1 Twierdza smierci


DAVID ROBBINS

FOX- TWIERDZA MIERCI

0x01 graphic

1.FOX- TWIERDZA MIERCI

2. ROZKAZ: ZABI ARL!

3. POMCI BLINIACZE MIASTA

PHANTOM PRESS INTERNATIONAL

GDASK 1993

Rozdzia pierwszy

Blade przystan na chwil, czujnie nasuchujc. Wielka sfora zdziczaych psów wci biega jego ladem. Krople potu ciekay mu po karku, wchaniane przez zielon, rozdart ko­szulk opinajc muskularne ciao.

Sdzc po odgosach, musiao go ciga kilkanacie zgod­niaych bestii. Chcia zrzuci z ramienia dwuletniego koza, który z pewnoci bardziej zainteresowaby zwierzta ni y­wy mczyzna, ale nie móg si na to zdecydowa. Nigdy nie wraca do domu bez zdobyczy, a straci cae trzy dni na wytro­pienie tego jelenia i nie zamierza zostawia go psom.

Pobieg dalej, nie wypuszczajc z rki cennej zdobyczy. Na spoconych plecach podskakiwa skórzany koczan, w którym koatao si kilka pierzastych strza i krótki uk, o jego uda obijay si cztery noe doczepione do pasa.

Do Domu zostay mu najwyej dwie mile... Gdyby udao mu si zyska kilkanacie minut, bez trudu dotarby do bezpiecznego schronienia. Jednak teraz nie móg liczy na pomoc pozostaych czonków Rodziny. Przecie nikt nie wiedzia, kiedy powróci, ani te, z jakiego nadejdzie kierunku.

Przeby niewielki strumyk przecinajcy mu drog i rozpo­cz mozoln wspinaczk na wysokie wzgórze wznoszce si na przeciwnym brzegu. Jazgotanie nasilio si. Drapieniki byy coraz bliej, zapach krwi upolowanego koza doprowa­dza je do szalestwa.

Blade ujrza przewitujc midzy pniami drzew jasn po­lan, rozcigajc si od poowy stoku a do szczytu. Wypad spomidzy zaroli, lecz nim uczyni kilkanacie kroków, z la­su wyoni si przewodnik watahy, w paru susach przeby odlego dzielc go od ofiary i skoczy uciekajcemu czowie­kowi na plecy.

Szczciem trucho koza zagodzio si uderzenia, lecz i tak Blade upad na kolana. Byskawicznie puci jelenia, wycigajc jeden ze swoich noy bowie. Szerokie ostrze pokryte byo rdzawymi plamami... Spojrza na warczcego, przyczajo­nego do ataku psa.

Przed Wielkim Wybuchem ras t zwano owczarkami nie­mieckimi. Zwierz byo potne, wychudzone, godne i strasziwie niebezpieczne. Z dugich wyszczerzonych ków spywa­a óta piana.

Midzy czowiekiem a drapienikiem lea zakrwawiony kozio.

- Chod i zabierz swoje arcie! - mrukn mczyzna.

Pies postpi o krok, wydajc zowieszczy charkot. Blade cisn noem, mierzc w naprony grzbiet zwierzaka. Ostrze drasno skór, obic w niej krwaw bruzd. Pies zakrci si z jkiem wokó ogona, nie pojmujc, co mogo go zaatakowa. Nim zrozumia, duga strzaa ze wistem wbia si w jego bok. Owczarek pad w drgawkach na ziemi, barwic soczyst traw czerwieni.

Mczyzna natychmiast naoy na ciciw drugi pocisk i posa go wprost w pier kolejnego drapienika wybiegajce­go na polan. Nie zdy uy uku po raz trzeci. Z boku do-skoczy do niego nastpny pies, wygldajcy na mieszaca dobermana ze spanielem, i szarpic go za nog, obali na zie­mi.

Czowiek zapa za noe i trzymajc po jednym w kadej doni, zacz rozpaczliwie broni si przed opad go sfor. Podern gardziel najbliszemu kundlowi, gdy poczu ostre zby wpijajce si w jego ydk. Zatopi ostrze w oku owczarka, usiujcego przegry mu gardo, przedziurawi podbrzusze nastpnemu... Jaki pies zapa go za prawy nadgarstek i natychmiast pad ze skowytem, kiedy bowie wbi si w szczyt nosa, przebijajc na wylot pysk napastnika.

Jednak wataha nie rezygnowaa... Blade czu, jak opuszcza­j go siy, straci ju dwa noe, pozosta mu ostatni...

Wtem gowa najzacieklejszego drapienika eksplodowaa krwaw miazg, a w powietrzu przetoczy si grzmot wystrza­u z trzydziestki szóstki.

- Hickok! - oceni Blade.

Gdzie w górze rozleg si przecigy, mrocy krew w y­ach wojenny okrzyk Apaczów. „I Geronimo! Wariaci s jak nieszczcia, zawsze chodz parami!" - pomyla uszczliwiony. Ju wiedzia, e jeszcze nie dzisiaj ma nadej kres jego ycia.

Kanonada nie ustawaa. W pitnacie sekund pady cztery zwierzaki, pozostae pognay w stron lasu. Nim skryy si wród drzew, zginy dwa nastpne...

Powoli podniós si, ogldajc obraenia, jakie odniós w walce. Szczciem adne z nich nie wygldao na powane. Tylko lewy nadgarstek by rozszarpany niemal do koci. Z wciekoci kopn trucho psa, który mu to uczyni.

- Piesio ju nie czuje tej kary - skomentowa kto ze mie­chem.

- Z ca pewnoci ten facet nie naley do mioników zwierzt - doda drugi gos.

Blade odwróci si z umiechem, patrzc na zbliajcych si przyjació.

- Zawsze starasz si doj do celu najtrudniejsz drog? -zapyta Hickok.

- On lubi utrudnia sobie ycie. Uwaa, e w ten sposób ksztatuje swój charakter. - Umiech na twarzy Geronimo by bezczelniejszy ni zazwyczaj.

- Weszlimy na szczyt akurat wtedy, gdy psy ciebie do­pady. - Wskaza rk na gór. - Od razu otworzyem ogie. Mam nadziej, e nie zmarnowaem kuli, trafiajc przypad­kiem w ciebie? - Rozemia si.

- Chcesz powiedzie, e celowae do psów? - Geronimo uda wielkie zdziwienie.

Hickok sprawdzi, czy wszystkie zwierzaki s martwe, szturchajc je luf karabinu. Do szerokiego pasa doczepione mia ozdobne kabury, w których tkwiy zociste colty pythony o rkojeciach wykadanych mas perow.

By niepokonanym mistrzem we wadaniu broni paln, nikt z Rodziny nie móg mu dorówna ani w szybkoci, ani w celnoci. Ze swymi rewolwerami nie rozstawa si ani na chwil od dnia Nazwania, czyli od rocznicy swych szesnastych urodzin, kiedy to Nathan zgodnie z tradycj przybra miano Hickok.

Znalaz (o imi w ksice o Dzikim Zachodzie, opisujcej ycie wspaniaego rewolwerowca. Od tamtej pory za wszelk cen stara si upodobni do swego idola i udao mu si to nie tylko w mistrzowskim wadaniu broni, ale i w wygldzie zewntrznym. Tak jak prawdziwy Hickok, yjcy w dziewit­nastym wieku, tak i on by wysokim chudzielcem o dugich jasnych wosach, niebieskich oczach i stalowym spojrzeniu. Zapuci sobie nawet niewielki meksykaski wsik...

- Mojej roboty nie trzeba poprawia! - powiedzia strzelec z pewn dum w gosie. - Wszystkie ubite.

Geronimo, przyciskajc do piersi karabin, uwanie wpatry­wa si w lini lasu, oczekujc ewentualnego niebezpieczestwa. By fizycznym przeciwiestwem Hickoka. Niski, krpy, ciemnooki, krótko przycina krucze wosy i dokadnie goli niad twarz. By najlepszym tropicielem, a dziki zastawia­nym przez niego sidom Rodzina zawsze moga liczy na wiee miso i kilka nowych skór do wyprawienia. Mimo naj­gorszej pogody zawsze wraca z polowa ze zdobycz. Odkd Platon poinformowa go, e w jego yach pynie niewielka domieszka krwi Czarnych Stóp, sta si niezwykle dumny ze swych indiaskich korzeni.

- Jestem wam wdziczny za pomoc - odezwa si Blade -ale skd, do cholery, wiedzielicie, gdzie mnie szuka? Przypadek?

- Platon rzekby: przeznaczenie! - odpar Geronimo.

- To znaczy?

- To znaczy, e Hazel powiedziaa nam, gdzie ci moemy znale - wytumaczy Hickok.

Hazel! Blade pozna ju w przeszoci moc tej Wróki, przewodniczcej rady rodzinnej, dysponujcej ogromn moc parapsychiczn.

- Czemu skoncentrowaa swe myli na odszukaniu mojej osoby?

- Platon j o to poprosi - powiedzia Indianin.

- Dlaczego?

- Sami nie wiemy, ale musi to by co bardzo wanego, bo kaza nam sprowadzi ci jak najszybciej.

- Co robimy, szefie? - zapyta Hickok.

Blade zamyli si. We trojk tworzyli Triad Alfa, a on by jej przywódc. Stanowili specjaln grup kasty Wojowników, zajmujc si szczególnymi przypadkami.

- Bierzemy ze sob koza, nawet jeeli nas to troch opóni - odezwa si wreszcie. - Rodzina potrzebuje wieego misa.

Rozmasowa swój pokiereszowany nadgarstek.

- Jak si czujesz? - Geronimo z niepokojem przyglda si ranie.

- W porzdku. Opatrz j po drodze.

- Nie sdzicie, e moglibymy zabra psy? - Strzelec tra­ci butem martwego dobermana.

- S zbyt wychudzone i musz mie ykowate miso - stwierdzi Indianin. - A na skórze maj peno parchów i lisza­jów. Ich trucha na nic si nie nadaj, szkoda traci siy i czas na taszczenie ich do Domu.

- Jasne! - przyzna racj Blade. - Hickok, id przodem, ale utrzymuj z nami wizualny kontakt. A ty, Gero, ap za tylne nogi jelenia, ja podtrzymam poroe.

Ruszyli. Przywódca triady gowi si nad przyczynami, dla których wzywa go Platon. Przed oczami stana mu dostojna posta starego Nauczyciela o szlachetnych, lecz zdecydowa­nych rysach twarzy, niebieskich oczach i gstych, marsowych brwiach. Dugie siwe wosy, skbione z bia brod, nadawa­y mu wygld witego Mikoaja.

Cztery lata temu Platon zosta obrany przywódc Rodziny, na miejsce ojca Blade'a, zabitego przez mutanta. Od tamtej pory Blade paa do mutantów ogromn nienawici, lkajc si ich jednak o wiele bardziej ni pozostali czonkowie Rodziny.

Z przodu dolecia cichy gwizd, sygnalizujcy niebezpie­czestwo. Obaj mczyni nioscy koza padli na ziemi, wy patrujc przyjaciela idcego w przedniej stray. Geronimo od­bezpieczy karabin, jego towarzysz naoy strza na cici­w...

Rozleg si ponowny cichy sygna.

- Zosta tu.

Blade klepn Indianina w rami i ruszy na poszukiwanie Hickoka. Znalaz go na szczycie niewielkiego pagórka, poronitego leszczynowymi krzakami. Strzelec przyoy palec do ust, wskazujc druga rka w dó.

- Mutant.

U stóp wzniesienia wolno pynca rzeczka tworzya szero­kie rozlewisko, w którym taplaa si bestia, usiujca zowi jak ryb. Przypominaa czarnego niedwiedzia, ale jej zde­formowany eb wiadczy o wielkich zmianach genetycznych zaszych w organizmie. Gdzieniegdzie zamiast czarnego futra widniay nagie placki bryzowej skóry, w miejscu uszu wyrastay dugie suchy, za na pofadowanym czole sterczay dwa zaokrglone kociste wyrostki, stanowice zalki rogów. Mu­siaa by bardzo wygodzona, jej wychudzony brzuch przysech do eber, a na grzbiecie nie byo ladów po garbie tuszczowym.

- Musimy obej go od poudnia - stwierdzi szeptem Blade i zacz si oddala.

Hickok pozosta przez chwil na swoim miejscu i ujrza, jak nagle mutant unosi si na tylnych apach, wyciga w gór pysk i wszy nerwowo. Przypomnia sobie upolowanego jele­nia i pomyla, czy to czasem nie zapach krwi wabi besti.

Pooy donie na koltach...

- Obawiasz si, e nas wywcha? - Blade powróci do przyjaciela.

- Przekonamy si we waciwym czasie - odpar lakonicz­nie.

Wycofali si ze wzgórza i w paru sowach opowiedzieli Geronimowi o spotkaniu.

- On wie, e tu jestemy! - stwierdzi Indianin bez namy­su.

- Te tak sdz - powiedzia strzelec.

Nie tracc czasu, udali si w dalsz drog, mijajc legowi­sko bestii szerokim ukiem. Do Domu pozostao im najwyej pótorej mili. Ten fakt martwi Blade'a. Mutant erujcy tak blisko ich siedziby stanowi potencjalne zagroenie dla czonów Rodziny.

- Moe go zgubilimy? - zastanowi si Hickok po kilku­nastu minutach popiesznego marszu.

Jakby w odpowiedzi zza ich pleców dolecia trzask ama­nych gazi i straszliwy ryk.

- Cholera! - zakl Blade. Nie przejmowaby si, gdyby spotkali zwykego niedwiedzia, nawet gdyby by to grizzy. Niedwiedzie unikay ludzi, schodziy im z drogi i przewanie nie atakoway pierwsze. Ale z mutantami sprawa przedstawia­a si inaczej. Bez wzgldu na to, czy zwierz byo ab, koz, koniem czy sam z deformacjami genetycznymi, atakowao wszelkie inne stworzenia, ywic si jedynie misem.

Nikt nie wiedzia, skd si bior, nawet Platon. Nauczyciel podejrzewa, e powstay na skutek uycia broni chemicznej podczas Trzeciej Wojny. Oczywicie, radiacja take moga by przyczyn, ale Platon raczej wyklucza t tez. Przecie promieniowanie powinno szkodliwie oddziaywa na wszy­stkie stworzenia, a nie zdarzyo si, aby w Rodzinie przyszed na wiat zdeformowany noworodek ani te nigdy nie spotkali zmutowanego owada, ptaka czy ryby...

Dowódca Triady przystan niespodziewanie. Uzna, e nie mog tak beztrosko poprowadzi mutanta wasnym tropem do Domu, bo inaczej bestia zaczai si w pobliu bramy, napada­jc na kadego, kto tylko wychyli nos poza obrb murów.

Zatrzymali si w miejscu najbardziej odpowiednim na zasa­dzk. U ich stóp rozciga si gboki jar o stromych zbo­czach, otoczony drzewami.

- Tu go dopadniemy - owiadczy Blade. Geronimo cisn koza do wwozu. Zwierz sturlao si po wilgotnej murawie a na samo dno.

- Zajmijcie pozycje - nakaza przywódca.

- We lepiej to! - Hickok poda mu swój karabin. - Jest o wiele bardziej skuteczny ni twój kijek przewizany sznur­kiem, a na tak ewentualno moje rewolwery bd równie przydatne, co duga strzelba. I pamitaj, chopie, celuj w gow.

Wojownicy wprawiali si w sztuce zabijania u tych samych nauczycieli, lecz póniej przez lata praktyki wyksztacali wasne sposoby najskuteczniejszego likwidowania nieprzyja­ció. Niektórzy woleli strzela w serce, inni w kark swych ofiar, ale Nathan uwaa, e najlepiej jest celowa w gow. Mawia:

- Jeeli strzelasz, aby zabi, to rób to tak, aby zabi od ra­zu, chopie. Kada kula posana w inny organ ni w gow to tylko strata pocisku i czasu. Jak trafisz wroga w pier czy w kark, to nadal moe ci zaatwi, ale jak mu odstrzelisz pó mózgu, to nie ma silnych, krzyyk murowany.

Mutant musia by ju blisko. Blade skry si na szczycie poudniowego zbocza, powiesi bezuyteczny uk na gazi drzewa i zamar w oczekiwaniu.

Nie trwao to dugo. Bestia pojawia si na krawdzi jaru, niepewnie przypatrujc si spoczywajcemu w dole jeleniowi. Zwierzcy instynkt ostrzega, e grozi jej jakie niebezpie­czestwo, jednak uczucie godu przewayo. Mutant mrukn i zacz zsuwa si ostronie w dó stoku.

Przywódca Triady zastanawia si, w którym momencie za­cz atak. Nie móg dopuci, aby Rodzina stracia wiee miso, a jak tylko bestia splami je sw lin czy potem, bdzie stracone.

Zdeformowany niedwied by zaledwie o trzy jardy od koza, kiedy Blade wyprostowa si, mierzc do niego z kara­binu.

Soneczny refleks odbity od stalowej lufy zaniepokoi mu­tanta. Obróci gow i ujrzawszy czowieka, rzuci si do ucieczki. Mimo zwalistego ksztatu porusza si niespodziewanie szybko.

Mczyzna popieszy si ze strzaem, bro nieco zadraa mu w doniach i trafi zwierz w kark, zamiast w gow. Be­stia rykna z bólu, lecz nadal biega.

Ukaza si Geronimo. Jego pocisk trafi mutanta w ty cza­szki, ale zelizn si po koci, obrywajc dugie ucho. Zwie­rzak zawy z wciekoci i zakrci si w kóko. Straci ochot do ucieczki, pragn mordowa, rozszarpywa swych przeladowców. Z gronym pomrukiem zblia si do szczytu wschodniego stoku, na którym czatowa Hickok.

Strzelec spokojnie sta na krawdzi urwiska, trzymajc nie­dbale w doniach oba rewolwery. Czeka...

Mutant przyblia si nieustannie, by ju zaledwie o dwa­dziecia jardów od czowieka.

- Teraz! - wrzasn Blade, wiedzc, e jego zwariowanego przyjaciela pociga ryzyko i igranie ze mierci. Pragn swym krzykiem wymóc na nim obronn reakcj.

A Hickok czeka...

Bestia bya od niego o trzy kroki, kiedy byskawicznym ru­chem uniós kolty i wypali z obu równoczenie. Ciao niedwiedzia zadrao, lecz szed dalej... Kolejna salwa... I na­stpna... A mutant wci utrzymywa si na apach, prc do przodu. Hickok uskoczy mu z drogi, wystrzeliwujc ostatnie kule. I wtedy ciao zwierzaka niesychanie wolno przechylio si do tyu i spado z urwiska.

Strzelec spokojnie zaadowa bro i doczy do przyjació, czekajcych przy jeleniu.

- To najgupsza rzecz, jak mona robi - odezwa si Bla­de ze zoci. - Dlaczego szukasz mierci? Hickok wzruszy ramionami.

- Masz za wiele szczcia? - powiedzia Geronimo.

- Czemu to robisz, Nathan? Kiedy moesz przegra w tej twojej grze, jak prowadzisz!

Hickok popatrzy spokojnie na nieruchome ciao mutanta.

- A nie uwaacie, e to najlepsza rzecz"! Zgin w walce, z broni w rkach, a nie umiera ze staroci czy choroby? Pamitacie, co nam powiedzia Platon kilka miesicy temu? We­dug jego bada, ycie kolejnych generacji trwa coraz krócej. Uwaa, e moe to by wpyw radiacji na nasze geny.

Strzelec zniy gos, rysujc bezmylnie butem koo na pia­sku.

- Wy tego nie widzicie? Spójrzcie na Platona. Ile on ma...? Nawet nie skoczy pidziesitki, a ju jest siwy, zgarbiony, pomarszczony... Staruszek! Przegldaem stare ksiki i we­dug mnie, wyglda na siedemdziesiciolatka yjcego przed Wielkim Wybuchem. I to samo czeka nas!

Ze zoci uderzy pici w do.

- Nie chciabym, aby mnie to spotkao. Chc odej z tego wiata, bdc w peni si.

Blade zakopota si. Dostrzeg logik w sowach przyjacie­la, ale nie chcia przyznawa mu racji. W kocu powiedzia:

- A jeeli oenisz si którego dnia?

- Jeeli to uczyni, to yeczk zasypi ten jar!

- Kiedy ju bdziesz mia on, przypomn ci o twojej obietnicy - przestrzeg z umiechem Geronimo.

- Dobra, chopcy, ruszamy do Domu!

Indianin westchn, wsuwajc swój karabin pod rami i za­rzucajc na plecy koza.

- Dlaczego uwaacie, e jestem najsilniejszy i powinie­nem go taszczy przez cay dzie? A swoj drog, dobrze, e nie jeste lepszym myliwym, biay czowieku.

- Co to znaczy, ty... Czerwonobrudna Twarzy?

- Popatrz na koza. Sama skóra i koci. To modziak, ma najwyej dwa lata.

- Potrzebujemy wieego misa i skór - przypomnia mu Blade.

- Nie narzekam. atwiej mi si go niesie. Ale gdyby mia wicej sada, musiaby mi pomaga, nie baczc na twoj zranion rk.

- Moe mam ci uyczy swej pomocnej doni, chopie? -zapyta strzelec, krcc mynki rewolwerem.

- Suchaj, Nathan, wychowalimy si w tej samej szkole, czemu wic starasz si mówi i postpowa jak facet z prawdziwego Dzikiego Zachodu? - Blade powiesi na ramieniu uk i koczan.

- Co jest, jak rany? Dzie dokopywania Hickokom? - za­pyta, udajc obraonego. - Nie zauwayem takiego wita w kalendarzu! Po prostu tak lubi, chopie. Czuj si jak sam Wild Hickok, ubieram si i mówi jak on...

- To znaczy, wydaje ci si, e mówisz jak on - ucili In­dianin.

- ...i wprawia mnie to w dobry nastrój! Czy co w tym ze­go? Moe dziki temu zapominam...

- O czym? - zdziwi si dowódca.

- O tym, kim jestem, gdzie jestem i co mnie czeka! Blade umilk, aujc, e zada to pytanie.

Rozdzia drugi

Miejsce, zwane Domem, zaprojektowa i wzniós Fundator. Przed Wielkim Wybuchem Kurt Carpenter by producentem filmowym, reyserem i wielkim wizjonerem. Kiedy przywód­cy wiatowych mocarstw podpisywali rozbrojeniowe ukady pokojowe, nie wierzy w ani jedno ich sowo. Gdy przerwano rozmowy, a mass-media na si wmawiay ludziom, e wojna im nie grozi, on jeden przeczuwa, co si wydarzy, i przygoto­wywa si do tego w tajemnicy.

Sw ogromn fortun spoytkowa na budow enklawy, w której on i jego przyjaciele mieli przey straszliw wojn. Niektórzy miali si, uwaajc go za dziwaka i maniaka, ale on niestrudzenie kontynuowa swe dzieo. Wkrótce po ukoczeniu budowy zamieszka w Domu, za na wiecie rozgorzaa Trzecia Wojna, która unicestwia cywilizacj i ludzko.

Oczywicie Dom nie przetrwaby uderzenia nuklearnego, dlatego ulokowano go z dala od celów wojskowych i wik­szych skupisk ludzkich. Podziemne schrony zawieray zbior­niki tlenu, wody oraz ywnoci, generatory wodne, ekrany zmniejszajce promieniowanie gamma i wiele innych urz­dze umoliwiajcych przeycie w cisej izolacji.

Trzydziestoakrowe pole, na którym znajdoway si bunkry, otoczono dwudziestostopow fos, zasilan wodami pobliskiego strumyka, za ostatnie umocnienie stanowi wysoki be­tonowy mur, na szczycie którego biegy zwoje kolczastego drutu.

Carpenter znal ludzk natur i wiedzia, e po rozpadzie pastwa zaniknie prawo, kultura, moralno, a rzdzi bdzie jedynie brutalna przemoc. Dlatego stara si uczyni wszy­stko, aby jego Rodzina, jak nazwa swych bliskich i przyjació zgromadzonych w Domu, bya zabezpieczona przed wszelki­mi niebezpieczestwami.

Fundator opisa wszystkie swoje czyny i myli w Dzienni­kach, stanowicych swoista Bibli i kodeks dla tych, którzy przetrwali. Wkrótce po tym jak poziom radiacji obniy si na tyle, e ludzie mogli opuci schrony. Kurt Carpenter zosta wchonity przez Chmur i wicej ju go nie widziano...

O tym wszystkim myla Blade, kiedy wyszli z lasu na po­ronita jedynie traw pust przestrze, otaczajc ze wszy­stkich stron zewntrzny mur. Ludzie dbali, aby nie zarosy jej krzaki czy drzewa, oczywicie ze wzgldów bezpieczestwa. Na otwartym polu atwo byo zauway zbliajcego si mu­tanta czy czowieka...

Rozleg si dwik rogu.

- Spostrzegli nas - skomentowa Hickok.

- Jenny czeka na ciebie. Blade - doda Geronimo. Mczyzna osoni oczy przed sonecznym blaskiem.

- Gdzie?

- Przy zwodzonym mocie.

Teraz dopiero rozpozna j po dugich, rozwianych, jasnych wosach. Pomacha do niej, a ona odpowiedziaa w ten sam sposób.

- No? - zaciekawi si Hickok. - Kiedy si poczycie?

- Kiedy bdziemy gotowi i pewni naszych uczu!

- Dlaczego go denerwujesz? - spyta strzelca Geronimo. - Wiesz, jaki jest draliwy na punkcie osobistych spraw.

- Bo mam tak natur - odpowiedzia Blade zamiast zapy­tanego.

- To ustawiaoby ci w dogodnej pozycji startowej na fotel Lidera - beztrosko stwierdzi Hickok. Blade przystan.

- Co masz na myli?

Jego przyjaciele spokojnie maszerowali dalej. Podbieg do nich.

- Pytam, co, u diaba, masz na myli?

Strzelec spojrza na niego z udawanym zdziwieniem.

- Tylko cytuj Platona. To on powiedzia, e dobrze by by­o, gdyby jego nastpca by czowiekiem ju ustatkowanym, mem, a moe i ojcem. Nie musisz si tak unosi. Red.

- Wiesz, co mamy na myli - doda Indianin.

- Czyby...?

- Nie zgrywaj przy nas niewinitka. Czy ci si to podoba, czy nie. Platon chciaby, aby po jego mierci przej przywódz­two Rodziny.

- A jeeli nie bd chcia zosta Liderem? - Blade posta­nowi nie ustpowa.

- Uparciuszek. - Hickok pokiwa z politowaniem gow.

- Sam nie wiem, czy pragn zosta przywódc...

- Co, uwaasz, e jeste zbyt dobry dla nas, chopie?

- Moe nie podoba mi si pomys, abym to ja decydowa o yciu kilkudziesiciu ludzi.

- Rodzina musi mie Lidera - przypomnia Geronimo. - A ty posiadasz odpowiednie umiejtnoci, by nami kierowa. Masz to we krwi, tak jak i twój ojciec.

- I dokd go to zaprowadzio? - odci ze zoci Blade.

- Teraz nie pora na spory - zakoczy rozmow Indianin i pomacha doni ludziom stojcym w bramie.

Po mocie przebiega Jenny i rzucia si im na spotkanie. Dwik rogu zabrzmia ponownie.

Blade ze zdziwieniem spojrza na stojc za murem strani­c. Wartownik zawiadomi ju o ich pojawieniu, dlaczego wic zatrbi ponownie?

Stranik zagra dwa krótkie sygnay, a po chwili dalsze trzy.

- Cholera! - zakl Hickok.

Dwik rogu zwiastowa wielkie niebezpieczestwo...

- Gdzie? - Blade rozejrza si nerwowo.

- Za nami, po lewej - wskaza Geronimo.

Przywódca Triady obejrza si, czujc, jak dostaje ze stra­chu gsiej skórki.

Na szczycie wzgórza ukazaa si wolno pynca wród drzew zielonkawa, gsta Chmura. Lekka bryza pchaa j wprost na budynki.

Pobiegli, gnani lkiem. Indianin zaczyna zostawa w tyle.

- Na Boga! - zawoa Blade. - Rzu to cierwo!

- Ale ywno... - zaprotestowa Geronimo, zataczajc si pod ciarem jelenia.

Przywódca zapa koza za rogi i mocnym szarpniciem zrzuci go na ziemi.

- Twoja dupa jest waniejsza ni kawaek misa. Do schronów!

- Blade!

Jenny, zamiast skry si pod murem, zmierzaa ku niemu. Gdy spotkali si, zapa ja za rk i pocign za sob.

Chmura dotara do pustych pól i nie powstrzymywana przez adne roliny, pyna po ziemi nieco szybciej.

W latach po Wielkim Wybuchu niesamowite kolorowe ob­oki stanowiy najwiksze niebezpieczestwo dla ywych istot. Pozbawiy ycia wielu ludzi, midzy innymi samego Carpentera. Nie mona ich byo zwalcza jak mutantów czy uciec przed nimi do zwykego budynku, gdy gste opary wci­skay si przez najmniejsze otwory... Jedynie hermetycznie zamykane bunkry daway bezpieczne schronienie. Chmury nig­dy nie oddaway raz wchonitej ofiary i nie pozostawiay po niej adnych ladów. Stanowiy ogromna zagadk dla czon­ków Rodziny. Jedni uwaali je za kbowisko gazów bojo­wych, inni za jak niesamowita form ycia, wskazujc fakt, e oboki konsumoway tylko zwierzta i ludzi, pozostawiajc nienaruszon szat rolinn.

Wojownicy i towarzyszca im dziewczyna przebiegli przez zwodzony most. Przy koowrotku sta mczyzna, usiujcy nawin lin.

- Zostaw to! - nakaza Blade.

- Ale musz zamkn bram...

- To i tak nie powstrzyma Chmury, Brian! Chcesz, aby twoja ona zostaa wdow?

Spojrza w kierunku nadcigajcego niebezpieczestwa, skin gow i pogna szuka schronienia.

Obok zblia si... Hickok i Geronimo dotarli ju do bloku C, gdy nagle rozleg si przeraliwy kobiecy krzyk... Blade obejrza si.

Mae, roczne dziecko wdrowao po mocie, trzsc si na krzywych nókach.

- Marek! - zawya Nightingale. Staa przy bloku D, spa­raliowana ze strachu. - Synku, wracaj natychmiast!

Blade pchn Jenny w stron wejcia do schronu.

- Zosta tam!

Wróci biegiem po chopca. Wiedzia, e malec nie zawró­ci, zbyt zaciekawiony kolorow Chmur, poniewa nigdy podobnej nie widzia. Na szczcie tajemnicze oboki pojawiay si nad Domem coraz rzadziej...

- Marek!

Dziecko obejrzao si, umiechno do przeraonej matki i ruszyo dalej. Krwioercze opary oddalone byy od fosy zaledwie o czterdzieci jardów...

Blade czu pulsowanie krwi w skroniach, sztywnia mu kark, serce bio coraz mocniej, a w piersiach zaczynao brako­wa oddechu... Niewane, byle szybciej, aby dalej! Dopad mostu i w paru susach dosign! malca, porywajc go na rce.

- Mamusiu! - zapaka nagle przestraszony chopczyk.

- Uda nam si, Marku, uda!

Mczyzna przycisn go do piersi i pobieg z powrotem.

Chmura wlizna si na most.

Widzia, jak przed wejciem do bloku C stoj obie kobiety, ciskajc si za rce i spogldajc z niepokojem. Poczu na ramieniu gorce zy dziecka.

Ktem oka uchwyci jakie poruszenie. Zaryzykowa i spoj­rza za siebie. Obok przekroczy mur, wystrzelia z niego duga wypustka i pogonia za uciekajcym poywieniem. Blade przypieszy. Wiedzia, e kiedy tylko to co go dotknie, obaj bd martwi!

Ogldajc si co chwil, przeoczy niewielki korze wysta­jcy z ziemi... Zawadzi o niego nog, potkn si i upad. Zdy jeszcze wystawi praw rk, aby ochroni Marka. Po­czu, jak kolana malca wbijaj mu si w brzuch. Usiowa powsta, lecz nogi odmówiy mu posuszestwa. Nie czu ich, jakby mia obie amputowane. Krcio mu si w gowie, a przed oczami wiroway zociste iskry.

Chmura bya zaledwie o dziesi jardów od niego, kbic si gwatownie, jakby czujc wie krew.

Dwie pary silnych rk uchwyciy go pod ramiona i uniosy z ziemi.

- Uwaasz, chopie, e to najodpowiedniejszy czas na drzemk? - dolecia z oddali gos Hickoka.

Powlekli go w stron schronu. Mina ich Nightingale, trzymajca w objciach synka, i pierwsza wskoczya do bu­dynku. Przy wejciu czekaa Jenny. Pomoga Wojownikom wnie do rodka sabncego Blade'a i zatrzasna waz.

- Nigdy nie mylae, chopie, by przej na diet? - sap­n Hickok.

- Co jest z tob. Blade? - spytaa z niepokojem dziewczy­na. Chcia na ni spojrze, lecz jej obraz rozmaza si, wszy­stkie przedmioty i osoby zatraciy swe kontury. Powieki Reda opady niczym stalowe wrota.

- Czy on wdycha opary Chmury? - zapyta kto i to byo wszystko, co zdoa zapamita. Ogarny go ciemnoci...

Rozdzia trzeci

Wszystko pogrone byo we mgle, ale wyranie widzia siedzcego na skale mutanta, prcego swe ciao do skoku. Monstrum byo zdeformowan pum, ywym demonem, cho­dzc mierci!

Nie móg wydoby z siebie nawet jku, a pragn krzycze, woa o pomoc. Jego nogi przestay go sucha i niosy w kierunku bestii, za nic nie móg zmusi ich do zatrzymania si. Co si stao? Czyby ciyo nad nim to samo przeklestwo, które doprowadzio do zguby ojca?

Mutant zawarcza, szczerzc óte ky i oblizujc si.

- Stójcie! - wola do swoich nóg. - Zatrzymajcie si!

Przypomnia sobie tamten dzie... Przyby goniec z wiado­moci, i jego ojciec zosta zaatakowany przez mutanta. Obaj popieszyli na miejsce wypadku, lecz przybyli za póno. Jak powiedzia czowiek, który pozosta przy rannym, ojciec Blade'a zmar z powodu upywu krwi na minut przed ich przy­byciem...

Uklk wtedy przy martwym ojcu, zapa go za rk, a po policzkach pocieky mu zy...

Dwaj mczyni, towarzyszcy Liderowi Rodziny, nie mo­gli sobie darowa, e przyczynili si do nieszczcia. Jednemu utkwi w bucie kamyk i zatrzyma si, aby go wydosta, a dru­gi pozosta z nim. Kiedy usyszeli krzyki, pobiegli z pomoc. niestety, przybyli za póno. Mutant uciek na ich widok, po­zostawiajc na ziemi dogorywajcego czowieka. Obaj przysigali, e bestia bya niepodobna do innych i miaa na szyi obro, lecz nikt im nie wierzy, chocia cieszyli si ogólnym powaaniem. Uznano, e zdeformowane fady skórne na kar­ku zwierzaka wzili za obro... Na szyi pumy take widniaa obroa...

Mutant zawy i skoczy.

- Blade!

Z trudem otworzy oczy. Do jego czoa przylgn zimny wilgotny okad. Straszliwa wizja znikna.

- Blade? Jak si czujesz?

To by z pewnoci glos Jenny. Spróbowa odpowiedzie, ale z wyschnitego garda nie wydoby adnego dwiku. Po­kój zdawa si wirowa wokó niego.

- Syszysz mnie?

Chcia odpowiedzie, e syszy, ale nie móg. Z mgy przed oczami zaczy wyama si ksztaty. Widzia ju pochylona nad nim blada, rozmazan twarz dziewczyny.

- Przepu mnie! - odezwa si twardy mski gos i ciem­na posta przesonia sylwetk Jenny.

- Blade, uwaaj na to, co mówi. Jeeli mnie syszysz i ro­zumiesz, to mrugnij oczami.

Blade rozpozna Platona. Dwukrotnie zamkn powieki.

- Dziki Bogu! - zawoaa z radoci dziewczyna.

- Cicho! - nakaza Lider. Pooy do na czole lecego Wojownika. - Czy wdychae opary Chmury? Mrugnij raz na tak, dwa razy na nie.

Mczyzna przekaza drug odpowied.

- To dobrze. Hickok i Geronimo take twierdzili, e obok nie otar si o ciebie. Moe zaszkodziy ci jakie opary krce wokó niego, ale to nic powanego. Musisz oczyci ukad od­dechowy. Gboko wdychaj powietrze i powoli je wypuszczaj.

Postpi zgodnie z zaleceniami Platona. Powrócia ostro wzroku, tylko gardo nadal byo zesztywniae.

- Wymienicie - powiedzia Nauczyciel. - Kontynuuj od­dychanie, dopóki ci nie przerw.

Blade rozejrza si wokoo. Lea na pryczy umieszonej w jednej z sal schronu znajdujcego si pod blokiem C. W. pomieszczeniu prócz niego byo czternastu innych czonków Ro­dziny, reszta krya si w pozostaych bunkrach.

