9 loch pajęczycy MVXE63WWOHJPEBU24P4VJ4JMGYURFNP5VA4LXMQ


e-mail : pw007@wp.pl
strona www :
www.balrog.hg.pl
Copyright (c) by
Balrog. All rights reserved

Rozdział IX  Loch Pajęczycy

NIEWYKLUCZONE, ŻE, JAK MÓWIŁ GULLUM, BYŁ JUŻ DZIEŃ, hobbici jednak nie zauważyli niczego, czym by się on różnił od nocy, może z wyjątkiem tego, że nieba nie pokrywała już smolista czerń, lecz przypominało ono teraz niską powałę z bardzo ciemnego dymu. Szli 
— Gullum z przodu, dwaj hobbici obok siebie — długim żlebem, który wciskał się między zwietrzałe i kruszejące bloki oraz kolumny skalne, sterczące po obu stronach niczym wielkie, toporne rzeźby. Wokół nie było słychać żadnego dźwięku. Około ćwierć mili dalej widniała wielka szara ściana, ostatnia wypiętrzająca się przed nimi formacja kamienna. Im bardziej się do niej zbliżali, tym bardziej ciemniała i potężniała, aż wreszcie, zwalista, ogromna, przesłoniła cały horyzont. U jej stóp leżał gęsty cień. Sam nosem głośno wciągnął powietrze.
— Fuj, ten zapach! — powiedział i skrzywił się. — Jest coraz silniejszy!
Gdy stanęli w półmroku cienia, zobaczyli ciemne wejście do jaskini.
— Tędy — cicho mruknął Gullum. 
— To jest wejście do tunelu. Nigdy nie użył jego nazwy, Torech Ungol, która znaczyła: Loch Pajęczycy. Z wnętrza dobywał się ów drażniący Sama zapach: nie mdląca woń rozkładu z pól w Dolinie Morgul, lecz straszliwy fetor, jakby wydzielany przez jakieś nagromadzone wewnątrz nieczystości.
— Smaduł, nie ma innej drogi? — upewnił się Frodo. 
— Nie, nie, nie ma — pospiesznie zapewnił Gullum. — Musimy tędy.
— Chcesz powiedzieć, że przeszedłeś przez tę smrodliwą dziurę? — prychnął Sam. 
— Zresztą, pewnie specjalnie nie przejmujesz się fetorem. Oczy Gulluma zalśniły.
— On zupełnie nie wie, czym się my przejmuje, prawda, najdroższy? Nie, nic nie wie. Ale Smadui dużo zniesie. Tak. Był tutaj. Przeszedł na drugą stronę, tak. To jedyna droga.
— Tylko skąd ten smród, pytam się — mruczał niespokojnie Sam. — Przypomina... zresztą, wolę nie mówić. To jakieś ohydne legowisko orków, w którym od stuleci gromadziły się ich odchody.
— Trudno — powiedział Frodo. 
— Orkowie, nie orkowie, jeśli to jedyna droga, nie mamy wyboru. Wzięli głęboki oddech i weszli do wnętrza. Wystarczyło kilka kroków, a znaleźli się w kompletnej ciemności. Niczego podobnego hobbici nie doświadczyli od czasów przejścia korytarzami Moru, przy czym, jeśli to w ogóle możliwe, mrok tutaj był jeszcze głębszy i bardziej gęsty. W Morii czuło się ruch powietrza, słyszało różnorakie echa, miało się poczucie otaczającej przestrzeni. Tutaj powietrze było nieruchome, ciężkie, a każdy odgłos natychmiast w nim zamierał. Wydawało im się, że przedzierają się przez duszny opar powstały z czystej ciemności, przy której wdychaniu ślepły nie tylko oczy, ale ślepł też umysł i zamierały w nim wspomnienia wszelkich barw, kształtów, blasków. Noc trwała tu zawsze, zawsze będzie trwać, i nic nie było prócz nocy. Jeszcze przez chwilę nie odmawiały im posłuszeństwa inne zmysły, a doznania płynące od stóp i dłoni wyostrzyły się nawet, niemal do bólu. Ku zaskoczeniu hobbitów, ściany okazały się gładkie, podłoże zaś, jeśli nie liczyć pojedynczych stopni, równe i regularnie wznoszące się przy stałym nachyleniu. Korytarz był wysoki i tak szeroki, że chociaż hobbici szli obok siebie, każdy dotykając najbliższej ściany wyciągnięta ręką, jeden nie czul obecności drugiego i odnosił wrażenie, że oto sam został rzucony w ciemność. Gullum posuwał się przodem, jak się zdawało, kilka kroków przed Frodem i Samem. Dopóki potrafili wychwytywać dźwięki, słyszeli tuż przed sobą jego świszczący oddech i posapywanie. Im dłużej jednak to trwało, tym bardziej tępiały ich zmysły, dotyk i słuch, jakby popadały w omdlenie, aż wkrótce kroczyli przed siebie już tylko mocą postanowienia, które kazało im wstąpić w tę mroczną czeluść, a teraz pozostawiało tylko nadzieję, iż dotrą wreszcie do miejsca, gdzie ona się skończy. Nie uszli może nazbyt daleko 
— ale bardzo szybko czas i przestrzeń wymknęły się rachubie — gdy Sam, wiodący prawą ręką po ścianie, wyczul w niej prześwit: przez ułamek sekundy musnął go delikatny powiew nieco świeższego powietrza, który znikł po kilku następnych krokach.
