Przekle艅stwo monolitu
L. Sprague de Camp
Lin Carter
W wyniku wydarze艅 opisanych w opowiadaniu „Miasto czaszek”, Conan utyskuje stopie艅 kapitana tura艅skiej armii. Cieszy si臋 s艂aw膮 niezwyci臋偶onego wojaka i cz艂owieka, na kt贸rego mo偶na liczy膰 w potrzebie. Jednak zamiast ciep艂ej posadki i lekkiej, sowicie op艂acanej pracy, Conan otrzymuje od genera艂贸w kr贸la Yildiza szczeg贸lnie ryzykowne zadania. Podczas jednej z takich misji zapuszcza si臋 tysi膮ce mil na wsch贸d, do legendarnego Khitaju.
1
Conanowi wydawa艂o si臋, 偶e czarne, kamienne urwiska zamykaj膮 si臋 wok贸艂 jego oddzia艂u jak potrzask. Niepokoi艂y go poszarpane wierzcho艂ki majacz膮ce gro藕nie na tle nocnego nieba, iskrz膮cego si臋 nielicznymi gwiazdami, b艂yszcz膮cymi jak 艣lepia paj膮k贸w obserwuj膮cych z wysoka ma艂y ob贸z rozbity na p艂askim dnie doliny. Nie podoba艂 mu si臋 r贸wnie偶 ch艂odny, porywisty wiatr 艣wiszcz膮cy w艣r贸d skalnych turni i rozwiewaj膮cy dym obozowego ogniska. P艂omienie skaka艂y i migota艂y w silnych podmuchach, rzucaj膮c olbrzymie, ruchliwe cienie na granitowe g艂azy pobliskiej 艣ciany w膮wozu.
Po drugiej stronie obozowiska, w艣r贸d bambusowych zaro艣li i k臋p rododendron贸w wznosi艂y si臋 gigantyczne sekwoje, kt贸re sta艂y tu ju偶 osiem tysi臋cy lat wcze艣niej, gdy Atlantyda nikn臋艂a w falach oceanu. Opodal kr臋ty strumyk przep艂ywa艂 mrucz膮c cicho i z powrotem zag艂臋bia艂 si臋 w lesie. Wysoko w g贸rze mglisty ca艂un ob艂ok贸w powoli zasnuwa艂 szczyty ska艂, gasz膮c blask s艂abiej 艣wiec膮cych gwiazd i sprawiaj膮c, 偶e ja艣niejsze z nich zdawa艂y si臋 p艂aka膰.
To miejsce — pomy艣la艂 Conan — cuchnie strachem i 艣mierci膮. Mia艂 wra偶enie, 偶e grozi im jakie艣 nieznane niebezpiecze艅stwo. Konie te偶 to czu艂y: r偶膮c 偶a艂o艣nie, bi艂y kopytami o ziemi臋 i wpatrywa艂y si臋 z trwog膮 w ciemno艣ci za kr臋giem 艣wiat艂a. Instynktownie wyczuwa艂y zagro偶enie, tak samo jak Conan — m艂ody wojownik z pos臋pnych g贸r Cymerii. Ich zmys艂y by艂y bardziej wyczulone na nieuchwytne tchnienie z艂a, ni偶 zmys艂y wychowanych w mie艣cie tura艅skich kawalerzyst贸w, z kt贸rymi barbarzy艅ca przyby艂 do tej zagubionej doliny.
呕o艂nierze siedzieli przy ogniu, dziel膮c si臋 ostatnimi 艂ykami wieczornej racji wina ze sk贸rzanych buk艂ak贸w. Jedni ze 艣miechem przechwalali si臋, jakich to mi艂osnych wyczyn贸w dokonaj膮 po powrocie w przybranych jedwabiem zamtuzach Aghrapuru. Inni, zm臋czeni po d艂ugim dniu ostrej jazdy, siedzieli cicho, patrz膮c w ogie艅 i ziewaj膮c. Niebawem u艂o偶膮 si臋 do snu, owini臋ci w swe grube opo艅cze. U偶ywaj膮c siode艂 jako poduszek pod g艂owy, zalegn膮 wok贸艂 sycz膮cego ogniska; tylko dw贸ch z nich pozostanie na stra偶y, trzymaj膮c w pogotowiu swoje pot臋偶ne hyrka艅skie 艂uki. Oni nie wyczuwali czaj膮cego si臋 wok贸艂 niebezpiecze艅stwa.
Conan opar艂 si臋 plecami o najbli偶sz膮 sekwoj臋 i owin膮艂 szczelnie opo艅cz膮, broni膮c si臋 przed wilgotnym podmuchem. Chocia偶 kawalerzy艣ci byli ro艣li i dobrze zbudowani, Cymeryjczyk przewy偶sza艂 o p贸艂 g艂owy ka偶dego z nich, a w por贸wnaniu z jego barczyst膮 sylwetk膮 wydawali si臋 cherlakami. Prosto przyci臋ta, czarna grzywa barbarzy艅cy wymyka艂a si臋 spod spiczastego, owini臋tego turbanem he艂mu, a w poznaczonej bliznami twarzy g艂臋boko osadzone, niebieskie oczy odbija艂y blask ogniska.
Pogr膮偶ony w jednym ze swych napad贸w ponurej melancholii, Conan przeklina艂 kr贸la Yildiza — pe艂nego dobrych ch臋ci, lecz s艂abego monarch臋 Turanu, kt贸ry wyprawi艂 go w t臋 dalek膮 podr贸偶. Rok z g贸r膮 min膮艂 od chwili, gdy poprzysi膮g艂 wierno艣膰 tura艅skiemu w艂adcy. Sze艣膰 miesi臋cy wcze艣niej mia艂 szcz臋艣cie zaskarbi膰 sobie kr贸lewskie 艂aski; z pomoc膮 kompana, kuszyckiego najemnika, Jurny, wybawi艂 c贸rk臋 Yildiza, Zosar臋, z r膮k szalonego kr贸la-boga Meru. Przyprowadzili prawie nietkni臋t膮 ksi臋偶niczk臋 narzeczonemu chanowi Kujali z koczowniczego szczepu Kuigar. Conan powr贸ci艂 do wspania艂ej stolicy Turanu, a przepe艂niony wdzi臋czno艣ci膮 kr贸l okaza艂 sw膮 hojno艣膰. Obaj z Jum膮 zostali awansowani na kapitan贸w tura艅skiej armii. Juma otrzyma艂 jednak intratne stanowisko dow贸dcy Gwardii Kr贸lewskiej, a Conana nagrodzono jeszcze trudniejsz膮 i bardziej niebezpieczn膮 misj膮. Wspominaj膮c teraz te wydarzenia, kwa艣no my艣la艂 o owocach sukcesu.
