Platon
F A J D R O S
OSOBY DIALOGU:
SOKRATES
FAJDROS
sokrates. No wi臋c mo偶e opowiesz?
fajdros. Tak, tak, Sokratesie; to w艂a艣nie co艣 dla ciebie do s艂uchania. Bo mowa, o kt贸rej艣my rozmawiali, mia艂a strasznie erotyczny temat. Lizjasz opisa艂 zabiegi mi艂osne oko艂o jakiej艣 pi臋kno艣ci, ale nie ze strony mi艂o艣nika, i w tym w艂a艣nie ca艂y figiel. Bo m贸wi, 偶e powinno si臋 raczej obdarza膰 wzgl臋dami tego, kt贸ry nie kocha, ni偶 tego, kt贸ry kocha.
sokrates. To znakomity m膮偶! 呕eby on tak napisa艂, 偶e si臋 powinno raczej ubogiego przyjmowa膰 ni偶 bogatego, i starego raczej ni偶 m艂odego, i jaki tam jeszcze ja jestem i niejeden z nas. To by dopiero by艂y mowy „kulturalne i spo艂eczne"!
Ja si臋 tak zapali艂em do s艂uchania. 偶e cho膰by艣 tym spacerkiem i do Megary zaszed艂 i, jak Herodikos zaleca, spod samych mur贸w miejskich nazad wraca艂, nie opuszcza ci臋 na krok.
fajdros. Co ty m贸wisz, Sokratesie poczciwy! Ty my艣lisz, 偶e co as Lizjasz d艂ugi czas i przy wolnej g艂owie uk艂ada艂, on, pierwszy pisarz wsp贸艂czesny, to ja, laik, potrafi臋. pami臋ci powt贸rzy膰, jak si臋 nat臋偶y — tak jak on? Daleko mi do tego, chocia偶 przyznam si臋, 偶e chcia艂bym. Wola艂bym to ni偶 worek z艂ota!
sokrates. Ej, Fajdrosie! Je偶eli ja Fajdrosa nie znam, to chyba siebie samegom zapomnia艂. Ale ani jedno, ani drugie nie zachodzi. Doskonale wiem, 偶e on tej mowy Lizjasza nie jeden raz s艂ucha艂, b ale kilka razy. Raz po raz prosi艂, 偶eby mu powtarza膰, a tamten powtarza艂 bardzo ch臋tnie. A temu nawet i tego nie by艂o do艣膰! Tote偶 wzi膮艂 w ko艅cu r臋kopis do r臋ki, przegl膮da艂 na nowo to, co go najwi臋cej poci膮ga艂o. Nad t膮 robot膮 siedzia艂 od rana, zm臋czy艂 si臋 i poszed艂 si臋 przej艣膰. A widzi mi si臋, dalib贸g, 偶e wyku艂 mow臋 na pami臋膰; chyba 偶e by艂a mo偶e bardzo d艂uga. A szed艂 za miasto, 偶eby j膮 przedeklamowa膰. Spotka艂 po drodze cz艂owieka, kt贸ry cierpi na s艂uchanie m贸w. Zobaczy艂 go; zobaczy艂 i ucieszy艂 si臋, 偶e b臋dzie mia艂 towarzysza zachwyt贸w, i poprosi艂 go z sob膮. A kiedy go ten, rozkochany w mowach, prosi o powt贸rzenie, len zaczyna robi膰 ceregiele, 偶e naprawd臋 nie ma ochoty m贸wi膰. A na ko艅cu, gdyby go cz艂owiek nie by艂 chcia艂 po dobrej woli s艂ucha膰, by艂by gwa艂tem by艂 m贸wi艂. Wi臋c, m贸j Fajdrosie, popro艣 Fajdrosa, 偶eby to, co l tak za chwil臋 zrobi, ju偶 teraz raczy艂 zrobi膰!
fajdros. No nie; doprawdy; to dla mnie jest ogromna korzy艣膰 — tak, jak potrafi臋, m贸wi膰. Tym bardziej 偶e ty, zdaje si臋, nie pu艣cisz mnie, zanim ci nie powiem; inna rzecz, jak.
sokrates. To bardzo ci si臋 dobrze zdaje!
fajdros. No to ju偶 tak zrobi臋. Bo rzeczywi艣cie, Sokratesie, st贸w zgo艂a nie umiem na pami臋膰. Tylko z tre艣ci pami臋tam prawie 偶e wszystko, czym si臋, jak Lizjasz m贸wi艂, r贸偶ni zakochany i nie kochaj膮cy, i to punkt za punktem przejd臋 po kolei, zacz膮wszy od pierwszego,
sokrates. Przejdziesz, przejdziesz, pokazawszy przede wszystkim, kochanie, co to tam masz w lewym r臋ku pod himationem! Bo ja zgaduj臋, 偶e w艂a艣nie t臋 mow臋. Je艣li to ona, to b膮d藕 przekonany, 偶e ja ci臋 wprawdzie bardzo kocham, ale skoro tu jest i Lizjasz — nie mam wielkiej ochoty s艂u偶y膰 ci za okaz do 膰wicze艅 krasom贸wczych. Wi臋c dawaj no to, poka偶!
fajdros. Daj spok贸j; prys艂a moja nadzieja w tobie; my艣la艂em, 偶e si臋 troch臋 prze膰wicz臋. Wi臋c mo偶e usi膮dziemy, gdzie chcesz, i b臋dziemy czytali?
sokrates. Chod藕my st膮d; wr贸膰my si臋 wzd艂u偶 Ilissu, a potem gdzie b膮d藕 usi膮dziemy spokojnie.
fajdros. Doskonale si臋 trafi艂o, 偶e nie mam trzewik贸w na sobie. No, ty oczywi艣cie nigdy. Wiesz: najlepiej chod藕my rzeczk膮, zamaczawszy nogi. To nie jest nieprzyjemne, szczeg贸lnie o tej porze roku i dnia.
sokrates. No to id藕 naprz贸d i rozgl膮daj si臋, gdzie by mo偶na usi膮艣膰.
fajdros. Widzisz tamten jawor, ten wysoki?
SOKRATES. Albo co?
fajdros. Tam cie艅 jest i wiatru troch臋, i trawa; jest gdzie usi膮艣膰, b mo偶na si臋 i wyci膮gn膮膰, jak wolisz.
sokrates. No, no, prowad藕.
fajdros. S艂uchaj, Sokratesie, czy to nie st膮d gdzie艣, znad Ilissu, powiadaj膮, Boreasz porwa艂 Orejtyj臋?
sokrates. A powiadaj膮.
fajdros. Mo偶e to w艂a艣nie st膮d? Bo jak膮偶 to cudna, czy艣ciutka i przejrzysta woda. Doskonale by si臋 tu mog艂y dziewcz膮tka bawi膰 c nad brzegiem.
sokrates. To nie st膮d; to tam ni偶ej, z jakie dwie, trzy staje, gdzie si臋 przechodzi do 艣wi膮tyni Artemidy. Tam jeszcze gdzie艣 jest o艂tarz Boreasza.
FAJDROS. Nie uwa偶a艂em. Ale powiedz, na Zeusa, Sokratesie, czy ty w ten mit wierzysz?
sokrates Gdybym i nie wierzy艂, tak jak m臋drcy dzisiejsi, nic by w tym nie by艂o szczeg贸lnego. Wtedy m臋drkowa艂 bym i m贸wi艂, 偶e j膮 tchnienie Boreasza zepchn臋艂o ze ska艂 pobliskich, kiedy si臋 bawi艂a z Farmakej膮, a kiedy w ten spos贸b zgin臋艂a, zacz臋to m贸wi膰, 偶e j膮 Boreasz porwa艂. A mo偶e z pag贸rka Aresa; bo opowiadaj膮 d i taki mit, 偶e to stamt膮d, a nie st膮d zosta艂a porwana. Ja to, wiesz, Fajdrosie, uwa偶am za rzeczy bardzo mi艂e, ale 偶eby si臋 tym zajmowa膰, do tego trzeba kogo艣, kto ma du偶o zdolno艣ci, si艂, czasu, cierpliwo艣ci, cho膰by ju偶 dlatego, 偶e potem musisz centaury stawia膰 na dwie nogi albo i Chimer臋, a polem zatrz臋sienie rozmaitych Gorgon, Pegaz贸w i innych jakich艣 dziwol膮g贸w g艂upich i nie wiadomo do czego podobnych. Jak by cz艂owiek w to nie wierzy艂, a bra艂 si臋 do wyt艂umaczenia wszystkiego na gruby, ch艂opski rozum, to bardzo by du偶o na to czasu potrzeba i g艂owy. Ja ca艂kiem nie mam na to g艂owy i czasu. A to, widzisz, dlatego: ja nie jestem w stanie, jak napis w Deltach powiada, pozna膰 siebie samego. Wi臋c mi si臋 to 艣mieszne wydaje, kiedy siebie jeszcze nie znam, bawi膰 si臋 w takie nieswoje, niesamowite dociekania. Wi臋c mato si臋 tymi rzeczami interesuj臋; bior臋 je tak jak wszyscy inni i, jak m贸wi臋, nie to badam, ale siebie samego, czy ja sam nie jestem bydl臋 bardziej zawi艂e i zakr臋cone, i nad臋te ni偶 Tyfon, czy te偶 prostsze i bardziej 艂askawe, kt贸re z natury ma w sobie co艣 boskiego i co艣 niskiego. Ale, przyjacielu, tak pomi臋dzy wierszami — czy to nie to drzewo, do kt贸rego艣 nas prowadzi艂?
faidros. Tak, to w艂a艣nie ono.
sokrates. Na Her臋! To偶 to 艣liczna ustro艅. Ten jawor ogromnie roz艂o偶ysty i wysoki. I ta wierzba wysoka, a
艣liczny cie艅 daje, a taka ca艂a obsypana kwieciem; b臋dzie nam tu cudnie pach艂o. A jakie偶 mi艂e 藕r贸de艂ko p艂ynie
spod jaworu. Bardzo zimna woda, mo偶esz nog膮 spr贸bowa膰. Dziewice i pos膮gi 艣wi臋te pod drzewami; wida膰, to
uroczysko Acheloosa i nimf jakiche艣. A prosz臋 ci臋, ten wiatr tutaj — jaki strasznie mi艂y i 艂agodny. To letni wiatr
tak szumi, a przy nim 艣wierszcz贸w ch贸r. Ale z tego wszystkiego najlepsza trawa i naj艂adniejsza, 偶eby si臋 tak
przeci膮gn膮膰 tam na tym 艂agodnym wzniesieniu. Doskonale艣 wyprowadzi艂, kochany Fajdrosie.
fajdros. Wiesz co, 偶e艣 ty jaki艣 dziwny cz艂owiek. Zupe艂nie tak m贸wisz, jakby艣 nie wiadomo sk膮d przyjecha艂, a nie by艂 tutejszy. Ty si臋 w og贸le nigdzie z miasta w okolic臋 nie ruszasz i bodaj偶e艣 jeszcze nigdy nie by艂 za murami.
sokrates. No, wybacz mi, m贸j kochany. Ja si臋 przecie偶 lubi臋 uczy膰, A okolice i drzewa niczego mnie nie chc膮 nauczy膰, tylko ludzie na mie艣cie. Ale zdaje mi si臋, 偶e艣 ty dla mnie znalaz艂 lekarstwo na chodzenie, doprawdy; bo lak jak si臋 wyg艂odnia艂e ciel臋 prowadzi, 偶e mu si臋 przed pyskiem jakim艣 wiechciem trz臋sie czy ga艂臋zi膮, tak ty mi b臋dziesz pod nos podsuwa艂 mowy w r臋kopisie zwini臋te i ci膮ga艂 za sob膮 po ca艂ej Attyce, czy gdzie tam dalej zechcesz. Tymczasem, kiedym ju偶 tu zaszed艂, wyci膮gn臋 si臋 na trawie, a ty przyjmij dowoln膮 pozycj臋, byleby ci czyta膰 by艂o wygodnie, i czytaj.
fajdros. To pos艂uchaj! O co mi chodzi, wiesz, i 偶e za w艂a艣ciw膮 uwa偶am tak膮 rzecz pomi臋dzy nami, to艣 s艂ysza艂. S膮dz臋 za艣, 偶e nie powinno mnie omija膰 to, czego pragn臋, dlatego 偶e w艂a艣nie zakochany w tobie nie jestem.
To偶 takiemu p贸藕niej 偶al ka偶dej wy艣wiadczonej przys艂ugi, skoro tylko 偶膮dz臋 nasyci. A taki jak ja nigdy nie ma okresu wyrzut贸w. Bo nie z musu przys艂ugi wy艣wiadcza, ale z dobrej woli o drugiego dba, jak mo偶e; tak 偶e lepiej by i oko艂o w艂asnych spraw nie chodzi艂.
A jeszcze ci, co kochaj膮, notuj膮 sobie wszystkie straty materialne, jakie ponie艣li przez mi艂o艣膰, i wszystkie przys艂ugi osobiste, a zwa偶ywszy jeszcze to, ile ich to wszystko trud贸w kosztowa艂o, b uwa偶aj膮, 偶e rachunki dawno wyr贸wnane i nic si臋 od nich wi臋cej nie nale偶y ukochanej osobie. Natomiast ci, co nie kochaj膮, nie mog膮 si臋 ani tym zas艂ania膰, 偶e przez to zaniedbuj膮 interesy prywatne, ani wymawia膰 mog膮 trudy podczas zabieg贸w poniesione, ani si臋 skar偶y膰, 偶e si臋 przez to z rodzin膮 por贸偶nili. Zaczem skoro tyle ujemnych stron odpada, nie pozostaje nic, jak tylko dba膰 wedle najlepszej wiedzy i woli o wzgl臋dy drugiej strony.
A potem, je艣liby kochaj膮cych ceni膰 dlatego, 偶e o swym afekcie najwy偶szym zapewniaj膮 tych, kt贸rych w danej chwili kochaj膮, i m贸wi膮, 偶e gotowi i s艂owem, i czynem por贸偶ni膰 si臋 ze wszystkimi dla pi臋knych oczu os贸b ukochanych, 艂atwo pozna膰, jaka to prawda, skoro zawsze wy偶ej ceni膮 tych, w kt贸rych si臋 kiedy艣 p贸藕niej kochaj膮, i gotowi si臋 nawet 藕le obchodzi膰 z dawniejszymi przedmiotami mi艂o艣ci, je艣li si臋 to p贸藕niejszym podoba. Wi臋c kt贸偶 widzia艂 wdawa膰 si臋 w co艣 podobnego z lud藕mi cierpi膮cymi wad臋 tego rodzaju, 偶e nie bra艂by si臋 do jej leczenia nikt, kto ma do艣wiadczenie w tych sprawach? Przecie偶 sami przyznaj膮, 偶e stan ich to choroba raczej ni藕li zdrowe zmys艂y, i cho膰 wiedz膮, 偶e u nich w g艂owie 藕le, nie umiej膮 zapanowa膰 nad sob膮. Tote偶 jak mog膮, przyszed艂szy do siebie, uznawa膰 za dobre to, czego im si臋 chcia艂o w tym stanie osobliwym?
I to zwa偶, 偶e gdyby艣 chcia艂 wybra膰 najlepszego spo艣r贸d tych, kt贸rzy ci臋 kochaj膮, to niewielki mia艂by艣 wyb贸r; przeciwnie, gdyby艣 spo艣r贸d innych ludzi szuka艂 tego, kt贸ry by ci najwi臋cej odpowiada艂, wyb贸r masz ogromny. Przeto znacznie wi臋ksze jest prawdopodobie艅stwo, 偶e w艂a艣nie gdzie艣 mi臋dzy tymi wieloma b臋dzie e cz艂owiek godny twej przyja藕ni.
A je艣li si臋 obawiasz s膮du opinii publicznej, aby艣 si臋 nic vii skompromitowa艂, kiedy si臋 ludzie o tym dowiedz膮, to przecie偶 ludzie zakocham zawsze my艣l膮, 偶e im ca艂y 艣wiat zazdro艣ci tak jak oni jedni drugim, przeto ich j臋zyk 艣wierzbi i ambicja podnieca do przechwa艂ek przed wszystkimi, 偶e ich trudy nic posz艂y na marne, a ci, co nie kochaj膮, s膮 od nich mocniejsi — wol膮 to, co naprawd臋 dobre, ni偶eli s艂aw臋 u ludzi.
Opr贸cz tego ludzie si臋 zawsze musz膮 dowiedzie膰 i zobaczy膰, je偶eli si臋 kto艣 w kim艣 kocha i chodzi za nim, i robi z tego wielk膮 s rzecz, lak 偶e jak ich tylko kto艣 zobaczy rozmawiaj膮cych, zaraz my艣li, 偶e albo w艂a艣nie co艣 miedzy nimi by艂o, albo zaraz b臋dzie. A tym, kt贸rzy si臋 nic kochaj膮, nikt nawet nie my艣li bra膰 za z艂e schadzki, bo ka偶dy wie, 偶e trzeba si臋 nieraz z drugim zobaczy膰, czy to z przyja藕ni, czy dla jakiej艣 innej przyjemno艣ci.
I jeszcze jedno: je偶eli si臋 obawiasz zbli偶e艅 osobistych, bo uwa偶asz, 偶e trudno o przyja藕艅 trwa艂膮, i niech tylko zajdzie jakie艣 nieporozumienie, to nieszcz臋艣cie dla obu stron, a ty艣 dal, co masz najdro偶szego, wi臋c i tracisz ogromnie wiele — w takim razie wi臋cej si臋 obawia膰 powinien by艣 tych, kt贸rzy kochaj膮. Ich przecie偶 ka偶dy drobiazg w rozpacz wprawia i wszystko si臋 dzieje, zdaniem ich, tylko na ich nieszcz臋艣cie.
Wi臋c te偶 uniemo偶liwiaj膮 ukochanym osobom wszelkie stosunki z lud藕mi, bo si臋 boj膮 ludzi zamo偶nych, aby ich nie przewy偶szyli maj膮tkiem, a ludzi wykszta艂conych tak偶e, aby nie przy膰mili poziomem umys艂owym. Albo je艣li kto jak膮 inn膮 zalet臋 posiada, ka偶dego pilnuj膮, czy jakiego wp艂ywu nic wywiera, l tak ci臋 od wszelkich stosunk贸w z lud藕mi odwiod膮, 偶e b臋dziesz sam w艣r贸d ludzi jak palec, a nie b臋dziesz mia艂 przyjaciela. A je艣li zechcesz swego dobra patrze膰 i by膰 m膮drzejszym ni偶 oni, nieporozumienie b臋dziesz mia艂 gotowe.
A je艣li kto艣 wcale nic kocha艂, ale jako dzielny m膮偶 tak post膮pi艂, jak mu by艂o potrzeba, ten nie b臋dzie zazdrosny o towarzyskie zbli偶enia; przeciwnie: niech臋tnie by patrzy艂 na tych, kt贸rzy by ci臋 unikali; uwa偶a艂by, 偶e si臋 chyba krzywi膮 na ciebie, a stosunki towarzyskie to rzecz po偶yteczna. Tote偶 znacznie wi臋ksze prawdopodobie艅stwo, 偶e si臋 stosunek z takim cz艂owiekiem w przyja藕艅 rozwinie ni偶 w nienawi艣膰.
A opr贸cz tego niejeden kocha dlatego, 偶e mu si臋 cia艂o jakie艣 podoba艂o pr臋dzej, nim charakter czyj艣 pozna艂 i stosunki domowe, przeto bardzo niepewna to rzecz, czy taki zechce by膰 przyjacielem jeszcze i wtedy, kiedy przestanie pragn膮膰. Ale je艣li si臋 jacy艣 ludzie nie kochali nigdy, ale 偶yj膮c z sob膮 od dawna w przyja藕ni zbli偶aj膮 si臋 do siebie, to niepodobna, 偶eby ich przyja藕艅 umniejszy膰 mia艂o to, co im przyjemno艣膰 daje obop贸ln膮; nic — to b臋d膮 dla nich trwale pami膮tki na przysz艂o艣膰.
A opr贸cz tego z pewno艣ci膮 lepszym si臋 staniesz, je偶eli mnie pos艂uchasz raczej ni偶 zakochanego w tobie. Bo
taki najnies艂uszniej w 艣wiecie b臋dzie chwali艂 wszystko, co tylko powiesz czy zrobisz, bo z jednej strony boi si臋
twojej niech臋ci, a polem sam gorzej widzi, tak go 偶膮dza za艣lepia. Bo takie rzeczy mi艂o艣膰 z lud藕mi wyprawia:
nieszcz臋艣liwym ka偶e si臋 gry藕膰 rzeczami, kt贸rymi by si臋 nikt inny nie martwi艂, a szcz臋艣liwym chwali膰 ka偶e i
takie rzeczy, kt贸rymi si臋 cieszy膰 nie warto. Tote偶 raczej 偶a艂owa膰 nale偶y ludzi kochanych ni偶eli im zazdro艣ci膰. Ale je艣li mnie pos艂uchasz, b臋d臋 z tob膮 obcowa艂 nie dla chwilowej rozkoszy, ale i na przysz艂o艣膰
b臋dzie z tego po偶ytek, i nie mi艂o艣膰 nade mn膮 b臋dzie panowa艂a, c ale ja sam nad sob膮, ani o drobnostki mi臋dzy
nami awantur nie b臋dzie i nienawi艣ci, tylko o wielkie rzeczy pomale艅ku, po troszku si臋 kiedy艣 pogniewamy, bo
ci mimowolne uchybienia przebacz臋, a umy艣lne b臋d臋 si臋 stara艂 odsuwa膰. To jest jedyny probierz przyja藕ni, kt贸ra
ma trwa膰 d艂ugo.
A je艣li ci to przed oczyma s艂oi, 偶e nie mo偶e si臋 silna przyja藕艅 zawi膮za膰 tam, gdzie mi艂o艣ci nie ma, to zastan贸w si臋, 偶e w takim razie aniby艣my syn贸w nie powinni kocha膰, ani ojc贸w, ani matek, Biliby艣my wiernych przyjaci贸艂 pozyska膰 nie mogli, bo te stosunki nie wyrastaj膮 z 偶膮dzy lego rodzaju, tylko na ca艂kiem innym tle.
Poza tym, je艣liby nale偶a艂o zawsze tym ust臋powa膰, kt贸rzy nas potrzebuj膮 najwi臋cej, toby potrzeba i w innych sprawach uwzgl臋dnia膰 nie ludzi najlepszych, ale najbardziej potrzebuj膮cych. Tacy b臋d膮 najwdzi臋czniejsi, bo艣my im najprzykrzejszy brak usun臋li. A wi臋c i na przyj臋cia do domu w艂asnego nie najbli偶szych przyjaci贸艂 zaprasza膰 nale偶y, ale tych, co si臋 wpraszaj膮 i chc膮 si臋 napcha膰 do syta. Tacy ci臋 b臋d膮 kocha膰 i chodzi膰 za tob膮, i pod same drzwi przyjd膮, i cieszy膰 si臋 b臋d膮 najwi臋cej, i ogromnie b臋d膮 wdzi臋czni, i wszystkiego najlepszego ci b臋d膮 偶yczyli.
Wi臋c uwzgl臋dnia膰 mo偶e nale偶y nie tych, kt贸rzy nas potrzebuj膮 najwi臋cej, ale tych, kt贸rzy si臋 najlepiej odwdzi臋czy膰 potrafi膮.
I nie tych, kt贸rzy tylko kochaj膮, ale tych, kt贸rzy s膮 nas najgodniejsi.
I nie takich, kt贸rzy si臋 wdzi臋kami twymi nasyc膮, ale kt贸rzy si臋 l chlebem z tob膮 podzieli膰 zechc膮, kiedy si臋 postarzejesz. I nie takich, kt贸rzy si臋 potem chwali膰 b臋d膮 przed lud藕mi, ale takich, kt贸rzy o wszystkim przyzwoicie przed lud藕mi zamilcz膮.
I nie tych, kt贸rzy si臋 kr贸tki czas nami interesuj膮, ale tych, kt贸rzy przyjaci贸艂mi zostan膮 przez ca艂e 偶ycic.
