20


2008-01-29 Palavery Donalda Tuska Wbrew czarnowidzom, co to wszystko widzą w czarnych barwach, nieubłaganego postępu nie da się ukryć. Weźmy takiego premiera-generała Wojciecha Jaruzelskiego. W 1981 roku potrzebował „90 dni spokoju” - po których Polska rosłaby w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Jak wiadomo, perfidna Solidarność nie dotrzymała terminu i w rezultacie premier-generał musiał sławną „linię porozumienia” wzbogacić o człon drugi - „linię walki”. W efekcie stan wojenny był wprowadzany już pod „linią porozumienia i walki” - oczywiście tak samo jedynie słuszną, jak i poprzednia „linia porozumienia” - jeszcze bez walki. To była właśnie tak zwana „mądrość etapu”, z jakiej słynęła partia komunistyczna oraz uczeni w piśmie rabini. Tymczasem premieru Tusku do tego, by Polska rosła w siłę, a ludzi żyli dostatniej wystarcza już nie trzy, tylko zaledwie dwa miesiące. Tak można wnosić z apelu skierowanego do uczestników telewizyjnego widowiska pod tytułem ”Biały Szczyt”, jakie telewizja państwowa i telewizje kontrolowane bezpośrednio przez razwiedkę, nadały 21 stycznia. Widowisko było na najwyższym poziomie, jeśli nie artystycznym, czy merytorycznym, to w każdym razie - politycznym. Statystowała w nim zarówno pani Anna Fotyga z Kancelarii Prezydenta, jak i pani Minister Ewa Kopacz z rządu, nie mówiąc o przywódcach związków zawodowych pracowników zatrudnionych w ochronie zdrowia, przedstawicielach administracji samorządowej, jako „założycielach” szpitali i innych „placówek”, a nawet - niewiarygodne, ale tak mówiono - „przedstawicielach” pacjentów. Do tego gremium premier Tusk zwrócił się z apelem o powstrzymanie się od protestów przez dni 60, bo właśnie w tym czasie rząd „dopnie” odpowiednie ustawy i będzie gites tenteges. Co prawda lekarze i pielęgniarki nie tyle domagają się „ustaw”, bo czego jak czego, ale ustaw, to u nas nie brakuje. Domagają się pieniędzy, a z tymi już tak dobrze nie jest, bo takim, dajmy na to, nauczycielom premier Tusk przypomniał spiżowe słowa Władysława Gomułki, że „z próżnego i Salamon nie naleje”. Czyżby za 60 dni miał na Polskę spaść deszcz złota, z którego „Salamon” będzie nalewał za koleją? Byłby to niewątpliwie jeden z zapowiedzianych przez premiera Tuska cudów, więc w obliczu tak poważnej zastawki związek zawodowy ratowników medycznych natychmiast się uspokoił i zamarł w oczekiwaniu. Inne najwyraźniej są albo bardziej przeżarte jadem sceptycyzmu, albo bardziej zatwardziałe i powstrzymały się od deklaracji. Jeśli jednak cud ma nastąpić, to nic, tylko jakoś przetrwać te dwa miesiące. Tym właśnie tłumaczę sobie przyjętą przez rząd taktykę „cunctando rem restituere”, czyli ratowania sytuacji zwlekaniem. Premier Tusk zaproponował, żeby „Białemu Szczytowi”, żeby zbierał się co dwa tygodnie, to wtedy na pewno coś uradzą. Tak też twierdzi poeta, objawiając w enigmatycznym wierszu, jak to „uradziły dwie geldonie, by się wybrać na kolonie”. Szczyt przyjął ten apel bez entuzjazmu, czemu trudno się dziwić, widząc cienką herbatkę i kawę, jaką organizatorzy telewizyjnego widowiska poczęstowali zebranych. Kiedyś bywało inaczej. Karol książę Radziwiłł „Panie Kochanku”, kiedy jako pierwszy senator prowincji litewskiej zaprosił tamtejszych posłów na podobny „szczyt”, kazał służbie najpierw odbić beczki z ostrygami, otworzyć gąsiory z gdańską wódką i skrzynie z toruńskimi piernikami, po czym odezwał się w te słowa: „mości panowie, zanim zaczniemy radzić o dobru Rzeczypospolitej, posilmy się nieco!” Niestety dzisiaj nawet premier Tusk nie odważyłby się na taki gest, a nawet gdyby się odważył, to pewnie wszyscy uczestnicy „Białego Szczytu” uznaliby to za prowokację; jak tylko któryś cokolwiek przełknie, zaraz przyjdzie Julia Pitera i każe mu natychmiast wszystko zwrócić. W takiej sytuacji trudno jednak będzie przekształcić widowisko w serial, w każdym razie z udziałem tych samych statystów, bo jeśli chodzi o premiera Tuska, to oczywiście, jak najbardziej. Ale to nic nie szkodzi; zamiast autentycznej pani Fotygi, czy, dajmy na to - powiatowych starostów, których telewizyjna publiczność i tak przecież nie zna, można wynająć mniej znanych aktorów, tak, jak to robi Szymon Majewski, albo nawet naturszczyków, byle trochę podobnych. Wtedy wszystko mogłoby wypaść nawet lepiej, niż przy statystach autentycznych, bo aktorzy tylko wypowiadaliby kwestie przygotowane przez Kancelarię Premiera, a konkretnie - przez delegowanych tam podwładnych pana min. Schetyny, więc na tym tle premier Tusk wypadałby jeszcze korzystniej, a tylko o to przecież w tym wszystkich chodzi, nieprawdaż? Bo w złoty deszcz, który za przyczyną premiera Tuska za dwa miesiące spadnie na wyschniętą polską ziemię, nie wierzy chyba nawet on sam, podobnie jak w „pakiet ustaw”, dzięki którym Polska ponownie rosłaby w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Ponownie - bo raz już rosła - za panowania Edwarda Gierka, który lubił palavery białego człowieka z dzikimi i też urządzał narady, podobno nawet z krowami - aż w 1980 roku zmiotła go fala strajków. SM

Wcale nie o Janie Tomaszu Grossie W biogramie prof.Jana T.Grossa w Wikipedii czytamy: "... dorastał w lewicowym środowisku. Matka Grossa, Hanna Szumańska (córka znanego przedwojennego adwokata, Wacława Szumańskiego, który był obrońcą m.in. w "procesie brzeskim") [ nie tylko w brzeskim, za to prawie zawsze: obrońcą lewicowców;], była łączniczką Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej i pomagała ukrywać przed Niemcami jego ojca, Zygmunta (Polaka żydowskiego pochodzenia, członka Polskiej Partii Socjalistycznej)". Piszę to nie po to, by wspominać Janka Grossa, z którym siedzieliśmy w jednym więzieniu - lecz by podkreślić lewicowość Armii Krajowej. Oczywiście: nie cała AK była lewicowa - była lekko-średnio lewicowa. Natomiast jej kierownictwo - zwłaszcza piony propagandy, oblepione przez zlewicowaną inteligencję żydowską - było bardzo różowe, a nawet czerwone. Stąd zresztą szły przecieki do AL, która obficie korzystała ze swoich wtyczek. A co? Myślicie Państwo, że jak żydo-komuna wyjawiała Sowietom tajemnice wojskowe USA, to nie mogła tajemnic polskiego Państwa Podziemnego???!!? Do dziś nie jest wyjaśniona sprawa (wykonania wyroku? mordu?) 13-VII-1944 na śp.Jerzym Makowieckim (z żoną; oboje pochodzenia żydowskiego) i śp.Ludwiku Widerszalu - prominentnych działaczach BiP. Nie wiemy, czy najwyższe kierownictwo AK, mając dowody ich współpracy z AL i chcąc uniknąć kompromitacji, wydało rozkaz ich zastrzelenia - czy też była to omyłka, strzelanie do niewinnych różowych, anty-komunistów - podczas gdy prawdziwi agenci sowieccy czekali spokojnie na wkroczenie Sowietów? NB. zamordowany został również śp.Marceli Handelsman. Parę słów o jednym z szefów BiP-u. ŚP. Kazimierzu Damazym Moczarskim (ps.: "Borsuk", "Grawer", "Maurycy", "Rafał"), osobiście dzielny i rozsądny człowiek, odbył m.in. praktykę konsularną w Konsulacie RP w Paryżu [lipiec-październik 1931], a w 1933 w Institut des Hautes Études Internationales na Uniwersytecie w Paryżu. Wtedy to zapewne zapisał się do masonerii - a raczej, z uwagi na poglądy, do pseudomasonerii zwącej się "Grand Orient de France" ; proszę sobie obejrzeć np. ich świątynie,; zobaczyć: ile mają lóż w jednej tylko dzielnicy Paryża - i zdać sobie sprawę, że ich członkami są redaktorzy i właściciele TV i dzienników, bankierzy, notariusze, przedsiębiorcy, pisarze... i politycy. W odróżnieniu bowiem od masonerii GO nie odżegnuje się od polityki - wręcz przeciwnie: aktywnie wspiera Lewicę. Tak - ktoś mnie o to pytał: to GOdF jest twórcą... nie, nie EWG; czegoś zupełnie odmiennego od EWG: UE!). Tu drobna uwaga: bycie w masonerii, a nawet w GOdF, nie koniecznie oznacza, że człowiek poświęca interesy Polski dla masońskich. Często ludzie wstępowali do masonerii, by swoje tam wpływy wykorzystywać w polskim interesie! W "polskim" MSZ nigdy nie wiadomo, kto tak naprawdę pracuje dla kogo... W związku z tym Moczarski awansował szybko - działając w związkach zawodowych, w dodatku: urzędniczych (!) Należał do lewicy syndykalistów, założył Klub Pracowniczy "Maurycy Mochnacki" (wybitny mason!), był założycielem Stronnictwa Demokratycznego - lewicowego, więc uważanego, nie do końca słusznie, za pro-sowieckie. Po wojnie wezwał do złożenia broni w'obec Sowietów. Ponieważ jednak to On prowadził dochodzenie w sprawie śmierci Makowieckich i Widerszala, został aresztowany i skazany na 10 (potem 5) lat. Ponieważ w lipcu 1947 roku "RP 2 1/2" (PRL jeszcze nie było!!) zrezygnowała z "planu Marshalla", kontakty z Lewicą europejską przestały być komunistom potrzebne i Moczarskiego skazano na karę śmierci. Na szczęście wyroku nie zdążono wykonać i żył (jako członek władz SD) do 1975 roku. Zapewne Jemu m.in. zawdzięczam, że mimo dwukrotnego aresztowania nikt mi w SD nie zrobił nawet najmniejszej wymówki! Nie do pojęcia dla członków PZPR - nieprawda-ż? Polityka to skomplikowana materia... JKM

Kolejna Skrzynka Odpowiedzi Kilka osób pyta o SD. Oczywiście wstępując do niej jako do partii nie-marksistowskiej nie miałem pojęcia, że tak naprawdę było ono założone przez oddelegowanych PPR-owców do spółki z lewicową masonerią. Potem SD zostało połączone z resztkami Stronnictwa Pracy (czyli chadecją) - i zupełnie straciło charakter polityczny. Jednak dumne było z tego, że jest legalną partią nie-marksistowską i skupiało ludzi, którzy - choć żadnych profitów z tego nie mieli - nie chcieli być w PZPR, a mogli choć trochę działać politycznie. Istniało w nim też silne lobby homosiów... Jako szeregowy członek miałem jednak pewną bezcenną korzyść: wiedziałem od podszewki, co się naprawdę działo w komisjach Sejmu (zupełnie co innego, niż na posiedzeniach plenarnych...) - a także miałem okruchy wiedzy o tym, co naprawdę działo się w kierownictwie "bratniej partii". Ciekawostka: w Sejmie w roku 1992 aż sześciu szefów klubów partyjnych (było ich chyba 17?) wywodziło się z SD! Z p.premierką Hanna Suchocką na czele. Na 100% powiązaną z masonerią - i to z tą lewacką, a nie z tą regularną, bo ta kobiet nie przyjmuje... Odpowiadam {~MJJ): Przecież ja naprawdę nie pisałem o J.T.Grossie! {~majk lee}: O co chodzi? Jak prowokacja? !! Ciekawa sprawa: co jakiś czas ogłasza sie amnestie podatkowe - a nikt jakoś nie wpadł na pomysł, by zastosować amnestię celną w stosunku do firm i kierowców, stojących przed wschodnią granicą. Ich czas jest zapewne znacznie cenniejszy, nią suma ceł - zresztą przecież towary są deklarowane! Amnestia dotyczyłaby wyłącznie kontroli (sądzę, że nikt nie przemyca na Wschód ani bomby atomowej, ani wąglika, ani p.Iljicza Ramireza Sancheza alias "Carlosa"). To by rozładowało korki raz-dwa. Oczywiście: za ten czas nie płacono by faryzeuszom i celnikom. Chociaż... czy by rozładowało? Przecież za granicą czyhają gangi celników białoruskich, rosyjskich, ukraińskich... JKM

Potrzebne kobiety! JE Katarzyna Hallowa, Ministerka Edukacji Narodowej (a właściwie juz Europejskiej) postanowiła pełną parą kontynuować program reformy oświaty - zaczynając od podstawy, tj. od wyrwania rodzinie już pięcio-sześcioletnich dzieci. Niestety: jest to kontynuacja zapowiedzi jeszcze sprzed 10 lat, z czasów rządów WCzc. Krystyny Łybackiej (LiD, Poznań)… Nie jest to na pewno działanie liberalne: liberałowie pozostawiają takie decyzje rodzinie. Nie jest to działanie konserwatywne: konserwatyści starają się, by dziecko jak najdłużej było przy rodzinie - bo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci - a to rodzina jest nośnikiem podstawowych wartości. Jest to działanie jak najbardziej socjalistyczne. Socjaliści chcą jak najwcześniej wyrwać dziecko spod wpływów rodziny - by ukształtować je tak, jak chce tego PAŃSTWO - państwo postępowe, oczywiście. Gdy już dziecko zostanie zabrane rodzicom, to już Pani Ministerka (czy Pan Minister) mogą swobodnie robić z dzieckiem, co chcą - a to wychowywać seksualnie, a to oddawać na eksperymenty rozmaitym pederastom i pedofilom, a to nauczać teorii zbiorów (w II klasie!!), a to wpajać miłość do urzędów skarbowych (to nie żart - to fakty!!), a to… Krotko pisząc: można się świetnie bawić. Tyle, że potem wyrastają z tych dzieci a to mordercy, a to gwałciciele, a to - przeciwnie - chłopaki-ciamajdy - a wszystkie zgodnie kończące szkołę na poziomie zazwyczaj skandalicznym. Co nie jest winą nauczycieli - tylko bandy „ekspertów”, piszących i układających szkolne programy. Niektórzy (i to jest najgorsze!) robią to pełni poczucia Misji Oświeceniowej - inni, to po prostu Płatne Pachołki Brukseli. Nb., Bruksela płaci pachołkom ZNACZNIE więcej, niż płaciła Moskwa… Bo musicie Państwo wiedzieć, że program: trzylatki obowiązkowo w przedszkolach - sześciolatki obowiązkowo w szkołach - jest dyrektywą Komisji Europejskiej - a jeśli III RP ratyfikuje akces do Unii Europejskiej, to stanie się wkrótce obowiązującym prawem. Nawet p. mec. Roman Giertych, jako minister, posłusznie kontynuował ten program! To się nazywa po europejsku: „Acquis communautaire”, czyli „dorobek wspólnotowy”… Oczywiście federaści nie chcą narzucać obowiązku przedszkolnego i szkolnego tylko po to, by narzucać obowiązek. Chodzi właśnie o wyrwanie dzieci rodzinie - i wychowanie ich na Dobrych Europejczyków - tak, jak inny socjalista i Europejczyk, Adolf Hitler, kazał wychowywać je na dobrych narodowych socjalistów - a komunista Józef Stalin na jeszcze lepszych socjalistów międzynarodowych. To, że Dobry Europejczyk (by czymś różnić się od stalinowca i hitlerowca!) kocha pederastów i walczy o równouprawnienie płci oraz z globalnym ociepleniem - rozumie się samo przez się. Federaści robią to pod hasełkiem „Wyrównywania szans” - już jawnie socjalistycznym. Czekam, kiedy rzucą hasło przymusowych operacji plastycznych - by wszystkie dziewczyny miały taką samą urodę (gdyż, jak wiadomo, piękna dziewczyna ma nieskończenie większe szanse, niż brzydula). Tymczasem jedne dzieci są zdolniejsze, inne mniej zdolne - i żadne „wyrównywanie szans” nic na to nie poradzi. Idiota pozostanie idiotą - choćby (ogromnym kosztem i wysiłkiem) wbito mu do głowy Teorię Względności. Natomiast pensje wyrównywaczy szans oraz ich możliwości manipulowania dziećmi rosną niepomiernie. Nieszczęście, oczywiście, tkwi znacznie głębiej. Otóż dziećmi w domach zajmowały się zawsze kobiety. Kobiety i umieją, i lubią to robić - zresztą w szkołach podstawowych uczą dzieci też kobiety… Tyle, że nie uczą za darmo tego, czego one by chciały - tylko (za - marne - pieniądze, zabrane pod przymusem w podatkach ich mężom) tego, co każe im Ministerstwo Edukacji Europejskiej. Bo przecież mamy tworzyć Wielki Naród Europejski - nicht war? Jeśli chcemy, by dzieci uczyły się w domach wartości rodzinnych, do domów muszą wrócić kobiety! Bez tego dzieci będą uczyły się na ulicy… albo, co jeszcze gorsze: w „euro-szkołach”. JKM "Warto być przyzwoitym".... (Władysław Bartoszewski) W dniu 31 grudnia 2007 roku zmarł profesor dr hab. Edward Prus. Wielu czytelnikom niewiele mówi to nazwisko, ale uważam, że warto je przypomnieć, bo blokada medialna na tego człowieka, jest tak wielka, że próżno by szukać chociaż informacji o jego śmierci. Był pracownikiem naukowym Wyższej Szkoły Planowania Strategicznego w Dąbrowie Górniczej oraz WSP TWP w Warszawie oraz   wykładowcą w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, Jego specjalnością była historia Polski  oraz  politologia. Zajmował się publikacjami dotyczącymi i dokumentującymi zbrodni dokonanych na kresowej ludności polskiej przez  Organizację  Ukraińskich Nacjonalistów- Ukraińskiej Powstańczej Armii. Pisał też prace dotyczące tematu martyrologii Żydów i Polaków w czasie drugiej wojny światowej na kresach wschodnich Rzeczpospolitej. Opublikował wiele  prac takich jak: „Pannacjonalizm. Polityczna działalność emigracyjna byłych kolaboracjonistów z Europy wschodniej i południowo- wschodniej”, „Herosi spod znaku tryzuba”,” Taras Czuprynka Hetman UPA”, Bluff XX wieku”, „Rycerze żelaznej ostrogi”,” Holocaust po banderowsku”,” Legenda Kresów - Szare Szeregi w walce z UPA”, „Operacja Wisła”, „ Stefan Bandera 1900- 1959. Symbol zbrodni i okrucieństwa”, „SS-Galizien”,” „Patriarcha Galicyjski”, „ „Hulajpole”,. Ostatnią jego książką była pozycja „ Banderomachia- łże rząd Stećki na tle rzeczywistości”. Był bardzo ostro krytykowany przez postbandrowskie środowiska w Polsce, ignorowano go jako historyka, ale jednocześnie wskazywano, że jego liczne książki miały duży wpływ na przypominanie polskiej opinii publicznej- zbrodni UPA. Prof. Edward Prus urodził się w Założciach  koło Zborowa w dawnym województwie tarnopolskim, a więc na Kresach. Stąd  między innym jego zainteresowanie tamtymi sprawami. Był typowym narodowcem, który zawzięcie walczył piórem o zachowanie prawdy, dotyczącej  tego co odbywało się na Kresach. Msza święta za jego duszę odbyła się w kościele Najświętszej Marii Panny, 4 stycznia 2008 roku o godzinie 12 w Bojkowie koło Gliwic, po której został pochowany na miejscowym cmentarzu  w grobie rodzinnym. Podobnie było z prof. Księdzem  Michałem Poradowskim, którego losy związane z Narodowymi Siłami Zbrojnymi,( jako kapelan) emigracja, pobyt w Chile podczas rządów  gen.. Pinotcheta i książki dotyczące sytuacji  w kościele po Soborze Watykańskim II, Talmudu na tle Biblii, historii Rewolucji Francuskiej, ale nie w wersji polityczno poprawnej, ale tej prawdziwej i krytyka marksizmu, w momencie gdy zmarł( o ile pamiętam w 1994r), nie było nikogo z władz, zarówno świeckich jak kościelnych na jego pogrzebie. W ostatniej drodze towarzyszyło mu jednie kilku członków Unii Polityki Realnej z Kalisza.. Pan Janusz Korwin - Mikke napisał o nim „ Był wielkim człowiekiem”. Taki jest los ludzi idących pod prąd poprawności politycznej, zaprzeczającym obowiązującemu nurtowi przedstawianej” prawdy”, nie godzącym się na  jedynie prawdziwą wersję wydarzeń… Obaj nie byli z tzw. establishmentu, przemilczani, ignorowani, biało-plamowani.. Przyznam się, że nigdy w państwowej telewizji czy państwowym radiu nie słyszałem tych nazwisk…W żadnej dyskusji, w żadnej informacji., przy żadnej okazji… Tak zamilczeć to jest dopiero sztuka, w demokracji - systemie najpełniejszej wolności jednostki i nieograniczonych możliwości artykułowania swoich poglądów.. Na szczęście są ludzi uparci, ideowi, którzy za wszelką ceną starają się ocalić od zapomnienia ludzi , fakty, wydarzenia, niewygodne politycznie  w danym okresie historycznym.. Do nich z pewnością zalicza się  wydawnictwo „NORTOM” z Wrocławia, które wydawało książki prof. Edwarda Prusa i prof. Michała Poradowskiego… Tak tak… to jest to samo wydawnictwo, które swojego czasu zostało wyproszone z Targów Ksiązki we Frankfurcie przez organizatorów, w której to sprawie maczał ręce pan minister Michał Ujazdowski, „prawicowiec” jak się patrzy, który też swojego czasu- na jakiejś uroczystości związanej ze Stefanem Kisielewskim- powiedział, w obecności Janusza Korwin- Mikkego  że nie ma już nikogo kto pisze tak prosto i zrozumiale(???)… Wtedy prezes podczas „takiej podniosłej uroczystości „wstał i wyszedł, i napisał w Najwyższym Czasie, że nich oni sobie opowiadają tu na ziemi te głodne kawałki, a my ze Stefanem spotkamy się tam w Niebie i uśmiejemy się z nich do rozpuku… A swoją drogą, kto z czytelników, słyszał kiedykolwiek od  prawie dwudziestu lat w mediach informację, że Stefan Kisielewski, słynny Kisiel, człowiek odważny, wielki prześmiewca PRL-u był wśród założycieli Unii Polityki Realnej? Przecież nawet syn Kisiela, Jerzy Kisielewski  pracujący  w telewizji państwowej i jakoś nic nie robi w tej sprawie, żeby młodzież i „ obywatele” III RP dowiedzieli się prawdy… A swoją też drogą, gdyby Kisiel żył do tej pory, to dopiero by się uśmiał z tego co wyprawia się z Polską -gdy PRL- u już „ nie ma”(???). Ciekawe, czy zapraszany byłby do ognistych dyskusji telewizyjnych, obdarowywany medalami, przyjmowany na salonach, czy może ignorowany, ośmieszany z przyklejoną mu łatką oszołoma i człowieka nawiedzonego??? Myślę, że właśnie tak by było… no bo co mogła by robić ekipa okrągłostołowa budująca socjalizm w wersji  socjal- hard-euro, gdy Kisiel  wyrzucałby im prawdę prosto w oczy? Ale wracając do profesora Edwarda Prusa…Jedna z  osób bywająca na jego wykładach i odczytach pani Barbara Belczyńska napisała tak:” Przez trzy dni prowadził wykłady historyczne, a słuchaczom było ciągle mało. Podziwiałam wytrzymałość profesora i cieszyła mnie fascynacja i entuzjazm młodych ludzi, ale zaskoczył mnie podczas spacerów i posiłków, ponieważ nie ustawał w opowieściach. Bardziej już osobistych i dowcipnych. Ten światowy autorytet okazał się być wytwornym, uroczym i eleganckim Panem, a przy tym skromnym i taktownym. Przyznać muszę, że niewielu spotkałam mężczyzn takiej klasy. Emanował ciepłem, lecz wyraźnie przebijała stanowczość . Wielka wagę przywiązywał do wypowiadanych słów, gdzie „tak”  zawsze „tak „ znaczyło. Mam w albumie wspólną fotografię i mały zasuszony bratek, kwiatuszek, który położył przed moim nakryciem obiadowym w pałacu myśliwskim Radziwiłłów. Rycerz- Legenda Kresów”, Ile zbrodni, ile zacietrzewienia, ile krwawych  opisów, ile etnicznych czystek- jest w tych książkach.. Ile cierpienia i śmierci naszych rodaków na Kresach… i nawet przeszkadzają postawić pomnik przy Placu Grzybowskim upamiętniający  wymordowanie 120 ooo Polaków… bo projekt pomnika jest zbyt okrutny!.. i rozniecający nienawiść polsko- ukraińską… Ale Ukraińcy mogą stawiać pomniki Banderze i innym… My - nie! Rzeczywiście rację w tym jednym miał Władysław Bartoszewski twierdząc swojego czasu, że: Warto być przyzwoitym”… Pan Bóg to z pewnością doceni na Sądzie Ostatecznym… Ja nie miałem przyjemności poznać profesora Prusa osobiście, ale przeczytałem cztery jego książki, które mam w swoich zbiorach i które wywarły na mnie wrażenie..” Holocaust po Banderowsku”,” Stefan Bandera- symbol okrucieństwa i zbrodni”,”  Taras Czuprynka” i „SS-Galizien”… I te cztery wystarczyły mi , żeby wyrobić sobie zdanie na temat pasji profesora, a ta- jak wiadomo- niezgodna z oficjalną linią polityczną, nie mogła być upubliczniana publicznie, gdzie po 1989 roku nareszcie mogliśmy odetchnąć powietrzem wolności.. WJR

2008-01-30 Pitera? Do dymisji! Premier Donald Tusk musiał przełknąć gorzką pigułkę. Nie może odwołać Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, gdyż nie ma ku temu podstaw prawnych, mimo że jego przyboczna Julia Pitera robiła, co mogła, by Kamińskiego i jego służby pokazać jako zagrożenie dla demokracji. A tu - haka nie ma, nawet tak "antypaństwowego" jak podsłuchiwanie Pitery dniami i nocami. Pitera rozpętała przeciwko CBA wielotygodniową "kampanię nienawiści" i termin ten jest tu jak najbardziej uprawniony. Insynuacje, kłamstwa, agresja - mieszanka typowa dla propagandy Platformy - tym razem nie wypaliły. W sumie jednak Kamiński nie ma się z czego cieszyć, gdyż jest to tylko odroczenie egzekucji do czasu przyjęcia noweli ustawy o CBA. Oglądając konferencję Tuska, czekałem na jedno słowo, na "przepraszam" - w kierunku Mariusza Kamińskiego i funkcjonariuszy CBA spotwarzonych kampanią rządu. Słowo to nie padło i nie padnie, tak samo jak daleko nie pada Pitera od Tuska. Na słowo "przepraszam" skierowane do osoby, wobec której prowadziło się czarną kampanię polityczną zakończoną fiaskiem i kompromitacją stać jest tylko ludzi z klasą, a więc nie Tuska, którego poziom oddają słowa wypowiedziane 19 października 2007 r. podczas konwencji PO w Białymstoku. Komentując ujawnienie przez CBA nagrań, na których była posłanka PO Beata Sawicka domagała się łapówki za pomoc w interesach, mówił: - Gen. Czesław Kiszczak mógłby się uczyć od Kaczyńskiego i Kamińskiego. Obaj używają aparatu państwowego przeciwko opozycji. Przykład z niego wzięli potem inni funkcyjni PO. By pozostać przy "specjalistce od zwalczania korupcji", to 20 grudnia 2007 r. w "Gazecie Wyborczej" nie postawiła na CBA "suchej nitki", podkreślając, że w jej raporcie wyliczone są przypadki ewidentnego łamania prawa przez CBA. Wyłania się obraz instytucji niepodlegającej żadnej kontroli, w której prawo traktowano bardzo swobodnie. Mariusz Kamiński, który za to wszystko odpowiada, nie może dalej kierować Biurem. Potem raport - gdy wewnątrz rządu było już wiadomo, że nie ma nawet wartości świstka papieru - zamienił się ni stąd, ni zowąd w "materiał wewnętrzny", bez mocy sprawczej, który nie zostanie upubliczniony, gdyż nie chce tego premier. Tyle że sam Tusk jakieś dwa miesiące wcześniej mówił, że jak "Raport Pitery" będzie, to ludzie go dostaną na tacy. Tylko kto tę deklarację pamięta poza paroma dziennikarzami? Ta wypowiedź jednak padła i musi być przypominana chociażby po to, by rząd raport ujawnił i udowodnił, jaki jest transparentny w stosunkach z obywatelem. Na razie bowiem owa "transparentność" objawiła się odmową ujawnienia raportu, mimo że wystąpił o to rzecznik praw obywatelskich prof. Janusz Kochanowski. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski odrzekł wówczas, że nie ujawnia się kuchni politycznej, choć przecież nie chodziło o raport specznaczenia, a o raport ministra rządu, sporządzony na zlecenie urzędującego premiera. Dokument, który gdyby potwierdzał oskarżenia PO, natychmiast zostałby ujawniony i służyłby za podstawę do odwołania szefa CBA. W kraju, w którym urzędników państwowych obowiązują jakieś normy cywilizacyjne, Pitera po rozbiciu w pył jej oskarżeń, które miały spowodować odwołanie Mariusza Kamińskiego, natychmiast podałaby się do dymisji. Próżne marzenia, bo i poziom nie ten, i zadania całkiem inne. Propagandowo była szefowa Transparency International jest "uzupełnieniem" Stefana Niesiołowskiego. Wicemarszałek Sejmu za cel ataków słownych obrał sobie Antoniego Macierewicza, którego Platforma boi się jak diabeł święconej wody, gdyż wie, że wiedza byłego likwidatora WSI o służbach jest większa niż wszystkich członków sejmowej komisji razem wziętych. Pitera nie poda się do dymisji także dlatego, że styl jej działań politycznych w pełni odpowiada premierowi. Tusk oświadczył w tych dniach, że jest zachwycony współpracą z panią koordynator. A że zamiast wyników jest demagogia? Przecież zadaniem tego rządu nie jest jakaś tam głupia i nikomu niepotrzebna walka z korupcją, tylko wyrzynanie ludzi poprzedniej ekipy którzy z tym zjawiskiem walczyli naprawdę. Gdy Platforma zmieni ustawę o CBA, tak jak domagały się od niej przed wyborami wpływowe środowiska biznesowe i podporządkuje Biuro parlamentowi, głowy od razu polecą. Piotr Jakucki

"Dzieją się rzeczy niebywałe" Umorzenie śledztw w stosunku do Lwa Rywina, byłego premiera Leszka Millera, byłej minister Aleksandry Jakubowskiej w sprawie manipulacji przy tworzeniu ustawy medialnej zamyka sprawę podejrzeń kierowanych do tzw. grupy trzymającej władzę ("gtw"). Śledztwa umorzono, ponieważ nastąpiło przedawnienie karalności, a ponadto prokuratorom nie udało się udowodnić istnienia "gtw". Tak brzmi oficjalna wersja. Inną można sobie dośpiewać na melodię o apolityczności naszej prokuratury, z refrenem w postaci powtarzającej się serii wybawczych umorzeń, zwolnień i innych cudów w wymiarze sprawiedliwości pod kierownictwem nowego szefa resortu z nominacji partii rządzącej. Zmiana rządów wyzwala nadludzkie siły w naszym wymiarze sprawiedliwości; szybko zamyka się stare wszczęte sprawy i równie szybko wszczyna się nowe postępowania w starych sprawach. Ale jak się zmieni władza, to może poznamy skład "gtw", jeżeli oczywiście takowa istniała, a Lew Rywin i Adam Michnik nie zechcą zabrać tej wiedzy do grobu. Czasami jednak sama oliwa na wierzch wypływa i wtedy prokurator, np. w Olsztynie, nie ma innego wyjścia, jak zabrać się do pracy. Oskarżonym o gwałt został Czesław Małkowski, prezydent Olsztyna. Na ławę sądową nie doprowadziła go ani wieloletnia kariera partyjna w PZPR, od sekretarza gminnego w Wielbarku, ani funkcja dyrektora Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk w Olsztynie w roku 1980. Ten ostatni cenzor PRL-u był później sekretarzem Rady Wojewódzkiej SdRP i przewodniczącym miasta, a od 2001 roku także prezydentem z ramienia SLD. W roku 2006 ponownie wygrał wybory na prezydenta miasta. Rządzony przez Czesława Małkowskiego Olsztyn kojarzył mi się zawsze ze zjawiskiem tzw. syndromu sztokholmskiego. Na mieszkańców, mojego zresztą rodzinnego miasta, patrzyłem, jak patrzy się na ofiary porwań i prześladowań. Tylko "syndromem sztokholmskim" można wytłumaczyć, dlaczego Małkowski, komunistyczny aparatczyk, ostatni pezetpeerowski cenzor w mieście, działacz postkomunistycznej lewicy, po założeniu "bezpartyjnego" komitetu wyborczego "Po prostu Olsztyn", mógł wygrać kolejne wybory prezydenckie w 2006 roku. I pewnie rządziłby Olsztynem do końca swojego życia, gdyby jedna z urzędniczek nie oskarżyła go o gwałt. Tak to już jest, że z wyroków sądów jedni się cieszą, inni smucą. W tym rzecz, by zadowolonych przestępców było jak najmniej. Uwolnienie siedmiu bezwzględnych bandytów z gangu tzw. obcinaczy palców, odpowiedzialnych za porwania biznesmenów i członków ich rodzin, należy odebrać jako porażkę prawa. Czy była to porażka sędzi Barbary Piwnik, byłej minister sprawiedliwości w rządzie Leszka Millera, czy prokuratury przygotowującej materiały śledcze, trudno jednoznacznie stwierdzić. Z pewnością jednak był to sukces adwokatów gangsterów dowodzący nie po raz pierwszy, że umiejętności i kwalifikacje członków palestry mogą być aż na tyle znaczące, że przesądzają nawet o ministerialnych nominacjach. - Za rządów premiera Tuska dzieją się rzeczy niebywałe - tak były premier Jarosław Kaczyński skomentował wypuszczenie na wolność gangsterów. Rzeczy niebywałe dzieją się także w mediach, w których króluje minister Julia Pitera. Ktoś z internautów wyliczył, że w ciągu jednego dnia była aż 8 razy w telewizji i 5 razy w radiu. Oczywiście w telewizji jest lepiej niż w radiu, bo za darmo przypudrują człowieka i uczeszą. Czy to nie jest aby korupcja polityczna? Nie dość, że darmo makijaż, to i marketing polityczny. Ile by kosztował czas antenowy, gdyby Platforma musiała za niego zapłacić? Szaleństwo polityczne, jakie uprawia od dwóch miesięcy Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją (a raczej pełnomocnik rządu do spraw walki z CBA i Mariuszem Kamińskim), jest działaniem typowo politycznym na bezpośrednie zamówienie premiera Tuska. Taki sam charakter ma szukanie haków na ministra Zbigniewa Ziobrę. Żeby coś znaleźć, wyjmują twardy dysk z komputera. Wkrótce rozpoczną prace komisje śledcze. Platforma Obywatelska pokłada w nich wielkie nadzieje. Julia Pitera oświadczyła, że na zmiany w CBA trzeba jeszcze zaczekać - do czasu zakończenia prac komisji sejmowej.Karnawał Platformy Obywatelskiej trwa. Wojciech Reszczyński

Refleksy Chestertonowi łatwo zarzucić niedostrzeganie błędów papiestwa. Tylko parę razy w swoich niezliczonych artykułach, felietonach i esejach odnosi się do protestantyzmu - i zawsze jest to postawa albo filozoficzna (atakuje determinizm Kalwina), albo uczuciowa (atakuje "grzech rozpaczy" Lutra). Pamiętać trzeba, że wychował się w Church of England, więc zerwanie z protestantyzmem było dla niego i jego następców sprawą zarazem bolesną, jak i fundamentalną. Gdy ćwierć wieku po jego śmierci rozpoczął się Sobór Watykański II, który wykonał olbrzymi krok w kierunku "braci odłączonych" - rozpoczął się też wielki dramat owych "apostatów" anglikańskich, którzy przeszli do katolicyzmu dla jego stałości i uniwersalności; aby pod koniec życia ujrzeć, że łacinę porzuca się, jak to uczyniono w Kościołach protestanckich, na rzecz języków narodowych, a tradycję porzuca się na rzecz "modernizacji". Nie należy jednak zarzucać Chestertonowi braku zdolności przewidywania, gdyż przy takim kryterium nie ostałby się autorytet żadnego myśliciela - i we wszystkich innych sprawach wykazał się niemal darem proroczym. Jako publicysta wykazał niepospolitą przenikliwość, atakując w 1919 r. zwycięskiego premiera brytyjskiego Lloyda George'a za jego politykę wzmacniania Niemiec kosztem Francji i Polski (w myśl teorii o równowadze sił, której chwilowe osłabienie Niemiec miało jakoby zagrażać). Pisał, że Polska bez Gdańska i Śląska ośmieli sąsiadów do nowych rozbiorów - a ponieważ Polacy na pewno się z nimi nie pogodzą, wywoła to nową wojnę. Poeci nierzadko widzą jaśniej od polityków. Chesterton był jednym z niewielu publicystów anglosaskich, którzy od razu i całym sercem poparli Polskę w czasie wojny 1920 roku. Laburzyści - pisał - i różni liberalni idealiści twierdzą, że prawo międzynarodowe może określać i chronić wszystkie granice świata, ale nie powinno określać i chronić granic Polski. (...) Polska to jedyny realny wał obronny przeciw barbarzyństwu... I jeśliby Polska upadła, wraz z nią runąłby szaniec pokoju całego świata. Już wtedy także w prasie brytyjskiej i amerykańskiej pojawiały się doniesienia o rzekomych pogromach Żydów w Polsce. Chesterton przeprowadził wraz z bratem i H. Bellokiem własne dochodzenie i ogłosił, że są to kłamstwa. Przede wszystkim jednak już u zarania planów Zjednoczonej Europy - i rojeń o zjednoczonym świecie - stwierdził, że ich przesłanki są utopijne. Powszechny pokój jest możliwy tylko w doskonale despotycznym imperium światowym: a na szczęście ludzka natura sprawia, że taki twór jest niemożliwy. Nawet w niewyobrażalnie okrutnym cesarstwie chińskim co jakiś czas dochodziło do buntów chłopskich, które obalały cesarza. Nawet dzisiaj, gdy komuniści chińscy dysponują całą techniką zachodnią, która umożliwia im totalną inwigilację ludności - wciąż żyje w podziemiu ruch Falun Gun, co jakiś czas słyszymy o dysydentach, a na obrzeżach nowego cesarstwa buntują się Ujgurowie i Tybetańczycy. Z typową dla siebie niewinną prostotą pan Wells wyjaśnia, że Utopia koniecznie musi być jednym państwem światowym, bo inaczej ludzie mogliby w niej toczyć wojny. Zupełnie nie przychodzi mu do głowy, że wielu z nas mogłoby toczyć wojny w dowolnym państwie światowym choćby i do końca świata. Każda dobra sprawa zasługuje na to, by o nią walczyć. (...) Nie da się zapobiec konfliktom cywilizacji, bo nie sposób zapobiec konfliktom idei. Jego sprzeciw wobec relatywizmu jest nieprzejednany, wielki marsz umysłowej destrukcji pójdzie dalej. Wszystko zostanie zanegowane. (...) Całkiem racjonalna jest teza, że życie jest snem; dowodem mistycznego zdrowego rozumu będzie teza, że żyjemy na jawie. Zapłoną stosy, by męczennicy mogli dać świadectwo, że dwa razy dwa to cztery. Zostaniemy zepchnięci do obrony nie tylko niewiarygodnych cnót i normalności ludzkiej kondycji ale też czegoś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego - rozległego, niewiarygodnego wszechświata, który rozpościera się tuż przed naszymi oczami. Tak właśnie się stało. Hitler i Himmler pielęgnowali obłąkany, przerażający pogląd, że wszechświat to kuta skała, w której znajduje się dziura: Ziemia. Już samo wyobrażenie czegoś takiego dowodzi zachwiania umysłu. Natomiast bunt bohatera "Roku 1984" zaczyna się od wpisu w jego dzienniku, że dwa plus dwa to cztery - cokolwiek na ten temat stwierdziłaby Partia. Następnym krokiem jest stwierdzenie, że można poprawnie rozumować bez wskazówek partii... a tego już "nadzorcy" tolerować nie mogli. A przesłaniem panującego dziś postmodernizmu jest w istocie solipsyzm, co oznacza, iż każdy ma swoją rzeczywistość - żyjemy we własnych snach. Ta profetyczna cecha myśli Chestertona sprawiła, że został skazany na zapomnienie metodą stosowaną tylko wobec najniebezpieczniejszych wrogów: Todschweigen, czyli "zamilczenia na śmierć". Ale nowym inżynierom dusz nigdy nie uda się ich próba kneblowania nieposłusznych... a to po prostu dlatego, że nic nie wiedzą o ludzkiej duszy. Piotr Skórzyński

Tonęli, ale żyją Po raz trzeci z kolei Najwyższa Izba Kontroli zajęła się prywatyzacją Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, stwierdzając, że prywatyzacja tego zakładu odbyła się w celu jego ratowania przed upadłością (związki zawodowe domagały się upadłości likwidacyjnej - poinformowano w Izbie). Zdaniem NIK, żerańskie FSO było ratowane przez Skarb Państwa we właściwy sposób, jednak nie doprowadziło to do istotnej poprawy sytuacji finansowej. Izba pozytywnie oceniła działania ministrów: gospodarki, skarbu i finansów, podejmowane w celu rozwiązania tzw. wspólnego przedsięwzięcia z Daewoo, działania restrukturyzacyjne oraz wybór nowego inwestora. Jest nim Zaporożskij Awtomobilestroitelnyj Zawod (AvtoZAZ). Ukraińcy za akcje FSO zapłacili symboliczne 100 zł, to może być bulwersujące! W końcu przez pół wieku swego istnienia (do 1998 r.) FSO wyprodukowało ponad 3,5 mln samochodów, w 1999 r. - ponad 200 tys.! A jednak... Sprzedaż była prawidłowa, uchroniła fabrykę w sytuacji zagrożenia dalszego jej istnienia, spowodowanego niekorzystnymi wynikami ekonomicznymi - stwierdził podczas konferencji prasowej Andrzej Otrębski p.o. dyrektora dep. gospodarki, skarbu i prywatyzacji NIK.

