WSTĘP
W obecnych czasach Irlandczycy określani są często jako Milezjanie, a to z powodu domniemanego pochodzenia tego narodu od króla Mileta (Mileda, Milesius), władcy krainy w obecnej Hiszpanii. Według legendy potomkowie Irlandczyków najechali i zdobyli Wyspy Brytyjskie około 1,5 tysiąca lat przed naszą erą.
Ludy zamieszkujące wyspę w czasach najazdu Milezjan (prowadzonych przez dwa klany: Firbolg i Tuatha De Danann) z pewnością nie zostały wyeliminowane. Dwie różne kultury stworzyły podstawy przyszłego narodu, zdominowanego i rządzonego przez znacznie mniej liczebną, lecz silniejszą Milezjańską arystokrację i grupę wojowników. Jednak wszystkie rasy były tylko różnymi odłamami ludów celtyckich, które przed wiekami oddzieliły się od głównego, kontynentalnego nurtu, żeby później wymieszać się ponownie w jeden szczep Galów (Gaels).
Władza nad krajem przechodziła z rąk do rąk. Najpierw sprawował ją lud Firbolg, później musiał uznać wyższość Tuatha De Danann (czuli Ludu bogini Dana), którzy przybyli nieco później. W odróżnieniu od dzikich Firbologów, Tuatha De Danann byli już wysoko cywilizowanym narodem z rozwiniętą kulturą, rzemiosłem, sztuką i religią w której odprawiali wiele tajemniczych obrzędów, przez co Firbologowie dokleili im miano „nekromantów”. Z biegiem czasu opowieści o tych obrzędach i zwyczajach przerodziły się w legendy, a później stworzyły celtycką mitologię.
W słynnej bitwie na południu kraju Moytura (dzisiaj granica pomiędzy hrabstwami Mayo i Galway) Tuatha De Dannan zmierzyli się z ludem Firbolog. W tej bitwie wygranej przez lud Dana zginął król Firbologów, Eochaid, ale i król Danannejczyków, Nuada stracił rękę w walce z wielkim wojownikiem wroga, Srengiem [wskutek tego musiał oddać władzę, według wierzeń Celtów niepełnosprawny władca nie może dobrze rządzić krajem, później otrzymał żelazną rękę, ale o tym gdzie indziej]. Walki trwały cztery dni. Firbologowie walczyli tak zajadle, i tak wyczerpali Tuatha De Danann, że po zakończonej bitwie został zawarty układ przyznający Firbologom czwartą część Irlandii, zwaną od teraz Connaught. Krwawy konflikt został zakończony.
Sławną walkę na śmierć i życie pomiędzy dwoma narodami upamiętniają liczne budowle zwane cairn (kopce usypane z ziemi na wysokość ok. 2 metrów, na ich szczytach wznosiły się drewniane fortyfikacje) i solidne obwałowania, położone na terenach walk w Sligo - obszar ten nosi irlandzką nazwę „równin wież Fomorian”. Danannejczycy byli od teraz niekwestionowanymi władcami kraju. Przetrwało z tego czasu do dziś wiele legend o bohaterskich czynach i wielkich wojownikach.
Dawno, dawno temu
Tuatha De Danann
Tak wielkim ludem był ród bogini Danu (Tuatha De Danann) i tak nieprzeciętnie uzdolnieni w kilku kierunkach na raz, że nawet ich zdobywcy i następcy, uznali ich za wielkich czarowników. Następne pokolenia Milezjan, spadkobiercy wspaniałych tradycji podbitych ludów Irlandii, przenieśli ich w wymiar mistyczny, ich najwięksi przywódcy stali się bogami i boginiami, którzy wzbogacili całą celtycką mitologię. Wyspą, należącą do De Danann rządził wielki bohater, Lugh, znany z celtyckiej mitologii bóg słońca. Po nim rządził jeszcze bardziej znany Dagda, którego trzej wnukowie władali krajem w czasach gdy pojawili się Milezjanie. Dagda był największym spośród Danannejczyków. Był Panem Wiedzy i Słońcem Wszystkich Nauk. Jego córka, Brigit (później uosobiona pod postacią św. Brygidy, była boginią wiedzy i poezji. Dagda był wielkim i sprawiedliwym władcą przez ponad osiemdziesiąt lat.
Milezjanie
Szesnastowieczny mnich, O'Flacherty, ustalił datę Milezyjskiej inwazji na Irlandię na ok. 1000 lat p.n.e. (czasy biblijnego Salomona). Z całą pewnością zanim pojawili się na Wyspach Brytyjskich, Celtowie zamieszkali w centralnej Europie, spychając ludy germańskie na północ. We wspomnianych czasach wielka celtycka fala przełamała granicę Renu rozlewając się po dzisiejszej Francji, północnej Italii, Anglii, Szkocji i Irlandii. W dalszej kolejności celtyckie plemiona przemieszczały się na południe, przez Pireneje do Hiszpanii. Następne fale osadnictwa następowały później.
Celtycki cmentarz odkryty w Hallstatt w górnej Austrii dowodzi, że plemiona celtyckie uprawiały sztukę i rzemiosło co najmniej od 900 roku p.n.e. - ukazuje ich jako górników i rolników, utalentowanych w użyciu narzędzi z żelaza. Co najmniej dwa razy najechali na Italię, w VII i IV wieku p.n.e. W tych czasach byli u szczytu swej potęgi. Oblegali nawet Rzym około 300 roku p.n.e. (Wieczne Miasto od zniszczenia obroniły wtedy legendarne kapitolińskie gęsi). Germańskie powstanie zbrojne przeciwko Celtom na początku III w. p.n.e. stało się początkiem końca potęgi Celtów na kontynencie. Później, pokonywani przez Greków i Rzymian, a nawet przez podbite wcześniej narody, zostali niejako zdmuchnięci, rozproszeni we wszystkich kierunkach świata. Jeden ze szczepów osiedlił się w Azji Mniejszej, na obszarze nazwanym od ich imienia (Galowie) Galatią, czyli Galacją. Wśród ich potomków prowadził działania misyjne św. Paweł; język galijski był jeszcze w użyciu w czasach św. Jeremiego, pięć lub sześć stuleci później. Eoil MacNeill i inni naukowcy uważają, że zaledwie w V w. pn.e. Celtowie dotarli do dzisiejszej Hiszpanii, i właśnie tędy, a nie przez Francję dotarli w końcu do Irlandii. W czasach Julisza Cezara Celtowie (zwani przez Rzymian Galami), którzy władali Francją używali Greki w prawie wszystkich sprawach publicznych, w interesach, a także w domu.
Spośród Milezjan, dwaj wodzowie, Eber i Eremon podzielili wyspę pomiędzy siebie - Eremon wziął część północną, Eber południową. Północnowschodnią część pozostawili dzieciom swojego zmarłego brata, Ira, a południowozachodni róg wyspy oddali kuzynowi, Lughaid'owi, synowi Ith'a. Znana opowieść mówi, że gdy Eber i Eremon podzielili lud między siebie, każdy wziął jednakową liczbę żołnierzy i ludzi z każdego zawodu. Na końcu pozostali jednak poeta i harfista, ostatnia para ludzi do podziału. Po losowaniu, Eremonowi przypadł harfista, a Ebarowi poeta. Ma to tłumaczyć, dlaczego północna Irlandia lubuje się w słuchaniu czystej muzyki, a południowa uwielbia śpiew.
Pokój zapanował w całym kraju, szczęście Milezjan zostało przerwane dopiero gdy żona Ebera postanowiła, że musi mieć trzy najładniejsze wzgórza w Eirinn, w przeciwnym razie nie pozostanie ani jednej nocy na wyspie. Ale te wzgórza, Tara, leżały na połowie Eremona, a jego żona nie miała zamiaru pozwolić, żeby inna kobieta zadowoliła się jej kosztem. Tak więc z powodu kobiecej kłótni pokój na wyspie został złamany. Eber został pokonany, a jedyne władztwo nad krajem objął Eremon.
Starożytność
Milezyjscy władcy
Tak głoszą legendy, największym królem w tamtych dawnych czasach był dwudziesty pierwszy król Milezjan, Ollam Fodla, który rządził Irlandią przez czterdzieści lat, sześć lub siedem wieków przed naszą erą. Jego miano, Ollam Fodla, czyli Doktor Mądrości (Doctor of Wisdom), przetrwało wieki aż do dzisiaj. Legendy mówią, iż był on dobrym władcą dla swego ludu, słynął ze swych mądrych i rozważnych czynów. Zorganizował kraj, dzieląc go na regiony cantreds, ustanowił lokalnych władców w każdym regionie. Według innych podań, ufundował szkołę nauki (School of Learning). Ponadto ustanowił Feis of Tara, wielkie zgromadzenie wszystkich wodzów, szlachty i mędrców z całego kraju zbierające się na wzgórzu Tary raz na trzy lata w celu omówienia wszystkich ważne spraw dotyczących narodu i kraju. Takie wielkie zgromadzenie było czymś niespotykanym w tym czasie wśród innych narodów, co stanowi powód do chwały dla tego małego narodu.
Jedną z królowych rządzących krajem była Moung Ruad (Rudowłosa), sprawująca rządy mniej więcej w czasach pierwszych wojen punickich (III w. p.n.e.). Jej ojciec, Aod Ruad był jednym z władców w triumwiracie (razem z Dithorb'ą i Cimbaoth'iem). Dla wielu rządy Cimbaoth'a są początkiem prawdziwie udokumentowanej historii Irlandii (a to za sprawą XI-wiecznego kronikarza, Tighernach'a), po śmierci króla, Moung Ruad wzięła rządy w swoje ręce, stając się pierwszą Milezyjską królową Irlandii.
Irlandia w oczach starożytnych
Pierwotną nazwą Wysp Brytyjskich była Szkocja (SCOTIA - nazwą Albion zaczęto posługiwać się dopiero ok. X wieku), według legend nazwana tak od córki faraona, Scoty, jednej z kobiet założycielek narodu Milezjan. Tak samo ludzie, potomkowie Scoty nazywani byli Scotti lub Scots, czyli Szkotami, obydwie formy były powszechnie używane przez rzymskich historyków i poetów. Inną nazwą wyspy, używaną przez Julisza Cezara, była Hibernia. Wywodzona jest przez niektórych od słowa Ivernia, nazwy ludu zamieszkującego południową część wyspy. Jednak większość uważa, że Hibernia powstała od imienia Ebera lub Hebera, pierwszego milezyjskiego króla, rządzącego właśnie w południowej części wyspy; tak samo tłumaczy się dzisiejszą nazwę Irlandia, od Ira, którego ród zamieszkiwał północno-wschodnią część wyspy. Pomimo tych wyjaśnień uważa się jednak, że nazwie wyspie nadali jej sami mieszkańcy: Eire - hence Eireland, - Ireland. Powszechnie nazwy tej zaczęli używać Normanowie i plemiona saksońskie w IX i X wieku nazywając ten kraj Ir-land lub Ir-landa - Irlandia.
W najstarszych dokumentach wyspa nazwana została Ierna. Miana tego użył grecki poeta Orfeusz, w czasach Cyrusa, władcy Persji, w VI wieku p.n.e. Arystoteles w dziele „Opisanie Świata” użył określenia Ierna. W Rzymie używano nazwy Hibernia, tak pisał Tacyt, Cezar i Pliniusz. Poniżej wiersz napisany na początku IV w. przez Rufusa Festusa Avienusa (po angielsku - nie podejmuję się tłumaczenia):
This Isle is sacred named by all the ancients,
From times remotest in the womb of Chronos,
This Isle which rises over the waves of ocean,
Is covered with a sod of rich luxuriance.
And peopled far and wide by the Hiberni
Conor MacNessa
Tak wieść niesie, w czasach Chrystusa, w Ulsterze rządził król imieniem Conor MacNessa. Był wnukiem Rory'ego Mor'a, który z kolei był królem całej Irlandii i założycielem królewskiego rodu Rudrician. Pamięć o Conorze przetrwała w legendzie o synach Usnacha i opowieści o Tainie Bo Cuailgne. Jego pierwszą żoną była Amazonka Medb (Moeve), córka Eochaid Ard-Righ (Najwyższego Króla) Irlandii. Conor rozwiódł się z nią, pozostawiając jej tytuł królowej Connaught. Wziął za żonę jej siostrę Ethne, czyli „słodkie jądro orzecha”. Był wielkim opiekunem poezji i wszelkich sztuk (choć sam był niepiśmienny), i człowiekiem nowoczesnym jak na owe czasy, uważał bowiem, że dotychczasowa tradycja raczej krępowała swobodny rozwój królestwa. Do jego czasu wszelkie umiejętności były rozwijane tylko w obrębie rodzin będąc niedostępnymi dla zwykłych ludzi, także dlatego, że wymagały chociaż podstawowej umiejętności pisania. Conor wydał rozkazy, powodujące, że wiedza rozpowszechniała się, nie pozostawała w kręgu jednej rodzinnej tradycji, każdy mógł ją posiąść, niezależnie od pochodzenia czy statusu społecznego. Szacunek Conora dla poetów był tak wielki, że chronił ich przed prześladowaniami i wygnaniem, w czasach gdy namnożyło się ich tylu, że jednocześnie stając się leniwymi i zawistnymi o sławę, stali się po prostu nieznośnym ciężarem dla większości mieszkańców wyspy. Conor zgromadził podobno na swoim dworze dobrze ponad tysiąc poetów, utrzymując ich przez siedem lat, aż gniew ludzi osłabł, i mogli znowu bezpiecznie przemierzać kraj.
Conor zginął przez kulę która ugrzęzła mu w czaszce, rzuconą przez Cet MacMagach'a, wojownika z Connaughtu, którego Conor ścigał po kradzieży bydła. Legenda która się z tym wiąże jest bardzo ciekawa. Kula rzucona przez Ceta nie zabiła go od razu. Nadworny lekarz, Faith Liag nie wyjął jej, gdyż spowodowałoby to nagłą śmierć króla. Uważając na siebie Conor mógł żyć długo, jednakże musiał wystrzegać się wszelkich gwałtownych emocji. Pod opieką lekarzy przeżył długie siedem lat i pewnie żyłby dłużej gdyby nie nagły przypadek. Pewnego dnia słońce zgasło i na kilka godzin zapanowała ciemność przerywana eksplozjami potężnych błyskawic. Conor zwrócił się o wyjaśnienie do swoich mędrców. Ci zaś odpowiedzieli, że daleko na wschodzie narodził się człowiek tak wielkiego ducha i serca, jakiego świat jeszcze nie widział i nigdy nie więcej nie zobaczy. A niebiosa i ziemia wstrząsane są agonią, gdyż tego właśnie dnia nienawistni Rzymianie zazdrośni o swoją potęgę przybili go do krzyża, pomiędzy dwoma złodziejami i zostawili go aby umarł. Conor na tą wieść uniósł się wściekłością, wyjął miecz, próbując ściąć nim las drzew. Wskutek tego napięcia i wściekłej pasji kula tkwiąca mu w czaszce nagle wypadła, Conor natychmiast padł martwy.
Legendy
Cuchullain
Czasy gdy Conor Conor MacNessa rządził w Ulsterze, były dniami świetności Irlandii. W zenicie irlandzkiego okresu heroicznego - czasach rycerstwa złożonego przede wszystkim ze słynnych Rycerzy Czerwonego Konaru Emanii. Także dwie inne grupy irlandzkiego rycerstwa dodały świetności temu okresowi - Gemanraidowie na zachodzie (wywodzący się z ludu Firbolog) i Clanna Deaghaid z Munster dowodzeni przez Curoi MacDairie. Wszystkie grupy wojowników miały swoich poetów i „seanachies”, którzy opiewali ich uczynki w nieprzemijających pieśniach i opowieściach. Ale największym, najbardziej wysławianym i najjaśniejszym spośród wszystkich bohaterów ery heroicznej był bez wątpienia Cuchullain, o którego żywocie i niezwykłych czynach, prawdziwych czy zmyślonych, krąży do dziś setki opowieści.
Cuchullain był przybranym synem króla Conora. „Ja jestem Setanta, syn Sualtima i Dectairy, twojej córki” odpowiedział na pytanie króla, gdy jako chłopiec, w którego umyśle sława wojowników Czerwonego Konaru obudziła żądzę przygód, przybył na dwór Emanii. Gdy tam dotarł, młodzież trenowała sztuki wojenne grając w grę zwaną „caman” (skrzyżowanie hokeja, rugby i piłki nożnej). Cuchullain zabrał z domu swój czerwony „hurl”, czyli kij do gry, i srebrną kulę, wmieszał się pomiędzy nich, ograł wszystkich, skupiając na siebie uwagę dworu królewskiego. Wtedy to padła wspomniana wyżej odpowiedź małego bohatera na pytanie zachwyconego króla. Niezwykłe było zainteresowanie rycerzy Czerwonego Konaru małym przybyszem, dostrzegli bowiem oni, że chłopiec ma przed sobą wielką przyszłość. Niedługo potem w Sali Bohaterów na dworze w Emanii nasz młody człowiek został pasowany na rycerza. Stanął naprzeciw Druidów i zawołał: Nie obchodzi mnie czy umrę jutro czy za rok, jeżeli tylko moje uczynki będą żyć dłużej niż ja. Największą, najbardziej interesującą częścią spośród opowieści o Cuchullainie są te opisujące jego walkę ze swoim przyjacielem Ferdianem, podczas przeprawy przez rzekę, gdzie jednoręki Ferdian dowodził siłom Connaughtu. Był on wielkim wojownikiem Connaughtu, dowódcą Rycerzy Miecza, Fir Domniann i starym przyjacielem Cuchullaina, od czasu gdy w młodości doskonalili razem wojenne rzemiosło. Walka z Ferdianem była ciężkim doświadczeniem dla Cuchullaina, próbował wyperswadować ją przyjacielowi, przypominając mi ich wspólne przeżycia, kiedy razem uczyli się sztuki wojennej w Albie od mistrza - kobiety, Scathach. Oto jego słowa:
Byliśmy serdecznymi przyjaciółmi,
Byliśmy kompanami wśród lasów,
Dzieliliśmy jedno posłanie,
Śniąc kojące sny,
Stoczyliśmy wiele bitew,
W krajach odległych i bliskich,
Razem ćwiczyliśmy, przemierzając
każdą puszczę ucząc się od Scathach
Ale Ferdiad nie posiadał wrażliwości Cuchullaina, i nie znalazł wspomnień które odwiodły by go od swoich zamiarów. Faktycznie, żeby oddalić pokusy, zmusił się żeby odpowiedzieć na wywody Cuchullaina z urąganiem, nie pozostawiając mu innej drogi niż walka. Walczyli cztery dni. Czwartego dnia Cuchullain zebrał siły do gwałtownego ataku, straszniejszego, ostrzejszego niż dotąd, zręcznym uderzeniem miecza rzucił na ziemię Ferdiana, w tym momencie spadło na niego wielkie zmęczenie.
Cuchullain zginął jak przystało na bohatera - na polu walki, przyparty do skały twarzą w twarz z wrogiem, z tarczą i włócznią. Zmarł stojąc, wsparty o skałę, pozostał w bitewnej pozycji wiele dni, tak, że wrogowie odważyli się doń podejść dopiero gdy sępy zleciały się i nie niepokojone żywiły się jego ciałem.
Conn Sto Bitew
Conn Sto Bitew był synem Feidlimida, syna Tuathala, przez co nie był bezpośrednim następcą tronu. Przed nim rządził jeszcze Cathari Mor, który był ojcem trzydziestu synów pomiędzy których podzielił Irlandię, stał się też przodkiem wielu rodów w Leinsterze. Czas jego rządów upłynął na bitwach z Connem, chcącym odebrać Cathari'emu koronę. Wygrana Conna w tej batalii przysporzyła mu wspomnianego przydomka, i zrobiła sławniejszym niż wielu więcej wartych władców - największą dumą wielu irlandzkich rodów było wywodzenie swej geneaologii od Conna. Jego rządy zakończyły się na skutek zamachu na wzgórzu Tary. Pięćdziesięciu ludzi opłaconych przez króla Ulsteru przybyło do Tary przebranych za kobiety i zdradziecko zamordowało króla. Siostrzeniec Conna, Conaire II, który objął po nim władzę (syn Conna, Art był jeszcze dzieckiem), znany jest jako ojciec trzech Carbris, dosłownie Carbi Nusc, od których został nazwany obszar Muskerry, Carbri Baiscin, których potomkowie zamieszkiwali Corca Baiscin w zachodnim Clare. Spośród nich najważniejsi byli Carbi Riada, którzy w czasie nadejścia wielkiego głodu na południu wyprowadzili lud przez północna Irlandię do Szkocji, gdzie osiedli tworząc pierwszą większą irlandzką (Scots) kolonię stwarzając pole do przyszłych najazdów, które przyczyniły się do tego, że cały kraj, znany dotąd jako Alba został nazwany Szkocją.
Cormac MacArt
Spośród wszystkich królów rządzących Irlandią w trzecim stuleciu najbardziej opiewanym przez bardów, poetów i kronikarzy był Cormac. Jego ojciec, Art, syn Conna Sto Bitew, znany był jako Art Samotny, po tym jak stracił swych braci - Connla i Crionna, zabitych przez wujów. Po raz pierwszy okazał Cormac swą mądrość i zdolności przywódcy na dworze Lugaida w Tarze. Przymioty te uczyniły go jednym z największych władców Irlandii.