— Tutaj jest więcej korytarzy — wyszeptał z trudem, gdyż dźwięki nad wyraz opornie dobywały się z ust. 
— Jeśli to nie jest podobne do orków, to nie nazywam się Gaduła. Potem i on po prawej, i Frodo po lewej minęli jeszcze trzy czy cztery takie przerwy, na razie jednak droga nie budziła żadnych wątpliwości, zmierzając przed siebie prosto jak strzelił. Ale jak długo miało to jeszcze potrwać, ile jeszcze musieli znieść tej mordęgi, jeśli znieść ją w ogóle potrafią? Im wyżej podchodzili, tym bardziej rósł zaduch, ale, co gorsza, odnosili wrażenie, iż w nieprzeniknionej ciemności opór stawia im nie tylko zgęstniałe powietrze. Po ich głowach i rękach coś się przesuwało, jakieś długie macki albo może zwieszające się z góry pnącza, których w żaden sposób nie potrafili określić. Na dodatek, fetor potężniał z każdym krokiem, aż wreszcie wydawało im się, że ze wszystkich zmysłów pozostał im tylko węch, co było w tej chwili największą udręką. Ile już czasu sunęli w tej smolistej czerni 
— godzinę, dwie, trzy? A może nie godziny, lecz całe dni i tygodnie? Sam dał spokój ścianie tunelu, przesunął się nieco na lewo, a gdy dłonie obu hobbitów się zetknęły, spletli je i tak szli dalej Po pewnym czasie lewa ręka Froda, która nadal przesuwała się po ścianie, natrafiła na pustkę, a stało się to tak nieoczekiwanie, że hobbit mało się nie przewrócił. Przerwa w ścianie była tu znacznie szersza niż wszystkie dotychczasowe, a ziała z niej wrogość tak skondensowana i odór tak straszliwy, że mało brakowało, a Frodo upadłby jak od silnego uderzenia. W tym samym momencie także Sam zachwiał się i poleciał na twarz. Walczącemu ze słabością i z trwogą Frodowi udało się wymacać rękę towarzysza.
— Dalej! — wychrypiał. 
— Wstawaj! To stąd dochodzi cały ten smród, tu czai się niebezpieczeństwo! Szybko, uciekajmy! Przyzywając wszystkie siły ciała i woli, Frodo zdołał podnieść Sama i zmusić własne nogi do ruchu. Sługa chwiejnie kuśtykał obok niego. Jeden krok, drugi, trzeci... Wreszcie po szóstym nagle łatwiej było się poruszać, a nienawistna obca wola przestała ich obezwładniać, aczkolwiek nie sposób było powiedzieć, czy minęli już niewidoczną, straszliwą odnogę. Powlekli się naprzód, trzymając się za ręce. Natychmiast pojawiła się kolejna trudność. Tunel rozwidlał się lub tak się przynajmniej wydawało, a w ciemności nie mogli rozstrzygnąć, które odgałęzienie jest szersze, czy też bardziej trzyma się linii prostej. Skręcić w lewo czy w prawo? Nie było żadnej wskazówki, która pomogłaby im podjąć decyzję, a fałszywy wybór niewątpliwie będzie miał fatalne skutki.
— Którędy poszedł Gullum? — wykrztusił Sam. 
— Dlaczego na nas nie poczekał?
— Smaduł! Smaduł! — próbował zawołać Frodo, ale głos mu się załamał, gdyż imię jakby przyklejało się do ust hobbita. Nie tylko nie było odpowiedzi ani żadnego echa, ale wręcz wydawało się, że powietrze w ogóle nie drgnęło.
— Coś mi się wydaje, że tym razem poszedł sobie na dobre — wymruczał Sam. 
— To chyba właśnie tutaj chciał nas wyprowadzić. Gullum! Jeśli go kiedyś złapię w swoje ręce, gorzko tego pożałuje. Nieporadnie macając w ciemności, odkryli w końcu, że lewa odnoga już o kilka kroków od wejścia jest zablokowana: albo była ślepa, albo przegrodził ją jakiś wielki głaz.
