spojrzał na Elronda z uśmiechem.
- Kiedyś pewnie zechcę wybrać się do Mirkwood. Legolas tam mieszka - szepnął, nie zważając na nagłą bladość dostojnego Peredhala - a skoro i ja się tam urodziłem, miłoby było to miejsce zobaczyć... Ale na razie - jego uśmiech pogłębił się - chcę się nacieszyć Rivendell i wami wszystkimi... tak długo za tym tęskniłem - westchnął z ukonentowaniem - A potem... no...
- Wrócić do Lórien - dopowiedział za niego rozbawiony (i w głębi duszy, wzruszony) Glorfindel - i wynagrodzić swemu narzeczonemu, którego ja oczywiście 'nie' wykastruję - dodał szelmowsko - tak długą rozłąkę.
- Glorfindel! - Erestor trzepnął go w ramię - Przestań Lindirowi dokuczać... - jasnowłosy elf już otwierał usta, by zaprzeczyć, gdy Erestor dokończył - zwłaszcza, że sam, kilka dni temu, robiłeś dokładnie to samo... - uśmiechnął się złośliwie.
- Oh, racja - Liar wykorzystał sytuację, by odpłacić mu się za to ciagłe droczenie - Elrohir opowiadał mi, jak tej nocy, po naszym powrocie...
- Bal! - przerwał im Elrond, z miną jeszcze bardziej niewyraźną, niż ta Glorfindela - Skoro wszystko już sobie wyjaśniliśmy, to proponuję porozmawiać o jutrzejszym balu...
* * *
Szum wody w łazience, obudził Haldira o nieludzkiej, jak zaraz skonstatował, godzinie i elf usniósł się na posłaniu, próbując w ciemnościach zasnuwających komnatę, zrozumieć, co się do cholery dzieje.
Elladan, leżał spokojnie, tuż przy jego boku, z ręką zaborczo przerzuconą przez jego talię, to nie on więc mógł być przyczyną hałasu.
Pozostawało więc tylko jedne wyjście, westchnął, odsuwając łagodnie dłoń młodego Peredhala i spuszczając nogi na ziemię - Orophin znów nie mógł spać.
- Dokąd idziesz? - usłyszał za sobą niewyraźny szept, gdy po omacku szukał swoich spodni.
Krzywiąc się z poczucia winy, że znowuż go obudził, Haldir wspiął się z powrotem na łóżko, przykrywając go uspokajająco kocem.
- Szsz, śpij - pogładził go po włosach - To tylko Orophin. Pójdę zobaczyć, co go znowu gryzie.
- Mmm... ale potem do mnie wrócisz?
- Oczywiście - starszy elf uśmiechnął się, z czułością lustrując jego na wpół-śpiąco sylwetkę. To wciąż jeszcze było dla niego zagadką - cudowną, słodką zagadką, że komuś tak bardzo może na nim zależeć. Że jest tak nieodzowny. Czasami przyłapywał się, że ze szczęścia, aż braknie mu tchu.
- Oczywiście, że do Ciebie wrócę - powtórzył cicho, obrysowując palcami kontur jego ust.
Elladan jęknął z zadowolenia.
- Całus - poprosił, na wpół już zasypiając.
Haldir roześmiał się bezgłośnie, po czym pochylając w dół, cmoknął go w lekko rozchylone wargi.
- Jecze jeden - wymruczał kapryśnie kochanek. I jeszcze jeden otrzymał - tyle że tym razem dłuższy, czulszy i bardziej namiętny. Przyprawiający niemal o zawrót głowy.
- Śpij - powtórzył Haldir z uśmiechem i całując go jeszcze na odchodnym w czoło, ruszył powoli w stronę drzwi.
Orpohin, jak się już zdążył domyśleć, brał właśnie prysznic. Starszy elf wskoczył więc lekko na lustrzaną półkę i tak jak kiedyś, gdy nakrył go na samozaspokajaniu się (które to wydarzenie, w jego mniemaniu oddalone było o lata świetlne od chwili obecnej), poczekał cierpliwie aż skończy.