Z wygnania w Connaughcie, niedoświadczony młodzieniec, powrócił do Tary, gdzie nierozpoznany, zaczął wypasać owce biednej wdowie. Jedna z owiec dostała się do królewskich ogrodów i zniszczyła część monarszych warzyw. Król Lugaid, wściekły po usłyszeniu tych faktów, ogłosił, że jako wyrównanie szkód, rekwiruje owcę. Ku zaskoczeniu dworu, młody pasterz, który obserwował co się dzieje wstał i zwracając się do króla powiedział: „Niesprawiedliwy jest twój wyrok, królu, ponieważ królowa straciła tylko kilka warzyw, czy biedna wdowa ma przez to stracić cały swój dobytek?”. Gdy król otrząsnął się ze zdumienia, spojrzał w zamyśleniu na chłopca i spytał lekceważąco: „O mądry pasterzu, jaki więc powinien być wyrok?” Conn, nie zbity z tropu odparł: „Mój wyrok jest taki: wełna z owcy powinna posłużyć za odszkodowanie za zjedzone przez nią warzywa - ponieważ zarówno wełna jak i warzywa wyrosną znowu”. Wspaniała mądrość wyroku wywołała entuzjazm wśród dworskich kuluarów. Ale król podniósł głos i powiedział: „To jest sąd króla”. Tak więc mądrość Conna zdradziła go, musiał uciekać.
Wrócił i objął tron po tym jak Lughaid został zabity. Na uczcie którą wydał z okazji koronacji dla swych poddanych, Fergus Black Tooth z Ulsteru, który z zawiścią patrzył na Ard Righ, czyli arcykróla, osmalił włosy Cormaca - stwarzając powód dla którego ten młody człowiek ponownie musiał uciekać (po raz kolejny przewija się tu motyw ułomnego władcy). Tytuł Ard Righ uzyskał na rok Fergus - do czasu gdy Cormac powrócił prowadząc ze sobą armię i wspierany przez Taiga, syna Cianna i wnuka wielkiego Oililla z Munsteru, całkowicie zniszczył uzurpatora do tronu w wielkiej bitwie pod Crionną (nad rzeką Boyne). Fergus i jego dwaj bracia zostali zabici, a Cormac zdobył pozycję niekwestionowanego arcykróla Irlandii.
Taig otrzymał duży obszar ziemi pomiędzy Damlaig (Duleek) i rzeką Liffey, zwany od teraz Ciannachta. Stał się potomkiem rodów O'Hara, O'Gara, O'Carrols i innych rodzin z północnej Irlandii. W czasach Cormaca świat opływał w dostatki, ziemia rodziła obfite plony, a morza pełne były wszelkiego stworzenia. Nie było niesprawiedliwości i rozbójników w tych czasach, każdy cieszył się życiem w pokoju. Cormac przebudował pałac w Tarze, ze znacznie większym przepychem. Zbudował Teach Mi Chuarta, wielką salę bankietową, długą na 200 metrów, szeroką na 15 i 15 metrów wysoką. Jeszcze całkiem niedawno pozostałości tej wielkiej sali i jej czterdziestu drzwi były widoczne na wzgórzu Tary. W Księdze Leinster jest napisane, że „trzystu ludzi opiekuje się pałacem w Tarze. Poza poetami i bardami byli tam wszyscy którzy chcieli zobaczyć króla: Galowie, Rzymianie, Frankowie, Fryzyjczycy, Longobardowie, Szkoci, Sasi, Piktowie, wszyscy oni chcieli spotkać się z nim, i przybywali ze złotem i srebrem, konno i na rydwanach, a on ich przyjmował”. Wszyscy przybywali do Cormaca, gdyż nie było w tych czasach człowieka bardziej obdarzonego honorem, godnością i mądrością, poza tylko jednym Salomonem, synem Dawida.
Wspaniały król zmarł w roku 267 - na więcej niż półtora stulecia przed przybyciem św. Patryka. Powiada się, że Cormac nawrócił się na chrześcijaństwo na siedem lat przed śmiercią. Tradycja mówi także, że inspirowany nową wiarę wypowiedział na łożu śmierci życzenie, że nie chce być pogrzebany wraz z innymi pogańskimi władcami. Lecz druidzi zlekceważyli jego życzenie, każąc pochować go razem z jego przodkami w Brugh nad rzeką Boyne. Lecz kiedy przygotowywano pogrzeb, podczas przenoszenia ciała przez rzekę, wielka fala wzniosła się ponad głowy ludzi, zabierając je na szczyt wzgórza Ros na Riogh, gdzie już zgodnie z życzeniem został pochowany.
Dawna Irlandia
Tara
Tara, która szczyt świetności osiągnęła za czasów Cormaca, otoczona była przez ludy Firbolog, stanowiła więc dobre miejsce dla siedziby arcykrólów. Wspomniany wcześniej Ollam Fodla po raz pierwszy zapisał się w historii ustanawiając tzw. feis (dosłownie: zgromadzenie), czyli rodzaj parlamentu zbierającego się co trzy lata w tym miejscu już od VII lub VIII wieku p.n.e. Powiada się, że te trzy najpiękniejsze wzgórza na wyspie dostały swą obecną nazwę za czasów Eremona, pierwszego Milezyjskiego króla Irlandii, a pochodzi ona od zniekształconego dopełniacza wyrażenia Tea Mur, znaczącego tyle co „grobowiec Tea” - Tea była żoną Eremona i córką króla Hiszpanii. W tych dawnych czasach Tara musiała wyglądać naprawdę imponująco. Wielkie, piękne wzgórze naznaczone było siedmioma osiedlami, a w każdym z nich było wiele budynków - wszystkie oczywiście były drewniane. Największą budowlą była Mi Cuarta, wielka sala przyjęć, będąca jednocześnie salą tronową Ard Righ'a, Arcykróla. Każdy prowincjonalny władca miał na Tarze swój własny dom, w którym przebywał na czas wielkiego Zgromadzenia.
Był również Frinan (dom słońca) w którym w tym czasie przebywały ich żony i dworska świta. Feis odbywał się w czasie święta Samhain (Samain, Hallowday). Zaczynał się trzy dni przed Samain i trwał jeszcze trzy dni po. Tymczasem jak się wydaje Aonach czy inaczej wielki targ na który ściągali ludzie z całego kraju zaczynał się znacznie wcześniej. Wśród przybyszy byli ludzie różnych zawodów, rzemieślnicy, ludzie sztuki, poeci i bardowie. Na Zgromadzeniu odczytywano i zatwierdzano ponownie prawa, także ustanawiano nowe, odbywały się długie dyskusje, rozstrzygano spory i waśnie, naprawiano błędy. Przy okazji recytowano przechowywaną w pamięci ludzi (których nazwalibyśmy dzisiaj historykami) historię Irlandii. Wygłaszał ją główny „historyk” (seneachie) króla pilnując się, żeby w najmniejszym stopniu nie przeinaczyć opowieści, na co czyhali już inni, chętni na jego stanowisko. Taki właśnie, ustny sposób przechowywania i przekazywania historii kraju przetrwał wiele stuleci, zanim poznano pismo, i zanim pojawiło się chrześcijaństwo, za czasów którego zresztą tradycja ta dalej była rozwijana, co pozwoliło przetrwać do czasów historycznych wielu opowieściom i historiom z czasów, o których inne narody Europy dawno zapomniały. Jak arterie z serca z centrum Królestwa Irlandii wychodziło z Tary pięć wielkich dróg prowadzących do dzisiejszych: hrabstwa Wicklow, Slighe Mor, Dublina i dalej do Galway, Slighe Dala i dalej na południe oraz Slighe Midluachra, na północ. Jak napisał jeden z dawnych irlandzkich mnichów „Wielka, prawdziwie szlachetna i piękna była nasza Królewska Tara”.
Fionn i Fian
Dopiero niedawno odkryliśmy, jak ważną rolę odegrały pradawne legendy w tworzeniu i umacnianiu charakteru narodowego. Dziedzictwo przodków, tradycja i ludowa żywiołowość współgrały nawzajem przez wiele wieków, wzmacniając swe wzajemne więzy. Ze wszystkich podań i legend, największą (być może poza cyklem opowieści Czerwonego Konaru) rolę odegrały wzmacniające na duchu opowieści Feniańskie (przekazywane zarówno prozą jak i wierszem). Było ich bardzo wiele. W czasach Cormaca MacArta żył Fionn MacCumail, przywódca Fenian (Fian), główny bohater opowieści. Fionn żył i umarł w trzecim wieku naszej ery.
Podczas panowania Conna, pod koniec II wieku, powołana została do życia Fian, wielka jak na owe czasy armia, specjalnie szkolonych, śmiałych wojowników, których zadaniem było podtrzymywanie władzy i autorytetu Arcykróla Irlandii. „Utrzymać sprawiedliwość, zdusić nieprawość w imię królów i panów Irlandii - i strzec portów od obcego ataku”. Z tego cytatu możemy wywnioskować, że powstanie Fian, spowodowane było przypuszczeniami co do inwazji Rzymu na Irlandię. Oddziały Fian zapobiegały kradzieżom, egzekwowały podatki i daniny, likwidując każde zagrożenie dla spokoju społecznego, które tylko mogło zagrozić krajowi. Więcej, przemieszczały się tu i tam po całym obszarze wyspy. Fionn, będąc dowódcą na swoich własnych prawach miał siedzibę na wzgórzu Allen w Kildare. Fianna (wojownicy Fian) zaciągali się na służbę w Tarze, Uisnech i Taillte. Każdego spośród tłumu kandydatów (a było wśród nich wielu synów lokalnych władców i książąt) poddawano wielu trudnym testom.
Jednym z pierwszych był sprawdzian literacki, żeby go przejść trzeba było doskonale znać na pamięć dwanaście ksiąg poezji. Krok ochotnika musiał być tak lekki, żeby pod stopmi nie złamała się najcieńsza gałązka. W obliczu największych przeciwności miecz nie mógł mu zadrżeć w dłoni. Jeżeli śmiałek przeszedł wszystkie sprawdziany, i uznany za godnego przyjęcia w szeregi armii, ostatnim aktem było podjęcie przysięgi, jako ostatniego warunku.
W armii były trzy cathas (oddziały) - trzy setki ludzi w każdej. Tak było w czasach pokoju. W razie wojny ilość cathas wzrastała do siedmiu. Pomimo, że Fianna byli uważani za podporę Ard Righ'a, składali przysięgę nie królowi, lecz swemu własnemu przywódcy, Fionnowi. Najlepsze opowieści o Fian przetrwały do dzisiaj w poematach Osjana, syna Fionna, przywódcy bardów z Agallamh na Seanorach. Jest to zdecydowanie najwspanialsza kolekcja Opowieści Feniańskich, przypisywana Osjanowi i Caoilte (kolejnemu zaufanemu oficerowi Fian), przekazana św Patrykowi ponad 150 lat później. Jak głoszą podania, po rozbiciu Fian, w bitwie pod Gabrą w roku 280, Caoilte zamieszkał z Tuatha de Dannann pod wzgórzami - do czasu przybycia św. Patryka. Osjan z kolei do jego przybycia przebywał w mistycznej krainie Tir na N'ogh, protoplaście Avalonu, do Irlandii wrócił dopiero gdy przybył święty.
Podbój Ulsteru
wielu potomków Ira, syna Mileda, którym przypadł w udziale Ulster, rządy przejął ród zwany Clan na Rory (od jej założyciela, króla Ulsteru i Arcykróla Irlandii). Sprawował on władzę przez prawie 700 lat, mniej więcej od roku 300 przed Chrystusem. Stolicą i siedzibą króla było Emain Macha. Właściwie od samego założenia miasta przez królową Macha, królewski dwór był ostoją przepychu, centrum rycerstwa i domem poezji. Ale na początku czwartego stulecia, blask Ulsteru zaczął przygasać, przede wszystkim stracił lwią część swych ziem, a ludność zaczęła cierpieć na skutek ciągłych najazdów i prześladowań. Było to wtedy gdy Muiredeach Tireach, wnuk Carbri z Liffey został Arcykrólem Irlandii. Ulster został zniszczony przez jego bratanków (znanych jako trzech Colla) którzy na ruinach starego królestwa Uladh założyli nowe - Airgialla, które odgrywało niebagatelną rolę w dziejach północnej Irlandii przez następne tysiąc lat. Pretekstem ataku na Ulster było stare urazy i żale - wiele pokoleń temu król Ulsteru, Tiobraide wysłał do Tary pięćdziesięciu opryszków przebranych za kobiety którzy zabili Conna Sto Bitew i ponieważ pokolenie wcześniej ulsterski książę, Fergus Blacktooth okrył hańbą Cormaca MacArta, odsuwając go na jakiś czas od tronu, na który czyhał Fergus.
Bracia Colla podążyli wpierw do swych krewnych w Connaught'cie i zebrali tam wielką armię gotową na podbój Ulsteru. Na równinie Farney w dzisiejszym hrabstwie Monaghan spotkali się z armią ulsterską dowodzoną przez Fergusa i po siedmiu dniach ciężkiej walki pokonali ją ostatecznie i zabijając króla. Z podbitej części Ulsteru, od Louth na południu do Derry na północy i od Loch Neagh do Loch Erne, trzej bracia powołali do życia nowe królestwo Airgialla.
Niall Dziewięciu Zakładników
Niall Dziewięciu Zakładników (lub od Dziewięciu Zakładników) był największym królem jakiego znała Irlandia miedzy czasami panowania Cormaca MacArta a przybyciem świętego Patryka. Nie tylko rządził Irlandią dobrze i silną ręką, ale niósł nazwę, sławę i moc Irlandii do wszystkich sąsiednich narodów. Był również założycielem najdłuższej, najbardziej znaczącej irlandzkiej dynastii. Prawie bez przerw jego potomkowie dzierżyli tytuł Arcykróla Irlandii przez 600 lat. Pod jego panowaniem duch pogańskiej Irlandii zgasł w ostatnim wybuchu wojskowej chwały, ogień ten odrodził się w następnym pokoleniu, znacznie mniej gwałtowny, ale dużo potężniejszy rozprzestrzeniając się do najdalszych granic Europy. Rozpalił go świety Patryk w Irlandczykach, rósł on i rósł rok po roku przez ponad trzysta lat.
Niall był wnukiem Muiredeach Tireach'a. Jego ojciec, Eochaid Muig Medon, syn Muiredeach'a został Arcykrólem w połowie czwartego stulecia. Z Carthann, córką króla Brytów miał syna Nialla. Z drugą żoną, Mon Fionn, córką króla Munsteru, miał czterech synów: Briana, Fiachara, Aililla i Fergusa. Mon Fionn była zgorzkniałą, zazdrosną i żądną władzy kobietą, jej ukochanym synem był Brian, chciała żeby to on został królem po Eochaidzie. Niall był z kolei ulubionym synem króla, Mong Fionn nie ustawała więc w wysiłkach aż udało jej się wygnać Nialla, a jego matkę Carthann uczyniła swą służącą. Nialla uratował wielki poeta tego czasu, Torna, który go wychował i uczył. Kiedy Niall osiągnął wiek chłopięcy, zabrał go na dwór królewski, aby zajął właściwe sobie miejsce. Niall, okazując siłę charakteru, nawet w tych młodych latach, wyzwolił swą matkę z roli służącej. O młodości Nialla krążyło wiele legend, jedna w szczególności zasługuje na uwagę.
Pewnego dnia, pięciu braci pracowało w kuźni, kiedy ta zaczęła płonąć, polecono im biec i ratować co tylko mogli. Ich ojciec, który się wszystkiemu przyglądał (i jak mówią niektórzy sam spowodował pożar, aby sprawdzić swych synów), zwrócił szczególną uwagę na wyróżniające się zachowanie Nialla, jego rozsądek i dobre sądy. Podczas gdy Brian uratował rydwan, Ailill tarczę i miecz, Fiachra stary piec a Fergus tylko pęczek drewna, Niall wyniósł miechy, młot kowalski i kowadło - czyli duszę kuźni, ratując kowala przed ruiną. Eochaid powiedział: „To Niall powinien rządzić po mnie jako Arcykról Irlandii”.
W swej pierwszej wyprawie Niaill udał się do Szkocji aby ujarzmić Piktów. Mała irlandzka kolonia w części Szkocji najbliższej Irlandii stopniowo rosła, zwiększała swą siłę i prestiż - aż wzbudziła zazdrość Piktów, którzy postanowili ją zniszczyć. Niall z dużą flotą udał się na odsiecz swoim ludziom. Połączonymi siłami, wyprawił się w głąb Szkocji, pokonał wrogów, wziął zakładników i ustanowił swą władzę nad terenami Argyll i Cantire. Po uzyskaniu posłuszeństwa u Piktów, przyszła kolej na wyprawę do Brytanii. Kiedy Maximus i jego rzymskie legiony na skutek naporu barbarzyńców na Imperium Rzymskie wycofywał się na kontynent, Niall ze sprzymierzonymi Piktami kroczył ich śladami. Rzymianie ogłosili zwycięstwo nad Niallem, mówi się, że to o nim wspominał rzymski poeta Claudian kiedy tworzył pieśń ku czci Stylichiona, rzymskiego dowódcy. „Kiedy Szkoci przybyli z irlandzkich zatok, ocean huczał od uderzeń wrogich wioseł”. Niall musiał wyprawiać się kilkakrotnie do Brytanii i prawdopodobnie parę razy do Galii. Przywoził stamtąd zakładników i wspaniałe łupy. W jednej z tych wypraw został wzięty do niewoli i przewieziony do Irlandii młody chłopiec imieniem Succat, znany później jako Patryk - pracował potem jako niewolnik u Micho, szefa jednego z klanów w Antrim. Wiele razy, w Szkocji, Brytanii i Galii musiał Niall mierzyć swe zdolności wojskowe z najlepszymi rzymskimi dowódcami i przeciwstawiać odwagę i dziką śmiałość swych ludzi wytrenowaniu imperialnych legionów. Zginął na jednej ze swych zagranicznych wypraw, ale to nie przeciwnik go pokonał, a zdrada jednego z jego ludzi. Zginął na brzegach rzeki Loire we Francji z ręki Eochaida, syna Enna Ceannselaigh'a, króla Leinsteru od strzały wystrzelonej przez niego w specjalnie zastawionej pułapce.
Irlanczycy a reszta świata
Pomimo wydawać by się mogło izolowanego położenia Irlandii w stosunku do reszty Europy, jej mieszkańcy nawiązywali kontakty z wieloma obcymi krajami. Wielu zagranicznych najemników było zatrudnionych w walkach wewnątrz Irlandii, także związki z zagranicą poprzez małżeństwa były tam całkiem popularne. Irlandczycy, mimo, że nigdy nie byli morskim narodem z konieczności w wysokim stopniu przyswoili sobie sztukę nawigacji w otwartych wodach oceanu. Księga z Acaill zawiera kodeks prawa morskiego i określa wszelkiego rodzaju prawa i obowiązki obcych łodzi handlowych. Od roku 222 flota Cormaca przebywała w morzu całe trzy lata w morzu. Niall również użył sporej floty do inwazji Brytanii. Święty Patryk będąc niewolnikiem uwolnił się i przybył na brzeg gdzie znalazł łódź właśnie odpływającą do obcych krajów. Kolumba, wygnany z Francji z łatwością znalazł łódź płynąca prosto do Irlandii. Oznacza to nie mniej nie więcej, że musiała się wówczas odbywać regularna wymiana handlowa pomiędzy wyspą a resztą świata.
W czasach przedchrześcijańskich, wszystkie irlandzkie ekspedycja militarne wyprawiały się do Szkocji i Brytanii. Rzymianie nigdy nie zawędrowali do Irlandii - fakt, że zawsze silna chęć posiadania jednego władcy pośród mnogości przeróżnych lokalnych królów i jeszcze mniej znaczących wodzów stwarzała realne niebezpieczeństwo obcego najazdu. Pomimo tego Rzymianie nawet nie spróbowali podbijać Irlandii - zapewne jedną z przyczyn była odwaga i zaciętość irlandzkich wojowników, z którymi przyszło im się potykać na wielu frontach. Za to wielu Irlandczyków zaciągało się na służbę do legionów, walcząc nawet w najdalszych stronach znanego świata.
Mimo słabości w obronie, irlandzki naród nie miał sobie równych jeżeli chodzi o siłę w ataku. Tylko rzymska dyscyplina i przewaga liczebna pozwoliły odeprzeć irlandzkie ataki na Brytanię. Gdy Rzymianie zostali odwołani do walki na kontynencie, to Irlandczycy wespół z Piktami deptali im po piętach na południe. Brytania została pozostawiona na łaskę i niełaskę swych zachodnich i północnych sąsiadów, a ucierpiała mocno.
Irlandczycy w Szkocji
Nazwy Szkocja i Szkoci pierwotnie oznaczały Irlandię i Irlandczyków, dopiero później zaczęto tak nazywać ich północnowschodnich sąsiadów, Albę i jej mieszkańców. Dawni poeci i uczeni głosili, że wczesna nazwa Irlandii, Szkocja, wywodziła się od imienia Scoty, królowej-matki Milezjan. Termin Szkocja na określenie wyspy jest używany przez kontynentalnych historyków znacznie częściej niż jakakolwiek inna nazwa. Także jej mieszkańcy nazywani byli przez nich Szkotami. Orozjusz, geograf żyjący w III wieku n.e. używał określenia „Hibernia, kraj zamieszkały przez Szkotów”. Irlandzki wygnaniec, błg. Marian Szkot także nazywał swych ziomków Szkotami. Współczesna nazwa Irlandii wywodzi się prawdopodobnie od Wikingów, nazywających mieszkańców wyspy Irami, stąd Ireland - kraj Irów. Ta z kolei nazwa zapewne powstała z gaelickiego Eire. Nazwy te choć pojawiły się już około VII wieku, przez następnych kilka stuleci wciąż nie zostały przyswojone przez resztę Europy, ciągle mówiono o Szkocji i Szkotach a dla irlandzkich mnichów licznie tam przyjeżdżających ukuto łaciński termin Scotus. Po raz pierwszy nazwa Irlandia została użyta w XI wieku przez niemieckiego uczonego Adama z Bremy.
