„Mój drogi przyjacielu, nie dziwię się twojemu żalowi, mój jest bardzo dotkliwy. Zygmunt Krasiński przez całe swoje życie musiał ukrywać prawdziwą swą naturę. Ze względu na ojca, który był zawsze czcicielem żałosnym sukcesu, sam wyrzekł się swobody mówienia tego, co myślał, przyznawania się do autorstwa tego, co pisał, okazywania, do kogo był przywiązany (...) Pani Krasińska sądzi, i słusznie, że rozumny wybór jego listów byłby szczególnie zajmujący, oświetliłby bowiem tajemnicę jego życia - tajemnicę, której strzegł tak pilnie”.
Zacytowany powyżej fragment listu jest odpowiedzią Władysława Zamoyskiego na list kondolencyjny Henryka Reeve'a w związku ze śmiercią Zygmunta Krasińskiego. Obydwaj wspomniani: Zamoyski i Reeve byli bliskimi przyjaciółmi Zygmunta, wydawać by się mogło więc, że znają najgłębsze zakamarki duszy poety, gdzie ukryta była owa wspomniana tajemnica życia, gdzie rozgrywał się konflikt Zygmunta Krasińskiego - uległego syna, z Zygmuntem patriotą, Poetą Bezimiennym, któremu potomni nadali rangę wieszcza, stawiając go w jednym rzędzie z Mickiewiczem i Słowackim.
W niekorzystnym świetle jawi nam się sylwetka Wincentego Krasińskiego, którego Zamoyski nazwał „czcicielem żałosnym sukcesu”; inne znane mi źródła (oprócz może wspomnień Koźmianów, którzy stworzyli apologetyczny obraz Wincentego), także nie odbiegają zbytnio od opinii hr. Władysława o generale Wincentym. Jakim rzeczywiście był ten człowiek? Co powodowało, że posiadał tak ogromny i w rezultacie tak fatalny wpływ na syna przez całe jego życie? Zarysowanie sylwetki Wincentego Krasińskiego w oparciu o opinie współczesnych mu pozwoli choć w niewielkim stopniu odpowiedzieć na pierwsze z postawionych pytań; relacje ojciec - syn pozwolą nam poznać listy Zygmunta do ojca. Porównam także niektóre listy do ojca z listami do Henryka Reeve'a - przyjaciela Zygmunta z młodzieńczych lat, które często traktowały o tych samych zdarzeniach i problemach, jakże odmiennie jednak przedstawionych! Postaram się także odpowiedzieć na pytanie: na ile Zygmunt Krasiński przedstawiony w owych listach to rzeczywisty hr. Zygmunt, a ile w tym wizerunku swoistej autokreacji.
Wincenty Krasiński był rodzonym i stryjecznym wnukiem przywódców konfederacji barskiej: Michała i Adama Krasińskich; nic więc dziwnego, że od najmłodszych lat uważał się za naturalnego dziedzica barskich tradycji wolnościowych i republikańskich. Bardzo wcześnie, bo już w 1798 r. jako piętnastoletni chłopiec nawiązuje stałą korespondencję z przebywającym w Paryżu Kościuszką. Zapał patriotyczny wyładowuje początkowo jednak na zwalczaniu stronnictwa ks. Józefa Poniatowskiego tzw. Blachy.
We wrześniu 1803 r. poślubia Marię Urszulę Radziwiłłównę, pasierbicę St. Małachowskiego - marszałka Sejmu Wielkiego. Po związaniu się z domem Małachowskich nadał swej niechęci do Blachy charakter patriotycznej konspiracji. Skupiwszy wokół siebie najbliższych swych przyjaciół i rówieśników, utworzył tajne Towarzystwo Przyjaciół Ojczyzny, mianując się oczywiście jego prezesem. Pisze o tym kuzyn Wincentego - Józef Krasiński:
„Nie wiadomo powodów, dlaczego z ks. Józefem był zawsze na stopie li grzecznej obojętności i wszędzie, już w wystawie, już w pompie starał się go jeżeli nie przewyższyć - to przynajmniej dorównać mu w okazałości domowej, dworszczyźnie i prawie w zbytkach. Nie cierpiał on otaczających księcia schlebiaczy i (...) w miejsce liberalnych, służalczych jego znaków otaczał się towarzystwem wyborowym obywateli, którym wskazywał dążenia wyższe, szlachetniejsze”.
Wincenty wraz z małżonką biorą udział w uroczystościach koronacyjnych Napoleona i wydaje się, że dopiero wówczas sprecyzował on owe wyższe cele, które wskazywał skupionym wokół siebie antagonistom koterii spod znaku Blachy. Rok 1804 to rok upojenia potęgą Cesarza i Cesarstwa Francuzów. Gwiazda Napoleona błyszczy jak nigdy dotąd. Za pośrednictwem Aleksandra Sapiehy, Krasiński zostaje przedstawiony Napoleonowi. Spotyka się także z „jedynym Prawdziwym Polakiem” - Kościuszką, który próbuje przekonać go, że „Bonapartemu nie należy ufać”. Ale w Paryżu urzeczonym potęgą Cesarstwa, antynapoleońskie zastrzeżenia zgorzkniałego starca blado i nieprzekonywująco musiały brzmieć w uszach Wincentego. Nie bez podstaw widocznie znający go dobrze Niemcewicz pisał, że „Krasiński we wszystkich przygodach przychylny temu, co w obecnej chwili mocniejszy”.
Pan Wincenty wraca do kraju w 1805 r. z dumnym poczuciem, że został (przynajmniej we własnym mniemaniu) - mężem zaufania Kościuszki i wielkiego Napoleona.
