Józef Mackiewicz - Droga donikąd
"Droga donikąd'" Józefa Mackiewicza jest z pewnością jednym z lepszych dzieł polskiej literatury XX wieku, jednak jest to książka prawie nieznana szerszemu audytorium. Jest to opowieść o losach mieszkańców wileńszczyzny pod okupacją bolszewicką w latach 1940-1941. Tragiczne wydarzenia, które dotykają Pawła, Leona, Karola Tadeusza, Weroniki i wielu innych ludzi zmuszają bohaterów do zajęcia stanowiska wobec dyktatu i terroru bolszewickiego. Karol po chwilowym buncie przeciw nieznośnej dla niego sytuacji, przystaje jak wielu innych z nadzieją, że uratuje się, do agitatorów systemu. Tadeusz uznając bolszewizm za największe zło w historii ludzkości, niszczące wolność i godność człowieka postanawia (jeden z niewielu) walczyć zbrojnie z komunistami. Weronika nie patrząc na sytuację polityczną poświęca swe życie za ukochanego. Paweł zaś nie poddając się totalitarnemu zniewoleniu próbuje uciec. Okazuje się jednak, że niezależnie jaką drogę oni wszyscy wybrali jest to droga do nikąd - nie ma ucieczki od systemu, który traktuje ludzi jako nawóz dla swego rozwoju. Ten system zrównuje wszystkich do jednakiego strachu, beznadziei i nieufności wobec innych ludzi. Polecam tę książkę wszystkim, którzy nie znają bolszewizmu z autopsji.
Czesław Miłosz: W tej powieści autor wykazuje zdumiewający dar operowania realiami z codziennego życia małych ludzi. Żaden z prozaików rezydujących w Polsce nie potrafi tak jak on tworzyć postaci kilkoma pociągnięciami pióra, i to bez psychologizmów, prawie bez opisu, pokazując gest, westchnienie, splunięcie. W porównaniu z nim w Związku Literatów w Warszawie nie ma ani jednego realisty. To oni są wykorzenieni, nie on. Książka Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym niż świadectwa historyczno-polityczne.
Jacek Trznadel CZYTAJĄC ZNÓW DROGĘ DONIKĄD
Każda właściwie powieść Mackiewicza umieszcza nas w centrum spraw XX stulecia. To samo odnosi się także do jego Drogi donikąd (1955), najważniejszej powieści polskiej o zagładzie polskich kresów północnych i Wilna w czasie okupacji sowieckiej. Słowo zagłada wziąłem z podstawowej monografii socjologiczno historycznej, Krzysztofa Jasiewicza Zagłada polskich kresów (1998). Historia tych ziem na nowo zabranych, należąca w pełni do dziejów ojczystych, jawi się nam dzisiaj inaczej niż w czasie zaborów. Wtedy, choć oddzielony kordonami, kulturowy żywioł polski, dręczony przez zaborców, nigdy jednak nie został poddany totalnej zagładzie. Stało się tak w odniesieniu do kresów dopiero w wieku XX. Zostały zniszczone jako polskość prawie doszczętnie w czasie okupacji sowieckiej, poprzez unicestwienie, deportację i przesiedlenie. Obraz tej zagłady, przypieczętowanej nieodwracalną decyzją geopolityczną, czyni z powieści Mackiewicza rozdział o końcu tamtej historii. Zapewne Niemcy spoglądają podobnie na swe ziemie utracone, choć rola Wrocławia i Szczecina dla kultury niemieckiej była mniejsza niż Lwowa i Wilna dla kultury polskiej, rozwijającej się w warstwie szlacheckiej nie centralnie, lecz peryferyjnie, prowincjonalnie.