Na ssiedniej pryczy siedzieli przyjaciele z Triady Alfa, rozmawiajc ze sob szeptem. Nie opodal Nightingale usypia­a synka.

Blade uniós si na okciach i spojrza na swój nadgarstek. Rana zostaa ju oczyszczona i zabandaowana.

- No, jak tam z pucami? - zapyta Platon. Wojownik poczu, jak ustpuje skurcz przeyku. Z wolna wysylabizowa:

- Czu...je si...dob... dobrze...

- Postaraj si usi. Ale bez adnych gwatownych ru­chów!

Mczyzna wykona polecenie. Czu na sobie baczne spoj­rzenia zgromadzonych w schronie osób. Rodzina dbaa o zdrowie swych Wojowników, troszczya si o nich, gdy za­pewniali jej bezpieczestwo.

- Jest... mi coraz lepiej. Na... naprawd!

- To dobrze - przyzna Lider. - Rodzinie zaley na twych umiejtnociach i dowiadczeniu.

- Czemu naraae ycie Geronima i Hickoka, wysyajc ich po mnie?

Platon uniós brwi ze zdziwieniem i wzruszy ramionami.

- Wcale ich nie wysaem. Sami poszli. Ale teraz mamy waniejsze sprawy do omówienia.

Ludzie skupili si wokó posania Blade'a, nadstawiajc z ciekawoci uszu.

- Chciaem poinformowa o tym ca Rodzin, wic na ra­zie wyjawi jedynie najwaniejsze szczegóy - cign Lider spokojnym tonem. - Zamierzam, oczywicie za zgod Rady, wysa Triad Alfa w bardzo niebezpieczn podró, z której mog nie powróci...

- W kocu jaka odpowiednia dla nas akcja! - Zawoa rozentuzjazmowany Hickok.

- W jakim celu? - Jenny spojrzaa bezradnie na Blade'a.

- Obawiam si, e bez tej misji Rodzina moe w niedale­kiej przyszoci wygasn - odpar Nauczyciel.

Zapada niesamowita cisza. Sycha byo jedynie spokojny oddech picego Marka.

- Wygasn? - Odezwaa si w kocu Nightingale.

- To wanie mam na myli. Wszyscy przecie wiemy, e ycie kolejnych generacji skraca si bezustannie. yjemy kró­cej od naszych ojców, a ci yli krócej od swoich. Przy nas lu­dzie istniejcy przed Wielkim Wybuchem byli prawdziwymi Matuzalemami, osigali osiemdziesit, dziewidziesit, a nawet i sto lat! Wedug moich oblicze, za dwadziecia lat sta­ro w naszej Rodzinie bdzie si zaczynaa po trzydziestym pitym roku ycia. Dowiadcz tego ju dzieci Marka. - Wskaza upione dziecko. - Perspektywy s straszne. Musimy przedsiwzi odpowiednie kroki, aby odwróci ten proces degenerujcy nasze plemi.

- To co dla ciebie, Indianinie - mrukn Hickok, na tyle jednak gono, e jego sowa dotary do uszu Platona.

- Miaem na myli ludzkie plemi! - Ucili.

- Jaka jest tego przyczyna? - Zapyta kto ze zgromadzonych.

- Nie wiem. Modl si do Boga, abymy wyeliminowali ja, zanim nie bdzie za póno. Mam podejrzenia, i moe by to sprawka szcztkowej radiacji utrzymujcej si na Ziemi. Nie­stety, nie dysponujemy odpowiedni aparatur badawcz, aby to sprawdzi. Dlatego te zamierzam wysa Triad Alfa poza nasz wiat, aby zdobyli te urzdzenia!

Po Trzeciej Wojnie pojcie „wiat" ograniczano do coraz mniejszego obszaru, a sowo to zaczo oznacza jedynie najblisze okolice Domu, pooone najwyej w odlegoci dwudziestu mil od muru. Dalej nie zapuszczali si nawet najodwaniejsi owcy.

- Zwrócilicie uwag na znaczenie dzisiejszej daty? - Spy­ta niespodziewanie Lider. - Dzisiaj mamy czwartego czerw­ca! Dokadnie sto lat temu zakoczya si Trzecia Wojna!

Mczyzna zamilk na moment w celu nabrania gbszego oddechu i cign dalej:

- Fundator zaplanowa to miejsce, wzniós mury i schrony, zaopatrzy magazyn. Jego zapasy ywnoci i ubra kurcz si, ale nauczylimy si ju szy odzie z materiau, jaki nam po­zostawi i ze skór upolowanych zwierzt, uprawiamy rol i polujemy. Leczymy si naturalnymi metodami, wytwarzamy meble, uki i strzay, za amunicji starczy na dalsze sto lat. Jednym sowem - jestemy samowystarczalni. Ale dobrze by byo, gdyby Triada Alfa znalaza troch materiaów, lekarstw oraz broni i przywioza je do nas.

- Mamy to przytaszczy na naszych plecach? - Przerwa mu zaniepokojony Hickok. Platon umiechn si.

- Nie. Ciar, jaki zapewne zdobdziecie, bdzie zbyt wielki nawet jak na twoje barki. Przywieziecie wasz zdobycz bez trudu.

Blade zastanowi si, co moe kry si w sowach Nauczy­ciela. Rodzina dysponowaa dziewicioma komi, jednak wyprowadzenie ich poza mury byo równoznaczne ze skazaniem zwierzt na pewn mier.

Lider zbliy si do ciany obwieszonej mapami i wskaza na jedn, pokazujc ich „wiat". W rogu wypowiaej i wystrzpionej pachty widnia maleki czerwony kwadracik, symbolizujcy Dom. Platon wskaza na niego palcem.

- Tu si znajdujemy. Przez sto lat czonkowie Rodziny nie wychylili nosa poza wytyczone przez Fundatora granice. Jestemy peni niewiedzy o tym, co moe nas otacza i znajdo­wa si zaledwie o dwa dni drogi od naszego Domu. Lecz skoro my przeylimy, to moe i innym ludziom udaa si ta sztuka? Musimy wierzy, i istniej na Ziemi inne ludzkie skupiska, a Triada powinna je wykry. Czy s pytania? Moe kto ma jakie obiekcje.

- Ja mam jedn - odezwaa si Jenny.

- Tak?

- Rodzina przeya, to prawda. Zawdziczamy to Fundato­rowi, poniewa wybra miejsce naszego zamieszkania z dala od celów nuklearnych ataków. Pamitam z notatek, e po Wielkim Wybuchu poziom radiacji znacznie podniós si i nie opada do normalnego stanu przez ponad pi lat. A co musia­o dzia si w miastach, na które spady atomowe pociski? Moe ich ruiny nadal s miertelnie radioaktywne? Czy czon­kowie Triady maj przekona si o tym na wasnej skórze?

Nauczyciel pogadzi w zamyleniu bia brod.

- Nie mog zagwarantowa, e podczas wyprawy nie nara­ si na podobne niebezpieczestwa, ale oni s obyci z trudnociami, s Wojownikami! Poka wam co, co moe uspo­koi wasze obawy.

Wskaza ponownie na czerwony kwadracik.

- Dom zlokalizowano na granicy Parku Narodowego Lak Bronson. W odlegoci setek mil nie ma adnego wikszego skupiska ludzkiego, mogcego sta si celem nuklearnego ataku. Sprzt potrzebny mi do bada mona zdoby jedynie w duych metropoliach, w których istniay instytuty badaw­cze, kliniki lub laboratoria. I oto mamy tu takie miasto. - Po­kaza miejscowo leca na poudniowo-wschodnim obsza­rze Minnesoty. - Jest równie odizolowane, jak nasza enklawa. Nie istniay w nim przed Wielkim Wybuchem adne zakady zbrojeniowe ani te w pobliu nie byo baz wojskowych, dla­tego wtpi, aby stao si celem masowych ataków. Minneapolis oraz St. Paul s poczone ze sob i zwane Dwumiastem lub Bliniaczymi Miastami.

- To daleko! - zaprotestowa kto.

- Skd wiadomo, e to Dwumiasto wci istnieje? - spyta inny czonek Rodziny.

- Aby zaspokoi wasz ciekawo, wyjawi, e dzieli nas od niego trzysta siedemdziesit pi mil, moe pomyliem si o jedn czy dwie, moliwe...

Hickok zamia si ironicznie.

- Dotarcie tam zajmie nam rok, a przez nastpny bdzie­my wraca.

- Póniej porusz ten problem. Kto chcia wiedzie, czy Dwumiasto nadal istnieje. Zapewne. Przez kilka miesicy po zakoczeniu dziaa wojennych utrzymywalimy z nim kon­takt radiowy. Dowiedzielimy si, e w metropolii panuje gód i rzd wydal nakaz ewakuacji mieszkaców na inne tereny. Póniej radiostacje umilky z powodu zakóce w eterze. Wie­rz, e Dwumiasto nadal istnieje, ale, w jakim znajduje si sta­nie, trudno odgadn. Myl, te, e Triada odniesie sukces. - Spojrza na trójk Wojowników. - Godzicie si na t hazardo­w misj? Kto wie, co stanie wam na drodze... Mutanty? Chmury? Zdziczali ludzie? Ale jeeli wam si powiedzie, to wszystkim opaci si poniesione ryzyko. To swoisty para­doks... Jeeli zgodzicie si wyruszy, moecie nie przey; je­eli odmówicie. Rodzina wyginie. Za cztery, za pi pokole, ale wyginie! Macie czas, aby to przedyskutowa.

Hickok wyprostowa si dumnie.

- A kto potrzebuje czasu, staruszku? Mówi od razu: idziemy!

- Nie bd taki szybki - uciszy go Nauczyciel.

Strzelec zakrci rewolwerem.

- Szybki, to moje przezwisko. A co wy na to, chopcy? - zwróci si do przyjació. - Jak zrozumiaem. Platon nie daje nam wielu szans.

- Szczciem nie mam ony, rodziny czy czegokolwiek in­nego, co by mnie zatrzymywao na miejscu - odpar bez wa­hania Geronimo.- Pójd chociaby dlatego, aby zaspokoi ciekawo. Blade?

Zapytany czu na sobie przeszywajce spojrzenie Jenny i z trudem powstrzyma si, aby na ni nie popatrze. Wsta, zadowolony, e mina ta chwilowa sabo.

- Nie mamy wyboru. Rodzina jest najwaniejsza. Musimy i! I pójdziemy!

- Doskonale! - ucieszy si Lider.

- Ale pod jednym warunkiem.

-Tak?

- Jeeli nie powrócimy, to nikomu nie kaesz nas szuka ani nie wylesz po nas innych Wojowników.

Zgromadzeni ludzie doskonale wiedzieli, kogo Blade mia na myli...

- Tak... Zgadzam si. Troch nam bdzie brakowao tej wietnej dziczyzny, jak zdobywalicie, ale poradzimy sobie -odpar Nauczyciel.

Blade oczekiwa sprzeciwu ze strony Jenny i zdziwio go jej milczenie.

- Ale mam nadziej, e i ty przyjmiesz mój warunek - do­da Platon. - Chciabym, abycie zabrali ze sob Joshu.

- Co? - Geronimo parskn miechem.

- Joshu? - zawtórowa mu Hickok. - Staruszku, pomylio ci si, dzisiaj nie prima aprilis!

- Mówi powanie.

- Odmawiam - owiadczy Blade.

- Z jakich powodów? - zapyta Platon.

- Z jakich powodów? - Mczyzna zdziwiony by niedo­rzecznoci pytania. - On nie jest Wojownikiem ani myli­wym, nigdy nie walczy, nie trenowa, nie przebywa w takich warunkach...

- A ty w nich przebywae? - przerwa Lider.

- Nie, ale jestem Wojownikiem. Nauczono mnie, jak unika niebezpieczestw, jak zwalcza zagroenia. A Joshua tego nie potrafi. Nie jest uzdrowicielem. Nie posiada adnych umiejtnoci, które przydayby si w takiej misji. Bdzie dla nas jedynie zawad. Jestem zaskoczony, e zoye tak pro­pozycj. Sam mówie, e to niebezpieczne zadanie, e moe­my nie powróci. Czemu zdecydowae si wysia Joshu z nami? Czowieka, który nie potrafiby obroni siebie w razie jakiego ataku! Nie moemy go zabra!

Nauczyciel westchn i usiad na ssiedniej pryczy.

- Posuchaj mnie uwanie. Wiele z tego, co powiedziae, jest prawd. Joshua nie jest stworzony do walki, a do mioci i pokoju. Nie jest Nauczycielem, ale posiada spor wiedz. To nie Uzdrowiciel, lecz potrafi leczy. Ma zdolnoci Wróa a najwaniejsze, e jego natura jest cakowicie przeciwstawna waszemu wojowniczemu usposobieniu. Nie mog nalega, aby go zabra, ale bardzo ci o to prosz!

- Zaczynam rozumie - odezwa si Geronimo. - Chcesz, abymy zabrali go jako przeciwwag.

- Przeciwwag? - zdziwi si Hickok.

- Jestecie przepenieni agresj - wyjani Platon. - Przy­zwyczailicie si najpierw strzela, a póniej myle. W wa­szej misji najwaniejsze bdzie nawizanie kontaktu z innymi ludmi, a obawiam si, e jak zobaczycie innego czowieka, to wpierw polecie mu par kulek. Zby nawiza kontakt z innymi, trzeba z natury by przyjacielskim wobec obcych. Tak jak Joshua.

- Wci nie jestem cakiem przekonany - powiedzia Blade. - Chocia dostrzegam logik w twoich sowach, to jed­nak uwaam t propozycj za wielk pomyk. Ale skoro uwa­asz, e powinien i z nami, to pójdzie. Tylko wbij mu do gowy, e o wszystkim decydowa bd ja!

- To jest to, co nazywam pozostaniem przy swoich rewol­werach - szepn strzelec.

- Czy o czym nie zapomnielicie? - wtrcia si Jenny.

- Nie sdz - odpar Nauczyciel.

- W tak dalek drog z Triad powinien uda si jaki Uzdrowiciel.

- Ju wspomniaem, e Joshua potrafi leczy.

- Ale nie jest oficjalnym Uzdrowicielem - zaprotestowaa dziewczyna.

- Ma pewne dowiadczenie, wystarczajce do oczyszcze­nia ran i zaszycia skóry, a nie sdz, aby zdyli nabawi si w drodze zapalenia puc czy anginy. Chyba nie chciaaby po­zbawi Rodziny usug jednego z czterech Uzdrowicieli?

- Nie maj zbyt wiele do roboty. Poradz sobie w trójk!

Jenny bya jedn z Uzdrowicielek i Platon rozumia jej ch towarzyszenia ukochanemu.

Przypomnia sobie wasn on, z któr przey jedenacie lat, nim znikna w tajemniczych okolicznociach podczas ekspedycji badawczej. Lider chcia sprawdzi, czy na poud­nie od Domu nadal istnieje mae jeziorko, zaznaczone na ma­pie. Rozbili obozowisko, a on uda si po chrust na rozpak. Oddali si od ony najwyej na pidziesit jardów, lecz kie­dy wróci, jej nie byo. Nie odkry ladów zwierzt, nie sysza nic podejrzanego. Nadine rozpyna si w powietrzu. Nigdy nie rozwika tej tajemnicy...

- Przykro mi, Jenny. Tylko Joshua wyruszy z Triad Alfa. Po ich odejciu przydadz nam si wszyscy ludzie od wypenienia obowizków, których nam przybdzie.

Dziewczyna wolno skina gow, odesza w najdalszy róg pomieszczenia i skrya twarz w doniach.

- To wspaniale, chopie - powiedzia Hickok do Indianina. - Tylko pomyl, pierwsi z Rodziny ujrzymy wielki wiat! Kto wie, co tam znajdziemy!

„Cakiem moliwe, e wasn mier" - pomyla Platon.

Rozdzia czwarty

Chmura znikna równie tajemniczo, jak si pojawia. Z dugoletnich obserwacji, prowadzonych przez Nauczyciela, wynikao, e przejcie mierciononego oboku trwao prze­citnie dwie godziny. Odczekawszy dalsze dwie ze wzgldów bezpieczestwa, ludzie opucili schrony i wyszli na powierzchni.

Niebo znów byo bkitne, drzewa cicho szumiay, powró­ciy sposzone ptaki.

- Kiedy masz zamiar opowiedzie o tym sekretnym sposo­bie przeniesienia nas do Dwumiasta? - zapyta Lidera Hickok.

- Jak tylko zbior si pozostali czonkowie Rodziny. Mina godzina, nim wszyscy si zeszli. Platon pokrótce opowiedzia ludziom o planowanej wyprawie do Bliniaczych Miast.

- Ale jak oni przywioz aparatur i inne znaleziska? - ode­zwa si jeden ze starszych mczyzn. - Nie wymagaj od nas, abymy zgodzili si na posanie z nimi naszych koni!

Konie byy jedynymi domowymi zwierztami, jakie posia­daa Rodzina. Inne stworzenia zgromadzone przez Carpentera psy, koty, krowy i owce - nie przetrway wielomiesicznego pobytu w schronach.

- Nie musimy dawa im adnego z nich.

- Wic jak...?

Lider kiwn gow, aby wszyscy poszli za nim, i uda si do bloku F, znajdujcego si w zachodniej czci Domu.

Sze betonowych budowli oznaczonych literami od A do F stanowio wierzchoki regularnego szecioboku. Pod ka­dym znajdoway si podziemne schrony, za czci naziemne przeznaczono na pomieszczenia uytecznoci publicznej. W bloku A urzdzono zbrojowni, w bloku C izb chorych, D by zakadem stolarskim, w E przygotowywano wspólne po­siki. Blok B stanowi sypialni dla „kawalerów" i „panien", czyli osób nie poczonych wzem maeskim; natomiast w F miecia si biblioteka. Zatrzymali si przed wejciem.

- Bdziemy czyta? - zdziwia si jaka kobieta.

- Nie. - Nauczyciel umiechn si. - Bdziemy kopa. Niech paru z was uda si do magazynu ze sprztem i przynie­sie kilka opat.

Blade przypatrywa si stojcemu na uboczu Joshui. May czowieczek patrzy na ziemi, trzymajc donie zoone na piersiach. Tak jak jego biblijny idol, posiada gst brod i w­sy oraz dugie, sigajce do ramion wosy, które prawie zupenie zakryway szczup, dwudziestokilkuletni twarz. Jednak to nie jego wygld przeszkadza Blade'owi, lecz dusza kazno­dziei i moralisty, drzemica w tym wychudzonym ascecie. To z tego powodu Robert przybra 'W dniu Nazwania imi starego proroka.

Szesnaste urodziny stanowiy niezwykle wan dat w y­ciu kadego czonka Rodziny. W tym dniu odbywaa si ceremonia Nazwania, w czasie której mody solenizant móg po­rzuci imi nadane mu przez rodziców po urodzeniu i przybra nowe, charakteryzujce jego ducha i postaw yciow. Zwyczaj ten zapocztkowa Fundator, pragncy, aby modzie poprzez poszukiwanie w ksigach wasnych idoli, poznawaa minione dzieje. Samookrelenie stao si cnot.

Dlatego mody Nathan, majcy od maego yk do broni palnej, nazwa si Hickokiem; jego rówienik, Michael, zafascynowany bia broni, przybra imi Blade, które w Ameryce kojarzy si i z mieczem i z kozakiem - rbaj; wiele lat przed nimi Clayton zosta Platonem.

Czonkowie Rodziny posiadali jedynie imiona, nazwiska odeszy w zapomnienie. Odrbn spraw byy tytuy, oznaczajce perfekcjonizm w uprawianym zawodzie. Kto osiga waciw biego w wybranej przez siebie profesji, otrzymy­wa tytu Rolnika, Wró czy Wróki, Uzdrowiciela, Wojow­nika, Nauczyciela i inne...

Powrócili ludzie z opatami, a Lider wskaza im miejsce, w którym powinni kopa. By to jeden z sekretów Carpentera, zachowany w tajemnicy przed pozostaymi czonkami Rodzi­ny. Kady Lider, zaakceptowany przez wszystkich mieszkaców Domu, wyznacza w przecigu trzech miesicy od elekcji swojego nastpc, który take winien by przyjty przez Ro­dzin, i jemu powierza sekret Fundatora.

Platon zosta obrany przywódc cztery lata temu i natych­miast opowiedzia Blade'owi, którego uzna za sukcesora, o tajemnym schowku, nie wyjawiajc mu jednak, co si we­wntrz kryje. Obawia si, e modzieniec, wiedziony fanta­zj, ulegnie pokusie i signie po skryty przez Carpentera skarb przed upywem wyznaczonego czasu.

Dzi nadesza chwila wskazana przez Fundatora! Sto lat te­mu zakoczya si najstraszliwsza wojna w dziejach ludzko­ci, a Rodzina okrzepa na tyle, e moga wysa najlepszych swych ludzi z niebezpieczn misj.

Do Nauczyciela podszed Blade.

- Co tam jest?

- Zobaczysz.

Platon spojrza na zachodzce soce. Jeeli nie dotr do wejcia w cigu godziny, bdzie zbyt mao wiata na spenetrowanie kryjówki.

- Jaki pojazd?

- Zobaczysz!

- Bawi ci ich zaciekawienie?

- Czemu nie? - Lider umiechn si z zadowoleniem. - Jeszcze nigdy nie widziaem naszych braci tak podekscytowa­nych!

- Tak, odkd powiedziae nam o wyprawie, Hickok za­chowuje si tak, jakby dosta krka.

- O dobrze, e mi przypomniae. Dobrze by byo, abycie skompletowali teraz wyposaenie. Zajmijcie si broni, amunicj i ywnoci. Moe znajdziesz te par kompasów, które s jeszcze nie rozmagnetyzowane. Zreszt zabierz wszystko, co uznasz za niezbdne.

- Masz racj - odpar Wojownik i ruszy na poszukiwanie swych przyjació.

Do Platona zbliy si Joshua.

- Mówie ju z Blade'em?

- Tak.

- I zgodzi si?

- Nie mia wyboru. Wyruszysz jutro z Triad Alfa.

- Wobec tego spdz ca noc na modach, aby nasza wy­prawa okazaa si owocna - powiedzia asceta szeptem, nie otwierajc prawie ust.

- Módl si jedynie, abycie powrócili w zdrowiu do Do­mu.

- Jeeli nie wrócimy, nie obwiniaj si o nasz mier. Na­sze dusze udadz si tam, skd pochodz.

- Saba to pociecha, skoro inni obarcz mnie win...

- Bóg nas ochroni - stwierdzi Joshua z arliwoci. - A gdybymy nie wrócili, oznacza to bdzie, e taka bya wola Pana.

- Postaraj si o tym przekona Blade'a. I pozostaych.

- Trudno si z nimi rozmawia, s skryci, otwarci jedynie wzgldem siebie...

- Tak, to prawda - powiadczy Platon. - Có, s Wojow­nikami.

- Nie zastanawiae si nad tym, e ich wzajemna zayo i skryto wobec innych moe wynika z tego, e wszyscy utracili w modoci swych rodziców? Jest to jedyna Triada zoona z samych sierot.

- Nigdy o tym nie mylaem - powiedzia zdumionym to­nem Nauczyciel. - Czy to niezadziwiajce, jak takie proste rzeczy umykaj naszej uwadze?

Z coraz wikszego wykopu dolecia wzrastajcy gwar.

- Natrafilimy na co twardego! - zawoa jeden z kopa­czy.

Platon podbieg do krawdzi dziury i ujrza w dole kawaek betonowej pyty.

- Musicie odsoni j ca - nakaza. - Powinna mie wy­miary trzydzieci na trzydzieci stóp. Przyniecie tyle lin, ile tylko znajdziecie, przydadz si do otwarcia skrytki.

Ludzie ruszyli wypeni jego polecenia. Jak tylko który z pracujcych kopaczy poczu zmczenie, natychmiast zastpowa go nastpny.

- Znalelimy piercie!

Nauczyciel poczu, jak kurcz mu si minie odka.

- Mamy nastpny!

Do zachodu soca pozostao najwyej dwadziecia minut. Ogromna czerwona kula dotkna swym brzegiem widnokr­gu. Pozostao niewiele czasu...

- Jest trzeci! - znów zawoa jeden z pracujcych.

- I tyle powinno by - szepn zdenerwowany Lider. - Przeócie przez nie liny!

Rozdzia pity

Blade odszuka w tumie swych przyjació i zaprowadzi ich do zbrojowni.

- Hickok, jeste naszym specjalista od broni palnej. Co by nam zaproponowa?

Strzelec rozejrza si po regaach zastawionych pistoletami, karabinami, strzelbami, fuzjami, rewolwerami i rakietnicami. U podstaw póek stay wielkie skrzynie wypenione amunicja.

- Nigdy nie wiadomo, co si nam moe przyda - mruk­n, podchodzc do regau, na którym spoczyway naoliwione karabiny automatyczne. Do tej pory nikt ich nie uywa. Ro­dzinie wystarczay do polowa zwyke dubeltówki i sztucery.

- Co my tu mamy... uzi, apy, arki, FNC... O! To przyda nam si na pewno. Commando anns carbine z moliwoci prowadzenia ognia póautomatycznego, waga osiem funtów, trzy stopy dugoci.

- Wezm dla siebie jeden z karabinów zwanych ryczcymi dwudziestkami - zaproponowa Geronimo.

- Thomsona? - skrzywi si strzelec. - Zapomnij o nim, chopie, to nie dla ciebie!

- Kto bierze ten karabin maszynowy? - zapyta Blade, wskazujc na commando.

- Jak to kto? - zdziwi si Hickok. - Jeste najgorszym strzelcem, wic bierzesz automat. Jak nas napadn, to apiesz t bro, kierujesz luf mniej wicej w kierunku napastników, naciskasz ten may jzyczek spod spodu i bdziesz musia je­dynie uwaa, aby odrzut nie obali ci na ziemi. Zapew­niam, e na pewno w co trafisz!

- Dziki za rad - ponuro odpar przywódca Triady.

- Hej, chopie! Nie obraaj si! Kady z nas wyspecjalizo­wa si w innej dziedzinie walki. Moesz by pewien, e nie chciabym zmierzy si z tob na noe.

- A co ze mn? - zapyta Indianin. Hickok podszed do nastpnego regau.

- Musimy uwzgldni wszelkie moliwoci walki. Kara­bin Blade'a bdzie doskonay na redni dystans, potrzebujemy teraz czego do strzelania na blisz odlego. Masz! - Zabra z póki jedn z broni. - Automatyczny brauning B-80. Siedem funtów, trzydzieci dwa cale, doskonale ley w doniach.

- Nie uywaem zbyt czsto pistoletów maszynowych - zastrzeg si tropiciel.

- Nie martw si, chopie. Dobrze strzelasz, to najwaniej­sze.

- Czego jeszcze nam trzeba?

- Czego dla mnie na daleki dystans. Wezm sztucer Henry'ego, produkowany na uytek US-Navy, kaliber 44. Skuteczno tej broni jest zadziwiajca. Zreszt ten Henry by za­dziwiajcym facetem, produkowa bro ju dla traperów Dzi­kiego Zachodu...

- Mona si byo tego domyli - przerwa mu Geronimo. Hickok zignorowa uwag przyjaciela i cign dalej:

- Jeszcze bro krótka. Ja mam swoje pythony, a dla ciebie Blade... - Poszpera w jednej ze skrzy i wycign dwa stalo­we przedmioty. - To powinno ci pasowa.

- Automatyczne?

- Kto z nas powinien mie co takiego. Nie musisz ich repetowa po kadym strzale, to bro w sam raz dla ciebie.

- Co to?

- Vegi czterdziestki pitki.

- Jestem zaszokowany, e nie usiujesz wepchn nam koltów - odezwa si Indianin.

- Wystarcz moje. - Strzelec poklepa rewolwery. - Nie lubi narzuca innym swojego stylu. Najwaniejsze, e vegi nie byy nigdy uywane i posiadamy do nich mnóstwo amuni­cji. Jak ci si podobaj?

- Nieze pistoleciki - odpar Blade od niechcenia.

- Nieze? - westchn Hickok. - Kobiety s nieze! Te pi­stolety to fantazja, kiedy patrz na nie, czuj si, jakbym ogl­da dziea Michaa Anioa czy Leonarda.

- I ty nazywasz Joshu dziwakiem - zamia si Geronimo.

- Wiecie, co miaem na myli...

- Dobra - owiadczy Blade. - Bior te vegi.

- A ja wolabym co jeszcze prostszego - zaznaczy tropi­ciel.

- Co powiesz na arminusa? - zaproponowa Hickok. - Nie znajdziesz nic prostszego w obsudze. Mamy dwa modele: arminus magnum 357 oraz specja 38.

- Ujdzie...

- Ile sztuk chcesz zabra?

- Wystarczy mi jeden. Hickok potrzsn gow.

- To twoja sprawa, ale lepiej, aby zabra dwa. A jeeli je­den si zepsuje?

- To pozostanie mi brauning. Moemy nie powróci z na­sz broni, wic po co naraa Rodzin na utrat jeszcze jed­nej sztuki. Wezm magnum.

- To wszystko, co miaem do zrobienia - owiadczy strze­lec. - Reszt sprztu wybierzcie sami.

Rozeszli si po pomieszczeniu, szukajc tego, na czym im najbardziej zaleao.

Blade uda si do sekcji biaej broni. Zabra cztery noe bowie, które zawiesi u pasa, oraz dwa mae sztylety o cyzelowanych rkojeciach. Jeden przywiza do prawego przedramie­nia, nastpny do lewej ydki. Po chwili zastanowienia sign jeszcze po wielki nó myliwski.

Geronimo poszed do dziau rozmaitoci, wypenionego najdziwniejszym orem. Byy tam staroytne naginaty i mie­cze yari, bolsy, okute elazem kostury, pirackie kordelasy i berdysze, sze par nunchaku, w rkojeci kadego skryte byo mae ostrze, kilka sai oraz wiele innych. Jednak uwag Wojownika przycigny oryginalne tomahawki Apaczów wy­konane w 1900 roku. Rodzina ich nie uywaa. Posugiwano si siekierami i toporami, wic wyglday jak nowe. Geronimo uzna, e na specjaln wypraw przyda si taki or i wsun za pas dwie indiaskie siekierki.

- Jestem gotowy! - zawoa Hickok od strony drzwi. Tropiciel ruszy do wyjcia. Mijajc Blade'a mocujcego pod pach nó bowie, spyta:

- Jakie problemy?

- adnych. Pomylaem tylko, e dobrze by byo wzi je­szcze kilka.

- Czy to nie komiczne - zauway Geronimo - e zbroimy si po zby, jakbymy chcieli wywoa czwarta wojn, a moemy spotka na naszej drodze jedynie ludzi nastawionych pokojowo, takich jak Joshua...

- Tak. To mieszne, ale i niezbdne! Jeeli kto tam jesz­cze przey, to zapewne stoczy si do poziomu dzikiego zwierzcia. Dziki Bogu, Fundator zatroszczy si o nasz przyszo. Gdyby nie jego zapasy, walczylibymy dzisiaj z mutantami na kije.

Zbliyli si do Hickoka.

- Suchaj, chopie - zawoa do Blade'a. - Pójd z t Czer­won Twarz przygotowa zapasy ywnoci. Znajdziesz nas póniej w bloku F.

W drzwiach pojawia si Jenny.

- Dobra, znajd was póniej.

Geronimo zapa Hickoka pod rk i wyprowadzi z arsena­u, umiechajc si pod nosem.

- Wreszcie jestemy sami - odezwaa si dziewczyna. Mczyzna przytakn i odoy swe uzbrojenie na wielki dbowy stó.

- Musimy porozmawia - mówia dalej.

- Wiem.

- Jeeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wyruszycie jutro?

- Zapewne...

- To ostatnia sposobno do spotkania. Moliwe, e ci ju wicej nie zobacz. - W jej oczach pojawiy si zy. - Och, Blade!

Podbiega do niego, otaczajc jego szyj ramionami.

- Nie mog znie myli, e mogabym ci straci. Umr, jeeli co ci si stanie.

- Nic mi si nie przytrafi.

- Nie moesz by tego pewien - szepna.

- Wszystko pójdzie dobrze - zapewni, przygarniajc j do siebie i gaszczc dugie wosy.

Jenny nie moga opanowa histerycznego szlochu. Spokoj­nie czeka, a dziewczyna si uspokoi. Wreszcie wyszeptaa mu do ucha:

- Przykro mi...

- Czemu? - zdziwi si. cign koszulk i poda Jenny.

- Uyj tego.

Nie zaoponowaa. Wytara oczy, nos i policzki.

- Dzikuj, nie zabraam ze sob chusteczki. Blade odoy koszulk na blat stou i ponownie przytuli dziewczyn.

- Nie chc, aby wyjeda.

- Ja take tego nie chc.

- Wic czemu...?

- Syszaa sowa Platona. Kto musi wyruszy. Wybór Triady Alfa jest równie dobry jak kadej innej. Powinna wiedzie, e sprawy Rodziny s najwaniejsze.

Pokiwaa ze smutkiem gow, wzia gboki oddech i po­prosia:

- Zabierz mnie ze sob.

- Nie mog!

- Prosz.

- Nie wezm ci bez wzgldu na to, jak bardzo bym tego pragn. Gdybym ci zabra, twoje bezpieczestwo zaprztao­by bez reszty mój umys, troszczybym si jedynie o ciebie, nie zwaajc na pozostaych czonków Triady. To mogoby si le dla nas skoczy. Mam zobowizania wobec przyjació.

Dziewczyna zwiesia gow. Blade pomyla, e za chwil znów wybuchnie paczem.

- Moesz to zrozumie?

Przytakna, wycierajc z z oka. Pooy do na jej ra­mieniu.

- Najdrosza, czekaj na mnie. Zapewniam ci, e wróc. Wszyscy wrócimy. Nie mamy innego wyboru. Czekaj na swojego narzeczonego.

- Na jakiego... narzeczonego? - zapytaa z wahaniem, unoszc gow.

- Kiedy wróc - powiedzia z umiechem - mam zamiar poprosi o rk pewnej licznotki, o ile zaczeka na mnie. Oczy Jenny zabysy.

- Mówisz powanie?

- Jak najbardziej!

- Och, Blade. - Rozemiaa si, przytulajc do jego mu­skularnej klatki piersiowej.

- Ju dobrze?

- Nie moe by lepiej. - Pocaowaa go w usta. - Bdzie­my maestwem!

- Chcesz powiedzie, e nadal mnie bdziesz pragna po tych wszystkich wykrtach?

- Guptasie... Twoje wykrty s wyrazem mioci. Pocaowali si ponownie. Blade poczu dotyk jej penych piersi.

- Pamitaj, kochany, e przez ca noc bdziesz jedynie mój!

- Dobrze, ale teraz odszukam Geronima i Hickoka. Pomo­g im zabra pozostay ekwipunek.

Poda jej rk i opucili zbrojowni, kierujc si w stron Bloku F.

- Jeste uzbrojony po zby - zauwaya.

- W sumie jedenacie sztuk broni. Jak mnie dopadn, nie poddam si bez walki.

- O czym mówisz...?

- No, karabin maszynowy, dwie vegi, moje bowie, dwa sztylety i wielki nó myliwski.

- Jeste pewien, e to wystarczy? Spojrza na ni zdumiony, zastanawiajc si, czy Jenny ar­tuje. Mówia powanie.

- Myl, e tak.

Porodku szecioboku wyznaczonego przez Bloki roso kil­kanacie drzew. Dziewczyna popatrzya na mczyzn klczcego pod jednym z nich.

- To Joshua! - stwierdzia.

- Zapewne znowu medytuje. Nie powinnimy mu prze­szkadza.

- Jasne...

Chcieli jak najciszej min modlcego si mczyzn. Rap­tem Blade uchwyci ktem oka jakie poruszenie w koronie drzewa i spojrza na gazie.

- Widzisz to? - szepn do Jenny.

- Co? - Zmruya oczy.

Na konarze rosncym nad gow medytujcego mczyzny siedziao co maego z dugim ogonem, o brzowym futerku.

- Tak, teraz widz. To chyba wiewiórka?

Blade'owi stworzonko take skojarzyo si z gryzoniem, ale zawaha si. Przecie na obszarze Domu nie przebyway adne dzikie zwierzta z wyjtkiem ptaków, a zreszt wie­wiórka nie podeszaby tak blisko zabudowa, trzymajc si ra­czej wschodniej czci, w której rozcigay si jedynie pola uprawne.

Zwierztko podkrado si do koca gazi. Wojownik odru­chowo wyszarpn pistolety z kabur zawieszonych pod pachami, dzikujc Bogu, e zostawi koszulk w zbrojowni, bo ina­czej nie mógby zrobi tego tak byskawicznie.

- Joshua! - krzykna ostrzegawczo dziewczyna. Asceta otworzy oczy.

Blade gna w jego kierunku. Nie by Hickokiem, nie móg zaryzykowa strzau z takiej odlegoci.

- Joshua! - zawoa. - Rusz si! Przetocz si przez prawe rami!

Mczyzna usucha i to uratowao mu ycie. W tej samej chwili zaatakowaa wiewiórka, o cal mijajc stopy mczy­zny.