— Tędy nie da się przejść — wykrztusił Frodo. 
— Na dobre czy na złe, ale musimy iść w prawo.
— I to czym prędzej — dyszał Sam. 
— Jest tutaj coś znacznie gorszego od Gulluma. Czuję, że to coś na nas patrzy! Zrobili ledwie kilka kroków, kiedy za ich plecami rozległ się dźwięk, nieoczekiwany i okropny w gęstej ciszy : jakieś gulgotanie, które przerodziło się w złowieszcze syczenie. Odwrócili się przerażeni, ale nic nie mogli zobaczyć, więc bez ruchu wpatrywali się w mrok i czekali bezradni na to, co miało nastąpić.
— To pułapka! — jęknął z rozpaczą Sam i położył dłoń na rękojeści miecza, a wtedy przypomniał mu się mrok kurhanu, z którego pochodził oręż. "Ach, żeby był tutaj stary Tom Bombadil", pomyślał, ale jednocześnie, stojąc tak w ciemnościach, z sercem zamroczonym rozpaczą i gniewem, ujrzał jakieś światło, w pierwszej chwili porażające umysł, jak promienie słoneczne oślepiają oczy nawykłe do długotrwałej ciemnicy. A potem światło nabrało barw: zielonej, złotej, srebrzystej, białej. Gdzieś daleko, jak na małym obrazku, który wyszedł spod zręcznych palców elfów, Sam zobaczył Jasną Panią Galadriel, wśród traw Lorii wyciągającą ręce z podarkami. "I wreszcie kolej na ciebie, strażniku Pierścienia", usłyszał głos odległy, ale wyraźny, "oto com dla ciebie przeznaczyła". Bulgoczący syk podsunął się bliżej, czemu towarzyszył chrzęst taki. jak gdyby jakiś złożony z wielu członów stwór skradał się w ciemnościach, poprzedzany przez falę smrodu.
— Panie, panie! — W głosie Sama była znowu i natarczywość, i moc. 
— Dar Jasnej Pani Galadriel! Gwiezdne światło! Światło, które będzie jaśniało nawet w najmroczniejszych miejscach, jak to powiedziała! Gwiezdne światło!
— Gwiezdne światło? — bąknął Frodo, jakby wyrwany z głębokiego snu. 
— Ach, tak! Jak mogłem zapomnieć! "Nie opuści cię tam, gdzie żadna nie dotrze już jasność"! I teraz rzeczywiście to jedyna pomoc! Ręka Froda wolno powędrowała na pierś i niespiesznie wydobyła flakonik Galadriel. Na początek zamigotał on słabo, niczym wschodząca gwiazda na zamglonym niebie, ale potem płonął coraz jaśniej, rozbudzając też nadzieję w sercu Froda, aż wreszcie srebrzysty ogień w buteleczce stał się źródłem oślepiającego światła. Można było pomyśleć, że to sam Earendil zstąpił ze swych podniebnych dróg z ostatnim Silmarilem u czoła. Ciemność cofała się przed jasnością bijącą z kryształowej fiolki, a trzymająca ją ręka rozsiewała dookoła białą łunę. Frodo ze zdumieniem wpatrywał się w cudowny dar, który niósł tak długo, ani się spodziewając, jaką ma on prawdziwą wartość i moc. Zanim znaleźli się w Dolinie Morgul, rzadko o nim myślał, a nigdy z niego nie skorzystał, bojąc się, że światło mogłoby ich zdradzić. Aiya Earendil Elenion Ankalima!, wykrzyknął niespodziewanie, sam nie rozumiejąc wypowiadanych słów; zupełnie jakby przemówił przez niego jakiś obcy głos, jasny i czysty pomimo zaduchu wiszącego w powietrzu. Tyle że w Śródziemiu istnieją inne jeszcze siły, potęgi nocy, stare i mocarne. Ta, która skradała się w mroku, ów okrzyk elfów słyszała w zamierzchłej przeszłości i nie zamierzała teraz przed nim ustępować. Jeszcze nie przebrzmiały słowa wykrzyknięte przez Froda, a poczuł on, że z bezlitosną wrogością skupia się na nim mordercze spojrzenie. W korytarzu, pomiędzy nimi a ową odnogą, przy której odór ich niemal powalił, ukazała się para ślepiów, a właściwie dwa zlepki mnogich oczu, podobne do owoców jeżyny: oto groza przybrała widzialną postać. Światło tryskające z fiolki rozszczepiało się w nich i odbijało zwielokrotnione, ale pod jego iskrami nieugaszony gorzał morderczy ogień, który podtrzymywała myśl okrutna i zła. Były to oczy potworne i odrażające, a prócz bezwzględności skrzył się w nich zamysł i uciecha, gdyż oto ofiary znalazły się w pułapce bez wyjścia. Przerażeni hobbici zaczęli cofać się kroczek po kroczku, nie mogąc oderwać wzroku od tych złowrogich oczu, które postępowały za nimi. Ręka zadrżała Frodowi i powoli opadła. A potem, jak gdyby dla zabawy potworne spojrzenie na chwilę zdjęło z nich urok, Frodo i Sam w tej samej chwili odwrócili się i w panice rzucili do ucieczki, z której daremności Frodo niemal natychmiast zdał sobie sprawę, kiedy bowiem zerknął przez ramię, zobaczył, że ślepia ścigają ich wielkimi skokami, odór śmierci zaś nieustannie im towarzyszył.
