Trzy centymetry sześcienne
Nareszcie miałam trochę wolnego. Ostatnich kilka tygodni było zabójczych, dosłownie. Trudne zlecenie, goniło trudne zlecenie, a że potrzebowałam kasy, żadnego nie mogłam odrzucić. Elekt był prosty: zero czasu dla siebie. W domu byłam tylko gościem, remont leżał odłogiem, w warsztacie piętrzyły się niedokończone projekty, sterta prania domagała się natychmiastowej reakcji, a mój żołądek zapomniał co znaczy normalny posiłek. W końcu powiedziałam dość i postanowiłam zająć się własnymi sprawami. Na szczęście pokryło się to z zastojem na rynku i mogłam bez wyrzutów sumienia poświęcić czas na porządkowanie i nadrabianie zaległości.
Zaczęłam od dwunastu godzin normalnego snu. Zablokowałam wewnętrzne budzenie, wyłączyłam kom i spokojnie przespałam całą noc. Potem sprzątnęłam mieszkania, co zajęło trochę czasu, na dokończenie przeprowadzki nie miałam siły, ale i tak poprawa była widoczna. Potem oddałam ciuchy do chińskiej pralni, a że w lodówce znalazłam tylko tubkę pasty z glonów (termin przydatności do spożycia minął dwa miesiące temu), pusty karton po piwie, puszkę żarcia dla kota (skąd się wzięło, skoro nie mam kota?) odświeżacz powietrza i mały słoik smaru do łożysk zrobiłam większe zakupy. Na końcu zabrałam się za przygotowanie mojej Hondy Valkirii do sezonu.
I wreszcie poczułam się szczęśliwa.
Teraz siedziałam w moim ulubionym zaułku Złomowiska, na czymś, co było kiedyś chłodnicą od wojskowego transportera i czyściłam świeżo zdobyte świece. Były proste, wręcz antyczne w swojej konstrukcji i nie produkowane od prawie dziesięciu lat. Wygrzebałam je z vana sprzed Pierwszej KorpoWojny. Dla mnie używanie część z trupów, nawet trzydziestoletnich, było czymś oczywistym.
Pazuzu
Drgnęłam słysząc swoje imię i czując, jakby ktoś stanął tuż obok. Rozejrzałam się, ale w okolicy nie było nikogo. Inni zbieracze krążyli z daleka od mojego sektoru i warsztatu.
Pazuzu.
Sięgnęłam po czystą szmatkę i zaczęłam polerować części. Jednocześnie sprawdziłam, czy standardowe blokady są aktywne. Były. Na wszelki wypadek uruchomiłam dodatkowe osłony. Pozostawiłam tylko wąskie pasmo komunikacyjne.
Tak?
Spotkajmy się.
Coś się stało?
Zamiast odpowiedzi, impuls strachu. Nagły, wyraźny, gwałtowny i tak silny, że przełamał moje bariery ochronne. Dominujące wrażenie zagrożenia. Aż mnie sparaliżowało. Niestety przekaz był tak krótki i ulotny, że nie zorientowałam się, o co dokładnie chodzi. Ale decyzję mogłam podjąć tylko jedną.
Dobra. Za godzinę, w Silver Leaf.
Będę.
Cudza obecność znikła. Znów zostałam sama, z moim własnym umysłem i moimi prywatnymi myślami. Lekko pokręciłam głową. Nie miałam zielonego pojęcia, w co się pakuję, ale zapowiadało się co najmniej ciekawie. W końcu ilość rzeczy jakie mogły go przestraszyć, i zmusić do zwrócenia się do mnie, była naprawdę, ale to naprawdę niewielka.
Silver Leaf było jedną z tych knajp, w których zwykle się nie pokazywałam. I w tym przypadku była to jej główna zaleta. Barman nie kojarzył mojej twarzy, jego też nie znał, a do tego niedowidział, więc była duża szansa, że nie zapamięta dwójki dzieciaków gadających ze sobą.
Jak tylko weszłam do środka dokładnie zlustrowałam kąty; kwestia przezorności, niczego innego. Byłam jednym z pierwszych klientów, o tej porze życie w pubach jeszcze się nie zaczynało. Gości mogłam policzyć na palcach. W kącie przy wejściu drzemał sobie bliżej nie znany mi fixer, kilka panienek zaczynało swój dyżur, a jakiś siedzący przy barze gaijin zapijał smutki. Dwóch goryli grzecznie kiwało się przy stoliku dla obsługi. W powietrzu unosiły się pierwsze kłęby dymu, w domyśle mającego symulować spaliny z jednośladów. U wpółprzytomnego barmana kupiłam dwa piwa i zajęłam miejsce jak najdalej od drzwi.
Przyszedł dokładnie o czasie. Nawet nie dał mi czasu na poprawienie rękawiczek. Podszedł prosto do stolika i bez słowa usiadł naprzeciwko.
- Co się stało? - Spytałam po chwili.
Lecący z dezelowanego sprzętu "Boski duet" skutecznie zagłuszał moje słowa. Chwilę milczał, wbijając wzrok w plastykowy kubek przed sobą. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że coś przeskrobał, albo ma problemy. A tak wiedziałam, że jest przerażony albo wstrząśnięty.
- Angel znikł. - Szepnął na tyle cicho, że prawie go nie usłyszałam.
- Szczegóły - poprosiłam, tłumiąc wszystkie pytania i emocje.
Jak zawsze był bardzo rzeczowy. Wydarzenia ułożył chronologicznie, podał tylko suche fakty. Część informacji przekazał mi na głos, inne wprost do mojego umysłu. Sprawa przedstawiała się tak: dwa dni temu mieli się spotkać. Angel nie przyszedł. Zdarzało się to wcześniej, więc czekał do rana. Kiedy nie dostał żadnej wiadomości, sprawdził w necie. Oni wyszedł z pracy o osiemnastej zero trzy, o osiemnastej dziewiętnaście wszedł do marketu przy Piątej, wyszedł z niego dokładnie pięć minut później, ostatni kontakt nawiązał z nim Pion Drogówki - jego poduszkowiec utknął w korku przy zjeździe na Dziewiątkę, było to o osiemnastej trzydzieści trzy. Na tym informacje się urywały. Od czasu kontaktu z mundurowymi chip Oni'ego nie został ani razu namierzony, jego pojazd nie przekroczył żadnego mostu, nie zatrzymał się też na żadnym parkingu. Mężczyzna nigdzie się nie logował, żadna kamera go nie zarejestrowała, w mieszkaniach go nie zauważono, przynajmniej nie do chwili, w której chłopak je sprawdził. Szpitale nie zanotowały nikogo o podobnym rysopisie. Nikt taki nie trafił też do kostnicy. Zupełnie jakby Angel rozpłynął się w powietrzu.
Całość była tak klasyczna, że niemal podręcznikowa. Nie pierwszy raz spotykałam się z czymś takim i doświadczenie mówiło mi, że są trzy rozwiązania. Ciekawe czy już wpadł na nie, a jeżeli tak, to które uznał za najbardziej prawdopodobne. Chwilę korciło mnie, by go zapytać, ale się powstrzymałam. Chciał bym pomogła mu znaleźć mężczyznę, a nie robiła testy na dedukcję.
Oblizałam wargi, musieliśmy od czegoś zacząć.
- Pójdziemy sprawdzić mieszkania - zdecydowałam.
Angel Oni posiadał sześć mieszkań rozrzuconych po wszystkich sektorach miasta. W każdym był zameldowany na inne nazwisko, kupił je lub wynajął u różnych deweloperów, jednak zawsze miały co najmniej wysoki standard. I każde z nich posiadało najwyższej klasy zabezpieczenia. Nawet urządzone były w tym samym stylu.
Nie mieliśmy kluczy do apartamentów, ale dla mojego towarzysza to nie był żaden problem. Wszystkie systemy łamał nieomal w biegu, jakby zabezpieczenia nie istniały. Po prostu wchodził niczym lokator, nie przejmując się kodami i zamkami. Więcej kłopotów sprawiło zatuszowanie mojej obecności. Uznałam, że niezależnie od tego, co się stało, warto utrzymać moje zaangażowanie w tajemnicy. Większość ludzi nie wiedziała, że istnieję a już na pewno nikt nie podejrzewał, że włączę się do akcji. Zaskoczenie mogło przeważyć o wyniku, jeżeli Oni miał kłopoty. Jeżeli zaś nic mu się nie stało, mogłam wycofać się niezauważona. I nie stwarzać pozorów, że zależy mi na życiu japońca, bo jego komentarzy bym nie zniosła!
Siedziałam na łóżku w ulubionym lokum Angela - czteropokojowym, prawie stumetrowym apartamencie w niewysokim, ale bardzo luksusowym bloku. Jak wszystkie pozostałe mieszkania było czyste, aż za bardzo jak na mój gust. Sterylne w stylu, wyrafinowane w formie, eleganckie w każdym calu. Jakbym siedziała w dziele sztuki: najdrobniejsze detale zostały dobrane perfekcyjnie, każdy mebel, szklanka, pościel, ręcznik, nawet kwiaty w salonie… Dosłownie wszystko nie tylko znajdowało się na swoim miejscu, ale i ze sobą współgrało; linie się uzupełniały, kolory kontrastowały. Były zbyt doskonałe bym czuła się tu dobrze.
Również niektóre dekoracje nie były w moim guście.
Usilnie starałam się nie patrzeć na kolekcję bardzo odważnych, erotycznych holoinstalacji, jakie poustawiał pod czarnymi ścianami sypialni.
- Wszystkie ubrania na miejscu - oznajmił siadając obok mnie.
Nie zapytałam się, choć chciałam, jak to poznał. Dla mnie garderoba Oni'ego, rozrzucona po wszystkich mieszkaniach, składała się z dziesiątków identycznych garniturów i takich samych koszul. Włoskie i angielskie ubrania były jedną z jego pasji. Innymi, o których wiedziałam, była ubiegłowieczna fotografia artystyczna, muzyka renesansowa i europejskie meble. Zawsze wydawało mi się dziwne, że w jego otoczeniu prawie nie ma japońskich elementów. No, może poza wysokogatunkową herbatą i yukatami.
- Więc nie dał nogi - mruknęłam.
- Co masz na myśli? - chłopak lekko zmrużył zielone oczy. - Że poderwał kogoś i z nim uciekł?
- Najprostsze rozwiązanie.
- Nie - zdecydowanie potrząsnął głową. - Powiedziałby.
- Może bał się, że będziesz zazdrosny? - mruknęłam na głos.
Na moment stracił pewność siebie. Wyraźnie się zmieszał, choć jak zwykle wyraz jego twarzy niewiele się zmienił.
- Zazdrość to emocja - stwierdził po chwili zimnym, obojętnym tonem.
- Wiem, żartowałam - lekko się uśmiechnęłam. - Nie uciekł. Więc...
- Porwali go - dokończył za mnie.
- Albo zabili.
- Nie - zaprzeczył tak gwałtownie, że aż się zdziwiłam.
Potem zapadła cisza. Zamyśliłam się. Jeżeli go porwali, pozostawało pytanie, kto i dla czego. Angel miał wpływy, pieniądze, oraz wielu wrogów. I zawodowych, i osobistych. Mogło pójść o okup, zdobycie informacji, wyeliminowanie konkurenta, czy przełożonego. A może były kochanek nie mógł znieść porzucenia? Albo było coś jeszcze?
A jeżeli szukaliśmy źle? Jeżeli był to zwykły wypadek, rabunek czy co? W końcu to Moripolis, tu łatwo można zarobić kulę w łeb, czy zostać wypalonym przez netrunnera. A to, że nie trafił do szpitala oznaczało tylko tyle, że... tam nie trafił. W końcu większość ludzi nie wiedziała nawet gdzie są. Ba, podejrzewałam, że są tacy, co nie mają pojęcia, że coś takiego istnieje. Jeżeli go skroili, to albo był gdzieś na mieście, albo u któregoś z nielegalnych skalpelów.
- Na razie nic nie zrobimy - wstałam z łóżka i odruchowo otrzepałam kombinezon. Chłopak nie patrzył na mnie, tylko gdzieś w ścianę. - Zajmę się ulicą, ty siecią. Jakby co, daj znak.
Skinął głową, choć wiedziałam, że był to tylko odruch. Nie słuchał mnie. Obciągnęłam rękawy ubrania, poprawiłam obcisłe rękawiczki. By dostać się tu nie zauważoną, wykorzystałam swój stary kamuflaż termooptyczny. Kupiłam go kilka lat temu, za sumę która nawet teraz wydawała mi się absurdalną. Wtedy był to doskonały model wojskowy, jeden z lepszych na rynku. Nawet dzisiaj, mimo skoku technologicznego, spokojnie wystarczał do oszukania standardowych systemów strażniczych.
Sprawdziłam jeszcze czy nie pęknie na powiększonym jakiś czas temu biuście, przypięłam kaptur, zasłoniłam twarz i aktywowałam obwody.
Znikłam nieomal natychmiast, czując niemal przypływ euforii. Uwielbiam moment stawania się niewidzialną, zawsze wtedy mam wrażenie, że staję się duchem. Cieniem, który ma pełną swobodę. Później kłopoty z synchronizacją ruchów częściowo tłumią tą radość, ale i tak bardzo lubię stosować kamuflaże optyczne.
- Pazuzu, on żyje, prawda? - spytał nagle Kamui.
- Tak. Tacy jak on nie umierają łatwo.
Nie musiałam się odwracać, by wyczuć, że wie, że go okłamałam. I że niezbyt się przejęłam zaginięciem mężczyzny. Ale nic nie powiedział. Nic nie pomyślał. Przynajmniej ja nic nie odczytałam. Wyszedł ze mną, zapewniając przykrywkę i bez słowa rozstaliśmy się pod domem.
Minęło dwadzieścia sześć dość nudnych godzin.
Kazir Indygo usunął obręcz analizatora z mojej głowy. Powoli otworzyłam oczy. Potarłam powieki. Mężczyzna siedział już przy swoim blacie. Mimo cudów miniaturyzacji jego podstawowe laboratorium nadal zajmowało pół pokoju.
- Coś się stało Mała?
- Czemu pytasz? - zsunęłam się z fotela.
- Bo mówisz jeszcze mniej niż zwykle. Od wejścia usłyszałem tylko pieprzone trzy zdania. Odpowiadasz cholernymi monosylabami, i w ogóle. A to oznacza, że wpadłaś w gówno po uszy, albo wstałaś lewą nogą - podsumował, nie przerywając pracy.
Lekko rozbawiona obserwowałam jak stuka paluchami w klawisze kompa. Osiągał nawet niezłą prędkość, jak na kogoś niemal nie zadrutowanego, bo co on miał w sobie? Oczy i wytłumiacz nerwowy, połączony z dozownikiem sterydowym. Był najlepszym cybertechnikiem i medykiem, jakiego znałam, a nie zafundował sobie nawet podstawowego sprzęgu. No, ale to była tylko jego sprawa.
Sięgnęłam po swoje ubieranie.
- Nic.
- Acha, już to widzę - mruknął pod nosem. - Jak tam audio?
- Żadnych zakłóceń.
- Sprawdź - polecił. - Odbieram jakieś dziwne odczyty, jakby wystąpiły nanouszkodzenia w kanałach rezonacyjnych.
Przesłałam polecenie do moich nanobotów, jednocześnie skończyłam zakładać bieliznę. Raport otrzymałam, kiedy wciągnęłam spodnie na tyłek.
- Obwody w porządku.
- Jesteś pewna?
- Ani pierwsza, ani druga fala nie wykryły uszkodzeń. Przepływ, rezonans, ciśnienie w normie… - zrelacjonowałam. Lekarz chwilę się zastanawiał.
- Czyli ten cholerny złom znów się chrzani. Psia mać! - zdenerwowany uderzył pięścią w obudowę. Holomonitor zamigotał. - Dobra, teraz lepiej. Jak wzrok? Bez zakłóceń? Jakieś kłopoty z zbliżeniem, wyświetlaczami, opóźnienia w przesyłaniu danych?
- Nie.
- Ok., czyli synchronizacja zmysłów zakończona. Bałem się, że wyskoczą bugi. Podaj odczyt ilości nano.
Podałam. Uśmiechnął się zadowolony. Dopięłam suwak bluzki i już ubrana zajęłam miejsce na blacie jego biurka. Teoretycznie rzecz biorąc byłam najzupełniej zdrowa. Nigdy nie chorowałam, ale wizyty u Kazira były koniecznością. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach byłam częstym, i dużo płacącym, gościem w jego gabinecie. Przy okazji zawsze łapałam trochę świeżych plotek z ulicy. I przejmowałam odrobinę nieskończonego optymizmu mężczyzny.
- Dobra, Mała - potarł zachwycony ręce. - Wygląda na to, że wszystko w najlepszym porządku. Odparzenia się wygoiły, blizny znikły w stu procentach, zabliźnienia zaczęły się redukować, nie widzę żadnych opóźnień, impulsy nerwowe powyżej normy, kamuflaż wtapia się aż miło.
- Kiedy będzie dział?
- Za dwa tygodnie, nie wcześniej. To skomplikowane procesy, jeżeli je przyspieszymy wszystko się spieprzy.
- Trzeci miesiąc - mruknęłam zamyślona.
- Jezu, czego ty chcesz? To musi potrwać! Poprzedni model był pikusiem w porównaniu z tym. Inna klasa technologii. Cud, że nic nie trzeba poprawiać i już kończymy.
Wyłączył analizator. Zza ucha wyciągnął swojego nierozłącznego papierosa i odruchowo zaczął się nim bawić.
- Wiem. Mam pytanie.
- Wal, odpowiem.
- Może go widziałeś?
Podałam mu wyjętą z kieszeni kartkę. Był to wydruk z mojego koma. Zerknął na niego. Tak jak kilkadziesiąt osób wcześniej.
- Przystojny sukinsyn. Albo dziewica, albo naprawdę świetnie wykonane wszczepy - ocenił. - Nie. Zapamiętałbym.
- A inny skalpel? W ciągu czterech dni - nalegałam.
Zamyślił się, nadal uważnie oglądając podobiznę. Potem potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Żaden ze znajomych go nie leczył. To gostek nie z naszej sfery, spójrz na jego fryzurę czy koszulę. Dwie ligi wyżej. A o takich zawsze jest głośno.
- Dzięki. - Schowałam wydruk z powrotem. - Jakby, co, to...
- Nie. Sorry, ale nie mam zamiaru uważać. Wyjeżdżam na wakacje Mała. Na caluteńki miesiąc. Ja i Jasmin, i morze, i kasyna, i balowanie na całego, i upały, i żadnej, ale to absolutnie żadnej pracy. - Przeciągnął się zadowolony.
Przypomniałam sobie, że Jasmin była jego piątą dziewczyną, o której wiedziałam, od początku roku. A mieliśmy wrzesień.
- Tak więc - kontynuował Kazir, - wpadnij po moim powrocie. Na ostatnią kontrolę. Sprawdzimy jak się sprawuje to nowe oprogramowanie i na ile jeszcze możemy podstrugać ci zmysły. No i podkręcimy jeszcze jakieś śrubeczki. Jeżeli w między czasie będziesz miała kłopoty z precyzyjnymi funkcjami rąk, nie wahaj się zlikwidować pętli ograniczającej. Mogłem zbyt mocno ją ściągnąć, więc jakby co poluźnij, albo usuń.
- To, po co ją instalowałeś? - zaciekawiłam się.
- Bo boję się twoich nadwyżek mocy, Mała. Bo masz sprzęt tak nowoczesny, że nie jestem pewien ile z niego wyciągniesz. I bo widziałem, do czego jesteś zdolna.
- I co z tego?
- I ty się pytasz? - papieros wyleciał mu z ręki. - Myślałaś co będzie, jak coś wymknie ci się spod kontroli? Wiesz, jakie piekło rozpętasz?
- Używam co najwyżej pięćdziesiąt procent mocy, tyle każdy opanuje - uspokoiłam go.
- I bardzo ładnie cię proszę, nie zmieniaj tego. Nie chcę znów łatać twoich podzespołów. Ani zmieniać miasta. - Westchnął. Nie powiedziałam mu, że czuję podobnie, ale chyba odczytał moją mimikę, bo nagle wyszczerzył zęby. - I nie martw się, Mała, odnajdziesz swojego kochasia. Żywego lub nie, teraz lub za dziesięć lat, ale znajdziesz go. Aha, i nie zapomnij pozdrowić Kamui'ego - zaśmiał się, targając mnie po głowie.
Również się uśmiechnęłam, zupełnie mimo woli. Lekarz był jedynym człowiekiem, który podchodził do mnie w ten sposób. Jakbym była małą dziewczynką. Czasami wręcz się zastanawiałam, czy trochę mi nie ojcuje… W końcu własnych dzieci, o ile wiedziałam, nie miał.
Pożegnałam się i wyszłam na zewnątrz. Samochód, niewielkie sportowe BMW z dziesięcioletnim rodowodem, zaparkowałam ładny kawałek od kliniki. Powód był prosty: mój poprzedni wóz wysadzili w powietrze właśnie naprzeciwko gabinetu Kazira. Indygo mało co nie zginął, więc wolałam nie ryzykować. Właśnie doszłam do pojazdu, gdy znów poczułam obecność chłopaka. Nie tak wyraźnie jak ostatnio, ale zawsze. Drugi umysł, bardzo podobny do mojego i bardzo przejęty.
Skontaktowali się.
Czyli to było porwanie.
Wyczułam, że mimo napięcia, ulżyło mu. Były duże szanse, że Oni żyje, a to było już sporo. Przynajmniej dla chłopaka.
I co?
Dziś, o 19.30, w Morning. Poziom drugi, koło Shaka. Mam być sam.
Był zupełnie spokojny, jakby nic się nie działo. Nie wyczułam w nim niepokoju, rezygnacji czy zdenerwowania. Po prostu postanowił się dostosować. Niezależnie od wszystkiego chciał iść i nie przejmował się, że równie dobrze może to być pułapka. Oboje stanowiliśmy cenny towar, a Oni był idealną przynętą.
Zamek w drzwiach miałam klasyczny, na linie papilarne. Usiadłam za kierownicą. Wbrew panującej modzie układ kierowniczy zamontowałam niemal w stu procentach manualny. Wyrzuciłam całą cybernetykę, zlikwidowałam system sprzęgu i zamontowałam, znaleziony po długich poszukiwaniach, pięćdziesięcioletni komputer pokładowy. Miał zwykłą kartę startową, standardowe zegary, a nawet ręczną skrzynię biegów. Uwielbiałam prowadzić, a jednocześnie miałam zbyt wiele techniki dokoła siebie, by wpychać ją jeszcze do wozu.
No i trudno zhakować coś, co nie ma dostępu do netu. Nowoczesny silnik zagrał cicho i równo.
Spokojnie, nie znajdą mnie.
