Temat: Rolnictwo a sprawa ekologii.
Wykładowca:
Prof. Andrzej Delorme
Katarzyna Przybysz (90813)
Aleksandra Biała (90410)
(zajęcia czw. 15:15-18:55)
Data: 15 maja 1999 r.
Tradycyjnie zwykło się było uważać, że w odróżnieniu od skażonych miast wieś zachowała sielskie, czyste środowisko.
W ankiecie przeprowadzonej w Polsce w 1991 roku 90% ankietowanych za skażenia środowiska najbardziej obciążało przemysł, następnie polityków,
a rolnictwo nasuwało się na myśl zaledwie 1% odpowiadających. Nic bardziej błędnego. Mieszkańcy wsi także doświadczają skutków skażenia środowiska,
i to nie tylko o okolicach będących pod wpływem fabrycznych kominów, rolnictwo bowiem jest również jedną z głównych przyczyn skażenia wód oraz gleb (a w konsekwencji żywności), i to nie tylko na skalę lokalną. Ostatecznie
to właśnie przyczyny, których źródłem były inwestycje przeznaczone
dla rolnictwa, lub bezpośrednio skutki uprawy lub hodowli spowodowały upadek wielu cywilizacji, np. starożytnej Gracji i Kartaginy (erozja gleby spowodowana nadmierną hodowlą i wypasaniem kóz) czy Khmerów (zbyt rozbudowany system irygacyjny dla rolnictwa powodujący w konsekwencji erozję gleby). Główne zagrożenia wynikające ze współczesnego rolnictwa
to: złe gospodarowanie powierzchnią gleby powodujące erozję, przepasienie (czyli zniszczenie i wydeptanie warstwy roślin), przyczyniające
się w końcowym efekcie do erozji gleby i pustynnienia (obniżenie poziomu wody gruntowej wskutek m.in. zmiany struktury gleby i zmiany struktury wskutek jej odsłonięcia na parowanie, pozbawienia trwałej roślinności. Konsekwencją tego są zmiany klimatu, które proces ten jeszcze pogłębia), używanie coraz większych ilości środków chemicznych (np. pestycydów)
do konserwowania zbiorów i ich zabezpieczania, ochrony przed owadami, grzybami czy nicieniami, używanie nadmiaru nawozów sztucznych.
Już pierwszy rzut oka na poniższą mapę przedstawiającą formy użytkowania ziemi przekonuje nas, że w Polsce dominują dwie formy, mianowicie: użytki rolne i lasy. Łącznie zajmują one ponad 88% powierzchni kraju.
Mapa użytkowania ziemi wykonana w oparciu o zdjęcia satelitarne.
(Mapa prezentuje stan na koniec lat osiemdziesiątych. Źródło: IGiK, 1992)
Położenie Polski w pasie wielkich równin europejskich w znacznym stopniu wpłynęło na sposób użytkowania ziemi. Przeważający typ krajobrazu naturalnego, jakim są równiny i obszary pagórkowate, mimo nie najlepszych gleb sprawił, że znaczne obszary nadawały się do wykorzystania do celów rolnictwa. Nic więc dziwnego, że około 59,77% ogólnej powierzchni kraju jest dziś zajęte przez użytki rolne - zarówno grunty orne, których ogólna powierzchnia wynosi 14 269 tys. ha, jak i trwałe użytki zielone, zajmujące łącznie około 4 100 tys. ha. Jednak użytki rolne w Polsce są jedyną formą użytkowania ziemi, której powierzchnia systematycznie maleje. Przestrzenne rozmieszczenie trwałych użytków zielonych w Polsce jest bardzo nierównomierne. Zależy ono od warunków siedliskowych sprzyjających występowaniu ekosystemów trawiastych, w tym przede wszystkim od wody. Uwilgotnienie siedlisk łąkowych w naszym kraju zależy nie tyle od opadów atmosferycznych, ile od utrzymywania się wysokiego poziomu wody gruntowej w ciągu okresu wegetacyjnego. Stąd tak duży obszar użytków zielonych występuje w środkowej, nizinnej części kraju, gdzie suma opadów jest z reguły najniższa. Występowanie w nizinnej części kraju znacznych powierzchni zajętych przez łąki wynika z istnienia korzystnych siedlisk - to jest szerokich dolin rzecznych, w których poziom wód gruntowych utrzymuje się stosunkowo wysoko przez znaczną część roku.
Łąki w Polsce stanowią w ogromnej większości zbiorowiska sztuczne. Powstały dzięki wycięciu lasów, głównie łęgowych, bądź przez obrócenie w łąki lub pastwiska niegdyś uprawnych pól. Naturalne zbiorowiska łąk występują tylko
na niewielkich obszarach, głównie w górach. W Polsce mało jest łąk właściwie uprawianych, przeważają łąki przesuszone przez źle przeprowadzone melioracje, lub zbyt mokre. Niewiele łąk daje wysokie plony wartościowego siana. Podobnie i pastwiska, zwykle nadmiernie wypasane, są mało wydajne.