Yildiz powierzy艂 Cymeryjczykowi list do kr贸la Shu — w艂adcy Kusanu, ma艂ego pa艅stewka w zachodnim Khitaju. Na czele czterdziestu do艣wiadczonych 偶o艂nierzy Conan wyruszy艂 w dalek膮 podr贸偶. Przemierzyli setki staj nagiego stepu Hyrkanii i okr膮偶yli podn贸偶a wynios艂ych g贸r Talakmas. Przebyli smagane wiatrem pustynie i wilgotne d偶ungle otaczaj膮ce tajemnicze kr贸lestwo Khitaju, najdalej na wsch贸d po艂o偶on膮 ziemi臋, o jakiej s艂yszeli mieszka艅cy Zachodu.
Dotar艂szy w ko艅cu do Kusanu, Conan znalaz艂 czcigodnego kr贸la Shu wspania艂ym gospodarzem i m膮drym w艂adc膮. W czasie, gdy Cymeryjczyk i jego wojownicy sycili si臋 egzotycznymi potrawami i trunkami oraz wdzi臋kami ch臋tnych konkubin, kr贸l wraz ze swymi doradcami zdecydowa艂 si臋 przyj膮膰 ofert臋 Yildiza i podpisa艂 pakt o wzajemnej przyja藕ni i handlu. Tak wi臋c m膮dry, stary monarcha wr臋czy艂 Conanowi zw贸j wyszywanego z艂otem jedwabiu, na kt贸rym zapisano pokr臋tnymi ideogramami Khitaju i zgrabnym, sko艣nym pismem hyrka艅skim ceremonialn膮 odpowied藕 i pozdrowienia. Opr贸cz jedwabnej sakiewki pe艂nej z艂ota, kr贸l Shu przydzieli艂 Cymeryjczykowi przewodnika — wysokiego rang膮 dworzanina — by odprowadzi艂 poselstwo a偶 do zachodniej granicy Khitaju. Conanowi nie podoba艂 si臋 ten szlachcic. Udzielny ksi膮偶臋 Feng by艂 szczup艂ym, schludnym, fircykowatym cz艂owieczkiem, o mi臋kkim, sepleni膮cym g艂osie. Nosi艂 dziwaczny, jedwabny str贸j, nieodpowiedni do konnej jazdy i trud贸w obozowiska, a sw膮 wykwintn膮 posta膰 zlewa艂 obficie mocnymi perfumami. Nigdy nie brudzi艂 swych delikatnych r膮k o d艂ugich, wypiel臋gnowanych paznokciach, obozowymi pracami. Dwaj s艂u偶膮cy, kt贸rych wzi膮艂 ze sob膮, byli zaj臋ci dzie艅 i noc, zapewniaj膮c wygod臋 jego dostojno艣ci. Conan z pogard膮 spogl膮da艂 na Khitajczyka, kt贸rego sko艣ne oczy i mrucz膮cy g艂os przypomina艂y mu kota. Cz臋sto powtarza艂 sobie w duchu, 偶e trzeba uwa偶a膰, czy to ma艂e ksi膮偶膮tko nie szykuje jakiej艣 zdrady. Z drugiej strony zazdro艣ci艂 skrycie Khitajczykowi wykwintnych manier i osobistego wdzi臋ku. Z tego powodu jeszcze bardziej pogardza艂 ksi臋ciem; bo cho膰 s艂u偶ba w szeregach tura艅skiej armii nada艂a Cymeryjczykowi troch臋 poloru, to w g艂臋bi duszy pozosta艂 nadal szorstkim, gburowatym barbarzy艅c膮. Taak, b臋dzie musia艂 uwa偶a膰 na tego chytrego, ma艂ego Fenga…
2
—聽Czy nie przeszkadzam w g艂臋bokich rozmy艣laniach szlachetnie urodzonemu dow贸dcy? — zamrucza艂 艂agodny g艂os.
Conan drgn膮艂 i odruchowo chwyci艂 za r臋koje艣膰 swego miecza, nim rozpozna艂 ksi臋cia, owini臋tego po same uszy w obszerny p艂aszcz z jasnozielonego aksamitu. Zdusi艂 cisn膮ce si臋 na usta przekle艅stwo, przypominaj膮c sobie o swych poselskich obowi膮zkach. Zamieni艂 obelg臋 w uprzejme powitanie, kt贸re nie brzmia艂o jednak przekonuj膮co.
—聽Mo偶e szlachetny kapitan cierpi na bezsenno艣膰? — pyta艂 Feng, wydaj膮c si臋 nie zauwa偶a膰 nieuprzejmo艣ci zagadni臋tego. Ksi膮偶臋 m贸wi艂 p艂ynnie po hyrka艅sku, co by艂o g艂贸wn膮 przyczyn膮, dla kt贸rej przydzielono go jako przewodnika Conanowi, tylko powierzchownie znaj膮cemu j臋zyk khitajski.
—聽Moja osoba ma szcz臋艣cie posiada膰 najwspanialszy lek przeciw bezsenno艣ci — m贸wi艂 Feng. — Utalentowany aptekarz przyrz膮dzi艂 go wed艂ug starodawnego przepisu; wyci膮g z p膮czk贸w lilii z cynamonem i zaprawiony nasionami maku.
—聽Nie, nie — warkn膮艂 Conan. — Dzi臋ki ci, ksi膮偶臋, ale to raczej to przekl臋te miejsce tak na mnie dzia艂a. Jakie艣 dziwne przeczucie nie daje mi zasn膮膰, cho膰 po d艂ugim dniu konnej jazdy powinienem lec zm臋czony jak smarkacz po pierwszej nocy mi艂osnych hulanek.