Z mojego punkt widzenia miejsce było dobrane fatalnie. Duże centrum handlowe z masą kupujących. Niby łatwo się wtopić i obserwować, ale ilu ludzi mogli tam mieć? I ilu nie uda mi się wypatrzyć? Siedziałam w kawiarence z dobrym widokiem na miejsce spotkania i niespiesznie sączyłam kawę. Założyłam okulary: lustrzanki gładko i szczelnie zasłaniające oczodoły; włosy schowałam pod modny kapelusz, trochę przypominający te, które nosili kowboje. Włożyłam buty na wysokim obcasie oraz długi płaszcz. Wszystkie ciuchy kupiłam w lumpeksie dwie ulice dalej i przebrałam się w zaułku. Nawet uszminkowałam usta i umalowałam paznokcie, czego prawie nigdy nie robię. Jak na całkowitą prowizorkę, wyszło całkiem nieźle i pozostało mieć nadzieję, że nikt nie zauważy podobieństwa.
Kamui był już na miejscu: kolejny zblazowany nastolatek z wyższej sfery. Stał przy ruchomym chodniku, oparty o ścianę. Ręce schował za siebie. Lekko rozglądał się na boki. Nie widział nikogo podejrzanego. Umówiona godzina zbliżała się. Był spokojny, a przynajmniej nie pozwalał, aby strach przeszkadzał mu w myśleniu. Zauważyłam, że odruchowo uderza stopą w ziemię. Ciekawe, wcześniej nie miał takich odruchów.
Powinni byli się pojawić minutę temu. Może zauważyli, że się przyglądam? Nie możliwe. Na pozór całą uwagę poświęcałam najnowszym plotkom dotyczącym tajemniczego romansu Witengi, „Kobieta czy mężczyzna? Koła zbliżone do tajemniczego gwiazdora odmawiają jakichkolwiek komentarzy.”, jakie wyświetlał barowy stolik. Temat był na tyle gorący, że wszystkie małolaty plotkowały głównie o tym.
Poza tym cały czas utrzymywaliśmy z Kamui'm łączność.
Chłopak kilka razy nerwowo rozejrzał się na boki. Najwyraźniej zaczął się denerwować. I nie on jeden.
Wystawili mnie?
Poczekaj jeszcze. Poleciłam. Mogą cię sprawdzać.
Nie odejdę.
Zapewnił. No tak, to jemu zależało, ja tylko pomagałam, no i byłam ciekawa. Minęło kolejne pięć minut. Nic się nie działo. Ludzie chodzili tam i z powrotem, wchodzili do sklepów, gadali i flirtowali ze sobą. Komuś ułamał się obcas, ktoś głośno zaklął, czy się zaśmiał. Ja dokończyłam kawę, wyłączyłam prasę kobiecą i możliwie nonszalanckim krokiem ruszyłam na obchód poziomu. Weszłam do księgarni - staromodnego, urządzonego w stylu z początku ubiegłego wieku boksu, w którym starszy pan sprzedawał prawdziwe, drukowane książki. Obejrzałam kilka, wymieniłam nic nieznaczące uprzejmości, życzyłam dobrego dnia i wyszłam. Potem zajrzałam do obuwniczego. Dziwnym trafem chłopak stał dokładnie naprzeciwko.
Mimo wszystko nie widziałam nikogo, kto mógłby być podejrzanym. Żadnej osoby. Z głośników w sklepie leciał Witenga. Uznałam to za ironię losu. Malutką, ale zawsze.
Dziesięć minut.
Wiem.
Co się działo? Dlaczego się nie pojawili? Zauważyli mnie? Zdusiłam w sobie niepokój. Nie chciałam by go odczytał. I tak musiał być bardzo zdenerwowany.
Nagle upadł. Siwowłosy mężczyzna zaczął go przepraszać. Wyraźnie słyszałam słowa. Mówił, że się zagapił, że przeprasza, stokrotnie przeprasza. Chłopak odpowiedział, że nie szkodzi, a nawet pomógł mu wstać. Kolejne zachowanie, jakiego musiał nauczyć się w ostatnim czasie. Pewnie zasługa Angela.
Po chwili Kamui znów stał pod ścianą, dłonie schował do kieszeni.
Dopiero teraz stwierdziłam, że powinnam zacząć oddychać i odłożyć tego buta na półkę, sprzedawca zaczął dziwnie na mnie patrzeć. Bąknąwszy coś na odczep, wyszłam. Dlaczego tak bardzo się przejmowałam? Czemu nie mogłam się uspokoić? Przecież nie znosiłam Oni'ego. Nie mogłam mu darować tego, co kiedyś zrobił, co ciągle robił. Zwłaszcza jego stosunku do Kamui'ego...
Znikł!
Nie było go. Odszedł? Musiał. Gdzie? Z trudem nad sobą panując rozejrzałam się dokoła. Nie mogłam go zauważyć. Okoliczne biura właśnie kończyły pracę i tłum kupujących zaczął się zagęszczać. Miałam zaledwie kilka minut przed godzinami szczytu. Wiedziałam, że w najgorszym tłoku niewiele będę mogła zrobić.
Zamknęłam oczy. Zaczerpnęłam kilka głębokich oddechów. Spokojnie Pazuzu, skup się. Wycisz myśli, na pewno go usłyszysz.
Co się dzieje? Gdzie jesteś?
To oni. Stoją za mną, nie mogę się odwrócić. Dwóch. Mają paralizatory i broń palną. Jesteśmy w trzeciej windzie, jedziemy w górę.
Trzymaj się.
Poleciłam mu, biegnąc w stronę ekspresowych ruchomych schodów. Z wind starałam się nie korzystać. Czułam się w nich uwięziona. Zeskakując po dwa stopnie zjechałam na sam parter.
Idziemy korytarzem obsługi. Nie widzę żadnych oznaczeń. Ale to chyba ostatnia czynna kondygnacja. Nie widać okien, zero kamer ochrony.
Dach?
Nie wiem.
Wybiegłam na ulicę. Obrzuciłam wzrokiem okolicę, zwłaszcza skupiając się na okolicznych budynkach. Centrum handlowe miało sześć kondygnacji, z czego dwie ostatnie były dopiero wykańczane i osłonięte z zewnątrz łopoczącymi płachtami folii. Jeżeli zatrzymaliby się tam…
Schody. Z metalu, pomocnicze. Idziemy w górę. Chyba na dach. Nie działa ogrzewanie, gdzieś po lewej skrzypi metal. Ściany klatki są niewykończone, widzę odsłonięte instalacje.
Musieli wybrać akurat dach? Jak miałam go obserwować? Choć przynajmniej jakieś szanse miałam. Na zasłoniętych folią piętrach nie zobaczyłabym nic. Czasu na dumanie nie było. Pozostało tylko się cieszyć, że w tej części miasta ograniczono wysokość budynków do sześciu kondygnacji. Przebiegłam na drugą stronę jezdni, gdzie wznosił się niezbyt duży, ale w miarę elegancki biurowiec. Nic lepszego nie mogłam wymyślić.
Drzwi otwarły się automatycznie. Portier niby próbował mnie zatrzymać, ale zignorowałam go. Szybkim, zdecydowanym krokiem podeszłam do wind, czasami trzeba mieć gdzieś zasady, i wybrałam najwyższy guzik. Kabina była naprawdę szybka. I całkiem ładna: z dwóch stron przeszklona, z drewnianymi barierkami zabezpieczającymi… Jadąc mimowolnie wyszukiwałam miejsca, w których mogliby czaić się snajperzy chcący mnie zdjąć; jednocześnie skupiłam się na chłopaku i jego odczuciach.
Śmierdzi, dotarliśmy na miejsce. Był zrezygnowany.
Na tym urwał kontakt. Próbowałam go wywołać, ale zamilkł. Wyszłam na dach, poza mną nie było tu nikogo. Chwała bogu mieli lądowisko dla śmigłowców. Wreszcie szczęście mi sprzyjało, drzwi były z drugiej strony, nie widoczne z górnych kondygnacji centrum handlowego. Nisko schylona przemknęłam do krawędzi, przycupnęłam przy niskim murku. Ostrożnie wyjrzałam.
Słońce świeciło mi prosto w oczy i pomimo filtrów początkowo zobaczyłam tylko rozmazane czarne plamy na tle jasnej. Dopiero po kilku sekundach dojrzałam szczegóły.
Kamui klęczał na ziemi, ręce miał założone za głowę. Jeden z mężczyzn stał kawałek od niego, w pozie sugerującej, że celuje w niego z broni ręcznej. Drugi właśnie kończył go przeszukiwać. Zupełnie niepotrzebne. Chłopak nigdy nie nosił broni. Nie potrzebował jej.
Byłam niekorzystnie ustawiona i nie mogłam rozpoznać cech szczególnych porywaczy. Nie chętnie, ale musiałam zdać się na zmysły chłopaka. Na szczęście znów otworzył kanał komunikacyjny. Bodźce napłynęły do mnie szeroką falą: zapachy, dźwięki, dotyk, strach, zdenerwowanie, spokój… W ostatniej chwili zawęziłam odbiór.
Nie mogłam stać się nim. Nie teraz. To było by zbyt niebezpieczne.
I tak miałam kłopoty z rozróżnieniem, co należało do mnie, co do niego.
- Jest czysty - napastnik odszedł od niego dwa kroki; splunął na bok. - Obrzydliwe, taki gówniarz. Nie podnoś się! - warknął zdenerwowany, choć Kamui nie wykonał żadnego ruchu. Nawet o tym nie myślał.
- Im młodszy, tym lepszy, nie wiedziałeś? - drugi wydał się rozbawiony.
Krótki, intensywny ból w wardze.
Kopnął go w twarz. Nagle. Bez powodu. Chłopak poleciał w bok. Podniósł się, przynajmniej spróbował. Jeden z nich, nie mogłam rozpoznać który, przycisnął go z powrotem butem. Czułam szorstki, rozpalony beton przy policzku. Na szczęście wrażenie było dalekie i ulotne.
Impuls. Silny, rozrywający barierę ochronną.
Przerażenie. Nie. Obawa.
Nie zdejmuj ich!
Moja ręka odchyla się do tyłu. Samoistnie się rozprostowuje. Zaskoczenie. Zniecierpliwienie.
Nie mam broni.
Złość. Uspokojenie. Powrót do siebie.
Zachłysnęłam się powietrzem. To wchodzenie do moich myśli, kiedy tylko chciał, robiło się denerwujące. A najgorsze było to, że w miarę upływu czasu szło mu coraz łatwiej. Nawet przejmowanie kontroli już nie stanowiło dla niego problemu. Zupełnie, jakbym nie stosowała blokad, kluczy i barier ochronnych. Do tego coraz wyraźniej odczuwałam inność jego umysłu, coraz bardziej różniliśmy się od siebie…
Nie ważne. Potarłam dłonią czoło. Potem z nim pogadam. Wróciłam do obserwacji. Na szczęście byli pochłonięci chłopakiem do tego stopnia, że nie zwracali uwagi na otoczenie. Zwłaszcza to dalsze. Zaryzykowałam i wychyliłam się mocniej.
- Zrobisz tak, - tłumaczył ten, przytrzymujący go nogą, - wejdziesz i wyciągniesz wszystkie dane, do ostatniego bita. Masz na to trzy dni. Jeżeli nawalisz, on zginie; jeżeli zawiadomisz gliny, on zginie; jeżeli zawiadomisz kogokolwiek, on zginie; jeżeli zastawisz pułapkę, on zginie; jeżeli będziemy mieli jakieś wąty, co do twojej lojalności, on zginie. Jasne?
Nie odpowiedział, więc znowu oberwał. Chyba w policzek, koło nosa. Po co ten idiota ich denerwował?!?
- Zrozumiałeś? - powtórzył pytanie.
- Tak - szepnął.
- Bardzo dobrze - pochwalił go, wreszcie puszczając.
- Mogę nie zdążyć.
- Twój problem, najwyżej dostaniesz kilka kostek z japońca. Nie myśl, że wykończymy go od razu - zaśmiał się.
Drugi z nich również wybuchnął śmiechem. Głosy obu były do tego stopnia podobne, że nie mogliśmy rozróżnić, który aktualnie mówi. Może mieli syntezatory głosu?
Chłopak dostał po raz trzeci, czubkiem buta w żołądek. Tym razem tak silnie, że zwinął się w pół. Mimo ograniczeń, też to poczułam. Odruchowo się skuliłam. Wrażenie znikło. Połączenie zostało zerwane.
- Hej! Co ty tu robisz?
Obróciłam się w miejscu. Ochroniarze! Ręką sięgnęłam do biodra, by stwierdzić, że kaburę zostawiłam w domu.
- Ogłuchłaś?!
Było ich trzech. Silnie zadrutowani, przynajmniej jeden pełny cyborg. Zapomniałam o portierze! Byle by ci z tyłu nie zauważyli. W odróżnieniu od nas, mieli doskonały widok. Im słońce pomagało, nam przeszkadzało.
Jeden z goryli dał głową znak pozostałym. Domyśliłam się, że rozmawia z innymi w paśmie radiowym. Powędrowałam za ich wzrokiem. Cholerna ręka!
- Dłonie na widoku. Wstawaj! Wolno… - jego głos nabrał jeszcze większej stanowczości i wrogości.
Pistolety zostały odbezpieczone. Teraz już nie żartowali. Dwóch celowało w korpus, ostatni w nogi. Przygryzłam wargi. Moje przyzwyczajenia. Nie mogłam strugać lamy, udawać, że jestem zwykłym dzieciakiem.
- Wstawaj, bo strzelę.
Psia krew! Mogłam ich zdjąć i to bez większego trudu. Ale wtedy mógłby znaleźć się w niebezpieczeństwie. O Oni'm nie wspominając. A ja zdemaskowałabym się. Nawet ślepy zauważyłby, że jesteśmy do siebie podobni; dobra, że chłopak i ja jesteśmy identyczni. Nie, nie wolno mi walczyć.
Nie tutaj. Nie teraz…
Kula ostrzegawczo utkwiła koło głowy. Odłupany kawałek betonu trafił mnie w czoło. Koniec. Nie miałam wyjścia. Musiałam odciągnąć ich stąd, i wtedy zwiać, albo zabić. Powoli wstałam. Wyczułam poruszenie za moimi plecami. Zerknęłam przez ramię. Obaj porywacze zamarli. Chyba patrzyli w tę stronę. Cholerne duciaki! Byle by nas nie powiązali! Powoli podniosłam ręce, splatając palce na karku.
Nerwy nie wytrzymały. Jeden z porywaczy wypalił. Ochroniarze niczym jeden mąż padli na kolana. Odpowiedzieli ogniem. Zaczęła się regularna strzelanina. Kucnęłam, chroniąc głowę w ramionach. Musiałam wykorzystać szansę! Rzuciłam się w bok. Przewidzieli to. O mało co, a dostałabym. Podziurawili płaszcz. Zerwałam się na równe nogi. Któryś skoczył do mnie. Podciął. Przetoczyłam się padając. Wstałam niezgrabnie. Pieprzone buty! Wykorzystał brak mojej płynności. Chwycił mnie wpół. Chcieli żywcem?
Bez trudu wyślizgnęłam się, wyprowadzając atak. Trafiłam podstawą dłoni w brodę. Przyblokowałam mężczyznę nogą. Wyrżnął plecami w ziemię. Na wszelki wypadek uderzyłam go piętą w nos. Nie było sensu go zabijać. Rzuciłam się do ucieczki. Nie zabrałam broni. Chciałam jak najszybciej się oddalić. Byle tylko porywacze nie widzieli mojej twarzy.
Strzelanina za mną ucichła. Tamci wycofali się? Nie miałam czasu spojrzeć. Znów pocisk trafił koło nogi. Coś uderzyło mnie w kostkę. Usłyszałam kolejny strzał, i następny. Beton przede mną rozprysł się na kawałki. Nie ważne. Byle zwiać. I tak już dość spaprałam. Dopadłam krawędzi dachu. W dole niewielka uliczka. Za nią budynek, chwała Bogu kondygnację niższy. Skoczyłam.
Wylądowałam na płaskich stopach. Zachwiałam się. Obcas wbił się w poszycie dachu. Nie mogłam go wyszarpnąć, więc rozcięłam oba buty. Uwolniłam się w ostatnim momencie. Głuchy trzask, oraz kilka rozbryzgów dziwnie blisko moje głowy, oznajmiło, że nie mają zamiaru mnie ścigać. Tylko zabić.
Awansowałam do roli celu na strzelnicy. Lekko się uśmiechnęłam. Ich niedoczekanie. Umieranie nie było w moich planach.
Biegłam. Tak szybko, jak tylko mogłam. Jak pozwalały bose stopy. Zakosami. Wymijając instalacje dachowe. Bez trudu przeskoczyłam na następny budynek. I jeszcze jeden, prostopadły do tych. Dawno wydostałam się z pola rażenia, ale niewiele zwolniłam. Kolejny dach, oddzielony od innych niewysokim murkiem. W kilka sekund dotarłam do końca pierzei.
Dopiero teraz obróciłam się. W promieniu pięciuset metrów nie widziałam nikogo. Jak myślałam, dali sobie spokój. Nie ścigali mnie, czyli tamten przeżył. Niewielkie zaskoczenie. Ale nie mogłam zbyt długo zwlekać. Budynki na wprost mnie były albo za wysokie, albo zbyt daleko na skok bez rozbiegu, albo jedno i drugie. Musiałam zejść.
Pięć pięter niżej ludzie poruszali się po dwóch wąskich chodnikach. Miedzy nimi migotała woda kanałów. Brudna, śmierdząca, leniwa. Oba trakty były połączone mostami umieszczonymi, co jakieś pięćdziesiąt - sto metrów. Czyli dotarłam do najnowszej części miasta, tej, której nie zdążyli wysuszyć. Wbrew pozorom nie miała ona nic wspólnego z dzielnicami biurowymi, handlowymi, czy reprezentacyjnymi mieszkalnymi. Nie można było jej też zaliczyć do najgorszych kwartałów. Patrząc z góry uznałam, że jest zwyczajna. Niemal normalna w swoim spokoju. Musiała powstać jako alternatywa dla Dolnego Miasta - kwartałów fabryk, slumsów, solosów, gangów i prostytutek, miejsc, w których zamieszkiwała niespełna połowa obywateli, w tym ja.
Słońce prawie zaszło i przejścia między domami tonęły w półmroku. Latarnie zaczęły migotać, znak, że zaraz się zapalą. Rozprostowałam ramiona, rozluźniłam mięśnie. Oddech miałam zupełnie swobodny, podobnie jak puls. Dół płaszcza był w kilku miejscach podziurawiony. Poczułam niewielkie ukłucie żalu, niby kupiłam go w pośpiechu, ale całkiem mi się spodobał. Stratą kapelusza i butów wcale się nie przejęłam.
Dlaczego do licha porywacze się wycofali? W jaki sposób uciekli, skoro byli pod ostrzałem? Nie ważne, jakoś zwiali i mnie dali szansę. Tylko jak dokładnie mnie widzieli? Miałam szczerą nadzieje, że niespecjalnie. W czasie mojej szarpaniny z gorylem byli zajęci ostrzałem, a gdy uciekałam pilnowałam by być odwrócona do nich plecami, nie mogłam jednak wykluczyć, że coś im wpadło w oko.
Kamui nie odpowiadał na próby nawiązania kontaktu, ale była niemal pewna, że nic mu nie jest.
W narożniku domu znalazłam drabinkę przeciwpożarową. Zeszłam na dół, do niewielkiego, koszmarnie śmierdzącego zaułka. Rozpuściłam włosy i zdjęłam okulary. Ukryłam je, razem z płaszczem, w śmietniku. Starłam resztki szminki. A potem, starając się nie rzucać w oczy, poszłam na parking. I wróciłam do domu.
- Coś ty zrobił?
- No, co, no!?
Chłopak miał poniżej dwudziestki, rude włosy, piegi i pryszcze. Oraz szpanerską cyberrękę pokrytą syntetycznym srebrnym kryształem i tęczówki w jaskrawo różowe logo Anarch Company. Nazywał się Cliff, co oczywiście było ksywą.
- Powinnam cię za to rozwalić - mruknęłam.
- Za co?
Wstałam z ziemi. Siedzieliśmy na złomowisku, w moim warsztacie. Tak przynajmniej nazywano kilkanaście metrów kwadratowych między stertą samochodów, zniszczonym wojskowym transporterem i śmietnikiem, które częściowo przykryłam folią z odzysku i na których urzędowałam.
Obecnie „pod dachem” znajdowała się moja Honda, a na odsłoniętej części stała wybebeszona ShiVa - spora, kiedyś sportowa maszyna, o regulowanym momencie obrotowym i z wpół biologicznym żyroskopem. Na około walały się zdjęte owiewki, klucze, jeden analizator i cała masa innych narzędzi. Oraz niewielka butla po wodzie mineralnej, do której zlałam zawartości baku i silnika.
- Za to - wskazałam na nią zła. - Wiesz, co to jest?
- No, paliwo. No, chyba nie powiesz mi, że piszczelówka, albo cyfrówka - zaśmiał się ze swojego dowcipu. Mnie jakoś nie rozbawił.
- To nie byłby problem - warknęłam tylko.
Zeskoczył ze sterty starych opon.
- Kobieto, nie chcę od ciebie wiele, jarzysz. Tylko napraw moją niunię, please. W końcu dałaś mi na nią tą… gwarancję, no. Że jakby co, to ty...
- Nie obejmowała głupoty.
- Jakiej głupoty, no? Konserwowałem jak mówiłaś, ostrożnie dotarłem silnik, no. Więc czego ty właściwie chcesz? - dodał z pretensją w głosie.
- A co zatankowałeś? - zapytałam tak słodko, jak tylko umiałam.
- No, jak kazałaś. Mieszankę benzyny z olejem.
- Na pewno?
- Jasne! Sam lałem, najpierw bezołowiową, potem zaraz olejek, proporcja dwa do jednego, no. I po trzech kilosach zdechł.
Teraz wszystko było jasne. Pomodliłam się do duchów sieci o siłę.
- Powiedziałam: dwadzieścia do jednego. Jaki to był olej?
- Najlepszy na składzie! - obruszył się. - A co, kuźwa, myślałaś?! Eco disel - chyba. No, nie pamiętam! W każdym bądź razie, gostek na stacji mówił, że nie ma lepszego, no!
Bezwładnie opadłam na ziemię.
- Cliff, skocz po ten kanister - westchnęłam zrezygnowana. - Błagam.
- A po co ci...
- Skocz, do nędzy.
- Ale przecież…
- Błagam, daj mi ten kanister.
- Wiesz, co gniazdo, ja tam ciebie nie zawsze jarzę - westchnął, ale pobiegł.
Dla jakich matołów musiałam pracować? Spojrzałam na rozmontowane części. Potem na zawartość zbiornika i znów na to, co tak niedawno złożyłam. Kuźwa, tyle się nad nim napracowałam, a gnój wszystko rozwalił i to w trzy tygodnie!
