POLSKA LITERATURA WSPÓŁCZESNA do 1956 roku
WSTĘP
PODZIAŁ LITERATURY WSPÓŁCZESNEJ NA OKRESY
Epoka literacka trwająca teraz, aktualnie, nie ma jeszcze wyróżniającej się nazwy, posługujemy się więc określeniem dość nieprecyzyjnym - literatura współczesna. Granice jej wyznacza z jednej strony rok 1939 - wówczas nastąpił wybuch, początek katastrofy, rozpad wartości; z drugiej chwila obecna. Okres to dość długi, a więc musi być wewnętrznie niejednolity. Charakterystyczną cechą epoki jest zdecydowany wpływ historii, polityki na rozwój kultury i podejmowanie przez artystów problematyki moralnej. Rzeczywistość sytuowała pisarza, artystę w określonym systemie, przeważnie totalitarnym i zmuszała do zajęcia wobec niego stanowiska. Najpierw była to okupacja hitlerowska, potem totalitarny system komunistyczny, z narzuconymi wyborami moralnymi. Krępująca swobodę twórczą cenzura stała się źródłem powstania konspiracyjnego życia kulturalnego, emigrowania pisarzy i tworzenia ośrodków kulturalnych na obczyźnie, To właśnie ciśnienie polityki wyznacza wewnętrzne cezury w tej epoce kulturowej, Dzielimy ją na okresy wyznaczone wydarzeniami historycznymi.
LITERATURA LAT WOJNY I OKUPACJI (1939-1945)
Mimo niesprzyjających okoliczności literatura rozwija się, choć w rozproszeniu. Wielu pisarzy opuściło kraj i tworzyli na emigracji: twórcy z kręgu Skamandra na Zachodzie w Anglii i Ameryce, na Wschodzie powstaje literatura łagrowa i żołnierska. W kraju rozwija się konspiracyjne życie kulturalne. W Anglii tworzą A. Słonimski, M. Pawlikowska-Jasnorzewska, natomiast J. Tuwim, K. Wierzyński, J. Lechoń przebywali w Nowym Jorku. W. Gombrowicz znalazł się w Ameryce Południowej. W Związku Radzieckim byli: W. Broniewski, A. Wat, G. Herling-Grudziński. Niektórzy z nich opuścili ZSRR z armią gen. Andersa i wraz z nią dotarli do Włoch. Tutaj powstał Instytut Literacki i związane z nim czasopismo „Kultura”, przeniesione potem do Francji. J. Giedroyć, G. Herling-Grudziński, związani są z ich działalnością do dzisiaj. Odrębne oblicze literatury krajowej ukształtowali głównie poeci debiutujący w czasie wojny. Skupiali się oni wokół konspiracyjnych czasopism (np. „Sztuka i Naród”), gdzie formułowali swój program opozycyjny wobec literatury 20-lecia międzywojennego. Atakowali Skamandrytów i Awangardę, najbliżsi byli im katastrofiści lat trzydziestych - Cz. Miłosz, J. Czechowicz. Najwybitniejsi młodzi pisarze krajowi to: T. Gajcy, K. K. Baczyński, A. Trzebiński, W. Bojarski, Z. Stroiński, T. Borowski.
LATA POWOJENNE (1945-1948)
Był to okres przejściowy, czas dyskusji o przyszłym kształcie literatury, jeszcze względnie pluralistyczny. Czasopisma „Kuźnica” i „Odrodzenie” głoszą postulat literatury marksistowskiej i radykalny program społeczny. „Tygodnik Powszechny” skupia inteligencję katolicką. Dokonania literackie tego czasu to świetna literatura, będąca podsumowaniem doświadczeń wojennych: tomy poezji Ocalenie Cz. Miłosza, Niepokój T. Różewicza, Pożegnanie z Marią T. Borowskiego, Medaliony Z. Nałkowskiej. W dyskusję o nowej literaturze włączył się Miłosz Traktatem moralnym, K.L Gałczyński swoimi liryczno-groteskowymi wierszami i J. Andrzejewski Popiołem i diamentem. Ugruntował się wtedy podział na literaturę krajową i emigracyjną. Londyńskie „Wiadomości” reprezentowały stanowisko bezkompromisowej izolacji od kraju i zamknięcia się w kręgu problemów emigracyjnego życia. „Kultura” paryska deklarowała zainteresowanie dla krajowych problemów i żywy kontakt z literaturą światową.
SOCREALIZM (1949-1955)
W 1949 r. w Szczecinie odbył się zjazd Związku Literatów Polskich, który zapoczątkował czas socrealizmu w literaturze polskiej. Oznaczało to uzależnienie kultury od wzorców radzieckich (twórczość Majakowskiego, powieść produkcyjna) i odcięcie jej od sztuki Zachodu. Okres ten nie zaowocował ciekawymi utworami i doprowadził później do obecnych w całej współczesnej literaturze nurtów rozrachunkowych, dylematów i dramatów pisarskiego sumienia. W 1953 r. śmierć Stalina zapoczątkowała okres tzw. odwilży - złagodzeniu uległ terror wobec przeciwników politycznych. Złagodniała też cenzura, pojawiły się więc utwory odchodząc od socrealizmu, np. Poemat dla dorosłych A. Ważyka. W tym czasie natomiast znakomicie rozwija się literatura emigracyjna. Ukazują się Korzec maku K. Wierzyńskiego, Inny świat G. Herlinga-Grudzińskiego, Trans-Atlantyk i Ślub W. Gombrowicza. Zaczął się też ukazywać w „Kulturze” jego Dziennik. Wychodzą utwory prozą Cz. Miłosza: Zniewolony umysł, Dolina Issy, Zdobycie władzy.
PRZEŁOM PAŹDZIERNIKOWY
Mianem tym określa się proces przemian w kulturze polskiej lat 1954-57. Wywołały je ważne wydarzenia polityczne, m. in. XX Zjazd KPZR, poznański Czerwiec 1956, powrót W. Gomółki do władzy w październiku 1956 r. i powstanie w Budapeszcie. W kulturze ważnym wydarzeniem było tworzenie niezależnych od polityki partii instytucji, jak kluby inteligencji, grupy plastyków, teatry studenckie, kluby jazzowe. Kultura polska otworzyła się na sztukę Zachodu, nastąpiła spóźniona o 10 lat recepcja egzystencjalizmu i twórczości pisarzy amerykańskich. Złagodzona cenzura dopuściła do druku dzieła pisarzy emigracyjnych (W. Gombrowicza, T. Parnickiego, M. Wańkowicza). Zaczęły wychodzić artykuły i utwory literackie krytykujące stalinizm i socrealizm: działalność czasopisma „Po prostu”, Gorący popiół M. Jastruna, Matka królów K. Brandysa, Ciemności kryją ziemię J. Andrzejewskiego, Pierwszy krok w chmurach M. Hłaski. Ważnym elementem przełomu październikowego było wystąpienie nowego pokolenia twórców, tzw. pokolenia 56 (inaczej zwanego pokoleniem „Współczesności”). Byli to w poezji: A. Bursa, J. Harasymowicz, S. Grochowiak, T. Nowak, w prozie: M. Hłasko, W. Terlecki, W. Odojewski, M. Nowakowski, E. Stachura, w dramacie: S. Mrożek. Polski październik trwał krótko, około roku 1957 zaczyna się walka z „rewizjonistami”, czyli tymi, którzy pragnęli reform ustroju. W lecie 1957 roku przestaje wychodzić tygodnik „Po prostu”, identyfikowany z przełomem.
„NASZA MAŁA STABILIZACJA”
Tak nazywa się literaturę lat 60. (nazwa pochodzi od tytuły dramatu T. Różewicza Świadkowie, albo nasza mała stabilizacja). Po przemianach 56 r. nastąpił zastój, cenzura ograniczyła działalność wydawniczą, stąd mała liczba utworów wartościowych. Najciekawszym zjawiskiem były próby penetrowania współczesnej obyczajowości, obnażanie jej zakłamania, skorumpowania (M. Hłasko, T. Nowakowski) oraz poszukiwanie korzeni, powstawanie literatury ojczyzn prywatnych: kresowych (T. Konwicki, A. Kuśniewicz), chłopskich (T. Nowakowski, E. Redliński, W. Myśliwski), żydowskich (J. Stryjkowski),
„MARZEC 1968”
Terminem tym określa się zespół wydarzeń, które ujawniły to, co kryje się pod powierzchnią rzekomo ustabilizowanego życia: narastający konflikt między „rewizjonistami” a politykami, którym chodziło o utrzymanie władzy. Wydarzenia te to: wystąpienia antysemickie, zawieszenie przedstawieniu Dziadów w Teatrze Narodowym, protesty studentów i profesorów, interwencja w Czechosłowacji i inne. Dla polskiej kultury Marzec był światopoglądowym skokiem, ujawnił antysemityzm, nacjonalizm i antyinteligencję władzy. Pogłębiły go dramatyczne wydarzenia w Gdańsku w grudniu 1970 r. Niepowetowaną stratą była kolejna fala emigracyjna. Dla lewicowej inteligencji wydarzenia te były kuracją wstrząsową. Świadczy o tym Miazga J. Andrzejewskiego. Zaowocował też Marzec debiutami nowego pokolenia literackiego, które samo nazwało się pokoleniem 68. Należeli do mego: S. Barańczak, E. Lipska, R. Krynicki, J. Kornhauser, A. Zagajewski. Bezkompromisowy program walki z językiem propagandy i antytotalitarny bunt skazał wkrótce twórców tego pokolenia na wydawniczy niebyt. W sukurs poetom pokolenia 68 przybył w 1974 r. bohater literacki, który żyjąc we współczesnym kryzysie wartości moralnych, potrafił go przezwyciężyć. Był to pan Cogito z tomu poezji Zbigniewa Herberta.
ROK 1976 - POWSTANIE NURTU LITERATURY POZA CENZURĄ
W czerwcu 1976 r. doszło do kolejnych strajków w Radomiu, Płocku, Ursusie. W obronie represjonowanych robotników wystąpił Komitet Obrony Robotników (KOR). W sferze kultury KOR odegrał ważną rolę, bo rozpoczął niezależną działalność wydawniczą. Ukazują się w Polsce, poza cenzurą, utwory Cz. Miłosza, T. Konwickiego, W. Gombrowicza, przedstawicieli pokolenia 68 oraz dzieli literatury światowej. Za przykładem KOR zaczęły powstawać inne organizacje opozycyjne i samorządowe, co doprowadziło do powstania w 1980 r. Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” i porozumień sierpniowych z władzą. Ważnymi wydarzeniami literackimi były: Mój wiek A. Wata, Mała apokalipsa T. Konwickiego, przekłady utworów M. Kundery, V. Havla, Blaszany bębenek G. Grassa, tomy poezji S. Barańczaka i inne. Wreszcie w drugim obiegu debiutuje nowe pokolenie literackie, zwane pokoleniem 76 (J. Polkowski, B. Maj, T. Jastrun)
LITERATURA STANU WOJENNEGO
13 grudnia 1981 r. przerwał rozwój literatury lat 76-81. Nowa fala emigracyjna ruszyła w świat. „Solidarność” zeszła do podziemia i rozpoczął się okres konspiracyjnego ruchu oporu. W literaturze wróciły martyrologiczne, romantyczno-okupacyjne konwencje. Najwybitniejsze utwory powstały jednak wtedy, gdy pisarze potrafili się ich wyrzec lub twórczo przekształcić. Do takich utworów należy poemat Przywracanie porządku S. Barańczaka, Raport z oblężonego miasta Z. Herberta i Kabaret Kici Koci M. Białoszewskiego. Prozę lat 80. charakteryzuje rozkwit gatunków dokumentalnych, autobiograficznych, eseistycznych, np.: Z notatnika stanu wojennego A. Szczypiorskiego, Raport o stanie wojennym M. Nowakowskiego, Rozmowy latem 83 J. M. Rymkiewicza, Stan po zapaści J. Bocheńskiego.
POKOLENIA LITERACKIE
Z podziałem literatury współczesnej według kryteriów historyczno-politycznych pokrywa się podział na debiutujące kolejno pokolenia literackie. Pokolenie literackie jest to grupa pisarzy urodzonych mniej więcej w tym samym czasie j i ukształtowanych przez podobne doświadczenia. Nie tworzą oni związków, czy stowarzyszeń formalnych, ale mają podobny światopogląd i ideały.
POKOLENIE 1910
W literaturze współczesnej zaznaczyło się jeszcze pokolenie urodzone około roku 1910, debiutujące jeszcze przed 1939 r. Wobec wydarzeń wojny, okupacji, stalinizmu zachowywali oni większy dystans niż ich młodsi koledzy. Należą do tego pokolenia: Cz. Miłosz, J. Andrzejewski, T. Parnicki, H. Malewska, K. Brandys.
POKOLENIE KOLUMBÓW
Generacja urodzonych około roku 1920, wychowanych w wolnej Polsce. Przeżyciem pokoleniowym Kolumbów była wojna, okupacja, konspiracja, powstanie warszawskie. Wojnę traktowali jako katastrofę, spełnioną apokalipsę. Twórczość ich wyraża poczucie zagrożenia, świadomość klęski, upadek wszelkich wartości,
Do tego pokolenia (nazwanego Kolumbami od tytułu powieści R. Bratnego Kolumbowie. Rocznik 20) należeli K. K. Baczyński, T. Gajcy, R. Bratny, L. Bartelski, T. Różewicz, W. Szymborska, Z. Herbert, M. Białoszewski.
POKOLENIE PRYSZCZATYCH
To grupa pisarzy urodzonych pomiędzy 1925 a 30 rokiem. W latach 40 i 50 poparli oni program realizmu socjalistycznego. Chwalili nowy ustrój, władzę ludową, piętnowali wrogów klasowych. W obrębie tego pokolenia zadebiutowali: T. Konwicki, A. Braun, W. Woroszylski, W. Wirpsza. Niektórzy z nich szybko odeszli od socrealizmu.
POKOLENIE 56
Pokolenie „Współczesności”, nazwane tak od wychodzącego w Warszawie czasopisma literacko-artystycznego, to generacja pisarzy urodzonych w latach 1930-35, debiutujących około 56 r. Cechuje ich poczucie zagubienia i nieprzystosowania, niezgoda wobec tego, co oficjalne, ucieczka w prywatność i przeżycie jednostkowe oraz awangardowość formalna. Do tego pokolenia należą: S. Grochowiak, E. Bryll, T. Nowak, H. Poświatowska, M. Hłasko, M. Nowakowski, W. Odojewski, S. Mrożek.
POKOLENIE 68 NOWA FALA
Grupa poetów urodzonych w latach 1945-50. Ich przeżyciem pokoleniowym były lata stalinizmu, przełom październikowy. Wojny już nie pamiętali. Przyjęli postawę buntu wobec zastanej rzeczywistości i oficjalnej kultury, Przejawiał się on w demaskowaniu języka propagandy i upominaniu się o prawdę w życiu społecznym i politycznym. Do grupy tej należą: S. Barańczak, E. Lipska, R. Krynicki, A. Zagajewski.
POKOLENIE 76
Roczniki urodzone około 1950 r. Debiutują w 1970 r. Wydarzenia czerwcowe, powstanie KOR to ich przeżycia pokoleniowe. Do pokolenia należą: J. Polkowski, B. Maj, T. Jastrun, P. Huelle.
TEMATY I PROBLEMY
Na literaturę współczesną można także spojrzeć poprzez poruszane w niej problemy i tematy.
WOJNA
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że literatura współczesna w dużej mierze została zdominowana przez ten temat. Było to przeżycie tak tragiczne, że zaznaczyło się piętnem w psychice nawet tych pokoleń, które znają ją tylko z przekazów. Temat ten łączy się z przeświadczeniem, że wojna zapoczątkowała upadek wartości, zniszczyła ustalony tradycją porządek. Zaraziła wszystkich, nikogo nie pozostawiła bez winy. Wypowiadał to przekonanie K. K. Baczyński, o tożsamości kata i ofiary mówił T. Borowski. Kompleks winy występuje również w poezji Cz. Miłosza i powieści T.Nowaka A ja królem, a jak katem będziesz. Wydany w 1988 roku Początek A. Szczypiorskiego także dotyka problemu wpływu wojny na powojenne losy i przeżycia różnych bohaterów.
KATASTROFA
Przeświadczenie, że świat zmierza ku zagładzie, wywołane tragizmem przeżyć wojennych, pogłębiało się coraz bardziej wraz z krzepnięciem ustroju komunistycznego. Nurt ten spotkał się z podobnymi rozpoznaniami sztuki Zachodu, tam jednak motywowany był rozwojem kultury masowej i społeczeństw konsumpcyjnych. Realizacja tego tematu była różna u T. Konwickiego, A. Kuśniewicza, Z. Herberta, J. Stryjkowskiego, S. Mrożka, T. Różewicza.
HISTORIA I POLITYKA
Wobec nacisków cenzury pisarze posługują się często kostiumem, maską historyczną, by przez analogię ocenić współczesność - Bramy raju, Ciemności ziemię J. Andrzejewskiego, proza J. Bocheńskiego. Rozwija się eseistyka historyczna: M. Brandys, P. Jasienica. Powstaje nowy typ powieści historycznej szukające w przeszłości odpowiedzi na ważne problemy aktualne: T. Parnicki, H. Malews
ŻYCIE CODZIENNE
Przez lata krytyka postulowała, wręcz domagała się literatury prezentując polską współczesność. Gdy ukazały się utwory kreujące obraz współczesnego społeczeństwa, musiały przerazić. Obnażały bowiem cały bezkształt, „miazgowatość” tej struktury (Miazga J. Andrzejewskiego, Wesele raz jeszcze M. Nowakowskiego, Tango S. Mrożka, Kompleks polski T. Konwickiego, Dojść do lady S. Barczaka). Ucieczką od takiej codzienności stała się prywatność, bycie sobą, przeżywanie przygody w kontakcie ze zwykłym przedmiotem, a także bliskimi łudź (M. Białoszewski).
OJCZYZNY PRYWATNE
Ucieczką od nieprzyjaznej rzeczywistości, niszczącej indywidualizm i osobowość, stało się poszukiwanie zakorzenienia w tradycji i kulturze „ojczyzn prywatnych”, często już ginących, odchodzących w niepamięć. Jedną z takich ojczyzn była zniszczona przez wojnę kultura żydowska.
Nurt żydowski występuje w twórczości A. Słonimskiego, J. Stryjkowskiego, H. Grynberga, H. Krall. Rozwinął się też w naszej literaturze nurt wiejski w utworach T. Nowaka, E. Redlińskiego, W. Myśliwskiego. Nurt kresowy reprezentuje twórczość Cz. Miłosza Dolina Issy, T. Konwickiego Bohiń, czy A. Zagajewskiego (poemat Jechać do Lwowa). W aurze mitu habsburskiego zanurzone są powieści A. Kuśniewicza Król obojga Sycylii, Strefy, Stan nieważkości. Mit cudownej Huculszczyzny, gdzie wartości humanistyczne żyją w nienaruszonym stanie, t rży S. Yincenz w wielotomowej powieści Na wysokiej połoninie.
POEZJA POLSKA
WRZESIEŃ '39 W POEZJI
Antoni Słonimski - Alarm
„Uwaga! Uwaga! Przeszedł!
Koma trzy!”
Alarm Antoniego Słonimskiego jest wierszem, który rozpoczyna się od przytoczenia słów jednego z wielu komunikatów ogłaszanych przez warszawskie radio i megafony we wrześniu 1939 r. Komunikaty te zapowiadały bądź odwoływały alarm przeciwlotniczy, ostrzegały ludność bombardowanej Warszawy. Utwór Słonimskiego jest rodzajem reportażu z płonącej, nękanej hitlerowskimi nalotami, stolicy. Nerwowa, urywana narracja ma oddać atmosferę tamtych chwil, ukazać grozę pierwszych dni wojny w Warszawie:
„Ktoś biegnie po schodach.
Trzasnęły gdzieś drzwi. (...)
Krzyk jak strzęp krwawy. (...)
Ruiny, gruzy, zwaliska...”
Strach i panikę wśród cywilnej ludności budzą odgłosy nadciągających niemieckich bombowców. Ludzie są bezbronni, nie ma żadnego bezpiecznego schronienia, nigdzie nie można uciec. Straszne są nie tylko odgłosy wybuchów pierwszych bomb czy jęki syren, straszna może być również cisza oczekiwania na śmierć:
„I cisza.
Gdzieś z góry
Brzęczy, brzęczy, szumi i drży.
I pęki
Głucho w głąb.
Raz, dwa, trzy.
Seria bomb”.
Tytułowy alarm ogłoszony zostaje nie tylko przez obronę przeciwlotniczą miasta Warszawy. Alarm ogłasza również poeta, który wzywa do walki w obronie zagrożonej ojczyzny, do ratowania Polski. Tego drugiego, ogłoszonego przez poetę, alarmu nie da się odwołać. Nie wolno ani na moment zapomnieć o ojczyźnie, zrezygnować z walki o nią:
„Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy.
Niech trwa!”
Władysław Broniewski - Żołnierz polski
W kwietniu 1939 roku Władysław Broniewski napisał wiersz Bagnet na broń. Był to wiersz-apel, utwór nawiązujący do tradycji poezji tyrtejskiej, czyli poezji wzywającej do walki w obronie ojczyzny i do gotowości oddania życia za swój kraj. Po tragedii polskiego września 1939 roku, czyli po rozbiciu armii polskiej przez hitlerowców, powstaje Żołnierz polski - wiersz zupełnie inny w swej wymowie i nastroju:
„Ze spuszczoną głową, powoli
idzie żołnierz z niemieckiej niewoli”.
Brak tu już patetycznego i pełnego poczucia siły apelu, pojawiło się natomiast przygnębienie i rozpacz, wynikające z poniesionej klęski. Świat przedstawiony w wierszu składa się na obraz pełen smutku i rezygnacji. Polski żołnierz jest rozbrojony, z czapki został mu zdarty orzełek. Chociaż walczył bohatersko, „bił się krwawo”, nie miał żadnych szans:
„szedł z bagnetem na czołgi żelazne,
ale przeszły, zdeptały na miazgę”.
Pełen żalu i poczucia bezsilności żołnierz siedzi pod brzozą-płaczką, która lituje się i „smutno szumi” nad jego tułaczym losem, losem człowieka bezdomnego na „ziemi - matce”. Wiersz przepełnia poczucie bezradności i bezsilności, polscy żołnierze nie mogą walczyć z najeźdźcą, nie mogą nawet mścić się za podpalanie rodzinnych domów i zabijanie najbliższych.
Konstanty Ildefons Gałczyński - Pieśń o żołnierzach z Westerplatte
Konstanty Ildefons Gałczyński napisał pod wrażeniem jednego z epizodów wojny obronnej, tak zwanego polskiego września 1939 roku, Pieśń o żołnierzach z Westerplatte. Wiersz był w zamierzeniu poety hołdem złożonym bohaterskim żołnierzom, którym dane było bronić półwyspu, wchodzącego w skład portu w Gdańsku. Na Westerplatte spadły pierwsze pociski hitlerowskie, to właśnie tu rozpoczęła się druga wojna światowa.
„W Gdańsku staliśmy jak mur,
gwiżdżąc na szwabską armatę”.
W dniach od pierwszego do siódmego września 1939 roku trwała bohaterska, można rzec, heroiczna obrona Westerplatte, bronionego przez nieliczną załogę przed przeważającymi liczebnie i o wiele lepiej uzbrojonymi niemieckimi żołnierzami. Hitlerowcy atakowali z pokładu okrętu „Schleswig-Holstein”, z samolotów i z lądu. Obrońcom Westerplatte dano rozkaz, aby bronili się przez 24 godziny, potem mogli się poddać. Jednak na mocy własnej decyzji polscy żołnierze walczyli znacznie dłużej, bo przez cały tydzień, nie bacząc na brak szans na zwycięstwo:
„Ach, to nic,
że tak bolały rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany”.
Zadaniem wiersza jest - oprócz złożenia hołdu poległym w walce obrońcom Westerplatte - próba ukojenia bólu z powodu poniesionej klęski, pocieszenie przegranego narodu i zapowiedź, że śmierć polskich żołnierzy nie była daremna. Kiedy nadejdzie właściwy moment, zabici polscy żołnierze, niczym śpiący rycerze Bolesława Chrobrego, wrócą z nieba na ziemię i staną do walki o Polskę:
„Lecz gdy wiatr zimny będzie dął
i smutek krążył światem
w środek Warszawy spłyniemy w dół,
żołnierze z Westerplatte“.
Zbigniew Herbert - 17IX
Przez ponad czterdzieści lat po wojnie oficjalnie wolno było pisać wyłącznie o walkach polsko-niemieckich. Wrzesień 1939 kojarzyć się miał tylko z najazdem hitlerowskim. Dopuszczane do druku wiersze poruszały problem napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę i walki obronnej polskich żołnierzy, o wojnie polsko-sowieckiej nie wolno było wspominać ani słowem. Utwór 17 IX Zbigniewa Herberta mówi o zupełnie innym obliczu wojny, poeta pisze o wkroczeniu Armii Czerwonej na wschodnie tereny naszego kraju. Nastąpiło to 17 września 1939 roku, stąd taki właśnie tytuł utworu. O ile pierwsze dwie zwrotki są wyrazem poczucia bezradności i wynikającego z niej braku możliwości skutecznej obrony napadniętej z dwóch stron ojczyzny
(„Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco
a droga którą Jaś i Małgosia dreptali do szkoły
nie rozstąpi się w przepaść”),
o tyle wymowa następnych jest już inna, choć wcale nie mniej gorzka. Trzecia i czwarta strofa stanowią zapowiedź walki podziemnej, konspiracyjnej, spiskowej. Będzie to walka nierówna, jak zresztą wszystkie walki narodowowyzwoleńcze Polaków, będzie pełna klęsk i porażek, w której pola staną się rude od krwi żołnierzy:
„synowie tej ziemi (...)
będą czyścili swoje muzealne bronie
przysięgali na ptaka i na dwa kolory
A potem jak zawsze - łuny i wybuchy (...)
plecaki pełne klęski rude pola chwały
krzepiąca wiedza że jesteśmy sami”.
Jednak w ostatecznym rozrachunku najeźdźcy zostaną pobici („Moja bezbronna ojczyzna (...) da ci sążeń ziemi pod wierzbą - i spokój”). Tylko w ten sposób będzie można mówić o przebaczeniu i odpuszczeniu win.
KRZYSZTOF KAMIL BACZYŃSKI
BIOGRAFIA
Krzysztof Kamil Baczyński, najwybitniejszy poeta pokolenia wojennego, urodził się 1921 w roku. We wrześniu 1939 roku, w chwili wybuchu wojny, był tuż po maturze. Wojna uniemożliwiła mu normalne życie, oficjalne studia. Baczyński studiuje na tajnych kompletach polonistykę, w tym samym czasie działa jednocześnie w harcerskich grupach szturmowych (stanowiły one zalążek batalionu Armii Krajowej „Zośka”) oraz kończy konspiracyjną szkołę podchorążych rezerwy. W 1942 roku Krzysztof Kamil Baczyński poślubił Barbarę Drapczyńską, bohaterkę wielu swoich wierszy miłosnych. Twórczość literacka poety (obejmująca około 500 utworów) przypada prawie wyłącznie na lata okupacji. W tym czasie ukazują się jednak tylko dwa zbiory poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego: Wiersze wybrane (1942) oraz Arkusz poetycki (1944). Baczyński uczestniczył w powstaniu warszawskim, poległ w pierwszych dniach po jego wybuchu, 4 sierpnia 1944 roku w walce przy Placu Teatralnym. Barbara zginęła kilka tygodni później. Krzysztof Kamil Baczyński zaliczany jest do pokolenia twórców urodzonych na początku lat dwudziestych naszego wieku. To pokolenie szczególne, pierwsze pokolenie urodzone i wychowane w niepodległym kraju. Wybuch drugiej wojny światowej spowodował, że pokolenie to stało się pokoleniem tragicznym. We wrześniu 1939 roku okazało się, że wywalczona z takim trudem niepodległość znowu została Polakom odebrana. Wkraczający dopiero w dojrzałość maturzyści i studenci, w tym sam Krzysztof Kamil Baczyński, zostali zmuszeni do rezygnacji z młodzieńczych ambicji, do walki w obronie niepodległości ojczyzny. Od tytułu powieści Romana Bratnego (Kolumbowie. Rocznik 20) zostali określeni mianem Kolumbów. Druga wojna światowa odbiła się bardzo mocno na twórczości poetów tego pokolenia. Kolumbowie nazywani są również poetami apokalipsy spełnionej.
Pokolenie II
Wiersz „Pokolenie II” („Wiatr drzewa spienia”) można z pewnością określić jako utwór-wizerunek pokolenia Kolumbów. Ukazana jest w nim tragedia całej generacji, czyli właśnie tytułowego „pokolenia” ludzi urodzonych w latach dwudziestych XX wieku i zmuszonych przez wybuch drugiej wojny światowej do rezygnacji ze swych marzeń i planów. Przedstawiciele tego pokolenia to ludzie porażeni wojną. Życie doświadczyło ich w sposób bezwzględny i tragiczny, zaś nauki, jakie niosły z sobą wydarzenia wojenne, były wręcz nieludzkie:
„Nas nauczono. Nie ma litości. (...)
Nas nauczono. Nie ma sumienia. (...)
Nas nauczono. Nie ma miłości. (...)
Nas nauczono. Trzeba zapomnieć”.
Tak więc młodym ludziom wojna zabrała marzenia, miłość, sumienie i pamięć o normalnym, zwykłym świecie prostych i jednoznacznych wartości. Pozostały im senne koszmary, nie pozwalające spokojnie zasnąć:
„Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
któremu kości kijem złamano”,
pozostały im katastroficzne wizje świata, przyrody ociekającej krwią:
„Tylko ze świerków na polu zwisa
głowa obcięta strasząc jak krzyk”,
pozostało w końcu pytanie o sens takiego życia i o ślad, jaki po sobie zostawią w pamięci przyszłych pokoleń:
„czy nam postawią, z litości chociaż
nad grobem krzyż”.
Wiersz jest dowodem straszliwej niepewności, odnoszącej się również do wymiaru moralnego czynów młodych żołnierzy. Kolumbowie walczyli w słusznej sprawie, bronili ojczyzny, ale przecież zabijali ludzi. Czy przyszłe pokolenia dostrzegą w nich bohaterów i czy będą chciały o nich pamiętać? A może kiedyś, w historycznym rozrachunku, Kolumbowie okażą się zwykłymi zabójcami ludzi takich jak oni, tylko stojących „po drugiej stronie”?
