Gonzalo Torrente Ballester
WYSPA
艢CI臉TYCH
HIACYNT脫W
LA ISLA DE LOS JACINTOS CORTADOS
List mi艂osny
z interpolacjami
magicznymi
Przek艂ad z j臋zyka hiszpa艅skiego
Wojciech Charchalis
Fernandzie, Francisce, Alvarowi, Jaimemu,
Juanowi Pablo, Luisowi Felipe i Josemu Miguelowi
- nie musz臋 wyja艣nia膰 im dlaczego
Prolog
Naprawd臋 niewiele znam rzeczy tak ekscytuj膮cych i w pewnym stopniu tak krzepi膮cych, jak dokonywane dzisiaj przez naukowc贸w opisy tajemniczego procesu powstawania dzie艂a poetyckiego - n臋c膮cego swoj膮 cisz膮, fascynuj膮cego mrokiem, niepokoj膮cego niewiedz膮, w kt贸rej 偶yje do艣wiadczaj膮cy jej cz艂owiek, ten artysta czy poeta stoj膮cy na uboczu albo trwaj膮cy w niemocy tw贸rczej, a偶 w ko艅cu rozb艂yska, jak jedna z tych gwiazd w najdalszych zak膮tkach niesko艅czonej przestrzeni, zalewem 艣wiat艂a i kosmicznych katastrof. Zanim to jednak nast膮pi, c贸偶 za pow艣ci膮gliwo艣膰 w zal膮偶ku, c贸偶 za nie艣mia艂o艣膰, ukryta jeszcze nie wiadomo, czy w zakamarku duszy, czy cia艂a, by膰 mo偶e na ich z艂膮czeniu, tam, gdzie si臋 stykaj膮, chocia偶 mo偶e nie jest to z艂膮czenie, lecz abstrakcyjny punkt, w kt贸rym spotykaj膮 si臋 dwie kraw臋dzie i si臋 splataj膮, kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰! Nie podlega jednak dyskusji to, 偶e ten zal膮偶ek, w kolorze topazu, odrobin臋 rozja艣nionego wedle ostatnich odkry膰, z miejsca, gdzie siedzi przyczajony, wysy艂a co艣 jakby delikatne macki, kt贸rymi chwyta si臋 najbli偶szej okolicy cia艂a, ducha albo krwi, to bez r贸偶nicy, i tam ro艣nie w si艂臋 i tam si臋 przekrada, a偶 prze艣li藕nie si臋 do dorzecza 偶y艂 i tajemniczego wn臋trza kom贸rek, wielokszta艂tny, bezkszta艂tny, zale偶y, jak na to patrze膰, ale majestatyczny i powik艂any, i tak znakomicie przygotowany do panowania, 偶e jest w stanie zaw艂adn膮膰 cierpliwym przedmiotem, uczyni膰 go swoim i posi膮艣膰 go ku zdumieniu cz艂owieka, 偶yj膮cego w nie艣wiadomo艣ci, 偶e taka tajemna intryga jest tkana w jego wn臋trzu; a kiedy wybucha, zgodnie z tym, co w艂a艣nie przedstawili艣my, apoteoza albo epifania, czasem teofania (zawsze podejrzana), poeta znajduje si臋 w stanie podobnym do tych kobiet b艂ogos艂awionych przez bog贸w ich mi艂o艣ci膮 i nasieniem, matek heros贸w przeznaczonych do nazwania ich imionami konstelacji, a podobie艅stwo do takich brzemienno艣ci usprawiedliwia ko艅cowe por贸wnanie dzie艂a poetyckiego z Herkulesem albo Dioskurami鈭, co umieszcza je na drodze mitologii, cho膰 ludzie nauki popadaj膮 w rozpacz w obliczu podobnych trajektorii i usi艂uj膮 zredukowa膰 je do zwyk艂ych termin贸w psychologicznych. Kiedy艣 dojd膮 do porozumienia, o ile tak im si臋 zachce! Tymczasem ja chcia艂em powiedzie膰, po tak niebywale uroczystym pocz膮tku, 偶e ta moja powie艣膰 o 艣ci臋tych hiacyntach nie zosta艂a powo艂ana do 偶ycia w tak wysublimowany spos贸b, mroczny i niemal sakralny, majestatyczny jednocze艣nie, lecz w spos贸b jasny i przy 艣wiadkach, bo odby艂o si臋 to na pewnym przyj臋ciu, z tych, na kt贸re zwyk艂o si臋 zaprasza膰 wi臋cej intelektualist贸w, ni偶 wypada wciska膰 do jednego pomieszczenia, w pewne kwietniowe popo艂udnie roku siedemdziesi膮tego dziewi膮tego. Tak si臋 zdarzy艂o, 偶e podesz艂a do mnie 偶ona jednego z mych najukocha艅szych i najbardziej podziwianych m艂odych koleg贸w, oznajmi艂a mi, kim jest i 偶e chce mnie pozdrowi膰, i przestrzeg艂a mnie w 偶artach, 偶e je艣li w swoich pismach b臋d臋 dalej si臋 upiera艂 przy odm艂adzaniu siebie w spos贸b niepohamowany, co jak si臋 wydaje, robi臋 przez ca艂y czas, czytelnicy za偶膮daj膮 ode mnie wydania tych wierszy mi艂osnych, kt贸re wszyscy, albo prawie wszyscy, pope艂niaj膮 w wieku dwudziestu lat, a kt贸rych mi nie by艂o dane napisa膰 z powod贸w dr臋cz膮cej mnie czystej wstydliwo艣ci, przynajmniej wtedy. Odpowiedzia艂em jej, 偶e nie jestem zbyt dobry w materii wierszy, cho膰 mi艂o艣膰 nigdy nie by艂a mi obrzydliwa, ale 偶e nie jest niemo偶liwe, aby kt贸rego艣 dnia przysz艂o mi do g艂owy napisa膰 powie艣膰 w pewnym stopniu sentymentaln膮, cho膰 nie do ko艅ca by艂em pewien, w jakim stylu, czy m艂odzie艅czej nadziei, czy raczej romantyczno-nostalgicznym, bardziej dla mnie odpowiednim. Nigdy tego nie zrobi艂em, pomy艣la艂em w tamtej chwili, ona za艣mia艂a si臋, a ja do艣膰 mocno si臋 wzruszy艂em, gdy偶 zal膮偶ek nowej opowie艣ci wpad艂 mi w dusz臋 i nie mog艂em odgadn膮膰 tak od razu i w 艣rodku tego zamieszania, jaki b臋dzie jego los. 呕e w sumie nie by艂 z艂y, dowodzi tego te kilkaset stron, kt贸rych lektur臋 polecam. Czy dziecko jest na tyle pi臋kne, jak by tego chcia艂 ojciec, co do tego nie mog臋 by膰 pewny, ale tak si臋 zawsze dzieje, cho膰 wewn臋trznie jestem przekonany, 偶e maszkar膮, jak to si臋 m贸wi: pokrak膮, nie jest, bobym jej nie opublikowa艂. Cz艂owiek ju偶 jest w takim wieku, 偶e musi porusza膰 si臋 ostro偶nie, 偶eby jaka艣 wpadka nie nadwer臋偶y艂a skromnej reputacji, na kt贸r膮 przez tyle lat i z takim wysi艂kiem pracowa艂.
Kiedy艣 pomy艣la艂em te偶, 偶e ta historia mog艂aby mi pos艂u偶y膰 jako 艣wiadectwo mojej obecno艣ci (i istnienia) w roku jej publikacji, b臋d膮cym tym samym, w kt贸ry w艂a艣nie wszed艂em, nie maj膮c pewno艣ci, co do przysz艂o艣ci, w 贸sm膮 dziesi膮tk臋 swojego 偶ycia, tej pe艂nej tylu niebezpiecze艅stw „udeptanej ziemi”, jak mawiaj膮 na wojnach, bo najbardziej prawdopodobne jest, 偶e z niej nie wyjd臋 - co te偶 z drugiej strony nie jest spraw膮, kt贸r膮 nale偶a艂oby tu wywleka膰 jako skarg臋 albo nawet informacj臋, wszak uwa偶am za bardziej istotne, przynajmniej dla mojej satysfakcji oraz dla wiary i nadziei pok艂adanych we mnie, 偶e moje siedemdziesi膮te urodziny zostan膮 uczczone, chocia偶 z op贸藕nieniem, wydaniem powie艣ci, a sko艅czywszy t臋, b臋d臋 zastanawia艂 si臋 nad nast臋pn膮 (kt贸r膮 obmy艣lam, rzecz jasna, bardziej g贸rnolotn膮 i bardziej ambitn膮 ni偶 obecna, b臋d膮ca zwyczajn膮 zabaw膮 i odpoczynkiem przez ca艂y rok, obfituj膮cy w prace innego rodzaju). Oznacza to, ni mniej, ni wi臋cej, 偶e arterioskleroza ma si臋 nie藕le, trzyma si臋 w zamkni臋tych granicach, dzia艂a tylko tyle, ile trzeba, 偶ebym zapomina艂 imiona, 偶eby czasem odpowiednie s艂owo nie pojawi艂o si臋 natychmiast, kiedy go potrzebuj臋, i zmusi艂o mnie do przerwania pracy, aby go poszuka膰. Ale czy偶 warto si臋 przejmowa膰 tymi drobnymi niedogodno艣ciami? W zamian, stwierdzam, 偶e zachowuj臋 nienaruszon膮 gotowo艣膰 do zabawy i 偶e z tej powagi, kt贸ra w latach m艂odzie艅czych m膮ci艂a moj膮 szalon膮 ide臋 艣wiata (mo偶e 藕le si臋 wyrazi艂em: moj膮 koncepcj臋 艣wiata jako czystego szale艅stwa), niewiele zosta艂o. Co popycha mnie w stron臋 literatury niemal ulotnej, niewiele wi臋cej ni偶 gry, niewiele mniej ni偶 czystej rado艣ci: dla mnie, rzecz jasna, bo o to chodzi, cho膰 trzeba by te偶 pomy艣le膰, 偶e o ile jestem amatorem psot, pos艂u偶膮 one tak偶e ku rozrywce tym, kt贸rzy rozumiej膮 偶ycie i sztuk臋 tak, jak ja je rozumiem: afirmacja hic et nunc naszego czystego pragnienia. To oczywiste, 偶e nie pisz臋 dla nikogo innego, ale tak si臋 dzieje ze wszystkimi lud藕mi wymy艣laj膮cymi fikcje, 偶e ich propozycja, 偶e ich oferta zawsze jest skierowana do ograniczonej liczby klient贸w. To tak jak z warzywami - ten lubi pomidory, a tamten czosnek. A jednak na straganie le偶膮 zar贸wno pomidory, jak i czosnek. I ten, kto dla utrzymania czystej krwi jada czosnek, musi wytrzyma膰 nieprzyjemny oddech (dla innych), przynajmniej dop贸ki nie wyhoduje si臋 czosnku bezzapachowego, do czego d膮偶膮 najbardziej post臋powi ogrodnicy. Ale czy utraciwszy zapach, nie straci te偶 innych swoich cech? To denerwuj膮ce, nie spos贸b tego zrozumie膰, ale dobro i z艂o chadzaj膮 zawsze tak bardzo w parze, 偶e a偶 wydaj膮 si臋 tym samym.
Nagle odnios艂em wra偶enie, 偶e przesadzam z tymi agronomicznymi rozwa偶aniami. Prosz臋 o wybaczenie, przede wszystkim amator贸w czosnku, kt贸rych zapewniam, 偶e w 偶adnym razie nie mia艂em zamiaru odnosi膰 si臋 do ich nieprzyjemnego oddechu, wobec kt贸rego czuj臋 niezmierzony respekt. Jednak gdy to pisa艂em, przysz艂o mi do g艂owy, 偶e w ramach kompensacji r贸wnie dobrze m贸g艂bym w tym miejscu opowiedzie膰 swoje nieszcz臋sne zwi膮zki ze s艂owem abarloado, terminem morskim, z tych pospolitych, kt贸ry oznacza mniej wi臋cej, 偶e dwa statki stoj膮ce obok siebie na cumie s膮siaduj膮 ze sob膮 burtami albo jeden statek z nabrze偶em. Bardzo podoba mi si臋 to s艂owo, abarloado, brzmi konkretnie, mimo przypisanej i troch臋 przyt艂aczaj膮cej kondycji imies艂owu, sprawiaj膮cej, 偶e troch臋 nie nadaje si臋, na przyk艂ad, jako doskona艂y rym sonetu; ale poza tym uwa偶am je za n臋c膮ce, niemal fascynuj膮ce (jak wiele innych, rzecz jasna)鈭. Zatem zdecydowa艂em si臋 je u偶y膰, gdy tylko nadarzy si臋 sposobno艣膰, i dobre jest to, 偶e pojawi艂o si臋 ich wiele. Jak na przyk艂ad powiedzie膰, 偶e w porcie ko艂ysa艂o si臋 wiele abarloados okr臋t贸w albo 偶e abarloados w tym samym 艂o偶u spali Flaviarosa z Nicolasem, o ile to robili, r贸wnolegli do siebie i ocieraj膮cy si臋 o siebie burtami, bo je艣li tak nie b臋d膮 le偶e膰, metafora si臋 nie nadaje. C贸偶, jakie偶 to skutki mo偶e mie膰 arterioskleroza, zw艂aszcza dzia艂aj膮c w ciszy! Nie pojawi艂y si臋 ani okr臋ty abarloados przy nabrze偶u, ani Flaviarosa z Nicolasem w 艂贸偶ku. Zako艅czy艂em powie艣膰 i s艂owo le偶a艂o przede mn膮, niemal widzialne, oczywi艣cie s艂yszalne, faluj膮ce w powietrzu i bezu偶yteczne. Mo偶na si臋 w艣ciec.
I zdarzy艂o si臋 te偶, 偶e w zako艅czonej powie艣ci zabrak艂o jednego ostatniego zdania, tego ostatniego akordu albo epifonemu tak zalecanego przez retor贸w i przez wielu innych bieg艂ych w sztuce, aby rzecz by艂a okr膮g艂a i godna szacunku. Nie przychodzi艂o mi jednak do g艂owy, nawet kiedy powie艣膰 ju偶 trafi艂a do drukarni i najbardziej prawdopodobne by艂o, 偶e wyjdzie bez ostatniego zdania. Jednak, jak to si臋 czasem zdarza, dwa poj臋cia, tematy albo zdarzenia, niemaj膮ce ze sob膮 nic wsp贸lnego, dalekie i odleg艂e niczym konstelacje, w wyobra藕ni zbli偶aj膮 si臋 do siebie (mo偶e staj膮 si臋 abarloados?), a z ocierania si臋 ich albo odbijania od siebie powstaj膮 nowe poj臋cia, niespodziewane obrazy, u偶yteczne metafory, a mo偶e ca艂kowicie nieu偶yteczne. Czyta艂em przek艂ad na galicyjski Sonet贸w do Orfeusza Rilkego, przygotowany przez mojego krajana don Tob铆o, kt贸ry dobrze poradzi艂 sobie z k艂opotem, 艣wietnie sobie poradzi艂; i czytaj膮c, natrafi艂em na wers (nie mog臋 go zacytowa膰 dok艂adnie, bo ksi膮偶k臋 zostawi艂em w Galicji), w kt贸rym m贸wi si臋 o „艂o偶u w uchu”. Sk艂ami臋, je艣li powiem, 偶e uzna艂em to za celne? No, nie. Nie t艂umaczenie, kt贸re jest wierne, ale obraz samego Rilkego, kt贸ry moim zdaniem nie mia艂 w tej chwili zbyt wiele szcz臋艣cia, do diab艂a!, 艂o偶e w uchu, nie spos贸b go sobie wyobrazi膰. Natychmiast przysz艂a mi do g艂owy poprawka, spos贸b na uratowanie wersu: 艂o偶e w zapomnieniu. Nie chodzi o to, 偶e mnie to przysz艂o do g艂owy, ale uwa偶am to za mo偶liwe do przyj臋cia, naprawd臋 sugestywne. 艁o偶e w zapomnieniu. M贸wi co艣 samo z siebie, a w po艂膮czeniu z jakimi艣 innymi s艂owami w mniej wi臋cej takim samym stylu mo偶e znaczy膰 bardzo wiele. Jednak przynajmniej w tamtej chwili nie przysz艂o mi do g艂owy wymy艣lanie tych komplementarnych s艂贸w, ale odkry艂em albo zrozumia艂em, 偶e podobny zwrot, 艂o偶e w zapomnieniu, m贸g艂by odnosi膰 si臋 do pewnych aspekt贸w mojej mi艂osnej powie艣ci, gdzie nie by艂o 艂o偶a, a jest zapomnienie i, stosownie dopracowane, pos艂u偶y艂oby mi za epifonem albo ostatni akord, wedle mojego ju偶 zarzuconego celu.
I w tym oto miejscu pojawi艂a si臋 interakcja, spi臋cie elektryczne, b艂yskawica, do kt贸rej wcze艣niej si臋 odnosi艂em: bez absolutnie 偶adnego udzia艂u mojej woli, s艂owo abarloado wynurzy艂o si臋 ze swych otch艂ani, by膰 mo偶e morskich, mo偶e zwyczajnie poetyckich, wypchn臋艂o 艂o偶e z jego uprzywilejowanej pozycji i zaproponowa艂o mi nowe zdanie: abarloados w zapomnieniu, co od razu mnie zachwyci艂o, wszak znalaz艂em si臋 w obliczu znacznie bardziej skomplikowanej metafory ni偶 ta pierwotna, w kt贸rej abarloado mog艂o odnosi膰 si臋 do Narratora (tej powie艣ci) i Ariadny, dzi臋ki czemu idea 艂o偶a nie zosta艂a do ko艅ca zarzucona, lecz czyniono do niej aluzj臋; i o ile pewne jest, 偶e drugi cz艂on pozosta艂, zapomnienie, nowy obraz znacznie go wzbogaca艂 poprzez domniemane por贸wnanie z morzem, gdzie to stoj膮 abarloados okr臋ty, i tym samym czyni zapomnienie, tak jak one, niezmierzonym, niewyczerpalnym i, o ile kto艣 to pami臋ta, toujours recomenc茅e. Przestraszy艂em si臋 odrobin臋 w obliczu tego mojego nigdy niepodejrzewanego talentu lirycznego, ale zrozumia艂em nagle, 偶e to zdanie, wynik tej intuicji na nic mi si臋 nie zda, poza dostarczeniem mi niewys艂owionej osobistej satysfakcji, w sumie do艣膰 skromnej. Jak zamkn膮膰 ksi膮偶k臋, stawiaj膮c na ko艅cu tak po prostu, oddzielone,
Abarloados w zapomnieniu?
W tej chwili rzeczywi艣cie zacz臋艂a dzia艂a膰 moja wyobra藕nia, szybciej, ni偶bym sobie tego 偶yczy艂, i w przyp艂ywach i odp艂ywach przebieg艂a r贸偶ne mo偶liwe formu艂ki z abarloado i bez niego, na przyk艂ad (i by艂 to powr贸t do wcze艣niejszych wersji):
Po艂贸偶 si臋 w mym zapomnieniu i 偶yj w nim,
co mi si臋 nie spodoba艂o, bo wyklucza Narratora (albo on wyklucza sam siebie), co zuba偶a znaczenie, ogranicza zapomnienie do jego granic i odrzuca abarloado.
Przysz艂o mi te偶 do g艂owy:
呕yj, Ariadno, abarloada w mym zapomnieniu,
co te偶 odrzuca Narratora i, w ostatecznym rozrachunku, w nieodpowiedni spos贸b u偶ywa s艂owa abarloado, bo wymaga ono dw贸ch statk贸w, przynajmniej, albo dw贸ch cia艂. Nast臋pnym etapem by艂o:
Abarloados w zapomnieniu, Ariadno, b臋dziemy 偶yli,
co w zasadzie nic nie m贸wi i te偶 niczego nie rozwi膮zuje, niczego nie zamyka i nie czyni uroczystym. A poniewa偶 nast臋pne pomys艂y nie ulepszy艂y 偶adnego z tych, zacz膮艂em si臋 ba膰, 偶e ten oczekiwany fina艂 umyka mi, nie wiem ju偶 teraz, czy nieuchwytny, czy nieosi膮galny, jak pewne zjawy i pewne sposoby mi艂o艣ci. A偶 w ko艅cu co艣 mi si臋 pojawi艂o i mog艂em tym dopracowa膰 ostatni akapit, doskona艂e zako艅czenie, gor膮ce i przekonuj膮ce podsumowanie tego pogmatwanego zbioru, to znaczy odrobina porz膮dku, cho膰by tylko na zako艅czenie. Jednak po napisaniu tego zastanawiam si臋 z prawdziwym przera偶eniem, czy te s艂owa s膮 moje czy te偶 co najwy偶ej nast臋pnym czyim艣 zmodyfikowanym wersem. Ach, gdybym偶 m贸g艂 przypomnie膰 sobie wszystkie przeczytane przeze mnie wersy...! 呕eby nie m贸wi膰 wi臋cej niedorzeczno艣ci, wr贸c臋 do tego, co powiedzia艂em, do uporz膮dkowania, ko艅c贸wki: m贸wi „forma” ten, kt贸ry m贸wi „porz膮dek”; m贸wi „koniec” ten, kt贸ry m贸wi „dopracowanie”. Praktycznie ka偶da narracja mo偶e by膰 niesko艅czona oraz amorficzna, jak 偶ycie. Przypisa膰 jej koniec, nada膰 jej form臋, to dostarczy膰 najlepszy dow贸d na jej nierealno艣膰. Po c贸偶 wi臋c mamy zag艂臋bia膰 si臋 jeszcze bardziej w te ja艂owe rozwa偶ania? Jako nierealn膮 ci j膮 ofiarowuj臋, co by艂o moim zamierzeniem. A ty ju偶 sam zobaczysz.
Raz kocha艂em, s膮dzi艂em, 偶e mnie kochano,
lecz nie by艂em kochany.
Nie by艂em kochany z jednego, wielkiego powodu -
bo tak nie mia艂o by膰.
A. C.
Ona by艂a mi艂a i on j膮 kocha艂,
ale on nie by艂 mi艂y i ona go nie kocha艂a.
(ze staro偶ytnego dramatu)
H. H.
Potajemne uj艣cie Historii.
J. M. C. B.
Patrz臋 Pani w oczy i moje oczy m贸wi膮 Pani,
偶e jestem biednym poszukiwaczem w 艣wiecie,
偶e nie rozumiem niczego ze swego przeznaczenia
ani z przeznaczenia innych, 偶e 偶y艂em i grzeszy艂em,
i tworzy艂em, i 偶e pewnego dnia odejd臋,
nic nie rozumiej膮c, w t臋 ciemno艣膰,
kt贸ra zrodzi艂a wszystkich.
J. J.
I
1.
- Nie warto docieka膰, z powodu jakich to zawijas贸w nasza podr贸偶 zosta艂a op贸藕niona, ale w ko艅cu przyjechali艣my; przywioz艂a艣 mnie swoim samochodem a偶 na sam膮 przysta艅, a potem wios艂owa艂a艣, 艣miej膮c si臋, podczas gdy ja 偶artowa艂em sobie z ciebie - chcia艂em wspomnie膰 twoje urodziny nad brzegami s艂awetnego morza, a 偶e wody niezbyt du偶ego jeziora, nawet tak 艂adnego jak to nasze (gdzie, wedle tego, co kiedy艣 mi opowiedzia艂a艣, przychodzisz zim膮 poje藕dzi膰 na 艂y偶wach) s膮 zaledwie n臋dzn膮 imitacj膮 tych drugich, lazurowych, cho膰 czasem o艂owianych i nie zawsze spokojnych, kt贸re kiedy艣 ciebie ko艂ysa艂y staro偶ytn膮 pie艣ni膮, i do kt贸rych nie chcesz powr贸ci膰, a ja nigdy nie chcia艂em si臋 dowiedzie膰 dlaczego, mo偶e ze strachu, 偶e ten 艣piew zamilk艂 na wieczno艣膰, albo ze strachu, kt贸ry musisz odzyska膰, aby nigdy go nie utraci膰, przed tymi potworami twego dzieci艅stwa, kt贸re czasem ci si臋 przypominaj膮 i wstrz膮saj膮 tob膮; zwyk艂e widziad艂a sprawiaj膮, 偶e dr偶ysz - czy to wyra藕ne? W innych czasach wystarczy艂aby ta tajemnica, abym zacz膮艂 zadawa膰 sobie pytanie, tak偶e domniemywa膰, nie dochodz膮c do 偶adnych satysfakcjonuj膮cych wniosk贸w, przynajmniej do zadowalaj膮cej hipotezy, do czegokolwiek - jeszcze sobie wyobra偶am, kiedy zaczynam marzy膰, 偶e podczas tego twojego dzieci艅stwa przy najpi臋kniejszych ska艂ach 艣wiata co艣 tam czy kto艣 tam poobija艂 twoj膮 dusz臋, zmaltretowa艂 j膮 - na co uskar偶asz si臋 czasem bez skarg, westchnieniem albo grymasem, kt贸rego ch臋tnie by艣 unikn臋艂a, bo pewnie wiesz, co zdradza. Prawd臋 m贸wi膮c, niewiele o tobie wiem, mimo 偶e tak wiele rozmawiali艣my, wiecz贸r za wieczorem, tak偶e popo艂udniami, poczynaj膮c od tego pierwszego, kiedy przysz艂a艣 do profesora Alaina, a jego ju偶 nie by艂o. Pami臋tasz? Oczywi艣cie, 偶e tak, i nie wiem, po kiego czorta ciebie o to pytam! A mo偶e wiem to, a偶 za dobrze, i ty te偶, i przyczyn臋, dla kt贸rej powt贸rz臋 to tutaj z kilkoma wariantami, jak r贸wnie偶 inne rzeczy, o kt贸rych razem rozmawiali艣my albo je prze偶yli艣my, a ju偶 zaczyna by膰 tego du偶o - wspomn臋 konieczne, aby dope艂ni膰 rozpoczynaj膮c膮 si臋 teraz histori臋 albo histori臋, kt贸ra zacz臋艂a si臋 w chwili, kiedy zgodzi艂em si臋 wynaj膮膰 chatk臋 na Wyspie, zdecydowa艂em, 偶e b臋d臋 mieszka艂 w niej a偶 do pierwszych 艣nieg贸w - ca艂y trymestr, czyli ca艂膮 jesie艅. Za to nigdy ci nie opowiedzia艂em, w jaki spos贸b profesor Alain m贸wi艂 mi o tobie, nie jeden raz, ale nieustannie, a偶 stawa艂 si臋 irytuj膮cy, i kt贸rego艣 razu powiedzia艂 mi, 偶e poca艂owa艂a艣 go w usta. Jak偶e trwale wry艂 mi si臋 ten obraz w pami臋膰! Poniewa偶 m贸wi艂 po francusku, wymawiaj膮c s艂owo bouche, z艂o偶y艂 swoje usta w szczeg贸lny spos贸b, jakby chcia艂 odwzajemni膰 ci poca艂unek, jakby jeszcze na niego czeka艂 albo mo偶e mia艂 zamiar zagwizda膰. C贸偶, mo偶e to w ko艅cu by艂 tylko 偶art, raczej kpina, z samego siebie, profesora, kt贸remu pieprzone angielskie wychowanie nie pozwala wyra偶a膰 swoich uczu膰 ze spontaniczno艣ci膮, na jak膮 mia艂by ochot臋, tak膮, z jak膮 my pozwalamy objawia膰 si臋 naszym uczuciom, czy to rado艣ci, czy to 偶alu. Nie uwa偶asz, 偶e to takie drobiazgi najbardziej nas oddalaj膮 od osoby takiej jak on? I zwa偶, 偶e ja go kocham i podziwiam go, i 偶e moja przyja藕艅 osi膮gn臋艂a poziomy, kt贸rych on sam nawet nie podejrzewa; zwa偶, 偶e 艣miej臋 si臋, kiedy opowiada mi swoje dowcipy, bo nie zna艂em nikogo z wi臋kszym poczuciem humoru ni偶 on; ale sama widzisz, chocia偶 nie jestem we w艂a艣ciwym tego s艂owa znaczeniu prawdziwym dzieckiem Morza 艢r贸dziemnego, tak jak ty, i chocia偶 moje wychowanie zmusi艂o mnie w pewnym stopniu do pow艣ci膮gania otwartego okazywania uczu膰 umiarkowan膮 hipokryzj膮, istnieje do艣膰 znaczna r贸偶nica pomi臋dzy tym, co ja robi臋, i tym, co robi on, gdy偶 ja nak艂adam na emocje albo na nami臋tno艣膰 mask臋 ironii, rzecz jasna, i tam zostaj膮 jak dwa zeschni臋te li艣cie, kt贸re razem opad艂y (powiedzia艂a艣 mi kiedy艣, 偶e mo偶na dostrzec, kiedy si臋 nabijam z tego, co tak naprawd臋 bior臋 na powa偶nie); podczas gdy profesor zast臋puje jedn膮 rzecz drug膮 i skrywa tamt膮 w nie wiem jakich dziwacznych otch艂aniach swej duszy. I mnie si臋 zdaje, 偶e to jemu szkodzi, bo nader cz臋sto lepiej jest jednym uderzeniem pi臋艣ci zgruchota膰 blat sto艂u albo szcz臋k臋 przyjaciela, ni偶 poskromi膰 ten impuls i pozwoli膰, 偶eby jego miejsce zaj膮艂 u艣mieszek, a mo偶e mot d'esprit, kt贸re naprawd臋 nikomu jeszcze nie przynios艂y ulgi. S艂usznie zauwa偶ysz, 偶e profesor musia艂by po艂ama膰 wiele sto艂贸w i porozbija膰 wiele szcz臋k, szczeg贸lnie ostatnimi czasy; ale przynajmniej by艂by spokojniejszy, a ty razem z nim. Tamtego wieczora, kiedy przysz艂a艣 do niego, a jego nie by艂o, i zastuka艂a艣 do moich drzwi pod pretekstem przew膮chania, czy ja czego艣 nie wiem na temat jego nieobecno艣ci, czy pojecha艂 w podr贸偶 czy mo偶e tylko do Stuyvesant Plaza na zakupy, wydaje mi si臋, 偶e profesor powinien by艂 rozbi膰 co艣 mocnego i twardego, drzwi swojego mieszkania albo mojego; albo lepiej jeszcze, przewr贸ci膰 艣cian臋 jednym zdecydowanym kopniakiem, a w takim przypadku wszystko by si臋 zmieni艂o i nie byliby艣my teraz na Wyspie 艢ci臋tych Hiacynt贸w, The Isle of the Cut Hyacints, na Indian Lac, ka偶de z nas oddzielnie, ale blisko siebie z powodu tych drobiazg贸w, do kt贸rych wcze艣niej si臋 odnosi艂em i kt贸re jeszcze wyjd膮 na wierzch; mo偶e te偶 bardziej ni偶 przesz艂o艣ci膮 i to te偶 jeszcze wyjdzie na wierzch; mo偶e te偶 bardziej z艂膮czeni nie przesz艂o艣ci膮, lecz tym, co si臋 wydarzy - niewiadom膮, kt贸ra mnie popycha, wbrew wszelkim przewidywaniom, wbrew mym w艂asnym przezornym zwyczajom, do zapisywania tego zeszytu w tajemnicy przed tob膮, cho膰 przeznaczonego dla ciebie. Nie wiesz, 偶e znakomity profesor, tamtego wieczora, zanim wyszed艂, wyrecytowa艂 do艣膰 czystym g艂osem, z gestykulacj膮 i minami Latynosa, te same wiersze swego prapradziadka, pewnie wiesz, o czym m贸wi臋, kt贸re niemal mi od艣piewa艂 po raz pierwszy w sekund臋 po tym, jak mi powiedzia艂, 偶e go poca艂owa艂a艣? O ile wtedy nie przypisa艂em temu 偶adnej wagi, tym drugim razem, tamtego wieczora, zinterpretowa艂em to w ten spos贸b, 偶e pos艂a艂 do diab艂a wszystkie swoje nieszcz臋艣cia i ruszy艂 na dziwki. Kiedy otworzy艂em ci drzwi, wlepia艂a艣 we mnie wzrok i powiedzia艂a艣: „Pewnie pan wie, kim jest Ariadna”. A ja ci odpowiedzia艂em: „Wiem, cho膰 nigdy jej nie widzia艂em, ale podejrzewam, 偶e od tej chwili ju偶 nie b臋d臋 m贸g艂 tego powiedzie膰”. „Mog臋 wej艣膰?” „Oczywi艣cie. Co wi臋cej, zaprosz臋 pani膮 na skromn膮 kolacj臋, o ile wystarczy dla dwojga to, co w艂a艣nie gotuj臋. W przeciwnym razie b臋d臋 kontemplowa艂, podczas gdy pani b臋dzie jad艂a”. Ty ju偶 wesz艂a艣, 艣ci膮gn臋艂a艣 p艂aszcz i powiedzia艂a艣, i doda艂a艣, jakby tytu艂em usprawiedliwienia: „Wie pan, 偶e zepsu艂 mi si臋 samoch贸d i stoi tu naprzeciwko, w rowie, zakopany w 艣niegu?” Z mojego okna nie by艂o wida膰 tego miejsca i nie wydawa艂o si臋 konieczne potwierdzanie twojego wyznania, schodzenie we dwoje do drzwi wej艣ciowych. „Musz臋 zadzwoni膰, 偶eby zabrano go do warsztatu, ale drzwi do mieszkania profesora s膮 zamkni臋te, a wiem, 偶e w pa艅skim mieszkaniu nie ma telefonu”. „Tak, ale kiedy on wyje偶d偶a, zwykle zostawia mi klucze, na wypadek gdybym czego艣 potrzebowa艂, p贸艂 tuzina ziemniak贸w albo s艂ownik”. „Ach, tak, wi臋c w takim razie...” Poszuka艂em klucz i da艂em ci go. Posz艂a艣 do mieszkania Alaina i przypuszczam, 偶e udzieli艂a艣 instrukcji na temat swojego zakopanego w 艣niegu samochodu. Natychmiast wr贸ci艂a艣. „Naprawd臋 ju偶 wszystko jest gotowe, wi臋c mog臋 sobie p贸j艣膰, je艣li panu przeszkadzam”. „Czy mo偶e to insynuowa艂em? Czy da艂em to do zrozumienia?” „Nie, ale wiem, 偶e o tej porze pan pracuje”. Nie powiedzia艂em ci ani tak, ani nie. Poprosi艂em, 偶eby艣 usiad艂a i 偶e skoro ju偶 jeste艣, 偶eby艣 chwil臋 poczeka艂a, bo mog艂o ci臋 zainteresowa膰 co艣 z tego, co tam mia艂em. Pocz膮tkowo by艂a艣 zaskoczona; ale poniewa偶 ja si臋 u艣miechn膮艂em, szybko wykrzykn臋艂a艣: „Ale jestem g艂upia! Pu艣ci pan t臋 p艂yt臋 o moim imieniu”. „Oczywi艣cie! Od jak dawna profesor o niej m贸wi? I ile razy by艂a pani u niego w domu, a on nigdy nie zaprosi艂 pani do s艂uchania?” „Zawsze m贸wi艂, 偶e pan na pewno pisze”. „No nie. Nie jestem pracusiem, i on o tym wie. Kiedy pani wychodzi艂a, on przynosi艂 mi kawa艂ek sera albo jaki艣 owoc, z tych, kt贸re pani kupi艂a i mog艂y mi posmakowa膰, a potem opowiada艂 mi kt贸r膮艣 ze swych historii - s膮dz臋, 偶e ma we mnie najlepszego ze s艂uchaczy, najbardziej naiwnego i skorego do 艣miechu”. Ty te偶 si臋 roze艣mia艂a艣 i powiedzia艂a艣, 偶e ju偶 o tym wiesz. „Chodzi o to - ci膮gn膮艂em - 偶e on nie chce, 偶ebym pani膮 pozna艂”. Zakry艂a艣 sobie twarz r臋koma i wyja艣ni艂a艣 po cichu, jakby艣 wyjawia艂a mi sekret: „Nie chce, 偶eby艣my si臋 poznali, bo obawia si臋, 偶e pan mnie ukradnie”. „呕e pani膮 ukradn臋? Mo偶e porw臋?” „Nie, nie tego si臋 obawia, ale tego, 偶e pan mnie przyci膮gnie na swoje zaj臋cia i odsunie od jego. Wiele razy mi m贸wi艂, 偶e jest pan znakomitym nauczycielem, 偶e pa艅ski g艂os jest jak muzyka i niekt贸re z pa艅skich studentek te偶 mi to potwierdzi艂y”. „Nie, w ka偶dym razie nie lepszym od niego, przecie偶 ja, rzecz jasna, nie dysponuj臋 prapradziadkiem, kt贸ry znajduje si臋 jako wielki poeta w historii literatury angielskiej i kt贸rego wiersze m贸g艂bym wykorzysta膰, 偶eby ol艣niewa膰 dziewuszki”. Wyda艂o mi si臋, 偶e si臋 zaczerwieni艂a艣. „Alain tak robi?”, zapyta艂a艣, zdaje mi si臋, aby to ukry膰, a ja z podobnej przyczyny, mo偶e sprowadzi艂em rozmow臋 na inne tory; powiedzia艂em ci: „Tak go pani nazywa? Alain? Nie u偶ywa pani drugiego imienia?” „Tak, nazywam go Claire, jak wszyscy jego przyjaciele, jak i pan”. „Co do mnie, to tak偶e wie pani, jak ja si臋 nazywam?” „Oczywi艣cie”. „I wie pani, 偶e w moim kraju ludzie m贸wi膮 sobie na ty, niekoniecznie dobrze si臋 znaj膮c?” „Czy proponuje mi pan, 偶ebym zwraca艂a si臋 do pana po imieniu?” „No, oczywi艣cie”.
Pu艣ci艂em ci p艂yt臋, Lament Ariadny, a ty s艂ucha艂a艣 jej w milczeniu i skulona w sobie, bez niczego (wtedy) w 艣wiecie poza muzyk膮 i tob膮 sam膮 - uczuciami, kt贸re w tobie wzbudza艂a; a kiedy si臋 sko艅czy艂a, poprosi艂a艣, 偶ebym jeszcze raz j膮 pu艣ci艂, a poniewa偶 zrozumia艂em, 偶e to, co si臋 dzieje, ca艂kowicie nale偶y do ciebie i mo偶e stanowi cz臋艣膰 twojego sekretu, wykorzysta艂em chwil臋 ciszy, 偶eby p贸j艣膰 do kuchni przygotowa膰 kolacj臋. Dociera艂y do mnie g艂osy povera Arianna i jej uporczywe b艂aganie, by pozwolono jej umrze膰, a ja zajmowa艂em si臋 duszon膮 ryb膮 i stawianiem szklanek na stole; ostro偶nie, 偶eby jaki艣 niestosowny d藕wi臋k nie przerwa艂 ci ekstazy. Nigdy ci nie powiedzia艂em, 偶e wysun膮艂em g艂ow臋 z kuchni i zobaczy艂em, 偶e masz zamkni臋te oczy (muzyka ju偶 dobieg艂a ko艅ca) i siedzisz nieruchomo. Wtedy pozazdro艣ci艂em Claire'owi po raz pierwszy - zazdro艣膰, p贸ki co przyjaciela, cholera, 偶eby艣 sobie nie pomy艣la艂a, 偶e nagle zacz膮艂em mu 偶yczy膰 艣mierci, 偶eby dosta膰 ciebie w spadku - po prostu pomy艣la艂em sobie, 偶e chcia艂bym pozna膰 dziewczyn臋 tak膮 jak ty, kt贸ra z mojego powodu zamknie oczy i pozwoli si臋 ponie艣膰 jakiej艣 muzyce, cho膰by nie by艂a tamt膮 muzyk膮. Pojawi艂a艣 si臋, odzyskana przez czas i 偶ycie, w drzwiach kuchni, nic nie m贸wi膮c, promieniej膮ca, jakby towarzyszy艂a ci jaka艣 aureola, cho膰 tylko z cieniem u艣miechu, pozosta艂o艣膰 chwilowego szcz臋艣cia, szcz臋艣liwej podr贸偶y, kt贸rej podda艂a si臋 twoja dusza, a mo偶e te偶 i twoje cia艂o? Od tamtej chwili nie wydarzy艂o si臋 nic wa偶nego, tylko ta sama scena, cho膰 z wariantami, wielu innych wieczor贸w z zaproszon膮, kiedy kt贸ra艣 z moich studentek zostaje u mnie na kolacj臋, a potem, zamiast s艂ucha膰 muzyki u mego boku, b艂aga mnie, 偶ebym wyja艣ni艂 jej jaki艣 trudny punkt z tematu, nad kt贸rym pracuje. Ach, moje studentki nie ca艂uj膮 mnie dans la bouche, jak ty profesora, cho膰 czasem robi膮 mi praktyczne prezenty, z tych, co to zdradzaj膮 ich zatroskanie moj膮 samotno艣ci膮: kawa艂ek francuskiego sera albo s艂oik importowanej marmolady, kupiony na dalekim rynku w Quebecu! Pomog艂a艣 mi zebra膰 ze sto艂u i nawet upar艂a艣 si臋 przy umyciu naczy艅 nask艂adanych przez ca艂y tydzie艅 w zlewie.
Wtedy nie wyda艂a艣 mi si臋 jako艣 szczeg贸lnie r贸偶na od innych, gdyby nie kolor twojej sk贸ry, twoje ciemne w艂osy, twoje oczy; ale nawet tw贸j wygl膮d ci臋 nie wyr贸偶nia艂, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo dziewczyn podobnych do ciebie zaczyna pojawia膰 si臋 coraz wi臋cej, c贸rek emigrant贸w albo emigrantek, takich jak ty. Mia艂em wtedy jedn膮 tak膮 na swoich zaj臋ciach: pami臋tasz Mari臋, W艂oszk臋, kt贸ra wzi臋艂a 艣lub z Mariem, Francuzem z pochodzenia, i wyjechali do Honolulu; a Victori臋, t臋, kt贸ra by艂a kelnerk膮 w L'Ecole i napisa艂a tak pi臋kn膮 prac臋 na temat Gaspara Stampa. W艂a艣nie teraz, o ile dobrze pami臋tam, mam jedn膮 Dalmatynk臋 i jedn膮 Wenecjank臋, ale ju偶 tego po nich nie wida膰: zapomnia艂y j臋zyk i, oj! zajadaj膮 si臋 hot dogami. Mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e 偶adna z nich nie przysz艂a nigdy do mnie na kolacj臋 i nie s膮dz臋, 偶eby kiedykolwiek to zrobi艂y.
Tamtej nocy, w padaj膮cym 艣niegu, bez samochodu, odleg艂a o cztery mile od swojego k膮ta w mie艣cie, nie mia艂a艣 innego wyj艣cia, ni偶 zosta膰. Zaj臋li艣my si臋 tym przy kolacji albo dok艂adniej zaplanowa艂a艣 to i rozwi膮za艂a艣 sama. „Nie uzna pan za niestosowne, powiedzia艂a艣, je艣li sp臋dz臋 noc w mieszkaniu Claire'a”. „Oczywi艣cie, 偶e nie”. „I jutro wyjd臋 po samoch贸d, zanim si臋 pan obudzi”. „Nie jestem rannym ptaszkiem”. „Ale je艣li pan chce, podjad臋 po pana i podrzuc臋 do uniwersytetu. W tym 艣niegu”.
2.
- Kochana Ariadno, widzisz, jak splataj膮 si臋 te sprawy, albo mo偶e, kilka s艂贸w z innymi, i w ko艅cu pisze si臋 to, o czym wcze艣niej si臋 nie my艣la艂o? Na tych kolejnych stronach powinienem by艂 wspomnie膰 ten pierwszy wiecz贸r na Wyspie, kiedy poszli艣my odwiedzi膰 chatk臋, kt贸rej wynaj臋cie mi doradzi艂a艣 bez 偶adnych powod贸w, poza spokojem tego miejsca i nieuchronno艣ci膮 jesieni, szczeg贸lnie pi臋knej w tym lesie. Drzewa jeszcze si臋 zieleni艂y, chocia偶 po drodze kupili艣my ju偶 cydr i jab艂ka u gospodarzy, i chocia偶 w spokojnym powietrzu owady brz臋cza艂y swoj膮 po偶egnaln膮 pie艣艅. 艢wieci艂o z艂ote zachodz膮ce s艂o艅ce, a ptak, kt贸rego nazw臋 wypowiedzia艂a艣, a ja j膮 zapomnia艂em, 膰wierka艂 w jakiej艣 g臋stwinie. Przekroczy艂a艣 pr贸g chatki i poprosi艂a艣, 偶ebym wszed艂, jakby艣 by艂a gospodyni膮 - dok艂adnie takim samym gestem i z tak膮 sam膮 min膮, jak za pierwszym razem, kiedy zabra艂a艣 mnie do siebie do domu (da艂a艣 mi do jedzenia jajka po florencku, pami臋tasz? Menu protestacyjne przeciw zwyczajowemu befsztykowi). A poniewa偶 zwr贸ci艂em ci na to uwag臋, odpowiedzia艂a艣: „Administracja uniwersytetu daje mi spory procent od wynajmu chatki, je艣li uda mi si臋 znale藕膰 jakiego艣 przyjaciela, kt贸ry j膮 wynajmie. Wypada by膰 mi艂ym wobec ka偶dego kandydata, nawet je艣li to ty”. „A je艣li nie jest przyjacielem, to nie?” „Je艣li nie jest przyjacielem, nie odwa偶臋 si臋 tego zaproponowa膰. Wiesz, 偶e jestem do艣膰 nie艣mia艂a”. C贸偶, zgodzi艂em si臋 przyj膮膰 zaproszenie bardziej ni偶 s艂owami przekonany powabem twojego cia艂a, pe艂nego kr膮g艂o艣ci i u艣miechni臋tego. Przez brzozy w ogrodzie przenika艂o ju偶 przygaszone 艣wiat艂o, ale do艣膰 silne, 偶eby rozpali膰 powietrze. Kiedy znale藕li艣my si臋 w 艣rodku, pokaza艂a艣 mi wszystko, nie pomin臋艂a艣 偶adnego zak膮tka, zar贸wno rzeczy poetyckie, jak i praktyczne: pok贸j, kt贸ry natychmiast nazwali艣my pirackim przez jego marynarsk膮 koj臋, grawiury przedstawiaj膮ce polowanie na wieloryby i stateczek w butelce zawieszony tu偶 u wezg艂owia 艂贸偶ka. „Popatrz, jak dobrze b臋dziesz m贸g艂 tu pracowa膰, kiedy znu偶y ci臋 salon”: st贸艂 pod oknem, puste p贸艂ki szafki, dawny porcelanowy ka艂amarz, z tych z otworem, 偶eby wsadza膰 ptasie pi贸ra, kt贸ry znajdowa艂 si臋 tam by膰 mo偶e po to, 偶eby archaizowa膰 otoczenie, w taki sam spos贸b, w jaki dawne s艂owo archaizuje ca艂y akapit. „Nie podoba ci si臋?” „Oczywi艣cie, 偶e mi si臋 podoba! Ale stateczek w butelce powiesz臋 tutaj, przy stole i na wysoko艣ci oczu, 偶eby wzbudza艂 we mnie marzenia, kiedy podnios臋 wzrok i na niego spojrz臋”. Wtedy zaprowadzi艂a艣 mnie do kuchni.
To by艂o kilka dni temu. Od jak dawna tu jeste艣my? Przysz艂o mi do g艂owy zacz膮膰 pisa膰 w tym zeszycie dok艂adnie w tygodniu naszego przyjazdu, to znaczy w niedziel臋, ale nie zacz膮艂em tego robi膰 przed poniedzia艂kiem wiecz贸r, kiedy wr贸cili艣my z uniwersytetu i ty zamkn臋艂a艣 si臋, 偶eby przygotowa膰 jakie艣 pilne zagadnienia. Nast臋pnego wieczora nic nie zrobi艂em - by艂 wtorek i sp臋dzi艂em go, kr膮偶膮c po Wyspie, jak Robinson zachwycony barwami lasu, nie uciekaj膮cymi przede mn膮 wiewi贸rkami i par膮 ba偶ant贸w, kt贸re niemal mog艂em pog艂aska膰 - usiad艂em na swego rodzaju placyku, kt贸ry jeszcze ci poka偶臋, i zacz膮艂em 艣piewa膰 jak m艂ody ch艂opak albo jak Tom O'Connor, kiedy pije piwo i pozwala sobie na przejawy nostalgii; tyle 偶e Tom opowiada 艣piewem, a ja nie mia艂em komu opowiada膰. Wiesz, 偶e doszed艂em do g膮szczu, pewnego miejsca w lesie, w kt贸rym wida膰 i s艂ycha膰 tylko las, nic ludzkiego dooko艂a; niebo w g贸rze i zapadaj膮cy wiecz贸r nad g艂ow膮, a ja przestraszy艂em si臋 czego艣, nie potrafi艂bym ci powiedzie膰 czego. Na pewno nie ludzi. Nagle nasz艂a mnie ochota, by uciec, i zrobi艂em to niezdarnie, kr膮偶膮c wok贸艂 tego punktu, ledwie si臋 oddalaj膮c, nadchodzi艂 mrok - a偶 znalaz艂em 艣cie偶k臋 i samotn膮 chatk臋, ale ju偶 znajom膮, kt贸ra przyj臋艂a mnie na swe 艂ono. Nie powiedzia艂em ci o tym; niekt贸re inne rzeczy te偶 przed tob膮 skrywam. Jeszcze wyjd膮 na wierzch, je艣li nas dotycz膮. Wczoraj, we 艣rod臋, by艂a ju偶 p贸艂noc, kiedy przyjechali艣my do przystani - popatrzy艂a艣 na zegarek w samochodzie i powiedzia艂a艣 co艣 na temat kolacji, w kt贸rej razem wzi臋li艣my udzia艂 - wydanej przez Instytut J臋zyk贸w Roma艅skich na cze艣膰 tego francuskiego profesora, kt贸ry wie wszystko o Rabelais'm i kt贸remu towarzyszy ruda dziewczyna o bardzo smuk艂ym ciele i spokojnych manierach - wydaj膮 si臋 zakochani albo tacy si臋 tobie wydali, bo ja, prawd臋 powiedziawszy, nie zwr贸ci艂em uwagi ani na ich spojrzenia, ani na czu艂o艣ci. Ale ty mi powiedzia艂a艣, kiedy ona po艣pieszy艂a mu z pomoc膮, bo on si臋 zakrztusi艂 i kaszla艂, jakby mia艂 si臋 utopi膰: „Ta dziewczyna go kocha” - a chwil臋 potem, widz膮c grzeczno艣膰, z jak膮 on przyjmuje pomoc: „Oni si臋 kochaj膮”. Ja szepn膮艂em ci na ucho, 偶e uwa偶am to domniemanie za nieco 艣mia艂e i pozbawione podstaw, i zdaje mi si臋, 偶e doda艂em co艣 na temat tej twojej manii, kt贸ra prowadzi ci臋 do doszukiwania si臋, tam gdzie ich nie ma, w膮tpliwych mi艂o艣ci - by艂aby taka, gdyby istnia艂a, mi艂o艣膰 tego specjalisty od Rabelais'go i tej rudej dziewczyny, znacznie m艂odszej ni偶 on. Ale je艣li nawet, po co si臋 wzrusza膰? Po co si臋 smuci膰? Odkry艂em jaki艣 czas temu, 偶e trudne mi艂o艣ci odbierasz jako swoje, a bardziej jeszcze, je艣li s膮 niemo偶liwe. Wsta艂 chairman z kieliszkiem w r臋ku i zacz臋艂o si臋 przem贸wienie. Wystarczy艂o mi czasu, 偶eby pomy艣le膰 o historii Agnesse, ledwo znanej, cho膰 nie o epizodach mi艂osnych, wtedy niemal mi obcych. To Claire mi j膮 odkry艂, posta膰 ciekaw膮 i nieprawdopodobn膮, cho膰 dobrze by艂o po nim wida膰 (po Clairze), 偶e tak naprawd臋 chcia艂 m贸wi膰 o tobie; odni贸s艂 si臋 do was wkr贸tce po tamtej nocy, kiedy wys艂ucha艂a艣 Lamentu Ariadny w moim mieszkaniu i kiedy tak poetycko rozpocz臋艂a si臋 nasza przyja藕艅 - nie by艂o to nieoczekiwane opowiadanie, ale dobrze przygotowane i obfituj膮ce w 艣rodki ostro偶no艣ci, a potem we wprowadzenia, odnosz膮ce si臋 do drzew rosn膮cych jedno w pniu drugiego albo zagnie偶d偶aj膮cych si臋 w boku - co poprowadzi艂o rozmow臋 w kierunku tematu las贸w, i opowiedzia艂em mu, jak pewnej nocy, kt贸ra teraz wydaje mi si臋 tak dawna jak moje serce, schodz膮c po zboczu pewnej niemieckiej g贸ry, odnios艂em wra偶enie, albo mo偶e ogarn臋艂o mnie uczucie, wkraczania w 艣wi臋t膮 stref臋, 偶e 艣wi臋to艣膰 sp艂ywa na mnie, niczym rosa z li艣ci lip i spowija mnie, bierze w posiadanie, troch臋 przejmuje dreszczem - to samo, mniej wi臋cej, co ci przed chwil膮 opowiedzia艂em o 艣rodku Wyspy i o strachu, kt贸ry mnie ogarn膮艂 w obliczu misterium tremendum, teraz ju偶 rozpoznawalnym. Ale niemiecki las, o kt贸rym ci opowiadam, raczej puszcza, nale偶a艂 nie do d藕wi臋cznych, ale do cichych, i natychmiast by艂o wida膰, 偶e z ty艂u zostawa艂a dziura, mo偶e pustka, ziej膮ca g艂臋bi膮 niepoj臋tych i ciemnych przestrzeni. Claire powiedzia艂 mi, 偶e nigdy tak daleko nie zaszed艂, mo偶e z powodu jego dzieci臋cej sk艂onno艣ci do niewiary, ale utrzymywa艂 z lasem jako ca艂o艣ci膮 i jednorodnym bytem, bo tak go sobie zawsze wyobra偶a艂, zwi膮zki osobiste, oparte przede wszystkim na rozmowie, i 偶e ten, kt贸ry otacza艂 jego wiosk臋, pe艂en drzew iglastych i licznych subtelnych duch贸w, ponadto zatrzymuj膮cy si臋 na brzegu 藕r贸de艂ka, przeskakuj膮cy go i dalej biegn膮cy, by艂 tak gadatliwy, 偶e a偶 wzbudza艂 irytacj臋 i podejrzenia, a jego sprawozdania na temat balu wr贸偶ek i miejsca, w kt贸rym krasnoludki wykuwa艂y swoje z艂ote widelce, Claire przyjmowa艂 jako bezcenne, „co prawda nigdy nie znalaz艂em 偶adnego skarbu ani nie widzia艂em ta艅cz膮cych wr贸偶ek, ale to pewnie wynika z jakiego艣 osobistego ograniczenia, braku snu albo nadmiaru protein”, podsumowa艂; ale poniewa偶 mnie interesowa艂 przypadek Agnesse i spos贸b, w jaki buk mo偶e 偶y膰 w pniu d臋bu, Agnesse w Ariadnie, zaryzykowa艂em pewn膮 kpin臋, rzeczywist膮, ale w sumie niegro藕n膮, na temat zdolno艣ci lingwistycznych lasu, co wcale si臋 Claire'owi nie spodoba艂o, bo wiesz ju偶, z jak膮 przyjemno艣ci膮 pozwala si臋 nie艣膰 fantazji do miejsc, z kt贸rych p贸藕niejszy powr贸t nie jest dla niego prosty - wszak jednym susem przeskoczy艂 z lasu do fotela w gabinecie, w kt贸rym rozmawiali艣my, a by艂 to m贸j gabinet (i oczywi艣cie rozbrzmiewa艂a z adaptera Sonata Kreutzerowska, kt贸r膮 on sobie za偶yczy艂), i powiedzia艂 mi: „Prosz臋 pos艂ucha膰, tej sprawy z Agnesse nie b臋dzie pan w stanie zrozumie膰, przeszkodzi panu pa艅ski po艂udniowy materializm; ale ja, owszem - wierz臋 we wszystko bez mrugni臋cia okiem. Wie pan, sprowadza si臋 do tego, 偶e pewna osoba wzrasta w innej?” „Jak Napoleon w panu?”, odpowiedzia艂em kpi膮co; a on pocz膮tkowo wys艂a艂 mnie na drzewo, i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 zachowywa艂a艣 milczenie, s艂uchaj膮c Oistracka; ale potem przyzna艂, 偶e sprawa mia艂a w sobie wiele z niesamowito艣ci, przynajmniej w s艂owach, kt贸rymi on je wyrazi艂; 偶e oczywi艣cie s艂owo „wzrasta膰” nie jest odpowiednie, gdy偶 bardziej ni偶 o wzrastanie, chodzi o akumulacj臋, mo偶e instalacj臋, z kt贸rej w sumie wynika to samo, to znaczy byt 偶ywy, wobec kt贸rego nale偶a艂o w ka偶dym razie zastosowa膰 ostatnie odkrycia i ostatnie dowody co do esencji i konsystencji wydobytych z psychologii zachowania i z nowoczesnych teorii osobowo艣ci. S膮dz臋, 偶e to tamtego wieczora wyjawi艂 mi w ko艅cu utajony zamys艂 sprawy Agnesse i ciebie, i wyznam ci, 偶e jeszcze dzisiaj, wspominaj膮c to, powtarza si臋 moje os艂upienie, bardziej ni偶 zdumienie, gdy偶 nigdy nie oczekiwa艂bym od duszy takiej jak Claire'a, tak naukowej (mimo jego ucieczek do lasu dzieci艅stwa), podobnego wymys艂u i planu tak niedorzecznego. Zgadza si臋, 偶e jestem po艂udniowym materialist膮, cho膰 jeszcze o tym podyskutujemy; ale czy bez w膮tpienia jest pomyle艅cem cz艂owiek, kt贸ry bierze za 偶art ten niedorzeczny pomys艂 Claire'a? Najpierw powierzchownie przedstawi艂 mi zwi膮zki Agnesse z prapradziadkiem poet膮, cho膰 rzeczywi艣cie doda艂 mi not臋 biograficzn膮, abym m贸g艂 na w艂asn膮 r臋k臋 poszerzy膰 swoj膮 wiedz臋 na ten temat, przez co Agnesse, z powodu tych偶e w艂a艣nie zwi膮zk贸w, jest dzi艣 jedn膮 z tych postaci, kt贸re wychylaj膮 sw贸j profil (profil Agnesse by艂 nieco orli) na strony historii literatury, dzia艂 „skandaliczne biografie”, i niniejszym spowodowa艂a studia, w kt贸rych przedstawia si臋 j膮 niezale偶nie od osoby, od kt贸rej otrzyma艂a niejako w prezencie prawo, aby bra膰 j膮 pod uwag臋. P贸藕niej opowiedzia艂 mi, 偶e w jednym z ju偶 opublikowanych list贸w Agnesse (przez kogo i kiedy, nie podaje si臋), zapisano rewelacyjne zdanie, 偶e wie, jak, kiedy i kto wymy艣li艂 Napoleona, co przemienia j膮, z trwa艂ej i w pewien spos贸b uci膮偶liwej kochanki wielkiego poety, autora Erotic melodies, w bezcennego 艣wiadka zdarzenia historycznego, kt贸re dzi臋ki Claire'owi teraz ca艂y 艣wiat b臋dzie musia艂 uzna膰 w 艣wietle pewnych nieprzebadanych dog艂臋bnie odkry膰; na koniec, i to by艂o szokuj膮ce, wyjawi艂 mi swoje przekonanie, 偶e je艣li zasia膰 w twojej pami臋ci to, co si臋 wie o Agnesse, tak 偶e powstanie z tego swego rodzaju matryca albo forma odlewnicza jej osobowo艣ci, ona przyjdzie, aby w niej zamieszka膰, mniej wi臋cej tak, jak dusze Egipcjan zamieszkiwa艂y swoje wizerunki. Przyznaj臋, 偶e podobny wymys艂 jest tylko wzgl臋dnie przebieg艂膮 i do艣膰 erudycyjn膮 pu艂apk膮, kt贸ra ma przes艂oni膰 jego cel wykorzystania ciebie jako jakie艣 medium, cho膰 nie jakiekolwiek, lecz w艂a艣nie ciebie, i 偶e ca艂a ta historia zwi膮zana z postaci膮 zasian膮 czy zaszczepion膮 w twoim wn臋trzu jest jedynie form膮 przygotowania technicznego, kt贸remu ci臋 podda艂, zawieraj膮cego logiczn膮 i kompletn膮 informacj臋 na temat osoby, kt贸ra ciebie zajmie, kt贸ra zast膮pi twoj膮 dusz臋 i b臋dzie m贸wi膰 twoim j臋zykiem. Oczywi艣cie, w ten spos贸b lepiej si臋 to rozumie, ale niekoniecznie od razu mnie przekonuje. Bo on ma nadziej臋, a przynajmniej tak mi powiedzia艂, 偶e dzi臋ki temu dzia艂aniu i dzi臋ki twojemu po艣rednictwu odkryje co艣, czego drogami naturalnymi, to znaczy naukowymi, nie mo偶e odkry膰: kto wymy艣li艂 Napoleona, kiedy i dlaczego. On zapyta o to Agnesse, a ty mu odpowiesz, jak gadaj膮cy stolik! Czasem my艣l臋, 偶e to wszystko, je艣li chodzi o mnie, jest tylko 偶artem Claire'a; je艣li chodzi o ciebie, sposobem na zdobycie ciebie metodami, kt贸re nie s膮 normalne pomi臋dzy m臋偶czyzn膮 i dziewczyn膮. Bo przynajmniej musi by膰 zabawne to sianie w twojej pami臋ci nasion Agnesse, 偶eby jej sobowt贸r wzr贸s艂 w twoim wn臋trzu. Zabawne i fascynuj膮ce, rzecz jasna; chocia偶 nie wiem, czy nie wystawiacie si臋 na ryzyko, przede wszystkim ty, 偶e 偶ycie, kt贸re mo偶e zyska膰 Agnesse w twojej pami臋ci, b臋dzie kosztem twojego, tak 偶e pewnego dnia jej 偶ywe cia艂o w ko艅cu otworzy sobie drog臋 i wyjdzie na 艣wiat艂o dzienne z twojego martwego cia艂a: pami臋taj, 偶e czytali艣my ju偶 o kilku podobnych operacjach, od przekl臋tego Poego do przekl臋tego Wilde'a. Mo偶e ten pomys艂 ju偶 te偶 przyszed艂 do g艂owy Claire'a, kt贸rego uwa偶am za zdolnego podnieci膰 si臋 nim. Nale偶y domniemywa膰, i tak pewnie jest w twoim przypadku, 偶e kiedy Claire powiedzia艂 mi to, co powiedzia艂, by艂 ju偶 powa偶nie zagro偶ony, ale jeszcze nie wiedzia艂 dobrze czym, bo cho膰 jego ksi膮偶ka mia艂a dopiero zosta膰 opublikowana (nast膮pi艂o to dwa tygodnie p贸藕niej, pami臋taj o tym), plik stron maszynopisu, paginowanych i z ostatecznym tekstem, wyciek艂 z drukarni, dotar艂 do Harvardu i ludzie insynuowali, 偶e Claire, szanowany historyk i znakomity nauczyciel, przemierzywszy pewne drogi bez zarzutu, osi膮gn膮艂 status prawdziwego powie艣ciopisarza, wobec tego, 偶e dzi臋ki skrupulatnym badaniom dokument贸w i wiarygodnych 藕r贸de艂 wyci膮ga艂 wnioski fantastyczne i przede wszystkim zabawne - bo w艂a艣nie to powiedziano najpierw na temat jego ksi膮偶ki, kiedy jeszcze znano j膮 tylko potajemnie. Pewnie pami臋tasz dzie艅, w kt贸rym nasz dyrektor wezwa艂 Claire'a i pokaza艂 mu list otrzymany od grupy koleg贸w „sumiennych i odpowiedzialnych”, kwiatu historyk贸w Nowej Anglii, kt贸rzy zg艂osili si臋 do niego (do dyrektora) z pro艣b膮, aby powag膮 swego stanowiska albo w艂adzy nie dopu艣ci艂 albo przynajmniej stan膮艂 na drodze do rozpowszechniania ksi膮偶ki, „kt贸ra wyniesie na szczyty 艣mieszno艣ci jej autora, przyjaci贸艂 autora, uniwersytety, w kt贸rych si臋 wykszta艂ci艂, profesor贸w, od kt贸rych si臋 uczy艂, instytucj臋, w kt贸rej pracuje, swych uczni贸w i potencjalnych czytelnik贸w podobnego gniota”. My, to znaczy ty i ja, czekali艣my na powr贸t Claire'a w jego gabinecie, po艣r贸d jego grat贸w w stylu imperium, portret贸w Napoleona, planu bitwy pod Austerlitz w jej g艂贸wnych fazach, i tej olejnej kopii portretu hrabiny Lieven namalowanego przez Rodneya i kt贸ry nie wiem po kiego diab艂a zosta艂 umieszczony w tym zestawie - rozmawiali艣my ze dwie godziny, a 偶aden temat jako艣 nie za bardzo wci膮gn膮艂 nas w rozmow臋. Nast臋powa艂y po sobie przerwy ciszy, prawdziwe dziury milczenia, kt贸re przerywa艂a艣 okrzykiem: „Ach!” powodowanym tym, co sobie wyobra偶a艂a艣, albo pytaniem odsuwanym do granic. Cholera, cho膰by nie wiem jak si臋 kocha艂o m臋偶czyzn臋, wystarczy to, o co mo偶na zapyta膰 na jego temat, a nie to niezmienne i r贸wnie mocno modulowane „S膮dzisz, 偶e co艣 mu si臋 przytrafi?”, kt贸rym zmienia艂a艣 albo przerywa艂a艣 potok moich domys艂贸w. W ko艅cu postanowi艂em ci powiedzie膰, 偶e dyrektor mu poka偶e, mo偶e te偶 przeczyta list od koleg贸w (ten, o kt贸rym dowiedzieli艣my si臋 w tajemnicy), a p贸藕niej pewnie mu wyja艣ni, w jak niezr臋cznym po艂o偶eniu postawi administracj臋, je艣li b臋dzie si臋 upiera艂 przy opublikowaniu ksi膮偶ki - do tego stopnia, 偶e w tym przypadku administracja zastrze偶e sobie prawo do zweryfikowania i rozpatrzenia umowy o prac臋, kt贸ra od tylu lat 艂膮czy艂a Claire'a z uniwersytetem - porozumienie, z kt贸rego obie strony czerpa艂y oczywiste korzy艣ci: uniwersytet honor, Claire pieni膮dze. „Czy to oznacza, 偶e go wyrzuc膮?” „Prawdopodobnie.” „Ale dlaczego? Czy jego ksi膮偶ka nie jest wielka?” „Najwa偶niejsza ksi膮偶ka historyczna z tych napisanych od kilku wiek贸w, odkrywaj膮ca to, czego nikt nie powinien by艂 odkry膰, czego lepiej, by nikt nie wiedzia艂”. „Ale Napoleon istnia艂 czy nie?” „Po przeczytaniu ksi膮偶ki Claire'a s膮dz臋, 偶e nie”. „No wi臋c?”
Ty jeste艣, Ariadno, wybitn膮 studentk膮 w zak艂adzie Historii Wsp贸艂czesnej, kochan膮 uczennic膮, kt贸r膮 Alain Sydney, przez przyjaci贸艂 zwany Claire, szczeg贸lnie sobie upodoba艂, ale nie wiem do tej pory, czy tak偶e naukowo, czy tylko erotycznie; wiem te偶 o innych, kt贸rzy ci臋 szanuj膮 wed艂ug tej samej chwiejnej dychotomii: popatrzcie na Ariadn臋, t臋 Greczynk臋, c贸偶 za talent badawczy, jaka bieg艂o艣膰 w pracy, jej praca jest zdumiewaj膮co precyzyjna i uporz膮dkowana, jakie ma pi臋kne piersi. Skoro sprawy tak si臋 maj膮 i poniewa偶 doskonale wiedzia艂a艣, co napisa艂 Claire, jakie by艂o tego znaczenie i ryzyko, po co zadawa艂a艣 podobne pytania, i przede wszystkim to „A wi臋c?” wyg艂oszone niemal jak wyzwanie. Bardziej ni偶 mnie, skromnemu pracownikowi zak艂adu Historii Literatury, jest ci dost臋pna waga tego, co utrzymuje Claire (p贸藕niej jeszcze zobaczymy, 偶e nie jest to odkrycie, cho膰 nie b臋dziemy dok艂adnie wiedzie膰, co to takiego): Napoleon nigdy nie istnia艂, by艂 zwyk艂ym technicznym wymys艂em, aby wyja艣ni膰 nieprawdopodobne wydarzenia, ca艂a historia XIX wieku okazuje si臋 zrozumia艂a dzi臋ki tej fikcji. Prosz臋 bardzo, a co! Gdyby艣 wiedzia艂a, co powiedziano w moim kraju, jak przyj臋to t臋 wiadomo艣膰! Nie ma ju偶 Napoleona w Chamart铆n ani zwyci臋stwa nad cesarsk膮 armi膮 i ludowi wydziera si臋 chwa艂臋 walki partyzanckiej, dzi臋ki kt贸rej m贸g艂 przetrzyma膰 wiek ucisku bez uszczerbku dla dumy ludu, bez tego, 偶e skazani na upodlenie nie czuli si臋 upodleni: wszak ka偶dy z nich, w najgorszych chwilach, czu艂 si臋 potencjalnym Juanem Martinem; a teraz wszystko si臋 im degraduje do jakich艣 potyczek z Dupontem, z Muratem albo z Soultem, przesadzonych w swym znaczeniu przez dworsk膮 propagand臋, kt贸ra w micie niezwyci臋偶onego ludu odnalaz艂a pretekst do stu lat spiskowania, zamach贸w stanu i sprzeniewierzania demokracji. A Rosjanie? W艂a艣nie mam na stole dzisiejszy „New York Times” i kiedy przyjdziesz, poka偶臋 ci go - Akademia Radziecka zadaje sobie pytanie, do jakiego poziomu demencji dochodz膮 intelektuali艣ci w kapitalizmie, skoro s膮 zdolni stwierdzi膰, przy zastosowaniu ca艂ego skomplikowanego aparatu naukowego, a konkretnie w艂a艣nie dzi臋ki niemu, 偶e naje藕d藕ca Rosji jest jedynie imieniem k艂amstwa. A Berezyna? A marsza艂ek Kutuzow? Po co podpalono Moskw臋? A przecie偶 pomi臋dzy Rosj膮 i moj膮 ojczyzn膮 le偶y jeszcze reszta Europy, oblana chwa艂膮 albo zmia偶d偶ona przez Korsyka艅czyka. Zbyt wiele interes贸w utrzymuje si臋 dzi臋ki Napoleonowi, wiele rzeczywisto艣ci, kt贸re maj膮 w nim usprawiedliwienie i znajduj膮 imi臋 - pa艂ace i mosty Pary偶a! - aby ot, tak sobie, przyj膮膰 stwierdzenie Claire'a! Nie w膮tpi臋, 偶e ksi膮偶ka b臋dzie poczytna, na pewno b臋dzie, ale jako fascynuj膮ca powie艣膰 napisana przez Anglika, kt贸ry uczy historii w Ameryce. I to jak napisana! Bo bez w膮tpienia Claire robi to wspaniale. Cork, ten z Manchesteru, zaczyna sw膮 recenzj臋, kt贸r膮 mam w r臋kach, s艂owami: „Tak偶e i mnie, w wieku pi臋tnastu lat, przysz艂o do g艂owy, 偶e Napoleon nigdy nie istnia艂, 偶e by艂 zbiorowym snem, cho膰 dowody na co艣 przeciwnego, tak przyt艂aczaj膮ce, kt贸re p贸藕niej dotar艂y do moich r膮k, kaza艂y mi odrzuci膰 ten wy艣mienity pomys艂. Odnalezienie go teraz popartego pi贸rem i talentem tak znakomitego profesora, jakim jest Alain Sidney, sprawia, 偶e cofam si臋 do czas贸w dzieci艅stwa i do rozkoszy, jakie jeszcze wtedy sprawia艂a mi lektura Alicji w krainie czar贸w. Wyznaj臋, 偶e cudowna historia Lewisa nie n臋ci mnie ju偶 tak bardzo, mo偶e dlatego, 偶e krytycy, od ci膮g艂ego jej wertowania, skazali j膮 na zatracenie; ale mo偶e te偶 chodzi膰 o to, 偶e praktykowanie nauki, je艣li nie wysuszy艂o mi 藕r贸d艂a wyobra藕ni, przynajmniej je uregulowa艂o. Jest zatem wielce prawdopodobne, 偶e oskoma, z jak膮 zabieram si臋 do lektury imponuj膮cej ksi膮偶ki Sidneya, nie jest odpowiednia. Bolej臋 nad ni膮”. Artyku艂 Corka to rara avis - odrzuca tez臋, ale dopuszcza s艂uszno艣膰 idei i podziwia, albo m贸wi, 偶e podziwia metody wykorzystane w grze, aparat naukowy i oczywi艣cie jego proz臋. „Jednakowo偶 ci, kt贸rym obecno艣膰 Napoleona w historii i na pewnych pomnikach jeszcze stoj膮cych lub, szczerze m贸wi膮c, usuni臋tych na ubocze, okazuje si臋 k艂opotliwa albo po prostu nie do zniesienia, ci, kt贸rzy z rado艣ci膮 wymazaliby nazwy Austerlitz, Fontainebleau i 艢wi臋ta Helena z pami臋ci i z map, znajd膮 szczeg贸ln膮 satysfakcj臋, rozkosz, podobn膮 do tej, odczuwanej przy przekr臋caniu 偶elaza w ranie, w tej lekturze, kt贸rej mniej widoczny efekt mo偶e zosta膰 tylko okre艣lony francuskim s艂owem soulagement. I wszyscy przypomnijmy sobie wiersze tego s艂abo znanego hiszpa艅skiego poety: „...呕al wielki / i偶 cudowne to pi臋kno prawd膮 nie jest!”
Wr贸c臋 jednak do tamtego popo艂udnia, chocia偶 ju偶 w moim gabinecie, i do przygn臋bienia, z jakim mnie zapyta艂a艣, czy ksi膮偶ka Claire'a jest nieprawdopodobn膮 bzdur膮, dzie艂em nadwer臋偶onego umys艂u czy te偶 mo偶e niesamowit膮 kpin膮, zrodzon膮 z frustracji. 呕al mi by艂o patrze膰, jak chwilowo traci艂a艣 zaufanie, ju偶 nie w tego, kt贸ry by艂 twoim mistrzem, tego, kt贸ry prowadzi艂 tw贸j przez wszystkich chwalony doktorat, ale w sam膮 siebie, w swoj膮 zdolno艣膰 oceny dowod贸w i wywod贸w. Drzwi gabinetu Claire'a znajduj膮 si臋 obok moich, zasugerowa艂em ci, 偶eby艣 posz艂a po tekst, aby艣my razem przeanalizowali niekt贸re dyskutowane ust臋py, i znalaz艂a艣 plik odbitek, ten rozdzia艂, w kt贸rym si臋 por贸wnuje, nie tyle co do zawarto艣ci, lecz co do stylu, pewne strony napisane przez Chateaubrianda, Metternicha i de Vigny'ego. W pierwszych opowiada si臋 i kwalifikuje 艣mier膰 ksi臋cia Enghien; z drugich znamy spotkanie w Dre藕nie; co do tych romantycznego poety, wyobra偶a si臋 na nich to, co wydarzy艂o si臋 pomi臋dzy Korsyka艅czykiem i uwi臋zionym papie偶em - to w艂a艣nie te strony pos艂u偶y艂y Claire'owi jako podstawa do wy艂o偶enia metodologii, to znaczy dowiedzenia, 偶e same 艣rodki j臋zykoznawcze, narracj臋, opis 艣wiata fikcji, konstruuje si臋 w spos贸b zasadniczo odmienny od tego, kt贸ry stosuje si臋 przy tworzeniu narracji i opisu zdarzenia prawdziwego. Chateaubriand i Metternich opisuj膮 albo relacjonuj膮 wydarzenia, stosuj膮c to samo post臋powanie i uciekaj膮c si臋 do tych samych instrument贸w, co de Vigny; zatem zawarto艣膰 ich tekst贸w jest r贸wnie fikcyjna. Tym precyzyjnym przyrz膮dem, sprowadzonym do p贸艂 tuzina zasad, mierzy Claire kilka setek dzie艂 historycznych dotycz膮cych Bonapartego, i w spos贸b ol艣niewaj膮cy swoj膮 powag膮 i logik膮, przedstawia prawd臋 i k艂amstwo tego, co si臋 opowiada, a偶 jasno dowodzi fa艂szywo艣ci wszystkich badanych odniesie艅 do Napoleona, kt贸re ponadto kwalifikuje jako pochodz膮ce z Francji (Chateaubriand), Niemiec (Metternich) i Anglii (kto?). Wierz臋, 偶e kt贸rego艣 dnia metoda Claire'a, ta mnogo艣膰 technik po raz pierwszy zastosowanych w badaniu historycznym, stanie si臋 powszechna i 偶e kt贸rego艣 dnia tak偶e stanie si臋 przestarza艂a i b臋dzie musia艂a zosta膰 zast膮piona; dzisiaj jej nowatorstwo jest tak zaskakuj膮ce, jest tak prowokuj膮ce, 偶e nie dziwi mnie niech臋膰, z jak膮 zosta艂a przyj臋ta, oraz powszechne kpiny, kt贸rymi wi臋kszo艣膰 manifestuje swoje osobiste i niez艂omne przywi膮zanie do rutyny. Tamtej nocy, Ariadno - ty czyta艂a艣 - stopniowo zostali艣my wci膮gni臋ci przez dyskurs o bezwzgl臋dnie matematycznej strukturze i o s艂owach bezwzgl臋dnie poetyckich, zatem wynikiem by艂o najdoskonalsze upojenie, najbardziej nieprawdopodobne, inteligencj膮 i wra偶liwo艣ci膮. Przyznaj臋, 偶e zacz臋艂o mnie guzik obchodzi膰 to, nad czym si臋 debatowa艂o: czy Napoleon jest czym艣 wi臋cej ni偶 s艂owem sp艂odzonym, wyko艂ysanym, wykarmionym przez polityczn膮 potrzeb臋.
Kt贸rego艣 razu zapyta艂em Claire'a, w nast臋pstwie powy偶szych wydarze艅, o to, jak przyszed艂 mu do g艂owy ten pomys艂 albo jaka by艂a droga, kt贸ra zaprowadzi艂o go do niego, i jego odpowied藕 zaszokowa艂a mnie - poniewa偶 us艂ysza艂em s艂owa, przez kt贸re by膰 mo偶e ty i ja jeste艣my teraz na Wyspie, i opr贸cz tych dni, kiedy moje zaj臋cia sprawiaj膮, 偶e towarzysz臋 ci z rana i pod wiecz贸r przy powrocie, czekam na ciebie o zmierzchu, jak to b臋d臋 robi艂 teraz, i pal臋 papierosa za papierosem, a偶 us艂ysz臋 tw贸j klakson; patrz臋 p贸藕niej na ciebie, jak parkujesz i jak machasz do mnie, kiedy mnie zauwa偶asz, udaj膮c zdziwienie - doskonale wiesz, 偶e na ciebie czekam; a potem wsiadasz do 艂贸dki i wios艂ujesz, dop贸ki jaka艣 r臋ka nie pomaga ci wyskoczy膰 i jaki艣 policzek przyjmuje tw贸j poca艂unek. „Dzisiaj nie by艂o do ciebie listu. Pyta艂a mnie o ciebie Natalia, ta Ukrainka. Za dwa dni o sz贸stej jest zebranie instytutu - Olga kaza艂a mi przypilnowa膰, 偶eby艣 nie zapomnia艂. Dzi艣 prawie nic nie jad艂am; kupi艂am tylko sandwich w barku i wr贸ci艂am do gabinetu Claire'a, bo przes艂a艂 mi wiadomo艣膰, 偶e zadzwoni do mnie o wp贸艂 do trzeciej”. „Powiedzia艂 ci, gdzie jest?” „W ko艅cu nie zadzwoni艂. Martwi臋 si臋”.
Claire opowiedzia艂 mi tego dnia, 偶e kiedy by艂 dzieckiem i us艂ysza艂 imi臋 Napoleona, zabrzmia艂o mu, jakby by艂o fa艂szywe i jednocze艣nie znajome, jakby nazwa niczego nadana niczemu. Mia艂 siedem lat, wiesz? Bardzo wczesny wiek jak na pewne przeczucia, wiek, w kt贸rym my艣li si臋, 偶e za imieniem zawsze skrywa si臋 jaka艣 rzeczywisto艣膰; ale - wyja艣ni艂 mi Claire - w jego przypadku by艂o tak, jakby to imi臋 przypomina艂o mu co艣, co ju偶 wiedzia艂, albo jakby w jego zakl臋ciu ods艂oni艂a si臋 wiedza, kt贸ra do tego czasu by艂a ukryta. Da艂 mi do zrozumienia, 偶e to przekonanie przysz艂o do niego jak kolor w艂os贸w i kszta艂t nosa, z samiu艣kimi chromosomami, ale rzecz jasna, teraz tak m贸wi, taka jest jego interpretacja. Wtedy dzia艂o si臋 tak, 偶e kiedy m贸wi艂o si臋 w szkole o Napoleonie, wstawa艂 i o艣wiadcza艂 nauczycielowi, 偶e ten cesarz nigdy nie istnia艂 - „Ale sk膮d to wiesz? Zatem z kim walczy艂 Pitt M艂odszy? A kogo zwyci臋偶y艂 pod Trafalgarem admira艂 Nelson?” „Pitt M艂odszy walczy艂 z Francusk膮 Republik膮; Nelson zwyci臋偶y艂 admira艂a Villeneuve”. Takiego to wyja艣nienia udzieli艂 mi Claire, wyobra藕 sobie. Zdarzaj膮 si臋 ludzie, kt贸rym przytrafia si臋 to samo z Bogiem, s艂ysz膮 jego 艣wi臋te imi臋 i przyjmuj膮 je jako puste s艂owo, i reszt臋 偶ycia sp臋dzaj膮 na przekonywaniu innych, 偶e B贸g to tylko to.
3.
- Spodoba艂a nam si臋 chatka. Nie wiem, komu z nas bardziej, ale w ka偶dym razie tw贸j entuzjazm wydawa艂 si臋 wi臋kszy ni偶 m贸j i to nie z powodu twojej prowizji, 10 procent ceny wynajmu, ale z powodu prawdziwej ochoty, skrywanej, aby sp臋dzi膰 tu kilka dni, patrze膰, jak jesie艅 wciska si臋 w czas, po kolei bierze w posiadanie wszystkie li艣cie lasu - wida膰 to by艂o w twoich oczach, w zr臋cznym gestykulowaniu, zw艂aszcza w g艂osie, kiedy wychwala艂a艣 cnoty i zalety Wyspy i schronienia, tak偶e miejsca mi艂o艣ci, nie tylko studiowania i odosobnienia. By艂y to takie chwile, 偶e gdyby znalaz艂 si臋 tam Claire, u艣miecha艂by si臋 odrobin臋 z wy偶szo艣ci膮 tym swoim u艣miechem Anglika stoj膮cego w obliczu ni偶szych nacji, a gdyby posun膮艂 si臋 dalej ni偶 u艣miech, kt贸ry ju偶 wystarczy, aby cz艂owiek poczu艂 si臋 dotkni臋ty, zgani艂by ci臋 za niepoprawnie po艂udniowe ruchy i ekspresyjno艣膰, czyli dok艂adnie za to, co ja u ciebie ceni臋, g艂os wznosz膮cy i za艂amuj膮cy si臋, i to, co m贸wi膮 twoje r臋ce, kiedy j臋zyk odpoczywa. Przygl膮da艂em ci si臋 i by艂em zachwycony - usiad艂em w jednym z foteli i patrzy艂em, jak wchodzisz i wychodzisz, otwierasz drzwi i szafy, zatrzymujesz si臋 przy kominku, opisujesz mi dr偶膮cy p艂omie艅 paleniska w ciemne noce i w 艣wietle dr偶膮cych 艣wiec, gdybym chcia艂 je zapali膰, wskrzeszaj膮c w k膮tach p贸艂mrok tajemnicy i strachu - i d艂ugo nie zdawa艂em sobie sprawy z twojego pragnienia - kiedy je poj膮艂em, szybko ciebie zaprosi艂em: „Dlaczego te偶 tu nie zamieszkasz i nie potowarzyszysz mi przez ten ca艂y czas?” I wskazywa艂em wyci膮gni臋tym palcem koj臋 pirata, kt贸r膮 chcia艂em dla siebie, a teraz ty j膮 zajmujesz, t臋 przyjemn膮 cel臋 na schronienie znu偶onego intelektualisty. Zapyta艂a艣, czy na powa偶nie ci to proponuj臋; odpowiedzia艂em, 偶e tak, i zamy艣li艂a艣 si臋 na d艂u偶sz膮 chwil臋, a偶 w ko艅cu mi powiedzia艂a艣: „Musia艂abym codziennie je藕dzi膰 w t臋 i z powrotem na uniwersytet”. „I co z tego? Nie je藕dzisz od siebie z domu?” To by艂o bardzo ciekawe, troch臋 niesp贸jne, przynajmniej z mojego racjonalnego punktu widzenia: nie odpowiedzia艂a艣 ani tak, ani nie. Powiedzia艂a艣: „Mam ochot臋 si臋 wyk膮pa膰. Prosz臋, nie patrz, nie chc臋, 偶eby艣 mnie ogl膮da艂 nag膮”. I zanim na to przysta艂em, zanim cho膰by zaprotestowa艂em przeciw pokusie, wysz艂a艣, i kilka chwil potem, b臋d膮c zdrajc膮, cz艂owiekiem, kt贸remu nie mo偶na ufa膰, patrzy艂em, jak powoli p艂ywasz w wodach jeziora, a p贸藕niej wychodzisz i szybko si臋 chowasz, mo偶e w 艣rodku chatki. Spodoba艂o mi si臋 wtedy twoje cia艂o, szczup艂e i smag艂e, nie zar贸偶owione jak u kobiet wiking贸w, lecz o sk贸rze pokrytej patyn膮, jak klawisze starego fortepianu. A patrz膮c na nie, przypomnia艂em sobie ten egipski wiersz, kt贸rego Claire nigdy ci nie wyrecytowa艂, bo pewnie nie znajduje si臋 w jego ograniczonej bibliografii: „Tak pi臋knie jest pluska膰 si臋 w sadzawce i k膮pa膰 si臋 przy tobie! Patrz, jaka jestem pi臋kna, jak mokra tunika opina moje cia艂o! Zanurzam si臋 przy tobie, a wyp艂ywaj膮c, zbli偶am si臋 do ciebie i mam zapl膮tan膮 we w艂osach czerwon膮 rybk臋. Chod藕 do mnie, dobrze mi si臋 przypatrz!” Wr贸ci艂a艣 do salonu, wycieraj膮c w艂osy. „Troch臋 zimna woda” i poprosi艂a艣 mnie o whisky, je艣li mia艂em przy sobie - da艂em ci si臋 napi膰 ze srebrnej piersi贸wki, kt贸r膮 podarowa艂a mi Tatiana, kiedy obroni艂a prowadzon膮 przeze mnie prac臋 summa cum laude. Zapyta艂a艣 mnie kiedy艣, niedawno, czy jeste艣my przyjaci贸艂mi, czy Tatiana by艂a moj膮 kochank膮; wybuchn膮艂em 艣miechem - Tatiana jest rozs膮dn膮 dziewczyn膮; wierzy w ma艂偶e艅stwo i wyjdzie za chemika kwakra, kt贸rego wyci膮gn臋艂a z narkomanii. Srebrn膮 piersi贸wk臋 na whisky, kt贸r膮 mi ofiarowa艂a na pami膮tk臋, otrzyma艂a od ojca, oficera carskiego wojska, kt贸ry ledwie sko艅czy艂 szko艂臋, gdy wybuch艂a rewolucja. Tatiana jest p贸藕nym owocem ma艂偶e艅stwa pomi臋dzy porucznikiem na emigracji i pewn膮 kolumbijsk膮 panienk膮 znalezion膮 w nie wiem jakiej katastrofie - Tatiana m贸wi艂a chwiejnym i s艂odkim hiszpa艅skim swojej matki, najpi臋kniejszym, jaki kiedykolwiek uda艂o mi si臋 us艂ysze膰. Nie. Nigdy nie by艂a moj膮 kochank膮.
Nigdy ci nie powiedzia艂em, 偶e twoje cia艂o, widziane nagie jeszcze kilka razy, za ka偶dym razem, kiedy k膮pa艂a艣 si臋 w jeziorze, nie jest cia艂em matki ani nawet 偶ony - ja przeznaczy艂bym je do innego rodzaju mi艂o艣ci, stworzonej z burzy i zawieruchy. Patrzy艂em na nie zza odchylonej zas艂ony, o艣wietla艂o je odrobin臋 zachodz膮ce s艂o艅ce, by艂o gro藕ne i nieskr臋powane jak b艂yskawica; wtedy zrozumia艂em, dlaczego podoba si臋 Claire'owi, i kiedy艣 podam ci przyczyn臋, chocia偶 do teraz nie rozumiem, dlaczego podoba si臋 mnie, i obawiam si臋, 偶e nigdy nie b臋d臋 w stanie tego wyja艣ni膰 w spos贸b satysfakcjonuj膮cy, nawet na stronach tego zeszytu, gdzie mog臋 napisa膰 wszystko, gdzie chcia艂bym to zrobi膰.
Jednak dzisiaj nie mia艂em zamiaru fantazjowa膰 o twoim ciele - temat ten pojawi艂 si臋 w spos贸b niezamierzony, poprzez obrazy sprowadzone przez jedno z tych przypadkowych skojarze艅, kt贸re tak 艂atwo wyja艣niaj膮 ducha swych poczyna艅 i czyni膮 go nam wyra藕nym i zrozumia艂ym, jak wy艂o偶enie matematycznego twierdzenia. Niemniej duch posiada miejsca puste, czarne dziury, jak te, wed艂ug astronom贸w istniej膮ce w kosmosie - otch艂anie nico艣ci, z kt贸rych pewnego dnia wy艂oni膮 si臋 r臋ce i pochwyc膮 kosmos, gardziele, kt贸re go poch艂on膮. Zatem, dzisiaj nie zamierzam m贸wi膰 ci o twoim ciele ani te偶 (przynajmniej nie obszernie) o sprawie Claire'a, o kt贸rej powiedziano mi na uniwersytecie, 偶e nie wygl膮da najlepiej, poniewa偶 na zebraniu dziekani postanowili wyznaczy膰 comit茅 specjalist贸w, maj膮cy zapozna膰 si臋 ze spraw膮 i ustali膰, czy poczucie humoru szczodrze okraszaj膮ce ksi膮偶k臋 pozbawia j膮 przez brak umiaru (i mo偶e ci臋偶ar gatunkowy) jakichkolwiek pretensji naukowo艣ci i odsuwa j膮 do niewinnego obszaru czystej poezji, w kt贸rym to przypadku Claire'owi zostanie odpuszczone, pod warunkiem jednak, 偶e z艂o偶y publiczne wyja艣nienia (niekt贸rzy m贸wi膮 o zorganizowaniu sympozjum, ale ja s膮dz臋, i tak powiedzia艂em, 偶e jedynym sposobem na wyja艣nienie jakiej艣 ksi膮偶ki jest napisanie drugiej). W przeciwnym bowiem razie, cho膰 uznamy, 偶e zwyczajem Anglosas贸w jest wys艂awianie si臋 z wdzi臋kiem, a im bardziej zawi艂y jest temat, tym bardziej staraj膮 si臋 maskowa膰 jego powag臋, je艣li Claire b臋dzie obstawa艂 przy pretensjach naukowych ksi膮偶ki jako jej racji bytu i esencji, straci katedr臋. W tajemnicy wyjawiono mi, kogo wybrano do komitetu - a wi臋c ludzi tak m膮drych jak Jones, tak utytu艂owanych jak Jackson, tak przebieg艂ych jak Wilson. I aby che艂pi膰 si臋 przewodnictwem, bo zrobi to z powag膮, jakby naprawd臋 by艂 prezydentem pa艅stwa, paw o tak l艣ni膮cych pi贸rach jak Catskill, kt贸remu, o czym wszyscy wiedz膮, na sercu le偶y tylko dobro Claire'a, bo ze swej strony zawdzi臋cza mu stanowisko i reputacj臋. A wi臋c dlatego! Gdyby ksi膮偶ka by艂a swego rodzaju Piotrusiem Panem, a przedstawiliby j膮 jako dow贸d daremnych wysi艂k贸w przedsi臋wzi臋tych przez naukowca w okresie schy艂kowym, aby w ryzykowny spos贸b zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 wszystkich, R. I. P. , Ariadno! Biedny Claire!
I wiesz, 偶e zamierzam mu pom贸c? Jeszcze nie zda艂a艣 sobie z tego sprawy. Mo偶e my艣lisz (albo nie masz odwagi my艣le膰), 偶e przywioz艂em ci臋 z sob膮, 偶eby patrze膰 na ciebie do woli i bez po艣piechu, 偶eby艣my sobie gaw臋dzili razem o tej porze zmierzchu i zapadaj膮cej nocy, kiedy m贸wi si臋 tylko rzeczy zasadnicze; mo偶e po to, 偶eby rozproszy膰 twoje my艣li i odsun膮膰 je od wspomnie艅 i nawet od mi艂o艣ci Claire'a. By膰 mo偶e to wszystko jest prawd膮. C贸偶 - to jest prawda i ty o tym wiesz. Ale poza tym jest jeszcze kwestia pomocy.
Do tej pory jeszcze nigdy nie m贸wi艂em ci o czasie. Dzisiaj ju偶 musz臋 to zrobi膰, nie kiedy przyjedziesz, jak zawsze z pragnieniem, by zamkn膮膰 oczy i s艂ucha膰, jak m贸wi臋 do ciebie nonsensy o sprawach nieistotnych, mo偶e g艂odna, albo z przesadzonymi krzykami, 偶e przyje偶d偶asz wyko艅czona, 偶e daleko w tyle zosta艂o ju偶 wspomnienie kanapki, kt贸r膮 zjad艂a艣 o wp贸艂 do dwunastej, 偶e wynudzi艂a艣 si臋 jak o艣miornica na parkingu (to zdanie jest twoje); bo w tym przypadku jestem zaopatrzony, 偶eby ciebie zaspokoi膰, gdy偶 po po艂udniu o艣mieli艂em si臋 p贸j艣膰 dalej i wyszed艂szy z lasu, dotar艂em do downtown i tam naby艂em kilka wiktua艂贸w, o kt贸rych wiem, 偶e je lubisz: mn贸stwo pieczonych kasztan贸w, suszone figi, tak greckie jak ty sama, przynajmniej tak mnie zapewniano. Zjad艂em jedn膮: s艂odk膮 i mi臋kk膮, i mia艂a mi膮偶sz w kolorze miodu. Wierz臋, 偶e przypomn膮 ci tw贸j kraj i 偶e pop艂aczesz chwil臋 wstrz膮艣ni臋ta nostalgi膮 - chwil臋, jak rozumiesz, niezbyt stosown膮 na metafizyk臋.
Nie m贸wi艂em ci o czasie. Teraz to zrobi臋, po tym jak zjesz i powiesz mi, 偶e masz ochot臋 pos艂ucha膰 muzyki, Vivaldiego albo Monteverdiego, z tych, co to organizuj膮 ducha i rozta艅czaj膮 dusz臋. A mo偶e te偶 we藕miesz gitar臋 i za艣piewasz mi kt贸ry艣 z tych wierszy Kawafisa, do kt贸rych u艂o偶y艂 muzyk臋 jeden tw贸j krete艅ski przyjaciel. Wszystko mi jedno, ale gdybym mia艂 wybiera膰, poprosi艂bym, 偶eby艣 za艣piewa艂a, bo wol臋 tw贸j g艂os od wiolonczeli. Opowiem ci o czasie, a w tym celu musz臋 odnie艣膰 si臋 do Wielkiego Kopta, a zanim zaczn臋 m贸wi膰 o nim, o Ahaswerusie, bo jeden poci膮ga za sob膮 drugiego, bo jeden przyszed艂 z powodu drugiego, z innymi jeszcze, wszystkimi mistykami i lud藕mi tajemniczymi, i o jeszcze jednym, z kt贸rym te偶 rozmawia艂em podczas kt贸rej艣 z moich ostatnich podr贸偶y, kiedy ju偶 niepokoi艂a mnie sprawa Claire'a, a ksi膮偶ki nie odpowiada艂y na moje pytania. Co do tych znajomo艣ci, o kt贸rych nic nie wiesz, mam kilka notatek w papierach i mo偶e kiedy艣 o nich ci opowiem, na marginesie naszych spraw i sprawy Claire'a, to znaczy w innym moim zeszycie; ale Wielki Kopt nale偶y do tego, jak zaraz si臋 przekonasz. W innym miejscu i czasie, cho膰 niezbyt odleg艂ych, opowiedzia艂em o okoliczno艣ciach mojego spotkania, pewnego wieczoru, w Nowym Jorku, z 呕ydem Wiecznym Tu艂aczem. Nie wiem o nikim, kto by o tym opowiada艂, ani prywatnie, ani publicznie, aby zdziwi膰 si臋 albo mnie wy艣mia膰, i mam powody, by podejrzewa膰, 偶e niewiele os贸b przeczyta艂o te strony, na kt贸rych o tym opowiadam, dok艂adnie autobiografii, a nie mi艂ego wymy艣lania - wszak gdyby tak nie by艂o, gdyby by艂y wzgl臋dnie znane, jak m贸g艂by nie istnie膰 czytelnik do艣膰 m膮dry, do艣膰 wra偶liwy, 偶eby zatrzyma膰 si臋 przy tym fakcie, 偶eby wypyta膰 g艂贸wnego bohatera, a gdyby nie uwa偶a艂 go za takiego, narratora? Sprawa jednak przedstawia si臋 tak, 偶e nigdy nie zapytano mnie o Ahaswerusa, tak 偶e nawet zacz膮艂em my艣le膰, 偶e jego imi臋 posz艂o w zapomnienie, bo nie chc臋 my艣le膰, 偶e moje opowiadanie zostanie uznane za fantastyczne, je艣li nie za kpiarskie wymys艂y, kt贸re mo偶na przyj膮膰 nie z powag膮, na jak膮 mamy ochot臋, lecz z irytacj膮 lub odrzuceniem, kt贸rego wymaga k艂amstwo. Powtarzam zatem, cho膰 u偶ywaj膮c mniejszej liczby s艂贸w, 偶e pewnego letniego popo艂udnia Ahaswerus i ja spotkali艣my si臋 w kawiarni w Nowym Jorku i 偶e w tej chwili zadzierzgni臋ta zosta艂a ciekawa przyja藕艅, kt贸r膮 jeszcze do dzisiaj utrzymujemy, cho膰 ju偶 nie tak jak kiedy艣, cz臋ste spotkania i d艂ugie rozmowy, lecz doniesienia prasowe albo niebezpo艣rednie wiadomo艣ci, docieraj膮ce do mnie z jakich艣 cz臋艣ci globu: Salisbury albo Valpara铆so, bo ci膮gle z uporem poszukuje spokoju tam, gdzie si臋 przemienia. Jego ostatnie pismo m贸wi艂o dok艂adnie:
„Z Santiago musia艂em wyjecha膰 w te p臋dy”
i poczt贸wka nosi stempel z Callao.
Nie spodziewa艂em si臋 najmniejszych zwi膮zk贸w pomi臋dzy Ahaswerusem i ksi膮偶k膮 Claire'a ani tematem Napoleona. Ahaswerus nie spisuje historii - tworzy j膮 od oko艂o dw贸ch tysi臋cy lat - w spos贸b najbardziej przelotny, w miejscach najmniej spodziewanych i zawsze pod imieniem, pod kt贸rym nikt nie m贸g艂by sobie wyobrazi膰, 偶e zawieraj膮 tego cwaniaka. Je艣li go tu wspominam, je艣li bior臋 go pod uwag臋, to dlatego, 偶e dzi臋ki niemu spotka艂em i rozmawia艂em w Nowym Jorku z pewnymi osobami, odwiedzi艂em miejsca, co do kt贸rych policja zwykle jest 藕le poinformowana, co nie znaczy, 偶e s膮 bez znaczenia, przynajmniej dla mnie. To prawda, 偶e Nowy Jork, co do czego ju偶 raz si臋 zgodzili艣my, jest najmniej znanym miastem na 艣wiecie, w艂a艣nie dlatego, 偶e pe艂no jest ludzi przekonanych, 偶e nosi je w g艂owie jak map臋 i na podstawie wynik贸w swych do艣wiadcze艅 pisz膮 powie艣ci albo traktaty socjologiczne. Zdarza si臋 na przyk艂ad, 偶e ludzie naprawd臋 dziwni, tacy, kt贸rzy wymykaj膮 si臋 wszelkiego rodzaju klasyfikacjom, jak r贸wnie偶 racjonalnym ideom, stopniowo wykluczani z innych miejsc, gdzie zaczyna by膰 trudno si臋 ukry膰 i 偶y膰 swoim 偶yciem, 艣ci膮gaj膮 do Nowego Jorku, gdzie byliby 艣cigani, gdyby praktykowali rytualne ludo偶erstwo albo poligami臋, gdyby bezczelnie kupczyli niewolnikami albo narkotykami; ale cz艂owiek wymy艣laj膮cy religie (daj臋 cz臋sty przyk艂ad) komu偶 przeszkadza? I kto odwa偶y si臋 wzi膮膰 na powa偶nie kogokolwiek, kto wyznaje, 偶e jest nie艣miertelny. W ten spos贸b by艂o mo偶liwe, dalej tak jest, 偶e ten, kt贸ry samego siebie nazywa Enochem, i zapewnia, 偶e jest tym z Biblii, codziennie stawia sw贸j kram i gwia藕dzist膮 flag臋 na jednym z chodnik贸w Czterdziestej Trzeciej, niemal na rogu Pi膮tej, i po o艣wiadczeniu, 偶e Pan go uni贸s艂 w niebiosa przed iloma艣 tam wiekami i 偶e tam w g贸rze pozosta艂 偶ywy po艣r贸d 艣wi臋tych i, jak to si臋 m贸wi, w rezerwie, wyjawia, 偶e teraz zst膮pi艂 na ziemi臋, 偶eby wieszczy膰 koniec 艣wiata, kt贸ry przyjdzie dos艂ownie w okamgnieniu, bo znajduje si臋, jak to si臋 m贸wi, za rogiem naszego wieku, i nawo艂ywa膰 do 偶alu za grzechy i pokuty. Tak samo w pewnym miejscu, niezbyt odleg艂ym od kawiarni, w kt贸rej pozna艂em si臋 z Ahaswerusem, w niskim parterze ogromnego budynku, ten, kt贸ry podaje si臋 za Eliasza i sprzedaje stare ksi膮偶ki, gdy cho膰 odrobin臋 zdob臋dzie si臋 jego zaufanie, opowiada ka偶demu, kto chce go s艂ucha膰, historie o ognistym rydwanie, kt贸ry ni贸s艂 go w powietrzu - a kto艣 mnie zapewni艂, 偶e zar贸wno jeden, jak i drugi codziennie chodz膮 do hebrajskiej garkuchni i opowiadaj膮 bez ko艅ca o swych do艣wiadczeniach z raju. Nikogo od siebie nie odsuwaj膮, przed nikim si臋 nie skrywaj膮, kiedy m贸wi膮, a jednak nikt ich nie rozumie, i to nie dlatego, 偶eby m贸wili archaicznym j臋zykiem, ale dlatego, 偶e odnosz膮 si臋 do 艣wiata, kt贸rego nie potrafimy sobie wyobrazi膰. Z pewno艣ci膮 ksi臋garzowi nie powierzono 偶adnego zadania, ale w najbli偶szych dniach spodziewa si臋 je otrzyma膰.
No to mamy ju偶 trzech nie艣miertelnych. O czwartym opowiem ci za chwil臋 - nie jest z tych cudownych, dowodem na to, 偶e B贸g mo偶e wszystko, ale raczej technicznych, posiadaczem sekretu chemicznego, kt贸ry pozwala mu si臋 zachowa膰, co pozbawia go transcendentnej aureoli i skazuje na przebywanie w granicach naszej ludzko艣ci. Pozna艂em go poprzez Ahaswerusa, na moj膮 pro艣b臋, pewnej zimowej nocy, w dziwacznym miejscu na Greenwich Village - dziwacznym nie dlatego, 偶eby przedstawia艂o albo kaza艂o przeczuwa膰 okoliczno艣ci albo cechy nieprawdopodobne, lecz w艂a艣nie z powodu swojej pospolito艣ci, tak oczywistej, tak rzucaj膮cej si臋 w oczy i tak uspokajaj膮cej - odpoczywa艂o si臋 w nim, chroni艂o niczym w matczynym 艂onie, by艂 to jednopi臋trowy domek, z dwoma oknami na pi臋trze i jednym na parterze, i do jego drzwi zastuka艂 w um贸wiony spos贸b m贸j przyjaciel, a do 艣rodka wprowadzi艂 nas cz艂owiek, kt贸ry szybko przedstawi艂 si臋 jako hrabia Cagliostro - bez zaskoczenia u 偶adnej ze stron, wszak zosta艂 powiadomiony, kim ja jestem, zatem by艂a to prezentacja konwencjonalna co do form, ceremonii i u艣miech贸w. Wyda艂 mi si臋 sympatyczny ten, kt贸rego nie wiem, czy nazwa膰 b艂aznem, czy uwa偶a膰 go za autentyczn膮 osob臋, okre艣lon膮 przez imi臋, i musz臋 powiedzie膰, 偶e podobnie przydarzy艂o mi si臋 z innymi, jeszcze mi si臋 zdarza - Ahaswerusem i oboma wys艂annikami nieba - wszak cho膰by nie wiem jak wielkie wyrafinowanie cechowa艂o rozum, cho膰by nie wiem jak bogate by艂o jego do艣wiadczenie w sprawach niezwyk艂ych, cho膰by nie wiem jak wielka by艂a jego intelektualna tolerancja, zawsze pozostaje w j膮drze 艣wiadomo艣ci ukryta ta swego rodzaju racjonalna ma艂pa znu偶ona rozs膮dkiem, kt贸ra nie ufa pewnym ludziom, bo o艣wiadczaj膮, 偶e s膮 nie艣miertelni, i natychmiast ich kwalifikuje jako szalbierzy. Sporo razy podczas swojego 偶ycia pr贸bowa艂em pozby膰 si臋 podobnego cz艂owieka, wyrzuci膰 go z siebie poprzez najbardziej nieprawdopodobne egzorcyzmy, przede wszystkim przy takich okazjach, w kt贸rych z powodu us艂uchania jego rad pope艂ni艂em te p贸艂 tuzina b艂臋d贸w, kt贸rych mog臋 偶a艂owa膰 i z kt贸rymi stopniowo musia艂em si臋 godzi膰; ale nie by艂o to mo偶liwe, bo on jest mn膮 samym, jest niezniszczaln膮 cz臋艣ci膮 mnie i przede wszystkim jest niezmordowany w swej matematycznej szarlatanerii i w swoim sposobie ostrzegania lub obra偶ania - raczej poprzez symbole ni偶 idee. Przez ca艂y czas trwania moich stosunk贸w z tymi nienagannymi kawalerami: Enochem, Eliaszem, Ahaswerusem i Cagliostrem, tylko 艂aja艂em siebie i 艣mia艂em si臋 z siebie, wi臋c tej nocy w Greenwich Village zacz膮艂em si臋 obawia膰, 偶e ten tak mi艂y cz艂owiek przeczuje jego 艣miech, kt贸ry nie jest emocjonalny, jak w przypadku innych ludzi, ale przepe艂niony logik膮. Nie mia艂o tak by膰, poniewa偶 Cagliostro a偶 do ko艅ca zachowa艂 kurtuazj臋, nie okaza艂 braku podejrzliwo艣ci ani nawet nieufno艣ci. Nie by艂o te偶 wyra藕nych motyw贸w, bo ja s艂ucha艂em go pomi臋dzy zachwytem i os艂upieniem, albo lepiej b臋dzie powiedzie膰: s艂ucha艂em dowcipnej rozmowy tych postaci, kt贸re przez ostatnie dwa tysi膮clecia spotyka艂y si臋 wielokrotnie, czasem jako przyjaciele, innym razem w przeciwnych obozach, i teraz odnosi艂y si臋 do wielkich wydarze艅 albo os贸bek, o kt贸rych dzi艣 ju偶 si臋 nie pami臋ta - w ka偶dym razie, zdawa艂o si臋, 偶e w tej rozmowie od偶ywaj膮 wielkie obszary przesz艂o艣ci, i w艂a艣nie to s艂owo, przesz艂o艣膰, wypowiedzia艂em kilka razy, kiedy zdecydowa艂em si臋 odezwa膰, co da艂o Cagliostrowi przyczynek, aby wyg艂osi膰 przem贸wienie, raczej wygl膮daj膮ce jak uniwersytecki wyk艂ad, zawieraj膮cy ni mniej, ni wi臋cej, tylko nieznan膮 interpretacj臋 historii i now膮 metafizyk臋 czasu. Zanim jednak powt贸rz臋 (zawsze na tyle, na ile pozwoli mi pami臋膰) jego s艂owa albo idee, chc臋 przedstawi膰 wst臋p do naszej rozmowy, kiedy mu opowiedzia艂em, do jakiego stopnia jego imi臋 i posta膰 okaza艂y si臋 mi znajome i przeze mnie podziwiane, jak r贸wnie偶 cz臋sto wspominane, nawet z emocjami i przera偶eniem, od tych czas贸w mego dzieci艅stwa, w kt贸rych Giuseppe Balsamo, jedno z wielu jego imion, przychodzi艂 i odchodzi艂 i zwraca艂 moj膮 uwag臋, jako bohater wielokrotnie czytywanych powie艣ci. Przywo艂a艂em przede wszystkim ten pocz膮tek jednej z nich, w kt贸rej Cagliostro - czytelnik nie wiedzia艂, 偶e to on - anonimowy, nocny podr贸偶ny, pewnej deszczowej i wietrznej nocy wspina si臋 po zboczu jakiej艣 g贸ry przywo艂ywany g艂osami, radz膮cymi mu si臋 wycofa膰, gro偶膮cymi mu, je艣li dalej b臋dzie szed艂, a偶 w ko艅cu, w ruinach zamku, prawdopodobnie gotyckiego, i w wyniku nieudanego i przerwanego rytua艂u inicjacyjnego okazuje si臋, 偶e podr贸偶nym i katechumenem jest w艂a艣nie Cagliostro, Wielki Wsch贸d Masonerii. „Ach! - powiedzia艂. - To by艂y dobre czasy, to by艂y dobre czasy, cho膰 bardziej niebezpieczne ni偶 te. Ale ja nigdy nie by艂em masonem, albo przynajmniej by艂em nim nie w spos贸b racjonalistyczny, lecz metafizyczny, i dlatego zwi膮za艂em si臋 z r贸偶okrzy偶owcami, a偶 mog艂em za艂o偶y膰 w艂asn膮 sekt臋 albo, je艣li panowie wolicie, moj膮 w艂asn膮 organizacj臋. Dzisiaj ju偶 nie jestem Wielkim Wschodem, tylko Wielkim Koptem, i jako takiego s艂ucha mnie ponad sto tysi臋cy obywateli tego pa艅stwa; mam odpowiednie pakty z templariuszami i zwi膮zki finansowe z Watykanem. Bia艂y Dom nie jest 艣wiadom ogromu mojej w艂adzy. Oczywi艣cie prezydent mo偶e wypowiedzie膰 wojn臋 i wys艂a膰 do innych kraj贸w marines i rakiety, czego ja nie mog臋; ale je艣li ja zorganizuj臋 rewolucj臋, zrujnuj臋 pa艅stwo w mniej ni偶 tydzie艅. Rzecz jasna nie mam interesu, by to robi膰, i w rzeczywisto艣ci jestem pot臋g膮 konserwatywn膮; ale mo偶e kt贸rego艣 dnia poka偶臋 panu mniej okaza艂膮 pr贸bk臋 swojej w艂adzy, chocia偶 wcze艣niej wola艂bym okaza膰 oznaki swojej wiedzy, wiekowego do艣wiadczenia przekazywanego w tajemnicy i niebezpiecze艅stwie, w kt贸rym skupia si臋 wiedza, nie b臋d膮ca stosowna dla W艂adzy, przeciwstawiaj膮ca si臋 Porz膮dkowi i zaprzeczaj膮ca Prawdzie. Moja nauka jest jedyn膮, prawdziw膮 rewolucj膮”.
M贸wi艂 to niejako 偶artem, podczas gdy moja wewn臋trzna ma艂pa szepta艂a mi: „Co za facet! Jak zna swoj膮 rol臋 i jak膮 rol臋 sobie wybra艂! Chcia艂bym wiedzie膰, kim jest i sk膮d si臋 wzi膮艂. Z twarzy wydaje si臋 Bizantyjczykiem”. Rzeczywi艣cie, mimo 偶e wygl膮da艂 na cz艂owieka nowoczesnego, jego pod艂u偶na i oliwkowata twarz, kt贸ra czasem przypomina mi twoj膮, mia艂a wiele z helle艅skiego 艣wi臋tego, zarysowana wed艂ug norm i zasad sztuki, wpisuj膮cej cia艂o ludzkie w system k贸艂 i kwadrat贸w, w kt贸rych przestrzega si臋 Z艂otej Liczby. Tamtego razu, kiedy zabrano mnie z wizyt膮 do tego rosyjskiego klasztoru zbudowanego w g贸rach na zach贸d od Northway i pozwolono mi pogrzeba膰 w warsztacie mnicha, maluj膮cego ikony, na poplamionej desce w k膮cie wida膰 by艂o szkic takiej twarzy jak Cagliostra. Pewnej nocy, nie pami臋tam ju偶 kt贸rej, powiedzia艂 nam, 偶e urodzi艂 si臋 w Mantinei.
Wyjawi艂 mi, teraz nie jest wa偶ne kiedy, dok艂adnie to, co nas dotyczy, i uwa偶am za stosowne zacytowa膰 to tutaj: „Nie istnieje ani przesz艂o艣膰, ani przysz艂o艣膰. Wszystko jest tera藕niejszo艣ci膮, jak dobrze zauwa偶yli teologowie, kiedy stwierdzili, 偶e ca艂e 偶ycie ludzi i Kosmosu, to, co nazywamy histori膮, i kt贸rej znakomita cz臋艣膰 jeszcze ma si臋 wydarzy膰, jest czyst膮 tera藕niejszo艣ci膮 w bo偶ym umy艣le. Pomylili si臋 tylko co do Boga, kt贸ry nie istnieje (Ahaswerus u艣miechn膮艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮 - mia艂 swoje powody, by to zrobi膰); ale historia, nawet bez Umys艂u, do kt贸rego j膮 odnie艣膰, jest czyst膮 tera藕niejszo艣ci膮, wszystko wydarza si臋 w艂a艣nie w tej chwili, a je艣li my postrzegamy to jako przesz艂o艣膰, jako tera藕niejszo艣膰 i jako przysz艂o艣膰, wynika to z porz膮dku organizacji my艣li, z porz膮dku struktur werbalnych. To nie ten up艂yw zwany czasem okre艣li艂 struktury werbalne, lecz odwrotnie - czas jako do艣wiadczenie i jako rzeczywisto艣膰 jest utrzymywany przez s艂owa jako wyraz formy uorganizowania umys艂u”. A poniewa偶 okaza艂em - nie wiem, czy przejawi艂o si臋 to w mniej lub bardziej os艂upia艂ej minie (a mo偶e g艂upiej) - pewne niezrozumienie albo przynajmniej niejaki sceptycyzm, Cagliostro dalej ci膮gn膮艂: „Pewnie s艂ysza艂 pan niesko艅czenie wiele razy ten komuna艂 o Ksi臋dze Historii. Niechc膮cy, albo mo偶e chc膮c wskaza膰 w艂a艣nie co艣 przeciwnego, zdanie, opr贸偶nione ze swego zwyczajowego znaczenia, mo偶e p贸藕niej wype艂ni膰 si臋 prawd膮. Prosz臋 zwr贸ci膰 uwag臋, 偶e w ksi膮偶ce wsp贸艂istniej膮 pocz膮tek z ko艅cem i 艣rodkami, i tylko gdy poddamy j膮 lekturze, kt贸r膮 nazywamy zwyk艂膮, jej zawarto艣膰 jawi si臋 jako co艣 wcze艣niejszego i p贸藕niejszego. Lecz kto w膮tpi, 偶e mo偶na przeczyta膰 w inny spos贸b, najpierw koniec, rozwi膮zanie przed zawi膮zaniem? I 偶e mo偶na rusza膰 do przodu, cofa膰 si臋, i znowu brn膮膰 naprz贸d, i tworzy膰 wszystkie kombinacje czasowe, na jakie przyjdzie nam ochota? Wsp贸艂istnienie wszystkich wydarze艅 ludzkich pozwala ka偶demu, kto jest wtajemniczony, kto potrafi postrzega膰 histori臋 jako ca艂o艣膰, na podobny spos贸b lektury - od tajemniczego pocz膮tku do tera藕niejszo艣ci, co czyni膮 historycy; od tera藕niejszo艣ci do przysz艂o艣ci, co czyni膮 prorocy, co te偶 ja zrobi艂em, gdy pokaza艂em pewnej kr贸lowej rodzaj jej 艣mierci, albo uczyni艂 to Jan w Patmos, kiedy pokaza艂 nam, jak sko艅czymy, cho膰 z takim nadmiarem metafor, analogii i przezorno艣ci, 偶e trudno domy艣li膰 si臋 czegokolwiek poza tym, 偶e nasza 艣mier膰, nas wszystkich, przyjdzie do nas poprzez ogie艅, chocia偶 nikt, nawet ja sam, nie wie kiedy, bo w tym rejonie przysz艂o艣ci historia okazuje si臋 spowita mg艂膮. To samo dzieje si臋, albo co艣 podobnego, kiedy pr贸buje si臋 dociec daty osobistej 艣mierci - znajduje si臋 zawsze w kierunku zachodnim i jest tak ruchoma, 偶e im bardziej cz艂owiek si臋 wykr臋ca, 偶eby j膮 zobaczy膰, tym bardziej si臋 wymyka”. „Zatem - przerwa艂em mu - istnieje strona prawa i lewa w tej panoramie? Czy jest to mo偶e co艣 jak obraz?” „W rzeczy samej. Zniesienie czasu dzia艂a na korzy艣膰 przestrzeni. Historia jest swego rodzaju pejza偶em z postaciami, cho膰 praktycznie niesko艅czonym. To, co ci膮gle nazywamy przesz艂o艣ci膮, znajduje si臋 po lewej - naprzeciw tera藕niejszo艣膰, a przysz艂o艣膰 po prawej. Przestrze艅 jest kolista i obrotowa. Tak jak nie ogarnia si臋 ko艅ca, wymyka nam si臋 pocz膮tek, cho膰 ja, dzi臋ki pewnym przypuszczeniom, sk艂aniam si臋 do wiary w mg艂awic臋”. Moja wewn臋trzna ma艂pa niemal ko艂ata艂a mi w 艣wiadomo艣膰 rechotaniem z rado艣ci. Powtarza艂a: „Co za go艣膰!”, bez ustanku, i uda艂o jej si臋 rozproszy膰 moj膮 uwag臋 i, co powa偶niejsze, przekona艂a mnie do tego stopnia, 偶e przyj膮艂em objawienia Cagliostra z wewn臋trzn膮 ironi膮, z pozornym szacunkiem. „I trzeba zasn膮膰, 偶eby to zobaczy膰? - zapyta艂em. - Hipnotyzm i te sprawy?” Mo偶e Cagliostro odwzajemni艂 mi si臋 pe艂nym lekcewa偶enia spojrzeniem. „Marii Antoniny nie musia艂em usypia膰”. „Pos艂u偶y艂 si臋 pan szklan膮 kul膮”. „Nadaje si臋 ka偶da powierzchnia odbijaj膮ca: szyba okienna, powierzchnia morza, kiedy jest spokojne. Kiedy ten nasz przyjaciel (i wskaza艂 Ahaswerusa) potrzebowa艂 pewnych dowod贸w, pos艂u偶yli艣my si臋 lustrem. Lustro ma t臋 przewag臋, ze wzgl臋du na ram臋, 偶e mo偶na si臋 przez nie wychyli膰, a nawet rzuci膰 si臋 z niego w pr膮d zdarze艅 albo szybowa膰 bez ogranicze艅”. „Mo偶na w jakim stopniu?” Wybuchn膮艂 艣miechem. „W艂a艣nie zada艂 mi pan pytanie o to, czy pan te偶 to mo偶e zrobi膰. Ale偶 oczywi艣cie, cz艂owieku! Widok ca艂o艣ci historii jest dost臋pny ka偶demu, kto jest w stanie znie艣膰 rzeczywisto艣ci tak bardzo niezno艣ne i, przede wszystkim, tak ma艂o zrozumia艂e jak niesko艅czono艣膰 i absurd”. S膮dzi艂em, 偶e wyja艣ni mi, dlaczego u偶y艂 tych dw贸ch s艂贸w, pozornie tak znacz膮cych (cho膰 przytoczone frywolnie, nie chc膮 nic powiedzie膰), i pozosta艂em w zawieszeniu, czekaj膮c - a on wyszed艂 z pokoju i po kilku chwilach wr贸ci艂 z lustrem, niezbyt du偶ym, kt贸re postawi艂 przede mn膮 na krze艣le - ja, patrz膮c w nie, nie widzia艂em siebie; i nagle zapali艂o si臋 jakby poza szk艂em, to znaczy dalekim i mlecznym 艣wiat艂em, kt贸re rozla艂o si臋 po nieuchwytnej powierzchni, k艂臋bi膮cej si臋 jak olbrzymie mrowisko albo ul. Nikt nie pami臋ta, aby kiedykolwiek zebra艂 si臋 taki t艂um ani 偶eby te czyny powt贸rzy艂y si臋 wi臋cej razy, ni偶 ja, przez t臋 chwil臋, przez kt贸r膮 na nie patrzy艂em, mog艂em zobaczy膰, wszak wszystko by艂o narodzinami, jedzeniem, mno偶eniem si臋 i umieraniem, i nie rzuca艂o si臋 w oczy 偶adne inne wydarzenie, bitwa czy 艣wi臋to. Z pewno艣ci膮 by艂y tam jedne i drugie, ale nieprzeliczona ca艂o艣膰 ludzko艣ci po偶era艂a je i wida膰 by艂o wszystko takie samo, monotonne i bezkszta艂tne. „Interesuje pana szczeg贸lnie jakie艣 zdarzenie, co艣 naprawd臋 wyj膮tkowego? Bo tu mo偶e pan zobaczy膰, jak otwieraj膮 brzuch matce Cezara, a troch臋 poni偶ej, jak sam Cezar, troch臋 starszy, rzecz jasna, pada pod ciosami sztylet贸w spiskowc贸w i przykrywa sobie g艂ow臋 peleryn膮. Z pewno艣ci膮, je艣li interesuje pana pos艂uchanie Marka Antoniusza, zobaczy pan, 偶e jego prawdziwe s艂owa by艂y troch臋 mniej eleganckie ni偶 te przypisywane mu przez Szekspira i nie tak dobrze wydeklamowane, jak to robi Marlon Brando. „W takim razie - odpowiedzia艂em - wol臋 dalej czyta膰 Szekspira”. „Mia艂by pan ochot臋 obejrze膰 premier臋 Juliusza Cezara w teatrze Globe? Akurat tutaj widzimy Londyn...” „Je艣li nie ma pan nic przeciwko temu, prosz臋 pana, wola艂bym obejrze膰 co艣 znacznie mniej istotnego. Wydarzy艂o si臋 w pewnej galicyjskiej wiosce, nad brzegami uj艣cia rzeki, przed niewiele ponad pi臋膰dziesi臋cioma laty - dok艂adnie trzynastego czerwca tysi膮c dziewi臋膰set dziesi膮tego. Urodzi艂o si臋 wtedy dziecko i chcia艂bym by膰 obecny... Nie chc臋 powiedzie膰, 偶e przy porodzie, rzecz jasna - wed艂ug moich przes膮d贸w, nie by艂oby dobrze widziane, 偶ebym by艂 obecny jako widz swoich w艂asnych urodzin, dlatego 偶e to moja matka krzyczy”. Wyda艂o mi si臋, 偶e Cagliostro patrzy na mnie z radosn膮 dobroduszno艣ci膮; w ka偶dym razie mia艂em przed sob膮 dom, w kt贸rym si臋 urodzi艂em, salon w tym domu, alkow臋 mojej babci, w kt贸rej w艂a艣nie po艂o偶ono moj膮 matk臋. Dzie艅 by艂 bardzo 艂adny, ojciec przygl膮da艂 mu si臋, albo udawa艂, bo by艂 zdenerwowany, jak tego dowodzi艂y niespokojne stopy i wypalane przez niego papierosy. Kobiety wchodzi艂y i wychodzi艂y, do salonu i alkowy, i s艂ycha膰 by艂o jakby dalekie i t艂umione poj臋kiwanie. Zapyta艂 mnie Cagliostro, czy pragn臋 czeka膰, a偶 to si臋 sko艅czy, bo na pewno b臋dzie trwa膰 kilka godzin; ja odpowiedzia艂em, 偶e nie, 偶e samo zako艅czenie mi wystarczy, i wtedy pokaza艂 mi, jak wynosz膮 z alkowy noworodka porz膮dnie opatulonego becikiem, ju偶 wyk膮panego, i pokazuj膮 go mojemu ojcu. Ojciec nie wiedzia艂, co zrobi膰. „Poca艂uj go, cz艂owieku!”, powiedzia艂a ta, kt贸ra przynios艂a mnie na r臋kach, prawdopodobnie jedna z moich ciotek. I wtedy ojciec mnie poca艂owa艂.
Ta niezbyt d艂uga scena, w 偶adnym razie nie imponuj膮ca, cho膰 niew膮tpliwa; nieprawdopodobne postrzeganie zdarze艅 i os贸b, kt贸re rozci膮ga艂y si臋 jak na ogromnej pustyni (ta pustynia jest, na pewno, Umys艂em, w kt贸rym zachodz膮); przekonanie, 偶e maj膮 cia艂a i kszta艂ty ci ludzie i 偶e wszyscy oddychali; doprowadzi艂a mnie do uznania za powa偶ne i przyj臋cia jako prawd臋 to, co pokazywa艂 mi Wielki Kopt, i wtedy przysz艂o mi do g艂owy poprosi膰 go, 偶eby o艣wieci艂 mnie w sprawie Napoleona, kt贸remu pewnie by艂 wsp贸艂czesny albo kt贸rego epok臋 przeszed艂 jako cz艂owiek, kt贸ry od czas贸w Naszyjnika Kr贸lowej doszed艂 do naszych czas贸w; na co si臋 za艣mia艂 i zaproponowa艂 mi, 偶e skoro jestem tym zainteresowany, w spos贸b rozs膮dny i rozumny, pomo偶e mi to rozwik艂a膰 samemu, cho膰 przy innej okazji. Nie wiem dlaczego, Ariadno, wyt艂umaczy艂em sobie ten u艣miech jako potwierdzenie, ze strony nadzwyczajnego 艣wiadka, 偶e Claire ma racj臋, bo je艣li nie oznacza to, 偶e Napoleon nigdy nie istnia艂, trzeba b臋dzie przyj膮膰 za udowodnione twierdzenie, 偶e 偶adne z nas nie istnieje - bez w膮tpienia 艣miech zanegowa艂 rzeczywisto艣膰 wszystkiego, i jeszcze to, ta chwila, w kt贸rej - gdy j膮 wspominam - co艣 dygocze i je偶y si臋 w moim wn臋trzu.
II
1.
- Zasugerowa艂 mi zatem Wielki Kopt, 偶ebym skierowa艂 swoje poszukiwania, albo przynajmniej swoj膮 ciekawo艣膰, w stron臋 Wyspy Gorgony - pewnej l艣ni膮cej ska艂y wynurzaj膮cej si臋 z wody na szlakach 艣rodkowego Morza 艢r贸dziemnego, wi臋cej historii ni偶 l膮du, jak to si臋 m贸wi: sama historia, mieszcz膮ca si臋 na stosie kamieni narzucanych jedne na drugich, Ulisses, Eneasz, templariusze, i opowiem ci co艣 jeszcze. Ta nazwa natychmiast przynios艂a mi na my艣l sir Ronalda Sidneya, tego, od kt贸rego pochodzi Claire, tego, kt贸rego cytuje nam bez cytowania, czy pasuje do sprawy, czy nie, chocia偶 zawsze pasuje wiersz mi艂osny, kiedy jest si臋 z tob膮 - mo偶e nie tego cz艂owieka, bo one nigdy nie s膮 wierszami nadziei, tylko zawsze obecno艣ci albo wspomnienia. Nie widzia艂a艣 jego portretu, sir Ronalda, powieszonego w sypialni Claire'a? Ten impertynencki profil, te oczy wbite w Nico艣膰! A mo偶e Claire nigdy nie zaprowadzi艂 ci臋 do alkowy? Nie musisz si臋 czerwieni膰, m贸wi膮c, 偶e nie; Claire w tych sprawach jest bardzo ostro偶ny. Dla odmiany nie ma skrupu艂贸w, je艣li chodzi o recytowanie ci wierszy z Melodii erotycznych, tej gar艣ci rozpalonych diament贸w, zawieraj膮cych ca艂y repertuar rado艣ci i rozczarowa艅 cia艂a - wszystko, czego ci brakuje, Ariadno. Zauwa偶y艂em, 偶e Claire w tej kwestii ma mizern膮 wyobra藕ni臋, jakby ca艂膮 jego inwencj臋 strawi艂a ksi膮偶ka o Napoleonie, do tego stopnia, 偶e kiedy przechodzi dziewczyna o pi臋knym biu艣cie, komentuje to przy u偶yciu wierszy swego wuja prapradziadka, je艣li nie samego Donne'a. Czyli szepcz膮c ci na ucho albo deklamuj膮c w twojej obecno艣ci ten lub 贸w wiersz, kr贸tko m贸wi膮c, przyjmuj膮c obce s艂owa za swoje, radzi艂 sobie z tob膮, bo ty lubi艂a艣 ich s艂ucha膰, przyjmowa艂a艣 je jako osobist膮 wiadomo艣膰, ale w sumie bez jego zaanga偶owania, bo do niczego nie zobowi膮zywa艂 powtarzany tekst klasyka - recytowanego, to trzeba przyzna膰, z najlepszym angielskim akcentem na 艣wiecie.