— Stań! Stań! — krzyknął w rozpaczy do Sama. 
— Ucieczka nie ma sensu! Oczy powoli zbliżały się coraz bardziej.
— Galadriel! — zawołał Frodo i raz jeszcze zebrawszy się na odwagę, podniósł rękę, w której trzymał flakonik. Oczy znieruchomiały i na chwilę pojawiło się w nich coś jak cień wątpliwości, a wtedy w sercu Froda z nagła buchnął płomień i nie zastanawiając się, czy powoduje nim szaleństwo, rozpacz czy odwaga, hobbit przełożył fiolkę do lewej ręki, a prawą wyrwał z pochwy miecz. Żądło błysnęło, wykute przez elfów ostrze zalśniło jasnosrebrzystym blaskiem, a na jego brzegach pojawiły się niebieskawe płomyki. A potem, z cudowną buteleczką uniesioną wysoko do góry, mieczem zaś wysuniętym do przodu, Frodo Bagosz z Bagoszna we Włości zaczął iść na spotkanie straszliwych oczu. Ślepia drgnęły. Nieustępliwość potwornego spojrzenia słabła wraz z tym, jak zbliżało się srebrzyste światło. Morderczy blask w nich przygasał i oczy zaczęły się cofać. Nigdy dotychczas jasność nie poraziła ich tak boleśnie. Schroniły się pod ziemię, aby nie zagroziły im słońce, księżyc ani gwiazdy, lecz oto gwiazda sama zstąpiła w mroczne czeluście i bezlitośnie podchodziła coraz bliżej. Źrenice gasły jedna po drugiej, aż wreszcie odwróciły się i chronione przed światłem wielką bryłą ciała — zniknęły.
— Wielmożny panie! — zawołał Sam, który postępował tuż za Frodem z nagim mieczem w pogotowiu. 
— Chwała niech będzie gwiazdom! Ależ pieśń ułożyliby o tym elfowie, gdyby widzieli tę przygodę! Ach, żebym dożył chwili, gdy będę im mógł o wszystkim opowiedzieć i posłuchać ich śpiewu! Ale, mości Frodo, ani kroku dalej! Niech pan nie idzie za tymi ślepiami! Mamy teraz jedyną szansę, żeby wyrwać się z tego zatęchłego lodu! Hobbici odwrócili się i znów ruszyli przed siebie, najpierw powoli, potem coraz szybciej, aż wreszcie zaczęli biec, albowiem korytarz piął się stromo w górę, im wyżej zaś wznosili się ponad fetor niewidocznego legowiska, tym bardziej moc powracała do ich serc i nóg. Atoli nadal czyhała za ich plecami nienawiść Strażniczki, która mogła na chwilę zaniewidzieć, ani myślała jednak wyrzekać się swych morderczych pragnień. W twarze lekko wionęło hobbitom powietrze chłodniejsze i rzadsze. Przed sobą mieli wyjście z tunelu. Zadyszani, marzący o miejscu bez dusznego sklepienia nad głową, resztkami sił przyspieszyli jeszcze kroku, ale w ostatniej chwili coś odrzuciło ich do tyłu i omal się nie przewrócili. Wyjście zamykała jakaś przegroda, wprawdzie nie z twardego kamienia, lecz z materii jakiejś elastycznej, równie jednak trudnej do przebycia, która, choć przepuszczała puszczała powietrze, zamykała dostęp światłu. Raz jeszcze zaatakowali przeszkodę i raz jeszcze musieli uznać swoją bezradność. Frodo uniósł fiolkę Galadriel i zobaczył przed sobą gęstą szarość; ani nie pozwalała ona przeniknąć gwiezdnemu światłu, ani nie przyjmowała jego lśnienia, zupełnie jak gdyby był to cień, którego jasność nie mogła rozproszyć, gdyż nie jasność go rodziła. Cały przekrój tunelu wypełniała wielka, regularna sieć, przypominająca pajęczą, aczkolwiek straszliwie gęstą i potężną, każda bowiem nitka miała grubość solidnej liny. Sam roześmiał się ponuro. 