Wojownik nie czeka duej. Uniós praw do i odda trzy strzay.

Chybi. Stworzenie pdzio w jego kierunku. Wystrzeli kil­kakrotnie z vegi... Take niecelnie. Odrzuci pistolety, wycign swoje bowie. Zamar w oczekiwaniu.

Zwierz byo o cztery stopy od niego, gdy podskoczyo w gór, mierzc w twarz mczyzny. Blade machn noami, trafiajc idealnie w wycignit szyj, tu za zdeformowan gow.

- Ju po nim! - zawoaa Jenny z radoci.

Popatrzy na wyprony kadub, lecy na trawie, i odrban gow. Wypywajca z mutanta krew utworzya niewielk kau. Poczu ochot porbania tego cierwa na drobne ka­waki. Jak on nienawidzi mutantów!

- Co si dzieje, chopie? - Rozleg si gos za jego plecami. Nadbiegli Geronimo z Hickokiem. Obaj trzymali bro go­tow do strzau. Doczy do nich Joshua. Ujrzeli martwe stworzenie. Indianin uklkn przy nim, aby je obejrze.

- Wiewiórka! - stwierdzi bez wahania. - W gowie si nie mieci, jakie te kreatury przybieraj ksztaty. Pamitacie t zmutowan ab, która wdrapaa si po mocie i zaatakowaa kilku ludzi? Mutantem moe by wszystko!

- Nigdy nie widziaem zdeformowanego ptaka, ryby czy owada - owiadczy spokojnie Geronimo. - Wycznie gady, pazy i ssaki, oczywicie z wyjtkiem czowieka.

Joshua pooy do na ramieniu Blade'a.

- Dzikuj, bracie, za ratunek. Nie jestem jeszcze dostate­cznie przygotowany na czyhajce zewszd niebezpiecze­stwa.

Wojownik spojrza na pozostaoci mutanta.

- W porzdku? - zapytaa Jenny. Blade ponuro skin gow.

- Widziaem, jak zarne go noami. - Umiechn si Hickok. - A nie syszae, jak kto tu w pobliu strzela ze dwadziecia razy? Ciekawe do czego?

- Strzeli tylko sze razy - zaoponowaa Jenny.

- I nie trafi? - Hickok uda zdziwienie. - Moe zamiast veg powiniene nosi z sob miotacz ognia. - Zamilk na chwil, oceniajc swój art, i stukn Blade'a palcem. - Jaka szkoda, e nie posiadamy miotaczy ognia, co? Wtedy dopiero bylibymy ugotowani!

Przywódca Triady nie zareagowa na docinki.

- Jeszcze lepszy byby czog - cign strzelec. - Wtedy nawet gdyby spudowa, to mógby rozjecha wroga gsienicami. To jest to! - wybuchn miechem.

- Moesz si od niego odczepi? - odezwa si Geronimo. - W kocu zaatwi mutanta. Wiewiórka nie jest dobrym ce­lem, nawet dla ciebie.

- Dobra, chopie.

- Nie powinnimy poinformowa reszty o tym, co si tu wydarzyo? Musieli sysze strzay.

- Ja pójd - zaoferowa Joshua i oddali si popiesznie.

- Trzeba zakopa to cierwo - stwierdzi Indianin. - Przy­nios opat. Zaraz wracam. Zostali we trójk.

- Mamy zapakowan ca ywno - owiadczy Hickok. - Jak chcesz, moesz i sprawdzi. - Odszed, aby przeszu­ka pozostae drzewa.

- Dlaczego on jest taki dla ciebie? - spytaa Jenny, spogl­dajc na ukochanego.

- Nie jest zy, ale nie chce okaza, e troszczy si i niepo­koi o innych. Oddaby ycie za kadego z Rodziny.

- Skoro tak mówisz - powiedziaa z powtpiewaniem. - Nie rozumiem, co Joanna w nim widzi.

- Zapytaj j.

- Hickok wspomina o ataku zmutowanej aby. Jak sobie przypominam, wlaza po mocie. Ale jak dostaa si do Domu ta wiewiórka?

- Sam chciabym to wiedzie.

- Sdzisz, e wspia si po murze?

- Nie wiem, jest zbyt gadki, nie ma na nim adnych pk­ni ani szczelin.

- Nie wierz, aby mutant wspi si po cianie - powie­dzia Geronimo, który powróci z opat i zdy usysze ostatnie sowa.

- Dlaczego? - spytaa Jenny.

- Sam nie wiem, po prostu tak czuj. Zreszt, jak by prze­pyn fos? Zauwaylicie w nim co niezwykego?

- Mutant jak mutant - odpar Blade.

- To przyjrzyj mu si z bliska. Wojownik pochyli si nad wiewiórk.

- Rzeczywicie - powiedzia po chwili. - To zadziwiajce, jest zmutowany tylko w poowie.

Stworzonko rónio si od innych zwierzt. Jedynie eb, przednie apki i kawaek karku by znieksztacony; reszta cia­a, pokryta delikatnym, puszystym futerkiem, wygldaa ca­kiem zwyczajnie.

- Nigdy nie syszaam o czym takim - zdziwia si Jenny.

- Ani ja - powiedzia Blade. - Powinnimy opowiedzie o tym Platonowi.

Przybieg do nich Joshua i dyszc ciko, wysapa:

- Lider chce was widzie przy wykopie. Zaraz otworz skrytk.

- Nie wolno nam tego tak zostawi. - Blade wskaza za­krwawione cierwo.

- Wanie! Moe tdy przechodzi jakie dziecko - dodaa dziewczyna.

- Ja go zakopi - zaoferowa Geronimo - a wy idcie po­patrze, jak bd otwiera ten tajemniczy schron.

- Nie chcesz, abymy zaczekali na ciebie?

Indianin potrzsn gow.

- To nie potrwa dugo.

Jenny zapaa Blade'a za rk i pocigna za sob.

- Najpierw zabierzemy twoj koszul ze zbrojowni - po­wiedziaa.

Przywódca Triady przesta myle o przekltych mutantach i zastanawia si, jaka moe by zawarto tajemniczej skrytki. Dlaczego wiedzieli o niej jedynie Liderzy oraz ich nast­pcy...? Kiedy cztery lata temu Platon opowiedzia mu, e co wanego zakopane jest kilka jardów na wschód od wejcia do bloku F, nie przywizywa do tego wikszej wagi. Moe gdyby pozna tajemnic, postaraby si wydoby nieznan zawar­to? Moe dlatego nie rozgaszano o jeszcze jednym schronie, aby nikt nie stara si zrobi z jego zawartoci niewaci­wego uytku?

Przed nimi zamajaczyy ksztaty arsenau.

Rozdzia szósty

Przy wykopie zebrali si wszyscy czonkowie Rodziny i z niecierpliwoci oczekiwali otwarcia tajemniczej betonowej pyty. Przez piercienie przewleczono dugie liny, a kad z nich cigno dziesiciu silnych mczyzn.

- Mocniej - komenderowa Platon. - Starajcie si cign równo.

- Idzie! - zawoa kto i wszyscy usyszeli gony chrobot, kiedy wielka pyta wreszcie drgna. Uniesiono j w gór o kilka cali, a do zamknitego przez wieki pomieszczenia ze wistem wtargno wiee powietrze.

Ludzie pocignli mocniej i po chwili odsonili w caoci wielki, ciemny otwór.

Lider Rodziny by spocony ze zdenerwowania. Zbliy si do niego Blade, nacigajc na siebie koszulk.

- Co robimy?

Soce skryo si ju za horyzontem, jeszcze janiao na za­chodzie, lecz od wschodu nadcigay ciemnoci.

- Bdziemy potrzebowali wicej wiata... Wojownik spojrza na zgromadzonych ludzi.

- Chyba syszelicie? Niech paru z was przyniesie kilka pochodni.

Co prawda w bloku F znajdowa si nadal niewielki zapas wiec i zapaek, ale oszczdzano je na specjaln okazj.

Przyniesiono zapalone uczywa i od razu zrobio si janiej. Platon wzi jedno do rki, drugie poda Blade'owi.

- Wchodzimy pierwsi - owiadczy. - Reszta niech czeka na nasz powrót.

- Nie potrzebujecie kogo do tylnej stray? - zapyta Hickok.

- Dzikuj za gotowo - powiedzia Nauczyciel - ale nie sdz, aby czyhao na nas jakie niebezpieczestwo, któremu mogyby zapobiec twoje rewolwery. - Spojrza na lece na ziemi sznury. - Obwiemy si obaj w pasie lin, a kto z was bdzie j trzyma. Jeeli staniemy z wasnej woli, szarpniemy j dwukrotnie. Jeeli za lina zatrzyma si, a nie bdzie od nas adnego znaku, macie nas natychmiast wycign.

- Po co ta ostrono? - zdziwi si Wojownik.

- Moliwe, e w rodku wytworzyy si jakie toksyczne gazy.

Jenny spojrzaa w gb dziury.

- Bd ostrony. Blade.

Umiechn si do niej i zjecha w dó. Obok wyldowa Nauczyciel.

Zaczli chodzi po betonowej rampie, zagbiajc si w ciemnym tunelu.

- Cholernie duo kurzu - stwierdzi Blade i potkn si, natrafiajc na wyom w pododze.

Platon pocign dwukrotnie za sznur i uniós nad gow pochodni, owietlajc pomieszczenie.

- O rany... Widziae co podobnego? - szepn podekscy­towany Wojownik.

- Nigdy - odpar Nauczyciel.

Pomieszczenie nie byo wielkie, liczyo dwadziecia na dwadziecia stóp, a kilkadziesit centymetrów nad ich gow cign si sufit. Porodku stao to, po co przyszli.

- Co to jest? - zapyta Blade, wolno obchodzc srebrzysty pojazd.

- Twój ojciec przekaza mi, e to FOKA.

- Foka? Masz na myli to morskie zwierz, jakie widzia­em na obrazku w atlasie ssaków?

- Nie, to skrót literowy dokonany przez Liderów. Pena nazwa tego transportera brzmi: Fotoelektryczno-Ogniwowa-Kuloodporna-Amfibia. Czyli FOKA.

- Czy przed Wielkim Wybuchem wszystkim pojazdom na­dawano tak dugie nazwy?

- Niektórym tak. Widziaem rysunek ciarówki nazywa­nej Zmechanizowanym Pojazdem Gsienicowym Sanitarno Rakietowym.

Zamilkli, przypatrujc si pierwszemu mechanicznemu pojazdowi, jaki widzieli w swym yciu. Carpenter przechowa dla Rodziny dwie ciarówki i jeepa, ale po dwudziestu paru latach skoczya si benzyna i bezuyteczne wraki odcigni­to midzy drzewa, gdzie suyy dzieciom do zabawy do cza­su, a nie zniszczay doszcztnie.

Fundator dobrze wiedzia, e nawet najwikszy zapas pali­wa musi si kiedy wyczerpa, dlatego zamówi w Instytucie Dowiadczalnym Ogniw Sonecznych prototypowy pojazd na­pdzany energi soneczn, gdy tego „paliwa" nigdy nie powinno zabrakn. Wyda na budow FOKI wiele milionów...

Transporter przypomina srebrzystego chrabszcza osadzo­nego na grubych oponach. Wszystkie elementy byy zaokrglone; po obu stronach widniay okna. Cay przód pokrywaa wielka szyba. Blade popuka w ni palcem.

- Czy to szko?

- Nie sdz. To specjalny plastik, odporny na wysokie temperatury i wstrzsy. Mógby strzela do niego z magnum, a kule nawet by go nie porysoway.

- A dlaczego nie widz przez niego, co jest w rodku?

- Jest tak skonstruowany, e obraz widoczny jest z jednej strony, chodzi o wzgldy bezpieczestwa.

- Czy cay zbudowany jest z tworzywa?

- Tylko nadwozie... To znaczy góra. Spód jest z chromo­wanego metalu. Silnik chodzony powietrzem. Jeeli wszy­stko, co wiem o tym pojedzie, okae si prawd, to chyba za­czn ci zazdroci, e to ty go bdziesz uywa.

- Mówisz powanie?

- Jasne. Gdybym by o dziesi lat modszy, pojechabym na t wypraw zamiast ciebie. Wejd na dach i sprawd baterie soneczne.

- Jak? - zdziwi si Blade.

- Nie mam czasu na dugie wyjanienia. Obejrzyj dach, czy nie ma na nim dziur i czy nic nie odpado. Wojownik wykona polecenie.

- Wydaje si, e wszystko w porzdku.

Platon zapa za klamk drzwi, zawaha si przez chwil, po czym mocno pocign. Drzwi uchyliy si bez najmniejszego dwiku.

- Kurde! - mrukn Blade.

Nauczyciel ostronie zajrza do FOKI. Na fotelu kierowcy dostrzeg kilka przedmiotów.

- Co tam masz?

- To! - Lider wycign pk kluczy i dwa foldery.

- Pierwsza broszura nazywa si „Rczne sterowanie i ob­suga urzdze Fotoelektryczno-Ogniwowej Kuloodpornej Amfibii".

- Nie mogli tego zatytuowa „Instrukcja"? Platon umiechn si.

- To drugie to osobiste notatki Fundatora. Wojownik przyjrza si lnicej w blasku pochodni sylwet­ce transportera.

- Wci nie mog w to uwierzy. Rodzina zwariuje, kiedy usyszy, co tu odkrylimy.

Zwijajc lin, opucili podziemny schron i wyszli z wyko­pu. Tum oczekujcych przypar do nich, ludzie przekrzyki­wali si wzajemnie, zadajc mnóstwo pyta. Niektórzy sami pragnli pój zobaczy, co kryje si w tunelu.

Blade stan przed Platonem i uniós wysoko rce.

- Spokój! - zawoa. - Cofnijcie si! Wkrótce wszystko sami zobaczycie!

Obok niego pojawi si Hickok, trzymajc donie na kol­bach swych rewolwerów. Jego postawa, grona mina i sawa „zabijaki" podziaaa na ludzi jak zimny prysznic.

- Prosz, uspokójcie si! - Lider znów przej kontrol. - Nim Triada wyruszy, mamy wiele do zrobienia. Musimy wyprowadzi FOK na powierzchni, inaczej nie zadziaa.

- Co mamy robi? - zapyta kto z tumu.

- Najsilniejsi mczyni wejd do schronu, wypchn po­jazd.

- Zbior ludzi - zaoferowa Blade.

- Dobrze. Ja tymczasem przeczytam notatki Fundatora. Wojownik z wybranymi mczyznami znikn w wykopie. Po pewnym czasie powróci z niepewn min.

- Kopoty? - zapyta Nauczyciel.

- Mam ze wiadomoci.

- Jakie? .

- Chcielimy jak najlepiej. Próbowalimy j pcha, ale ta cholerna FOKA nie rusza si ani o cal. Niestety, nie jest ju na chodzie.

Platon wybuchn miechem.

- Co w tym zabawnego?

- Z tego, co ju zdyem przeczyta, wiem, e transporter stoi na zacignitym hamulcu. Musisz woy jeden z tych kluczy w stacyjk. To jest taki otwór zaraz przy kierownicy. Przekrcisz w prawo, a usyszysz cichy „klask". Nie w­czysz silnika, ale zwolnisz blokad i wtedy bez trudu wy­pchniecie pojazd na zewntrz.

- Jakbym mia w rku instrukcj, te bybym taki mdry. Swoj drog, to wszystko jest takie skomplikowane.

- Przed Wielkim Wybuchem kady problem spoeczny by bardziej skomplikowany ni nasze najgorsze trudnoci. Dziki Bogu, e nie urodziem si w tamtych czasach!

Wojownik spojrza na Lidera ze zdumieniem.

- Jeste szczliwy, e yjesz tu i teraz?

- Moe nie w peni, ale jestem.

- Z tym caym baaganem wokó nas? Chmurami, mutan­tami, trudnociami klimatycznymi? Czy ycie przed Wielkim Wybuchem nie byo atwiejsze?

- atwiejsze? - zastanowi si Platon. - Zapewne, ale kto powiedzia, e to znaczy „lepsze"? Trudnoci nieraz budz w tobie strach, ale i zmuszaj do rozwoju ducha. Przez to sta­jemy si blisi Bogu. Nie mam dowodów, ale sdz, e to wanie atwe warunki ycia stay si przyczyn zatracenia czowieczestwa u ludzi, którzy wywoali Wielk Wojn. Ta­kie istnienie stanowi miertelne niebezpieczestwo dla caych spoeczestw i dla indywidualnoci. Tak, wol y tu i teraz.

- Nigdy nie mylaem o swojej egzystencji w ten sposób...

- Lepiej si popiesz. Chciabym mie FOK na powierz­chni, zanim udam si na spoczynek.

Platon popatrzy na oddalajcego si Blade'a. Ten mody czowiek musi si jeszcze tyle nauczy, nim zostanie Liderem Rodziny... A najlepszym nauczycielem jest dowiadczenie. Je­eli przeyje trudy wyprawy, powróci mdrzejszy. Wszyscy stan si dojrzalsi.

Sign pamici do ostatniego fragmentu notatek Carpentera.

„ ...Chciabym mie pewno, e moje trudy i starania nie pójd na marne, e zaowocuj w przyszoci wspaniaymi osigniciami. Wspóczeni posdzaj mnie o dziwactwo, o maniactwom, kassandryzm, czarnowidztwo, ale wiem, e mam racj. wiat chyli si ku upadkowi i nic ju nie po­wstrzyma zbliajcej si katastrofy. Mam nadziej, e nie zmarnowaem swego ycia. Niech ten, kto przeczyta mój list, wspomina mnie jako czowieka penego mioci i powicenia dla swych bliskich i przyjació.

Kurt Carpenter".

„Twoje starania nie poszy na marne" - pomyla.

Wyprostowa obolae plecy. Z zachodu wia mrony wiatr i poczu, jak zaczynaj go bole korzonki.

- Patrzcie! - zawoa kto z tumu zgromadzonego wokó wykopu.-To FOKA!

Nauczyciel zbliy si do nich w popiechu, widzia, jak w z tunelu wolno wytoczono transporter.

Jakie dziecko siedzce, na barkach swojego ojca, zapytao z lkiem:

- Tatusiu, czy to mnie zje?

FOKA zatrzymaa si. Do Platona podszed Blade.

- Jest nieprawdopodobnie cika, nawet na zwolnionych hamulcach. Jeden z nas musia cay czas trzyma kierownic, aby sza w prostej linii.

- Wykonae dobr robot. Blade.

- Co dalej?

- Moecie sobie odpocz. Id usi przy ognisku, aby ogrza moje stare koci i doczyta broszur do koca. Jutro bdziecie mogli wyruszy.

Cicho podkrada si do nich Jenny i otoczya ramieniem Wojownika

- Moemy porozmawia w jakim spokojnym miejscu, Blade?

Platon umiechn si nieznacznie, patrzc na odchodzc pa­r.

Objci przeszli wolno przez zabudowany teren, kierujc si do wschodniej czci Domu, a dotarli do skraju uprawnego pola, obsianego wschodzc kukurydz.

- Jest taka pikna noc - westchna.

- Mhm...

- Nie chc, aby jecha.

- Chyba nie zamierzasz wraca do tego tematu?

- Nie. - Pocaowaa go w policzek. - Ju o tym rozmawia­limy. Chciaabym opiekowa si twoimi dziemi.

- Co?

- Chyba syszae. Chc mie z tob dziecko - powiedzia­a wyranie. - Maego Blade'a, który przypominaby mi swego ojca.

- To brzmi, jakbym mia nigdy nie powróci.

- To cakiem moliwe... Wojownik popatrzy na gwiazdy.

- No i co z tym?

- Z czym?

- Z dzieckiem?

- Nie artuj...

- Nigdy nie byam bardziej powana!

- Wiesz, e to niemoliwe - upomnia j.

Dziewczyna przytulia si do niego.

Do maestwa i rodzenia dzieci Rodzina przywizywaa najwiksze znaczenie. Z powodu trudnych warunków byto­wych starano si, aby kade narodzone dziecko miao oboje rodziców, którzy troszczyliby si o jego wyywienie i bezpieczestwo. Dlatego jedynie maestwa mogy posiada dzieci , nie istniao pojcie „panny z dzieckiem". Zwizek ten zawie­rao si przez sam fakt wspólnego zamieszkania lub poczcie nowego ycia. Jednak w tej drugiej sprawie wymagana bya zgoda Rady. Jej czonkowie ustalali, czy w danej chwili mo­na pozwoli sobie na powikszenie Rodziny o jeszcze jedn osob. Niekiedy na takie pozwolenie czekao si adnych par lat! Mimo bezpiecznego schronienia Rodzina nie moga by zbyt liczna, gdy nie byo wcale tak wiele zwierzt nadaj­cych si do spoycia, a uprawia ziemi mona byo jedynie wewntrz murów. By to do znaczny obszar, ale zarazem ograniczony. Jak wyliczyli Nauczyciele, w Domu mogo maksymalnie y jedynie sto dziesi osób. A Rodzina liczya ju osiemdziesit dwie...

- Wiem - odpara po chwili milczenia Jenny. - Tylko marzyam.

- Kiedy twój sen okae si jaw.

Spojrzaa na niego gronie.

- Pamitaj, e traktuj to jako obietnic. eby mi si kie­dy jej nie wypiera!

- Mówi powanie. Jak wróc, zarczymy si, dostaniemy kwater i zaczniemy wspólne ycie.

Blade pochyli si i gorco ucaowa usta dziewczyny. Oto­czya ramionami jego szyj.

- Nie sadzisz, e znajdziemy w pobliu skrawek mikkiej trawy, wielki czowieku?

- Czyby co knua?

- Chc, aby ta noc zostaa mi w pamici na zawsze! Blade pomyla, e za chwil bdzie w wielkich opaach. Do kwater zamieszkaych przez maestwa byo ponad pidziesit jardów. Otaczay ich uprawne, upione pola, po­przedzielane kpami drzew i maymi zagajnikami. Do wschodniej czci Domu nikt w nocy nie chodzi, z wyjtkiem zakocha­nych. Nawet Wojownicy pilnowali muru jedynie po zachod­niej stronie, gdzie znajdowa si zabudowany obszar. Mczy­zna doskonale o tym pamita, dlatego zdziwi si, syszc ci­chutkie czapanie.

- Co si dzieje? - zdziwia si Jenny, widzc jego reakcj. Rozejrzaa si po falujcej kukurydzy.

- Czemu pytasz? Dwik przyblia si...

- Nagle zesztywniae... Nie podobaj ci si moje pocaun­ki?

- Ciii... - wyszepta Blade.

Instynkt Wojownika ostrzega go przed jakim niebezpie­czestwem, ale nie wiedzia jeszcze, co to mogo by. Wycign z kabury pistolet. Moe to kolejny mutant?

- Blade... - Dziewczyna zapaa go za lew do.

- Co?

- Chyba co zauwayam.

- Gdzie?

Wskazaa kp drzew, rosnc o dziesi jardów od nich. Mczyzna próbowa przenikn wzrokiem ciemnoci.

„Chciabym mie oczy Geronima" - pomyla, nie dostrze­gajc niczego podejrzanego.

Co powinien uczyni? Obej drzewa, pozostawiajc Jenny sam? Nie ma mowy! Odprowadzi j do budynków i powróci tu razem z Hickokiem i Geronimem.

- Wracamy - powiedzia.

Zrobia kilka kroków i zamara w przeraeniu.

Na drodze, o dwadziecia stóp od nich, stao co wielkiego i zwalistego... Kontury postaci rozmazyway si w mroku.

Z tyu rozleg si szelest kukurydzy.

- Za nami jest ich wicej - zauwaya Jenny.

- Jestecie otoczeni - rozleg si gardowy, ponury ton. - Rzu pistolet albo zabijemy kobiet.

Blade byskawicznie obejrza si. Za plecami dostrzeg sze, a moe siedem innych cieni. Kim byli i czego chcieli od nich?

Jakby czytajc w jego mylach, tarasujcy im drog ol­brzym powiedzia:

- Pragniemy jedynie kobiety. Nie zrobimy ci krzywdy, je­eli nie okaesz lekkomylnoci i nie rozzocisz Trolli. „Trolli? Jakich cholernych trolli?" - zdziwi si w mylach.

- Blade... - szepna.

- Stój blisko mnie - nakaza.

Ju wiedzia, co powinien zrobi. Musia zaprowadzi Jen­ny w poblie kwater, powinno tam przebywa kilka par i mczyni natychmiast mu pomog.

- Chcecie tylko kobiety? - zapyta.

- Trolle zawsze pragn kobiet!

- Wic spróbujcie j zabra, skurwysyny! - zawoa Wo­jownik i wypali cztery razy do osób kryjcych si w kukury­dzy. Cienie natychmiast znikny, szukajc schronienia przed kulami.

Blade odwróci si, aby zastrzeli olbrzyma, lecz ten ju znikn.

- Biegnij! - pchn dziewczyn. - Do kwater! Bd za­raz za tob.

Ruszyli co si w nogach. Mczyzna nieco w tyle, rozgl­dajc si w poszukiwaniu przeciwników. Ktem oka zauway jakie poruszenie w krzakach po lewej stronie. Strzeli w bie­gu. Do kwater pozostao trzydzieci kilka jardów. Przed budynkami pojawili si ludzie z pochodniami, woajc co gosa­mi penymi niepokoju. Za chwil rusza z pomoc!

- Blade! - zawya przeraliwie dziewczyna. Opado j kilka cieni.

- Jenny! Nie!!!

Nie zaryzykowa strzau, móg j przypadkiem trafi. Odru­chowo wypuci pistolety i zapa za noe, nacierajc na naj­bliszego trolla. Ten nawet nie zdy si odwróci, kiedy sta­lowe ostrze przecio jego krta. Troll jkn i zginajc si wolno, upad na ziemi.

- Blade! - zawoaa Jenny, szamoczc si z napastnikami, kopic ich i gryzc.

Jaki ciki przedmiot trafi Wojownika w gow i cay wiat zawirowa przed jego oczami.

- Skoczcie z nim - nakaza kto niskim gosem.

„To pewnie ten olbrzym" - pomyla Blade, usiujc si skoncentrowa.

Znów poczu uderzenie w lew skro i zdawao mu si, e pogra si w ciemnociach...

Opanowujc sabo, zebra swe siy i kopn najbliszego przeciwnika w krocze. Usysza jego wycie. Chcia uderzy go noem, ale ze zdziwieniem przekona si, e jego donie s puste. Straci swe bowie.

Kto zapa go od tyu za wosy i mocno pocign, inny trafi pici w odsonit szyj. Blade zacharcza i zwali si na ziemi, z trudem usiujc zapa oddech.

- Zabierzcie j i wynosimy si std...

Krzyki Jenny ucichy w oddali...

Oczy Blade'a wpatryway si w ciemno... Z mroku wyo­nia si groteskowa posta, wycigajc w jego kierunku kosmat rk uzbrojon w dugi sztylet...

Rozdzia siódmy

Hickok i Geronimo niczym dzieciaki skakali koo FOKI. Wszystkiemu musieli si dobrze przyjrze, wszystkiego do­tkn, powcha, spróbowa... Zastanawiali si gono nad moliwociami, jakimi dysponuje pojazd, kiedy zacza si kanonada.

Wikszo czonków Rodziny nadal tkwia przy wykopie, ogldajc transporter i z oywieniem rozmawiajc o jutrzej­szej wyprawie. Wokó panowaa cisza i spokój, dopóki nie rozlegy si pierwsze strzay.

Wojownicy poderwali si, pilnie nasuchujc.

- Co si dzieje? - zawoa do nich Platon, siedzcy przy ognisku.

- To z poblia kwater maeskich - stwierdzi strzelec.

- Raczej zza nich - ucili Indianin. Kiedy biegli, aby przekona si, co si wydarzyo, doczy­a do nich maa posta o nieregularnych rysach twarzy.

- Jakie rozkazy? - zapyta nowo przybyy, odziany w strój maskujcy. Do boku przypasan mia katan, miecz ja­poskich samurajów.

Rikki-Tikki-Tavi by dowódc Triady Beta. By wspania­ym mistrzem sztuki walki wrcz oraz doskonale wada mieczem, tote nic dziwnego, e mimo drobnej postury zosta Wojownikiem. Zadziwiajcym wydawao si jedynie to, e nie odziedziczy imienia po jakim wspaniaym mistrzu walk wschodu, a po kiplingowskiej mangucie. Niektórzy uwaali, e wypywao to z jego ironicznego nastawienia do tradycji, inni za, e byo objawem zdziwaczania. Nikt nie uywa pe­nej formy jego imienia, woali na niego Rikki, albo Ertiti.

Kiedy dochodzio do wspólnych akcji wszystkich Wojow­ników, wtedy pozostae grupy - Beta, Gamma i Omega - podlegay Triadzie Alfa.

- Kiedy zobaczysz co wartego zabicia, zrób to bez waha­nia - poleci Hickok.

- A bardziej szczegóowo?

- Pilnuj ze swymi ludmi FOKI - zawoa Geronimo. - My sprawdzimy, co si tam dzieje!

- Dobra - powiedzia Rikki, odczajc od nich i kierujc si w stron pojazdu.

Usyszeli krzyk kobiety dobiegajcy od bloku F. Zatrzymali si, niepewni dokd maj si uda, gdy rozlego si woanie Jenny, wzywajce Blade'a. Ruszyli w kierunku, skd docho­dzi jej gos. Dotarli do kwater. Wokó domków stali zaalarmowani ludzie - mczyni z karabinami, a ich ony przy­wiecay pochodniami. Z budynków dolatywa pacz dzieci.

- Co si tam dzieje? - zapyta jaki mczyzna, zastpujc drog Hickokowi.

- Jak nas przepucisz - zawoa strzelec - to si dowiemy! Wojownicy wypadli z krgu wiata, przedzierajc si przez ciemne pola. Usyszeli nastpne strzay i krzyki Blade'a.

- Gdzie oni s? - mrukn Hickok, nie wiedzc, dokd si skierowa.

- Tam! - Indianin klepn go w rami, wskazujc kieru­nek.

Ujrzeli, jak dwie kreatury odcigaj w mrok nieruchom dziewczyn, cignc j po ziemi, a inne walcz z powalonym Blade'm. Mczyzna odrzuci jednego z napastników, podry­wajc si na nogi, ale natychmiast zosta obalony na ziemi.

Prawie w tej samej chwili Hickok uniós oba kolty, poci­gajc za spusty. Obie kule utkwiy w skroni kreatury, pochylajcej si z noem nad Blade'em. Drugi z napastników krzyk­n co ze zoci i bez namysu wystrzeli ze swej broni, na­wet nie celujc.

„No! Nawet maj pistolety! - przemkno strzelcowi przez myl. - Czymkolwiek by te stwory nie byy, nie maj si ze maj si co mierzy we wadaniu broni!"

Kolejne dwie kule i napastnik upad z rozupan czasz.

Dopiero teraz Wojownicy dostrzegli, e w pobliu kryo si wicej dziwnych stworów. Jeden z nich wyskoczy na tropiciela, szykujc si do zadania ciosu noem. Geronimo wyda wojenny okrzyk, wybi si w powietrze i z wyskoku kopn przeciwnika w gow, przewracajc go. Nim tamten zdoa powsta, Indianin ju by przy nim, uderzajc tomahawkiem w odsonit potylic. Rozleg si chrzst amanych koci... Reszta stworów znikna, uprowadzajc z sob Jenny. Blade jkn, usiujc unie si z ziemi. Obok niego zjawi si Hickok.

- Spokojnie, chopie, spokojnie...

- Jenny... - wymamrota oszoomiony mczyzna. - Gdzie Jenny?

Strzelec posa Indianinowi znaczce spojrzenie. Zrozumie­li si bez sów. Geronimo ruszy na wschód z zamiarem wy tropienia uciekajcych napastników.

- Wszystko w porzdku - usiowa zapewni Blade'a. - Gero pobieg po ni. Te stwory nie maj najmniejszej szansy wymkn si Czerwonej Twarzy.

- Musz jej pomóc... - Gowa Blade'a kiwaa si bezwad­nie na wszystkie strony, po jego wosach ciekay wskie struki krwi.

- Najpierw musisz troch odpocz - oceni strzelec. - Chociaby minut. W takim stanie nic ci si nie uda zrobi.

Geronimo penym pdem mija kolejne uprawne poletka, obsiane zboem, kukurydz, ziemniakami. Jego umys nasta­wiony by na wyapywanie wszystkich podejrzanych znaków, najmniejszych szelestów, ale wci nie móg natrafi na lady uciekajcych.

Zastanawia si, czego chcieli napastnicy, skd nadeszli i jak dowiedzieli si o istnieniu Domu. Nie chciao mu si wie­rzy, aby jaka horda zdziczaych wdrowców usiowaa wtargn do siedliska Rodziny z marszu. Zreszt, gdyby obcy prowadzili obserwacj Domu, to który z Wojowników czy myliwych musiaby zauway lady ich obecnoci.

Jego sokole oczy dojrzay nieznaczne poruszenie w kuku­rydzianym polu po lewej. Kto usiowa tamtdy si przedrze.

Skrci, zwalniajc nieco i starajc si biec jak najciszej. Pomyla, e cakiem moliwym byo, e napastnikom uda si uj pogoni, a wtedy przyda im si kto, kto poinformuje, do­kd mogli si uda. Postanowi schwyta go ywcem.

Uciekinier musia co usysze. Obróci si, lecz byo ju za póno! Indianin skoczy mu na plecy, obalajc na ziemi i uderzajc w skro tamahawkiem obróconym na pask. Pono­wi swój cios, upewni si, e jego ofiara jest nieprzytomna i zwizawszy jej koczyny, uda si w dalsz drog.

Gdyby chcia szuka ladów na ziemi, zabraoby mu to zbyt wiele cennego czasu. Musia zawierzy swej intuicji i rozumowa zupenie logicznie. Napastnicy mogli nadej jedy­nie od niestrzeonej wschodniej strony i byo cakiem prawdopodobne, e bd ucieka t sam drog.

Nogi Indianina arocznie poykay odlego. Do granic Domu mia coraz bliej, jednak nikogo ju nie napotka.

Czyby si pomyli?

Przebrn przez ostatni zagajnik i ujrza bielejcy tynkiem mur. Wspinao si po nim kilka ciemnych postaci, które naty­chmiast znikay po drugiej stronie.

Tropiciel dotar do fosy. Tupot jego stóp zaalarmowa ucie­kajcych. Ostatni z nich siad okrakiem na szczycie ciany, wcign drabink sznurow i spojrzawszy na Wojownika wy­buchn szyderczym, skrzekliwym miechem.

Nim Geronimo wycign pistolet, tamtego ju nie byo.

Zza muru nadal dobiega cichncy rechot...

- Cholera! - zakl, zastanawiajc si, co by w podobnej sytuacji uczynili jego przyjaciele.

Wci sycha byo kanonad dobiegajc od strony zabu­dowa. Hickok waha si, co ma uczyni. Czy biec tam natychmiast, pozostawiajc Blade'a samego, czy spróbowa po­prowadzi go ze sob? Wybra drugie rozwizanie, ale z trudem podniós z ziemi na wpó przytomnego mczyzn i pomóg mu uczyni par kroków.

- Jenny... Jenny...

- Wszystko bdzie dobrze - wysapa strzelec, próbujc podtrzyma zataczajcego si przyjaciela.

- Jenny...

- Wiesz co, chopie? Myl, e jeste za stary do naszej ro­boty. Moe zostaniesz Rolnikiem?

Blade wyrwa si z jego ramion, przebieg kilka jardów i upad na ziemi.

- Wspaniale - mrukn Hickok. - Co dalej, wodzu?

Przywódca Triady nie odpowiedzia. Straci przytomno.

- Nigdzie std nie odchod, chopie, po zabawie wróc po ciebie!

Strzelec pobieg w stron kwater, wycigajc i odbezpie­czajc swoje pythony. Trafi prosto na pole bitwy!

Wród pociemniaych budynków Rodzina walczya z taje­mniczymi napastnikami. Dostrzeg ciemn posta, odzian w co podobnego do habitu, siedzc okrakiem na Brianie Rolniku i okadajc go kosturem.

Lufa lewego kolta zabysa ogniem i obcy z krzykiem pad na traw.

Dwaj inni cignli za ramiona obnaon kobiet, usiujc skry si w mroku. Hickok rozpozna wyjc z przeraenia ofiar. Bya to Julia.

- Nie ma mowy - zawoa. - Ta pani nie opuszcza jeszcze przyjcia!

Kiedy obaj napastnicy obrócili ku niemu zdziwione twarze, posa im po kulce, kademu prosto midzy oczy!

- Po ciasteczku z kremem! - Umiechn si zadowolony.

W tej samej chwili usysza za swoimi plecami huk wy­strzau i poczu piekcy ból, rozdzierajcy misie lewego ra­mienia.

Zamar zaszokowany. To byo nie do uwierzenia! Trafili go! Jego, niezrównanego mistrza rewolweru, postrzeli jaki mierdzcy skunks! Czsto igra z niebezpieczestwem, ale tak naprawd nie przypuszcza, aby co podobnego mogo mu si przytrafi...

Odwróci si ze zdumieniem, aby obejrze przeciwnika.