Poprzez to, że tereny rolnicze zajmują znaczną powierzchnie kraju korzystają tym samym z niemałych zasobów wody, gleby i powietrza. Równocześnie to rolnictwo jest odpowiedzialne za ponad 50% zanieczyszczeń spływających rzekami do Bałtyku. Na drugim miejscu po ściekach komunalnych to właśnie substancje pochodzenia rolniczego (gnojowica spływająca do wód, pozostałość nawozów, pestycydy, gleba wypłukiwana ze źle zabezpieczonych pól) dostarczają do Bałtyku ponad 35% zrzutu fosforu z Polski. Także jedną
z głównych przyczyn eutrofizacji jezior jest spływ powierzchniowy fosforu
z nawożonych terenów rolniczych. Chociaż polskie rolnictwo zużywa 2-3 razy mniej nawozów sztucznych, niż to dzieje się w krajach zachodnich, jednak sposób stosowania tych nawozów (kultura nawożenia) pozostawia, mówiąc oględnie, wiele do życzenia. Tak więc stosunkowo małe ilości nawozów wyrządzają nieproporcjonalnie duże szkody. Jakie są tego przyczyny ? Brak nawyków skrupulatnego przestrzegania ilości i terminu ich stosowania oraz złe sposoby przechowywania, a także pozostawianie na zimę nie obsianych
(ale za to nawiezionych) pól na stokach. Również dominujące w Polsce lekkie gleby są przyczyną ucieczki nawozów do wód.
W porównaniu z innymi krajami europejskimi, Polska ma najmniej korzystny układ stosunków wodnych. Według rozpoznania z końca lat siedemdziesiątych powierzchnia nadmiernie przesuszonych obszarów rolniczych kraju wynosiła około 4 mln ha, a większość z nich charakteryzuje się również najniższymi wskaźnikami lesistości. Przyczyną takiego stanu były dokonywane
w przeszłości rozległe wylesienia oraz błędy w gospodarce zasobami wodnymi. Jednostronne zabiegi odwadniające, bez zadbania o zmagazynowanie okresowych nadmiarów wody w zbiornikach retencyjnych, prowadziły
do uszczuplenia wód dyspozycyjnych w okresach suszy na dużych obszarach, co jest specjalnie groźne dla gleb lekkich. W wyniku postępującego przesuszenia i przyśpieszonego odpływu poziom wód gruntowych ulegał obniżeniu. Obszary o dużych zdolnościach magazynowania wody, takie jak torfowiska, bagna, łąki i pastwiska, zamieniane były na pola uprawne. Przyśpieszony rozkład i mineralizacja zmagazynowanych w nich pokładów materii organicznej powodowały dalszy spadek ich pojemności wodnej, wiadomo bowiem, że chłonność wodna martwej substancji organicznej może być nawet 10-krotnie wyższa od pojemności wodnej gleb mineralnych.
Ochrona zasobów wodnych polegać więc musi na zmagazynowaniu
jak największej ilości wiosennych wód roztopowych oraz wód z okresów intensywnych opadów, przez ograniczanie bezproduktywnego odpływu.
Przewidywany wzrost odpływu wód w wyniku globalnych zmian klimatu
Lasy i śródpolne zadrzewienia opóźniają topnienie śniegu i hamują spływ powierzchniowy, dzięki czemu do gleby wsiąka 20-30 mm wody więcej
niż na terenach bezleśnych. Zretencjonowane w ten sposób wody stanowiłyby rezerwę na okresy letniej suszy. Zwiększenie udziału lasów i zadrzewień
w krajobrazie, ochrona bagien, roślinności łąkowej i szuwarowej, śródpolnych cieków i zbiorników, wykorzystywanie zagłębień terenowych do okresowego retencjonowania nadmiaru wód drenarskich wszystko to przyczynia
się do zmniejszenia i opóźnienia odpływu wód ze zlewni oraz umożliwia racjonalne użytkowanie zasobów wodnych, zgodnie z zapotrzebowaniem upraw rolnych. Tak więc drogą świadomego kształtowania stosunków krajobrazowych na obszarach rolniczych można wydatnie poprawić stosunki wodne
na rozległych obszarach. W Polsce dotyczyłoby to zwłaszcza najsilniej wylesionych, centralnych obszarów niżowych o ubogiej sieci wodnej oraz
o lekkich, łatwo przepuszczalnych glebach, gdzie potrzeby wprowadzania dolesień i zadrzewień śródpolnych są największe.
Zagrożeniem środowiska pochodzącym z praktyk rolniczych
w Polsce są skutki melioracji. Melioracja (choć pochodzi od łacińskiego słowa meliorare - ulepszać) w wydaniu polskim od dziesiątków lat polega głównie na jednostronnym zabiegu - odwadnianiu terenów łąkowych i bagiennych. Chociaż przynosi to czasową poprawę warunków wegetacji korzystniejszych dla bydła gatunków traw i ziół, jednak w końcu, gdy tak „ulepszone” tereny nie są też
w odpowiednich momentach nawadniane, prowadzi do zaburzenia układów wodnych i w konsekwencji do powstawania kiepskich, przesuszonych pastwisk, nie wspominając już o złożonym problemie gospodarki wodnej na całym terenie i o utracie siedlisk przez dzikie gatunki terenów wilgotnych.
Występujące w ostatnich latach trudności ekonomiczne w tym przypadku miały korzystne znaczenie. Brak środków na meliorację stwarza możliwości pomyślenia na przyszłość o prawidłowej irygacji terenów, zapewniającej system przepływu wody w obie strony - odwodnieniu w okresach wilgotnych
i nawodnieniu w suchych.
Zanieczyszczenia obszarowe mają także wpływ na stan środowiska.