I nie tych, kt贸rzy gdy ich 偶膮dza odejdzie, szuka膰 b臋d膮 pozoru do zwady, ale takich, kt贸rzy gdy ich pi臋kno艣膰 opadnie, dopiero w ca艂ym blasku dzielno艣ci wyst膮pi膮.
Wi臋c pami臋taj o tym, co m贸wi臋, a l to zwa偶, ze i przyjaciele zakochanym nieraz czyni膮 uwagi, 偶e si臋 藕le prowadz膮, a takiemu, kt贸ry nie kocha, nikt z bliskich nigdy nie czyni艂 wyrzut贸w, jakoby si臋 przez to 藕le urz膮dza艂. Ale mo偶e chcesz mnie zapyta膰, czy ci radz臋 wzgl臋dami obdarza膰 wszystkich, kt贸rzy ci臋 nie kochaj膮? Ja my艣l臋, 偶e nawet zakochany w tobie nie chcia艂by, 偶eby艣 si臋 tak odnosi艂 do wszystkich, kt贸rzy c ci臋 kochaj膮. Bo ani to wypada ze wzgl臋du na drugiego, ani si臋 to uda膰 mo偶e, je艣li chcesz, 偶eby ludzie o tym nie wiedzieli. A trzeba, 偶eby st膮d 偶adna nie wynika艂a szkoda, ale po偶ytek dla obu stron.
Zdaje mi si臋, 偶e do艣膰 tego, co powiedzia艂em; a je艣li jeszcze czego pragniesz i my艣lisz, 偶em pomin膮艂, to si臋 pytaj!
Jak偶e ci si臋, Sokratesie, ten odczyt wydaje? Nieprawda偶, 偶e nadzwyczajny! I w og贸le, i przez ten dob贸r s艂贸w!
sokrates. Ale偶 to wprost boska rzecz, przyjacielu — to偶 ml zupe艂nie mow臋 odebra艂o. A kiedym na ciebie patrza艂, jak czytasz, Fajdrosie, mia艂em wra偶enie, 偶e ci臋 ten odczyt cieszy, a 偶e si臋 na tych rzeczach nie rozumiem tak dobrze jak ty, wi臋c szed艂em za tob膮 i w 艣lad za tob膮 w szal zachwytu wpada艂em, boska g艂owino!
FAJDROS. A tak, naturalnie, przecie偶 ty 偶artujesz!
sokrates. Uwa偶asz, 偶e 偶artuj臋, a nie m贸wi臋 serio?
fajdros, Oczywi艣cie, Sokratesie; ale lak naprawd臋 powiedz, na Zeusa, na patrona przyja藕ni: czy potrafi艂by kt贸ry Grek co艣 lepiej i wi臋cej powiedzie膰 na ten teroal?
sokrates. Jak to? To mamy i z tego wzgl臋du odczyt chwali膰, 偶e autor powiedzia艂, co potrzeba, a nie tylko z tego punktu, 偶e zwroty by艂y jasne, okr膮g艂e, dosadne i wycyzelowane? Jak potrzeba, to niech i tak b臋dzie dla twojej przyjemno艣ci, bo ja tego nie uwa偶a艂em; taki jestem ladaco. Ty艂kom na retoryczn膮 stron臋 zwraca艂 uwag臋, a to ma艂o, pewnie nawet i wed艂ug Lizjasza. l takie odnios艂em wra偶enie, Fajdrosie, chyba 偶e b臋dziesz innego zdania, 偶e on po dwa i po trzy razy jedno i to samo powtarza, jakby nie mia艂 naprawd臋 wiele do powiedzenia na ten jeden temat albo jakby mu na czym艣 takim nie zale偶a艂o. I mia艂em wra偶enie, 偶e on si臋 popisuje jak m艂odzik na zapasach; chce pokaza膰, 偶e jedno i to samo potrafi i tak, i inaczej powiedzie膰, a zawsze to znakomicie wypadnie.
fajdros. Pleciesz, Sokratesie. Przecie偶 odczyt ma przewa偶nie jeden i ten sam temat. A z tego, co mo偶na z lego tematu wydoby膰 i co by warto o nim powiedzie膰, on nie pomin膮艂 niczego, tak 偶e po jego odczycie nikt w og贸le nie mo偶e powiedzie膰 na len temat nic wi臋cej ani lepiej,
sokrates. O, tu ci si臋 nie dam przekona膰, cho膰bym chcia艂. Bo starzy i m膮drzy ludzie i kobiety, kt贸re na ten temat m贸wi艂y i pisa艂y, przekonaj膮 mnie, 偶e nie mam racji, nawet gdybym to dla ciebie zrobi艂 i przyzna艂 d s艂uszno艣膰.
fajdros. A jacy偶 to? Gdzie偶e艣 ty s艂ysza艂 co艣 lepszego ni偶 to?
sokrates. Tak, w tej chwili nie mog臋 ci przytoczy膰. Ale naturalnie, 偶em gdzie艣 s艂ysza艂; pewnie gdzie艣 u Safony, tej pi臋knej, albo u m膮drego Anakreonta, albo u kt贸rego艣 z prozaik贸w. A na jakiej podstawie to m贸wi臋? Bo jako艣 pe艂n膮 pier艣 mam i czuj臋, 偶e mia艂bym na ten temat jeszcze niejedno do powiedzenia: co艣 ca艂kiem innego, a bodaj偶e nic gorszego. 呕em ja Tego sam nie wymy艣la艂, to dobrze wiem; ja si臋 otwarcie przed sob膮 do g艂upoty przyznaj臋. Wi臋c nic innego, my艣l臋, tylko we mnie jakie艣 obce 藕r贸d艂a wpad艂y i nape艂ni艂y mnie jak naczynie jakie. Ale taki jestem tuman, 偶e i tom nawet zapomnia艂, jak i od kogo co s艂ysza艂em.
fajdros. Jeste艣 kapitalny i znakomicie m贸wisz. Jak i co od kogo s艂ysza艂e艣, zaraz mi powiesz, nawet cho膰bym ci nie kaza艂. Zr贸b tylko tak, jak m贸wisz. Spr贸buj powiedzie膰 co艣 lepszego, ni偶 jest w tym r臋kopisie, a tyle samo co w nim, byle nie to samo. A ja ci, na dziewi臋ciu archont贸w, przyrzekam, 偶e ci zloty pos膮g naturalnej wielko艣ci w Delfach postawi臋; tak jest, nie tylko m贸j, ale i tw贸j!
sokrates. Kochany jeste艣 i naprawd臋 z艂oty, m贸j Fajdrosie, je偶eli my艣lisz, 偶e ja wszystko u Lizjasza odrzucam i got贸wem powiedzie膰 co艣 zgo艂a innego, czego by i 艣ladu nie by艂o u niego. Co艣 si臋 przecie偶 trafi i u najlichszego pisarza. We藕my na przyk艂ad to, o czym mowa. Pewnie; je偶eli k艂o艣 twierdzi, 偶e nale偶y wzgl臋dami obdarza膰 raczej nie kochaj膮cego ni偶 zakochanego, to poza pochwal膮 rozs膮dku jednego i nagan膮 nierozs膮dku drugiego — to przecie偶 rzeczy oczywiste — c贸偶 mo偶e jeszcze wi臋cej mie膰 do powiedzenia? Wi臋c uwa偶am, 偶e na to trzeba prelegentowi pozwoli膰 i mo偶na si臋 z nim na tym punkcie zgodzi膰. W takich razach chwali膰 trzeba nie pomys艂, tylko uk艂ad materia艂u; natomiast tam, gdzie co艣 nie jest samo przez si臋 oczywiste i nie艂atwe jako pomys艂, chwali si臋 opr贸cz uk艂adu i sam pomys艂.
fajdros. Zgadzam si臋 zupe艂nie. M贸wisz w sam raz. Zrobi臋 i ja tak samo. Pozwol臋 ci wyj艣膰 z tego za艂o偶enia, 偶e zakochany jest raczej chory w por贸wnaniu z tym, kt贸ry nic kocha, a je艣li poza tym potrafisz jeszcze co艣 wi臋cej i lepiej ni偶 Lizjasz powiedzie膰, to obok pos膮gu syn贸w Kypselosa w blasze z艂otej wykuty w Olimpii stawaj!
sokrates. Take艣 si臋 zapali艂, Fajdrosie, bom zaczepi艂 twojego kochanka; ja tak tylko tobie na z艂o艣膰 i na 偶art; c贸偶 ty my艣lisz, 偶e ja naprawd臋 chc臋 jego m膮dro艣膰 za膰mi膰 i jeszcze bardziej figlarne malowanki b臋d臋 ze s艂贸w uk艂ada艂?
fajdros. Oo, co do tego, przyjacielu, to my znamy ten chwyt.
M贸wi膰 musisz, nie ma rady; tak jak potrafisz. Ale 偶eby艣my sobie nie zacz臋li oddawa膰 pi臋knym za nadobne, bo to nudne i mo偶liwe tylko w komedii, to uwa偶aj, 偶ebym ci znowu nie powiedzia艂: Wiesz, Sokratesie, je偶eli ja Sokratesa nie znam, tom i siebie samego zapomnia艂, i 偶e chcia艂 m贸wi膰, ale robi艂 ceregiele. Wi臋c rozwa偶 to sobie, 偶e nie p贸jdziemy st膮d, zanim nie powiesz tego, co艣 m贸wi艂, d 偶e masz w piersi. Jeste艣my sami na pustym miejscu, a ja mocniejszy jestem i m艂odszy. Wi臋c to wszystko razem wzi膮wszy pod uwag臋, chciej zrozumie膰, co ci m贸wi臋, i nie doprowadzaj do tego, 偶eby艣 pod gwa艂tem m贸wi艂, jak nie po dobremu.
sokrates. Ale偶, kochany Fajdrosie; ja b臋d臋 bardzo 艣mieszny, kiedy po znakomitym autorze zechc臋 bez przygotowania m贸wi膰 na ten sam temat.
faidros. A wiesz ty co? Przesta艅 si臋 ze mn膮 przekomarza膰. Ja tu mam jeszcze takie s艂贸wko, kt贸rym ci臋 zmusz臋 do m贸wienia.
sokrates. Nic m贸w偶e tego s艂贸wka.
fajdros. Przeciwnie. W艂a艣nie 偶e powiem. A s艂贸wkiem tym b臋dzie przysi臋ga. Przysi臋gam ci wi臋c — tylko na kt贸re, na jakie b贸stwo? o, mo偶e na ten lulaj jawor — dalib贸g, je偶eli mi tu, w jego obliczu nie powiesz prelekcji, to ci nigdy ju偶 偶adnego odczytu, ale to 偶adnego, niczyjego nie poka偶臋 ani nie opowiem.
sokrates. Aj, aj, a ty galganie, a to艣 znalaz艂 spos贸b na moj膮 ciekawo艣膰 literack膮; teraz b臋d臋 musia艂 robi膰, co ci si臋 podoba.
fajdros. Wi臋c czego si臋 znowu wykr臋casz? Co ci jest?
sokrates. Nic ju偶, kiedy艣 co艣 takiego poprzysi膮g艂. Gdzie偶bym ja ? wytrzyma艂 bez takiego pokarmu duchowego?
fajdros. Wi臋c m贸w!
sokrates. Wiesz, jak to zrobi臋?
FAJDROS. Co?
sokrates. Zas艂oni臋 si臋 i tak b臋d臋 m贸wi艂, abym jak najpr臋dzej wysypa艂 wszystko. Gdybym si臋 patrzy艂 na ciebie, to ze wstydu nie wiedzia艂bym, co dalej.
fajdros M贸w tylko, a poza tym r贸b, co chcesz.
sokrates. W pomoc przyb膮d藕cie mi. Muzy, czy to dla 艣piewu Rozg艂o艣ne, czy te偶 od ludu g臋艣larzy rozg艂o艣nych taki艣cie dosta艂y przydomek, opowie艣膰 moj膮 wspom贸偶cie, do kt贸rej mnie ten poczciwisko zmusza, aby mu si臋 przyjaciel jego, kt贸rego ju偶 i tak mia艂 za m臋drca, teraz jeszcze m膮drzejszy wydawa艂!
By艂 sobie tedy ch艂opiec, albo raczej ch艂opaczek, bardzo pi臋kny. A mia艂 mi艂o艣nik贸w bardzo wielu. Jeden z nich bardzo by艂 milutki a sprytny, i rozkochany by艂 w ch艂opcu podobnie jak inni;
przekonywa膰 go jednak zacz膮艂, 偶e go nie kocha. Raz mu si臋 tedy zacz膮艂 naprasza膰 i dowodzi艂 tego samego, 偶e nale偶y obdarza膰 wzgl臋dami nie kochaj膮cego raczej ni偶 zakochanego. A m贸wi艂 tak:
Przede wszystkim, m贸j ch艂opcze, jest jedna zasada, od kt贸rej si臋 wyj艣膰 musi w ka偶dej porz膮dnej dyskusji. Przede wszystkim potrzeba wiedzie膰, o czym si臋 m贸wi, albo ca艂a dyskusja na nic, bezwarunkowo. A ludzie po wi臋kszej cz臋艣ci nie wiedz膮 nawet o tym, 偶e nie znaj膮 istoty ka偶dej rzeczy. A jednak, tak jak gdyby j膮 znali, nie porozumiewaj膮 si臋 co do tego na pocz膮tku rozwa偶a艅, tote偶 w dalszym toku za to pokutuj膮. Bo ani si臋 sami z sob膮 potem, ani z drugimi pogodzi膰 nie mog膮. Wi臋c 偶eby i nas obu nie spotka艂o to, co innym za z艂e bierzemy, to skoro mamy przed sob膮 temat, czy si臋 nale偶y wdawa膰 w przyja藕艅 2 zakochanym raczej, czy z nie kochaj膮cym, o mi艂o艣ci naprz贸d pom贸wmy: czym ona jest i jak膮 ma w艂adz臋. Pog贸d藕my si臋 naprz贸d co do tych okre艣le艅, a po- d tem maj膮c je ci膮gle na oku i odnosz膮c si臋 do nich ustawicznie, zastan贸wmy si臋 nad tym, czy mi艂o艣膰 po偶ytek przynosi, czy szkod臋.
呕e mi艂o艣膰 jest pewnym po偶膮daniem, to rzecz jasna. A 偶e i ludzie nie kochaj膮cy po偶膮daj膮 tego, co pi臋kne, wiemy. Wi臋c czym si臋 r贸偶ni kochaj膮cy i nic kochaj膮cy?
Ot贸偶 zwa偶y膰 potrzeba, 偶e w ka偶dym z nas dwie jakie艣 mieszkaj膮 istoty, w艂adczynie i przewodniczki, za kt贸rymi idziemy w t臋 lub w inn膮 stron臋. Jedna z nich, wrodzona, to pragnienie rozkoszy;
druga to nabyty rozs膮dek, kt贸ry si臋 do tego zwraca, co najlepsze. I czasem si臋 te pot臋gi w nas zgadzaj膮, a bywa, 偶e si臋 i r贸偶ni膮. I raz jedna z nich, a innym razem druga panuje. W艂adza rozs膮dku, kt贸ry argumentami prowadzi do tego, co najlepsze, i panuje, to „w艂adza nad sob膮", a pierwiastek pragnienia, kt贸re bezmy艣lnie ci膮gnie nas do rozkoszy i opanowuje, to „buta". Ale buta ma r贸偶ne imiona. Bo wiele jest jej odmian i rodzaj贸w. Je艣li kt贸ra z tych wielu istot w kim艣 ponad inne wyro艣nie, len zaraz od niej przezwisko dostaje, zgo艂a niepi臋kne i ca艂kiem nie do pozazdroszczenia.
Wi臋c la 偶膮dza, kt贸ra w zakresie od偶ywiania si臋 przezwyci臋偶a najlepsze argumenty i wszelkie inne pragnienia, zwie si臋 ob偶arstwem, a kto j膮 posiada, ten od niej przydomek dostaje. W zakresie picia za艣 niepodzielnie w艂adaj膮ca i wiod膮ca do lego ludzi, kt贸rymi ow艂adnie, jasna rzecz, jak si臋 b臋dzie zwa艂a. Znamy i inne pokrewne 偶膮dze i wiemy, jak w ka偶dym wypadku nazwa膰 t臋, kt贸ra nad innymi i nad cz艂owiekiem w艂ada. I doskonale ju偶 teraz wida膰 to, do czego nasze dotychczasowe rozwa偶ania zmierza艂y. A lepiej, 偶e si臋 to powiedzia艂o, ni偶 gdyby nie, bo wszystko teraz jako艣 ja艣niej wyst臋puje. Ta 偶膮dza, kt贸ra bezmy艣lnie rozs膮dek nasz opanowuje, rozs膮dek maj膮cy na celu to, co s艂uszne, a sama nas wiedzie do rozkoszy, c jak膮 pi臋kno艣膰 daje, 偶膮dza, kt贸r膮 pokrewne jej pragnienia do pi臋kna cia艂 pop臋dzaj膮, ta 偶膮dza, len p臋d zwyci臋ski od swojej pot臋gi pop臋dem mi艂osnym si臋 zwie. No co, Fajdrosie kochany, uwa偶asz i ty, 偶e co艣 jakby b贸g we mnie wst膮pi艂?
faidros. Tak, tak, Sokratesie, co艣 niezwyk艂ego u ciebie; tak de co艣 p臋dzi!
sokrates. Wi臋c w milczeniu mnie s艂uchaj. Doprawdy, to jakie艣 o cudowne miejsce; jak b臋d臋 dalej m贸wi艂, a zaczn膮 mnie raz po raz nimfy bra膰, to si臋 nic dziw. Ju偶 teraz m贸wi臋 prawie w dytyrambach.
faidros. Naprawd臋, 偶e tak.
sokrates. To tylko przez ciebie. Ale s艂uchaj reszty. Mo偶e mnie nie zaraz nawiedzi to, co ma przyj艣膰. Bogu to zostawmy zreszt膮, a sami wracajmy do ch艂opaka i do naszych roztrz膮sa艅. Wi臋c tak, przyjacielu. Czym jest to, o czym m贸wi膰 mamy, powiedzieli艣my i okre艣lili. Wi臋c pami臋taj膮c o tym, id藕my dalej i powiedzmy, jaki po偶ytek wzgl臋dnie jaka szkoda czeka膰 mo偶e cz艂owieka oddanego mi艂o艣ci ze strony kogo艣 kochaj膮cego wzgl臋dnie nic kochaj膮cego.
Oczywista, 偶e ow艂adni臋ty 偶膮dz膮 a niewolnik rozkoszy b臋dzie tak kochanka przyrz膮dza艂, 偶eby mu by艂 jak najmilszy. A choremu wszystko mi艂e, co mu oporu nie stawia, a tylko co mocniejsze albo w i r贸wnej jak on si艂y, to mu niemile. Wi臋c zakochany nigdy nie zniesie tego, 偶eby go kochanek warto艣ci膮 przewy偶sza艂 albo by艂 mu r贸wny; przeciwnie, zawsze go sam s艂abszym zrobi i biedniejszym. S艂abszym za艣 jest nieuk w por贸wnaniu z m膮drym, tch贸rz w por贸wnaniu z odwa偶nym, nie umiej膮cy dw贸ch s艂贸w z艂o偶y膰 w por贸wnaniu z m贸wc膮, t臋pa g艂owa w por贸wnaniu z bystrym. Kiedy tyle i wiele innych intelektualnych brak贸w zaczyna objawia膰 kochanek i tyle ich ma z natury rzeczy, to zakochany z jednych si臋 cieszy膰 musi, a o inne sam si臋 stara, je艣li go nie ma omin膮膰 przyjemno艣膰 chwilowa. I musi by膰 zazdrosny i utrudnia膰 kochankowi wszelkie inne stosunki po偶yteczne, w kt贸rych by on dopiero wyr贸s艂 na cz艂owieka. Ogromn膮 mu tym szkod臋 wyrz膮dza, a najwi臋ksz膮 tym, 偶e przed nim najlepsze 藕r贸d艂o m膮dro艣ci zamyka. Tym 藕r贸d艂em boskim jest filozofia, od kt贸rej mi艂o艣nik musi kochanka odwodzi膰 i trzyma膰 go od niej z daleka, bo si臋 boi, 偶eby nim m艂ody cz艂owiek nie wzgardzi艂. Wszystko mo偶liwe b臋dzie robi艂, 偶eby kochanek o niczym w og贸le nic mia艂 poj臋cia, a tylko si臋 na mi艂o艣nika ogl膮da艂. Jemu z takim najlepiej, ale to w艂a艣nie najgorsze dla tamtego. Wi臋c o ile chodzi o rozw贸j umys艂owy, to cz艂owiek nawiedzony mi艂o艣ci膮 c 偶adn膮 miar膮 si臋 nie nadaje na kierownika ni na towarzysza.
A jak taki cz艂owiek, kt贸ry pod przymusem wewn臋trznym goni膰 musi za tym, co przyjemne, a nie za tym, co dobre, jak on b臋dzie dba艂 o to cia艂o, kt贸rym zdo艂a艂 ow艂adn膮膰, tym si臋 teraz zajmiemy. Zobaczysz; b臋dzie szuka艂 mi臋kkiego; on twardego nic chce, nie odpowiada mu to, kt贸re w czystym blasku s艂o艅ca wyros艂o, ale gdzie艣 w p贸艂cieniu zat臋ch艂ym, on lubi cia艂o takie, co nie zna trud贸w i walk i nie pami臋ta polu zasch艂ego na sobie, a zna tylko mi臋kki, niem臋ski tryb 偶ycia, tak偶e ozdobione niew艂asnymi farbami w braku w艂asnych barw, i jakie tam jeszcze za tym id膮 nawyczki. To jasna rzecz i nie ma si臋 co nad tym rozwodzi膰. Pod jeden wsp贸lny nag艂贸wek wszystko to podci膮gnijmy a id藕my dalej.
Takie cia艂o na wojnie i w innej potrzebie powa偶niejszej to dla nieprzyjaci贸艂 pociecha, a dla przyjaci贸艂, a nawet dla samych mi艂o艣nik贸w, strach! To jasne; zostawmy to.
Z kolei rzeczy powiedzmy, jaki po偶ytek lub jak膮 szkod臋 na mieniu przynosi obcowanie z mi艂o艣nikiem i jego kierunek moralny. Zrozumie to ka偶dy, a zakochany najlepiej, 偶e mi艂o艣nik najwi臋cej by pragn膮艂, aby jego kochankowi brak艂o d贸br najbli偶szych sercu, naj偶yczliwszych dusz, dar贸w wprost od boga zes艂anych. Niechby by艂 sierot膮, nie mia艂 ojca i matki, ni krewnych i przyjaci贸艂; oni go tylko gani膮 ci膮gle i utrudniaj膮 mu ono przemi艂e obcowanie. A je艣li kochanek zamo偶ny, ma pieni膮dze czy jakie艣 inne dobra, w b臋dzie si臋 mi艂o艣nik krzywi艂, bo ch艂opca wtedy dosta膰 trudniej, a je艣li go ju偶 dosta艂 w r臋ce, nie tak 艂atwo nim wtedy kierowa膰. Wynika st膮d jasno, 偶e mi艂o艣nik musi zawistnym okiem patrze膰 na maj膮tek kochanka i cieszy膰 si臋, je艣li ten maj膮tek przepada. Wi臋c i bez偶ennym, bezdzietnym, bezdomnym, i to jak najd艂u偶ej, rad by mie膰 kochanka; jak najd艂u偶ej pragnie sam tylko zrywa膰 owoce, kt贸re mu tak smakuj膮.
S膮 i inne licha na 艣wiecie, ale diabe艂 jaki艣 domiesza艂 do ka偶dego prawic pewien moment rozkoszy. To lak jak z pochlebc膮: straszna to bestia i nieszcz臋艣cie wielkie, a jednak natura w nim rozpu艣ci艂a jak膮艣 kropl臋 przyjemno艣ci; kropl臋 nic bez uroku. Tak samo gani niejeden dziewczyn臋 publiczn膮 jako element szkodliwy, i inne takie nasienie czy zaj臋cie ludzkie, a jednak bywaj膮 takie dni, w艂a艣nie te rzeczy daj膮 cz艂owiekowi bodaj偶e najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰.