Ksi膮偶臋 skrzywi艂 si臋 prawie niedostrzegalnie na nieokrzesane s艂owa Cymeryjczyka — a mo偶e tylko tak si臋 wydawa艂o w migocz膮cym 艣wietle ogniska? W ka偶dym razie odpar艂 g艂adko:
—聽My艣l臋, 偶e rozumiem pow贸d niepokoju wspania艂ego dow贸dcy. Takie niepokoj膮ce wra偶enia nie s膮 czym艣 niezwyk艂ym w tym… hm… owianym legend膮 miejscu. Zgin臋艂o tu wielu m臋偶贸w…
—聽Pole bitwy, co? — mrukn膮艂 Conan domy艣lnie.
Ksi膮偶臋 wzruszy艂 w膮skimi ramionami.
—聽Nie, nic takiego, m贸j dzielny przyjacielu z Zachodu. To miejsce znajduje si臋 nieopodal grobowca staro偶ytnego kr贸la mego kraju — s艂ynnego Hsia z Kusanu. Kaza艂 艣ci膮膰 wszystkich 偶o艂nierzy swojej gwardii kr贸lewskiej i pogrzeba膰 ich g艂owy razem z nim, aby ich dusze mog艂y nadal mu s艂u偶y膰 w przysz艂ym 艣wiecie. Jednak przes膮d g艂osi, 偶e duchy tych gwardzist贸w pozosta艂y w dolinie i nocami maszeruj膮 jak na paradzie, tam i z powrotem.
Cichy g艂os zni偶y艂 si臋 jeszcze bardziej. — Legenda m贸wi tak偶e, 偶e wraz z w艂adc膮 z艂o偶ono do grobu wspania艂y skarb, sk艂adaj膮cy si臋 ze z艂ota i drogich kamieni. Jestem pewny, 偶e opowie艣膰 jest prawd膮.
Barbarzy艅ca nadstawi艂 uszu.
—聽Z艂oto i klejnoty? Odnaleziono ten skarb?
Khitajczyk obrzuci艂 go wzgardliwym spojrzeniem sko艣nych oczu. P贸藕niej, jak gdyby podejmuj膮c jak膮艣 decyzj臋, odpar艂:
—聽Nie, szlachetnie urodzony Conanie, poniewa偶 nikt nie zna dok艂adnie miejsca ukrycia skarbu. Nikt, pr贸cz jednego cz艂owieka.
Teraz Cymeryjczyk zainteresowa艂 si臋 ju偶 zupe艂nie wyra藕nie.
—聽Kto je zna? — zapyta艂 chrapliwie.
—聽Moja osoba, oczywi艣cie — u艣miechn膮艂 si臋 Feng.
—聽Na Kroma i Erlika! Skoro wiesz, gdzie ukryte s膮 te bogactwa, dlaczego jeszcze ich nie wykopa艂e艣?
—聽Moich rodak贸w przepe艂nia zabobonny l臋k przed kl膮tw膮 wisz膮c膮 nad grobem starego kr贸la i obawiaj膮 si臋 monolitu z czarnego kamienia, jaki tam stoi. Dlatego nigdy nie mog艂em nikogo nam贸wi膰, by mi pom贸g艂 w wydobyciu skarbu.
—聽Dlaczego sam tego nie zrobi艂e艣?
Ksi膮偶臋 roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce.
—聽Potrzebowa艂em godnego zaufania pomocnika, kt贸ry strzeg艂by mnie przed wrogami. Jaki艣 cz艂owiek lub zwierz m贸g艂by mnie napa艣膰 w czasie poszukiwa艅. Co wi臋cej, b臋dzie trzeba kopa膰, podwa偶a膰 i d藕wiga膰… Szlachcicowi, takiemu jak ja, brak t臋偶yzny do surowych, fizycznych wysi艂k贸w. Wys艂uchaj mnie teraz, dzielny panie! Moja osoba przyprowadzi艂a szacownego dow贸dc臋 do tej doliny nie przypadkiem, lecz celowo. Gdy us艂ysza艂em, 偶e Syn Niebios 偶yczy sobie, bym towarzyszy艂 dzielnemu dow贸dcy w drodze na zach贸d, pochwyci艂em skwapliwie sposobno艣膰. To polecenie zaprawd臋 przysz艂o jak dar Niebios, bo dzi臋ki boskiej opatrzno艣ci Wasza Wysoko艣膰 posiada si艂臋 trzech zwyk艂ych ludzi, a ponadto, jako urodzony na Zachodzie cudzoziemiec, naturalnie nie podziela przes膮dnych obaw moich rodak贸w. Czy moje przypuszczenia s膮 s艂uszne?
Conan potwierdzi艂 to:
—聽Nie l臋kam si臋 ani bog贸w, ani ludzi, ani demon贸w, a ju偶 najmniej dawno zmar艂ego kr贸la. M贸w dalej, ksi膮偶臋 Feng!
Ksi膮偶臋 przysun膮艂 si臋 bli偶ej, jego g艂os opad艂 do ledwie dos艂yszalnego szeptu.
—聽M贸j panie, plan jest taki. Jak m贸wi艂em, moja niegodna osoba przywiod艂a ci臋 tutaj, poniewa偶 s膮dzi艂a, 偶e jeste艣 tym, kogo potrzebuje. Zadanie jest 艂atwe dla kogo艣 tak silnego jak ty. W moim baga偶u mam narz臋dzia do kopania. Chod藕my natychmiast, a za godzin臋 b臋dziemy bogaci ponad wszelkie wyobra偶enie!
—聽Dlaczego nie zabra膰 paru moich 偶o艂nierzy do pomocy? — oci膮ga艂 si臋 Conan. — Albo twoich s艂u偶膮cych? Z pewno艣ci膮 przydadz膮 si臋, by przenie艣膰 艂up do obozu!
Feng potrz膮sn膮艂 ulizan膮 g艂ow膮.