Rok 1805 to wstrząs dla całej Europy. „Korsykański uzurpator”, jak pogardliwie nazywa się Napoleona w Petersburgu, czy Wiedniu, rozbija w puch pod Austerlitz armie austriacką i rosyjską. Wrzenie ogarnia także ziemie byłej Rzeczpospolitej, znajdujące się pod zaborami, a w szczególności zabór pruski, gdyż to właśnie Prusy są kolejnym celem Napoleona. W listopadzie 1806 r. wkracza do Warszawy na czele jazdy francuskiej Murat, a za nim Napoleon. W ciągłych przepychankach ze zwolennikami Poniatowskiego, Krasiński uruchamia swe znajomości zawarte jeszcze w Paryżu (oprócz nich także niemałe środki finansowe) i zostaje mianowany pułkownikiem polskiego pułku jazdy w ramach gwardii francuskiej. Brutalnie i bez ogródek wspomina o tym fakcie Józef Krasiński:
„Jak wieść niesie, sypnąwszy wiele złota któremuś z bliższych cesarza, dostał nominację na pułkownika i polecenie formowania pułku”. W styczniu 1807 r. zostaje przyjęty na dłuższej audiencji przez Napoleona, w wyniku której otrzymuje przydział do cesarskiego sztabu.
Tak zaczęła się historia słynnego pułku szwoleżerów, którego dzieckiem okrzyknięto urodzonego w 1812 r. Zygmunta Krasińskiego. Nie miejsce tu, aby szczegółowo przypominać dzieje tej formacji, należy jednak wspomnieć szarżę somosierską nie tylko ze względu na nieśmiertelną chwałę, jaką okrył się tam jeden ze szwadronów pułku dowodzony przez Kozietulskiego, ale także ze względu na postawę dowódcy, wówczas jeszcze w stopniu pułkownika. Otóż z listów Tomasza Łubieńskiego, jednego z podkomendnych Krasińskiego, pisanych w czasie kampanii hiszpańskiej 1808 r. dowiadujemy się, że pułkownik „podobno chory”, nie rozstaje się ze sztabem głównym, dowództwo pułku zostawiając zastępcy. W szarży somosierskiej także nie bierze udziału, co nie przeszkadza mu potem wydać polecenia namalowania obrazu, na którym widnieje jako główna postać tej historycznej szarży.
Lata 1806 - 1814 spędził Krasiński u boku Napoleona; po jego upadku i śmierci Poniatowskiego, otoczony nimbem „pierwszego napoleończyka”, przyprowadził do kraju resztki polskiego wojska wchodzącego dawniej w skład Wielkiej Armii. Oddajmy zresztą na chwilę głos Niemcewiczowi i przyznajmy, że generał Wincenty w ogóle w życiu umiał być pierwszym:
„Wincenty Krasiński, dziś tak niegodnie wsławiony, mając wówczas lat 21, pierwszy z Polaków włożył był mundur pruski i nadskakując królowej wyjednał sobie starostwo knyszyńskie. Skoro odmieniły się rzeczy, pierwszy poleciał do Napoleona i padłszy na kolana wierność mu poprzysiągł i gwardię dla niego zaciągać zaczął (...) Po opanowaniu Paryża i wygnaniu Napoleona na wyspę Elbę, car, nie czekając dłużej, ogłosił się królem polskim, wdział mundur polski i Order Orła Białego przypasał. Wincenty Krasiński pierwszy mu swą czołobitność oddał, później inni”.
Nie wydaje się jednak, aby szybka zmiana kursu po upadku Napoleona i przysięga wierności złożona carowi wynikały jedynie z interesowności, czy zdradzieckiego usposobienia gen. Wincentego; zmiana panującego protektora pozostawała w zgodzie z panującymi wówczas zwyczajami w polityce. Znakomita większość dygnitarzy wojskowych i państwowych postąpiła wtedy podobnie. Zawiła gra dziejowa sprawiła, że Polacy o niczym nie decydując, nie byli bowiem uczestnikami kongresu wiedeńskiego, otrzymali z rąk zwycięskich mocarstw okrojone państwo pod berłem rosyjskiego cara. Gdy tak się stało jedni uznali, że najdogodniej będzie przeczekać do chwili, gdy karty historii odwrócą się w ten sposób, że możliwe będzie wskrzeszenie całego, niepodległego państwa. Inni natomiast, że należy bieg historii przyspieszyć, przeciwstawiając zaborcy siłę. Wincenty Krasiński należał do tych pierwszych i nie należy się w tym fakcie dopatrywać jakiegokolwiek aktu zdrady. W praktyce życia poszedł jednak zbyt daleko drogą lojalności, dla wielu współczesnych i potomnych przekroczył granicę odstępstwa, zwłaszcza wobec wzrostu carskiego despotyzmu i ukształtowania się opozycji spiskowej w Królestwie Kongresowym. Dwa szczególnie wydarzenia położyły się głębokim cieniem na wizerunku generała: pierwsze, to głosowanie za karą śmierci na posiedzeniu Sądu Sejmowego w procesie wytoczonym przez Nowosilcowa Narodowemu Towarzystwu Patriotycznemu w 1827 r. Drugie, to zdecydowanie negatywny stosunek Wincentego Krasińskiego do powstania listopadowego.
Niezwykle trudno jednoznacznie ocenić tego człowieka; z jednej strony wydaje się przykładem „wzorcowego” karierowicza, zręcznie lawirującego wśród zawieruchy wojny i meandrów wielkiej polityki. Nie sposób jednak odmówić generałowi Krasińskiemu również odwagi i szlachetności. Cóż bowiem powiedzieć o człowieku zbijającemu kapitał sławy i popularności na conajmniej wątpliwych fundamentach (Somosierra, częsta zmiana orientacji, wręcz wygodnictwo polityczne), lecz z drugiej strony interweniującemu stanowczo u Napoleona (ze skutkiem) przeciw mordowaniu jeńców rosyjskich, szarżującemu straceńczo na czele szwoleżerów pod Wagram (niczym, doprawdy, nie różniła się „kozietulszczyzna” spod Somosierry od wyczynów Krasińskiego pod Wagram), czy w końcu chroniącego swych podkomendnych przed kaprysami niezbyt zrównoważonego ks. Konstantego?
Był Krasiński jedną z najważniejszych i najpopularniejszych osobistości doby napoleońskiej i Polski pokongresowej; i cały ten kapitał zaprzepaścił jednym (nieprzemyślanym?) posunięciem, czego skutkiem jest niepochlebna o nim opinia pokutująca do dziś. Czyżby ten inteligentny i trzeźwy arystokrata doznał jakiegoś chwilowego zaćmienia umysłu, które odebrało mu ostrość widzenia sytuacji? A może na tyle przewyższał ogół, że pozostał zawsze sobą - odważnym, szlachetnym, lecz diabelsko dumnym panem, nie dbającym o niczyją opinię?