Dla kochanka jednak jest mi艂o艣nik nie tylko szkodliwy, ale jako c towarzystwo na co dzie艅 zgo艂a niezno艣ny. Tote偶 i stare przys艂owie powiada, 偶e zawsze szuka sw贸j swego. Nic dziwnego, uwa偶am: ludzie r贸wnego wieku jednakie maj膮 przyjemno艣ci, podobni s膮 i st膮d 艂atwo o przyja藕艅 mi臋dzy nimi. A jednak i tacy miewaj膮 siebie do艣膰. Z drugiej strony nic tak cz艂owiekowi nie ci膮偶y jak przymus. A to w艂a艣nie wchodzi w gr臋 obok r贸偶nicy wieku w stosunku mi臋dzy mi艂o艣nikiem i kochankiem.
Bo ten starszy, 偶yj膮c z m艂odszym od siebie, nie odst臋puje go ani w dzie艅, ani w nocy; jaki艣 go mus wewn臋trzny, jakie艣 偶膮d艂o ukryte p臋dzi i daje mu nieprzerwany szereg przyjemno艣ci: on kochanka widzi, s艂yszy, dotyka, pije go wszystkimi zmys艂ami, s艂u偶y mu wiernie z rozkosz膮. Tak, ale c贸偶 st膮d za pociecha dla kochanka i jak膮偶 mu mi艂o艣nik rozkosz da膰 potrafi, aby mu w ci膮gu d艂ugich dni i i nocy po偶ycia nie zacz臋艂o 偶ycie brzydn膮膰 do ostateczno艣ci?
To偶 on patrze膰 musi na twarz ju偶 star膮 i przekwit艂膮, a za tym Id膮 inne rzeczy, o kt贸rych i s艂ucha膰 niemi艂o, a c贸偶 dopiero mie膰 z nimi ci膮gle do czynienia pod ustawicznym przymusem? A ten nadz贸r ci膮g艂y i podejrzenia, a to pilnowanie na ka偶dym kroku i przed wszystkimi, a te niewczesne komplementy i przesadne, a wyrzuty, kt贸rych by cz艂owiek nawet od trze藕wego nie zni贸s艂, a c贸偶 dopiero od nietrze藕wego, gdzie si臋 i wstyd do艂膮cza, bo ten si臋 ca艂kiem nie kr臋puje w grubia艅stwach.
Jak d艂ugo kocha艂, szkodliwy by艂 i wstr臋tny, a kiedy kocha膰 przesta艂, nie zna 偶adnych obowi膮zk贸w na przysz艂o艣膰, o kt贸rej tyle m m贸wi艂 i przysi臋ga艂, nieraz b艂aga艂 i przyrzeka艂, a偶 wreszcie utrzyma艂 z bied膮 to po偶ycie ci臋偶kie, ale ostatecznie jeszcze zno艣ne w pon臋tnym 艣wietle przysz艂ych wynagrodze艅. Teraz, kiedy si臋 czas ui艣ci膰 z moralnego d艂ugu, on zmienia pana i w艂adc臋 w swym wn臋trzu: ma teraz rozum i moc nad sob膮 zamiast mi艂o艣ci i sza艂u; kochanek nie spostrzega nawet, jak si臋 z mi艂o艣nika zrobi艂 inny cz艂owiek. 呕膮da nagrody za to co, co by艂o, i przypomina dawne post臋pki i s艂owa, jak gdyby m贸wi艂 do tego samego cz艂owieka. A ten si臋 wstydzi i nie 艣mie si臋 przyzna膰, 偶e ju偶 jest kim艣 innym i nie mo偶e dotrzyma膰 owych przysi膮g i obietnic, kt贸re by艂 贸w dawny jego bezrozumny rz膮d wewn臋trzny z艂o偶y艂. On dzi艣 ju偶 ma rozum, ju偶 wytrze藕wia艂; nie mo偶e post臋powa膰 tak jak dawniej, aby nie zacz膮艂 by膰 do siebie dawnego podobnym i nic stal si臋 znowu tym samym. Zbiegiem si臋 slajc z lego wszystkiego; musi si臋 teraz sam usun膮膰; on, dawny mi艂o艣nik; skorupka pad艂a w drug膮 stron臋; on si臋 rzuca na 艂eb do ucieczki. A tamten musi go 艣ciga膰; rzuca si臋 l przeklina, a nie wiedzia艂 tego i nie pami臋ta艂 na samym pocz膮tku, 偶e nie nale偶a艂o wzgl臋dami obdarza膰 takiego, kt贸ry kocha, a zatem nie ma rozumu, ale raczej ju偶 takiego, kt贸ry nie kocha i ma rozum. A je艣li nie, to si臋 odda膰 w r臋ce tego przechery, grubianina, zazdro艣nika, obrzydliwca, szkodnika, kt贸ry jest zgub膮 dla maj膮tku, zgub膮 dla rozwoju cia艂a, ale najwi臋ksz膮 zgub膮 dla wychowania duszy, nad kt贸r膮 nic cenniejszego ani ludzie, ani bogowie nie maja ani mie膰 nie b臋d膮. Trzeba si臋 nad tym, ch艂opcze, zastanowi膰 i wiedzie膰, co to jest przyja藕艅 mi艂o艣nika, 偶e ona nie z dobrego serca ro艣nie, ale jak potrawa jaka ma tylko nasyci膰 g艂贸d. Jak wielcy lubi膮 barana, tak ch艂opca kocha mi艂o艣nik.
Tyle wi臋c, Fajdrosie. Ju偶 nic wi臋cej ode mnie nie us艂yszysz — to ju偶 niech b臋dzie koniec prelekcji.
fajdros. By艂em przekonany, 偶e to dopiero po艂owa i jeszcze tyle samo powiesz o tym, kt贸ry nic kocha, 偶e jego raczej nale偶y wzgl臋dami obdarza膰. Trzeba przecie偶 znowu jego zalety om贸wi膰. Czemu wi臋c teraz urywasz, Sokratesie?
sokrates. Nie uwa偶a艂e艣, 偶e ju偶 zaczynam heksametry pia膰 zamiast dytyramb贸w, i to kiedym gani艂? Jak my艣lisz, co b臋d臋 wyrabia艂, kiedy zaczn臋 chwali膰 tamtego? B膮d藕 pewny, 偶e we mnie nimfy wst膮pi膮, bo艣 ty mnie umy艣lnie poda艂 im na igraszk臋. Wi臋c jednym s艂owem powiadam, 偶e ile艣my tamtemu 艂atek przypi臋li, tyle ten znowu zalet posiada. Po co d艂ugo m贸wi膰? O jednym i drugim do艣膰 si臋 ju偶 m贸wi艂o. Ju偶 si臋 koniec nale偶y naszej opowie艣ci. Ju偶 i ja p贸jd臋 poprzez t臋 rzeczk臋 do domu, 偶eby艣 mnie znowu do czego艣 ci臋偶szego jeszcze nie zmusza艂.
fajdros. No, nie jeszcze, Sokratesie, pok膮d upa艂 nie przejdzie! Nie widzisz, 偶e s艂o艅ce stoi w samym szczycie drogi? Zosta艅my jeszcze troch臋; pogadamy i p贸jdziemy zaraz, jak si臋 tylko och艂odzi.
sokrates. Je艣li o mowy chodzi, to ty jeste艣 boski, Fajdrosie, i doprawdy zadziwiasz p艂odno艣ci膮 autorsk膮. Przecie偶 z m贸w, wypowiedzianych za twojego 偶ycia, nikt ich chyba tyle nie sp艂odzi艂 co ty. Bo albo sam m贸wisz, albo drugich do m贸wienia gwa艂cisz, wi臋c nie m贸wi膮c o Simiaszu z Teb innych autor贸w przewy偶szasz bez 偶adnego por贸wnania. Mam wra偶enie, 偶e dzi艣 b臋dziesz znowu takim ojcem jednej mowy.
fajdros. No, to przecie偶 nie zaczepka] Ale jak to, jakiej偶e?
sokrates. Kiedym chcia艂, m贸j dobrodzieju, przej艣膰 rzeczk臋 na drug膮 stron臋, boski g艂os poczu艂em — zwyczajny to u mnie znak, zawsze mnie powstrzymuje, kiedy co艣 mam zrobi膰 — wi臋c jakbym jaki艣 g艂os stamt膮d us艂ysza艂, kt贸ry mi nie pozwala艂 odej艣膰, zanim c si臋 nie oczyszcz臋, bom oto zgrzeszy艂 przeciwko b贸stwu. Jestem d ja wieszczek, tylko niewiele wart, ale tak jak niewprawny w pisaniu: tyle tylko, co na swoje w艂asne potrzeby. Ju偶 wiem teraz, jaki to byt grzech. 呕e ci te偶 to, przyjacielu, i dusza jest niby wieszczkiem! Bo ja ju偶 i przedtem, kiedym m贸wi艂 t臋 mow臋, mia艂em jaki艣 niepok贸j i tak si臋 niejako ogl膮da艂em poza siebie, boj膮c si臋, jak Ibikos powiada, czy bogom w czym nie uchybiam dla marnej stawy u ludzi. A teraz, widz臋, grzech!
fajdros. Grzech, powiadasz; jaki?
sokrates Straszn膮, Fajdrosie, straszn膮 mow臋 czyta艂e艣 i ze mnie艣 tak膮 wymusi艂!
fajoros. Jak to?
sokrates. G艂upi膮, a nawet bezbo偶n膮! C贸偶 mo偶e by膰 straszniejszego?
fajdros, No nic, je偶eli jest tak, jak m贸wisz.
sokrates. Bo jak偶e? Czy nie wierzysz, 偶e Eros to syn Afrodyty i b贸g?
fajoros. Powiadaj膮, 偶e tak.
sokrates. Tak jest, ale nie tak m贸wi艂 Lizjasz, ani twoja mowa, ani moje usta, kt贸re艣 ty urzek艂 i zatru艂. Bo je艣li Eros to b贸g lub jaki艣 boski pierwiastek, a on tym jest naprawd臋, [o nie mo偶e by膰 niczym z艂ym. A tak o nim m贸wi艂y obie mowy dzisiejsze. Wi臋c to by艂 grzech przeciw Erosowi. I co za wyszukana tych m贸w g艂upota:
偶eby nic m膮drego ani prawdziwego nie powiedzie膰, a wygl膮da膰 tak uroczy艣cie, jakby nie wiadomo co, byle si臋 tym tylko jacy艣 ludziska ba艂amucili a nie szcz臋dzili pochwal. Mnie tedy, przyjacielu, oczyszczenia trzeba. A jest starodawne oczyszczenie dla tych, kt贸rzy przeciwko nauce o bogach grzech pope艂nili; Homer go nie znal, ale zna艂 je Stezichor. Przecie偶 straci艂 wzrok za to, 偶e blu藕ni艂 przeciwko Helenie; ale gdy Homer nic znal przyczyny, Stezichor, Muz przyjaciel, doszed艂, sk膮d utrata wzroku, i zaraz pisze: „Nieprawd膮 by艂y s艂owa me: twa stopa okr臋tu nie tkn臋艂a; nie widzia艂 ci臋 Troi gr贸d". I jak tylko t臋 przeb艂agaln膮 pie艣艅 napisa艂, zaraz wzrok odzyska艂. Wi臋c ja b臋d臋 m膮drzejszy ni偶 oni w tym po艂o偶eniu. Bo zanim mi si臋 co stanic za to blu藕nierstwo przeciw Erosowi, spr贸buj臋 mu odda膰 pie艣艅 przeb艂agaln膮, z odkryt膮 g艂ow膮, a nie, jak przedtem, ze wstydu zakryty.
fajdros. Sokratesie, nie mog艂e艣 mi nic przyjemniejszego powiedzie膰.
sokrates. No tak, zacny Fajdrosie, nie uwa偶asz, jakie to by艂y bezecne mowy obydwie: ta ostatnia i tamta, odczytana z r臋kopisu. Gdyby nas tak by艂 s艂ysza艂 jaki艣 przyzwoity, dzielny cz艂owiek, a 艂agodnego usposobienia, kt贸ry by albo teraz, albo kiedy艣 dawniej kocha艂 kogo艣 takiego jak on sam, a my艣my m贸wili, jak to kochankowie awantury wszczynaj膮 o drobiazgi i zazdro艣ni s膮, i szkody kochankom przynosz膮, to by艂by z pewno艣ci膮 my艣la艂, 偶e艣my si臋 gdzie艣 mi臋dzy marynarzami wychowali, a 偶aden z nas nie widzia艂, jak si臋 przyzwoici ludzie kochaj膮. Nie my艣lisz tak? Gdzie偶by si臋 on by艂 z nami zgodzi艂 na te nagany Erosa ?
fajdros. A mo偶e by膰, na Zeusa, no wiesz, Sokratesie!
sokrates. Wi臋c ja si臋 tych rzeczy wstydz臋, a przy tym boj臋 si臋 Erosa, wi臋c chcia艂bym ju偶 czystymi s艂owy s艂ony smak tamtych m贸w z uszu sp艂uka膰. A Lizjaszowi tak偶e bym radzi艂, niech czym pr臋dzej napisze, 偶e w r贸wnych okoliczno艣ciach nale偶y raczej zakochanemu folgowa膰 ni偶 temu, kt贸ry nie kocha.
fajdros. Ale偶 b膮d藕 pewny, 偶e lak- To偶 jak tylko powiesz pochwa艂臋 mi艂o艣nika, ja z wszelk膮 pewno艣ci膮 wymusz臋 to na Lizjaszu, 偶eby mow臋 na ten temat napisa艂.
sokrates. W to bardzo wierz臋, o ile nie przestaniesz by膰 sob膮.
fajdros. Wi臋c b膮d藕 o to spokojny i m贸w!
sokrates. Ale gdzie偶 ten ch艂opak, do kt贸rego m贸wi艂em? Niech偶e i tego pos艂ucha; jeszcze si臋 got贸w po艣pieszy膰 i odda膰 si臋 takiemu, co nic kocha.
fajdros. Ten przy tobie bardzo blisko; zawsze przy tobie, kiedy tylko chcesz.
sokrates. Wi臋c tak, pi臋kny ch艂opczyku, rozwa偶 to sobie, 偶e poprzedni膮 mow臋 m贸wi艂 Rozpromieniony, syn W臋szys艂awa z Mirtowych Gaik贸w, a t臋, kt贸r膮 teraz powiem, m贸wi Stechizor, syn 艢wi臋tos艂awa z Uroczyska Wielkiego. A m贸wi tak: Nieprawd膮 byty s艂owa te, 偶e gdy jest pod r臋k膮 mi艂o艣nik, lepiej si臋 odda膰 temu, co nie kocha, ni偶 zakochanemu, bo ten jest maniak, a tamten ma zdrowe zmys艂y. Bo gdyby to by艂o takie proste, 偶e mania to co艣 z艂ego, to jeszcze. Tymczasem my najwi臋ksze dobra zawdzi臋czamy szale艅stwu, kt贸re, co prawda, b贸g nam zsy艂a膰 raczy. Przecie偶 ta prorokini w Delfach i owe kap艂anki w Dodonic ju偶 wiele dobrego zrobi艂y ludziom i pa艅stwom helle艅skim w szale, a po trze藕wemu ma艂o co albo i nic. Albo we藕my Sybill臋 i inne postacie wieszczym duchem op臋tane; one niejednemu ju偶 niejedno przepowiedzia艂y i dobrze si臋 tak sia艂o. To rzeczy tak znane i jasne ka偶demu, 偶e nie warto si臋 nad nimi rozwodzi膰. Ale to warto stwierdzi膰, 偶e i staro偶ytni Hellenowie, kt贸rzy s艂owa greckie tworzyli, nie uwa偶ali manii za co艣 brzydkiego ani za obelg臋. Boby nie byli wpletli tego c wyrazu w nazw臋 bardzo pi臋knej sztuki, kt贸ra przysz艂o艣膰 ocenia, a kt贸r膮 oni „manik膮" nazwali. Widocznie wierzyli, 偶e szal to pi臋kna rzecz, o ile go wyroki opatrzno艣ci ze艣l膮, i st膮d ta nazwa.
A tylko wsp贸艂cze艣ni, nie maj膮c smaku za grosz, wadzili tam liter臋: t, nie wiadomo po co, i zrobili z niej „mantik臋". Podobnie i te sztuk臋, z pomoc膮 kt贸rej ludzie o zdrowych zmys艂ach przysz艂o艣膰 pr贸buj膮 ods艂ania膰, uwa偶aj膮c na lot ptak贸w i inne wr贸偶by, i kabalki, aby domys艂om ludzkim da膰 podstaw臋 my艣low膮 — rodzaj wiedzy; staro偶ytni to wiedzbiarstwem nazwali, a dzi艣 j膮 wsp贸艂cze艣ni, zadowoleni z nowego, ptynnicjszego d藕wi臋ku „szcz", wieszczbiarstwcm zw膮. O ile wi臋c doskonalsza jest i zacniejsza mantika od wieszczbiarstwa, zar贸wno s艂owo od s艂owa, jak i rzecz sama Od rzeczy, tak te偶, wedle 艣wiadectwa staro偶ytnych, pi臋kniejsze jest szale艅stwo od rozs膮dku, bo tamto od boga pochodzi, a ten jest od ludzi. Bywa艂o te偶, 偶e choroby i nieszcz臋艣cia najwi臋ksze, jak to e w niekt贸rych rodach za jakie艣 dawne zbrodnie bywa, ust臋puj膮, kiedy szale艅stwo przyjdzie, a z nim proroczy glos, komu potrzeba, i mod艂y, i nabo偶e艅stwa, a st膮d oczyszczenie i u艣wi臋cenie dotkni臋tego szale艅stwem, kt贸ry ju偶 odt膮d wolny jest ode z艂ego i bezpieczny na przysz艂o艣膰. Oto dobry sza艂 zbawia op臋ta艅ca ode z艂ego. Trzeci od Muz pochodzi sza艂 i natchnienie takie, co m艂od膮, 艣wie偶膮, czyst膮 dusz臋 porywa, a ona si臋 budzi i wybucha w pie艣niach i w innej tw贸rczo艣ci artysty, a tysi膮czne czyny przodk贸w zdobi膮c, potomnych wychowuj臋. Kto bez tego sza艂u Muz do wr贸t poezji przyst臋puje, przekonany, 偶e dzi臋ki samej technice b臋dzie wielkim artyst膮, ten nie ma 艣wi臋ce艅 potrzebnych i tw贸rczo艣膰 szale艅c贸w za膰mi jego sztuk臋 z rozs膮dku zrodzon膮.
Tyle i wi臋cej jeszcze m贸g艂bym ci wymieni膰 b艂ogos艂awie艅stw, jakie sza艂 od bog贸w zes艂any sprowadza- Wi臋c si臋 o to nie b贸jmy i niech nas taka mowa nie straszy, kt贸ra si臋 ba膰 ka偶e przyja藕ni op臋ta艅ca, a obiera膰 przyja藕艅 rozs膮dnego. Palm臋 zwyci臋stwa przyznamy jej dopiero wtedy, gdy nas przekona, 偶e to na nieszcz臋艣cie kochank贸w i zakochanych bogowie mi艂o艣膰 zsy艂aj膮. My tymczasem wprost przeciwnie dowie艣膰 mamy, 偶e najwi臋kszym szcz臋艣ciem jest sza艂 tego rodzaju, najwi臋kszym darem boskim. M臋drek tych wywod贸w nie uzna; m臋drzec w nich znajdzie prawd臋. Naprz贸d wi臋c natur臋 duszy, zar贸wno boskiej, jak i ludzkiej, rozpatrzmy, przyjrzyjmy si臋 jej stanom biernym i czynnym, a prawd臋 zobaczymy. Pocz膮tek za艣 wywod贸w laki.
Wszelka dusza jest nie艣miertelna. Bo co si臋 wiecznie rusza, nie umiera. Tylko to, co inne rzeczy porusza, a samo sk膮din膮d ruch bierze, maj膮c koniec ruchu, ma te偶 i koniec 偶ycia. Jedynie tylko to, co samo siebie porusza, jako i偶 samo siebie nie opu艣ci, nigdy si臋 porusza膰 nie przestaje, ale jest dla wszystkich innych rzeczy, kt贸rym ruch nadaje, ruchu tego 藕r贸d艂em i pocz膮tkiem. A pocz膮tek o nie ma chwili narodzin. Z niego si臋 rodzi膰 musi wszystko, co si臋 tylko rodzi, ale on sam z niczego. Przecie偶 gdyby si臋 rodzi艂 z czego艣, nie by艂by pocz膮tkiem. A skoro jest nie zrodzony, musi te偶 by膰 i niezniszczalny. Bo gdyby pocz膮tek zgin膮艂, to aniby ju偶 on sam z czegokolwiek, aniby nic z niego nie powsta艂o, skoro wszystko si臋 musi z niego rodzi膰. Tak wi臋c pocz膮tkiem ruchu jest to, co samo siebie porusza. A to ani gin膮膰, ani si臋 rodzi膰 nie mo偶e, boby si臋 ca艂e niebo i wszystko stworzenie zwali艂o i stan臋艂o, a nie mia艂oby sk膮d znowu ruchu nabra膰 i przyj艣膰 na 艣wiat. Skoro si臋 tedy pokazuje, 偶e nie艣miertelne jest to, co samo siebie porusza, wolno powiedzie膰 zupe艂nie 艣mia艂o, 偶e to w艂a艣nie jest istota i poj臋cie duszy. Bo ka偶de cia艂o, kt贸re ruch bierze z zewn膮trz, jest bezduszne, martwe, a kt贸re z wn臋trza, samo z siebie, to ma dusz臋, bo taka jest natura duszy. Je偶eli tak jest rzeczywi艣cie, 偶e niczym innym nie jest to, co porusza samo siebie, jak tylko dusz膮, to ze z konieczno艣ci dusza b臋dzie nic zrodzon膮 i nie艣mierteln膮. Wi臋c o nie艣miertelno艣ci jej do艣膰.
A o istocie jej to trzeba powiedzie膰; Jak膮 jest w og贸le i pod ka偶dym wzgl臋dem, na to potrzeba boskich i d艂ugich wywod贸w, ale do czego jest podobna, na to wystarcz膮 ludzkie i kr贸tsze. Tak wi臋c m贸wmy.
Niechaj tedy b臋dzie podobna do w jedno zros艂ej si艂y skrzydlatego zaprz臋gu i wo藕nicy. U bog贸w i konie, i wo藕nice, wszystko to dzielne i z dobrego rodu, a u innych mieszanina. I tak, naprz贸d par膮 musi powozi膰 nasz w贸dz, a potem konia ma jednego doskona艂ego, z pi臋knej i dobrej rasy, a drugiego z ca艂kiem przeciwnej, rumaka zupe艂nie tamtemu przeciwnego- Ci臋偶kie to i trudne, oczywi艣cie, powo偶enie nami. Ot贸偶 sk膮d posz艂a nazwa 艣miertelnik贸w i nie艣miertelnych, spr贸bujmy powiedzie膰.