— Pajęczyna! Tylko tyle? Pajęczyna!!! Ale co to musi być za pająk! Precz z nią! I Sam z wściekłością ciął mieczem sznury pajęczyny, lecz ta nie ustąpiła. Ugięła się odrobinę, potem jednak wyprostowała z siłą cięciwy łuku, odrzucając klingę miecza oraz ramię hobbita. Trzy razy uderzał Sam z całej siły, aż wreszcie jeden z niezliczonych wątków pajęczyny pękł, ze świstem chlaszcząc powietrze i uderzając w przegub Gaduły, który zawył z bólu i odskoczył, rękę przykładając do ust.
— Trzeba by kilku dni, żeby usunąć to paskudztwo — powiedział. 
— Co robimy? Nie wróciły te ślepia?
— Nie widać ich — odparł Frodo 
— ale przez cały czas mam wrażenie, że na mnie spoglądają, czy też o mnie myślą, być może układając nowy plan. Gdyby to gwiezdne światło osłabło czy w ogóle zgasło, niezwłocznie by powróciły.
— No i w końcu znaleźliśmy się w potrzasku! 
— stwierdził z goryczą Sam, a gniew wziął w nim na chwilę górę nad znużeniem i rozpaczą. 
— Jak muchy w sieci! Ach, żeby przekleństwo Faramira czym prędzej dosięgło tego parszywca, Gulluma!
— Nam to i tak niewiele teraz pomoże — mruknął Frodo. 
— Zobaczmy, jak sobie z tą pajęczyną da radę Żądło. Wykuli je elfowie w Beleriandzie, w którego ciemnych parowach także można było napotkać straszliwe pajęczyny. Ale ty. Samie, musisz stanąć na straży i nie możesz dopuścić do nas tych oczu. Masz tutaj gwiezdne światło. Nie bój się. Trzymaj dobrze fiolkę i na wszystko uważaj! Teraz Frodo podszedł do wielkiej, szarej sieci i ciął w nią od góry do dołu, natychmiast odskakując do tyłu. Sznury pajęczyny, które okazały się dla niebieskawo lśniącego ostrza tym, czym źdźbła trawy dla kosy, pękły i luźno obwisły, odsłaniając wielką dziurę. Frodo wciąż ciął niestrudzenie, aż wreszcie rozdarł całą pajęczynę w zasięgu miecza, a jej nietknięta, górna część niczym luźna zasłona powiewała w podmuchach wiatru. Wydobyli się z potrzasku.
— Sam! — krzyknął Frodo. 
— Chodź! Szybko! Nagle przepełniło go poczucie szczęścia; oto udało im się wymknąć z sytuacji prawdziwie rozpaczliwej. W głowie mu się zakręciło jakby od solidnego łyku mocnego wina i z radosnym krzykiem wyskoczył na zewnątrz. Oczom, które przywykły do najgłębszych ciemności, kraina mroku wydawała się pełna jasności. W niebo biły ogromne dymy, stopniowo się rozrzedzając; czerwona łuna nad Mordorem zbladła w smutnej szarudze ostatnich godzin dnia, Frodowi jednak zdało się, że ogląda poranek, który niesie ze sobą otuchę. Znajdował się już niemal na samym szczycie grani, który widniał niewiele ponad nim. Przed nimi była już przełęcz Kirit Ungol, wąskie nacięcie w skalnym grzebieniu, a po obu jego stronach ciemniejące na tle nieba kamienne rogi. Ostatni wysiłek, jeszcze jeden zryw
— i będą po drugiej stronie!
— Samie, przełęcz! — krzyknął, nie dostrzegając, jak przenikliwie zabrzmiał głos, który nie tłumiony przez stęchłe powietrze tunelu wydarł się, wysoki i ostry, z jego ust.