- Wreszcie spotkae swego ostatniego Trolla, skurwysy­nu! - ponuro odezwaa si stojca przed nim zwalista posta, kryjca twarz pod szerokim kapturem.

- Trolla? A ja mylaem, e rozmawiam z Robin Hoodem... elazna pi trafia w podbrzusze strzelca, zginajc go wpó. Kolejny cios w prawy policzek powali go na ziemi. Hickok podwin pod siebie kolana, usiujc powsta.

Uniós gow. Przed oczami ujrza ciemny wylot karabinu z obcita lufa. W doniach wci ciska pythony, ale nie móg ich unie. Po raz pierwszy ramiona odmówiy mu posusze­stwa.

Napastnik kopn Wojownika.

- Ostatnie sowo, dupku? - zapyta z drwina w gosie.

- Tylko rada... dupku - warkn Hickok. - Za duo ga­dasz!

Byskawicznie przetoczy si po ziemi. Karabin obcego wypali mu koo ucha, jednak kula nie trafia celu. Strzelec wygi swe ciao tak, e prawym biodrem podtrzymywa zdr­twia do trzymajc rewolwer i z trudem nacisn spust.

Pocisk rozora pier Trolla, pozbawiajc go ycia.

- No prosz, od kadej zasady mog by wyjtki - stwier­dzi Wojownik, podnoszc si z trawy.

Walka dobiegaa koca, wokó peno byo jczcych ran­nych, oguszonych ludzi.

Ostatni z Trollów, dziercy wielki topór o podwójnym ostrzu, rzuci si na jedn z zamarych z przeraenia kobiet.

Hickok stan z orem wzniesionym nad gow i zamiast strzeli mu prosto w twarz, zastanawia si, dlaczego stwór si zatrzyma.

Usysza donone „kiai", paraliujcy okrzyk mistrzów walki, i z ciemnoci wyoni si Rikki-Tikki-Tavi.

May Wojownik rozpocz wokó Trolla dziwaczny taniec, z atwoci unikajc jego ciosów, okrajc go coraz szybciej.

Obcy macha z zacitoci swym toporem, jednak kade je­go uderzenie mijao si z celem.

- Moe by tak, cholera, przystan! - zawoa wreszcie z wciekoci. - To nie jest uczciwe!

- Dobra! - zgodzi si Rikki i zatrzyma si. Na twarzy przeciwnika pojawi si wyraz zadowolenia, wzniós topór... jednak nie zdy go opuci. Rozleg si wist japoskiego miecza i gowa Trolla spada z ramion i potoczya si po trawie, pozostawiajc za sob krwaw smug.

- Nie pobrudzi ci, chopie? - zawoa Hickok.

- Jeste powanie ranny? - spyta Rikki, wycierajc popla­mion kling o ubiór napastnika.

- Tylko na honorze - odpar strzelec. - Ale dostaem tej nocy niezwykle pouczajc lekcj.

- Tak? - zdziwi si may Wojownik, rozgldajc si, czy nie ma w pobliu innych przeciwników. Pozostali przy yciu intruzi zniknli, ratujc si ucieczk. - Jak?

- Nigdy nie bd si bawi z mangust! - Hickok wybuch­n miechem, a Rikki zawtórowa mu.

Rozdzia ósmy

Powoli wschodzio soce, owietlajc pobojowisko. Platon rozejrza si po zgromadzonych ludziach i zy napy­ny mu do oczu.

- Ostatnia noc bya najgorsza chwil w historii naszej Ro­dziny - odezwa si cicho. - A wiecie, czyja to wina? - pod­niós gos. - Nasza!

Lider ujrza w oczach otaczajcych go ludzi zdziwienie, smutek, a nawet zo.

- Tak, to bya nasza wina, bo stalimy si zbyt pewni sie­bie, zbyt zadowoleni z naszej egzystencji. W latach po Wiel­kim Wybuchu Wojownicy pilnowali caego muru, a nie jak obecnie jedynie zachodniej czci. Zaczynalimy wierzy, e wewntrz jestemy bezpieczni, e nic nam nie grozi. Kto mó­gby przedosta si przez umocnienia? Kto miaby odwag nas zaatakowa? Siedzc bezpiecznie w Domu, przestalimy oba­wia si mutantów, zapominajc o groniejszym wrogu, o luziach! Zapacilimy straszliw cen za nasz gupot. - Wes­tchn i zamilk na chwil. - Wiem, macie wiele pyta, wic postaramy si na nie odpowiedzie.

Platon cofn si, a przy jego boku stan Hickok. Geronimo czuwa przy FOCE, za Blade opatrywany by w izbie chorych przez Uzdrowicieli.

- Wiemy, jak si do nas dostali - zacz strzelec, unoszc w prawej rce lin z doczepionym do niej hakiem. Jego lewe, obandaowane rami spoczywao na temblaku. Cieszy si, e rana nie bya zbyt grona i e powinna zagoi si w kilka dni. - Znalelimy to, zaczepione o szczyt wschodniego muru. Po tym wspili si na gór i przecili noycami drut kolczasty. Fos przepynli bez trudu. Sdzimy, e przybyli w dwóch grupach. Jedna nadesza ze wschodu, druga z poudnia. Mu­siao ich by co najmniej dwudziestu.

- Ilu dostalimy? - pado pytanie z tumu.

- Zabilimy jedenastu, a jednego dopadlimy ywego. ci­lej mówic, schwyta go Geronimo. Gorsze jest jednak to, czego zdoali dokona. Zabili czterech czonków Rodziny, dziewi­ciu zranili, no i... - zawaha si - osiem kobiet zostao porwa­nych.

Moda, siedemnastoletnia dziewczyna zacza cicho ka.

- Gdzie moja mama? - szepna, patrzc na Hickoka. - Gdzie Lea?

Wojownik chrzkn z zaenowaniem.

- Znajdziemy j. Nie martw si.

- Obiecujesz? - W oczach dziewczyny pojawia si nad­zieja.

- Obiecuj! Jak nam wiadomo - cign dalej - kobiety byy ich gównym celem. To wanie po nie przyszli.

- Czemu? - zdziwi si jaki mczyzna. - Moemy zorganizowa konkurs w zgadywanki. Kto wy­myli najlepsze wytumaczenie, ten wygrywa.

- Dokd je zabrano? - spytaa kobieta.

- Wkrótce si tego dowiemy - zapewni Hickok. - Macie jeszcze jakie pytania?

Na razie ciekawo zgromadzonych zostaa zaspokojona.

- Odpocznijcie i posilcie si - powiedzia Platon. - Zbie­rzemy si ponownie, kiedy nastanie poudnie. Musimy wybra z naszego grona paru kandydatów na Wojowników i utworzy z nich jeszcze dwie Triady. Trzeba take opracowa plany obrony w razie kolejnego ataku i obmyli lepsze zabezpiecze­nia. Nie martwcie si o los uprowadzonych kobiet. Wylemy najlepszych ludzi, aby sprowadzili je z powrotem.

Nauczyciel zwróci si do Hickoka.

- Gdzie trzymacie swojego winia? Strzelec wskaza rk blok E.

- Dobrze, teraz przepytamy go.

Udali si do wskazanego budynku. W rodku, w rogu po­mieszczenia, siedzia pojmany Troll ze zwizanymi koczyna­mi. Stal przy nim Rikki x obnaonym mieczem.

- Mówi co? - zapyta Platon.

May Wojownik przeczco potrzsn gow.

Lider przyjrza si jecowi. Mczyzna by mody, koo dwudziestki, jego brzowe wosy opaday do polowy pleców, a niechlujna broda skrywaa pó twarzy. Ubrany by w dziwn luna tunik i sanday, a cao okryta bya wielk pachta z kapturem, czym porednim midzy habitem a peleryn.

- Jak zrozumiaem, nazwae si Trollem. Nauczyciel pochyli si nad zwizanym czowiekiem. Zapytany splun na niego.

Nim Platon zdoa zaoponowa, Hickok uderzy Trolla w twarz, obalajc go na podog.

- Nie musimy znia si do jego poziomu - upomnia strzelca Lider.

- To jedyny poziom, jaki to zwierz rozumie. Wizie z trudem uniós si na kolana.

- Dokd zabralicie kobiety?

- Chciaby to wiedzie, stara dupo?

- Jeeli nam powiesz, wypucimy ci - obieca Platon.

- Troll nigdy nie tchórzy!

- Musimy si tego dowiedzie.

- Nie powiem ani sowa!

- Owszem, powiesz - za ich plecami rozleg si gos nowo przybyego.

W drzwiach pojawi si obnaony do pasa Blade. Na jego ciele widniay liczne plastry i opatrunki, a skronie owinite byy bandaem.

- Nic wam nie powiem, dupki! - zadeklarowa Troll, szczerzc zby.

Przywódca Triady Alfa wolno zbliy si do niego, wyci­gajc nó.

- Blade, nie! - zawoa Platon.

Chcia powstrzyma Wojownika, jednak Hickok otoczy go ramieniem i trzyma w elaznym ucisku.

- Przykro mi, staruszku. Nie moesz si mierzy z moim szefem.

Blade stan nad winiem. Wyraz jego twarzy nie zwiasto­wa niczego miego.

- Gdybym by na twoim miejscu - poradzi Trollowi Hic­kok - zaczbym gada cholernie szybko!

- Nic mi nie zrobicie! - odpar jeniec i bezczelnie spojrza w oczy Blade'a.

Wojownik zapa go za wosy przy lewej skroni i mocnym szarpniciem odsoni ucho. Troll chcia si wyrwa, ale Rikki nie pozwoli mu na to.

- Co ty robisz? - zaskomla wizie.

- Pytam ci po raz ostatni, gdzie jest siedziba Trollów?!

- Pocauj mnie w dup, skurwysynu!

- Jak nie, to nie! - odpar spokojnie Blade.

Przyoy nó do maowiny i precyzyjnie odci j od go­wy.

Troll, straszliwie wyjc, usiowa si oswobodzi z ucisku Rikki-Tikki-Taviego. Po jego podbródku i szyi cieky strumyki krwi.

- Ty gnoju! Ty cholerny gnoju!

- Musisz bardziej przyoy si do nauki - zauway Hic­kok. - Zakres twoich wyzwisk jest bardzo mizerny.

Blade przytkn czubek zakrwawionego noa do garda ofiary. Modzieniec zamar, w jego oczach pojawi si strach.

- Teraz, kiedy ju poznalimy si bliej - Wojownik przy­bliy ostrze do krocza Trolla - zadam ci to pytanie po raz ostatni. Jeeli mi nie odpowiesz lub bdziesz zastanawia si zbyt dugo, odern ci jaja. Zrozumiae?

Tamten kiwn gow, nie mogc wydusi z siebie sowa.

- Gdzie jest wasza siedziba?

Zapytany usiowa odpowiedzie, lecz z jego garda wydo­by si jedynie znieksztacony charkot.

- Nie sysz - ponagli Blade.

- Li... li... Lisia No... no... ra. Eff... pfff... fooks...

- Fox - powtórzy Wojownik. - Czym jest ta Lisia Nora?

- O ile sobie przypominam, tak ludno miejscowa nazwaa niewielkie miasteczko w Minnesocie - odpowiedzia za­miast Trolla Platon. - To gdzie na wschód od nas. Jeniec natychmiast przytakn.

- Tak jest! To jest to miejsce!

- Jak si do nas dostalicie? Na czym? - zapyta Blade.

- Co? - zdziwi si zapytany, nie pojmujc pytania.

- Konno, pieszo, czy jakimi pojazdami?

- Jasne, e pieszo! Co to s pojazdy? - Troll zdawa si sysze to sowo po raz pierwszy.

- Czemu nas zaatakowalicie?

Modzieniec umiechn si szyderczo, lecz natychmiast opanowa si, spogldajc z lkiem na mierzcy w jego kro­cze nó.

- Chcielimy porwa tyle kobiet, ile nam si uda.

- Dlaczego?

- Zawsze po nie wyruszamy...

- Przybylicie po kobiety? - zdziwi si Blade. Po minach pozostaych ludzi zna byo, e zrozumieli. - Czemu?

- Cigle nam ich brakuje. Nie potrafimy ich utrzyma.

- Ale dlaczego przybylicie a tutaj? Musielicie wiedzie, e tu mieszkamy i e jestemy dobrze uzbrojeni. Czemu tak ryzykowalicie? Czy gdzie indziej nie ma kobiet?

- Nie na naszym obszarze. Wszdzie sprawdzalimy

- Jak si o nas dowiedzielicie?

- Och, dawno temu dwóch naszych zabrao wam jedn ko­biet.

- Kamiesz! - warkn Wojownik. - adna z naszych ko­biet nie zostaa porwana przez Trolle. Wiedziabym co o tym.

- Mówi prawd, czowieku! Mówi prawd! - zawoa w przeraeniu modzieniec, czujc ostrze wrzynajce si w ciao.

- Kiedy to si wydarzyo? - zapyta Platon ze wzrastaj­cym zainteresowaniem.

- Niech pomyl... - Wizie zagryz nerwowo doln war­g. - To byo sze... nie, siedem sezonów temu.

- Masz na myli lata? - ucili Blade.

- Tak. To przecie to samo.

Hickok dostrzeg niesamowit blado na twarzy Lidera i poczu, jak uginaj si jego nogi. Musia go mocno podtrzy­ma.

- Ta kobieta... - odezwa si Nauczyciel - miaa na imi... Nadine?

- Tak, Nadine.

Platon zwiesi gow i jkn.

- Co z nim? - spyta Rikki.

- Nie pamitacie? - rozleg si gos Joshuy, który nie za­uwaony wszed do pomieszczenia i przysuchiwa si rozmo­wie od duszego czasu. - Nadine bya jego on.

Podszed do Lidera i delikatnie odsun Hickoka.

- Ja si nim zajm - owiadczy. Spojrza na zakrwawiony nó Blade'a.

- Czy to konieczne?

- Nie wtrcaj si - powiedzia Wojownik.

- Moe by naszym wrogiem, ale jest take dzieckiem te­go samego Stwórcy, który dla nas jest Ojcem.

- Joshua? - Platon spojrza na niego, jakby dopiero teraz go dostrzeg. - Zamknij si! - warkn.

- Ja chyba le sysz - szepn Hickok do siebie. - To nie do wiary!

- Czy Nadine wci yje? - zwróci si Nauczyciel do Trolla. - Musisz mi powiedzie! Tamten skin gow.

- Jasne, e yje. Jak si nad tym zastanowi, to troch dziwne...

- Czemu? - zapyta Blade.

- Jak wspomniaem, kobiety od momentu schwytania nie yj zbyt dugo.

- Z jakiego powodu? - Rce Platona zaczy nagle dre. Troll otworzy usta, aby co powiedzie; namyli si i za­mkn je.

- Odpowiedz mu! - przynagli Blade.

- No, dalej, uyj swego noa! - Wizie spojrza Wojow­nikowi prosto w oczy. - Nic nie powiem o kobietach! Gdy­bym to zrobi, zabilibycie mnie na pewno!

Przywódca Triady Alfa schowa bowie do pochwy.

- Rikki, zabierz naszego gocia do bloku C, niech Uzdro­wiciele opatrz mu ucho.

- Lub raczej to, co z niego zostao - zadrwi strzelec. Przywódca Triady Beta rozci mieczem pta na nogach

Trolla i apic go za kark, z niewiarygodn si postawi go na nogi.

- Syszae, smrodzie? Ruszaj si! Jeden niewaciwy krok i ju nie bdziesz myla o uchu, które stracie. Nie bdziesz mia gowy do mylenia.

- Traktuj go agodnie - odezwa si Joshua. Wojownik wraz z jecem opucili pomieszczenie.

- Chciabym uda si z nimi - powiedzia asceta. - Moe nakoni Trolla, aby otworzy przede mn serce i wydobd z niego wicej informacji.

Platon skin i Joshua odszed.

- Jaki bdzie nasz nastpny ruch? - zapyta Hickok. Blade podrapa si po brodzie.

- Nasze siostry s w wielkim niebezpieczestwie. Nie wia­domo, co tamci z nimi zrobi. Musimy wyruszy jak najpr­dzej!

- Chyba nie chcecie goni ich na piechot? Dostaniecie kilka koni - zaoferowa Lider.

- Nie.

- Nie?

- Nie - powtórzy Blade. - Zabierzemy FOK! Nauczyciel potrzsn gow.

- Nie mog si na to zgodzi. Ten pojazd jest zbyt cenny. Stanowi nasz jedyn nadziej na dotarcie do Dwumiasta.

- Pewnie - przytakn Wojownik. - Ale sam wspomniae, e nie dogonimy ich pieszo. Jeeli zabierzemy konie, to ile ich powróci? Zapomniae o mutantach. Chmurach, Trollach i Bóg wie o czym jeszcze? Bylibymy szczciarzami, gdyby chocia jedno zwierz powrócio z tej wyprawy.

- Nadal nie przedstawie susznego argumentu za zabra­niem transportera.

- Jak daleko ley Fox?

- Sprawdz na mapie, ale wedug mnie... czterdzieci do pidziesiciu mil.

- O, mam argument! Chciae, abymy wybrali si FOK do Dwumiasta, w drog liczc setki mil. Potraktuj nasz wypraw do Lisiej Nory jako test i sprawdzian dla pojazdu. Jeeli nim wrócimy, to bdzie znaczy, e wytrzyma i dusz drog. A jeeli to ci nie wystarcza, to pomyl, e Jenny i Nadine s w apach Trolli. Kada sekunda zwoki z naszej strony przy­blia je do mierci. Mówi, bierzmy FOK i ruszajmy jak naj­prdzej!

Platon zmarszczy brwi zastanawiajc si. W kocu owiadczy:

- To narusza zasady, jakie sobie wyznaczyem, ale czasem serce góruje nad rozumem. Przekonae mnie. Przygotuj transporter do drogi.

- Zrobimy to obaj.

Blade uj Nauczyciela pod rk i popieszyli do swych za­j.

Do Hickoka podszed Geronimo, stojcy przez cay czas w milczeniu pod cian. Widzc umiechnit twarz przyja­ciela, zapyta z ciekawoci:

- Co ci tak cieszy?

- Widziae twarz Trolla, kiedy Blade woy nó midzy jego jaja?

- Ndzne widowisko...

Strzelec umiechn si jeszcze szerzej.

- Uwielbiam, kiedy tak wielcy faceci maj pene gacie ze strachu!

Rozdzia dziewity

- Jeszcze raz, suko, upadniesz, to ci zatuk! - owiadczy wielki Troll klczcej kobiecie. Jenny pomoga Marii powsta.

- Musisz bardziej uwaa - szepna. - Te zwierzaki zabi­j nas bez wahania przy najmniejszej prowokacji.

- Przykro mi - odpara Maria. - Jestem taka zmczona...

- Wszystkie jestemy - zgodzia si Jenny.

- Zamkn gby i rusza si! - pogoni dziewczyny stranik. Trolle zwizali kobiety jedn dug lin, owijajc j wokó ich szyj, i pdzili je rzdkiem bez chwili wytchnienia. Przy­wódca wyprawy zapa koniec sznura i szed w tylnej stray. Otaczao je pitnastu straników, z których zaledwie kilku uz­brojonych byo w bro paln.

Zbliao si poudnie. Stopy Jenny paliy ywym ogniem. Musiaa mie pity otarte do krwi i kilkadziesit pcherzy, jednak nie miaa chwili wytchnienia, aby to sprawdzi i opa­trzy. Cay czas wdroway na wschód, poganiane biczami.

- Nie moemy si zatrzyma? - wyszeptaa Maria. - Ju nie dam rady duej i.

Jenny zerkna przez rami. Ujrzaa pozostae sze kobiet, potykajcych si o wasne nogi i ciko dyszcych. Ich usta z trudem apay powietrze. Wszystkie byy mode, midzy dwudziestym a trzydziestym rokiem ycia. Napastników nie interesoway stare kobiety. Dlaczego? - próbowaa zgadn.

Joanna, idca jako ostatnia, upada na czworaka. Jej towa­rzyszki przystany.

- Wstawaj, dziwko!

Jeden ze straników zapa j za dugie jasne wosy i poder­wa z ziemi. Jenny zamara. Tak liczyy na pomoc Joanny, jedynej kobiety-Wojownika, a wanie ona wpada w najwik­sze kopoty!

Mczyzna nadal trzyma j za wosy. Jczc z bólu, wy­prya si raptownie, uderzajc okciem w nos Trolla. Roz­leg si trzask amanych chrzstek, z rozbitego narzdu trysn­a krew.

Stranik odskoczy od niej z wrzaskiem.

- Ty dziwko! Ty przeklta dziwko!

Uniós trzymany w doni wielki kostur, obity metalem.

- Zabij ci za to!

Pad strza i wszyscy zamarli w niepewnoci. Do szamo­czcej si dwójki wolnym krokiem zbliy si ogromny przy­wódca bandy i skierowa dymicy rewolwer prosto w rozbity nos.

- Chcesz j zabi, Buck? Jeeli wiesz, co dla ciebie jest dobre, to nie zrobisz tego!

Troll zadra z wciekoci. Pragn rozwali gow dziew­czynie, a jednoczenie obawia si konsekwencji.

- Widziae, Saxon, co zrobia! Prosz ci, pozwól mi j zabi.

Olbrzym potrzsn gow.

- Mam wzgldem niej inne zamiary.

- Ale ta dziwka zamaa mój nos! - zaprotestowa skoml­cym tonem Buck.

- No - zgodzi si Saxon i wybuchn miechem. Wród Trolli zapanowaa powszechna wesoo.

- Widzielicie? - zawoa jeden. - Baba daa mu w dup!

- Moe nastpnym razem pobije si z kim jeszcze mniej­szym - skomentowa inny.

Buck wolno opuci kostur, lc Joannie zabójcze spojrzenie.

- Saxon! - zawoaa Jenny. - Potrzebujemy odpoczynku. Nie jestemy tak silne jak wy. Czy nie moglibymy si zatrzy­ma na chwil?

Olbrzym przytakn, kiwajc brod.

- Tak, moemy sobie na to pozwoli. Nie wydaje mi si, aby kto nas goni. To mnie troch dziwi. „Mnie take" - przyznaa w mylach Jenny.

- Dobra, siadajcie tam, gdzie stoicie!

Powizane, usiady w ciasnym kóku, rami przy ramieniu.

Jenny znalaza si przy Joannie.

- Jak si czujesz?

- Niezbyt dobrze - odpara zapytana. - Spaam w bloku B, gdy zbudzio mnie zamieszanie. Rozespana wybiegam na dwór i dostaam w gow, nim zdyam zorientowa si, o co chodzi. Strasznie mnie teraz boli pod czaszk.

- Czy jeszcze która jest ranna? - spytaa Jenny. Pozostae potrzsny gowami.

- Gdzie s Wojownicy? - odezwaa si Lea, najstarsza z ich grona, lecz bardzo modo wygldajca.

- Te chciaabym to wiedzie - powiedziaa Saphira.

- Do tej pory powinni ju nas dogoni - stwierdzia Jenny. - Jak sdzisz, Joanno?

- Mylicie si, oni nie przybd tak prdko.

- Dlaczego? - zapytaa Daffodii.

- Mylicie, e sekund po napaci zapomn o wszystkim i rzuc si wam na ratunek? Bdcie rozsdne, zawsze najba­dziej liczy si bezpieczestwo Domu i Rodziny. Zanim upew­ni si, czy aden z napastników nie pozosta midzy murami, dopóki nie opatrzy si rannych i nie zrobi planów, minie tro­ch czasu.

Popatrzya na krcych w pobliu Trolli.

- Te bydlaki zapac za wszystko!

- A co zrobi Wojownicy, jak uporzdkuj wszystkie spra­wy w Domu? - dopytywaa si Ursa.

- Wyl po nas jedn z Triad.

- Tylko jedn?

- Sdzisz, e powinni wysa wszystkie i zostawi Dom bez ochrony? Nie, wyl tylko jedn Triad, zapewne Alfa.

- Jak szybko mog do nas dotrze? - dociekaa Ursa.

- Wtpi, aby zabrali konie - odpara Joanna. - Pieszo do­goni nas za dzie lub dwa.

- A jeeli wezm FOK? - odezwaa si siedemnastolet­nia, drobna Angela, o twarzy ozdobionej wielkimi, smutnymi oczami, zadartym noskiem i piegami.

- Tego nie wiem. - Joanna rozoya rce. Jenny zauwaya skupiony na sobie wzrok Saxona.

- Sdz, e nasz odpoczynek zaraz si zakoczy. Uzbrój­cie si w cierpliwo, pomoc bez wtpienia nadejdzie!

- Ten wielki Troll idzie do nas - szepna przestraszona Daffodii.

Saxon stan nad siedzc Jenny.

- Wstawa! Ruszamy dalej! - krzykn i zwróci si do dziewczyny: - Lubi blondynki. Dobrze si spisuj, a po te­stach przyjm ci.

- Po testach? - zdziwia si.

- Sama zobaczysz, co to takiego - odpowiedzia i wróci do towarzyszy.

- Wiesz - odezwaa si z nadziej Lea - nie wyglda na to, aby mieli zamiar nas skrzywdzi.

- To jasne, e nas nie zabij - przytakna Joanna. - Co to za rozkosz zabawia si ze zwokami.

- Zabawia si? - powtórzya zaskoczona Lea.

- Tak. Masz ma, to chyba wiesz, co to sowo znaczy?

Kobiety ustawiy si w szereg i ruszyy na wschód. Teraz olbrzym szed z przodu kolumny.

- Czy nie mogybymy dosta odrobiny wody? - poprosia go Jenny.

- Przed nami pynie strumie. Wszyscy si z niego napije­my, kiedy tam dotrzemy.

- Jeeli tam jest woda, to czemu nie kaesz swym ludziom wskoczy do niej, aby obmyli si z brudu? - zawoaa Joanna. - Uwierz mi, kpiel raz do roku nikogo nie zabije.

Usta Saxona zadrgay ze zoci.

- Kady wie, e takie uywanie gby nie jest dla kobiety wskazane. Pomyl lepiej o innym uytku swoich ust.

- A jeeli bd uywaa ich w ten sposób?

- To dam ci inn szans. W zagrodzie - odpar olbrzym.

- W zagrodzie? Co to jest? - Zdziwia si Joanna.

- To takie miejsce, w którym bdziesz moga klapa gb na wszystko i jak dugo bdziesz chciaa, dziwko! Mczyni zarechotali.

- Ruszajcie prdzej swe dupy! - Nakaza Saxon. - Nie chc, aby noc zaskoczya nas w tym lesie. Jenny ze smutkiem obejrzaa si przez rami. „Gdzie jeste. Blade?" - Pomylaa.

Rozdzia dziesity

Platon poczu ogromne zmczenie. Z pomoc kilku ludzi zapakowa cae wyposaenie i zapas ywnoci do transporte­ra, do jego niezwykle adownej czci znajdujcej si za tyl­nym siedzeniem.

Obszed pojazd, otworzy drzwi po stronie kierowcy, po­chyli si nad tablic rozdzielcz i przekrci wielki przecz­nik znajdujcy si po prawej stronie kierownicy. Instrukcja gosia, e. w ten sposób uaktywnia si system ogniw sonecz­nych.

- I co? Potworek nie dziaa, staruszku?

Nauczyciel obejrza si. Za nim stali czonkowie Triady Al­fa w penym uzbrojeniu. Blade rzuci Hickokowi piorunujce spojrzenie.

- Wkrótce si dowiemy - rzek Platon. - Proces adowania baterii trwa ca godzin. Musicie o tym pamita i doadowywa je kadego ranka. Wystarczy przekrci najwikszy prze­cznik na tablicy rozdzielczej.

- Zostaw to mnie, staruszku. Zajm si tym - zadeklarowa strzelec. - Tylko które z tych urzdze jest tablic rozdziel­cz?

- Nie czytae tego w jakiej ksice o samochodach? -zdziwi si Lider.

- Przegldaem ich obrazki, podziwiaem wspaniae auta, wyobraaem sobie nawet, jak pdz nimi z szybkoci stu mil na godzin, ale nigdy nie zastanawiaem si nad ich technicz­nymi zagadnieniami.

- Krótko mówic, nic nie wiesz o samochodach i powinie­ne si wiele nauczy. Wszyscy musicie. Wemiecie w drog instrukcj i nauczycie si jej na pami. Za chwil sprawdz silnik.

Platon zrobi kilka kroków i otworzy mask pojazdu.

- Naprawd wierzysz, e to bdzie dziaa? - zapyta Ge-ronimo.

- Powinno. Wszystkie mechanizmy s doskonale zakon­serwowane.

- Co to? - Hickok podniós z ziemi may kanister, otwo­rzy i przytkn nos do wlewnika. - Feee. - Skrzywi si. - Co za smród! Dobrze, e nie musimy tego wypi.

- To napój dla FOKI - wyjani Nauczyciel. - Zawarto jednego kanistra starcza na pidziesit tysicy mil.

- Co do cala? - zaciekawi si strzelec.

- Mniej wicej co do stu mil! Musicie zaznaczy to na milomierzu i sprawdza co jaki czas.

- A co to jest milomierz? - Hickok nie dawa za wygran. Platon westchn.

- Blade! - usyszeli wysoki kobiecy krzyk. Odwrócili si. W ich kierunku biega Nightingale.

- Co si stao?

Zatrzymaa si przy nich, z trudem apic oddech.

- Troll... - wysapaa.

- Spokojnie. - Platon uspokajajco pooy jej do na ra­mieniu. - Oddychaj wolno.

Nightingale chciwie apaa ustami powietrze, wreszcie wy­dusia z siebie:

- Troll uciek!

- Co? - Blade cisn jej rk. - Jak? Gdzie?

- Opatrywaam winia, kiedy Rikki poprosi Joshu, aby go zastpi, bo chcia i za potrzeb. Zgodziam si, a jak tyl­ko wyszed, ten gupi Joshua rozwiza Trollowi rce. Nim zdyam temu zapobiec, Troll szybko zapa krzeso i uderzy go. Wybiegajc zderzy si z Rikkim i zabra mu miecz. Ucie­ka w t stron. Nie widzielicie go?

- Musia wbiec za blok E - stwierdzi Hickok.

- Leci do wschodniej czci - doda Geronimo. - Moe ma nadziej, e na murze wci wisi drabinka jego bandy.

- Zajmij si nim - nakaza Blade Indianinowi. - Jeste naj­szybszy. Ani ja, ani Hickok nie dogonimy go.

Geronimo bez zbdnych pyta pogna za zbiegiem.

Nim zastanowi si, któr drog obra, midzy maeskimi kwaterami rozleg si przeraliwy krzyk.

Tam musia by uciekinier!

Indianin przypieszy. Przy jednej z kwater, na progu, kl­czaa zapakana kobieta, trzymajca na kolanach gow le­cego mczyzny. Z piersi jej ma sczya si krew...

Popatrzya zazawionymi oczyma na tropiciela i wskazaa na wschód.

- Pobieg tdy! - poinformowaa. - Uderzy Jeffersona mieczem.

Pojawio si kilku innych ludzi.

- Powiadomcie Uzdrowicieli - zawoa Geronimo, mijajc ich.

Jedyne, co móg zrobi dla rannego, to dopa uciekiniera, nim zdy dosta si do Fox i powiadomi reszt bandy o nad­cigajcej wyprawie ratunkowej.

Wiaa lekka bryza, niebo przybrao lazurowy odcie, na ga­ziach drzew wesoo wiergotay ptaki, lecz Wojownik nie zwraca uwagi na pikno przyrody.

Zmuszajc swe minie do jak najwikszego wysiku, mija pole za polem. Midzy nim a murem rosa jedynie kpa sta­rych, wysokich drzew. Ju widzia majaczc midzy pniami bia cian, lecz nigdzie nie dostrzeg Trolla. Spóni si albo tamten obra inn drog.

Przywar do wielkiego dbu i spojrza za siebie, chcc upewni si, czy nie ma tam uciekiniera. Ktem oka uchwyci bysk katany wymierzajcej cios w jego szyj. Przykucn in­stynktownie, unoszc brauning i blokujc nim miercionone ostrze.

„Dziki Bogu, e go nie upuciem, aby mi nie zawadza w biegu" - przemkno mu przez myl.

Szczk metalu o metal odbi si echem wród pustych pól i zagajników.

Troll zadawa cios za ciosem, usiujc przyprze Indianina do jakiego drzewa, a ten cofa si, chcc wydosta si na otwart przestrze, gdzie mógby odskoczy, wycelowa i wystrzeli ze swej broni.

By ju blisko celu, min ostatnie drzewo, a do przebycia pozostao par krzewów, gdy niespodziewanie potkn si o jaki korze i przewróci si na plecy. Pistolet maszynowy wylecia z jego doni i upad w krzaki o kilka stóp od niego.

Geronimo przekrci si, unikajc pchnicia majcego przygwodzi go do ziemi, i skoczy na równe nogi, wyciga­jc zza pasa tomahawk.

- Pokroj ci na kawaki! - warkn Troll. - Ciebie i t mieszn siekierk!

- Rzu miecz, a bdziesz y!

- Pieprz ci! - krzykn i uderzy w gow przeciwnika. Tropiciel schyli si. Kilka cali nad nim przemkno wskie ostrze katany, za cinity przez niego tomahawk wbi si w twarz uciekiniera, który sapn i zwali si bez ruchu na zie­mi.

- To jest to! - Spomidzy drzew wyszed Rikki i podniós swój miecz.

- Ciesz si, e mogem pomóc w jego odzyskaniu. May Wojownik przyjrza si klindze, czy nie jest wy­szczerbiona.

- Chyba twój miecz czuje si dobrze? - powiedzia sarka­stycznym tonem Geronimo. - A moe czujesz si zhabiony i wzorem dawnych samurajów zamierzasz popeni seppuku?

- Sam sobie zrób puku! - Rikki przejecha doni po ostrzu. - Ju nikt nigdy nie zabierze mojej katany!

Indianin popatrzy na rozupan gow Trolla.

- Jeeli chodzi o niego, to zbyt póno zoye obietnic. Znam faceta, który podobnie uwielbia swoje kolty, i innego, który nawet do óka chodzi z noami.

- A ty? Jakiego masz kota?

Geronimo spojrza na swój tomahawk.

- Chyba rozumiem, co miae na myli.

Rikki-Tikki-Tavi umiechn si serdecznie.

- Taka wanie jest natura Wojowników! - stwierdzi.


Rozdzia jedenasty

Platon przejrza ju silnik, sprawdzi baterie, ukady hamul­cowe, skrzyni biegów i zadowolony sta przy FOCE.

Obok znajdowali si czonkowie Triady Alfa, za Rodzina zgromadzia si w pewnym oddaleniu, zaciekawiona i zanie­pokojona zarazem, czy te dziwny pojazd zadziaa.

- Musz was ostrzec - owiadczy Lider Wojownikom. -Zrobiem wszystko, co mogem, ale nie wiem, czy to wystar­czy.

- Co masz na myli? - odezwa si Blade.

- Czytaem wiele ksiek o pojazdach mechanicznych, ale ten by pierwszym, jaki widziaem na wasne oczy i jakiego dotykaem. Nie mog wam zagwarantowa, e FOKA zadziaa tak, jak powinna. Mimo mojej wiedzy ten pojazd stanowi dla mnie cakowite novum.

- Chcesz powiedzie - wtrci si Hickok - e ten stalowy potwór moe niespodziewanie si rozsypa i pozostaniemy bez osony gdzie na obcym, nieprzyjaznym terenie, otoczeni przez mutanty i inne diabelstwa?

- Widz, e mniej wicej rozumiecie, co mam na myli -owiadczy Platon.

- A czowiek tyle si nasucha o cudach techniki dostp­nych przed Wielkim Wybuchem... - westchn strzelec.

Z obandaowan rk zbliy si do nich Joshua i zapyta:

- Jestecie gotowi?

Lider dostrzeg, e Wojownicy nie zwracaj najmniejszej uwagi na ascet, zupenie go ignorujc.

- Zaraz si przekonamy, czy tym pojazdem mona jecha. - Platon wycign z kieszeni kluczyki. - Kto pierwszy?

Hickok byskawicznie porwa kluczyki, nim inni zdyli si poruszy.

- Jeste pewien, e dasz rad? - Nauczyciel spojrza na obandaowane rami strzelca. - Musisz zachowa wielk ostrono. Nie chcemy, aby transporter dozna uszkodze...

- Nadal mam jedno sprawne skrzydeko. - Umiechn si, wsiadajc do FOKI.

- Dobrze si czujesz? Dasz rad? - docieka Platon.

- Jasne. To dla mnie jak... ciasteczko z kremem! - Hickok spojrza na tablic rozdzielcz, marszczc brwi.

- Mówie, e to ciasteczko z kremem - przypomnia mu Lider.

- Bo jest! - upiera si strzelec.

- To jaki masz problem?

- Jak si wcza tego potwora?

- Musisz woy klucz do stacyjki - wytumaczy cierpli­wie Platon - a póniej go przekrci.

- Mio wiedzie... A gdzie jest stacyjka? Nauczyciel wybuchn miechem i wskaza j Hickokowi, który ostronie woy kluczyk i zamar.