Dusza w og贸le w艂ada nad tym, co bezduszne, i po ca艂ym 艣wiecie w臋druje, rodz膮c si臋 tu w tej, a tam w innej postaci. A 偶e doskona艂a jest i skrzydlata, wi臋c po niebie lala i ca艂ym 艣wiatem w艂ada, i gospodaruje w nim jak u siebie w domu. A je艣li pi贸ra straci, spada, a偶 co艣 sta艂ego napotka, uchwyci i zamieszka tam, cia艂o ziemskie na siebie wzi膮wszy, kt贸re teraz, niby samo z siebie, porusza膰 si臋 zaczyna dzi臋ki jej sile i nazw臋 otrzymuje wszelkiej istoty 偶ywej. Taki kompleks duszy i cia艂a nazywa si臋 艣miertelnikiem. Nie艣miertelnym za艣, bez 偶adnej logicznej postawy, tylko dzi臋ki naszej fantazji, wyobra偶amy sobie boga, kt贸rego艣my ani nie widzieli, ani nie poj臋li nale偶ycie, niby jak膮艣 istot臋 偶yw膮, a nie艣mierteln膮: istot臋, kt贸ra ma dusz臋 i ma cia艂o, a tylko one si臋 zros艂y ze sob膮 na wieki. No, takie wyobra偶enia, doprawdy, je艣li taka wola bo偶a, niech ju偶 takie zostan膮; nie bro艅my nikomu lak m贸wi膰. Ale dlaczego dusza skrzyd艂a traci, dlaczego jej odpadaj膮, we藕my to — przyczyna jest taka mniej wi臋cej;
Przyrodzon膮 maj膮 skrzyd艂a si艂臋, to, co ci臋偶kie, podnosi膰 w g贸r臋, w niebo, gdzie bog贸w rodzina mieszka. 呕adne cia艂o nie ma w sobie tyle boskiego pierwiastka, co skrzyd艂a. A boski pierwiastek — to pi臋kno, dobro, rozum i wszystkie tym podobne rzeczy. Takim pokarmem si臋 偶ywi膮 i z niego rosn膮 najszybciej pi贸ra duszy, a od bezece艅stwa i z艂a marniej膮 i nikn膮.
Wielki w贸dz wszechrzeczy, Zeus, przodem p臋dzi na wozie skrzydlatym, porz膮dkuje wszystko i na wszystko baczy, i wszystkim zarz膮dza. A za nim wojsko bog贸w i duch贸w dobrych i z艂ych w jedenastu oddzia艂ach. Bo tylko Heslia sama jedna w przybytku bog贸w pozostaje. A z innych bog贸w, w dwunastk臋 uporz膮dkowanych, ka偶dy dowodzi tym szykiem, na kt贸rego czele zosta艂 postawiony.
Liczne i cudowne bywaj膮 we wszech艣wiecie widowiska i pochody, kiedy szcz臋艣liwy bog贸w r贸d wszech艣wiat przebiega, a ka偶dy z nich czyni, co do niego nale偶y. A idzie za nimi ka偶dy, kto tylko chce i mo偶e, bo zawi艣膰 poza ch贸rem bog贸w stoi. A kiedy id膮 na uczt臋, na biesiad臋, przechodz膮 pod samym szczytem niebieskiej kopu艂y. Rydwany bog贸w r贸wniute艅ko id膮, 艂atwo nimi kierowa膰; inne wozy gorzej. Bo ko艅, kt贸ry ma w sobie z艂o, ci膮gnie w d贸艂, ku ziemi ci膮gnie, je艣li go wo藕nica dobrze nie wychowa艂. Tu si臋 dusza najwi臋cej trudzi膰 i wyt臋偶a膰 musi. Bo istoty zwane c nie艣miertelnymi, kiedy dojd膮 do szczytu, staj膮 na grzbiecie nieba i stoj膮co zje偶d偶aj膮 po sklepieniu na drug膮 stron臋, a te tylko patrz膮 na to, co poza niebem. A miejsca tego, kt贸re jest ponad niebem, ani nie oddal nigdy 偶aden z poet贸w ziemskich w pie艣ni, ani go w pie艣ni godnie odda膰 zdo艂a. A ono takie (nie b贸jmy si臋 prawdy, skoro ju偶 艣wiat prawdy s艂owami malujemy):
Miejsce to zajmuje nie ubrana w barwy, ani w kszta艂ty, ani w s艂owa istota istotnie istniej膮ca, kt贸r膮 sam jeden tylko rozum, duszy kierownik, ogl膮da膰 mo偶e. Naoko艂o niej 艣wiat przedmiot贸w d prawdziwej wiedzy. A 偶e boski umys艂 rozumem si臋 karmi i najczystsz膮 wiedza, a podobnie umys艂 ka偶dej duszy, kt贸ra chce przyjmowa膰 to, co jej odpowiada, przeto ka偶da si臋 rado艣ci膮 nape艂nia, kiedy byt od czasu do czasu zobaczy, widokiem prawdy si臋 karmi i rozradowuje, a偶 j膮 obr臋cz drogi znowu na to samo miejsce przyniesie. A podczas lego obiegu ogl膮da sprawiedliwo艣膰 sam膮, ogl膮da w艂adz臋 nad sob膮, ogl膮da wiedz臋 nie t臋, kt贸ra si臋 z wolna tworzy膰 musi, a jest r贸偶na o r贸偶nych rzeczach, kt贸re my dzi艣 bytami nazywamy, ale wiedz臋 rzeczywi艣cie istniej膮c膮, o tym, co jest istotnym bytem. I inne, tak samo istotne byty ogl膮da, a tym si臋 nakarmiwszy, z powrotem si臋 w g艂膮b wszech艣wiata zanurza i do domu wraca. A kiedy wr贸ci do domu, wo藕nica konie u 偶艂obu stawia, ambrozj臋 im rzuca a nektarem poi.
Oto jak 偶yj膮 bogowie. A z innych dusz taka, co najlepiej za bogiem sz艂a i by艂a mu najpodobniejsza, ponad g艂ow臋 wo藕nicy w miejsce poza niebem zagl膮da i drog臋 okr臋偶n膮 odbywa, ale jej konie przeszkadzaj膮 ci膮gle, tak 偶e ledwie si臋 mo偶e bytom rzeczywistym przyjrze膰. A inna raz si臋 podnosi, raz zni偶a; konie jej patrze膰 nic daj膮, wi臋c jedno zobaczy, a drugiego nie dojrzy. A inne za ni膮, cho膰 si臋 wszystkie rw膮 do g贸ry, nie maj膮 sil dotrzyma膰 kroku, ton膮 w t艂umie, kt贸ry je okr臋偶n膮 drog膮 niesie, depc膮 si臋 nawzajem i roztr膮caj膮, bo si臋 jedna ci艣nie przed drug膮. Robi si臋 ci偶- b ba, ha艂as, 艣cisk i pot okropny. Przez niedo艂臋stwo wo藕nic贸w niejedna tam zostaje kalek膮; niejednej si臋 skrzyd艂a po艂ami膮. Wszystkie razem zmordowane strasznie, jako i偶 niegodne by艂y bytu rzeczywistego ogl膮da膰, odchodz膮, a odszed艂szy po偶ywaj膮 pokarm prawdopodobie艅stwa. A czemu si臋 tak rw膮 gwa艂townie, 偶eby ogl膮da膰 zagony prawdy, widzie膰, gdzie one s膮 — to dlatego, 偶e tam, w艂a艣nie na tym 艂anie, ro艣nie pokarm, kt贸rego najlepsza cz臋艣膰 duszy potrzebuje; z niego nabieraj膮 si艂y skrzyd艂a, kt贸re dusz臋 c unosz膮 do g贸ry.
A oto prawo Konieczno艣ci: je艣li kt贸ra dusza, za bogiem w siad id膮c, zobaczy co艣 ze 艣wiata prawdy, nic si臋 jej sta膰 nie mo偶e a偶 do nast臋pnego obiegu, i je艣liby to zawsze potrafi艂a, nigdy 偶adnej szkody nie poniesie.
Ale je艣li nic zdo艂a doci膮gn膮膰 do szczytu i nic nie zobaczy, a przypadkiem jakim艣 napije si臋 niepami臋ci i
z艂o艣ci膮 si臋 ci臋偶k膮 nape艂ni, a oci臋偶a艂a pi贸ra straci i na ziemi臋 spadnie, nie wolno jej wtedy wej艣膰 w 偶aden
organizm zwierz臋cy przy tych pierwszych narodzinach; prawo nakazuje, 偶eby la, co najwi臋cej zobaczy,
wesz艂a w zarodek cz艂owieka, kt贸ry b臋dzie filozofem albo b臋dzie oddany pi臋knu. Muzom jakim艣 lub mi艂o艣ci, a
druga w cia艂o kr贸la, kt贸ry praw s艂ucha, wojownika lub w艂adcy, trzecia w polityka, gospodarza, wielkiego
przedsi臋biorcy, czwarta wejdzie w zapalonego gimnastyka albo jakiego艣 lekarza, pi膮tej 偶ywio艂em b臋d膮
wr贸偶by i misteria, sz贸stej 偶ywot przypadnie tw贸rcy lub na艣ladowcy, si贸dmej rzemios艂o lub rola, 贸sma to
b臋dzie sofista lub m贸wca ludowy, dziewi膮ta — tyran.
A w tych wszystkich 偶ywotach, kto si臋 dobrze prowadzi, lepszy los dostaje w udziale, a kto 藕le, ten gorszy. A na to samo miejsce, sk膮d przychodzi dusza ka偶da, nie wr贸ci
偶adna, nim dziesi臋膰 tysi臋cy lat minie. Bo nic odrosn膮 jej pi贸ra pr臋dzej, chyba 偶e si臋 kto艣 filozofii bez kruczk贸w oddawa艂 albo kocha艂 m艂odych ludzi jak filozof.
Takie dusze po trzecim okresie tysi膮cletnim, je艣li trzy razy z kolei taki 偶ywot wybra艂y, dostaj膮 pi贸ra na nowo i w trzytysi臋cznym roku odlatuj膮. A inne, kiedy pierwszy 偶ywot uko艅cz膮, id膮 na s膮d. A po s膮dzie jedne do wi臋zie艅 podziemnych id膮 kar臋 odbywa膰, a inne, l偶ejsze po wyroku, odchodz膮 w jakie艣 miejsce wszech艣wiata, gdzie p臋dz膮 偶ywot taki, na jaki w ludzkiej postaci zas艂u偶y艂y - A po tysi膮cu lat przychodz膮 jedne i drugie ci膮gn膮膰 losy i wybiera膰 nowe 偶ycic. A wybiera ka偶da takie, jakie chce. Tam i w zwierz臋ce cia艂o dusza cz艂owieka przechodzi, a ze zwierz臋cia, kt贸re kiedy艣 by艂o cz艂owiekiem, znowu w cz艂owieka wst臋puje. Ale ta, kt贸ra nigdy prawdy nic ogl膮da艂a, nigdy do tej nie przyjdzie postaci. Bo cz艂owiek musi rozumie膰 poj臋cia rodzaj贸w, kiedy rozumowanie od wielu spostrze偶e艅 rozpoczyna, a potem je my艣l膮 w jedno zbiera. A to jest przypominanie sobie tego, co niegdy艣 ogl膮da艂a nasza dusza, kiedy z bogiem w臋drowa艂a i nie patrzy艂a nawet na to, co my dzi艣 rzeczywisto艣ci膮 nazywamy, kiedy wychyla艂a g艂ow臋 w sfer臋 bytu istotnego. Tote偶 s艂usznie jedynie tylko dusza filozofa ma skrzyd艂a. Bo jej pami臋膰 zawsze wedle si艂 do lego si臋 zwraca, co nawet bogu bosko艣ci u偶ycza. Cz艂owiek, kt贸ry w takich przypomnieniach 偶yje jak nale偶y i doskona艂ych zawsze 艣wi臋ce艅 dost臋puje, tylko on jeden istotnie doskona艂ym si臋 staje. A 偶e o ludzkich sprawach zapomina, a z tym, co boskie, obcuje, gani go wielu jako narwa艅ca, ale 偶e b贸g w nim mieszka, o tym nic wiedz膮 ci, kt贸rych jest wielu. Wszystko to, co艣my dot膮d m贸wili, tyczy si臋 czwartego rodzaju szale艅stwa, kt贸rym cz艂owiek dotkni臋ty, je艣li pi臋kno艣膰 ziemsk膮 zobaczy, przypomina sobie pi臋kno艣膰 prawdziw膮 i oto skrzyd艂a mu odrastaj膮; on je rozpina膰 usi艂uje i chcia艂by wzlecie膰, a nie mo偶e; tedy, jak ptak, w g贸r臋 tylko patrzy, a 偶e nie dba o to, co na dole, przeto go ludzie bior膮 za wariata.
Ze wszystkich szale艅stw takie ob艂膮kanie najlepsze i z najlepszych 藕r贸de艂 sp艂ywa na cz艂owieka wprost albo si臋 go cz艂owiek sk膮de艣 nabawia i kocha pi臋kno, a ludzie m贸wi膮, 偶e jest kochliwy. Bo jake艣my m贸wili, w naturze ka偶dej duszy cz艂owieka le偶y ogl膮danie byt贸w; inaczej by nie by艂a wesz艂a w nasze cia艂o. Ale przypomnie膰 sobie z tego, co tu, rzeczy z tamtego 艣wiata, nie ka偶da dusza r贸wnie 艂atwo potrafi, bo niejedna za kr贸tko widzia艂a to, co lam, a inna, spad艂szy tu, nie mia艂a szcz臋艣cia i jakim艣 podobie艅stwem zwiedziona tkn臋艂a si臋 grzechu i zapomina o tym 艣wi臋tym, co kiedy艣 ogl膮da艂a. Ma艂o kt贸ra pami臋ta nale偶ycie. I taka, je艣li kiedy zobaczy co艣 podobnego do lego, co tam, zapami臋tywa si臋 i ju偶 nie panuje nad sob膮 i nie wie, co si臋 z ni膮 dzieje, bo nie rozpoznaje nale偶ycie swego sianu.
Tote偶 sprawiedliwo艣膰 i w艂adza nad sob膮 i inne warto艣ci duchowe nie maj膮 swych odblask贸w w podobiznach ziemskich; przeto z trudem tylko, i to nieliczni ludzie, patrz膮c, jak przez zapocone szk艂a, na ich wizerunki tutaj, umiej膮 dojrze膰 rodzaj przedmiot贸w odbitych.
A pi臋kno wtedy mo偶na by艂o widzie膰 w pe艂nym blasku, kiedy艣my wraz z ch贸rem istot szcz臋艣liwych b艂ogos艂awione widowisko ogl膮dali; my tu偶 za Zeusem, a inni za innymi bogami; kiedy艣my 艣wi臋ce艅 dost臋powali, otwieraj膮cych tajemne bramy szcz臋艣cia najwy偶szego, kiedy艣my w obchodzie owym udzia艂 brali nieskalani i nie znali jeszcze z艂a, jakie na nas p贸藕niej przysz艂o, i owe niepokalane, proste, niezmienne i b艂ogos艂awione tajemnice ogl膮dali z bliska w blasku przeczystym, czy艣ci sami i nie pogrzebani jeszcze w tym, co dzi艣 cia艂em nazywamy, a nosimy to na sobie jak ostrygi w skorupach zamkni臋te.
Niech偶e pozdrowiona b臋dzie ta pami臋膰, przez kt贸r膮, t臋skni膮c za tym, co wtedy, m贸wili艣my teraz o tym troch臋 d艂u偶ej.
A o pi臋kno艣ci to艣my ju偶 m贸wili, 偶e mi臋dzy tamtymi 艣wieci艂a jako byt, a my tutaj przyszed艂szy chwytamy j膮 najja艣niejszym ze zmys艂贸w naszych: blask od niej bije 艣wietny. A najbystrzejszym ze zmys艂贸w naszych cielesnych jest wzrok. Rozumu nim widzie膰 nie mo偶na, bo straszne by st膮d wynika艂y sza艂y mi艂osne, gdyby co艣 takiego jak rozum dawa膰 mog艂o oczom swe wierne odbicie albo gdyby je dawa艂 jaki艣 inny byt kochania godny.
Sama tylko pi臋kno艣膰 ma len przymiot. Los nam j膮 najja艣niej widzie膰 pozwoli艂 i najgor臋cej kocha膰. Tote偶 cz艂owieka, kt贸ry zbyt dawno odebra艂 one tajemne 艣wi臋cenia, albo cz艂owieka zepsutego b nie bardzo ci膮gnie st膮d do tamtego 艣wiata, do pi臋kno艣ci samej, kiedy ogl膮da jaki艣 ziemski przedmiot, nazw臋 pi臋kno艣ci nosz膮cy.
On si臋 do pi臋kno艣ci nie modli oczyma, ale rozkoszy oddany si臋 okrakiem si臋 na ni膮 pcha, jak czworono偶ne zwierz臋, i bra膰 j膮 chce; a but膮 uniesiony, nie boi si臋 i nic wstydzi szuka膰 rozkoszy nawet przeciw naturze. Ale ten, kt贸ry 艣wie偶o przeszed艂 艣wi臋cenia, a wiele tam, na tamtym 艣wiecie widzia艂, kiedy zobaczy twarz jak膮艣 lub posta膰 do bog贸w podobn膮, kt贸ra pi臋kno艣膰 dobrze na艣laduje, to naprz贸d dreszcz po nim chodzi, co艣 z owych l臋k贸w lam wtedy. A potem patrzy na ni膮, modl膮c si臋 oczyma jak przed o艂tarzem b贸stwa i gdyby si臋 nic bal, 偶e go za kompletnego wariata wezm膮, k艂ad艂by jak przed pos膮giem, jak przed bogiem samym, ofiary u st贸p kochanka. Zobaczy艂 go, a oto po pierwszym dreszczu odmiana. Pot go oblewa i gor膮co艣膰 go ogarnia niezwyczajna. Bo oto wesz艂y we艅 przez oczy promienie pi臋kna i rozgrza艂y w nim soki od偶ywcze dla pi贸r. A gdy si臋 soki ogrzej膮, zaczyna taja膰 twarda pow艂oka, w kt贸rej od dawna zarodki pi贸r zamkni臋te tkwi艂y, a kie艂kowa膰 nie mog艂y. Kiedy teraz pokarm nap艂ywa, zaczynaj膮 p臋cznie膰 i od korzonk贸w rosn膮膰 trzony pi贸r po ca艂ej duszy, bo cala by艂a niegdy艣 w pi贸rach.
Wi臋c kipi w niej teraz wszystko i wytryska, i lak jak len, kt贸remu z臋by wyrastaj膮, jakie艣 ma sw臋dzenia i b贸l w dzi膮s艂ach, tak samo czuje si臋 dusza cz艂owieka, kt贸ry zacz膮艂 pi贸ra puszcza膰. Co艣 w niej kipi i co艣 si臋 burzy, i boli, i 艂echce, kiedy pi贸ra rosn膮. I tylko kiedy na pi臋kno艣膰 kochanka patrzy i bierze w siebie cz膮stki, kt贸re z niego promieniami id膮, a nazywaj膮 si臋 urokiem, natenczas si臋 rozp艂ywa i rozgrzewa, przestaje si臋 m臋czy膰 i nape艂nia si臋 rado艣ci膮.
Ale gdy si臋 oddali, przeschnie, zsychaj膮 si臋, krzepn膮 i zatykaj膮 uj艣cia, kt贸rymi pi贸ra wychodzi膰 mia艂y, i zarodki pi贸r pozamykane w swoich torebkach, a skropione urokiem, t艂uc si臋 zaczynaj膮 na podobie艅stwo t臋tnic i wciska膰 ostrzami w uj艣cia swoich kom贸r, tak 偶e dusza ze wszech stron tysi膮cem 偶膮de艂 d藕gana w艣cieka si臋 i cierpi. A kiedy sobie przypomni to, co pi臋kne, raduje si臋. Miesza si臋 w niej rado艣膰 i w艣ciek艂o艣膰, i st膮d jej rozpacz; dziwnie g艂upi stan wewn臋trzny: cz艂owiek nie wie, co si臋 z nim dzieje, i jest w艣ciek艂y. Chodzi jak wariat i ani w nocy spa膰, ani w dzie艅 sobie miejsca znale藕膰 nic mo偶e. T臋skni i goni tam, gdzie si臋 spodziewa zobaczy膰 tego, co ma pi臋kno艣膰.
A gdy zobaczy i we藕mie w siebie strumienie uroku, topniej膮 skrzepy, ustaj膮 na chwil臋 owe 偶膮d艂a i m臋ki, a przychodzi s艂odka chwila rozkoszy najwy偶szej. Tote偶 odchodzi膰 od niego nie chce za nic na 艣wiecie i kochanka ceni nade wszystko.
Zapomina o matce i braciach, i o znajomych najbli偶szych; nie dba o to, 偶e si臋 maj膮tek zaniedbany rozlatuje, nie zwa偶a na opini臋 i za nic ma wszelkie normy przyzwoito艣ci, kt贸rych poszanowaniem niegdy艣 tak si臋 chlubi艂: gardzi wszystkim; chce tylko s艂u偶y膰 ukochanemu i tak blisko niego spa膰, jak tylko mo偶na. Bo nie tylko nabo偶e艅stwo jakie艣 ma do tego, kt贸ry pi臋kno艣膰 posiada, ale w nim lekarza znajduje na najci臋偶sz膮 s艂abo艣膰 swoj膮.
Ten stan, ch艂opczyku pi臋kny, stan ten, o kt贸rym m贸wi臋, ludzie Erosem nazywaj膮, a jak go zw膮 bogowie, b臋dziesz si臋 mo偶e 艣mia艂, kiedy ci powiem, bo艣 miody. Zachowa艂y si臋 bowiem dwa wiersze, prawdopodobnie ze szko艂y homeryd贸w, z kt贸rych jeden troch臋 jest wolny zar贸wno w tre艣ci swej jak i w formie. A m贸wi膮 tak:
Ludzie skrzydlatym Erosa zw膮, a bogowie Zw膮 go latawcem, bo wiecznie pi贸rka go 艢wierzbi膮 do tom.
Wolno w to wierzy膰, a wolno i nie; ale w ka偶dym razie takie s膮 kochania przyczyny i takie s膮 uczucia kochank贸w.
Kto艣, kto na ziemi臋 spad艂 z orszaku Zeusa, potrafi znie艣膰 i ci臋偶sze ataki Skrzydlatego. Inaczej ci, kt贸rzy byli s艂ugami Aresa i za nim niegdy艣 chodzili. Tych kiedy Eros napadnie, a zdaje si臋 im, 偶e ich w czym艣 krzywdzi kochanek, gotowi mordowa膰 zaraz i po艣wi臋ci膰 siebie wraz z kochankiem na o艂tarzu b贸stwa. A podobnie, je艣li kto nale偶a艂 do ch贸ru innego boga, to tego znowu czci i na艣laduje jak mo偶e, na wz贸r jego obcuje z tymi, kt贸rych o kocha, i do innych si臋 podobnie odnosi, jak d艂ugo nie jest zepsuty, a pierwszy dopiero 偶ywot tutaj sp臋dza. A mi艂o艣膰 ziemsk膮 wybiera ka偶dy inaczej, zale偶nie od charakteru, i jakby kochanek bogiem by艂 dla niego, tak go ka偶dy, niby pos膮g b贸stwa, rze藕bi i przyozdabia, i czci, i na cze艣膰 jego 艣wi臋ta obchodzi szalone.
Wi臋c towarzysze Zeusa szukaj膮 zawsze w duszach swych kochank贸w czego艣, co by Zeusa przypomina艂o. Patrz膮 wi臋c, czy kto艣 ma w swej naturze pierwiastki filozoficzne i w艂adcze, a je艣li takiego znajd膮 i pokochaj膮, robi膮 wtedy wszystko, 偶eby kochanek tych cech nabra艂 w ca艂ej pe艂ni. I je艣li si臋 przedtem t膮 sztuk膮 nie zajmowali, zabieraj膮 si臋 do niej teraz, ucz膮 si臋 jej, sk膮d tylko mog膮, i na w艂asn膮 r臋k臋 pr贸buj膮 dusze kochank贸w zg艂臋bia膰 i rozwija膰. A chc膮c we w艂asnym wn臋trzu odkry膰 po 艣ladach natur臋 b贸stwa opieku艅czego, dochodz膮 z czasem do tego; bo z konieczno艣ci patrz膮 ustawicznie w twarz boga i stykaj膮 si臋 z nim pami臋ci膮; przeto w nich b贸g wst臋puje i oni bior膮 z niego charakter i na艣laduj膮 jego sprawy, o ile cz艂owiek w og贸le mo偶e wzi膮膰 w siebie i mie膰 co艣 z boga. A przypisuj膮 to wp艂ywowi os贸b ukochanych; za czym je jeszcze wi臋cej kochaj膮. I chocia偶 sami z Zeusa czerpi膮, jak bachaniki przelewaj膮 wszystko na dusze os贸b wybranych, a teraz im coraz to bli偶szych, i staraj膮 si臋 o to, 偶eby mo偶liwie najwierniej przypomina艂y ich boga.