Pojawi艂a si臋 ta dygresja, kiedy mia艂em ci opowiedzie膰 o tym, 偶e sir Ronald, po kilku podr贸偶ach po Europie, okresie sp臋dzonym w Rosji, zwyczajowej wizycie u st贸p piramid i kilku latach pod os艂on膮 papie偶a schroni艂 si臋 na Gorgonie. Klimat wyspy jest dobry, 偶y艂o si臋 tanio, a sir Ronaldowi nie uk艂ada艂y si臋 sprawy w Anglii - poniewa偶 jego 偶ona, prezbiterianka niezno艣na z powodu pow艣ci膮gliwo艣ci w 艂贸偶ku, kryguj膮ca si臋 i sk膮pi膮ca swoich s艂odko艣ci, cho膰 bardzo pi臋kna, wed艂ug przekona艅 kt贸rej, zgodnie z jej pragnieniem, poeta ju偶 by艂 u wr贸t piek艂a, prze艣ladowa艂a nawet zarobki zdobyte dzi臋ki tym grzesznym wierszom, tym, kt贸re czytywali wszyscy, to pewne, chocia偶 nikt nie chcia艂 si臋 do tego przyzna膰 - wiersze zebrane z boudoir i nocnego zak膮tka - zatem Anglicy odwiedzaj膮cy W艂ochy, je艣li natykali si臋 na sir Ronalda, odwracali si臋 do niego plecami. Ile偶 kosztuje powiedzie膰 w angielskim jak zefirek to, co inni my艣l膮, ale nie maj膮 odwagi wypowiedzie膰! Sir Ronald wyra偶a w swoich listach zamiar pozostania na Gorgonie na zawsze, a nawet w jednym z nich zapewnia, 偶e ju偶 naby艂 miejsce, gdzie maj膮 go pochowa膰, piaszczyste legowisko pomi臋dzy ska艂ami, w cieniu cyprysu wych艂ostanego wiatrem, co by艂o materialnie niemo偶liwe, 偶eby nie powiedzie膰 fa艂szywe, bo na wyspie nie by艂o ani jednego cyprysa, nadal nie ma, ale za to kilka licz膮cych sobie par臋 tysi臋cy lat drzew oliwnych, z tych, co to si臋 skr臋caj膮 jak dzieci Laokoona, i g臋ste zaro艣la o warto艣ci strategicznej; jednak mo偶e sir Ronald uzna艂 za 偶ywy, wyprostowany i tkwi膮cy przeciw oszala艂ym wiatrom jaki艣 wyobra偶ony cyprys. Co nie przeszkodzi艂o mu napisa膰 s艂ynnego wiersza, znajduj膮cego si臋 we wszystkich antologiach, i Claire te偶 ci ju偶 go recytowa艂 (kiedy robi艂 si臋 smutny): Na cyprys, kt贸ry ocieni m贸j sen, cud humoru i fantazji, wiary w 偶ycie i cia艂o. Wiele czyta艂em z dzie艂 sir Ronalda, ale podoba mi si臋, najbardziej lubi臋 s艂ucha膰 te fragmenty wierszy albo ca艂e wiersze, kt贸re Claire wplata w swe monologi, a kt贸re s艂u偶膮 mu do rozci膮gni臋cia stopni z Ziemi do Ksi臋偶yca; tak偶e po to, by kopa膰 studnie prowadz膮ce do otch艂ani. Troch臋 wi臋cej poznaj臋 偶ycie Sidneya - od kilku dni mam w pokoju kr贸tk膮 biografi臋, przeznaczon膮 do u偶ytku szkolnego, konwencjonaln膮 i typow膮, napisan膮 po to, by wychwala膰 Szkot贸w, podkre艣laj膮c geniusz poety, bez wywo艂ywania niesmaku nacjonalistyczn膮 ma艂ostkowo艣ci膮 opowiadaniem o jego przypadkach w Anglii, ale tak偶e bez jego moralnych skrupu艂贸w przy wspominaniu diabolicznych orgii we W艂oszech - wszystko to przemilcza i kilka innych rzeczy, kt贸rych nie powinni wiedzie膰 uczniowie, ale wyjawia, na troch臋 przed ko艅cem, 偶e poeta wyjecha艂 z Gorgony, wygnany z wyspy, zaraz po rewolucji, po kt贸rej nowatorska oligarchia importer贸w i przemys艂owc贸w zast膮pi艂a tradycyjn膮 oligarchi臋 bankier贸w i marynarzy. I to w艂a艣nie wtedy, po przybiciu sir Ronalda do nabrze偶a Palermo w drodze z Gorgony, gdy siedzia艂 na swym baga偶u, bardziej impertynencki i bardziej wynios艂y ni偶 kiedykolwiek, cho膰 bez szylinga w kieszeni, kiedy jak si臋 uwa偶a, spotka艂a go Agnesse Contarini i przycumowa艂a go do swego 偶ycia na zawsze - przynajmniej tak to opowiada ona w swoich listach, cho膰 zdaje si臋, 偶e kt贸ry艣 z bardziej przebieg艂ych badaczy ostatnio poda艂 to w w膮tpliwo艣膰. Zam贸wi艂em, i mam nadziej臋, 偶e szybko j膮 otrzymam, bardziej obszern膮 biografi臋 sir Ronalda, tak偶e bardziej wsp贸艂czesn膮, ale p贸ki co, wystarczy mi imi臋 Agnesse, i o tym mam zamiar do ciebie m贸wi膰. Kiedy to zrobi臋, podskoczysz w hamaku, a偶 usi膮dziesz i b臋dziesz si臋 ko艂ysa膰; twoje oczy po偶膮dliwe i przestraszone b臋d膮 l艣ni艂y w ciemno艣ci jak l艣ni膮 te owady, czasem lataj膮ce parami. (To oczywiste, 偶e s膮 owady, kt贸re noc膮 lataj膮 i b艂yszcz膮, ale czy to mo偶liwe, aby tak robi艂y te偶 twoje oczy? Czy nie przesadzam i nie zmieniam praw optyki i, rzecz jasna, tych g艂臋bokiej nocy?) Zdasz sobie teraz pewnie spraw臋 z tego, 偶e tamtego popo艂udnia, w kt贸re zebra艂o ci si臋 na zwierzenia, bo przysz艂a艣 smutna i ja ciebie pocieszy艂em, zacz膮艂em stopniowo wyjawia膰 ci spraw臋 Agnesse, o kt贸rej m贸wili艣cie mi z Claire'em, ale poprzez aluzje, fantazje albo fragmenty, kt贸re niczego nie wyja艣nia艂y, przeciwnie, raczej gmatwa艂y. A ju偶 na pewno, kiedy m贸wi艂 Claire, z tym jego labiryntem s艂贸w, swoich zawik艂anych ironii! A p贸藕niej m贸wisz, 偶e to ja jestem szarlatanem! A Claire? Ja czasem m贸wi臋 prawd臋 - on tylko bredzi w tym swoim wspania艂ym angielskim, tak, cho膰 do艣膰 wyszukanym, albo we francuskim bardziej do przyj臋cia, to przyznaj臋, ni偶 m贸j. Z tego b艂yskotliwego zamieszania, z kt贸rego sk艂ada艂o si臋 jego opowiadanie, z tych niepowi膮zanych ze sob膮 skrawk贸w tworz膮cych twoje, wydedukowa艂em schemat biograficzny Agnesse, ten sam, kt贸ry wed艂ug jego wyra偶enia (na kt贸re przysta艂a艣) zasia艂 Claire w twojej pami臋ci, w spos贸b ju偶 wyja艣niony buka na 艂onie d臋bu. Ale ja wiem co艣 wi臋cej, pozna艂em 偶ycie dziewczynki zostawionej samej sobie i zgubionej w ogromnym pa艂acu o fundamentach obmywanych przez fale - pa艂ac ju偶 wtedy toczony przez korniki, czasem spada艂y kawa艂ki z fresk贸w sufitu albo romby oprawionych w o艂贸w szyb; s艂u偶ba, kt贸rej p艂acono z op贸藕nieniem, krad艂a obrazy, kt贸rych 艣lady znaczy艂y 艣ciany swoj膮 nieobecno艣ci膮; i tak te偶 dar艂y si臋 dywany i p艂owia艂y gobeliny - wszystko postarza艂e opr贸cz luster, ogromnych luster wsz臋dzie dooko艂a, najlepsza kolekcja w Wenecji, pionowe albo pod艂u偶ne, okr膮g艂e, owalne. Nie wiedzia艂em dlaczego, popchni臋ta przez kogo, Agnesse przechodzi艂a od jednego do drugiego, i nie wiedz膮c o tym, jakby to by艂o naturalne, nauczy艂a si臋 odkrywa膰 to, co skrywa艂y na dnie; w tym jaka艣 scena z alkowy, w tamtym koncert, w nast臋pnym jaki艣 spisek albo morderstwo, i tak ich s艂uchaj膮c, patrz膮c na nie, odkry艂a histori臋 rodziny i jeszcze inne historie, i na zawsze znalaz艂a si臋 w posiadaniu tego osobliwego przymiotu, dzi臋ki kt贸remu czytywa艂a w lustrach jak w ksi膮偶ce albo by艂a 艣wiadkiem powtarzaj膮cych si臋 w nich wydarze艅, jakby ogl膮da艂a przedstawienie w teatrze, podczas gdy wok贸艂 niej pieni艂o si臋 cudzo艂贸stwo, 艣mier膰 przez otrucie, spisek, 艣wi臋to艣膰 i ruina; modli艂y si臋 apokaliptyczne babki, uroczyste i w 偶a艂obie, dawniej frywolne; k艂贸ci艂y si臋 ze sob膮 i wygra偶a艂y sobie rodzone ciotki o gorzkim staropanie艅stwie, sp臋dzali noc hulaszczy bracia, bez skrupu艂贸w rabowali dostawc贸w, a 偶ebracy podchodz膮cy do bram domu nape艂niali jej pami臋膰 dawnymi opowie艣ciami, si臋gaj膮cymi do czas贸w, kiedy na lagunie nie by艂o ludzi, a po morzu p艂ywa艂 Ulisses. Ob艂膮kany profesor wprowadzi艂 j膮 w arkana kilku uczonych j臋zyk贸w i wpoi艂 zami艂owanie do obraz贸w i muzyki, zmusi艂 do nauczenia si臋 na pami臋膰 wierszy zmar艂ych poet贸w i do recytowania ich na nocnym tarasie w obliczu 艣pi膮cego miasta, spowit膮 (Agnesse) napr臋dce udrapowanymi chlamidami. M贸wi艂 jej tak偶e o mi艂o艣ci i bohaterstwie, o wolno艣ci i przygodach, i odpowiednimi s艂owami, cho膰 poetyckimi, roztacza艂 przed ni膮 przysz艂o艣膰 ju偶 doros艂ej Agnesse, kt贸rej ona p贸藕niej poszukiwa艂a w tych samych lustrach, nic nie znajduj膮c; kt贸r膮 p贸藕niej stara艂a si臋 sobie wyobrazi膰, czasem swego rodzaju frenetycznej menady, innym razem 艣cigaj膮ca i 艣cigana; przepe艂niaj膮ca l臋kiem i kochana, prowadz膮ca t艂umy albo samotna; cho膰 powiedzieliby艣my dzisiaj, 偶e te imaginacje nie wychodzi艂y poza czysto formalne, niemal czysty ruch i puste koryto, bo dziewczynie brakowa艂o do艣wiadczenia, aby wype艂ni膰 je tre艣ci膮, czy to polityczn膮, erotyczn膮, czy religijn膮, i jak ka偶da w jej wieku co najwy偶ej dochodzi艂a do przypisywania sobie czyn贸w bohaterek znajdowanych w powie艣ciach. Jednak by艂y tak nudne, te, kt贸re przywo偶ono jej z Anglii, Klarysy i tym podobne osoby, podczas gdy ona chcia艂aby by膰 lady Stanhope, o kt贸rej nauczyciel tak偶e jej m贸wi艂! Ten stukni臋ty cz艂owiek urodzony w Rawennie i skrywaj膮cy sw贸j duchowny stan pod wygl膮dem i zachowaniem liberty艅skiego erudyty z domieszk膮 liryzmu, sk艂oni艂 j膮 do s艂uchania demona w pauzach Tartiniego, sonacie, kt贸r膮 czasem grywa艂 艣lepiec na rogu pobliskiego mostu, i po tej muzyce, jak sanie, ze艣lizgiwa艂y si臋 nadzieje Agnesse, w艣ciek艂e i p艂onne. Chocia偶 p贸藕niej, troch臋 p贸藕niej (jej nauczyciel angielskiego zmar艂 albo znik艂 - utopiono go w jakim艣 kanale albo przegnano z miasta), odkrywszy zmys艂owo艣膰 w pewnym zakamarku swego cia艂a, mia艂a ju偶 czym wype艂nia膰 sny, niekt贸re z nich. Nie dano jej jednak mo偶liwo艣ci dalszego ich zg艂臋biania, bo w wieku siedemnastu lat wydano j膮 za m膮偶 za ch艂opaka, Manfreda, szlachetnie urodzonego, bogatego i odwa偶nego, kt贸ry chwilowo u偶ywa艂 jej ku osobistemu zaspokojeniu, robi膮c z ni膮 to, na co przysz艂a mu ochota, bardziej inspirowany ksi膮偶kami ni偶 w艂asn膮 konieczno艣ci膮, co pozwoli艂o Agnesse dostrzec, mo偶e zapragn膮膰, mi艂o艣ci dzielonej. Manfred opu艣ci艂 j膮 niemal natychmiast, aby uciec z francuskim wojskiem podczas inwazji Wenecji. Agnesse pozosta艂a z cia艂em zranionym i samotnym. Ona i jej rodzina nale偶a艂a do stronnictwa austriackiego - musieli wyemigrowa膰.
Cz臋艣膰 z tego zna艂a艣, Ariadno, cho膰 ja to dope艂ni艂em w艂asnymi domniemaniami, i to mo偶e sprawi膰, 偶e wszystko wydaje ci si臋 ca艂kowicie nowe. Przyznaj臋, 偶e ta sprawa z lustrami, to przechodzenie od jednego do drugiego, jak przechodzi si臋 od okna do okna w poszukiwaniu odmiennych krajobraz贸w, jest moim osobistym odkryciem, ale nie s膮dz臋, abym bardzo si臋 oddali艂 od tego, czego dowodz膮 dokumenty, bo jestem absolutnie pewien, 偶e Agnesse zawsze poszukiwa艂a w lustrach jakiego艣 rodzaju objawienia, i powiem ci jak i dlaczego, chocia偶 w swoim czasie. Cz臋艣膰 z tego zna艂a艣, upieram si臋 przy tym, i tak偶e ucieczk臋 z Wenecji z fa艂szywymi paszportami, po drogach zalanych 偶o艂nierzami, do samego Rzymu. Dla odmiany, nie znajduje si臋 w twojej pami臋ci, bo Claire jeszcze o niej nie wie, przygoda Agnesse z francuskim pu艂kownikiem w pewnym zamku w Romanii, od soboty do poniedzia艂ku. Ja jestem do艣膰 dobrze poinformowany (nalegam - w odpowiednim momencie dowiesz si臋 jak) i mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e o ile tej mi艂o艣ci Agnesse zawdzi臋cza艂a zako艅czenie podr贸偶y 偶ywa i dotarcie do Rzymu z wojskow膮 eskort膮, tych dni, albo raczej nocy, nie zapomnia艂a nigdy i by艂y tym punktem odniesienia albo por贸wnania, do kt贸rego zawsze si臋 wraca, kiedy nowa mi艂o艣膰 ubiega si臋 o przewy偶szenie dawnych albo przynajmniej dor贸wnanie im. Agnesse mia艂a ich p贸藕niej mn贸stwo, nigdy nie osi膮gn臋艂y tego szczytu doskona艂o艣ci i 偶aru, kt贸re czyni膮 je niepor贸wnywalnymi; a mo偶e by艂o tak, 偶e francuski pu艂kownik, bieg艂y w obu taktykach, uczyni艂 j膮 niezdoln膮 do powrotu na monotonne drogi, cho膰by ona mia艂a taki zamiar, cho膰by nie poszukiwa艂a w 偶yciu ju偶 niczego innego. Je艣li w mi艂o艣ci bior膮 udzia艂 dusza i cia艂o albo przynajmniej to, co nazywamy dusz膮, i to, co nazywamy cia艂em, a jeszcze nie wiemy, czym s膮, cho膰by nie wiem jak bardzo wysilali si臋 specjali艣ci w pozbawieniu ich misterium, dusza Agnesse si臋 wycofa艂a i zostawi艂a cia艂o, 偶eby kocha艂o samo, i tak zrobi艂a, co do tego jestem ca艂kowicie pewien, z furi膮, ale te偶 z rozczarowaniem. Dop贸ki nie natrafi艂a na sir Ronalda.
Ty wiesz, Claire powiedzia艂 ci to i pokaza艂, co艣 na temat 偶ycia Agnesse w Rzymie, intrygi mi艂osne i polityczne, niedob贸r got贸wki, do艣膰 niebezpieczne 偶ycie z powodu jej gier z lustrami, codziennie na g艂owie 艢wi臋ta Inkwizycja, cho膰 by艂a tak偶e chroniona przez r贸偶nych purpurat贸w, w艣r贸d kt贸rych znajdowa艂 si臋 jaki艣 krewny (jaki艣 kochanek te偶?); ale pozostaje z tej cz臋艣ci 偶ycia Agnesse kilka miesi臋cy niejasnych, okres, w kt贸rym 艣lady si臋 gubi膮 i kt贸ry r贸偶ni biografowie raczej uwa偶aj膮 za ciemny ni偶 pusty, pospolity i pe艂en strachu w jakiej艣 kryj贸wce, i nie brak hipotezy, wed艂ug kt贸rej prostytuowa艂a si臋, b臋d膮c opuszczona przez przyjaci贸艂; ale to nie mog艂o by膰 tak, bo w艂a艣nie ci przyjaciele, kardyna艂owie z austriackiego stronnictwa, znale藕li dla niej schronienie na Gorgonie, gdzie mog艂a si臋 ukry膰 przed politycznymi wrogami i przed 艣cigaj膮cymi j膮 jako czarownic臋. Nazywali j膮 czarownic膮, dlatego 偶e widzia艂a w lustrach to, co 偶ycie w nich pozostawi艂o! Fra Giaccomo Serra zapewni艂 jej spok贸j w tej sprawie, ale dop贸ki si臋 z nim rozumia艂a. Dominikanin doradza艂 Stolicy Apostolskiej w dziedzinie teologii i jawi艂 si臋 Agnesse (ona opowiada o tym w swoich listach, kt贸re z tego powodu zosta艂y wci膮gni臋te na Indeks) jako cz艂owiek o najwi臋kszej w艂adzy w 艣wiecie chrze艣cija艅skim, poniewa偶 wszyscy wierzyli w to, co rozkazywa艂, pocz膮wszy od samego papie偶a. „Gdyby B贸g naprawd臋 istnia艂 - zwyk艂 mawia膰 - by艂by taki, jak ja bym chcia艂”. „Fra Giaccomo sprawi艂, 偶e przesta艂am wierzy膰. Cz臋sto przyprowadza艂 mnie przed lustra Watykanu (ja przebrana za nowicjusza), 偶ebym mu odkry艂a tajemnice przesz艂o艣ci, grzechy papie偶y albo machlojki teologiczne. Kiedy si臋 mn膮 zm臋czy艂, albo ja nim, nie pami臋tam zbyt dobrze, mo偶e zm臋czyli艣my si臋 w tym samym czasie, pu艣ci艂 za mn膮 w trop wszystkie charty 艢wi臋tego Oficjum, kt贸re mnie 艣ciga艂y, kt贸re mnie osaczy艂y, ale nie zdo艂a艂y mn膮 zaw艂adn膮膰”. Claire nie wyzna艂 ci, ani nie s膮dz臋, 偶eby ci kiedykolwiek wyzna艂, ale przy tej nieszcz臋snej operacji, kt贸rej ci臋 poddaje i po kt贸rej si臋 spodziewa (przynajmniej tak m贸wi), 偶e z ciszy 艣mierci wy艂oni si臋 prawdziwy g艂os Agnesse i przem贸wi z twego cia艂a i wyjawi nie te tajemnice, ale tylko to, co robi艂a Agnesse podczas swojej nieobecno艣ci, gdzie by艂a, z kim si臋 zadawa艂a i przy jakiej okazji mog艂a dowiedzie膰 si臋, 偶e Napoleon zosta艂 wymy艣lony. Rozumiesz teraz? Poprzez sekretny b艂膮d, poprzez techniki, na kt贸re nie pozwala mu jego godno艣膰 naukowca, nienaganny badacz, jakim by艂 Claire, m贸g艂by w臋szy膰 w pewnym kierunku, poprzez zakazane 艣cie偶ki osi膮gn膮膰 istot臋 zagadnienia, a je艣li wynik jest z tych niemo偶liwych do dowiedzenia, jak pewnie b臋dzie, zyska膰 chocia偶 satysfakcj臋 ze swych ustale艅 drog膮 irracjonaln膮. Ale to, czego podejmuje si臋 Claire, jest niemo偶liwe - parapsychologia nie pozwala na tyle, nawet spirytyzm naukowy, o ile to tam si臋 kieruje. Chc臋 wierzy膰 (to zwyk艂a hipoteza), 偶e Claire, w obliczu tego siewu, tyle razy wspominanego i wy艣miewanego, zanim postanowi艂 u偶y膰 ciebie jako kr贸lika do艣wiadczalnego w metodzie, kt贸r膮 nie wiem, czy wymy艣li艂, czy mu zaproponowali, pos艂u偶y艂 si臋 wszelkiego rodzaju tradycyjnymi chwytami: m贸wi膮ce stoliki, kamienie, to czy inne zawodowe medium, na kt贸rych wezwania dusza Agnesse okaza艂a si臋 oporna, je艣li nie nieczu艂a. Jak ona mia艂a odpowiedzie膰, b臋d膮c absolutnie nieufna, a gdyby nawet w co艣 wierzy艂a, to w Ko艣ci贸艂 katolicki, zakazuj膮cy duszom udzia艂u w tego rodzaju rozrywkach, przychodzenia na tego rodzaju wezwania! Nie ma przeciwstawno艣ci, dobrze si臋 przyjrzyj, pomi臋dzy tym, co w艂a艣nie ci powiedzia艂em, a badaniem tajemnicy metod膮 luster - spirytyzm jest spraw膮 umys艂贸w racjonalistycznych, kt贸re chc膮 stosowa膰 nauk臋 do tego, co ze swej natury jest do niej nieprzystawalne, a ta sprawa z lustrami nale偶y do waszego 艣r贸dziemnomorskiego 艣wiata i do tajemnej cz臋艣ci waszych zwyczaj贸w i waszej wiedzy. Agnesse by艂a tylko m艂od膮 dziewczyn膮 z Wenecji, jak kt贸rakolwiek inna, mimo 偶e m贸wi艂a po angielsku jak rodzimym j臋zykiem i zna艂a Byrona (z kt贸rym na pewno te偶 posz艂a do 艂贸偶ka, cho膰 nie ma danych na ten temat. Uwiedziony kto przez kogo? Sk艂aniam si臋 do my艣li, 偶e w tej przygodzie, je艣li zaistnia艂a, Agnesse ani na chwil臋 nie wypu艣ci艂a z r膮k steru gondoli, kt贸ra, jak wiesz, nie ma steru). Je艣li kiedy艣 wprowadzono j膮 w arkana magii, to pewnie w wasz膮, t臋 Kasandry i Sybilli Kuma艅skiej, wyroczni i wr贸偶贸w, nie w te inne, kt贸rych teraz pe艂no, bez tradycji, bez korzeni, bez fundament贸w, kt贸rym wydaje si臋 oddany Claire. W ka偶dym razie, moje post臋powanie przeciwstawia si臋 jego - nie jest to racjonalny spos贸b badania, lecz spos贸b mistyczny. Polega po prostu na widzeniu i nak艂anianiu do widzenia - do tego jest ogie艅, niespokojny tumult p艂omieni - wymownych, bardziej ni偶 jakiekolwiek lustro albo jakakolwiek fiolka, ale o tym jeszcze b臋d臋 ci opowiada艂, bo wcze艣niej wydarzy艂o si臋 to, co powinienem ci opowiedzie膰, co koniecznie musisz wiedzie膰, wr贸ci艂em do Cagliostra, zanios艂em mu dzienniki i magazyny, w kt贸rych krytykuje si臋 ksi膮偶k臋 Claire'a, wyja艣ni艂em mu, o co chodzi i czego chc臋 si臋 dowiedzie膰. „Powiedzia艂 mi pan, 偶ebym skierowa艂 swoj膮 ciekawo艣膰 na wysp臋 Gorgon臋. Powiedzia艂 mi te偶 pan, 偶e mog臋 zobaczy膰 to samo, co pan widzi. Jak to si臋 robi?” Kwestia s艂贸w, Ariadno - oto, co mi odpowiedzia艂 - wszystko to, co wa偶ne na 艣wiecie, sprowadza si臋 do s艂贸w, otwieraj膮 lub zamykaj膮, zwi膮zuj膮 lub uwalniaj膮! Nauczy艂em si臋 ich i pozwoli艂em, 偶eby wylatywa艂y z moich ust. Cagliostro dogl膮da艂 mnie jak mistrz ucznia, kt贸ry po raz pierwszy chwyta kierownic臋 samochodu, dobrze, 藕le, troch臋 w prawo, i po raz pierwszy ujrza艂em Gorgon臋, po przeszukaniu niesko艅czonego tumultu historii i Kosmosu - po艣r贸d lazurowego morza, l艣ni膮c膮 i rzeczywist膮 jak klejnot, z kt贸rego s艂o艅ce wyrywa refleksy. I ujrza艂em tak偶e na „Artemizie”, ogromnym 偶aglowcu id膮cym pomi臋dzy Gorgon膮 i Ragus膮, 艣pi膮c膮 kobiet臋. Agnesse Contarini. W tych chwilach poeta Sidney za偶ywa艂 s艂o艅ca na jakiej艣 pla偶y w Palermo, siedz膮c przy fili偶ance kawy, cho膰 jeszcze nie wiedzia艂, jak za ni膮 zap艂aci. To nieprawda, wszak, jak relacjonuje sama Agnesse, znalaz艂a go w艂a艣nie na nabrze偶u, dopiero co przyby艂ego na brzeg Gorgony, samotn膮 mew臋 pomi臋dzy niebem i morzem. Spotkanie odby艂o si臋 troch臋 p贸藕niej, co do tego jestem przekonany, a kiedy b臋dziemy mieli czas, zbadam jego bieg. Teraz chc臋 wiedzie膰, dlaczego odby艂 t臋 podr贸偶 i dlaczego Agnesse ukry艂a j膮 przed nami i przed ca艂膮 potomno艣ci膮 - mo偶e tam jest klucz do tego, czego poszukujemy, czego poszukuj臋, aby ci podarowa膰, niczym r贸偶臋, kt贸r膮 ofiarowuje si臋, przechodz膮c: „Masz, to dla ciebie. Napoleona wymy艣lono... kim byli, tego i tego dnia, w tym miejscu. Agnesse przy tym by艂a”. Zatem „Artemiza” z ni膮 na pok艂adzie sz艂a naprzeciw burzy, w kt贸r膮 wpad艂a pod pe艂nymi 偶aglami, wi臋c trzeba by艂o je napr臋dce zrzuca膰, kapitan Triantafilu wrzeszcza艂 na mostku, a Agnesse dr偶a艂a, 偶e tam umrze, i nie mog艂a nikomu si臋 poleci膰, bo ju偶 nie wierzy艂a w Boga. D艂ug膮 chwil臋 sta艂em ju偶 przed lustrem, statek zmaga艂 si臋 z wiatrem i falami, podniecaj膮ce by艂o ogl膮danie samego kapitana 艣ciskaj膮cego ko艂o sterowe i bosmana u jego boku z gwizdkiem w ustach, podczas gdy niecierpliwi marynarze czekali na rozkazy. Jednak spektakl zacz膮艂 by膰 monotonny i przed艂u偶a艂 si臋, i zapyta艂em Cagliostra, przez ile godzin. Powiedzia艂, 偶e tego nie wie, ale z w艂asnego do艣wiadczenia m贸g艂 powiedzie膰, 偶e sztorm dopiero si臋 zacz膮艂 i mo偶e b臋dzie trwa艂 przez ca艂y dzie艅. „I musimy tu siedzie膰, przygl膮daj膮c si臋, a偶 os艂abnie?” „Nie wydaje si臋 pan bardzo znudzony”. „A nie mo偶na by go ju偶 uzna膰 za os艂ab艂y i popatrze膰, jak statek przybija do brzeg贸w Gorgony?” „Trzeba by poczeka膰. Wszystko ma sw贸j bieg, a nie znam zakl臋膰 skracaj膮cych trwanie sztormu”. Powiedzia艂 to z niech臋ci膮, i nie wiem, dlaczego wyda艂o mi si臋, 偶e dostrzegam pewn膮 przeciwstawno艣膰 pomi臋dzy tymi s艂owami a tym, co wyjawi艂 mi kiedy艣 na temat symultaniczno艣ci wszystkich zdarze艅. Mo偶na to jednak by艂o wyja艣ni膰 zm臋czeniem, poniewa偶 doda艂, 偶e m贸g艂bym podzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋 i w domu ogl膮da膰 zdarzenia z podr贸偶y - wystarczy艂o lustro i s艂owa...
2.
- Kiedy mnie zapyta艂a艣, dlaczego przyszed艂em zadowolony, dlaczego m贸j krzyk od nabrze偶a by艂 jak przeszywaj膮cy i dumny heja-ho-ho (por贸wna艂a艣 go, szata艅ska czytelniczko, do okrzyku wydawanego przez Piotrusia Pana po zabiciu porz膮dnej zgrai pirat贸w), odpowiedzia艂em ci, kiedy ju偶 niemal dop艂yn臋艂a艣 艂贸dk膮, 偶e to dlatego, 偶e jestem w posiadaniu Sezamie otw贸rz si臋, a ty za艣mia艂a艣 si臋, co swoj膮 drog膮 nie jest niczym nowym, bo w ten spos贸b udaje ci si臋 nie nazywa膰 mnie wariatem. Teraz, kiedy znowu o tym my艣l臋, o tym, 偶e jest pewien niuans, kt贸ry nie do ko艅ca zosta艂 wyja艣niony i 偶e posiadanie jest wyja艣nieniem po艂owicznym, bo to nie tylko to, lecz jakby jednocze艣nie zosta艂em przywr贸cony do w艂adzy tworzenia 艣wiat贸w albo przynajmniej do wyci膮gania ich z r臋kawa, jak magik - obawia艂em si臋, 偶e Cagliostro wyposa偶y mnie w jedno z tych magicznych narz臋dzi, lamp臋 albo proszki - niczym nie poparta obawa, bo on sam, z tego, co mi powiedzia艂, nigdy nie u偶ywa podobnych 艣rodk贸w, lecz jedynie nieobliczaln膮 si艂臋 umys艂u, kiedy nie zamyka si臋 go w ciasnych granicach konwencji i matematyki - w takim przypadku przenosi g贸ry, antycypuje wizje i przenosi nas na te dziwaczne wyspy, kt贸re naukowcy zw膮 czwartym wymiarem! Czy jest tak, czy inaczej, w g艂臋bi duszy guzik mnie to obchodzi - kwestie pokrewne, tej nocy, pod膮偶aj膮 w艂asnymi drogami i je艣li ka偶esz mi przej艣膰 do sedna (zwykle mi tak m贸wisz, u偶ywaj膮c r贸偶nych s艂贸w, kiedy zaczynam dywagowa膰), b臋d臋 m贸g艂 ci odpowiedzie膰, 偶e czuj臋 si臋 jak Henryk, gdy odkry艂 b艂臋kitny kwiat (przy okazji przychodzi mi do g艂owy, czy ten kwiat i ta w艂adza nie s膮 tym samym) - jestem panem obraz贸w i b臋d臋 m贸g艂 z tob膮 podr贸偶owa膰, przemieszcza膰 si臋 w czasie, co pewnie jest czym艣 takim jak u偶ywanie promienia zachodz膮cego s艂o艅ca jako 艣lizgawki. Czuj臋, 偶e dr偶臋 z niecierpliwo艣ci, i nie uspokoj臋 si臋, dop贸ki nie wezm臋 ci臋 za r臋k臋 po 艣piewie skowronka i przed odpowiedzi膮 s艂owika - czyli jak to m贸wi膮, w okamgnieniu.
Wcze艣niej jednak chc臋 wykorzysta膰 to, co powiedzia艂 mi Cagliostro. A mianowicie: „Je艣li uda si臋 pan na Gorgon臋 w te lata, o kt贸rych panu powiedzia艂em, koniecznie prosz臋 mnie odwiedzi膰. Znajdzie mnie pan przebranego za ksi臋dza w pa艂acu biskupim i b臋d臋 m贸g艂 panu opowiedzie膰 r贸偶ne rzeczy”. Zapyta艂em, czy w takim razie mnie rozpozna. Odpowiedzia艂, 偶e nie: „Przed stu siedemdziesi臋ciu laty, drogi przyjacielu, pan jeszcze nie istnia艂”. „Zatem w jaki spos贸b b臋dziemy mogli pana odwiedzi膰? Czy mo偶e uciekaj膮c si臋 do prekognicji?” „Poprzez sny. Tylko w ten spos贸b takie spotkanie nie b臋dzie mog艂o wp艂yn膮膰 na p贸藕niejsze wydarzenia. Prosz臋 wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e gdyby takie podr贸偶e ludzi w przesz艂o艣膰, kt贸re tyle razy odby艂em, albo w przysz艂o艣膰, kt贸re te偶 wykona艂em, mog艂y osi膮gn膮膰 inny rodzaj rzeczywisto艣ci ni偶 senn膮, znalaz艂aby si臋 w naszych r臋kach mo偶liwo艣膰 poprawienia historii, jak r贸wnie偶 unikania katastrof, cho膰 prawd臋 m贸wi膮c, cz艂owiek jest tak durny, 偶e je艣li ostrze偶e si臋 go przed otch艂ani膮, szybciej jeszcze si臋 w ni膮 rzuca”. Zdawa艂em sobie spraw臋, Ariadno, w miar臋 jak go s艂ucha艂em, z drzwi, kt贸re w ten spos贸b zostaj膮 nam powierzone, wszak nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mo偶na p贸j艣膰 dalej ni偶 nieufna kontemplacja dawnych dziej贸w. Jednak偶e, rozumiesz to?, nawet ryzykuj膮c, 偶e b臋dziemy ledwie bytami onirycznymi, b臋dziemy mogli porozmawia膰 z Agnesse, a tak偶e z sir Ronaldem, a ich odpowiedzi, wy艣nione albo nie, b臋d膮 ich s艂owami. Dobrze, zgoda, nie wierzysz w to - nie pozwala ci na to twoja 艣wiadomo艣膰 wykszta艂conej Greczynki, ale nie zapominaj, 偶e tajemnice Eleuzis nale偶膮 do ciebie; ja nie zobowi膮zuj臋 ciebie, 偶eby艣 uzna艂a to za prawdziwe, ale tylko, 偶eby艣 wys艂ucha艂a opowiadania, tego, co us艂ysza艂em z ust tego cz艂owieka, zwanego Wielkim Koptem, kt贸rego pochodzenia, kt贸rego prawdziwej to偶samo艣ci nie znam, kt贸rego powod贸w 偶ycia nie potrafi臋 ogarn膮膰, ale r贸wnie dobrze m贸g艂bym uzna膰, 偶e tak偶e jest stworzony z materii sennego marzenia. Jednakowo偶 nie uwa偶am twoich obiekcji za powa偶ne - 偶e powie艣ciowe wymys艂y, 偶e to, 偶e tamto. Zgoda, dlaczego nie? Powie艣ciowo艣膰 jest uznan膮 kategori膮 estetyki i historii. Kto ten ostatni byt, kt贸ry ju偶 sam z siebie ma imponuj膮c膮 nazw臋, widzi w swym przyt艂aczaj膮cym ca艂okszta艂cie, jak to si臋 dzieje z tob膮, w ko艅cu pojmuje go tak, jak si臋 pojmuje procesy wymodelowane w laboratoriach - maj膮c konkretne dane osoby i pewne okoliczno艣ci, i traktuj膮c je ogniem w kocio艂ku, zmienia je w te drugie - zupe艂nie jak w kuchni. Jednak moje serce obejmuje nie bezmiary abstrakcji, lecz 偶ycia, i ka偶dy jeden cz艂owiek, na sw贸j spos贸b, jest powie艣ci膮. Z drugiej strony, nie nalegam, 偶eby艣 to przyzna艂a - wystarczy mi, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e ten biskup i ten rzekomy ksi膮dz, kt贸rych odwiedzimy na Gorgonie, poszukuj膮 skarbu. To tak偶e powie艣ciowe, prawda? Nie wyobra偶asz sobie, jak mnie cieszy, 偶e tak jest, z ca艂ym 艂adunkiem nieprawdopodobie艅stwa, na jaki masz ochot臋, cho膰 dobrze by by艂o, 偶eby艣 pami臋ta艂a, 偶e Hiszpanie zbadali Amazonk臋, bo poszukiwali z艂otego ksi臋cia, a poszukuj膮c na pustyni 藕r贸d艂a wiecznej m艂odo艣ci, odkryli Missisipi - zawsze dobre jest poszukiwanie tego, co nierealne, pod warunkiem 偶e jest to na ziemi. Z艂e jest, kiedy si臋 za tym wybiera w chmury. Cagliostro ma w艂a艣nie zamiar przebada膰 podziemia zamku, w kt贸rym mieszka genera艂 della Porta. 呕e nic tam nie ma? Co zrobiono ze z艂otem i srebrem templariuszy? Co z ich tajemnicami i sekretami? S膮dzisz, 偶e wszystko to zabra艂 Philippe le Bel, 偶eby zap艂aci膰 rachunki pana Nogaret?
Ariadno, moja dziewczynko, zapomnij wszystko, mo偶e nawet sam膮 siebie, i przeznacz na zdumienie ten entuzjastyczny animusz, kt贸ry czasem s艂u偶y艂 ci do wpadania w zachwyt.... Tak, nie obra偶aj si臋 - z pewn膮 doz膮 ironii robi臋 aluzj臋 do tej okazji, w kt贸rej pali艂a艣 marihuan臋, kiedy zapali艂a艣 skr臋ta i czeka艂a艣, a偶 dym pos艂u偶y jako 艣rodek wznosz膮cy i 偶e ci臋 zabierze, dok膮d? Nawet ty sama tego nie wiedzia艂a艣 - w kolorowy 艣wiat d藕wi臋k贸w, ruch贸w, wir贸w, w kt贸rych si臋 pogr膮偶a, kto? Bo straci艂a艣 艣wiadomo艣膰 samej siebie i czu艂a艣, 偶e wok贸艂 co艣 si臋 dzieje, ale nie z kim si臋 dzieje. C贸偶, pewnie tak to wygl膮da, ja nigdy nie pali艂em trawy, a opisanie jej dzia艂ania jest jak wpadni臋cie na pobielony mur. Jakkolwiek by by艂o, ty te偶 tego nie wiesz, bo ci臋 zemdli艂o, wypad艂a艣 z gry, ale bez unoszenia cho膰by jednej nogi ponad poziom swojej w艂asnej 艣wiadomo艣ci. Statek, na kt贸rego pok艂ad ja ciebie zapraszam, nie ko艂ysze si臋, powietrze, do kt贸rego oddychania ciebie zapraszam, pachnie czysto艣ci膮, d艂o艅, kt贸r膮 b臋d臋 ci podawa艂, innymi razy ju偶 ciebie chwyta艂a. Przyjd藕 zatem, wygodnie usi膮d藕. Nie wiem, czy to skowronek 艣piewa ani czy odpowiada mu s艂owik, niech sobie wy艣piewuj膮 swoje przeplatane trele; ale jest pie艣艅 rozbrzmiewaj膮ca w mroku, powstaj膮ca w drobnych, roznami臋tnionych cia艂ach - chocia偶 s艂uchaj膮c, dostrzegam ich melancholijn膮 stron臋, piosenki tych, kt贸rzy wiedz膮, 偶e las zaraz umilknie, 偶e wiatr ukradnie mu li艣cie, 偶e na ga艂臋ziach zastygnie 艣nieg jak szklany g膮szcz i 偶e ani ty, ani ja nie b臋dziemy ju偶 mieszkali na Wyspie. B膮d藕 spokojna i pozw贸l, 偶ebym wzi膮艂 ci臋 za r臋k臋 - to tylko kr贸tki czas, ta chwila, przez kt贸r膮 rozwiejemy drobny strz臋p mg艂y oddzielaj膮cy nas od tej drugiej Wyspy, tej, kt贸rej poszukujemy, tam po drugiej stronie, teraz. Ale nie obawiaj si臋! Nie poprowadz臋 ci臋 do lustra, a ju偶 na pewno nie do w贸d jeziora, teraz odbijaj膮cych kawa艂ek ksi臋偶yca. Nie ruszaj si臋 stamt膮d, z tego fotela, w kt贸rym czasem siadam, a ty u moich st贸p, w kt贸rym czasem ty siadasz, a ja, tak jak teraz, na dywanie, daleki, pieszcz膮cy co najwy偶ej swoj膮 fajk臋. Chowa艂em dla ciebie niespodziank臋 i nie chodzi艂o o to obwieszczenie wszechw艂adnego s艂owa, o t臋 rado艣膰 kogo艣, kto posiada sezam, kt贸r膮 ci臋 przywita艂em, ale o d艂u偶sze opowiadanie, kt贸re jestem ci winien i kt贸re teraz ci przedstawi臋, i chodzi o to, 偶e chcia艂em wprowadzi膰 w 偶ycie nauki Cagliostra, i przygotowa艂em wszystko jak teatr: przymkni臋te okna, 艣wieca w g艂臋bi, zapalona, i lustro na krze艣le, to z mojego pokoju, kt贸re jak wiesz, posiada moc, i kt贸re przy odrobinie wysi艂ku wci艣nie w sw贸j czworobok ca艂膮 bitw臋 pod Lepanto. Chocia偶 ja poszukiwa艂em w nim nie tej historycznej zatoki, lecz powierzchni morza niezb臋dnej do tego, by mog艂a po niej 偶eglowa膰 „Artemiza”, zostawiona ju偶 przez porywiste wiatry, na kursie maj膮c Gorgon臋. A jednak nie by艂em w stanie wyrwa膰 z lustra nawet najskromniejszego obrazu, lataj膮cej mewy, tylko moje w艂asne odbicie, coraz bardziej pos臋pne i zrozpaczone, podejrzewaj膮ce ju偶, 偶e Cagliostro wprowadzi艂 mnie w b艂膮d, 偶e jego dzia艂ania to zwyk艂e pr贸by hipnotyzmu albo innego rodzaju sugestii, i 偶e doprowadzi艂 mnie do ujrzenia tego, co on chcia艂, 偶ebym zobaczy艂, cho膰 to, co widziane, stanowi艂o cz臋艣膰 rzeczywistej i znanej historii. Zapewniam ci臋, Ariadno, 偶e kiedy opu艣ci艂o mnie rozczarowanie (nigdy tak bardzo jak w tamtym momencie nie zagotowa艂y si臋 moje zdolno艣ci krytyczne, zastosowane chwilami do tego, co mnie omami艂o, chwilami do mojej w艂asnej 艂atwowierno艣ci), niezbyt dobre mia艂em o sobie samym mniemanie. Ale z tej katastrofy, a mo偶e w ich nieuniknionej konsekwencji (potrzebowa艂em w jaki艣 spos贸b utrzyma膰 si臋 na powierzchni, to znaczy, domy艣la膰 si臋 tej historii, kt贸r膮 mam zamiar ci ofiarowa膰), z g艂臋bi pami臋ci, ze zmar艂ymi przychodz膮cymi z grob贸w, tak samo jak zapomniane s艂owa, kt贸re wy艂aniaj膮 si臋 z przesz艂o艣ci i pokazuj膮 nam sw贸j nietkni臋ty 艂adunek mi艂o艣ci albo pogardy, w ten spos贸b powr贸ci艂y do mnie dawne obrazy, te wioskowej jasnowidzki, kt贸ra czyta艂a z ognia to, co dzia艂o si臋 na 艣rodku dalekiego morza, przed os艂upia艂ymi oczyma kobiety i dziecka, pytaj膮cych o los marynarza, ojca i m臋偶a - pancernik „Espa帽a” skrywa艂 sw贸j szary dzi贸b w wodzie i wydobywa艂 go spo艣r贸d piany: mostek, komin, kazamaty armat, ocieka艂y wod膮, zanim zatopi艂y si臋 po raz kolejny, ale ani jedna szalupa ratunkowa nie pozosta艂a na pok艂adzie; i mo偶na by艂o te偶 zobaczy膰 kapitana, ma艂ego m臋偶czyzn臋, kt贸ry przywi膮za艂 si臋 do jakiego艣 miejsca z pierwszym oficerem i prowadzi艂 okr臋t zdecydowanie i z odwag膮 - to straszliwe miejsce nazywaj膮 Zatok膮 Cierpienia, ale tego nie wiedzia艂a ta, kt贸ra wyci膮ga艂a z ognia obrazy, ani ta druga, kt贸ra wraz z dzieckiem je ogl膮da艂a. To wszystko sobie przypomnia艂em, tak jak ci teraz m贸wi臋; i przed sob膮 mia艂em ogie艅 naszego kominka, ta艅czy艂y na nim p艂omienie, radosne i tragiczne, tworz膮c nieprzeliczone kszta艂ty. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e ja m贸g艂bym, tak jak tamta kobieta, zapyta膰 ogie艅... Dlaczego nie ma w nim istnie膰, lepiej ni偶 w lustrze, tajemnica przesz艂o艣ci i tego, co ma si臋 wydarzy膰, a nie tylko to, co w艂a艣nie si臋 wydarza? Jest mo偶liwe, 偶e tutaj nasze kryteria b臋d膮 si臋 r贸偶ni膰, Ariadno. Kt贸rego艣 razu, 艣miej膮c si臋, opowiedzia艂a艣 mi, 偶e w Nowym Jorku, w chwilach przygn臋bienia, posz艂a艣 do wr贸偶ki, tej, kt贸ra pochodzi z twojego kraju i m贸wi tym samym j臋zykiem, c贸偶, niedok艂adnie, ale zrozumia艂ym dla ciebie dialektem pokrewnym; i ona przywiod艂a do lustra obraz twojej matki, od kt贸rej mog艂a艣 wys艂ucha膰 s艂贸w otuchy. Lustro, Ariadno. Cagliostro m贸wi, 偶e czyta w lustrach - rzecz, lustro, tego twojego morza, tak pi臋knego, w kt贸rym kiedy艣 chcia艂a艣 mierzy膰 si臋 z delfinami, w kt贸rym kiedy艣 mog艂a艣 mierzy膰 si臋 z syrenami. (W naszym jeziorze s膮 jedynie ma艂e, kolorowe rybki). Lustra to wasza rzecz, z tamtych wybrze偶y, nie z moich. Na wybrze偶ach oceanu, r贸wnie偶 na okolicznych wzg贸rzach, a tak偶e na tych z g艂臋bi l膮du, prawdy czasu wyczytuje si臋 w ogniu. Tak jak robi艂a Viviana, ta, co uwi臋zi艂a Merlina w l艣ni膮cym kamieniu pier艣cienia; tak jak robi艂 Nyneve, kt贸ry zamkn膮艂 tego samego Merlina w pa艂acu s艂贸w, wiatru i sennego marzenia, kt贸ry on sam wymy艣li艂, i tam czeka. Do nas nale偶y ogie艅, Ariadno - dlatego, dr偶膮c z nadziei, zapyta艂em kominka, i p艂omienie odpowiedzia艂y. „Nie! - krzykn膮艂em. - 禄Artemiza芦 nie! Wcze艣niej, wcze艣niej! Chc臋 si臋 czego艣 dowiedzie膰 o rewolucji na Gorgonie!” Barkentyna, na kt贸rej spa艂a Agnesse, spokojne ju偶 jej serce i morze, zatopi艂a si臋 w pociemnia艂ym sercu p艂omieni, a pojawi艂a si臋 Wyspa...
Powiedzia艂a艣 mi kiedy艣, bez w膮tpienia przy dramatycznej okazji: „Odebrano nam Boga. Zosta艂y tylko mi艂o艣膰 i magia”, a s艂owem „mi艂o艣膰” w tym przypadku chcia艂a艣 wyrazi膰 „wysublimowany seks”, bo o tym rozmawiali艣my; ale w czasie rozmowy sta艂o si臋 jasne, 偶e odnosi艂a艣 si臋 raczej do swego rodzaju mistycyzmu, kt贸ry wykorzystywa艂 cia艂o jako narz臋dzie, ale kt贸ry nie by艂 wy艂膮cznie cielesny, cho膰 nie wydaje si臋 odpowiednie nazywa膰 go duchowym, wszak rzeczywi艣cie sk艂ada艂 si臋 (z czego b臋dzie si臋 sk艂ada艂, kiedy twoje sprawy ci si臋 u艂o偶膮) ze swego rodzaju totalnego przy艂膮czenia jednej osoby do drugiej, cho膰 w sytuacji wzajemno艣ci, wedle boskiego modelu, gdy偶 B贸g odda艂by si臋 ca艂kowicie temu, kto odda艂by mu si臋 w taki spos贸b. Pomijam to, 偶e w twoim przypadku wydaje mi si臋 nazbyt pozbawione proporcji zast膮pienie Boga Claire'em, tym pe艂nym i prawdziwym m臋偶czyzn膮, wyj膮tkowo pe艂nym, nie ulega w膮tpliwo艣ci, bo tego rodzaju osobiste przylgni臋cie jest tym, co si臋 dostrzega w spojrzeniach pewnych dziewczyneczek, kt贸re w uniwersyteckim barze przytulaj膮 si臋 do swoich koleg贸w, niemal mogliby艣my powiedzie膰, 偶e si臋 przylepiaj膮 jak znaczek do listu, i by艂oby to podniecaj膮ce, gdyby艣my nie wiedzieli, 偶e to spojrzenie o totalizuj膮cych ambicjach posiadania i oddania si臋, traci blask i 偶ar po intensywnym 膰wiczeniu seksualnym i przemienia si臋 w spojrzenie nudy i rozczarowania kilka miesi臋cy p贸藕niej, czasem zaledwie po kilku dniach, jak to si臋 sta艂o w przypadku biednej Karen, pami臋tasz j膮, tej z Connecticut, kt贸ra kiedy艣 nawet zapyta艂a mnie, rozczarowana, dlaczego jej nie ostrzeg艂em na czas, czym naprawd臋 jest ma艂偶e艅stwo. Z艂e w tym sposobie kochania jest, 偶e si臋 oczekuje zbyt wiele od tego, co z siebie daje tylko to, co dostateczne, to, co niezb臋dne, je艣li si臋 wie, jak poprowadzi膰 to z wyczuciem, niemal ch艂odno albo przynajmniej z tym rozumem, kt贸ry wynika z instynktu i kt贸ry wie albo zgaduje, gdzie s膮 granice. Zawsze przeciwstawia艂em twojemu mistycznemu postrzeganiu mi艂o艣ci (zreszt膮 teoretycznemu, wszak twoje do艣wiadczenie jak dotychczas jest ograniczone) to drugie, kt贸re por贸wnuje mi艂o艣膰 raczej do dzie艂a sztuki; ale ju偶 wiem, 偶e twoja idea 膰wicze艅 mi艂osnych (powtarzam, doskonale teoretyczna) z naciskiem na uniesienia, omdlewanie i ekstaz臋 przeciwstawia si臋 mojej. Niemniej powinna艣 mie膰 na wzgl臋dzie, 偶e ten spos贸b kochania, kt贸rego oczekujesz i do kt贸rego aspirujesz, nie pojawi艂 ci si臋 z jakiego艣 specjalnego i szczeg贸lnego powodu (twoje po偶膮danie nie jest ani wi臋ksze, ani mniejsze od mojego czy czyjegokolwiek), ale zosta艂o ci zasugerowane przez Claire'a, od kt贸rego kiedy艣 us艂ysza艂em t臋 teologi臋 mi艂o艣ci z odci臋t膮 g艂ow膮; jednak wiesz, dlaczego ci j膮 obwie艣ci艂? Dlaczego chcia艂 j膮 uczyni膰 twoj膮? W艂a艣nie po to, 偶eby艣 mog艂a go kocha膰 tak, jak mo偶e kocha膰 Boga mistyczna zakonnica - czysta wyobra藕nia dzia艂aj膮ca w pr贸偶ni; jednym s艂owem, 偶eby czu膰, 偶e jest adorowany, ale bez potrzeby przeszywania ci臋 z艂ot膮 strza艂膮.
Ja, sama widzisz, nie chcia艂em ci o tym pisa膰 i samo mi wysz艂o - wida膰 by艂o to co艣, co musia艂em ci powiedzie膰, co艣, bez w膮tpienia z wielu rzeczy, kt贸re ci powiem. Ale w tej chwili chcia艂em si臋 zaj膮膰, co naprawd臋 by艂o stosowne, spraw膮 magii, tego drugiego niewidzialnego terminu z tych, kt贸re prze偶y艂y 艣mier膰 Boga - ujmij tu wszystko, co chcesz, od przeczu膰 po objawienia, cho膰 nie bieg historii, lecz tylko niekt贸re ze 艣rodk贸w, 偶eby do niej dotrze膰, po艣r贸d kt贸rych umieszczam jedne, prawowite, i inne, kt贸re takie nie s膮; ale, przede wszystkim, osoby, kt贸re mog膮 si臋 nimi pos艂u偶y膰, i takie, kt贸re nie mog膮. Do Cagliostra, spaceruj膮cego po tym 艣wiecie jako ol艣niewaj膮cy szarlatan, nie mog臋 mie膰 zastrze偶e艅. W zasadzie nie mam te偶 nic przeciwko temu, 偶eby Claire praktykowa艂 spirytyzm, pod warunkiem 偶e nie b臋dzie go stosowa艂 do bada艅. Ja dla odmiany mog臋 si臋 pos艂u偶y膰 p艂omieniami, 偶eby domy艣li膰 si臋 tego, czego on poszukuje, bo nie jestem zwi膮zany z nauk膮 powa偶nym tytu艂em, bo nie zdradzam tego, co mnie usprawiedliwia; raczej gdybym nie ubra艂 w s艂owa tych wy艂aniaj膮cych si臋 z p艂omieni obraz贸w, by艂yby to obrazy bezu偶yteczne, a ja wynikam w艂a艣nie ze s艂贸w, a poniewa偶 jest s艂owami to, co otrzymasz, jak膮 robi ci r贸偶nic臋, czy b臋d膮 pochodzi膰 z ognia czy z lustra, albo 偶e wydob臋d臋 je ze 艣pi膮cego cia艂a? Czego ja chc臋, do czego aspiruj臋, to zbudowa膰, przeciwstawi膰 tej cegle Claire'a, rozwa偶aniom nad dokumentami, inn膮 ceg艂臋, s艂owa zawieraj膮ce czyny i postaci. Ja nie wyka偶臋 ci, 偶e listy Agnesse s膮 apokryficzne i tworz膮 jedno艣膰 z tym gigantycznym apokryfem, jakim jest czterdzie艣ci lat historii Europy; opowiem ci za to, po swojemu, to prawda, dlaczego w odpowiednim momencie Agnesse mog艂a napisa膰, 偶e Napoleon by艂 bujd膮. Przyznaj chocia偶, 偶e wyci膮gni臋cie takich wniosk贸w z ognistego przedstawienia jest w oczywisty spos贸b 艂adne. Uznaj zatem za usprawiedliwione porzucenie barkentyny „Artemiza” na spokojnym ju偶 Morzu 艢r贸dziemnym i pozw贸l, 偶e zajm臋 si臋 wydarzeniami wcze艣niejszymi o kilka lat, niewiele, gdy偶 z jakiego艣 wzgl臋du ci, kt贸rzy wcze艣niej rz膮dzili, pozwolili, 偶eby sir Ronald zamieszka艂 na Wyspie, i te偶 z jakiego艣 powodu przegnali go ci, kt贸rzy przyszli potem. Rewolucja sytuuje si臋 pomi臋dzy tymi potem i wcze艣niej, a to, co m贸wi膮 nam ksi膮偶ki, nie wystarczy do wyja艣nienia tej jak偶e b艂ahej sprawy sir Ronalda, mizerna ilo艣膰 informacji we wzburzonym i mrowi膮cym si臋 zbiorowisku, w niekt贸rych aspektach katastroficzna, ale w 偶adnym razie nie oryginalna, lecz jak ka偶da rewolucja - wyrzucam ciebie, 偶ebym zaj膮艂 twoje miejsce ja. Czy mo偶e bankierzy i marynarze byli bardziej wra偶liwi na poezj臋 ni偶 importerzy i budowniczowie okr臋t贸w? Bo ksi膮偶ka, kt贸r膮 przeczyta艂em w bibliotece uniwersyteckiej, monografia z kompletn膮 histori膮 Wyspy, chocia偶 skr贸cona, wyja艣nia, 偶e rewolucj臋 op艂aci艂a Anglia w tym jedynym celu, 偶eby zapewni膰 sobie strategiczne przymierze i korzysta膰 z pewnych stoczni, kt贸re b臋d膮 jej dostarcza膰 okr臋t贸w - na wyspie Gorgonie budowano najlepsze okr臋ty tamtych czas贸w, szybkie i wytrzyma艂e jak delfiny. Ale nowoczesnego historyka, wyja艣niaj膮cego dzieje 艣wiata poprzez walk臋 klas, a rewolucj臋 na Gorgonie poprzez wrogo艣膰, jak膮 darzyli si臋 bur偶uazyjni kupcy i arystokratyczni bankierzy, c贸偶 mo偶e obchodzi膰 mniej wi臋cej niepomy艣lny los poety urodzonego w herbowej ko艂ysce, kt贸ry przez ca艂e swoje 偶ycie okaza艂 tylko zainteresowanie i mi艂o艣膰 do mi艂o艣ci i poezji? Zw艂aszcza 偶e na pewno nie zachowa艂y si臋 dokumenty, w kt贸rych zapisano i potwierdzono pobyt sir Ronalda na Gorgonie. Musimy wierzy膰 jego s艂owom, kt贸re z drugiej strony, nie maj膮 powodu, 偶eby k艂ama膰, przynajmniej ponad to, co wielki poeta mo偶e uwa偶a膰 za prawdziwe.
W kominku p艂on膮艂 pi臋kny ogie艅: d艂ugie p艂omienie, czerwonawe, i kr贸tkie p艂omienie, niebieskawe, niczym kolorowy i ruchomy las; i by艂y te偶 ciemne otwory, jak p艂on膮ce tunele, i takie tam! Odda艂em si臋 kontemplacji, sprz臋gaj膮c tajemnic臋 z moim pragnieniem, i po艣r贸d p艂omieni pojawi艂a si臋 g艂owa Ascania Aldobrandiniego, jeszcze nie wiemy, kim jest, 艂adna g艂owa i zdecydowana, nieust臋pliwy wyraz twarzy, z nieugi臋tych strza艂 spojrzenie, ale cz艂owiek lekko kuleje. Skierowa艂 si臋 do grupy zamaskowanych m臋偶czyzn, a obok niego na stole, kt贸ry mia艂 przed sob膮, le偶a艂a tak偶e jego maska. „Je艣li o nim nie pami臋tacie, ja wam przypomn臋 - Galvano della Porta, kt贸rego wys艂ano do Prus, 偶eby zosta艂 偶o艂nierzem w szkole kr贸la Fryderyka. Jego ojciec by艂 jednym z naszych - dostarcza艂 okr臋tom prowiant dla ludzi i armat, ale syna n臋ci艂a chwa艂a. By艂 protegowanym cesarza, sko艅czy艂 szko艂臋 jako porucznik, a poniewa偶 tutaj nie mamy wojska, zaci膮gn膮艂 si臋 do cara i po walce w wielu wojnach zosta艂 genera艂em. Je艣li teraz wraca, to dlatego, 偶e rozkaza艂 mu to g艂os ojczyzny”. Ascanio m贸wi艂 powa偶nym g艂osem, spokojnie, bez wyg艂adzania s艂贸w, ale rozkoszowa艂 si臋 ich ostro艣ci膮. Kto艣 z kr臋gu go zapyta艂: „Dlaczego wi臋c si臋 chowa?” „Bo przywi贸z艂 ze sob膮 straszn膮 chorob臋, kt贸ra ju偶 zaczyna mu niszczy膰 nos”. Obraz oblicza toczonego jak noga starego mebla na pewno wstrz膮sn膮艂 sercami zebranych, a niekt贸rzy z obecnych powstrzymali krzyk zgrozy. „No to jak b臋dzie nami kierowa艂?” „Ja b臋d臋 przekazywa艂 jego polecenia... Nie zapominajcie, 偶e to ja go ukrywam, ja ryzykuj臋 g艂ow膮 jego bezpiecze艅stwo”. „A co on my艣li?” Ascanio pogrzeba艂 w kieszeniach i pow艣ci膮gliwie wydoby艂 z艂o偶on膮 kartk臋. „Je艣li macie ochot臋, przeczytam jego manifest”. „Tak, tak, jasne, oczywi艣cie”. Wok贸艂 Ascania Aldobrandiniego powi臋kszy艂a si臋 przestrze艅 i by艂a jak okno albo scena otoczona p艂omieniami. Tworzy艂a o艣wietlone miejsce, po艣rodku kt贸rego znajdowa艂 si臋 Ascanio, i wyci膮gn臋艂y si臋 g艂owy bez twarzy. „Prawym ludziom mego kraju, pok贸j i nadzieja. Bezwzgl臋dna wojna, rozumie si臋, jego ciemi臋偶ycielom”. Ascanio zawiesi艂 g艂os i powi贸d艂 wzrokiem dooko艂a - zrozumia艂 z pozycji g艂贸w, 偶e pod maskami skrywa艂y si臋 偶膮dne twarze, i z tego powodu przed艂u偶y艂 trwanie pauzy. „Dobrze si臋 zaczyna. Czytaj dalej”, powiedzia艂 wtedy kto艣 niecierpliwie. Nie powt贸rz臋, Ariadno, punkt po punkcie, ca艂ego tekstu, prozy pomi臋dzy przem贸wieniem i pamfletem, z inteligentnie wstawionymi inwokacjami do Boga, kt贸rego autor tytu艂owa艂 si臋 praw膮 r臋k膮 - prozy zapalczywej przeciwko Podest谩 de Risi, Wielkiemu Komodorowi Floty Handlowej i wyra藕nie wrogiej g艂owy, odpowiedzialnemu, ponadto, jak si臋 zdaje, za to, 偶e relikwia 艣wi臋tego Demetriusza, bezdyskusyjnie w艂asno艣膰 katolickiej katedry, jest teraz strze偶ona w cerkwi przez greckich prawos艂awnych... Chocia偶, 偶eby艣 odpowiednio zrozumia艂a, nie mam innego wyj艣cia, ni偶 zrobi膰 tutaj wtr膮cenie i poinformowa膰 ci臋, 偶e na Gorgonie od czas贸w kr贸la 膯wieczka wsp贸艂偶y艂a wsp贸lnota 艂aci艅ska kupc贸w i bankier贸w, cho膰 tak偶e zajmuj膮ca si臋 innymi zawodami, z greck膮, g艂贸wnie marynarzy, cho膰 tak偶e robotnik贸w stoczniowych. Ko艣ci膮 niezgody pomi臋dzy obiema spo艂eczno艣ciami by艂a ta relikwia, kt贸ra na przestrzeni wiek贸w kilka razy przechodzi艂a z r膮k brodatych pop贸w do r膮k ogolonych ksi臋偶y odpowiednich Ko艣cio艂贸w, zawsze przy akompaniamencie tumultu i awantury, a priori, a tak偶e a posteriori, ty mi j膮 zabierasz, ja j膮 zabieram, rzeczon膮 relikwi臋 艣wi臋tego Demetriusza. Musz臋 doda膰, 偶e Grecy, marynarze albo szkutnicy, mieszkali we w艂asnej dzielnicy z przywilejami i autonomi膮, po drugiej stronie zatoki, z p贸艂ksi臋偶ycem lazurowej wody pomi臋dzy obiema cz臋艣ciami miasta, a t臋 poza b艂臋kitem jeszcze nazywaj膮 Przedmie艣ciem. Wszak bankierzy i marynarze w ostatnich czasach schlebili spo艂eczno艣ci helle艅skiej, kt贸ra budowa艂a im statki i obsadza艂a je za艂ogami, cho膰 nigdy nie osi膮gaj膮c stopnia wy偶szego ni偶 bosman, i po dobroci oddali jej, bez walki i wbrew opinii Watykanu, sporn膮 艣wi臋t膮 ko艣膰 - co wyda艂o si臋 znakomite stronnikom bankier贸w i komandor贸w, elicie Wyspy, g艂owom og贸lnie niedowierzaj膮cym, sercom otwartym na swobod臋 mi艂o艣ci, a odczuli to jako osobist膮 i zbiorow膮 obraz臋 kupcy i importerzy, b臋d膮cy obro艅cami rygorystycznej wiary i ciasnej moralno艣ci. Oto pow贸d, dla kt贸rego w manife艣cie genera艂a della Porta, odczytanym przez Ascania Aldobrandiniego g艂osem, na kt贸rym ci膮偶y艂 autorytet otrzymany z niebios, Ko艣膰 by艂a pierwsz膮 wymienion膮 rzecz膮 na li艣cie krzywd, a potem oczywiste sk艂anianie si臋 dominuj膮cej kasty (z powodu niesprawiedliwo艣ci wycierpianych przede wszystkim przez importer贸w towar贸w okr臋towych) w stron臋 niedawnej rewolucji francuskiej, vade retro, Szatanie, i jej diabolicznej ideologii, co to znaczy przyznawa膰 prawo g艂osu Hellenom? po co?; wobec czego Ko艣ci贸艂 zadr偶a艂 i okaza艂 pazury, jak Cesarstwo, jak kr贸lowie z Bo偶ej 艁aski. „Wielu nas podejrzewa (m贸wi艂 dok艂adnie Galvano), 偶e uk艂ady pomi臋dzy Terrorem i naszymi Panami doprowadz膮 do diabelskiego aliansu, na mocy kt贸rego z naszego portu uczyni si臋 niezwyci臋偶on膮 baz臋 operacji Republiki na Morzu 艢r贸dziemnym. I co z tego wyniknie, opr贸cz powszechnej tyranii Robespierre'a? Zobaczymy, jak na placu Broni stawia si臋 gilotyn臋 i jak wlecze si臋 na ni膮 naszych prawych obywateli?” I z powodu tego oraz innych zagadek Galvano prosi艂 o solidarno艣膰 w dzia艂aniu, i nawo艂ywa艂 do 艣mia艂ego czynu. Kiedy Ascanio sko艅czy艂 czyta膰, po jego s艂owach zaleg艂a chwila ciszy, wszak bez w膮tpienia by艂 to chwyt, kt贸ry najlepiej opanowa艂 - nagle wzbudzi膰 pragnienie. W ko艅cu przerwa艂o j膮 z dalekiego miejsca anonimowe pytanie: „A w przypadku rebelii kto nas obroni przed Francusk膮 Republik膮?” Ascanio nie waha艂 si臋 odpowiedzie膰: „Anglia. Bo ma z ni膮 rachunki do wyr贸wnania”. „A co nam rozkazuje genera艂?” „P贸ki co p贸j艣cie do domu i milczenie - m贸wienie mo偶e sprowadzi膰 na nas katastrof臋. Konkretne rozkazy dostaniecie do dom贸w. A za tydzie艅, znowu tutaj”. Wida膰 by艂o po艣r贸d p艂omieni, jak ta grupa abstrakcyjnych masek 偶膮da艂a peleryn konspirator贸w i lasek ze szpadami i wychodzi艂a w noc poprzez tajemne przej艣cia, nie zapominaj膮c o wcze艣niejszym odm贸wieniu Ojcze nasz. Znajdowali si臋 w podziemiach dawnego klasztoru cysterskiego, p贸藕niej Domu Templariuszy, ostatnimi czasy magazynie artylerii floty - korytarze o krzy偶owych sklepieniach, labiryntowy wygl膮d, na kt贸rych amfiladach czasem potykali si臋 o ko艣ci szkieletu kogo艣, kto wszed艂 tu na przeszpiegi - rzekomy skarb templariuszy jeszcze n臋ci艂 zach艂anno艣膰 wielu ciekawskich.
To, co nast膮pi艂o potem, Ariadno, tak偶e musz臋 ci stre艣ci膰. Kto rozda艂 w g艂臋bokich i nieczujnych godzinach nocnych wydrukowany manifest genera艂a della Porty, imienia do wtedy nieznanego, pytania od tamtej chwili zaszczepionego we wszystkich umys艂ach? Kim jest Galvano? Sk膮d przychodzi? Kto go przysy艂a, 偶eby wybawi膰 zgn臋bion膮 Gorgon臋 (albo 偶eby zniszczy膰 pok贸j jej mieszka艅c贸w, w zale偶no艣ci od tego, jak si臋 spojrzy)? Komodor de Risi, dawny Wielki Admira艂, teraz Podest谩, pyta艂 o to sekretarza, komandora, kt贸ry wojowa艂 na siedmiu morzach i straci艂 nog臋 na Molukach i oko w kanale Otranto. „Ach, nie pami臋tam tego imienia, panie admirale! Byli jacy艣 della Porta na ulicy Przejazd, kiedy by艂em ma艂y, ale nie s艂ysza艂em, 偶eby kt贸ry艣 z nich nazywa艂 si臋 Galvano”. Odpowied藕 przysz艂a do komodora, kiedy kto艣 zostawi艂 na jego stole kartk臋 z napisan膮 o艣miozg艂oskowcem piosenk膮, 艣piewan膮 przez pewnego 艣lepca, w kt贸rej opowiada艂o si臋 czyny genera艂a na wojnie Rosji z Turcj膮 i kt贸r膮 kilka dni p贸藕niej 艣piewa艂 inny 艣lepiec o bohaterstwie Galvana na stepach 艢rodkowej Azji. „Nie potrafi臋 sobie wyja艣ni膰 - powiedzia艂 komodor de Risi, niemal ze 艣miechem - jak to mo偶liwe, 偶e przez tyle lat nie wiedzieli艣my nic o tym, 偶e nasza Wyspa jest ojczyzn膮 bohatera tak zwi膮zanego z l膮dem. Bo jak dot膮d, wszyscy nasi zostawali bohaterami w bitwach morskich albo burzach, ale 偶eby wygrywa膰 bitki na sta艂ym l膮dzie, to jest nowo艣膰”. „Dlatego, admirale, tak bardzo zwraca na siebie uwag臋”. Innego dnia pojawi艂 si臋 anonimowy sonet, ale o dobrej jako艣ci, w kt贸rym wychwala艂o si臋 cnoty 偶o艂nierza, a tego samego dnia pod wiecz贸r powsta艂o zamieszanie w 艂aci艅skiej cz臋艣ci miasta, w miejscu przeciwleg艂ym do Przedmie艣cia, podczas kt贸rego ludzie wiwatowali na cze艣膰 della Porty i jednocze艣nie 偶膮dali zwrotu prawowitym w艂a艣cicielom 艣wi臋tej relikwii 艣wi臋tego Demetriusza - Grecy z drugiej strony zatoki, us艂yszawszy wrzaw臋, przet艂umaczywszy nawo艂ywania, przeczuli nadci膮gaj膮cy pogrom - matki przytula艂y do piersi dzieci, a m臋偶czy藕ni zaciskali pi臋艣ci wobec nieuniknionego - na zatoce nie sta艂y na kotwicy w艂asne statki, kt贸rych za艂ogi mog艂yby pom贸c albo kt贸rymi co szcz臋艣liwsi mogliby uciec. Wys艂ano delegacj臋 do Podest谩: „Wr贸c膮 dawne czasy, panie, w kt贸rych greckim matkom wyrywano dzieci z nap臋cznia艂ych brzuch贸w!” Komodor de Risi odpowiedzia艂 im: „Jedyne, co mog臋 zrobi膰, 偶eby艣cie si臋 bronili i bronili mnie, to wyda膰 wam bro艅. Niech ci, kt贸rzy pracuj膮 w arsenale, j膮 zabior膮. Wydam rozkazy”. Nast臋pnego dnia kilka tuzin贸w karabin贸w przesz艂o do greckiej dzielnicy - by艂a to bro艅 do艣膰 staro艣wiecka. Jednocze艣nie na tajnych dziedzi艅cach kupc贸w grupy ochotnik贸w uczy艂y si臋 obs艂ugiwa膰 l艣ni膮c膮 bro艅, w tajemnicy wy艂adowan膮 z angielskich statk贸w - skrzynki, w kt贸rych przyp艂yn臋艂y, opisano jako sztokfisza.
Nie s膮d藕, Ariadno, 偶e synteza rewolucji, cho膰by obejmowa艂a tak niewielk膮 powierzchni臋, jak ta Gorgony, to wydarzenie o niewielu s艂owach. Skracam to, co mia艂bym ochot臋 ci opowiedzie膰 w szczeg贸艂ach i z koniecznym patetyzmem albo, kto wie, z nieuniknionym melodramatyzmem - tamte noce konspiracji i czuwania, peleryny prze艣lizguj膮ce si臋 jak cienie w mrocznych zau艂kach, dyskretni stra偶nicy 偶膮daj膮cy has艂a i odzewu, konwentykle, dysputy o strategii i taktyce, przemowy sotto voce, a tak偶e potajemne egzekucje zdrajc贸w i likwidacja podejrzanych. Czy to przypadek 艣ci膮gn膮艂 w te dni na Wysp臋 nieprzeliczone stado czarnych ptak贸w, na pewno afryka艅skich, znad Nilu albo pustyni, kt贸re szybowa艂y, kracz膮c, ponad tarasami, pomi臋dzy wie偶ami i dzwonnicami, pomi臋dzy kominami i opada艂y na unosz膮ce si臋 na wodzie cia艂o jakiego艣 zaginionego? Grecy przyj臋li je z przera偶eniem, 艂acinnicy jako zapowied藕 tryumfu. Nie by艂o te偶 przypadkiem, 偶e wesz艂y do portu statki przys艂ane z Londynu, z kt贸rych wy艂adowywano towary o zaskakuj膮cej wadze i wielkich rozmiarach, od kt贸rych trz臋s艂y si臋 d藕wigi. Ascania by艂o wsz臋dzie wida膰 - w dzie艅 dogl膮da艂 interes贸w swego te艣cia, najwi臋kszego importera wyposa偶enia okr臋towego - starca o paralitycznym ciele i jasnym umy艣le, poza tym bardzo bogatego, kt贸ry z wie偶y swego pa艂acu zdawa艂 si臋 czuwa膰 nad ka偶dym dzia艂aniem i ka偶d膮 minut膮, podczas gdy jego c贸rka Flaviarosa szczeg贸艂owo mu opowiada艂a, co si臋 dzieje i co mia艂o si臋 wydarzy膰, zanosi艂a i przynosi艂a polecenia. Ach, jedyna, w kt贸rej ojciec znajdowa艂 ukojenie, cudowna latoro艣l, spadkobierczyni wszystkiego! Stary raptus patrzy艂, jak odchodzi i przychodzi, milcz膮ca i skuteczna, jakby to ona sama prowadzi艂a spisek, i taka pi臋kna! Ludzie zaledwie kilka lat wcze艣niej zadali sobie pytanie o przyczyn臋 jej 艣lubu z Ascaniem, ko艣lawym Adonisem, kt贸ry nie mia艂 nawet drachmy - odpowied藕 przychodzi艂a teraz do tych, kt贸rzy co noc odkrywali ukradkowy krok 偶wawego i wiecznie powracaj膮cego cienia, mo偶liwego do rozpoznania po lekkim utykaniu, kt贸ry by艂 wsz臋dzie, wychodzi艂 z wszystkich cieni贸w, wchodzi艂 do wszystkich piwnic i do wszystkich kryj贸wek zanosi艂 rozkazy, wypracowywane w nieznanym schronieniu (Ascanio dodawa艂, 偶e nie do zdobycia) przez genera艂a - przy jakiej艣 okazji, tonem zwierzenia Ascanio dodawa艂 do tekstu rozkazu: „Dzi艣 nie mog艂em go zobaczy膰 - m贸wi艂 do mnie z ciemno艣ci. Pewnie si臋 obawia, 偶e odstraszy mnie jego smr贸d”, i dodawa艂 kilka s艂贸w, kt贸re wzbudza艂y podziw i jednocze艣nie lito艣膰. „Tr膮d to straszliwa choroba”, pada艂a odpowied藕. „Poprosi艂, 偶ebym przyni贸s艂 mu lustro”, wyja艣ni艂 Ascanio. Niemal we wszystkie te noce, niemal przy wszystkich tych okazjach, ko艂ysz膮cej si臋, ale energicznej postaci Ascania towarzyszy艂a inna, zgrabniejsza i odrobin臋 drobniejsza, jak kwiat spaceruj膮cy u boku d臋bu - Flaviarosa lubi艂a zamyka膰 si臋 w ch艂opi臋cym ubraniu i by膰 艣wiadkiem... 艣wiadkiem?
Na ulicach albo rynkach, w sklepach, 偶ony i c贸rki sprzysi臋偶onych odr贸偶nia艂y si臋 od tych, kt贸rych m臋偶owie i ojcowie p艂ywali po dalekich morzach pod 偶贸艂to-zielon膮 bander膮 Gorgony. Jedne nosi艂y g艂ow臋 wysoko, wydyma艂y usteczka, patrzy艂y, jakby m贸wi膮c: „Czyli 偶e macie w salonach mahonie z Filipin i dywany z Teheranu? No to jeszcze je b臋dziecie sprzedawa膰 za to, co b臋dziemy chcia艂y wam zap艂aci膰, bo honorari贸w marynarzy ju偶 wi臋cej nie dostaniecie”. By艂y to dwa wieki 偶alu, historia nowoczesna Gorgony - 偶alu, kt贸ry odczuwali sklepikarze i importerzy wobec bankier贸w i komandor贸w, odk膮d odsun臋li ich od najlepszych stanowisk na 艢wi臋cie Morza, tej apoteozie morsko艣ci, i odsun臋li ich na miejsca fortuny, ka偶dy staje, gdzie mo偶e, zawsze w drugim rz臋dzie. Mimo to ani g艂owy, ani brody tych drugich nic nie m贸wi艂y, bo nie mia艂y nic do powiedzenia, bo nic nie wiedzia艂y; ale, to prawda, czu艂y, 偶e co艣 si臋 zmieni艂o, ziemia, powietrze albo ca艂y 艣wiat, i 偶e w tym, co si臋 zbli偶a艂o, one nie b臋d膮 zajmowa膰 wygodnego miejsca. Sam komodor de Risi, w swym salonie Podest谩, cho膰 wszystko by艂o takie samo, zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e wszystko by艂o inne - pow艣ci膮gliwe kroki s艂u偶by, niezmienne u艣miechy skryb贸w. Pyta艂 sekretarza: „Czy spodziewa si臋 wej艣cia jakiego艣 okr臋tu? Na ilu m臋偶czyzn mo偶emy liczy膰 przy obronie? Przeprowadzono inspekcje zamk贸w?” W ci膮gu miesi膮ca nie przewiduje si臋 wej艣cia 偶adnego uzbrojonego okr臋tu. Alkad Grek贸w powiedzia艂 mi, 偶e liczy na jakich艣 dwustu ludzi, ale 偶e bro艅 w wi臋kszej cz臋艣ci nie dzia艂a. Armaty w zamkach s膮 w doskona艂ym stanie, ale, jak pan wie, ich kule nie dosi臋gn膮 miasta - to ci臋偶kie dzia艂a do wymiany ognia i bronienia wej艣cia na zatok臋. Jedyn膮 rzecz膮 budz膮c膮 nadziej臋, cho膰 nie za bardzo, jest to, 偶e ch艂opcy ze Szko艂y Marynarki, kt贸rzy co艣 podejrzewaj膮, s膮 gotowi na 艣mier膰”. Komodor pomy艣la艂 ze smutkiem, 偶e umr膮 (jeden z nich by艂 jego synem), ale wola艂 o tym zamilcze膰. Kiedy w po艂udnie wszed艂 do jadalni, w kt贸rej czeka艂a jego 偶ona, po wyj艣ciu s艂u偶膮cego, wyszepta艂 jej, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li ich c贸rka Demonica opu艣ci klasztor, w kt贸rym si臋 uczy, i natychmiast wr贸ci do domu. „Czy co艣 si臋 dzieje?” „Chcia艂bym to wiedzie膰!” Tamtego popo艂udnia, z alkadem Grek贸w, rozkaza艂, 偶eby rozstawi膰 stra偶e na l膮dowej drodze prowadz膮cej do Przedmie艣cia, i 偶eby bronili nabrze偶a. Rozkaza艂 te偶, aby szalupa czeka艂a na niego dzie艅 i noc przy wyj艣ciu z tajnego tunelu, przez kt贸ry jego przodkowie porzucali w艂adz臋 w przypadku spisku lub zamieszek spo艂ecznych - przej艣cie nap臋cznia艂e histori膮, splamione szlachetn膮 krwi膮 p艂yty jego posadzki. „Naszym jedynym rozwi膮zaniem, wyja艣ni艂 sekretarzowi, jest umocni膰 si臋 w Przedmie艣ciu i 偶eby zamki nie dopu艣ci艂y do wej艣cia jakiegokolwiek okr臋tu, je艣li nie b臋dzie nasz, pierwszego, na kt贸ry czekamy. Licz臋 na to, 偶e utrzymamy si臋 przez miesi膮c. Gdy okr臋t b臋dzie w naszych r臋kach, miasto 艂atwo si臋 podda”. Roz艂o偶y艂 na stole ogromn膮 map臋 morsk膮, do kt贸rej czarnych zarys贸w do艂o偶y艂 czerwone krzy偶yki, oznaczaj膮ce jego plan taktyczny - ta osamotniona ska艂a, do kt贸rej wcze艣niej ni偶 ktokolwiek inny przybija艂 Ulisses, w kt贸rej niewyczerpanym 藕r贸dle nape艂nia艂 buk艂aki, jawi艂a si臋 tam zredukowana do zwyk艂ych kontur贸w; kr贸tkie ska艂y jej orografii by艂y liczbami wskazuj膮cymi wysoko艣膰, a na brzegach morza tak偶e liczby ostrzega艂y przed g艂臋boko艣ciami i zanurzeniem. Morze wciska艂o si臋 przez w膮sk膮 gardziel, rozci膮ga艂o si臋 i dzieli艂o na dwa nier贸wne rogi, kr贸tki po lewej, a ten po prawej, wyd艂u偶ony, daleko wbijaj膮cy si臋 w l膮d, i na jego brzegach zbudowano stoczni臋. Miasto sytuowa艂o si臋 pomi臋dzy oboma, zwr贸cone w stron臋 morza, ulice proste i szerokie, r贸wnoleg艂e do wybrze偶a, ulice proste i szerokie wspinaj膮ce si臋 na wzg贸rze, na kt贸rym templariusze umie艣cili swoj膮 cytadel臋. De Risi wskaza艂 na ni膮: „Gdyby艣my przezornie j膮 ufortyfikowali, wystarczy艂oby wycofa膰 si臋 tam i poczeka膰”. Sekretarz u艣miechn膮艂 si臋 w obliczu tego, co ju偶 by艂o niemo偶liwe: „Zawsze s艂ysza艂em, 偶e to ju偶 niepotrzebna forteca, o znaczeniu tylko pami膮tkowym”. Zawsze wiedzieli艣my, 偶e Wyspa jest niemo偶liwa do zdobycia od strony morza, i to przekonanie rz膮dzi艂o dyspozycj膮 naszej obrony, ale nikomu nie przysz艂o do g艂owy, 偶e pewnego dnia nieprzyjaciel mo偶e pojawi膰 si臋 w 艣rodku, 偶e atak mo偶e zorganizowa膰 kto艣, kto ma mentalno艣膰 偶o艂nierza l膮dowego, jak ten Galvano, o kt贸rym si臋 m贸wi i w kt贸rego, szczerze m贸wi膮c, trudno mi uwierzy膰. Ale pewne jest, 偶e ten spisek zorganizowa艂 kto艣, kto nie zna si臋 na morzu ani na statkach”. Przez okno salonu wida膰 by艂o wie偶臋 zamku - na maszcie powiewa艂a flaga Gorgony: g艂owa potwora na 偶贸艂to-zielonym tle. I nagle zobaczyli, jak kto艣 niewidzialny zwija j膮 i zast臋puje dawn膮, bia艂膮, z barwnym krzy偶em templariuszy. Podest谩 i sekretarz spojrzeli po sobie. „Trzeba ucieka膰!” Wymkn臋li si臋 przez tajne drzwi, pr贸buj膮c uciec - okaza艂o si臋, 偶e ukradziono im szalup臋, a w jej miejscu sta艂a 艂贸d藕 z uzbrojonymi lud藕mi, kt贸rej bezskutecznie stawili czo艂o. Mniej wi臋cej w tym samym czasie Ascanio dociera艂 do wielkiej sali, gdzie rzuca艂a si臋 w oczy mapa z planem obrony porzucona w po艣piesznej ucieczce. Za Ascaniem pod膮偶a艂 kwiat spiskowc贸w, wszyscy ubrani jak pu艂kownicy, a dotarli tam niezatrzymywani przez s艂u偶b臋 ani gryzipi贸rk贸w, raczej byli przez nich pozdrawiani jako spodziewani nowi panowie. Ascanio przyjrza艂 si臋 mapie, przestudiowa艂 jej kolorowe krzy偶yki. „Oddaj膮 nam wszystko jak na tacy”, powiedzia艂. „Nie poradzisz si臋 genera艂a?”, zapytali. „Po co, skoro ju偶 znamy tajemnic臋? W ten spos贸b zyskujemy na czasie”. Zacz膮艂 wydawa膰 rozkazy, rozsy艂a膰 ludzi. Ze strony Szko艂y Marynarki dobieg艂y odg艂osy pierwszych wystrza艂贸w. Uzbrojone dru偶yny przebiega艂y ulicami - wiele balkon贸w otwiera艂o si臋 i wiwatowano na ich cze艣膰; inne zatrzaskiwa艂y si臋 i zamyka艂y okiennice strachu. Nadszed艂 rozkaz, 偶eby szanowa膰 spok贸j domostw, nie niepokoi膰 kobiet i dzieci, 偶eby celowa膰 ostro i bez lito艣ci do stra偶nik贸w; ale najbardziej zaskoczy艂, najbardziej zdegustowa艂 wojska ochotnicze wyra藕ny zakaz zabijania wi臋cej Hellen贸w ni偶 to konieczne - byli tacy, kt贸rzy burzyli si臋 przeciw rozkazowi po tylu latach oczekiwania na rze藕 - w ten spos贸b bra艂o w 艂eb niechybne bombardowanie Przedmie艣cia! „Idioci! Je艣li zabijemy Grek贸w, kto b臋dzie pracowa艂 w stoczniach? Mo偶e wy? Zrozumcie to raz na zawsze: potrzebujemy bankier贸w i robotnik贸w - za du偶o mamy tylko marynarzy”. Co by艂o jak zorientowanie okre艣lonego celu i kompletnie politycznego nienasyconego g艂odu krwi - niekt贸rym z tych protestuj膮cych przypisano powieszenie oficer贸w floty w stanie spoczynku oraz wyk艂adowc贸w ze Szko艂y Marynarki (uczniowie padli wszyscy w walce). Ascanio Aldobrandini, pochylony nad strategicznym planem wroga, przedsi臋wzi膮艂 dora藕ne 艣rodki: „Natychmiast ufortyfikowa膰 naro偶nik Kolorowy i niech 偶aden 偶ywy Grek tamt臋dy nie przejdzie!” W ksi膮偶kach historycznych zwykle przedstawiaj膮 fotografi臋 pomnika Chwa艂y Obro艅com Naro偶nika - wielkiej bitwy l膮dowej, kt贸r膮 che艂pili si臋 zwyci臋zcy, dwadzie艣cia dni przeci膮gania lin, dzisiaj zdobywam jedno okno, dzi艣 je porzucam, niech przyjd膮 ludzie, ju偶 zgin臋艂o dw贸ch, Grecy maj膮 wiele strat, widzieli艣my, 偶e chowali ju偶 tylu, a kto wie, ilu nie mogli艣my zobaczy膰! Ascanio przyni贸s艂 ze schronienia genera艂a rozkaz i szczeg贸艂owe rozporz膮dzenia odno艣nie do tego, co jeszcze dzi艣 nazywa si臋 Wielkim Marszem Okr膮偶aj膮cym - pi臋膰dziesi臋ciu zahartowanych w bojach ch艂opak贸w, dobrze uzbrojonych, wysz艂o w nocy i otoczy艂o wzg贸rza, 偶eby zaskoczy膰 Grek贸w od ty艂u. Z rana zaj臋li ju偶 pozycje na wzg贸rzu 327, a Grecy z przera偶eniem zdali sobie spraw臋, 偶e tamci maj膮 ze sob膮 jedno dzia艂ko, kt贸rego pierwszy pocisk, ci臋偶ka zapowied藕, przelecia艂 rozogniony ponad g艂owami i zatopi艂 si臋 na bezbronnych brzegach zatoki. Wkr贸tce potem w jednym z obl臋偶onych naro偶nych okien pojawi艂a si臋 bia艂a flaga. Grecy nie zrozumieli jej znaczenia, dop贸ki nie zobaczyli, 偶e zbli偶a si臋 do ich linii 艂aci艅ski oficer i dw贸ch sier偶ant贸w, bez broni, chc膮c pertraktowa膰. Inni trzej Grecy wyszli na ziemi臋 niczyj膮 i pos艂uchali. „Macie ju偶 sze艣ciu zabitych, a mo偶e ich by膰 sze艣膰dziesi臋ciu. Galvano della Porta proponuje wam pok贸j, pod jednym warunkiem, 偶e oddacie 艣wi臋t膮 relikwi臋 艣wi臋tego Demetriusza. Macie dwadzie艣cia cztery godziny, 偶eby to przemy艣le膰, podczas kt贸rych, je艣li chcecie, mo偶emy ustanowi膰 zawieszenie broni”. Odeszli Grecy z wiadomo艣ci膮, przekazali j膮 dow贸dztwu, przedyskutowano j膮, prawos艂awny biskup by艂 zaproszony na obrady. Nieliczna grupa przestrzega艂a przed ewidentnym oszustwem - rozbroimy si臋 i zaraz nas zabij膮; wtedy kto艣 zaproponowa艂, 偶eby w ramach gwarancji mogli zatrzyma膰 bro艅 przynajmniej przez rok, a co do reszty zgadzaj膮 si臋 - na zewn膮trz, na placu, w milczeniu, kobiety czeka艂y na decyzj臋. Kiedy dowiedzia艂y si臋, 偶e 偶膮daj膮 od nich tylko Ko艣ci, rozp艂aka艂y si臋, ale tak偶e zanios艂y dzi臋kczynienie Bogu. Tekst propozycji, podpisany przez alkada i biskupa, dotar艂 do Aldobrandiniego. „Musz臋 skonsultowa膰 si臋 z genera艂em!” I poszed艂. Gdzie ukrywa艂 della Port臋? Mo偶e w zamku? Pow贸z Aldobrandiniego by艂 widziany na ulicach na zboczu, chocia偶 ju偶 przy powrocie. Otoczyli go przyw贸dcy sprzysi臋偶enia. „Genera艂owi wydaje si臋 s艂uszne, 偶eby Grecy 偶膮dali gwarancji. Maj膮, jak mo偶ecie sobie wyobrazi膰, przykre do艣wiadczenie”. „Ale po co si臋 nimi przejmujemy? Zabijaj膮c ich wszystkich... uwolniliby艣my si臋 od tej ho艂oty, a do roboty w stoczni kto艣 by si臋 tam znalaz艂”. Cz艂owiek, kt贸ry przemawia艂, by艂 wa偶nym handlowcem, o imieniu Giorgio. Ascanio stawi艂 mu czo艂o i powiedzia艂 w ten spos贸b: „Jak dotychczas Gorgona 偶y艂a, i to nie najgorzej, z handlu naszych statk贸w. Od tej chwili nie wejdzie na Wysp臋 偶aden pieni膮dz, kt贸ry nie pochodzi z budowy okr臋t贸w, jak doskonale wiesz. Tak naprawd臋 zrobili艣my t臋 rewolucj臋, 偶eby zast膮pi膰 handel morski przemys艂em; ale ty nie tra膰 z oczu faktu, 偶e Anglia zam贸wi u nas wielkie okr臋ty wojenne tylko dlatego, 偶e nasi szkutnicy znad zatoki s膮 ta艅si od tych z Southampton. Je艣li zabijesz Grek贸w i b臋dziesz musia艂 sprowadzi膰 robotnik贸w, nasz interes chwalebnie pop艂ynie na morskie dno”. Giorgio sk艂oni艂 g艂ow臋, pozwoli艂, by zdrowy rozs膮dek u艣mierzy艂 rozpalon膮 furi臋 zemsty. „Trzeba dzi臋kowa膰 Bogu, 偶e Grekom nie przysz艂o do g艂owy poprosi膰 o wolno艣膰 albo 偶ycie de Risiego. Musieliby艣my mu je przyzna膰 i trzeba by zrezygnowa膰 z wielkiego procesu o odpowiedzialno艣膰, Wielkiego S膮du, na kt贸ry wszyscy czekamy. 艢mier膰 komodora nie zaspokoi naszych rewindykacji bardziej ni偶 艣mier膰 kilku setek Grek贸w? Wszystkim zebranym przedstawi艂 si臋 spektakl, wprawiaj膮cy w oniemienie Trybuna艂, wszyscy zamaskowani; wzbudzaj膮ca przera偶enie Rada Dziesi臋ciu, kt贸ra nie ods艂ania艂a twarzy, dop贸ki nie og艂osi wyroku - spo艣r贸d stu wybranych, jeszcze bardziej zamaskowanych. Przez dwa wieki te demokratyczne trybuna艂y by艂y odsuni臋te przez marynarzy w pustk臋 wspomnie艅! Ale jeszcze istnia艂a pami臋膰 niez艂omnej sprawiedliwo艣ci, kt贸r膮 wymierza艂y w 艣redniowieczu i p贸藕niej. Ponadto by艂o prawdopodobne, 偶e spo艣r贸d obecnych wybierze si臋 t臋 setk臋. Kt贸偶 w膮tpi, 偶e kto艣 z nich znajdzie si臋 w dziesi膮tce? Ascanio wys艂a艂 jednego z pomocnik贸w z zaleceniem, aby nast臋pnego dnia podpisano pok贸j, i natychmiast zacz膮艂 przygotowywa膰 wielkie zgromadzenie na Dzie艅 Chwa艂y, wszyscy przed katedr膮, 偶eby by膰 艣wiadkiem p艂aczu Grek贸w, kiedy ich brodaty biskup b臋dzie wr臋cza艂 relikwi臋 dobrze ogolonemu biskupowi 艂acinnik贸w - by艂a to chwila szczeg贸lnie historyczna, podkre艣lona ogniem z wszystkich baterii i biciem we wszystkie dzwony, a potem trwa艂a dalej, po oddaleniu si臋 do swoich baz patetycznej plebejskiej procesji, na placu W艂adzy, miejscu najwi臋kszych uroczysto艣ci, gdzie Ascanio wyszed艂 na balkon, otoczony znakomito艣ciami i odczyta艂 dekret, na mocy kt贸rego mianowa艂 Podest谩 genera艂a Galvana. Lud wybuch艂 wiwatami i natychmiast zamanifestowano pragnienie ujrzenia genera艂a - kiedy to 偶膮danie sta艂o si臋 wielkim krzykiem, Ascanio wskaza艂 na zamek templariuszy, tam w g贸r臋, ponad miasto; wskaza艂 na taras przed g艂贸wn膮 wie偶膮, i wszyscy obecni mogli zobaczy膰, jak posta膰 drobna i troch臋 sztywna, na prusk膮 mod艂臋, zbli偶a si臋 do parapetu i wspiera si臋 na nim - wznios艂a jedn膮 r臋k臋, pozdrawia艂a... Ci, kt贸rzy w tej chwili mieli do dyspozycji lunet臋, p贸藕niej zapewniali, 偶e genera艂 Galvano mia艂 na sobie spodnie z bia艂ego zamszu, z czarnymi butami; wojskowy ciemnoszary surdut, kapelusz z rondem podniesionym z przodu - trzyma艂 r臋k臋 pod guzikami na brzuchu, a drug膮 pozdrawia艂. Kto艣 szepn膮艂 w tajemnicy, 偶e nie przyszed艂 przyj膮膰 wiwat贸w i u艣cisk贸w, bo ma tr膮d - kiedy sekret odpowiednio si臋 rozprzestrzeni艂, ucich艂y krzyki i w stron臋 zamku wzniesiono setki cichych i wymownych r膮k. I zdarzy艂o si臋, 偶e s艂o艅ce, kt贸re zachodzi艂o, rzuci艂o na plac i na obecnych uko艣ny cie艅, wyd艂u偶ony, genera艂a, i wszyscy zaniem贸wili, jakby okry艂o ich skrzyd艂o archanio艂a. Aldobrandini powiedzia艂: „To trzeba instytucjonalizowa膰!” I przygl膮dano si臋 ruchomemu cieniowi, przebiegaj膮cemu po oszo艂omionych g艂owach, w miar臋 jak chowa艂o si臋 s艂o艅ce. Wtedy genera艂 della Porta znik艂 - mo偶e p艂aka艂. Nikogo nie zaskoczy艂o, 偶e od tego czasu sam Ascanio Aldobrandini usadowi艂 si臋 w fotelu zajmowanym do niedawna przez pokonanego komodora - uwa偶ano go za faktycznego zast臋pc臋 genera艂a, postrzegano jako jego premiera. Zacz膮艂 podpisywa膰 dekrety: „Wzi膮wszy pod uwag臋 i spokojnie przeanalizowawszy propozycj臋 Trybuna艂u Dziesi臋ciu, zebranego na specjalnej, publicznej sesji, przychylam si臋 do sugestii, aby skaza膰 na 艣mier膰 i skazuj臋 go, komodora Arcangelo de Risiego, kt贸rego to, zanim powieszonym zostanie na blankach zamku, pozbawi si臋 stopnia wojskowego, tytu艂贸w i przywilej贸w. W imieniu Podest谩, w艂asnor臋cznie podpisuj臋... Ascanio”. Tak w艂a艣nie - samo imi臋. Cia艂o komodora pozosta艂o przez osiem dni na widoku publicznym, zabawka wiatr贸w, po偶erane przez gawrony. P贸藕niej pozwolono 偶onie, aby go pochowa艂a - ona i c贸rka Demonica zosta艂y nak艂onione do emigracji, gdy偶 zm臋czone serce genera艂a nie potrafi艂o znie艣膰 cierpienia powodowanego ich obecno艣ci膮 na Wyspie, ma艂偶onki i c贸rki pokonanego. Czemu偶 one by艂y winne? Syn poleg艂 w obronie Szko艂y Marynarki, jak si臋 tego obawia艂 jego ojciec. Kilku malarzy przedstawi艂o chwil臋, w kt贸rej komodor zosta艂 powiadomiony o wyroku - Trybuna艂 na stoj膮co i on te偶 - cichy t艂um w 艂awkach dla publiczno艣ci. Ale arty艣ci r贸偶ni膮 si臋 co do interpretacji zdarze艅 - dla jednych na twarzy s臋dzi贸w odmalowuje si臋 tajemnicze przera偶enie, strach przed wyrzutami sumienia i bosk膮 Sprawiedliwo艣ci膮, podczas gdy u oskar偶onego l艣ni godno艣膰 i odwaga - dla innych tch贸rzliwe 艂zy mocz膮 przestraszon膮 twarz de Risiego, podczas gdy blask Sprawiedliwo艣ci spowija g艂owy s臋dzi贸w niczym aureola - obie wersje pojawiaj膮 si臋 obok siebie, dzisiaj, w Lokalnym Muzeum Gorgony, ale zaczyna zapomina膰 si臋 samo zdarzenie. Dla odmiany mieszka艅cy Wyspy pami臋taj膮, i maj膮 to spisane literami odlanymi w br膮zie przy wej艣ciu do stoczni, zdanie, wypowiedziane przez m艂odego Pitta, kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e rewolucja odnios艂a tryumf: „Gdyby Anglia mia艂a taki port jak Gorgona, otoczy艂aby go srebrnym murem...” Powiedziano o Flaviarosie, 偶e kiedy przyszli do niej z t膮 histori膮, ograniczy艂a si臋 do odpowiedzi: „A ja nie!” Dla odmiany jej m膮偶 zacz膮艂 przelicza膰 srebro i znajdowa膰 jego r贸wnowarto艣膰 w funtach szterlingach.
Dwie godziny przed kominkiem, Ariadno, godziny zmierzchu; pi臋kne s艂o艅ce, na pewno rozpalaj膮ce atomy lasu - a偶 zm臋czy艂y mi si臋 oczy od wpatrywania si臋 w ogie艅, odczytywania fakt贸w z jego zmieniaj膮cych si臋 p艂omieni. Odszuka艂bym sir Ronalda po艣r贸d tylu ludzi, powinienem by艂 to zrobi膰 i odkry膰 wraz z nim jego os艂upienie, jego pe艂en zdumienia u艣miech w obliczu przebiegu wypadk贸w, jego wywa偶ony i zimny 艣miech niczym rozumowanie w obliczu apoteozy genera艂a, kiedy jednak czujesz si臋 porwany zam臋tem takim, jaki w艂a艣nie ci opisa艂em, po cz臋艣ci burz膮, po cz臋艣ci wrzaw膮, bogatym w bohaterskie czyny, kt贸rych nie wspominam, i w osobiste tragedie, kt贸re przemilczam, normalne jest zapomnienie o osobistych perypetiach, trzymaj膮cych si臋 na uboczu rewolty, co w tym przypadku znaczy艂oby to samo, co znalezienie si臋 na marginesie historii, do kt贸rej ze swej strony nale偶a艂 ju偶 sir Ronald; co tymczasem robi艂 albo cierpia艂, jak si臋 mo偶e i prawdopodobnie bawi艂, dowiemy si臋 innego dnia, wedle tego, jak tego b臋d膮 wymaga膰 okoliczno艣ci opowiadania. W zamian mog臋 w tej chwili zaspokoi膰 ci臋 kilkoma drobia偶d偶kami, kt贸re niepotrzebnie, ale te偶 w spos贸b nieunikniony, zdo艂a艂em odkry膰 - kt贸re powinienem by艂 zapomnie膰, ale nie zapomnia艂em, tak jak nie zapomina si臋 r贸wnie偶 pewnych drobnostek, we wspomnieniach zyskuj膮cych na znaczeniu i czasem wype艂niaj膮cych ca艂e 偶ycie albo s艂u偶膮cych jako no艣nik nadziei, je艣li nie 偶alu - zatem pewne spojrzenie, kt贸re na mnie skierowa艂a艣, pewna twoja pieszczota, nie chc臋 w tej chwili powiedzie膰, dlaczego ani jak. Pierwsz膮 z tych drobnostek by艂o to, 偶e w pewnej chwili zebrania w Wielkiej Sali Rady, kiedy ci, kt贸rzy brali udzia艂 w Oswobodzeniu Republiki jako co艣 wi臋cej ni偶 ochotniczy rekrut, zebrali si臋 wok贸艂 Aldobrandiniego, ka偶dy sk艂ada艂 swoje deklaracje, a r贸偶ni sekretarze, prze艣cigaj膮c si臋 bieg艂o艣ci膮, zapisywali to w aktach, w ko艅cu Ascanio zapyta艂 z u艣miechem: „Zatem ka偶dy, 偶ywy i martwy, zwierz臋ta, kamienie i ro艣liny, brali udzia艂 w spisku z jednomy艣lnym entuzjazmem?”, a kto艣, bez w膮tpienia 偶artowni艣 albo, kto wie, potajemny donosiciel, odpowiedzia艂 mu: „Tak, panie, opr贸cz hiacynt贸w, sadzonych w doniczkach przez 偶ony i c贸rki marynarzy. Te odm贸wi艂y wszelkiej wsp贸艂pracy”, na co Ascanio odpowiedzia艂 z zara藕liwym 艣miechem: „No to 艣ci膮膰 je wszystkie, te hiacynty, 偶eby mi nie zosta艂 ani jeden!”, przez co tak偶e wyspa Gorgona, tak jak i nasza, w pe艂ni zasadnie mo偶e nazywa膰 si臋, cho膰 tylko od wtedy i tylko dla nas, „Wysp膮 艢ci臋tych Hiacynt贸w”. Prawda, 偶e 艂adnie?
Drugi drobia偶d偶ek wymaga znacznie wi臋cej s艂贸w, kt贸rymi chc臋 ci przedstawi膰 posta膰, b臋d膮c膮 w tym samym salonie, przy tej uroczystej okazji, a gdy zapytano j膮, co zrobi艂a dla rewolucji, odpowiedzia艂a opryskliwie, i w bardzo aspirowanym w艂oskim, brzmi膮cym jak oksfordzki angielski: „Jestem autorem tych pie艣ni 艣piewanych przez 艣lepc贸w i sonet贸w ku chwale genera艂a, kt贸re recytuj膮 wszystkie kobiety. Moja wsp贸艂praca polega艂a na czystej i wspania艂ej poezji”. I zamilk艂. Po co pyta膰 o wi臋cej? Za偶膮da艂, podczas gdy wznoszono owacje na jego cze艣膰, krzes艂a, na kt贸rym usiad艂 w k膮cie, po艣rodku szczup艂ego kr臋gu dam i kawaler贸w, i wr贸ci艂 do wcze艣niejszej z nimi rozmowy. By艂 to typ smag艂y, szczup艂y, o wznios艂ej sylwetce i pow艣ci膮gliwych ruchach, bardzo dobrze ubrany, bardzo akuratny. Rzeczony cz艂owiek nazywa si臋 Nicol谩s, le beau Niccol脿, i wyr贸偶nia si臋 艣mia艂ym krojem ubra艅, zuchwa艂膮 elegancj膮 manier, cho膰 i jedne, i drugie nie s膮 wi臋cej ni偶 kopi膮 manier i ubra艅, cho膰by zmienia艂y rozmach i kolor, pana konsula angielskiego, mister Algernona Smitha, cz艂owieka, kt贸ry nie znajduje si臋 w Anglii z powodu niekompatybilno艣ci z Anglikami, ale kt贸ry te偶 nie rzuci艂 si臋 w wir przyg贸d w Grecji albo na 艢rodkowym Wschodzie, jak Byron albo lady Stanhope, lecz zosta艂 w po艂owie drogi, w tym wyspiarskim konsulacie, gdzie mo偶e s艂u偶y膰 Imperium (kt贸re jeszcze tak si臋 nie nazywa, lecz jedynie The Great Britain) i jednocze艣nie utrzymywa膰 doborowy harem importowanych dziewcz膮t, cieszy膰 si臋 nimi, a nast臋pnie wysy艂a膰 jako drugorz臋dny towar do innych harem贸w os贸b mniej dystyngowanych; m贸wi si臋 te偶, chocia偶 w tajemnicy, i nie dowiedziono tego, 偶e posiada kilku efeb贸w. Le beau Niccol脿 jest synem kapitana okr臋tu, bohatera, najwyra藕niej jakiej艣 dawnej potyczki na Morzu Czerwonym, w kt贸rej jednak straci艂 偶ycie. Relacje tej latoro艣li z klas膮, z kt贸rej pochodzi, teraz pokonan膮, utrzymywa艂y si臋 przede wszystkim poprzez ciotk臋, wdow臋 Fulcanelli, o kt贸rej mo偶e jeszcze b臋dziemy m贸wi膰 - bardzo si臋 kochaj膮, on j膮 odwiedza, ale jego zwyczaje nocnego marka nie pozwalaj膮 mu z ni膮 偶y膰, bo ona zamyka drzwi o dziewi膮tej. Beau Niccol脿 nie pozwolono wst膮pi膰 do Szko艂y Marynarki, kiedy chcia艂 si臋 tam dosta膰 w imi臋 pami臋ci swego ojca, z jednej prostej przyczyny, kt贸r膮 by艂o jego kr贸tkowidztwo - wada, od tamtego czasu pozwalaj膮ca mu na u偶ywanie okular贸w, dzi臋ki kt贸rym osi膮ga dobre wyniki w impertynencji, por贸wnywalne jedynie z tymi mister Algernona Smitha ze swym z艂otym monoklem; je艣li jednak teraz le beau Niccol脿 b艂ogos艂awi w tajemnicy odrzucenie, jakiego do艣wiadczy艂, kiedy mia艂 czterna艣cie lat, dzi臋ki czemu znajduje si臋 po stronie tryumfator贸w, cho膰 jego ciotka ma go za declass茅, pewne by艂o, 偶e przy tamtej okazji i od tamtego czasu czu艂 si臋 w g艂臋bi duszy obra偶ony na klas臋 偶egluj膮c膮, kt贸ra tym sposobem wyklucza艂a go z mo偶liwo艣ci noszenia munduru, tej kombinacji z艂ota, czerwieni i b艂臋kitu, o liniach krzywych i liniach prostych, o wstrzemi臋藕liwo艣ci i luksusie, uwa偶anej za najpi臋kniejszy mundur na 艣wiecie, ten, dzi臋ki kt贸remu m臋偶czy藕ni, kiedy go na siebie wk艂adaj膮, czuj膮 si臋 wa偶niejsi od cesarza i papie偶a w strojach ceremonialnych. Le beau Niccol脿 w konsekwencji znalaz艂 si臋 na marginesie swojej klasy, jak to si臋 m贸wi, jedn膮 nog膮 w 艣rodku, drug膮 na zewn膮trz, i w ko艅cu j膮 opu艣ci艂, ale to ju偶 inna historia, kt贸r膮 niedobrze by艂oby zostawia膰 z boku - zdarzy艂o si臋 przecie偶, 偶e Nicol谩s pi臋kny, kiedy ludzie zacz臋li szepta膰 o jego pi臋knie, nie mia艂 zaj臋cia; zabawia艂 si臋 spacerowaniem po nadmorskim bulwarze w godzinie, kiedy robili to cywilni dandysi i stra偶nicy zatoki, samotny i r贸wnie daleki od dwugraniastych kapeluszy, co od cylindr贸w, mawiano 偶e z powodu dumy przystojnego m臋偶czyzny; nic z tego, robi艂 to z powodu skrywanego 偶alu wobec jednych, kt贸rzy nosili mundur, i tajonej zawi艣ci wobec drugich, kt贸rzy mieli pieni膮dze; i w ten spos贸b, z powodu samotnego kontemplowania dali, zyska艂 s艂aw臋 melancholijnego i zakochanego w niedost臋pnej kobiecie; lecz tego rodzaju kobieta na Gorgonie by艂a tylko jedna, Flaviarosa della Croce, c贸rka don Giancarla, bogacza nad bogaczami... Flaviarosa pierwsza zorientowa艂a si臋, 偶e ten tak pi臋kny ch艂opiec 艣ciga na morskim horyzoncie niemo偶liwe szcz臋艣cie, kt贸re nosi艂o jej imi臋, i poczu艂a si臋 mile po艂echtana, bo w ko艅cu pi臋kny Niccol谩s by艂 synem bohatera z klasy tak znienawidzonej, jak podziwianej, aby nie powiedzie膰 darzonej zawi艣ci膮, komandor贸w. P贸藕niej dowiedzia艂 si臋 o tym on, i te偶 nie wyda艂o mu si臋 to z艂e, wszak Flaviarosa, opr贸cz tego, 偶e bogata i pi臋kna, zosta艂a wychowana przez ojca na cesarzow膮 艣wiata interes贸w, o ile fortuna nie przeznaczy jej dla jakiego艣 innego 艣wiata - najgorsze, co o niej m贸wiono, by艂o, 偶e jest warta tyle, ile jaka艣 Pompadour. I tak si臋 sprawy mia艂y, zwyk艂a legenda, zwyk艂e szeptanie, gdyby Nicol谩s pi臋kny nie okaza艂 nagle i przy zapomnianej okazji (jakie艣 cywilne 艣wi臋to? jaki艣 艣lub?) niespodziewanej zdolno艣ci do pochwalnego dziennikarstwa, kt贸re mu przynios艂o zatrudnienie w lokalnym dzienniku, jako kronikarzowi socjety - dzi臋ki czemu i nie planuj膮c tego, a nawet nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, okaza艂 si臋 dystrybutorem, niemal dyktatorem osobistych pr贸偶no艣ci, sprowadzonych do przymiotnik贸w i przestrzeni typograficznych tego wyspiarskiego uniwersum. A kiedy to zrozumia艂, zacz膮艂 uwa偶a膰 siebie, z absolutn膮 s艂uszno艣ci膮, za jednego z najpot臋偶niejszych ludzi na Gorgonie, mo偶e za pierwszego po Podest谩, nie szermuj膮cego 艣mierci膮 albo wygnaniem, ale posiadaj膮cego mo偶no艣膰 skazywania na milczenie, anonimowo艣膰 i 艣mieszno艣膰. I to wtedy, w pewnej chwili, zaproszony na przyj臋cie, pozna艂 Flaviaros臋 - ona przyjrza艂a mu si臋, potem zmierzy艂a go z g贸ry na d贸艂 i zapyta艂a, czy to on j膮 kocha. „Jestem tym, o kt贸rym m贸wi膮, 偶e ciebie kocha”, brzmia艂a odpowied藕, po kt贸rej nast膮pi艂 uk艂on do艣膰 oszcz臋dny jak na W艂ocha. Pocz膮tkowo, szanuj膮c ustalony porz膮dek, Nicol谩s pi臋kny na trzy sposoby tytu艂owa艂 swoje kroniki: te, w kt贸rych figurowa艂y jedynie c贸rki i 偶ony marynarzy i bankier贸w, „przyby艂y z Salerno”, „wyp艂yn臋艂y do Neapolu”, kr贸lowa艂y na pierwszej stronie pod promiennym mianem: „Z Socjety” o literach z ornamentowanej kaligrafii; sekretem i najwi臋kszym pragnieniem ka偶dej panienki by艂o to, 偶eby jej imi臋 kiedy艣 tam si臋 pojawi艂o, a je艣li to mo偶liwe, 偶eby pojawia艂y si臋 za ka偶dym razem, co oznacza艂oby jej wspinanie si臋 po szczeblach drabiny spo艂ecznej. Po nich nast臋powa艂 drugi rodzaj kronik, te偶 z pierwszej strony, cho膰 o bardziej przygaszonym blasku i o literach z mniejszymi zawijasami, do kt贸rych mia艂y nieograniczony dost臋p kobiety kupc贸w i przemys艂owc贸w; ich szyld: „Wie艣ci z Socjety”; pojawienie si臋 w niej by艂o przykre i upokarza艂o bogate kobiety, ich matki i przy okazji ich ojc贸w i m臋偶贸w, jednak偶e mniej wra偶liwych na cechy nie wp艂ywaj膮ce na w艂adz臋 lub bogactwo; mog艂o dla odmiany uszcz臋艣liwi膰 kobiety trzeciej klasy, c贸rki i 偶ony gryzipi贸rk贸w, s艂u偶by i rzemie艣lnik贸w, zdegradowanych do kolumny zwanej „Wie艣ci” na jakiej艣 zagubionej stronie. Tote偶 kiedy Nicol谩s pozna艂 Flaviaros臋, sp臋dzi艂 ca艂膮 noc na poszukiwaniu sposobu na wykluczenie jej z „Wie艣ci z Socjety”, gdzie mie艣ci艂o si臋 sprawozdanie z balu, cho膰 bez umieszczenia jej po艣r贸d linii „Z Socjety”, bo do tego nie dojrza艂 jeszcze czas; rozwi膮za艂 to, po艣wi臋caj膮c wspania艂y artyku艂 dziewczynie i jej sukni, umieszczony na pierwszej stronie, obramowany r贸偶yczkami i amorkami, czym zaskarbi艂 sobie wdzi臋czno艣膰 Flaviarosy i zwr贸cenie uwagi don Giancarla, kt贸ry od tamtego czasu mia艂 go za mniejszego g艂upca, ni偶 si臋 spodziewa艂, a nawet kt贸rego艣 razu zaprosi艂 go na obiad. Trzeba mie膰 na wzgl臋dzie, aby odpowiednio oceni膰 Nicolasa, 偶e je艣li wsp贸艂dzia艂a艂 w pracy rewolucyjnej swymi wierszami, tak偶e w jaki艣 spos贸b troch臋 j膮 wyprzedzi艂, herold i harcownik upragnionej zmiany, kiedy przy 艣lubie Flaviarosy z Ascaniem i z powodu, jak si臋 m贸wi, hojno艣ci, z kt贸r膮 bogaty kupiec zaopatrzenia morskiego zap艂aci艂 za kilka wierszy weselnych, le beau Niccol脿 zburzy艂 wszystkie warto艣ci, skruszy艂 wszystkie bariery i umie艣ci艂 reporta偶 z tego 艣lubu w sekcji „Z Socjety”: wzi臋cie Bastylii, 艣ci臋cie w Whitehall, muzyka werbla zwiastuj膮cego to, co upragnione, niemal niemo偶liwego zast膮pienia jednych bogaczy przez drugich. Komodor de Risi, czytaj膮c proz臋 narracyjn膮 pi臋knego Nicolasa, nie zdo艂a艂 poj膮膰, 偶e co艣 si臋 zmienia艂o na 艣wiecie - ograniczy艂 si臋 do interpretacji zdarzenia, jako ekstrawagancji usprawiedliwionej mi艂o艣ci膮 ju偶 definitywnie niemo偶liw膮 i dobrym traktowaniem ze strony della Croce. Arystokracj臋 zawsze gubi 艣lepota! Tamtego popo艂udnia wielkiego przyj臋cia, kiedy Nicol谩s otrzyma艂 ju偶 wiele gratulacji, kiedy najbardziej ha艂a艣liwi uczestnicy skupiali na sobie uwag臋 zgromadzenia, to znaczy, kiedy zosta艂 ju偶 sam w swoim k膮cie i na swoim krze艣le, podczas gdy Ascania otacza艂a coraz bardziej wzrastaj膮ca wrzawa chwa艂y, zawo艂a艂a go zza jakich艣 drzwi, za kt贸rymi si臋 ukrywa艂a, Flaviarosa, g艂osem niczym skarga syreny, kt贸ry jednocze艣nie by艂 rozkazem. Wrzawa nagle ucich艂a i zosta艂a zast膮piona cisz膮 pe艂nego ciekawo艣ci oczekiwania - Ascanio, po艣r贸d szerokiego ko艂a, przygotowywa艂 si臋 do odczytania Deklaracji Pryncypi贸w, kt贸re nowy Podest谩, ju偶 na zawsze niepokonany genera艂 Galvano della Porta, proponowa艂 notablom Wyspy. „Na pocz膮tek - zacz膮艂 - raczej zdruzgotany 艣wiat, raczej martwi ni偶 przyj臋cie idea艂贸w rewolucji francuskiej!”, i obraz powszechnej katastrofy jako jedyna odpowied藕 na diaboliczne propozycje r贸wno艣ci, wolno艣ci i braterstwa wypar艂 patetycznie z tych umys艂贸w jakiekolwiek poj臋cie, jakie wtedy przechowywa艂y, i zyska艂o aprobat臋 wprowadzenie przez te serca. „Nie s艂uchaj go. Ja ci mog臋 to wyja艣ni膰”, powiedzia艂a Flaviarosa do Nicolasa pi臋knego, jednocze艣nie wci膮gaj膮c go do ogromnego pustego korytarza o l艣ni膮cych posadzkach, gdzie byli jedynymi mieszka艅cami na ziemi po艣wi臋conej ju偶 Idea艂owi; przez zamkni臋te drzwi dociera艂 do nich monotonny szmer lektury Ascania. „Jedyny artyku艂”, powiedzia艂a Flaviarosa, 艣miej膮c si臋; „Obwieszcza si臋 zbrodni膮 stanu ka偶dy grzech przeciwko sz贸stemu przykazaniu” - zawis艂a na szyi Nicolasa i poca艂owa艂a go w usta. „Jak ten!”, i znowu go poca艂owa艂a - „i ten, i ten, i ten, i ten!” Zaskoczenie sparali偶owa艂o Nicolasa, sprawi艂o, 偶e straci艂 rezon i co gorsza jeszcze, zaprzepaszcza艂 swoj膮 oboj臋tno艣膰 i ozi臋b艂o艣膰. Kiedy chcia艂 co艣 powiedzie膰, ona mu nie pozwoli艂a: „Podobamy si臋 sobie od dawna, Niccol脿, od tamtej nocy balu, na kt贸rym oboje byli艣my najpi臋kniejsi. Mog艂y wtedy znale藕膰 si臋 przyczyny, dla kt贸rych nie mogli艣my si臋 pobra膰; ale nie ma ju偶 ich, 偶eby艣my nie mogli si臋 kocha膰. Po co d艂u偶ej czeka膰?”, i s艂odko popycha艂a go w kierunku niewiadomego rozwi膮zania w nieznajomym miejscu. Niccol脿 zdo艂a艂 wykrztusi膰: „Ale je艣li on si臋 dowie? Teraz jest wszechw艂adny”. „Z w艂adz膮 poni偶ej mojej, Niccol脿, m贸j ukochany, niech ci to wejdzie do g艂owy i zawsze miej to na uwadze. Ale ja ju偶 mam go dosy膰 i jego pysza艂kowato艣ci, a przede wszystkim jego cnoty, tego, 偶e zabiera mnie do 艂贸偶ka i rozczarowuje, podczas gdy on modli si臋 i 艣pi; tego, 偶e je艣li jeden m贸j sutek otrze mu si臋 o usta, musi odby膰 pokut臋; tego, 偶e kiedy prosz臋 go o pieszczot臋 poni偶ej pasa, trz臋sie si臋 i m贸wi, 偶e mam diab艂a mi臋dzy nogami. Do diab艂a z nim, niech idzie do piek艂a, gdzie mu si臋 podoba, ale beze mnie!” M贸wi艂a Flaviarosa od pocz膮tku, stopniowo wpadaj膮c w pasj臋: „B臋d臋 mu przyprawia膰 rogi do ko艅ca swoich dni - doda艂a - dop贸ki dusza i cia艂o b臋d膮 tego ode mnie 偶膮da膰, b臋d臋 mu je przyprawia膰 z przyjemno艣ci膮 i rado艣ci膮, rozmy艣lnie i 艣wiadomie, a zaczn臋 od ciebie, dla wi臋kszej kpiny, bo wiem, 偶e ciebie nienawidzi, dlatego, 偶e jeste艣 synem kapitana okr臋tu i piszesz wiersze, i dlatego, 偶e elegancko chodzisz, a nie kulejesz tak jak on”. Poci膮gn臋艂a pi臋knego Nicolasa przez ca艂y korytarz, a偶 do ogromnych matowych drzwi, przez kt贸re przeszli. Pa艂ac by艂 pusty - nawet same duchy emigrowa艂y z luster, 偶eby pos艂ucha膰 o nowych tablicach praw. „Patrz - ci膮gn臋艂a Flaviarosa - od dzi艣 to b臋d膮 moje pokoje; tutaj gabinet, tutaj buduar, tam alkowa i toaleta. Dla mojej osobistej policji wybra艂am pomieszczenie poni偶ej, z bezpo艣rednim wej艣ciem do loch贸w. Naucz si臋 tej drogi, dop贸ki nie b臋d臋 mog艂a nauczy膰 ci臋 innej, tajnej, bo na pewno taka jest, a zawsze jest bardziej emocjonuj膮ce przej艣膰 przez ciemne korytarze, 偶eby doj艣膰 do 艂o偶a ukochanej”. Nagle zmieni艂a ton. „Chc臋, 偶eby艣 zacz膮艂 my艣le膰 o poemacie na temat genera艂a”. Ta tak gwa艂towna przemiana, ta mutacja wzi臋艂a Nicolasa z zaskoczenia, nawet uci臋艂a mu zal膮偶ek przyjemnego i mocnego 艂adunku erotycznego. Poczu艂, 偶e ma pustk臋 w g艂owie. Wyj膮ka艂: „O jego bohaterstwie? Kto co艣 o tym wie?” Ona po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na ramieniu: „Nie b膮d藕 g艂upcem. O generale della Porta nikt nic nie wie, a czyny, kt贸re uczyni膮 go nie艣miertelnym, poza t膮 bitw膮 przy Kolorowym Rogu, o kt贸rej wszyscy m贸wi膮, bo wszyscy w niej brali udzia艂, opr贸cz mnie, rzecz jasna, ty wymy艣lisz. Zaraz zabierzesz si臋 do pracy i zaczniesz pobiera膰 pensj臋 z Pa艂acu: nie chc臋, 偶eby m贸j kochanek mia艂 problemy finansowe. A poemat tego rodzaju, wiadomo, trwa przez ca艂e 偶ycie, a zwykle 艣mier膰 zostawia go niedoko艅czonym”. Podobne s艂owa jeszcze raz wstrz膮sn臋艂y Nicolasem pi臋knym. Ujrza艂 siebie na torturach pod zagra偶aj膮c膮 mu nikczemn膮 szubienic膮 za cudzo艂贸stwo. I popatrzy艂 na Flaviaros臋, troch臋 jak przestraszony pies, troch臋 jak b艂agaj膮cy skazaniec, ale tak偶e jak kochanek, kt贸ry jej po偶膮da. Ona zacz臋艂a si臋 rozbiera膰, bez wielkiego po艣piechu, ale wykazuj膮c dba艂o艣膰 o ka偶d膮 rzecz, a wielkie lustra, niczym wielkie g膮bki, wysysa艂y lubie偶ne widoki. Niccol脿 jeszcze z kapeluszem i lask膮 w r臋ku, w ko艅cu wyda艂 si臋 偶a艂osny, chocia偶 odrobin臋 dr偶a艂. „Czy co艣 si臋 sta艂o?”, zapyta艂a Flaviarosa, zbieraj膮c z ziemi halki, a jej biodra prowokowa艂y cienie. On zawaha艂 si臋 i w ko艅cu zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰: „Och, tak, co艣 bardzo wa偶nego! Mam ju偶 tytu艂 wiersza: Galvanoplastia; zawiera imi臋 genera艂a, Galvano, i s艂owo plastia, co po grecku znaczy forma. Wiesz, 偶e jest w zwyczaju nadawa膰 takim poematom nazwy odrobin臋 greckie”. „Jasne. Ale nie rozbierzesz si臋?” Podesz艂a do niego i zacz臋艂a rozwi膮zywa膰 mu w臋ze艂 krawata; Niccol脿 wypad艂y z r膮k kapelusz i laska, a zostawszy z pustymi r臋koma, jak m贸g艂, 艣ci膮gn膮艂 surdut. W tej samej chwili Ascanio wymienia艂 kary wymierzane za cudzo艂贸stwo, wed艂ug skali i os贸b, a obecni przypominali sobie historie mi艂osne, opowiadane o tak wielu damach, niecierpliwych 偶onach marynarzy z tamtego czasu. Szkoda, 偶e kodeks karny ukarze te rozwi膮z艂o艣ci szubienic膮! A niekt贸re z nich, cudzo艂o偶膮ce z greckimi marynarzami, bardzo przystojnymi, to prawda! Flaviarosa mia艂a w r臋ku d艂ug膮 szarf臋 krawata; drug膮 zawis艂a na szyi Niccol脿 i znowu go poca艂owa艂a. „Cz艂owieku, po艣piesz si臋! Na tej wyspie jeste艣cie troch臋 tch贸rzliwi, bo zawsze 偶yli艣cie, nie znaj膮c strachu. Jeszcze zobaczysz, jak teraz, kiedy b臋d膮 wiesza膰 cz艂owieka za zwyk艂e kichni臋cie, naucz膮 si臋 艣mia艂o艣ci! Wyobra藕 sobie, wszystko jest grzechem, ale m臋偶czy藕ni i kobiety dalej b臋d膮 si臋 kocha膰. Ile偶 tragicznych powie艣ci w艂a艣nie si臋 zaczyna!” „Nasza te偶?” Flaviarosa si臋 uwolni艂a i pozwoli艂a ostatniej cz臋艣ci ubrania opa艣膰 na dywan. Ale Niccol脿 w og贸le na ni膮 nie patrzy艂. „Nasza te偶?”, powt贸rzy艂 g艂osem odrobin臋 dr偶膮cym, cho膰 nie艂atwo by艂o to dostrzec, bez innych danych ni偶 dr偶enie, czy by艂o to z podniecenia, czy z czystego strachu. „Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e jestem ponad prawem i m贸j m膮偶 b臋dzie uwa偶a艂, 偶eby nie dotkn膮膰 cho膰by w艂oska na ubraniu najmniejszego z moich kochank贸w. By艂by to jego koniec”. Niccol脿, zach臋cony t膮 pewno艣ci膮, z jak膮 przemawia艂a Flaviarosa i, przede wszystkim, z powodu propozycji emanuj膮cych z jej nagiego cia艂a, rozwi膮za艂 sznurowad艂a, polu藕ni艂 pas, zacz膮艂 rozpina膰 guziki koszuli, siedz膮c ju偶 na kraw臋dzi 艂贸偶ka, podczas gdy ona zaczyna艂a go pie艣ci膰. „Zatem tak wiele mo偶esz?” Flaviarosa, jakby przeci膮gaj膮c si臋, opad艂a na poduszki i powoli unios艂a ramiona - zosta艂y uwydatnione wszystkie cudowne kszta艂ty i kolory - „Wi臋cej ni偶 sam genera艂!” Jej ramiona z ca艂膮 si艂膮 zacisn臋艂y si臋 na torsie, jeszcze nie nagim, Niccol脿.
W salonie, w obliczu milcz膮cego werdyktu zgromadzonych, Ascanio ko艅czy艂 lektur臋. By艂o jasne, 偶e ucieka艂 si臋 do prawa, aby zbada膰, poprzez zastosowanie wszystkich czynno艣ci procesowych ju偶 istniej膮cych i tych, kt贸re jeszcze nale偶a艂o wymy艣li膰, najbardziej intymne grzechy, nie tylko z tych, kt贸re wymagaj膮 wsp贸lnika, przy zastrze偶eniu, 偶e Grecy z tych praw zostaj膮 wy艂膮czeni, i Anglosasi tako偶, z tej przyczyny, 偶e grzechy cielesne niewiele mog艂y doda膰 do prostej ju偶 ich drogi do piek艂a, wszak ani jedni, ani drudzy nie byli pos艂uszni Rzymowi. Biskup, kt贸ry wyra藕nymi ruchami g艂owy aprobowa艂 t臋 ostatni膮 cz臋艣膰, zapyta艂 Aldobrandiniego, cho膰 w tajemnicy, czy nie posun膮艂 si臋 odrobin臋 zbyt daleko w kwestii grzechu cielesnego i czy nie nale偶a艂oby przymyka膰 oka na grzechy ukryte. „Ojcu 艢wi臋temu - doda艂 - wyda si臋 to troch臋 przesadzone”. „Prosz臋 nie zapomina膰, monsignore, 偶e genera艂 della Porta jest wys艂annikiem Boga i przynosi Jego S艂owo. Jako ojciec, pochodz膮cy z naszej Wyspy, chce wszelkimi 艣rodkami b臋d膮cymi w jego zasi臋gu uchroni膰 od wiecznego pot臋pienia tych, kt贸rzy s膮 jak dzieci. I c贸偶 ma za znaczenie, w obliczu wiecznej kary, jedna tortura wi臋cej albo mniej?” „Tak, oczywi艣cie, oczywi艣cie - odpowiedzia艂 mu biskup - wieczne pot臋pienie. To stary idea艂, ten, 偶e grzech jest przest臋pstwem, szczeg贸lnie grzech tak paskudny jak cielesny”. Bez w膮tpienia w tej samej chwili z g膮szczu wspomnie艅 wy艂oni艂o mu si臋 co艣, co kaza艂o mu si臋 odwr贸ci膰.
Tego samego wieczora, gdy sala ju偶 opustosza艂a, Ascanio Aldobrandini zosta艂 sam na sam ze swoj膮 przysz艂o艣ci膮 - twarz skierowana w stron臋 lewantu, jak to si臋 m贸wi, cho膰 wydaje si臋 bardziej rozs膮dne umie艣ci膰 przysz艂o艣膰 na zachodzie. Trzymaj膮c zamkni臋te oczy przez d艂u偶szy czas, jak cz艂owiek poszukuj膮cy 艣wiat艂a w g艂臋bi samego siebie, j膮艂 spisywa膰 na nieskalanych stronach zeszytu - nie teksty praw, to by艂oby przedwczesne, cho膰by mo偶e notatki, s艂u偶膮ce mu p贸藕niej jako podstawa - „W jaki spos贸b pogodzi膰 prawo rzymskie z w艂a艣ciwie rozumianymi Ewangeliami”. Pokre艣li艂 to zdanie, jakby by艂o (i pewnie by艂o) tytu艂em.
III
1.