Jednak Mackiewiczowi nie tylko o polskość chodziło. Patrzył na te ziemie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego nie jak polski szowinista, lecz widział je jako bezcenny stop różnych narodowości i języków, czego przykładem był choćby jego przedwojenny zbiór reportaży Bunt rojstów (1938). Zbiór ten, w którym uderza miłość do swej najbliższej ojczyzny, zyskał przed wojną bardzo dobre opinie. Był wynikiem niezliczonych podróży i "wizji lokalnych" od Wileńszczyzny po Polesie. Mackiewicz pochylał się nad prawdą tych kresowych ludzi, którzy określali się przede wszystkim jako "tutejsi". Wychodząc od idei, którą na początku wieku określono w Wilnie jako "krajową", bronił "tutejszych" przed administracyjnymi wykoślawieniami części działaczy "państwowotwórczych" Polski, pokazując piękno swobodnego ludzkiego samookreślania się na co dzień. We wszystkich kresowych opowieściach Mackiewicza czuje się zapach żywicy tamtejszych lasów i cierpki oddech tamtejszych rojstów. Słychać zaśpiew mowy "tutejszych" ludzi - polsko białorusko rosyjski, ale także slang polsko żydowski. Natomiast sowietyzacja, jak widzi ją w swej powieści Mackiewicz, usiłowała zgnieść nie tylko to, co polskie, lecz wszystko, co ludzkie. Więc i całe także, różnorodne piękno ludzkie tego kraju. Stąd uniwersalne spojrzenie w Drodze donikąd. A ludzkie jest dla Mackiewicza przede wszystkim pragnienie wolności. Temperament Mackiewicza każe mu to pragnienie widzieć w uwikłaniach bytu społeczno-politycznego. Ale ten byt zawsze będzie ukazany w skrócie przejmującego losu indywidualnego.
W Drodze donikąd przedstawione sprawy i losy dzieją się i są widziane za sprawą centralnej postaci powieści, Pawła, przedwojennego dziennikarza, mieszkającego pod Wilnem i imającego się różnych zajęć pozwalających uniknąć kontaktu z ideologią sowieckiego okupanta - od wyrębu lasu, przez przemyt, po zawód furmana. Wszystko to nosi w sobie niewątpliwe cechy doświadczeń samego autora. Seria wielu autobiograficznych wspomnień, drukowanych w czasopismach zaraz po wojnie, na emigracji, została później - często z niewielkimi zmianami - potraktowana jako materiał powieści. Rzadko zdarza się, aby autor obdarzył nas taką pewnością co do związku epizodów i realiów z rzeczywistością ("Poza powieściowymi osobami wszystko jest autentyczne w tej relacji" - pisze we wstępie). Odmowa współpracy z NKWD, niemożność opracowania scen dla reżimowego teatru, niewywieszenie czerwonej flagi, wszystko to nie wypływa u bohatera z zamierzeń heroicznych, wynika raczej z instynktownych odruchów wewnętrznej niemożności spełnienia wymogów życia w komunizmie. Okazuje się, że na tle szerszym jest to jednak postawa wyjątkowa, normą staje się żenujące przystosowanie się całej społeczności. Przejmująca jest w Drodze donikąd zwykłość ukazanych obrazów, różnych indywidualnych odruchów i decyzji, składających się na szaro posępną panoramę powoli lecz bezwzględnie mordowanej wolności. Wymusza się różnorodną kolaborację na wszystkich kręgach ludności, a wreszcie dopełnia się jej los straszliwymi deportacjami. Każda maska ketmana była dla Mackiewicza maską komunistycznego zniewolenia. Dlatego Paweł pogardza byłym przyjacielem Karolem, który podjął się roli wykładowcy marksizmu leninizmu. To dlatego przesłuchiwany przez NKWD nie chce - nawet by się ocalić od łagru - podpisać zobowiązania o współpracy, podpisze jedynie deklarację, że zachowa przesłuchanie w tajemnicy, by złamać ją natychmiast po zwolnieniu.
