PROSIACEK
Prosiaczek miał różowy kubraczek i zszedł na śniadanie. Tego dnia miał ochotę na coś pysznego, na przykład na żołędzia. Niestety - zaglądał do szafek, zaglądał do szufladek, zaglądał do miseczek i salaterek, nawet pod stół, ale nie ostał mu się ani jeden żołądź. Prosiaczek opatulił się więc różowym szaliczkiem, wziął koszyczek i poszedł nazbierać sobie żołędzi pod Wielkim Dębem.
Szedł i szedł, i podskakiwał trochę, zastanawiając się, co też o tej porze może robić Puchatek. Wyobraził sobie Puchatka leżącego na trawce i wpatrującego się w chmurki, ale było jeszcze wcześnie rano, a poza tym wiał zimny wiatr. Wyobraził więc sobie Prosiaczek Puchatka idącego z wizytą do Krzysia, ale na to też było stanowczo za wcześnie. Była więc tylko jedna rzecz, jaką Miś O Bardzo Małym Rozumku mógł robić o tej porze, a mianowicie jeść śniadanie. I Głodny Prosiaczek poczuł się tak bardzo głodny i nieszczęśliwy, że popędził w stronę Wielkiego Dębu ile tylko sił w kopytkach. Kiedy jednak tam dotarł, nie rzucił się od razu na żołędzie, ale zatrzymał się jak wryty i nawet schował za krzaczkiem.
Pod Wielkim Dębem zbierał już bowiem żołędzie ktoś inny.
Ktoś całkiem obcy.
Prosiaczek przez dłuższą chwilę przyglądał się ze zdumieniem i przestrachem wielkiej, czarnej nodze, która wystawała zza drzewa, podczas gdy jej właściciel na czworakach chodził po trawie i zbierał skrzętnie prosiaczkowe śniadanie. Mógł to oczywiście być Puchatek, któremu przyszło do głowy przynieść dla Prosiaczka trochę żołędzi. Jednak noga była za mało puchata i w ogóle za chuda, a poza tym sam pomysł, choć bardzo miły, raczej by nie powstał w małym rozumku Puchatka o tak wczesnej porze. Nie przed śniadaniem. Nie był to też sam Prosiaczek, bo Prosiaczek ukrywał się za krzaczkiem, to znaczy, rzecz jasna, zupełnie przypadkiem wyglądał zza krzaczka. Dla zupełnej pewności Prosiaczek pomacał się po łapce i po koszyczku. Skoro on był Tu, a nikt w Lesie poza Prosiaczkiem nie zbierał żołędzi, to kto był Tam?! Wyglądał tak zza swojego krzaczka, czując się coraz bardziej nieswojo i głodno. W Lesie nie było nikogo obcego od czasów, kiedy Tygrys przyszedł zjeść śniadanie. Nie mógł to jednak być Tygrys, chyba, że udało mu się przebrać za Bardzo Czarną Chmurkę o wiele udatniej, niż Puchatkowi kiedyś. Noga pod drzewem bowiem, i chyba reszta Nogi też, była bardzo Czarna i wyglądała na Groźną. Kiedy zaś pośliznęła się na kamyku i zaczęła coś brzydko mamrotać przeciwnym końcem właściciela, Prosiaczek był już tak głodny, że koniecznie postanowił coś zrobić.
Na przykład pójść do Krzysia i...
Ach!
To przecież mógł być Krzyś!
Krzyś w kaloszach. Może kalosze się ubłociły i zrobiły się czarne. Może Krzysiowi potrzebne żołędzie do... do żołędziowania. Żołędzie są bardzo przydatne. Ale Krzyś na pewno odda trochę Prosiaczkowi, kiedy już się dowie, że Prosiaczek tu jest. Trzeba pójść i przywitać się z Krzysiem.
I Prosiaczek prędziutko wybiegł zza krzaczka i popędził do Krzysia. Zatrzymał się tuż nad Nogą, której reszta wciąż była schowana za dębem i zbierała żołędzie, ale im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej było mu nieswojo.
- Krzysiu... - zapytał cieniutkim głosem - dlaczego masz taką wielką nogę?
Krzyś burknął coś zza drzewa całkiem niekrzysiowato. Prosiaczek pomyślał przez chwilę.
- Krzysiu... - zapiszczał jeszcze cieniej. - Dlaczego zbierasz żołędzie?
Krzyś wystawił zza drzewa wielki, zakrzywiony nos, pozlepiane, czarne włosy, czarne, zagniewane oczy i żółte zęby.
