Stanisław Michalkiewicz: Triumf czy zmierzch michnikowszczyzny? 2005-05-05 (12:05
Hipokryzja może objawiać się w najrozmaitszych postaciach. Jak pisał biskup Krasicki, ugryziony przez brytana hipokryta uznał, że "psa obić nie bardzo się godzi", więc krzyknął, że wściekły, a wtedy ludzie "w punkcie go zabili". Jedną z postaci hipokryzji jest michnikowszczyzna. Polega ona na upodobaniu do ukrywania korupcji, nepotyzmu i zdrady za parawanem patetycznych i moralniackich deklamacji, póz i gestów. Z objawami michnikowszczyzny mogliśmy zetknąć się już u progu transformacji ustrojowej, kiedy okazało się, że mamy "odpieprzyć się od generała", a i wkrótce potem, kiedy ludzie pragnący ujawnić agenturę w strukturach państwa zostali oskarżeni o "chorobę z nienawiści". W pełnej krasie michnikowszyzna objawiła się nam w trakcie badania przez sejmową komisję śledczą afery z Rywinem, kiedy to "sam główny Srul" próbował ukryć korupcyjną rozgrywkę Agory z rządem premiera Millera za zasłoną "tajemnicy dziennikarskiej". W innych okolicznościach michnikowszczyzna mogłaby być tylko groteskowa, ale w III Rzeczypospolitej, będącej rezultatem siuchty między partyjną nomenklaturą a środowiskiem "lewicy laickiej", zdominowanym politycznie przez dawnych stalinowców w pierwszym albo w drugim pokoleniu, michnikowszczyzna jest wprawdzie groteskowa, ale i groźna, bo stanowi narzędzie zwodzenia opinii publicznej, na jej oczywistą szkodę. Służy za parawan dla pasożytujących na Polsce mafii, którą częściowo pokazują sejmowe komisje śledcze badające aferę Orlenu i PZU. Nie tylko partyjno-ubeckiej, ale i tej od panów Kuny i Żagla, co poniekąd wyjaśniałoby przyczyny michnikowej gorliwości.
Jedną z gwarancji powodzenia tego pasożytnictwa jest opór przed ujawnianiem konfidentów, którzy w ten sposób nadal są wykorzystywani w interesie mafii przeciw narodowi. Ochrona tego środowiska przed zdemaskowaniem umożliwia tworzenie przed kolejnymi wyborami nowych bytów politycznych w nadziei, że ludzie znowu na coś się nabiorą i można będzie nadal ich ograbiać. Nic zatem dziwnego, że gdy Bronisław Wildstein skopiował jawny katalog IPN, spotkał się z gwałtownym atakiem michnikowszczyzny. Jednak parawan trochę się zużył; przez dziury widać coraz więcej prawdy i moralniackie deklamacje, pozy i gesty już nie robią takiego wrażenia. Oto w Rzeszowie grupa "Ujawnić Prawdę" postanowiła przedstawić tamtejszej społeczności około 500 nazwisk pracowników SB i MO, konfidentów bezpieki, funkcjonariuszy KW PZPR, reżimowych dziennikarzy, cenzorów, prokuratorów i sędziów. Oczywiście michnikowszczyzna rozdziera szaty, że "nienawiść" i w ogóle, a na domiar złego słychać, że i Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych rozważa doniesienie do prokuratury, że "Ujawnić Prawdę" popełniło przestępstwo przeciwko ustawie o ochronie danych osobowych.
29 sierpnia 1997 roku Sejm zdominowany przez koalicję SLD-PSL uchwalił tę ustawę w ramach dostosowania prawa polskiego do "standardów" europejskich, co znakomicie odpowiadało mafiozom i konfidentom. Ustawa bowiem przyznaje "każdemu" prawo do ochrony danych osobowych, czyli informacji, na podstawie których można człowieka zidentyfikować. "Przetwarzanie" tych danych możliwe jest w zasadzie tylko za zgodą zainteresowanego. Charakterystyczny jest art. 27. ustawy, zabraniający przetwarzania danych ujawniających "pochodzenie rasowe lub etniczne" oraz "przynależność partyjną". Sprzyja to znakomicie zarówno mafii nomenklaturowej, czyli partyjnej, jak i "rasowej" lub "etnicznej", czyli żydowskiej z panami Kuną i Żaglem oraz panem Wiatrem w charakterze łącznika między nimi. Za "przetwarzanie" takich danych, tj. n.p. ujawnienie "rasowego" lub "etnicznego" pochodzenia, dajmy na to, p. Wiatra grozi kara do 2 lat więzienia nawet wtedy, gdy mafie tworzone są według kryteriów "rasowych" lub "etnicznych". Ustawa o ochronie danych osobowych niby ma służyć tzw. prywatności, ale nie miejmy złudzeń. Z punktu widzenia zwykłych ludzi jest ona koszmarem, bo tylko zniknęły książki telefoniczne, zaś prywatność nie jest chroniona w najmniejszym nawet stopniu.
Pomijam już fakt istnienia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu czy WSI, bo - jak mówi poeta - "każdy kraj ma gestapo". Oprócz nich istnieje jednak "wywiad skarbowy" utworzony przez naszych okupantów ustawą z 27 czerwca 2003 r. o utworzeniu Wojewódzkich Kolegiów Skarbowych itd. Zgodnie z art. 36. tej ustawy "wywiad skarbowy" będący tajną uzbrojoną formacją, może każdego podsłuchiwać, podglądać, kontrolować mu korespondencję i telefony, a także korzystać z wszelkich danych o każdej osobie oraz "przetwarzać je" jak mu się tylko podoba, naturalnie bez wiedzy i zgody zainteresowanego. Słowem - ma uprawnienia takie same, jak NKWD czy UB. Różnica jest taka, że tamte formacje zwracały uwagę przede wszystkim na to, co kto myśli czy mówi. Teraz myślą za nas koncesjonowane stacje telewizyjne, więc nasze myśli naszych okupantów specjalnie nie interesują. Ich interesują już tylko nasze kieszenie. Myśl sobie co chcesz, a nawet gadaj, byle nie za głośno (vide - Radio Maryja) - byłeś tylko płacił haracz. Tu nie ma ani żartów, ani "standardów".
Więc albo damy się sterroryzować mafiozom, którzy w 1997 roku uchwalili sobie ustawę według standardów wymyślonych przez mafiozów europejskich i pozwolimy michnikowszyźnie wodzić się za nos jeszcze przez następne 15 lat, albo ją zdmuchniemy bez względu na to, jak tym razem ufarbuje swoje lisy i konfidentów.