— Przełęcz! Naprzód, biegiem! Musimy przedostać się na drugą stronę, zanim ktokolwiek zdoła nam przeszkodzić! Sam pognał tak szybko, jak tylko pozwoliły mu nogi, ale chociaż był szczęśliwy, że oswobodzili się z potrzasku, to przez cały czas niespokojnie zerkał przez ramię w czarną wyrwę tunelu, lękając się, że zobaczy goniące ich straszliwe ślepia. Ani on, ani jego pan nie docenili Pajęczycy. Z jej lochu było wiele wyjść. Mieszkała tu od wielu, wielu stuleci, zła istota w pajęczej postaci; podobna do tych, które ongiś żyły w zachodnich krainach elfów, dziś zatopionych przez Morze, i z którymi Beren walczył w Górach Grozy w królestwie Doriat, dawno temu, kiedy to na zielonej łące ujrzał w świetle księżyca prześliczną Lutien. Żadna opowieść nie tłumaczy, jak Pajęczycy udało się uciec ze spustoszonego Beleriandu, albowiem niewiele zachowało się świadectw Mrocznych Lat. W każdym razie zamieszkała ona na skraju Mordom, zanim pojawił się tu Sauron i zanim położono pierwszy kamień pod Barad—dur. Sama była sobie panią, a żywiła się krwią ludzi i orków, pęczniała za sprawą swoich wstrętnych uczt i plotła sieci z cienia, jako że karmą jej były żywe istoty, a wydzieliną 
— cień. Potomstwo, zrodzone z obrzydliwych godów z własnymi synami, których potem zabijała, dolina po dolinie rozpełzło się szeroko, docierając aż do Dół Guldur, fortecy w Sępnej Puszczy. Żadne jednak z jej pomiotu nie mogło się równać z matką: Wielką Pajęczycą, ostatnim dzieckiem potwornej Ungoliant, które pastwiło się nad nieszczęsnym światem. Gullum, rozmiłowany we wszelkich czeluściach, natknął się na nią kilkanaście lat wcześniej i żywił dla niej prawdziwą cześć; jej mroczna wola towarzyszyła mu na wszystkich mozolnych ścieżkach, nie dopuszczając do jego serca światła ani skruchy, za co on obiecał Pajęczycy troszczyć się o jadło. Niemniej odmienne żądze kierowały każdym z owej osobliwej pary. Ją niewiele interesowały wieże, pierścienie, jakiekolwiek rzeczy tworzone przez umysł bądź ręce, albowiem pragnęła jedynie śmierci dla wszystkich innych istot, dla siebie zaś nieustannej daniny życia, od której gotowa była puchnąć tak długo, aż wreszcie góry nie mogłyby jej pomieścić, ani mrok okryć. Do spełnienia tych pragnień było jednak daleko, gdyż teraz, zaczajona w swoim lochu, czuła dojmujący głód, wraz bowiem z tym, jak rosła potęga Saurona, światło i żywe istoty stroniły od granic jego państwa, miasto w dolinie opustoszało, nie pojawiali się już w górach ludzie ni elfowie, a co najwyżej jacyś nieszczęśni orkowie: zdobycz marna, a w dodatku płochliwa. Niemniej musiała ona czymś się żywić, chociaż więc orkowie skrzętnie ryli inne przejścia, które wiodły na przełęcz i do wież strażniczych, zawsze ostatecznie udawało jej się usidlić jakiegoś goblina. Jakżeż jednak marzyła o mięsie słodszym, delikatniejszym, mięsie, które oto dostarczył jej Gullum.
— Zobaczymy, zobaczymy — mruczał do siebie, kiedy podczas niebezpiecznej drogi z Emyn Muil do Doliny Morgul napadała go złość. 
— Tak, zobaczymy. Bo może się przecież zdarzyć, o tak, może, że kiedy ona zostawi już objedzone kosteczki i puste szmaty, my je wtedy przeszukamy i znajdziemy go, Najdroższego, i to będzie nagroda za to, że biedny Smaduł przyprowadza dobre jedzenie. Ocalimy Najdroższego, jak obiecaliśmy. O, tak. A jak Najdroższy będzie już bezpieczny, wtedy i ona zobaczy, o tak, najdroższy, wtedy i jej się odpłacimy. Tak, tak, wszystkim się odpłacimy. Tak myślał w najtajniejszym zakątku swego podstępnego umysłu, ale zamiar ten zachować chciał tylko dła siebie, kiedy zjawił się znowu przez Pajęczycą i skłonił uniżenie, podczas gdy obaj hobbici błądzili w niespokojnych snach. Co zaś tyczy się Saurona, ten dobrze wiedział, gdzie przyczaiła się Pajęczycą, i był zadowolony, że mieszka właśnie tam, zawsze głodna i pełna nienasyconej złości, dzięki temu bowiem chroniła przełęcz nieporównanie lepiej od wszystkiego, co on sam potrafiłby wymyślić. Orkowie byli użytecznymi sługami, miał ich pod dostatkiem, nie martwił się przeto, jeśli Pajęczyca od czasu do czasu syciła jednym czy dwoma swój nieposkromiony apetyt. A czasami, podobnie jak właściciel, który ciska kotu jakiś smakołyk (w istocie nazywał ją nawet "swoją" kocicą, aczkolwiek nigdy ona nie należała do niego), podsyłał jej więźniów, gdy nie widział żadnego innego z nich pożytku. Kazał prowadzić ich do lochu, potem zaś wysłuchiwał dokładnego sprawozdania, jak się z nimi zabawiała Pajęczyca. Tak żyli oboje, każde zaspokajając własne żądze, nie obawiając się niczyjego gniewu lub napaści, ani kresu swego nikczemnego panowania. Nigdy dotąd nie umknęła żadna mucha z sieci Pajęczycy, tym większa zatem była teraz jej wściekłość i potężniejszy targał nią głód. Biedny Sam nie miał jednak najmniejszego pojęcia, jaką groźbę na siebie ściągnęli, a tylko czuł, że lęk takim się na niego kładzie ciężarem, iż ołowianych stóp w żaden sposób nie może przymusić do biegu. Wokół gęstniała trwoga, po drugiej stronie przełęczy znajdowali się straszliwi wrogowie, a jego pan opętany jakąś szaleńczą radością gnał im beztrosko na spotkanie. Kiedy zaś Sam oderwał wzrok od ciemnego tunelu i mroku, który przyczaił się pod ścianą po lewej stronie, zobaczył przed sobą dwie rzeczy, które jeszcze bardziej pogłębiły jego lęk. Po pierwsze, miecz, który Frodo trzymał w dłoni, lśnił błękitnymi płomykami, po drugie: chociaż niebo już pociemniało, okno w strażniczej wieży nadal gorzało czerwienią.