Zostało ukazane niewątpliwie po raz pierwszy w naszej literaturze ponure rodzenie się komunistycznego człowieka, człowieka nazwanego w ostatnich czasach homo sovieticus.To bierne wręcz poddanie się sowieckiemu terrorowi Mackiewicz ukazuje w szerokim przekroju społecznym - od warstw wykształconych po mieszkańców wsi. Powszechny strach ilustruje dobrze scena, w której Paweł prosi w Wilnie kolejnych znajomych o przechowanie historycznej karabeli. Spotyka go odmowa, gdyż wszyscy boją się oskarżenia o ukrywanie "broni siecznej". Szerzy się donosicielstwo. Gdy w chwili deportacji Pawłowi udaje się uciec z żoną, jego wiejska sąsiadka, pragnąc przypodobać się NKWD, proponuje spuszczenie pozostawionego psa, który może pobiegnie ich śladem. Nic tu z fikcji, czysty realizm. Podobną ucieczkę w ostatniej chwili, rodziny Stankiewiczów z Powsińczów, opisał Michał Wędziagolski. ("Czas" (Wilno) 14-20 czerwca 2001).
Uciekłszy w końcu od deportacji Paweł znajdzie się z żoną w puszczańskim ostępie na drodze, jak sam mówi, prowadzącej donikąd. Tytuł książki to jednocześnie ocena komunizmu. Zamykając książkę czytelnik ma nadzieję, że dane będzie Pawłowi ocalenie, bo brakuje tylko dwu dni do ataku Wehrmachtu na Związek Sowiecki. Paweł o tym nie wie, ale wynika stąd - w przesłaniu do czytelnika - paradoksalna wiara w to, że komunizm nie będzie trwał wiecznie. Jak zawsze, Mackiewicz odwołuje się tu do prawdziwej historii.
Droga donikąd miała na celu przedstawienie zniewolenia sowieckiego, jak mówi jeden z jej bohaterów, o wiele gorszego od hitlerowskiego. Totalitaryzm niemiecki - jak czytamy - niszczył terrorem ciało, ale pozostawiał wolną duszę. Mackiewicz ukazuje w powieści, jak deportacje sowieckie dokonują się w zasadzie przy całkowitym braku oporu ze strony deportowanych. Na tym tle urasta w powieści do miary symbolu nie zrealizowana do końca postawa znajomego Pawła, Tadeusza Zakrzewskiego, który mówi, że prawdziwa walka przeciw zniewoleniu może się odbyć tylko poprzez strzał, opór zbrojny. Nie zostaje mu dana realizacja tych zamiarów, zadenuncjowany ginie w najgłupszy sposób.
Okupacja sowiecka ziem północno-wschodnich i Wileńszczyzny, po krótkim okresie końca roku 1939 rozpoczęła się na nowo, jak wiadomo, w czerwcu 1940, gdy tereny te przeszły spod okupacji litewskiej pod sowiecką, razem z pochłonięciem Litwy i zamianą jej na republikę sowiecką. Przerwała się ta okupacja wraz z atakiem niemieckim na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. I właśnie w tym okresie, mniej więcej od sierpnia 1940 do czerwca 1941 dzieje się akcja powieści Mackiewicza.
Jak wiemy, Droga donikąd jest pierwszą częścią dylogii wojennej o losach tych ziem (część druga to powieść Nie trzeba głośno mówić). Jednak Droga donikąd stanowi całość samoistną tak pod względem powieściowym, jak i problematyki historycznej. Wychodząc od wileńskiego jądra terytorialnego druga część dylogii, Nie trzeba głośno mówić ukazuje szeroko zakrojoną, splątaną i wielowarstwową, epicką historię o wiele szerszego terytorium ziemi Wielu Narodów. Na tle Drogi donikąd widzimy niewątpliwie tragiczne szamotanie się ludzkich historycznych działań, splątanych i sprzecznych. Ludzie tej ziemi po uświadomieniu sobie grożącego niebezpieczeństwa pragną ocalić się, działać, walczyć, by zdobyć inny los. Wynik będzie równie posępny jak w Drodze donikąd. Nad wszystkim zapanuje zwycięska sowiecka zagłada.