—聽Nie, nie szacowny wsp贸lniku! Skarb sk艂ada si臋 z dw贸ch niedu偶ych skrzynek ze szczerego z艂ota, pe艂nych szlachetnych kamieni niezwyk艂ej warto艣ci. Ka偶dy z nas zdob臋dzie bajeczn膮 fortun臋! Dlaczego mamy dzieli膰 si臋 z innymi? Poniewa偶 sekret nale偶y do mnie, mam oczywi艣cie prawo do po艂owy skarbu. Je艣li jeste艣 tak szczodry, by podzieli膰 swoj膮 po艂ow臋 mi臋dzy twych czterdziestu wojownik贸w… Musisz sam zdecydowa膰.
Nie potrzeba by艂o d艂u偶ej namawia膰 Conana, by zgodzi艂 si臋 na plan ksi臋cia. Kr贸l Yildiz p艂aci艂 n臋dznie i zwykle zalega艂 z wyp艂at膮 偶o艂du. Jak do tej pory wynagrodzeniem Cymeryjczyka za ci臋偶k膮 s艂u偶b臋 dla w艂adcy Turanu by艂o wiele niezobowi膮zuj膮cych s艂贸w uznania i bardzo ma艂o brz臋cz膮cej monety.
—聽Id臋 przynie艣膰 sprz臋t do kopania — szepn膮艂 Feng. — Powinni艣my opu艣ci膰 ob贸z oddzielnie, by nie budzi膰 podejrze艅. Gdy ja p贸jd臋 wypakowa膰 narz臋dzia, ty w艂贸偶 zbroj臋 i we藕 bro艅.
Conan zmarszczy艂 brwi.
—聽Dlaczego mia艂bym potrzebowa膰 broni do wykopywania szkatu艂ek?
—聽Och, wielmo偶ny panie! Te g贸ry kryj膮 wiele niebezpiecze艅stw. Tu ryczy straszliwy tygrys, dziki lampart, gro藕ny nied藕wied藕 i szalony baw贸艂, nie wspominaj膮c o w艂贸cz膮cych si臋 bandach prymitywnych 艂owc贸w! Poniewa偶 khitajski szlachcic nie jest 膰wiczony w u偶yciu broni, wasza pot臋偶na wysoko艣膰 musi by膰 przygotowany do walki za dw贸ch. Wierz mi, szlachetny kapitanie, wiem co m贸wi臋!
—聽No dobrze — rzek艂 niech臋tnie Cymeryjczyk.
—聽Wspaniale! Wiedzia艂em, 偶e tak nieprzeci臋tny umys艂 jak tw贸j nie oprze si臋 sile mych argument贸w. A teraz rozsta艅my si臋, by o wschodzie ksi臋偶yca spotka膰 si臋 znowu — w g艂臋bi doliny. Zobaczymy si臋 za jakie艣 dwie godziny od tej chwili; to nam da do艣膰 czasu na wypraw臋.
3
Noc stawa艂a si臋 coraz ciemniejsza, a wiatr coraz zimniejszy. Niepokoj膮ce poczucie zagro偶enia, jakiego Conan dozna艂 wje偶d偶aj膮c o zachodzie s艂o艅ca do tej zapomnianej przez bog贸w doliny, teraz wr贸ci艂o z pe艂n膮 si艂膮. Pod膮偶aj膮c cicho obok male艅kiego Khitajczyka, Cymeryjczyk rzuca艂 w ciemno艣膰 czujne spojrzenia. Z obu stron pionowe 艣ciany skalne zbli偶a艂y si臋 do siebie tak, 偶e w ko艅cu mi臋dzy wynios艂ym urwiskiem a brzegiem strumyka, kt贸ry bulgocz膮c przep艂ywa艂 przez w膮w贸z, pozosta艂o do艣膰 miejsca tylko dla jednego cz艂owieka. W g贸rze, nad szczytami wbijaj膮cych si臋 w niebosk艂on czarnych turni, na mglistym niebie pojawi艂a si臋 s艂aba po艣wiata, opalizuj膮ca per艂owo. Wschodzi艂 ksi臋偶yc.
艢ciany w膮wozu rozsun臋艂y si臋 niebawem i obaj m臋偶czy藕ni wyszli na rozleg艂膮 r贸wnin臋 pokryt膮 mi臋kk膮, zielon膮 muraw膮. Strumie艅 skr臋ca艂 w prawo i szemrz膮c znika艂 w艣r贸d porastaj膮cych brzegi paproci.
Nad poszarpanymi wierzcho艂kami wzg贸rz unosi艂 si臋 ju偶 blady sierp ksi臋偶yca, W zamglonym powietrzu jego blask wydawa艂 si臋 dobywa膰 spod wody. Przy膰mione, tajemnicze 艣wiat艂o pada艂o na wznosz膮cy si臋 wprost przed przybyszami niewysoki pag贸rek o regularnym kszta艂cie. W oddali sta艂a ciemna 艣ciana lasu porastaj膮cego wzg贸rza.
Na widok oblanego srebrnym blaskiem pag贸rka, Cymeryjczyk zapomnia艂 o z艂ych przeczuciach. Tam oto sta艂 monolit, o kt贸rym m贸wi艂 Feng. G艂adka, pos臋pnie l艣ni膮ca kolumna z ciemnego kamienia wznosi艂a si臋 ze szczytu pag贸rka i wzbija艂a w g贸r臋, gin膮c we mgle wisz膮cej nad ziemi膮. Wierzcho艂ek kolumny by艂 zaledwie niewyra藕n膮, rozmazan膮 plam膮. Gdzie艣 tutaj, jak twierdzi艂 ksi膮偶臋, znajdowa艂 si臋 grobowiec dawno zmar艂ego kr贸la Hsia. Skarb najprawdopodobniej zakopano pod kolumn膮 albo obok niej. Zaraz si臋 oka偶e, gdzie…
Z otrzymanymi od Fenga narz臋dziami na ramieniu Conan przedar艂 si臋 przez k臋py g臋stych, gi臋tkich rododendron贸w i ruszy艂 na szczyt wzg贸rza. Zatrzyma艂 si臋, by pom贸c swemu ma艂emu wsp贸lnikowi. Po kr贸tkiej chwili wygramoli艂 si臋 na g贸r臋. Przed nimi wznosi艂a si臋 kolumna.