Powróćmy na chwilę do 1812 roku; 19 lutego przychodzi na świat w Paryżu Napoleon Stanisław Adam Feliks Zygmunt Krasiński. Biografowie zgodnym chórem wołają, że „gwiazda Napoleona świeciła nad kolebką Zygmunta Krasińskiego”. Jakże złowroga to była gwiazda, jakież złe losy które sprawiły, że młodzieniec noszący pierwsze imię Napoleon zaraz u progu życia ugiąć się musiał pod brzemieniem własnych sił i słabości porażony katastrofą narodową, lecz przede wszystkim osobistą i rodzinną. Myślę, że to właśnie nawarstwienie wstrząsów - wielkich, tworzących historię i tych małych, osobistych, lecz jakże poważnych dla wrażliwego młodzieńca - jest punktem wyjścia do moich rozważań.
Wielu dziwi, wielu wręcz gorszy „ten dziwnie skomplikowany stosunek syna do ojca, stosunek egzaltacji do wyrachowania, płochliwego, uczulonego posłuchu, do twardego, kategorycznego apodyktyzmu, ale przecież zarazem miłości do miłości, stosunek tego typu, tak gdzieś aż u dna osobliwości zakorzeniony, tak zawiły i dziwny, a mimo to przecież jakoś pożądany (...)”; tak charakteryzuje relacje ojciec - syn Stanisław Pigoń we wstępie do interesującego nas wyboru listów Zygmunta Krasińskiego. Listy Zygmunta do ojca, a raczej to, co z nich zostało (nie znamy, niestety, pełnego bloku tej korespondencji) stanowią fragment długiego dialogu syna z ojcem, którego punktem kulminacyjnym jest owa wspomniana wyżej „tajemnica życia” Zygmunta - sprawa powstrzymania się od uczestnictwa w powstaniu listopadowym.
Pierwszym wstrząsem dla małego Zygmunta (już nie Napoleona, gdyż po upadku Cesarza imię to byłoby niewybaczalnym politycznym nietaktem) była śmierć matki w 1822 r. Od tej chwili ten dziesięcioletni chłopiec znajdował się będzie pod niepodzielnym urokiem ojca, który troszczył się będzie o jego wychowanie, edukację, otworzy wreszcie przed nim wszelkie drogi kariery, wpoi przekonanie o rycerskich tradycjach rodu i honorze domu. Owo urzeczenie osobowością ojca, nadzieje i ambicje, jakie wiązali ze sobą ojciec i syn spowodowały nadmierną i uciążliwą dla obu, wzajemną idealizację. Dowodem na to wydarzenia z marca 1829 roku, kiedy to Zygmunt nie dopuszczający chyba nawet myśli o przeciwstawieniu się woli ojca, nie bierze udziału w manifestacji studenckiej, w jaką przerodziły się uroczystości pogrzebowe senatora Bielińskiego, prezesa Sądu Sejmowego, antagonisty Wincentego z czasów procesu Narodowego Towarzystwa Patriotycznego.
Efektem braku solidarności ze studentami było publiczne znieważenie Zygmunta przez Leona Łubieńskiego. W obronie Krasińskiego stanęli wówczas jego najbliżsi koledzy uniwersyteccy, doszło do zajść w wyniku których i Łubieński i Krasiński zostali z uniwersytetu relegowani. W ten oto sposób Zygmunt Krasiński zmuszony jest do wyjazdu na studia za granicę. Ojciec wybrał Genewę, dokąd Zygmunt przybywa w listopadzie 1829 roku. Od chwili wyjazdu z Warszawy zaczyna się epistolograficzna pasja Zygmunta która zaowocuje tysiącami listów; one to w stopniu nie mniejszym niż artystyczne dokonania informować będą o stanach duszy i umysłu Poety Bezimiennego. Lecz to dopiero przyszłość. W 1829 roku młodzieniec ów, niemal siłą oderwany od domu i rodziny, staje bardzo wystraszony i nieco bezradny wobec otaczającej jego 17-letnie jestestwo rzeczywistości. Daje temu wyraz w słowach skierowanych do „kochanego Papy”, pisanych jeszcze w czasie podróży:
Kochany Papo!
Pożegnawszy się z Papą w Błoniu ze łzami, które dotąd płyną, i z żalem,
któren dotąd moje serce napełnia, puściliśmy się pędem po kaliskiej drodze.
Myśli moich z początku zebrać nie mogłem i jak skamieniały siedziałem
w powozie - nic nie widziałem, nic nie myślałem, tylko czułem ogromny
ciężar na piersiach. Później dopiero, orzeźwiony chłodem i ruchem powozu
zacząłem rozumować. Zdało mi się, że wszystko dla mnie zniknęło, że
wszystkie moje związki przecięte, wniwecz obrócone, że każdy krok oddzie-
lający mnie od ojcowskiego domu, gdzie młode przetrawiłem lata
pomnaża moją samotność na świecie i wzmaga moje nieszczęście. Wyobra-
żałem sobie, żem już sam jeden na ziemi i że nie znajdę na niej serc innych
mojemu odpowiadających. Były to pierwsze godziny rozpaczy - godziny
zatrute wszystkimi gorzkimi myślami, jakie tylko pomyślić można[...]
Unosiły nas szybko konie, a myśl, która co chwila mnie zajmowała - coraz
dalej od Papy, coraz dalej od Warszawy - spoczynku mi nie dawała.
Jedyną pociechą było dla mnie kiedym sobie zakładał stać się godnym łask
i miłości Papy i święcie moich dotrzymać obietnic. Skracając czas długi
wystawiałem sobie, kiedy znów obaczę dom rodzinny i ojca z mego postępo-
wania zadowolonego, przyjmującego mnie ze łzami radości, i postanowiłem
całymi siłami o te łzy się starać, i przysiągłem, że nigdy inszych z mej
przyczyny nie wyleje.