Droga donikąd traktuje o losach ziemi i ludzi z nią związanych pod kątem zupełnie nowego w Polsce doświadczenia cywilizacyjnego. Jej znaczenie przerasta ramy zwykłej opowieści historycznej. Model faktów i model psychologiczny, stworzony w tej powieści przez Mackiewicza stanowi jakość niepowtarzalną w polskiej powieści powojennej. Nie dorównuje jej nic z utworów pragnących opisać zjawisko sowietyzacji Polski. Wilnianin, Czesław Miłosz, pisał o tej książce niedługo po jej ukazaniu się: "Książka Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym niż świadectwa historyczne i polityczne" ("Kultura" grudzień 1956 i po latach: "epos końca. Jest to koniec Wielkiego Księstwa Litewskiego, czy też jego resztek, tak jak dotrwały do 1939 roku, koniec też Wilna jako miasta o ludności polskiej i żydowskiej. Innej niż ta powieść kroniki nie ma." (Rok myśliwego, 1990, Miłosza to ważne źródło biograficzne i interpretacyjne do twórczości Józefa Mackiewicza. Miłosz to jeden z autorów najbardziej pozytywnie oceniających Mackiewicza).
Jednak rzetelne opisanie tej postawy Mackiewicza zastępowano przede wszystkim wrzawą, podnoszoną przez tak zwanych "dobrych Polaków", oskarżających pisarza o kolaborację, szkalowanie polskiego podziemia itp. Tak jest od razu w jednym z pierwszych omówień Drogi donikąd, w drukowanym w kraju w 1955 roku, tekście Pawła Jasienicy, konspiratora wileńskiego, atakującego autora w zgoła peerelowskim stylu, pod szokującym tytułem Haniebne zwłoki szlachcica kresowego (kolaborant, tchórz, brak miłości do tamtej ziemi).
Postawa wobec historii i jej nurtów politycznych, określona stosunkiem pisarza zwłaszcza do totalitaryzmu sowieckiego i polskiej ideologii wolnościowej, w tym także polityki i zachowań określanych przez polskie państwo podziemne, w pełni wyartykułowana, zajmuje na tle polskich postaw dwudziestowiecznych - nie tylko jako propozycja artystyczna - miejsce zupełnie podstawowe, wręcz polaryzujące inne tendencje. Tego faktu nie przyjęto właściwie i nie zaakcentowano dostatecznie aż do chwili obecnej.
Warto zauważyć, że Droga donikąd już w historii swego powstawania związana jest z tą polaryzacją oceny najnowszej historii Polski, gdyż właśnie z powodu druku pierwszych jej fragmentów, napisanych jeszcze pod okupacją sowiecką, oskarżano Mackiewicza o kolaborację z Niemcami. Fragmenty książki drukowane były w świeżo się ukazującym w 1941 roku polskojęzycznym dzienniku wileńskim niemieckiej okupacji, "Gońcu Codziennym" (przesłuchanie Pawła przez NKWD, akcje NKWD przeciw pielgrzymującym do miejsca spodziewanego "cudu" w Popiszkach - druk w pięciu numerach pisma). Był także jeden tekst publicystyczny, napisany w duchu proroczego ostrzeżenia przed konsekwencjami świeżego paktu Sikorski-Majski. Wszystko publikowane jedynie pod inicjałami J.M. nie miało autorowi przysporzyć sławy ani pieniędzy, miało jednak być przestrogą przed Sowietami na jedynych łamach, na jakich mogła się ona ukazać. Jak wiemy, rzecz zakończyła się wyrokiem śmierci, ferowanym przez polskie władze podziemne, później zawieszonym. Jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie i po śmierci Mackiewicza władcy polskiej opinii niepodległościowej stwierdzali, że wyrok był słuszny i że Mackiewicz był kolaborantem (m.in. Stefan Korboński, Stanisław Lorentz, Jan Nowak Jeziorański, Władysław