Alba (dzisiejsza Szkocja) została przemianowana na Scotię, ponieważ mieszkańcy Irlandii coraz bardziej angażowali się w kolonizację jej terenów, co przyczyniło się do ich dominacji na tych obszarach tak, że wkrótce szkoccy (irlandzcy) królowie stali się królami całego regionu. Piktowie rzecz jasna nie uznawali istniejącego stanu rzeczy, próbując podważyć irlandzką dominację w nadziei wyrzucenia przybyszy tam skąd przyszli. Walki trwały aż do czasu Nialla od Dziewięciu Zakładników, który ze swoją armią przybył i rozgromił Piktów, a następnie założył trwałe szkockie królestwo i jak powiadają przyjmował hołdy od Piktów z całej Alby. W momencie gdy przybysze z Irlandii osiągnęli całkowitą kontrolę nad Albą, cały kraj zaczął być nazywany Scotią, najpierw była to Szkocja Mniejsza Scotia Minor, dla odróżnienia od Szkocji właściwej (czyli Irlandii), ale z biegiem czasu utrwaliły się dzisiejsze nazwy obu krajów.
W jedenastym wieku wiele czołowych angielskich rodzin szlacheckich albo uciekło, albo zostało wygnanych do południowowschodniej Szkocji i zaskarbiło sobie uznanie na królewskim dworze. Kiedy pod koniec XI wieku syn Malcolma, Edgar - angielski z imienia i natury został koronowany gaelicka kultura na dworze zaczęła zanikać w sposób gwałtowny, już w XIII wieku nie istniała zupełnie. Ostatni potomek irlandzkich królów, Aleksander III zmarł bezpotomnie w roku 1287. Tak więc, pomimo, że większa część kraju pozostała (i wciąż jest) gaelicka - z gaelickimi obyczajami, strojami, zwyczajami i językiem ciągle utrzymującym się w Highlandzie i na Wyspach, koniec XIII wieku był świadkiem końca irlandzkich (szkockich) rządów w Albie.
Stulecia świętych
Pod wpływem świętego Patryka dokonała się interesująca przemiana Irlandczyków - naród z kochającego wojny stał się, można powiedzieć spokojny, skierowany bardziej ku wartościom duchowym niż materialnym. W miarę jak zaprzestano wojennych wypraw na obce ziemie a walki wewnętrzne powoli wygasały, setki i tysiące ludzi rozpoczęło na nowo naukę. Ale nie uczyli się tak jak poprzednio władać bronią, ale przyswajali sobie trudną sztukę spisywania ksiąg i nie robili tego dla wojennej sławy, ale w imię Bożej chwały. Wybuch religijności i duchowości był niezwykły. Chrześcijaństwo i nauka szły ze sobą w parze. Prawie wszyscy irlandzcy święci byli uczonymi i nauczycielami.
Przez trzy stulecia pojawiły się trzy grupy świętych: „Patrykowi” misjonarze i pielgrzymi rozprzestrzeniający chrześcijaństwo po całej wyspie i okolicach - trwało to około stu lat. Potem nadszedł czas mnichów, przez następne sto lat kultywujących i rozwijających chrześcijaństwo w Irlandii - w tym okresie powstało mnóstwo opactw wczesnego typu. I w końcu przyszedł czas na anchorytów, pustelników, oddających się Bogu w odosobnieniu swych pustelni - na samotnych wysepkach, szczytach gór i nieprzeniknionych lasach (wtedy jeszcze takie były na wyspie).
Jednym z najbardziej znanych świętych z drugiej grupy był Finian z Clonard. Z jego szkoły nałożonej nad rzeką Boyne w Cluan-erard, czyli Clonard wywodzi się dwunastu świętych opisywanych jako Dwunastu Apostołów Erynu: dwóch Ciaran'ów, dwóch Brendan'ów, dwóch Colm'ów, Mobi, Ruadan, Lasserian, Ciannech, Senach i Ninnid znad Erne.
Życie w dawnej Irlandii
We wczesnym okresie praktycznie wszystkie domy i inne obiekty użytkowe zbudowane były z drewna lub nawet z plecionych gałęzi i w większości były w kształcie okręgu. Zazwyczaj były kryte strzechą ze słomy lub sitowia. Kamień był używany bardzo rzadko, przynajmniej w zabudowaniach powstałych przed VIII wiekiem. Drewniane budynki były uszczelniane i bielone z zewnątrz wapnem.
W środku powszechnie używano lnianych przykryć i kolorowych narzut. Małe, niskie stoły używane przy spożywaniu posiłków zaopatrzone były w noże, kubki, dzbanki, rogi, czasem też serwetki. Jedzono różne potrawy z pszennej i żytniej mąki, owsa, jaja, mięso, mleko i miód, do tego nieco owoców i warzyw.
Za oświetlenie mrocznych z reguły pomieszczeń służyły świece z łoju lub wosku, czasem z sitowia (! - gdybym nie widział tego na własne oczy w skansenie w Killarney, pewnie bym nie uwierzył), w użyciu były też olejne lampki. Wszystkie bogatsze domy miały swego rodzaju baseniki do kąpieli, można by je nazwać wannami - po całodniowym wysiłku, przed spożyciem kolacji, łowcy, pasterze i wojownicy brali kąpiel. Była to też tradycyjna przysługa oferowana świeżo przybyłym gościom. Kobiety posiadały lustra zrobione z wypolerowanego metalu. Miały też oczywiście grzebienie i używały czegoś, co dziś nazwalibyśmy kosmetykami. Zarówno kobiety jak i mężczyźni przywiązywali wielką wagę do swych włosów, często w wyrafinowany sposób je kręcono i pleciono.
Ludzie o wyższym statusie nosili przepięknie kute brosze, którymi spinane były płaszcze i tuniki. Innymi ozdobami były bransolety, pierścienie, diademy, naszyjniki ze złota i srebra - wielki zbiór tych wszystkich rzeczy można zobaczyć w dublińskim Muzeum Narodowym (wstęp bezpłatny :).
Najczęściej używanym strojem kobiecym była długa tunika sięgająca kostek, a męskim krótka kurtka połączona z pewną formą kiltu. Do tego powszechnie noszono zapinane z przodu płaszcze. Ubrania robione były zwykle z lnu lub wełny.
W poemacie Bruideana'a de Derga, saksoński wódz, Ingcel tak opisywał króla Conaire Mór; Bruidean daje tutaj ubarwiony opis królewskiego stroju w tych dawnych czasach:
„Widziałem jego lśniący jedwabiem płaszcz o wielu odcieniach czerwieni,
Z wspaniałymi ornamentami z bezcennego złota
Usiany z wierzchu szlachetnymi kamieniami
A brzegi jego były zręcznie wyhaftowane.”
„Była weń wpięta wielka i wspaniała brosza,
Jej szpila była z czystego złota,
Lśniący jasno jak księżyc w pełni
Był jej środek, obwód z krwawoczerwonych kamieni
Pyszniła się wspaniale na królewskiej piersi
Podkreślając jego silne ramiona.”
„Widziałem jego cudnie skrojony kilt,
Ozdobiony brzegiem paskami jedwabiu,
Odbijającymi światło różnymi barwami,
Obiekt zazdrości wielu - strój
Obejmuje szlachetną szyję - wzmacniając jej piękno,
od piersi aż do kolan ozdobiony złotym haftem na lśniącym jedwabiu.”
(tłumaczenie własne :)
Zabytki archeologiczne
Różne starożytne konstrukcje spotykane w Irlandii można podzielić na pięć grup: kromlechy, kurhany, kamienne forty, stare kościoły i okrągłe wieże.
Kromlechy, zwane też dolmenami zbudowane są zawsze z trzech wielkich kamieni wysokich na 3-4 metry, przykrytych wielką kamienną płytą - i zawsze otwarte na wschód. Czasem cała konstrukcja otoczona jest kamiennym kręgiem. Kromlechy powstały tak dawno temu, że do czasów historycznych nie przetrwały żadne legendy o nich, i to pomimo kultywowanej w Irlandii tradycji ustnego przekazu. Niezmienna orientacja geograficzna (na wschód) sugeruje, że były to ołtarze poświęcone kultowi słońca. Sama nazwa crom-lech może oznaczać zarówno „wygięty kamień” jak i „kamień boga Croma”. Ta druga możliwość wskazuje, że przynajmniej niektóre z kromlechów były ofiarnymi ołtarzami właśnie tego boga. Jednak niektórzy z największych znawców tematu twierdzą, że konstrukcje te były w istocie miejscem pochówku, ponieważ jak dotąd pod każdym badanym kromlechem znajdywano ludzkie kości, urny i popiół z palonych ciał. Z tego jednakże nie można jednoznacznie wnioskować, że były to „cmentarze” - przyjmując ten punkt widzenia moglibyśmy powiedzieć, że wczesnochrześcijańskie kościoły w fundamenach których chowano zasłużonych ludzi budowano tylko po to aby ich uczcić.
Kurhany czy też wielkie grobowe kopce które grupują się w rejonie rzeki Boyne we wschodniej Irlandii wskazują, że mieszkali tam ludzie o zaawansowanej już cywilizacji. Kurhany, jak dowodzą to bogato rzeźbione ściany były wzniesione dawno przed naszą erą - być może wiele stuleci wstecz. Były one wielkimi kamiennymi grobami królewskimi, wzniesionymi na stworzonych ludzką ręką pagórkach. Wszystkie przebadane dotąd kopce zawierały w sobie urny z prochami. Największe, najpiękniejsze kurhany znajdują się w Knowth, Dowth i New Grange - ten ostatni jest też najbardziej znany (głównie z powodu odkrycia, że służył też jako obserwatorium astronomiczne).
Następnymi w kolejności budowlami są wielkie forty rozmieszczone wzdłuż zachodniego wybrzeża, takie jak Dun Angus i Dun Conor na wyspach Aran. Nie są aż tak stare, jak to się wydaje - większość powstała w ciągu pierwszych trzech stuleci naszej ery. Zbudowane są z wielkiej ilości kamieni złożonych w ściany grubości nawet trzech metrów i poukładanych po prostu jeden na drugim - było to w czasach gdy nie znano w Irlandii żadnej formy zaprawy murarskiej. Pomimo tego trzymały się bardzo solidnie. W środku ich murów odkryto nawet przejścia i tajemne pomieszczenia. Forty miały kształt okręgu o średnicy dochodzącej do trzystu metrów! W obrębie murów budowano kamienne domki, często w kształcie odwróconej łodzi lub półkola. Legenda głosi, że te budowle wznieśli Firbolgowie, którzy mieszkali wzdłuż zachodniego skraju Irlandii przez długie wieki zanim nie nadeszli Milezjanie i nie przejęli ich ziem na własność.
Co do okrągłych wież, historycy są zgodni co do tego, że były one budowane od czasów chrześcijańskich, wznoszone przy kościołach od czasów pierwszych najazdów nawet nie wikińskich ale już wcześniejszych, duńskich. Stanowiły dla mnichów natychmiastowe, mocne, łatwe do brony miejsce ucieczki i ochrony świętych relikwii, ksiąg oraz bogatych sakramentaliów pożądanych przez najeźdźców z północy. Wysokość wież waha się od 28 do prawie 40 metrów. W średnicy u podstawy miały od 4 do 7 metrów, zwężając się nieco ku górze. Miały zwykle sześć lub siedem pięter - na każdym z nich znajdowało się jedno okno - tylko na ostatnim było ich cztery. Wejście do wieży znajdowało się zawsze 3 lub więcej metrów nad ziemią - co ułatwiało obronę. Ściany miały przynajmniej metr grubości. Do dziś stoi w Irlandii jeszcze 80 kamiennych wież, z czego 20 w idealnym stanie. Zawsze znajdują się w kościelnych lub klasztornych kompleksach - prawie zawsze umiejscowione około 7 metrów od północno-zachodniego rogu kościoła z wejściem, lub najniższym oknem skierowanym do jego drzwi. Prawie wszystkie wczesnośredniowieczne irlandzkie kościoły zrobione były z drewna. Praktycznie dopiero w dziesiątym wieku zaczęto używać kamienia do budowy większych świątyń a zaledwie dwa stulecia później stało się to powszechną praktyką. Budowano wtedy kościoły w stylu romańskim, wiele o pięknej architekturze, jak kościół św. Caimina w Inniscaltra ufundowany przez Briana Boru czy też kaplica Cormaca w Cashel. Od dziesiątego wieku pojawiły się też rzeźbione drzwi i okna.
Ale irlandzka rzeźba uzewnętrznia się najwyraźniej w ozdobach tzw. „high crosses”, czyli wysokich krzyży wznoszonych od X do XIII wieku. Przetrwało ich do dziś w Irlandii około 45, wiele z nich wciąż zaskakuje swoim pięknem. Irlandzki krzyż powstał przez nałożenie prostego łacińskiego krzyża z okręgiem umieszczonym w miejscu skrzyżowania jego ramion. Rzeźbienia na krzyżach przedstawiają zwykle świętych, sceny ze Starego i Nowego Testamentu, ale też sceny świeckie - królewskie procesje, sceny polowań, łodzie, jeźdźców, rydwany itp. Irlandzka sztuka nieporównanie przewyższała w tych czasach sztukę sąsiadów: Walijczyków, Anglo-Sasów i Szkotów.
Sztuka metalurgii
Nie było w dawnej Irlandii sztuki tak doprowadzonej do perfekcji jak obróbka szlachetnych metali. Do dziś przetrwały setki przykładów wspaniałej biżuterii, wyrobów codziennego użytku, relikwiarze, okładki książek i innych.
Wśród rzeczy osobistych znaleźć można brosze, bransolety, pierścienie, naszyjniki, zapinki, diademy, korony, amulety, kolczyki, wisiorki, nia-lann (elastyczne, wypolerowane kawałki złota lub srebra noszone wokół czoła) i inne. Bogato zdobione ornamentami, delikatnie wykuwane niosą ze sobą opowieści o zapomnianych mistrzach-złotnikach z Irlandii, których umiejętności były niezrównane i niespotykane w całej ówczesnej Europie.
Ze wszystkich rzeczy codziennego użytku, które przetrwały do naszych czasów, najwspanialsze były bez wątpienia brosze - wielkość i bezcenną wartość niektórych można osądzić na przykładzie broszy z Dal Riady, wykopanej w zeszłym stuleciu na polu w hrabstwie Antrim. Zawierała prawie trzy uncje czystego złota, była długa na 12 i szeroka na 10 centymetrów. Ale jeżeli chodzi o piękno, wszystkie przewyższa słynna brosza z Tary. Obydwie jej strony pokryte są drobnymi, delikatnymi ornamentami z filigranowo wmontowanymi kawałkami bursztynu, szkła i emalii. Wyróżnić można sześćdziesiąt sześć unikalnych wzorów, dla niektórych, żeby dobrze je zobaczyć i ocenić piękno i niepowtarzalność detalu, potrzebne jest szkło powiększające. Jest jeszcze wiele ładnych broszy, na przykład brosza z Ardagh, Roscrea itp. - każda z charakterystycznymi dla siebie pięknymi ornamentami. Tylko kielich z Ardagh jest porównywalny z broszą z Tary jeżeli chodzi i piekno i jakość wyrobu.
Jest również wiele wspaniałych relikwiarzy - św. Patryka, św. Cualanusa, św. Mogue, krzyż z Cong, pastorał św. Dympna, pastorał z Liosmor itd. - każdy z nich przedstawia unikalną, niezwykłą wartość pracy wniesionej przez nieznanych twórców z dawnych czasów. Tylko w Irlandii powstawały relikwiarzy (shrines) na książki zwane cumdachs - tylko tu książki osiągały tak wysoką wartość. Jednymi z najpiękniejszych cumdach są te w których trzymane były księgi z Kells, Armagh i Durrow.
Mitologia
Księga I, Nadejście Tuatha De Danaan
Rozdział I, Walka z Firbolgami
Tuatha de Danaan, lud bogini Danu, albo, jak ich inaczej nazywano, Ludzie Dea, przybyli do Irlandii na skrzydłach wiatru.
Nadeszli z północy, gdzie znajdowały się ich cztery miasta, stolice nauki: wielkie Falias i złociste Gorias, oraz Finias i bogate Murias. W tych czterech miastach mieszkało czterech mędrców, którzy uczyli synów i córki Danu i przekazywali im wielką wiedzę. Tuatha de Danaan przywieźli ze sobą cztery skarby: Lia Fail - Kamień Waleczności zwany także Kamieniem Przeznaczenia, Miecz, Włócznię Zwycięstwa oraz Kocioł od którego nikt nigdy nie odszedł głodny.
Wtedy królem Tuatha de Danaan był Nuada. Jego brat miał na imię Ogma. Był też Diancecht umiejący leczyć i Neit - bóg bitew oraz Credenus - rzemieślnik i Goibniu - kowal. Wśród kobiet dominowała Badb, bogini wojen oraz Macha, której głównym pożywieniem były głowy mężczyzn poległych w bitwie. Była także Morrigu, Wrona Bitew oraz trzy córki Dagdy: Eire, Fodhla i Banba, których imiona stały się później nazwami Irlandii. Eadon była opiekunką poetów, Brigit - kobietą poezji a poeci ją wielbili, gdyż poruszała się pięknie i dostojnie. Jedna połowa jej twarzy była szpetna, zaś druga połowa piękna. Jej imię znaczy tyle, co Breo-Saighit, Ognista Strzała. A wśród reszty kobiet było wiele cieni i wiele wielkich królowych, a Dana, zwana Matką Bogów, stała ponad nimi wszystkimi.
Tuatha de Danaan wzięli trzy rzeczy za swoje symbole: pług, słońce oraz leszczynę, tak więc mówiło się, że Irlandia była podzielona pomiędzy te trzy rzeczy: Coll - leszczyna, Cecht - pług i Grian - słońce.
Był to pierwszy dzień Beltaine, który teraz zwany jest May Day, kiedy Tuatha de Danaan wylądowali w zachodniej części Conachtu, ale Firbolgowie, którzy dotychczas zamieszkiwali Irlandię i pochodzili z południa, nie widzieli nic poza mgłą spowijającą wzgórza. Do króla Firbolgów Eochaida przyszli zwiadowcy z nowiną, że oto w Irlandii jest nowa rasa, ale nie wiadomo, czy przybyli z ziemi, niebios, czy z powietrza. Osiedlili się na Magh Rein. Zwiadowcy sądzili, że wiadomość ta wprawi Eochaida w zdumienie, ale tak się nie stało. Król miał już wcześniej sen, którego znaczenie wyjaśnili mu Druidzi: że niedługo Eochaid zyska nowego wroga. Król naradził się z doradcami i postanowiono, że zostanie wysłany żołnierz, aby porozmawiać z przybyszami. Wybrano Srenga, gdyż był wspaniałym wojownikiem. On zaś wziął swoją mocną, brązowo-czerwoną tarczę, dwie włócznie o grubych drzewcach, miecz i wyruszył z Teamhair na spotkanie Tuatha de Danaan do Magh Rein, lecz nim dotarł do celu zwiadowcy Tuatha de Danaan spostrzegli go i wysłali ku niemu wojownika imieniem Bres, z tarczą, mieczem i dwiema włóczniami. Tak więc dwaj wojownicy zbliżali się powoli do siebie a każdy bacznie obserwował drugiego, mierzył okiem broń przeciwnika dopóty, dopuki nie zbliżyli się do siebie na tyle, aby móc rozmawiać. Zatrzymali się i obaj wysunęli tarcze przed siebie, po czym uderzyli nimi silnie o ziemię i spojrzeli na siebie nawzajem ponad ich krawędziami. Bres przemówił pierwszy, a gdy Sreng usłyszał, że to był język irlandzki, ten sam, którym on władał, uspokoił się nieco. Podeszli do siebie jeszcze bliżej i zaczęli pytać jeden drugiego o rodzinę i pochodzenie. Po chwili odłożyli na bok tarcze, a wtedy Sreng powiedział, że najbardziej obawiał się ostrej włóczni Bresa, ten natomiast przyznał, że przestraszył się włóczni o grubym drzewcu Srenga i spytał się, czy właśnie taką bronią dysponują wszyscy z rodu Filbolgów. Wtedy Sreng zdjął z włóczni wszystkie wiązania, aby Bres mógł ją sobie lepiej obejrzeć: była bardzo mocna, ciężka i ostra. Sreng powiedział, że takie włócznie zowią się Craisech i przebijają tarcze, rozszarpują mięśnie i łamią kości, dlatego pchnięcie taką włócznią jest nie do wyleczenia. Spojrzał jednak Sreng na ostrą, cienką włócznię Bresa. W końcu wymienili się bronią, żeby każdy mógł dokładnie wiedzieć, czym włada drugi wojownik. Bres przekazał Srengowi wiadomość od Tuatha de Danaan: jeżeli Firbolgowie oddadzą im połowę Irlandii, lud bogini Danu weźmie ją i pozostawi mieszkańców w pokoju. Lecz jeśli tak się nie stanie, będzie wojna. Jednak Bres i Sreng obiecali sobie, że cokolwiek zdarzy się w przyszłości, oni pozostaną przyjaciółmi.
Sreng wrócił do Teamhair i przekazał wiadomość od Tuatha de Danaan oraz pokazał ich włócznię. Poradził swoim ludziom, żeby zgodzili się na podział kraju by uniknąć wojny z tymi, co mają broń dużo lepszą od ich własnej, lecz Eochaid skonsultował się ze swoimi doradcami i w końcu rzekł:
- Nie oddamy połowy naszej ziemi obcym, bo jeśli tak uczynimy, oni wkrótce zapragną wziąć ją całą!