W odróżnieniu od punktowych, ściśle zlokalizowanych emitorów zanieczyszczeń atmosfery, miejsc zrzutu ścieków czy składowisk odpadów, powstają one bądź w wyniku wtórnej dyspersji substancji chemicznych
ze źródeł punktowych (kwaśny opad, przenikanie do systemów wodnych), bądź jako efekt wymywania związków chemicznych ze stosunkowo dużych powierzchni (nawozy mineralne, gnojowica, pestycydy, itp.). Substancje chemiczne przenoszone są zarówno przez wody spływające po powierzchni, jak i przesączające się przez profil glebowy w postaci roztworów lub zawiesin, powodując zanieczyszczenia wód otwartych i gruntowych na dużych obszarach. W chwili obecnej zjawiska skażenia wód gruntowych związkami azotu i fosforu wymywanymi z gleb uprawnych stały się jednym z najpoważniejszych problemów ochrony środowiska w krajach Europy Zachodniej i regionach Ameryki Północnej, gdzie stosowano intensywne nawożenie mineralne lub gnojowicowe (Holandia, Francja, Niemcy, kraje skandynawskie). Skażenie
to wyraża się zwłaszcza przekroczeniem dopuszczalnych norm stężenia jonów azotanowych (NO3) w wodach zasilających ujęcia wody pitnej. Stwierdzono,
że w Danii 8% komunalnych ujęć dostarcza wodę o przekroczonych normach koncentracji azotanów, a w Niemczech norma ta przekroczona jest w ponad 50% indywidualnych ujęć wód. Również w Polsce, według danych Głównego Urzędu Statystycznego, woda aż w 66% studni przydomowych wykazywała nadmierne zanieczyszczenia związkami azotu, przy czym sytuację najgorszą odnotowano w województwach centralnych (konińskie, kaliskie i sieradzkie - około 85%) i w południowej Wielkopolsce (leszczyńskie - 83%). Dzieje się tak dlatego, że przy stosowaniu wysokich dawek nawożenia mineralnego tylko część substancji biogennych wykorzystywana jest przez rośliny, natomiast pozostała ilość - wymywana poza zasięg systemów korzeniowych - jest nie tylko tracona, ale przemieszczając się do systemów wodonośnych lub wód otwartych powoduje ich zanieczyszczenia ze wszystkimi tego następstwami.
Przemieszczanie się związków chemicznych w roztworze glebowym zależy nie tylko od struktury gleby, zawartości frakcji ilastej i materii organicznej,
ale także od czynników chemicznych i mikrobiologicznych. Obecnie duże znaczenie przypisuje się zmianom odczynu gleby. W ostatnich dziesięcioleciach zakwaszenie gleb wzrasta głównie z powodu kwaśnych opadów. Aktualnie
w Polsce jest ponad 25% gleb bardzo kwaśnych (wykazujących pH poniżej 4,5),
a około 35% - kwaśnych (o pH 4,6-5,5). Wzrost kwasowości gleby ułatwia przechodzenie niektórych jonów - zwłaszcza metali ciężkich do roztworu glebowego i ich przyśpieszone wymywanie (np. potas, fosfor, magnez, glin, wapń). Rezultatem tego są ich znaczne ubytki w glebach i zanieczyszczenie wód, ale także - poprzez zakłócenie równowagi jonowej - toksyczne oddziaływanie na mikroorganizmy glebowe, a tym samym na kierunki
i intensywność przemian biochemicznych w glebach. Kontrola
i ograniczanie zanieczyszczeń obszarowych jest bardzo trudne z powodu rozproszenia tego zjawiska na całym obszarze kraju oraz słabe rozpoznanie dróg jego rozprzestrzeniania się i małych możliwości neutralizacji.
Zbiorowiska roślinności drzewiastej, darniowej i szuwarowo-łąkowej
ze względu na trwałą, zwartą i znacznie silniej niż u jednorocznych roślin uprawnych rozbudowaną strukturę systemów korzeniowych szczególnie skutecznie ograniczają rozprzestrzenianie się zanieczyszczeń obszarowych
i w znacznej części przechwytują je lub neutralizują, spełniając w krajobrazie rolniczym funkcję barier biogeochemicznych. W szczególności wzmożony pobór wód z roztworu glebowego oraz intensywniejsze parowanie i transpiracja (ewapotranspiracja) bogatych, wielopiętrowych zadrzewień, powoduje,
że są one najwydajniejsze w oczyszczaniu wód i neutralizacji zanieczyszczeń w krajobrazie rolniczym.
Schemat przechwytywania zanieczyszczeń obszarowych przez zadrzewienia śródpolne; kolorem czerwonym zaznaczono źródła i miejsca koncentracji zanieczyszczeń, strzałkami kierunki ich przemieszczania się z wodami gruntowymi.
Jednocześnie w lasach, zadrzewieniach oraz na powierzchniach trwale pokrytych roślinnością odkłada się w warstwie ściółki i gleby znacznie więcej materii organicznej niż w glebach ornych pod uprawami jednorocznymi. Powoduje to zarówno zwiększoną chłonność wodną, prowadzącą
do unieruchomienia (zakumulowania) znacznej części zanieczyszczeń zawartych w wodzie glebowej, jak i intensywniejsze przemiany biochemiczne, przyśpieszające neutralizację wielu szkodliwych substancji.