Ten czas
Utwór Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Ten czas” jest pewnym dopełnieniem obrazu katastrofy pokolenia apokalipsy spełnionej z wiersza Pokolenie II (Wiatr drzewa spienia). Trudno jest bowiem omawiać Ten czas bez znajomości kontekstu, opisu katastrofy pokolenia wojennego, przedstawionego właśnie w Pokoleniu. O ile jednak wiersz Pokolenie II poruszał problem samych tylko Kolumbów i ich tragedii generacyjnej, o tyle ten dotyczy bardziej czasu, w jakim Kolumbom przyszło żyć. Czas, „ten czas” jest czasem przerażającym i porażającym swą grozą. Baczyński charakteryzuje go bardzo obrazowo, sięgając do typowych motywów apokaliptycznych, obecnych w tradycji i kulturze głównie dzięki biblijnej Apokalipsie św. Jana. Sporo tu również motywów przypominających katastroficzne wizje Jana Kasprowicza z hymnu Dies Irae: „...u skrzyżowania dróg, gdzie armaty stuleci i krzyż, a na nim Bóg”.
Niemal bezustannie obecne są takie motywy, jak: krzyż, trumny, szubienice. Takie obrazowanie tworzy bardzo specyficzną atmosferę utworu. Atmosfera ta jest duszna, porażająca, dominują kolory ciemne („mroczny czas”, „ciemna noc, a bez gwiazd”, „noce schodzą do dnia, dnie do nocy odchodzą”, „płynie mrok”). Również odgłosy, jakie pojawiają się znienacka w straszliwej ciszy, napawają trwogą i grozą: „głowy dudnią po ziemi”, „słyszę - ta moc jak piasek w szkle zegarów starodawnych”, „dudni sznur okutych maszyn burzy”, „łamanych czaszek trzask”, „wiatr zahuczy”. Nie ma tu mowy o żadnej nadziei, absolutnie dominujące jest przekonanie, że pokolenie, któremu przyszło żyć w „takim” czasie, to pokolenie stracone, skazane na katastrofę, zagładę:
„My sami - tacy mali, krok jeszcze - przejdziem w mit.
My sami - takie chmurki u skrzyżowania dróg (.. .).
Nie stanie naszych serc. Taki to mroczny czas”.
Sur lepont d'Avignon
Chociaż wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego zdominowane są atmosferą czasów, w których przyszło mu żyć, chociaż tak bardzo dużo jest w nich katastrofizmu, to jednocześnie daje się tu również zauważyć ogromny wpływ tradycji romantycznej: przede wszystkim Norwida, Słowackiego, Krasińskiego. Bowiem Baczyński nie tylko pisał o wojnie, również, a może przede wszystkim, chciał od tej wojny uciec w krainę marzeń, zapomnieć o straszliwym czasie zagłady. Często pojawia się u Baczyńskiego próba ucieczki od świata wojny. Taką właśnie próbą ucieczki w świat marzeń i wspomnień jest powstały w czasie pobytu poety w szpitalu wiersz „Sur lepont d'Avignon”. Baczyński szuka w swoich wspomnieniach ratunku przed prześladującą go na co dzień wojenną rzeczywistością. Utwór Sur Ic pont d'Avignon jest ciągiem impresjonistycznych wizji i skojarzeń:
„Ten wiersz jest żyłką słoneczną (...)
jak fotografia wszystkich wiosen. (...)
jak wody wiatrem oddychanie (...)
Zielone, staroświeckie granie
jak anemiczne pączki ciszy”,
które przypominają podmiotowi lirycznemu odległe, pełne radości i niefrasobliwości kraje, światy, wydarzenia. Gdzieś daleko w Awinionie na moście „tańczą panowie, tańczą panie”, gdzieś daleko żyją ludzie, którzy potrafią się bawić, gdzieś daleko świat pełen jest innych niż czerń kolorów:
„W drzewach, w zielonych okien ramie (...)
wirują ptaki płowozłote (...)
W lasach zielonych - białe lanie...”.
Biała magia
Inną próbą ucieczki od okropności wojny i od świadomości nieustannego zagrożenia śmiercią było dla Baczyńskiego pogrążenie się w uczuciu - w miłości do żony. Wiersz Biała magia jest erotykiem poświęconym Barbarze, żonie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Miłość okazuje się być dla poety ucieczką od świata, w którym dominującym uczuciem jest nienawiść i wszechogarniający strach. Wiersz Biała magia powstał 4 stycznia 1942 roku, w nocy. Podmiot liryczny obserwuje Barbarę, zachwyca się jej urodą, pięknem kobiecego ciała. Barbara staje przed „lustrem ciszy”, „z rękami u włosów” i wtedy nagle, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczyna liczyć się tylko to, co piękne, dobre, szlachetne. Świat roi się od przeróżnych zwierząt, przepływających i prześlizgujących się „w muzyce białych iskier”:
„łasice (...), jak snu puszyste listki”,
„niedźwiedzie,
jasne od gwiazd polarnych,
i myszy się strumień przewiedzie
płynąc lawiną gwarną”.
Biała magia jest przeciwieństwem czarnej magii, tak jak dobro jest przeciwieństwem zła. Odrobina białej magii sprawia, że przynajmniej na moment poecie udaje się zapomnieć o prześladujących go koszmarach, utrapieniach, lękach.
TADEUSZ RÓŻEWICZ
BIOGRAFIA
Urodzony w Radomsku 1921 w roku Tadeusz Różewicz podczas okupacji pracował fizycznie, kończąc równocześnie tajny kurs szkoły podchorążych. W latach 1943-1944 walczył w partyzantce jako żołnierz Armii Krajowej. Po wojnie studiował historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, od 1968 mieszka we Wrocławiu. Pierwsze swoje wiersze Tadeusz Różewicz zamieszczał już przed wojną w prasie młodzieżowej. W 1944 roku ukazał się w konspiracji zbiór jego poezji i opowiadań Echa leśne, natomiast w 1946 r. Różewicz wydaje zbiór satyr prozą i wierszem - W łyżce wody. Bardzo głośny jest jego pierwszy zbiór poezji, wydany w roku 1947, Niepokój. Kolejne tomiki poetyckie tego poety to między innymi: Czerwona rękawiczka (1948), Poemat otwarty (1956), Nic w płaszczu Prospera (1962). Tadeusz Różewicz jest również dramaturgiem. Do najbardziej znanych należą dramaty: Kartoteka i Nasza mała stabilizacja, realizujące założenia koncepcji teatru „realistyczno-poetyckiego”. Na twórczość Tadeusza Różewicza ogromny wpływ ma fakt, że jako poeta urodzony w roku 1921 jest on jednym z Kolumbów. Określenie to zostało zaczerpnięte z tytułu książki Romana Bratnego Kolumbowie. Rocznik 20. Jej bohaterami są przedstawiciele pokolenia urodzonych na początku lat dwudziestych naszego wieku. Byli to pierwsi po wielu latach Polacy urodzeni i wychowani w niepodległym kraju. Wybuch drugiej wojny światowej spowodował, że pokolenie to stało się pokoleniem tragicznym. Z tak wielkim trudem i tak wielkim kosztem wywalczona niepodległość znowu została zagrożona. Wkraczający dopiero w dojrzałość maturzyści i studenci zostali zmuszeni do rezygnacji z młodzieńczych marzeń i planów. Musieli wstąpić do wojska lub partyzantki i walczyć w obronie ojczyzny. Druga wojna światowa odbiła się bardzo mocno na twórczości poetów tego pokolenia. Kolumbowie nazywani są również poetami apokalipsy spełnionej.
Ocalony
Wiersz Tadeusza Różewicza pod tytułem Ocalony można określić jako próbę ukazania stanu świadomości i psychiki przedstawiciela młodego pokolenia, człowieka zniszczonego wewnętrznie przez wojnę. Wiersz zaczyna się od bardzo wymownych słów:
„Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź”.
Słowa te zwiastują ogromną tragedię. „Ocalenie” podmiotu lirycznego można jednak rozpatrywać jedynie w skali czysto fizycznej, a więc jest ono, w gruncie rzeczy, tylko pozorne. Wojna niszczy wszystkich ludzi, również tych, którym udało się ją przeżyć. Człowiek, któremu udało się „ocaleć”, stracił cały dotychczasowy świat wartości, zagubił się w chaosie Jaki okupacja spowodowała w sferach etyki i moralności.
„Pojęcia są już wyrazami:
cnota i występek
prawda i kłamstwo
piękno i brzydota
męstwo i tchórzostwo”.
Filozofia, religia, etyka są więc już tylko pusto brzmiącymi terminami, nie mającymi żadnego znaczenia, nierozróżnialnymi dla podmiotu lirycznego („jednakowo waży cnota i występek”). Ocalony z pożogi wojennej nie potrafi już nawet odróżnić dobra od zła. „Człowiek i zwierzę”, „miłość i nienawiść”, „wróg i przyjaciel”, „ciemność i światło” stały się wyrazami pustymi i jednoznacznymi, nie ma między nimi różnicy.
Podmiot liryczny poszukuje jednak rozpaczliwie jakiegoś ratunku, uporządkowania i uspokojenia. Chce odnaleźć właściwy świat wartości, chce uratować swoją etykę i moralność:
„Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę (...)
niech oddzieli światło od ciemności”.
Zagrożenie istnieniem bez filozofii i religii, bez etyki i moralności powoduje, że Tadeusz Różewicz sięga (zresztą nie tylko w tym jednym utworze) po sformułowania najprostsze, używa zwykłych słów, stroni od ozdabiania wiersza metaforami i wymyślnymi symbolami.
Lament
Wiersz Lament ma - przynajmniej na pierwszy rzut oka - charakter modlitwy, może nawet spowiedzi powszechnej, przedstawiciela pokolenia młodych ludzi, którym dane było przeżyć wojnę i okupację:
„Zwracam się do was (...)
wysłuchajcie mnie (...)
mam lat dwadzieścia
jestem mordercą”.
Jednak treść utworu wyraźnie wskazuje na to, że podmiot liryczny nie modli się, bo nie jest już w stanie. Utracił wiarę, wojna odebrała mu młodość i wrażliwość. I chociaż ma dopiero dwadzieścia lat, to jednak zbyt wiele przeżył, zbyt wiele doświadczył, aby powiedzieć o sobie, że czuje się człowiekiem młodym:
„niech was smukłość mego ciała
nie zwodzi
ani tkliwa biel szyi
ani puch nad słodką wargą (...)
ni śmiech cherubiński”.
Podmiot liryczny czuje się już tylko mordercą i „ślepym jak miecz” narzędziem w ręku kata. Wojna nauczyła go, że można zamordować człowieka i zaraz potem iść do łóżka z kobietami. Gdzieś zagubiła się prawdziwa wartość ludzkiego życia, gdzieś zaginęła miłość. Zakończenie utworu jest jednocześnie zaprzeczeniem kanonu wiary i religii chrześcijańskiej:
„Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie.”
Nie pozostało już nic, nawet poezja w tradycyjnym, klasycznym rozumieniu tego słowa.
Róża
Utwór Róża jest wspomnieniem o nieżyjącej już od pięciu lat dziewczynie. Data powstania utworu [Róża wchodzi w skład tomu Niepokój (1947), na który składają się wiersze z lat 1945-1946] wskazuje wyraźnie, że śmierć Róży miała miejsce w czasie wojny. Jednak Róża to nie tylko imię ukochanej, to również nazwa kwiatu, mającego w polskiej tradycji kulturowej wielorakie znaczenia. W tym utworze róża może symbolizować miłość, śmierć, męczeństwo:
„Róża to kwiat
albo imię umarłej dziewczyny”.
Na wiersz składają się niejako dwie historie o dwóch różach. Poeta zestawia je na zasadzie kontrastu, przeciwstawiając śmierci życie:
„Różę w ciepłej dłoni można złożyć
albo w czarnej ziemi”.
Jedna z róż, złotowłosa dziewczyna, ginie w czasie wojny, odchodzi w milczeniu, zostaje pochowana, jej ojciec szaleje z rozpaczy. Róża - kwiat troskliwie pielęgnowany przez ogrodnika - rozkwita swą „głośną” czerwienią, jest piękna:
„Dzisiaj róża rozkwitała w ogrodzie
pamięć żywych umarła i wiara”.
Tak więc poeta uświadamia sobie, że pamięć o zmarłych z czasem przemija, podobnie jak umiera w żywych wiara i nadzieja. Pozostaje jedynie smutek, żal, poczucie pustki i niespełnienia.
CZESŁAW MIŁOSZ
BIOGRAFIA
Urodzony 1911 w roku w Szetejniach na Litwie, absolwent wydziału prawa na wileńskim uniwersytecie im. Stefana Batorego, laureat literackiej nagrody Nobla w roku 1980, Czesław Miłosz był przez kilkadziesiąt lat skazany w Polsce na zapomnienie. Jego wierszy nie wolno było nigdzie drukować, jego nazwisko nie mogło być wymieniane w żadnym kontekście. Powodem była decyzja o emigracji, którą Miłosz, zajmujący się obok poezji służbą dyplomatyczną i będący radcą kulturalnym polskich placówek w Nowym Jorku i Paryżu, podjął 1950 w roku. Nie wrócił do kraju, przebywał we Francji (publikując w paryskiej „Kulturze”) oraz w Stanach Zjednoczonych, gdzie wykładał na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Dorobek literacki Miłosza jest ogromny i różnorodny. Składają się nań liczne tomy poezji, powieści, eseje oraz przekłady. Już same wiersze świadczą o niezwykłości i doniosłej roli, jaką Miłosz odegrał (i odgrywa) w kształtowaniu się naszej świadomości kulturowej oraz moralno-etycznej. Poezja Czesława Miłosza, oprócz funkcji czysto estetycznych, posiada także wymiar głębszy. Miłosz jest wielkim moralistą. Do najważniejszych jego dzieł można zaliczyć przede wszystkim kolejne tomy poezji, między innymi: Poemat o czasie zastygłym (1933), Ocalenie (1945), poemat Traktat moralny (1948), Światło dzienne (1953), Traktat poetycki (1957), Miasto bez imienia (1969), Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (1980). Miłosz pisze również liczne eseje, z których najbardziej znanymi są: Zniewolony umysł (1953) i Ziemia Ulro (1977). Ważne są powieści Miłosza: Zdobycie władzy i Dolina Issy (obie z 1955). Nie sposób nie wspomnieć o bogatej i różnorodnej działalności Czesława Miłosza w dziedzinie przekładów i prac edytorskich. Między innymi przetłumaczył z hebrajskiego Księgę psalmów i Księgę Hioba, pisma Simone Weil, wiersze Zbigniewa Herberta na język angielski i Walta Whitmana na język polski.
Campo di Fiori
Czesław Miłosz napisał wiersz Campo di Fiori w kwietniu 1943 roku, w czasie likwidacji żydowskiego getta w Warszawie. Tytuł utworu nawiązuje natomiast do znanego placu w Rzymie (Campo di Fiori), na którym w 1600 roku został spalony Giordano Bruno. Tak więc, aby móc zrozumieć przesłanie zawarte w wierszu, należy najpierw skomentować te dwa wydarzenia historyczne, zdać sobie sprawę z ich doniosłości i wymowy etyczno-moralnej.
Wydarzeniem chronologicznie wcześniejszym było naturalnie spalenie Giordana Bruna, włoskiego filozofa, pisarza, teologa. Przez pewien czas Giordano Bruno był zakonnikiem, ale zafascynowany (między innymi) teorią Mikołaja Kopernika zwątpił w słuszność doktryny kościelnej i został oskarżony o herezję. Uwięziony z mocy wyroku inkwizycji, siedem lat przebywał w więzieniu i w końcu, w lutym 1600 r., został publicznie spalony - właśnie na Campo di Fiori.
O wiele bliższe historycznie jest wszystkim Polakom wydarzenie drugie, powstanie w żydowskim getcie warszawskim. Rozpoczęte 17 kwietnia 1943 r. było heroicznym zrywem dwustu bojowników, należących głównie do Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego. Powstanie nie miało na celu pokonania hitlerowców, to było zarówno praktycznie, jak i nawet teoretycznie, niemożliwe. Powstańcy chcieli pokazać światu, że potrafią godnie walczyć i umierać, że sami mogą wybrać sobie rodzaj śmierci.
Łącząc te dwa - jakże różne na pozór - wydarzenia, poeta stara się zwrócić uwagę czytelnika na problem obojętności ludzi wobec nieszczęścia drugiego człowieka. Przed spaleniem Giordana Bruna na placu zajmowano się handlem:
„W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn (...).
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini”.
Kiedy płonął Giordano Bruno, poza przelotnym zainteresowaniem „ciekawej gawiedzi”, nikt nie zwrócił na to wydarzenie głębszej uwagi. Handel na placu i pośpiech w pogoni za pieniędzmi szybko zdominowały wspomnienie śmierci wielkiego uczonego:
„Znów pełne były tawerny (...).
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze”.
Śmierć nieznanego nikomu człowieka, śmierć wielkiego uczonego, była tylko chwilową ciekawostką, przelotną atrakcją. Podmiotowi lirycznemu wydarzenia na Campo di Fiori przypominają się w momencie, gdy jest świadkiem likwidacji żydowskiego getta. Getto było od reszty Warszawy oddzielone murem, zza którego dochodziły odgłosy wystrzałów. Warszawiacy nie zwracali na nie większej uwagi, koło muru Niemcy ustawili karuzelę, na której
„Przy dźwiękach skocznej muzyki
(...) wzlatywały pary
wysoko w pogodne niebo”.
Strzały, które dochodziły spoza muru „głuszyła skoczna melodia”. Warszawiacy jakby nie zdawali sobie sprawy z tragedii rozgrywającej się tuż obok nich. Zresztą poeta o likwidacji getta wspomina świadomie bardzo dyskretnie:
„Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce”.
Spalonymi strzępami papierów, odgłosami strzałów, rzezią dokonywaną na mieszkańcach getta nikt się nie przejmował. Agonia Żydów nie wzbudzała żadnego współczucia („Śmiały się tłumy wesołe w czas pięknej warszawskiej niedzieli”).
Człowiek skazany na zagładę jest zawsze samotny. Ludzie nie chcą, albo nie potrafią, dostrzec właściwego wymiaru cierpienia innych. Dopiero po wielu latach, patrząc z perspektywy historycznej, można przekonać się o wadze wydarzeń, na które dawniej nie zwrócono prawie żadnej uwagi.
Wiersz kończy refleksja nad rolą poety w takim bezwzględnym świecie:
„I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety”.
Poeta powinien więc widzieć o wiele więcej niż tłum „ciekawej gawiedzi”, powinien budzić sumienia ludzi, nawoływać ich do opamiętania się, do zatrzymania się nad nieszczęściem drugiego człowieka, do refleksji nad ludzkim cierpieniem.
Oeconomia divina
Tytuł Oeconomia divina można tłumaczyć dosłownie - boska ekonomia, ale o wiele słuszniejsze wydaje się być odwołanie do terminologii teologicznej, w której oznacza on boski plan zbawienia świata. W wierszu Czesława Miłosza mamy zatem przedstawioną wizję świata pozostawionego przez Boga samemu sobie:
„Bóg (...)
Najdotkliwiej upokorzy ludzi,
Pozwoliwszy im działać jak tylko zapragną...”.
Ludzie zbytnio urośli w dumę. Zapragnęli dorównać Bogu, a nawet prześcignąć go. Rozwój cywilizacyjny był więc niezwykle gwałtowny i dynamiczny, budowano „drogi na betonowych słupach”, „miasta ze szkła i żeliwa”, „lotniska rozleglejsze niż plemienne państwa”. Ale w tych wszystkich budowlach nie było Boga, nie było jego praw i wartości. Taki świat był światem pełnym chaosu moralnego, duchowego, etycznego.
Bóg dotkliwie ukarze ludzi, którzy stracą, niczym w biblijnej wieży Babel, możliwość porozumiewania się między sobą („Wrzawą wielu języków ogłoszono śmiertelność mowy”) . Zagłada obejmie również dorobek kulturowy ludzkości („Litery ksiąg srebrniały, chwiały się i nikły”). Gdzieś zaniknie sens i realność świata:
„Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole
Uciekła materialność i widmo ich
Okazywało się pustką, dymem na kliszy”.
Świat został więc ogarnięty groźnym kryzysem. Ludzie, utraciwszy wiarę i oparcie w wartościach danych im przez Boga, skazali się na zagładę. Końcowe wersy utworu nawiązują do wizji Sądu Ostatecznego, do biblijnej Apokalipsy. Nagi tłum daremnie oczekuje jednak dnia Sądu, daremnie oczekuje wyroku. Ciało, pozbawione duszy, nie może zostać zbawione:
„Za mało uzasadnione
Były praca i odpoczynek
I twarz i włosy i biodra
I jakiekolwiek istnienie”.
Czesław Miłosz w utworze Oeconomia divina przestrzega ludzi przed odrzuceniem zasad etycznych i wartości moralnych. Oznaczać to może świat pozbawiony podstaw istnienia i groźbę chaosu, katastrofy. Inną możliwą interpretacją jest próba doszukania się w wierszu śladów kryzysu metafizycznego i (być może) światopoglądowego. Podmiot liryczny ma bowiem pretensje do Boga za to, że stworzywszy świat, pozostawił ludzi samym sobie, wydał ich „na pastwę człowieka”.
Piosenka o porcelanie
Piosenka o porcelanie jest wierszem, którego znaczenie i sens określają dwa pojęcia podane w tytule: „piosenka” i „porcelana”. Skojarzenia są oczywiste. Piosenka (a więc nie: pieśń, oda, hymn) jest czymś lekkim, radosnym, beztroskim. Porcelana kojarzy się z kruchością, kunsztem artystycznym, sztuką. Tak więc już sam tytuł sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z lekkim utworem, mówiącym o pięknie i zachwycie nad sztuką.
To pierwsze wrażenie spotęgowane jest przez dobór słów, jakimi poeta opisuje świat przedstawiony w wierszu. Są to bowiem słowa... ładne. Nie ma tu mowy o żadnych wulgaryzmach, brutalizacji języka, aliterackości. Miłosz często stosuje zdrobnienia („spodeczki”, „uszka”, „rzeczka”, „ wietrzyk”, „jutrzenka”), niczym malarz sięga po jasne kolory i światło („różowe spodeczki”, „kwieciste filiżanki”, „świecidełka”), nawet o zaschniętej krwi pisze wymijająco, nazywając ją „zakrzepłą farbą”.
Nie należy jednak dać zwieść się estetyce wiersza. To estetyzowanie służy Miłoszowi do przekazania prawdy niezwykle brutalnej i tragicznej. Piosenka o porcelanie jest bowiem wierszem o wojnie, o zniszczeniach niesionych przez wojenną pożogę, o zagładzie kulturowej i cywilizacyjnej ludzkości. Wojna jest w wierszu ciągle obecna, choć poeta wspomina o niej tylko raz, bardzo zresztą nieprecyzyjnie - „przeszły tanki” (tanki, to znaczy czołgi). Pozornie poprzestając na trosce o los rozbijanej w czasie wojny porcelany (trzykrotnie powtórzone słowa: „Niczego mi proszę pana tak nie żal jak porcelany”), podmiot liryczny wyraża swój żal za niszczonymi wartościami etycznymi, moralnymi, kulturowymi. Nietrudno przecież zorientować się, że porcelana oznacza w gruncie rzeczy dorobek kulturowy całej ludzkości:
„Ziemia, gdzie spojrzysz, zasłana
Bryzgami kruchej piany (...)
Równina do brzegu słońca
Miazgą skorupek pokryta”'.
Jest to obraz zniszczenia totalnego, całkowitego. Wszystko to, co stworzył człowiek, zostaje teraz strzaskane, zmiażdżone, rozbite. Wojna niszczy wypracowany przez wieki w ogromnym trudzie efekt dążeń wielu pokoleń filozofów, artystów, myślicieli i poetów:
„Sny majstrów drogocenne,
Pióra zamarzłych łabędzi”.
Miłosz wskazuje także na kruchość ludzkich ideałów i norm etycznych. Skontrastowanie porcelany z czołgiem ma uświadomić, że kultura i myśl ludzka są bezsilne w konfrontacji z brutalną siłą. Poeta zdobywa się na pewien, może nawet lekko ironiczny, dystans do świata przedstawionego, nie umniejsza to jednak w żadnym stopniu zagrożeń i niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą każda wojna.
Piosenka o końcu świata
Czesław Miłosz w Piosence o końcu świata przedstawia wizję „czasów ostatecznych” w sposób zupełnie inny niż przyzwyczaiła nas do tego tradycja kulturowa. Czesław Miłosz przełamuje tu tradycyjne stereotypy i schematy. Koniec świata właśnie nadchodzi, „staje się już”. Nie jest to jednak obraz przepełniony apokaliptycznymi wizjami, znanymi nam z tradycji biblijnej Apokalipsy św. Jana, czy choćby z wierszy katastrofistów drugiej awangardy. Dzień, w którym nastąpi TEN koniec świata, nie wyróżnia się niczym spośród wszystkich innych dni. Obrazy, opisujące świat przedstawiony, kojarzą się raczej z sielanką niż z ostatnimi chwilami istnienia rodzaju ludzkiego. Przyroda zdaje się nie dostrzegać nadciągającej zagłady, nie przeczuwa żadnej katastrofy:
„Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny”.
Również ludzie zachowują się normalnie. Dla nich jest to dzień jak każdy inny. Nastrój słonecznego, pogodnego rozleniwienia udzielił się wszystkim:
„Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa”.
Gdy ta „zwyczajna apokalipsa” zaczyna się „stawać”, wszyscy są zaskoczeni. Ci, którzy zapowiadali i oczekiwali „błyskawic i gromów”, „znaków i archanielskich trąb”, są zawiedzeni zwyczajnością końca świata. Jedyną osobą, która zachowuje godność i spokój w obliczu śmierci, jest siwy staruszek, który właśnie przewiązuje pomidory i nie zamierza przerywać swego zajęcia. Mruczy pod nosem, że „innego końca świata nie będzie”. On wie, że śmierć jest nieuchronna, jednak potrafi przyjąć ten wyrok mądrze.
Czesław Miłosz w Piosence o końcu świata pisze o mądrości życia i umierania. Śmierć jest dla każdego człowieka indywidualnym końcem świata. Tylko przyjąwszy rozumowo to, co nieuniknione, można spokojnie żyć ze świadomością śmierci. Buntowanie się, sprzeciw są śmieszne. Myślenic, rozważanie istoty bytu, filozofowanie mają pomóc człowiekowi w zrozumieniu sensu istnienia od dnia narodzin do dnia śmierci.
Który skrzywdziłeś
W swoim wierszu Który skrzywdziłeś Czesław Miłosz zwraca się do wszystkich tych, którzy nie dostrzegają wartości każdego pojedynczego człowieka, którzy potrafią kosztem życia i godności ludzkiej budować nowy, lepszy świat. Utwór ten stanowi jednocześnie studium totalitarystycznego dążenia do podporządkowania człowieka jakiejś obłąkanej idei. Wynikiem takich dążeń jest ludzka krzywda. Podmiot liryczny przestrzega przed konsekwencjami nieliczenia się z jednostką, poniżania godności prostego człowieka:
„Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając”.
Tyran, gnębiciel zawsze jest silniejszy, pewny siebie, zawsze otacza go „gromada błaznów”, zastraszonych, tanich pochlebców przypisujących głupiemu i bezwzględnemu władcy „cnotę i mądrość”.
Miłosz porusza w Który skrzywdziłeś zagadnienie odpowiedzialności poety za dobro i zło świata. Poeta jest tu bowiem wyrazicielem ostrzeżenia (mówi przecież do tyrana: „Nie bądź bezpieczny”) i jednocześnie obrońcą wartości moralnych i etycznych. Bez względu na konsekwencje musi bronić słabych i prześladowanych. Wie, że każdego człowieka można bez trudu zabić, ale wie również, że na miejsce zabitego poety przyjdzie nowy i nie ustanie w swoim dziele budzenia buntu przeciwko tyranii i totalitaryzmowi:
„(...) Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy”.
Żaden tyran ani żaden przestępca nie może zapomnieć, że trzeba ponosić odpowiedzialność za swoje zbrodnie. Skrzywdzenie bezbronnego jest zbrodnią największą. Dla takiego złoczyńcy nie ma przebaczenia:
„Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”.
PROZA POLSKA
KAZIMIERZ MOCZARSKI
BIOGRAFIA
Urodzony w Warszawie 21 lipca 1907 r. w rodzinie nauczycielskiej. Świadectwo maturalne uzyskał w 1926 r. w gimnazjum Michała Kreczmara i podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Równocześnie w latach 1928-32 studiuje w Wyższej Szkole Dziennikarskiej. W 1931 r. odbywa praktykę konsularną w Paryżu. Po ukończeniu studiów w Warszawie kontynuuje naukę w Paryżu (1932-34 r.). Po powrocie do Polski rozpoczyna działalność dziennikarską. Okupację spędza w Warszawie, uczestniczy w pracach konspiracyjnego Stronnictwa Demokratycznego. Od stycznia 1940 r. należy do ZWZ-AK. Od sierpnia 42 r. pracuje w Wydziale Informacji Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, a od stycznia 44 r. równocześnie kieruje działem dochodzeniowo-śledczym w Okręgowym Kierownictwie Walki Podziemnej miasta Warszawy. Uczestniczy w powstaniu warszawskim, zostaje odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. 11 sierpnia 1945 r. zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim, a następnie skazany na 10 lat za działalność w AK. W 1948 roku jego proces zostaje wznowiony, by w 1952 r. zakończyć się karą śmierci. W 1953 r. Sąd Najwyższy zmienia mu karę śmierci na dożywotnie więzienie, o czym Moczarski dowiaduje się dopiero 15 stycznia 1955 r. W tym czasie od 2 marca do 11 listopada 1949 r. przebywa w jednej celi więziennej z Jurgenem Stroopem. 21 kwietnia Sąd Najwyższy wznawia postępowanie w sprawie Moczarskiego, uchyla poprzedni wyrok i przekazuje sprawę do ponownego rozpatrzenia. 24 kwietnia Moczarski zostaje zwolniony, a 11 grudnia Sąd Wojewódzki w Warszawie wydaje wyrok uniewinniający. Po zwolnieniu Kazimierz Moczarski pracuje w SD, redaguje czasopismo „Kurier Polski”. W 1975 r. przechodzi na emeryturę, umiera 27 września 1975 r.