Wzg贸rze — pomy艣la艂 Conan — zosta艂o chyba usypane przez ludzi, tak jak to robiono czasem w jego ojczystym kraju nad szcz膮tkami wielkich wodz贸w. Je偶eli skarb le偶y na spodzie takiego kopca, trzeba b臋dzie kopa膰 wi臋cej ni偶 jedn膮 noc…
Z g艂o艣nym przekle艅stwem Cymeryjczyk 艣cisn膮艂 mocniej w d艂oniach 艂opat臋 i 艂om. Jaka艣 niewidzialna si艂a pochwyci艂a je i ci膮gn臋艂a w kierunku kolumny. Odchyli艂 si臋 w przeciwn膮 stron臋, trzymaj膮c kurczowo narz臋dzia, a偶 pot臋偶ne mi臋艣nie wybrzuszy艂y mu si臋 pod kolczug膮. Mimo to centymetr po centymetrze tajemnicza moc przyci膮ga艂a oba przedmioty do monolitu. Zrozumia艂, 偶e nie wygra i wypu艣ci艂 narz臋dzia, kt贸re wyfrun臋艂y mu z r膮k, z dono艣nym trzaskiem uderzy艂y o kamie艅 i przywar艂y do kolumny. Jednak w trakcie tych zmaga艅 Conan r贸wnie偶 dosta艂 si臋 w zasi臋g dzia艂ania si艂y, kt贸ra teraz ci膮gn臋艂a go za kolczug臋, tak jak przedtem przyci膮ga艂a 艂opat臋 i 艂om. W jednej chwili miotaj膮cy si臋 i przeklinaj膮cy Conan r膮bn膮艂 plecami w monolit z zapieraj膮cym dech w piersi impetem. Plecami ciasno przywar艂 do kolumny; tak偶e jego ramiona, tkwi膮ce w kr贸tkich r臋kawach kolczugi, okryta spiczastym he艂mem g艂owa i zawieszony u pasa miecz, przylgn臋艂y do czarnego kamienia. Cymeryjczyk szarpn膮艂 si臋, ale stwierdzi艂, 偶e nie zdo艂a rozerwa膰 niewidzialnych wi臋z贸w.
—聽Co to za diabelska sztuczka, ty zdradliwy psie? — wykrztusi艂.
U艣miechni臋ty i niewzruszony Feng podszed艂 do unieruchomionego barbarzy艅cy, najwidoczniej nie podlegaj膮c dzia艂aniu tajemniczej si艂y. Wyj膮艂 jedwabn膮 chustk臋 z szerokiego r臋kawa swego lu藕nego p艂aszcza, zaczeka艂, a偶 Conan otworzy usta do krzyku i zr臋cznym ruchem wepchn膮艂 w nie k艂膮b jedwabiu. Gdy Cymeryjczyk d艂awi艂 si臋 i gryz艂 knebel, ma艂y cz艂owieczek zawi膮za艂 ciasno chustk臋. Conan sta艂 nieruchomo, cicho sapi膮c i rzucaj膮c drwi膮co u艣miechni臋temu ksi臋ciu mordercze spojrzenia.
—聽Przebacz mi m贸j podst臋p, o szlachetnie urodzony dzikusie! — wysepleni艂 Feng. — Moja osoba musia艂a spreparowa膰 jak膮艣 interesuj膮c膮 opowie艣膰, odwo艂uj膮c膮 si臋 do twej prymitywnej 偶膮dzy z艂ota, 偶eby zwabi膰 ci臋 tutaj samego.
Z w艣ciek艂o艣ci膮 w oczach Conan targn膮艂 si臋 ca艂膮 moc膮 swego pot臋偶nego cia艂a w niewidzialnych p臋tach. Daremnie — by艂 bezradny. Krople potu sp艂ywa艂y mu po czole i przemoczy艂y bawe艂niany kaftan pod kolczug膮. Pr贸bowa艂 krzycze膰, lecz spod knebla wydobywa艂y si臋 tylko sapania i bulgoty.
—聽Poniewa偶, m贸j drogi kapitanie, twoje 偶ycie dobieg艂o przeznaczonego mu kresu — ci膮gn膮艂 Feng — by艂oby nieuprzejmo艣ci膮 z mojej strony nie wyja艣ni膰 swojego post臋powania. Tak wi臋c tw贸j duch b臋dzie m贸g艂 pod膮偶y膰 do piek艂a barbarzy艅c贸w w pe艂ni 艣wiadomy przyczyn twej kl臋ski. Wiedz, 偶e dw贸r Jego Mi艂ej, lecz G艂upiej Wysoko艣ci kr贸la Kusanu jest podzielony na dwa obozy. Jeden z nich — Stowarzyszenie Bia艂ego Pawia — z rado艣ci膮 wita kontakty z zachodnimi barbarzy艅cami. Drugi — Zwi膮zek Z艂otego Ba偶anta — brzydzi si臋 wszelkimi powi膮zaniami z tymi zwierzakami. Ja, oczywi艣cie, nale偶臋 do bezinteresownych patriot贸w Z艂otego Ba偶anta. Ch臋tnie odda艂bym 偶ycie, by udaremni膰 ten tak zwany traktat, bo inaczej kontakt z barbarzy艅cami skazi nasz膮 pi臋kn膮 kultur臋 i zepsuje boski 艂ad naszego systemu spo艂ecznego. Na szcz臋艣cie takie najwy偶sze po艣wi臋cenie wydaje si臋 niepotrzebne. Mam tu ciebie, przyw贸dc臋 bandy cudzoziemskich diab艂贸w, a na twoim karku wisi traktat, kt贸ry Syn Niebios podpisa艂 sw膮 niezgrabn膮, nieo艣wiecon膮 r臋k膮.