- Dzisiejszy poranek by艂 bardzo ruchliwy, Ariadno, i nie dlatego, 偶ebym przed艂u偶y艂 sobie lekcje, bo sko艅czy艂em je o odpowiedniej godzinie, ani z powodu prac albo zada艅 niespodziewanych i niemo偶liwych do unikni臋cia, bo te偶 takich nie by艂o, tylko z powodu nieprzewidywalnych drobiazg贸w. Przysz艂a艣 mnie zobaczy膰, jak zwykle - by艂a dziesi膮ta dziesi臋膰, mi臋dzy jednymi i drugimi twoimi zaj臋ciami - tylko po to, 偶eby mi powiedzie膰, 偶e nie zjemy razem obiadu, ale 偶e porozmawiamy przez chwil臋 po po艂udniu - wyda艂a艣 mi si臋 radosna i pe艂na nadziei; a kiedy ty wysz艂a艣, przysz艂a pewna dziewczyna ze sw膮 histori膮 o mi艂o艣ci i cierpieniu, kt贸r膮 musia艂a mi opowiedzie膰, sama rozumiesz, ludzie bardzo m艂odzi jeszcze nie nauczyli si臋 oddziela膰 jednej rzeczy od drugiej, i w ten spos贸b je mieszaj膮, i nie potrafi膮 zrozumie膰, czy cierpi膮, czy s膮 szcz臋艣liwi. Zdaje si臋, 偶e ch艂opak tej dzisiejszej nie po艣wi臋ca jej do艣膰 seksualnej uwagi, przynajmniej z jej punktu widzenia, i nie wiem, w jakim stopniu to jej w艂asny punkt widzenia, to znaczy, czy powoduje ni膮 potrzeba czy opinia; ch艂opak jest poet膮 i przeznacza na poezj臋 wi臋cej czasu ni偶 na mi艂o艣膰, cho膰 skoro jego poezja jest monotonnie erotyczna, jak uda艂o mi si臋 stwierdzi膰, co traci si臋 z jednej strony, zyskuje si臋 z drugiej; jednak w艂a艣nie co do tego dziewczyna ma w膮tpliwo艣ci, Ruth ma na imi臋 i jest 呕yd贸wk膮 z Brooklynu, jest zreszt膮 bardzo 艂adna i zdaje si臋 inteligentna, ale brak jej jeszcze do艣wiadczenia; jej pytanie, w sumie, mo偶na by stre艣ci膰 w tych kilku s艂owach: Czy 艂贸偶ko jest jedynym miejscem, w kt贸rym m臋偶czyzna mo偶e okaza膰 mi艂o艣膰 kobiecie? Czy mi艂osna gra to jedyne, co mog膮 robi膰 kochaj膮cy si臋 m臋偶czyzna i kobieta? Musia艂em przebada膰 jej dusz臋, wydoby膰 z niej zestaw idei i przy odrobinie wysi艂ku rozrysowa膰 je w schemat, a nawet pogrupowa膰, maj膮c na uwadze to, 偶e niewiele z nich nale偶a艂o do niej, bo otrzyma艂a je jak anonimowe rozkazy o pozornym wygl膮dzie przekona艅 pokoleniowych, a przecie偶 nikt kto je ma, nie wie, sk膮d pochodz膮 i dok膮d go zawiod膮. W ten spos贸b mog艂em jasno wy艂o偶y膰, 偶e ona ma ochot臋 na co艣 wi臋cej ni偶 sp臋dzanie dnia w 艂贸偶ku ze swoim ch艂opakiem, co艣 tak podstawowego, jak 偶y膰 z nim bez przygotowanego programu, bez 偶adnych oczekiwa艅 - na koci膮 艂ap臋, jak to si臋 m贸wi, cho膰 bez kota - na mi艂o艣膰 stworzon膮 z wolno艣ci i przypadku. Wysz艂a z gabinetu bardzo zadowolona i zostawi艂a mi kwiat w prezencie, a ja pomy艣la艂em, 偶e przeznaczeniem m艂odych jest cierpienie - kiedy艣, bo wzbraniano im mi艂o艣ci; teraz, bo nie wiedz膮, co z ni膮 zrobi膰. W ka偶dym razie Ruth jest tak pi臋kna i m贸wi艂a do mnie z tak urocz膮 szczero艣ci膮, 偶e bardziej ni偶 kwiat zostawi艂a mi aromat m艂odo艣ci i wdzi臋ku w moich wspomnieniach. Oby by艂a szcz臋艣liwa! Pocz膮tek taki jak ten zdaje si臋 porz膮dkowa膰 my艣li, zdaje si臋 pomaga膰 im wyp艂ywa膰, 艂atwym i spokojnym jak dobrze sterowane statki; lecz na chwil臋 przed wyj艣ciem Ruth wesz艂a bez pukania profesor Ans煤rez, ta Urugwajka, specjalistka od Delmiry Agustini, z papierosem w ustach i w nowych spodniach, bardziej obcis艂ych ni偶 te fioletowe, z kt贸rych si臋 艣miali艣my - poniewa偶 zakre艣la艂y, nie uchybiaj膮c 偶adnemu szczeg贸艂owi, orografi臋 jej 艣rodkowych cz臋艣ci, zar贸wno przednich, jak i tylnych, p臋katych na wzg贸rzach, g艂臋bokich w dolinach, kt贸re zdaj膮 si臋 cieniste i pe艂ne roz艣piewanych ptak贸w. I przysz艂a mi powiedzie膰, 偶e zar贸wno ona, jak i pani Kramer zdecydowa艂y, 偶e razem zjemy obiad, i nie w patroon, jak to mamy w zwyczaju, ale w restauracji w艂oskiej, kt贸r膮 kto艣 tam wynalaz艂 kt贸rego艣 dnia w okolicy czego艣 tam, chocia偶 niedaleko st膮d, w pobli偶u Troyi i zdaje si臋, 偶e makaron jest tam tani i smaczny - wiadomo, 偶e zar贸wno jedna, jak i druga, Ans煤rez i Kramer, staraj膮 si臋 powi臋kszy膰, przy u偶yciu spaghetti i canneloni, obrzmia艂o艣膰 i masywno艣膰 wspomnianej orografii, nale偶y si臋 spodziewa膰, 偶e dla wzajemnej korzy艣ci i przyjemno艣ci; a jakby propozycja by艂a niewystarczaj膮cym haczykiem z przyn臋t膮, doda艂a od drzwi, 偶e s膮 nowe wiadomo艣ci na temat Claire'a, co w spos贸b oczywisty dostarczy艂o mi koniecznej energii, aby przechyli膰 szal臋 mojego niezdecydowania na korzy艣膰 uczty. „Jasne, 偶e p贸jd臋! - zawo艂a艂em - przyjd藕 p贸藕niej po mnie”. Zrobi艂a to ju偶 z na艂o偶on膮 kurtk膮 i w czapce z pomponem, kt贸ra wed艂ug tego, co mi wyja艣ni艂a, czyni j膮 bardziej dziewcz臋c膮. Grazziella Kramer czeka艂a na nas przed drzwiami windy i by艂a z ni膮, jako dodatek do zjadania ravioli, ta Kalifornijka wygl膮daj膮ca mniej wi臋cej jak mister Bernacie, kt贸ra wyja艣nia histori臋 艢rodkowego Wschodu, kiedy jeszcze tak si臋 nie nazywa艂 - Shubiluliuma i ca艂a reszta. Mia艂a absolutne prawo do艂膮czy膰 do grupy, jak si臋 p贸藕niej okaza艂o, bo to ona przynios艂a wiadomo艣ci dotycz膮ce Claire'a. Nie potrafi臋 sobie jednak wyja艣ni膰 przyczyn, dla kt贸rych mi to opowiedzia艂y, bo wedle tego, czego te偶 mog艂em si臋 domy艣li膰 podczas spotkania, droga, jak膮 odby艂y rzeczone wiadomo艣ci, by艂a wy艂膮cznie kobieca - prodziekan Schultz opowiedzia艂a sekret Danielle, tej pi臋knej o czarnych oczach, pochodz膮cej z Luizjany, a od niej otrzyma艂a je ta specjalistka od Mittani, Lulubis i Gutis, czyli ta, o kt贸rej m贸wi si臋, 偶e przygotowuje ksi膮偶k臋, w kt贸rej dowodzi, 偶e Nefretete, jak to ju偶 kto艣 kiedy艣 podejrzewa艂, by艂a, jak jej m膮偶, homoseksualna. Czyli 偶e robi si臋 zacna kompania! Mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e przez pierwsz膮 godzin臋 w tym towarzystwie 艣wietnie si臋 bawi艂em, ale po kawie tyle by艂o umizg贸w, pieszczot, zazdro艣ci i czu艂ych deklaracji pomi臋dzy moimi trzema gospodyniami, 偶e w pewnej chwili poczu艂em si臋 zawstydzony oraz wykluczony, rzecz jasna, z zabawy, wi臋c poprosi艂em, 偶eby wreszcie mi opowiedzia艂y, co si臋 dzieje z Claire'em. Wtedy biografka Nefretete wyci膮gn臋艂a z torby kserokopi臋 wycinka z gazety, powiedzia艂a kt贸rej, ale nie pami臋tam - w ka偶dym razie jakiej艣 bardzo wa偶nej z jakiego艣 tam uniwersytetu z Nowej Anglii i przeczyta艂a nam bardzo trze藕wy tekst, z tych, co to nie zawieraj膮 ani jednego s艂owa ponad miar臋, bez 偶adnego 偶artu, bez anegdoty, przy kt贸rej mo偶na by odpocz膮膰, podpisany przez kogo艣, o kim nigdy nic nie s艂ysza艂em, ale kto te偶 jest bardzo wa偶ny, w kt贸rym m贸wi si臋 mniej wi臋cej, z tego, co mog艂em zrozumie膰, i w tej kolejno艣ci: ca艂e badanie profesora Alaina Sidneya opiera si臋, co wydaje si臋 oczywiste, jak on sam o艣wiadcza, na teoriach j臋zykoznawczych i hermeneutycznych Casiusa Blaya, kt贸rego nazwisko rzeczywi艣cie wraz z nazw膮 szko艂y w Darmstadt zyska艂o sobie powszechne uznanie oraz entuzjastycznych zwolennik贸w w ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu lat i kt贸rego system wstrz膮sn膮艂 podwalinami kilku nauk teoretycznych i spekulatywnych, szczeg贸lnie za艣 metafizyk膮 i teologi膮 (nie m贸wimy, 偶e histori膮); dobrze, Norman Leeds z Wisconsin w艂a艣nie dowi贸d艂, 偶e wszystkie hipotezy Blaya s膮 fa艂szywe, jak r贸wnie偶 jego doktryny, cho膰 nie ca艂kowicie - s膮 fa艂szywe w pewnym stopniu, tak偶e w pewnym stopniu, ale w okre艣lonych niuansach, co, jak twierdzi Norman Leeds, czyni je niemo偶liwymi do przyj臋cia jako bazy epistemologicznej i, rzecz jasna, metodologicznej. Nie ogranicza si臋 profesor Leeds do tego stwierdzenia (o oczywistych konsekwencjach negatywnych), lecz poprawia Blaya w stopniu, sposobie, niuansach, w kt贸rych tamten si臋 pomyli艂, i zast臋puje je innymi, kt贸rych istota czyni niepotrzebnym i, przede wszystkim, niesp贸jnym to, co mog艂oby przetrwa膰 z systemu Blaya po takiej analizie - co sprawia, 偶e staj膮 si臋 absolutnie bezu偶yteczne. Kontynuuj膮c, autor artyku艂u, kt贸ry nazywa si臋 w艂a艣nie Spencer, teraz sobie przypomnia艂em, i jest te偶 autorem artyku艂u o zwyczajach seksualnych Napoleona, rozumianych raczej jako zwyczaje niezbyt godne przyw贸dcy narod贸w, autor artyku艂u, powtarzam, 艣ledzi drog臋 przebyt膮 przez Claire'a od Vigny'ego, tej sceny cesarza z papie偶em, a przestudiowawszy j膮 wed艂ug metody Leedsa, oddziela j膮 od tego, co wszyscy mieli艣my za element poetycki, wydobywa co艣 z Niczego i pojmuje j膮 jako wydarzenie absolutnie historyczne, przy kt贸rym z ca艂膮 pewno艣ci膮 obecny by艂 Vigny i spisa艂 je dzi臋ki idealnej pami臋ci - baza rozumowania Claire'a zatem rozpada si臋, ale Spencer nie zatrzymuje si臋 w tym miejscu, lecz studiuje tak偶e wybrane przez Claire'a teksty Chateaubrianda i Metternicha i w ten sam spos贸b dowodzi ich bezdyskusyjnej historyczno艣ci. I w ko艅cu m贸wi: „Nie w膮tpi臋, 偶e profesor Sidney dzia艂a艂 powodowany absolutn膮 szczero艣ci膮; lecz m贸j znakomity kolega powinien zda膰 sobie spraw臋, 偶e szczero艣膰 jest niebezpiecznym narz臋dziem, albo przynajmniej podejrzanym, kiedy nie jest poparta wyczerpuj膮c膮 informacj膮 na temat najnowszych osi膮gni臋膰. Nale偶a艂, by膰 mo偶e w dalszym ci膮gu nale偶y, do tej grupy niezliczonych uczonych oczarowanych przez Blaya i jego ol艣niewaj膮ce fajerwerki. Lecz ogie艅 zgas艂, a jego w艂asne popio艂y stopniowo b臋d膮 do艂膮cza膰 do tak wielu przejaw贸w ludzkiego wysi艂ku, kt贸re znalaz艂y o艣wiecenie w tym ogniu. Czy nale偶y przypisa膰 s艂awnemu lingwi艣cie odpowiedzialno艣膰 za prawie ca艂kowite zniweczenie dziesi臋ciu lat dzia艂alno艣ci naukowej? Przynajmniej jest pewne, 偶e posiada niemal ca艂kowit膮 odpowiedzialno艣膰 za to, i偶 reputacja i dzie艂o Alaina Sidneya si臋 rozsypa艂y”. Popatrz zatem, dziewczyno - w miar臋 jak ta Nefretete w okularach i z lekkim szarym w膮sikiem czyta艂a, mnie ogarnia艂a melancholia, czu艂em si臋 wci艣ni臋ty w z艂owrogi 艣wiat mg艂y i zgrzyt贸w wozu wleczonego przez Claire a w stron臋 okrutnej otch艂ani kl臋ski, bo o ile jest pewne, 偶e nie przywi膮zuj臋 wielkiej wagi do frustracji, a ty to wiesz (dowiod艂em ci kiedy艣, 偶e w pewien spos贸b wszyscy jeste艣my do艣膰 i w spos贸b nieunikniony sfrustrowani), przyjemno艣膰 skoncentrowana i intelektualnie bez zarzutu, kt贸r膮 te skrupulatne cenzorki, pe艂ne chwa艂y lesbijki, cho膰 w transie menopauzy, niszczy艂y Claire'a, jedna czytaj膮c, pozosta艂e przerywaj膮c z wyszukanym sarkazmem lektur臋, zasmuca艂y mnie; b艂膮d sentymentalny, nie ma w膮tpliwo艣ci, kogo艣, kto od jakiego艣 czasu wie, 偶e nic tak nie cieszy innych jak kl臋ska kogo艣 innego - w ten spos贸b czuj膮 si臋 zrealizowani, jak to si臋 teraz m贸wi; autentyczni, jak to si臋 kiedy艣 m贸wi艂o; szcz臋艣liwi, jak zawsze b臋dzie si臋 m贸wi艂o! Mo偶e Claire'owi wybacz膮 pomys艂 i usprawiedliwi膮 jego talent; mog臋 nawet, w przyp艂ywie optymizmu, w kt贸rym z rzadka bierze udzia艂 moje serce, pomy艣le膰, 偶e kt贸rego艣 dnia zapomn膮 o tym fakcie, dzi艣 zbyt widocznym, 偶e Claire ma w sobie krew jednego z najwi臋kszych poet贸w 艣wiata; traktuj膮 go 艂agodnie przez wzgl膮d na jego nazwisko, jego talent i jego wdzi臋k; jednak偶e po odebraniu nazwisku brzmienia, talentowi skuteczno艣ci, a geniuszowi wagi - w samej bieli藕nie Claire jawi si臋 jako osoba godna lito艣ci. I nie wiesz, Ariadno, jak bardzo si臋 tob膮 martwi艂y te sfrustrowane matki, te serca przelewaj膮ce si臋 sentymentaln膮 materi膮! „Biedna dziewczyna, co z ni膮 b臋dzie!” „Bo nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e go kocha, na sw贸j spos贸b, rzecz jasna, jak mo偶na kocha膰 Alaina Sidneya!”, i poczynaj膮c od tego, rozmowa g艂贸wnie przepe艂niona mi艂osierdziem zosta艂a skierowana na nasze osobiste relacje. „Bo pan, profesorze, pewnie doskonale wszystko wie”; „Bo Ariadna jest pana blisk膮 przyjaci贸艂k膮”; „Bo je艣li nawet z panem nie mieszka, to niewiele brakuje”, i w ko艅cu podsumowanie ich niepokoju, powiedzmy historiograficznego, wyra偶onego tymi s艂owami doktor Ans煤rez: „M贸wi si臋, 偶e jest pan swego rodzaju zast臋pstwem Alaina Sidneya, obci膮偶onym funkcjami, kt贸rych on nie jest w stanie wype艂ni膰!”, co natychmiast poprawi艂a Nefretete: „Nie, kobieto, zast臋pstwem nie. Chodzi o to, albo raczej zdaje si臋, 偶e chodzi o to, 偶e Ariadna rozdziela si臋 na dw贸ch, jednemu daje cia艂o, a drugiemu dusz臋”. Sama widzisz, co si臋 o nas my艣li! I nie brak im powod贸w, Ariadno, trzeba mie膰 g艂ow臋 na swoim miejscu i trze藕wo ocenia膰 - od ponad roku nie sp臋dzasz ze mn膮 wi臋kszo艣ci swoich wolnych godzin - sp臋dzasz je niemal wszystkie, a gdyby tego by艂o ma艂o, teraz sypiamy pod jednym dachem i cho膰 w oddzielnych 艂贸偶kach, nie wiedz膮 o tym Nefretete i jej damy dworu. Ale istnieje jeszcze to wszystko, o czym my wiemy - stopie艅 naszego wsp贸艂偶ycia, naszej intymno艣ci; to, co ka偶de ma z drugiego i wzajemne zaufanie, kt贸re nam to daje - w ko艅cu, chocia偶 nie rozmawiamy o mi艂o艣ci, ca艂y czas o niej m贸wimy. Je艣li z boku wydajesz si臋 moj膮 kochank膮, od 艣rodka ka偶dego zaskoczy艂by trudny do wyja艣nienia fakt, 偶e ni膮 nie jeste艣.
C贸偶, niechc膮cy zboczy艂em na tematy, o kt贸rych nie mia艂em zamiaru pisa膰. Bo ostatni膮 rzecz膮, o kt贸rej by艂a mowa przy obiedzie (albo dok艂adniej, przy kawie, kt贸r膮 we tr贸jk臋 wypili艣my na spos贸b europejski, czarn膮 i mocn膮 - t臋, od kt贸rej zaczyna si臋 niemoralno艣膰, wed艂ug bosto艅czyk贸w), by艂o to, 偶ebym zachowa艂 milczenie na temat Normana Leedsa - powinienem o tym wiedzie膰, ale ty nie. Jeszcze si臋 dowiesz (m贸wi艂a doktor Ans煤rez), bo cho膰by nie wiem jak strzec tajemnic, zawsze w ko艅cu staj膮 si臋 wiadomo艣ciami prasowymi (dalej m贸wi艂a), a co艣, co odnosi si臋 do sprawy tak g艂o艣nej jak ksi膮偶ka Claire'a, w ko艅cu wychodzi ze 艣rodowiska naukowego (kt贸re one wraz z innymi tworz膮), aby wskoczy膰 na strony „Time'a”, z wywiadem i fotografi膮. Moje rozumowanie jednak偶e nie jest zbie偶ne z ich wywodami. Ukryj臋 przed tob膮 istnienie tego artyku艂u Spencera, a nawet samego Spencera, ale nie tylko po to, 偶eby ciebie nie skrzywdzi膰, lecz po to, by cho膰 odrobin臋 przed艂u偶y膰 nadziej臋 i rado艣膰 pomi臋dzy nami, albo przynajmniej t臋 sytuacj臋 niepewno艣ci, kiedy cz艂owiek jeszcze nie wie, czy jest prawd膮 to, w co wierzy, i czy mo偶na oczekiwa膰 na to, na co oczekuje. W ka偶dym razie spr贸buj臋 ci臋 przekona膰, w ramach przygotowywania ci臋, 偶e Claire drog膮 intuicyjn膮 osi膮gn膮艂 prawd臋, kt贸rej historia jako nauka nie jest jeszcze w stanie dowie艣膰: nieistnienie Napoleona, co wi臋cej, spo艂ecze艅stwo nie jest przygotowane na przyj臋cie z oboj臋tno艣ci膮 albo przynajmniej ze spokojem prawdy takiej jak ta. Bo jestem przekonany, 偶e wielu z krytyk贸w Claire'a wie, 偶e jest prawd膮 to, co m贸wi, ale jednocze艣nie rozumiej膮, 偶e nale偶y do takiego porz膮dku rzeczywisto艣ci, kt贸rych nie nale偶y rozpowszechnia膰 - jakby kto艣 teraz chcia艂 dowie艣膰, 偶e istnieje B贸g. Nie s膮dzisz, 偶e uciszono by go na wszelkie mo偶liwe sposoby, tak偶e poprzez 艣mier膰? Zobaczymy, czy b臋d臋 w stanie przygotowa膰 twoj膮 dusz臋 na to, 偶eby艣 mog艂a by膰 艣wiadkiem, nie rozpadaj膮c si臋 ty tak偶e, kl臋ski Claire'a; a je艣li jednocze艣nie zdo艂am przekona膰 ci臋 swoimi w艂asnymi sposobami, 偶e on ma racj臋, 偶e chwilowo jest fujark膮, kt贸r膮 gram na koncercie, tym lepiej.
2.
- Zatem przedstawi艂em ci szczeg贸艂y mojej metody, tak wyszukanie antynaukowej, tak bezwzgl臋dnie poetyckiej, dociekania fakt贸w poprzez wpatrywanie si臋 w ogie艅, procedury tyle偶 niejasnej, co archaicznej reputacji, w艂a艣ciwej czasom samozwa艅czych kr贸l贸w i szaman贸w zwanych m臋drcami, wszechw艂adnych. A ty mnie s艂ucha艂a艣 z p贸艂u艣miechem, w kt贸rym miesza艂a艣 rozbawienie i niedowierzanie, co艣 jakby艣 m贸wi艂a: „Szkoda, 偶e nie jest prawdziwe to tak pi臋kne opowiadanie”. Kiedy jednak ci powiedzia艂em, 偶e mogliby艣my razem zrobi膰 do艣wiadczenie, nie tylko zobaczy膰 histori臋, ale te偶 przelecie膰 nad ni膮, odm贸wi艂a艣... Dobrze, nie powiedzia艂a艣 otwarcie, 偶e nie, ale 偶e uwa偶a艂a艣 to za odrobin臋 przedwczesne, 偶e duchowo nie jeste艣 przygotowana i 偶e musia艂a艣 powoli przyzwyczai膰 si臋 do idei i zabezpiecze艅 innego rodzaju, mniej wi臋cej takich samych, jakie przyjmuje wobec siebie zwolennik realnego socjalizmu, kiedy oddaje si臋 lekturze powie艣ci przygodowej. Jednak偶e od chwili, w kt贸rej zacz膮艂em opowiada膰 ci swoje odkrycia na temat rewolucji na Gorgonie, zacz臋艂a艣 mnie s艂ucha膰 i nawet wydaje mi si臋, 偶e nie mruga艂a艣, podczas gdy moje s艂owa rozbrzmiewa艂y w tym p贸艂mroku - ty na pod艂odze pokoju, ja le偶膮cy na kanapie, oboje palili艣my papierosy, a ogie艅 kominka to o艣wietla艂 nas, to przyciemnia艂 nam twarze. Zdaje mi si臋, 偶e cisza i odpowiednia okazja, i moje pragnienie zainteresowania ciebie, inspirowa艂y moje s艂owa, i 偶e obrazy mojej opowie艣ci by艂y p艂ynne i l艣ni膮ce. Kiedy sko艅czy艂em, przez chwil臋 siedzieli艣my w milczeniu, d艂u偶ej, ni偶 si臋 spodziewali艣my, do tego stopnia, 偶e a偶 przestraszy艂em si臋, 偶e zasn臋艂a艣; lecz ukradkowe spojrzenie pozwoli艂o mi stwierdzi膰, 偶e wpatrujesz si臋 w p艂omienie z szeroko otwartymi oczyma, jakby艣 je czyta艂a. Chwil臋 potem zapyta艂a艣 mnie: „I nie uwa偶asz za szokuj膮ce, jak to si臋 m贸wi, za sprzeczne, 偶e arystokracja z Gorgony by艂a zwolennikiem idei rewolucji francuskiej, by艂a, jak to si臋 dzisiaj m贸wi liberalna, podczas gdy bur偶uazja, wsz臋dzie liberalna, zrobi艂a na Gorgonie rewolucj臋 reakcjonistyczn膮, czy raczej zamach stanu?” „Ja nie wiem - odpowiedzia艂em ci - czy pochodzenie jednych i drugich ma co艣 wsp贸lnego z tym podzia艂em idei i funkcji, bo bankierzy i marynarze pochodzili z rodzin weneckich i florenckich, podczas gdy importerzy i kupcy pochodzili z Genuy i Mediolanu”. „呕adnemu z tych miast nie mo偶na przypisa膰 konkretnej ideologii, a tym mniej zawodom, a jasne jest, 偶e po艣r贸d nich wszystkich byli progresi艣ci i reakcjoni艣ci, zwolennicy Francji i zwolennicy Imperium”. Pomy艣lmy o tej sprawie w inny spos贸b - handel morski, bank, faworyzuj膮 rozw贸j liberalnego ducha - miejmy zawsze przed oczyma przyk艂ad Anglii”. „To jednak nie usprawiedliwia przypuszczenia, 偶e handel zaopatrzeniem okr臋t贸w sprzyja obskurantyzmowi”. Z mojego punktu widzenia kwestia nie mia艂a 偶adnego znaczenia, ale nie powinienem zapomina膰, 偶e by艂em z wybitn膮 scholar historii, obdarzon膮 duchem racjonalnie wymagaj膮cym, chyba 偶e jest w艂a艣nie na wakacjach sentymentalnych albo magicznych. W ka偶dym razie, je艣li chcia艂em udzieli膰 jakiej艣 satysfakcjonuj膮cej odpowiedzi, musia艂em doj艣膰 do niej swoim rozumowaniem, mo偶e wymy艣laniem, nie twoim. Odpowiedzia艂em ci wtedy mniej wi臋cej tak: „Nie powinni艣my traci膰 z oczu sytuacji pocz膮tkowej dw贸ch klas, kt贸re podczas d艂ugiego procesu, nie przestaj膮c wsp贸艂pracowa膰, powoli staj膮 si臋 odmienne, i nie tyle m臋偶czy藕ni, kt贸rzy zawsze spotkaj膮 si臋 w interesach albo w kawiarni, ale przede wszystkim kobiety, kt贸re ju偶 si臋 wzajemnie nie odwiedzaj膮, kt贸re widuj膮 si臋 na ulicy, patrz膮 na siebie i pozdrawiaj膮 si臋, kt贸re na siebie patrz膮 i zazdroszcz膮 sobie, kt贸re przestaj膮 siebie pozdrawia膰, ale jedne patrz膮 i zazdroszcz膮, a drugie gardz膮 i udaj膮, 偶e siebie nie widz膮. Je艣li doszli do takich r贸偶nic, to dlatego, 偶e bankierzy potrzebowali marynarzy jako narz臋dzia, a innych tylko jako s艂u偶膮cych. Funkcje stworzy艂y r贸偶nice, nie pieni膮dze. Reputacja marynarzy, 偶egluj膮cych po dalekich morzach, bohater贸w nieprawdopodobnych bitew, osi膮gn臋艂a ekstremum, kt贸rego nie jeste艣my w stanie okre艣li膰, a wszystko sprowadza艂o si臋 do munduru. Ach, tamta galeria na zamku, gdzie przechowywano, w witrynach, mundury wszystkich wielkich komodor贸w, od czasu, kiedy ustanowiono t臋 funkcj臋! S艂ysza艂em Ascania Aldobrandiniego, nie pami臋tam teraz dok艂adnie, przy jakiej okazji, jak m贸wi mniej wi臋cej co艣 takiego: „Galvano della Porta i ja byli艣my kolegami z klasy, kochali艣my si臋, pragn臋li艣my tego samego, by膰 marynarzami, cho膰 mnie nie pozwoli艂a na to noga, a obu nam urodzenie. Ale pami臋tam, 偶e w dniu 艢wi臋ta Morza, tego fa艂szywie chwalebnego 艣wi臋ta, kt贸re obchodzono od czas贸w galer, razem ogl膮dali艣my spektakl floty zebranej na zatoce, statki pod gal膮, salwy pod jakimkolwiek pretekstem, bandery, chor膮giewki, proporce - potem wielka parada przed Wielkim Komodorem i jego Sztabem - nast臋pne wiwaty, nast臋pne salwy, wi臋cej kolor贸w, i chocia偶 tego dnia wszyscy wychodzili na ulice w swych najlepszych ubraniach, ka偶dy bogaty ubi贸r, ka偶da ozdoba bled艂y w obliczu gali marynarzy, kiedy przechodzili w procesji wielk膮 alej臋 艢wi膮tyni, od Pa艂acu do Katedry i z powrotem. Galvano i ja patrzyli艣my jak mato艂y, nasz niewysoki wzrost pozwala艂 nam stawa膰 w pierwszym rz臋dzie i patrzyli艣my zauroczeni, jak przechodz膮 peleryny, surduty i tr贸jgraniaste kapelusze, z艂oto i pi贸ra. Kt贸rego艣 razu powiedzia艂 Galvano: „Najwi臋ksze, czym mo偶na by膰 na tym 艣wiecie, to komodorem”, i sam pan widzi, co musia艂o si臋 wydarzy膰, 偶eby艣my zrozumieli b艂膮d, jaki wtedy pope艂nili艣my: „Najwi臋ksze, czym mo偶na by膰 na tym 艣wiecie, to tym, czym jest Galvano”. Ze swej strony kobiety od dw贸ch wiek贸w na艣laduj膮 jedne drugie i pragn膮 by膰 tymi drugimi albo przynajmniej takie jak one. Wielkie wydarzenia prywatnej historii Gorgony, la p茅tite historie, to cztery czy pi臋膰 ma艂偶e艅stw marynarzy z c贸rkami kupc贸w i sze艣膰 czy siedem kupc贸w z c贸rkami marynarzy, skandal i przyk艂ad, jedne i drugie, przyk艂ad na to, jak zakochanie si臋 i inne kaprysy tego rodzaju jeszcze tworz膮, jak tworzy艂y do wtedy, najwi臋ksze niebezpiecze艅stwo dla stabilno艣ci spo艂ecznej i wiarygodny dow贸d, 偶e ka偶da warstwa spo艂eczna hoduje na swojej piersi, jak si臋 hoduje kruka, swych w艂asnych wrog贸w; i nale偶y mie膰 na uwadze ponadto, 偶e we wszystkich tych przypadkach to kobieta poci膮ga艂a m臋偶czyzn臋 do swojej klasy, w g贸r臋 lub w d贸艂, a nie przeciwnie, jakby wydawa艂o si臋 logiczne w spo艂ecze艅stwie rz膮dzonym warto艣ciami m臋skimi, ni mniej, ni wi臋cej, tylko dok艂adnie jak u byk贸w, gdzie tak偶e ja艂贸wki przenosz膮 gatunek - komodor de Risi mia艂 po艣r贸d swych przodk贸w kupca b艂awatnego z Florencji; Ascanio Aldobrandini pochodzi艂, dla odmiany, od prapradziadka kapitana okr臋tu, co by膰 mo偶e by艂o jego pocieszeniem w bezsenne noce adwokata bez nadziei. Kiedy Flaviarosa della Croce zaprasza艂a Nicolasa pi臋knego na obiad w osza艂amiaj膮cej jadalni starego lisa (tak m贸wiono), importera wyposa偶enia okr臋t贸w, robi艂a to przede wszystkim dlatego, 偶e ch艂opak jej si臋 podoba艂; p贸藕niej dlatego, 偶e by艂 synem kapitana o nieskalanym pedigree; ale nigdy nie przysz艂o jej do g艂owy wyj艣膰 za niego, b臋d膮c przekonan膮, 偶e dzieci z tego zwi膮zku nigdy nie mog艂yby aspirowa膰 do stanowiska kapitana. W tej chwili mojego wyja艣niania przerwa艂a艣 mi, Ariadno, 偶eby mi powiedzie膰, 偶e zar贸wno historia Flaviarosy, jak i Ascania by艂y niekompletne, jak to si臋 mawia, zawieszone w powietrzu, i nie艂atwo by艂o wyja艣ni膰, doda艂a艣, dlaczego zar贸wno jedno, jak i drugie wzi臋艂o udzia艂 w konspiracji, niemal jakby byli jej panami - jeden dobrze na widoku, druga podejrzana. Wy, historycy, odpowiedzia艂em ci, przedstawiacie postacie historyczne ex-abrupto, zatem twoje pytanie bardziej ni偶 historyka jest pytaniem czytelniczki powie艣ci, mi艂o艣niczki Stendhala, kt贸ry bez w膮tpienia po艣wi臋ci艂by szescsetstronicowy tom, z ca艂膮 pewno艣ci膮 zachwycaj膮cy, na zbadanie duszy Nicolasa, Ascania, starego lisa i, rzecz jasna, Flaviarosy. Och, jak偶e cudown膮 kobiet臋 by nam odmalowa艂, kt贸偶 mo偶e w to w膮tpi膰! Ale okoliczno艣ci nie s膮 takie same - Stendhal wymy艣la艂; ja opowiadam ci to, co widzia艂em w p艂omieniach ognia. Stendhal nie 艣pieszy艂 si臋; ja musz臋 si臋 pospieszy膰, je艣li chc臋 dotrze膰 na czas z odkryciem, na kt贸re mam nadziej臋 (na czas, 偶eby pocieszy膰 Claire'a w jego pora偶ce); Stendhal w ko艅cu inaugurowa艂 spos贸b opowiadania, kt贸rego ju偶 niestety si臋 nie uprawia - gdyby si臋 go jeszcze uprawia艂o, z jak膮偶 rado艣ci膮 przebiegaliby艣my tajne komnaty, korytarze duszy Flaviarosy, gdzie z ca艂膮 pewno艣ci膮 znale藕liby艣my materi臋 entuzjazmu i rozkoszy! By艂o nie by艂o, odrzuciwszy metody Stendhala, zabranie si臋 do pisania powie艣ci by艂oby odrobin臋 bardziej nu偶膮ce. Opowiedzia艂bym ci wtedy na przyk艂ad, 偶e Flaviaros臋 wykszta艂cono, wedle tego, co m贸wi艂y zazdro艣nice (oczywi艣cie c贸rki marynarzy), na kr贸lewsk膮 kochanic臋, bo je艣li nie, nie spos贸b wyja艣ni膰, po co by艂o tyle podr贸偶y do Wiednia i Pary偶a, tylu nauczycieli j臋zyk贸w, tyle lekcji historii i polityki, a 偶adnego odmawiania r贸偶a艅ca albo uczenia si臋 prowadzenia domu; a kiedy pan della Croce o艣wiadcza艂, 偶e po jego 艣mierci c贸rka przejmie jego imperium, ludzie bez ogr贸dek przyznawali, pod warunkiem rzecz jasna, 偶e b臋dzie jej towarzyszy艂 odpowiedni kr贸l albo przynajmniej morganatyczny m膮偶, kt贸ry we藕mie w swoje r臋ce, otwarcie albo w ukryciu, wodze i na siebie odpowiedzialno艣膰 za t臋 kup臋 interes贸w, kt贸ra karmi艂a tylu ludzi; i wszyscy czekali na to, 偶e w ko艅cu i wed艂ug kosmicznego porz膮dku, z dawna ustanowionego, rz膮dzenie prawnie przejdzie na ma艂偶onka - po kt贸rym spodziewano si臋, 偶e b臋dzie wykszta艂conym obcokrajowcem, mo偶e markizem albo marynarzem w 艣rednim wieku i o wielkim do艣wiadczeniu (nawet my艣lano, 偶e wybra艅cem zostanie sam komandor Cardona, kt贸ry pochodzi艂 z katalo艅skiego rodu i nie mia艂 silnych uprzedze艅), tak wi臋c ca艂e miasto zdumia艂o si臋 i jego warstwy spo艂eczne wzruszy艂y si臋 tyle偶 ze zdumienia, co z niezrozumienia, kiedy og艂oszono, 偶e Flaviarosa wyjdzie za Ascania Aldobrandiniego - przystojnego adwokacin臋 i o porz膮dnym wygl膮dzie, cho膰 troch臋 kulawego, wykszta艂conego w Bolonii, z rodziny o pochodzeniu neapolita艅skim, kt贸rego ojciec dostarcza艂 drewno do stoczni. Poruszenie warstw spo艂ecznych albo raczej jego przyczyna s膮 艂atwe do domniemania: jedni z 偶alem patrzyli, jak wymyka im si臋 z nieznanej woli fortuna signoriny della Croce, kt贸ra jeszcze do tego by艂a pi臋kna, cho膰 troch臋 zbuntowana; inni cieszyli si臋, 偶e fortuna zostanie w domu, to znaczy, 偶e nie b臋dzie si臋 ni膮 cieszy艂 偶aden dystyngowany i ciemny cz艂onek klasy, kt贸r膮 darzono zawi艣ci膮, albo jaki艣 nieznajomy z importu. P贸ki co, od chwili og艂oszenia 艣lubu, Ascanio z godnego pogardy adwokaciny przeszed艂 do kategorii najbardziej obiecuj膮cych prawnik贸w; wysz艂a na 艣wiat艂o dzienne b艂yskotliwo艣膰 jego studi贸w w Bolonii, gdzie wr贸偶ono mu wielk膮 przysz艂o艣膰, i rozpowszechniono, jakby w sekrecie, wiadomo艣膰, 偶e stary lis della Croce zdecydowa艂 si臋 wyda膰 c贸rk臋 za niego, kiedy odkry艂 nie jego przymioty cz艂owieka handlu, ale polityki, do czego nale偶a艂oby doda膰 jego obnaszan膮 i bezdyskusyjn膮 moralno艣膰, jego wyra藕n膮 i przyk艂adn膮 moralno艣膰. Bur偶uje byli watykanistami, a Ascanio utrzymywa艂 relacje epistolarne z bardzo wa偶nymi osobisto艣ciami z kurii. Zyskano przekonanie, 偶e Ascanio m贸g艂 by膰, w odpowiednim momencie, Odpowiedni膮 Osob膮, aby poprowadzi膰 Esperanz臋, i jako takiego zacz臋to go uwa偶a膰, cho膰 brano pod uwag臋 kulawo艣膰 naprawd臋 niedostrzegaln膮, lecz w ko艅cu dostrzegaln膮, kt贸ra nie wydawa艂a si臋 odpowiednia dla postaci kierowniczej, chocia偶 nie wydawa艂a si臋 tak nieodpowiednia dla postaci trybuna. Ludzie nie dowiedzieli si臋 jednak w odpowiednim czasie (kiedy zacz臋to to podejrzewa膰, sprawy nie mia艂y ju偶 odwrotu), 偶e wszystkie te opinie tworzono w gabinecie Flaviarosy, 偶e stamt膮d je rozpowszechniano i 偶e stary lis zwykle nadawa艂 im ostateczn膮 form臋 s艂own膮. Co si臋 tyczy Flaviarosy, kobiety, jedne i drugie, bola艂y, ale nie przestawa艂y jej chwali膰, jej ogromnej zdolno艣ci do po艣wi臋ce艅, jej poczucia obowi膮zku, kt贸remu da艂a dow贸d, por贸wnywalny tylko ze zdolno艣ci膮 do po艣wi臋ce艅 ksi臋偶nej krwi, zawsze gotowej pu艣ci膰 w niepami臋膰 osobiste uczucia na rzecz potrzeb albo korzy艣ci dynastycznych, je艣li nie samego ludu - czym wywy偶sza艂o si臋 Flaviaros臋. My艣lano o jej delikatnym ciele jako o pulsuj膮cej r臋kojmi nadzwyczajnego traktatu kupna-sprzeda偶y (wypracowano, nie wiem, czy symbol, czy metafor臋, cho膰 mo偶e obie te rzeczy, pogodzenia lisa z w臋偶em, ale nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e chodzi o przesadzony trop), i w noc jej 艣lubu nie by艂o kobiecej fantazji, nawet w klauzurze, kt贸ra by nie wyobra偶a艂a sobie, mniej lub bardziej celnie, co si臋 wydarzy艂o w alkowie pa艅stwa m艂odych, i jest bardzo ciekawe, 偶e klasyfikacja rzeczonych wyobra偶e艅 zgadza si臋 co do swej struktury z organizacj膮 warstw spo艂ecznych, w tym znaczeniu, 偶e kobiety zam臋偶ne z klasy bur偶uazji przypuszcza艂y, 偶e od tej chwili przeznaczeniem Flaviarosy, pi臋knej, niebywale bogatej, b臋dzie zaspokoi膰 chu膰 Ascania, tak jak one zaspokaja艂y swoich m臋偶贸w w ich nieposkromionym, monotonnym i nudnym pa艂aniu, ale dumne, 偶e s膮 takie, jakie s膮, a nie jak te nienasycone, jak niekt贸re 偶ony marynarzy, kt贸rych praktyki ma艂偶e艅skie zawiera艂y pewne wariacje partenaire w rozkoszy - tak niebezpieczne, to prawda, wedle spowiednik贸w i otrzymanych wiadomo艣ci, nie tylko dla stabilno艣ci moralnej kobiet, ale tak偶e dla ca艂kowitej poprawno艣ci ich m臋偶贸w, szczeg贸lnie tych, kt贸rzy wyje偶d偶ali na d艂ugie, nie ko艅cz膮ce si臋 podr贸偶e handlowe w niekt贸rych przypadkach; podr贸偶e morskie w wi臋kszo艣ci przypadk贸w; nieobecno艣膰 i samotno艣膰, kt贸rym zaradza艂y pewne kobiety (ach, grzesznice! ach, pot臋pione!) przezornym, cho膰 podejrzanym zast臋powaniem os贸b - wszak te pomy艣la艂y tej nocy z rado艣ci膮 o przeznaczeniu czekaj膮cym cia艂o Flaviarosy, oddanym w zarz膮dzanie Ascania, niezgrabnego, gdy偶 niedo艣wiadczonego, i bardziej ni偶 ktokolwiek boj膮cego si臋 diab艂a zamkni臋tego w cia艂ach kobiet (nie wiedzia艂, czy jeden diabe艂 w ka偶dym ciele, czy jeden rozdzielony i powt贸rzony w nich wszystkich, w ka偶dym jednak razie tak偶e w ciele w艂asnej 偶ony). Wszystko by艂oby inaczej, gdyby m臋偶em Flaviarosy zosta艂 Nicol谩s pi臋kny; ale dobrze si臋 nad tym zastanowiwszy, rzeczony poeta o smag艂ej cerze i oczach jak migocz膮ce szafiry (co nadzwyczaj rzadkie, lecz czasem si臋 zdarza), nie wydawa艂 si臋, nie mo偶na by艂o dopu艣ci膰, by by艂, osob膮 odpowiedni膮 dla kierowania i zarz膮dzania Imperium della Croce, cho膰 prawdopodobnie tak, dla rozbudzenia burzliwej krwi do mi艂o艣ci, przysz艂ej kr贸lowej podejrzewanej o niecierpliwo艣膰 i nienasycenie. Kt贸ra to, swoj膮 drog膮, nast臋pnego dnia po 艣lubie nie wydawa艂a si臋 nieszcz臋艣liwa ani godna politowania, lecz spokojna, jakby nic si臋 nie wydarzy艂o, a byli tacy, kt贸rzy m贸wili, 偶e rzeczywi艣cie nic si臋 nie wydarzy艂o, a pobo偶ny Ascanio, na wz贸r Tobiasza, o tydzie艅 odwl贸k艂 zaspokojenie chuci, bez 偶adnego innego wyra藕nego albo mo偶liwego do podejrzenia powodu ni偶 poskromienie, ni偶 przegnanie i skazanie na Pustyni臋 Libijsk膮 demona rozpusty, tego, kt贸ry zagnie偶d偶a si臋 ostro偶nie w sercach ludzkich, ka偶e im pragn膮膰 nieprzeliczonych orgazm贸w i towarzyszy swoim ofiarom na 艣cie偶ce rozkoszy a偶 do samych piekie艂. Nowo艣ci膮 by艂a jednak obecno艣膰 w gabinecie Flaviarosy, z w艂asnym biurkiem i rozmow膮 na ty. Je艣li trzeba by艂o zasi臋gn膮膰 rady starego cwaniaka, to ona, a nie on, wchodzi艂a bez pukania. A poniewa偶 powierzono Ascaniowi prowadzenie stosunk贸w z Angli膮, a on nie zna艂 angielskiego, co krok m膮偶 musia艂 prosi膰 偶on臋 o pomoc w t艂umaczeniu. Ascanio postanowi艂 nauczy膰 si臋 angielskiego, ale nie mia艂 na to czasu ani nie by艂o pod r臋k膮 nikogo, kto m贸g艂by dostosowa膰 si臋 do godzin tak bardzo odmiennych od jakiejkolwiek normalno艣ci.
Zapyta艂a艣 mnie te偶, Ariadno, czy nie by艂oby mo偶liwe dowiedzie膰 si臋 wi臋cej szczeg贸艂贸w na temat ma艂偶e艅skiej intymno艣ci Flaviarosy, czy my艣li si臋 przede wszystkim, 偶e cudzo艂贸stwo by艂o jednym z jej etap贸w i czy nie by艂oby s艂uszne dowiedzie膰 si臋 o wi臋kszej liczbie aspekt贸w odnosz膮cych si臋 do ma艂偶e艅skich wi臋z贸w, dlaczego dokonano takiego wyboru i dlaczego si臋 zgodzi艂a, i czy jest pewne, 偶e nie zabawia艂em si臋 szperaniem w sekretach alkowy, przynajmniej w ca艂ej ich monotonnej rozci膮g艂o艣ci, przede wszystkim uwa偶aj膮c za wystarczaj膮ce wyja艣nienie, jakiego Flaviarosa udzieli艂a Nicolasowi pi臋knemu, kiedy zabra艂a go do 艂贸偶ka, a prawda te偶 jest taka, 偶e co do tego drugiego procesu jestem lepiej poinformowany i mog臋 powiedzie膰 ci w skr贸cie, 偶e jedn膮 z wielu rzeczy zasianych przez starego della Croce w duszy c贸rki by艂a jego w艂asna ambicja, jego pragnienie posiadania pewnego dnia pod swoimi rz膮dami wszystkich na Gorgonie; odk艂ada艂 to rok za rokiem, czekaj膮c na okazj臋, a teraz rewolucja francuska i ideologia liberalna marynarzy stawia艂y j膮 w zasi臋gu r臋ki, i nie dlatego, 偶e ojciec albo c贸rka dr偶eli z przera偶enia, jak Ascanio, na wspomnienie wolno艣ci, r贸wno艣ci albo braterstwa, byt贸w, kt贸re zawsze by艂y im oboj臋tne, propagowanych czy bronionych przez kogokolwiek, ale dlatego, 偶e wed艂ug nich nadarzy艂a si臋 sposobno艣膰; zrozumiawszy, zar贸wno jedno, jak i drugie, 偶e Ascanio jest odpowiednim narz臋dziem, jedno i drugie przyj臋艂o go bez wahania - kwestie szcz臋艣cia ma艂偶e艅skiego, zaspokojenia cielesnego i pozosta艂ych prywatnych drobiazg贸w nie zaprz膮ta艂y im g艂owy - cokolwiek by powiedzie膰, byli jeszcze inni m臋偶czy藕ni. Pewnego dnia, jakby w艂a艣nie przysz艂o mu to do g艂owy, della Croce zapyta艂 Flaviaros臋: „A jak tam si臋 uk艂adaj膮 sprawy z twoim m臋偶em? Nie b臋dziesz mia艂a dziecka? „Gdyby nie nadzieja na dziecko, ju偶 dawno bym z nim nie spa艂a. Nie da si臋 z nim wytrzyma膰”. Od tego dnia stary della Croce zrozumia艂 natr臋tno艣膰, z jak膮 ksi臋偶yc prezentowa艂 na horyzoncie nocy swe srebrne rogi, cho膰 kalendarz zapowiada艂 n贸w. I jest bardzo mo偶liwe, 偶e podobne my艣li przekaza艂a mu c贸rka albo 偶e mu je da艂a do zrozumienia u艣miechem lub grymasem. Tej samej nocy, albo raczej o 艣wicie, w kt贸rej Flaviarosa zaci膮gn臋艂a do 艂o偶a do艣膰 opornego Nicolasa, kiedy ju偶 si臋 zm臋czyli nowo艣ci膮, nadesz艂a chwila zwierze艅 i ona opowiedzia艂a mu, jak niebawem po 艣lubie i przekonana, 偶e Ascanio ju偶 nie przedsi臋we藕mie dzia艂a艅, kt贸re mog艂yby j膮 doprowadzi膰 cho膰by na granic臋 rozkoszy, do tej nieokre艣lonej i po偶膮danej strefy, kt贸ra czasem warta jest tyle samo, co sama rozkosz, zacz臋艂a wymy艣la膰 偶arty zak艂贸caj膮ce szczytowanie Ascania albo odwlekaj膮ce je, kiedy zdawa艂o si臋 ju偶 nieuniknione, w takiej sytuacji krzycza艂a zatem z przera偶enia, 偶e pod 艂贸偶kiem jest m臋偶czyzna uzbrojony w sztylet, albo przygotowywa艂a kilka przedmiot贸w, kt贸re w odpowiedniej chwili spada艂y po poci膮gni臋ciu przez Flaviaros臋 zwyk艂ego sznurka, oraz inne zabawy tego rodzaju, wprowadzaj膮ce element zaskoczenia i przygody w odp艂acaniu si臋 pi臋knym za nadobne, skoro ju偶 nie mog艂o by膰 mowy o zaspokojeniu; zatem Ascanio, odwiedzaj膮cy j膮 na zmian臋 - tej nocy tak, we dwie nast臋pne nie - k艂ad艂 si臋 do 艂贸偶ka, dr偶膮c przed diabelstwem, jakie przysz艂o do g艂owy jego psotnej, nieodpowiedzialnej 偶onie, kt贸ra pewnego razu powiedzia艂a, ze 艣miechem, ale na powa偶nie: „Kiedy zm臋cz臋 si臋 przyprawianiem ci rog贸w ze swoj膮 r臋k膮, poszukam sobie przystojnego m臋偶czyzny”. A opowiedziawszy to Nicolasowi, znowu go poca艂owa艂a.
„Wydaje mi si臋 - powiedzia艂a艣, Ariadno - 偶e o ile ju偶 jest pewne, 偶e mamy do艣膰 koniecznych danych, 偶eby zrozumie膰 histori臋, prawda te偶 jest taka, 偶e opowiedzia艂e艣 j膮 z frywolno艣ci膮 s艂贸w, kt贸ra daje wra偶enie, 偶e jest fars膮 to, co bez w膮tpienia by艂o tragedi膮”. „Chodzi o to - odpowiedzia艂em - 偶e ja nie mam wra偶liwo艣ci na tragedi臋, a prawd臋 powiedziawszy, w obecnym przypadku nie widz臋, 偶eby pokazywa艂a si臋 w kt贸rymkolwiek miejscu”. Tragedia, z tego co rozumiem i potrafi臋 ogarn膮膰, to co艣, co nosi si臋 w sobie, w rodzaju przeznaczenia, wbrew woli i pomimo jej, cho膰 w niekt贸rych przypadkach tak偶e wymaga pewnych warunk贸w zewn臋trznych. Rozumiem jednakowo偶, 偶e w tym przypadku warunki zewn臋trzne maj膮 mniej wi臋cej takie znaczenie, co moja niepe艂na wra偶liwo艣膰, to znaczy, niemal 偶adnego, i 偶e wszystko pochodzi z wn臋trza. Dobrze by by艂o, aby艣 przypomnia艂a sobie lady Makbet, morduj膮c膮 sen albo dr偶膮c膮 w obliczu upior贸w pomordowanych, aby poprzez kontrast otrzyma膰 to, co chc臋 ci przekaza膰; bo Ascanio, nie przez mi艂o艣膰, kt贸r膮 darzy艂 Flaviaros臋, ale z powodu jakiego艣 skrupu艂u swojej 艣wiadomo艣ci, kt贸ra by膰 mo偶e by艂a zagmatwana, a mo偶e jedynie jako odpowied藕 na jak膮艣 insynuacj臋 spowiednika i nast臋puj膮c膮 po nim porad臋, paln膮艂 Flaviarosie - zaspokoiwszy w jej boskim ciele wszystko to, czego domaga艂o si臋 jego cia艂o, i bez zabawiania si臋 z jej strony zwyczajowym przerywaniem - kazanie do艣膰 niesamowite jako dzie艂o oracji, istny model 艂a艅cuch贸w wyszukanych racji, kt贸rym usi艂owa艂 przekona膰 j膮 do pokuty i, nade wszystko, do zdyscyplinowania swego umys艂u i woli w celu wyzbycia si臋 wyobra偶e艅 p艂odz膮cych szata艅skie pragnienia. Jakie by艂y jego prawdziwe intencje, co nim powodowa艂o, mog臋 jedynie si臋 domy艣la膰, nigdy nie dowiem si臋 tego z niezachwian膮 pewno艣ci膮, gdy偶 ja mog臋 s艂ucha膰, i s艂ucha艂em, s艂贸w Ascania, lecz nie by艂o mi dane zajrze膰 w jego wn臋trze; cho膰 znaj膮c jego osobowo艣膰 i wiedz膮c to, co us艂ysza艂em jak dot膮d z jego ust i dowiedzia艂em si臋 z jego czyn贸w, uprawnione s膮 pewne domniemania - uprawnione z racji koherencji z t膮 osobowo艣ci膮; a s膮 nast臋puj膮ce: Ascanio zosta艂 przekonany, 偶e owe pragnienia 偶ony, kt贸re spowiednik uzna艂 za niebezpieczne, lecz nie grzeszne, stawia艂y j膮 w pozycji niemal pewnego pot臋pienia, o czym on wiedzia艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮, wszak s艂ysza艂, co m贸wi, przecie偶 musia艂 jej s艂ucha膰; a kobiecie maj膮cej tego rodzaju pragnienia pom贸c mog艂o tylko swego rodzaju wi臋zienie oraz dodatkowo 艂a艅cuchy na r臋ce i nogi, cho膰 tylko w pewnym stopniu i przede wszystkim do pewnego stopnia, gdy偶 wyobra藕ni i my艣li nie spos贸b ani zamkn膮膰, ani zaku膰 w 艂a艅cuchy. Tak, on nie by艂 w stanie ochroni膰 w ten spos贸b, poprzez zastosowanie tych tradycyjnych i ekstremalnych metod, w膮tlej膮cej cnoty swojej ma艂偶onki, mi臋dzy innymi z powodu niemo偶no艣ci fizycznej (ona bardziej rz膮dzi艂a; ona mog艂a, gdyby przysz艂a jej taka ch臋tka, wsadzi膰 do wi臋zienia jego), a chocia偶 zmiany by艂y przewidywalne, nie mia艂y nast膮pi膰 w bliskim czasie, lecz w czasie nieokre艣lonym, i dlatego postanowi艂 uciec si臋 do oracji, bo chocia偶 nie mia艂 cienia w膮tpliwo艣ci co do tego, czy Flaviarosa go pos艂ucha, nie w膮tpi艂, 偶e w chwili stani臋cia przed Boskim Trybuna艂em zawsze b臋dzie m贸g艂 odpowiedzie膰 na zapytanie Najwy偶szego: „Ja, Panie, zrobi艂em dla niej tyle, ile mog艂em, lecz Szatan ju偶 j膮 by艂 op臋ta艂, ten Szatan, kt贸ry op臋ta膰 potrafi, a si艂y nie nazbyt liche by艂y, aby j膮 odebra膰”. St膮d to kazanie, kt贸rego Flaviarosa wys艂ucha艂a, jak wcze艣niej s艂ucha艂a pewnych lekcji rzymskiego prawa: rozum w napi臋ciu, wra偶liwo艣膰 u艣piona. A kiedy Ascanio sko艅czy艂, odpar艂a mu w ten spos贸b, dobrze pos艂uchaj, co ci powiem, a je艣li ci臋 to interesuje, mog臋 doda膰, 偶e znajdowali si臋 w sypialni Flaviarosy, tej samej, kt贸rej u偶ywa艂a jako panienka, obitej zielonym jedwabiem, na kt贸rym smukli perscy cesarze z w艂贸czniami 艣cigali rozszala艂e tygrysy; a przyleg艂y salon mia艂 otwarte okna i balkony, otwarte na ciep艂膮 lipcow膮 noc: ciemn膮 i przepe艂nion膮 d藕wi臋kami mandolin, bo rewolucja jeszcze nie zwyci臋偶y艂a i ch艂opcy 艣piewali serenady swoim ukochanym: „S艂uchaj, m臋偶u: to niebo, do kt贸rego z tak膮 czu艂o艣ci膮 chcesz mnie wys艂a膰, jest puste i nie ma w nim nikogo, kto by okre艣la艂, co jest dobre, a co z艂e, zatem tak bardzo oboj臋tne jest to, czy pojad臋 do Rzymu i prze艣pi臋 si臋 z Ojcem 艢wi臋tym, jak i to, czy mo偶e wsun臋 ci sztylet w tkanki serca: obie te rzeczy, mi艂o艣膰 i 艣mier膰, s膮 tym samym co deszcz i ca艂a reszta tako偶. Dobre jest to, co mi si臋 podoba; z艂e, to czego nie lubi臋. Kiedy m膮偶 i 偶ona osi膮gaj膮 zgodno艣膰 w tym, co im si臋 podoba i czego nie lubi膮, to si臋 nazywa szcz臋艣cie. Kiedy dzieje si臋 tak jak z nami, ka偶dy idzie w swoj膮 stron臋 - ty z tym twoim strachem przed Piek艂em, ja z pragnieniem jak najlepszej zabawy i robienia tego, co mi si臋 podoba. Nie tra膰 wi臋c czasu na s艂owa”. Ascanio wtedy zapyta艂 j膮, czy przynajmniej b臋dzie mu fizycznie wierna, cho膰by mia艂o to si臋 odbywa膰 w spos贸b taki, jak do tej pory, bez udzia艂u kogo艣 trzeciego. Ona odpowiedzia艂a mu, ziewaj膮c, jakimi艣 starymi wersami, w kt贸rych wyra偶a艂o si臋 niepewno艣膰 przysz艂o艣ci, i doda艂a, 偶e skoro on ju偶 zrobi艂 to, po co tu przyszed艂, niech jak najszybciej zostawi j膮 w spokoju, gdy偶 ogarn臋艂a j膮 senno艣膰. Od tamtej nocy Ascanio cz臋sto obsesyjnie medytowa艂 i konsultowa艂 si臋 ze spowiednikiem na temat sposobno艣ci i celowo艣ci uskutecznienia jej, kwestii, kt贸r膮 z punktu widzenia prawnego w te p臋dy rozwi膮za艂 przy zastosowaniu w艂asnej wiedzy, lecz na polu moralno艣ci spowiednik nie potrafi艂 upora膰 si臋 z ni膮 tak szparko, wszak nie do ko艅ca by艂o jasne, czy m膮偶 powinien czy nie dyskretnie ukatrupi膰 sw膮 偶on臋, nie z powodu dokonanego cudzo艂贸stwa, bo nie taka by艂a przyczyna, lecz kieruj膮c si臋 jedynie osobistym przeczuciem - sta艂o si臋 zatem konieczne wys艂anie do Rzymu umy艣lnego, z wyuczonym na pami臋膰 艂aci艅skim tekstem zapytania, kt贸ry to wy艂o偶y艂 je przed obliczem wysokiego trybuna艂u moralist贸w, a ci poprosili o czas na wydanie wyroku, jako 偶e dominikanie sk艂aniali si臋 do „Nie, cho膰 w niekt贸rych przypadkach...”, podczas gdy jezuici wybrali opcj臋 „W 偶adnym razie, jednakowo偶...”, i na roztrz膮saniu lub te偶 dochodzeniu do porozumienia nad tym, czy „cho膰 w niekt贸rych przypadkach” czy „jednakowo偶”, szacowano jakie艣 pi臋膰 lat dysput, podczas kt贸rych przestrzegano pytaj膮cego przed stosowaniem jakiejkolwiek ingerencji w 偶ycie ma艂偶onki, wy艂膮czaj膮c jednak偶e sytuacj臋, 偶e nab臋dzie pewno艣ci co do dokonania cudzo艂贸stwa poprzez zastosowanie kochanka p艂ci m臋skiej, co zmieni艂oby posta膰 rzeczy, cho膰 nie wyja艣niano w jakim stopniu. Niemniej nasienie takiego rozwi膮zania zosta艂o zasiane.
W tych warunkach, kochana Ariadno, gdzie jest tragedia? Lady Makbet zabi艂a z ambicji, lecz nie powzi臋艂a odpowiednich 艣rodk贸w ostro偶no艣ci, aby ustrzec si臋 przed wyrzutami sumienia, kt贸re wy艂oniwszy si臋 ze swej kryj贸wki, niczym p艂atny morderca, sprawi艂y, 偶e mia艂a koszmary, i w ko艅cu doprowadzi艂y j膮 do 艣mierci. Flaviarosa nie wierzy ani w dobro, ani w z艂o, zatem nie nale偶y si臋 spodziewa膰, 偶e je艣li kiedy艣 zabije swojego ma艂偶onka, zaraz potem pope艂ni samob贸jstwo, 艣cigana przez zakrwawionego upiora, mi臋dzy innymi dlatego, 偶e wpojono jej przekonanie, 偶e pewne trucizny nie zniekszta艂caj膮 cia艂a do granic obrzydliwo艣ci i melodramatyzmu. Co si臋 tyczy Ascania, jako cz艂owiek zajmuj膮cy si臋 prawem, znajduje usprawiedliwienie w kodeksie karnym, cho膰by sam go wymy艣li艂, jest zatem przekonany, 偶e cudzo艂贸stwo Flaviarosy, je艣li si臋 wydarzy (on, rzecz jasna, nie ma poj臋cia, 偶e 偶ona przespa艂a si臋 z Nicolasem pi臋knym), skoro to on rz膮dzi, cho膰 jeszcze nie do艣膰, mo偶e zosta膰 uznane za przest臋pstwo wobec bezpiecze艅stwa narodowego i podlega膰 najsurowszej karze. Prawo zaproponowane przez genera艂a della Port臋 i obwieszczone przez cia艂a legislacyjne stosuje wobec zdrady ma艂偶e艅skiej kar臋 szubienicy, co wiecznie si臋 powtarza; gdy do tego dojdzie, bior膮c pod uwag臋 pozycj臋 spo艂eczn膮 Flaviarosy, zostanie ona stracona w tajemnicy, zgodnie z najpowa偶niejsz膮 kazuistyk膮 - uskutecznienia, o kt贸rym wcze艣niej m贸wi艂em. Wszystko to, prze艂o偶one na j臋zyk poezji, staje si臋 najbardziej znanym i powszechnie stosowanym dramatem; ten, o kt贸rym mowa, przez Calderona zosta艂by zredukowany do d艂ugich rozwa偶a艅, a rozwa偶ania, jak wiesz, obni偶aj膮 jako艣膰 poezji.
Zdawa艂a艣 si臋 w jaki艣 spos贸b wyczerpana i senna, ale ja wiedzia艂em, 偶e pilnie s艂uchasz i 偶e porz膮dkujesz sobie postacie i wydarzenia, o kt贸rych ci opowiada艂em. Nast臋pne pytanie traktowa艂o o roli, jaka przypad艂a Flaviarosie w procesie politycznym. Odpowiedzia艂em ci, 偶e przede wszystkim by艂a to rola 藕r贸d艂a i wiatru, cho膰 stary della Croce dzia艂a艂 jako tw贸rca wiatr贸w i 藕r贸de艂. Rewolucja wynik艂a z rozmowy, kt贸r膮 Flaviarosa prowadzi艂a w jego salonie, na spos贸b francuskich dam, zaproponowana przez ni膮, popychana przez ni膮, lecz oddana, gdy偶 Dziewczyna i Stary uznali to za korzystne, do natychmiastowej realizacji przez Ascania, tak dba艂ego o szczeg贸艂y, tak dobrego buchaltera, i przede wszystkim ciesz膮cego si臋 tak wielkim powa偶aniem po艣r贸d potencjalnych stronnik贸w. Nie odwa偶y艂bym si臋 zapewni膰, 偶e obecno艣膰 Flaviarosy wprowadzi艂a w proces rewolucyjny cho膰by odrobin臋 erotycznego dr偶enia - nikt nie przy艂膮czy艂 si臋 do rewolucji z mi艂o艣ci do niej czy co艣 podobnego. Jednak偶e mog臋 ci臋 poinformowa膰 (mo偶e ju偶 to zrobi艂em), 偶e na potajemnych spotkaniach, w ulicznych zamieszkach, na zgromadzeniach i posiedzeniach zgrabna posta膰 ch艂opca w cylindrze przydawa艂a zgromadzeniom, do艣膰 przyci臋偶kawym, do艣膰 powa偶nym, smuk艂o艣ci jego obecno艣ci, rado艣ci jego u艣miechni臋tych ust. Flaviarosa pojawia艂a si臋 tak w艂a艣nie, w takim przebraniu i z przymru偶eniem oka, we wszystkich miejscach i przy wszystkich okazjach, w kt贸rych dzia艂a艂 jej ma艂偶onek, i nie z przyczyn czysto dekoracyjnych, mniej jeszcze z zami艂owania do przyg贸d, lecz tylko z powodu przezorno艣ci i nieufno艣ci. Robienie tego w takim stroju w pewien spos贸b zgodne by艂o z zami艂owaniem do sensacyjno艣ci, ale tak偶e z figlarno艣ci膮 jej fantazji.
3.
- M贸wili艣my ju偶 zatem o Ascaniu i Flaviarosie jako o osobach rzeczywistych, postaciach mniej wi臋cej wa偶nych wydarze艅, kt贸re nie zdo艂a艂y poruszy膰 艣wiata ani zbytnio zainteresowa膰 zawodowc贸w. Nie wiesz jeszcze, jak niewielka, jak nieznacz膮ca jest bibliografia dotycz膮ca Gorgony i jej rewolucji! Gdyby przez kilka miesi臋cy, by膰 mo偶e przez rok, nie 偶y艂 tam sir Ronald Sidney, nikt nie m贸wi艂by o niej wi臋cej, ni偶 jest to w zwyczaju w przypadku innych niewielkich wysp tego morza, cho膰 w odmiennych sytuacjach. My jednak teraz znienacka zaczynamy kr膮偶y膰 wok贸艂 wyspy i jej postaci, a ty, tak偶e niespodziewanie, albo mo偶e niespodziewanie tak wcze艣nie, powiedzia艂a艣 mi, 偶e bardziej ni偶 kilka godzin temu czujesz si臋 gotowa towarzyszy膰 mi we wpatrywaniu si臋 w ogie艅, na wypadek, jeszcze niepewny dla ciebie, gdyby p艂omienie okaza艂y nam jakie艣 przekonuj膮ce obrazy. To w tej samej chwili podskoczy艂em, podszed艂em do ciebie i poprosi艂em, aby艣 wygodnie si臋 usadowi艂a w odpowiedni spos贸b dla podr贸偶y, kt贸ra by膰 mo偶e mia艂a si臋 rozpocz膮膰, a ty ograniczy艂a艣 si臋 do u艣miechu (potakuj膮c g艂ow膮), podkulaj膮c nogi i siadaj膮c na nich, przy mocno zarysowanych udach, a w moj膮 stron臋 zosta艂y zwr贸cone twoje szczup艂e kolana; w taki spos贸b, 偶e ja, siedz膮c na pod艂odze, mog艂em wesprze膰 na nich g艂ow臋, cho膰 oczywi艣cie karkiem albo potylic膮. I gdy tak si臋 usadowili艣my, z kominkiem naprzeciw nas, zaprosi艂em ci臋 do spogl膮dania we艅 szczerze i bez uprzedze艅, z otwartymi oczyma i uszami uwa偶nymi na moje s艂owa - bo ja sam jeszcze nie wiem, czy to one wydobywaj膮 obrazy z ognia, czy to ogie艅 wzbudza we mnie s艂owa - jakkolwiek by by艂o, i jak pewnie zauwa偶y艂a艣, pomi臋dzy p艂omieniami i moimi s艂owami istnieje zwi膮zek natury raczej nieznanej, kt贸ra przywodzi mi na my艣l, i w konsekwencji tak my艣l臋, 偶e wzgl臋dnie spokojnie realizujemy, albo przynajmniej bez obaw i dr偶enia, religijny rytua艂, kt贸ry w dawniejszych czasach wymaga艂by obecno艣ci druid贸w i z艂otych sierp贸w, tajemniczo艣ci groty albo przynajmniej blisko艣ci nieba, i kt贸rej 艣wiadkiem mogli by膰 jedynie wtajemniczeni albo cz艂onkowie kr贸lewskiego rodu, wszyscy inni ryzykowali 艣mierci膮. Kilka obecnych szczeg贸艂贸w (na przyk艂ad nasze porozrzucane po pokoju ksi膮偶ki) pewnie uczyni艂oby ten akt trywialnym, gdybym nie wysila艂 si臋, aby wynie艣膰 go ponad poziom pospolito艣ci poprzez poezj臋.
Przyznaj臋 jednak, 偶e moje s艂owa rozbrzmia艂y i g艂ow膮 wyczu艂em dr偶enie twoich n贸g, kiedy ogie艅 si臋 rozsun膮艂 jak 偶ywa kurtyna i mog艂a艣 ujrze膰 mleczn膮 mg艂臋 艣witu, i 偶e to ruchome u twoich st贸p to by艂o morze, twoje w艂asne morze, morze, w kt贸rym si臋 urodzi艂a艣, cho膰 nie z muszli, i wcale nie by艂o gorsze. Sp贸jrz na nie, Ariadno, szare o poranku, cho膰 z odb艂yskami r贸偶owawej masy per艂owej - sp贸jrz na ten p艂yn膮cy stateczek, wszystkie szmaty na masztach, aby jak najlepiej wykorzysta膰 podmuchy porannej bryzy! Nie rozpoznajesz jeszcze tego morskiego obrazka? Podczas gdy powietrze staje si臋 coraz bardziej przejrzyste, poszperajmy po pok艂adzie, kiedy przysypiaj膮 marynarze na wachcie, gdzie drzemie tak偶e, przytulony do kotwicznej liny, jaki艣 fircyk, kt贸ry zamierza - widzisz, jaki zbieg okoliczno艣ci? - zako艅czy膰 dramat 偶ycia Agnesse swoj膮 ofiar膮 wiecznej mi艂o艣ci i aby dowie艣膰 jej prawdziwo艣ci swoich uczu膰 i sw膮 wielk膮 zdolno艣膰 do po艣wi臋ce艅, staje na warcie przed jej kajut膮, to ta naprzeciwko, dobrze zamkni臋ta, rzecz jasna, zgodnie z sugesti膮 kapitana Triantafilu, kt贸ry nie wiemy dlaczego, sta艂 si臋 protektorem Agnesse, i nie tylko obserwuje i ka偶e obserwowa膰 nami臋tno艣膰 fircyka, ale nawet powiedzia艂 podr贸偶nej, w chwili zwierze艅 niepewno艣ci: „Je艣li kiedy艣, signorina, zrozumie pani, 偶e powinna wyjecha膰 z Wyspy bez niczyjej wiedzy, prosz臋 nie zwleka膰 z przyj艣ciem do kapitana Triantafilu, kt贸ry nie b臋dzie si臋 obawia艂 pani stamt膮d wyci膮gn膮膰”. I zaraz wymieni艂 nazwisko kogo艣 zaufanego, do kogo mo偶na si臋 uda膰 w sytuacji ekstremalnej - jeden z mieszka艅c贸w greckiej dzielnicy, tak偶e Grek, jak on. Jednak ta sprawa fircyka nie powinna nas rozprasza膰 - jest jedynie zdarzeniem epizodycznym, kt贸remu zosta艂o jeszcze tylko kilka godzin 偶ycia, bo gdy tylko Agnesse zejdzie na l膮d, wi臋cej go nie zobaczy; i nie trzeba nad tym ubolewa膰, wszak z twarzy, jeszcze zaspanej, fircyk wydaje si臋 troch臋 g艂upkowaty. A poniewa偶 okr臋t czeka jeszcze kilka mil 偶eglugi, lepiej b臋dzie, aby艣 by艂a 艣wiadkiem tego, co teraz dzieje si臋 na Gorgonie, kt贸r膮 p贸藕niej ujrzymy z daleka, ale do kt贸rej teraz zbli偶amy si臋 szybko i nie rozsmakowuj膮c si臋 ka偶d膮 chwil膮 jak tury艣ci. Oto ulice, dawne pa艂ace o szerokich okapach i kratach w oknach, domy skromniejsze, chatki - wszystkie bia艂e albo szare, z kamienia albo wapna. Na ich 艣cianach, nigdy nie wiadomo, na czyim domu, jaka艣 nieznana r臋ka pisze co noc:
Ascanio morderca
i co rano, ci ludzie, kt贸rych widzisz, po dw贸ch, ze szczotk膮 i wiadrem, przeszukuj膮 zau艂ki, zmazuj膮 albo pokrywaj膮 napis, gdy go znajduj膮. Gdyby艣my przybyli wcze艣niej, w mroku albo w 艣wietle ksi臋偶yca, ujrza艂aby艣 pary tajniak贸w, jeden latarnia, drugi pistolet, w poszukiwaniu tych, kt贸rzy o艣mielaj膮 si臋 nocn膮 por膮, niemal jak duchy, w taki spos贸b obra偶a膰 wszechw艂adnego Ascania, ministra absolutnego i uniwersalnego genera艂a della Port臋, „wielkiego samotnika” („zakopanego 艣cierwa” wed艂ug innych). Tych trzydziestu czy czterdziestu policjant贸w przemierzaj膮cych ulice czasem zatrzymuje jakiego艣 sp贸藕nionego przechodnia przed 艣witem, staraj膮cego si臋 ukry膰 i prze艣lizn膮膰 w mroku; prowadz膮 go na odwach i w ko艅cu wyduszaj膮 z niego przyznanie, 偶e jest autorem obrazy; po czym s膮dzi si臋 go i skazuje na szubienic臋 za ci臋偶k膮 zbrodni臋 przeciw Pa艅stwu. Powinna艣 jednak偶e zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e przed policj膮 latarni i pistoletu wysz艂a na ulic臋 policja ciszy i garoty - tamta podlega Ascaniowi, ta Flaviarosie. Nie brak takich, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e ci od garoty s膮 autorami napis贸w, trzeba by wtedy jednak zada膰 sobie pytanie, dlaczego Flaviaros臋 interesuje obra偶anie jej m臋偶a, zw艂aszcza je艣li wiadomo, 偶e obraza zostanie zmazana na d艂ugo przed tym, jak przeczytaj膮 j膮 obywatele. Jedyn膮 rzecz膮 pewn膮 co do tej kwestii jest to, 偶e skoro nie nosz膮 p臋dzla ani wiadra, lecz tylko garot臋 i cisz臋, policjanci Flaviarosy ograniczaj膮 si臋 do przeczytania napis贸w i ruszaj膮 dalej.
Statek przep艂yn膮艂 dalszych kilka mil, ale do Wyspy brak mu jeszcze oko艂o godziny. Na nowo mamy czas, aby poogl膮da膰 ulice, nagle zat艂oczone o tej wczesnej porze. Bo dzisiaj jest pi膮tek, wiesz, a tego dnia, wraz ze 艣witaniem, z Katedry wychodzi procesja dyscyplinowanych, przechodzi przez alej臋 Templariuszy, do Pa艂acu, i wchodzi do pobliskiej kaplicy Nazare艅czyka. Powolne skrzypienie nale偶y do wielkich wr贸t katedralnych, z艂ocony br膮z, p艂askorze藕by o powszechnej s艂awie. Ju偶 jest otwarta, pokutnicy, podw贸jny szereg dr偶膮cych gromnic. Ci膮gn膮 si臋 od wej艣cia do g艂贸wnego o艂tarza. Teraz mo偶emy ich zobaczy膰 w kapturach i tunikach, ten na bia艂o, tamten na fioletowo. Karylion wybija sz贸st膮. Wychodzi celebrant z krucyfiksem, czarnym, z welonem, a za nim pokutnicy, po jednej i drugiej stronie, milcz膮cy i tajemniczy. Gdy przechodz膮 przez portyk, unosz膮 tuniki i obna偶aj膮 plecy; plecy przera偶aj膮ce, pe艂ne smagni臋膰 i si艅c贸w, jak wybato偶one plecy angielskiego marynarza. Zadziwiaj膮ca rzecz, rzecz wa偶na, wszyscy utykaj膮 na t臋 sam膮 nog臋, na lew膮: nie za bardzo, nieznaczna kulawo艣膰, niemal elegancka, i do rytmu, jako 偶e uderzenia w b臋ben naznaczaj膮 rytm chromania, zatem ca艂a grupa przechyla si臋 na t臋 sam膮 stron臋, jak na balu, bo tym by si臋 wydawa艂, gdyby nie wychodz膮cy teraz siepacze ch艂oszcz膮cy plecy silnymi smagni臋ciami: ciach! Broczy krew, dr臋twieje sk贸ra, pasy sk贸ry przylepiaj膮 si臋 do rzemieni - niemniej pokutnicy, utrzymuj膮 niezak艂贸cony rytm bez skargi, bam-bam-bararam, twardy krok, kulawa noga, pochylenie ramienia, kaptura, p艂omienia gromnicy. I wiesz dlaczego, Ariadno, ten bal krwi i 艣witania? Aby cia艂a ma艂偶onk贸w ostudzi艂y pokutnym ch艂ostaniem sw贸j cielesny 偶ar, a wi臋cej my艣li po艣wi臋ca艂y Bogu i interesom. A to jednorodne utykanie, wiesz dlaczego? Po to przecie偶, 偶eby nie mo偶na by艂o odr贸偶ni膰 w t艂umie Ascania Aldobrandiniego, wmieszanego w grup臋 pokutnik贸w. Niekt贸rzy jednak twierdz膮, 偶e to jeden z ch艂oszcz膮cych, ten, kt贸ry najsilniej bije, kt贸ry wy偶ywa si臋 na plecach najm艂odszych, podejrzewanych nie tylko o to, 偶e w 艂贸偶ku zaznaj膮 rozkoszy, ale 偶e daj膮 rozkosz swoim 偶onom (przez ten ich nie schodz膮cy z twarzy u艣miech, przez ich rado艣膰). Kto wie, czy nie sypiaj膮 z Flaviaros膮 (niewielu, bardzo niewielu) my艣l膮, lecz milcz膮, bo minister przychodzi na procesj臋 zamaskowany, aby ludzie my艣leli, 偶e nic si臋 nie sta艂o i 偶e dalej sk艂ada ofiary (cotygodniowe) na pulsuj膮cym o艂tarzu swej 偶ony. Jednak to, Ariadno, mog膮 by膰 kalumnie. Ludzie zawsze s膮 niewdzi臋czni wobec swych rz膮dz膮cych. Jakkolwiek by by艂o, ten kulawy o eleganckiej posturze bije najmocniej, z najwi臋ksz膮 ochot膮, jakby si臋 m艣ci艂, jakby wymierza艂 sprawiedliwo艣膰. Nie staraj si臋 docieka膰, kto to taki, historia tego nie wie, my nie mamy prawa tego dochodzi膰. Niech ci wystarczy przygl膮danie si臋 spektaklowi - 偶eby potem biedacy nie m贸wili, 偶e bogaci nie cierpi膮 (cho膰 szepcze si臋 te偶, 偶e niekt贸rzy op艂acaj膮 zmiennik贸w, 偶eby dostawali ch艂ost臋. Ascanio chcia艂by si臋 tego dowiedzie膰, o tak, chcia艂by...). I oto id膮, w rytm b臋bna, noga sztywna, noga kulawa, bat w powietrzu, zduszone „aj!”. Co wyczynia艂e艣 dzisiaj w nocy ze swoim grzesznym cia艂em? Ciach na lewo, ciach na prawo! Kul si臋, kretynie, i cierp! 艢wiat艂o poranka, coraz mocniejsze, nadaje konkretnych kszta艂t贸w temu, co do tej pory mog艂o wydawa膰 si臋 pochodem upior贸w: czterdzie艣ci, pi臋膰dziesi膮t kaptur贸w jakby w jasnej mgle po obu stronach ulicy, tyle samo gromnic, tyle samo b贸lu. Nikogo nie budzi ju偶 bararam.
Jednak偶e poniewa偶 zobaczy艂em, Ariadno, 偶e krzywi艂a艣 si臋 na widok pokiereszowanych plec贸w, chc臋 wynagrodzi膰 ci ten spektakl. Wr贸膰my na „Artemiz臋”, znajduj膮c膮 si臋 ju偶 w pobli偶u wyspy. Przyjemnie by by艂o, wiem o tym, zagl膮dn膮膰 do kajuty Agnesse i przyjrze膰 si臋 jej, kiedy 艣pi, albo mo偶e b臋dziemy mieli okazj臋 towarzyszy膰 jej przy niespokojnym przebudzeniu, kiedy otwiera jasne oczy, jak si臋 przeci膮ga, jak zeskakuje z koi na ziemi臋 i jak staje naga, 偶eby ubra膰 si臋 do wyj艣cia; jednak mo偶esz mi wierzy膰, 偶e 偶adna z tych nieznacznych czynno艣ci, cho膰 posiadaj膮cych znaczenie osobiste i biograficzne (nic nie jest bardziej autentyczne i 偶yciowe ni偶 to, co rutynowe, co codzienne, z przeproszeniem), nie uzyska艂o znaczenia historycznego, nie zmieni艂o biegu spraw. Osobi艣cie w 偶adnym razie nie przeszkadza mi towarzyszenie uporz膮dkowanemu rozwojowi jej codziennych ablucji, nawet tych najbardziej intymnych, kt贸re ciebie, rzecz jasna, zaskakuj膮. Rozumiem, 偶e gdyby chodzi艂o o powie艣膰, musieliby艣my na d艂u偶ej pow艣ci膮gn膮膰 spojrzenie i s艂owa, i prze艣ledzi膰 drog臋 jej r膮k, aby przekaza膰 zmys艂owe doznanie; lecz poniewa偶 to jest historia prawdziwa, wystarcz膮 mi, jako ostrze偶enie alarmowe, obie nagie stopy, kiedy si臋 pojawiaj膮, bia艂e go艂膮bki w locie, po艣r贸d koronek po艣cieli, i w ten spos贸b zostaj膮 na kraw臋dzi 艂贸偶ka, pe艂ne obietnic, tylko przez chwil臋. Zostawmy j膮 wi臋c z jej miednicami, lecz zaniepokojon膮, niespokojn膮, odrobin臋 niemraw膮, i wr贸膰my na zewn膮trz. Poniewa偶 nigdy nie podr贸偶owa艂a艣 na pok艂adzie, przeczuwam, 偶e podoba艂oby ci si臋 stan膮膰 na najdalszym miejscu tego dziobu, tam, gdzie zaczyna si臋 bukszpryt, i wystawi膰 twarz na bryz臋, t臋 sam膮, kt贸ra wstrz膮sa 偶aglami fokmasztu i wydobywa z nich d藕wi臋ki smagni臋膰 bicza. B艂agam ci臋, by艣 porzuci艂a to do艣wiadczenie i zwr贸ci艂a uwag臋 na pann臋 wychylaj膮c膮 si臋 za reling mostka, tam w g贸rze, t臋, kt贸rej ciemna peleryna tak偶e jest szarpana bryz膮. Nazywa si臋 Demonica de Risi i zapewniam ci臋, 偶e nie jest mile widziane wypowiadanie tego imienia na Gorgonie - albo udaj膮, 偶e ciebie nie s艂ysz膮, albo m贸wi膮: „Cicho!”, albo nic ci nie m贸wi膮 i biegn膮 na ciebie donie艣膰. Podr贸偶 Demoniki jest raczej powrotna. Nikt si臋 jej nie spodziewa; my sami nie spodziewali艣my si臋 ujrze膰 jej w tym miejscu, kapitan obok niej, osch艂y, ale us艂u偶ny. Nie 艣mieszy ci臋 jej imi臋? Nie s膮dz臋, 偶eby mia艂o cokolwiek wsp贸lnego z demonami, mo偶e to po prostu zniekszta艂cona „Dom贸nica”. Jej w ka偶dym razie nikt nie bierze za diaboliczn膮, chyba 偶e genera艂, ale jego opinii nie znamy.
A teraz mo偶esz popatrze膰 w dal, na horyzont, gdzie wy艂oni si臋 s艂o艅ce. Je艣li si臋 po艣pieszy, stracimy widowisko, o kt贸rym poinformowa艂 nas Homer niemal trzy tysi膮ce lat temu. Jednak zdaje si臋, 偶e nie, bo pasa偶erowie wychodz膮, z pewno艣ci膮 powiadomieni, i szukaj膮 miejsca na dziobie albo gdzie indziej na nawietrznej, gdzie mog膮 stan膮膰 i sk膮d mog膮 patrze膰. Zwr贸膰 uwag臋, 偶e kapitan podszed艂 do Demoniki. Wskazuje na punkt, jeszcze przez nas niewidziany, b臋d膮cy tylko plamk膮, w kt贸rej rozdziela si臋 horyzont. W innym miejscu tego zeszytu nazwa艂em go l艣ni膮c膮 ska艂膮 - jeszcze nie b艂yszczy, ale stopniowo si臋 zarysowuje. Ludziom, kt贸rzy po raz pierwszy zbli偶aj膮 si臋 do Wyspy, zwykle cytuje si臋 ten fragment z Odysei, w kt贸rym opowiada si臋, jak to marynarze Odysa, tak偶e nad ranem, odkryli j膮, a poniewa偶 zbli偶ali si臋 do niej, o ma艂y w艂os umarliby ze strachu - jeszcze ci o tym nie m贸wi艂em? No to popatrz ju偶 i s艂uchaj pozosta艂ych, zw艂aszcza kobiet! Niekt贸re piszcz膮 - nie s膮dz臋, aby robi艂a to Dem贸nica ani 偶e ty to zrobisz - z tego miejsca wyspa rzeczywi艣cie wygl膮da jak przera偶aj膮ca g艂owa Gorgony, straszliwe oblicze, w臋偶owe w艂osy, a teraz, w promieniach s艂o艅ca wydaje si臋 porusza膰 jeszcze straszniejszym cia艂em, kt贸re zaraz wy艂oni si臋 z wody. Wizja trwa przez kilka minut, tyle, ile statek potrzebuje, aby troch臋 si臋 przybli偶y膰, zmieni膰 kurs - przera偶aj膮ce oblicze znika i mo偶na dostrzec nagie ska艂y wybrze偶a, ogo艂ocone wzg贸rza, w ko艅cu wysp臋. 呕eglarze Odysa, pozbywszy si臋 strachu, o艣mielili si臋 wysi膮艣膰 na brzeg w miejscu, gdzie dzisiaj jest port - znale藕li to niewyczerpalne 藕r贸d艂o, kt贸re tak偶e zwabi艂o Napoleona, co mo偶e zobaczymy.
Statek nie 艣pieszy si臋. My tak. Chc臋, aby艣 zobaczy艂a przebudzenie miasta, r贸偶ne chwile jego porannego 偶ycia. Zwr贸膰 uwag臋, 偶e jest zbudowane na wzg贸rzu i cz臋艣膰 z jego ulic jest stromych - schodz膮 po nich, to mo偶esz zobaczy膰, stoczniowcy, buduj膮cy dla Anglik贸w te pi臋膰 okr臋t贸w, kt贸re widzisz na pochylniach. Tych ludzi, o tej porze codziennie wchodz膮cych do miasta i schodz膮cych po ulicach ze stukotem podkutych but贸w, zwie si臋 Mistrzami, i s膮 doskona艂ymi robotnikami, szkutnikami, kowalami, odlewnikami, bo s艂yn膮 z tego, 偶e ich r臋ce buduj膮 najlepsze okr臋ty liniowe na 艣wiecie - dlatego zamawia je Anglia i zazdro艣ci ich Francja, kt贸ra nie mo偶e za nie zap艂aci膰.
Ten huk, kt贸ry w艂a艣nie rozbrzmia艂 i ciebie zaskoczy艂, to wystrza艂 oznajmuj膮cy wsch贸d s艂o艅ca. Towarzysz膮 mu tr膮bki, kt贸re s艂yszysz i kt贸re brzmi膮 w okolicy, podczas gdy wci膮ga si臋 na maszt bander臋. Jednak to nie ta ceremonia powinna zaprz膮ta膰 twoj膮 uwag臋, powtarzana z nieznacznymi r贸偶nicami we wszystkich krajach, lecz to, co dzieje si臋 na tarasie zamku, przyjrzyj si臋 uwa偶nie, dok艂adnie naprzeciw tej zwie艅czonej blankami wie偶y, kt贸rej kamienie nabieraj膮 czerwonawego poblasku w pierwszych promieniach s艂o艅ca - nie widzisz sylwetki m臋偶czyzny, podchodz膮cego do samego parapetu, spogl膮daj膮cego w morze, a nast臋pnie powoli si臋 oddalaj膮cego? Przez chwil臋 bezruchu promienie rzuci艂y jego cie艅 na morskie fale, rozci膮gn臋艂y go, a偶 niemal dotkn膮艂 niesko艅czono艣ci. Mieszka艅cy Gorgony wiedz膮 o tym, ale nigdy tego nie widz膮. Je艣li jednak teraz przyspieszymy czas i sprawimy, 偶e b臋d膮 bieg艂y godziny dnia (p贸藕niej wr贸cimy), je艣li poczekamy, a偶 s艂o艅ce pojawi si臋 po drugiej stronie, na zachodzie, a niebo stanie si臋 sine, wystrza艂 si臋 powt贸rzy - ponownie rozbrzmiewaj膮 tr膮bki, cho膰 inn膮 muzyk膮, jest powolna i uroczysta, wszak graj膮 na modlitw臋; genera艂 della Porta ponownie wychodzi na taras i stamt膮d ws艂uchuje si臋 w melodi臋, jak mo偶esz zobaczy膰, zawsze ta sama posta膰: ciemny kapelusz, szary surdut, jedna r臋ka na piersi, druga na plecach. Ale zwr贸膰 uwag臋, 偶e tym razem jego sylwetka pada na miasto, przeszywa je niczym n贸偶 cienia, dominuje nad nim, i obywatel Gorgony, dostrzegaj膮c tam w g贸rze ten suchy i sztywny zarys, czuje si臋 jednocze艣nie uciemi臋偶ony i chroniony - genera艂 della Porta jest prawdziwym ojcem ludzi mu pos艂usznych; pomi臋dzy jego porannym pojawieniem si臋 oraz tym, bardziej uroczystym, wieczornym, wydaje polecenia, kt贸re Ascanio Aldobrandini odbiera, interpretuje i ka偶e wype艂nia膰. Poprzez t臋 ceremoni臋, genera艂 utrzymuje ze swymi podw艂adnymi widoczny zwi膮zek. Przysz艂o to do g艂owy Ascaniowi, pami臋tasz? Wydaje mi si臋, 偶e ci o tym opowiada艂em - 偶e wyda艂o mu si臋 troch臋 majestatyczne, a troch臋 z艂owieszcze pierwsze pojawienie si臋 genera艂a, w dniu tryumfu. W jakim kraju mo偶na dwa razy w ci膮gu dnia zobaczy膰 Szefa Pa艅stwa? Kiedy kr膮偶膮 plotki o jego 艣mierci, tak ju偶 jest przegni艂y, czeka si臋 na wiecz贸r, 偶eby zobaczy膰, czy jeszcze si臋 pojawi, czy te偶 na wysokich tarasach pojawi si臋 wakat cienia. Ascanio Aldobrandini wychodzi wtedy na balkon Pa艂acu i przez lunet臋 przygl膮da si臋 tarasom zamku - niekt贸rzy mawiaj膮, 偶e tylko w takiej sytuacji mo偶e zobaczy膰 genera艂a, ale pewne jest, 偶e co wiecz贸r, na tym samym balkonie, dzi臋kuje Bogu, 偶e Podest谩 dalej 偶yje, bo sk艂ania g艂ow臋, 偶egna si臋, po czym odmawia modlitw臋. Komunikuj膮 si臋 g艂osem - szepcze si臋, m贸wi si臋 - przez dziwny otw贸r, della Porta po jednej stronie, minister po drugiej: w ten spos贸b docieraj膮 rozkazy o karze 艣mierci, czasem do wt贸ru smrodu tr膮du, kiedy trzeba zabi膰. „Ja nic tu nie znacz臋 - podobno powiedzia艂 Ascanio wdowie de Risi - to on jest zwyci臋zc膮, to on rz膮dzi i to on rozkaza艂, 偶e pani m膮偶 musi umrze膰. Jak偶e mi przykro, Margherito!”
Teraz mo偶emy ju偶 wr贸ci膰 do poranka - chc臋, 偶eby艣 zobaczy艂a obywatela Cavicciulego, wychodz膮cego z domu i wymachuj膮cego cejlo艅sk膮 trzcink膮 ze srebrn膮 ga艂k膮 - nale偶y do policji Ascania i ma za zadanie s艂ucha膰, co si臋 m贸wi na rynkach i spisywa膰 raporty, kt贸re otrzymuje jego szef i co wiecz贸r przekazuje ministrowi. Ale ten, kt贸ry idzie za nim, z lask膮, nie trzcinow膮, ale z hebanu, i to z tych, co maj膮 w sobie szpad臋, to obywatel Altoviti, z osobistej policji Flaviarosy, kt贸rego zadaniem jest pilnowanie Cavicciulego i spisywanie raportu o wszystkim, co zrobi艂 i czego si臋 dowiedzia艂. I wreszcie ten trzeci obywatel, kt贸ry nie ma laski, zwie si臋 Benedetto Scali, nale偶y do policji pa艅stwowej i ma za zadanie obserwowa膰 tamtych obu i co wiecz贸r informowa膰 Naczelnika Policji, kt贸ry ze swej strony podlega Ascaniowi i zataja, co uwa偶a za stosowne, z tego, co si臋 dzieje. Najciekawsze jest, 偶e Altoviti, Scali i Cavicciuli spotykaj膮 si臋, jak widzisz, co rano, w tawernie Annunzzia, anta艂ek; razem pij膮 pierwsz膮 w贸dk臋, uzgadniaj膮 zadanie, a pod wiecz贸r ponownie si臋 spotykaj膮 i uzgadniaj膮 odpowiednie dokumenty. Altovitiemu p艂aci te偶 konsul angielski, kt贸remu m贸wi prawd臋; Cavicciuli otrzymuje subwencje z biskupstwa i polecenia niemal bezpo艣rednio z Watykanu - k艂amie zatem w ten spos贸b; co za艣 si臋 tyczy Scalego, informuje Republik臋 Francusk膮 i Imperium Austriackie, w zale偶no艣ci od tego, kto da wi臋cej.
W tej chwili „Artemiza”, kt贸ra ju偶 wp艂ywa w zatok臋, przygotowuje si臋 do przej艣cia pomi臋dzy bateriami g艂贸wek. Na widok 偶agli, jeszcze rozwini臋tych, w porcie, w g艂臋bi, wszcz膮艂 si臋 ruch, kr臋c膮 si臋 ludzie na nabrze偶u, wchodz膮 i wychodz膮 z dok贸w 艂odzie pomocnicze. Mo偶e ci臋 zainteresuje, Ariadno, to poruszenie, ale po chwili rozproszenia uwagi poka偶臋 ci ten dom, kt贸ry z jednej strony zamyka ogromn膮 alej臋 Templariuszy - teraz nazywaj膮 j膮 alej膮 „genera艂a”. Na jej ko艅cu znajduje si臋 Pa艂ac, ten o szerokich okapach i wielkich balkonach, a dom, o kt贸rym ci m贸wi臋, tworzy z nim naro偶nik, z kilkoma ogrodami po艣rodku. Przy tym domu s艂uszne jest, 偶eby艣 zwr贸ci艂a uwag臋 na pi臋kn膮 i rze藕bion膮 werand臋 po prawej stronie, ni mniej, ni wi臋cej, tylko kwiecisty gotyk, dzie艂o jakiego艣 francuskiego architekta, kt贸ry sp臋dzi艂 na Wyspie jaki艣 czas - od frontu stawia czo艂o alei, z boku obejmuje si臋 ca艂膮 rozci膮g艂o艣膰 portu, a odrobin臋 dalej, same zamki, strzeg膮ce g艂贸wek - poza tymi szybami po艂膮czonymi o艂owiem, w kt贸rych, gdy spojrze膰 z bliska, cz艂owiek ciekawski odkryje prawdziwe punkty obserwacyjne, czuwaj膮 lunety i oczy Trzech Gracji, Talei, Aglai i Eufrozyny, nie wiadomo, czy dalekich ciotek genera艂a czy Ascania Aldobrandiniego - co do tego ludzie nie s膮 zgodni, w ka偶dym razie s膮 to czyje艣 ciotki. Grecy ze stoczni nazywaj膮 je jednak mojrami: Kloto, odpowiadaj膮ca Talei; Lachesis, odpowiadaj膮ca Aglai; i Atropos Eufrozynie - rzecz jasna imiona greckie nie docieraj膮 do dzielnicy 艂acinnik贸w ani nie wspomina si臋 ich w plotkach, zatem nie ma znaczenia, je艣li je zapomnimy. W tej w艂a艣nie chwili luneta Eufrozyny odkry艂a na pok艂adzie „Artemizy” i jakby gotow膮 do zej艣cia na l膮d posta膰 smutn膮, cho膰 eleganck膮 Demoniki. Eufrozyna m贸wi swoim siostrom: „Twarz tej kobiety przypomina mi nie wiem kogo i nie z tych czas贸w!” Eufrozyna mo偶e grzeba膰 we wspomnieniach godzinami, bo przechowuje w nich imiona i zdarzenia z kilku tysi臋cy lat. 艁acinnicy m贸wi膮 o niej, cho膰 szeptem, 偶e pewnie tyle ma lat, pi臋膰 w t臋, pi臋膰 we w t臋, i z tej staro艣ci wyros艂y jej w cipie sucze k艂y, i 偶e ma cycki wype艂nione 艣rubami. Jak偶e wredni s膮 ludzie! Eufrozyna tymczasem nie musia艂a grzeba膰 si臋 w odleg艂ej przesz艂o艣ci, tej, w kt贸rej rozpala jej si臋 cia艂o, gdy s艂yszy muzyk臋 imion takich jak Wawrzyniec Medyceusz, Can Grande della Scala, Septymiusz Sewer, najznamienitsi z jej niesko艅czonej liczby kochank贸w, lecz wystarczy艂o jej przejrze膰 kilka ostatnich lat. „Ju偶 j膮 mam! To c贸rka komodora de Risiego! Czego tu szuka ta rewolucjonistka?” 呕adna z si贸str jej nie odpowiada. Talej臋 ludzie zawsze nazywaj膮 Martw膮 - ma porcelanow膮 twarz, szklane oczy, cia艂o ze zgrzebnego p艂贸tna i paku艂, a spomi臋dzy jej z臋b贸w zwieszaj膮 si臋 nici prastarej paj臋czyny. Aglaja jest znana pod imieniem G艂upiej, mo偶e dlatego, 偶e nigdy nie m贸wi za siebie, nawet monosylab „tak” lub „nie”, lecz ogranicza si臋 do powtarzania st艂umionym g艂osem i z op贸藕nieniem, jakby si臋 nad tym zastanawia艂a, tego, co m贸wi Eufrozyna: „Ju偶 j膮 mam! To c贸rka komodora de Risiego! Czego tu szuka ta rewolucjonistka?” Soczewka lunety zatrzymuje si臋 na chwil臋 na osobie Agnesse, poszukuje jednak tego owalnego i smag艂ego oblicza podobnego do oblicza dowodz膮cego m臋偶czyzny, kt贸rego powieszono na rei przed kilku laty. Eufrozyna zostawia lunet臋 i klaszcze w d艂onie. Przywo艂anemu s艂u偶膮cemu rozkazuje przygotowa膰 palankiny z laki. „Idziemy, Aglajo!” Bior膮 Talej臋 pomi臋dzy siebie na zrobione z r膮k krzese艂ko, raz dwa, raz dwa, i nios膮 j膮 do sieni, gdzie ju偶 czekaj膮 trzy l艣ni膮ce rupiecie z tragarzami. Martw膮 wsadzaj膮 do 艣rodkowej, Eufrozyna jedzie na przedzie, G艂upia zamyka marsz. Zaledwie przechodz膮 przez ulic臋: 偶o艂nierze na warcie otwieraj膮 wrota pa艂acu, przez kt贸re wchodz膮 znamienite osoby. „Wy, nie rusza膰 si臋 st膮d!” - rozkazuje Stara i zostawia je u podn贸偶a schod贸w - sama wspina si臋 a偶 do gabinetu Ascania, wstaj膮cego wcze艣niej ni偶 ktokolwiek inny, wiecznie z g艂ow膮 zwieszon膮 nad stosem papier贸w. „Wiesz, 偶e w艂a艣nie przyjecha艂a c贸rka de Risiego?” - krzyczy do niego od drzwi Eufrozyna; a Ascanio jest troch臋 zaskoczony, puste spojrzenie przez kilka chwil. „Co m贸wisz?” „Dem贸nica, c贸rka de Risiego, ta, kt贸r膮 wys艂ali艣my do Francji z matk膮 i p贸藕niej wpl膮ta艂a si臋 w rewolucj臋”. „Jeste艣 pewna?” „Nie ma twarzy, kt贸ra by mi umkn臋艂a, wiesz o tym! I mog臋 doda膰, 偶e przyjecha艂a te偶, o ile si臋 nie myl臋, ta Wenecjanka, kt贸r膮 sprowadzasz, 偶eby uczy艂a ci臋 angielskiego. To nie mo偶e by膰 nikt inny, rudawe w艂osy, zbyt wysoka”. Ascanio zapisuje co艣 na kartce. „Dzi臋kuj臋 ci, ciociu. Co by si臋 sta艂o z Pa艅stwem, gdyby nie ty?” „Gdyby nie my, nie zapominaj o moich siostrach. A przy okazji, wczoraj w nocy policja twojej 偶ony o ma艂y w艂os dopad艂aby na gor膮cym uczynku tego twojego pracownika, kt贸ry maluje na 艣cianach te Ascanio morderca. Mo偶esz mu powiedzie膰, 偶eby uwa偶a艂”. Palankiny ponownie przemierzaj膮 ulic臋 i wchodz膮 do sieni, z kt贸rej wysz艂y - Trzy Nieszcz臋sne Siostry powracaj膮 do swojej zwyczajowej dziennej misji: szpiegowa膰 wszystko wzd艂u偶 ca艂ej alei, wszystko wszerz ca艂ego nabrze偶a. Ludzie z miasta przypisuj膮 szyld temu balkonowi, kt贸ry jest z艂owr贸偶bny; wszyscy by go napisali na tych murach, nikt nie ma na to odwagi - powt贸rzenie tego, kt贸ry widnieje na arsenale, na drzwiach wej艣ciowych od strony dok贸w, nad schodami, i nakazuje:
Zacumowa膰 do rozpoznania
4.
- Zamilkli艣my - ja zm臋czony m贸wieniem, ze spojrzeniem znu偶onym od tego wiru obraz贸w. Ty pewnie zm臋czona s艂uchaniem? Mo偶liwe, 偶e tak by艂o, ale nie chc臋 w to wierzy膰 ani nawet tak my艣le膰. Wyznaj臋 ci, 偶e chc臋 ci臋 zafascynowa膰, oczarowa膰 ci臋, uzale偶ni膰 ci臋 od siebie, ale ty si臋 opierasz, jakby to, co do ciebie m贸wi臋, przechodzi艂o przez filtr, kt贸ry wszystko zatrzymuje, opr贸cz samej historii - niech pochwyci to, co innymi razy ciebie przyci膮ga艂o i przytrzymywa艂o, g艂os, fantazj臋. Wiem te偶, 偶e boisz si臋 nocy takich jak ta - wygl膮da艂 ksi臋偶yc ponad lasem i rozja艣nia艂y si臋 wody jeziora, ale ty wymykasz si臋 urokowi, usi艂ujesz zniszczy膰, poprzez rozumowanie, ten 艂adunek erotyki, kt贸ry jak elektryczno艣膰 krzesze iskry z naszych spojrze艅, gdy si臋 ze sob膮 zderzaj膮. Przypuszczam te偶, 偶e czu艂aby艣 si臋 winna grzechu zdrady - przez te godziny przesz艂a艣 ze 艣wiata Claire'a do mojego, od jego rozumowania do moich wyobra偶e艅, a teraz, kiedy ko艅czymy, swego rodzaju wyrzut sumienia, pragnienie rewan偶u zdo艂a艂o uczyni膰 wi臋cej ni偶 tw贸j spontaniczny zamiar powiedzenia przynajmniej: „Ale偶 艂adne!” To w艂a艣nie wnioskuj臋 z tego, co si臋 wydarzy艂o zaraz potem. Fantasmagoria Gorgony rozwia艂a si臋 w powietrzu i smutna dziura rozwar艂a si臋 pomi臋dzy nami. Zagadn膮艂em, czy nie mia艂aby艣 ochoty pos艂ucha膰 muzyki. „Jak chcesz!” „Co艣 konkretnego?” „Wszystko mi jedno!” W艂o偶y艂em do magnetofonu ta艣m臋 z Joan Baez - tak cicho, 偶e nie przerwa艂a ciszy - ja patrzy艂em na drzewa w lesie, ale my艣la艂em o tobie; zasugerowa艂em, 偶eby艣 si臋 zbli偶y艂a, 偶eby艣 mnie wzi臋艂a za r臋k臋, ale je艣li moja wiadomo艣膰 do ciebie dotar艂a, nie pos艂ucha艂a艣 jej. Muzyki te偶 mo偶e nie. Gdy si臋 sko艅czy艂a, zapyta艂a艣 mnie: „Czy ta nowa dziewczyna ma jakie艣 znaczenie w historii?” „Ta dziewczyna?” „Tak, Dem贸nica”. „Nie wiem tego jeszcze, ale wydaje mi si臋, 偶e nie”. „No to po co mi o niej opowiada艂e艣? Mog艂e艣 jej pozwoli膰 odej艣膰 w swoj膮 stron臋. I nie m贸wi臋 tego dlatego, 偶e zostawi艂e艣 na boku Agnesse, o kt贸rej wiem, co my艣la艂a, co robi艂a, co wydarzy艂o si臋, kiedy statek zacumowa艂 przy nabrze偶u. Mog艂abym to opowiedzie膰 od a do zet i to do艣膰 dok艂adnie. To, czego ty mo偶esz si臋 dowiedzie膰, dzi臋ki twoim magicznym dzia艂aniom, i z tego, co przeczyta艂e艣, z pewno艣ci膮 razem nie si臋ga tego, czego ja si臋 dowiaduj臋, co ja wiem. Zycie Agnesse dociera do mnie jakby falami, niemal j膮 widz臋 i s艂ysz臋 - nie rozumiesz, 偶e to, co zrobi艂 Claire, to, co nazywa bukiem zaszczepionym w d臋bie, zaczyna rodzi膰 偶o艂臋dzie? W tej samej chwili Agnesse przyby艂a do domu, w kt贸rym ma 偶y膰... nie pami臋tam teraz imienia w艂a艣cicielki...” Nie odwa偶y艂em si臋 u艣miechn膮膰, ale zrozumia艂em tw贸j wysi艂ek przy wymy艣laniu tego, co by艂o oczywiste i do艣膰 ma艂o istotne, cho膰 mo偶e, jak tego si臋 zaraz dowiod艂o, by艂a艣 zdolna do przedstawienia hipotez celniejszych i wa偶niejszych. Natychmiast postara艂em si臋 po艣pieszy膰 ci z pomoc膮: „Wdowa Fulcanelli - przerwa艂em ci - wdowa po komodorze, kt贸ry zgin膮艂 w bitwie na Cykladach. Zosta艂a jej pa艅stwowa pensja, kt贸r膮 uszanowali obecnie rz膮dz膮cy, 偶eby nie m贸wiono, 偶e s膮 tacy czy owacy, 偶e to czy tamto”. Za艣mia艂a艣 si臋 tym twoim p贸艂u艣miechem, do kt贸rego mnie przyzwyczai艂a艣, mo偶e tym razem bardziej jeszcze by艂 to p贸艂u艣miech, bo wyra偶a艂a艣 nim swego rodzaju zwyci臋stwo. „Przede wszystkim jest jasne - powiedzia艂a艣 - kiedy t艂umaczysz z hiszpa艅skiego na angielski, tak dos艂ownie, jak to robi艂e艣 teraz, tworzysz najbardziej niejasne i najbardziej niezwyk艂e struktury, a nade wszystko najbardziej puste, jakie uda艂o mi si臋 us艂ysze膰 w 偶yciu. Nie zrozumia艂am nic z twojej odpowiedzi, bo nic nie m贸wi, poza tym, 偶e wdowa Fulcanelli ma pa艅stwow膮 pensj臋”. „To najwa偶niejsze”, i gestem zach臋ci艂em ci臋, 偶eby艣 m贸wi艂a dalej. Zrobi艂a艣 to bez dalszego krygowania si臋. „Agnesse wyda艂a si臋 sympatyczna; wyda艂a mi si臋 mi艂a i matczyna. Przez ca艂y czas m贸wi jej, 偶e jest ma艂膮 dziewczynk膮, 偶e jest sama na 艣wiecie, 偶e tam jej b臋dzie dobrze, 偶e sama zobaczy... I pokaza艂a jej mieszkanie. Mieszkanie wdowy Fulcanelli nie jest takie jak u kobiety, kt贸ra aby prze偶y膰, przyjmuje kilku lokator贸w”. Zaznaczy艂a艣 wtedy kr贸tk膮 pauz臋, niezamierzenie pytaj膮c膮, kt贸r膮 wykorzysta艂em, aby ci wykaza膰, 偶e cho膰by pot臋偶na by艂a twoja inwencja, ca艂ej historii nie b臋dziesz w stanie pozna膰 beze mnie. W mojej rozmowie nie by艂o jednak pr贸偶no艣ci ani oznak tryumfu, lecz zamierzona (upragniona) naturalno艣膰: „Komodor Fulcanelli, rzecz jasna, nie potrzebowa艂 kilku lokator贸w, aby 偶y膰 bardzo dobrze. Zarabia艂 du偶o pieni臋dzy, odbywa艂 dalekie podr贸偶e, tak jak jego koledzy, przywozi艂 na statku egzotyczne meble, rzadkie i cenne przedmioty. Agnesse zobaczy ko艣膰 s艂oniow膮 i muszle, b臋dzie mog艂a dotyka膰 haftowanych jedwabi, g艂adzi膰 sk贸ry dzikich zwierz膮t. Wdowa Fulcanelli z pewno艣ci膮 poprowadzi艂a j膮 do zak膮tka, gdzie stoi fotel z czarnej laki, ze z艂otymi malunkami i inkrustacjami z ko艣ci s艂oniowej. Przywi贸z艂 go nie komodor, tylko jej ojciec, kt贸ry te偶 by艂 komodorem i tak偶e op艂yn膮艂 kawa艂 艣wiata i wzi膮艂 udzia艂 w czterech czy pi臋ciu bitwach. I pewnie pokaza艂a jej ogromn膮 sk贸r臋 z tygrysa, o kt贸rego polowaniu na pewno opowie jej legend臋, je艣li nie teraz, to kiedy nabior膮 wi臋kszej za偶y艂o艣ci. Te偶 nie jest to prezent od m臋偶a, lecz rzecz odziedziczona. Mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e te偶 zosta艂a nabyta w Indiach przez dziadka o innym nazwisku, ale tak偶e marynarza, w noc swego powrotu do domu zamkn膮艂 偶on臋 w salonie, rozebra艂 j膮, po艂o偶y艂 na tygrysiej sk贸rze i dosiad艂 jej z gwa艂towno艣ci膮 bardziej 艂owieck膮 ni偶 erotyczn膮 - mimo to m贸wi si臋, 偶e tamtej nocy tygrysy bengalskie rozczuli艂y si臋 nad swoimi ofiarami, sk艂aniam si臋 jednak do uwa偶ania tego za przesad臋”. „I tego wszystkiego dowiedzia艂a si臋 Agnesse?” „Prawdopodobnie, dlaczego nie? Przychodzi mi te偶 do g艂owy, 偶e nawet pewnego razu, wykorzystuj膮c nieobecno艣膰 wdowy albo ciemno艣膰 nocy, naga przemkn臋艂a si臋 do tygrysiej sk贸ry i pozwoli艂a si臋 otuli膰 jej pieszczotami”. „To przyznanie jej zwyczaj贸w wyszukanej zmys艂owo艣ci to jest zemsta?” „Staram si臋 - odpowiedzia艂em - 偶eby by艂a to historyczna precyzja. Ale w tej chwili w艂a艣nie zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e wyprzedzi艂a艣 czas, 偶e pomin臋艂a艣 wa偶ne wydarzenia. Na przyk艂ad, Agnesse, zanim posz艂a do domu wdowy Fulcanelli, zosta艂a przyj臋ta przez Ascania”. I tym samym ofiarowa艂em ci na tacy nast臋pny w膮tek opowie艣ci. „Och, spotkanie z Ascaniem! By艂o to co艣 najbardziej uroczystego, najbardziej imponuj膮cego, wi臋c na Agnesse zrobi艂o to spore wra偶enie i nawet zacz臋艂a si臋 ba膰 i 偶a艂owa膰 swojej przygody, ale przez kr贸tki czas - zwyk艂y blask s艂o艅ca odrzuca jej smutki. By艂 bowiem na nabrze偶u pow贸z z jakim艣 sier偶antem, kt贸ry mia艂 dostarczy膰 j膮 do Pa艂acu. Tam pozostawiono j膮 w ogromnym hallu do przesady obwieszonym obrazami i draperiami, godzin臋, dwie godziny. Przyszli jej powiedzie膰, 偶eby si臋 nie niecierpliwi艂a i czy 偶yczy sobie kieliszek wina. Ona przyj臋艂a go i to pozwoli艂o jej si臋 nie rozp艂aka膰 albo uciec stamt膮d; cho膰 skoro by艂a na Wyspie, dok膮d mia艂aby ucieka膰. W ko艅cu przyj膮艂 j膮 minister. Ona uk艂oni艂a mu si臋 dobrze po francusku, co zdawa艂o si臋 nie by膰 niemi艂e dla Ascania, s膮dz膮c po jego u艣miechu; kaza艂 jej usi膮艣膰, zada艂 jej pytania na temat podr贸偶y, przypomnia艂, jakie s膮 warunki jej pracy... 禄Znalaz艂em pani mieszkanie w porz膮dnym domu, gdzie b臋dzie pani zadowolona i chroniona. Marietta Fulcanelli jest dam膮 dawnego typu, religijn膮, wychowan膮 i o wysokiej moralno艣ci - na Wyspie nie znajdzie pani lepszej przyjaci贸艂ki芦. Powiedzia艂 te偶 Agnesse, 偶e codziennie b臋dzie na ni膮 czeka膰 pow贸z u drzwi domu, ten sam, kt贸ry wieczorami b臋dzie j膮 odwozi艂 po pracy; 偶e b臋dzie mia艂a gabinet i 偶e poniewa偶 opr贸cz uczenia go angielskiego zostanie jej powierzone t艂umaczenie r贸偶nych papier贸w, lepiej by by艂o, gdyby jad艂a obiad w Pa艂acu, a je艣li ma zwyczaj spania w czasie sjesty, rozka偶e przysposobi膰 jak膮艣 alkow臋, aby mog艂a robi膰 to wygodnie”. Wtedy na mnie spojrza艂a艣, Ariadno, jakby m贸wi膮c: „Wiem, dok膮d zmierzasz?” A ja zapyta艂em ciebie, jakie wra偶enie zrobi艂 Ascanio na Agnesse - odpowiedzia艂a艣 mi, 偶e troch臋 przera偶a艂a j膮 ta ponura twarz, przeszywaj膮cy wzrok i 偶e wi臋cej si臋 nie u艣miechn膮艂; wyci膮ga艂a wnioski, 偶e zosta艂a uwi臋ziona, a do tego czu艂a lekk膮 odraz臋, bo w Pa艂acu by艂o zbyt wielu 艣wi臋tych i zbyt wiele krzy偶y w gabinecie Ascania, i to, 偶e odni贸s艂 si臋 do jej moralnego prowadzenia si臋 i do po偶yteczno艣ci niezaniedbywania praktyk religijnych - bo powiedzia艂 jej co艣 w tym stylu: 禄Pani, ja jestem tutaj i rz膮dz臋 Wysp膮, aby jej mieszka艅cy mogli spokojnie 偶y膰 i w spokoju ocali膰 swoje dusze, a wystarczy, 偶e tylko b臋d膮 mi pos艂uszni, nie dlatego, 偶e to moje rozkazy, ale dlatego, 偶e wyra偶aj膮 wol臋 Boga. W tym mie艣cie grzech 艣miertelny jest zbrodni膮 przeciw Pa艅stwu i, rzecz jasna, zbrodnie przeciw Pa艅stwu s膮 grzechami 艣miertelnymi芦. Agnesse odwa偶y艂a si臋 zapyta膰 go, dlaczego w takiej sytuacji to nie biskup rz膮dzi: 禄Biskupi, droga pani, nie znaj膮 si臋 na budowie okr臋t贸w; poza tym nie zawsze mo偶na im ufa膰, a nawet s膮 w艣r贸d nich masoni. My porozumiewamy si臋 bezpo艣rednio ze Stolic膮 Apostolsk膮芦. „A o generale della Porta nie m贸wi艂 jej?”, zapyta艂a Ariadna. „O ile wiem, to nie”. „I nie wydaje si臋 to dziwne?” „Mnie czy Agnesse?” „I tobie, i jej”. „Ona w 偶yciu nic nie s艂ysza艂a o generale”. „Dlatego, dlatego, w艂a艣nie dlatego...”
Oto co da艂a z siebie metoda zaszczepiania buk贸w na d臋bach; twoje przygotowanie historyczne i twoje pragnienie trwania po stronie Claire'a - co艣 jakby odpowied藕 na wyzwanie, zawieraj膮ca t臋 informacj臋: „Bez twojej pomocy my te偶 doszliby艣my do prawdy”. To, co wtedy si臋 wydarzy艂o, to, co zrobi艂em i powiedzia艂em, sprawi艂o, 偶e zacz膮艂em siebie postrzega膰 (p贸藕niej, kiedy zosta艂em sam i wspomnia艂em przesz艂o艣膰) jako pawia, kt贸ry ol艣niewa samic臋 pi臋knem swoich pi贸r, i w ten spos贸b, tym dr偶eniem, kt贸re si臋 z nich dobywa i niemal jest s艂yszalne, zatyka jej dech w piersiach: „Ja mog臋 zebra膰 tak cenne informacje, kochana Ariadno. Bo Agnesse, w sumie, poczu艂a si臋 przestraszona, kiedy nagle znalaz艂a si臋 w 艣rodku niemal zamkni臋tego powozu, w towarzystwie brzydkiego i milcz膮cego sier偶anta, a potem sama w ogromie Pa艂acu, w tych korytarzach i w tych salonach, gdzie wszyscy wydawali si臋 ksi臋偶mi po cywilnemu, ale nie tymi watyka艅skimi, kt贸rych ona doskonale zna艂a i wiedzia艂a, jak si臋 z nimi obchodzi膰, pysznymi, pewnymi siebie i zawsze w poszukiwaniu ofiary, lecz uleg艂ymi i nic nie znacz膮cymi, kt贸rzy przechodzili bezszelestnie, kt贸rzy m贸wili szeptem, jakby bali si臋 obudzi膰 z odleg艂ej 艣mierci komodor贸w na portretach zwisaj膮cych ze 艣cian; jakby wielkie okr臋ty z wymalowanych na obrazach bitew mia艂y wystrzeli膰 salw臋 w nieprawdopodobnym przypadku, gdyby kto艣 g艂o艣niej st膮pn膮艂. Nie m贸wi臋 tym wi臋cej, ni偶 ty powiedzia艂a艣, cho膰 innymi s艂owami; wzruszaj膮cy obraz przestraszonej Agnesse, jaki mo偶emy sobie wyobrazi膰, w 艣lad za tym brzydkim i milcz膮cym sier偶antem po tym szerokim i nieko艅cz膮cym si臋 korytarzu o l艣ni膮cych posadzkach, o bardzo wysokich sufitach, o ogromnych drzwiach, wszystko o takiej wielko艣ci, 偶e ona w por贸wnaniu staje si臋 malutka i bez znaczenia, a przecie偶 jest s艂usznego wzrostu. Dlatego jest to tylko kinematograficzne spojrzenie na t臋 scen臋, a staram ci si臋 w艂a艣nie przekaza膰, co te偶 takiego przywr贸ci艂o Agnesse jej samej - Ascanio Aldobrandini, jak inni w jego zawodzie, ucieka si臋 do u偶ycia wielkich przestrzeni, aby kompensowa膰 sobie pewien defekt, do kt贸rego inni by膰 mo偶e nie przywi膮zuj膮 wielkiej wagi. Czy mo偶e tu chodzi膰 o jego przypad艂o艣膰? Po tym, czego dowiedzieli艣my si臋 z procesji dyscyplinuj膮cej, to najpewniejsze. Salon, w kt贸rym przyjmuje, jest najwi臋kszy z ca艂ego Pa艂acu; jest te偶 najmniej udekorowany; to zatem, co Agnesse powiedzia艂a o wielu krzy偶ach, odnosi艂o si臋 tylko do dw贸ch - jednego olbrzymiego, kt贸ry wisi na nagiej 艣cianie, drugiego malutkiego, z ko艣ci s艂oniowej, stoj膮cego na rogu sto艂u. Drzwi, przez kt贸re si臋 wchodzi, znajduj膮 si臋 po przek膮tnej od miejsca, w kt贸rym oczekuje Ascanio - wchodz膮cy jest zobowi膮zany przemierzy膰 najd艂u偶sz膮 odleg艂o艣膰 w linii prostej, obserwowany przez dalekie oczy, bardziej przeczuwany ni偶 widziany, i po drodze nie ma ani jednego przedmiotu, na kt贸rym mo偶na by odpocz膮膰 albo znale藕膰 w nim oparcie, aby zr贸wnowa偶y膰 uczucie pustki i osamotnienia, odczuwane w miar臋 zbli偶ania si臋. Nie ma nawet dywanu, lecz jest posadzka z wielkich marmurowych p艂yt, czarnych i bia艂ych, niczym ogromne szachy. W tej samotno艣ci ten czekaj膮cy cz艂owiek, nieruchomy, zimny, jest jednak jedynym elementem ludzkim, jest zbawieniem. Zwykle dociera si臋 do niego ju偶 pokonanym i z艂amanym. I oto, co zasta艂a Agnesse, wchodz膮c do pomieszczenia - nieprawdopodobn膮 samotno艣膰 i oliwkowego m臋偶czyzn臋 w tle. Jednak Agnesse jako dziecko przebiega艂a ogromne przestrzenie, salony, w kt贸rych do偶a wydawa艂 swoje przyj臋cia. P贸藕niej niejeden raz przechodzi艂a po lo偶ach i gabinetach Watykanu, a nawet po samym placu 艢wi臋tego Piotra, pustym o 艣wicie, ona sama... Nie dostrzeg艂a wybiegu, nie wpad艂a w pu艂apk臋 - z naturalno艣ci膮 przemierzy艂a przek膮tn膮, bez wahania czy potykania, dworskim kroczkiem, jakiego j膮 nauczono, a znalaz艂szy si臋 przed Ascaniem, z艂o偶y艂a mu ten francuski uk艂on, o kt贸rym ci m贸wi艂em. Ascanio od ma艂ego by艂 nauczony panowa膰 nad sob膮, aby nigdy nie zdradza膰 tego, co my艣li albo czuje. Nie okaza艂 zaskoczenia, a mniej jeszcze zdumienia czy podziwu. Lecz staram si臋, kochana Ariadno, aby艣 zwr贸ci艂a uwag臋 na znaczenie dla sprawy pewnych drobia偶d偶k贸w: Agnesse zosta艂a zawieziona do domu wdowy Fulcanelli nie tym z艂owieszczym powozem, kt贸ry odebra艂 j膮 z nabrze偶a, lecz eleganck膮 berlink膮, obit膮 jedwabiem, bardzo luksusow膮 i wystawn膮, i zaprz臋偶on膮 w bardzo dobre konie; i towarzyszy艂 jej nie mrukliwy sier偶ant, lecz pe艂en szacunku kapitan, rozp艂ywaj膮cy si臋 w kurtuazji. Drugi szczeg贸艂, kt贸ry polecam twojej uwadze, to nag艂a krz膮tanina, po艣pieszna bieganina, kt贸rej odda艂 si臋 Aldobrandini, gdy tylko wysz艂a Agnesse: przywo艂ywanie ludzi, wydawanie rozkaz贸w, przebiec trzy czy cztery gabinety i tyle偶 samo pokoj贸w o niekre艣lonym przeznaczeniu i - co najbardziej szokuj膮ce, co zwr贸ci艂o uwag臋 jakiego艣 podleg艂ego obserwatora - wszystko to robi艂 z cieniem u艣miechu na ustach, nieznanego z chwil tryumfu sprawiedliwo艣ci nad nieporz膮dkiem, gdy trzeba by艂o kogo艣 powiesi膰, lecz nowej natury, kt贸r膮 mo偶na by艂o uzna膰 za dobrotliwo艣膰; wszystko to po to, 偶eby w ko艅cu rozkaza膰, 偶e tego samego popo艂udnia pok贸j Agnesse zostanie zainstalowany w normalnym salonie, przyleg艂ym do jego, z drzwiami pomi臋dzy nimi, i 偶e zostanie umeblowany nie przewidzianymi starymi rupieciami, lecz najbardziej luksusowymi meblami, kt贸re kaza艂 zebra膰 st膮d i zow膮d, tak by wszystko wygl膮da艂o mo偶liwie najrado艣niej i do艣膰 elegancko - kaza艂 te偶 codziennie zmienia膰 kwiaty. Trzeci膮 rzecz膮, na kt贸r膮 chc臋 zwr贸ci膰 twoj膮 uwag臋, jest fakt, absolutnie nieprawdopodobny, 偶e Ascanio zosta艂 z zamglonym wzrokiem, jak to si臋 m贸wi, ol艣niony, niemal przez minut臋, i 偶e natychmiast, jakby uk膮si艂a go tarantula, pogna艂 i rzuci艂 si臋 na kolana przed wielkim krucyfiksem, aby pozosta膰 tam przez d艂u偶sz膮 chwil臋, ze zwieszon膮 g艂ow膮, ze spuszczonymi powiekami, z r臋koma na piersiach. 艢wiat艂o sp艂ywaj膮ce z g贸ry rzuca艂o na pod艂og臋 jego kl臋cz膮cy cie艅, sprawia艂o wra偶enie jeszcze wi臋kszej pokory...” I tutaj zamilk艂em, ze wzniesion膮 r臋k膮 i utkwionymi w ni膮 twoimi oczyma. Kiedy j膮 opu艣ci艂em, twoje spojrzenie te偶 opad艂o. Poczu艂em tryumf, Ariadno! Pr贸偶ny i g艂upi tryumf, cho膰 z szacunku dla ciebie postara艂em si臋 go ukry膰. Ty s艂ucha艂a艣 mnie stopniowo coraz bardziej rozlu藕niona, coraz bardziej szczerze - uzna艂em, 偶e zapomnia艂a艣 o swoich zamiarach, ledwie zarysowanych, przeciwstawieniu mojej metodzie metody Claire'a. Jednak twoje s艂owa udowodni艂y mi, 偶e nie jest tak, 偶e to co艣 jeszcze bardziej satysfakcjonuj膮cego. Powiedzia艂a艣: „Przyznaj臋, 偶e sama niczego takiego bym si臋 nie doszuka艂a”. Wtedy moje upierzenie pawia zamkn臋艂o si臋 niczym parasol na wietrze, usta艂a uwodzicielska emanacja. Poczu艂em si臋 brzydki i troch臋 g艂upkowaty. Wybacz mi, Ariadno.
IV
1.
- Poprosi艂a艣 mnie o ogie艅, a kiedy ci go podawa艂em, ty uj臋艂a艣 mnie za nadgarstek i zamkn臋艂a艣 oczy. A mo偶e nie by艂o to tej nocy, o kt贸rej my艣l臋, ale innej, bardziej ni偶 realnej, wy艣nionej? Z tymi wszystkimi rzeczami wydarzaj膮cymi si臋 jednocze艣nie zaczynam popada膰 w pomieszanie i ju偶 nie wiem, co by艂o wcze艣niej ani co przysz艂o potem, wedle zwyczajnej rachuby. 呕e wyszed艂 ksi臋偶yc, nie mam w膮tpliwo艣ci, bo pami臋tam jasno艣膰 lasu. A tak偶e to, o czym rozmawiali艣my, ostatnie nowo艣ci o Clairze: ta rewolucja, kt贸r膮 zamierzaj膮 wszcz膮膰 niekt贸rzy studenci, jego stronnicy, niewielka liczba, kt贸ra nie jest w stanie poci膮gn膮膰 za sob膮 reszty, bo ludzie rozumuj膮 tak: „B臋dziemy si臋 pakowa膰 w k艂opoty, ledwie zacz膮艂 si臋 rok, a do tego z powodu faceta, kt贸ry twierdzi, 偶e Napoleon nigdy nie istnia艂?” Wi臋kszo艣膰 z nich nie ma poj臋cia, kim by艂 Napoleon, mo偶e nawet nie s膮 za bardzo pewni, kim by艂 Abraham Lincoln - wiedz膮, 偶e jednemu i drugiemu postawiono ogromne pomniki, a nie ma zwyczaju gromadzi膰 kamieni, a potem nadawa膰 im uroczyst膮 form臋 ku czci ducha; przynajmniej zwykle tak si臋 nie dzieje. Ty ubolewa艂a艣 nad powierzchowno艣ci膮, z jak膮 m艂odzi rozwi膮zuj膮 dotycz膮ce ich kwestie, na co ci odpowiedzia艂em, 偶e mo偶e powierzchowno艣膰 tak, ale w kt贸rym miejscu ta sprawa dotyczy m艂odych, nie potrafi艂em zobaczy膰, bo je艣li jednog艂o艣nie uzna si臋, 偶e Napoleon nigdy nie istnia艂, co艣 zmieni si臋 w papierach i w 艣wiadomo艣ci niekt贸rych ludzi; natychmiast zorganizuje si臋 sympozja, kongresy i seminaria, aby zape艂ni膰 powsta艂膮 pustk臋, jak to si臋 m贸wi, znale藕膰 Napoleonowi nast臋pc臋, je艣li nie zast臋pc臋, albo stwierdzi膰, 偶e nie ma ju偶 rady na t臋 pustk臋 i 偶e wyja艣nienia historii trzeba szuka膰 w innym miejscu - rzeczy tego rodzaju mo偶na wymy艣la膰 w niesko艅czono艣膰, lecz zawsze dojdziemy do wniosku, 偶e 艣wiat b臋dzie dalej trwa艂 i ludzie, wszyscy pojedynczo, tako偶 - oczywiste to rozumowanie nieustannie ci臋 rozczarowuje, bo ty przypuszcza艂a艣 (na w艂asn膮 r臋k臋? bez udzia艂u Claire'a?), 偶e po objawieniu wszystko p贸jdzie w drzazgi na ca艂ym szerokim 艣wiecie i 偶e to b臋dzie przyczyna (mniej wi臋cej) spodziewanej mutacji gatunku, kt贸ra wszystko rozwi膮偶e albo kt贸ra przynajmniej po艂o偶y pierwsz膮 cegie艂k臋 ostatecznych rozwi膮za艅. Kiedy wie si臋 to, co ty wiesz, i ma si臋 wyobra藕ni臋, utopia znajduje si臋 w zakamarku ka偶dej zmarszczki (albo fa艂dki) duszy. I ja chcia艂bym wiedzie膰, albo przynajmniej podejrzewa膰, jaka rola wam przypadnie w tym 艣wiecie zmienionym wed艂ug twoich marze艅, tobie i Claire'owi - g艂贸wna para przysz艂ej ludzko艣ci, w kt贸rych dzia艂ania prokreacyjne zosta艂y zast膮pione przez techniki bardziej zaawansowane i w kt贸rych jednocze艣nie uda艂o si臋 osi膮gn膮膰 autonomi臋 erotyki i przezwyci臋偶y膰 pewne warunki w naszym 艣wiecie jeszcze dzisiaj niezb臋dne? Odnosz臋 si臋, m贸wi膮c o autonomii erotyki, do mo偶liwo艣ci (dalekiej) upragnionej przez niekt贸rych od wielu wiek贸w, ale zawsze na nowo przywo艂ywanej przez tego czy owego, 偶e erotyzm mo偶na stosowa膰 bez udzia艂u cia艂a, co fa艂szywie zawiera si臋 w zdaniu logicznym: „Kocham ci臋 ca艂膮 swoj膮 dusz膮!”, czego jeszcze nie us艂ysza艂a艣, ale mo偶e kt贸rego艣 dnia us艂yszysz, cho膰 przepe艂nione prawd膮, i nie jako sublimacj臋, ale jako ostatni膮 desk臋 ratunku. Moje cia艂o oczekiwa艂o wezwania twojego cia艂a, tego mimowolnego g艂osu, do kt贸rego d膮偶臋, odk膮d jestem z tob膮, i kt贸ry uwa偶am za znacznie bardziej prawdziwy ni偶 g艂os twojej duszy, to nieporozumienie, kt贸re zdaje si臋 wzywa膰 Claire'a. Wzi臋艂a艣 mnie za r臋k臋, powtarzam, cho膰 pod s艂usznym pretekstem, i bardziej byli艣my razem ni偶 kiedy indziej, nie wiem dlaczego. Nast臋pnego dnia nie pracowali艣my, dlatego przed艂u偶yli艣my pobyt na werandzie. Powiedzia艂a艣 co艣 na temat ciszy albo 偶e las umilk艂, i nagle, bez zwi膮zku, zacz臋艂a艣 opowiada膰, 偶e w 艣niegu jelenie zbli偶aj膮 si臋 do brzegu jeziora, przychodz膮c ze swoich g贸r, i 偶e ty je widzia艂a艣, jak gryz膮 zielone li艣cie pozosta艂e na wysokich zaro艣lach; i pami臋tam, 偶e bardzo dobrze to opowiedzia艂a艣, bo zosta艂 mi obraz jeleni unosz膮cych g艂owy, wyci膮gaj膮cych szyje i z rogami odrzuconymi do ty艂u, kt贸rymi niemal ociera艂y si臋 o zady. Wtedy co艣, jakby wielkie ptaszyska, bardzo szybkim lotem przemkn臋艂o obok nas, furcz膮c, a ty zaskoczona i sp贸藕niona zamacha艂a艣 w powietrzu r臋koma, broni膮c si臋 ze strachem przed tym, co ju偶 min臋艂o, cho膰 zaraz pojawi艂o si臋 znowu, tym razem ju偶 nie tak szybko - cia艂a wyci膮gni臋te, przyci臋偶kawe, ptaszysk w sp贸dnicach. Ty przylgn臋艂a艣 do mnie, chc臋 powiedzie膰, 偶e przytuli艂a艣 si臋, dr偶膮c, i zapyta艂a艣 mnie, co to by艂o, te trzy cia艂a, bez widocznych skrzyde艂, prze艣lizguj膮ce si臋 niczym mewy. Po trzecim przelocie mog艂em ci odpowiedzie膰, i nie bez 艣miechu, ale nie wypuszczaj膮c ci臋, raczej przyciskaj膮c ci臋 jeszcze bardziej. „Nie pami臋tasz ich? - powiedzia艂em. - To trzy Z艂owieszcze Siostry, zwane Mojrami albo Gracjami, Aglaja, Taleja i Eufrozyna, zaszczycaj膮 nas swoj膮 wizyt膮”. Gwa艂townie si臋 ode mnie odsun臋艂a艣, a tw贸j g艂os, dr偶膮cy, sta艂 si臋 twardy. „Nie 偶artuj sobie...”, ale w tej samej chwili ptaki pojawi艂y si臋 tak blisko, 偶e ty, znowu do mnie przytulona, mog艂a艣 zobaczy膰 oczy Starej, Martwej i G艂upiej wbite w nas, i us艂ysza艂a艣 tak jak ja, 偶e Stara krzyczy do nas: „Przesta艅cie si臋 tak obejmowa膰, 艣winie!”, co zosta艂o powt贸rzone przez G艂upi膮 w kilka sekund potem, kiedy ju偶 przelecia艂y. Ty zacisn臋艂a艣 palce r膮k, przesuwaj膮c je po moim karku, bo nogi ci臋 nie utrzymywa艂y. B艂aga艂a艣 mnie, niemal mdlej膮c, 偶ebym zaprowadzi艂 ci臋 do 艣rodka i dobrze zamkn膮艂 drzwi i okna. Kiedy ju偶 ci臋 po艂o偶y艂em do 艂贸偶ka, kiedy da艂em ci troch臋 w贸dki, moje cia艂o stan臋艂o pomi臋dzy twoimi oczyma i trzema straszliwymi twarzami gapi膮cymi si臋 z drugiej strony szyb. Kiedy podszed艂em, 偶eby zamkn膮膰 okiennice, zaci膮gn膮膰 zas艂ony, umie艣ci膰 pomi臋dzy nimi i nami tyle, ile si臋 da艂o, mog艂em us艂ysze膰, 偶e dalej krzycz膮, mo偶e 艂ajaj膮c nas za spodziewany grzech i za to, 偶e zamykali艣my si臋 na cztery spusty, 偶eby nie mog艂y nas zobaczy膰. Ty ju偶 dosz艂a艣 do siebie, nie wiedzia艂a艣, 偶e dalej si臋 patrzy艂y, i nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e te ha艂asy, kt贸re dalej trwa艂y, niczym ptak贸w rzucaj膮cych si臋 w 艣wietle, to by艂y ich cia艂a rzucaj膮ce si臋 w poszukiwaniu jakiej艣 szpary, przez kt贸r膮 mog艂yby nas podgl膮da膰, mo偶e surowo przestrzegaj膮c starsze艅stwa. Zap艂aka艂a艣, a ja otar艂em ci 艂zy. „Min膮艂 mi strach, ale absurd wbi艂 mi si臋 o, tutaj”, i twoja r臋ka zako艂ysa艂a si臋 pomi臋dzy sercem i czo艂em. „Jak to mo偶liwe?” „Nasze 艣wiaty si臋 krzy偶uj膮 - odpowiedzia艂em - skoro my ingerowali艣my w ich 艣wiat...” Przesun臋艂a艣 d艂oni膮 po oczach, poprosi艂a艣, 偶ebym troch臋 odchyli艂 lamp臋 i 偶ebym usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka. „Ale dlaczego tutaj, dlaczego my?” Wtedy wzi膮艂em ci臋 za r臋k臋: „Zapraszam ci臋, 偶eby艣my poszli za nimi, je艣li nie jeste艣 zm臋czona. Tej nocy albo jakiejkolwiek innej na Wyspie. Stan臋li艣my przed ich domem - otworzono balkon, wewn膮trz panuje ciemno艣膰. Jeszcze unosi si臋 w powietrzu rozproszona jasno艣膰, ostatnia - s艂o艅ce opad艂o, ruch w porcie, jego ha艂as, umilk艂 ju偶 jaki艣 czas temu - to czas tawern i mandolin. Je艣li zwr贸cisz uwag臋 na zak膮tek tej ulicy, gdzie 艂膮cz膮 si臋 dwa cienie, i jeden z nich stara si臋 oderwa膰, a ten drugi go powstrzyma膰; je艣li zbli偶ysz si臋 i pos艂uchasz, rozpoznasz dialog tysi膮ce razy powt贸rzony, tysi膮ce lat powtarzaj膮 to samo te albo inne cienie: „P贸藕no ju偶. Id臋”. „Poczekaj. Jeszcze nie jest noc”. („Nie s艂yszysz s艂owika?” „Nie. To jest skowronek”). Na Wyspie rutyn臋 modyfikuje to, co nast臋puje zaraz potem: „Zaraz b臋d膮 tu one...!” „Jeszcze nie! Przy 艣wietle nie mog膮!” na otwartym balkonie pojawia si臋 ziemista morda G艂upiej, kt贸ra w臋szy powietrze, kt贸ra wyci膮ga r臋k臋 i trzyma j膮 nieruchomo. G艂os Starej pyta j膮, czy jest ch艂odno; G艂upia odpowiada, 偶e tak i 偶e trzeba b臋dzie Martwej za艂o偶y膰 chustk臋. Naprzeciwko, w Pa艂acu, kilku s艂u偶膮cych z pochodniami zapala lampy, kiedy p艂onie ostatnia - jest ich trzydzie艣ci trzy wzd艂u偶 fasady! - Gracje przelatuj膮 po艣piesznie przez miejskie ulice, a gdy tylko znajduj膮 si臋 na zewn膮trz, wzlatuj膮 w powietrze, aby znale藕膰 si臋 poza zasi臋giem 艣wiate艂. Dzisiaj lecia艂y jedna za drug膮, g臋siego, i dalej tak si臋 trzymaj膮, chocia偶 w locie przybieraj膮 r贸偶norakie kszta艂ty, zale偶nie od tego, jak im si臋 zachce albo jaka jest noc. Je艣li ka偶d膮 z nich okre艣limy inicja艂em imienia, oto kszta艂ty albo sposoby ich latania:
A |
|
A E |
|
|
|
A |
|
E |
|||
T |
A T E |
T |
|
T |
|
|
T |
T |
|
||
E |
|
A E |
|
|
E |
A |
|
Pewnie zauwa偶y艂a艣, 偶e to kombinacje tr贸jkowe, jedyne mo偶liwe. Zauwa偶y艂a艣, 偶e Taleja zawsze jest w 艣rodku, w ten spos贸b podtrzymuj膮 j膮 r臋ce si贸str. Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e r贸偶ne figury nie maj膮 praktycznych cel贸w, 偶e s膮 tylko 膰wiczeniem estetycznym, a mo偶e matematycznym; ale nie brak uwa偶aj膮cych, 偶e wszystko zale偶y od wiatru, od jego trwania i si艂y. W te rzadkie dni, kiedy pada na Wyspie, siostry zostaj膮 za szybami, i takiej nocy kochankowie czuj膮 si臋 wolni, i ma艂偶onkowie otwieraj膮 okna sypial艅, i nawet ludzie samotni si臋 ciesz膮 - dziewi臋膰 miesi臋cy p贸藕niej zwykle rodzi si臋 wiele dzieci. Sp贸jrz, jak przelatuj膮 w t臋 i z powrotem przed tym oknem, jak przysiadaj膮 na parapecie, jak gdyby by艂y ptakami, jak podrzucaj膮 papierek - nazajutrz m膮偶 i 偶ona b臋d膮 mogli przeczyta膰 co艣 podobnego do tego: „艢winie! Ju偶 trzy razy to robili艣cie w tym tygodniu!” Przebiegaj膮 po wszystkich domach w mie艣cie, wszystkich ulicach, wszystkich zau艂kach. Ludzie przylegaj膮 do chodnik贸w, skrywaj膮 si臋 w cieniu; obudzeni w 艂o偶u udaj膮 sny o 艣mierci, podczas gdy ukryte r臋ce 艣ciskaj膮 si臋 i sk艂adaj膮 obietnice. Kiedy oddalaj膮 si臋 Mojry, nie艣mia艂y ruch poprzedza po艣pieszny 偶ar, kt贸rym chce si臋 nadrobi膰 stracony czas. Stara dyktuje G艂upiej to, co przew膮chuj膮, imiona ludzi, co robili, kiedy zostali zaskoczeni, a G艂upia zapisuje, nie przestaj膮c lata膰, na d艂ugim papierze, kt贸ry niesie w r臋kach - kiedy pisze, Martwa, trzymana jedynie przez Star膮, chwieje si臋, ale nie spada, bo G艂upia szybko pisze, i szybko odzyskuj膮 r贸wnowag臋. S膮 jak drapie偶ne ptaki: wzlatuj膮, wnikliwie badaj膮 i spadaj膮 na nieostro偶nego kr贸lika: „艢winie!” „A je艣li wr贸c膮?” „殴le by by艂o, gdyby wr贸ci艂y!” Czasem tak, Siostry powtarzaj膮 rund臋, jednak by艂o nie by艂o, przed 艣witaniem porzucaj膮 przestworza i wchodz膮 do pokoiku w Pa艂acu, gdzie funkcjonariusz na s艂u偶bie przyjmuje donosy i zapisuje je w wielkim zeszycie o czarnych ok艂adkach: imiona grzesznik贸w, przest臋pstwa, wysoko艣膰 mandatu, aby przekaza膰 s臋dziom dane o winie.