Na domiar złego, od dwóch dni nie miałam żadnych wiadomości od Kamui'ego. Ani razu nie próbował nawiązać ze mną kontaktu. Nie czułam jego umysłu, nie słyszałam głosu. Zero nowych informacji. Aż zaczynałam się zastanawiać czy nie wykorzystać moich znajomości, by go namierzyć. Tylko, czy aż tak mi zależało? By się zadłużać?
Angel Oni... Japończyk, dwadzieścia kilka lub trzydzieści kilka lat, kawaler. Pracował w ratuszu miejskim. Bogaty, przystojny, inteligentny, zimny, pozbawiony skrupułów esteta. Nie lubiłam go, choć szanowałam. Przez trzy miesiące mieszkałam u niego i poznałam go od najgorszej strony. Wiem, że nic nie robi za darmo, że jest gotów na wszystko, by osiągnąć cel. To ktoś, kto szczerze uśmiechnięty, bez trudu przekonuje ofiarę, że gra w rosyjską ruletkę pistoletem samopowtarzalnym jest doskonałym pomysłem.
Do tego przypomina mi Noagushi'ego, a to wystarczający powód, bym go nienawidziła.
Kiedy znikł nawet poczułam ulgę. Tak naprawdę, miałam cichą nadzieję, że zginął. Albo, że znudził się i zostawił Kamui'ego w spokoju. To było by najlepsze dla nas wyjście, zapomnienie o tym, że Oni kiedykolwiek istniał. Choć oczywiście chłopak myślał zupełnie inaczej.
Podniosłam obłą owiewkę wykonaną z włókna szklanego. Zaczęłam obracać ją w dłoniach. Była z obu stron idealnie gładka i pokryta ciemnogranatowym lakierem. Sama ją wykonałam i polakierowałam, choć winyle nałożył już ktoś inny.
Kamui ciągle milczał. Czyżby była to wina mojej wpadki? Może obraził się? Nie, to nie w jego stylu. On nie miał, nie zachowywał takich uczuć, emocji jak je nazywał. Nie mogły zaważyć na jego decyzjach, bo ich nie było. Żadnych uprzedzeń, żadnych awersji, tylko chłodna logika, kalkulacja oparta na danych. Musiał mieć konkretny powód. Mogłam zgadywać, jaki. Ogon, bezpieczeństwo Oni'ego, obawa, że mnie namierzą, a może przekazał sprawę policji? Nie, tego na pewno by nie zrobił. Jak to określiłaby Pazurka „miał uczulenie na mundury”. Pewnie był zajęty spełnianiem poleceń porywaczy.
Zamknęłam oczy, oparłam się o pocięty kołnierz poduszkowca.
O co im chodziło? Na pewno coś z siecią, prawdopodobnie jakaś baza do wypalenia. Ale skąd wiedzieli, że jest netrunerem? Od Angela? On dobrowolnie by nie powiedział. Chyba, że... Myśl była tak odważna, że niemal nieprawdopodobna. Ale miała sens: nie wiedzieli o mnie, akcja była profesjonalna, znali słabe punkty chłopaka. Jednak coś ciągle mi nie grało. Uznałam, że potem to przemyślę. Ważniejsze było żądanie. „Włamiesz się tam i wyciągniesz dane…” Musiała to być baza chroniona Czarnym Lodem, może nawet SI. Coś, czego nie złamałby zwykły haker. Ale co to mogło być? Pożałowałam, że tak niewiele wiem o necie. Mogłam oczywiście poprosić kogoś, by sprawdził, co chłopak wyczyniał w sieci, ale Lin, jedyna osoba, która mogła równać się z Kamui'm, nie żyła od ponad dwóch lat. A Mucha nie dość, że gdzieś znikł, to jeszcze ugotowałby się po kwadransie.
Czemu nie mogłam mieć normalnego, spokojnego życia?
Odgłos silnika poderwał mnie na równe nogi. Po chwili jednoślad wjechał do warsztatu. Zawsze jak go wdziałam, żałowałam, że nie jest moim dziełem. Niby pomagałam go konserwować, ale jednak nie było to to samo.
Silnik tysiąc sześćset, widłowy, dodatkowe wzmocnienie łańcucha, dynamiczne wspomaganie hamowania, inteligentny system żyroskopów, komputerowo sterowane resory… Owiewka czarna jak noc, lekko opancerzona, nadająca wojskowej maszynie drapieżnego wyglądu. Całość pozbawiona chromu, z śnieżnobiałym aniołem, zupełnie nie pasującym do reszty, wymalowanym z przodu i częściowo na baku.
Podobny zdobił kask ubranego na czarno kierowcy. Motor zatrzymał się dosłownie kilka metrów ode mnie, wzbudzając mały obłoczek kurzu i drobnych kamieni.
- To ty...
- Hej, coś taka zawiedziona, Pani - zaśmiał się Angela, wyłączając silnik i kopniakiem opuszczając widełki. - Jestem wirusem, czy jak? - spytał się, zdejmując kask.
Śnieżnobiałe włosy rozsypały się na wietrze. Zawsze zaskakiwało mnie, jak bardzo się zmienił przez te lata. Kiedy go poznałam, był mojego wzrostu: chudy szczeniak o dziewczęcej twarzy, zapadniętych policzkach i ni to sprytnych, ni przerażonych oczach. A teraz przerastał mnie, co najmniej o głowę, rozrósł się w barach, nabrał ostrości w rysach i zapuścił włosy. Na szczęście nadal pracował dla Billa, choć już nie jako popychadło, a pełnoprawny mechanik. I nadal rozbijał się motorami na ulicach.
- Nie ładnie, Pani - mruknął, gniewnie marszcząc brwi. - Nie dość, że się wkurzasz, to jeszcze mnie zdradzasz. Wracam i co widzę, obcy ogier na moim terenie. A przecież obiecałaś oporządzić mojego.
Z pretensją wskazał na motor Cliffa. Już miałam mu coś powiedzieć, gdy roześmiał się i przybił mi piątkę. Najwyraźniej dzisiaj miał dzień na błaznowanie. Wróciłam na swoje miejsce na kołnierzu.
- No, zobaczymy, co mu się stało? - przykląkł przy ShiVie. Zajrzał do częściowo rozmontowanego silnika. - Zatarty… - mruknął.
- Nie tylko.
- Ty ją złożyłaś? - skinęłam głową, że tak. - Niezła rekonstrukcja. Trochę zbyt podrasowana, i krzykliwa jak cholera, ale da się przeżyć. Ile wyciąga?
- Srebrny, ty tu przychodzisz dla mnie, czy motorów?
- Motorów - wypalił bez namysłu. Potem uśmiechnął się łobuzersko w moją stronę, - i ciebie; czasami.
- Wielkie dzięki.
- Jestem! - Cliff wpadł na placyk. Wytrzeszczył oczy na widok maszyny i albinosa. Odruchowo wstałam. Na szczęście nie rzucili się na siebie. - Te, Angela, kto ci pozwolił grzebać przy mojej niuni? Chcesz ją podwędzić?
- Mogłem się domyślić, że ta obleśna obudowa jest twoja. Nie bój się freelerze, nie tknąłbym tego gówna palcem.
- Zazdrościsz cioto.
- Ciekawe czego? Spieprzenia tak dobrej roboty?
- Zamkniecie się? - warknęłam ostro, stając pomiędzy nimi. - Cliff, pokaż.
Obydwaj potulnie zamilkli, ale łypali na siebie spode łbów. Nie trzeba było być empatą, by wyczuć, że bójka wisi w powietrzu. Miałam tylko nadzieję, że Angela opanuje się i nie skopie smarkacza na moim terytorium. Nie dość, że byłaby to wspaniała wprost reklama, „Tech, u którego klienci się biją”, to jeszcze musiałabym ratować gnojka.
Cliff podał mi plastikowy, pięciolitrowy kanister. Nawet nie musiałam czytać naklejki, by wiedzieć, co się stało. Aż mnie zatkało. Albinos za moimi plecami wciągnął z sykiem powietrze.
- I ty to wlałeś? - wyksztusiłam w końcu.
- No, a co złe? Dałem dwudziestkę za niego. A więc kiedy naprawisz? Mam mało czasu i w ogóle.
- To bioolej! - nie wytrzymał białowłosy.
- A co, zły? Olej, to olej, nie? - zdziwił się.
- Jasne, że zły! - ryknął mi wprost do ucha. Aż podskoczyłam. - To się stosuje do poduszkowców, lamo! I ciężarówek. Kuźwa! Silnik zatarty, cylindry do dupy, przewody zatkane, filtry do wymiany! Jak mogłeś freelu?!? Tak…
- Wiesz, ile będzie to kosztowało? - wcięłam się w litanię Srebrnego, jednocześnie stając mu obcasem na stopie. Zrozumiał przesłanie i zamknął się. W końcu umiem mówić, wiem co mam robić, a do tego byliśmy na moim terenie. - Cały blok jest do wymiany.
- Przecież gwarancja…
Dobrze usłyszałam?!? Albinos wydał nieartykułowany ryk wściekłości. Zawahałam się. Z jednej strony to było słowo za dużo. Z drugiej, trup w warsztacie był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam! „Tech, u którego kroją…”. To byłby koniec firmy! Na jakieś dwa tygodnie…
Nagle poczułam gwałtowny ruch za sobą. Instynktownie obróciłam się, podnosząc do góry rękę. Albinos chwycił mnie za nadgarstek. Wykręcił rękę. Owinęłam się, wyprowadzając kopnięcie. Jednocześnie próbowałam przewrócić napastnika przez bok. Nie udało się. Zrobił krótki wypad. Przyblokował stopy nogą. Straciliśmy równowagę. Zwaliliśmy się na ziemię. Kątem oka zauważyłam fragment pięty. Szybko oddalającej się pięty.
Po chwili uścisk na moją szyję zmalał.
- Spieprza, aż się kurzy - ocenił, przewracając się na brzuch i patrząc za uciekającym. - Ty, patrz, aż mu się nogi palą. Nie myślałem, że będzie tak popindalał na tych swoich kulasach.
- Ma stracha - oceniłam, odwracając się w stronę albinosa. Cliff już znikł gdzieś za stertami złomu. - Daliśmy czadu, Angela.
- Powinien się bać. Tak schrzanić twoją robotę. Wkurzają mnie lamerzy jak on. Bierze się do rzeczy, których ogólne nie rozumie, pyta o rady jakiś oszołomów, potem chrzani wszystko dokumentnie i jeszcze śmie wyciągać żądania. Jak amen w pacierzu, przywiązał bym freela do wydechu i włóczył po mieście aż się nauczy.
- Jasne - mruknęłam. Srebrny nie był okrutny, przynajmniej jak na standardy Dolnego Miasta, ale świętym nie był. Znając go, bez mrugnięcia okiem pociągnąłby gnojka po okolicy. I uznał to za sprawiedliwość dziejową.
- Oj, czepiasz się - wzruszył ramionami. - No, Pani, coś taka nadąsana? Od kiedy przyjechałem cały czas nie w sosie.
- Nie lubię bójek w warsztacie. To szkodzi interesom, wiesz?
- Wiem, wiem. Bill powtarza to bez przerwy.
- To, dlaczego chciałeś się tłuc?!?
- Bo u ciebie, nie wylecę z roboty, kochanie - wytłumaczył, z niewinną minką. Nabrałam nagłej ochoty, by zdzielić go w łeb. - I cholernie lubię się z tobą bić. No i mina tego frajera warta była wszystkich siniaków - dodał, śmiejąc się.
Problem polegał na tym, że jak Angela się uśmiecha, to cała okolica wydaje się jaśniejsza i jakaś, taka weselsza. Wszystkie kłopoty nagle przestają istnieć, albo stają się dużo mniejsze. I jak zwykle w takiej sytuacji, zamiast się wściekać, zupełnie wbrew swej woli zaczęłam się śmiać. Chichotałam, z twarzą w ramionach. Fakt, Cliff musiał mieć niezłego pietra. I pewnie z trzy razy się zastanowi, zanim przyjdzie się mądrzyć.
Śmialiśmy się jak głupki, wspominając pięty uciekającego dzieciaka i poszczególne ciosy podczas bójki. Zawsze lubiliśmy tłuc się ze sobą. Srebrny, nazywany przez wszystkich Angelą, jest w pełni człowiekiem, ale wychowywał się na ulicy i ma zwinność, szybkość oraz naturalne wyczucie pola walki. Nawet dla mnie bójki z nim, czy to sparingi czy małe utarczki są wyzwaniem. A naprawdę trudno mi zaimponować. Nie wiem, jak się tego nauczył, ale podejrzewam, że pewnie nie raz musiał chronić własny tyłek. Pewnie miał nielekkie dzieciństwo, ze swoją twarzą panienki, białymi włosami i figurą anemika. Nie wiem, nie pytałam się go o to.
Śmieszne, jak wielu tematów nie poruszamy rozmowach. On nie pyta się, a może nawet nie zauważa, czemu się nie starzeję. Ja nie interesuję się tym, co robił w młodości, czy co się stało z jego starymi. W końcu i tak liczyły się tylko motory. I wspólne rozróby na mieście.
Czasem interesy.
- I co zrobisz z ShiVą, Pani? - spytał, kiedy już się wychichotaliśmy.
- Naprawię; mam inne wyjście?
- Ładny motor, aż szkoda go na takiego kretyna. Ile nad nim siedziałaś?
- Dwa tygodnie. Miałam gotowy szkielet, ale osłony sama modelowałam - wyjaśniłam, wspierając brodę na rękach.
Jakoś nie chciało mi się podnosić z ziemi. Była ciepła, miło nagrzana słońcem. A widok maszyny odbierał mi chęci do czegokolwiek. Tyle roboty poszło w diabły.
- Niezłe. Zbyt kiczowate, ale niezłe - ocenił, wygodniej rozkładając się obok. - Wymienisz silnik, czy go wyremontujesz?
- Nie wiem. To niby widłówka, ale miała centralnie sterowany zawór. I kompozytowy dół.
- Czemu zeszłaś z wagi?
- Bo to tylko dziewięćsetka.
Cmoknął, lekko marszcząc brwi. Cieszyłam się, że jest tu ktoś, kto rozumie mój dylemat. Kompozytowe dziewięćsetki były znacznie lżejsze od zwykłych i dawały korzystniejszy stosunek mocy do wagi motoru. Oczywiście, mogłam zmienić jednostkę na większą, ale wtedy straciłabym linię maszyny. No i zupełnie musiałabym przebudować ramę.
- Z kompozytami zawsze są kłopoty - mruknął, po dłuższym namyśle. - Chyba musisz go wyremontować.
- Chyba tak - ciężko westchnęłam. Czemu do jasnej cholery nie mogłam prowadzić normalnego życia? Bez porwań, zepsutych silników, zidiocianych klientów, niepoważnych kumpli i biznesmenów-socjopatów? - Mam tego dość, Srebrny - powiedziałam cicho. Przysunął się bliżej, objął mnie ramieniem. Wsparłam na nim głowę.
- Wiem, Paz - powiedział, klepiąc mnie po ręce, - wiem.
Wróciłam do domu dobrze po drugiej w nocy. Srebrny pracował ze mną prawie do północy. Rozłożyliśmy jego motor niemal na czynniki pierwsze, wymieniliśmy lekko przetarty przewód hamulcowy, uszczelkę przy wlewie oraz kable łączące komputer z biegami. Kiedy na nowo programowałam żyroskopy, Angela wymienił olej i sprawdził wtrysk paliwa. Potem zrobiliśmy jeszcze kilkadziesiąt innych absolutnie zbędnych czynności, których jedynym celem było poprawienie mi humoru i samopoczucia albinosa. Za dwa dni miał wyścig, na amen o nim zapomniałam, i chciał, by wszystko było ustawione na tip top. A praca przy tak wypieszczonym motorze jak jego była czystą przyjemnością.
Potem przekopaliśmy znaczną część złomowiska, poszukując tych nieszczęsnych filtrów, przewodów i zapłonu. Przy okazji naraziliśmy się Mill i Jansonowi, szperaczom, którzy swego czasu przejęli moje sektory i do dziś nie mogli mi darować, że jednak nie umarłam. Na szczęście skończyło się tylko na pyskówce. Gdzieś koło ósmej Srebrny zabrał moją Hondę i skoczył do Ranmy po obiad, miałam ochotę na sajgonki, glony i chińskie piwo. Wrócił z informacjami o jakiejś awanturze koło „Nędzników”, podobno mundurowi ściągnęli ciężkie wozy bojowe, i że muszę koniecznie sprawdzić biegi w moim crusaiderze, bo mają minimalnie za długie przełożenie. Więc doregulowaliśmy ustawienia. I wróciliśmy do szukania.
Kiedy dobrnęłam do domu nie byłam nawet o metr bliżej naprawienia ShiVy niż po południu. Nie rozwiązałam też żadnego z innych problemów, choć stojąc pod prysznicem, zaczęłam rozważać zwrócenie się o pomoc do sił wyższych. Kamui milczał cały dzień, więc musiał wpaść w potężne tarapaty. Może nie byłam aż tak zdesperowana by prosić o pomoc Kocie Kelnerki, aktualnie nie było mnie stać na ich usługi, ani Junone, tej nie chciałam narażać, ale zwrócenie się do Yakuzy uznałam za pożądane. W końcu mieli jedną z najlepszych siatek w mieście, wszędzie siedzieli ich ludzie. Jeżeli ktokolwiek wiedział, co się tu dzieje, to Synowie Neonowej Chryzantemy.
Jeszcze mokra i owinięta ręcznikiem zadzwoniłam do siostry, prosząc ją by rozejrzała się wśród ostatnich romansów Angela, jego potencjalnych wrogów i sprzymierzeńców. Zapytałam się też, czy któraś z giełd nie została ostatnio zhakowana bądź czy nie wydarzyło się coś niepokojącego na rynkach walut. Podkreśliłam dwukrotnie, że ma uważać. Choć wiedziałam, że Junone nie należy do pochopnych osób.
Poszłam spać z przytłaczającym poczuciem winy.
Obudziłam się dwadzieścia trzy po czwartej. Automatycznie rozczapierzyłam palce prawej dłoni. Nie byłam sama. Siedział na brzegu mego łóżka. Niewysoki Euroazjata o zielonych, kocich oczach i złotobrązowych włosach. Wyglądał, jakby od trzech dni nie zmieniał ubrania; ani nie spał. Zerknęłam w stronę wysokich okien. Były zamknięte. A w drzwiach miałam pięć zamków, w tym dwa czysto mechaniczne.
Robił się coraz lepszy.
- Pazuzu Mojra Mirikani - powiedział cicho. - Jestem Kamui Orłow, chciałbym panią wynająć.
Od razu usiadłam, schowałam ostrza wewnątrz palców. Powoli skinęłam głową.
- Jakie warunki? - spytałam.
- Wyłączność.
Był bardzo poważny, twarz miał pobladłą i zaciętą. Co się stało? Dlaczego wybrał tę drogę?
- Zgadzam się.
Bez słowa podał mi banknot: jedno europejskie euro. Przyjęłam z lekkim uśmiechem. Jeszcze nigdy za tyle nie pracowałam. Ale pieniądz to pieniądz. A bez zapłaty nie ma żadnej umowy. Kontrakt przypieczętowaliśmy krótkim uściskiem dłoni.
Zajął miejsce przy kotatsu, jedynym japońskim meblu w moim mieszkaniu. Patrzył przez duże, łukowato zamknięte okno na puste złomowisko. Była to ta pora dnia, kiedy życie zamiera. Za wcześnie by wstawać, za późno by pracować. Nie mniej, ze względów bezpieczeństwa nie zapaliłam światła. I wyciągnęłam broń spod kuchennego blatu.
Podałam mu kubek kawy, przyjął z wdzięcznością.
- Miałeś ogon?
- Nie. Sprawdziłem kilkakrotnie.
- Jesteś pewien?
- Jestem.
- Więc - usiadłam naprzeciwko, - co się stało?
- Nie chcesz pisemnej umowy? - spytał z lekkim niepokojem.
Potrząsnęłam głową.
- Nigdy. Zwykle nie znam nawet zleceniodawcy.
- Mnie znasz... - nie uśmiechnął się.
Wypił trochę. Poruszał się powoli, z niezwykłą oszczędnością i precyzją. Każdy gest miał starannie przemyślany, ale jednocześnie niezwykle wdzięczny. Zupełnie, jakby ta elegancja była cechą wrodzoną. Sięgnął do kieszeni. Położył na powierzchni stolika. Nachyliłam się nieznacznie. Datachip o zwiększonej pojemności.
- Zapłata... - skinął głową, że zgadłam. - Co to?
- KostarykaCom.
Gwizdnęłam przez zaciśnięte zęby, okazując zupełny brak profesjonalizmu. Ale miałam prawo! Nawet taki laik sieciowy jak ja, wiedział, czym są chronione dane Korsykańskiego Banku Ciał. Nie tylko wśród sieciowców, ale i offów krążyły legendy, o tych co próbowali się tam włamać. Wszystkie kończyły się bardziej, lub mniej efektownym wypłaszczeniem hakera. Poza Kamui'm, znałam tylko jedną osobę, jaka mogła przebić się przez ich Lód i wrócić żywą.
Ale Lin już nie żyła.
- Więc?
- O trzynastej trzydzieści nastąpi przekazanie.
- Oddadzą go?
Potrząsnął głową. W tym prostym geście było więcej beznadziei niż w wszystkich słowach.
- Nie wiem - powiedział cicho. Miałam wrażenie, że worki pod oczyma ma jeszcze większe, niż na początku rozmowy. Nie jestem osobą skorą do współczucia, ale patrząc na niego czułam wręcz fizyczny ból. Najgorsze było to, że musiałam jeszcze mu dokopać. - Chcę byś...
- Kamui… - nie pozwoliłam mu dokończyć. Lepiej było powiedzieć to wcześniej, niż później. - To może być pułapka.
- Wiem. Dla tego tu jestem.
- Nie tylko to. Cała ta sprawa jest w stylu Angela.
Nie zerwał się z ziemi, ale wyraźnie drgnął. Odłożył kubek na blat stolika. Nie spuszczał ze mnie pozbawionego emocji wzroku. Niby cały czas miał ten sam wyraz twarzy, jednak poczułam się dziwnie nieprzyjemnie. Jakby próbował przewiercić mnie wzrokiem, albo zhakować mój mózg.
- Sugerujesz... - zaczął i urwał.
- Nie pierwszy raz. Pamiętasz?
- Że tak mnie sprawdza? Chce ukarać? - w jego głosie zabrzmiało niedowierzanie. - Nie. To niemożliwe.
- Sprawdza, albo chce się pozbyć.
- Niemożliwe - powtórzył.
- Dlaczego? W końcu nasłał na nas zabójcę.
- Inffrit było cyborgiem technicznym - poprawił, jakby była to różnica.
- Kazali mu nas zabić.
- Ludzie nie biorą misji samobójczych. Było zepsute.
- Mogło mieć obwód niewolniczy. Wyprany mózg.
- Panowała wysoka temperatura. Skrajne warunki. Wtedy programy ulegają zmianie. Ludzie, cyborgi szaleją.