Rozmowy z katem
TEMATYKA I PROBLEMATYKA UTWORU
OKOLICZNOŚCI POWSTANIA: W czasie, gdy proces przeciw Kazimierzowi Moczarskiemu został wznowiony, gdy zarzucono mu współpracę z gestapo i zdradę narodu polskiego, torturowano i znęcano się nad nim, jedną z tortur psychicznych, jakie zastosowano, było osadzenie w jednej celi ze zbrodniarzem hitlerowskim, Jurgenem Stroopem. Stroop należał do osławionych, brutalnych dowódców SS, był katem warszawskiego getta. Powstałą sytuację A. Szczypiorski nazwał szekspirowską - przez dziewięć miesięcy (255 dni) przebywali w jednej celi dwaj śmiertelni wrogowie. I tę sytuację zniósł K. Moczarski dzielnie, z godnością, ba, postanowił ją wykorzystać. Rozmawiał ze Stroopem i drugim Niemcem, Schielkem, poznawał język, obyczaje, słuchał opinii i zwierzeń. „Szedłem byty żołnierz Armii Krajowej - ślad w ślad za życiem hitlerowca Stroopa, razem z nim, koło niego i jednocześnie przeciw niemu”.
Stroop potrzebował słuchaczy, spodziewał się wyroku śmierci, więc chętnie mówił, było to coś w rodzaju spowiedzi.
Ta okoliczność pozwoliła dziennikarzowi - a był nim przecież Moczarski - zebrać wiele informacji z bezpośredniego źródła. Stroop nic mówił chronologicznie, wtrącał dygresje, często godzinami wałkował jakiś temat, by wrócić do niego znowu po tygodniu. Moczarski musiał następnie materiał uporządkować, Gustaw Schielke na wiele spraw patrzył z innego punktu widzenia, to pozwoliło Moczarskiemu na skontrolowanie niektórych wypowiedzi Stroopa i porównanie widzenia dygnitarza z postawą prostego policjanta. Rozmowy były szczere - to też zasługa Moczarskiego, który mimo niechęci do zbrodniarza hitlerowskiego, umiał wytworzyć atmosferę wspólnoty losu więźniów. Zresztą po wyjściu z więzienia K. Moczarski przeprowadził studia w archiwach i sprawdził dane uzyskane od Stroopa. Przekonał się wtedy, że Stroop rzeczywiście mówił prawdę, niewiele bowiem już miał do stracenia. Zamiarem Moczarskiego, powziętym jeszcze w celi, było poznanie zbrodniarza, rozszyfrowanie go, zbadanie „jak mechanizm historyczny, psychologiczny, socjologiczny doprowadziły część Niemców do uformowania się w zespół ludobójców”. W celi autor nie robił notatek, poczynił je dopiero na wolności i po sprawdzeniu napisał książkę. Zastanawia, że tak dobrze, tak wiele pamiętał. Sam o tym mówił w wywiadzie, gdzie stwierdził, iż żył wtedy w takim napięciu i koncentracji, że rzeczywiście wydaje mu się, jakby słyszał słowa Stroopa w swej świadomości tak wyraźnie, jak odtwarzane z taśmy magnetofonowej. To samo dotyczyło Stroopa, który nie odznaczał się dobrą pamięcią, a jednak sypał liczbami, datami, bo mówił o wydarzeniach decydujących o jego życiu i spowiadał się w obliczu śmierci. Wtedy pamięć i świadomość stają się niezwykle wyostrzone. Obaj znaleźli się w sytuacji niepowtarzalnej, wyjątkowej - trzeba ją było wykorzystać.
Ta sytuacja wpłynęła na formę utworu, którą trudno określić. Są w nim fakty wyłącznie autentyczne, ale trudno nazwać go wywiadem. Opowieść o bytowaniu i rozmowach trzech więźniów stanowi akcję utworu (od 21 lutego do 11 listopada 1949 r.), walory fabularne ma też relacja Stroopa o jego życiu. Sposób przedstawienia bohatera czyni z Rozmów z katem powieść psychologiczną i to bardzo ciekawą i głęboką. Autor unika komentarzy, sądów - ocena nasuwa się sama po wysłuchaniu Stroopa. K. Moczarski zaczął pisać Rozmowy... w 1971 r. Zostały opublikowane w odcinkach we wrocławskim miesięczniku „Odra”. Wydanie książkowe ukazało się w 1975 r. po śmierci pisarza.
BOHATEROWIE: Jurgen Stroop. Ukształtowały go: rodzina, atmosfera miasteczka Detmold w księstwie Lippe oraz sytuacja Niemiec po klęsce w I wojnie światowej. Ojciec był policjantem, wychowywał syna w kulcie władzy, wyrabiał w nim przede wszystkim posłuszeństwo. Matka rządziła domem twardą rękę, była typową niemiecką kobietą, ograniczoną do domu, kuchni i plotek. Jej światopogląd utrwalały od lat: konfesjonał i poduszka na parapecie okna. Józef (zmienił w 1941 r. imię na Jurgen jako bardziej germańskie) miał dzieciństwo sielskie, choć ubogie. Stąd wcześnie wystąpiło u niego pragnienie dóbr doczesnych. Wychował się w kulcie munduru (w miasteczku mieszkało wielu wojskowych), Księcia Pana i tradycji germańskich, których uosobieniem był pomnik Hermanna Cheruska. Uczniem był miernym, nie odznaczał się ani inteligencją, ani pamięcią, ale był posłuszny. Zakończył więc edukację na szkole podstawowej i zaczął pracować jako niższy urzędnik podatkowy. Imponowała mu siła fizyczna, więc wiele ćwiczył, był też przystojny. Po pracy spacerował po miejskiej promenadzie i spoglądał na dziewczęta. Przez lata zbierał na wysokie buty, by móc imponować kolegom. Uwielbiał konie. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, zaciągnął się ochotniczo do piechoty. Dzięki wojnie poznał Francję (o Francuzach mówił z pogardą), został tam ranny. Jako rekonwalescent chodził po Detmoldzie w glorii chwały. Potem był w Polsce, na Litwie, Białorusi, Polesiu, w Galicji, ale niewiele na linii frontu. „Stroop to zdecydowany podoficer. Odpowiada mu życie koszarowe, regulamin służby wewnętrznej, ślęczenie nad wykazami kompanii i pułku. Kaligrafuje tam, kreśli. Nie wyobraża sobie lepszej szkoły życia niż pruski dryl. Zazdrośnie patrzy na monokl oficerski. Pije rozkazy z ust szefów. Brutalne połajanki i wymyślania oddaje z nawiązką szeregowcom. Wśród podwładnych ma pupilków - co nie skarżą się na ostre traktowanie i umieją organizować jedzenie”. Oto w pełni ukształtowany młody Stroop. W Brzeżanach poznał dziewczynę, zakochał się, myślał nawet o małżeństwie, ale rodzina, przyjaciele odradzali mu wiązanie się ze Słowianką. Sam Stroop uznaje po latach, że postąpił słusznie „ bo nie mógłby znaleźć się w SS i jego dzieci byłyby mieszańcami”. A więc poglądy nacjonalistyczne też ma ugruntowane i poparte przez środowisko jeszcze przed wstąpieniem do NSDAP. Zakończył wojnę z poczuciem krzywdy i pragnieniem odwetu. To stanowiło podatny grunt, na który padły hasła nacjonalistyczne. Nastroje w Detmoldzie były podobne. Kombatant Stroop miał wielu podobnie myślących kolegów. Na razie chodził po mieście w wysokich butach, z wilczurem i pejczem oraz podbijał serca dziewcząt. Ożenił się z panną z towarzystwa, córką pastora, i „zważniał”. Powoli awansował w pracy. Żona urodziła mu córkę. Czuł się dumny z teścia pastora, ale jego bibliotekę sprzedał, nie zdając sobie nawet sprawy z jej wartości. Dom trzymał żelazną ręką - oklepany frazes o kobietach: dzieci, kuchnia, kościół znalazł odbicie w jego małżeństwie. „W głowie miał myśli, jakie podawała prasa”. Starał się nikomu nie narazić, wyżywał się natomiast na zebraniach kombatantów. Do ugrupowań hitlerowskich wstąpił w 1932 r. Przydał się, bo był systematyczny, wierny i wierzący w każdą odgórnie podaną prawdę. Szybko rosło jego znaczenie, komenderował, nakazywał. W wyborach w 1932 i 33. w Lippe hitlerowcy zdobyli więcej głosów niż w innych częściach kraju. Stroop za to awansował w hierarchii partyjnej. Odtąd szybko piął się w górę. Poznał osobiście Hitlera, Himmlera - zawsze, nawet w więzieniu, mówił o nich z uwielbieniem. Nie wahał się „pomóc” sukcesowi wyborczemu terrorem, biciem, podpalaniem, on nie miał żadnych skrupułów, tacy są potrzebni każdej dyktaturze. Został więc szefem policji w Lippe i brał udział w narastającej fali okrucieństw i bezprawia, albo, jak mówił, w utrwalaniu zdobytej władzy. Umiał też dbać o własne interesy, „co jest zjawiskiem nierzadkim”. Został oficerem SS dzięki osobistemu wstawiennictwu Himmlera. W 1934 r. przeniósł się do Münsteru, tam też urodził mu się syn Jurgen, ale po kilku dniach umarł. Stroop miał pretensje do żony, że „nie umiała prawidłowo urodzić pierworodnego”.
Stał się ważny, przesiąkł propagandowymi sloganami, które powtarzał także w więzieniu, jak choćby te na temat chrystianizmu, który jest nasączony judaizmem i w ogóle powstał z inspiracji żydowskiej, a także o Chrystusie, o którym mówił, że był półnordykiem, bo jego matka zaszła w ciążę z Germaninem itp. bzdury. Słaby intelekt, nie najtwardszy charakter spowodowały, że sukcesy przewróciły mu w głowie - poczuł się uprzywilejowany. Przeniósł się do Hamburga, żona urodziła mu syna Olafa. Bywał na zjazdach nazistowskich, chwalił ich atmosferę, jeździł też na kursy i szkolenia, z nich czerpał całą swoją wiedzę, np. o rasach, Stroop święcie wierzył w hitlerowską teorię ras. Z Hamburga został oddelegowany do Liberca i Karlovych Yarów w Czechosłowacji. Z początkiem wojny znalazł się w Poznaniu i był odpowiedzialny za rozstrzelanie wielu osób, potem był w Rosji, na Kaukazie, na Ukrainie. Zawsze poza frontem, zawsze posłusznie, bez zastanowienia, wykonywał, co mu zlecono, podlizywał się zwierzchnikom, gardził niżej postawionymi. Na Ukrainie budował autostradę używając jako siłę roboczą jeńców. Marzył, że po wojnie tam zamieszka w majątku liczącym od 2 do 4 tysięcy hektarów. Ukraińcy mieli być tanią siłą roboczą, degradowaną za pomocą alkoholu. Stamtąd odwołał go rozkaz Himmlera z dnia 15 kwietnia 1945 r. który skierował go do Warszawy, by zajął się likwidacją getta.
W Grossaktion in Warschau Jurgen Stroop „uśmiercił 71 tysięcy Żydów polskich i zamienił dzielnicę mego miasta w pustynię gruzu” - pisze K. Moczarski, dodając, że uporządkował wypowiedź Stroopa na temat likwidacji getta, ale nie ufryzował. Nowe zadanie potraktował Stroop jak wielki zaszczyt, był przecież specjalistą od kwestii żydowskiej. Szkolił się praktycznie na Ukrainie i we Lwowie.
Jeszcze w więzieniu jest przekonany o konieczności rozwiązania kwestii żydowskiej w Europie Wschodniej. Nadal uważa Żydów za podludzi. O likwidacji getta opowiada jak o podniecającym zadaniu, w którym mógł się sprawdzić i udowodnić zwierzchnikom swą przydatność. Przed odęciem funkcji zrobił więc potajemną inspekcję, w której, jak mówi, „nałykał się smrodu żydowskiego”, od razu spostrzegł też wrogie nastroje wśród Żydów. Traktował swe zajęcie jak np. pracę w biurze, po której wraca do domu, bierze kąpiel i zjada ulubione knedle. Gdy opowiada o dniu 19 kwietnia, dniu wybuchu powstania w getcie, rozwodzi się nad piękną pogodą tego wiosennego poranka. Jest przekonany, że „polscy bandyci” pomagali „żydowskim bandytom”. Cieszyło go niepowodzenie poprzednika, który rozpoczął akcję w getcie, bo na tym tle lepiej potem wyszły jego sukcesy. Używa wielu terminów strategicznych, chwali się liczbą zdobytych bunkrów, ujętych Żydów. Straty niemieckie to też tylko liczby, zresztą stale zaniżane. Przeprowadzał częste rozmowy ze zwierzchnikami, można wyczuć, że bał się robić cokolwiek na własną rękę, a także że szefowie go stale kontrolowali. Sprowadził działa, czołgi, haubice, bo nie mógł sobie poradzić z gniazdami oporu nieprzyjaciela. Podziwia konstrukcję bunkrów, a także dzielność żydowskich bojowników, zwłaszcza kobiet. Ponieważ były niebezpieczne, kazał je „rozwalać” z daleka. Zapytany, czy nie było mu żal ich młodego życia, reaguje, jakby nie rozumiał pytania. Po dłuższym milczeniu odpowiedział, że prawdziwy człowiek musi być silny. Podnieca się wyraźnie, gdy opowiada o podpalaniu domu za domem i o tym jak Żydzi wyskakiwali z płonących domów. Niemcy nazywali ich „spadochroniarzami” i strzelali do nich jak do kaczek. „Całą noc trwała ta zabawa”. Nie ma dla Stroopa ginących ludzi, nic nie robi na nim wrażenia. Nie przejawia skruchy, wyrzutów sumienia, nie ma najmniejszej wątpliwości. Robił to, co musiał i robił to z przekonaniem. Nie zmieni zdania także w czasie procesu. Żołnierza łotewskiego, który się rozpłakał na widok krwi i trupów, nazwał durniem i mięczakiem. W czasie Świąt Wielkiej Nocy w getcie szalało piekło płomieni, bo Stroop postanowił wykurzyć jego obrońców, ale nadzieja, że po świętach zakończy akcję, zawiodła go, a więc „oczyszczanie” trwało jeszcze wiele dni, pracowitych, według Stroopa. Kilkakrotnie podkreśla, że walczący w getcie to już nie były bezwolne masy, ale „elita syjonistyczna”, wiedzieli, o co się biją, byli wyszkoleni, zaopatrzeni. W ten sposób Stroop powiększa swój sukces. Gdy Moczarski nadmienia, że może ważne było dla nich, jak się umiera, że „bronili godności ludzkiej i przyszłej pamięci swego pokolenia”, Stroop krzyczy, że Żydzi nie mają poczucia honoru i godności. „Przecież Żyd nie jest pełnym człowiekiem”. I nie po raz pierwszy w oczach Stroopa pojawia się, jak pisze Moczarski, ołów. Bez żenady mówi Stroop o zdobytych w getcie brylantach, złocie, walutach. Chwali się zdobywaniem kolejnych bunkrów, aż do 8 maja, gdy zdobyli siedzibę dowództwa ŻOB, ale dowódcy zginęli już wcześniej śmiercią samobójczą. Gdy Moczarski mówi, co to byli za dzielni ludzie i że zostali pośmiertnie odznaczeni, Stroop milczy. Zakończeniem akcji dla Stroopa było wysadzenie 15 kwietnia Wielkiej Synagogi przy ul. Tłomackie. Nazywa to pięknym widokiem i alegorią tryumfu nad żydostwem. „Getto warszawskie skończyło swój żywot, bo tak chciał Adolf Hitler i Heinrich Himmler”. Zwierza się, że istnieją plany, iż na dawnych terenach getta powstanie willowa dzielnica dla oficerów niemieckich. Przyznaje się też Moczarskiemu, że ruiny getta były wykorzystywane do potajemnego rozstrzeliwania więźniów Pawiaka. Po działaniach w Warszawie był Stroop w Grecji na stanowisku wyższego dowódcy SS i policji. Opuścił Grecję w mundurze SS-Gruppenführera i został szefem policji w Wiesbadenie. Żył wtedy jak król, zbierał porcelanę, a jego ośmioletni syn w mundurze esesmana doglądał ogrodników. Bombardowania alianckie dawały się już we znaki, Stroop musiał likwidować dywersantów, a także lotników amerykańskich, za co po wojnie został przez Amerykanów skazany na śmierć. Nadal jednak utrzymywał dyscyplinę, porządek, trzymał ludność w garści - on to lubi i umie. Wiele mówi o puczu generałów - zdecydowanie ich potępia, a skazanie ich uważa za słuszne, śmieli przecież wystąpić przeciw najwyższej władzy — Führerowi! Chwali się, że na polecenie Himmlera upozorował samobójstwo gen. von Klugego. Trwał do końca przy Himmlerze, wierzył w niego i zwycięstwo III Rzeszy, organizował oddziały Werwolfu aż do aresztowania go przez Amerykanów.
Uczciwie przyznaje, że bał się samobójstwa, dlatego, nie poszedł w ślady swego mistrza Himmlera. Gdy oskarżono go o wymordowanie lotników amerykańskich, tłumaczył się rozkazem Himmlera lub zrzucał winę na podwładnych. On zupełnie nie ma poczucia odpowiedzialności ani za zbrodnie wojenne, ani za śmierć wielu żołnierzy niemieckich. Czci wojnę, na której musi się lać krew, twierdzi, że generał nie myśli o pojedynczym żołnierzu, a o zwycięstwie. Nie odczuwa też odpowiedzialności za to, co Niemcy zrobili Europie i światu. W celi amerykańskiego więzienia spotkał Stroop księdza Rotha, który opiekował się wszystkimi więźniami. Zapytał go, za kogo się modli. Ojciec Roth odpowiedział, że za wszystkich mieszkańców świata. Stroop nie mógł zrozumieć, że i za Żydów, Mongołów, Churchilla, Stalina. Ksiądz odpowiedział, że i za zwierzęta, cały świat, a zwłaszcza za tych, którzy potrzebują pomocy. Na to Stroop: „On modlił się za słabych, pobitych, upokorzonych i zgnębionych. A przecież tylko silni są godni uwielbienia”. W procesie przed sądem w Warszawie w 1951 r. nie przyznał się do niczego. Odpowiedział „Nie zastanawiałem się. Otrzymałem po prostu taki rozkaz”. I rzeczywiście on się nie zastanawiał, nie wyciągał żadnych wniosków z klęski Niemiec ani z faktu, że cały cywilizowany świat sprzymierzył się przeciwko nim. Został skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany 6 marca 1952 r.
Co za przerażająca sylwetka! Znakomicie uchwycił Kazimierz Moczarski cechy charakteru, osobowość bezwzględnego kata, mordercy, A przecież to też był syn, mąż, ojciec... Rodzina wpoiła mu właściwie tylko posłuszeństwo, kult władzy i siły. Mimo, że matka była katoliczką, nie nauczyła go zupełnie zasad moralnych, miłości bliźniego, nie wykształciła w nim wrażliwości, uczuciowości. Jego wychowanie, choć pozornie prawidłowe, było fatalne, bo jednostronne. Nie był ani inteligentny, ani pojętny, ani nie miał dobrej pamięci, Nigdy nie nauczył się krytycznie, samodzielnie myśleć, ale chętnie chłonął „mądrości” przekazywane przez innych, szczególnie tych, którzy mu imponowali, oczywiście siłą, bezwzględnością. Mimo przeciętnych uzdolnień i niskiego wykształcenia był ambitny, pragnął bogactwa i władzy. Te trzy czynniki uczyniły go dobrym materiałem na posłusznego wykonawcę każdego rozkazu, bo nie miał skrupułów moralnych, był głupi, więc łatwo dawał się otumanić propagandowymi hasłami, a łaknął splendorów i zdobyczy materialnych. Takich ludzi lubi każda władza dyktatorska, totalitarna. Stroop i jemu podobni uwierzą w każdą bzdurę o wyższości rasowej Niemców, o tym, że Żydzi to podludzie, że Słowianie są brudni, a Francuzi to mieszańcy.... Niewiele wiedzą, więc ufają broszurom propagandowym. Potrzebują przewodników, więc szanują zwierzchników, lubią dryl wojskowy, ustalony porządek, bo nie muszą sami decydować. Zniewolenie umysłu prowadzi do wyrażenia zgody na każdą zbrodnię, bo można ją wytłumaczyć koniecznością dziejową, dobrem narodu, ideologią itp. Ma też Stroop świadomość, że tylko taki układ, jaki powstał w Niemczech po dojściu Hitlera do władzy, tylko państwo totalitarne, dyktatorskie daje mu szansę, okazję do zrobienia kariery. W każdym innym systemie byłby tylko przeciętnym, szarym najemnikiem, bo tylko takie predyspozycje posiadał. Systemy dyktatorskie preferują miernoty, bo łatwo się na nich oprzeć, uzależnić je całkowicie. Stroop nawet nie jest odważny, zawsze krył się za plecami innych, odznaczenia i tytuły otrzymywał za działania policyjne przeciw bezdomnym ludziom. Jego posłuszeństwo i szacunek dla hierarchii przybierają nawet śmieszna formy. Ustępuje np. miejsca Moczarskiemu na pryczy jako przedstawicielowi narodu zwycięzców. Dla niego zwycięzcy mają rację! Nie łamie regulaminu więziennego i drży ze strachu, gdy robią to inni.
Niewiele dowiadujemy się o jego życiu uczuciowym, jest ono chyba ubogie. Kochał prawdopodobnie Lonę z Brzeżan, ale zwyciężył w nim nacjonalizm. Trudno powiedzieć czy kocha żonę, choć dba o warunki jej życia. Z dzieci, zwłaszcza syna, jest bardziej dumny niż je kocha. Sprawia wrażenie zimnego, bezwzględnego automatu. Został całkowicie urobiony przez ideologię nacjonalistyczną, faszystowską.
Gustaw Schielke z Hanoweru był długoletnim zawodowym podoficerem kryminalnej policji obyczajowej. W celi usługuje generałowi Stroopowi, myje jego miskę, sprząta za niego. Gdy rozpoczynają się rozmowy między Stroopem a Moczarskim, często wtrąca swoje uwagi, trzeźwe, rzeczowe, sprowadza też Stroopa na ziemię. Dla Moczarskiego jego wypowiedzi stanowią cenne uzupełnienie zbieranego materiału. Pełni rolę kogoś w rodzaju rubasznego Sanczo Pansy przy Stroopie, gdy pokpiwa z jego zadęć i zainteresowania kobietami z dużym biustem. Wprowadza głos kogoś z dołu społeczeństwa niemieckiego, a prości ludzie ponosili największe ofiary i ginęli na frontach. Oburza się, gdy Stroop pogardliwie mówi o „hołocie”, tzn. prostych żołnierzach. Został członkiem NSDAP, bo postawiono ich, policjantów, w przymusowej sytuacji: „albo z nami, albo won z policji! Nie posiadałem innego zawodu!” Nie czuł się materiałem na bohatera, więc szedł na kompromis z władzą, którą też szanował: „Władza jest święta” - mówił. W czasie wojny pracował w kancelarii dowódcy Policji Bezpieczeństwa w Krakowie. Podkreśla: „nikogo nie zabiłem”. Jest wyczulony na samochwalstwo Stroopa i często go gasi, gdy ten przesadza. Drażniły go przywileje, które mieli funkcjonariusze hitlerowscy, np. to, że córka Stroopa uczęszczała o jedną klasę wyżej niż należało po przeniesieniu się rodziny do Karlsbadu. Na ten temat wybucha gorąca dyskusja w celi, którą Moczarski podsumowuje słowami: „czego się nie robi dla kolonialnego gubernatora Karlovych Yarów!”.
Wyraźnie śmieje się Schielke z rasistowskich komunałów Stroopa. Demaskuje jego kłamstwa o działalności Selbstschutzu w Poznańskiem, mówiąc wyraźnie, że jego członkowie mordowali podstępnie przeciwników Hitlera. Uściśla wiele informacji Stroopa. W pewnym momencie nie wytrzymuje i wyłuszcza swoje poglądy. Był niemieckim patriotą i lojalistą, więc bronił działań III Rzeszy w zakresie ogólnej polityki tego państwa. Sprzeciwiał się natomiast ostro podporządkowaniu policji nakazom partii i „intrygującym gówniarzom z SA i SS”. Spowodowało to, że w komisariatach nie rządzili zawodowi policjanci, lecz członkowie partii. Zdaniem Schielkego, zawodowy policjant powinien kierować się prawem, moralnością, regulaminami, tym, czym pragnie kierować się społeczeństwo. Władza musi się z tym liczyć, jeśli chce zachować więź z narodem. A bonzowie hitlerowscy zerwali - zdaniem Schielkego - tę więź. Dlatego jest tak wyczulony na dodatkowe dochody funkcjonariuszy hitlerowskich. Mówi o kilogramach złota z getta, płynących na prywatne konta, o łapówkach, o rozdawnictwie odznaczeń i innych przywilejów. Z ironią mówi o walkach Stroopa na „froncie tyłowym”. Z trzeźwym realizmem ocenia takie gesty Stroopa, jak kondolencyjny list do rodziny Ottona Dehmke, który zginął zdejmując flagi znad murów getta, mówiąc: „ja bym dla płótna białego, czerwonego i niebieskiego nie narażał żadnego człowieka”. Kpi też ze statystyk wojennych, szczególnie dotyczących liczby rannych i poległych w getcie Niemców.
Jest to świetnie skonstruowana postać, przeciwwaga dla Stroopa, dowód, że i wśród Niemców byli dobrzy ludzie. Jest on przeciętnym człowiekiem, ale myślącym, nie dającym się zniewolić. Nie przeciwstawia się władzy, idzie na kompromisy, ale ma sumienie, zasady i stara się według nich żyć.
Kazimierz Moczarski. Jest w Rozmowach z katem jeszcze jeden bohater, mianowicie narrator. Właściwie obiektywny, bezstronny, relacjonuje, porządkuje tylko to, co słyszy. Jest jednak w utworze obecny cały czas. Jego postawa, zachowanie wpływają na towarzyszy z celi, jego pytania, sugestie inspirują ich i prowokują. Jest on w trudnej sytuacji. Nie lubi Stroopa i trudno się temu dziwić. Musi to uczucie ukryć, stłumić, bo chce się od niego czegoś dowiedzieć. Wrogość nie sprzyja szczerym wyznaniom. Z drugiej strony ciężko nie reagować na niektóre wypowiedzi Stroopa. Wreszcie los zmusił ich do wspólnego przebywania na niewielkiej przestrzeni celi. Trudno byłoby wytrzymać w atmosferze napięcia i wrogości.
Wytworzenie właściwej atmosfery do rozmów, zwierzeń to zasługa Moczarskiego. Na samym początku wyraźnie wyjaśnił, że nie jest kapusiem i tym skłonił Stroopa do szczerości. „Ja, Her Stroop, świadkiem na pańskim procesie nie będę. Wie pan o tym dobrze. Ale pamiętam z prasy, że wasze bojówki nie ceregielowały się z przeciwnikami. Zaprzeczy pan?”. Te słowa wyjaśniły sytuację i odtąd Stroop był skłonniejszy do mówienia prawdy. Czasami oczywiście dochodzi do spięć, np.:
M: „Nie lubi pan wolności?
S: Takiej? nie lubię.
M: No, to pan siedzi w mamrze.
S: I pan też.
M: Ale ja cenię każdą wolność”.
Znaczący to dialog o różnym pojmowaniu wolności, dla Moczarskiego cenna jest wolność jako nadrzędna wartość, dla Stroopa ważna jest wolność hitlerowska, faszystowska, a więc nie dla wszystkich. Nie mógł się też zgodzić Moczarski, gdy Stroop dowodził, że w polityce nie ma żadnych zasad moralnych, więc zaprzeczał. Bzdury wygłaszane przez rozmówcę na temat Kościoła katolickiego jako zmowy żydowskiej skwitował komentarzem: „Słuchałem cierpliwie nie przerywając. I przez chwilę zdawało mi się, że niczego w życiu nie znam, niczego nie wiem”.
Gdy Stroop rozwodził się na temat dyscypliny partyjnej, posłuszeństwa, konieczności twardego wychowania, opanowania strachu i słabości: jak litości i współczucia, też nie wytrzymał i zapytał: „Litość i współczucie są szkodliwe? W wojsku, w polityce i życiu publicznym na pewno tak!” - odpowiedział generał i dodał, że liczy się skuteczność, a nie moralność oraz miłość do Hitlera i Niemców.
Oprócz tych dyskusji trzeba było codziennie żyć. Gdy było zimno, tulili się do siebie na materacu, by się ogrzać, mieli wspólne tajemnice ukrywane przed strażnikami więzienia. Przeżywali takie same lęki, wzywani na przesłuchania. To mimo woli łączyło ich. Moczarski umie być współwięźniem, stara się być koleżeński, życzliwy. Traktuje Stroopa jak człowieka. Stara się przede wszystkim go zrozumieć. Nie wybaczyć, ale znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego jest taki? Jak do tego doszło, że został mordercą? Patrzy na niego jak na obiekt badań, bez emocji, obiektywnie, ale takie stanowisko zbliża, czy się chce, czy nie. Czasami „sączył zimno słowa” gdy pytanie dotyczyło np. kilku tysięcy Żydów, których zamordowano w Małopolsce Wschodniej. „Czy pan brał udział w tych akcjach? Oczywiście niejako bezpośredni wykonawca, ale jako dowódca?”.
Najbardziej dramatyczne były rozmowy dotyczące warszawskiego getta. Czasami dyskusja była łagodna, czasami napięta, kłótliwa. Często Moczarski nie wytrzymywał, np. gdy Stroop tłumaczył, że część getta mieszkańcy opuścili dobrowolnie w lipcu 1942 r. W tym momencie przerwał mu autor: „Po co pan nas buja, Her General?! Gdzie się wynieśli mieszkańcy tamtej części getta? I to dobrowolnie?! Dwudziestego drugiego lipca rozpoczęliście w Warszawie pierwszą akcję wysiedleńczą Żydów do obozów zagłady”. Dalej wyrzucił z siebie informacje znane wywiadowi AK oraz wiadomości o Korczaku i dzieciach z jego sierocińca. Było i tak, że nie mógł słuchać, bo było to zbyt okrutne, np. gdy Stroop opowiada, że wyciągnęli kobietę, która „patrzy jak zahipnotyzowana w otwór bunkra, gdzie pozostało jej dziecko, maleńki synek... Niech pan nie mówi dalej, niech pan milczy! - krzyknąłem nagle. - Panie Stroop, niech pan nic nie mówi... Proszę. Była to pierwsza moja prośba do Stroopa. I ostatnia”. Tego cytatu nie trzeba wyjaśniać. Opowieści generała mogły czasem przekraczać granice wytrzymałości wrażliwego człowieka. Kilkakrotnie Moczarski mówi: „Nie mogłem tego słuchać. A słuchałem”. Schielke też nie mógł słuchać, a Stroopowi to nie psuło apetytu. Rozmowy w celi, nawet przykre, były też rozrywką, oderwaniem od zmory więziennej, dlatego rozmawiali chętnie o Paryżu, Karlovych Yarach, Wiesbaden. Zdarzyła się i sytuacja dramatyczna, która mogła popsuć wzajemne stosunki. Otóż Moczarski przyznał, że planował zamach na Stroopa. W generale obudziła się nieufność, nienawiść, strach. „W tej godzinie nie byliśmy solidarnymi więźniami”. Spokój w celi zakłóciło też przyjście paczki dla Stroopa od córki. Zajadał się smakołykami i nie poczęstował kolegów. Tłumaczył się, że jest generałem, i że „święte podarki” przysłane przez ukochaną córkę powinien spożywać sam. Schielke zemścił się i wyrządził mu krzywdę, źle mówiąc o jego córce, oglądanej na zdjęciu wraz z narzeczonym. „Tylko tę jedną przykrość osobistą wyrządziliśmy Stroopowi podczas wspólnego pobytu w celi” - dodaje Moczarski i to świetnie ilustruje, jak poprawne panowały tam stosunki. To ważna informacja. Mogli się kłócić na tematy zasadnicze, osobistych przykrości, krzywd osobistych nie robili. Dokuczanie, podniesiony głos, rękoczyny nie wchodziły w grę, należało panować nad sobą, by nie znaleźć się na innym biegunie człowieczeństwa. To była sprawa godności i honoru. Zastanawiająca godność i szlachetność cechuje postać Moczarskiego - bohatera utworu. Zadziwia on bezstronnością, sprawiedliwością wobec Stroopa. Reaguje na jego słowa i zachowania, ale nigdy nie wydaje wyroku, pozostawia to sądowi. Siedzi dalsze losy generała, interesuje się nim aż do wykonania wyroku.