Z jednej strony jest oczywiste, że na polach uprawnych nie mogą być utrzymane bogate zbiorowiska dziko żyjących roślin i zwierząt, gdyż pozostawałoby
to w kolizji z celami rozwoju rolnictwa. Z drugiej jednakże strony,
na wielkopowierzchniowych polach uprawnych, zwłaszcza w przypadkach upraw jednorodnych - jak np. płodozmian wyłącznie roślin zbożowych - zubożenie biologiczne jest tak silne, że przestają funkcjonować procesy regulacyjne populacji zwierząt roślinożernych przez organizmy ograniczające ich liczebność (drapieżne, pasożytnicze, chorobotwórcze); zahamowaniu ulegają również procesy regeneracji gleb. Prowadzi to do obniżenia ich żyzności
i zmusza rolnika do ponoszenia dodatkowych nakładów na intensyfikację nawożenia mineralnego i chemiczną ochronę roślin. To z kolei prowadzi
do spotęgowania zagrożenia środowiska zanieczyszczeniami przestrzennymi, których skutki omówione zostały wyżej. Rozważając w szerszym kontekście zagadnienie ochrony różnorodności biologicznej i zasobów przyrody żywej trzeba zdawać sobie sprawę z faktu, że w Polsce obszary rolnicze stanowią ponad 60% powierzchni kraju oraz otaczają i przenikają wszystkie inne typy ekosystemów. Zatem nieprawidłowa gospodarka i stwarzanie zagrożeń
na obszarach wiejskich oddziaływać musi także na obszary określone jako przyrodniczo cenne, których funkcję podstawową stanowi ochrona zasobów przyrody i biologicznego zróżnicowania organizmów. Dlatego tylko właściwa gospodarka, zgodna z zasadami ekologicznymi, umożliwi zachowanie zróżnicowanych populacji organizmów.
Jest oczywiste, że samo rolnictwo, nawet po wprowadzeniu najbardziej racjonalnych form gospodarowania, nie zniweluje wszystkich zagrożeń środowiska, zwłaszcza generowanych przez przemysł, gospodarkę komunalną, komunikację, rekreację i innych. Dlatego, w celu rzeczywistej poprawy stanu środowiska konieczne jest systemowe współdziałanie w dążeniu do łagodzenia uciążliwości wynikających z zagrożeń. Dokonujące się aktualnie zmiany strukturalne i własnościowe w rolnictwie są dogodnym momentem do wdrożenia ekologicznych zasad doskonalenia gospodarki rolnej - jak chociażby zalesianie gruntów o niskich klasach żyzności, kształtowanie sieci zadrzewień i śródpolnych zbiorników retencyjnych, ograniczanie zakresu melioracji odwadniających, a zwłaszcza zaprzestanie stosowania systematycznych drenowań, zwiększanie areałów użytków rolnych wieloletnich, integracja metod zwalczania chorób i szkodników roślin z zastąpieniem metod chemicznych - biologicznymi i agrotechnicznymi.
Polskie rolnictwo nie tylko samo produkuje zanieczyszczenia,
ale jest też, niestety, odbiorcą zanieczyszczeń z przemysłu. Nic więc dziwnego, że wiele upraw terenów ma zakwaszone gleby. Produkcja SO2
i NO2 przez wiele lat powoduje, że zwłaszcza na południu Polski
i w Polsce centralnej zakwaszenie obejmuje ponad 50% uprawnych gleb.
Na terenach, gdzie znajdują się kopalnie, a zwłaszcza kopalnie odkrywkowe, powstające leje depresyjne wpływają na deficyt wody w glebach i związane z tym straty plonów. Z kolei wokół zakładów metalurgicznych i hut metali nieżelaznych zawartość metali ciężkich w glebach przekracza wielokrotnie dopuszczalne normy. Innym znów problemem polskiej wsi jest brak dobrej wody pitnej. Tam, gdzie nie ma wodociągów, 66% studni zawiera wodę
o jakości poniżej dopuszczalnych norm - pełną skażeń pestycydami i azotanami oraz bakteriami. Tak więc sielskość życia na wsi nie jest tak oczywista. Umieralność, czyli liczba zgonów na 100 000 mieszkańców, jest na polskiej wsi o ponad 10% wyższa niż w mieście. Wciąż rośnie liczba zgonów z powodu zachorowań na raka, choroby niegdyś dużo rzadszej na wsi niż w mieście. Wzrasta także umieralność spowodowana zatruciami. Wpływa na to m.in. oprócz ogólnego skażenia środowiska skażenie wody (m.in. nitrozoaminami, które są wysoce toksyczne, i metalami ciężkimi), a także często niefrasobliwy stosunek do nawozów mineralnych i chemicznych środków ochrony roślin. Jeśli do tego dodamy wieloletnie zaniedbania sanitarne wsi, brak wysypisk śmieci, wodociągów i ciężki, wielogodzinny dzień pracy, to statystyki nie powinny nas dziwić...
Zużycie nawozów sztucznych wzrosło na świecie w ciągu ostatnich 40 lat ponad 100-krotnie. Oznacza to (uwzględniając także wzrost ludności świata) zwiększenie zużycia na głowę mieszkańca Ziemi z 5 kg w 1959 roku do 26 kg
w 1984 roku. Równocześnie mniej więcej w tym samym czasie powierzchnia gruntów nadających się pod uprawę zmalała z powodu erozji, przesuszenia, rozwoju miast i wzrostu liczby ludności (a przeliczamy przecież „na głowę”) prawie o 1/3. Lester Brown, prezydent organizacji Worldwatch Institute, zajmującej się obserwacją i analizą zmian zachodzących na świecie, komentuje to gorzko: „Kiedy tereny uprawne zanikają, farmerzy zależą bardziej od dodatku nawozów, żeby zastąpić ubytek miejsca dla roślin; zastępują energię słoneczną energią w formie nawozów”.
W latach 80-tych zużywano średnio na świecie 86 kg nawozów na hektar. Różnie to wygląda w różnych krajach: od najwyżej 5 kg w ubogich krajach Afryki do prawie 3750 kg na skromnych rozmiarem terenach uprawnych Islandii.