Natomiast kiedy Bres wrócił do swoich ludzi, pokazał im ciężką włócznię Srenga i opowiedział, jacy silni i zawzięci są mieszkańcy tej ziemi, jak dobrze uzbrojeni, wszyscy pomyśleli że wobec tego na pewno będą chcieli walczyć. Dlatego też przenieśli się w inne, lepsze miejsce, dalej na zachód do Conachtu, osiedlili się tam, zbudowali mury i fosy na równinie Magh Nia, a za sobą mieli górę zwaną Belgata. A w czasie kiedy się przeprowadzali i budowali zabezpieczenia, trzy królowe: Badb, Macha i Morrigu udały się do Teamhair, gdzie lud Firbolg przygotowywał się do bitwy. Mocą swych czarów przyniosły mgły i chmury ciemności, które spowiły cały Teamhair oraz sprowadziły ulewy ognia i krwi na ludzi tak, że nie mogli ani widzieć siebie nawzajem, ani ze sobą rozmawiać przez trzy dni. W końcu trzech Druidów Firbolg złamało ten czar.
Jedenaście batalionów Firbolgów wyruszyło i zajęło miejsce po wschodniej stronie równiny Magh Nia. A Nuada, władca Tuatha de Danaan, wysłał swoich poetów, aby ponownie złożyli Eochnaidowi tę samą ofertę, co poprzednio: że Nuada zadowoli się połową kraju, jeśli ten zechce ją oddać. Król Eochaid zaproponował poetom, aby zapytali o to jego żołnierzy. Wojownicy nie zgodzili się. Wtedy posłańcy spytali ich, kiedy chcą zacząć bitwę.
- Musimy mieć trochę czasu - odrzekli - żeby uporządkować naszą broń, naostrzyć miecze i zrobić takie włócznie, jakimi wy dysponujecie.
Zgodzono się przełożyć bitwę o kwartał.
Kiedy bitwa się zaczęła był środek lata. Trzykroć po dziewięciu miotaczy Tuatha de Danaan stanęło przeciwko takiej samej liczbie miotaczy Firbolgów, z których wszyscy zostali zabici. Eochaid wysłał posłów do Nuady z pytaniem, czy chcą walczyć każdego dnia, czy co drugi dzień. Nuada powiedział, że bitwa będzie odbywać się każdego dnia a po obu stronach ma być zawsze ta sama liczba walczących. Eochaid zgodził się, lecz nie był zbytnio zadowolony z takiego obrotu sprawy, gdyż jego wojsko znacznie przewyższało liczebnie wojska Nuady. Bitwa trwała cztery dni, obie strony walczyły dzielnie i poległo wielu walecznych wojowników a ci, którzy dożywali wieczoru, byli leczeni przez medyków kąpielami ze wszelkiego rodzaju ziół leczniczych tak, aby następnego dnia byli znów gotowi do walki.
Czwartego dnia Tuatha de Danaan zmusili Firbolgów do odwrotu. Podczas bitwy król Eochaid poczuł wielkie pragnienie i zszedł z pola bitwy poszukać czegoś do picia a trzykroć po pięćdziesięciu ludzi szło w jego obstawie. Jednak po trzykroć pięćdziesięciu wojowników Tuatha de Danaan podążyło za nimi aż doszli do strumienia zwanego Traigh Eothaile i tam stoczyli walkę, podczas której zginął Eochaid. Pochowano go tam i ułożono wielki stos kamieni na jego grobie.
Kiedy z jedenastu batalionów Firbolgów zostało zaledwie 300 ludzi ze Srengiem na czele, Nuada zaproponował im pokój i wybór pomiędzy 5 prowincjami Irlandii. Wybór Srenga padł na Connacht. I on i jego ludzie osiedlili się tam i tam wychowywali swoje potomstwo. Z tego rodu pochodził Ferdiad. który walczył z CuCullainem, oraz Erc, który go zabił. Bitwa na Maigh Nia była pierwszą stoczoną w Irlandii przez Tuatha de Danaan. A lud bogini Danu zajął Teamhair i od tej pory była to ich siedziba.
Rozdział II, Panowanie Bresa
Podczas walki z Firbolgami Nuada stracił rękę. Wśród Tuatha de Danaan istniało prawo, według którego żaden mężczyzna z widoczną wadą fizyczną nie mógł być królem. Dlatego Nuada został usunięty z tronu. Na jego miejsce wybrano Bresa. Był on najurodziwszym ze wszystkich młodzieńców, więc każdy, kto chciał określić piękno jakiejś rzeczy musiał porównywać ją do urody Bresa. Jego matka pochodziła z Tuatha de Danaan i tylko ona jedna znała imię i pochodzenie jego ojca. Jednak rządy Bresa nie przyniosły szczęścia jego ludowi, gdyż Fomorianie, którzy mieszkali za morzem, lub, jak twierdzili niektórzy, pod jego powierzchnią, zaczęli nakładać podatki na Tuatha de Danaan.
Fomorianie przybyli do Irlandii dużo wcześniej. Byli bardzo szpetnym ludem: mieli po jednej ręce, lub jednej nodze a dowodził nimi olbrzym razem ze swoją matką. Irlandia nie widziała nigdy bardziej przerażającej armii niż Fomorianie. Zaprzyjaźnili się co prawda z Firbolgami i nawet zdecydowali się pozostawić im Irlandię, lecz zawsze byli wrogo nastawieni do Tuatha de Danaan.
Podatki nałożone przez Fomorian były ogromne: Tuatha de Danaan musieli oddawać trzecią część zboża i mleka oraz co trzecie dziecko. A Bres nie uczynił nic, co polepszyłoby los jego poddanych. Jakby tego było mało, Bres sam nałożył podatki na każdą rodzinę w Irlandii. Trzeba było oddawać tyle mleka, aby starczyło dla setki żołnierzy
Bres miał jeszcze jedną wadę: był bardzo niegościnny i jego dowódcy skarżyli się, że w jego domu nigdy nie można było naostrzyć noży ani napić się piwa. W domu Bresa brakowało wesołości i zabawy: nie było poetów, harfiarzy, flecistów, kuglarzy ani błaznów. A co do zawodów, prób sił między wojownikami, które wszyscy zwykli byli oglądać, to nie organizowano ich już więcej, gdyż wszystkie siły zużywano na to, aby wykonywać za króla te prace, które należały do jego obowiązków.
Dagda musiał zbudować rath, czyli fortyfikację, jaką wtedy budowano w Irlandii, a wokół niej wykopać rów. Praca ta bardzo męczyła Dagdę, do tego stopnia, że pewnego razu o mało co wszystkiego nie porzucił. Dagda spotkał kiedyś w pałacu króla niewidomego mężczyznę - Cridenbela o ciętym języku, który powiedział mu tak: "Ze względu na swoje dobre imię powinieneś oddawać mi trzy kęsy twojego jedzenia". I Dagda oddawał mu część swojego posiłku każdego wieczoru, a odbywało się to tak, że dla Cridenbela trzy kęsy stanowiły trzecią część jedzenia Dagdy.
Pewnego dnia, gdy Dagda pracował kopiąc rów zobaczył swego syna Angusa Og podążającego w jego kierunku.
- Witaj ojcze - rzekł Angus - miło cię widzieć, lecz co się z tobą dzieje? Nie wyglądasz najlepiej.
- Powód jest taki - westchnął Dagda - że każdego wieczoru ślepiec Cridenbel wymusza na mnie, abym oddawał mu część swego jedzenia.
- Poradzę ci coś, ojcze - powiedział Angus. Włożył dłoń do swej torby i wyjął z niej trzy kawałki złota i podał ojcu - włóż to złoto w tę część jedzenia, którą dasz Cridenbelowi. Będą one najlepszym "kąskiem" z całego dania - uśmiechnął się - ślepiec od nich umrze, jak tylko dostaną się do jego żołądka.
Najbliższego wieczoru Dagda uczynił tak, jak mu poradził syn. I zaledwie Cridenbel połknął złoto - padł martwy. Kilkoro ludzi od razu pobiegło do króla z wieścią, że Dagda zabił ślepca dodając mu do jedzenia jakieś trujące zioło. Król w to uwierzył i zezłościł się na Dagdę i skazał go na śmierć. A Dagda powiedział:
- Nie sądzisz dobrze, mój królu - i opowiedział mu wszystko cytując dokładnie słowa Cridenbela: "daj mi trzy najlepsze kąski z twego dania" - a akurat tego wieczoru najlepszymi "kąskami" w daniu były trzy kawałki złota, więc mu je dałem.
Wysłuchawszy Dagdy Bres nakazał rozciąć ciało Cridenbela, a kiedy znaleziono w jego wnętrzu trzy kawałki złota, był to dowód na to, że Dagda mówił prawdę.
Następnego dnia Angus ponownie odwiedził ojca i rzekł mu:
- Niedługo skończysz pracę. Kiedy nadejdzie czas zapłaty nie bierz niczego, co będą ci ofiarować, dopóki bydło nie zostanie zagnane z pastwisk. Wtedy dopiero wybierz czarną jałówkę.
I kiedy Dagda skończył pracę i zapytano go jakiego wynagrodzenia żąda, on powiedział tak, jak doradził mu syn, choć dla Bresa było to czyste szaleństwo. Sądził, że Dagda zechce dużo więcej za swój trud niż tylko jałówkę.
Pewnego dnia do pałacu króla przybył Carpre - poeta. Dano mu do dyspozycji malutki domek bez mebli, gdzie nawet nie było łóżka ani możliwości rozpalenia ognia a na kolację przyniesiono mu jedynie trzy małe kawałki ciasta. Rano obudził się głodny i zły. Pomyślał sobie: "Bez posiłku ani mleka, bez światła, które rozświetliłoby ciemność nocy, bez godziwej zapłaty, niech takie będzie powodzenie Bresa". I od tamtego dnia pech ciągle prześladował Bresa.
Kiedy Nuada stracił rękę w bitwie przez kilka dni leżał w gorączce leczony przez Diancechta. On też zrobił dla niego nową rękę, całą ze srebra z możliwością poruszania każdym palcem. Od tej chwili Nuada zyskał przydomek "Argat-Lamh", czyli Srebrnoręki.
Syn Diancechta, Miach, także był lekarzem i to nawet lepszym w swoim fachu od ojca. Spotkał kiedyś chłopca który miał tylko jedno oko.
- Jeśli jesteś dobrym lekarzem - powiedział mu - dasz mi nowe oko na miejsce tego, które straciłem.
- Mógłbym dać ci kocie oko - zaproponował Miach
- Zgadzam się - odrzekł młodzieniec
Miach włożył więc chłopcu kocie oko na miejsce utraconego ale uprzedził go, że kiedy nocą ten będzie chciał odpocząć, nowe oko zostanie czujne na każdy pisk myszy, trzepot skrzydeł ptaka, każdy podmuch wiatru.. A w dzień, kiedy trzeba będzie wypatrywać wrogiej armii, kocie oko będzie pogrążone w głębokim śnie.
Miachowi nie spodobał się sposób Diancechta, w jaki ten poradził sobie z przywróceniem sprawności Nuadzie. Wziął więc odcięte ramię Nuady i przyłożył je do jego barku wypowiadając słowa "staw do stawu, ścięgno do ścięgna". Trzy dni i trzy noce spędził czuwając przy Nuadzie. pierwszego dnia przyłożył mu rękę do boku, drugiego dnia do piersi, trzeciego dnia nałożył na niego zioła rosnące na mokradłach i w końcu Nuada został uzdrowiony.
Rozdrażniło to Diancechta, który stał się zazdrosny o syna, że jest lepszym lekarzem niż on sam. Wziął miecz i uderzył nim Miacha aż rozciął mu mięśnie. Jako zdolny lekarz wyleczył go z obrażeń, lecz potem uderzył po raz drugi, tym razem łamiąc kości czaszki. Diancecht i tym razem był w stanie wyleczyć syna i uczynił to. Ale potem ciął go mieczem po raz trzeci i czwarty aż naruszył mózg. I Diancecht nie znał już lekarstwa na taką ranę. Miach umarł, a Diancecht pochował go. Na grobie Miacha wyrosło tyle rodzajów ziół ile miał stawów i ścięgien: trzysta sześćdziesiąt pięć. A Airmed, jego siostra, przyszła i rozciągnąwszy płaszcz na ziemi zebrała do niego wszystkie zioła układając je według ich właściwości leczniczych. Lecz Diancecht pomieszał je wszystkie tak, że po dziś dzień nikt nie zna właściwego przeznaczenia tych ziół.
I kiedy Tuatha de Danaan zobaczyli Nuadę zdrowego, jakim był przed bitwą z Forbolgami, zebrali się w Teamhair i poprosili Bresa aby oddał tron Nuadzie. Bres zgodził się, co prawda, lecz bardzo się rozeźlił. Zaczął zastanawiać się jak mógłby zemścić się na tych, którzy usunęli go z tronu i jak zebrać armię przeciwko nim. Poszedł do swojej matki, Eri, z prośbą, żeby mu wyjawiła imię i pochodzenie jego ojca. Eri opowiedziała mu, że jego ojciec jest z rodu Fomorian a na imię ma Elathan. Przybył do niej płynąc wielką, srebrną łodzią poprzez spokojne morze przybrawszy postać młodzieńca o jasnych włosach. Jego ubranie było bardzo bogate, a na szyi miał pięć złotych pierścieni. Eri, która wcześniej nie zważała na zaloty mężczyzn z Tuatha de Danaan, teraz z ochotą ofiarowała swą miłość Elathanowi. On dał jej pierścień z prośbą, aby oddała go jedynie temu mężczyźnie, na którego palec będzie pasował. Potem odszedł równie tajemniczo jak się pojawił. Teraz Eri przyniosła ów pierścień Bresowi, a gdy ten włożył go na środkowy palec okazało się że pierścień pasuje doskonale.
Bres ze swoją matką i kilkoma swoimi ludźmi wyruszyli do kraju Fomorian. Przybywszy na wielką równinę zobaczyli zebranych tam ludzi i podeszli do z nich.
- Macie ze sobą psy myśliwskie? - spytano ich
- Owszem - odpowiedział Bres
- Zobaczymy, czy są lepsze od naszych - zaproponowali Fomorianie
Porównano wszystkie psy i okazało się że psy Tuatha de Danaan są lepsze.
- A macie rącze konie? - spytano ponownie
- Oczywiście - odparł Bres
Zorganizowano wyścig i konie Tuatha de Danaan okazały się szybsze od koni Fomorian.
W końcu padło pytanie kto spośród przybyłych jest najlepszym wojownikiem. Wszyscy zgodnie orzekli, że jest nim Bres. Kiedy ten wyciągnął rękę i położył dłoń na rękojeści swego miecza, Elathan, który stał pośród Fomorian, rozpoznał swój pierścień na palcu Bresa. Spytał więc, kim jest Bres, na co Eri odrzekła, że Bres jest ich wspólnym synem i opowiedziała całą jego historię.
Zasmucił się Elathan i spytał:
- Co wygnało cię z kraju, gdzie byłeś królem?
- Nic poza moją własną niesprawiedliwością i surowością. Zabrałem ich majątek, dobytek, nawet jedzenie. Nikt nie nakładał na nich podatków zanim ja nie zostałem królem.
- To źle - odrzekł Elathan - jako król miałeś myśleć o ich bezpieczeństwie i dostatku, a nie tylko o tym, jak utrzymać władzę. Ale czego szukasz tutaj, wśród Fomorian?
- Szukam ludzi, którzy zgodziliby się dla mnie walczyć. Chcę siłą zdobyć Irlandię.
- Nie masz prawa zabrać jej drogą niesprawiedliwości, jeśli nie potrafiłeś utrzymać jej dzięki sprawiedliwości.
- Jaką masz więc dla mnie radę?
- Idź do Balora EvilEye, naszego wodza. On tobie doradzi.
Księga II, Lugh Długoręki
Rozdział I, Nadejście Lugha
Po niefortunnym panowaniu Bresa Nuada Srebrnoręki wrócił na tron w Teamhair. W mieście było dwóch odźwiernych. Kiedy jeden z nich stał na straży wrót Teamhair, zapukał do nich młody człowiek i poprosił odźwiernego, żeby zaprowadził go do króla.
- A coś ty za jeden? - spytał odźwierny
- Jestem Lugh, syn Ciana z Tuatha de Danaan i Eithne, córki Balora Fomoriana - odrzekł - i mlecznym synem Taillte, córki króla z Wielkiej Równiny.
- A jaki jest twój zawód? - spytał odźwierny - bo tutaj nie wpuszczamy nikogo, kto sam na siebie nie potrafi zarobić.
- Co za pytanie, jestem stolarzem - odparł Lugh.
- Nie potrzebujemy stolarzy, mamy już jednego: Luchtara.
- Wobec tego jestem kowalem
- Mamy też kowala, Columa Cuaillemecha
- W takim razie jestem przywódcą.
- To też nie ma dla nas żadnego znaczenia, mamy Ogmę, królewskiego brata.
- No to jestem harfiarzem - Lugh nie dawał za wygraną
- Znowu nie trafiłeś, mamy harfiarza. To Abhean.
- Jestem poetą - ponownie spróbował Lugh - i bardem.
- Mamy już i poetę i barda: Erca, syna Ethamana.
- No i jestem magiem... - upierał się młodzieniec.
- Też bez pożytku dla nas, mamy wielu znakomitych magów.
- ... i lekarzem...
- Naszym lekarzem jest Diancecht.
- ... i umiem wykuwać mosiądz.
- Mamy już takiego, to Credne Cerd, nie potrzebujemy ciebie.
- No dobrze, to idź i spytaj króla, czy ktokolwiek z jego ludzi umie robić te wszystkie rzeczy naraz, a jeśli taki się znajdzie, to odejdę stąd.
Odźwierny poszedł do Nuady i opowiedział mu wszystko:
- U wrót miasta stoi młody człowiek - mówił - i chyba powinien nazywać się Ildánach - Mistrz Wszelkiego Rzemiosła, gdyż potrafi robić wszystko to, co każdy człowiek z twojej świty, panie.
- Zagraj z nim w szachy - zaproponował Nuada.
Wyniesiono więc szachy na dwór a Lugh wygrał wszystkie partie. Gdy doniesiono o tym Nuadzie, ten powiedział:
- Niech wejdzie, gdyż nigdy nikt taki jak on nie zawitał do Teamhair.
Odźwierny wpuścił Lugha do domu króla. Znajdował się tam wielki kamień, do którego poruszenia trzeba było dwudziestu wołów. Ogma podniósł go i wyrzucił tak daleko, że spadł poza grodzenia Teamhair - to było wyzwanie dla Lugha. A Lugh odrzucił kamień tak, że spoczął na samym środku domu króla. Lugh grał potem na harfie, sprawiał, że słuchający śmiali się i płakali, aż uśpił ich kołysanką. I kiedy Nuada zobaczył ile rzeczy potrafi Lugh, pomyślał że dzięki jego umiejętnościom mógłby wyciągnąć swój lud spod tyranii Fomorian i uwolnić się od obowiązku płacenia im podatków. Oddał więc tron Lughowi na okres 13 dni.
A oto historia narodzin Lugha:
Kiedy Fomorianie przybyli do Irlandii Balor EvilEye mieszkał na Wyspie Szklanej Wieży. Niebezpiecznie było podpływać statkiem w pobliże tej wyspy, gdyż Fomorianie mogli go zająć. Powiadają, że synowie Nemeda przepływali kiedyś obok tej wyspy i widzieli wieżę ze szkła stojącą pośrodku morza, a w wieży coś, co przypominało ludzi. Wypłynęli więc naprzeciw im mając w pogotowiu zaklęcia atakujące. Fomorianie także odpowiedzieli atakiem. Kiedy synowie Nemeda znaleźli się już całkiem blisko wieży - ona znikła. Pomyśleli, że została zniszczona. Wtedy urosła nad nimi gigantyczna fala i zatopiła wszystkie statki. A wieża stała tak, jak przedtem.
Powodem, dla którego Balor zyskał przydomek EvilEye, czyli "Złe Oko", był fakt, iż jedno jego oko miało moc zabijania. Nikt nie mógł spojrzeć w źrenicę Balora i przeżyć. Posiadł tę moc, kiedy pewnego razu przechodził obok domu Druida swego ojca, który rzucał właśnie śmiertelne zaklęcia. Okno domu było otwarte, więc Balor spojrzał do środka. Wtedy dym powstały ze śmiertelnego zaklęcia podniósł się i wpadł do oka Balora. Od tamtego czasu Balor musiał trzymać je zamknięte, chyba że chciał uśmiercić wroga. Wtedy ludzie towarzyszący Balorowi musieli podnosić mu powiekę żelaznym pierścieniem.
Raz Druid przepowiedział Balorowi, że umrze z ręki swego wnuka. Balor miał tylko jedno dziecko: córkę imieniem Eithne. Po przepowiedni Druida Balor zamknął ją w Wieży na wyspie razem z dwunastoma kobietami, żeby ją strzegły i nakazał, aby Eithne nigdy nie zobaczyła mężczyzny, ani nawet żeby nie usłyszała męskiego imienia.
Zamknięta w wieży Eithne wyrosła na przepiękną pannę i czasami mogła widzieć mężczyznę w swoich snach. Lecz kiedy pytała o mężczyzn inne kobiety, te nie dawały żadnej odpowiedzi. Balor nie bał się więc o swoje życie i grabił i rabował tak, jak to czynił dotychczas, zajmując każdy statek jaki pojawił się w pobliżu i czasem wybierając się na ląd, żeby niszczyć.
