Okopy Millera
Opozycja nie zdołała odwołać ze stanowiska Marka Pola - okazało się, jak to zresztą, nieskromnie przypomnę, przewidywałem, że rząd zdołał przekonać do siebie wystarczająco liczny parlamentarny plankton, by de facto stać się rządem większościowym. Niewątpliwie jest to sukces Millera. O tyle wątpliwy, że - jak pokazują wydarzenia ostatnich tygodni - do obalenia jego gabinetu wcale nie trzeba opozycji. Rozpada się on, czy raczej rozkłada się sam, bez żadnej zewnętrznej pomocy. Wicepremier i minister finansów, postać dla gabinetu kluczowa, zapowiedział już kilkakrotnie, iż złoży dymisję, jeśli jego plan „naprawy finansów publicznych” nie zostanie przez rząd przyjęty. Tymczasem minister gospodarki ogłosił plan własny i żadne zaklęcia, jakoby plany te „wzajemnie się uzupełniały”, nie zmienią faktu, iż są one ze sobą sprzeczne. Charakterystyczne wydaje się, że minister Kołodko, zazwyczaj tak agresywny, tym razem jest w defensywie. Atakuje Hausner i to w sposób, który musi mu przynieść poklask eseldowskich dołów, szermując tymi samymi oskarżeniami, które tradycyjnie rzucano pod adresem Balcerowicza: że Kołodko nadmiernie skupia się na równowadze finansów publicznych, zamiast „pobudzać” gospodarkę. A program, który nie pobudza, jest, zdaniem Hausnera, „niewart papieru, na którym go napisano” - tylko czekać, jak Kołodko zostanie nazwany „monetarystą”, może nawet „doktrynalnym”, co niechybnie oznaczać będzie koniec jego popularności w lewicowych masach. Z Hausnerem odwrotnie, plotąc ulubione brednie lewicy - o zbawiennym wpływie na gospodarkę większego deficytu budżetowego i zbyt wysokich stopach procentowych jako przyczynie wszystkich kłopotów -łatwo zdobywa punkty. Sęk w tym, że kiedy już wypchnie Kołodkę z rządu, mogą się tym poczuć zaniepokojeni zagraniczni wierzyciele, a przy takim stanie państwowych finansów pierwsze solidne wahnięcie popytu na polskie papiery dłużne i walutę spowoduje utratę przez rząd panowania nad sytuacją.
Struktura ukryta silniejsza jest od jawnej, pouczał grecki filozof , i do rządu Millera zasada ta pasuje, jak ulał, a dwóch ministrów, którzy tego w porę nie zrozumieli, musiało się pożegnać ze stanowiskami. Wydawało się panu Cytryckiemu, że skoro jest ministrem skarbu, to on będzie nadzorować prezesa PZU - na którym, skądinąd, już się by f potknął poprzedni minister - i decydować, jak ma przebiegać prywatyzacja Orlenu i elektrowni oraz kto na niej zarobi za pośrednictwo. Podobną naiwnością wykazał się pan Balicki, wierząc w komplementy prawione pod jego adresem publicznie przez premiera i prezydenta - i chciał naprawdę decydować o tym, kto będzie panował nad gigantyczną państwową kosą, odebraną przez Łapińskiego kasom chorych i przekazaną w zarząd centralnego funduszu. Oczywiście wskutek tej naiwności wyleciał razem z Cytryckim, czego żałować należy głównie z tej przyczyny, iż byt to jedyny w tym rządzie psychiatra. Faktyczna władza nad kasą służby zdrowia pozostała w rękach Łapińskiego, który, choć niby wywalony z hukiem za niekompetencję, został też z polecenia Millera mazowieckim baronem SLD. I nie powinno to dziwić: mniejsza, że niekompetentny, grunt, że wierny. Nowy minister zdrowia może się bawić w „okrągłe stoły”, to Millerowi nie przeszkadza, dopóki nie spróbuje zaglądać w robotę panu Naumanowi. Chyba nie będzie taki głupi, żeby to robić, w końcu pensja ministerialna wraz z odprawą to wystarczająca motywacja, by siedzieć cicho i nie narażać się układowi.
Jak zwykle w chwili, gdy lewica bankrutuje, gdy doprowadziła do 20-procentowego bezrobocia, nieuchronnej katastrofy finansowej i jeszcze bardziej popsuła państwo, powróciło do łask hasło walki z Kościołem. Wystarczyło, by pan Dyduch rzucił parę uwag o „tłamszeniu” przez Kościół, a partyjna publiczność dosłownie doznała orgazmu. Ton antyklerykalnej agresji jest źle przyjmowany przez centrowych wyborców, ale zagorzałych partyjniaków mobilizuje, a na obecnym etapie Miller najwyraźniej potrzebuje właśnie zwarcia partyjnych szeregów. Łatwo przejrzeć jego kalkulację: wybory i tak już przegrał, kryzys państwa jest przesądzony, niech tam się Hausner z Kołodką i Polem bawią, nie ma to już większego znaczenia. Całe staranie premiera idzie teraz na to, by jeszcze, ile się da, zawłaszczyć, zagarnąć, obsadzić swoimi wasalami i wydoić z kasy. Przepchać ostatnie korzystne dla siebie ustawy, wybrać swoje rady telewizji i pieniądza, okopać się na zdobytych pozycjach - wtedy będzie mógł na parę lat oddać władzę nad ruiną państwa opozycji, niech znowu ściąga na siebie nienawiść ludu, próbując coś zreformować i naprawić.
9 kwietnia 2003