TADEUSZ BOROWSKI
BIOGRAFIA
Tadeusz Borowski - ur. 12 XI 1922 r. w Żytomierzu na Ukrainie. Zmarł tragicznie (śmiercią samobójczą) 3 VII 1951 r. w Warszawie, W 1932 r. wraz z rodziną osiadł w Warszawie. Uzyskał maturę w r. 1940 na tajnym komplecie liceum im. T. Czackiego. Następnie studiował polonistykę na podziemnym Uniwersytecie Warszawskim, pracując równocześnie jako magazynier. Od 1941 r. uczestniczył w podziemnym życiu kulturalnym. Odczytywał m.in. swoje utwory na spotkaniach autorskich. W grudniu 1943 r. został aresztowany i - poprzez więzienie na Pawiaku - trafił do obozu w Oświęcimiu, skąd w 1944 r. został przetransportowany do Natzweiler-Daumergen, a później do Dachau-Allach, gdzie przebywał do wyzwolenia przez armię amerykańską (l V 1945 r.). W 1946 r. powrócił do kraju. Ukończył studia, pracował m.in. w miesięczniku „Świat Młodych”, w 1947 r. został redaktorem miesięcznika „Nurt”. Był zastępcą szefa biura prasowego Światowego Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu i redaktorem kongresowej gazety „W Obronie Pokoju”. W latach 1949-51 pracował w Polskim Biurze Informacji Prasowej w Berlinie. Jako poeta zadebiutował w 1942 r. cyklem Gdziekolwiek ziemia. W wierszach obozowych, wydanych w zbiorze Imiona Nurtu (Monachium, 1945), doszedł do głosu tragizm osobistej winy i wynikający stąd nakaz obrony człowieka.
Cykle opowiadań Pożegnanie z Marią i Kamienny świat (oba z 1948 r.) wywołały ostry spór o postawę autora, zarzucając mu cynizm i umyślną brutalizację obrazu życia obozowego. Twórca chciał jednak powiedzieć prawdę i nie upiększał swych doświadczeń. Z wielką pasją natomiast odsłaniał cały mechanizm zbrodni. Ukazywał ludzi spodlonych strachem, zapominających o swojej człowieczej godności z lęku przed torturami i śmiercią. W kilku opowiadaniach, napisanych pod koniec życia, próbował się też zajmować aktualną problematyką (m.in. Mała kronika wielkich spraw z 1951 r. i Czerwony maj z 1953 r,), za zbiór zaś Opowiadania z książek i gazet, wydany w 1949 r., otrzymał państwową nagrodę III stopnia.
WYBÓR OPOWIADAŃ
TEMATYKA I PROBLEMATYKA OPOWIADAŃ
CZAS POWSTANIA: Tadeusz Borowski nad swoimi „opowiadaniami obozowymi” pracuje już od roku 1945. W kwietniu 1946 roku w tygodniku „Twórczość” ukazują się dwa jego opowiadania: Dzień na Harmenzach i Proszę państwa do gazu (to ostatnie pod innym tytułem - Transport Sosnowiec - Będzin) i wywołują prawdziwą burzę. W tym samym roku Borowski publikuje również Śmierć powstańca i Bitwę pod Grunwaldem, natomiast w 1947 r. Chłopca z Biblią i Pożegnanie z Marią. W roku 1946 ukazuje się w Monachium zbiór opowiadań Byliśmy w Oświęcimiu. Jego autorami są Janusz Nel-Siedlecki, Krystyn Olszewski i Tadeusz Borowski. Ten ostatni zamieszcza tu dwa niezwykle ważne opowiadania: U nas w Auschwitzu... i Ludzie, którzy szli. W roku 1948, już w kraju, ukazują się dwa zbiory opowiadań: Pożegnanie z Marią, Opowiadania oraz Kamienny świat.
POŻEGNANIE Z MARIĄ: Akcja opowiadania toczy się w Warszawie w czasie niemieckiej okupacji. Miejsce i czas akcji podkreślone są środkami realistycznymi. Ulica Skaryszewska, szkoła, w której przetrzymywano osoby, wywożenie na roboty do Niemiec, sklepik, skład materiałów budowlanych opisane są rzeczowo, konkretnie, są prawdopodobne, autentyczne.
Zachowanie ludzi i ich sytuacja natomiast sygnalizują, że jest to okupacja: więzionych w szkole pilnują żandarmi, na ulicach odbywają się łapanki, w kantorze składu materiałów budowlanych przebywa Żydówka, która uciekła z getta, w szopie rozładowuje się wóz z rzeczami doktorowej, także wywiezionymi z getta. Akcja utworu jest ledwo naszkicowana i dotyczy codziennego życia pracowników składu materiałów budowlanych, ich znajomych i najbliższego otoczenia. Autor skupia się głównie na opisach kilku zdarzeń i ludzkich zachowań. Czyni to ze sprawozdawczą dokładnością, unikając zupełnie ocen i komentarzy. Akcja rozpoczyna się w zimowy wieczór - w firmie budowlanej odbywa się wesele. Kilkoro młodych ludzi (Apoloniusz, Piotr, Żydówka, Maria i Tadeusz) piją bimber, dyskutują o poezji, filozofii, religii, życiu. W tym samym czasie Tadeusz pomaga rozładować wóz z dobytkiem doktorowej, wydaje polecenia woźnicy, dotyczące „lewego” kursu z wapnem. Wczesnym rankiem Maria wychodzi, bo musi rozwieźć bimber. Przedstawiona tu sytuacja pozwala nam poznać okupacyjną codzienność i życie ludzi w tej sytuacji. Jest to życie dwuwarstwowe. Choćby Tadeusz - jest studentem polonistyki, poetą (na sznurkach w kantorze suszą się okładki jego tomiku wierszy), kocha Marię - to jego prawdziwe życie. Oprócz tego pędzi bimber, pracuje w firmie budowlanej, kombinuje „na lewo” z furmanami, oszukując pracodawcę, a razem z nim dostawców i odbiorców materiałów budowlanych. Pod pokrywką firmy budowlanej handluje się meblami z getta, ukrywa Żydów (nie z dobrego serca, a za pieniądze), pośredniczy w obrocie mieszkaniami. Księgi rachunkowe są podwójne itd. Okupacyjne, fikcyjne „życie na niby” oparte jest na kłamstwie, udawaniu, kombinowaniu. Rzeczywistość stworzona przez okupanta zmusza ludzi do oszukiwania i działania na lewo, w szarej strefie, bo inaczej nie da się żyć. Żandarmi handlują ludźmi uwięzionymi w szkole. Transakcje odbywają się w sklepiku. Sklepikarz handluje legalnie i spod lady, bez kartek, oszukuje na towarze, na wadze, gdyż „chciał żyć sam, miał żonę, synka w drugiej gimnazjalnej i dorastającą córkę, uczennicę kompletu licealnego, odczuwającą nęcące powaby stroju, urok chłopców, smak nauki i czar konspiracji”. To jedyny komentarz takiego zachowania - narrator rejestruje i nie ocenia. Sam zresztą posługuje się słowem „towar”, mówiąc o dziewczynach ze szkoły, które wypuszczone przez żandarmów przed godziną policyjną, ukrywały się do rana w magazynie na terenie firmy. Opisuje dokładnie prowadzone przez właściciela firmy interesy z Niemcami, lewe transakcje kierownika z woźnicami, jego handel z gettem itp. Takie opisy składają się na obraz zwykłego dnia firmy, który nastąpił po wcześniej opisanym weselu. Jedynym zakłóceniem tej codzienności jest zachowanie doktorowej. Inżynier i kierownik wiele jej zawdzięczają, bo przed wojną „była właścicielką ogromnego składu materiałów budowlanych, paru ciężarowych samochodów, własnej odnogi kolejowej, dziesiątków robotników i nie wyczerpanego konta w bankach krajowych i szwajcarskich”. Obaj pracowali u niej, dzięki niej założyli swój interes. Obecnie doktorowa jest starą kobietą, uciekinierką z getta. Czeka na córkę i zięcia, którzy mieli dołączyć do niej. Gdy dowiaduje się, że nie mogą już getta opuścić, postanawia tam wrócić. Narrator nie prezentuje motywów jej decyzji. Pracownicy firmy, zajęci własnymi interesami, zupełnie nie rozumieją decyzji doktorowej. Mimo uszu puszczają jej opowieści o sytuacji w getcie, nic ich to nie obchodzi. Kierownik jest wyraźnie rozdrażniony, boi się, że straci na tym, bo załatwiał jej mieszkanie i liczył na dochód z tego tytułu. Wieczorem Tadeusz czekał na Marię i niecierpliwił się, bo długo nie wracała. Obserwował przejeżdżającą kolumnę samochodów napełnionych ludźmi. Ciężarówki na chwilę się zatrzymały, zaś reflektory eskortujących motocykli oświetliły upakowanych ludzi. W oślepiającym blasku światła Tadeusz dostrzegł twarz Marii, która żegnała go niemym gestem. Ciężarówki odjechały. Tadeusz dowiedział się później, że Maria została wywieziona „do osławionego obozu nad morze” i zagazowana, To zdarzenie również nie zostało opatrzone komentarzem, nie wiemy nawet, co czuł Tadeusz.
Tak więc tematem opowiadania jest codzienne życic w czasie okupacji. Autor celowo dobiera zwyczajne zdarzenia, nie te tragiczne, dramatyczne, by ukazać jak ciężko było żyć z dnia na dzień, walczyć o byt i chleb. Przede wszystkim zwraca uwagę na konieczność rezygnacji z norm moralnych, podstawowych zasad, by przeżyć, utrzymać się przy życiu.
Narzucone formy życia zmuszały do podwójnej egzystencji, do swoistego rozdwojenia na życie zewnętrzne w ramach ograniczeń okupacyjnych i prawdziwe, ale ukryte życie wewnętrzne. Takie rozdwojenie wywiera wpływ na psychikę ludzi: stają się nieufni, nieczuli, obojętni (człowiek staje się towarem, nie obchodzi ich los starej Żydówki, ale tylko niedoszły interes, Tadeusz nie ujawnia uczuć po stracie Marii, itp.).
CHŁOPIEC Z BIBLIĄ: W tym krótkim opowiadaniu akcja jest właściwie opisem sytuacji i sprawozdaniem z jednego zdarzenia. Akcja dzieje się w celi więziennej. Aresztanci to bardzo różni ludzie, którzy w oczekiwaniu na przesłuchanie, grają w karty. Nasłuchują, wyrażają niepokój o swój los, nie mówią, za co znaleźli się w więzieniu, bo wiedzą, że może wśród nich być donosiciel, zresztą dobrze się orientują, że to nie ma żadnego znaczenia, dlaczego zostali aresztowani. Narrator podkreśla, że tak jak przystosowali się do życia w warunkach okupacji, tak również szybko uczą się reguł więziennego bytowania. Wiedzą, że w świecie bezprawia nie ma stopniowania winy i kary, nie ma winnych i niewinnych, że ich los zależy całkowicie od Niemców. Grają w karty o pajdki chleba, bo pieniądze w więzieniu straciły wartość. Wyrazem przystosowania się do rzeczywistości więziennej była reakcja jednego z uwięzionych na propozycję, by zagrać o jutrzejszą pajdkę. Odrzucił on bezapelacyjnie propozycję, bo przecież więzień może nie dożyć jutrzejszego dnia, więc nie warto grać o tak niepewną wygraną. Wyobcowany z tego towarzystwa jest siedzący z boku, z płaszczem na kolanach i Biblią w ręce, młody chłopiec. Z uporem powtarza, że jest niewinny, że jego aresztowanie jest pomyłką i wskazuje na Biblię jako dowód, że nie jest Żydem. Opowiada, że jego ojciec jest dyrektorem banku i niedługo wydobędzie go z aresztu. Współwięźniowie patrzą na niego jak na osobę nie z tego świata, która nie zna reguł gry. Oni wiedzą, co należy robić, by przetrwać i przeżyć, on odwołuje się do ładu społecznego i systemu wartości, którego symbolem jest Biblia, a który tu nie obowiązuje. Chłopiec z Biblią musi zginąć jako nieprzystosowany do istniejącej rzeczywistości i faktycznie ginie rozstrzelany. Tematem utworu jest więc znowu nienormalna rzeczywistość okupacyjna, w której nie ma prawa, gradacji win i systemu kar, zanikowi uległa hierarchia wartości, porządkujący życie ludzkie. Problemem staje się pytanie, do jakiego stopnia człowiek potrafi się dostosować do narzuconej rzeczywistości. Opowiadanie to można uznać za wstęp do opowiadań obozowych. Z Pożegnaniem z Marią i opowiadaniami obozowymi łączy Chłopca z Biblią wspólny narrator.
DZIEŃ NA HARMENZACH: Opisuje jeden dzień pracy komanda zatrudnionego w gospodarstwie rolnym Harmenze. Jest to sprawozdanie z zajęć, rozmów i transakcji. Dowiadujemy się, że więźniowie i funkcyjni (kapo, piper) stale prowadzą handel wymienny. Tadeusz rozmawia z panią Haneczką o możliwości skombinowania w gospodarstwie czegoś do zjedzenia. Pani Haneczka pomogła Tadeuszowi przeżyć pierwsze dni obozu, Tadeusz miał dla niej prezent w postaci dwóch kawałków chleba, ale ktoś mu je ukradł. Dotarły one jednak do niej okrężną drogą przez kapo o imieniu Iwan. Głodni wciąż Grecy też rozmawiają o jedzeniu. Żyd Beker opowiada, że sam zabił własnego syna, bo ukradł chleb, a za to - według praw obozowych - mogła go spotkać tylko kara śmierci. Beker mówi, że prawdziwy głód panuje wtedy, gdy „człowiek patrzy na drugiego człowieka jak na obiekt do zjedzenia”. Rozmawiają też więźniowie o wybiórce i selekcji. Starzy więźniowie przeczuwają, że to może się zdarzyć i starają się poprawić swój wygląd, masując mięśnie i oczyszczając rany. Są i tacy, którzy zrezygnowali z walki o byt i jedzenie, starają się unikać tylko bicia. Tadeusz z grupą Greków wysłany został po jedzenie. Udało im się wybrać większy kocioł i pozmieniać znaki na kotłach. Z przykrością stwierdzają, że obiad to zupa z pokrzyw. Tadeusz, który nie jest głodny, oddaje swoje porcje kolegom. Przekazuje kapo słoninę od pani Haneczki. Zaobserwował też, że stary Grek wkładał do torby Iwana ukradzioną gęś. Wartownik wypatrzył, że Tadeusz ma dobre i ładne półbuty i chciał je zamienić na chleb, ale więzień nie przyjmuje propozycji, bo wie, że może za nie otrzymać pół litra wódki. Te chaotycznie zgromadzone sceny ukazują, że całe bytowanie więźniów obracało się wokół jedzenia i unikania bicia. Sprytniejsi i znający obozowe prawa, jak Tadeusz, mają szansę przeżyć. Wie on, jak podejść funkcyjnych, ofiarowując cytrynę, zegarek, umie zdobyć żywność, więc je kanapki z pasztetem, nie zupę z pokrzyw. Nie ryzykuje życia, by zyskać chleb dla głodnych Greków, nie pożałuje idących do gazu. Obóz wytworzył własne prawa: każdy walczy sam o jedzenie dla siebie, można wybrać lepszy kocioł, ale można za miarkę kaszy zostać skopanym. Ze zrozumieniem spotyka się też zabicie syna, bo ukradł chleb. Ludzka egzystencja sprowadza się do bezwzględnej, okrutnej walki o przetrwanie. Jedyną nadzieją są wieści z frontu, informacja, że Rosjanie zajęli Kijów i że może uda się dożyć końca wojny, bo wszystkich krematoria nie pomieszczą. Bohater-narrator opowiadań, który przywykł do życia w czasie okupacji, szybko nauczył się też praw więziennych i obozowych. Obóz w jego relacji jest miejscem strasznym, miejscem poniżającej pracy, zabiegów o kromkę chleba, podlizywania się funkcyjnym, którzy bez litości biją za byle co, ale nie jest to obóz śmierci. W tym obozie można żyć, dobrze jeść, mieć ładne buty i pachnące mydło. Żyje się co prawda w cieniu krematorium, ale i do tego można przywyknąć. Ceną jest przyjęcie obozowych reguł gry, odrzucenie dekalogu i miłości bliźniego, zanik współczucia, wrażliwości i litości, bo przeżyć można tylko kosztem innych ludzi. W obozie, jak w dżungli, przeżyć może tylko najsilniejszy, sprytniejszy.
PROSZĘ PAŃSTWA DO GAZU: Opowiadanie to jest dalszym ciągiem sprawozdania Tadeusza z jego obozowych doświadczeń. Tym razem uzupełnił skład „Kanady” - komanda zajmującego się nadchodzącymi transportami, W czasie oczekiwania na transport Henri poucza kolegę, co i w jaki sposób można brać dla siebie z segregowanych rzeczy, odebranych przybyłym. Tymczasem przybywa pociąg z Będzina i Sosnowca. Wysiadający pytają, co ich czeka, więźniowie jednak nie informują ich, że zostaną zagazowani, że tylko młodzi i zdrowi znajdą się w obozie. Tadeusz wynosi kilka zaduszonych i zdeptanych niemowląt. Na rozkaz esesmana oddaje je kobietom, one jednak wzbraniają się przed wżyciem ich, bo domyślają się, że kobiety z małymi dziećmi zostaną skierowane do gazu. Zachowanie kobiet irytuje Tadeusza. Przerwa między transportami to czas na segregowanie dobytku przybyłych, na handel i ukrywanie zdobyczy. Więźniowie tłumią swe reakcje, ale kolejny transport wyzwala w nich agresję. Andrzej, marynarz z Sewastopola, brutalnie za włosy ciągnie i wrzuca na ciężarówkę kobietę, która wypiera się własnego dziecka. Tadeusz ma dość, pracę w upale, wśród trupów i krzyku żywych odczuwa jak koszmar, marzy, by znów znaleźć się w obozie, który wydaje mu się być „jakąś zatoką spokoju”. Po skończonej pracy „Kanada objuczona chlebami, marmoladą, cukrem, pachnąca perfumami i czystą bielizną, ustawia się do odmarszu. Obóz będzie parę dni żył z tego transportu”.
W opowiadaniu tym proces zlagrowania dosięga dna. Jest to już kres wytrzymałości człowieka, nawet starego więźnia. Tadeusz wiele widział i przeżył, ale praca przy rozładunku transportu przekracza i jego wytrzymałość. Zastanawiające, że nie czuje on miłości ani współczucia, ale gniew, rozdrażnienie, wręcz nienawiść wobec tych, którzy za chwilę będą martwi. Nie przeszkadza mu to cieszyć się ze zdobyczy, które niesie do obozu, by wymienić na potrzebne rzeczy, bo dzięki nim przeżyje być może jeszcze kilka dni.
U NAS W AUSCHWITZU...: Podobnie jak w poprzednich opowiadaniach i w tym występuje ten sam narrator-bohater, Tadeusz. Na opowiadanie składają się listy Tadeusza do dziewczyny, pisane z Oświęcimia do Brzezinki oraz obserwacje i spostrzeżenia bohatera, wysłanego do Oświęcimia na kurs sanitarny. Jako fleger jest więźniem uprzywilejowanym, jest zwolniony z apelu i innych obowiązków, dysponuje lekami, ma więcej żywności. Zwiedzając obóz oświęcimski, zauważa, że starzy więźniowie z wyższością i nie skrywaną dumą mówią o nim „u nas w Auschwitzu ...” i z góry patrzą na więźniów z Brzezinki. Chwalą się prawie domową atmosferą obozu, murowanymi barakami, wybrukowanymi placami i kilkoma anemicznymi drzewkami. O tym, że w obozie można żyć, świadczy wnętrze baraku, w którym mieszkają sanitariusze: miękkie koce na łóżkach, od święta obrus na stole. Flegerzy chodzą w cywilnych ubraniach. Wszystkie te spostrzeżenia świadczą, że do obozu można się było przyzwyczaić oraz że i w takim miejscu można było nieźle żyć (wyznanie bohatera, że lepiej jada w obozie niż w domu), o ile było się w uprzywilejowanej sytuacji. Mimo krematorium i codziennego obcowania ze śmiercią można było w obozie korzystać z takich pozorów normalnego życia, jak puff (dom publiczny), sala muzyczna czy biblioteka (stale zamknięta), wreszcie muzeum. Dostęp do nich był trudny, ograniczony, ale uprzywilejowani czasami z nich korzystali i można było nimi chwalić się przed różnymi komisjami. Zaświadczenia o prawie korzystania z wizyty w domu publicznym też były przedmiotem handlu. Dla mężczyzn przebywających w obozie przez dłuższy czas, wszelkie kontakty z kobietami były atrakcyjne. Taką okazją był blok dziesiąty, gdzie przebywały kobiety, na których przeprowadzano doświadczenia medyczne. Niektórzy więźniowie włamywali się do nich. Narrator nazywa Oświęcim „ obozem oszustw”, gdyż wszystko robione jest tutaj dla pozoru, by oszukać ludzi z zewnątrz, a także samych więźniów. To, że niektórzy z nich mogą oglądać mecz bokserski, wysłuchać koncertu czy współżyć z kobietami, demoralizuje ich, skłania do czynów niemoralnych, do życia kosztem innych. Tadeusz zastanawia się nad biernością ludzi idących na śmierć i stwierdza, że jedyną ich bronią jest duża liczba, której nie pomieszczą komory gazowe. Flegerzy, którzy przyjechali z różnych obozów, dzielą się spostrzeżeniami na temat zachowań oprawców i szczególnie okrutnych sposobów zabijania ludzi. Tadeusz snuje rozważania o nadziei, która doprowadza ludzi do popełniania najgorszych czynów na współwięźniach, gdyż człowiek wierzy w lepszą przyszłość, szansę przeżycia. Narrator wyraża pragnienie, by - jeśli przeżyje - potrafił nazwać to, co przeżył, nawet swój kompleks obozowy, polegający na bezczynnym patrzeniu na mordowanie innych ludzi. Zwierza się, że pragnąłby, dla rozładowania tego kompleksu, zabić własnymi rękami kilku zbrodniarzy. Wśród opowiadań o cierpieniach i czynach więźniów zwraca uwagę historia Żyda, który okłamał własnego ojca, idącego do komory gazowej, że będą mogli porozmawiać po kąpieli. Tylko na tyle litości mógł się zdobyć więzień, zresztą bał się narazić esesmanom. Narrator snuje w tym opowiadaniu wiele refleksji na temat istoty obozów koncentracyjnych i ekonomicznych podstaw ich istnienia. Powstały one po to, by wykorzystać pracę więźniów, a ich samych zniszczyć, poniżyć. Mimo strasznych warunków życia nie można jednak odebrać człowiekowi jego godności, która „leży w jego myśli i jego uczuciu”. Mimo zlagrowania człowiek potrafi kochać, marzyć o przyszłości. Są też granice zlagrowania. Gdy Tadeusz usłyszał od Żyda Abramka, jak sonderkomando bawi się, usprawniając system spalania ciał poprzez podpalanie nie ogolonych główek dzieci, by od włosów zapaliła się reszta, stwierdza z goryczą, że „to jest nieprawda i groteska, jak cały obóz, jak cały świat”. W tym opowiadaniu jest najwięcej komentarzy, ocen narratora, dotyczących całego systemu stworzonego przez okupantów, a nawet oskarżeń całej cywilizacji. Składa się ono z wielu luźnych scen, spostrzeżeń, obserwacji i refleksji. Problemem w nim także, jak w innych, jest zniszczenie psychiki i etyki człowieka w ekstremalnych obozowych warunkach.
BOHATER OPOWIADAŃ T. BOROWSKIEGO - CZŁOWIEK ZLAGROWANY: Bohaterami opowiadań T. Borowskiego są prości, zwyczajni, często bezimienni ludzie poddani okupacyjnemu terrorowi, ograniczani zakazami, kartkami, przydziałami, a później torturowani i zabijani w obozie, W tych nieludzkich warunkach chcieli żyć, usiłowali przeżyć, przetrwać, doczekać wolności. Można było walczyć, buntować się, sprzeciwiać - ci najszybciej ginęli jako bohaterowie, godni szacunku, ale martwi. Inną postawą była bierność, rezygnacja. Ci ludzie stawali się w obozie muzułmanami: zaniedbani, brudni, popychani nawet przez współwięźniów, podczas selekcji szli do gazu. Wreszcie trzecią postawą było przystosowanie się do warunków obozowych. Spryt, zręczność, kombinowanie, zdobywanie żywności, kradzież, handel wymienny z funkcyjnymi, wkręcanie się do lepszego komanda, zdobycie funkcji sanitariusza, pomocnika strażnika zwiększały szansę przeżycia. Znikały przy tym zasady moralne obowiązujące w normalnym świecie, liczyła się tylko zwierzęca walka o byt, o przetrwanie. Borowski rejestruje odstępstwa od dekalogu, będące codziennym zjawiskiem w obozie: kradzież żywności, podmienianie kotłów z zupą na większe, okradanie transportów, Człowiek rezygnujący z zasad moralnych staje się niewrażliwy, nieczuły, obojętny. Żyje w codziennym sąsiedztwie okropności i śmierci, i potrafi obok nich jeść, grać w piłkę, spacerować, kochać. Wreszcie, by nie narazić się esesmanowi i przeżyć, popycha ojca do komory gazowej, zabija syna, który ukradł chleb, wyrzeka się własnego dziecka. To sytuacje skrajne, ale zlagrowanie ma różne stadia, jest procesem, który postępuje. Prowadzi do tego, że można bez mrugnięcia okiem patrzeć na śmierć, a nawet traktować ciałka dzieci jak szczapy drewna służące na podpałkę. Opisy życia w obozie koncentracyjnym w opowiadaniach Borowskiego są realistyczne a nawet naturalistyczne. Porażają brutalnością, budzą sprzeciw. Oskarżono Borowskiego, że przejaskrawił je, przesadził, wręcz obraził pamięć ofiar, męczenników. Bo Borowski oskarża. Wymowa jego utworów jest oczywista. Szansę na przeżycie były niewielkie, można było przetrwać tylko kosztem innych. Każdy kto przeżył, przeżył dzięki komuś, kto zginął. Ceną przeżycia była degradacja psychiki, rezygnacja z moralności, przyzwolenie na znak wartości. Szlachetni, wartościowi ginęli, przeżywali sprytni, umiejący naginać zasady do warunków, zręczni w przystosowywaniu się. To główny problem opowiadań: zmiany w ludzkiej psychice, wyniszczające działanie na nią ekstremalnych warunków. Tadeusz Borowski posuwa się nawet do tego, że bohaterowi-narratorowi, występującemu we wszystkich opowiadaniach, daje swoje imię i wiele własnych cech. Tadeusz z opowiadań to kreacja artystyczna, a podobieństwa z autorem są świadomą prowokacją artystyczną. Oskarżając Borowski nie chce oszczędzać i siebie. Bo przecież nie oskarża więźniów, którzy znaleźli się w sytuacji przymusowej. Każdy chce żyć, to naturalne prawo człowieka. Nie wolno narzucać ludziom nieludzkich warunków, poniżających godność i zmuszających do walki o przeżycie. Obozy koncentracyjne miały głównie na celu zniszczenie człowieczeństwa, godności poprzez bezsensowną i wyniszczającą pracę, ośmieszające pasiaki, zimno, głód, bicie, wymyślne tortury. Oskarżenie Borowskiego wymierzone jest nie w więźniów, którzy po prostu chcieli żyć i mieli do tego prawo, a w twórców antyludzkiego, odhumanizowanego systemu obozów zagłady. Ciekawa jest też perspektywa, z jakiej narrator patrzy na obóz. Jest to opowiadanie z pozycji świadka, uczestnika. Pociąga to za sobą rezygnację z konwencjonalnych sposobów budowania akcji jako ciągu interesujących zdarzeń, z konstruowania bohaterów o skomplikowanej psychice.
Narrator Borowskiego sygnalizuje często niemożność ogarnięcia i zrozumienia całości, stąd fragmentaryczność, luźność spostrzeżeń. Sytuację człowieka zniewolonego podkreśla zamknięta przestrzeń obozu oraz bezbarwność opisów. Przedmioty w otoczeniu więźniów zyskały inny wymiar. Przestały być ładne lub brzydkie. Dostrzega się je, gdyż są użyteczne. Na świat patrzy się przez pryzmat sprawy zasadniczej: ciułanej na co dzień szansy na przetrwanie. Gdy otoczenie nie stanowi źródła tak rozumianego pożytku, patrzy się na nie zupełnie inaczej: „Później szliśmy bardzo piękną drogą do Oświęcimia, widzieliśmy kupę krajobrazu” (U nas w Auschwitzu ...). Opisy dokonywane są więc z perspektywy więźniów. Autor podkreśla relatywizm wszelkich odczuć i emocji. Oglądanie jak inni stoją w szeregu rodzi poczucie lepszego losu, niezależności. Szczęściem jest pobyt w szpitalu, i to jeszcze, że z okna nie widać krematorium. Prowadzi to do sarkastycznego stwierdzenia: „Ludzie w Oświęcimiu są zakochani”. Ofiary przemocy uznały rzeczywistość obozową za normalną, zwykłą. Zmienić trzeba było tylko skalę odczuć i wartości. Oto co zrobiono z człowiekiem, z jego psychiką, z poczuciem norm etycznych. Obraz Borowskiego burzy więc złudzenia i mity o istocie człowieczeństwa. Borowskiego przy tym właściwie nie interesuje, że warunki obozowe mogły złamać jednostkę. Przedstawia on masowość działania systemu. W opowiadaniach obozowych nie mamy prawie bohaterów indywidualnych, spotykamy się z pewną masą ludzi poddanych wspólnemu losowi. Narrator, choć jest zindywidualizowany, też kryje się w masie więźniów. Sygnałem tego jest ciągła zmiana form gramatycznych z pierwszej osoby liczby pojedynczej na pierwszą osobę liczby mnogiej. Borowskiemu chodzi o podkreślenie, że Tadeusz jest jednym z wielu, a więc kreacja narratora jest świadomym konstruowaniem doznań, przeżyć człowieka zlagrowanego, a nie odbiciem indywidualnych doświadczeń autora.