W tym czasie, w miejscu zwanym Druim na Teine, żyło trzech braci z Tuatha de Danaan. Byli to: Goibniu, Samthainn i Cian. Cian był właścicielem ziemskim a Goibniu sławnym kowalem. Cian był w posiadaniu dorodnej krowy o imieniu Glas Gaibhnenn. Wielu ludzi chciało mieć ją na własność, więc musiała być pilnowana dzień i noc. Pewnego razu Cian chciał zrobić kilka mieczy, więc poszedł do kuźni Goibniu. Oczywiście, zabrał ze sobą Glas Gaibhnenn. Gdy przyszedł na miejsce zastał tam swojego drugiego brata Samthainna, który także chciał zrobić sobie nową broń. Cian poprosił go, aby popilnował mu krowy podczas gdy ten będzie rozmawiał wewnątrz kuźni z Goibniu.
Balor także bardzo chciał zdobyć Glas Gaibhnenn, lecz nigdy nie mógł się nawet do niej zbliżyć. Ale teraz nadarzyła się okazja. Przybrał postać małego, rudowłosego chłopca i zagadał do Samthainna, że słyszał na własne uszy iż Cian i Goibniu chcą użyć wszystką stal na swoje własne miecze.
- Nie oszukają mnie tak łatwo! - odrzekł Samthainn - popilnuj tej krowy, chłopcze, a ja wejdę do kuźni i porozmawiam ze swoimi braćmi.
Z tymi słowy gniewnie wkroczył do budynku. Balor natychmiast uciekł razem z Glas Gaibhnenn na swoją wyspę. Gdy Cian zobaczył co się stało, nie był w stanie zrobić nic więcej, jak zganić brata i pójść spróbować odebrać Balorowi skradzioną krowę, choć nie miał pojęcia, jak tego dokona. W końcu poszedł do druida i spytał go o radę. Ten odrzekł, że dopóki Balor żyje nic nie może zostać mu odebrane. Przecież nikt nie przeżyje śmiertelnego spojrzenia Balora.
Cian poszedł więc do druidki Birog z Gór i poprosił ją o pomoc. Birog przebrała go w kobiece ubranie i przeniosła przez morze podmuchem wiatru, aż do wieży, gdzie przebywała Eithne. Poprosiła także kobiety mieszkające w wieży, aby dały schronienie tej szlachetnej "królowej", która ocalała ze statku, a kobiety nie chciały odmówić pomocy nikomu z Tuatha de Danaan. Wtedy Birog za pomocą czarów wszystkie je uśpiła, a Cian poszedł porozmawiać z Eithne. Kiedy dziewczyna go ujrzała rozpoznała twarz ze swoich snów. Dlatego zgodziła się ofiarować Cianowi swoją miłość. Niedługo potem Cian znikną z wieży znów niesiony podmuchem wiatru.
A kiedy nadszedł czas, Eithne urodziła syna. Balor, dowiedziawszy się o tym, nakazał swym ludziom zawinąć dziecko w sukno, spiąć materiał szpilkami i wrzucić do morza. Ale kiedy żołnierze nieśli dziecko, szpilka wysunęła się z materiału a dziecko wyślizgnęło się z sukna i wpadło do wody. Wszyscy myśleli, że utonęło, lecz druidka Birog przyprowadziła je czarami przez fale aż do jego ojca - Ciana, który oddał go Taillte do karmienia.
I kiedy Lugh przybył do Teamhair i postanowił przyłączyć się do oddziału swego ojca i stanąć przeciwko Fomorianom. Wybrał ciche, ustronne miejsce w Grellach Dollaid i razem z Nuadą, Dagdą, Ogmą, Goibniu i Diancechtem przygotowywali plany natarcia na Fomorian. Wszystko odbywało się w sekrecie tak, aby wrogowie niczego nie podejrzewali. Później miejsce ich spotkań nazwano "Szept ludu Bogini Danu". W końcu postanowili rozstać się na równo trzy lata i każdy udał się w wybranym przez siebie kierunku. Lugh wrócił do swych przyjaciół.
Jakiś czas potem Nuada zorganizował zebranie na wzgórzu Uisnech po zachodniej stronie Teamhair. Zaraz ujrzeli zbrojną kompanię podążającą w ich kierunku od wschodu. Na czele jechał młody człowiek, a jego twarz tak jaśniała, że nie można było na nią bezpośrednio patrzeć. Kiedy kompania podjechała bliżej, można już było w dowódcy rozpoznać Lugha Lamh-Fada, czyli Długorękiego, który powrócił razem ze swymi przyjaciółmi i mlecznymi braćmi. Dosiadał klaczy szybkiej jak chłodny, wiosenny wiatr, która mogła galopować przez morze jakby to był suchy ląd i na której grzbiecie nie mógł zginąć żaden jeździec. Lugh miał na sobie zbroję chroniącą go przed ciosami, hełm ozdobiony dwoma szlachetnymi kamieniami na przodzie i jednym z tyłu. A kiedy zdjął hełm odsłaniał czoło jasne jak słońce w letni dzień. Jego bronią był miecz Freagartach, czyli The Answerer (Odpowiadający). Nikt kto został nim zraniony nie uchodził z życiem. Wobec niego nawet najwaleczniejszy żołnierz stawał się słaby jak kobieta albo noworodek.
Lugh ze swoimi ludźmi zbliżył się do miejsca, gdzie stał Król Irlandii ze swoim oddziałem i przywitał się. Zaraz potem ujrzeli następną grupę ludzi podążającą w ich kierunku. Było to dziewięć razy dziewięciu posłańców Fomorian, którzy przyszli odebrać podatki. Podeszli do miejsca, gdzie zatrzymał się Nuada, a ten razem ze swymi ludźmi powstał na przywitanie Fomorian, chociaż nie zrobił tego, gdy przybył Lugh.
Ten odezwał się więc:
- Czemu powstajecie przed tą gburowatą, niechlujną bandą i oddajecie im pokłon, a nie uczyniliście tego wobec mnie i mojego oddziału?
- Musieliśmy - odparł Nuada - oni nie zawahaliby się zabić nawet dziecka, gdyby ośmieliło się siedzieć w ich obecności.
- Na mą duszę, sam mam ogromną ochotę ich pozabijać - rzekł Lugh i z tymi słowy rzucił się do ataku na Fomorian. Ranił i zabijał aż została przy życiu tylko dziewiąta część ich kompanii.
- Zabiłbym was tak, jak pozostałych - przemówił do nich Lugh - ale wolę odesłać was do waszego kraju niż posłać tam moich własnych ludzi.
Dziewięciu pozostałych przy życiu Fomorian wyruszyło więc w drogę powrotną do Lochlann i opowiedzieli wszystkim jak młody, uzdolniony chłopak zabił prawie wszystkich poborców podatkowych.
- I tylko dlatego darował nam życie - dokończyli opowieść - żebyśmy mogli wam o tym opowiedzieć.
- Wiecie, kim jest ten człowiek? - spytał Balor.
- Ja wiem - odezwała się Ceithlenn, jego żona - to syn naszej córki. A było przepowiedziane - dodała- że w momencie kiedy on pojawi się w Irlandii, my na zawsze stracimy swoją pozycję w tym kraju.
Zwołano radę w której zasiedli dowódcy fomorscy, poeci, druidzi a przewodził im Balor razem z Ceithlenn, swoją żoną. I właśnie to był ten czas, gdy do Balora przybył Bres z prośbą o pomoc.
- Pojadę do Irlandii - mówił - z siedmioma batalionami konnych jeźdźców fomorskich i wypowiem wojnę temu Ildánach - Mistrzowi Wszelkiego Rzemiosła. Przyniosę ci jego głowę.
- Uczyń tak, nadajesz się do tego - uznali wszyscy.
- Niech zbudują dla mnie statki - rozkazał Bres - i napełnią je żywnością i wodą pitną.
Bez zwłoki zaczęto przygotowania. Zbudowano statki, napełniono je żywnością i wodą pitną oraz zebrano armię dla Bresa. Zrobiona dla nich broń i zbroje i wysłano do Irlandii. Balor odprowadził ich aż do przystani i rzekł:
- Bij się z Ildánachem i przynieś mi jego głowę. Potem przywiąż wyspę do swoich okrętów i niech woda zniszczy to miejsce. Zabierz ją na północ tak, aby już nikt z Ludzi Dea nie odnalazł jej do końca swych dni.
Rozdział II, Synowie Tuireanna
Jak tylko Fomorianie zaatakowali pierwsze terytoria Irlandii niszcząc EasDara, Lugh doniósł o tym Nuadzie.
- Teraz jedyne, czego potrzebuję - rzekł mu - to twoja pomoc, abym mógł z nimi walczyć.
Ale Nuada nie chciał pomścić Bodb Dearga, gdyż sprawa nie dotyczyła jego bezpośrednio. Lughowi nie spodobało się zachowanie króla. opuścił więc Teamhair udając się na zachód. Pewnego dnia zobaczył trzech mężczyzn jadących znaprzeciwka: swojego ojca: Ciana o jego braci: Cu i Ceithena. Gdy się zbliżyli pozdrowił ich.
- Jaki jest powód twej tak wczesnej podróży? - spytali Lugha
- Fomorianie zaatakowali Irlandię, zniszczyli EasDara. Wierzę, że pomożecie mi z nimi walczyć.
- Gdy dojdzie do bitwy, Lugh, każdy z nas odeprze atak setki Fomorian, aby chronić ciebie.
- Dzięki wam, ale myślę, że moglibyście pomóc mi już teraz. Niech każdy z was zbierze ludzi, ilu tylko zdoła, i przyprowadzi ich do mnie.
Cu i Ceithen wyruszyli więc na południe szukać chętnych do obrony kraju, a Cian podążył na północ. gdy dotarł da równiny Muirthemne zobaczył daleko przed sobą trzech uzbrojonych mężczyzn. Rozpoznał w nich synów Tuirenna, wnuków Ogmy: Briana, Iuchara i Iucharbę . Te dwie rodziny: Tuirenna i Cainte zawsze żyły ze sobą w nieustannej wrogości i nienawiści, więc pewnym było, że spotkanie Ciana z synami Tuireanna doprowadzi do bijatyki.
"Gdyby byli ze mną moi dwaj bracie - pomyślał sobie Cian - z pewnością nie bałbym się stawić czoła synom Tuireanna. Ale skoro jestem sam, najlepiej dla mnie, jeśli zejdę im z oczu".
Ujrzał stado świń pasących się nieopodal i zamienił się w jedną z nich za pomocą druidzkiej różdżki. Wtedy Brian Tuireann rzekł do swych braci:
- Widzieliście tego człowieka który jeszcze przed chwilą szedł przed nami?
- Widzieliśmy - odrzekli
- A wiecie, co tak nagle go stąd zabrało?
- Nie, nie zauważyliśmy tego.
- Że też nie zwracacie najmniejszej uwagi na to, co się dzieje dookoła zwłaszcza, że jesteśmy w stanie wojny! - zdenerwował się Brian - ja wiem, co się stało z tym człowiekiem: użył druidzkiej różdżki aby zmienić się w jednego z tych wieprzów ryjących nieopodal. I kimkolwiek jest ten człowiek, nie jest on naszym przyjacielem.
- Brian, te świnie należą do kogoś z Tuatha de Danaan i nawet jeśli zabijemy je wszystkie, ta zaczarowana może uciec.
- Że też jesteście takimi idiotami! - syknął Brian - nie umiecie odróżnić prawdziwego zwierzęcia od zaczarowanego - mówiąc to wyciągnął druidzką różdżkę i jej uderzeniem zamienił swoich braci w charty, które natychmiast głośnym ujadaniem wypłoszyły zaczarowaną świnię ze stada. Brian chwycił włócznię, wycelował w zwierzę, rzucił i trafił. Zraniony Cian wydał najpierw zwierzęcy skowyt bólu, ale zaraz odezwał się ludzkim głosem:
- źle uczyniłeś raniąc mnie włócznią.
- Oh, widzę, że umiesz mówić po ludzku - zakpił Brian
- Gdyż, w rzeczy samej, byłem człowiekiem. jestem Cian, syn Cainte... oszczędź mnie, proszę.
- Przysięgam na wszystkich bogów - rzekł Brian - że jeśli nawet życie wróciłoby do ciebie siedmiokrotnie, zabrałbym je od ciebie za każdym razem.
- Jeśli tak, to przynajmniej pozwól mi przybrać na powrót moją własną postać zanim umrę.
- Ależ oczywiście... gdyż o wiele łatwiej mi zabić człowieka niźli wieprza.
Gdy Cian przybrał ludzką postać poprosił ponownie:
- Oszczędź mnie teraz...
- Nigdy!
- Słuchaj więc, Brianie! Gdybyś zabił mnie kiedy byłem zwierzęciem nie poniósłbyś żadnych konsekwencji. Ale jeśli zabijesz mnie jako człowieka... to zobaczysz: nikt nigdy nie zapłacił i nie zapłaci tak wysokiej ceny za swój postępek jak ty! Za śmierć żadnego człowieka nie będzie wymierzona tak wysoka kara jak za moją! A te ręce, które mnie zabiją, będą same świadczyć o tym czynie przed moim synem!
- Nie zabijemy ciebie żadną bronią - rzekł Brian - lecz kamieniami które leżą tu dookoła.
I wtedy Brian i jego bracia zaczęli gwałtownie i wściekle rzucać w Ciana kamieniami tak długo, aż z Ciana pozostały jedynie krwawiące zwłoki ze skórą zdartą do mięśni i z połamanymi kośćmi. Brian z braćmi próbowali pogrzebać jego ciało na głębokość równą wzrostowi człowieka, lecz ziemia nie chciała go przyjąć. Sześć razy synowie Tuireanna zakopywali ciało Ciana i sześć razy ziemia oddawała je z powrotem. Dopiero za siódmym razem ziemia przyjęła zwłoki. Wtedy Brian z braćmi ruszyli w dalszą drogę aby przyłączyć się do Lugha w bitwie przeciw Fomorianom.
Natomiast Lugh po rozstaniu się z ojcem pojechał dalej na zachód, do wzgórz, które później nazwano Gainech i Ilgainech. Tam skrzyknął ludzi aby walczyli u jego boku. Podążając dalej dotarli do równiny MaghMor an Aonaigh, gdzie Fomorianie rozbili swoje obozy. Bres, który nimi dowodził, spojrzawszy na horyzont zaniepokoił się dziwacznym zjawiskiem:
- To dziwne - powiedział druidom - słońce wstaje od zachodniej strony, a nie od wschodniej, jak zwykle bywało.
- Lepiej dla nas, gdyby to było tylko słońce - westchnął druid
- Jeśli to nie słońce, cóż więc takiego? - spytał Bres
- To Lugh, panie, syn Eithne. Jego twarz jaśnieje niczym wschodzące słońce.
Gdy Lugh dotarł do obozu Fomorian pozdrowił ich.
- Dlaczego przychodzisz tutaj i pozdrawiasz nas, jakbyś był przyjacielem? - spytał go jeden z Fomorian
- Gdyż połowa krwi w moich żyłach pochodzi z Tuatha de Danaan, a druga połowa, od was, Fomorianie. Przybyłem, aby odebrać wam mleczne krowy, które zabraliście ludziom Danu.
- Chyba żartujesz sobie z nas - rozzłościł się Fomorianin - nigdy ci ich nie oddamy!
Lugh nie odpowiedział, tylko polecił swoim ludziom rozbić obóz w pobliżu. Przez trzy dni i trzy noce nic się nie stało, aż czwartego dnia na miejsce przybyli Jeźdźcy z Sidhe: dwa tysiące dziewięciuset żołnierzy pod dowództwem Bodb Dearga, syna Dagdy.
- Dlaczego tu tak spokojnie? Czemu zwlekasz z wypowiedzeniem bitwy, Lugh? - spytał Bodb Dearg
- Czekałem tylko na was.
I tak połączone siły Lugha i żołnierzy z Sidhe stawiły czoła oddziałom Fomorian. Najpierw ustawiono gęsto tarcze tworząc jednolite grodzenie, potem setki włóczni ze świstem przecinały powietrze a klingi mieczy migotały odbijając słoneczne promienie tak, że zdawało się iż setki płomieni powstały nad głowami walczących. Wtem Lugh zobaczył namiot Bresa oraz żołnierzy, którzy stali na straży i natychmiast ich zaatakował. Walczył wściekle aż do momentu kiedy żaden z nich nie został przy życiu. Gdy Bres to zobaczył bez chwili namysłu poddał się Lughowi.
- Daruj mi życie tym razem - poprosił Lugha - a obiecuję, że przyprowadzę do Ciebie całą rasę Fomorian, żebyś mógł z nimi walczyć. Przysięgam na księżyc i słońce, na ziemię i morze.
Lugh darował życie Bresowi a wtedy druidzi fomorscy także chcieli się jemu poddać, na co Lugh odparł:
- Na mą duszę, jeśli wszyscy Fomorianie poddadzą mi się teraz, nie będę miał z kim walczyć.
I Bres razem ze swymi druidami opuścili równinę MaghMor an Aonaigh.
Po skończonej bitwie Lugh spotkał się z dwoma swoimi krewniakami i spytał się, czy widzieli jego ojca, Ciana, podczas bitwy.
- Nie widzieliśmy - odrzekli
- Jestem pewien iż mój ojciec nie żyje - powiedział Lugh - i przysięgam że dopóki nie dowiem się co było przyczyną jego śmierci nie tknę jedzenia ani napoju.
Wyruszył tedy w drogę a za nim podążyli Jeźdźcy z Sidhe. Dotarli do miejsca gdzie Cian spotkał Briana i jego braci. Gdy tylko Lugh dotknął stopami ziemi w której pochowany był Cian, ta przemówiła do niego:
- Wielkie niebezpieczeństwo czekało tu na twego ojca, Lugh, przybrał on postać zwierzęcia kiedy spotkał synów Tuireanna, ale zabili go w jego własnym kształcie.
Lugh znalazł dokładne miejsce gdzie Brian z braćmi pogrzebali Ciana. Odkopawszy ciało ojca ujrzał że jest całe w ranach.
- Dlaczego dopiero teraz... - zapłakał Lugh trzymając ciało ojca w ramionach - dlaczego teraz jestem tutaj, kiedy jest już za późno? Moje oczy nie widzą, uszy nie potrafią słyszeć, moje serce nie bije a krew zastygła w moich żyłach z żalu. Dlaczego nie było mnie tutaj gdy to wszystko się działo? Straszna rzecz się stała! - krzyknął do swoich ludzi - gdyż synowie Dany zdradzają się nawzajem! Czeka nas zguba... Irlandia nigdy nie będzie wolna od zdrady, od zachodu na wschód, od północy na południe...
Zakopano ponownie ciało Ciana w ziemi, ustawiono kamień na jego grobie i wyryto na nim napis pismem oghamicznym.
- To wzgórze - rzekł Lugh - przyjmie od dzisiaj imię ojca mego, Ciana. A że synowie Tuireanna byli sprawcami tej zbrodni, zgryzota i cierpienie spadnie na nich i na ich potomków... krew zastygła w mych żyłach, a serce nie bije z żalu że Cian, człowiek tak mężny, nie żyje...
Wyruszyli w końcu w drogę powrotną do Teamhair, a Lugh poprosił wszystkich aby nie zdradzili się słowem że wiedzą o śmierci Ciana i jego mordercach, dopóki on sam nie ogłosi prawdy.
Wróciwszy do Teamhair Lugh zasiadł na miejscu obok Nuady. Spojrzał na ludzi zgromadzonych w sali i wśród nich zobaczył trzech synów Tuireanna. Byli oni najzręczniejszymi a także najurodziwszymi ze swojego rodu.
Lugh rozkazał potrząsnąć Łańcuchem Milczenia i wszyscy na sali się uciszyli.
- O czym tak rozprawiacie, Danaanowie? - spytał Lugh
- O tobie, w rzeczy samej - odrzekli
- Mam do was pewne pytanie: jak każdy z was zemściłby się na człowieku, który zabił jego ojca?
Po sali przeszedł szmer zdumienia.
- Czyżby takie nieszczęście spotkało ciebie, Lugh? - spytał jeden z zebranych
- W rzeczy samej - potwierdził Lugh - i nawet mogę wskazać ludzi, którzy dokonali tego nikczemnego czynu, gdyż znajdują się w tej sali! I oni sami najlepiej wiedzą w jaki sposób zadali śmierć memu ojcu!
- Gdybym schwytał mordercę swego ojca - wtrącił się Nuada - nie zabiłbym go od razu, tylko każdego dnia odcinałbym po jednej kończynie aż do momentu kiedy by umarł.
Zebrani, a w tym synowie Tuireanna, zgodzili się z Nuadą
- Mego ojca zabiło troje ludzi! - krzyknął Lugh - ale ja każę zapłacić w inny sposób za jego śmierć... lecz jeśli się nie zgodzą... nie złamię tradycji gwarantującej wszystkim bezpieczeństwo w tym domu, ale wówczas ci trzej musieliby czym prędzej opuścić Teamhair zanim bym ich dopadł!
- Gdybym to ja był mordercą ojca twego, Lugh - powiedział Nuada - chętnie zgodziłbym się na twoje warunki, wydają się być uczciwe.
- To o nas mówi Lugh - zaszeptali między sobą młodsi bracia Tuireann - powinniśmy przyznać się do winy
- Trochę się tego obawiam - powiedział Brian - on właśnie tego od nas oczekuje. Chce, żebyśmy się przyznali tu, przed wszystkimi. Nigdy nie pozwoli nam odejść bez zadośćuczynienia.
- Jednak powinniśmy się przyznać. A ty będziesz mówił, Brian, bo jesteś najstarszy
Wtedy Brian wystąpił i rzekł:
- To o mnie i o moich braciach mówisz, Lugh, i myślisz, że zabiliśmy twego ojca. Nie uczyniliśmy tego, lecz gotowi jesteśmy zapłacić za jego śmierć tak, jakbyśmy byli jej winni.