Bartoszewski). Kaganiec świętego formalizmu! Przecież w tych tekstach, choć wbrew zakazom podziemia, bronił Mackiewicz wyłącznie sprawy polskiej. I dziś czyta się je jako głęboko prawdziwe. Piszę o tym, gdyż niczego, co Mackiewicz napisał, nie da się analizować bez uwzględnienia tzw. sprawy Mackiewicza. Na tych samych łamach "Gońca Codziennego" ukazał się dwa lata później, tym razem za wyraźną zgodą AK, obszerny reportaż Mackiewicza z Katynia. Na niekonsekwencję władz AK nie zwracano jednak uwagi. Pisał do mnie Kazimierz Zamorski, tuż przed śmiercią (w październiku. 2000), pod wrażeniem materiałów opublikowanych przez S. Andruszkiewicza i przeze mnie ("Arcana 2000, nr 2): "dlaczego tak wierzono agentowi bolszewickiemu Krawcowi (Korboński) i spiritus movens całej akcji przeciw J. Mackiewiczowi: Janowi Nowakowi? Ten ostatni [...] Zdążył zgnoić polskie życie intelektualne, nie tylko na emigracji, ale i w kraju". Tę wypowiedź Zamorskiego, ściśle prywatną, opatrzyłem zastrzeżeniami, w PS III. do tekstu Jaśniej wokół tak zwanej sprawy Józefa Mackiewicza.
Mackiewicz, jako nieubłaganie antykomunistyczny cenzor opinii krajowej i emigracyjnej, drażnił wszystkich rzeczników narzucanych krajowi i emigracji poglądów rządu emigracyjnego na temat naszego nowego wojennego sojusznika - Związku Sowieckiego. A przecież skutki nierozumnego układu Sikorski-Majski, uparcie realizowanego aż do końca, nie dały na siebie czekać. Aresztowanie przywódców i żołnierzy AK na kresach, klęska pozbawionego celowo pomocy Powstania Warszawskiego - wszystko to nie zmieniło opinii o Mackiewiczu. Mackiewicz, który uszedł z Wilna, próbował jeszcze w Warszawie wydawać własnym sumptem gazetkę "Alarm", mającą być głosem ostrzegawczym przed Sowietami. Jak wspominał Miłosz, zwracał wtedy w Warszawie uwagę Mackiewiczowi, że nie może liczyć na zrozumienie. Nie była to przecież próba kolaboracji z Niemcami, jak dowiodło niewiele późniejsze spotkanie Mackiewicza w Krakowie z kolaborantem Emilem Skiwskim. Chodziło o zwykły pragmatyzm, o wykorzystanie szczeliny tolerancji podupadającej niemieckiej III Rzeszy.
Kraj hodował tymczasem romantyczną, choć skażoną brakiem widzenia rzeczywistości, apoteozę czystości honoru polskiego i wierności "sojuszom". Pisał o tym Mackiewicz w wydanej w 1944 roku w Krakowie broszurze (dziś praktycznie zaginionej) pod ostrzegawczym tytułem Optymizm nie zastąpi nam Polski. Środowiska kombatanckie i akowskie emigracji potępiały zresztą Mackiewicza także za tendencje i oceny wyrażane po wojnie w jego prozie powieściowej ("emigracja polska go zwyczajnie zaszczuła" - Miłosz). To także jeden z powodów, że pisarz, tak osobny i wybitny, tak mało istnieje w obiegowej opinii naszej kultury. W czasie wojny służenie Sowietom w walce z Hitlerem ukazywało dla Mackiewicza samobójczą sprzeczność, większą od służenia Hitlerowi w walce z Sowietami. Nigdy zresztą jego celem nie było wspieranie Niemiec, których los pisarz miał już za przesądzony. Mackiewicz bardzo wcześnie reprezentował tę postawę, którą wbrew oficjalnemu stanowisku polskiego Londynu uosabiały pewne doły akowskie czy NSZ - postawę ukazaną w symbolicznych słowach powstańczego poety Warszawy, "Ziutka" Szczepańskiego: "Czekamy ciebie, czerwona zarazo!". Historia przyznała pełną rację Mackiewiczowi, dlaczego nie łączy się tej racji symbolicznie także z jego osobą?