- Nic si nie dzieje - powiedzia i przekrci klucz. Usyszeli wzrastajcy ryk i omotanie silnika. Nie trwao to zbyt dugo, po kilkunastu sekundach maszyna zgasa.

- Wykoczyem go - jkn zrozpaczony Hickok. - Mu­siaem co le zrobi...!

- Nie przejmuj si - pocieszy go Platon. - Spróbuj po­nownie.

- Jeste pewien?

- Zaufaj mi. Jeszcze raz!

Wojownik zamkn oczy, przekrci kluczyk...

Silnik chodzi przez minut, po czym nagle ucich.

- Cholera! - zakl Blade.

- Jeszcze raz! - nakaza Lider.

Hickok posucha.

Maszyna zaryczala, obroty powoli spaday, a ustaliy si na pewnym poziomie. Silnik dziaa nieprzerwanie, cicho mruczc.

- Udao nam si! - zawoa Blade.

- Juhuuu! - zawy Hickok z wntrza kabiny.

W tumie zawrzao. Ludzie wiwatowali, pakali, miali si, rzucajc si sobie w ramiona. Zachowywali si tak, jakby wi­tali Nowy Rok!

- Dziki Bogu - szepn Joshua, dotykajc wielkiego krzya wiszcego na szyi.

- To dziaa - powtarza uradowany Platon. - Fundator by­by dumny, widzc efekty swoich stara.

- Jak mog ruszy to pudo z miejsca? - zapyta Hickok.

- Pchnij t ma dwigni, która jest pod kierownic. Prze­kr gak, aby strzaka wskazywaa na literk D - pokazywa Nauczyciel.

Strzelec precyzyjnie wykona instrukcje.

- A co dalej?

- Widzisz te dwa peday obok twej prawej stopy? Aby wprawi FOK w ruch, musisz przycisn prawy.

- Dobra. - Hickok skin gow na znak zrozumienia i z caych si nacisn na wskazany peda.

Silnik zawy, pojazd pomkn do przodu, obalajc botni­kiem jak kobiet stojc na jego drodze. Inni czonkowie Rodziny w popochu uciekali na boki, wdrapywali si na drze­wa i kryli w budynkach.

Z szybkoci kilkudziesiciu mil FOKA gnaa przez puste pole.

W okienku ukazaa si przestraszona twarz strzelca.

- Pomocy! - zawoa. - Jak mam zatrzyma tego potwora?

- Wanie, jak on moe to zrobi? - zawoa Blade do Pla­tona.

- Jak tylko zdejmie nog z pedau, FOKA bdzie jecha wolniej.

- Jest zbyt przestraszony, aby o tym pomyle. Co jesz­cze?

- Niech nacinie drugi peda, to wtedy pojazd stanie!

- Blade, spójrz! - zawoa ostrzegawczo Geronimo. Wojownik odwróci si. Transporter pdzi prosto na wiel­kie drzewo.

- Co za diabe je tam posadzi? - mrukn do siebie Hic­kok, widzc przed oczami przeszkod.

Nie wiedzia, co ma czyni. Ba si ruszy nog, aby przy­padkiem nie uszkodzi FOKI. Drzewo byo coraz bliej...

Chrzkn i przekrci kierownic zdrow rk, mijajc pie o kilka cali. Zatoczy wielki uk i niezwykle zadowolony z siebie, pojecha z powrotem. Nagle spostrzeg, e kieruje si wprost na grupk oniemiaych ludzi, którzy jeszcze nie zdoali znale sobie schronienia.

- Z drogi, idioci! - krzykn, wychylajc si przez okno. - Z drogi! Nie macie gdzie sta?!

Do boku pojazdu dobiegli Wojownicy, starajc si docig­n FOK.

- Nacinij lewy peda! - zawy Blade ostatkiem tchu.

- Lewy! - powtórzy Indianin.

Transporter wyprzedzi ich z ogromn atwoci, pozosta­wiajc daleko w tyle.

„Zrób to, co ci mówili - powiedzia do siebie strzelec. - No dobra, chopie".

Równie desperacko jak wystartowa, tak samo zahamowa.

Pojazd zatrzyma si tak nagle, jakby uderzy w niewidzial­ny mur, a nie przygotowany na to Hickok uderzy gow w szyb. Dziki temu, e wci mocno trzyma zdrow rk kierownic, nie rozbi sobie nosa, a tylko wylecia z fotela i upad na podog.

Przy drzwiach pojawili si przyjaciele i ujrzeli go lecego w nienaturalnej pozycji midzy siedzeniem a pedaami.

Wyprostowane rami Hickoka nadal kurczowo trzymao kierownic, a jedna noga oparta bya o tablic.

- Sdzisz, e on... - zacz Geronimo.

- Nic mi nie jest, sprawdzam tylko, czy niczego nie uszko­dziem - mrukn strzelec, gramolc si z podogi.

- Wszystko w porzdku? - zapyta Blade.

- Tak. Nic si FOCE nie stao.

- A tobie?

- Ju mówiem: ciasteczko z kremem. Tylko mam jedn prob...

- No?

- Kiedy ju pojedziemy do Fox... - Hickok zamilk.

- No, wydu to z siebie wreszcie!

- Nie sdzisz. Blade, e ty mógby przej kierownic?

Rozdzia dwunasty

Trolle zarzdzili nastpny postój. Saxon by wcieky, bo do strumyka wci pozostaway trzy mile, a na ich drodze po­jawio si stado zdeformowanych saren mutantów.

Zgromadzonych w kole branek pilnowao niewielu strani­ków, reszta obserwowaa z ukrycia, w która stron kieruj si dzikie bestie.

- Kiedy tylko nadarzy si okazja - szepna Joanna - mam zamiar uciec.

- Nie mówisz powanie - przerazia si Lea.

- Nie moesz samotnie wdrowa przez ten las. - Oczy Angeli ze strachu stay si jeszcze wiksze, kiedy popatrzya na ciemnozielon, ponur puszcz.

- Taka okazja nie moe przej mi koo nosa.

- Jak to sobie wyobraasz? - zapytaa Jenny.

- Cakiem prosto. Kiedy Trolle doprowadz nas do swojej siedziby, bd nas trzymali pod kluczem, a wtedy nie bd miaa najmniejszych szans na ucieczk. Dlatego musz zrobi to teraz. W tylnej kieszeni spodni mam scyzoryk. Jak zacznie si ciemnia, przetn nim sznur wokó szyi i skryj si w krzakach. Wróc do Domu i sprowadz pomoc.

- Naprawd sdzisz, e moe ci si uda? - Gos Daffodii by peen nadziei.

Joanna umiechna si.

- To dla mnie jak ciastko z kremem.

- Gdzie ju syszaam to wyraenie - stwierdzia Lea.

- A ona nam wmawia, e s jedynie przyjaciómi. - Saphira celowo zaakcentowaa dwa ostatnie sowa i wszystkie ko­biety wybuchny miechem.

- Co, u dialia, was tak bawi? - Do kobiet zbliy si Sa­xon.

adna mu nie odpowiedziaa.

- Nie rozumiem - powiedzia olbrzym w zamyleniu.

- Czego? - zapytaa z ciekawoci Jenny.

- Inne w waszym pooeniu umierayby teraz ze strachu. Nasze imi napawa serca strachem. Kiedy napadamy na jak osad, ludzie paszcz si przed nami i pokornie daj nam wszystko, czego pragniemy.

- Rodzina si nie paszczya - rzeka Joanna z dum w gosie.

- Tak - przyzna - nie paszczya si. Tego take nie potra­fi zrozumie.

- To wcale nie jest trudne do zrozumienia.

- Tak? - spojrza z zainteresowaniem na Jenny.

- Nigdy przedtem o was nie syszelimy.

- Kady sysza o Trollach - zdziwi si.

- Ale nie my. Nie wiedzielimy nawet, e poza nami yj w tak bliskiej odlegoci inni ludzie.

- Moe i masz racj... Powiedziaem jednemu z waszych, kim jestemy. Zdziwio mnie, kiedy próbowa mnie zaatako­wa... - Zamyli si. - Wasi ludzie maj wiele broni, nie?

Joanna rzucia towarzyszkom ostrzegawcze spojrzenie, na­kazujc im milczenie.

- Odpowiedzcie!

Saxon podszed do Angeli i zapa jej delikatn szyj sw wielk doni.

- Odpowiedzcie albo zami jej kark!

- Oczywicie, e mamy karabiny - szybko odezwaa si Joanna. - Nie wiem, czy uwaaby, e jest ich wiele.

- Ile? - Olbrzym umiechn si zadowolony.

- Nigdy nie liczyam.

- A tyle? - Puci Angel i wyjmujc zza pasa maczet, nakaza: - Wstawajcie! Idziemy dalej!

Jenny zauwaya, jak dwóch Trolli opuszcza gromad, uda­jc si na zachód.

- Zacieraj nasze lady? - spytaa Saxona.

- Nie ma potrzeby.

- Dlaczego?

- Bo nikt za nami nie idzie. To bardzo niedobrze!

- Robisz si nerwowy?

Olbrzym spojrza na ni dziwnie.

- Nie, ostrony.

Widzc jego ochot do rozmowy, próbowaa wydoby z niego kilka informacji, które mogy w przyszoci okaza si przydatne.

- Dlaczego mówicie o sobie, e jestecie Trollami?

- Zawsze si tak nazywalimy.

- Ale skd wzilicie takie imi?

- A skd mam wiedzie? Dziewczyna zamilka na chwil.

- Dokd nas zabieracie?

- Do Lisiej Nory.

-Co to jest?

- Zobaczysz.

Staraa si, aby jej gos brzmia jak najmilej, kiedy zadawa­a kolejne pytanie. Nie chciaa wzbudza w olbrzymie zoci.

- Czemu kradniecie kobiety? Saxon zamia si dononie.

- Co za gupie pytanie! A skd mamy bra nasze suebni­ce?

- W naszej Rodzinie, jeeli mczyzna pragnie kobiety, to pyta j, czy zechce zosta jego on

- A jeeli odmówi? - zaciekawi si.

- Wtedy go nie polubia.

Ponownie wybuchn gromkim miechem.

- To najgupszy sposób rozwizywania tych spraw. Nasz jest o wiele prostszy.

- Bierzecie kobiety wbrew ich woli. Przeraacie je, znca­cie si nad nimi. Czy to najlepszy sposób zawizywania przyjani?

- O czym ty mówisz? - Wzruszy ramionami. - Przyja jest dla mczyzn. Kobiety s jedynie suebnicami.

Soce chylio si ku zachodowi. Jenny ujrzaa przewituj­ce midzy pniami puste pole.

- Co robicie z kobietami?

- Myj, karmi i opiekuj si naszymi dziemi, gotuj nam i posuguj w nocy.

- Posuguj? - powtórzya ze zdziwieniem. Saxon chrzkn z politowaniem.

- Taka wielka dziewczyna jak ty powinna wiedzie, co mam na myli.

- A jeeli nie zechc wam... posugiwa? - Jenny czua, jak wzbiera si w niej zo.

- To kroimy je na kawaki i karmimy Wilczka.

- Kogo?

- Moesz si z nim zobaczy, jeeli chcesz - powiedzia z umiechem. - Ale nie radzibym tego.

- Czemu?

- Poniewa kiedy si z nim spotkasz, bdzie to ostatnia rzecz w twoim yciu. - Rozemia si zowieszczo.

Jenny poczua chód, krew odpyna jej z gowy, rce po­kryy si gsi skórk. Czy bya to reakcja na sowa Trolla, czy wpyw zimnego wiatru?

„Blade, gdzie jeste?" - pomylaa.

Spojrzaa przez rami, lecz ujrzaa jedynie maszerujce to­warzyszki niedoli i pilnujcych je mczyzn.

„Lepiej przybd szybko - pomylaa - bo inaczej bd miaa dzieci z kim takim!"

- Ruszajcie si! - zawoa Saxon. - Chc dotrze do stru­myka przed zapadniciem zmroku.

Zaczli przedziera si przez cierniste krzaki. Ostre kolce szarpay skór na nogach Jenny, wbijay si w jej stopy, drapa­y rce. Dziewczyna zastanawiaa si, jak znosz te trudy jej siostry.

Po pewnym czasie krzaki rozstpiy si i stanli na skraju ogromnej ki.

- Wspaniale! - ucieszy si olbrzym. - Teraz bez trudu do­trzemy do strumyka. Zostaniemy tam na noc, rozpalimy ogni­ska i jak tylko soce wstanie, ruszymy dalej.

- Saxon! Saxon! - z tyu kolumny rozlego si przeraliwe wycie jakiego Trolla.

Do przywódcy bieg Buck, co chwil woajc jego imi. Jenny umiechna si. Ona i pozostae kobiety dobrze zna­y przyczyn alarmu.

- Co jest? - warkn olbrzym. - Bdzie lepiej dla ciebie, jeeli to co wanego!

- Kobieta! - sapn przybyy. - To ta dziwka!

- Co z ni?

- Ucieka... - wyjka Buck.

Na pociemniaej twarzy Saxona pojawi si wyraz najwi­kszej furii.

- To ta z niewyparzon gb... Jak si jej to udao? Przeliczy branki, upewniajc si, której brakuje. Zapa Bucka za ramiona i szarpn nim, unoszc go z zie­mi.

- To znowu twoja wina. Miae ich pilnowa, aby adna si nie wymkna! Co si stao? May Troll dra z przeraenia.

- Nie wiem, Saxon, nie wiem, prosz, nie rób mi krzywdy! Prosz - piszcza niczym zarzynane prosi.

- Zrobi ci krzywd, Buck? Czemu miabym ci j wyrz­dzi?

- Chcesz powiedzie, e mi nic nie zrobisz? - zapyta zdziwiony Troll, nie mogc uwierzy wasnemu szczciu.

- Nie. - Olbrzym wykrzywi usta w umiechu. - A chcesz wiedzie czemu?

- Ta... tak...? - wyjka przeraony Buck.

- Bo jeste tym, który uda si po t suk! Wemiesz ze so­b dwóch ludzi, znajdziesz jej lad i bdziesz tak dugo po nim szed, a jej nie zapiesz. Nie wracaj, dopóki tego nie zro­bisz. Zrozumiae?

Buck skin gow i Saxon postawi go na ziemi.

- Wic zabieraj si std, zanim nie obetn ci palców i nie ka ich zere!

Dygota ze strachu, cofajc si powoli i powtarzajc:

- Znajd j, Saxon, zobaczysz, znajd j.

- Jeeli spotkasz Trenta i Galena, to zabierz ich ze sob, niech ci pomog. Musicie jej przeszkodzi w dotarciu do ich siedziby, aby nie powiadomia innych, dokd si udajemy. Od strumyka zaczniemy zaciera lady, ale ona wci moe na­prowadzi na nasz trop. Znajd j pierwszy!

Buck wskaza dwóch ludzi, którzy mieli uda si z nim.

Nagle zatrzyma si.

- Co mamy z ni zrobi, jak j znajdziemy?

- Moecie si z ni troch pobawi. - Olbrzym umiechn si yczliwie.

- A potem? - Buck obliza swe wskie usta. Zastanawia si, w jaki sposób zapaci kobiecie za swój za­many nos.

- Potem? - Saxon popatrzy na Jenny. - Zabijcie t suk!

- Dobra. - Troll odwróci si, zamierzajc odbiec.

- Buck! - zawoa przywódca.

Mczyzna zamar przeraony. Ba si, e Saxon zdecydo­wa si jednak obci mu palce.

- Tak? - Spojrza ostronie za siebie.

- Przynie mi jej gow!

- Dostaniesz j! - obieca Buck i z towarzyszcymi mu Trollami skry si wród krzewów.


Rozdzia trzynasty

- Stracilimy zbyt wiele czasu - oznajmi Blade. - Wyru­szamy natychmiast.

Platon oponowa, zamierzajc jeszcze raz przetestowa transporter.

- Zgadzam si - popar go Hickok. - Im wicej prób, tym lepiej! Dalej, ruszmy znów tego potwora!

- Po tym, co wyprawiae - odezwa si Geronimo - jestem zdziwiony, e tak ci spieszno do drugiej jazdy,

- Co mi mówi - westchn strzelec z udanym smutkiem - e twoje docinki skocz si z chwil, a kto ci odetnie ten zatruty jzor.

- Nie licz na to - mrukn Indianin. - My, czerwonoskórzy, znamy mow znaków!

- Powinnicie przestudiowa map. - Nauczyciel przy­niós zoon pacht. - Musimy wytyczy najlepsz drog do Fox.

- Przejrzymy j w drodze. - Blade wzi map i schowa do chlebaka. - A któ to do nas zmierza?

Wolnym krokiem, taszczc wielki plecak, zblia si do nich Joshua.

- Jestem gotowy do drogi! - poinformowa asceta onie­miaych Wojowników.

- Ty zostajesz! - stwierdzi kategorycznym tonem przy­wódca Triady.

- Ale... - Joshua spojrza na Platona, szukajc u niego po­mocy.

- adne ale - przerwa Blade. - Jeeli Platon pragnie, aby jecha z nami do Dwumiasta, to ci zabierzemy. Ale teraz je­dziemy walczy z Trollami, a ty zostajesz!

- Mógbym zapobiec temu. Porozmawiabym z nimi i mo­e nie doszoby do walki.

- Tak jak udao ci si z tym jednouchym? - przypomnia mu Blade.

Joshua spróbowa ostatni raz:

- A co ty o tym sdzisz? - zapyta Platona.

- To samo. Zgadzam si z Blade'em. Pojedziesz do Bliniaczych Miast, lecz teraz zostaniesz. Trzeba wyleczy twoje stuczenie.

- To nie ciao boli mnie najbardziej - smutno stwierdzi i odszed.

- Nie chciaem urazi jego uczu - powiedzia Wojownik.

- Wiem. - Lider nie mia do niego najmniejszego alu za sposób, w jaki potraktowa Jashu.

- Nie widzia nikt moich skrzypiec? - Hickok rozejrza si wokó siebie. - Nim si dogadacie, troch sobie pogram. Przywódca Triady Alfa umiechn si.

- Hickok ma racj: niepotrzebnie zwlekamy. Wojownicy zajli miejsca w pojedzie. Za kierownic usiad Blade, obok niego strzelec, a na tylnych fotelach wy­godnie ulokowa si Geronimo.

- Rikki! - zawoa Blade.

Po kilkunastu sekundach przy transporterze pojawi si ma­y Wojownik.

- Dowodzisz pozostaymi Triadami, dopóki nie powróci­my.

- Zdaj si na mnie, zadbam o bezpieczestwo Domu pod­czas waszej nieobecnoci.

- Nie zapomnij rozstawi wart na caej dugoci muru.

- Zrobi si.

- I wybierz nowych kandydatów. Po moim powrocie musi­my stworzy z nich jeszcze jedn Triad.

- Zrozumiae.

- On wie co robi, chopie - odezwa si zniecierpliwiony strzelec. - Moe chcesz tu zosta i poniaczy ich wszystkich, a ja z Geronimem udam si do Trolli.

- Do zobaczenia! - rzek Rikki-Tikki-Tavi. - Wszystko pójdzie dobrze. Uwaajcie na siebie i przyprowadcie nasze siostry z powrotem.

- Zrobimy to.

- A mnie ciarki przechodz, gdy pomyl, e mogliby­my uszkodzi FOK.

- O, kurcz! -jkn Hickok. - To znaczy, e nie mog jej zapisa na Indy piset?

- Co to takiego? - zdziwi si Indianin.

- To by wielki rajd samochodowy w Indianopolis - wy­jani Platon.

- Czas rusza - owiadczy Blade. - Odpd wszystkich od transportera.

Nauczyciel uniós rce i zawoa:

- Niech wszyscy ustpi z drogi, oni zaraz ruszaj! Ludzie popiesznie wycofali si w bardziej bezpieczne miejsca, doskonale pamitajc niedawny rajd Hickoka.

- Niech Bóg was prowadzi! - rzuci na poegnanie Platon. Przywódca Triady sign po kluczyki.

- Blade... - szepn Geronimo.

- Co jest?

- Chyba nie brae lekcji w tej samej szkóce jazdy co Hi­ckok? - Indianin umiechn si od ucha do ucha. - Bo jeeli tak, to ja wysiadam i id pieszo.

- Ouuu - mrukn strzelec. - Wiedziaem, e to si nigdy nie skoczy. Blade, poycz mi jednego ze swych noy. Wojownik spokojnie zapali silnik.

- Trzymajcie si - nakaza przyjacioom i delikatnie nacis­n peda gazu.

FOKA wolno ruszya z miejsca.

Ujrzeli w lusterku, jak Platon macha im na poegnanie. Przed nimi widniaa brama i opuszczony most.

- Czy nie robisz czasem bdu? - zapyta zdziwiony tropi­ciel.

- Jakiego? - Dowódca nerwowo spojrza na kontrolki i na kierownic.

- No, nie jedziesz wprost na drzewo. - Indianin wskaza na jedn z topól rosncych z boku drogi. - Hickok pokaza nam, e w taki wanie sposób naley prowadzi.

Strzelec przymkn oczy, jczc aonie.

Przetoczyli si przez most i skrcili na poudnie, posuwajc si wzdu muru.

- Wreszcie wyruszylimy - stwierdzi z zadowoleniem Blade.

Poczu, jak swdz go palce, ale obawia si puci kierow­nic, aby si podrapa. Nieznacznie zwikszy prdko, wci niepewny, czy panuje nad pojazdem.

- Oczywicie, prowadzisz znacznie wolniej ni Hickok - cign niestrudzenie Geronimo - ale musz przyzna, e w ten sposób wzrastaj nasze szans na przeycie tej wypra­wy.

- Zabawiasz sam siebie? - Hickok zaczyna si denerwo­wa.

- Wanie.

- Nawet nie zauwaye, chopie - strzelec zwróci si do Blade'a - jakie ten czerwonoskóry ma spaczone poczucie hu­moru.

Indianin rozemia si.

- A nie zauwaye, wielka Blada Twarzy, ile artobliwych opowieci kry o tym facecie, który uwielbia robi z siebie gupka?

Dowódca nie zwraca na nich najmniejszej uwagi, skoncen­trowany wycznie na prowadzeniu transportera.

- Hej, Blade! - Hickok stukn go ramieniem. - Wci je­ste z nami czy ju umare?

- Co? Przepraszam, nie suchaem.

- Zauwaylimy.

- Co mówie?

- Nic wanego - westchn strzelec. Dostrzeg broszur lec na tablicy i z nudów zacz j studiowa.

- Jaki kurs, wielki facecie?

- Na wschód. Jak zapadnie noc, dla naszego bezpiecze­stwa zostaniemy w rodku.

- Ale mam nadziej, e pozwolisz nam wyj si wysiu­sia? - wtrci Hickok.

- Dojedziemy do Fox i uratujemy kobiety - cign dalej Blade.

- Niele brzmi - pochwali Geronimo.

- atwiej powiedzie ni wykona - mrukn strzelec.

Minli kraniec muru i skierowali si wprost na wschód. Blade rozluni si, zwikszy szybko do pitnastu mil na godzin i zacz zastanawia si, czy Jenny jeszcze yje. Trolle zapamitaj ten dzie, w którym napadli na Rodzin!

- Uwaaj! - rozleg si krzyk Indianina. Dokadnie na ich drodze lea wielki gaz.

- Cholera! - Wojownik gwatownie szarpn kierownica, omijajc przeszkod w ostatniej chwili.

- Co to za zabawy! - mrukn Hickok - Pozwólcie mi czy­ta.

- Tego si obawiaem. - Geronimo smutno pokiwa gow.

- Czego? - zaciekawi si Blade.

- e zachowanie Hickoka jest zaraliwe!

Rozdzia czternasty

Joanna przystana zaniepokojona i przyoya do do ucha nasuchujc.

Drzewa cicho szumiay, rozlega si wesoy wiergot pta­ków, lecz wyranie wyapaa podejrzany trzask. To ju trzeci raz... Westchna, czujc, jak nasila si ból w jej rozbitej go­wie.

Jak daleko zasza? Moe cztery mile... Nie tracia czasu na zacieranie ladów, zamierzajc jak najprdzej dotrze do Do­mu.

Znów zza jej pleców dobiego skrzypienie konara. Czy przedzierao si przez rolinno jakie wiksze zwierz, czy to tylko wytwór jej wyobrani?

Nagle zamara. Usyszaa rozmawiajcych ze sob dwóch mczyzn.

Nie miaa wtpliwoci, kim mogli by. Trolle!

Opada na ziemi i ostronie podczogaa si w kierunku gosów.

- Uciesz si, jak wreszcie dotrzemy do Lisiej Nory - mó­wi jeden z nich.

- No, nie mog si doczeka porcyjki wieego ciaa. Joanna delikatnie rozchylia licie paproci, pod którymi le­aa, i wyjrzaa na ciek. Trolle stali o niecae dwa jardy od niej.

- Jak dupk najpierw przerniesz? - zapyta modszy, uz­brojony jedynie w siekierk.

Starszy umiechn si lubienie, odsaniajc poóke, wy­szczerbione zby.

- Trudny wybór - przyzna. - Zdobylimy same zdrowe sztuki. Nasze stare nawet si do nich nie umywaj.

- Wiesz, Galen, spdzimy z nimi kilka wspaniaych sezo­nów.

- Wiele czasu minie, nim si zuyj - zgodzi si starszy mczyzna. - Moe napadniemy t Rodzin jeszcze raz, co?

- Nie wiem...

- O co chodzi, Trent? Stchórzyby?

Joanna nie zauwaya u Galena adnej broni. Pomylaa, e ma j zapewne schowan pod peleryn, któr by owinity. Ale co to mogo by? Nie lubia takich niespodzianek...

- Widziae te wszystkie karabiny? Galen przytakn.

- Nie wiedziaem, e maj tam tyle broni. Jak sdzisz, skd j wzili?

- Zabij mnie, ale nie wiem! Moe nastpnym razem kobie­ty zostawimy w spokoju, a ukradniemy karabiny? Oczy Trenta zajaniay z entuzjazmu.

- To jest pomys! - rzek. - Jak wrócimy, powiemy o tym Saxonowi!

- Zwariowae? - Galen spojrza dziwnie na towarzysza. - Chcesz, aby nas zabi?

- Zabi?

- Wiesz dobrze, e Saxon nie lubi adnych pomysów, z wyjtkiem wasnych. Nie chc, aby odci mi gow za gu­pie gadanie.

- Masz racj. - Trent smtnie zwiesi gow. - Nie pomy­laem o tym.

- Lepiej nie pokazuj przy nim, e potrafisz myle - ostrzeg starszy Troll. - Widziaem, jak zabija ludzi, którzy na niego krzywo spojrzeli. Kiedy ma napady wciekoci, to za­czyna mordowa. Lepiej na niego uwaaj.

Joanna bezszelestnie wycigna z kieszeni scyzoryk i otworzya ostrze.

„Teraz albo nigdy!" - pomylaa.

Nieprzyjaciele stali tu obok, nie wiedzc o jej obecnoci. Jeeli uderzy szybko, moment zaskoczenia moe jej przynie sukces! Wykonaa kilka gbokich oddechów, odprajc si zgodnie z zaleceniem Hickoka.

Przypomniaa sobie, jak opowiada jej, e na Dzikim Za­chodzie najlepszym rewolwerowcem nie by najszybszy, lecz najbardziej opanowany. Teraz moga w praktyce sprawdzi wyuczone metody!

Najbliej sta Trent. Joanna poderwaa si z ziemi i runa na niego. Troll dostrzeg j ktem oka, obróci si, wznoszc siekier, ale nie zdy ju zada ciosu. Trzycalowe ostrze utkwio w jego oczodole, przecinajc gak oczn, miadc koci i wbijajc si w jego mózg. Mczyzna pad na traw, wijc si z bólu i rozpaczliwie wrzeszczc.

Spojrzaa na drugiego przeciwnika. Galen, zaalarmowany jej pojawieniem, wydoby spod ubrania dug maczet i sta gotowy do walki.

- Co za niespodzianka! - powiedzia. - Dziwka we was­nej osobie! Jak im ucieka?

Dziewczyna rozejrzaa si, szukajc czego, co posuyo­by jej za bro.

- Spójrz, co zrobia biednemu Trentowi - sycza Galen, zbliajc si wolno. - A teraz chcesz dosta si do swoich? Ty suko! - Skoczy na ni, zamierzajc si maczet.

Joanna pada na lewy bok, podcinajc nogi napastnika mocnym kopniciem pod kolana.

- Cholera! - zawy, przewracajc si obok niej. Uderzya go okciem w usta, przetoczya si po trawie i wstaa.

Galen take by na nogach, wypluwajc poamane zby i krew. Jego oczy lniy wciekoci.

Dziewczyna czekaa na kolejne posunicie, liczc na jaki bd z jego strony.

„Gdzie jest ta cholerna siekiera upuszczona przez Trenta?" - zastanawiaa si, przeszukujc wzrokiem traw.

Galen zamierzy si. Umkna niezbyt szybko i koniec maczety zawadzi o jej rami. Rana nie bya cika, lecz mocno krwawia.

Troll zamia si, uderzajc ponownie. Cofajc si zawadzi­a nog o korze i przewrócia si na plecy.

Nim Joanna otrzsna si po upadku, stan nad ni, szcze­rzc zby w zoliwym umiechu.

Kopna go w jdra. Jkn, ale wci sta. Jego grube sza­ty, zoone prawie z samych at, osabiy si uderzenia.

Uklk, mierzc ostrzem w pier dziewczyny. Zapaa go za nadgarstki, ale by zbyt silny, aby moga sobie z nim poradzi. Przycisn j caym ciaem, nieubaganie przeginajc jej rce i przybliajc szeroka kling do jej napronej z wysiku szyi. Jego nieczysty oddech drani jej powonienie, a krew wypy­wajca z rozbitych ust kapaa wprost na jej twarz.

Desperackim szarpniciem uniosa gow i zapaa zbami za nos Trolla z ca si, czujc, jak miady nimi chrzstk. Galen zawy i wyrywajc si, gwatownie odskoczy od niej. Przekrcia si, chcc wsta, i palce uderzyy o co kanciaste­go. Zerkna na traw. Siekiera!

Galen chwia si na nogach, nie zwracajc uwagi na kobie­t, zasania domi zakrwawion twarz.

Siekiera trafia w czaszk, rozupujc j jak dojrzay melon. Z rozbitego czerepu wytrysn mózg.

Joanna spojrzaa na powalonego przeciwnika, oddychajc ciko.

Tak niewiele brakowao, a ona rozstaaby si z yciem!

Obok leao bez ruchu ciao Trenta. By nieprzytomny, lecz wci ywy. Wiedziaa, e musi go dobi. Ruszya ku niemu i nagle si zatrzymaa. Poczua w ustach dziwny niesmak... i co mikkiego.

Wyplua na ziemi koniec nosa Galena. Zrobio jej si nie­dobrze...

Skoczya wymiotowa i umiechna si.

Hickok byby z niej dumny! Lecz gdzie on, u diaba, jest?!

Rozdzia pitnasty

- Gdzie nas zanioso? - zapyta nieprzytomnie Hickok, bu­dzc si z drzemki.

- Jakie dziesi mil od Domu - poinformowa Indianin.

- Mio si spao? - Blade umiechn si znad kierownicy.

- To nie do wiary, e zasnem!

- Wszyscy mielimy dug noc - przypomnia dowódca. -Gdybym prowadzi ten pojazd szybciej, to przebylibymy na­wet i czterdzieci mil. Ale wol nie ryzykowa.

- My, Indianie, mamy elazn wol i moemy nie zmruy oka nawet przez dziesi dni z rzdu - owiadczy Geronimo, wychylajc si znad oparcia foteli.

- Jedno ci powiem, chopie. Czerwonoskórzy byli najwi­kszymi blagierami w dziejach ludzkoci.

- Zaczynam wierzy, e Hickok ma racj. - Przywódca Triady spojrza na podkrone oczy tropiciela.

- Sam powiniene to oceni!

Blade by zadowolony, e wci dopisyway im dobre hu­mory.

Martwio ich porwanie kobiet i niepokoili si o ich losy, ale nie mogli dopuci, aby opanowa ich strach i poniosy nerwy.

- Jak daleko zdoali odej Trolle? - spyta strzelec.

- To zaley, czy wiele razy zatrzymywali si w drodze.

- Jeeli pdzili kobiety przez ca noc, to powinni by w poowie drogi do Fox - oceni Geronimo.

- To prawda - przyzna Hickok. ~ Nie moesz jecha szybciej?

Wskazówka milomierza wahaa si midzy pitnastk a dwudziestk.

- Jeeli zniszczymy lub uszkodzimy FOK, to nie damy rady jej naprawi - powiedzia Geronimo, jakby czytajc w mylach Blade'a - Musimy zdecydowa, co waniejsze. Transporter, czy nasze siostry i jedna kochanka?

Blade dociska peda, dopóki strzaka milomierza nie dosz­a do czterdziestki. Pojazd jecha spokojnie, bez wstrzsów, zupenie nie odczuwali tej prdkoci.

- Podajcie mi map- poprosi Indianin, wycigajc rk.

- Po co?

- Spróbuj znale drog, dziki której zaoszczdzimy tro­ch czasu.

Podczas gdy Geronimo przeglda barwn pacht, FOKA wjechaa w niewielki zagajnik i kierowca zwolni, lawirujc midzy choinkami.

- Jak miniemy najbliszy strumie, musimy kierowa si na poudnie - owiadczy tropiciel.

- Dlaczego? Przez to zboczymy z drogi.

- Trasa, któr jedziemy, wiedzie przez lasy, a na poudnie biegnie autostrada midzystanowa numer 11, która doprowa­dzi nas do Lisiej Nory.

- Mylisz, e wci tam istnieje? - zastanowi si Hickok.

- W kadym razie bya tam sto lat temu...

- Brzmi zachcajco - stwierdzi Blade, omijajc trzy z­czone pniami sosny. - Jest przy niej co ciekawego?

- Tak, dwa niewielkie miasteczka. Pierwsze to Greenbush, drugie jest wiksze i nazywa si Badger.

- Ile mil jest midzy nimi?

- Od strumyka do Greenbush niecae dziesi, do nastp­nego miasteczka - osiem, a z Badger do Fox ju tylko siedem.

- Przed Wielkim Wybuchem osady budowano bardzo bli­sko siebie - zauway zdumiony strzelec. - A trudno uwie­rzy, e yo wtedy tylu ludzi! Sdzicie, e moemy tam ko­go spotka?

- Trudno zgadn... - zastanowi si Blade. - Z dzienni­ków Fundatora wynika, e na pocztku wojny rzd nakaza ewakuacj wszystkich wikszych osiedli, ale niektórzy wie­niacy mogli pozosta na swoich mieciach. Zreszt ten Troll, który w nieszczliwy sposób straci ucho, wspomina, e na pocztku kradli kobiety z najbliszych okolic Lisiej Nory. Moe take z tych miasteczek...

- Zawsze byem przekonany - odezwa si Geronimo - e Rodzina nie jest osamotniona. Uwaaem, e skoro my prze­ylimy, mogo si to uda innym. Najlepszym dowodem na to s Trollsi.

Strzelec pocign nosem, sprawdzajc rewolwery.

- Mam nadziej, e ci, których spotkamy, nie bd do nich podobni.

- Ja take - przytakn tropiciel.

Przez dusz chwil jechali w milczeniu. Blade myla o Jenny i mia nadziej, e ona wci yje. Z logicznego pun­ktu widzenia. Trolle naraali swe ycie, napadajc na dobrze strzeon twierdz i porywajc kobiety zapewne nie po to, by je zaraz zabi? Potrzebne im byy jako ywe istoty. Ale czemu je wykradali? Czy nie mieli do swoich? Jak w takim razie przychodzili na wiat? Tyle pyta, a wszystkie bez odpowie­dzi...

Zapadaa noc, soce kryo si za horyzontem.

- Zatrzymamy si? - zapyta Hickok.

- Tak bdzie lepiej. - Blade powoli nacisn na lewy pe­da. - FOKA jest zbyt cenna, a jazda w ciemnociach zbyt ry­zykowna. Przepimy si w rodku, a z pierwszym brzaskiem ruszamy w dalsz drog.

- Chciae powiedzie, e w godzin po nim - przypo­mnia Geronimo. - Musimy naadowa ogniwa soneczne.

- Skd bdziemy wiedzieli, e mina godzina? - Zakopo­ta si Hickok. - Przecie klepsydry zostawilimy w Domu.

- To nam pomoe. - Przywódca Triady wskaza na nie­wielk tarcz umieszczon po lewej stronie tablicy. - Kiedy ta strzaka dotknie ótego trójkcika, oznacza to bdzie, e ma­my do energii na dalsz jazd.

- Nie martwcie si. - Indianin ukada sobie z tyu wygod­ne posanie. - Wyruszymy najszybciej, jak si da. Wiem, jak palicie si do roboty.

- A ty nie?

- Take. - Geronimo umiechn si podstpnie. - Ale wy macie w tym osobisty interes.

- Co chcesz przez to powiedzie? - Obaj Wojownicy spoj­rzeli na niego podejrzliwie.

- Dajcie spokój! Chodzi mi o wasze dziewczyny.