M贸wi膮c to, ma艂y ksi膮偶臋 wyci膮gn膮艂 spod kolczugi Cymeryjczyka tulej臋 z ko艣ci s艂oniowej, zawieraj膮c膮 dokumenty. Odpi膮艂 艂a艅cuszek, na kt贸rym wisia艂a i wetkn膮艂 j膮 w jeden ze swych obszernych r臋kaw贸w, dodaj膮c ze z艂o艣liwym u艣miechem:
—聽Je艣li chodzi o wi膮偶膮c膮 ci臋 si艂臋, nie b臋d臋 pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 jej subtelnej natury twemu dziecinnemu rozumkowi. Wystarczy, je艣li wyja艣ni臋, 偶e substancja, z kt贸rej wyciosano ten monolit, ma dziwn膮 w艂a艣ciwo艣膰: z nieprzezwyci臋偶on膮 moc膮 przyci膮ga 偶elazo i stal. Tak wi臋c nie obawiaj si臋 — nie jeste艣 wi臋藕niem niegodziwego maga.
Conana niezbyt pokrzepi艂y te wiadomo艣ci. Widzia艂 kiedy艣 w Aghrapurze sztukmistrza podnosz膮cego gwo藕dzie kawa艂kiem ciemnoczerwonego kamienia i podejrzewa艂, 偶e trzymaj膮ca go si艂a jest tego samego rodzaju. Poniewa偶 jednak nigdy nie s艂ysza艂 o magnetyzmie — i tak uwa偶a艂 to za czarn膮 magi臋.
—聽A偶eby艣 nie 偶ywi艂 z艂udnych nadziei, 偶e wybawi膮 ci臋 twoi ludzie — rzek艂 Feng — powiem ci, 偶e o tym te偶 pomy艣la艂em. W tych g贸rach mieszkaj膮 Jagowie — prymitywny szczep 艂owc贸w g艂贸w. Zwabieni blaskiem obozowego ogniska, zgromadz膮 si臋 na kra艅cu doliny i uderz膮 o 艣wicie. To ich niezmienny zwyczaj. Mam nadziej臋, 偶e wtedy b臋d臋 ju偶 daleko st膮d. Je艣li mnie r贸wnie偶 z艂api膮… no c贸偶, cz艂owiek musi kiedy艣 umrze膰. Wierz臋, 偶e umr臋 z godno艣ci膮, w spos贸b odpowiedni dla kogo艣 mojej rangi i kultury. Jestem pewien, 偶e moja g艂owa by艂aby wspania艂膮 ozdob膮 w chacie Jag贸w. Tak wi臋c, m贸j dobry barbarzy艅co — 偶egnaj. Przebaczysz mej osobie, 偶e odwr贸ci si臋 do ciebie plecami w tych ostatnich chwilach. Twoja 艣mier膰 to w pewnym sensie strata i nie bawi艂oby mnie jej ogl膮danie. Gdyby艣 dost膮pi艂 zaszczytu khitajskiego wychowania, m贸g艂by艣 by膰 u mnie wspania艂ym s艂ug膮 — no, powiedzmy stra偶nikiem. Jednak jest jak jest.
Z szyderczym po偶egnalnym uk艂onem Khitajczyk wycofa艂 si臋 na zbocze pag贸rka. Conan zastanawia艂 si臋, czy ksi膮偶臋 mia艂 zamiar zostawi膰 go uwi臋zionego przy kolumnie, a偶 zginie z g艂odu i pragnienia. Je偶eli jego 偶o艂nierze zauwa偶膮 nieobecno艣膰 swego dow贸dcy przed 艣witem, mo偶e b臋d膮 go szuka膰. Jednak skoro wykrad艂 si臋 z obozu nie zostawiaj膮c 偶adnej wiadomo艣ci, nie b臋d膮 wiedzieli, czy og艂osi膰 alarm, czy nie. Gdyby tylko m贸g艂 im da膰 zna膰, przetrz膮sn臋liby okolic臋 i szybko rozprawili si臋 ze zdradliwym ma艂ym ksi臋ciem. Ale jak im da膰 zna膰?
Ponownie targn膮艂 z ca艂ej si艂y niewidzialnymi wi臋zami — bez skutku. M贸g艂 porusza膰 r臋kami do 艂okci, nogami do kolan, a nawet nieco obr贸ci膰 g艂ow臋, ale reszta jego okrytego kolczug膮 cia艂a by艂a mocno przyci艣ni臋ta do kolumny.
Ksi臋偶yc za艣wieci艂 ja艣niej. Conan zauwa偶y艂 pod swymi stopami i wsz臋dzie dooko艂a porozrzucane szcz膮tki innych ofiar. Kupy ludzkich ko艣ci i z臋b贸w wala艂y si臋 jak 艣mieci; musia艂 po nich depta膰, gdy tajemnicza moc przyci膮ga艂a go do kamienia. Zaniepokoi艂 go fakt, 偶e szcz膮tki by艂y dziwnie odbarwione. Przygl膮daj膮c si臋 uwa偶niej dostrzeg艂, 偶e ko艣ci wydaj膮 si臋 wytrawione, jak gdyby jaki艣 偶r膮cy p艂yn rozpu艣ci艂 ich g艂adkie powierzchnie ukazuj膮c g膮bczast膮 struktur臋. Cymeryjczyk obr贸ci艂 g艂ow臋, szukaj膮c sposobu ucieczki. Wydawa艂o si臋, 偶e aksamitnousty Khitajczyk m贸wi艂 prawd臋. Conan dostrzeg艂 metalowe przedmioty przytrzymywane przez niewidzialn膮 si艂臋 przy dziwnie poplamionym i chropowatym kamieniu monolitu. Po lewej r臋ce widzia艂 he艂m prze偶arty rdz膮 oraz swoj膮 艂opat臋 i 艂om, a po drugiej stronie przywar艂 do s艂upa zardzewia艂y sztylet. Cymeryjczyk jeszcze raz wyt臋偶y艂 wszystkie si艂y…
Z do艂u dobieg艂 niesamowity, piskliwy, szarpi膮cy nerwy d藕wi臋k. Wyt臋偶aj膮c wzrok, Conan dojrza艂 Fenga, kt贸ry nie odszed艂 daleko. Ksi膮偶臋 siedzia艂 w trawie u st贸p pag贸rka i gra艂 na flecie. Poprzez ostry pisk Conan pos艂ysza艂 s艂aby, mlaszcz膮cy d藕wi臋k, kt贸ry zdawa艂 si臋 dochodzi膰 z g贸ry. Napr臋偶aj膮c mi臋艣nie pot臋偶nego karku Cymeryjczyk wykr臋ci艂 g艂ow臋, by spojrze膰 w g贸r臋. Cal po calu spiczasty, tura艅ski he艂m przesuwa艂 si臋 po kamieniu. Nagle krew zastyg艂a w 偶y艂ach wi臋藕nia. Mg艂a otaczaj膮ca wierzcho艂ek pylonu rozwia艂a si臋. Blade promienie ksi臋偶yca pada艂y na nieforemny, ohydny kszta艂t przyczajony na szczycie kolumny i przechodzi艂y przez jego p贸艂prze藕roczyste cia艂o. Tw贸r — przypominaj膮cy kawa艂 drgaj膮cej galarety — o偶y艂. Ksi臋偶ycowy blask oblewa艂 wilgotne, odra偶aj膮ce, rozd臋te cia艂o, pulsuj膮ce gwa艂townie jak wielkie, 偶ywe serce.