W tych słowach nie należy się chyba doszukiwać przesadnej egzaltacji, czy jakiejkolwiek maniery; żal Zygmunta jest tu niewątpliwie szczery, pamięć o bliskich żywa, na co wpływ ma z pewnością tak niespodziewane i nie chciane rozstanie. Jak to często w takich przypadkach bywa, czyni ojcu ( mnie się wydaje, że także przede wszystkim sobie) wiele obietnic bezgranicznego posłuszeństwa, pilności w nauce („będę się uczył z całym umysłu natężeniem, a kiedy czas nauki minie, będę pisał do Papy”), zachowania się prawdziwie wielkopańskiego („staram się, gdziekolwiek jestem w świecie, być grzeczności nic do żądania nie zostawiającej i wszystkim się podobać, dlatego, że wiem, że się tym Papie podobam”).
Wincenty ze swej strony nie pozostając biernym w trosce o syna, a pamiętając o bardzo już wówczas wysokich progach swego pałacu, przesyła Zygmuntowi instrukcję, wzorowaną trochę na instrukcji Jakuba Sobieskiego dla synów udających się za granicę dla dokończenia nauk. Zygmunt doskonale wyczuł intencję ojca, wspominając o tym fakcie z należytą powagą:
List Papy odczytałem w Kaliszu, w Pradze, w Bern i w Genewie. Przejąłem
się nim, łzami go oblałem i, pełny jego, będę postępował podług jego
przestróg. Czułość, która w nim panuje, rozrzewnia moje serce, ile razy
wezmę go do ręki. Pamięć dobrego ojca unosi się nade mną, by bronić mnie
i okrywać, by wskazywać drogę powinności i honoru, i mam nadzieję, że nikt
nie będzie mógł, ani śmiał zarzucić mi czynu godnego wstydu i rumieńca.
Ale to nie wszystko; w liście następnym, z 18.XI.1829 r. czyni wyraźny ukłon w stronę dumnego ojca, opowiadając o obiedzie u pani Revilliod
wdowy po bracie [męża] pani, gdzie jesteśmy na pensji. Dużo mówiła i bar-
dzo dobrze, siedziałem przy niej i przy człowieku, którego nie znałem[...]
Dowiedziawszy się, żem był Polak, spytał mnie [ów człowiek] czy dużo jest
jeszcze ludzi, co służyli podczas świetnych dni Francji. Odpowiedziałem, że
ojciec mój jest z tej liczby. Spytał o imię, a kiedy mu go wyrzekłem,
z entuzjazmem i na głos krzyknął przed wszystkimi: „To najpiękniejszy męż-
czyzna, jakiego kiedykolwiek widziałem, najdzielniejszy Polak, najpiękniejszy
mężczyzna; ale, panie, potrzeba by panu jeszcze kilku cali, aby mu doróść.
Wie pani, pani Rigaud, daję słowo, to najdzielniejszy pułkownik gwardii,
rzucał się ze swymi lansjerami do ataku jak piorun. Ach, to najpiękniejszy
mężczyzna świata”. Pojmuje Papa, jak mnie to ucieszyło; był to p. Maurice,
dawny prefekt de departement sous l'Empereur, i powiada, że widział wiele
razy Papę w St.- Cloud.
Czy p. Maurice rzeczywiście wypowiedział te słowa, czy nie, dla gen. Wincentego ważniejszym było z pewnością, że syn dobrze rozumie rolę swoją i pozycję ojca w świecie. Lecz uszedł chyba uwadze generała fakt, że nie był jedynym adresatem listów syna, a ci byli dla Zygmunta jakby zwierciadłami w których odbijał się on i oglądał siebie. Jeśli przyjrzeć się innym korespondencjom Krasińskiego, łatwo dostrzec, że w zależności od odbiorcy zmienia się treść listów, dobór tematów, a nade wszystko tonacja uczuciowa wypowiedzi. Nie dajmy się zwieść pozorom i pozie grzecznego, hrabiowskiego syna, jaką z czasem przybiera Zygmunt w stosunku do apodyktycznego ojca. Kilka fragmentów listów do ojca porównanych z listami adresowanymi do Henryka Reeve'a, mówiących o tych samych wydarzeniach pozwoli nam nieźle ocenić maski i pozy za którymi ukrywał się Zygmunt Krasiński. Pytanie tylko, która z nich jest prawdziwa?
Alina Witkowska w podręcznikowym ujęciu problemów epoki Romantyzmu wprost pisze, że „nikły sens ma pytanie o szczerość wyznań Krasińskiego i prawdziwość jego autoanaliz. W porządku literatury, a list romantyczny jest literaturą, wszystko, co pisze o sobie Krasiński, trzeba traktować jako prawdę kreacji literackiej. Jak zaś było „naprawdę” nie dowiemy się nigdy. Być może należy przyjąć, że jedyną prawdą o poecie jest suma tych wszystkich ról, które grał, sprzeczności, jakie one niosły i w które się wikłał, skrajnych napięć uczuciowych, którym podlegał, co opisał i utrwalił w listach, kreując wielość kształtów prawdy o sobie. Na listy Krasińskiego można bowiem spojrzeć wyłącznie jak na literaturę, posługującą się określonymi konwencjami artystycznymi”.
Typowym przykładem swoistej autocenzury wobec ojca niech będzie fragment listu, gdzie opisuje on śmierć młodego poety romantycznego - Keatsa:
Czytałem wczoraj rzecz o której chciałbym wiedzieć zdanie Papy, którego
przebaczenia proszę za to, że takimi drobnostkami ważne myśli zaprzątam,
ale dotąd drobnostki te są moim światem. Otóż to jest ta rzecz: młody
poeta angielski umarł w Rzymie z długiej i męczącej choroby; przyjaciołom
płaczącym wokoło, godzinę przed śmiercią, już konając, powiedział:
„Czuję już kwiaty rosnące nade mną”. Ta myśl mi się piękna wydała, ale
niepewny jednak jestem tego, czy piękna, i nie wiem, dlaczego czuję tę
niepewność.
To samo wydarzenie w liście do Reeve'a „wygląda” zupełnie inaczej
A teraz, mój drogi muszę powiedzieć ci o czymś, co wczoraj wyczytałem.