Ci, kt贸rzy za Her膮 szli, szukaj膮 natur kr贸lewskich, a je艣li kt贸r膮 znajd膮, tak samo z ni膮 post臋puj膮. A kt贸rzy za Apollonem lub jakim innym bogiem, ci znowu w 艣lady swego boga wst臋puj膮c szukaj膮 ch艂opca na swoj膮 modl臋, a je艣li im si臋 uda go znale藕膰, na艣laduj膮 b贸stwo sami i nak艂aniaj膮 do tego kochank贸w; wdra偶aj膮 ich w sprawy swego b贸stwa i staraj膮 si臋 ich w miar臋 si艂 do istoty b贸stwa doprowadzi膰.
Tam nie ma miejsca na zazdro艣膰 ani na ordynarne sceny; ca艂e ich post臋powanie zmierza tylko do tego, 偶eby jak najwi臋ksze i jak najbardziej wszechstronne podobie艅stwo stworzy膰 mi臋dzy kochankiem a sob膮 i bogiem, kt贸rego czcz膮.
Wi臋c pi臋kne to usi艂owania i 艣wi臋cenia wst臋pne u tych, kt贸rzy prawdziwie kochaj膮; je艣li je skutek po偶膮dany uwie艅czy, w贸wczas te usi艂owania przyjaci贸艂, cierpi膮cych na sza艂 Erosa, szcz臋艣ciem si臋 staj膮 dla os贸b ukochanych, o ile si臋 wzi膮膰 dadz膮. A bierze si臋 ludzi wybranych w laki spos贸b:
Jake艣my na pocz膮tku tej opowie艣ci na trzy cz臋艣ci ka偶d膮 dusz臋 podzielili: dwie niby na kszta艂t koni, a trzecia na kszta艂t wo藕nicy, zosta艅my i teraz przy tym por贸wnaniu. Z koni za艣, powiedzieli艣my, jeden dobry jest, a drugi nie. Ale na czym polega dobro膰 jednego, a z艂o艣膰 drugiego, tego艣my nic przechodzili; wi臋c powiedzmy teraz. Ot贸偶 ten z nich, kt贸ry lepsze ma stanowisko, kszta艂ty ma proste a proporcjonalne i zgrabne; wysoko nosi kark, nos ma 艂agodnie zgarbiony, bia艂膮 ma艣膰, czarne oczy; ma ambicj臋, ale j ma w艂adz臋 nad sob膮, i wstyd w oczach. Lubi zas艂u偶on膮 chwal臋; batoga nie potrzebuje, dobre s艂owo mu wystarcza. A drugi krzywy, gruby i lada jako zwi膮zany; twardy ma kark, kr贸tk膮 szyj臋, nos do g贸ry zadarty, czarn膮 sier艣膰, ogie艅 w krwi膮 nabieg艂ych oczach; buta i bezczelno艣膰 to jego 偶ywio艂. Nie s艂yszy ca艂kiem, bo ma kud艂y w uszach; ledwie 偶e bicza i o艣cienia pos艂ucha.
Wi臋c kiedy wo藕nica ujrzy jak膮艣 zjaw臋 mi艂osn膮 i 偶ar mu dusz臋 ogarnia, kiedy mu t臋sknota pier艣 rozpiera, a 偶膮d艂a 艂echc膮 na wszystkie strony, jeden ko艅, kt贸ry zawsze s艂ucha wo藕nicy, wtedy tak偶e wstydem si臋 kieruje i sam siebie zatrzymuje, 偶eby nie wskoczy膰 przednimi nogami na kochanka; za to drugi nie zwa偶a na uk艂ucia ani razy, kt贸rych mu wo藕nica nic szcz臋dzi, i w dzikich podskokach p臋dzi wprost przed siebie. M臋czy si臋 z nim strasznie jego s膮siad w zaprz臋gu; rady mu nie mo偶e da膰 i wo藕nica- On ich rwie wprost na kochanka, 偶eby tam od艣wie偶y膰 wspomnienie wdzi臋k贸w Afrodyty. A ci obaj oburzaj膮 si臋 zrazu i ci膮gn膮 w przeciwn膮 stron臋, bo ten ich zmusi膰 chce do bezece艅stwa strasznego. W ko艅cu, kiedy wszystko nic nie pomaga, id膮 za nim; on ich wlecze za sob膮. Ju偶 ust膮pili: ju偶 si臋 godz膮 czyni膰, co im ka偶e. Zbli偶aj膮 si臋 do kochanka i oto staje przed nimi jego posta膰 jasna. Kiedy j膮 ujrza艂 wo藕nica, b艂yskawic膮 mu wtedy przed oczyma staje wspomnienie pi臋kno艣ci;
my艣l jego ulatuje do jej istoty i ogl膮da j膮 znowu; ona tam stoi obok w艂adzy nad sob膮, tam na 艣wi臋tych stopniach. My艣l jego przejrza艂a i l臋k j膮 oblatuje 艣wi臋ty; wi臋c pada na wznak i tym s膮- c mym szarpie w ty艂 cugle tak mocno, 偶e oba konie staj膮 d臋ba na zadach. Jeden z nich rad, bo nic ci膮gn膮艂 w stron臋 przeciwn膮, a tamten butny, bestia, nierad bardzo. Cofaj膮 si臋 jednak oba; jeden ze wstydu i strachu kroplami potu skrapla ca艂膮 dusz臋, a drugi, kiedy mu ju偶 uzda warg nie rani, a upadek wstecz nie grozi, ledwie 偶e tchu nabra艂, ciska膰 si臋 zaczyna w pasji i obelgi miota膰; od tch贸rz贸w wymy艣la wo藕nicy i towarzyszowi w zaprz臋gu, 偶e to ze strachu i nie po m臋sku popsuli szyki i z艂amali umow臋. I znowu ich chce gwa艂tem, wbrew ich ch臋ci, naprz贸d wlec i ledwie im ust膮pi膰 raczy, '..',., kiedy si臋 prosz膮, 偶eby im to na nast臋pny raz od艂o偶y艂. gt. Kiedy termin um贸wiony przyjdzie, oni udaj膮, 偶e zapomnieli, ale on go przypomina i znowu gwa艂t im zadaje, r偶y, wlecze za sob膮 i wymusi膰 chce na nich zbli偶enie do ch艂opaka w takiej samej my艣li jak poprzednim razem. Kiedy ju偶 s膮 blisko, spuszcza 艂eb, stawia ogon do g贸ry, bierze w臋dzid艂o na kie艂 i rwie naprz贸d bez pami臋ci i wstydu. Wo藕nicy tym razem jeszcze gorzej, tote偶 si臋 jeszcze gwa艂towniej rzuca wstecz, jak u mety wy艣cig贸w, i tym gwa艂towniej butnej bestii munsztuk z z臋b贸w wyrywa, j臋zyk mu przebrzyd艂y i paszcz臋k臋 do krwi zdziera, a zad i stopy w ziemi臋 wpiera; niech si臋 bestia m臋czy.
Po kilku takich lekcjach pokornieje butna szelma i zaczyna s艂ucha膰 przezornego wo藕nicy, a kiedy pi臋kn膮 posta膰 zobaczy, wtenczas ginie ze strachu. Odt膮d zaczyna dusza tego, kt贸ry kocha, chodzi膰 ze wstydem i czci膮, i z obaw膮 艣ladami ukochanej osoby.
Kiedy za艣 cz艂owiek, kt贸ry nie udaje mi艂o艣ci, ale doznaje tego uczucia naprawd臋, boskim kultem otacza wybra艅ca, ten 偶ywi wprawdzie dla niego pewn膮 naturaln膮 sympati臋, jednak偶e trzyma go zrazu z daleka, mo偶e i dlatego, 偶e mi臋dzy kolegami kiedy艣 plotki kr膮偶y艂y o tym, kt贸ry kocha, i m贸wiono, 偶e si臋 nie wypada wdawa膰 w poufalsze stosunki na tle erotycznym. Z czasem jednak wiek i konieczno艣膰 robi swoje i dochodzi do zbli偶enia mi臋dzy nimi.
Bo nigdzie nie jest napisane, 偶eby si臋 tylko 藕li ludzie musieli do siebie zbli偶a膰, a ludzie dzielni nie mogli. K臋dy si臋 za艣 stosunki l rozmowy cz臋stsze nawi膮偶膮, wybrany spostrzega ku swemu wielkiemu zdumieniu coraz nowe objawy 偶yczliwo艣ci ze strony zakochanego i zaczyna dochodzi膰 do przekonania, 偶e wszyscy inni przyjaciele i bliscy nic mu w艂a艣ciwie nie daj膮 w por贸wnaniu z tym cz艂owiekiem, w kt贸rego b贸g wst膮pi艂.
A kiedy ten d艂u偶szy czas tak post臋puje i zbli偶a si臋 do niego, i styka z nim w salach gimnastycznych i gdzie indziej tak偶e, wtedy bi膰 zaczyna 藕r贸d艂o owych promieni, kt贸re Zeus, w Ganimedesie zakochany, urokiem nazwa艂, i strumie艅 ich obfity p艂ynie ku temu, kt贸ry kocha, wnika we艅 i wype艂nia go po brzegi, a co zostaje, przelewa si臋, i tak jak wiatr albo echo jakie艣 od g艂adkich a twardych cia艂 odbite znowu tam wraca, sk膮d wysz艂o, tak i strumie艅 pi臋kno艣ci znowu do swego 藕r贸d艂a przez oczy — zwyczajna to jego droga do duszy — wraca, a wr贸ciwszy skrapia pory, kt贸rymi si臋 pi贸ra cisn膮膰 zwyk艂y; pi贸ra rosn膮 i oto si臋 dusza kochanka mi艂o艣ci膮 nape艂nia. I on ju偶 kocha, ale jeszcze sam nie wie kogo. I ani wie, co si臋 z nim dzieje, anihy to powiedzie膰 potrafi艂. Ale jakby si臋 od kogo艣 choroby oczu nabawi艂, nie wie, sk膮d mu to przysz艂o, i nie wie, 偶e w przyjacielu swym, jakby w zwierciadle, siebie samego ogl膮da. Kiedy on jest przy nim, l偶ej mu, podobnie jak i tamtemu. A kiedy go nie ma, t臋skni, podobnie jak i tamten za nim, bo jest w nim Eros Wzajemny. Ale on go nie nazywa mi艂o艣ci膮, tylko przyja藕ni膮, i my艣li, 偶e tak jest naprawd臋. A pragnie podobnie jak tamten, chocia偶 nie tak silnie; pragnie go widzie膰, czu膰, 艣ciska膰, ca艂owa膰 i le偶e膰 razem blisko, l oczywi艣cie, niezad艂ugo zaczyna to wszystko robi膰.
Kiedy tak le偶膮 ko艂o siebie, wtedy nieposkromiony ko艅 zakochanego ma niejedno do powiedzenia wo藕nicy. Za tyle trud贸w rad by sobie u偶y艂 cho膰 troch臋. A ko艅 wybra艅ca nic nie m贸wi, tylko 偶膮dza wre i nie wie sam, co ma robi膰, 艣ciska przyjaciela i ca艂uje za to, 偶e taki dla niego dobry strasznie; le偶膮 blisko siebie, a jemu tak jest, 偶e nie umia艂by niczego ze swej strony odm贸wi膰 tamtemu, gdyby on czegokolwiek chcia艂 od niego. Ale towarzysz w zaprz臋gu i wo藕nica ci膮gn膮 w stron臋 przeciwn膮. Maj膮 wstyd i rozum.
Je艣li w nich tedy zwyci臋偶膮 lepsze strony duszy, wiod膮ce do porz膮dnego 偶ycia i do filozofii, p臋dz膮 wtedy obaj 偶ywot w szcz臋艣ciu i w jedno艣ci, panuj膮 nad sob膮 — przyzwoici. Umieli w swojej duszy ujarzmi膰 to, w czym si臋 jej z艂o kry艂o, a wyzwolili to, w czym dzielno艣膰. Kiedy pomr膮, skrzyd艂a ich ponios膮 wysoko; palm臋 zwyci臋stwa wzi臋li w jednym z trzech naprawd臋 olimpijskich zawod贸w, a wi臋kszego dobra nad to ani rozs膮dek ludzki, ani sza艂 boski da膰 cz艂owiekowi nie zdo艂a.
Je偶eliby za艣 podlejszy jaki 偶ywot wiedli, nie mieli nic wsp贸lnego z filozofi膮, a dbali o to, co pochwala wielu, 艂atwo si臋 im trafi膰 c mo偶e, 偶e gdzie艣 przy pijatyce czy innej weso艂ej sposobno艣ci owe nieposkromione rumaki dusze ich zastan膮 bez stra偶y, zaci膮gn膮 ich na jedno miejsce, i ci wezm膮 wtedy i zrobi膮 to, co wielu chwali jako szcz臋艣cie. P贸藕niej si臋 to b臋dzie powtarza艂o, cho膰 niecz臋sto, bo si臋 ich ca艂a dusza na to nie zgadza.
W przyja藕ni 偶yj膮 z sob膮 i tacy dwaj, chocia偶 ju偶 nie tak jak tamci, zar贸wno wtedy, kiedy ich mi艂o艣膰 艂膮czy, jak i polem, kiedy ich mi艂o艣膰 przeminie. Uwa偶aj膮 obaj, 偶e sobie winni wzajem szacunek i zaufanie najwi臋ksze, kt贸rego si臋 nigdy 艂ama膰 nie godzi, a rozpoczyna膰 wojn臋. W chwili 艣mierci skrzyde艂 nie dostan膮, ale wyjd膮 z cia艂 na po艂y w pi贸rach; i tak do艣膰 wielka dla nich nagroda za sza艂 mi艂o艣ci. Bo w ciemno艣膰 i czelu艣ci podziemne nie godzi艂oby si臋 i艣膰 tym, kt贸rzy ju偶 st膮pali po 艣cie偶kach podniebnych. Wi臋c gdzie艣 po jasnych drogach chodz膮 w szcz臋艣ciu, a gdy godzina przyjdzie, r贸wnocze艣nie skrzyde艂 dostaj膮 — za to, 偶e kiedy艣 kochali.
Takie dary, takie skarby boskie przyniesie ci, ch艂opcze, przyja藕艅 tego, kt贸ry kocha. A pieszczota i poufa艂o艣膰 z tym, co nie kocha, rozs膮dkiem 艣miertelnym podlana, sk膮p膮 r臋k膮 znikome ziemskie dobra ci wydzieli, a czym艣 tak pod艂ym i niskim, cho膰 to u t艂umu zaleta, dusz臋 ci zaprawi, 偶e si臋 dziewi臋膰 tysi臋cy lat b臋dzie musia艂a u? oko艂o ziemi kr臋ci膰 i pod ziemi膮 jeszcze do rozumu nie przyjdzie.
Oto ci, przyjacielu nasz. Erosie, wedle sil naszych najpi臋kniejsz膮 i najlepsz膮 oddajemy powinna pie艣艅 przeb艂agaln膮. Je艣li w og贸le, a przede wszystkim w s艂owach musia艂a by膰 troch臋 poetycka, to tylko ze wzgl臋du na Fajdrosa. Wi臋c pierwsz膮 mow臋 mi odpu艣膰, a daj膮c nagrod臋 za drug膮, nie racz mi w dobroci swej i w 艂asce odbiera膰 sztuki kochania ani mi jej w gniewie swym nie popsuj. Daj, 偶eby mnie pi臋kni ludzie jeszcze wi臋cej ni偶 dzisiaj cenili. A w b pierwszej mowie, je偶eli艣my ci co艣 przykrego powiedzieli, Fajdros i ja, to pomny, 偶e Lizjasz by艂 tej mowy ojcem i winowajc膮, spraw, 偶eby on takim mowom da艂 nareszcie pok贸j, a do filozofii go za przyk艂adem brata jego Polemareha nawr贸膰, aby si臋 i ten tutaj cz艂owiek w nim zakochany przesta艂 chwia膰 na obie strony, lecz Erosowi i filozofii 偶ycie swe po艣wi臋ci艂!
fajdros. Modl臋 si臋 i ja z tob膮, Sokratesie; niech si臋 tak stanie je偶eli tak lepiej dla nas. A mow臋 twoj膮 ju偶 od
chwili podziwiam. O ile偶 艂adniej j膮 zrobi艂e艣 ni偶 pierwsz膮! Doprawdy, boj臋 si臋, czy mi si臋 Lizjasz teraz
n臋dzarzem nie wyda, nawet gdyby si臋 spr贸bowa艂 mierzy膰 i jeszcze inn膮 napisa艂. A wiesz ty, cudowny cz艂owieku,
偶e jego o to pisanie niedawno ju偶 nabiera艂 jeden z polityk贸w w pamficcie. W ca艂ym paszkwilu ci膮gle go
pisarzyn膮 przezywa. Wi臋c mo偶e si臋 w nim ambicja ruszy i przestanie pisa膰.
sokrates. Eh, to zabawny argument, a przyjaciela swego ca艂kiem nie znasz, je艣li my艣lisz, 偶e on sobie wiele robi z besztania. A czy my艣lisz, 偶e i paszkwilant serio bra艂 to, co m贸wi艂?
fajdros. Tak to przynajmniej wygl膮da艂o, Sokratesie. A zreszt膮 sam wiesz, 偶e najwy偶sze i najpowa偶niejsze figury w pa艅stwie wstydz膮 si臋 pisywa膰 studia i nie lubi膮 pism po sobie zostawia膰. Zupe艂nie ich nie n臋ci taka s艂awa u potomno艣ci; nie chc膮 kiedy艣 uchodzi膰 za sofist贸w.
sokrates S艂odki wykr臋t, Fajdrosic! Nie wiesz, 偶e to posz艂o od e Wielkiego Wykr臋tu na Nilu? A opr贸cz tego, 偶e to wykr臋t, to i tego nie wiesz, 偶e najbardziej ambitni politycy najwi臋cej lubi膮 pisa膰 swoje my艣li i zostawia膰 pismo po sobie. A jak kt贸ry pisze mow臋, to tak kocha swoich chwalc贸w, 偶e na samym pocz膮tku wypisuje tych, co go pochwalili.
fajdros. Jak to my艣lisz? Nie rozumiem.
sokrates. Nie rozumiesz? Przecie偶 na pocz膮tku ka偶dej mowy politycznej masz zawsze imi臋 tych, kt贸rzy danego polityka pochwalili.
fajdros. Jak to?
sokrates. Ano: „Na podstawie uchwa艂y Wielkiej Rady albo Zgromadzenia Ludowego, albo jednej i drugiej instytucji", tak si臋 przecie偶 zaczynaj膮 mowy polityczne. A len, co uzasadnia艂 wniosek dany, samego siebie wymienia bardzo uroczy艣cie i pochlebnie o sobie wspomina, ten pisarz niby; a polem m贸wi d艂ugo i szeroko i popisuje si臋 m膮dro艣ci膮 przed tymi, kt贸rzy go chwal膮. No c贸偶, mo偶e inaczej si臋 pisze mowy polityczne?
fajdros. No nie.
sokrates. Nieprawda偶? I je偶eli uchwal膮, to autor wychodzi weso艂y z teatru; a jak skre艣l膮 i nie ma co pisa膰 mowy, bo kto艣 nie dor贸s艂 do tego, to i on ma smutek, i martwi膮 si臋 jego towarzysze.
fajdros, I bardzo.
sokrates. Wi臋c chyba nie gardz膮 t膮 robot膮, ale j膮 podziwiaj膮.
fajdros. No pewnie.
sokrates. A c贸偶 dopiero, jak si臋 trafi zdolny m贸wca albo kr贸l, a dojdzie do pot臋gi takiego Likurga albo Solona, albo Dariusza i nie艣miertelnym zostanie w pa艅stwie pisarzem — czy偶 nie uwa偶a si臋 sam za r贸wnego bogom jeszcze za 偶ycia i czy potomni nie my艣l膮 o nim tak samo, kiedy patrz膮 na te pisma, jakie po sobie zostawi艂.
fajdros. I bardzo.
sokrates Wi臋c we藕 jednego z takich ludzi, cho膰by nawet by艂 troszk臋 nierad Lizjaszowi; czy my艣lisz, 偶e on by mu tak偶e brat za z艂e to, 偶e pisuje?
fajdros. Oczywi艣cie, 偶e nie, wedle tego, co m贸wisz; to偶 musia艂by i sam sobie bra膰 za z艂e w艂asne upodobania.
sokrates. Wi臋c to rzecz oczywista, 偶e samo pisanie m贸w nie ha艅bi.
fajdros A co?
sokrates. A to, uwa偶am, je偶eli kto艣 nie pi臋knie m贸wi i pisze, ale haniebnie i 藕le.
faidros. No oczywi艣cie.
sokrates. Wi臋c jak偶e si臋 to pisze pi臋knie i nie pi臋knie? Chcesz, Fajdrosie, i z tego punktu rozpatrzy膰 Lizjasza i innych dawniejszych i przysz艂ych pisarzy politycznych i obyczajowych, poet贸w i prozaik贸w?
fajdros Ty si臋 pytasz, czy chc臋? A na c贸偶 by cz艂owiek 偶y艂, jak e nie dla takich przyjemno艣ci? To偶 przecie偶 nie dla takich, przed kt贸rymi si臋 naprz贸d ma jak膮艣 przykro艣膰 albo si臋 w og贸le nic z nich nie ma. A takie s膮 bodaj偶e wszystkie przyjemno艣ci cia艂a. Tote偶 si臋 s艂usznie przyjemno艣ciami niewolnik贸w nazywaj膮-
sokrates. No tak — czas mamy, zdaje si臋. A przy tym uwa偶am, jak tam nad naszymi g艂owami piewiki, jak to zwykle w upal, 艣piewaj膮 i co艣 rozmawiaj膮 z sob膮, i na nas patrz膮 z g贸ry. Gdyby tak widzia艂y, 偶e i my dwaj, jak to niejeden w po艂udnie, nie rozmawiamy, a tylko si臋 jeden z drugim kiwa i jako ci臋偶ko my艣l膮cy usypia oczarowany ich g艂osami, s艂usznie by si臋 z nas 艣mia艂y;
my艣la艂yby, 偶e to mo偶e jakich艣 dw贸ch niewolnik贸w przysz艂o do nich, do gospody, spa膰 jak owieczki w po艂udnie ko艂o 藕r贸d艂a. A jak zobacz膮, 偶e rozmawiamy i umiemy ko艂o nich jak ko艂o Syren przep艂yn膮膰 nic oczarowani, to pewnie si臋 uciesz膮 i przynios膮 nam dar, kt贸ry im bogowie pozwolili ludziom dawa膰.
fajdros. A jaki偶 one maj膮 dar? Zdaje si臋, 偶e tego nie s艂ysza艂em.
sokrates. O, to nie艂adnie, 偶eby przyjaciel Muz czego艣 podobnego nie s艂ysza艂. Ot贸偶 powiadaj膮, 偶e one by艂y niegdy艣 lud藕mi, kiedy jeszcze Muz nie by艂o. A kiedy przysz艂y Muzy i zjawi艂 si臋 艣piew po raz pierwszy, taki zachwyt szalony ogarn膮艂 niekt贸rych ludzi 贸wczesnych, 偶e dla 艣piewu zaniedbywali jad艂a i napoju. 艢piewali tylko i marli, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy. Od nich pochodzi r贸d piewik贸w, kt贸re od Muz ten dar otrzyma艂y, 偶e si臋 umiej膮 oby膰 bez jedzenia. Ju偶 od urodzenia nie potrzebuj膮 jad艂a ani napoju, tylko 艣piewaj膮 wci膮偶, a偶 do 艣mierci, a polem id膮 do Muz i opowiadaj膮 ka偶dej, kto je czci艂 tutaj na ziemia Terpsychorze m贸wi膮 o tych, kt贸rzy jej w ch贸rach cze艣膰 oddawali, i pozyskuj膮 dla nich 艂ask臋 Muzy, Eralo si臋 od nich dowiaduje o naszych sprawach mi艂osnych, a inne Muzy podobnie, jako 偶e rozmaite s膮 ich kulty. A najstarszej, Kalliopie, i drugiej z rz臋du, Uranii, donosz膮 piewniki o tych, kt贸rzy w filozofii 偶yj膮 i muzyk臋 tych dw贸ch bogi艅 czcz膮 nade wszystko. Te Muzy, opiekunki nieba i m贸w boskich i ludzkich, g艂os maj膮 najpi臋kniejszy. Wi臋c z wielu powod贸w powinno si臋 o czym艣 rozmawia膰, a nie spa膰, kiedy jest po艂udnie,
fajdros. No, to rozmawiaj my.
sokrates. Wi臋c mo偶e to, co艣my w艂a艣nie poruszyli; zastanowi膰 si臋 nad tym, jak si臋 to w艂a艣ciwie m贸wi dobr膮 mow臋 i pisze, a jak z艂膮. Mo偶e to rozwa偶ymy.
fajdros. Oczywi艣cie.
sokrates. Wi臋c naprz贸d, czy nie potrzeba, je艣li mowa ma by膰 dobra i pi臋kna, 偶eby umys艂 autora znal prawdy o tym, o czym autor zamierza m贸wi膰.