Nie mogłam nie zauważyć, że za wszelką cenę szuka usprawiedliwienia. Coś w stylu „z przyczyn od nas niezależnych…” Zupełnie, jakbym słyszała Oni'ego.
- Było modelem przeciwogniowym, - przypomniałam oschle. - Jego mózg nie mógł zostać uszkodzony. Było zbyt metodyczne, jak na szaleńca. Ono dostało rozkaz zabicia nas - podkreśliłam słowo dostało.
- To była pewna śmierć, żaden człowiek na to nie pójdzie.
- Mogło być androidem. Ożywionym trupem. Zdalnie sterowanym terminalem. Możliwości są dziesiątki.
- Angel wysłał cię tam za mną, ale nie wierzę by wynajął Inffrit - powiedział w końcu.
Miałam wrażenie, że rozmawiam z marionetką! Miałam ochotę chwycić go za ramię i solidnie potrząsnąć. Tak, by wreszcie przejrzał na oczy.
Kilka dni po tym, jak Kamui rozstał się z Oni'm, Angel wynajął mnie bym dołączyła do grupy najemników. Miałam ich im pomagać, ale i śledzić. Dziwnym trafem, chłopak też się do nich zaliczał, o czym dowiedziałam się na miejscu. A jeszcze większym zbiegiem okoliczności, wkrótce po moim przylocie oboje staliśmy się obiektem serii „wypadków”. Ich kulminacją, był atak Inffrit. Przeżyliśmy tylko dla tego, że w krytycznym momencie pojawił się Oni z kawalerią.
Takie były suche fakty i tylko ślepy by nie zauważył, do czego prowadzą. Że Angel najpierw wynajął mnie, a potem Inffrit. Dlaczego ten kretyn nie chciał przyjąć tego do wiadomości?!? Jeżeli zgadzał się z tym, że miałam go śledzić i chronić, to czemu przeczył reszcie?! Czemu wybielał tego żółtego drania?
- Nie mówię, że to on, ale to możliwe. Wiesz, że lubi manipulować ludzi.
- Nie tym razem. Znam go.
- Ja też - w ostatniej chwili ugryzłam się w język, przed dodaniem „i to dłużej od ciebie”. - I widziałam, do czego jest zdolny.
- Nie posunąłby się aż tak daleko - powiedział cicho.
Kogo chciał przekonać? Siebie czy mnie? Przecież oboje cierpieliśmy przez gierki japońca. Pal diabli, to co kiedyś mi zrobił; w efekcie wyszło mi na dobre. Ale wtedy, na platformie… W czasie walki z Inffrit Kamui został ciężko ranny, stracił też wzrok. Doszedł do siebie, oczywiście pod czułą opieką kochanka, dopiero po kilku tygodniach. Ja natomiast nadwerężyłam swój układ nerwowy do tego stopnia, że musiałam wymienić ponad połowę zakończeń i część przyłączy. A to, doprowadziło do rozpadu tkanek i w efekcie konieczności wcześniejszej wymiany ciała. Nie mówiąc już o tym, ile kasy straciłam nie mogąc sprzedać go na części.
A to wszystko zostało zorganizowane po to, by chłopak wrócił do Angela i już nie odszedł. Dla mnie, był to regularny, choć wyjątkowo obrzydliwy, szantaż moralny. Ale, nie mogłam powiedzieć tego Kamui'emu, więc milczałam. Chwilę siedzieliśmy cicho, sącząc kawę. Nagle potrząsnął głową.
- Angel nie okłamałby mnie. Nigdy.
- Ale cię zdradzał, co? - wypaliłam.
Nie odpowiedział, wbił wzrok w ziemię. Zauważyłam, że zaciska pięści. Zupełnie ludzki odruch. Bardzo rzadki u niego. Chyba dla tego tyle czasu wytrzymywał z Oni'm. Nie wiedział, nie umiał właściwie reagować.
- I mówił ci o tym? - drążyłam temat.
- Czasami.
- A w pozostałych przypadkach? - spytałam. - Wiesz ilu ich było?
Znów nie otrzymałam odpowiedzi. Delikatnie spróbowałam wysondować jego umysł, ale był zupełnie dla mnie niedostępny. Musiałam się domyślać, co mu chodzi po głowie, ale sądząc po drobnych zmianach w mimice i pozie, musiał dojść do analogii. Zajęło mu to jakieś dwie, trzy sekundy.
- Znasz go lepiej niż ja - powiedziałam w końcu. - Ale nie odrzucaj tej możliwości.
Kamui wyszedł niewiele po piątej. Niechętnie musiałam przyznać, że jego plan był dobry, wręcz bezbłędny. Choć nie do końca rozumiałam swoją rolę. To znaczy, wiedziałam dokładnie, co mam robić, nie potrafiłam tylko wykombinować, czemu ma to służyć.
Na czterdzieści minut przed spotkaniem zajęłam swoje stanowisko. Tym razem nie popełniłam poprzedniego błędu. Dach był oddalony o ponad kilometr od miejsca spotkania. I nie było na nim lądowiska. Był to najniższy z czterech szczytów "Wierzy Słońca", trzydziestopiętrowego wieżowca nieomal w centrum miasta. Chłopak załatwił mi wejściówkę: w aktach figurowałam jako jedna z konserwatorek systemu radiowego. Sfingował też małą awarię, by uwiarygodnić moją obecność. Dlatego nikt mnie nie zatrzymał, ani nie zwrócił uwagi na moją wielką torbę.
Dla bezpieczeństwa zmieniłam wygląd: przefarbowałam się na czarno, ścięłam i wyprostowałam włosy, założyłam ciemne szkła kontaktowe, kredką podkreśliłam skośny kształt oczu, wymodelowałam i przyciemniłam brwi. Założyłam buty na płaskim obcasie, tak dobrałam detale ubrania by wydać się niższą. Dzięki temu zatraciłam resztkę swoich europejskich cech. Na przepustce widniało chińskie imię i nazwisko. To było głupie, ale w mieście, w którym była taka masa azjatów, większość ludzi nie odróżniała Koreańczyka od Chińczyka.
Przygotowanie sprzętu zajęło mi niespełna kwadrans. Nie spieszyłam się; starannie dokręciłam śruby, sprawdziłam obwody i kalibrację. Podłączyłam kable i jeszcze raz przeprowadziłam testy. W końcu byłam pewna, że wszystko działa. Splotłam dłonie na matowej, smukłej kolbie. Lekko mrużąc oczy rozejrzałam się po mętnej, zniekształconej smogiem panoramie miasta. Wieżowcach, tak niskich w porównaniu z innymi miastami, biurowcach, domach mieszkalnych, nitkach ulic i kanałów, ruchliwych ciągach łódek, pojazdów lądowych, przechodniów. Po raz nie wiadomo, który zdałam sobie sprawę, z ogromu Moriipolis. I masy ludzi, którzy tu żyli i mieszkali. Gdzieś obok lądował pionowzlot, do oddalonego portu zawijała barka ze śmieciami, na horyzoncie migotał zielony ocean.
To wszystko skądś znałam: chłodny wiatr, widok miasta, matowy statyw, przepełnione spalinami powietrze, oczekiwanie. Było dokładnie jak kiedyś, wiele lat temu.
Wtedy nawet sprzęt miałam podobny.
I też we wszystko był zamieszany japoniec. Co prawda Noagushi, nie Oni, ale obaj byli do siebie tak podobni, że miałam wrażenie, że są bliźniakami. Czasami wręcz zlewali mi się w jedną osobę.
Nie pytałam się, czemu Kamui wcześniej się ze mną nie skontaktował, ani co się działo. Pewnie i tak by mi nie odpowiedział. Uznałby, że to nie istotne. W normalnych warunkach przyznałabym mu rację, ale to nie było „normalne” zlecenie.
Powoli odliczałam czas. Jak zwykle w takich chwilach sekunda wlekła się za sekundą.
Spokój, opanowanie, wyciszenie.
Słyszysz mnie.
Bezbłędnie.
Lekkie, zduszone zadowolenie. Wrażenie, że coś jest nie tak.
Wycofanie się. Co to było? Coś mi się nie zgadzało. Szybko odtworzyłam sekundowy kontakt. Nie mogłam wyczuć co, ale nie wszystko ze sobą grało. Jakby...
Nie, nie mogłam ustalić. Nie miałam nawet pomysłu, co jest nie tak. Może to była wina ciała? W końcu, jeszcze się nie dograło. Do tego odległość i smog mogły powodować zakłócenia. Tylko, dlaczego wcześniej ich nie czułam? Potarłam powieki. Albo po prostu byłam zmęczona. Jednak na wszelki wypadek zarządziłam wstępną diagnostykę systemów komunikacji.
Podaj ich cybernetyzację.
Dobrze.
Zaraz się zacznie.
Zamknęłam oczy. Nano wykryły załogi w kanałach, więc nakazałam im je usunąć. Ostatnią rzeczą, jaką chciałam były obsuwy w komunikacji. I tak nie mogliśmy przekazywać sobie z Kamui'm obrazu, wymagał przepływu zbyt wielu danych. Ale to nie przeszkadzało. Stąd widziałam dostatecznie dużo, by móc interweniować. Jasne, nie mogłam zobaczyć szczegółów fizjonomii, ale kroje i kolory ubrań, długość włosów, tak. Nawet rodzaje broni, choć dokładnych modeli musiałam się domyślać. Ale to spokojnie wystarczało. Do tego Kamui znał moje pole i miał pilnować, by go nie opuścili. Miał też na bieżąco informować mnie o wszystkich szczegółach.
Na nasze szczęście tym razem na miejsce spotkania wybrali pusty plac. I pojawili się o czasie. Znów dwóch.
Metr osiemdziesiąt trzy, metr osiemdziesiąt siedem wzrostu. Maski. Akcent z Środkowego Miasta.
Możesz ustalić pochodzenie?
Nie.
Uważaj.
Spokój, wyciszenie, napięcie. I coś jeszcze.
Co się dzieje? Dlaczego jestem tak niespokojna? Przecież jestem zawodowcem. Zawarliśmy regularną umowę, jestem w trakcie wypełniania misji. N-tej w tym roku. Po prostu mam ubezpieczać zleceniodawcę. Nic więcej.
Kurde, Kamui uważaj na siebie, gnojku.
- Ma? - spytał jeden z porywaczy, gdy tylko skończyli go przeszukiwać.
Chłopak znów klęczał na ziemi. Znów ręce miał złożone za głową.
- Ta-a.
Wyciągnął chipa z jego kieszeni. Sprawdził na podskórnym czytniku - Wmontowany w prawe przedramię, niezbyt nowy typ. Widać kieszeń - przekazał mi Kamui. - To mańkut.
- Kod.
- Oni żyje?
- Kod?
- Czy Oni żyje? - powtórzył pytanie.
- Chcesz oberwać?
- Chcę dowodu.
- Boże, co za jełop! - krzyknął, kopiąc go w plecy. - Myślisz gówniarzu, że masz jakieś prawa?
- Mam kod - przypomniał, leżąc na ziemi.
Jego głos był zupełnie bezbarwny, jakby był emulatorem dźwięku nałożonym na dek. Ten spokój musiał onieśmielać. I wkurzać.
Jeden z porywaczy rzucił datachipa.
- Dowód życia. No, bierz - zachęcił go warknięciem.
Posłusznie podniósł. Poruszał się powoli, podkreślając, że nie zamierza wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Ścisnął chipa w dłoni. Kontakt na moment się urwał. Kiedy go odzyskaliśmy, chował nośnik do kieszeni.
- Co? Nie odczytasz?
- A jeżeli to tylko pornol?
- Nie.
- Mam ochotę ci przylać! Wkurwiają mnie tacy jak ty. Rozumiesz, cioto? Lalka do dymania.
- Uspokój się! Gówniarz jest nam potrzebny!
Coś się stało. Czułam to. Coś było w tym chipie. Zapis czegoś, co chłopak starannie przede mną ukrył. Ale co go zdenerwowało, a raczej, czym przejął się bardziej, niż chciał to okazać. Kanał nadawczy został zawężony. Wprowadził blokady do większości sektorów mózgu, część z nich wyłączył. Tu nie chodziło tylko o mnie. Szykował się.
Podeszłam do statywu. Odbezpieczyłam.
Co robisz? Co się dzieje?
- Tym razem wejdziesz tam.
- I nie próbuj niczego!
Bądź gotowa.
- Nie zrobię.
Jestem. Co planujesz?
- To trochę trudniejsze, niż poprzednio, więc się postaraj.
Brak odpowiedzi.
Pamiętaj, potrzebuję sekundy by obu zdjąć.
Przypomniałam mu. Nie odpowiedział, ale nie dopytywałam się. Już wiedziałam, co może chcieć zrobić.
- Dla dobra twojego faceta.
- Kiedy go wypuścicie?
W Kamui'm coś się działo. Wyczułam wzmożoną aktywność części mózgu, panowało w nim dziwne napięcie. Gromadził energię. Szykował się do ataku. A może już to robił? Nie potrafiłam wyczuć. Albo prowadził rekonesans. Przecież jego pytania miały na celu jedynie przeciągnięcie rozmowy…
- Nie twój pierdolony interes.
- Mój.
- Ty… - zamachnął się do ciosu.
Kiedy potem przeanalizowałam to, co nastąpiło, doszłam do wniosku, że obaj porywacze zdawali sobie sprawę z tego, że Kamui jest niebezpieczny. Nie wiedzieli tylko jak bardzo.
Chłopak uderzył. Przeciął obronę ich umysłów, jak laser aluminium. Złe porównanie. On po prostu wtopił się w bariery. Stał się ich częścią. Nawet nie zauważyli, gdy uzyskał dostęp do obu kluczy. I dowolnych informacji.
Wtedy właściwie zaatakował.
Nie było w tym nic gwałtownego. Wręcz przeciwnie. Wcale się nie spieszył. Powoli, starannie, przeszukiwał poszczególnie sektory. Miałam dostęp tylko do części danych, ale i tak zakręciło mi się w głowie. Obaj mieli standardowe c-mózgi, typowe systemy obronne. Nie mogli go zauważyć, nie mogli namierzyć. Zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, co się dzieje.
Widziałam trzy niewielkie sylwetki. Dwie stojące, jedna ciągle klęcząca. Rozmawiali ze sobą. Słyszałam słowa, ale ich nie rozumiałam. Kamui wchodził głębiej. Oprogramowanie bojowe Ares 45, podwójny system kontroli broni, sztuczne ręce, jeden ma podpiłowany refleks, skrócone przełożenia nerwowe.
Poczułam ostry, przenikliwy wiatr. Skóra zabolała.
Kiedyś widziałam, jak chłopak zabił człowieka przeprogramowując jego system kontroli płuc. Innym razem sprawił, że cyborg popełnił samobójstwo. Teraz robił to samo, ale z dwoma osobami jednocześnie.
Żwir pod stopami. Ostry, jak szklane odłamki…
Dotknęłam spustu. Sekunda, potem znajdą się poza moim zasięgiem. Dwadzieścia centysekund zapasu.
Oślepiający błysk. Ogłuszający huk. Smród zatykający płuca…
Kamui upadł. Świat zawirował. Chwycił się dłońmi za uszy. Mężczyźni odskoczyli. Nie mogłam złapać oddechu! Widziałam jak jeden się zatacza. Nieomal przewraca. Drugi upadł. Chłopak z trudem dźwignął się na nogi.
Zdejmij ich.
- Kurwa!!!
Krzyk niemal rozsadził mu bębenki. Poleciał do tyłu. Uderzył w ziemię. Dziko zaskowyczał. Kolba paliła palce. Obraz zlał się w rozmazaną plamę. Sylwetki nałożyły się na siebie. Ktoś, coś wrzeszczał. Nie rozumiałam, co. Kolory wyjaskrawiły się. Aż oślepłam. Wiatr bolał. Każdy nerw był rozpalony. Czułam pojedyncze ziarnka piasku. Raniły stopy, kolana. Nie mogłam utrzymać broni. Szum wiatru ogłuszał. Oddech, myśli, głosy, wskaźniki, zapachy… Co się działo?! Wszystko wymknęło się spod kontroli. Nogi przeszywały igły bólu. Opadłam koło statywu. Było lodowato zimno. Zwinęłam się w kłębek. Coś paliło mi plecy. Zacisnęłam powieki. Zasłoniłam uszy. Zagryzłam wargi.
Nie krzycz! Nie krzycz! Nie krzycz!
Nagle skończyło się. Kontakt został zerwany. Zaczerpnęłam kilka łapczywych oddechów. Wstałam. Puls, tętno, impulsy nerwowe, zmysły… wszystko w normie. Podwyższony poziom adrenaliny, obniżony tlenu. Brak zapis siedmiu sekund działania. Doskoczyłam do barierki.
Siedem sekund...
- Kamui!
Chłopak nie odpowiadał.
Gdzie?..
Nic nie mów.
Wyglądał strasznie. Skórę miał bladą, lekko zielonkawą, sine wargi, wory pod oczyma. Cały czas dygotał, nawet nieprzytomny reagował drgawkami na najmniejszy nawet dźwięk. Wszystkie jego zmysły wymknęły się spod kontroli.
Śpij, jesteś bezpieczny.
Był zmęczony, wręcz wykończony. Mimo barier ochronnych, czułam jego ból. Każdy bodziec zmysłowy odbierał kilkanaście razy silniej niż zwykle. Zwykłe leżenie na materacu raniło mu plecy.
Niechętnie, ale Kamui mnie posłuchał. Sam musiał wiedzieć, w jak złym jest stanie. Wyczułam, jak wyłącza część swoich obwodów, wprowadza umysł w stan letargu; po chwili był już na głębokim off-linie. Teraz jego regeneracja przebiegała szybciej.
Wyszłam do salonu. Musiałam przyznać jedno, trzymał go w prawdziwie złotej klatce. Oni wybrał apartament niemal jak dla siebie. Rozkład pomieszczeń, wyposażenie, nawet położenie w na pozór niezbyt nowoczesnym, doskonale chronionym budynku było w guście japończyka. Sam dywan kosztował więcej niż moje mieszkanie. Z drewnianego (prawdzie drewno! Nie sklejka, a lity masyw) stolika, zabrałam kartę wejściową i ustawiwszy termostat na możliwie neutralną temperaturę wyszłam. Samochód zostawiłam zaparkowany na podziemnym parkingu. Wśród nowoczesnych Old'sMobili, azjatyckich Ferrari i Jaguarów, mój Pitti wyglądał kuriozalnie.
Za to doskonale nadawał się do pokonywania korków i omijania blokad policyjnych. No i jeszcze nigdy go nie używałam, więc był w miarę czysty.
Nie miałam wiele czasu. Choć Kamui był na offie bałam się, że wyłączy go i podczas mojej nieobecności zrobi coś głupiego. Szybko przetrząsnęłam swoje rzeczy, zabrałam Berette 3000, kamuflaż, kilka lewych kart kredytowych i trochę gotówki. Karabin schowałam do sejfu; zwykle niszczę broń po akcji, ale w końcu z niego nie strzelałam. Dosłownie wychodząc, zauważyłam, że kom sygnalizuje nieodebraną wiadomość.
Junone wyglądała zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatniego roku. Jednocześnie bardzo się zmieniła. Jej rysy były ostrzejsze, ścięła włosy, zrezygnowała z biżuterii i niemal się nie malowała. Paradoksalnie, jeszcze nigdy nie wydała mi się tak dystyngowana i piękna jak teraz. Z miny od razu zorientowałam się, że nadal nie chce mnie znać.
Oficjalnie Oni nie spotykał się z nikim - zaczęła bez jakiegokolwiek* wstępu. Jej piękne, jasnozielone oczy sprawiały wrażenie martwych. - Ale plotki wymieniają kilkanaście osób. Od roku nie był z nikim dłużej niż na noc, dwie. Podobno korzystał z usług prostytutek, ale to może być pogłoska. Najdłużej, dokładnie tydzień, trwał jego romans z jednym ze stażystów, kilka razy spotykał się z przygodnie poznanymi mężczyznami. Ostatnio widywano go z Ibn Raulem, młodym biznesmenem z Emiratów Arabskich. Żaden z nich nie był osobą, która mogłaby się chcieć mścić. Wrogów zawodowych nie ma, chyba, że w urzędzie. CAMPLEX i TCT krzywo patrzą na jego działania, ma zbyt wielki wpływ na burmistrza, ale to nic nowego. Mogą być jacyś zawistni podwładni. Polock kilka razy próbował podkopać jego pozycję, co się nie udało. O nikim innym nie wiem. Giełdy i rynki finansowe nie zanotowały anormalnych wahań kursów, w kuluarach nie było informacji o włamaniach, oficjalne źródła też milczą na ten temat.
Na tym zapis się kończył.
Na szczęście Kamui nadal leżał dokładnie tak, jak go zostawiłam. Delikatnie próbowałam wysondować jego umysł, ale natrafiłam tylko na pustkę oraz trochę szumu wywołanego podstawowymi programami podtrzymywania życia i kilka raportów od nano. Niektóre udało mi się nawet odkodować. Naprawiły część przyłączy nerwowych oraz zatamowały jakiś niewielki krwotok wewnętrzny. Nie potrafiłam odczytać szczegółów, więc się wycofałam. Najważniejsze było to, że nadal pozostawał off-line.
Rozłożyłam swój sprzęt na stoliku w salonie, potem poszłam wziąć prysznic. Łazienka była równie ascetyczna i luksusowa, co reszta mieszkania. I urządzona w dziwnej mieszaninie wschodu i zachodu. W sześciennych, czarnych szafkach leżały sterty białych ręczników, kilka jukat z drogiej bawełny, do kwadratowej kabiny prysznicowej wchodziło się przez kryształowe drzwi, a do wanny, przypominającej japońską łaźnię, po dwóch stopniach. Na prostych półkach z hebanu stała cała kolekcja kosmetyków. Zabrałam kilka ciągle zapieczętowanych buteleczek z logo Akiko Soma. Ubiłam ich zapach, choć nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
Wzięłam długi, gorący prysznic. Potem wytarłam się jednym z ręczników i owinięta w jukatę ruszyłam po coś do ubrania. Snując się po mieszkaniu miałam nieprzyjemne wrażenie, że znów przebywam w jednym z apartamentów Angela. Na szczęście dość szybko zaczęłam zauważać różnice; było tu dużo bardziej pusto. Żadnych zbędnych mebli, książek, dekoracji… Niemal sterylna czystość.
Sprzęt grający wyglądał na nigdy nie używany, podobnie jak większość ubrań w szafie. Przejrzałam je dość skrupulatnie. Wszystkie były wysokogatunkowe, ze znanych salonów odzieżowych. Dwa nosiły nawet metkę Junone O'Connor. Nie wiedziałam, że zaczęła projektować modę męską. Z tyłu szafy znalazłam kilka koszul i garniturów zdecydowanie nie należących do chłopaka.