Jednak pomimo wzrostu plonów dalsze stosowanie nawozów już nie daje takich efektów jak niegdyś. Dziś na najbardziej rozwiniętych terenach upraw ryżu
w Indonezji czy w pszenicznym pasie uprawy w USA i Kanadzie każda dodatkowa tona podnosi plony już dwa razy mniej efektywnie niż 20 lat temu. Wyniki wielu badań wskazują na to, że dodatek nawozów procentuje tylko
do pewnego stopnia i w pewnym okresie. Powyżej pewnej wartości nawożenie może wręcz szkodzić roślinom, obniżać plony.
Plony zmniejszyłyby się głównie dlatego, że specjalnie wyhodowane odmiany są gorzej dostosowane do korzystania z naturalnych możliwości gleby.
gleby. Gdyby z dnia na dzień zaprzestano używania nawozów, plony spadłyby o połowę. W zapatrzeniu we wzrost plonów zapomina się jednak
o niebezpieczeństwach związanych ze stosowaniem nawozów, zwłaszcza gdy nie do końca wiemy, kiedy i jakiej porcji dokarmiania potrzebują rośliny i jakie są losy dodanych związków w glebie. Jednak mimo tylu luk w wiedzy stwierdzono, że związki azotu (azotany i azotyny) przenikają
z gleby do wód gruntowych, a tym samym do wielu źródeł wody pitnej. Badania z 1984 roku przeprowadzone w USA przez Agencję Ochrony Środowiska wskazują, że w 1/5 badanych studni poziom azotanów przekraczał normy dla USA, a w prawie 10% studni wyraźnie był poza wszelkimi normami zdrowotnymi. Podobnie w Wielkiej Brytanii przynajmniej 1,5 mln mieszkańców pije wodę poniżej norm Wspólnoty Europejskiej. Na Węgrzech ponad 300 000 mieszkańców z terenów intensywnych upraw musi korzystać
z wody dostarczanej z sąsiednich okolic, bo ich teren jest zbyt skażony azotanami. Jak już wspomniałem, podobny problem występuje bardzo ostro (ponad 66% skażonych studni!) i na polskich wsiach.
Wielu lat potrzeba czasem, by azotany przeniknęły poprzez warstwę gleby
do wód gruntowych - mamy więc do czynienia z bombą o opóźnionym zapłonie. Nawet po zaprzestaniu nawożenia azotany wciąż będą docierały do wody pitnej czerpanej z wód gruntowych. Także spływ powierzchniowy z pól dostarcza związków azotowych i fosforu do wód otwartych, powodując niepożądane zakwity glonów. Wywołany spływem nawozów rozwój toksycznych sinic spowodował w lecie 1989 roku; zatrucie ponad 50 brytyjskich jezior
i zbiorników wodnych. Przyczynił się również do masowego pojawienia się alg wokół wybrzeży Skandynawii w 1988 roku, co mogło być przyczyną śmierci milionów ryb.
Jednym z większych zagrożeń związanych z rolnictwem jest skażenie środowiska pestycydami. Ich zużycie na świecie wzrosło w ciągu ostatnich 30 lat ponad 30-krotnie. Pestycydy to ogólna nazwa dla różnorodnych związków chemicznych, które (teoretycznie), mało szkodliwe dla człowieka i zwierząt domowych, powinny być zabójcze dla wszystkiego, co ogranicza (współkonsumuje) plony roślin uprawianych przez człowieka. Przeznaczone
są do zwalczania owadów (insektycydy), grzybów (fungicydy), gryzoni (rodentocydy), a także chwastów (herbicydy). Związki te mają też zabezpieczać zbiory w magazynach. Prawdziwą rewolucją w zwalczaniu owadów wywołało zastosowanie w latach 30. związku z grupy węglowodorów chlorowanych, zwanego w skrócie DDT. Niemniej po latach zachwytu nad trwałym
i wydawałoby się nietoksycznym związkiem wraca "ekologiczny bumerang". Związki DDT - substancji rozkładającej się wolno, długo zalegającej w glebie
i spływającej do wód - zaczęto ze zdziwieniem znajdować wiele kilometrów od miejsc, gdzie były stosowane; zwłaszcza w morzach Arktyki i Antarktydy, dalekich od wszelkich upraw, stwierdzono więcej niż śladowe stężenie DDT
i jego pochodnych. żmudne badania wykazały, że ogromną rolę
w rozprzestrzenianiu się pestycydów odgrywa transport powietrzny. Chmury rozpylanych środków, często jeszcze nim osiągną ziemię, porywane są w górę i z prądami powietrza wędrują wokół kuli ziemskiej, docierając w okolice podbiegunowe. Pestycydy, zwłaszcza z grupy polichlorowanych węglowodanów, dzięki powinowactwu ze związkami tłuszczowymi gromadzą się w organizmach w wielokrotnie większej koncentracji niż w wodzie
czy glebie. Zjawisko to nazywa się biomagnifikacją. Biologiczne „zagęszczanie” pestycydów w łańcuchu pokarmowym zależy od dostępności (obecności) pestycydów bezpośrednio pobranych z wodą i jedzeniem, a potem od wewnętrznych procesów metabolicznych różnych organizmów. Nawet bakterie wodne koncentrują pestycydy zależnie od ich rozpuszczalności
w wodzie. Eksperymenty w jeziorze Erie wykazały, że glony mogę koncentrować DDT aż 3100 razy. W okrzemkach wykazano, że DDT może być akumulowany do poziomu 260 razy wyższego niż w wodzie. Zooplankton ma jeszcze wyższy współczynnik koncentracji i wartości dla DDT i dieldrinu
w stosunku do wody wynoszą od 14 000 do 23 000. Ryby, co ważne, mogą mieć współczynnik koncentracji nawet powyżej 50 000. Efekty tego są groźne, wiele bowiem gatunków ryb ulega zatruciu. Także ptaki i ssaki koncentrują pestycydy w swoich tkankach. DDT do organizmu człowieka przenika zarówno z pokarmem zwierzęcym, jak i roślinnym, pewne bowiem ilości DDT przedostają się też do wnętrza organów roślin. Na początku lat 70., w okresie największego stosowania DDT, jego koncentracja w tkance tłuszczowej statystycznego Polaka wynosiła 13,4 mg/kg wagi ciała, ale niekiedy dochodziła nawet do 35,4 mg. W mleku kobiecym ta koncentracja dla Polski wynosiła średnio 0,28 mg/kg, ale niekiedy dochodziła do 1,5 mg, co jest już stężeniem śmiertelnym dla muchy domowej.