Słyszałeś na pewno o młodym angielskim poecie nazwiskiem Keats,
który w wiośnie życia, mając lat 24, umarł w Rzymie z suchot i zgryzoty,
o jaką przyprawiały go napaści „Quarterly Review”. Konał długo i ciężko i
boleśnie. Śmierć nie przyszła od razu. Drążyła go od dawna i pragnął jej
tak, jak pragnie się nadejścia kochanki. Na koniec poczuł, że zbliża się
ostatnia chwila, i wówczas, nawet w chwili konania nie przestając być poetą,
powiedział do płaczących przyjaciół: „Czuję, jak kwiaty na mnie rosną”.
Mój drogi, czyś słyszał kiedy coś wdzięczniejszego, pełniejszego uroku?
Czy ktoś kiedyś schodził do grobu z większym wdziękiem, uczuciem
i subtelnością?
Opisowi śmierci poety towarzyszy wybuch namiętności i uniesień w romantycznym duchu. Można by pokusić się o pytanie, czy Zygmuntowi „wypadało” w stosunku do młodego przyjaciela czuć i wyrażać swe uczucia w inny sposób? Podobnie wobec ojca, czy nie należało być chłodnym, wyważonym i po synowsku niepewnym swego zdania?
Podobną sytuację mamy we fragmencie, gdzie Zygmunt opisując jedną z wycieczek po Jeziorze Genewskim, wspomina „Nową Heloizę” Rousseau:
To są skały Meillerie, sławne w „Nowej Heloizie”, a z drugiej strony Lemanu
góry zielone i lasy, i ogrody, i gaj Klarencji. Ale te skały i ten gaj żadnego
na mnie wrażenia nie uczyniły, bo „Nowa Heloiza” wydaje mi się dziełem
nudnym, piękny styl, ale nie ma uczucia prawdziwego, jest tylko deklamacja
i zdaje mi się, że Rousseau okropnie mylił się sądząc, że to jego dzieło
może być niebezpiecznym, lub wpoić szkodliwe chęci i namiętności.
I odpowiedni fragment z listu do Reeve'a:
(...)rozumiem, czym mogło być Montreux dla Rousseau, który pisał swoją
„Heloizę” mając lat 45, czy nawet więcej, bo w tym wieku namiętność
zmysłów bierze już górę nad namiętnością duszy. O, jak prawdziwe jest
przysłowie: „Ukochani przez bogów umierają młodo!” Tak, dla Rosseau,
w jego stanie duszy, spokój natury mógł się wydać zbawienny, Łagodny
powiew wiatru rzeźwił jego rozpaloną pierś; szmer strumyka był
natchnieniem dla ucha, w którym kołatała krew wzburzona. Wszystkie te
drobnostki przynosiły ulgę rozpalonemu umysłowi, a chłód jeziora koił
płonącą w jego piersi miłość.
Czy silna potrzeba bycia zarazem posłusznym synem, jak i zbuntowanym romantykiem, potrzeba eksponowania tych postaw, nie zabiła przypadkiem w Zygmuncie i syna i romantyka? Podobnie jak w późniejszym okresie, gdy talent Poety Bezimiennego zdawał się wypalać, czy potrzeba bycia poetą nie zabiła poety właściwego? Wszak wiele nowych utworów Krasińskiego znamy tylko ze wzmianek w listach, wynika więc stąd, że łatwiej było Krasińskiemu „grać” poetę, niż zrealizować rzeczywisty poetycki zamiar.
Życie Zygmunta w Genewie powoli wkraczało na spokojne, rutynowe tory; tak to przynajmniej wygląda w świetle interesującej nas korespondencji. Ciekawość świata i natłok nowych wrażeń zatarły w jego pamięci żal rozstania i wygnania:
Rozpacz, która mnie ogarnęła za opuszczeniem Warszawy, zmieniła się za
upływem czasu w smutne wspomnienia, zamykające jednak coś lubego.
Niespokojność, która mną miotała, zwolniła się teraz. Łzy moje jeszcze płyną
wraz z wspomnieniem na dobroć ojca, na przywiązanie przyjaciół, ale już coś
spokojniejszego, coś cichszego, mniej burzliwego weszło do mojej duszy.
Wszyscy, co tu mnie otaczają, dość uprzyjemniają mi pobyt w Genewie,
grzeczni są bardzo i zdaje mi się, że się stopniami przywiązują do mnie
Nowa i , jak się później okaże, trwała przyjaźń z Henrykiem Reeve, młodzieńczy romans z Henriettą Willan, rozległe lektury filozoficzne, które miały doniosłe znaczenie dla ukształtowania się światopoglądu i estetyki młodego poety, bujne życie towarzyskie, wykłady uniwersyteckie, prywatne lekcje języka angielskiego i stylistyki francuskiej, lekcje gry na fortepianie - oto co wypełniało czas Zygmunta. O wszystkim tym (no, prawie o wszystkim) pilnie donosi ojcu w listach „na to jedynie, aby Papę uszczęśliwić, by choć w milionowej części oddać, com wziął”.
Wincenty domyśla się, lub dzięki swoim informatorom ma nawet pewność, że syn pisze mu tylko to co uważa za właściwe, i co chce, aby ojciec o nim wiedział; kiedy więc Zygmunt przypadkowo odkrywa w liście ojca do p. Jakubowskiego, przydanego mu w charakterze opiekuna, odnoszące się do siebie słowo duplicite (dwulicowość), natychmiast ostro replikuje ojcu, powołując się na intrygi bliżej nieznanych osób i uderzając w znaną już skądinąd strunę synowskiej miłości i przywiązania oraz jedynego celu jego życia, jakim „jest Papa i Ojczyzna”.
Najsmutniejszą, najnieszczęśliwszą dla mnie jest rzeczą widzieć, że drogi,
kochany, ubóstwiany Ojciec stracił wszelką ufność i wiarę w syna, że moje
listy mogły być uważane przez Papę za dzieło rachuby i stylu, a nie za wypływ
z serca i duszy.