Je艣li dok艂adnie 艣ledzi艂a艣 lot Si贸str, pewnie zobaczy艂a艣, jak na chwil臋 zatrzyma艂y si臋 na tarasie wdowy Fulcanelli; 偶e Martwa i G艂upia zosta艂y w oknie, i jak Stara zagl膮dn臋艂a do 艣rodka domu, jak zatrzyma艂a si臋 przy 艂贸偶ku Agnesse i szpiegowa艂a jej sen, a potem skrzywi艂a si臋 - co na jej twarzy by艂o grymasem niezrozumienia i oboj臋tno艣ci. Wracaj膮c do domu, przelatuj膮c obok Pa艂acu, zauwa偶aj膮, 偶e Ascanio Aldobrandini, otworzywszy okno, wpatruje si臋 w gwiazdy. Stara pyta G艂upi膮: „Dlaczeg贸偶 to nasz bratanek nie 艣pi o tej porze? Nie s膮dzisz, 偶e to dziwne?” G艂upia pewnie powt贸rzy艂a to nazbyt g艂o艣no, bo Ascanio us艂ysza艂 j膮 i zamkn膮艂 okno. Przy trzeciej rundzie Ascania ju偶 nie by艂o.
„Poezja - powiedzia艂a艣 wtedy - to zbiorowisko chmur, kt贸re maluje si臋 na szaro i purpurowo i kt贸re nie pozwalaj膮 ci zobaczy膰 s艂o艅ca opadaj膮cego na horyzoncie. Ja potrzebuj臋 racjonalnego wyt艂umaczenia, dlaczego duchy przyby艂y, 偶eby nas szpiegowa膰, patrzy艂y na mnie tymi martwymi oczyma, zel偶y艂y mnie”. Musia艂em ci odpowiedzie膰: „Bardzo prawdopodobne, 偶e wyja艣nienie, kt贸rego potrzebujesz, mo偶na wydoby膰 od Claire'a - on na wszystkim si臋 zna”. Wtedy odwr贸ci艂a艣 si臋 do 艣ciany: „Id藕 ju偶, prosz臋, sprawd藕, czy okna i drzwi s膮 zamkni臋te”.
W ten spos贸b zepsu艂o si臋 noc, kt贸ra mog艂a by膰 bardzo przyjemna, by膰 mo偶e decyduj膮ca dla tej naszej historii; albo przynajmniej tak mi si臋 wtedy wydawa艂o, s膮dz膮c po objawach. Jednak偶e nie jest niemo偶liwe, 偶e mia艂em halucynacje, a mo偶e nawet nie to, tylko by艂 to zwyk艂y, tradycyjny wp艂yw ksi臋偶yca. By艂em wystawiony na 艣wiat艂o ksi臋偶yca i zrobi艂em sobie nadziej臋 - ot, i wszystko. Mimo to, i w obliczu oczywistej wizyty Trzech Lataj膮cych Mojr, nie pozostaje mi nic innego ni偶 dowie艣膰 realno艣ci czego艣, mimo 偶e w tym przypadku, paradoksalnie, chodzi o nierealno艣膰. Mam potwierdzenie w postaci twojego 艣wiadectwa, bo te偶 widzia艂a艣 i prze偶y艂a艣 inkwizytorsk膮 i przyprawiaj膮c膮 o ciarki wizyt臋 tych Stra偶niczek Powszechnej Czysto艣ci. Jednak wstydz臋 si臋 swojej umys艂owej niemo偶no艣ci, jako jedynego powodu, przez kt贸ry posz艂a艣 spa膰 bez dostatecznego wyja艣nienia. Sk膮d mog艂em je wzi膮膰? W jakich teologiach, w jakich matematykach, w jakich parapsychologiach je odnale藕膰? Jednak偶e od ciebie do mnie i vice versa, jedynych 艣wiadk贸w i ofiar pojawienia si臋, jedynych poszkodowanych przez t臋 interferencj臋 dw贸ch 艣wiat贸w, dlaczego nie zosta膰 przy zwyk艂ej pewno艣ci, po co upiera膰 si臋 przy wyja艣nianiu niewyja艣nialnego? Nie nabieraj膮 w ten spos贸b fizycznych kszta艂t贸w 艣nione obrazy, mniej jeszcze wymy艣lone, a s艂owa to za ma艂o, aby nada膰 im mas臋 i kszta艂ty. Skoro przyby艂y na Wysp臋, na nasz膮 Wysp臋, to dlatego, 偶e istnia艂y i jeszcze istniej膮, w taki spos贸b, w jaki istnieje przesz艂o艣膰 - co do tego nie oszuka艂 mnie Cagliostro. Nie jest jednak niemo偶liwe, 偶eby postaci z jakiej艣 historii wtargn臋艂y do innej, kt贸ra do nich nie nale偶y. Zdarzenia tego rodzaju czasem zachodz膮, mo偶e cz臋艣ciej, ni偶by nale偶a艂o. Pewne ciemno艣ci, pewne absurdy rzeczywisto艣ci nie powinny mie膰 innego pochodzenia. By nie szuka膰 daleko, nasza sprawa... Ka偶de sz艂o swoj膮 drog膮, ze swym przeznaczeniem na karku, dobrym albo z艂ym, postaci z naszych w艂asnych historii, i jedno, co mieli艣my wsp贸lne, to przyja藕艅 z Claire'em. A pewnego dnia, nie my艣l膮c o tym, wesz艂a艣 przez moje drzwi, co znaczy艂o tyle samo, co wej艣cie w moje 偶ycie i zagnie偶d偶enie si臋 w nim, kto wie, mo偶e na zawsze. Pewn膮 cz臋艣膰 naszego przeznaczenia prze偶yli艣my razem, czy jeszcze j膮 prze偶ywamy. Dlaczego? Ja nie nale偶a艂em do twojej historii, nie mia艂em w niej roli, tym bardziej tej cz艂owieka bez nadziei, kt贸ry wzrokiem wyczekuje mi艂o艣ci.
Dobrze. Niech to dalej trwa. Teraz 艣pisz, a mo偶e nie 艣pisz, mo偶e twoje oczy poszukuj膮 jakiego艣 punktu w ciemno艣ci - to znaczy rozwi膮zania dla twojego 偶ycia. Pragn膮艂em, kusi艂o mnie, 偶eby podej艣膰 i delikatnie zapuka膰, ale nie odwa偶y艂em si臋. Siedz膮c w twoim fotelu, pal膮c papieros za papierosem, patrzy艂em na p艂omienie, s艂odko malutkie, si臋gaj膮ce ledwie ponad 偶ar, a patrz膮c na nie, pozwoli艂em si臋 nie艣膰 ciekawo艣ci kontemplowania Agnesse, nie 艣pi膮cej, jak j膮 zostawili艣my, kiedy Eufrozyna odwa偶y艂a si臋 szpera膰 w jej sypialni, lecz kilka godzin wcze艣niej, kiedy zosta艂a sama i mog艂a pomy艣le膰 o sobie. Widzia艂em, jak 偶egna j膮 wdowa Fulcanelli, poca艂unek w czo艂o i ju偶 traktowa艂a j膮 na ty; jak ona zamyka drzwi i zak艂ada 艂a艅cuch... Wtedy si臋 odwr贸ci艂a. Nie spodziewaj膮c si臋 tego, znalaz艂a si臋 przed lustrem, w kt贸rym mog艂a si臋 przejrze膰 niemal w ca艂o艣ci - wielkie lustro, g艂臋bokie, o szerokiej ramie wyrze藕bionej w ciemnym drewnie. Spojrza艂a, ale nie patrzy艂a na siebie, tylko stara艂a si臋 zobaczy膰 dalej ni偶 w艂asna posta膰, t艂o jeszcze m臋tne, ale ju偶 d藕wi臋czne - to, co do niej dotar艂o, co wbrew jej woli zwr贸ci艂o jej uwag臋 (bo by艂a zm臋czona, bo by艂a 艣pi膮ca i z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 od艂o偶y艂aby ciekawo艣膰 luster na inny dzie艅), by艂o w艂a艣nie szmerem jakby g艂os贸w, kt贸rego nie mog艂a unikn膮膰, kt贸ry ju偶 si臋 wzmaga艂 i spowija艂 j膮 - nie wiedzia艂a jednak, co m贸wi, bo m贸wiono dwoma pomieszanymi j臋zykami i bez 偶adnego uporz膮dkowania - a偶 zamilk艂 najdziwniejszy (swego rodzaju szept z muzyk膮 skrzypiec, kobiecy kontralt), a drugi, angielski, m臋偶czyzny, zacz膮艂 recytowa膰 wersy, z kt贸rych pocz膮tkowo dotar艂a do niej tylko melodia, ale jego s艂owa zacz臋艂a po trochu rozumie膰 - stan臋艂a, opieraj膮c si臋 o drzwi, zamkn臋艂a oczy - niczym pieszczota wiatru, a m贸wi艂y o mi艂o艣ci i ich s艂owa, falami, by艂y tak wyra藕ne, ich obrazy tak silne, 偶e burzy艂y krew... Podbieg艂a do lustra, oboma r臋koma chwyci艂a ram臋, zatopi艂a spojrzenie w dalekim tle - ujrza艂a postaci zamglone i przemieszane; ka偶demu z nas wyda艂oby si臋 to kilka razy odbitym kinematograficznym negatywem. By艂o to co艣 takiego, jak cia艂a i dzia艂ania przejrzyste, kt贸re pozwalaj膮 na widok cia艂 i dzia艂a艅 podobnych - co dla Agnesse nie by艂o nowe, przydarzy艂o si臋 jej po wielokro膰, wiedzia艂a, 偶e po kilku dniach przyzwyczajenia b臋dzie potrafi艂a je rozr贸偶ni膰, uporz膮dkowa膰 i zrozumie膰 (a mo偶e najpierw zrozumie膰, a potem uporz膮dkowa膰. W ka偶dym razie zawsze istnia艂a zale偶no艣膰 pomi臋dzy porz膮dkiem i zrozumieniem). Jednak ciekawo艣膰 dowiedzenia si臋, kim s膮 i dlaczego si臋 tam znajduj膮, nie dawa艂a jej spokoju, zatem otworzy艂a drzwi i zawo艂a艂a wdow臋 Fulcanelli - raz, dwa, nawet trzy. Dom by艂 wielki; g艂osy przebieg艂y go i obudzi艂y u艣pione echo zakamark贸w, a偶 imi臋 „Marietta” zosta艂o zwielokrotnione; a偶 z daleka dobieg艂a j膮 odpowied藕. Przysz艂a wdowa w negli偶u i z lampk膮 w r臋ku; poprzedza艂 j膮 blask rozpraszaj膮cy ciemno艣膰 wzd艂u偶 korytarza: „Co si臋 z tob膮 dzieje, dziewczyno? Boisz si臋? A mo偶e zobaczy艂a艣, jak przelatywa艂y wielkie ptaszyska?”
Obawiam si臋, kochana Ariadno, 偶e przy tej okazji, tylko przy tej, nie pozostanie mi inne wyj艣cie, jak poprawi膰 ci臋 - nie ciebie, rzecz jasna, ale obraz Agnesse, jaki mi przekaza艂a艣, bo wed艂ug ciebie ona zadr偶a艂a i wyda艂a si臋 przel臋kniona w pewnej chwili, ju偶 nie pami臋tam kt贸rej. Patrzy艂em na ni膮, kiedy przychodzi艂a wdowa; kilka minut wcze艣niej opanowa艂o j膮 pragnienie, kt贸re wzbudzi艂y te us艂yszane wersy; teraz, w tej chwili, wydaje si臋 kim艣 innym, a zmiana jest tak ewidentna, 偶e wydaje mi si臋 s艂uszne po艣wi臋ci膰 jej kilka s艂贸w. Ta dzisiejsza Agnesse, czekaj膮ca na to zbli偶aj膮ce si臋 ko艂ysz膮ce 艣wiat艂o, dosz艂a do siebie; z jej twarzy, z jej piersi znik艂o erotyczne dr偶enie i sprawia wra偶enie wielce godnej i pewnej siebie: do tego stopnia, 偶e mnie zdumiewa, 偶e szukam w pami臋ci kogo艣, do kogo m贸g艂bym j膮 por贸wna膰, i odnajduj臋 tylko kilka ksi臋偶niczek Sachsen-Coburg-Gotha, brzydkich i staro艣wieckich, ale majestatycznych, oraz pewnej hiszpa艅skiej aktorki komediowej, kt贸r膮 pewnej nocy widzia艂em w roli cesarzowej. Sama Marietta, unosz膮c lampk臋 i o艣wietlaj膮c jej oblicze, zdumia艂a si臋, 偶e nie wyra偶a strachu, a zaskakuje elegancj膮, spokojem bia艂ej postaci wspieraj膮cej si臋 na framudze. „Nie, nie boj臋 si臋 i nie widzia艂am 偶adnego ptaka. Ale chc臋, 偶eby mi pani co艣 wyja艣ni艂a i co艣 opowiedzia艂a”. Popycha j膮 w stron臋 kanapy, sadza j膮. „Prosz臋 mi powiedzie膰, Marietto, kto mieszka艂 w tych pokojach przede mn膮? Kobieta, m臋偶czyzna, mo偶e oboje?”
Pokoje Marietty sk艂adaj膮 si臋 z salonu i alkowy. W salonie 艣wieca o艣wietla bia艂o-z艂ote krzes艂a, stolik z lustrem, z kt贸rego wydobywaj膮 si臋 g艂osy i rytmy; obrazy statk贸w, angielskie grawiury i kilka perskich dywan贸w przykrywaj膮cych marmury; bardziej w g艂臋bi, w p贸艂cieniu, wida膰 co艣 jakby komod臋, jakby par臋 foteli, jakby witryn臋, ale nie w szczeg贸艂ach. W alkowie jest 艂o偶e z baldachimem, prawdziwe cukiereczki, 艂o偶e i baldachim, koronki i maho艅, bia艂e i czerwone jedwabie, i wielkie zwie艅czenie podtrzymuj膮ce 艣wietny rupie膰. Kilka krzese艂, dwie szafy, a na wszystkich powierzchniach, kt贸re mog艂y je pomie艣ci膰, mn贸stwo drobiazg贸w dawnego pochodzenia: z jadeitu, ko艣ci s艂oniowej, lakowanych czerwieni膮 i z艂otem.
„Dlaczego mnie pytasz?”. Marietta nie pami臋ta, 偶eby odnosi艂a si臋 do wcze艣niejszego go艣cia, i zaskakuje j膮, 偶e teraz zadaje jej si臋 to pytanie, o takiej porze, kiedy ju偶 by艂a w 艂贸偶ku. „Czy kto艣 ci opowiada艂 o sir Ronaldzie?” „Och, nie, nie, nikt mi nie m贸wi艂, bo z nikim nie rozmawia艂am, tylko z panem ministrem, kt贸ry oczywi艣cie...” „No lepiej on ni偶 ktokolwiek inny”. Knot 艣wiecy wyd艂u偶a艂 si臋 i p艂omie艅 ta艅czy艂 - Marietta skr贸ci艂a go palcami. „...to z jego powodu wyjecha艂”. „Jest poet膮, ten sir Ronald?” „Znasz go?” „Tylko o nim s艂ysza艂am i to niewiele. Sir Ronald... jak?” „Sidney. Sir Ronald Sidney, szlachcic, jakimi potrafi膮 by膰 tylko Anglicy, kiedy s膮 szlacht膮”. „呕onaty?” „Prawd臋 m贸wi膮c, nie wiem... mo偶e w swoim kraju. Tutaj mieszka艂 sam. Jeden d艂ugi rok”. Agnesse westchn臋艂a i wnios艂a ramiona. „By艂a pewna kobieta, ponadto, i to nie jeden raz, tylko wiele razy. Oboje si臋 kochali”. Marietta zwiesi艂a g艂ow臋 i odpowiedzia艂a westchnieniem: „Tak, In茅s”. „In茅s?” „On nazywa艂 j膮 Agnes, bo tak si臋 m贸wi w Anglii, jak s膮dz臋, ale nie by艂a Angielk膮 ani W艂oszk膮. Przywie藕li j膮 z bardzo daleka, zdaje si臋, 偶e z Brazylii. Jeszcze nie wiemy, nikt si臋 ju偶 tego nie dowie, czy zosta艂a porwana, czy o偶eniona. To historia, kt贸r膮 ju偶 zaczyna si臋 zapomina膰. Przy tym, co si臋 dzieje!”
Marietta wsta艂a; wyjrza艂a przez okno, ws艂ucha艂a si臋 w noc - dobieg艂 j膮 g艂os, kt贸ry by膰 mo偶e by艂 krzykiem, i od strony nabrze偶a powolne uderzenia w dzwon zapowiedzia艂y wyj艣cie w morze statku. Marietta zamkn臋艂a okno i wyja艣ni艂a: „One mog膮 przylecie膰 i pods艂ucha膰”. „One? Kto?” „Ciotki Ascania. Teraz nie pytaj mnie o wi臋cej; je艣li nie, ze strachu zapomn臋 ca艂膮 histori臋”. Znowu zacz臋艂a nas艂uchiwa膰 - z korytarza dobieg艂y szmery, nie ludzi, mniej jeszcze ptaszysk; te zagubione szmery ka偶dej nocy, kroki zmar艂ych, kt贸rzy nie chc膮 odej艣膰, deski skrzypi膮ce i uwalniaj膮ce subtelne duchy, wspomnienia s艂贸w, kt贸re zosta艂y wypowiedziane, wykrzyczanych krzyk贸w, j臋k贸w i spazm贸w rozkoszy i b贸lu, wszystko to, co zostaje w powietrzu, co miesza si臋 i komponuje t臋 bez艂adn膮 muzyk臋, w kt贸rej tak偶e bior膮 udzia艂 myszy, gdy tak si臋 zdarzy. Z tej muzyki mo偶emy wywnioskowa膰, noc膮, czy korytarze s膮 szerokie, czy sufity s膮 wysokie, a czasem, ile czasu up艂yn臋艂o od powstania tego szmeru: krokami, westchnieniami, poj臋kiwaniami i skrzypieniami drewna. Je艣li chodzi o myszy, to sprawa jak najbardziej aktualna. „In茅s przywi贸z艂 z podr贸偶y jeden taki, co dowodzi艂 handlow膮 korwet膮, bardzo wytworny, zbyt wielki don偶uan. P艂yn膮艂 do Brazylii i wraca艂 za艂adowany cennym drewnem. In茅s zapakowa艂 na statek i musia艂 zabi膰 pewnego marynarza, kt贸ry chcia艂 mu j膮 odebra膰. Powiedzia艂, 偶e poj膮艂 j膮 za 偶on臋, ale kt贸rego艣 razu przyby艂 na Wysp臋 cz艂owiek, kt贸ry go szuka艂; musia艂 salwowa膰 si臋 ucieczk膮 i wszelki s艂uch o nim zagin膮艂 - mo偶e go zabili, ale o tym pewnie by艣my si臋 dowiedzieli. Marynarze w portach wiedz膮 wszystko, a o tym kapitanie korwety szepcze si臋, 偶e ci膮gle jeszcze ucieka przed po艣cigiem, 偶e to ma by膰 brat In茅s, a mo偶e jej ojciec, m膮偶, kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰?” Tutaj Marietta przerwa艂a i pod pretekstem przyniesienia czego艣 do picia, wysz艂a ze 艣wiecznikiem. Agnesse podbieg艂a do lustra, unios艂a 艣wiat艂o, 偶eby je o艣wietli膰, ale zobaczy艂a tylko zamazane cienie i us艂ysza艂a jedynie szelest mroku. Marietta wraca艂a z butelk膮 i szklankami; nape艂ni艂a je winem niczym topaz, poda艂a Agnesse: „Zatem In茅s zosta艂a sama, raczej porzucona w pustym domu i nikt nie mia艂 odwagi po艣pieszy膰 jej z pomoc膮, gdy偶 s膮 dusze nie ulegaj膮ce wzruszeniu nad ludzkim nieszcz臋艣ciem, a tylko swoim w艂asnym albo co najwy偶ej odnosz膮cym si臋 do najbli偶szych. Wiedziano, 偶e In茅s zacz臋艂a cierpie膰 g艂贸d; wiedziano o tym, gdy偶 spr贸bowa艂a sprzeda膰 mebel z tych, kt贸re wszystkie tutaj mamy, przywieziony ze Wschodu, i o kt贸re tak zazdrosne s膮 mieszczanki. Zona komodora Ricovieri mi powiedzia艂a, a tak偶e wdowie de Imola, i we trzy szuka艂y艣my sposobu, 偶eby pom贸c dziewczynie, kt贸rej grozi艂o wielkie niebezpiecze艅stwo, bo by艂a naprawd臋 pi臋kna, pi臋knem, jakiego tutaj si臋 nie spotyka, inna smag艂o艣膰 cery, jakby z艂ota, z zielonymi oczyma, i cia艂o smuk艂e i gi臋tkie, 偶e nie wiem, do czego je por贸wna膰, je艣li nie do twojego, kt贸re pewnie te偶 jest takie, pomijaj膮c kolor. Ty te偶 jeste艣 smag艂a i masz jasne oczy, ale twoje w艂osy s膮 rudawe, a jej jasne, jak w艂osy tych marynarzy z P贸艂nocy, kt贸rzy czasem schodz膮 tu na l膮d i wydaje si臋, 偶e s艂o艅ce nie pozwala im widzie膰 rzeczy; ale z In茅s tak nie by艂o, bo w jej kraju panuje mocne s艂o艅ce, cho膰 zdarzaj膮 si臋 te偶 ulewne deszcze, jak nam wyja艣ni艂a. Zgodzi艂y艣my si臋 zatem, 偶eby codziennie przychodzi艂a na obiad do domu kt贸rej艣 z nas, jako honorowy go艣膰, przynajmniej dop贸ki nie wr贸ci Antonio, bo tak ma na imi臋 m臋偶czyzna, kt贸ry j膮 porwa艂, albo jej m膮偶, i tak by艂o, a kiedy przysz艂a kolej na wizyt臋 w tym domu, powiedzia艂am o tym sir Ronaldowi, 偶eby nie czyni膰 mu afrontu i nie zostawia膰 go samego przy posi艂ku, lecz 偶eby do nas do艂膮czy艂, wi臋c otworzy艂am od艣wi臋tn膮 jadalni臋, t臋, kt贸r膮 pokaza艂am ci dzisiaj rano i kt贸ra ma zas艂oni臋te meble i lustra. No wi臋c sir Ronald poszed艂 i zakocha艂 si臋 w niej, a ja nie wiem, do jakiego doszli porozumienia, bo on chodzi艂 do jej domu i sp臋dza艂 tam wiele nocy, a w inne to ona przychodzi艂a tu ostro偶nie i po kryjomu, nie wiem, czy przez kaprys i zachciank臋 albo figlarn膮 swawol臋. Sir Ronald poprosi艂 mnie o pozwolenie przyprowadzania jej, bo nie weszli tu do domu ot, tak sobie; ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e to by艂 szlachcic, a ja, c贸偶 mia艂am robi膰 wobec mi艂o艣ci takiej jak ta, mi艂o艣ci prawdziwych szale艅c贸w? Wyrzuci膰 go? Nie zdajesz sobie sprawy, jaka by艂a mi艂a, ta In茅s, i jaka dobra. Ka偶da surowo艣膰 by艂aby grzechem, a poza tym od tego, 偶e dwoje ludzi si臋 kocha, 艣wiat si臋 nie zawali, prawda? Jednak pewnej nocy odkry艂y ich, dok艂adnie tutaj, na tarasie, ciotki Ascania i polecia艂y do ministra, bo ju偶 nim by艂, przecie偶 to wszystko wydarzy艂o si臋 zaraz po wygranej rewolucji. Sir Ronalda wygna艂 z Wyspy. Tak dobrze wychowanego m臋偶czyzn臋 i tak m膮drego, kt贸rego wszyscy kochali! A s艂ysza艂am, 偶e jego wiersze by艂y takie pi臋kne...” Przerwa艂a. Trzyma艂a r臋ce z艂膮czone na podo艂ku, a teraz je otworzy艂a, gest wyja艣nienia albo podsumowania, nie wiadomo. Agnesse niecierpliwie czeka艂a. Potem zapyta艂a: „A ona? Co si臋 z ni膮 sta艂o?” Marietta zamkn臋艂a ramiona, a偶 z艂膮czy艂a d艂onie, jak do modlitwy. „Kto to wie? Wi臋cej jej nie widziano. M贸wi si臋... Ale nie, nie, to nie mo偶liwe. Osoba tak pi臋kna i tak wra偶liwa, 偶e a偶 strach by艂o j膮 dotyka膰, jakby by艂a mlecznym kryszta艂em...!” „Co jest niemo偶liwe?” Marietta jeszcze raz ws艂ucha艂a si臋 w powietrze, uporczywie; zauwa偶y艂a wszystkie szelesty... I g艂osem bardzo cichym rzek艂a: „M贸wi si臋, 偶e Ascanio zamkn膮艂 j膮 w zamku sam na sam z Galvanem. Genera艂 nie ma kobiety i ma tr膮d, rozumiesz? M贸wi膮, 偶e czasem s艂ycha膰 go, jak j臋czy, za kamiennymi murami, i krzykiem b艂aga o kobiece cia艂o, cho膰by by艂o martwe”. Agnesse ukry艂a twarz w d艂oniach. „I jeszcze to samo m贸wi si臋 o niekt贸rych zaginionych dziewcz臋tach. I 偶e tak s膮 przera偶one po sp臋dzeniu z nim nocy, 偶e targaj膮 si臋 na w艂asne 偶ycie. W zamku s膮 studnie, kt贸re nie wiadomo dok膮d prowadz膮, czy do morza, czy do piek艂a”. Agnesse patrzy艂a w g艂膮b salonu, w mroczn膮 cz臋艣膰. „A te ciotki Ascania, kto to jest?”. Marietta jednym dmuchni臋ciem zgasi艂a lamp臋, i zgasi艂a te偶 t臋 drug膮 艣wieczk臋 Agnesse. Kiedy salon pogr膮偶y艂 si臋 w ciemno艣ci, otworzy艂a wychodz膮ce na taras drzwi. Uj臋艂a Agnesse za r臋k臋 i poprowadzi艂a j膮 w ciszy. „Tutaj, w tym zak膮tku. I nic nie m贸w”. Czeka艂y. Czasem Agnesse dr偶a艂a. Noc by艂a srebrzysta i na tle jasnego nieba wida膰 by艂o sylwetki wie偶 i dzwonnic. Marietta przysun臋艂a usta do ucha Agnesse. „Popatrz tam, ponad tymi tarasami”. „Nic nie widz臋. „Przyjrzyj si臋 uwa偶nie. Wie偶a Podest谩. Na prawo. Te lataj膮ce kszta艂ty”. „Czy to czarownice?” „Ach, na czarownice s膮 zakl臋cia i inne sposoby! Ale te s膮 prawdziwymi demonami”. Zaprowadzi艂a j膮 z powrotem do salonu, ponownie zamkn臋艂a drzwi, a szukaj膮c krzesiwa, opowiada艂a Agnesse historie Trzech Gracji, zwanych te偶 Mojrami, Z艂owieszczymi Siostrami, Harpiami i innymi 艣liczno艣ciami, kt贸re Marietta sprowadzi艂a do Trzech Starych Kurew. Agnesse najbardziej obrzydliwa wyda艂a si臋 Martwa i to, 偶e zamiast 艣liny zwiesza艂a jej si臋 z ust, w lewym k膮ciku, nitka paj臋czyny (jak powszechnie wiadomo). Przedwiecznej.
„A z wierszy sir Ronalda nic nie zosta艂o?” „Zostawi艂 kilka papier贸w, kt贸re przechowuj臋 z sympatii, same brudnopisy i skre艣lenia”. „Gdybym je mog艂a zobaczy膰...” Marietta przynios艂a je, plik szkic贸w; a p贸藕niej w 艂贸偶ku, dop贸ki p艂on臋艂a 艣wieca, Agnesse je czyta艂a, czasem odcyfrowuj膮c, a kiedy zaleg艂y ciemno艣ci, po wypaleniu si臋 艣wiecy, mia艂a cia艂o rozpalone, jakby nosi艂a w sobie 艣wiat艂o, a w pami臋ci ta艅czy艂 jej rytm nieznany i pi臋kny. Musia艂a odrobin臋 uchyli膰 okno, tak by艂o jej gor膮co, a potem zasn臋艂a - nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e Stara na ni膮 patrzy艂a, spoziera艂a na ni膮 oczyma niczym lampy strachu, i wzruszy艂a ramionami, zanim ponownie rzuci艂a si臋 do lotu. „Phi, jeszcze jedna pi臋kna kobieta!”; co natychmiast powt贸rzy艂a G艂upia.
2.
- Wyszli艣my wcze艣nie, niewiele jeszcze by艂o 艣wiat艂a. 艢wit zaczyna si臋 op贸藕nia膰 i kiedy wstajemy, noc jeszcze ko艂ysze si臋 nad stawem. By膰 mo偶e by艂a艣 nad膮sana - ledwie co si臋 odzywa艂a艣 (Odezwa艂a艣 si臋 do mnie? Nie wydawa艂o mi si臋, 偶e opowiadam za du偶o, ale dla ciebie by艂 to jeden z moich b艂臋d贸w), kiedy powiedzia艂a艣, 偶e musisz polecie膰 do Pittsburgha w weekend, bo masz wizyt臋 u lekarza, kt贸ry wyj膮tkowo mia艂 przyj膮膰 ci臋 w sobot臋. Nie zapyta艂em ci臋, dlaczego albo czy jeste艣 chora - przysz艂o mi wtedy do g艂owy, 偶e by艂a艣 pos艂uszna, nast臋pna, temu rozkazowi, krzycz膮cemu kobietom z dachu autobus贸w, 偶eby艣cie odwiedzi艂y ginekologa przynajmniej raz na p贸艂 roku. I odpowiedzia艂em, 偶e dobrze, 偶e postaram si臋 wykorzysta膰 samotno艣膰 i na tw贸j powr贸t mie膰 ju偶 jak膮艣 histori臋. „Jeszcze dzisiaj, je艣li b臋dziemy mieli czas... Dzi艣 wieczorem...”, odpowiedzia艂a艣: „Nie pytasz mnie, dlaczego jad臋 do lekarza?” „Wierz臋, 偶e masz powody. Kobietom, z tego, co wiem, nie wypada zaniedbywa膰 pewnych spraw”. U艣miechn臋艂a艣 si臋. „Doktor Wagner, kt贸r膮 odwiedz臋, jest psychiatr膮”. Niemal podskoczy艂em na fotelu i paln膮艂em ci d艂ug膮 pogadank臋 na temat tej ameryka艅skiej manii odwiedzania psychiatry, jakby by艂 dentyst膮. „Tak chodz膮 wszyscy, dr臋cz膮c si臋 kompleksami, kt贸re lepiej by艂oby zapomnie膰. To tak, jak grzeba膰 w ranach, 偶eby si臋 nie zabli藕ni艂y”. Chcia艂em ci膮gn膮膰 dalej, ale mi przerwa艂a艣: „Ja nie jestem chora”, i podkre艣li艂a艣 to. Wtedy, dopiero wtedy poj膮艂em, 偶e celem wizyty jest Claire, i uzna艂em twoje wyznanie (cz艂owiek mo偶e si臋 te偶 spowiada膰 aluzjami) jako ciche przyzwolenie na otwarte zaj臋cie si臋 tym tematem, kt贸ry sam sobie wcze艣niej zakaza艂em w spos贸b 艣wiadomy i przemy艣lany, cho膰 czasem do艣膰 jasno le偶a艂 u podstaw naszych wariacji na temat zbola艂ej mi艂o艣ci - w tym zeszycie znajdziesz, od samego pocz膮tku, odniesienia konkretne dla kogo艣, kto tak jak ty jest w tym dok艂adnie zorientowany. Zanim jednak ci odpowiedzia艂em, zastanowi艂em si臋 nad tym, nie da艂em si臋 ponie艣膰 rado艣ci rozbitego muru, i kiedy si臋 zdecydowa艂em, poszuka艂em delikatnych s艂贸w. Tak, jestem 艣wiadom, 偶e wasze pokolenie m贸wi w spos贸b otwarty, i ja te偶 tak robi臋; jednak zakazuj臋 sobie ka偶dej rzeczy, kt贸ra mog艂aby ci臋 zrani膰, ka偶dego pytania, kt贸re w spos贸b konieczny implikuje wtargni臋cie w twoj膮 intymno艣膰, tam, gdzie boli. Opowiedzia艂a艣 mi, mo偶e odrobin臋 przedwcze艣nie, swoje rozterki erotyczne nastolatki, do艣wiadczenia i rozczarowania - ograniczy艂em si臋 do s艂uchania, i je艣li kiedy艣 udzieli艂em ci jakiej艣 porady, to dlatego, 偶e mnie o ni膮 prosi艂a艣. A je艣li rozmawiaj膮c o Clairze, m贸wili艣my bardziej otwarcie (paradoksalnie, prawda?), do takiej rozmowy jak ta poranna nigdy nie doszli艣my, cho膰 ka偶de z nas wiedzia艂o, 偶e drugie wie... I nie z braku ochoty, przynajmniej z mojej strony, mo偶esz mi wierzy膰. Tyle razy widzia艂em, jak cierpisz, s艂ucha艂em twoich zwierze艅 o momentach tak niezrozumia艂ych i nie do przyj臋cia u normalnej dziewczyny, a ty tak膮 jeste艣, 偶e mia艂em ochot臋 nakrzycze膰 na ciebie, chwyci膰 ci臋 za ramiona i potrz膮sn膮膰 tob膮: „Ale czy ty nie widzisz, 偶e jest nienormalne kocha膰 impotenta tak, jak ty kochasz? Czy ty nie widzisz, 偶e gra, kt贸r膮 to ze sob膮 przynosi, bardziej ni偶 gr膮 mi艂o艣ci jest gr膮 drwiny? Powinien by艂 ci to wyzna膰 - wtedy zas艂u偶y艂by na m贸j szacunek. Niezrobienie tego, ci膮g艂e to szamotanie si臋 z tob膮, wykorzystywanie ciebie jako kobiety do wszystkiego opr贸cz tego, do czego u偶ywa si臋 kobiety, uwa偶am za bardziej obra藕liwe ni偶 obelga, bo tym jest w istocie, nie s艂owami, a je艣li kiedy艣 m贸wi艂em o nim w spos贸b rani膮cy i pogardliwy, to z tego powodu. Gdyby艣 by艂a inn膮 kobiet膮, bola艂oby mnie tak samo patrzenie na m臋偶czyzn臋, posiadaj膮cego wszystkie przymioty m臋偶czyzny opr贸cz podstawowego, kt贸ry potrafi fascynowa膰 i fascynuje, i tam zostaje, na granicy, i zadowala si臋 jak narcyz tym, 偶e otaczaj膮 go dziewczyny, kt贸re go uwielbiaj膮, ale kt贸rego najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮, kt贸rego najg艂臋bsz膮 satysfakcj膮 jest wiedza, 偶e po艣r贸d nich wszystkich jest jedna, kochaj膮ca go naprawd臋. Ach, Ariadno, oto 藕r贸d艂o jego umys艂owych orgazm贸w! A poniewa偶 nie mo偶e zosta膰 sam ze swoj膮 satysfakcj膮, niczym wioskowy don偶uan, wybra艂 sobie zaufanego przyjaciela, 偶eby mu powiedzie膰, 偶e poca艂owa艂a艣 go w usta... To w tej samej chwili zrozumia艂em, co si臋 z nim dzieje! Dlatego nie zapomnia艂em opowiadania, ani jego okoliczno艣ci, ani specyficznej miny 艂otrowskiego uwodziciela. Normalny facet nie potrzebuje informowa膰 innych, 偶e poca艂owa艂a go jaka艣 dzieweczka. No to mamy rozwi膮zany problem! Pomy艣la艂em nawet o pewnym infantylizmie, ale nie, to nie przypadek Claire'a, czterdzie艣ci d艂ugich lat, raz o偶eniony i rozwiedziony, teraz ju偶 wiemy dlaczego. Ja wtedy o tym nie wiedzia艂em, ale nie mog艂em uwierzy膰, 偶e tak przystojnemu facetowi, kt贸rego uczennice s艂uchaj膮 jak oczadzia艂e, kt贸remu z rado艣ci膮 odda艂aby si臋 wi臋kszo艣膰 z nich, brak do艣wiadczenia... Zgad艂em, przypuszczaj膮c, 偶e dla impotenta fakt, 偶e kobieta taka jak ty ca艂uje go w usta, jest wielkim zwyci臋stwem, kt贸re trzeba obwie艣ci膰 艣wiatu. Zatai艂, 偶e tym poca艂unkiem zosta艂a艣 oszukana... Ty te偶 tego nie wyzna艂a艣, ale wiem o tym, tak samo jak o innych okazjach, kt贸rych pozwoli艂a艣 mi si臋 domy艣li膰”.
Nigdy nie wyg艂osi艂em ci podobnie bezpo艣redniego przem贸wienia. Nawet tego poranka, cho膰 by艂y powody i pretekst. Mia艂em zamiar je rozpocz膮膰, ale pomy艣la艂em, i chyba si臋 nie pomyli艂em, 偶e jego zawarto艣膰 uznali艣my za oczywist膮 ju偶 przed kilkoma miesi膮cami, dok艂adnie w chwili, kiedy mi opowiedzia艂a艣 o poprzednim lecie w Pary偶u, kiedy mia艂a艣 gryp臋, a on ci臋 ochoczo dogl膮da艂 i przez ciebie traci艂 godziny w archiwach i bibliotekach; 偶e ci臋 prowadza艂 na kolacje do przytulnych, intymnych restauracyjek, gdzie przychodzili zakochani, i sprawi艂, 偶e chcia艂a艣 by膰 obejmowana w talii jak tamte pary i nie mie膰 sto艂u pomi臋dzy wami, kiedy m贸wi艂 ci o swoich badaniach... Chocia偶 to, popatrz, mia艂o sw贸j sens - zawsze chcia艂 ci臋 uwie艣膰 moc膮 swego rozumu, wszak nie zdolno艣ciami innego rodzaju. I nie chodzi o to, 偶ebym nie akceptowa艂 tego, 偶e m臋偶czyzna taki jak Claire roztacza przed kobiet膮 tak膮 jak ty cuda swego umys艂u, pod warunkiem, rzecz jasna, 偶e po powrocie do miasteczka uniwersyteckiego poca艂uje ci臋 w parku Montsouris, 偶eby potem zabra膰 ci臋 do 艂贸偶ka w Domu Stan贸w Zjednoczonych, gdzie oboje mieszkali艣cie. Z pewn膮 melancholi膮 mi opowiedzia艂a艣, 偶e w tym parku, w t臋 czy inn膮 noc, ksi臋偶ycow膮, z jeziorem, ciep艂ym powietrzem i samotno艣ci膮, wyja艣ni艂 ci w szczeg贸艂ach zdarzenia z niemieckiego obl臋偶enia wojny roku siedemdziesi膮tego, kt贸re mia艂y zwi膮zek z t膮 dzielnic膮. Doskonale zna szczeg贸艂y.
Odpowiedzia艂em ci zatem tak: „I spodziewasz si臋 od tej lekarki satysfakcjonuj膮cej diagnozy, bez badania pacjenta?” „Jest opis i mo偶liwe pytania. Wiesz mniej wi臋cej, co jej opowiem. P贸藕niej zapytam j膮, czy jest mo偶liwe, 偶eby kobieta, cierpliwa, po艣wi臋caj膮c si臋, potrafi艂a go wyleczy膰 z tego, co wed艂ug mnie z ca艂膮 pewno艣ci膮 jest mo偶liwe do wyleczenia. Claire i jego matka mieli nienormalne relacje: ona by艂a tym, co si臋 nazywa kastruj膮c膮 matk膮. Pragn臋, s膮dz臋, 偶e potrafi臋 naprawi膰 z艂o, kt贸re uczyni艂a Claire'owi”. I odwr贸ci艂a艣 si臋 w moj膮 stron臋 z w艣ciek艂o艣ci膮, jakby艣 odrzuca艂a jaki艣 zarzut z mojej strony, o kt贸rym nawet nie pomy艣la艂em: „Po to istniejemy, my kobiety, nie? Po to jeste艣my takie, jakie jeste艣my, i mamy to, co mamy!”
Tym razem zwleka艂em z odpowiedzi膮 i przejechali艣my jeszcze kilka mil; wida膰 ju偶 by艂o wie偶owce uniwersytetu, kiedy ci powiedzia艂em: „W ka偶dym razie, i mam nadziej臋, 偶e z tym zgodzi si臋 twoja lekarka, b臋dzie konieczne, b臋dzie absolutnie nieuniknione, aby osi膮gn膮膰 to, czego pragniesz, 偶eby Claire wyzna艂...” Wzi臋艂a艣 mnie za r臋k臋. Dlaczego? „Tego si臋 bardzo obawiam, 偶e nie b臋dzie w stanie...! Ale ja go zmusz臋. To te偶 chc臋 skonsultowa膰, czy widz膮c, 偶e on si臋 wywija, powinnam przej膮膰 inicjatyw臋”. Znienacka naszed艂 mnie smutek, nag艂e przekonanie (niewyja艣nialne: nie jestem psychologiem, nie znam Claire'a tak jak ty), 偶e poniesiesz kl臋sk臋. „No to wi臋cej o tym nie my艣l - powiedzia艂em ci - nie popadaj w obsesj臋. Tw贸j stan pobudzenia nie jest najlepszy do tego, co zamierzasz zrobi膰. Poleci艂bym ci ju偶 nie tyle wolno艣膰, ale nawet ch艂贸d... Ch艂贸d metodyczny - doda艂em ze 艣miechem - i, jakby艣my to powiedzieli, czysto powierzchniowy. Bo tego, co jest pod sk贸r膮, nie spos贸b och艂odzi膰...” Przyjechali艣my ju偶 do kampusu. Siedzieli艣my w milczeniu, a偶 podjechali艣my do bramy. Tam ci powiedzia艂em: „Je艣li chcesz, je艣li jeste艣 w odpowiednim nastroju, tej nocy opowiem ci, co si臋 wydarzy艂o z Agnesse w domu wdowy, z pierwszym pojawieniem si臋 w historii sir Ronalda Sidneya, a tak偶e podam ci kilka wiadomo艣ci o pewnej niespodziewanej kobiecie, o imieniu In茅s, Brazylijce. Sir Ronald nazywa艂 j膮 Agnes”. „Jeszcze jedna In茅s? Czy ju偶 ich nie jest za du偶o?” Za艣mia艂a艣 si臋. „Historia, Ariadno, jest histori膮, i nie zapominaj, 偶e pierwsze wydanie Melodii erotycznych jest zadedykowane Agnes, nie Agnesse, jak pozosta艂e. A偶 do dzisiaj uwa偶ano to za zwyk艂膮 modyfikacj臋 samego imienia przy t艂umaczeniu go z angielskiego na w艂oski. Czy nie jeste艣my w b艂臋dzie? I czy nie odkryjemy literackiego sekretu?” Rozeszli艣my si臋 - musia艂a艣 jecha膰 dalej, musia艂a艣 kupi膰 bilet na jutrzejszy samolot.
W drzwiach znalaz艂em wiadomo艣膰 od Janine Baker, 偶eby艣my razem zjedli obiad, je艣li b臋dzie to mo偶liwe. Nie wiem, czy j膮 znasz - m艂oda 呕yd贸wka, o kt贸rej m贸wi si臋, 偶e je艣li jakie艣 dziecko wejdzie jej do laboratorium i pomiesza mikstury w kolbach i prob贸wkach, w zamieszaniu mog艂aby jej wyj艣膰 rasa potwor贸w, kt贸re wyrzuci艂yby ludzi z Ziemi, 偶eby potem odebra膰 sobie 偶ycie, potwory rzecz jasna. Czasem spotykamy si臋 na przyj臋ciach, na kt贸rych kobiety otaczaj膮 jej m臋偶a i zabieraj膮 go do k膮ta, i tam zatrzymuj膮 go chronionego murem zachwyt贸w, u艣miech贸w, us艂u偶no艣ci, bo m贸wi膮, 偶e Conrad Baker jest najprzystojniejszym profesorem na ca艂ym uniwersytecie, i on o tym wie; w niewyja艣niony spos贸b o偶eniony z t膮 genialn膮 呕yd贸wk膮, kt贸ra pewnie ni膮 jest, to znaczy genialn膮, ale te偶 呕yd贸wk膮; i m臋偶czy藕ni na przyj臋ciach zostawiaj膮 j膮 sam膮, bo obawiaj膮 si臋 jej inteligencji i czuj膮 si臋 zak艂opotani pod jej spojrzeniem - nawet najbardziej tolerancyjni z humanist贸w, sam Claire, nie wiedz膮, w jaki spos贸b zachowa膰 si臋 w jej obecno艣ci. Claire'a us艂ysza艂em kiedy艣, jak m贸wi艂, mo偶e wtedy 偶artowa艂: „Facet, kt贸ry p贸jdzie do 艂贸偶ka z doktor Baker, ryzykuje, 偶e wyjd膮 mu spod 艂贸偶ka miriady cz艂owieczk贸w, jak krasnale, z tych, co to ona je produkuje seriami; ale ja, prawd臋 powiedziawszy, wol臋 te z mojego lasu, kt贸re nie urodzi艂y si臋 w prob贸wkach i wzbudzaj膮 u mnie wi臋ksze zaufanie”. Janine i ja zostali艣my przyjaci贸艂mi, prawdopodobnie dlatego, 偶e ja siadam obok niej, kiedy inni tego nie robi膮, bo czasem na siebie patrzymy i potwierdzamy zgod臋 z czym艣 w chwili, kiedy inni rezygnuj膮, bo okaza艂em jej wsp贸艂czucie z powodu jej samotno艣ci, do kt贸rej ona nie chce si臋 przyzna膰. Przede wszystkim kocham jej oczy, nigdy nie widzia艂em nic podobnego co do si艂y i pi臋kna, o czu艂ym fioletowoniebieskim odcieniu i jednocze艣nie przeszywaj膮cych, w kt贸rych skupia si臋 i wciska ci si臋 w dusz臋 inteligencja, zdaj膮ca si臋 p艂on膮膰 jak mi艂o艣膰, a mo偶e, rzeczywi艣cie p艂on膮ca; dwa b艂臋kitne pchni臋cia wbijaj膮ce w cisz臋 tego, kto s艂ucha rozwini臋tych skrzyde艂. Janine Baker nie jest szcz臋艣liwa, i czasem ze mn膮 rozmawia.
3.
- „Nie przyjad臋 po ciebie. Pojad臋 prosto na Wysp臋”. Po raz pierwszy sam przeby艂em t臋 drog臋: najpierw Western Road w g贸r臋 i przed siebie; potem dr贸偶ki pomi臋dzy laskami, niemal puste i ciemne, noc ju偶 bra艂a wszystko w posiadanie. Kilka razy si臋 zgubi艂em, taki by艂em rozkojarzony, na tych pustkowiach i g艂臋biach, w kt贸re si臋 pakowa艂em, drzewa i drzewa, przygaszony kolor, szmer tysi臋cy j臋zyk贸w; stara艂em si臋 siebie przekona膰, 偶e to tylko iglaste i im podobne gatunki, rezerwat le艣ny przeznaczony na papier do drukowania reklam - one m贸wi艂y coraz wyra藕niej, coraz spokojniej - zatrzymywa艂em samoch贸d i nas艂uchiwa艂em - wtedy s艂ysza艂em cisz臋; ale je艣li s艂ucha艂em troch臋 d艂u偶ej, dociera艂y do mnie i spowija艂y mnie le s艂owa, kt贸rych si臋 boj臋, kt贸re nie chc膮 nic powiedzie膰, ale mnie porywaj膮 jak spirala wiatru i unosz膮... dok膮d mog膮 mnie zabra膰? Przeobra偶enia strachu zawsze s膮 nieodgadnione. Dotar艂em zatem do jeziora ju偶 na skraju delirium, roztrz臋siony i niepewny, czy prowadz臋 samoch贸d po s艂usznej drodze, n臋cony innymi 艣cie偶kami o niepewnym przeznaczeniu. Wiesz, 偶e nasze 艣wiate艂ko nad drzwiami, tak niewielkie i poetyckie, spowite aureol膮 mgie艂ki, przywr贸ci艂o mnie do rzeczywisto艣ci, pozwoli艂o mi zostawi膰 samoch贸d w dobrym miejscu, wybra膰 najlepsz膮 z 艂贸dek i powios艂owa膰 z dziobem nakierowanym na to, co wydawa艂o mi si臋 miejscem zbawienia? Zapali艂em wszystkie 艣wiat艂a, przypuszczam, 偶e to by艂o jak zaklinanie, i rzecz jasna zrobi艂em sobie herbat臋. Dopiero wtedy mog艂em rozpali膰 w kominku i jak gdyby nigdy nic usiad艂em przed ogniem - pocz膮tkowo zan臋cony rozpalaj膮cymi si臋 p艂omieniami. Potem, kiedy ju偶 uros艂y, przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mog艂em przecie偶 doko艅czy膰 wczorajsz膮 histori臋. Jestem pewien, 偶e Agnesse zrobi艂a to, bo przecie偶 z偶era艂a j膮 ciekawo艣膰: 偶e pyta艂a i domy艣la艂a si臋 fakt贸w z 偶ycia sir Ronalda i 艣mierci In茅s. To zdarzenia, kt贸re te偶 powinni艣my pozna膰, ale dzia艂ania znajduj膮ce si臋 w zasi臋gu ka偶dego z nas nie s膮 identyczne ani nie zobowi膮zuj膮 do takich samych posuni臋膰: chwilowo jednak zostawmy to. Ponadto nasz艂o mnie, jak nachodzi cz艂owieka op臋tanie, 艣wierzbienie, aby pozna膰 poet臋, pos艂ucha膰 go, a kiedy jeszcze si臋 na to nie zdecydowa艂em, nie wiem sk膮d, pojawi艂 mi si臋 pomys艂, aby postawi膰 go w obliczu jego w艂asnych wierszy, tych, kt贸rych fragmenty us艂ysza艂a Agnesse i mo偶e dalej ich s艂ucha艂a, a kiedy niemal si臋 zdecydowa艂em, pewna instynktowna potrzeba zabawy podsun臋艂a mi mo偶liwo艣膰 pokazania mu jego w艂asnych wierszy zanim je napisa艂 - ja, wchodz膮c w czasy sir Ronalda, nie porzucam swoich czas贸w, a w moich czasach posiadam egzemplarz Melodii erotycznych. Nie wiem, czy pami臋tasz warunki, kt贸re przekaza艂 mi Cagliostro na tego typu spotkania: wej艣膰 w sen, sta膰 si臋 jego cz臋艣ci膮. Osoba w taki spos贸b odwiedzana zapomni o tym, zdarzenie nie b臋dzie mia艂o 偶adnych konsekwencji, bo nie jest nam dane (podkre艣la艂 Cagliostro) zmieni膰 biegu historii nasz膮 interwencj膮. (Wiem, 偶e nie podoba ci si臋 ta metoda, 偶e uwa偶asz j膮 za ma艂o przekonuj膮c膮). Ze mn膮 dzieje si臋 podobnie. Ale s膮dzisz, 偶e kto艣 ze znajomych albo z os贸b jeszcze nawet niewymy艣lonych nada si臋, 偶eby uda膰 si臋 w przesz艂o艣膰 i wej艣膰 w czyj膮艣 艣wiadomo艣膰? Wszyscy s膮 konwencjonalni, ci moi, jak i prorocy. Wierzy膰 czy nie wierzy膰 w nich to kwestia woli. Tej, kt贸r膮 pok艂adasz w pracy Claire'a, dlaczego nie wykorzystasz do mojej gry? Wydaje ci si臋, 偶e wynik by艂by bardzo r贸偶ny? Nauka z jednej strony, magia z drugiej, doprowadz膮 nas do tego samego wniosku. Jednak nauka jeszcze nie odkry艂a tej kobiety, In茅s, kt贸ra mo偶e, z ca艂膮 pewno艣ci膮, zainspirowa艂a Melodie erotyczne. Zaczynam dopuszcza膰 my艣l, 偶e Agnesse by艂a uzurpatork膮. Nie uwa偶asz, 偶e ju偶 tylko to wystarczy za moje usprawiedliwienie? Dobra, przesta艅 marszczy膰 czo艂o i chod藕 si臋 ze mn膮 pobawi膰!
By艂o to n臋c膮ce jak grzech, by艂o to przyjemne kuszenie, by艂o to jednocze艣nie atrakcyjne do艣wiadczenie intelektualne, kt贸remu podda艂em si臋 z pobudzonymi zmys艂ami, czu艂ymi na niuanse i na drobne szczeg贸艂y. Niewiele czasu zaj臋艂o mi odnalezienie w tumulcie historii poranka dnia, w kt贸rym wdowa Fulcanelli zaprosi艂a na obiad In茅s: by艂a mg艂a i sir Ronald spa艂 nad ranem. Przez kilka minut poszpera艂em po pokoju, by艂 to ten pok贸j od baldachimu: jego rzeczy, papiery, na kt贸rych pisa艂, niewiele ksi膮偶ek. Mog艂em przeczyta膰 pocz膮tek jednej z fantastycznych powie艣ci, kt贸re Ronald zatytu艂owa艂 Skradzione diab艂u, a kt贸re planowa艂 wyda膰 w angielskich czasopismach i z kt贸rych 偶y艂 od czasu swej ucieczki. Tej, zatytu艂owanej Pod sp贸dnic膮 Martiny, pewnie nie sko艅czy艂, bo nie pojawia si臋 w 偶adnym ze znanych zbior贸w, lecz obrazy, w tej chwili zajmuj膮ce jego sen, dowiod艂y mi, 偶e o niej my艣la艂, nawet przez sen - rzecz jasna we 艣nie takie obrazy nie pojawia艂y si臋 w spos贸b uporz膮dkowany, ale w zamieszaniu ci膮gle przyp艂ywa艂y i odp艂ywa艂y, pomieszane z innymi, ale tworz膮c zbi贸r, niejako 艣wiat, zamkni臋ty i zwarty, przez kt贸rego powierzchni臋 nie spos贸b si臋 by艂o prze艣lizn膮膰 - a偶 艣pi膮cy zmieni艂 pozycj臋 w 艂贸偶ku; w tym strumieniu obraz贸w powsta艂a swego rodzaju przerwa i mog艂em w艣lizn膮膰 si臋 a偶 do g艂臋bi niesko艅czonej duszy, l艣ni膮cej z艂otym 艣wiat艂em, lecz pustej, gdy偶 moje wtargni臋cie przegna艂o lub zniszczy艂o albo rozproszy艂o ulotne atomy, wir, kt贸ry przed chwil膮 ogl膮da艂em. Jednak nie znikn膮艂; by艂o tak jak wtedy, gdy jaki艣 zabijaka wpada w gromad臋 dzieci, wi臋c uciekaj膮, ale nie znikaj膮 z pola widzenia, lecz w oddali oczekuj膮 na mo偶liwo艣膰 ponownego po艂膮czenia si臋, ponownego stworzenia grupy. Te obrazy ze snu sir Ronalda powr贸ci艂y do 艣wiat艂a i do pustki, cho膰 uk艂adaj膮c si臋 w odmienny spos贸b, gdy偶 stworzy艂y ulic臋, kt贸ra nie potrafi臋 powiedzie膰 dlaczego, natychmiast okaza艂a si臋 ulic膮 z Edynburga; na niej by艂a tawerna. Pozwoli艂em si臋 przyci膮gn膮膰 i oszo艂omi膰 zapachem starej whisky, barw膮 starej grawiury. Usiad艂em i czeka艂em na sir Ronalda; pojawi艂 si臋 niemal natychmiast i zdecydowanie zainstalowa艂 si臋 we w艂asnym 艣nie. Obrzuci艂 mnie spojrzeniem albo zyska艂 艣wiadomo艣膰 mojej obecno艣ci w spos贸b najbardziej naturalny na 艣wiecie. Nie wydaje ci si臋 to zastanawiaj膮ce? Co艣 tak niespodziewanego, a jednocze艣nie tak absurdalnego jak moja obecno艣膰 w cudzym 艣nie, zosta艂o natychmiast usprawiedliwione, przyj臋te jako w艂asny obraz, wytw贸r 艣pi膮cego umys艂u; zatem patrzy艂em na siebie i nie widzia艂em siebie, cho膰 wiedzia艂em, 偶e tam jestem; mo偶e tylko jako g艂os. A mo偶e nawet nie to. (Zatem co?) Wyobra偶am sobie, 偶e nie podlegaj膮ca kwestionowaniu rzeczywisto艣膰 mojego wtargni臋cia przystosowa艂a si臋 do og贸lnego schematu dzia艂ania sir Ronalda przy wymy艣laniu tajemniczych historii. Nie uwa偶aj tego za 偶art, Ariadno; przez ca艂y czas trwania tego snu nie potrafi艂em pozby膰 si臋 wra偶enia uwa偶ania siebie za lekkiego ducha, cho膰 wzgl臋dnie dobrze poinformowanego na temat pewnych szczyt贸w poezji. Tom, kt贸ry przynios艂em ze sob膮, Erotic Melodies, to jedno z tych cudownych wyda艅 oznaczonych trzema koronami, bogatych w przypisy i bibliografi臋; po艂o偶y艂em go na stole, zanim sir Ronald usiad艂, a on, cho膰 go zobaczy艂, najpierw odpowiedzia艂 kelnerowi, kt贸ry go pyta艂, troch臋 rutynowo, co ma zamiar wypi膰. Powiedzia艂, 偶e herbat臋. „Do wczoraj, prosz臋 pana, zwykle zamawia艂 pan pewn膮 whisky, kt贸r膮 specjalnie dla pana trzymamy. Zawsze 艣mia艂 si臋 pan z herbaty i z Anglik贸w, kt贸rzy j膮 pij膮”. „Tak, tak by艂o do wczoraj, ale teraz uspokoi moje wn臋trzno艣ci odrobina herbaty”. „Zatem, tak wiele si臋 zmieni艂o przez te kilka godzin?” „Tak, Martinie, od wczoraj przesz艂o kilka lat i wiele b贸lu przez to moje sko艂atane serce. Ty, tawerna, whisky, jeste艣cie tylko wspomnieniami”. Podczas gdy kelner si臋 oddala艂, podsun膮艂em w stron臋 poety tomik wierszy, tak delikatnych i wytwornych, w kolorze ko艣ci, litery zielone i niebieskie romantycznej kaligrafii, i na dodatek skomplikowane zawijasy. Wzi膮艂 go do r膮k i rzuci艂 okiem, u艣miechn膮艂 si臋, zrobi艂 zaskoczon膮 min臋 i zacz膮艂 wertowa膰 ksi膮偶k臋, nie zatrzymuj膮c si臋 zbytnio, jak cz艂owiek czytaj膮cy zaledwie dwie czy trzy linijki na chybi艂 trafi艂; potem zwr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋. „Po co mi pan to przynosi? To nie moje wiersze, nie rozpoznaj臋 ich”. „A czy przynajmniej mog艂yby si臋 sta膰 pa艅skie?” „No, nie wiem... Teraz wszystko jest mo偶liwe... Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e 艣pi臋, i 偶e 艣ni臋 i mo偶e te wiersze odpowiadaj膮 sekretnemu pragnieniu powrotu do poezji, mo偶e te偶 do mi艂o艣ci. Sekretnego, bardzo sekretnego. Ale, jak pan wie, zawsze 艣ni膮 si臋 nonsensy i to jest jeden z nich, kto艣, kogo nie widz臋, ale m贸wi i pokazuje mi wiersze, kt贸re jeszcze nie zosta艂y napisane”. Za艂o偶y艂 okulary i zacz膮艂 czyta膰, tym razem pierwszy wiersz, powoli, czasem rzucaj膮c na mnie okiem z pewnym zainteresowaniem. Odwa偶y艂em si臋 zapyta膰, czy mu si臋 podobaj膮. „Tak. To dobre wiersze, to doskona艂e wiersze i s艂ucham ich jak muzyki, kt贸rej chcia艂bym s艂ucha膰, ale nie z zewn膮trz, jak teraz, ale z g艂臋bi w艂asnego serca. Gdybym pozosta艂 wierny poezji, osi膮gn膮艂bym ten poziom perfekcji, kt贸ra, przyznaj臋 to, czeka艂a na ko艅cu drogi jako cel mojego przeznaczenia. Bo doskona艂o艣膰, jak pewnie pan wie, o czym wie niewielu ludzi, nie jest taka sama dla wszystkich, lecz ka偶demu przynale偶y jego w艂asna, Szekspirowi, Donne'owi albo mnie. Ja jednak zatrzyma艂em si臋 przed czasem”. Znowu przeczyta艂 wiersz. „Ponadto - ci膮gn膮艂 - to nie ma nic wsp贸lnego ze mn膮, poza stylem. Odnosi si臋, to prawda, do ostatniego z moich wierszy; nawet cytuje jeden wers, ale m贸wi o mi艂o艣ci, a ja nie jestem zakochany”. „A gdyby znajdowa艂 si臋 pan o krok od zakochania...?” „Zakochania? Brak mi tej sk艂onno艣ci ducha, kt贸ra gdy ma si臋 tak膮 ochot臋, u艂atwia mi艂o艣膰, a z drugiej strony mi艂o艣膰 nie zostawi艂a mi zbyt dobrych wspomnie艅, cho膰 pocz膮tkowo 藕le mnie nie traktowa艂a - a ostatnia mi dopiek艂a, zna pan histori臋, i wrzuci艂a mnie do rynsztoka, dlatego jestem tutaj, na Wyspie, jako cz艂owiek chory i pokonany. Jednak jest czym艣 innym to, co by艂o wcze艣niej, i to, co mog艂oby hyc teraz albo, bardziej dok艂adnie, to, co ju偶 nie mo偶e by膰. Kiedy jest si臋 m艂odszym, seks poci膮ga i ol艣niewa, i w ko艅cu kocha si臋 upragniony przedmiot: bo chce si臋 go posi膮艣膰, bo si臋 go ju偶 posiad艂o i wspomnienie podtrzymuje nadziej臋. Teraz pragnienie nie wzywa mojego pozbawionego z艂udze艅 serca; codziennie do艣膰 oboj臋tnie przygl膮dam si臋 pi臋knym dziewczynom, bo jest ich wiele, wystarczy tylko uda膰 si臋 na rynek albo przej艣膰 si臋 traktem kr贸lewskim, gdzie艣 ko艂o po艂udnia; nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy pokocha膰 kt贸r膮艣 z nich, a ju偶 na pewno nie pragn膮膰 jej. Co by nie m贸wi膰, w mojej sytuacji mi艂o艣膰 poprzedza艂aby pragnienie, a nawet m贸g艂bym 偶y膰 bez niego, a ten rodzaj mi艂o艣ci ju偶 jest mi oboj臋tny. Mo偶e zakochany znowu zacz膮艂bym pragn膮膰; i tylko tak...” Jeszcze raz przejrza艂 ksi膮偶k臋, tym razem szybko. „S膮 wiersze jak b艂yskawice”, powiedzia艂 w pewnej chwili, niemal do siebie. Zasugerowa艂em mu, 偶eby zatrzyma艂 si臋 na wierszu III i 偶eby przeczyta艂 go na g艂os. Zrobi艂 to, a mnie si臋 wydawa艂o, 偶e s艂ucham Claire'a, g艂osu Claire'a, jego intonacji; nast臋pnie 艣ci膮gn膮艂 okulary i popatrzy艂 na mnie szczerze, jakby mnie pyta艂. Wyja艣ni艂em mu, 偶e jest uwa偶any za bardzo pi臋kny wiersz, ale niewielu zgadza si臋 z jego my艣l膮. „Ja te偶 si臋 zgadzam - odpowiedzia艂 mi - nie wierz臋 w Boga, ale nie jestem przes膮dny. Wiersz, w sumie, proponuje zast膮pienie teologii demonologi膮. M贸wi, 偶e gdyby B贸g istnia艂, wszystko na 艣wiecie i w Kosmosie by艂oby uporz膮dkowane, zar贸wno cia艂a niebieskie, jak i sumienia; ale z braku Boga powstaje zam臋t. Nie m贸wi, czy Boga nie ma, bo sobie poszed艂, czy dlatego, 偶e nigdy go nie by艂o, ale mo偶emy pomin膮膰 to niedopatrzenie, bo p贸ki co wynik si臋 nie zmienia. Skoro Boga nie ma, si艂y kosmiczne s膮 wolne, kot艂uj膮 si臋, pl膮cz膮, przerzucaj膮 wynik swojego dzia艂ania poza w艂asn膮 sfer臋, zniekszta艂caj膮 rzeczywisto艣膰. Je艣li istnieje jaka艣 misja dla gwiazd, to jest to misja ozdabiania nieba, a jednocze艣nie utrzymywania r贸wnowagi wszech艣wiata. Dlaczego zatem wp艂ywaj膮 na przeznaczenie? I dlaczego nasze szcz臋艣cie musi by膰 zapisane w liniach na d艂oni? Kto艣, kto zna艂 te si艂y i potrafi艂 je wykorzysta膰, pokaza艂 Marii Antoninie jej egzekucj臋 na gilotynie i sprawi艂, 偶e umar艂a dwa razy. Reasumuj膮c: poeta cytuje kilka przes膮d贸w i zapewnia, 偶e we wszystkie wierzy, gdy偶 s膮 oczywiste, a B贸g nigdy taki nie by艂, cho膰 powinien by艂 by膰”. Siedzia艂 zamy艣lony. „To bardzo 艂adny wiersz. Poeta napisa艂 go, bo nagle co艣 zabrzmia艂o w jego 偶yciu, nie jak Wolno艣膰, lecz jak Przeznaczenie. Tak si臋 go wyja艣nia”. „My艣li pan, 偶e w podobnej sytuacji napisa艂by go pan?” „Ju偶 panu m贸wi艂em, 偶e nie. W mojej duszy zabrak艂o miejsca na wiar臋, i nie wierz臋 te偶 w nic z tego, co wymy艣lili ludzie w imi臋 Boga albo 偶eby go zast膮pi膰: od Sprawiedliwo艣ci w d贸艂, wszystko to puste s艂owa. Co do Przeznaczenia, moje przynosi mi dni tak do siebie podobne, 偶e ich monotonia nie mo偶e mnie wzruszy膰 do tego stopnia, aby mnie zmusi艂a do przyj臋cia jakiej艣 nowej metafizyki. Nie wierz臋, w ko艅cu, w demony, cho膰bym o nich pisa艂, bo tak naprawd臋 sam je wymy艣lam”. Poprosi艂em go, aby zatrzyma艂 si臋 przy wierszu XXII, tyle razy recytowanym przez Claire'a w mojej obecno艣ci: m贸wi o miniaturze 偶aglowca zamkni臋tej w butelce i zadaje sobie pytanie o to, 偶e skoro dano mu dzi贸b do rozbijania fal, 偶agle, aby wype艂nia艂 je impet wiatru, dlaczego zamkni臋to go w szklanych 艣cianach, unieruchamiaj膮cych go na falach z malowanego gipsu. „Ten wiersz, powiedzia艂 sir Ronald, m贸g艂by mi przyj艣膰 do g艂owy, gdybym dowiedzia艂 si臋 w por臋, 偶e istniej膮 te statki zamkni臋te w butelkach: ale przysi臋gam panu, 偶e nigdy takiego nie widzia艂em ani nie zdarzy艂o mi si臋 us艂ysze膰 nic o tym, 偶e co艣 takiego wymy艣lono, a pewnie jest to 艂adna rzecz. Ale ja, podkre艣lam, nie znam czego艣 takiego. A o艣wiadczam panu, 偶e tu, na Gorgonie, w greckiej dzielnicy s膮 najlepsi budowniczowie okr臋t贸w na 艣wiecie, a jest te偶 kilku, kt贸rzy robi膮 je miniaturowe, cho膰 nie tak ma艂e, 偶eby mog艂y si臋 zmie艣ci膰 w butelce. Jakkolwiek by by艂o, chodzi o uczucie m艂odzie艅cze, kiedy to impuls popycha do przodu, a prawo powstrzymuje. Wiele razy zadawa艂em sobie to samo pytanie, co ten poeta, i w ko艅cu nie zwraca艂em 偶adnej uwagi na prawo. Wie pan? Ja poj膮艂em za 偶on臋 pi臋kn膮 kobiet臋, kt贸rej opinia o u偶ywaniu cia艂 nie zgadza艂a si臋 z moimi pragnieniami; ja chcia艂em, 偶eby nasze cia艂a prze偶ywa艂y uniesienie mi艂o艣ci, ona nie odkrywa艂a swojego, uznaj膮c je jedynie za legalny zbiornik nadmiaru mojej witalno艣ci, z kt贸rej, by膰 mo偶e urodzi si臋 nam syn - kt贸ry zreszt膮 si臋 urodzi艂, ale to inna sprawa. Ja w wy偶ej wymienionej poszukiwa艂em afirmacji Boga; ona widzia艂a j膮 w mo偶liwym, upragnionym wzbogaceniu. Ja wzywa艂em na pomoc 偶ycie, ona przedstawicieli Reformowanego Ko艣cio艂a Szkockiego, kt贸rzy narzucali jej swe smutne prawa. Nie zosta艂em jak ten statek, ale st艂uk艂em szklane 艣ciany i pozwoli艂em, 偶eby wiatry mnie pogna艂y przed siebie. To ju偶 jednak min臋艂o. Teraz nie ma ju偶 prawa, kt贸re stawia艂oby przede mn膮 przeszkody, bo o ile jest pewne, 偶e jak dot膮d nie pozwalaj膮 zabija膰 bli藕niego, chyba 偶e ma si臋 na to pozwolenie pa艅stwa albo czyni si臋 to w imi臋 jakiej艣 wielkiej sprawy, prawda jest taka, 偶e nie pragn臋 nikogo zabi膰, czyli 偶e jest tak, jakby nie by艂o butelki”. Kiedy napisa艂 pan ten wiersz, by艂 pan zakochany”, powiedzia艂em mu. Za艣mia艂 si臋. „Mam rozumie膰, 偶e szklana 艣ciana oznacza tu to prawo naturalne, kt贸re mi odmawia mi艂o艣ci, tej pe艂ni i tego pa艂ania sprzed niemal roku? Skoro tak, uczucia, o kt贸rym m贸wi ten wiersz, nie pojmuj臋 jako swoje. Mo偶na protestowa膰 przeciw tyranii, nie przeciw rzeczywisto艣ci w艂asnego cia艂a. Tak czyni膮 osoby pospolite; poeta powinien przyj膮膰 swoj膮 istot臋 i wszystko, co w niej znajduje 藕r贸d艂o”. „My艣li pan, 偶e by艂oby poetyckie skar偶y膰 si臋, 偶e ukochana odm贸wi艂a rozkoszy?” Wyda艂o mi si臋, 偶e sir Ronalda troch臋 wprawi艂a w zak艂opotanie ta nag艂a i niespodziewana zmiana tematu na inny, przej艣cie od jednego uczucia do drugiego, ca艂kowicie odmiennego. Skoro mnie tam nie by艂o, skoro by艂em tylko g艂osem, nie m贸g艂 na mnie patrze膰; dlatego popatrzy艂 na ksi膮偶k臋 - jakby patrzy艂 na cz艂owieka. „Czy to jest poetyckie, czy nie, tego nie potrafi臋 w tej chwili zdecydowa膰, poniewa偶 kiedy moje r臋ce bezskutecznie poszukiwa艂y lady Karolin臋, by艂em zaledwie rozkwitaj膮cym poet膮, z tych, co to tylko widz膮 powierzchni臋; rymowa艂em wedle mody, ale nigdy nie przysz艂oby mi do g艂owy ubra膰 w wiersze swoje rozczarowanie. Kt贸re, rzecz jasna, istnia艂o, to inna 艣piewka, i by艂o jednym z powod贸w, dla kt贸rych opu艣ci艂em (westchn膮艂) lady Karolin臋, pi臋kn膮 i absolutn膮 idiotk臋...” „Zechce pan przeczyta膰 - powiedzia艂em do niego - wiersz XXI?” Zrobi艂 to; s膮dz臋, 偶e przeczyta艂 go dwa razy. To ten wiersz, w kt贸rym poeta, odczuwaj膮c odmow臋 kochanego cia艂a, zadaje sobie pytanie, dlaczego nie chc膮 zabrzmie膰 struny gitary, dlaczego nie chc膮 za艣piewa膰 swej pie艣ni gwiazdy, dlaczego milknie cia艂o; i w pewnej chwili, pod koniec wiersza, jest kilka wers贸w, w kt贸rych cia艂o, gitara i gwiazdy zdaj膮 si臋 tym samym, tymi samymi wra偶eniami i ich muzyk膮 - ten passus uchodzi za niejasny i rzecz jasna panteistyczny. Nie wyda艂 si臋 jednak taki sir Ronaldowi. I za najbardziej interesuj膮c膮 uzna艂 w艂a艣nie t臋 niepewno艣膰 albo stopienie w jedn膮 jedyn膮 istot臋 gwiazdy, gitary i cia艂a. „To, co panu powiem, mo偶e pan po艂膮czy膰, je艣li tak si臋 panu podoba, z tymi drugimi wersami o przes膮dzie i Bogu: wszak gdyby rzeczywi艣cie nie istnia艂 B贸g, nie podlega艂aby w膮tpliwo艣ci jednia kosmosu i w jaki艣 spos贸b wszyscy byliby艣my wszystkim i we wszystkich. W ka偶dym razie tendencja mi艂o艣ci do komplikowania wszech艣wiata, wik艂ania go w jego ruch i 偶ycie, wyda艂aby si臋 tendencj膮 naturaln膮, co samo w sobie te偶 jest kosmiczne i okrutne. Nie wiem, czy zna pan s艂owa pewnego hiszpa艅skiego poety, m贸wi膮ce o Bogu, kt贸ry w艂a艣nie przeszed艂 przez ogr贸d: 偶e sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮 ubra艂 rzecz w boskie pi臋kno. Wszyscy to odczuli艣my, a ten poeta, o kt贸rym 艣ni臋, to samo nieznane ja, najwyra藕niej w to wierzy i jeszcze to czuje: m臋偶czyzna, dla kt贸rego cia艂o ukochanej jest mostem, po kt贸rym 艂膮czy si臋 ze wszystkim, i pojawienie si臋 gitary, je艣li w kt贸rym艣 momencie wiersza wydaje si臋, 偶e b臋dzie s艂u偶y膰 za po艣rednika, p贸藕niej jasno wida膰, 偶e wprowadza j膮, bo poeta te偶 jest mi艂osn膮 muzyk膮. Widzi pan to? Muzyka, kt贸ra mo偶e by膰 pitagorejska; zagmatwany kosmos, uniwersalny rytm... W ka偶dym razie transcendencja. Podoba艂oby si臋 Donne'owi, a ja sam przyznaj臋, 偶e to rozumienie mi艂o艣ci jako niesko艅czonej muzyki jest dobrym pomys艂em, cho膰 poci膮ga za sob膮 ryzyko sp臋dzenia 偶ycia na dyrygowaniu monotonnym koncertem na cip臋 i orkiestr臋鈭. Nieokie艂znany, zawsze nieokie艂znany. Oskar偶am siebie o to, 偶e taki by艂em, oskar偶am siebie o to, 偶e nie przeszkadza mi, 偶e znowu taki mog臋 by膰. Musieli przyj艣膰 Francuzi, 偶eby zrobi膰 porz膮dek i, przede wszystkim, na艂o偶y膰 ograniczenia. Francuzi, drogi przyjacielu, podci臋li skrzyd艂a tej mi艂o艣ci przeznaczonej do zbyt wysokich lot贸w i sprowadzili j膮 do kwestii sypialni, kt贸rej 艣cian nigdy nie opuszcza. Cia艂o jest czym艣, co zaznaje rozkoszy, co brudzi si臋 i nudzi. Nie ma gwiazd, nawet gitar! 艁贸偶ko i zm臋czenie na koniec. Nie rozczarowuje pana to, co my艣l膮 Francuzi?” Milcza艂 przez chwil臋, mo偶e odrobin臋 smutny, jakby jakie艣 wspomnienia wdar艂y si臋 w rozmy艣lania. Wtedy wykorzysta艂em jego milczenie, aby poprosi膰 go, by jako ostatni膮 pr贸b臋 przeczyta艂 wiersz XXVII, ten zaczynaj膮cy si臋 s艂owami „Idioci!”, 艂ajaj膮cy nie wiadomo kogo (krytyka nie zdo艂a艂a tego ustali膰). A potem powiedzia艂 mniej wi臋cej to, co streszczam tutaj: „Rozkoszowa艂em si臋 najpi臋kniejszym orgazmem mojego 偶ycia i moja ma艂a te偶 go mia艂a. Kto m贸wi, 偶e jedno cia艂o jest murem drugiego? Bo ja czu艂em to, co czu艂a ona, ona to, co ja, i oboje pulsowanie ca艂ego 艣wiata, rozkosz przep艂ywaj膮c膮 po cia艂ach i po gwiazdach jak krew powszechna i dzielona. Teraz opowiadam to najpi臋kniejszymi wierszami mojego j臋zyka: musia艂bym prze偶y膰 jeszcze jedno 偶ycie, aby ta rozkosz zosta艂a odpowiednio zapami臋tana, 偶eby te wiersze zosta艂y wystarczaj膮co wypowiedziane. Czy 艣mier膰 posiada pami臋膰? Czy ma usta?” Zamilk艂, a nast臋pnie powiedzia艂 po francusku: „Que c'est beau le po猫me!”, ale wybuchn膮艂 艣miechem. „Bezsensowna utopia, pr贸偶no艣膰, ogromne pragnienie, jakie odczuwa ten wspania艂y poeta, aby uwa偶ano go za olimpijskiego biegacza. I odczuwa pragnienie, 偶eby wiersze dalej si臋 recytowa艂y, bo s膮 wspania艂e; ale czy naprawd臋 orgazm mo偶e by膰 tak wielki, 偶eby zas艂ugiwa艂 na uwiecznianie tego, kto go dozna艂? Skoro wszystkie s膮 takie same! My, m臋偶czy藕ni, do艣wiadczamy niezno艣nego powtarzania tej rozkoszy, kt贸ra nami kieruje i nas rozczarowuje. By膰 mo偶e kobiety...!” Niemniej przeczyta艂 wiersz i zatrzyma艂 si臋 na ostatnich wersach: powt贸rzy艂 je, nie jeden raz, lecz pi臋膰, dziesi臋膰, i nie z entuzjazmem albo lekcewa偶eniem, lecz mechanicznie, podczas gdy tawerna j臋艂a wype艂nia膰 si臋 nie powi膮zanymi ze sob膮 postaciami, szalonymi przedmiotami: w wozie gilotyny wida膰 by艂o czterdzie艣ci manekin贸w obu p艂ci ze zwi膮zanymi r臋koma, dobrze by艂y widoczne 艣lady po ostrzu na gard艂ach, niepotrzebnie p贸藕niej naprawione. Anio艂 przebrany za klowna i jego sprz臋t w kr贸lewskim p艂aszczu i koronie, cia艂o z pozlepianych pestek melona, popijali szklanki piwa jak wielcy przyjaciele na rogu, podczas gdy na ulicy dw贸r czeka艂 na kr贸la, a trupa komediant贸w na klowna. Byli wojownicy dziwnego rodzaju, kt贸rzy mieli ponabijanych na w艂贸cznie wojownik贸w zwyk艂ego rodzaju; zgubione dziecko dopytywa艂o si臋 o drog臋 prowadz膮c膮 do Ogrodu 艢miertelnych Jab艂ek, a tak偶e o wielkie korytarze, kt贸re stopniowo zajmowa艂y miejsce 艣cian tawerny, jakby te si臋 zawali艂y i zostawi艂y na publicznym widoku wn臋trzno艣ci wszystkich sekret贸w: nieba, piek艂a i pa艂acu tureckich su艂tan贸w - chocia偶 okazuje si臋, 偶e odaliski tysi膮cami zast臋puj膮 janczar贸w, uzbrojone w swoj膮 bro艅, i 偶yj膮 w nieustaj膮cej konspiracji w seraju, aby umie艣ci膰 na tronie ka偶da swojego syna, zanim przyjd膮 go o艣lepi膰, czyli 偶e nigdy nie podrzynaj膮 garde艂 su艂tani膮tkom. Zwierz膮t nie by艂o wiele, a te, kt贸re by艂y, z istniej膮cych albo potwierdzonych przez tradycje ustn膮 i przez ikonografi臋, jak jednoro偶ec, i z tych szczeg贸lnych odkrytych przez sir Ronalda na jego safari po w艂asnej g艂owie, jak s艂ynna wa艅ka-wsta艅ka, s艂o艅 bez n贸g ni tr膮by, z g艂ow膮 siewki, kt贸ry ci膮gle si臋 toczy, bo nie potrafi utrzyma膰 pozycji wyprostowanej, st膮d jego nazwa. Gadaj膮cy miecz przemawia艂 na zgromadzeniu, nie uda艂o mi si臋 ustali膰, czy politycznym, czy religijnym, stoj膮c na pierwszym stopniu schod贸w, a lataj膮cy flet sam na sobie gra艂, kr膮偶膮c po powietrznych zakamarkach. By艂o jeszcze wiele innych rzeczy: niejednorodnych, l艣ni膮cych, a niekt贸rych okropnych, na przyk艂ad po偶eraj膮ce i po艂ykaj膮ce wszystko wielkie usta z z臋bami, czy by艂o to jadalne, czy nie; ale nie pami臋tam ich zbyt dobrze, a sama zobacz, jak pi臋knie by艂oby zapisa膰 ca艂y ich katalog i zaproponowa膰 go ludziom, 偶eby zobaczyli, czego 艣wiat potrzebuje, a nie te bezu偶yteczne g艂upoty, kt贸re ofiarowuj膮 nam sklepowe wystawy. W 艣rodku tego zam臋tu sir Ronald siedzi spokojnie, powtarzaj膮c wiersze, ale zamy艣lony. „Zadaj臋 sobie pytanie - powiedzia艂 w ko艅cu - dlaczego pojawi艂 si臋 pan w moim 艣nie, dlaczego przyni贸s艂 mi pan te wiersze, kt贸rych ju偶 nie pami臋tam. Czy co艣 w moim wn臋trzu nie jest z czego艣 zadowolone, 偶e teraz wymy艣la potwory i tajemnice? Nie mog臋 sobie odpowiedzie膰, nie wiem tego... W ka偶dym razie, nie jestem idiot膮”. Cia艂o sir Ronalda przewr贸ci艂o si臋 w 艂贸偶ku na bok, a ja wyszed艂em z jego snu, nagle opuszczonego, jakby silny wiatr zwia艂 jego postaci - ten sam wiatr, z pewno艣ci膮, kt贸ry trz膮s艂 oknami chatki i ciska艂 w szyby suche li艣cie.
Chcia艂bym kontynuowa膰; pos艂ucha膰 sir Ronalda jeszcze tego samego dnia, kiedy wysz艂a In茅s, ale w tej chwili us艂ysza艂em klakson twojego samochodu.
4.
- Zosta艂a mi po tej rozmowie, po tym do艣wiadczeniu, tyle偶 niesamowitym, co nieprawdopodobnym, a jednak pewnym, wewn臋trzna satysfakcja, jakby poczucie pe艂ni i tryumfu jednakowo偶 por贸wnywalne do alpinisty, kt贸remu udaje si臋 wdrapa膰 po trudnym odcinku niemo偶liwego szczytu i z g贸ry podziwia trudno艣ci i bezcelowo艣膰 swego wyczynu: „Przede wszystkim bezcelowy, doskonale poetycki, jak wiersz, w kt贸rym m贸wi si臋 s艂owa wyszukane i rozognione, cho膰 mo偶na powiedzie膰 to samo proz膮, a w ostatecznym rozrachunku w og贸le nie jest konieczne, by to m贸wi膰! Przygl膮da艂em si臋 twojej twarzy, kiedy ci o tym opowiada艂em, i odkrywa艂em w niej przeciwstawne sobie: zainteresowanie i niech臋膰. I w twoim komentarzu, kt贸ry za chwil臋 wyg艂osi艂a艣, niemal ca艂kowicie pomin臋艂a艣 ten temat, aby zaj膮膰 si臋 jakim艣 moim zdaniem drugorz臋dnym i o znaczeniu melodramatycznym: dziewczynami oddanymi, zgodnie z tym, co m贸wi艂a wdowa Fulcanelli, ogromnej pustce zamku, aby odnalaz艂a je 呕ywa Padlina i wykorzysta艂a jako chwilowe kochanki, a po艣r贸d nich In茅s. Czy mog艂y prze偶y膰 pierwsze spotkanie? Wyobra偶a艂a艣 sobie toczon膮 twarz, na kt贸r膮 patrz膮 przera偶one oczy i 艣mier膰 In茅s, b臋d膮c膮 ju偶 tylko krzykiem, bezu偶ytecznym wierzganiem, kiedy r臋ka, z kt贸rej palc贸w po drodze odrywa艂y si臋 kawa艂ki, zadziera艂a jej sp贸dnice. Powiedzia艂a艣 mi ju偶, 偶e chcia艂aby艣 wej艣膰 do zamku i zobaczy膰 twarz Bohatera, chroniona niewidzialno艣ci膮 i ponad wiekiem odleg艂o艣ci. „Na twoim miejscu bym uwa偶a艂. Czy Z艂owieszcze Siostry nas nie odwiedzi艂y? Mi艂osny 偶ar mo偶e da膰 oczom Galvana moc odkrycia ciebie, niewidzialnej i przysz艂ej”. Wzi臋艂a艣 to za 偶art; dobrze zrobi艂a艣.
Trzeba by艂o dorzuci膰 drew do kominka; kiedy si臋 we艅 wpatrywa艂em, przygas艂. I kiedy p艂omienie wzrasta艂y, opowiedzia艂a艣 mi nie pami臋tam co ze swojego 偶ycia tego popo艂udnia i rozmow臋 telefoniczn膮 z Claire'em, kt贸ry poleci艂 ci zrobi膰 fotokopie artyku艂u Spencera i m贸wi艂 ci o swojej przysz艂ej podr贸偶y, kt贸rego艣 dnia, do Wisconsin, 偶eby spotka膰 si臋 z Normanem Leedsem. Zapyta艂a艣 mnie, kim s膮 ci Leeds i Spencer; odpowiedzia艂em ci, 偶e nie mam poj臋cia i 偶e prawdopodobnie chodzi o niezbyt istotnych intelektualist贸w, dzi臋ki czemu na kilka godzin uda艂o mi si臋 przed艂u偶y膰 twoj膮 niewiedz臋 co do prawdziwej sytuacji Claire'a, bo nast臋pnego dnia, wracaj膮c do domu, ju偶 b臋dziesz zna膰 artyku艂 Spencera, ju偶 b臋dziesz wiedzia艂a, czego si臋 trzyma膰. Ach! Mimo to uda艂o mi si臋, 偶e tej nocy znalaz艂a艣 rozrywk臋 w moich fantasmagoriach, jak si臋 jej szuka w kinie. I 偶e na koniec powiedzia艂a艣 do mnie zadowolona: „Do jutra!”
W takiej sytuacji wszystko by艂o proste; i zapomniawszy krytyk臋, da艂em ci do wyboru pomi臋dzy kontemplacj膮 i lotem. Zapyta艂a艣 mnie, czy mo偶emy konkurowa膰 ze 艢licznymi Siostrami; odpowiedzia艂em ci, 偶e na nasz spos贸b jeste艣my nie do podrobienia, tak jak one, ale jednocze艣nie nikogo nie na艣ladujemy, ani ptak贸w, ani czarownic, i mo偶emy lata膰 swoim w艂asnym stylem, nic szczeg贸lnego, po prostu 艂atwo i praktycznie: skok, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, i przed siebie... a kiedy ci to m贸wi艂em, ju偶 przeskoczyli艣my p艂omienie, gnali艣my po przejrzystym niebie w poszukiwaniu Wyspy, kt贸r膮 wskazywa艂em w oddali, niemal na skraju wschodu s艂o艅ca, w najciemniejszej jego cz臋艣ci - co oczywiste, skoro przybywali艣my z zachodu. 呕a艂owa艂em, 偶e godzina nie pozwoli艂a nam na ogl膮danie Galvana w jednej ze swych porannych apoteoz, bo rzeczywi艣cie na nasz widok ludzie rozbiegli si臋 na placu i na tarasie zamku nie by艂o jego mieszka艅ca - wi臋c musieli艣my go odszuka膰. „Znajdziemy go w jakim艣 zak膮tku, za偶ywaj膮cego cienia po po艂udniu, bo jest bardzo duszno”. I w ten spos贸b zacz臋艂o si臋 przebieganie po tarasach i w臋szenie we wszelkich zak膮tkach, szpiegowanie w wie偶yczkach i tajnych wyj艣ciach, tutaj, nie; tam, te偶 nie - pewnie zamkn膮艂 si臋 w 艣rodku. I niechc膮cy znale藕li艣my si臋 w wielkim korytarzu z gotyckimi zdobieniami, kt贸ry doprowadzi艂 nas do ogromnego salonu, ze wspania艂ymi sklepieniami, i do innych odrobin臋 mniejszych, z oknami i bez nich, czworok膮tnych, okr膮g艂ych, przed艂u偶onych, prostych, skomplikowanych, jasnych, tajemniczych, wszystkich go艂ych, wszystkich z kamieni tak wyra藕nych, 偶e mo偶na je by艂o policzy膰; bez jednego mebla, bez kupy gruzu w k膮cie, jakby dopiero co go zamieciono. Widoczne schody albo ukryte, monumentalne, albo ma艂e, czasem w g贸rze, jak struktury zuchwa艂e i bezu偶yteczne (dok膮d mog艂y prowadzi膰 podobne manieryzmy?) i galeria 艂uk贸w otwartych na morze, czerwieniej膮cych teraz w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca. Pusto, bez 艣ladu cz艂owieka, bez 偶adnego szmeru. Gdzie te偶 mo偶e by膰 genera艂? Bez 偶adnego szmeru, kt贸ry wskaza艂by drog臋, nosy w臋szy艂y w poszukiwaniu najmniejszego 艣ladu smrodu, lecz powietrze pachnia艂o morsk膮 sol膮. Krzyk贸w kobiet, oczywi艣cie, te偶 nie by艂o s艂ycha膰. A znalaz艂szy si臋 ju偶, niezdecydowani i zdezorientowani, przed schodami prowadz膮cymi do loch贸w i sal tortur, popatrzyli艣my na siebie. „Tam nie mo偶e by膰”, powiedzia艂a艣, Ariadno, po raz kolejny dowodz膮c swego zdrowego rozs膮dku. A ja, jak zawsze sk艂onny do szale艅stwa, odpowiedzia艂em pytaniem: „A s膮dzisz, 偶e gdzie艣 w og贸le jest?” Ba艂am si臋 znale藕膰 w lochach martwe cia艂a przera偶onych kobiet - powiedzia艂a艣; a ja ci odpowiedzia艂em, 偶e w艂a艣nie tego szukali艣my, chocia偶 te偶 przyczyny tego przera偶enia. „Nie odwa偶臋 si臋, nie chc臋”. I zwr贸ci艂a艣 spojrzenie na morze, wtedy pi臋knej fioletowej barwy, jakby艣 chcia艂a, 偶eby jego sole wyg艂adzi艂y ci oczy z samego przeczucia padliny. I tak stali艣my, dop贸ki nagle nie zwr贸ci艂o naszej uwagi 艣wiat艂o w jakich艣 oknach; weszli艣my do d艂ugiego salonu, przy kt贸rego g艂贸wnej 艣cianie sta艂 d艂ugi rz膮d o艣wietlonych witryn, dwadzie艣cia, a mo偶e trzydzie艣ci - gdy si臋 do nich zbli偶yli艣my, zobaczyli艣my, 偶e w ka偶dej pyszni艂 si臋 manekin w uniformie, jak te, kt贸re mo偶na zobaczy膰 w muzeum wojska, twarze z w膮sami, g艂owy w perukach, wedle mody. By艂y to, zrozumieli艣my to od razu, mundury Wielkich Komodor贸w, kt贸rzy rz膮dzili Wysp膮 jako Podest谩 i morzami jako Admira艂owie; karteczka przy ka偶dej witrynie informowa艂a o imieniu i o odpowiednich datach: nominacja na admira艂a i data 艣mierci. Ostatni膮 witryn臋, te przeznaczon膮 de Risiemu, pozostawiono bez tytu艂u i stroju. I c贸偶 za zalew z艂ota i szkar艂atu, c贸偶 za odblaski medali i szarf, c贸偶 za pi臋kno r臋koje艣ci szabli, c贸偶 za r贸偶norodno艣膰 pi贸r przy kapeluszach! Metodyczne badanie od pierwszego do ostatniego pozwoli艂oby pozna膰 ewolucje spodni i marynarek, a偶 do ostatniego, najpi臋kniejszego ze wszystkich, b臋d膮cego ju偶 tylko frakiem z galonami, z艂oto i czerwie艅 na b艂臋kicie, opinaj膮cym smuk艂y manekin w postawie bojowej, cia艂o pochylone do przodu, prawa r臋ka w g贸rze, 艣ciskaj膮ca b艂yskawiczne 偶elazo; a karteczka g艂osi艂a: „Admira艂 Botafogo w bitwie o wyspy Esporadas (Kos), si贸dmy wrze艣nia 1796 r.” Niebywa艂y wdzi臋k tego manekina! Dali mu spojrzenie tak dzikie, 偶e ty niemal us艂ysza艂a艣 huk armatnich salw.
Komentowa艂a艣 elegancj臋 tych ubior贸w; zapomnia艂em dok艂adne s艂owa, ale jest oczywiste, 偶e ci si臋 spodoba艂y, a tak偶e bola艂a艣 nad pospolito艣ci膮 kroju, ubogo艣ci膮 tych naszych wsp贸艂czesnych. Jak by na tobie le偶a艂y te krynoliny zamiast d偶ins贸w, kt贸re mia艂a艣 na sobie? A na mnie, zgrabnym m臋偶czy藕nie, jedna z tych marynarek, cho膰 jaskrawozielonych? Tym si臋 zajmowali艣my, tu 偶arcik, tam 偶arcik, wyobra偶aj膮c sobie siebie w Pary偶u epoki Konsulatu, a ja w stanie Nowy Jork, w dowolnym roku po dotarciu na Ksi臋偶yc, kiedy us艂yszeli艣my ha艂as, pierwszy, odk膮d pogwa艂cili艣my sekret zamku, odk膮d go przemierzyli艣my w poszukiwaniu kogo艣, mo偶e m臋偶czyzny, mo偶e tylko ducha, w ka偶dym razie postaci historycznej! (Mo偶na przeczyta膰 w podr臋cznikach: Rz膮dy genera艂a della Porty, od tego do tamtego roku). Us艂yszeli艣my ha艂as zawias贸w, skar偶膮cych si臋 przeci膮gle, o j臋ku tak cienkim, 偶e m贸g艂 te偶 by膰 „aj!” orgazmu. Ludzie wyra偶aj膮 si臋 na tak dziwaczne sposoby! I tam, w g艂臋bi pomieszczenia, na tle przestrzeni w ogromnych otwartych drzwiach, zarysowa艂 si臋 cie艅, nag艂a zwyk艂a posta膰, w kt贸rej ruchach mo偶na by艂o znienacka dostrzec pewien brak r贸wnowagi, sk艂aniaj膮cy j膮 na praw膮 stron臋: utykanie Ascania, mogli艣my potwierdzi膰, kiedy podszed艂 do witryn. My nieruchomi; ciebie, Ariadno, zamurowa艂o, kt贸偶 m贸g艂 si臋 spodziewa膰 takiej wizyty, dalekiej od naszych zamiar贸w tak bardzo jak od naszej woli? Byli艣my 艣wiadkami ogl膮dania mundur贸w, ten d艂u偶ej ni偶 tamten, bez po艣piechu przy ka偶dym z nich, ca艂e 偶ycie przy ostatnim, a偶 w ko艅cu Ascanio zdj膮艂 swoj膮 cywiln膮 marynark臋, wcisn膮艂 si臋 w marynark臋 admira艂a Botafogo, a dope艂niwszy tego przekszta艂cenia kapeluszem i szabl膮, spokojnie podszed艂 do du偶ego lustra, kt贸re wcze艣niej nie zaprz膮tn臋艂o naszych my艣li; rama ze statku, maszty, reje, 偶agle, i dok艂adnie naprzeciw szafka na busole, ratowa艂y je przed lustrzan膮 pospolito艣ci膮, pochyli艂 tu艂贸w, wzni贸s艂 szabl臋 i gromkim, silnym g艂osem, przeci膮gaj膮c, zawo艂a艂: „Do aborda偶u!”
„Do a bor da 偶u!”
ca艂a wynios艂o艣膰 艣wiata naciskaj膮ca jako akcent na ostatni膮 sylab臋, kt贸ra przez to by艂a o p贸艂 tonu wy偶sza, wznosi艂a si臋 w powietrze zawijasami parabol i z ca艂ego d藕wi臋cznego materia艂u, z kt贸rego sk艂ada艂 si臋 ten porz膮dek, by艂a jedynym, co zostawa艂o po niesko艅czonym przeci膮gni臋ciu si臋 po salonach, po kuluarach, po szerokich korytarzach, a偶 wychodzi艂o przez ostro艂uki i faluj膮c, gubi艂o si臋 na morzu: ryk wiatru w wantach, pok艂ad zasypany gradem kul. Zauwa偶y艂a艣, Ariadno: „Obudzi genera艂a!” Bo oboje my艣leli艣my, 偶e della Porta 艣pi.
5.
- Z tego le偶膮cego na uboczu fortu o gwia藕dzistych osiach, 偶eby niegdysiejsze dzia艂a (dzisiejsze s膮 bardziej subtelne) mog艂y zagrozi膰 wszystkim punktom wachlarza horyzontu, wida膰 by艂o kawa艂ek morza w dole i kawa艂ek ksi臋偶yca w g贸rze, i raczej przeczuwa艂o si臋 daleki kr膮g, w kt贸rym niebo i morze 艂膮czy艂y sw膮 materi臋. Podoba艂a ci si臋 kryj贸wka, schowana przed wiatrem i w niej si臋 usadowi艂a艣 (to takie powiedzenie), a ja u twoich st贸p, mniej wi臋cej tak, jak to mamy we zwyczaju w dalekiej chatce, do kt贸rej chwilowo nie chcia艂a艣 wraca膰, bo miejsce i widoki by膰 mo偶e przywiod艂y ci na my艣l wspomnienia szcz臋艣liwych dni. (Czy dni twojego dzieci艅stwa kiedy艣 takie by艂y? Czy nie pope艂niam grzechu retorycznego komuna艂u?) Jakkolwiek by by艂o, z tego czy owego powodu zostali艣my tam, duchem i g艂osem, i powiedzia艂a艣 mi, 偶e nie do ko艅ca rozumiesz to, co w艂a艣nie zobaczy艂a艣, te operacje przebierania si臋 Ascania za admira艂a, bez przyczyny i powodu od razu zrozumia艂ych; ta metamorfoza, kt贸r膮 wyja艣nia艂o jedynie szale艅stwo albo swego rodzaju utajona (powiedzieliby艣my: skrywana) g艂upota, je艣li nie infantylizm, wszak nikomu przy zdrowych zmys艂ach nie przysz艂oby do g艂owy inne, r贸wnie satysfakcjonuj膮ce wyja艣nienie, chyba 偶eby po艂膮czy膰 w tym samym galimatiasie, to znaczy w osobie g艂upiego dziecka, wskazane przyczyny. Odpowiedzia艂em ci, 偶e znale藕li艣my si臋 w obliczu wydarzenia rzeczywistego i nie podlegaj膮cego kwestionowaniu, zobaczonego i potwierdzonego przez nas oboje, kt贸re trwa艂o przez d艂u偶szy czas, tyle, ile go potrzeba na aborda偶 na pe艂nym morzu, ze swymi fazami przygotowania, kulminacji i zwyci臋stwa, odmalowanymi w postawach, w ruchach, w okrzykach Aldobrandiniego, „Ognia z lewej burty! Piechota naprz贸d!”, i kt贸re po zako艅czeniu pozwoli艂o swemu bohaterowi porzuci膰 zawodowe odzienie, zebra膰 cywilne i powr贸ci膰, nieco kulej膮c, do swego zwyczajowego miejsca zamieszkania; nie w zamku, rzecz jasna, bo us艂yszeli艣my wyra藕nie stukot k贸艂 kolasy zmierzaj膮cej w d贸艂 ulicy. By艂o to zatem rzecz膮 ewidentn膮, a sprawom ewidentnym nie nale偶y wierci膰 dziury w brzuchu, a tym bardziej poszukiwa膰 w nich wiadomo艣ci, lecz trzeba pozostawi膰 je same sobie, i tyle. Ascanio Aldobrandini przebiera si臋 za admira艂a i dowodzi bitwami; ponadto robi to cz臋sto, wszak to, co widzieli艣my, wymaga regularnych 膰wicze艅. Mo偶e przypadkiem to niespodziewane odkrycie powinno wzbudzi膰 w nas wi臋ksz膮 sympati臋 wobec zainteresowanego, do kt贸rego jak dotychczas nie odczuwali艣my absolutnie 偶adnej sympatii, przynajmniej ja, przyznaj臋 to - przecie偶 facet o tak 偶ywej wyobra藕ni nie mo偶e ograniczy膰 si臋 do znanych granic lokalnego ma艂ego tyrana z seksualnymi obsesjami. Nie uwa偶asz, 偶e nale偶a艂oby poszpera膰 w jego wn臋trzu, ci膮gle z nadziej膮, 偶e odkryjemy co艣 wi臋cej, co ocali go od tak radykalnej opinii jak nasza? Jego sumienie nie mo偶e nale偶e膰 do p艂askich, lecz gwa艂townych, i jestem pewien, 偶e pojawi si臋 nam 偶ywy rozum i przeci臋tna fantazja, kt贸re wi臋cej by z siebie da艂y, gdyby nie ten blok ustawiony w samym 艣rodku, gdzie zamyka si臋 to, co bezdyskusyjne i nieugi臋te - trzeba by wr贸ci膰 do czas贸w szkolnych, w Neapolu, kiedy ojciec jezuita budzi艂 go noc膮 na jutrzni臋, nie po to, 偶eby si臋 modli膰, ale 偶eby przypomnie膰 ch艂opcom, 偶e kiedy艣 umr膮 i 偶eby nie spali beztrosko. Nauczyli si臋 te偶 tam, 偶e wiod膮ca do piek艂a prosta droga zaczyna si臋 przy siusiaku, a je艣li chcesz znale藕膰 ocalenie, r贸b, co ci ka偶臋. „Ale to nie ma nic wsp贸lnego z przebraniem i aborda偶em!”, niemal na mnie krzykn臋艂a艣. „Rzeczywi艣cie, nie maj膮 zwi膮zku, ale wsp贸艂istniej膮, a sam fakt wsp贸艂istnienia ju偶 jest znacz膮cy”. Ta ostatnia cz臋艣膰 mojego rozumowania, o ile mo偶na to tak nazwa膰, pewnie nie wyda艂a ci si臋 godna uwagi, bo jakby艣my nic nie powiedzieli, zaoponowa艂a艣, 偶e gdyby m臋偶czy藕ni ograniczyli si臋 do zwyk艂ego i bezinteresownego przygl膮dania si臋 rzeczom oczywistym, jak to proponowa艂em, znajdowaliby艣my si臋 jeszcze w najdalszej prahistorii, na co ja doda艂em, 偶e prawdopodobnie by艂em nieuwa偶ny i 偶e je艣li interesuje ci臋 takie do艣wiadczenie, mo偶emy si臋 cofn膮膰 o kilka milion贸w lat, tak samo, jak uda艂o nam si臋 to zrobi膰 o kilka wiek贸w i nie porzucaj膮c miejsca, w kt贸rym si臋 znajdowali艣my (Wyspy, rzecz jasna, nie zamku), zobaczy膰, co si臋 dzia艂o i do jakiego stopnia b臋dzie to zadowalaj膮ce. Ale je艣li taka podr贸偶 ci si臋 nie podoba艂a, skoro i tak pewnie nie doszliby艣my do porozumienia na temat tego, co widzieli艣my i co wiedzieli艣my, ja do艣膰 daleki by艂em od uwa偶ania Ascania za g艂upca, a ju偶 na pewno nie za dziecko, a ty odrzuca艂a艣 ka偶dy rodzaj k艂贸tni, kt贸ra mog艂aby sk艂ada膰 si臋 z czego艣 wi臋cej ni偶 z systematycznego i monotonnego powtarzania tych samych argument贸w (bo do tego sprowadzaj膮 si臋 prawdziwe k艂贸tnie, w kt贸rych porozumienie z definicji jest wykluczone), zar贸wno z twojej strony, jak i z mojej, zaprosi艂em ci臋 na wizyt臋 u Agnesse Contarini, kt贸rej mieszkanie znajdowa艂o si臋 nieopodal, tarasy i balkony w cieniu wie偶, 偶eby zobaczy膰, czy uda nam si臋 dowiedzie膰 czego艣 ciekawego; aby jeszcze bardziej ci臋 zach臋ci膰, doda艂em, 偶e jako dzie艅 odwiedzin mogli艣my wybra膰 nast臋pny dzie艅 po jej przyje藕dzie, a co do chwili, to ten moment, kiedy zosta艂a sama albo dok艂adniej, sam na sam ze swoimi lustrami. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie jest ci to niemi艂e. Polecieli艣my wi臋c jeszcze raz, nie jak Francesca i Paolo, albo tak przynajmniej zwykle ich maluj膮, nagich i obj臋tych, lecz trzymaj膮c si臋 za r臋ce i oddaleni od siebie, ty troch臋 z przodu. (Wspomnia艂em par臋 kochank贸w pot臋pionych wy艂膮cznie za lot; pozosta艂e okoliczno艣ci zmienia艂y si臋 i jakiekolwiek odniesienie do 偶urawi albo szpak贸w by艂oby nie na miejscu. Jednak tutaj, w tym zeszycie moich wyzna艅, w kt贸rym nie chc膮c tego, portretuj臋 siebie, czy nie pasowa艂oby przy okazji kilka wers贸w, potwierdzaj膮cych tekst i niejako wzmacniaj膮cych go czym艣 tak nieprzemijaj膮cym i o powszechnej reputacji jak wspomniana Pi膮ta Pie艣艅? Ja wybra艂bym t臋 tercyn臋:
Intesi, che a cosi fatto tormento
enno dannati i peccator carnali
che la ragion sommettono al talento鈭.
Co te偶 takiego ja robi臋, Ariadno, w niepokoj膮cym stopniu, a ty tako偶, zdecydowana kocha膰 alchemika s艂贸w i wypaczaj膮cego historie mistrza sztucznych ogni, a do tego jeszcze podobno eunucha).
Przygl膮dali艣my si臋 Agnesse przez szyby. Nie wiem, dlaczego wydaje mi si臋 nagle, 偶e bardziej ci臋 ol艣ni艂y meble w salonie i to, co p贸艂mrok pozwala艂 dostrzec z sypialni, ni偶 pi臋kno Agnesse, w艂osy ju偶 rozpuszczone, istny ogie艅 sp艂ywaj膮cy jej na ramiona i plecy, i nie dziwi mnie twoje rozkojarzenie, wszak pi臋knych kobiet wci膮偶 nie brak (ty jeste艣 tak samo pi臋kna jak Agnesse, twoje w艂osy kruczoczarne, nie rudawe); lecz dla odmiany jak偶e biedne kolory, linie i materia艂y maj膮 te nasze meble! Przecie偶 salon贸w takich jak ten, z Wyspy, na kopy. Nale偶y jednak wspomnie膰, 偶e dobry zestaw w zasadzie nie jest w stanie sta膰 si臋 g艂贸wnym bohaterem historii takiej jak ta, kt贸r膮 艣cigamy, i 偶e naprawd臋 interesuje nas Agnesse. Mia艂a krzes艂o naprzeciw lustra, ale sama jeszcze si臋 kr臋ci艂a, jak cz艂owiek robi膮cy ostatnie poprawki na scenie. Nadesz艂a chwila zgaszenia 艣wiec, opr贸cz jednej, kiedy weszli艣my i ustawili艣my si臋 dok艂adnie za fotelem, chc膮c widzie膰 j膮 i jednocze艣nie lustro, mo偶e wierz膮c, 偶e b臋dzie nam dane jako widzom ogl膮da膰 to, co ona mia艂a zamiar zobaczy膰, i w jednej chwili okaza艂o si臋, 偶e tak b臋dzie, bo gdy ona usiad艂a, lustro w okamgnieniu rozja艣ni艂o si臋 we wn臋trzu, i przypomnia艂em sobie sesj臋 czarownictwa Cagliostra, t臋, o kt贸rej ci opowiada艂em, i t臋 sam膮 operacj臋; lecz tak jak Cagliostro pozwoli艂 mi zobaczy膰 (pami臋tasz?) moje w艂asne urodziny, tak z tego, na co patrzy艂a Agnesse, do nas nic nie dociera艂o; wi臋c powiedzia艂em ci, 偶e albo p贸jdziemy, albo spr贸bujemy wej艣膰 w jej 艣wiadomo艣膰 i zagnie藕dzi膰 si臋 tam, mniej wi臋cej tak, jak ja zrobi艂em tego samego poranka z sir Ronaldem. Jak偶e偶 wtedy na mnie spojrza艂a艣, Ariadno, jak偶e偶 niewielka wiara w moje moce i w moj膮 wiedz臋, skoro tak ich do艣wiadcza艂a艣! Nie rozumiesz, powiedzia艂em ci, 偶e tak samo, jak jeste艣my tutaj, jak weszli艣my do zamku, kt贸ry ju偶 nie istnieje, mo偶emy wej艣膰 w cz艂owieka i zbada膰 jego wn臋trze? Tym bardziej je艣li chodzi wy艂膮cznie o patrzenie i s艂uchanie! „Nie w膮tpi臋 (brzmia艂y twoje s艂owa) i w艂a艣nie dlatego, 偶e nie w膮tpi臋, zostan臋 na zewn膮trz, podczas gdy ty b臋dziesz przeprowadza艂 badanie. Kiedy indziej zaplanowali艣my, liczyli艣my na to - pami臋taj o d臋bie i buku - 偶e ta kobieta b臋dzie wzrasta膰 w moim wn臋trzu i gdyby to by艂o mo偶liwe, mia艂am si臋 na to zgodzi膰, bo by艂am gotowa to zrobi膰; ale ty mi proponujesz co艣 przeciwnego, 偶ebym to ja by艂a bukiem, i to mnie przera偶a. Kto mo偶e da膰 ci pewno艣膰, 偶e je艣li wejd臋, b臋d臋 mog艂a wyj艣膰? Nasze zabawy, twoje zabawy musz膮 by膰 niebezpieczne, i nie wiem dlaczego, obawiam si臋, 偶e gwa艂cimy jakie艣 dawne, okropne prawa, 偶e zniewa偶amy jakiego艣 nieznanego boga, kt贸ry w ko艅cu si臋 zem艣ci. Wejd藕 wi臋c, je艣li tak膮 masz ochot臋; ja zostaj臋 na zewn膮trz, i to nie w domu wdowy Fulcanelli, gdzie s膮dzimy, 偶e jeste艣my, ale w naszej w艂asnej chatce, gdzie naprawd臋 jeste艣my, sk膮d nie powinni艣my wychodzi膰”. I rozp艂yn臋艂a艣 si臋, Ariadno, jak wy艣niony obraz. Kto wie, czy nim nie by艂a艣! Nie mog艂em wi臋c ci odpowiedzie膰, ale zapisuj臋 tu teraz to, co bym ci wtedy powiedzia艂: na pocz膮tek o twoim strachu. Zabawa z ogniem zawsze powoduje strach, a my to robili艣my jak strzelcy wyborowi; ale powinna艣 wiedzie膰, 偶e badania takie jak nasze prowadzi si臋 w laboratoriach, gdzie ju偶 uda艂o si臋 doprowadzi膰 do tego, 偶eby cz艂owiek powt贸rzy艂 s艂owa innego, zmar艂ego przed wiekami, i nie odnotowane przez histori臋 - na przyk艂ad sama mi艂osna rozmowa pomi臋dzy Alcybiadesem i Sokratesem, o kt贸rej nie wiedzia艂, rzecz jasna, Platon. Jest jednak nieuniknione, 偶eby po naszych pozytywistycznych metodach nie nast膮pi艂y inne, kt贸re b臋d膮 polega膰 na istnym nurkowaniu w przesz艂o艣ci, cho膰 przy zastosowaniu instrumentarium, o kt贸rym w tej chwili nie mam poj臋cia: z pewno艣ci膮, systemy wychwytywania i systemy ochrony i mo偶emy przypuszcza膰, 偶e b臋d膮 w zasi臋gu nielicznych specjalist贸w, a ci b臋d膮 lud藕mi o nieposzlakowanej moralno艣ci; bo wyobra偶asz sobie tych szale艅czo poszukuj膮cych, niczym skarb贸w w g艂臋binach czasu, orgii z Wie偶y Nesle albo tych Katarzyny II? Rozumiem jednak偶e, 偶e boisz si臋 wchodzi膰 w dusz臋 Agnesse, ty, kt贸ra niemal zgodzi艂a艣 si臋, 偶eby zamieszka艂a w twojej; rozumiem, bo nie jeste艣 chroniona. Ja sam obawia艂em si臋, 偶e co艣, co jest tam w 艣rodku, zamknie si臋 nad tob膮, jak li艣cie tych mi臋so偶ernych ro艣lin nad nierozwa偶nym owadem, ju偶 wiesz, o kt贸rych m贸wi臋. Pozwoli艂em ci i艣膰. Kiedy otworzy艂a艣 oczy w chatce, ja ju偶 wszed艂em w 艣wiadomo艣膰 Agnesse, i cho膰 ledwie tam wszed艂em, zda艂em sobie spraw臋 z ogromnego bogactwa tego, co mnie otacza艂o, i 偶e znajdowa艂em si臋 jakby w ogromnym magazynie, gdzie rzeczy nie by艂y spokojne ani uporz膮dkowane, ale porusza艂y si臋 i miesza艂y ze sob膮 (zreszt膮 jak w jakiejkolwiek innej 艣wiadomo艣ci), zwr贸ci艂em uwag臋 na to, co do niej dociera艂o przez uszy i przez oczy, to, co Agnesse widzia艂a ze 艣wiata poza lustrem, i to, co s艂ysza艂a. Chwilowo niezbyt jasno, niezbyt wyra藕nie i raczej fragmentarycznie, ale wystarczaj膮co trwale, 偶eby ujrze膰 m艂od膮 Brazylijk臋 jedz膮c膮 wstrzemi臋藕liwie, podczas gdy rozmawia艂a z Mariett膮 Fulcanelli, a sir Ronald Sidney po偶era艂 j膮 oczyma. Kolor sk贸ry pokazywa艂, 偶e po艣r贸d przodk贸w i w proporcji niezbyt zauwa偶alnej pojawi艂o si臋 troch臋 czarnej krwi, dzi臋ki czemu ton cery nabra艂 doskona艂o艣ci, kt贸rej bez tego dalekiego udzia艂u nigdy by nie osi膮gni臋to. Ponadto jej maniery zdradza艂y doskona艂e wychowanie, i szepta艂a po angielsku ze s艂odkim tropikalnym krygowaniem, nie z bezpo艣rednio艣ci膮 wdowy Fulcanelli, kt贸ra wydawa艂a si臋 ko艅skim galopem. Marietta zwraca艂a si臋 do In茅s per panienka Braganca. Czy nale偶a艂a mo偶e do jakiej艣 pobocznej linii kr贸lewskiej, czy te偶 ukry艂a swoje prawdziwe nazwisko? Chwilowo nie to wyda艂o mi si臋 wa偶ne, ale to, 偶e sir Ronald zwraca艂 si臋 do niej: Agnes.
Przyznaj臋, 偶e nie zainteresowa艂o mnie to, co widzia艂em i s艂ysza艂em - sytuacja towarzyska, to, co Anglicy nazywaj膮 okazj膮, w kt贸rej powtarza艂a si臋 tr贸jka a偶 nadto znajoma, opisana i relacjonowana, cho膰 postacie z nowymi przebraniami: Celestyna, wysoko stoj膮ca w hierarchii Wyspy, cho膰 jej klasa, chwilowo, pogr膮偶y艂a si臋 w upadku; lecz serwis, zwierciad艂a, srebra i te l艣ni膮ce lampy m贸wi艂y o 艣wietnej przesz艂o艣ci, z kt贸rej pozosta艂y kurtuazja i tolerancja. Kalikst, oczarowany czterdziestolatek, zachowywa艂 si臋 tak, jakby In茅s by艂a pierwsz膮 kobiet膮 w jego 偶yciu, waha艂 si臋 i popada艂 w zmieszanie, jak to jest w zwyczaju w podobnych okoliczno艣ciach. Panienka In茅s de Braganca, w kt贸rej naturze le偶a艂o kokietowanie, a mi艂o艣膰 by艂a jej jedynym przeznaczeniem, jedynym zaj臋ciem, porusza艂a si臋 jak ryba w wodzie, to by艂o jej 艣rodowisko. A poniewa偶 starania nie wychodzi艂y ani troch臋 poza to, co znajome, pomy艣la艂em, 偶e pomyli艂em noce i 偶e dla tak niewielkich zysk贸w nie warto by艂o zabiera膰 si臋 do tak barokowego procesu jak ten, trzeciego ju偶, aby zdoby膰 wiedz臋 o tak odleg艂ej rzeczywisto艣ci; i zaskoczy艂o mnie, 偶e ty, Ariadno, tak przenikliwa, nie dostrzeg艂a艣 tego i nie rzuci艂a艣 mi tego w twarz - przecie偶 nie mia艂bym innego wyj艣cia, jak przyzna膰 si臋 do tego, chocia偶, kto wie, czy metody badania przesz艂o艣ci, kt贸re si臋 knuje, te, o kt贸rych ju偶 ci m贸wi艂em, b臋d膮 r贸wnie skomplikowane co niejasne? Cz艂owiek nigdy nie wie, co przyniesie motek czasu, kiedy go rozwiniemy. Tak wi臋c kolacja min臋艂a bez niespodzianek, poza tym, 偶e na koniec, stoj膮c i nie rozmawiaj膮c, tylko patrz膮c na siebie, ca艂a tr贸jka wybuchn臋艂a 艣miechem, a ja nie wiem, czy nie by艂 to spos贸b na powiedzenie sobie: „Wszyscy si臋 ze sob膮 zgadzamy!” czy czego艣 w tym rodzaju; a to, co nast膮pi艂o potem, te偶 nie przynios艂o niespodzianek, lecz to co zwykle i po sko艅czeniu wieczoru sir Ronald zaofiarowa艂 si臋 odprowadzi膰 panienk臋 do domu - kt贸ra z pewno艣ci膮 za艣piewa艂a dobrym g艂osem kilka piosenek ze swojego kraju - a ona zgodzi艂a si臋, zatem wychodz膮c, znale藕li si臋 poza tym, co zosta艂o w lustrze, wymkn臋li si臋 z jego rejestru, i Agnesse uda艂a si臋 do 艂贸偶ka, zdecydowawszy, 偶e nast臋pnej nocy dalej b臋dzie szuka膰 resztek albo 艣wiadectw, cho膰by by艂y cz臋艣ciowe, etap贸w tej mi艂o艣ci, kt贸ra zdawa艂a si臋 ju偶 rozpocz膮膰, chyba 偶e sk艂ada艂a si臋 jedynie z kurewstwa wspomaganego przez wdow臋 i bez innego celu ni偶 wyci膮gni臋cie In茅s z k艂opot贸w, w kt贸rych si臋 znalaz艂a - jak to si臋 m贸wi, 偶eby mog艂a sobie poradzi膰, cho膰 za cen臋 angielskiej literatury. Osobowo艣膰 In茅s nie zainteresowa艂a mnie, nie wiem dlaczego, c贸偶 cz艂owiek ma swoje ograniczenia, a w kwestii kobiet szczeg贸lnie. Mo偶e si臋 pomyli艂em, ale zwracam twoj膮 uwag臋, dla odmiany, 偶e jako cz艂owiek zawodowo zajmuj膮cy si臋 histori膮 literatury, uwa偶am za osobisty sukces to odkrycie, 偶e Agnes-Agnesse to w rzeczywisto艣ci dwie osoby, a nie jedna, jak nam si臋 wydawa艂o, jak to si臋 m贸wi od ponad wieku; ale to nie zobowi膮zuje mnie do badania biografii In茅s, docierania do niew膮tpliwych wniosk贸w, co do jej znikni臋cia, czy trafi艂a w ramiona tr臋dowatego genera艂a, czy zosta艂a odes艂ana do swojego kraju przez puryta艅ski gniew Aldobrandiniego - to sprawa specjalist贸w! Do Agnesse, dla odmiany, czuj臋 wi臋kszy poci膮g, teraz, kiedy jestem przekonany, 偶e jest uzurpatork膮 (w艂a艣nie, mam nadziej臋 otrzyma膰 w ci膮gu kilku dni ostatnie wydanie jej korespondencji, z nowymi odkryciami, kt贸re wedle tego, co podaj膮 w zapowiedziach, rzucaj膮 nowe 艣wiat艂o na stosunki z sir Ronaldem - jeszcze ci o nich opowiem). Pozwoli艂em jej wi臋c po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka i zapewniam ci臋, 偶e zrobi艂em to w spos贸b czysty, bez podgl膮dania jej nago艣ci, i wyszed艂em na taras, cho膰 z pragnieniem, by zrobi膰 to jaki艣 czas wcze艣niej, konkretnie w noc, w przygotowaniach do kt贸rej w艂a艣nie uczestniczy艂em, a kt贸rej fina艂, samotno艣膰 sir Ronalda, zdarzy艂o mi si臋 ogl膮da膰 w tej samej chwili. Sir Ronald by艂 tam, rzeczywi艣cie sam, i co艣 lata艂o w pobli偶u.
Zapewniam ci臋, 偶e Zafajdane Siostry, 偶egluj膮ce we tr贸jk臋 po niebie Wyspy tworz膮 spektakl, kt贸ry warto zobaczy膰, i aby je opisa膰, wszystko, co powiedziano o or艂ach i kondorach, a nawet o skromnych czaplach kr贸lewskich, razem, to za ma艂o, gdy偶 艂膮czy si臋 w nich majestatyczno艣膰 i skuteczno艣膰, pewno艣膰 siebie i elegancja. Przyznaj臋, 偶e z bliska trac膮 ca艂膮 atrakcyjno艣膰, gdy偶 s膮 okropne; bo gdy zmniejszaj膮 szybko艣膰, ich sp贸dnice opadaj膮 i wisz膮 jak szmaty, ale trzeba by zobaczy膰 je w powietrzu, gdy mkn膮, jakim ewolucjom si臋 oddaj膮, jak wzlatuj膮 i zlatuj膮, jak niebezpiecznie ocieraj膮 si臋 o wie偶e, kominy, 艣ciany taras贸w! W porcie sta艂o czterdzie艣ci statk贸w, mo偶e wi臋cej, zwini臋te 偶agle, maszty ko艂ysa艂y si臋 na fali; a Trzy Gracje kr膮偶y艂y pomi臋dzy rejami, wantami, linami, jak trzy mewy, i 艣ledzi艂y 偶artobliwymi docinkami i nag艂ymi przekle艅stwami erotyczne swawole, na kt贸re jasnow艂osi marynarze pozwalali sobie z ciemnow艂osymi dziewczynami: nie mog膮c na nich donie艣膰, to prawda, bo jeszcze znajdowali艣my si臋 w czasach ancien regime. Raz i drugi przelecia艂y ponad sir Ronaldem, jedna z nich warkn臋艂a na niego, a za kt贸rym艣 razem Stara powiedzia艂a albo przynajmniej tak powt贸rzy艂a G艂upia: „Co mo偶e robi膰 ten Anglik o tej porze w noc tak膮 jak ta? Bo 艣wiat艂o ksi臋偶yca mo偶e mu zaszkodzi膰 i narobi k艂opot贸w Marietcie”. Nawet si臋 zatrzyma艂y, usiad艂y na murku jak go艂臋bie na daszku i przygl膮da艂y si臋 w ciszy milczeniu poety, kt贸ry w ko艅cu je przep艂oszy艂, jak si臋 przegania muchy, sio, sio, tyle 偶e doda艂: „Zje偶d偶ajcie mi z oczu, kurwy!”, co siostrom si臋 nie spodoba艂o, bo cho膰 nie ma w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e wzbi艂y si臋 do lotu, pewne jest te偶, 偶e polecia艂y, zrz臋dz膮c, uznaj膮c go za heretyka, i za kogo on si臋 ma, 偶eby je tak traktowa膰, bo Stara posz艂a do 艂贸偶ka z najpi臋kniejszymi m臋偶czyznami Zachodu ab urbe condita, rok w t臋, rok we w t臋, a 偶aden nie odwa偶y艂 si臋 powiedzie膰 czego艣 podobnego. Tylko tego brakowa艂o! Widziane na parapecie, Ariadno, niczym sowy na grz臋dzie, by艂y jeszcze brzydsze ni偶 przez szyb臋: oblicze Starej to co艣 pomi臋dzy pyskiem suchotniczej chabety i zgrzybia艂ego charta; twarz G艂upiej to mieszanka nieludzkiej bieli wapna i twardo艣ci, i sztywno艣ci szylkretu. Martwa z kolei ma porcelanow膮 twarz, tak, ale jakby ma艂ej dziewczynki, kt贸ra postarza艂a si臋, nie trac膮c m艂odo艣ci albo przynajmniej jej oznak, czy艣ciutkich zmarszczek; a we w艂osach z paku艂 roi艂o si臋 od biedronek:
Biedroneczko, le膰 do nieba,
Przynie艣 mi kawa艂ek chleba.
Hop! i wszystkie odlatywa艂y.