Jedną z cech człowieka zlagrowanego jest też brak porównania z wolnością. Wspomnienia rzeczywistości zza drutów są bardzo rzadkie. Dla tych ludzi istnieje tylko teraźniejszość. Wspomnienia mogą być przyczyną załamań, mogą prowadzić do gazu, bronią się więc przed nimi wszyscy. Ta zbiorowa amnezja jest miarą dehumanizacji - upodobnienia człowieka do zwierzęcia. Liczy się tylko to, co teraz, co służy przetrwaniu. By to ukazać w pełni, musiał narrator opowiadać z perspektywy wewnętrznej i być jednym z ludzi zlagrowanych.
OSKARŻYCIELSKA WYMOWA OPOWIADAŃ BOROWSKIEGO: Kolejne opowiadania T. Borowskiego układają się w pewną całość. Pożegnanie z Marią ukazuje wpływ codzienności okupacyjnej na ludzi, którzy usiłują jakoś w niej się znaleźć. Chłopiec z Biblią w symboliczny sposób ilustruje jak wyzbywanie się chrześcijańskich zasad i norm pozwala przetrwać więzienie. Wreszcie opowiadania obozowe ukazują proces zlagrowania człowieka w obozach koncentracyjnych. Łączy te opowiadania wspólny bohater, Tadeusz, będący jednocześnie ich narratorem. Kompozycja utworów jest luźna, są one zbiorem opisów, spostrzeżeń, obserwacji, przytoczeń opowieści i sprawozdań innych więźniów. Wątła akcja spina tylko wydarzenia jednego lub kilku dni. Autor posługuje się metodą behawiorystyczną, tzn. rejestruje gesty, czyny bohaterów, nie komentując, nic oceniając ich, unikając wnikania w ich motywy i przeżycia wewnętrzne. Pozostaje tylko brutalny opis czynów, działań. Wbrew pozorom powiększa to jeszcze wrażenie, jakie wywołują te utwory. Brutalna szczerość pisarza oskarża tym bardziej twórców ideologii i systemu ludobójstwa.
Jednak w opowiadaniu U nas w Auschwitzu ... narrator snuje pewne refleksje, które pełnią funkcję komentarza i mają wyraźnie oskarżycielką wymowę. Dotyczą one „obozu oszustw”, jakim stał się Oświęcim, w którym stwarzano pozory normalności, by zwieść więźniów i gości z zewnątrz (mecz bokserski, piłka nożna, koncerty, puff itp.) Narrator stwierdza, że obóz jest właściwie fabryką, przynoszącą wielkim firmom i państwu ogromne korzyści ekonomiczne, Zyski czerpią takie firmy, jak Lenz, Wagner, Siemens, z pracy więźniów korzystają też małe firmy i wielu nieświadomych ludzi. Tadeusz dochodzi do wniosku, że cała cywilizacja od starożytności została zbudowana na pracy tysięcy niewolników, wznoszących piramidy, akwedukty, kładących drogi, koleje żelazne. Jest to więc cywilizacja oparta na niewolniczej pracy i kłamstwie. Kłamali historycy i pisarze, bo milczeli o tych, którzy faktycznie budowali świat. Jeśli zwyciężą hitlerowcy - myśli Tadeusz - i o nas nikt nie napisze, zapomną o nas, więźniach. Wyznaje, że zawsze lubił Platona, a teraz wie, że on kłamał mówiąc, że w rzeczach ziemskich odbija się idea. Zdaniem narratora, w „rzeczach ziemskich odbija się ciężka, krwawa praca człowieka”. Nie ma zatem prawdy, dobra i piękna, skoro u ich podstaw „leży krzywda człowieka”. Refleksje narratora opowiadań rozszerzają więc akt oskarżenia za stworzenie obozów koncentracyjnych na całą cywilizację oraz kulturę. Negują jej dorobek i wartość, bo nie spełnia zadania, o którym mówi Tadeusz w Pożegnaniu z Marią, że „miarą poezji, a może i religii jest miłość człowieka do człowieka, którą one budzą”.
Jeśli po dwudziestu wiekach rozwoju człowiek stworzył obozy koncentracyjne, to - zdaniem Borowskiego - cała ta cywilizacja nic nie jest warta, zaś kultura oparta na fałszu nie odegrała roli, którą sobie sama wyznaczyła. Borowski jest jednym z wielu pisarzy wojennych, którzy postawili tezę o kryzysie cywilizacji i kultury w XX w. Polega on na zachwianiu wartości i zasad, na relatywizmie moralnym, na naginaniu norm do potrzeb ideologii.
Już debiutancki tom poezji T. Borowskiego Gdziekolwiek ziemia... sygnalizował, że był on katastrofistą, przerażonym zagładą wartości stworzonych przez kulturę oraz dostrzegającym w postępie cywilizacyjnym głównie wydoskonalenie sztuki zabijania. Triumfy cywilizacji technicznej objawiły mu się w latach wojny zniszczeniami, zagładą miast i ludzi.
Człowiek, który przeżył Oświęcim, sięga jeszcze głębiej w tragiczną materię świata. Zbliżył się on do przerażającej niekiedy prawdy o naturze ludzkiej. Proza Borowskiego zwrócona jest przeciwko mitom, jakie człowiek przez wieki tworzył na swój temat. Pisarz postawił przed sobą zadanie powiedzieć prawdę o człowieku - do jakich czynów jest zdolny, jak daleko potrafi się posunąć. Jego proza jest oskarżeniem głównie sprawców, ale i gorzkim rozpoznaniem granic człowieczeństwa w ofiarach. Nie sprawdziły się wartości stworzone przez kulturę. Piekielny eksperyment obozów doprowadził do dewiacji psychiki - obóz można polubić, znika odwaga i bohaterstwo, nie ma solidarności poniżonych: „Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały: Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek się nie poruszył, ani jedna ręka nie podniosła się”, zastępuje je relatywizm moralny. Możliwe okazało się ukształtowanie jednostki zubożonej o wszelkie wartości duchowe, pozbawionej przeszłości, żyjącej tylko dniem dzisiejszym, sterowanej przestrachem i głodem. Człowiek stał się ślepą siłą roboczą, zwierzęciem, bez woli, możliwości wyboru zachowań i czynów, ograniczonym do sfery biologicznej, instynktownej. Oczywiście, podmiotem oskarżenia jest system faszystowski, ale także sam człowiek, zbiorowość ludzka i drzemiące w niej ciemne siły. Najbardziej przerażające jest odkrycie faktu, że można sterować zachowaniami ludzi, złamać wszelkie normy moralne, że nie ma w naturze ludzkiej nic stałego, że postępowanie ludzi zależy od systemu działających nań bodźców.
GUSTAW HERLING-GRUDZIŃSKI
BIOGRAFIA
Gustaw Herling-Grudziński urodził się w 1919 roku w Kielcach. Po maturze, od 1937 roku, studiuje polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W październiku 1939 r., a więc po wybuchu drugiej wojny światowej, zakłada Polską Ludową Akcję Niepodległościową (jedną z pierwszych organizacji konspiracyjnych). Próbując przedostać się na Zachód, wyjeżdża w poszukiwaniu kontaktów do Białegostoku i do Lwowa, a jeszcze później do Grodna. W czasie próby przedostania się na Litwę, w marcu 1940 roku, zostaje schwytany przez NKWD i skazany na pięć lat pobytu w sowieckich łagrach. Początkowo przebywa w więzieniach w Witebsku, Leningradzie i Wołogdzie, skąd zostaje przetransportowany do obozu w Jercewie. Po głodówce protestacyjnej w styczniu 1942 r. zostaje zwolniony z obozu i wcielony do armii generała Władysława Andersa, z którą opuszcza Związek Radziecki. Herling-Grudziński walczy w szeregach Drugiego Korpusu, między innymi pod Monte Cassino (krzyż Virtuti Militari).
W roku 1947 wraz z Jerzym Giedroyciem zakłada w Rzymie Instytut Literacki i wydaje miesięcznik „Kultura”. Mieszkając w Londynie (1947-1952), współpracuje z „Wiadomościami”, kierowanymi przez Mieczysława Grydzewskiego. W latach 1952-1955 pracuje w rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa w Monachium. Od roku 1955 przenosi się na stałe do Neapolu.
Na twórczość Gustawa Herlinga-Grudzińskiego składują się między innymi: szkice literackie Żywi i umarli (1945 - debiut książkowy), Inny świat (1951 - wydanie angielskie, 1953 - wydanie polskie), kilkutomowy Dziennik pisany nocą (od roku 1973) oraz zbiór Wieża i inne opowiadania (1988 - pierwsza po wielu latach przerwy książka Grudzińskiego wydana oficjalnie w Polsce).
Inny świat
TEMATYKA I PROBLEMATYKA UTWORU
LAGRY A ŁAGRY: Nie wolno mylić tych dwóch pojęć. Świat lagrów to świat niemieckich obozów koncentracyjnych (w języku niemieckim: obóz koncentracyjny to „Konzentrationslager”). Rzeczywistość lagrową opisuje między innymi Tadeusz Borowski w swych Opowiadaniach. Natomiast termin „łagier” pochodzi od rosyjskiego „łager” [czyt. łagier], czyli obóz. Człowiek żyjący w łagrze i dostosowany do tej rzeczywistości jest określany mianem człowieka złagrowanego.
INNY ŚWIAT JAKO DOKUMENT: Inny świat. Zapiski sowieckie - to jedna z najbardziej wstrząsających książek literatury łagrowej. Ma charakter wspomnieniowy. Opisuje warunki życia więźniów sowieckich obozów. Należy do tzw. prozy przezroczystej, wehikularnej (stronniczej), stawiającej tezy. Wyrasta z przeżyć i doświadczeń więziennych oraz obozowych Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i jego współtowarzyszy niedoli w nieludzkim świecie, Napisana w latach 1948-1950, po raz pierwszy została wydana w języku angielskim w roku 1951 w Londynie, a w języku polskim w dwa lata później, również w Londynie. Głównym założeniem utworu jest ukazanie roli obozów w państwie totalitarnym. Wyodrębnia on ich dwie funkcje:
eliminowanie ze społeczeństwa jednostek uznanych za „szkodliwe” lub wrogie, poddawanie ich procesowi resocjalizacji przez wpajanie im norm moralności socjalistycznej, utrzymywanie przez komunistów monopolu na władzę;
dostarczenie taniej siły roboczej podczas realizacji gigantycznych inwestycji przemysłowych.
Ogólnie jest to książka-dokument, uwieczniająca świat łagrów sowieckich.
TYTUŁ UTWORU: (Inny świat - główny; Zapiski sowieckie - podtytuł) wyjęty został z zamieszczonego przed tekstem motta - cytatu z książki Zapiski z martwego domu F. Dostojewskiego. Motto brzmi następująco: „Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli”. Tekst dedykowany jest Krystynie.
Motto jest swoistym wprowadzeniem samego autora do zrozumienia mechanizmu istnienia łagrów. Świat, w którym znalazł się człowiek, można zrozumieć dopiero wtedy, gdy zapomni się o przedobozowej wolności. Ten inny świat stworzył swój własny system etyczny, którego więźniowie muszą przestrzegać, jeśli pragną przetrwać. Podtytuł Zapiski sowieckie i motto kierują uwagę na to, że opisane w utworze miejsca i sytuacje nie będą podobne do niczego, co znamy z życia na wolności. A więc, że będą to opowieści o świecie niewyobrażalnym, o świecie, w którym człowiek został zmuszony żyć i do którego musiał się przystosować. Ten świat był, jak zresztą cała Rosja, martwym domem, z którego nie było wyjścia. A jeśli już, to poprzez anonimową śmierć w wielkich męczarniach.
BOHATER zbiorowy - społeczność więzień i łagrów sowieckich różnej narodowości, z różnych grup społecznych i zawodowych. W większości tworzą ją skazańcy polityczni - „wrogowie” państwa sowieckiego i recydywiści. Są tu Niemcy, Polacy, Gruzini, Uzbecy, Ormianie, Ukraińcy, Rosjanie itd. Ogólnie autor dzieli ową społeczność na „bezprizornych”, „inteligencję rewolucyjną”, „urków” -recydywę proletariacką, „bytowników”, „słabosiłków”, „stachanowców”, „aktirowkę” i „ iteerowców”. Wśród nich można też wyróżnić bohatera głównego i jednostkowych:
bohater główny - Gustaw Herling-Grudziński - pełni w utworze funkcję narratora-uczestnika wydarzeń więziennych i lagrowych, rejestratora i zarazem interpretatora zadającego pytania, stawiającego tezy oraz filozofa, którego nurtują podstawowe problemy ludzkiej egzystencji w ekstremalnych (skrajnych) warunkach;
bohaterowie jednostkowi - wysuwają się na czoło w poszczególnych rozdziałach książki. Stają się niejako uzupełnieniem wydarzeń, które opisuje narrator. Jest ich wielu, a na szczególną uwagę zasługują: Paweł Iwanowicz, Dimka, Gorcew, Zabójca Stalina, Michaił Aleksiejewicz Kostylew, Michaił Stiepanowicz, Jegorow, Jewgienia Fiodorowna, Natalia Lwowna, Machapetian, Sadowski, Polacy: B., T. i M. oraz Tania. Ich indywidualne biografie, wplecione w poszczególne rozdziały, ilustrują doskonale funkcjonowanie mechanizmów obozowych i przebieg masowej łagierniczej tragedii ludzi. Są najznakomitszym i wstrząsającym świadectwem zbrodni epoki stalinowskiej.
MIEJSCE AKCJI: dokładnie określone. Obejmuje drogę Gustawa Herlinga przez więzienia: w Grodnie, Witebsku, Leningradzie i Wołogdzie do obozu w Jercewie. Większość wydarzeń rozgrywa się w Jercewie, należącym do systemu łagrów kargopolskich, umiejscowionych nad Morzem Białym koło Archangielska. Następne miejsca: Świerdłowsk, Buj, Czelabińsk, Kazachstan, Krasnowodsk, Pahlevi w Persji i Rzym - to droga do wolności. Autor wspomina także o Drugiej Aleksiejewce, Kołymie, Kruglicy, Mostarnicy i Niandomie, gdzie również znajdowały się sowieckie łagry.
CZAS AKCJI-FABULARNY: akcja tego utworu rozgrywa się w czasie pobytu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (bohater książki występuje tu pod własnym, czyli autora, imieniem i nazwiskiem) w sowieckich łagrach. Od momentu osadzenia w więzieniu w Witebsku (koniec lata 1940 r., opisane w książce przejście więźniów przez miasto do więzienia miało miejsce w czerwcu) do osadzenia Grudzińskiego w łagrze w Jercewie (system obozów kargopolskich) i uwolnienia go stamtąd po głodówce, minęły dwa lata. Grudziński zostaje zwolniony z łagru 20 stycznia 1942 roku. Następne wydarzenia opisane w książce to wyjazd bohatera z Jercewa do Wołogdy (styczeń 1942), a następnie dotarcie i wstąpienie do armii polskiej generała Andersa (Herling-Grudziński został wcielony do 10. Pułku Artylerii Armii Polskiej w dniu 12 marca 1942 roku w miejscowości Ługowoje w Kazachstanie). Ostatnia data dzienna związana jest z wyjazdem z ZSRR: „2 kwietnia (1942 - przyp. aut.) zaś spałem już na piaszczystej plaży w Pahlevi poza granicami kraju, w którym - jak czytam w moim dzienniczku - można zwątpić w człowieka i sens walki o to, aby mu było lepiej na ziemi”. Inny świat kończy się krótkim Epilogiem, którego akcja rozgrywa się już po wojnie, w czerwcu 1945 roku w Rzymie.
Czas historyczny sięga okresu wcześniejszego, a więc obejmuje rewolucję październikową w Rosji, „wielką czystkę” w latach 1936-37, kapitulację Warszawy we wrześniu 1939 roku oraz walki na frontach II wojny światowej. O tych datach i wydarzeniach autor opowiada w poszczególnych rozdziałach książki.
PROBLEMATYKA odnosi się przede wszystkim do sytuacji ludzi dotkniętych totalitaryzmem komunistycznym. Na jej czoło wysuwają się takie problemy, jak:
społeczny - życie rosyjskiego społeczeństwa pod panowaniem Stalina; życie społeczności obozowej;
polityczny - działalność mechanizmu totalitarnego; układy pomiędzy państwami, np.: Rosja - Niemcy, Rosja - Polska; martyrologia narodów ujarzmionych przez Związek Sowiecki;
egzystencjalny - odnosi się nie tylko do istnienia jednostki, ale i całej społeczności obozowej; dotyka spraw ludzkiej egzystencji w ekstremalnych warunkach - strachu przed śmiercią, instynktu przetrwania;
filozoficzny - analiza funkcjonowania niepodważalnych zasad etycznych w warunkach ekstremalnych;
moralny - zachowanie się człowieka dotkniętego barbarzyńskimi prawami „moralności obozowej”.
CECHY PAMIĘTNIKA, DOKUMENTU I DZIEŁA LITERACKIEGO: Inny świat należy z pewnością do literatury dokumentalnej. Wszystkie przedstawione w utworze zdarzenia, tak w planie historycznym jak i w osobistym, są autentyczne. Narrator nie kryje swego nazwiska, tak samo pisząc o bohaterach posługuje się nazwiskami, w kilku sytuacjach inicjałami. Prawdomówność autora została poświadczona przez szczerość i skromność, z jaką pisze o sobie, ujawniając siłę i słabość swego charakteru, poddanego tak ciężkiej próbie. Miejsce akcji ściśle określone, daty wymienione w tekście, także potwierdzają dokumentalny charakter utworu.
Jest to pamiętnik z narratorem w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Czasami posługuje się autor pierwszą osobą liczby mnogiej, co jest wyrazem poczucia więzi i solidarności ze współwięźniami. Należy tu podkreślić bardzo ważną cechę tego pamiętnika - otóż „ja” nie wysuwa się w nim na pierwszy plan, co byłoby zrozumiałe przy konsekwentnym realizowaniu tego gatunku. Autor nie pisze o sobie, a o obozach i więźniach. Nie użala się nad sobą, nie podkreśla własnych cierpień i bohaterstwa. Nie są one większe, ani szczególniejsze na tle losów innych.
Pamiętnik napisany został po wojnie, zdarzenia odtworzone z pamięci, a więc jego kompozycja jest przemyślana i precyzyjnie podporządkowana celom dzieła literackiego, jakim jest przecież Inny świat. Pisarz nie rejestruje więc kolejnych dni swych obozowych przeżyć jak w dzienniku. Podzielił utwór na dwie części, które z kolei dzielą się na rozdziały opatrzone tytułami. Każdy rozdział stanowi odrębny utwór o głębokiej wymowie filozoficzno-moralnej, dotyczącej egzystencji ludzkiej w obozach zagłady. Te opowiadania, nowele skupiają się wokół jakiegoś wydarzenia z życia obozowego lub poświęcone są jakiejś postaci.
Rozpoczynający utwór rozdział Witebsk - Leningrad - Wołogda dotyczy uwięzienia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w więzieniu w Grodnie pod zarzutem szpiegostwa. Potem przebywał w więzieniu w Witebsku. Obserwuje tam skazanych, zwłaszcza „biezprizornych” i w ten sposób poznaje system więziennictwa sowieckiego. Z kolei przewieziono go do Leningradu, a następnie przez Wołogdę do obozu w Jercewie pod Archangielskiem. W czasie transportu obserwuje „urków” - recydywistów i ich obyczaje, co pomaga mu później dać sobie radę w obozie.
Rozdział Nocne łowy przedstawia rolę „ urków” w obozowej hierarchii, ich wzajemną solidarność, oraz dotyczy haniebnego traktowania kobiet w obozie.
Rozdział Praca (podzielony dodatkowo na trzy części: Dzień po dniu, Ochłap, Zabójca Stalina) mówi o codziennym życiu obozu, o ciężkiej pracy, o głodowych racjach żywnościowych, zależnych od wykonania normy. Wiecznie głodni więźniowie walczyli o lepszy kocioł i to łamało bezlitośnie ich solidarność wobec prześladowców. Sami pilnowali normy i potępiali słabszych, którzy nie byli w stanie jej wykonać.
Rozdział Drei Kameraden opowiada dzieje trzech niemieckich komunistów, którzy uciekli po pożarze Reichstagu do ZSRR. Gdy rozczarowali się do kraju, który wcześniej znali tylko z propagandowych broszur, i nie kryli swego stanowiska, zostali aresztowani i znaleźli się w obozie.
Ciekawy i zaskakujący jest rozdział Dom swidanij, opisujący miejsce spotkań więźniów z rodzinami. Ładny, schludny, „znajdował się na pograniczu wolności i niewoli”. Więźniowie latami dobijali się o prawo do tych spotkań, czerpali z tego faktu nadzieję i siłę, by przetrwać. Autor snuje w tym rozdziale refleksje na temat systemu policyjnego panującego w Rosji radzieckiej, który stawia rodziny więźniów w bardzo trudnej sytuacji, bo „bo przestępstwa polityczne uchodzą w oczach NKWD za chorobę zakaźną”, więc krewny, chcąc się spotkać z więźniem, musi wykazać się swą lojalnością i dezaprobatą wobec przestępstwa politycznego, które ten popełnił, a jednocześnie stanowczością w pragnieniu ujrzenia go. To było bardzo trudne. W czasie widzenia nie wolno było poruszać tematów związanych z życiem w obozie. Władze obozowe dokładały wszelkich starań, by zachować pozory dobrego traktowania więźniów, dlatego w przeddzień widzenia skazany szedł do łaźni, do fryzjera i otrzymywał czyste ubranie. Więźniowie wracali często z widzenia jeszcze bardziej przygnębieni i rozczarowani, zwłaszcza gdy rodzinom nie udawało się wykrzesać z siebie odrobiny uczucia, by ogrzać ich zziębnięte serca. Zdarzały się wtedy samobójstwa. Sytuacja rodzin zesłańców była w Rosji rzeczywiście bardzo ciężka, dlatego zdarzało się, że zrywały kontakt z nimi. Mimo tego „”dom swidanij” ostał się w morzu brudu, poniżenia i cynizmu niby jedyna przystań takiego życia uczuciowego, jakiego pamięć przechowała się w obozie z wolności”.
W rozdziale Zmartwychwstanie opowiada Grudziński bardzo ciepło o obozowej służbie zdrowia. Szpital był dla więźniów naprawdę przystanią i marzyli, by się w nim znaleźć. Przyjmowano tylko z gorączką powyżej 39 stopni i niewiele mogli lekarze pomóc zmęczonemu i niedożywionemu człowiekowi. Ale traktowany był po ludzku, współczująco, leżał w czystym łóżku i mógł odpocząć. Rył to „powrót do człowieczeństwa, który przywracał choć na chwilą przed śmiercią poczucie własnej godności”. Siostry odnosiły się do chorych serdecznie, grzecznie, troskliwie. Więzień czuł, że „przysługiwały mu wszystkie prawu człowieczeństwa z wyjątkiem wolności”.
O kolejnym marzeniu więźniów mówi rozdział pt. Wychodnoj dień. Był to dzień wolny od pracy, całodzienny odpoczynek. Zdarzał się on bardzo rzadko, był więc tym bardziej pożądany. Grudziński opisuje zajęcia skazanych w tym dniu, to „jak stawali się nagle bardziej ludzcy i serdeczni”, pisali listy, śpiewali, słuchali muzyki, odwiedzali się i odgrywali przed sobą pozory normalnego życia, by „wykrzesać choć trochę radości ze swego cierpienia”.
Część drugą rozpoczyna dramatyczny rozdział Głód, zawierający obserwacje i refleksje autora dotyczące zmian, jakie dokonują się w ludziach pod wpływem dojmującego uczucia głodu. Stwierdza m. in. że kobiety trudniej znoszą głód, który popychał je do kupczenia swoim ciałem, a jako słabsze stawały się ofiarami, przedmiotem pogardy i poniżenia. Ukazuje mądrego prof. N., który nie mógł „znieść głodu i żył myślą o jedzeniu jak największą, starczą namiętnością swego życia”. Obserwacje te doprowadziły Grudzińskiego do przejmującego stwierdzenia: „Jeżeli istnieje Bóg, niech karze bezlitośnie tych, którzy łamią ludzi głodem”.
Rozdział Zapiski z martwego domu dotyczy pozornie niezwykłego zjawiska, jakimi były potrzeby kulturalne więźniów. Nawet w tak tragicznych warunkach ludzie oczekiwali niecierpliwie na rzadko wyświetlane im, nawet błahe nieraz, filmy. Grudziński zaświadcza, że „kino było czymś więcej niż chleb”. Więźniowie, np. Kostylew, czytali też książki, często zakazane. Natalia Lwowna pożyczyła autorowi Zapiski z martwego domu F. Dostojewskiego. Ze wzruszeniem mówiła przy tym, czym jest dla niej ta książka. Także Grudziński przeczytał ją i bardzo przeżył, dzięki niej wiele zrozumiał o istocie rosyjskich więzień i obozów. W obozie odbywały się też koncerty i umęczeni ludzie słuchali ich ze wzruszeniem. Przypominały im one, że są ludźmi, że tlą się w nich jeszcze ludzkie uczucia, marzenia, tęsknoty.
Rozdział Męka za wiarę jest bardziej osobisty. Grudziński opowiada o desperackiej decyzji, jaką podjął wraz z kilkoma Polakami, by głodówką zmusić władze obozowe do zwolnienia ich, zgodnie z traktatem podpisanym przez ZSRR z rządem polskim w Londynie. Gdy z dwustu Polaków w obozie w Jercewie zostało tylko sześciu, odmówili wychodzenia do pracy i rozpoczęli głodowanie. O tej decyzji pisze Grudziński: „Chciałem własnym życiem zaświadczyć o swoim ostatnim prawie do wolności, którego oni - wieczni niewolnicy - nie ośmieliliby się nigdy żądać dla siebie”. Autor szczegółowo opowiada o swym cierpieniu, o kuszeniu go chlebem i jedzącym co wieczór zupę więźniu karceru. Niezłomna postawa Polaków zmusiła władze obozu do wypuszczenia ich. A przecież mogli zginąć w każdej chwili. Ich przykład świadczy przede wszystkim o tym, że bunt jest możliwy w każdej sytuacji, jeśli tylko starczy człowiekowi woli. Zanim zostali wypuszczeni, przebywali jeszcze przez jakiś czas w trupiarni, wśród umierających, niezdolnych do pracy.
Trupiarnia to jeden z końcowych rozdziałów pamiętnika. Potem nastąpiło zwolnienie Grudzińskiego i długa podróż przez Rosję do polskiego wojska (rozdział pt. Ural 1942). Tak więc kolejne rozdziały utworu tworzą całość, przedstawiającą etapy drogi wiodącej ku śmierci: zatrzymanie człowieka, aresztowanie, przesłuchania, więzienia, zesłanie do obozu, niewolnicza praca, wegetacja za drutami, rozrywki, choroby, wewnętrzny system kontroli więźniów, brutalne eliminowanie chorych i niewydajnych oraz trupiarnia jako ostatni etap przed śmiercią.
Utwór kończy Epilog: Upadek Paryża, który opowiada o spotkaniu w 1945 r. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z jednym z towarzyszy niedoli. W czasie spotkania przybysz opowiada historię swego zesłania i między innymi wyznaje, że aby uratować swoje życie, doniósł na czterech jeńców niemieckich, których następnie rozstrzelano. Oczekiwał, że Gustaw, jako były towarzysz udręki, wypowie jedno słowo: „rozumiem”, uciszające jego wyrzuty sumienia. Nie usłyszał tego słowa. Grudziński tak to tłumaczy: „Wróciłem z takim trudem między ludzi i miałbym od nich teraz dobrowolnie uciekać? Nie, nie mogłem wymówić tego słowa”. Przez miesiące po powrocie z obozu starał się zapomnieć o poniżeniu i ratować w sobie wiarę w ludzką godność, budzić uśpione zasady moralne. Może zaraz po zwolnieniu prędzej zrozumiałby kolegę, ale teraz nie mógł, bo wierzył w niewzruszoną wartość zasad moralnych, których każdy człowiek, w każdej sytuacji, powinien bronić, nawet gdyby to go miało kosztować życie. Na takim ładzie moralnym powinien opierać się porządek świata. „Dni naszego życia nie są podobne do dni naszej śmierci i praw a naszego życia nie są również prawami naszej śmierci”. Zakończenie to ma niemal symboliczny wymiar i głęboką wymowę etyczno-moralną. W „innym świecie” zdarzają się różne straszne rzeczy, do których doprowadza człowieka głód, wycieńczająca praca, zimno, tam istnieją inne prawa i zasady, tam wiele można zrozumieć i wybaczyć, ale gdy się udało wrócić, należy odrzucić tamte prawa i wrócić do ludzkich, tradycyjnych, trwałych zasad obowiązujących w ludzkim świecie. To zakończenie mieści w sobie całe moralne przesłanie utworu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
OBSERWACJE DOTYCZĄCE SYSTEMU OBOZOWEGO ROSJI SOWIECKIEJ: Wiele miejsca w swoim utworze poświęca Grudziński spostrzeżeniom i refleksjom związanym z obserwowaniem więzień, więźniów, obozów, a także życia w Rosji radzieckiej. Korzysta jakby z okazji i rejestruje. Jest przy tym chłodny, obiektywny, rzeczowy. Jest dobrym obserwatorem, własne cierpienia nie tłumią reporterskiej ciekawości ani wrażliwości. Ubarwia swoje uwagi opisami przyrody, posługuje się metaforami i porównaniami. Już w czasie pobytu w Witebsku rejestruje: „Jesień zawisła nad Witebskim rybim pęcherzem, który posikiwał strugami brudnej wody z wylotu rynny nad koszem, osłaniającym dolną połowę krat i widok na dziedziniec więzienny”. Trzeba było chcieć i umieć zaobserwować, i zapamiętać ten widok, to wrażenie. Nawet w najtrudniejszych momentach narrator Innego świata to potrafi. Pierwsze obserwacje więzienne dotyczą plagi nieletnich przestępców, tzw. „biezprizornych” w Rosji i „urków” - przestępców pospolitych.