Zapewne pod wpływem tego doświadczenia, nieco później, nie mogąc już ukryć swego uczucia do Henrietty Willan, na pytanie zaniepokojonego ojca, czy aby nie złożył jej pochopnie obietnicy małżeństwa, Zygmunt odpowiada, tym razem szczerze:
Co zaś Papa drogi pisał mi o obietnicy żenienia się, niechaj pewny będzie, że
nigdy tego nie uczynię. Zanadto dbam o spokojność Papy i o jego miłość,
która przewyższa, przezwycięża, góruje nad innymi moimi uczuciami, nie
powiem: chwilowo, bo chwilowe uniesienie silniejsze nad wszystko, ale
ciągle i zawsze, i nigdy nie uczynię rzeczy mogącej serce Papy zdruzgotać,
mogącej ściągnąć na moją głowę Ojca wyrzuty i przedzielić mnie od niego
ogromem mojej winy. Ale jeśli szczerze trzeba mówić, kocham ją całą duszą,
ale dalej nic, ani moje zamiary, ani cele dalej nie idą, nie przeczę jednak, że
dałbym pół życia, by ją widzieć, by ją zobaczyć.
Szczerość Krasińskiego ogranicza się jednak tylko do jasnego i wyraźnego zaprzeczenia chęci ożenku z Henriettą. Przyczyn tego stanowiska nie upatrywałbym bowiem w „dbaniu o spokojność Papy”, a raczej w poglądach Zygmunta na małżeństwo i romantyczną miłość, o czym pisałem wyżej. Sprawa jego małżeństwa rozstrzygnęła się wiele lat później, kiedy Zygmunt związany był trwałym romansem z Delfiną Potocką. I tym razem decydujące zdanie miał ojciec; aby przerwać „niewygodny” romans, wymusił Wincenty na synu małżeństwo z Elizą Branicką. Poeta jak zwykle podporządkował się woli ojca, jednak to ustępstwo odczute zostało jako cios w jego najświętsze ideały, gdyż związek z Potocką była to w pojęciu Zygmunta religia miłości, mówiło się tu o „płciowości dusz nie ciał”. Kasiński był tu kreatorem swej miłości i postaci ukochanej z którą mógłby wzlecieć w „uniwersalne, kosmiczne królestwo”. Któż wie, czy nie uważał tej kreacji za największe dzieło swego życia, dzieło od początku do końca od nikogo niezależne...
Małżeństwo z Branicką było momentem przełomowym w życiu Krasińskiego, skłonny byłbym uważać je za początek końca wielkiego poety.
Jednakże „dopiero po kilkunastu latach małżeństwa w Krasińskim wypalił się duch oporu. Poeta miał umysł stworzony do dialogu, do intelektualnych polemik, do duchowej walki z przeciwnikiem. Jego własna energia uzależniona była w dużym stopniu od miary partnera dialogu. Gdy tym partnerem stał się najbliższy krąg rodzinny, umysł Krasińskiego (...) doznał wyraźnego zwichnięcia. Widoczne jest to zwłaszcza w barwie jego konserwatyzmu, nasyconego ciasnotą opinii Branickich. Tanie sądy paszkwilanckie o Mickiewiczu i „Trybunie Ludów” (...) są echem jego domowych rozmów. Wpływom „partii domowej” przypisać należy także wzrost katolickiej ortodoksji Krasińskiego oraz takie wyklarowanie pomysłów historiozoficznych, że graniczą one z ubóstwem. Nie jest chyba przypadkiem, że owa symplicystyczna filozofia historii, wymierzona przeciwko wszelkiej aktywności ludzkiej na arenie dziejów, wypełnia wiersz Do Elizy (powst. 1852), liryk, który można uznać za dokument kapitulacji nie tylko zbuntowanego męża”.
W liście 22 pod datą 11 augusta znajduje się informacja:
Jestem w Genewie i widziałem się z Odyńcem, który mnie prezentował
Mickiewiczowi, który bardzo grzecznie mnie przyjął, ale jest bardzo bladym
i słabym, małego wzrostu, wychudłej twarzy, ale pięknych, spokojnych,
melancholicznych rysów.
Mickiewicz olśnił Zygmunta swą wiedzą, swą osobowością i rozległością horyzontów. Nie ulega wątpliwości, że znajomość z podziwianym Adamem pozwoliła Krasińskiemu właściwie ocenić przebytą dotąd drogę twórczą („zupełnie mi wyperswadował, że szumność jest głupstwem tak w działaniu, jak w mowach, jak w pisaniu, że prawda i prawda tylko może być piękną i ponętną w naszym wieku, że wszystkie ozdóbki, kwiaty stylu są niczym, kiedy myśli nie ma”), i przyspieszyła intelektualny przewrót, jaki się w nim dokonał w genewskim okresie życia. Kolejne listy pełne są Mickiewicza, w jednym z nich mówi się wprost o kontemplowaniu Mickiewicza, „bo mało bardzo, prawie nic w pierwszych dniach nie mówił”. Wydaje się, że Mickiewicz nie miał zbyt dobrej „prasy” w otoczeniu generała Wincentego, gdyż Zygmunt przy okazji opisu odbywanej wspólnie z Mickiewiczem i Odyńcem wycieczki po Alpach Wysokich bardzo wyraźnie uprzedza jakąkolwiek krytykę owej znajomości ze strony Papy:
Mickiewicz nieco się ożywił i lepiej z nami zapoznał. O! jakie fałszywe sądy
były o nim w Warszawie. Rozległej on jest nauki, umie po polsku, po
francusku, po włosku, po niemiecku, po angielsku, po łacinie i po grecku.
Doskonale zna politykę europejską, historię, filozofię, matematykę, chemię
i fizykę. W literaturze nikt może w Polsce nie ma tyle znajomości. Słysząc go
mówiącym, zdaje się, że każdą książkę czytał. Sądy ma bardzo rozsądne,
poważne o rzeczach. Smutny zwyczajnie i zamyślony; nieszczęścia już mu
zmarszczki na trzydziestoletnim czole wyryły. Zawsze spokojny i cichy, ale
znać we wzroku, że rzucona iskra zapali śpiący płomień w piersiach.
Wydał mi się być ideałem człowieka uczonego i geniuszu pełnego.
Na zakończenie opisu wycieczki dodaje jeszcze kilka znamienitych słów:
Ogółem podróż ta przyjemną mnie była, a towarzystwo Mickiewicza
niezmiernie pożyteczne. Nauczyłem się od niego zimniej, piękniej,
bezstronniej rzeczy tego świata uważać, wielu przesądów, uprzedzeń i
fałszywych wyobrażeń się pozbyłem i niezawodnie to wpływ będzie miało
na dalsze moje życie, wpływ dobry i szlachetny.