- Joanna i ja jestemy jedynie dobrymi przyjaciómi - po­piesznie zapewni Hickok.

- Dlaczego jestecie obaj tak czuli na punkcie waszych uczu?

- Znajd sobie jaka squaw, a sam zrozumiesz! - odpar strzelec.

- Modl si, aby kobietom nic si nie stao - szepn Blade.

- Jeli Bóg nie wysucha twoich prób - zapewni Hickok - to nie pozostawi przy yciu ani jednego mierdzcego Trol­la!

Rozdzia szesnasty

Joanna bez chwili wytchnienia zdaa na zachód.

Mina noc, min ranek, soce wznosio si coraz wyej, a ona nie ustawaa w swym trudzie. Pragna wypoczynku i snu, ale nie poddawaa si swym sabociom. Najwaniej­szym celem byo powiadomienie Wojowników, dokd upro­wadzono jej siostry, i ocalenie ich.

Nie baa si ju o wasne bezpieczestwo. Pewnoci doda­waa jej zdobyczna siekiera i maczeta, a ponadto miaa jesz­cze swój scyzoryk.

Wiedziaa, e Trolle podaj jej ladem. Syszaa ich wie­lokrotnie, a wtpia, aby tropio j jakie zwierz. Dziki kot poruszaby si bezszelestnie, a inne drapieniki czyniy zbyt wiele haasu, tropic sw zdobycz. To mogli by jedynie lu­dzie...

Wbiega na wielk k poros wysok, stepow traw.

Przypomniay jej si ostrzeenia matki, kiedy ta prosia i bagaa, aby jej córka nie zostawaa Wojownikiem.

„Zosta Rolniczk, Uzdrowicielem, kimkolwiek, ale nie Wojownikiem!"

Ona jednak nie posuchaa i na szesnaste urodziny obraa imi swej partronki, walecznej Joanny d'Arc. Dopiero teraz zaczynaa aowa tego kroku...

Trawa bya wysoka, sigaa do poladków, ostre krawdzie dbe kaleczyy jej skór. Modlia si, aby tylko nie nade­pn na wa, od których ta ka musiaa si roi.

Gdyby tylko dotara do Domu...

Wyrzucia cik siekier, uznajc, e maczeta starczy jej do obrony. Przed ni widniaa ciemna ciana puszczy. Oby tylko dosta si midzy drzewa...

Ktem oka dojrzaa jakie poruszenie wród traw. Obejrza­a si, lecz nikogo za sob nie dostrzega.

Jeszcze s daleko.

Lecz nim si zorientowaa w sytuacji, z jakiej dziury wy­skoczy Buck, uderzajc j w szczk kosturem. Zachwiaa si, odruchowo dobywajc maczety.

- Mamy ci, ty suko! Zapacimy ci za mój nos, za Trenta i Galena!

Mczyzna zamierzy si ponownie. Joanna zablokowaa cios broni, lecz sia uderzenia powalia j na ziemi. Byska­wicznie uniosa si, lecz Troll znikn w morzu falujcych traw.

Wiaa mocna bryza, zaguszajc wszelkie dwiki, jakimi mogliby si zdradzi napastnicy. Rozejrzaa si, ale nikogo nie dostrzega. Bawili si z ni...

Pobiega w stron puszczy, niespokojnie spogldajc za sie­bie.

Kto rozemia si zoliwie.

- Biegnij, dziwko, biegnij!

Dotara do samotnego dbu i opara si plecami o pie, sta­jc w pozycji obronnej. Pierzasta strzaa wbia si w kor o cal od jej gowy...

Znów rozleg si szyderczy miech. Skrya si za dbem, wbiegajc na niewielkie wzniesienie.

- No, uciekaj! - Skryty w trawach Buck cieszy si jak dziecko.

Niespodziewanie Joannie zagrodzi drog szeroki rów, po­zostao po wyschnitym potoku. Bagniste dno znajdowao si trzydzieci stóp poniej powierzchni ki...

miech nie ustawa.

Nabraa powietrza i skoczya, chcc sign przeciwlege­go brzegu.

Do szczcia zabrako jej dwóch stóp... Trafia nogami w wilgotny stok i zelizna si na dno rowu, padajc twarz w boto.

- Polowanie skoczone - rozleg si gos Bucka. Joanna przekrcia si na plecy i spojrzaa w twarz przela­dowców, stojcych na wysokim brzegu. Z Buckiem byo jesz­cze dwóch Trolli, brodatych i brudnych jak i on.

- Chcesz j zabi? - spyta starszy, dziercy uk.

- Jeszcze nie! - Buck umiechn si zoliwie. - Mam in­ne plany...

- Saxon powiedzia, e moemy si zabawi - odezwa si drugi z mczyzn.

- Mówi, e mamy mu przynie jej gow - przypomnia ucznik. - Odetniemy j przed czy po naszej zabawie? Buck zamyli si nad odpowiedzi.

- Po - odpar w kocu. - Zamierzam skorzysta z jej nie­wyparzonej gby.

Jego towarzysze skinli ze zrozumieniem. Buck zelizn si na dno. Joanna uniosa maczet.

- Rzu to! - nakaza ucznik, kierujc strza w jej pier. -Natychmiast albo przedziurkuj ci na wylot!

Wykonaa polecenie. Za plecami miaa skryty scyzoryk i wiedziaa, e nim zginie, zdoa jeszcze zaatwi Bucka.

Zblia si bardzo wolno...

- Powiedziaem ci, suko, e zapacisz mi za to, co zrobi­a!

Troll odrzuci kostur i cign spodnie.

- Innym razem, przyjemniaczku. - Dziewczyna zamara, ciskajc za plecami rkoje noyka i przygotowujc si do zadania ciosu.

- To staje si rzeczywicie zabawne - stwierdzi zadowo­lony Buck.

- Prawie wyje mi to z ust, chopie - rozleg si nad nimi stanowczy gos. - Sdz, e ta pani wolaaby obsugiwa osa ni takiego mierdziela jak ty!

Wszyscy spojrzeli na nowo przybyego. Sta na przeciw­nym brzegu rozpadliny, trzymajc nonszalancko lew rk za plecami, a praw wspierajc o biodro. W kaburach, przywi­zanych do pasa, byszczay perowe kolby rewolwerów...

Trolle skamienieli ze zdumienia.

- Zabijcie go! - wykrztusi Buck, podcigajc spodnie. ucznik wzniós bro. By stuprocentowo przekonany, e obcy nie zdoa wycign koltów... Kiedy usysza huk wy­strzau, pewno ta zmniejszya si o poow, a gdy kula prze­bia mu piersi, zmalaa do zera.

Drugi Troll odwróci si, pragnc skry si jak najprdzej.

- Ju nas pan opuszcza? - zdziwi si rewolwerowiec, strzelajc uciekinierowi w potylic. - Pozostae jeszcze ty, bokserze. - Hickok skierowa bro w gow oniemiaego ze strachu Bucka. Ten cofn si.

- Nie, panie - zaskomla. - Nie chc umiera!

- Ty, chopie, zachowujesz si jak szczur - Zamyli si. - Nie cierpi szczurów! - stwierdzi, roztrzaskujc pociskiem czoo ostatniego Trolla.

Wojownik wskoczy do rowu, ldujc obok lecej dziew­czyny.

- Wszystko w porzdku? Jestem ju przy tobie! Wtulia si w jego ramiona, kajc cicho. Na górze pojawili si pozostali Wojownicy.

- Wic tu jestecie - stwierdzi Geronimo, mierzc z brauninga w nieruchome ciaa Trolli.

- Im ju nie zaszkodzisz - powiedzia Hickok, gadzc Jo­ann po wosach.

- Syszelimy strzay - wyjani dowódca.

- I pomylelimy, e zaatakowaa ci osa.

- Jak ona si czuje? - Blade zszed na dó. Dziewczyna uniosa gow i umiechna si przez zy.

- Jestem tylko bardzo zmczona i poduczona.

- Jest z tob Jenny? - W gosie Blade'a zabrzmiaa nadzie­ja.

- Przykro mi, uciekam sama. Miaam was powiadomi, e prowadz nas na wschód, do miejscowoci zwanej Lisi Nor.

- Wiemy - przytakn Hickok.

- Wiecie?

- Zaraz po waszym znikniciu zapalimy jednego z Trollsów. Wszystko nam powiedzia - wyjani Blade.

Strzelec pomóg dziewczynie powsta i wycign j z ro­wu.

Nie yj - Geronimo zbada ciaa. A miae jakie wtpliwoci? Przywódca Triady zastanawia si nad nastpnym posuniciem.

- Joanno, jeeli le si czujesz, Hickok odprowadzi ci do Domu, a Geronimo i ja pojedziemy po reszt kobiet.

- Nic mi nie jest.

- Masz przecite rami i jeste caa potuczona. Damy so­bie rad bez ciebie.

Dziewczyna wyprostowaa si, zaciskajc zby.

- Jad z wami. Musz pomóc moim siostrom, które zosta­wiam w niewoli.

- Nie zostawia ich - zapewni Hickok. - Zrobia jedynie to, co powinna.

Oboje spojrzeli na Blade'a. On powinien podj decyzj.

- Dobra, jedziesz z nami - odpar po gbokim namyle. Doszed do wniosku, e przyda im si jeszcze jeden dobry strzelec...

Hickok otoczy ramieniem sw ukochan.

- Chodmy do FOKI, opatrz twoje rany.

- Jak mnie odnalelicie?

- Przypadkiem - wyjani strzelec. - Musiaem si zaa­twi, wic zatrzymalimy si. Gdy podszedem do drzew, usyszaem miech i jakie woanie. Oczywicie, zaciekawio mnie to i musiaem pój sprawdzi, co si dzieje.

- Ciesz si, e jeste taki ciekawski... - Opara gow na jego ramieniu.

- Te bydlaki zapac mi za krzywd, któr ci wyrzdzili - obieca. - Dopadn ich!

Z przodu maszerowa markotny Blade. Joanna bya bardzo podobna do Jenny, miaa dugie, zociste wosy i bkitne oczy.

Patrzc na ni, widzia sw ukochan...

Zwiesi gow, starajc si myle o czym innym

Rozdzia siedemnasty

Saxon wzniós rce, zatrzymujc kolumn. Daleko przed nimi, w szerokiej pradolinie widniay zabudowania otoczone drewnian palisada.

- Fox! - owiadczy dumnie olbrzym.

- Nareszcie w domu! - ucieszy si jeden z Trolli. Przywódca bandy spojrza na Jenny.

- Dzisiejszej nocy odpoczniesz, kobieto. Potrzebujesz wy­poczynku. A jutro zrobimy nasz sprawdzian.

- Wasz sprawdzian? - zaciekawia si. - Bdziecie podda­wa si badaniom?

- Gupia babo! - zdenerwowa si. - My nic nie bdziemy robi. To wy zostaniecie przetestowane!

- W jaki sposób? - spytaa mniej pewnym tonem.

- Zobaczysz!

Szybkim marszem zbliali si do Lisiej Nory. Musiano ich zauway, bo od strony osady dobiegy okrzyki radoci i wi­waty.

Jenny, radujc si w duchu, e trudy ich wdrówki za chwi­l si skocz, przygldaa si krytycznie niezgrabnej palisa­dzie wykonanej z grubych, nieociosanych pali, zaostrzonych na szczycie.

Saxon zauway jej spojrzenie.

- Nasze umocnienia nie s tak wspaniae jak wasz mur i fosa, ale w zupenoci chroni nas od krzywogowych.

- Kim oni s?

- Musisz ich zna, s wszdzie. Wczoraj widzielimy par przed strumykiem.

Jenny zrozumiaa, co Troll mia na myli.

- My nazywamy je mutantami.

- Od tej chwili bdziesz o nich mówia „krzywogowi".

- A jak nie zechc?

- To przedstawi ci Wilczkowi, arokowi lub Mamuce.

- Nie rozumiem, o czym mówisz. Olbrzym westchn ze zniecierpliwieniem.

- Wkrótce dobrze ich poznasz.

Z otwartych wrót wyskoczyo kilkunastu mczyzn. Oto­czyli nowo przybyych, podliwie przypatrujc si kobietom.

- Bdziemy miay kopoty - szepna wystraszona Maria.

- Saxon powiedzia, e dzisiaj dadz nam wypocz - od­para Jenny. - Nasze kopoty zaczn si na dobre dopiero ju­tro.

Przeszli przez krzyw bram i wskimi uliczkami dotarli do niewielkiego rynku. Budynki, które mijali, wyglday na zaniedbane, zdewastowane i brudne. Niektóre z nich byy zupe­nie zrujnowane, o powypalanych cianach i zniszczonych dachach. Wszdzie walay si mieci, pitrzyy sterty poama­nych mebli, uliczkami pyny nieczystoci.

Trolle wpdzili branki na niewielk estrad, stojc porod­ku placu. Na przedzie stan Saxon i uniós ramiona.

Zapada cisza...

- Jak obiecaem - zacz gromkim gosem - wrócilimy z kobietami!

Przez tum zgromadzonych mczyzn przebieg szmer uz­nania, niektórzy zagwizdali z aprobat.

- Obiecaem przyprowadzi zdrowe suebnice i, jak za­wsze, dotrzymaem sowa. Kto poprowadziby was lepiej?

Po chwili ciszy rozlego si skandowanie, wzmagajce si z kad sekund.

- Sax-on! Sax-on! Sax-on!

- Jutro - olbrzym uciszy podwadnych ruchem rki - pod­damy je testom, aby przekona si, które z nich s nas warte! ycie silnym, mier sabym!

- ycie silnym, mier sabym! -powtórzyli Trolle. Jenny rozgldaa si uwanie, ale w zgromadzonym tumie nigdzie nie dostrzega adnej kobiety. Zdziwio j to.

- Wielu naszych kumpli nie powrócio. Ta Rodzina jest cholernie silna! Maj tak ilo karabinów, jakiej nie widzia­em w caym swoim yciu! Czy ta bro nie naleaaby si bar­dziej nam?

Mczyni wpadli w amok, wiwatujc, krzyczc i skandu­jc imi Saxona.

- Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, wyruszymy wszyscy z naszej Lisiej Nory, ponownie napadniemy na ten Dom i ukradniemy wszystkie karabiny, jakie tam s. Zabierzemy take reszt kobiet! Jak wam si to podoba?

- Tak! Tak! Tak! - W gór wzbio si wycie rozentuzjaz­mowanych ludzi.

- Wiedziaem, e si ze mn zgadzacie. A teraz - wskaza strwoone kobiety - zamknijcie je w wityni i niech nikt ich nie niepokoi. Zabawimy si jutrzejszego ranka!

Po kilku chwycili kada kobiet i nieli je w stron wielkie­go budynku, bdcego przed wiekiem kocioem anabapty­stów. Przy solidnych drzwiach stao na stray dwóch wartow­ników uzbrojonych w karabiny.

Wepchnito branki do rodka i zatrzanito za nimi wrota.

Angela rozpakaa si. Jenny usiada przy niej i otoczya ra­mionami drce ciao dziewczyny, przytulajc j do siebie.

- Nie jestemy same - zauwaya Ursa.

W wityni panowa mrok. Wysokie okna zostay zabite z zewntrz deskami, a kilka pochodni przymocowanych do cian dawao wicej dymu ni wiata. Nie opodal zniszczone­go otarza widniay nieruchome cienie kilkunastu wyndznia­ych kobiet, odzianych w nie wyprawione skóry. Obok nich Stao dziewicioro brudnych i zaniedbanych dzieci.

- Witajcie. Nazywam si Jenny... adna jej nie odpowiedziaa.

- Nie zrobimy wam krzywdy, sprowadzono nas tu wbrew naszej woli!

Sowa dziewczyny pozostay bez odzewu. Zaczynaa traci nadziej, e te zabiedzone stwory potrafi mówi, kiedy zza otarza odezwa si skrzekliwy, drcy gos:

- Powiedziaa, e nazywasz si Jenny?

- Tak.

Z najciemniejszego kta wyonia si jaka posta i zrobia kilka kroków w kierunku nowo przybyych.

- Kto to jest? - wyszeptaa przestraszona Angela.

- Cicho...-uspokoia j Lea.

- Znaam kiedy Jenny... To byo dawno, w szczliwym i piknym miejscu zwanym Domem...

- Domem? - Jenny podbiega do mówicej i podprowadzi­a j do jednego ze smolnych uczyw.

Kobieta musiaa by w wieku Lei, lecz bya tak wyniszczo­na przez trudy ycia, e wygldaa na szedziesicioletni staruszk. Miaa brzowe oczy, zupenie siwe, rozczochrane wosy i wychudzon twarz, z której sterczay wskie koci po­liczkowe. Kulaa, jej prawa stopa bya zupenie wykrcona do rodka.

- Kim jeste? - zdziwia si dziewczyna. - My take zna­my Dom, wykradziono nas stamtd.

Nieznajoma zachwiaa si, z jej oczu popyny zy. Jenny podtrzymaa j i zawoaa do swych towarzyszek:

- Pomócie mi!

Wspólnie z Le i Daffodii podprowadziy staruszk do ich grona i pomogy jej usi.

- Ju w porzdku? - zapytaa dziewczyna.

- Nie, nic nie jest w porzdku... Tak mi przykro. Wy nic nie rozumiecie!

- Co ona mówi? - zdziwia si Saphira.

- Nie wiem - odpara Jenny. - Co chcesz nam powie­dzie? - zwrócia si do wyndzniaej kobiety.

- Bya tylko jedna osoba, która moga opowiedzie im o Domu... - wyszeptaa tamta.

- I ty to zrobia? - w gosie Lei zabrzmiaa wcieko. Kobieta rozpakaa si jeszcze bardziej. Jenny przytulia j

do siebie. Byo w niej co znajomego, czego nie potrafia okreli.

- Mam uczucie, jakbym j znaa. - Ursa w zadumie przy­gldaa si wyniszczonej twarzy. - Moesz ju mówi? Zapytana przytakna, wycierajc doni zy.

- Kim jeste?

- Nie poznajecie mnie?

- Nie. - Ursa potrzsna gow. - Chocia wydaje mi si, e gdzie w mej pamici odszukaabym twoje imi.

- A ja ciebie pamitam. Jeste Ursa. A ty Jenny. Jako maa dziewczynka zawsze skakaa przy tym chopaku, chyba mia na imi Blade...

- Jak ty... - zacza oniemiaa dziewczyna, lecz natych­miast zamilka.

- Ty jeste Lea, Saphira i Daffodii. - Wskazywaa kobieta z zadowolon min. - Ale tych dwóch nie znam... - Przyjrzaa si Marii i Angeli. Z grona kobiet porwanych z Domu one by­y najmodsze...

- Ale wci nie powiedziaa, kim ty jeste - zauwaya Jenny.

- Nazywam si... Nadine.

- Ty jeste on Platona? - zapytaa Ursa sceptycznie, kie­dy otrzsna si z szoku. - Ona znikna siedem lat temu!

- Wanie - przytakna Lea. - Miaa brzowe wosy i obecnie powinna wyglda o wiele modziej ni ty!

- Gdzie spotkaa prawdziw Nadine? - dociekaa Maria.

- Dajcie jej spokój - Jenny uciszya towarzyszki. - Kim innym mogaby by? Jeli nie byaby Nadine, to jak by nas rozpoznaa? Sama mówia - zwrócia si do Ursy - e masz uczucie, jakby j znaa.

- Przepraszam - zmieszaa si dziewczyna. - Nie chciaam zarzuca jej kamstwa. Tylko tak inaczej wyglda...

Nadine umiechna si smutno, przeczesujc palcami siwe wosy.

- Bo i wygldam inaczej. Wszystkie bdziecie tak wygl­da, jeeli przeyjecie kilka lat wród Trollsów...

- Wic dlatego znikna! - zrozumiaa Jenny. - To oni ci porwali!

Kobieta przytakna i westchna gboko.

- Wydaje si, e to byo tak dawno... Udalimy si z Plato­nem na wypraw badawcz, a kiedy oddali si po drewno na opa, dopady mnie dwa bydlaki. Walczyam... - Zamilka na moment pena bólu. - Byli zbyt silni. Jestem tu od siedmiu lat. Od siedmiu lat! - powtórzya. - Nie wiecie, ile razy chciaam skoczy ze swym ndznym yciem!

- Czemu nie próbowaa std uciec? - spytaa Ursa.

- Mylicie, e nie próbowaam? Ale Trollsi nie pozwalaj kobietom nigdzie chodzi bez ich towarzystwa. Stranicy nie odstpuj nas nawet na krok.

- A skd si wziy inne? - Lea wskazaa skupione wokó otarza cienie.

- Trafiy tu w taki sam sposób jak wy! Wszystkie zostay porwane. Trolle przeczesuj cay kraj w ich poszukiwaniu. Dom i Fox nie s jedynymi miejscami zamieszkaymi przez ludzi.

- Dlaczego porywaj kobiety?

- To duga historia...

- Chyba mamy do czasu - zauwaya Jenny. - Saxon powiedzia, e pozostawi nas w spokoju do jutrzejszego ran­ka, kiedy to zostan przeprowadzone jakie sprawdziany.

Nadine z trudem stumia jk rozpaczy.

- Co to znaczy? - zapytaa Saphira.

- Trolle poddadz was kilku testom, które wyka wasz przydatno jako ich towarzyszek ycia.

- Nigdy nie stan si kim takim dla którego z tych mier­dzcych, obrzydliwych Trolli - owiadczya Angela.

- Jeeli nie zechcesz, drogie dziecko - powiedziaa wolno Nadine - to umrzesz okrutn mierci.

- Zauwayam, e wszystkie kobiety zgromadzone w tej sali s do mode, z wyjtkiem ciebie - w gosie Jenny brzmiao zdziwienie.

Przez cay czas, kiedy rozmawiay, rozmylaa o tym, jak Nadine udao si przey siedem okropnych lat w niewoli u Trollów.

- Oni pragn nas jedynie silnych, zdrowych i modych. Kiedy kobieta zaczyna si starze, wtedy jest zabijana.

- Ile musi mie lat? - szepna z przestrachem Angela.

- Tego nie mierzy si w latach... Trolle zabijaj swe nie­wolnice, kiedy staj si zbyt stare, aby ich obsugiwa.

- Obsugiwa?

- Tak nazywaj stosunki seksualne.

- Ale ciebie nie zabili. - Jenny poruszya najbardziej inte­resujce j zagadnienie.

Nadine rozemiaa si, ubawiona swoimi mylami.

- Oczywicie, e pozostawili mnie przy yciu! Posiadam magiczne zdolnoci, potrafi czyta i pisa!

- Czyta i pisa? - Ursa oniemiaa. W ich szkole uczono tej umiejtnoci dzieci, które zaczy pity rok ycia, i dla czonków Rodziny pisanie byo równie normaln rzecz jak mówienie czy chodzenie.

- Tak - przytakna ona Platona. - Musicie mi uwierzy, ale jestem jedyn osob w Lisiej Norze, która to potrafi.

- To niewiarygodne - wyszeptaa Lea.

- Ci groni Trolle tego nie umiej? - zachichotaa Angela.

- A gdzie mieli si tego nauczy? W jakiej szkole? Z tego, co dowiedziaam si od innych branek, nasza Rodzina jest wy­jtkiem na wiecie. Sztuka czytania i pisania zostaa zapo­mniana, wadamy ni jedynie my - tumaczya Nadine. - Kie­dy Saxon usysza, e to potrafi, wpad w zachwyt. Trzeba przyzna, e jest najbardziej inteligentny z tych wszystkich bestii. yj, poniewa zdecydowa, e bd go uczy. Jest kie­pskim uczniem, wic nim osignie w tym biego, minie wie­le lat, a przez ten czas pozostali Trollsi bd obawiali si zabi tak star wiedm jak ja, aby nie narazi si przywódcy.

- A co z innym i kobietami?

- Maj mniej szczcia ni ja. Czy w dzie, czy w nocy, musz spenia wszelkie zachcianki swych panów.

- To okropne. - Lea wzdrygna si ze wstrtem.

- A czego prócz „usugiwania" mog chcie jeszcze? - za­pytaa Ursa.

- Wszystkiego. Niewolnice wyprawiaj skóry upolowa­nych zwierzt, przygotowuj ywno, wychowuj dzieci, wytapiaj wiece z oju...

- Powiedziaa, e uczysz Saxona czyta - przerwaa Ur­sa. - Z czego? Maj tu bibliotek? Nadine potrzsna gow.

- Tylko kilka starych gazet i zapisków, reszta zostaa zuy­ta na podpak. Ale... - zniya gos, czujnie spogldajc na drzwi - z tych materiaów dowiedziaam si wielu ciekawych rzeczy o pochodzeniu Trollsów.

- Tak? - Kobiety nachyliy si, aby wyraniej sysze jej szept.

- Przed wojn zbudowano w tym miejscu zamknite mia­steczko i przeprowadzono pewien eksperyment. Chodzio o to, aby przestpców nie zamyka w wizieniach, tylko po­zwoli im zamieszka w spoecznoci i rzdzi si wasnymi prawami. Wzito pod uwag gównie takich zbrodniarzy, któ­rzy nie dawali adnych nadziei na resocjalizacj, a nie mona byo na nich wykona wyroków mierci. Ostatnia gazeta wy­dana przed Wielkim Wybuchem zawieraa obwieszczenie rz­du stanowego o ewakuacji wszystkich wikszych osiedli. W ich spisie znajdowao si te Fox, ale jak wynika z zapi­sków Aarona, pierwszego przywódcy tej spoecznoci, nikt z rzdu tu nie przyby.

- Wic Trolle pochodz od tych przestpców? - Oczy Angeli zrobiy si wielkie ze zdumienia.

- Tak. Przeczytaam gówne przykazanie Aarona. „Jeeli chcemy przetrwa, musimy szuka kobiet!"

- Dlaczego? - zapytaa Lea.

- Bo w Lisiej Norze nie byo kobiet. Zsyano tu jedynie mczyzn.

- Tego si domyliam, ale dlaczego wci szukaj no­wych niewolnic, zamiast zaoy przyzwoit spoeczno, z maestwami, rodzinami i dziemi?

- Bo zapomnieli umiejtnoci czytania i przykazania Aaro­na byy przekazywane z pokolenia na pokolenie tylko ustnie. Oni wiedz jedynie, e jeeli chc przetrwa, powinni szuka kobiet.

Zapada cisza. Wszystkie zamyliy si nad sowami Nadi­ne.

Nagle z trzaskiem otworzyy si drzwi i do wityni wkro­czy rudowosy Troll.

- Co, macie dobre samopoczucie? - Spojrza na siedzce w gromadce kobiety i wybuchn miechem. - Cztery z was pójd ze mn. Ty, ty, ty i ty!

Wskazane niewolnice niechtnie powstay z ziemi i opuci­y wntrze kocioa.

- Odpoczywajcie przez reszt dnia, bo rano bdziecie po­trzeboway wszystkich si, aby przebrn przez nasz spraw­dzian - mczyzna zwróci si do Jenny i jej towarzyszek.

- Nie zamierzam bra udziau w adnych sprawdzianach - szepna przekornie Angela.

- Och - powiedzia z przejciem Troll, zatrzymujc si w przejciu. - W takim razie czeka ci mia niespodzianka! miejc si, zatrzasn z hukiem drzwi.

- Czy te kreatury nie mogyby si zachowywa ciszej? - mrukna Lea.

- Oni zawsze s tacy: haaliwi, rozkrzyczani i brutalni - wyjania Nadine.

- Co on mia na myli, mówic o niespodziance? - zapyta­a Jenny.

Przypomniay jej si wszystkie dziwaczne sowa wypowie­dziane przez przywódc Trolli w czasie marszu do Lisiej No­ry.

- Jeszcze wam nie wyjanili? - zdziwia si ona Platona.

- Nie. Saxon mówi tylko o Wilczku, aroku i Mamuce. Kim oni s?

- Nie kim, a czym! To nie s ludzie, lecz zwierzta. Jeeli nie powiod wam si testy, okaecie si sabe czy bezuytecz­ne dla Trolli... - Kobieta zamilka blednc.

- To co? - dopytywaa si Angela, równie blada jak Nadi­ne.

- Wrzuc was do zagrody z wygodniaymi rosomakami!

Rozdzia osiemnasty

- T drog jedzie nam si znacznie wygodniej - skomento­wa siedzcy obok kierowcy i studiujcy rozoon map Geronimo.

Na tylnym siedzeniu leaa pica Joanna, wsparta o rami milczcego Hickoka.

- Tak, w kocu nie przeszkadzaj nam adne drzewa - przyzna Blade.

Od kilkunastu minut mknli midzystanow autostrad numer jedenacie, a raczej tym, co po niej zostao. Przez lata wykruszy si asfalt, znikno betonowe podoe, ale nadal po­zostawa prosty, ubity trakt, którego nie zdyy zarosn drzewa i krzewy.

Przejechali przez zrujnowane Greenbush. Nie mieli powo­dów, aby si zatrzyma, gdy ju z daleka zna byo, e mia­steczko jest zupenie opuszczone. Minli rozsypujce si bu­dynki, sterty cegie stanowice ongi jakie gmachy urzdowe, spróchniae domki i zardzewiae wraki pojazdów, stojce na poboczu.

- Na Dzikim Zachodzie takie miejscowoci nazywano umarymi miastami - stwierdzi Hickok, przygldajc si smutnym wzrokiem niszczejcym ruderom.

Wygldao na to, e podobny widok ujrz w Badger. Dojechali do rogatek miasteczka. Ujrzeli wypalone wille stojce w zaronitych ogrodach.

- Tu jest chyba jeszcze gorzej ni w Greenbush - zauwa­y Indianin. - Co za gupota, aby zniszczy tyle piknych do­mów!

- To raczej nie wina ludzi, a czasu - powiedzia Blade, wpatrujc si przed siebie.

Nagle jego brwi uniosy si w zdziwieniu.

- Pozamykajcie okna! - nakaza.

- Kto jest w domu.. - Geronimo gwizdn cichutko i wy­kona polecenia.

Nad koronami rozoystych drzew unosia si smuga dymu.

- Jeeli to Trolle, to bior ich na siebie - warkn strzelec. Blade spojrza na napita twarz przyjaciela. Zwolni do prdkoci piciu mil na godzin, ostronie pokonujc kady jard drogi. Wojownicy czujnie przypatrywali si mijanym ru­derom. Wszystkie wyglday podobnie jak w Greenbush. Lu­dzie przed Wielkim Wybuchem nie przejawiali zbytniej inwe­ncji w konstruowaniu domów. Platon opowiada, e dawniej wikszo domów budowano w fabrykach i w caoci dostar­czano je na miejsce! Nie do wiary, produkcja domów!

Droga zakrcaa w lewo. Opucili rogatki zniszczonego miasteczka.

- Tam! - wskaza Geronimo.

Pidziesit jardów przed nimi, na rodku drogi, palio si ogromne ognisko. Blade zahamowa, w milczeniu przyglda­jc si pomieniom.

„Czemu je zapalono?" - zastanawia si.

By przecie upalny letni dzie... A co waniejsze, kto móg to zrobi?

Dookoa byo pusto.

- Nie wyglda zachcajco - powiedzia tropiciel.

- Wiem - odpar przywódca Triady. - Ale musimy to sprawdzi!

- Dobra! - Indianin sign pod swój fotel, wycigajc brauninga i magnum.

- Mam obudzi Joann? - zapyta Hickok.

- Nie ma potrzeby. Zreszt, skoro si nie obudzia, to zna­czy, e jest bardzo zmczona. Pozosta z ni w FOCE. Klu­czyk jest w stacyjce. Gdyby co nam si stao...

- Jasne. - Strzelec skin gow.

Geronimo uchyli drzwi i wylizn si z pojazdu.

- Macie troch czasu dla siebie - rzuci Hickokowi przez rami. - Nie zmarnuj ani sekundy!

- Spadaj, chopie. Ale uwaaj na siebie!

Indianin uniós swój pistolet maszynowy.

- Nawet nie poczuj, co ich zaatwio.

Blade wysiad z drugiej strony, ciskajc swoje commando.

- Jak to rozegramy? - zwróci si do niego czerwonoskóry przyjaciel.

- Stosownie do okolicznoci. Ja id tdy - owiadczy i ru­szy wolno lewym poboczem w kierunku ogniska.

Kilkadziesit jardów przed nim szary mur otacza wielk rezydencj. Po przeciwnej stronie drogi znajdowa si wypalo­ny wrak jakiego wielkiego pojazdu. Wyglda na transporter lub cystern. Midzy nimi kto nieznajomy rozpali ognisko...

Wspaniae miejsce na zasadzk!

Blade nie interesowa si drugim poboczem, wiedzia, e czuwa tam Geronimo. Ca uwag skoncentrowa na zabudo­waniach. Jego wzrok przycigno nieznaczne poruszenie. Umiechn si. Kto czai si w rogu okna na drugim pitrze rezydencji.

Krok za krokiem zblia si do miejsca zasadzki, zastana­wiajc si, dlaczego tamci tak zwlekaj. Do ognia pozostao dziesi jardów...

Jakby speniajc jego yczenie, z dziury w murze wysko­czya kobieta, napinajc dugi uk.

Wojownik byskawicznie klkn, wznoszc karabin. Du­gie serie uderzyy w szczyt ogrodzenia, na plecy zaskoczonej napastniczki posypay si kawaki odupanych cegie. Zgia si ku ziemi, usiujc znale schronienie.

W tej samej chwili Geronimo wystrzeli kilkakrotnie, prze­ganiajc modzieca, który wyskoczy na niego zza wraka.

W oknie na drugim pitrze pojawi si siwowosy mczy­zna, celujcy z karabinu. Nie przejawia zbytniej ochoty, aby go uy, z otwartymi ustami gapi si na Wojowników.

Blade posa dug seri nad framug, zmuszajc go do cof­nicia si w gb pomieszczenia.

- Nie strzelajcie, panie! - zawoaa skryta za murem ko­bieta. - Przestacie ju!

- Wstrzymajcie ogie! - krzykn stary czowiek. - Nie chcemy zrobi wam krzywdy.

- W zabawny sposób to okazujecie - odkrzykn mu Blade. - Za na dó, a jak bdziesz wychodzi z budynku, to trzyma swój karabin wysoko nad gow, w przeciwnym razie rozwal ci ja na tysic kawaków!

Czowiek skin, e si zgadza i znikn.

- A ty, maa, wya zza muru, rzu luk i sta przy drodze z uniesionymi rkami. Natychmiast!

Kobieta, a waciwie dojrzewajca dziewczyna, wykonaa jego polecenie. Bya wysoka, lecz wychudzona. Miaa zgrab­n figur i adn twarz, wielkie brzowe oczy i ciemne wosy, ucite równo nad ramionami. O jej ubiorze mona byo po­wiedzie jedynie, e zakrywa najintymniejsze czci jej ciaa. Nawet Trolle nosili adniejsze szaty.

- Ciebie, may, take to dotyczy! - zawoa Geronimo. Modzieniec, nieco starszy od dziewczyny, opuci sw kryjówk. Odrzuci proc i siekier, wycigajc ramiona w gór. Rysy twarzy i fryzura wskazyway na due podobie­stwo do modszej towarzyszki. Tylko ubiór by nieco porzd­niejszy: skada si z poatanej brzowej koszuli i spodni, któ­re mona byo uzna za dinsy.

Z drzwi budynku wyoni si siwowosy mczyzna, uno­szcy karabin zgodnie z rozkazami Blade'a i doczy do mo­dych.

- Powoli poó bro na ziemi.

- Wygldaj jak bandycka rodzinka - skwitowa Hickok, nadchodzcy od strony pojazdu. Prowadzi ze sob Joann. - Moe to banda Jessie Jamesa?

- Mówiem ci, aby pozwoli jej pospa. - Blade obejrza si przez rami.

- Zamierzaem, chopie, ale to twój karabin j obudzi! Wojownik zwróci si do rozbójników-amatorów:

- Kto ma co do powiedzenia?

- Ja - zgosi si modzieniec.

- No?

Chopak spojrza na siwowosego mczyzn.

- Mówiem ci, dupku, e to nie s Trollsi. Ale dzie, kiedy zechcesz mnie wysucha, bdzie tym, w którym umr na atak serca!

- Jak wyliesz swój jzor do czysta, to moe czasami ci zrozumiem.

- Tatusiu! - zawoaa rozpaczliwie dziewczyna. - Czy nie moecie na minut przesta si kóci? Przecie oni mog nas zabi!

- Nie sdz. - Jej ojciec pokiwa siw gow.

- A niby dlaczego nie? - zdziwi si Blade.

- Nie wygldacie na morderców, takich jak ci przeklci Trollsi. - Spojrza Wojownikowi prosto w oczy. - Moge za­strzeli moj córk, a jednak tego nie uczynie. To samo twój przyjaciel móg zrobi z moim synem. Co mi mówi, e nie zamordujecie nas z zimn krwi. Jestem Cyde, panie - przed­stawi si. - To moja córka Cindy, a ten czupumy chopaczek to mój syn, Tyson.

- Dlaczego nas napadlicie? - zapyta Geronimo.

- Sdziem, e to Trolle - odpar zapytany, a jego syn wy­da pogardliwe prychnicie.