Gdy wyłonił się w końcu z kabiny, w towarzystwie słodko pachnącej pary i owinął sprawnie ręcznikiem, Haldir uśmiechnął się do niego kwaśno, wiatając zdawkowym 'cześć'.
Orophin uniósł zaskoczony brwi.
- Co Ty tutaj robisz? - zapytał.
- Ja? Co 'Ty' tutaj robisz? Jest środek nocy.
Młodszy elf wzruszył niechętnie ramionami.
- I co z tego? Zresztą - niedługo będzie świtać - podszedł do niego powoli, wzdychając ciężko przez nos.
- Świtać? Switać to będzie za jakieś dwie godziny - prychnął jego starszy brat - Co Ci znowuż strzeliło do głowy, żeby wstawać o tak wczesnej porze?
- Nic mi nie strzeliło - odburknął niechętnie - Poza tym, z tego, co widzę, Ty też nie mogłeś spać.
- Ja? O nie - ja z bezsennością żadnego problemu nie mam. To Ty mnie obudziłeś, kąpiąc się w 'mojej' łazience - uniósł wymownie brwi.
Orophin zupełnie się nie przejął.
- Gdybym się kąpał w swojej, to obudziłbym Rumila, a wiesz, jaki on jest...
- Aha, więc w zamian, postanowiłeś obudzić mnie, tak?
- No, z dwojga złego... to już Twoje marudzenie wolę - odrzucił ręcznik i zaczął się przebierać w swoje zwykłe, codzienne ubranie.
- Oh, jestem wzruszony - Haldir klepnął go lekko w ramię, a gdy brat nie zareagował, nawet się na tę zaczepkę nie uśmiechając, klepnął go ponownie. I jeszcze raz.
- Przestań! - nie wytrzymał w końcu Orophin.
- Przestanę, jak Ty przestaniesz się zamartwiać - spojrzał na niego poważnie, ściągając na siebie tym samym, jego smutny, lekko przytępiały wzrok - Orophinie - zeskoczył na ziemię, obejmując go bratersko w pasie - On wróci.
Na chwilę zapanował cisza.
- Wiem - odpowiedział w końcu mlodszy elf, ponownie wzdychając - tym razem, nieco głośniej.
- Wiem, że wiesz. Dlatego też, nie widzę sensu w wypłakiwaniu sobie z tego powodu oczu.
- Ależ ja wcale... - oburzył się gniewnie.
- Nie kłóć się ze starszym bratem - przerwał mu Haldir szelmowsko - bo on i tak wie zawsze najlepiej - Orophin prychnął kpiąco, ale jasnowłosy elf zignorował to, ciągnąc go w przypływie inspiracji w stronę drzwi - Chodź, pójdziemy sobie postrzelać.
Orophin stanął, jak wryty.
- Postrzelać? Przecież jest środek nocy.
- I co z tego? Zresztą, niedługo będzie świtać - uniósł wymownie brwi, jak echo powtarzając jego wcześniejsze słowa.
- Stuknięty jesteś, wiesz?
- Wiem. I bardzo mi z tym dobrze - położył dłoń na klamce - No to, chesz iść postrzelać, czy nie?
Orophin osłupiał. Dotąd sądził, że Haldir zwyczajnie sobie z niego żartuje - ot, kolejny głupi kawał, ale teraz - ta szczera przyjaźń w jego oczach... Zrobiło mu się nagle bardzo miło, a ciepły, pełen wdzięczności uśmiech, rozjaśnił jego twarz. Pierwszy szczery uśmiech - jak sobie Haldir właśnie uzmysłowił - odkąd Liar opuścił Lórien.
- Tak, chcę - odpowiedział cicho i wyciągając do niego dłoń, pozwolił się wyprowadzić na korytarz.
* * *
Przyjęcie trwało już od jakiegos czasu. Elfy bawiły się w pięknie przystrojonej sali, piły, jadły, śmiały się i tańczyły... Wszędzie, gdzie się tylko ruszył, panowała atmosfera radości i szczęscia, a Liar... nie, nie był znowuż pijany - był... zagubiony, niespokojny, znudzony, niemal samotny.