Z początkiem listopada 1830 r. na wyraźne życzenie ojca, opuszcza Krasiński Genewę i udaje się w podróż do Włoch. Kolejnymi etapami podróży są Mediolan, Florencja i Rzym. Nie po myśli Zygmuntowi ta podróż, gdyż skarży się nieco:
Nie podobało się Bogu i Papie, bym jechał do Anglii; szemrać nie będę,
ani się sprzeciwiać. Szanuję Papy wolę, ale zanadto jestem szczery
bym nie powiedział, żem smutny, że mi niedobrze. Ale niech Papa będzie
pewny, że go kocham i kochać zawsze będę nad wszystko.
Jednakże znalazłszy się w Italii, pracowicie zwiedza zabytki, uczy się języków. Do bazyliki Św. Piotra zaprowadził go spotkany tu ponownie Mickiewicz. Kościół ten rozczarowuje Krasińskiego i to w bardzo delikatnym punkcie:
Zanadto myśli się tu o sile i sztuce ludzkiej, by myśleć immediate o Bogu,
a potem taka świątynia nie jest tak zgodną z duchem religii chrześcijańskiej
by ją żywo i tkliwie przypominać miała.
O wiele większe wrażenie robi na nim Koloseum:
Ale jest drugie miejsce w Rzymie, gdzie byłem i gdzie musiałem, modlić
się z całego serca, z całej duszy do Zbawiciela Świata. Jest to Koliseum,
które widziałem przy świetle księżyca. (...) To jest amfiteatr owalny, dawne
siedzenie ludu rzymskiego i cezarów, kiedy rozpływali się w radości widząc
krew gladiatora i rozdartą pierś męczennika pierwszych wieków Kościoła.
(...) Weszliśmy na piętra górne, widok był pełnym uroczystości: milczenie,
gdzie tyle głosów było; samotność, gdzie cały naród się bawił. Arena
piaskiem posypana leżała spokojnie pod promieniami księżyca. Już nie znać
i kropli krwi, której tyle wypiła, ale pośrodku stoi w swojej prostocie krzyż
z drewna czarny. Ten krzyż wart wszystkich kościołów Mediolanu i Rzymu.
Przezeń żywiej Bóg przemawia niż przez sklepienia złotem, srebrem, drogimi
kamieniami zasute.
Wszystko wskazuje na to, że tu zrodził się pomysł „Irydiona”, największego po „Nie-Boskiej komedii” dzieła Krasińskiego.
13 grudnia 1830 r. wysyła ojcu życzenia świąteczno - noworoczne wraz z obietnicą obrony w przyszłości przed zazdrością i nienawiścią postronnych, gdyż tym tłumaczył sobie motywy niechęci, jaka otaczała generała za krańcowo ugodowe stanowisko wobec rządów carskich w Królestwie. Nic jeszcze nie zapowiada nadchodzącej tragedii. Fatalna wiadomość o wybuchu powstania w Polsce dociera do Zygmunta około 15 grudnia. Tu następuje 5-miesięczna przerwa w korespondencji. Co działo się przez ten czas z Zygmuntem? Oddajmy mu głos, niech sam o tym opowie:
Kochany Ojcze!
14 maja odebrałem w Genewie list kochanego Papy i oblałem go moimi
łzami; w niepewności dotąd czekałem co dzień na wiadomość od Niego i
co dzień, omylony w nadziei, smutniałem bardziej. Dzięki Bogu, żem wyszedł
z tego stanu niepewności. Pyta mi się kochany Papa com robił od 16
decembra. Ten czas przeszedł mi na ciągłej gorączce, na ciągłym
oczekiwaniu, na ciągłych boleściach wszelkiego rodzaju.(...) Myślałem wciąż
o drogiej Polsce i o drogim Ojcu (...) czekając wciąż na listy od Papy.
Teraz, kiedy ten list nadszedł, kiedy w nim czytałem wyrażoną wolę Papy,
będę prosił o posłuchanie, o uwagę, o pobłażanie synowi, o miłosierdzie,
miłość i błogosławieństwo. Nie może wątpić kochany Papa, że go kocham
więcej od wszystkich ludzi, żem gotów poświęcić dla niego wszystkie związki
czego mu dowód dałem przeszłego roku. (...)
Drogi Papa pisze mi, abym podróżował, uczył się, kształcił i bywał po
towarzystwach. Trudno mi by to przyszło w stanie, w którym jestem.
Cierpienia wjadły się głęboko w moje serce, nieprzerwaną mam gorączkę;
czasem czuję, że mi się mózg przewraca, dni moich i nocy nikomu nie życzę.
(...) I któż ze mną zechce pomówić, kto rękę ścisnąć? kto się zapoznać?
kiedy dowie się, żem Polakiem podróżującym dla zabawy i nauki w czasie,
kiedy Polacy co dzień giną w Polsce! Takiego stanu znieść nie mogę,
cząstkami umieram co dzień. Przez Boga! lepiej by było od razu umrzeć i
nie męczyć się tyle! (...) Teraz nadchodzi dla mnie uroczysta chwila.
Zmuszony jestem powiedzieć Ojcu, którego kocham i kochałem zawsze
nade wszystko, że pójdę przeciw jego woli, że będę się starał do Polski
wrócić, że to jedynym od dzisiaj staje się celem wszystkich moich myśli
i działań. (...) Drogi Ojcze! nie odwróć lica od syna. Wierzę mocno, że robię
to, com powinien; przebacz mi. Ten co na krzyżu umierał, w chwili zgonu
przebaczył mordercom. Proszę o przebaczenie i błogosławieństwo.