Czebol upadł Poprzedni właściciel, południowokoreański "czebol" (koncern) Daewoo w 2001 r. ogłosił upadłość. Straty, jakie wyliczają dla nas po bankructwie, to prawdopodobnie nie mniej niż 2,5 mln zł. Inwestor nie był w stanie zrealizować swoich zobowiązań i rozwiązanie z nim umowy wspólnego przedsięwzięcia z 1996 r. było według kontrolerów Izby słuszne. Pozycja skarbu państwa w negocjacjach z Daewoo była jednak słaba, ponieważ - to NIK wyraźnie wykazał w poprzednich kontrolach, z lat 1998 i 2002 - wspomniana umowa wspólnego przedsięwzięcia dotycząca zasad i terminów ostatecznego rozliczenia zobowiązań była dla skarbu państwa niekorzystna. Pozycje koreańskiego koncernu w negocjacjach z Polakami wzmacniał fakt, że FSO nie była w stanie funkcjonować, bez wykorzystania znaków towarowych należących do Daewoo.

AvtoZaz biznesmena Watadze Porozumienie z Daewoo i bankami w grudniu 2003 r. umożliwiało restrukturyzację fabryk, co bardzo ważne - kontynuację produkcji, a także poszukiwanie nowego inwestora. Skarb państwa, po kilku latach, odzyskał kontrolę nad FSO, obejmując akcje przekazane przez Daewoo wartości 35 mln zł. Koreańczycy zezwoli na używanie swoich znaków towarowych, rozmowy o ulgach i zwolnieniach zostały zaniechane, bo i tak upadający "czebol" nie miał z czego płacić (są wątpliwości, czy powinien w związku z tym, że umowa dla polskiego skarbu nie brzmiała korzystnie). Ewentualne należności miały związek z niewykonaniem zobowiązań inwestycyjnych i wynosiły, w chwili umorzenia przez Ministra Finansów w 2003 r. już ok. 635 mln zł. Fabryce udzielono pomocy publicznej (53 mln zł). W ten kosztowny dla naszego budżetu sposób, FSO doczołgała się do przejęcia przez AvtoZAZ należącej do firmy UkrAvto ukraińskiego biznesmena Tariela Wasadze.

Produkcja chevroleta aveo Umowa sprzedaży Ukraińcom FSO nastąpiła w czerwcu 2005 r., wcześniej ukraińska spółka odkupiła od kilku banków niektóre wierzytelności FSO. Gdyby nie nowy inwestor, fabryka przestałaby istnieć, a na roszczenia pracownicze z naszej wspólnej kasy trzeba byłoby wyłożyć ok. 200 mln zł - skarb państwa straciłby znacznie więcej, niż udzielając FSO pomocy. Ukraińcom sprzedano akcje FSO SA, które stanowiły łącznie 20 proc. kapitału, reprezentują jednak 84 proc. głosów na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Prawda, że za akcje policzono szokująco mało, ale - podkreślał A. Otrębski - wartość spółki była ujemna. W umowie sprzedaży akcji, inwestor zobowiązał się do utrzymania produkcji samochodów, wprowadzenia nowych modeli - w tym roku ma to być 139 tys., w przyszłym - 155 tys., utrzymanie miejsc pracy do przyszłego roku na poziomie 2 tys. 200 osób. Ostatnia kontrola NIK na Żeraniu, która objęła lata 2000-2006 (ale kontrolerzy Izby sięgnęli także do wcześniejszych dokumentów, także z 1996 r.) wykazała, że zobowiązania inwestycyjne AvtoZAZ realizuje. W połowie października ub. r. minister skarbu podpisał z inwestorem aneks do umowy prywatyzacyjnej. Dzięki aneksowi mogła rozpocząć się na Żeraniu, w listopadzie ub.r. produkcja samochodu Chevrolet Aveo.

Rarytas muzealny: warszawa M-20 Takiej fabryce, jak FSO w Warszawie, która jest teraz własnością firmy ukraińskiej, a w PRL była osiągnięciem sztandarowym przez lata i oczkiem w głowie ówczesnych władz, należy się jeszcze chwila uwagi, związana z historią. Przedsiębiorstwo utworzone zostało w 1948 r., w skład zakładu wchodziła fabryka w Warszawie (od 1951 r.), a potem także zakład w Nysie (od 1986 do 2002 r.). Gdy zezwolono na budowę Fabryki Samochodów Osobowych, wydawało się, że będzie można współpracować z włoskim Fiatem, podpisana nawet została umowa w Turynie - na Żeraniu miał być produkowany fiat 1110, ale okazało się to mrzonką. W listopadzie 1951 r. z taśm produkcyjnych zjechał pierwszy samochód wyprodukowany w Polsce po wojnie i nie był to fiat, ale pobieda, czyli ciężka i powolna warszawa M-20, dzisiaj jako eksponat muzealny prawdziwy rarytas. Dwa lata później z taśm zjechała syrena. Pod koniec 1965 r. ziściło się marzenie polskich inżynierów z Żerania, z podpisano umowę licencyjną produkcji fiata 125. Produkcję syreny, a następnie warszawy przerzucono do Bielska-Białej.

Szczęście w nieszczęściu W 1978 r. rozpoczęła się na Żeraniu era poloneza, ale po 1991 r. - gdy nastały nowe czasy - fiatem 125, polonezem, a nawet polonezem caro, nie za wiele osób chciało już jeździć. Nie było mowy o uruchomieniu produkcji nowego modelu samochodu, bo na to trzeba było ponad 1 mld dolarów, FSO mogła dysponować z trudem tylko 30 milionami. Zaczęła się współpraca z amerykańskim koncernem General Motors, ale GM nie został inwestorem FSO, rozmowy na ten temat z Amerykanami trwały krótko. Mówiono, że inwestora dla FSO szukają ludzie, którzy nic a nic nie znają się na branży motoryzacyjnej. Wtedy na horyzoncie pojawiło się Daewoo. Akt notarialny powołujący spółkę Daewoo-FSO podpisany został w 1996 r. W 2004 r. Daewoo-FSO zmieniła nazwę na Daewoo. Byli tacy, którzy zawczasu wieszczyli nieszczęście, chociaż jeszcze nikt się nie spodziewał, że "czebol" stoi na glinianych nogach. Produkowano na Żeraniu daewoo tico i daweoo espero, lanosy, nubiry, leganzy, wzięciem cieszyły się matizy. I wtedy huknęło. Dalsze dzieje już znamy. Można posumować konferencję w NIK, że FSO znalazła swoje szczęście w nieszczęściu. Wiesława Mazur

Kronika wyprzedaży Polski (254) Wchodzenie w mózgi Agora podpisała uzgodnioną w lutym 2002 r. umowę kupna firmy Prószyński i S-ka, dobierając 12 tytułów pism kolorowych. Prószyński i Ska zadebiutowała na rynku prasowym w 1990 r. miesięcznikiem "Poradnik Domowy", w 1994 r. wydawała już 14 tytułów, posiadała drukarnię i wydawnictwo książkowe. Jak wiadomo, flagowym okrętem Agory była "Gazeta Wyborcza". Agora tyła, obrastając w przeróżne czasopisma, stacje radiowe, prowadząc reklamę zewnętrzną, przedsięwzięcia internetowe, handlując kolekcjami książek wraz z muzyką i filmami. Minął termin, w którym Polskie Towarzystwo edukacyjne miało zapłacić 334,5 mln zł za 85 proc. Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. WSiP to było największe wydawnictwo książkowe, specjalizujące się w wydawaniu książek dla szkół podstawowych i średnich, czasopism metodycznych, encyklopedii i słowników. Do prywatyzacji WSiP zabierano się już wcześniej. Pierwszy przetarg został unieważniony. Na tzw. krótkiej liście inwestorów znalazły się wówczas takie firmy, jak brytyjska spółka Pearson Education, konsorcjum Polskie Książki Edukacyjne i Uniprom SA. W drugim przetargu, na krótkiej liście umieszczono Polskie Książki Edukacyjne, w skład których wchodziło wydawnictwo M. Rożak i fundusz TDA Capital Partners, Polskie Towarzystwo Edukacyjne w składzie: drukarnia Uniprom, "Nasza Księgarnia" oraz Agora. W ministerstwie skarbu informowano, że przetarg znów może spalić na panewce, wtedy wrócą do rozmów z Agorą, albo z kimś innym, bo wszystko się jeszcze waży. Na rynku znajdował się Bertelsman, Maxwell, Berlusconi, Murdoch... O dziennik "Prawo i Gospodarka" zabiegały 4 Media, w kwietniu 2002 r. zawarto przedwstępną umowę sprzedaży gazety, za 6 mln zł. Można powiedzieć, że PiG, który ukazał się po raz pierwszy w kwietniu 1997 r., posiadał korzenie wywodzące się z Biura Informacji Organizacyjno-Prawnej INFOR, którą w 1987 r. założył Ryszard Pieńkowski. Firma zasłynęła tym, że pod koniec 1995 r. przejęła od szwajcarskiego koncernu Jean Frey tygodnik "Prawo i Życie", w spółce Nowa Europa przejęła 49 proc. udziałów. Kiedy prezydentem został Aleksander Kwaśniewski, Ryszard Pieńkowski został odznaczony za osiągnięcia w upowszechnianiu kultury oraz za zasługi w działalności wydawniczej Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski. Historia spółki 4Media jest nader interesująca, był to przedtem Chemiskór! Zaprzestał produkcji skór miękkich, farb i środków chemicznych dla przemysłu garbarskiego i rozpoczął działalność wydawniczą, poligraficzną, radiowo-telewizyjną oraz internetową. Akcje imienne 4Mediów posiadali Jerzy Stępień i Grzegorz Cieniewski, kupowali PiG, chociaż w kasie mieli posuchę. Postarali się o pożyczkę w wysokości ok. 9 mln zł. Pieniądze pobrane zostały od spółki Media Trust, ale pochodziły naprawdę od Poalim Trust Services Ltd. z Tel Awiwu. Najgorsze, że się gdzieś pieniądze rozwiały. We władzach 4Mediów, gdy w kasie spółki działy takie dziwne rzeczy, zasiadał Jacek Merkel - lider pomorskiej PO, Dariusz Kaszubski i Wojciech Krefft - liberałowie z Gdańska. Można powiedzieć, że wprost nie do wiary, co się działo w 4 Mediach! Tymczasem tygodnik z tytułem "Wprost" ogłosił człowiekiem roku 2001 r. Leszka Cezarego Millera. I tym razem był to wybór czujny: Miller w grudniu 1999 r. na kongresie założycielskim Sojuszu Lewicy Demokratycznej został wybrany na przewodniczącego SLD, a za niecałe dwa lata został premierem. Kto mógł zostać człowiekiem roku "Wprost" na przykład w roku 1997? Oczywiście, Marian Krzaklewski, szef Akcji Wyborczej "Solidarność", będącej u władzy. Na łamach wspomnianego tygodnika wygłaszano o Krzaklewskim wówczas takie peany, że chyba musiało mu być głupio. Ówczesny minister skarbu Emil Wąsacz wypowiedział się na łamach "Wprost", że Krzaklewski jest człowiekiem nieskazitelnym, wyznającym wartości moralne, które powinny być drogowskazem dla narodu. Ludźmi roku "Wprost", w swoim oczywiście czasie, został Lech Wałęsa (gdy był prezydentem), Hanna Suchocka (gdy była premierem), Jacek Kuroń (gdy był na tzw. topie i rozlewał emerytom i rencistom zupę do misek), poetka z Krakowa Wisława Szymborska (gdy została noblistką). Na człowieka roku nominował "Wprost" Jerzego Buzka. Miller wrócił ze Stanów Zjednoczonych i wszyscy wiedzieli (nie tylko z "Wprost"), że rozmawiał w Ameryce z samym Georg'em Bushem oraz jego sekretarzem obrony Donaldem Rumsfeldem - głównie o przesądzonym już zakupie używanych samolotów wielozadaniowych dla polskiej armii, reprywatyzacji i że pisnął o wizach. Media, wyjazd premiera, a następnie powrót, elegancko odtrąbiły. Potrzebna była nagonka na pracujących emerytów, że zabierają miejsca pracy młodym ludziom - proszę bardzo, taka nagonka w gazetach na całego się odbyła. Media państwowe i prywatne popierały wicepremiera i ministra finansów Marka Belkę, który przekonywał, że waloryzacji świadczeń emerytalno-rentowych przez dłuższy czas być nie powinno, bo to głupota i nie służy rozwojowi potencjału gospodarczego Polski. Henryka Bochniarz, szefowa Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych postulowała - także dla dobra gospodarki - zmniejszenie dodatków za godziny nadliczbowe, wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy, liberalizację wynagrodzeń i łatwiejsze zwolnienia grupowe. Miał być w mediach pluralizm była, jak za PRL, jedna bramka, przeciw biedocie, niestety, było jej w Polsce coraz więcej. Te i inne pomysły koalicyjnego rządu SLD-PSL miały stanowić rządowy pakiet o brzmieniu "Przede wszystkim przedsiębiorczość". "Wprost" ukazywało się od grudnia 1982 r., najpierw jako tygodnik regionalny, z siedzibą w Poznaniu, potem ogólnopolski z siedzibą w Warszawie. Do "Wprost", dwa lata po założeniu pisma, trafił Marek Król, na stanowisko kierownika działu społeczno-politycznego. Bo władze (PRL) uznały, że na polityce się zna, był przecież gorliwym działaczem partyjnym, a ufano mu do tego stopnia, że w sejmie 1989 r. został posłem z listy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz sekretarzem ds. propagandy Komitetu Centralnego PZPR, póki ta partia istniała, ale istniała już potem niedługo. Król ze swoim kolegą zakłada wtedy Agencję Wydawniczo-Reklamową "Wprost", która wydzierżawiła w 1990 r. od Komisji Likwidacyjnej Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej Prasa - Książka - Ruch tytuł. Do czasu znalezienia inwestora AWR miała razem ze Spółdzielnią Dziennikarską złożoną z pracowników "Wprost" objąć tytuł nieodpłatnie. Okazało się jednak, że Król wraz z małżonką posiadają 80 proc. udziałów AWR "Wprost". Zainteresowani dziennikarze się wściekli, wypłynęła współpraca Króla ze służbami specjalnymi, ale cóż to mogło zmienić w stosunkach własnościowych tygodnika? Nic. Król opowiadał, że "służby" pytały go o to i owo, a on im odpowiadał takie tam, nieważne rzeczy i miał wściekłość dziennikarzy w nosie. Wiesława Mazur

Już wiemy, kto z ramienia PO będzie rządził służbami specjalnymi "Personalna stabilizacja", czyli recydywa UOP - Po złych doświadczeniach w ostatnich wielu latach z tak zwaną funkcją koordynatora, nie interesuje nas polityczne wykorzystywanie służb specjalnych - oznajmił premier Donald Tusk 22 stycznia na konferencji prasowej, podczas której przedstawił swoje najnowsze decyzje w sferze tajnych służb. Stanowisko koordynatora, które w rządzie PiS zajmował minister Zbigniew Wassermann, rzeczywiście zostało zlikwidowane, co jednak nie oznacza, że zarządzanie służbami stało się łatwiejsze i mniej polityczne. Oto bowiem w połowie stycznia, zaledwie po dwóch miesiącach urzędowania, podał się do dymisji sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Paweł Graś, któremu Tusk powierzył nadzór nad tą sferą. Kulisy owej rezygnacji pozostają tajemnicze, jednak nie one wydają się najistotniejsze. O wiele większe znaczenie ma polityczny wymiar zmian, które ekipa PO wprowadza w służbach specjalnych.

Cichocki od Sienkiewicza Następcą Grasia został 37-letni Jacek Cichocki, który od 1992 r. pracował w Ośrodku Studiów Wschodnich, a przez ostatnie trzy lata był dyrektorem tej placówki uchodzącej za ośrodek białego wywiadu zajmującego się krajami byłego Związku Sowieckiego. Cichocki zajmował się tam zarówno Kaukazem i Azją Centralną, jak i Ukrainą, Białorusią oraz krajami bałtyckimi, przede wszystkim zaś problematyką energetyczną. Warto dodać, że w połowie lat 90. pracował też w Fundacji Batorego jako asystent przy programie Forum Europy Środkowowschodniej, ale chyba nie to jest w jego życiorysie najważniejsze. Otóż Ośrodek Studiów Wschodnich powstał z inspiracji ekipy, która w 1990 r. tworzyła Urząd Ochrony Państwa, a jej patronami byli minister Krzysztof Kozłowski i poseł Jan Maria Rokita - obaj krakowianie. Współtwórcą i pierwszym wicedyrektorem OSW był Bartłomiej Sienkiewicz, bliski przyjaciel Rokity (to on poznał go z późniejszą żoną Nelli) i współpracownik z opozycyjnego Ruchu "Wolność i Pokój".

"Obrotowy" generał Hunia W UOP Sienkiewicz dosłużył się zaledwie stopnia kapitana, ale inni jego koledzy z Krakowa zaszli znacznie wyżej, zostając pułkownikami, jak obecny poseł PO Konstanty Miodowicz, a nawet generałami, jak Maciej Hunia. Ten ostatni został właśnie mianowany szefem Służby Wywiadu Wojskowego w miejsce związanego z prezydentem Kaczyńskim generała Witolda Marczuka. Hunia to ciekawy przykład oficera służb, który piął się w górę przez cały okres III RP. Przyszedł do UOP razem z innymi ludźmi Rokity, ale pozostał w tej instytucji, gdy inni odchodzili po tzw. aferze Oleksego. Za rządów AWS awansował na szefa kontrwywiadu UOP i utrzymał tę funkcję także po przejęciu władzy przez SLD (gdy na czele Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego stanął Andrzej Barcikowski), zaś wiosną 2004 r. otrzymał od prezydenta Kwaśniewskiego stopień generalski, notabene razem z wiceszefem ABW Pawłem Pruszyńskim, zaufanym człowiekiem Leszka Millera. Posadę w ABW Hunia stracił dopiero pod koniec 2006 r., za rządów PiS, po czym wyjechał do Pragi jako radca Ambasady RP. Wrócił stamtąd zaraz po wyborczym zwycięstwie Platformy i cierpliwie czekał na swój przydział.

Z Krakowa i z Radomia Z Krakowa wywodzą się także inni nowi szefowie służb. Na czele Służby Kontrwywiadu Wojskowego, w miejsce Antoniego Macierewicza, stanął pułkownik Grzegorz Reszka, który w latach 90. był wiceszefem kontrwywiadu UOP oraz kierował jego delegaturą w Krakowie, a gdy do władzy doszedł AWS, objął funkcję wiceszefa całego UOP u boku Zbigniewa Nowka. Krakowianinem jest także jeden z trzech nowych wiceszefów ABW, podpułkownik Paweł Białek, od 1991 r. funkcjonariusz UOP i ABW, gdzie zajmował się głównie przeciwdziałaniem korupcji, terroryzmowi i przestępczości zorganizowanej. Drugim z wiceszefów Agencji został Zdzisław Skorża, były esbek z Radomia, pozytywnie zweryfikowany i przyjęty do UOP, gdzie w latach 1993-1998 był wiceszefem, a od 2002 r. do 2006 r. dyrektorem delegatury w Radomiu. Swoją karierę w służbach III RP zawdzięcza Waldemarowi Pawlakowi, z którym mieszkał w jednym pokoju w akademiku. Wydaje się jednak, iż obecność Skorży w kierownictwie ABW to tylko symboliczny ukłon w stronę ludowców, bo rzeczywistą władzę nad tą instytucją przejęło zupełnie inne środowisko.

Pytania o Bondaryka Zaraz po objęciu urzędu premiera Donald Tusk powierzył kierowanie Agencją pochodzącemu z Białegostoku Krzysztofowi Bondarykowi. Jako były działacz NZS Bondaryk w 1990 r. został pierwszym szefem delegatury UOP w rodzinnym mieście. Na tym stanowisku dosłużył się stopnia majora, po czym w 1996 r. pozbyło się go SLD-owskie kierownictwo Urzędu, nie tyle jednak za politykę, co za przecieki do prasy. Rok później, po zwycięstwie AWS, Bondaryk trafił do MSWiA, gdzie niedługo potem został jednym z wiceministrów u boku Janusza Tomaszewskiego. Promotorem jego kariery był inny wiceminister, a wcześniej oficer UOP ze środowiska krakowskiego, pułkownik Wojciech Brochwicz, znany ostatnio jako adwokat Janusza Kaczmarka. Ze stanowiska wiceministra Bondaryk wyleciał latem 1999 r., gdy "Gazeta Wyborcza" zarzuciła mu gromadzenie dokumentów pochodzących z archiwów PRL-owskiej milicji mogących skompromitować niektórych polityków na tle obyczajowym, a Unia Wolności wymogła na premierze Buzku jego dymisję.

Po odejściu z rządu Bondaryk pracował w branżach bankowej i telekomunikacyjnej (m.in. w sieci Era GSM) i właśnie z tym okresem jego życia związane są pytania, które prezydent Kaczyński zadał niedawno w liście do premiera Tuska: - Czy zachodzi niebezpieczeństwo, że w prowadzonym śledztwie dotyczącym wycieku tajnych informacji z Ery GSM, mogą być w przyszłości postawione zarzuty Krzysztofowi Bondarykowi? - W jakich firmach i na jakich stanowiskach pracował Krzysztof Bondaryk i czy ABW prowadzi postępowanie wobec którejś z tych firm? - Czy prawdą jest, że w ostatnich kilku latach Krzysztof Bondaryk pracował w firmach Zygmunta Solorza i był z tym biznesmenem blisko związany? Na te pytania szef rządu nie odpowiedział, powołując 16 stycznia nowego szefa ABW bez otrzymania opinii prezydenta. Podobnie stało się w przypadku nominacji gen. Huni na szefa SWW.

Powrót Ananicza Jeszcze w grudniu ubiegłego roku jednym z wiceszefów ABW został podpułkownik Jacek Mąka, który w 1994 r. rozpoczął służbę w białostockiej delegaturze UOP, a więc pod bezpośrednim kierownictwem Bondaryka. Od tego czasu stopniowo awansował, by w sierpniu 2004 r. po raz pierwszy zostać wiceszefem ABW (pełnił tę funkcję do października 2006 r.). Była to jedna z pierwszych nominacji premiera Marka Belki w służbach specjalnych. Inną, ale znacznie głośniejszą było powołanie Andrzeja Ananicza na szefa Agencji Wywiadu. Nominacja ta wywołała niezadowolenie w SLD, gdyż Ananicz był wiceministrem spraw zagranicznych w rządach Suchockiej i Buzka, a także wiceszefem Kancelarii Prezydenta Wałęsy oraz członkiem władz Instytutu Lecha Wałęsy. Ale protestował wtedy również PiS, ponieważ w 1992 r. Ananicz - jako wysoki urzędnik MSZ - był jednym z autorów traktatu z Rosją, który zakładał tworzenie polsko-rosyjskich spółek na terenie byłych baz Armii Sowieckiej w Polsce (ostatecznie zapis ten usunięto wskutek sprzeciwu premiera Jana Olszewskiego). Tymczasem w ubiegłym tygodniu premier Tusk potwierdził, że Ananicz powróci na stanowisko szefa Agencji Wywiadu, zastępując gen. Zbigniewa Nowka, którego współpraca z rządami PiS najwyraźniej okazała się grzechem nie do wybaczenia.

Spełnione marzenie Paradowskiej Czołowa propagandystka obecnego rządu Janina Paradowska na łamach "Polityki" (z 26 stycznia br.) tak skomentowała ostatnie zmiany w służbach: Co te nominacje oznaczają? W ABW skończy się era prokuratorów, z wojskowym wywiadem rozstaje się człowiek prezydenta Witold Marczuk (...). Ich miejsce zajmują doświadczeni oficerowie z długoletnim stażem, jeszcze z czasów UOP, bez wyraźnych konotacji politycznych. Można mówić o początku personalnej stabilizacji. Niewątpliwie o takiej stabilizacji marzyła od dawna pani Paradowska, której nieżyjący już mąż Jerzy Zimowski jako zastępca ministra Kozłowskiego wprowadzał owych oficerów do służby w UOP. Tak się jednak składa, że ci oficerowie bez wyraźnych konotacji politycznych od początku istnienia Platformy Obywatelskiej byli jej aktywnymi, choć mało widocznymi, uczestnikami. Miodowicz, Bondaryk, Sienkiewicz, Brochwicz, no i Andrzej Olechowski wraz ze swymi przyjaciółmi, generałami Czempińskim i Petelickim - tak wyglądało zaplecze intelektualne partii Donalda Tuska już w 2001 r. Jak się okazuje, od tego czasu niewiele się zmieniło... Paweł Siergiejczyk

Anarchia za progiem Ze Zbigniewem Wassermannem (PiS), koordynatorem ds. służb specjalnych w rządzie premiera J. Kaczyńskiego, rozmawia Kaja Bogomilska - Jak Pan ocenia wystąpienie premiera Donalda Tuska dotyczące służb specjalnych. Było profesjonalne?

- Byłem rozczarowany. W tym wystąpieniu zabrakło jasnego sprecyzowania, na czym ma polegać reforma służb specjalnych autorstwa PO. Nie dowiedziałem się, co chcą z nimi zrobić ani dlaczego chcą zmian, jakie kompetencje będzie miał następca Pawła Grasia. Do dziś tego nie wiemy. Do tej pory dokonania dotyczą tylko zmiany szefów. - Ale Mariusz Kamiński pozostał szefem CBA.

- Ten zamach się nie udał. Zarówno ja, jak i inni politycy PiS sygnalizowaliśmy, że mamy do czynienia z polowaniem politycznym na szefa CBA. Podejmując taką decyzję, premier Tusk przyznał, że mieliśmy rację.

- Jednak sposób zaakceptowania Mariusza Kamińskiego był co najmniej dziwny. Premier pogroził mu palcem, zapowiadając, że pozbawi go stanowiska w wypadku naruszenia prawa lub zmian legislacyjnych?

- Była w tym ukryta nuta groźby - jeśli uda się nam zmienić prawo, to i tak cię dopadniemy. Oznacza to, że żądza całkowitego przejęcia służb i obsadzenia ich swoimi ludźmi pozostała. Oburzające jest łamanie standardów prawnych.

Niedawno nowy Szef ABW z pominięciem opinii kolegium ds. służb specjalnych spowodował przejęcie dla swoich funkcjonariuszy z budżetu ponad 15 milionów przewidzianych na wynagrodzenia dla funkcjonariuszy CBA i Agencji Wywiadu. To uniemożliwi Mariuszowi Kamińskiemu dokończenie formowania CBA, bo nie będzie miał pieniędzy na wynagrodzenia dla nowych funkcjonariuszy. Jak nie kijem go, to pałką, jak premier nie mógł odwołać Kamińskiego bez naruszenia prawa, to znacznie ograniczył mu możliwość funkcjonowania a przede wszystkim sformowania pełnego składu funkcjonariuszy, zabierając pieniądze na faworyzowaną ABW. Co budzi zdumnienie, operacja została przeprowadzona bezpośrednio przez szefa ABW Bondaryka, który w ten sposób "podzielił się" z kolegami - szefami innych służb - ich pieniędzmi.

CBA jest bardzo specjalną instytucją, która pokazała, że można ścigać przestępczość korupcyjną. ABW tego nie robiła w takim zakresie, chociaż miała bardzo podobne uprawnienia ustawowe. CBA pod kierownictwem Mariusza Kamińskiego udowodniła, że istnieje korupcja na najwyższym szczeblu władzy, w świecie polityki, której kwoty sięgają milionów złotych. To osiągnięcie CBA nie daje spokoju obecnej ekipie władzy, bo dotknęło ludzi także z jej grona.

- Czy sekretarz kolegium do spraw służb specjalnych i jednocześnie sekretarz stanu w kancelarii premiera, a zarazem doradca premiera jest w stanie sprawować nadzór nad służbami specjalnymi? Dlaczego Platformie tak bardzo przeszkadza stanowisko koordynatora służb?

- Niezależnie od tego, jaką z tych wymienionych funkcji będzie sprawować ta osoba, to z pełnym szacunkiem dla niej będzie tylko posłańcem. Trzeba zapytać, jakie kompetencje łączą się z tymi stanowiskami. Sekretarz kolegium jest pracownikiem przygotowującym dokumenty. Doradca podpowiada premierowi w dziedzinie, na której się zna - akurat w przypadku pana Cichockiego są to stosunki wschodnie i bezpieczeństwo energetyczne. Sekretarz stanu w kancelarii premiera Tuska to stanowisko figuranta, odwołuję się tutaj do niewielkich uprawnień, jakie posiadał Paweł Graś.

Funkcja, którą pełniłem, posiadała dwie mocne podstawy prawne: akt wykonawczy - rozporządzenie pana premiera, które na trzech stronach pokazywało moje obowiązki, kompetencje i umocowanie w ustawach o służbach - ABW i służbach wojskowych. Owo umocowanie dotyczyło ministra, członka Rady Ministrów, a nie podsekretarza.

Premier nie lubi nie tylko Wassermanna, ale i stanowiska koordynatora. W tym można się doczytać innej koncepcji służb, która nie jest prezentowana publicznie. Chodzi o to, by powstało superministerstwo, myślę o ministerstwie spraw wewnętrznych i administracji, którym kieruje superminister, który układa sprawy personalne także w służbach. To jest powód, oprócz braku kompetencji, dla którego pan Graś powiedział: dziękuję, nie będę tego firmował.

- A więc cała władza nad służbami przeszłaby w ręce Grzegorza Schetyny?

- W tym potężnym ministerstwie byłoby też ABW podporządkowane panu Schetynie. Nie da się połączyć wody z ogniem. ABW to nie policja. Inaczej się łapie złodzieja, inaczej się łapie szpiega. To są inne kompetencje, inna specyfika działania. Trzeba więc założyć, że pod parasolem MSWiA powstaje supersłużba, a szef tej służby będzie superszefem dla innych służb. To niezwykle ryzykowna sytuacja zagrażająca bezpieczeństwu państwa. Zdumiało mnie też stwierdzenie, że pan premier bierze na siebie odpowiedzialność za służby, bo będzie je monitorował i nadzorował za pośrednictwem wspomnianego już kolegium, które przecież jest ciałem wyłącznie opiniodawczo-doradczym, a nie decyzyjnym, stosunkowo licznym i rzadko zbierającym się! Taki rodzaj nadzoru to brak koncepcji nadzoru, co może zaowocować paraliżem służb specjalnych. Decyzja pana premiera jest sprzeczna z prezentowaną w czasie kampanii wyborczej propozycją Platformy, która miała polegać na odciążeniu premiera od nadzoru nad służbami specjalnymi. Pan premier wprowadza swoją osobę, ale jednocześnie z jego wypowiedzi wynika, że nie bardzo zdaje sobie sprawę z ryzyka, które na siebie bierze i nie zawsze w swoich wypowiedziach jest profesjonalny.

- Na przykład, gdy poucza szefa CBA o tym, że musi przysyłać mu raporty?

- No właśnie... Czy pan premier nie wie, że ustawa nakłada na Mariusza Kamińskiego obowiązek przesyłania sprawozdań? Jeśli pan premier tak dobrze zna się na służbach, to dlaczego z naruszeniem prawa powołał panów Krzysztofa Bondaryka i Macieja Hunię na stanowiska szefa ABW i szefa wywiadu wojskowego? Zrobił to, gdyż jego znajomość dotycząca standardów obowiązujących w tej materii jest niewystarczająca.

- Coś na granicy anarchizowania państwa?

- Bardzo złym sygnałem jest fakt, że premier robi, co mu się podoba, a nie to, co stanowi prawo. Jeżeli np. decyzja dotycząca Bondaryka będzie zaskarżona do sądu i okaże się wadliwa, to wszystkie decyzje podejmowane przez tak powołanego szefa okażą się nieważne. Mówię o sytuacji, w której nawet za parę miesięcy jakiś funkcjonariusz będzie skarżył jakąś decyzję. Sąd może wówczas sprawdzić, czy sposób powołania szefa, który taką decyzję wydał był prawidłowy. To cały czas jest igranie ze sferą bezpieczeństwa.

- Sprawa Bondaryka wykazała, że także w sprawie służb specjalnych premier nie zamierza współpracować z prezydentem?

- Przewodniczący Komisji ds. Służb Specjalnych Janusz Zemke mówił, że komisja - pragnąć rozwiać wątpliwości - przez trzy godziny przesłuchiwała kandydatów na kluczowe stanowiska w służbach. Tego prawa odmówiono panu prezydentowi, który konstytucyjnie sprawuje najwyższy urząd w państwie i konstytucyjnie odpowiada za ciągłość władzy oraz za bezpieczeństwo i suwerenność państwa. To jest sytuacja absurdalna, pokazująca arogancję Donalda Tuska. Nie jest to przypadek odosobniony w relacjach premier-prezydent, gdy Donald Tusk pokazuje, że już się nie czuje premierem tylko kandydatem na najwyższy urząd w państwie i to kandydatem tak istotnym, że uniemożliwia lub utrudnia urzędującemu prezydentowi wykonywanie jego konstytucyjnych obowiązków po to, żeby mieć ułatwioną sytuację w kampanii wyborczej. Będzie mógł wtedy powiedzieć, że prezydent Kaczyński jest konfliktowy i zrzucić na niego odpowiedzialność, przecież to także jest igranie z bezpieczeństwem państwa.

- Premier Tusk powiedział, że najważniejszą sprawą jest reforma służb po tym, "jak zostały one zdewastowane w ciągu ostatnich dwóch lat". Czy służby są zdewastowane?

- Dopiero mogą być. Wzięliśmy w swoje ręce tworzenie legislacji. Zaczęliśmy pisać prawo dla służb, bo one dotychczas robiły to same i utajniały je nawet przed kontrolą. Powiedzieliśmy, że dłużej już tak nie będzie. Prawo będzie stanowione przez ministra koordynatora, zatwierdzone przez pana premiera, a tam, gdzie jest to możliwe, będzie ono jawne. Odebraliśmy więc wykorzystywany przez służby instrument. Zadaniowaliśmy służby wytycznymi, czego nikt dotąd nie robił. Pan premier przy pomocy mojego zespołu wydawał konkretne wytyczne działalności dla służb, obejmujące najważniejsze sprawy związane z bezpieczeństwem państwa. Wedle tego służby były później rozliczane. Platforma na to nie zwróciła uwagi, twierdząc, że to ona będzie po raz pierwszy zadaniowała służby.

Kolejna sprawa: przed utworzeniem funkcji ministra-koordynatora ds. służb specjalnych służby rywalizowały ze sobą, bo są bogate w swoją wiedzę, niedostępną dla innych służb i niedostępną dla nikogo. To one decydowały, z kim się tą wiedzą dzielić. Funkcja ministra koordynatora powoduje, że to on staje się depozytariuszem tej wiedzy, a służby stają się wobec siebie równe i tym samym zdolne do ścisłej współpracy. Inaczej służby budują swoją pozycję i kreują rzeczywistość. One przecież zdobywają, gromadzą i przetwarzają informacje niejawne, gospodarują tymi informacjami, co pozbawione kontroli, jest bardzo niebezpieczne. Niedanie komuś certyfikatu bezpieczeństwa oznacza niedopuszczenie człowieka do danej funkcji. Równie groźna może być sytuacja odwrotna, ale także gra przeciekami, którą prowadzą.

Dawno nie było takiej eskalacji dymisji jak w rządzie pana Tuska i to w nieobojętnej sferze. Na pięć dymisji cztery dotyczyły sfery bezpieczeństwa: Ministerstwa Obrony Narodowej,, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i pana Grasia ze służb specjalnych. Czy to jest przypadek? A gdzie były służby, które mają ustawowy obowiązek informowania premiera czy ministra, że jest przesłanka w sferze bezpieczeństwa, żeby takich osób nie powoływać. I dlatego Pani pytanie o dewastację służb należy skierować do pana premiera. To są już jego szefowie służb, jego zaufani.

Ta eskalacja dymisji kompromituje rząd. Nie można tego porównywać z dymisjami za rządów PiS, które występowały w wyniku korygowania przez premiera nieprzydatności osób, które się nie sprawdzały. Tu mamy do czynienia z odmienną sytuacją. To nie była korekta, że ktoś inny będzie lepszy. Większość tych dymisji miała podłoże lustracyjne, o czym publicznie powiedział poseł PO Jarosław Gowin. Z racji swojej przeszłości od początku byli nieprzydatni, o czym służby powinny informować premiera.

- Premier zapowiedział, że czas konferencji prasowych poświęconych służbom specjalnym minął, bo muszą one pracować w spokoju i dyskretnie. Czy nie oznacza to całkowitego zamknięcia tego tematu przed opinią publiczną?

- Tak, i to jest bardzo niepokojące, zwłaszcza że nie mamy osoby odpowiednio umocowanej i odpowiedzialnej za nadzór. Dlatego powołaliśmy w naszym klubie poselskim zespół do spraw służb specjalnych, którym pokieruję. Będziemy monitorować sytuację także po to, żeby ujawniać nieprawidłowości. Będziemy żądać wytłumaczenia powodów nieprawidłowości i naruszania standardów. To zbyt wrażliwa sfera, żeby ją zostawić bez kontroli, a dziś w takim stanie pozostaje, bo nie jest w stanie kontrolować pięciu służb kadłubowa, czteroosobowa komisja sejmowa.

- Nie obawia się Pan, że ten zespół tak samo jak dziennikarze zostanie pozbawiony dostępu do informacji?

- Będzie on działał w sferze jawnej, to oczywiste, ale będzie dysponował wszelkimi uprawnieniami, jakimi dysponuje poseł: interpelacja, zapytanie, sprawa złożona na komisję. To są środki, które wyegzekwują od premiera odpowiedzi, które mogą być także tajne, ale których musi on udzielić, bo może zostać wezwany na posiedzenie Sejmu, a wtedy będzie się musiał tłumaczyć publicznie.

- W swoim dotyczącym służb specjalnych wystąpieniu premier nazwał Pana "politycznym zapaleńcem" i "funkcjonariuszem partyjnym". Co Pan na to?

- Nie chciałbym wchodzić w język inwektyw. To jest uwłaczające i zupełnie niepotrzebne. Proponuję panu premierowi dyskusję profesjonalną. Znam się na służbach. Rzucanie tego typu określeń dociąga od istoty problemu.- Dziękuję za rozmowę.

Dlaczego w Polsce jet tak brzydko? - stara się wyjaśnić "POLITYKA" - i bardzo żałośnie jej to wychodzi. Autor  "raportu" na ten temat wymienia "Czterech Jeźdźców Apokalipsy" - czyli: wojnę, soc-realizm, kapitalizm i... śmierć. Bo, zdaniem p.Piotra Sarzyńskiego "Na naszych oczach umiera miasto przyjazne, wygodne  i ładne"! Jezus-Maria! Człowiek, który w PRL-u nie mógł nigdzie znaleźć zwykłej ubikacji, doskonale wie, co to było za "przyjazne" miasto. W dodatku to wszystko nie trzyma się kupy. Przecież soc-realizm rozpanoszył się np. w Warszawie tylko z powodu wojny - bo gdyby nie zburzenie 3/4 budynków, nie byłoby gdzie postawić Pałacu Kultury i Nauki im.Józefa Stalina czy MDM-u z kandelabrami - i śp.Bolesław Bierut zamiast propozycji budowy Pałacu przyjąłby alternatywną: budowę metro. Sowieci całkiem niezłe metro budowali... Inny problem, jaki ma p.Redaktor, to: "Miasta się rozłażą". Bo przed II Wojną Światową we Warszawie mieszkało 5800 mieszkańców na km2 - a obecnie tylko 2600. Zupełnie jakby śp.tow. Władysława Gomułki nie przerażał tłok w Warszawie i nie rozpoczął był przymusowej jej "deglomeracji". Tak było - czy nie, Towarzyszu Redaktorze? Ale, obiektywnie: co w tym jest złego? W Kairze jest 40.000 mieszkańców na km2 - i jakoś żyją. Problemów mają przy tym jakby więcej, a nie mniej. Mimo to niektórzy uważają, że Kair jest ładniejszy od Warszawy... Tyle prześmiewek - a teraz powiedzmy sobie jasno: Przyczyną tego, że polskie miasta są brzydkie, jest istnienie architektów. Nie: nie tych, co projektują domy; chodzi mi o architektów miejskich, powiatowych, wojewódzkich - ludzi, którzy wtrącają się w to, co inni ludzie chcą wybudować. Oraz, oczywiście, tego, że część budynków - we Warszawie: większość - jest po prostu państwowa... Proszę popatrzeć na Rynek Starego Miasta w Krakowie: stoją tam kamienice - niektóre po duże paręset lat. Wyglądają przy tym bardzo ładnie - a każda jest inna. A teraz proszę - by nie wyjeżdżać z centrum Krakowa - popatrzeć np. na osiedle "Podwawelskie". Budynki, które za kilkanaście lat będą się waliły - a przynajmniej wymagały generalnego remontu. W każdym zaś razie: jednakowe, szare i brzydkie. Pytam się: które z nich były budowane bez zatwierdzania przez miejskiego Architekta - a które były przezeń zatwierdzane... ba: nawet projektowane? To nie jest tak, że ci architekci wydawali złe decyzje, że byli to źli architekci. Nie! Przyczyną jest samo ich istnienie. Oraz to, że zamiast "prawa magdeburskiego" lub "prawa chełmińskiego" - jasnego, prostego i zwięzłego, a przy tym niesłychanie liberalnego, wspartego odnośnymi fragmentami "Kodeksu Hammurabiego" (tak!!) - istnieje osiem tomów "Prawa Budowlanego" - ograniczającego inwencję budowniczych. Nie dotyczy to willi - i dlatego wille wyglądają ładnie. No, i brak planów osiedlowych - nie-na-ru-szal-nych. Powtarzam: NIE-NA-RU-SZAL-NYCH. Ot - i wszystko. A tym "raportem" można by sobie podetrzeć tyłek - gdyby nie to, że wydrukowany został na gładzonym papierze kredowym... PS. We wczorajszym wpisie z tajemniczych powodów wyleciał fragment III akapitu, brzmiącego: A co? Myślicie Państwo, że jak żydo-komuna wyjawiała Sowietom tajemnice wojskowe USA, to nie mogła wyjawiać narodowo-socjalistycznym Niemcom tajemnic polskiego Państwa Podziemnego???!!? Ciekawe informacje na ten temat w zbeletryzowanej postaci przedstawia Marcin Wolski w książce: "Nieprawe łoże".