Fajdros. A ja, Sokratesie, s艂ysza艂em, 偶e kto chce by膰 kiedy艣 kto m贸wc膮, temu nie potrzeba wiedzie膰, co jest istotnie sprawiedliwe, ale to tylko, co t艂um za sprawiedliwe uwa偶a; t艂um przecie偶 b臋dzie s膮dzi艂. I nie istotne dobro czy pi臋kno, ale co uchodzi; przecie偶 tym si臋 ludzi przekonywa i nak艂ania, a nie prawd膮.
sokrates. Tych s艂贸w lekcewa偶y膰 nie trzeba, Fajdrosie, kt贸re m臋drcy m贸wi膮, ale si臋 zawsze przyjrze膰 potrzeba, co te偶 to oni m贸wi膮. Tote偶 i tych s艂贸w teraz nie odrzucimy z g贸ry.
fajdros. S艂usznie m贸wisz.
sokrates Wiec tak si臋 im przyjrzymy.
FAJDROS. Jak?
sokrates, Ano — gdybym ci臋 tak nak艂ania艂, 偶eby艣 sobie konia kupi艂, bo masz i艣膰 na wojn臋, a obaj by艣my nie wiedzieli, co to ko艅; ja bym tylko tyle wiedzia艂 o tobie, 偶e Fajdros uwa偶a za konia to zwierz臋 domowe, kt贸re ma najwi臋ksze uszy.
fajdros. To by 艣mieszne by艂o, Sokratesie.
sokrates. Ale gdzie tam. I gdybym ci臋 tak z zapa艂em przekonywa艂 i namawia艂, u艂o偶ywszy mow臋 pochwaln膮 na os艂a, a nazywa艂bym go koniem, i wywodzi艂, 偶e to najcenniejszy dobytek i ko艂o domu, i na wojn臋, 偶e si臋 znakomicie z niego walczy i on zbroj臋 ci potrafi przynie艣膰 i jego inne rozmaite po偶ytki wychwala艂.
Fajdros. A to by ju偶 by艂o naj艣mieszniejsze.
sokrates A czy偶 nie lepiej, gdy przyjaciel jest 艣mieszny, ni偶 gdy jest straszny i wr贸g?
fajdros. No pewnie.
sokrates. A jak taki retor, kt贸ry nie wie, co jest dobre i z艂e, a ma przed sob膮 zgromadzenie, kt贸re tak偶e tego nie wie, i on je przekonywa i nak艂ania — nie w takiej marnej sprawie jak ta, 偶eby pochwa艂臋 os艂a wyg艂asza艂 niby konia — ale je艣li on z艂o przedstawi jako dobro, a dbaj膮c, o opini臋 t艂umu, nak艂oni ich do czynu z艂ego, zamiast do dobrego, to jak my艣lisz, jaki p贸藕niej plon zbierze sztuka d retoryczna z takiego posiewu?
fajdros. Oczywi艣cie nieszczeg贸lny.
sokrates. Ale wiesz, przyjacielu, czy my znowu nie zanadto brutalnie atakujemy sztuk臋 wymowy? Troch臋, to nie szkodzi. Bo ona gotowa powiedzie膰: „C贸偶 wy za g艂upstwa wygadujecie? Przecie偶 ja nikogo, kto nic zna prawdy, nie zmuszam, 偶eby si臋 uczy艂 m贸wi膰, ale gdyby si臋 mnie kto pyta艂 o rad臋, to niech ju偶 tamto ma przedtem, a potem dopiero niech mnie bierze. A to tylko m贸wi臋 wielkim g艂osem, 偶e bez mojej pomocy cz艂owiek, kt贸ry by i zna艂 byty, bezwarunkowo nie potrafi przekonywa膰 ludzi i nak艂ania膰 偶adn膮 inn膮 sztuk膮".
fajdros. No, czy偶 nie b臋dzie mia艂a racji? Przecie偶 to s艂uszne.
sokrates - Zgoda, je偶eli tylko mowy, kt贸re za ni膮 id膮. zechc膮 jej da膰 艣wiadectwo, 偶e ona jest sztuk膮. Bo tak jakbym s艂ysza艂, jak nadchodz膮 tutaj mowy niekt贸re i 艣wiadcz膮, 偶e ona k艂amie i 偶e nie jest sztuk膮, ale nieartystycznym rzemios艂em, kwesti膮 rutyny. Aby m贸wi膰 o czym艣, a nie tyka膰 prawdy, powiada jeden Spartanin, na to nie ma 偶adnej prawdziwej sztuki i nigdy takiej nie b臋dzie.
fajdros. Dawaj no te mowy, Sokratesie; ka偶 im tu przyj艣膰 i rozpytuj, co i jak m贸wi膮.
sokrates. A to p贸jd藕cie tu, dziateczki, przekonajcie Fajdrosa, kt贸ry ma tak偶e 艂adne dzieci, 偶e je艣li nie b臋dzie porz膮dnym filozofem, to i m贸wi膰 nigdy porz膮dnie nie potrafi o niczym. A niech odpowiada Fajdros.
fajdros. Pytajcie.
sokrates. Nieprawda偶, 偶e sztuka wymowy w og贸le jest sztuk膮 prowadzenia dusz ludzkich za pomoc膮 m贸w, i to nie tylko w s膮dach i jakie tam inne zebrania czy zgromadzenia publiczne, ale i w prywatnych k贸艂kach; jedna i la sama, czy to o wielkie rzeczy chodzi, czy o ma艂e. A co jest s艂uszne, to jest r贸wnie cenne w sprawach wielkiej wagi jak i w marnych. Albo jak ty to s艂ysza艂e艣?
fajdros. Ale偶 nie tak, na Zeusa, zgo艂a nie tak, ale najwi臋cej podobno w s膮dach m贸wi si臋 i pisze wedle prawide艂 sztuki; m贸wi si臋 i na zgromadzeniach ludowych. A tak wi臋cej — tom nie s艂ysza艂.
sokrates. Aha, to艣 ty s艂ysza艂 tylko o sztukach retorycznych Nestora i Odyseusza, kt贸re w wolnych chwilach pod Ilionem spisywali, a o sztukach Palamedesa nie s艂ysza艂e艣?
fajdros Aj, dalib贸g, 偶e Nestora; bo ty z pewno艣ci膮 z Gorgiasza robisz Nestora, a ten Odyseusz to z pewno艣ci膮 Trazymach i Teodor.
sokrates. Mo偶e by膰. Ale im dajmy pok贸j. A ty powiedz, w s膮dach oskar偶yciele i oskar偶eni co robi膮? Broni膮 sprzecznych twierdze艅, czy co powiemy?
fajdros. W艂a艣nie to.
sokrates. I lam chodzi o to, co jest sprawiedliwe, a co niesprawiedliwe?
faidros. Tak jest.
sokrates. I prawda, 偶e m贸wca-artysta potrafi to tak robi膰, 偶eby si臋 jedna i ta sama rzecz tym samym ludziom raz wydawa艂a sprawiedliw膮, a jak zechce inaczej, to znowu niesprawiedliw膮?
fajdros. A czemu nie?
sokrates. A na Zgromadzeniu Ludowym to znowu przedstawicielom pa艅stwa jedno i to samo raz potrafi przedstawia膰 jako dobre, a drugi raz wprost przeciwnie?
fajdros. Tak jest.
sokrates. No, a czy偶 my nie znamy takiego Palamedesa z Elei, kt贸ry tak artystycznie m贸wi, 偶e s艂uchaj膮cy tak偶e g艂owy trac膮 i zdaje im si臋, 偶e jedno i to samo jest r贸wne i nier贸wne, 偶e jest jedno i 偶e go jest wiele, albo 偶e stoi, to znowu, 偶e si臋 rusza.
fajdros. Doskonale go znamy.
sokrates. Wi臋c nie tylko w s膮dach ma swoje pole sztuka sprzecznych twierdze艅 i na Zgromadzeniach Ludowych, ale chyba wszystko, o czym si臋 m贸wi, obejmuje jedna jaka艣 sztuka, je艣li taka istnieje, i ta potrafi ka偶d膮 rzecz do ka偶dej innej przyr贸wna膰 w granicach mo偶liwo艣ci, i je艣li kto艣 inny takie r贸wnania i analogie skrycie przeprowadza, wydoby膰 je potrafi na 艣wiat艂o.
fajdros Nie — jak ty to w艂a艣ciwie m贸wisz?
sokrates. Poczekaj, mo偶e ci lak b臋dzie ja艣niej: gdzie jest 艂atwiej o b艂膮d, o pomy艂k臋: tam, gdzie si臋 rzeczy bardzo r贸偶ni膮 od siebie, czy tam, gdzie ma艂o co?
Fajdros. Tam, gdzie ma艂o co.
sokrates. A jak ci 艂atwiej przej艣膰 niepostrze偶enie do sprzecznego stanowiska: szeregiem drobnych przej艣膰 i odcieni, czy wielkich?
fajdros. No, jak偶e偶by nie?
sokrates Wi臋c kto chce w b艂膮d wprowadza膰 drugich, a nie ma sam pa艣膰 jego ofiar膮, musi doskonale rozpoznawa膰 podobie艅stwo byt贸w i niepodobie艅stwo.
fajdros. No, koniecznie musi.
sokrates. A mo偶e on potrafi, chocia偶 prawdy sam o ka偶dej rzeczy nie zna, rozpozna膰 w drugich drobne i wielkie analogie mi臋dzy b nie znanymi mu naprawd臋 bytami?
fajdros. To niemo偶liwe.
sokrates. A nieprawda偶, 偶e je艣li kto艣 wydaje s膮dy niezgodne z rzeczywisto艣ci膮 i jest w b艂臋dzie, to widocznie stan ten wywo艂a艂o u niego pewne podobie艅stwo, winny temu pewne analogie mi臋dzy rzeczami?
fajdros, Tak bywa,
sokrates. Wi臋c czy偶 i artysta nawet potrafi przej艣膰 drog膮 subtelnych odcieni i drugiego odwie艣膰 poprzez analogi臋 od tego, co w ka偶dym wypadku istotnie jest, do czego艣 z tym sprzecznego, i czy sam przy tym nie popadnie w Mad, je艣li nie wie, czym jest naprawd臋 ka偶dy byt?
fajdros. To niepodobna.
sokrates. A wi臋c, przyjacielu: sztuka wymowy u takiego, m prawdy nie zna, a 偶yje tylko opini膮, to nie b臋dzie 偶adna sztuka, tylko 艣miech.
fajdros. Co艣 niby tak.
sokrates. Wi臋c je偶eli chcesz, to popatrzmy do mowy Lizjasza, masz j膮 przy sobie, i we藕my te, kt贸re艣my sami m贸wili. Zobaczmy, jakie tam b臋d膮 wady artystyczne i zalety.
fajdros. Ach, to doskonale; bo tak jako艣 sucho, go艂o teraz m贸wimy, bez 偶adnych przyk艂ad贸w.
sokrates. A wiesz, to ciekawy przypadek. Tutaj w tych dw贸ch mowach got贸w si臋 znale藕膰 przyk艂ad na to, jak to kto艣, co zna prawd臋, d robi figle i nabiera s艂uchacz贸w. Ja s膮dz臋, Fajdrosie, 偶e winny temu tylko b贸stwa lego miejsca, a mo偶e by膰, 偶e to ci zausznicy Muz, co nam tu nad g艂ow膮 艣piewaj膮, lak nas w prezencie natchn臋li. Bo gdzie偶 ja; ja nic mam nic wsp贸lnego z 偶adn膮 sztuk膮 wymowy!
fajdros. No, no, niech ci b臋dzie. 呕eby艣 tylko jasno m贸wi艂.
sokrates. Prosz臋 ci臋, przeczytaj no pocz膮tek mowy Lizjasza!
fajdros. „O co mi chodzi, wiesz, i 偶e za w艂a艣ciwe uwa偶am tak膮 rzecz pomi臋dzy nami, to艣 s艂ysza艂. S膮dz臋 za艣, 偶e nie powinno mnie omija膰 to, czego pragn臋, dlatego 偶e w艂a艣nie zakochany w tobie nie jestem. To偶 takiemu p贸藕niej 偶al ka偶dej..."
sokrates. Czekaj! Przecie偶 gdzie on b艂膮dzi i jaka tu wada artystyczna, potrzeba powiedzie膰. Nic?
fajdros. Tak jest.
sokrates. Czy偶 to nie jest oczywiste, 偶e w kwestiach tego rodzaju na jedn膮 wszyscy zgodnie patrzymy, a na drug膮 rozbie偶nie?
fajdros. Mo偶e by膰, 偶e ja rozumiem, co ty m贸wisz; tylko powiedz jeszcze troch臋 ja艣niej.
sokrates. Bo niech kto艣 wymieni na przyk艂ad 偶elazo albo srebro, to czy偶 nie mamy wtedy wszyscy jednego i lego samego na my艣li?
fajdros. Zupe艂nie.
sokrates. A c贸偶, je艣li wymieni sprawiedliwo艣膰 lub dobro? Nieprawda偶, 偶e wtedy jeden idzie tam, drugi sam i nie zgadzamy si臋 z sob膮 nawzajem ani nawet sami z sob膮,
fajdros. Zupe艂nie tak.
sokrates, W niekt贸rych lematach si臋 zgadzamy, a w innych nie?
FAJDROS. Tak.
sokrates. A w kt贸rych偶e 艂atwiej nas w pole wywie艣膰 i w kt贸rych jest wi臋ksze pole dla artyzmu m贸wcy?
faidros. Oczywi艣cie w tych niepewnych, kt贸re si臋 mieni膮 w oczach.
sokrates. Wi臋c kto chce opanowa膰 sztuk臋 wymowy, ten przede wszystkim to powinien systematycznie rozr贸偶nia膰 i chwyta膰 jakie艣 charakterystyczne cechy jednej i drugiej formy: zar贸wno lej, kt贸ra si臋 ludziom w oczach mieni, jak i tej, co nie.
fajdros. Pi臋kn膮 by form臋 mia艂 przed oczyma duszy laki, kt贸ry by to zawsze chwyta艂.
sokrates. A polem my艣l臋, 偶e jak ma z czymkolwiek do czynienia, to nie powinien nigdy przeocza膰, tylko bystro spostrzega膰, do jakiego te偶 rodzaju nale偶y to, o czym ma m贸wi膰.
fajdros. No, no.
sokrates. A c贸偶 Eros? On, powiemy, nale偶y do tych niepewnych, co to si臋 mieni膮 w oczach, czy nie?
fajdros. Ale偶 do niepewnych, oczywi艣cie. C贸偶 ty my艣lisz? Czy on by ci by艂 inaczej pozwoli艂 na to, co艣 o nim m贸wi艂 niedawno, 偶e jest nieszcz臋艣ciem dla wybranego i dla zakochanego, a zaraz d potem, 偶e jest najwi臋kszym dobrem
sokrates. To艣 doskonale powiedzia艂, ale jeszcze i to powiedz — bo ja, wiesz, dobrze nie pami臋tam przez to, 偶e we mnie b贸g by艂 wst膮pi艂 — czy ja Erosa okre艣li艂em na pocz膮tku mowy?
fajdros. Ale偶 na Zeusa, doskonale, i to jak!
SOKRATES. To dopiero! To powiadasz, 偶e o tyle wi臋kszymi artystkami by艂yby Nimfy, c贸rki Acheloosa, i Pan, syn Hermesa, ni偶 Lizjasz, syn Kefalosa. A mo偶e nie — mo偶e i sam Lizjasz to zrobi艂: zmusi艂 nas na pocz膮tku mowy do lego, 偶e艣my Erosa poj臋li e jako jaki艣 jeden byt, tak jak on chcia艂, i st膮d ju偶 poszed艂 ca艂y porz膮dek dalszych m贸w. Pozw贸l, mo偶e znowu przeczytamy pocz膮tek jego mowy?
Fajdros. Jak my艣lisz: ale czego ty szukasz, tego tam nie ma.
sokrates. Ale czytaj no — 偶ebym ja jego samego s艂ysza艂.
fajdros. „O co mi chodzi, wiesz, i 偶e za w艂a艣ciw膮 uwa偶am tak膮 rzecz pomi臋dzy nami, to艣 s艂ysza艂. Sadz臋 za艣, 偶e nie powinno mnie w omija膰 to, czego pragn臋, dlatego w艂a艣nie, 偶e zakochany w tobie nie jestem. To偶 takiemu p贸藕niej 偶al ka偶dej wy艣wiadczonej przys艂ugi, skoro tylko 偶膮dz臋 nasyci..."
sokrates, Oj, zdaje si臋, 偶e d艂ugo by艣my szukali, nimby艣my znale藕li to, o co nam chodzi. To偶 len nawet nie z pocz膮tku, tylko jako艣 od ko艅ca, w drug膮 stron臋, chce przez t臋 mow臋 p艂yn膮膰 i zaczyna od tego, co by zakochany ju偶 po wszystkim, na samym ko艅cu, m贸g艂 m贸wi膰 do kochanka. A mo偶cm g艂upstwo paln膮艂, Fajdrosic, ukochana g艂owo?
fajdros. No, tak jest, Sokratesie; to偶 w艂a艣nie o koniec chodzi b w jego mowie.
sokrates. Ee, a poza tym? Ty nic zauwa偶asz tego niechlujstwa my艣lowego w tej mowie? C贸偶 my艣lisz, 偶e to, co tam jest na drugim miejscu, z jakiej艣 konieczno艣ci musia艂o sia膰 w艂a艣nie na drugim, czy r贸wnie dobrze jakiekolwiek inne zdanie? Ja si臋 na tym nie rozumiem, wi臋c mi si臋 zdawa艂o, 偶e autor z ca艂膮 bezczelno艣ci膮 pisze sobie to, co mu 艣lina na j臋zyk przyniesie. A ty uwa偶asz, 偶e mu pewna konieczno艣膰 literacka kaza艂a k艂a艣膰 jedno po drugim w tym w艂a艣nie porz膮dku?
fajdros. Zanadlo艣 艂askaw, je偶eli my艣lisz, 偶e ja potrafi臋 jego prac臋 tak jasno rozebra膰,
sokrates. Ale ci to b臋dzie jasne, 偶e ka偶da mowa, tak jak zwierz臋, musi si臋 jako艣 trzyma膰 kupy, musi stanowi膰 jakie艣 cia艂o indywidualne; nie mo偶e by膰 bez g艂owy i bez n贸g, ale powinna mie膰 tu艂贸w i ko艅czyny dobrane do siebie i z g贸ry okre艣lone ca艂o艣ci膮.
fajdros. Jak偶eby nie?
sokrates. Wi臋c patrzaj na mow臋 swego znajomego, czy jest taka, czy nie taka. A zobaczysz, 偶e ona ca艂kiem taka jak len epigram, kt贸ry, jak powiadaj膮, ma by膰 na grobie Midasa we Frygii.
fajdros. Jaki to epigram i co w nim jest takiego?
sokrates. Tam jest to:
— gdyby tak mo偶na artystycznie uj膮膰 to, co w nich siedzi, to by o by艂a mi艂a rzecz.
fajdros. W kt贸rych to?
sokrates. A tak: spojrze膰 z g贸ry i sprowadzi膰 jednym rzutem oka szczeg贸艂y tu i tam rozsypane do jednej istoty rzeczy; potem by cz艂owiek ka偶dy szczeg贸艂 okre艣li艂 i dopiero by艂oby jasne, o czym za ka偶dym razem m贸wi; tak jak teraz si臋 m贸wi艂o o Erosie. Naprz贸d okre艣lenie: czym jest. Mo偶e dobrem, mo偶e z艂em, to inna rzecz. Ale dopiero potem mowa mog艂a by膰 jasna i mog艂o si臋 w niej jedno z drugim zgadza膰.
Fajdros, A druga forma to kt贸ra, powiadasz, Sokratesie?
sokrates. A znowu tak m贸c ci膮膰, dzieli膰 na formy, na cz艂onki, jak uros艂y, i nic pr贸bowa膰 艂ama膰 偶adnej cz臋艣ci, jak to lichy kucharz robi. Ale tak jak te nasze mowy przed chwil膮; w nich si臋 przecie偶 uj臋to nierozumn膮 cz臋艣膰 duszy w jak膮艣 jedn膮 wsp贸ln膮 form臋 i tak jak z jednego cia艂a wyrastaj膮 dwie strony r贸wnowa偶ne: jedna si臋 nazywa praw膮, a druga lew膮, lak i te mowy obydwie poj臋艂y nie-rozum nasz jako tkwi膮c膮 w nas jedn膮 form臋, a potem pierwsza z nich odci臋ta cz臋艣膰 lew膮 i znowu j膮 rozdziela na dwie, i znalaz艂a w ko艅cu mi臋dzy nimi lak膮, powiedzmy, ca艂kiem lew膮 stron臋 mi艂o艣ci i t臋 te偶 gani艂a zupe艂nie s艂usznie, a druga nas poprowadzi艂a na praw膮 stron臋 szale艅stwa, r贸wnowa偶n膮 tamtej, i wyszuka艂a mi艂o艣膰 w pewnym sensie bosk膮; postawi艂a nam j膮 przed oczy b i pochwali艂a, jako 偶e jej zawdzi臋czamy najwi臋ksze dobro.
fajdros.Bardzo s艂usznie m贸wisz.
sokrates. Ja to i sam ogromnie lubi臋, Fajdrosie. Ja przepadam L za podzia艂ami i uog贸lnieniami; inaczej nie umia艂bym m贸wi膰 ani my艣le膰. A jak mi si臋 kiedy zdaje, 偶e kto艣 inny umie widzie膰 ca艂o艣膰 i jej cz臋艣ci organicznie zwi膮zane, to za nim chodz臋 krok w krok, „jakbym 艣lad boga napotka艂". Ale czy tych, kt贸rzy to umiej膮, s艂usznie czy nies艂usznie nazywam, to b贸g raczy wiedzie膰. Dot膮d ich nazywa艂em dialektykami. A teraz tych, co si臋 od ciebie i od Lizjasza naucz膮, powiedz, jak tych trzeba nazywa膰? Czy to, to jest sztuka wymowy: to, czym si臋 Trazymach pos艂uguje i inni? Tak m膮drze m贸wi膮 i drugich lak ucz膮, 偶e ci im z dobrej woli grube pieni膮dze przynosz膮, jak kr贸lom jakim?
fajdros, A, oni s膮 zupe艂nie jak kr贸lowie, ale ca艂kiem si臋 nie rozumiej膮 na tym, o co ty si臋 pytasz. A tamten rodzaj, zdaje mi si臋, 偶e ca艂kiem dobrze nazwa艂e艣: dialektyk膮. Ale retoryka jako艣 ci膮gle jeszcze przed nami ucieka.
sokrates. Jak powiadasz? 艁adne to musi by膰, to co艣, co by opr贸cz tamtych rzeczy zosta艂o, a mia艂oby by膰 mimo sztuk膮! W ka偶dym razie nie traktujmy tego lekko. Ale powiedz, co w艂a艣ciwie mo偶e by膰 jeszcze poza tym w retoryce?
fajdros.Bardzo wiele, Sokratesie. To wszystko, co jest w podr臋cznikach retoryki.
sokrates. Dobrze, 偶e艣 przypomnia艂. To pewnie b臋dzie to, 偶e wst臋p m贸wi si臋 na pocz膮tku. To m贸wisz, co? Takie subtelno艣ci techniczne!
fajdros. Tak.
sokrates. A potem jaka艣 ekspozycja, polem dowody, po trzecie 艣wiadectwa, a po czwarte prawdopodobie艅stwa, l podobno jakie艣 potwierdzenie i poboczne potwierdzenie ma m贸wi膰 ten nieoceniony majster m贸w z Bizancjum.
fajdros. Ty my艣lisz o Teodorze? To zas艂u偶ony cz艂owiek.
sokrates. Jeszcze jak! I jak robi膰 replik臋 g艂贸wn膮 i poboczn膮 w oskar偶eniu i w obronie. A 艣licznego Eucnosa z Paros nie wyprowadzimy偶 na plac, tego, co to pierwszy wynalaz艂 „doniesienia wst臋pne" i „pochwa艂y uboczne"? Niekt贸rzy powiadaj膮, 偶e on nawet i „besztania uboczne" mia艂 wierszem mawia膰, tak膮 mia艂 pami臋膰; to m膮dry cz艂owiek! A Tizjaszowi i Gorgiaszowi dajmy pok贸j. Ci niech 艣pi膮, ci, co to uwa偶ali, 偶e prawdopodobie艅stwo wi臋cej warte ni偶 prawda, a sil膮 wymowy lego dokazywali, ze si臋 to, co ma艂e, wydawa艂o wielkie, a co wielkie, jak ma艂e, a co najnowsze, wygl膮da to jak stare, a co sprzeczne, jak nowe; i ow膮 zwi臋z艂o艣膰 m贸w wynale藕li i to rozwodzenie si臋 bez ko艅ca nad wszystkim. Jak to raz Prodikosowi opowiada艂em, to si臋 艣mia艂 i m贸wi艂, 偶e on tylko sam jeden wynalaz艂 to, czego potrzebuje sztuka wymowy; a potrzebuje, powiada, ani d艂ugich m贸w, ani kr贸tkich, tylko w sam膮 miar臋.
fajdros. Bardzo m膮dre, Prodikosie.