Jednak raz wprowadzone pestycydy nie stanowią trwałego zabezpieczenia. Owady są bowiem bardzo plastyczną grupą organizmów, podobnie zresztą jak grzyby czy bakterie. Po pewnym czasie następuje ich uodpornienie
na stosowany związek. Najbardziej znany przykład uodpornienia zaprezentowały szkodniki bawełny, które w Meksyku zlekceważyły wszystkie stosowane środki już w latach 60. Plantatorzy ziemniaków w USA desperacko sypali wszystkie pestycydy, nawet wycofane, gdy plaga stonki nie dała
się opanować przez legalnie dopuszczalne związki. Przykładów takich można by podać wiele także z Polski. Mechanizm uodporniania się owadów
jest stosunkowo prosty - działa tak jak dobór naturalny w trakcie ewolucji.
W każdej populacji znajdują się osobniki o zróżnicowanych cechach. Niektóre z tych cech, np. obecność enzymów rozkładających pewne związki chemiczne (mogące wchodzić w skład pestycydu), grubsza warstwa chityny okrywającej, nie mają wprawdzie normalnie specjalnego znaczenia dla ich posiadaczy,
ale mogą się okazać zbawienne w krańcowych sytuacjach. To właśnie osobniki o takich cechach przeżyją po pierwszym rzucie zabójczej substancji. Będzie
ich wprawdzie mało, ale to one właśnie wydadzą następne pokolenie przekazując mu "antypestycydowe" cechy. Przy szybkości rozmnażania owadów, zwłaszcza w krajach, gdzie klimat pozwala na wydanie kilku pokoleń w ciągu roku, na efekt takiej selekcji nie trzeba będzie długo czekać. Oczywiście, w miarę uodpornienia się owadów stosuje się coraz większe dawki pestycydów i coraz nowsze ich rodzaje, zwiększając jeszcze zagrożenie środowiska. Znacznie mniejsze możliwości uodporniania mają zwykle organizmy drapieżne (pająki, biedronki), stąd pierwsze ulegają zagładzie, uwalniaj roślinożerne owady spod swojej kontroli. Powraca "bumerang ekologiczny" - na polu walki pozostają uodpornione na pestycydy owady pozbawione swoich naturalnych wrogów.
Jak oceniono ostatnio, przed wynalezieniem chemicznych środków ochrony roślin owady, gryzonie i chwasty niszczyły średnio około 30% plonów. Teraz przy intensywnym stosowaniu chemii w rolnictwie proporcja traconych plonów jest taka sama. Dzieje się tak też dlatego, że często nowo wprowadzone odmiany roślin są dużo mniej odporne na choroby niż ich mniej szlachetni przodkowie. Również mikroorganizmy glebowe nie wytrzymują nadmiaru pestycydów. Powodują one powstawanie tak zwanych martwych gleb,
w których ustają mikrobiologiczne procesy potrzebne do utrzymania żyzności. Nadzieję na ograniczenie stosowania pestycydów budzą metody polegające
na wspólnym wykorzystaniu wielu naturalnych metod: drapieżników, płodozmianu i wprowadzenia odmian odpornych. Pestycydy używane
są bardzo ostrożnie i selektywnie - jako środek ostateczny,
a nie podstawowy. Celem ich zastosowania nie jest całkowite wyeliminowanie owadów roślinożernych, lecz raczej utrzymanie ich populacji na poziomie nie wywołującym większych szkód. Korzyści tej metody są wymierne takie
w oszczędności wydatków na pestycydy. Badania przeprowadzone w Teksasie wykazały, że wprowadzenie metody biologicznej wraz z chemiczną
na uprawach bawełny pozwoliło na zmniejszenie zużycia pestycydów o 90%,
a zysk wzrósł i tak o 80%. Jednak metoda ta, nazywana zintegrowaną, jest wciąż mało popularna w samych Stanach Zjednoczonych, między innymi także z powodu oporów banków związanych z przemysłem produkującym pestycydy. Statystyki z wczesnych lat 80. wskazują, że 1/5 eksportu pestycydów z USA
to związki wycofane z krajowego rynku lub takie, które nie dostały pozwolenia na wprowadzenie. Próby wprowadzenia tych związków do Polski sygnalizowały wielokrotnie niezależne organizacje ekologiczne, m.in. Społeczny Instytut Ekologii. Jednak taka nieetyczność postępowania handlowców
ma krótkie nogi - wycofane z kraju pestycydy, a sprzedane dalej, wracają
po częstokroć ją ,,zagęszczone" w importowanych produktach...