W więzieniach rosyjskich więźniowie polityczni, ludzie kulturalni, wykształceni byli pomieszani z pospolitymi przestępcami, kryminalistami. Zorganizowani w coś w rodzaju mafii nieletni przestępcy szpiegowali, donosili, terroryzowali innych więźniów. Grudziński przytacza przykład, gdy stary Żyd, szewc, pokazał mu zdjęcie syna lotnika, a jeden z „biezprizornych” doniósł o tym strażnikom, którzy odebrali Żydowi zdjęcie ze słowami: „Nie ma w więzieniu synów”. W czasie przemarszu przez miasto narrator spostrzega jego szarość i opustoszałe ulice. Zwraca ze zdziwieniem uwagę na nielicznych przechodniów, którzy mijają kolumnę więźniów, odwracając głowy. Zauważa, że są oni biednie ubrani, przemykają się chyłkiem. Wzdycha: „Ile bym wówczas dal za to. żeby zobaczyć grupkę wesoło rozmawiających ludzi”, a kończy opis słowami: „Nie było to miasto Smutku, było to miasto, w którym nie gościła Radość”.
W Leningradzie, w więzieniu na Krestach, spotyka autor podobnych sobie ludzi, którzy badają życie więzienne. Porównując dane, zebrane przez siebie, dochodzą wspólnie do wniosku, że w Leningradzie siedziało wówczas 40 tyś. ludzi, po 70 w celach przeznaczonych dla 20 ludzi. W dyskusjach pojawiała się liczba od 18 do 25 milionów niewolników w całym Związku Radzieckim. W Leningradzie miał Grudziński okazję zobaczyć luksusowy pawilon więzienny, zupełnie pusty, pełniący funkcję eksponatu pokazywanego delegacjom zagranicznym. Był to jeden z dowodów na kłamstwo, oszustwo, pozoranctwo całego systemu. Spotkał też wielu wyższych oficerów, oskarżonych w 1937 r. o szpiegostwo, a także groźnych recydywistów - „urków”, którzy rządzili w więzieniach, nawet strażnicy się z nimi liczyli. Metody ich działania poznał w czasie transportu do obozu, gdy odebrali płaszcz jednemu z więźniów, bo któryś z „ urków” przegrał go w karty. „Gra o cudze rzeczy należy do najpopularniejszych rozrywek wśród urków”, a przegrywający ma wyegzekwować przedmiot od ofiary. Płaszcz należało oddać, gdyż „urka” groził, że wykluje oczy i nie były to czcze pogróżki. „Urkowie” rządzili też w obozie, byli brygadzistami, innymi funkcyjnymi, trzymali się razem. Wszechwładnie rządzili w żonie od wieczora do świtu. Żadnego strażnika nie było wtedy w obozie, więc odbywały się samosądy i polowania na kobiety. Żadna kobieta nie mogła wychodzić z baraku po zmierzchu, gdyż groziło jej brutalne zgwałcenie przez „urków”. Niektóre ratowały się, szukając możnego opiekuna wśród prześladowców.
Obóz w Jercewie, w którym znalazł się Grudziński, stanowił centrum kargo-polskiego „ośrodka przemysłu drzewnego z własną bazą żywnościową, z własnym tartakiem, z dwiema bocznicami kolejowymi i własnym miasteczkiem za „zoną” dla administracji i straży obozowej”. Więźniowie byli tanią siłą roboczą. Pracowali w ciężkich warunkach, w mrozie do 40 stopni Celsjusza. Wyżywienie nie przekraczało 300 gramów czarnego chleba i jednego talerza gorącej zupy na dobę. Mało kto wytrzymywał pracę w lesie. Nawet najsilniejszy po dwóch latach był tak wycieńczony, że trafiał do „trupiarni”, gdzie dogorywał.
Grudziński miał szczęście, bo po opłaceniu się „urce” dostał przydział do brygady tragarzy w bazie żywnościowej. Pracował nieraz po dwadzieścia godzin na dobę, ale miał okazję, by ukraść coś do jedzenia. Stopniowo poznaje teraz prawa rządzące obozem i obserwuje ludzi. Najgorsze w ich losie było to, że odebrano im nawet nadzieję. Ani jeden z nich nie mógł wiedzieć na pewno, kiedy skończył mu się wyrok. Lekką ręką dodawano im kolejne dziesięć lat niewoli. Przytacza autor przykład kolejarza z Kijowa, Ponomarenki, który odsiedział dziesięć lat i w dniu ukończenia wyroku przedłużono mu go bezterminowo. Umarł na atak serca, bo „podrażnił los bezmyślną ufnością”. Więźniowie dzielili się według normy wykonywanej pracy, od której zależał przydział żywności. Najwięcej było jednak tych, którzy nie mieli siły wykonać normy, a więc dostawali najmniej jedzenia. To był właściwie wyrok śmierci. To właśnie oni zamieszkiwali „trupiarnię”. Nie tylko praca wyniszczała więźniów, na miejsce pracy trzeba było nieraz iść od pięciu do siedmiu kilometrów. Pracowało się brygadami, zespołowo. Funkcja brygadiera była bardzo ważna - od niego zależało obliczanie normy i tzw. „tufta”, czyli umiejętne oszustwo podwyższające wykonaną normę. Skazani opłacali przydziały do lepszej brygady, dawali też łapówki za podwyższenie wykonanej normy, a więc opłacało się być brygadzistą. Praca trwała 11 do 12 godzin, potem następował morderczy marsz do obozu i dopiero wtedy więźniowie otrzymywali posiłek. Cały dzień pracowali o głodzie! Drobiazgowo obliczane normy przeliczane na zarobione ruble, stanowiły podstawę utrzymania więźniów. Na ironię zakrawa fakt, że więźniowie płacili za swe utrzymanie w obozie.
W rosyjskich więzieniach i obozach, obok przedstawicieli narodów Związku Radzieckiego, przebywali Żydzi, Polacy, Niemcy, Finowie. Powodem uwięzienia za przestępstwa polityczne mogło być nieopatrznie wypowiedziane zdanie, czytane książki, strzał do portretu Stalina, czy choćby podobieństwo nazwiska Grudziński do nazwiska Goering. Skazanie poprzedzało długotrwałe śledztwo, którego celem było złamanie zatrzymanego i koniecznie przyznanie się do winy. „Teoria prawa sowieckiego opierała się na założeniu, że nie ma ludzi niewinnych”, a więc każdemu przypisywano jakieś przestępstwo i badanie trwało dotąd, aż się przyznał do najbardziej absurdalnych zarzutów. Obozy w radzieckiej gospodarce odgrywały ważną rolę, praca więźniów miała poważne znaczenie ekonomiczne, a jednak stosunek społeczeństwa do nich był, z powodu umiejętnej propagandy, zdecydowanie negatywny. Uchodzili za „wrogów ludu” i władzy radzieckiej. Nawet rodziny były napiętnowane. Zresztą warunki życia w obozach, ich usytuowanie i liczba skazanych, otoczone były głęboką tajemnicą. Upiększano obraz GUŁAGU takimi sposobami, jak „dom swidanij”, po wizycie w którym ktoś z wolności mógł odnieść wrażenie, że więźniowie żyją skromnie, ale po ludzku, że obozy to normalne przedsięwzięcie gospodarcze, „które tym tylko różni się od pewnych odcinków planu przemysłowego na wolności, że zamiast zwykłych robotników zatrudniają więźniów”.
W administracji więziennej, obok ludzi wolnych, zatrudnionych było wielu więźniów. Po wielu latach niewoli odwykali oni od wolności, bali się jej, nie mieli dokąd wracać, więc zostawali. Grudziński zauważa, że dla niego stanowili „zjawisko bolesne i trudne do zniesienia. Dzięki nim obóz nabierał cech przeznaczenia, od którego nie ma ucieczki”. Byli więźniowie odnosili się do ludzi za drutami z jeszcze większą bezwzględnością i okrucieństwem, tak jakby nienawidzili w nich swej przeszłości.
Wchodzili w układy z brygadierami, dziesiętnikami, by ze swej pozycji wycisnąć jak najwięcej zysków dla siebie. W obozie kwitło przekupstwo, układy, mafijność. Trudności życia obozowego polegały nie tylko na cierpieniu, zadawanemu przez system, ale także na wyzyskiwaniu słabszych przez silniejszych. Obóz był we władaniu zmowy silniejszych, którzy narzucali własne prawa, a właściwie bezprawie. W tej sytuacji szczególnie biedne były kobiety. Zauważa Grudziński, że moralność obozowa wytworzyła też własną hipokryzję. I tak usprawiedliwiano donosy, łapówki, ale potępiano prostytucję. A głód łamał kobiety, a więc oddawały się za kawałek chleba i stawały się następnie przedmiotem drwin całego obozu. Fikcyjność życia obozowego podtrzymywało też istnienie oddziału kulturalno-oświatowego, prowadzącego rzekomo działalność wychowawczą. Zadaniem pracowników tego oddziału było urządzanie przedstawień, sprowadzanie filmów, wypożyczanie książek. W biblioteczce były tylko wydawnictwa propagandowe, pożyczane przez więźniów też dla pozoru, bo urzędnik „kawcze” był znanym donosicielem. „Było coś z Gogola w tym ślepym trzymaniu się urzędniczej fikcji na przekór praktyce życia” - komentuje autor. Próbowano też walczyć w obozie z analfabetyzmem, ale wszyscy więźniowie oświadczyli, że umieją czytać i można było napisać optymistyczny raport do władz, choć w dzień wolny od pracy nie można się było opędzić od proszących o napisanie listu. Tak pozory zostały zachowane. Zresztą to szczęście dla więźniów, że nikt nie wpadł na pomysł, by zmuszać ich do nauki po 12 godzinach pracy w lesie!
Gdy Grudziński przeczytał, pożyczone od Natalii Lwownej, Zapiski z martwego domu, doszedł do wniosku, jak i ona, „że to wszystko już, było, to samo, przed laty.... Że mieszkamy od wieków w martwym domu”. Uświadomienie sobie, że obozy, więzienia były zawsze, że człowiek zawsze zadawał człowiekowi wiele cierpień, było bardzo bolesne. Natalia Lwowna po lekturze tej książki, przesyconej beznadziejnością i rozpaczą, doszła do wniosku, „że cała Rosja była zawsze i jest po dziś dzień martwym domem”. Grudziński przedstawia natomiast obóz jako „inny świat”, nieludzkie miejsce, w którym obowiązują osobne prawa narzucone przez system i przez silniejszych: funkcyjnych i więźniów kryminalnych. Człowiek musi się do tych praw dostosować, jeśli chce przeżyć, a każdy chce. Podobnie ukazywał obóz koncentracyjny Tadeusz Borowski. Obaj pisarze podkreślili też, że celem obozu było wyzyskanie wszystkich sił człowieka do ostatka, wykorzystania pracy więźniów do momentu, gdy wycieńczeni nie mogli już pracować. Wtedy w obozach niemieckich szli do gazu, w sowieckich do trupiarni, a potem do bezimiennych grobów. Te nieznane mogiły bardzo dręczyły łagierników - chcieli wiedzieć, gdzie będą pochowani, ale gdzie jest cmentarz, nikt nie wiedział w obozie. Różni obu pisarzy pojęcie „innego świata”. Dla Borowskiego cały świat był obozem koncentracyjnym, dla Grudzińskiego „inny świat” to obóz i jego nieludzkie prawa, może jeszcze Rosja była „innym światem”, ale poza jej granicami był normalny ludzki świat, do którego człowiek musi wrócić, ocalając, podsycając swoje człowieczeństwo. Według Borowskiego, zlagrowanie przenosi się poza obóz, według Grudzińskiego, wychodząc za bramę obozu wraca się do tradycyjnego ładu moralnego porządkującego świat od wieków. Drogę z obozu do wojska polskiego wykorzystał pisarz na obserwacje Rosji. Wszędzie widział: „Ogonki, ogonki. Twarze bardzo zmęczone, ziemiste, nie ogolone, ledwie rozświetlone przygasłym wzrokiem. Pospolite, ohydne domy, poobwieszane portretami Lenina i Stalina”. W Swierdłowsku odwiedził rodzinę jednego z więźniów, który go o to prosił. Sprawiło mu przykrość, gdy dowiedział się, że córka więźnia jest prześladowana w szkole przez nauczycieli i kolegów. Żona przy kolacji nie pytała o męża, wyznała, że pracuje bardzo ciężko i mało zarabia przez mężu, a syn nie został przyjęty do wojska „za ojca” i kopie teraz fortyfikacje. Przy pożegnaniu nieszczęsna kobieta poprosiła Grudzińskiego, by sobie poszedł i nigdy nic wracał, bo ściągnie na jej rodzinę nieszczęście. Droga z Jercewa była długa i ciężka, ale już w podróży pisarz zaczął robić notatki do swojej książki. Zanotował w nich myśl, którą zamknął swój pobyt w Rosji: „2 kwietnia spałem już na piaszczystej plaży w Pahlevi, poza granicami kraju, w którym (...) można zwątpić w człowieka i sens walki o to, aby mu było lepiej na ziemi”.
OBSERWACJE DOTYCZĄCE LUDZKICH POSTAW W NIELUDZKIM ŚWIECIE OBOZÓW: Przedmiotem zainteresowania Grudzińskiego, pisarza, reportera, jest obóz i jego wpływ na osobowość człowieka. Tak jak Nałkowska i Borowski, śledzi utratę godności ludzkiej za sprawą wyniszczającej pracy i głodu. Niejednokrotnie zastanawia się do jakich czynów zdolny jest nieszczęśliwy, poniżony człowiek. Zadaje sobie pytanie, gdzie jest kres poniżenia, dno człowieczeństwa. Nie ocenia, tym bardziej nie potępia ludzi, których głód doprowadził do obłędu, nie sądzi kobiet, które oddają się z głodu. Uważa, że nie ma prawa osądzać poniżonych, a potępiać należy tylko sprawców nędzy ludzkiej.
W tej sytuacji z największą dociekliwością wyłania pisarz wszelkie przejawy człowieczeństwa czy próby obrony godności wśród udręczonych ludzi. Śledzi i rozdmuchuje każdą iskierkę człowieczeństwa, którą udało się ocalić w obozie. Tworzy portret wielu bohaterów, kreśli zdumiewające postawy, komentuje je, pragnąc dociec przyczyn, motywów ich działania.
Jedną z postaci, które obserwował, był zabójca Stalina, tak nazwany od czynu, za który znalazł się w obozie, gdy po pijanemu strzelił do portretu Stalina. Dostał za to dziesięć lat. Po siedmiu latach zapadł na „kurzą ślepotę”, potem znalazł się w trupiarni, wiecznie głodny, nie mył się, śmierdział, żebrał pod stołówką.
Pisał o nim Grudziński: „dzieli go najwyżej kilka dni od obłędu, a teraz dopalają się w nim tylko resztki godności ludzkiej”. W tym momencie swojego życia zabójca Stalina zaczai krzyczeć, że zabił Stalina, zastrzelił go jak psa. Biorąc na siebie winę, której nie popełnił, chciał nadać sens swemu cierpieniu „uratował jeszcze poczucie realności i wartości swego gasnącego istnienia”.
Bardzo ciekawą postacią, opisaną przez Grudzińskiego, jest Kostylew. Był komunistą z przekonania, z wiary i z serca. W czasie studiów, na swoje nieszczęście, zetknął się z literaturą francuską, czytaną w oryginale. Boleśnie odczuł rozdźwięk między tym co czytał, a tym co o Zachodzie głosiła radziecka propaganda. Uznał, że ukrywano przed nim prawdę, czuł się oszukany, z gorliwością neofity odwrócił się od partii, nie krył swych poglądów przed kolegami. Został aresztowany, oskarżony o szpiegostwo, z dziesięcioletnim wyrokiem znalazł się w Jercewie. Początkowo pomagał więźniom, „rozdawał między nich swój chleb, zanosił do trupiarni talony na zupę”, zdobywał „trochę tłuszczu do jarzyn dla chorych”, gdyż miał stosunkowo lekką pracę, wychodził nawet poza obóz, ze względu na posiadany stopień inżyniera. Zgubiła go „tufta” (podwyższenie normy), został zadenuncjowany przez jednego z brygadierów i odesłany do brygady leśnej. „Zapomniał w niej szybko o litości, bo sam potrzebował jej teraz bardziej niż inni. Praca fizyczna załamała go i poniżyła do tego stopnia, że nie było rzeczy, której by nie zrobił dla zdobycia dodatkowego kawałka chleba”. By ocalić w sobie resztki człowieczeństwa, zdecydował opalać co jakiś czas rękę w ogniu, ręka nigdy w ten sposób się nie goiła, a Kostylew uzyskał zwolnienie z pracy. Czas spędzał w baraku na czytaniu. Zdumiewa fakt, skąd brał w obozie tyle książek. Wybrał dobrowolnie męczeństwo, aby ocalić swoją wolną wolę. Grudzińskiemu wyznał: „Nigdy, rozumiesz, nigdy już nie będę dla nich pracował”. Była to forma buntu. Kostylew nie ocalił życia. Umarł, bo oblał się wrzątkiem w łaźni, gdy skierowano go na Kołymę. Ocalił tylko odrobinę swojej wolności - wybrał czas i sposób śmierci. Miejscem, gdzie ujawniały się resztki uczuć, tlące się w więźniach, był „dom swidanij”. Więźniowie marzyli o spotkaniu z bliskimi, pisali listy, czekali na nie, to była niteczka nadziei łącząca ich z życiem. W domu tym było czysto i schludnie, wybrańcy, którzy szli na spotkanie, myli się i dostawali czyste ubrania. Wracali często jeszcze smutniejsi, gdy wizyta rodziny nie spełniła ich nadziei, ale mieli przynajmniej na co czekać. Podobną oazą człowieczeństwa był szpital. Człowiek chory, leżący w czystej pościeli, otoczony życzliwością personelu medycznego, odżywał, odzyskiwał choć przed śmiercią ludzką godność. Zabiegi medyczne były skromne, ale można było odpocząć i zaznać samotności. W baraku było tłoczno, śmierdziało, nie było za grosz intymności. W szpitalu, w ciemności i w samotności, odzyskiwało się spokój wewnętrzny i indywidualność. Grudziński pisze, że odczuwał to jako „zmartwychwstanie osobowości”, bo obóz zniszczył w nim wszystko, co łączyło go z innymi ludźmi, a po kilku tygodniach szpitala mógł znowu patrzeć na nich bez niechęci. Ciekawym epizodem jest opis uczucia łączącego wolnego lekarza Jegorowa i pielęgniarkę - więźniarkę, Jewgieniję Fiodorownę. Ten związek był czymś niezwykłym, bo w obozie nie było miejsca na miłość. Jegorow i Jewgienija poznali się i pobrali jako więźniowie. Gdy Jegorowa zwolniono z obozu, podjął w nim pracę, by pozostać z żoną. Ale miłość ta nie przetrwała, bo Jewgienija nienawidziła ludzi wolnych i swój związek uważała za naruszenie więziennej solidarności. Poznała i pokochała więźnia, studenta z Leningradu, uznając tę miłość za wyzwolenie z krępującej ją sytuacji. Zmarła rodząc dziecko, owoc swej prawdziwej miłości.
Ludzkie uczucia dochodziły również do głosu w czasie „wychodnowo dnia”. Więźniowie „stawali się nagle bardziej ludzcy i serdeczni”. Wystarczyła krótka przerwa w bezwzględnej walce o zachowanie życia, by ujawniła się grzeczność, uprzejmość, ukryta pod twardą skorupą zobojętnienia i nienawiści. Ludzie odwiedzali się, pisali listy. „Braliśmy wszyscy udział w troskach i zmartwieniach naszych towarzyszy, a baraki zamieniały się na krótko w wielkie rodziny”. Skazani odczytywali kolegom listy bliskich. Kontakt z bliskimi poprzez listy, miłość do nich, to też było przechowywane skrzętnie piękne uczucie. Szczególnie wzruszyła wszystkich miłość Kozaka Pamfiłowa do syna. Odczytywał jego listy, opowiadał o lejtnancie wojsk pancernych, gładził jego zdjęcie i tęsknił. Żył pragnieniem zobaczenia syna, mimo, że listy były coraz rzadsze i coraz bardziej urzędowe. Wreszcie przestały przychodzić, a w marcu 1941 r. syn doniósł, że przez jakiś czas nie będzie mógł pisać. Pamfiłow wyszeptał: „Straciłem syna, umarł mi syn”. W kwietniu przeszedł przez Jercewo transport oficerów, którzy dostali dziesięcioletnie wyroki za poddanie się Finom. Był wśród nich Sasza Pamfiłow. Stary Kozak wszystko synowi przebaczył, uścisnęli się i przeleżeli całą noc na pryczy, rozmawiając.
Nicią łączącą więźniów z normalnym światem, nadzieją pozwalającą żyć, było marzenie, o nierealnej przecież, ucieczce. Zrealizował to marzenie Fin, Rusto Karinen. Lepiej niż inni znał klimat Północy, znał też przygraniczne miejscowości. Podjął próbę, ale nie udało się, zmogło go zimno, samotność, pobłądził, wszedł do chłopskiej chaty, a chłop odwiózł go do obozu. Skatowany trafił do szpitala. Stał się legendą, opowiadał o swej ucieczce w każdy wolny od pracy dzień. Mówił wprawdzie, że z obozu nie ma ucieczki, ale więźniowie odpowiadali: „opłacało się. Zawsze to tydzień wolności i pięć miesięcy szpitala”. Grudziński komentuje te słowa, że była to potrzeba podsycania nadziei. Wszyscy wiedzieli, że marzenie o wolności to fikcja, ale przecież cały otaczający ich świat był fikcją. Jeden z więźniów po latach powiedział: „przeżyłem obóz dzięki nadziei ucieczki, przeżyłem trupiarnię dzięki zaoszczędzonemu chlebowi. Człowiek nie może żyć, nie wiedząc po co żyje”. Przejawem ludzkich potrzeb były zainteresowania kulturalne. Więźniowie marzyli o kinie, wzruszali się podczas wyświetlania filmów, mieli łzy w oczach podczas koncertu. Książka Dostojewskiego Zapiski z martwego domu dla Natalii Lwownej była deską ratunku, ryzykowała życiem, by ją chronić, bo dzięki niej rozumiała własny los, życie nabrało dla niej nowej treści. Ta chora kobieta zwracała na siebie uwagę niezmierną uprzejmością, gotowością do usług i bezinteresownością, którą rozbrajała nawet „urków”. W obozie kwitła też przyjaźń. Grudziński wyznaje, że łączyła go z Kostylewem i z Dimką, byłym popem, który wiele pomógł autorowi w pierwszych tygodniach obozu. Dimka żył w obozie, dzięki zdobytej tu mądrości, by jeść jak najwięcej, spać jak najdłużej, chronić życie, nie pamiętać o wolności. Odrąbał sobie siekierą stopę, aby podobnie jak Kostylew, „odejść do szpitala i uratować wiarę w swoją własną wolę, w siebie, w człowieka”. Nawet w trupiarni Dimka nigdy się nie skarżył i nie dawał też zawładnąć sobą uczuciu głodu. Przed zwątpieniem chronili się też ludzie modlitwą. „Nie widziałem nigdy w życiu człowieka, który by się tak pięknie modlił jak M.” - pisze Grudziński. Zapytany za kogo się modli, M. odpowiedział, że za wszystkich ludzi. „Za tych co nas tu trzymają też? Nie - odparł po namyśle - to nie są ludzie”. Udręczeni obozem skazańcy obchodzili w nim Boże Narodzenie, płakali i życzyli sobie przyszłego roku na wolności. Było to coś budującego i budzącego szacunek. Te okruchy społeczeństwa, niewątpliwego bohaterstwa w takich warunkach, zbierane pieczołowicie przez Grudzińskiego, są najważniejsze w jego utworze. Pozwalają ocalić wiarę w człowieka, mimo potwornych obrazów. To wspaniałe, że mimo cierpień, zadawanych człowiekowi przez człowieka, można wytrwać, przechować w sobie ludzkie uczucia, marzenia, pragnienia, wolną wolę, wewnętrzną niezależność, wolność. Taką postawą wykazał się też sam autor, gdy podjął, wydawałoby się, beznadziejną próbę buntu, walki o własne prawa, gdy zaczął głodówkę i wygrał, wywalczył sobie zwolnienie, a przecież mógł zginąć w każdej chwili, ale nie ugiął się.
POSTAWA NARRATORA: Autor-narrator jest cały czas obecny w Innym świecie, bo jest to pamiętnik. Nie wysuwa siebie na plan pierwszy, nie kreuje się na bohatera. Pisze o sobie w miarę obiektywnie jako o jednym z więźniów (często używa formy „my”). Już w pierwszym rozdziale przyznaje szczerze, ze w czasie śledztwa nie zachował się wzorowo, nie potrafił prowadzić z sędziami śledczymi finezyjnej szermierki słownej, szybko złamali go przesłuchaniami, w czasie których nie umiał „opanować dwóch rzeczy: przerwanego snu i pełnego pęcherza”, a więc szybko podpisał protokół i wyrok.
Potem zbiera informacje o obozie i więźniach, widzi w nich braci, współtowarzyszy. Pisze o nich ze współczuciem, litością, rozumie ich upadki, nie oskarża, nie potępia nikogo, szuka natomiast w nich cech pięknych, ludzkich, pisze o miłości, przyjaźni, bezinteresowności. Z sympatią pisze o Dimce, siostrach w szpitalu. Wyznaje, że „jego zapiski o twarzach więziennych, w których radościach i smutkach uczestniczył, są rzeczowe i aż do bólu obojętni”. Stara się więc być obiektywny, prawdomówny, dać świadectwo. Sam też starał się być człowiekiem: dał zupę zabójcy Stalina, zaprzyjaźnił się z Kostylewem, a nawet zgłosił się za niego do transportu na Kołymę. Przyjaźń łączyła go z profesorem N. i jego żoną Olgą, a także z Natalią Lwowną. Ze współczuciem pisze o „kurzych ślepcach”, nie potępia kobiet prostytuujących się z głodu czy ludzi chorych na obłęd głodowy. Jednym słowem nie skomentował wiadomości, że człowiek, którego miał za przyjaciela, doniósł do niego.
W refleksjach nad doświadczeniami, które przeprowadzono na ludziach w czasie ostatniej wojny, stwierdza Grudziński, że okazało się, „te nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nie zrobił z głodu i bólu”.
Powstała więc „nowa moralność” dotycząca nie postępowania człowieka, a postępowania z człowiekiem, bo okazało się, że można dowolnie manipulować, sterować i osiągać zamierzone cele polityczne. Autor głosi i uważam, że są to ważkie i mądre słowa, streszczające jego stanowisko, wyrażone w tej książce: „Osobiście nie należę do ludzi, którym potworne przeżycia wojenne kazały złożyć akces do „nowej moralności”, ani do ludzi, którzy widzą w nich j eden więcej dowód tego, jak kruchą istotą jest człowiek we władzy Szatana. Przekonałem się wielokrotnie, że człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach i uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich”. Dlatego Grudziński nie sądzi, nie oskarża, a wydobywa i ceni w ludziach umiejętność ratowania człowieczeństwa mimo wszystko. I to go różni znacząco od Tadeusza Borowskiego, który widzi przede wszystkim zwyciężające zło, zlagrowanie, dostosowanie się do narzuconych warunków. Proces ten wychodzi poza obóz, nie pozostaje w „innym świecie”, rozszerza się. Człowiek wyzwolony też jest nim napiętnowany.
Druga część utworu Grudzińskiego jest bardziej osobista. Refleksje w niej zawarte dotyczą uczucia głodu. Narrator wyznaje, że głód nie daje mu spać, walczy z nim, kradnąc mąkę i robiąc z niej papkę, zaklejającą żołądek. Głód i zmęczenie przywoływały myśli o śmierci i lęk przed nią. Więźniowie myśleli wtedy często o tym, że nikt nigdy nie dowie się, gdzie zostali pogrzebani i to było prawdziwą torturą psychiczną. Wiele pisze Grudziński o swoich doznaniach w czasie głodówki.
Rozdział Męka za wiarę jest przejmujący ze względu na szczerość autora. Przyznaje on, że rozważając możliwość głodówki wiele dowiedział się o sobie. Gdy miał nadzieję na zwolnienie, czuł wyrzuty sumienia wobec współtowarzyszy, że wyjdzie z obozu jako Polak, ale gdy nadzieje go zawiodły, poczuł w sobie nienawiść do Rosjan, czuł, że grzęźnie w rozpaczy, stał się podejrzliwy, skryty, opryskliwy. Ten stan psychiczny pchnął go do głodówki, bo bał się, że stoczy się jeszcze niżej, do pragnienia zemsty na współwięźniach za to, że groziło mu podzielenie ich przeklętego losu. Tak więc głodówka była próbą ocalenia człowieczeństwa i godności. Gdy już rozpoczął głodowanie, był sam i to było odświeżające uczucie - liczył tylko na siebie, przestawał bać się zdrady kolegów, czuł coś w rodzaju dumy. Siedzi i opisuje zmiany w swym organizmie, zwłaszcza przerażenie, gdy czuł, że puchnie z głodu. Wreszcie wyszedł z izolatki i znowu spotkał człowieka, lekarza, który uratował mu życie. A więc jak tu nie wierzyć w ludzką prawość?
Gdy więc autor znalazł się już na wolności, najbardziej cenił sobie powrót do normalności, między ludzi, wyznających zasady moralne, żyjących po ludzku, w ludzkim świecie. Konfrontacja z „innym światem” ugruntowała w nim wiarę w konieczność trwałych zasad, bo tylko one, ich przestrzeganie, mogą zapewnić ludziom godne życie. Choć utwór jest przerażający, wstrząsający, to w sumie jest optymistyczny. Mimo wysiłków katów, dążących do manipulowania człowiekiem, wierzących, że z ludzi można zrobić wszystko, okazuje się, że są tacy, którzy potrafią zdobyć się na bunt, ocalić wolność, wolną wolę, zachować godność, człowieczeństwo. Czy to nie jest optymistyczne, że są tacy ludzie? Grudziński zaświadczył to swoją książką.
