MOTYW: BUNT
Literackie wizje i realizacje postawy buntu człowieka wobec zastanej rzeczywistości - rozważania w oparciu o utwory z literatury polskiej i obcej.
Bunt leży w naturze człowieka. To jedna z tych rzeczy, które jesteśmy skłonni robić dla samej przekory, dla samej przyjemności mówienia, nie zanegowania, protestu. Lecz bywają przypadki, kiedy bierność jest potulnością wręcz zwierzęcą. Opór przybiera formy czynne lub bierne - niestety, na opór czynny stać nieliczne jednostki, niemniej jednak bunt pozostaje buntem.
Oskar Wilde powiedział: "W literaturze zużytkowuje się tylko te rzeczy, które w życiu wyszły z użytku". Nie zgodzę się z tym. Gdyby tak istotnie było, nie buntowalibyśmy się już lub nie pisali o tym. A tymczasem jest to motyw poruszany w literaturze tak często i szeroko, że aby nie przekroczyć ram czasowych, zawężę omawianie tego tematu do utworów powstałych w xx w..
Przeciw czemu buntuje się człowiek? Moim zadaniem jest przedstawienie tych, którzy kwestionują w ten czy inny sposób rzeczywistość, którą zastali. Wiek XX obfitował w takie zjawiska, którym człowiek prawdziwie ludzki musiał stawić opór - wojna, totalitaryzm, przemoc. Lecz ludzie buntowali się przeciw rzeczom, które są prawdziwie ludzkie i (niestety!) nie są nam obce: drobnomieszczaństwo, zakłamanie, fałszywa moralność. Spójrzmy teraz, jak realizowali tę postawę twórcy literatury.
Rozpocznę od Gombrowicza i jego słów: "Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie zrobiony mi". Mamy tu bunt przeciwko formowaniu człowieka przez rzeczywistość, przez innych ludzi. Cytat pochodzi z "Ferdydurke". Gombrowicz krytykuje tam drobnomieszczaństwo, mitologizację przeszłości, historycznoliterackie wzorce; jego bohater - Józio - jest zbyt słaby, aby buntować się czynnie, więc robi na przekór, drwi z pensjonarki, z ciotuni i wujaszka, ale nie przełamuje konwenansów jak Miętus. Jego sprzeciw wszyscy biorą za dziecinne kaprysy - tak on rzeczywiście wygląda. Idźmy dalej - Witkacy. Kreuje nowy świat z elementów rzeczywistości, której nienawidzi, którą gardzi - widzimy to w sposobie łączenia tychże elementów. W wielu swoich bohaterów włożył element własnej psychiki - właśnie bunt. Co osiągnęli - nic. Przegrali, ale opór pozostał -jako jedna z rzeczy, które są zawsze.
Czy tak kończy się wszystkie bunty? - na ogół tak. Spójrzmy na Cezarego Barykę - poszedł z innymi, zanegował dotychczasowy ustr społeczny, to co zobaczył, pozostawiło piętno tak silne, te nie mógł już marzyć, nie mógł ułożyć sobie życia "normalnie" " tak jak inni. Spójrzmy na doktora Judyma - bunt w konsekwencji przyniósł mu samotność i bezdomność, poczucie bezsilności. Wobec tego - czy bunt ma sens? Czy warto cierpieć i przegrzać tylko po to, by stawić opór? Jak bardzo polskie jest ruszanie z motyką na słońce. Dowodzą tego nasze osławione powstania narodowe. Nie ma takiego drugiego narodu. Są jedynie jednostki.
Orwell w słynnym "Folwarku zwierzęcym" i niemniej, a nawet bardziej, słynnym "Roku 1984" ukazuje bunt przeciwko totalitaryzmowi w postaci komunizmu. To bardzo popularny temat - pisali o tym Sartre, Moravia - ludzie, którzy znali faszyzm, ale nie znali codziennej, szarej, przygnębiającej rzeczywistości krajów tzw. demoludu. Widzimy ją za to w wierszach Barańczaka. Odkształcona i przerysowana w prozie Konwickiego. Krytykują jq jako ludzie, którzy znają od dziecka i poznali całą od strony zwykłego, szarego człowieka. Protestują przeciw cenzurze, imprezom pokazowym, nędzy, zagłębiając się w świat ich ugorów wkraczamy w etap pewnego rodzaju manii prześladowczej: czy ktoś nie podsłuchuje, nie podgląda? Przeciw temu się buntowali - zbuntowali - i teraz jesteśmy rzekomo "we własnym domu". Nie stój. Nie czekaj. Co robić? "Codziennie zadaję sobie to pytanie. Odpowiedź proponowana brzmi: "Pomoże" Tak, oczywiście, tylko od czego zacząć. Wobec dzisiejszej rzeczywistości dochodzę do konkluzji, ze buntować się jest najprościej. Przegrać - to tez bardzo prosie - albo zginiesz, albo będziesz prześladowany (o, męczenniku!), albo przejdziesz nad tym do porządku dziennego. Ale ty wygrałeś - nie podoba ci się świat, więc proszę bardzo, stwórz go na nowo. To dopiero jest problem.
Faktem jest, ze ani rzeczywistość, ani literatura, nie za często stawiają swych bohaterów w takiej sytuacji. A szkoda! Jakie szerokie pole do popisu.