Z początku, przyjęcie sprawiało mu naprawdę niezłą uciechę. Przetańczył dosłownie cały wieczór - nie mogąc aż uwierzyć, że tyle osób w Rivendell go pamięta, lubi i cieszy się z jego powrotu. Że tyle chce w jego towarzystwie przebywać, uśmiechając się do niego słodko, czule, czasem nawet zalotnie. Był gwiazdą wieczoru... tą najsamotniejszą na pięknym, pokrytym czarną kurtyną nieboskłonie.
Czuł za to do siebie żal, niesmak prawie - że nie potrafi... że nie jest w stanie, w pełni się do świętowania przyłączyć. Że brak jednej, jedynej osoby, w tłumie innych, kochających go elfów - tak bardzo może zasmucić jego serce.
No, ale - jakże mogłoby być inaczej...?
Nie chcąc, by jego nienajlepszy humor zepsuł innym zabawę - w końcu tak bardzo się napracowali, by zrobić mu przyjemność - postanowił wymknąć się chyłkiem na zewnątrz, by zebrać myśli i uspokoić.
Niezauważony, jak mu się wydawało, wycofał się więc powoli z przyjęcia, kierując cichcem na swój ulubiony taras - miejsce, w które zawsze uciekał, gdy było mu źle. Jego mały, ukryty pod gwiazdami azyl.
Jednakże, samotność nie była mu dziś niestety pisana, gdyż po kilku już minutach rozkoszowania się pięknem nocy i jej cudownym, rześkim powietrzem - usłyszał za sobą kroki... oraz towarzyszący im, cichy, jedwabisty głos.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
Elf obrócił się zaskoczony, bez trudu jednakże zaraz rozpoznając dostojnego i pięknie odzianego Elronda.
- Nie - pokręcił z uśmiechem głową, gdy ten usiadł obok niego, na małej, marmurowej ławeczce.
Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Nie było ku temu powodu - Elrond potrafił decenić milczenie, a myśli Liara i tak dryfowały daleko, daleko stąd - wśród szemrzących strumyków i cicho szepczących do siebie drzew Złotego, pełnego tajemnic Lasu.
To on jednakże, jako pierwszy, przerwał panującą między nimi ciszę.
- Przepraszam, że wyszedłem z przyjęcia... - zaczął z zawstydzeniem.
- Ależ, nic się nie stało - Elrond jedynie się uśmiechnął.
- No, niby nie, ale - wstyd mi, że nie potrafię się nim należycie cieszyć. Że...
- ... że chciałbyś być teraz, gdzie indziej? - dokończył za niego Lord, doskonale zdając sobie sprawę, jakiego to miejsca wypatrują jego szare, pełne tęsknoty oczy.
Liar zaczerwienił się, kiwając nieśmiało głową.
- Przepraszam - powtórzył cicho.
- Kochanie - zaczął z westchnieniem Elrond - Przecież nie ma w tym nic złego, czy niewłaściwego. Po prostu - serce wzywa Cię do domu...
Młody elf przełknął łzy.
- Mój dom powinien być tutaj.
- Oh... i jest. Zawsze był i zawsze będzie - położył mu dłoń na ramieniu - Ale widzisz, nie zawsze miejsce, w którym się urodziliśmy, wychowaliśmy i spędziliśmy całe nasze życie - można nazwać 'domem' - tym prawdziwym, domem naszego serca. To ono bowiem samo wybiera sobie schronienie, to ono kieruje nami tam, gdzie chce przebywać, gdzie czuje się najbezpieczniej.
Liar zapatrzył się na niego w skupieniu. Jasnym jak słońce było, iż nie tylko o nim teraz mówi - że i on sam, ma swoje własne miejsce na ziemii, do którego tęskni, a którym z całą pewnością, nie jest Rivendell.
- Lordzie Elrondzie - zebrał się więc na odwagę - A dokąd Ciebie wzywa Twoje serce?