Po dłuższym namyśle wybrałam jakieś spodnie i chińską tunikę. Ta druga okazała się być sporo za mała, Kamui nosił rzeczy bardzo dopasowane. Chwilę wahałam się, co zrobić. Mogłam ją pociąć, mogłam związać pod biustem; w końcu wzięłam jedną z koszul należących do Angela. Była czarna i jeszcze sztywna z nowości, ale kiedy ją zakładałam, wyraźnie poczułam zapach włoskich papierosów. Ręcznie zwijane Romano, z oliwkowym aromatem.
Że też musiał palić ten sam gatunek, co Noagushi! Te wszystkie podobieństwa wyprowadzały mnie z równowagi.
W kuchni, połączonej z salonem ażurowym barkiem, Kamui gotował chyba okazjonalnie. Musiałam ją solidnie przeszukać, by znaleźć kawę i ekspres. Nastawiłam go, wykorzystując wodę z filtra, przy okazji wymieniłam wkład na nowy. Tak, na wszelki wypadek.
Jeszcze raz rozejrzałam się dokoła. Zabawne, w całym mieszkaniu nie znalazłam żadnego deku, czy innego wejścia do sieci. Gdyby któryś z porywaczy wszedł tutaj, bardzo by się zdziwił. Kowboj przestrzeni, który nie ma pokoju zawalonego elektroniką - tego się nie spotykało.
Przypomniałam sobie Lynn i jej sypialnię. Dwanaście metrów kwadratowych powierzchni zapełnionych w stu procentach sprzętem komputerowym, i to podrasowanym do granic ludzkich możliwości. Wszystko, co ukradła czy kupiła sama przerabiała, tak by nikt poza nią nie był w stanie ich używać.
Kiedyś żartowała, że zawartość tego jednego pomieszczenia nie tylko dziesięciokrotnie przewyższa wartość całego bloku, ale i wykończyłaby każdego innego netrunnera.
Pewnie miała rację.
Ale Lynn nie żyła. Trzy lata temu została wypalona przez SI ósmej generacji. Nie miała szans.
Brakowało mi jej; jej złośliwości, zdrowego rozsądku i głupiego poczucia humoru. Brakowało mi przenikliwości Junone, i cynizmu Hitomi. I odwagi oraz siły Warkana… Każde z nich wiedziałoby, co mam zrobić. A przynajmniej dodaliby mi otuchy, czy wspomogli radami. Tylko, że wszyscy nie żyli, albo nie odzywali się do mnie. Byłam sama.
Biorąc porcelanowy kubek z kawą, zaczęłam się zastanawiać, czy nie zrezygnować z tej roboty. Czułam, że zbyt wiele mnie kosztuje. Zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień wracało. I za często porównywałam chłopaka ze mną. Nasze podobieństwo, fizyczne, konstrukcyjne, nawet psychiczne sprawiało, że nie mogłam nabrać odpowiedniego dystansu. Po prostu podchodziłam do całej sprawy za bardzo osobiście. Jakby to mnie spotkało. Do tego jeszcze dochodziła przeszłość moja i Oni'ego. Zaczęłam się obawiać, że coś spaprzę. Stracę rozeznanie i popełnię błąd, który może kosztować czyjeś życie. Z drugiej strony, Kamui mnie wynajął.
Musiałam mu pomóc. Byłam zawodowcem.
Przecież, Lynn też była. Wiedziała, czym może skończyć się tamta akcja, znała przeciwnika. A mimo to zaryzykowała i wpięła się w sieć.
Tak naprawdę, również była bardzo podobna do Kamui'ego. Tak jak on, nie potrzebowała deków, by włamywać się do baz danych. Mogła śnić sieć, być nią w każdej chwili. Po prostu nie zdążyła nauczyć się używać tej umiejętności.
To tylko kwestia wzmacniacza sygnału. I myślenia jedynkowego. Też to potrafisz.
Nie śpisz?
Uciekli?
Przykro mi.
Dlaczego ich nie zdjęłaś?
Straciłam kontrolę nad ciałem.
Nie odpowiedział. Usiałam na ziemi, koło jego posłania. Nadal wyglądał jakby spał. Nie zmienił nawet pozycji. Delikatnie próbowałam wysondować jego umysł. Miałam wrażenie, że jest bardzo osłabiony. Z całego ciała odbierał sygnały bólu, ale i czegoś dużo bardziej skomplikowanego. Ze zdumieniem stwierdziłam, że część systemów ma zupełnie rozregulowanych, oraz masę drobnych obrażeń wewnętrznych. Przyczyna mogła być tylko jedna…
Co to było?
Co?
To, co wziąłeś?
„Przejrzystość”.
Nazwa nic mi nie powiedziała.
Skąd to masz?
Z „Domu Świateł”.
To już było bardziej znajome. Domy Świateł - ogólno światowa sieć burdeli, połączonych z nowoczesnymi klinikami cyberplastycznymi. Oficjalnie prowadziły tylko pierwszą działalność, nie oficjalnie każdy, kto miał kasę, mógł w nich zmienić twarz, kolor i wzór skóry, zafundować sobie podrasowanie sprzętu, albo nawet wymianę, przy czym to ostatnie tylko w ograniczonym zakresie.
Zabawka z sexshopu?
Przytaknął.
Jak działa?
Wzmacnia bodźce zmysłowe, przy jednoczesnym wytłumieniu emocji. Opakowanie jest w koszu.
Rzeczywiście, w kuchni, w koszu na śmieci, z resztą zupełnie pustym, znalazłam starannie złożony kartonik po plastrze. Wracając do sypialni przeczytałam skład i zastosowanie.
Wiesz, że na nas takie rzeczy działają kilkanaście razy mocniej?
Wiem.
Skąd?
Od Paula. Czasami mi go dawał. W niewielkich porcjach - urozmaicało.
Wytłumaczył obojętnie. Mogłam się domyślić. Angel nie miał takich skłonności, mu wystarczało samo ciało. Plus dla żółtka.
Ile wziąłeś?
3 mililitry.
Na pudełku wyraźnie pisało, że dawka optymalna to od 0,5 do 1,5. Po raz nie wiadomo który przeczytałam skład, jednocześnie porównując go ze spisem substancji dla mnie zakazanych, jaką jakiś czas temu dał mi Kazir. To gówno, zabierało przynajmniej z siedem pozycji z listy!
Wiedziałeś, co będzie jak weźmiesz tyle?
Tak. Raz dał mi podobną dawkę. Efekt był identyczny.
Czemu nie byłam zaskoczona? W końcu okrutne zabawy pasowały do jego ex. Spis efektów ubocznych, oraz zagrożeń był imponujący: groźba wylewu, uzależnienie, uszkodzenie ośrodka ruchu, przepalenie końcówek nerwowych, uszkodzenie tarczycy, zaburzenia w c-mózgach, nadmierne wysuszenie błon śluzowych, w przypadku pełnych cyborgów dochodziły jeszcze kłopoty z przesyłem danych, uszkodzenia narządów płciowych, rozregulowanie zmysłów, zaburzenia w funkcjonowaniu systemów utrzymywania życia, przekodowanie części programów…
Dla czego tak ryzykowałeś?
Na stole.
Wstałam. Na bocznym stoliku leżało niewielkie, metalowe pudełko z logo DHL. Nie spuszczając wzroku z chłopaka otworzyłam je. Mimowolnie wstrzymałam oddech. W środku, na kawałku polimerowej gąbki, leżał podskórny chip identyfikacyjny. Wyrżnięty razem z kawałkiem ciała.
Numer Oni'ego. Dane zapisane w terminarzu i na wolnej przestrzeni też należą do niego. Kod DNA się zgadza. Usunięty razem ze skórą i tkanką tłuszczową, przy użyciu laserowego przecinaka.
Wytłumaczył, zanim zdążyłam zapytać. Przyjrzałam się makabrycznej przesyłce. Kawałek był prostokątem, grubym na niespełna centymetr, szerokim na półtora i długim na dwa. Dokoła leżały zaschnięte bryłki krwi. Niby nic. Ale...
Kiedy?
Dwa dni temu.
Dzień po moje wpadce. Zamknęłam pudełko. Odłożyłam na bok. A więc Oni został na prawdę porwany. I ukarany za moją bezmyślność. Wiedziałam, że implanty tego typu są montowane w pobliżu węzłów chłonnych, lub przy kręgosłupie, i podłączone bezpośrednio do systemu nerwowego. Nie są przeznaczone do usuwania, jeżeli już, to w pełnej narkozie i przez doświadczonego skalpela.
Chyba, że postanowił się poświęcić. Przecież to on nauczył mnie zasady, że cel uświęca środki.
Prawdopodobnie nie uszkodzili głównych wiązań nerwowych. Uspokoił mnie, lub siebie. Łączniki nie zostały wyrwane, tylko przecięte.
A ten chip?
Zapis z dzisiaj. Możesz odczytać.
Później. Może powinieneś jeszcze...
Nie.
Mogłeś umrzeć.
Ceną jest jego życie.
Więc dlatego chcesz się wykończyć?
Za trzydzieści jeden godzin i czterdzieści pięć minut odzyskam sprawność.
Mogliśmy zginąć oboje.
Ryzyko było niewielkie.
Kamui!
Muszę się przygotować do akcji.
Przecież on nigdy nie potrzebował przygotowania do włamu! Co miał shakować? Systemy utrzymywania życia w LABach CAMPLEX'u? Czy co?
Kamui! Oni nie jest tego wart. Dobrze o tym wiesz.
Jest.
Cały czas cię tylko wykorzystuje, czy tego nie widzisz?
Nie znasz go.
Aż za dobrze go znam. Wykorzystuje ciebie i mnie też przy okazji. Zawsze tak było, bawi się nami. Twoimi umiejętnościami w sieci i moimi do walki. Przejrzyj na oczy. Trzyma cię tylko dla tego, że jesteś użyteczny.
Mylisz się. Został porwany, może umrzeć.
Wiem, że może. Ale on nie jest wart twojej śmierci, rozumiesz?
Zależy mu na mnie.
Masz rację, jesteś dla niego cenny, wiesz ile? Chcesz wiedzieć? Trzydzieści tysięcy podstawa ciała, osiemnaście wzmocniony szkielet, dziesięć para oczu, trzynaście zdwojony system nerwowy, zapasowe systemy utrzymywania życia osiem, wzmacniana powłoka siedem, ostrza sześć i pół, gniazda wstępu trzy zero cztery tysiące komplet, podstawowy cybremózg dziesięć tysięcy, dodatkowe dwanaście dostosowanie go do moich potrzeb. Tyle jesteśmy warci: sto osiemnaście tysięcy e-jenów. Tyle dałam za to ciało, gdy je kupowałam. Oczywiście jest jeszcze nasze oprogramowanie. Ale jego nie da się wycenić.
Znam pliki.
Przypomniał mi. Wiedziałam o tym. Mimo wykasowania pamięci ciała i mózgu, jakoś odzyskał znaczną część moich wspomnień. Szczegóły zakupu były najmniej krępującymi informacjami, do których uzyskał dostęp.
Cieszyłam się, że nie wiedział, co działo się później, kiedy obudziłam się w męskim organizmie.
I co chcesz przez to powiedzieć? Że jesteśmy warci tyle, ile programy i ciało?
A co innego? Jesteśmy maszynami, które można przerżnąć. Niczym więcej.
Mylisz go z Noagushim.
Teraz naprawdę zabolało. Jakby uderzył mnie w twarz. A najgorsze było to, że powiedział prawdę.
Masz rację. Nie było sensu zaprzeczać. Przypomina Utamo, dla tego wiem, co może nam zrobić.
Nienawidzisz go.
To było tylko stwierdzenie faktu.
Tak.
To, czemu mu pomagasz?
Czemu? Dobre pytanie. Bo Kamui mnie wynajął, bo zapłacił, bo jakby nie patrzeć był jednym z nas, był mną, bo…
Lin zginęła, by wydobyć cię z sieci. Rozumiesz to?
Nie odpowiedział. Zaciskałam i rozprostowywałam pięści szybciej, niż jakikolwiek człowiek czy większość cyborgów. Miałam ochotę mu przylać, uciec stąd, rozwalić budynek, wrócić do warsztatu, wyjechać z miasta, schlać się, odleźć Angela, przywlec tutaj, wybić mu wszystkie zęby i skopać im tyłki. I japońca, i chłopaka. Nawet, jeżeli musiałabym wcześniej wymordować po kolei domniemanych porywaczy.
Wkurzało mnie to, Lin zginęła dla chłopaka, a on nic nie rozumiał. Nie wiedział, co dla mnie znaczyła, kim była i co przeszłam po jej śmierci. A raczej wiedział, choć tego nie rozumiał. Miałam wrażenie, jakby chciał ją przehandlować za Oni'ego. Za tego gnidę. Bo skąd mogliśmy mieć pewność, że chip usunęli wbrew jego woli?
Naprawdę o to chodziło?
Mam trzy dni. Inaczej go zabiją. Muszę już zacząć.
Już? Gdzie się włamujesz?
Nie odpowiedział.
Pozostaniesz na częściowym offie?
Tak.
Przekazanie zrobimy po mojemu.
Dobrze.
Sekundę później już nurkował w sieci. Siedziałam jeszcze chwilę na ziemi, obserwując jego ciało. Oddychał płytko, ale równo. I tak jakby lżej. Odniosłam wrażenie, że już zaczął zdrowieć.
Miałam cichą nadzieję, że nie hakuje CAMPLEX'u. Wiedziałam, że jednymi z nielicznych baz chronionych tak mocno, by Kamui miał kłopoty z dostaniem się do nich, byłby dane o projektach. Jeżeli tam się włamywał, jeżeli chciał im przekazać informacje o badaniach korporacji, musiałam go zabić. I wszystkich innych w to zamieszanych. Musiałam mieć nadzieję, że włamuje się gdzieś indziej, albo że podmieni dane. Choć z drugiej strony, właśnie udowodnił, że jeśli idzie o życie japońca, traci zdrowy rozsądek.
Boże… miałam wrażenie, że jestem bohaterką jakiejś tasiemcowej telenoweli, jednej z tych, co ciągnął się w nieskończoność. Albo talkshow: „Mój przybrany brat używa mojego c-ciała, i sypia z facetem, który wygląda jak człowiek, który zmienił me życie w piekło”. Nie, właściwsze byłoby „SI ożywiła moje poprzednie c-ciało, i teraz sypia ono z moim poprzednim pracodawcą.” Albo coś pośredniego.
Z wiekiem zrobiłam się cyniczna.
Zabrałam leżący chip. Musiałam poznać wszystkie szczegóły zanim zdecyduję się, co mam dalej robić. A przynajmniej wszystkie szczegóły, które mogłam poznać. Ponieważ nie miałam zainstalowanego czytnika, musiałam skorzystać ze sprzętu Kamui'ego. Niestety, jego kom nie czytał chipów, a sprzęt stereo nie miał monitora. W końcu sprzęgłam się z wierzą przy pomocy smart-linka od mojej Beretty i puściłam obraz bezpośrednio na tęczówkę.
Film miał minutę, niespełna. I żadnej akcji. Oni kiwał się w przód i w tył w kałuży czegoś, co mogło być uryną. Był półnagi, na lewym ramieniu miał mało profesjonalny opatrunek. Bandaż zdążył już przesiąknąć krwią. Jego długie, czarne włosy spadały w strąkach na żółtawą, woskowatą twarz. Patrząc po siniakach, ktoś musiał mu kilka razy solidnie dołożyć. Wyraźnie widać było, że jest naćpany. Jego podkrążone oczy były mętne, na zbliżeniu zobaczyłam, że ma nienaturalnie zwężone tęczówki. Z ust ciekła mu ślina, z nosa gluty. Chichotał, coś mówił, nie było dźwięku, ale z układu ust domyśliłam się, że bredzi.
Zmusiłam się by obejrzeć nagranie kilka razy. Niestety, jedyne, do czego doszłam to było przekonanie, że porywacze dokonali rzeczy niemożliwej. Pierwszy raz w życiu, zobaczyłam w Angelu człowieka. I nawet poczułam litość…
Siedziałam w „Les Miserables”: Nędznikach. Knajpa ta słynęła z piwa, rozrób wybuchających z przerażającą regularnością oraz striptizu w wykonaniu pary kocich kelnerek. Na szczęście zapowiadało się, że dzisiaj tylko ta pierwsza atrakcja będzie dostępna.
Czyli, potrzebujesz kroplówki dla druciaków i* szukasz ktoś od prochów, kto ma wiedzę i nie zadaje pytań, tak?
Tak. I umie* wydestylować, co trzeba.
Co do kroplówki, to spoko. Dostaniesz za godzinę.* Ale Paz, nie wiem, jak twój szef, ale my nie kręcimy z ćpunami - siedząca naprzeciwko Tygrysica oblizała swoje nienaturalnie długie kły. Nie była zbyt uszczęśliwiona. Właściwie, była wkurzona na maksa. Swoją drogą, nie dziwiłam się. Najpierw biorę urlop, potem go przedłużam, w końcu zwracam się z prośbą o przysługę i to dotyczącą dragów. Każdego fixa szlag by trafił.
Nie biorę -* zapewniłam ją, z uspokajającym uśmiechem. - Z resztą, mój szef zabiłby mnie gdybym ćpała.
To po co ci chemik? - dopytywała się, strzygąc uszami.*
* Nie wiem. Mój szef do czegoś go potrzebuje - próbowałam ją spławić.
Bierze?* - dopiero teraz była zaniepokojona. Aż stanęło jej futerko na plecach. Na swój sposób wyglądało to komicznie: prostytutka, nawet była, zaniepokojona prochami. - Paz, powiedz szczerze, bo nie ma nic gorszego od zaćpanego mordercy. A już nic gorszo gorszego, od zaćpanego dobrego mordercy, który pracuje dla nas. Nie, nie myśl sobie, że cię zwolnimy, robotę zawsze masz. Ale on. Sama zrozum. No, Paz, po przyjaźni, bierze, czy nie?
Zaśmiałam się krótko na widok jej zdenerwowania. Choć nie powiem, rozumiałam jej obiekcje.
Nie, Tygrysica. O* ile mi wiadomo, jest czysty jak łza.
Jesteś pewna?*
Na tyle, na ile go* znam.
Nie spuszczała ze mnie badawczego spojrzenia. Miała paskudne, żółto-zielone oczy o kocich tęczówkach. No, może nie paskudne, ale teraz zdecydowanie nieprzyjemne. Po raz kolejny oblizała kły.
Dobra, wierzę ci.* Ale bulisz z szefem podwójnie.
Jasne.*
Jutro się spotkacie. Wieczorem* dostaniesz info gdzie i jak.
Skinęłam głową, że się zgadzam. Nagle podeszła do nas Pazurka, siostra bliźniaczka Tygrysicy. Kelnerki wyglądały niemal identycznie, nawet lateksowe ciuchy miały takie same. Różniły się tylko brązowymi prążkami na ciele Tygrysicy; no, może miała też trochę cieplejszy odcień meszku.
I co? Doszłyście do zgody? - spytała się, stawiając mi na* stole szklankę z piwem.
Yep.*
No to rusz tyłek i weź się do roboty,* zanim Goryl nam nogi z dup powyrywa - pogoniła uprzejmie siostrę. - A ty, Młoda, nie zapomnij o następnej racie. I wiesz, kiedy twój szef łaskawie weźmie się do roboty?
Kiedy załatwi swoje sprawy.*
Nic nie odpowiedziała, tylko przewróciła oczyma.
Tak, czy inaczej… Nie zabij się na najbliższym wyścigu* - poprosiła mnie.
Nie biorę udziału.*
I chwała Bogu - podsumowała. -* Dość mamy kłopotów jak na jeden dzień.
Nagle zastrzygła uszami, wyprostowała się czujnie i rozejrzała dokoła. Również Tygrysica zerwała się z krzesła. Oparła się rękami o blat i zaczęła wodzić oczyma po okolicy. Ogony im się zjeżyły. Wyglądały jak dwa drapieżniki, gotowe bronić swojego terytorium. Również rozejrzałam się w tłumie, choć raczej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Tu nie zapuszczali się ludzie, którzy mogliby mieć ze mną na pieńku. Większość klienteli mnie nie znała. A dla reszty byłam niegroźną gówniarą, pomagającą czasem futrzastym siostrom, lub nie szkodliwym, dość zdolnym technikiem. Anonimowość była najlepszą ochroną.
Niemniej dwóch ganji w garkach za bardzo okrągłe sumki zaniepokoiło mnie. O ile w Siver Leaf korporacyjniacy się zdarzali, tu zaglądali tylko od bardzo wielkiego dzwonu. I najczęściej byli wynoszeni, czasem w foliowych workach. Obserwowałam tą parkę przez chwilę, dopóki nie zainteresowali się Żyrafą i jej kumpelką po fachu. Odetchnęłam z ulgą.
Nagle Pazurka się roześmiała.
Noo, Młoda. Twój facet idzie -* oznajmiła lekko zawiedziona. - To my będziemy dawać dyla.
To nie jest mój* facet.
Ta-a, jasne. A ja nie jestem siostrą tego czegoś.*
Tylko* naprawiam mu sprzęt.
Jasne, jasne - odpowiedziały jednocześnie, machając* rękami na znak, że nie mają zamiaru wpychać nosów w moje życie osobiste i że naprawdę, ale to naprawdę mi wierzą.
Oznaczało to, że już jutro będą wiedziały, czy przespałam się z Angelą, czy nie. Choć nie będą znały szczegółów. Nie przejmowałam się tym, nie byłyby dobrymi fixerkami, gdyby nie interesowały się tym, co i z kim robię. I nie byłyby naprawdę dobrymi, gdyby zbytnio się tym interesowały.
Srebrny z niejaki trudem torował sobie drogę wśród klienteli. Co i rusz zaczepiał go jakiś znajomy, albo miejscowa panienka. Nie dziwiłam im się, chłopak był na tyle przystojny, że spokojnie mógł liczyć na zniżkę, albo nawet obsłużenie za darmo. Z kilkoma z dziewczyn nawet pogadał, ale wszystkie spławił.
Wreszcie mnie zauważył. Skinęłam dłonią by podszedł.
Chryste* Panie, bogu Harleya! - jęknął jak tylko mnie zobaczył - Coś ty zrobiła z włosami, Pani?
Ścięłam i ufarbowałam. Nie podoba się?*
Tego nie* powiedziałem - usiadł ze śmiechem naprzeciwko, kiwnął na kocice by przyniosły mu borowca. - Zupełnie jak Xan. Poznać cię trudno, Pani. Powiedz, co z ShiVą? Poskładałaś biedaczynkę do kupy?
Nie miałam czasu.*
Jak to, nie? To co* robiłaś przez ten czas? Jeśli nie liczyć włosów, oczywiście.
Jeżeli ci* powiem, będziesz musiał zginąć.
Roześmiał się na całe gardło. Klepnął mnie w ramię.
- Taa, jasne, wiem. Zawsze tak jest.
- Mówię na serio.
- Dobra, dobra.