- Widz, e nie za bardzo ich kochasz - odezwa si Hic­kok.

- Jak czartów, panie! Wszyscy powinni zosta wybici, co do jednego! - Twarz Clyde'a wykrzywi grymas wciekoci.

- Dawno temu zabrali moj drog Bessy. Niech Pan pobogo­sawi jej dusz. Obawialimy si, e którego dnia te bydlaki podkradn si po moj liczn Cindy. Dlatego - rozemia si - przygotowalimy im mie powitanie!

- Mieszkacie tu? - Blade spojrza na podniszczon rezy­dencj.

- yjemy, gdzie si da - odpowiedziaa dziewczyna smut­nym gosem. - Mieszkalimy na farmie naszego dziadka, pó dnia drogi std na poudnie, ale wytropili nas tam i porwali moj matk. Dlatego przenielimy si tutaj.

- Czemu si std nie wyprowadzilicie? - zdziwi si In­dianin. - Powinnicie odej jak najdalej od siedziby Trolli.

- Bo ojciec jest zbyt dumny - powiedziaa Cindy.

- I gupi - doda Tyson.

- Zamknij mord, chopcze - mkn Cyde.

- Co teraz zrobimy z t niewiarygodn band braci James?

- Hickok zwróci si do przywódcy Triady. - Powiesimy ich na drzewie?

- Och, nie! - Dziewczyna zblada, przyjmujc jego sowa powanie

- Niech pomyl... - Blade przyjrza si czonkom „bandy Clyde'a".

Po ich wychudzonych sylwetkach zna byo, e od wielu dni nie najedli si do syta. Czy powinien ich zostawi w Badger, aby nadal wiedli prymitywne, niepewne ycie, peni obaw przed Trollami? Cyde chcia pomci swoj krzywd, odpaci Trollom za porwanie ony, wic taka egzystencja mu nie przeszkadzaa, lecz czy podobny los powinien przypa w udziale jego dzieciom? Czy nigdy nie zaznaj szczcia i poczucia bezpieczestwa?

Zauway, e Cindy z zachwytem patrzy na Joann.

- Jakie ma pani pikne ubranie! - wyszeptaa.

- To nazywasz piknym? - Joanna w zakopotaniu obej­rzaa pobrudzon bluz i dziurawe spodnie. - Powinna ujrze niektóre sukienki noszone w Domu.

- W Domu? - powtórzya dziewczyna nie rozumiejc.

- To takie miejsce, w którym yjemy. Zbudowali je nasi przodkowie przed Wielkim Wybuchem.

- Przed Wielkim Wybuchem? - Brwi Cindy podnosiy si coraz wyej.

- Cyde... - odezwa si Blade po zastanowieniu. - Mam dla was propozycj.

-Tak?

- Powiedziae, e nienawidzisz Trolli.

- Jasne!

- Nikt z nas za nimi nie przepada. Co wiesz o miejscu zwanym Lisi Nor?

- To ich siedziba. Parokrotnie zakradaem si w poblie i wykoczyem kilku z nich.

- Wic znasz Fox?

- W rodku nie byem, to zbyt niebezpieczne. Ale znam okolice.

- Dobra, pomoesz nam uwolni nasze kobiety, porwane przez Trollsów, a w zamian za to zabierzemy was do Domu. Bdziecie mogli tam zamieszka.

- No, nie wiem... - Cyde przygryz warg w zdenerwo­waniu.

- Och, tatusiu! - zawoaa podekscytowana Cindy. - Pro­sz, zgód si! To tacy mili ludzie, sam to mówie.

- Nie wiadomo, czy mona im zaufa - mrukn Tyson.

- A ty im ufasz? - zapyta mczyzna syna.

- Ani troch.

- Wobec tego ju wiem, e powinienem do nich przysta. To uczciwi ludzie. - Umysem Clyde'a rzdzia dziwaczna lo­gika. Wszystko, czemu przeciwny by Tyson, uwaa za susz­ne i dobre. - Przyjmuj wasz ofert!

- wietnie. Zapraszamy do naszego pojazdu. I zabierzcie swoj bro, moe nam si przyda - oznajmi Blade i skiero­wa si do FOKI.

Rozdzia dziewitnasty

Nadszed ranek. Kilkunastu straników wyprowadzio ko­biety z kocioa i powiodo je do wschodniej czci osady, gdzie na wielkim polu, znajdujcym si w obrbie palisady, zgromadzili si wszyscy Trolle.

- Tak si boj - wyszeptaa poblada Angela, patrzc na otaczajcych ja mczyzn.

Jenny wstyd byo si przyzna, ale i ona czua strach! Zbliya si do nich Nadine, której Saxon zezwoli na przy­gldanie si sprawdzianowi.

- Bdcie dzielne - powiedziaa. - Przeszam przez to, wic wam take si powiedzie.

- Cay czas chciaam ci zapyta, co si stao z twoj sto­p? - odezwaa si Jenny.

Kobieta skrzywia si, wskazujc palcem na przywódc Trolli.

- On to zrobi.

- Co?

- da informacji o Rodzinie. Odmówiam, wic mnie torturowa.

- Bydlak! - mrukna Lea.

- Zama ko i stopa krzywo si zrosa. Zostanie mi to do mierci.

- Biedactwo. - Ursa pogaskaa Nadine po policzku.

- Nie by zbyt wytrway w ledztwie. - ona Platona umiechna si. - Nie powiedziaam mu wszystkiego! Czy by zaskoczony, widzc u nas tyle broni palnej?

- Myl, e tak. - Jenny zamiaa si.

- Chciaabym, aby nasi Wojownicy pozabijali ich wszy­stkich - sowa Nadine przepojone byy nienawici.

- Jeszcze to zrobi - przypomniaa im Maria.

- Sdzicie, e Joanna ju do nich dotara? - spytaa Nadine, poinformowana wczeniej przez Jenny o ucieczce ich to­warzyszki.

- To jednak daleka droga. Tylko z tego powodu Saxon tak dugo zwleka z atakiem. Chocia wyruszaj na trzydziestomilowe wyprawy, raz nawet zawdrowali w gb Kanady...

- Naprawd? - Jenny pragna zdoby wicej informacji, ale zbliy si do nich olbrzym i kobiety ucichy.

- Smakowao wam niadanie? - odezwa si uprzejmie.

- Te pomyje? - sykna Lea. - Chyba artujesz!

- Przykro mi to sysze. Poleciem suebnicom przygoto­wa co nadzwyczajnego, abycie polubiy to miejsce, a one tak mnie zawiody! Chyba bd musia je ukara...

- Nie ma potrzeby - zapewnia popiesznie Jenny. - Jedze­nie byo dobre, wszystkie lubimy króliki.

„Nawet jeli s nie dopieczone" - dodaa w mylach.

- Okamaa mnie? - Saxon spojrza na Le. - Bardzo mi si to nie podoba.

- Testy! - zawy jeden z Trolli.

- Testy! Testy! - podchwycili woanie pozostali.

- Ty zostaniesz tutaj - olbrzym zwróci si do Nadine. - Pozwoliem ci tu przyj, aby wiedziaa, e nie jestem taki zy. Po poudniu chc mie nastpn lekcj.

Kobieta skina gow.

- A wy - krzykn na branki - chodcie za mn! Mczyni rozstpili si, tworzc szpaler prowadzcy na plac wicze. Wykarczowano z niego krzewy, zasypano dziu­ry i wyrównano pagórki, tak, e jego powierzchnia bya dosy równa. Dwóch Trolli trzymao napron lin, przy której, zgodnie z poleceniem, ustawiy si kobiety.

- Zaczynamy! - oznajmi Saxon. - ycie silnym, mier sabym! Widzicie ten kopiec? - Wskaza mae wzniesienie znajdujce si o dwadziecia kilka jardów od liny. - Kiedy dam znak, pobiegniecie najszybciej, jak bdziecie mogy, okrycie go i powrócicie. Jasne?

- Co wygra pierwsza? - nieco ironicznie zapytaa Lea.

- ycie.

Trollsi zarechotali z rozbawieniem.

- Zajmijcie pozycje... Uwaga... Naprzód! - zawoa ol­brzym.

Kobiety rzuciy si do biegu. Nie bya to zbyt dua odleg­o i Jenny pokonaa j w par sekund. Okrajc kopiec, obejrzaa si i zauwaya upadek Angeli. Zgromadzeni wokó mczyni dopingowali swe wybranki, poganiajc je krzy­kiem i gwizdami. Jenny zignorowaa ich wrzaski, powrócia do lecej dziewczyny i pomoga jej wsta. Pozostae konty­nuoway wycig. Jako pierwsza lini mety mina Lea.

- Wszystko w porzdku? - zwrócia si do Angeli.

- Chyba... tak. Ale rozbiam sobie czoo.

Padajc musiaa uderzy gow o co twardego, bo jej lewe oko byo nabrzmiae, a z lekko rozcitego uku brwiowego s­czya si krew.

- Co ty sobie, u diaba, mylisz?! - rykn zbliajcy si do nich Saxon.

- Tylko poma... - zdya powiedzie Jenny, gdy wielka pi Trolla uderzya j w brzuch. Zgia si w pó, z trudem usiujc zapa oddech.

- Nie pomagaj innym, suko! Pragniemy tylko najlepszych! Niech kada sama si o siebie troszczy, a ty dbaj wycznie o wasny interes. Zrozumiaa?

Jenny kiwna gow, usiujc opanowa drenie nóg.

- Dobrze. Kiedy poczujecie si lepiej, pobiegniecie zno­wu, ale tym razem... - Zamilk, patrzc na nie gronie. - Niech adna drugiej nie pomaga!

Po kilku minutach odpoczynku ponownie stany przy linie startowej.

- Pamitajcie, co wam przykazaem - przypomnia ol­brzym raz jeszcze. - Naprzód!

Angela przegraa.

Po krótkim odpoczynku Trolle przynieli sznur. Mia okoo dziesiciu stóp dugoci. Dwie kobiety apay za jego koce i cigny z caych si. Porodku sta Saxon, a ta, która zostaa do niego podcignita, przegrywaa. Drog eliminacji wybra­no najsilniejsze branki. Angela znów bya ostatnia.

Na kocu przeprowadzono konkurs na wytrzymao. Ko­biety musiay skaka tak dugo, na ile wystarczyo im si. Wokó kry olbrzym, ponaglajc krzykiem i nie szczdzc ra­zów, kiedy zauway, e która z nich si ociga. Pierwsza nie wytrzymaa Angela, upadla na ziemi. Najduej skakaa Daffodii.

- Zostacie tu - nakaza Saxon wyczerpanym kobietom i podszed do trzech wyszych rang Trolli, z którymi odby krótk narad.

Leca na ziemi Jenny obserwowaa go przez cay czas, czujc, e szykuje co niedobrego.

Mczyzna powróci z umiechem na twarzy.

- Wstawa! Idziemy na may spacerek. Mamy dla was nie­spodziank.

Otoczyli je cuchncy Trolle. Lea skrzywia nos.

- Chyba zwymiotuj...

- Jeeli musisz, to zrób to na nich - szepna Jenny.

Zagbili si w wsk uliczk zasypan gruzem i miecia­mi, przebyli podwórze zastawione stosami porbanego drew­na i przez szerokie wrota weszli do wielkiej drewnianej bu­dowli.

Wewntrz byo tylko jedno ogromne pomieszczenie. Od sufitu a do ziemi cigny si rzdy drewnianych aw, siga­jce do gbokiej areny, której ciany tworzyy grube okoro­wane pale.

Saxon podprowadzi kobiety nad krawd sceny i kaza im usi.

Naprzeciw nich, w barierce otaczajcej owaln dziur, wid­niaa wielka klapa zamykajca wejcie. Przymocowano do niej sznur, którego koniec trzyma jeden z Trolli.

Mczyni zajmowali swe miejsca, toczc si jak najbliej miejsca widowiska.

- Tylko nie pcha mi si na plecy! - przestrzega Saxon najbardziej nachalnych.

Jenny zauwaya biae przedmioty lece na dnie dziury. Nachylia si, aby je dokadnie zobaczy, i cofna si z prze­raeniem. Biae przedmioty byy ludzkimi komi!

Olbrzym poczeka, a wszyscy Trolle zgromadz si w sali.

- Sporo si napracowaycie dzisiejszego ranka - powie­dzia do kobiet na tyle gono, aby syszeli go wszyscy obecni.

- Teraz nastpi najweselsza cz zabawy. Niektóre z was za­stanawiaj si, co to jest. - Odwróci si do nich plecami i wskaza na bielejce na piasku koci. - Wiele lat temu nasi ludzie wyprawili si daleko na pónoc, tam gdzie rozcigaj si wielkie lasy, a zim rzeki pokrywa lód. Nie przyprowadzili stamtd kobiet, ale przynieli co o wiele lepszego. Znaleli tam dwa nieywe zwierzaki, jakich nigdy dotd nie widzieli, a w ich pobliu trójk modych. Saxon z uwag obserwowa Jenny.

- Czy mnie suchasz?

- Oczywicie - odpara nerwowo, zerkajc na Angel i przypominajc sobie sowa Nadine: „Jak nie bdziecie im posuszne, rzuc was na poarcie wygodniaym rosomakom".

- To dobrze. Musicie sucha i zapamita. Dopóki Nadine nie przybya do nas, nie wiedzielimy, jak te zwierzaki si nazywaj - cign dalej. - Rozmnaay si, dochowalimy si kilku pokole. Uczynilimy je najsilniejszymi drapienikami na Ziemi! Znacie nasze prawo: ycie silnym, mier sabym.

- ycie silnym, mier sabym! - zawoali wszyscy zgro­madzeni.

Olbrzym umiechn si.

- Te zwierzaki s tak silne jak my i dlatego je kochamy. Nie chcemy sabych Trolli, nie chcemy take sabych kobiet.

Zbliy si do Angeli i zapa j za rami. Dziewczyna zdr­twiaa ze strachu.

- Pierwsze pokolenie szybko zdecho, gdy nie wiedzieli­my, czym je ywi. Ale szczliwie znalelimy sposób, dziki któremu moglimy si zabawi, wyeliminowa sabych i nakarmi naszych ulubieców. Jak mylicie, co to moe by?

Kobiety z przeraeniem spojrzay na drzwi umieszczone w dole areny. Znajdujce si za klap zwierz zaczo napie­ra na ni caym ciaem, wydajc zowieszcze pomruki.

- ycie silnym, mier sabym! - zawoa Saxon i porwa­wszy Angel z awy, wrzuci j na aren.

Ursa zawya z rozpaczy.

Angela upada bokiem na ziemi i podniosa si z trudem, kulejc na praw nog.

Olbrzym uniós rk i Troll trzymajcy lin szarpn ni, podnoszc klap. Z ciemnego otworu wyoni si wszcy ro­somak...

Jenny, nie oceniajc w peni, co czyni, uniosa si z miejsca i skoczya w dó za przyjaciók.

Kilka sekund póniej z wybiegu wbiegy dwa nastpne zwierzaki, a z przeciwnej strony balustrady zeskoczy na aren wielki Troll, ciskajcy w obu doniach obnaone noe bowie...

Rozdzia dwudziesty

Wieczorem zatrzymali si przed zjazdem z autostrady do Fox i spdzili noc w ukryciu. Rankiem Blade postanowi podkra si w poblie miasteczka i przyjrze si umocnieniom.

Las wokó Lisiej Nory by stary, o gstym poszyciu, na je­go tle, którego Wojownik ubrany w zielon koszulk i ctkowane spodnie by prawie niedostrzegalny.

Skry si w krzewach rosncych o sto jardów od palisady i zamar w oczekiwaniu na pojawienie si Trolli. Wiedzia od Clyde'a, e nie byo dnia, aby nie wyprawiano na owy kilku grup myliwych.

Czeka od ponad godziny, kiedy zza waów doleciay dzi­kie wrzaski. Nie móg rozpozna sów, ale nie brzmiao mu to na alarm ani na krzyki rozpaczy. Zastanawia si, co si tam dzieje, gdy nagle uchyliy si wrota i wymaszerowa z nich trzyosobowy oddziaek, kierujc si na pónoc. Dwóch m­czyzn nioso uki, trzeci karabin typu Ruger 77.

Blade umiechn si. To bya sposobno, na któr tak du­go czeka!

Biegnc w cieniu drzew, zatoczy wielki uk, pragnc prze­ci Trollom drog jak m ile od miasteczka. Mia nadziej, e gdy dojdzie do walki i trzeba bdzie uy broni palnej, to miesz­kacy Fox pomyl, i to myliwi strzelaj do jelenia czy in­nej zwierzyny.

Niespodziewanie przekroczy granic puszczy i stan przed wielkim, pozbawionym rolinnoci wzgórzem, pokry­tym gooborzem. Dostrzeg pnc si w gór ciek. Widocz­nie bya to tradycyjna droga, jak Trolle wdrowali na owy.

Wojownik wbieg do poowy zbocza i skry si za jednym z wikszych gazów.

Chwil póniej z lasu wyonili si myliwi, prowadzcy oywion rozmow. Wolno zaczli wspina si na wzgórze.

- ...straci testy! To nie w porzdku! - Blade usysza ko­cówk wypowiedzi Trolla nioscego na ramieniu karabin.

- To twoja wina - przypomnia najwyszy z mczyzn. - Musiae rozwcieczy Saxona?! Wiedziae, e pragnie tej blondyny!

- Co za idiota! - zamia si trzeci Troll.

- Skd mogem wiedzie, e zaszed mnie od tyu i pod­suchiwa, co mówi? Nie mam oczu z tyu gowy.

- Ani nie masz w niej mózgu...

- Jak moge tak gada, e chcesz najpierw blondyn. - Wyszy wybuchn miechem i raptownie spowania. Spoj­rza srogo na towarzysza i rzuci przez zacinite zby: - Zu­peny gb!

- Tak - doda trzeci. - Przez ciebie stracilimy udzia w zabawie i wyerk. Tylko dlatego, e wtedy rozmawialimy z tob!

Myliwi zbliali si do miejsca, w którym skry si Blade. Jeszcze kilka kroków dzielio ich od niego.

- Saxon móg nas wysa po sprawdzianie - mrukn jeden z nich. - Którego dnia si doigra!

- Oby nigdy tego nie usysza - przestrzeg czowiek z ka­rabinem. - Zabiby nas wszystkich!

- Nienawidz polowa - skomentowa trzeci. - S takie nudne...

- Mog dostarczy panom rozrywki - oznajmi Wojownik, pojawiajc si na kamieniu.

Skoczy z góry na oniemiaych myliwych, obalajc ich na ziemi. Przetoczy si po zboczu i powsta, wycigajc oby­dwa noe.

O krok od niego gramoli si z ziemi niszy z uczników. Blade zatoczy szeroki uk praw rk i wbi ostrze w kark po­chylonej ofiary, przerywajc krgosup i przecinajc ttnic.

Mczyzna z rugerem zdoa powsta, kierujc karabin w stron napastnika, ale nie zdy pocign za spust. Blade dosign go jednym skokiem, podcinajc kopniakiem kolana i zatapiajc bowie w piersi oszoomionego mczyzny.

Wojownik obróci si. Ostatni z przeciwników bieg na nie­go z wycignit maczet, wrzeszczc z wciekoci:

- Ty gnoju! Dopadn ci!

Blade zmniejszy dystans, zamarkowa unik w lewo, rzuca­jc si w prawo. Troll zrozumia ten manewr dopiero, gdy jego maczeta opada z impetem, tnc jedynie powietrze, a w lewy bok wbijao si szerokie ostrze...

- Nieza sztuczka - skomentowa, patrzc niedowierzajco na tkwicy midzy jego ebrami trzonek noa, po czym upad i znieruchomia na zawsze.

Wojownik powyciga swoje bowie z martwych cia i przyjrza si ofiarom. Byli znacznie szczuplejsi od niego, ale ten najwyszy dorównywa mu wzrostem.

cign z trupa odzienie, krzywic nos od bijcego ze smrodu.

„Czy ich wiara zakazuje mycia?" - pomyla.

Wykona kilka gbokich oddechów i zbierajc si na od­wag, przeoy przez gow tunik Trolla, obcigajc j do kolan. Bya sztywna od brudu i opinaa jego ciao niczym ry­cerski pancerz. Skry pod ni pistolety, a do sznura zastpuj­cego pas przymocowa noe. Naoy peleryn i zasaniajc twarz kapturem, ruszy do miasteczka.

Na skraju puszczy przystan na chwil, wahajc si, czy ma i, czy powróci do czekajcych przy transporterze przy­jació. Wybierajc pierwsze rozwizanie, skierowa si ku pa­lisadzie. Najbardziej niepokoia go niepewno, czy stranicy pilnujcy wejcia zapytaj go o haso. Zastanawia si, co w takim wypadku powinien uczyni.

Zatrzyma si przed bram, czekajc, a wartownicy go sprawdz. Nic si nie dziao...

Ostronie uchyli wrota, zagldajc do rodka. Skamienia ze zdumienia. Brama nie bya strzeona!

Czy byli tak lekkomylni, czy te tak pewni swego bezpie­czestwa? Moliwe, e w pobliu nie byo wikszej spoecz­noci mogcej ich zaatakowa, ale wokó yy mutanty i dzi­kie zwierzta. Czyby ich si nie bali?

Zrobi kilka kroków i zatrzyma si porodku opustoszaej, zamieconej uliczki. Wiedzia, e w miasteczku yje wielu lu­dzi, lecz nie widzia nikogo. Fox wygldao jak wymare Badger czy Greenbush.

„Gdzie, u diabla, mogli si podzia?"

W odpowiedzi usysza stumiony ryk wzburzonego tumu, dolatujcy ze wschodniej czci Lisiej Nory. Zachowujc czujno, skierowa si w tamt stron, zamierzajc odnale miejsce, skd dochodzia wrzawa.

Jego uwag przycign jeden z niewielkich budynków. Za­stanawia si, có jest w nim tak charakterystycznego, odró­niajcego od pozostaych, gdy nagle zrozumia. Domek by je­dyn zadban budowl w miasteczku! Jego dach by napra­wiony, okiennice porzdnie zbite, dziury i pknicia zostay zamurowane.

W drzwiach widnia solidny zamek, ale nie by zamknity. Otworzy je i wszed do rodka, wolno przyzwyczajajc wzrok do panujcych wewntrz ciemnoci.

Pomieszczenie byo posprztane, znajdoway si w nim so­lidne meble, a na stojcym porodku stole leaa sterta gazet, jakie zeszyty i maa ksieczka.

Zabra bruliony, podszed do okna i przejrza je. Kartki zostay zapisane przez kogo zwanego Aaronem. Po przeczytaniu kilku z nich zrozumia, dlaczego Trolle potrzebowali kobiet.

Odoy notatki na miejsce i umiechn si, widzc okad­k maej ksieczki. Przypomniao mu si, e w ich bibliotece maj identyczn. Bya to bajka dla dzieci O trzech gskach wdrowniczkach. Zapewne przed laty take j czyta. Odru­chowo przekartkowa ksieczk i zamar, ujrzawszy wzmian­k o Trollu.

- To nie do wiary! - szepn w zdumieniu.

Tre bajki bya jasna. Trzy gski pragny przej przez mostek, pod którym mieszka zy troll, niepozwalajcy niko­mu na chodzenie po swoim „domku". Przegoni dwie pier­wsze, ale trzecia, najsilniejsza i najmdrzejsza, daa mu dzio­bem po gowie i miao przesza przez mostek. Na drugiej stronie obrazek ukazywa g dziobic skulonego trolla. Kto to przekreli, dopisujc pod spodem: „Gupia ksika. Troll powinien wygra. To przecie jego mostek!"

Blade zamkn ksik. Czyby ta dziecica historyjka miaa tumaczy genez nazwy mieszkaców Fox?

Z zewntrz dolecia haas i gwar rozmów.

Podskoczy do drzwi i ostronie wyjrza na zewntrz. Ogromna masa Trolli przelewaa si w dó ulicy, znikajc w wielkim, nieco owalnym budynku. Wikszo mczyzn miaa nasunite na czoo kaptury, tote pochylajc gow, miao wmiesza si w tum. Nikt na niego nie zwróci uwagi, byli zbyt przejci rozmowa o jakim sprawdzianie i o kobie­tach. Blade domyli si, e mówi o jego siostrach.

- Zobaczysz, jak zmiad jej koci... Rosomaki dostan smaczny ksek... dobre ciaka... a ja stawiaem na t starsz z wielkimi piersiami... - dobiegy do niego zlepki rozmów.

Dosta si do wntrza drewnianego budynku, wygldajce­go na jarmarczn bud lub niewielki cyrk. Mia nadziej, e uda mu si zdoby informacje o losie kobiet porwanych z Do­mu, moe dowie si, gdzie s wizione...

Nagle ujrza je siedzce przy krawdzi owalnej dziury. Sto­jcy przy nich olbrzymi Troll opowiada co, wskazujc na aren, ale jego sowa nie docieray do Blade'a.

Wojownik zacz przesuwa si w ich stron, z trudem to­rujc sobie drog przez stoczonych ludzi. Dookoa widzia sa­mych mczyzn, jedynie przy Jenny siedziaa nie znana mu starsza kobieta.

Przeskakiwa przez awy, roztrcajc Trolli. Lka si, czy kobietom nie grozi niebezpieczestwo. Zrzuci peleryn, aby nie krpowaa mu ruchów, ale nikt nie zwróci uwagi na jego gadko ogolon twarz i zadbane wosy. Byo to do dziwne, bo w tumie brudnych, brodatych Trolli wyglda jak biaa owca w czarnym stadzie.

Dwanacie rzdów dzielio go od kobiet, kiedy wielki Troll zawoa:

- ycie silnym, mier sabym! - Zapawszy Angel za ra­miona, rzuci j na dno areny.

Do krawdzi pozostao jeszcze sze rzdów, gdy nieocze­kiwanie Jenny skoczya jej na pomoc.

- Jenny! - zawoa, ale jego krzyk zanik w ogólnej wrzawie. Ujrza, jak otwiera si otwór w cianie areny, a z niego wy­pada wielkie futerkowe zwierz.

Rozepchn ostatnich ludzi blokujcych mu dostp do sce­ny i przeskoczy krawd, opadajc na dno jamy.

Rozdzia dwudziesty pierwszy

- Nadal sdz, e wasz szef ma co z gow, skoro sam po­szed do Lisiej Nory - powiedzia Cyde.

- Jak ju ci, chopie, mówiem, mój dowódca potrafi do­brze si o siebie troszczy - uspokoi go Hickok.

- Ale nie sdzicie, e powinien ju wróci? - spytaa za­niepokojona Cindy.

- Widocznie ma co jeszcze do zaatwienia - spokojnie od­par strzelec, jednak w gbi duszy czu rodzcy si niepokój.

Rzeczywicie, nie byo go do dugo!

Plan przywódcy Triady wydawa si taki prosty. Chcia spróbowa wedrze si do Lisiej Nory, dowiedzie si, gdzie Trolle uwizili kobiety, i powróci. Póniej, pod oson cie­mnoci, wspólnie mieli uda si do miasteczka i uwolni ich siostry.

- Jestem wam niezmiernie wdziczny, e pozwolilicie nam jecha w tak wspaniaym pojedzie - odezwa si niespodziewanie Cyde, poklepujc FOK po masce.

- No, no! Nie brud paluchami karoserii! - przestrzeg go Geronimo artobliwym tonem.

- Ale nie brzmi tak jak inne. - Tyson grzeba patykiem w ziemi, wykorzystujc kad okazj, aby wyrazi odmienne zdanie ni jego ojciec.

- Jakie... inne? - zdziwi si Hickok.

- To byo dawno temu... - zacz chopak.

- Nieprawda, o wiele dawniej - poprawi go Cyde.

- To zdarzyo si w nocy - wyjania Cindy. - Spalimy w domu stojcym niedaleko drogi, kiedy zbudzi nas ryk silni­ków. Przez okno ujrzelimy pi czy sze pojazdów, jad­cych od strony Lisiej Nory. Miay zapalone wiata...

- Mówisz powanie? - przerwa jej strzelec.

- Pewnie, e tak. Pobieglimy w ich stron, ale zdyy si oddali. Przed wojn takie pojazdy zwano chyba jeepami...

- Funkcjonujce jeepy? - Hickok ama sobie gow nad nowa zagadk. - Rozumiesz co z tego? - Spojrza na przyja­ciela.

Geronimo bezradnie rozoy rce.

Z transportera wysza ziewajca Joanna. Jej twarz bya bla­da, pod oczami widniay niezdrowe sine krgi. Na prawym policzku miaa lad odcinity sprzczk plecaka, o który si opieraa.

- Nareszcie si wyspaam - powiedziaa przecigajc si. - Przepraszam za swój wygld, ale nikt z was nie zabra kosmetyczki.

- Wygldasz adniej ni o zachodzie soca - popieszy z zapewnieniami strzelec.

Tyson sykn ironicznie.

- Mylisz o czym zabawnym, chopczyku? - zwróci si do niego Hickok.

- On z nikim si nie liczy - szybko powiedzia Cyde.

- Zawsze tak byo - dodaa dziewczyna.

Chopak wykrzywi usta.

- Zetrzyj z twarzy ten wredny umiech - ostrzeg Hickok - albo wepchn ci go do garda.

Przestraszony Tyson usiowa przybra powany wyraz twarzy.

- Czemu jeste dzisiaj taki obraalski? - zapytaa Joanna.

- Takie mam zasady - odpar Wojownik. - Tylko moi przyjaciele mog si ze mnie mia!

- Sowa nie mog zrani, guptasku.

- Czasami sowa mog by groniejsze od moich pythonów.

- Jeste zbyt pobudliwy. - Pogaskaa go po policzku.

- Hickok? Pobudliwy? - Indianin zamia si. - Nie roz­gaszaj tego innym, bo zepsujesz jego reputacj!

- Wspaniaego rewolwerowca? - spyta Hickok.

- Nie, faceta majcego zamiast mózgu i serca kawaek skay.

- Dziki, chopie...

- Nie ma za co.

Wojownicy zamilkli na chwil, nie przejmujc si zdziwio­nymi spojrzeniami, jakimi obrzucia ich rodzina Clyde'a.

- Hej, staruszku - Hickok zwróci si nagle do siwowose­go mczyzny. - Jak sdzisz, ilu ich tam jest?

- Trolli? Nie mam pewnoci, ale okoo szedziesiciu, siedemdziesiciu...

- A tylu?! - Strzelec nerwowo poprawi pas z broni. - To niedobrze.

- Czym si przejmujesz? - zapytaa Joanna.

- Martwi si o Blade'a - odpowiedzia za niego Geronimo.

- Ty nie?

- Ja take - przyzna tropiciel.

- Nie mog tak bezczynnie czeka - stwierdzi Hickok sta­nowczym tonem.

- Twój przyjaciel nakaza, abymy si std nie ruszali, pó­ki nie wróci - przypomnia Cyde.

- A jeeli nie wróci? Nie bdziemy mogli mu nawet po­móc, nie wiedzc, e co mu si przytrafio - powiedzia Hic­kok, przypatrujc si uwanie transporterowi. - Czuj, e dzieje si co niedobrego - doda.

- Moe powiniene zosta Wróem, skoro masz tak intui­cj - zauway z przeksem Indianin.

Strzelec nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Otwo­rzy drzwiczki pojazdu i sprawdzi, czy kluczyk tkwi w stacyj­ce.

- Co nam poleci Blade? - zapyta po chwili.

- Nakaza, abymy zostali przy FOCE, zanim nie wróci -wysylabizowa Geronimo. - Gdyby co mu si stao, mamy pojecha do Domu po posiki!

- Ale nic nie powiedzia, e FOKA ma zosta w tym miej­scu?

- Co ty kombinujesz? - zdziwi si Geronimo.

- Blade rozkaza, abymy byli przy FOCE. Wic gdyby FOKA zbliya si do Lisiej Nory, to musielibymy by cay czas przy niej, nie?

- Bdzie wcieky, e zmieniamy jego polecenia...

- Nie pierwszy raz. Co wy na to? Jeeli si boicie, moecie tu zosta - Hickok zwróci si do pozostaych uczestników wyprawy.

- Mam przepuci atak na Trolli? - oburzy si Cyde. - Nie ma mowy!

- Id z tatusiem! - popara go córka.

- Myl, e ten pomys jest do kitu - ponuro stwierdzi Tyson. - Ale pójd z wami. Strzelec spojrza na Joann.

- Nie oczekuj, e zostan - odpowiedziaa.

- Pozostajesz tylko ty - Wojownik zwróci si do przyja­ciela.

- Zanim si zgodz, mam do ciebie mae pytanie.

- No? Mów!

- Jak to zrobicie, aby FOKA przeniosa si std - zatoczy uk rka, wskazujc w stron miasta - tam?

- Jak chcesz, moesz prowadzi,

- Ja? - zdziwi si Geronimo. - Nie ma mowy, nie dotkn tej machiny.

- Wic ten obowizek spada na mnie - westchn Hickok. Indianin jkn dononie.

- O co ci chodzi? - zdziwia si Joanna.

- Zapomniaem, e nie byo ciebie przy tym, jak ujeda FOK. - Wojownik pokiwa ze smutkiem gow. - Sama si kiedy przekonasz, ile s warte pomysy Nathana. Chyba pójd pieszo. Nie chc dotrze do Lisiej Nory w kawakach.

- Dobra, id pieszo - zgodzi si Hickok. - Nie mam za­miaru straci caego dnia na gupie rozmowy. Kto chce, niech wsiada. - Otworzy drzwiczki z zapraszajcym gestem.

- Co to znaczy - w kawakach? - Tyson zblad, zatrzymu­jc si przy transporterze.

- Nie zwracaj uwagi na jego gadanie - zgani go Hickok. - Nie wiesz, e czerwonoskórzy lubili sobie poartowa z bia­ych wieniaków?

- Zobaczymy, kto bdzie si mia ostatni! - krzykn Geronimo, wskakujc do pojazdu.

Rozdzia dwudziesty drugi

- Zaraz bdziemy na miejscu - ostrzeg Cyde. Hickok z najmniejsz prdkoci, jak móg utrzyma, ostronie lawirowa midzy wielkimi drzewami, miadc ko­ami krzaki i mae choinki. Midzy pniami zaczy przewity­wa zarysy Lisiej Nory.

- Jaki mamy plan? - zapytaa Joanna, siedzca obok kie­rowcy.

Strzelec popatrzy na milczcego Indianina.

- O czym mylisz?

- Wci usiuj otrzsn si z radosnego szoku, e dowio­ze mnie tu caego i ywego.

- Bdziesz cho raz powany? Co proponujesz?

- To twój pomys. Realizuj go do koca.

- No... - Hickok zmiesza si i pochyli si nad kierownic. - Ju...

- Co „ju"?

- Mój pomys polega jedynie na tym, aby was tu dowie. To wszystko.

- Zaczynam pojmowa, co miaa na myli. - Joanna rzu­cia tropicielowi znaczce spojrzenie. -I co dalej?

- Poznaj t okolic - oznajmi Cyde. - Moe si na co przydam...

- No, staruszku - w gosie Hickoka zabrzmiaa rado. - Co proponujesz? Wysyaj patrole po okolicy?

- Nie, stranicy stoj przy bramach. Jedna jest na pónocy, druga na poudniu palisady. Patroli nie wysyaj w teren, jedy­nie myliwych. Za tymi wielkimi drzewami - wskaza kp rozoystych olch, rosncych po ich lewej stronie - rozciga si wielka polana. Po przeciwnej stronie miasta ronie stara puszcza, za ni jest kamieniste wzgórze, a na zachodzie pynie niewielka rzeka.

Hickok przemyla uzyskane informacje.

- Nie sadzisz, Cyde, e moglibymy skrajem lasu doje­cha do tego pustego pola? - zapyta.

- Bdzie ciasno, ale powiniene da sobie z tym rad, sy­nu.

- Dobra. - Strzelec z animuszem skrci w lewo.

- Co zamierzasz? - docieka Geronimo. - Czy bdzie to równie genialne jak wszystko, co do tej pory wymylie?

- To ciasteczko z kremem. Wjedziemy na rodek ki, za­trzymamy si i poczekamy, a Trolle nas zauwa.

Wszyscy w milczeniu gapili si na Hickoka, oczekujc dal­szych szczegóów akcji. Pierwsza przerwaa cisz Joanna:

- To twój cay plan?

- Prawda, e genialny?! - odpar Hickok z zadowoleniem.

- Zaczynam rozumie, dlaczego ten wielki facet jest wa­szym szefem - mrukn Tyson, ulokowany wraz z siostr w tyle transportera, midzy skrzynk z narzdziami, beczk na wod i plecakami.

- Masz szczcie, choptasiu, e moje rce s zajte trzy­maniem tej cholernej kierownicy.

- Jak zamierzasz pomóc Blade'owi, tkwic jak kamie po­rodku pola? - wypytywaa Joanna.

- Zakadam, e te mierdziele nigdy nie widziay czego podobnego do naszej FOKI, dlatego zbiegn si na t stron, przygldajc si nam z otwartymi gbami. Krzywdy nam nie zrobi, pojazd jest kuloodporny.