- A ja przyjmę od was zapłatę. Powiem wam jakie są moje warunki. Jeżeli będzie to dla was za dużo, część długu zostanie wam odjęta.
- Słuchamy zatem - rzekli bracia
- Oto czego żądam: trzech jabłek, skóry knura, włóczni, dwóch koni i rydwanu, siedmiu świń, szczenięcia, rożna oraz trzech okrzyków. Jeśli to dla was za dużo możecie zrezygnować z części zapłaty
- To nie jest za dużo - powiedział Brian - sto razy tyle nie byłoby zbyt wiele. Ale, jak mi się zdaje, w twoim żądaniu tkwi jakiś podstęp, wydaje się że niewiele wymagasz.
- Wymagam więcej, niż ci się wydaje. Daję ci słowo Tuatha de Danaan że niczego więcej żądać nie będę ponad to, co wymieniłem. Daj mi teraz takie samo przyrzeczenie dotrzymania umowy jakie ja tobie dałem.
- Nie wymagaj specjalnie ode mnie przysięgi. Słowo syna Tuireanna jest więcej warte niż przyrzeczenie kogokolwiek innego.
- Nie wystarczy mi twoje słowo! Często się zdarzało, że go nie dotrzymywałeś!
Zatem król Nuada, a także Bodb Dearg i jeszcze kilku dowódców poświadczyło za braćmi Tuireann.
- A teraz powiem wam - rzekł Lugh - o jakie konkretnie przedmioty mi chodzi. Trzy jabłka o które prosiłem to owoce jabłoni rosnącej w Ogrodzie na Wschodzie świata, są one najpiękniejsze ze wszystkich owoców na świecie, mają kolor złota, rozmiar głowy miesięcznego niemowlęcia, smak miodu a spożywającemu je dają siłę i leczą rany i nie zmniejszają swej objętości gdy się je ugryzie.
Skóra o którą mi chodzi należy do Tuisa, króla Grecji i ma ona moc uzdrawiania z wszelakich ran i chorób. A wiecie, skąd wzięła się ta skóra? - Lugh nachylił się do słuchających - otóż w greckich lasach żył knur. Ilekroć przekroczył on strumień, woda w tym strumieniu zamieniała się po dziewięciu dniach w wino. Ponadto każdy, którego rana została skropiona winem z takiego strumienia zostawał wyleczony. Greccy kapłani powiedzieli, że to nie za sprawą samego knura, lecz jego skóry. Złapano więc go i oskórowano. Sądzę, że trudno będzie wam odebrać ją Tuisowi - miał tę skórę od zawsze.
Włócznia, o której wspomniałem, to Luim, należy ona do króla Persji. Jej grot zawsze jest zanurzony w naczyniu z lodowatą wodą, aby nie rozżarzył się do białości i nie spalił wszystkiego dookoła. Też bardzo trudno będzie wam ją zdobyć.
Teraz powiem wam o koniach i rydwanie. Należą one do Dobara, króla Siogair. Konie są rącze i galopują przez morskie fale jakby był to suchy ląd, zaś rydwan jest najmocniejszy i najbardziej opływowy w kształcie ze wszystkich rydwanów świata.
Siedem świń o które prosiłem należą do Easala, króla Colún na h'Órge. Jeśli zarżnie się je wieczorem rano znów są żywe a człowiek, który zjadł ich mięso jest wolny od wszelkich chorób.
Co do szczeniaka: jest nim Fail-Inis należący do króla Ioruaidh - Zimnego Kraju. I wszystkie dzikie bestie padają pod wzrokiem tego szczenięcia a jest ono piękniejsze niźli ogniste słońce. Będzie wam trudno zdobyć tego szczeniaka.
Wspomniałem o rożnie - pilnują go kobiety z Iris Cenn-fhinne. A co do trzech okrzyków: muszą być one wydane na wzgórzu Miochaoina. Miochaoin i jego trzej synowie zobowiązali się że nigdy nie dopuszczą aby w tym miejscu podniesiono głos. Mój ojciec był ich przyjacielem i nawet jeśli ja wam wybaczę jego śmierć, oni nigdy wam tego nie odpuszczą. Jeżeli nawet przeżyjecie wszystkie niebezpieczeństwa i dotrzecie do Miochaoina, tam dosięgnie was ramię sprawiedliwości! Oto wszystko, czego żądam - zakończył Lugh
Strach i rozpacz zagościły w sercach braci Tuireann gdy usłyszeli te słowa. Wszyscy troje poszli do swego ojca i powiedzieli mu o grzywnie jaka została na nich nałożona.
- Złe wieści przynosicie mi, synowie - rzekł Tuireann - droga do tych czarodziejskich przedmiotów prowadzi do waszej zguby. Jednak Lugh sam chce wam pomóc a wiecie, że żaden człowiek nie byłby w stanie ich zdobyć bez pomocy Lugha albo Manannana. Idźcie więc do Lugha i poproście go, żeby pożyczył wam Aonbharra, konia Manannana jeżeli zależy mu na tym, abyście spłacili swój dług. Ale on wam odmówi twierdząc, że koń nie jest jego własnością i że nie będzie pożyczał tego, co jemu samemu zostało pożyczone. Poproście wtedy o łódź Manannana Scuabtuine. Lugh wam nie odmówi a ta łódź będzie wam bardziej przydatna niż koń.
Poszli bracia do Lugha, pozdrowili go i powiedzieli, że nie zdołają wypełnić jego poleceń bez jego własnej pomocy i w związku z tym chcą pożyczyć jego konia, Aonbharra.
- Nie jestem jego właścicielem - odrzekł Lugh - a nie będę pożyczał niczego, co zostało mi pożyczone.
- Jeśli tak, to daj nam na tę podróż Scuabtuine.
- Zgoda, możecie ją wziąć
Bracia wrócili do swego ojca i siostry Ethne i powiedzieli im, że zdobyli łódź.
- Jednak niewiele poprawia to waszą sytuację - rzekł Tuireann - Lugh potrzebuje każdej z tych rzeczy, aby przeprowadzić wojnę z Fomorianami, ale przede wszystkim chce waszej śmierci.
Bracia Tuireann razem z siostrą Ethne wyruszyli do Brugh na Boinn, gdzie była zacumowana Scuabtuine, zostawiając swego ojca pogrążonego w smutku. Gdy dotarli na miejsce Brian wszedł do łodzi, żeby ją sobie obejrzeć.
- Tu jest zaledwie tyle miejsca żeby pomieścić dwie osoby - rzekł Brian z rezygnacją i począł obwiniać się za naiwność.
- Nie obwiniaj siebie - rzekła mu siostra - mój najdroższy bracie, źle zrobiłeś zabijając ojca Lugha. Ale jakakolwiek krzywda ciebie spotka nie będzie ona zasłużona.
- Nie mów tak, Ethne, jesteśmy dobrymi i odważnymi ludźmi. I wolę setki razy zginąć w walce niż umrzeć posądzony o tchórzostwo.
- Mój największy smutek ma źródło w tym - rzekła Ethne - że muszę żegnać ciebie, opuszczającego rodzinny kraj.
Bracia wypchnęli łódź na fale i wypłynęli na morze, zostawiając za sobą piękne i czyste jak kryształ wybrzeże Irlandii.
- Gdzie popłyniemy najpierw? - spytali młodsi bracia Tuireann
- Poszukajmy jabłek - zaproponował Brian - gdyż one jako pierwsze były wymienione przez Lugha. Prosimy więc ciebie, Scuabtuine, zabierz nas do ogrodu na Wschodzie świata!
cuabtuine była posłuszna jego prośbie i poniosła ich poprzez zielono-niebieskie fale, ponad niezmierzonymi głębinami aż do portu na Wschodzie świata.
- Jaki macie pomysł żeby się tam dostać? - spytał Brian gdy dotarli na miejsce - królewscy żołnierze razem z nim samym na czele pilnują tego ogrodu przez całe dnie i noce.
- Cóż innego możemy zrobić jak otwarcie ich zaatakować i zdobyć jabłka, albo polec w walce. Nawet jeśli uciekniemy i unikniemy niebezpieczeństwa tutaj, to spotka nas ono gdzie indziej
- Chyba nie chcecie, bracia, żeby opowiadano o nas jak o tchórzach albo szaleńcach. Czy nie lepiej żeby bardowie w pieśniach chwalili naszą odwagę i spryt? Zdobędziemy jabłka i nie będziemy musieli walczyć we trójkę z całym oddziałem. Zamienię nas w szybkie jastrzębie i będziemy krążyć nad ogrodem. Strażnicy zaczną strzelać do nas z łuków i rzucać włóczniami, lecz my będziemy stale poza ich zasięgiem aż do momentu, kiedy skończą się włócznie i strzały. Wtedy zniżymy lot i każdy z nas porwie z jabłoni po jednym owocu.
Brian dotknął braci i siebie druidzką różdżką, zamienili się w piękne jastrzębie i wzlecieli wysoko ponad ogród. Strażnicy zobaczyli ich i zaczęli strzelać do nich z łuków i rzucać włóczniami, lecz bracia zaklęci w ptaki byli ciągle poza ich zasięgiem i pozostali tak dopóty, dopóki wszystkie włócznie nie zostały wyrzucone a strzały wystrzelone z łuków. Wtedy Brian, Iuchar i Iucharba złożyli skrzydła i zanurkowali szybko, chwycili w locie jabłka i trzymając je w szponach odlecieli nie odnosząc najmniejszej rany.
W mieście przylegającym do ogrodu natychmiast zawrzało od nowin i plotek. Król tego miasta miał trzy przebiegłe córki, które zamieniły się w sokoły i ruszyły w pogoń za braćmi Tuireann. Gdy ich dogoniły, lecących nad powierzchnią morza, zaczęły rzucać w nich magiczne błyskawice przypalając im pióra i parząc skórę.
- Ratuj nas, Brianie! - Krzyknęli Iuchar i Iucharba - bo inaczej spłoniemy wśród błyskawic!
Brian ponownie użył druidzkiej różdżki i zmienił siebie i braci w białe łabędzie, które szybko zniżyły lot i usiadły na wodzie a sokoły zrezygnowały z pogoni. Wtedy bracia spokojnie wrócili na swoją łódź.
Uzgodnili że teraz popłyną do Grecji po skórę knura. Gdy dotarli na miejsce Brian spytał braci:
- W jakiej postaci pokażemy się im tym razem?
-Jakiej, jeśli nie naszej własnej? - odparli bracia
- Nie dokładnie tak - pokręcił głową Brian - przedstawimy się im jako irlandzcy poeci, zdobędziemy ich szacunek i poważanie.
- Nie będzie to łatwe - zauważyli młodsi bracia - nie znamy żadnych pieśni czy poematów, ani też nie umiemy ich tworzyć.
Jednak zapukali do bram miasta i przedstawili siebie strażnikowi jako poetów z Irlandii i powiedzieli, że mają ułożony poemat specjalnie dla króla Tuisa.
- Wpuścić ich - rozkazał Tuis gdy przekazano mu wiadomość o przybyszach - gdyż podróżowali tak długo i z tak daleka aby wygłosić przede mną poemat.
Potem rozkazał służbie aby wniosła na dziedziniec wszystkie kosztowności po to, żeby podróżnicy mogli potem rozpowiadać że nie ma na całym świecie miejsca piękniejszego niż dwór króla Tuisa.
Jak tylko Brian, Iuchar i Iucharba weszli na ów dziedziniec zostali ugoszczeni miłym słowem i napojami. Pomyśleli, że nigdzie indziej nie widzieli dworu tak dużego i dostatniego jak tutaj i że nigdzie nie spotkali się z tak uprzejmym powitaniem.
Wpierw greccy poeci wygłaszali swe utwory przed królem. Wtedy Brian szepnął do swych braci:
- Teraz wy wystąpcie i wygłoście poemat.
- Nie mamy poematu - mruknął Iuchar - i nie proś nas o żaden poemat, bo już ci powiedzieliśmy, że ani żadnego nie znamy, ani nie umiemy napisać.
- Proponowaliśmy tobie - wtrącił Iucharba - żeby zdobyć to, co chcemy siłą, jeśli jesteśmy od nich silniejsi, a jeśli nie, to polec w walce.
- W ten sposób poematu nie ułożycie - pokręcił głową Brian i wstał.
"Wspaniały królu, Tuisie,
Godzien jesteś, aby chwalić cię
Za twoją mądrość, siłę i szczodrość,
Dlatego w nagrodę zechcę dostać
Czarodziejską skórę dzika.
Żadna armia nie zdoła
Oprzeć się wzburzonym falom morza
Dlatego proszę cię, Tuisie
O czarodziejską skórę dzika"
- Ładny poemat - powiedział król - ale nie rozumiem jego znaczenia.
- Wytłumaczę ci go - powiedział Brian - Masz, królu, w swoim posiadaniu skórę z czarodziejskiego dzika, która ma przedziwną właściwość leczenia ran. Ją właśnie chcę dostać jako zapłatę za swój poemat, a słowa " żadna armia nie zdoła oprzeć się wzburzonym falom morza"... my jesteśmy jak wzburzone fale, Tuisie, i twoja armia jest równie wobec nas bezsilna jak wobec morskich odmętów.
- Nagrodziłbym cię za twój poemat - rzekł król - gdybyś tak często nie wspominał w nim o mojej skórze z dzika. Nie jesteś dobrym dyplomatą, poeto. Nie oddałbym tej skóry ani najbardziej utalentowanemu poecie świata, ani największemu mędrcowi, ani najwaleczniejszemu wojownikowi. Jednakże otrzymasz godziwą zapłatę: dam ci trzy razy tyle złota ile pomieści owa skóra o której tak często wspominałeś w swoim poemacie.
- Niech bogowie mają ciebie w swej pieczy - rzekł Brian - zdaję sobie sprawę z tego, że nie proszę o błahostkę. Jeśli ma się stać tak, jak sobie życzysz, Tuisie, pozwól, że ja i moi bracia będziemy obecni przy odmierzaniu złota.
Tuis zgodził się i posłał braci razem ze swoimi sługami do skarbca.
- Odmierzcie wpierw złoto dla moich braci - rozkazał sługom Brian, jak tylko znaleźli się na miejscu - a potem dla mnie największą część, gdyż to ja jestem autorem poematu.
Lecz jak tylko słudzy przynieśli skórę Brian błyskawicznym ruchem wyrwał im ją z rąk i zadał cios mieczem najbliżej stojącemu mężczyźnie rozpłatając go na połowy. Brian narzucił na siebie skórę i razem z braćmi wybiegł ze skarbca i ruszył przez dziedziniec zabijając każdego, kto stanął mu na drodze.
Kiedy już cała służba Tuisa i wszyscy jego wartownicy zostali zabici bądź silnie ranieni, do walki z Brianem stanął sam król, który po krótkim pojedynku padł martwy.
Bracia Tuireann odpoczęli po wyczerpującej walce, po czym podjęli na nowo swoją wędrówkę. Podjęli decyzję że pojadą teraz po czarodziejską włócznię do króla Persji. Wsiedli więc do łodzi i odpłynęli zostawiając za sobą modre strumienie Grecji i nie zatrzymali się ani na chwilę, aż dopłynęli do celu.
- Zastosujemy ten sam wybieg - rzucił propozycję Brian - znów przedstawimy się im jako poeci.
- Dobry pomysł - poparli go tym razem bracia - ostatnim razem mieliśmy sporo szczęścia, może teraz też się uda...
Bracia, jako irlandzcy poeci zostali przyjęci przez króla Persji równie hojnie i serdecznie, co w poprzednim państwie. Podobnie jak na dworze w Grecji, tak i tutaj urządzono ucztę, gdzie poeci dawali popis swojego kunsztu. Wreszcie przyszła kolej na Briana. Wstał i rzekł te słowa:
"Jest taka włócznia
Dla której nie ma zbyt wielkich
Wojen ani bitew.
Sama rwie się do walki
A grot jej,
Osadzony na drzewcu
Ze szlachetnego drzewa,
Rozgrzany do czerwoności
Spala wszystko dookoła.
Nie ma zbyt niebezpiecznych bitew
Dla wojownika
Posiadającego tę włócznię"
- To piękny wiersz - rzekł król - ale nie rozumiem dlaczego jest w nim mowa o mojej włóczni? Wytłumacz mi to, poeto z Irlandii!
- Jako zapłatę za mój poemat chcę właśnie twoją włócznię, królu, to dlatego.
- Jak śmiesz prosić mnie o coś takiego! - zdenerwował się król - nie każę ciebie zabić jedynie z szacunku, jaki żywię do poezji!
Wtedy Brian, upewniwszy się, że ma pod ręką czarodziejskie jabłko z Ogrodu na Wschodzie, przebiegł przestrzeń dzielącą go od króla i uderzył go mieczem tak silnie, że rozpłatał mu czaszkę a jego mózg zbryzgał podest, na którym stał tron. Słudzy i strażnicy rzucili się na młodych Irlandczyków, lecz bracia byli doskonałymi wojownikami i zdołali pokonać wszystkich, co do jednego.
Gdy cały dziedziniec został zbroczony krwią i zakryty ciałami martwych Persów, bracia odnaleźli magiczną włócznię, której grot był zanurzony w kotle z lodowatą wodą, aby nie spalił wszystkiego dookoła.
Po krótkim odpoczynku bracia wyruszyli na wyspę Siogair po konie i rydwan o które prosił Lugh.
- Tym razem zrobimy tak - powiedział Brian gdy dotarli na miejsce - będziemy podawać się za irlandzkich najemników. Najmiemy się u króla, zdobędziemy jego zaufanie i w ten sposób dowiemy się gdzie trzymane są konie i rydwan.
Gdy stanęli przed królem złożyli mu pokłon, a na pytanie kim są, odrzekli:
- Jesteśmy wojownikami z Irlandii i sprzedajemy swe usługi wszystkim wielkim monarchom kontynentu.
- Czy chcecie zostać tu jakiś czas i służyć u mnie? - spytał król
- Taki mieliśmy zamiar.
Bracia mieszkali w Siogair przez ponad miesiąc, ale o miejscu ukrycia koni i rydwanu wiedzieli akurat tyle, co w dniu przyjazdu. Wreszcie Brian powiedział braciom:
- W ten sposób niczego nie zdziałamy. Musimy pójść do króla i zapowiedzieć mu, że opuścimy jego i jego kraj na zawsze, jeśli nie pokaże nam owych koni i rydwanu.
Tak też uczynili.
- Chcę ci oznajmić - rzekł Brian do króla, jak tylko przed nim stanął - że w Irlandii tacy utalentowani wojownicy jak my zawsze mieli zaufanie i szacunek swoich pracodawców. Zawsze strzegli ważnych ludzi, stali przy nich i słyszeli każde słowo, każdy szept ulatujący z ich warg. Powierzano im wszystkie sekrety. Tutaj, jak widzę, panują jednak inne zwyczaje. Masz bowiem cudowne konie i rydwan, najlepsze na świecie, ale nie pozwolono nam ich obejrzeć.
- Wielka byłaby to dla mnie strata - rzekł król - gdybyście porzucili u mnie służbę z tak błahego powodu. Zwłaszcza że pokazałbym wam owe konie i rydwan już pierwszego dnia, jak tu przybyliście, gdybym tylko wiedział że wam na tym tak zależy. Możecie obejrzeć je sobie teraz, jeśli sobie tego życzycie.
Z tymi słowy król posłał służbę po konie. Przyprowadzono je, od razu zaprzęgnięte w rydwan. Umiały biec tak szybko jak wieje chłodny, wiosenny wiatr, a morskie fale były dla nich równie stabilnym podłożem co solidny trakt.
Brian najpierw powoli podszedł do koni, udawał, że się im przygląda, że podziwia ich linię i raptem skoczywszy na rydwan zrzucił z niego woźnicę, który upadając roztrzaskał sobie głowę o kamienie. Drugim błyskawicznym ruchem rzucił w króla włócznią, którą zdobył od Persów, przebijając mu serce. Iuchar i Iucharba zabili jeszcze kilku ludzi którzy stanęli im na drodze, po czym wskoczyli na rydwan i wszyscy troje uciekli z Siogair.
- Pojedziemy teraz do Easala, króla Colún na h'Órge - oznajmił Brian - i zdobędziemy od niego siedem warchlaków, wedle rozkazu Lugha.
Do mieszkańców Colún na h'Órge doszła już wieść o tym, jak młodzi, odważni Irlandczycy desperacko podejmują próby wywiązania się z umowy danej człowiekowi zwanemu Ildánach. Doszło do niech, że tam, gdzie zawitali bracia Tuireann, pozostawili po sobie śmierć i zniszczenie. Król Easal wyszedł na spotkanie braciom Tuireann. Gdy ich łódź przybiła do brzegu przywitał się z nimi i spytał, czy prawdą są te wszystkie szalone opowieści o trzech braciach z Irlandii.
- Oczywiście, że są prawdziwe - parsknął Brian - i nie obchodzi mnie to, co teraz zrobisz, ani co sobie o nas pomyślisz.
- A co macie przywieźć z mojego kraju?
- Siedem wieprzków należy do Ciebie, Easalu - rzekł Brian - zdobycie ich dla Lugha jest częścią naszego zadania.
- A jak zamierzacie je ode mnie zdobyć?
- Jeśli nie oddałbyś ich dobrowolnie jesteśmy gotowi stoczyć walkę z tobą i twoimi ludźmi, w trakcie której na pewno byś zginął, a my odpłynęlibyśmy z tym po co przybyliśmy. Jeśli jednak oddasz nam wieprzki z własnej woli będziemy ci za to bardzo wdzięczni.