ZOFIA NAŁKOWSKA
BIOGRAFIA
Zofia Nałkowska (1884-1954) powieściopisarka, autorka dramatów, publicystka tworzyła na przestrzeni trzech epok literackich: Młodej Polski, dwudziestolecia międzywojennego i w okresie literatury współczesnej. Debiutowała 1898 w roku na łamach „Przeglądu Tygodniowego” jako poetka. W 1906 r. powstała powieść Kobiety. Przeżyciem przełomowym w jej życiu była I wojna światowa. W okresie międzywojennym powstały Charaktery (1922), Romans Teresy Hennert (1923), Chaucas (1926), Niedobra miłość (1928), Granica (1935). Prowadziła również intensywną działalność społeczną, polityczną i organizacyjną. W 1920 r. brała udział w organizowaniu Związku Zawodowego Literatów Polskich, pracowała w Biurze Propagandy Zagranicznej przy Prezydium Rządu, a społecznie w Towarzystwie Opieki nad Więźniami. Jako wiceprezes Pen Clubu często wyjeżdżała na kongresy międzynarodowe. Podczas okupacji mieszkała w Warszawie i brała udział w konspiracyjnym życiu literackim. Po wyzwoleniu znalazła się w Krakowie i rozpoczęła działalność w Głównej Komisji Badania zbrodni Hitlerowskich. Brała udział w posiedzeniu Krajowej Rady Narodowej. Była następnie posłem na sejm. W 1946 r. ukazały się Medaliony. Pozostawiła także obszerne dzienniki prowadzone od 1899 r. do śmierci.
Medaliony
TEMATYKA I PROBLEMATYKA UTWORU
OKOLICZNOŚCI POWSTANIA: W czasie swej pracy w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich Zofia Nałkowska zetknęła się z wieloma szczególnie wstrząsającymi świadectwami bestialskich czynów, które faszyści popełniali na Polakach. Medaliony powstały tuż po zakończeniu wojny, w roku 1945, pierwsze wydanie ukazało się w roku 1946. Ta niewielka objętościowo książeczka robi ogromne wrażenie! To przecież tylko siedem króciutkich opowiadań, ale zebrane w nich wyrywkowe sceny, zdarzenia, informacje, dotyczące cierpień ludzi w różnych obozach i miejscach zagłady, rozsianych po całej Polsce (Chełm, Warszawa, Gdańsk, Oświęcim) tworzą wstrząsający, choć fragmentaryczny rejestr zbrodni hitlerowskich.
PROBLEMY GATUNKOWE. KONSTRUKCJA MEDALIONÓW: Na artystycznym kształcie Medalionów zaważyły okoliczności ich powstania. Autorka nie była bezpośrednim świadkiem opisanych w nich zdarzeń, sama ich nie doświadczyła. Uczestnicząc w pracach Komisji, brała udział w wizjach lokalnych, rozmawiała z ludźmi, którzy przeżyli obozy, uczestniczyła w przesłuchaniach zbrodniarzy i świadków. Nadała swemu utworowi pozory prozy dokumentalnej, nie ma w nim fikcji literackiej, wszystkie zdarzenia, postacie są autentyczne. Wiele pisano o obiektywizmie Medalionów, braku komentarza odautorskiego, podkreślając wierność języka postaci, w który, aby zachować autentyczność wypowiedzi, narrator nie ingeruje, zachowuje jego chaotyczność, nawet drobne błędy i potknięcia. Poszczególne opowiadania przybierają postać reportażu, sprawozdania, protokołu przesłuchania.
Taka perspektywa interpretacyjna jest co najmniej myląca. Medaliony są precyzyjną i wyrafinowaną kreacją artystyczną. Sam dobór materiału, gospodarowanie nim, świadczą o zamyśle twórczym. Autorka, na przykład, nigdy nie przytacza całej wypowiedzi postaci, lecz tylko fragmenty, inne streszcza. Wprowadza to do utworu nowy ład, wydobywa rzeczy najważniejsze, wzmacnia ich wymowę, siłę ekspresji. Porządek narzucony przez pisarkę tworzy we wszystkich opowiadaniach dwie przenikające się perspektywy: narratora i postaci. Narrator jest obiektywny, nie komentuje, nie ocenia. Dysponuje szerszą, usystematyzowaną wiedzą, patrzy na przedstawioną rzeczywistość z zewnątrz, stara sieją obserwować z badawczą, wręcz naukową ścisłością. Postacie ograniczają się do doświadczeń osobistych, ich spojrzenie jest subiektywne, wewnętrzne, bezpośrednie. Nałkowska zachowuje indywidualny styl wypowiedzi postaci. Ich mowa jest porwana, pełna niedopowiedzeń, urwanych zdań. Autorka oddaje ich sposób myślenia, bezład, chaos wspomnień, z których wynurzają się oderwane obrazy, zdarzenia, przedstawione często sucho, oszczędnie, beznamiętnie, nieudolnie. Narratorka nie ingeruje, nie poprawia, nie komentuje, przybiera postawę badacza, reportera, dokumentalisty. Dąży do ukazania obiektywnego obrazu zbrodni hitlerowskich i wzmocnienia efektu autentyczności. Owa podwójna perspektywa „widzenia bliskiego i dalekiego” różnie wygląda w różnych opowiadaniach.
Opowiadanie Profesor Spanner składa się z trzech części. Pierwsza jest zapisem wizji lokalnej przeprowadzonej w Instytucie Anatomicznym we Wrzeszczu pod Gdańskiem przez członków Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Znaleziono tam cementowe baseny pełne poćwiartowanych zwłok, kotły z ciemną cieczą, w której pływały części ciał ludzkich, spreparowane kości i płaty skóry ludzkiej, a także kostki mydła i foremki do jego wyrobu. Rodzaj wypowiedzi podkreśla forma „my”, użyta przez narratora. Mówi on w imieniu grupy intelektualistów, którzy muszą być obiektywni, muszą eliminować wszystko, co może przeszkadzać w rozpoznaniu, dotarciu do prawdy. Część druga opowiadania zmienia perspektywę narracyjną: jest to relacja byłego preparatora w Instytucie Anatomicznym, teraz więźnia, Polaka z Gdańska. Narracja prowadzona jest z perspektywy postaci, nie jest to jednak przytoczenie wypowiedzi, a jej streszczenie, przeplatane cytowaniem bezpośrednich słów. Owe fragmenty mowy postaci wmontowane zostały w tok wypowiedzi zdziwionego narratora. Znaczącą pointę wypowiedzi preparatora stanowi wyznanie: „(...) Z początku nawet jeden kolega widział, miałem dreszcze, że można się tym myć. W domu mama też się brzydziła. Ale się dobrze mydliło, więc go używała do prania. Ja się przyzwyczaiłem, bo było dobre... Na jego chudej, wyblakłej twarzy pojawia się wyrozumiały uśmiech. - W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić z niczego...”. W trzeciej części opowiadania autorka powraca do narracyjnego „my”, do opowiadania z perspektywy członków Komisji. Razem z Komisją fabrykę mydła oglądali dwaj profesorowie niemieccy, koledzy Spannera. Narratorka relacjonuje teraz rozmowy z nimi. Wyznają oni, że o istnieniu fabryki nie wiedzieli, są wstrząśnięci. Stwierdzają, że znając Spannera mogli przypuścić, iż jest on zdolny do wyrabiania mydła z tłuszczu ludzkiego. Jednak różna była dla nich motywacja, jaką mógł się kierować Spanner. Dla jednego oczywiste jest, iż anatom - „jako karny człowiek partii” wykonałby każdy rozkaz. Według drugiego z lekarzy, do takiego postępowania mógł Spannera skłonić „wzgląd na stan ekonomiczny kraju, gdyż Niemcy przeżywały wówczas wielki brak tłuszczów”.
W Dnie konfrontacja nadrzędnej świadomości autorskiej z relacją świadka pozornie zanika. Opowiadanie jest bowiem prawie w całości monologiem ofiary. Jednak obecność narratora zaznacza się w częstym streszczaniu wypowiedzi postaci. Zachowują one także wiarygodność języka postaci. O istnieniu narratorki świadczą też bezpośrednie odpowiedzi bohaterki na prawdopodobnie zadawane jej pytania: „To co pani naprzód opowiedzieć? (...) byłyśmy katowane. Jak? trosze pani, w tym łagrze były bunkry”. Te zwroty sygnalizują obecność drugiej osoby, która steruje wypowiedzią osoby mówiącej, choć sama jest tylko słuchaczem. Słuchacz jest też wnikliwym obserwatorem, odnotowuje nie tylko to, co mówi kobieta, ale także jak się zachowuje, jak formułuje swoje myśli. „Mówi głosem przyciszonym, mnóstwo słów szybkich, drobnych, sypiących się łatwo i smutno, jest widoczne, że wiele przemilcza”. Komentarz ten jest jednak niezwykle oszczędny, lakoniczny, ogranicza się do zachowań zewnętrznych. Obserwacje te sugerują, ze trudno wyrazić całą prawdę o lagrach i o człowieku, który je przeżył. Jednostka poznaje świat w wyborze i z ograniczonej perspektywy. Starsza kobieta, bohaterka opowiadania, wiele przeżyła: straciła męża, syna i córkę, była na Pawiaku, potem w Ravensbrück. Pracowała w fabryce amunicji w Bunzig. Spotkała się z kanibalizmem wśród więźniarek. Ostatnim wspomnieniem, którym dzieli się z narratorką, jest transport w bydlęcych wagonach do obozu. Kobiety jechały przez siedem dni po sto w wagonie, bez jedzenia, wody, toalety. Na jednym z postojów słysząc nieludzkie wycia dochodzące z wnętrza - niemiecki oficer kazał otworzyć wagony. Był przerażony tym co zobaczył: „Nawet Niemiec, i to się przeląkł, jak nas zobaczył”. Pozwolił kobietom wyjść i choć z grubsza doprowadzić się do porządku. Kilka więźniarek zwariowało - taką informacją kończy swą relację bohaterka.
Opowiadanie Kobieta cmentarna jest relacją ze spotkania i rozmowy narratorki z tytułową bohaterką. Narratorka streszcza jej wypowiedzi, niektóre przytacza, a także snuje refleksje na różne tematy. Kobieta cmentarna opiekuje się grobami cmentarza, za murem którego znajduje się getto. Zza muru słychać płacz, krzyki, strzały. Kobieta przeżywa rozterki, bo wie, że Żydzi nienawidzą Polaków, czytała o tym w gazetach, słyszała w radiu, ale żal jej ginących ludzi. Narratorka snuje refleksje na temat śmierci. Stwierdza na przykład, że w czasie wojny „śmierć zwyczajna, osobista, wobec ogromu śmierci zbiorowej wydaje się czymś niewłaściwym. Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć”. Opowiadanie to jest właściwym komentarzem do całego zbioru. Refleksja w nim zawarta dotyczy dramatu ludzkiego poznania. Świadomość narratorki broni się przed przekroczeniem muru, wyobrażeniem sobie tego, co jest za murem, w likwidowanym getcie. Kobieta cmentarna jest szczęśliwa, bo znalazła sobie wytłumaczenie dla tego koszmaru.
Przy torze kolejowym to opowiadanie, w którym narracja z perspektywy autorskiej zaraz na początku ustępuje miejsca narracji z pozycji anonimowego świadka zdarzenia. Zabieg ten podkreśla różnicę między światopoglądem autorki i owego świadka. Jest to człowiek, „który to widział i który nie może zrozumieć”. Opowiada o kobiecie, która usiłowała zbiec z transportu i następnie ranna leżała przy torze kolejowym. Przechodzący ludzie bali się jej pomóc, więc szybko odchodzili. Jakaś kobieta przyniosła jej chleb i mleko, młody mężczyzna kupił na jej życzenie papierosy i wódkę, która trochę uśmierzyła ból. Gdy policjanci nie chcieli jej zastrzelić, mimo że o to prosiła, uczynił to ten młody mężczyzna - jedyny, który zdawał się nie bać i wcześniej udzielił jej pomocy. - „Ale dlaczego on do niej strzelił, to nie jest jasne — mówił opowiadający - tego nie mogę zrozumieć. Właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal”. Jedno zdarzenie zreferowane zwięźle i beznamiętnie, skupiło w sobie całą prawdę o czasach pogardy. Ukazało, do czego zdolny jest człowiek, porażony strachem, jak zmieniają się ludzkie zachowania pod wpływem warunków, że nawet litość i współczucie mogą przybrać nieludzkie kształty.
Dwojra Zielona to, zbudowana podobnie jak poprzednie, relacja ze spotkania autorki z trzydziestopięcioletnią Żydówką i sprawozdanie z jej opowieści. Straciła męża, potem ukrywała się na strychu, wreszcie została postrzelona w oko. Potem była na Majdanku i pracowała w Skarżysku-Kamiennej w fabryce amunicji. Wyrywała sobie złote zęby, by kupić chleb i przetrwać. Jej opowieść budzi refleksję: jak wiele człowiek może znieść, gdy chce żyć, gdy ma motywację i wolę przeżycia. Dwojra chciała przeżyć, ponieważ uważała, że po wojnie już nie będzie Żydów i trzeba będzie świadczyć o tym, co się zdarzyło.
W opowiadaniu Wiza była więźniarka opowiada o obozie i zachowaniu chorych, brudnych, owrzodziałych kobiet różnych narodowości, które stoją przez tydzień na wizie, tzn. na łące pod lasem, bez jedzenia, na zimnie, bo blok był sprzątany. Biedne kobiety przytulają się do siebie, by tracić mniej ciepła. Pewnego dnia Greczynki - wspomina wzruszona więźniarka - zaśpiewały po hebrajsku grecki hymn narodowy. Brzmiał on niezwykle pięknie, bo głos więźniarek wzmocniła „siłą tęsknoty i pragnienia”.
Człowiek jest mocny. Rozmówcą narratorki jest Michał P., młody, silny Żyd, który pracował w Chełmie przy zakopywaniu zwłok ludzi duszonych spalinami. Pewnego dnia z wozu wysypały się zwłoki jego żony i dzieci. Michał położył się obok nich i prosił by go zastrzelono, ale Niemcy odmówili, bo „człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować”. Michał uciekł. Przechowali go chłopi i pomogli w dalszej ucieczce.
Dorośli i dzieci w Oświęcimiu to rozważania na temat zachowań ludzi (dorosłych i dzieci) w obozie oświęcimskim. Narratorka znów relacjonuje z pozycji członka Komisji i przedstawia słynnych morderców, a także więźniów, lekarzy, którzy ratowali życie współwięźniów, narażając własne (np. dr Grabczyński z Krakowa). Część druga opowiadania dotyczy sytuacji dzieci w obozie, które nie miały większych szans przeżycia, bo nie nadawały się do pracy. W czasie selekcji przechodziły pod prętem zawieszonym na wysokości 120 cm. Świadome, co je czeka, prężyły się, stawały na palcach, by ocaleć. Pobyt w obozie także odcisnął się na ich psychice - nie znając innych zabaw, bawiły się w palenie Żydów.
TEMATY PORUSZANE W MEDALIONACH: Jeżeli Medaliony to precyzyjna konstrukcja artystyczna, poprzedzona świadomym wyborem prezentowanych postaci, sytuacji, zdarzeń, faktów, to rodzi się pytanie: wokół jakich tematów gromadziła autorka wybrane materiały i jakim problemom je podporządkowała? Opowiadania Nałkowskiej tworzą fragmentaryczny, składający się z ułamków zdarzeń, rejestr zbrodni hitlerowskich. Jest on jednak dość szeroki i różnorodny. Obejmuje cierpienia ludzi w różnych obozach i miejscach zagłady (Gdańsk, Warszawa, Chełm, Oświęcim). Przedstawia ofiary (Dwojra Zielona, Dno, Wizu), a także katów (Dorośli i dzieci w Oświęcimiu, Profesor Spanner). Ukazuje wiele wstrząsających faktów.
Otwierające zbiór opowiadanie Profesor Spanner zawiera opis Instytutu i relacji świadków. Szczególnie szokujące jest beznamiętne zeznanie pracownika, który nie widzi nic nieetycznego czy niemoralnego w działalności fabryki, Także niemieccy profesorowie, koledzy Spannera, znajdują usprawiedliwienie dla jego działalności.
W opowiadaniu Dno starsza kobieta opowiada, co przeżyła w czasie pobytu na Pawiaku, w Ravensbrück i w fabryce amunicji w Bunzig. To, o czym mówi jest przerażające, wstrząsające - mówi np. o przypadkach kanibalizmu wśród więźniarek czy o makabrycznych warunkach, w jakich transportowani byli więźniowie. Bohaterka wspomina to zdarzenie jako „ciekawą scenę” mówi o nim z ożywieniem. Obserwujemy tu wyraźny kontrast pomiędzy treścią wspomnień a sposobem relacjonowania, który wskazuje na porażenie śmiercią, oswojenie się ze zbrodnią, zobojętnienie na krzywdę, otępienie psychiczne.
Opowiadanie Przy torze kolejowym można określić jako studium nad istotą ludzkiego strachu. W czasie ucieczki z transportu zostaje ranna kobieta. Leży przy lorach kolejowych. Żaden z licznie zgromadzonych gapiów nie potrafi zdobyć się na udzielenie pomocy. W końcu z litości zostaje zastrzelona. Autorka ukazuje, jak w warunkach zagrożenia i zastraszenia słabnie solidarność międzyludzka, nakazująca nieść pomoc cierpiącym.
Kobieta cmentarna to opis getta żydowskiego w Warszawie w czasie jego likwidacji. Dramat mordowanych rozgrywa się za murem, słychać krzyki i płacz, widać pożary i wyrzucane z okien na bruk dzieci. Ludzie z tej strony muru nie mogą spać, jeść, przeżywają rozterki moralne z powodu swej bezsilności. Próbują zrozumieć, wytłumaczyć sobie, są podatni na propagandę niemiecką, bo wtedy łatwiej im żyć.
W opowiadaniu Dwojra Zielona zaskakuje nas postawa młodej Żydówki, która znalazła w sobie dość siły, by przetrwać niesamowite wprost okropności. Straciła męża, przed wywózką do obozu ukrywała się na strychu. Gdy Niemcy urządzili sobie strzelaninę w Sylwestra, straciła oko. Ze szpitala trafiła do obozu w Majdanku, potem pracowała w fabryce amunicji. Prawie ślepa, bo na jedynym oku zrobił się jej wrzód, pracowała, bo bała się selekcji. Jak wyznaje, przetrwała to wszystko, bo pragnęła przekazać innym ludziom wieść o okrucieństwie okupantów.
W opowiadaniu Wiza mamy znowu relację o nieludzkim traktowaniu więźniarek. Wiza była to wymyślna forma znęcania się nad kobietami, które musiały przez tydzień stać na zimnie, o głodzie, bo porządkowano baraki. Ale nie to jest zdumiewające, a postawa Greczynek, szczególnie udręczonych zimnym klimatem, które umierające, zagłodzone, zdobyły się na głośne, dźwięczne odśpiewanie hymnu narodowego.
W opowiadaniu Człowiek jest mocny z kolei ukazano, kim dla Niemców byli ludzie innej rasy, narodowości. Młody Żyd, Michał R., przeżył śmierć całej rodziny i nie chciał żyć, chciał umrzeć razem z żoną i dziećmi. Ale jako silny, młody mężczyzna był przydatny, mógł pracować, musiał więc jeszcze poczekać na swoją śmierć.
Do najbardziej wstrząsających można zaliczyć opowiadanie Dorośli i dzieci w Oświęcimiu. Początkowo jest to krótka charakterystyka największych katów Oświęcimia i opis ich ulubionych sposobów zabijania więźniów. Ale Dorośli i dzieci w Oświęcimiu to także wspomnienie o najmłodszych, o dzieciach zgładzonych w obozie. Dzieci, przymuszane do ciągłej obserwacji aktów nieludzkiej przemocy, mordów i tortur, utraciły zdolność rozróżniania dobra i zła. Przykładem okaleczenia ich psychiki i wrażliwości jest zabawa w palenie Żydów. Nałkowska w tym opowiadaniu zastanawia się nad sytuacją i warunkami, w których zbrodnie były możliwe, analizuje cele, jakim służył hitlerowski system ludobójstwa. Wskazuje funkcję ideologiczną - wyniszczenie gorszych ras i narodów, polityczną - uwolnienie pewnych terenów od ich mieszkańców, by tymi terenami zawładnąć, wreszcie ekonomiczną - uzyskanie ogromnych dochodów z odbieranych więźniom kosztowności, przedmiotów codziennego użytku, z ich pracy, a nawet ciał. Wszystkie te wymienione korzyści, płynące z ludzkiej męczarni, upodlenia i śmierci, są oskarżeniem zbrodniarzy.
Oskarżenie zbrodniarzy, ludzi, którzy „ludziom zgotowali ten los”, to główny cel Medalionów. Wybór tematów podporządkowany jest w utworze nadrzędnemu problemowi, którym jest ukazanie, do czego zdolny jest człowiek. Przedstawia autorka sadystycznych, wyrafinowanych morderców, wymyślających okrutne sposoby torturowania i zabijania ludzi, ale także chłodnego naukowca, wykorzystującego ludzkie zwłoki do produkcji mydła. Zastanawia się, co czuje człowiek, który przy produkcji tego mydła pracuje i co myślą koledzy profesora Spannera, którzy usprawiedliwiają jego czyny. Obserwujemy tu degenerację psychiki ludzkiej, wypaczenie instynktu moralnego u prostego preparatora, ale także u intelektualistów, którzy jako elita społeczna powinni być lepsi i mądrzejsi. Tymczasem zniewoleniu uległ także intelekt, samodzielność sądu. Uczeni medycy myślą automatycznie, czego dowodem w tekście jest powtarzanie tych samych słów i zdań: „ Obaj - badani z osobna - oświadczyli, że Spanner był (...) w zakresie anatomii patologicznej powagą naukową (...) Obaj mówili roztropnie i z ostrożnością. Obaj, mówiąc, wszystko brali pod uwagę”. Brzmi w tych słowach gorzka ironia, dotycząca porażenia przez koszmar nie tylko wrażliwości ludzkiej, ale także styku myślenia. Przytępieniu uległa także wrażliwość ofiar. Człowiek poddawany torturom, męczony, często bronił się otępieniem, ograniczeniem doznań do sfery biologicznego przetrwania (zlagrowanie). Obserwujemy to po sposobie opowiadania bohaterki Dna, Wizy, czy Dwojry Zielonej. Czasy pogardy, traktowania człowieka ze względu na jego wartość ekonomiczną jako towaru, surowca, czy siły roboczej wypaczyły psychikę wszystkich, nie tylko więźniów obozu. Życie codzienne pod presją strachu, w stałym zagrożeniu, także wyzwalało egoizm, przytępiało wrażliwość i współczucie (Przy torze kolejowym). Nie ogranicza się Nałkowska do ukazania ciemnej strony natury ludzkiej, poddanej presji czynów okupacji. Prezentuje też czyny niezwykłe, objawy bohaterstwa i dzielności (greczynki z Wizy, dr Hrabczyński z opowiadania Dorośli i dzieci w Oświęcimiu), a także zadziwiającą czasami chęć przeżycia, by dać świadectwo prawdzie (Dwojra Zielona), ekstremalne warunki wydobyły najczęściej z ludzi słabość i zło, ale czasami też dobroć, poświęcenie, heroizm. Nałkowska, oskarżając ludzi i epokę, stara się być obiektywna.
INTERPRETACJA MEDALIONÓW (porównanie z opowiadaniami Borowskiego): Większość opowiadań zbioru ma dwóch narratorów. Jeden to bohater, narrator subiektywny, prezentujący rzeczywistość oglądaną od wewnątrz, poprzez własne przeżycia i doświadczenia. Nad całością światu przedstawionego czuwa narrator obiektywny, dokonujący selekcji materiału, sterujący wyznaniami bohaterów tak, by zilustrować problem, którym jest wpływ czynów wojny na psychikę ludzką. Już ten wybór sygnalizuje stanowisko narratora, Wiemy już, że nie komentuje on wypowiedzi bohaterów, nie ocenia, a tylko rejestruje ich słowa i zachowania. Ale w tej postawie prezentuje się jego stanowisko, Jest to człowiek dojrzały, o ukształtowanym systemie wartości. Przeżycia wojenne nic obudziły u niego zwątpienia w wartości kultury (w przeciwieństwie do Górowskiego), w sens idei i porządek świata. Praca w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich wywołała wstrząs, szok, ale obudziła przede wszystkim uczucie zdziwienia: „Jeśli objąć myślą ogrom przyspieszonej śmierci, jakiej miejscem niezależnie od działań wojennych - stały się tereny Polski, to obok zgrozy, najsilniejszym uczuciem, jakiego doświadczamy, jest zdziwienie” (Dorośli i dzieci w Oświęcimiu). Co tak dziwi? Otóż to, że „to ludzie ludziom zgotowali ten los”. To, że człowiek może tyle znieść, że jest zdolny do takich zbrodni i takiego poświęcenia. Zdziwienie to wyraża autorka w tekście nieznacznymi wtrąceniami, ironią albo wreszcie samą strukturą składniową, czy doborem materiału, np. wyznanie preparatora, że w „Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją zrobić coś z niczego”, czy opatrzenie napisu „Bóg z nami” na piersi marynarza, któremu ścięto głowę, dopowiedzeniem „wyznanie wiary daremnej”. Szczególne zdumienie budzą manowce, na jakie schodzi myślenie uczonych, którzy przecież powinni być przykładem niezależności i samodzielności sądów. Człowiek zdradził samego siebie, zawiodła kultura, nakazy moralne, wzorce piękna, intelekt. Zdziwienie wynika z faktu, że taką postawę trudno zrozumieć, a więc łatwiej wyrazić dezaprobatę poprzez dystans, ironię i zdziwienie wreszcie. Zdumienie budzi także pozorna beznamiętność, bezbarwność relacji niektórych ofiar. Rejestrując zachowanie, gesty bohaterki Dna sugeruje narratorka, iż całej prawdy o lagrach nie da się poznać. Jednostka poznaje świat w wyborze, z własnej, ograniczonej perspektywy. To jest ograniczenie, ale i dobrodziejstwo. „Rzeczywistość jest do zniesienia” - stwierdza narratorka w Kobiecie cmentarnej - „gdyż jest nie cała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji”. Plan kompozycyjny Medalionów, a także stanowisko narratora, wyraźnie wskazują na ten dramat ludzkiego poznania. Nigdy nie możemy poznać całej prawdy, poznajemy „strzępy relacji, ułamki zdarzeń”. To dlatego, że „jesteśmy po drugiej stronie muru”. Możemy się tylko dziwić. W przeciwieństwie do Borowskiego, który oskarża wszystkich, tworząc totalną wizję świata jako obozu koncentracyjnego, Nałkowska ukazuje naszą bezradność poznawczą - nie możemy widzieć wszystkiego, bo nie przeżyliśmy sami, możemy tylko współczuć. A że łatwiej współczuć jednostce niż masom, Nałkowska interesuje się przeżyciami pojedynczych osób. Jej bohaterowie mówią o sobie, swoich doświadczeniach, gdy natomiast Borowskiego zajmuje głównie masowość zbrodni. Nałkowska przedstawia „dwie malutkie kosteczki ludzkie” na miejscu dawnego krematorium, a Borowski tysiące ludzi zagazowanych w kilka minut. Borowski tworzy w swych opowiadaniach bohatera-narratora, który mówi o przeżyciach swoich i innych więźniów, patrząc na nie od wewnątrz. Obiektywny narrator Nałkowskiej obserwuje bohaterów i rzeczywistość z zewnątrz. Obydwa zbiory zbliżają się do dokumentu, posługują się formami paraliterackimi: reportażem, sprawozdaniem, listem. Obydwa ukazują proces porażenia psychiki ludzkiej złem, wypaczenie jej, degradację, zniewolenie, zlagrowanie. Sądzę, że choć mniejszy objętościowo, zbiór Nałkowskiej więcej mówi o naturze człowieka niż zbiór Borowskiego. Jest bardziej obiektywny, ukazuje różne strony ludzkie: złe, ale i dobre. Nałkowska przedstawia dorosłych i dzieci, ludzi prostych i intelektualistów. Mówiąc o porażeniu śmiercią w czasach pogardy, przymierza ten stan do stałego systemu wartości, którym wojna zachwiała, ale go nie obaliła. Opowiadania Borowskiego ukazują zagładę wartości, kultury i cywilizacji, są przez to bardziej wstrząsające, przerażające, gdy natomiast Nałkowska bardziej wzrusza.
MOTTO książki „Ludzie ludziom zgotowali ten los” kojarzy się z przysłowiem „Człowiek człowiekowi wilkiem” (jest). Łączy się ono także ze stanowiskiem narratorki, która doznaje głównie uczucia zdziwienia wobec ogromu oglądanych cierpień i nieszczęść ludzkich. Wybór takich słów sugeruje też, że zbiór opowiadań jest pretekstem do rozważań o naturze człowieka, o jego zdolności popełniania najgorszych zbrodni na innych ludziach. O postępowaniu okrutnym, bezwzględnym mówimy, że jest nieludzkie. Określenie to jest wyrazem wiary, iż są czyny, do popełnienia których normalni ludzie nie są zdolni. Tymczasem okres okupacji dowiódł, że ludzie potrafią się zachowywać jak najdziksze bestie.
TYTUŁ: Zbiór opowiadań Zofii Nałkowskiej pt. Medaliony miały ukazać ogrom zbrodni hitlerowskich i jednocześnie oddać hołd milionom ofiar faszyzmu. Stąd tytuł Medaliony, dla którego wyjaśniającym komentarzem jest opowiadanie Kobieta cmentarna. Medaliony to umieszczone na płytach nagrobnych portrety zmarłych, mające uwiecznić ich pamięć, przedłużyć ich pobyt wśród żywych. Podobną pamiątką po ofiarach faszyzmu oraz dowodem solidarności żywych ze zmarłymi mają być Medaliony. Każde opowiadanie to inny fragment rzeczywistości, inna postać, inne przeżycia i cierpienia, każdej z tych postaci postawiła Nałkowska pomnik, utrwaliła ją w naszej pamięci.
HANNA KRALL
BIOGRAFIA
Urodzona w 1937 roku w Warszawie Hanna Krall jest dziennikarką reporterką, absolwentką wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawakiego. Pracowała w „Życiu Warszawy” oraz „Polityce”, w latach 1966-69 przebywała w ZSRR jako korespondentka. Między innymi jest autorką reportaży z ZSRR: „Na wschód od Arbatu” (1972), „Syberia, kraj możliwości” (1974, współautorami są Z. Szeliga i M. Iłowiecki); zbiorów: „Sześć odcieni bieli” (1978), „Hipnoza” (1989). Jednak najważniejszym i najgłośniejszym osiągnięciem literackim Hanny Krall jest niewątpliwie wydana w roku 1977 (pierwodruk miał miejsce rok wcześniej w „Odrze”) książka „Zdążyć przed Panem Bogiem”, stanowiąca zapis rozmowy, którą autorka przeprowadziła z Markiem Edelmanem, ostatnim żyjącym przywódcą powstania w żydowskim getcie warszawskim, obecnie wybitnym lekarzem kardiochirurgiem.