4
Na oczach zdj臋tego zgroz膮 Conana mieszkaniec monolitu wypu艣ci艂 w d贸艂 galaretowat膮, macaj膮c膮 wypustk臋. O艣liz艂a macka pocz臋艂a pe艂zn膮膰 ku niemu po powierzchni kolumny. Cymeryjczyk zrozumia艂, sk膮d wzi臋艂y si臋 plamy na chropowatym kamieniu. Wiatr si臋 zmieni艂 i zab艂膮kany podmuch przyni贸s艂 nozdrzom barbarzy艅cy mdl膮cy smr贸d. Teraz wiedzia艂 ju偶, dlaczego rozrzucone wok贸艂 ko艣ci mia艂y taki dziwny wygl膮d. Ze strachem, kt贸ry niemal odebra艂 mu odwag臋, Conan poj膮艂, 偶e galaretowaty stw贸r wydziela艂 p艂yn trawi膮cy ofiary. Przelotnie zastanowi艂 si臋, ilu ludzi w ci膮gu minionych wiek贸w sta艂o na jego miejscu, uwi臋zionych przy kolumnie, bezsilnie oczekuj膮cych na pal膮ce dotkni臋cie ohydnego potwora, kt贸ry teraz opuszcza艂 si臋 ku niemu. Mo偶e przyzywa艂 go d藕wi臋k fletu, a mo偶e zapach ofiary wabi艂 go na biesiad臋. Oboj臋tne, czym powodowany, stw贸r wolno, centymetr po centymetrze, przesuwa艂 si臋 po kolumnie w kierunku Conana. Sp艂ywaj膮c w d贸艂 wyci膮ga艂 o艣liz艂e, galaretowate wypustki.
Rozpacz wla艂a nowe si艂y w 艣ci艣ni臋te mi臋艣nie barbarzy艅cy. Szarpn膮艂 si臋 w bok, wyt臋偶aj膮c ca艂e cia艂o, by wyrwa膰 si臋 z niewidzialnego u艣cisku. Ku swemu zdziwieniu w wyniku jednego z ruch贸w przesun膮艂 si臋 cz臋艣ciowo wok贸艂 kolumny. Tak wi臋c wi臋zy, kt贸re go trzyma艂y, pozostawia艂y troch臋 swobody! Wiedzia艂, 偶e w ten spos贸b nie m贸g艂by d艂ugo unika膰 prze艣ladowcy, ale nasun臋艂o mu to pewn膮 my艣l. Ostatni ruch zbli偶y艂 go do sztyletu, kt贸ry dostrzeg艂 wcze艣niej. Teraz jego r臋koje艣膰 wpija艂a mu si臋 w 偶ebra. Obleczone w kolczug臋 rami臋 nadal by艂o przyci艣ni臋te do kamienia, lecz przedrami臋 i d艂o艅 mia艂 wolne. Czy zdo艂a zgi膮膰 r臋k臋 na tyle, by pochwyci膰 r臋koje艣膰 sztyletu?
Centymetr po centymetrze wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Kolczuga tar艂a o powierzchni臋 kamienia, pot zalewa艂 mu oczy. Wolno i mozolnie d艂o艅 przesuwa艂a si臋 ku r臋koje艣ci. Ur膮gliwy d藕wi臋k fletu Fenga doprowadza艂 go do sza艂u, a paskudny smr贸d 艣luzowatego potwora wywo艂ywa艂 md艂o艣ci.
Dotkn膮艂 sztyletu i ju偶 po chwili mocno trzyma艂 r臋koje艣膰. Gdy szarpni臋ciem oderwa艂 bro艅 od monolitu, prze偶arte rdz膮 ostrze z艂ama艂o si臋 z ostrym brz臋kiem. Zerkaj膮c w bok dojrza艂, 偶e oko艂o dwie trzecie klingi pozosta艂o przyci艣ni臋te do kamienia. Pozosta艂a cz臋艣膰 stercza艂a z r臋koje艣ci. Conan mia艂 teraz w gar艣ci znacznie mniej 偶elaza przyci膮ganego przez kolumn臋 i napinaj膮c mi臋艣nie m贸g艂 utrzyma膰 sztylet z dala od jej powierzchni. Jednym rzutem oka oceni艂, 偶e u艂amek klingi, jaki mu pozosta艂, wygl膮da艂 na ostry. Mi臋艣nie dygota艂y mu z wysi艂ku, gdy z trudem utrzymuj膮c narz臋dzie w r臋ce, przytkn膮艂 ostrze do rzemieni przytrzymuj膮cych razem dwie po艂贸wki kolczugi. Ostro偶nie zacz膮艂 pi艂owa膰 sk贸rzane wi臋zy zardzewia艂ym ostrzem. Ka偶dy ruch by艂 tortur膮. R臋ka, zgi臋ta w nienaturalnej pozycji, bola艂a i zaczyna艂a dr臋twie膰. Poszczerbione, cienkie i 艂amliwe ostrze starego sztyletu mog艂o si臋 z艂ama膰 przy lada gwa艂towniejszym ruchu, pozostawiaj膮c go bezradnym. Z nies艂ychan膮 ostro偶no艣ci膮 ci膮艂 oporne rzemyki, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na nasilaj膮cy si臋 smr贸d i mlaszcz膮ce d藕wi臋ki, towarzysz膮ce zbli偶aniu si臋 potwora.