Tymczasem buntownicy najczęściej giną lub przegrywają. To takie romantyczne. Gorzej, że inni przez nich cierpią - i to wcale nie jest dla nich romantyczne. Ale następne pokolenia nazywają świętokradztwem odarcie historii z patyny i pozłoty taki los spotkał "Popioły", zarówno książkę Żeromskiego, jak i film Wajdy. Dlaczego tak zależy nam na uwzniośleniu buntu? Dlaczego chcemy nadać mu specjalny charakter? Nie każdemu oczywiście - tym naszym zrywom "powszechnym", w imię sprawy. Jeszcze raz zacytuję Wilde'a: "Doświadczenie to miano, jakie ludzie nadają swoim błędom". Może rzeczywiście nie chcemy, aby ktoś, nawet "swój", wytykał nam błędy. Bo, powtórzę jeszcze pytanie, czRóżewicza zająć pozycję horyzontalną. W sumie - co nas to wszystko obchodzi? Ludzie zawsze będą rodzić się i umierać, jeść, pić, oddychać, trawić. Bez względu na sytuację polityczną. Do wszystkiego można się przystosować, a jeśli nie - to po prostu wyjechać. znowu! To herezja! Nie możemy znosić w milczeniu krzywdzącej nas rzeczywistości. Nikt nie będzie nam narzucał władzy, światopoglądów, ograniczeń jesteśmy w końcu - Polakami . Mówimy: nie! Bunt, bunt, bunt... I co z tego mamy?
Zagubieni w świecie, tracimy więcej, niż nas na to stać. Po bitwie nie
możemy żyć od nowa. Błąkamy się prawie po omacku, połykamy się i ranimy -zginąć w bitwie wydawałoby się, nie, nie wydawałoby się - jest najprościej. W końcu każdy prędzej czy później umiera. To postawa Maćka Chełmickiego, który nigdy nie znajdzie swego miejsca. Bo o ile pożar wygląda fascynująco, przerażająco, tragicznie, pięknie i monumentalnie, zgliszcza są żałośnie nędzne. O ile w toku bitwy słychać wystrzały, widać ogień, krew - wrażenia są sprzeczne, ale niezmiennie wzniosłe: strach, fascynacja, a pole po bitwie - trupy w różnym stanie, całe lub fragmenty - niesmak i mdłości. Tak samo jest z buntem, negujemy, protestujemy, manifestujemy, cierpimy prześladowanie władz lub niechęć i pogardę społeczeństwa, a potem... Co potem? Kiedy mamy dość? Kiedy chcemy się poddać, a towarzysze mówią: hańba? Ciągnąć dalej czy przestać? "Być albo nie być” buntownikiem ? Oto jest pytanie.
Pisałam o buncie przeciw społeczeństwu, drobnomieszczaństwu, władzy, siły, przemocy. Pozostaje jeszcze jeden. Ten najbardziej napiętnowany. Przez społeczeństwo. Przez naszą podświadomość. Moralność ukształtowaną przez otoczenie. Wychowaną na zasadach katolickich, chrześcijańskich. Ten blużnierczy, świętokradczy bunt - przeciw Bogu, z programową "Wielką Improwizacją" na czele. W swych czytelniczych peregrynacjach natrafiłem na szczególną pozycję - "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Nikosa Kazandzakisa. Rzecz o drodze Jezusa do krzyża i i boskości. Mamy tam dwóch, buntowników. Jezus mówi Bogu, że jest człowiekiem, nie chce umierać za innych, nie chce być bogiem ani prorokiem. Chce żyć i umrzeć jak inni. Taka postawa sprzyja pokusom, i w końcu Jezus ugina się - ale przed Bogiem. Przyjmuje "kielich goryczy". Drugi to Judasz. Dlaczego to on ma być potępiony tylko dlatego, ze Bóg tak chciał? Czy dlatego, że jest najsilniejszy? Początkowo sceptyczny, stopniowo zaczyna wierzyć, a Bóg każe mu zdradzić swego mistrza. Ale on też musi się ugiąć. I dlatego wybiera śmierć. Gardzi pieniędzmi. Musi się ugiąć, jak inni buntownicy.
Buntownicy. "Bez powodu". Nie, zawsze jakiś mieli. Młodzi gniewi - Marek Hłasko, Leopold Tyrmand, James Dean, Zbigniew Cybulski. Żyli wy było rzeczy -Czy było rzeczywiście warto? A może lepiej wzorem bohatera "Kartoteki"ój tempie samobójczym i często tak umarli. Buntownicy. Właściwie każdy bunt to samobójstwo - czyli grzech śmiertelny. To oczywiście kwestia dyskusyjna - tak nam mówi Kościół. A my, młodzi, sceptycznie podchodzimy do jego dogmatów. Bunt nam imponuje - właściwie dlaczego? O złożoności natury ludzkiej!
My, młodzież Sól tej ziemi. Przyszłość świata. Owszem, imponują nam młodzi gniewni - idole naszych ojców i dziadów. Ale sami... toniemy w powodzi marazmu, przyjmujemy pozycję horyzontalną i w zasadzie nie obchodzi nas nic. W zasadzie tak, ale... Bunt był, jest i będzie. To archetyp taki jak miłość i śmierć. Wcześniej czy później "ruszymy z posad bryłę świata, nowymi pchniemy ją tory”. Taką mam nadzieję. Nawet więcej: to prawidłowość historyczna. Kiedy będziemy mieli dość wyczynów "starych" weźmiemy się do pracy. Trudno mi w tej chwili określić, czy będzie to zryw romantyczny, czy raczej pozytywistyczny. W każdym bądź razie i my na nowo będziemy pisać o buncie nowe arcydzieła i mniejsze dzieła. Zrobimy to sami ze słowami Gombrowicza na ustach: "Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie zrobiony mi!" Tylko - trochę jeszcze poczekajmy..