Sokrates. A Hippiasza nie wymicnimy? Z tym by si臋 z pewno艣ci膮 zgodzi艂 tamten go艣膰 z Elei.
fajdros. Pewnie.
sokrates. A Polosa Muzeum figur retorycznych, te jego na c przyk艂ad diplazjologie, gnomologie, ikonologie? A s艂ownik Liky-mniosa, kt贸ry mu tamten darowa艂, 偶eby napisa艂 o pi臋knie brzmi膮cych s艂贸wkach?
fajdros. A czy to nie by艂y po cz臋艣ci wynalazki Prolagorasa?
sokratcs. A lak: pewna poprawno艣膰 j臋zykowa, ch艂opcze, i wiele innych pi臋knych rzeczy. Ale mistrzem w lamentach i j臋kach przed s膮dem, w artystycznym wywlekaniu staro艣ci i ub贸stwa, w tym celowa艂 ten atleta z Chalcedonu. O, ten m膮偶 pysznie umia艂 wywo艂ywa膰 oburzenie, a potem je, powiada, czarem wymowy d u艣mierza艂. Znakomicie umia艂 oczernia膰 kogo b膮d藕 albo odpiera膰 potwarze wszelkiego rodzaju.
Ale na zako艅czenie mowy to podobno wszyscy si臋 jednakowo zapatrywali; tylko jeden lak 10 nazywa艂, a drugi inaczej.
fajdros. Ty m贸wisz o tym, jako to trzeba przy ko艅cu mowy wszystko pokr贸tce zebra膰 i przypomnie膰 s艂uchaczom, co si臋 m贸wi艂o.
sokrates. W艂a艣nie to m贸wi臋, a ty masz mo偶e jeszcze co艣 do powiedzenia o sztuce uk艂adania m贸w?
fajdros. A, drobnostki; nie warto o nich m贸wi膰.
sokrates. Mniejsza o drobnostki. Ale tamte rzeczy, mo偶e by je tak do 艣wiat艂a zobaczy膰, jakie i kiedy maj膮 znaczenie w sztuce?
fajdros. Maj膮, bardzo wielkie, wobec t艂umu — na Zgromadzeniach Ludowych.
sokrates. Maj膮 niew膮tpliwie. Ale b贸j si臋 Boga! Przypatrz si臋 i ty sam; mo偶e i ty odniesiesz takie wra偶enie — ja uwa偶am, 偶e to wszystko jest ogromnie rzadkie p艂贸tno.
fajdros. Poka偶 tylko.
sokrates. Bo prosz臋 ci臋; gdyby tak kto艣 przyszed艂 do twego przyjaciela Eryksimacha albo do jego ojca Akumcnosa i powiedzia艂:
„Ja takie rozmaite rzeczy umiem cia艂om ludzkim podawa膰, 偶e jak zechc臋, to si臋 ka偶de rozgrzeje albo ozi臋bi, a jak mi si臋 podoba, to potrafi臋 sprowadzi膰 wymioty albo i przeczyszczenie, i inne takie najrozmaitsze skutki. A poniewa偶 to umiem, uwa偶am si臋 za lekarza i s膮dz臋, 偶e drugiego potrafi臋 tego wyuczy膰, o ile mu u偶ycz臋 wiedzy o tych 艣rodkach". C贸偶, my艣lisz, powiedzieliby mu na to?
fajdros. C贸偶 innego, jak nie zapytaliby go, czy opr贸cz lego wie tak偶e, kt贸rym ludziom co podawa膰 potrzeba i kiedy, i w jakiej dawce.
sokrates. A gdyby powiedzia艂, 偶e: Ani mowy, ale s膮dz臋, 偶e ten, kt贸ry si臋 tego ode mnie nauczy, sam ju偶 potrafi zrobi膰 to, o co c mnie pytasz?
fajdros. No to pewnie by powiedzieli, 偶e ten cz艂owiek zwariowa艂 i gdzie艣 tam z podr臋cznika co艣 pos艂ysza艂 albo mu jakie艣 lekarstwa w r臋ce wpad艂y i dlatego mu si臋 zdaje, 偶e zosta艂 lekarzem, a nie ma najmniejszego poj臋cia o medycynie.
sokrates. A c贸偶, gdyby tak do Sofoklesa kto艣 przyszed艂 albo do Eurypidesa i powiedzia艂, 偶e potrafi na lemat lada drobnostki robi膰 olbrzymie tyrady, a na wielki temat kr贸ciutkie, a jak zechce, to d skargi i lamenty, i na odwr贸t, straszne st贸wa i gro藕by, i inne takie rzeczy; on tego uczy i uwa偶a, 偶e podaje uczniom sztuk臋 dramatu?
fajdros. I ci, Sokratesie, wy艣mialiby go zapewne, jak ka偶dego, kto by s膮dzi艂, 偶e tragedia jest czym艣 innym ni偶 porz膮dnym kompleksem -艂ych w艂a艣nie sk艂adnik贸w dobranych do siebie nawzajem i do ca艂o艣ci.
sokrates. No, bez szorstko艣ci i bez impertynencyj by艂oby si臋 mi臋dzy nimi obesz艂o, ale tak jakby muzyk spotka艂 kiedy艣 cz艂owieka, kt贸remu si臋 zdaje, 偶e umie nauk臋 harmonii, bo potrafi uderzy膰 ton bardzo wysoki i ca艂kiem niski, to nie paln膮艂by mu z miejsca:
„Ty ba艂wanie, czy艣 zwariowa艂?", ale ze to Muz przyjaciel, wi臋c delikatnie: „Ale偶 m贸j drogi, koniecznie i to potrzeba zna膰, je艣li kto艣 chce zosta膰 mistrzem harmonii, ale mo偶e zaj艣膰 i taki wypadek, 偶e m贸g艂by najmniejszego poj臋cia nie mie膰 o harmonii, kto by mia艂 tylko takie przygotowanie jak ty. Ty posiadasz wiadomo艣ci wst臋pne do nauki harmonii, ale nie sam膮 nauk臋".
faidros. Bardzo s艂usznie.
sokrates. Nieprawda偶? Wi臋c i Sofokles powiedzia艂by, 偶e ten kto艣 popisuje si臋 tylko czym艣, co jest przed tragedi膮, ale to nie dramaturgia, i Akumenos by powiedzia艂, 偶e to przed medycyn膮, a nie medycyna.
fajdros. Tak, w ka偶dym razie.
sokrates. No c贸偶? A gdyby tak 贸w z艂otousty Adrastos albo Perykles przyszed艂 i us艂ysza艂 o tych 艣licznych sztuczkach, o kt贸rychc艣my dzisiaj m贸wili, o tych brachylogiach i ikonologiach, co艣my to je musieli bra膰 pod 艣wiat艂o, c贸偶, czyhy si臋 gniewali i pad艂oby z ich ust, tak jak ode mnie i od ciebie, tak偶e jakie艣 mocne s艂owo na tych, kt贸ny to popisali wszystko i ucz膮 tego niby sztuki wymowy; czy te偶 oni, m膮drzejsi od nas, byliby nam zaraz usta zamkn臋li, m贸wi膮c: „Fajdrosie i Sokratesie, nie trzeba si臋 gniewa膰, ale wybaczy膰, je艣li ludzie nie umiej膮cy my艣le膰 porz膮dnie nie potrafili okre艣li膰, czym jest sztuka retoryczna, i skutkiem lego niedomagania umys艂owego, maj膮c w r臋ku tylko potrzebne wiadomo艣ci i 艣rodki poprzedzaj膮ce c t臋 sztuk臋, s膮dzili, 偶e wynale藕li sam膮 sztuk臋 wymowy. Ucz膮 tego drugich i zdaje im si臋, 偶e znakomicie wyuczaj膮 sztuki m贸wienia. A poda膰 to wszystko lak, 偶eby naprawd臋 przekonywa艂o, a z艂o偶y膰 ca艂o艣膰 organicznie zwi膮zan膮 to niby nic? To ju偶 niech sobie ucze艅 sam z siebie wydob臋dzie w samej mowie!"
fajdros, Tak, tak, Sokratesie. Zdaje si臋, 偶e to istotnie co艣 takiego, ta ca艂a sztuka, kt贸r膮 ci ludzie podaj膮 na wyk艂adach i w podr臋cznikach jako retoryk臋. Zdaje mi si臋, 偶e masz racj臋. Ale wiesz, t臋 sztuk臋 istotnego m贸wcy, takiego, kt贸ry przekonywa naprawd臋, jakby to i sk膮d by j膮 mo偶na wzi膮膰?
sokrates. Umie膰 m贸wi膰, Fajdrosie, to mo偶e tak jak zosta膰 doskona艂ym zapa艣nikiem, a nawet z pewno艣ci膮 tak samo jak z innymi rzeczami. Je偶eli ci natura dala talent wrodzony, b臋dziesz znakomitym m贸wc膮, je艣li do tego dodasz wiedz臋 i pilno艣膰 wytrwa艂膮. Je艣li jednego lub drugiego zaniedbasz, b臋dzie ci tego do doskona艂o艣ci brak艂o. A o ile chodzi o artyzm w tych rzeczach, to zdaje mi si臋, nie t臋dy do niego droga, kt贸r臋dy Tizjasz prowadzi i Trazymach.
fajdros. A kt贸r臋dy?
sokrates. Wiesz co, m贸j kochany, wydaje si臋, 偶e najdoskonalszy m贸wca ze wszystkich to Perykles.
fajdros. Co ty m贸wisz!
sokrates. Ka偶demu wielkiemu arty艣cie przydadz膮 si臋 bajdy o naturze nieba i ziemi. Powinien si臋 raz w 偶yciu bawi膰 takim szperaniem w rzeczach wielkich. St膮d musi umys艂 nabiera膰 szerszego spojrzenia na wszystko, zaokr膮gla膰 si臋 niejako i dojrzewa膰. I Perykles posiada艂 to spojrzenie obok zdolno艣ci wrodzonych. Wpad艂 na takiego w艂a艣nie Anaksagorasa, nape艂ni艂 sobie g艂ow臋 filozofi膮 przyrody i doszed艂 natury rozumu i nierozumu; o tym zawsze du偶o m贸wi艂 Anaksagoras. Perykles wyci膮gn膮艂 st膮d to, co mu si臋 p贸藕niej przyda艂o w sztuce wymowy.
fajdros. Jak ty to rozumiesz?
sokrates. Przecie偶 ze sztuk膮 wymowy to tak samo jak z medycyn膮.
fajdros.Jak to?
sokrates. W jednej i w drugiej musisz rozbiera膰, analizowa膰 natur臋: cia艂a w jednej, a duszy w drugiej, je艣li nie chcesz na podstawie samej tytko rutyny i do艣wiadczenia cia艂u podawa膰 lekarstwa i wyrabia膰 w nim zdrowie i si艂y, a duszy podawa膰 my艣li i obyczaje zacne i rozwija膰 w niej przekonania dowolne i dzielno艣ci.
fajdros. Podobno lak, Sokratesie.
sokrates. A natur臋 duszy zrozumie膰 nale偶ycie, przypuszczasz, 偶e c mo偶na bez natury wszechrzeczy?
fajdros. Je艣li mamy wierzy膰 Hippokratesowi, temu z Asklepiad贸w, to nawet i natury cia艂a na innej drodze nie poznasz.
sokrates, Dobrze m贸wi, przyjacielu. Ale trzeba opr贸cz Hippokratesa i rozumu zapyta膰, czy nam s艂uszno艣膰 przyzna.
fajdros. Zgoda.
sokrates Wi臋c we藕 pod uwag臋 to, co o naturze m贸wi Hippokrates i prawdziwy rozum. Nieprawda偶, 偶e tak nale偶y rozpatrywa膰 d natur臋 ka偶dej rzeczy? Naprz贸d si臋 zastanowi膰 nad tym, czy to co艣 prostego, czy te偶 ma r贸偶ne rodzaje to, w czym sami chcemy by膰 mistrzami i w czym drugich chcemy doprowadzi膰 do doskona艂o艣ci, a polem, je艣li to co艣 prostego, zastanowi膰 si臋 nad jego si艂ami: jakie to z natury swej posiada zdolno艣ci czynne i bierne i wzgl臋dem jakich przedmiot贸w; a je艣liby to mia艂o wi臋cej form, to je wyliczy膰 i zastanowi膰 si臋 nad ka偶d膮, podobnie jak nad ca艂o艣ci膮, jakie ka偶da ma dyspozycje czynne i w jakich od czego zostaje zale偶no艣ciach.
fajdros. Zdaje si臋, 偶e tak, Sokratesie.
Sokrates. Bez tego b臋dziesz chodzi艂 po omacku. A 偶aden artysta e nie powinien w swej pracy przypomina膰 艣lepego ani g艂uchego. Przeciwnie, czemukolwiek mow臋 sw膮 po艣wi臋ci, jasno oka偶e, jaka jest naprawd臋 natura tego, w co mow膮 zechce utrafi膰. A to chyba b臋dzie dusza.
fajdros, No tak.
sokrates. Nieprawda偶? Wszystkie usi艂owania skupi na ten przedmiot. Bo przekonania i sk艂onno艣ci w niej w艂a艣nie chce wywo艂a膰. Czy tak?
fajdros. Tak.
sokrates Wi臋c naturalnie i Trazymach, i jaki tam inny, kt贸ry by serio bra艂 i drugim podawa艂 sztuk臋 wymowy, naprz贸d ogromnie 艣ci艣le i jasno opisze dusz臋 i poka偶e, czy jest jedna i jednolita, czy te偶 ma, na kszta艂t cia艂a, r贸偶ne formy. Bo to si臋 nazywa pokaza膰 natur臋 czego艣.
Fajdros. A pewnie.
sokrates Po drugie za艣, na co z natury swej dzia艂a膰 potrafi i co na ni膮 dzia艂a.
fajdros.no, no.
sokrates. Po trzecie, u艂o偶y systematycznie rodzaje m贸w i rodzaje duszy oraz ich stany wewn臋trzne i przejdzie wszystkie przyczyny za porz膮dkiem, wi膮偶膮c ka偶dy szczeg贸艂 z ka偶dym, i pouczy, jaka mowa na jak膮 dusz臋 i z jakiej przyczyny z konieczno艣ci dzia艂a, a na drug膮 zupe艂nie nic dzia艂a.
fajdros. To by znakomicie by艂o. Doprawdy. sokrates. Wi臋c nigdy, przyjacielu, rzecz napisana lub wyk艂adana w innym jakimkolwiek sposobie 偶adn膮 miar膮 nic b臋dzie mia艂a cech sztuki, czy to o inny jaki lemat b臋dzie sz艂o, czy o ten w艂a艣nie. Tymczasem ci, co dzisiaj o tym pisz膮, a kt贸rych ty s艂ucha艂e艣, ci zdolni
do wszystkiego mistrze wymowy chytrzy s膮 i ukrywaj膮 si臋 z tym, 偶e si臋 doskonale znaj膮 na duszy ludzkiej. Wi臋c pok膮d nie zaczn膮 w ten spos贸b wyk艂ada膰 i pisa膰, nie damy si臋 im przekona膰, 偶e uprawiaj膮 sztuk臋. ' fajdros.W jaki spos贸b niby?
sokrates. Wprost s艂owa przytoczy膰 potrzebne nie jest 艂atwo. Ale og贸lnikowo, jak potrzeba pisa膰, je偶eli rzecz ma mie膰 cechy sztuki, ile mo偶no艣ci to bym powiedzia艂.
fajdros. Wi臋c powiedz!
sokrates. Skoro w naturze mowy le偶y zdolno艣膰 do prowadzenia dusz, to cz艂owiek, kt贸ry chce by膰 m贸wc膮, musi koniecznie wiedzie膰, form dusza posiada. Zatem jest ich tyle a tyle, a s膮 takie i takie. A kiedy si臋 rozbierze i wyka偶e, sk膮d jedni ludzie s膮 tacy, a drudzy inni, to znowu s膮 takie i takie formy m贸w, a ka偶da ma co艣 sobie w艂a艣ciwego. Ot贸偶 takich ludzi z pomoc膮 takich m贸w dla tej i tej przyczyny 艂atwo jest nak艂ania膰 do takich i takich rzeczy, a innych dla innej przyczyny nak艂oni膰 trudno. A kiedy to dostatecznie pojmie, powinien si臋 potem nauczy膰 bystro 艣ledzi膰 i spostrzega膰, 偶e tak jest i 偶e si臋 tak dzieje w 偶yciu praktycznym. Je偶eli tego nie potrafi, to ma艂o co wi臋cej b臋dzie wiedzia艂 ponad to, co kiedy艣 s艂ysza艂, kiedy chodzi艂 na wyk艂ady. Dopiero kiedy potrafi powiedzie膰, jaka mowa na kogo dzia艂a, a przy nadarzaj膮cej si臋 sposobno艣ci potrafi si臋 bystro zorientowa膰, 偶e oto mam przed sob膮 takiego cz艂owieka i tak膮 natur臋, o kt贸rej si臋 wtedy m贸wi艂o, a oto on tu jest naprawd臋 przede mn膮 i temu by potrzeba w ten spos贸b i tak膮 mow臋 poda膰, aby go do tego i tego nak艂oni膰 — dopiero kiedy to ju偶 potrafi, a oceni膰 umie sposobno艣膰; co kiedy powiedzie膰, a co przemilcze膰, wie, kiedy stosowa膰 zwi臋z艂o艣膰, a kiedy znowu 偶ale wywodzi膰 i rzuca膰 gro藕by, te wszystkie rodzaje retoryczne, kt贸rych si臋 powyucza艂, je艣li wie zawsze, kiedy je pora stosowa膰, a kiedy nie — wtedy dopiero jest sko艅czonym m贸wc膮 artyst膮, a pr臋dzej nie. A je艣li pomija co艣 z tego, kiedy mowy wyg艂asza, wymowy uczy lub podr臋czniki retoryki uk艂ada, a twierdzi, 偶e mowa jego ma znamiona sztuki — m膮drzejszy od niego ten, kto mu nie uwierzy. C贸偶. wi臋c? — powie mo偶e taki pisarz — Fajdrosie i Sokratesie, we藕miemy tak膮 sztuk臋 wymowy, czy mo偶e inaczej by j膮 poj膮膰?
fajdros Niepodobna, Sokratesie; niepodobna inaczej. Ale to niema艂a robola, jak si臋 zdaje.
sokrates. To prawda. Tote偶 bierz mowy jedn膮 za drug膮; przewracaj je na wszystkie strony i pr贸buj, mo偶e znajdziesz jak膮 艂atwiejsz膮 i kr贸tsz膮 drog臋 do sztuki — bo po c贸偶 ci i艣膰 daremnie d艂ug膮 i trudn膮, je偶eli mo偶esz p贸j艣膰 kr贸tsz膮 i 艂atwiejsz膮. A je偶eli mo偶e masz jak膮艣 pomoc w tym, co艣 od Lizjasza us艂ysza艂 albo od innego takiego, to spr贸buj powiedzie膰; przypomnij sobie.
fajdros. Tak dla pr贸by to bym mia艂 — ale w tej chwili mi trudno.
sokrates. Je艣li chcesz, to ja ci co艣 powiem, com s艂ysza艂 od jednego z takich.
fajdros. Owszem.
sokrates. M贸wi膮, pajdrosie, 偶e trzeba czasem i za wilkiem cos powiedzie膰.
fajdros. To i ty lak zr贸b.
sokrates Ot贸偶 oni powiadaj膮, 偶e nie ma co tak powa偶nie bra膰 tych rzeczy i tak g艂臋boko si臋ga膰, a takie ceregiele z tym robi膰, bo to przecie偶 prosta rzecz, jake艣my ju偶 i na pocz膮tku tej mowy powiedzieli, 偶e kto chce by膰 t臋gim m贸wc膮, lego nie powinna nic obchodzi膰 prawda w odniesieniu do tego, co sprawiedliwe i dobre w post臋powaniu ludzkim i w ludziach samych, kt贸rzy s膮 takimi z natury czy z wychowania, bo przecie偶 w s膮dach nigdzie nikomu nie chodzi o prawd臋 w tych rzeczach, tylko o przekonanie. A przekonywaj膮 prawdopodobie艅stwa, wi臋c one powinny obchodzi膰 przysz艂ego mistrza wymowy. To偶 nieraz w oskar偶eniu lub w obronie nawet i fakt贸w nie nale偶y przedstawia膰, je艣li mia艂y przebieg nieprawdopodobny, ale prawdopodobie艅stwa. W og贸le m贸wca powinien szuka膰 tylko prawdopodobie艅stwa, a prawdzie powiedzie膰: bywaj zdrowa, a nie wracaj. Bo cala sztuka m贸wcy tkwi w tym, 偶eby ca艂y czas mia艂 prawdopodobie艅stwo za sob膮.
fajdros. Ty w艂a艣nie to przedstawiasz, Sokratesie, co m贸wi膮 ci, kt贸rzy udaj膮 mistrz贸w wymowy. Przypominam sobie, 偶e艣my ju偶 przedtem dotkn臋li czego艣 takiego, a im si臋 zdaje, 偶e to rzecz pierwszorz臋dnej wagi.
sokrates. No, przecie偶 samego Tizjasza znasz na wskro艣- Wi臋c niech nam sam Tizjasz powie, co on innego rozumie przez prawdopodobie艅stwo jak nie to, co si臋. t艂umowi wydaje.
fajdros. C贸偶 by innego?