Oczywiście nie potraktował tego poważnie. Pazurka postawiła przed nim plastykową szklankę i znacząco mrugnęła na mnie. Kiedy odchodziła, chłopak niemal odruchowo klepnął ją w tyłek. Odpowiedziała wyraźnym mruknięciem. Nie musiałam nawet zgadywać, co chciała mi przekazać „nie dobrałam się do niego tylko dla tego, że jest twój. Ale, jeżeli z niego rezygnujesz…”
Niemal jednym haustem opróżnił pół szklanki, odstawił ją z impetem na pocięty blat. Potem szeroko się uśmiechnął. Na rękach miał ślady smaru.
Dobra - mruknął po raz* trzeci. - Strzałka mówiła, że chcesz się ze mną widzieć.
Tak. Mam* interes.
Serio? Nie zauważyłem. Uj, tyle się znamy, a ty dopiero teraz mi* to mówisz. Czuję się potężnie zawiedziony…
Spoważniej trochę -* warknęłam.
Dopiero wtedy uważniej spojrzał na mnie i doszło do niego, że nie mam nastroju na wygłupy. Momentalnie wydoroślał.
Więc słucham.*
* Potrzebuję medyka. Nawet bez karty.
To najmniejszy problem.*
Wiem. Po* drugie, chcę wynająć ciebie i chłopaków. Z dwanaście pewnych osób.
I ty się* pytasz? Sprawa nielegalna, czy tylko trochę lewa?
Niemal czysta. Mundurowi* się nie przyczepią.
I ty się pytasz?! - powtórzył coraz bardziej zdumiony.* - W końcu ty i my...
Czekaj, nie dla mnie.*
To dla kogo?*
Mojego* brata, Kamui'ego - powiedziałam cicho, i zaczęłam odliczać czas na zegarku.
Reakcja była do przewidzenia. Najpierw nastąpiło dwadzieścia sekund ciszy, kiedy to do Srebrnego dochodziło to, co usłyszał. Potem chłopak kilka razy zamrugał oczami, jakby nie pewien, czy dobrze zrozumiał. A potem...
PO* MOIM TRUPIEEEE!!! - ryknął.
Odruchowo schowałam głowę w ramiona. Kilka osób bliżej odwróciło się w naszą stronę. Na szczęście wrzaski były tu na początku dziennym, a że, tym razem, nie towarzyszyła im przemoc, wrócili do swoich spraw. Angela kontynuował.
Nigdy! - wrzeszczał. - Prędzej zdechnę! Mowy nie ma!* Ja?! Mam robić dla tej cioty? Mam mu dupę lizać dla kilku kredytów?! Temu małemu pedałkowi? Co on sobie myśli, do kurwy nędzy?! Nigdy! Żaden z moich ludzi! Żaden! - zamilkł, by zaczerpnąć powietrza.
Weź na wstrzymanie - poprosiłam* go. - Wiem, że go nie lubisz, ale...
Nie lubię?! Jak ja go... Jak ja tą* ciotę... Ja tego pedałka... tego laskociąga…
Srebrny...*
Dopiero po chwili zreflektował się, że po drugiej stronie brudnego stolika siedzę ja.
* Sorry, zapomniałem, że to twój brat.
Tak, i wiem, kim jest. I wiem, że* potrzebuje pomocy.
To niech idzie do ONZetu! Czy Stanów!*
Potrząsnęłam głową.
Angela, proszę.*
Nie nazywaj mnie tak! - żachnął się.*
Oj, jaki drażliwy się zrobił. Mimowolnie zaśmiałam się w duchu. Wystarczyło tylko nieznaczne wspomnienie mojego brata, a już nawet przezwisko zaczęło go denerwować. Ludzie czasami byli zabawni.
Wolisz po imieniu? - uśmiechnęłam* się słodko, lekko trzepocząc rzęsami.
Albinos ciężko westchnął. Odwołanie się do jego rzeczywistych danych osobowych, zawsze skutkowało. Nie zależnie od tego, o czy rozmawialiśmy, czy nawet się sprzeczaliśmy, zapominał o temacie i zaczynał się martwić, czy ich nie ujawnię.
Wolę Angela...*
Widzisz. Srebrny,* wiem, co czujesz do Kamui'ego - zaczęłam tonem perswazji.
Nie, nie wiesz.* Nie do ciebie się przystawiał, tfu. Jak sobie pomyślę.
Mogę się domyśleć, -* poprawiłam się. - Nie uwierzysz, ale on się zmienił i nie jest tobą zainteresowany.
Jasne, wierzę - warknął z przekąsem.*
W ostatniej chwili ugryzłam się w język, by nie powiedzieć mu, że a, nigdy nie był, a b, teraz ma na głowie ratowanie swojego kochanka. Mogłoby to odnieść przeciwny skutek. Za to uderzyłam w inny ton.
Nie prosiłabym cię, gdybym nie musiała.*
Znaczy* się?
Sprawa jest alarmowa. Potrzebujemy cię. I ja, i on. Poza tym, on* dobrze zapłaci... Bardzo dobrze, nawet. Srebrny, błagam, pomóż nam.
Ja nie używałam tego słowa, wiedział to. Podobnie jak wiedział, że rzadko kiedy o coś proszę. Mocniej ścisnął szklankę. Lekko poruszał wargami, jakby się zastanawiał na glos. I przez cały czas patrzył się na mnie. W końcu wypił resztę piwa.
* A możemy się umówić, że pracujemy dla ciebie?
Tak - skinęłam skwapliwie* głową.
Kuźwa! Udało się! Albinos poprawił spadające na twarz włosy. Nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego, ale najważniejsze było, że się zgodził.
To zamów jeszcze ze dwa browary. Bym jutro mógł powiedzieć, że* zrobiłem to po pijaku.
Dzięki - skinęłam na Tygrysicę, podnosząc do góry* trzy palce. Gestem dała znak, że przyjęła zamówienie.
Ale oprócz kasy,* przez trzy miesiące będziesz robiła przy naszych niuniach, jasne? A przy moim przez pół roku. Najmniej - pogroził mi palcem, marszcząc brwi. Pacnęłam czołem w blat, w typowo japońskim pokłonie.
Haj.*
I ograniczysz moje spotkania z* pedziem, tfu, twoim braciszkiem.
Postaram się.*
Po chwili kocica przyniosła nam piwo, oraz medpakiet. Schowałam go do torby, śledzona ciekawym wzrokiem motocyklisty. Na szczęście wykazał dość zdrowego rozsądku, by nie zadawać pytań. Potem stuknęliśmy się szklankami i zaczęłam szeptem tłumaczyć mu o co chodzi.
Kiedy wróciłam do domu Kamui nadal leżał na łóżku. Ściana ponad nim była rozryta, a pościel pokrywała cienka warstwa gipsowego pyłu. Dwa kable od komu, częściowo wyrwane z tynku, miał wbite w ciało. Jeden tkwił tuż nad kośćmi obojczyka, drugi wchodził w jego prawą dłoń. Dokoła końcówek zakrzepła krew. Czyli musiał mieć jakieś kłopoty w sieci. Zaniepokojona podeszłam, odgarnęłam mu włosy z czoła. Nadal pozostawał w offie, ale mięśnie skurczyły mu się w bólu, i tak już zastygły. Na szczęście oddech miał spokojny, choć płytki a po podniesieniu powiek źrenice niezareagowały na światło. Czyli nadal były sterowane przez jego mózg.
Nie niepokoiłam się kablami, nano zapobiegną zakażeniu, a rany wygoją się w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Tylko dlaczego użył tej metody wejścia? Wiedziałam, że dawała mu zupełną swobodę w sieci i największą prędkość, no i zużywał najmniej energii, ale jednocześnie była bardzo bolesna. I całkowicie odcinała go od świata zewnętrznego. Więc czemu się zdecydował? Niestety, nie mogłam go o to zapytać, a próba zanurkowania do jego umysłu nie wchodziła w rachubę. Mogłam usmażyć nas oboje.
Zmieniłam ułożenie chłopaka, dłonie złożyłam mu na piersiach, nieznacznie odchyliłam głowę do tyłu. Do jego lewego przedramienia podłączyłam końcówkę kroplówki. Tygrysica sprawiła się, to był jeden z przyzwoitszych zestawów odżywek dla cyborgów. Ustawiłam dozownik na maksymalną dawkę i wyszłam z sypialni.
Już wcześniej uznałam, że powrót do domu jest zbyt niebezpieczny, więc zamieszkałam u Kamui'ego. Zdecydowałam się też na bardziej trwałą zmianę wyglądu: włosy ścięłam, soczewki wymieniłam na dwutygodniowe, trwałymi kredkami podkreśliłam skośny kształt oczu, a pigmentami optycznie zaokrągliłam twarz. Czułam się dziwnie, zwykle tuszowałam swoje azjatyckie korzenie, a tym razem stawałam na głowie by je podkreślić. Do tego z skrytki na lotnisku wydobyłam komplet lewych papierów na nazwisko Miyu Azarini. Nie chciałam korzystać z tej osobowości, ale musiałam mieć coś w zapasie. A tylko Azarini miała pełną historię.
Do tego momentu naraziłam się już Angeli, Junone oraz Kocicom. Byłam pewna, że przynajmniej siostra nigdy się do mnie nie odezwie. Nie było dobrze; pomagając chłopakowi traciłam znajomych. Pogrążałam się coraz głębiej; i głębiej, i głębiej.
Kładąc się spać na kanapie w salonie, przypomniałam sobie, że dziś Srebrny ma wyścig. Miałam nadzieję, że jeżeli nie wygra, to chociaż przeżyje.
Obudziłam się po niespełna siedmiu godzinach. Przez chwilę leżałam bez ruchu próbując sobie przypomnieć skąd wzięłam się w mieszkaniu Oni'ego i po jakiego grzyba mam ciemne włosy. Dopiero po minucie przypomniałam sobie wszystko. I skojarzyłam, że obudził mnie hałas z pokoju chłopaka.
Hałas to za duże słowo. Kamui po prostu zleciał z posłania. Podniosłam go z podłogi, ponownie ułożyłam na łóżku.
Co się stało?*
Wylogowałem się z sieci.
Nadal miał wyłączoną większość obwodów: nie widział, nie mówił, miałam wrażenie, że nie jest w stanie poruszać palcami. Na szczęście mogłam swobodnie się z nim kontaktować. Zaczęłam zwijać powyrywane ze ścian kable.
Co się stało, gdy byłam na mieście?
Skontaktowali się ze mną. Mam czas do pojutrza. Inaczej prześlą mi jego kolejny kawałek.
Powinnam się wyrobić. Nie pytali się o tamto?
Pytali.
I co?
Powiedziałem, że nastąpiło uszkodzenie systemu audio. Zrozumieli.
To dobrze.
A co u ciebie?
Rozmawiałam ze Srebrnym. Pomoże nam.
Zgodził się?
Spytał zaskoczony. Cóż, w końcu znał nastawienie Angeli do siebie. Kiedyś dostał solidnie w zęby od albinosa.
Przekonałam go. Będę miała też specjalistę od dragów.
Dobrze.
Nie pytasz się, po co?
Nie. Zdaję się na ciebie. Mam na styk czasu.
Zwinięte kable zadrżały, potem poruszyły się niczym żywe istoty. Po chwili znów wbiły się w ciało chłopaka. Z ran pociekła krew.
Uważaj na siebie.
Poprosiłam go, ale już nie usłyszał. Wyłączył zewnętrzny układ nerwowy i zupełnie stracił kontrolę nad ciałem. Nie wiedziałam na jak długo, ale przez kilka najbliższych godzin nie będę miała z nim żadnego kontaktu. Może kilkanaście. Znów stał się siecią.
Odszukałam końcówkę kroplówki, sprawdziłam stan pojemnika. Pozostała większość. Z łazienki przyniosłam wodę utlenioną, starannie przemyłam igłę. Ponownie podłączyłam ją do przedramienia Kamui'ego. Wyglądał niemal jak trup. Leżał skulony, blady jak trup i z krwawymi obwódkami dokoła kabli oraz rozmazanymi plamami na piersiach.
Wiedziałam, że ten spokój, wrażenie śmierci, jest pozorne. Jego umysł pracował na zwiększonych, prawie najwyższych obrotach. Na prawdę musiało mu zależeć, skoro walczył nawet w takim stanie. Skoro zaryzykował moim życiem.
Odgarnęłam włosy nachodzące na jego, moją, twarz.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że bliźnięta wiedzą o sobie wszystko, że lubią to samo, że czują podobnie, że kontaktują się bez słów. Podobno nawet zdarza się, że umierają w tym samym momencie, choć są oddaleni o setki kilometrów. Do nas to się nie odnosiło. Niby mogliśmy stać się jednością, umieliśmy czytać w swoich umysłach, a w sytuacjach kryzysowych jedno mogło przejąć kontrolę nad ciałem drugiego. Nawet wspomnienia mieliśmy częściowo wspólne, ale to wszystko było zasługą techniki, niczego więcej.
Nie potrafiłam zrozumieć Kamui'ego, nie wiedziałam, co nim kieruje i co tak naprawdę czuje. I nie potrafiłam zaakceptować mężczyzny, z którym był.
Fakt, że Angel Oni kiedyś mi pomógł, nic nie znaczył. Nie zrobił tego z dobroci serca, o nie. Byłam dla niego inwestycją i to z kategorii „życiowych”. Starannie podliczył swoje usługi i przez prawie pół roku spłacałam zaciągnięty dług. Potem kilkakrotnie wymuszał na mnie zmniejszenie opłaty. Kilka razy niemal nie zginęłam, kilka zostałam ranna. Jednocześnie to on nauczył mnie żyć, okazywać uczucia, symulować (w niewielkim stopniu) emocje. Zmienił w coś, co przypominało człowieka. Teraz to samo robił z Kamui'm, w niego inwestował. Oczywiście różnice w traktowaniu były widoczne gołym okiem. Ze mną, na przykład, nie sypiał.
Nawet jak miałam męskie ciało ograniczał się do patrzenia.
Byłam bardziej niż pewna, że Oni niedługo znudzi się chłopakiem i wymieni go na kogoś nowego. Jego poprzednie romanse rzadko kiedy przekraczały tydzień, a ten trwał chyba tylko dla tego, że Angel nie chciał tracić pożytecznego narzędzia. Kamui miał wolny dostęp do wszystkich baz danych na ziemi, mógł dostać się wszędzie: niezauważony i prawie nie możliwy do zatrzymania. Do tego był w stu procentach lojalny w stosunku do Japońca. Oni wiedział, że pozbycie się go byłoby największą głupotą jego życia. Już mnie obawiał się wypuścić z rąk, a moje możliwości były zadziwiająco skromne w porównaniu z potencjałem chłopaka.
Jeżeli Kamui nie był kompletnie zaślepiony, wiedział, że tak właśnie jest. A przynajmniej się domyślał. I jakoś się zabezpieczył… Ale na pewno był. Przecież walczył o niego, nie zwracając uwagi na siebie. Mogliśmy zginąć oboje, byleby tylko tamten przeżył...
Tylko, czemu ja też się wpakowałam w całą aferę?
Nie istniejąca wdzięczność, jakaś tam forma przywiązania, nawet to, że chodziło o mojego brata, nie tłumaczyły tego, co robiłam. Przecież chwilami chciałam zabić Oni'ego gołymi rękami, a zaraz potem stawałam na głowie by go uratować.
Nie rozumiałam siebie. Już nic nie rozumiałam…
Z chemikiem, nakręconym przez kocice, spotkałam się następnego dnia, o „bladym świcie”; czyli koło południa. To jest doskonała pora na załatwianie niektórych spraw. W knajpach przed zmrokiem zwykle panują pustki i dziś nie było wyjątku. Poza nami w Nędznikach były dosłownie dwie osoby i barman.
Chłopak miał dwadzieścia parę lat, koszulkę, która kiedyś była jaskrawo zielona, a potem została oblana wybielaczem i pociągnięta różowym oraz żarówiastofioletowym barwnikiem. W panującym półmroku niemal świeciła. Całości obrazu anarchisty-daltonisty dopełniały okulary; nie przeciwsłoneczne, a korekcyjne, czyli coś, co powinno być wyparte przez cybertechnikę jakieś dwadzieścia lat temu. Dzięki nim, chemik wyglądał na zupełne kuriozum.
Nazywali go No Tej.
- No, Tygrysica powiedziała... tego, że chcesz no, porady, no. W sprawie, tej... chemii - zaczął, zamiast powitania.
Ręką wskazałam mu miejsce naprzeciwko. Usiadł na samym brzeżku zmaltretowanej kanapy. Specjalnie na tą rozmowę wynajęłam jeden z trzech pokoi stanowiących dodatkowe źródło dochodu dla barmana. Ludzie używali ich do różnych celów: interesów, seksu, czy na prywatne popijawy. Pomieszczenia miały drzwi przejrzyste od wewnątrz, wyciszone ściany i całkowite ekranowanie przed wszelkimi typami podsłuchów czy podglądu. Goryl zbijał na nich niezły szmal.
- Czy rozpoznasz rodzaj dragów, widząc objawy?
- Czasem, no, niekiedy. Wiesz, często mają te... no, podobne. Ale niekiedy tak, jak coś jest tego, no, charakterystyczne. Wtedy, czasem można powiedzieć, co to jest, tej.
Nie wiedziałam, dlaczego, ale nagle zrobił się czerwony jak burak. Jego ręce latały nerwowo po powierzchni stołu.
Wyjęłam datachipa i odtworzyłam go na wbudowanym w blat sprzęcie. Pomimo wyglądu złomu, i on, i wysuwany ze stolika monitor działały bezbłędnie. Obraz był nawet lepszy, niż kiedy odtwarzałam go na siatkówce oka. Jednak smartlinki nie nadają się do przesyłania danych wizualnych.
Chemik obejrzał z zainteresowaniem zapis. Potem, nie czekając na moją zgodę, odtworzył go znowu i po raz trzeci, a potem czwarty. Ściągnął okulary i zabrał się za ich wycieranie swoją koszulą. Miałam wrażenie, że tylko rozciera na nich brud.
- Sorry, tej, ale nie mogę pomóc - zaczął po krótkim namyśle. - No, nie wiem, co to może być, no. Jest kilka możliwości, coś na bazie synmorfy, ale tego... tej, no.. co dokładnie, nie wiem. Może Bules, a może Tipic, albo co no, innego.
- Widzę... Masz może odtrutkę?
- Mogę, no, mieć.
- Na jutro rano?
- No... spróbuję, tej. Ale wiesz, no, to nie będzie tego... bardzo skuteczne. Nie mam składu, czyli będę działał, tego, w ciemno. No, rozumiesz? - spojrzał błagalnie, wiedząc, że jego tłumaczenie pozostawia sporo do życzenia.
Liczyłam na więcej, ale co miała robić? Zostały niespełna dwadzieścia trzy godziny i było bardzo wątpliwe, bym zdążyła znaleźć kogoś innego. Z resztą, Pazurka mówiła, że nie znają nikogo lepszego od No Tej'a. A im nadal mogłam ufać. Skinęłam głową.
- Nie szkodzi. Posłuchaj...
Kamui robił bardzo dużo i chciał jeszcze więcej, ale część rzeczy była poza jego zasięgiem. Dzięki Angelowi należał do innej, wyższej sfery i nie znał ludzi, którzy byli potrzebni do tej akcji. A jego doświadczenie w działaniu z grupą było mizerne. Nadal wszystko chciał brać na siebie.
Jak ja kiedyś...
Chyba do śmierci byłam skazana na porównywanie go do siebie. I za poczuwanie się do odpowiedzialności. Choć jednocześnie wiedziałam, że tylko dla niego pracuję. Nic więcej.
Rano, w dniu przekazania okupu, wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Kamui wyzdrowiał, wyciągnął dane i nagrał je na chipa. Maszyny były po przeglądzie, zatankowane i gotowe do ruszenia. Chłopaki od Srebrnego, oraz z zaprzyjaźnionego gangu znajdowali się na pozycjach i wiedzieli, co mają robić. Iv i No Tej kończyli instalowanie w wynajętym magazynie prowizorycznego punktu opatrunkowego. Początkowo medyk planowała zamieszkać w moim mieszkaniu, nie chciała nawet słyszeć o miejscu bez bieżącej wody i ogrzewania, ale się nie zgodziłam. Nie chciałam by obcy pałętali mi się po domu, więc stanęłam na głowie, by szybko coś znaleźć. Niestety udało mi się wynająć tylko pustą halę, niespełna sto metrów ode mnie. Wolałabym gdzieś dalej, ale wyboru nie miałam. Poza tym jednym zgrzytem, nic jeszcze nie nawaliło. Jeszcze.
Z Kamui'm prawie nie rozmawialiśmy. Żadne z nas nie umiało dużo mówić, nie czuliśmy też potrzeby by dyskutować. Jedyne co, to przekazałam mu plan i pokazałam, co ma robić. Rano wziął długi prysznic, przebrał się i zjadł pierwszy, normalny posiłek od szeregu dni. Potem zostało nam tylko czekanie na wiadomość o godzinie i miejscu spotkania.
Kamui wyglądał kiepsko. Rany się zagoiły, jednak ciągle był wyczerpany. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nawet teraz, gdy siedział naprzeciwko miałam wrażenie, że jest gdzieś obok. Może znów siedział w sieci? Nie potrafiłam powiedzieć. Mechanicznie głaskał pudełko z kawałkiem Oni'ego. Chciałam je wyrzucić, ale nie pozwolił. Zaczęłam bać się, że nie da rady wypełnić swojej części planu.
Z drugiej strony, wiedziałam, że lubi walczyć. Wbrew dziecinnemu wyglądowi, wbrew zachowaniu, czy sposobie życia miał siłę i kochał wyzwania. Lubił się sprawdzać. Tylko dlaczego zawsze w ten sposób?
Jakoś często musieliśmy walczyć przeciw istotom dla niego ważnym. I za każdym razem byłam w to wplątana. Tak było z Jusenenko, SI która powołała chłopaka do życia. I z Paulo, jego poprzednim facetem. A teraz z Oni'm; tylko że przynajmniej jego jednego mieliśmy uratować. A najśmieszniejsze było to, że zawsze ja musiałam podejmować krytyczne decyzje. To z mojego polecenia Lynn próbowała wypalić SI, podczas gdy włamywałam się fizycznie do jednostki centralnej Jusenenko. To po jej zniszczeniu Kamui poznał Paula. Zabiłam go niespełna dziesięć miesięcy później. Po prostu dostałam na niego zlecenie, od Angela nomen omen. Chłopak to odchorował, gorzej nawet. Stracił nad sobą kontrolę i wykończył pół straży miejskiej, zanim razem z Oni'm go nie uspokoiliśmy. Po tym wszystkim nie miałam siły i zostawiłam brata z Angelem. Poprosiłam by się nim zaopiekował. Chciałam pozbyć się kłopotu, a japończyk był pod ręką. Szybko stał się najważniejszą osobą w życiu mojego brata, uzależnił go od siebie. Jak wcześniej Paulo, Jusenenko, przez krótki czas nawet ja.