Jednakże Zygmunt, mimo tak gorących zapewnień nie rusza się z miejsca; próbuje to nawet jakoś usprawiedliwić, gdyż w tym samym liście znajduje się lakoniczny dopisek: „Pan Jakubowski zamknął mi wszystkie drogi do wyjazdu”. Czy rzeczywiście w jego sytuacji wyrwanie się spod opieki Jakubowskiego było niemożliwe? Skłonny byłbym traktować to jako wykręt; wykręt nie przed ojcem, czy tzw. opinią, ale przed sobą. Jako próbę usprawiedliwienia własnej niemocy i braku zdecydowania. Zobaczmy, co dzieje się dalej; z ówczesnej wymiany korespondencji między Wincentym i Zygmuntem wynika jednoznaczna ocena powstania dokonana przez generała: powstanie to rewolucja społeczna, dokonana „na to, żeby ci co posiadają, nie posiadali, a ci, co nie posiadają, posiadali”. Są to słowa Wincentego wysłane z Petersburga w czerwcu , w odpowiedzi na list Zygmunta z 14 maja. Dalej przekonuje Wincenty syna o szlachetności króla, który Polskę, kraj wyniszczony, biedny, o przeszłości skalanej i przyszłości niepewnej mimo wszystko chce utrzymać. Na koniec wytacza koronny argument: „Dajmy na to, że gdybyś, ojca Twego chcąc dobić, poszedł do nich, co Cię czeka? Albo być uczestnikiem nowych Robespierrów, Dantonów, albo ich ofiarą”.
Zygmunt nie chcąc wewnętrznie przystać na opinię hrabiowskiego syna, który zdradził naród, bardzo szybko przyswoi sobie poglądy ojca na powstanie i będzie się odnosił do niego coraz krytyczniej. Już list z października 1831 r. zawiera jakby deklarację „prawomyślności” wobec poglądów ojca:
Jak świętemu Pawłowi łuski z ócz, tak i mnie podobnież z ócz w dół padały
urojenia, omamienia. Naśladowanie Francuzów nas zgubiło i przedtem
i teraz; Polskę chcąc podźwignąć, trza polskich używać sposobów, którymi
Polska dawniej kwitnęła i gromiła. Ale marzyć o zbawieniu Słowian
francuskimi prawidłami jest to samo w wyższej sferze, co chcieć język polski
naprawiać i bogacić galicyzmami, jest to samo co do zbroi dawnego
husarza pasować lekką szpadę księcia Richelieu(...)
Z czasem zacznie kwestionować wręcz potrzebę takiego czynu, jałowość, niemoralność buntu w chrześcijańskim porządku świata.
Dlaczego Zygmunt nie wziął udziału w powstaniu? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jedno jest pewne; ta wymuszona bezczynność, nowe, poważne ustępstwo wobec ojca, odcisnęło niezatarte piętno na psychice młodego człowieka. Do końca życia pozostał mu kompleks winy i niespełnionego obowiązku. Do końca też życia nie potrafił uwolnić się spod tyranii ojcowskiej miłości. Z czasem zorientował się, że ucieczka w chorobę może stanowić zasłonę przed ojcem. Drugim parawanem miały być role, które kolejno odgrywał, w których próbował odnaleźć prawdziwego Zygmunta Krasińskiego. I trudno dziś wskazać granicę, gdzie choroba i poza przestawały być tylko aktem samoobrony, a stawały się drugim życiem romantycznego hipochondryka i pozera, lecz zarazem człowieka niezwykle boleśnie rozdartego pomiędzy rzeczywistością szarą i tą wymarzoną.
Z. Krasiński, Listy do ojca, opr. i wstępem poprzedził S. Pigoń, Warszawa 1963, Wstęp.
Z. Krasiński, Listy do ojca, opr. i wstępem poprzedził S. Pigoń, Warszawa 1963, List 4 z 9 XI 1829.
Ibidem
Ibidem, List 6 z 8 XII 1829
Ibidem, List 4 z 9 XI 1829
Ibidem, List 5 z 18 XI 1829
A. Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 1997, s.594
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 21 z 16 VII 1830
Z. Krasiński, Listy do Henryka Reeve, tłum. A. Olędzkiej - Frybesowej, opr.,wstępem, kroniką i notami
opatrzył P. Hertz, Warszawa 1980, list 3 z 8 VII 1830.
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 15 z 30 IV 1830
Z. Krasiński, Listy do Henryka Reeve, list 1 z 26 VI 1830
Z. Krasiński. Listy do ojca, list 8 z 6 I 1830
Jeśli romansem można nazwać silnie stylizowane w duchu romantycznym uczucie, które miało tylko dostarczyć nowych przeżyć i tematu do twórczości i korespondencji. Nie związane było jednak z żadną myślą o małżeństwie, które wg. Krasińskiego było „grobem miłości”. Na tym tle doszło zresztą później do konfliktu między Zygmuntem i Reevem, który nie był w stanie pojąć, dlaczego tak wielkie i wzniosłe uczucie nie miałoby znaleźć szczęśliwego spełnienia przed ołtarzem. Jakieś echa tego „romansu”, w każdym razie więcej niż życzyłby sobie tego Zygmunt, dotarły do Wincentego, gdyż w liście 9 z 15 I 1830 syn gorąco zaprzecza jakimkolwiek pogłoskom o swej miłości do córki angielskiego kupca: „ Przechodząc teraz do dwóch Angielek, co to jedna melancholiczna, a druga jak proch leszczyński, są one zdrowe i zawsze tak jak były - przyjemne i grzeczne. Zdaje mi się, że Papa już sądził, żem się w nich, a przynajmniej w jednej z nich, zakochał. Lecz powietrze genewskie nie bardzo sprzyja miłości. Zimno ogromne panuje w tonie dam tutejszych, a jeśli Warszawa jest na północy Europy, to Genewa jest na północy uczuć”.
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 6 z 8 XII 1829
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 13 z 19 II 1830
Ibidem
Ibidem, list 17 z 13 V 1830
A. Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 1997, s.376
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 24 z 22 X 1830
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 23 z 5 IX 1830
Ibidem, list 23 z 5 IX 1830
Ibidem
Ibidem, list 24 z 22 X 1830
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 26 z 5 XII 1830
Ibidem
Zygmunt ma tu na myśli oczywiście zerwanie,na stanowcze życzenie ojca,związku z Henriettą.
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 28 z 14 V 1831
Królem Polski był wówczas car Mikołaj.
Z. Krasiński, Listy do ojca, list 32 z 22 X 1831
1
16