By艂a pi臋kna noc, b艂臋kitna i ciep艂a, niedu偶y ksi臋偶yc i opary mg艂y na horyzoncie. Na tle nieba odcina艂 si臋 zarys zamku - w jego stron臋 zdawa艂 si臋 patrze膰 sir Ronald. Poczu艂em pokus臋 zapytania go, jak to zrobi艂em tego ranka, prawdziwa druga cz臋艣膰 naszej rozmowy, o kt贸rej ju偶 wiesz, i chocia偶 co do metody nie zosta艂em pouczony, przem贸wi艂em do niego w my艣lach, co wydawa艂o si臋 odpowiednie, bo on mnie nie widzia艂; 偶eby艣 wiedzia艂a, jak dobrze mi wychodz膮 te telepatie!; podsun膮艂em mu pytanie, jakby to on sam je sobie zadawa艂, a on na nie odpowiedzia艂 - troch臋 nienaturalnie, to prawda, ale nie m贸g艂 zrobi膰 tego w inny spos贸b. Zapyta艂em go, czy czuje si臋 n臋cony przez tajemnic臋. „Tam jej nie ma” - odpowiedzia艂; i odczeka艂em chwil臋, 偶eby odni贸s艂 si臋 w jaki艣 spos贸b do tr臋dowatego genera艂a, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e w tym momencie historii genera艂 jeszcze si臋 nie pojawi艂. „Po co wi臋c pan na niego patrzy?” „Bo jeszcze przed chwil膮 oblicze pewnej kobiety zdawa艂o si臋 zawieszone na mgle. Wiatr je rozgoni艂, a 艣wiat艂o ksi臋偶yca pozbawi艂o mnie jej obecno艣ci”. „Kobiety dawniej kochanej i teraz wspomnianej? Tej, kt贸rej nienawi艣ci po艣wi臋ca si臋 艁aci艅skie melodie?” „To oblicze dziewczyny, kt贸rej nie chc臋 kocha膰, bo przera偶a mnie ta my艣l, ale kt贸r膮 niew膮tpliwie ju偶 kocham”. „Jeszcze dzi艣 rano odrzuca艂 pan wszelk膮 my艣l o nast臋pnej mi艂o艣ci”. „Tego poranka nie widzia艂em Agnes, nawet jej nie przeczuwa艂em: nie ostrzeg艂 mnie 偶aden z tych znak贸w, o kt贸rych mawiaj膮 wierz膮cy w Przeznaczenie, cho膰 nie jest niemo偶liwe, 偶e pojawi艂y mi si臋 na drodze, a ja nie potrafi艂em ich odczyta膰. Lot ptak贸w? Zakrwawione wn臋trzno艣ci zwierz臋cia? Czy ptaki lata艂y z艂owr贸偶bnie, czy z wn臋trzno艣ci zwierz臋cia wydosta艂y si臋 krzyki zapowiedzi, nie widzia艂em ich, nie s艂ysza艂em. Cho膰by do mnie krzycza艂y, cho膰by ptaki lata艂y wok贸艂 mojej g艂owy, cho膰by na mnie patrzy艂y jak te czarownice, kt贸re w艂a艣nie przep艂oszy艂em i kt贸re teraz lataj膮 wok贸艂 ksi臋偶yca, ja wierzy艂bym, 偶e wskazuj膮 na co艣 innego, 偶e kto艣 gotuje mi 艣mier膰 albo 偶e przyjdzie 艣mier膰, nag艂a. A gdyby zamiast znak贸w by艂o oznajmienie, s艂owa anio艂贸w, kt贸rzy nie przemawiaj膮 znakami, i powiedzieliby mi: „Uwa偶aj, bo si臋 zakochasz!”, ja wy艣mia艂bym anio艂y. Kiedy Marietta oznajmi艂a mi, 偶e pojawi si臋 zaproszona dziewczyna z zagranicy, przysz艂o mi do g艂owy, 偶e to b臋dzie szpieg z Foreign Office, nie wiem, z zadaniem zbadania mojego znudzenia albo podst臋pnego wywiedzenia si臋, czy pokuma艂em si臋 z Francuzami, czy nie, co bardzo martwi Gabinet. Dzi艣 w po艂udnie Marietta powiedzia艂a mi: „To zachwycaj膮ce dziewcz臋! Zobaczy pan, 偶e si臋 panu spodoba!” U艣miechn膮艂em si臋 do Marietty, ale najch臋tniej powiedzia艂bym jej, 偶eby brazylijska ksi臋偶niczka posz艂a do wszystkich diab艂贸w. „Prosz臋 pana, aby uhonorowa膰 j膮 jak nale偶y, przygotowa艂am kolacj臋 w go艣cinnej jadalni. Wie pan, 偶e nie otwieram jej od 艣mierci m臋偶a!”; chcia艂em ju偶 jej powiedzie膰, 偶e boli mnie g艂owa i 偶e tej nocy wola艂em nie je艣膰 kolacji. 呕adne przeczucie nie zatrzyma艂o mnie, kiedy Marietta przysz艂a powiedzie膰, 偶e podano do sto艂u i 偶e na mnie czekaj膮. Kilka chwil wcze艣niej sko艅czy艂em histori臋 z pisanej przeze mnie ksi膮偶ki, w kt贸rej pewien m臋偶czyzna kpi z Losu, jak hiszpa艅ski toreador z rogatej 艣mierci, cho膰 na koniec dowiaduje si臋, 偶e jego nielito艣ciwe przeznaczenie polega w艂a艣nie na tym, na wykpieniu jego; po dzisiejszym dniu nie wiem, jaki bieg nada膰 mojemu opowiadaniu, czy zostawi膰 je tak, jak jest, i przyzna膰, 偶e rozpoznaj臋 w nim siebie... czy to nie by艂o w艂a艣nie ostrze偶enie? czy zosta膰 wiernym samemu sobie i sprawi膰, 偶e jego bohater zatryumfuje. Wszed艂em do jadalni, l艣ni膮cej od 艣wiec i sreber. Zwr贸ci艂o moj膮 uwag臋 przede wszystkim stare weneckie lustro, pod艂u偶ne, b艂yszcz膮ce ponad kredensem, naprzeciw drugiego takiego samego, po drugiej stronie; matowego i przygaszonego, jednak偶e g艂臋bokiego. Kiedy wszed艂em, wyda艂o mi si臋, 偶e jakie艣 zwierz臋, kt贸re si臋 w nim pojawi艂o, uciek艂o jak ryba g艂臋binowa, umykaj膮ca w otch艂a艅. Ze zwierz臋cia dostrzeg艂em sylwetk臋 i spojrzenie, trwaj膮ce na powierzchni lustra po jego odej艣ciu, lecz natychmiast pomy艣la艂em, 偶e nie wypl膮ta艂em si臋 jeszcze ze swej wyobra藕ni i 偶e ryba oraz jej wzrok pochodz膮 z mojego wn臋trza, 偶e s膮 czym艣 wi臋cej. Przywo艂ywa艂y mnie bardziej rzeczywiste rzeczy. „Och, sir Ronaldzie, prosz臋 dobrze si臋 przyjrze膰, oto nasza m艂oda przyjaci贸艂ka!” A rzeczona, w sukience najnowszej paryskiej mody, z rozci臋ciem z boku, robi艂a w moj膮 stron臋 niezbyt g艂臋boki uk艂on, z tych, jakie pozosta艂y z dawnych uk艂on贸w po rewolucji. No to zobacz, nie uwierzysz! Te偶 jestem kawalerem i pozdrowienia nie wprawiaj膮 mnie w zak艂opotanie, chocia偶 moje, w swym stylu, jest z epoki troch臋 wcze艣niejszej ni偶 gilotyna! I robi臋 jej uk艂on, i nie wyja艣niam dlaczego, nagle, ca艂a nasza tr贸jka wybucha 艣miechem, cho膰 ja zamilk艂em nieco wcze艣niej ni偶 one, bo 艣miech Agnes by艂 jak drzwi otwarte na wysp臋 koralow膮, w kt贸r膮 uderzaj膮 w艣ciek艂e i delikatne, fale. I zdarzy艂o si臋 te偶, 偶e fale i ca艂a osoba wyda艂y mi si臋 znajome, nie 偶ebym j膮 gdzie艣 spotka艂 albo z ni膮 rozmawia艂, ale dlatego, 偶e czeka艂em na nie, nie wiedz膮c o tym. I co艣 jeszcze mnie zaskoczy艂o, poczu艂em w tej chwili, 偶e odkrywam w swej 艣wiadomo艣ci, jakby w miejscu dobrze ukrytym i zamkni臋tym, z kt贸rego jednak wychodz膮, wspomnienia nadziei i rytmu nowej pie艣ni. W艂a艣nie napisa艂em wiersz. Od dawna nie napisa艂em nawet jednego wersu: ten w艂a艣nie zacz膮艂 si臋 ko艂ysa膰 w moim wn臋trzu od chwili, kiedy z tego miejsca albo z rzeczy, albo niejasnej idei, albo sam ju偶 nie wiem z czego, wy艂oni艂a si臋 falami muzyka, do kt贸rej dopasowywa艂y si臋 moje s艂owa, kt贸re ze swej strony wyda艂y mi si臋 dyktowane albo wys艂uchane, nie wydobywane ze mnie. A jednak s膮 moje, wyra偶aj膮 moje emocje i m贸j strach! Ruchy, u艣miechy, s艂owa Agnes by艂y niczym program realizowany z jednym celem, zaczarowania mnie; a jednak nie by艂o w nich nic sztucznego, przeciwnie, naturalno艣膰, spontaniczno艣膰 tych fio艂k贸w, kt贸re czasem znajduje w szczelinach ska艂, kiedy spaceruje nad morzem. Czu艂em jednak na karku spojrzenie tego zwierz臋cia, kt贸re powr贸ci艂o na powierzchni臋 lustra i lekko odbija艂o si臋 w lustrze naprzeciwko, w tym kt贸re mog艂em zobaczy膰 tylko wtedy, gdy unosi艂em wzrok; jednak nie robi艂em tego, bo zniewala艂y mnie oczy Agnes; chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, co robi艂o tam to zwierz臋 i dlaczego tak na mnie patrzy艂o. Czy wie pani o jego istnieniu, Marietto? Och, jak bardzo gmatwam dwa 艣wiaty, kt贸re nie maj膮 ze sob膮 zwi膮zku! To lustro z pewno艣ci膮 nie ma w sobie potwor贸w, nie ma nawet 艣lad贸w much, bo Marietta przez ca艂y rok trzyma je przykryte zielonkawoniebieskim tiulem. Jestem troch臋 sko艂owany i musz臋 doj艣膰 do siebie - jakbym poczu艂 si臋 inny, nagle zmieniony. Kiedy艣, we Florencji, pewna pi臋kna i bardzo inteligentna kobieta opowiedzia艂a mi, 偶e jej kilkumiesi臋czne dziecko p艂aka艂o nocami i 偶e uspokaja艂o si臋, kiedy wyci膮ga艂a je z ko艂yski i przytula艂a; a偶 do dnia, kiedy dziecko j膮 odrzuci艂o, i potem ju偶 tak zosta艂o. W kilka dni p贸藕niej ta kobieta dowiedzia艂a si臋, 偶e jest brzemienna. Zauwa偶y艂o to kilkumiesi臋czne dziecko, niemal w minut臋 po zaistnieniu tego faktu! Wi臋c co艣 tak szybkiego i radykalnego przytrafi艂o si臋 mnie. Ju偶 po kolacji, kiedy wdowa Fulcanelli wysz艂a przygotowa膰 kaw臋, w jaki艣 spos贸b Agnes przysiad艂a u mego boku, podkuli艂a nogi na kanapie, os艂oni艂a kolana sukienk膮! Spojrza艂a na mnie, lekko si臋 u艣miechaj膮c, nagle spowa偶nia艂a i odezwa艂a si臋 do mnie s艂abym g艂osem: „Podoba mi si臋 pan!” I wybuchn臋艂a 艣miechem, znowu, g艂o艣no, jakby chwycenie mego serca w gar艣膰 i 艣ci艣ni臋cie go wzbudza艂o w niej weso艂o艣膰. Wej艣cie Marietty z kaw膮 zak艂贸ci艂o naturalny rozw贸j tej sceny, poprowadzi艂o j膮 w stron臋 kurtuazyjnej trywialno艣ci zwyk艂ej rozmowy. Musia艂em podzieli膰 swoj膮 uwag臋 pomi臋dzy to, co s艂ysza艂em, i to, co widzia艂em, pomi臋dzy odpowiedzi na jakie艣 s艂owa i podziwianie cia艂a, kt贸re samo z siebie przemawia艂o, przekazywa艂o mi wiadomo艣膰, kt贸r膮 Agnes chcia艂a mi wys艂a膰, by膰 mo偶e bez w艂asnej woli, a na kt贸r膮 ja ze swej strony powinienem i pragn膮艂em odpowiedzie膰. Mog艂em liczy膰 wy艂膮cznie na spojrzenia i r臋ce, im powierzy艂em swoj膮 odpowied藕, kt贸rej nie mog臋 sprowadzi膰 do s艂贸w, nawet s艂owo „mi艂o艣膰” jej dok艂adnie nie okre艣la, bo w nim zawiera si臋 moje oszo艂omienie wobec odkrycia, 偶e to nag艂e napi臋cie w stosunku do niespodziewanej dziewczyny jest tylko wynikiem d艂u偶szego oczekiwania na mi艂o艣膰, oczekiwania dawniejszego ni偶 sam mog臋 pami臋ta膰 - mo偶e si臋ga膰 a偶 do mojej m艂odo艣ci, mo偶e niekt贸re z pragnie艅 s膮 tymi samymi, kt贸re pojawia艂y si臋, gdy po raz pierwszy patrzy艂em na Karolin臋 - kt贸re towarzyszy艂o mi od zawsze i by膰 mo偶e ze mn膮 si臋 zestarzeje. Z b贸lem pomy艣la艂em o tym, 偶e Agnes pojawia si臋 odrobin臋 p贸藕no i 偶e tej nocy rozpocz臋艂a si臋 nowa historia, kt贸rej monotonne, cho膰 p艂omienne rozdzia艂y by膰 mo偶e b臋d膮 si臋 sk艂ada膰 z pragnienia cichego, ale chciwego, m臋偶czyzny przygl膮daj膮cego si臋 kobiecie, kt贸ra 偶yje”.
V
1.
- By艂o gdzie艣 wp贸艂 do dziewi膮tej tego samotnego wieczora - ty w Pensylwanii - kiedy us艂ysza艂em, 偶e stukaj膮 drzwi twojego pokoju, otwarte pewnie przeze mnie, przy jednej z tych okazji, kiedy pozwalam si臋 nie艣膰 swoim u艣wiadomionym i przyjemnym fetyszyzmem i poszukuj臋 widoku twoich rzeczy albo kontaktu z nimi, albo zajmuj臋 twoje zwyczajowe miejsca, siedzenia albo zak膮tki, i stamt膮d przygl膮dam si臋 temu, czemu zwykle ty si臋 przygl膮dasz, z oczywistym pragnieniem prze偶ywania tego, co ty prze偶ywasz. Jak偶e zmaltretowany wyszed艂bym z jednej z tych analiz, kt贸rym poddaje si臋 spora rzesza naszych przyjaci贸艂, za ka偶dym razem, gdy odnajduj膮 w sobie co艣, co nie jest trywialne, pospolite albo spodziewane! M贸wi艂em zatem, 偶e zamkn膮艂em twoje drzwi, i natychmiast zacz臋艂o trzaska膰 okno, znacznie g艂o艣niej, a kiedy je zamyka艂em, us艂ysza艂em ju偶 艣wiszcz膮cy wiatr w kominie, gwizd raczej wysoki, 艣mia艂e piruety w najwy偶szych rejonach skali, ale tak偶e opada艂, nagle i niespodziewanie, do ton贸w niskich i przel臋knionych. Wyszed艂em na taras i niemal porwa艂 mnie ze sob膮 ten wiatr, o kt贸rym m贸wi臋, niemal rzuci艂 mnie w wody jeziora albo zawiesi艂 na szczycie brzozy. Stoczy艂 si臋 w dolin臋 jeden z tych huragan贸w, kt贸re powstaj膮 w dalekich 艣niegach, stamt膮d zbiegaj膮 i dm膮, a po drodze wzbudzaj膮 muzyk臋 w lesie i w szparach chatki, niczym nie zestrojona orkiestra harmonijek i flet贸w - a偶 si臋 przestraszy艂em jego impetu, wzbudzanego 艂oskotu, mocy jego niesfornych podmuch贸w, po drodze oga艂acaj膮cych z li艣ci drzewa, a niekt贸re z nich 艂ama艂y - dwa czy trzy widzia艂a艣 po powrocie, mniej wi臋cej obok 艣cie偶ki; jedno z nich le偶a艂o w poprzek - nie wiem, dzi臋ki jakiemu przyp艂ywowi si艂 zdo艂a艂em usun膮膰 je z twojej drogi tamtego poranka, kiedy ju偶 by艂o po wszystkim, kiedy opad艂e li艣cie przykrywa艂y nasz膮 艣cie偶k臋 i lustro wody. Noc膮 nie zapali艂em wi臋c kominka ani 艣wiec - przy艣wieca艂em sobie t膮 antypatyczn膮 lamp膮 naftow膮, os艂oni臋t膮 od wszelkich przeci膮g贸w, kt贸rej u偶ywamy w kuchni, i siedzia艂em przed kominkiem, z wymiecionymi p艂omieniami, patrz膮c si臋 na czyste kamienie, po kt贸rych sp艂ywa艂y cienie i wciska艂 si臋 wyj膮cy huragan. Mo偶e dopad艂 ci臋 w samolocie, mo偶e uderzy艂 ci臋 w twarz na trapie, po solidnym wytrz臋sieniu maszyny. Och, Ariadno! Wiesz, 偶e nie potrafi臋 pohamowa膰 wyobra藕ni i 偶e sytuacja niebezpiecze艅stwa prowadzi mnie zawsze do najczarniejszych domys艂贸w. Zadzwoni艂em do ciebie, zadzwoni艂bym te偶 i do tej twojej przyjaci贸艂ki, s膮siadki, gdybym zna艂 jej numer, chocia偶 imi臋: Lita, jak mo偶esz si臋 domy艣li膰, to zbyt ma艂o danych, a nic wi臋cej o niej nie wiem - to i 偶e pracuje nad Raymondem Radiguetem.
Sen dopad艂 mnie w艂a艣nie tam, przy kominku, w fotelu po lewej. Rano lampa jeszcze si臋 pali艂a, a ksi膮偶ka, kt贸r膮 czyta艂em, spad艂a na nied藕wiedzi膮 sk贸r臋 i tam le偶a艂a, stracona strona. To wtedy zadzwoni艂em do instytutu i zostawi艂em dla ciebie wiadomo艣膰. O wp贸艂 do dziesi膮tej zadzwoni艂a艣; podzi臋kowa艂a艣 za to, 偶e si臋 o ciebie martwi艂em. Ja ze swej strony poprosi艂em, 偶eby艣 mi przywioz艂a tom Pami臋tnik贸w Metternicha, do kt贸rego odsy艂a艂o mnie to, co przeczyta艂em podczas wichury, wspomnienia Chateaubrianda. Wiesz, 偶e ten cz艂owiek je藕dzi艂 po tej okolicy, po tych ziemiach, na kt贸rych jeste艣my i na kt贸rych cierpimy, i 偶e mo偶e w艂a艣nie w tym lesie naszego wypoczynku spotka艂 pewnego Francuza nauczaj膮cego Irokez贸w kontredansa? Niemniej, nie czyta艂em tych wspomnie艅 z tego powodu, lecz dlatego, 偶e imi臋 Chateaubrianda pojawi艂o si臋 na ustach Agnesse, wedle jej w艂asnej deklaracji, a w tej sprawie by膰 mo偶e mo偶na jej wierzy膰. Kiedy dowiesz si臋, do czego zmierzam (a dowiesz si臋, naturalnie, zanim przeczytasz te strony), dostrze偶esz ewidentn膮 prawdziwo艣膰 zdarzenia, kt贸re dope艂nia prawdziwo艣膰 szczeg贸艂u, 偶e szkocki wieszcz trzyma艂 j膮 za kibi膰 i 偶e oboje spotkali si臋 we florenckim salonie z wieloma bardzo wa偶nymi lud藕mi. Autentyczno艣膰 listu, w kt贸rym si臋 znajduje ta informacja, nigdy nie zosta艂a podana w w膮tpliwo艣膰. Ale nie ma ju偶 znaczenia 偶adna z tych rzeczy, lecz odniesienie do Napoleona i to „jak wie monsieur de Chateaubriand”, co Agnesse wk艂ada w jego w艂asne usta. Nie poszukiwa艂em w Pami臋tnikach zza grobu potwierdzenia tego zdania, lecz wspomnienia, jakiej艣 aluzji do jakich艣 okoliczno艣ci, kt贸re mog艂yby po艂膮czy膰 autora Vie de Ranc茅 z autorem Melodii erotycznych. Przejrza艂em rozdzia艂y odnosz膮ce si臋 do pobytu Chateaubrianda we W艂oszech i nie znalaz艂em 偶adnego 艣ladu naszego poety, kt贸rego imi臋 z pewno艣ci膮 nie by艂o ju偶 mu obce, skoro sp臋dzi艂 w Anglii lata bezpo艣rednio nast臋puj膮ce po publikacji pierwszych Melodii, tych 艂aci艅skich, lat skandalu i chwa艂y. Posiadane przeze mnie wydanie jest zaopatrzone w indeks nazwisk: sir Ronald si臋 nie pojawia, a na przyk艂ad Byron tak. Szcz臋艣liwie przysz艂o mi do g艂owy przejrze膰 indeks miejsc i znalaz艂em Gorgon臋. Skarbiec stron, skarbiec kr贸tki, lecz wystarczaj膮cy! Opowiada, w jaki spos贸b sp臋dzi艂 kilka dni na Wyspie, nie sam, rzecz jasna; jak pojechali, on i jego towarzyszka, do Raguzy, 偶eby wzi膮膰 statek, i jak tam si臋 spotka艂 z hrabi膮 Metternichem, kt贸ry z pani膮 de Lieven, tej o 艂ab臋dziej szyi, obra艂 taki sam kurs. Spotkali si臋 w hotelu, razem odbyli podr贸偶, zajmowali s膮siaduj膮ce ze sob膮 pokoje w Albergo di Firenze na Gorgonie, gdzie znajdowa艂 si臋 tak偶e admira艂 Nelson, r贸wnie偶 nie sam. 呕e ten si臋 tam kiedy艣 znalaz艂, to wiedzia艂em, wszak we wszystkich przewodnikach turystycznych po mie艣cie (a przeczyta艂em ich ze dwa albo trzy) wymienia si臋 Albergo i pokazuje si臋 pokoje zajmowane przez lady Hamilton i zwyci臋zc臋 spod Trafalgaru, lecz w 偶adnym nie m贸wi si臋, 偶e Chateaubriand i Metternich te偶 tam byli, w tym samym czasie, w tym samym miejscu i w tym samym celu. Kusz膮ce by艂oby zostawienie Agnesse w spokoju, pu艣ci膰 troch臋 w niepami臋膰 sir Ronalda i pos艂ucha膰, o czym rozmawiali ci trzej, a nie m贸wi臋 o przygl膮daniu si臋, co robili, wszak bior膮c pod uwag臋 czas wolny i natur臋 swych towarzyszek, nietrudno si臋 tego domy艣li膰. Jednak przede wszystkim spotkania, rozmowy pomi臋dzy romantycznym wicehrabi膮 i przebieg艂ym dyplomat膮... przynajmniej dla mnie, s膮 bardziej interesuj膮ce ni偶 ca艂a reszta! Niemniej, specjalnie dla ciebie, rezygnuj臋. Nie wydaje si臋, 偶eby Metternich albo Nelson, mieli cokolwiek wsp贸lnego z wymy艣leniem Bonapartego. Co za艣 si臋 odnosi do Chateaubrianda, czy Agnesse si臋 pomyli艂a? czy te偶 klepa艂a bez 艂adu i sk艂adu?
Tego poranka, kiedy uspokoi艂 si臋 wiatr i m贸j niepok贸j, wyszed艂em do ogrodu i zebra艂em porozsypywane li艣cie: u艂o偶y艂em je w stos i podpali艂em - kr膮偶y艂y mi po g艂owie wersy i muzyka dawnej, kochanej piosenki, kt贸rej ko艅ca jednak stara艂em si臋 unikn膮膰, bardziej oddany ogniowi ni偶 wiatrowi, i tak, najpierw patrzy艂em, jak si臋 pal膮; potem, w dymie, naszed艂 mnie nat艂ok obraz贸w, niczym szalony projektor filmowy, a偶 w ko艅cu zosta艂y obrazy Gorgony, te, kt贸rych poszukiwa艂em, te, kt贸re mo偶na by艂o zobaczy膰, bo ju偶 strach przed tym, 偶e sta艂o ci si臋 co艣 z艂ego, nie usuwa艂 z mojej g艂owy 偶adnego innego niepokoju. Ciekawo艣膰 pchn臋艂a mnie do porannego wa艂臋sania si臋 po ulicach, swego rodzaju nadetatowy policjant, 艣wiadek handlu, tego, w jaki spos贸b pozdrawiaj膮 si臋 straganiarze z przeciwnych stron alei, jak dewotki wychodz膮 ze mszy, te od Carmen, te od Angustias, te od klarysek, najmniej z katedry, bo jest zimna; jak - ci膮gn臋 - wy艂adowuje si臋 towary na nabrze偶u i przechowuje w wielkich silosach wykutych w skale - na Wyspie produkuje si臋 jedynie pietruszk臋 i czosnek, kt贸ry kobiety sadz膮 w glinianych doniczkach, zatem wszystko przywozi si臋 z zewn膮trz; jak w ko艅cu najdrobniejsze nawet rachunki docieraj膮 do gabinetu Aldobrandiniego, wiecznie zapracowanego, teraz zaniepokojonego, bo w艂a艣nie dosta艂 wiadomo艣膰 od konsula Anglii, 偶e musi pilnie z nim porozmawia膰 - i jest to pretekst, dzi臋ki kt贸remu Ascanio wchodzi do gabinetu Agnesse i pyta j膮, czy lepiej, 偶eby ona by艂a obecna i pos艂u偶y艂a jako dragoman, na co Agnesse odpowiada, 偶e tak, 偶e jak chce, bo po to tam jest. Po kilku minutach wraca i m贸wi jej, 偶e by膰 mo偶e pan konsul woli rozmawia膰 z nim sam na sam i 偶e chocia偶 m贸wi s艂abo po w艂osku, na pewno on, Ascanio, w ko艅cu zrozumie, co takiego sprowadza go tak wcze艣nie i tak pilnie. Jednak jeszcze raz wchodzi i decyduje, 偶eby Agnesse by艂y obecna i gotowa do pracy, zale偶nie od okoliczno艣ci. Potem bryza, z kt贸r膮 identyfikuje si臋 moja wola, zabiera mnie do greckiej dzielnicy, gdzie ludzie si臋 gromadz膮 w grupki i rozchodz膮, gdy przypl膮tuje si臋 jaki艣 podejrzany 艂acinnik; ludzie przekazuj膮 sobie, 偶e Dem贸nica de Risi jest zamkni臋ta w lochach Pa艂acu i 偶e sam minister zanosi jej jedzenie, bo nie chce, 偶eby z kim艣 rozmawia艂a, i 偶e to zbrodnia, i 偶e trzeba co艣 zrobi膰; a wszystko to powtarza si臋, bardziej energicznie i ju偶 nie tak po kryjomu, w stoczni i arsena艂ach, dok膮d udam si臋 p贸藕niej. Korzystam z okazji, aby z bliska przyjrze膰 si臋 tym pi臋ciu okr臋tom, kt贸re buduje si臋 dla Anglii, jeszcze bez imion, ale z numerami; to te, kt贸re lata p贸藕niej, niewiele, pokonaj膮 pod Trafalgarem Vellenueve'a. Na budownictwie okr臋towym nie znam si臋, jak mo偶esz si臋 spodziewa膰, ale zami艂owanie do pi臋knych linii mi pomaga, a zapewniam ci臋, 偶e linie tych okr臋t贸w mnie zachwyci艂y: subtelne a偶 do delikatno艣ci, uroczyste, w pewien spos贸b gro藕ne. Przez luki i strzelnice mostk贸w wystawia艂y swe z艂ote dzioby armaty - ponad sto na ka偶dej burcie. A te cudowne kasztele rufowe, na kt贸rych pracuj膮, zawieszeni na rusztowaniach, ebeni艣ci i malarze? Wyobra偶am sobie te okr臋ty w morzu, a ja dowodz臋 jednym z nich, kapitan okr臋tu pod rozkazami Collingwooda, kt贸ry zawsze by艂 mi bardziej sympatyczny ni偶 Nelson. Moje dzieci臋ce marzenia, ogie艅 z lewej i prawej burty, przed dziobem wr贸g, nie ma na to miejsca w tym tek艣cie, a z nich by膰 mo偶e wynika nie tylko, 偶e w pewnych zami艂owaniach jestem podobny do Ascania, ale 偶e jeste艣my jedn膮 i t膮 sam膮 postaci膮, romantyczny mit 偶aglowc贸w - opowiem ci o tym, je艣li chcesz, kiedy sko艅czy si臋 to wszystko, kiedy b臋dziemy mieli absolutn膮 pewno艣膰, kto wymy艣li艂 Napoleona, jak i dlaczego. Teraz n臋c膮 mnie g艂osy robotnik贸w. Jeden proponuje wys艂a膰 do Aldobrandiniego ultimatum: albo uwolni Demonik臋 i wywiezie j膮 z Wyspy, w nienaruszonym stanie, albo niechybnie jeden za drugim sp艂on膮 okr臋ty. Teraz chodzi tylko o to, w jaki spos贸b przekaza膰 wiadomo艣膰 Ascaniowi, bez przyjmowania ryzyka, 偶e pos艂aniec nie zawi艣nie na rei, ko艂ysany podmuchami wiatru.
Angielski konsul to ten gentleman, tak dobrze ubrany, cho膰 tak bardzo bez ozd贸b i kolor贸w, kt贸ry teraz w swym angielskim powoziku zaprz臋偶onym w jednego konia wje偶d偶a po ulicy Szpitalnej w kierunku Pa艂acu. Na balkonie Trzech Gracji mieszkanki k艂贸c膮 si臋 o lunet臋; albo raczej G艂upia 偶膮da jej od Starej, kt贸ra lunety nie oddaje i zadaje sobie pytanie: „Po co przyje偶d偶a mister Smiths do pa艂acu?”, a G艂upia zamiast powt贸rzy膰 pytanie, kt贸re Stara ponawia, 偶膮da instrumentu, piszczy, pop艂akuje i w ko艅cu grozi zrzuceniem Martwej z balkonu i 偶e pot艂ucze jej o chodnik porcelanow膮 twarz. W obliczu podobnych straszno艣ci Stara oddaje lunet臋, masz, nudziaro, patrz, jak wspaniale, chocia偶 ju偶 jest za p贸藕no, bo kolasa czy tilbury, czy jak tam si臋 nazywa ta drynda, zatrzyma艂a si臋 przed g艂贸wnym wej艣ciem, stra偶 prezentuje bro艅, a pan konsul, napuszony przechodzi przez pr贸g. Podczas minut, kt贸re potrzebuje, aby wej艣膰 po wielkich, galowych schodach, nazwa Anglii przebiega po korytarzach, dostaje si臋 do gabinet贸w i dociera, w jej dalekim biurze, do Flaviarosy, kt贸ra tego poranka wydaje si臋 szczeg贸lnie pi臋kna, co prawdopodobnie jest wynikiem pomad, w艂a艣nie otrzymanych z Francji, cho膰 via Rzym - jej m膮偶 zabroni艂 bezpo艣redniej wymiany z Republik膮, chyba 偶e tajnych raport贸w. Wiadomo艣膰, kt贸r膮 przynosi jej od藕wierny - „W艂a艣nie przyjecha艂 pan konsul Anglii” - sprawia, 偶e wstaje z fotela, ka偶e jej przerwa膰 zaszyfrowany list, kt贸ry pisa艂a, doprowadza j膮 do wyj艣cia z gabinetu i do sza艂u - wizyta, kt贸rej si臋 nie spodziewa艂a, o kt贸rej nie poinformowa艂 jej 偶aden z jej system贸w szpiegowskich. M膮偶 mo偶e o niej nie wiedzie膰; ona, nigdy. Przechodzi korytarzami, przebiega przez pokoje, a偶 dociera do pokoju pustego, ciemnego, kt贸ry otwiera kluczem, przechowywanym przez siebie osobi艣cie. Naciska spr臋偶yn臋, otwieraj膮 si臋 tajne drzwi, wchodzi do korytarza bez 艣wiat艂a, co jej nie powstrzymuje ani nie powoduje, 偶e idzie po omacku, a偶 do miejsca, gdzie otw贸r umiejscawia jej spojrzenie na poziomie szyi Aldobrandiniego, twarz膮 w twarz z konsulem Wielkiej Brytanii, albo lepiej b臋dzie powiedzie膰, 偶e naprzeciw jego papierosa, kt贸rego egzotyczny zapach dociera przez ten wziernik. Jak偶e dobrze ubiera si臋 ten m臋偶czyzna i jak偶e jest antypatyczny! M贸wi ministrowi, 偶e przyjedzie admira艂 Nelson, aby podda膰 inspekcji budowane okr臋ty; nie z ca艂膮 flot膮, kt贸ra b臋dzie robi膰 swoje na pe艂nym morzu, lecz na pok艂adzie awiza, i zostanie przez kilka dni na Wyspie - co Agnesse t艂umaczy na stanowczy i plastyczny w艂oski. Ehem, ehem! Przyjedzie te偶 pewna dama, na pok艂adzie „Artemizy”... Flaviarosa nie mo偶e zobaczy膰 miny swojego m臋偶a, kiedy konsul wymawia nazwisko lady Hamilton, kiedy o艣wiadcza, 偶e b臋d膮 mieszka膰 razem w tym samym miejscu i 偶e po porz膮dnym przemy艣leniu za najbardziej odpowiednie miejsce, aby dama i admira艂 sp臋dzili te dni w spokoju, uznali Albergo di Firenze, tak pi臋kne, przyklejone do mur贸w, z pi臋trowym ogrodem schodz膮cym a偶 do nadmorskiego pasa偶u... G艂os Aldobrandiniego dr偶y; g艂os obecnej tam Agnesse, t艂umacz膮cej, stara si臋 prze艂o偶y膰 to dr偶enie: „Ale偶 w艂adze, ale偶 Pa艅stwo, b臋dzie chroni膰, b臋dzie wspiera膰 cudzo艂o偶n膮 mi艂o艣膰? Przecie偶 wszyscy wiedz膮...” „Panie ministrze, niech admira艂 Nelson zajmie si臋 swoj膮 w艂asn膮 dusz膮, dlaczego to pan ma si臋 ni膮 martwi膰?” Agnesse, przekazuj膮c to pytanie, u艣miecha si臋: „Ja mog臋, panie konsulu, zostawi膰 na boku to, co m贸wi mi sumienie w odniesieniu do lorda Nelsona, ale nie w odniesieniu do mojego narodu, dla kt贸rego obecno艣膰 tej pary b臋dzie wielkim skandalem!” Konsul dyskretnie wzruszy艂 ramionami: „Nie wydaje mi si臋 niezb臋dne, panie ministrze, 偶eby herold chodzi艂 po ulicach, obwieszczaj膮c ludziom, 偶e jaki艣 m臋偶czyzna z kobiet膮 w nielegalnym zwi膮zku mieszkaj膮 i kochaj膮 si臋 w Albergo”. Flaviarosie wyda艂o si臋, 偶e odpowied藕 konsula a偶 kapie zdrowym rozs膮dkiem, i ucieszy艂a si臋, 偶e jej ma艂偶onek zamilk艂, pomijaj膮c to, co powiedzia艂 na po偶egnanie do nad臋tego przedstawiciela Blond Albionu: „Mam nadziej臋, panie konsulu, 偶e protok贸艂 nie zmusi mnie do witania si臋 z t膮 dam膮”. „Nie s膮dz臋, panie ministrze. Poza inspekcj膮 okr臋t贸w reszta zaj臋膰 admira艂a b臋dzie absolutnie prywatna”. Minister odprowadzi艂 konsula a偶 do galowych schod贸w; Agnesse znik艂a z pola widzenia Flaviarosy. Gabinet pozosta艂 pusty. Flaviarosa wspar艂a si臋 o 艣cian臋, zamkn臋艂a oczy i przez kilka chwil tak偶e poczu艂a si臋 kochana, a偶 do granic skandalu. Flaviaros臋 czasem, przy tego rodzaju okazji nachodzi艂a t臋sknota za wielk膮 mi艂o艣ci膮, i nie dramatyczn膮, a ju偶 na pewno nie tragiczn膮, o ile to mo偶liwe, lecz z tych innych, sk艂adaj膮cych si臋 z mi艂o艣ci jedynej i na zawsze, cho膰 ich pozycje dialektyczne pozwala艂y jej dopu艣ci膰 tak偶e ide臋 mi艂o艣ci kr贸tszej i troch臋 mniej szcz臋艣liwej, stworzonej z przeciwno艣ci i nami臋tno艣ci, jak ta lorda Nelsona, o kt贸rej rozprawiali wszyscy nad Morzem 艢r贸dziemnym, nie tylko w Londynie. Flaviarosa wyobra偶a艂a sobie te dzia艂ania ograniczona swym nik艂ym do艣wiadczeniem, wy艂膮cznie cielesnym, i wtedy przypuszcza艂a, 偶e przyjemno艣ci z takim trudem osi膮gni臋te s膮 pewnie niezr贸wnane - przewy偶szaj膮ce, znacznie bardziej przewy偶szaj膮ce to, co jej dane by艂o pozna膰. I te chwile wybuja艂o艣ci wyobra藕ni, profilaktycznego katharsis, zawsze kr贸tkie, na szcz臋艣cie dla dobrego prowadzenia si臋 Gorgony, wzrusza艂y fundamenty jej bytu, niczym silne i kr贸tkotrwa艂e trz臋sienie ziemi. Poczu艂a, 偶e mdleje na kraw臋dzi 艂ez zawi艣ci, ale pohamowa艂a si臋 albo odwr贸ci艂 jej uwag臋 dobiegaj膮cy z gabinetu Ascania ha艂as; zobaczy艂a wtedy, jak kto艣, albo lepiej, jak czyje艣 rami臋 i d艂o艅 zostawia z艂o偶on膮 kartk臋 na stole. Korytarz, z kt贸rego szpiegowa艂a, cho膰 doskona艂y w swej budowie i u偶yteczny do knowa艅 politycznych oraz dla ka偶dego mo偶liwego, niespodziewanego posuni臋cia taktycznego wobec niewygodnych rz膮dz膮cych, nie posiada艂 drzwi, kt贸re prowadzi艂yby do gabinetu Aldobrandiniego; aby tam dotrze膰, musia艂aby zatoczy膰 wielkie ko艂o. Flaviarosa pozosta艂a dr臋czona ciekawo艣ci膮, co te偶 zawiera艂 ten papier, kto go przyni贸s艂.
Natychmiast zobaczy艂 go Ascanio, zmi膮艂 go gwa艂townie, z w艣ciek艂o艣ci膮. Z furi膮 zadzwoni艂 dzwonkiem. Sekretarza, kt贸ry wszed艂 do gabinetu, obarczy艂 obowi膮zkiem powiadomienia cz艂onk贸w Trybuna艂u Dziesi臋ciu o zebraniu tego samego popo艂udnia. Flaviarosa by艂a cz艂onkiem tej Rady Najwy偶szej, tego S膮du, od kt贸rego nie by艂o odwo艂ania, w imieniu swego ojca, trapionego reumatyzmem - bra艂a udzia艂 w spotkaniach tak jak inni, zamaskowana.
2.
- Musimy si臋 cofn膮膰, Ariadno; nie po tej samej drodze, etap po etapie, ale raczej przeskoczy膰 i z powietrza wybra膰 chwil臋, w kt贸rej spadniemy na d贸艂, chwil臋 b臋d膮c膮 dok艂adnie w dniu, kiedy przyby艂y na Wysp臋, na pok艂adzie 艣licznego 偶aglowca, kt贸rego nazwa w tej chwili umkn臋艂a mi z g艂owy (chocia偶 nie nazwisko kapitana), Agnesse i Dem贸nica de Risi. Pami臋tasz, 偶e kiedy zatrzymali艣my si臋 przez chwil臋, aby przyjrze膰 si臋 tej dziewczynie, kiedy ona ze swej strony z daleka przygl膮da艂a si臋 Wyspie, powiedzia艂a艣 co艣 w rodzaju, 偶e po co marnujemy czas, skoro jeste艣my zainteresowani inn膮 osob膮? I sama widzisz, zostawili艣my j膮 sam膮 sobie, a teraz co艣 si臋 dzieje na Gorgonie, co wk艂ada imi臋 Demoniki w wiele ust, co by艂o powodem, rzecz jasna, nadzwyczajnego spotkania, po艣piesznego, najwy偶szego trybuna艂u, co w艂a艣nie ujrza艂a艣. Wydaje mi si臋 niezb臋dne przew膮cha膰, o co chodzi, bo cho膰 bezpo艣rednio nas to nie dotyczy ani nie wydaje si臋 mie膰 wp艂ywu na nasz temat, kto wie, czy przy okazji co艣 si臋 nie zmieni albo zniknie, albo si臋 wy艂oni? Co艣, co tym razem jednak b臋dzie si臋 do nas odnosi膰. B艂臋dem by艂o zostawienie Demoniki na boku, a najgorsze jest to, 偶e codziennie pope艂niamy inne b艂臋dy, takie jak ten. Ja rozumiem, 偶e nawet zaw臋偶aj膮c pole naszej uwagi do tak ograniczonej scenerii, jak膮 jest Gorgona, nie spos贸b 艣ledzi膰 wszystkiego, co si臋 dzieje, trudno jest nawet ustali膰 hierarchi臋 zdarze艅 ze wzgl臋du na ich znaczenie i wag臋. Wszak w tej chwili co艣 wed艂ug nas zupe艂nie trywialnego mo偶e zyska膰 na znaczeniu przez inne tworz膮ce si臋 w nim rzeczy albo w jaki艣 spos贸b od niego pochodz膮ce. Dok艂adno艣膰, skrupulatno艣膰, zaprowadzi nas do rejestru i pewno艣ci (to znaczy do opowiadania) tego, co w ka偶dej chwili si臋 dzieje: co艣 nieznacznego, mikroskopijnego, nic nie znacz膮ce rzeczy nic nie znacz膮cych ludzi. Wielkie zdarzenia s膮 tylko sum膮 drobnostek. Znamy histori臋 z teatru, ale historii brak postaci i jedno艣ci. Wymienianie po kolei wszystkiego, co wydarza si臋 w Trzech Kr贸lestwach Rzeczywisto艣ci i na ich licznych terytoriach przyleg艂ych by艂oby uprawnionym sposobem napisania historii. Niesko艅czonym sposobem, prawda? metod膮 niemo偶liw膮. Wi臋c wszystko, czym to nie jest, jest kreacj膮 i sztuk膮.
Z drugiej strony, nasz艂a nas mania zapominania, 偶e rzeczywisto艣膰, opr贸cz tego, 偶e jednoczesna, zawsze brnie naprz贸d w porz膮dku czasu i wskaz贸wek zegara, jak nas nauczono - jedna minuta za drug膮, jeden czyn za drugim, tutaj ci臋cie i zaczynam, tam ci臋cie i ko艅cz臋. A i tak dobrze, je艣li pocz膮tek i koniec zbiegaj膮 si臋 z 偶yciem cz艂owieka! Teraz jednak jeste艣my przyzwyczajeni do poruszania si臋 w kierunkach przeciwstawnych, w ty艂, do przodu, oddzielaj膮c to od tego, w zale偶no艣ci od kaprysu albo zachcianki, o ile nie powodowani jakim艣 nieugi臋tym za艂o偶eniem konstrukcji, nakazuj膮cym nieporz膮dek i zabraniaj膮cym istnienie systemu, albo kt贸ry ka偶e im si臋 kierowa膰 zupe艂nie nowymi prawami. My, w tym badaniu, kt贸re prowadzimy, od kt贸rego z pewno艣ci膮 zale偶膮 moja chwa艂a i twoje szcz臋艣cie, dzia艂ali艣my wzgl臋dnie improwizuj膮c, wiedzeni inspiracj膮 albo sugesti膮 chwili, i w ten spos贸b wynik jest pomieszany. Dobrze, musimy si臋 cofn膮膰, odszuka膰 pomini臋te strony i od tego miejsca czyta膰 na nowo. Pami臋tasz t臋 scen臋, kt贸rej rozw贸j i kt贸rej zawarto艣膰 podzielili艣my, ka偶dy wedle swoich raport贸w, ten dzie艅 przyjazdu Agnesse na Gorgon臋? Ascanio Aldobrandini nie potraktowa艂 jej nieelegancko, ka偶膮c jej czeka膰 dwie godziny, zanim j膮 przyj膮艂, ale dlatego, 偶e zajmowa艂o go co艣 bardzo powa偶nego. Aby to przyzna膰, musisz przyj膮膰 do wiadomo艣ci my艣l, 偶e Aldobrandini, kt贸rego 偶ycie i cuda figuruj膮 w katalogach naszej ciekawo艣ci jako posta膰 z t艂a, na kt贸rego jednak偶e wpada ka偶dy, kto przyje偶d偶a na Gorgon臋, w tym i my, zabierze nam wi臋cej czasu, ni偶 przewidywali艣my. Pocz膮tkowo s膮dzili艣my, 偶e na Wyspie wszystko, co nie jest zwi膮zkiem pomi臋dzy Agnesse i sir Ronaldem, nie jest dla nas interesuj膮ce; co najwy偶ej zgodzili艣my si臋 na ewentualno艣膰 wizyty u Cagliostra, i nie z innego powodu ni偶 ten, 偶e mu to przyrzek艂em niemal w dwa wieki p贸藕niej. Stwierdzenie, potwierdzone, 偶e o tej samej godzinie w dwie r贸偶ne noce spojrzenia Ascania i sir Ronalda zwr贸ci艂y si臋 ku tej samej gwie藕dzie, albo strz臋pom jednej chmury, i 偶e obaj my艣leli o kobietach o takim samym imieniu, kt贸re przez wiele czasu by艂y uwa偶ane za jedn膮 i t臋 sam膮, mog艂o wzbudzi膰 w nas podejrzenie, 偶e Ascanio odgrywa niejak膮 rol臋, przynajmniej determinuj膮c膮, w pewnej historii mi艂osnej. Prawda jest taka, 偶e ca艂a ta preambu艂a, odnosz膮ca si臋 do Agnesse nie wprost, poprzedza opowiadanie, kt贸re nie ma z ni膮 nic wsp贸lnego, poza odbywaniem si臋 w jednym czasie z jej niemal rozpaczliwym oczekiwaniem w tym wielkim salonie bez luster, za to przyt艂oczonym obrazami i gobelinami, przez kt贸ry w t臋 i z powrotem przechodz膮 milcz膮cy i szybcy m臋偶czy藕ni, wszyscy ubrani na czarno, zostawiaj膮 papiery, zostawiaj膮 wiadomo艣ci, bo tak偶e i je przynosz膮. Powiedzie膰 ci, 偶e g艂owa Agnesse ko艂ysze si臋 z jednej strony na drug膮 w rytm ich krok贸w: prawo, lewo, prawo, lewo, jak w przypadku cz艂owieka przygl膮daj膮cego si臋 pi艂ce tenisowej, nie by艂oby odpowiednie, bior膮c pod uwag臋 dat臋, chocia偶 kto wie...?
Przykro mi te偶, 偶e musz臋 ci opowiedzie膰 zdarzenie, a nie pokaza膰 ci je, na co mia艂bym ochot臋 - towarzyszy艂aby艣 mi jeszcze raz w drodze na nabrze偶e Gorgony, tego samego poranka przyjazdu Agnesse, i nie 偶eby j膮 艣ledzi膰. Skoro jednak ciebie nie ma...! Przybli偶臋 ci w szczeg贸艂ach to, co mi si臋 zdarzy艂o - wszed艂em do salonu, w kt贸rym ona czeka艂a, zobaczy艂em jej ruch g艂ow膮, u艣miechn膮艂em si臋. Nie przysz艂o mi wtedy do g艂owy poszpera膰 w jej 艣wiadomo艣ci, mo偶e dlatego, 偶e uzna艂em to za przedwczesne. Przeszed艂em zatem mimo niej i wszed艂em do gabinetu Ascania. By艂a tam, naprzeciw niego, siedz膮c, ale pe艂na dramatyzmu, Dem贸nica de Risi. W owej chwili nic nie m贸wiono. Wydawa艂o si臋 to cisz膮, nast臋puj膮c膮 po s艂owach, kt贸rych nikt si臋 nie spodziewa albo kt贸rych nikt nie pragnie. Nasz艂a mnie ch臋tka, 偶eby dowiedzie膰 si臋, co si臋 dzieje, i zamiast pozosta膰, wr贸ci艂em do chwili, kiedy Dem贸nica de Risi zesz艂a z pok艂adu „Artemizy”, z jedn膮 walizk膮 z czerwonego aksamitu i 偶贸艂tawej sk贸ry; wo藕nicy, kt贸ry zbli偶y艂 si臋 do niej z czapk膮 w r臋kach i j膮 zapyta艂, powiedzia艂a: „Tak. Prosz臋 zabra膰 mnie na ulic臋 Carmen, do domu signoriny de Risi”. Wo藕nica spojrza艂 na ni膮 zaskoczony i niemal cofn膮艂 si臋 o krok. „Tak. Signoriny de Risi. Ja te偶 jestem nast臋pn膮 signorin膮 de Risi”. Nic si臋 panu nie stanie, je艣li zawiezie mnie pan swoim powozem”. Wo藕nica patrzy艂 na jej twarz, jakby j膮 studiowa艂, jakby czego艣 w niej szuka艂; i pewnie znalaz艂, bo przesta艂 si臋 obawia膰 i u艣miechn膮艂 si臋 z sympati膮: „By艂em marynarzem. By艂em w bitwie pod Agriggento”. „No to pewnie zdarzy艂o si臋 panu kilka razy zobaczy膰 mojego ojca”. „Tak, signorin膮, raz. Ja by艂em na pok艂adzie, a on na mostku”. Nie m贸wi膮c nic wi臋cej, podni贸s艂 z ziemi walizk臋 i ruszy艂 przodem, w stron臋 jednego z powoz贸w czekaj膮cych na 艂adunek. Otwieraj膮c drzwiczki, aby Dem贸nica wsiad艂a, powiedzia艂: „Patrzy na pani膮 przynajmniej dw贸ch albo trzech policjant贸w”. „Dzi臋kuj臋, ale spodziewa艂am si臋 tego”. Pow贸z ruszy艂 z nabrze偶a w stron臋 ulicy Carmen i zatrzyma艂 si臋 przed domem o dw贸ch pi臋trach, ani bogatym, ani biednym, ale z pi臋kn膮 kamienn膮 galeri膮. Wo藕nica zsiad艂 z koz艂a, otworzy艂 drzwiczki, wyci膮gn膮艂 baga偶. „Nazywam si臋 Beppo, signorina. Prosz臋 mi nic nie dawa膰. To przyjemno艣膰 m贸c pani s艂u偶y膰 i je艣li b臋dzie pani czego艣 potrzebowa膰 ode mnie, prosz臋 kaza膰 mnie wezwa膰. Beppo. Jestem zawsze w powozie na placu Broni”. Wtedy nast臋pny pow贸z wjecha艂 na ulic臋, gwa艂townie zwolni艂, przejecha艂 mimo szerokim 艂ukiem, kiedy Dem贸nica puka艂a, Beppo powiedzia艂 jej, 偶e w艂a艣nie przejecha艂a policja. Ona wzruszy艂a ramionami. „Powodzenia, signorina. Beppo. Prosz臋 nie zapomnie膰”. Kto艣 zapyta艂 ze 艣rodka, kto puka. Dem贸nica powiedzia艂a swoje imi臋, cho膰 po cichu. Otworzy艂y si臋 drzwiczki zakratowanego okienka, jakie艣 oczy na ni膮 spojrza艂y, kto艣 zawo艂a艂: „Dem贸nica!” Otworzy艂y si臋 drzwi, w sieni by艂y dwie kobiety, stare albo postarza艂e; ta bli偶sza poczeka艂a, a偶 ta druga przytuli Demonik臋, a wtedy tak偶e j膮 przytuli艂a. „Panienka Dem贸nica, panienka Dem贸nica, wyros艂a na wielk膮 dam臋!” Posz艂y do salonu obok sieni; w nim resztki przesz艂o艣ci - jak w salonie wdowy Fulcanelli, przedmioty z Japonii, przedmioty z Chin, sk贸ry dzikich zwierz膮t na pod艂ogach, drobiazgi z ko艣ci s艂oniowej i porcelana w witrynach, fajans, laka, wazony, parawany - samym patrzeniem na poszczeg贸lne przedmioty mo偶na by艂o odtworzy膰 morskie szlaki przebyte przez m臋偶czyzn z rodziny, kolejnych w艂a艣cicieli salonu; gdzie wisia艂y te偶 w艂oskie obrazy; gdzie grecka statua bez g艂owy i cz艂onk贸w, marmur m艂odej dziewczyny, spoczywa艂a na szerokiej konsoli. „A co mia艂am zrobi膰, ciociu Annunziato? Przez ca艂y ten czas mama potrafi艂a tu i tam znale藕膰 protekcj臋, w miejscach u ludzi, kt贸rzy jeszcze szanuj膮 imi臋 mojego ojca albo przynajmniej go pami臋taj膮. Jednak po jej 艣mierci za jak膮kolwiek pomoc 偶膮dano ode mnie zap艂aty w kobiecej walucie. Wsz臋dzie, na ca艂ym 艣wiecie. Dlatego musia艂am wr贸ci膰”. „Ale tutaj? Co z tob膮 zrobi Aldobrandini?” „Co najwy偶ej mo偶e mnie powiesi膰!” Ciocia Annunziata ozdabiaj膮ca kame膮 swoj膮 d艂ug膮 szyj臋 o delikatnych zmarszczkach zacz臋艂a m贸wi膰 o przesz艂o艣ci, o tym, co jeszcze pami臋ta艂a Dem贸nica i o tym, czego ju偶 nie pami臋ta艂a; przeplata艂a to odniesieniami do wsp贸艂czesno艣ci, Ascanio rz膮dzi wszystkim, ja 偶yj臋 z rent przysy艂anych z Raguzy, spadek po moim ojcu, dobrze si臋 zachowuj膮... Kiedy zapukano do drzwi, opowiada艂a co艣 o babci Reginie. By艂a to policja; z nakazem napisanym odr臋cznie pismem Aldobrandiniego, 偶eby Dem贸nica posz艂a z nimi i 偶eby zabra艂a te偶 baga偶, o ile go wcze艣niej nie otworzy艂a, w przeciwnym bowiem razie musieliby przeszuka膰 dom - walizka jeszcze sta艂a w sieni, z zamkni臋tymi k艂贸dkami, nie trzeba by艂o robi膰 przeszukania. Dem贸nica, przytuliwszy s艂u偶膮c膮, mog艂a szepn膮膰 jej na ucho: „Niech si臋 o tym dowie wo藕nica o imieniu Beppo. Staje na piazza degli Armi”. Potem zapakowali j膮 do czekaj膮cego powozu. Ciotk臋 Annunziat臋 nauczono w czasach m艂odzie艅czych, by powstrzymywa艂a 艂zy przy innych osobach, a przede wszystkim przy tych, kt贸rzy te 艂zy spowodowali, zatem wybuchn臋艂a p艂aczem dopiero, kiedy us艂ysza艂a trzask zamykanych drzwiczek powozu; s艂u偶膮ca j臋艂a pop艂akiwa膰 znacznie wcze艣niej. Zawie藕li Demonik臋 do Pa艂acu, gdzie si臋 urodzi艂a, i wprowadzili j膮 po schodach i korytarzykach, kt贸re zna艂a od dzieci艅stwa. W salonie, w kt贸rym kazano jej czeka膰, jej ojciec przyj膮艂 wys艂annik贸w Wielkiego Turka, przynosz膮cych w r臋kach ga艂膮zki oliwne; ona z ukrycia, a mo偶e przez szpar臋 w przymkni臋tych drzwiach do woli przygl膮da艂a si臋 ich turbanom i szerokim kaftanom. Teraz salon nie by艂 taki sam, pozbawili go obraz贸w z bitwami morskimi z Wenecjanami, z Turkami, z Hiszpanami... Jej ojciec obja艣ni艂 je wszystkie, ona siedzia艂a mu na kolanach, i powiedzia艂 jej te偶, 偶e ten, kt贸ry na mostku rozkazuje wypali膰 z obu burt, to on. Te ogromne obrazy przypomina艂y lata chwa艂y Gorgony. Dlaczego je 艣ci膮gni臋to? Dlaczego zostawili nagie 艣ciany? Kiedy wszed艂 Aldobrandini, przyjrza艂a mu si臋 - nie pami臋ta艂a tego pod艂u偶nego oblicza, o kruczoczarnych w艂osach, mo偶e przystojnego, ale o urodzie niepokoj膮cej. Wiedzia艂a, 偶e to Aldobrandini, bo on sam jej to o艣wiadczy艂. Kaza艂 jej usi膮艣膰 i zacz膮艂 przegl膮da膰 grub膮 teczk臋, kt贸r膮 przyni贸s艂 pod pach膮. „Tutaj mamy dzia艂ania wdowy de Risi przeciw bezpiecze艅stwu Republiki, odk膮d Jego Ekscelencja genera艂 wspania艂omy艣ln膮, lecz niepolityczn膮 decyzj膮, niech B贸g mi wybaczy, 偶e tak my艣l臋, pozwoli艂 jej uda膰 si臋 na wygnanie. Pani matka, signorina, konspirowa艂a z Francuzami, wrogami cz艂owieka i religii; z Wenecjanami, naszymi rywalami; ofiarowa艂a kr贸lowi Neapolu niepodleg艂o艣膰 Wyspy, a Republice Genuy po艂ow臋 naszych statk贸w, dzi艣 rozproszonych po bo偶ym 艣wiecie, zdradziecko sprzedanych przez ich kapitan贸w i za ich dotacje, je艣li dopomog膮 wygna膰 z Wyspy genera艂a. Wymieniam pani troch臋 najpowa偶niejszych rzeczy, ale nie jest mi obca ca艂a reszta, kt贸r膮 zrobi艂a pani matka, zar贸wno w Rzymie, jak i w Piemoncie - oby B贸g jej wybaczy艂, cho膰 w膮tpi臋 w to, wszak nale偶a艂a do masonerii i od niej otrzymywa艂a wszystko, co utrzymywa艂o j膮 w walce przeciw nam, wsparcie i pieni膮dze. Nasi agenci poinformowali nas te偶 o pani osobistych przygodach, signorina; chwilowo ani nie publicznych, ani nie powa偶nych. Ostatnio mieszka艂a pani w Modenie; ci z Modeny nigdy nie byli ani naszymi przyjaci贸艂mi, ani wrogami. Ale czy to prawda, 偶e dzia艂a艂a pani, b臋d膮c op艂acana przez Republik臋 Francusk膮? „Nie - odpowiedzia艂a Dem贸nica oschle - gdybym by艂a czyim艣 agentem, mia艂abym pieni膮dze i nie musia艂abym wraca膰 na Gorgon臋, gdzie b臋d臋 偶y膰 biednie u boku mojej ciotki”. Ascanio za艣mia艂 si臋. „Biednie! Wdowy, sieroty po dawnych komodorach 偶yj膮 bardzo biednie w domach, kt贸re im zostawili艣my, w otoczeniu rzadkich przedmiot贸w zbytku, za kt贸re ka偶dy ofiarowa艂by fortun臋. Jedz膮 do艣膰 s艂abo, to prawda, i nie ubieraj膮 si臋 modnie. A przyjemno艣膰 poruszania si臋 po艣r贸d cennych przedmiot贸w, kt贸rych wszyscy im zazdroszcz膮 i tylko one posiadaj膮? 艁贸偶ko, w kt贸rym ma zamiar pani sypia膰, signorina, czy przypadkiem nie jest zrobione z ko艣ci s艂oniowej? Nie o艣mielam si臋 my艣le膰, 偶e mog艂aby pani na to nie zas艂ugiwa膰, ale z pewno艣ci膮 jest pani jedyn膮 osob膮 na Wyspie 艣pi膮c膮 na 艂o偶u z ko艣ci s艂oniowej. Genera艂 艣pi na polowej pryczy”. „W domu mojej ciotki nie ma 偶adnego 艂贸偶ka z ko艣ci s艂oniowej. To wszystko legendy. Moja ciotka ma niewielk膮 rent臋 i dorabia sobie tym, co wyhaftuje. Mam zamiar pracowa膰 z ni膮”. Ascanio wsta艂, przeszed艂 si臋 do okna z szybami po艂膮czonymi o艂owiem, przez kt贸re wpada艂o wielokolorowe 艣wiat艂o. Nie patrz膮c na ni膮, niemal jakby m贸wi艂 sam do siebie, powiedzia艂: „Szkoda, 偶eby taka kobieta jak pani straci艂a m艂odo艣膰 nad tamborkiem. Kobieta inteligentna i do艣wiadczona - szybko si臋 odwr贸ci艂 - kt贸ra potrafi sama porusza膰 si臋 po 艣wiecie”. Dem贸nica wytrzyma艂a spojrzenie Ascania. „Gdyby tak by艂o, nie wraca艂abym. Wr贸ci艂am, bo si臋 ba艂am”. „Ba艂a si臋 pani z braku pieni臋dzy. A brak pieni臋dzy dzia艂a bardzo na pani korzy艣膰”. Podszed艂 do sto艂u, flegmatyczny, nie przestaj膮c na ni膮 patrze膰. Przerzuci艂 kilka stron teczki. „Tutaj opowiadaj膮 mi kilka historii, niewiele, dwie albo trzy, nie wi臋cej: w Modenie, ju偶 pani m贸wi艂em; we Florencji, w ogromnym Rzymie, gdzie nikt nikogo nie zna, poza moj膮 policj膮. Razem z pani imieniem pojawiaj膮 si臋 inne - mo偶e co艣 pani m贸wi膮, ksi膮偶臋 Poppi, m臋偶czyzna ju偶 starszy, o偶eniony z prawdziw膮 czarownic膮, z kt贸rej winy wygnano pani膮 z Florencji? A co si臋 tyczy Rzymu...” Dem贸nica unios艂a r臋k臋. „Prosz臋 wi臋cej nie wymienia膰 - widz臋, 偶e pa艅scy agenci s膮 najlepsi na 艣wiecie”. „Nie tak dobrzy, 偶eby mogli si臋 dowiedzie膰, czy pani nale偶y do masonerii, czy nie”. „W 偶adnym razie”. „W takim przypadku, je艣li jest pani sk艂onna to przyrzec, na pami臋膰 tego, co dla pani naj艣wi臋tsze, swojego ojca, na przyk艂ad... Jak偶e wspominam komodora de Risi! Jakim by艂 wielkim marynarzem! Cho膰 nie tak dobrym przyw贸dc膮... Tak, je艣li jest pani sk艂onna zgodzi膰 si臋, 偶eby w艂adza obdarzy艂a pani膮 zaufaniem, a Jego Ekscelencja genera艂 si臋 zgodzi...” - Dem贸nica unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego z niezrozumieniem w oczach, z zaskoczeniem - „...mo偶na by unikn膮膰 tej wsp贸艂pracy z ciotk膮 przy haftowaniu po艣cieli na eksport. Pi臋kna po艣ciel, to prawda, ta haftowana przez Annunziat臋, kt贸rej zreszt膮 od wiek贸w nie widzia艂em! Jej si臋 wydaje, 偶e haftuje dla kardyna艂贸w w Rzymie. C贸偶 za wielka pomy艂ka! Jej po艣ciel ozdabia 艂o偶a, w kt贸rych cz艂onkowie Dyrektoriatu poleguj膮 ze swymi kochankami; dlatego po艣ciel jest przemycana z Rzymu do Francji. Nie uwa偶a pani za przygn臋biaj膮ce, 偶e praca tak szlachetnych, tak czystych r膮k, ma tak brudne przeznaczenie?” Pozwoli艂, 偶eby min臋艂o kilka chwil, usiad艂, odchyli艂 si臋 w fotelu.
„Widz臋, signorina, 偶e mnie pani nie rozumie. Ofiarowuj臋 pani wyj艣cie z tej sytuacji, kt贸rej w艂adza nie stworzy艂a, ale kt贸ra w 偶adnym razie nie jest dla niej wygodna. Musz臋 by膰 z pani膮 szczery, obecno艣膰 na Gorgonie ciotki Annunziaty nie niepokoi nas ani troch臋 - to tylko szwagierka komodora de Risi, stara, dumna dewotka, bez 艣rodk贸w, 偶eby sprawia膰 k艂opoty, cho膰by j臋zykiem, bo nie nale偶y do tych szemraj膮cych. Jednak pani przypadek jest inny. Pani jest c贸rk膮 tego, kt贸rego do dzisiaj jeszcze si臋 wspomina jako z艂o偶onego w ofierze bohatera. S膮 ludzie, kt贸rzy boj膮 si臋 nowej w艂adzy, ale jej nie szanuj膮, i roj膮 sobie o restauracji. Znowu marynarze do w艂adzy, i Grecy na fali! Prosz臋 sobie wyobrazi膰 zamieszanie, jakie powsta艂o na Przedmie艣ciu, kiedy posz艂a pog艂oska, 偶e pani wr贸ci艂a. Czcz膮 pami臋膰 pani ojca i nadaj膮 synom jego imi臋. Setki bambini nazywaj膮 si臋 Giorgio! Komodor p艂ywa艂 z wieloma Grekami i jego dow贸dztwo jest ci膮gle uwa偶ane za model humanitaryzmu i skuteczno艣ci: 偶adnej ch艂osty, 偶adnego zakuwania w dyby. Ponadto komodor de Risi zwr贸ci艂 greckiej katedrze relikwi臋 艣wi臋tego Demetriusza, zwr贸ci艂 j膮 wbrew wszelkim prawom, wszak zosta艂o dowiedzione, 偶e nale偶y do katedry 艂aci艅skiej - prawo jest po naszej stronie; dla niego jednak korzystnie by艂o to zrobi膰, w demagogicznym akcie, kt贸ry zaskarbi艂 mu wdzi臋czno艣膰 tej ho艂oty. Nie ma jednak po co wspomina膰 tych historii, nie ma po co miesza膰 w nie pani. Pani by艂a bardzo ma艂a, nigdy nie widzia艂a pani 艣wi臋tej relikwii, a poniewa偶 偶y艂a pani za granic膮, nie mo偶e pani zrozumie膰, jak jest dla nas wa偶na ta pozornie nic nie znacz膮ca rzecz, a偶 do tego stopnia, 偶e mo偶emy i艣膰 na wojn臋 i sam nie wiem, co jeszcze, to znaczy na 艣wi臋t膮 wojn臋, 偶eby j膮 odzyska膰. Sama pani widzi, mo偶e teraz zrozumie pani cho膰by niekt贸re z przyczyn, dla kt贸rych genera艂 della Porta przeciwstawi艂 si臋 komodorowi de Risi!” Dem贸nica wykorzysta艂a cisz臋, kt贸ra nast膮pi艂a po tych s艂owach, 偶eby zapyta膰: „Dok膮d pan zmierza? Do czego pan zmierza? Bo nie wierzy pan, 偶e stan臋 na czele Grek贸w i zrobi臋 kontrrewolucj臋, kt贸ra zwr贸ci im 艣wi臋t膮 relikwi臋, bo mnie ona naturalnie nic nie obchodzi”. „Zgoda. Dopuszczam pani dobre intencje, ale chcia艂bym, 偶eby pani zrozumia艂a, 偶e nie mo偶e zosta膰 na Wyspie. Nie mo偶e pani, to niemo偶liwe, spowodowa艂aby pani konflikt i zamieszki, a wol膮 genera艂a...” Dem贸nica przerwa艂a mu: „Pa艅sk膮 wol膮. Dlaczego ci膮gle powo艂uje si臋 pan na genera艂a? To pan rz膮dzi”. Ascanio ledwie si臋 u艣miechn膮艂, ale nie by艂 to u艣miech niezadowolenia. „Nie ma powodu, 偶ebym ukrywa艂, 偶e jestem cz艂owiekiem w艂adnym na Wyspie. To ja rz膮dz臋, rzeczywi艣cie, ale genera艂 rozkazuje. Nie dalej jak godzin臋 temu, kiedy dowiedzia艂em si臋, 偶e pani przyjecha艂a, poszed艂em do zamku, 偶eby skonsultowa膰 si臋 z nim. 禄I m贸wisz, 偶e jest sama na 艣wiecie ta biedna bambina? I m贸wisz, 偶e nie ma pieni臋dzy?芦 Genera艂 jest wsp贸艂czuj膮cy i tkliwy; genera艂a wzruszaj膮 nieszcz臋艣cia innych ludzi; choroba skaza艂a go na najstraszniejsz膮 samotno艣膰, na koniec z samym sob膮. Dlatego nazywa pani膮 bambina, jakby by艂a pani jego c贸rk膮! 禄Skoro jest tak inteligentna, jak m贸wisz, dlaczego nie zatrudnisz jej w tajnych s艂u偶bach? Neapol, to by by艂o dla niej wspania艂e miejsce芦. Zdaje sobie pani z tego spraw臋? Nikomu nie przysz艂o to do g艂owy, tylko jemu, tak odpowiednie rozwi膮zanie pani przypadku! W imieniu genera艂a proponuj臋 pani miejsce w naszych s艂u偶bach, z rezydencj膮 w Neapolu. Damy pani...” Dem贸nica powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮: w prawo, w lewo, w prawo, w lewo. Ascanio zapyta艂 j膮: „Dlaczego?” „Bo nie mog臋 sprzeda膰 si臋 swoim wrogom. Bo pan zabi艂 mojego ojca”. Ascaniowi zamacha艂y r臋ce, zach艂ysn膮艂 si臋 j臋zykiem. „Pani nie mo偶e tak m贸wi膰, signorina! Pani wie, 偶e ja rz膮dz臋, ale genera艂 rozkazuje! Pani wie, 偶e pani ojca skaza艂a rada, kt贸rej przewodniczy艂 genera艂 osobi艣cie, i 偶e wszyscy chcieli艣my go ocali膰, genera艂 pierwszy! Pani wie, 偶e pa艅ski ojciec zosta艂 skazany przez uparto艣膰!”
Dem贸nica wsta艂a. Wspar艂a na stole Ascania, l艣ni膮cy maho艅 z Indii, r臋ce o szerokich palcach, teraz troch臋 艣ci艣ni臋tych. „Je艣li jest jaka艣 osoba na 艣wiecie, do kt贸rej nie mo偶e pan m贸wi膰 w taki spos贸b, signore Aldobrandini, to w艂a艣nie do mnie. Moja matka wiedzia艂a to, co wiedzia艂 m贸j ojciec, teraz to ja wiem to, co wiedzia艂 m贸j ojciec - znam histori臋 rewolucji i jej tajemnice. Innych, ca艂y nar贸d, Anglik贸w kupuj膮cych od was okr臋ty, biskup贸w, przysy艂anych przez Watykan, 偶eby prosili o niewieszanie nast臋pnych ludzi, odwiedzaj膮cych, podr贸偶nych, mo偶ecie albo mo偶e pan, je艣li tak pan woli, oszukiwa膰 t膮 historyjk膮 o Galvanie della Porta, bohaterze bitwy przy R贸偶owym Naro偶niku - co za rozpacz, dwudziestu zabitych ludzi z ka偶dej strony! - niez艂omnym wodzu, kt贸ry gnije w samotno艣ci zamku, bo tr膮d odrywa mu cia艂o po kawa艂ku, ale kt贸ry codziennie pokazuje si臋 na tarasie, 偶eby obywatele widzieli przynajmniej jego cie艅. W sumie 偶ywe 艣cierwo, jeszcze dyktuj膮ce prawa i wydaj膮ce kar臋 艣mierci! Zapewniam pana, signore Aldobrandini, 偶e to znakomicie pomy艣lana historia, wszyscy w ni膮 wierz膮, nierozs膮dnie by艂oby j膮 rozbija膰. Nawet pan sam zacz膮艂 w ni膮 wierzy膰? Widzia艂am tyle dziwnych rzeczy! Ale ja wiem, signore Aldobrandini, 偶e genera艂 della Porta jest fikcj膮, bezimienn膮 histori膮, co艣, co wymy艣lili艣cie, i dalej wymy艣lacie w mrokach Pa艂acu, kiedy zbiera si臋 Trybuna艂 Stu albo jeszcze bardziej tajny, wszechw艂adny i z艂owieszczy Trybuna艂 Dwunastu, kt贸remu przewodniczy pan, a nie rzekomy genera艂; a mo偶e samemu panu przysz艂o to do g艂owy, mo偶e tylko my dwoje znamy ten sekret, i to nas 艂膮czy...”
S膮dz臋, 偶e to w tej chwili po raz pierwszy wszed艂em do salonu, jak ci powiedzia艂em, Ariadno; kiedy zrozumia艂em, 偶e tak bardzo interesuje mnie to, co tu si臋 dzieje, wi臋c si臋 cofn膮艂em, 偶eby pozna膰 ca艂膮 histori臋. Zdarzy艂o si臋 wtedy, 偶e Ascanio zastyg艂 i zamilk艂, r贸wnie偶 spojrzenie mia艂 nieruchome, do chwili kiedy Dem贸nica poruszy艂a si臋, jej palce drapa艂y lakier na stole, dysza艂a ci臋偶ko, ko艂ysa艂y si臋 jej piersi i w ko艅cu zakrzycza艂a: „Niech pan co艣 powie! Prosz臋 wys艂a膰 mnie na szubienic臋!” Wtedy Ascanio wymamrota艂 pod nosem te s艂owa, a mo偶e ja tak je zrozumia艂em: „Zawsze uwa偶a艂em, 偶e Antygona by艂a biedn膮 idiotk膮”. Wsta艂. Podszed艂 do jednych drzwi, przem贸wi艂 do kogo艣, zawo艂a艂 do Demoniki: „Za mn膮!”, wielkie drzwi zamkn臋艂y si臋 za ni膮, a wtedy Aldobrandini otar艂 pot z czo艂a, zadzwoni艂 dzwonkiem i od藕wiernemu, kt贸ry si臋 pojawi艂, powiedzia艂: „Prosz臋 kaza膰 wej艣膰 tej pani z zagranicy”.
3.
- Wiesz, 偶e urojenia m臋cz膮? 呕e nagle przestajesz si臋 interesowa膰 Aldobrandinim i 偶e zamiast podr贸偶owa膰 w czasie, wolisz porusza膰 si臋 w tej naszej biednej przestrzeni, leniuchowa膰 i robi膰 to wszystko, co wydaje si臋 艣miertelnym grzechem? Ch臋tnie bym to zrobi艂 w tej popo艂udniowej porze, niemal ju偶 o zmierzchu, gdybym wiedzia艂, 偶e na ko艅cu jeste艣 ty, jedyna rzeczywista w tym g膮szczu s艂贸w: nie czczy obraz, lecz dotykalny, z krwi i ko艣ci. Jednak twoja rzeczywisto艣膰 o tej porze tego dnia jest rzeczywisto艣ci膮 nieobecno艣ci, czyst膮 obecno艣ci膮 niebycia - a wszystko przez wizyt臋 u lekarza wariat贸w! Przed chwil膮, mo偶e mniej ni偶 p贸艂 godziny temu, nasz艂a mnie furia samotno艣ci, rozpaczliwe pragnienie, 偶eby ciebie wo艂a膰 bez odpowiedzi, Ariadno, Ariadno, po wszystkich 艣cie偶kach, po wszystkich zak膮tkach - szuka膰 i nie znale藕膰, nawet ju偶 nie twojego cia艂a, ale nawet cienia. Jedynie w jakim艣 miejscu 艣lad twojego zapachu podobny do perfum, a mo偶e 艣lad perfum podobny do twojego zapachu. Kiedy czuje si臋 pragnienie, jakie ja poczu艂em, zawodz膮 tradycyjne sposoby, nie dzia艂a 偶adne oszustwo, albo ciebie mam, albo ciebie nie mam. Ale skoro nie mam ciebie nigdy, chyba 偶e na odleg艂o艣膰, ty tutaj, a ja tam, zwykle musz臋 si臋 oszukiwa膰 nadziej膮, czasem magi膮, ale w ko艅cu 艂膮cz膮 si臋 we mnie w jedno i to samo, moj膮 wiar臋 w moc s艂贸w - cho膰 moc moich s艂贸w nale偶y do tych skromnych, do tych, co to tylko potrafi zatrzyma膰, nigdy przybli偶y膰, a ju偶 na pewno nie przytrzyma膰 i zniewoli膰. Moje s艂owa, na przyk艂ad, nie s膮 w stanie przywie艣膰 ci臋 teraz tutaj, kiedy ciebie nie ma, a ja ciebie potrzebuj臋. Je艣li krzycz臋 jeszcze raz: „Ariadno!”, m贸j g艂os gubi si臋 w lesie, po drodze muskaj膮c zimne wody jeziora. Ach, gdybym potrafi艂 zatoczy膰 magiczny kr膮g wszechmocy, a mo偶e trzy, jak chc膮 niekt贸rzy, bo dok艂adnie nie wiadomo, ile ich ma by膰! Wtedy z ogniska, kt贸re rozpali艂em za pomoc膮 suchych ga艂臋zi i kt贸re odymi艂o chatk臋, z tego niebieskawego dymku, jeszcze wznosz膮cego si臋 w spokojnej okolicy, dzi臋ki magii kr臋gu i s艂贸w, pojawi艂aby艣 si臋 ty, z u艣miechem i swoj膮 torebk膮, sam widzisz, ile czasu mi to zaj臋艂o, te drogi s膮 niemo偶liwe, zw艂aszcza o tej porze, kt贸rego艣 dnia w ko艅cu wydarzy si臋 katastrofa. A poca艂owawszy ci臋 (w policzek) i zapytawszy ci臋, czy Olga da艂a ci dla mnie jak膮艣 kopert臋; odczekawszy chwil臋, a偶 si臋 przebierzesz i w艂o偶ysz d偶insy i t臋 kolorow膮 bluzk臋, w kt贸rej tak ci do twarzy; po tym, w ko艅cu przyjrzawszy si臋, jak co艣 jesz (ja ju偶 zjad艂em, troch臋 z 偶alem), zaprosi艂bym ci臋 do pos艂uchania dzisiejszych historii - tych, kt贸re ju偶 s膮 zapisane, i tych, kt贸rych jeszcze nie wymy艣li艂em.
Zrozumiesz moje pragnienie, 偶eby艣 jak najszybciej wys艂ucha艂a opowiadania o tym, co zasz艂o pomi臋dzy Ascaniem i Demonik膮. Czy b臋dziesz zaskoczona tak jak ja, zmusisz mnie do tego, 偶ebym cofn膮艂 si臋 w opowiadaniu i powt贸rzy艂 ci to stanowcze i bezpo艣rednie o艣wiadczenie, 偶e genera艂 Galvano jest czyst膮 fikcj膮? Wierz臋, 偶e tak b臋dzie, nie zaskoczy mnie to, b臋dzie to dow贸d, 偶e odkryjesz u偶yteczno艣膰 pielgrzymek po tej przesz艂o艣ci, kt贸ra zdawa艂a si臋 nigdy ciebie nie dotyczy膰, dalekiej w opowie艣ciach od tego, co naprawd臋 ci臋 interesuje. No to ju偶 widzisz! Na razie nie mo偶emy powiedzie膰, 偶e wymy艣lenie Galvana ma w jaki艣 spos贸b zwi膮zek z Napoleonem, jego modelem albo kopi膮; ale sk艂aniam si臋 do przekonania, 偶e jedno i drugie nie jest od siebie dalekie, je艣li we藕miemy pod uwag臋 spos贸b, w jaki ubiera si臋 della Porta, b臋d膮cy kalk膮 tego, co najbardziej typowe dla cesarza Francuz贸w. Czy to zbytni zbieg okoliczno艣ci, podejrzany i niemo偶liwy do zaakceptowania zbieg okoliczno艣ci, proponowa膰 przypadek! Nie mo偶emy te偶, bez wi臋kszej liczby danych, stwierdzi膰 rado艣nie, 偶e Napoleona wymy艣li艂 Aldobrandini, bo o ile wydaje si臋 (albo mog艂oby) pewne, 偶e jeden jest kopi膮 drugiego, bez odpowiedzi pozostaje pytanie, kt贸re mnie si臋 wydaje podstawowe: Dlaczego, po co robi艂by to Ascanio? Czy przypisaliby艣my mu ducha zabawy szczeg贸lnie estetycznej. Ale, przede wszystkim, jak? Bo, przyjmuj膮c, 偶e geniusz Aldobrandiniego poprowadzi艂 go do podobnej awantury wyobra藕ni, do podobnego czynu historycznej przenikliwo艣ci, do jakich 艣rodk贸w uciek艂 si臋, 偶eby go og艂osi膰, 偶eby go rozpropagowa膰, 偶eby go narzuci膰? Nie tra膰my z oczu rzeczywistych proporcji - w porz膮dku pot臋g wsp贸艂czesnych rewolucji francuskiej, Gorgona jest zaledwie wygodn膮 stacj膮, na kt贸rej floty zaopatruj膮 si臋 w s艂odk膮 wod臋; okazjonalnie i tylko dla Anglii, kt贸ra ma 艣rodki, aby zapewni膰 jej niepodleg艂o艣膰 (wzgl臋dn膮), jest tak偶e tani膮 stoczni膮, z kt贸rej jeszcze otrzymuje produkty najwy偶szej jako艣ci. Co do jej klasy rz膮dz膮cej, nigdy nie nale偶a艂a do takich, kt贸rych ma si臋 na wzgl臋dzie, podczas wielkich kongres贸w, kt贸rych zaprasza si臋 w pierwszym rz臋dzie i z kt贸rych zgod膮 albo rad膮 si臋 liczy. Gorgona nie tworzy艂a historii ani nie wsp贸艂pracowa艂a z tymi, kt贸rzy j膮 tworz膮; ograniczy艂a si臋 do kilkakrotnego jej wykorzystania, do ucierpienia w jej wyniku innym razem, jako statysta, ni mniej, ni wi臋cej; z punktu widzenia postaci tego kalibru to, co wydarza si臋 na wielkich tragicznych scenach, wydaje si臋 czym艣 innym ni偶 to, co my rozumiemy, ludzie z foteli widowni, albo co nam kazano zrozumie膰 - mizerniej sza i mo偶e niezbyt pot臋偶na, ale zawsze mo偶liwa do wykorzystania i koniecznie mo偶liwa do na艣ladowania, o ile nie napawaj膮ca strachem. Z drugiej strony, prezentowana nam do tej pory fizjonomia Ascania, wed艂ug wiarygodnych dokument贸w, nale偶y do lokalnego tyrana, dyktatora o ograniczonych ambicjach, kt贸rego zewn臋trzne instrumenty sprowadzaj膮 si臋 do zwyk艂ych policyjnych agent贸w, informator贸w i szpicli, a cho膰bym nawet przyzna艂, 偶e jako policja polityczna ta jego jest doskona艂a, nie s艂u偶y mi za dow贸d szerszej wizji funkcji i przeznaczenia. Przyjmijmy go zatem, nie wyolbrzymiaj膮c jego zasi臋gu, ale te偶 nie pozbawiaj膮c znaczenia; w ramach male艅ko艣ci Wyspy, kt贸ra by膰 mo偶e okazuje si臋 troch臋 ciasna, nie mam najmniejszego powodu, aby nie uzna膰 go za polityka genialnego (w艂a艣nie to powiedzia艂em), tak, jak si臋 zdaje, Galvano della Porta jest jego osobistym i by膰 mo偶e sekretnym wymys艂em: Galvano i wszystko, co go otacza, Galvano i jego mit, Galvano i jego tr膮d, Galvano i jego poranne i wieczorne objawienia, Galvano i jego seksualny g艂贸d, Galvano... Ascanio w pewnej chwili zyska艂 艣wiadomo艣膰, 偶e nie wystarczy poparcie te艣cia, to znaczy pieni臋dzy, 偶eby rz膮dzi膰, i wymy艣li艂 Galvana, to znaczy tego, kt贸ry rozkazuje, odpowiedzialnego; zrozumia艂 na czas, 偶e do pewnych operacji opresji i w艂adzy nie potrzeba cz艂owieka, lecz przede wszystkim imienia, chocia偶 koniecznie musi by膰 (tak nale偶y zak艂ada膰) bardzo d藕wi臋czne. Pos艂uchajcie tego: Galvano. Dzy艅, dzy艅, dzy艅, dzy艅! Och, Galvano! Jak mieli艣my go znale藕膰 tamtego wieczora, kiedy zeszli艣my do zamku w jego poszukiwaniu? To odkrycie zmusza nas do my艣lenia, 偶e przeznaczeniem In茅s (Agnes) de Braganca nie by艂a ohydna 艣mier膰 w ramionach tr臋dowatego, przegni艂a warga w poszukiwaniu 艣wie偶ych ust. Jednak, jak dobrze pos艂uguje si臋 ten facet melodramatycznymi domieszkami! Popatrz no... Co te偶 naprawd臋 sta艂o si臋 z In茅s? Czy mo偶e jest zamkni臋ta w lochach Pa艂acu, jak zdaje si臋 by艂a Dem贸nica, jedna i druga karmiona r臋koma Aldobrandiniego, ulubione go艂膮bki zazdrosnego opiekuna? Minionym faktom nie spos贸b zaradzi膰 - nie jest nam dane pospieszy膰 im z pomoc膮. A 偶al, bo raz w 偶yciu marzy艂oby mi si臋 spe艂ni膰 rol臋 Lancelota z Jeziora albo przynajmniej 艣wi臋tego Micha艂a. Wyobra偶asz sobie bitw臋 pomi臋dzy kulawym Aldobrandinim, by膰 mo偶e bieg艂ym w arkanach sztuki walki, i tym znu偶onym nauczycielem, kt贸ry w 偶yciu potrafi艂 tylko robi膰 s艂owem? Lancelot ze S艂ownika, a mo偶e... Dobry? Wr贸膰my do naszych spraw - jakiekolwiek roztrz膮sania moralne na temat tej sprawy s膮 ju偶 absolutnie niewczesne. Lecz z estetycznego punktu widzenia, prawda, 偶e to atrakcyjne, 偶e to fascynuj膮ce? Wyobra藕 sobie Ascania przemierzaj膮cego samotnie, cz艂apu-cz艂apu-cz艂ap-cz艂ap, g艂臋bokie korytarze, w kt贸rych potrafi jeszcze si臋 dos艂ucha膰 j臋ku dawnych torturowanych. W jednym r臋ku niesie latarni臋; w drugim koszyczek z jedzeniem i podstawowym serwisem. Po naro偶nikach, schodach, przej艣ciach i skrzy偶owaniach dociera do przestronnego pomieszczenia z dwoma parami drzwi. Podchodzi do pierwszych, wyci膮ga ten p臋k kluczy wszystkich wi臋ziennik贸w, stalowe ko艂o, ogromne d藕wi臋cz膮ce klucze: jeden z nich chrz臋艣ci; Ascanio popycha obite stal膮 drzwi... Zgrzyt! W k膮cie, ledwie o艣wietlonym s艂abym 艣wiat艂em - okienko jest daleko, wysoko - In茅s medytuje nad swoim losem, a mo偶e nad 艣mierci膮; mo偶e nawet nie medytuje, ogranicza si臋 do zamkni臋cia oczu, kt贸re by艂y pi臋kne... Czy 艣pi, tak siedz膮c, tak nieruchoma? Ascanio delikatnie ni膮 potrz膮sa, s艂odko przemawia jej na ucho, zach臋ca do jedzenia. Ona w ko艅cu robi to, pocz膮tkowo 艂apczywie, jak dziecko, a wydobywaj膮cy si臋 gdzie艣 z k膮ta smr贸d jej w tym nie przeszkadza. Ascanio roz艂o偶y艂 serwetk臋, 艂amie jej chleb, podaje wod臋 w szklance... A kiedy In茅s odsuwa talerz goryczy (gdzie jeszcze zostaje po偶ywienie - nie mo偶na powiedzie膰, 偶e morz膮 j膮 g艂odem), on go zabiera i k艂adzie na ma艂ym stoliczku, kt贸ry gdzie艣 tam stoi, i m贸wi do In茅s, 偶e to na wypadek, gdyby p贸藕niej zg艂odnia艂a. Ona otworzy艂a oczy, wpatruje si臋 w p贸艂mrok 艣ciany naprzeciwko, jak robi膮 wszyscy wi臋藕niowie, cho膰 nie wszyscy mieli oczy tak pi臋kne jak In茅s, ale niekt贸rzy (albo niekt贸re) mogli je mie膰 jeszcze pi臋kniejsze. Chi lo s脿? Historia pe艂na jest przypadk贸w... Wtedy Ascanio przysiada obok niej, zaczyna do niej m贸wi膰; dzisiejsze kazanie, wypowiadane g艂osem tak s艂odkim, perswazyjnym, ci膮gnie wczorajsze, poprzedza jutrzejsze: trzeba by膰 czyst膮... Dlatego 偶e taka nie by艂a, cierpi teraz t臋 kar臋. Obecne cierpienia zostan膮 jej policzone w Czy艣膰cu - korzysta na tym. Dialektyka p艂yn膮ca z r膮k Ascania nale偶y do przekonuj膮cych, do zmuszaj膮cych do milczenia - czysta logika w palcach z ko艣ci s艂oniowej, niekt贸rych pociemnia艂ych ju偶 na opuszkach od tytoniu.
Dem贸nica jest zdecydowanie mniej podupad艂a na duchu; min臋艂o niewiele dni od jej uwi臋zienia, a mo偶e przez nieuwag臋, przypadkiem przez kr贸tkowzroczno艣膰, cho膰 nie nale偶y wykluczy膰 w tym przypadku celowego dzia艂ania Ascania, rozkaza艂 zabra膰 j膮 wraz z walizk膮, odda膰 instrumenty jej zalotno艣ci, zatem ona przebiera stroje; zmienia bielizn臋 i ta, kt贸r膮 ma na sobie, nie 艣mierdzi, jeszcze, tak jak In茅s. Dem贸nica mo偶e trzyma膰 si臋 wyprostowana i dumna, sta膰 do Ascania plecami, unika膰 odpowiedzi. On opowiada jej, 偶e jest pi臋kny dzie艅, 偶e dziewczyny w wieku Demoniki spaceruj膮 po bulwarze, 偶e na Wysp臋 ma przyjecha膰 admira艂 Nelson, reprezentuj膮cy Angli臋 - rzeczywist膮 i pozorn膮 ochron臋 Gorgony oraz ni膮 rz膮dz膮cych. „Francja najch臋tniej by temu zapobieg艂a, ju偶 o tym wiemy, ale francuskie okr臋ty nie o艣mielaj膮 si臋 wydawa膰 bitwy okr臋tom angielskim. Szkoda, 偶e tego nie robi膮! Ta ho艂ota zosta艂aby odsuni臋ta od uzurpowanej w艂adzy i powr贸ci艂by do Francji legalny spadkobierca tronu... A z nim wszystko by艂oby w porz膮dku”.
Prawdopodobnie do przygaszonego ducha In茅s (Agnes) nie dotrze, z ca艂膮 sw膮 w艂adcz膮 si艂膮, dyskurs moralny Ascania; otwarty umys艂 Demoniki nie otwiera si臋 na polityka, pozwala, 偶eby potkn膮艂 si臋 i upad艂, niczym promie艅 s艂o艅ca zbli偶aj膮cy si臋 do sk贸ry. Tym razem jednak Ascanio nie jest swobodny, jak w inne dni - dyskurs, zwykle kr贸tki, przeci膮ga si臋 i przekszta艂ca w niejasnych gestach i og贸lnikach, aby nagle zmieni膰 ton, przej艣膰 do tragiczno艣ci gr贸藕b i gwa艂townej gestykulacji, odniesienia si臋 do tych, kt贸rzy spiskuj膮 w cieniu, do tych, kt贸rzy rozwa偶aj膮 katastrof臋, do tych, kt贸rzy... Demonice ci臋偶ko udawa膰 oboj臋tno艣膰: dygocze, dr偶膮 jej r臋ce, kiedy Ascanio o艣wiadcza jej (dlaczego? w imi臋 czego?), 偶e jeszcze tego popo艂udnia odb臋dzie si臋 pilna sesja rady Dwunastu, tej od wielkich decyzji - nieodwo艂alnych, rzecz jasna. Mo偶e ugryzie si臋 w j臋zyk i pohamuje pragnienie zapytania, czy co艣 z tego dotyczy w艂a艣nie jej...
Tego popo艂udnia (tego popo艂udnia?) obywatele Gorgony przygl膮dali si臋 pochodowi, zaskakuj膮cemu, powolnemu i metodycznemu, o艣miu lektyk, rze藕bionych w ciemnym drewnie, matowe zamkni臋cia, a wn臋trze, z tego co m贸wi膮, wy艣cie艂ane bawe艂n膮 i adamaszkiem; wszyscy wiedzieli, 偶e zawiera艂y, 偶e transportowa艂y cz艂onk贸w najwy偶szej rady, jednocze艣nie s膮du i gabinetu. Z jednej strony ulicy na drug膮, zaniepokojeni kupcy gestami zadawali sobie pytania ruchem g艂owy; odpowiadali sobie wzruszeniem ramion albo unoszeniem brwi. Jakby ptak o czarnych skrzyd艂ach przelecia艂 od ulicy do ulicy i nakaza艂 zachowanie ciszy, jakby nag艂a 偶a艂oba zasmuci艂a ludzi. Co te偶 si臋 wydarzy? W Pa艂acu ci, kt贸rzy szli pieszo jak cienie, teraz poruszali si臋 jak lekko szepcz膮ce duchy. Pi贸ra bezszelestnie 艣lizga艂y si臋 po papierze. G艂osy by艂y przygaszone i nawet zamilk艂y dzwonki wzywaj膮ce s艂u偶b臋.
Trybuna艂 obradowa艂 przy przygaszonym 艣wietle: kandelabr o trzech ramionach na stole udrapowanym na czarno; obok Chrystus na krzy偶u, krwawi膮cy. Dwunastu cz艂onk贸w trybuna艂u tak偶e ubranych by艂o na czarno: kapy albo peleryny z aksamitu i z艂otog艂owiu; czarne by艂y tak偶e zas艂aniaj膮ce ich maski i kaptury. Siadali po trzech z ka偶dej strony, wok贸艂 sto艂u, bez przewodnicz膮cego, lecz g艂os贸w, rzecz jasna nie zmieniali, cho膰 tradycja i zwyczaj nakazywa艂y przemawianie g艂osami pos臋pnymi, aby od pocz膮tku brzmia艂y jak wyrok 艣mierci - co艣 jakby ka偶dy jednostajnie uderza艂 w podw贸jny klawisz ksylofonu, w najni偶szych partiach. G艂os Ascania zrelacjonowa艂 gro藕b臋 zawart膮 w owej kartce papieru, kt贸r膮 nieznana r臋ka po艂o偶y艂a na jego stole: „Albo uwolni pan Demonik臋 de Risi, albo sp艂on膮 okr臋ty w stoczni i nikt nie ruszy si臋, 偶eby je gasi膰”. „To oznacza pr贸b臋 wmieszania si臋 mot艂ochu w polityk臋 rz膮du, a rozumiem...”; tutaj jednak przerwa艂 mu, z rogu, 偶arliwy g艂os Flaviarosy: „A kto uwi臋zi艂 Demonik臋? Trybuna艂 nie zosta艂 poinformowany o podobnych 艣rodkach, nie wie nawet nic o tym, 偶e Dem贸nica jest na Wyspie, a przypuszczam, 偶e jego cz艂onkowie, pojedynczo, te偶 nie maj膮 o tym poj臋cia”. Nie wida膰 by艂o 艣cian pomieszczenia, albo dlatego, 偶e by艂y daleko, albo dlatego, 偶e by艂y czarne; jednak pewnie by艂y przykryte grub膮 draperi膮, bo zamiast odbija膰 g艂os, poch艂ania艂y go: nawet Flaviarosy, zawsze d藕wi臋czny i harmonijny, brzmia艂 jak korkowy, niemal bezbarwy, ledwie z tonem! Pewnie zwykle tak by艂o, gdy偶 nikt nie okaza艂 zdziwienia; przedstawi艂 Ascanio przebieg przybycia, kilka dni wcze艣niej, owej niebezpiecznej obywatelki, jego z ni膮 spotkanie i to, 偶e kaza艂 j膮 uwi臋zi膰 natychmiast z wa偶nych przyczyn pa艅stwowych. „Jakich?” „Za du偶o wie”. „A co wie?” Ascanio nie poruszy艂 si臋, siedzia艂 w ciszy. Flaviarosa nalega艂a, ironiczna, moduluj膮c g艂os: „...w przypadku, rzecz jasna, je艣li najwy偶szemu cia艂u rz膮dowemu wolno pozna膰 takie tajemnice”. Pozosta艂e g艂osy, do tej pory zachowuj膮ce cisz臋, teraz zaszemra艂y. Pozosta艂e g艂owy, do tej pory nieruchome, zbli偶y艂y si臋 do siebie. „Ja jednak zadaj臋 sobie pytanie - ci膮gn臋艂a Flaviarosa - 偶e skoro s膮 tajemnice, kt贸rych nie mo偶e pozna膰 ten trybuna艂, to po co on istnieje i po co dalej trwa? Tylko po to, 偶eby popiera膰 decyzje, podejmowane przez samego ministra i to bez uprzedniej konsultacji? S膮dz臋, 偶e osoba Demoniki de Risi, z przyczyn oczywistych, zas艂ugiwa艂a na bardziej dyplomatyczne potraktowanie i, rzecz jasna, mniej okrutne. Je艣li jest niebezpieczna, nie przyj膮膰 jej na Wyspie, ale zawsze po przedyskutowaniu tego tutaj i przez tych, kt贸rzy tu jeste艣my”. „Minister ma prawo do podejmowania pilnych decyzji”. „Tak, ale pod warunkiem, 偶e zaraz potem niezw艂ocznie zda z nich relacj臋”. „Opinia genera艂a della Porty...”, zacz膮艂 Ascanio, a Flaviarosa mu przerwa艂a, po raz drugi, ale g艂o艣nym 艣miechem, poprzedzaj膮cym s艂owa i niemal je podsumowuj膮cym, cho膰 nie wyja艣nia艂y ich sensu: „Mog臋 si臋 za艂o偶y膰 - powiedzia艂a, jeszcze si臋 艣miej膮c - 偶e genera艂 nic nie wie w tej sprawie! Jak ma si臋 rozdrabnia膰 na tak nieistotne rzeczy, b臋d膮c tak ci臋偶ko chory? Minister, kt贸ry tak wielkim szacunkiem darzy naszego Podest谩, nie dbaj膮cego o swoje zdrowie, z pewno艣ci膮 ukry艂 przed nim przybycie Demoniki, o kt贸rej, z drugiej strony, mam dane niezbyt niepokoj膮ce. Chcia艂aby wyj艣膰 za m膮偶 i przesta膰 w艂贸czy膰 si臋 z jednego miejsca na drugie w poszukiwaniu kogo艣, kto jej pomo偶e, a czasem zaprosi na obiad. Mo偶e jej matka spiskowa艂a przeciw nam, przyznaj臋 to, ale c贸rka jest niegro藕na”. „Wie r贸偶ne rzeczy! - powt贸rzy艂 Ascanio z naciskiem - a je艣li ich nie wie, wymy艣la je. Prosz臋 sobie wyobrazi膰, co powiedzia艂a... co mi powiedzia艂a, 偶e genera艂 nie istnieje! S膮dzicie pa艅stwo, 偶e jest roztropne pozwoli膰 jej rozg艂asza膰 po okolicy takie bzdury jak ta, kt贸re w r臋kach naszych wrog贸w mog艂yby nam zaszkodzi膰?” Ascanio zwraca艂 si臋 przede wszystkim do 偶ony; w tak ciemnej przestrzeni, mankiety togi i blado艣膰 d艂oni przywodzi艂y na my艣l autonomiczne z艂udzenia iluzjonisty, bia艂e plamy obdarzone w艂asnym 偶yciem, dynamiczne i kapry艣ne; niezale偶nie od nich, jakby nale偶a艂y do innego 艣wiata, ton jego s艂贸w zdawa艂 si臋 zawiera膰 nuty w kluczu, kt贸ry mog艂a poj膮膰 tylko Flaviarosa. Czy kt贸ry艣 z obecnych nie pomy艣la艂, 偶e to ton, kt贸rym rozmawiali ze sob膮 w 艂贸偶ku, kiedy jeszcze razem sypiali? Je艣li jednak tak pomy艣la艂, by艂 w b艂臋dzie, wszak my wiemy, Ariadno, jak wygl膮da艂y ich intymne relacje. C贸偶, cokolwiek pomy艣leli wnikliwi cz艂onkowie trybuna艂u, odpowied藕 Flaviarosy by艂a do艣膰 nieoczekiwana: „Proponuj臋, aby czcigodni cz艂onkowie trybuna艂u przeszli do Sali 殴r贸de艂 Czasu i zastanowili si臋, czy jest korzystne dla nas czy nie uwolni膰 pann臋 de Risi. Proponuj臋, aby na koniec podda膰 to pod g艂osowanie. Osoby zgadzaj膮ce si臋, prosz臋 o podniesienie r臋ki”. Siedem przeciw pi臋ciu. „G艂osowanie jest wygrane”, pomy艣la艂a Flaviarosa. Czcigodni panowie wychodzili. Ona nie poruszy艂a si臋. Ascanio, tak - w jej stron臋, a偶 usiad艂 obok niej. „Pope艂ni艂a艣 b艂膮d polityczny”. „To raczej ty pope艂ni艂e艣 b艂膮d. O co ci chodzi z t膮 wiar膮 czy niewiar膮 w istnienie genera艂a Galvana? Je艣li zapytasz ka偶dego z twoich poddanych, odkryjesz, 偶e 偶aden z nich nie wierzy, nawet g艂upcy”. „By膰 mo偶e w艂a艣nie to odkryj臋, ale odkryj臋 te偶, 偶e 偶aden nie ma odwagi, by o tym m贸wi膰, przy 偶adnej okazji, pod 偶adnym pretekstem, nawet 偶ona m臋偶owi, gdyby interesowa艂o go to wiedzie膰. I to jest wa偶ne, nic wi臋cej. W ich g艂owy niestety nie mog臋 wej艣膰, ale nadejdzie taki dzie艅, w kt贸rym rz膮dz膮cy b臋d膮 mogli wiedzie膰, co takiego poddani my艣l膮 i przemilczaj膮, i wtedy 艣wiatem b臋dzie mo偶na rz膮dzi膰 jak nale偶y i zapanuje pok贸j”. Flaviarosa wzruszy艂a ramionami. „Dobrze. Niech ci b臋dzie. Ale nie masz prawa przetrzymywa膰 w wi臋zieniu Demoniki de Risi za zrobienie czego艣, co wszyscy robimy”. „Nie za zrobienie, tylko za m贸wienie o tym”. „Wszystko jedno. Praktyka dowodzi, 偶e zamkni臋cie jej by艂o b艂臋dem. Mo偶e wywo艂a膰 katastrof臋”. „Zebra艂em trybuna艂, 偶eby zaproponowa膰 Demonice uwolnienie, ale nie jako wybaczenie jej przewiny, lecz z powod贸w niew膮tpliwej racji stanu - w ten spos贸b ocali si臋 pryncypia i uniknie si臋 zniszczenia okr臋t贸w”. „A nie wydaje ci si臋 bardziej polityczne nie okazywa膰 strachu? Zgoda na to, czego 偶膮daj膮 Grecy ze strachu przed ich gro藕bami, to przyznanie si臋 do swojej s艂abo艣ci. Zatem moja propozycja wygrywa, musisz przyzna膰, 偶e w艂a艣nie wy艣wiadczy艂am ci wielk膮 przys艂ug臋”. „Jeste艣 bardzo przebieg艂a...”
Kulki do g艂osowania zosta艂y wyci膮gni臋te z urny z ko艣ci s艂oniowej, bia艂e i czarne jak los, okr膮g艂e narz臋dzia Przeznaczenia, nagle pilnie przydatne; zosta艂y u艂o偶one na czerwonej serwecie: dwana艣cie i dwana艣cie, tak偶e tyle偶 dramatyczny, co niespodziewany przyk艂ad nierozwi膮zywalnej struktury przeciwie艅stw rzeczywisto艣ci: dzie艅 i noc, s艂o艅ce i ksi臋偶yc, s艂one i s艂odkie, dobre i z艂e, sko艅czone i wieczne. Co te偶 mo偶na powiedzie膰 o czarnych i bia艂ych kuleczkach! A przecie偶 nawet s艂owem jeszcze nie wspomnia艂em o ich wy艣cie艂anym 艂o偶u z czerwonego aksamitu, z kt贸rego powsta艂y i do kt贸rego si臋 obr贸c膮, bo st膮d te偶 mo偶na by wydoby膰 troch臋 literatury. Zaoszcz臋dz臋 ci jej. Jak przewidzia艂a Flaviarosa, przy tej okazji wygra艂y nie i ustalono, 偶e Dem贸nica zostanie przewieziona na kontynent pierwszym statkiem, kt贸ry wyp艂ynie z Wyspy, i zgodzono si臋 na dodatkow膮 propozycj臋, aby wyposa偶y膰 j膮 w s艂uszny wiatyk, „kt贸ry usunie wszelkie ryzyko pope艂nienia grzechu w zamian za jedzenie, gdy tylko wyl膮duje w Raguzie”, cho膰 Ascanio, kazuista, przed艂o偶y艂 (niezbyt energicznie), 偶e o ile bud偶et Pa艅stwa powinien partycypowa膰 w kosztach moralnych wykrocze艅, nie zosta艂o zapisane w 偶adnym kodeksie, 偶e powinno si臋 go te偶 wykorzystywa膰 dla ich unikni臋cia.
Flaviarosa poprosi艂a, 偶eby to ona sama mog艂a wyci膮gn膮膰 Demonik臋 z lochu, 偶eby mog艂a si臋 ni膮 zaj膮膰, przechowa膰, dop贸ki nie wyjedzie z Wyspy. Potrzebowa艂a przewodnika, kt贸ry jej przy艣wieca艂 w tych g艂臋bokich labiryntach, i przesz艂a obok drzwi In茅s (Agnes), nie zatrzymuj膮c si臋, bo poj臋kiwania dziewczyny, rzadkie i w膮t艂e, nie dociera艂y na korytarz - by艂y jak poj臋kiwania umieraj膮cej. Od drzwi powiedzia艂a do Demoniki najs艂odszym g艂osem: „Prosz臋 zabra膰 swoje rzeczy, signorina. Jest pani wolna”.
4.
- W ten poniedzia艂ek mia艂em rano dwie godziny zaj臋膰, od dziewi膮tej do jedenastej, z dok艂adnie dwuminutow膮 przerw膮 na kaw臋 kupion膮 w automacie; kiedy sko艅czy艂em, sam poszed艂em do jadalni, nie w promieniach s艂o艅ca, kt贸re si臋 zakry艂o chmurami i wia艂 silny wiatr, lecz tunelami; i zanim wsiad艂em do windy, przez chwil臋 zabawi艂em przy kr臋gielni, patrz膮c, jak jaka艣 m艂odziutka brunetka (jej w艂osy wpada艂y w czer艅), zgrabna i pe艂na wdzi臋ku, kt贸ra dobrze trafia艂a, silnie rzuca i jednocze艣nie wk艂ada w gr臋 najbardziej erotyczne 艣rodki swojej muskulatury, cho膰 z pe艂n膮 niewinno艣ci膮, jak mi si臋 zdaje. Najbardziej prawdopodobne jest to, 偶e ze wszystkich obecnych, p贸艂tora tuzina dziewcz膮t i ch艂opc贸w, tylko ja jeden odbiera艂em sugesti臋 emanuj膮c膮 z tego uk艂adu wprawianego w napi臋cie przez sport. Powinienem poczu膰 si臋 dumny czy zawstydzony? Czy to przypad艂o艣膰 dostrzec i odpowiedzie膰 (w wyobra藕ni) na niezamierzone przywo艂ywanie gor膮cych oczu, wysmuk艂ych ud, piersi, kt贸re czasem pokazywa艂y si臋 ponad dekoltem, j臋drne i zuchwa艂e? A mo偶e jest to w艂a艣ciwe? Nie m贸g艂bym sobie odpowiedzie膰, bo nigdy nie uda艂o mi si臋 zrozumie膰 istoty puryta艅skiej moralno艣ci i jej odga艂臋zie艅, ale upieram si臋 przy wyznaniu, 偶e bardzo mi si臋 podoba艂o przygl膮danie si臋 tej dziewczynie, b臋d膮cej metysk膮 o 偶ydowskim imieniu, kt贸rym do niej si臋 zwracano albo kibicowano: Deborah.
Moje zmartwienie chyba jednak nie by艂o a偶 tak wielkie, bo problem moralny rozwia艂 si臋 po drodze do windy, mo偶e ze wzgl臋du na nag艂e, zgie艂kliwe wtargni臋cie grupy go艣ci m贸wi膮cych moim j臋zykiem, m臋偶czyzn i kobiet, chocia偶 pomieszanych, wi臋cej tych zza Atlantyku ni偶 tych z tej strony - s膮dz膮c po akcencie. Plotkowali o tym, jak 藕le si臋 jada w Stanach Zjednoczonych i jak tania jest benzyna - dwie rzeczywisto艣ci, kt贸re musz膮 by膰 g艂臋boko ze sob膮 powi膮zane, s膮dz膮c po ich blisko艣ci w mentalnej mapie tych krzykaczy. Usiad艂em sam przy stoliku, za jaki艣 czas dosiad艂 si臋 kto艣, rozmowa by艂a normalna, to znaczy trywialna. Kto my艣li, 偶e profesorowie, tylko dlatego, 偶e nimi s膮, zawsze s膮 w transie, albo w porodzie, i tylko produkujemy zdania o genialnej zawarto艣ci i o 艣cis艂ej formie wys艂awiania si臋? Pami臋tam, 偶e kt贸rego艣 razu, w mojej ojczy藕nie, pewien ch艂opak zauwa偶y艂, jak pospolite s膮 rozmowy w tramwaju, przekonany, 偶e gdyby ten transportowy artefakt by艂 w tej chwili zaj臋ty przez p贸艂 setki profesor贸w, rozmawia艂oby si臋 co najmniej o Picassie albo o rozszczepianiu atomu. Wierz臋, 偶e do tej pory m贸j m艂ody przyjaciel ju偶 rozwia艂 swoje z艂udzenia i dowiedzia艂 si臋, 偶e my, wybrani, jeste艣my pospolici jak ka偶dy inny cz艂owiek, a czasem nawet bardziej, i 偶e nasze pogaw臋dki nigdy nie pora偶aj膮 ol艣niewaj膮cym blaskiem. No bo sp贸jrz na mnie - omamiaj膮 mnie cycki jakiej艣 brunetki i przez d艂ugie p贸艂 godziny gadam z jakim艣 profesorem od lingwistyki o tym, jak niepewna jest pogoda, 偶e zapowiadaj膮 mr贸z, 偶e zimowe opony podro偶ej膮 siedemna艣cie procent. Z tego wszystkiego tak naprawd臋 interesuje mnie tylko mr贸z. Co stanie si臋 z nasz膮 chatk膮, kiedy spadn膮 pierwsze 艣niegi? Mi艂o by mi by艂o zobaczy膰 staw poprzez gwiazdki mrozu na szybach. M贸j wynajem ko艅czy si臋 trzydziestego pierwszego grudnia; do wtedy... O trzeciej pojawi艂a艣 w moim gabinecie. Wcze艣niej by艂a tam Nancy Ray, przez d艂ug膮 chwil臋, ze 艂zami i w og贸le, bo nie wysz艂o jej ma艂偶e艅stwo, kt贸rego pragn臋艂a z tak wielkim entuzjazmem, z tak 艣licznymi nadziejami; by艂em na 艣lubie, pami臋tasz? w jakim艣 ko艣ciele unitarystycznym, gdzie pastor ubrany w akademick膮 tog臋, ze swego rodzaju prezbiterium udekorowanym naprawd臋 艂adnymi romantycznymi fotelami, m贸wi艂 nam o czystej duszy (nie wiem, czy napisa膰 wielk膮 czy ma艂膮 liter膮), podczas gdy organy pi臋艂y si臋 po niesamowicie abstrakcyjnych skalach, a ludzie my艣leli o niedzielnym meczu. Od tej ceremonii nie min臋艂o nawet p贸艂 roku! Gdyby艣 zobaczy艂a, jak Nancy p艂aka艂a... Nawet mnie obwini艂a o to, 偶e nie uprzedzi艂em jej w por臋, czym ma艂偶e艅stwo jest od 艣rodka. A sk膮d ja mam to wiedzie膰, kobieto! Nancy do ma艂偶e艅skiego 艂o偶a nie dotar艂a jako czysta panienka, cho膰 do ramion tego, kt贸ry jeszcze jest jej m臋偶em, absolutnie tak. Czy to brak do艣wiadczenia jest przyczyn膮 kl臋ski? Cz艂owiek nie wie ju偶, co my艣le膰... Powiedzia艂a, 偶e jeszcze przyjdzie innego dnia. Wygl膮da艂a mizernie, ona, kt贸ra wcze艣niej pyszni艂a si臋 jak kwiat, a przed niespe艂na o艣mioma miesi膮cami przychodzi艂a, 偶eby mi wyzna膰, jaka jest szcz臋艣liwa ze swoim narzeczonym; wyzna膰, bo czu艂a potrzeb臋 powiedzenia tego komu艣, bo promieniowa艂a szcz臋艣ciem, a natura, w tych przypadkach, zwykle nie odpowiada ani nie u艣miecha si臋, a ju偶 na pewno nie gratuluje.
Ty te偶 nie pojawi艂a艣 si臋 z radosn膮 min膮. Usiad艂a艣 mi naprzeciwko, moja s艂odka ciszo, przygn臋biona, s膮dz膮c po westchnieniu. „S膮 dwie sprawy, od kt贸rej chcesz, 偶ebym zacz臋艂a?”, i nie czekaj膮c na moje s艂owa, opowiedzia艂a艣 mi o swoim rozczarowaniu wizyt膮 u doktor Wagner, kobiety obiektywnej jak komputer, kt贸rej diagnoza polega艂a na zestawieniu danych odnosz膮cych si臋 do Claire'a z tymi odnosz膮cymi si臋 do ciebie, z uwzgl臋dnieniem odpowiednich historii rodzinnych, cho膰 o tym niewiele mog艂a艣 powiedzie膰, bo jeste艣 emigrantk膮, kt贸ra zapomnia艂a o greckiej wioseczce i o jej pokoleniach, i dlatego 偶e o pochodzeniu Claire'a wiesz niewiele ponad to, 偶e istnia艂 przodek w osobie sir Ronalda - swoj膮 drog膮 imi臋 to nie zrobi艂o na pani doktor najmniejszego wra偶enia. „To jeden z najwi臋kszych angielskich poet贸w, prosz臋 pani!” „Tak, ale jako przodek, niezbyt polecany”. W ko艅cu tobie chodzi艂o o to, czy twoja mieszanka mi艂o艣ci i po艣wi臋cenia mo偶e by膰 remedium na u艂omno艣ci Claire'a - odpar艂a przytaczaj膮c statystyk臋 wynik贸w pozytywnych i negatywnych, nie tyle w wyniku rozpaczliwej mi艂o艣ci, ile leczenia. „B臋dzie go pani musia艂a tutaj przyprowadzi膰, a potem porozmawiamy”. A ko艅cz膮c, zapyta艂a艣 mnie: „Co mam robi膰?” A odpowiedzia艂em ci tylko to: 偶e masz dwie drogi i 偶e zanim kt贸r膮艣 z nich wybierzesz, musisz si臋 porz膮dnie zastanowi膰. Zauwa偶y艂a艣, 偶e te same s艂owa mo偶na powiedzie膰 temu, kto przynosi na ustach s艂owa przygn臋bienia prowadz膮ce do 艣mierci, i temu, kto nie wie, czy zamordowa膰, czy nie prezydenta Stan贸w (w imi臋, zawsze szanowanej, wiekowej ju偶 tradycji)? Przemawia na moj膮 korzy艣膰 (albo przeciwko mnie), 偶e zrobi艂em to celowo, 艣wiadom dwuznaczno艣ci; ale w tamtej chwili nie czu艂em si臋 na si艂ach wzi膮膰 ci臋 w ramiona, gry藕膰 twoje usta i zabra膰 ze sob膮. Gdybym to zrobi艂, prawdopodobnie poni贸s艂bym kl臋sk臋.
Potem rzuci艂a艣 na st贸艂 jakie艣 papiery. „Artyku艂 profesora Spencera. Ju偶 go przeczyta艂am”. Ja te偶 go zna艂em, teraz ju偶 o tym wiesz - zna艂em go na pami臋膰, ale 偶eby to przed tob膮 ukry膰, musia艂em jeszcze raz go przeczyta膰, udaj膮c koncentracj臋, powracaj膮c do niekt贸rych ust臋p贸w, a przy innych podnosz膮c wzrok i patrz膮c ci w oczy - ma艂a farsa, kt贸ra nie najgorzej mi wysz艂a. Kto powiedzia艂 do drugiego: co o tym my艣lisz? Zdaje mi si臋, 偶e ja przem贸wi艂em pierwszy: „To jest jak m艂ot pneumatyczny, zatyka ci臋”. „To znaczy, s膮dzisz, 偶e Claire...?” „Gdybym mia艂 go przed sob膮, pokonanego, bez wiary w siebie samego (a pewnie tak si臋 czuje, albo poczuje si臋, kiedy to przeczyta), powiedzia艂bym mu: „Rozumiem i dopuszczam, 偶e nauka wymaga, do wykazania prawdy, fundament贸w teoretycznych o niepodwa偶alnej 艣cis艂o艣ci; ale zawsze podejmuje si臋 ryzyko, 偶e kiedy takie fundamenty zostan膮 podwa偶one przez przeciwn膮 teori臋, kt贸r膮 uzna si臋 za obowi膮zuj膮c膮, gdy偶 dowiedzie si臋, 偶e prawda, pocz膮tkowo tak dobrze umocowana, zawisa w powietrzu, i trzeba czeka膰, a偶 zmieni膮 si臋 elementy teorii i odbuduje si臋 to, co wcze艣niej zosta艂o rozbite, 偶eby prawda odzyska艂a swoj膮 kondycj臋. Oto, co dzieje si臋 z tym, kt贸ry ma Boga za podstaw臋, kt贸ry osadza si臋 na Nim - bo kiedy nikt nie wierzy w Boga, nie wierzy r贸wnie偶 w to, co on trzyma w r臋ku, i trzeba by czeka膰 na nowy przyp艂yw wiary”. „S膮dzisz, wi臋c, 偶e system Normana Raya kiedy艣 przestanie obowi膮zywa膰?” „Gdyby tak nie by艂o, nie by艂by systemem; zatem tego dnia kto艣 przypomni sobie o geniuszu, kt贸ry si臋 nazywa艂 Alain Sidney, kt贸ry cierpia艂 krzywdy z powodu nauki i zosta艂 upodlony, ale teraz, w 艣wietle nowych odkry膰, a偶 ol艣niewa swoj膮 g艂臋bi膮 i historyczn膮 przenikliwo艣ci膮, prawdopodobnie dzi臋ki jakiej艣 magicznej intuicji; chocia偶, rzecz jasna, jego teza nie utrzymuje si臋 ju偶 w dzisiejszych czasach i trzeba by j膮 poprawi膰, nie w sensie takim, czy Napoleon rzeczywi艣cie istnia艂 czy nie, lecz skoro istnia艂, manipulowano jego istnieniem, jakby by艂 fikcj膮, a nie oczywistym realnym bytem, zatem w 艣wietle 艣cis艂ej wiedzy bardziej wydaje si臋 wymy艣lony ni偶 rzeczywisty. Dzi臋ki czemu zawrze si臋 pok贸j pomi臋dzy Tyryjczykami i Trojanami, i obok badaczy samej historii Napoleona (o ile jeszcze jest co艣 do badania), pojawi膮 si臋 ci, kt贸rzy b臋d膮 rozbija膰 jego mit na czynniki pierwsze albo sk艂adowe, 偶eby si臋 dowiedzie膰, kto, dlaczego i po co, a nawet jest mo偶liwe, 偶e jak, kiedy i gdzie. Ile偶 operacji gramatycznych zawiera nauka! I nie by艂oby dziwne, gdyby do tego wszystkiego dodano, jako dodatek, a mo偶e paralela, cho膰 pewnie dyskutowane i, rzecz jasna, mo偶liwe do podwa偶enia, rozwa偶ania estetyczne zdarzenia, co mo偶e wydoby膰 na 艣wiat艂o dzienne struktury przepe艂niaj膮ce zaskoczeniem - wymys艂 taki jak ten Claire'a ma w sobie wiele z poezji, a w ka偶dym razie wi臋cej, ni偶 podejrzewa autor. Jak zobaczysz, wystarczy to, aby pojawi艂a si臋, jak tajfun, nowa specjalno艣膰, kt贸r膮 by膰 mo偶e ochrzci si臋 imieniem Claire'a”. Nic nie odpowiedzia艂a艣, ale nie wydaje mi si臋, 偶eby moje s艂owa ci臋 uspokoi艂y. Wyci膮gn臋艂a艣 kserokopi臋, schowa艂a艣 j膮 do torebki. „Mo偶e Claire ju偶 j膮 przeczyta艂. Wys艂a艂am mu kopi臋 dzi艣 rano przez kole偶ank臋, kt贸ra mia艂a przejecha膰 przez Schenectady; zostawi艂a kopert臋 w restauracji, w kt贸rej Claire zwykle jada obiady. Poniewa偶 czeka na niego, pewnie dzisiaj tam poszed艂”. Zapyta艂em, czy dzi艣 planujesz przyjazd do chatki. „Tak, dlaczego nie? Nie by艂abym w stanie znie艣膰 samotno艣ci mojego domu. Cho膰 czasem w to nie wierzysz, twoje towarzystwo mi pomaga... Twoje towarzystwo i twoje historie”. Chwyci艂em si臋 mocno tej s艂abej liny, kt贸r膮 mi rzuci艂a艣” „A propos historii... Dzisiaj dokona艂em odkrycia, prawd臋 m贸wi膮c, prawdziw膮 niespodziewan膮 pere艂eczk臋, nagrod臋 za wytrwa艂o艣膰. 呕eby uwolni膰 si臋 od nudziarza, kt贸ry mi towarzyszy艂 w restauracji i kt贸ry pr贸bowa艂 mi przeci膮gn膮膰 sw贸j wyk艂ad o bloomfeldia艅skiej lingwistyce pod pretekstem wypicia kieliszka koniaku, wszed艂em na chwil臋 do biblioteki i rutynowo przejrza艂em katalogi bibliograficzne. Po raz trzeci czy czwarty natkn膮艂em si臋 na dziwn膮 wzmiank臋 na temat Gorgony - kt贸r膮 przeoczy艂em i na kt贸rej dzisiaj si臋 zatrzyma艂em - znajduj膮c膮 si臋 w ksi膮偶ce zatytu艂owanej Przedstawienie i komentarz do ostatnich poga艅skich teofanii, w Filadelfii, Pha. , nak艂adem Jonesa i Jonesa, 1876 - t臋 ksi膮偶k臋, kt贸r膮 masz przed sob膮 (a ty wzi臋艂a艣 j膮 do r膮k i obrzuci艂a艣 do艣膰 niech臋tnym spojrzeniem). Znalezisko nie odnosi si臋, oczywi艣cie, do sir Ronalda ani nawet do Agnesse, ale w pewien spos贸b, nie wprost, do Ascania Aldobrandiniego. Sprowadza si臋 do wprowadzenia i transkrypcji pewnego tekstu mister Algernona Smitha, konsula Anglii na Wyspie, napisanego na 偶膮danie (niebezpo艣rednie) premiera, kt贸rym w owym czasie pewnie by艂 William Pitt, pijak. Podaje si臋, 偶e dokument zosta艂 zaczerpni臋ty z orygina艂u przechowywanego w archiwach Foreign Office - tam jest sygnatura. Z tekstu wnioskuje si臋, 偶e mister Algernonowi Smithowi, mimo jego zdeprawowanego 偶ycia, a mo偶e za jego przyczyn膮, nie brak by艂o poczucia humoru i uwa偶a艂 za oczywiste istnienie w niebie i na ziemi znacznie wi臋cej rzeczy ni偶 te, o kt贸rych 艣ni filozofia. Oto fakty: do Londynu dociera, nie wiadomo jakimi drogami, raport o nadzwyczajnym wydarzeniu, o wydarzeniu nieprawdopodobnym, kt贸re zasz艂o na Gorgonie - premier za偶膮da艂 od swojego kolegi z Foreign Office, aby wydoby膰 oficjalne sprawozdanie od przedstawiciela Anglii na Wyspie, kt贸ry odpowiada mniej wi臋cej tak: „Gdybym powodowany swoimi konsularnymi obowi膮zkami poinformowa艂 ten departament o rzeczonych wydarzeniach, o kt贸re wyst臋puje Wasza Ekscelencja, wzi臋to by mnie za szale艅ca i w trybie natychmiastowym zosta艂bym odwo艂any z urz臋du, cho膰 by艂oby to absolutnie niesprawiedliwe. Przezornie wola艂em zatem odczeka膰, a偶 mniej lub bardziej zdeformowane wiadomo艣ci, cho膰 zawsze o niebywale nieprawdopodobnej tre艣ci, dotr膮 do Londynu (w spos贸b nieunikniony musia艂y dotrze膰 - w dniu zdarzenia przynajmniej dwa brytyjskie okr臋ty sta艂y zacumowane w porcie Gorgony), wprawi膮 w zdumienie cz艂onk贸w gabinetu Jego 艁askawej Wysoko艣ci z powodu jej nieprawdopodobie艅stwa i spowoduj膮 co najmniej pewien niepok贸j. Polecenie Waszej Ekscelencji jest dowodem na to, 偶e si臋 nie myli艂em. Przejd臋 wi臋c do zrelacjonowania zdarze艅, cho膰 rzecz jasna, w 偶adnej chwili, ani poprzez 偶adne wypowiedzi bezpo艣rednie, ani po艣rednie, nie podejm臋 pr贸by wyja艣nienia ich lub zredukowania do granic zrozumia艂ych albo mo偶liwych do przyj臋cia przez ludzki umys艂. Musz臋 ostrzec Wasz膮 Ekscelencj臋, i wszystkich, do kt贸rych r膮k dostanie si臋 m贸j raport, i偶 czuj臋 si臋 szczeg贸lnie wyr贸偶niony przez los za to, 偶e mog艂em by膰 艣wiadkiem tego, co nast臋puje poni偶ej, i m贸c broni膰 prawdziwo艣ci zdarzenia w obliczu tych, kt贸rzy je zaneguj膮; jest to pierwsze zdarzenie i jedyne w moim niekr贸tkim ju偶 偶yciu, kt贸re uwa偶am za niewyja艣nialne. Ca艂膮 reszt臋 zdarze艅 zachodz膮cych w 艣wiecie mo偶na zrozumie膰, stawiaj膮c si臋 w miejscu czy to Boga, czy te偶 Diab艂a, lub te偶 czasem w miejscu Przeznaczenia. Nigdy nie uwa偶a艂em siebie za cz艂owieka pokrzywdzonego przez los, ale to wydarzenie czyni mnie naprawd臋 szcz臋艣liwym.
Tego samego dnia, kiedy Wasza Ekscelencja datuje sw贸j list, oko艂o po艂udnia, stra偶nik na bocianim gnie藕dzie numer dwa odkry艂 w morskiej dali dziwn膮 procesj臋 istot pocz膮tkowo niezidentyfikowanych. Musz臋 nadmieni膰, co si臋 tyczy bocianiego gniazda numer dwa, 偶e nie nale偶y ono do 偶adnego okr臋tu, lecz przynale偶y do swego rodzaju bezanmasztu, kt贸ry kazano postawi膰 na wie偶y Zamku Palma w podw贸jnych celach obserwacyjnych i symulacji: wszak mo偶na by艂o z tej wie偶y prowadzi膰 obserwacj臋 bez masztu i bez bocianiego gniazda; druga przyczyna wynika z t臋sknoty za morzem i okr臋tami, kt贸r膮 okazuj膮 tutejsi ludzie od czasu, kiedy utracili swoj膮 flot臋. Cofn臋 si臋, zatem - marynarz na wachcie dojrza艂 z daleka dziwn膮 procesj臋 i, nie staraj膮c si臋 jej zrozumie膰, przekaza艂 swoje odkrycie flagami przy zastosowaniu semafora stra偶nikowi z bocianiego gniazda numer jeden, kt贸re jest umieszczone na szczycie dawnych mur贸w, tym razem na fokmaszcie, i wida膰 z niego jedynie wn臋trze zatoki. Stra偶nik numer jeden, to znaczy ten z bocianiego gniazda numer jeden, zapisa艂 wiadomo艣膰 na kartce i przekaza艂 swojemu bezpo艣redniemu prze艂o偶onemu, b臋d膮cego matem, a od kt贸rego, i z dodatkami, informacja pow臋drowa艂a w g贸r臋 hierarchii wojskowej i cywilnej, a偶 dosta艂a si臋 na st贸艂 ministra, kt贸ry rozkaza艂 ukara膰 dwudziestoma r贸zgami stra偶nika z bocianiego gniazda numer dwa za pija艅stwo na s艂u偶bie, a nast臋pnie aresztowa膰 go; zanim jednak ta jak偶e s艂uszna i sprawiedliwa decyzja rozpocz臋艂a podr贸偶 w d贸艂 po szczeblach hierarchii, nadesz艂a nast臋pna notatka z wiadomo艣ci膮, 偶e teraz wida膰 wyra藕nie, i偶 chodzi o liczn膮 grup臋 os贸b w powozie i doko艂a niego, ale 偶e nie spos贸b by艂o powiedzie膰 nic wi臋cej z powodu odleg艂o艣ci, w jakiej si臋 znajdowali, oraz lekkiej mg艂y, kt贸ra wszystko nieco rozmazywa艂a. Ascanio mia艂 w艂a艣nie nakaza膰 podwojenie liczby r贸zeg, lecz bez wahania ani uprzedniego zastanowienia, jak to si臋 m贸wi znienacka, zagadn膮艂, z kt贸rego punktu miasta, tarasu czy wie偶y, mo偶na zyska膰 dogodn膮 widoczno艣膰 w kierunku wskazanym przez stra偶nika, dok艂adnie SSW, i powiedziano, 偶e z wie偶y zamku, bo w tym kierunku wzg贸rza zamykaj膮ce zatok臋 trac膮 wysoko艣膰 i mo偶na patrze膰 ponad ich zboczami i swobodnie penetrowa膰 dal - decyzja najwyra藕niej nale偶膮ca do tych powodowanych natchnieniem, wszak nie wydaje si臋, by istnia艂 inny pow贸d, kt贸ry by j膮 wyja艣ni艂 albo usprawiedliwi艂 poza elementem nadprzyrodzonym. Ascanio za偶膮da艂 powozu i najsilniejszej lunety; oko艂o dziesi臋ciu minut zaj臋艂o mu dotarcie do zwodzonego mostu i mniej wi臋cej tyle samo, aby wdrapa膰 si臋 do wy偶ej wzmiankowanej wie偶y; przejrza艂 stamt膮d horyzont, wykazuj膮c w ruchach do艣wiadczenie zdradzaj膮ce prawdziwego admira艂a (cho膰 kulawego), wedle p贸藕niejszego obgadywania towarzysz膮cych mu os贸b. Nie odezwawszy si臋 s艂owem, wyra藕nie podenerwowany, przekaza艂 instrument najbli偶ej stoj膮cemu; ten tak偶e spojrza艂 we wskazanym kierunku i po powt贸rzeniu operacji zauwa偶y艂: „To absolutnie niezrozumia艂e”. „Co panowie widz膮?”, zapyta艂 wtedy minister; a jego podw艂adni odpowiedzieli niemal ch贸rem: „Najwyra藕niej zaprz臋偶ony w konie pow贸z, panie, i ludzi wok贸艂 niego”. „Jakby jechali drog膮, prawda?” „Jakby jechali drog膮”. „Ale jad膮 po morzu”. „Tak, panie, po morzu, to jest niezrozumia艂e”. „Nie zauwa偶yli panowie wi臋cej nic dziwnego?”, nalega艂 Ascanio. „Tak, Monsignore, 偶e ci ludzie, czy co to jest, maj膮 zielonkawy kolor”. „Nie wiem, co bardziej mnie niepokoi, czy ten kolor, czy to, 偶e p艂yn膮 po morzu jak gdyby nigdy nic”. Do tego wszystkiego, okaza艂o si臋, 偶e z greckiej dzielnicy kto艣 zobaczy艂 i przet艂umaczy艂 wiadomo艣膰 nadan膮 flagami, a mia艂 pod r臋k膮 siln膮 lunet臋, wi臋c tak偶e wszed艂 na g贸r臋 i obejrza艂 to, co ogl膮da艂 Ascanio. Poniewa偶 by艂 Grekiem, 艂atwiej mu by艂o zrozumie膰, co widzi, zatem zszed艂 do Przedmie艣cia i w tajemnicy wszystkim to opowiedzia艂: „Przybywa Posejdon z Amfitryt膮 i ca艂ym dworem. Wiadomo, 偶e w艂a艣nie mija tysi膮c lat od poprzedniego wesela i trzeba odby膰 nast臋pne”. Ludzie w greckiej dzielnicy z rado艣ci膮 przywitali ich pojawienie si臋, bo zawsze wierzyli, 偶e Posejdon i Amfitryt膮 bior膮 艣lub co tysi膮c lat, i wiedzieli, 偶e zgodnie z tradycj膮 艂o偶e tych morskich bog贸w znajduje si臋 na dnie pewnej jasnej groty, gdzie wytryska 藕r贸d艂o, z kt贸rego s艂awna jest ta wyspa od czas贸w staro偶ytno艣ci. W tajemnym miejscu domu, kt贸ry zamieszkuj臋, zachowa艂a si臋 rzymska mozaika sprzed mniej wi臋cej tysi膮ca lat, na kt贸rej przedstawia si臋 dw贸r boga m贸rz wp艂ywaj膮cy z 偶on膮 do tej jaskini, kt贸rej zarys mo偶na zidentyfikowa膰 i ja sam go zidentyfikowa艂em. A w katedrze Grek贸w, w starym manuskrypcie sprzed oko艂o tysi膮ca lat, wiek wi臋cej lub mniej, i spisanym w bizantyjskiej grece, przedstawia si臋 t臋 sam膮 scen臋, cho膰 ze znacznie mniejsz膮 dok艂adno艣ci膮 ni偶 na mozaice, i z pewnymi kaprysami interpretacyjnymi wykazuj膮cymi niejak膮 ciekawo艣膰 w odniesieniu do cz臋艣ci wstydliwych Amfitryty, jak r贸wnie偶 pewn膮 niekompetencj臋, albo - kt贸偶 to wie? - zaskakuj膮c膮 wiedz臋, wszak maluj膮 je jako tr贸jlistne lub te偶 o trzech p艂atkach, zupe艂nie jak te lilie umieszczane na ogromnych kobiercach ze szlacheckimi herbami. Skoro obecnie mija dwa tysi膮ce lat od pierwszego udokumentowanego 艣lubu i tysi膮c od tego drugiego, kog贸偶 mo偶e zaskakiwa膰 zaistnienie boskiego zespolenia, skoro nadszed艂 na nie czas jak dojrza艂o艣膰 na sikorki? Je艣li jednak szacowni ministrowie Jego 艁askawej Wysoko艣ci pragn膮 pozna膰 powody, dla kt贸rych Posejdon i Amfitryta musz膮 odnawia膰 艣luby co tysi膮c lat, to na to pytanie nie potrafi膮 odpowiedzie膰 w spos贸b satysfakcjonuj膮cy umys艂y zahartowane w naukowym rygorze Oksfordu czy Cambridge. Prawa cywilne lub zwyczajowe reguluj膮ce prywatne 偶ycie bog贸w zosta艂y nam przedstawione w spos贸b zawi艂y, jedynie poprzez mity i inne niejasne 藕r贸d艂a, s膮dz臋 jednakowo偶, 偶e bior膮c pod uwag臋 tendencje ludzi do niezawierania zwi膮zk贸w ma艂偶e艅skich, ta para olimpijskich paradygmatycznych ma艂偶onk贸w 艂膮czy si臋 publicznie co tysi膮c lat, aby 艣wieci膰 przyk艂adem.
Lud z Przedmie艣cia wyleg艂 na ulice i na brzeg morza. Wiadomo艣膰 rozpowszechni艂a si臋 te偶 po mie艣cie 艂acinnik贸w, kt贸rzy pocz膮tkowo odm贸wili zaakceptowania rzeczy oczywistej; nie od rzeczy s膮 W艂ochami, wi臋c s膮 sk艂onni jedynie do wiary w odwieczn膮 si艂臋 Ko艣cio艂a. Niemniej, w obliczu weselnego korowodu, zbli偶aj膮cego si臋 do g艂贸wek portu i po p贸艂godzinie wp艂ywaj膮cego na zatok臋, kto 偶yw pogna艂 na nabrze偶e albo na balkony i wie偶e, z kt贸rych wida膰 by艂o morze. Wielu po raz pierwszy mia艂o okazj臋 sprawdzi膰 u偶yteczno艣膰 lunety i korzy艣膰 p艂yn膮c膮 z posiadania tego instrumentu na wyposa偶eniu gospodarstwa domowego, przede wszystkim na Wyspie, cho膰by - tak jak ta Wyspa, Gorgona - wyrzek艂a si臋 marynarskiej chwa艂y. Moj膮, Wasza Ekscelencjo, otrzyma艂em w prezencie od pewnego kapitana angielskiej fregaty, i pozwoli艂a mi obejrze膰 dok艂adnie i z bliska wjazd powozu Posejdona, ci膮gni臋tego przez wzbijaj膮ce chmury piany p艂etwonogie konie. Poprzedza艂 go szwadron delfin贸w, towarzyszy艂 im niewielki dw贸r tryton贸w i nereid, b臋d膮cych one tak pi臋knymi, jak oni bezwstydnymi, wszak o ile pewne jest, 偶e wp艂yn臋li na zatok臋, dm膮c w l艣ni膮ce rogi, jakby obwieszczali: „Oto jeste艣my!”, pewne jest te偶, 偶e niebawem porzucili tusz i oddali si臋 pogoni za nereidami i jawnemu z nimi sp贸艂kowaniu - najbardziej wstydliwi spo艣r贸d nich w m臋tnej wodzie. Nie wiem, czy byli 艣wiadomi, 偶e przygl膮da si臋 im dwuj臋zyczny t艂um, albo czy za nic mieli liczn膮 obecno艣膰 艣wiadk贸w. Nie pragn膮c wywo艂ywa膰 zgorszenia Waszych Mi艂o艣ci, musz臋 zauwa偶y膰, 偶e bogowie wiezieni w powozie tak偶e nie okazywali oznak wstrzemi臋藕liwo艣ci - przez ca艂y czas, dop贸ki znajdowali si臋 w polu widzenia mojej lunety, pan m贸rz oddawa艂 si臋 nami臋tnemu k膮saniu ud Amfitryty, co cho膰 doskonale zrozumia艂e w obliczu jako艣ci tego, co k膮sane, a mo偶e tak偶e 偶膮dzy k膮saj膮cego (kt贸ry to, w ostatnich latach prawdopodobnie 偶y艂 z dala od swej bogini), w 偶adnym razie nie usprawiedliwia podobnej bezwstydno艣ci. Musz臋 jednak偶e zauwa偶y膰, 偶e ludzie nie byli tym zaskoczeni; 偶e wi臋kszo艣膰 obecnych uzna艂a wylewno艣膰 boga za uzasadnion膮 i 偶e wielu przyj臋艂o j膮 za prawdziwe zaproszenie do walca, cho膰 tego wpijania z臋b贸w w udo nie zalecaj膮 rzymscy morali艣ci z racji niepolitycznego s膮siedztwa. Kler grecki nie zwyk艂 a偶 tak bardzo miesza膰 si臋 w szczeg贸艂y, a ju偶 na pewno nie jest tak w艣cibski. Dla 艂acinnik贸w dzia艂aj膮cych na podobie艅stwo boga operacja osi膮gn臋艂a emocje wielkich wyst臋pk贸w.