Nagle poczu艂, 偶e rzemie艅 p臋ka. Targn膮艂 z ca艂ej si艂y. Rzemyk wysun膮艂 si臋 przez oczka kolczugi tak, 偶e rozpi臋艂a si臋 na jednym boku. Wyswobodzi艂 rami臋 i p贸艂 r臋ki, gdy poczu艂 lekkie uderzenie w g艂ow臋. Smr贸d sta艂 si臋 wprost obezw艂adniaj膮cy — niewidoczny napastnik dotar艂 do niego i opar艂 si臋 o he艂m. Cymeryjczyk wiedzia艂, 偶e galaretowata wypustka obmacuje powierzchni臋 szyszaka, szukaj膮c 艂upu. W ka偶dej chwili 偶r膮cy p艂yn m贸g艂 mu obla膰 twarz…
Conan gwa艂townie wyrwa艂 rami臋 z r臋kawa. Woln膮 r臋k膮 odpi膮艂 pas z mieczem i pasek swego he艂mu. W jednej chwili wyrwa艂 si臋 ze 艣miertelnego u艣cisku swej zbroi, pozostawiaj膮c j膮 rozp艂aszczon膮 na kamieniu razem z mieczem i narz臋dziami. Zatoczy艂 si臋 i przez chwil臋 sta艂 na uginaj膮cych si臋 nogach. Ksi臋偶yc ta艅czy艂 mu przed oczami. Ogl膮daj膮c si臋, dostrzeg艂, 偶e galaretowaty kszta艂t obla艂 ju偶 ca艂y he艂m. Zawiedziony stw贸r wysuwa艂 wyrostki na boki, macaj膮c w daremnym poszukiwaniu 艂upu.
Z do艂u oblanego wodnist膮 po艣wiat膮 stoku nadal dobiega艂 demoniczny pisk. Feng siedzia艂 ze skrzy偶owanymi nogami na trawie, rz臋pol膮c na flecie, pogr膮偶ony w nieludzkiej ekstazie. Conan zerwa艂 i odrzuci艂 knebel. Skoczy艂 — i jak lampart spad艂 na ma艂ego ksi臋cia. Potoczyli si臋 razem po zboczu niczym k艂膮b spl膮tanych ko艅czyn. Cios w skro艅 zako艅czy艂 nier贸wn膮 walk臋. Cymeryjczyk wymaca艂 w szerokim r臋kawie Fenga tulej臋 zawieraj膮c膮 traktat i odebra艂 mu j膮. W chwil臋 p贸藕niej ruszy艂 z powrotem na szczyt pag贸rka, wlok膮c Khitajczyka ze sob膮. Dotar艂szy do podn贸偶a monolitu uni贸s艂 zdrajc臋 w powietrze. Widz膮c, co go czeka, ksi膮偶臋 wyda艂 wysoki przera藕liwy wrzask, kt贸ry urwa艂 si臋 nagle, gdy Conan cisn膮艂 nim o kolumn臋. Cia艂o Fenga uderzy艂o o kamie艅 i osun臋艂o si臋 na ziemi臋. Cios, kt贸ry pozbawi艂 Khitajczyka przytomno艣ci, by艂 dla niego dobrodziejstwem; nigdy nie poczu艂 o艣liz艂ego dotkni臋cia mieszka艅ca monolitu i szklistych wypustek macaj膮cych po jego twarzy.
Conan patrzy艂 przez chwil臋 pos臋pnie. Twarz Fenga sta艂a si臋 niewyra藕n膮 plam膮, gdy otoczy艂a j膮 drgaj膮ca, galaretowata masa. Nagle cia艂o znikn臋艂o, obna偶aj膮c nag膮 czaszk臋 o wyszczerzonych w upiornym u艣miechu z臋bach. Odra偶aj膮ce cielsko potwora przybra艂o gwa艂townie r贸偶ow膮 barw臋.
5
Conan szed艂 z powrotem na sztywnych nogach. Za nim pozosta艂 otulony dymem i szkar艂atnym p艂aszczem p艂omieni monolit, jak gigantyczna pochodnia na tle ja艣niej膮cego nieba.
Wzniecenie ognia przy pomocy krzesiwa i hubki zaj臋艂o Cymeryjczykowi tylko kr贸tk膮 chwil臋. Odchodz膮c spogl膮da艂 z ponur膮 satysfakcj膮, jak oleista tkanka 艣luzowatego stwora p艂on臋艂a dymi膮c i kurcz膮c si臋 w bezg艂o艣nej agonii. Niech sp艂on膮 obaj — my艣la艂 — ten p贸艂strawiony zdradziecki pies i jego ohydny ulubieniec!
Zbli偶aj膮c si臋 do obozu zobaczy艂, 偶e jeszcze nie wszyscy jego 偶o艂nierze udali si臋 na spoczynek. Kilku sta艂o, patrz膮c z zaciekawieniem na odleg艂膮 艂un臋. Na jego widok zarzucili go pytaniami wo艂aj膮c:
—聽Gdzie by艂e艣, kapitanie? Co to za po偶ar? Gdzie ksi膮偶臋?
—聽Hej, wy, zakute 艂by! — rykn膮艂 Conan wkraczaj膮c w kr膮g 艣wiat艂a. — Obud藕cie reszt臋 i siod艂ajcie konie do drogi! Napadli na nas Jagowie, 艂owcy g艂贸w. Mog膮 tu by膰 w ka偶dej chwili! Dostali ksi臋cia, ale mnie uda艂o si臋 uciec! Khusro! Mulai! Zwija膰 si臋, je偶eli nie chcecie, by wasze g艂owy zawis艂y w ich diabelskich chatach! I — na Kroma! — mam nadziej臋, 偶e zosta艂o dla mnie troch臋 wina!