Dlaczego mężczyźni są z natury niewierni? Aż wstyd, że w XXI wieku zdaje się jeszcze takie pytania na ONET-cie! Wiadomo, że mężczyzna mający wiele kobiet miał wiele dzieci - więc ewolucja preferuje Don Juanów. Natomiast kobieta mająca kilku kochanków ma mniejsze szanse zajścia w ciążę - i znacznie gorszą opiekę dla dziecka, jeśli się nawet ono urodzi; stąd ewolucja wykreowała typ Penelopy. Tak to Bóg  - czy Natura - skonstruowały - i nic się na to nie poradzi! Nie mam dostępu do swego komputera, więc tylko kilka odpowiedzi. {~mrok} dziwi się: "Sowieci budowali dobre metro?"  Ale-ż tak! Co prawda budowali drogo - ale to miała być ich funda. Niestety: dali śp.Bierutowi wybór: "Metro - albo Pałac" - i ten kretyn wybrał Pałac, by podlizać się Stalinowi!! Z kolei {~???} pyta, imputując przesłankę: "Jakim cudem w PRL-u często Pana było widać w reżymowej telewizji? Kim Pan jest?" Odpowiadam: gdyby mnie było często w PRL-u widać w TVP (innej nie było) to by nie istniała "SOLIDARNOŚĆ" tylko UPR... W telewizji nie było mnie w ogóle - nawet rzadziej niż przez ostatnie dwa lata (o ile to możliwe...). Dopiero gdy prezesem TVP został p.Jerzy Urban, wydał On polecenie: "A, dopieprzy nam, ale dopieprzy i im; można puszczać, tylko niższego, niż jest!" - i to polecenie obowiązywało; obecnie obowiązuje tylko druga część... JKM

Która unia ważniejsza? Po udanym występie przed europejskim audytorium w skeczu p.t. „Minister spraw zagranicznych skrywając obrzydzenie okazuje posłuszeństwo polskiemu prezydentowi”, minister Sikorski odbył rozmowę z prezydentem Kaczyńskim na temat polityki zagranicznej. Prezydent, któremu premier Tusk zmienia szefów bezpieki nie czekając na jego opinie, też musiał pokazać, jaką ma władzę. Ale o co w tej polityce zagranicznej chodzi naprawdę? Ponieważ zarówno prezydent Kaczyński, jak i Jarosław Kaczyński, podobnie jak Donald Tusk, Waldemar Pawlak i Sławomir Olejniczak należą do tak przekonanych zwolenników Anschlussu Polski do Unii Europejskiej, że nawet nie chcą słyszeć o przeprowadzeniiu referendum w sprawie ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, tym bardziej interesujące stają się różnice między prezydentem a rządem na temat resztówki polityki zagranicznej, jeśli w przypadku Polski w ogóle można będzie o niej mówić po Anschlussie. Zgodnie z przewidywaniami, że rząd Donalda Tuska będzie musiał odwdzięczyć się tym wszystkim, którzy Platformę Obywatelską pracowicie nadymali, minister Sikorski ogłosił w Moskwie przywrócenie „pragmatyzmu” w stosunkach rosyjsko-polskich. I już są pierwsze efekty. Wicepremier Pawlak anulował karę, jaka w wysokości pół miliarda złotych nałożona została na zagadkową firmę J&S, w ramach której dwaj ukraińscy muzykanci „z korzeniami” pośredniczą w sprzedaży do Polski rosyjskiej ropy. Czy te pół miliarda wystarczyłoby na podwyżki dla pielęgniarek - nie wie, ale to bez znaczenia, bo przecież J&S jest ważniejsza. Znacznie więcej, bo aż 35 mld złotych trzeba będzie wypłacić Eureko za to, że odstąpi ona od przejęcia PZU. To kwota aż o 5 mld zł większa od polskiego deficytu budżetowego. Czy Eureko dostanie całą sumę? Być może trochę opuści, co rząd uzna za wielki sukces, a potem razwiedka, która ongiś za pośrednictwem charyzmatycznego premiera Buzka tę umowę zawarła, a kto wie, czy nie utworzyła Eureko, już w całkowitej zgodzie podzieli się forsą miedzy sobą. Czy aby nie dlatego bezpieka zatrzymała byłego prezesa PZU Grzegorza Wieczerzaka pod zarzutem „podrzucenia narkotyków”, żeby pod jego nieobecność powynosić mu z mieszkania sterty... dokumentów? No i wreszcie Niemcy. Konsekwencją respektowania przez nowy rząd strategicznego partnerstwa rosyjsko-niemieckiego jest jego rezerwa wobec amerykańskich projektów instalacji „tarczy”. Jak się wydaje, różnica między prezydentem i rządem sprowadza się do tego, która Unia ma być ważniejsza; Europejska, czy polsko-izraelska - o której wspominał niedawno Lech Wałęsa. SM

Kąkole w zbożu... Starożytna maksyma powiada:” Do zła wystarczy jakakolwiek przyczyna. Żeby powstało dobro, musi się na to złożyć wiele przyczyn  odpowiednio skoordynowanych wydarzeń”. Dla skanalizowania starożytnych namiętności w Rzymie istniało Koloseum. Lud rzymski przestawał zajmować się sprawami państwa, angażował się emocjonalnie w to, co działo się na arenie. Koloseum budowało 30 000 Żydów, z czego 12 000 zginęło z wycieńczenia, nie  wytrzymało harówki. Stworzony gigateatr pomieścił 100 000 widzów, którzy byli świadkami megarzeźni. Po zdobyciu Dacji urządzono rzeźnię przez 123 dni. Walczyło 10 000 gladiatorów, zabito 11 ooo zwierząt. Ale lud był zadowolony. Pokochał nawet zwyrodnialca Nerona. Koloseum to archetyp dzisiejszych mediów , narzędzie utrzymania i zdobywania władzy, a przede wszystkim narzędzie odwracania uwagi od spraw najważniejszych. Proszę  wskazać jeden przykład, w tzw. liberalnych mediach, jakiejkolwiek dyskusji na najważniejszy obecnie temat dla Polski i dla nas… temat Traktatu Lizbońskiego. Jedynie w Telewizji TRWAM oglądałem przedwczoraj merytoryczną dyskusję na ten temat z udziałem Marka Jurka  i Mariana Piłki.. Z przyjemnością słucha się człowieka, który doskonale zna treść Traktatu, potrafi to opowiedzieć, znaleźć ukryte w nim pułapki i wyciągnąć z tego  logiczne  wnioski. I dlatego chcą  zlikwidować  tę telewizję… Ład medialny zaprojektowany przy Okrągłym Stole musi być - i już!… Istnienie takiej telewizji to już anarchia medialna… I może dlatego media podnoszą wrzask, że tama we Włocławku  ma już 37 lat i może pęknąć i zalać Ciechocinek i część Torunia … O ojcu Rydzyku nie wspominają… Ale jak Toruń - to i ojciec Rydzyk, a jak Rydzyk - to i mój kolega partyjny Stanisław Michalkiewicz. Pan Stanisław z pływaniem raczej nie bardzo; raczej wszystko konkretnie, dowcipnie, inteligentnie i merytorycznie… Sugerują, że czas rozpocząć rozmowy z ekologami… To ekolodzy są stroną  w rozmowach, oni rządzą Polską, oni podejmują decyzję, zgadzają się lub nie, od nich zależy, oni ustalają, czy geotermicznie można- czy też nie! Taki niekonstytucyjny i nieformalny rząd.. Pan premier Donald Tusk ma bardzo tajemny wpływ na celników… Zaraz po jego apelu wracają do pracy. Uwiódł ich podwyżkami. Twierdzą, że od ośmiu lat nie mieli podwyżek.. No dobrze. To dlaczego na zwolnienia poszli dopiero teraz? I kto im wystawił zwolnienia, żeby mogli zablokować 6000 TIR-ów i upokarzać poniewieranych w nich ludzi..? Wśród  żądań  był postulat, żeby znieść z nich odium podejrzeń za brane łapówki i terror Centralnego Biura  Antykorupcyjnego(???)… A może ten „terror” spowodował,  że branie obecnie łapówki stało się niebezpieczne i ryzykowne… I jak tu żyć z gołej pensji? I dlatego pomysł z tymi podwyżkami.. Osiem lat wytrzymali , a teraz? Gdyby był wolny przepływ towarów i ludzi ,niepotrzebni by byli celnicy i niepotrzebni by byli pracownicy Centralnego Biura Antykorupcyjnego… Wszyscy na naszym utrzymaniu poszukaliby sobie pożytecznej społecznie pracy.. Jakoś na jednym obszarze może nie być celników, ale zaraz za zakrętem - muszą być.. W jednym miejscu bariery  celne da się znieść, a w innym trzeba wznosić.. Jak pisał Frederic  Bastiat( powtórzę niezbyt dokładnie, ale sens jest na pewno ten sam)… ludzie z wielkim wysiłkiem drążą tunel pod skałami, żeby na jego końcach poustawiać posterunki celne… Znowu odgrzewają aborcję…Lewica wywalczyła sobie  trzy warianty usuwania ciąży; w przypadku zagrożenia życia kobiety, uszkodzenia- jak oni to mówią płodu, i w wyniku gwałtu.. Teraz w Ministerstwie Śmierci, nazywanej błędnie Ministerstwem Zdrowia , pod   światłym dowództwem wielkiej reformatorki pani minister Ewy Kopacz, przygotowują ustawę, czy rozporządzenie na mocy którego powstaną komisje lekarskie ( raczej plutony egzekucyjne!) afiliowane przy biurokratycznych izbach rolniczych, pardon lekarskich, które w zespołach trzyosobowych będą decydować którą aborcję dopuścić, a której zaniechać…. I co śmieszniejsze będą o tym decydować demokratycznie poprzez glosowanie(???)… O życiu człowieka będą decydować głosując!  Nad przykazaniem Bożym” Nie zabijaj” będą głosować! I ten barbarzyński pomysł powstaje w ministerstwie, które  ma coś wspólnego ze zdrowiem…(???) Życie jest jednak w wielu przypadkach  codzienną walką z własną głupotą.. Lekarze zamiast zająć się ratowaniem życia, co jest ich powinnością, będą głosować demokratycznie jak i kogo uśmiercić… Czy to jest już koniec świata?- pani minister Ewo Kopacz, pochodząca ze Skaryszewa, a więc z małego miasteczka obok Radomia( 10 km), gdzie ludzie żyjący normalnie, gdy dowiedzą się, że stamtąd pochodzi kobieta, która funduje im” cywilizację śmierci”, nigdy nie zgodzą się na postawienie jej pomnika po śmierci, ale nie w wyniku aborcji…  A  mamie pani Ewy nie przeszedł ten diabelski  pomysł do głowy…, bo nie byłoby pani Ewy, i nie mielibyśmy tak utalentowanej i wybitnej minister zdrowia…, która aborcję chce powierzyć trójce lekarzy unicestwiającej ludzkie życie demokratycznie… A swoją drogą, do jakiego stopnia demoralizacji  i zwyrodnienia posunie się jeszcze demokracja? Ten ustrój tyranii, przegłosowywania, gwałcenia praw naturalnych człowieka( np. do życia), relatywizacji życia i narzucania przez wąską grupę  swojej woli- większości niezorganizowanej.. Demokracja jest gwałtem na wolności człowieka…! Zaprzeczeniem jego wolności… czy to będzie tyrania jednomandatowa, proporcjonalna, czy większościowa… i niezależnie czy będą one tajne, równe , bezpośrednie czy inne… Zawsze znajdzie się kupa wariatów, czy zwykłych cynicznych oprychów, którzy przegłosują co im pasuje, lub kto im zapłaci… Nawet gdyby były jednomandatowe i dostało by się do  Sejmu kilku czy kilkunastu porządnych ludzi, to i tak pozostali ich przegłosują… Bo „demokracja to najlepsza droga do socjalizmu'( Karol Kautsky)… Bo w demokracji nie ma sztywnych zasad, bo być nie może, gdyż, nawet gdyby były , ciągle podlegają presji przegłosowywania.  I wcześnie czy później zostaną przegłosowane, skoro będzie istniała taka możliwość… Polsce potrzebne jest państwo prawa, a nie demokratyczne państwo prawa ze sforą demokratycznych prawników tworzących  chaos.. Oprócz „ubezpieczeń dodatkowych', polegających na dodatkowych opłatach wrzucanych do tego dziurawego systemu, w Ministerstwie Zdrowia kombinują „ ubezpieczenia równoległe”, polegające na miesięcznych opłatach w wysokości od 300 do 1500 złotych. Wtedy  „naprawdę” będzie sobie można wybrać wszystko w państwowym szpitalu, łącznie z salą operacyjną(!!!) Tylko po co ludziom, których stać na abonament w wysokości 1500 zł miesięcznie korzystać z tego państwowego nonsensu, gdy za takie pieniądze będzie się mógł leczyć w prywatnych, dobrze zorganizowanych i dokapitalizowanych klinikach? Tego doprawdy nie wiem! Wygląda na to, ze twórcy i kontynuatorzy tego komunistycznego  systemu gorączkowo poszukują pieniędzy, żeby jeszcze podtrzymać przy życiu tego zdychającego trupa, bo tysiące urzędników żyjących  z żerowania na tym medycznym eksperymencie i setki upaństwowionych lekarzy nie są w stanie wyobrazić sobie pracy ma wolnym rynku usług medycznych… Eksperyment się nie udał i czas powiedzieć ,ilu ludzi umiera w tym systemie nie doczekawszy pomocy w gąszczu limitów i finansowej niemożności.. i cierpi poprzez koszyk gwarantowanych niemożliwości.. I szykują kolejny urząd pod roboczą nazwą” Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych”(???) Pani Ewo Kopacz! Apeluję kolejny raz: naprawdę niech pani i pani koledzy z Platformy jak najbardziej Obywatelskiej… Nie idźcie tą drogą  i nie ciągnijcie za sobą tych wszystkich schorowanych mas, straszonych prywatyzacją i że bez  opieki przez państwo nad nimi, wszyscy poumierają jak jeden mąż i nie będą się mogli leczyć, bez gwarantowanych przez państwo, czyli de facto przez nas, jakiś idiotycznych koszyków świadczeń gwarantowanych i niegwrantowanych i częściowo gwarantowanych… Gdyby to był nawet głęboki wór świadczeń gwarantowanych - to nic z tego! To się nie sprawdzi bo  pomysł oparty jest na limitach ustanawianych od góry przez biurokracje medyczną, a nie od dołu przez rynek… Pacjenta tylko czeka śmierć, ale w satysfakcji i odmętach powszechnej  i państwowej służby zdrowia… Utopii zbudować się nie da! Wielu próbowało i w wielu dziedzinach. .Szkoda sił i środków! Ciekawe, czy są już kandydaci , z klucza politycznego - ma się rozumieć- do biurokratycznych gremiów Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych? I czy w terenowych oddziałach tego urzędu będą nasi i swoi, czy wybierani z „konkursu,” tak jak swego czasu prezesi państwowej telewizji panowie: Urbański i Wildstein..???? Konkursy konkursami, ale sprawiedliwość łupów politycznych, musi być po naszej stronie.. Budowy socjalizmu biurokratycznego ciąg dalszy.. Każdy pomysł naprawy utopii komunistycznej z łatwością, wcześniej czy później degeneruje się  dogmatyzm biurokratyczny, wysysający z utopii wszelkie życiodajne środki, które do pewnego stopnia i czasu podtrzymują ułudę zbudowania na piaskach iluzji i chciejstwa - gmachu powszechnej szczęśliwości…. WJR

Anty-semityzm Znów ktoś zarzucił, że w tekście przywołującym w tytule prof.Grossa pojawił się anty-semityzm. Zdecydowanie protestuję. W tekście - proszę sprawdzić - zawsze podkreślałem nie to, że ktoś był Żydem, lecz to, że był komunistą, socjalistą czy innym Czerwonym. Na to, że ktoś urodził się Polakiem, Ukraińcem Niemcem czy Żydem nic na ogół nie można poradzić - i podobno każdy w dzieciństwie był socjalistą; natomiast jeśli ktoś skończył te dwadzieścia-parę lat i nadal wierzy w te lewicowe brednie - no, to albo jest to notoryczny idiota, albo cwaniak, który wie, że głoszenie takich poglądów bardzo się opłaca... Nic natomiast nie mogę poradzić na fakt, że przed wojną (i po, i po...) młodzi inteligenci żydowscy byli jak jeden mąż Czerwoni, różowi czy buraczkowi. Nawet ostro zwalczani przez Czerwonych syjoniści - potem, budując państwo Izrael, wybudowali państwo socjalistyczne. używanie skrótu "żydokomuna" na określenie tego fenomenu jest więc całkowicie usprawiedliwione. A to, że istnieli Czerwoni-goje oraz Żydzi-nie-czerwoni - jest faktem. Mówimy jednak o "baraniej głupocie" - choć zapewne istnieją mądre barany... oraz głupcy baranami nie będący... Dlatego (bardzo w swoim czasie liczną) swoistą formację żydowskich inteligentów wierzących w wartości lewicowe będę nazywał "żydo-komuną" - i twierdzę, że nie jest to anty-semityzm - podobnie jak określenie "komuna paryska" nie jest anty-paryzjanizmem. Z innej beczki. We Francji zdarzył się przypadek, pokazujący, że odpowiedzialność człowieka jest niewielka - natomiast za wszystko odpowiadają wredni, żądni zysku, kapitaliści. Sąd w Wasselonne (Alzacja) orzekł mianowicie, że p.Katarzyna Kohtz, która nie opanowała samochodu i zabiła dwójkę dzieci, otrzyma pół roku w zawieszeniu i 300€ mandatu - a f-ma "Volvo", która przecież mogła wyposażyć samochód w lepsze hamulce: 200.000€! Jeśli ten wyrok się uprawomocni, będzie można pozywać np. producentów opon - jeśli wpadnie się w poślizg i stłucze szybę. O tym, że to McDonalds powinni płacić, jeśli moje dziecko jedząc w ich barach się roztyje - nawet wspominać nie warto; to chyba oczywiste? A producent żelazka powinien odpowiadać za odparzeniu uszu owej blondynki, która w trakcie prasowania chciała podnieść słuchawkę, bo dzwonił telefon - a potem chciała zadzwonić po pogotowie... Ostatecznie w społeczeństwie jest więcej blondynek, niż producentów żelazek - więc to punkt widzenia blondynek jest zdecydowanie słuszniejszy. Nieprawda-ż? Natomiast całkiem poważnie powtarzam ostrzeżenie: niemal natychmiast po utworzeniu "Unii Europejskiej" gniew L**u zostanie skierowany nie na byle jakich kapitalistów: na amerykańskich Żydów-kapitalistów (którzy wyzyskują robotników i zalewają Europą tanimi towarami...). A potem na wszystkich Żydów. JKM

Żebractwo za 100 milionów Po całej Europie kursuje opinia, że polskich polityków można kupić za parę dolarów. No, może nie parę: podobno „załatwienie sobie” ustawy w Sejmie kosztuje $3,5 miliona…. Z drugiej jednak strony obowiązuje stare powiedzenie, że każdy naród ma takich polityków, na jakich sobie zasłużył. Zweryfikujmy to! Właśnie teraz dziennikarze, którzy kilka lat temu tryumfalnie jazgotali, że “Kwaśniewski załatwił u Busha 100 mln $” (a ja publicznie ostrzegałem: przedwcześnie… budżet w USA zatwierdza Kongres - nie Prezydent!!) teraz jazgoczą, że Kongres USA nie dał tej forsy rządzącej Polską bandzie. A przecież “Polskiej armii pieniądze są potrzebne”. Najpierw policzymy. 100 milionów dolarów dla 38 milionów obywateli to po niecałe trzy dolary na głowę. $3,5 mln na 560 parlamentarzystów - to znacznie więcej. Z czego wynika, że „naród” można kupić o wiele taniej, niż parlamentarzystów… Oczywiście: nie każdy Polak tak myśli. Może nawet myśli tak mniejszość. Jednak dziennikarze twierdzą, że piszą w imieniu Narodu. Czy to prawda, czy nie - ale gdy dziennikarze ujadają chóralnie, to Polaków urabiają. To znaczy: przerabiają na żebraków. Powtarzam: jeśli się chciało od Amerykanów jakichś pieniędzy - to należało to omówić i podpisać przed wysłaniem wojsk do Iraku. A nie teraz błagać „Co łaska”. Ale jest też o wiele poważniejsze pytanie: czy te pieniądze (a także pieniądze „unijne”) są nam potrzebne? Przypominam: Amerykanom 200 lat temu nikt pieniędzy na jakże ważną dla naszej cywilizacji wojnę z Indianami nie dawał. Gdyby dawał, wyrośliby na naród żebraków - i dziś wyglądaliby jak Niger czy Gwinea, którym pieniądze się daje - i rozkradają je politycy. A reszta nie protestuje - bo ma nadzieję, że im też coś z tego kapnie. Na tle jazgoczącego dziennikarza pojawił się pewien polityk zajmujący się wojskiem. Dziwnym trafem kwadrans wcześniej był wymieniony przez b. prokuratora Czyżewskiego jako ten, który do spółki z mafią paliwową i ABW brał udział w grabieniu ORLEN-u (czyli nas) przez “mafię paliwową”. Pewnie - że chciałby dotknąć się choć części tych 100 milionów! Wszystkie pieniądze otrzymywane z zewnątrz są grabione przez polityczne elity. Oczywiście - nie w całości… Część idzie na konta wyborcze partyj, część na prywatne konta - ale najgorsze jest to, że ogromna większość idzie na zmarnowanie. Jeśli jakaś wysoka komisja kupi za 500 milionów dolarów sprzęt warty 300 milionów, zamiast sprzętu wartego 490 milionów - to Polska poniosła stratę 190 milionów. Komisja wzięła w łapę - powiedzmy - 15 milionów. Jaki jest stosunek łapówki do strat? I ta strata nie figuruje w żadnym bilansie!! Obecnie telewizja pokazuje worki z pieniędzmi, tłumacząc ile to dzielni wojskowi nabrali łapówek w Iraku? Całkiem możliwe, że akurat na tych łapówkach Polska nic nie straciła - to jest do wyjaśnienia. Ale najwięcej kosztują nas urzędnicy i politycy. Co widać po tym, ilu ludzi pcha się do polityki i na posady… Bo to jest bardziej opłacalne niż założyć firmę - i płacić ciężkie podatki. Każdy woli być rzeźnikiem, niż baranem… A dopiero jak zaczną wychodzić powiązania polityków z mafiami narkotykowymi - to będzie wesolutko! A ja wołam: to nie ludzie są winni - to ustrój. Gnijący ustrój - a każdy wyszarpuje dla siebie kawałek ciała tego ohydnego państwa. Ja wołam: Precz z tą Rzecząpospolitą, rajem żebraków i złodziei! Zbudujmy jakieś normalne państwo - Monarchię, w ostateczności Dyktaturę. Przecież tak dłużej nie daje się żyć! Jest taka nauka - wiktymologia - zajmująca się ofiarami. Nauka ta twierdzi, że są ludzie, którzy po prostu proszą się, by ich obrabowano. Jeśli więc, Kochani, w nadchodzących wyborach zagłosujecie raz jeszcze na tych samych polityków, którzy rządzili na zmianę przez ostatnie 16 lat (niektórzy dłużej…) - to po prostu jesteście warci tego, by być okradanymi! JKM 2008-01-31 Karta Patrioty Nie ukrywam: jestem zdecydowanym przeciwnikiem wprowadzania „Karty Polaka”. Mam też nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny uzna jej wprowadzenie za sprzeczne z Konstytucją. Jak będzie trzeba - sam przyłożę do tego rękę. Dlaczego jestem przeciwko? Dlatego, że jestem nie tylko liberałem, ale i konserwatywnym liberałem - a więc i po części konserwatystą. Uważam, że ludzie są różni - dostatecznie różni, by nie trzeba było ich na siłę różnić (i oczywiście na siłę różnic wyrównywać). Jako człowiek Prawicy, a nie nacjonalista, uznaję Prawo Ziemi - a nie Prawo Krwi. Jako polityk byłem opłacany przez obywateli III RP - więc mam obowiązek dbać o interesy obywateli III RP, a nie „Polaków mieszkających poza jej granicami”. W dodatku tylko niektórych… Przyznanie Polakom z byłego ZSRS jakichkolwiek przywilejów wiąże się oczywiście z obciążeniem obywateli III RP. Czytam sobie w „Gazecie Wyborczej” (z 26 sierpnia 2005 r.) artykuł p.Wacława Radziwonowicza (o tym, jak reżym JE Aleksandra Łukaszenki zainstaluje w Związku Polaków na Białorusi władze posłuszne reżymowi w Mińsku, a nie reżymowi w Warszawie): „Przepadnie wart 10 mln dol. majątek ZPB kupiony za pieniądze polskich podatników”. Czyli „polski podatnik” (to my, Kochani Czytelnicy, to my…) już łoży na podejrzane interesy polskiej razwiedki; już moje pieniądze idą na to, by skłócać obywateli Republiki Białorusi, czego ofiarą padli tamtejsi Polacy. Prawda, jak Polacy na Opolszczyźnie złym okiem patrzą na Niemców, obywateli III RP, otrzymujących pomoc z RFN? To samo będzie z Polakami na Grodzieńszczyźnie czy Polesiu… Jest przy tym głęboko niesprawiedliwe, by lojalny obywatel III RP, z pochodzenia np. Niemiec, płacił zwiększone podatki na bezpłatne studia dziecka Polaka nie będącego naszym obywatelem!!! Ten Polak płaci podatki, które idą na rozbudowę armii, która być może za tydzień zaatakuje Polskę - a ja mam utrzymywać jego dziecko?! Tylko dlatego, że jest ono Polakiem? Gdyby chciał, od pół wieku mógł wrócić do Polski! Czy Włosi przyznają „Kartę Włocha” swoim rodakom z Ameryki Łacińskiej (czy Szwajcarii…) na przykład? Z ta „polskością” też zresztą może być różnie. Po Anschlußie Rumunii do WE już ponad 1/3 obywateli Republiki Mołdowy poczuła się Rumunami (co jest zresztą jakoś usprawiedliwione), a Węgrzy z Banatu, Siedmiogrodu i Wojwodiny korzystają z „Karty Węgra” - co ciężko odczuwa madziarska gospodarka. Czytam w „Rzeczpospolitej” wypowiedź panny Andżeliki Borysówny, twierdzącej, że dla Polaków - obywateli Białorusi jest to (1) „sprawa niesłychanie ważna - zwłaszcza teraz, gdy Polska znalazła się w strefie Schengen (!!). (2) Zainteresowanie jest ogromne (…) Od razu wzrosło zainteresowanie nauką polskiego. (3) Wiele osób szpera w archiwach (…), usiłuje odnaleźć polskie korzenie. (4) Sądzimy, że Polaków na Białorusi „może być nawet milion”. O, myślę, że nawet i 10 milionów… A jest jeszcze Rosja, Ukraina, Kazachstan… Właśnie - a dlaczego nie Mongolia, Mandżuria (gdzie w Harbinie była wielka polska kolonia) albo Chicago? Proszę mi nie tłumaczyć, że Polonus z Hameryki jest bardzo bogaty - a tym zagarniętym przez Sowietów trzeba pomóc. Czyli potomek Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego (jeśli ten zbrodniarz miał jakiekolwiek dzieci, oczywiście), polskiego szlachcica przecież, otrzyma „Kartę Polaka”; ten, co przezornie zakopał złoto i kosztowności, otrzyma „Kartę Polaka” - a człowiek, który lewo uszedł z życiem z sowieckiego „Raju” i zwiał do Ameryki, gdzie może przecież też biedę klepać - już „Karty Polaka” nie otrzyma? A niby dlaczego? W dodatku spowoduje to spore rozdźwięki narodowe w krajach ościennych. Warto by przed uchwaleniem tej ustawy spytać, co rząd Rumunii sądzi o „Karcie Węgra”. Nikt nie lubi, gdy jego obywatele otrzymują jakieś fawory od ościennego - i potencjalnie wrogiego - państwa. Biała Ruś zamieszkała jest przez niecałe 10 mln ludzi. Jak ten milion przyjedzie do Polski, a z tego 200.000 dostanie dyplom polskiej uczelni (dziś dyplom może dostać nawet analfabeta) - to potem władze Republiki Białorusi będą miały problem… Pół biedy, jak rządzić będzie JE Aleksander Łukaszenka - ale jak, nie daj Boże, zapanuje tam d***kracja? Pamiętacie Państwo o antysemityzmie? Panował on w Polsce wtedy, gdy żydów było akurat 10% i mieli lepsze wykształcenie od Polaków. „Karta Polaka” to instrument nacjonalny, nie państwowy. Nie dziwmy się więc, gdy na Ukrainie rozkwitnie otwarty antypolonizm, a na Białej Rusi się on pojawi - bo na razie go nie ma. Na razie… Jest rzeczą oczywistą, że polskiej razwiedce bardzo się pomysł z „Kartą Polaka” podoba, bo to wspaniała okazja do werbowania spośród tych, co przyjadą np. studiować - nowych agentów (nigdy nie ukrywałem, że pannę Andżelikę uważam za agentkę wywiadu III RP). Podoba się również wywiadom państw wschodnich - ilu to znakomitych agentów będzie można zaopatrzyć w „Karty Polaka” i podesłać do Polski… Z identycznych powodów do dziś istnieje humorystyczna organizacja zwana ONZ - nic nie robi, ale tyle wspaniałych posad dla agentów… Dlaczego nie „Karta Polaka”? Być może jednak moje pretensje pod adresem autorów „Karty Polaka” są niesłuszne? Może właśnie istotnie chodzi o to, by 10 milionów Białorusinów i ze 20 milionów Ukraińców, na złość tym faszystom z Brukseli, zaopatrzyć w „Karty Polaka”, by sobie mogli przejechać przez Polskę i „ teraz, gdy Polska znalazła się w strefie Schengen”, jechać do Niemiec, Francji, Włoch, Portugalii i na Wyspy Brytyjskie? Co prawda 36 Czeczenów zostało przez Niemców zatrzymanych na „nieistniejącej już” granicy - ale czy Szwaby rozpoznają Ukraińca? A może jak się na niemieckiej granicy machnie „Kartą Polaka” - to Szkopom wystarczy? Ostatecznie wolą chyba Ukraińca od Turka albo Kurda? A Francuzi od Araba czy Murzyna? To niech mają! JKM 

Pod listkiem figowym zobaczyć figę.... Nie wiem jak państwo, ale ja mam wrażenie , że ten cały socjalizm trzeszczy w szwach! To co się dzieje w sferach tzw. budżetowych, niezależnie czy jest inspirowane politycznie, czy też nie, robi wrażenie wielkiego przełomu. Zobaczymy! Jak mówił obecny premier Donald Tusk” Ludzie pracujący na państwowych etatach nie mogą pozostać w tyle”(???). Ponieważ żyją  z naszych pieniędzy, oznacza to ni miej ni więcej, że oni pójdą do przodu naszym kosztem, a my zostaniemy w tyle… A kto nas pracujących na prywatnych etatach, na siebie i na własne rodziny, pociągnie do góry, skoro trzeba nas obłożyć podatkami, żeby dać budżetówce?…. Mniejsza już o nauczycieli, lekarzy… ale ilu biurokratów zalega w pokładach naszego życia, których, czy tego chcemy, czy też nie musimy utrzymywać niczym niewolnicy swoich panów? Przypominam, że pan  Donald Tusk, z całą tą platformiarską ferajną uważa się za partię liberalną(????). Liberalizm nie polega na etatyzmie państwowym, lecz na odpowiedzialności jednostkowej… panie premierze… Pan premier tak rozbuchał marzenia budżetówki, że w pochodzie pierwszomajowym w styczniu, w kolejkę ustawiają się: kolejarze, prokuratorzy, sędziowie, policjanci, górnicy, kolejarze, a nawet pracownicy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych(???) Będzie pan premier miał niezły zgryz! W „BUdryku” chcą pracować, bo dość mają przesiadywania w domu.. już 45 dni! Co prawda Solidarność 80 przygotowała dla swoich członków 250 butelek wódki i przechowywała ją na terenie kopalni, ale sprawa wyszła na jaw i zrobiła się siurpryza.. W Łodzi policjanci masowo idą na zwolnienia lekarskie.. i nikogo nie dziwi, że akurat teraz wszyscy się pochorowali.. To znak, że powoli przygotowują się do zajęcia miejsca w peletonie budżetowym  pędzącym  w kierunku ministerstwa finansów, gdzie składowane są nasze pieniądze zrabowane nam przez socjalistyczną władzę… Tam naprawdę są konfitury, tam planuje się budżet, tam rozdziela się, komu  rozda się nasze pieniądze… A przy okazji wyszło, że obecny premier Donald Tusk, jak jeszcze nie był premierem, powiedział Polakom w Irlandii, że ustawa dotycząca abolicji podatkowej już jest gotowa(!!!). podczas, gdy nawet nie jest zaczęta… Po prostu kłamał! Nie pierwszy raz zresztą! Ostatni numer” Najwyższego Czasu” przedstawia na okładce premiera Donalda Tuska i wyciągniętym nosem tak jak u Pinokia…. Bo Pinokio jak kłamał to mu się nos wydłużał, pamiętacie państwo te bajkę… A pan premier bajek ludziom  naopowiadał do oporu.. szczególnie młodym, bo ci są najbardziej łatwowierni i podatni na legendy i opowieści science-fiction , które chętnie chwytają   i w nie wierzą… „ Bo jak ktoś nie wierzy w Boga, wierzy we wszystko”- pisał Chesterton. I miał dużo racji… W „Budryku” zrobili z bramy zakładowej barykadę i nie wpuszczali tych co chcą pracować; pobili się nawet miedzy sobą. .Wstyd i obciach! A może to jakaś prowokacja! Pan Donald Tusk obiecał podwyżki całej budżetówce, to niech teraz daje podwyżki liberalne, nie etatystyczne.. bo „ ludzie pracujący na państwowych etatach nie mogą pozostać w tyle” A towarzysz Lampe Alfred pisał gdzieś ciekawie o masach.: „ Masa to bydło, które trzeba prowadzić na mocnym łańcuchu”…. Tak kochał masy, którymi wszyscy socjaliści się podpierają… przy wyborach! Właśnie ogłoszono oficjalny dokument pt” Program prac legislacyjnych Rady Ministrów”, czyli plan prac rządu na pierwsze półrocze tego roku, który ostatecznie odsłonił kłamstwa Platformy Obywatelskiej i jej lidera. Na 123 zgłoszone do prac projekty nowych ustaw i zmian już istniejących przepisów, tylko 10 to własne inicjatywy nowej Rady Ministrów. Cała reszta, czyli 113 planowanych nowych uregulowań, to wypełnianie dyrektyw i rozporządzeń , naszego nowego rządu- Komisji Europejskiej. Na przykład w nowelizacji ustawy o swobodzie  prowadzenia działalności gospodarczej, napisano, że” będą to zmiany w zakresie najpilniejszych kwestii dotyczących usprawnienia prowadzenia działalności gospodarczej”(???). Niezłe! I jakie lakoniczne! A ile w tym treści! Bo reformy, jak zwykle polegają na robieniu reform, z reform żyją reformatorzy, którzy reformy kochają nade wszystko, bo bez reform nie będzie zmian reformowanych. .A który rząd  do tej pory nie robił reform? Muszą być reformy, bo bydło, pardon masy reform oczekują! Dla całej budżetówki, reformy kojarzą się wyłącznie z podwyżką płac, kosztem sektora prywatnego, który reform nie robi i jeszcze jakoś szyje, pardon żyje  mimo ciężarów nań nakładanych, poniewierany na granicach, dojony, pitowany, karany, mandatowany i wiecznie  kontrolowany poprzez reformy udoskonalane w kierunku, jeszcze większego dojenia, poniewierania i deptania przez biurokrację budżetową.. Będą też zmiany w przepisach ustawy o kontroli skarbowej - uwaga!-„ które w obecnym kształcie ograniczają efektywność działania kontroli skarbowej”(???!!!). Co takiego????? To oznacza, że zwiększą efektywność fiskalizmu, którego i tak już mamy dość; nie będzie Irlandii, nie będzie wolności gospodarczej, będzie reżim reformujący i kontrolujący wszystko i wszystkich co cokolwiek tworzą, żeby podatnika  można  było wytarmosić i doskonalej obskubać… A co tak naprawdę jeszcze „ ogranicza efektywność działania kontroli skarbowej”??? Donald Tusk zapewniał, tuż po nominacji i nie przed wyborami, że zlikwiduje 200 wszelkiego rodzaju nibypodatków… A co teraz mówi pan Zbigniew Chlebowski przewodniczący PO?:” -Kwestia podatków i opat wymaga poważnych analiz i prac przygotowawczych. Nad ta kwestią pracuje usilnie Ministerstwo Finansów”… podejrzewam, że tak pracuje, jak rząd pracował na reformą służby zdrowia, że nawet nie myśląc o jakimkolwiek kierunku zmian opowiadał przed i po wyborach głodne kawałki, że coś mają, a oni po prostu blefowali do ostatniego momentu, gdy jakiś dziennikarz molestował do końca na jednej z licznych i propagandowych konferencji prasowych o jakikolwiek projekt, pan premier posłał panią Kopacz do ministerstwa zdrowia, żeby czegoś na te okoliczność poszukała…. I znalazła! Zabiurokratyzowujący służbę zdrowia projekt reformy  na śmierć autorstwa prof. Zbigniewa Religi, czyli Prawa i Sprawiedliwości… Będzie kontynuacja socjalizmu, będzie podwyżka składki i dopływ nowych pieniędzy do tego dziurawego wiadra ochrony naszego zdrowia, a raczej ochrony biurokracji zdrowotnej… Nie ma też mowy o  projekcie  3 razy piętnaście procent… Natomiast będzie grzebanie  już w pierwszym kwartale 2008 roku przy akcyzie na papierosy, która ustalana jest przez Unię Europejską, do której z całą determinacją zaganiał nas Donald Tusk ze swoją ferejną… Będzie liniowy w górę  w temacie akcyza na papierosy.. Pilotował ten pomysł- o czym pisałem już dawno, pan poseł Platformy Obywatelskiej, Michał Szczerba, który w ramach wolności gospodarczej propagowanej przez Platformę Obywatelską Unii Europejskiej, proponuje wprowadzenie koncesji na handel nimi(???) Ich ilość już chyba przekroczyła 300, w stosunku do reformy wolnorynkowej Wilczka i Rakowskiego z 1988 roku!!! Nie próżnuje też inny poseł Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej postulując i podtrzymując propozycję objęcia obowiązkowym ubezpieczeniem OC działalności turystycznej, który to pomysł proponował jeszcze w poprzedniej kadencji.. Minister skarbu planuje wzmocnienie kontroli nad spółkami skarbu państwa, wzorem myślenia komunistycznego,  że może być państwowe, czyli niczyje, ale musi być uczciwy zarządzający niczyim(???) Chcą też komercjalizować Pocztę Polską jak najbardziej państwową, ale bez uwolnienia rynku pocztowego.. (???). Czyli pozwolić  na handel mąką, ale bez prawa do produkcji chleba.. No i co ma wspólnego z liberalizmem, już nie mówmy , że klasycznym, uchwalanie ustawy o „organizacji rynku rolnego”… Raczej z komunizmem wspólnotowym i kolektywnie zarządzanym i rozliczanym…Zorganizują od góry rynek rolny, tak jak Nikodem Dyzma zorganizował od góry Bank Zbożowy… I taką błyszczącą tablicę przyczepią przed drzwiami, informującą o jakimś urzędzie organizującym rynek rolny… Ustawa ma „ doprecyzować ramy organizacyjne pierwszej sprzedaży ryb, standardów rynkowych( co to są standardy rynkowe?) dla produktów rybnych, funkcjonowania organizacji producentów( znowu jakieś izby rybne?) oraz interwencji rynkowej( ciekawe, jakimi liberalnymi instrumentami będą interweniować i w jakich momentach?). Ojej, będzie niezły „ liberalny” bałagan w temacie rybnym. Po tym pomyśle już  chyba ryby przestaną się  w ogóle rozmnażać, bo rybaków na pewno nie przybędzie.. Wygląda na to, że będzie liberalna figa, pod figowym listkiem liberalizmu… Kierunek w eurokomunizm pozostaje zachowany, ale przy hałasie sporów o detale i wrzasku, że tamci  to , a ci tamto… No i to  nasze dobro, o które tak dbają.. Jak pisał Konfucjusz dawno temu:” Ten, kto stara się dbać o dobro innych, z pewnością zdążył już zadbać o swoje własne”… Niech żyje socjalizm! WJR