Czcigodny panie ministrze, nazbyt si臋 rozwodz臋, lecz nie potrafi臋 oszcz臋dza膰 s艂贸w, opowiadaj膮c to, o co mnie pan prosi, o ile obecny mieszkaniec Downing Street 10 ma zosta膰 dostatecznie poinformowany, przynajmniej w stopniu, jakiego wymaga nasza polityka ekspansji w basenie Morza 艢r贸dziemnego. W obliczu tego, co opowiedziane, nale偶y bezdyskusyjnie przyzna膰, 偶e rzeczone morze jeszcze stanowi w艂asno艣膰 poga艅skich bog贸w i 偶e ca艂a w艂adza, kt贸ra nie nale偶y do nich, stanowi niedopuszczaln膮 ingerencj臋, cho膰 podzielam pogl膮d i 艣piesz臋 o tym donie艣膰, 偶e admira艂 Nelson, wypr臋偶ony w najwy偶szym punkcie swego okr臋tu, podobny jest bogom i godzien jest mierzy膰 si臋 z ka偶dym z nich. Niemniej nie wydaje si臋, aby statut Morza 艢r贸dziemnego narzucony przez Nelsona m贸g艂 zosta膰 przez nich zaakceptowany (odnosz臋 si臋 do bog贸w, rzecz jasna), dlatego karz膮 niekt贸re ingerencje z bezwzgl臋dno艣ci膮 i oboj臋tno艣ci膮 wobec ludzkiego cierpienia. Ja wiem, 偶e owej nocy w sekretnych miejscach wybrze偶a rozpalono lampki i zanoszono mod艂y do Ennosgaiosa, boga trz臋s膮cego ziemi膮, czyli do samego Posejdona (cho膰 pod odmiennym obliczem), kt贸ry dla tych ludzi, opr贸cz m贸rz, jest tak偶e panem ruch贸w ziemskich, a na tej Wyspie z dawien dawna dr偶y si臋 o to, 偶e jedno z tych trz臋sie艅 ziemi zatopi j膮 w otch艂ani. 艁acinnicy m贸wi膮, 偶e pewien 艣wi臋ty wyg艂osi艂 takie proroctwo, maj膮c na uwadze pewne grzechy, kt贸rych natura lub zwerbalizowanie by艂y na tyle niejednoznaczne, 偶e ka偶dy kaznodzieja interpretuje je na sw贸j spos贸b i w pewnych przypadkach pot臋pia sk膮pstwo, w innych lubie偶no艣ci wedle korzy艣ci rz膮dz膮cego; jednakowo偶 pewien m贸j znajomy humanista i rozpruwacz historii zapewnia, 偶e ju偶 w epoce Juliusza Cezara obawiano si臋 tego samego.
艁acinnicy 偶yj膮 raczej na uboczu tych tradycji. Je艣li przygl膮dali si臋 wp艂yni臋ciu bog贸w na zatok臋, to tylko po to, 偶eby oburzy膰 si臋 na ich brak wstydu. Biskup chcia艂 stan膮膰 na nabrze偶u odpowiednio przyodziany i zaopatrzony w skomplikowane, cho膰 l艣ni膮ce instrumentarium do przeprowadzania egzorcyzm贸w, lecz kto艣 opowiada, 偶e pewien zawsze mu towarzysz膮cy duchowny, wielki teolog i cz艂owiek niezbyt jasny, jako te偶 ob艣liz艂y i 偶egluj膮cy po m臋tnych wodach, przeszkodzi艂 w dokonaniu owej ceremonii, b臋d膮c przekonany, 偶e nie wyjdzie dobrze. „Zatopi臋 ich w odm臋tach piekie艂 moj膮 kropielnic膮!”, podobno wykrzykiwa艂 biskup; a ten drugi go pyta艂: „A je艣li dalej b臋d膮 p艂ywa膰?” „Jak to b臋d膮 p艂ywa膰, skoro pokropi臋 ich 艣wi臋con膮 wod膮?” „S膮 tak daleko!”, mia艂 powiedzie膰 ksi膮dz, i dopiero to onie艣mieli艂o biskupa, bo nie wyja艣nia si臋, co dalej robi艂, a nawet jest mo偶liwe, 偶e dalej by forsowa艂 swoj膮 ceremoni臋, gdyby nie zbli偶y艂 si臋 do niego umy艣lny samego Aldobrandiniego i wyra藕nie mu powiedzia艂, 偶e pan minister chce z nim rozmawia膰; na czym zako艅czy艂 si臋 ten incydent. Obecni, kt贸rych by艂o tysi膮ce, po jednej i po drugiej stronie zatoki, w ko艅cu zobaczyli, jak korow贸d niknie w pieczarze, oczywi艣cie roz艣wietlonej na ich przyj臋cie, o ile wierzy膰 w zeznania marynarzy, kt贸rzy wa艂臋sali si臋 w pobli偶u ze swoimi buk艂akami wina i opowiedzieli, 偶e ci boscy ludzie zostawiali za sob膮 silny 艣lad albo zapach wodorost贸w, jak ma艂偶e albo kawior, i 偶e ol艣niewaj膮ce 艣wiat艂o emanowa艂o z ich cia艂, jak z ryb noc膮, cho膰 znacznie bardziej intensywne i o znacznie delikatniejszym odcieniu zieleni. Jakkolwiek by by艂o, poch艂on臋艂a ich jaskinia i zako艅czy艂a si臋 wizja. Poniewa偶 Grecy, mimo relikwii 艣wi臋tego Demetriusza, o kt贸r膮 ci tutejsi walcz膮, nigdy nie przestali ca艂kowicie wierzy膰 w swych dawnych bog贸w, tych, kt贸rych oni sami wymy艣lili i kt贸rych zawsze mieli, albo jako w stanie spoczynku, albo nadliczbowych i w rezerwie, nie odczuli powa偶nych problem贸w sumienia. Dla odmiany 艂acinnicy nie potrafi膮 sobie tego wyt艂umaczy膰 i bez przerwy tylko szukaj膮 wyja艣nienia, i szemra si臋 po艣r贸d nich, 偶e pomi臋dzy biskupem i ministrem wymieniono na ten temat ostre s艂owa i 偶e do Rzymu poszed艂 raport po 艂acinie z pro艣b膮 o piln膮 odpowied藕 na zadane pytanie”.
Reszta pisma mister Algernona Smitha jest mniej wa偶na, bo dotyczy wy艂膮cznie zwierze艅 ateisty, kt贸ry jednakowo偶 zawsze podejrzewa艂, 偶e bogowie nie do ko艅ca umarli, i zdaje spraw臋 swoim prze艂o偶onym z pewnych zmian w osobistym 艣wiatopogl膮dzie, w zakresie odnosz膮cym si臋 do bosko艣ci, cho膰 jedynie w g艂臋bi serca, wszak zewn臋trznie dalej b臋dzie dochowywa艂 wierno艣ci Ko艣cio艂owi anglika艅skiemu i Jego 艁askawej Wysoko艣ci, jako zwierzchnikowi rzeczonego Ko艣cio艂a. Ja jednak chcia艂em dowiedzie膰 si臋 odrobin臋 wi臋cej na temat spotkania biskupa z ministrem i, jakby艣my powiedzieli, przerzuci艂em strony ksi臋gi historii 艣wiata, a偶 na ni膮 natrafi艂em; mia艂a miejsce w gabinecie Ascania, kt贸ry stoj膮c przed sto艂em, przyj膮艂 purpurata z wyra藕nym gniewem i rzecz jasna wyra藕nie s艂yszalnym, i nie prosz膮c, by usiad艂, za偶膮da艂 od niego satysfakcjonuj膮cych wyja艣nie艅 na temat tego, co w艂a艣nie zobaczyli, „...nie tylko ca艂y lud, ale tak偶e pan i ja”, a biskup potrafi艂 powiedzie膰 tylko, 偶e to by艂 demon, 偶e bez w膮tpienia by艂 to demon, bo tylko demonem m贸g艂by by膰. Wygl膮da艂o jednak na to, 偶e ministrowi nie wystarczy艂a ta wybe艂kotana odpowied藕. „Wasza Eminencjo, ja uszanowa艂em 偶ycie os贸b, kt贸re szkodz膮 mojej polityce, bo Rzym tak mi rozkaza艂. Wasza Eminencjo, ja 偶yj臋 w narzuconej mi uci膮偶liwej czysto艣ci, bo Rzym m贸wi mi, 偶e w przeciwnym razie p贸jd臋 do Piek艂a. A w艂a艣nie zobaczy艂em, jak para bog贸w w najlepsze dokazuje sobie pod moim nosem i pod nosem Najja艣niejszej Waszej Eminencji. Wasza Eminencja w艂a艣nie zobaczy艂 to samo co my, a po艣r贸d ludu s膮 te偶 osoby, kt贸re nie grzesz膮 ze strachu przed Piek艂em. Co sobie pomy艣l膮, co takiego zrobi膮 po tym, co w艂a艣nie zobaczy艂y?” Biskup by艂 skonsternowany. Nie mia艂 艣mia艂o艣ci unie艣膰 spojrzenia z ziemi, a ziemia podsuwa艂a mu jedynie omamiaj膮cy obraz niesko艅czonych marmurowych kwadrat贸w, czarnych i bia艂ych. „Rzym nie k艂amie, Rzym nigdy nie oszukuje, Rzym zaspokoi i usatysfakcjonuje nasz膮 ciekawo艣膰”. „Tak偶e pa艅sk膮, Wasza Eminencjo?” „Tak偶e moj膮, panie ministrze, tak偶e moj膮!” To powt贸rzenie, pe艂ne nadziei albo rozczarowania, tego nie wiadomo, cokolwiek by powiedzie膰 o ewidentnie 偶a艂osnej intencji, wyda艂o si臋 odrobin臋 u艂agodzi膰 Aldobrandiniego. Przynajmniej to w艂a艣nie wtedy poprosi艂 biskupa, 偶eby usiad艂, i zapyta艂, czy chce si臋 czego艣 napi膰”.
5.
- Tamtego popo艂udnia wr贸cili艣my do chatki moim samochodem. Nie pami臋tam dlaczego - zwykle wracali艣my twoim. Dlatego, 偶e lepiej prowadzisz? By膰 mo偶e. Tamtego popo艂udnia ja prowadzi艂em, a ty siedzia艂a艣 w milczeniu, skulona na kraw臋dzi siedzenia. Zostawiali艣my za sob膮 domy, szerokie asfaltowe drogi i wjechali艣my do lasu, ju偶 偶贸艂tawego i jednorodnego, z rzadkimi, gasn膮cymi strz臋pami dawnego koloru. Ponownie nasz艂o mnie wra偶enie z tamtego popo艂udnia, wra偶enie wej艣cia w 艣wiat, kt贸rego nazwanie nierealnym by艂oby bana艂em, i do tego nieprawdziwym, bo nie wierzy艂em, 偶e taki jest, lecz innym, a mo偶e codziennym, ale skoro opad艂a z niego patyna i okazywa艂 sw膮 prawdziw膮 natur臋, w kt贸rej pulsuj膮 drzewa, w kt贸rym konary skr臋caj膮 si臋 niczym wzywaj膮ce niebo nagie ramiona, w kt贸rym ksi臋偶yc okazuje nowe oblicze i niebo trwa leniwie sp膮sowia艂e. Powiedzia艂em kilka s艂贸w, rzuci艂em liny mo偶liwej rozmowy, kt贸rych ty nie podj臋艂a艣. Zacz膮艂em wtedy pogwizdywa膰, nie przenikliwie, rzecz jasna, lecz pod nosem, i je艣li pocz膮tkowo by艂y to melodie pospolite i znane, w ko艅cu zda艂em sobie spraw臋, 偶e gwi偶d偶臋 inn膮 muzyk臋, nigdy przeze mnie nie s艂yszan膮, kt贸ra nie wiem, sk膮d mi si臋 wzi臋艂a, popatrz no, co za sprawa! I by艂o tak, jakby ta muzyczka, od kt贸rej ty oczywi艣cie by艂a艣 daleka, sta艂a si臋 w艂a艣nie kluczem do tego, co si臋 zmienia艂o albo, konkretniej, modyfikowa艂o, cho膰 mo偶e to nie jest s艂owo opisuj膮ce t臋 operacj臋 roz艣wietlania si臋 okolicy, po kt贸rej jechali艣my, 艣wiat艂em noszonym w 艣rodku przez ka偶d膮 rzecz, 偶e wszystko staje si臋 przezroczyste i przenikni臋te, i widzisz, jak p艂yn膮 powolne soki drzew, i jak rosn膮c, wysilaj膮 si臋 jesienne kwiaty. Przez kilka chwil zwr贸ci艂em spojrzenie na zak膮tek, w kt贸rym skrywa艂a艣 swoj膮 cisz臋, i zobaczy艂em ciebie te偶 roz艣wietlon膮 i - nie wiem, czy by艂a to halucynacja - t艂oczenie krwi przez twoje serce do dalekich r膮k i n贸g, a ca艂膮 tob膮 zaw艂adn膮艂 obraz Claire'a, jego wspomnienie i imi臋, w wymiarze absolutnym, kt贸ry ja tak dobrze znam, bo czasem te偶 si臋 czuj臋 tak ow艂adni臋ty. W ten spos贸b dojechali艣my do jeziora, tak usiad艂a艣 na rufie 艂贸dki, jakby艣 o艣wietla艂a kr膮g wody i lasu, tak wesz艂a艣 do chatki, jakby艣 nie dotyka艂a stopami ziemi, to znaczy, tak si臋 wydawa艂o albo chcia艂em, 偶eby tak wygl膮da艂o, nie wiem, uciekaj膮c od tego wra偶enia, 偶e jeste艣 najbardziej realn膮 z kobiet, 偶e zapuszczasz korzenie, kiedy st膮pasz po ziemi. Dobrze, nie zwracaj na mnie uwagi, ale pewne jest, 偶e tamto przekonanie, 偶e poruszamy si臋 po r贸偶nych 艣wiatach - kt贸re te偶 nie jest niczym nadzwyczajnym, wszak przytrafia si臋 wielu ludziom - trwa艂o przez d艂u偶sz膮 chwil臋, przez ca艂y czas, kiedy siedzieli艣my przy ogniu, nie wiem, ile czasu; d艂ugie milczenie i d艂uga rozmowno艣膰, opowiedzia艂em ci r贸偶ne historie, ty m贸wi艂a艣 mi o Clairze, jak偶eby inaczej, i sko艅czy艂a艣 przemow臋, pozornie powierzchown膮, ale mog艂em zauwa偶y膰 w swoim uwa偶nym milczeniu przyczajone na dnie dwa tematy: 偶e Claire ciebie potrzebuje, 偶e ty mo偶esz go ocali膰, oraz przemieszanie problemu Napoleona z niepewno艣ci膮 艂贸偶kow膮, kt贸r膮 stara艂a艣 si臋 unieszkodliwi膰 jako tak膮, ufna w swoje cia艂o i swoj膮 mi艂o艣膰. Ach, Ariadno! Twoje s艂owo przychodzi艂o i odchodzi艂o niczym tkackie cz贸艂enko, z jednego tematu do drugiego, po osnowie twoich pragnie艅, a czasem zbacza艂o, wpada艂o na nieznany teren, co kaza艂o my艣le膰, 偶e mo偶e si臋 zatraci膰 w otch艂ani, z kt贸rej b臋d臋 musia艂 ci臋 wyci膮gn膮膰; ale nie, nie, wraca艂o ufne, 偶e Claire si臋 nie myli, 偶e wok贸艂 ksi膮偶ki powsta艂 mur zawzi臋tej zawi艣ci i 偶e seksualna impotencja, maj膮c 藕r贸d艂a w psychologii, niemal zawsze jest wyleczalna. Chcia艂bym wiedzie膰, co powiedzia艂a艣 po grecku, kiedy m贸wi艂a艣 o jego matce, jakie straszliwe pradawne przekle艅stwa rzuci艂a艣 na jej pami臋膰. I na koniec: „Wszystko, co mi opowiadasz o tych ludziach z Gorgony, ju偶 ci to m贸wi艂am, bawi mnie i odpr臋偶a, ale prosz臋, 偶eby艣 zostawi艂 to wreszcie i zaj膮艂 si臋 wa偶nymi sprawami - tym, jak, kiedy i kto wymy艣li艂 Napoleona”. „Mam nadziej臋 nied艂ugo do tego dotrze膰”. „Tak, ale ja si臋 艣piesz臋. Kilka razy powiedzia艂e艣 mi, 偶e przesz艂o艣膰 jest jak ksi膮偶ka. No to prosz臋 ci臋, 偶eby艣 j膮 wertowa艂, a kiedy dojdziesz do rozdzia艂u, kt贸ry mnie interesuje, zatrzymasz si臋 i pozwolisz mi go przeczyta膰. Wierz臋, 偶e to b臋dzie mo偶liwe”. „Tak z pewno艣ci膮 jest. Spr贸buj臋, rzecz jasna”. I spojrza艂em na ciebie. Mia艂a艣 nogi podkulone pod po艣ladki, cia艂o przechylone do ty艂u, wyprostowan膮 g艂ow臋 i dr偶膮cy blask p艂omienia o艣wietla艂 ci臋 od do艂u, tak 偶e twoje oczy znajdowa艂y si臋 w cieniu. By艂a艣 tak rzeczywista, a jednak rozproszona, zaledwie trzy albo cztery plamy 艣wiat艂a, naprawd臋 nierealna. Nie da艂em si臋 zwie艣膰 pozorom, nie czu艂em si臋 popychany, by to zrobi膰, bo w tej chwili nie widzia艂em ciebie jako cia艂o ani jako cie艅, lecz jako Przeznaczenie. Kr膮偶y艂a mi w pami臋ci pewna portugalska piosenka, piosenka pospolita, z tych, co to czasem zawieraj膮 kruszyny g艂臋bokiej wiedzy. Ta m贸wi: „Mam naznaczone przeznaczenie - od dnia, kiedy ci臋 ujrza艂em”. Tak po kastylijsku niewiele r贸偶ni si臋 od pisanego portugalskiego, za艣piewana r贸偶ni si臋 o wiele bardziej. Mog艂aby艣 za艣piewa膰 j膮 Claire'owi; ja za艣piewa艂bym j膮 tobie - 偶a艂osne jest my艣le膰, 偶e 偶adne z nas nie otrzyma艂oby odpowiedzi. Wszak to, co jest w tej chwili ukryte z twojego Przeznaczenia, podsun臋艂o mi si臋 jako mo偶liwy grzech, niczym blu藕niercza pokusa, cho膰 oczywista i przekonuj膮ca - skoro wszystko zosta艂o ju偶 powiedziane i pomy艣lane, skoro z g贸ry zosta艂o ju偶 zrobione, mo偶na to ogl膮da膰 tak samo jak przesz艂o艣膰, to przecie偶 ta sama ksi膮偶ka, tyle 偶e czytana po prawej (m贸wi艂 mi ju偶 o tym Cagliostro). Dalej mia艂a艣 ciemne spojrzenie, brod臋 rozja艣nion膮 dr偶膮cymi p艂omieniami. Przesta艂em na ciebie patrze膰, odszuka艂em w p艂omieniach twoje oblicze i twoj膮 przysz艂o艣膰, nie ca艂膮 (na tyle si臋 nie odwa偶y艂em, z obawy przed tym, 偶e siebie w niej nie odnajd臋), ale t臋 najbli偶sz膮, to, co si臋 wydarzy kt贸rego艣 dnia, co jeszcze si臋 nie wydarzy艂o, kiedy pisz臋 te s艂owa, ale wydarzy si臋 jutro... Wyra藕nie, tak samo jak w lustrze, by艂a艣 ty i Claire, w tym jego domu nad brzegami Hudson, troch臋 ponad Schenectady, na 艂膮ce z brzozami i z niewielkim pomostem. Jak偶e jest pi臋kny! Zebra艂 w nim wszystko, co przywi贸z艂 z Anglii, ksi膮偶ki, meble, drobiazgi, i stworzy艂 salon odrobin臋 zagracony, to prawda, ale ze smakiem. I nadaje jego zak膮tkom nazwy, kt贸rych nauczy艂 si臋 we Francji: coin repas, coin repos i tak偶e coin amour. To tam ma ciebie zatopion膮 w g膮szczu poduszek, spokojn膮, powiedzmy, 偶e zafascynowan膮 wszystkim, co ci臋 otacza - przede wszystkim - jego s艂owami. Przed chwil膮 opowiedzia艂a艣 mu o naszym odkryciu, o tym, czego jeszcze nie wiemy, ale dowiemy si臋 jutro: kto wymy艣li艂 Napoleona; i jemu wyda艂o si臋 to logiczne, zrozumia艂, jakimi 艣cie偶kami nasz艂o go przeczucie, jakiemu absurdalnemu uk艂adowi przyczyn i skutk贸w winien by艂 to odkrycie. On m贸wi i m贸wi, tak偶e przeskakuje, cho膰 umy艣lnie - niczym pszczo艂a z jednego kwiatu na drugi - Agnesse, Napoleon, sir Ronald, ale przeciwnie, bo nie wysysa nektaru, lecz go rozlewa. Prawda jest taka, 偶e go nie s艂ysz臋, ale domy艣lam si臋. Tak jak tobie, przytrafia mi si臋, 偶e pragnienie dotarcia do ko艅ca nie pozwala mi zatrzyma膰 si臋 przy przemowie i z rozkosz膮 zagubi膰 si臋 w jej labiryntach. S艂owa nie s膮 dla mnie wa偶ne - wa偶ne jest to, 偶e mimo tej swego rodzaju hipnozy, kt贸ra utrzymuje ci臋 w bezruchu, od czasu do czasu odsuwasz spojrzenie w stron臋 ogromnego portretu, z przesadnie zdobion膮 metalow膮 ram膮, by膰 mo偶e dawnego weneckiego lustra, przedstawiaj膮cego matk臋 Claire'a. Te spojrzenia spod oka zdradzaj膮, 偶e twoja uwaga jest pozorna, 偶e w twoim wn臋trzu zmagaj膮 si臋 decyzja i wstyd, 偶e tw贸j instynkt w艂a艣nie ci wrzasn膮艂: „Teraz albo nigdy!” Dla mnie czas nie istnieje. Czy to natychmiast, czy mo偶e troch臋 p贸藕niej, podnios艂a艣 si臋 i swoim szczup艂ym cia艂em zas艂oni艂a艣 portret? On zamilk艂, w jednej chwili, spojrza艂 na ciebie, bo w twoim obliczu, w twoim zachowaniu by艂o co艣 niezwyczajnego, nieprzewidzianego. Ba艂 si臋, pami臋taj o tym: zawaha艂 si臋. I wtedy zapyta艂a艣 go: „Claire, kochasz mnie?” „Tak, oczywi艣cie, wiesz o tym”. „No to we藕 mnie. Chod藕”. Tak po prostu, tak bezpretensjonalnie. I zacz臋艂a艣 rozpina膰 guziki albo zamek b艂yskawiczny, nie pami臋tam dobrze. On wsta艂, a ty ju偶 by艂a艣 naga. Wzi膮艂 ci臋 w ramiona, podni贸s艂 ci臋, wydoby艂 z siebie swego rodzaju j臋k highlandera, kt贸ry za艂ama艂 si臋 w po艂owie, zawo艂anie niedoko艅czone i troch臋 niekonieczne, i skry艂 si臋 z tob膮 w cieniu. Nie chcia艂em tam by膰, ograniczy艂em si臋 do czekania zn臋cony tak偶e wizerunkiem matki: tak delikatne oblicze, z czym艣 na czole, znamieniem panowania, co j膮 szpeci. I wtedy, nie wiem, w ile czasu potem, na pewno niewiele, us艂ysza艂em, jak Claire krzyczy g艂osem zmieszanym i 艂ami膮cym si臋: „Skoro ju偶 o tym wiedzia艂a艣, to dlaczego skaza艂a艣 mnie na to upokorzenie? Odejd藕! Nienawidz臋 ci臋!” Nie dotar艂o do mnie, co mu odpowiedzia艂a艣, pewnie dlatego, 偶e tw贸j 偶al by艂 wyszeptany, bo by艂 to most ciszy i mi艂o艣ci, po kt贸rym oboje mogli艣cie przej艣膰, na razie do wsp贸lnej ziemi, lecz on powt贸rzy艂, 偶eby艣 posz艂a i 偶e nie chce ci臋 wi臋cej widzie膰. Oddali艂em si臋 niezw艂ocznie. Zaraz potem ty szybko si臋 ubra艂a艣, wysz艂a艣, wsiad艂a艣 do samochodu i ruszy艂a艣 ciemn膮 drog膮. Wtedy przesta艂em wpatrywa膰 si臋 w ogie艅 i popatrzy艂em na twoje rzeczywiste cia艂o, ci膮gle nieruchome i wyobrazi艂em je sobie jeszcze w posiadaniu Claire'a, jak by艂o tamtego popo艂udnia, jak zwykle jest. I pojawi艂a si臋 obawa, 偶e tw贸j samoch贸d sko艅czy, wypadaj膮c z szosy, tej przysz艂ej nocy, w kt贸rej ci臋 przygn臋bi pogarda wobec twojej mi艂o艣ci i twojego cia艂a. I wtedy nasz艂a mnie ochota, 偶eby go zabi膰. Och, oczywi艣cie, 偶e tego nie zrobi臋! Jestem rycerski, a mo偶e nawet odrobin臋 gentleman. Ale nie s膮dzisz (nie s膮dzisz teraz, kiedy to czytasz, kiedy min臋艂o ju偶 troch臋 czasu, min臋艂a okazja, a nawet jest mo偶liwe, 偶e ju偶 troch臋 dosz艂a艣 do siebie), nie s膮dzisz, 偶e r贸wnie dobrze m贸g艂 zachowa膰 si臋 w inny spos贸b, przyj膮膰 ze zwyczajowym humorem, ze swoj膮 ironi膮, b贸l jego defektu i, przede wszystkim, pokocha膰 ci臋 jeszcze bardziej za to twoje po艣wi臋cenie, na kt贸re by艂a艣 gotowa? Rzeczy takie jak te i inne, kt贸re by膰 mo偶e zapomnia艂em albo chcia艂em zapomnie膰, czeka艂em na nie, przygl膮daj膮c ci si臋; ogie艅 si臋 dopala艂, docieraj膮cy do ciebie blask by艂 s艂abszy; o ile wcze艣niej jedynie sk艂ada艂a艣 si臋 z kilku plam 艣wiat艂a, teraz plam by艂o mniej i by艂y mniejsze. Nie mog艂a艣 zasn膮膰 w tej pozycji; jestem pewien, 偶e wyobra偶a艂a艣 sobie scen臋, kt贸r膮 ja w艂a艣nie zobaczy艂em, ale inaczej si臋 rozwija艂a, a przede wszystkim mia艂a szcz臋艣liwy koniec.
6.
- Ju偶 wiem, 偶e szybko pominiemy niekt贸re wydarzenia, mo偶e nieistotne, inne bez w膮tpienia wa偶ne, prawdopodobnie zabawne. By膰 mo偶e jednego z tych wieczor贸w, w kt贸re znajd臋 si臋 sam, albo jednej z tych nocy, przyjdzie mi ochota na odzyskanie ich i spisanie w tym zeszycie. S膮 jednak dwa czy trzy z nich, kt贸re ci teraz opowiem. Jeszcze nie min膮艂 czas od chwili naszego po偶egnania. By艂a艣 艣pi膮ca, ja nie mog臋 spa膰. Twoje drzwi s膮 zamkni臋te - przez moje, przymkni臋te, jeszcze widz臋 偶ar, czuj臋, jak mnie n臋ci, jak mnie przyci膮ga. Odpowiadaj膮c na to wezwanie, jakie偶 to sceny by powsta艂y z tej odleg艂ej przesz艂o艣ci, w kt贸rej z pewno艣ci膮 tak偶e by艂 kto艣, kto kocha艂 i nie by艂 kochany? Ascanio, dlaczego nie? Od pocz膮tku patrzeli艣my na niego z uraz膮, przypisali艣my mu rol臋 z艂ego w tej historii. Jednak偶e, sama widzisz, z biskupem zachowa艂 si臋 poprawnie, jak cz艂owiek zakochany i zdolny solidnie stan膮膰 na nogach na kraw臋dzi tragedii. „Ja kocham Agnesse, ale strach przed Piek艂em wzbrania mi jej. Wasza eminencjo, co jest gorsze, cudzo艂贸stwo czy morderstwo? Morderstwo jest szybkie, ulotne - cudzo艂贸stwo trwa i w ko艅cu staje si臋 przyzwyczajeniem. Tylko cz艂owiek, kt贸ry zatwardzia艂e tkwi w zbrodni, w ko艅cu uznaje j膮 za co艣 normalnego, ale to nie m贸j przypadek. B臋d臋 偶a艂owa艂, jak Pan B贸g przykaza艂, posypi臋 g艂ow臋 popio艂em, zap艂acz臋 jako ten Dawid. Dla odmiany, je艣li b臋d臋 偶y艂 w konkubinacie z Agnesse, nadejdzie taki poranek, w kt贸rym zadam swemu sumieniu pytanie o to, jak膮 krzywd臋 wyrz膮dzam i komu, sypiaj膮c z ni膮, i przestan臋 wierzy膰, 偶e to grzech. O grzesznych na艂ogach, Wasza Eminencjo, o martwych sumieniach, wiecie panowie bardzo du偶o. Prosz臋 dobrze si臋 nad tym zastanowi膰, niech spokojnie rozwa偶膮 to pa艅scy doradcy, ten tyczkowaty brunet, ksi膮dz, kt贸ry zawsze panu towarzyszy, kt贸ry zdaje si臋 panu narzuca膰 normy zachowania! Wasza Eminencjo, je艣li ja otruj臋 Flaviaros臋 i wy艣l臋 p艂atnego morderc臋, kt贸ry odnajdzie we francuskiej armii m臋偶a Agnesse i go zlikwiduje, przyznaj臋, 偶e b臋dzie to podw贸jne zab贸jstwo, cho膰 z okoliczno艣ciami 艂agodz膮cymi. Cho膰by takimi, 偶e m膮偶 Agnesse, ten wenecki m艂odzieniaszek, kt贸ry zdradza swoj膮 ojczyzn臋 i zaci膮ga si臋 do Francuz贸w, przed ka偶dym s膮dem o s艂usznej sprawiedliwo艣ci zostanie skazany na 艣mier膰: za zdrad臋, ju偶 to m贸wi艂em, i za oddanie swego 偶ycia w s艂u偶b臋 Z艂a. Bo, Wasza Eminencjo, rewolucja francuska to z艂o, z艂em s膮 idee, d膮偶膮ce do zniszczenia pana i mnie! Rzymscy teologowie, zagrzewaj膮cych do wojny Ksi膮偶膮t przeciw Wolno艣ci, R贸wno艣ci i Braterstwu, jak mog膮 nie odpu艣ci膰 drobniutkiego przypadku tak wielkiej wojny, 艣mierci, kt贸r膮 m贸j wys艂annik zada m臋偶owi Agnesse? A je艣li nie odwa偶膮 si臋 go u艂askawi膰, mo偶e przez wierno艣膰 formie, przynajmniej przyznaj膮, 偶e odpowiedzialny zostanie przyj臋ty przy wrotach chwa艂y, po kr贸tkiej pokucie. Zgoda, nale偶y zado艣膰uczyni膰 potomkom strat臋, ale tym zajm臋 si臋 z przyjemno艣ci膮, zapewniam pana, u boku jedynej, 艣lubnej, kt贸ra mo偶e tego 偶膮da膰. Co za艣 si臋 tyczy mojej 偶ony, nie pami臋ta ju偶 pan, 偶e zaj臋li艣my si臋 tym, i o ile tymczasem nie mo偶e jej spa艣膰 w艂os z g艂owy z mojej strony, cho膰by przyprawi艂a mi rogi, a jestem pewien, 偶e to robi, w przypadku lekko zbuntowanej podw艂adnej, podejrzanej o zdrad臋, sprawy maj膮 si臋 zupe艂nie inaczej, czy nie mam racji? Nale偶a艂oby zatem przedyskutowa膰 spraw臋, czy przypadkiem rzeczone cudzo艂贸stwo nie poci膮ga za sob膮 rebelii i zdrady wobec legalnie ustanowionej w艂adzy. Prosz臋 dobrze si臋 temu przyjrze膰, Wasza Eminencjo. Niech pa艅ski teolog to zbada. By艂y przypadki... M贸g艂bym ich przytoczy膰 nawet z p贸艂 tuzina, ale w watyka艅skich archiwach zapisano ich wi臋cej: otrute kr贸lowe, kilka po膰wiartowanych za cudzo艂贸stwo... Zatem jeszcze porozmawiamy, je艣li nadarzy si臋 okazja. Bo je艣li odpowied藕 Rzymu nie usatysfakcjonuje mnie tak bardzo, jak bym sobie tego 偶yczy艂 w kwestii Posejdona i Amfitryty, zapewniam pana, 偶e pozb臋d臋 si臋 wszelkich skrupu艂贸w, wy艣l臋 Piek艂o do diab艂a i zabior臋 swoj膮 ukochan膮 do 艂贸偶ka z honorami legalnej 偶ony i puszcz臋 wodze fantazji. Jak tu stoj臋”.
Nie chodzi o to, 偶e us艂ysza艂em podobne s艂owa z ust Ascania, ale dane mi by艂o domy艣li膰 si臋 ich, gdy mu si臋 przygl膮da艂em pewnego wieczoru o zachodzie s艂o艅ca, kiedy polichromowane 艣wiat艂o okien przygasza艂o si臋, a on zosta艂 sam i sam na sam ze sw膮 cisz膮. Ostatni膮 widzian膮 osob膮 by艂a Agnesse, kt贸ra po偶egna艂a si臋 z nim jak co wiecz贸r, kokietka do granic, cho膰 bez konkretnego adresata, kokietka dla siebie, jak to si臋 m贸wi, dla swego w艂asnego spokoju i mo偶e satysfakcji, i kt贸ra - szczyt zuchwa艂o艣ci - wychodz膮c (musia艂a przej艣膰 ca艂膮 przek膮tn膮 owego ogromnego gabinetu) unios艂a nieznacznie sp贸dnic臋 i odrobin臋 obna偶y艂a fioletow膮 pokus臋 kostki i pocz膮tek nogi - a je艣li m贸wi si臋 o kolorze fioletowym, to dlatego, 偶e takie by艂y jej po艅czochy. Ascanio przygl膮da艂 jej si臋 z nieruchomymi rz臋sami, nawet nie zacisn膮艂 palc贸w, lecz nie m贸g艂 unikn膮膰 pewnych my艣li, kt贸re z艂agodzi艂y jego desperacj臋 i zostawi艂y mu odrobin臋 nadziei. Jak偶e pragn膮艂, 偶eby bogowie naprawd臋 byli niewyja艣nialni, nie tylko oczywi艣ci!
W owym czasie wydarzy艂a si臋 ta sprawa ze stateczkiem w butelce, ale w tej kwestii nie zdo艂a艂em uzyska膰 wyja艣nienia i uwa偶am za s艂uszne wy艂o偶y膰 j膮 wraz ze wszelkimi przeciwno艣ciami, zreszt膮 nie s膮dz臋, aby w gruncie rzeczy nimi by艂y, lecz okaza艂y si臋 zwyczajnymi zbiegami okoliczno艣ci, prawdopodobnie zwyk艂ym trafem. Z jednej strony, zachowuj臋 pewien obraz sir Ronalda i, rzecz jasna, wspomnienie jego wiersza do zabutelkowanego stateczka. Obraz pochodzi z okresu jego mi艂ostek z Agnes, tych powy偶szych, pod jurysdykcj膮 zamku, w domu wdowy Fulcanelli, i przyszed艂 do mnie, nie wiem kiedy i nie wiem jak, przypuszczalnie kt贸rego艣 razu, kiedy przegl膮da艂em histori臋 i zosta艂y mi lu藕ne fragmenty jednej z sekwencji. Tak, tej, w kt贸rej palce sir Ronalda, d艂ugie i bia艂e, z hamowan膮 energiczno艣ci膮 silnych inteligent贸w bior膮 butelk臋, w kt贸rej zamkni臋ty jest stateczek, umiejscawiaj膮 j膮 przed zapalonymi 艣wiecami, sir Roland patrzy na ni膮 pod 艣wiat艂o. „Przychodzi mi do g艂owy, 偶e ten statek jest taki sam jak cz艂owiek wychylaj膮cy si臋 na 偶ycie, z impetem, lecz zwi膮zany. Albo taki jak ja...” Agnes przytuli艂a si臋 do jego plec贸w, g艂adz膮c go. „A dlaczego jak ty? Ciebie nikt nie wi膮偶e bardziej ni偶 ja, a ja robi臋 to delikatnie”. „My艣l臋 o tej szklanej 艣cianie, kt贸r膮 wszyscy musimy pokona膰 i zza kt贸rej nikt nie wraca. Mo偶e moja nie jest ju偶 daleko?” „Nie chc臋, 偶eby艣 tak my艣la艂! Nie widzisz, 偶e ca艂uj膮c mnie, stajesz si臋 wieczny? Agnes j臋zykiem pie艣ci mu uszy, gryzie je, a sir Ronaldowi burzy si臋 krew, szybko - w rytmie, po kt贸rym stateczek mknie ju偶 przemieniony w mi艂o艣膰, ju偶 przemieniony w wiersz. Stateczek by艂 miniaturow膮 kopi膮 wojennej korwety pod hiszpa艅sk膮 bander膮 i z imieniem jakiego艣 艣wi臋tego na rufie. Mia艂 postawione szmaty, 偶eglowa艂 pe艂nym wiatrem, a w jakim艣 miejscu kilwateru wystawia艂y pyszczki sardynki.
W innych obrazach pojawia si臋 wpl膮tana Agnesse, a zaczynaj膮 si臋 seri膮 okrzyk贸w, patrzcie no, w ludowej grece, wydawanych przez ch贸r dzieciak贸w z Przedmie艣cia, otaczaj膮cych starego francuskiego marynarza, dumnego z kolorowego pomponu. Marynarz co艣 im pokazuje. Musia艂o to by膰 co艣 nowego i nigdy nie widzianego, s膮dz膮c po ciekawo艣ci starszych, kt贸rzy te偶 si臋 przy艂膮czali; bo to, co pokazywa艂 Francuz, by艂o te偶 stateczkiem w butelce, troch臋 wi臋kszym od poprzedniego, troch臋 innym. „Je艣li kto艣 chce go ode mnie kupi膰...! Oddam go za tyle...” I nikt go nie chcia艂 kupi膰, oczywi艣cie, na tym nabrze偶u biednego osiedla, ale z racji rzadko艣ci towaru, po wszystkich kejach szybko rozesz艂a si臋 plotka o jego istnieniu i o cenie. Franco Benvoglio, agent handlowy, w szybkiej szalandzie przep艂yn膮艂 r贸g zatoki i przyby艂 na czas, aby zasta膰 francuskiego marynarza wspartego o 艣cian臋 - s艂o艅ce spada艂o mu pionowo na czapk臋 i na nos - ze stateczkiem na ziemi, na dywaniku; jeszcze otacza艂y go dzieci, niekt贸rzy podchodzili bli偶ej i wyci膮gali r臋ce, lecz marynarz, pozornie 艣pi膮cy, uderza艂 ich w kark. „Patrze膰 i nie dotyka膰, ma艂y!”, m贸wi艂 czasem po w艂osku z francuskim akcentem, a kiedy indziej po grecku z akcentem w艂oskim. Franco Benvoglio wyzwoli艂 go ze 艣pi膮czki, potargowa艂 si臋 z nim o piastry, sk艂oni艂 go do znacz膮cej obni偶ki i wr贸ci艂 do miasta w owej porze poranka, kiedy skrzy si臋 s艂o艅ce. Uda艂 si臋 prosto do domu pana Bengiamina Pittiego, o kt贸rym si臋 szepta艂o, 偶e ma wi臋cej pieni臋dzy ni偶 sam pan della Croce, chocia偶 w angielskich bankach, na wszelki wypadek. O panu Pittim m贸wi艂o si臋 ponadto, 偶e jest wnukiem pirata, 偶e po偶膮da efeb贸w i 偶e tego rodzaju obrzydliwym deprawacjom po艣wi臋ca swe coroczne podr贸偶e, og艂aszane oficjalnie jako pielgrzymki do Naj艣wi臋tszej Panienki z Loreto. Pan Pitti bardzo szeroko otworzy艂 oczy, kiedy Benvoglio pokaza艂 mu stateczek; ogl膮da艂 go ze wszystkich stron, odstawi艂 go na l艣ni膮cy kontuar swego kantoru. „Nie b臋d臋 si臋 z tob膮 targowa艂, ale spr贸buj mnie nie okra艣膰”. „Je艣li oddam ci go za dwadzie艣cia, ani nie zarobi臋, ani nie strac臋. Daj mi wi臋c dwadzie艣cia pi臋膰”. Pan Pitti powt贸rzy艂 ogl臋dziny przedmiotu. „Na ca艂ej Wyspie jest tylko jedna osoba, kt贸rej b臋d臋 m贸g艂 to sprzeda膰”. „O tej samej pomy艣la艂em, ale ty masz do niej dost臋p, a ja nie. Co oznacza, 偶e trac臋 dziesi臋膰 piastr贸w”. „Nie tyle, nie tyle. Je艣li dam ci dwadzie艣cia pi臋膰, b臋d臋 m贸g艂 za偶膮da膰 ponad trzydzie艣ci?” „A, to ju偶 sam zobaczysz!” Pan Pitti zap艂aci艂 w milczeniu. „I nie k艂ap ozorem, nie?” „Opowiem wszystkim, 偶e wzi膮艂em od ciebie pi臋tna艣cie”. „W takim razie ka偶臋 obi膰 ci臋 kijami”. Benvoglio 艣miej膮c si臋, poszed艂 w swoj膮 stron臋, a pan Pitti w艂o偶y艂 na g艂ow臋 jedwabny cylinder z klamr膮, kt贸ry przys艂ano mu z Anglii i kt贸ry pozwala艂 mu osi膮ga膰 niejakie sukcesy podczas corocznych pielgrzymek. Zawin膮艂 stateczek w materia艂 i wyszed艂 na ulic臋; wszed艂 do Pa艂acu nie frontowym wej艣ciem, lecz bocznym, o niewielkim znaczeniu, gdzie sta艂 portier, kt贸ry przyj膮艂 wiadomo艣膰, przekaza艂 j膮 i wracaj膮c, przyni贸s艂 odpowied藕. „Prosz臋 za mn膮!” Pan Pitti doskonale zna艂 przemierzane zau艂ki. Wiedzia艂 te偶, 偶e nale偶y poczeka膰 w przedpokoju i tam si臋 zainstalowa艂 na ko艅cu jakiej艣 艂awki, z cylindrem przykrywaj膮cym zawini膮tko, szare na czerwonym - pi臋kne w tym 艣wietle. I kiedy czeka艂, zamkn膮艂 oczy i pozwoli艂, by jego wyobra藕nia 艣ciga艂a pewnego ch艂opaczka, kt贸rego zobaczy艂 tego samego poranka, gdy przechodzi艂 przez ulic臋, a kt贸ry go zauroczy艂. Mia艂 do艣膰 czasu, 偶eby to sobie wyobrazi膰, to co dalej i jeszcze troch臋, nieustannie czerpi膮c inspiracj臋 z ornament贸w greckich waz, kt贸re przechowywa艂 w swojej kolekcji - w ukrytej szafie i pokazywa艂 je nieledwie swoim najbardziej zaufanym przyjacio艂om, wszak z powodu tych d贸br m贸g艂 utraci膰, gdyby Ascanio si臋 zirytowa艂, nawet 偶ycie. Wyrwano go z przyjemnych marze艅. „Pan minister czeka!” Pan Pitt, zawsze kiedy odwiedza艂 Ascania, spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie musia艂 przemierza膰 d艂ugie i w膮skie korytarze, kto wie, czy nie tajne przej艣cia, w ka偶dym razie jaki艣 korytarz, z kt贸rego s艂ycha膰, cho膰 dalekie, wycie wi臋藕ni贸w torturowanych na zawilgoconych poddaszach, i zawsze przychodzi艂o mu do g艂owy, 偶e przy odrobinie pecha on sam m贸g艂 sko艅czy膰 w jednym z tych loch贸w, gdyby przy艂apano go na gor膮cym uczynku, to znaczy z ch艂opakiem pomi臋dzy nogami czy na czym艣 w tym rodzaju, i sprawia艂o mu to wielk膮 przyjemno艣膰 w wyobra偶anych mi艂ostkach; jednak tak jak poprzednimi razy poprowadzono go dobrze o艣wietlonymi korytarzami i, r贸wnie偶 jak zwykle, brak upragnionej aury melodramatycznej wprawi艂 go w lekkie zak艂opotanie i troszk臋 go skonfundowa艂, gdy偶 jego serce nadal cierpia艂o, kiedy znalaz艂 si臋 ju偶 przed obliczem Ascania; nie utrafi艂 z rewerencj膮 i pozdrowienie wypad艂o jak pe艂ne szacunku mamrotanie. „Dobra, dobra, cz艂owieku, prosz臋 si臋 nie trapi膰. Co pan tam przyni贸s艂? Mam nadziej臋, 偶e to nie jedna z tych maszyn, kt贸rych si臋 teraz u偶ywa, z tych zwanych piekielnymi, wymy艣lonych przez diab艂a przeciwko tym, kt贸rzy tracimy czas na rz膮dowym urz臋dzie, wymagaj膮cym najwi臋cej po艣wi臋ce艅 ze wszystkich urz臋d贸w! Sam pan widzi, panie Pitti, naszego genera艂a, b艂ogos艂awione niech b臋dzie jego imi臋, naszego biednego, nieszcz臋snego genera艂a... Kt贸偶 bardziej ani偶eli on zas艂uguje na szcz臋艣cie i odpoczynek? Jednak偶e, cho膰 jest tak ci臋偶ko chory, troszczy si臋 o nas wszystkich, o nasze 偶ycie i maj膮tki, o...” Pan Pitti zbli偶a艂 si臋 do sto艂u popychany przez ministra, cho膰 delikatnie. Postawi艂 na blacie 艂adunek, odwin膮艂 materia艂. Ascanio zaniem贸wi艂 (nagle uchyli艂y mu si臋 drzwi szcz臋艣liwych wspomnie艅 i widzia艂 samego siebie, trzymaj膮cego za r臋k臋 ojca, prowadzonego na doroczn膮 Wielk膮 Parad臋, t臋 ceremoni臋, kt贸r膮 poprzednia w艂adza 艣wi臋towa艂a swoj膮 mi艂osn膮 umow臋 z morzem: okr臋ty liniowe, okr臋ty o kilku pok艂adach, fregaty, korwety, uzbrojone barki, karraki, barkentyny, lekkie awiza, wszelkie okr臋ty wojenne, a poza nimi, tak samo smuk艂e i szybkie, statki handlowe. Zajmowa艂y ca艂膮 zatok臋 i jeszcze wychodzi艂y poza ni膮, setki setek maszt贸w i rej z gal膮 banderow膮, chor膮giewki na wietrze, proporce, proporczyki, surowe bandery wojenne wyhaftowane przez 偶ony i c贸rki komodor贸w, wszystkie imiona godne epopei: paradowa艂y przed okr臋tem flagowym i oddawa艂y mu salut syren膮 i wystrza艂em armatnim. Jak wszystkie dzieci na Gorgonie (ile razy to sobie powtarza艂?) Ascanio marzy艂 o dowodzeniu okr臋tem wojennym. Teraz by艂 najpot臋偶niejszym m臋偶czyzn膮, lecz Wyspa nie posiada艂a ju偶 w艂asnych okr臋t贸w).
„Ale jak to mo偶liwe? Bo 偶aglowiec nie wejdzie przez szyjk臋 butelki, wystarczy spojrze膰. To wygl膮da na czary!” Pan Pitti wyja艣ni艂 mu, 偶e wsadzali cz臋艣ci do 艣rodka pesetami, jak bocianimi dziobami, chocia偶 cie艅szymi, i cierpliwie je montowali. Tego wykona艂 pewien Francuz. „To bardzo drogi towar, prosz臋 pana! Ale prawda, 偶e jest wart tych pieni臋dzy? Przysi臋gam na Naj艣wi臋tsz膮 Panienk臋 z Loreto, 偶e zap艂aci艂em tylko pi臋膰 piastr贸w mniej ni偶 to, co od pana za偶膮dam. Ale czy mo偶na mniej zarobi膰? To ulokowany kapita艂 i je艣li szybko go nie odzyskam, podejmuj臋 ryzyko, 偶e mi go ukradn膮. Rzeczy rzadkie, chocia偶 rzeczywista cena nie jest wyg贸rowana, zawsze s膮 kusz膮ce. A takie cacko jak to tym bardziej! Panie ministrze, mo偶e pan zapyta膰 Franca Benvoglio, agenta handlowego, bo to on mi go przyni贸s艂. Zap艂aci艂em mu trzydzie艣ci piastr贸w. I nie czeka艂em, a偶 pojawi si臋 klientela, bo pewnie by jej nie zabrak艂o. Przyszed艂em do Pa艂acu, my艣l膮c o panu ministrze. Na ca艂ej Wyspie nie ma nikogo, opr贸cz pana ministra, kto zas艂ugiwa艂by na skarb taki jak ten. Trzydzie艣ci pi臋膰 piastr贸w”. Nie wyci膮gn膮艂 r臋ki, 偶eby je dosta膰, ale w jego spojrzeniu sentymentalnego i troch臋 brzuchatego sodomity by艂o co艣, jak 艂opata do wyci膮gania chleba z pieca. Ascanio zawo艂a艂 i cz艂owiekowi, kt贸ry si臋 pojawi艂, rozkaza艂 zap艂aci膰 panu Pittiemu czterdzie艣ci piastr贸w ze swej osobistej szkatu艂y, 偶eby kupiec nie rozpowiada艂, 偶e jest inaczej...” Kiedy dobieg艂o ko艅ca bicie pok艂on贸w przez pana Pittiego, Ascanio wszed艂 do gabinetu Agnesse i ni贸s艂 sw贸j 艂adunek z takim samym entuzjazmem jak najbardziej erotyczne orchidee. Ona spojrza艂a ze zdumieniem. „Brygantyna handlowa Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci Wielkiej Brytanii, His Majesty's Ship, uzbrojony na wszelki wypadek, mo偶e na wyprawie korsarskiej i zarejestrowany. Nie zna si臋 pani na okr臋tach? Wi臋c to s膮 bocianie gniazda, to szalupy ratunkowe, kapitan rz膮dzi z tego miejsca, kt贸re nazywa si臋 mostkiem, a te poprzeczne belki ze zrefowanymi 偶aglami, tak si臋 m贸wi, zrefowane, musz膮 by膰 tak mocne, 偶eby znios艂y ka偶dy pojawiaj膮cy si臋 wiatr”. Agnesse wyj臋艂a stateczek z r膮k Ascania, jak z r膮k abdykuj膮cego kr贸la. „Pi臋kny, naprawd臋 pi臋kny”. Patrzy艂a na niego pod 艣wiat艂o witra偶y - na maszty pada艂 fioletowy promie艅. „A ten kijek z przodu, ten, co wychodzi z nosa statku i ma na sobie tyle 偶agli?” „To bukszpryt. 呕agle nazywaj膮 si臋 sztakslami i rzeczywi艣cie jest ich sporo”. „Jakie偶 to pi臋kne!”
Agnesse by艂a ubrana na r贸偶owo, a Ascanio ca艂kowicie na czarno. Agnesse l艣ni艂 ogie艅 w艂os贸w w promieniach s艂o艅ca; odblaski na Ascaniu by艂y jakby zagruntowanej stali. Jedna cera w kolorze poranka; druga barwy oliwy. Ascanio, cho膰 kulawy, by艂 odrobin臋 korpulentny i zdawa艂 si臋 uzupe艂nia膰 krucho艣膰 Agnesse. Wie pani, 偶e kupi艂em go dla pani?” Agnesse niemal podskoczy艂a ze strachu. „Nie mo偶e by膰! Mo偶e spodoba si臋 pani Flaviarosie tak bardzo jak i mnie. „Pani Flaviarosie? Nie ma powodu, 偶eby si臋 o nim dowiedzia艂a! Dostanie go pani u siebie w domu, a nikt nie b臋dzie wiedzia艂 od kogo przychodzi...”
W brulionach sir Ronalda Sidneya istnia艂y, rzecz jasna, szkice wiersza o stateczku w butelce, XXII, o ile dobrze pami臋tam, tak, XXII. Z le偶膮cym przed ni膮 prezentem od ministra, Agnesse jeszcze raz go przeczyta艂a i po raz kolejny zapragn臋艂a, aby te wiersze powsta艂y na jej 艂onie, z ca艂膮 reszt膮. Wiesz, Ariadno, 偶e stateczek w butelce, kt贸ry w Muzeum Brytyjskim towarzyszy r臋kopisom sir Ronalda, to brygantyna H. M. S. , a nie hiszpa艅ska fregata, kt贸r膮 naprawd臋 sir Ronald podarowa艂 Agnes? Kto艣 k艂amie w tej historii, Ariadno. Czy to nie ja?
7.
- Ten dzie艅 nale偶y do tych, w kt贸rych ja musz臋 czeka膰. Zabra艂a艣 m贸j samoch贸d, obieca艂a艣 nie zapomnie膰 o listach i paczkach, z niepokojem czekam na tw贸j powr贸t, ale zosta艂o jeszcze sporo czasu. Je艣li opowiem ci, co robi艂em dzi艣 rano, zanudz臋 ci臋? Prawdopodobnie. Gdyby艣 mnie kocha艂a, z niepokojem i wzburzeniem serca czyta艂aby艣 ka偶d膮 banalno艣膰, kt贸ra cho膰 troch臋 by si臋 do mnie odnosi艂a; gdyby nie by艂a do ciebie, i spodziewa艂aby艣 si臋 ka偶dej niespodzianki za rogiem ka偶dego drobiazgu, zawsze gotowa si臋 dziwi膰, niepokoi膰, popada膰 w przygn臋bienie - tak samo jak si臋 dzieje ze mn膮, kiedy s艂ucham relacji z twoich porank贸w, kt贸re sk艂adasz mi zawsze po powrocie albo kiedy jemy, gdy zdarza nam si臋 zje艣膰 obiad razem. Gdybym ci jednak napisa艂 tutaj, co zjad艂em na 艣niadanie, 偶e przypali艂 mi si臋 chleb, gdy robi艂em tosty, i 偶e straci艂em ponad p贸艂 godziny, szukaj膮c koszuli, prawda, 偶e bym ci臋 zanudzi艂? Podobaj膮 ci si臋 historie, kt贸re opowiadam, pod warunkiem 偶e mnie nie dotycz膮, a je艣li tak, niech nale偶膮 do przesz艂o艣ci tak odleg艂ej, 偶e mog艂yby nale偶e膰 do kogokolwiek. Obieca艂em poszuka膰 tej chwili, kt贸ra najbardziej ci臋 interesuje, kulminacj臋, klimaks, i tak zrobi臋. Lepiej powiedzie膰: zrobimy to, b臋dzie to wsp贸lna podr贸偶, niespodzianka, dzielona uwaga, tak 偶e nigdy nie zapomnisz, 偶e zrobi艂a艣 to ze mn膮. Niemniej, na m贸j gust, poczeka艂bym jeszcze troch臋, kilka dni to nic, 偶eby mie膰 histori臋 troch臋 pe艂niejsz膮, ko艅ce dobrze ze sob膮 pozaplatane, a nie te niesp贸jne fragmenty, do kt贸rych sprowadza je twoja niecierpliwo艣膰. Popatrz sama, teraz, kiedy maj膮 przyjecha膰, z jednej strony lord Nelson, ze sw膮 reputacj膮 i jego bohaterskimi u艂omno艣ciami; z drugiej strony jego przyjaci贸艂ka, ale tak偶e Chateaubriand i Metternich ze swymi kochankami. Czy to mo偶liwe, 偶e jest ci oboj臋tne, co b臋d膮 robi膰 i co powiedz膮, co wydarzy si臋 na Wyspie, bo co艣 przecie偶 b臋dzie si臋 musia艂o wydarzy膰? Nie zdarza si臋 co dzie艅 okazja towarzyszenia, cho膰 w spos贸b kontemplacyjny, tak r贸偶nym i dystyngowanym osobom. Przecie偶 ty ci膮gle masz obsesj臋 na punkcie rozwi膮zania, by tak to nazwa膰, o kt贸rym ja, szczerze m贸wi膮c, zaczynam ju偶 zapomina膰. A mo偶e pragn膮艂bym, 偶eby tak by艂o. Czy nie 偶a艂uj臋, cho膰 nie przyznaj臋 si臋 do tego, 偶e wpl膮ta艂em nas w ten taniec? Cho膰 z drugiej strony, chc臋 powiedzie膰... c贸偶, ja siebie rozumiem.
Jednakowo偶 uwa偶am za niezb臋dne - i poczynione w tym miejscu - wyja艣nienie, powiedzmy teoretyczne, kt贸rego dokonuj臋 jednocze艣nie dla obojga, wszak jest nam konieczne zar贸wno jednemu, jak i drugiemu. Sp贸jrz, Ariadno, 偶e by膰 mo偶e to, czego b臋dziemy 艣wiadkami, wymy艣lenie Korsyka艅czyka, jest najwa偶niejszym wydarzeniem historycznym ze swej epoki i jednym z najwa偶niejszych we wsp贸艂czesnej historii, o wielko艣ci por贸wnywalnej ze 艣mierci膮 Robespierre'a, publikacj膮 Kapita艂u, pojawieniem si臋 w Pary偶u pi臋knej Cleo de Merode albo panik膮 spowodowan膮 przez komet臋 Halleya. Ty, specjalistka od historii i interpretacji, spadkobierczyni tylu filozofii, wiesz, 偶e tego rodzaju zdarzenia nigdy nie zachodz膮 w spos贸b niezapowiedziany i nieuzasadniony, jak zaraza czy wybuch wulkanu, ale s膮 raczej wynikiem dzia艂ania si艂, albo fakt贸w, kt贸re mog膮 umkn膮膰 wsp贸艂czesnym, ale nie historykom, kt贸rzy si臋 im przypatruj膮 z przysz艂o艣ci i z odpowiedniej perspektywy. Historia, ty to wiesz, podobna jest do francuskiego dramatu, bo jest logicznym systemem. A teraz ja zadaj臋 sobie pytanie: gdzie偶 s膮 te uprzednie zdarzenia, kt贸re w spos贸b konieczny poprowadzi艂y do wymy艣lenia Bonapartego? Daj臋 ci s艂owo honoru, 偶e przegl膮dam rzeczywisto艣膰 Gorgony, a przede wszystkim jej zwi膮zki z Europ膮, Francj膮 z jednej strony, Angli膮 i Cesarstwem z drugiej - i nic. Genera艂owie Republiki, uzbrojony lud, napadaj膮, walcz膮, tryumfuj膮, 艂upi膮. Konsulowie zabawiaj膮 si臋 na ca艂ego, kradn膮 ile wlezie i wyg艂aszaj膮 przem贸wienia idealne pod wzgl臋dem retorycznym, w kt贸re nikt nie wierzy. Ale nikt nie wzdycha do Napoleona, nikt nie my艣li, 偶e Republika zmierza ku jedynow艂adztwu, mniej jeszcze si臋 spodziewa albo si臋 pragnie, 偶eby nar贸d, la France, zidentyfikowa艂 si臋 z cesarzem, bo do tego mia艂 ju偶 dziedzicznego kr贸la i absolutnego, kt贸rego w zasadzie nie trzeba by艂o koniecznie 艣cina膰. Reasumuj膮c, wymy艣li si臋 Napoleona bezpodstawnie. Rzecz jasna... zaskoczy ci臋 to! Pan konsul Anglii, ten od orgii i listu o bogach, ma korsyka艅skiego s艂u偶膮cego zwanego Napollione. Sama widzisz... To ragazzo wysoki i troch臋 nieokrzesany, o nieprawdopodobnej potencji seksualnej, zatem s艂u偶y mister Algernonowi Smithowi do testowania kobiet, w niekt贸re dni nawet po cztery czy pi臋膰.
Zabra艂em si臋 wi臋c do czytania jakiej艣 ksi膮偶ki z tych ostatnio przyby艂ych, le偶a艂a na stosie i nale偶y do tych, kt贸re zam贸wi艂em w Nowym Jorku kilka dni temu, kiedy nasze zainteresowanie skupia艂o si臋 na Ronaldzie Sidneyu. Nie wiem, kto mi o niej m贸wi艂, jako o niedawno opublikowanej, o wielkiej nowo艣ci. Nic ciekawego w niej nie znalaz艂em, tylko powt贸rzenie tego, co wszyscy wiedz膮, poza dodatkiem cytat贸w, z kt贸rych wybieram jeden, wydobyty z bezdennego kufra Fernanda Pessoy i jest podpisany Alberto Caeiro. Ostrzegam ci臋, 偶e przy jego t艂umaczeniu pozwoli艂em sobie na troch臋 dowolno艣ci, nieszczeg贸lnie znacz膮cych, bo trzymam si臋 orygina艂u, ale w doborze s艂贸w, bo d艂ugo si臋 zastanawia艂em, kt贸re przypad艂yby do gustu Stra偶nika Trz贸d. Oto sam tekst: „Trudno odnale藕膰 w ca艂ej historii poezji kogo艣, kto przed艂o偶y przyk艂ady wi臋kszych niepokoj贸w, bardziej ewidentnego niezadowolenia z rzeczywisto艣ci ni偶 sir Ronald Sidney. Natychmiast sprawia wra偶enie, 偶e byt rzeczy wzbudza niepok贸j, czyni go nieszcz臋艣liwym albo nurza go w niezrozumia艂ym 艣wiecie i natychmiast chce go zast膮pi膰 innym, stanowi膮cym wynik jego kreacji, metafor膮 b臋d膮c膮 ponad i zawsze wykraczaj膮c膮 znacznie dalej ni偶 alegoria czy hiperbola. To oczywiste, 偶e statek w butelce i doskona艂e r偶ni臋cie zawsze tym by艂y, i tylko tym; nieuniknion膮 tautologi膮 samej siebie jest ka偶da rzecz, jest ka偶dy cz艂owiek, jeste艣my ty i ja, Ricardo i Alberto. Zatem, podczas gdy 艣wiat Sidneya popada w jak膮kolwiek rzeczywisto艣膰, 偶aglowca czy stosunku p艂ciowego, z minimalnymi mo偶liwo艣ciami dla poezji, przesta艂by by膰 tym, czym jest, i zacz膮艂by si臋 pi膮膰 po szczeblach metamorfozy zako艅czonej wsp贸lnictwem s艂owa, wielkiego skrywaj膮cego, i w ten spos贸b 偶aglowiec przemienia si臋 w Przeznaczenie nastolatka, kt贸remu przeszkadzaj膮 wi臋zy, a w stosunku p艂ciowym pulsuje, ni mniej, ni wi臋cej, tylko ca艂y Kosmos. Czy to przypadkiem nie uda jego przyjaci贸艂ki rzeczywi艣cie pulsowa艂y przy uchu sir Ronalda? On by膰 mo偶e przyzna艂by to, cho膰 dodaj膮c, 偶e to pulsowanie i pulsowanie rozszerzaj膮cego si臋 kosmosu to jedna i ta sama rzecz, czemu 偶aden z nas nie m贸g艂by przeciwstawi膰 s艂usznego kontrargumentu dialektycznego”. Cho膰 paragraf dalej biegnie i w ko艅cu wznosi si臋 i przekszta艂ca niczym wiersz Sidneya, s膮dz臋, 偶e te linijki wystarcz膮. Bardzo mo偶liwe, 偶e przepisa艂em ten cytat, 偶eby艣 zawioz艂a go Claire'owi; mo偶e go rozbawi ta opinia i potwierdzenie, po raz kolejny, do jakiego stopnia pary s膮 do siebie podobne i r贸偶ne.
Jednak ksi膮偶ka nie da艂a z siebie nic wi臋cej. Cytat z Pessoy w sumie kosztowa艂 mnie siedem dolar贸w! Mia艂em przed sob膮 ca艂y wiecz贸r i odwo艂a艂em si臋 do p艂omieni, mniej wi臋cej tak samo jak przedwczoraj - przegl膮danie stron historii, jak przegl膮da si臋 w k贸艂ko ilustracje niesko艅czonej ksi臋gi. Zatrzyma艂em si臋 jaki艣 czas przy obrazach, kt贸re nie wiem, czy wysz艂y z p艂omieni, czy ja sam je tam umie艣ci艂em, nie szukaj膮c ich - poch贸d pomi臋dzy wielkimi g贸rami, stoj膮cymi naprzeciw siebie, niemal 艣ciana w 艣cian臋, jak korytarz gigantycznej orografii, wysokie i gro藕ne na szczytach; g艂臋boko w dole by艂a chyba rzeka, a 艣cie偶k膮 po przeciwnej stronie szed艂 oddzia艂 kozak贸w w d艂ugich szarych kaftanach, na ustach m臋ska i troch臋 monotonna pie艣艅, kt贸ra ich poprzedza艂a, kt贸ra im towarzyszy艂a i kt贸ra zostawi艂a jeszcze w poczerwienia艂ym od zachodu s艂o艅ca powietrzu echo, kiedy oddzia艂 ju偶 przeszed艂. Nie wydaje ci si臋, 偶e to ju偶 nale偶y do jakiego艣 obrazu, a mo偶e do ok艂adki jakiej艣 p艂yty z rosyjsk膮 oper膮 albo z piosenkami wojskowych ch贸r贸w? W艂a艣nie to stara艂em si臋 sobie przypomnie膰, kiedy przegl膮da艂em p艂omie艅 za p艂omieniem, gdy nagle co艣 przyku艂o moj膮 uwag臋 i zmusi艂o mnie do skupienia si臋 na nowych reprodukcjach, kt贸re ze swej strony nie mia艂y w sobie nic zaskakuj膮cego, poza tym mo偶e, 偶e ich pojawienie si臋 na pierwszym planie mia艂o wzgl臋dnie istotne znaczenie - jedynie sylwetka m臋偶czyzny i kobiety, noc膮, na jakim艣 tarasie. Stan臋li przy werandzie, on obj膮艂 j膮 w talii, przygarn膮艂 j膮, poca艂owa艂, i tak stali, nieruchomo, w milczeniu, cho膰 usta i j臋zyki nie by艂y spokojne, r臋ce 偶wawe w poszukiwaniu ofiary; bliscy, 艣ci艣ni臋te cia艂a. A偶 wszed艂 inny cie艅, bez poprzedzaj膮cego go pokaszliwania, anio艂 str贸偶 czy co艣 takiego - krzykn膮艂 do nich i po g艂osie ich rozpozna艂em: Agnesse, pi臋kny Nicol谩s i wdowa Fulcanelli: „Nierozs膮dni! Mi艂o艣膰 pod okiem nieba! W porze Z艂owieszczych Si贸str! Chcecie, 偶eby was odkry艂y albo na was donios艂y? Bo to te czarne punkty lataj膮ce tam w dole! To one, a nie kruki! Schowajcie si臋, id藕cie do mojego pokoju! Od lat ju偶 tam nie wchodz膮!” Patrz膮c sobie w oczy, Agnesse i Nicol谩s wyszli z tarasu, Marietta prze偶egna艂a si臋, a W艣ciek艂e Siostry przelecia艂y wartko z szumem ch艂ostanych wiatrem sp贸dnic (wedle innych wersji, po艣r贸d wielu, kt贸rych mog臋 ci dostarczy膰, z grzechotem kamieni wypluwanych przez wulkan). Marietta pozdrowi艂a je jedn膮 r臋k膮 i doda艂a: „Dobrej nocy!”, krzykiem, niemal 艣piewaj膮c, co oczywi艣cie zosta艂o powt贸rzone. Lataj膮ce Siostry skierowa艂y si臋 w stron臋 poblasku przy zamku, gdzie 艣wiat艂o ksi臋偶yca pada艂o z wi臋ksz膮 si艂膮, i zosta艂y tam, lataj膮c wok贸艂 wie偶y, jakby chcia艂y za艂o偶y膰 jej koron臋 pop艂ochu. I ja je tam zostawi艂em, i zwr贸ci艂em uwag臋 na pytanie, kt贸re wy艂azi艂o mi ze stref najbardziej wymagaj膮cych i najbardziej skrupulatnych mojego rozumu, tych, kt贸re gdyby dobrze dzia艂a艂y, zrobi艂yby ze mnie matematyka albo mo偶e wioskowego szachist臋, obje偶d偶aj膮cego okolic臋 z nadziej膮 zagrania w turnieju og贸lnokrajowym: Dlaczego Agnesse i Nicol谩s? Co si臋 wydarzy艂o w ukryciu albo jakim wydarzeniom pozwoli艂em min膮膰 niezauwa偶enie, kt贸re usprawiedliwi艂yby albo przynajmniej wyja艣ni艂y t臋 mi艂o艣膰, na kt贸r膮 nikt nie liczy艂? Bo, jak pami臋tasz, Ariadno, takie by艂y za艂o偶enia: z jednej strony Nicol谩s, poeta op艂acany przez Administracj臋, z obowi膮zkiem, kt贸ry stale wype艂nia, publikowania w ka偶dym numerze (dwutygodniku) „Gazeta Wyspy”, przynajmniej pi臋膰dziesi臋ciowersowego fragmentu poematu heroicznego Galvanoplastia, wcze艣niej ju偶 cytowanego; kochanek Flaviarosy albo przynajmniej pe艂ni膮cy t臋 funkcj臋 przez kilka stron. Co si臋 tyczy Agnesse, adorowanej przez Ascania w insynuuj膮cej, a ponadto szczodrej, ciszy (nie zwr贸cili艣my odpowiedniej uwagi na prezenty, kt贸re robi Agnesse; stateczek w butelce by艂 tylko jednym z nich), wypracowywa艂 albo, je艣li wolisz, ustala艂 wielk膮 mi艂o艣膰 przysz艂o艣ci i przeznaczon膮 do odegrania wielkiej roli literackiej, nie m贸wi膮c ju偶 o nie艣miertelno艣ci, z materii tak kruchej jak pragnienie, nadzieja i kilka wierszy cierpliwie odczytanych po艣r贸d wielu skre艣le艅, poprawek i niejasnych znacze艅, kt贸re je utrudnia艂y. Widzia艂em Agnesse pochylon膮 nad tekstami, wyrywaj膮ca im jedno s艂owo za drugim, a w ko艅cu zamyka艂a oczy i nie wiem, czy medytowa艂a, czy marzy艂a. W艂a艣nie w tej chwili kusi mnie podw贸jna dygresja i nie oszcz臋dz臋 jej sobie, Ariadno, bo w sumie jakie偶 prawa rz膮dz膮 tym listem, opr贸cz moich? Pierwsza wynika z tego zwrotu, kt贸ry powtarzam, przegl膮da膰 histori臋, i zaczynam j膮 odczuwa膰 jako istot臋 p臋cherzykow膮 i 艣ci艣ni臋t膮, dali臋, albo co艣 takiego, ale ten obraz komplikuje si臋, je艣li wertuj膮c histori臋, wertuj臋 ten ogniowy ekran, kt贸ry mi si臋 wystawia, bo wtedy p臋cherzykowate s膮 same p艂omienie, suma delikatnych bry艂ek jasno艣ci, kt贸re 艂膮cz膮c si臋, nadaj膮 kszta艂t i spoisto艣膰 czemu艣 delikatnemu i przyjemnemu jak p艂omie艅. Druga dygresja jest d艂u偶sza, mniej poetycka, ale zgodna z histori膮, chocia偶 teraz do艣膰 odleg艂a od swojego miejsca; je艣li jednak jej nie przytocz臋, p贸藕niej mog臋 j膮 zapomnie膰. Sugeruje mi j膮 wspomnienie Agnesse pochylonej nad tekstami wierszy, jak dopiero co ci opisa艂em. S膮dz臋, 偶e ju偶 wtedy dopuszcza艂a si臋 knowa艅 swoimi listami, tymi, o kt贸rych fa艂szywo艣ci nikt nie wie tyle co my. Wydaje si臋, jakby w jakim艣 okre艣lonym momencie swojego 偶ycia, jedyn膮 misj膮 Agnesse na ziemi sta艂o si臋 pisanie list贸w do tej czy owej damy z opisem swych intymnych spraw, cho膰 zawsze w odniesieniu do kt贸rego艣 z wierszy sir Ronalda - mieszanka wyja艣nie艅 i 艣cis艂o艣ci historycznej. Ten odnosz膮cy si臋 do XXVII (zmru偶 oczy, Ariadno, i przypomnij go sobie - jego muzyka pojawia si臋 w my艣lach przy samym jego wspomnieniu) napisa艂a do jakiej艣 austriackiej ksi臋偶niczki z zamkiem nad Adriatykiem i mieszkaniem w Wenecji; mam go pod r臋k膮 i przyjemnie mi go przepisa膰: „Spacerowali艣my po kolacji w jakiej艣 malutkiej trattorii, jak to mieli艣my w zwyczaju; lubi艂 te przechadzki spokojne i troch臋 na 艂ut szcz臋艣cia, podczas kt贸rych, jak inne pary zakochanych, pozwalali艣my si臋 nie艣膰 kana艂em pomi臋dzy muzyk膮 i ksi臋偶ycem - w spokoju, lecz wiecznie przygotowani na niespodzianki, jak tamtej nocy, kiedy nieoczekiwanie i niemal o 艣wicie znale藕li艣my si臋 przed pustym placem, gdzie by艂a tylko malutka orkiestra przytulona do mur贸w katedry i z tuzin maruder贸w, kt贸rzy j膮 otaczali. Grali waszego Bacha, a muzyka, z magi膮 nocy, wody i ksi臋偶yca, przytrzyma艂a nas oniemia艂ych, dop贸ki wraz z brzaskiem orkiestra nie zebra艂a swych manatek i odprawi艂a publik臋. Pami臋tam, 偶e przy jednej z tych okazji dobieg艂a kresu jego pi臋kna przemowa i dalej przytula艂 mnie do swego boku, oczarowan膮, nieruchom膮, chocia偶 wspart膮 na jego piersi, samym tylko zachwytem nad historiami, kt贸re dla mnie wymy艣la艂, albo opowie艣ci膮 o swoim dzieci艅stwie w Szkocji, dziecka porzuconego w ogromnym zamku, kt贸re codziennie go bada艂o, a mimo to nawet w wieku dziesi臋ciu lat nie zdo艂a艂 pozna膰 wszystkich jego zak膮tk贸w. W mojej fantazji prawda i fikcja wszystkiego, co od niego us艂ysza艂am, stanowi jeszcze 艣wietlisty i niemal d藕wi臋czny zbi贸r, kt贸ry zawsze nosi艂 jego imi臋, kt贸ry je nosi - powiedzie膰 Ronald, to zawsze jakby powiedzie膰 marzenie, to jak wej艣膰 w krain臋 niezliczonych form, niemo偶liwych i fascynuj膮cych obraz贸w. Kt贸rego艣 razu zasn臋艂am na jego piersi i on zda艂 sobie z tego spraw臋, i zamiast mnie obudzi膰, m贸g艂 to zrobi膰 jak膮艣 melodi膮 albo szeptem, dalej m贸wi艂, zatem ja s艂ysza艂am szmer, kt贸ry jeszcze bardziej mnie usypia艂, ale nie jego tre艣膰; i w ten spos贸b przep艂yn臋li艣my, nie wiem, czy po zwyczajowych szlakach, czy te偶 owej nocy trasa by艂a inna. Przybyli艣my do mojego domu, to prawda, i trzeba by艂o wyskoczy膰 z gondoli na stopnie. Nie poruszyli艣my si臋, oczywi艣cie; ja dalej spa艂am i pewnie spa艂abym tak do nast臋pnego dnia. Prawdopodobnie gondolier zapyta艂, co ma robi膰; Ronald odpowiedzia艂 mu, 偶e trzeba poczeka膰, a偶 signorina si臋 obudzi, a powiedzia艂 to g艂osem, kt贸ry mnie gwa艂townie wyrwa艂 z najbardziej bliskiego ze sn贸w. Poczu艂am si臋 zawstydzona i upokorzona, poczu艂am si臋 zdenerwowana na niego za to, 偶e mnie wcze艣niej nie obudzi艂 albo 偶e nie obudzi艂 mnie potem. To 偶e m贸g艂 m贸wi膰 dalej, kiedy ja spa艂am, uzna艂am za kpin臋. Nie udawa艂am; widzia艂am, jak si臋 gniewa, do tego stopnia, 偶e my艣la艂am, i偶 oburzony wr贸ci do siebie - przyrzek艂am mu, 偶e sp臋dzimy j膮 razem, t臋 noc, jak zawsze... Um贸wili艣my si臋, 偶e do bia艂ego rana b臋dziemy czuwa膰 z nasz膮 broni膮 mi艂o艣ci; nie wycofa艂am si臋, ale moja irytacja nie ust膮pi艂a, kiedy mnie pie艣ci艂, nie wiem, czy bardziej r臋koma czy s艂owami, czy to te偶 one liza艂y mi sk贸r臋 rozpalonymi j臋zykami. Prawda jest taka, 偶e moje cia艂o mu nie odpowiedzia艂o; jak to on potem powiedzia艂 (i powiedzia艂 to pierwszy - dzisiaj powtarzaj膮 to wszyscy), struny gitary nie chcia艂y zabrzmie膰, a on zrozumia艂 to natychmiast, z wyra藕nym przera偶eniem. Wyda艂o mi si臋, 偶e jego spojrzenie posuwa艂o si臋 w latach, w miar臋 tego jak si臋 odsuwa艂, ale nawet wtedy nie potrafi艂am si臋 wzruszy膰. Nast臋pnego dnia, kiedy si臋 spotkali艣my, mia艂 ju偶 napisany wiersz”. Co, jak zobaczysz, nie jest zaskakuj膮ce, ale raczej dzieci臋ce i niepowa偶ne - wystarczy艂o, 偶e sir Ronald wymierzy艂 Agnesse par臋 klaps贸w i wys艂a艂 j膮 za kar臋 do k膮ta 艂贸偶ka, a przed po艂udniem signorina mia艂a do艣膰 czasu, 偶eby si臋 uspokoi膰 i zaproponowa膰 zawieszenie broni. Musz臋 ci powiedzie膰, Ariadno, 偶e to i inne wspomnienia Agnesse nie przekonuj膮 mnie nawet jako fikcja. To, co kiedy艣 wydarzy艂o si臋 pomi臋dzy sir Ronaldem i Agnesse, nie wiem kiedy, musia艂o by膰 znacznie g艂臋bsze, tak偶e bardziej bolesne, 偶eby po艣wi臋ci艂 jej jeden z najlepszych wierszy, kt贸re wysz艂y z jego serca. Dlatego oszcz臋dz臋 ci opisu Agnesse tej innej chwili, ponad godzin臋 w r贸偶nych jej fazach, wed艂ug niej, kt贸ra zako艅czy艂a si臋 s艂ynnym orgazmem metafizycznym, tym, kt贸ry w katedrach i na seminariach angielskiej poezji nazywa si臋 ju偶 „orgazmem Sidneya”, a r贸wnie dobrze mogliby powiedzie膰 „syndrom Sidneya”, podstawa tylu erudycyjnych i filozoficznych 偶art贸w, po偶ywka dla prawych i zawistnych, cho膰 mo偶e to ci sami.
Jednak sko艅czy艂a si臋 dygresja i wypada艂oby powr贸ci膰 do punktu wyj艣cia, kt贸rym by艂o zaskoczenie wynikaj膮ce z odnalezienia przytulonych i gruchaj膮cych pi臋knego Nicolasa i Agnesse Contarini, mo偶e w kilka godzin po ostatnim podarunku otrzymanym od Ascania! Spotkanie przypadkowe, melodramatyczny traf, kt贸ry sk艂oni艂 mnie do pilnego cofni臋cia si臋, poszperania w tekstach g艂臋biej, ni偶 mam z zwyczaju. Ty tego nie wiesz, Ariadno, nie mo偶esz sobie wyobrazi膰 przykro艣ci, jak膮 specjali艣cie od cudzych opowiada艅 sprawia traf wciskaj膮cy si臋 w dobrze prowadzony plan i ca艂kowicie go niwecz膮cy. S艂uchaj, sama widzisz, gdybym ja nie by艂 zorientowany w sprawie Agnesse, gdyby kto艣 inny mi o niej napisa艂, niech b臋dzie, pomy艣la艂bym; ale ta mi si臋 podoba, jest moja i, je艣li to mo偶liwe, zlikwiduj臋 wszelkie jej defekty. Wyobra藕 sobie to, 偶e nagle i bez odpowiednich przes艂anek dwoje ludzi, kt贸rzy wcze艣niej si臋 nie znali, nagle pojawia si臋 jako para za偶y艂ych kochank贸w! Bo bez w膮tpienia takimi byli, kiedy ja ich odkry艂em; ruchy obojga zdradza艂y znajomo艣膰 cia艂a drugiego i jego szczeg贸艂贸w. Z tego wywnioskowa艂em, 偶e istnia艂a ju偶 jaka艣 przesz艂o艣膰, 偶e jestem 艣wiadkiem zwyk艂ego epizodu i 偶e pod膮偶aj膮c 艣ladem... Nie zatrzyma艂em si臋 na nocy, w kt贸rej pi臋kny Nicol谩s, powo艂uj膮c si臋 na swoje prawa pokrewie艅stwa i mi艂o艣ci, przyszed艂 do domu ciotki wdowy i wprosi艂 si臋 na kolacj臋, a podczas niej powiedzia艂 Marietcie: „S艂ysza艂em, 偶e masz prze艣licznego go艣cia! Dlaczego mi go nie przedstawisz?” Tam mog艂em si臋 zatrzyma膰, ale nie wiem dlaczego, przysz艂o mi do g艂owy dalej prowadzi膰 badanie wstecz (przynosz膮 mi wiele korzy艣ci, by膰 mo偶e przez moje liczne lektury krymina艂贸w) i niebawem znalaz艂em si臋 u drzwi Pa艂acu, z pi臋knym Nicolasem szepcz膮cym na ucho stra偶nikowi: „Zosta艂em wezwany przez pani膮”. Niemal nie musia艂 czeka膰. Zaprowadzono go do przedpokoju, kt贸ry nie wygl膮da艂 jak przedpok贸j, ale raczej jak gabinet, b臋d膮cy przedsionkiem mi艂osnych kares贸w. Drugie drzwi by艂y obite jasnozielonym jedwabiem, ze z艂otymi lam贸wkami i wymalowanymi wzorkami, i przez nie niebawem wesz艂a Flaviarosa, troch臋 przygaszona i zasmucona. Wesz艂a, uskar偶aj膮c si臋 na prac臋, do jak wielkiego wysi艂ku zmuszaj膮 j膮 wiadomo艣ci z kontynentu, Francj臋 rozsadza w jej granicach, Francja stawia stopy swych 偶o艂nierzy to tu, to tam, Francja dotar艂a ju偶 do czubka buta, „a ja nie wiem, co si臋 wydarzy, dop贸ki nie przyjedzie Admira艂, nie b臋dzie mo偶na ustali膰, co my艣li Anglia, sam popatrz, nie ma nikogo, kto chcia艂by nas broni膰, gdyby Francuzom przysz艂o do g艂owy wys艂a膰 tu kilka okr臋t贸w...” Usiad艂a u boku pi臋knego Nicolasa, poca艂owa艂a go przeci膮gle. P贸藕niej si臋 odsun臋艂a. „Wiesz, 偶e jeste艣 bardzo pi臋kny?” „To ty jeste艣 艂adna!” „Jak w tych cudownych czasach, Nicol谩s, dalej jeste艣 atrakcyjny! A ja si臋 obawia艂am, 偶e straci艂e艣 na wygl膮dzie przez te pija艅stwa z konsulem Anglii...! Jakie rzeczy mi opowiadaj膮...! M贸wi膮, 偶e nawet ch艂opc贸w sobie sprowadzacie”. Nicol谩s podskoczy艂, lecz oblicze skruszonego grzesznika szybko odpowiedzia艂o: „Nie! Co to, to nie! Mog臋 przysi膮c...!” Ale ona mu przerwa艂a nast臋pnym poca艂unkiem. „Ciesz臋 si臋, ciesz臋 si臋, nie wiesz, jak bardzo si臋 ciesz臋! Dla mnie by艂by to pow贸d do wstydu, nie uwa偶asz? Jak by nie patrze膰, jestem twoj膮 przesz艂o艣ci膮, i z tego, co robisz, zawsze troch臋 sp艂ywa na mnie”. Nicol谩s niespodziewanie kl臋kn膮艂 i zatopi艂 k臋dzierzawe czo艂o w 艂onie Flaviarosy. „Jeste艣 zbyt wysoka, ale ja jeszcze nie upad艂em tak nisko! Mo偶esz by膰 spokojna i bez obaw spogl膮da膰 w przesz艂o艣膰”. Flaviarosa pog艂adzi艂a go po w艂osach obiema r臋kami, a nast臋pnie unios艂a mu g艂ow臋. „Jakie to by艂o 艣liczne, prawda? Jakie 艣liczne, przede wszystkim we wspomnieniach! Prawda, 偶e 偶al, 偶e ju偶 si臋 sko艅czy艂o?” Nicol谩s powoli si臋 wyprostowa艂, nie przestaj膮c na ni膮 patrze膰. „Mo偶e mnie wezwa艂a艣...?” Ale ona mu przerwa艂a. „Nie, nie, nie, nie obawiaj si臋 tego! S膮dz臋, 偶e mo偶emy spogl膮da膰 na wspomnienia bez obawy powrotu. Doskonale si臋 znamy, kochany Nico, i nasze cia艂a nie skrywaj膮 dla nas 偶adnych niespodzianek, cho膰 trzeba przyzna膰, 偶e i bez niespodzianek...” Popatrzy艂a na Nicolasa pow艂贸czy艣cie; potem jednym machni臋ciem r臋ki przep臋dzi艂a impertynenckie wyobra偶enia. „Siadaj. Zawo艂a艂am ci臋 z powodu interesu wagi pa艅stwowej”. „Ba艂em si臋, 偶e ostatnie heksametry uzna艂a艣 za s艂abe! Cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e mi te偶 si臋 nie podobaj膮”. „Kiedy cz艂owiekowi zostaj膮 jeszcze na sk贸rze, zawsze pulsuj膮ce, pieszczoty Turczynek, Czerkiesek, Hiszpanek, a nawet Francuzek, bo wszystkie one przechodz膮 przez harem twojego kumpla Algernona, niewiele miejsca zostaje na poezj臋. Ostrzegam ci臋 wi臋c, 偶e ten interes, kt贸ry mam do ciebie, wymaga, 偶eby艣 przesta艂 bywa膰 we dworze Anglika, chyba 偶e pod pewnymi warunkami”. Nicol谩s skin膮艂 g艂ow膮 z u艣miechem. „S艂ucham jakimi. Flaviarosa przez kilka chwil milcza艂a, d艂u偶ej ni偶 to konieczne. Nagle: „S艂ysza艂e艣 o tej dziewczynie z Wenecji, kt贸r膮 sprowadzi艂am, 偶eby uczy艂a mojego m臋偶a angielskiego?” „Oczywi艣cie. Nie zwr贸ci艂em na ni膮 uwagi. To sprawy Pa艅stwa i Ascania”. „To bardzo 藕le. Cho膰by dlatego, 偶e Agnesse Contarini nale偶y do weneckiej arystokracji, jest troch臋 m艂odsza ode mnie i troch臋 艂adniejsza, co zmusza mnie do brania jej pod uwag臋. Musz臋 ci od razu wyja艣ni膰, 偶e wiedzia艂am o tym, kiedy zdecydowa艂am si臋 j膮 sprowadzi膰, bo nigdy nie przeszkadza艂y mi pi臋kne kobiety, nawet ta zajmuj膮ca przy moim m臋偶u niebezpieczne miejsce. Udziela mu lekcji angielskiego i s艂u偶y mu jako t艂umaczka. Wcze艣niej ja si臋 tym zajmowa艂am, ale mia艂am go dosy膰”. „Boisz si臋, 偶e si臋 porozumie z twoim m臋偶em?” „Och, nie! To by mnie zaskoczy艂o, co naturalne, a ograniczy艂oby si臋 tylko do mi艂o艣ci mniej lub bardziej tragicznej. Tragizm, z moim m臋偶em, jest zapewniony; s膮 dwie rzeczy, nie zapominaj o tym, kt贸rych on si臋 boi: po pierwsze, Francuz贸w, bo przynosz膮 wolno艣膰; po drugie, cudzo艂贸stwa, bo prowadzi do Piek艂a. Zatem teraz o to nie chodzi”. Zrobi艂a przerw臋, z zainteresowaniem obejrza艂a jaki艣 odleg艂y zak膮tek malowanych sufit贸w. „A tak偶e nie o zabezpieczenie jej, przypisanie do niej szpiega. Spotka艂y艣my si臋, Agnesse i ja, na moj膮 pro艣b臋, i nie wydaje mi si臋, 偶e nale偶y do tych kobiet, kt贸re s膮 w stanie zdradzi膰, chyba 偶e w mi艂o艣ci, przynajmniej chwilowo. Boi si臋 i czuje si臋 opuszczona. Wiele przesz艂a i chcia艂aby 偶y膰 spokojnie. Spodziewa艂a si臋 znale藕膰 to wszystko tutaj, ale od razu wpad艂a na nieokrzesanego Ascania, kt贸ry nie omieszka艂 jej poinformowa膰 na dzie艅 dobry, 偶e na Gorgonie cudzo艂贸stwo jest karane 艣mierci膮. „Droga pani - musia艂am jej powiedzie膰 - od roku przyprawiam rogi swojemu ma艂偶onkowi i prosz臋, oto jestem ca艂a i zdrowa...” „Tak, ale pani jest tym, kim jest”. „Prosz臋 pani, je艣li b臋dzie pani ostro偶na, b臋dzie mog艂a pani chodzi膰 do 艂贸偶ka, z kim si臋 pani 偶ywnie spodoba...” Westchn臋艂a rozpaczliwie. „Ona jest zam臋偶na, wiedzia艂e艣 o tym? Jej m膮偶 porzuci艂 j膮, 偶eby p贸j艣膰 z Francuzami”.
Nagle zdarzy艂a si臋 zamiana - z tych, w kt贸rych wszystko, co widzialne, zmienia barw臋, jak wtedy, gdy jaka艣 chmura przes艂ania s艂o艅ce w jasny poranek - Flaviarosa chwyci艂a za bli偶sze rami臋 Nica i zapyta艂a go tonem typowym dla najbardziej intymnych zwierze艅: „Powiedz mi, jako przyjaciel konsula Anglii, wiesz, czy on jest masonem?” Nicol谩s zadr偶a艂. Na geografii jego czo艂a odznaczy艂 si臋 strach. „Na pewno tak. Nie wiem. Wszyscy Anglicy to masoni”. Flaviarosa zwolni艂a u艣cisk. „Musz臋 odwr贸ci膰 uwag臋 Ascania od polityki mi臋dzynarodowej czym艣 porywaj膮cym, bo zaczyna wtyka膰 nos w nie swoje sprawy. Za艂o偶enie lo偶y maso艅skiej w najbardziej czarnej tajemnicy, o czym mo偶e mie膰 jakie艣 wskaz贸wki, ale nie raporty, co艣, co mo偶e doprowadzi膰 go do sza艂u. Jest ponad dwudziestu pan贸w, kt贸rzy z najwi臋kszym entuzjazmem zostan膮 masonami, cho膰by tylko dlatego, 偶e minister uwa偶a to za najwi臋ksze przest臋pstwo na 艣wiecie, gorsze jeszcze od cudzo艂贸stwa. Konsul Anglii m贸g艂by to u艂atwi膰...” „I chcesz, 偶ebym ja...?” Nicol谩s nie wydawa艂 si臋 spokojny - Flaviarosa pog艂adzi艂a go po policzku. „Chwilowo tego nie wiem. To 艣wie偶y pomys艂. Nie wezwa艂am ci臋 po to. „Ach! Skoro powiedzia艂a艣, 偶e to sprawa wagi pa艅stwowej...” „Tak, pa艅stwowej, r贸wnie tajna. Ale strasznie ci臋偶ko mi to m贸wi膰; to tak, jakbym proponowa艂a ci zdrad臋”. „Pa艅stwa?” „Och, nie! W 偶adnym razie! To nie spowodowa艂oby u mnie 偶adnych emocji. Chodzi o zdrad臋... mnie”. Nicol谩s ponownie ukl臋kn膮艂, cho膰 w spos贸b bardziej teatralny. „Flaviaroso, ty wiesz, 偶e moje cia艂o czasem poszukuje innej rozkoszy, ale moje serce pozostaje ci wierne”. Ona gestem kaza艂a mu wsta膰. „Nie martwi mnie twoje serce, lecz w艂a艣nie twoje cia艂o. Znowu mi si臋 spodoba艂e艣, Nico. Chcia艂abym si臋 przespa膰 z tob膮 dzi艣 w nocy... cho膰by mia艂a by膰 ostatnia”. Nicol谩s obj膮艂 j膮 i zacz膮艂 obca艂owywa膰. „Dlaczego ostatnia? Nie m贸wmy o tym wi臋cej. Masz mnie, jak zawsze, u swoich st贸p”. „Tak, m贸j kochany, jak zawsze. Ale tej nocy, albo raczej nad ranem (nie wiem, czy wszystko b臋dzie tak jak przed laty), kiedy si臋 zm臋czymy, poprosz臋 ci臋, 偶eby艣 uwi贸d艂 Agnesse Contarini, i zrobisz z niej swoj膮 kochank臋. Nie przyjdzie ci to z trudem; mieszka w domu twojej ciotki i zauwa偶a, 偶e jej 艂o偶e jest nadto szerokie”.
8.
- Nie obwie艣ci艂a艣 swojego przybycia zwyczajowym tr膮bieniem, tylko raz za razem nadusza艂a艣 klakson - prawdziwa wrzawa wycia, a ja zrozumia艂em wiadomo艣膰, potwierdzon膮 poca艂unkiem i przytuleniem, gdy znalaz艂a艣 si臋 po tej stronie, czulszym ni偶 zwykle, troch臋 bardziej przyjacielskim; zatem nie musia艂a艣 zaraz mi si臋 zwierza膰, niepotrzebnie cichym g艂osem, przynajmniej z mojego punktu widzenia jedynego obecnego, cho膰 nie z twojego, serce nieposiadaj膮ce si臋 z rado艣ci z zaznaczon膮 tendencj膮 do szeptania: „Zaprosi艂 mnie, 偶eby艣my razem sp臋dzili Thanksgiving!”, oznajmi艂y te s艂owa wlane w moje ucho, jeszcze nie przesta艂a艣 si臋 do mnie przytula膰. Odpowiedzia艂em ci, 偶e dobrze, 偶e gratuluj臋, i zobaczymy, czy wreszcie wszystko si臋 wyja艣ni. „No to jutro b臋d臋 musia艂a zawie藕膰 ci臋 na uniwersytet, chocia偶 nie masz zaj臋膰, 偶eby艣 zabra艂 sw贸j samoch贸d. Skoro nie b臋dzie mnie tu przez ca艂y weekend, nie mog臋 zostawi膰 ci臋 na tym odludziu bez mo偶liwo艣ci kontaktu ze 艣wiatem przez tyle czasu”. Naprawd臋 zaskakuj膮ce by艂o do艣wiadczanie tego, jak w tej zapowiedzi szcz臋艣cia pami臋ta艂a艣 o mnie i o czym艣 tak banalnym, jak zostawienie mnie samego w lesie, podczas deszczu i przy zapowiadanym 艣niegu - zawsze mia艂em twoje serce za szczodre.
Ale ta rado艣膰 moich s艂贸w, przyznaj臋, nie by艂a szczera; i nie dlatego, 偶e obwie艣ci艂a艣 koniec mojej nadziei, lecz dlatego, 偶e nie mog艂em zapomnie膰 tego, co wiem o twojej najbli偶szej przysz艂o艣ci, teraz sam nie wiem, jak to nazwa膰, przeczucie, przewidzenie, intuicja, 偶e czeka ci臋 rozczarowanie, a wraz z ni膮, nie wiem, b贸l, przera偶aj膮ca 艣wiadomo艣膰 pora偶ki. Albo to, co wzbudzi艂o we mnie tyle strachu, kiedy widzia艂em, jak tw贸j samoch贸d przesuwa si臋 po艣r贸d mroku, w pobli偶u rzeki - po zerwaniu ju偶 wszystkich most贸w pomi臋dzy Alainem Sidneyem i tob膮. Teraz staje mi to przed oczyma, jest to moj膮 siln膮 obsesj膮, od chwili gdy przesta艂em ciebie s艂ysze膰, kiedy umilk艂o to ciche pogwizdywanie, kt贸rym sobie towarzyszy艂a艣, podczas gdy na twoje smag艂e cia艂o sp艂ywa艂a woda z prysznica, kiedy sz艂a艣 spa膰. Dopiero kiedy dom pogr膮偶y艂 si臋 w ciszy, odwa偶y艂em si臋 zacz膮膰 pisa膰; i mia艂em przed sob膮 otwarty zeszyt: niezdecydowany, niezdolny, przede wszystkim, powiedzie膰 ci, co naprawd臋 czuj臋. Przejrza艂em troch臋 wcze艣niejszych rzeczy, doko艅czy艂em ostatni膮 histori臋 (mo偶e skracaj膮c j膮), a teraz, przed zgaszeniem 艣wiat艂a, chc臋 zostawi膰 tu 艣wiadectwo tego, czego si臋 obawiam i czego oczekuj臋. Wysilam si臋, 偶eby przywo艂a膰 obraz twojego samochodu i pod膮偶y膰 za nim; wysilam si臋, 偶eby potwierdzi膰, 偶e przestajesz si臋 waha膰, 偶e prowadzisz jak nale偶y, 偶e oddalasz si臋 od rzeki, 偶e w ko艅cu wje偶d偶asz na le艣n膮 drog臋 i 偶e widz膮c zapalone 艣wiat艂o w moim pokoju, przyzywasz mnie. Tym razem tylko jeden sygna艂 klaksonu, niezbyt zdecydowany.
VI
1.
- Pami臋tasz, 偶e rozmawia艂em na korytarzu z profesorem Clarkiem Martinem, kiedy przechodzi艂a艣 i powiedzia艂a艣: „Zjedz obiad beze mnie, ale p贸藕niej po ciebie przyjd臋”? I pogna艂a艣 z t膮 czarnul膮, kt贸ra tak dobrze m贸wi po francusku i o kt贸rej powiedzia艂a艣, 偶e nast臋pnego lata dostanie stypendium. Wi臋c, kiedy bieg艂a艣, Clark przyjrza艂 ci si臋 ze sztucznym u艣miechem zawieszonym na w膮sach - chwilowo nie potrafi艂em go zinterpretowa膰, ale zrozumia艂em go, kiedy powiedzia艂: „Nied艂ugo b臋dziecie musieli razem wyda膰 ma艂e przyj臋cie”. „Przyj臋cie? Mo偶e urodzinowe? Moje urodziny ju偶 by艂y. A jej...” I spr贸bowa艂em mu okaza膰, puszczaj膮c oko, 偶e dok艂adna data twoich urodzin jest mi obca. On jednak, odwiesiwszy u艣miech, wyja艣ni艂: „Nie chodzi o urodziny, prosz臋 mnie zrozumie膰, ale o oficjalne og艂oszenie waszego zwi膮zku”. „Oficjalne og艂oszenie naszego zwi膮zku?”, odpar艂em, naprawd臋 zaskoczony. A on najwyra藕niej zauwa偶y艂, 偶e si臋 tego nie spodziewa艂em; obj膮艂 mnie ramieniem: „Prosz臋 zrozumie膰. Tutaj nikomu nie przeszkadza, je艣li dwoje ludzi mieszka razem bez ko艣cielnej czy urz臋dowej ceremonii, albo czy wcze艣niej spr贸bowali siebie i sprawdzili, albo czy robi膮 to z w艂asnej woli. Jedno, o co prosimy, to okazanie nam w czytelny spos贸b i przede wszystkim towarzyski, 偶e jeste艣cie razem. A do tego wystarczy kt贸rego艣 dnia wyda膰 party, mi臋dzy 贸sm膮 a dziesi膮t膮, jak wszystkie parties”. Kusi艂o mnie, 偶eby mu powiedzie膰, 偶e tak, 偶e niebawem zrobimy przyj臋cie; g艂upia pokusa, skoro wiedzia艂em, 偶e nazajutrz (czyli w艂a艣nie dzisiaj, w dniu, w kt贸rym to pisz臋) pojedziesz na Thanksgiving do Claire'a. Dlatego rozczarowa艂em Clarka, co wprawi艂o go w lekkie zak艂opotanie. „Prosz臋 pos艂ucha膰, kochany Martinie, bez w膮tpienia panienka Ariadna i ja mieszkamy razem od kilku tygodni, w tym pi臋knym domku, kt贸ry uniwersytet wynajmuje scholars na Wyspie 艢ci臋tych Hiacynt贸w, ju偶 pan wie, o czym m贸wi臋. Ale mog臋 pana zapewni膰, 偶e ona 艣pi w swoim 艂贸偶ku, a ja w swoim i 偶e nie ma nocnych przemieszcze艅 ani nic podobnego”. Clark otworzy艂 wtedy oczy z wra偶enia w spos贸b niegodny Anglika. „W takim razie, o co chodzi...?” „Kochany panie Martinie, wiem, 偶e jeste艣cie pa艅stwo sk艂onni szanowa膰 cudz膮 wolno艣膰. Je艣li jeste艣cie zatem gotowi szanowa膰 wolno艣膰 pary, kt贸ra chodzi ze sob膮 do 艂贸偶ka, uszanujcie te偶 wolno艣膰 tych, kt贸rzy do 艂贸偶ka nie chodz膮, cho膰by艣cie nie mogli tego zrozumie膰”. „Jasne, 偶e trudno to zrozumie膰! Pan nie jest ekstrawagancki w sprawach seksu, przynajmniej tak si臋 o panu m贸wi”. „Mo偶e w艂a艣nie dlatego mog臋 偶y膰 w przyja藕ni z kole偶ank膮, cho膰 nie na zawsze, rzecz jasna, co do tego mog臋 pana zapewni膰, lecz tylko tyle, ile trwa膰 b臋dzie wynajmowanie domku”. Martin ponownie si臋 u艣miechn膮艂, cho膰 w inny spos贸b, u艣miechem bardziej zdecydowanym, z tych, kt贸re mo偶na zrozumie膰, tylko gdy si臋 patrzy”. „Skoro tak jest... Ja nie b臋d臋 si臋 wtr膮ca艂 i, oczywi艣cie, nie ma powodu robi膰 party”. Dalej rozmawiali艣my, cho膰 nie o tym samym, a偶 na ko艅cu korytarza pojawi艂a si臋 dziekan Ramsey, ca艂a wypr臋偶ona i napuszona, w 偶adnym razie nie informal, jak wiesz, i Clark zawo艂a艂 j膮 i poszed艂 z ni膮. Nie wiem dlaczego, wyda艂o mi si臋 wtedy jasne, 偶e pojawi艂 si臋 upowa偶niony przez comit茅 plotkarzy, aby w mo偶liwie dyskretny spos贸b, ale tak偶e najbardziej zdecydowany, przekaza膰 nam, w takiej czy innej formie, 偶e dwie osoby, je艣li si臋 kochaj膮, nie mog膮 mieszka膰 razem, je艣li spo艂ecze艅stwo nie daje na to przyzwolenia, przynajmniej po up艂ywie rozs膮dnego czasu, czasu pr贸by. I nie musz臋 ci wyja艣nia膰, 偶e ani przed przek膮sk膮, ani po, nie by艂em w stanie pracowa膰 ani nawet wspomina膰 ciebie, bo ka偶dy obraz i wszystkie zwyczajowe my艣li zosta艂y zast膮pione przez nat艂ok niepowi膮zanych ze sob膮 medytacji na temat czego艣, co nigdy mnie nie martwi艂o przez wi臋cej ni偶 pi臋tna艣cie minut, wolno艣膰 narodu ameryka艅skiego albo przynajmniej tej jego cz臋艣ci, kt贸ra mieszka wok贸艂 kampus贸w (oto zanglicyzowany latynizm) i kt贸ra 偶膮da dla siebie statutu nadzwyczaj wolnych akademik贸w. No wi臋c, nie ma takiej wolno艣ci, Ariadno; je艣li chcemy razem spa膰, musi na to pozwoli膰 doktor Ramsey. Wyobra偶asz sobie, z jakim u艣miechem zabra艂aby nas potem na kolacj臋 do siebie? (No w艂a艣nie, powiedziano mi, 偶e sprowadzi艂a sobie z Hiszpanii wspania艂e obrazy barokowe, resztki jakiego艣 por偶ni臋tego o艂tarza. Ch臋tnie bym je zobaczy艂, a przede wszystkim chcia艂bym, 偶eby to nie ona je mia艂a. Czego nie powinna艣 odbiera膰 jako zaproszenie do kradzie偶y z mojej strony, chocia偶, w sumie, czemu nie?)
Wyjechali艣my po zmierzchu, Ariadno, jedno za drugim, ty z przodu. Zgubi艂em ci臋 na dw贸ch kolejnych 艣wiat艂ach, dogoni艂em, a kiedy znale藕li艣my si臋 w lesie, 艣ledzi艂em czerwone 艣wiat艂a twojego samochodu. By艂 to jeden z tych rzadkich nocnych przypadk贸w, w kt贸rych - mimo 偶e jecha艂em z tob膮 - kosmos by艂 niezmienny, a mo偶e moja fantazja nie przekszta艂ca艂a mroku; pewnie wynika艂o to z tego, 偶e musia艂em koncentrowa膰 uwag臋 na kierownicy. Troch臋 pada艂o, niedu偶o wody, bez animuszu. Podoba艂oby mi si臋 znale藕膰 jaki艣 symbol dla ramion wycieraczek, tych tak monotonnych muszych 艂apek, tak bardzo pozbawionych znaczenia, ale nie przysz艂o mi do g艂owy nic cho膰 troch臋 godnego - nic si臋 nie dzia艂o w mojej 艂epetynie, mo偶e nagle wyczerpa艂o si臋 藕r贸de艂ko. Kiedy wjechali艣my na nasz膮 dr贸偶k臋, us艂ysza艂em 艂amanie si臋 suchych ga艂臋zi, martwych li艣ci. Stan臋li艣my przodem do jeziora, pomostu, naszej chatki. 艢wieci艂a si臋 lampa nad wej艣ciem i 艂贸deczka troch臋 si臋 ko艂ysa艂a. Uwierzysz, 偶e wszystko to pojmowa艂em tym, czym jest i takim jak jest, i uzna艂em to za zubo偶one? Kochana Ariadno, rzeczywisto艣膰 bez trop贸w okazuje si臋 naprawd臋 niewystarczaj膮ca! W nocy, w chwili przyjazdu, poczu艂em si臋 niezdolny do odzyskania jej cho膰by s艂owem, jedynym ju偶 mo偶liwym ratunkiem.
Przy przeprawie (jak偶e szerokie okre艣lenie na tak kr贸tk膮 odleg艂o艣膰!) zapyta艂a艣 mnie o to, co si臋 wydarzy艂o, i nie s艂uchaj膮c odpowiedzi, od razu przesz艂a艣 do opowiadania tego, co przytrafi艂o si臋 tobie. Rado艣膰 tryska艂a z twoich oczu i wydaje mi si臋, 偶e zobaczy艂em nadziej臋 w sposobie, w jaki wios艂owa艂a艣, pewniejszym ni偶 m贸j, bardziej rytmiczny. I nie przesta艂a艣 m贸wi膰, gdy weszli艣my do 艣rodka, ze swojego pokoju, kiedy si臋 przebiera艂a艣, przy kuchence, kiedy przygotowywa艂a艣 kolacj臋. Ja s艂ucha艂em ciebie i rozpali艂em w kominku, ze szczeg贸ln膮 uwag膮 - nigdy tak jak wtedy nie odnios艂em wra偶enia, niemal przekonania, 偶e przygotowuj臋 scen臋. Nawet u艂o偶y艂em polana pod odpowiednim k膮tem, jakby chodzi艂o o dekoracj臋, mo偶e z tych dawnych, nie tych wsp贸艂czesnych, tak abstrakcyjnych, i uda艂o mi si臋 zobaczy膰, jakby na kurtynach i dekoracjach o zgrzebnych malunkach, Wysp臋 Gorgon臋 i najbardziej znane i najcz臋艣ciej odwiedzane zak膮tki naszej fantazji: morze i niebo bardziej b艂臋kitne ni偶 kiedykolwiek, nazbyt b艂臋kitne, pobielone domy, kilka 艣cian w kolorze ochry i zielone okna. O ile pami臋tam, r贸s艂 tam nawet cyprys, kt贸ry by艂 tylko wyobra偶onym dodatkiem, bo w mie艣cie Gorgony, jak pewnie dobrze pami臋tasz, nigdy nie ros艂y cyprysy, nawet na dziedzi艅cu klasztoru, z braku tej odrobiny ziemi, kt贸rej wymaga cyprys. Jednak ca艂y pejza偶 si臋 rozp艂yn膮艂 w powietrzu, kiedy buchn臋艂y p艂omienie i rozesz艂a si臋 wo艅 klonu, tak przyjemna. Przysz艂a艣 z waz膮 zupy w r臋kach i oznajmi艂a艣 mi, 偶e pomyszkowa艂a艣 w spi偶arce i chocia偶 zosta艂o jeszcze troch臋 wiktua艂贸w, jedzenie mog艂o mi si臋 wyda膰 monotonne, wi臋c mo偶e lepiej, 偶ebym kt贸rego艣 z tych trzech dni wyszuka艂 sobie jak膮艣 restauracj臋 na chybi艂 trafi艂, albo raczej konkretn膮, i wymieni艂a艣 niekt贸re z tych, w kt贸rych dobrze zjedli艣my, chocia偶 ja teraz nie mog臋 ustali膰, czy dobre wspomnienie wynika艂o ze znakomicie uduszonego mi臋sa czy z tego, 偶e jad艂em tam w twoim towarzystwie. Uzna艂em twoj膮 uwag臋 za tak logiczn膮, postrzega艂em ciebie tak rzeczywist膮, tak prawdziw膮, a jednocze艣nie tak szczodr膮! Bo c贸偶 innego ni偶 ogromna dobro膰 pozwala, kiedy 偶yje si臋 nadziej膮 mi艂o艣ci, my艣le膰 o minimalnych potrzebach drugiej osoby, kt贸ra nie koniecznie jest tym drugim? P贸藕niej zapyta艂a艣 mnie, czy ju偶 wiem, czym si臋 zajmiemy po kolacji, a ja odpowiedzia艂em ci, 偶e tak. „Po raz pierwszy nie ogl膮da艂em historii, tylko jej s艂ucha艂em. Nie jest to muzyka, zapewniam ci臋, ale nie zwr贸ci艂em na ni膮 szczeg贸lnej uwagi, bo poszukiwa艂em tylko jednego s艂owa, kt贸re ponownie mnie nasz艂o - to prawda - kt贸re nawet przysz艂o mi wzmocnione cymba艂ami i armatami, ale nie interesowa艂a mnie jego orkiestracja, lecz jego tre艣膰 oraz, mniej wi臋cej mam ju偶 zapisane, miejsce i data. Mo偶e si臋 myl臋, od tego nigdy nie mo偶na si臋 uwolni膰; ale nie wiem dlaczego, wierz臋, 偶e trafi艂em. By艂o nie by艂o, nie s膮dz臋, 偶eby艣 mia艂a si臋 wynudzi膰”. Wyci膮gn臋艂a艣 r臋k臋 i chwyci艂a艣 moj膮 d艂o艅. „Tej nocy nie potrzebuj臋 rozrywki, wiesz o tym”. „Wiem. Potrzebujesz prezentu, 偶eby jutro zawie藕膰 go Claire'owi”. Sk艂oni艂a艣 g艂ow臋 sp艂oniona. A ja pomy艣la艂em i omal nie krzykn膮艂em: „Czy jest lepszy prezent od ciebie?!”
S艂uchaj, Ariadno; niesamowite by艂o nie wszystko to, co wydarzy艂o si臋 przed naszymi oczyma, ale to, co wydarzy艂o si臋 w moim wn臋trzu, bez 艣wiadk贸w. Czy to mo偶liwe, 偶e nie zauwa偶y艂a艣, do jakiego stopnia cierpia艂em i do jakiego stopnia uspokoi艂em si臋 i dzia艂a艂em u twojego boku jako zwyk艂y narrator teatrzyku marionetek? Ale czy nie o to w艂a艣nie mi chodzi艂o? Kilka razy zauwa偶y艂em, jak odwraca艂a艣 spojrzenie od p艂omieni i przygl膮da艂a艣 si臋, nie wiem, czy ruchom moich r膮k, czy bezruchowi mojego profilu, i nawet sobie wyobra偶a艂em, 偶e poszukiwa艂a艣 oznak 偶alu, 偶eby mi wsp贸艂czu膰, a mo偶e tego, co znalaz艂a艣, udawania, 偶eby mnie podziwia膰. Zapewniam ci臋 jednak, 偶e 偶adne z tych uczu膰 mnie nie uszcz臋艣liwia, cho膰 oboj臋tno艣膰 te偶 by mnie nie zadowoli艂a.
Obiera艂a艣 p臋kate czerwone jab艂ko, a sk贸rka w kszta艂cie tasiemki spada艂a kaskad膮 na talerzyk. S艂ucha艂a艣 mnie tak, jak dziecko s艂ucha opowiadania. I w tej samej chwili zada艂em sobie pytanie, a nie wcze艣niej... (dlaczego wtedy? Dlatego, 偶e obiera艂a艣 jab艂ko z naturalno艣ci膮? Ale czy istnieje zwi膮zek pomi臋dzy obieraniem jab艂ka i wiar膮 w opowiadanie, jak wierz膮 dzieci? Bo zada艂em sobie w艂a艣nie pytanie o poziom wiary, jak膮 mog艂a艣 obdarza膰 moje opowiadanie o Gorgonie i o tym, co si臋 tam wydarzy艂o; czy z jakiej艣 przyczyny my艣la艂a艣, 偶e jest w nim co艣 pewnego albo 偶e po prostu przy艂膮czy艂a艣 si臋 do zabawy, jak dzieci, kt贸re wierz膮 w prawd臋 tego, o czym wiedz膮, 偶e to k艂amstwo. By艂y inne wyja艣nienia, oczywi艣cie: 偶e znalaz艂a艣 w historii rozrywk臋, kt贸ra pomaga艂a ci znie艣膰 d艂ugie wieczory i noce, jak te w chatce, jedne d艂ugie, a inne bez mi艂o艣ci, albo 偶e wzruszy艂a ci臋 moja gotowo艣膰 do przedstawienia ci historii r贸wnoleg艂ej do historii Claire'a i jeszcze dope艂niaj膮cej j膮, co艣, z czego mo偶na by wyci膮gn膮膰 wnioski takie jak ten: „No i widzisz. Fantazja mo偶e dotrze膰 tam, gdzie nie dociera nauka”. I sama widzisz, do jakiego poziomu wsp贸艂zawodnictwa gotowi jeste艣my my, intelektuali艣ci - nie przystojniejszy od niego, nie bardziej m臋ski, lecz po prostu bardziej wygadany).
2.
- Ponios艂em ci臋 najl偶ejszym s艂owem, najspokojniejszym tonem do tego dworu, kt贸ry posiada艂 pan konsul Anglii na p艂askim ko艅cu g贸ry Kos, kt贸ra nie jest ni膮 w znaczeniu tektonicznym, szczyty i doliny, lecz tylko dlatego, 偶e poza tym, co zamyka mur dworu, znajduj膮 si臋 tylko te rzadkie zaro艣la, kt贸re dla przetrwania czepiaj膮 si臋 samego piachu przynoszonego przez wiatr, kiedy wieje od pustyni. Bardzo ju偶 blisko znajdowa艂o si臋 Przedmie艣cie, a dw贸r Algernona zawiera艂 si臋 w jego granicach. Dobrze mog艂a艣 go sobie obejrze膰, bo nie by艂o nikogo w ogrodzie, kt贸ry by艂 ca艂kowicie sztuczny, klomby i klomby, i rz臋dy agaw wzd艂u偶 muru zamykaj膮cego wszystko dooko艂a i nadaj膮cego mu nastr贸j odosobnienia, kt贸ry przywodzi艂by na my艣l klasztor, gdyby nie burzy艂y go r贸偶ne antyczne pos膮gi, nagie i najbardziej obsceniczne. Zosta艂y postawione w taki spos贸b, 偶e wyr贸偶nia艂 si臋 marmur, w kapliczkach, pod 艂ukami, poza t膮 postaci膮 kobiety, kt贸rej nie mamy powodu uwa偶a膰 za Wenus, a kt贸ra postawiona na cokole odcina艂a si臋 na tle nieba. U do艂u mia艂a sadzawk臋 i tak偶e si臋 w niej przegl膮da艂a, i odbija si臋, rzecz jasna, ka偶demu, kto osi膮gnie odpowiedni punkt widzenia. Wszystkie kwiaty by艂y po艂udniowe, o silnym zapachu: nardy, r贸偶e, lilie, go藕dziki i irysy, kt贸re emanowa艂y zm臋czeniem, a nale偶y przypuszcza膰, 偶e ziemi臋 z klomb贸w przywi贸z艂 pan z kontynentu i 偶e zmienia艂 j膮 przynajmniej co dwa lata, tak s膮dz臋. Posadzka, z czerwonej ceg艂y u艂o偶onej na skos, z miejscami przewidzianymi na trawy, kt贸re nie wyros艂y. Resztki antycznej ceramiki zosta艂y ustawione wzd艂u偶 mur贸w, w porz膮dku jednocze艣nie dekoracyjnym i didaskaliowym, etapy drogi, przemierzonej przez gospodarza z mi艂ym go艣ciem, kt贸remu b臋dzie pokazywa艂 wielkie fragmenty albo zrekonstruowane ca艂o艣ci i wyja艣nia艂 tematy mitologiczne, wojskowe lub silnie erotyczne. Pami臋tasz, jak kilka godzin p贸藕niej chichota艂y damy, wspierane, chronione i maj膮ce por臋czenie niemal trzech tysi臋cy lat podglebia? Ty te偶 je przebieg艂a艣 i obejrza艂a艣, cho膰 jako wprowadzona, co艣 podobnego do tego widzia艂a艣 w Filadelfii, co艣 podobnego ja widzia艂em w Pary偶u; i zaczerwieni艂a艣 si臋 przy niekt贸rych scenach, i nawet powiedzia艂a艣, 偶e wydawa艂o ci si臋, 偶e te praktyki by艂y nowoczesnymi wynalazkami. „W tej materii, Ariadno, niczego nie wymy艣lili艣my ani nic nie zosta艂o do wymy艣lenia! Sama popatrz, Grecy z VII wieku ju偶 byli do艣wiadczeni!” I wi臋cej jeszcze ci powiedzia艂em na ten temat, ju偶 nie pami臋tam co, mo偶e jakie艣 szybkie odniesienie do wk艂adu Indochin w 艣wiatow膮 erotyk臋. Prawda jednak jest taka, 偶e ty bawi艂a艣 si臋 tymi skorupami, na kt贸rych wypuk艂o艣ciach arty艣ci z twojego narodu zapisywali to, co widzieli doko艂a siebie. Ch臋tnie bym si臋 dowiedzia艂, czy ten pedzio, kt贸ry sprzeda艂 Ascaniowi stateczek w butelce, pami臋tasz go, znalaz艂 si臋 kiedy艣 w tym ogrodzie, by膰 mo偶e z zamiarem por贸wnania kolekcji. Ale pami臋taj, nie by艂o ju偶 czasu na te ciekawostki, szybko pojawili si臋 s艂u偶膮cy i zacz臋li ustawia膰 st贸艂 w altanie; przykryli go obrusami z irlandzkiego lnu, ustawili francusk膮 porcelan臋 i weneckie szk艂o. Srebra gospodarz prawdopodobnie przywi贸z艂 ze swego kraju, a jednocze艣nie b臋d膮c wielokszta艂tne, pe艂ne by艂y aluzji do r贸偶norodnych przedmiot贸w i praktyk seksualnych, przyk艂ad angielskiej fantazji, z odrobin膮 zdobie艅 runicznych w kompozycji ca艂o艣ci i, rzecz jasna, szczeg贸艂贸w. W pewnej chwili rozmowy, troch臋 p贸藕niej, wyja艣ni艂 Smith, 偶e pewien artysta zrobi艂 ten zestaw na zam贸wienie dla Katarzyny Rosyjskiej, ale zachowa艂 go, bo zamawiaj膮ca zmar艂a, i po przej艣ciu przez kilka znamienitych r膮k, w tajemnicy dotar艂y do obecnego w艂a艣ciciela. Damy zbada艂y rze藕bione zakamarki; odkry艂y po艣r贸d zawijas贸w organy jednej, jak i drugiej strony, oddzielnie lub w ich zwartej kombinacji, lecz tak偶e niespodziewane zespolenia, cho膰 nie tak r贸偶norodne jak te z ceramiki, troch臋 bardziej wyszukane i ewidentnie maj膮ce by膰 obsceniczne, skoro pochodzi艂y ze 艣rodowisk puryta艅skich. Damy za艣mia艂y si臋. Ty oburzy艂a艣 si臋 na te 艣miechy; pozwalam sobie przypomnie膰 ci, 偶e przed nimi, z nieskrywan膮 ciekawo艣ci膮 przyjrza艂a艣 si臋 no偶om i widelcom, i 偶e odwrotna strona 艂y偶eczek spowodowa艂a u ciebie rumieniec, ale nic poza nim. Ariadno, o niczym nie wiesz! I masz nadziej臋 swoj膮 nik艂膮 wiedz膮 przywr贸ci膰 Claire'a m臋sko艣ci?
Pierwszy pow贸z pojawi艂 si臋 oko艂o sz贸stej; przywozi艂 wicehrabiego de Chateaubriand i pani膮, kt贸r膮 kocha艂 w owym czasie - pewnie by艂a z tych porwanych historii, bo przedstawi艂 j膮 wszystkim jako Marie, bez 偶adnego dodatku, cho膰 zaraz podejrzewamy wszyscy, 偶e r贸wnie dobrze m贸g艂by jej doda膰 tytu艂 albo bombastyczne nazwisko, mo偶e Rodziny Panuj膮cej, bo wiele mia艂a z osoby dystyngowanej, s膮dz膮c po ubiorze i zachowaniu, po pogardzie otwarcie okazywanej widzialnym elementom - czy to nielicznym, czy licznym - rzeczywisto艣ci. W obliczu tej pary zacz臋艂a艣 si臋 niepokoi膰 i nawet mi powiedzia艂a艣, 偶e to dok艂adne przygl膮danie si臋 im jest odchodzeniem od naszego tematu, i spyta艂a艣, czy nie lepiej pozby膰 si臋 takich ludzi i przej艣膰 do sedna; odpowiedzia艂em ci, 偶e byli艣my tam bardziej z racji intuicji ni偶 pewno艣ci, cho膰 intuicji pomog艂y pewne przypuszczenia; 偶e nie tylko ten postawny s艂u偶膮cy, kt贸ry wchodzi艂 i wychodzi艂 rozkazuj膮c, nazywa艂 si臋 Napollione, ale 偶e wersja francuska tego imienia, Napoleon, zosta艂a wypowiedziana tam tamtego wieczora, i 偶e my je us艂yszymy, powtarzaj膮c t臋 scen臋, 偶e trzeba by膰 cierpliwym i mie膰 nadziej臋 i 偶e je艣li co艣 nas zwiedzie, zmienimy sceneri臋, i gotowe. I bez przerwy ani po艣rednich dzia艂a艅 zacz膮艂em opowiada膰 ci co艣 o fryzurze Marie, kt贸ra by艂a ostatnim krzykiem mody na emigracji jako protest wobec ostatnich trend贸w paryskich, bo tylko tego by艂o trzeba, 偶eby ci bur偶uje z Dyrektoriatu narzucali mod臋 艣wiatu i legalistom; loki sp艂ywa艂y jej na czo艂o i mia艂a ods艂oni臋t膮 szyj臋. Ma艂o m贸wi艂a, Marie, na pewno zostawiaj膮c miejsce wicehrabiemu, kt贸ry rozprawia艂 za trzech, w angielskim z silnym breto艅skim akcentem, ale o doskona艂ej gramatyce (tak powiedzia艂a艣), kt贸ry mu pos艂u偶y艂 do wyja艣nienia gospodarzowi, 偶e tych kilka dni pobytu na Gorgonie by艂o jednym z etap贸w jego podr贸偶y do Ziemi 艢wi臋tej, z kt贸rej mia艂 nadziej臋 wyci膮gn膮膰 wielkie korzy艣ci natury duchowej i literackiej, gdy偶 planowa艂 napisanie jednej z najwi臋kszych ksi膮偶ek chrze艣cija艅skich wieku, i 偶e ta zw艂oka w tym miejscu wynika艂a z przyczyn sentymentalnych, co us艂yszawszy, Marie westchn臋艂a i sk艂oni艂a g艂ow臋, aby spojrze膰 na ma艂膮 jaszczurk臋, przemykaj膮c膮 u jej st贸p; operacja ta przebieg艂a z wewn臋trznym spokojem i bez 偶adnych zewn臋trznych objaw贸w przera偶enia. Jaszczurka nie zrezygnowa艂a ze swego celu, kt贸rym by艂o ukrycie si臋 przez chwil臋 za postumentem fauna z utr膮con膮 g艂ow膮, cho膰 nie g艂贸wk膮, a nast臋pnie pokazanie si臋 ponad jego ramieniem, jako ciekawa 艣wiata, w kt贸rym si臋 znajdowa艂a i jego u偶ytkownik贸w, cho膰 mo偶e tak nie by艂o. Chateaubriand wyja艣ni艂 gospodarzowi co艣 z ostatnich m贸d intelektualnych przyby艂ych z Niemiec. I mo偶e w艂a艣nie wtedy go艂臋bie wzbi艂y si臋 do lotu, stado od偶ywione, nie wiem, czy sto, czy dwie艣cie, kt贸re gdzie艣 si臋 skrywa艂y, mo偶e poza murem, i zrobi艂y wiele ha艂asu przestraszonymi skrzyd艂ami. Mo偶e wtedy albo troch臋 p贸藕niej, nie wiem dok艂adnie, nie pami臋tam, tylko szelest i bia艂y spektakl, ale mog艂o to te偶 by膰 marzenie. Sprawy tak si臋 maj膮.
Potem przyp艂yn臋艂a szalupa Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci Wielkiej Brytanii, z postawnymi marynarzami, gwizd na ustach i wios艂a w powietrzu, a na 艂awce przykrytej b艂臋kitem z bia艂膮 lam贸wk膮 bohaterowie tej mi艂o艣ci, kt贸ra porusza艂a Angli臋; on z pustym r臋kawem na wietrze, r贸wnie pusty oczod贸艂, spogl膮da艂 w stron臋 dziobu i przytrzymywa艂 j膮 przy sobie, czu艂膮 i g艂upi膮, z lew膮 r臋k膮 opinaj膮c膮 kibi膰; zwyci臋ski admira艂 i grzeszna dama, a wi臋c Nelson, ni mniej, ni wi臋cej, oraz lady Hamilton. Gwizdkami obwie艣cili przybycie; gospodarz pogna艂 w stron臋 furtki prowadz膮cej do ma艂ego molo, za nim s艂u偶膮cy, a wicehrabia i Marie pow艣ci膮gliwe czekali, aby zobaczy膰, kto przybywa, bez ruchu. Upiera艂a艣 si臋, 偶eby interpretowa膰 jako oznak臋 celtyckiego romantyzmu wzburzon膮 fryzur臋 wicehrabiego, szarpan膮 wiatrem, a stateczn膮 posta膰 Marie jako 艣mieszny przyk艂ad schy艂kowego klasycyzmu. Ach, Ariadno, m贸j talent do tworzenia alegorii naprawd臋 nie jest zbyt wielki, jedno, co wtedy zdo艂a艂em zobaczy膰, to jasnow艂osa ksi臋偶niczka o s艂usznym wzro艣cie, kt贸ra nachyla艂a si臋 odrobin臋 do niskiego wicehrabiego! Niemniej powiem ci, bo nale偶y to wiedzie膰, chocia偶 wola艂a艣 pomin膮膰 niekt贸re wydarzenia, 偶e tak samo admira艂, jak i Chateaubriand i Metternich zatrzymali si臋 ze swymi znamienitymi i przepi臋knymi kochankami w jedynym hotelu na Gorgonie, a fakt, 偶e by艂 jedyny, nie oznacza, 偶e by艂 te偶 z艂y, wr臋cz przeciwnie, i przez te trzy dni, kt贸re ju偶 tam sp臋dzili, chroni膮c si臋 za murami i z wyj艣ciem na nie, fantazja bia艂ych bry艂 i kaktus贸w, zaprzyja藕nili si臋, kobiety tak偶e, mo偶e dlatego, 偶e nie m贸wi艂y 偶adnym wsp贸lnym j臋zykiem i porozumiewa艂y si臋 na migi. Twoja trze藕wo艣膰 by膰 mo偶e pozbawi艂a nas nie艣miertelnych godzin polityki i mi艂o艣ci, kto wie, i dogodnej okazji, aby zobaczy膰 z bliska te osoby, co do charakteru kt贸rych istniej膮 pewne w膮tpliwo艣ci u biograf贸w, wszak mimo 偶e do艣膰 dobrze znane s膮 ich ideologie i wiele z ich czyn贸w, nie wiadomo absolutnie nic o ich zwyczajach erotycznych, a ty wiesz, Ariadno, 偶e nic tak nie okre艣la osoby, jak preferencje w obliczu cia艂a bli藕niego. Skoro chodzi o trzech reakcjonist贸w, z nich niekt贸rzy to sama Reakcja, nale偶a艂oby ich sobie wyobra偶a膰 praktykuj膮cych to, co zwyczajowe w ca艂ym wieku XVIII, kt贸ry w tym aspekcie by艂 do艣膰 bogaty w fantazj臋 i kombinacje, wbrew temu, czego mo偶na by oczekiwa膰 od dominuj膮cej w owym okresie neoklasycystycznej dyscypliny. Doskonale wiesz, 偶e moje osobiste zami艂owania z rzadka sk艂aniaj膮 si臋 do pornografii, ale kt贸偶 odm贸wi艂by sobie przyjemno艣ci obejrzenia w 艂贸偶ku hrabiny de Lieven? Przyjmij, 偶e nie znali艣my postaci, ale nie to, 偶e oni si臋 nie znali mi臋dzy sob膮 i, kto wie, mo偶e kt贸rej艣 z tych minionych nocy, znalaz艂szy si臋 razem przy murze ogrodu, do艣膰 mocno zbli偶yli si臋 do tego, co mamy zwyczaj nazywa膰 okr膮g艂ym 艂贸偶kiem. Nie by艂o wi臋c zaskoczenia na widok przyjazdu drugiej pary, spodziewanej, tak samo jak pozosta艂ych, r贸wnie偶 jak ta zapowiedzianych. Jako trzeci przyby艂 hrabia Metternich, tak偶e l膮dem, w zamkni臋tym powozie, ze sw膮 hrabin膮, wdzi臋cznie p艂yn膮cym 艂ab臋dziem, zdaj膮cym si臋 偶eglowa膰 po jeziorze stoj膮cej wody. Konsul Anglii umieszcza艂 ich w ocienionym zak膮tku, a s艂u偶膮cy podawali im ch艂odne napoje. Pomi臋dzy damami wszcz臋艂a si臋 rozmowa, najwyra藕niej polega艂a na wzajemnym komplementowaniu sukni; tymczasem oni wymieniali ostatnie wiadomo艣ci, wszystkie dotycz膮ce francuskiej rewolucji i jej podboj贸w, bez hamulc贸w ni rozwagi: jedn膮 prowincj臋 mo偶na tolerowa膰, do cholery, dzisiaj ja, jutro ty; ale te podboje we wszystkich kierunkach bez odrobiny umiaru ewidentnie dowodz膮, czego mo偶na spodziewa膰 si臋 po ludzie spuszczonym ze smyczy, kiedy przelewa si臋 z kana艂贸w ambicji! Metternich stwierdza艂, 偶e okropne wychowanie rewolucjonist贸w, brak pryncypi贸w, a przede wszystkim manier owych parweniuszy wy艣wietla艂o wybuch ludowego imperializmu, przypadek w historii - wspomagany przyzwoleniem na gwa艂t i rabunek, zapisanych w Wielkich Pryncypiach. Chateaubrianda jednak najbardziej zdumiewa艂a strategia podboju W艂och, kt贸ra zosta艂a zrealizowana przez bandy zwyk艂ych obdartus贸w, a wydawa艂a si臋 pomy艣lana i przeprowadzona przez wielkiego genera艂a. Przyby艂a czwarta para, kt贸r膮 - ku naszemu zdumieniu - by艂a Agnesse i pi臋kny Nicol谩s. On, jak zawsze wydawa艂 si臋 kopi膮 Algernona, cho膰 by艂 troch臋 m艂odszy, a jego frak odrobin臋 bardziej wytarty, jakby wyolbrzymia艂 pocz膮tki znoszenia; ona po艣wi臋ci艂a francusko艣膰 na rzecz swej weneckiej dali, przede wszystkim w uczesaniu, i pozwoli艂a, 偶eby w艂osy, przeplatane czym艣 b艂yszcz膮cym, w czym l艣ni艂o s艂o艅ce, opada艂y jej na plecy; i zachwyca艂y wszystkich, kt贸rzy przychodzili i g艂adzili je, ach, jakie pi臋kne, ach, jakie mi臋kkie, po francusku, po angielsku i po litewsku. Ty sama, Ariadno, by艂a艣 ol艣niona i kilka razy k膮tem oka spojrza艂a艣 na swoje d偶insy, powycierane na kolanach, i por贸wnanie zawstydzi艂o ci臋. Ostatnia przysz艂a zaproszona o spr臋偶ystej figurze, bez m臋偶czyzny i w masce, cho膰 trzeba przyzna膰, 偶e z reszty smag艂ego cia艂a nie robi艂a tyle tajemnicy - ozdobi艂a si臋 wiankiem ze 艣wie偶ych r贸偶. Gospodarz, przedstawiaj膮c j膮, wyja艣ni艂, 偶e najwy偶sza racja stanu nie pozwala艂a jej ujawni膰, kim jest, lecz on j膮 przyjmuje jako gospodyni臋 i, rzecz jasna, gwarantuje pi臋kno jej oblicza, kt贸rego zapowiedzi膮 by艂a fascynuj膮ca broda, osza艂amiaj膮ce usta i uszy jak drobne morskie 艣limaki. To, 偶e Nicol谩s natychmiast j膮 rozpozna艂, nie by艂o niczym nadzwyczajnym, wszak by艂 jej pos艂a艅cem w sprawie jej zaproszenia na to przyj臋cie, a ponadto zna艂 to cia艂o, jakby by艂o posadzk膮 w jego sypialni; pozna艂a j膮 te偶 jednak偶e Agnesse, z zachowania, przez co艣 z postury, i ledwo s艂yszalnym g艂osem podzieli艂a si臋 z Nicolasem uwag膮 o jej zuchwa艂o艣ci przybycia na to przyj臋cie, kt贸re Aldobrandini przeklina艂 przez ca艂e przedpo艂udnie i gryz艂 palce, nie mog膮c przys艂a膰 tu szwadronu policji, b臋d膮c absolutnie pewien, 偶e dyplomatyczna kolacja na cze艣膰 admira艂a sko艅czy si臋 orgi膮 z tych, co to ka偶膮 porz膮dnym ludziom wo艂a膰 o pomst臋 do nieba. Flaviarosa zagadn臋艂a po niemiecku Metternicha i jego towarzyszk臋 i porozmawiali o Drugiej Koalicji. Co si臋 tyczy Agnesse, poniewa偶 te偶 zna艂a j臋zyki, szybko zosta艂a dragomanem dam i odpowiednie oraz wzajemne komplementy, przemy艣lne frywolno艣ci, przekszta艂cone przesz艂y przez jej usta. Pewnie pami臋tasz, Ariadno, grupk臋, kt贸r膮 tworzyli w owym zak膮tku, w tle maj膮cym ochr臋 z ceramiki i figurki z terakoty w niszy, wyz艂ocone przez chyl膮ce si臋 ku zachodowi s艂o艅ce; wi臋c suknia Agnesse wygl膮da艂a ogni艣cie i z艂oto, w niej ca艂a Wenecja, a zielona Flaviarosy, ca艂a toska艅ska, z czarnymi dodatkami, bardzo delikatnymi; Marie i hrabina by艂y ubrane na bia艂o: suknia jednej wpada艂a w per艂owy, a drugiej w pergamin, ze z艂otym szalem; mia艂y podobny pas, tak偶e z艂oty; lady Hamilton mia艂a na sobie prost膮 sukni臋, jasnob艂臋kitn膮 i nosi艂a nie pantofelki, lecz helle艅skie sanda艂y z l艣ni膮cymi tasiemkami. Panowie byli ubrani po cywilnemu, opr贸cz admira艂a, kt贸ry mia艂 na sobie mundur, a dobrze na nim le偶a艂. Szkoda, 偶e by艂 okaleczony, tak przystojny i tak jasnow艂osy! Melancholijny czterdziestolatek, 艣mier膰 bardziej ju偶 zapowiedziana ni偶 przeczuwana - kt贸rego艣 dnia.