Dostojny Peredhal spojrzał na niego poważnie - z miłością i tęsknotą w ciemnych, pełnych smutku oczach.
- Do innego serca, Lindirze. Serca, które nigdy już nie będzie moje.
- Dlaczego? - spytał dziecinnie, ośmielony trochę tę szczerą odpowiedzią.
Elrond westchnął.
- Bo widzisz, kochanie - osobę, tę jedną, jedyną osobę, którą zsyła nam na ziemię przeznaczenie - spotykamy w życiu tylko raz. I gdy tej łaski nie wykorzystamy, szansa na szczęście przepada bezpowrotnie - pogładził go czule po włosach - Nie pozwól więc nigdy, by ktokolwiek stanął na ścieżce, która Cię do niej prowadzi...
* * *
- Orophinie, masz chwilkę?
...
- Nie, nie mam.
- Oh, widzę, że dziś również masz przypływ miłości do świata - roześmiał się kąśliwie Haldir - Jak miło.
Orphin zignorował go i nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem, powrócił beznamiętnie do swego ulubionego zajęcia - strzelania. Zajęcia, które jako jedyne ostatnimi czasy, pozwalało mu się uspokoić i zapanować nad ognistym chwilami temperamentem.
- Orophinie - spróbował więc ponownie jego starszy brat, będąc w przeciwieństwie do niego, w
wyśmienitym niemal humorze.
- Haldir, spadaj. Nie mam dziś ani czasu ani ochoty na Twoją codzienną dawkę trucia. Idź 'uszczęśliw' kogoś innego.
- Wiesz - jasnowłosy strażnik pokręcił z dezaprobatą głową - myślę, że Liarowi zrobiłoby się przykro, gdyby się dowiedział, jak niegrzecznie reagujesz na okazywaną Ci dobroć. I to dobroć ze strony swego jedynego, normalnego brata.
Orphin prychnął - tym jednym gestem wyrażając całą swoją opinię odnośnie komentarza, w którym słowa 'Haldir' i 'normalny' nie gryzły się, jak dwa wściekłe psy.
Haldir wzruszył ramionami.
- Coś mi się wydaje, że nie bardzo sobie dzisiaj pogadamy. A szkoda - rzucił z uśmiechem, do stojącego wciąż do niego plecami brata - bo widzisz, mam dla Ciebie niespodziankę.
Orophin milczał.
- No, wiesz! Nawet nie zapytasz 'jaką'? - udał oburzenie.
- Nie, nie zapytam. A teraz: spadaj.
- Tsk, tsk, tsk. A to taki ładny prezent... na pewno by Ci się spodobał... - zawiesił wymownie głos.
- Haldir... cokolwiek to jest - weź i wsadź to sobie... wiesz, gdzie. A teraz - zostaw mnie samego.
Starszy elf zamyślił się na chwilę.
- Nie mówię, że nie byłoby to niewykonalne... choć z pewnością niestosowne - zmarszczył lekko czoło - I Elladan miałby pewnie po tym do mnie lekki uraz.
- To wsadź ten 'prezent' jemu w tyłek - odburknął złośliwie Orophin - Naprawdę nie robi mi to różnicy.
Haldir wybuchnął śmiechem.
- Wtedy to ja miałbym uraz - obrócił się na pięcie - Na szczęście, to Twój prezent i czy tego chcesz czy nie - z Tobą go właśnie zostawię. Nie ode mnie zależy, co z nim zrobisz - choć wkładania komuś w tyłek, bym nie polecał - dodał na odchodnym, kierując się powoli w stronę talanów.
Orophin nie przejął się zbytnio, a gdy jego kroki oddaliły się i w końcu ucichły - powrócił spokojnie do przerwanej wcześniej czynności. Nic a nic go nie obchodziło, co Haldir znowu wymyślił - nie jego problem.
Po kilku minutach jednakże oddawania się swojej ulubionej 'rozrywce' - inny ogłos dobiegł jego wyczulonych uszu, sprawiając iż przerwał w połowie napinania cięciwy, nie bardzo rozumiejąc, co to jest.