Jednym z najdramatyczniejszych przykładów skutków chemicznej
i technicznej manipulacji środowiskiem, byle tylko za wszelką cenę uzyskać zwiększenie plonów, jest historia okolic Morza Aralskiego, gdzie plantacje bawełny zostały wprost zasypane tonami pestycydów i nawozów spływających potem kanałami nawadniającymi do wód rzek. Woda ta spowodowała najwyższą na świecie śmiertelność niemowląt i ciężkie schorzenia u prawie wszystkich mieszkańców tych okolic. Gleby stale nawadniane sztucznie uległy zasoleniu, rzeki, które zamiast do morza wylewały swe wody do kanałów nawadniających, spowodowały wysychanie Morza Aralsklego,
a w konsekwencji zmiany klimatu (ocieplenie i osuszenie). Tragiczny "ekologiczny bumerang"! Jednak przynajmniej w krajach rozwiniętych opinia publiczna coraz bardziej koso patrzy na zbytnią chemizację rolnictwa. Konsumenci wolą kupować płody rolne wyhodowane w sposób naturalny,
bez szkodliwych dodatków, gotowi nawet więcej za to płacić. Dwadzieścia lat temu rolnicy, którzy chcieli odrzucić chemię w swoich gospodarstwach, byli uważani za zacofanych. W 1987 roku było już w samej tylko Wielkiej Brytanii 400 rolników stosujących metody uprawy zgodne z ekologicznymi zasadami,
a w 1990 roku już około 1000. Następne 10 000 gospodaruje w innych krajach Europy.
Polskie rolnictwo charakteryzuje się, w porównaniu z innymi krajami Europy, specyficzną strukturą i wyposażeniem technicznym. Ponieważ
w odróżnieniu od innych krajów postkomunistycznych większość ziemi
w Polsce cały czas pozostawała w rękach prywatnych rolników - zużycie pestycydów i nawozów sztucznych (używanych z rozdzielnika jedynie
na terenach PGR) było w Polsce mniejsze niż w dawnej NRD
czy Czechosłowacji.
Nawet dziś produkcja z 60-70% powierzchni uprawnych mieści
się w granicach ostrych restrykcji Wspólnego Rynku, dotyczących czystości chemicznej i jakości żywności. Wydaje się, że rzeczywiście wskazuje
to na kierunek zmian w polskim rolnictwie, które powinno w pełni być nastawione na produkcję zdrowej żywności, wykorzystać szansę, że nie jest jeszcze w pełni "uprzemysłowione" i w tym też kierunku się zmieniać. Punktem odniesienia dla rozwoju rolnictwa powinno zostać rolnictwo zintegrowane oraz gdzie to możliwe - ekologiczne. Pierwsze gospodarstwa biodynamiczne istniały w Niemczech już w latach 20. Szerzej zaczęto je uprawiać w Polsce w latach 1980-1981. Najszybciej zorganizowali się Węgrzy, w 1987 roku powstało Stowarzyszenie Biokultura. Najbardziej radykalnie wystartowali Czesi - zaczęli w 1989 roku, a latem 1990 roku powołali urząd wiceministra ds. prywatyzacji
i spraw rolnictwa alternatywnego, który kontroluje obecnie około 80% spółdzielni przestawiających ponad 13 tys. ha na metody ekologiczne.
A co u nas? Już w latach 1980-1981 w prasie popularnej zaczęły
się pojawiać informacje o rolnictwie zgodnym z przyrodą, w prasie fachowej - coraz więcej krytyki pod adresem współczesnych technologii rolniczych. Stan wojenny wcale tego nie przerwał. Od 1983 roku wiele jest w Polsce kursów
(w tym międzynarodowych), prelekcji, odczytów - początkowo na temat rolnictwa biodynamicznego, od 1988 roku - także innych kierunków ekologicznego gospodarowania. Ekologizują się zarówno konsumenci,
jak i producenci. Ci ostatni w 1989 roku zorganizowali się - przy współudziale naukowców - w Stowarzyszenie Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi EKOLAND, z siedzibą w ówczesnym WOPR w Przysieku koło Torunia (obecnie Ośrodek Doradztwa Rolniczego). Stowarzyszenie liczy stu kilkudziesięciu rolników przestawiających swe gospodarstwa na "bio".
Co więcej, 27 najstarszych stażem pionierów uzyskało w 1990 roku atest pozwalający na zbyt ziemiopłodów z etykietą EKOLAND, a następni już na ten atest pracują.
Najwyższy już czas wyjaśnić, co to jest rolnictwo ekologiczne. Profesor Mieczysław Górny, kierownik Zakładu Ekologicznej Produkcji Żywności
w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i przewodniczący Konwentu Naukowego EKOLANDU, tak je określa: Rolnictwo to - niezależnie od metody (obecnie mamy w Polsce gospodarstwa biodynamiczne oraz biologiczne i organiczne) - jest wydajne ekonomicznie i energetycznie. Daje wysokie plony najwyższej jakości, a jednocześnie zapewnia maksymalną ochronę środowiska. Wymaga jednak większego nakładu pracy, dobrej organizacji, sporej wiedzy i stałego jej pogłębiania. I dlatego jest to rolnictwo elitarne. Przy czym nie chodzi tu o poziom wykształcenia, lecz o określony typ konstrukcji psychicznej człowieka. Nastawienie na bylejakość, na łatwiznę,
na najwyższy zysk doraźny wyklucza prowadzenie gospodarstwa metodami ekologicznymi.
Rolnictwo ekologiczne, nie powodujące skażenia środowiska, powinno być zalecane lub nawet zastrzeżone jako jedynie dozwolone
na obszarach chronionych, np. w otulinach parków narodowych i rezerwatów oraz ujęć wody do picia dla aglomeracji miejskich, w rejonach uzdrowisk.
Żywność wysokiej jakości wyprodukowana metodami ekologicznymi może
nie tylko ludzi żywić, lecz także leczyć. Dlatego wielką wagę należy przywiązywać do zaopatrywania w taką żywność sanatoriów, pensjonatów, zajazdów, szpitali itp. Może to też być nie lada atrakcją dla pacjentów i gości nie tylko z kraju, lecz i z zagranicy.