Może on nie potrafił żyć inaczej, niż w zupełnym uzależnieniu od kogoś? Nie umiałam tego zrozumieć, ale na to wyglądało. I prawdopodobnie było moją winą…
Czy dla tego mu pomagałam? Bo chciałam naprawić błędy? Tylko, czy nie było już na to za późno?
- Co z jego pracą?
- Podrobiłem zwolnienie lekarskie.
- Dobrze.
Nie chcesz brać w tym udziału?
Biorę.
Wzruszyłam ramionami. Jego oczy... Zapadły się w twarzy. Wydawały się aż za duże, jeszcze bardziej kocie, zielone i puste niż zwykle. Gdybym wiedziała, co czuje… mogła jakoś mu pomóc.
To, co odebrałam, zaskoczyło mnie. Obrazy, wrażenia, wspomnienia. Sceny zwykłe, codzienne. Pustka. Zakupy, rozmowa, mężczyzna wykłócający się o coś przez koma. Poranna kawa. Nie musisz nic wiedzieć, to tylko praca. Czarny poduszkowiec sunący przez pustynię. Wiatr we włosach, droga woda toaletowa. Ból poparzonej dłoni. Oschła wymówka, delikatny opatrunek. Oddech. Zmęczenie. Sprzeczka o przypalony obiad. Deszcz, woda z kałuży... Umyj się, bo zlezie ci skóra. Ciemność, samotność, dotyk dłoni. Nie ruszaj się, zaraz skończę. Przerażająca pustka. Żal. Jak chcesz kogoś... Ogień w kominku. Ciepło. Widzisz, zniszczyłeś mi koszulę. Tęsknota. Zupełnie jakbyś płakał. Twarz wyłaniająca się z mroku. Napięcie. Postać w deszczu. Ulga. Pewność. Hitomi jest bardzo miła... Dobrze, że z nią jesteś.
Nie, to należało do mnie. Tylko do mnie. Teraz też do niego. Poprzednie też, w części moje, ale które? Jak wiele? Nie wiedziałam.
Otworzyłam oczy. Mętlik trwał nadal. Moje oraz jego wspomnienia zlały się ze sobą, nie mogliśmy ich odróżnić. Nie tylko wspomnienia. Myśli, uczucia, nie potrafiłam powiedzieć, co z tej jednej, dwóch sekund było moje, co nie.
On lepiej nad tym panował.
Chwilę patrzyliśmy na siebie, potem odłożył trzymane na kolanach pudełko. Wstał.
Rozumiesz?
Nie, ciągle nie rozumiałam, ale skinęłam głową, że tak. Podszedł do garderoby.
- Skontaktowali się przed kwadransem. Za pół godziny, w św. Pawle. Masz być ze mną.
- Ja?
Skinął głową. Nie musiał nic dodawać, oboje wiedzieliśmy, co to oznacza: mieliśmy szczura koło siebie. Pytanie, ile wiedział? Pewnie nie dostatecznie dużo. Z reszta, było za późno, bym mogła wprowadzić jakieś duże zmiany.
- Skoryguję plan - stwierdziłam.
- Moja rola?
- Bez zmian. Dasz radę?
- Dam.
Kościół znajdował się blisko centrum miasta. W jego najstarszej części. Jak wszystko tutaj był wystylizowany na dużo starszy niż w rzeczywistości. Jakby udawany neogotyk miał dodać mu splendoru.
Skrzypnęły drzwi. W środku nie było nikogo. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Z kiczowatych obrazów spoglądali święci. Niektórzy byli podpisani, inni nie. Witraże rzucały kolorowe plamy na podłogę i ławki. Światła były zgaszone. Przy smukłym, metalowym ołtarzu płonęła pojedyncza, czerwona lampka.
Coś się poruszyło na emporze. Sylwetka na moment zakłóciła barwny ornament. Kamui bez słowa wskazał mi schody schowane w jednym z filarów. Krata zabezpieczająca była otwarta. Weszliśmy na górę.
Czekali na nas. Ukryci, ale wiedziałam, że tu są. Jeden celował do mnie z broni, Norinko 93a. Jedna ze słynnych już jedenastek. Schował się przy wejściu, w cieniu rzucanym przez stylizowane na starodawne organy. Chłopak powoli rozejrzał się do koła, udając, że ich szuka. Drugi mężczyzna wyszedł za oddalonego filara.
- Chodź tu. - rozkazał.
Dał mi ręką znak, bym została. Posłusznie podszedł. Na odległość, z której nie powinni być słyszani. Rozmawiali cicho.
- Dobra, kim ona jest?
- Koleżanka z klasy.
- Powiedzmy, że uwierzę. Co wie?
- Że pracuję dla was. Tylko tyle.
- Hej, jak się nazywasz? - krzyknął do mnie.
- Kiepsko zna angielski - odpowiedział chłopak. - To Azarini Miyu.
Obu porywaczy zatkało, mnie również. Jak on mógł!? Z trudem zachowałam obojętny wyraz twarzy. Mężczyzna pierwszy odzyskał mowę, cóż osoba nie znająca angielskiego była zjawiskiem rzadszym od UFO. Choć wiedziałam z doświadczenia, że możliwym.
- To skąd ona się urwała?!
Nie miałeś prawa!
- Jej ojciec nie lubi europy - wytłumaczył za mnie.
Tylko to imię ma pełne pokrycie w bazach danych.
Ale i tak, nie miałeś prawa go użyć.
Musiałem.
- Nie ma broni.
Drugi wreszcie wyszedł z ukrycia. Obaj mieli twarze należące do Franka Lee, gwiazdy tajskiego kickboksingu. Starałam się nadal grać swoją rolę. Niezbyt mi to szło, ale trudno. Nie cierpiałam odgrywać roli bezbronnego i bezrozumnego gniazda. Zwłaszcza w takiej chwili! Gdyby Kamui zdawał sobie sprawę, z tego co narobił… Ale on zachowywał twarz pokerzysty. Skupił całą swą uwagę na tym, z którym rozmawiał. Tym razem było mu dużo łatwiej. Miał klucz...
Cybermózgi, zarówno pełne jak i częściowe, działają na różnych częstotliwościach, posiadają również różne rodzaje łączeń i różne napięcie. Teoretyczne rzecz biorąc jest możliwe by dwoje ludzi, którzy posiadają tą samą częstotliwość, mogło kontaktować się bez pośrednictwa nadajników. Czyli, by ich umysły były ze sobą w jakiś sposób połączone. By temu zapobiec wprowadzono system blokad, z których najważniejszą były klucze: wysoce skomplikowany system kodowania, zabezpieczający przed obcą ingerencją. Klucze były generowane przypadkowo i jednostkowo. Ilość powstałych w ten sposób kombinacji była praktycznie nieskończona, a więc coraz liczniejsze cyborgi miały zapewnioną prywatność myśli, działań itp.
Posiadanie klucza otwierało drogę do umysłu przeciwnika. Ktoś, kto wiedział jak go uzyskać, był naprawdę niebezpieczny.
Ja i Kamui posiadaliśmy nie tylko takie same taktowanie i mnożnik, co daje tą samą częstotliwość, ale i układ wiązań, a nawet klucze. Dla tego mieliśmy dostęp do siebie, mogliśmy przesyłać sobie dane, czytać w myślach, odbierać bodźce fizyczne, a w sytuacjach kryzysowych jedno mogło przejąć kontrolę nad ciałem drugiego; nie wydawać mu rozkazy, lecz naprawdę stawać się jednym organizmem, o tylko nieznacznej autonomii obu umysłów. Rzadko, kiedy używaliśmy tej umiejętności, trochę szkoda, bo może mogłaby zapobiec części wydarzeń?
Chłopak przekazał im chipa. Sprawdzili zawartość, oczywiście się zgadzała. Tym razem byli dużo spokojniejsi. Zupełnie jak cywilizowani ludzie interesów. Z mojego powodu? A może byli pewni, że nie będzie próbował ich wykołować? Mogłam tylko zgadywać. Przez chwilę nabrałam ochoty, by skończyć to tu i teraz. Po prostu poderżnąć obu gardła. To nie było zbyt trudne. Nawet gdybym była sama, miałabym przewagę.
Byliśmy we dwoje.
Napotkałam wzrok brata.
Też o tym myślał. Cały czas, ale się powstrzymywał.
Na koniec dostał kolejną robotę. Obrócił w palcach infochip, zawierający adres bazy, którą tym razem miał wypalić.
- Za dwa dni.
- Nie.
- Jak to?
- Nie - powtórzył.
Co robisz?! Chcesz wszystko zepsuć?!
Zaufaj mi.
Nie po twoim ostatnim numerze.
Zagroziłam mu, choć wiedziałam, że muszę mu zaufać. Jedną wypowiedzią wyłączył mnie z gry. Musiałam zachowywać się, jak nie rozumiejąca nic japońska idiotka. Obaj spojrzeli na siebie nerwowo, takiego obrotu sprawy się nie spodziewali. Chłopak nie powinien był im odmawiać. Jeżeli...
- Myślisz, że zarobiłeś na jego uwolnienie?
Nie odpowiedział.
- Powiedzieć ci na ile zarobiłeś, smarku? Na jedną rękę, dokładnie tyle. A może wolałbyś inną część ciała, co? - uśmiechnął się, bardzo jednoznacznie dając do zrozumienia, jaką dokładnie ma na myśli.
- Nie, - powiedział cicho, - chcę dowodu życia. Dzisiaj, w ciągu czterech godzin. Tutaj.
- Dostaniesz kolejny kawałek, może być?
- Film.
- Bo co, powiesz glinom i skarzesz swojego faceta na poćwiartowanie? A nawet jeżeli nie, to na kilka lat za nieletniego? Bo wątpię pedałku, byś miał więcej niż piętnastkę. A za to się idzie do paki.
- Nie - twarz Kamui'ego pozostawała kamienną maską. Ukrył swoje myśli nawet dla mnie. Co kombinował? - Powiem jej.
Jeżeli oni byli zaskoczeni, to, co ja miałam powiedzieć? Po raz kolejny zmieniał ustalony plan.
Zaufaj mi.
Mam wybór?
- A ona to kto? Bo przestaję nadążać.
- Yakuza - powiedział samym ruchem warg.
Niech go wypali i wypłaszczy!
Nie zdążyłam się opanować. Zobaczyli jak cofam się w tył, jak zachłystuję się powietrzem. Nie umknęło ich uwadze również wściekłe spojrzenie, jakim obrzuciłam chłopaka. Co mu odbiło?! Przecież nie mogłam...
Chwilę komunikowali się wzrokiem.
- Dobra, w końcu zarobiłeś na kolejny filmie - westchnął jeden z nich, wzruszając ramionami. -Ale nie tutaj. Info gdzie dostaniesz zwykłym kanałem, jasne?
Skinął głową, że tak. Schował chipa do kieszeni. Transakcja została zawarta.
Odeszli, nie odwracając się. Skrzypnięcie drzwi oznaczało, że wyszli z kościoła. Podeszłam do niskiej barierki empory i ostrożnie wyjrzałam. Rzeczywiście, nikogo nie było. Mimo to odczekaliśmy trzy minuty, zanim cokolwiek powiedzieliśmy, czy zrobiliśmy.
- Kamui...
- Nie mamy czasu.
- Nie miałeś prawa.
- Dlaczego? Powiedziałem prawdę.
Nie o to mi chodziło, dobrze to wiedział. Jednak nie pozwolił mi się zatrzymać. Wyszedł ze świątyni. Te kilkanaście sekund pozwoliło mi ochłonąć na tyle, bym nie zrobiła niczego głupiego. Teraz najważniejsze było odbicie Oni'ego, potem będę mogła rozliczyć się z bratem.
Przed wejściem stał samochód chłopaka: ciemnozielony Vaxhall Orion, niewielkie, miejskie autko na biopaliwo.
- To byli inni - wytłumaczył, otwierając drzwi.
Tego się nie spodziewałam. Zawsze myślałam, że było ich dwóch, okazało się, że czterech. Kolejna nauczka, by niczego nie zakładać z góry.
- Masz? - spytałam, sięgając do schowka.
Wyjęłam z niego dwa komunikatory. Rzuciłam mu jeden. Drugi wsunęłam do ucha, odkleiłam pasek zabezpieczający i przyczepiłam na wpół przejrzysty mikrofon do gardła. Działał na zasadzie odbierania drgań tchawicy.
- Tak. Trzy. Dostali je - wytłumaczył montując swój. Żadne z nas nie było wyposażone w nadajnik radiowy i niczym zwykłe mięsnaki musieliśmy używać hardwaru, by komunikować się z innymi.
Dopiero teraz przesłał mi współrzędne. Były rozrzucone w trzech różnych dzielnicach miasta. Pięknie.
- Srebrny?
- Słyszę. Już jedziemy.
- Zmiana planów.
- Tak, znam sprawę. Do dwójki jadę ja, Timmy, Ogień i Luck. Damy radę.
Nie wątpiłam w to. Po wojnie gangów z pięćdziesiątego roku, Ogień był w siedemdziesięciu procentach maszyną. Co prawda większość jego części była standardowymi modelami, ale powinno wystarczyć. A o albinosa nauczyłam się nie martwić. Również inni członkowie gangu doskonale dawali sobie radę w ulicznych walkach. W końcu wszyscy wychowywaliśmy się w Moripolis.
- Dobra, Kamui, jedynka - zarządziłam.
Skinął głową i odjechał. Biegiem ruszyłam do miejsca, w którym zaparkowałam swoją Hondę. Wskoczyłam na siodełko.
- Kto jest ze mną?
- Jenny i ja, Cleo.
Bez trudu rozpoznałam charakterystyczny głos chłopaka, który dzięki różowej fryzurze i podobieństwu, został nazwany imieniem najbardziej szanowanej burdelmamy w mieście.
- Dobra, dołączę za pięć minut. Kto robi za ogon?
- Tommy oraz ja - Strzałka, jedyna kobieta będąca oficjalnym członkiem gangu, wydawała się bardzo zadowolona. - Potem dołączy do nas Spike z Smoków.
- Wie, o co chodzi?
- Nie.
- Jakby co, informujcie.
- Jasne, Pani.
Pochyliłam się nisko nad bakiem. Motor był sporo na mnie za durzy - Hondy VALKIRIE swego czasu uchodziły za jedne z największych crusaiderów, ale prowadził się cudownie. Żadnych przestojów w pracy silnika, żadnych problemów z hamulcami, nic co mogło by wskazywać, że już dawno skończył pięćdziesiątkę. W końcu od dobrych paru lat poświęcałam mu każdą wolną chwilę.
Na wyświetlaczu miałam schemat miasta. Na nim cyframi oznaczone adresy, punktami aktualne położenie mojej grupy, oraz pojazdu porywaczy. Najwyraźniej kluczyli bojąc się ogona. Zapamiętałam, by podziękować potem Srebrnemu; wybrał ludzi na najmniej rzucających się w oczy maszynach.
Miękko weszłam w kolejny zakręt. Jak na razie wszystko szło po naszej myśli.
Kamui nie powinien był tego robić. Połączyłam się z nim. Przesiadł się na przygotowaną wcześniej GF'kę 1200. Zupełnie współczesny, wpół sportowy motorek pożyczony od znajomych z innej grupy. Oczywiście, będziemy musieli zapłacić za tę przysługę, ale co tam. Angel miał duże konto. To był jeden z nielicznych pewniaków.
Dlaczego?
O co chodzi?
O Yakuzę. Nie miałeś prawa wspominać...
Przestraszyli się. Z resztą, powiedziałem prawdę.
Wiem. Nie o to chodzi...
Musiałem kupić nam czas. Z czterema tylko ja i ty dalibyśmy sobie radę.
Wyłączył się. Czyli uznał, ze to wystarczy za tłumaczenie. Jasne, wystarczyło. Teraz obaj albo zupełnie zignorują kwestię, w końcu co dzień grożono w imieniu yakuzy dziesiątkom ludzi w mieście, albo będą się głowili, czy przypadkiem nie mają ogona złożonego z niskich, uprzejmych japończyków o martwych twarzach i bez jednego, czy dwóch palców. Pewnie też sprawdzą w sieci, czy przypadkiem nie jestem członkiem organizacji. Wątpię by znaleźli, bo Miyu Azarini nie była żołnierzem Yakuzy. Była uczennicą ekskluzywnego liceum w Anglii, albo Szwajcarii, nie pamiętam. I wracała do Moriipolis tylko na weekendy i święta. A nie, w środku roku szkolnego!
Piętrowe blefy zawsze szybko się wydawały.
Ale zanim do tego dojdą, my powinniśmy wszystko załatwić. A więc, zero kłopotów. Cała akcja odbicia Angela, większość akcji jakie do tej pory przeprowadziłam, były niczym, w porównaniu z tym, co będzie, jak Synowie Neonowej Chryzantemy dowiedzą się o wszystkim. Miyu Azarini była maską-cieniem: osobowością stworzoną w sieci, na polecenie Akiry Kitsute aktualnego przywódcy Yakuzy w mieście. Wynajął mnie kilka lat temu, bym odnalazła i zabiła „Białego Księcia”, wariata, który zamordował kilku członków mafii przy pomocy eksplodujących marionetek. Bym łatwiej mogła poruszać się po nie swojej klasie społecznej zbudowano Miyu, córkę bogatych przemysłowców. Pomimo krótkiego romansu z Hitomi, sekretarką Kitsute, po skończonym zadaniu miałam szczerą nadzieję, że nigdy więcej żadnego z nich nie zobaczę. I wcale nie chodziło mi o to, ze Hitomi okazała się być jednym z serii hybryd produkowanych dla japończyka i po swojej śmierci została zastąpiona kolejnym egzemplarzem. Po prostu miałam dość zasad wojny między mafiami. Niestety, Akira nie zapomniał i wkrótce zatrudnił mnie do ochrony swojego syna. By nie wzbudzić podejrzeń Miyu została kuzynką Ryo, przybyłą do niego na wakacje z europy. Tamte trzy tygodnie zaliczałam do najbardziej frustrujących w życiu. Ostatni epizod kontaktów moich i Kitsute zakończył się dwa miesiące temu. Akira rozpoczął restrukturyzacje yakuzy, a że napotkał opór, wynajął mnie na pół roku bym usunęła przeszkody. Jako jego cioteczna wnuczka, czy nawet wnuczka, mogłam spokojnie uczestniczyć w spotkaniach, występować w jego imieniu, poznać zagrożenia i je wyeliminować. Kiedy wszystko się skończyło, ładnie podziękowałam, wybrałam nowy model c-ciała, i starannie znikłam z życia Kitsute.
Przedtem jednak musiałam przysięgnąć, że nikt nigdy nie dowie się o moich powiązaniach z Synami Neonowej Chryzantemy. Miyu Azarini musiała wrócić do europy i na zawsze zniknąć z miasta, by Pazuzu mogła wrócić na swoją ulicę.
Oczywiście, mój brat o tym wiedział. Podobnie jak wiedział, czym grozi złamanie umowy. Wątpiłam, czy skończy się na palcach. Dodatkowym pocieszeniem było to, że siatka informatorów japońskiej mafii należała do najbardziej rozbudowanych w mieście, a ja należałam do osób, na które mieli zwracać szczególną uwagę.
Ale to była sprawa przyszłości. Skupiłam się na zadaniu.
Srebrnoszary ścigacz Jenny'ego był znany w całym Dolnym Mieście, głównie z powodu hałasu, jaki produkował. Zrównałam się z oboma. Dali mi znak ręką, że cieszą się, że jestem. Odpowiedziałam salutem. Wysunęłam się na prowadzenie.
Ale nie mogłam się oszukiwać, Kamui ryzykował moim życiem, by wyciągnąć z bagna Angela. To była gorzka świadomość.
- Jak urządzimy wizytę, Pani?
- Zatrzymajcie się przecznicę wcześniej - poleciłam.
Właściwie, okazało się, że nie była to przecznica, tylko magazyn wcześniej. Zeskoczyłam z motoru i szybko wydałam rozkazy. Cleo miał dla mnie broń; ze względów bezpieczeństwa wolałam nie trzymać jej w samochodzie brata, a na mojej VALKIRII nie było miejsca na schowek. Przyczepiłam kaburę na lewe udo, związałam włosy w supeł, zdjęłam chiński płaszcz, pozostając tylko w spodnim kombinezonie.
- Prowadźcie nasłuch - poleciłam.
Wdrapałam się na dach magazynu po zardzewiałej, metalowej drabince. Nisko pochylona przemknęłam po płaskiej, krytej papą powierzchni. Z zewnątrz wyglądało na to, że mój cel jest pusty.
W betonowym, kanciastym budynku mogła się schować kompania wojska. Miał dwie kondygnacje, lekko poobijane ściany, jak na razie nie widziałam okien. W podczerwieni niewiele mogłam wyczytać. Na pewno go używali, ale czy byli tam teraz, nie umiałam jeszcze powiedzieć. Odczyty były dwuznaczne.
Z rozbiegu przeskoczyłam na dach magazynu. Przekoziołkowałam, wyhamowując na niskim murku. By się nie potłuc zamortyzowałam upadek nogami. Chwilę leżałam nasłuchując, ale nikt się nie pojawił. Dochodziły tylko zwykłe odgłosy rzadko używanej części składów portowych: jakieś skrzypienia, szum fal, dalekie nawoływania i warkot silników.
Mimo to musiałam uważać. Na dachu nie było żadnych lufcików, więc trzeba było dostać się do środka inną drogą. Ostrożnie podeszłam do krawędzi. Wychyliłam się i zerknęłam w dół. Z tej strony ciągnął się sznur wysokich na pół metra okien, część była potłuczona i zastąpiona pordzewiałą blachą oraz dyktą. Wszystkie były zamknięte. Z boku zobaczyłam brudnobiałą skrzynkę klimatyzatora. Maszyna działała. Plan ułożył się sam.
- Wchodzę - szepnęłam do komunikatora.
- Uważaj Pani.
- Będę.
Zsunęłam się poza krawędź dachu, koniuszkami palców trzymając się krawędzi.
Co u ciebie?
Jestem na miejscu. Wchodzę za kilkanaście sekund.
Masz info od Srebrnego?
Nie.
Ja też nie miałam. Zawyła syrena wpływającego do poru statku. Wykorzystałam ją. Bez trudu wybiłam stopami szybę i wśliznęłam się do środka. Spadłam dobre cztery metry. Cud, że mój upadek nie zaalarmował strażników.
Szybko się rozejrzałam. Jak na razie nie widziałam nikogo. Wkoło piętrzyły się pokryte szarą folią skrzynie. Szumiała stara klimatyzacja. Wyjęłam pistolet. Prawą dłonią odsunęłam jasnobrązową płachtę, blokującą mi przejście. Za nią był niski korytarz, wijący się, nierówny, utworzony przez pakunki. Powoli, bezgłośnie przesunęłam się w bok.
Ktoś tu chyba był...
Lubię na ciebie patrzeć, nawet jak jesteś dziewczyną. Zadziwiające, jak daleko posunęła się współczesna technika...