Faryzeusze i celnicy Zablokowanie niemal całej wschodniej granicy Polski, która od niedawna jest także granicą strefy Schengen, stwarza dobrą okazję nie tylko do oceny sprawności rządu premiera Donalda Tuska w rozwiązywaniu problemów sektora publicznego, ale także - do oceny roli państwa w gospodarce i instytucji ceł. Zacznijmy od pierwszej kwestii. Jeśli chodzi o funkcjonowanie ochrony zdrowia, górnictwa węglowego, czy edukacji, rząd początkowo unikał angażowania się w konflikty płacowe, twierdząc, ze nie jest ich stroną. Do pewnego stopnia jest to prawda, ale tylko do pewnego stopnia. Zarówno bowiem ochrona zdrowia, górnictwo węglowe, jak i edukacja, wchodzą do sektora publicznego. Czy tak powinno być - to inna sprawa i temat na osobny felieton. Teraz ważne jest tylko, że wszystkie te dziedziny są elementem sektora publicznego. Sektorem tym zarządza administracja rządowa, jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio - wyznaczając zadania i przydzielając środki finansowe na ich wykonanie samorządom terytorialnym. Przede wszystkim zaś - projektując budżet państwa, który następnie uchwalany jest przez Sejm, a ściślej - przez sejmową większość, która stanowi polityczne zaplecze rządu. W ustawie budżetowej zapisane są również dopuszczalne poziomy wynagrodzeń w sektorze publicznym, a zatem nie do końca jest prawdą pogląd, jakoby rząd nie był stroną sporów pracowniczych o wynagrodzenia w tym sektorze. Zresztą rząd sam podważył swoje pierwotne stanowisko w tej kwestii, podejmując inicjatywę rozmów zarówno z przedstawicielami sektora ochrony zdrowia, jak i edukacji. Jedynie wicepremier Pawlak odmówił rozmów z żonami górników strajkujących w kopalni „Budryk”, ale bo też kobiety te formalnie nie są pracownikami państwowej kopalni, więc pretekst jak najbardziej był. Zupełnie inna sytuacja występuje w przypadku celników. Są oni funkcjonariuszami państwowymi, częścią administracji rządowej, więc udawanie, jak to próbował robić wicepremier Pawlak, że ta sprawa również nie jest przedmiotem jego zainteresowania, nie wytrzymuje krytyki. Również dlatego, że strajk płacowy celników pociąga za sobą wymierne straty gospodarcze zarówno w przypadku przewoźników krajowych, jak również - zagranicznych, którzy już zapowiadają wystąpienie z roszczeniami odszkodowawczymi. Czy wydarzenia powodujące straty gospodarcze i narażające państwo polskie na materialną odpowiedzialność w przyszłości, naprawdę pozostają poza sferą zainteresowań wicepremiera rządu i ministra gospodarki? To czymże w takim razie on się interesuje? Ostatnio dowiedzieliśmy się, że anulował karę w wysokości pół miliarda złotych, nałożona na zagadkową spółkę J&S, w której dwaj ukraińscy muzykanci z korzeniami dlaczegoś pośredniczą w sprzedaży Polsce rosyjskiej ropy. Czyżby ta decyzja wicepremiera Pawlaka była sygnałem rozpoczęcia epoki „pragmatyzmu” w stosunkach polsko-rosyjskich? Jak daleko sięga ten pragmatyzm, ile może Polskę kosztować, no i jakie środowiska oraz osobistości mogą być nim zainteresowane materialnie? Nie sądzę, by udało się uzyskać odpowiedzi na te wszystkie pytania, zwłaszcza w sytuacji, gdy odpowiedzialny za gospodarkę dygnitarz coraz bardziej upodabnia się do Lecha Nikolskiego, którego, jak pamiętamy, nie interesowało w ogóle nic. Tak w każdym razie twierdził podczas przesłuchania w sejmowej komisji śledczej, więc podważanie wiarygodności tych zeznań byłoby nietaktowne. W tej sytuacji możemy zastanowić się nad sprawą drugą, a mianowicie - rolą państwa w gospodarce, a instytucji ceł - w szczególności. Sparaliżowanie samochodowego transportu transgranicznego pokazuje, ze rządy mogą działać paraliżująco na międzynarodową wymianę handlową. Warto zwrócić uwagę, ze ten konkretny paraliż nie wynika absolutnie z potrzeby zapewnienia państwu, czy jego obywatelom bezpieczeństwa. Wynika on wyłącznie z braku porozumienia rządu z własnymi pracownikami - a więc wyłącznie z zawinionego przez rząd bałaganu we własnym gospodarstwie. Jak pan - taki kram; gdyby w taki sposób funkcjonowała firma prywatna, to już dawno by zbankrutowała, w kto wie, czy członkowie jej zarządu nie wylądowaliby w kryminale. Wspominam o tej możliwości, bo politycy Platformy Obywatelskiej przechwalają się swoim profesjonalizmem. Niestety dotychczasowa działalność rządu premiera Donalda Tuska w żadnym razie tych przechwałek nie uzasadnia. Przeciwnie - można odnieść wrażenie, że obecna Rada Ministrów składa się z dygnitarzy mocnych raczej w gębie, a i to niekoniecznie własnej, bo - pomyślmy tylko sami - cóż by oni zrobili, niebożęta, bez nieustannego wsparcia ze strony TVN, „Gazety Wyborczej” i „Dziennika”? Gdyby dygnitarze rzeczywiście znali się na biznesie, to nie podlizywaliby się wyborcom, żeby dostać rządową posadę, albo przynajmniej poselski fotel, tylko odnieśliby sukces w interesach, jako przedsiębiorcy. Skoro większość z nich żadnych sukcesów w biznesie nie odniosła, to znaczy, że gospodarka nie jest ich najmocniejszą stroną. W tej sytuacji powierzanie właśnie im misji kierowania gospodarką narodową jest szaleństwem, którego niepodobna niczym wytłumaczyć. Przecież każdy wie, że gdyby Cyganka naprawdę potrafiła przewidywać przyszłość, to zagrałaby w totolotka, a nie zaczepiała na ulicy przechodniów, że niby za 10 złotych im „powróży”. Z drugiej strony państwo nie może istnieć bez rządu. Jak zatem wybrnąć z dylematu między koniecznością istnienia rządu, a pragnieniem ograniczenia do minimum szkód, jakie może on wyrządzić gospodarce i obywatelom przez swoją niefrasobliwość i niekompetencję? Wydaje się, że jedynym sposobem jest zmniejszenie do minimum sektora publicznego, poprzez ograniczenie go do dziedzin bezpośrednio związanych ze stosowaniem przemocy: siły zbrojne, policje, wymiar sprawiedliwości i polityka zagraniczna. Gospodarka natomiast powinna pozostawać absolutnie poza sferą władczych działań rządu, bo „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”. Oto okazało się, że Eureko domaga się od Polski 35 miliardów złotych odszkodowania. Żaden prywatny przedsiębiorca nie byłby w stanie narazić wszystkich Polaków na taka stratę. Tymczasem łajdak, który w imieniu państwa taką umowę z Eureko zawarł, właśnie nas, to znaczy wszystkich podatników, na konieczność złożenia się na to odszkodowanie naraził. Czy to nie wystarczy, żeby przekonać się do konieczności odsunięcia rządu od działań władczych w gospodarce? I wreszcie cła i tak zwana „ochrona celna”. Uważana jest ona za wielkie dobrodziejstwo dla rynku krajowego, ale to oczywista nieprawda. Gdyby cła rzeczywiście były dobrodziejstwem dla rynku, to trzeba by ustanowić ich możliwie jak najwięcej; na przykład w obrocie między Wielkopolską, a Mazowszem, między Pomorzem Zachodnim, a Pomorzem Gdańskim, między Kujawami, a Warmią, czy między Śląskiem a Małopolską. Skoro jednak nikt tego nie robi, to może cła nie są wcale takim dobrodziejstwem? Wyobraźmy sobie, że rząd ustanowił granicę celną na Wiśle i każdy towar przejeżdżający tamtędy na wschód albo na zachód, jest na moście clony. Jak by to przyniosło efekt? Otóż po obydwu stronach Wisły ceny wszystkich towarów wzrosłyby o wysokość stawki celnej. Przy stałych zarobkach ludzi oznaczałoby to zmniejszenie siły nabywczej ich pieniędzy, a więc - zmniejszenie dobrobytu. Cła bowiem są rodzajem podatku nałożonego na krajowych konsumentów, więc jeśli słyszymy, ile to budżet państwa ma dochodów z ceł, to nie wiem, czy powinniśmy się cieszyć, bo to wszystko odbywa się naszym kosztem. Korzystając tedy z okazji, jakiej dostarczyła nam spektakularna blokada wschodniej granicy, warto sobie te sprawy gruntownie przemyśleć. SM

O stopniach i tytułach naukowych Po raz kolejny przeczytałem w komentarzu, że Leszek Balcerowicz bezpodstawnie tytułowany jest profesorem, bo profesury nie ma. No ale Milton Friedman by się w Polsce na profesorski tytuł także nie załapał, bo nie ma habilitacji. Pewnie dlatego, że w USA w ogóle nie ma czegoś takiego jak habilitacja. A coś mi się wydaje, że poziom badań naukowych jest tam niewspółmiernie wyższy niż w Polsce. Pan Prezydent Kaczyński (nota bene profesor), który nie wręczył nominacji sędziowskich tym, którzy mu się nie podobali, pewnie nie mianowałby ich również na stanowisko profesora, gdyby któryś z nich był doktorem habilitowanym. Profesorów „belwederskich” jest ci za to u nas dostatek. I to o wielkim dorobku naukowym i dydaktycznym. Bo przecież kiedyś Przewodniczący Rady Państwa wręczał nominacje tylko najlepszym z najlepszych… Nieprawdaż? A przy okazji: tak długo, jak długo “samodzielni pracownicy naukowi” będą rządzić wieloma prywatnymi uczelniami wyższymi (bo ustawa o szkolnictwie wyższym tego wymaga), poziom nauczania na tych uczelniach będzie taki sam, jak w czasach, gdy zostawali oni “profesorami”. “Samodzielnych” pracowników naukowych nie jest zbyt dużo - dziś jak ktoś coś umie, to zajmuje się zarabianiem pieniędzy, a nie ślęczeniem nad habilitacją za 750 euro miesięcznie. Więc skoro są oni niezbędni - to na wielu “wyższych uczelniach” zostali “wskrzeszeni” niegdysiejsi piewcy socjalizmu. PiS zdiagnozował chorobę po części prawidłowo. Ale co postanowił zrobić? Zamiast znieść habilitacje i uprzywilejowanie starej profesury, chciał założyć nowy uniwersytet!!! Ze swoimi profesorami!!! Certyfikat wystawiał by im oczywiście Profesor Prezydent Kaczyński. Umrzeć można od takiego leczenia! Z panem profesorem Balcerowiczem nie zgadzaliśmy się w bardzo wielu sprawach. Nie od dziś, tylko od początku. Ja sobie szczególnie upodobałem ustawę o uregulowaniu stosunków kredytowych z grudnia 1989 roku. Była ona nie tylko sprzeczna z Konstytucją, ale także napędziła klienteli wyborczej Samoobronie. O węglu i górnictwie wspominałem w poprzednim wpisie. O ocenie pomysłu “schładzania ” gospodarki w 1998 roku już nawet nie wspomnę. Z pietyzmem przechowuję list z tamtego okresu - jako dowód swojego kombatanctwa w walce z niektórymi jego pomysłami - w którym wezwał mnie do przeproszenia go za słowa krytyki na łamach Rzeczpospolitej. Ale mimo to sadzę, że o wiele bliżej mu do profesora, niż paru innym profesorom. A ja lubię amerykanizmy. Więc pan profesor pozostanie dla mnie, mimo wszystko, profesorem. RG

Czy Polacy są antysemitami? Książka Jana Tomasza Grossa „Strach” kolejny raz wywołała dyskusję nt. tzw. polskiego antysemityzmu Dyskusja ta prowadzić nie może do żadnego wniosku z dosyć banalnego powodu: nikt nie umie jednoznacznie zdefiniować tego pojęcia. Etymologicznie antysemityzm oznacza niechęć do semitów, a więc nie tylko Żydów, ale i Arabów. Przed wojną antysemityzm kojarzył się z pobiciem kogoś, publicznym obrażeniem ze względu na jego rasę. Musiało więc to być wydarzenie brutalne i warunkowane rasowo; nie chodziło o religię, o kulturę, ale wyłącznie o rasę. Dlatego uważano, że antysemityzm istnieje w hitlerowskich Niemczech, ale nie w Polsce, gdyż rasizmu nasi dziadkowie właściwie nie znali. W tym znaczeniu także współcześni Polacy antysemitami nie są. Dziś antysemityzmowi nadaje się znacznie szersze znaczenie. Być antysemitą przestało oznaczać, że się nie lubi rasy semickiej; wystarczy nie lubić kogoś o żydowskich korzeniach lub wyznającego religię mojżeszową. Etymologicznie z antysemityzmem nie ma to nic wspólnego, ale media narzuciły takie rozszerzone rozumienie tego pojęcia. Czy Polacy nie lubią Żydów? Tak i to dosyć szerokie kręgi społeczne. Jest w Polsce wyraźna niechęć: za uczestnictwo wielu z nich w zbrodniach stalinowskich, za konflikty jeszcze przedwojenne. Pytanie tylko jest jedno: czy przypadkiem z faktu, że kogoś nie lubię można wnosić, że jestem zaraz antysemitą? Czy to słowo - mające po holocauście jednoznaczną zbrodniczą wymowę - nie jest zdecydowanie zbyt mocne do opisania, że się kogoś nie darzy sympatią? Czy mam prawo kogoś nie darzyć sympatią, czy też jest to zbrodnią porównywalną z hitleryzmem? Chyba jest tu wiele przesady i właśnie z tej nadmiernej rozciągłości tego terminu wynikają niekończące się dyskusje o polskim antysemityzmie. Adam Wielomski

Mieczysław Widaj Zmarły, nieosądzony Rodzina chciała pochować go na cmentarzu parafialnym kościoła św. Katarzyny na warszawskim Służewcu. I nie było by w tym nic dziwnego - w końcu pogrzeb należy się każdemu śmiertelnikowi - gdyby nie jeden "drobiazg". Na tej samej nekropolii leżą ofiary denata. Zmarły - Mieczysław Widaj, okazał się krwawym stalinowskim sędzią, który skazał na śmierć przynajmniej 100 żołnierzy i działaczy powojennego podziemia niepodległościowego. Pogrzeb został wstrzymany dzięki protestowi, jaki na ręce metropolity warszawskiego Kazimierza Nycza złożył wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski. Kuria interweniowała następnie u proboszcza św. Katarzyny, księdza Józefa Maja. - Zbrodniarz, którzy ma tyle krwi na rękach, nie może być chowany na cmentarzu katolickim. Od tego są cmentarze komunalne - argumentował senator. Nie miała być to zresztą zwyczajna, kameralna uroczystość. Plan był taki, aby oprawca miał pogrzeb ze specjalną oprawą. Zadbali o to jego towarzysze, skupieni w organizacji komunistycznych weteranów. To była druga sprawa, którą oprotestował Zbigniew Romaszewski, a razem z nim rodziny ofiar Widaja.
Wojskowe honory powinny być należne przecież li tylko bohaterom. Na Służewcu - według wiarygodnych poszlak - został zagrzebany gen. August Emil Fieldorf "Nil", jeden z przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, a także inne ofiary stalinowskiego terroru. W wielu przypadkach ofiary Mieczysława Widaja.
Tu jest Służewiec, to są nasze Termopile Widaj co prawda bezpośrednio nie sądził gen. Fieldorfa, ale miał udział w jego późniejszej kaźni. W lutym 1951 r. wydał postanowienie o zatrzymaniu "Nila" w więzieniu mokotowskim (o co zresztą wnioskowała prokuratorka Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk Helena Wolińska), co doprowadziło do śledztwa, procesu i skazania generała.
Zamordowanych w katowni na Rakowieckiej komunistyczni siepacze przywozili po cichu na Służewiec. Ciała zasypywano potem śmi
eciami, ziemią, a całość przykryto grubą warstwą betonu. Ślady zostały zatarte tak skutecznie, że do dziś miejsce pochówku naszych narodowych bohaterów jest nieznane. "Przechodniu, pochyl czoło, wstrzymaj krok na chwilę Tu każda grudka ziemi krwią męczeńską broczy Tu jest Służewiec, to są nasze Termopile Tu leżą ci, którzy chcieli bój do końca toczyć Nie odprowadzał nas tu kondukt pogrzebowy Nikt nie miał honorowej salwy ani wieńca W mokotowskim więzieniu krótki strzał w tył głowy A potem mały kucyk wiózł nas do Służewca...". Ten tekst, autorstwa Tadeusza Porayskiego, więźnia Mokotowa, został wyryty na symbolicznym pomniku upamiętniającym ofiary stalinowskiego terroru, stojącym przed kościołem św. Katarzyny. Szacuje się, że po wojnie pogrzebano tu ponad 2 tys. żołnierzy Wolnej Polski.
Wolna Polska upamiętnia i rozlicza Z tym tragicznym miejscem związana jest relacja, złożona w 1988 r. przez wdowę po jednym z majorów. Wynika z niej, że w latach 50., zaraz po egzekucji męża, udało jej się odkopać jego ciało. Pod spodem rozpoznała zwłoki gen. Fieldorfa, który był przyjacielem rodziny. Dopiero niedawno Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa rozpoczęła na Służewcu badania geodezyjne. Tylko dlaczego dopiero teraz? I dlaczego w innym, niż wskazane miejsce? Otwieranie przez ROPWiM polskich cmentarzy wojennych na Wschodzie to jedno. Ale przecież generał August Emil Fieldorf też zasłużył na pochówek, o co przez lata - bezskutecznie - stara się jego rodzina. Bohaterowi Polski Podziemnej należy się coś więcej - pogrzeb z wojskowymi honorami, który stałaby się patriotyczną manifestacją przeciw sowieckiemu zniewoleniu Polski przez 50 lat i trwającej niestety do dziś niepamięci o bohaterach walki z komunistycznym terrorem. Wracając do Mieczysława Widaja. Ostatecznie pogrzeb oprawcy odbył się w parafii św. Zofii Barat w Grabowie na Ursynowie. Nieopodal Toru Wyścigu Konnych, gdzie też mordowano polskich patriotów i ul. Rotmistrza Witolda Pileckiego - innego żołnierza Wolnej Polski, dobrowolnego więźnia Auschwitz, ofiary ubeckich katów (po skazaniu na karę śmierci, podobnie jak Fieldorf został zamordowany na Rakowieckiej; miejsce pogrzebania do dziś nie jest znane). Przez lata, do końca życia stalinowski sędzia mieszkał w centrum Warszawy, przy ul. Koziej. Zaraz obok budynku prokuratury (byłej siedziby Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu) i dzisiejszej centrali Instytutu Pamięci Narodowej na Placu Krasińskich. Tak wygląda do dziś rozliczanie komunistycznych zbrodniarzy.

Sprawy z dowodami Czym przez lata zajmował się Mieczysław Widaj? Wielu żołnierzy niepodległościowego podziemia skazał na wielokrotną karę śmierci, m.in., w listopadzie 1950 r., członków "bandy" słynnego majora Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", dowódcy Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, który wcześniej przez 2,5 roku był maltretowany w śledztwie w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Wielokrotnie "sądził" w tzw. procesach kiblowych w więzieniu (nazwa "sądu" wzięta od kibla w rogu celi, na której oskarżony, z braku innego miejsca, musiał siedzieć podczas "rozprawy"). Czasami okazywał łaskawość - podpułkownika Jana Mazurkiewicza "Radosława" skazał 16 listopada 1953 r. "tylko" na karę dożywotniego więzienia. W 1956 r. w ramach próby rozliczania stalinowskich "błędów i wypaczeń", Widaj mówił: "Taka w tym czasie obowiązywała ocena dowodów, jaka była zastosowana przeze mnie czy przez innych sędziów. Do skazania, jak wiemy, nie wystarczy przekonanie sędziowskie, potrzebna jest odpowiednia ocena dowodów. To nie były sprawy bez dowodów - to były sprawy z dowodami, które należało tylko właściwie ocenić".

Były AK-owiec Mieczysław Widaj urodził się 12 września 1912 r. w Mościskach (woj. lwowskie). W 1934 r. ukończył wydział prawa na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie, a rok później Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Do 1939 r. był aplikantem sądowym. W kampanii wrześniowej dowódca plutonu artylerii. Jak większość Polaków, wychowanych w II RP wstąpił do Armii Krajowej, gdzie przyjął pseudo "Pawłowski" i został oficerem łączności Obwodu Mościska, należącym do lwowskiego okręgu AK. Pod koniec wojny awansowany na stopień kapitana. W lutym 1950 r. skazał na 15 lat Jana Władysława Władykę, jednego z kierowników lwowskiego AK i swojego przełożonego. Sądzenie dawnych organizacyjnych kolegów stało się jego specjalnością. Był jednym z najkrwawszych funkcjonariuszy stalinowskiego systemu bezprawia. Z komunistyczną władzą nawiązał flirt 15 marca 1945 r., kiedy został zmobilizowany do LWP. Po latach zarzekał się, że nie chciał iść do sądownictwa wojskowego (wolał artylerię), ale musiał. Już po miesiącu orzekał w sprawie ppłk. Edwarda Pisuli, ps. Tama - szefa Kedywu Okręgu Tarnopol, który wskutek śledztwa zmarł w więzieniu UB przy ul. 11 Listopada na Pradze w Warszawie.

"Przeniesiony wbrew swojej woli" Widaj był najpierw sędzią w Łodzi. Stamtąd trafił do Warszawy, gdzie wkrótce miał zostać szefem Wojskowego Sądu Rejonowego, jednego z najkrwawszych wojskowych sądów ówczesnej Polski. W 1956 r. wyjaśniał, że do stołecznego WSR (podobnie, jak do sądownictwa wojskowego w ogóle) "był przeniesiony wbrew swojej woli": "W Łodzi dopiero w styczniu 1949 r. dostałem mieszkanie, męcząc się od 1946 r. po hotelach i cudzych kątach. I właśnie już w maju byłem w Warszawie, by znów zacząć od braku mieszkania, od kwaterowania na sali sądowej, tuż obok celi, do której wprowadzano więźniów aresztantów. A rozprawy odbywały się i po nocach. (...) Mnie i żonę będącą w ciąży budził gwar i tupot dochodzący z zadymionego korytarza, na który prowadziły mieszkalne drzwi. To były warunki pracy i warunki życia, jakie były mi postawione do dyspozycji. (...) Mieszkałem w tak ciężkich warunkach w budynku, w którym szczury wyprawiały harce pod podłogą i po podłodze, gdy groziło, że po przyjściu na świat dziecka pieluszki będą musiały być suszone na sali rozpraw. (...) Gdy inni "po praktyce" w Wojskowym Sądzie Rejonowym odchodzili na szefów innych sądów, ja pozostawałem na czarnej robocie, nie byłem przesuwany do klasy menedżerów. (...) Mnie - a zresztą w ogóle nami - przesuwano jak pionkami po szachownicy, nie pytając nas o zdanie". W 1948 r. Widaj - jak twierdził - prosił o zwolnienie z wojska, ale jego wniosek odrzucono. Zamiast tego, w tym samym roku - został... zastępcą szefa WSR w Warszawie, a w 1952 r. szefem tegoż sądu. Na słuszność wydawanych przez siebie wyroków lubił przywoływać fakt, że były one zatwierdzane przez sąd II instancji, czyli Najwyższy Sąd Wojskowy. W 1956 r. mówił: "Dla mnie zawsze druga instancja była gwarancją, że jeżeli ja się pomylę, to zostanie to naprawione, że ja nie jestem sędzią ostatecznym". W 1954 r. Widaj sam trafił do Najwyższego Sądu Wojskowego, awansując na zastępcę szefa. Od 1948 r. należał do partii. W 1955 r. został pułkownikiem.

Proces trwał pół godziny Nad Stanisławem Skalskim, asem polskiego lotnictwa (w czasie II wojny światowej strącił 22 niemieckie samoloty) znęcało się wielu oprawców: Humer, Kobylec, Midro, Serkowski, Szymański. Zmarły kilka lat temu Skalski wspominał: "I rzeczywiście przekonywali mnie... Pięścią, kopniakami, drutem po nogach, stójkami, karcerem. Na zmianę, przez kilka miesięcy, z przerwami na odzyskanie sił. Ciągle jedno i to samo: mówcie o swojej działalności szpiegowskiej, kto z oficerów dostarczał wam informacje, komu je przekazywaliście... Już nie miałem siły zaprzeczać". Po dwóch latach takich "badań" podpisał akt samooskarżenia. 7 kwietnia 1950 r. w więzieniu na Mokotowie odbył się proces kiblowy. "(...) Pamiętam, był akurat Wielki Piątek. Jak mnie wywoływali z celi, akurat oddziałowy wydawał obiad. Zdążyłem go wziąć, ale nie zdążyłem zjeść. »Prędzej, prędzej«, ponaglał strażnik. Nawet nie wiedziałem, że idę na swój proces. Wróciłem, to jeszcze zupa była ciepława. Dokończyłem jeść. Ile więc mógł trwać cały proces - pół godziny maksimum. Sądził mnie mjr Widaj. Do niczego w śledztwie, jak i na rozprawie się nie przyznałem. Jedyny świadek, jakiego wezwano - Władysław Śliwiński - też zaprzeczył, abym przekazywał mu jakieś wiadomości lub orientował się w jego szpiegowskiej działalności...".
Mimo to Widaj zawyrokował: "Sąd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uznaje Stanisława Skalskiego, byłego majora WP, za winnego działalności szpiegowskiej na rzecz Anglii i St. Zjednoczonych i za to skazuje go na - karę śmierci...". Skalski - w przeciwieństwie do wielu innych więźniów stalinowskich - miał szczęście: został "ułaskawiony" przez Bieruta, ale nikt nie raczył go o tym poinformować. Sześć lat czekał na wykonanie wyroku. Na wolność wyszedł w kwietniu 1956 r. i został całkowicie zrehabilitowany.

Doprowadzony do stanu przedagonalnego Ordynariusz kielecki Czesław Kaczmarek był poddawany konwejerowi (przesłuchania przeprowadzane dzień i noc przez zmieniających się śledczych). W przypadku księdza trwały one non stop przez 30-40 godzin. Biskup kielecki był notorycznie pozbawiany snu i jedzenia. Odmówiono mu prawa do widzeń, listów i paczek. Ubecy podawali mu środki odurzające. "Przekonywali go", że jest zdrajcą i jako takiego wszyscy się go wyrzekli. Śledztwo, z przerwami, trwało przez dwa lata i osiem miesięcy. W rezultacie bp. Kaczmarek został doprowadzony do stanu przedagonalnego. Proces bp. Kaczmarka i jego "współpracowników" odbywał się w dniach 14-21 września 1953 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie (nawet w PRL-u sądzenie duchownego przed wojskowym trybunałem było ewenementem). Sądził Mieczysław Widaj. Akt oskarżenia - jak czytamy w stenogramie - dotyczył: "działalności w antypaństwowym ośrodku" w interesie "imperializmu amerykańskiego i Watykanu" w celu "obalenia władzy robotniczo-chłopskiej" drogą "działalności dywersyjnej i szpiegowskiej". Na sali sądowej przewodniczący Widaj "nie zauważył", że w pewnym momencie ów pokazowy proces został przerwany. Cóż takiego się stało? Otóż bp Kaczmarek przestał czytać przygotowany mu przez "oficerów" śledczych maszynopis. Uwadze Widaja umknęło również, jak czerwony (sic!) ze wściekłości dyrektor departamentu śledczego MBP Jacek Różański (Józef Goldberg) wyszedł nagle z salki obok i upominał Kaczmarka: "Ja już skułem mordy obrońcom [biskupa bronił słynny adwokat Mieczysław Maślanko, który pełnił de facto rolę jednego z oskarżycieli - TMP] i przestrzegam księdza biskupa, aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie". Cóż, to właśnie Różański wydał wcześniej wyrok na biskupa, podobnie jak czynił to w przypadku wielu innych "wrogów ludu". Wobec biskupa Kaczmarka Widaj ogłosił karę 12 lat więzienia. Nawet po wyroku władze PRL-u nie dały spokoju księdzu - w celi śmierci spędził kolejne osiem lat. Wyszedł z więzienia w maju 1956 r. Ubeckie metody sprawiły, że zmarł w sierpniu 1963 r.

Bezkarny w wolnej Polsce W 1956 r. Mieczysław Widaj został zwolniony z zawodowej służby wojskowej i przeniesiony do rezerwy. Komisja Mazura, badająca "przejawy łamania praworządności" przez stalinowskich funkcjonariuszy, nie pociągnęła go do odpowiedzialności. Stwierdziła jedynie ogólnikowo, że jego "działalność powinna być przedmiotem śledztwa", którego - rzecz jasna - nie było.
Widaj został radcą prawnym Centralnego Laboratorium Chemicznego w Warszawie, potem Centralnego Zarządu Konsumów i w końcu (od 1964 r.) Komendy Garni
zonu m. st. Warszawy. W wolnej Polsce Instytut Pamięci Narodowej chciał go nawet postawić przed sądem, ale okazało się, że Widaj jest chory. Dopiero niedawno Ministerstwo Obrony Narodowej zmniejszyło mu resortową emeryturę. Podstawą była ustawa o wojskowych emeryturach, która mówi, że osobom, które w latach 1944 - 1956 służyły w wojskowej informacji, sądownictwie i prokuraturze - a stosowały represje - nie zalicza się tego okresu do służby. Widaj przepracował w MON 19 lat, z tego jako wojskowy sędzia - 11 lat. Po odebraniu mu wojskowej emerytury, czyli 4 tys. zł, nadal miał prawo do 5300 zł "cywilnej" emerytury. TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI

Chciałem nauczyć Rosjan sprzeciwu - z Władimirem Bukowskim rozmawia Antoni Zambrowski Antoni Zambrowski: Jak pozbawiono cię prawa ubiegania się o urząd prezydenta Federacji Rosyjskiej? Władimir Bukowski: Przeszliśmy całą procedurę składania wniosku. Grupa inicjatywna, która zgodnie z przepisami powinna liczyć pięćset osób, w moim przypadku liczyła osiemset. Następnie należało złożyć w Centralnej Komisji Wyborczej masę wszelakich dokumentów i zaświadczeń. Spełniliśmy wszystkie warunki. Centralna Komisja odbyła posiedzenie i oddaliła moją kandydaturę na tej podstawie, że mam podwójne obywatelstwo. Według rosyjskiego ustawodawstwa, osoba posiadająca podwójne obywatelstwo lub nawet kartę osiedleńczą w innym kraju nie może kandydować nie tylko do Dumy Państwowej, ale nawet do lokalnych samorządów. Poza tym w Konstytucji Federacji Rosyjskiej jest artykuł 81., na mocy którego kandydat w przeciągu ostatnich dziesięciu lat nie może stale przebywać poza Rosją.
Przecież zarówno gen. Lebied', jak i sam Putin naruszali ten przepis, zgłaszając swój udział w wyborach prezydenckich, lecz mimo to nikt nie wysunął żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, i myśmy zwracali na to uwagę, lecz odpowiedziano nam, że to nie ma żadnego znaczenia w tej sprawie. W internecie można przeczytać zapis tej rozmowy. Jeden członek Centralnej Komisji Wyborczej zgłosił zdanie odrębne, nie było więc w tej sprawie jednomyślności. W trakcie rozmów z Centralną Komisją Wyborczą wypłynęła zabawna kwestia zaświadczenia o mojej pracy zawodowej. Komisja domagała się dokumentu poświadczającego, że jestem pisarzem. Moi mężowie zaufania powołali się na moje książki, które można nabyć w wielu moskiewskich księgarniach. Ale to nie zadowoliło komisji. Kwestia jest tak zabawna, że rozśmieszyła publiczność obecną na rozprawie przed komisją. Kojarzyła się z perypetiami bohatera "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa. Warto dodać, że przepisy nie wymagają dostarczenia dokumentów odnośnie zatrudnienia. Mimo to członkowie komisji przyczepili się do tej sprawy. Widać z tego, że to ludzie radzieccy.
No i otrzymali odgórne wytyczne. Jasne, że mieli rozkaz z góry. Sędzia, która wyłamała się z ich dyscypliny, reprezentowała opozycyjną partię "Jabłoko" (partia ta zrezygnowała z udziału w wyborach swego przywódcy Grigorija Jawlińskiego, uznając, że najlepszym kandydatem na prezydenta będzie W. Bukowski - przyp. AZ). Po tej decyzji wróciłem do Anglii, ale moi mężowie zaufania oraz adwokat zgłosili się do Sądu Najwyższego.
Jak w oceniasz wybory w Rosji? Żadnych wyborów nie ma. Teraz się odbyły tzw. wybory do Dumy Państwowej. To był jeden wielki skandal. Ludzi zmuszano na siłę do brania udziału w głosowaniu. Grożono usunięciem z pracy lub ze studiów. Musieli przynosić do pracy fotokopie swoich kart wyborczych z krzyżykiem we właściwej rubryce. Stosowano przymus w całym kraju. Stronnictwa opozycyjne nie miały możliwości docierania do wyborców. Nie miały dostępu do środków przekazu, nie było nawet szans na wynajęcie sal. Milicja zabierała opozycji materiały informacyjne.
W Czeczenii i Inguszetii frekwencja oraz wyniki głosowania na stronnictwo rządowe Jedna Rosja były jak za władzy sowieckiej - 99 proc. A wiadomo, że tam głosuje mniejszość. W Czeczenii ok. 10 proc., w Inguszetii 25 proc. Były tereny, gdzie głosowało ponad 109 procent uprawnionych.
Co chciałeś osiągnąć, decydując się na kandydowanie w takich warunkach? Wraz z Garrim Kasparowem oraz Borysem Niemcowem pragnęliśmy zachęcić ludzi do udziału w wyborach, żeby nie tracili ducha, by stawiali opór władzy. To było głównym celem mojego działania. Można było przewidzieć, że nie zostanę zarejestrowany jako kandydat, ale trzeba było dać przykład wyborcom odpowiedniej postawy - czynnej. Tę zmianę atmosfery daje się teraz wyczuć. Da się zaobserwować ustępowanie zwyczajowej potulności wobec władzy, zwłaszcza wśród młodzieży. Coraz częstsze są incydenty wynikające ze sprzeciwu wobec rządzących. Ludzie organizują pikiety, wiece. Łamanie praworządności podczas wyborów spowodowało ostre reakcje wśród ludzi. A więc nasza działalność miała sens.
Co dalej z Rosją? Żadnych perspektyw. Jeśli ludzie nie przeciwstawią się czynnie, żadnych zmian nie będzie. Musi być reakcja jak na Ukrainie. Ludzie muszą się zebrać tłumnie, jak na Majdanie w Kijowie. Bez tego nie będzie poprawy warunków życia. Inflacja jest olbrzymia, sięga 12 proc. Przewiduję, że w przeciągu dwóch-trzech lat skończy się tendencja zwyżkowa cen ropy. Dochody z jej sprzedaży się zmniejszą. Wówczas władza upadnie. Rosja rozpadnie się na kawałki. Współpraca Maciej Marosz
Władimir Bukowski (ur. 1942) - od 18. roku życia aktywny działacz opozycji demokratycznej w ZSRS. W 1963 roku aresztowany i skazany za "antysowiecką propagandę". Po ekspertyzie uznany za niepoczytalnego, skierowany do leningradzkiego szpitala psychiatrycznego, gdzie spędził 15 miesięcy. Ponownie aresztowany w 1965 roku za organizowanie manifestacji. Przymusowo hospitalizowany kolejno w trzech szpitalach psychiatrycznych, gdzie wreszcie zostaje uznany za niepoczytalnego. Pod naciskiem światowej opinii publicznej zostaje zwolniony w 1966 roku. W 1967 roku został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia za przygotowanie manifestacji w obronie sądzonych przyjaciół-dysydentów. W 1971 roku wysłał na Zachód pierwszy raport i apel do psychiatrów o nadużywaniu psychiatrii w Związku Sowieckim do celów politycznych. Aresztowany w 1971 roku, został skazany na 12 lat więzienia. W 1976 roku znalazł się na Zachodzie na skutek układu Pinochet - Breżniew. Wymieniono go na sekretarza Chilijskiej Partii Komunistycznej Luisa Corvalana. Bukowski początkowo mieszkał w Szwajcarii, po kilku latach przeprowadził się do Anglii, gdzie mieszka do dziś.