Gospodarstwa ekologiczne mogą uzyskać międzynarodowy atest
na produkty jedynie wtedy, gdy powietrze, woda i gleba nie podlegają skażeniom przez przemysł, osiedla mieszkaniowe, ruch drogowy itp. ponad dopuszczalne międzynarodowe normy (ograniczenia skażeń środowiska wymaga także produkcja w gospodarstwach zintegrowanych). Dlatego dzięki odpowiednio przygotowanym przepisom prawnym w zakresie ochrony środowiska proekologicznie produkujące gospodarstwa rolne mogą jednocześnie wymuszać na przemyśle przestawienie na bardziej czyste technologie.
Zasadą rolnictwa ekologicznego jest produkować możliwie najwięcej,
ale w zgodzie z przyrodą, respektując jej prawa i zależności. Rolnik traktuje swoje gospodarstwo jako całość - zbiór małych ekosystemów. Profil gospodarstwa dobiera w zgodzie z warunkami naturalnymi - typem gleby, lokalnym mikroklimatem, warunkami wodnymi, tak by rośliny i zwierzęta nie były narażone na stres.
Krążenie materii w tym "ekosystemie" też powinno być zachowane jako obieg zbliżony do pełnego. Gleba nie powinna być nawożona nawozami mineralnymi, lecz wyłącznie organicznymi, i to pochodzącymi z własnego gospodarstwa - kompostem, obornikiem, nawozami zielonymi. Zresztą sztuka sporządzania kompostów to ważny dział rolnictwa ekologicznego. Ochrona przed owadami roślinożernymi i chorobami roślin nie jest zapewniona stosowaniem pestycydów, lecz metod wykorzystujących znaczenie różnorodności biologicznej. Sadzenie drzew śródpolnych, pozostawianie chwastów
na miedzach czy małe oczka wodne nie tylko wzbogacają krajobraz, chronią
od wiatru i poprawiają mikroklimat, lecz są też ostoją dla owadożernych ptaków i pająków. Stado zwierząt hodowlanych - krów, świń, owiec i kur jest tak dobierane, by wystarczyło dla nich paszy z gospodarstwa. Stąd też i zwierzęta dostarczają odpowiedniej porcji nawozu, takiej, którą ekosystem może przyjąć.
W gospodarstwie ekologicznym nigdy nie występują zaburzenia,
jakie może wywołać gigantyczna ferma, z której gnojowica jest w stanie zabić okoliczne gleby i zatruć wody. Rolników ekologicznie gospodarujących powinien także charakteryzować odpowiedni stosunek do zwierząt, wywodzący się zarówno z postaw etycznych, jak i dobrze pojętego interesu hodowlanego. Liczne badania wykazują bowiem, że dobrze traktowane, niestresowane zwierzęta szybciej rosną, nabierają wagi i zachowują lepszą kondycję.
Zresztą wysokie wymagania etyczne wobec rolnictwa ekologicznego wiążą się zarówno z poszanowaniem przyrody, jak i odpowiedzialnością
za ludzi, dla których produkuje się żywność. Taka postawa powinna dotyczyć wszystkich rolników, nie tylko "ekologicznych".
Jak twierdził lekarz, Zygmunt Hortmanowicz, wiceprzewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność": ,,Prinium non nocere" - przede wszystkim nie szkodzić. Ta zasada dotyczy nie tylko lekarzy. Nie szkodzić przyrodzie jest obowiązkiem każdego człowieka, szczególnie rolnika. Od tego, jak i gdzie wyprodukuje on swoje płody, zależy zdrowie, a nawet życie tych, którzy je spożywają.
Lekarze wiedzą najlepiej, że bicie na alarm nie jest przesadą. Wiedzą,
że przyczyną chorób w 70% są: zła żywność, skażona woda i zanieczyszczone powietrze. Złej jakości żywność to tkwiące w niej w nadmiarze azotany
i azotyny, metale ciężkie, takie jak ołów i rtęć, herbicydy oraz chemiczne środki konserwujące. Przykazanie: "Nie zabijaj", ma odniesienie również
do producentów zatrutej żywności. Wszystkie zasady rolnictwa ekologicznego możemy również w mniejszej skali stosować we własnych ogrodach oraz
na działkach.
Produkując kompost równocześnie stosujemy zasadę recyklingu - powtórnego wykorzystania odpadów organicznych. Przez odpowiednie sąsiedztwo roślin (np. czosnek i cebula dzięki produkcji lotnych substancji
o właściwościach grzybo- i bakteriobójczych mogą chronić truskawki przed rozwojem szarej pleśni) i zmianę miejsca upraw (płodozmian) zapewniamy naturalną ochronę przed szkodnikami roślin. Warto też pamiętać o radach św. Franciszka, który polecał zostawienie na skraju ogrodu miejsc nie uprawianych, gdzie swobodnie mogą rozwijać się dziko rosnące rośliny, a gleba jest nie naruszona.
Niestety, nie ze wszystkich jednak tak uprawianych ogrodów uzyskamy, jak
to się potocznie mówi "zdrową żywność z własnej działki", chociaż może to być żywność wyprodukowana metodami jak najbardziej ekologicznymi. Gdy
w glebie i powietrzu znajdują się skażenia, lepiej na naszej działce hodować tylko kwiaty...
Polityka ekologiczna - Rolnictwo a sprawa ekologii
1
3
Politechnika Wrocławska
Instytut Nauk Ekonomiczno-Społecznych
Polityka ekologiczna