Cuchy, ledwo słyszalny dźwięk. Niczym czyiś lekko przyśpieszony oddech.
Co znowuż, u licha?
Czyżby Haldir rzeczywiście zrobił tak, jak obiecywał i kupił mu na pocieszenie małego pieska? To by było do niego podobne - cholerna zrzęda.
No, ale - szczeniak, czy nie szczeniak - teraz to on będzie musiał się nim zająć.
Zwieszając więc z rezygnacją ramiona, młody elf obrócił się w końcu do tyłu... i zdębiał.
Na polanie stał Liar.
Stał i patrzył na niego z uśmiechem tak wielkim i tak szerokim, iż groził, że rozpołowi mu twarz.
- No, um, cześć kochanie - odezwał sie po chwili milczenia, wzruszony i rozbawiony wrażeniem, jakie na swoim kochanku zrobił.
Orophinowi łuk wypadł z ręki, a serce zaczęło szamotać się w piersi, niczym uwięziony w klatce ptak.
- Liar... to... to naprawdę Ty? - szepnął, wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Młody elf zachichotał.
- A co, spodziewałeś się powrotu któregoś ze swoich pozostałych narzeczonych? - zakpił i mimo iż odległość, jak ich dzieliła, była nie mniejsza niż trzydzieści stóp, Orophin bez trudu mógł dostrzec ogniki, jakie rozbłysły w jego oczach - To może pójdę ich poszukać, co? - udał, że się obraca.
Młody strażnik pokręcił przecząco głową.
- Mam tylko jednego narzeczonego... - zapewnił cicho.
- Nic dziwnego - Liar zrobił krok w jego stronę - skoro witasz ich w 'taki' sposób - uniósł wymownie brwi.
Orophin, który już ruszał w jego stronę - ponownie przystanął, a delikatny rozbawiony uśmieszek zaczął wypływać mu na twarz.
- A w jakiż to sposób wolałbyś być witany? - podrapał się zabawnie po nosie.
- No, skoro to o mnie chodzi - Liar zrobił kolejny krok - To wolałbym rzucić Ci się na szyję...
Orophin zrobił minę.
- Co jeszcze więc Cię powstrzymuje?
- Pojęcia nie mam... - roześmiał się cicho i puszczając nagle biegiem, dopadł swego kochanka i z pełnego rozpędu, wskoczył w jego ramiona, obejmując nogami w pasie.
- Cześć... cześć... cześć - zaczął mruczeć, niczym kociak, obsypując jego twarz gorącymi, soczystymi całusami.
- Uhm - Orophin roześmiał się i chwytając go pod tyłek, obrócił z radości wkoło - Cześć, maleńki - przytulił go do siebie, głośno wciągając powietrze - Tęskniłeś?
- Oh, co za głupie pytanie - przerwał całowanie, by móc zajrzeć mu w oczy - A Ty? - spytał szybko.
- Jak wariat - roześmiał się ponownie, z miłością spoglądając na jego śliczną, błyszczącą szczęściem twarzyczkę - Jak było w domu? - zapytał cicho.
- Ty mi powiedz - położył mu dłoń na policzku - Mnie tu przecież nie było...
- Mmm - Orophin aż jęknął ze wzruszenia - Mój mały, kochany Liar... - pocałował go w czoło - Oczywiście, że tu jest Twój dom.
- W Twoich ramionach - uścieślił młody elf - Na zawsze...
- Na zawsze - potwierdził Orophin, po czym pochylając głowę do przodu, złączył ich wargi w długim, namiętnym pocałunku.
- Mh... mmm... mhm... - Liar zaczął pojękiwać z zadowolenia, gdy gorący i wilgotny język kochanka, wsunął się do wnętrza jego ust, pieszcząc jego własny język i podniebienie w ten cudowny, tak dobrze im obojgu znany sposób.
- Oh, kochanie - wyszeptał Orophin, gdy łaknienie oddechu zmusiło ich do rozdzielenia się - Po prostu nie mogę uwierzyć, że znów tu ze mną jesteś - przesunął wargami po jego podbródku - Że do mnie wróciłeś...