2008-02-01  Między dżumą a tyfusem Katastrofa wojskowego samolotu transportowego CASA, w której zginęło grono wysokich dowódców polskich wojsk lotniczych (gen. Usarek twierdzi nawet, że zginęli „najlepsi”), ze względu na kontekst, urasta do rangi mimowolnego symbolu. Owszem, na miejsce „najlepszych” dowódców przyjdą inni, bo natura nie znosi próżni, ale przykład „wielkiej czystki”, jaką Chorąży Pokoju przeprowadził w sowieckiej armii pokazuje, że niektóre straty rzeczywiście bywają „niepowetowane” - jak to scharakteryzował JŚ Benedykt XVI w kondolencyjnej depeszy. Więc jeśli rzeczywiście mieliśmy do czynienia z wypadkiem, to rzeczywiście była to katastrofa symboliczna. Każda armia bowiem musi mieć odpowiedni korpus oficerski i podoficerski. Podobno zwłaszcza ten ostatni stanowi najtwardsze jądro każdej armii i probierz jej zalet. W niemieckiej Reichswehrze każdy żołnierz szkolony był tak, żeby w razie czego mógł objąć funkcję o dwa szczeble wyższą od aktualnie zajmowanej - to sprawdziło się doskonale, zwłaszcza w pierwszej fazie II wojny światowej, chociaż widoczne było aż do samego jej końca. Podobnie każdy naród musi mieć szlachtę, która jest odpowiednikiem korpusu oficerskiego i podoficerskiego w armii. Szlachta bowiem też bywa rozwarstwiona, niekiedy nawet bardzo. W dawnej Polsce była arystokracja, a więc rodziny, które piastowały godności senatorskie lub ministerialne, byli wywodzący się ze starych rodów karmazyni i wreszcie - rzesza coraz to drobniejszej szlachty - aż do „gołoty”, która w skali masowej pojawiła się wskutek ogólnego zubożenia kraju po „potopie” szwedzkim. Wprawdzie Melchior Wańkowicz pokpiwał sobie, że szlachcic rodzi się „z ojca miecza i matki sakiewki”, ale jeśli nawet tak bywało, to przecież i u nas zasada „noblesse oblige” jednak obowiązywała. Pamiętał nawet o tym zagonowy dziaduś imć Rzędziana, co to z Jaworskimi prawował się o gruszę, bo wśród życiowych przestróg przekazał mu i tę, że jeśli szlachcic postąpi niehonorowo, to Pan Jezus płacze. Do stanu szlacheckiego dostęp niby był trudny, ale liczba szlachty w Polsce świadczy raczej o sporych luzach i w rezultacie nawet współcześni narzekali, że wezwania ostende patrem patris, czyli okazać ojca jako szlachcica, w wielu przypadkach było nie do spełnienia. Z czasem funkcje stanu szlacheckiego w coraz większym stopniu zaczęli przejmować ludzie wykształceni, albo zamożni - a więc ziemianie przemysłowcy, kupcy finansiści - tworząc tak zwaną „inteligencję”, która w Polsce stała się podstawową warstwą państwotwórczą - ze wszystkimi tego konsekwencjami, zwłaszcza z przemożnymi ciągotami do etatyzmu. Dlatego też wszyscy wrogowie narodu polskiego rozpoczynali operowanie nas od dziesiątkowania warstwy inteligenckiej - w przekonaniu, że zanim pozostałe warstwy społeczne zorganizują się politycznie - wcześniej zostaną sprowadzone do postaci „mas”. Na skutek tych przejść, naród polski został w zasadzie pozbawiony szlachty i musiał zadowalać się jej namiastkami. W okresie PRL taką namiastką była tzw. partyjna nomenklatura - a więc ludzie zatwierdzeni przez odpowiednie jaczejki partyjne na stanowiska w administracji państwowej i tzw. gospodarczej. Po krótkim etapie siermiężności i ascezy, nomenklatura partyjna chętnie zaczęła przyjmować zewnętrzne znamiona stanu szlacheckiego, co odnotował Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku”: „Dziś bardzo u partyjnych w modzie jest pleść koszałki o swym rodzie. Wpierw szarże były wielkim szykiem, lecz dziś z nich każdy - pułkownikiem. Przejadł się także im doktorat, więc na tytuły przyszła pora”. Ale były to tylko zewnętrzne znamiona, bo sama przynależność do komunistycznej partii była trudna do pogodzenia z honorem. Zresztą PRL wkrótce przepoczwarzyła się w III Rzeczpospolitą, a wraz z nią namiastka nomenklaturowej szlachty przekształciła się w kompradorską plutokrację. Kompradorską - bo organicznie uzależnioną od zagranicznych mocodawców, którzy w międzyczasie przejęli kontrolę nad polskim państwem i jego gospodarką i wobec których tubylcza plutokracja spełnia usługi agenturalne i fagasowskie. I chociaż ta warstwa społeczna stała się naturalną pepinierą dla części elit politycznych, to z uwagi na swój nieuleczalnie kompradorski charakter nie jest w stanie pełnić wobec podstawowej masy narodu funkcji szlachty - bo nie wyraża już jego interesów, tylko jest wobec niego rzecznikiem interesów obcych. W tej sytuacji rolę kolejnej namiastki szlachty mogłoby pełnić duchowieństwo. Ale kiedy tylko pojawiła się taka możliwość, wpływowe środowiska żydowskie podniosły straszliwy klangor, że „państwo wyznaniowe” i „ajatollachowie”. W rezultacie hierarchia kościelna, która - jak teraz już wiemy - również chyba w swoich decyzjach do końca samodzielna nie była - porzuciła możliwość przewodzenia narodowi, czyniąc z tego nawet rodzaj cnoty, zaś od listopada 1997 roku, tzn. - od pamiętnej pielgrzymki delegacji Episkopatu do Brukseli - zaczęła myśleć raczej o sobie. Wyjątki, nawet wcale liczne, tego ogólnego obrazu jednak nie zmieniają, a najlepszym świadectwem rezygnacji z przewodzenia narodowi są kolejne listy pasterskie, z których nie wynika żadna konkluzja. W efekcie mamy sytuację przypominającą tę opisaną w „Placówce” Prusa, kiedy to ksiądz proboszcz po rozmowie ze Ślimakiem-pogorzelcem, czyni sobie wyrzuty: „otom dobry pasterz; moje owce gryzą się jak wilki, Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą, a ja jeżdżę na zabawy”. Przypominam o tym, żeby łatwiej można było zrozumieć przyczyny, dla których w momencie, gdy ważą się losy państwa polskiego, przyłączanego w charakterze części składowej do powstającego europejskiego imperium - naród polski w zasadzie został pozbawiony szlachty do tego stopnia, że ta jego część, która pragnęłaby ratować niepodległość państwową, została całkowicie pozbawiona politycznej reprezentacji. Na karb przypadku tego zrzucić w żadnym wypadku nie można i w rezultacie społeczeństwo zostało skazane, nie wykluczone, że trwale - na wybór mniejszego zła, to znaczy - wybór między dżumą a tyfusem. Ta sytuacja ma miejsce w momencie, gdy na naszych oczach utrwala się nowy podział Europy. Czy jednak tak całkiem nowy? Linia tego podziału co prawda różni się nieco w szczegółach, niemniej jednak w zasadniczym konturze nie odbiega specjalnie od linii wytyczonej przez autorów porozumienia z 23 sierpnia 1939 roku, potocznie zwanego „paktem Ribbentrop-Mołotow”. Nie jest to zaskakujące, bo po zakończeniu tzw. „zimnej wojny”, do którego wstępem była ewakuacja imperium sowieckiego i zjednoczenie Niemiec, polityka europejska weszła w stare koleiny. Pozwalam sobie przypomnieć, że pisałem o tym już w początkach lat 90-tych, no a teraz sprawy zaszły już tak daleko, że możemy z dużą dokładnością określić, dokąd żeśmy tymi koleinami zajechali. SM

2008-02-01  W przededniu wpółzbawienia Kiedy rosyjski cesarz Aleksander III otrzymał raport ambasadora w Berlinie, że kanclerz Bismarck utrzymuje, iż zagraniczna podróż jego syna pozbawiona jest wszelkiego podtekstu politycznego - napisał na marginesie: „czto to zatiewajet etot obier-skot, no czto imienno - nieizwiestno” (coś knuje to ober-bydlę, ale co konkretnie - nie wiadomo). Na początku stycznia ze stanowiska wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego zrezygnował Krzysztof Rybiński. Niedawno rezygnację z identycznego stanowiska złożył Jerzy Pruski. Obydwu byłych wiceprezesów NBP łączy fakt, że zostali mianowani na swoje stanowiska przez prezydenta Kwaśniewskiego 25 marca 2004 roku na wniosek ówczesnego prezesa NBP Leszka Balcerowicza. Jerzy Pruski uzasadnił swoją rezygnację tym, ze nie mógł sprawować swojej funkcji „w efektywny sposób”. Według wyjaśnień Zarządu NBP chodzi o to, że pozostali członkowie zarządu nie zawsze się z nim zgadzali. Warto w tej sytuacji przypomnieć, że i Leszkowi Balcerowiczowi zdarzały się nieoczekiwane rezygnacje. 17 czerwca 2000 r. jako przewodniczący Unii Wolności wycofał się z koalicji z AWS, rezygnując ze stanowiska wicepremiera i ministra finansów, zanim ujawniły się finansowe konsekwencje wiekopomnych „reform” firmowanych przez „charyzmatycznego” premiera Jerzego Buzka w postaci sławnej „dziury budżetowej”. W nagrodę w styczniu 20012 roku został prezesem NBP, a 23 września 2001 roku wybory miażdżąco wygrał SLD. Teraz mnożą się sygnały, iż w przyszłym roku, kiedy OFE będą musiały rozpocząć wypłacanie emerytur, mogą pojawić się problemy z ich płynnością finansową, a niezależnie od tego, sytuacja finansów publicznych dobra nie jest. Czyżby Leszek Balcerowicz szykował swoją stajnię do nowego konkursu na zbawców ojczyzny? SM

Kilka odpowiedzi; o strajkach, Piłsudskim i Jaruzelskim; manipulanctwo Ludzie! Do jasnej Anielki! Ja nie pisałem biografii Jana T. Grossa - tylko zacząłem odeń (jako od punktu wyjścia) rozważania o zlewicowaniu inteligencji, zwłaszcza żydowskiej - oraz Biura Informacji i Propagandy AK. Jeżeli {~Jarek ogareK} uważa, że pokazanie, iż coś (tu: AK) jest zlewicowane jest "opluciem" tego czegoś - to bardzo dobrze! Mamy ten sam system wartości. Różnimy się tylko co do faktów... Co robiłem w Sejmie? - pytają m.in. {~xyz} i {~Rochu}. Knułem, jak zawsze. Brak umiejętności? Drogi {~informator}-rze: to idź Pan na ten Scheiß i coś zrób: mnie, jak udało się ustawić czcionkę verdana, to komputer nie reagował na ustawienie wielkości - a jak ustawiłem wielkość - nie reagował na próby zmiany kroju czcionki!! Dlaczego? Może ktoś wie. Ja nie wiem! Nie udaję wielkiego rebe od komputerów. A, Drogi {~~don acido}: własny laptop, który ze sobą noszę, nagle odmówił posłuszeństwa. Tu rzeczywiście: z braku moich umiejętności. Już działa, spoko. Ktoś ma do mnie pretensje, że znacznie życzliwiej patrzę na pronunciamento p. gen. Wojciecha Jaruzelskiego niż na zamach stanu śp. marsz. Józefa Piłsudskiego (ps. "Ziuk"). Otóż nie dlatego, że 13 Grudnia nie zginął nikt, a potem raptem sześciu górników z "Wujka" - zaś podczas zamachu majowego 379 osób (w tym 164 cywilów) - a potem zaczęli tajemniczo ginąć ci, co znali prawdę o powiązaniach tow. "Ziuka" z wywiadem austriackim i niemieckim. Chodzi o to, że Piłsudski zdecydowanie popchnął Polskę na drogę socjalizmu (potem: bezideowego etatyzmu, jak Stalin). Natomiast Jaruzelski, mający za sobą dziesiątki lat socjalistycznej tresury, najpierw wprawdzie starał się ratować socjalizm, ale już w 1984 próbował wejść na drogę reform, następnie dopuścił do głosu konserwę, a w 1988 dał przyzwolenie na reformę Wilczka. Co prawda istnieją hipotezy, że nie orientował się kompletnie na co przyzwala w 1988 - i podobnie nie orientował się w 1989, że oto daje placet na kontr-ofensywę Lewicy... O tym drugim nie ma zresztą pojęcia do dziś większość Polaków. To majstersztyk p. gen. Czesława Kiszczaka i chłopaków od "Wielkiego Wschodu", z pp. Adamem Michnikiem i prof. Bronisławem Geremkiem na czele. No, i ich chłopcem na posyłki, p. Aleksandrem Kwaśniewskim, który lewicowości uczył się - jak sam wyznał - z paryskiej KULTURY. Tak przy okazji: sytuacja w roku 1988 była taka sama, jak jeszcze wczoraj w kopalni "Budryk" (więcej o niej - w V-BLOG-u): 1000 ludzi w zakładzie strajkowało - a 3000 stało przed bramą i chciało iść do pracy. Bezpieka jednak pilnowała, by strajki trwały. I to jest to pytanie: czy chodziło o to, by przekonać "Moskwę", że trzeba oddać władzę agenturze SB, czyli neoSOLIDARNOŚCI (czyli skręcić raptownie w lewo) - czy chodziło o to, by przekonać o tym p. gen. Jaruzelskiego, oraz p. Mieczysława F. Rakowskiego i zwolenników reformy liberalnej?? Na to pytanie nie znam odpowiedzi. JKM

Wszystkie związki na Powązki! o sytuacji w Polsce i perspektywach społeczno - gospodarczych z Januszem Korwinem Mikke - szefem Unii Polityki Realnej, rozmawia portal wnp.pl Jest możliwe w Polsce coś takiego jak cud gospodarczy? - Oczywiście, tyle, że nie może do niego doprowadzić skompromitowana klasa polityczna. Bo jak to jest możliwe w normalnym państwie, że rząd dyskutuje ze swoimi służbami… myślę tu o celnikach…Służbom mundurowym należy rozkazywać, a nie dyskutować z nimi.. Ale jednak jest Pan chyba zbyt radykalny, a celnikom należy się wzrost płac…? - To trzeba przyjąć do pracy takich, którzy nie będą narzekali, że za mało zarabiają. Kiedy w USA podczas prezydentury Regana zaczęli strajkować kontrolerzy powietrzni, to powsadzał ich do więzień i sytuacja się rozwiązała… Wszystkie związki na Powązki! Z tego wnioskuję, że gdyby UPR doszła do władzy, to wszyscy związkowcy znaleźliby się w więzieniu… - Nie. Po wsadzeniu do kryminału dwóch pielęgniarek, żadna kolejna nie zdecydowałaby się na protest… Przecież one strajkują za pieniądze chorego… to jest nienormalne. Zdaje się, że robi Pan założenia bardzo ogólne, natomiast trzeba popatrzeć na konkretnego Kowalskiego, jak jemu się żyje i dlaczego źle…- Prawo ma być ogólne i koniec. Nie ma się zajmować konkretnymi przypadkami. Ma być zimne i bezwzględne, a nie ludzkie - Dura lex sed lex i koniec dyskusji.

Drzewo wytępku rodzi "antysemickie" owoce.... Rozkręca się „antysemicka” heca! Będą eliminować  i weryfikować  książki do tej pory napisane. Nieżyjącym autorom będą poprawiać wyrażone przez nich treści, bez ich zgody, bez zgody spadkobierców. Bo mówienie czegokolwiek o Żydach, nie jest dziś w modzie, a zresztą o Żydach mogą mówić jedynie osoby wytypowane tzw. autorytety. I to tylko dobrze.. Wiceprezes łódzkiego komunistycznego Związku Nauczycielstwa Polskiego, pani Jadwiga Tomaszewska zgłosiła pomysł usunięcia z lektur szkolnych „Lalki” Bolesława Prusa i „Chłopów” Władysława Reymonta. Obie te książki jej zdaniem zawierają treści „antysemickie”. W „Lalce” możemy na przykład przeczytać, że, :” Żydzi chwytają chrześcijańskie dzieci i zabijają na macę” Dla Prusa Żydzi to kanalie i parchy. „ Trzeba zweryfikować listę lektur pod względem treści antysemickich. Te książki, które zawierają te treści, trzeba przesunąć do kanonu lektur uzupełniających” - mówi pani wiceprezes. W „Chłopach” też jest dużo „ antysemityzmu”. A i  u Krasińskiego, a u Norwida…  a ile u Mickiewicza… Trzeba będzie przepisać na nowo „ Pana Tadeusza”, językoznawcy będą musie się nieźle napracować, żeby to wszystko poustawiać według wzorów politycznej poprawności.. Mickiewicz pisze na przykład tak: „Słowem z daleka karczma chwiejąca się krzywa Podobna jest do Żyda, gdy modląc się kiwa”..  albo „Który był wymyślony od tyryjskich cieśli A potem to Żydowie  po świecie roznieśli”… albo „Mospanie, rzekł Bernardyn, babska rzecz narzekać A żydowska rzecz ręce założywszy czekać”.. I wiele innych zdań  i wypowiedzeń, osadzonych w realiach epoki, bo Żydzi w Polsce znaleźli schronienie, uciekając przed prześladowaniami z Hiszpanii, Francji, Portugalii i Rosji. Taka była polska rzeczywistość, część z nich asymilowała się, część- nie i jakoś wszyscy przez sześćset lat żyli ze sobą.. To co opisywał Mickiewicz, Prus czy Sienkiewicz- to było ich widzenie rzeczywistości… i teraz to pomału- na razie do lektor nieobowiązujących- a potem pomału do lamusa… Wiceprezes, za „Dziennikiem Łódzkim” chce, żeby jak najszybciej zorganizować debatę nauczycieli i literaturoznawców i odpowiedzieć n pytanie, czy młodzież nie zaraża się antysemityzmem z lektur szkolnych(????). Do tej pory nie wiedziałem, że „antysemityzmem” można zarazić się z lektur szkolnych(???). A poza tym co to jest ten „antysemityzm”? To , że wielka literatura posługuje się obrazami z polskiej tradycji, to już jest „antysemityzm”? A przecież antysemityzm, to jest nienawiść do ludów semickich, a na przykład Arabowie też są Semitami, i jak ktoś nienawidzi Arabów to jest antysemitą? No nie! Wtedy jest ksenofobem… Ksenofobia, antysemityzm i nietolerancja- to są słowa klucze, według ideologii poprawności politycznej,  którymi to słowy łatwo zaszufladkować człowieka.. Wystarczy, że ktoś, np. Stanisław Michalkiewicz napisze coś o Światowym Kongresie Żydów i już jest okrzyknięty „Antysemitą”, bo jak napisał swojego czasu ks. prof. Waldemar Chrostowski:” kiedyś antysemitą był ten co nienawidził Żydów, dzisiaj „ antysemitą jest ten, kogo nienawidzą Żydzi”(???). No tak, to w taki razie, kim są Żydzi, którzy nienawidzą kogokolwiek? Powinni być przynajmniej ksenofobiczni i nietolerancyjni… a są? Nie słyszałem! Józef Bocheński w swojej słynnej książeczce pt „Sto zabobonów” pisze: ”zabobonem jest mniemanie, że nie wolno Żydów mniej lubić niż innych, że ktokolwiek woli np. Włocha albo Chińczyka od Żyda jest antysemitą. Każdy ma w rzeczy samej prawo lubić albo nie lubić kogokolwiek pod warunkiem, by nie gwałcił prawa, gdy chodzi o osobę, której nie lubi. Każdy ma też nie tylko prawo, ale i obowiązek bardziej lubić sobie bliskich niż obcych, a więc np. Polaków bardziej niż Francuzów albo Żydów. Kto nazywa ludzi tak czujących antysemitami, wpada w zabobon”( str. 21). I jeszcze” wypada wymienić inny zabobon , polegający na uważaniu antysemityzmu za coś znacznie gorszego, bardziej zbrodniczego od wrogości względem innych grup narodowych. Można to dziś o tyle zrozumieć, że myśli się o antysemityzmie niemieckim, który spowodował ludobójstwo Żydów - i w tym sensie był niewątpliwie czymś gorszym niż np. niechęć Flamandów do Walonów w Belgii. Ale  już ludobójstwo , jakiego ofiarą padli Ormianie po pierwszej wojnie światowej jest dokładnie tak samo potępienia godne, jak zbrodnie hitlerowskie. Być może, że różnica w ocenie pochodzi stąd, że uważa się Żydów za „ naród wybrany” - w co zresztą obecnie nawet większość Żydów nie wierzy”. Jak już zorganizują debatę, zaczną dzielić włos na czworo, to wyjdzie im, że wszystko  co tyczyć będzie słowa „Żyd' to będzie antysemityzm…. Strach pomyśleć co się stanie z naszą literaturą narodową, co ją czeka, jaki los… Dlatego już dzisiaj warto zadbać o przechowywanie wszelkich egzemplarzy książek wydanych za tzw” komuny”,  żeby móc porównać sobie egzemplarze, wydane wcześniej, z tym wydanymi w najbliższej przyszłości.. Pamiętacie państwo z Orwella:” kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto panuje nad teraźniejszością  panuje nad przyszłością”(???). No i będzie jeden wielki remanent w bibliotekach, bo trzeba będzie pozamieniać- jak u Orwella- wszystko to co tam do tej pory było, na coś napisanego na nowo i ocenzurowanego… A tamte wersje ` antysemickie” będą palone na stosach książek nieprawomyślnych, napiętnowane i ścigane z urzędu, jako „antysemickie” i szerzące nienawiść, ksenofobię i nietolerancję… „ Nie mam wątpliwości, że najwyższy czas ukazać ten skrzętnie ukrywany problem. Antysemickie poglądy w polskiej literaturze są faktem(!!!!). Inwektywy przedzierają się do świadomości uczniów pod szyldem arcydzieła. No, a potem dziwimy się, że na murach kwitną antysemickie napisy” - mówi „Dziennikowi Łódzkiemu”  pani Tomaszewska. I jeszcze:” Od nauczycieli słyszę, że młodzież nie rozumie oburzenia niektórych książką „Strach”. Uczniowie pytają, dlaczego niby Jan Tomasz Gross swoją publikacją obraża Polaków, skoro takie autorytety jak Prus czy Szekspir nie przebierały w słowach w stosunku do Żydów”(???). Jeśli chodzi o Szekspira, to pani Tomaszewska z pewnością ma na myśli „Kupca Weneckiego”, którą to sztukę już dawno Żydzi uważają za antysemicką… Pani Jadwiga Tomaszewska będąc ostatnio na manifestacji w Warszawie pośród 12 000 jej podobnych śpiewała „ Międzynarodówkę”, gdzie w  trzeciej części jest napisane: „Rządzą światem samowłnie Królowie kopalń, fabryk, hut Tym mocni są, że każdy kradnie Bogactwa, które stwarza lud”… Czy to nie jest przejaw nietolerancji,, ksenofobii i  nienawiści do pewnej grupy społecznej zwanej dziś przedsiębiorcami, a kiedyś wyzyskiwaczami i „ kapitalistami”, których  dziś się wyzyskuje nietolerancyjnie i ksenofobicznie? Bo słowa „ wyzyskiwacze' w jakiś tajemniczy sposób zostały usunięte  z naszej świadomości, używa ich jedynie Piotr Ikonowicz, perła w koronie polskiego paleosocjalizmu.. Czkają nas z pewnością postępowe zmiany… To właśnie jest ich zapowiedź! Przechowujmy stare egzemplarze wydanych wcześniej książek, żeby w przyszłości na tajnych kompletach, móc nauczyć młodzieży prawdziwej wersji minionych wydarzeń… Co nas nie zabije- to nas wzmocni! Prawda? WJR

2008-02-02 Zgroza! P. Anna Streżyńska, prezeska Urzędu Komunikacji Elektronicznej, zapowiedziała, iż złoży wniosek, by Sieć objąć taką samą kontrolą jak... telewizje. Nie chcę tego nawet komentować - przypominam tylko, że już od kilku lat dość regularnie powtarzam, że gdy internet stanie się czynnikiem wpływającym na politykę, ONI zaczną kontrolować Sieć. Nie wierzyliście mi - no, to macie. Tak nawiasem: strona, na której p. Prezeska to zapowiedziała, została już zhakowana... A kontrola Sieci jest możliwa. Sam to obserwowałem w Arabii Saudyjskiej. Przechodzimy do pytań i komentarzy. {~JMP} napisał: „(...) nie po raz pierwszy w swych komentarzach odnośnie historii stosuje Pan nieuprawniony i nieelegancki chwyt: otóż znając z perspektywy czasu wyniki pewnych działań, znajduje Pan postać, która na tym (Pana zdaniem) skorzystała - i insynuuje, że to ona tak właśnie to, wspólnie z innymi uczestnikami zdarzenia, ukartowała. Znaczy: taka wielka teoria spiskowa, w której w dodatku autora spisku wybieramy post factum. Taka teoria jest fajna, tylko praktycznie nie falsyfikowalna, więc niewiele z niej wynika... Tymczasem w praktyce jest przecież tak, że nikt w chwili podejmowania decyzji nie ma pełnej informacji ani o aktualnej sytuacji - ani tym bardziej o skutkach, jakie ona przyniesie." Cóż: ostatnie zdanie jest generalnie prawdziwe. Cała reszta natomiast nie. Zapomina Pan bowiem, że dwie hipotezy: „śp.Józef Piłsudski (pozostańmy przy tym przykładzie) był agentem niemieckim” i „JP kierował się wyłącznie dobrem Polski” są a priori równo prawdopodobne (innymi słowy: teza, że JP nie był agentem niemieckim też nie jest falsyfikowalna - i to nie tylko „praktycznie”!!). W rzeczywistości jednak agenci obcych mocarstw otrzymują cenne informacje oraz mają wsparcie innych agentów - więc szansa, że w d***kracji ster rządów obejmie szczery patriota, jest wielokrotnie mniejsza, niż, że ster rządów obejmie agent!!! Na szczęście obcych agentów nie ma tak wielu... Jednak tylko dziedziczna monarchia (no, i może losowe wybieranie dyktatora...) może przed tym zabezpieczyć. A konkretnie w sprawie JP są (i to liczne) dowody, że był On agentem japońskim, austriackim i niemieckim - więc nie ma o co kruszyć kopii. Przyszła mi do głowy ciekawa myśl: po wojnie 1920 roku pozycja JP w Polsce była tak słaba, że delegaci nawet nie brali pod uwagę Jego stanowiska w sprawie traktatu pokojowego z Sowietami!! Tyle teorii. Teraz koryguję poprzedni wpis: w "Po trzecie" oczywiście "stypulacja", anie "stymulacja"; korekta mi "poprawiła". I znów będzie: "Państwo chce naprawiać, a korektorki nie umie upilnować!"... Wracamy do normalności Teraz skrzynka - na jedną odpowiedź, bo {~ Odpowiedź Na Wszystko} upiera się, że ja - JA! - unikam odpowiedzi na niewygodne pytania! Pytanie zaś brzmi: "Znosimy przymus składki emerytalnej. Ludzie podzielą się na trzy grupy: 1. Będzie sobie płacić dobrowolnie składkę emerytalną (na zasadach jak Pan napisał komercyjnych, z dziedziczeniem przez spadkobierców, itd.) w firmie komercyjnej typu CU, Alianz, itp. Po osiągnięciu spisanego w umowie wieku będą pobierać emeryturę. 2. Zadbają o swoją starość samodzielnie poprzez zgromadzenie w wieku produkcyjnym odpowiednich dóbr (w tym także dobrych relacji z dużą ilością dzieci), które to dobra utrzymają ich do śmierci. 3. Nie zrobią nic w tym kierunku. Dotyczy to głównie ludzi mało inteligentnych, których relacje z dziećmi są najczęściej niezbyt silne (delikatnie powiedziane). Pierwsze dwie grupy sobie poradzą, trzecia będzie umierać na starość z głodu. I tu jest sedno i moje pytanie: "Jeśli przyjdzie do Pana kuzyn i powie "Błagam, umieram z głodu, wiem byłem głupi ale daj mi jeść, podziel się ze mną". Co Pan zrobi?" Pytam, bo mam kuzyna, który gdyby nie przymusowe ubezpieczenie skończyłby dokładnie jak piszę. I teraz ja klnąc na czym świat stoi, dałbym tej mendzie jeść i co tam potrzebuje na starość. Jeśli Pan powiedziałby z całą mocą "Idź precz, zdechnij z głodu" - to OK, Pana sumienie. Ja nie dam rady.I wolę, żeby taki typ płacił, niż przychodził do mnie na starość. To jest bardziej dla mojego dobra, niż jego". Otóż, Drogi {~Odpowiedź Na Wszystko}, odpowiedź podstawowa brzmi: 4000 lat nie było przymusowych ubezpieczeń - a Ludzkość jakoś sobie radziła, a nawet przyrost naturalny bywał większy, niż dzisiaj. Skoro radziła sobie w warunkach ogromnej biedy - to poradzi sobie i w warunkach nadprodukcji wszystkiego, z żywnością włącznie! A konkretnie takich kuzynów trzeba traktować tak, by dzieci na takich kuzynów nie wyrastały. Czyli z odpowiednią (konieczną!) dozą pogardy... Można też od nich wymagać wykonywania drobnych prac domowych... Przy dzisiejszych możliwościach technicznych każdy pracujący człowiek mógłby żyć znacznie lepiej, niż książę (niewielkiego księstwa...) w XVII wieku!!! Otoczony, oczywiście, kuzynami i innymi klientami. Tylko socjalizm powoduje, że marnuje się co najmniej 40% naszej pracy. Proszę policzyć. Po pierwszym roku pracy miałby Pan 40% więcej. Po drugim już prawie dwa razy tyle, po trzydziestym... niech Pan sam sobie policzy, ze wzoru na procent składany, jak bogaty by Pan był!! I ilu kuzynów mógłby Pan utrzymać!! Gdyby Pan chciał, oczywiście. JKM

„Żywa Cerkiew” ante portas? Kiedy w latach 60-tych ub. wieku (mój Boże, jak ten czas leci!) na polityczna scenę wkroczyli tzw. „partyzanci”, ulica zareagowała na nich m.in. różnymi dowcipami. Jeden z nich opowiadał o partyzancie, który pewnego razu wychodząc z lasu spotkał przechodnia. Ten widząc partyzanta wyjaśnił mu, że wojna skończyła się już 20 lat temu. - Coś podobnego! - zdziwił się partyzant. - A ja wysadzam te tory i wysadzam! Dla obserwatora polskiego życia politycznego nie jest chyba tajemnicą, że nasza młoda demokracja podszyta jest bezpieczniakami, którzy nie tylko kręcą całą polityczną sceną, ale obecnie mają ambicję kręcić w ogóle wszystkim - oczywiście w imieniu i pod nadzorem Wielkiego Brata, pod jakiego w końcu trafimy. Podejrzewam, że ważną ekspozyturą razwiedki jest m.in. stacja telewizyjna TVN, która działa na styku tzw. „bazy” z tzw. „nadbudową”, czyli na styku biznesu i rynku idei. Ponieważ nietrudno się domyślić, że ani Wielki Brat, ani razwiedka nie będą życzyły sobie żadnych niespodzianek ze strony ludności tubylczej, więc „ograniczają, wypierają i likwidują” wszelkie organizacje i instytucje, próbujące zachować resztkę niezależności. Ponieważ natura nie znosi próżni, w miejsce „ograniczanych, wypieranych i likwidowanych” (taki program stalinowska konstytucja z 1952 roku anonsowała „klasom posiadającym”) organizacji i instytucji, trzeba zawczasu utworzyć kontrolowane przez razwiedkę ich namiastki. Tak właśnie zrobiono w „cudnym raju”, czyli w Związku Sowieckim, gdzie utworzono „Żywą Cerkiew” (w odróżnieniu od tej rozstrzelanej), kierując do niej agentów OGPU. Toteż TVN, której właścicielem jest grupa ITI kontrolująca również sieć kin „Multikino” i portale internetowe (m.in. Onet.pl), a więc spory już segment przemysłu rozrywkowego, uruchamia własny „kanał religijny”, prowadzony przez ks. Kazimierza Sowę i red. Szymona Hołownię. Niezależnie od tego, w maju ub. roku ITI przejmuje 49 proc. udziałów w „Tygodniku Powszechnym”, o czym pisałem na łamach „NDz”. Z punktu widzenia biznesowego nie ma to specjalnego sensu, więc jedyną przyczyną takiej transakcji jest dążenie do przejęcia kontroli nad wszystkimi mediami uchodzącymi za „katolickie”. W listopadzie ub. roku ITI skierowała do redakcji „TP” red. Elżbietę Isakiewicz, która przedtem przeszła reedukację i kwarantannę w bratniej spółce „Agora”, lansującej „judeochrześcijaństwo”, więc z pewnością potrafi zadbać o właściwą linię również w „Tygodniku Powszechnym”. Pod koniec ub. roku były ksiądz, prof. Tomasz Węcławski oficjalnie wystąpił z Kościoła katolickiego. Informacja o tym wydarzeniu w „TP” stała się okazją do medialnej promocji byłych księży; prof. Tomasza Węcławskiego, Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia. Czy w najbliższej przyszłości utworzą oni teologiczny think-tank „Żywej Cerkwi” w Polsce - zobaczymy. Jedno jest pewne; żadnych kłopotów z finansowaniem stosownych teologicznych „ekspertyz” nie będzie. Wreszcie w ostatnich dniach „TP” opublikował wyniku badań Towarzystwa Gallupa, z których wynika, że tylko 8,8 proc. mieszkających w miastach Polaków ma zaufanie do aktualnej hierarchii Kościoła katolickiego. Czy to rzeczywiście wynika badań, czy tylko instrument, przy pomocy którego RAZWIEDUPR próbuje zasugerować opinię publiczną i przygotować ją na nadejście „Żywej Cerkwi”, czy też i jedno i drugie - zobaczymy. Tymczasem pan red. Terlikowski, w którego osobie upatruję symbol większości partyzantów „judeochrześcijaństwa”, po staremu „wysadza tory i wysadza”, ujadając na Radio Maryja. Jeśli liczy na ekologiczną niszę pośrednika między „Żywą Cerkwią” a narodem, to chyba się zawiedzie. W „Drodze do nikąd” Józef Mackiewicz przedstawia takiego ochotnika, któremu na jego ofertę oficer NKWD najpierw dał w mordę, pouczając następnie, że „nam pośredników do narodu nie potrzeba.(...) Wszystek naród jest z nami. Wszystek. (...) Rozumiecie?SM

Wśród szarych eminencji Od niepamiętnych czasów w życiu politycznym każdego państwa występują tak zwane „szare eminencje”. Tak określa się osoby, które albo oficjalnie nie pełnią żadnej funkcji państwowej, nie piastują żadnego urzędu, ale są szalenie wpływowe - albo osoby, których wpływy są znacznie większe, niż wynikałoby to z zajmowanego przez nie urzędu. Takie „szare eminencje” występują nie tylko w politycznych strukturach państw. Pełno ich w każdych strukturach hierarchicznych; w wojsku, wśród duchowieństwa, w partiach i stowarzyszeniach. Przykładem „szarej eminencji” jest „drogi Bronisław”, czyli profesor Bronisław Geremek. Obecnie jest skromnym, a właściwie nieskromnym posłem do Parlamentu Europejskiego i oficjalnie nie ma nic do gadania w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Mimo to jednak „Gazeta Wyborcza” ujawniła w swoim czasie, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych działa mafia wierna profesorowi Geremkowi i właśnie przygotowuje listy proskrypcyjne - kogo zwolnić, kogo zdegradować, kogo awansować i zwerbować do dyplomacji. Jest rzeczą oczywistą, że w tej sytuacji prawdziwa hierarchia w Ministerstwie Spraw Zagranicznych musi być odmienna od hierarchii oficjalnej i że w takim razie pan minister Radosław Sikorski wcale nie musi być szefem naszej dyplomacji, tylko wykonawczą poleceń jej prawdziwego szefa, który zadowala się pozycją „szarej eminencji”. Ostatnie wypadki pokazują, że podobna sytuacja może być w całym państwie. Ledwo trochę ucichły hałasy w związku z mianowaniem przez premiera Tuska nowych szefów tajnych służb bez czekania na opinie prezydenta, a już wybuchła nowa afera w związku z katastrofą samolotu CASA, w której zginęli wysocy dowódcy polskich sił powietrznych. Okazało się, że prezydent, chociaż jest konstytucyjnym Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, dowiedział się o tej katastrofie bodajże ostatni i w dodatku - niemal przypadkowo. Kolejność przekazywania wiadomości była następująca: najpierw o katastrofie dowiedział się szef Sztabu Generalnego, który poinformował o wszystkim ministra obrony narodowej, pana Klicha. Do tej pory wszystko było w porządku, ale oto w trzeciej kolejności o katastrofie dowiaduje się... prywatna stacja telewizyjna TVN, a dopiero potem - Biuro Bezpieczeństwa Narodowego i prezydent. Wygląda na to, że TVN może być prawdziwym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, chociaż formalnie nie wchodzi do systemu organów państwowych, ale jako „szara eminencja”, w prawdziwej hierarchii zajmuje pozycję ważniejszą od pozycji prezydenta, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a kto wie - czy również nie ważniejszą od pozycji ministra obrony? W tej sytuacji może niepotrzebnie tak przejmujemy się rządem premiera Donalda Tuska, skoro Polska tak naprawdę rządzą zupełnie inne „szare eminencje”? SM

Bat określa świadomość.... No i powoli sprawdza się to , co pisałem  jakiś czas temu o 11 września 2001, nie jako o  ataku Muzułmanów na Amerykę- jak podaje do tej pory propaganda, które jest” świadomym i celowym działaniem mającym  na celu osiągniecie pożądanego skutku”, lecz dobrze zorganizowaną robotą służb specjalnych. Serwis internetowy Bibula.com, za „New York Timsem” podał wypowiedź byłego prezydenta Włoch Francesco Cossigi, że tzw. atak terrorystyczny 11 września 2001 roku był dziełem służb specjalnych USA i Izraela(!!!). W Wywiadzie dla włoskiego dziennika „Corriere della Sera” eks prezydent powiedział,  w grudniu  2007 roku między innymi, że „Wszystkie służby specjalne w Ameryce i Europie dobrze wiedzą, że te tragiczne ataki były planowane i zrealizowane przez Mossad, z pomocą syjonistycznego światka( w innych krajach), celem zrzucenia winy na kraje arabskie i celem skłonienia krajów zachodnich do wzięcia udziału( w  wojnach) w Iraku i Afganistanie”(?????). Szkoda , że nie podają szczegółów, które towarzyszyły „zamachowi” z 11 września, takich jak na przykład, że  budynki WTC zostały zakupione pół roku wcześniej przez znanego miliardera amerykańskiego pana Silversteina, ubezpieczone od ataku terrorystycznego, że w budynku znajdowały się biura( i papiery) dwóch amerykańskich firm ubezpieczeniowych na skraju bankructwa, że  trzeci budynek nie zawalił się od uderzenia weń samolotu, tylko od klasycznego wysadzenia go w powietrze i że nie dopuszczono, żadnej komisji do zbadania spraw tego trzeciego budynku…. I wiele innych ciekawych, a układających się w pewną logiczną całość szczegółów….  Robi się coraz ciekawiej wokół tej sprawy skoro już sam prezydent  o niej mówi, a światowe media przemilczają….. Ale wracajmy na nasze socjalistyczne podwórko… Już prawie 3000 procedur medycznych, za które mielibyśmy płacić w najbliższej przyszłości z naszej dodatkowej kieszeni( bo już raz płacimy w podatkach!), znajduje się na nieoficjalnej liście niegwarantowanych , jak oni piszą świadczeń( przecież zapłaciliśmy!- to jakie to świadczenie!… kupując mleko w sklepie i płacąc za nie jakoś nikt na razie nie nazywa świadczeniem?)- jak podaje „dziennik” Axela Springera. Na przykład biurokracja medyczna  wyceniła laparoskopowe wycięcie woreczka żółciowego na 2400 złotych(???). Zawsze jestem ciekawy jak oni to wyceniają nie uczestnicząc w wolnym rynku usług medycznych?… bo jedynie wolny rynek jest w stanie ustalić cenę równowagi, cenę sprawiedliwą! Podejrzewam, że robią to metodą stołową, na jakimś kosztownym posiedzeniu na Maderze lub na wyspie Bali, rzucając na stół propozycje cenowe  danej usługi, i która spadnie ze stołu- ta będzie obowiązywała!…. Albo stosują starą bajkę brodatego Marksa, który twierdził, że wartość towaru zależy od nagromadzonej w nim pracy ludzkiej(!!!), a nie od rynku! Jeszcze jest jedna ciekawa rzecz ,  na którą zwróciłem uwagę, bo w systemie reglamentacji dóbr, muszą pojawiać się różne patologie towarzyszące utrwalaniu i rozbudowywaniu systemu reglamentowania „ świadczeń” przez biurokrację,  która po to jest wmontowana do systemu, żeby  mogła sobie porządzić ustalaniem i reglamentowaniem tego wszystkiego co reglamentacji i utrwalaniu rządów biurokracji służy.. I  będzie  dużo zamieszania medialnego, dużo wyjaśnień, dużo pokonywania przeszkód nie znanych w innych ustrojach o charakterze niereglamentacyjnym,  co służy  pasożytującej biurokracji do utrwalania w świadomości pacjentów obrazu, że bez niej nie da się w ogóle zorganizować leczenia  jak również  dla dziennikarzy, którzy żyją z wierszówki i mogą co jakiś czas zarobić powielając te same soc- argumenty na rzecz- coraz bardzie rozbudowanego wierszówką tekstu… A przecież od jakiegoś czasu wiadomo, że od mieszania herbata nie staje się słodsza tylko od cukru…- jak mawiał nieodżałowany Stefan Kisielewski. Chodzą słuchy, bo w systemie reglamentacji musi być rozwinięta propaganda szeptana, utrzymuje to masy w napięciu emocjonalnym permanentnie, napięciu  przedrewolucyjnym, pardon przedoperacyjnym,  i nastraja optymistycznie na kierunek pożądanych zmian przez pacjentów-  i muszą to być okoliczności podawane z pewną dozą prawdopodobieństwa ziszczenia się ich już za chwilę- bo w przeciwnym wypadku koniec z wiecznymi reformami!- robionymi dla biurokracji i przez biurokrację Pacjenci w systemie refundacji, reglamentacji, kas chorych, narodowych funduszy zdrowia ,dopłat do czegoś a do czegoś- nie, wydziałów zdrowia wojewódzkich, marszałkowskich, powiatowych, gminnych( dobrze, że nie ma jeszcze jednego szczebla samorządności lokalnej i demokratycznej, bo z pewnością tam powstałyby kolejne wydziały!), w systemie państwowego marnotrawstwa- służą jako pretekst do wyciągania z nich pieniędzy w interesie współczesnej szlachty, jaką jest biurokracja medyczna wszystkich szczebli, łącznie z ministerstwem zdrowia biurokratycznego. Pacjentom, którzy przeszli uraz stawu biodrowego, a ukończyli sześćdziesiąty piaty  rok życia, nie będą refundowane, drogie i bardziej wytrzymałe protezy kosztujące kilkanaście tysięcy złotych(???). Oczywiście w socjalistycznym i reglamentacyjnym systemie musi , ktoś dostać- a ktoś nie! Dlaczego akurat nie mają dostać emeryci powyżej 65 lat życia, którzy przez całe życie opłacali obligatoryjnie składki na tzw. ZUS, a teraz będący ofiarami „świadczeń emerytalnych”? Sprawę te wyjaśnia jednoznacznie i zdecydowanie, pan Waldemar Wierzba dyrektor rządowej Agencji Technologii Medycznych, żeby być może uciąć u samego początku wszelkie dyskusje, dialog i konsultacje, w sprawie; a dlaczego tak, a nie inaczej? I dlaczego ci powyżej 65 roku, życia  a nie powyżej  60 roku? A może powyżej 70 i wyżej…(???) Chyba znowu zastosowali metodę stołową.. Pan Waldemar powiedział dziennikarzom, że nie warto płacić za coś, co służy najwyżej kilkanaście lat(????). No jasne!. Trzeba wybrać te sprawy , które służą nam całe lata i bez których nie możemy się obejść, na przykład rządowa  Agencja Technologii Medycznych z jej prezesem Waldemarem Wierzbą. Mało tego ! Trzeba powołać jeszcze ze trzy tego typu agencje rządowe,  a rządowe dlatego, żeby każdy wiedział jak wielką wagę rząd przywiązuje do spraw naszego zdrowia Bo waga zdrowia jest priorytetem każdego rządu! Chociaż jak niektórzy twierdzą, największym  naszym wrogiem jest nasz rząd..( Albert Nock)… Ale z kolej jak mówił Pawlak czy Kargul:” Wróg, ale nasz”(!!!). Takie agencje by się przydały, żeby choć do następnych wyborów poprawić wizerunek i image- rządu! Agencja  Roztropności Medycznych, Agencja Monitorowania Usług Medycznych, Agencja Konsultacji i Wątpliwości Operacyjnych( z możliwością zaskarżania do Trybunału  Praw Człowieka), Agencja  Wariantów Decyzyjnych i Medycznych z siedzibą w Narodowym Funduszu Zdrowia, czy rządowa Agencja Nieprawidłowości Obiektywnych w Służbie Zdrowia z oddziałami terenowymi. Mogę wymyślić więcej… choć oni są lepsi! Mają chyba jakąś profesjonalną jaczejkę do wymyślania tych nonsensów  biurokratycznych, afiliowaną gdzieś w Ministerstwie Zdrowia , gdzieś zamelinowaną  na zapleczu albo w piwnicy, zadekowaną przed kolejnymi ministrami… Skąd wiem? Bo żaden z dotychczasowych ministrów tych nonsensów nie widzi! A jednak powstają! Panie Waldemarze! W ogóle trzeba  przestać ludzi leczyć w systemie reglamentacji usług w państwowej służbie zdrowia, bez wprowadzania  jakiejkolwiek reglamentacji biurokracji w tej służbie, bo i tak ludzie poumierają i po co ich pieniądze wyrzucać w błoto, jak może je sobie zareglamentować ,wmontowana w nią medyczna biurokracja…. Ale biurokraci też umierają!   Ale jakoś powoli w stosunku do pacjentów, dla których ten system stworzyli… Prawdopodobnie leczą się w prywatnej służbie zdrowia, tak jak socjaliści , którzy stworzyli państwową oświatę, ale swoje dzieci  i wnuki posyłają do prywatnych szkół! Żeby się czegoś do cholery nauczyły! A motłoch niech umiera i się indoktrynuje bzdurami oświeconymi publicznie! Niech w końcu bat określi świadomość… WJR