— Orkowie! — wymamrotał zdesperowany. 
— W ten sposób nigdy nie uda nam się wymknąć z tej matni. Orkowie przed nami, a za nami coś jeszcze gorszego! I przerażony czyhającymi dookoła niebezpieczeństwami, Sam zacisnął dłoń na cennej fiolce. Ręka na chwilę zaczerwieniła się krwistą purpurą, więc hobbit natychmiast włożył źródło zdradliwego światła do kieszonki na piersi i szczelnie zakrył ją elfową opończą. Musiał się spieszyć. Frodo wyprzedził go już o dobre dwadzieścia kroków i teraz jego postać majaczyła niczym cień, który za chwilę rozpłynie się w szarości świata na zewnątrz lochu. Wystarczyło, by Sam zgasił gwiezdne światło, a Pajęczyca zaatakowała. Zobaczył, jak tuż przed nim, z ciemnego otworu po lewej strome, wyłania się kształt wstrętniejszy od wszystkiego, co kiedykolwiek zoczył, straszliwszy od najbardziej przeraźliwych snów. Władczyni lochu najbardziej przypominała pająka, tyle że ogromem przewyższała największe drapieżne bestie, a budziła większy od nich lęk z racji zimnego wyrachowania, które czaiło się w bezlitosnych oczach. Miał już nadzieję, że ślepia te schroniły się w czerń, porażone i poskromione, tymczasem znowu oto lśniły nienawiścią, błyskając w wysuniętej naprzód głowie, na której widniała para wielkich rogów. Za krótką, cienką szyją widać było monstrualny tułów, wielkie, nabrzmiałe cielsko, kołyszące się między odnóżami. Jego pękata bryła była czarna, pokryta ołowianymi plamami, ale dół brzucha blado połyskiwał i to z niego wydzielał się fetor. Zakończone zakrzywionymi pazurami nogi, które zginały się tak, że duże, sękate stawy wystawały ponad grzbiet, porastały włosy sterczące niczym sztywne druty, Kiedy Pajęczycy udało się już miękkie, napuchnięte cielsko oraz chrzęszczące kończyny przepchnąć przez wyjście z legowiska, potrafiła poruszać się z niezwykłą szybkością, to gnając na łapach, którymi przebierała z niesamowitą chyżością, to wykonując raptowne skoki. Znalazła się teraz pomiędzy Frodem i Samem; albo nie dostrzegła sługi, albo w tym momencie wolała go pominąć, on to bowiem miał przy sobie owo nienawistne światło. Cała jej uwaga skupiła się na Frodzie, który wydawał się łatwą zdobyczą; nie mógł jej porazić straszliwym światłem, a na dodatek beztrosko pomykał przed siebie, zupełnie nieświadomy czyhającego za plecami zagrożenia. Biegł prędko, ale było to niczym w porównaniu z szybkością Pajęczycy, której wystarczyło dwóch, trzech skoków, aby go dopaść. Sam nabrał powietrza do płuc i ze wszystkich sił, jakie potrafił w sobie wykrzesać, wrzasnął :
— Uwaga! Panie, za wami! Z tyłu! Za... Krzyk Sama urwał się raptownie, gdyż długa lepka ręka zakryła mu usta, druga chwyciła za gardło, a jednocześnie coś oplotło się wokół jego nóg. Napadnięty z zaskoczenia Sam runął na plecy, wprost w objęcia przeciwnika.
— Mamy go! — syknął mu do ucha Gullum. 