- Przecież obiecałem - wplótł palce w jego włosy.
- No tak... ale nie sądziłem, że to tak szybko nastąpi.
- Szybko? - Liar zagryzł szelmowsko dolną wargę - I tak wytrzymałem dłużej, niż Ty ostatnim razem...
- To prawda - cmoknął go w szyję - Glorfindel i Elrond tak łatwo Cię wypuścili? - w jego koszmarach nocnych, dwójka starszych elfów, tak bardzo się cieszyła z jego powrotu, iż w ogóle nie chciała się z nim rozstawać... i pozwolić mu wrócić do Lórien.
- No, Glorfindel przyjechał razem ze mną - wyznał - a Lord Elrond sam mi powiedział, żebym za długo nie kazał Ci na siebie czekać... ja oczywiście - nie zamierzałem.
Orophin uśmiechnął się.
- Chyba nie muszę mówić, jak bardzo się w tego cieszę?
- Oh, musisz, musisz - liznął go w nos - Całą noc będziesz mi opowiadał...
Starszy elf prychnął, patrząc na niego, jak na ufo.
- Chyba żartujesz. 'Całą noc' to ja będę z Tobą robił słoneczko, coś 'zupełnie' innego...
- Oh - Liar udał zawód, wykrzywiając usta w podkówkę - To nie zaczniemy już teraz...?
- A kto mówi, że nie? - i opuszczając się powoli w dół, usiadł na trawie, wciągając kochanka na siebie.
Liar pokręcił głową, wypełniając ciszę treningowej polany, swym głośnym, pełnym radości śmiechem. Oh, tak - teraz to już naprawdę poczuł, że wrócił w końcu do domu.
* * *
When I first saw you - I saw love,
And the first time you touched me - I felt love,
And after all this time - you're still - the one I love...
KONIEC
One more thing before you all go:
W chwili obecnej piszę inne, zupełnie nie-lotrowe opowiadanie, a pomysły na kolejne wciąż się mnożą,
ale... kocham swoje elfy i wiem, że będę jeszcze chciała do nich wrócić.
Dlatego też kilka słów o *ewentualnej* kontynuacji Demonów:
- przede wszystkim: Liar (Lindir znaczy się, nie mogę się przestawić :p) i Orophin - będą musieli zmierzyć się z poważnym dość problemem, którego Haldir będzie im... zazdrościł, co w konsekwencji wystawi jego związek z Elladanem na ogromną próbę.
- Diamar dojrzeje w końcu i raz na zawsze zadecyduje, czego tak naprawdę w życiu pragnie.
- pojawi się kilku nowych bohaterów. Przede wszystkim Gildor - b. młody elf (shota, yay!), który przysporzy dostojnemu doradcy Elronda nie byle jakich kłopotów. Erestor będzie kolejną postacią, która będzie się musiała nauczyć, że przepaść wiekowa niczego nie przekreśla.
- kto następny? A, no tak - Rumil - nasz piegowaty znajomy, zrobi pod wpływem chwili coś, co nie każdy kochanek jest w stanie wybaczyć. Jego związek z Avrilem również zostanie poddany próbie.
- wątek Legolas/Elrond, który w Demonach został jedynie wspomniany, zostanie pokazany od początku
(cofniemy się kilkadziesiąt lat wstecz i będziecie mieli okazję zobaczyć, jak 'rozkosznymi' dziećmi byli Elrohir, Elladan i Lindir) i osiągnie w końcu swój punkt kulminacyjny. Zawsze chciałam napisać fica z tym pairingiem i teraz wreszcie będę miała okazję.
- dowiemy się również wszystkiego o przeszłości Liara - 'całej' jego przeszłości.
Na scenę wkroczy Thranduil.
Hm, to by było na tyle z ważniejszych wątków i tego, co mogę wam zdradzić - reszta wyjdzie w praniu... to znaczy, jeśli znajdą się chętni na czytanie, rzecz jasna :)
Take care, t'was a really long ride - thank you for joining.
138
1