sokrates. Ot贸偶 on wpad艂 na taki m膮dry i artystyczny pomys艂 i napisa艂, 偶e jak kiedy艣 cz艂owiek s艂abej budowy, ale odwa偶ny, poturbuje mocnego, a tch贸rzliwego, zrabuje mu zarzutk臋 czy co innego, a zaprowadz膮 go do s膮du, wtedy 偶aden z nich nic powinien prawdy powiedzie膰, ale tch贸rz powinien m贸wi膰, 偶e go 贸w odwa偶ny nie sam jeden tylko napad艂, a ten niech dowodzi, 偶e byli przecie偶 sami, a przede wszystkim powinien sobie pom贸c tym, 偶e „gdzie偶bym si臋 ja, ty膰ki, bra艂 do takiego ch艂opa?", a tamten si臋 nie przyzna do swego tch贸rzostwa, ale znowu co艣 zacznie 艂ga膰 i zaraz da przeciwnikowi now膮 bro艅 do r臋ki. I w innych sprawach podobnie. To podobno s膮 w og贸le same lego mniej wi臋cej rodzaju, te artystyczne mowy. Nie lak, Fajdrosie?
fajdros. Ano tak.
sokrates. Strach! Jak to oni sprytnie tak膮 nieznan膮 sztuk臋 odkry膰 potrafili, ten Tizjasz i ci inni, jak oni si臋 tam wabi膮 wszyscy. Ale, d m贸j przyjacielu, mo偶e by im tak powiedzie膰...
fajdros. Co?
sokrates. „Tizjaszu, my艣my dawno jeszcze, zanime艣 tu przyszed艂, przy okazji jakiej艣 m贸wili, 偶e si臋 ludzie prawdopodobie艅stwem karmi膮 dlatego w艂a艣nie, 偶e ono jest do prawdy podobne. A podobie艅stwa, jake艣my to w艂a艣nie przeszli, w ka偶dym wypadku najlepiej i najpi臋kniej wynajdywa膰 potrafi ten, kt贸ry prawd臋 zna. Wi臋c je艣li jeszcze co艣 innego poza tym masz do powiedzenia o sztuce wymowy, to ci臋 pos艂uchamy, a je偶eli nie, to b臋dziemy ju偶 polegali na tym, co艣my w tej chwili wykazali: 偶e je艣li kto艣 s艂uchacz贸w swoich e nie potrafi segregowa膰 wedle ich natury ani nic b臋dzie umia艂 dzieli膰 byt贸w wedle ich r贸偶nych rodzaj贸w, a wszystkie razem zbiera膰 i obejmowa膰 jedn膮 istot膮, ten nigdy w wymowie nie dojdzie do takiego mistrzostwa, do jakiego cz艂owiek doj艣膰 potrafi. Ale do tego nie dojdzie nikt bez wielu trud贸w i wysi艂k贸w; a trudy te nic dla m贸w i post臋pk贸w ludzkich podejmowa膰 powinien cz艂owiek rozumny, ale na to, 偶eby umia艂 m贸wi膰 to, co si臋 bogom podoba, i tak, jak si臋 im podoba, post臋powa艂, o ile mu si艂y pozwol膮. Nigdy bowiem, Tizjaszu, tak m贸wi膮 m膮drzejsi od nas, nie powinien cz艂owiek rozumny dba膰 o wzgl臋dy towarzysz贸w niewoli, chyba tylko ubocznie, ale pozyskiwa膰 sobie w艂adc贸w dobrych i z dobrego rodu. A je艣li obr臋cz drogi wielka i d艂uga, nie dziw si臋, bo si臋 ni膮 do wielkich rzeczy idzie, a nic lak, jak si臋 tobie wydaje. Ale i ten cel wysoki, jak nasza mowa pokazuje, je艣li tylko kto艣 zechce, osi膮gn膮膰 na tej drodze potrafi".
fajdros. Bardzo to 艂adnie powiedziane, Sokratesie; 偶eby to tylko kto艣 potrafi艂!
sokrates. Ale ju偶 i zabra膰 si臋 do pi臋knych rzeczy 艂adnie jest i warto; wszystko jedno, co cz艂owieka spotka po drodze,
fajdros. I bardzo nawet.
sokrates. No wi臋c, o tym artyzmie i braku artyzmu w mowach by艂oby ju偶 do艣膰!
fajdros. A pewnie.
sokrates. A tylko o pisaniu jeszcze, gdzie ono jest na miejscu, a gdzie nie, jeszcze to zostaje. Prawda?
fajdros. Tak.
sokrates Wiesz ty, jake艣 powinien na punkcie m贸w post臋powa膰 i m贸wi膰, aby艣 si臋 jak najwi臋cej bogu podoba艂?
fajdros. Zgo艂a nie, a ty?
sokrates. S艂ysza艂em jedno podanie dawnych ludzi. Prawd臋 oni tylko sami znaj膮. Gdyby艣my i my j膮 znali, czyby nam jeszcze zale偶a艂o co na ludzkich s膮dach?
fajdros. Et, zabawne pytanie. Ale co艣 ty s艂ysza艂? Opowiedz! sokrates. S艂ysza艂em tedy, 偶e koto Naukratis w Egipcie mieszka艂 jeden z dawnych bog贸w tamtejszych, kt贸remu i ptak jest po艣wiecony, nazywany Ibisem. A sam b贸g mia艂 si臋 nazywa膰 Teut. On mia艂 pierwszy wynale藕膰 liczby i rachunki, geometri臋 i astronomi臋, dalej warcaby i gr臋 w kostki, a opr贸cz lego litery. Kr贸lem Egiptu ca艂ego by艂 pod贸wczas Tamuz, a panowa艂 w owym wielkim mie艣cie w G贸rnym Egipcie, kt贸re Grecy nazywaj膮 Tebami Egipskimi, a boga nazywaj膮 Ammonem. Do niego tedy przyszed艂 Teut, nauczy艂 go swoich sztuk i kaza艂 mu je rozpowszechni膰 mi臋dzy innymi Egipcjanami. A ten pyta艂, jaki by ka偶da z ich przynosi艂a po偶ytek, a potem, w miar臋 jak mu si臋 s艂owa Teuta wydawa艂y s艂uszne lub nies艂uszne, jedno gani艂, a drugie chwali艂. O ka偶dej sztuce mia艂 Tamuz Teutowi wiele dobrego i wiele z艂ego do powiedzenia, o czym d艂ugo by艂oby opowiada膰. Ot贸偶 kiedy doszli do liter, powiedzia艂 Teut do Tamuza: Kr贸lu, la nauka uczyni Egipcjan m膮drzejszymi i sprawniejszymi w pami臋taniu; wynalazek ten jest lekarstwem na pami臋膰 i m膮dro艣膰. A ten mu na to: Teucie, mistrzu najdoskonalszy; jeden potrafi p艂odzi膰 to, co do sztuki nale偶y, a drugi potrafi oceni膰, na co si臋 to mo偶e przyda膰 i w czym zaszkodzi膰 tym, kt贸rzy si臋 zechc膮 dan膮 sztuk膮 pos艂ugiwa膰. Tak te偶 i teraz: Ty jeste艣 ojcem liter; zatem przez dobre serce dla nich przypisa艂e艣 im ..warto艣膰 wprost przeciwn膮 tej, kt贸r膮 one posiadaj膮 naprawd臋. Ten wynalazek niepami臋膰 w duszach ludzkich posieje, bo cz艂owiek, kt贸ry si臋 lego wyuczy, przestanie 膰wiczy膰 pami臋膰; zaufa pismu i b臋dzie sobie przypomina艂 wszystko z zewn膮trz, ze znak贸w obcych jego istocie, a nie z w艂asnego wn臋trza, z siebie samego. Wi臋c to nie jest lekarstwo na pami臋膰, tylko 艣rodek na przypominanie sobie. Uczniom swoim dasz tylko poz贸r m膮dro艣ci, a nic m膮dro艣膰 prawdziw膮, Posi膮d膮 bowiem wielkie oczytanie bez nauki i b臋dzie si臋 im zdawa艂o, 偶e wiele umiej膮, a po wi臋kszej cz臋艣ci nie b臋d膮 umieli nic i tylko obcowa膰 z nimi b臋dzie trudno; to b臋d膮 m臋drcy z pozoru, a nie ludzie m膮drzy naprawd臋.
fajobos. Sokratesie! Jak ty 艂atwo uk艂adasz mowy egipskie i jakie tylko chcesz, st膮d i zow膮d.
sokrates. To偶 mowa d臋bu w 艣wi膮tyni Zeusa w Dodonie mia艂a pierwsza wyroczni臋 zawiera膰. Dawni ludzie nic byli tacy m膮drzy jak wy m艂odzi; w prostocie ducha umieli i d臋bu, i g艂azu pos艂ucha膰, byleby tylko prawd臋 m贸wi艂. Czy偶 ci nie wszystko jedno, kto to m贸wi i sk膮d on? Wi臋c nie na (o tylko patrzysz, czy lak jest naprawd臋, c jak on m贸wi, czy inaczej?
fajdros. Zamkn膮艂e艣 mi usta; masz s艂uszno艣膰. I mnie si臋 zdaje, 偶e z literami to tak, jak ten Teba艅czyk powiada.
sokrates. Nieprawda偶? Ten, co my艣li, 偶e sztuk臋 w literach zostawia, i ten, co j膮 chce z nich czerpa膰, jak gdyby z liter mog艂o wyj艣膰 co艣 jasnego i mocnego, to cz艂owiek bardzo naiwny i nie wie, co b贸g Ammon powiedzia艂, skoro my艣li, 偶e s艂owa pisane co艣 wi臋cej potrafi膮 jak tylko przypomnie膰 cz艂owiekowi, kt贸ry rzecz sam膮 zna, d to, o czym pismo traktuje.
fajdros. Zupe艂nie s艂usznie.
sokrates. Co艣 strasznie dziwnego ma do siebie pismo, Fajdrosie, a prawd臋 rzek艂szy, to i sztuka malarska. To偶 i jej p艂ody stoj膮 przed tob膮 jak 偶ywe, a gdy ich zapytasz o co — wtedy bardzo uroczy艣cie milcz膮. A tak samo s艂owa pisane. Zdaje ci si臋 nieraz, 偶e one my艣l膮 i m贸wi膮. A je艣li ich zapytasz o co艣 z tego, o czym mowa, bo si臋 chcesz nauczy膰, one wci膮偶 tylko jedno wskazuj膮; zawsze jedno i to samo. A kiedy sio mow臋 raz napisze, wtedy si臋 ta pisana mowa toczy膰 zaczyna na wszystkie strony i wpada w r臋ce zar贸wno tym, kt贸rzy j膮 rozumiej膮, jak i tym, kt贸rym nigdy w r臋ce wpa艣膰 nie powinna, i nie wic, do kogo warto m贸wi膰, a do kogo nie. A kiedy j膮 fa艂szywie oceniaj膮 i nies艂usznie ha艅bi膮, zawsze by si臋 jej ojciec przyda艂 do pomocy, bo sama ani si臋 od napa艣ci uchroni膰, ani jej odeprze膰 nie potrafi.
fajdros. I to bardzo s艂uszne s艂owa.
sokrates. A gdyby tak inn膮 mow臋 zobaczy膰; rodzon膮 siostr臋 tamtej: jaka ona jest i o ile lepsza i wi臋cej potrafi ni偶 tamta.
fajdros. Jaka偶 to; jak ona si臋 robi?
sokrates, Mistrz, kt贸ry wiedz臋 posiada, pisze j膮 w duszy ucznia. Ona potrafi odpiera膰 napa艣ci i wie, do kogo m贸wi膰, a przed kim milcze膰 potrzeba.
fajdros. M贸wisz o 偶ywej, pe艂nej ducha mowie cz艂owieka, kt贸ry wiedz臋 posiada; mowa pisana to jej mara tylko?
sokrates. Ze wszech miar; ale co艣 innego mi powiedz. Je偶eli rolnik ma rozum, a zale偶y mu na pewnym nasieniu i chcia艂by, 偶eby ono owoc wyda艂o, to czy je rzuci podczas lata gdzie艣 w ogr贸dku Adonisa i b臋dzie si臋 po o艣miu dniach cieszy艂, patrz膮c, jak to pi臋knie wschodzi, czy te偶 na to sobie czasem tylko, je艣li w og贸le kiedy, i to dla zabawy pozwoli, od 艣wi臋ta, a je艣li mu na kt贸rym nasieniu serio zale偶y, to jak mu sztuka rolnicza nakazuje, posieje je w gruni odpowiedni i b臋dzie si臋 cieszy艂, je艣li to, co posia艂, po o艣miu miesi膮cach dojrzeje?
fajdros. Tak jest, Sokratesie; jedno b臋dzie robi艂 serio, a drugie inaczej — tak jak m贸wisz.
sokrates. A c贸偶 ten, kt贸ry posiada wiedz臋 o tym, co sprawiedliwe i pi臋kne, i dobre; czy偶by on mia艂 mie膰 mniej rozumu od rolnika, tam gdzie chodzi o jego w艂asne nasiona?
fajdros. Bynajmniej.
sokrates. Wi臋c i on nie b臋dzie serio pisa艂 艂ych rzeczy na p艂yn膮cej wodzie, nie b臋dzie pi贸rem i atramentem sia艂 st贸w, kt贸re za sob膮 s艂owa przem贸wi膰 nie potrafi膮 i prawdy nauczy膰, jak nale偶y.
faidros. Nie b臋dzie; z pewno艣ci膮 nie b臋dzie.
sokrates. O nie! Ogrody z liter i s艂贸w dla w艂asnej zabawy b臋dzie obsiewa艂 i pisa艂, je偶eli zechce; b臋dzie sobie kaplic臋 osobistych pami膮tek budowa艂, aby do niej obudzi艂, kiedy staro艣膰 niepami臋膰 przyniesie; on sam i ka偶dy, kt贸ry za nim p贸jdzie 艣ladami. Rozkosz b臋dzie mia艂 patrze膰, jak te kwiaty kwitn膮, i kiedy inni w zabawach i ucztach, i innych tego rodzaju rzeczach od艣wie偶enia szukaj膮, on si臋 tak, jak m贸wi臋, bawi膰 potrafi ca艂e swoje 偶ycie.
faidros. Przecudn膮 opisujesz zabaw臋 wobec tamtej, pod艂ej. Tak si臋 m贸c bawi膰 mowami: o sprawiedliwo艣ci i tych innych, jak m贸wisz, mity uk艂ada膰...
sokrates. Tak jest naprawd臋, kochany Fajdrosie, lak jest. Ale znacznie pi臋kniejsza powa偶na praca na tym polu, kiedy kto艣 sztuki dialektyki za偶ywa, a we藕mie dusz臋 zdoln膮 i umiej臋tnie w niej zasadzi i posieje mowy, kt贸re i sobie samym, i swojemu siewcy pom贸c potrafi膮, a nie zmarniej膮 bez plonu, bo jest w nich nasienie, z kt贸rego nowe mowy w rozmaitych typach ludzkich rosn膮, i ono nie umiera nigdy, a takie szcz臋艣cie daje cz艂owiekowi, jakiego tylko tu dost膮pi膰 mo偶na.
fajdros. O wiele to pi臋kniejsze jeszcze, to co teraz m贸wisz.
sokrates. Wi臋c teraz, Fajdrosie, mo偶emy tamto oceni膰, kiedy艣my si臋 na to zgodzili.
fajdros. Ale co?
soKRates. A to, co艣my chcieli wzi膮膰 pod uwag臋, a zaszli艣my a偶 tutaj:
i ten pamflet na Lizjasza za to, 偶e pisuje mowy. I oceni膰 mowy same:
kt贸re z nich maj膮 znamiona sztuki, a kt贸re nie. Bo jakie s膮 znamiona sztuki i jej braku, to, zdaje mi si臋, jest ju偶 do pewnego stopnia jasne.
fajdros. Zdaje mi si臋, ale przypomnij mi: lak kr贸ciutko!
sokrates. Zanim kto艣 nie pozna prawdy w ka偶dej materii, o kt贸rej m贸wi czy pisze, i nie potrafi zgodnie z prawd膮 okre艣li膰 ca艂o艣ci, a okre艣liwszy, znowu j膮 na poszczeg贸lne formy ci膮膰, a偶 dojdzie do element贸w niepodzielnych; dop贸ki si臋 w taki sam spos贸b nie zapozna z natur膮 duszy i nie potrafi znale藕膰 w ka偶dym wypadku c takiego rodzaju mowy, kt贸ry by danej naturze odpowiada艂, pok膮d nie potrafi m贸w swoich tak uk艂ada膰 i zdobi膰, 偶eby duszom bogatym i subtelnym m贸g艂 podawa膰 mowy haftowane i d藕wi臋czne, a duszom prostym proste — tak d艂ugo nie potrafi by膰 artyst膮, mistrzem w narodzie m贸w, i ca艂a jego robota nic przyda si臋 na nic, bo ani nie nauczy nikogo, ani nie przekona. Wykaza艂a to ju偶 zreszt膮 ca艂a nasza rozmowa.
fajdros. Istotnie; jako艣 tak to wszystko wygl膮da艂o.
sokrates. Ju偶 teraz jest jasne, czy wyg艂aszanie i pisanie m贸w jest czym艣 pi臋knym, czy haniebnym, i kiedy mo偶na tym s艂usznie cisn膮膰 d komu艣 w oczy, jak ha艅b膮, a kiedy nie. Przecie偶 to jasno wynika z poprzednich s艂贸w.
fajdros. Co wynika?
sokrates. Ze je艣li Lizjasz czy inny taki jak on pisa艂 albo b臋dzie kiedy艣 pisa艂 w sprawie prywatnej lub publicznej, b臋dzie uk艂ada艂 prawa i projekty polityczne i b臋dzie mu si臋 zdawa艂o, 偶e w tym jest wielka sil膮 i przejrzysto艣膰 — to taka praca pisarska b臋dzie ha艅b膮 dla autora; wszystko jedno, czy mu tym kto w oczy ci艣nie, czy nie. Bo nic rozpoznawa膰 widm sennych, widziade艂 w zakresie sprawiedliwo艣ci i niesprawiedliwo艣ci, w zakresie dobra i z艂a — to nie przestanie nigdy by膰 ha艅b膮 w oczach prawdy, cho膰by to ca艂y t艂um bez 偶adnych wyj膮tk贸w chwali艂.
fajdros. Nie przestanie.
sokrates.Natomiast ten, kt贸ry wie, 偶e w ka偶dej mowie, jakikolwiek by mia艂a temat, musi by膰 du偶o rzeczy nie na serio i 偶e nie istnieje w og贸le 偶adna mowa, ani wierszem, ani proz膮 wypowiedziana, ani napisana, kt贸r膮 by warto bra膰 zby艂 serio, jak to je rapsodowie bez rozgarnienia i bez nauki wyg艂aszaj膮, byle tylko dzia艂a膰 na dusze; kto wie, 偶e najlepszy z m贸w skutek to tylko przypomnienie wywo艂ane w duszach pe艂nych wiedzy i 偶e 艣wiat艂o prawdziwe a doskona艂e jest tylko w tych mowach, kt贸rymi cz艂owiek drugich naucza, a sam si臋 od innych uczy o tym, co sprawiedliwe i pi臋kne, i dobre, a na duszach je ludzkich wypisuje — ten b臋dzie takie mowy odczuwa艂 jak rodzone c贸rki; naprz贸d t臋, kt贸r膮 sam a pocz膮艂 we w艂asnym wn臋trzu, a potem te jej dzieci i siostry, kt贸re si臋 w innych duszach ludzkich porodzi艂y i wyros艂y, pi臋kne — c贸偶 go mo偶e obchodzi膰 wszystko inne — taki cz艂owiek, Fajdrosie — to b臋dzie, zdaje si臋, wz贸r, do kt贸rego by艣my obaj doj艣膰 pragn臋li.
fajdros. Ze wszech miar; ja przynajmniej tego pragn臋 l modl臋 si臋 o to, co m贸wisz.
sokrates. No — ju偶e艣my si臋 dosy膰 pobawili t膮 retoryk膮. A ty jak p贸jdziesz, to opowiedz Lizjaszowi, jake艣my si臋 zeszli w zaciszu c Muz i w tym Muzeum s艂yszeli艣my mowy ciekawe. Mowy te kaza艂y co艣 powiedzie膰 Lizjaszowi, i je艣li kto inny podobne mowy uk艂ada, i Homerowi, i kto tam inny wiersze sk艂ada pod muzyk臋 i bez muzyki, a po trzecie Solonowi i ka偶demu, kt贸ry pisuje mowy polityczne albo projekty ustaw uk艂ada, 偶e je艣li mu w tej robocie przy艣wieca znajomo艣膰 prawdy i je艣li potrafi w danym razie ustnie broni膰 tego, co napisa艂, i nieraz w tej obronie pokaza膰, 偶e nic niewarte to, co napisa艂, ten nie zas艂uguje na nazw臋 wzi臋t膮 od lichej d roboty, ale od tego, co mu jako cel w tej robocie 艣wieci艂o.
Fajdros. Wi臋c jak mu si臋 pozwalasz nazywa膰?
sokrates. M臋drzec, Fajdrosie, to za wielkie st贸wo i tylko bogu samemu przystoi. Ale „przyjaciel m膮dro艣ci": filozof, czy co艣 podobnego, to znacznie bardziej stosowne i przyzwoite.
fajdros. I tak si臋 nawet m贸wi.
sokrates. Nieprawda偶, kto nie ma we w艂asnym wn臋trzu niczego cenniejszego nad (o, co z siebie wydusi艂 i napisa艂 po d艂ugich a ci臋偶kich cierpieniach, dodaj膮c i kre艣l膮c niezliczone razy — tego tylko s艂usznie mo偶esz nazywa膰 poet膮, pisarzem m贸w czy praw.
fajdros. No chyba.
sokrates. Wi臋c powiedz to swemu przyjacielowi.
fajdros A ty co? A co ty swojemu powiesz? kt贸rego tak偶e pomija膰 nie potrzeba.
sokrates. Kt贸rego偶 to?
fajdros. 艢licznego Izokratesa. C贸偶 ty Jemu powiesz, Sokratesie? Jaki偶 on twoim zdaniem?
sokrates. M艂ody jeszcze, Fajdrosie. Ale jakie mam o nim przeczucia, to ci powiem.
fajdros. No jakie偶?
sokrates. Zanadto zdolny cz艂owiek, jak na takie mowy w stylu Lizjasza. Natura inna. A poza tym lepszy charakter. Wi臋c nie dziwi艂bym si臋, gdyby z wiekiem nawet w tym rodzaju m贸w, kt贸rymi si臋 teraz bawi, wszystkich innych przewy偶szy艂 i poza sob膮 zostawi艂, ani te偶, gdyby mu i to nie wystarczy艂o, a odezwa艂by si臋 b w nim boski p臋d do czego艣 wy偶szego. Umi艂owanie m膮dro艣ci le偶y poniek膮d w naturze ludzkiej duszy. To ja powiem mojemu kochankowi od tych b贸stw w tym ustroniu, A ty powiedz tamto swemu: Lizjaszowi.
fajdros. Powiem. Ale chod藕my ju偶; ju偶 ch艂odniej teraz na dworze.
sokrates. No, ale si臋 wypada pomodli膰 do tych tutaj, nim p贸jdziemy.
fajdros. Owszem.
sokrates. Panie, przyjacielu nasz, i wy inni, kt贸rzy tu mieszkacie, bogowie! Dajcie mi to, 偶ebym pi臋kny by艂 na wewn膮trz, A z wierzchu co mam, to niechaj w zgodzie 偶yje z tym, co w 艣rodku. Obym zawsze wierzy艂, 偶e bogatym jest tylko cz艂owiek m膮dry. A z艂ota obym tyle mia艂, ile ani unie艣膰, ani uci膮gn膮膰 nie potrafi nikt inny, tylko ten, co zna miar臋 we wszystkim. Trzeba nam jeszcze czego wi臋cej, Fajdrosie? Ja mam modlitwy w sam raz.
fajdros. Pom贸dl si臋 o to i dla mnie. Wsp贸lna jest dola przyjaci贸艂.
sokrates. Chod藕my.
KONIEC
1
22