Na pewno pami臋tasz, 偶e lady Hamilton popija艂a orze藕wiaj膮cy nap贸j z pucharu z wyspy Murano, kiedy rozbrzmia艂 armatni wystrza艂, puchar upad艂 jej na ziemi臋 i rozbi艂 si臋 w kawa艂ki. Z u艣miechem poprosi艂a konsula o wybaczenie, lecz wszyscy spogl膮dali ju偶 na zamek, stoj膮cy do nich bokiem, wi臋c z daleka widzieli jak genera艂 wychodzi na salut, cho膰 omin膮艂 ich spektakl cienia przykrywaj膮cego nar贸d, gdy偶 znajdowali si臋 pomi臋dzy horyzontem i zamkiem, ze s艂o艅cem od strony rufy. By艂a tam luneta, kt贸r膮 szybko wzi臋艂a jaka艣 dama i zaraz poda艂a pozosta艂ym. Nelson sta艂, przygl膮daj膮c si臋 dalekiej postaci, kt贸ra codziennie pozdrawia miasto i 艣wiat, aby lud m贸g艂 spa膰 spokojnie, wiedz膮c, 偶e opieka nad nim nie ustaje. Potem admira艂 od艂o偶y艂 dwugraniasty kapelusz na krzes艂o i zauwa偶y艂: „Nie uda艂o mi si臋 uzyska膰 audiencji u genera艂a. Pod takim czy innym pretekstem...” Odpowiedzia艂 mu 艣miech konsula, kurtuazyjny, cho膰 przemy艣lany. „Czy nie wie pan, milordzie, 偶e genera艂 jest tr臋dowaty?” „Swego rodzaju nie艣miertelny tr臋dowaty, wspominano mi o tym. Mo偶e rz膮d Jego Wysoko艣ci lepiej ode mnie wie, czego si臋 trzyma膰, ale maj膮c na wzgl臋dzie to, 偶e armada republika艅ska mo偶e w ka偶dej chwili wyj艣膰 z Tulonu, chcia艂bym m贸c komu艣 przekaza膰 poufne informacje”. Us艂yszano odrobin臋 zawoalowany g艂os Flaviarosy, w angielskim, kt贸ry zdawa艂 si臋 wydobywa膰 z harfy, w cz臋艣ci niskich ton贸w: „Te dane s膮 odrobin臋 przestarza艂e. Armada republika艅ska ju偶 wysz艂a z Tulonu i zdaje si臋 kierowa膰 na Wsch贸d”. „Otrzyma艂a pani informacje od go艂臋bi?”, zapyta艂 admira艂 z odrobin膮 ironii w g艂osie. „Wiem to od rybak贸w, kt贸rym bardziej mo偶na ufa膰. Milord uni贸s艂 r臋k臋 i od niechcenia potar艂 sobie nos. „Gdyby to by艂a prawda, w tej chwili musia艂bym opu艣ci膰 to tak mi艂e towarzystwo”. „Je艣li we藕mie pan, milordzie, pod uwag臋, 偶e w tej chwili wieje wschodni wiatr...” „To prawda. Och, Tajemnicza Dama zna si臋 na wiatrach r贸wnie dobrze co na polityce”. „Powiedzia艂am ju偶 panu wcze艣niej - ci膮gn臋艂a Flaviarosa - 偶e nasz genera艂 nie jest bardziej dost臋pny ni偶 kr贸l Anglik贸w, kt贸remu, o ile mi wiadomo, nie warto sk艂ada膰 wizyt, bo rz膮dzi premier”. „By膰 mo偶e ma pani racj臋, ale angielskiego kr贸la mo偶na przynajmniej zobaczy膰 z bli偶szej odleg艂o艣ci, a czasem nawet mo偶na go us艂ysze膰. Ma prywatne 偶ycie, nie m贸wi膮c ju偶 o mi艂osnych przygodach, a my, Anglicy, wiemy, kto jest jego krawcem, i ca艂膮 reszt臋”. Ponownie us艂yszano niebywale m膮dry 艣miech konsula: „Nie s膮dz臋, aby kto艣 z obecnych, z pomini臋ciem naszych zaproszonych go艣ci z zagranicy, rzecz jasna, nie by艂 艣wiadom, 偶e genera艂 della Porta by艂by zwyk艂膮 plotk膮, gdyby nie by艂 kuk艂膮, i prosz臋 o wybaczenie Tajemnicz膮 Dam臋, je艣li w艂a艣nie zdradzi艂em tajemnic臋 pa艅stwow膮”. Flaviarosa tak偶e si臋 za艣mia艂a, w spos贸b jeszcze bardziej rozumny - 艣miech, po kt贸rym ponadto powsta艂a pustka. „Tajemnic臋 pa艅stwow膮, owszem, ale sui generis. O ile wszyscy wiedz膮, 偶e genera艂 della Porta jest oczywist膮 fikcj膮, o tyle wszyscy zgadzaj膮 si臋, 偶e tajemnica powinna pozosta膰 tajemnic膮, bo to u偶yteczny sekret i na nim opiera si臋 bezpiecze艅stwo wszystkich. Pan konsul Anglii prawdopodobnie mo偶e to potwierdzi膰”. Pan Algernon Smith pomaga艂 Napollione'owi przygotowa膰 nowe napitki i teraz zbli偶a艂 si臋 do grupy z kieliszkami w r臋kach. By艂a to chwila, w kt贸rej posta膰 genera艂a, zwyk艂y cie艅 na turkusowym niebie, schodzi艂a z wie偶y. „Ot贸偶, zrobi臋 to z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 i nawet przyznam, 偶e jako fortel nie ma sobie r贸wnych. O艣mieli艂bym si臋 nawet zaproponowa膰 wykorzystanie go w zast臋pstwie Parlamentu, przynajmniej w niekt贸rych krajach, nie w Anglii, oczywi艣cie, bo tam mamy do艣膰 duch贸w. Wszyscy prze偶yli艣my nieprzyjemne chwile egzekucji Ludwika XVI. Gdyby kr贸lowie Francji byli fikcyjni, albo nie trzeba by ich by艂o skazywa膰, albo w przypadku dokonania tego, nie wzbudzi艂oby to takiej odrazy”. „Ale podobnie spowodowa艂oby to wys艂anie wojsk wiernych porz膮dkowi przeciw kr贸lob贸jczemu narodowi - wtr膮ci艂 si臋 Metternich - czy mieliby艣my cia艂o cz艂owieka, czy zwyk艂膮 jego iluzj臋, kr贸l to zawsze kr贸l”. „Ze swej strony doda艂bym - do艂o偶y艂 si臋 Chateaubriand - 偶e w pewnym sensie wszyscy kr贸lowie maj膮 w sobie co艣 fantastycznego”. „Ale nie fantasmagorycznego - sprzeciwi艂 si臋 pan Smith, z delikatnymi r臋koma wolnymi ju偶 od napoj贸w - jakkolwiek by by艂o, podziwiam osob臋, kt贸ra wymy艣li艂a genera艂a della Port臋”. „A ja dzi臋kuj臋 panu w jej imieniu”, odpar艂a Flaviarosa. Nelson 艣ledzi艂 ruchy genera艂a a偶 do jego znikni臋cia w ocienionej 艣cianie. „Zatem, co to jest? Tylko kuk艂a?” „Na temat konsystencji fizycznej jego ekscelencji nie mog臋 udzieli膰 panu informacji - odpowiedzia艂a mu Flaviarosa. - Ale zapewniam pana, 偶e jest co najmniej mundurem”. „Tak, to mog艂em zobaczy膰. Zreszt膮, mundurem bardzo pospolitym”. „Powinien taki by膰 u genera艂a kochanego przez swoje wojsko, dziel膮cego z nim ch艂贸d i skwar”. „To zale偶y. Wojsko kocha te偶 genera艂贸w o ol艣niewaj膮cych mundurach”. „Genera艂 della Porta gardzi tymi wykwintnymi 艣wiecide艂kami, jako przeznaczonymi dla miernot”. „Ale czy na tej Wyspie jest w og贸le jaka艣 armia? „Nie, panie admirale. Jest tylko sze艣ciu dekoracyjnych 偶o艂nierzy oraz kilka tuzin贸w dow贸dc贸w po艣redniego szczebla. Do nich si臋 odnosi艂am”. Napollione oznajmi艂, 偶e nakryto do sto艂u, wi臋c rozpocz臋艂a si臋 ceremonia podawania ramienia damom i prowadzenia ich na ich miejsca. Sto艂y ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem najbardziej nieprawdopodobnych p贸艂misk贸w, od opierzonych ba偶ant贸w do homar贸w w galarecie, a co do win, by艂y wszystkich kolor贸w, wszystkich temperatur i do艣膰 wielu narodowo艣ci, z pewno艣ci膮 z racji tego, 偶e po艂o偶enie Gorgony na licznych szlakach handlowych sprzyja艂o importowi poszukiwanych trunk贸w. W jakim艣 zak膮tku przewidziano r贸wnie偶 butelk臋 Porro, kiedy m臋偶czy藕ni ju偶 zostan膮 sami. Nast膮pi艂y wtedy dialogi dzielone i Nicolasa wiele kosztowa艂o wyrwanie cho膰by jednego s艂owa z lady Hamilton; dla odmiany admira艂 znalaz艂 w Agnesse dobr膮 partnerk臋 do rozmowy, znacznie lepiej poinformowan膮, ni偶 mo偶na by si臋 spodziewa膰 po dziewczynie z tak pi臋knymi w艂osami, szczeg贸lnie dobrze zorientowan膮 w sprawach pa艅stwowych odnosz膮cych si臋 do budowy okr臋t贸w. M贸g艂 z ni膮 pogaw臋dzi膰, podczas spo偶ywania consom茅, o terminach i jako艣ci, jakby chodzi艂o o brygadzist臋 ze stoczni, a w pewnej chwili niespodziewanej s艂abo艣ci przyzna艂 Nelson, zadowolony, 偶e jego inspekcja okr臋t贸w niemal gotowych do wodowania, by艂a satysfakcjonuj膮ca, a Agnesse przysz艂o do g艂owy, 偶e szkoda, i偶 jest na tej kolacji w tajemnicy, w przeciwnym bowiem razie mog艂aby powiadomi膰 Aldobrandiniego o opinii admira艂a, a minister z pewno艣ci膮 by艂by pe艂en uznania dla jej talent贸w, mniej wi臋cej tajnego, agenta. A pomy艣la艂a o tym nie gnana pragnieniem s艂u偶enia swemu prze艂o偶onemu, lecz raczej wra偶eniem wzrastania w poczuciu w艂asnej warto艣ci na polu zawodowym. Niemniej, pocieszy艂a si臋, zadaj膮c swemu wsp贸艂rozm贸wcy pytanie o pe艂n膮 chwa艂y sytuacj臋, w kt贸rej pozbawiono go r臋ki, i czy by艂a t膮 sam膮, w kt贸rej utraci艂 oko. Lord Nelson odpowiedzia艂 jej z tradycyjn膮 brytyjsk膮 trze藕wo艣ci膮, a poniewa偶 by艂 Brytyjczykiem do szpiku ko艣ci, zawar艂 w opowiadaniu 偶art (偶art, kt贸ry nieszcz臋艣liwie nie przeszed艂 do historii z racji natychmiastowego zapomnienia, jakie nawiedzi艂o Agnesse).
Powiedzia艂a艣 mi, Ariadno, 偶e a偶 do tamtej chwili, nic czystego i ca艂kowicie nowego nie pojawi艂o si臋 na kolacji, bo cho膰 potwierdzili艣my, 偶e genera艂 della Porta jest fikcj膮, nie wydawa艂o si臋, 偶eby ze spotkania mia艂y wynikn膮膰 jakie艣 nadzwyczajne konsekwencje w kwestiach polityczno-wojskowych, cho膰 w kwestii zalot贸w i owszem, bior膮c pod uwag臋 kierunek, w kt贸rym zmierza艂y sprawy, a przede wszystkim, prac臋, jakiej po艣wi臋ca艂y si臋 r臋ce. „Tymczasem - powiedzia艂a艣 - nie nale偶y traci膰 sensu historii, jej stylu i powagi. Znajdujemy si臋 przed osobami, kt贸rych rola zale偶y przede wszystkim od sposobu, w jaki b臋dziemy rozumieli sytuacj臋, i 偶e zyskuj膮 znaczenie ponad przeci臋tn膮, je艣li ten spos贸b jest osobisty i nie anegdotyczny. Bo jest oczywiste, 偶e czy to z Nelsonem, czy bez niego, kapitalizm angielski zwyci臋偶y艂by rewolucj臋 francusk膮 albo, je艣li tak wolisz, nar贸d liberalny i morski zwyci臋偶y艂by nar贸d kontynentalny i autorytarny, co zmienia Nelsona w instrument pewnych nieco abstrakcyjnych gremi贸w, cho膰 przez to nie mniej realnych, kt贸re to naprawd臋 poruszaj膮 ko艂o historii. To przynajmniej powiedzia艂by ci m贸j mistrz, doktor Wagner, gdyby by艂 tu obecny, jakkolwiek jestem pewna, 偶e ta anegdota tak偶e by mu si臋 spodoba艂a, bo Wagner jest ca艂kiem weso艂y i lubi obmacywa膰 uda studentkom. S膮 obecni dwaj kawalerowie, o kt贸rych nikt ju偶 nie pami臋ta (o ile w og贸le istnieli), i cztery damy, kt贸re z pewn膮 艂askawo艣ci膮 i mimo ich dostojnych nazwisk mo偶emy uzna膰 za dziwki. S膮dzisz, 偶e tacy ludzie mog膮 wykreowa膰 posta膰 tak tragiczn膮 i znacz膮c膮 jak ta Napoleona?” Ja jednak ograniczy艂em si臋 do tr膮cenia ci臋 艂okciem i gestem wskaza艂em grup臋, kt贸r膮 w rogu sto艂u stanowili: konsul i Flaviarosa w masce, Metternich, Chateaubriand i hrabina de Lieven. Marie do艂膮czy艂a do pary admira艂 i Agnesse, a pi臋kny Nicol谩s ci膮gle zabiega艂 o otrzymanie od lady Hamilton czego艣 wi臋cej ni偶 mniej lub bardziej ekspresyjne pomrukiwania. Co si臋 tyczy atmosfery, to co艣 si臋 wydarzy艂o; jakby to 艣rodowisko nagle si臋 rozci膮gn臋艂o, a niebo nad g艂owami sta艂o si臋 znacznie g艂臋bsze; ale nie ma co popada膰 w pop艂och - z pewno艣ci膮 chodzi艂o o zmiany w percepcji spowodowane winem. M贸wi艂 w owej chwili Metternich: „Problem polega na tym, 偶e nie wiemy, przeciwko komu walczymy. Czym jest nar贸d? Co oznacza uzbrojony lud? Jeste艣my przyzwyczajeni do tego, 偶e na czele historii stoj膮 pewne widoczne g艂owy, czy to Cromwell, czy Fryderyk II, a dzisiejsza Francja albo jest bez g艂owy (i nie chc臋 robi膰 aluzji do smutnego dla nas wszystkich epizodu), albo jej proklamowana wielog艂owo艣膰 jest absolutnie nieprzeliczalna. Komu wypowiedzie膰 wojn臋? Z kim podpisywa膰 pok贸j? Je艣li zrobimy to z Moreau, Hoche nie b臋dzie si臋 czu艂 zobowi膮zany go respektowa膰, a ten nieznajomy, kt贸ry teraz przewodzi Dyrektoriatowi, albo przynajmniej przewodzi艂 mu do wczoraj, nawet si臋 o tym nie dowie. Mamy najlepszych genera艂贸w w Europie, 偶eby przeciwstawi膰 si臋 temu amorficznemu bytowi, kt贸rego nazwanie nie istnieje w naszym s艂ownictwie i kt贸rego wizerunku nie potrafi艂by naszkicowa膰 rysownik obdarzony najlepsz膮 wyobra藕ni膮 na 艣wiecie”. „Dlatego - odpowiedzia艂 mu Chateaubriand - poszukujemy, w jaki艣 spos贸b, Restauracji. Potrzebujemy kr贸la, kt贸ry b臋dzie symbolizowa艂 Francj臋”. „A dlaczego nie kr贸la-ducha? - zauwa偶y艂 konsul - rezultat by艂by ten sam”. „Kr贸l-duch nie mo偶e zaistnie膰, je艣li nie b臋dzie pochodzi艂 z jakiej艣 dynastii z ustalonym rodowodem, a to jest jedyna rzecz, kt贸r膮 mamy. Republika mo偶e zniszczy膰 portrety kr贸l贸w i rozsypa膰 na wietrze ich popio艂y, ale nie ich wspomnienie”. „Nale偶y wzi膮膰 pod uwag臋 - upiera艂 si臋 konsul - 偶e dynastie mia艂y sw贸j pocz膮tek i 偶e dynastia Burbon贸w nie jest jedyna na 艣wiecie. Anglia, 偶eby daleko nie szuka膰, mia艂a ich cztery czy pi臋膰”. „Insynuuje pan, 偶e powinni艣my usun膮膰 z Francji jej prawowit膮 dynasti臋? Jest z ni膮 to偶sama”. „Burboni z ni膮 tak, ale ona z Burbonami by膰 mo偶e nie. Kraj uto偶samia si臋 z tym, kto rz膮dzi, przynajmniej tak m贸wi膮 rz膮dz膮cy”. „Chocia偶 w tym przypadku - zauwa偶y艂 Metternich - brak nam odpowiedniej osoby. Nie m贸g艂by to by膰 偶aden Orlea艅czyk, w ko艅cu Burbon ani te偶...” Konsul poszepta艂 przez chwil臋 z Flaviaros膮; ona wysun臋艂a pier艣 i unios艂a r臋k臋, ozdobion膮 tym razem ki艣ci膮 winogron. „Konsulowi Anglii w艂a艣nie przyszed艂 do g艂owy pomys艂, kt贸ry mnie wydaje si臋 doskona艂y, pomys艂, kt贸rego u偶yteczno艣ci mog臋 dowie艣膰. W tej chwili konsul wszed艂 jej w s艂owo: „Je艣li nie macie takiej osoby, wynajd藕cie j膮”. „Powinni艣my j膮 odkry膰 w znaczeniu etymologicznym czy raczej bardziej popularnym, powinni艣my j膮 pocz膮膰 z niczego?” „W艂a艣nie w tym drugim, ale dobrze mnie zrozumcie - pocz膮膰 z niczego co艣, co dalej b臋dzie niczym, ale jednocze艣nie wszystkim”. Zapad艂o milczenie, okolica skupi艂a si臋 do rozmiar贸w zbli偶onych do rozmiar贸w sypialni, a do uszu wszystkich dotar艂 fragment weneckiej pie艣ni, 艣piewanej przez Agnesse. Zapalono ju偶 艣wiece i pochodnie, ale Agnesse znajdowa艂a si臋 na drugim planie ruchomych 艣wiate艂 i piosenka migota艂a wraz z p艂omieniami. Prawdopodobnie z powodu tego muzycznego incydentu nikt nie za艣mia艂 si臋 z wyja艣nie艅 konsula albo nikogo szczeg贸lnie nie zainteresowa艂y, ale nie zosta艂y zapomniane. Spojrza艂em na ciebie; trz臋s艂y ci si臋 r臋ce i us艂ysza艂em, jak m贸wisz: „Co za idiotka...! Zachcia艂o jej si臋 艣piewa膰 w takiej chwili!” Tak si臋 sk艂ada, kochana Ariadno, chyba kiedy艣 ci to powiedzia艂em, 偶e Rzeczywisto艣膰 nie jest pos艂uszna w swym nieprzewidywalnym biegu, a przede wszystkim niemo偶liwym do kontrolowania, regu艂om dramatycznym, a mniej jeszcze zaproponowanym przez filozofi臋 historii, kt贸re by膰 mo偶e s膮 z nimi zbie偶ne albo od nich odmienne. Piosenka Agnesse przerwa艂a zwyk艂y rozw贸j sceny nade wszystko frywolnej, kt贸rej konsekwencje by膰 mo偶e zgubi艂yby si臋 na drodze prowadz膮cej od tego, co mo偶liwe, do tego, co rzeczywiste, drodze, ach!, usianej rozbitkami i osobami ukatrupionymi na inne sposoby. Agnesse musia艂a od艣piewa膰 nast臋pn膮 piosenk臋, wy偶szym g艂osem, i dopiero kiedy j膮 doko艅czy艂a, konsulowi przysz艂o do g艂owy odezwa膰 si臋 do admira艂a, tak aby us艂yszeli go wszyscy: „Zaprosi艂em tych kawaler贸w, 偶eby艣my wymy艣lili dla Francji cesarza albo wodza”. Nelson tym swoim aseptycznym g艂osem dobrze wychowanego Anglika, kt贸ry by艂 u niego tak typowy, ale kt贸rego nigdy nie stosowa艂, rozmawiaj膮c z lady Hamilton, przynajmniej prywatnie, odpowiedzia艂 mu: „Cesarza? A nie wystarczy im ju偶 zwyk艂y sier偶ant?” Wicehrabia Chateaubriand podskoczy艂 na krze艣le. „Wasza ekscelencjo - powiedzia艂 - historia Francji wymaga od swych aktor贸w najwy偶szych szar偶”. „Chodzi panu o Marata?”, zapyta艂 go admira艂. „Nie; chodzi mi o Wilhelma, tego spod Hastings”, odpar艂 mu Chateaubriand i stan膮艂 zadziornie. Marynarz jednak nie okaza艂 si臋 wra偶liwy na tr膮bk臋 kukuryku. „Ach, panie wicehrabio, to wcale dobry przyk艂ad! Pecha mia艂 kr贸l Harold, 偶e nie m贸g艂 wykorzysta膰 Home Fleet, gdy偶 jeszcze jej wtedy nie wymy艣lono i, przede wszystkim dlatego, 偶e nie mia艂 jeszcze pod r臋k膮 admira艂a Collingwooda, kt贸ry pewnie jeszcze si臋 wtedy nie urodzi艂. Zapewniam pana, 偶e ten cz艂owiek wyposa偶ony w ledwie trzydzie艣ci 艣rednich okr臋t贸w, wystarczy do obrony kana艂u, a je艣li ja si臋 postaram to i ca艂ego wybrze偶a”. „Jednak mimo to, panie admirale, Wilhelm, ten spod Hastings, dalej b臋dzie przygotowywa艂 inwazje, przynajmniej jeszcze przez kilka wiek贸w. Potem, nie wiadomo”. „Co by nie m贸wi膰 - wtr膮ci艂 si臋 Metternich - je艣li chodzi o wymy艣lenie cesarza, trzeba by go wymy艣li膰 takiego, 偶eby m贸g艂 powt贸rzy膰 wyczyn Wilhelma spod Hastings”. Chateaubriand westchn膮艂 ostentacyjnie. „Panowie, by膰 mo偶e kr贸lowie Francji, jakich uda艂o nam si臋 pozna膰, osobi艣cie nie dokonali takich wyczyn贸w, ale przynajmniej zawsze mieli kogo艣, kto robi艂 to w ich imieniu. Republika za艣 patronuje tylko sier偶antom, i w tym sensie przyznaj臋 racj臋 milordowi”. Konsul, kt贸ry usiad艂 obok Flaviarosy i znowu rozmawia艂 z ni膮 po cichu, obwie艣ci艂, 偶e Dama w Masce zabierze g艂os; i Flaviarosa zrobi艂a to, bez teatralnych ceregieli, ze wzgl臋dn膮 prostot膮, wszak by艂a W艂oszk膮. W jej stron臋 zwr贸ci艂y si臋 g艂owy; o ile maska wzbudza艂a niejaki niepok贸j, co艣 jak 偶art bez zako艅czenia, mi臋kki, melodyjny g艂os uspokoi艂 wszystkich. „Panowie, mam wra偶enie, niezbyt przyjemne, 偶e oddalacie si臋 od zasadniczego tematu, kt贸rym jest znalezienie odpowiedzialnego wykonawcy - cesarza albo kr贸la, co za r贸偶nica? - tych czyn贸w t艂umu, a wi臋c anonimowych, Francuskiej Republiki; chodzi, ni mniej, ni wi臋cej, o z艂o偶enie podpisu pod doskonale zorganizowan膮 operacj膮, jak膮 jest zdobycie Italii, tak doskona艂ej, 偶e wydaje si臋 przygotowana i zrealizowana przez t臋 sam膮 osob臋, b臋d膮c膮 zreszt膮 geniuszem strategii. Zadaj臋 wam zatem pytanie: Dlaczego nie zabra膰 si臋 do roboty, tu i teraz, nie marnuj膮c czasu na 艂amig艂贸wki? Zebra艂y si臋 tutaj odpowiednie osoby, aby to, co mamy zamiar zrobi膰, wysz艂o w spos贸b doskona艂y. Kto艣 m贸wi艂 tu o cesarzu, do艂膮czam si臋 do tej osoby”. „A imi臋, droga pani? - zapyta艂 Chateaubriand. - Nie rozumie pani, 偶e pierwsz膮 rzecz膮 jest imi臋, kt贸re wyja艣ni, kt贸re usprawiedliwi? Imi臋 i posta膰, rzecz jasna. Histori臋 tworz膮 bohaterowie, a bohaterowie s膮, w sumie, tylko imieniem i fasad膮, s艂owem i portretem”. „A pana, kt贸ry jest pisarzem, trapi ta sprawa?” Flaviarosa unios艂a r臋k臋 i przywo艂a艂a ogromnego s艂u偶膮cego. „Chod藕 tu, podejd藕”. Napollione zrobi艂 to niejako s艂oniowato-kocimi ruchami - przygl膮da艂 si臋 Flaviarosie i ostatecznie uzna艂 j膮 za najbardziej poci膮gaj膮c膮 ze wszystkich obecnych, jedyn膮, kt贸rej spr贸bowa艂by, gdyby nadarzy艂a mu si臋 okazja. „Tak, prosz臋 pani”. „Jak si臋 nazywasz?” „Napollione, pani, Napollione Buonaparte”. „Gdzie, kiedy si臋 urodzi艂e艣?” „W Ajaccio, pani, w roku sze艣膰dziesi膮tym dziewi膮tym, jako syn Karola i Leticii Ramolino, dobrych ludzi, wystarczy na mnie spojrze膰”. „Dzi臋kuj臋, Napollione, mo偶esz ju偶 odej艣膰”. Flaviarosa zwr贸ci艂a si臋 do wsp贸艂biesiadnik贸w: „Mamy ju偶 akt chrztu, a to jakby艣my mieli osob臋. Dziecko znanych rodzic贸w. Popatrzcie pa艅stwo, przesz艂o艣膰, histori臋. Plik czystych stron dla genealog贸w i kronikarzy!” Chateaubriand poci膮gn膮艂 艂yk tego sch艂odzonego wina, kt贸re podawano, i przerwa艂: „Czy to brzmi, prosz臋 pani, to okropne imi臋 Napollione, jak imi臋 francuskiego cesarza? Uwa偶am je za pospolite, plebejskie, a o ile mi wiadomo i mimo pana de Barras, Francuzi nie stracili dobrego smaku; takie imi臋 natychmiast zosta艂oby odrzucone”. „Oczywi艣cie, panie wicehrabio; ale wszystkiemu mo偶na zaradzi膰, t艂umacz膮c je na francuski. Jak si臋 panu podoba Napoleon Bonaparte?” Co艣 jakby porywista bryza wstrz膮sn臋艂o sercami i obliczami. My, Ariadno, us艂yszeli艣my odleg艂膮 fanfar臋, salw臋 armatni膮, d藕wi臋k wiolonczeli oddalaj膮cej si臋 ponad morzem, ale z pewno艣ci膮 by艂y to dodatki ewidentnie wyobra偶one. „Napoleon Bonaparte!”, powiedzia艂 kto艣 z namaszczeniem; i mo偶e wtedy ta sama bryza, kt贸ra nimi wstrz膮sn臋艂a, porwa艂a imi臋 i zanios艂a je na kra艅ce 艣wiata. Napoleon Bonaparte! „Przyznaj臋, 偶e brzmi lepiej - powiedzia艂 wicehrabia - ale zamierza te偶 pani nada膰 mu postaw臋 tego m艂odzie艅ca. My, Francuzi, mamy wyczucie proporcji i wiemy, 偶e ten, kt贸ry przyjdzie, nigdy nie przewy偶szy Karola Wielkiego”. Teraz to hrabina de Lieven zapragn臋艂a wzi膮膰 udzia艂 w dyskusji. „Przysz艂o mi do g艂owy - powiedzia艂a, gdy w ko艅cu oddano jej g艂os - 偶e Francuzi potrzebuj膮 osoby, kt贸r膮 b臋d膮 podziwia膰 i jednocze艣nie gardzi膰 ni膮, kt贸ra b臋dzie powodem do dumy narodowej i do przeklinania jej, kogo艣, kto skupi w sobie cechy ewidentnie przeciwne, i tylko dlatego, 偶e chodzi o cesarza parweniusza. Na chwil臋 zostawmy na boku moralno艣膰. Skoro ma to by膰 cesarz, dlaczego nie zrobi膰 go niskim i troch臋 pospolitym? Proponuj臋 t臋 sylwetk臋 genera艂a-kuk艂y, kt贸rego dopiero co widzieli艣my na zamku. Ubiera si臋 podobnie jak pu艂kownik artylerii, ju偶 z lekkim brzuszkiem”. Flaviarosa za艣mia艂a si臋 z rado艣ci膮. „Czy偶by艣cie chcieli ukra艣膰 nam naszego niepokonanego?” „Tylko go skopiowa膰, droga pani! Ju偶 mnie bawi sama my艣l, 偶e m贸j m膮偶 b臋dzie musia艂 mu przed艂o偶y膰 listy uwierzytelniaj膮ce”. Metternich sk艂oni艂 g艂ow臋 i opad艂y mu ramiona: „Czuj臋 si臋 偶a艂o艣nie pomini臋ty, Doroteo. Co wtedy stanie si臋 ze mn膮?” „Och, przepraszam, ukochany! Chcia艂am powiedzie膰: m贸j m膮偶 i m贸j kochanek. Bo, naturalnie, co mog膮 zrobi膰 dwaj prawdziwi cesarze, nasi panowie, gdy nadejdzie pora, jak wys艂a膰 ambasador贸w do tego przyszywanego cesarza?” Chateaubriand za偶膮da艂 uwagi poprzez uderzanie sztu膰cem w ju偶 opr贸偶niony kieliszek. „B艂agam, prosz臋 sobie z tego nie 偶artowa膰. Co艣 mi wewn臋trznie m贸wi, 偶e dzi臋ki tej salonowej zabawie, i by膰 mo偶e niechc膮cy, znale藕li艣my w艂a艣nie to, czego Francja potrzebuje, co uczyni zrozumia艂ym marsz Rewolucji i co mo偶e j膮 wyko艅czy膰. Marie zasugerowa艂a mi, poniewa偶 jestem poet膮... C贸偶, 偶ebym to ja wymy艣li艂 mu biografi臋 i odpowiedni spos贸b bycia Jego Cesarskiej Wysoko艣ci Napoleona I, kt贸remu, co oczywiste, trzeba b臋dzie wymy艣li膰 wcze艣niejsze etapy”. „Genera艂a artylerii - upiera艂a si臋 hrabina - skoro ma nosi膰 ten mundur”. „Artylerzysta, kt贸ry zacz膮艂 od studi贸w w akademii. Korsyka艅ski artylerzysta”. „To troch臋 komplikuje spraw臋. Na pocz膮tek kwestia akcentu. Musi m贸wi膰 po francusku z niejakimi k艂opotami, z czego ludzie si臋 艣miej膮”. „Ale nie w twarz, co? - replikowa艂a hrabina. - Drobne defekty wielkiego cz艂owieka s艂u偶膮 do wzbudzania plotkarstwa pismak贸w”. Agnesse siedzia艂a w milczeniu, zainteresowana, rozbawiona. Nagle przem贸wi艂a: „I nie by艂oby dobrze, skoro jest nas tutaj tyle kobiet, ustali膰 mi臋dzy sob膮, jakie b臋d膮 zachowania mi艂osne Napoleona, w kt贸rym ju偶 niemal si臋 zakocha艂am?” Zar贸wno Metternich, jak i Chateaubriand przyjrzeli si臋 jej, a ona, jakby od niechcenia przyg艂adzi艂a w艂osy. „Tak, to niezb臋dny aspekt”, powiedzia艂 Austriak, bez wielkiego przekonania, i po francusku doda艂: „Do nas nale偶y kompletne wymy艣lanie m臋偶czyzn”. Ale Flaviarosa zaprotestowa艂a: „Nie, nie, nie, w 偶adnym razie! Genera艂a della Porta wymy艣lili m臋偶czy藕ni, zapomnieli o tym szczeg贸le, a teraz lud przypisuje mu gwa艂ty i 艣mier膰 wszystkich dziewcz膮t, kt贸re znikaj膮 albo pope艂niaj膮 samob贸jstwo. Do艂膮czam si臋 do propozycji, 偶eby obecne damy zebra艂y si臋 i razem dosz艂y do ostatecznego porozumienia, kt贸re panowie z g贸ry zaakceptujecie”. „呕eby tylko nie by艂o sprzeczne z jego wygl膮dem...! Bo je艣li ma by膰 podobny do tego tutejszego genera艂a, niskiego i brzuchatego, nie by艂oby dobrze, gdyby obok historii jego podboj贸w wojennych, kr膮偶y艂a inna, r贸wnoleg艂a, o podbojach mi艂osnych”. „Mog艂aby by膰 o pora偶kach. Przypadek rzeczywi艣cie 偶a艂osny! Zwyci臋ski i zwyci臋偶ony! Nie najgorzej”, zasugerowa艂 Metternich. „To b臋dzie nasza sprawa”, upiera艂a si臋 Flaviarosa, wstaj膮c. Posz艂a za ni膮 hrabina de Lieven, Marie i Agnesse, gdy偶 lady Hamilton, kt贸ra niczego nie zauwa偶y艂a, wola艂a pozosta膰 u boku Nicolasa, kt贸remu ju偶 zacz臋艂a podszczypywa膰 uda.
3.
- Wzgl臋dna nieobecno艣膰 dam pozwoli艂a konsulowi, gospodarzowi, wprowadzi膰 na przyj臋cie muzyk臋. Noc pociemnia艂a, a w ca艂ym ogrodzie p艂on臋艂y pochodnie; na sto艂ach 艣wiece, a w bramach i przej艣ciach lampy oliwne. Nie brak te偶 by艂o niebu jego cyklicznego tradycyjnego 艣wiat艂a, cho膰 w swych najmniejszych rozmiarach. Ci, kt贸rzy weszli do ogrodu, milcz膮cy i troch臋 klerykalni, usadowili si臋 w dalekiej jego cz臋艣ci, raczej ju偶 cienie ni偶 kszta艂ty, i zacz臋li wykonywa膰 nabo偶e艅stwo Wielkiego Tygodnia, wed艂ug liturgii anglika艅skiej, kt贸r膮 w kaplicy Chrystusa Uniwersytetu Cambridge 艣piewaj膮 profesorowie i pozostali naukowcy w ten dzie艅 Wielkiego Tygodnia; by艂a to bardzo uroczysta niespodzianka, kt贸ra sk艂oni艂a do zamilkni臋cia Chateaubrianda, zawsze rozgadanego, lecz wra偶liwego na niespodzianki, i do 艣miechu hrabiego Metternicha, wobec kontrastu, jaki tworzy艂y te tak subtelne melodie z dominacj膮 w dekoracji motyw贸w antycznych i lubie偶nych; jednak konsul Anglii wykorzystywa艂 w ten spos贸b przyzwolenie, jakie daje odleg艂o艣膰. Lady Hamilton nie poczu艂a si臋 wzruszona, nie poczu艂a nawet, 偶e w jaki艣 spos贸b jej to dotyczy - z pewno艣ci膮 nigdy nie s艂ysza艂a tej muzyki, a lord Nelson ograniczy艂 si臋 do u艣miechu i zauwa偶y艂, 偶e znacznie si臋 och艂odzi艂o.
Damy z dalekiego zak膮tka tak偶e nie poczu艂y si臋 dotkni臋te, przynajmniej chwilowo, tym dodatkiem muzycznym do r贸偶nych cud贸w nocy, a nawet mo偶na by艂o pomy艣le膰, 偶e nie zwr贸ci艂y na niego uwagi i 偶e przyj臋艂y go jako odrobin臋 szokuj膮cy zwyczaj z kraj贸w p贸艂nocnych, by膰 mo偶e r贸wnowa偶ny z bandurami i sentymentalnymi mandolinami, kt贸re godzin臋 wcze艣niej rozbrzmiewa艂y w greckiej dzielnicy, o zmierzchu po wystrzale armatnim; tak wi臋c Jeremiasz w 偶adnym stopniu nie wp艂yn膮艂 na ich zamiary. Nie by艂o sto艂u, ale 艣wiat艂o owszem, w pewnym k膮cie; kucn臋艂y w kr臋gu, jakby posz艂y razem si臋 wysika膰, i z jakiego艣 powodu nieregularno艣ci geometrycznej zakre艣lonej figury (藕le zakre艣lonej), hrabinie pierwszej przypad艂 g艂os. Powiedzia艂a, uciekaj膮c si臋 do patetycznych gest贸w i s艂贸w, 偶e niespodziewanie spad艂 na nie obowi膮zek wp艂yni臋cia na przysz艂o艣膰 艣wiata, w spos贸b, jaki dotychczas nigdy nikomu nie przyszed艂 do g艂owy, i 偶e ona czu艂a si臋 szcz臋艣liwa z tego powodu, mniej wi臋cej tak jak kobieta w b贸lach porodowych, uczucie, kt贸rym chcia艂a si臋 z nimi podzieli膰, bo wedle jej mniemania by艂o najbardziej odpowiednie; zatem je艣li przyjmie na siebie przewodnictwo tego gremium, to przepe艂niona pewno艣ci膮, 偶e z niego wyjd膮 wa偶ne decyzje, kt贸re w ko艅cu przynios膮 im dum臋, jak przystojni synowie ich matkom, i aby nie traci膰 czasu i wreszcie zacz膮膰, odda艂a g艂os najm艂odszej - zatem pozosta艂e trzy zacz臋艂y m贸wi膰 wszystkie w jednej chwili - bla, bla, bla, bla, bla, bla - w regularnym harmidrze i poruszeniu, powoduj膮c wzbicie si臋 do lotu kilku pobliskich ptak贸w. Hrabina uzna艂a, 偶e nale偶y im przerwa膰 i po stwierdzeniu, i偶 nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e wszystkie mog艂y urodzi膰 si臋 mniej wi臋cej w tym samym dniu, a poniewa偶 nie by艂o czasu, 偶eby roztrz膮sa膰 dok艂adn膮 godzin臋, co mog艂oby zako艅czy膰 problem, i ponadto nie nale偶a艂o zbyt d艂ugo zostawia膰 pan贸w samych, zapyta艂a, czy kt贸ra艣 jest pann膮, i okaza艂o si臋, 偶e nie. Hrabina z艂apa艂a si臋 wtedy za g艂ow臋 w ge艣cie zdumienia, popartym przez najczcigodniejszych salonowych moralist贸w: „Ach, m贸j Bo偶e! Ale偶 co si臋 dzieje z m臋偶ami w naszych czasach? Bo nie s膮dz臋, aby kt贸ra艣 z pa艅 by艂a zam臋偶na za towarzysz膮cego wam dzi艣 w nocy adoratora”. Odpowiedzia艂y jej, 偶e nie. „No to nie wiem, jaki porz膮dek obrad wprowadzi膰 ani kt贸ra powinna rozpocz膮膰. Powiedzia艂abym, 偶e najbardziej niewinna, ale obawiam si臋, 偶e wszystkie jeste艣my na tym samym poziomie, jakby艣my si臋 w艂a艣nie narodzi艂y”. A westchn膮wszy, zako艅czy艂: „Trzeba b臋dzie losowa膰”. Tak zrobi艂y, i Agnesse przypad艂o ustanowi膰 fundament sentymentalnej biografii w za艂o偶eniu powoduj膮cy b贸l g艂owy u przysz艂ych badaczy (nie u Claire'a, rzecz jasna); i Agnesse zacz臋艂a, m贸wi膮c, 偶e z jej punktu widzenia, na pocz膮tku nale偶a艂o zdecydowa膰, czy przypisa膰 wyobra偶onemu cesarzowi Francuz贸w najlepsze cechy, jakie ka偶da z nich znalaz艂a w m臋偶czyznach albo chcia艂a znale藕膰, co艣 jakby m臋ski archetyp ka偶dej z nich, czy wola艂yby raczej co艣 przeciwnego. Wtedy g艂os zabra艂a Flaviarosa: „Wydaje mi si臋 wielce celna uwaga naszej kochanej Agnesse, i je艣li chodzi o mnie, taka jest moja odpowied藕: poniewa偶 nasi panowie uczyni膮 z tego Napoleona m臋偶czyzn臋 z rodzaju tych, co to ol艣niewaj膮 histori臋 ogromn膮 liczb膮 ludzi umieraj膮cych ku ich chwale, mo偶e nale偶a艂oby dope艂ni膰 t臋 widoczn膮 wielko艣膰 zwyci臋zcy w bataliach, pewn膮 liczb膮 drobiazg贸w samotniczych, w przeciwnym razie je艣li zrobimy z tego Napoleona, poza zwyci臋zc膮 bitew, tak偶e zwyci臋zc臋 w kampaniach 艂o偶a, nikt mu si臋 nie oprze i, przede wszystkim, nikt w niego nie uwierzy. Naprawd臋 ludzki jest brak r贸wnowagi, nie uwa偶acie?” Marie odpowiedzia艂a, 偶e ten punkt widzenia Flaviarosy zgadza si臋 z tym, co wcze艣niej powiedzia艂 kto艣 inny, wykazuje jej do艣wiadczenie 偶yciowe, w tym to dotycz膮ce m臋偶czyzn, i by膰 mo偶e tak偶e 艂贸偶ka, w rozumieniu rzecz jasna bezosobowym, zmierzaj膮cym ku abstrakcyjno艣ci i oczywi艣cie filozofii, co rzuca艂o si臋 w oczy, i 偶e ona, cho膰 nie osi膮gn臋艂a jeszcze takiej doskona艂o艣ci w wiedzy, ze swej strony dowiedzia艂a si臋 tego i owego i wst臋pnie si臋 zgadza, i co si臋 jej tyczy, prosi艂a, 偶eby przypisa膰 Napoleonowi pewn膮 doz臋 pawiej pr贸偶no艣ci, zmieszanej z autentyczn膮 sk艂onno艣ci膮 do farsy albo rozumiej膮c to w inny spos贸b, og贸lnie do gry, w tym tragedii, komedii, polityki i mi艂o艣ci, ale tak偶e i szczeg贸lnie swojej w艂asnej osoby, a bior膮c pod uwag臋, 偶e jej kochanek, zachwycaj膮cy wicehrabia, opr贸cz tego, 偶e dobry aktor zwyk艂 stawia膰 si臋 w centrum 艣wiata i, co jest jeszcze bardziej zachwycaj膮ce, w najwa偶niejszych alkowach, w kt贸rych zwyk艂 sypia膰 i kocha膰, prosi艂a, aby Napoleon, prawdziwe centrum 艣wiata, zgodnie ze wszystkimi przeczuciami, zaj膮艂 w procesie mi艂osnym, czy to nocnym, czy to dziennym, niespodziewanym czy przewidzianym, rol臋 wyra藕nie drugorz臋dn膮 i w pewnym stopniu dope艂niaj膮c膮. „Zgadzam si臋 - odpar艂a na to hrabina - ale aby podobne podporz膮dkowanie si臋 partneaire by艂o usprawiedliwione, nale偶y doda膰 kilka szczeg贸艂贸w. Nie zawstydza mnie wyznanie wam, 偶e przymioty m臋skie mojego m臋偶a, hrabiego Krzysztofa Adriejewicza de Lieven, s膮 raczej mizerne i powiedzmy, kr贸tkie, i cho膰 jemu s艂u偶膮, jakby wygl膮da艂y niesamowicie i posiada艂y twardo艣膰 ska艂y, o niewyczerpanych mo偶liwo艣ciach p艂ynowych, mnie zawsze wydawa艂y si臋 jaszczurczym ogonkiem, wzbudzaj膮cym we mnie 艂askotki. Proponuj臋, 偶eby walory naszego bohatera nie przekracza艂y, w swych najwi臋kszych mo偶liwych wymiarach, jako艣ci zabaweczki”. Rozbrzmia艂y 艣mieszki, jakby chrz臋st t艂uczonego szk艂a. „Tworzymy portret - zauwa偶y艂a Flaviarosa - tak bardzo kusz膮cy, 偶e 偶adnej z nas nigdy nie przyjdzie do g艂owy szczyci膰 si臋 przygod膮 z tym kawalerem, chyba 偶e jakie艣 nieprzewidziane okoliczno艣ci doradz膮 to lub b臋d膮 tego wymaga膰”. „Co si臋 tyczy mnie, uzna艂abym to za odrobin臋 kazirodcze - odpowiedzia艂a im Marie - by艂o nie by艂o, czuj臋 si臋 w jakim艣 stopniu jego matk膮, cho膰 w stopniu minimalnym; nie neguj臋 jednak, 偶e ten grzech mo偶e by膰 jako艣 tam poci膮gaj膮cy, przynajmniej w punktu widzenia dawnych dom贸w kr贸lewskich. Ja, na przyk艂ad - skromnie spu艣ci艂a oczy - nigdy nie napotka艂am kochanka na swoim poziomie, bo nie mam braci, a krew moich najbli偶szych kuzyn贸w jest jak rozwodnione wino”. Zaleg艂a kr臋puj膮ca cisza, jakby wszystkie zosta艂y oskar偶one o kazirodztwo. Po wielu minutach musia艂yby pope艂ni膰 samob贸jstwo, lecz hrabina potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jakby przeganiaj膮c natr臋tne komary, i kwestia zosta艂a usuni臋ta. „Kto teraz m贸wi?” - zagadn臋艂a. „Ja przypisa艂abym mu niezbyt powszechne praktyki - powiedzia艂a Flaviarosa. - Na pocz膮tek, niebywa艂膮 cierpliwo艣膰 przy znoszeniu rog贸w, cho膰 tak偶e pragnienie ich przyprawiania. Och, to oczywiste! W tym dzisiejszym 艣wiecie przyprawianie rog贸w m臋偶owi jest, jak by艣my powiedzia艂y, prawdziw膮 inicjacj膮 prawn膮 m臋sko艣ci, prawdziw膮 pr贸b膮 ognia i wody. Mo偶e to dlatego my, kobiety zam臋偶ne, jeste艣my takie 艂atwe, przynajmniej tak jest w moim przypadku. Jest wi臋c niemal pewne, 偶e w tym momencie genera艂 Bonaparte (p贸ki co jest jeszcze tylko genera艂em, o ile nam wiadomo) ma ju偶 na koncie ze dwie albo trzy przygody, cho膰 mo偶e te偶 rozczarowania. S艂uszne by艂oby szybko go o偶eni膰, aby mu odda膰 sprawiedliwo艣膰. Po tym, i bior膮c pod uwag臋 mizerno艣膰 instrumentaln膮, jak膮 obdarzy艂a go hrabina, nie b臋dzie nieprawdopodobne, 偶e ten cz艂owiek z wielk膮 zr臋czno艣ci膮 b臋dzie si臋 pos艂ugiwa艂 narz臋dziami zast臋pczymi. I tutaj si臋 poddaj臋”. „A ja - rzuci艂a hrabina z niejakim entuzjazmem - je艣li kto艣 uwa偶a to za konieczne, czuj臋 si臋 zdolna wymy艣li膰 korespondencj臋 kierowan膮 do kt贸rej艣 z jego 偶on, w razie gdyby mia艂 ich wi臋cej ni偶 jedn膮, okraszon膮 niezb臋dnymi szczeg贸艂ami. Zapewniam was, 偶e pisz臋 do艣膰 poprawn膮 francuszczyzn膮, a wplataj膮c troch臋 italianizm贸w, nadam listom oczekiwane prawdopodobie艅stwo”. „No to ja - wtr膮ci艂a si臋 Marie, marzycielka - przyznam, 偶e przed chwil膮 wyda艂o mi si臋 czu膰 usta genera艂a Bonaparte przesuwaj膮ce si臋 wok贸艂 mego p臋pka, ale z pewno艣ci膮 by艂o to z艂udzenie. M贸wi臋 to na wypadek, gdyby mia艂o to by膰 u偶yteczne przy kt贸rym艣 z tych list贸w, przynajmniej jako punkt wyj艣cia”. Ponownie zapanowa艂a cisza, westchnienie Agnesse, i hrabina uj臋艂a j膮 za r臋k臋, jakby chcia艂a jej pom贸c, „Czy co艣 si臋 pani sta艂o, kochanie?” „Nie. Nic si臋 nie dzieje. Wzdycham nad tym biednym Napoleonem. Jakiego偶 nieszcz臋艣nika wymy艣li艂y艣my! M贸wicie o kochankach, m贸wicie o 偶onach, m贸wicie o rogach, m贸wicie o wyprawach do p臋pka; ale czy on ma przej艣膰 przez 艣wiat bez odrobiny mi艂o艣ci?” „Mi艂o艣膰 jest uczuciem nieistotnym dla m臋偶czyzn jego pokroju. To tylko cesarz parweniusz! Zas艂ugiwa艂by na wi臋cej, gdyby przynajmniej odziedziczy艂 tytu艂”. „Dobrze, niech wi臋c nie kocha, ale pozw贸lcie mu chocia偶 raz by膰 kochanym! Jakimkolwiek by by艂 m臋偶czyzn膮, zawsze znajdzie si臋 jaka艣 kobieta, kt贸ra b臋dzie go mie膰 w serduszku, przynajmniej jedna. 呕膮dam dla niego tej mi艂o艣ci, stawiam j膮 jako warunek. Kobieta, kt贸ra naprawd臋 go pokocha”. Dorotea de Lieven dopu艣ci艂a do siebie seri臋 wspomnie艅, kt贸rych si臋 nie spodziewa艂a. „Zdarza艂y si臋 takie przypadki! - powiedzia艂a. - Pozna艂am pewn膮 polsk膮 hrabin臋...! Kobiet臋 bardzo pi臋kn膮, zakochan膮 w cz艂owieku takim jak ten, kt贸ry nam tu wychodzi. Naprawd臋, wiecie? Cho膰 mo偶e to si臋 wydawa膰 nieprawdopodobne”. „No to przypiszmy j膮 Napoleonowi jako kochank臋 i zakochan膮, t臋 polsk膮 hrabin臋, ale ju偶 w jego okresie schy艂kowym, bo wtedy najbardziej b臋dzie jej potrzebowa艂”. „Bardzo pani lito艣ciwa”, powiedzia艂a Flaviarosa do Agnesse i obie si臋 za艣mia艂y. „Dlaczego w okresie schy艂kowym? - zagadn臋艂a wtedy Marie. - Czy nie b臋dzie to wieczny bohater?” „Gdyby艣my to my go wymy艣li艂y, mo偶e zachowa艂yby艣my chwa艂臋 nawet po 艣mierci; jednak m臋偶czy藕ni zawsze wol膮 bardziej klasyczne historie, chc臋 powiedzie膰, 偶e szybko upadnie. Taki przypadek, meteor, bardziej ich uspokaja”. „Nie wiem, dlaczego - zastanowi艂a si臋 Flaviarosa - m臋偶czy藕ni zawsze odczuwaj膮 potrzeb臋 zemsty”. „A czy to nie z naszej winy?”, zapyta艂a Agnesse. „Nie s膮dz臋. Te zemsty zwykle wynikaj膮 z przyczyn 艣ci艣le zawodowych. M臋偶czy藕ni nigdy nie s膮 zadowoleni z zajmowanego miejsca, poza kr贸lami; chodzi mi o miejsca w spo艂ecze艅stwie albo pa艅stwie, podczas gdy my albo czujemy si臋 dobrze, albo 藕le, ale nigdy za wysoko albo za nisko, bo w 艂贸偶ku jest nasz tron”. „Pani naprawd臋 jest bardzo sentymentalna”. Agnesse odrobin臋 si臋 zawstydzi艂a, kiedy to m贸wi艂a, ale ta druga uspokoi艂a j膮: „Niezupe艂nie. Ja po prostu zawodowo zajmuj臋 si臋 polityk膮”.
Tymczasem m臋偶czy藕ni, z muzyk膮 w tle, to znaczy w niesko艅czonych przestrzeniach, kt贸rym sprzyja艂 kontrapunkt, wypracowali obraz genialnego 偶o艂nierza, jednocze艣nie b臋d膮cego doskona艂ym legislatorem i rozwa偶nym rz膮dz膮cym, cho膰 z pewnymi werbalnymi ograniczeniami, kt贸re zastosowane w miar臋 ich wyra偶ania, sprowadza艂y do bardziej zr贸wnowa偶onych poziom贸w jego wojskowy geniusz, talent legislacyjny i polityczn膮 zr臋czno艣膰; z podobnych 膰wicze艅 wyobra藕ni i dialektyki wy艂ania艂 si臋 Napoleon atrakcyjny, cho膰 tylko w swych og贸lnych zarysach, wszak szczeg贸艂y musieli ju偶 ze swej strony stworzy膰 Francuzi, Anglicy i Austriacy na zebraniu przewidzianej komisji i w zgodzie z planami odpowiednio przemy艣lanymi przez kancelarie, przy wsp贸艂pracy historyk贸w i poet贸w. Metternich jednak偶e upiera艂 si臋 przy tym, by cz艂owiek z racji mieszanki z艂ego wychowania i temperamentu, by艂 bardziej impulsywny, ni偶 to przystoi, i cho膰 przypisze mu si臋 nadzwyczajne cechy, kt贸re zrobi膮 z niego to, co tymczasem zacz臋to okre艣la膰 mianem „geniuszu”, ich po艂膮czenie by艂o tak bardzo znakomite i wadliwe, 偶eby nie tylko mo偶na go by艂o, w ko艅cu, zwyci臋偶y膰 przy zastosowaniu tradycyjnej broni, na polu bitwy, ale tak偶e dzi臋ki przemy艣lno艣ci i kurtuazji w bitwach salonowych. (W tej chwili, Ariadno, pomy艣la艂em o drezde艅skiej bibliotece). Chateaubriand w zaskakuj膮cym i jeszcze dzisiaj niewyja艣nionym przyp艂ywie pokory, kt贸ra jednak偶e mog艂a by膰 przejawem jego pychy, zasugerowa艂, aby poprosi膰 o pomoc tak偶e osoby o uznanej pomys艂owo艣ci, kt贸rych obarczy si臋 anegdotami, jak szubrawca Talleyranda, kt贸ry bez w膮tpienia przyst膮pi do zabawy, znaj膮c jego sk艂onno艣膰 do igraszek i niebezpiecze艅stw, zw艂aszcza je艣li m贸g艂 co艣 na tym zarobi膰 i dobrze na tym wyj艣膰. „Co do mnie - ci膮gn膮艂 - zamierzam spisa膰 jego wspomnienia, kt贸rych prawdziwym bohaterem b臋dzie Napoleon. Uwa偶am si臋 za zdolnego odmalowa膰 go w najbardziej wiarygodnych barwach”. „Portret malowany w powietrzu!”, wykrzykn膮艂 konsul. Nadesz艂a kolej na Nelsona, kt贸ry jako osobisty warunek wysun膮艂, 偶e ten, kt贸rego od tamtej chwili mo偶na nazywa膰 Korsykaninem i kt贸rego w pewnym sensie uwa偶ali za korsarza rewolucji, zosta艂 w ko艅cu zniszczony pod dow贸dztwem Anglii. „Skoro tak panu 艣pieszno do jej pokonania, milordzie, mo偶e nadarza si臋 okazja. Kto broni panu obwie艣ci膰 艣wiatu, i przede wszystkim Rz膮dowi Jego 艁askawej Wysoko艣ci, 偶e ta armada, kt贸ra w艂a艣nie wyruszy艂a z Tulonu w kierunku 艢rodkowego Wschodu jest dowodzona przez Bonapartego? Prosz臋 tylko uwa偶a膰, 偶eby nie poleg艂 pan w bitwie”. Powiedzia艂 to Metternich. Kiedy powr贸ci艂y damy i hrabina jako rzecznik wymieni艂a, z kr贸tkimi pobocznymi informacjami, mi艂osne cechy i erotyczne preferencje, kt贸re uzna艂y za najbardziej odpowiednie dla przewidzianego ju偶 i napawaj膮cego strachem Bonapartego, ka偶dy z obecnych poczu艂 (z wyj膮tkiem admira艂a rzecz jasna i oczywi艣cie konsula), 偶e odrobina z nich samych przela艂a si臋 na bohatera, a to, co nie nale偶a艂o do nich, stanowi艂o cz臋艣膰 znanych im ludzi; nie poczuli si臋 zadowoleni, ale te偶 nie uznali wszystkiego za niedobre. Szeptali na ten temat hrabia z wicehrabi膮, najbardziej dotkni臋ci zwyk艂ymi aluzjami i odniesieniami do rzekomo zamieszanych m臋偶贸w, kt贸rych obarczali win膮 za wszystkie podobie艅stwa. Kiedy Chateaubriand wyja艣ni艂 kochance, 偶e zamierza napisa膰 wspomnienia po to tylko, 偶eby w nich m贸wi膰 o Napoleonie, ona odpowiedzia艂a, 偶e cz艂owiek mo偶e m贸wi膰 o sobie samym, cho膰 b臋dzie si臋 wydawa艂o, 偶e m贸wi o innym, i 偶e to w艂a艣nie jest najbardziej zabawne we wspomnieniach. „Do mojego przypadku to si臋 nie odnosi - odpar艂 wicehrabia. - Mam specjalne zamiary”. Nicol谩s pogr膮偶ony w tym, 偶eby Angielka zdo艂a艂a poj膮膰 jego zdanie na temat r贸偶nic klimatologicznych pomi臋dzy wysp膮 Gorgon膮 i Zjednoczonym Kr贸lestwem, na niekorzy艣膰 tego drugiego, jak nale偶y mniema膰, o ca艂ej sprawie nic nie wiedzia艂, poza mo偶e tym, 偶e mia艂 ca艂kowicie wyszczypan膮 cz臋艣膰 zewn臋trzn膮 uda i 偶e szczypanie nieuchronnie zbli偶a艂o si臋 do cz臋艣ci wewn臋trznej, w okolicach coraz bardziej g贸rnych.
4.
- Siedzia艂a艣 w milczeniu, Ariadno, i z nieruchomym spojrzeniem. Wyda艂o mi si臋, 偶e z tego l艣ni膮cego kominka emanowa艂o swego rodzaju zauroczenie, kt贸re wzi臋艂o ci臋 w posiadanie i nie puszcza艂o ci臋. Tak mi si臋 zdawa艂o, ale nie zawsze to, co si臋 wydaje, jest prawdziwe, mog艂em zatem si臋 myli膰. Skoro jednak w tamtej chwili wierzy艂em w to, ucieszy艂em si臋. Powiedzia艂em co艣 o tym, czego w艂a艣nie byli艣my 艣wiadkami, ale naszed艂 mnie niepok贸j, 偶e w ten spos贸b czar pry艣nie i przyjdzie ci na my艣l p贸j艣膰 do swojego pokoju, wszak podstawowe zagadnienie, to, kt贸re najbardziej ci臋 interesowa艂o, ju偶 zosta艂o wyja艣nione. Musz臋 ci si臋 przyzna膰, 偶e poczu艂em si臋 zadowolony z siebie i uzna艂em siebie za zdolnego zafascynowa膰 ci臋 w stopniu wy偶szym ni偶 sam Claire, ale by艂o to odczucie chwilowe, szybko rozwiane - sama zobaczysz. Mia艂em jeszcze w r臋kach, to prawda, wodze cudu, i postanowi艂em pogna膰 dalej, przynajmniej dop贸ki b臋d膮 p艂on膮膰 b艂臋kitnymi i czerwonawymi p艂omieniami, przyjemnymi i dr偶膮cymi, niemal spalone polana. Zdarzy艂o si臋, 偶e nagle temat Napoleona wyczerpa艂 si臋, po kilku decyzjach na temat tego, jak go rozwija膰, i przem贸wi艂 konsul (po odprawieniu s艂u偶by), aby obwie艣ci膰, 偶e lady Hamilton zgodzi艂a si臋 przedstawi膰 plastyczny obraz o tre艣ci mitologicznej; usadzi艂 wszystkich przed swego rodzaju scen膮 ograniczon膮 marmurowymi kolumnami i zwie艅czon膮 pn膮czami, kt贸rych korzenie zatapia艂y si臋 w p臋katych i pobielonych beczkach. Us艂yszawszy zapowied藕, lady Hamilton wyda艂a z siebie kilka powt贸rzonych d藕wi臋k贸w i w pewnym sensie wyartyku艂owanych, co艣 jakby „Och, och, och, och!”, a nast臋pnie „Yes, yes, yes, yes, yes!”, i przesta艂a interesowa膰 si臋 Nicolasem, kt贸rego prawe udo w ko艅cu odpocz臋艂o. Powiedzia艂a co艣 na ucho Nelsonowi, ten Algernonowi, a ten Flaviarosie, kt贸ra nie 艣ci膮gaj膮c maski, ach, przekl臋ta maska!, obwie艣ci艂a po w艂osku, francusku, angielsku i niemiecku, 偶e angielska dama przedstawi narodziny Wenus (ona powiedzia艂a: Afrodyta), w pewien majowy poranek, w pewnym odleg艂ym miejscu wschodniej cz臋艣ci Morza 艢r贸dziemnego. Zobaczyli, jak si臋 chowa lady Hamilton za pn膮czami, i troch臋 skry艂a si臋 za jedn膮 z kolumn, a s膮dz膮c po spadaj膮cych ubraniach, obecni domy艣lali si臋 stopnia jej nago艣ci; a偶 jej zielona suknia zacz臋艂a falowa膰 na ziemi i w powietrzu, niczym fale spokojnego morza, a z nich powoli i niewinnie wy艂oni艂a si臋 ca艂kowicie go艂a posta膰, kt贸r膮 wszyscy przyj臋li jako bogini臋 mi艂o艣ci bez najmniejszych obiekcji, przynajmniej tych s艂yszalnych; dla odmiany wyra藕nie aprobowan膮 z entuzjazmem przez Nelsona, cho膰 ukrywa艂 to i stara艂 si臋 to sprowadzi膰 do ironicznego u艣miechu, wedle najlepszego brytyjskiego obyczaju. Nikt nie spuszcza艂 wzroku z tego niemal 艣wietlistego cia艂a, ale nie na tyle, 偶eby nie dostrzec, jak na niebie cia艂o niebieskie o tym samym imieniu wsp贸艂dzia艂a艂o w cudzie niemal d藕wi臋cznym dr偶eniem i przestrze艅 teatralna zyskiwa艂a w ten spos贸b trudne do okre艣lenia wymiary. „Ale偶 niewinn膮 mink臋 przybiera ta dziwka!”, powiedzia艂a Dorotea do Marie. „To w niej najbardziej atrakcyjne!”, odpowiedzia艂a jej ksi臋偶na i zaklaska艂a pierwsza. Lady Hamilton zosta艂a wyca艂owana przez jej przyjaci贸艂ki tego wieczora, gdy ju偶 ubrana do艂膮czy艂a do grupy. Wypyta艂y j膮 o odczuwane emocje w chwili narodzin, ale poniewa偶 odpowied藕 przekracza艂a jej mo偶liwo艣ci umys艂owe, ograniczy艂a si臋 do odpowiedzi: „Prosz臋 mi wybaczy膰!” Wszyscy w sumie poczuli si臋 zawiedzeni, ale nikt nie da艂 jej tego odczu膰. Niemniej, po kr贸tkich szeptach, i jakby w odpowiedzi na wyzwanie, hrabina obwie艣ci艂a, 偶e ona i Marie przedstawi膮 znan膮 scen臋 jowiszow膮 Ledy i 艂ab臋dzia, tak bogat膮 w mitologiczne konsekwencje, jak wiadomo, i interpretowan膮 na tak wiele sposob贸w. By艂o troch臋 oklask贸w i wielkie oczekiwanie, przede wszystkim ze strony tych, kt贸rzy - jak Chateaubriand - bardzo byli zainteresowani bogami. Schowa艂y si臋. Wysz艂a naga Leda (by艂a to Marie) i natychmiast zasn臋艂a w rogu sceny, kt贸ra mia艂a by膰 ogrodem i jednocze艣nie, jak ju偶 zosta艂o powiedziane, by艂a nim. Us艂yszano wtedy niejako uroczyste, cho膰 delikatne, bicie niebia艅skich skrzyde艂, prawdziw膮 muzyk臋 potrz膮sanych skrzyde艂; kilka konstelacji i jaka艣 odleg艂a planeta tak偶e da艂y zna膰 o swojej obecno艣ci, tylko tego by艂o brak! jeszcze bardziej rozszerzaj膮c w g贸r臋 scen臋, a偶 us艂yszano muzyk臋 i wesz艂a hrabina de Lieven; suknia s艂u偶y艂a jej za skrzyd艂a, ale pod ni膮 tak偶e by艂a naga, a ruch jej szyi by艂 tak odpowiedni, tak pobudzaj膮ce napieranie jej nosa przerobionego na z艂oty dzi贸b, 偶e Leda s艂odko rozchyli艂a nogi i Zeus pokry艂 j膮 ipso facto sw膮 p艂odn膮 hojno艣ci膮; 贸w orgazm rozprzestrzeni艂 si臋 poza miejsce i czas i rzecz jasna poza postacie; od tamtej chwili 艣wiatowi poeci s艂awi膮 narodziny Heleny, jak r贸wnie偶 wy偶szo艣膰 mi艂o艣ci nad ekonomi膮 jako przyczyn膮 wojen, co na sw贸j spos贸b rozszerzy艂o przestrze艅 sceniczn膮, tym razem w kierunku raczej dialektycznym. Podczas gdy inni klaskali, Agnesse powiedzia艂a pi臋knemu Nicolasowi, 偶e w takiej sytuacji i bior膮c pod uwag臋, 偶e ogr贸d zosta艂 opr贸偶niony ze s艂u偶by i muzyk贸w, to wszystko sko艅czy si臋 tarzaniem po ziemi i najlepsze, co mo偶e si臋 wydarzy膰, to 偶eby pary trafi艂y na siebie; s艂owa te zapisa艂a historia i mo偶na je przeczyta膰 w antologiach s艂ynnych powiedze艅. Opu艣ci艂a wtedy Nicolasa i pobieg艂a na scen臋, gdzie przedstawi艂a - z tradycyjnym ju偶 udzia艂em nieba i odpowiednim rozszerzeniem przestrzeni - obraz, w kt贸rym Danae zosta艂a zmoczona z艂otym deszczem, pieszczona tym razem przez z艂oty brokatowy szal, kt贸ry pocz膮tkowo zawieszony na pn膮czach i opadaj膮cy w formie potok贸w Agnesse przyjmowa艂a jedn膮 r臋k膮 i kierowa艂a pomi臋dzy nogi; orgazm Danae nale偶a艂 do tych, kt贸re wstrz膮saj膮 tajemnic膮, dok艂adnie tak, mo偶e przez bosk膮 偶膮dz臋 tak by艂o; niemniej, i tymczasem, druga r臋ka Agnesse powstrzymywa艂a nie wiadomo, czy piersi, czy oddech, a偶 si臋 rozp艂yn臋艂a i znik艂a ze sceny; wszyscy mieli wra偶enie, 偶e tym nieustannym odnoszeniem si臋 do przyg贸d Zeusa damy te staraj膮 si臋 w jaki艣 spos贸b, ofiarami sk艂adanymi przeciwnemu archetypowi, usprawiedliwi膰 sw贸j brak szczodro艣ci wobec projektowanego cesarza. Aplauz, gor膮cy, nagle zosta艂 przerwany, kiedy Flaviarosa zbli偶y艂a si臋 majestatycznie i odrobin臋 nonchalante i powiedzia艂a, 偶e przedstawi sam膮 siebie, gdy偶 maska, kt贸r膮 ci膮gle mia艂a na sobie, przeszkodzi艂a jej w pe艂niejszym przedstawieniu siebie. I tak zrobi艂a; ograniczy艂a si臋 do rozebrania przed wszystkimi - odzie偶 spada艂a wok贸艂 niej niczym magiczny mur - i pokazywania siebie, najpierw nieruchoma, a nast臋pnie kr臋c膮c si臋 w ko艂o. Mo偶e by艂a najpi臋kniejsza, ale w sumie, gdy偶 lady Hamilton mia艂a pi臋kniejsze biodra, pi臋kniejsze piersi Agnesse, 艂adniejsze plecy Marie, a hrabina d艂u偶sze nogi, to ona tak偶e da艂a najd艂u偶szy pokaz, a zaprezentowawszy swoje wdzi臋ki z wszystkich trzydziestu sze艣ciu rumb贸w r贸偶y wiatr贸w, jakby kontemplowa艂a zachody lub wschody s艂o艅ca, j臋艂a pow艣ci膮gliwie si臋 ubiera膰: zwiewne figi, halki niczym zefir; suknia tak pi臋kna i dobrze skrojona. To wtedy Algernon, ku zaskoczeniu wszystkich, wyda艂 z siebie przeci膮g艂y gwizd i zaklaska艂 w d艂onie, po czym dobieg艂 ich d藕wi臋k tamburyna, uderzanego palcami, w kt贸rego rytm zaraz wpl膮ta艂 si臋 flet delikatny i g艂臋boki, flet jak pieszczota; tworzy艂y rytm, kt贸ry jawi艂 si臋 jak zapowied藕 i zaraz rozebrzmia艂 jak obietnica. Wszyscy zamilkli, a nawet lord Nelson przesta艂 pie艣ci膰 lady Hamilton. Trwa艂o to przez chwil臋. Zaraz potem pojawi艂 si臋 nie p艂omie艅, cho膰 tym si臋 wydawa艂, lecz cia艂o Agnesse: spokojne, z uniesionymi r臋koma, a zaraz wstrz膮sane rytmami ramion, piersi, bioder, z powolno艣ci膮 planety. Zacz臋艂a upodabnia膰 si臋 do p艂omienia, w kt贸rego taniec my, Ariadno, wpatrywali艣my si臋. Ol艣niewa艂a. Patrzy艂y na ni膮 nieruchome spojrzenia, ale r臋ce i stopy 艣ledzi艂y jej rytm. Czy kto艣 jeszcze wsta艂 do ta艅ca? Lecz w tej samej chwili us艂yszano mocne bicie skrzyde艂, jakby w boskiej czysto艣ci nocy w艣ciek艂e s艂u偶膮ce trzepa艂y dywany; zmusi艂o to wszystkich do spojrzenia w powietrze, w chwili kiedy lotem niemal kosz膮cym przelatywa艂y Trzy Powietrzne Staruchy, Stara, Martwa i G艂upia, Raz, Dwa, Trzy, Czarownic膮 jeste艣 Ty; a przelatuj膮c, zostawi艂y za sob膮 doskonale zmieszany silny zapach pi偶ma i staro艣ci. Ci, kt贸rzy ich nie znali, schronili si臋: lady Hamilton w ramiona swego admira艂a; Marie - wicehrabiego; Dorotea de Lieven - Metternicha. A Flaviarosa odrobin臋 spokojniejsza i mniej zaskoczona zada艂a Algernonowi pytanie, czy tak偶e je zaprosi艂. „Zapewniam pani膮, 偶e nie, zapewniam pani膮”, i przygl膮da艂 si臋 powietrznym ewolucjom tego trio, kt贸re wykonawszy kilka k贸艂ek ponad ogrodem, usiad艂o na szczycie muru, jak trzy ptaszyska na grz臋dzie: zdumione oczy, proste w艂osy. O艣wietla艂 je, nie si臋gaj膮c twarzy, blask pochodni i wida膰 by艂o, jak s膮 ubrane: Stara na z艂oto偶贸艂to i winno-czerwono, w t臋 sam膮 sukni臋, w kt贸rej namalowa艂 j膮 Tycjan, kiedy by艂a wzi臋t膮 dziwk膮 w Wenecji i mia艂a w艂asny pa艂acyk na wyspie San Giorgio - cud krawiectwa epoki wczesnego baroku, obecnie do艣膰 z艂achany i postrz臋piony na brzegach; Martwej w艂o偶y艂y wieczorow膮 sukni臋, bardzo wydekoltowan膮, z aksamitu obszytego z艂otymi gwiazdkami - tyle 偶e przy ods艂oni臋tych ramionach i g贸rze cyck贸w wida膰 by艂o, 偶e jest ca艂a z ga艂gan贸w; G艂upia by艂a ubrana na kolorowo, suknia, jak to si臋 m贸wi, przedwczorajsza, bo pochowano w niej Traviat臋 po jej zgonie i kto艣 j膮 naby艂 i wykopa艂 z przyczyn zwyczajnego czarownictwa - by艂a na ni膮 odrobin臋 za w膮ska, rzecz jasna, cho膰 nie za bardzo, bo G艂upia mocno schud艂a ostatnimi czasy w wyniku diety zaaplikowanej jej przez siostr臋, jako 偶e latanie zaczyna艂o sprawia膰 jej niejakie k艂opoty. Wszystkie trzy obwieszone bi偶uteri膮, do diab艂a, wykwintn膮 i eleganck膮, wielkie klejnoty kurtyzan ze wszystkich dawnych re偶im贸w, faworyt wielkich znakomito艣ci, bieg艂ych w dyskretnej sztuce zapominania; mia艂y szmaragdy i per艂y, i te b艂臋kitne i szkar艂atne kamienie, w koliach, diademach, bransoletach, a niekt贸re z tych kosztowno艣ci odznacza艂y si臋 znaczn膮 staro艣ci膮, z ukrytym podpisem z艂otnika, cho膰 nikt nie zna艂 ich pochodzenia, nikomu nie wyznanego przez trio, kt贸re o nim zapomnia艂o. (Nie wydaje ci si臋, Ariadno, 偶e zbyt wiele prozy marnuj臋 na te zwyk艂e szklane 艣wiecide艂ka?) 艢wiat艂a, odbijane przez te kamienie, zdawa艂y si臋 nieco koi膰 zaskoczone i pocz膮tkowo przestraszone damy, wi臋c przynajmniej wysun臋艂y g艂owy, 偶eby si臋 przyjrze膰, podczas gdy Agnesse stara艂a si臋 ukry膰 w ciemno艣ci, a Flaviarosa poprawia艂a tasiemki maski. Konsul zbli偶y艂 si臋 do nich i dwornym uk艂onem zaprosi艂 Toczone Molami Siostry do zabawy i zej艣cia z muru. Zaskakuj膮ca rzecz, lot Si贸str na ziemi臋 pomniejszy艂 wcze艣niej niezmierzon膮 przestrze艅, kt贸ra obejmowa艂a najdalsze nawet galaktyki, i zredukowa艂y j膮 do domowych rozmiar贸w pokoju pod dachem, chocia偶 dla takiego 艣rodowiska Ptaszyce wydawa艂y si臋 nieco za du偶e; w ten spos贸b nieba obwieszcza艂y koniec spektaklu i oddawa艂y pole Piek艂u.
„St贸j, heretyku! - zagrzmia艂a Stara z wysoko艣ci. - Nie 艣miej dotyka膰 mojego ubrania swoimi diabolicznymi r臋kami!” Konsul rzuci艂 na nie okiem; potwierdzi艂 fakt niewiedzy, 偶e s膮 ekskomunikowane, ale upewni艂 si臋 przynajmniej co do ich czysto艣ci. „Nie dotykaj nas! Same damy sobie rad臋!”, i wzi臋艂a Martw膮 za r臋k臋, a G艂upia zrobi艂a to samo z drugiej strony, i lotem, jak ptaszki z przyci臋tymi skrzyd艂ami, sp艂yn臋艂y w d贸艂 i stan臋艂y na r贸wni ze wszystkimi, cho膰 G艂upia, spadaj膮c, zahaczy艂a r膮bek sukienki o kolce agawy; trzeba j膮 by艂o wypl膮ta膰, siostra wrzasn臋艂a na ni膮, 偶e jest g艂upia i 偶e nigdzie jej nie mo偶na ze sob膮 zabra膰, a potem, odwracaj膮c si臋 do pozosta艂ych i z rozja艣nionym obliczem, kt贸re wygl膮da艂o jak z prze偶artego przez korniki drewna, zapyta艂a konsula, czy przerwa艂y orgi臋, czy te偶 mo偶e jeszcze nie zacz臋li. „Droga pani, zauwa偶am, 偶e troszk臋 nadu偶ywa pani s艂贸w! To niezbyt liczna grupka, kt贸ra spotka艂a si臋 na kolacj臋 i pos艂ucha膰 muzyki. Sami przyjaciele, wa偶ne osobisto艣ci, hrabiowie, wicehrabiowie i przynajmniej admira艂owie, czyli jak to si臋 m贸wi, kolacja high life. A w艂a艣nie, je艣li chcia艂aby pani co艣 wypi膰... bo s艂u偶ba ju偶 zosta艂a odprawiona”. Stara rozejrza艂a si臋 dooko艂a. „Z wysoko艣ci niemal nieba zwietrzy艂am zapach cia艂a...” „Na kolacj臋 mieli艣my ba偶anta. Jeszcze zosta艂y pi贸ra”. „Cia艂a 偶ywego i nagiego grzesznej dziewki”. „Tu nie ma dziewek, tylko damy”. Stara ponownie si臋 rozejrza艂a, przez chwil臋 zatrzymuj膮c spojrzenie na ka偶dej. „Kt贸ra艣 z nich 艂azi艂a na golasa - poczu艂am wyziewy”. „Niewykluczone, 偶e jaka艣 Greczynka z Przedmie艣cia k膮pa艂a si臋 nago. Zwykle tak robi膮 w noce takie jak ta, tak upalne. A rzecz jasna z tak wysoka nie spos贸b dostrzec imion”. „Nie wiesz, m艂odzieniaszku, 偶e ja nigdy si臋 nie myl臋?” „Czy pani jest papie偶em?” „Heretyk!”
Z daleka, na pierwszy rzut oka, i w tym 艣wietle Stara stanowi艂a posta膰, 偶e tak powiem, aroganck膮, a po bli偶szym przyjrzeniu si臋 wielce teatraln膮. Blask klejnot贸w podkre艣la艂 staro艣膰, a kr贸j sukni - nieregularno艣膰 ko艣膰ca. Ze swej strony pan Algernon Smith, jedynie odrobin臋 rozczochrany, lecz zawsze uleg艂y, wobec porad i dobrego przyk艂adu swego dalekiego przyjaciela Brummella, od kt贸rego regularnie otrzymywa艂 listy, b臋d膮ce dla niego jak prawa, udziela艂 Starej odpowiedzi na tym samym poziomie elegancji i wytworno艣ci, a nawet mo偶na powiedzie膰, 偶e rozczochranie (zaledwie jeden kosmyk w艂os贸w na czole) wp艂ywa艂o na og贸lne wra偶enie; a co do j臋zyka, kt贸rym m贸wili, j臋zyk Starej brzmia艂 jak na naumachiach i innych przedstawieniach morskich Pa艂acu, a wcze艣niej jeszcze w salonach rzymskich, szczeg贸lnie ulubionych w Curii - niczym ob贸j, kt贸ry zaci膮艂 si臋 na ostatnich rezonansach. Co za艣 si臋 tyczy konsula, wszyscy znali jego bieg艂o艣膰 we w艂oskim i zachwycali si臋 delikatno艣ci膮, jak膮 potrafi艂 wydoby膰 z samog艂osek, nadaj膮c im oksfordzk膮 wymow臋. Zatem jako spektakl i pomijaj膮c G艂upi膮 oraz Martw膮, kt贸re by膰 mo偶e przez roztropno艣膰 zatrzyma艂y si臋 na skraju 艣wiat艂a, cho膰 z tego powodu nie przesta艂y bra膰 udzia艂u w wydarzeniach, jedna swoj膮 twarz膮 nieruchomego Arlekina, druga 艣lin膮 ciemnych paj膮czk贸w; spektakl, jak m贸wi艂em, nie wygl膮da艂 najgorzej, cho膰 purysta pchn膮艂by w ciemno艣膰 G艂upi膮 i Martw膮. Admira艂 Nelson do tych w艂a艣nie nale偶a艂. Jego wzrok, przywyk艂y do morskich dali, zaraz odkry艂 paj膮ki, kt贸re przy ustach lalki 膰wiczy艂y si臋 w akrobacjach, zawieszone na swej w艂asnej wydzielinie i ko艂ysa艂y si臋 na niej. I zrozumia艂 tak偶e, 偶e ta nieruchoma twarz, z rumie艅cami i pyzata, nie by艂a z 偶ywego cia艂a. Jego r臋ka g艂adzi艂a pistolet ukryty w szarfie i musia艂 powstrzymywa膰 ch臋tk臋 na jego wyci膮gni臋cie i wypalenie, ch臋tk臋 podburzan膮 przez lady Hamilton, kt贸ra m贸wi艂a: „Okropna jest ta 艣lina z paj膮k贸w! Wyci膮gnij pistolet i zabij j膮!”; ale on hamowa艂 j膮, obj膮wszy w talii i troch臋 j膮 do siebie przygarniaj膮c - zatem ta jedyna jego r臋ka znalaz艂a si臋 z dala od broni i by艂a zaj臋ta, ale znowu uwalnia艂a si臋 - jakby tej nocy r臋koje艣膰 z macicy per艂owej rywalizowa艂a w uwodzeniu z po艣ladkami damy. Flaviarosa podesz艂a do Agnesse i wyszepta艂a jej do ucha: „One przysz艂y tu oficjalnie na przeszpiegi”. „To mnie szukaj膮”. „Ale znajd膮 mnie i co ja potem zrobi臋?” „Do pani nie odnosz膮 si臋 prawa Wyspy i w ostateczno艣ci zawsze mo偶e pani wyjecha膰; ja jednak b臋d臋 mia艂a k艂opoty, je艣li kto艣 oskar偶y mnie przed Trybuna艂em Dwunastu. Nawet m贸j ojciec nie m贸g艂by mi pom贸c w godny spos贸b; przyj艣cie tu by艂o lekkomy艣lno艣ci膮, cho膰 dobrze si臋 bawi艂am i nie potrafi臋 naprawd臋 tego po偶a艂owa膰. Teraz chc臋 szal”. „Hrabina de Lieven mia艂a szal, ten od z艂otego deszczu”. „呕eby Jowisz zrobi艂 mnie brzemienn膮? Wystarczy obrus. Mo偶e mi pani 艣ci膮gn膮膰 jeden ze sto艂u, po kryjomu?” Agnesse zrobi艂a to potajemnie. Flaviarosa przykry艂a obrusem g艂ow臋 i zawin臋艂a si臋 a偶 do ust; czerwie艅 ust i czer艅 maski zosta艂y osaczone biel膮; co do oczu, skrytych w mroku, nie by艂o ich wida膰, cho膰 odcina艂 si臋 ich blask.
„Dlaczego nie przedstawisz mnie tym osobom? Panowie wydaj膮 si臋 dystyngowani i panie te偶, chocia偶 jedne bardziej ni偶 drugie. Na przyk艂ad ta na bia艂o ma troch臋 za du偶y nos, a jej szyja jest o kilka cali za d艂uga ni偶 to konieczne. Nie podoba mi si臋”. „Dama, o kt贸rej pani m贸wi, jest ambasadorow膮 rosyjskiego cara w Londynie”. „A ten, co z ni膮 jest, to ambasador?” Konsul machn膮艂 r臋k膮. „Przypadkiem siedzi obok hrabiego Metternicha. Sama pani wie, pierwszego dyplomaty Wiednia. Sami wa偶ni ludzie”. Z ust Martwej zwiesza艂 si臋 teraz bardzo du偶y paj膮k. Lady Hamilton powstrzyma艂a krzyk. „Sp贸jrz, please, Horacy! Sp贸jrz na usta! Czy ona nie jest naprawd臋 przera偶aj膮ca?” „Jeszcze nie jest, kochanie. To nieszkodliwy paj膮k”. „Ja krzycza艂abym, gdybym poczu艂a go na swoim ciele, krzycza艂abym, jakby spojrza艂 na mnie anio艂!” „To nie anio艂, kochanie; to zwyczajny paj膮k”. „A tamta?” Stara wskaza艂a na Marie. „Ksi臋偶na incognito, kt贸rej strze偶e wicehrabia Chateaubriand. Pr贸buj膮 restaurowa膰 Burbon贸w”. „Ach, to bardzo dobrze, oczywi艣cie, 偶e to bardzo dobrze; ale 偶eby tego dokona膰, nie wydaje si臋 konieczne, 偶eby ci pa艅stwo sypiali razem. A ten taki wysoki blondyn, to pewnie ten od okr臋t贸w, prawda? Ten Anglik... 艢ledzi艂am go w te noce, odk膮d wprowadzi艂 si臋 do hotelu, i to 艣winia, tak jak i pozostali. Cudzo艂o偶nicy, sami cudzo艂o偶nicy!” „A czemu ty si臋 nie zamkniesz, Fulvia Espartana? Sama jeste艣 dziwk膮, kt贸r膮 staro艣膰 zrobi艂a wredn膮. Dwa tysi膮ce lat grzeszenia we wszystkich 艂o偶ach Italii ze wszystkimi W艂ochami i ze wszystkimi okupantami! Ty sama, ty, mog艂aby艣 opowiedzie膰 histori臋 od czas贸w Juliusza Cezara, histori臋 widzian膮 oczyma profesjonalistki z Subury. Zamknij si臋 i id藕 ze swoimi siostrami do diab艂a!” Stara skamienia艂a, s艂ysz膮c skierowan膮 do siebie peror臋 Flaviarosy, pe艂nym g艂osem i spod os艂ony mroku. „Kim ty jeste艣, 偶e to wiesz?”, zdo艂a艂a w ko艅cu zapyta膰. „Czarownic膮 czytaj膮c膮 w lustrach przesz艂o艣膰 i z twojej znam ka偶dy dzie艅!” „Znam ten g艂os!”, krzykn臋艂a Stara i wskaza艂a w mrok z艂owrogim palcem, ale w tej chwili us艂yszano wrzask; wyda艂a go z siebie lady Hamilton, zobaczywszy na dekolcie Martwej, wy艂a偶膮cego z rowka, gigantycznego paj膮ka, niby ma艂y talerzyk, w艂ochatego i powolnego, kt贸ry zmierza艂 do szyi, wyci膮gaj膮c chwiejne 艂apy. „Zabij go!”, krzykn臋艂a; i krzyk przebi艂 wyobra偶ony sufit tego miejsca i wbi艂 si臋, niczym zagubiona strza艂a w jaki艣 odleg艂y cel. Tym razem admira艂 wydoby艂 pistolet zza szarfy i wystrzeli艂; kula trafi艂a Martw膮 w miejsce pomi臋dzy brwiami, mniej wi臋cej troch臋 po lewej, i roztrzaska艂a jej twarz na kawa艂ki, ods艂aniaj膮c to, co by艂o poza twarz膮, a by艂o to ciemne gniazdo stawonog贸w - tam si臋 k艂臋bi艂y, malutkie i ogromne, wszelkiej wielko艣ci, 艣rednie te偶, tysi膮ce paj膮k贸w. Czaszka, bez podpory porcelany, przechyli艂a si臋 na bok i w艂osy Martwej, ci膮gle zaczesane, rozpl膮ta艂y si臋 i rozsypa艂y, jak w艂osy panienki na wietrze; to jednak, Ariadno, s膮 szczeg贸艂y, kt贸re opowiadam z powodu pewnych okoliczno艣ci, do kt贸rych nawi膮偶臋 p贸藕niej. Stara tak偶e zapiszcza艂a, zdawszy sobie spraw臋 ze zbrodni i wrzasn臋艂a: „Morderca!”, podbieg艂a do siostry, kt贸ra - 藕le podtrzymywana przez G艂upi膮, umieraj膮c膮 ze strachu - ledwie trzyma艂a si臋 na nogach, podczas gdy pozostali zmieniali miejsce, rozdzieleni i skupieni w grup臋, wed艂ug nowych zasad kombinacji, takich jak niezrozumienie, strach albo nieodparte pragnienie powiedzenia czego艣. „Morderca! Musisz by膰 Anglikiem!”, czym Stara pr贸bowa艂a wyrazi膰, za jednym razem, og贸lne poczucie podziwu, niemal ide臋, wobec Brytyjczyk贸w i ich wyj膮tkowych cech. Ukl臋k艂a obok Martwej, kt贸ra powoli osun臋艂a si臋 na ziemi臋, i nie bacz膮c na paj膮ki, wdrapuj膮ce si臋 jej na sukienk臋, pog艂adzi艂a zburzon膮 fryzur臋 siostry. Zacz臋艂a wydawa膰 z siebie j臋ki. Powtarza艂a imi臋 Martwej. G艂upia robi艂a to samo. W powietrzu, uprzednio czystym, unosi艂 si臋 zapach prochu. („Zapewniam pana, milordzie, 偶e tego nie przewidzieli艣my”).
Kobiety opanowa艂o przera偶enie paj膮kami, przede wszystkim tym najwi臋kszym, tym jak talerz, kt贸ry pewnie by艂 ich matk膮, babk膮 i wsp贸lnym przodkiem pozosta艂ych, a kt贸ry znikn膮艂, kiedy kula utrafi艂a w cel - mo偶e skoczy艂, mo偶e skry艂 si臋 gdzie艣 w mroku i stamt膮d czai艂 si臋 na soczyste cia艂a dam, ramiona, piersi, dekolty i pocz膮tek jakich艣 po艣ladk贸w; mo偶e po skoku zatopi艂 w wybrane cia艂o swe jadowite z臋by. Boj膮c si臋 tego, ju偶 to czu艂y; hrabina de Lieven bez ustanku unosi艂a r臋ce do szyi, jakby drapa艂y j膮 w艂ochate 艂apy; Marie, bardziej pow艣ci膮gliwa, ograniczy艂a si臋 do dr偶enia i ukrywania dr偶enia, ale m贸wi艂a do swojego wicehrabiego: „Lepiej b臋dzie, je艣li p贸jdziemy”, obawia艂a si臋 przede wszystkim ma艂ych paj膮czk贸w. „Pewnie tak trzeba b臋dzie zrobi膰”; jednak konsul, kt贸ry mia艂 klucz do ogrodu, rozmawia艂 z admira艂em, bardziej ni偶 zwykle macha艂 r臋koma. „Ja wejd臋 na ten cok贸艂”, przysz艂o do g艂owy Agnesse; i stan臋艂a obok jakiej艣 statuy; w jednej chwili reszta pa艅 posz艂a w jej 艣lady, wi臋c chwilowo boginie zosta艂y podwojone w tym wstrz膮艣ni臋tym ogrodzie. „Nie ma co si臋 obawia膰 zaskoczenia, bo kiedy wejd膮 na nogi, poczujemy 艂askotki”. Powiedzia艂a to Flaviarosa, kt贸ra jednak偶e unios艂a sukienk臋 i obna偶y艂a 艂ydki, aby lepiej poczu膰 艂askotki. „Morderca!” Stara podnios艂a si臋 z ziemi i stan臋艂a twarz膮 w twarz z admira艂em; b贸l, czy co tam to by艂o, przeni贸s艂 j膮 w dawne czasy jej narodzin, rok iks przed Chrystusem, kiedy jeszcze przedstawiano tragedi臋 jako tak膮, racja cz艂owieka przeciw bogom, i odmalowa艂a w wykrzywionej twarzy min臋 swej osobistej racji przeciw bogu Nelsonowi, pot臋偶niejszemu ni偶 Posejdon, panu okr臋t贸w o trzech pok艂adach, bohaterowi m贸rz, jednak偶e s艂ugi tej dr偶膮cej Amfitryty, kt贸ra wydawa艂a si臋 postarze膰 na widok rozchodz膮cych si臋 paj膮k贸w. „Masz 艣mier膰 na twarzy, ty zginiesz od kuli!” Wydeklamowa艂a to w spos贸b doskona艂y. Konsul wyja艣ni艂 Nelsonowi, 偶e ta czarownica robi艂a mu profetyczne gro藕by, a Nelson odpowiedzia艂, 偶e odgad艂 to z jej gest贸w. „A ty, szata艅ski konsulu, s艂uchaj! Koniec ju偶 z hulank膮. Tutaj rz膮dz膮 paj膮ki. Wszystko opanuj膮, p贸jd膮 za wami do 艂贸偶ka, wejd膮 tym kobietom we wszystkie dziury, zabij膮 je”. G艂upia kucn臋艂a, a jej przepi臋kne r臋ce, pokryte jedwabiem i r贸偶em, jej niemal przezroczyste d艂onie zbiera艂y z ziemi, zmieszane z paj膮kami, drobniutkie skorupy porcelany; i sk艂ada艂a twarz na kolanach, jak niekompletn膮 uk艂adank臋 - ca艂y czas 艂kaj膮c - tutaj kawa艂eczek nosa, powy偶ej skro艅, prawy policzek, modre oko, b艂臋kitne powieki... „A co do tych 藕dzir...!” Agnesse i Flaviarosa a偶 przylgn臋艂y do 艣ciany. „Ta cwaniara, co uczy angielskiego mojego siostrze艅ca! Oskar偶臋 j膮 o sprzeda偶 obcym tajemnicy pa艅stwowej i ska偶膮 j膮 na bycie kochank膮 tr臋dowatego genera艂a!” Konsul prze艣lizn膮艂 si臋 do ciemnej cz臋艣ci ogrodu i otworzy艂 furtk臋. Pary zacz臋艂y si臋 wycofywa膰, lord i lady, hrabia i hrabina, ksi臋偶na (mo偶e) i wicehrabia. „A ty, zamaskowana! Zanim odejd臋, zedr臋 ci t臋 mask臋!” Wtedy Flaviarosa ruszy艂a do niej z r臋koma jak szpony, gro藕na. „Tylko podejd藕, a rzuc臋 ci臋 na ziemi臋 i poka偶臋 wszystkim te sucze k艂y, kt贸re masz mi臋dzy nogami!” Wtedy wrzask Starej zrobi艂 si臋 taki, jak te wydobywane z g艂臋bi, jak trz臋sienia ziemi: bardzo przed艂u偶one „A”, a po nim przeszywaj膮ca seria „CH” i zako艅czone wyj膮cymi „U”. W ciszy, kt贸ra potem nast膮pi艂a, us艂yszano stukot k贸艂 pierwszego oddalaj膮cego si臋 powozu, po nim nast膮pi艂 gwizd i rozkazy odbijania wydawane przez admira艂a i powtarzane przez bosmana. „Ca艂a wstecz!” „Ca艂a wstecz!” „Cum臋 rzu膰!” „Cum臋 rzu膰!” „Naprz贸d!” „Naprz贸d!” Boginie z ogrodu zosta艂y bez swoich par i paj膮ki plami艂y nieskalane marmury. Agnesse poprosi艂a pi臋knego Nicolasa, troch臋 przygaszonego w tej chwili, 偶eby natychmiast zabra艂 j膮 do Przedmie艣cia, do domu pewnego Greka, kt贸rego imi臋 nie za bardzo pami臋ta艂a, Atanasios albo Anastasios, w ka偶dym razie przyjaciel kapitana Triantafillu, a Nicol谩s, 偶egnaj膮c si臋 z konsulem, wyszepta艂 mu: „No to teraz Ascanio rozka偶e mnie powiesi膰, na pewno”; ale konsul poklepa艂 go po plecach i odpowiedzia艂, 偶e jego dom jest chroniony immunitetem dyplomatycznym i 偶e b臋dzie na niego czeka艂. Odjecha艂y wszystkie powozy, oddala艂a si臋 szalupa po ksi臋偶ycu. „Kaza膰 wezwa膰 pani pow贸z?”, zapyta艂 konsul Flaviarosy. Wtedy ona powoli 艣ci膮gn臋艂a mask臋 i odrzuci艂a j膮 na ziemi臋. Mister Algernon Smith uk艂oni艂 si臋 jej i poca艂owa艂 w usta. Byli w ciemno艣ci, i jeszcze bardziej w ni膮 weszli, a偶 si臋 zagubili.
Zap艂on膮艂 ostatni p艂omyk w naszym kominku; pi臋knie b艂臋kitny, ale bez si艂; zgas艂 i wyda艂 z siebie dymek. Pozosta艂 偶ar otoczony popio艂em. Odwr贸ci艂em si臋 i spojrza艂em na ciebie, Ariadno - spa艂a艣. No, wcze艣niej mnie ju偶 dziwi艂o, 偶e paj膮ki nie zmusi艂y ci臋 do wydania z siebie pisk贸w, jak czyni艂y pozosta艂e kobiety!
Epilog listu
i koniec interpolacji
1.
- Dzi艣 sp臋dzi艂em dzie艅, pakuj膮c walizk臋 i uk艂adaj膮c ksi膮偶ki. Zapakowa艂em te偶 porz膮dn膮 paczk臋 garnk贸w, kt贸re ze mn膮 przyjecha艂y, i gdzie艣 po dwunastej baga偶 by艂 gotowy. Na zewn膮trz pada艂 艣nieg i w salonie przed naszymi fotelami ja艣nia艂 ogie艅, by膰 mo偶e po raz ostatni, nie wiem, czy nazwa膰 go teraz kurtyn膮 naszego teatrzyku, cho膰 nazwa艂em go tak bez entuzjazmu, z animuszem pozbawionym ju偶 animuszu. Co do 艣niegu, to ju偶 wiesz, nie zacz膮艂 pada膰 dzisiaj, ale w sam dzie艅 Thanksgiving, kiedy ty wyje偶d偶a艂a艣, wielce zadowolona, Bo偶e, jak si臋 艣pieszy艂a艣 i z jak偶e wielkim po艣piechem odwleka艂a艣 wszystko i musia艂a艣 wszystko robi膰 jeszcze raz - a to rzeczy w torbie, a to tajemnicza paczuszka, kt贸r膮 wioz艂a艣 dla Claire'a, a to ostatnie spojrzenie w lustro i ostatnie poprawki; a w艂a艣nie tamtego dnia nie powiedzia艂em ci tego, ale nie podoba艂o mi si臋 to, co na siebie w艂o偶y艂a艣, te ameryka艅skie jaskrawe kolory. Przekonywa艂bym ci臋, 偶e taka 艣niada cera jak twoja, cera 艣r贸dziemnomorska, nie domaga si臋 w艂a艣nie takich b艂臋kit贸w i r贸偶owo艣ci, kt贸re zachwycaj膮 te tutejsze kobiety. Ile偶 razy 艣miali艣my si臋, przypomnij sobie, z doktor Rice i jej od艣wi臋tnych kreacji! Ale zamilk艂em i troch臋 si臋 cieszy艂em, my艣l膮c, 偶e podobny zestaw sp贸dniczki, swetra i fulard (na szcz臋艣cie p艂aszcz by艂 ciemny) jest tylko ho艂dem z艂o偶onym pami臋ci i nie艣miertelnej obecno艣ci matki Claire'a, kt贸ra pewnie te偶 ubra艂aby si臋 w taki spos贸b. Och, da艂bym sobie r臋k臋 uci膮膰, 偶e matka Claire'a w Niedziel臋 Wielkanocn膮 ubiera艂a si臋 w te same kolory, a na g艂ow臋 wk艂ada艂a liliowy albo fioletowy kapelusz, 偶eby wzi膮膰 udzia艂 we mszy w normandzkim ko艣ci贸艂ku w jego wiosce! Nie wiem, czy my艣le膰, 偶e podobne po艣wi臋cenie twojej prostoty by艂o decyzj膮 艣wiadom膮 czy niezamierzon膮, ale nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e wp艂yn臋艂o na to twoje pragnienie, 偶eby si臋 podoba膰, prawda? Claire'owi, rzecz jasna, w 偶adnym razie nie mnie.
Walizki by艂y ju偶 wi臋c spakowane, i paczki te偶, kiedy kto艣 g艂o艣no zagwizda艂 z drugiego brzegu jeziora, g艂o艣no i to kilka razy; by艂 to jeden z tych przeci膮g艂ych gwizd贸w, niemo偶liwych do pomylenia, poganiania i po艣piesz si臋 pan, wyszed艂em zatem zobaczy膰, kto to taki, i zobaczy艂em na pomo艣cie par臋 m艂odych ludzi z samochodem, ch艂opaka i dziewczyn臋, kt贸rzy zawo艂ali do mnie, sylabizuj膮c, 偶e s膮 nowymi mieszka艅cami chatki i 偶ebym im przewi贸z艂 艂贸dk臋. Musia艂em to zrobi膰. Przedstawili si臋, nie wiem jakimi imionami. Ona, jedna z tych dziewcz膮t zewn臋trznie 艣licznych jak pomara艅cze z Kalifornii; on odrobin臋 pop臋dliwy. Wskoczyli do 艂贸dki. Nie czekaj膮c na mnie, podczas gdy ja j膮 przywi膮zywa艂em, przejrzeli wszystkie zak膮tki, a rozejrzawszy si臋, zapytali, czy ju偶 wyje偶d偶am. „M贸j wynajem ko艅czy si臋 o dwunastej w nocy, a jest trzecia po po艂udniu”. Wtedy on mi wyzna艂, a mo偶e tylko mnie poinformowa艂, kiedy ona poprawia艂a firanki swojego pokoju i przestawia艂a meble, 偶e postanowili sp臋dzi膰 tu intymne popo艂udnie mi艂o艣ci i blant贸w i 偶e skoro jeszcze nie wyje偶d偶am, to 偶ebym przynajmniej pozwoli艂 im zaj膮膰 jeden z pokoj贸w. Odpowiedzia艂em mu, 偶e nie. Mia艂em zamiar sp臋dzi膰 reszt臋 godzin na doko艅czeniu tego zeszytu, a nie m贸g艂bym tego zrobi膰 niepokojony przyt艂umionymi odg艂osami skromnej orgii. Kawalerowi nie spodoba艂o si臋 to. „B臋dziemy tu punktualnie o dwunastej”. „A ja wyjd臋 minut臋 przed”. By艂 punktualny; kiedy dop艂ywa艂em do pomostu wypakowan膮 艂贸dk膮, oboje tam czekali, z przypr贸szonymi 艣niegiem we艂nianymi czapkami; ona z wielkimi rumie艅cami. Nawet mnie nie pozdrowili, a i ja, rzecz jasna, nie 偶yczy艂em im szcz臋艣cia. Wyci膮gn膮艂em swoje rzeczy z 艂贸deczki; oni wskoczyli do niej i odp艂yn臋li. Mo偶e us艂ysza艂em 艣miech. Noc nale偶a艂a do nich na ich spos贸b; a na m贸j spos贸b nale偶a艂a do mnie. (Poniewa偶 opowiadam ci to teraz, z wyprzedzeniem, mo偶esz wywnioskowa膰, 偶e wtedy nie zapisa艂em nawet jednego s艂owa na tych stronach. Przeszkodzi艂o mi tych dwoje; nawet je艣li zostawili mnie samego przez te popo艂udniowe godziny, ich wizyta i ich s艂owa zniszczy艂y moj膮 intymno艣膰, zast膮pi艂y j膮 godziny zmieszania. Uderzy艂a mnie, przede wszystkim, wulgarno艣膰 tej pary - poniewa偶 on doszed艂 do tego, 偶e powiedzia艂 do mnie niezbyt cichym g艂osem: „Bo moja dziewczyna i ja chcemy si臋 pieprzy膰”).
Teraz jestem w swoim starym pokoju, w domu Claire'a, w kt贸rym by艂a艣 tyle razy, w kt贸rym tyle m贸wi艂a艣, i p艂aka艂a艣. Poniewa偶 szybko wyjad臋, ju偶 patrz臋 na niego z przedwczesn膮 nostalgi膮, ju偶 prze偶ywam smutek po偶egnania z nim. Przerywam, unosz臋 g艂ow臋, w powietrzu zastyga r臋ka z pi贸rem i pozwalam, 偶eby spojrzenie przesuwa艂o si臋 po miejscach i rzeczach: twoje miejsce obok mojego i k膮t, w kt贸rym si臋 chroni艂a艣, kiedy przychodzi艂a艣 milcz膮ca i troch臋 zachmurzona - usadowiona na pod艂odze, ze skrzy偶owanymi r臋koma, obejmowa艂a艣 nogi pod kolanami i siedzia艂a艣 tak mo偶e z godzin臋 z zamkni臋tymi oczyma, ale my艣li malowa艂y ci si臋 na twarzy, czasem u艣miechni臋tej, czasem zmartwionej. Gdybym nie by艂 intelektualist膮, m贸g艂bym odda膰 si臋 uczuciom bez refleksji i bez krytyki; ale poniewa偶 nim jestem, przypomina mi si臋, 偶e temu, co odczuwam, nadaje si臋 nazw臋 fetyszyzmu, wielbieniu przedmiot贸w, kt贸rych u偶ywa艂a inna osoba, nabo偶no艣ci wobec miejsc, w kt贸rych mieszka艂a - niemal po艂owa mi艂o艣ci! To tak, jakby cz艂owiek nagle zosta艂 zdyskwalifikowany, prawda? Fetyszyzm. Jak to 藕le brzmi! Ale to tylko s艂owo - uczucie jest s艂odkie i koj膮ce, a do tego dojmuj膮ce. Jeste艣 w tych rzeczach i w tych miejscach i nie mog臋 pozosta膰 oboj臋tny, cho膰bym tak my艣la艂, cho膰bym potem si臋 nad tym zastanawia艂. Fetyszyzm czy nie, co to ma za znaczenie?
I zazdrosny, zazdrosny ju偶 o ducha, wspomnienie, okazj臋, b艂膮d. Tamtego dnia w Thanksgiving, po twoim wyje藕dzie, chcia艂em by膰 oboj臋tny, jakby艣 pojecha艂a udziela膰 lekcji jednego z tych dni, kiedy ja nie mam zaj臋膰, kiedy potrafi艂em urozmaica膰 sobie czekanie prac膮 albo po prostu badaniem Wyspy. Mo偶e zacz膮艂 pada膰 艣nieg, bia艂y proszek, niespodziewany, a jednak logiczny, i przez jaki艣 czas sta艂em w oknie, patrz膮c, jak pada, i maj膮c nadziej臋, 偶e ju偶 tego dnia, pierwszego, przyjd膮 jelonki o malutkich r贸偶kach w poszukiwaniu soczystych listeczk贸w, zapomnianych przez zim臋. Jednak偶e podobna nadzieja, i nast臋pne, kt贸re po niej nast膮pi艂y, by艂y tylko pretekstem do odgonienia natr臋tnych niepokoj贸w, powracaj膮cych obraz贸w, przynoszonych do mojej samotno艣ci z salonu Claire'a i robi膮cych ze mnie niemal naocznego 艣wiadka. Widzia艂em, s艂ysza艂em wszystko. Za ka偶dym razem by艂o inaczej, ale z jedynym zako艅czeniem, w kt贸rym Claire zanosi艂 ci臋 w ramionach przed portret matki, jak przed idola, i podnosi艂 ci臋 jak nag膮 ofiar臋. A mnie wydawa艂o si臋, 偶e s艂ysz臋, jak m贸wi tym swoim doskona艂ym angielskim: „Ni膮 zwyci臋偶y艂em ciebie”, ale te偶 „Tobie j膮 po艣wi臋cam”.
My艣l臋, 偶e gdzie艣 w po艂owie popo艂udnia przypomnia艂em sobie t臋 drug膮 Wysp臋 i jej niedoko艅czone historie; ale natychmiast wylecia艂y mi z pami臋ci, pogr膮偶y艂y si臋 w swej tradycyjnej mgle, w przekonaniu, 偶e ju偶 ich nie potrzebujesz (ani te偶 ja), 偶e wzi臋艂a艣 z nich i ze mnie tyle, ile ci by艂o trzeba. Opowiedzia艂a艣 Claire'owi scen臋 we dworze konsula, podczas kt贸rej wymy艣lono Napoleona, a Claire, najpierw si臋 u艣miechn膮艂, a potem powiedzia艂 co艣 takiego jak to: „Popatrz, jak mi艂o! Chocia偶, oczywi艣cie, ten pomys艂 nie ma 偶adnej warto艣ci naukowej i nawet nie jest ciekawy. Ja te偶 wymy艣la艂em rzeczy takie jak te, ale odrzuci艂em je, bo by艂y niewystarczaj膮ce. Nie rozumiesz, Ariadno, 偶e tylko scena w stylu Szekspira mo偶e wdzi臋cznie zast膮pi膰 to, czego jeszcze nie znamy? To oczywiste, 偶e wymys艂y naszego przyjaciela dalekie s膮 od szekspirowskich”. A nie przedstawi艂a艣 mu przecie偶 ko艅cowej interwencji 艢wi臋tych Si贸str, bo spa艂a艣, kiedy przylecia艂y! Sk艂aniam si臋 do tego, by uzna膰 to za odrobin臋 lekcewa偶膮ce. (Ale to, co w艂a艣nie ci opowiedzia艂em, nie wiem, czy jest pewne; stanowi element moich domys艂贸w. I pomy艣le膰, 偶e nigdy nie dowiem si臋, co naprawd臋 powiedzia艂 ci Claire ani czy w og贸le by艂 艂askaw powiedzie膰 cokolwiek! Mo偶e kiedy ty zaczyna艂a艣 swoje opowiadanie, zrobi艂 gest lekkiego znudzenia i zasugerowa艂, 偶eby艣 zostawi艂a t臋 spraw臋 na p贸藕niej).
Jednak偶e, i tylko jako spos贸b na w艂asne schronienie albo ucieczk臋, pomy艣la艂em o opowiadaniu, poszuka艂em w p艂omieniach jego dalszego ci膮gu, i nie dlatego, 偶ebym uwa偶a艂 je za niezb臋dne, ognisty wybieg, ale przez wierno艣膰 temu, co by艂o rytua艂em i ceremoni膮. I pierwsz膮 rzecz膮, kt贸ra mi si臋 pojawi艂a, by艂 cie艅 Starej, stoj膮cej przed Ascaniem, w tym wielkim gabinecie w Pa艂acu, pe艂nym czworok膮t贸w i majestatycznych duch贸w; prosi艂a siostrze艅ca, ni mniej, ni wi臋cej, tylko o dekret albo rozporz膮dzenie, w kt贸rym obwie艣ci si臋, 偶e Martwa zostanie pochowana z honorami wielkiego komodora i 偶e podwioz膮 j膮 do katedry na artyleryjskiej lawecie przez szpaler uzbrojonych marynarzy i z dwudziestoma jeden salwami artyleryjskimi. „Ale czy艣 ty oszala艂a?! Przecie偶 nie mamy marynarzy. Jak maj膮 zrobi膰 szpaler, a do tego jeszcze uzbrojeni? Poza tym to by艂by skandal dla wszystkich kancelarii, skandal, przede wszystkim w gabinetach imperium, zawsze tak uwa偶nego na sprawy protoko艂u, tak wymagaj膮cego; nie m贸wi膮c ju偶 o Anglikach. Istniej膮 prawa rz膮dz膮ce ceremonia艂em, a twoja siostra nie jest ksi臋偶niczk膮 krwi, co usprawiedliwi艂oby lawet臋 i honory. B臋dziesz musia艂a zadowoli膰 si臋 prywatnym pogrzebem”. Stara o ma艂o nie rozdar艂a szat. „Prywatny pogrzeb! Moja siostra prywatny pogrzeb! Ona, kt贸ra by艂a bardziej ni偶 ksi臋偶n膮 i bardziej ni偶 kr贸low膮, bardziej ni偶 cesarzow膮 i papie偶yc膮, bo by艂a nimi wszystkimi! Co ty sobie my艣lisz, Ascanio! Czy straci艂e艣 sens rodzinnej godno艣ci?” Ale Ascanio ograniczy艂 si臋 tylko do poproszenia jej, 偶eby si臋 nie wyg艂upia艂a, bo jest bardzo zaj臋ty; niech wymy艣li inny rodzaj pogrzebu, tak wystawny, jak jej si臋 b臋dzie podoba艂o, nawet z rakietami i ogniami bengalskimi, je艣li tak woli, ale 偶eby w 偶adnym razie nie miesza艂a w to czynnik贸w oficjalnych. Tego poranka Ascanio by艂 w z艂ym humorze, by艂 w pod艂ym nastroju, bo Stara zanim poprosi艂a go o honory rz膮dz膮cej ksi臋偶nej dla Martwej, opowiedzia艂a mu o przeczutej orgii we dworze konsula i zadenuncjowa艂a Agnesse jako uczestniczk臋 ceremonii zupe艂nie na golasa. „Zapewniam ci臋, 偶e by艂y nagie! M贸j w臋ch na kilometr wyczuwa kobiece cia艂o! Nagie, pod艂e 藕dziry! A jednej nie widzia艂am twarzy, ale musisz zapyta膰 swoj膮 偶on臋, gdzie by艂a dzi艣 w nocy!” A ciekawe by艂o to, 偶e Ascania niewiele zaniepokoi艂o to, co robi艂a jego 偶ona tej nocy ani gdzie czy z kim by艂a; ale wiedza o tym, 偶e Agnesse by艂a obecna na kolacji u konsula, rozp艂ata艂a mu serce na dwie po艂owy, dok艂adnie z g贸ry na d贸艂, i wcisn臋艂a mu w m贸zg co艣 jakby ciemn膮 chmur臋, kt贸ra nie pozwala艂a mu zrozumie膰, ale doprowadza艂a go do furii. Niemniej w 艣rodku udr臋ki zadawa艂 sobie pytanie i nie znajdowa艂 odpowiedzi. Jaki zwi膮zek mia艂a Agnesse z konsulem? Czy mo偶e nale偶a艂a do jego haremu? Czy nie by艂a po prostu agentk膮 Foreign Office wprowadzon膮 do jego gabinetu, 偶eby go szpiegowa膰? Kiedy Stara sobie posz艂a, lamentuj膮c, Ascanio wszed艂 do pustego gabinetu Agnesse i jej ewidentna nieobecno艣膰 wstrz膮sn臋艂a mu dusz臋, i z pewno艣ci膮 to w tamtej chwili jego b贸l przemiesza艂 si臋 z planetami i gwiazdami, a偶 zmieni艂 go w b贸l kosmiczny, tak 偶e uk艂ucia w 艣rodku serca bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci by艂y odczuwalne na Kasjopei i zmienia艂y kierunek wiatru. Jednocze艣nie jego westchnienia, przemieszane z rozkazami, rozbrzmiewa艂y pod sklepieniem pomalowanym przez najlepszych mistrz贸w XVIII wieku: „Niech natychmiast pojedzie pow贸z do domu wdowy Fulcanelli i przywiezie panienk臋!” Pow贸z powr贸ci艂 pusty, z informacj膮, 偶e panienka nie wr贸ci艂a do domu na noc. „Niech przywioz膮 wdow臋 Fulcanelli!” Kiedy Marietta stan臋艂a przed nim, przestraszona, lecz godna, opowiedzia艂a mu tylko, 偶e na chwil臋 przed 艣witem, niebo ju偶 r贸偶owia艂o na wschodzie, przed drzwiami zatrzyma艂 si臋 pow贸z i jaki艣 m臋偶czyzna, kt贸rego nie zna艂a, przywi贸z艂 jej li艣cik od Agnesse, podpisany przez ni膮, z b艂aganiem, 偶eby wr臋czy艂a oddawcy jej rzeczy zapakowane w kufer, nie zapominaj膮c o papierach i szpilkach do w艂os贸w. I to by艂o wszystko. „Bez 偶adnego wyja艣nienia, panie ministrze, i nie dlatego, 偶ebym o nie prosi艂a! Ten m臋偶czyzna by艂 niemow膮”. „Wiesz, Marietto, 偶e mog臋 kaza膰 ci臋 torturowa膰, a偶 wyznasz wszystko, co wiesz?” „Mo偶esz wys艂a膰 mnie na m臋ki, gdzie z pewno艣ci膮 umr臋, ale nie wydob臋d膮 ze mnie 偶adnego s艂owa wi臋cej, bo ich nie ma!” Ascaniowi wyda艂o si臋, 偶e Marietta nie k艂amie, wi臋c odprawi艂 j膮, m贸wi膮c, 偶e chwilowo sko艅czyli, a nast臋pnie wezwa艂 dow贸dc贸w poszczeg贸lnych policji, tej pa艅stwowej, tajnej i swojej, i nakaza艂 im szuka膰 Agnesse, dom po domu, nie wy艂膮czaj膮c, rzecz jasna, rezydencji angielskiego konsula, godnego szacunku pana i przyjaciela, kt贸rego oczywi艣cie prosi艂 o wybaczenie za k艂opoty; a wszystko to robi艂, wykrzykuj膮c, wchodz膮c, wychodz膮c i staj膮c w miejscu, z ewidentnymi i 艂atwymi do zinterpretowania oznakami utraty umiaru, a mo偶e nawet spokoju, czym zbi艂 z tropu personel Pa艂acu, co si臋 z nim stanie, co mog艂o si臋 z nim sta膰, i wiadomo艣膰 o zamieszaniu dotar艂a do Flaviarosy, kiedy - do艣膰 p贸藕no - pojawi艂a si臋 w swoim gabinecie, z oczyma zdradzaj膮cymi, 偶e niewiele spa艂a, ale spokojna i pewna siebie jak nieco rozwi膮z艂a kr贸lowa. Pierwszy donosiciel pod r臋k膮 powiadomi艂 j膮, 偶e Jego Ekscelencja o tej porze chodzi wzburzony, 偶e tylko krzyczy i 偶e 偶adne biuro nie dzia艂a, bo po rozkazach przychodzi艂y rozkazy przeciwne, a po „tak” przychodzi艂o „nie”. Flaviarosa za艂atwi艂a kilka nieistotnych spraw, skre艣li艂a kilka s艂贸w do mister Algernona Smitha, prosz膮c go o wybaczenie z powodu k艂opot贸w, kt贸re z pewno艣ci膮 sprawi mu policja, o ile ona nie zd膮偶y im zapobiec, i ze spokojem skierowa艂a si臋 do wielkiego salonu m臋偶a, gdzie Ascanio, po atakach i wzywaniu nieba, wpad艂 w swego rodzaju cich膮 i czasem j臋kliw膮 melancholi臋. Zobaczy艂 Flaviaros臋 i nie poruszy艂 si臋, dop贸ki ona nie powiedzia艂a: „Nie szukaj wi臋cej tej dziewczyny, bo uciek艂a”. Wtedy Ascanio podskoczy艂 i silnie chwyci艂 偶on臋 za ramiona. „Kto jej pom贸g艂 uciec? Ty?” „Nie, to nie ja, bo nie mia艂am takiej okazji, ale gdybym mia艂a, to bym tak zrobi艂a. Moja policja poinformowa艂a mnie o jej wyje藕dzie dzi艣 rano, na jakiej艣 greckiej 艂odzi, nie wiem, w kt贸rym kierunku. Zabra艂a ze sob膮 wszystkie rzeczy”. Ascanio w jednej chwili opad艂 na fotel i zacz膮艂 si臋 nad sob膮 u偶ala膰: „Agnesse, Agnesse, uciek艂a mi moja mi艂o艣膰, zostawi艂a mnie bez 偶ycia!” i wi臋cej rzeczy w tym gu艣cie, chaotycznych, a偶 Flaviarosa, do艣膰 wzruszonym g艂osem, wyja艣ni艂a mu, 偶e to on jest temu winien, 偶e Agnesse uciek艂a z czystego strachu, po tym jak czarownice odkry艂y j膮 we dworze konsula. „A ty sk膮d to wiesz?” „Wie o tym ca艂e miasto i o niczym innym si臋 nie m贸wi!” „Ale co ona mog艂a robi膰 we dworze konsula?” „Bawi膰 si臋, tylko si臋 bawi艂a! No dobrze, i jeszcze przespa膰 si臋 z kim艣, jak s膮dz臋. Nigdy nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e m艂oda dziewczyna potrzebuje odrobiny rozrywki. Ludzie maj膮 swoje serce”. Wtedy Ascanio wsta艂 i wyzna艂 偶onie 艂ami膮cym si臋 g艂osem i z oczyma utkwionymi w najwy偶szy punkt sufitu: „Ja j膮 kocha艂em, rozumiesz? Kocha艂em j膮 ca艂膮 dusz膮, kocha艂em j膮 tak, jak nigdy nie kocha艂em ciebie, kocha艂em j膮 bardziej ni偶 w艂asne 偶ycie i bardziej ni偶 cokolwiek na 艣wiecie”. „Tak, ale zapomnia艂e艣 p贸j艣膰 z ni膮 do 艂贸偶ka”. „Ona jest zam臋偶na, a ja 偶onaty, Flaviaroso! I moje sumienie nie pozwala艂o mi...!” „Sumienie Agnesse nie zgadza艂o si臋 z twoim, oto wyja艣nienie”. „Ja wielbi艂bym j膮 w ciszy, a偶 do ko艅ca swoich dni. Da艂bym jej w艂adz臋, pieni膮dze”. Flaviarosa wzruszy艂a ramionami. „Agnesse wola艂a odrobin臋 szcz臋艣cia”. „Chodzi ci o rozkosz?” „Naturalnie, o t臋 rozkosz, kt贸ra jak na razie jest niezb臋dna, 偶eby by膰 szcz臋艣liwym”. „Gdybym o tym wiedzia艂, te偶 bym jej to da艂”. Wszechmocnego Aldobrandiniego nasz艂o w tej chwili co艣, jakby czkawka. Ponownie usiad艂, ukry艂 g艂ow臋 w d艂oniach. Z dr偶enia Flaviarosa wywnioskowa艂a, 偶e p艂acze. Pog艂adzi艂a go po w艂osach i powiedzia艂a: „Tego ju偶 si臋 nie naprawi. Je艣li b臋dziesz czego艣 ode mnie chcia艂, b臋d臋 w swoim gabinecie”.
Dotar艂szy do tego momentu sceny, dym z polana, kt贸re 藕le si臋 pali艂o, przes艂oni艂 mi salon w Pa艂acu, gdzie Ascanio skrywa艂 swoj膮 s艂abo艣膰, a kiedy dym si臋 rozwia艂, zobaczy艂em procesj臋 Trzech Lektyk, 艣rodkowa by艂a pusta i z czarn膮 krep膮, wychodz膮cych z domu i min膮wszy Pa艂ac, skr臋caj膮cych w w膮ski zau艂ek i wchodz膮cych w ciemne zau艂ki dawnego getta. Dotar艂y do domu z wielkim dziedzi艅cem, na kt贸rym by艂o wida膰 du偶e i ma艂e statuy, czy to poga艅skich bog贸w, czy to chrze艣cija艅skich 艣wi臋tych, z bia艂ego marmuru i drewna. Na zewn膮trz nie by艂o nikogo, ale Stara, nie wysiadaj膮c z lektyki, zagwizda艂a, wsuwaj膮c sobie dwa palce do ust, zagwizda艂a, jakby by艂a dow贸dc膮 okr臋tu, i kto艣 us艂ucha艂 tego rozkazu, bo najpierw pojawi艂 si臋 m臋偶czyzna, wygl膮daj膮cy na s艂u偶膮cego i by艂 nim w istocie, a potem nast臋pny m臋偶czyzna, kt贸ry te偶 wygl膮da艂 na s艂u偶膮cego, ale nim nie by艂, i u tego ostatniego zam贸wi艂a mask臋 Martwej, prz贸d twarzy odlany w gipsie, z kolorami na policzkach i ustach, te bardziej jab艂kowe, tamte krwiste, jakie by艂y za porcelanowego 偶ycia, i takie brwi, takie rz臋sy, a w tym g艂臋bokim b艂臋kicie otwarte oczy. Rze藕biarz wys艂ucha艂 jej w milczeniu, a kiedy Stara sko艅czy艂a sw贸j opis 偶膮danej twarzy, rze藕biarz poinformowa艂 j膮, 偶e dobrze, 偶e zaraz to zrobi, ale 偶e te barwy twarzy nie wydaj膮 mu si臋 odpowiednie na mask臋 dla kogo艣, kto zostanie pogrzebany, bo ka偶dy, kto je zobaczy, uzna j膮 za 偶yw膮, i nikt nie b臋dzie czu艂 wsp贸艂czucia, a ju偶 na pewno nie oburzenia; je艣li jednak odmaluje j膮 ze 艣mierteln膮 blado艣ci膮, to ca艂kiem inna sprawa, b臋dzie poruszaj膮ca, dramatyczna, patetyczna. Stara zapyta艂a siostr臋, co o tym s膮dzi, i zanim G艂upia mog艂a wyrazi膰 opini臋, podzi臋kowa艂a rze藕biarzowi za uwag臋 i ustnie udzieli艂a mu carte blanche na przygotowanie oblicza mo偶liwie najbardziej przekonywaj膮cego, nie przejmuj膮c si臋 estetyk膮, do kt贸rej sk艂onny by艂by rze藕biarz, i 偶e chce j膮 dosta膰 szybko, bo tego samego popo艂udnia planowa艂a otworzy膰 kaplic臋, do czego potrzebowa艂a rzeczonego oblicza, bez kt贸rego reszta twarzy, z tyloma paj膮kami w 艣rodku, wygl膮da艂a brzydko. Rze藕biarz zapewni艂, 偶e praca zajmie mu niewiele godzin, bo w upale gips i farba szybko schn膮, i 偶e mo偶e si臋 go spodziewa膰 oko艂o zachodu s艂o艅ca. „Ach, je艣li tak b臋dzie, zap艂acimy ci z艂otem! Przynajmniej jedn膮 monet臋, a mo偶e nawet dwie, jeszcze zobaczymy”. Potem Trzy Lektyki odesz艂y. G艂upia, bardzo zadowolona z tego, 偶e jej siostra b臋dzie mia艂a twarz.
2.
- Je艣li cofniesz si臋 o kilka stron, na ko艅cu kt贸rego艣 rozdzia艂u znajdziesz obraz, mo偶e tylko wspomnienie, albo - nie wiem - aluzj臋, w kt贸rej zapowiadam tw贸j powr贸t; czy by艂o trafione, czy nie, to przewidywanie twojej przysz艂o艣ci, ta zuchwa艂o艣膰 wobec Przeznaczenia, z kt贸rego stara艂em si臋 wydoby膰 pewno艣膰, a otrzyma艂em jedynie bezradno艣膰, bo to w艂a艣nie czyni przepowiednia, pot臋guje niepok贸j. W tamto popo艂udnie Thanksgiving, raczej w tamten wiecz贸r, podczas gdy w mojej g艂owie kr膮偶y艂o to, co mog艂o si臋 wydarzy膰 i to co si臋 wydarza艂o, spowi艂 mnie wiatr strachu; wiesz o tym, to uczucie jest tak niesta艂e jak pogoda za oknem, wi臋c odnalaz艂em odrobin臋 spokoju, zakamarek nadziei, we wspomnieniu tego, czego wcze艣niej si臋 dowiedzia艂em, tej sceny ca艂kowicie wymy艣lonej przez moje pragnienie, na ko艅cu kt贸rej twoja mi艂o艣膰 doznaje pora偶ki, bezp艂odna wobec oczywistej i niezmiennej niemocy Claire'a. Zabawia艂em si臋, znu偶ony; przygl膮da艂em si臋 wam, w duecie kulminacyjnym melodramatu, ze 艣niegiem padaj膮cym jako t艂o, obrazy przelotne, ledwie dostrzegalne, i we wspomnieniach zosta艂y mi z tych fantazji twoje r臋ce niezamierzenie b艂agaj膮ce i pogardliwe spojrzenie nazbyt inteligentnego niby-maczo. Uwa偶a艂em to wy艣nione rozwi膮zanie za tak logiczne, 偶e zaakceptowa艂em je bez oburzenia, jak akceptuje si臋 nieuchronne rozwi膮zanie r贸wnania. Ale zrozum to dobrze, nie my艣l, nie s膮d藕, 偶e doszed艂em do podobnego przekonania po mniej lub bardziej rygorystycznym rozumowaniu, lecz pozwalaj膮c tylko, 偶eby obrazy, wcze艣niej zasmucaj膮ce, przysz艂y same, jakby one same by艂y Claire'em i tob膮. Jakby艣cie Claire i ty prze偶ywali to, a ja by艂bym zwyk艂ym 艣wiadkiem. Ale dobrze to zrozum, wcze艣niej i p贸藕niej by艂y kierowane jakim艣 moim uczuciem, popychane nim, a偶 do upragnionego i uspokajaj膮cego ko艅ca - i nie nale偶y si臋 dziwi膰 - po cierpieniu moje serce 艂akn臋艂o uspokojenia.