2008-02-03 Złocone rogi w „tanim państwie” Jak wiadomo, na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom. A ponieważ nie da się ukryć, że częścią świata jest Polska, to takie rzeczy dzieją się również w Polsce. Zresztą, kto tam może wiedzieć, co dzisiaj śni się filozofom? Kiedyś posługiwali się logiką, a teraz - Bóg jeden wie, więc tym bardziej nie wiadomo, co może im się śnić. Z tego zapewne względu premier Donald Tusk 31 stycznia ogłosił zawarcie porozumienia z celnikami, którzy od wielu dni „protestowali” wskutek czego wschodnia granica Polski została w znacznym stopniu zablokowana. Porozumienie miało polegać na tym, że celnicy zgodzili się na 500 zł podwyżki i „zwiększoną” ochronę socjalną. Tymczasem przedstawiciele związków zawodowych służby celnej oznajmili, że żadnego „porozumienia” rząd z nimi nie zawarł, a te 500 złotych, stanowiące zaledwie jedną trzecią tego, czego celnicy się domagali, to tylko zapis w tegorocznym budżecie, z którym związki właśnie się nie zgadzały i przeciwko któremu był ten cały protest. Jak tam było, tak tam było - ale telewizja twierdzi, że celnicy „wracają do pracy”, korki na granicy są „mniejsze”, zaś premie Tusk powiedział nawet, że przepustowość jest „zadowalająca”. Pewnej wskazówki, co mogło być naprawdę, dostarcza fakt, iż z „celnikami” rozmawiał minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna. Dlaczego akurat on, a nie minister finansów, któremu celnicy podlegają, z którymi „celnikami” rozmawiał, co im powiedział - tego ma się rozumieć, nie wiadomo, w związku z czym skazani jesteśmy na domysły. Wśród tych domysłów można dopuścić i taki, że minister Schetyna mógł dobrać sobie do rozmowy seksotów razwiedki, których wśród celników musi być więcej, niż wśród, dajmy na to, lekarzy, pielęgniarek, czy nawet nauczycieli - dzięki czemu porozumienie „zaistniało”, chociaż nie zostało „zawarte”. Jest to oczywiście interpretacja bazująca na teorii spiskowej, ale skoro teoria ta lepiej wyjaśnia istotę i sens porozumienia ogłoszonego przez premiera Tuska, niż, dajmy na to, senne marzenia filozofów, to może nie jest taka absurdalna, jak twierdzą reprezentanci nieubłaganego postępu? Co więcej - odwołanie się do teorii spiskowej pozwala docenić korzyści płynące z rozbudowania agentury w środowiskach pracowniczych. W razie potrzeby każdą grupę pracowników można zmilitaryzować, bez ogłaszania tego oficjalnie. Świat pracy w służbie bezpieczeństwa - czy to aby nie recepta rządu premiera Donalda Tuska na „tanie państwo”? Ale bo też sytuacja jest poważna i gdyby nie to, że na lewicy nie nastąpiło jeszcze oczekiwane przegrupowanie, można by powiedzieć, że premier Donald Tusk otrzymał był pierwsze poważne ostrzeżenie. Nie tylko poważne, ale w dodatku w postaci noża w plecy. Oto Lewica i Demokraci ogłosiła, że właśnie wniosła do laski marszałkowskiej projekt ustawy o abolicji podatkowej, na podstawie której Polacy powracający do kraju z emigracji w Anglii i Irlandii, byliby zwolnieni z obowiązku powtórnego opłacania podatku. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że jeszcze przed ostatnimi wyborami, Donald Tusk podczas pobytu w Wlk. Brytanii zapewniał tamtejszych wyborców, że Platforma Obywatelska ma gotowy projekt stosownej ustawy, którą po wyborach niezwłocznie uchwali. Kiedy więc LiD ogłosiła o swoim projekcie, dziennikarze wzięli na spytki platformianych dygnitarzy. Zaskoczenie musiało być tak duże, że nikt nie zdążył skoordynować deklaracji. W rezultacie szef Klubu Parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski oznajmił, że projekt PO jest w „końcowej fazie” uzgodnień międzyresortowych, ale wiceminister finansów, Stanisław Gomułka natychmiast go zdezawuował, oświadczając Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej do kamery TVN, że o tym projekcie niczego jeszcze powiedzieć nie może, bo znajduje się on w fazie „bardzo wstępnej”. Upatruję w tym wydarzeniu prefigurację wydarzeń, których świadkami staniemy się w momencie, gdy razwiedka uzna, iż rząd premiera Tuska zrobił swoje i może odejść. W tym momencie zdjęty zostanie z niego nie tylko parasol ochronny, ale również majtki i to na oczach rozbawionej publiczności. Dopiero będzie płacz, zgrzytanie zębów i zgorszone okrzyki: „nas, bohaterów, prądem?!” W tej sytuacji trudno się dziwić, że już następnego dnia TVN „dotarła” do filmów przygotowanych przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego dla celów instruktażowych m.in. co do sposobów zatrzymywania delikwentów w domu i w zagrodzie. Widać, że nowy szef ABW pan Bondaryk orientuje się w prawdziwej hierarchii i jeśli nawet nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa wszystkim, to przynajmniej chociaż sobie. Tak uważał również pewien mizantrop, który twierdził, ze „ludzie to straszni egoiści, każdy myśli tylko o sobie; o mnie myślę tylko ja jeden na całym świecie”. Zresztą jakże inaczej, jakże tu nie myśleć o sobie skoro rząd premiera Tuska brnie od sukcesu do sukcesu? Właśnie Komisja Europejska kazała Polsce podnieść stawkę podatku VAT na artykuły dla niemowląt z 7 do 22 procent. Ponieważ ceny tych towarów już wzrosły, to żądanie Komisji Europejskiej tylko przysporzy rządowi dochodów do budżetu, dzięki czemu premier Tusk zdąży jeszcze ozłocić sobie rogi. SM

Otyli żyją krócej, ale jedzą dłużej.... Ktoś zwrócił uwagę, nie pamiętam kto, że sztuka dyplomacji polega na umiejętności pokrajania tortu  w taki sposób, aby każdy uważał, że dostał jego największą część. A Charles de Gaulle powtarzał, że „dyplomata nie wierzy nigdy w to co mówi. Toteż dziwi go bardzo, jeżeli ktoś mu uwierzy”(!!!!). Natomiast o dyplomacji też wyrażał się Józef Stalin: stwierdził mianowicie, że” Szczerość w dyplomacji jest tak samo możliwa jak sucha woda czy żelazo z drewna”(???). Nie certolił się natomiast pan Radosław Sikorski „ nasz' minister spraw zagranicznych obecnie  z Platformy Obywatelskiej, a wcześniej związany  z Prawem i Sprawiedliwością, wydając pisemne rozporządzenie zakazujące, pod rygorem utraty pracy, kontaktowania się urzędnikom MSZ z wybitnym przywódcą legalnie działającej i zasłużonej dla kraju polskiej społeczności na kontynencie Ameryki Łacińskiej, panem Janem Kobylańskim, prezesem Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonii Ameryki Łacińskiej. Pan Jan oprócz tego , że wspomaga Radio Maryja i Telewizję Trwam, jest kawalerem   orderu Polonia Mater Nostra Est, orderu, który nadaje  Polonia najbardziej zasłużonym Polakom za krzewienie i umacnianie tożsamości Narodu Polskiego Poza tym, pan Jan ma „złą” cechę, bo  od czasu do czasu  wyraża się o Polakach pochodzenia żydowskiego w  polskiej dyplomacji, zwraca na to uwagę. Zadzierał  też z Jarosławem Gugałą, gdy ten  robił w dyplomacji zanim został redaktorem prowadzącym propagandę w  telewizji Polsat i naraził się Ryszardowi Schnepfowi, gdy ten urzędował w Kostaryce, a teraz pomaga Platformie Obywatelskiej, tak jak jego żona Dorota Wysocka-Schnepf, prowadząca główne narzędzie propagandy w państwowej telewizji, na wizji.. Państwo Schnepfowie pomagali też Prawu i Sprawiedliwości, gdy Polską rządził Jarosław Kaczyński. Pan Ryszard był kontaktem miedzy Światowym Kongresem Żydów, a polskim rządem w sprawie negocjacji dotyczących zwrotu miliardów dolarów( około 65!) przez Polskę, czyli przez nas podatników. Jest to sprawa ciekawa, bo dotyczy zwrotu olbrzymiej kwoty, po linii, że tak powiem narodowościowej. O ile wiem, każdy człowiek  z kręgu naszej cywilizacji, ma prawo do zwrotu majątku, który kiedyś posiadał lub jego spadkobiercy, jeśli posiadają jakiekolwiek papiery dotyczące potwierdzenia własności tego majątku. I te sprawy odbywają się na bieżąco, mimo nie istnienia Ustawy Reprywatyzacyjnej. Kto papiery ma- ten może uzyskać zwrot, oczywiście  w wyniku  określonych procedur. Tutaj sytuacja jest inna…. Papierów nie ma, bo Niemcy  wymordowali żydowskich właścicieli nieruchomości, a państwo polskie- zgodnie z prawem w każdym cywilizowanym kraju kręgu cywilizacji łacińskiej, przejęło na własność pozostawione  dobra. Kuriozalnym jest fakt, że organizacja ponadnarodowa jaką jest Światowy Kongres Żydów z siedzibą w USA, domaga się, w imieniu nieżyjących właścicieli zwrotu ich majątków, nie posiadając , żadnych dokumentów  dotyczących  własności  czy plenipotencji spadkowych i uzurpuje sobie hurtem prawo do zwrotu  pokaźnej sumy od polskich podatników, obliczonej pi razy drzwi. To tak jakbym ja z kolegami z UPR, pojechał do Stanów Zjednoczonych, założył tam Światowy Kongres Polaków i domagał się zwrotu majątków  wszystkich pomordowanych i zaginionych   ludzi narodowości polskiej, w ich imieniu i na rzecz ŚKP, nie mając żadnych papierów , które upoważniałyby mnie do takiego działania. Krzyczałbym tylko, że byli Polakami! No może i byli, powiedziałby każdy sąd, ale gdzie pan ma papiery spadkowe? Sąd w Nowym Yorku odrzucił pozew ŚKŻ w sprawie przeciwko Polsce, bo nie znalazł uzasadnienia  dla prowadzenia sprawy. Wtedy przedstawiciel ŚKŻ udał się do  Warszawy i spotkał się 16 marca 2006 roku z premierem Marcinkiewiczem i tam omawiali jakieś sprawy, o których nie poinformowano polskiej opinii publicznej. Wiadomo tylko, że się spotkali .. Obawiam się, że po ratyfikacji Traktatu Reformującego przez polski Sejm, do której to ratyfikacji spieszno bardzo panu Radkowi Sikorskim  bo  zapowiedział, że jeszcze w lutym zamierza przesłać jego projekt  pod obrady( a przy okazji nie ma planów wycofania się Polski z tzw. protokółu brytyjskiego do Karty Praw Podstawowych, a TR uczyni Polskę prowincją Unii Europejskiej w ramach jednego państwa))- Światowy Kongres Żydów  wystąpi  wtedy do  sądu Unii Europejskiej o zwrot tej horrendalnej sumy. I nasz los może okazać się przesądzony! Przypominam jeszcze raz art.3a pkt 3 Traktatu Reformującego:” Państwa członkowskie ułatwiają wypełnianie przez Unię zadań i powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii”(????) A jakie są te cele Unii? Strasznie to wszystko tajemnicze i nieprecyzyjne… Bo właśnie o to chyba  chodzi..! Tymczasem jeszcze przed przyjęciem Traktatu Reformującego Unię Europejską( a może nie?) rząd brytyjski ogłosił rządowy plan walki z otyłością Brytyjczyków pt:” Zdrowa waga, zdrowe życie”, nie jest to powielenie programu” w zdrowym ciele zdrowy duch”. Chodzi wyłącznie o materię. Ducha do całości programu rząd brytyjski - nie miesza! Dzięki programowi rządowemu, a od czasów jak socjalizm zatriumfował wiadomo, że bez programów rządowych ani rusz, bez programu rządowego- najlepiej w każdej dziedzinie każdy socjalista czuje się jak bez ręki. Wszyscy, którzy będą chcieli stracić zbędne kilogramy i zrejestrują się  w programie dla  łysych( przepraszam , pomyliłem programy rządowe!) oczywiście dla otyłych, będą mogli liczyć na pomoc między innymi psychologów. Psychologowie i inni pomagierzy intelektualni do walki z otyłością, będą kosztowali brytyjski budżet w ciągu trzech najbliższych lat 370 mln funtów(???). A czy pomogą? Najlepiej z każdą dolegliwością iść do lekarza indywidualnie, bo każdego Pan Bóg stworzył indywidualnie , a lekarz- o ile się orientuje- doradzi co należy zrobić, żeby trochę schudnąć. Co prawda będąc grubym można też zrobić karierę, nawet filmową, czego dosadnym przykładem jest  serial z Flipem i Flapem…. Co prawda miał do pomocy chudego., którego wtedy nie obejmował żaden  program  rządowy na pogrubianie, i dlatego obaj świecili triumfy…. Ale to było dawno i już prawie nie prawda,  bo żyjemy w świecie programów rządowych, które za nas, próbują rozwiązać nasze problemy, za nasze - ma się rozumieć- pieniądze. I nas przy okazji rozweselać.. Będzie też partnerstwo publiczno- prywatne( u nas też wchodzi pełnym frontem!) i rząd brytyjski za zgubienie zbędnych kilogramów będzie dawał nagrody: a to darmowe karnety na sale gimnastyczne dla grubasów( warunek jest jeden- musi się zmieścić w drzwi sali gimnastycznej!), a to specjalne vouchery do sklepów ze zdrową żywnością( byle nie mięsną- bo i tak człowiek jest cmentarzyskiem zwierząt!), będą też nagrody pieniężne! Będą dopłacać, żebyś trochę schudł! Wciągną w to część firm prywatnych fundując im ulgi  w ramach uczestnictwa w programie” Schudnąć, ale dziś!”, pardon „Zdrowa waga, zdrowe życie”.. Pomyślałem, że jak uda się rządowi brytyjskiemu do końca zwalczyć otyłość u Brytyjczyków przyjdzie czas na realizację programu” Zdrowa waga, zdrowe życie”, ale dotyczącego grubnięcia Brytyjczyków, bo  z obecnego  programu zechce skorzystać- mniemam- wielu Brytyjczyków, w końcu `”pecunia non olet”.. i ta zdrowa żywność, sale gimnastyczne, psychologowie… I jak się skończy jeden program, można zaczynać następny w odwrotną stronę,  pod tym samym hasłem, w końcu „ masy nie mają pamięci' jak mawiał narodowy socjalista Adolf Hitler. Ten pomysł z powodzeniem wykorzystała Platforma Obywatelska podczas agitacji  nad przyłączaniem  Polski do Wspólnot Europejskich, namawiając młodych ludzi do głosowania na „tak” bo będzie można wyjeżdżać(???). Oczywiście nie mówiąc młodym ludziom, że wyjeżdżanie nie ma nic wspólnego za Wspólnotami Europejskimi, lecz z podpisaniem Traktatu z Schengen, i on  tę sprawę załatwia, bez wstępowania do  Wspólnot Europejskich później przerobionych na superpaństwo- Unię Europejską. Młodzi ludzie jednak posłuchali, i w liczbie ze trzy miliony wyjechali.. Teraz wali się ZUS, bo oni tam go opłacają , a nie tu, więc Platforma, a jakże Obywatelska namawia ich, żeby wracali, bo ZUS się wali i nie ma kto pracować na przyszłych i obecnych emerytów i na biurokrację rozrastającą się  i jak ośmiornica duszącą wszelkie odruchy prywatnej przedsiębiorczości… Nastąpił konflikt biurokracji brytyjskiej i naszej! Tamci chcą, żeby na nich niewolnicy pracowali i dają im zarobić większe pieniądze i nasza biurokracja przebiera nogami, żeby wracali  bo jej samej pracować się nie chce, jak to nowej klasie politycznej i pasożytującej, a ktoś pracować musi i wytwarzać dochód  , żeby mieć  czym spłacać te 240 miliardów dolarów długu tzw. publicznego, który stworzyła biurokracja dla siebie , dla swoich dzieci i wnuków… Mamy  nareszcie swoją szlachtę biurokratyczną i pokoleniową, która da nam w kość, bo będzie częścią nie znanej w historii świata biurokracji państwowej Unii Europejskiej.. no i brak zainteresowania premiera Donalda Tuska zniesieniem tzw. podwójnego opodatkowania, które to opodatkowanie obiecał  znieść podczas godów wyborczych i demokratycznych , a które to opodatkowanie  blokuje powrót Polaków na łono ojczyzny, bo będą musieli jeszcze raz zapłacić podatki od zarobionych w Irlandii czy Wielkiej Brytanii pieniędzy.. Rząd brytyjski rozumiem doskonale! Niech siedzą w Anglii i tam płaca podatki i niech opodatkowanie podwójne pozostanie jak najdłużej…. Ale premier Donald Tusk? Ma wybór między popieraniem interesów Brytanii, a chciejstwem wynikającym z pazerności wobec pieniędzy zarobionych przez naszych emigrantów zarobkowych.. No i rząd brytyjski musi mieć pieniądze na walkę z otyłością swoich „obywateli”- ma się rozumieć. Otyli  żyją krócej., ale za to jedzą dłużej… Chudzi będą  jedli  krócej, ale żyli dłużej… A politycy- bez względu na tuszę- żyją długo… Jaka jest recepta, że pożyć sobie dłużej? Wygląda na to, że zostać politykiem demokratycznym  i….  kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać… WJR

Cywilizacja tele-idiotów Kilka miesięcy temu pisałem - m.in. à propos „ptasiej grypy”: „Na świecie zmarło na nią 16 bodaj osób - znacznie więcej w tym czasie zadławi ło się ością lub zmarło ze śmiechu. A tu wybija się do walki z tym „zagrożeniem ” całe miliony kurczaków! Aby zapobiec śmierci 100 tys. kurcząt na „ptasią grypę”, zabija się samemu 10 milionów kur!!! A wszystkie te kurczaki można spokojnie jeść - byle nie na surowo; zarazek „ptasiej grypy” ginie bowiem w temperaturze 70°C!! Co śmieszniejsze: nie ma żadnego dowodu, by człowiek zaraził się tym od ptaka!!! Głupota poczynań d***kratycznych władz jest tak porażająca, że czasem myślę, że jakieś tajne służby robią teraz na ludziach doświadczenia: ile jeszcze głupoty można, mając do dyspozycji telewizję, wcisnąć tzw. przypadkowemu społeczeństwu? Niestety… Gdyby tak było - spiskowców można by zdemaskować i powiesić. Jest znacznie gorzej: d***kracja działa tak głupio sama ze siebie!”. Potem zdarzyło się, co następuje: W Niemczech jakiś kot (podobno) zaraził się „ptasią grypą” od (podobno) jakiegoś ptaka. W wyniku tego niemieckie schroniska pełne są kotów oddawanych przez spanikowanych właścicieli! W Toruniu znaleziono dwa łabędzie zdechłe (podobno) na „ptasią grypę”. Z tej okazji zamknięto Bulwar Filadelfijski - a przepisy (podobno) nakazują zamknięcie wszystkiego w promieniu 3 km od miejsca wykrycia zarazy. Trzeba by zamknąć całe Stare Miasto w Toruniu - więc stosowne władze, jak najsłuszniej, nie stosują się do kretyńskich przepisów wydawanych przez inne robiące w portki władze! Pan prof. Piotr Szeleszczuk, ornitolog, oświadczył spokojnie, że „ptasią grypę” wykrywano w Polsce już nie raz - i nikt wtedy nie dostawał histerii. Nikt na to nie zwrócił uwagi. Histeria jest bowiem spowodowana nie „ptasią grypą”, lecz telewizją. Gdyby jutro telewizja ogłosiła, że zagraża nam epidemia np. kokluszu, natychmiast wykryto by dwa przypadki kokluszu (w Pcimiu Dolnym oraz Pikutkowie Górnym), powstałaby panika, odizolowano by tereny na 10 km od Pcimia i Pikutkowa, zarządzając kwarantannę. Wmiędzyczasie włączyłyby się telewizje innych krajów, zwabione możliwością przyciągnięcia nowych widzów; gdyby nie zrobiła tego jedna - zrobiłaby to druga (a pierwsza zostałaby oskarżona o ignorowanie zagrożenia - a nawet o chęć ukrycia go, co mogłoby skończyć się oskarżeniem prokuratorskim!). Natychmiast zaczęto by również wykrywać przypadki kokluszu - niektóre fałszywe, ale szpital dostałby premię od producentów szczepionki na koklusz! Jakiś mądry profesor, przekupiony przez Izbę Producentów Lepów, Pacek i Mucho łapek oraz Zrzeszenie Producentów Moskitier, wyjaśniłby przed kamerami BBC, CNN, TVN i DW, że istnieje możliwość (teoretycznie niemal każda możliwość istnieje!), że koklusz przenoszony jest przez muchy. Dziesiątki tysięcy ludzi zaczęłyby wybijać na ulicach muchy - co zresztą robiono już w Chinach za okupacji przez gang Mao ZeDonga. Tak nawiasem: obecna ideologia narzucana przez gangi rządzące w Brukseli jest pod wieloma względami jeszcze bardziej lewicowa, niż „mao-zedong-idea”! Nasza cywilizacja jest chora - z nadmiaru dobrobytu i braku realnych zagrożeń. Chora - bo rodzina ma jedno dziecko, nad którym się trzęsie - a nie siedmioro, gdzie utrata jednego lub dwóch była normą. Chora - bo ludzie nie wierzą w Boga oraz życie pozagrobowe - więc panicznie boją się utracić to „jedyne” ziemskie. „Ptasia grypa” nie jest groźna. Groźny - i zaraźliwy - jest STRACH. Może byśmy przypomnieli sobie słowa śp. Karola Wojtyły. „NIE LĘKAJCIE SIĘ!” - i wzięli je pod uwagę? JKM

4 luty 2008 Ważna przyczyna wypadków drogowych Mam zamiar napisać - raz już zresztą gdzieś coś podobnego wypichciłem (bez odzewu...) - kilka słów o pewnej przyczynie wypadków drogowych; bardzo ważnej, a nie umieszczanej w oficjalnych statystykach. Zacznę jednak od drugiego końca. "Nasze" - zbyt rygorystyczne, moim zdaniem - przepisy zabraniają podczas prowadzenia pojazdu manipulowania telefonem komórkowym (trzeba korzystać z "głośnomówiącego zestawu"). Motywowane jest to tym, że operowanie komórką odciąga uwagę kierowcy od sytuacji na drodze. Jest to prawda - choć doświadczony kierowca wie, kiedy można na ćwierć sekundy oderwać wzrok od jezdni. Jednak, istotnie: to może być nieco niebezpieczne. Co nie oznacza, że powinno być regulowane prawem: znam - zwłaszcza, gdy jadę z kobietą - bardziej niebezpieczne czynności... Jest jednak czynność, która odciąga mnie od wypatrywania niebezpieczeństwa na drodze w stopniu znacznie, znacznie poważniejszym. Jest nią wypatrywanie zagrożenia ze strony foto-radarów - i policji drogowej. Obecnie 3/4 uwagi pochłania mi wypatrywanie tablic: "Uwaga foto-radar", następnie wypatrywanie, gdzie ten cholerny radar stoi, wypytywanie przez CB-radio, czy ten radar akurat działa, rozmowy z kierowcami o tym, gdzie stoją "misie", które "misie" mają "suszarkę" - a także notowanie numerów samochodów z lotnym foto-radarem, zapamiętywanie, jaka jest ich marka i kolor... Już raz zdarzył mi się przypadek, że zajęty tymi czynnościami rozpocząłem hamowanie o ułamek sekundy później, niż zrobiłbym to normalnie. Żadne zagrożenie, szczęśliwie, nie powstało - tylko sztuka ucierpiała. Ale na drugi raz może być gorzej. W Europie Zachodniej od kilku lat trwają eksperymenty: w angielskim Ipswich, niemieckim Bohmte, duńskim Ejby, belgijskiej Ostendzie, holenderskim Emmen na kilku ulicach zlikwidowano wszelkie znaki drogowe - ze światłami drogowymi włącznie - w związku z czym policja nie karze kierowców, bo... nie mają oni czego przekraczać. Niedługo ma to być wprowadzone na londyńskiej Exhibition Road. Eksperyment ten jest, o dziwo, finansowany przez Komisję Europejską. Jestem temu przeciwny - bo liczba wypadków pewnie spadła - ale na pewno spadła też radykalnie prędkość. Znaków jest stanowczo za dużo - ale jakieś znaki bywają potrzebne do regulowania sytuacyj konfliktowych. W każdym jednak razie jestem absolutnie przekonany, że likwidacja kontroli policyjnych spowodowałaby spadek liczby wypadków. Kierowcy mogliby poświęcić więcej uwagi zagrożeniom powodowanym przez pieszych i inne pojazdy - a nie przez policję... Drogowemu faszyzmowi nasze stanowcze NIE! JKM

Uwagi człowieka obojętnego Odpowiadam tym wszystkim, którzy nazywają mnie "przyjacielem Rosji". Otóż, proszę Państwa, ja jestem politykiem, a - jak słusznie zauważył śp.Winston L.S. Churchill: "Państwa nie mają przyjaźni, tylko interesy". Jestem z Unii Polityki Realnej (co np. w angielszczyźnie uznawane jest za synonim zimnego cynizmu) jestem więc - a przynajmniej staram się być - idealnie obojętny uczuciowo (uwaga: słowo "obojętny" jest odbierane nie neutralnie, lecz ujemnie!!). III RP ma swoje interesy, Federacja Rosyjska ma swoje interesy (i, może to niektórych nawet urazić - mnie cieszy - ale znacznie ważniejsze ma na Kaukazie lub w Azji środkowej, niż w Polsce: w tych okolicach interesuje ją, i to bardzo, Białoruś i Ukraina), Republika Federalna Niemiec ma swoje interesy (najważniejszy - i niemal jedyny - w chwili obecnej: odzyskać Ziemie Utracone...) a inni sąsiedzi też mają swoje interesy - i trzeba poruszać się w tych realiach. W porównaniu z niektórymi, którzy anty-germanizm czy anty-rutenizm wyssali z mlekiem matki, mogę wydawać się miłośnikiem Rosji. Nic na to nie poradzę. Polityka państwa nie mogą rządzić historyczne fobie. Prowadzę politykę anty-RFN-owską nie dlatego, że mi Niemcy zabili Matkę - lecz dlatego, że Niemcy są jedynym krajem mającym interesy anty-polskie. Na ładne kilka lat przez II Wojną Światową połowy ryb koło Singapuru rozpoczął  był bardzo stary japoński rybak. A gdy doszło co do czego, okazał się być generałem Cesarskiej Armii, który objął dowództwo oblegających wojsk - a ponieważ znał każdy zakamarek cieśnin, "niezdobyta" twierdza Singapur padła po kilku dniach. Wszelkie analogie ze studiami p.Anieli Merkel w Polsce są jak najbardziej dopuszczalne. Przechodzimy do spraw lżejszych. {~Rochu} nie rozumie, że chcę pewne znaki drogowe zachować. Otóż na skrzyżowaniu bez znaków drogowych jednak JEST "znak drogowy": "Pierwszeństwo z prawej"! I na niektórych skrzyżowaniach rozsądniej jest zastąpić go znakiem dającym pierwszeństwo tym z większej drogi, a na niektórych nawet ustawić sygnalizację świetlną (nie na rondach, oczywiście!). Generalnie: znaków drogowych jest 7 razy za dużo - co nie znaczy, że 1/7 z nich nie jest potrzebna. JKM

W koszmarnych początkach III Rzeczypospolitej, kiedy Józef Oleksy nie był jeszcze premierem rządu, publicznie oskarżonym przez własnego ministra spraw wewnętrznych o szpiegostwo na rzecz Rosji, tylko prostym posłem z Białej Podlaskiej ("Niech żyje Czerwony Madryt i Biała Podlaska!"), państwowa telewizja prowadziła cykl programów zatytułowanych "100 pytań do...". Polegały one na tym, że realizatorzy sadzali na fotelu jakiegoś polityka ("bierze się do tego celu tęgiego, starego pryka, sadza się go na fotelu..."), a zaproszeni do studia dziennikarze zadawali mu pytania. W tamtych, koszmarnych czasach, byłem jeszcze do telewizji zapraszany, bo "jeszcze się przed cenzorskim nie trzęsły obliczem łazienkowskie satyry". Dzisiaj, to co innego; dzisiaj moje nazwisko znalazło się nawet w oficjalnym Raporcie amerykańskiego Biura d.s. Demokracji, Praw Człowieka i Pracy o przestrzeganiu praw człowieka w roku 2006, więc nikt, ma się rozumieć, do telewizji nie odważy się mnie zaprosić z obawy przed gwałtowną śmiercią cywilną. Tak wszyscy są sterroryzowani przez obrońców praw człowieka! Wtedy jednak światłość nie była jeszcze aż tak dokładnie oddzielona od ciemności, więc pewnego razu znalazłem się w gronie dziennikarzy zadających pytania posłowi Józefowi Oleksemu. Najpierw jednak Józef Oleksy tokował o swoich osiągnięciach - czego to mianowicie, jako poseł, nie uczynił dla swego okręgu wyborczego. Wśród tych uspiechów znalazła się również specjalna strefa ekonomiczna, o której utworzenie Józef Oleksy ponoć nader skutecznie zabiegał. Ta strefa ekonomiczna okazała się wielkim dobrodziejstwem dla tamtejszego życia gospodarczego i dla mieszkańców. Dzisiaj Unia Europejska bardzo niechętnym okiem patrzy na takie strefy i szczerze mówiąc, nawet nie wiem, czy je jeszcze w Polsce toleruje, ale wtedy nie było jeszcze Anschlussu, więc powstawały one jak grzyby po deszczu, zwłaszcza w rejonach reprezentowanych przez obrotnych, albo przynajmniej dobrze ustosunkowanych posłów. Najważniejszą cechą takiej strefy było to, że stopień biurokratycznej ingerencji był tam znacznie mniejszy, niż na zewnątrz, podobnie jak i podatki. Nic więc dziwnego, że inwestorzy pchali się tam jeden przez drugiego, a na udzielaniu im tego radosnego przywileju wyrosło wiele starych rodzin. Kiedy więc przyszła moja kolej na zadanie pytania, zapytałem Józefa Oleksego, czy ta strefa ekonomiczna, o której dobrodziejstwach tak pięknie nam opowiadał, jest duża, czy mała? Poseł odpowiedział, że ani duża, ani mała, ale raczej mała. - Zatem - ciągnąłem - gdyby ta strefa była większa, to również owe dobroczynne skutki gospodarcze wystąpiłyby na większym obszarze i objęły więcej ludzi? - Oczywiście - zgodził się poseł Oleksy. - A gdyby tak - nie dawałem za wygraną - ta strefa była jeszcze większa, to te skutki wystąpiłyby na jeszcze większym obszarze i objęły jeszcze więcej ludzi? - Noooo, taaak - potwierdził poseł Oleksy, ale z widocznym wahaniem, bo widocznie już przeczuwał, dokąd to zmierza. - Dlaczego zatem pańska partia, panie pośle, nie wprowadza w całym kraju zasad, które tak pięknie sprawdzają się w pańskiej strefie ekonomicznej? - Pana to zawsze takie żarty się trzymają - skwitował rozmowę poseł Józef Oleksy. Przypomniała mi się ta rozmowa, bo właśnie przeczytałem o radykalnych remediach, jakie administracja prezydenta Busha podjęła gwoli przeciwstawienia się gospodarczemu kryzysowi. Radykalne środki polegają na udzieleniu jednorazowych ulg podatkowych w wysokości 600 dolarów dla osoby samotnej i 1200 dolarów na małżeństwo, które dodatkowo otrzyma ulgę w wysokości 300 dolarów na każde dziecko. Chodzi o to, żeby w ten sposób pobudzić konsumpcję, bo ludzie za pieniądze zaoszczędzone na ulgach, na pewno coś kupią, a skoro coś kupią, to producenci towarów i usług to sprzedadzą i zarobią, dzięki czemu też będą mogli coś sobie kupić - i tak dalej. Do tej pory wszystko jest jasne, za wyjątkiem jednego - dlaczego w takim razie ta ulga jest jednorazowa? Skoro jej promotorzy wiedzą, że obniżenie podatków przynosi wzrost konsumpcji, a ten z kolei - poprawę koniunktury w gospodarce - to dlaczego korzystają z tego cudownego instrumentu z tak widoczną niechęcią? Muszą być po temu jakieś bardzo ważne powody, bo w przeciwnym razie nie tylko administracja prezydenta Busha, ale w ogóle - każdy rząd, który przecież niczego bardziej nie pragnie, jak naszego dobra, którego już tak niewiele nam zostało, zamiast ulg jednorazowych wprowadziłby ulgi stałe, czyli - mówiąc wprost - obniżyłby podatki do granic wytrzymałości. Jakie to mogą być powody, dla których każdy rząd, jeśli tylko nie musi, żadnych podatków nie obniża, a raczej je podwyższa, choćby wywołując zwyżki cen, od których liczy podatek VAT i akcyzę? Z taką wywołaną zwyżką cen mamy do czynienia na przykład w dziedzinie wyrobów mleczarskich; Komisja Europejska ustanowiła dla Polski takie limity produkcji mleka, że wszystkie wyroby mleczarskie podrożały o kilkanaście, a sery - nawet o 30 procent. Przypuszczam, że głównym powodem jest to, że za pieniądze uzyskane dzięki obniżce podatków, ludzi kupiliby te produkty i usługi, które rzeczywiście są im potrzebne. Tymczasem politycy i biurokraci doskonale wiedzą, że większość efektów ich pracy jest tak naprawdę nikomu nie potrzebna i każdy, gdyby miał wolny wybór, nigdy by im nie zapłacił za nie nawet złamanego grosza. No bo, powiedzmy sobie szczerze, ilu ludziom w Polsce jest naprawdę potrzebna miłość Donalda Tuska? Więc zarówno Donald Tusk, jak i większość pozostałych polityków establishmentu zdaje sobie sprawę, że nie może przywrócić ludziom władzy nad ich pieniędzmi, bo w tej samej chwili zniknęłaby żyła złota, dzięki której beztrosko sobie żyją. Dlatego też nie wiążę żadnych nadziei z kierowaną przez posła Janusza Palikota komisją "Przyjazne Państwo", czy jakoś tak, która odgraża się, że pousuwa nonsensy i absurdy. Wprawdzie powierzenie takiego zadania właśnie posłom wychodzi naprzeciw spostrzeżeniu Stefana Kisielewskiego, że ten powinien naprawiać zegarek, kto go zepsuł, a nie ulega najmniejszej wątpliwości, że owe "nonsensy" i "absurdy" zostały wyprodukowane przez parlamentarzystów i to w wielu przypadkach przez tych samych, którzy mają je teraz usuwać. Problem w tym, że te "nonsensy" i "absurdy" są nimi tylko z pozoru, a ściślej biorąc - z punktu widzenia przedsiębiorców i innych ludzi "pod władzą postawionych". A dlaczego właściwie politycy mieliby kierować się tym właśnie punktem widzenia? Z ich punktu widzenia sprawa przecież wygląda całkiem inaczej; za każdym takim "nonsensem", czy "absurdem" stoją bardzo konkretne interesy establishmentu - jakieś zakazy, albo nakazy, których przestrzegania ktoś przecież pilnuje i z tego pilnowania żyje sobie aż do śmierci, a przynajmniej - aż do emerytury. Jakiż to "nonsens", jakiż to "absurd"? To zwyczajny łańcuch pokarmowy, co zresztą wyszło na jaw już na pierwszym posiedzeniu komisji posła Palikota, na którym opowiadał on, w jaki sposób można "absurdy" i "nonsensy" omijać i podatków nie płacić. Znaczy - wie, którędy trzeba chodzić, podobnie jak poseł Oleksy wiedział, co jest korzystne dla gospodarki i ludzi - ale "video meliora proboque deteriora sequor". Dlaczego? A dlatego, że bąk, dzięki sztabowi prawników, przez te "nonsensy" i "absurdy" się przebije, podczas gdy muszka utknie w nich i zostanie wyssana do ostatniej kropelki przez czerwone pająki. I dopóki muszki głosują na pająki - nic się nie zmieni, również w Ameryce, która, jak widać, bardzo się upodabnia do Polski w koszmarnych początkach III Rzeczypospolitej. SM