- Szkoda by było wszczynać walkę z tak błahego powodu - zauważył Easal.
- Rzeczywiście, szkoda - rzekł już nieco znużony Brian.
Easal nachylił się ku swoim doradcom i po szeptanej wymianie zdań oznajmił głośno Irlandczykom, że odda im siedem świń z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Wieści o waszych odważnych czynach szybko się rozchodzą - oznajmił - jak słyszałem nikt do tej pory z wami nie wygrał. Wyszliście zwycięsko z każdej bitwy a przecież nie mieliście za przeciwników amatorów. Wolę oddać wam moje świnie po dobroci, bo wiem, że gdybym się nie zgodził, pozabijalibyście mnie i moich ludzi i po prostu zabralibyście to, po co żeście tu przybyli.
Bracia ukłonili się królowi w podzięce. Byli mile zaskoczeni, że po tylu trudnościach ktoś wreszcie poszedł im na rękę. Cieszyli się, że nie muszą znowu przechodzić przez piekło walki z której na pewno nie wyszliby bez uszczerbku.
Easal zaprosił ich do swoich komnat, ugościł ich wyborną kolacją i dał najlepsze miejsca do spania, a z samego rana na rozkaz króla dostarczono braciom siedem świń.
- Cieszymy się, królu - rzekł Brian - że dajesz nam je z własnej woli. Po raz pierwszy nie musimy bić się o to, po co przybyliśmy.
I Brian w podzięce ułożył dla króla przepiękny poemat chwalący szczodrość i mądrość Easala.
- Gdzie się teraz wybieracie, synowie Tuireanna? - spytał potem Easal.
- Jedziemy do Ioruaidh skąd musimy przywieść szczenię które zowie się Fail-Inis.
- Mam do was prośbę: chciałbym pojechać z wami. Moja córka jest żoną króla tego kraju. Mam nadzieję przekonać go żeby oddał wam swoje szczenię bez walki.
- Chętnie zabierzemy cię ze sobą, Easalu, będzie to dla nas zaszczyt - odrzekli bracia.
Przygotowano więc królewski statek i wyruszono w podróż bez chwili zwłoki. Gdy dotarli do przepięknych brzegów Ioruaidh na ich powitanie wyszedł król ze swoim wojskiem. Pierwszy na brzeg wyszedł Easal pokojowym gestem pozdrawiając swego zięcia i opowiedział mu historię braci Tuireann od początku do końca.
- Co przywiodło ich do mego kraju? - spytał król
- Chcą mieć twojego szczeniaka, Fail-Inis - wytłumaczył mu Easal.
- To był głupi pomysł, Easalu, przyjeżdżać tu z nimi i prosić mnie o coś takiego! - rozgniewał się młody król - jeszcze nikomu bogowie tak nie pobłogosławili, żeby zdołał zabrać mi moje szczenię czy to siłą, czy prośbą.
- Dobrze ci radzę, oddaj im Fail-Inis - prosił Easal - zabili już tylu królów i ich żołnierzy że ty ze swoim wojskiem nie będziecie dla nich dużą przeszkodą na drodze do zdobycia tego psa.
Lecz Easal na próżno strzępił sobie język, jego zięć był uparty. Wrócił więc na statek i powiedział braciom, że niestety nie dostaną szczenięcia bez walki. Na te słowa Brian, Iuchar i Iucharba dobyli mieczy i wyzwali armię Ioruaidh do bitwy. Obie strony walczyły zawzięcie i z pełnym profesjonalizmem lecz po chwili szala zwycięstwa zaczęła przechylać się w stronę Irlandczyków. Iuchar i Iucharba walczyli obok siebie, a za nimi, odwrócony plecami do swoich braci, walczył Brian. Tak rozdzielili dwa szeregi wojska i osłabili ich siły. Równocześnie taki układ umożliwił Brianowi dotarcie do samego króla. Zraniwszy go zaprowadził przed oblicze Easala.
- Oto twój zięć, Easalu... przysięgam na swój honor i męstwo, że dużo łatwiej byłoby mi zabić go trzy razy niż przyprowadzić go tutaj żywego.
Tak więc król Ioruaidh, upokorzony, musiał oddać Fail-Inis synom Tuireanna. Bracia pożegnali serdecznie Easala i popłynęli w dalszą drogę.
Tymczasem w Teamhair druidzi za pomocą czarów pokazywali Lughowi wszystkie czyny synów Tuireanna. Zebrali już do tej pory wszystkie przedmioty niezbędne Lughowi do walki z Fomorianami. Aby szybciej wejść w ich posiadanie Lugh rzucił czar zapomnienia, który dopadłszy dzielnych braci sprowadził na nich wielką, bolesną tęsknotę za Irlandią a także sprawił, że zapomnieli o reszcie swojej powinności wobec Lugha. Nie zwlekając ni chwili bracia zawrócili swą czarodziejską łódź i popłynęli do domu.
Jak tylko bracia przybyli do Brugh na Boinn powiadomiono o tym Lugha, który czym prędzej zamknął się w Teamhair, przywdział lekką zbroję i upewnił się, że ma pod ręką broń. Na powitanie braci wyszedł Nuada i reszta Tuatha de Danaan.
- Witajcie, synowie Tuireanna! - zawołał król - czy zdobyliście już wszystko o co prosił Lugh?
- Tak jest, mamy wszystko ze sobą - odparł dumnie Brian - ale... gdzie jest Lugh? - spytał rozglądając się na wszystkie strony - chcielibyśmy wręczyć mu to osobiście.
- Był tu jeszcze przed chwilą - odparł Nuada i posłał kilku ludzi, żeby znaleźli Lugha, ale poszukiwania okazały się bezowocne.
- Domyślam się, gdzie się ukrył. Wiedział bardzo dobrze, że wracamy do Irlandii mając w swoim posiadaniu tę całą czarodziejską broń - uśmiechną się Brian ze złośliwą satysfakcją - dlatego nas unika. Boi się nas.
Wysłano więc poprzez posłańców wiadomość dla Lugha, że bracia Tuireann chcą oddać mu obiecane przedmioty, ale Lugh jedynie rozkazał, aby zostały one oddane Nuadzie. Dopiero wtedy wpuszczono braci do Teamhair a Lugh wyszedł im na spotkanie.
- Oto jest zapłata za śmierć człowieka - powiedział gdy Nuada przekazał mu trzy jabłka, skórę, siedem świń, rydwan z końmi i szczeniaka - jakiej nikt nigdy nie poniósł i nie poniesie. Ale... to jeszcze nie wszystko, synowie Tuireanna, aby wyrównać nasze rachunki. Czyżbyście zapomnieli o czarodziejskim rożnie i trzech okrzykach? Tego jeszcze nie otrzymałem!
Gdy Lugh wymówił te słowa czar rzucony na braci przestał działać i uświadomili sobie, że to jeszcze nie koniec niebezpieczeństw, że jeszcze raz muszą opuścić Irlandię. Pogrążeni w rozpaczy poszli do domu swego ojca i opowiedzieli mu o swoich przygodach, o niebezpieczeństwach jakie przeżyli i o tym, jak w końcu Lugh ich nieuczciwie potraktował. Następnego dnia, z samego rana, wsiedli z powrotem na Scuabtuine. Żegnała ich siostra Eithne.
- Bracie mój, najdroższy Brianie, przeklinam los, który każe mi się z tobą rozstawać. Obawiam się, że nawet jak wyjdziesz cało ze wszystkich niebezpieczeństw i wrócisz tu żywy, nie spodoba się to Lughowi i każe ciebie zabić. Nie będę mogła przestać o tym myśleć. Z każdą chwilą mój smutek i strach rosną, Brianie.
Brian bez słowa ucałował siostrę, po czym razem z braćmi wypłynął łodzią na wzburzone fale.
Ich podróż do tajemniczej, podwodnej wyspy, Inis Cenn-fhinne, trwała cały kwartał. Wreszcie dotarli na miejsce. Brian rozebrał się i wskoczył do wody. Długo nurkował rozglądając się za miastem kobiet, o którym mówił Lugh, aż w końcu udało mu się dopłynąć do niewielkiego dziedzińca. Faktycznie, siedziały tam same kobiety które zdawały się wcale nie zwracać uwagi na przybysza, tak były zajęte szydełkowaniem i haftowaniem przepięknych, skomplikowanych wzorów. Pośrodku dziedzińca znajdował się rożen. Gdy tylko Brian go dojrzał, bez chwili wahania przeszedł pomiędzy pannami, chwycił go w garść i już miał zamiar wynieść go stąd, gdy nagle rozległ się perlisty śmiech. To wszystkie kobiety przerwały robótki i zanosiły się od śmiechu. W końcu jedna z nich, stłumiwszy chichot, powiedziała:
- Odważnych czynów się podejmujesz, Brianie. Nawet, gdyby byli tu z tobą twoi bracia nie pokonalibyście ani jednej z nas, a każda z nas mogłaby z łatwością pokonać was trzech. Ale skoro pomimo tego odważyłeś się zabrać nam rożen... proszę, jest twój! W nagrodę za twoje męstwo.
Brian ukłonił się grzecznie pannom i czym prędzej wrócił na łódź gdzie Iuchar i Iucharba z niecierpliwością czekali na jego powrót. Gdy tylko go ujrzeli wynurzającego się z morskich głębin i trzymającego w ręce rożen wznieśli radosny okrzyk.
Teraz pozostało im ostatnie, najbardziej niebezpieczne z zadań: oddanie trzech okrzyków na wzgórzu Miochaoina, gdzie nie wolno było wznieść swego głosu powyżej szeptu.
Po dotarciu na miejsce bracia wyszli z łodzi na ląd. Na spotkanie wyszedł im Miochaoin i zaczął walczyć z Brianem. Obydwaj byli doskonałymi wojownikami, walczyli więc długo i zaciekle niczym dwa lwy, dopóki Miochaoin nie padł martwy z ręki Briana. Wtedy do walki stanęło trzech jego synów: Corc, Conn i Aedh. Każdy z nich rzucił włócznią raniąc śmiertelnie synów Tuireanna, jednak oni zdążyli jeszcze rzucić swoje włócznie i synowie Miochaoina padli martwi na ziemię.
Brian spojrzał na swoich braci.
- Umieramy, Brianie - odrzekli Iuchar i Iucharba z wysiłkiem
- Spróbujmy wstać - powiedział Brian ciężko podnosząc się z ziemi - musimy oddać godnie te trzy okrzyki, bracia.
Wstali z trudem, obficie krwawiąc od zadanych im ran i ostatkiem sił krzyknęli tak głośno, jak tylko zdołali. Gdy przebrzmiały ostatnie echa, wrócili na czarodziejską Scuabtuine, położyli się na jej pokładzie i pozwolili by sama zaniosła ich do domu, do Irlandii.
Bracia długo leżeli w półświadomości, nie mając siły się ruszyć, aż w końcu Brian spojrzał na horyzont i rzekł:
- Widzę dom naszego ojca... i Teamhair, bracia.
- Irlandia... - szepnął Iuchar
- Podnieś nas trochę, Brianie - poprosił Iucharba - oprzyj nasze głowy na swoim ramieniu, abyśmy mogli zobaczyć Irlandię, zanim umrzemy.
Gdy dobili do brzegu, wyszli na ląd i tam spotkali się ze swoim ojcem.
- Idź, ojcze - powiedział Brian - do Lugha, zanieś mu ten rożen i powiedz, że oddaliśmy trzy okrzyki na wzgórzu Miochaoina, spłaciliśmy więc cały dług wobec niego... poproś go, niech teraz użyczy nam owej skóry z dzika, żebyśmy mogli uleczyć swoje rany... i pospiesz się, ojcze, bo niedługo umrzemy...
Tuireann poszedł do Lugha, zaniósł mu rożen i wiadomość od swoich synów, ale Lugh odmówił udzielenia pomocy. Brain, dowiedziawszy się o tym nie stracił jeszcze nadziei. Poprosił ojca, aby zaniósł go do Teamhair, aby Brian mógł osobiście prosić Lugha o pomoc, lecz Lugh ponownie odmówił, za nic mając poświęcenie i cierpienie dzielnych braci i ich ojca. Wróciwszy z powrotem nad brzeg morza Brian położył się obok swoich braci i wszyscy troje umarli w tym samym momencie. Tuireann zmarł zaraz potem, z rozpaczy i zgryzoty, a Eithne pochowała ich wszystkich we wspólnym grobie.
Rozdział III, Wielka bitwa na równinie Magh Tuireadh
Niedługo po tych wydarzeniach Fomorianie, pod dowództwem swojego króla - Balora Evil Eye, zdecydowali się zaatakować Tuatha de Danaan.
Nadeszli z północy, gdzie znajdowały się ich cztery miasta, stolice nauki: wielkie Falias i złociste Gorias, oraz Finias i bogate Murias. W tych czterech miastach mieszkało czterech mędrców, którzy uczyli synów i córki Danu i przekazywali im wielką wiedzę. Tuatha de Danaan przywieźli ze sobą cztery skarby: Lia Fail - Kamień Waleczności zwany także Kamieniem Przeznaczenia, Miecz, Włócznię Zwycięstwa oraz Kocioł od którego nikt nigdy nie odszedł głodny.
Lugh wysłał Dagdę do Fomorian aby opóźnił ich atak najbardziej jak to możliwe, co pozwoliłoby Irlandczykom lepiej przygotować się do bitwy, i Dagda natychmiast wykonał rozkaz. Przybywszy na miejsce poprosił ich o opóźnienie wymarszu, na co Fomorianie się zgodzili. Nim jednak puścili go z powrotem Do Teamhair postanowili trochę z niego pożartować. Wiedząc, że Dagda uwielbia dobry rosół przygotowali dla niego wielki kocioł po brzegi wypełniony osiemdziesięcioma galonami wywaru z mięsa koziego, owczego i wieprzowego i kazali Dagdzie to wszystko zjeść.
Tuatha de Danaan wzięli trzy rzeczy za swoje symbole: pług, słońce oraz leszczynę, tak więc mówiło się, że Irlandia była podzielona pomiędzy te trzy rzeczy: Coll - leszczyna, Cecht - pług i Grian - słońce.
- Jeśli zostawisz z tego choć jeden kęs, skończymy z tobą natychmiast! - zagroził mu Fomorianin Indech.
Dagda chcąc nie chcąc wziął wielką łyżkę i zaczął powoli jeść. Wywar okazał się przepyszny, więc Dagdy zjadł wszystko do ostatka. Po tak wielkim obiedzie naszła go nieodparta ochota na drzemkę, położył się więc tak, jak stał, obok kotła, a Fomorianie pokładali się ze śmiechu na jego widok, gdyż brzuch zrobił mu się tak wielki jak ów kocioł. Po paru chwilach Dagda się obudził i ciężko stąpając wyruszył w drogę powrotną do Teamhair.
Gdy ociężały Dagda wlókł się do domu, zostawiając za sobą koleiny głębokie jak rów graniczny, zobaczył piękną boginkę Morrigu kąpiącą się nieopodal w rzece. gdy Dagda wyżalił się jej, Morrigu obiecała, że zemści się na tym, który zrobił mu taki złośliwy dowcip.
Tymczasem w Teamhair Lugh zwołał na naradę wszystkich druidów, kowali, medyków i wojowników. Wpierw zwrócił się do wielce uzdolnionego czarodzieja:
- Jak ty i inni czarodzieje zamierzacie przyczynić się do naszego zwycięstwa nad Fomorianami?
- Mogę zrzucić wszystkie góry Irlandii na zamek Fomorian. Dwanaście najwyższych gór Irlandii oferuje ci swą pomoc, Lugh.
Takie samo pytanie zostało zadane przedstawicielom różnych profesji i zażdy zobowiązał się że będzie walczył z Fomorianami tak, jak najlepiej potrafi. Tak więc magowie obiecali, że sprowadzą wielkie pragnienie na Fomorian i że ukryją przed nimi wodę w rzekach i jeziorach tak, że nie znajdą w nich ani kropli dla siebie, ale dla Irlandczyków zawsze będzie jej pod dostatkiem.
- Dwanaście największych jezior Irlandii oferuje ci swą pomoc, Lugh - obiecali.
Przedstawiciel druidów przyrzekł sprowadzenie trzech deszczy ognia na nieprzyjaciela.
- I wezmę od każdego z nich po dwie trzecie jego odwagi i siły oraz wprowadzę chorobę w ich ciała i w ciała ich wierzchowców. A na irlandzkich wojowników rzucę czar, że z każdym oddechem będzie przybywało im siły i odwagi a przez siedem lat nie będą czuli zmęczenia.
Dwie czarownice: Bechulle i Dianan na zadane przez Lugha pytanie odpowiedziały:
- Rzucimy urok na drzewa, kamienie i trawy, tak że staną jako zbrojna armia przeciw Fomorianom, którzy na jej widok rozpierzchną się w strachu.
Poeta Carpre obiecał ułożyć ciętą satyrę i rzucić na nich urok tak żeby Fomorianie ze wstydu nie mogli stanąć twarzą w twarz z odważnymi wojownikami Irlandii.
Kowal Goibniu rzekł te słowa:
- Jeśli jakakolwiek broń zostanie zniszczona, natychmiast zrobię na jej miejsce nową. I żadne ostrze jakie wyjdzie spod mojej ręki nie chybi celu i nikt, kogo choćby ono draśnie, nie przeżyje. Dodam jeszcze, że to o wiele więcej niż potrafi zrobić Dolb, kowal fomoriański.
Credne, mistrz mosiądzu zobowiązał się do wykonania solidnych okuć do włóczni, rękojeści noży i mieczy oraz obręczy do tarcz, a stolarz Luchta do wykonania samych tarcz oraz drzewców włóczni.
Medyk Diancecht zaś rzekł:
- Jeśli ktokolwiek zostanie ranny podczas bitwy, nawet śmiertelnie, to pod warunkiem, że jego głowa nie będzie odcięta a mózg i szpik nie wypłyną, zobowiązuję się go uzdrowić, a jeśli będzie taka konieczność, to wskrzesić tak, że następnego ranka będzie gotowy znów do walki.
Na koniec odezwał się Dagda:
- Tak się wszyscy przechwalacie, a ja to wszystko, do czego się zobowiązujecie, zrobiłbym sam, bez niczyjej pomocy.
- To w takim razie - odezwał się ktoś z zebranych - musisz być chyba bogiem!
I wszyscy wybuchli śmiechem, a potem przemówił Lugh budząc odwagę w ich sercach i każdy poczuł się potężny, silny i pewny siebie.
Kiedy nadszedł wyznaczony dzień bitwy obie armie: Fomorian i Tuatha de Danaan stanęły naprzeciw siebie pośrodku równiny zwanej Magh Tuireadh. Wpierw przeciwnicy zaczęli grozić sobie nawzajem:
- Irlandczycy są na tyle bezczelni że śmią się nam przeciwstawiać - rzekł zdrajca Bres do swojego towarzysza stającego obok, Indecha.
- Przysięgam, że posiekam na drobne kawałeczki kości każdego z nich jeśli natychmiast się nie poddadzą i nie zaczną z powrotem płacić nam podatków.
Wśród Irlandczyków nie było ich dowódcy, Lugha, gdyż postanowiono nie narażać go na bezpośrednie niebezpieczeństwo. Gdyby Lugh zginął byłaby to niepowetowana strata. Zostawiono go więc w Teamhair razem ze strażą przyboczną w liczbie dziewięciu żołnierzy. Tego pierwszego dnia do bezpośredniej walki nie stanął żaden z głównodowodzących, jedynie najprości wojownicy, których talent do walki oraz zapał i odwaga ani na trochę nie ustępowały talentowi, zapałowi i odwadze ich dowódców.
I bitwa toczyła się, dzień po dniu, a szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną ze stron. Jednak po jakimś czasie Fomorian zaczęło intrygować pewne zjawisko: o ile ich żołnierze raz zranieni lub zabici zostawali takimi następnego dnia, o tyle tak oczywiste prawa natury jakby nie tyczyły się Irlandczyków: ranni czy nawet zabici stawali następnego dnia do walki równie, albo nawet bardziej silni niż przedtem. Podobne cuda działy się z uzbrojeniem: broń Fomorian raz stępiona czy zniszczona taką pozostawała, a broń Irlandczyków nie okazywała żadnych oznak zniszczenia. Aby rozwiązać tę zagadkę Fomorianie wysłali na przeszpiegi Ruadana, bowiem był on synem Bresa i Brigit, która z kolei była córką Dagdy, a więc w żyłach młodzieńca płynęła krew Tuatha de Danaan. Ruadan dowiedział się, że na zachód od Magh Tuireadh a na wschód od Loch Arboch wydrążona została studnia Slaine. Aby wypełnić swoje przyrzeczenie dane Lughowi, Diancecht, jego syn Octruil i córka Airmed rzucili zaklęcie na wodę w tej studni i wrzucili do niej lecznicze zioła. Dlatego teraz, gdy zanurzy się w niej ciało zabitego wojownika lub przemyje nią rany, te natychmiast się goją a umarli odżywają i wstępuje w nich siła i odwaga dwakroć większa niż jaką dysponowali przedtem. Natomiast broń nie naprawiała się i nie ostrzyła sama w cudowny sposób, lecz była robiona za każdym razem od nowa przez Goibniu i Luchtę w nieprawdopodobnym tempie: Goibniu starczyły trzy uderzenia aby ostrze włóczni było gotowe, a Luchcie trzy cięcia aby gotowy był drzewiec. Czwartym ruchem Luchta nakładał na drzewiec mosiężny pierścień a piątym rzucał drzewcem w kierunku zamocowanego obok kowadła ostrza, ostrze zachodziło na drzewiec i włócznia była prawie gotowa. Jeszcze tylko trzy ruchy starczyły Credne na założenie mosiężnych nitów a Cron ostrzyła każdą włócznię.