Typowo obrysowana, Droga donikąd nie jest powieścią schematów. To zwięzła saga tego czasu. Charakteryzuje ją niechęć do fikcji, zgodna z własną regułą pisarza: "jedynie prawda jest ciekawa". Obserwacje przyrodnicze sytuują Mackiewicza pośród mistrzów tego opisu, dialogi uderzają prawdziwością, oddając często język kresowy "tutejszych" ludzi, czasem zawiły i chytry, jednocześnie dosadny. Mackiewicz zdołał ten język ocalić. Wszystkie postaci mają własne losy, własny charakter, ukazane zostają w konkretnych życiowych sytuacjach, na tle różnorodnego, nasyconego barwnością kresowego pejzażu, którego obiektywne piękno tym bardziej podkreśla tragiczność ludzkich sytuacji. Powstrzymanie się od tworzenia symbolicznych, wielkich postaci, na pierwszy rzut oka zdaje się pewną słabością powieści Mackiewicza, nie kreującego wielkich modeli charakteru, w zestawieniu z Prusem, Żeromskim. Jest to jednak pisarz przekrojowych sytuacji epickich, nie introspekcji.
Można by szukać w różnych decyzjach Mackiewicza antyromantycznego pragmatyzmu politycznego. Że nawet diabłu nie przeszkadzać przeciw komunizmowi. Ale wynika to z jego światopoglądu, który mówi, że nie ma nic gorszego niż komunizm. Stąd jego krytyka w powieści Lewa wolna decyzji Piłsudskiego, zezwalającego przetrwać w Rosji czerwonym, przez nieudzielenie poparcia białym. Stąd uznanie de facto, w powieści Kontra, kozackich formacji gen. Własowa za formacje sojusznicze cywilizacji zachodniej i krytyka Anglosasów wydających ich - mimo poręczeń - Sowietom na pewną zagładę. Musiał w tym Mackiewicz widzieć analogię do wydania Polski na łup Stalina. Etos antykomunizmu Mackiewicza pozwalał mu rozumieć postawę własowców, nie zezwalał jednak na pragmatyczne lawirowanie wewnątrz komunistycznego systemu. Niewątpliwie na linii Drogi donikąd jest Mackiewiczowska publicystyka książki Zwycięstwo prowokacji (1962), wytykającej wszelkie używanie "ketmana" (terminu tego Mackiewicz zresztą nie wymieniał, nie chcąc może polemizować z Miłoszem) nie tylko tak dwuznaczne jak PAX Bolesława Piaseckiego, ale i to spod chorągwi koła sejmowego "Znak" czy "Tygodnika Powszechnego". Pozostawał tu w sojuszu z postawą "Wiadomości" londyńskich i w niewątpliwym sporze z pragmatyzmem Giedroycia, szukającego w socjalizmie wewnętrznej opozycji. Był też Mackiewicz w sporze ze zbliżonym pragmatyzmem Wolnej Europy Nowaka-Jeziorańskiego. Z tym, że Giedroyc pozwalał mu żyć i drukował go (konflikt wybuchł dopiero po sławnej deklaracji z 1981, na co schorowany pisarz nie zdążył już dać właściwej odpowiedzi), zaś Nowak pozwalał mu przymierać głodem, konsekwentnie nie dopuszczając na antenę radiową.