Nie, nie mogłam myśleć o Angelu. Nie mogłam się dekoncentrować.
Smugi brudnego światła wpadały przez niemyte okna. Skrzynie rzucały niepokojące, trochę dezorientujące cienie, w powietrzu unosił się kurz. Przy każdym kroku drobinki podrywały się do góry. Migotały. Starałam się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Nie wiedziałam, co tu składowali, ale musiało to być coś nie do końca legalnego. Część podzespołów nie działała jak trzeba.
Rozumiem twoje zdenerwowanie, ale musisz być bardziej opanowana. Nerwowe reakcje mogą się źle dla ciebie skończyć. Memento morii Kwiatku. Moja przepiękna Rosiczko.
Dla Noagushi'ego też znaczyłam tyle, co broń. Też byłam od niego uzależniona…
A sukinsyn też twierdził, że mnie kocha.
Szelest po drugiej stronie skrzyni. Zatrzymałam się. Odruchowo skierowałam tam broń. Nie powtórzył się.
Ruszyłam. Jeszcze wolniej niż poprzednio. Wstrzymałam oddech, im mniej dźwięków tym lepiej, palec trzymałam na spuście. Kimkolwiek był ten z drugiej strony...
Może powinnam zabić Oni'ego, zanim zniszczy mojego brata? Tak, jak wykończyłam Noagushi'ego?
Coś spadło. W prostopadłej alejce. Rzuciłam się do przodu. Upadłam bokiem, celując w źródło dźwięku. Szczur miał ponad metr długości, wliczając w to ogon. Uderzał nim w podłogę. Zamrugał wściekle czerwonymi ślepiami, nie rozumiejąc, czego do niego chcę.
Dobrze, że nie jestem nerwowa. Płynnie oderwałam się na nogi. Zwierzak wrócił do niszczenia folii. Mogli składować tu żarcie, albo bio-części do maszyn. Szczurów mogło być więcej, musiałam wziąć na nie poprawkę. Magazyn miał z trzysta metrów kwadratowych. Dość miejsca, by oprócz gryzoni byli tu też ludzie. Szłam dalej. Wolno, ostrożnie, by nic nie poruszyć. Jak na razie wszystko było w najlepszym porządku.
Tylko, co to da? Szybko pojawi się kolejny i wszystko zacznie się od nowa. Nie mogłam żyć za Kamiu'ego.
Wyświetlacz wskazywał, że weszłam tu dwie minuty temu. Wydawało się, że minęło dużo więcej czasu.
- Tu Srebrny, mamy go! Frajerzy zdjęci!
- Do wszystkich, spadówa. U mnie. Ogon zostaje - wyrzuciłam na jednym oddechu. Potwierdzili
Wyprostowałam się z niejaką ulgą. Odetchnęłam swobodnie. Czyli tu nie było nikogo. Nie musiałam dalej iść. Sprawa zakończona. A przynajmniej ta część…
Wyjście z magazynu było dużo prostsze. Po prostu wyłamałam zamek w drzwiach. Cleo i Jenny już na mnie czekali. Śmieli się. Również się uśmiechnęłam.
To jeszcze nie był koniec.
Hale w których mieliśmy melinę, i gdzie znajdowało się moje mieszkanie, były na skraju Złomowiska. Było to dobre miejsce, niemal w samym centrum miasta; z łatwym dostępem z większości sektorów, oraz z dziesiątkami dróg ucieczki. Między innymi dla tego tu zamieszkałam. Poza tym, miałam blisko do swojego „warsztatu”.
Wjechałam przez uchylone, lekko pordzewiałe wrota. Wynajęty budynek był urządzony podobnie do mojego: otwarta przestrzeń produkcyjna oraz wydzielone pomieszczenia mieszkalne, skupione przy szczytowej ścianie. Na popękanym betonie stało już kilka maszyn, wszystkie należały do członków grupy Srebrnego. Reszta dojedzie później. To była nie pisemna zasada, że każdy wraca inną drogą. Od razu zauważyłam GFkę na której przyjechał Kamui i czarny motor białowłosego. Weszłam do odgrodzonej części.
Ci, którzy przyjechali już zdążyli się rozgościć i przygarnąć całą zawartość przenośnej lodówki, przytachanej tu przez kogoś. Zwłaszcza browce cieszyły się dużym powodzeniem. Albinos poderwał się na mój widok. Oczy błyszczały mu ogniem walki. Twarz miał umorusaną.
- I jak? - spytałam cicho.
- Trochę się rzucali, ale spoko - śmiał się. - Obaj wyłączeni z gry.
- Co z resztą?
- Tylko Luck dostał. Nie przejmuj się, kulka przeszła czysto, nawet blizny nie zostanie. Iv już go opatrzyła.
- To dobrze.
- Coś się stało, Pani?
- Nie - potrząsnęłam głową. - Jak tylko będzie reszta, daj mi znać.
- Jasne. Niech zgadnę: to nie zemsta, ale trzeba pozbyć się szczurów zanim znów ugryzą.
Stwierdził to tak lekko, jakby naprawdę chodziło o deratyzację. Wiedziałam, że mi pomoże, a jednak czułam niepokój.
Już drugi raz w ciągu godziny.
W drzwiach do sypialni zderzyłam się z Iv. Jest starsza od swojego brata, ma trzydzieści kilka lat i zupełnie do niego nie podobna. Ma czarne jak noc włosy, zielone oczy i jest wieczną studentką medycyny: już pięć razy próbowała podejść do egzaminu końcowego i pięć razy jej nie pozwolili. Powód zawsze był ten sam, aresztowanie, wel zachowanie Angeli. Kiedyś podczas uchlajparty powiedziała mi, że jeszcze dwa razy obleje, a przeprowadzi wiwisekcję na Srebrnym. Wątpię, by żartowała.
- I co?
- Żyje - na szyi nosiła wianuszek skręcony z różnokolorowych światłowodów. - Opatrzyłam mu rany i podałam wstępne antidotum od No Teja.
- A co z nim?
- No Tejem? Wziął próbki krwi i pojechał do siebie. Wróci za kilka godzin, z gotowym środkiem. Póki co, to co mamy powinno wstrzymać rozchodzenie się narkotyku. Ale nasz Żółty Brat, wybacz Pani, jest nasączony jak ciasteczko pączowe.
- A skóra?
- Potrzebuje przeszczepu, ale nerwy ma nieuszkodzone. Naprawdę, teraz największym problemem są prochy.
- Dzięki. Wiszę ci przysługę.
Medyk zaśmiała się krótko.
- Bądź pewna, że dostaniesz odpowiedni rachunek. Prawda szczurku? - zwróciła się do brata. Ten pokazał jej fucka, jednocześnie szczerząc zęby.
Weszłam do tymczasowego ambulatorium. W pokoju panował półmrok. Zasłonięto okno, zgaszono światła. Kamui siedział na sześcianie gąbki sypialnej. Trzymał leżącego za rękę. Nie zareagował jak podeszłam.
Angel Oni wyglądał strasznie. Wyraźnie postarzał się przez ten czas, przybyło mu z dwadzieścia lat. Miał wielkie sińce pod oczami, zapadnięte policzki, przetłuszczone włosy spadały w strąkach wokół biało-żółtej twarzy. On z natury był blady, a teraz wyglądał jak śmierć. Leżąca na kocu ręka była przejrzysta, o wiele bardziej koścista niż zazwyczaj. Wszystkie żyły i większość kości były wyraźnie widoczne. Cały bark miał pokryty beżową, elastyczną masą antyseptyczną.
Mimo wszystko, ciągle był „przystojnym sukinsynem”.
- Iv powiedziała, że wyjdzie z tego.
- Wiem.
I co teraz?
Nie ważne, odzyskałem go.
Dobrze, jedziemy dokończyć sprawę.
Zostaję.
Jest Iv.
Zostanę. On nie lubi, jak jestem poobijany.
To mu przeszkadza? Pomyśl trochę, potrzebujemy cię. Wiesz, na co mnie narażasz? Yaki mnie wypłaszczą!
Jak myślisz, będzie taki jak dawniej?
Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Nie docierałam do niego.
Chcesz tego? Powrotu do tego bagna. Przecież cię zdradzał, oszukiwał, traktował jak... nie znalazłam słów. On tylko cię wykorzystuje. Wiesz o tym.
Ale należę do niego. I tylko do niego.
Nie patrzył na mnie. Odgarnął brudne włosy z jego twarzy. Zwinęłam wściekła dłonie w pięści. To było za dużo.
Jak z Yusenenko czy Paulem. Całe życie masz im zamiar służyć? Jak pies? Temu żółtemu freelowi?
Nigdy go tak nie nazywaj.
Jego reakcja mnie zaskoczyła. Zaatakował mój umysł. Na szczęście tylko na poziomie motorycznym. Zatoczyłam się, gdyby nie ściana upadłabym. A on cały czas trzymał jego rękę. Nawet głowy nie podniósł. Z nosa poszła mi krew. Wytarłam ją dłonią.
Kamui...
Nie zareagował. Zamknął się przede mną. Nie wiedziałam, co myśli, co czuje. Zupełnie się odseparował. Nie odpowiadał na bezgłośne pytania. Całą uwagę poświęcił nieprzytomnemu.
- Wiesz, że mam rację - powiedziałam na głos. - To nie tak powinno wyglądać.
- Wróciła większość - Srebrny zajrzał przez uchylone drzwi. Zdziwiony spojrzał na krew na moim kombinezonie i twarzy. Chwała Bogu nic nie powiedział, choć wyraźnie widać było, że chciałby.
- Idę. Kamui, sam decyduj. Nie będę żyła za ciebie.
Powiedziałam wychodząc. Jeżeli chce się zamykać, jeżeli chce wierzyć w czyste intencje żółtka, to proszę bardzo. Ja nie mam decydować za niego. Koniec z tym! Będę żyła po swojemu. Nawet, jeżeli będę musiała nadstawiać kark za mojego brata…
Ponownie otarłam krew ciągle płynącą z nosa. W celu zwiększenia szybkości i poprawienia wydolności płuc miałam zwiększoną ilość czerwonych krwinek, kosztem płytek krwi. Przyzwyczaiłam się do tego.
- Gdzie są? - spytałam, podchodząc do prowizorycznego stołu z wyświetlaczem płaskie holo.
- Między dokami, a Dolnym Miastem. Dokładnie tutaj - zakreślił niewielkie koło na wyświetlonej mapie. - Miotają się, jakby wpadli w Czarny Lód.
- Zagońcie ich na budowę Osiedla Bogów - rozkazałam, po krótkiej analizie mapy. - Tam zastawimy pułapkę. Potrzebuję maszyny...
- Nie gadaj, że rozwaliłaś swoją Hondę.
- Jest zbyt ciężka i za mało zwrotna.
- Dobra. Łapię - w zamyśleni pogładził pozbawioną zarostu brodę. - Weźmiesz GX'a Lucka, i tak na razie na nią nie wsiądzie.
Podziękowałam mu ruchem głowy.
- Kto chcesz by jechał?
- Sam zdecyduj.
- Ok. Jadą tylko ci, co wypili mniej niż trzy. Reszta może tu zostać, i kontynuować.
Wszyscy przytaknęli. Ci co trzeźwiejsi zaczęli wsiadać na swoje motorki. Nie musieliśmy więcej mówić. Chłopaki doskonale wiedzieli, co mają robić. W końcu to miała być standardowa akcja: znaleźć frajera, zapędzić i dopaść. Zwykle kończyło się na wydojeniu ofiary. Tym razem trzeba było ich zabić.
Wyjechałam jako ostatnia. Musiałam przestawić motor od siebie. Był to model z 2010 roku, z elastycznymi, cyfrowo sterowanymi systemami. Komputer pokładowy można było przeprogramować na dowolny moment obrotowy, przełożenia biegów, decydował też o sile i dynamice hamowania. Podobało mi się to rozwiązanie, choć potrzebowałam dobrych dziesięciu minut by odpowiednio ustawić parametry. Luck był hazadzistą, ja miałam dużo bardziej spokojny, choć jednocześnie precyzyjniejszy styl jazdy.
Wiatr szybko wywiał mi z głowy kłopoty. A przynajmniej mogłam udawać, że wywiał.
Szybko ich dogoniłam.
- A co z twoim bratulkiem? - komunikator odsiewał część szumu wiatru.
- Został.
- Ciota, to ciota - mruknął sentencjonalnie Srebrny.
- Oddzielam się.
Oznajmiłam. Machnął ręką, że się zgadza. Póki co, nie byłam potrzebna. Chłopaki, i dziewczyna, mieli zagonić cele na niedokończony stadion, znajdujący się w centrum osiedla. To było dobre miejsce, od dwóch i pół roku się budowali i jakoś nie mogli skończyć. Nikt tam nie chodził, wszędzie pałętały się sterczące, mocno już po uszkadzane konstrukcje i wszelakiej maści złom. Dla obcych była to niezła pułapka, za to my znaliśmy je doskonale. To tam odbywała się znaczna część ulicznych wyścigów. A w nich chyba wszyscy członkowie grupy brali udział.
Zajęłam pozycję na nieskończonej trybunie. Mogłam z niej obserwować cały stadion i kawałek okolicy. Na siatkówce oka miałam wyświetlony plan miasta wraz z zaznaczonymi markerami celu i ekipy. Przez komunikator słyszałam ich komentarze, ale puszczałam to mimo uszu. Po raz kolejny tego dnia, sprawdziłam, czy pistolet gładko wychodzi z kabury.
Nawet już nie próbowałam myśleć o Kamui'm. Jeżeli chce niszczyć swoje życie, jeżeli chce cały czas być oszukiwany i wykorzystywany to proszę bardzo. Nie będę się już wtrącała. Niech Angel bawi się nim, niech używa jego zdolności do swoich celów, niech w końcu go pożuci. Wszystko mi jedno. Niech go tnie jak Paulo, niech bije i faszeruje dragami, nic nie powiem. No dobra, Oni nic takiego by nie zrobił. Miał zbyt wiele klasy na takie zagrywki. Ale i tak przestaję ingerować w ich życia. Chyba, że splotą się z moją pracą, czy losem miasta.
Że też musiałam być jedyną osobą zdolną powstrzymać chłopaka!
- Jadą na ciebie Pani.
- Przyjęłam.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że słyszę ich wóz, silnik wył dociskany do granic wytrzymałości. Oprócz niego mogłam wyróżnić kilka motorów. Na szczęście te nie zbliżały się. Odpaliłam silnik ścigacza. Sprawdziłam, czy włosy mam mocno związane. Mam wzmocnioną konstrukcję czaszki i nie muszę używać kasków. Jedna z wielu zalet posiadania c-ciała. W końcu pojawili się. Ciemno zielony Ford Monroe poduszkowiec o przyciemnianych szybach. Pewnie podrasowany, bo poruszał się topornie, jakby pokryto go kuloodpornym pancerzem. Na wszelki wypadek odnalazłam pętlę ograniczającą Kazira i zwiększyłam przepływ energii między obwodami. Zmieniłam też ustawienia nano na bojowe.
Tak naprawdę, to nie lubię swojej pracy. Zabijam ludzi, bo muszę; bo nic innego nie umiem; bo zbudowano mnie jako zabójcę; bo tylko w tym, i mechanice, jestem dobra. Ale z naprawiania motorów nie mogłabym wyżyć. Ani kupić czy konserwować moje ciało.
Ale czasami mogłam popisać się ciekawymi akcjami. Takimi, które wymagały wszystkich moich umiejętności. To mi się podobało, możliwość sprawdzenia się.
Ruszyłam prosto na nich. Nie zmienili kierunku jazdy. Chcieli mnie staranować. Dezaktywowałam pętle. Aktywowałam dopalacz nerwowy. Miałam wrażenie, że świat zwolnił. Poderwałam motor do skoku. Wypakowałam cały magazynek w szybę. Pierwsze pociski wybiły dziury w kuloodpornym plastiku, pozostałe zabiły kierowcę i pasażerów. Zobaczyłam jeszcze strzępy ich mózgów oraz krew, pokrywające jasne wnętrze wozu.
Nagle poduszkowiec skręcił. Uderzył bokiem w motor. Maszyną szarpnęło. Straciłam kontrolę. Wyleciałam z siodełka. Odruchowo schowałam głowę w ramionach, rozluźniłam mięśnie. Przyrżnęłam barkiem w jakiś pręt. Słyszałam huk pękającej blachy, eksplozję, trzask rozrywanych fartuchów. Chyba wrzeszczałam. Odbiłam się od jakiegoś gruzu. Przeszorowałam bokiem po betonie. W końcu uderzyłam głową w ścianę.
Nie straciłam przytomności. Czułam jak z ust cieknie mi krew. Przez chwilę leżałam bez ruchu, wsłuchując się w odgłos płonących płomieni. Szybko dostałam raporty z uszkodzeń. Nic nie miałam połamane, nie pękła żadna kość, przerwaniu uległo tylko kilka obwodów. Byłam potłuczona, poszło trochę naczyń krwionośnych i przewodów, ale zniszczenia były zadziwiająco niewielkie. Kazir miał rację, to ciało było majstersztykiem. Gdybym nadal używała poprzedniego, byłabym w dużo gorszym stanie.
W końcu otworzyłam oczy i usiadłam. No cóż…
- Kamui...
Stał na niedokończonej koronie stadionu. Z pleców wyrastały mu skrzydła. Wykonane z migoczących, metalicznych płytek. Częściowo oplecione były kablami energetycznymi. Lin tłumaczyła mi, że to system anten, stosowanych przez hakerów do zwiększenia swojego zasięgu. Z nimi Kamui mógł włamać się nawet do starych, nie podłączonych do sieci satelit szpiegowskich.
Oczywiście inni halerzy nie używali tak anielskich wersji, tylko przenośne skrzynki z wysuwanymi spodkami. W tej jednej kwestii Yusenenko wykazała się poczuciem humoru. Albo aspektem praktycznym.
Kamiu niby patrzył na mnie, ale miałam wrażenie, że mnie nie widzi.
Podtrzymując się ruin wstałam.
Tego chciałeś?
Ty chciałaś.
Mogłeś mnie zabić.
Ale Yakuza cię nie zabije.
Nie liczysz się z innymi, co? Poza Oni'm… On cię kiedyś zniszczy, zużyje i wyrzuci. Nawet teraz, naćpany do nieprzytomności bawi się nami.
Chłopak wzruszył ramionami.
Mylisz go z Noagushi'm.
Są tacy sami.
Nie. Angel nigdy nie wykorzystał moich umiejętności. Nie zrobiłem nawet jednego włamu dla niego. Od masakry po śmierci Paula nie zabiłem nikogo. Więcej, Oni nie pozwolił mi się zabić. Chroni mnie. Nie wymaga nic, poza byciem obok. Utrzymuje mnie, opłaca szkołę, chce bym normalnie żył. Pragnie bym był czymś więcej, niż byłym niezależnym terminalem Sztucznej Inteligencji.
Zamilkł, nigdy nie powiedział aż tyle. Nadal na mnie patrzył niewidzącym wzrokiem. Mówił prawdę? Tak… nie miał w zwyczaju kłamać.
Przy nim nie muszę ukrywać, że jestem maszyną. I tak mnie kocha. Nawet jak okłamuje, czy zdradza, wiem, że do mnie wróci. Że mu na mnie zależy. Bo mnie kocha. Z wszystkimi wadami i zaletami. Ty się maskujesz przed wszystkimi, ja nie muszę.
Mylisz się.
To dlaczego Srebrny nie wie, że jesteś maszyną?
Znów uderzył celnie.
Czyli co? Jedyną osobą, która naprawdę mnie kochała był Noagushi? Ewentualnie Hitomi?
Nie odpowiedział, zamknął przede mną swój umysł. Jego skrzydła powoli zanikły. Po chwili znów był zwykłym nastolatkiem, trochę zbyt chudym o dziecinnej twarzy i asymetrycznej grzywce. Oraz dużych, kocich oczach. Już nie dzieckiem, ale i nie dorosłym.
Może, gdybyśmy nie byli identyczni, miałabym więcej dystansu. Może, gdyby nie zginęła Lin, nie chciałabym go aż tak chronić.
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Już nie potrzebowaliśmy słów, nie potrzebowaliśmy się komunikować. I tak każde wiedziało, co myśli drugie.
Powoli zaczęłam rozumieć, choć jednocześnie…
Nigdy przedtem nie był tak wylewny. Nigdy nie powiedział mi aż tyle.
- Dla Angela ważne jest to, kim jestem, a nie to co umiem - powiedział z naciskiem. Potem dodał coś, co mnie zatkało. - I nie muszę się dla niego poświęcać tak, jak ty dla swojej pracy.
Zeskoczył z konstrukcji korony i znikł gdzieś za murami. Odszedł. Eksplozja zwabiła chłopaków. Słyszałam silniki ich motorów. Szybko otrzepałam ubranie z brudu i kamieni. Ekipa otaczała miejsce kraksy. Zaczęli wymieniać między sobą uwagi. Angela zatrzymał się tuż koło mnie. Ściągnął kask. Zaniepokojony obejrzał płonące szczątki poduszkowca, potem zerknął na mnie.
- O rzesz kur… Nic ci nie jest?
- Żyję - mruknęłam, ocierając krew.
- A tamci to co? Stracili panowanie nad kierownicą?
- Tak.
Moją odpowiedź przyjął za dobrą monetę. Jak miałabym mu powiedzieć, kim jestem? Nie zrozumiał by. Nikt z bandy by nie zrozumiał. Albo sprzedali by mnie na części, czy jako klona doświadczalnego do jakiejś korpo.
Odszukałam przewróconego GXa. Był w dość dobrym stanie, choć poobijany. Miał wgięte błotniki, lekko wklęsły bak, pozrywany lakier, pękniętą owiewkę. Srebrny zaśmiał się, znad kierownicy.
- Luck cię zabije. Chyba, że ładnie mu ją wyklepiesz i popoprawiasz.
- Naprawię.
Kamui'emu było wszystko jedno, czy go zaakceptuję, czy nie. Czy polubię japończyka, czy nie. Nic go to nie obchodziło. Byłam dla niego tylko narzędziem, tak jak narzędziami dla mnie byli chłopaki i Angela. Mógł sobie mówić, co chce. Ale wiedziałam swoje.
Wszystko rozbijało się o kasę i pracę.
Jeżeli dostanę kiedyś zlecenie na chłopaka czy Oni'ego, to wykonam je bez wyrzutów sumienia, czy wachania. Pewnie to samo zrobię, gdy ktoś wynajmie mnie do zabicia Angeli.
Wytrzepałam siodełko, naprostowałam z grubsza uszkodzone fragmenty.
- Angela, wpadniesz do mnie na browar?
- Co tak nagle?
- Mam ochotę z kimś się uchlać.
- Oblać akcję? - domyślił się. - Zawsze i wszędzie, Pani. Pod warunkiem, że to ty stawiasz.
- Ja.
Za mnie nikt nie będzie decydował. Rozumiesz Kamui? Nikt.
Piastów - Pruszków, sierpień 2003