Gdy Ruadan wrócił do Fomorian i opowiedział im o tym wszystkim otrzymał rozkaz natychmiastowego powrotu do Teamhair i zabicie Goibniu. Ruadan znalazłszy się w kuźni poprosił Goibniu żeby zrobił dla niego ostrze do włóczni. O drzewiec poprosił Luchtę a Credne o nity. Otrzymał to wszystko i kiedy trzymał już gotową włócznię w ręku rzucił nią w Goibniu. Jednakże chybił i Goibniu został tylko ranny. Zdołał wyciągnąć włócznię z rany i rzucił nią w Ruadana zabijając go na miejscu.
Całe to zajście, za sprawą magii, widzieli Bres i jego żona Brigit, która zaniosła się szlochem na widok martwego ciała jej syna. Rana Goibniu błyskawicznie się zagoiła po przemyciu jej cudowną wodą ze studni Slaine. Ale wtedy syn Indecha, Octriallach zwołał kilku innych Fomorian i razem zrzucili na Slaine ogromny kamień, żeby Irlandczycy nie mogli już czerpać z niej wody, a po jakimś czasie studnia wyschła.
W dniu, który miał okazać się ostatnim dniem bitwy na MaghTuireadh, wojownicy Fomoriańscy stanęli równym rzędem pośrodku pola bitwy. Nie było wśród nich nikogo kto nie miałby na sobie mocnej zbroi, hełmu na głowie, ciężkiej włóczni w prawej ręce, tarczy na lewym ramieniu i miecza przy pasie. Równie dobrze uzbrojeni i nie mniej pewni siebie stanęli naprzeciwko nich Tuatha de Danaan. Tym razem przybył również Lugh razem z Diancechtem i boginkami wojny: Badb, Machą i Morrigu.
Na rozkaz Lugha Irlandczycy ruszyli do ataku. W czasie tej krwawej bitwy zginął Nuada z rąk samego Balora EvilEye a Dagda został ciężko raniony przez żonę Balora Ceithlenn. Lugh nie mogąc dłużej stać bezczynnie umknął strażnikom którzy strzegli jego bezpieczeństwa i podążył ku pierwszym szeregom wojowników zagrzewając ich do walki okrzykami.
- Walczcie o swoją wolność! - wołał - bo lepiej jest zginąć w bohaterskiej walce niż żyć w niewoli!
A żołnierze odkrzyknęli jemu i ruszyli ze zdwojonym zapałem atakując Fomorian.
Ostatnie godziny bitwy były istną rzezią, poległo wielu walecznych i zdolnych żołnierzy, murawa nasiąknęła krwią zabitych i rannych tak, ze walczący ślizgali się po niej jak po błocie, a na wiele mil niosły się echa uderzeń mieczy o tarcze i o miecze przeciwników, krzyków walczących i świstu włóczni przecinających powietrze. Rzeka unosiła ze sobą ciała wszystkich poległych, bez rozróżniania czy byli dla siebie przyjaciółmi czy wrogami.
Lugh przebiwszy się przez szeregi Fomorian dotarł do miejsca gdzie stał Balor i zaczął krzyczeć na niego i rzucać weń obelgami.
- Podnieście mi powiekę!!! - wrzasnął rozwścieczony Balor do swoich żołnierzy - podnieście ją, niech no spojrzę na tego natrętnego gadułę, a nie wypowie już ani jednego słowa!!!
Lugh tylko czekał aż Fomorianie podniosą powiekę Balora i ukarze się jego śmiertelne oko. Chwycił swoją włócznię i rzucił nią trafiając prosto w źrenicę, a pęd włóczni był tak ogromny, że oko Balora zostało wybite na drugą stronę czaszki i spojrzało na całą armię Fomorian i wszyscy oni natychmiast padli martwi. Wtedy Lugh jednym zamachem odciął Balorowi głowę. Tym samym spełniła się przepowiednia dana niegdyś Balorowi, że zabije go jego własny wnuk.
Tego dnia został spełniona jeszcze jedna obietnica: Morrigu, która obiecała Dagdzie że go pomści, zabiła Indecha, wzięła dwie pełne garście jego krwi i zaniosła ją do fortu Unius, który od tej pory zwany był Fortem Zniszczenia.
Po śmierci Balora nastąpił pogrom Fomorian, wyparto ich aż na morze, do ich Szklanej Wieży. Jedynie zdrajcę Bresa przyprowadzono przed oblicze Lugha.
- Oszczędź mnie, lepiej na tym wyjdziesz niż gdybyś miał mnie zabić - powiedział Bres - jeśli mnie zachowasz przy życiu obiecuję sprawić, by wszystkie krowy w Irlandii zawsze dawały dużo mleka!
- Co na to moi mędrcy? - zwrócił się Lugh do swoich doradców
- Zabij go, Lugh. Bres nie powinien dawać obietnicy której dotrzymanie nie leży w jego możliwościach - rzekł mędrzec.
- Nie zabijaj mnie - zawołał znów Bres - a obiecuję że w Irlandii będzie można zbierać żniwa co kwartał!
- Wiosna jest aby orać i siać, lato aby zboże wyrosło i dojrzało, jesień aby móc je zebrać, a zima to pora aby z niego korzystać! - odezwał się mędrzec.
- Jak widzisz, Bres, twoje obietnice niewiele ciebie ratują - rzekł Lugh - ale powiedz mi jak najlepiej orać, siać i zbierać zborze?
- Niech orka rozpoczyna się w czwarty dzień tygodnia - odrzekł niepewnie Bres - i niech w taki sam dzień odbywa się siew i w taki sam dzień niech będą zbierane plony.
Lugh wysłuchawszy tej przemowy puścił Bresa wolno.
Jeszcze w trakcie trwania bitwy i tuż po jej zakończeniu zdarzyło się kilka ciekawych historii:
Podczas bitwy Ogma znalazł miecz fomorskiego księcia Tethry. Miecz nosił nazwę Orna. gdy Ogma wydobył go z pochwy aby go wyczyścić, miecz odezwał się nagle ludzkim głosem i zaczął opowiadać historie wszystkich czynów do których popełnienia ów miecz został użyty.
Pewnego dnia zdarzyło się, że żonie Goibniu postawiono poważny zarzut zdrady męża. Goibniu akurat pracował w swojej kuźni, gdy posłaniec przyniósł mu tą złą wiadomość. W pierwszej chwili Goibniu poniósł gniew. Trzymając w ręku świeżo wykonaną włócznię - nazwaną ją Nes - przeklął ją tak, że od tej pory każdy kto otrzymałby nią cios stanąłby w płomieniach.
Potem Lugh razem z Dagdą i Ogmą podążyli za uciekającą armią Fomorian, gdyż ukradli oni harfę zwaną Uaitne należącą do Dagdy. Wtargnąwszy do sali, gdzie zwykle wystawiano uczty, zobaczyli wśród Fomorian Bresa i jego ojca Elathana, a na ścianie wisiała Uaitne. Widząc ją Dagda zawołał ją zaklęciem i harfa, posłuszna jego rozkazom, sfrunęła ze ściany i wpadła prosto w ręce swego właściciela, a szybując przez salę zabiła dziewięciu Fomorian.
Dagda ująwszy instrument w dłonie zagrał trzy melodie: żałobną, wesołą i kołysankę. Gdy grał melodię żałobną nikt nie potrafił powstrzymać łez, przy melodii wesołej wszyscy śmiali się i tańczyli a przy kołysance każdy zapadł w głęboki sen.
Lugh i Ogma wykorzystując sytuację wyszli z sali a Dagda poszedł jeszcze do pomieszczeń gdzie trzymano zwierzęta i wziął stamtąd swoją jałówkę, którą kiedyś dostał od Bresa za wybudowanie fortyfikacji. Jałówka rykiem zawołała swego cielaka, a za jej głosem poszedł nie tylko on, ale też bydło zabrane niegdyś ludziom Dea jako podatek. W ten sposób całe bydło należące do Tuatha de Danaan pasło się znowu na swoich pastwiskach.
Cé, druid służący Nuadzie, został bardzo ciężko ranny podczas bitwy z Fomorianami. Resztkami sił zdołał dotrzeć na południe, do Carn Corrslebe. Tam zatrzymał się na chwilę, aby odpocząć i zobaczył przed sobą bezkresną równinę, całą porośniętą kwiatami. Postanowił, że koniecznie musi dotrzeć do tego cudownie pięknego miejsca. Jednak gdy tylko postawił stopę na kwiecistej łące, umarł z wycieńczenia, a w miejscu, gdzie upadł, wytrysło źródło i wkrótce cała równina znalazła się pod wodą. W ten sposób powstało jezioro, które potem nazwano imieniem dzielnego druida: LochCé.
Jeszcze tylko niedobitki Fomorian krążyły po Irlandii, z zemsty niszcząc i dewastując wszystko co tylko się dało. Wkrótce jednak Morrigu i syn Dagdy Agnus Og, pewnej nocy Samhain, położyli kres ich zuchwalstwu i od tej pory nie było w Irlandii ani jednego Fomoriana.
Wreszcie Morrigu mogła wszem i wobec ogłosić zwycięstwo:
- Pokój od Ziemi po Niebo i od Nieba po Ziemię, siła dla wszystkich!
I wszyscy się cieszyli z tego zwycięstwa, choć było tylu poległych, że nikt nie byłby w stanie ich zliczyć. Czy było ich tylu, ile gwiazd na niebie? Albo ile płatków śniegu?, czy ździebeł trawy na łące? Jak wielu by ich nie było, Nuada był jednym z poległych, tak więc należało wybrać nowego króla. Wszyscy jednogłośnie wybrali Lugha na swojego władcę.
Zaraz potem umarła przybrana matka Lugha - Taillte. Już na łożu śmierci poprosiła swojego męża, Duacha Mrocznego, aby z pomocą swoich ludzi ściął cały las Cuan, gdyż chciała mieć obwarowania wokół swojego grobu. Wola jej została spełniona rzetelnie: w ciągu jednego miesiąca Irlandczycy mieczami i toporami ścięli wszystkie drzewa lasu Cuan. Lugh pochował swoją przybraną matkę na równinie Midche i usypał kurhan. Rozkazał, aby od tej pory, każdego lata rozpalano tu ogniska i urządzano zabawy żeby uczcić pamięć Taillte.
Natomiast rodzona matka Lugha, piękna Eithne, zaraz po bitwie przyjechała do Teamhair i poślubiła syna Nuady Tadga. Wkrótce urodziła mu dwoje dzieci: Muirne i Tuiren.
Rozdział IV, Ukryty dom Lugha
Lugh bardzo długo sprawował rządy w Irlandii, ale w końcu postanowił wyjechać, a na jego miejsce wybrano Dagdę. Od tej pory nie wiadomo dokładnie, co działo się z Lughiem.
Pewnego razu wojownik imieniem Conn Stu Bitew zawitał w okolice Teamhair. Byli z nim jego żołnierze, druidzi i poeci. Zdarzyło się, że Conn stanął na magicznym kamieniu który Tuatha de Danaan dawno temu przywieźli do Irlandii. Gdy tylko stopa Conna spoczęła na kamieniu głaz wydał z siebie krzyk tak donośny, że słychać go było w promieniu wielu mil.
- Co to było? - spytał zaskoczony Conn swojego druida - skąd się wziął tutaj ten kamień?
- Nie umiem ci teraz tego wyjaśnić, Conn - odparł druid - ale daj mi pięćdziesiąt trzy dni na znalezienie odpowiedzi.
Gdy minęły pięćdziesiąt trzy dni Conn ponownie spytał swojego druida o kamień, wtedy druid rzekł:
- Jest to Lia Fail - Kamień Waleczności, lub Kamień Przeznaczenia, został przywieziony z miasta Falias aż tutaj, do Teamhair i tutaj będzie stał wiecznie. Kamień wydaje z siebie krzyk gdy stanie na nim stopa przyszłego króla Irlandii a liczba wydanych okrzyków przepowiada ile władców twojej rasy będzie panować po tobie. Ale nie do mnie należy wymienianie ich imion.
Gdy tylko druid wypowiedział te słowa spłynęła na nich tak gęsta mgła, że stracili orientację w terenie. Wówczas usłyszeli tętent kopyt końskich. Podjechał do nich obcy jeździec który powitał uprzejmie Conna i zaprosił go do swojego domu. Conn ze swoją świtą podążyli więc za nieznajomym, który dziwnym sposobem orientował się doskonale w gęstej mgle.
Wreszcie przybyli na piękną równinę, gdzie mgła niespodziewanie się rozstąpiła, i zobaczyli bogatą i mocną fortyfikację, a gdy przekroczyli bramę ze złota ich oczom ukazał się dom z dachem pokrytym brązem.
Gdy weszli do środka nieznajomy zajął główne miejsce przy stole a obok niego zasiadła kobieta o niespotykanej urodzie. Siedziała tak przez kilka chwil, jakby pozwalała się podziwiać Connowi i jego żołnierzom, w końcu zwróciła się do gospodarza domu:
- Komu mam nalać wina?
- Usłuż Connowi Stu Bitew - odparł nieznajomy tym samym przedstawiając swojego gościa, choć Conn nie wymienił mu swojego imienia - on będzie dowodził w stu bitwach, zanim umrze - dodał tajemniczą przepowiednię. Potem uzupełnił przepowiednię druida Conna wymieniając z imienia wszystkich władców Irlandii którzy będą panowali po Connie i określił jak długo każdy z nich będzie żył. Potem przedstawił towarzyszącą mu kobietę jako boginię Irlandii.
- A co do mnie - powiedział - jestem Lugh Długoręki, syn Eithne.
Księga III, Gaelowie
Rozdział I, Pierwsze spotkanie
Nawet najsilniejszy ród nie może panować wiecznie. Nadszedł czas, kiedy Tuatha de Danaan musieli ustąpić miejsca Gaelom.
Gaelowie przybyli do Irlandii aby pomścić swojego rodaka Itha, który został zabity przez jednego z Tuatha de Danaan. Gdy Irlandczycy ujrzeli floyllę wrogich statków natychmiast użyli swojego magicznego talentu i spowili całą wyspę gęstą mgłą. Gaelowie nie mieli innego wyjścia, jak żeglować ostrożnie i powoli wzdłuż brzegów wyspy i zacumować przy Inver Sceine w zachodniej części Munsteru. W głąb lądu wysłano niewielki oddział pod wodzą Amerigena. Po kilkudniowej wędrówce dotarli do Slieve Mis gdzie ujrzeli oddział zawodowych wojowniczek na którego czele jechała piękna kobieta w towarzystwie mędrców i druidów. Amerigen wyszedł im naprzeciw.
- Witaj, piękna wojowniczko - zawołał - czy możesz wyjawić nam swoje imię?
- Jestem Banba, żona MacCuilla od Leszczyny, królowa Tuatha de Danaan.
Po jakimś czasie Gaelowie dotarli do Slieve Eibhline gdzie ponownie natknęli się na grupę wojowniczek. Gdy zbliżyli się do nich Amerigen ponownie spytał kobietę dowodzącą oddziałem o imię.
- Jestem Fodhla, żona MacCechta od Pługa, królowa Tuatha de Danaan.
Gaelowie ruszyli dalej, a gdy stali już na jednym ze wzgórz Uisnechu ujrzeli postać podążającą w ich kierunku. Otworzyli szeroko oczy w zdumieniu, bowiem osoba ta raz ukazywała się im jako niezwykłej urody niewiasta a raz jako wielka, szaro-biała wrona. Przyfrunęła do nich i usiadła na ziemi, a spytana o imię odrzekła:
- Jestem Eire, żona MacGreine'a od Słońca, królowa Tuatha de Danaan.
Gaelowie zrozumieli, że ukazały się im trzy boginie Tuatha de Danaan, których imionami nazywano Irlandię.
Podróżnicy dotarli w końcu do Teamhair, gdzie zastali potomków Dagdy kłócących się o to, komu ma przypaść większa część majątku rodzinnego. Spór był tak gwałtowny, że miał duże szanse przerodzić się w wojnę domową.
Wykorzystując sytuację Amerigen wszedł pomiędzy spierających się mężczyzn i zawołał głośno, aby każdy go usłyszał:
- Słuchajcie, Tuatha de Danaan! Skoro nie potraficie podzielić uczciwie między siebie waszego majątku i wszystkich ziem, oddajcie je nam, Gaelom, po dobroci, albo zdecydujcie się walczyć z nami o prawo do panowania w Irlandii! Dopuściliście się podłego czynu zabijając jednego z Gaelów - Itha, dlatego mamy pełne prawo żądać od was zgody na to, co wam zaproponujemy.
- Nie poddamy się bez walki - odezwał się jeden z Tuatha de Danaan - sami zdobyliśmy ten kraj siłą i nie oddamy go byle komu po dobroci. Widać w tobie mądrego i doświadczonego wojownika. Co proponujesz?
Amerigen nachylił się ku jednemu ze swoich żołnierzy.
- Wracaj szybko na Inver Sceine - szepnął mu do ucha - i powiedz reszcie, żeby wsiedli do łodzi i oddalili się od brzegu na długość dziewięciu fal morskich.
Jak tylko posłaniec wyszedł z Teamhair aby zanieść Gaelom wiadomość, Amerigen powiedział:
- Mam następującą propozycję: jeśli uda się wam powstrzymać nas z dala od brzegów wyspy, to obiecujemy odpłynąć tam, skąd przybyliśmy i nigdy więcej tu nie wrócić. Jeśli jednak uda nam się przybić do brzegu i zejść na ląd, wtedy wy oddacie nam wyspę i zgodzicie się żebyśmy tu rządzili.
Taka propozycja wydała się mieszkańcom Teamhair korzystna. Byli pewni, że z łatwością poradzą sobie z Gaelami za pomocą czarów.
Gdy do Gaelów czekających na Inves Sceine dotarła wiadomość od Amerigena, czym prędzej wciągnęli kotwice i wypłynęli w morze na odległość dziewięciu morskich fal. Magowie Tuatha de Danaan widząc najeźdźców w pobliżu brzegów Irlandii rzucili urok na wiatr i zaczął się silny sztorm, który miotał statkami Gaelów i rzucał jednego o drugi. Gaelowie ginęli jeden po drugim, zrzucani z wysokich masztów na pokład, przebijani kawałkami desek z rozbitych łodzi, topili się, gdy jakiś statek nie wytrzymawszy huraganu rozpadał się w drzazgi.
- Zdrada! zawołał Donn do swojego brata Amerigena - dlaczego nasi magowie nie odczyniają uroków Danaanów?
- To nie jest zdrada - rzekł Amerigen i z trudem utrzymawszy równowagę na kołysającym się pokładzie statku, uniósł ręce i zaczął rzucać własne uroki na wiatr i burzę:
"Znajdziemy miejsce na tych równinach,
górach i dolinach,
w lasach pełnych leszczyn i owoców,
nad rzekami, strumieniami i jeziorami.
Będziemy mieszkać w Teamhair,
To będzie dom naszych władców"
I kiedy Amerigen przestał mówić, burza ucichła a fale się uspokoiły.
Bardzo niewielu Gaelów przeżyło sztorm, ale kiedy pozostali przy życiu zeszli na ląd i pochowali swoich towarzyszy, Amerigen stojąc nad brzegiem zaśpiewał:
"Jestem wiatrem na morzu
Jestem falą morską
Jestem bykiem siedmiu bitew
Jestem orłem na skale
Jestem promieniem słońca
Jestem najpiękniejszą z równin
Jestem łososiem w jeziorze
i jeziorem w dolinie
Słowem mądrości
i grotem włóczni podczas bitwy
Kto rzuca światło na szczyty gór,
jeśli nie ja?
Kto powie jak stary jest księżyc.
jeśli nie ja?
Kto zna miejsce gdzie słońce wschodzi,
jeśli nie ja?"
Rozdział II, Bitwa na Tailltin
Trzy dni po wielkim sztormie Gaelowie zostali bezpośrednio zaatakowani przez oddział Irlandczyków pod dowództwem królowej Eire. Pomimo zmęczenia spowodowanego walką ze sztormem, Gaelowie pokonali Tuatha de Danaan, tracąc jednak jeszcze kilkuset żołnierzy. Jednakoż straty po drugiej stronie były dużo większe. Eire musiała wrócić do Teamhair z resztką swoich wojowników.
Tymczasem Gaelowie, odpocząwszy i zregenerowawszy siły, wysłali posłów do trzech braci, którzy w tych czasach władali Irlandią. Zaproponowali im ostateczną bitwę, która miała rozstrzygnąć kto będzie panował w Irlandii.
Tak więc obie armie spotkały się na równinie zwanej Tailltin. Pierwsza część bitwy nie rozstrzygnęła niczego - wojownicy obu narodów zdawali się być sobie równymi w sztuce wojennej. Jednak po pewnym czasie szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę Gaelów. Zabito trzech władców Irlandii i trzy królowe: Fodhlę, Banbę i Eire. To przesądziło o zwycięstwie Gaelów. Armia Tuatha de Danaan została rozproszona i w ten sposób Irlandia dostała się pod panowanie Gaelów, którzy od tej pory mogli nazywać siebie Irlandczykami.
Wyspa została podzielona na prowincje: Munster, Leinster, Connacht i Ulster, którymi rządzili przywódcy Gaelów: Munsterem Heber i Amerigen, Leinsterem Heremon, Connachtem i Ulsterem Eimhir.
Wiele lat później w pieśniach poetów można było usłyszeć, że najlepszymi i zarazem najskromniejszymi wojownikami byli Gaelowie. Tuatha de Danaan natomiast, pomimo iż równie uzdolnieni, byli zbyt chełpliwi i niesprawiedliwi - dlatego musieli opuścić Irlandię.