Marnotrawstwo ostoją III Rzeczpospolitej... Nawet dla niewtajemniczonych w arkana  systemów politycznych, gołym, że tak powiem okiem ku radości ekshibicjonistów- widać, że  dookoła towarzyszy nam wielkie socjalistyczne marnotrawstwo, wielki - jakby to powiedział tow. Bierut - „plac socjalistycznej budowy”(!!!).. A jak to na placu socjalistycznej budowy wielki bałagan, wielki nieporządek, wielki swąd publicznego grosza, rozkradanego i marnotrawionego w sposób metodyczny i systemowy..  Pani minister od naszego zdrowia ciągle narzeka i kombinuje jak tu zadośćuczynić pacjentom, jak ich leczyć, jak skonstruować koszyk świadczeń gwarantowanych, żeby pacjenci za wszystko zapłacili w dwójnasób, ale na żadną dolegliwość nie byli leczeni, bo pieniędzy starcza tylko na biurokrację medyczną..(!!!) Będą eksmitować z budynku Ministerstwa Zdrowia Główny  Inspektorat Sanitarny,  ale  nie po to, żeby go zlikwidować, ale wprost przeciwnie, żeby mu pomóc się rozbudować biurokratycznie w pionie i w poziomie. Za dwa lata Główny Inspektorat Sanitarny ma przeprowadzić się do nowej siedziby na warszawskiej Pradze, ale zanim lokator zamieszka w nowej siedzibie, trzeba ja przygotować na przyjęcie biurokratycznych gości. Jak wiadomo siedziby biurokratyczne kosztują i to słono, i rozwijają się metodycznie i systematycznie, po cichu a nieraz przy  nagłośnieniu przez środki masowej dezinformacji. Gniazdko nowe i biurokratyczne będzie kosztowało wstępnie 36 milionów złotych. Oczywiście jest to mała kwota w porównaniu z 42 miliardami złotych marnującymi się w całym systemie służby zdrowia, ale ziarnko do ziarnka.. Nie wiadomo jeszcze dzisiaj ile osób „ apolitycznych” znajdzie „ zatrudnienie” w nowej siedzibie za dwa lata, bo remont starego budynku trochę potrwa…. Ale z pewnością, zgodnie z prawem prof. Parkinsona ich ilość wzrośnie, a nie zmaleje. No i trzeba im będzie płacić „wynagrodzenia' za nieróbstwo, tak jak w poprzednim systemie socjalizmu realnego  za brakoróbstwo.. „Buda cyrkowa na Wiejskiej” jak pisał Waldemar Łysiak kosztuje nas dziennie  ponad  1 milion złotych (!!) Do tego dochodzą wynagrodzenia poselskie za co dostajemy  biurokratyczne i przepisowe piekło, podniesione podatki,  systematyczną likwidację naszej  wolności. Co prawda ubaw jest po pachy podczas  prezentacji  codziennych  kabaretowych  konferencji prasowych ….  Tylko czy obowiązkowe  bilety nie są zbyt drogie? Chociaż nie! W cenę wliczone są koszty podróży służbowych, leczenie posłów, limuzyny, sterty powielanych idiotycznych ustaw demokratycznych, które niczego nie rozwiązują, lecz bardziej zapętają i tak już dostatecznie zapętloną rzeczywistość, karty kredytowe, wszelkiego rodzaju przywileje, utrzymanie basenu… Ale oczywiście największe straty ponosimy  przyjmując te legislacyjne buble i wdrażając je w życie..!!! Całkiem niedawno, bo ze dwa tygodnie temu w Bukowinie Tatrzańskiej bawili się pracownicy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych  z Lublina. Co to była za zabawa? Do kotleta przygrywali górale, można było się pomoczyć w basenie, pod okiem instruktora można było pojeździć sobie na nartach i pogawędzić o tym i owym, a przy stole powznosić okrzyki” W imię integracji, koledzy”(!!!). Chyba chodzi o integrację dotyczącą  zjednoczenia się wokół sprawy nabrzmiałej i priorytetowej , a dotyczącej podwyżek wynagrodzeń w tej bankrutującej instytucji…Bo Titanik tonie, ale my się chcemy bawić! I nich orkiestra góralska gra! Przyszli i obecni emeryci zapłacą, a jak zabraknie- dorzuci się budżet państwa.. Jak spóła to spóła! A jak nie dostaną podwyżek ,to przypomną, że mogą zablokować wypłatę świadczeń emerytalnych i rent! A co ich obchodzą emeryci i renciści? Tak jak celników nie obchodzili kierowcy sześciu tysięcy TIR-ów, stojący na granicach! Niech stoją, bo my chcemy podwyżek z ich kieszeni… i są tacy biedni. Nawet nie stać ich na drugi czy trzeci dom z pensji 1400 zł brutto!!! Niezłe jaja! Integracyjny wyjazd pracowników ZUS-u z Lublina wylądował bez awarii w Hotelu „Rysy”, gdzie liczą niedrogo, bo tylko po 160 złotych  za dwuosobowy pokój, ale za to ze śniadaniem! Podobno było to finansowane z funduszu świadczeń socjalnych…Ale skąd są pieniądze w funduszu świadczeń socjalnych? Biedni ci polscy emeryci, których za życia się rabuje, a na starość wystawia na poniewierkę i przymusową  pomoc rodziny Nieźle też świętowali podwyżki energetycy. Dyrektorzy elektrowni balowali w hotelu Mariott. Podwyżki cen energii, które w ramach wolnego rynku  cen energii i wolnego rynku producentów energii zaklepał Urząd Regulacji Energetyki(???). Jak oni się nie wstydzą klepać głupstwa o wolnym runku, jak wszystkim regulują ręcznie, i to zawsze w górę! No tak jakby był prawdziwie wolny rynek, to mogłoby być i w górę i w dół, a tak jest tylko w górę.. bo Urząd Regulacji Cen w Energetyce w Górę jest po to, żeby było ciągle w górę.. Stoły w Marriotcie uginały się wprost od drogich win i butelek whisky, bo było co świętować. Pensje dyrektorów również wzrosną. Na razie było siedem rodzajów pieczeni, ciasta , desery, gry i zabawy towarzyskie. Jak donosiła prasa największym powodzeniem cieszyła się zabawa o nazwie „ walka o stołki”. Na zabawie, pardon na imprezie pojawił  się  też Marek Pol, najdłuższy minister   w poprzednim rządzie, przed rządem Prawa i Sprawiedliwości. Także  w Gdańsku też się nieźle bawią, ale w siedzibie Narodowego Funduszu Zdrowia, żeby tylko zdrowie dopisywało…. Nie ma pieniędzy dla pacjentów, ale na profesjonalną ochronę, chyba przed pacjentami są! I  to 237 tysięcy złotych! Oddział NFZ przy ul. Podwale Staromiejskie naprawdę wygląda imponująco .Taka przepiękna kamienica z wieżą wartą na oko kilka milionów złotych!!! Pancerne drzwi, zamki na elektroniczne kody, kamery.. I na co ludziom leczącym się te zbytki biurokratyczne… A upaństwowieni stomatolodzy leczą tylko dwójkę lewą  górną, bo tę refunduje Narodowy Fundusz Zdrowia.. No i bądź człowieku mądry, żeby akurat dwójka lewa  górna cię rozbolała.. Psi los! Chociaż nie… jak pisał kiedyś JKM, psy i zwierzęta mają lepiej niż ludzie ,bo nie  są  leczone poprzez  Kasy Chorych Zwierząt, a prywatną weterynarię.. Karuzela głupoty kreci się też w spółkach . z udziałem tzw. skarbu państwa.. Tam też udzielają sobie gratyfikacji oczywiście zgodnie z uchwalonymi przepisami dotyczącymi pobytu danego osobnika w spółkach skarbu państwa… Za pobyt bierze odrębnie, a jak karuzela po wyborach go outowuje, pobiera dodatkowo, za wypadniecie chwilowo z karuzeli.. I słusznie, bo człowiek spadający nawet tymczasowo z karuzeli zawsze jest trochę poturbowany i należy mu się jakieś minimalne odszkodowanie…! Dwa tygodnie temu stanowisko w państwowej firmie KGHM stracił Krzysztof Skóra, bo był desygnowany przez apolityczny PiS, i jak mówił apolityczny Krzysztof Grad z apolitycznej Platformy Obywatelskiej” upolityczniał miedziowego giganta i podejmował decyzje bez konsultacji z radą nadzorczą”(???). Za to, że upolityczniał dostanie teraz nagrodę w formie odprawy w wysokości 350 000 zł!!! I przez dziewięć  miesięcy ma prawo do jednej czwartej wynagrodzenia które pobierał jako prezes, a więc około 10 000 zł(!!!). Ale sobie zagwarantowali! Szczęściarzem okazał się też wiceprezes Dariusz Kaśków, który pracując od listopada 2007 roku dostanie na otarcie łez 300 000 zł(!!!) a przez dziewięć  miesięcy będzie pobierał po 8000 zł miesięcznie … Tak było zapisane w umowie! Gwarantuje mu to uchwała podjęta w 2000 roku  za rządów Akcji Wyborczej „Solidarność”… Ładna mi solidarność? Odprawę dostanie też powołany na pełniącego obowiązki prezesa na dwa miesiące  Ireneusz Reszczyński!!!! Co oni pozapisywali w tych uchwałach to przechodzi ludzkie pojecie.. Jak państwowe to  można drzeć do gołej skóry! W PKO BP, Banku Gospodarstwa Krajowego, Totalizatorze Sportowym, Nafcie Polskiej, Polkomtelu i PKN Orlen też będą zmiany apolityczne. W ciągu dwóch tygodni minister skarbu wybierze rady nadzorcze tych spółek, a one ogłoszą konkursy do zarządów. Były prezes Zbigniew Wróbel ciągle walczy ze spółką o 13 milionów złotych, które mu się należą, a jego zastępca  Jacek Walczykowski walczy o swoje siedem milionów. „Problem gigantycznych odpraw w Orlenie bierze się z tego, że warunki wynagrodzenia negocjuje dwóch członków rady nadzorczej, a reszta zatwierdza je nie znając wszystkich zapisów kontraktu menedżerskiego”(???) - mówi Andrzej Natowski, prezes - uwaga!- POLSKIEGO INSTYTUTU DYREKTORÓW( nie wiedziałem, że jest takie biurokratyczne wariactwo!), który to instytut promuje- uwaga!- „ ład korporacyjny w spółkach”(????) A co to jest ład korporacyjny w spółkach??? I ile za to bierze? Wykaruzelują też Adama Glapińskiego , byłego wiceprezesa Porozumienia Centrum o gaży -uwaga!- 100 000 zł miesięcznie!!! Plus sześciomiesięczna odprawa! Pokrzywdzeni zostaną( poprzez ustawę kominową, do sześciu pensji  średnich krajowych) prezesi PKO BP i PZU. „ Żaden prywatny właściciel nie pozwoliłby sobie na takie szastanie pieniędzmi” - uważa pan Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. No tak panie Andrzeju, ale dlatego , żeby móc szastać potrzebne są spółki z udziałem tzw. skarbu państwa… Bo jak inaczej szastać? Od tego są skarby, żeby je wydobywać! I ciekawe, że w monopoliście  jakim jest  KGHM, prezesi podpisują klauzulę o zakazie pracy u konkurencji(???) To tak jakbym chcąc pracować w zakładach lotniczych na Okęciu podpisał kontrakt, że przez najbliższe dziesięć lat po odejściu z funkcji prezesa nie mógł pracować  w bazie na księżycu przez  dziesięć lat i pobierał za to wynagrodzenie!!!! I to na razie tyle, jeśli chodzi o  bieżące marnotrawstwo socjalistyczne, którego będziemy świadkami nadal, dopóki nie zostaną sprywatyzowane te wszystkie apolityczne spółki skarbów państwa, pełne działaczy, ich przydupasów i podejrzewam ,że te wysokie kominowe wynagrodzenia są bazą finansową( dodatkową!) finansowania apolitycznych partii politycznych w Polsce.. Kiwają nas i demokratycznie i spółkowo i bezceremonialnie… I ma się rozumieć apolitycznie! WJR

2008-02-05  Moje psy - i los Ludzkości Mam trzy psy. Bardzo lubią spacery - ale gdy jestem w domu, leżą plackiem u moich nóg. Wygonienie ich na podwórko nie jest łatwe - lubią ciepło i wygodę. Jeśli jednak wygonię je na dwór, psiska mają więcej energii, lepszy apetyt i robią wrażenie ogólnie szczęśliwszych. Z ludźmi jest mniej-więcej to samo. Wbrew znanej z parafrazy Adama Mickiewicza bajce "Pies i wilk" większość woli ciepło, spokój, pełny brzuch i bezpieczeństwo - a także "w niewoli przysmaki" niż "na wolności kąsek ladajaki". Podobnie jak rośliny w cieplarni. Tyle, że gatunki roślin cieplarnianych wyradzają się - i trzeba je zastępować nowymi odmianami. Ludzkość - na razie - daje sobie z tym problemem radę: narody, które rozmiłują się w wygodach i bezpieczeństwie, są bezlitośnie zastępowane przez inne, zahartowane w walce o byt. Konkurencja trwa również wewnątrz społeczności: kolejne zniewieściałe elity zastępowane są przez tych, co dzięki życiu we względnej biedzie zachowali jeszcze chęć do walki; owego "Ducha Wojownika", o którym tyle razy wspominał założyciel UPR, śp. Stefan Kisielewski. To zjawisko obserwujemy i w tej chwili: ludzie mieszkający w Europie zostaną zastąpieni (niekoniecznie wymordowani: na ogół sami wymrą...) przez plemiona gotowe do podjęcia ryzyka, zmuszone do walki. I nie pomoże tu technika: im bardziej nowoczesne uzbrojenie pozwala żołnierzom nie ryzykować własnym życiem w walce z jakimiś brudnymi pastuchami, tym większa szansa, że "brudne pastuchy" wyjdą z tej walki zwycięsko. Jeśli cywilizacja ma przetrwać, musi mieć mężczyzn gotowych do tego, by za nią umrzeć. Jeśli ich nie ma - cywilizacja jest martwa. Przed Ludzkością stoją więc trzy zagrożenia: 1) Nadmiar bogactwa; na razie jeszcze na wielu obszarach nie odczuwany - ale jeśli za 50 lat będziemy w stanie wykarmić do przesytu wszystkich głodnych na Ziemi? To może być koniec Ludzkości... 2) Wyrównywanie się poziomu życia. Nie będzie miał kto zastąpić bogatych cywilizacyj. 3) D***kracja, czyli dyktatura Większości. Lubiąca ciepło, spokój, pełny brzuch i bezpieczeństwo Większość może narzucić wszystkim - również lubiącym zmienne wichry, przygodę, ryzyko, ascezę - swój model życia, by ci nieliczni przecież nonkonformiści nie zakłócali jej kontemplowania najważniejszego ze wszystkich Świętych Pańskich: Świętego Spokoju. I jest to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie Silentii Universi: od mieszkańców innych planet nie otrzymujemy sygnałów - bo zanim wybrali się w Kosmos postanowili zapewnić wszystkim mieszkańcom spokój, bezpieczeństwo, optymalne warunki - oraz pełne to, co powinni mieć pełne. I, podobnie jak z roślinami szklarniowymi: już ich nie ma... Ćwierć wieku temu myślałem - o czym pisałem np. we wstępie do podziemnego wydania "Ubezpieczeń" - że nasza cywilizacja stoi na rozdrożu: albo zapanuje liberalizm - i w wyniku selekcji naturalnej będziemy się wszyscy udoskonalać - albo nastąpi podział na dwie kasty: niewolników, lubiących ciepło, spokój i bezpieczeństwo - i Nowa Szlachtę, która będzie agresywna, będzie lubiła ryzyko, przygodę... Nawet widziałem ślady tej drugiej tendencji: np. zwolnienie ludzi zarabiających znacznie powyżej przeciętnej z przymusu ubezpieczeń. Niestety: postęp techniki, a w ślad za tym narastające lawinowo bogactwo, powodują, że nie ma to już chyba znaczenia: jesteśmy, jako cywilizacja, skazani. O ile nie znajdzie się jakiś Dyktator, który - wbrew zasadom socjalizmu - zmusi (Polaków? Europejczyków? Białych?) do ostrej konkurencji. Między sobą - i z innymi cywilizacjami. JKM

Kiblówki z Grossem Jedną z charakterystycznych cech okresu stalinowskiego były zbrodnie sądowe. W tamtym okresie władze dopuszczały się również ludobójstwa pozasądowego, ale niekiedy zależało im na zachowaniu pozorów praworządności i uciekały się do zbrodni sądowych. Mord sądowy polega na tym, iż sąd tylko obwieszcza wyrok wydany z góry przez tego, kto tę zbrodnię zaplanował. Żeby jednak pozory praworządności były zachowane, mord sądowy wymaga współdziałania sądu, oskarżycieli i oskarżonego. O ile współdziałanie sądu z oskarżycielami osiągnąć stosunkowo nietrudno; wystarczy na stanowiska sędziów i prokuratorów wyznaczyć kanalie, w rodzaju zmarłego niedawno sędziego Mieczysława Widaja, czy prokuratora Stanisława Zarako-Zarakowskiego, o tyle zmuszenie oskarżonego do współdziałania na własną zgubę jest zadaniem trudniejszym. Ale i z tym sobie poradzono; ubowcy w toku śledztwa „przygotowywali” oskarżonego do procesu fizycznymi i psychicznymi torturami tak, że często oczekiwał on już śmierci, jako jedynego sposobu uwolnienia od męczarni. Mimo to jednak nigdy nie było pewne, czy podczas publicznej rozprawy oskarżony nie wyskoczy z jakimś nieprzewidzianym przez scenariusz oświadczeniem i np. nie opowie o torturach, chociaż ryzykował wówczas wznowienie śledztwa ze wszystkimi jego „atrakcjami”. Dlatego też organizowano mordy sądowe w postaci tzw. kiblówek, a więc rozpraw urządzanych w obrębie więzienia, na które z oczywistych względów publiczność nie była dopuszczana. Jedyną publicznością uczestniczącą w kiblówkach byli oficerowie śledczy UB lub Informacji Wojskowej, którzy przez cały czas bazyliszkowym wzrokiem wpijali się w oskarżonego. Wiedział on doskonale, co te spojrzenia zapowiadają, gdyby tylko chociaż na krok odstąpił od rozpisanego scenariusza - że tortury rozpoczną się na nowo i to ze zdwojonym nasileniem i okrucieństwem, a korzyści z takiej demonstracji nie będzie żadnej, bo w jakim celu informować ubowców, prokuratora i sędziego o torturach, skoro wiedzą oni o nich doskonale? Po cóż zapewniać ich o swojej niewinności, skoro w kiblówce uczestniczą oni tylko po to, by zaplanowanemu morderstwu nadać pozory praworządności? Toteż oskarżony dla świętego spokoju najczęściej odgrywał rozpisaną dla niego rolę. W późniejszych czasach ta metoda, chociaż oczywiście w postaci złagodzonej, przeniosła się na grunt publicznych dyskusji. W PRL możliwa była wymiana myśli, ale w ściśle określonych granicach. Ostateczną granicą był ustrój socjalistyczny. Można było, zwłaszcza w okresach tzw. odwilży, krytykować różne „błędy” czy „wypaczenia”, wszelako pod warunkiem zasadniczej akceptacji samego ustroju socjalistycznego i „sojuszów”, co wypadało na samym początku expressis verbis zaznaczyć. Przypominało to krytykę, opisywaną w jednej z bajek Ignacego Krasickiego, jak to pewnego razu lew zachęcał zwierzęta, by go krytykowały. Lis zastosował metodę „krytyki konstruktywnej - królu, jesteś winny, żeś zbyt dobry, zbyt łaskaw, zbytnio dobroczynny”. Niestety granice krytyki konstruktywnej przekroczyła owca, wołając: „okrutnyś, żarłok, tyran! - Już nie żyła” - informuje ksiądz biskup. Dlatego też w czasach PRL-u wystarczyło postraszyć przeciwnika, że oto właśnie przekroczył dozwolone granice, wchodząc na grząski grunt kontrrewolucji, a w najlepszym razie - rewizjonizmu, żeby natychmiast przywołać go do porządku. Nie dlatego, by pod wpływem tej perswazji zwątpił on w merytoryczną wartość swoich argumentów, tylko dlatego, że dalsze ich podtrzymywanie groziło gwałtownymi kłopotami natury życiowej, a niekiedy - również więzieniem. Dlatego natychmiast skwapliwie łagodził swoje stanowisko, dzięki czemu jedynie słuszna linia partii triumfowała. Ta sama metoda „dyskusji” została zastosowana podczas festiwalu, jaki Wydawnictwo „Znak” przy pomocy „Gazety Wyborczej” i innych środowisk urządziło „światowej sławy historykowi” Janowi Tomaszowi Grossowi z okazji ukazania się polskiego wydania jego książki „Strach”. Nie mówię już o tym, że Jan Tomasz Gross starannie dobierał sobie partnerów do „dyskusji”, eliminując z góry tych, którzy mogliby sprawić mu kłopot. Nie jest to jego winą, a raczej - polskich organizatorów tych debat, którzy w podskokach mu ulegali, ale cóż począć - takie dzisiaj czasy, że o wszystkim decydują tchórze. Zresztą - czy tylko tchórze? Oto w sobotę 26 stycznia TVP nadała film „Most na Renie” nakręcony w USA w roku 1969, w którym dwukrotnie pojawia się informacja o „polskich ochotnikach”, walczących po stronie Rzeszy na froncie zachodnim. I po cóż polskie ambasady protestują w sprawie „polskich obozów zagłady”, skoro państwowa TVP puszcza takie filmy? Nawiasem mówiąc, pokazuje to, że operacja „upokarzania Polski” rozpoczęła się już w roku 1969, a pan I. Singer i jego pomocnik J.T. Gross tylko ją kontynuują. Wracając zaś do „dyskusji” z J.T. Grossem, to tak dobrane grono „dyskutantów” poruszało się w ściśle wyznaczonych granicach, poza którymi rozciągało się pole minowe „antysemityzmu”. W dzisiejszych czasach bowiem „antysemityzm” jest takim samym narzędziem tresury, jakim za komuny był „rewizjonizm” i „kontrrewolucja”. Nasze „elity społeczne”, których pozycja w większości przypadków jest wynikiem nadymania przez media i w związku z tym wymaga stałego nadymania, boją się oskarżenia o „antysemityzm” jak ognia. I dzięki tej prostej, bolszewickiej metodzie Jan Tomasz Gross, Adam Michnik i Marek Edelman, nie licząc autorytetów moralnych drobniejszego płazu, wyrobili sobie stanowisko samozwańczych rewidentów naszej cnoty. SM

Balcerowiczowski liberalizm teorią- balcerowiczowski socjalizm praktyką... Nie jest prawdą sformułowanie pani posłanki Renaty Beger z Samoobrony, że” prawdę mówi ten kto mówi pierwszy”(????). Prawda istnieje niezależnie, kto ją mówi, jak ją mówi, kiedy ją mówi, w jakich okolicznościach, a na pewno nie jest zależna od  od szybkości jej przekazywania. Czym innym jest natomiast utrwalanie w świadomości milionów ludzi za pomocą mediów elektronicznych, prasy i innych środków propagandy  , pewnych stereotypów, w które ludzie powinni wierzyć,  bez względu na prawdę, która kryje się za lansowanymi stereotypami. Pan profesor Leszek Balcerowicz( profesorem został w 1992roku), przygotował  we wrześniu 1989 roku plan , wespół z prof. Jeffreyem Sachsem, prof. Stanisławem Gomułką, dr Stefanem Kawalcem i dr Wojciechem Misiągiem, nazwany potem potocznie „Planem Balcerowicza”. Oficjalnie ogłoszono, że plan „ miał umożliwić transformację z gospodarki centralnie sterowanej do gospodarki rynkowej”.  Przypomnę, że  wprowadzona w grudniu 1988 roku ustawa o działalności gospodarczej wprowadzona przez gen. Wojciecha  Jaruzelskiego i   Mieczysława Rakowskiego, socjalistów,( może komuno socjalistów!), wprowadzała w Polsce prawdziwie wolny rynek, bo rozwiązywała Polakom ręce co do  zakładania swojego własnego interesu. Zachowywała w gospodarce jedynie cztery koncesje ( dzisiaj po 18 latach budowy socjalizmu jest ich ponad 270!), , umożliwiała w ciągu tygodnia, do dwóch( sam zakładałem wtedy wypożyczalnię książek - to wiem!) otwarcie swojej działalności gospodarczej, bez zbędnych papierów i utrudnień. Była to najbardziej liberalna ustawa o działalności gospodarczej w Europie a może i na świecie! I takie ustawodawstwo  powinno pozostać!!!! Tymczasem, po powołaniu socjalistycznego rządu Tadeusza Mazowieckiego, wraz z Leszkiem Balcerowiczem jako ministrem finansów, ten ostatni przystąpił do konstruowania swojego planu, wraz z wyżej wymienionymi osobami. Było to dziesięć ustaw, uchwalonych przez Sejm i podpisanych przez prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego  w dniu 31.grudnia 1989 roku ( po co on to podpisywał, podczas gdy  rok wcześniej wprowadził w Polsce prawdziwie wolny rynek!). Pan Leszek Balcerowicz był od 197o roku pracownikiem naukowo- dydaktycznym Szkoły Głównej Planowania i Statystyki ( planowania!!!!), zamienionej od 1991 roku na Szkołę Główną Handlową( ciekawe, czy marksistowskie programy zmieniono!). W latach 1978-80 był również pracownikiem naukowym w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu- Leninizmu( na jego stronie internetowej nie ma tej informacji). Czy człowiek o takich podstawach „ naukowych”, może być autorem reform wolnorynkowych?  Oczywiście tylko krowa nie zmienia poglądów ( i dobrze! - bo gdyby zamiast trawy jadła mączkę krowią toby zwariowała!), i pan Leszek Balcerowicz miał prawo do zmiany poglądów. Zawsze twierdziłem, że w przypadku pana profesora Leszka Balcerowicza, zawsze było co innego na fonii, a co innego na wizji; mówił i pisał bardzo pięknie  o wolnym rynku ( vide artykuły w tygodniku Wprost), a jak przyszło co do czego, systematycznie odchodził od wolnego rynku. Widać, że czytał : Friedmana, Misesa, Rothbarda,, Hayeka…. No i co z tego? Nauka poszła w las! Przypomnijmy pokrótce jego plan - te dziesięć ustaw.. 1.ustawa o gospodarce finansowej przedsiębiorstw państwowych -„ gwarancja istnienia wszystkich państwowych przedsiębiorstw niezależnie od wyników finansowych i efektywności produkcji” ( co to za cyrk?- jeszcze gwarantować ustawowo!)… i jeszcze  niezależnie od wyników finansowych i efektywności produkcji? A kto miał do tego dokładać! 2.ustawa o prawie bankowym -  zakazywała finansowania deficytu budżetowego przez bank centralny; ale nie zakazywała innymi sposobami np. poprzez obligacje. Zamieniono jedynie sposób tworzenia deficytu budżetowego, i długu publicznego.. 3.ustawa o kredytowaniu- znosiła preferencje kredytowe przedsiębiorstw państwowych wiążąc - uwaga! -stopę oprocentowania ze stopą inflacji !Inflację tworzy bank centralny, bo on emituje nadmiar pieniędzy, a   kto  ustalał wtedy stopy procentowe? Ano… Prezes Narodowego Banku Polskiego…. Niezłe  powiązanie , prawda? Nawet nie było wolnej stopy procentowej… Ustawa zmieniała warunki wcześniej zawartych umów kredytowych o stałym oprocentowaniu(!!!!). Jak można było zmieniać konie przy przeprawie  przez rzekę??? Upadło wtedy tysiące firm, bo oprocentowanie kredytów dochodziło do 80%!!! To było genialne! 4. ustawa o podatku od wynagrodzeń. Pan Leszek Balcerowicz udoskonalił podatek, tzw. popiwek, od tzw. ponadnormatywnych wynagrodzeń, wprowadzony- o ile pamiętam w 1985 roku- podniósł jego wysokość; ręcznie( a nie wolnorynkowo!). Było to, jak twierdził, „narzędzie ograniczania płac w przedsiębiorstwach w stosunku do wzrostu cen”?( super socjalizm!). 5.ustawa o nowych zasadach opodatkowania- ujednolicenie podatków i ich wzrost! 6.ustawa o działalności gospodarczej prowadzonej przez inwestorów zagranicznych -„ musiały odsprzedać Polsce dewizy po ustalonym przez Bank Centralny kursie, zwolniła je od płacenia popiwku, mogli wywozić zyski za granicę”! Kurs ustalany przez BC, zwolnienia od podatków dla zagranicy, a dla  tubylców - nie, mus odsprzedawania dewiz- to jest dopiero „wolny rynek”! 7. ustawa o prawie dewizowym - zobowiązywała do odsprzedawania zarobionych przez firmy dewiz- państwu! (???). Znowu nowy ukryty podatek… 8.ustawa o prawie celnym. Ujednolicała zasady celne importowanych towarów dla wszystkich podmiotów gospodarczych. Pozostały ulgi, no i nastąpiła podwyżka podatków- tak przy okazji… 9.ustawa o zatrudnieniu. Co ona miała na celu? Zmieniała reguły funkcjonowania państwowych biur pośrednictwa pracy! Teraz ci urzędnicy, którzy siedzieli przy oknach, po wprowadzeni ustawy- siedzieli przy drzwiach! Zmiana epokowa! A po co w gospodarce rynkowej państwowe biura pośrednictwa pracy” Prywatne- to co innego! 10.ustawa o szczególnych warunkach zwalniania pracowników. W tym zwolnień grupowych( czysty nonsens!). Wprowadzała zasiłki dla bezrobotnych, odprawy finansowe, ochronę zwalnianych z pracy. Marksizm- pomieszany z leninizmem i Jackiem Kuroniem..  Opisałem wszystkie( krótko!) ustawy, które przepchnął i skonstruował, późniejszy profesor, Leszek Balcerowicz. W żadnej z tych ustaw nie ma nawet odrobiny wolnego rynku! Jest to kontynuacja socjalizmu; żadnych zmian fundamentalnych… Wtedy zadłużenie  państwa ( w roku 1989)  wynosiło 42,3 mld USD, a obecnie przekroczyło 505 mld zł, czyli 200 mldUSD!!!! Podnosząc wtedy wszędzie gdzie się dało podatki, profesor spowodował ruinę tysięcy firm,  ale napełnił budżet państwa, w którego interesie zawsze działa biurokracja…  Okrzyknięto go wybitnym ekonomistą, wyforowano na autorytet ekonomiczny i - uwaga!- w 2001 roku otrzymał nagrodę słynnego wolnorynkowca, już nieżyjącego F. Augusta von Hayeka… Toż to zgroza! Powinien raczej dostać nagrodę Keynesa…. To by jeszcze miało jakiś logiczny sens… Ale Hayeka? Pan profesor Leszek Balcerowicz był na stypendium  w USA  w 1974 roku( kto go puścił w mrocznych latach komuny?), w latach 1985-88 odbywał różnego rodzaju staże za granicą…. Czego się tam nauczył? Z tego co zaprezentował w swoim planie później- raczej podstaw nowoczesnego socjalizmu.. ale na pewno nie wolnego rynku… Tylko po co mu była znajomość klasyków wolnego rynku? Jedyne wytłumaczenie, które przychodzi mi do głowy, to to, że zapotrzebowanie na wolny rynek było wielkie, wszyscy o nim mówili, szczególnie, że nastąpił mus odchodzenia od gospodarki planowej, która się nie sprawdziła, więc co szkodzi zwalić tworzony socjalistyczny biurokratyczny  burdel na wolny rynek…. Ludzie znienawidzą wolny rynek, bo  będą sądzić, że  przez niego nie mają pracy, podczas gdy ciemiężeni są przez socjalizm. O to już zadbają media! Dwie sprawy zostaną załatwione; budowany będzie dalej socjalizm  i rosnąć nienawiść  do wolnego rynku…. Doskonałe, prawda? Można powiedzieć majstersztyk! Pan Leszek Balcerowicz, będąc działaczem Unii Wolności i ministrem finansów, nigdy - ja sobie przynajmniej nie przypominam -nie obniżył żadnych podatków, wprost przeciwnie zawsze je podnosił, głosował za ustawami  pętającymi nasze życie społeczne i był za… utworzeniem biurokratycznych  powiatów i zabiurakrokratyzującymi na śmierć kasami chorych tzw. służby zdrowia… Teraz, po skończonej kadencji szefowania Narodowemu Bankowi Polskiemu zastąpił na stanowisku szefa Rady Towarzystwa Ekonomistów, prof., Jana Winieckiego, który też w swoich książkach jest za wolnym rynkiem- a jakże- ale nie przeszkadzało mu to w agitowaniu nas za wejściem do socjalistycznych Wspólnot Europejskich.. Skąd u tych profesorów „ wolnorynkowych werbalistów” to rozdwojenie jaźni? … i mają coraz więcej tytułów honoris causa.. A może racje  paradoksalnie miała  posłanka Renata Beger z Samoobrony, mówiąc, że „ prawdę mówi ten, kto mówi pierwszy”????  I znowu się spóźniłem! WJR

Ludzie przy pełnych talerzach będą głodni.... W ubiegłym roku, dokładnie 26 grudnia prezydent Republiki Federalnej Niemiec pan Horst Kohler podpisał ustawę o państwowej kontroli telekomunikacji i gromadzeniu danych Jest to kolejny krok w kierunku budowy państwa totalitarnego, opartego o kontrolę i śledzenie, tego co - rzekomo wolny człowiek- robi.. Mimo protestów wielu organizacji społecznych, posłów do Bundestagu,  związku dziennikarzy- pan prezydent demokratycznego państwa, które jest podobno synonimem wolności człowieka, podpisuje taką zniewalającą go - ustawę. Ustawa weszła w życie z początkiem stycznia 2008 roku. Ustawa zobowiązuje firmy telekomunikacyjne do przechowywania przez okres 6 miesięcy wszystkich informacji o komunikacji  telefonicznej i internetowej „obywateli” i firm, o czasie i treści rozmów, e- maili, faksów, SMS-ów itd. Ustawa zobowiązuje firmy do udostępniania tych danych organom państwa. Orwellowskiej kontroli mogą podlegać również- jak to ujęto „ w określonych warunkach” telefony lekarzy, adwokatów czy dziennikarzy(????). Za  rok ma wejść w życie- zgodnie z podpisaną przez prezydenta Kohlera ustawą- obowiązek gromadzenia danych o wszelkich połączeniach internetowych(!!!). Ponieważ Polska znajduje się  już prawie w Unii Europejskiej( jeszcze tylko ratyfikacja Traktatu Reformującego UE przez Sejm- referendum nie będzie, ale moim zdaniem nic ono  by nie dało,  bo naród jest tak ogłupiony, że nie ma zielonego pojęcia co się tutaj kroi)!), to z pewnością w najbliższej przyszłości, ta niemiecka ustawa będzie wzorem dla wprowadzania podobnych totalitarnych rozwiązań w Polsce.  Polska jeszcze podobnych rozwiązań nie ma, podobnie jak Słowacja. Więc czas najwyższy przygotować niewolników do niewolniczej ustawy.. Czwartego stycznia Komisja Europejska, nasz nowy rząd, oficjalnie zganiła dziewiętnaście państw Unii Europejskiej za brak wprowadzenia w życie unijnych, totalitarnych i orwellowskich zaleceń(????)… co do gromadzenia wszelkich danych o komunikacji telefonicznej i internetowej ich „obywateli” i firm. Czy słowo „ obywatel”, synonim przywiązania wolnego kiedyś człowieka do państwa, jest jeszcze wolnym człowiekiem? Jeszcze nie tak dawno, w Europie, władza nie  gromadziła tylu danych o niewinnych ludziach, gromadziła ewentualnie o tych , którzy popełniali przestępstwa, miała ich w kartotekach i po zebraniu dowodów ich winy kierowała sprawę do sądów, oczywiście jak był pokrzywdzony przez przestępcę i wniósł oskarżenie. Dzisiaj- zgodnie z sowiecką zasadą- „ dajcie mi człowieka, a paragraf na niego znajdziemy,” władza gromadzi niezliczoną ilość danych  o niewinnych ludziach, nawet gdy nie są podejrzani, i to nie na wniosek  jakiegokolwiek sądu, lecz za przyzwoleniem demokratycznych parlamentów, będących w istocie totalitarnymi gremiami, narzucającymi nam- wolnym kiedyś ludziom- jak mamy postępować, co robić, jakie ustawy respektować, czemu się podporządkować, a przy tym inwigilowani, śledzeni i notowani w elektronicznych sposobach i przechowywani w tychże zasobach na okoliczność, że kiedyś się przydadzą, jak zajdzie ku temu potrzeba. Szykuje się naprawdę nieznany do tej pory w historii ludzkości, poprzez niebywały rozwój techniki elektronicznej, totalitarny ustrój kontroli władz nad ludźmi, wpływanie na ich postępowanie, kontrolowanie ich, wyłapywanie niepokornych i wszystkich tych co to inaczej myślą nie po linii oficjalnie w przyszłości obowiązującej, a obowiązującej powoli już dziś, poprzez eliminowanie ze świadomości ludzi wielu tematów, a narzucanie im tematów zastępczych , okraszonych tanią sensacją, a tak naprawdę nieistotnych. Komisja Europejska  wyraziła ubolewanie, że' „dopiero osiem „ z dwudziestu siedmiu państw( w tym RFN, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania) uchwaliło odpowiednie ustawy i  poinformowało o tym Brukselę(!!!). Przypominam państwu, że ministrowie sprawiedliwości  dwudziestu pięciu  państw Unii Europejskiej, zadecydowali o tej kontroli komunikacji już w lutym 2006 roku(???), a przeciw tym postanowieniom głosowali jedynie przedstawiciele Irlandii i Słowacji!!!!! No kto w Polsce wtedy rządził demokratycznie, chaotycznie i medialnie? PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ!!!! Nie pamiętam tylko, czy osobiście w tym haniebnym podpisywaniu zgody na totalitaryzm elektroniczny( w tym internetowy) brał osobiście pan minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro, czy też posłał kogoś w zastępstwie…. Musiałbym poszukać w materiałach, a nie bardzo dysponuję czasem… Jak ktoś jeszcze nie wierzy , że rządzące Polską partie polityczne  stanowią  ideologiczną kontynuację totalitarnej ideologii Unii Europejskiej, budującej w swych zamierzeniach superpaństwo  zarządzane przez brukselską biurokrację, będącą nowym rodzajem naszych panów- ten jest po prostu ślepy! Na naszych oczach rodzi się totalitaryzm elektroniczny! Teraz dopiero można zrozumieć ostatnią wypowiedź  pani Anny Streżyńskiej, szefowej Urzędu Komunikacji Elektronicznej, która chce objąć kontrolą także inne środki elektronicznej komunikacji, w tym Internet, taką samą kontrolą jak telewizję(????). Czyżby planowała utworzenie Krajowej Rady Radiofonii i Internetu????? Samo utworzenie Urzędu Komunikacji Elektronicznej jest oczywiście biurokratycznym nonsensem, jakich wiele w naszym kraju i wiele w Unii Europejskiej, do której pretendujemy, a raczej nasze „elity”, które ogłupiły masy do tego stopnia, że ludzie nie kojarzą podstawowych faktów.. A przy tym umiejętnie wmówiono im za pomocą środków  elektronicznej komunikacji, że dzięki wejściu Polski do Unii Europejskiej można jeździć po Europie i szukać pracy(???) Przecież Szwajcaria, Norwegia, Islandia czy Luksemburg nie należą do Unii Europejskiej, a  mieszkańcy tych krajów swobodnie podróżują po całej Unii Europejskiej i wcale nie przyjmują u siebie , żadnych totalitarnych rozwiązań socjalistycznych na poziomie ponadnarodowymi- i jakoś żyją! Unia Europejska nie jest nam potrzebna dla realizacji naszych wolności…. Wprost przeciwnie- jest nam zbędna! Bo tych wolności jest zaprzeczeniem! Czego przykładem jest opisane przeze mnie jedno ze zjawisk, naciągającego totalitaryzmu, w którego budowie  „ nasze' władze biorą czynny  udział, maskując go codziennymi duperalami, nie mającymi żadnego konkretnego znaczenia.. Bo jakie znaczenie może mieć zniszczenie przez ministra Ziobrę jakiegoś laptopa, za który chce zresztą zapłacić, a minister Ćwiąkalski opowiada jakieś historie o stołach, nogach, technice niszczenia , a telewizja pokazuje obraz najeżdżającego samochodowego koła na obudowę laptopowej makiety.. Przecież danych zawartych w laptopie nie da się tak łatwo zniszczyć! Ważne jest na przykład to, że minister  Ministerstwa Rozwoju Regionalnego jest personalnie etatowym pracownikiem Komisji Europejskiej(????) O, to jest wiadomość! Pytanie jest takie? Kogo ona reprezentuje, jeśli duże pieniądze bierze od Komisji Europejskiej?  Przecież nie Polskę! Mówi się, że „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”(!!!!).. Ale zapewniam państwa, że ci co gotują nam ten los, to nie są wariaci! To jest metodyka, konsekwencja i upór w budowaniu machiny przemocy i zniewolenia.. Zniewolenia  najnowocześniejszego na świecie! Okazuje się, że siedząc przy pełnym talerzu, mając do dyspozycji wszystko co najnowocześniejsze, można  przy nim siedzieć głodnym, prawda? WJR

Wierny Jan Wszystkie XIX-wieczne powieści pełne są opowiadań o Wiernym Słudze Janie. W każdej Wiernego Sługę spotykała zasłużona nagroda. Niestety: przyszły Nowe Czasy - i Wierni Słudzy powinni się zastanowić, czy warto być wiernym. Był sobie kiedyś spory folwark - właściwie: latyfundium. Władał nim książę Władysław, zwany też „Czerwonym Księciem”. Zarządzał nim - przyznajmy to - nieudolnie, toteż służba folwarczna często gęsto szemrała, parę razy nawet ostro stawiała się Księciu. Książę jednak głęboko wierzył w swoją teorię prowadzenia gospodarstw rolnych, którą (wedle rodowych wierzeń) Jego Przodkowie otrzymali z planety imieniem Mars, a która była istotnie księżycowa - więc po każdym takim wydarzeniu Książę zapożyczał się u właścicielki sąsiednich latyfundiów, dosypywał służbie kiełbasy - a metody gospodarowania nie zmieniał. Niezadowolona służba powołała w końcu związek zawodowy pn. „Poliwciórność” - i zaczęła walczyć o zmianę systemu. Wyniki gospodarcze latyfundium były coraz gorsze. W końcu Księciu zaczęła grozić licytacji. W obliczu katastrofy Książę ułożył się z przywódcami „Poliwciórności”, że przekaże im cały majątek i zobowiązania folwarku - a sam pójdzie w odstawkę, czyli na niezbyt zasłużoną emeryturę. Ostatecznie - myślał - lepsze to, niż hańbiące bankructwo. To samo myśleli przywódcy „Poliwciórności”, więc układ hyżo podpisali, sąsiedzi-wierzyciele, z nadzieją na odzyskanie przynajmniej części pożyczonych sum - zaakceptowali. Latyfundium zostało przez „Poliwciórność” przejęte z dobrodziejstwem inwentarza - i gwarancją, że wszystkie zobowiązania Czerwonego Księcia będą z tego majątku realizowane. „Poliwciórność” zajęła się zmianą systemu gospodarowania - niewiele zresztą w gruncie rzeczy zmieniając. Okazało się, że wśród szefostwa „Poliwciórności” było wielu ukrytych agentów Czerwonego Księcia, którzy (znając prawdziwe Jego interesy) świadomie lub podświadomie hamowali przemiany. Jednak po 17 latach „Poliwciórność” uznała, że panuje nad sytuacją - i zaczęła przeglądać papiery folwarku. I wtedy wykryła, że Wierny Sługa Jan, który w nagrodę za wierną służbę miał zagwarantowaną przez Księcia całkiem sporą emeryturę, w czasach rządów Księcia szpiegował na Jego rzecz, donosił o tajnych zebraniach „Poliwciórności”, a nawet parę razy skopał członków „Poliwciórności”, którzy chcieli a to po cichu zajrzeć w papiery Księcia, a to jakiś strajk zorganizować. Po wykryciu tego niektórzy przywódcy „Poliwciórności” podnieśli larum. Po czym zwołali zebranie załogi i powiedzieli: „To prawda, że zagwarantowaliśmy wszystkim starym pracownikom folwarku emerytury. Jednak popatrzcie: ten oto Jan wkręcał się 20 lat temu na nasze zebrania - i donosił, a nawet skopał niektórych z nas. Czy jest moralne, by pobierał on emeryturę - i to znacznie wyższą niż inni pracownicy? Ludzie, zróbmy głosowanie - i przynajmniej obniżmy Wiernemu Janowi emeryturę do przeciętnej, a najlepiej w ogóle ją odbierzmy. Dzięki temu będziemy mogli nieco podnieść emerytury Wam!”. Robotnicy rolni pomilczeli, pomyśleli, poszeptali - i na czoło wyszedł Józek Koło Młyńskie, który powiedział: „Wy nam tutaj tego nie mówcie! Jak było obiecane - to trza wypłacać! Jak kogoś z Was skopał - to niech go pod Sąd Królewski zaciągnie - a od emerytury wara! Jak raz większością głosów będzie wolno komuś emeryturę odebrać, to zaraz inni wpadną na pomysł, że można ją odbierać i tym, którzy krzywo na „Poliwciórność” patrzyli, a potem tym, którzy zajmowali się końmi ino, zamiast rolę pachać. A zresztą Sąd Królewski i tak każe Wiernemu Janowi płacić to, co było umówione”. I tak się stało. Janowi - z niechęcią, ale płacono nadal. W XIX wieku, w wieku, gdy prości ludzie znali proste prawa i je szanowali. A co dzieje się teraz - w czasach rządów chamów i barbarzyńców? JKM Agenci na państwowe stołki Kto jest szefem doradców strategicznych premiera Donalda Tuska? Były tajny współpracownik PRL-owskiej bezpieki Michał Boni. Kiedy ponad miesiąc temu Boni przyznał się publicznie do swojej niechlubnej przeszłości, Tusk mówił, że nie powoła go na "pełnowymiarowego członka rządu". Potem najwyraźniej zmienił zdanie. Do służby publicznej garnęły się też inne osoby, utrzymujące w przeszłości kontakty z SB. Tak jak dwaj panowie D. Szczere wyznanie Boniego potwierdziło tylko wcześniejsze informacje. W 1992 roku pojawił się na tzw. liście Macierewicza, jako TW "Znak". Teraz doszły do tego tylko kulisy całej sprawy. Ten późniejszy działacz KLD i Unii Wolności oraz spec od pracy i polityki socjalnej miał zostać w 1985 roku zmuszony do podpisania deklaracji współpracy szantażem. Milicjanci grozili mu, że ujawnią jego zdradę małżeńską, a trzyletnie dziecko zamkną w milicyjnej izbie dziecka. Michał Boni - z wykształcenia polonista po Uniwersytecie Warszawskim i specjalista od zarządzania zasobami ludzkimi, mimo iż na wiele lat zataił przed światem swoją współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, teraz z namaszczenia i w imieniu premiera zarządza zasobami polskiej gospodarki.
"EPIZOD Z SB" Kandydatem koalicyjnego PSL na stanowisko szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych był Adam Dobroński, kierownik tego resortu w latach 1993-97. Kandydatura tego zasłużonego profesora (od ponad 30 lat wykładowca historii najpierw na białostockiej filii Uniwersytetu Warszawskiego, a następnie na Uniwersytecie w Białymstoku, autor wielu prac naukowych i popularnonaukowych) jednak upadła, gdy ktoś przypomniał sobie, że we wrześniu 2006 r. - startując z ramienia ludowców do sejmiku województwa podlaskiego - w oświadczeniu dla komisji wyborczej przyznał, że był tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa. Już wówczas, będąc szefem podlaskiego PSL, dążył do ścisłej współpracy z PO. Strategicznym celem politycznym było odsunięcie od władzy "wstrętnego PiS". Po ujawnieniu jego przeszłości, prof. Dobroński zmiękczał sprawę. W jednym z wywiadów mówił: "To nieporozumienie. Najpierw wypełniłem pierwszą część formularza w komisji wyborczej i zaznaczyłem w nim, że nie byłem współpracownikiem. Ale ponieważ niczego nie zamierzałem ukrywać, postanowiłem wspomnieć o moim epizodzie z SB. Sędzia przyjmująca oświadczenie uznała, że należy je inaczej wypełnić: najpierw przyznać się do współpracy, a później dopiero wyjaśnić. I tak naiwnie zrobiłem. Wpadłem w sidła. Nikt nie zbadał moich wyjaśnień odnośnie tej rzekomej współpracy, nigdzie ich nie umieszczono".
ZGUBNE SKUTKI PICIA WÓDKI Adam Dobroński przyznał jednak, że w połowie lat 70. chciał wyjechać na stypendium Fundacji Kościuszkowskiej do USA. Wtedy nawiązał z nim kontakt znajomy żony, aby ułatwić mu zdobycie paszportu. Zaprosił go do knajpy, panowie pili wódkę. Profesor pamięta, że dopiero wtedy okazało się, że człowiek ten był funkcjonariuszem SB, że coś mu tam w stanie niepełnej świadomości podpisał, ale co dokładnie - tego już nie potrafi sobie przypomnieć. Z dokumentów wynika, że został wówczas zwerbowany. Dobroński przypomniał sobie również, że (mimo zmęczenia) zgodził się zdać raport z wyjazdu do Ameryki, ale ten wyjazd nie doszedł do skutku. Potem z SB-kami spotkał się "dwa, czy trzy razy". Dobroński uważa jednak, że mimo, iż podpisał zobowiązanie do współpracy - nie był TW, gdyż nie pisał raportów ani na nikogo nie donosił. Bardziej niż za współpracownika, uważa się za ofiarę SB. W stanie wojennym został - jak mówi - z powodów politycznych odwołany ze stanowiska prodziekana wydziału humanistycznego.
W połowie br. roku, przeciwko udziałowi Dobrońskiego w jednej z naukowych konferencji o wywózkach Polaków na Sybir protestowały ofiary komunizmu. Krzysztof Wasilewski z Klubu Więzionych Internowanych i Represjonowanych w Białymstoku mówił: - Nie mam z
astrzeżeń do prof. Dobrońskiego jako naukowca. Niech sobie prowadzi badania historyczne i nie zakłamuje historii, ale IPN nie powinien go zapraszać jako Tajnego Współpracownika Bezpieki. Kandydatura Adama Dobrońskiego na szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych upadła.
RAPORTY ZA KONIAK Kandydatem PSL na szefa Urzędu Regulacji Energetyki był z kolei Stanisław Dobrzański - minister obrony w rządach Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza. Kompetencje do objęcia stanowiska oczywiście posiadał - przez ostatnie lata sprawował (oczywiście z politycznego klucza; o braku kwalifikacji Dobrzańskiego obszernie informowała prasa; z zawodu jest historykiem) funkcję prezesa państwowej firmy Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Kandydatem na szefa URE był, dopóki tygodnik "Wprost", na podstawie materiałów IPN, nie napisał niedawno, że w stanie wojennym Dobrzański współpracował z bezpieką jako kontakt operacyjny "Równy" (zarejestrowany pod numerem 38165). W latach 1982-85, jako zastępca dyrektora Biblioteki Narodowej, z własnej woli, donosił na swoich kolegów z pracy, a także na działaczy Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, którego był członkiem. W zamian za swoje usługi nie przyjmował od SB pieniędzy, ale drogie alkohole (w przeciwieństwie do Dobrońskiego, Dobrzański wolał koniak). W pracę był bardzo zaangażowany. Pierwszy raport "Równego" dotyczył zachowań pracowników Biblioteki Narodowej przed wizytą Jana Pawła II w 1983 r. Współpraca Dobrzańskiego z SB miała zakończyć się w połowie 1988 r. - Jestem zaskoczony, że zachowały się jakieś papiery w IPN na mój temat. Nie podpisałem żadnego zobowiązania do współpracy z SB. Miałem kontakty z funkcjonariuszami, ale wyznaczył mnie do nich dyrektor Biblioteki Narodowej Czajka - mówił "Wprost" były minister. Ta kandydatura ludowców na państwową posadę też nie znalazła zrozumienia. Ale w świetle nominacji Michała Boniego właściwie żadnych przeszkód być nie powinno. A może chodzi o to, że - parafrazując znane polskie przysłowie - co wolno PO, to nie PSL? TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI

2008-02-06 Żakowski między prorokami Jacek Żakowski jest jednym z tzw. „proroków mniejszych” przy Adamie Michniku, który jest prorokiem całą gębą, chociaż jeszcze nie największym. Największym prorokiem jest bowiem kto inny, kto nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Warto jednak słuchać też proroków mniejszych, bo oni właśnie „prostują ścieżki” i „torują drogę”. Komu „toruje dro” Jacek Żakowski? W artykule „Zwołajmy polski szczyt” w „Rzeczpospolitej” wieści kres „neoliberalnej recepty”, powołując się na amerykańskich proroków większych, m.in. Pawła Samuelsona, który utrzymuje, że obecny kryzys w Ameryce jest efektem „cięć podatkowych i deregulacji” dokonanych jakoby przez prezydenta Busha. Można odnieść wrażenie, że Paweł Samuelson jest podobny do polskich mediów, zdominowanych przez konfidentów razwiedki, która kreuje rozmaitych proroków - i mniejszych i większych. Jak jest rozkaz, żeby czegoś nie zauważać, to nie zauważą nawet słonia w menażerii. Toteż i Samuelson nie zauważa wpływu kosztów wojny w Iraku i Afganistanie (ok. 200 mln dolarów dziennie!), kosztów wpychania Ameryki pod władzę bezpieki po 11 września 2001 roku, tylko opowiada o „cięciach podatkowych” - jakby to Bush dokonał jakichś ważnych „cięć”. Tymczasem cięcia podatkowe zostały dokonane za prezydntury Ronalda Reagana, który np. zmniejszył najwyższą stopę podatku dochodowego od osób fizycznych z 70 do 28 %, tnąc jednocześnie wydatki. Nie zauważa fali „złych” kredytów hipotecznych, które banki wtryniały każdemu, kto chciał wziąć, byle jakoś ulokować pieniądze wypłukane z powietrza. Ale nie chodzi tu o Pawła Samuelsona, bo widać, że Żakowski, wieszcząc kres „neoliberalnej recepty”, deklaruje tym samym utratę wiary w Donalda Tuska i jego Platformę, delikatnie przygotowując w ten sposób swoich wyznawców do zawierzenia lewicy, która przecież od zawsze była właściwą „duszeńką” zarówno „drogiego Bronisława”, jak i Adama Michnika, więc siła rzeczy - również Żakowskiego. Skoro zatem Donald Tusk zapowiada „reorganizację rządu” na sierpień, to może to być jego przedostatnia czynność przed zwinięciem nad nim parasola ochronnego, kto wie, czy już nie w przyszłym roku. SM

Wstydliwe zakątki „taniego państwa” Jak z drogiego państwa zrobić „tanie państwo”? Odpowiedź zależy od tego, o co chodzi naprawdę - chociaż wzorem greckiego premiera Venizelosa można również udzielić na to pytanie odpowiedzi uniwersalnej. Na pewnym przyjęciu w Paryżu w 1919 roku Venizelos został zagadnięty przez polskiego dyplomatę, jak Polska powinna postąpić w kwestii ukraińskiej. Grecki polityk nie miał pojęcia, o co w ogóle chodzi, ale nie chcąc pozostawić pytania bez odpowiedzi, podniósł do góry palec i solennym tonem oświadczył, że „w tej sprawie, jak zresztą w każdej innej, należy postępować zgodnie ze swymi kardynalnymi zasadami”. Jeśli więc rzeczywiście chodziłoby o zredukowanie kosztów funkcjonowaniapaństwa, to trzeba by redukować państwowe wydatki. Jednak większość obecnych sławnych szermierzy walki o „tanie państwo” stoi na nieubłaganym gruncie kardynalnej zasady „neutralności budżetowej”. Zasada ta mówi, że należy szukać rozwiązań, które w żadnym razie nie pociągałyby za sobą uszczuplenia dochodów budżetowych. A skoro wiadomo, że dochody budżetowe są po to, by niezwłocznie przekształcić się w budżetowe wydatki, wiemy także, że potężnym szermierzom walki o „tanie państwo” wcale nie chodzi o redukcję wydatków, tylko o znalezienie jakiegoś hasła, żeby było ładniej. A kiedy jest ładniej? Ładniej jest wtedy, kiedy z państwowych dochodów pożywia się coraz większe grono politycznych przyjaciół i sojuszników potężnych szermierzy, dzięki czemu w bezkompromisowej walce o „tanie państwo” nie pozwalają się oni ani nikomu wyprzedzić, ani tym bardziej nikomu zastąpić. Skoro tak, to jest oczywiste, że walka o „tanie państwo” polega na takim poupychaniu kosztów jego funkcjonowania, takim ich poukrywaniu, żeby trudno było dojść, jakie one są naprawdę. W tej sytuacji można jednocześnie i walczyć o „tanie państwo”, i podnosić koszty jego funkcjonowania - m.in. na tę walkę, bo wiadomo, że podczas walki straty muszą być. W służbie bezpieczeństwa i obronności Jak jeszcze w latach 70. zauważył Stanisław Barańczak, słowo „bezpieczeństwo” przyprawia każdego o dreszcz zgrozy. Taki dreszcz raczej zniechęca niż zachęca do dociekliwości również w kwestii wydatków, jeśli związane są one z „bezpieczeństwem” lub bardzo mu bliską „obronnością”. Pokusę dociekliwości skutecznie hamuje instynkt samozachowawczy, który leży u podstaw rosyjskiego przysłowia, że „kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach”. Dlatego też szermierze „taniego państwa” bardzo chętnie upychają wydatki państwowe w służbie bezpieczeństwa i obronności. Na tym właśnie nieubłaganym stanowisku stanęli autorzy ustawy „Prawo telekomunikacyjne” z 16 lipca 2004 roku. W art. 176 i następnych stanowi ona, że „przedsiębiorcy telekomunikacyjni” są obowiązani przy planowaniu, budowie, rozbudowie, eksploatacji i łączeniu sieci uwzględniać możliwość wystąpienia „szczególnych zagrożeń” - zwłaszcza stanów nadzwyczajnych, które w nieco humorystyczny sposób reguluje konstytucja zredagowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego z pomocnikami. W praktyce sprowadza się to m.in. do zapewnienia Policji, Straży Granicznej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, Żandarmerii Wojskowej, Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, Służbie Wywiadu Wojskowego i Kontroli Skarbowej dostępu do treści informacji przekazywanych w sieci telekomunikacyjnej, co oczywiście wymaga nie tylko utrwalania wszystkich informacji - a więc rozmów i innych form kontaktu - ale także ich archiwizowania przez czas bliżej nieokreślony. Już sama liczba instytucji zapewniających nam bezpieczeństwo może na wieki uspokoić nawet najbardziej bojaźliwego obywatela, a cóż dopiero świadomość, że „spisane będą czyny i rozmowy”, a zwłaszcza rozmowy… Ileż radości może w tych warunkach dostarczyć każdemu lektura art. 49 konstytucji o „ochronie tajemnicy komunikowania się”, lektura ustawy o ochronie danych osobowych, słuchanie bajek o tajemnicy korespondencji, zakazie podsłuchu rozmów telefonicznych bez zezwolenia niezawisłego sądu, no i oczywiście srogich upomnień GIODO - bo tak, zdaje się, brzmi skrót nazwy Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych - urzędu utworzonego, jak widzimy, wyłącznie po to, żeby było ładniej! Zapewnienie tym wszystkim bezpiekom nieskrępowanego dostępu do treści informacji przekazywanych w sieci telekomunikacyjnej wymaga od przedsiębiorców telekomunikacyjnych założenia i utrzymywania tajnych kancelarii, boć przecież informacje mogą zawierać „tajemnice państwowe”, a jak poucza doświadczenie ostatnich lat, tajemnicą państwową może być cokolwiek, co akurat pasuje nie tyle nawet rządowi - bo rząd dzisiaj jest, a jutro ląduje już w kryminale - co razwiedce. Taka kancelaria tajna musi odpowiadać wymaganym przez prawo warunkom, zaś do jej obsługiwania trzeba wyznaczyć specjalnego pracownika - i to nie byle jakiego, ale takiego, które mu razwiedka wyda certyfikat konfidencji, nie mówiąc o konieczności zainstalowania odpowiednich urządzeń technicznych, zapewniających bieżącą rejestrację „treści”. Mało tego - projekt kolejnej ustawy, tym razem o ratownictwie medycznym, przewiduje konieczność zainstalowania urządzeń technicznych pozwalających zidentyfikować rozmówcę służb ratowniczych. Nie byłoby w tym wszystkim może nic nadzwyczajnego, gdyby nie okoliczność, że „przedsiębiorca telekomunikacyjny” musi to wszystko zrobić na własny koszt. Jeśli takie rozwiązanie przyjęła ustawa z 2004 roku, to nic dziwnego - bo rządzące wtedy komuchy ani myślały jeszcze o „tanim państwie”, podobnie jak późniejsza koalicja pod przewodnictwem Prawa i Sprawiedliwości, którego ideałem było, jak wiadomo, nie żadne „tanie państwo”, tylko „państwo solidarne”. Jednak w projekcie nowelizacji ustawy „Prawo telekomunikacyjne” utrzymano rozwiązanie przerzucające koszty funkcjonowania służby bezpieczeństwa i obronności na podmioty gospodarcze, chociaż teraz rządzi Platforma Obywatelska, której sztandarowym makagigi jest przecież „tanie państwo”! Czyżby między „państwem solidarnym” a „tanim państwem” nie było żadnej różnicy? A to ci dopiero siurpryza! A co z „kardynalnymi zasadami”? Powoływanie się na konstytucję - zarówno za generalissimusa Stalina, jak i za premiera Tuska - było i jest cokolwiek groteskowe, ale co komu szkodzi przypomnieć „zasady kardynalne”, na które taki nacisk kładł premier Venizelos? Weźmy taki artykuł 32, który w ustępie 1 stwierdza, że „wszyscy są wobec prawa równi” i „wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”, a w ustępie 2 zakazuje wszelkiej dyskryminacji również „w życiu gospodarczym” - i to „z jakiejkolwiek przyczyny”. Z jakiejkolwiek - a więc nawet pod pretekstem budowania „taniego państwa”. Nawet z tego powodu rząd nie powinien przerzucać części kosztów funkcjonowania państwa na niektóre podmioty gospodarcze, nakładając na nie ukryty podatek, rodzaj szarwarku, chociaż wcześniej przecież, pod pretekstem konieczności pokrywania kosztów funkcjonowania państwa, już podatek od nich pobrał. Wygląda na to, że rozwiązania przyjęte w ustawie „Prawo telekomunikacyjne”, jak i w projekcie jego nowelizacji oraz w projekcie ustawy o ratownictwie medycznym - są sprzeczne z zawartą w art. 32 konstytucji zasadą równego traktowania podmiotów gospodarczych przez władze publiczne. Dlaczego od podmiotów gospodarczych działających w innych branżach pobiera się tylko jeden podatek, a od przedsiębiorców telekomunikacyjnych dwa - w tym jeden ukryty? Co na to Rzecznik Praw Obywatelskich? Wprawdzie ten ukryty podatek nałożony jest „w drodze ustawy”, co pozornie wyczerpuje wymagania wyliczone w art. 217 konstytucji - ale właśnie pozornie, bo wydaje się, że intencją tego artykułu jest jawność obciążeń podatkowych jako obciążeń podatkowych również wtedy, gdy są one dla niepoznaki zakamuflowane pod postacią „obowiązków związanych z bezpieczeństwem i obronnością państwa”, a więc są rodzajem „innych danin publicznych”, o jakich mówi art. 217. Przy okazji „porządkujemy rynek” Komentując utworzenie w Sejmie komisji „Przyjazne Państwo”, która pod przewodnictwem posła Janusza Palikota ma usuwać „absurdy” z systemu prawnego, zwróciłem uwagę, że te „absurdy” i „nonsensy” są nimi tylko z punktu widzenia obywateli i podmiotów gospodarczych, ale nie z punktu widzenia polityków i biurokratów. Każdy taki „nonsens” i „absurd” sprowadza się do jakiegoś nakazu lub zakazu, z pilnowania których całe pokolenia biurokratów i polityków żyją sobie aż do śmierci, a w każdym razie do emerytury. Spróbujmy zatem przyjrzeć się opisanemu wyżej „nonsensowi” albo jak kto woli - „absurdowi”. Wśród „przedsiębiorców telekomunikacyjnych” są wielcy i mali, ale „Prawo telekomunikacyjne” tutaj akurat nikogo nie wyróżnia i w służbie bezpieczeństwa i obronności na każdego nakłada identyczne obowiązki. Ich koszt jest również identyczny, ale konsekwencje już identyczne nie są. Dla wielkich operatorów telekomunikacyjnych poniesienie kosztów utworzenia kancelarii tajnej, zatrudnienia specjalnych pracowników i zainstalowania odpowiednich urządzeń technicznych nie stanowi żadnego problemu. Co innego dla operatorów drobnych, dla których zakup i instalacja wymaganych przez razwiedkę urządzeń technicznych oraz ich obsługiwanie może pochłonąć cały zysk. Ponieważ posądzanie Wielce Czcigodnych Posłów o głupotę byłoby nietaktowne nawet w przypadku uzasadnionych podejrzeń, z ostrożności wolę przyjąć, że rynkowe rezultaty przyjętych w ustawie i w projekcie nowelizacji rozwiązań są świadomie wykalkulowane. Z jednej strony może to wystawiać chwalebne świadectwo spostrzegawczości parlamentarzystów, ale z drugiej - nieuchronnie nasuwa podejrzenia, że porządkowanie rynku telekomunikacyjnego w taki sposób nie dokonuje się bezinteresownie. Czyżbyśmy byli skazani na wybór między głupotą a korupcją? SM

Światełko w tunelu Wprawdzie dobrze to nie wygląda, ale ponieważ wszyscy zachęcają nas dzisiaj do myślenia pozytywnego, to spróbujmy. O tym, żeby bezpieka zrezygnowała z podglądania, podsłuchiwania i prowokowania obywateli nie ma mowy, bo cóż by wtedy robiła? To ona rządzi nie tylko w naszej młodej demokracji, ale i w demokracjach starszych, więc skoro nie możemy tego zmienić, musimy się do tego przyzwyczaić, bo polubić chyba się nie da. No dobrze, ale co z kosztami? Nie ma żadnego powodu, żeby jednych przedsiębiorców obciążać kosztami funkcjonowania państwa w dwójnasób, podczas gdy innych - zwyczajnie. Jeśli zatem razwiedka chce, by przedsiębiorcy telekomunikacyjni wykonywali na jej rzecz rozmaite szarwarki, to niech za to płaci - zamiast stosować wyłudzenia, które z uwagi na towarzyszący im przymus można by uznać nawet za usiłowanie wymuszenia rozbójniczego. Płacić zaś może na dwa sposoby. W pierwszym przypadku może nakazać rządowi, żeby obmyślił dla przedsiębiorców telekomunikacyjnych zwolnienia podatkowe do wysokości wartości tych usług. Wadą tego rozwiązania jest postępująca komplikacja systemu podatkowego - już i tak zagmatwanego do granic możliwości. Zaletą tej koncepcji jest jednak to, że alternatywa jest jeszcze gorsza - bo w braku zwolnień podatkowych rząd musiałby zwracać przedsiębiorstwom telekomunikacyjnym koszty usług wyświadczonych przez nie razwiedce - a to byłoby jeszcze bardziej skomplikowane, chociaż z punktu widzenia szermierzy „taniego państwa” też nie pozbawione zalet. Ileż wesołych miejsc pracy można by wówczas stworzyć dla przyjaciół i znajomych? SM

Problem lingwistyczno-polityczny Powiada się, że w języku polskim szyk wyrazów jest swobodny. To prawda. Można bowiem powiedzieć wczoraj pisałem list, pisałem wczoraj list albo list pisałem wczoraj. Nawet mówiący po polsku, którzy nie mają specjalnego lingwistycznego przygotowania, zauważą, że między powyższymi zdaniami zachodzą delikatne różnice znaczeniowe. Inaczej mówiąc, szyk jest swobodny, ale nie dowolny. Spójrzmy z tego punktu widzenia na fragment kalendarium ze strony www TVP: 1657 - pierwszą w Stanach Zjednoczonych sekcje zwłok przeprowadzono w Maryland. Chociaż kalendarium znajduje się na stronie telewizji, która sama siebie nazywa polską, powyższe zdanie napisane jest z punktu widzenia nadawcy i odbiorcy amerykańskiego. No, chyba że tzw. misja telewizji publicznej polega na amerykanizacji naszego myślenia i postrzegania. A przecież można by zmienić szyk zdania i napisać np. tak: 1657 - w Maryland w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono pierwszą sekcję zwłok. Zdecydowanie lepiej. Zauważmy jednak, że szyk wyrazów nie załatwia sprawy. Tu kończy się lingwistyka a zaczyna polityka. A niby dlaczego na stronie www polskiej stacji telewizyjnej ma się pojawiać taka informacja. Czy na tej samej stronie telewizja zamieszcza informacje typu: w Konstantynopolu (dzisiaj Stambuł) w Turcji przeprowadzono pierwszą sekcję zwłok. Albo w Kyoto w Japonii przeprowadzono pierwszą sekcję zwłok. Umieszczenie w kalendarium na stronie www TVP informacji o pierwszej sekcji zwłok w Maryland w Stanach Zjednoczonych byłoby zasadne, gdyby było to pierwsze takie wydarzenie w historii. Wtedy notatka powinna jednak brzmieć: 1657 Maryland w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono pierwszą w świecie sekcję zwłok. Boże chroń Amerykę! A nas przed Ameryką! I przed amerykanizatorami z TVP! Niestety: jest to oczywisty błąd. Zdanie: 1657 - w Maryland w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono pierwszą sekcję zwłok.sugerowałoby, że sekcja ta była pierwsza w świecie! Powinno być: 1657 - w Marylandzie przeprowadzono pierwszą w Stanach Zjednoczonych sekcję zwłok. Oczywiście to prawda, że zamieszczenie tej informacji świadczy, że wg. p.Redaktorki (a właściwie przepisywaczki) z TVP jesteśmy kolonią i interesuje nas, co się dzieje w Metropolii (podobnie jak 50 lat temu podawano, co się dzieje w Związku Sowieckim...) PS. {~Grześkowiak} napisał: Proszę o sprostowanie. "Nasz Dziennik"(nie mylić z "Der Dziennikiem") nie jest gazetą establishmentu (a zwłaszcza tego będącego aktualnie u władzy, nawet dość ostro go krytykuje) - chyba, że PiS też należy zaliczyć do establishmentu. Ja tego zdania nie podzielam, gdyż PiS, krytykuje wiele rozwiązań zadekretowanych przy Okrągłym Stole, gdzie spisana została nieformalnie prawdziwa konstytucja III RP. Większość spośród czytelników "ND" to ludzie w podeszłym wieku, stąd ich sympatie lewicowe. Ale establishmentem bym ich nie nazwał. Jak to? JE Lech Kaczyński nie tylko przy „Okrągłym Stole”, ale i w Magdalence był? Był! O.Tadeusz otrzymał pieniądze ze Wspólnoty Europejskiej? Otrzymał. Establishment - tyle, że chwilowo w opozycji... Nie dajmy się nabrać! Przepraszam: na spotkanie przyszło tyle osób, podpisy i dyskusja zajęły tyle czasu - że na dłuższy komentarz mnie już nie stać... JKM

Totalny szok??!? „Puls Biznesu” wali wielkimi literami na pierwszej stronie: Kaczyński łaskawszy od Tuska Totalny szok. Pakiet Kluski, lansowany przez byłego premiera z PiS, jest bardziej liberalny, niż oferta rządu PO-PSL” Gdyby „Puls Biznesu” czytał ten blog, czytał „Najwyższy CZAS!” „Stańczyka Królewskiego”, lub moje cotygodniowe felietony w 37 tygodnikach w Polsce - to nie byłby zaszokowany. Pisałem przecież wyraźnie, że 1/3 PO to bezpieczniacy (w większości przeflancowani tam po wycofaniu się z wyborów prezydenckich WDost. Włodzimierza Cimoszewicza), 1/3 to aferałowie (uważający, że „liberalizm” oznacza, iż wolno kraść), a z pozostałej 1/3 ponad połowa to byli zwolennicy PD-UW-UD-ROAD- (”Lewicy laickiej”+”kato-lewicy”). Innymi słowy: „liberałowie” w sensie amerykańskim, tj. wolnorynkowi socjaldemokraci. Co sądzimy zaś o PSL, to sądzimy. Więc czemu „Puls Biznesu” się dziwi? Może czyta wyłącznie „DZIENNIK”, 'Rzeczpospolitą”, „Gazetą Wyborczą”, „Nasz Dziennik” i inne gazety establishmentu? Teraz curiosum. Rekord beztroski pobił niejaki {~Wulan}, który wstępne wyniki prawyborów w USA skomentował na ONET.pl tak: "Protestant Obama, mason H. Clinton... I tak politykę USA kreuje Izrael. Kto ma wygrać już jest zaplanowane. Głosy niezbyt mądrych Amerykanów się nie liczą. To tylko pretekst by mówić, że wybory były demokratyczne i przeprowadzone w najwyższych standardach. Bzdura!” Otóż {~Wulan} mocno przesadza. Oczywiście, że Amerykanie, jak każdy L*d, nie są zbyt mądrzy, więc kandydatury są jakoś uzgadniane z establishmentem (ale nie na zebraniach masońskich!) i miły memu sercu p. Ronald Paul ma w związku z tym mizerne szanse. Tak się jednak składa, że p. Jan McCain popiera inwazję na Irak - a p. Barak Obama obiecuje natychmiastowe wycofanie zeń wojsk. Trudno powiedzieć, że obydwie strategie są po myśli Izraela... Ale najśmieszniejsze jest to, że p. Hilaria Clintonowa „masonką” być nie może, bo... masoneria kobiet w ogóle nie przyjmuje. Istnieją wprawdzie w USA odłamy masonerii „liberalnej”, a nawet pięć lóż „Wielkiego Wschodu” - ale nie mają żadnego znaczenia przy prawie 40.000 lóż masonerii regularnej. Jestem zwolennikiem polityki proamerykańskiej - ale nie dlatego, że kocham dzisiejsze Stany Zjednoczone; ja kocham XIX-wieczne Stany, gdzie była wprawdzie republika, ale jeszcze nie demokracja - i w konsekwencji panowały praworządność i wolny rynek. Jestem zwolennikiem polityki pro-amerykańskiej - bo to, w obliczu zagrożenia niemieckiego i współpracy niemiecko-rosyjskiej jest najlepszą opcją dla Polski. Ale wewnętrzne sprawy USA tego nie warunkują: gdyby panował tam Józef Stalin, byłbym nadal za polityką pro-amerykańską (jak powiedział śp. Winston L.S. Churchill: „Gdyby Niemcy wypowiedziały wojnę Piekłu, Lucyfer byłby moim sprzymierzeńcem!”. W związku z tym dowolną krytykę USA przyjmuję - ale, na litość Boską: musi się ona trzymać kupy! JKM

Niedowarzeni Kosowarzy Były „premier” Kosowa, p. Agim Çeku nieoczekiwanie oświadczył, że Kosowo powinno ogłosić niepodległość tuż po wyborach w Serbii - czyli w poniedziałek lub wtorek. Co oznacza, że zanim Państwo przeczytacie to w gazecie, na Bałkanach może już trwać wojna. Istnieją przepowiednie samo-się-spełniające. Otóż w Serbii o zwycięstwo walczą panowie: p. Tomisław Nikolić i JE Borys Tadić, obecny prezydent Serbii. Ten pierwszy zapowiada, w przypadku wygranej, natychmiastowe zerwanie rozmów ze Wspólnotą Europejską - i niedopuszczenie do utraty Kosowa. Musicie Państwo zrozumieć, że przez Serbów utrata Kosowa traktowana jest nie tak, jak przez Polaków utrata Śląska; Jest to tak, jakby Polska miała utracić Podhale, Ziemię Krakowską, Zagłębie i Częstochowę. W dodatku: utracić na rzecz agresywnego, bitnego, barbarzyńskiego, prężnego - i kulturowo całkowicie obcego narodu - jakim są zamieszkujący Kosowo muzułmańscy Albańczycy. Jednak p. Nikolić, jeśli wygra II turę wyborów, będzie miał trudne zadane. Jeśli spróbuje wkroczyć do Kosowa z siłami zbrojnymi, to będzie miał przeciwko sobie nie tylko 90% mieszkańców Kosowa (a spora część Kosowarów jest znakomicie uzbrojona…) ale i Stany Zjednoczone oraz większą część krajów Wspólnoty Europejskiej. Gdyby dziś istniała „Unia Europejska” najprawdopodobniej musielibyśmy już posłać wojsko na wojnę z Serbami. Serbowie nie potrafią zrozumieć, dlaczego USA i Komisja Europejska popierają muzułmanów przeciwko chrześcijanom, choćby i prawosławnym. Tymczasem dla cynicznych polityków z Waszyngtonu i Brukseli jest to po prostu kolejne uderzenie w Federację Rosyjską. To, co Państwo widzicie od 20 lat to proces demontażu Imperium Sovieticum. Od Moskwy oderwano republiki bałtyckie, trwa odrywanie kaukaskich i środkowo-azjatyckich - zresztą wszystkie mają już formalną niepodległość. Próbuje się oderwać Ukrainę - a tylko d***kratyczne zaślepienie powoduje, że nie oderwano jeszcze Białej Rusi, gdzie JE Aleksander Łukaszenka z najwyższą rozkoszą zapisałby się do NATO i WE - byle zaakceptowano Jego rządy. Tymczasem na Bakanach Rosja jest bardzo popularna w Bułgarii, Macedonii i Serbii. I Moskwa wcale nie chce porzucić swoich klientów oddając ich Amerykanom czy tworzącej się UE. Oczywiście: istnieje możliwość, że Rosja przyłączy się do Unii Europejskiej - ale wcale nie jest to zdecydowane. Rosja jest mocarstwem mającym broń jądrową - i całkiem sporo pieniędzy; w dodatku nie ma tam d***kracji, więc Moskwa nie da sobie grać na nosie. Co właśnie próbują sprawdzić konkurenci… Oczywiście: dla Moskwy sto razy ważniejsza jest Ukraina i Kaukaz, niż jakaś tam Serbia i Bałkany - nie jest więc wykluczone, że Moskwa podpisze porozumienie, w którym machnie ręką na Serbię - w zamian za wycofanie poparcia dla amerykańskiej agentury panującej obecnie w Kijowie i zaprzestanie wciągania Gruzji do NATO. Jest to fantastyczna okazja dla polskiej dyplomacji - tyle, że jeśli utworzy się Unia Europejska, to już żadnej „polskiej dyplomacji” nie będzie - podobnie, jak nie ma dyplomacji quebeckiej lub szkockiej. Wracając do Serbii: jest oczywiste, że wypowiedź p. Agima Çeku przyczyni się walnie do zwycięstwa p. Nikolicia nad pro-europejskim p. Tadiciem. Z czego z kolei wynikałoby, że p. Çeku powiedział to, co powiedział, w interesie Rosji… z czego z kolei wynikałoby, że Moskwa ma swoją agenturę również wśród Kosowarów - i może się okazać, że „zwycięstwo Zachodu”, czyli wyzwolenie Kosowa spod (formalnej już tylko) zależności od Serbii, okaże się pustym - bo nowa republika, z powodów geopolitycznych, wejdzie w orbitę wpływów Rosji. Gdy tylko Serbowie pogodzą się z utratą Kosowa. I tu konkluzja: jeśli komuś zależy, by jego plemię zajmowało jakąś piędź ziemi, to musi dbać o to, by plemię to miało więcej dzieci, niż plemiona sąsiednie. Serbowie utracą Kosowo nie dlatego, że źle nim rządzili - lecz z łącznego wystąpienia tam dwóch czynników: d***kracji (co umożliwia Kosowarom formułowanie roszczeń państwowych), zasady narodowej (nieuniknionej - po zniszczeniu monarchii) oraz tego, że Albańczycy mają trzy razy wyższy przyrost naturalny, niż Słowianie (a muzułmanie trzy razy wyższy, niż chrześcijanie). Z czego wynikają wnioski bardzo konkretne. JKM

Umrzeć w niemoralnej pożodze... Międzynarodowa Organizacja Turystyczna Gejów i Lesbijek powstała w 1983 roku w Stanach Zjednoczonych; obecnie działa w dwudziestu krajach i zrzesza 1100 firm branży turystycznej, w tym trzy z Polski. Organizacja ta wydaje specjalne certyfikaty o nazwie „ gay friendly”, które daną firmę „ wyróżnioną „ takim certyfikatem, czynią przyjazną   po linii orientacji seksualnej i certyfikaty te są bardzo wysoko cenione w środowiskach, dla których jedynym celem oceny danej firmy turystycznej, jest stosunek, pardon określenie się co do poglądów na tego typu zachowania seksualne. Równie dobrze można by skonstruować mapę firm turystycznych , które określiłyby swój stosunek do swoich klientów poprzez pryzmat ilości włosów na głowie, wzrostu, poglądów politycznych, tuszy, długości palców u rąk czy koloru oczu. Wiele rzeczy oczywiście można, ale po co? Stwarzanie sytuacji w której jedne firmy turystyczne mają certyfikaty przyjazności gajom i lesbijkom, stwarza sytuację, w której inne firmy, które takich certyfikatów nie mają, muszą - wcześniej czy później- podjąć decyzję określającą, jaki stosunek( znowu przepraszam za słowo stosunek!) mają do ludzi inaczej zaspokajających swój popęd płciowy, bo będą dyskryminowane na rynku usług turystycznych., sądzę w najbliższej przyszłości. I nie są to żadne certyfikaty rządowe, lecz wymyślone przez Międzynarodową Organizację Turystyczną Gejów i Lesbijek., która niejako wymusi posłuszeństwo pozostałych organizacji, wobec przyjazności gejom i lesbijkom. Jak się nie da frontalnie, to można całą sprawę zorganizować turystycznie… Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Bo Polska jest  pierwszym krajem w Europie Wschodniej, którym zainteresowała się Międzynarodowa Organizacja Turystyczna Gejów i Lesbijek  i tu został utworzony  jej przyczółek, a szefem- jak oni to mówią ambasadorem- został pan Piotr Wójcik. Co wypowiada na ten temat „ambasador” Piotr Wójcik” „- Najpierw dokonamy przeglądu sieci hotelowych, aby wyodrębnić spełniające światowe wymogi przyjazności osobom homoseksualnym(????). Potem przygotujemy specjalne szkolenia dla ich pracowników(???) W zeszłym roku na Europride do Barcelony przyjechało grubo ponad milion gejów; w tegorocznej paradzie w Sztokholmie oczekuje się ich około 800 000”(!!!). Szefowa Polskiej Organizacji Turystycznej w Wielkiej  Brytanii, pani Ewa Bankin potwierdza:” To świetny rynek, bo geje to turyści o wysublimowanym smaku, zainteresowani kulturą i do tego z zasobną kieszenią są dla Polski znacznie bardziej wartościowi niż nastawieni na tanie piwo Brytyjczycy urządzający sobie wieczory kawalerskie w Krakowie”(???). A co pani ma przeciwko Brytyjczykom spędzającym  wieczór kawalerski w Krakowie, a nie na paradzie gejów, pan Ewo? W 2010 roku, w Polsce planowana jest Europride w Krakowie i w Warszawie. Trzeba przygotować miasta na przyjęcie kilkuset tysięcy ludzi o orientacji seksualnej innej niż pozostałe 6 miliardów!!! Zresztą tym sześciu miliardom nie przyszłoby do głowy, organizować się pod  względem jakiegoś szczegółu anatomicznego i skłonnościowego  i na jego bazie organizować międzynarodowy spęd… Zresztą kto to organizuje, za czyje pieniądze i po co? Dlaczego bardziej wartościowi są geje turyści od nie-gejów turystów- według pani Ewy z Polskiej Organizacji Turystycznej.? Przecież w śród gejów mogą być biedni geje -turyści, tak jak wśród nie- gejów turystów mogą być bogaci turyści nie-geje! Co to za dyskryminacja gejów, pardon nie gejów- turystów? A co to oni są gorsi? A nie uczciwiej dać spokój z tym sztucznym dzieleniem na gejów i nie-gejów, przecież wszyscy są ludźmi i dziećmi Bożymi! I po co organizować w jednym miejscu tabuny ludzi o określonych skłonnościach?” Komu to służy? ”-zapytam sformułowaniem komunistycznej propagandy. No i dlaczego- zdaniem pani ,pani Ewo, geje to „turyści o wysublimowanym smaku”? O jaki smak pani chodzi? I dlaczego są zainteresowani kulturą, a inni turyści to nie są zainteresowani?- przyjeżdżając do Polski, z wyjątkiem oczywiście turystów Brytyjskich przyjeżdżających na wieczory kawalerskie? Czy to  nie jest nadinterpretacja pani wyobrażeń o gejach, i niedointerpretowanie ludzi  o skłonnościach heteroseksualnych? Czy to nie jest po prostu dyskryminacja ludzi heteroseksualnych? A jak oni przyjadą do Polski i te 6 miliardów zaleje Warszawę i Kraków, to  Polska Organizacja Turystyczna nie byłaby zadowolona z wpływów, jakie heteroseksualiści przysporzyliby Polskiej Organizacji Turystycznej? Dlaczego wychwala pani akurat gejów? Nie, nie mam, żadnych podejrzeń wobec pani…. Ale pytam? Podobno gejturystyka w Europie się prężnie rozwija. Magistrat Wiednia do promowania się wśród gejów(????) zatrudnił nawet specjalistyczną agencję konsultingową. Każda zachodnioeuropejska stolica doczekała się własnego gejowskiego przewodnika. Ma  go również Warszawa od dwóch lat. To „Navi- gaytor” wydawany przez zawodowego geja, pana Roberta Biedronia, szefa Kampanii Przeciw Homofonii. Przewodnik ten obok 19 klubów i pubów wymienia też jeden hotel: ”Friends Gesthouse”. Podobno w Krakowie jest ich więcej, ale nie chcą się przyznać, czy co? Przecież każdy gej czy lesbijka może swobodnie pójść do jakiegokolwiek hotelu i tam zamieszkać, czy robić coś czego nie zakazuje regulamin hotelowy…? Można oczywiście tworzyć odrębne getta homoseksualne, ale w jakim celu? Przecież heteroseksualiści nie tworzą odrębnych gett? Widać tu  na odległość ideologię lewicy, która stoi za plecami tych parad, spędów, i ktoś to finansuje w określonym celu… Przecież za homoseksualistami przyjadą wszelcy nekrofile( trzeba będzie zapewnić ochronę cmentarzy!), zoofilie( wzmocnić ochronę ogrodów zoologicznych!) i pedofile( zapewnić ochronę naszych dzieciaków!)… Chociaż klatek z lwami bym specjalnie nie chronił! Gdy przyjedzie ich z milion do Polski, a wiadomo, że w tych środowiskach bardzo rozwija się AIDS, mogą wystąpić problemy ze wzrostem zachorowalności na tę przypadłość… Główny Lekarz Weterynarii, pani minister Kopacz( jeśli jeszcze będzie panią minister!), SANEPID  i inne instytucje chroniące nas przed epidemiami, będą miały wiele do roboty.. Demoralizacja, stręczycielstwo, porno- biznes, prostytucja, gwałty, uwiedzenia- to wszystko nas czeka w 2010 roku w Krakowie i Warszawie, z czego mieszkańcy tych miast będą bardzo zadowoleni z pewnością, bo są tolerancyjni i nie są ksenofobiczni.. No i te prawa dla mniejszości….  Bo o prawach większości przytłaczającej - się nie mówi! Oni, ponieważ są w większości muszą to wszystko znosić! Mniejszość terroryzuje większość! To jest demokracja? Przecież w demokracji rządzi większość! Ale w przypadku demokracji mniejszości, rządzi mniejszość…Ciekawie by było, jakby zamienić zasady obowiązujące w polskim Sejmie, z zasad większości na zasady mniejszości, a najlepiej przywrócić weto.. Jeden mądry poseł zablokowałby wszystkie te głupoty przegłosowywane na co dzień… Mamy jeszcze dwa lata, żeby podjąć decyzje o zgodzie na tego typu paradę.. Czy ktoś z decydentów zachował jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku? Zobaczymy za dwa lata! WJR



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zawal serca 20 11 2011
20 Rysunkowa dokumentacja techniczna
Prezentacja 20 10
20 2id 21226 ppt
20 H16 POST TRANSFUSION COMPLICATIONS KD 1st part PL
20 Tydzień zwykły, 20 środa
3 Analiza firmy 2015 (Kopia powodująca konflikty (użytkownik Maciek Komputer) 2016 05 20)
Prezentacja 20
plik (20)
20
20 Księga Przypowieści Salomona
01 Top 20 ports
cw 20 Instrukcja
chojnicki 1999 20 problemy GP
20 12id 21221
24 gold & 20's
Podstawy Teorii Okretow Pytania nr 4 (20) id 368475
20 Stosowanie zasad projektowan Nieznany (2)
Biofizyka kontrolka do cw nr 20

więcej podobnych podstron