- Żeby zrobić stumilową nalewkę na dębach - odburknął, przypatrując się Prosiaczkowi ze szczególnym uwzględnieniem udek. Prosiaczek nerwowo zatupał w miejscu.
- Krzyyyyyyyysiu... - zakwiczał sopranikiem. - Dlaczego masz taki duży nos?
Krzyś łypnął na niego wrogo.
- Żeby mi pasował do różdżki.
Prosiaczek zrobił dwa kroczki do tyłu. Wiedział. Już wiedział. Ale musiał spróbować ostatni raz.
- Krzyyysiu... Dlaczego masz takie żółte zęby?
Krzyś skrzywił się paskudnie, aż Prosiaczek podskoczył i zgubił koszyczek.
- BO TAK!!!
A więc jednak. A więc jednak. Prosiaczek schował łapki za plecami, żeby nie było widać, jak się trzęsą, i zaczął się ukradkiem rozglądać, gdzie by tu można było uciekać. Nie był to Puchatek, nie był to Tygrys, nie był to nikt znajomy i z całą pewnością nie był to Krzyś. W takim razie pozostawało tylko jedno.
Hefalump.
Prosiaczek rozglądał się i tu, i tam, ale znikąd nie widział ratunku, i nawet za jego krzaczkiem coś podejrzanie szeleściło, zaś Hefalump zaczął właśnie podnosić się na nogi. Był wielki, wielki, wielki, większy niż Słoń, znaczy, niż Puchatek przebrany za Słonia. Większy niż każdy, kogo Prosiaczek widział.
- A jjjjjja wwwwwwiem, kkkkkto ttttty jjjjjjjesssssteś! - zapiszczał przeraźliwie. Hefalump łypnął na niego gdzieś z niebotycznych wyżyn.
- Taaaak?
- Tttttty... Ttttttty... - jąkał się piskliwie Prosiaczek.
- Co ja?! - zniecierpliwił się Hefalump.
- Tttttty jjjjesteś, jjjjesteś... Llllump! - pisnął Prosiaczek i zakwiczał przeraźliwie, kiedy ogromniaste stworzenie postąpiło krok w jego stronę. Hefalump nie próbował jednak atakować.
- Haaaaaaaaagrid! - wrzasnął. Krzaczek zaszeleścił bardziej i wyszła zza niego noga jeszcze większa niż lumpowa, a za nią cały drugi Hefalump - ogromny jak pół Stumilowego Lasu i włochaty jak niektórzy Krewni - i - Znajomi - Królika.
- Aaaaaaaa! Drugi Lump! Dwa Lumpy!!! Aaaaaa! Ogromne Lumpy!!! Ogromne Lumpy!!! Aaaa! - I Prosiaczek nie bacząc na niebezpieczeństwo rzucił się do ucieczki, pędząc co sił i kwicząc wniebogłosy. - Ogromne Lumpy! Aaaaa! Lukrowe Ogry! Aaaaa! Aaaaaa!
Pod Wielkim Dębem Severus Snape i Hagrid wymienili zaskoczone spojrzenia.
- Więc, co to niby miało być? Elf?
- Eee, panie psorze, to, tego...
- Czego!?
- To locha była... Różowa...
- Lochy, to ja mam. I są czarne. Nie pieprz mi tu, Hagridzie, że dzikie świnie chodzą po lesie z różowymi koszyczkami i wyzywają mnie od lumpów.
- Toć mnie też, panie psorze.
- A ciebie mogą, co mnie obchodzi... Zresztą, nieważne co to było, szkoda, że uciekło. Można było odkroić kawałek i zbadać.
- No wi pan, panie psorze! Taki zmyślny prosiacek!
- Nie mówię przecież, że głowę... Ech. No nic, wracajmy do Hogwartu, bo chyba się za daleko zapędziliśmy... Dałbym głowę, że w Zakazanym Lesie nie ma kangurów.
- To samica była...
- O? Po czym poznałeś?
- Prała fartuszki...
Prosiaczek zaś wpadł do swojego domu w buku, schował się pod kołderką i nie wyszedł stamtąd aż po południu. Nazbierał sobie żołędzi w całkiem innym miejscu, a pod Wielki Dąb zabrał na spacer Krzysia, Puchatka, Tygrysa i Królika dopiero kilka dni potem. Znaleźli kilka dziwnych śladów i nic poza tym, a Prosiaczek obiecał sobie nigdy więcej nie wychodzić z domu bez śniadania.
KONIEC