Mylił się czasem Mackiewicz w tych nieprzejednanych sądach (na przykład mając Sołżenicyna za wystąpienie agenturalne, ale może wyczuwając u niego wielkoruski szowinizm). Miał jednak rację w jednym: że nieugiętość wobec komunizmu łatwiej ulegała rozmyciu niż wobec hitleryzmu. W tym sensie jego Zwycięstwo prowokacji wytrzymało próbę czasu jako konsekwentne nicowanie postaw i ketmanów ustępliwych wobec ideologii komunizmu. Można dzisiaj pytać: kto miał rację w skutecznej walce z komunizmem? Myślę, że Mackiewicz. Komunizm zawalił się bowiem nie z powodu zmiękczania systemu przez opozycje wewnętrzne (ogłoszenie stanu wojennego w Polsce jest tu dowodnym przykładem), lecz z powodu implozji systemu spowodowanej załamaniem technologicznym i przegranej w wojnie zbrojeń z Zachodem (Reagan). Zaś wszystkie próby flirtu z komunizmem i używania ketmana wobec najstraszliwszego systemu w dziejach ludzkości pozostają tylko unikiem, jeśli nie wstydem.
A gdyby spróbować ujrzeć Drogę donikąd na tle polskiej prozy XX-wiecznej i powojennej? Mackiewicz wspaniale kontynuuje nurt realistycznej prozy polskiej związanej z ideologią u Struga czy Żeromskiego, postawionych wobec rewolucji (wspomniałoby się i o Witkacym, gdyby nie fakt, że pisał on powieści groteskowo symboliczne). Uwydatnia to swoistą "pępkowość" (dobry termin Kazimierza Wyki) wyniesionej na najwyższe ołtarze prozy Gombrowicza. Fałszywa zresztą pozostaje diagnoza społeczna zakończenia Ferdudyrke, tak jakby miały się spełnić obawy Przedwiośnia Żeromskiego. Ta przepowiednia społecznej "kupy" - możliwej? nieuchronnej? - przypominająca zresztą katastrofizm Witkacego, w jakimś sensie nie spełniła się. Obalenie polskiej struktury społeczno-agrarnej nie dokonało się autentycznie, lecz zostało narzucone obcą, sowiecką okupacją. Powieść Gombrowicza wynoszono po wojnie (co trwa i do dzisiaj), ponieważ ze swą przepowiednią mogła być tolerowana w PRL-u. Przedłużając znakomicie wielkie tradycje realizmu XIX-wiecznego, Mackiewicz udowadniał że tradycje modyfikują się, ale nie idą na śmietnik, i wytrzymuje porównanie z wielkimi poprzednikami (oprócz "wileńskiej" dylogii przypomnijmy powieści Lewa wolna czy Sprawę pułkownika Miasojedowa, wreszcie świetną nowelistykę, gdzie znajdują się arcydzieła noweli polskiej).
Jest dziwną tajemnicą naszego życia krytycznego, że podczas inwazji "pępkowości" w prozie (także ostatniej) Mackiewicz pozostaje właściwie nieobecny jako mistrz prozy do czytania, choć nie tylko ukazuje wielkie tradycje prozy realistycznej (zdaniem Miłosza jego proza jest najlepsza po wojnie), ale i polaryzuje w swej prozie i publicystyce podstawowe tendencje widzenia historii, którą przecież społeczeństwo nie przestaje się interesować. Jest nadal właściwie nieobecny w lekturach szkolnych i uniwersyteckich (np. opublikowany spis lektur dla polonistów Uniwersytetu Wrocławskiego z r. 1994, wymienia tylko jedną pozycję Mackiewicza, właśnie Drogę donikąd, jednak w lekturach nieobowiązkowych, przy nadmiarze pozycji innych pisarzy, często już nie-klasycznych). Nie przypominam już sprawy sprzysiężenia eliminującego jego pisarstwo z wydawnictw krajowych. Opracowane przeze mnie przed kilku laty dla jednego z nich krytyczne wydanie Drogi donikąd nie ukazało się, gdyż wydawca uląkł się procesu.