— Tak, najdroższy, w końcu go mamy, tak, wstrętnego hobbita. Weźmiemy sobie tego, a ona zajmie się drugim. O tak, zajmie się nim Pajęczyca, nie Smaduł. Nie, Smaduł nie skrzywdzi pana, Smaduł przyrzekł. Ale złapał ciebie, ty wstrętne, brudne hobbicisko! — I Gullum splunął na kark Sama. Wściekłość spowodowana zdradą, a także rozpacz, iż oto nie może dopomóc panu, który znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, wyzwoliły w Samie taką siłę, jakiej Gullum zupełnie się nie spodziewał po istocie 
— jak mniemał — powolnej i nieporadnej. Nawet on nie potrafiłby się wykręcać szybciej i z większą pasją; Sam jednym targnięciem głowy uwolnił usta, a teraz gwałtownie wyginał się i szarpał, aby także z szyi zerwać duszący uścisk. W ręku ciągle miał miecz, a z lewego przegubu zwisała na pętli laska Faramira. Hobbit usiłował się odwrócić i dźgnąć napastnika, ale Gullum okazał się szybszy. Mignęła jego długa, prawa łapa, a palce niczym kleszcze zamknęły się na przegubie i powoli, lecz nieustępliwie prostowały rękę Sama, aż wreszcie ten z okrzykiem bólu wypuścił miecz, który z brzękiem upadł na ziemię. Podczas starcia lewa dłoń Gulluma nieprzerwanie zaciskała się na szyi Gaduły. Wtedy Sam spróbował ostatniej sztuczki. Gwałtownie odsunął się jak najdalej od przeciwnika, mocno zaparł się piętami w ziemię, a potem z całej siły rzucił się do tyłu, padając na plecy. Nie spodziewając się ze strony ofiary tego prostego wybiegu, Gullum przewrócił się, a hobbit całym ciężarem przycisnął mu brzuch; rozległo się bolesne syknięcie i na chwilę zelżał uścisk na gardle Sama, ale jego prawa ręka nadal pozostała w miażdżącym chwycie. Gaduła rzucił się do przodu, zerwał i błyskawicznie okręcił w prawo, wokół ręki, którą ściskał Gullum. Następnie trzymaną w lewej dłoni laską uderzył z rozmachem w wyprostowaną łapę Gulluma tuż poniżej łokcia. Z wrzaskiem stwór puścił przegub Sama, który nie myśląc o przekładaniu laski do prawicy, zadał następne wściekłe uderzenie. Szybko niczym wąż Gullum uniknął w bok i cios mierzący w głowę sięgnął tylko pleców. Laska pękła z trzaskiem. Tego było za wiele dla Gulluma. Atak od tyłu był jego specjalnością i rzadko zawodził. Tym razem, pełen nienawiści, syczał i gadał, zanim obie ręce zacisnął na szyi ofiary. Cały jego misterny plan zaczął się walić od chwili, kiedy w ciemności nieoczekiwanie pojawiło się to obrzydliwe światło. Teraz zaś miał przed sobą przeciwnika niewiele od siebie mniejszego, a przepełnionego furią. Gullum ani myślał stawać do takiej walki. Hobbit podjął już z ziemi miecz i wzniósł go w górę. Gullum pisnął, opadł na cztery łapy i odskoczył niczym żaba, a potem błyskawicznie na czworakach pognał w kierunku wejścia do tunelu. Z mieczem w dłoni Sam rzucił się za nim. Na chwilę zapomniał o całym świecie, przed oczyma migotały mu tylko czerwone plamy wściekłości, a serce bez reszty wypełniało pragnienie zamordowania Gulluma. Ten jednak umknął, wystarczyło zaś, by Sam zbliżył się do cuchnącego wylotu, a jak błyskawica pojawiła się myśl o Frodzie i gotowym do skoku pajęczym potworze. Gaduła obrócił się na pięcie i pognał ścieżką pod górę, wołając swojego pana, ale było już za późno. Przynajmniej pod tym względem intryga Gulluma się powiodła.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Potwór z jeziora Loch Ness, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
13 marsz strzelcow loch camelot t
Łopian pajęczynowaty, Botanika - Systematyka roślin do druku
Otobioza, Zootechnika, Choroby pasożytnicze, Choroby wywołane przez pajęczaki
krwotoki, Krwotok podpajęczynówkowy - wynaczynienie krwi do przestrzeni pomiędzy opony pajęczą, a mi
krwotoki, Krwotok podpajęczynówkowy - wynaczynienie krwi do przestrzeni pomiędzy opony pajęczą, a mi
wyklad 4 1 model pajeczyny
Nić pajęcza
Calvino Italo Ścieżki pajęczych gniazd
Pajeczaki
biologia, PAJ CZAKI, Pajęczaki
05 warszawianka loch camelot t
Świerzb kończynowy, Zootechnika, Choroby pasożytnicze, Choroby wywołane przez pajęczaki
Pajęczyna, Konkurencje sportowe
Pajęczaki, Studia, Biologia
choroby wywolane przez pajęczaki, weterynaria, I semestr, Choroby zwierząt

więcej podobnych podstron