- Wtedy Blade bdzie mia sporo swobody na odszukanie naszych sióstr i by moe nawet je sam uwolni - domylia si kobieta. - Jestem zaskoczona! Wcale nie jeste takim gupta­sem, jak pocztkowo mylaam!

- Och! - Hickok zrobi obraon min. Wyjechali spomidzy ostatnich drzew.

- Trzymajcie si! - zawoa kierowca, dociskajc peda ga­zu. Przemkn z du szybkoci kilkaset jardów i zatrzyma si nie opodal bramy.

W milczeniu spogldali na szare, wykrzywione way poro­nite mchem.

- Gdzie jest ta twoja stra? - Hickok wyty wzrok, nie mogc dojrze przy wrotach znaku ycia.

- Co mi tu nie gra - stwierdzi Geronimo, adujc swego brauninga.

- Spostrzeg nas za chwil i zobaczycie, jak si zbiegn - zapewnia Joanna.

Jednak ani w bramie, ani na szczycie palisady nie pojawi si aden Troll. Minuty biegy, a w miecie wci byo cicho. Nikt nie woa na alarm ani nie pojawi si, aby spojrze na nich chocia jednym okiem.

- Ignoruj nas - mrukn Tyson. - Wiedziaem, e ten po­mys jest do niczego.

- Co tu si dzieje? - powiedzia Cyde. - To nie jest nor­malne!

- Dobra, sami to widzimy, staruszku. - Hickok wyczy silnik i uchyli drzwiczki. - Macie jaki pomys na rozwiza­nie tej zagadki?

- Wszyscy wyruszyli na Trollowy piknik i nikogo nie ma w domu - podpowiedzia Geronimo.

- Bd potrzebowa kogo, kto mnie osoni. Hickok sprawdzi rewolwery i opuci pojazd. Za nim po­dy Indianin.

- Nie zapominajcie o mnie - zawoaa Joanna.

- Chc, eby zostaa - owiadczy Hickok.

- Nie!

- Czemu?

- Opuciam moje siostry w potrzebie, musz i im po­móc. Tak jak ty, jestem Wojownikiem! - owiadczya z dum.

- Tu bdziesz bezpieczniejsza... - próbowa j przekona.

- Nie masz prawa mnie powstrzymywa. Wojownicy za­wsze walczyli o Dom i Rodzin. Wybierajc t profesj, liczy­am si z tym.

- Ona ma racj - przywiadczy cicho Geronimo. Hickok westchn.

- Dobrze, ale trzymaj si za moimi plecami. Sam nie wiem, co mnie pociga w tej kótliwej babie - mrukn do sie­bie.

- Co z nami? - Wychyli si z okienka siwowosy mczy­zna.

- Zostacie w rodku, póki nie wrócimy.

- Dlaczego?

- To zbyt niebezpieczne. Z drugiej strony, nie posiadamy tyle broni palnej, aby ni was obdzieli.

- Mam swój karabin i pewien dug do wyrównania z Trol­lami - odpar Cyde, opuszczajc FOK. - Id z wami.

- Czsto strzelae, staruszku? Zapytany zastanowi si, marszczc czoo.

- Chyba ze czterdzieci razy. Najczciej walczyem z ni­mi za pomoc uku i wóczni.

- Dobrze, ale pamitaj, e nie bd mia czasu troszczy si o ciebie. Dzieciaki, zamknijcie dobrze okna i drzwi - naka­za Hickok.

- To nie w porzdku - mrukn Tyson.

- Jak Trolle nas zaatwi, to zaatakuj FOK - wyjani strzelec.

- A my mamy j obroni?

- Zgade, chopcze.

- Moemy ju i? - Geronimo zarepetowa pistolet ma­szynowy.

- Wiecie, jak zablokowa zamki? - spyta Hickok dzieci Clyde'a.

- Jasne - odpowiedziaa Cindy. - Widzielimy to wiele ra­zy-

- wietnie, trzymajcie si - rzuci im na poegnanie i ru­szy w kierunku bramy.

Dwa jardy za nim podyli jego towarzysze.

Bez trudnoci dotarli do wrót i zatrzymali si, nie wiedzc, co dalej robi.

Hickok zastanawia si, co mogo si zdarzy i czemu mia­steczko byo tak puste. Nigdzie nie wida byo Blade'a.

- A jeeli Trolle opucili Lisi Nor, zabierajc ze sob kobiety? - szepna Joanna. - To co wtedy zrobimy?

- To wyglda jak miasto-widmo - stwierdzi strzelec.

- Tylko e mierdzi o wiele gorzej - doda Cyde.

- Zaczekajcie! - Geronimo zamar nasuchujc.

- Co jest?

- Cicho! - Indianin podkrad si do bramy, otworzy j i wszed do miasteczka.

Pozostaym nie wypadao nic innego, jak pój w jego la­dy. Stanli na pocztku zaniedbanej ulicy, biegncej w gb Lisiej Nory, przygldajc si podejrzliwie budynkom stojcym po obu stronach drogi.

- Syszycie? - szepn tropiciel. - Wiele gosów...

- Gdzie? - zapyta Hickok.

- Chodcie, zaprowadz was.

Minli wsk przecznic zasypan gruzem, skrcili w na­stpn, docierajc do szerokiej, zacienionej przez drzewa alei, prowadzcej do wielkiej, drewnianej budy. To stamtd dolaty­waa wrzawa i krzyki.

- Musz by w rodku budynku - stwierdzi Indianin.

- Wszyscy? - spytaa z powtpiewaniem Joanna.

- Sprawdmy to - mrukn Hickok i wycigajc rewolwe­ry, wolnym krokiem ruszy przez alej.

- Zapac im za moj Bess - rozleg si szept Clyde'a. Poboczem przebiegy dwa szare szczury. Byy jedynymi ywymi istotami, które zauwayli. Po obu stronach, za rozo­ystymi drzewami, znajdoway si dawne tereny sportowe, boiska, korty, bienie, ale obecnie ich powierzchnia zarosa krzakami i chwastami, suc za wysypisko mieci.

Zatrzymali si trzydzieci jardów przed dziwaczn budow­l, przypatrujc si wiodcym do niej wrotom. Tumult wybu­chn ze zdwojon si, nie byo wtpliwoci, e w rodku s Trolle. Duo, bardzo duo Trolli...

- Zostacie tu - nakaza Hickok, rozgldajc si po bo­kach, czy nic im nie zagraa. Nie ujrza niczego podejrzanego. - Zajrz do rodka i zobacz, co si tam wyprawia.

Joanna, przyciskajc do brzucha ciki karabin maszyno­wy, zaoferowaa:

- Ja to zrobi.

Nim ktokolwiek zdy j powstrzyma, pobiega do drew­nianej budowli.

- Zwariowaa! - zawoa Geronimo.

- Joanno! - krzykn Hickok, majc nadziej, e kobieta si zatrzyma. Nie posuchaa...

- Stój! - krzykn, rzucajc si do biegu. W tej samej chwili stoczeni wewntrz budy Trolle zawyli z przeraenia i napierajc na wrota, rozwarli je z trzaskiem. Tum wypad wprost na Joann!

Rozdzia dwudziesty trzeci

Blade nie by z zamiowania zoologiem, ale jako myliwy lubi oglda atlasy ssaków zamieszkujcych Ameryk Pó­nocn i utkwio mu w pamici, e rosomaki nale do najnie­bezpieczniejszych zwierzt tego kontynentu. Decydoway si nawet na atakowanie niedwiedzi i pum, nie wspominajc o mniejszych drapienikach. Indianie kanadyjscy nadali im przydomek „wszystkoerców". Rosomak mia nienasycony apetyt, swymi ostrymi pazurami móg rozszarpa nawet naj­twardsze miso, a zakrzywione do wewntrz zby bez trudu miadyy koci. Trawi wszystko, co zdoa upolowa. Zosta wadc mrocznych pónocnych puszczy, stajc si zmor tra­perów, gdy z upodobaniem niszczy zastawione wnyki i paci. Jako wikszy kuzyn asicy odziedziczy po niej zwinno, szybko i niesychan elastyczno ciaa, sigajcego wagi pidziesiciu funtów i liczcego do piciu stóp dugoci (nie liczc krótkiego ogona). Charakteryzowa si piknym jasno-brzowym futrem naznaczonym na gowie i grzbiecie janiej­szymi plamami.

„Jednym sowem, nie mam najmniejszych szans!" - pesy­mistycznie pomyla Wojownik.

Wysoko, na krawdzi areny, sta olbrzymi Troll. W doni mia rewolwer, jednak trzyma bro opuszczon ku udzie, umiechajc si nieznacznie. Saxon nie musia zabija niezna­jomego, z góry zna wynik walki. Jak szans mógby mie mczyzna w starciu z wygodniaym dorosym rosomakiem, a co dopiero z trzema, wychowanymi na ludzkim misie?

Zwierzta widzc trzy ofiary, rozdzieliy si. Ten zwany Wilczkiem, ruszy na mczyzn; Mamuka na Jenny, a ar­ok skrada si w stron Angeli.

Blade nie dba o wasne bezpieczestwo, mylc jedynie o ochronie kobiet. Jenny staa oddalona od niego o dwadziecia stóp, oparta plecami o barier. Zbyt wielka odlego, aby móg uy noa. Wyszarpn spod ciasnej tuniki veg i nie zwaajc na zbliajcego si ku niemu drapienika, strzeli do Mamuki, która w tej samej chwili zaatakowaa kobiet, usiu­jc zapa j zbami za ydk. Jenny cofna nog, unikajc morderczego uderzenia.

Wojownik naciska na spust pistoletu, modlc si, aby przypadkiem jaki pocisk czy rykoszet nie trafi w ukochan.

Samiczka zakrcia si w miejscu z ponurym pomrukiem i skoczya na pier kobiety, przewracajc j na ziemi. Jenny krzykna z przeraenia, ale wnet si uspokoia si, bo celny strza roztrzaska zwierzakowi eb. Na szyj i ramiona Jenny pociek poszatkowany mózg Mamuki.

Saxon krzykn co z wciekoci. Ten nieznajomy mia bro i omieli si zabi ulubienic Trolli! Uniós rewolwer, mierzc w mczyzn odwróconego plecami do widowni.

Blade skierowa veg w stron najmniejszego rosomaka, zagraajcego Angeli. Nie zdy pocign za spust. Usysza huk wystrzau i jego prawy biceps zapon ogniem. Ze zdrt­wiaej doni wypad bezuyteczny pistolet. Sekund póniej, najwikszy z drapieników skoczy mu na pier, mierzc roz­wart szczk w szyj czowieka...

Przeraona Jenny ujrzaa, jak Wojownik pada pod ciarem rosomaka. Zrzucia z siebie krwawice trucho, poderwaa si z ziemi i ruszya mu na pomoc. Nagle dobieg do niej wrzask Angeli. Spojrzaa w jej kierunku. Dziewczyna tarzaa si po ziemi, usiujc wyrwa si drapienikowi miadcemu jej prawe przedrami.

Kobieta zawahaa si, komu popieszy z pomoc. Ranne­mu ukochanemu, który dysponowa wielk si, czy sabej, delikatnej przyjacióce? Spostrzega, jak walczcy z rosomokiem Blade wznosi lnice ostrze, uderzajc nim w grzbiet zwierzaka. To pozwolio jej powzi decyzj.

Jenny pobiega do dziewczyny, rozpaczliwie rozgldajc si za jak broni, któr mogaby si posuy. Jej wzrok spo­cz na bielejcych na ziemi ludzkich kociach. Zapaa dug piszczel i wzniosa j nad gow.

Saxon rechota, trzymajc si za brzuch. Trolle toczyli si coraz bardziej, pragnc znale si jak najbliej sceny, aby przyjrze si pasjonujcemu widowisku. Gonymi okrzykami dopingowali swych ulubieców, rzucajc w dó drobne przedmioty, aby jeszcze bardziej rozwcieczy zwierzaki.

Opór Angeli sab, krew z rozerwanego ramienia zalewaa jej twarz. Zemdlaa z bólu i znieruchomiaa... arok, pewien swego zwycistwa, puci rk ofiary i otworzy paszcz, chcc zatopi ky w gardle dziewczyny.

- Nie! - zawya Jenny, uderzajc piszczel z caych si w spaszczony pysk rosomaka.

arok odskoczy sposzony, zaszokowany nieznanym mu bólem. Gdy kobieta zaatakowaa go ponownie, z atwoci unikn ciosu, ze zdumieniem i ciekawoci przygldajc si napastniczce.

- Angela! Wsta! - Z trudem podniosa przyjaciók, usi­ujc podprowadzi j do barierki, aby mie jak oson od tyu.

Rosomak kry wokó nich, nerwowo uderzajc si ogo­nem po bokach, bacznie obserwujc koniec koci, któr Jenny odpdzaa si od niego.

- Angela? Czy mnie syszysz?

Dziewczyna zachwiaa si nieprzytomnie i upada. Jenny usiowaa chwyci j sabncymi rkami, ale bezwadne ciao wylizno si z jej ucisku, padajc w kierunku warujcego aroka.

Drapienik byskawicznie rzuci si do garda dziewczyny i jednym uderzeniem szczki zmiady jej kark. Z rozszarpa­nej szyi trysny fontanny krwi, plamic futro rosomaka. Przy­war do martwej ofiary, popiesznie wyszarpujc z jej ciaa kawaki misa i poykajc je arocznie. Zajty jedzeniem, nie zwraca najmniejszej uwagi na otoczenie.

Jenny cofna si par kroków, czujc, jak krci jej si w gowie. Zrobio jej si zimno, przenikny j dreszcze.

Nic ju nie moga uczyni!

Nad jej gow rozlegy si gwizdy, oklaski i miechy. Trolle radowali si zwycistwem pupilka. Ich uwaga skierowaa si na zmagania Blade'a z Wilczkiem.

Wojownik mimo obolaego ramienia wyty wszystkie siy, aby nie dopuci rozwartej, straszliwej szczki w poblie szyi bd twarzy. Wiedzia, e jedno skuteczne kapnicie i moe by po nim. Nie dba o pazury tnce jego ciao, dziku­jc w mylach Bogu za niechlujstwo Trolli. Stwardniaa od brudu i tuszczów zdobyczna tunika chronia go niczym pan­cerz, dlatego apy zwierzaka nie mogy mu uczyni wikszej krzywdy. Za paru zadrapa sczya si krew, ale byy to nie­znaczne skaleczenia.

Lewym ramieniem odpycha eb napierajcego drapieni­ka; praw dga jego boki noem. Uderzenia byy zbyt sabe. Ciao rosomaka byo otoczone grub warstw sada, wic tak­e nie czyni mu wikszej krzywdy.

- Dalej, Wilczek, dalej! - dopingowali pupila Trolle. - Zagry gnojka!

Cinity przez którego z nich ciki but uderzy Blade'a w skro, oszaamiajc go na chwil. Rosomak, wykorzystujc sabo mczyzny, wyrwa si z jego obj, odskakujc na par stóp.

Wojownik poderwa si z ziemi, zastanawiajc si nad na­stpnym posuniciem. Gdyby wycign drug veg, postrze­liliby go ponownie. Z poranionymi obydwoma ramionami nie mia najmniejszych szans na pokonanie drapienika. Straci jeden z noy, którego ostrze tkwio w garbatym grzbiecie Wil­czka. Pozosta mu jeszcze ostatni bowie, ale potrzebowa spo­sobu gwarantujcego pewne zwycistwo. Przecie zada kil­kanacie ciosów noem, a rosomak nawet tego nie odczul!

„Gdyby tak mona byo go spta..." - do gowy przysza mu zbawienna myl.

Wilczek przyblia si, szykujc si do ataku. Blade byska­wicznie rozci opasujcy tunik sznur i rozerwa materia po­midzy szyj a otworami na rce.

Pochyli si, ciskajc w doniach gór tuniki i nacigajc j do poowy gowy. Nie móg zwleka zbyt dugo, bo roso­mak zdyby wpi si w jego ciao; ani zadziaa zbyt prd­ko...

Kiedy Wilczek odbi si od ziemi, ponownie skaczc mu do garda. Wojownik pochyli si jeszcze bardziej. Szybkim szarpniciem zdar z siebie tunik i drapienik wbi si w ni niemal do poowy. Spad na ziemi, szamoczc si rozpaczli­wie.

Mczyzna wydoby spod koszulki sztylety i dopad do ro­somaka. Gdy ten zdoa wychyli z tuniki swój eb. Blade wbi dugie ostrza w oczy Wilczka, wwiercajc si nimi a do móz­gu.

Saxon by chyba jedynym czowiekiem, który przejrza za­miary nieznajomego, lecz nim zdy temu zapobiec. Wilczek by ju martwy! Przez tum przebieg jk rozpaczy...

Blade podbieg do Jenny, która staa nie opodal ucztujcej bestii. Draa, zszokowana i przeraona.

- Odsu si!

Spojrzaa na niego nieprzytomnie.

- Blade? - zapytaa nieswoim gosem, jakby po raz pier­wszy go zobaczya.

Wojownik wiedzia, e w kadej chwili Trolle mog otrzs­n si z zaskoczenia i wzi srogi rewan za zabicie ich ulu­bieców. Musia wymyli co, czym zyska na czasie, co od­wróci ich uwag...

Jego wzrok spocz na pozostaym przy yciu rosomaku. Zamyli si.

Ile móg way ten drapienik? Najwyej trzydzieci fun­tów... Bariera miaa za dziesi stóp wysokoci... Jeeli wy­korzysta moment zaskoczenia, powinno mu si uda!

Podbieg do aroka, zachodzc go od tyu, i chwyci za je­go ogon. Rosomak zaskomla zdumiony, czujc, e co go wlecze po piasku areny. Blade, zbierajc wszystkie siy, zacz zatacza kóka jego ciaem, krcc si wokó wasnej osi, tak jak to zapamita z ksiek opisujcych dawne olimpiady.

- Spójrzcie! - zawy jaki mody Troll.

- Co on robi? - zawoa inny.

Wojownik, krcc si coraz szybciej, przyblia si do ba­rierki. Stojcy nad ni gapie cofnli si w popochu, inni, zaj­mujcy miejsca za ich plecami, naparli do przodu, chcc si dokadniej przyjrze widowisku. Zrobi si straszliwy cisk.

Saxon wycelowa rewolwer w mczyzn, ale nie móg zdecydowa si na nacinicie spustu, obawiajc si postrzeli aroka.

Blade'owi brakowao tchu w piersiach. Zacisn zby i wznoszc ramiona ponad gow, rzuci rosomaka w gór.

W kompletnej ciszy, jaka zapanowaa, drapienik przelecia wielkim ukiem ponad barierk i wpad pomidzy widzów. Trolle oszaleli ze strachu. Wyjc i piszczc tratowali si wza­jemnie, prc w kierunku wyjcia z budynku. Starali si oddali od rozwcieczonego zwierzaka, który uderza we wszystko, co tylko znalazo si w jego zasigu.

Saxon zeskoczy na aren i bezszelestnie przybliy si do nieznajomego, który usiowa wyprowadzi Jenny przez wy­bieg dla rosomaków.

Stan kilka stóp od niego i wycelowa bro w plecy m­czyzny.

Wojownik, syszc za sob cichy trzask odciganego cyngla, automatycznie sign po pistolet.

- Lepiej nie - warkn olbrzym. - Chyba e chcesz by martwy.

Blade zamar z palcami zacinitymi na kolbie vegi.

- Wolno wycignij pistolet i rzu go jak najdalej. Blade usucha. Do Jenny nadal nic nie docierao, wpatry­waa si bezmylnie w nieruchome ciao Angeli.

- Sdzisz, e jeste wielkim spryciarzem? Blade wzruszy ramionami.

- Dotare do koca swojej drogi. Osobicie przetn ni twojego ywota.

- Dostaj rozwolnienia ze strachu... - Wojownik mia nad­ziej, e sprowokowany Troll zastrzeli go na miejscu, a nie podda go jakim okrutnym torturom.

- Dostaniesz - obieca Saxon. - Zanim z tob skocz - doda, chowajc bro do kabury.

- Zamierzasz poama mnie w swych wielkich apach? - zdziwi si Blade, oceniajc siy przeciwnika.

Sam by susznego wzrostu, ale Troll przewysza go o pó gowy i musia way z dwiecie dwadziecia funtów.

- Widziaem, e uwielbiasz ostre zabawki. Niele zaatwi­e nimi Wilczka. Ja take uwielbiam dugie ostrza. - Olbrzym sign rk pod tunik i wycign wielk maczet. - Spróbu­jemy si?

Wojownik wycign nó z pochwy.

- Zadziwiasz mnie.

- Nie jestem tchórzem, który zadaje ofierze cios w plecy - rzek Saxon z dum w gosie. - Lubi widzie strach w oczach przeciwników, zanim je wydubi!

Przywódca Triady postpi kilka kroków w stron Trolla.

- Ale, ale - powstrzyma go tamten, krcc maczet. - Jak masz na imi? Nie zapominajmy o dobrych manierach...

- Nazywaj mnie Blade.

- Saxon - przedstawi si olbrzym. - To do roboty. Nie mog doczeka si chwili, w której posiekam ci na kawaki. To mówic, natar na przeciwnika.


Rozdzia dwudziesty czwarty

Biegncy Hickok strzela z obu koltów do Trolli, uniemo­liwiajc im dotarcie do Joanny, która klczaa o kilka jardów od rozwartych drzwi.

- Co robimy? - zapyta Cyde Indianina.

Obaj wci stali w alejce, skryci w cieniu drzew.

- Rób, co chcesz.

Geronimo uniós brauninga i otworzy ogie, wypadajc z ukrycia.

Przed wejciem z budynku rosa sterta martwych cia. Tum Trolli rozla si na boki, szukajc bezpieczniejszych miejsc.

Hickok nie zwraca na nich uwagi. Interesowali go jedynie ci, którzy usiowali dopa Joanny. Ujrza wielkiego Trolla z karabinem, celujcego do dziewczyny. Przestrzeli mu cza­szk. Uamek sekundy póniej zabi innego napastnika, pdz­cego ze wzniesionym mieczem.

Nadbiegajcy z tyu Geronimo dostrzeg, e Hickokowi za­ley jedynie na ochronie Joanny, dlatego musia zaj si jego bezpieczestwem. Kiedy brodaty Troll wymierzy strza w pier przyjaciela, Indianin skosi go krótk seri; kolejnemu przestrzeli szyj, nastpnemu rami...

Za drzwiami czai si Cyde, sporadycznie posyajc kule w tum wrogów. Jednak w ten sposób zabi ich wiele wicej ni w caym swoim yciu. Odebra wreszcie stary dug, jaki mieli u niego Trolle...

Hickok dotar do Joanny. Dziewczyna szamotaa si z zam­kiem karabinu maszynowego, nie mogc go uruchomi.

- Ten gruchot si zaci - powiedziaa ze zami w oczach. Strzelec stan midzy ni a atakujcymi Trollami, osania­jc dziewczyn wasnym ciaem.

Obok zatrzyma si Geronimo, adujc do brauninga nowy magazynek.

Napastnicy, widzc, e w danej chwili tylko jeden z niezna­jomych jest uzbrojony, zaatakowali z wiksz miaoci, ale grad ku z rewolwerów Hickoka ostudzi ich wojowniczo.

Strzelec sta wyprostowany, spokojnie trafiajc w Trolli jak w butelki na strzelnicy. Straci rachub, ilu ju zabi. Strzay wistay wokó jego gowy, a w jego pier uderzyy dwa ka­mienie wyrzucone z procy. Kule biy w ziemi wokó niego, a on nie cofn si ani o krok.

Geronimo zaadowa bro i wczy si do walki. Jedna ze strza zadrasna jego praw ydk, kamie otar mu kark, ale tak jak jego przyjaciel, sta niewzruszenie. Na pociemniaej twarzy malowa si wyraz szczepowej dumy. Przypomina in­diaskiego wojownika, walczcego z generaem Custerem pod Little Big Horn.

- Gotowe! - zawoaa z radoci Joanna, stajc u boku to­warzyszy.

Trzymany przez ni commando zagrzmia dononie, zagu­szajc wszelkie inne dwiki. Dugie serie uderzyy w tum napastników, rozpraszajc go w kilka sekund! Wielkokalibrowe pociski rozryway klatki piersiowe, odcinay ludziom ko­czyny, przeszyway ich ciaa, zadajc okrutne rany. Mao któ­ry z Trolli myla o obronie. Przeklinajc i wyjc rzucili si do ucieczki, pozostawiajc na placu boju dziesitki zakrwawio­nych, rannych i martwych towarzyszy.

Nagle jeden z Trolli, kryjc si przez cay czas za uchylo­nymi wrotami, wyskoczy z cienia, przebieg kilka kroków i cisn w dziewczyn krótk wóczni. Nim pocisk zdy oderwa si od jego doni, ju nie y, zastrzelony przez Hic­koka, lecz wóczni nic ju nie zdoao zatrzyma.

- Uwaaj! - zdy zawoa Wojownik, gdy szerokie ostrze wbio si w pier Joanny, obalajc j na ziemi.

- Nie! - zawy strzelec.

Joanna usiowaa co powiedzie, lecz z jej ust nie wydoby si aden dwik. Hickok bezwiednie uniós upuszczony przez ni karabin maszynowy, otwierajc z niego ogie i bieg­nc w kierunku uciekajcych napastników. Rozgrzana lufa skakaa w jego doniach, wiartujc cikimi seriami niedobit­ki Trolli. Wyczerpa si magazynek, a do Wojownika nic nie docierao. Jak w transie naciska na spust, mierzc karabinem we wszystkie strony.

- Hickok!

Hickok nic nie sysza, wci usiujc strzela.

- Hickok, to ja! - Z tym okrzykiem podbieg do niego Geronimo. - Masz pusty magazynek. - Zapa przyjaciela za ra­mi. - Syszysz mnie? Wystrzelae wszystkie pociski!

Strzelec zatrzyma si zdezorientowany.

- Wystrzelae wszystkie pociski - powtórzy Geronimo. -Trollsi uciekli, ju ich tu nie ma!

Hickok rozejrza si wokó, z wolna opamitujc si.

- Wszystko w porzdku? - spyta Geronimo.

- wietnie - mrukn Hickok. - To ciasteczko z kremem... Nagle przypomnia sobie, co si wydarzyo, i z krzykiem wróci do lecej dziewczyny.

Twarz Joanny bya niesamowicie blada, z kcików sinych ust wypyway struki ciemnej krwi.

- Joanno! - jkn Hickok, padajc na kolana i biorc j za rk. - Co mam robi? - Spojrza pytajco na przyjaciela. - Mam wycign drzewce?

Geronimo, rozpoznajc po oznakach krc nad dziew­czyn mier, smutno pokiwa gow.

Hickok zrozumia. Pochyli si nad ni z paczem, wpatru­jc siew jej zamglone, wilgotne oczy.

- Joanno...

Z trudem umiechna si, koniuszkiem jzyka oblizujc wargi. Spróbowaa unie rk.

Hickok pogaska j czule po policzku.

- Staraj si nie rusza.

- Czemu...? Ju mi nic nie... zaszkodzi... - wyszeptaa.

- Niemowlak!

Pochyli si nad ni jeszcze bardziej, czoem dotykajc jej czoa.

- Musisz odszuka... siostry - polecia sabncym gosem. - Urs, Jenny i pozosta...

- Zrobi to - obieca.

Wzrok Joanny stawa si coraz bardziej nieobecny, jej renice rozszerzay si coraz bardziej...

- Uwaaj na siebie... najdroszy...

- Joanno...

- To byo takie zabawne. - Zamiaa si, plujc krwi.

- Nic nie mów... Wolno potrzsna gow.

- Ju... niewane... Bd czekaa na ciebie... tam... - Uniosa oczy ku górze.

- Prosz...- jkn.

Jego zy spyway na biae jak pótno policzki ukochanej.

- Powiedz, e mnie kochasz...

- Kocham - zapewni, tulc jej gow w ramionach. Jej wzrok znieruchomia, ciao zadrao i wydaa ostatnie, gbokie westchnienie. Odesza na zawsze... Hickok wzniós zazawion twarz ku niebu.

- Nieee!!!

Rozdzia dwudziesty pity

Saxon igra z Blade'em. Jego maczeta miaa ostrze dusze o kilka cali od noa bowie i bya cisza.

Niedbale macha sw broni, zmuszajc przeciwnika do nieprzerwanego ustpowania.

Wojownik stara si zebra siy, nie tracc energii na bez­skuteczne ataki. Widzia, e olbrzym jest w korzystniejszym pooeniu. Zerkn na nieruchom Jenny, stojc nad ciaem przyjacióki.

„Zapewne to szok" - uzna.

Troll zauway jego spojrzenie.

- Nie martw si o ni. Nie wyrzdz jej krzywdy. Bdzie mnie wspaniale zabawia - powiedzia, umiechajc si lu­bienie.

- Nigdy nie bdziesz jej mia!

- Tak ci si zdaje...

- Ja to wiem! - odpar Blade.

Saxon zaatakowa gwatowniej, rezygnujc z zabawy. Za­mierza przyprze przeciwnika do barierki, ograniczajc swo­bod jego ruchów, i jak najszybciej zakoczy walk.

- Musz przyzna - stwierdzi Troll, nie przerywajc usta­wicznych ataków - e jeste odwanym gupcem. Przez kilka ostatnich lat nikt nie mia stan ze mn do walki twarz w twarz.

- Wiesz, jakie to przysowie. Im kto wyej zajdzie, tym...

- Tym duej bdzie spada - Troll dokoczy za Blade'a. - Syszaem to ju wielokrotnie.

- Coraz bardziej mnie zaskakujesz - odpar Wojownik, unikajc gwatownego uderzenia. - A moe by si podda? -zaproponowa nieoczekiwanie. - Nie przybyem tu sam.

- A syszysz to? - Saxon zwróci jego uwag na dolatujc z zewntrz kanonad. - To moi ludzie kocz tych, którzy przybyli wraz z tob.

- Moe jest odwrotnie - zauway Blade pochylajc si. O cal nad jego gow przeleciaa ze wistem cika macze­ta. Coraz bliej jego pleców bya barierka, jeszcze kilka kro­ków, a nie bdzie mia gdzie si cofa...

Saxon zmarszczy brwi, uwanie nasuchujc i zadajc w tym czasie dwa grone cicia. Jedno z nich doszo przeciw­nika, rozcinajc mu skór na ramieniu.

- Chyba masz racj - przyzna Troll. - Nie posiadamy ka­rabinów maszynowych. Maj je jedynie Obserwatorzy, ale za­warlimy z nimi umow o nieagresji.

- Obserwatorzy? - zdziwi si Blade, ocierajc krew z ra­mienia. - Kim oni s? Saxon potrzsn gow.

- Nie mam czasu na wyjanienia, musz std wyj jak najprdzej - odpowiedzia, ciskajc maczeta w twarz przeciw­nika.

Wojownik instynktownie uchyli si, na uamek sekundy tracc Trolla z oczu. To wystarczyo. Olbrzym podskoczy, a­pic Bladej od tyu, opasujc swymi wielkimi ramionami je­go tuów i przygniatajc jego ramiona do eber.

Blade nie móg zapa powietrza, czu, e si dusi, przed oczami widzia czarne plamy. Szarpa si bezskutecznie, usiu­jc wyswobodzi si ze stalowego ucisku. Olbrzym zamia si tylko, miadc go jeszcze mocniej.

- Nigdy nie powiniene zadziera z Trollami! Zaoybym si z tob, e bd j mia po obiedzie, ale nie doyjesz do te­go czasu i nie przekonasz si o tym na wasne oczy! - zasycza Saxon do ucha ofiary.

Blade przypomnia sobie, e wci ciska w lewej doni nó bowie. Z trudem wykrci rk, wbijajc ostrze w krocze olbrzyma i odcinajc mu jdra.

Troll zawy piskliwie, puszczajc przeciwnika.

- To nie do wiary... - szepn w szoku. Wojownik zaczerpn powietrza. Wycign zza koszuli ostatni, rezerwowy sztylet.

- Nie zostawiaj mnie tak! -jkn Saxon. - To boli.

- Mog zabra ci jako winia.

- Skocz ze mn - mamrota Troll, koyszc si na nogach. - Wol umrze! - Spojrza bagalnym wzrokiem na Wojowni­ka.

Blade skin gow, pojmujc, czego si tamten doprasza. Olbrzym zadra, kiedy sztylet utkwi mu w oczodole. Po­chylajc si wolno niczym cinane drzewo, z trzaskiem ude­rzy gow o ziemi, si upadku wbijajc ostrze w gb czasz­ki.

- Blade! - zawoaa Jenny, podbiegajc do ukochanego. Ostronie wyj z jej skostniaej doni piszczel, któr przez ca­y czas ciskaa, i odrzuci, tulc dziewczyn do sobie.

Powoli uspokaja si. Teraz do niego dotaro, jak bardzo rwie go przestrzelony misie i jak swdz zadrapania zadane pazurami rosomaka.

Na zewntrz panowaa cisza.

„Co tam si mogo wydarzy?" - zastanawia si.

Dostrzeg za balustrad dziewczta z Rodziny i umiechn si do nich.

Obok Ursy, Lei, Daffodii, Marii i Saphiry staa nie znana mu starsza kobieta.

A moe ju j kiedy widzia?

- Niech ci Bóg bogosawi - odezwaa si nieznajoma. - Za to, e wyrwaa nas z pieka.

- Czy ja ciebie znam? - zdziwi si.

- Siedziae na moich kolanach i wyjadae czekoladowe ciasteczka.

- Nadine? - Umiechn si z niedowierzaniem. - Co ta­kiego... Poczekajmy, a ci zobaczy Platon!

- Nie zobaczycie tego starego jelenia przez tydzie po mo­im powrocie do Domu! - stwierdzia Nadine z radoci w go­sie.

Rozdzia dwudziesty szósty

Wojownicy przeszukali miasto, ale wszyscy pozostali przy yciu Trolle uciekli, zabierajc ze sob nieszczsne niewolni­ce. Znaleli tylko piciu rannych, których Blade kaza za­mkn w wityni, pozostawiajc im garniec wody i troch ywnoci.

Cindy i Tyson nadal mieli ochot doczy do Rodziny, mi­mo e byli mocno zasmuceni mierci ojca. Geronimo znalaz ciao Clyde'a w tym samym miejscu, w których si rozstali. Zgin przeszyty strza, doczajc do swojej ukochanej Bessy.

Indianin opowiedzia, e widzia aroka. Rosomak wyle­cia z budynku na karkach uciekajcych Trolli, znalaz wyrw w palisadzie i skry si w puszczy.

Hickok owin paszczem ciao Joanny i delikatnie zoy je na tyach FOKI.

Miaa zosta pochowana ze wszystkimi honorami w obr­bie Domu.

Blade i Geronimo zabrali bro paln znalezion przy zabi­tych Trollach i ulokowali j w pojedzie, palc pozostay or.

Zblia si wieczór, soce wolno znikao za horyzontem, przybierajc intensywn, ognistoczerwon barw.

- Nigdy ju nie pozwol ci oddali si na krok - powie­dziaa Jenny, otaczajc ramionami ukochanego. - Tak si cie­sz, e znów jestemy razem, a za par dni bdziemy w Do­mu!

- Wtpia w to, e ci znajd?

- Zaczynaam - odpowiedziaa szczerze.

Blade spojrza za siebie. Wiedzia, e w ciemnym wntrzu transportera czuwa nad zwokami Joanny zamary w rozpaczy przyjaciel.

- Tak mi go al - powiedziaa Jenny, czytajc w jego my­lach.

- Wiesz... - Przygarn dziewczyn do siebie. - Przed wy­jazdem Platon opowiada mi, jak cikie potrafi by ycie, ja­kie stawia na naszej drodze przeszkody, abymy, pokonujc je, ksztatowali nasze charaktery i stawali si lepsi. Gdyby by tu z nami, zapytabym go teraz, w jaki sposób mier Joanny ma ulepszy Hickoka.

Jenny pocaowaa go delikatnie w usta.

- W jednym mia racj...

- Tak? - zapyta.

- e ycie to nie ciasteczko z kremem.

- Moliwe. - Blade umiechn si w zamyleniu. - Zale­y, jak si z niego korzysta... - Zamilk, przywierajc ustami do jej warg.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Robbins David CieƄ zagƂady 01 Fox twierdza ƛmierci
Robbins David CieƄ zagƂady 01 Fox twierdza ƛmierci
1 Twierdza smierci
Badacze twierdzą, ĆŒe ƛwiadomoƛć czƂowieka moĆŒe ĆŒyć po ƛmierci
ƚMIERĆ I JEJ OZNAKI
Tales twierdzenie
Pedagogika smierci
ƚmierć gwaƂtowna 2
Twierdzenie Talesa
bol,smierc,hospicjum, paliacja,opieka terminalna
Bulyczow Kir Biala Smierc
etyka lekarska i smierc 2013
4 ƚMIERĆ ƚWIĘTEGO WOJCIECHA
Analiza Matematyczna Twierdzenia
Czas nie istnieje, to iluzja – twierdzą (niektórzy) fizycy cz 2
!Alistair MacLean Jedynym wyjƛciem jest ƛmierć

więcej podobnych podstron