Dlatego by艂em zaskoczony, pocz膮tkowo, kiedy si臋 pojawi艂a艣 przed drzwiami, nie obwieszczaj膮c swojego przybycia klaksonem z drugiego brzegu, kiedy zastuka艂a艣 do drzwi i powiedzia艂a艣: „To ja, otw贸rz”; a potem, kiedy otworzywszy drzwi, zobaczy艂em twoj膮 twarz bez wyrazu, spokojn膮, kt贸ra na mnie patrzy艂a, i us艂ysza艂em tw贸j g艂os: „O nic nie pytaj, zostaw mnie” i delikatnie, lecz zdecydowanie mnie odsun臋艂a艣 i posz艂a艣 do swojego pokoju. Zamkn臋艂a艣 drzwi, nie na zamek (przynajmniej nie us艂ysza艂em go), i pad艂a艣 na 艂贸偶ko (jego d藕wi臋k mo偶na us艂ysze膰). Ja, stoj膮c, oparty o co艣, mo偶e o drzwi albo o 艣cian臋, nie wiedzia艂em, co zrobi膰 wobec takiego twojego przybycia, kt贸rego nie przewidzia艂em, na kt贸rego przyj臋cie nie by艂em przygotowany. A po wszystkim, teraz tak my艣l臋, jest dla mnie jasne - kim ja dla ciebie jestem? Cz艂owiekiem, kt贸rego spotka艂a艣, dalekiego od swoich korzeni, ty od twoich, oboje czysta tera藕niejszo艣膰, mniej wi臋cej; cz艂owiekiem, kt贸ry 偶yje w niedzielonych wspomnieniach i w dali, i z kt贸rego - gdy go spotykasz i wprowadzasz, dociera do ciebie - ledwo muskaj膮cy ci臋 obraz by膰 mo偶e dociera do twojego, ale nie mo偶e go dosi臋gn膮膰, tak po prostu, tego gasn膮cego 偶aru, cho膰 mo偶e otoczonego popio艂em, w kt贸rym istnieje i kt贸ry okre艣la, czym jeste艣. Ludzie tacy jak my, przypadkiem po艂膮czeni ze sob膮 emigranci, mog膮 p贸j艣膰 ze sob膮 do 艂贸偶ka w jak膮艣 noc orgii albo znudzenia, mo偶e tak偶e samotno艣ci; mog膮, tak jak my, rozmawia膰 w niesko艅czono艣膰 i opowiada膰 sobie r贸偶ne rzeczy prawdziwe albo po prostu wy艣nione. Na przyk艂ad te, kt贸re ty mi opowiedzia艂a艣; ale co mog臋 wydoby膰 z tego na tw贸j temat, je艣li nie te dalekie przeb艂yski, kt贸re wymkn臋艂y ci si臋 przy jakiej艣 rozmowie? Tak samo jak ty o mnie. Tak, rozumiem to - 偶eby艣 usiad艂a u mego boku, 偶eby艣 p艂aka艂a mi w mankiet, 偶eby uspokoi艂o ci臋 i pomog艂o ci opowiadanie o tym, co si臋 dzieje pomi臋dzy Claire'em i tob膮, musieliby艣my wiedzie膰 znacznie wi臋cej o sobie wzajemnie, wiedzie膰 wszystko, by膰 dla tego drugiego bez tajemnic - ale prawd臋 m贸wi膮c taka przyja藕艅, raczej idealizowana, nie wiem, czy istnieje poza 艣wiatem powie艣ci, taka przyja藕艅, kt贸ra pchn臋艂aby ci臋 do opowiedzenia mi tego bez uprzedniego wyja艣nienia, jako co艣 naturalnego, jako co艣 koniecznego, tego epizodu z twojej historii. I my艣l臋 teraz, wiele dni potem, kiedy zaczynam si臋 uspokaja膰, 偶e gdyby sprawa Claire'a nie zako艅czy艂a si臋 fiaskiem, 偶e gdyby艣 zosta艂a z nim, w podobny spos贸b byliby艣cie dwojgiem obcych sobie ludzi, kt贸rzy dziel膮 ze sob膮 偶ycie, a nawet wierz膮, 偶e si臋 kochaj膮, ale nie znaj膮 si臋 i dalej pozostan膮 nieznajomymi! Co gorsza, Claire odgrywa艂 przed tob膮, przez ponad dwa lata, rol臋, pod przykryciem kt贸rej ukrywa艂 nie wiem co, mo偶e ty tak偶e, poza znanym nam jego niedomaganiem. Chcia艂 na zawsze po艂膮czy膰 ciebie z jakim艣 artystycznym k艂amstwem, z pi臋kn膮 mask膮, z postaci膮 literacko nienagann膮. Ale nie m臋czy艂o ci臋, 偶e zawsze m贸wi: „Kocham ci臋!” wersami swego dziadka czy jakiego艣 innego poety? My艣l臋, 偶e jego niemoc dotyczy czego艣 wi臋cej ni偶 tylko mi艂o艣ci; 偶e nie mo偶e te偶 wyrazi膰 swoich uczu膰 w艂asnymi s艂owami, bo nie czuje - do艣膰 ju偶, 偶e m贸wi ci, co my艣li.
To wszystko, Ariadno, teraz przychodzi mi do g艂owy. Tamtej nocy nie mog艂em my艣le膰. Czu艂em ci臋 tak blisko, zbola艂膮, nieszcz臋艣liw膮, i tylko zadawa艂em sobie pytanie o to, dlaczego nie przyjdziesz do mnie, skoro ja jestem twoim lekarstwem. Pos艂uchaj dobrze, Ariadno, oczekiwa艂em czego艣 takiego: ty otworzysz drzwi, staniesz w nich pod艣wietlona od ty艂u, obraz potarganego porzucenia; wezwiesz mnie po imieniu i poprosisz, 偶ebym wszed艂. A kiedy b臋dziemy razem, nie odezwiemy si臋 do siebie s艂owem (wszystko zostaje w domys艂ach); ale spos贸b, w jaki b臋dziesz p艂aka膰 na moim ramieniu, wyja艣ni mi, 偶e w ko艅cu zrozumia艂a艣. Po tamtej nocy doszed艂em do tego, 偶e powinno by艂o si臋 wydarzy膰 dok艂adnie co艣 przeciwnego; ja powinienem by艂 otworzy膰 drzwi, stan膮膰 w nich (i nie pod 艣wiat艂o, bo w salonie by艂o ciemno) i powiedzie膰 ci, 偶eby艣 wi臋cej nie p艂aka艂a. Jedno rozwi膮zanie i drugie, nie wiem, kt贸re z nich jest bardziej nietrafione, bazowa艂y na za艂o偶eniu, na moim niez艂omnym przekonaniu, ale szybko z艂amanym, 偶e pope艂ni艂a艣 b艂膮d, zakochuj膮c si臋 w Clairze, i 偶e zrozumiawszy sw贸j b艂膮d, wr贸cisz do mnie, albo konkretniej, przyjdziesz, kiedy zrozumiesz, tak nagle, jak objawienie albo wybuch, moj膮 przeogromn膮 mi艂o艣膰 itd. Widzisz, ile czasu min臋艂o; wi臋c przyznaj臋, 偶e nigdy mnie nie kocha艂a艣 i nie mog艂a艣 mnie pokocha膰, i 偶e je艣li w kt贸rym艣 momencie prawie si臋 poca艂owali艣my, to tylko w wyniku pewnych okoliczno艣ci, nie uwzgl臋dniaj膮cych twojego serca. B艂臋dem by艂by ten poca艂unek tamtej nocy, gdyby艣my pozwolili mu si臋 ponie艣膰... Przeszkodzi艂y mu, pami臋tasz?, Z艂owieszcze Siostry.
Sp臋dzi艂em noc, stoj膮c albo siedz膮c przed twoimi drzwiami. Nigdy ich nie otworzy艂em, bo zawsze potrafi艂em uszanowa膰 cudz膮 wol臋, i to kaza艂o mi zachowa膰 spok贸j i cisz臋. Nie wiem, czy gdzie艣 nad ranem nast膮pi艂a chwila, kiedy zmieni艂em miejsce. Us艂ysza艂em ha艂as w twoim pokoju, znowu zacz膮艂em czeka膰, domy艣li艂em si臋, 偶e pakujesz walizk臋, i ukry艂em si臋. Wysz艂a艣 p贸藕niej, nie robi膮c ha艂asu; widzia艂em ci臋 z mojego ciemnego okna, jak idziesz do pomostu, wchodzisz do 艂贸dki i wios艂ujesz na drugi brzeg. Us艂ysza艂em te偶 silnik twojego samochodu, kt贸ry d艂ugo nie m贸g艂 zapali膰, tak zimno by艂o w t臋 艣nie偶n膮 noc. I usiad艂em ze wzrokiem zagubionym w bia艂ych drzewach, w mrocznej g艂臋bi drzew. W tamtej chwili zrozumia艂em, 偶e nasza historia dobieg艂a kresu.
Historie o mi艂o艣ci, Ariadno, powinny by膰 opowiadane tylko przez kobiety, bo to w ich sercu zawsze jest klucz, a w naszym nami臋tno艣膰, kt贸ra nie rozumie i wyobra偶a sobie. Co te偶 ty by艣 mog艂a napisa膰 po przeczytaniu tego zeszytu i jak偶e jasne sta艂oby si臋 to, co teraz takie nie jest! Doda艂aby艣 tylko kilka suchych stron, ale dosadnych, z kt贸rych mo偶na by wywnioskowa膰, 偶e jedyn膮 przyczyn膮, dla kt贸rej mnie nie pokocha艂a艣, jest ta, 偶e mnie nie kocha艂a艣, tak po prostu, a ja to komplikuj臋 i mieszam z odleg艂ymi galaktykami i niepoznawalnym sekretem istnienia. 艢wiat odzyskuje zburzony porz膮dek, kiedy mi艂o艣膰 m臋偶czyzny znajduje wzajemno艣膰; w obliczu „nie” 艣wiat si臋 rozstraja, wszystko stoi nie na swoim miejscu i powszechne niezrozumienie towarzyszy zawiedzionemu uczuciu. Mamy sk艂onno艣膰 (powinna艣 o tym wiedzie膰, ty, kt贸ra czyta艂a艣 sporo poezji) do wik艂ania wszech艣wiata i bog贸w w uczuciowe niepowodzenia, nadawania wymiaru kosmicznego temu, co nie wychodzi poza 艣ciany sypialni (przypomnij sobie, co kiedy艣 powiedzia艂 sir Ronald Sidney). Przyznaj臋, 偶e ten brak wyczucia proporcji, 偶e to przesuwanie rzeczywisto艣ci w kierunku wymy艣lonych 艣wiat贸w stworzy艂o wspania艂膮 poezj臋; ale czy nie nale偶a艂oby mie膰 na wzgl臋dzie tego drugiego punktu widzenia, tego, kt贸ry sprowadza mi艂o艣膰 do swoich granic i wyra偶a j膮 s艂owami prostymi i dosadnymi? Odnios艂em si臋 przed chwil膮 do kilku stron. Nie wystarczy艂oby jedno kr贸tkie zdanie, 偶eby nasza relacja zosta艂a kompletnie wyja艣niona, w kwestii odnosz膮cej si臋 do ciebie? „Dlaczego mia艂abym pana kocha膰, skoro mi si臋 pan nie podoba?”
Nie przypominam sobie, 偶ebym (a je艣li nie zrobi臋 tego teraz, nie zrobi臋 nigdy. Chocia偶 czy naprawd臋 musz臋 to kiedy艣 zrobi膰?), nie przypominam sobie, 偶ebym kiedy艣 ci powiedzia艂, 偶e cz臋sto w naszych nazbyt intelektualnych rozmowach - zobaczymy, kto kogo pokona - w kt贸rych nawet co艣 tak podstawowego jak kobiece po艣ladki mniej lub bardziej zauwa偶one, podawali艣my jednemu z tych wysoko naukowych proces贸w, w kt贸rych fizyka zamienia si臋 w poezj臋, a ta w s艂owa, zapewni艂em Claire'a, powo艂uj膮c si臋 na prawd臋 wynikaj膮c膮 z do艣wiadczenia, a nie ze zwyk艂ych spekulacji, 偶e m臋偶czyzna jedynie poprzez kobiece cia艂o mo偶e dotrze膰 do esencji rzeczywisto艣ci. Nie rzuci艂em mu tego w twarz, tak jak si臋 rzuca obelg臋, lecz m贸wi膮c, na przyk艂ad, o tym s艂ynnym pisarzu, o kt贸rym wiemy z plotek i mo偶emy to te偶 wywnioskowa膰 z tre艣ci jego prozy, 偶e w 偶yciu nie spr贸bowa艂 kobiety, ani w spos贸b bezpo艣redni, ani nawet w jaki艣 spos贸b nie wprost, i 偶e nie wdycha艂, biedaczek, tej kwa艣nej woni dojrzewaj膮cej dziewczyny. I aby pogr膮偶y膰 Claire'a, 偶eby nie by艂 w stanie udzieli膰 mi repliki, zwyk艂em cytowa膰 na swoj膮 korzy艣膰 niekt贸re wiersze jego prapradziadka, bo on dosi臋gn膮艂 rzeczywisto艣ci a偶 do przesytu, i to na wszystkie sposoby. Jednak teraz, w tej chwili niespodziewanej iluminacji w odniesieniu do mi艂o艣ci, zaczynam pow膮tpiewa膰 w swoje dawne przekonania, te najg艂臋bsze, i zaczynam my艣le膰, 偶e tymi metafizykami zwykle maskujemy nieuleczalny romantyzm, my, wcale nie romantyczni z nadmiaru rozumu, i 偶e to, co si臋 poznaje poprzez kochane cia艂o, jest jedynie samym cia艂em, a nigdy poprzez to, w czym jest albo co posiada, ale w zwyk艂ych niewystarczaj膮cych zbli偶eniach, bo ka偶dy tak jest zaj臋ty sob膮, 偶e nie dostrzega, co pulsuje pod spodem. Co przysz艂o mi do g艂owy, ot, tak sobie, nagle i bez zastanawiania si臋 z mojej strony, czy to prawda, czy nie, jak cz艂owiek, kt贸ry zgadza si臋, 偶e nagle jednym uderzeniem po艂amie mu si臋 wszystkie ga艂臋zie drzewa; w ten spos贸b moje uczucie wobec ciebie zosta艂o obna偶one i pozbawione wszelkich dodatk贸w; potrzeba rozmowy i towarzystwa, nic wi臋cej - czyli to, co cz艂owiek mo偶e dosta膰 od drugiego, je艣li nie prosi o gruszki na wierzbie, co te偶 trudno by艂oby otrzyma膰 od innego drzewa. Ale to zadanie dla dw贸ch os贸b, to rozmawianie i towarzyszenie sobie, a ja jestem sam. Cho膰 nie uwa偶am tego za straszne (cz艂owiek po czterdziestce zaczyna na ch艂odno przyjmowa膰 my艣li o samob贸jstwie), nie jest mi obce, 偶e pod t膮 gor膮czkow膮 prac膮, kt贸rej mam zamiar si臋 odda膰, ale kt贸rej mo偶e si臋 nie oddam, pod tymi honorami, zawodowymi tryumfami, kt贸re planuj臋 osi膮gn膮膰, ale kt贸rych mo偶e nie osi膮gn臋 i kt贸rych mo偶e nie b臋d臋 poszukiwa艂, samotno艣膰 i znudzenie b臋d膮 codziennie zdobywa膰 kawa艂eczki duszy, jak podst臋pny rak kom贸rki. B臋d臋 si臋 zabawia艂 innymi dziewczynami, mo偶e spodoba mi si臋 kt贸ra艣 z tych, co to z ca艂ych si艂 staraj膮 si臋 zosta膰 kochankami nauczyciela. Nie odrzucam mo偶liwo艣ci, 偶e si臋 pomyli艂em i wyobrazi艂em sobie w tobie to, czego tak naprawd臋 nie by艂o. Och, wyobra藕nia bardzo mocno wp艂ywa na mi艂o艣膰! Jednak w ten czy inny spos贸b nie zdo艂am odnale藕膰 tego, co ju偶 wydawa艂o mi si臋 mie膰.
I to koniec. M贸g艂by dalej do ciebie pisa膰, zwyczajne powtarzanie z wariantami. Zostawmy to.
A je艣li kt贸rego艣 dnia b臋dziesz chcia艂a zrekonstruowa膰 sen, kt贸ry dla ciebie wymy艣li艂em albo kt贸ry pomog艂em ci wy艣ni膰, wymys艂y, kt贸rymi chcia艂em ci臋 wyrwa膰 samej sobie i odebra膰 temu, kt贸ry ci臋 posiada艂, opowiem ci koniec. Chcia艂bym poczyni膰 kilka wst臋pnych uwag, albo raczej naprowadzi膰 ci臋 na trop tajemnicy, kt贸ra przede wszystkim dotyczy ciebie. Jak mog艂a艣 nie zauwa偶y膰, 偶e ta historia zawiera anachronizmy? Bo hrabina de Lieven spotka艂a Metternicha, nie pami臋tam teraz, czy w Carlsbadzie, czy w Akwizgranie, poznali si臋 w Carslbadzie i poszli do 艂贸偶ka w Akwizgranie czy na odwr贸t, w ka偶dym jednak razie podczas wielkich Kongres贸w, to znaczy dwana艣cie albo czterna艣cie lat po okresie, w kt贸rym rozgrywa si臋 moja historia; a tak偶e w pewnej chwili m贸wi si臋, 偶e G艂upia mia艂a na sobie sukni臋 pogrzebow膮 Traviaty, kiedy ta dama kolorowych kamelii 偶y艂a co najmniej p贸艂 wieku p贸藕niej. Nie dyskutowali艣my o tym, ju偶 nie b臋dziemy mieli po temu okazji, ale to powinien by膰 m贸j punkt wyj艣cia, to znaczy, 偶e historia rozgrywa si臋 jednocze艣nie i wszystko jest ze sob膮 przemieszane, i wszystko si臋 od siebie zara偶a i brak jej jednoznaczno艣ci, kt贸r膮 daje historia chronologiczna, tak uporz膮dkowana co do lat, dekad i wiek贸w. Gdyby tak nie by艂o, jakie znaczenie mia艂aby obecno艣膰 Dorotei na Gorgonie albo to, 偶e Stara ma ponad dwa tysi膮ce lat? Rok, czas, przesz艂o艣膰 s膮 zwyk艂膮 konwencj膮 - odwo艂aj si臋 do luster Agnesse.
Teraz jednak ty siadasz wygodnie obok mnie po raz ostatni i patrz膮c nie w lustra, lecz w p艂omienie rozpalonego kominka, w kt贸rym znowu zobaczysz nasz膮 wysp臋 Gorgon臋, teraz w ca艂o艣ci, nieregularn膮 i wyra藕n膮, po艣rodku l艣ni膮cego morza. Kilka 偶agli, jaka艣 fregata w dali, ten szkuner wchodz膮cy na zatok臋. To prawda, 偶e nic z tego nas nie interesuje, zak艂adaj膮c (przypadkiem), 偶e cokolwiek nas interesuje. Jednak na wszelki wypadek zapraszam ci臋 na kr贸tkie przeszpiegi w pa艂acu Trzech Gracji, zwanych te偶 przez niekt贸rych Trzema Dziewicami, kt贸rego fasada jest przyozdobiona 偶a艂ob膮. Nie pytaj mnie o dat臋, bo jej nie znam. Oczywi艣cie nie jest to nast臋pny dzie艅 po strzale Nelsona. Min臋艂o troch臋 czasu, niezb臋dnego do wype艂nienia niesko艅czonych szczeg贸艂贸w i warunk贸w, kt贸rych Stara wymaga艂a w celu pogrzebania siostry. Trzeba by艂o sprowadzi膰, jeszcze zobaczysz po co, 偶ebrak贸w z Kalabrii i skrzypk贸w z Neapolu. Trzeba by艂o wys艂a膰 do Florencji wyspecjalizowan膮 ekip臋 w艂amywaczy, 偶eby wydoby膰 z pa艂acu, kt贸rego nazwy si臋 nie podaje, adamaszkow膮 sukni臋, u偶yt膮 w dniu 艣lubu przez pewn膮 nieszcz臋艣liw膮 ksi臋偶n膮. Trzeba by艂o przywie藕膰 pachn膮ce drewno z Orientu na trumn臋. Trzeba by艂o... w ko艅cu zorganizowano czuwanie wed艂ug upodobania Starej, z wyra藕n膮 aprobat膮 G艂upiej, kt贸ra nawet stwierdzi艂a: „Nasza siostra jest bardzo pi臋kna, a偶 przyjemnie tak umiera膰. Chc臋, 偶eby艣 j膮 wyci膮gn臋艂a i po艂o偶y艂a mnie na jej miejscu”, a poniewa偶 Stara powiedzia艂a jej, 偶e nie i 偶eby przesta艂a wymy艣la膰 g艂upoty, p艂aka艂a przez trzy dni.
Katafalk, kt贸ry widzisz, to tylko przykryte skrzynki, jak wszystkie katafalki; ale czarny aksamit z wyhaftowanym herbem, kt贸ry go przykrywa, by艂 ju偶 u偶yty na pogrzebie papie偶a Aleksandra VI i zosta艂 odziedziczony przez Star膮 za oddane us艂ugi, na dodatek z kilkoma dawkami trucizny. Aksamit troch臋 si臋 poprzeciera艂 przez te wieki na zgi臋ciach, ale dzi臋ki szczotkowaniu ca艂kiem nie藕le wygl膮da艂, a poza tym, jak m贸wi艂a Stara, i s艂usznie, jego podniszczenie uwiarygodnia艂o wiekowy rodow贸d. Kandelabry by艂y troch臋 m艂odsze, z ci臋偶kiego br膮zu, z amorkami wspinaj膮cymi si臋 po krzewach r贸偶 i po winnej latoro艣li i przesy艂aj膮ce sobie poca艂unki o bezwstydnym mistycyzmie, dzie艂a przypisywane Berniniemu w chwilach upojenia. Co do dywanu, przyjecha艂 z Persji kilka wiek贸w wcze艣niej. Ale to nie ma znaczenia w zestawie; nie rzuca si臋 w oczy, co zaraz si臋 zauwa偶a. Przykuwa za to wzrok, wymaga uwagi od chwili wej艣cia do tak smutnego i luksusowego salonu, twarz Martwej (Talei, nie zapominaj o tym). Jak na razie rze藕biarz si臋 sprawi艂, w艂o偶y艂 w mask臋 sporo talentu. Poniewa偶 nie dano mu obrazu, kt贸ry m贸g艂by skopiowa膰, nawet 偶adnej idei, on przejrza艂 dawne grawiury i rysunki i w ko艅cu wybra艂 przepi臋kn膮 twarz jakiej艣 dziewicy namalowanej z pewno艣ci膮 przez Guardiego przy okazji jej 艣mierci, kt贸rej ze swej strony doda艂 ledwie zauwa偶alne zmarszczki w k膮cikach oczu i ust, tylko dlatego, 偶e przy jakiej艣 okazji us艂ysza艂, 偶e Martwa, tak jak i pozosta艂e siostry, liczy艂a sobie ca艂e wieki. Zrobi艂 j膮 bia艂膮, rzecz jasna, ale bia艂o艣ci膮 opalizuj膮c膮, niemal kryszta艂ow膮, a na czerwie艅 ust wyobrazi艂 sobie blado艣膰 ostrej papryki (w tym oczywi艣cie nie by艂 zbyt oryginalny, ale te偶 nie mo偶na wymaga膰 cud贸w od rze藕biarza z Wyspy). Doda艂 kilka lekkich cieni oraz wy偶ej wspomniany fiolet pod oczy. Kiedy do Starej przyniesiono t臋 mask臋, w pierwszej chwili nie rozpozna艂a w niej swej martwej siostry, ale poniewa偶 st艂uczona przez Anglika porcelanowa twarz te偶 nie przedstawia艂a z idealn膮 dok艂adno艣ci膮 twarzy Martwej (co do kt贸rej pewni ludzie zarzekaj膮 si臋, 偶e nigdy nie istnia艂a i 偶e by艂a wymys艂em taktycznie akceptowanym przez wieki, jak p贸藕niej zaakceptowano Napoleona), powiedzia艂a, 偶e dobrze, 偶e bardzo jest do niej podobna i bez zw艂oki sama j膮 umie艣ci艂a w odpowiednim miejscu, dope艂ni艂a ni膮 le偶膮c膮 w trumnie posta膰 ubran膮 we florenck膮 sukni臋 (najprzedniejszy r贸偶owy adamaszek). Nie zosta艂o ju偶 nic ponad zapalenie gromnic, wi臋c rozkaza艂a, by to zrobi膰. I ju偶 zacz臋li wchodzi膰 ludzie, ustawiaj膮cy si臋 w kolejce przed wej艣ciem do Pa艂acu, 偶eby z艂o偶y膰 kondolencje i odwiedzi膰 nieboszczk臋, kiedy Starej przysz艂a do g艂owy nowa my艣l, kt贸r膮 mo偶na by jeszcze udoskonali膰 legend臋 nieistniej膮cej siostry, i zapisa艂a na d艂ugim i poskr臋canym pergaminie, wielkimi ognistymi literami:
Taleja odesz艂a dziewic膮
I sama po艂o偶y艂a je u wezg艂owia rupiecia, niemal zas艂aniaj膮c krucyfiks. I wtedy poczu艂a dum臋 ze swego dzie艂a i pomy艣la艂a, nie 艣mi膮c przyzna膰 si臋 do tego, 偶e w sumie dobrze si臋 sta艂o, 偶e zabili Martw膮, bo w ten spos贸b ona mia艂a pretekst, 偶eby zorganizowa膰 ten cudowny spektakl i pu艣ci膰 w obieg to rzekome dziewictwo zachowane przez tyle wciele艅, kt贸re gdyby by艂o pewne albo przynajmniej gdyby w nie uwierzono, nada艂oby wydarzeniu, w ca艂ej rozci膮g艂o艣ci, tonu podnios艂ej transcendencji, kt贸ry (przede wszystkim je艣li zaproponowa艂aby to Ascaniowi) m贸g艂by zako艅czy膰 si臋 beatyfikowaniem Talei, na pocz膮tek - no bo czy nie by艂a ofiar膮 protestanckiej nieust臋pliwo艣ci? A tego, co p贸藕niej mog艂o si臋 wydarzy膰, nie chcia艂a sobie wyobra偶a膰, ale samo ju偶 przeczucie tego przyprawia艂o j膮 o rozkoszne dreszcze. Wszystko to wydarzy艂o si臋 kilka tygodni przed chwil膮 wybran膮 przez nasz膮 ciekawo艣膰. Czuwanie trwa艂o tak d艂ugo, bo trudno by艂o zrealizowa膰 zam贸wienia z艂o偶one na P贸艂wyspie, czy to z racji tego, 偶e w Neapolu by艂o niewiele skrzypiec, czy to dlatego, 偶e w Kalabrii 偶ebracy obawiali si臋, i偶 spr贸buje si臋 ich oszuka膰 i zostan膮 sprzedani w niewol臋 jakiemu艣 wschodniemu baszy. W ko艅cu uda艂o im si臋 zebra膰 osiemdziesi臋ciu. Skrzypk贸w dwudziestu pi臋ciu, i kosztowali drogo; od czterech dni 膰wiczyli ju偶 Misserere Butarellego, kt贸re z woli Starej mieli zagra膰 podczas egzekwii, a 艣piewa膰 mia艂y dzieci z ch贸ru 艂aci艅skiej katedry (kt贸re te偶 膰wiczy艂y). O tym Butarellim Stara poinformowa艂a odwiedzaj膮cych, 偶e kocha艂 si臋 w Martwej w swojej m艂odo艣ci (Martwa nigdy nie by艂a m艂oda) i 偶e skomponowa艂 oper臋 na jej cze艣膰, ale kiedy nast膮pi艂a kolejna jej 艣mier膰, mo偶e czwarta albo pi膮ta, zrozpaczony kochanek wykorzysta艂 materia艂 d藕wi臋kowy opery, 偶eby skomponowa膰 elegi臋, kt贸r膮 od艣piewano na placu w obecno艣ci ksi膮偶膮t i innych meloman贸w, i owo straszliwe Misserere, tarabany u wr贸t piek艂a, aby wykorzystywa膰 je na mo偶liwych do przewidzenia pogrzebach Martwej.
Otwarcie czuwania zaznaczy艂o si臋 powag膮 lament贸w bardzo chwalonych przez obecnych - p艂acz Starej by艂 intensywny i cichy; G艂upiej pompatyczny i piskliwy jak u zawodowej p艂aczki. Stara, czasem, stawa艂a si臋 milcz膮ca i nieobecna, a po takiej chwili, w kt贸rej wydawa艂o si臋, 偶e dusza ulecia艂a jej w 艣lad za siostr膮, 艂ka艂a nagle i z 贸cz p艂yn臋艂y jej rzewne 艂zy. Piski G艂upiej wznosi艂y si臋 i opada艂y, a przy jakiej艣 okazji by艂y ju偶 tak silne, 偶e Stara powiedzia艂a do najbli偶szego s艂u偶膮cego: „Powiedz tej idiotce, 偶eby si臋 zamkn臋艂a, bo ju偶 nie mog臋 jej znie艣膰”, ale to z pewno艣ci膮 jest kalumnia. Jest ni膮 te偶 mo偶e i to, 偶e zza uszu Martwej czujnie wygl膮da艂y czuwaj膮ce oczy skamienia艂e w agacie, jakby dw贸ch ogromnych paj膮k贸w.
Egzekwie zosta艂y zorganizowane pod wiecz贸r i kondukt ruszy艂, kiedy s艂o艅ce ju偶 zachodzi艂o, z obowi膮zkow膮 przerw膮 na ods艂uchanie wieczornych fanfar i popatrzenie w g贸r臋 na sztywn膮 posta膰 Genera艂a, tr臋dowatego ojca narodu, dzi臋ki opiece kt贸rego ludzie na Gorgonie mogli si臋 grzeba膰, jak im si臋 偶ywnie podoba艂o. Bo tylko by tego brakowa艂o! Najpierw ruszy艂 krzy偶 wzniesiony z wy偶ej wspomnianymi lichtarzami, niesiony przez trzech postawnych ministrant贸w, bia艂a narzutka i czarna sutanna, a za nimi, czterdziestu po ka偶dej stronie ulicy i z wielk膮 przestrzeni膮 po艣rodku, osiemdziesi臋ciu 偶ebrak贸w z p艂on膮cymi 偶agwiami w r臋kach, ani jednego kulawego, ani jednego bez r臋ki, ani jednego garbatego, 偶ebracy jak d臋by, kwiat 偶ebraczego rynku, i osiemdziesi膮t dr偶膮cych i lekko czerwonych p艂omieni, jak wielokrotne migotanie w nadci膮gaj膮cym zmierzchu, i tak szli, powolni i pi臋kni w swej n臋dzy; mo偶e tak偶e byli tysi膮cletnimi 偶ebrakami, trzytysi臋cznymi, wolnymi obywatelami, kt贸rzy g艂osowali za cykut膮 dla Sokratesa i teraz pogr膮偶ali si臋 w tym upadku, jeszcze wolni, lecz w n臋dzy. No, wspania艂膮 histori臋 mo偶na by stworzy膰, posi艂kuj膮c si臋 nimi, wystarczy艂oby ich przepyta膰, pojedynczo! Ale ciebie mog艂oby to znudzi膰, Ariadno, bo jeste艣 w tym zawodowcem. Zatem zatrzymam si臋 na kilka chwil, 偶eby ci powiedzie膰, czym s膮 te Cztery Wie偶e. Tego nie widzia艂a艣 w swoim kraju, a ju偶 na pewno nie tutaj, w USA, gdzie pogrzebowy melodramat woli inne materia艂y. Cztery Wie偶e to te cztery s艂upy niesione przez czterech tragarzy, bardzo ci臋偶kie, dlatego potrzeba do ich noszenia tych czterech rzemieni, kt贸re zwieszaj膮c si臋 z szyi, spoczywaj膮 na brzuchach, a tam w otworze ad hoc wk艂ada si臋 drzewa albo maszty, to znaczy te s艂upy, z kt贸rych do po艂owy i w g贸r臋 wychodz膮 w spos贸b symetryczny te fioletowe tulipany, wszystkie ze s艂ynnego szk艂a, a偶 czterdzie艣ci na ka偶dej wie偶y, ka偶dy tulipan ze swoj膮 艣wieczk膮 w 艣rodku, a wszystkie 艣wieczki zapalone, popatrz no, tyle fioletowych p艂omieni, tyle dr偶膮cych modlitw w g贸rze, jak ruchome kr贸tkie 艣wietliste zamki. Id膮 na naro偶nikach trumny, troch臋 od niej oddalone, naturalnie, 偶eby si臋 nie potkn膮膰 i o艣wietlaj膮 je艣li nie Martw膮 (kt贸r膮 nios膮 odkryt膮, b臋dziesz zaskoczona, odkryt膮, 偶eby wszyscy mogli po偶egna膰 blade pi臋kno jej gipsu), to przynajmniej jej imi臋 i wspomnienie, wedle zwyczaju stosowanego B贸g jeden raczy wiedzie膰 gdzie, w przypadku dziewcz膮t, kt贸re umieraj膮 z cnot膮 mi臋dzy nogami. Odkryta, m贸wi艂em ci, i r膮czki z艂o偶one na krzy偶, a w艂osy bez wst膮偶ki i wleczone, tak jak s艂yszysz, wleczone, bo ci, kt贸rzy j膮 nios膮, lokaje w 偶a艂obnych i srebrnych liberiach, bia艂a peruka, zamiast taszczy膰 j膮 na ramionach, nios膮 j膮 w r臋kach, jak widzisz, na poprzecznych noszach, na kt贸rych spoczywa trumna, i w ten spos贸b Martwa znajduje si臋 na wysoko艣ci odpowiedniej, 偶eby pi臋d藕 jej w艂os贸w by艂a wleczona i pokornie zamiata艂a chodnik. A偶 dreszcze przechodz膮, jak si臋 na to patrzy...! Prawda? Tak pi臋kne w艂osy, tak jasne, o tak obfitych falach, dzie艂o sztuki, B贸g wie jakiej perukarki...! Ju偶 tylko one uczyni艂yby szcz臋艣liwym kochanka, gdyby Martwa kiedy艣 istnia艂a i pozwoli艂a siebie kocha膰! M贸wisz, 偶e Butarelli? Kto wie, czy to nie jest wymys艂 Starej, czy kiedykolwiek napisa艂 Misserere, kto wie...! A wszystko to zaprzecza temu, co ju偶 powiedzia艂em. Zgoda, ale nie zapominaj, 偶e te sprzeczno艣ci nigdy nie przesta艂y nimi by膰, z powodu ekstrawaganckiej i, powiedzia艂bym, zdro偶nej wra偶liwo艣ci badaczy, kt贸rzy zwracaj膮 uwag臋 tylko na kwestie drugorz臋dne.
Zatem zaraz szed艂 kler - trzej ksi臋偶a odpowiednio ubrani i jeszcze nast臋pnych czterdziestu w rz臋dach po dwudziestu, na czarno-bia艂o, i to oni 艣piewali, kiedy ch贸r i skrzypce milk艂y, pie艣艅 liturgiczn膮 t艂umaczon膮 przez ludzi z ich tradycyjn膮 z艂o艣liwo艣ci膮 w nast臋puj膮cy spos贸b:
W g贸r臋 Zmar艂ych ulic膮
idzie zyskuj膮c 偶ycie.
Na trzy piastr贸w trzydzie艣ci
w dziesi臋ciu si臋 zmie艣ci,
a gdyby ich czterdzie艣ci by艂o,
to by wi臋cej wychodzi艂o.
Wykorkowa艂a艣, przejeba艂a艣,
ja te偶 wykorkuj臋
per secula seculorum
amen.
Tym 艂acinnikom towarzyszy艂 chrapliwy d藕wi臋k fagotu, na kt贸rym gra艂 jaki艣 gruby cz艂owiek z torbiel膮 艣wiec膮c膮 pod lewym uchem, bardzo wyra藕n膮 torbiel膮, cz艂owiek czasem spluwaj膮cy z wi臋kszym bezwstydem, ni偶 tego wymaga jego zaw贸d.
Skrzypkowie szli w zamkni臋tej grupie, po dzieciach z ch贸ru, te偶 w grupie, i tych, kt贸rzy grali i 艣piewali Misserere, nikomu tak dobrze nie znanego jak Starej: muzyki g艂臋bokiej i rozdzieraj膮cej, bardziej stosownej dla kontrabas贸w ni偶 skrzypiec, ale w ko艅cu granej przez skrzypce, bardzo zbli偶onej do tego, co wiele lat p贸藕niej by艂o Marszem 偶a艂obnym Chopina (kt贸ry by膰 mo偶e zainspirowa艂 si臋 Butarellim albo pope艂ni艂 plagiat, kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰!) Tam-tam-taram-tam-tara-ra-ra-ram! Naprawd臋 by艂o szokuj膮ce, po pogrzebowych g艂osach, przeci膮g艂ych i ochryp艂ych, us艂ysze膰 pojawienie si臋 uroczystego i podnios艂ego Misserere, wykonywanego przez skrzypce, przez castrati, przez ptaki w locie, przez morskie fale, przez wiatry, przez wszystkie d藕wi臋ki dochodz膮ce z nabrze偶a: kr膮偶ki, reje, wanty i przez wszystkie ha艂asy d藕wi臋cznej ziemi. Przeszywa艂o dreszczem, ludzie dr偶eli, a Michaela powiedzia艂a Gullermowi, 偶eby pobieg艂 do okna pos艂ucha膰 tego tak pi臋knego pogrzebu. Oczywi艣cie okaza艂 si臋 fascynuj膮cy i fascynowa艂 widz贸w, w okolicy coraz bardziej nocnej, coraz ciemniejszej, migotanie palonego wosku, wo艅 kadzid艂a unosz膮ca si臋 w powietrzu jak wtargni臋cie chwa艂y, dym przychodzi, dym odchodzi, i rytm nadawany przez grup臋 b臋bn贸w, graj膮cych pe艂nym d藕wi臋kiem, podczas gdy kler w tym czasie odpoczywa艂. I na koniec zajmowa艂y ulic臋 trzy lektyki, tym razem z czarnej laki wysadzanej ko艣ci膮 s艂oniow膮:
A T E
ta w 艣rodku pusta. A potem...
To, co nast臋powa艂o potem, mo偶na by艂o zobaczy膰, bo Ascanio Aldobrandini, zarz膮dca w pewnym sensie o艣wiecony, albo przynajmniej zwolennik lepszych obywatelek, wyposa偶y艂 w ogromne br膮zowe lampy, zasilane z funduszy publicznych, dawn膮 alej臋 Templariuszy, dzisiaj ju偶 Genera艂a, zatem kondukt przechodzi艂 noc膮 po ulicy, jakby by艂 艣wit albo prawie. W ten spos贸b mo偶na by艂o zobaczy膰, co potem nast臋powa艂o, d艂uga, nieko艅cz膮ca si臋 procesja stawonog贸w, od pocz膮tku po kres, od palankinu Martwej i jakby z niego spada艂y: od najwi臋kszego do najmniejszego, nawet najmniejsze paj膮ki, niemal niewidzialne, te, kt贸re wciskaj膮 si臋 w sk贸r臋 pod paznokciami u st贸p i zabijaj膮. Sprowadzono je ze wszystkich stron 艣wiata, afryka艅skie w艂ochate, tropikalne z Ameryki 艂uskowate, z P贸艂wyspu Indyjskiego d艂ugie, z hindusta艅skich las贸w kuliste; jakie艣 偶贸艂te paj膮ki hodowane na dachu 艣wiata, z kt贸rego tradycyjnie si臋 zwieszaj膮, na szczytach Tybetu, na koszt Dalajlamy i ku jego rozrywce; i inne, w膮sate i ze swego rodzaju kosmykami, kt贸re hoduje si臋 na wolno艣ci w rojnych wodach Jangcy i m贸wi si臋, 偶e karmi膮 si臋 偶ywymi dzie膰mi, ale 偶e gardz膮 Chi艅czykami i innymi rasami - paj膮ki kolaboruj膮ce z rasistowskimi imperiami. Przyby艂y te z bieguna p贸艂nocnego, kt贸re b臋d膮c zamarzni臋te, wydaj膮 si臋 z bia艂ego szk艂a, i te z tundry, pomi臋dzy fioletowymi i zielonymi, p艂askie i o niebywale d艂ugich nogach. I by艂y lataj膮ce z Tibuktu, kt贸re sz艂y skacz膮c, bo nie wytrzymuj膮 na ziemi zbyt wiele czasu, i ten zaskakuj膮cy zwierzak z Jukatanu, stylizowany i tak wiele razy malowany i rze藕biony w kolejnych cywilizacjach kukurydzy, 偶yta i nadziewanej tortilli, o kt贸rym nie wiadomo zbyt dobrze, czy jest paj膮kiem czy w臋偶em, ale kt贸ry maj膮c co艣 z obu tych zwierz膮t, przybywa na spotkania zar贸wno gad贸w, jak i stawonog贸w. By艂y wszystkie mo偶liwe paj膮ki, i nie pami臋tam wi臋cej nazw, a nie potrzeba ich wi臋cej. I ludzie pocz膮tkowo bali si臋 ich, ale widz膮c je w takim porz膮dku i tak bardzo pilnuj膮ce symetrii, pos艂uszne kadzid艂u i b臋bnom, stopniowo si臋 uspokajali i nawet znale藕li si臋 tacy, kt贸rzy odwa偶yli si臋 obserwowa膰 je z bliska, spojrzenia ciekawych insektolog贸w. Najwa偶niejsze w tym przypadku by艂o, motu proprio, 偶e kiedy kondukt wszed艂 do katedry, paj膮ki zosta艂y na zewn膮trz, odpoczynek w swoim miejscu, a偶 powia艂 niespodziewany wiatr, wiatr jakby karz膮cy albo m艣ciciel, w tej samej chwili, kiedy ch贸r 艣piewa艂 to
et in peccatu concepit me, mater mea鈭
i zabra艂 je wszystkie z niepohamowan膮 si艂膮 do tego nieznanego i odleg艂ego miejsca, dok膮d wiej膮 wiatry, zar贸wno te porywiste, jak i 艂agodne, i gdzie gromadz膮 si臋 zbierane przez nie rzeczy - prawdziwe sk艂adowisko jest w tym zak膮tku 艣wiata, z tego, co mo偶na sobie wyobrazi膰. I zacz膮艂bym ci opowiada膰, Ariadno, co tam jest, o rzeczach i osobach, i o marzeniach, i jak tam jest, gdyby nie szacunek do zasad epistolografii, kt贸re doradzaj膮 nie zbacza膰 na mo偶liwe odnogi wielos艂owia. Jednak, sama widzisz, wystarczy艂a ta nieznaczna dygresja, to nieuchwytne rozkojarzenie, 偶eby spektakl pogrzebu si臋 rozp艂yn膮艂 i pozosta艂y ju偶 tylko plamy wosku na skraju ulicy. Niemniej by艂 to niezwyk艂y pogrzeb, prawda? Prawdziwa doskona艂o艣膰 - i Martwa na niego zas艂u偶y艂a, rzecz jasna. Jeszcze s艂ysz臋 w pami臋ci kleryk贸w, 艣piewak贸w, skrzypk贸w, wiatr i ptaki, kt贸re zamilk艂y.
3.
- Jeszcze nie odchod藕. Pozw贸l, 偶e ci臋 zatrzymam jeszcze przez chwil臋 i 偶e b臋d臋 do ciebie m贸wi艂. Nie widzisz, 偶e jeszcze nie zgas艂y p艂omienie, i nie zgasn膮? Z faktu, 偶e znik艂a wizja pogrzebu, tak nagle, tylko dlatego, 偶e powia艂 wiatr, nie wyci膮gaj wniosk贸w, 偶e tak偶e i ja przesta艂em wymy艣la膰. Sta艂o si臋 tak, 偶e po kr贸tkiej ciszy m贸zgu nie wiesz, jaki si臋 robi czarny, g艂臋boko, raczej pusto, obrazy przekszta艂ci艂y si臋 tak samo, jak zmienia si臋 sceneria w teatrze, i po pierwszym akcie rozpoczyna si臋 drugi, z odmiennym pejza偶em. Nie mog臋 zapewni膰 ci臋, czy to, co teraz zobaczymy, wydarzy艂o si臋 konkretnie po zako艅czeniu pogrzebu, czy wcze艣niej, ale sk艂aniam si臋 do my艣li, 偶e nast膮pi艂o zaraz po tej w艣ciek艂o艣ci Ascania, mo偶e chwil臋 po zostawieniu go sam na sam z Flaviaros膮 tamtego poranka, pami臋tasz, kiedy ona odczu艂a przyp艂yw wsp贸艂czucia wobec niego i pog艂adzi艂a go po w艂osach - bo znikn臋艂a Agnesse. Ascanio wsta艂 powoli, wzni贸s艂 ramiona, zacisn膮艂 pi臋艣ci i wyrzuci艂 z siebie w ogromn膮 przestrze艅 nieba straszliwe blu藕nierstwo, kt贸re zatrz臋s艂o o艣 ziemsk膮 i spowodowa艂o 艂a艅cuch kataklizm贸w na kra艅cach globu. Wzbraniam si臋 przed powt贸rzeniem go, sama rozumiesz, po艣wi臋caj膮c nawet wierno艣膰 wobec historii, ze strachu, 偶e co艣 si臋 nam przydarzy. Rzuci艂 przekle艅stwo gromkim g艂osem, a ludzie, kt贸rzy niechc膮cy je us艂yszeli, zadr偶eli, gdy偶 Ascanio nie blu藕ni艂 nigdy, a co najstraszniejsze, nigdy nie zdradzi艂 偶adnych przes艂anek, 偶e kiedykolwiek m贸g艂by to zrobi膰, w obliczu czego wprawi艂 wszystkich w przera偶enie, tych, kt贸rzy s艂uchali, i sam膮 przestrze艅. „Rzuci艂 blu藕nierstwo!”, powiedzieli ludzie ludziom, a kamienie kamieniom, a gdy wiadomo艣膰 dotar艂a do Flaviarosy, stan臋艂a jak sparali偶owana i powiedzia艂a co艣 takiego jak to, albo pomy艣la艂a to: „Nigdy bym nie przypuszcza艂a, 偶e tak bardzo j膮 kocha艂!” My te偶 by艣my nie przypuszczali, Ariadno, z braku precedens贸w. Informacje na ten temat s膮 nik艂e, nie z mojej winy. Uda艂o nam si臋 dowiedzie膰, 偶e tak, 偶e kocha艂 j膮, ale nie wiedzieli艣my jak ani jaka by艂a intensywno艣膰 tego uczucia, przede wszystkim intensywno艣膰, i jak wiele go kosztowa艂o niezabranie jej do 艂贸偶ka. A teraz okazuje si臋, 偶e kocha艂 j膮 tak bardzo, 偶e b贸l zmusi艂 go do blu藕nierstwa, ostatniej rzeczy, kt贸rej mo偶na by si臋 po nim spodziewa膰, protestu przeciw woli nieba, a nale偶y przypuszcza膰, 偶e ponadto winni艣my to blu藕nierstwo rozumie膰 jako oznak臋, 偶e Ascanio rezygnowa艂 ze wszystkiego, po pierwsze ze strachu przed piek艂em; 偶e wyrzuca wszystko za burt臋 i 偶e zostaje sam z t膮 samotno艣ci膮 mi艂o艣ci bez nadziei. „Niech natychmiast przyprowadz膮 mi tu biskupa! - zawo艂a艂 potem. - Niech mi go przyprowadz膮 zwi膮zanego, je艣li tak b臋dzie trzeba!”, i jakich艣 dw贸ch siepaczy natychmiast pogna艂o w poszukiwaniu biskupa, na wszelki wypadek zabieraj膮c jednak pow贸z, bo mimo wszystko niezbyt dobrze wygl膮da艂oby prowadzenie po ulicy zwi膮zanego biskupa.
A dop贸ki nie przyjdzie biskup, Ariadno, bo zajmie mu to jeszcze troch臋 czasu, gdy偶 Pa艂ac znajduje si臋 a偶 za katedr膮, ten dom, tak bardzo pi臋kny, 偶e wydaje si臋 zaprojektowany przez Bramantego, popatrz na drug膮 stron臋 morza, przyjrzyj si臋 tej 艂odzi, kt贸ra w艂a艣nie wesz艂a do portu w Palermo i spokojnie przybija do nabrze偶a, prosty to manewr. Nie b臋dzie ci trudno rozpozna膰 Agnesse w tej dziewczynie, siedz膮cej na rufie, blisko steru; je艣li b臋dziemy si臋 upiera膰 przy obserwowaniu jej, zobaczymy, jak w艂a艣ciciel statku podchodzi do niej i j膮 pozdrawia; jak ona mu dzi臋kuje z uk艂onami dla kapitana Triantafilu; jak przenosz膮 na nabrze偶e baga偶 Agnesse i jak ona sama bez pomocy przechodzi po trapie i zostaje na molo, obserwowana przez marynarzy z 艂odzi, przez pr贸偶niak贸w, przez jakiego艣 rybaka i przez tego angielskiego kawalera, ju偶 dojrza艂ego, kt贸ry zauwa偶a j膮 z daleka, przygl膮da si臋 jej, podchodzi do niej, kiedy ona ju偶 usiad艂a na kufrze, i t艂umaczy sobie jako przejaw niebywa艂ego osamotnienia, zw膮tpienia i przede wszystkim upadku na duchu, jej wygl膮d i gest. „Nie jestem nieznajomy, signorina. Nazywam si臋 sir Ronald Sidney”. I ona natychmiast patrzy na niego zdumiona, z nag艂膮 rado艣ci膮, z niepohamowanym p艂aczem; wydaje si臋 jednak, 偶e w tych 艂zach zrealizowa艂a metafor臋 topiku, kt贸ra je przekszta艂ca w klejnoty, cho膰 nie per艂y, lecz raczej diamenty, ze wzgl臋du na t臋czowe iskry wydobywane z nich przez s艂o艅ce. Rzuci艂a si臋 w jego ramiona i odpowiedzia艂a: „To cud, prosz臋 pana, to nieprawdopodobne!” i wyrecytowa艂a po angielsku pierwszy wers trzeciej melodii, kt贸ry przyszed艂 jej na my艣l. A sir Ronald, nienaganny, przyj膮艂 j膮 na swej piersi, poca艂owa艂 w czo艂o (mo偶e w ramach wybadania) i odpowiedzia艂 na wers innym wersem, tym z melodii VII, kt贸ry m贸wi mniej wi臋cej: „C贸偶 to za wiatr przygna艂 tw膮 naw臋 do serca mego? Czego poszukujesz u mego boku?” Agnesse wyda艂o si臋 wtedy, 偶e najlepsz膮 odpowiedzi膮 b臋dzie poca艂owa膰 go w usta. W ten zatem spos贸b wi膮偶emy ko艅ce jeszcze jednego w膮tku, i ko艅c贸weczka. Reszta historii Agnesse i sir Ronalda jest znana, mniej wi臋cej; poprawiona w szczeg贸le, 偶e to nie sir Ronald siedzia艂 na kufrze, poprawiona w jeszcze jednym szczeg贸le, istnieje wielu erudyt贸w walcz膮cych o ogo艂ocenie idylli z k艂amstw i dodatk贸w za艂膮czonych przez Agnesse w swojej korespondencji - nie uwa偶a艂a rzeczywisto艣ci za wystarczaj膮c膮 i postara艂a si臋 j膮 uzupe艂ni膰. Cho膰 nie oskar偶am o to Agnesse; kiedy zna si臋 prawd臋 o spotkaniu i ca艂膮 reszt臋, kiedy zosta艂a por贸wnana z k艂amstwem, to k艂amstwo b臋dzie pewnie najwa偶niejsze i przede wszystkim najbardziej prawdopodobne.
Masz tu ju偶 zatem biskupa, i to bez zwi膮zywania, bo w 偶aden spos贸b nie przeciwstawi艂 si臋 rozkazowi ministra. Ograniczy艂 si臋 tylko do tego, 偶e zabra艂 do towarzystwa swego sekretarza i krewnego, tego tyczkowatego duchownego o cerze zielonkawej jak neapolita艅skie oliwki, kt贸rego ju偶 raz widzieli艣my, tego, kt贸ry wygl膮da jak strzelba i ma mroczne spojrzenie. Wiesz, 偶e to dok艂adnie ta sama osoba, kt贸rej obieca艂em w Nowym Jorku, 偶e j膮 odwiedz臋, hrabia Cagliostro, Jose Balsamo, Wielki Mistrz R贸偶okrzy偶owc贸w i dlatego posiadacz tajemnicy nie艣miertelno艣ci albo przynajmniej d艂ugiego 偶ycia, a wi臋c trwa? Zapomnieli艣my o nim, jak o tylu innych rzeczach. Ach, Agnesse, nie powinno si臋 pisa膰 listu mi艂osnego, kiedy nale偶y wymy艣li膰 powie艣膰! Teraz nie mamy ju偶 czasu, 偶eby opowiedzie膰 ci o powodach, dla kt贸rych jest przebrany za ksi臋dza i w funkcji krewnego biskupa Gorgony, ale mog臋 przynajmniej obja艣ni膰 ci, 偶e wszystko ma zwi膮zek ze skarbem templariuszy, o kt贸rym nikt nie wie, czy jest pod zamkiem czy w lochach klasztoru, czy w grocie wykutej w morskich ska艂ach.
Zostawili ich w przedsionku, przy oknie, a oni, milcz膮cy, przygl膮dali si臋 zatoce i temu, co si臋 na niej dzia艂o, wy艂adowywaniu przyby艂ej brygantyny, za艂adowywaniu kutra, kt贸ry gotowa艂 si臋 do wyj艣cia w morze. Biskup wskaza艂 偶agle barku, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 do wyj艣cia zatoki, a krewny odpowiedzia艂 mu, 偶e s膮 pi臋kne. Biskup zauwa偶y艂: „Mo偶e idzie do Indii Zachodnich”. „Teraz wszyscy chc膮 wyjecha膰 do Indii Zachodnich. M贸wi膮, 偶e tam cz艂owiek jest wolny”. Biskup westchn膮艂, krewny oczyma odprowadza艂 偶agle. Z ty艂u otworzy艂y si臋 drzwi; oni nie poruszyli si臋. Jaki艣 g艂os oznajmi艂, 偶e pan minister na nich czeka, wi臋c weszli do gabinetu Ascania, biskup przodem, krewny depcz膮c mu po pi臋tach, uk艂on z tej, uk艂on z tamtej, kapelusze w r臋kach, 艣ci膮gni臋te peleryny. I u艣miechy z daleka. Ascanio sta艂 w g艂臋bi, za ogromnym sto艂em, za papierami, za Krucyfiksem z ko艣ci s艂oniowej; ju偶 spokojny, jak cz艂owiek, kt贸ry ul偶y艂 sobie, robi膮c straszne rzeczy, cho膰 te jego pozostawa艂y w tyle za gniewem Achillesa czy Orlanda w furii, ale wszystko mu usz艂o wraz ze s艂owami, chocia偶, do diab艂a! Duchowni podeszli drobnymi kroczkami, z manierami duchownych, i ponownie go pozdrowili ju偶 z bliska, uk艂onami r贸wnie偶 duchownymi, i mieli zamiar usi膮艣膰 na spos贸b duchownych, ale poniewa偶 minister nie poprosi艂, by usiedli, nagle poczuli si臋 zlekcewa偶eni, przede wszystkim biskup, ju偶 ze zgi臋tym cia艂em i z wielkim biskupim zadkiem na krze艣le; ale nie stracili duchownej stateczno艣ci. Krewny rozwi膮za艂 sytuacj臋, prosz膮c Jego Przewielebno艣膰, aby usiad艂, a minister nie odwa偶y艂 si臋 tego zabroni膰, ale dalej sta艂, zatem krewny nie mia艂 innego wyj艣cia, ni偶 p贸j艣膰 w jego 艣lady. Jednak偶e to biskup znalaz艂 si臋 w gorszej pozycji; zrozumia艂 to, kiedy poczu艂 si臋 przes艂uchiwany, wypytywany, z g贸ry, z pozycji silniejszego, g艂osem, spojrzeniem, wyrazem twarzy Ascania. „Wasza Wielebno艣膰, ju偶 jaki艣 czas temu wys艂ano do Rzymu umy艣lnego z listem”. „Rzym, panie ministrze, jest ostro偶ny w odpowiedziach i, rzecz jasna, potrzeba na to czasu. W Rzymie nie ma zwyczaju improwizowa膰”. „Wasza Wielebno艣膰, Rzym mo偶e dzia艂a jako wieczny, jakim jest, ale 偶ycie ludzkie szybko si臋 ko艅czy i ludzie potrzebuj膮 szybkich rozwi膮za艅”. „Odpowiedzi Rzymu, panie ministrze, s艂u偶膮 doktrynie, Wasza Ekscelencja dobrze to wie. Nale偶y skrupulatnie je udokumentowa膰”. „I zredagowa膰 w najlepszej mo偶liwej 艂acinie, 偶eby nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Ale, Wasza Wielebno艣膰, czekaj膮c na odpowied藕 z Rzymu, straci艂em kochan膮 kobiet臋”. „Panie ministrze, w obliczu spraw doktryny Rzym mo偶e rozwa偶a膰 kwestie osobiste jedynie w kategoriach kwestii osobistych. Niemniej w jego imieniu bolej臋 nad t膮 strat膮 i sugeruj臋 panu ministrowi chrze艣cija艅sk膮 rezygnacj臋”. „Wasza Wielebno艣膰, pan, tak jak i ja, przygl膮da艂 si臋 pi臋knym staro偶ytnym bogom, tym tak zwanym fa艂szywym, tym, kt贸rzy nigdy nie istnieli, tak 偶ywym, jak my sami. Od tamtego dnia, nie wiem, czy pan przesta艂 wierzy膰 w Ko艣ci贸艂, ale mog臋 pana zapewni膰, 偶e wszyscy, kt贸rzy ich widzieli, utracili wiar臋, chyba 偶e Grecy, bo ci mo偶e na czas znale藕li spos贸b na wiar臋 w starych i jednocze艣nie w nowego, ale znale藕li te偶 spos贸b na ci膮g艂e grzeszenie bez strachu przed pot臋pieniem”. „Przyznaj臋, panie ministrze, 偶e sytuacja jest zagmatwana i 偶a艂uj臋, 偶e jeszcze nie posiadam 艣rodk贸w, aby j膮 wyja艣ni膰. Ale pewnego dnia Rzym powie ostatnie s艂owo...” „Kiedy ju偶 wszyscy b臋dziemy martwi, prawda?” Biskup skromnie ukry艂 u艣miech: „To bardzo mo偶liwe, panie ministrze. Dzie艅 艣mierci jest niedocieczon膮 tajemnic膮”. „Chyba 偶e chodzi o skaza艅c贸w, bo w ich przypadku zna si臋 dok艂adn膮 godzin臋”. „Ale B贸g oka偶e im lito艣膰, jak i nam wszystkim!” Ascanio odpowiedzia艂 mu na to grymasem, kt贸ry r贸wnie dobrze m贸g艂 oznacza膰 zgod臋, co oboj臋tno艣膰. „A ja, Wasza Wielebno艣膰, nie wiem, co maj膮 zamiar zrobi膰 ludzie z tego miasta, ani mnie to nie obchodzi, bo wkr贸tce przestan臋 si臋 w to wtr膮ca膰, ale wiem, co ja mam zamiar zrobi膰. P贸ki co, wejd臋 do klasztoru Klarysek i zgwa艂c臋 kilka nowicjuszek, o kt贸rych urodzie rozpowiadaj膮 ludzie; z absolutnym spokojem sumienia, bo to nie grzech. Bogowie dopuszczaj膮 to swoim przyk艂adem”. Biskup przedstawi艂, z eleganck膮 bieg艂o艣ci膮, scen臋 przera偶enia. „B臋dzie pan zdolny, panie ministrze, zel偶y膰 w ten spos贸b oblubienice Pana?” „Wasza Wielebno艣膰, widzieli艣my Posejdona i Amfitryt臋 kochaj膮cych si臋 bezkarnie na falach...” „To mog艂y by膰 demony, panie ministrze. Podst臋py z艂ego s膮 nieprzewidywalne i absolutnie niezwyk艂e! O艣mielam si臋 s膮dzi膰, 偶e odpowied藕 Rzymu, kiedy nadejdzie...” „Nie mog臋 na ni膮 czeka膰, Wasza Wielebno艣膰. M贸j g艂贸d zemsty jest nienasycony. Zachowa艂em czysto艣膰 ze strachu przed piek艂em i straci艂em okazj臋, by by膰 szcz臋艣liwy. Teraz zamierzam odzyska膰 chocia偶 przyjemno艣膰. Nie musz臋 m贸wi膰, 偶e wygnam z Wyspy duchownych, mnich贸w i, z ca艂ym szacunkiem, Wasz膮 Wielebno艣膰. I wy艣l臋 ambasadora do Republiki Francuskiej”. Biskup podskoczy艂 na krze艣le, zupe艂nie szczerze, i przera偶enie odmalowa艂o mu si臋 na twarzy. „Pan minister tego nie zrobi! Do Republiki Francuskiej, nie! Panie ministrze, zdaje pan sobie spraw臋, jak膮 wag臋 maj膮 te s艂owa Wolno艣膰, R贸wno艣膰 i Braterstwo? W tym 艣wiecie ateuszy nie ma miejsca ani dla pana, ani dla mnie”. „Dla mnie tak, Wasza Wielebno艣膰. Zwo艂am Parlament, uchwalimy Konstytucj臋...” „To koniec, panie ministrze, to koniec!” Biskup spogl膮da艂 przybity ponad Krucyfiksem, kt贸ry tak wielki strach zasia艂 w duszy Agnesse, tak dawno temu, w dzie艅 jej przyjazdu; spogl膮da艂 na jaki艣 neutralny punkt, w kt贸rym by膰 mo偶e znajdowa艂o si臋 lekarstwo na jego katastrof臋. I zaleg艂a pe艂na westchnie艅 cisza, po kt贸rej spodziewano si臋, z jednej czy drugiej strony, s艂贸w uniesienia, ostatecznych, kategorycznych. Ale kategoryczne by艂o suche rami臋, r臋ka, d艂uga i ciemna Cagliostra. Wsadzi艂, rami臋 i r臋k臋, pomi臋dzy Dwie Szpady i powiedzia艂: „Wydaje mi si臋, Wasza Wielebno艣膰, panie ministrze, 偶e punkt wyj艣cia jest b艂臋dny. Je艣li mog臋 powiedzie膰 kilka s艂贸w, mo偶e uda nam si臋 doj艣膰 do porozumienia”. Ascanio u艣miechn膮艂 si臋 do niego: „Moja decyzja ju偶 zapad艂a, ale 偶eby nie m贸wili...” Cagliostro zrobi艂 w jego stron臋 kr贸tki uk艂on. „Nie spodziewa艂em si臋 czego艣 innego po przys艂owiowej dworno艣ci Waszej Ekscelencji, o kt贸rej za艣wiadczaj膮 nawet skazani na 艣mier膰. Dobrze zatem, chc臋 by膰 zwi臋z艂y i jasny. Mo偶e pan, panie biskupie, panie ministrze, nigdy nie s艂yszeli o Messmerze”. Minister i biskup spojrzeli po sobie. „Nie. Nigdy nie s艂ysza艂em tego nazwiska”. „Ja te偶 nie”. „Oto niekorzy艣膰 p艂yn膮ca z braku podr贸偶y, szanowni panowie! Doktor Messmer dowi贸d艂 wedle 偶yczenia Akademii Francuskiej, ju偶 dawno temu, kiedy w Pary偶u mieszkali kr贸lowie i kr贸lowe, istnienia pewnych naturalnych fluid贸w zdolnych sprowokowa膰 u ludzi stan - nazwijmy go - sugestii, ale tak偶e hipnotyzmu, co jest odpowiednim s艂owem: Spowodowa膰 widzenie tego, co nie istnieje, na przyk艂ad, a cz艂owiek w to wierzy”. „Chce mi pan powiedzie膰, 偶e widzia艂em Posejdona i Amfitryt臋, bo byli艣my w stanie sugestii?” „Do tego zmierzam, Wasza Ekscelencjo, ale nie s艂owami. Rezultat dzia艂ania tych fluid贸w mo偶na zaobserwowa膰 u poszczeg贸lnych os贸b, ale tak偶e u zbiorowo艣ci, i spowodowa膰, 偶e zobacz膮...” Tym razem to biskup przerwa艂 gwa艂townym machaniem r臋koma: „Ale偶 to jest herezja, ojcze! Je艣li to dopu艣cimy, kto b臋dzie wierzy艂 w cuda? Wszyscy powiedz膮, 偶e to przypadki zbiorowej sugestii”. „Nie wiemy jeszcze, co powiedz膮 ludzie ani nawet, co powie Ko艣ci贸艂, kiedy tak si臋 zdarzy. Chc臋 tylko zaproponowa膰 Waszej Ekscelencji zawieszenie broni... powiedzmy, 偶e na kilka dni. Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e pojawi si臋 jaka艣 nowa i niewyja艣niona sytuacja; mam przynajmniej swoje uzasadnione powody, 偶eby si臋 jej spodziewa膰, z powodu pewnych znak贸w w ptasich lotach i po艣wiacie ksi臋偶yca... C贸偶, skoro sprawa jest pilna, nie ma czasu na dog艂臋bne wyja艣nienia, kt贸rych, o ile b臋d膮 potrzebne, dostarcz臋 p贸藕niej. Ale b艂agam Wasz膮 Ekscelencj臋, 偶eby od艂o偶y艂 pan na kilka dni, dwa lub trzy, napad na klasztor i gwa艂t nowicjuszek, co zreszt膮 i tak zajmie panu troch臋 czasu. Je艣li po tym, co si臋 wydarzy, nie b臋dzie pan usatysfakcjonowany, sam biskup otworzy panu wrota konwentu”. Biskup spojrza艂 na krewnego ze zdumieniem i niejakim niezrozumieniem. „Tak, Wasza Wielebno艣膰, pozwoli艂em sobie z艂o偶y膰 obietnic臋, kt贸ra jest te偶 uk艂adem, zapewniaj膮cym, 偶e wrota klasztoru zostan膮 zamkni臋te na rozpust臋, tak jak s膮 teraz”. „Tak bardzo wierzy pan w siebie?”, zapyta艂 go minister; i czeka艂 na odpowied藕 z takim samym niepokojem jak duchowny. „W siebie wcale. Ale w wiedz臋 i w tych, kt贸rzy j膮 posiadaj膮...” Biskup zadr偶a艂 i patrz膮c w oczy Ascania, dostrzeg艂 co艣, co mo偶na by zinterpretowa膰 jako zbie偶no艣膰. „Czy to nie 艣mierdzi siark膮?” „Je艣li to jest ostatnie s艂owo ko艣cielnych zwierzchnik贸w, mo偶emy zatem panowie przej艣膰 si臋 ju偶 do 艢wi臋tej Klary”. Biskup skrzy偶owa艂 ramiona i sk艂oni艂 g艂ow臋. „Ufam Panu! Ufam Panu!” Para go艂膮bk贸w przylecia艂a na parapet okna. By艂y szare i nastroszone. Samiec szuka艂 dzioba samicy, a ona na to pozwala艂a. Po艂udniowe s艂o艅ce 艣wieci艂o pionowo z g贸ry i by艂o duszno. Ascanio Aldobrandini zaproponowa艂 duchownym kieliszek ch艂odnego wina. Oni na to przystali. Podnosz膮c sw贸j kieliszek, biskup dostrzeg艂 w ciemnych 藕renicach Cagliostra majestatycznie 偶egluj膮ce dwa wojenne okr臋ty.
4.
- Fregaty francuskie pojawi艂y si臋 oko艂o dziesi膮tej trzydzie艣ci rano, w upalny wtorek, z lekk膮 mg艂膮 i nie najlepsz膮 widoczno艣ci膮; poniewa偶 jednak stra偶e i wachty na bocianich gniazdach wybrano spo艣r贸d ludzi o sokolim wzroku i posi艂kowa艂y si臋, co wydaje si臋 oczywiste, lunetami, szybko je odkryto. Okr臋t贸w by艂o cztery i sz艂y kierunkiem NNW-SSW, jak to si臋 m贸wi, z Wysp膮 na kursie. Kolejne raporty opisywa艂y je jako okr臋ty o wielkim tona偶u, dobrze uzbrojone, pod tr贸jkolorow膮 bander膮, a ostatni z nich (sz艂y rz臋dem), z admiralskim proporcem, cho膰 skoro nale偶a艂y do republiki, c贸偶 to by艂 za admira艂! Typy okr臋t贸w nie by艂y nowoczesne: okr臋ty z Nantes, z czas贸w Naszyjnika kr贸lowej, podobne do niego. Oczywi艣cie nie wytrzyma艂yby starcia z tymi, kt贸re sta艂y na pochylniach; ale te na pochylniach sta艂y na pochylniach i nie mo偶na by艂o na nie liczy膰. Pierwsza rzecz, jaka przysz艂a ludziom do g艂owy, 偶e skoro angielska eskadra ruszy艂a na Wsch贸d 艣ladem genera艂a Napoleona, kt贸ry robi艂 za Aleksandra w tych dalach, fregaty przyp艂yn臋艂y, 偶eby przej膮膰 okr臋ty z pochylni niemal gotowe do przekazania ich Anglikom, co jednocze艣nie by艂oby doskona艂膮 operacj膮 morsk膮 i znakomitym wsparciem dla republika艅skiej eskadry oraz ciosem dla Home Fleet. Tak my艣lano na nabrze偶u, my艣lano na g艂os, ka偶dy tak my艣la艂, a jako wyja艣nienie wystarcza艂o to, 偶e fregaty 偶eglowa艂y ze sw膮 zwyczajow膮 elegancj膮, odrobin臋 p臋kate i troch臋 przestarza艂e, ale - cholera! - w sumie jednak elegancja, cho膰 w peruce. I zastanawiano si臋 tak偶e, cho膰 ju偶 nie tak g艂o艣no, w sali zebra艅 Pa艂acu, rokoko na gotyku, zebranych Dwunastu w obliczu Niespodziewanego i Nieuniknionego, w obliczu tego, co dla nich mog艂o by膰 ko艅cem historii, ko艅cem i katastrof膮 jednocze艣nie. Stary della Croce, kt贸rego przywieziono powozem na zebranie, uznaj膮c, 偶e jego oczywista m膮dro艣膰 nie b臋dzie zbywa艂a na spotkaniu, powiedzia艂, 偶e nie potrafi zrozumie膰 tego zaniedbania Anglii, kt贸re b臋dzie j膮 kosztowa膰 jednego alianta i kilka niezb臋dnych okr臋t贸w i 偶e sam膮 strat臋 alianta mo偶na sobie odbi膰, ale nie strat臋 okr臋t贸w. „Musi by膰 jakie艣 wyj艣cie”. „Wyj艣cie? Jedyne, co rozwi膮za艂oby t臋 sytuacj臋, to cztery okr臋ty o trzech pok艂adach albo przynajmniej nast臋pne cztery fregaty i odwaga ich za艂贸g”. Ascanio powiedzia艂, 偶e to niepotrzebne fantazjowanie i 偶e on ogranicza si臋 do pok艂adania nadziei w generale Galvano, zbawcy ojczyzny przy ka偶dej okazji, wi臋c dlaczego nie przy tej? Pozostali wys艂uchali go w zdumieniu, poza Flaviaros膮, kt贸ra zacz臋艂a si臋 czego艣 obawia膰 albo co艣 podejrzewa膰. Ale nie wiedzia艂a co.
Fregaty przybli偶y艂y si臋. Ju偶 je by艂o wida膰 z ka偶dego tarasu, nie m贸wi膮c ju偶 o wie偶ach i dzwonnicach, dzia艂a stercz膮ce z ciemnych brzuch贸w burt, a przez lunety za艂oga chodz膮ca po pok艂adzie, wojsko szturmowe na stanowiskach i kilku wa偶nych ludzi spieraj膮cych si臋 na kasztelu rufowym okr臋tu flagowego. Mo偶na te偶 by艂o zobaczy膰 manewr zwijania 偶agli i pozostawienia tylko szmat niezb臋dnych, 偶eby utrzyma膰 si臋 w dryfie (wia艂a leciutka bryza). Od najwa偶niejszej fregaty oderwa艂a si臋 szalupa z flag膮 parlamentariuszy. Marynarz na dziobie poprosi艂 o pozwolenie wej艣cia do portu. Szybko przedyskutowano to na Radzie i nasta艂a pewna zgoda, 偶e pozwoli im si臋 przybi膰. Ludzie odrzucili strach na ca艂y czas, kiedy szalupa zmierza艂a do molo. Jeden oficer wyskoczy艂 na brzeg, bardzo dobrze umundurowany i z tr贸jkolorow膮 kokard膮. Poprosi艂 o status pos艂a艅ca. Przyznano mu go i kilku urz臋dnik贸w towarzyszy艂o mu do Pa艂acu. Przyj臋艂a go Rada, z opanowaniem i udaj膮c oboj臋tno艣膰. Oficer, kt贸ry m贸wi艂 po francusku, zachowa艂 si臋 poprawnie (wi臋c wygl膮da艂 jak panicz) i powiedzia艂, 偶e jego admira艂, w imieniu Republiki i, przede wszystkim, genera艂a Bonaparte, niedawno mianowanego pierwszym konsulem, wskazuje Pa艂acowi korzy艣膰 p艂yn膮c膮 z dopuszczenia wyspecjalizowanego personelu, kt贸ry mieli na pok艂adzie (na wypadek, gdyby ci z Wyspy nie chcieli wzi膮膰 udzia艂u w pracy), do wodowania angielskich okr臋t贸w i, nast臋pnie zabrania ich na holu przy minimalnej obsadzie, kt贸ra te偶 znajdowa艂a si臋 na pok艂adzie. Flaviarosa, jedyna, kt贸ra m贸wi艂a po francusku spo艣r贸d cz艂onk贸w Rady, po dyskusji zapyta艂a oficera, czy nie wie, 偶e Rz膮d Gorgony nie jest stron膮 konfliktu, 偶e okr臋ty s膮 na sprzeda偶 i 偶e je艣li pozwol膮 je sobie odebra膰, Anglia nie zap艂aci za nie ani jednego piastra, co dla Wyspy oznacza膰 b臋dzie ruin臋; na co oficer odpowiedzia艂, bardzo elegancko, pozwalaj膮c sobie na luksus u艣mieszk贸w i uk艂on贸w, bez w膮tpienia spowodowanych pi臋knem Flaviarosy, tego poranka zjawiskowej, 偶e rozumie te argumenty, ale 偶e Republika Francuska jest w stanie wojny i ten atak na wra偶膮 flot臋 jest niew膮tpliwie podst臋pem, ale z tych legalnych, z tych dozwolonych przez odwieczne prawa; 偶e oczywi艣cie przysz艂o to do g艂owy genera艂owi Bonaparte, na wzmiank臋 o kt贸rym stan膮艂 na baczno艣膰 i zasalutowa艂 po wojskowemu; i co najwy偶ej Republika mo偶e si臋 zobowi膮za膰, 偶e ui艣ci za nie zap艂at臋 w chwili, kiedy pozwol膮 na to jej finanse. „Czyli, 偶e je艣li odm贸wimy, mamy si臋 spodziewa膰, 偶e odbierzecie nam okr臋ty si艂膮?” „Nasz plan, madame, polega na zniszczeniu, pocz膮tkowo i jako zapowied藕, obrony portu, a je艣li po ich zlikwidowaniu miasto si臋 nie podda, zbombardujemy je”. „Wie pan, poruczniku, 偶e ta Wyspa od zawsze uwa偶ana by艂a za niemo偶liw膮 do zdobycia?” „Tak s艂ysza艂em, prosz臋 pani, ale zdaje si臋, 偶e ju偶 przesta艂a taka by膰. Ja sam zobowi膮za艂bym si臋 j膮 zdoby膰 przy u偶yciu tylko jednej fregaty”. „Tak nisko ceni pan nasz膮 odwag臋?” „Och, madame, w 偶adnym razie! Ceni臋 odwag臋 gorgo艅czyk贸w, ale tak偶e dostrzegam jako艣膰 ich przestarza艂ych umocnie艅”. Flaviarosa t艂umaczy艂a ramolom z Rady s艂owa oficera. Ascanio powiedzia艂: „Popro艣 go o czas!” i Flaviarosa tak zrobi艂a. Oficer odrzek艂, 偶e daje go tyle, ile zajmie jego powr贸t na okr臋t i dostarczenie odpowiedzi admira艂owi. „Tylko godzin臋!” „Mo偶e troch臋 mniej!”
Ludzie zebrali si臋 przed Pa艂acem i otworzyli przej艣cie dla oficera, ci膮gle eskortowanego przez dw贸ch funkcjonariuszy. „Usma偶膮 nas 偶ywcem!”, wrzeszcza艂 jaki艣 tch贸rz; a inny m贸wi艂: „Jak za Turka w sze艣膰set dziewi膮tym! Zabrali do swoich harem贸w ca艂膮 m艂odzie偶, ch艂opak贸w i dziewczyny, kt贸rzy zostali przy 偶yciu!” „Francuzi nie maj膮 harem贸w”. „Ale maj膮 wojsko, potrzebuj膮 偶o艂nierzy i kurwy do towarzystwa”. „Czasy si臋 zmieni艂y... Pozwolimy, 偶eby wystrzelili pierwsz膮 salw臋, 偶eby 藕le nie wypa艣膰 i zaraz bia艂a flaga na maszt”. „A je艣li padniesz przy pierwszym wystrzale?” Jednak ten przypadek tch贸rzostwa by艂 raczej osamotniony, i na Wyspie podburzonej przede wszystkim przez kler, kt贸ry we Francuzach widzia艂 demona, przyj膮艂 si臋 duch oporu. Jednog艂o艣nie przeg艂osowano po艣wi臋cenie, a nawet zakonnice ze 艢wi臋tej Klary (otrzymawszy odpowiednie pozwolenie, to prawda) wysz艂y z klasztoru i zapisa艂y si臋 na nauk臋 strzelania.
To, co wtedy si臋 wydarzy艂o by艂o zaskakuj膮ce, nigdy wystarczaj膮co wyja艣nione, mo偶e dlatego, 偶e jest niewyja艣nialne, i z rzadka si臋 w to wierzy, bo jest nieprawdopodobne, poza tym, 偶e niesamowite, nie znaczy to jednak, 偶e si臋 nie wydarzy艂o. Uczestnicy i 艣wiadkowie nigdy nie byli wystarczaj膮co wylewni na ten temat, a odno艣na dokumentacja jest rzadka i niejasna, aby nie powiedzie膰, 偶e ledwie czytelna. Nie chodzi w tym przypadku, rzecz jasna, o przytaczanie tu tekst贸w, mi臋dzy innymi dlatego, 偶e w znakomitej wi臋kszo艣ci uleg艂y zagubieniu, ale nie by艂oby jednak pozbawione sensu uciec si臋 tutaj, jak przy innych okazjach, do tych niedost臋pnych, do 艣ci艣le tajnych archiw贸w Foreign Office. Praktyczny zmys艂 Anglik贸w zaleca艂 im zawsze spisywa膰 rzeczy w spos贸b jasny, z wy艂膮czeniem niekt贸rych poet贸w, a raporty dyplomatyczne bez wyj膮tku s膮 w艂a艣nie takie, cho膰 przychodz膮 zaszyfrowane. Ten konsula Algernona Smitha nosi dat臋 o kilka dni p贸藕niejsz膮 - je艣li sprawa wydarzy艂a si臋 w kt贸ry艣 wtorek, w nast臋puj膮cy po nim pi膮tek. Sk艂ada si臋 z bardzo d艂ugiego wst臋pu ewidentnie teoretycznego, a czasem teologicznego, w kt贸rym zastanawia si臋 nad cudowno艣ci膮 i fantastyczno艣ci膮, ideami, wed艂ug niego por贸wnywalnymi, a nawet r贸wnoznacznymi, cho膰 jeden dotyczy poga艅sko艣ci, a drugi chrze艣cija艅stwa; albo m贸wi膮c innymi s艂owy: profanum i sacrum, mniej wi臋cej. I zadaje sobie pytanie o to, czy to, co opowie, przez fakt wydarzenia si臋 w epoce chrze艣cija艅skiej i na terytorium podporz膮dkowanym Rzymowi, powinno zosta膰 nazwane konkretnie cudem, jednocze艣nie b臋d膮c 艣wiadom, 偶e u偶ycie takiej idei oka偶e si臋 co najmniej niewygodne, a mo偶e shocking dla pan贸w biskup贸w z Izby Wy偶szej. „Przyznaj臋 jednakowo偶, 偶e s艂owo 禄cud芦 okazuje si臋 niewystarczaj膮ce - pisze pan Smith - sk艂ania艂bym si臋 jednak偶e w kierunku 禄cudu laickiego芦, z przekonaniem, 偶e podobne zestawienie znacze艅 wyrazi utrzymanie tego, co cudowne, lecz wykluczenie wszystkiego, co religijne, mog艂oby zawiera膰 si臋 w cudzie”. Osobi艣cie sk艂aniam si臋 do przekonania, 偶e mister Smith dobra艂 odpowiednie s艂owa i utrafi艂 w wyja艣nienie. To, co opowiedzia艂 po wst臋pie i po innych d艂ugich rozwa偶aniach, sprowadza si臋 do kilku linijek, wystarczaj膮cych: „Znajdowa艂em si臋 w swoim gabinecie. Zgas艂a mi fajka. Wsta艂em, 偶eby poprosi膰 o przyniesienie ognia, a kiedy to robi艂em, zda艂em sobie spraw臋, 偶e to pomieszczenie nie jest moim gabinetem w domu przy ulicy Krete艅czyk贸w, w kt贸rym zwyk艂em mieszka膰, lecz kabin膮 oficera na okr臋cie, i ja sam uleg艂em przemianie, przynajmniej moje ubranie, bo mia艂em na sobie mundur porucznika marynarki brytyjskiej. Moim pierwszym wra偶eniem by艂 niepok贸j, poniewa偶 odpowiednikiem stopnia majora, kt贸rego si臋 dos艂u偶y艂em w wojsku Jego 艁askawej Wysoko艣ci, jest komandor podporucznik; lecz szybko ca艂a 艣wiadomo艣膰 tego, co naprawd臋 si臋 dzia艂o, sk艂oni艂a mnie do zostawienia na p贸藕niej tej ma艂ostkowo艣ci. Otworzy艂em to, co wydawa艂o mi si臋 oknem, i znalaz艂em si臋 ponad morzem, wygl膮daj膮c z burty okr臋tu, z falami o zaledwie kilka jard贸w od mojej brody. Wyszed艂em i zasalutowali mi umundurowani marynarze. Wpad艂em na bosmana: „Szed艂em po pana na polecenie dow贸dcy”. Uda艂em si臋 za nim. Rzeczonym dow贸dc膮 by艂 sam Ascanio Aldobrandini, pierwszy minister i tyran Wyspy. Nie mia艂 na sobie munduru. By艂 w kabinie na okr臋cie, w otoczeniu morskich szparga艂贸w, po艣r贸d kt贸rych porusza艂 si臋 z absolutn膮 naturalno艣ci膮. Inni oficerowie oczekiwali jego rozkaz贸w. Te, kt贸re wydawa艂, odnosi艂y si臋 do nieuchronnej bitwy. Zada艂em kilka pyta艅 i zdo艂a艂em si臋 dowiedzie膰, 偶e okr臋t, na pok艂adzie kt贸rego si臋 znajduj臋, by艂 sam膮 Gorgon膮, przemienion膮 w okr臋t o trzech pok艂adach, ze wszystkimi mieszka艅cami jako za艂og膮. Znajdowali艣my si臋 kilka mil od francuskiej eskadry, z kt贸r膮 starcie by艂o nieuniknione. Najwyra藕niej komendant Aldobrandini, kt贸ry nigdy nie okaza艂 przejaw贸w sympatii, zasalutowa艂 mi z wielk膮 uprzejmo艣ci膮 i kaza艂 mi usi膮艣膰. Zrobi艂em to, uprzednio stan膮wszy na baczno艣膰”.
Metamorfoza zaskoczy艂a mister Algernona Smitha, zdziwi艂a go i nie potrafi艂 jej sobie wyja艣ni膰; jednak dla mieszka艅c贸w Gorgony og贸lnie, a dla Grek贸w w szczeg贸lno艣ci, ta nag艂a przemiana Wyspy by艂a rzecz膮 najbardziej naturaln膮 na 艣wiecie, tym czego wymaga艂y okoliczno艣ci, tym co nie mog艂o wydarzy膰 si臋 w inny spos贸b, a zamiana mieszka艅c贸w w za艂og臋 by艂a tylko aspektem szczeg贸lnym, konsekwencj膮 operacji zamiany o wi臋kszym zasi臋gu, cho膰 logiczn膮, konieczn膮 i, nade wszystko, spodziewan膮. Czy偶 poeci od czas贸w Homera nie m贸wili, 偶e Gorgona jest 艂odzi膮 偶egluj膮c膮 czasem pod jasnym ksi臋偶ycem, a innym razem w promieniach r贸偶owawego 艣witania? Czy偶 wszyscy 偶ywi mieszka艅cy nie uwa偶aj膮 si臋, czy偶 wszyscy ju偶 martwi nie uwa偶ali si臋 za marynarzy na l膮dzie niesko艅czonej 偶eglugi i z podejrzeniami flauty, s膮dz膮c po niewielkich ruchach okr臋tu? C贸偶 wi臋c mia艂o w sobie dziwnego to, 偶e wreszcie, kto wie, czy na zawsze, zrealizuje si臋 elementarna metafora i Wyspa naprawd臋 stanie si臋 okr臋tem, wojennym, kt贸rego wymaga艂a sytuacja? Tam oto by艂a odpowied藕! Starzy bogowie opieku艅czy Wyspy, czy kto tam m贸g艂 by膰, wykonali korzystne przekszta艂cenie: Wyspy i jej ludzi. I wszyscy przeszli z jednego stanu do drugiego z naturalno艣ci膮, jak cz艂owiek przechodz膮cy przez codzienny most rozci膮gni臋ty ponad rzek膮, kt贸ra widzia艂a jego narodziny. Ja by艂em kramarzem, a teraz mam stopie艅 bosmana. A ja, kt贸ra by艂am zakonnic膮 w 艢wi臋tej Klarze? Ach, ty, siostrzyczko, czy mateczko, czy kim tam jeste艣, natychmiast 艣ci膮gaj kornet i zak艂adaj frygijsk膮 czapk臋, i schod藕 na trzeci pok艂ad wraz ze wszystkimi, gdzie konstabl poka偶e wam dzia艂a, kt贸re b臋dziecie obs艂ugiwa膰, i jak to robi膰! Zakonnice schodz膮 biegiem na trzeci pok艂ad, s艂uchaj膮 instrukcji, przywi膮zuj膮 si臋 do odpowiedniej armaty i bez zaskoczenia pozwalaj膮, 偶eby paziowie zapalili lonty, kt贸re trzymaj膮 ich r臋ce. Dow贸dca dzia艂a jest cz艂owiekiem surowym i o wielkich w膮sach, i m贸wi do zakonnicy, 偶e po bitwie sobie pogadamy. Jeden dow贸dca dzia艂a na jedn膮 zakonnic臋. „A kiedy zobaczysz przed sob膮 burt臋 wrogiego okr臋tu i za艂og臋 wychylaj膮c膮 si臋 przez bulaje, poka偶 im fig臋 i wyzwij od skurwysyn贸w”.
Dow贸dca powiedzia艂 mister Algernonowi Smithowi, 偶e wr贸g jest blisko, 偶e odbywa si臋 ostatnia narada przed bitw膮. Rozwin膮艂 na stole map臋 i wskaza艂 wzajemne pozycje: „Tam oni. Tu my. Przyniesiono mi raport, w kt贸rym si臋 m贸wi, 偶e wr贸g ustawia si臋 w linii. Jest czterech na jednego. Jakikolwiek b臋dzie nasz kurs, przeciwnik b臋dzie manewrowa艂 tak, 偶eby nas otoczy膰 i uniemo偶liwi膰 nam ruchy, ale to ich zobowi膮zuje do u偶ycia jedynie dzia艂 z jednej burty, podczas gdy my mo偶emy strzela膰 z lewej i prawej burty. Nasz czas 艂adowania jest kr贸tszy ni偶 czas, kt贸ry ka偶dy okr臋t potrzebuje na zrobienie zwrotu i wystawienie w naszym kierunku drugiej burty, do tego stopnia, 偶e zapobie偶enie temu jest w naszych r臋kach i zale偶y od naszej celno艣ci. Mam absolutne zaufanie do naszych artylerzyst贸w, szczeg贸lnie do zakonnic od 艢wi臋tej Klary, bo tylko one s艂u偶膮 na trzecim pok艂adzie z lewej burty. Czy nasz zaproszony oficer ma jakie艣 obiekcje, panie Algernonie Smith?” I jednocze艣nie ofiarowywa艂 wspomnianemu szczery u艣miech o kroju ca艂kowicie watyka艅skim, odrobin臋 tabaki. „Prosz臋 pos艂ucha膰, Wasza Ekscelencjo, panie ministrze, oto co my艣l臋 w obliczu sytuacji - na pocz膮tek, nie jestem strategiem ani taktykiem w sprawach morskich, ale przychodzi mi do g艂owy, 偶e si艂a ognia jednego okr臋tu o trzech pok艂adach, cho膰by tych tak doskona艂ych, jakie budujecie dla nas, nie jest taka sama jak czterech fregat razem; je艣li jednak fregaty przeprowadziwszy doskona艂y manewr, otocz膮 okr臋t, ten mo偶e si臋 uzna膰 za pokonany, cho膰by nie wiem, jak d艂ugo fregaty robi艂y zwrot, te z prawej burty na lew膮, a te z lewej na praw膮. Zatem chodzi o to, 偶eby na koniec si臋 podda膰 z powod贸w, kt贸rych nie rozumiem; chodzi o to, 偶eby stworzy膰 pozory prawdziwej bitwy, s膮dz臋, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li nikt nie wypali ani razu, i w ten spos贸b zaoszcz臋dzi si臋 ofiar”. Aldobrandini milcza艂 przez chwil臋, a nast臋pnie powiedzia艂: „To zdumiewaj膮ce jak bardzo punkt widzenia, kt贸ry wy艂o偶y艂 nam w艂a艣nie pan konsul, jest zbie偶ny z moim w艂asnym - jakby pomy艣la艂 je ten sam m贸zg. Tak si臋 jednak sk艂ada, mister Smith, 偶e nasze g艂owy nale偶膮 do t艂uszczy i dzia艂aj膮 wed艂ug powszechnej logiki, zawsze poni偶ej m贸zg贸w genialnych, kt贸re maj膮 inny ogl膮d rzeczywisto艣ci, pos艂uguj膮 si臋 inn膮 logik膮. Chc臋 wam powiedzie膰, panowie, 偶e genera艂 Galvano della Porta p艂ynie z nami na pok艂adzie i w jednym z jego zakamark贸w skrywa sw膮 chwalebn膮 zgnilizn臋. Od niego otrzymuj臋 rozkazy, jemu jestem pos艂uszny”. Konsul Anglii machn膮艂 r臋k膮 w ge艣cie albo rozczarowania, albo niekompletnego zrozumienia i odpowiedzia艂: „Chcia艂bym, panie ministrze, aby nie nadawa艂 pan moim s艂owom innego znaczenia, ni偶 maj膮 w rzeczywisto艣ci, ale o艣mielam si臋 przypomnie膰 panu, 偶e genera艂 della Porta jest geniuszem strategii wojskowej, nie morskiej, o ile mi wiadomo, a z tego, co rozumiem, ja, kt贸ry s艂u偶y艂em w armii Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci Wielkiej Brytanii i dos艂u偶y艂em si臋 tam stopnia majora, nie jest tym samym planowanie bitwy na ziemi, co na falach. Cho膰by dlatego, 偶e na l膮dzie 艂atwiej si臋 celuje”. „Taki by艂, panie Smith, m贸j w艂asny punkt widzenia i nie mog臋 by膰 pewien, 偶e genera艂 za艣mia艂 si臋, wys艂uchawszy mnie, wszak nie s膮dz臋, by mia艂 usta, 偶eby si臋 nimi 艣mia膰, ale s艂ycha膰 by艂o co艣 jakby d藕wi臋k grzechotki. I powiedzia艂, 偶ebym tylko go pos艂ucha艂 i 偶ebym przyjmowa艂 kolejne rozkazy. Jak do tej pory, rozkaz jest p艂yn膮膰 prosto przeciw tej wrogiej eskadrze i przerwa膰 jej szyk w po艂owie. Dowiem si臋, w kt贸rej chwili wypali膰”. Wszyscy poczuli, 偶e z nieznanego miejsca, ale bliskiego, oczy genera艂a Galvana, jeszcze nieprze偶arte chorob膮, kontemplowa艂y ich, i w kierunku tego nieznanego miejsca skin臋li g艂owami. Minister kaza艂 im odej艣膰 i ka偶demu uda膰 si臋 na jego stanowisko, mister Smith wyszed艂 ostatni. Zapyta艂 Ascania, czy potrafi p艂ywa膰. „No, nie, nie potrafi臋 p艂ywa膰. Nigdy nie przypuszcza艂em, 偶e mo偶e mi si臋 to przyda膰”. „A ja p艂ywam bardzo dobrze, panie ministrze. Prosz臋 o tym pami臋ta膰”. Mister Smith wyszed艂 na pok艂ad. Lekka bryza popycha艂a okr臋t, kt贸rego 偶agle wype艂nia艂y si臋 powietrzem w tym morskim pustkowiu, pod koniec popo艂udnia, w 艣wietle jakby nieruchomym i zastyg艂ym, nieco przesianym przez delikatn膮 mg艂臋. Stan膮艂 przy burcie i splun膮艂 na nawietrzn膮 - wiatr zwr贸ci艂 mu 艣lin臋. Mister Smith, wytar艂 si臋 i roze艣mia艂.
Tymczasem, 贸w wielki okr臋t mia艂 wypisan膮 nazw臋 „Gorgona” w r贸偶nych miejscach kad艂uba; ponadto jednak bandera nie pozostawia艂a miejsca na w膮tpliwo艣ci. By艂 to pi臋kny okr臋t, cholera, przyjemnie by艂o na niego spojrze膰, o rozmiarach wi臋kszych ni偶 zwykle, jakby skopiowany w wi臋kszej skali, a modu艂 proporcji bardziej by艂 podobny olbrzymom ni偶 ludziom, mo偶e olbrzymom tylko przez wzgl膮d na struktur臋 moraln膮, co jednak nie przestawa艂o sprawia膰 k艂opot贸w, szczeg贸lnie przy wchodzeniu i schodzeniu zej艣ci贸wkami; jednak ludzie przebiegali z takim entuzjazmem, 偶e nie zauwa偶ali podobnych niedogodno艣ci. Maszty by艂y cienkie i gibkie, a kolor 偶agli wpada艂 odrobin臋 w r贸偶, cho膰 mo偶e ta barwa wynika艂a z jakiego艣 efektu optycznego, wszak nie wiadomo, by kiedykolwiek u偶y艂o si臋 r贸偶owego o偶aglowania, przynajmniej na okr臋tach wojennych. Drewno niedawno zosta艂o polakierowane, br膮zy l艣ni艂y, a dzwon na mostku zdawa艂 si臋 rozbrzmiewa膰 po raz pierwszy, cho膰 tr膮bka nie, troch臋 nadwer臋偶ona, co zaraz mo偶na by艂o us艂ysze膰, kiedy na lewej i prawej burcie zagra艂a sygna艂 na stanowiska. By艂o bieganie, skoki i troch臋 wpadania na siebie, ale w okamgnieniu wszyscy ludzie znale藕li si臋 na swoich stanowiskach. Ponowne tararara! i werble - niczym echo, us艂yszano podobny d藕wi臋k natychmiast na francuskich fregatach. Zderzenie by艂o nieuniknione. Z kapita艅skiego mostka tr膮bka dotar艂a a偶 do najdalszych zak膮tk贸w okr臋tu, a偶 do dalekich 艂adowni i z臋z, g艂os Aldobrandiniego: „Obywatele Gorgony, genera艂 della Porta oczekuje od was, 偶e ka偶dy wype艂ni sw贸j obowi膮zek”. Odpowiedzia艂o mu: „Hurra!” Wyrzucone z kilku tysi臋cy garde艂. „Obywatele Gorgony, nie b贸jcie si臋 umiera膰; m臋偶czyzna czy kobieta, jest was po sze艣ciu na stanowisko”. Prze艂o偶ona siostrzyczek od 艢wi臋tej Klary ostrzeg艂a, 偶e w rezerwie, na stoj膮co, czekaj膮 matki od 艢wi臋tego Bernarda, ze swoj膮 prze艂o偶on膮 na czele, i wcale jej si臋 nie podoba艂o, 偶e jej poleg艂e b臋d膮 zast臋powane przez te wydry. „Obywatele Gorgony, niech wszyscy b臋d膮 pos艂uszni, a nasza b臋dzie wiktoria”. Potem Aldobrandini rozkaza艂 wys艂a膰 wra偶emu admira艂owi nast臋puj膮c膮 wiadomo艣膰: Tirez les premiers, messieurs les fran莽ais. I pozdrowi艂 go, unosz膮c cylinder (kiedy powinien by艂 to zrobi膰 szpad膮, jak nakazuj膮 honor i zwyczaje.), lecz, ach, Aldobrandiniemu brak prawa do noszenia szpady, w zwi膮zku z czym, przez ca艂e 偶ycie, ewidentnie odczuwa艂, 偶e czego艣 mu brakuje po lewej stronie). Z dalekiego miejsca, ale widocznego, admira艂 odwzajemni艂 mu salut. Ale nie us艂yszano rozkazu ani 偶aden wystrza艂 nie zadudni艂 ponad spokojnym morzem. „Gorgona” ci臋艂a b艂臋kitne fale, rozpo艂awia艂a drobne, igraj膮ce fale - kieruje si臋 ten spiczasty dzi贸b w przestrze艅 pomi臋dzy „Redoutable” i „Republique”. Francuskie flagi przekazywa艂y pilne wiadomo艣ci, niepodwa偶alne rozkazy. Obie 艣rodkowe fregaty utrzyma艂y pozycje i kurs; skrajne manewrowa艂y, a偶 znalaz艂y si臋 z ty艂u kolumny, obok siebie. „Wpad艂 w pu艂apk臋!”, podobno wymamrota艂 Ascanio, m贸wi膮 to ci, kt贸rzy mogli go us艂ysze膰, a tak偶e, 偶e wyda艂 rozkaz, 偶eby marynarze weszli na reje, cho膰 uzbrojeni, ma艂o widoczni, a na burtach niech zajmie miejsce piechota morska, z na艂adowanymi strzelbami, ale nie wychylaj膮c tr贸j graniastych kapeluszy. Pierwsze fregaty zbli偶a艂y si臋 do wysoko艣ci „Gorgony”; artylerzy艣ci na stoj膮co, lonty zapalone, czekali na mostkach rozkazu otworzenia ognia, i podczas gdy zbli偶a艂 si臋 rozkaz, zacz臋li z艂orzeczy膰: zakonnice wypomina艂y Francuzom ca艂膮 parantel臋, cho膰 wed艂ug porz膮dku drzewa genealogicznego, a Francuzi natrz膮sali si臋 z tych artylerzystek, wszczynaj膮cych taki harmider, i rewan偶owali im si臋 suchymi informacjami, niekt贸rymi sprowadzonymi do min i gest贸w. Niemniej j臋zyk w艂oski jest zdecydowanie bogatszy ni偶 francuski w przekle艅stwa i obelgi, zatem zakonnice na tym polu zmia偶d偶y艂y wroga. Szybko dwie przednie fregaty min臋艂y okr臋t i w tej chwili Ascannio wyda艂 rozkaz zrzucenia 偶agli i wykonania zwrotu, a偶 okr臋t znalaz艂 si臋 w tym samym miejscu, lecz z dziobem w przeciwnym kierunku. Ludzie stali oszo艂omieni, oniemiali z zaskoczenia i rozczarowania, a wr贸g tak偶e okazywa艂 swoje zdumienie, przynajmniej tak nale偶a艂o wnioskowa膰 z ogromnej liczby lunet skierowanych na „Gorgon臋” i na jej mostek kapita艅ski. Francuski admira艂 nakaza艂 zbli偶y膰 si臋. Szybko cztery fregaty rewolucji otoczy艂y okr臋t Porz膮dku, z NW, z NE, z SE i z SW. Powoli przybli偶a艂y si臋 ze szmerem wody, powodowanym przez okr臋ty pozwalaj膮ce si臋 nie艣膰 przyp艂ywem. Kad艂uby otar艂y si臋 o siebie, poca艂owa艂y si臋 p臋kate brzuchy. Wtedy Ascanio rozkaza艂 pot臋偶nym g艂osem: „Ognia!” - z lewej i z prawej burty, artylerii i strzelcom, i w spos贸b, jaki poznali艣my, pewnie pami臋tasz (w tamten daleki wiecz贸r, w zamku, obok manekin贸w), wypi膮艂 tors, wyrzuci艂 kapelusz w g贸r臋 i zawo艂a艂: „Do aborda偶u!”
„Do a-bor-da-偶u!”
Co zabrzmia艂o jak grom, przed艂u偶ony, rozwleczony, o postrz臋pionych konturach, o postrz臋pionych echach; grzmot, kt贸ry poruszy艂 ludzi st艂oczonych na rejach, co wywo艂a艂o w nich dziki ryk i pchn臋艂o do skoku na wra偶e pok艂ady, na wanty, na bocianie gniazda, na omasztowanie, i stamt膮d strzelali, 艂amali, siekli, ranili, zabijali. Dzie艅 zacz膮艂 chyli膰 si臋 ku zachodowi; stopniowo wype艂nia艂a go nasilaj膮ca si臋 wrzawa, przera偶aj膮cy zgie艂k walki; dym j膮艂 zasnuwa膰 przejrzysto艣膰 powietrza - p艂on臋艂y wi臋ksze 偶agle, rejowe i sztaksle; p臋ka艂y wanty i burty strzela艂y drzazgami. Zapalone pochodnie (sk膮d wrzucone?) przecina艂y przestrze艅 jak gwiazdy i tu i 贸wdzie rozprzestrzenia艂y po偶ar. Z艂ama艂 si臋 bezanmaszt i spad艂 do morza, poci膮gaj膮c za sob膮 ludzi i ogie艅, kt贸ry go pali艂. Jedn膮 z bander przeszy艂a kula; inna, podarta, zwisa艂a z flagsztoku. A kasztel rufowy, francuski, wyrzuca艂 w niebo p艂omienie, w kt贸rych p艂on臋艂y symbole republiki. Ach, pi臋kne fregaty, eleganckie, pot臋偶ne! Ach, dzielna marynarko, ludzie z Brestu, z Havru, z Saint Malo, starzy piraci, bracia wybrze偶a teraz w s艂u偶bie R贸wno艣ci, Wolno艣ci i Braterstwa! Wiele krzyczeli, ale najwi臋cej harmidru robi艂y upojone prochem siostrzyczki; niekt贸re z nich, uzbrojone w bezpa艅skie maczety, tak偶e wskakiwa艂y na wra偶e pok艂ady i siek艂y, rani艂y, zabija艂y itd. „艢mier膰 Francuskiej Republice!”, wrzeszcza艂y rozognione, a tak偶e „Niech 偶yje rzymski papie偶!” I wszyscy ludzie krzyczeli wniebog艂osy albo przynajmniej troch臋 wy偶ej ni偶 ich brody - atakuj膮cy z rado艣ci; atakowani z b贸lu. Francuski admira艂 pad艂 na pok艂adzie. Jednemu francuskiemu kapitanowi urwa艂o r臋k臋, drugiemu nog臋. Kawa艂ki oficer贸w to tu, to tam, dwugraniaste kapelusze i puste kaftany, nie m贸wi膮c ju偶 o spodniach sankiulot贸w. Nie by艂o 偶adnego dowodzenia po stronie Francuz贸w; wszystko coraz bardziej pogr膮偶a艂o si臋 w chaosie, w ko艅cu zr贸wnani w kl臋sce obywatel dow贸dca i obywatel majtek, zatem uk艂ad o kapitulacji musia艂 zosta膰 podpisany przez odpowiednio upowa偶nionego bosmana, jak nale偶y zak艂ada膰, przez rz膮d Republiki. O ile rado艣膰 ucich艂a, o tyle b贸l nie. Zakonnice przesta艂y krzycze膰 i j臋艂y opatrywa膰 rannych; aby nie poplami膰 habit贸w, podkasywa艂y sp贸dnice i wystawia艂y na widok publiczny reformy ze zgrzebnego p艂贸tna, szorstkie w dotyku. 艁odzie wy艂awia艂y z poczerwienia艂ego morza poleg艂ych i ranionych; szalupy, tych, kt贸rzy nie mogli chodzi膰 i jeszcze si臋 nie utopili. Jaki艣 mnich w p艂on膮cym habicie przeskoczy艂 z jednego okr臋tu na drugi, z bezanmasztu na grotmaszt, szus! przez powietrze, niczym motyl z ca艂ym s艂o艅cem w skrzyd艂ach; wpad艂 przez otwarty luk, a chwil臋 potem 艂adownia eksplodowa艂a i habit zakonnika wylecia艂 w powietrze. „Co za imbecyl z tego braciszka! Za艂atwi艂 nam okr臋t tylko dlatego, 偶e zachcia艂o mu si臋 lata膰!” To jednak na pewno nie by艂a prawda i mo偶e proch wybuch艂 wcze艣niej, zanim m贸g艂 do niego dotrze膰 zakonnik. Tego ju偶 nigdy nie b臋dzie mo偶na si臋 dowiedzie膰, ale pewne jest to, 偶e by艂o wida膰 habit, niczym szparki meteor, roz艣wietlaj膮cy ju偶 zapadaj膮cy zmierzch. Tak naprawd臋 zakonnicy zwykle nie lataj膮, a ju偶 na pewno nie w przypadku wojny, i zawsze znajdzie si臋 taki, kt贸remu to si臋 nie spodoba, kt贸ry uzna to za z艂y przyk艂ad - cz艂owiek z tych, kt贸rym nic si臋 nie podoba, niezdolny zrozumie膰 przypadk贸w konkretnych os贸b, wybaczy膰 zakonnikowi, 偶e nagle poczu艂 nostalgi臋 za wojn膮, na kt贸rej nigdy nie by艂 i, co bardziej ryzykowne, wspi臋cia si臋 do tego nieba, kt贸rego nigdy nie spenetrowa艂. To, 偶e p艂on膮艂 mu habit, na pewno nie by艂o zaplanowane, ale jak to si臋 dzieje z niekt贸rymi dzie艂ami sztuki, to, co nie by艂o zaplanowane, okazuje si臋 dobre; wszak historia zna przypadki os贸b spalonych, na przyk艂ad na stosie albo w innych okoliczno艣ciach ognia, przypadkowego albo przygotowanego, ale to latanie w p艂omieniach by艂o zarezerwowane tylko dla bolid贸w albo innego rodzaju niebia艅skich zjawisk, i ten zakonnik pewnie jest pierwszym lataj膮cym i p艂omiennym, bo taki by艂 albo wydawa艂 si臋; st膮d jego znaczenie i przyk艂adno艣膰, zatem na rynku Gorgony mo偶na ujrze膰 jeszcze dzisiaj, cho膰 do艣膰 ju偶 zniszczon膮, p艂yt臋 uwieczniaj膮c膮 to zdarzenie. Mimo to rzeczona kwestia zakonnika nie do ko艅ca jest wyja艣niona i jeszcze na Gorgonie znajduj膮 si臋 tacy, co s膮 za i tacy, co s膮 przeciw, i tak jak w innych miejscach ludzie dziel膮 si臋 na tych z prawej i tych z lewej, tam dziel膮 si臋 ze wzgl臋du na opini臋 na temat lotu zakonnika, i wed艂ug tego si臋 g艂osuje. Nie chodzi o to, 偶ebym lubi艂 si臋 wtr膮ca膰 w sprawy, kt贸re mnie nie dotycz膮, ale czy zakonnik nie by艂 ju偶 do艣膰 stary, 偶eby wiedzie膰, co robi i ponosi膰 odpowiedzialno艣膰 za swoje czyny? I po co go ocenia膰, skoro zosta艂o napisane: „Nie s膮d藕cie, aby艣cie nie byli s膮dzeni”? Co te偶 uwa偶am, cho膰 niezbyt to oryginalne...
Czasu, kt贸ry straci艂em na t臋 dygresj臋, by艂o wystarczaj膮co du偶o, aby pole bitwy (to o polu to tylko takie powiedzenie; to rozszerzenie semantyczne rzeczywi艣cie u艂omne) bardzo si臋 zmieni艂o. Na pocz膮tek, fregata, kt贸rej sk艂ad z prochem wylecia艂 w powietrze, p艂on臋艂a na ca艂ej d艂ugo艣ci, p艂ywaj膮cy stos zw臋glonych umar艂ych, a wy偶sze p艂omienie liza艂y ni偶sz膮 cz臋艣膰 nieba, dok艂adnie tam, gdzie b艂臋kit ciemnieje, kiedy nadci膮ga zmierzch. Interpretowano ten ogie艅 jako honorowy stos. Pozosta艂e trzy fregaty nie p艂on臋艂y tak bardzo ani tak szybko, ani tak tragicznie, ale p艂on臋艂y, i wszystkie cztery tworzy艂y bez w膮tpienia ognist膮 koron臋 zwyci臋zcy - ca艂ego ludu Gorgony, niech si臋 nie my艣li, 偶e tylko Genera艂a; ca艂ego Ludu. Dobrze si臋 sta艂o w 艣rodku geometrycznym tych pochodni, odczuwa艂o si臋 ciep艂o i zadowolenie, ale nie by艂a to kwestia zostania w tamtym miejscu, a偶 dopal膮 si臋 ognie, tak wi臋c Ascanio, w imieniu niewidzialnego della Porty, ale nie za bardzo, rozkaza艂 odwr贸t i 偶eby trzy fregaty, kt贸re jeszcze unosi艂y si臋 na wodzie, ustawi艂y si臋 w linii i pop艂yn臋艂y o w艂asnych si艂ach. Przep艂ywaj膮c przez ten ognisty tunel, „Gorgona” zosta艂a obsypana iskrami i szybko trzeba by艂o zagasi膰 lokalne ognie, w czym odznaczy艂y si臋 swoim oddaniem i skuteczno艣ci膮 kurwy z wysokiego miasta, teraz na dziobie pok艂adu, kt贸re do niedawna zajmowa艂y postaw臋 wyczekiwania i pasywno艣ci, cho膰 nie protestowa艂y, wszak zrozumia艂y, 偶e bitwa morska nie jest odpowiedni膮 okazj膮 na 艣wiadczenie swoich us艂ug, a zw艂aszcza w takim zamieszaniu, niezbyt dobrze zrozumia艂ym, w kt贸rym znalaz艂y si臋 przypadkiem i w kt贸rym wszyscy zmienili swoje zaj臋cia, sukiennicy obs艂ugiwali 偶agle, stolarze s艂u偶yli na deskach pok艂adu, a kupcy byli bosmanami. Co maj膮c na wzgl臋dzie, nie chcia艂y pozostawa膰 na uboczu podczas tego chwalebnego dnia, cho膰by mia艂y 艣wiadczy膰 us艂ugi przy ogniu i 偶arze. W sumie, czy偶 nie do nich przynale偶y gaszenie innego 偶aru? Okr臋t, niemal nietkni臋ty, skierowa艂 si臋 w stron臋 Wyspy. (Wyspy? Gdzie by艂a Wyspa? Czy nie by艂o tak, jakby obiera艂a kierunek na sam膮 siebie?) I pop艂yn臋艂a z lekkim ko艂ysaniem, dziesi臋膰 stopni, nie wi臋cej, wynikaj膮cym ze wzburzenia, w kierunku ciemnej ju偶 p贸艂nocy. Na miejscu, w dali za plecami zostawa艂a najbardziej p艂on膮ca z pokonanych fregat, i widzieli j膮 na horyzoncie z p艂omieniami na pok艂adzie, z ca艂膮 okaza艂o艣ci膮 jej majestatycznego p艂omienia. Pozosta艂e, p艂yn膮ce za nimi, zdawa艂y si臋 o艣wietla膰 drog臋 coraz wy偶szymi i coraz bardziej czerwonymi p艂omieniami. Jedna wybuch艂a niespodziewanie - ta id膮ca po艣rodku, i zosta艂a na morzu, jak roziskrzona kula - ludzie na „Gorgonie” wspierali si臋 艂okciami na burtach, 偶eby nie straci膰 z oczu tego spektaklu ognia, tego nieba rozpalonego i nagle czarnego, a nie zabrak艂o modl膮cych si臋 za poleg艂ych Francuz贸w, tych heretyk贸w! Kiedy zaton臋艂a trzecia, przeszli ju偶 kilka mil i, teoretycznie, znajdowali si臋 blisko punktu wyj艣cia albo przynajmniej tak im si臋 wydawa艂o, bo brak im by艂o punkt贸w odniesienia, 偶eby si臋 zorientowa膰, a nikt nie potrafi艂 tego zrobi膰 po gwiazdach. „Mo偶e - my艣leli najm膮drzejsi - Ascanio planuje teraz zmieni膰 miejsce Wyspy, 偶eby Francuzi jej nie znale藕li, kiedy wr贸c膮”. Ostatnia fregata pogr膮偶y艂a si臋 w powolnej agonii, bez wybuch贸w, z grzyw膮 niebieskich strumieni strzelaj膮cych w niebo, bengalskich ogni czy czego艣 podobnego, a p贸藕niej rozp艂ywania si臋 p艂on膮cych belek pokrywaj膮cych morze na du偶ej przestrzeni, przez d艂ugi czas, niczym plwociny gru藕lika; i kiedy w ko艅cu dow贸dztwo nakaza艂o rzuci膰 kotwice i zwin膮膰 偶agle, daleka 艂una na horyzoncie jeszcze o艣wietla艂a te dzia艂ania. Nie istnia艂y zapisane w kronikach wspomnienia r贸wnie 艣wietlanego zwyci臋stwa. „A teraz - rozkaza艂o dow贸dztwo przez megafony - ka偶dy niech spakuje worek i uda si臋 do domu!” Wszystkich ogarn臋艂a nerwowa krz膮tanina - przychodzili, wychodzili, schodzili pod pok艂ad, wchodzili, z paczkami, bez paczek, ubrani, nadzy, wysocy, niscy, m臋偶czy藕ni, kobiety... Znajomi popychali si臋 i dyskutowali w k膮tach albo przy schodach zej艣ci贸wek, 偶e co to by艂a za bitwa, 偶e jacy wszyscy byli dzielni, 偶e jak przebieg艂y jest Genera艂, i w ko艅cu ka偶dy m贸wi艂 o sobie, o tym, co zrobi艂, co widzia艂, i ponadto o tym, co im przychodzi艂o do g艂owy, 偶eby udoskonali膰 opowiadanie artystycznymi dodatkami, jak ten, kt贸ry powiedzia艂, 偶e s艂o艅ce zatrzyma艂o si臋 na niebosk艂onie, 偶eby mieli do艣膰 艣wiat艂a do walki, co zr贸wnywa艂o t臋 nieznan膮 bitw臋 z najznamienitszymi z historii powszechnej itd. Ciekawe by艂o to, 偶e nikt nie mia艂 zamiaru schodzi膰 na l膮d, i nie by艂o przy burtach 艂贸dek, czekaj膮cych na za艂og臋, 偶eby j膮 przewie藕膰 przez zatok臋; ale byli jak u siebie w domu, na swojej ulicy, w swoim sklepie, stopy sta艂y na l膮dzie i ka偶dy wspieraj膮c si臋 na nieprzemierzonej opoce swoich zmar艂ych. Tymczasem znacz膮cy przemienia艂 si臋 w znaczony, nie艣mia艂o l艣ni艂y ulice, zapala艂y si臋 rz臋dy lamp i przeje偶d偶a艂 jaki艣 sp贸藕niony pow贸z do jakiego艣 miejsca, na placu albo nabrze偶u. I zapach morza by艂 zast臋powany woni膮 r贸偶, pelargonii, nard贸w zasadzonych w doniczkach. Nie wyczuwano ju偶 ko艂ysania fal, a signora Annunziata, kobieta powa偶na, o ile takie by艂y na Wyspie, kt贸ra na pok艂adzie mia艂a chorob臋 morsk膮 tak ci臋偶k膮, 偶e nie mog艂a uczestniczy膰 w bitwie, ju偶 zaczyna艂a czu膰 si臋 lepiej - niedostrzegalnie, powoli, a mo偶e w pewnej chwili nagle, w przechodzeniu od kijanki do 偶aby, cho膰 bez stanu po艣redniego, tylko jakby si臋 przeci膮ga艂a. To prawda, okr臋t powoli si臋 przeci膮ga艂 i wychodzi艂a 偶aba. Ostatni przekszta艂ci艂 si臋 kasztel rufowy, kt贸ry przez jaki艣 czas utrzymywa艂 si臋 jako taki, z zapalonymi wielkimi latarniami, i wszyscy mogli ogl膮da膰 metamorfoz臋 w zwyczajny zamek, w kt贸rym mieszka艂 Genera艂: 艣redniowieczna architektura ze starogreckimi fundamentami. Ludzie 偶a艂owali, 偶e jest p贸藕no, 偶e o tej porze brak by艂o 艣wiat艂a, 偶e Genera艂 nie m贸g艂 wyj艣膰 na sw贸j taras, 偶eby otrzyma膰 owacje narodu, kt贸ry przywi贸d艂 do tryumfu. „Jutro, z pewno艣ci膮 jutro!” I nagle, nie wiedz膮c, kto zacz膮艂, jedni poszeptali z drugimi, jedne z drugimi, wygl膮da艂o, jakby nasz艂a ich nadpobudliwo艣膰, do jutra, do jutra, ale nie poszli spa膰, bo w oknach przez ca艂膮 noc pali艂y si臋 艣wiat艂a, noc spokojn膮, w kt贸r膮 nikt nie zapisa艂 na 艣cianach oszczerczych hase艂 ani nikt nie poszukiwa艂 ustronnych zak膮tk贸w na ukradkow膮 mi艂o艣膰. Rozleniwieni policjanci skryli si臋 w tawernach, kt贸re jeszcze by艂y otwarte. Dwie Siostry Pozosta艂e, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, lata艂y i lata艂y, i w ko艅cu dosz艂y do wniosku, 偶e noc jest nudna, 偶e je艣li dalej tak b臋dzie, chyba z艂o偶膮 protest, i uda艂y si臋 do 艂贸偶ek, nieczu艂e na rado艣膰 i niezadowolone z zamieszania - one nie p艂yn臋艂y ani nie walczy艂y, ani nie 艣piewa艂y hymn贸w zwyci臋stwa; one lata艂y w k贸艂ko przez ca艂y ten czas nieobecno艣ci Wyspy, i kto wie, czy nie pos艂u偶y艂y za na wp贸艂 niebia艅ski znak, albo przynajmniej powietrzny, 偶eby piloci znale藕li prawdziw膮 lokalizacj臋. Go艣 gor膮czkowego wydarza艂o si臋 w tajemnicy dom贸w - nie we wszystkich, ale w tych, w kt贸rych mieszka艂y kobiety i dziewcz臋ta bieg艂e w pos艂ugiwaniu si臋 ig艂膮. Czasem jaka艣 wychodzi艂a nad ranem, stuka艂a do drzwi, prosi艂a o co艣, wraca艂a biegiem. I dalej szy膰 i szy膰; dalej haftowa膰 i haftowa膰. W porze wschodu s艂o艅ca (a tego poranka smugi mg艂y, mo偶e resztki dymu, przyt艂umi艂y brzask) gas艂o 艣wiat艂o w oknach, ale j臋li wychodzi膰 z dom贸w m臋偶czy藕ni, ten rozmawia艂 z tamtym, tamten z owym, wszyscy ze wszystkimi, tworzy艂y si臋 grupki, wybierano delegacje i w ko艅cu, gdzie艣 po wybiciu dziewi膮tej, grupa sze艣ciu przedstawicieli handlu i banku przysz艂a do domu pana della Croce i poprosi艂a o widzenie. Maj膮 czas, czekaj膮c, na obejrzenie obraz贸w, dywan贸w i witryn, na wyobra偶enie sobie cen i skalkulowanie warto艣ci, podziwianie bogactwa, jako艣ci i gustu. Przyszed艂 stary paralityk i wszyscy zamilkli, ale tylko przez chwil臋. Nie wiadomo, o czym m贸wiono, ale po艣piesznie wyszli stamt膮d pos艂a艅cy do cz艂onk贸w Wielkiej Rady, z wezwaniem na pilne zgromadzenie. Oko艂o dziesi膮tej trzydzie艣ci przybywaj膮 do Pa艂acu, w kolasach, w lektykach, pieszo, liczni cz艂onkowie Setki. I celebruj膮 posiedzenie. Ascanio, nieco zaspany, nieco zaskoczony, prezyduje. „Ale czy co艣 si臋 dzieje, panowie? Czy jest ryzyko jakiej艣 nowej wojny?” Kiedy si臋 usadowili i zaleg艂a cisza, kto艣 wstaje, kt贸rykolwiek z nich, i odczytuje propozycj臋, aby dla wprawienia w zdumienie przysz艂ych pokole艅 zapisa膰 na pergaminie szczeg贸艂y tej bitwy, jako dziennik pok艂adowy (wym贸g, o kt贸rym kto艣 zapomnia艂 poprzedniego dnia), z podpisem wszystkich cz艂onk贸w za艂ogi, z wyszczeg贸lnieniem ich kondycji w cywilnym 偶yciu i stanowiska, na kt贸rym s艂u偶y艂; lecz nie tylko to, ponadto i w szczeg贸lno艣ci, jako zwie艅czenie wydarze艅, aby mianowa膰 Genera艂a Wielkim Komodorem i aby w uroczysty spos贸b wys艂a膰 mu galowy mundur, uszyty i wyhaftowany tej nocy, a zrobi艂y go nitkami swojej krwi kobiety z Wyspy. Ascanio raduje si臋 tryumfem, ale dr偶y. „Genera艂... sami wiecie, panowie... Genera艂 nie mo偶e was przyj膮膰... Nikomu si臋 nie pokazuje...” „Zatem delegaci dojd膮 do zwodzonego mostu i to pan, Wasza Ekscelencjo, Pan Pierwszy Minister, zaniesie mu go osobi艣cie, bo pan wie jak i gdzie... I prosimy pana, aby ub艂aga艂 pan Genera艂a, 偶eby po ubraniu si臋 w mundur wyszed艂 na taras zgodnie ze swoim zwyczajem i wtedy lud przyjmie go owacjami jako nowego Wielkiego Komodora, ca艂y lud”. „P贸jd臋 porozmawia膰 z Genera艂em, p贸jd臋 natychmiast. A panowie, nie ruszajcie si臋 st膮d”. Ascanio wychodzi z Sali. Kolasa wiezie go, z szybkim rytmem kopyt, w g贸r臋 ulicy. Wchodzi do zamku. Wo藕nica wypala kilka papieros贸w. S艂yszy, kiedy ko艅czy si臋 ostatni, kroki rozbrzmiewaj膮ce pod wysokimi sklepieniami, na szerokich schodach. I Ascanio wychodzi. I Ascanio wchodzi do powozu. „Nie o艣mieli艂bym si臋 zapyta膰 pana, panie ministrze...” „Tak, Pietro. Genera艂 zgadza si臋, nie m贸g艂by zawie艣膰 narodu; Genera艂, kt贸ry prawie jest na 艂o偶u 艣mierci...” Nie b臋dzie, wi臋c m贸g艂 wyj艣膰?” „Nawet gdyby mia艂 umrze膰, Pietro, nie m贸g艂by zawie艣膰 narodu”. Rada Stu s艂ucha, a nast臋pnie wznosi owacje. Wiadomo艣膰 si臋 rozchodzi, ludzie ubieraj膮 si臋 od艣wi臋tnie. Wydarzenie przewidziano na po艂udnie. Mundur komodora, z艂oto i szkar艂at na b艂臋kicie, dwugraniasty kapelusz z bia艂ymi pi贸rami, zanios膮 dziewice, wszystkie ubrane na bia艂o, w procesji z kwiatami i rado艣ci膮, kt贸r膮 zamknie Ascanio, zawsze skromny, cho膰 elegancki, w czarnym fraku i spodniach, i po艅czochach w kolorze szarym, z cejlo艅sk膮 trzcink膮 o z艂otej ga艂ce; z oznakami zm臋czenia na policzkach, z odrobin膮 nonszalancji na policzkach, nic dziwnego, ci臋偶ar bitwy spad艂 na niego, rozkazy przybywa艂y w tajemniczy spos贸b, ale to on je wykrzykiwa艂 na mostku kapita艅skim, i to jego g艂os i gesty, to jego w艂adcze ramiona wydawa艂y rozkazy, kierowa艂y - mia艂 ciemn膮 cer臋, orli profil wielkich w艂adc贸w nad lud藕mi i narodami, podobny by艂 do Cezara Borgii. Kt贸偶 tak jak on krzykn膮艂by: „Do aborda偶u!”? Kt贸偶, je艣li nie on, tak by krzykn膮艂, okaza艂 偶膮dz臋 pochwycenia wroga, tak zacisn膮艂 palce, jakby wpija艂 szpony we wra偶e burty? By艂y okazje podczas bitwy, kiedy ludzie, patrz膮c na niego, widzieli w nim samego Genera艂a, tak doskonale go zast臋powa艂, gdyby nie to, 偶e ubiera艂 si臋 po cywilnemu. Teraz ludzie zbieraj膮 si臋 na chodnikach. A偶 do samej bramy zamku. Gra muzyka, wywa偶ona muzyka ceremonialna. Ascanio czasem wspiera si臋 na lasce, mo偶e podej艣cie go m臋czy, mo偶e nie spa艂. Szkoda, 偶e kuleje, mo偶e dzisiaj bardziej ni偶 kiedykolwiek! Tylko on zak艂贸ca procesj臋, tak doskona艂膮, ale nie ma te偶 co przesadza膰 - zak艂贸ca, ale nie za bardzo, a nawet, w zale偶no艣ci od tego, jak si臋 patrzy, kulawo艣膰 nadaje mu pewnej gracji i powiedzieliby艣my, 偶e troch臋 ucz艂owiecza ca艂o艣膰, kt贸ra nazbyt jest uroczysta. Przed wrotami zamku zatrzymuje si臋 korow贸d, rozbrzmiewaj膮 czyste fanfary i minister przyjmuje - dr偶膮c - mundur z nios膮cych go r膮k i wchodzi z nim do 艣rodka; wielkie wrota zamykaj膮 si臋 za nim, a trza艣ni臋cie ich wielkich skrzyde艂 zag艂usza tr膮bki; wtedy ludzie gromadz膮 si臋 na placu, rozchodz膮 si臋 po miejscach, z kt贸rych mo偶na zobaczy膰 taras zamku. Ci, kt贸rzy maj膮 zegarek, odliczaj膮 czas i wykorzystuj膮 przypadkow膮 sposobno艣膰, kt贸偶 by to powiedzia艂, aby chwali膰 si臋 nim i wyja艣ni膰 jego pochodzenie, jego cen臋, jego konkretne przymioty. Miasto jest na ulicy; nawet na Przedmie艣ciu Grecy wyszli na ulice, ze swymi popami i swoimi biskupami, bo ich tak偶e Genera艂 powi贸d艂 do zwyci臋stwa, a nie jest ma艂o takich, kt贸rzy pami臋taj膮 minione czasy wielkich bitew... I s膮 tak偶e, rzecz jasna, zakonnice, w tym kolorze i z tej regu艂y, i z tamtej, cho膰 w ustronnych ogrodach klasztor贸w, i umilaj膮 sobie czas oczekiwania 艣piewaniem starych hymn贸w, kt贸re 艣piewano tryumfuj膮cym komodorom w Dzie艅 Wielkiego Fletu...
Punktualnie rozbrzmia艂a po艂udniowa salwa: bummmmmmmmmm. Odpowiedzia艂y jej dzwony - od 艢wi臋tego Prokopa, od 艢wi臋tego Hilarego, od 艢wi臋tego Pantaleona, od katedry 艂aci艅skiej, od katedry prawos艂awnej, od 艢wi臋tej Klary, od 艢wi臋tego Bernarda, od 艢wi臋tego Ludwika Gonzagi, od Carmen, od 艢wi臋tego Juliana: ding dang dong, przede wszystkim dong, z tak膮 moc膮, 偶e regulaminowe salwy zosta艂y zag艂uszone, 21 wystrza艂贸w chwa艂y. I wypalono ju偶 po raz trzeci, gdy wznios艂a si臋 gromka wrzawa, jednoczesny aplauz wielu garde艂, witaj膮cy pojawienie si臋, wysoko w g贸rze, Genera艂a - nie sztywnego, jakim zwyk艂 si臋 pokazywa膰; nie nieugi臋tego i wiernego zawsze powtarzanej drodze, lecz dynamicznego, co do r膮k i torsu, od wschodu do zachodu - nie jedno rami臋, lecz oba, ramiona wzniesione, jakby chcia艂 nimi obj膮膰 i przycisn膮膰 do 艂ona ca艂y nar贸d. I przechodzi艂 od jednego ko艅ca parapetu do drugiego, aby dobrze go widzieli ci z jednej strony i z drugiej, 偶eby mu si臋 przyjrzeli i dostrzegli w jego ruchach oznaki wdzi臋czno艣ci i mi艂o艣ci; i 艣ci膮ga艂 dwugraniasty kapelusz, a nawet pozdrawia艂 nar贸d, trzymaj膮c go w r臋ku, machaj膮c bia艂ymi pi贸rami jak drobnymi i ruchliwymi go艂臋biami; a mo偶e lepiej by艂oby powiedzie膰 o motylach, bior膮c pod uwag臋 ich rozmiar. Bum, bum, bum! Strzelano ju偶 po raz pi臋tnasty, a baterie w forcie powtarza艂y salwy, jak echo - przewa偶aj膮c nad tymi z arsena艂u, bo mo偶na by艂o dostrzec ogie艅 i mo偶na by艂o policzy膰 sekundy zw艂oki odg艂osu, tak samo jak robi膮 dzieci przy grzmotach. Wyci膮gni臋to nie wiadomo sk膮d pud艂o rakiet, i nimi tak偶e lud wysy艂a艂 swoje huki, wielkie sztuczne ognie o wielkich wybuchach, burrrrummmmmm, te rzeczywi艣cie by艂y jak grzmoty, burrrrummmmmm, i nie dwadzie艣cia jeden, tylko wszystkie, jakie by艂y, bo lud nie ma ogranicze艅 protokolarnych. Burrumburrum burrrrrrummmmmm, i dzieci biega艂y po ulicach, 偶eby pozbiera膰 trzciny porozrzucane przy spadaniu (jedna trzyosobowa grupa znalaz艂a rakiet臋, kt贸rej 艂adunek nie wystrzeli艂 - zrobi艂 to, kiedy dzieciaki wzi臋艂y j膮 do r膮k. Zabra艂 ich ze sob膮 z wi臋kszym lokalnym hukiem ni偶 wszystkie pozosta艂e razem, bo wybuch艂 w w膮skim zau艂ku, powoduj膮c wi臋ksze echo).
„Ale偶 szcz臋艣liwy by艂 dzisiaj tw贸j m膮偶!”, powiedzia艂 c贸rce stary della Croce, a Flaviarosa odpowiedzia艂a mu: „Tak, jasne; dzisiaj m贸j m膮偶 b臋dzie ca艂kowicie szcz臋艣liwy”. „A ty, c贸rko, ty te偶 jeste艣 szcz臋艣liwa?” „Tak, jestem, na sw贸j spos贸b”, i pu艣ci艂a oko do konsula Anglii, kt贸ry sta艂 w pobli偶u i ich s艂ucha艂. Mister Algernon Smith powiedzia艂 jej: „Musz臋 napisa膰 bardzo trudny raport, co zajmie mi ca艂e popo艂udnie”. „Nie przyjd臋 przed zmrokiem”. „A co zrobi臋 z pi臋knym Nicolasem?” „S膮dz臋, 偶e po podobnej apoteozie nikt nie b臋dzie mia艂 ochoty na zemst臋”. „I sprawiedliwo艣ci te偶 nie?” „Sprawiedliwo艣膰? Wie pan, co to takiego?” Tam w g贸rze jednak偶e kto艣 my艣la艂, 偶e oddawano mu sprawiedliwo艣膰, w ko艅cu; 偶e 艣wiat jest doskonale zorganizowany i 偶e w sumie nie ma tego z艂ego, co by na dobre nie wysz艂o. Dociera艂y do tarasu dalekie, przeci膮g艂e wiwaty, nie ko艅cz膮ce si臋, ju偶 nie by艂o s艂ycha膰 co, tylko ha艂as albo, je艣li tak si臋 chce, szmer - tak jak dotar艂y salwy i rakiety. S艂o艅ce przebieg艂o ju偶 znaczn膮 przestrze艅 w kierunku wieczoru. Zakrystianie s艂abli, zm臋czeni, i milk艂y dzwony: 艢wi臋ty Lotard po 艢wi臋tym Pankracym, 艢wi臋ta Agnieszka po 艢wi臋tej Katarzynie. W ciszy, kt贸ra nasta艂a bez 偶adnego rozkazu, mo偶na by艂o us艂ysze膰 muzyk臋 konch docieraj膮c膮 z Przedmie艣cia - jakby uwolni艂y i wypu艣ci艂y w powietrze szum morza, kt贸ry ka偶da z nich nosi w sobie... Cholera, ale偶 chwa艂a jest ha艂a艣liwa!
Jest bardzo prawdopodobne, 偶e po tym czasie rozkoszy Ten z G贸ry poczu艂 si臋 zm臋czony. W ko艅cu jest tr臋dowaty, a z艂oto munduru, wytworne szkar艂aty skrywa艂y zgnilizn臋! Przes艂a艂 ludowi ostatnie pozdrowienie, zrobi艂 uk艂on miastu i 艣wiatu i usun膮艂 si臋, odrobin臋 kulej膮c. Tchnienie nieba zburzy艂o mu wtedy fryzur臋 na skroniach i zaszemra艂o dalekimi, chwiejnymi szuwarami - po drugiej stronie morza, ma si臋 rozumie膰, w spalonej Afryce.
La Romana, 17 lipca 1979
Salamanca
La Romana, 24 lipca 1980
鈭 Zwanymi te偶 Tyndareuszami, z powodu istniej膮cych do dzi艣 w膮tpliwo艣ci, czy ich pocz臋cie by艂o podw贸jne, nasienie jednego ojca dla Kastora, a drugiego dla Polideukesa, czy te偶 Jowiszowi przypad艂a chwa艂a ojcostwa ich obu.
鈭 I prosz臋 nie m贸wi膰, 偶e przesadzam. Mog艂em te偶 wybra膰 abriolar, oznaczaj膮ce wybranie po zawietrznej nawietrznego liku grot偶agla, kiedy ten zaczyna si臋 艂ama膰 albo 艂opota膰, aby nabra艂 wiatru. Prawda, 偶e 艂adne? A to w j臋zyku hiszpa艅skim i to absolutnie gwarantowanym.
鈭 Sir Ronald Sidney, kt贸ry by艂 bardzo elegancki, oczywi艣cie nie wypowiedzia艂 podobnego grubia艅stwa. Powiedzia艂 po angielsku dok艂adnie to: „... spend one's life conducting a monotonous concert for puddendum and orchestra”. Czy mo偶na powiedzie膰 po hiszpa艅sku „na cz臋艣ci wstydliwe i orkiestr臋”? Nie, prawda? Przyj臋li艣my wi臋c to grubia艅stwo. Je艣li komu艣 wydaje si臋 nie do zniesienia, mo偶e je zast膮pi膰, na przyk艂ad, s艂owem pisia.
鈭 Dante Alighieri, Boska komedia, Piek艂o, Pie艣艅 5, prze艂. Alina 艢widerska, ww. 37-39:
„Poj膮艂em snadnie, i偶 w tym wichru kole
dr臋cz膮 si臋 owych pot臋pie艅c贸w stada,
co zmys艂贸w 偶膮dzom uczynili wol臋”.
鈭 Istnieje nieznaczna zbie偶no艣膰, mo偶e tylko pozorna, pomi臋dzy tym miejscem narracji i innym Misserere B茅cquera. Nie jest to jednak przypadek, lecz zamierzona imitacja, a je艣li si臋 tak chce, plagiat. I 偶eby by艂o jasne, wprowadzam obecne wyja艣nienie, w tym miejscu globu, tego i tego dnia itd. Mog臋 doda膰, 偶e zrobi艂em to, bo tak mi pasowa艂o, a je艣li to o艣wiadczam, to raczej po to, 偶eby u艣wiadomi膰 tych, kt贸rzy nie czytali B茅cquera.