Zdążyć przed Panem Bogiem
TEMATYKA I PROBLEMATYKA UTWORU
GATUNEK LITERACKI. KOMPOZYCJA UTWORU: Zdążyć przed Panem Bogiem (1977) jest reportażem, opartym na wywiadzie z Markiem Edelmanem, jednym z przywódców powstania w getcie warszawskim. Reportaż jest to gatunek publicystyczno-literacki, będący sprawozdaniem z autentycznych wydarzeń, których autor był uczestnikiem lub świadkiem. Utwór Hanny Krall ma więc charakter dokumentalny, jest relacją bezpośredniego, wiarygodnego świadka i uczestnika wydarzeń w getcie. Edelman wspomina chaotycznie, mieszają się w jego relacji refleksje, dotyczące zdarzeń z różnych okresów. I chociaż głównym tematem jest powstanie w getcie, Edelman wspomina fakty poprzedzające je, a także wybiega w przyszłość - czasy po wojnie i wplata uwagi o swojej pracy. Autorka dodaje do wypowiedzi Marka Edelmana nie uporządkowane rozmowy i monologi innych postaci. Tworzy atmosferę wiernego zapisu autentycznych wypowiedzi, które mają być świadectwem, zapisem pamięci.
Specyficzną cechą reportażu Hanny Krall jest zupełny brak komentarza odautorskiego, nawet w postaci uporządkowania relacji. Autorka ogranicza się do zadawania pytań i rejestrowania odpowiedzi. Rozpoczyna bez wstępu pytaniem o dzień 19 kwietnia, gdy wybuchło powstanie. Sprowokowany pytaniem Marek Edelman udziela wywiadu o wybuchu powstania, o jego uczestnikach, przywódcach, o motywach działania powstańców.
W następnej części autorka relacjonuje reakcje ludzi na ten wywiad, pełne oburzenia, niezgody na sposób, w jaki Edelman o tych faktach mówi. I wtedy bohater przytacza jeszcze inne sytuacje, kiedy „nie mówił tak, jak należy mówić”. Wstrząsające wrażenie robią wspomnienia o głodzie w getcie, o niepięknym umieraniu w strachu, ciemności. Edelman przytacza wyniki badań nad głodem, które były prowadzone w getcie. Nigdy przedtem ani potem nie mieli lekarze okazji do podobnych badań i to zakrojonych na taką skalę. Podobną niepowtarzalną okazję miał w czasie wojny Profesor, chirurg, bo operując wielu partyzantów i żołnierzy, nabrał wprawy i stał się potem światowej sławy kardiochirurgiem. Opowieść o Profesorze i współpracy Edelmana z nim została tu wprowadzona na zasadzie skojarzenia niepowtarzalnych sytuacji i stała się okazją do przedstawienia współczesnej działalności bohatera. Po tej inwersji czasowej wraca autorka do pytań o getto i powstanie: „Wszystko, co napisałam dotąd, pokazałam ludziom - ale oni nie rozumieją. Dlaczego nie opowiedziałam jak się uratował?”. Padają kolejne pytania: dlaczego został w Polsce? Dlaczego został lekarzem? Okazuje się, że bardzo trudno odpowiadać na nie, ciężko się porozumieć. Wspomnienia wracają obrazami, mieszają się i ma się świadomość, że rozmówca nie rozumie, bo nie przeżył, bo nie był TAM. Dlatego Marek Edelman chętnie odbiega od tematu do swoich pacjentów, mówi o nich z ożywieniem, jak o bliskich i mówi chętniej niż o tamtych czasach.
Ale reporterka naciska, więc znowu Wraca do wspomnień, choć wielokrotnie pyta: „Jaki to ma sens - pamiętać?”. Ze wspomnieniami przeplata się też współczesny ich odbiór, widok tamtych miejsc dzisiaj, obchody rocznicowe. Autorka wspomina o projekcie filmu o getcie z udziałem Edelmana, który miał kręcić A. Wajda, prezentuje różne miejsca do sfilmowania, ale doktor się nie zgodził: „...mógł to opowiedzieć jeden raz. I już opowiedział”. Końcowy fragment reportażu stanowią relacje innych ludzi o powstaniu i jego przywódcach. Wspominają: Henryk Woliński - „Wacław”, który nadawał komunikaty o powstaniu na Zachód, Zbigniew Lewandowski, który uczył powstańców posługiwania się bronią, Henryk Grabowski, w którego mieszkaniu ukrywał się Jurek Wilner, przełożona karmelitanek z Wolskiej, gdzie również ukrywał się Wilner, a często także przechowywał broń. Z tych strzępów relacji, wspomnień stworzyła Hanna Krall przejmującą książkę o holokauście, o umieraniu i walce o życie. Taka konstrukcja reportażu przybliżyła nam te wydarzenia i tych ludzi, odbieramy ją jak opowieść o kimś bliskim, serdecznym.
CZAS I MIEJSCE AKCJI: Akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Płaszczyzna pierwsza to powstanie w getcie warszawskim. Wybuch nastąpił 19 kwietnia 1943 r. Pierwsza faza to były walki uliczne (19-24 kwietnia), następna to walki w domach i bunkrach (24 IV-10 V) i trzecia, ostatnia - walki drobnych grup w ruinach getta (do połowy lipca 43 r.). Wspomnienia Edelmana sięgają także transportowania Żydów na Umschlagplatz, a stamtąd do Treblinki. Była to hitlerowska akcja, mająca na celu eksterminację narodu żydowskiego, zaczęta 22 lipca 42 r. Drugą płaszczyznę czasową utworu stanowią wydarzenia współczesne, zwłaszcza praca Marka Edelmana jako kardiochirurga (utwór powstał w 1976 r., najpierw drukowany był w „Odrze”).
WSPOMNIENIA MARKA EDELMANA: Tematem reportażu Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem jest powstanie w getcie warszawskim. Wspomina Marek Edelman, jeden z przywódców powstania. Przed powstaniem był gońcem w szpitalu i wtedy przez sześć tygodni towarzyszył organizowanym przez Niemców transportom do Treblinki. Były one odprawiane z Umschlagplatzu w getcie. To odprowadzenie na śmierć 400 tysięcy ludzi zaciążyło na jego dalszym życiu. Mówiąc o powstaniu usuwa siebie w cień, jest niezwykle skromny, krytyczny. O dramatycznych wydarzeniach mówi bez wzniosłości, bez idealizowania, zwyczajnie. Opowiada trochę chaotycznie, jakby skrępowany. Skupia się na epizodach, szczegółach i cały czas ma świadomość rozdźwięku między tym, jak on pamięta, a jak należy, powinno się mówić. Ta różnica między jego subiektywną wersją, a wersją oficjalną, jest obecna cały czas w utworze i stanowi źródło kontrowersji wokół książki. Widać to już od pierwszych stron, gdy bohater opisuje siebie z 19 kwietnia, dnia wybuchu powstania. Wspomina, że był ubrany w czerwony sweter, na nim miał dwa skórzane pasy na krzyż, latarkę, dwa rewolwery. „Rzeczowość, spokój” - to chciał podkreślić tym opisem i zaraz dodaje: „ty lubisz takie kawałki”. Ważne są motywy działania powstańców. Wielokrotnie mówi M. Edelman, że strzelali, bo chcieli pokazać światu: „Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali”. Ale jednocześnie dodaje, że nie mieli wprawy w zabijaniu, że się bali. Tak po prostu. Wzruszająco brzmią słowa o niedoświadczeniu powstańców - byli młodzi, Edelman miał 22 lata i był najstarszy, Anielewicz był młodszy o rok - i o tym, że termin powstania został wyznaczony przez Niemców, bo tego dnia miała się rozpocząć likwidacja getta. O ludziach też relacjonuje w sposób zwyczajny i prosty. O Anielewiczu mówi, że został przywódcą, bo chciał nim być. Był ambitny, trochę dziecinny, ale zdolny, oczytany, z temperamentem, „tylko że nigdy przedtem nie widział akcji”. Wspomina, że przed wojną, na Solcu, jego matka handlowała rybami i Anielewicz malował im skrzela czerwoną farbą, by wyglądały jak świeże. Był stale głodny. Ten fragment wywiadu wywołał sprzeciwy żyjących, byłych mieszkańców getta. Szanowani przedstawiciele Kongresu Żydów wypowiadali się, że nie wolno tak pisać o Komendancie i prosili, by zmienić w wywiadzie, że to matka Anielewicza malowała te nieszczęsne rybie skrzela. Wspominając samobójczą śmierć Anielewicza, 8 maja, wraz z osiemdziesięcioma kolegami, stwierdza Edelman, że: „Tego nie należało robić. Mimo, że to bardzo dobry symbol. Nie poświęca się życia dla symboli”. Pytany czy się bał, mówi, że nie, bo wiedział, że nic nie mogło mu się zdarzyć innego niż śmierć, „a zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie”. Jedynie denerwował się, że po tamtej stronie muru nikt nie zauważy ich walki i śmierci. Zdecydowali się na powstanie, „bo chcieli umierać publicznie, na oczach świata”. „Chodziło tylko o wybór sposobu umierania”. Wspominając transporty do Treblinki, wyznaje, że wiedzieli, co się z nimi dzieje, ale ludzie nie chcieli wierzyć. Niemcy zachęcali w różny sposób, by Żydzi zgłaszali się do transportów, np. rozdawali chleb na drogę i ludzie zgłaszali się tysiącami. „Słuchaj, moje dziecko. Czy ty wiesz, czym był wtedy chleb w getcie?”. Bo jeśli się nie wie, to nie można zrozumieć tych ludzi. Problem niezrozumienia pojawia się w utworze wielokrotnie. Bo jak można np. rozumieć lekarkę, która rozdawała dzieciom truciznę, ale w ten sposób ratowała je od komory gazowej? Z niezrozumieniem spotykał się Edelman od początku. Nie umiał relacjonować wydarzeń z patosem, wzniosie, nie nadawał się na bohatera, czuł, że mówi nie tak jak trzeba. A więc zamilkł i milczał przez trzydzieści lat, a gdy udzielił wywiadu Hannie Krall, też doszedł do przekonania, że nie powinien był przerywać milczenia.
Ciekawie wypada w relacji Marka Edelmana porównanie powstania w getcie i powstania z sierpnia 44 r. w Warszawie (też był jego uczestnikiem). Sierpień to było życie i śmierć pięknych, jasnych ludzi. „Czarni i brzydcy żyją i umierają nieefektownie, w strachu i ciemności”. Później wyznaje, że w powstaniu warszawskim to była „wspaniała komfortowa walka”, bo nie było muru, wszystko działo się w dzień, wokół byli inni ludzie. A w getcie był głód, nieestetyczna śmierć, a więc to, co nastąpiło 19 IV „było tęsknotą za pięknym umieraniem”. Powstańcom chodziło o obalenie mitu, że Żydzi idą na śmierć jak barany, choć zdaniem Edelmana „szli spokojnie i godnie”. Ale świat uważał, że pięknie jest umierać w walce, a więc pragnęli pokazać, że potrafią. Przytacza bardzo osobistą refleksję w związku z tym problemem. Obserwował kiedyś zdarzenie: na beczce ustawiono starego Żyda, a niemieccy oficerowie obcinali mu brodę po kawałeczku i śmiali się do rozpuku. Śmiał się też tłum, który ich otaczał. Wtedy postanowił, że nigdy przez nikogo nie da się wepchnąć na beczkę. Wyjaśnił w ten sposób, że zależało mu na zachowaniu ludzkiej godności. W innym miejscu z ironią pyta, czy wypada pisać, że w getcie były prostytutki? „W getcie powinni być męczennicy i Joanny d'Arc, prawda?” Tu znowu dotyka problemu niezrozumienia. Bo trudno zrozumieć czyściutkie pielęgniarki ze szkoły Luby Blumowej, która pilnowała, by wszystko było jak w prawdziwej szkole, gdy łamały nogi ludziom, by ich ratować przed wywiezieniem. Także Hanna Krall nie rozumie, jak kilkaset osób mogło bez ruchu, bez reakcji patrzeć, gdy ośmiu własowców gwałciło dziewczynę. Edelman krzyczy wtedy: „...w ogóle nie ma sensu o tym wszystkim z tobą mówić. Nic nie rozumiesz”, a potem dodaje spokojnie, że dziewczyna żyje, ma męża, dzieci i jest szczęśliwa. Trudne decyzje w getcie były na porządku dziennym. No, bo jak rozstrzygnąć, kto ma prawo żyć, komu dać numerek na życie? Numerków było 40 tysięcy, Żydzi sami mieli je rozdzielić. Pozostali, bez numerków, mieli jechać do Treblinki. W czasie akcji likwidacyjnej kobieta rodziła. Kiedy dziecko przyszło na świat, pielęgniarka udusiła je poduszką, ratując od transportu i komory gazowej. Przywódcy Żydowskiej Organizacji Bojowej byli młodzi, bezkompromisowi, a więc wykonywali też wyroki na kolaborantach, policjantach. Uważali, że nie wolno współpracować z wrogiem. Ale teraz, po latach, Edelman już wie, że Lejkimowi, policjantowi, którego zastrzelili, urodziło się wtedy dziecko, więc myślał, że swą gorliwością je ocali. Odwiedziła go niedawno córka zastępcy komendanta Umschlagplatzu, by zapytać, dlaczego zlikwidowali jej ojca, przecież nie bił, nie kopał. Stało się tak, bo odmówił pieniędzy na broń, a córka wyjaśniła, że nie dał pieniędzy, bo ją, córkę, ukrywał po aryjskiej stronie, a to kosztowało. Były więc i takie problemy, i takie pozostały we wspomnieniach, które na pewno ciążyły.
Wyznaje wreszcie Edelman, że po śmierci Anielewicza, coraz więcej ludzi czekało na jego rozkazy, a on nie wiedział co robić, nie nadawał się na przywódcę, czuł się coraz bardziej samotny. W swej wędrówce po miejscach, gdzie było kiedyś getto, zatrzymali się z reporterką pod pomnikiem. Przedstawia on wyprostowanego mężczyznę z karabinem w jednej, granatem w drugiej ręce, z ładownicą u pasa, z rzemieniem mapnika przez ramię. Edelman mówi, że nigdy nikt z nich tak nie wyglądał, nie mieli karabinów, ładownic, mapników, byli czarni, brudni, „ale na pomniku jest tak jak pewnie być powinno”. „Na pomniku jest jasno i pięknie”.
Powszechnie przyjęte stereotypy nakazywały też, by podjąć negocjacje z esesmanami, którzy wystąpili z białymi kokardami. Powstańcy do nich strzelili, ale nie trafili żadnego. Stroop potem wspominał, że „bandyci” atakowali parlamentariuszy. Edelman pytany, czy nie czuje zakłopotania, iż nie przestrzegali reguł wojennego fair play, odpowiada, że nie, bo to byli ci sami Niemcy, którzy wywiedli już do Treblinki 400 tysięcy ludzi, tylko że teraz przypięli sobie białe kokardy ze Stroopem (dowódcą akcji likwidowania getta) spotkał się Edelman na prośbę prokuratury. Mówi o tym chłodno, bez emocji. Zeznał, że pierwszy raz widzi na oczy tego człowieka, pytany o szczegóły odpowiadał lakonicznie, a myślał: „Jakie to miało znaczenie, gdzie był mur, a gdzie brama...”.
Pojawiła się jeszcze w wywiadzie sprawa Jurka Wilnera, który wytrzymał torturowanie przez gestapo przez tydzień, a w przekazach znajomych urosło to do miesiąca. I znowu wszyscy mieli pretensje do Edelmana, że mówił prawdę, więc stwierdził, niech będzie miesiąc, niech będzie, że nas było pięciuset (a było dwustu powstańców), niech będzie, że to matka Anielewicza farbowała ryby, „...przecież to już nie ma żadnego znaczenia”. Nawet zgodził się na sztandary: biało-czerwony i niebiesko-biały, wiszące nad gettem od pierwszych dni powstania, choć oni ich nie wieszali, bo nie mieli materiału na nie. Dopiero po wojnie dowiedział się, ze były. „Ważne jest, że ludzie widzieli” - dodał.
Dlaczego on żyje? To przypadek, tylko przypadek. Dlaczego nie wyjechał? Został, bo winien to był tym 400 tysiącom, które odprowadził na śmierć. Ten sposób opowiadania jest bardzo wzruszający. Właśnie bez wzniosłości mówi się najbardziej do serca. Prosty, skromny człowiek, który został bohaterem, choć wcale nie chciał nim być, który został przywódcą, a też nie chciał, najlepiej wyjaśnia mechanizmy historii i udział w niej pojedynczych ludzi. Ta opowieść dotyczy konkretnych jednostek, a nie masy ginących i walczących Żydów. I dzięki takiej relacji ci ludzie stają się nam bliscy. To jest główna zaleta wspomnień Marka Edelmana. Dramat świadka polega na tym, że nigdy nie można przekazać wszystkiego, a w przypadku takiej tragedii nawet na zrozumienie nie można liczyć. Tym bardziej, że zdarzenie obrasta legendą, a ta coraz wyraźniej rozmija się z pamięcią. Czytając cały czas wyczuwamy ten dramat, uczestniczymy w nim.
MAREK EDELMAN - LEKARZ. WYJAŚNIENIE TYTUŁU: To pytanie musiało się pojawić w wywiadzie: Dlaczego został lekarzem? Do tego stał się wybitnym lekarzem, który nie boi się ryzyka, gdy chodzi o dobro chorych. To on namawia Profesora do podejmowania decyzji operowania w przypadkach beznadziejnych, gdy pacjenci nie mają właściwie szans przeżycia. Dr Edelman wyjaśnia, iż robi to dlatego, że: „Każda, najmniejsza nawet szansa życia staje się bardzo ważna”. Czy to co przeżył w getcie miało wpływ na decyzję pozostania lekarzem? Tak, choć nie od razu. Tu znowu bohater wymyka się stereotypom. Początkowo po wojnie nie wiedział co ze sobą zrobić - dla niego to była przegrana wojna. Sadzano go od czasu do czasu w jakimś prezydium, ale nie nadawał się na bohatera. Na studia zapisała go żona, więc chodził, ale go to nie interesowało. Zajął się medycyną, gdy pojął, że: „jako lekarz mogę nadal odpowiadać za życie ludzkie (...). Wszystko inne wydaje mi się mniej ważne”. Teraz myśli, że robi to samo, co tam na Umschlagplatzu, tzn. wyciąga jednostki z tłumu skazanych. Ważne jest dla niego też, że może ludziom zapewnić komfortową śmierć, aby nie wiedzieli, nie bali się, nie cierpieli, żeby się nie poniżali. Traktuje to jak swoisty wyścig ze śmiercią i możliwość wyprowadzenia Pana Boga w pole. „Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył”. Ten cytat wyjaśnia tytuł reportażu. Zdążyć, przechytrzyć śmierć - to wielka rola lekarza. Dr Edelman rozumie ją znakomicie, bo przeżył śmierć wielu tysięcy ludzi. Zestawienie dramatu getta z późniejszą pracą dr. Edelmana zawiera głęboką humanistyczną treść i optymistyczny sens: o to przede wszystkim chodzi, by ocalić życie, bo ono jest najważniejsze, a kiedy już nie można ratować życia, to trzeba zapewnić godną śmierć. O to przecież walczyli powstańcy w getcie, do tego dąży Marek Edelman - lekarz, kardiochirurg.
INNI BOHATEROWIE, tak jak Marek Edelman, są postaciami autentycznymi, uczestnikami ważnych wydarzeń historycznych.
Mordechaj Anielewicz - przywódca powstania w getcie, popełnił samobójstwo 8 maja 1943 r. Przedstawiony został w utworze po ludzku, życzliwie, z sympatią jako bystry chłopak, trochę dziecinny, który stał się Komendantem, bo tak chciał. Z przyjaźnią mówi o nim nie tylko Edelman, ale i H. Sadowski.
Jurek Wilner - przedstawiciel Żydowskiej Organizacji Bojowej po stronie aryjskiej. Przenosił wiadomości, które przekazywano do Londynu i USA. Był poetą, Hanna Krall przytacza kilka jego wierszy. Tuż przed wybuchem powstania został aresztowany, poddany torturom, nikogo nie wydał i udało mu się zbiec. Ukrywał się u H. Sadowskiego i u sióstr karmelitanek. Pozostawił po sobie dobrą pamięć, jako dzielny, zdolny do poświęceń człowiek. Po powrocie do getta nie nadawał się do żadnej pracy ze względu na stan zdrowia. To on dał sygnał do zbiorowego samobójstwa 8 maja w bunkrze przy ul. Miłej, aby nie wpaść w ręce Niemców.
Michał Klep fisz - członek ŻOB. Cichy, spokojny, niepozorny człowiek, który utrzymywał kontakt z Armią Krajową. Za jego pośrednictwem przekazywano broń do getta. Uczył się nią posługiwać, a następnie przekazywał te wiadomości kolegom. Zasłynął bohaterską śmiercią - zasłonił swym ciałem karabin maszynowy, by inni mogli przedrzeć się w bardziej bezpieczne miejsce. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
Profesor - słynny kardiochirurg z Radomia, który w czasie wojny zdobył ogromne doświadczenie operując rannych żołnierzy. Po wojnie dokonywał trudnych, nowatorskich operacji na sercu. Edelman mówi o nim z ogromnym szacunkiem i uznaniem. Przedstawia jego rozterki, wahania przed każda, operacji), niepokój związany z odpowiedzialnością za ludzkie życie, lęk, by nie został posądzony o eksperymentowanie na człowieku. Jednocześnie czujemy, że chce podjąć ryzyko, bo dzięki temu może uratować jeszcze jedno życie. Tak więc jeszcze raz widzimy, że właśnie to jest najważniejsze w tym utworze.
PODSUMOWANIE: Reportaż Hanny Krall jest książka, o pamięci, Marek Edelman, ostatni żyjący przywódca powstania w getcie, wspomina to, co przeżył, odtwarza, co zostało mu w pamięci, zdarzenia ważne i drobne, Patrzy na te wydarzenia subiektywnie. Zestawia to, co było tam i wtedy z tym, co teraz dzisiaj. Problematyka reportażu łączy się z tematem holokaustu, zagłady Żydów, planowej eksterminacji narodu żydowskiego. Obok tego pojawia się problem heroizmu ginących Żydów, którzy pragną pokazać kwiatu, że potrafią, godnie umierać jak i inni ludzie. Chodzi im o obalenie obiegowych stereotypów o Żydach, idących potulnie na śmierć, o pokazanie, że jako wolni ludzie mogą wybrać sobie rodzaj i moment śmierci. Do tego dochodzi problematyka egzystencjalna pytanie o wartość życia i śmierci w różnych sytuacjach. Myśl o zagładzie Żydów budzi pragnienie, by zawsze, w każdym momencie najwyżej cenić życie ludzkie. Problematyka moralna związana jest z postawą dr. M. Edelmana, który po doświadczeniach wojennych, za podstawową, nadrzędną wartość uważa życie, troskę o drugiego człowieka, odpowiedzialność za niego i cały otaczający świat.
MIRON BIAŁOSZEWSKI
BIOGRAFIA
Poeta, prozaik, dramatopisarz urodził się w Warszawie w 1922 r. i w niej spędził większą część życia. Studia polonistyczne rozpoczął na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, kontynuował je po wojnie. Przeżył powstanie warszawskie i opisał je po upływie ćwierć wieku w Pamiętniku z powstania warszawskiego (1970 r.). Po upadku powstania został wywieziony na roboty do Niemiec. Po powrocie pracował dorywczo jako reporter, na poczcie, jako autor tekstów i piosenek dla dzieci. Debiutował dopiero w 1956 r. tomikiem Obroty rzeczy, który od razu przyniósł mu rozgłos. Kolejne tomiki to: Rachunek zachciankowy (1959), Mylne wzruszenia (1961), Było i było (1965), Odczepić się (1978), Oho (1989), tomy prozy: Donosy rzeczywistości (1973), Szumy, zlepy, ciągi (1976), Zawał (1977). Był współtwórcą eksperymentalnego Teatru na Tarczyńskiej (1955-1963), a swoje utwory dramatyczne opublikował w 1973 r. pt. Teatr Osobny.
W swej twórczości Białoszewski konsekwentnie wyraża zainteresowanie rzeczami, krajobrazami i sytuacjami z marginesów kultury oficjalnej. Ceni przedmioty zwykłe, codzienne, stare i kalekie - z nich czyni tematy swych wierszy. Lubi krajobrazy przedmieścia, jarmarku, peryferii wielkiego miasta. Na tym tle przedstawia bohatera, którego nie obchodzą sprawy polityczne ani społeczne, ceniącego prywatność i niezależność wobec jakichkolwiek układów. Pisze językiem potocznym, wykorzystuje jego niepoprawności, przejęzyczenia, śmieszności do swoistej zabawy słowem. Ze względu na szczególne zwrócenie uwagi na język Białoszewski został uznany za jednego z reprezentantów nurtu tzw. poezji lingwistycznej.
Pamiętnik z powstania warszawskiego
TEMATYKA I PROBLEMATYKA UTWORU
MIASTO I JEGO MIESZKAŃCY JAKO BOHATEROWIE: O powstaniu warszawskim pisano wiele. W utworach tych (powieści, wspomnienia, pamiętniki, dzieła historyczne) omawiano temat z pozycji walczących, zwykłych powstańców lub przywódców. Dotyczyło to przebiegu walk, rozpatrywania przyczyn, skutków wybuchu, uwarunkowań politycznych itd. Były to relacje z przebiegu powstania pisane przez wojskowych i historyków. Na tym tle Pamiętnik z powstania warszawskiego znamiennie się wyróżnia. Pisany jest z pozycji zwykłego, przeciętnego mieszkańca Warszawy, cywila, nie uczestniczącego w walce, który wybuchem powstania został zaskoczony. Narrator-bohater Miron przemieszcza się przez różne dzielnice miasta i opisuje, co się tam działo. Używa pierwszej osoby liczby pojedynczej, jak to w pamiętniku, ale mało, rzadko pisze o sobie. Często zamienia pierwszą osobę liczby pojedynczej na pierwszą osobę liczby mnogiej, pisze o zbiorowości lub o sobie jako cząstce zbiorowości. Jest stale z ludźmi, mieszkańcami Warszawy, utożsamia się z nimi i z nimi przeżywa swój los, Z tłumu wyróżniają się też pojedyncze osoby, koledzy: Staszek, Swen, koleżanki: Irena, Halina, a także matka Swena, matka Mirona, jego ojciec, Zocha i inni, ale też narrator ich szczególnie nie wyróżnia, nie poświęca im więcej uwagi niż innym. Bohaterem pamiętnika jest bowiem tłum, cywilni mieszkańcy Warszawy, zaplątani, uwikłani w powstanie, o którym niewiele wiedzą, chcą tylko przeżyć, przetrwać. Bohaterem utworu jest wreszcie miasto: narrator wymienia, przedstawia kolejne ulice, domy, dzielnice objęte powstaniem. Ubolewa nad jego niszczeniem, popadaniem w ruinę, opisuje zmiany, które zachodzą w nim, gdy zapadają w gruzy domy, tworzy się przejścia podwórkami i przekształca piwnice w drugą podziemny Warszawę.
l sierpnia szedł z kolegą Stachem do koleżanki ze studiów Ireny na Chłodną 24. Wybuch powstania ich zaskoczył. Pisarz rejestruje to tak: „Powstanie (...) tego słowa nie używało się przedtem w życiu (...) A tu raptem... jest i to takie: hurraaa i tłumem na łubudu”. Miron został z kolegą u Ireny na noc, uczyli się i obserwowali jak ludzie budowali barykadę. 2 sierpnia Miron też nie wrócił do matki, a włączył się w działania znajomych, organizujących się na czas walk. „Zaczęło się organizowanie. Blokowy. Dyżury. Kucie piwnic. Przekłuwanie podziemnych przejść. Całymi nocami (...) Zebrania i narady na podwórkach. Ustalanie - kto, co”. Cytat ten ilustruje język utworu oraz ukazuje jak bohater zbiorowy uaktywnia i organizuje się pod wpływem zagrożenia. Taki sposób narracji wyraża niepokój, niepewność bohatera.
Białoszewska, niespokojna o syna, odszukała go u Ireny, przyniosła coś do jedzenia. Miron jednak postanowił tu zostać (był do 5 sierpnia), W czasie przerwy w bombardowaniu ludzie wybiegli na ulicę. Miron obserwuje zniszczenia. „Jak tu się ustało, zobaczyliśmy straszną zmianę. Rudoszary pyl siedział na wszystkim. Na drzewach. Na liściach. Gruby na centymetr chyba, z to zniszczenie”. Zauważa też tłumy ludzi, którzy opuszczają płonące domy, uciekają. Szerzą się przerażające pogłoski o rozstrzeliwaniach, gwałtach, pożarach. Wezwani przez powstańców ludzie budują barykady, ale prace przerywają bombardowania. Miron żegna się z Ireną i Staszkiem, wraca do matki. Tymczasem hitlerowcy zaatakowali Chłodną i Ogrodową. Sytuacja mieszkańców stawała się coraz trudniejsza. Ukrywają się w piwnicach. Atmosferę panującą wtedy świetnie oddaje cytat: „Tłok. Panika. Modlenie się. Huk. Warkoty, łopotania bomb. Jęki i strach. Znów zniżają się. Huk, chyba trafiło we front, kulimy się. (...) Tłumy na podwórzu. Piekło - dalsze nieco - ale bez ustanku. Źle. Tłumy w popłoch. Z pakami. Tobołami. Latają”. Takie krótko zdania i równoważniki zdań bardzo dobrze oddają przerażenie ludzi, którzy nie wiedzą, co począć. Narrator tylko rejestruje, nie próbuje opisywać przeżyć, wrażeń, bo na gorąco jest to niemożliwe. Tempo zdarzeń nie pozwala na refleksję. Bohater ukrywa się wraz z rodziną w piwnicy. Pojawiła się sanitariuszka, która potrzebowała pomocy przy przeniesieniu rannej. Ponieważ nie było innych ochotników, Miron się zgłosił i pomógł przenieść ranną i poparzoną kobietę do szpitala. Powstańcy w ogóle w utworze pojawiają się w ten sposób - wpadają, bo potrzebują ludzi do transportu, budowania barykad. Zdarza się to rzadko, traktowani są jak „oni”, obcy, to nie są członkowie zbiorowości. Miron opuszcza rodzinę i przenosi się na Rybaki, gdzie przebywają jego przyjaciele. Na Długiej pali się Pałac Pod Czterema Wiatrami. Białoszewski tak to opisuje: „Pali się calutki. Już się kończy. Wyje ogień w oficynach, we froncie. Szumią, spadają belki. Tympanon z płaskorzeźbami jeszcze jest. Migają medaliony. Bramy dziedzińca z kuciami. I te Cztery Wiatry. Na filarach bramy. Mają złocone skrzydła. Igrają, świecą. Jeszcze bardziej roztańczone niż zwykle. (...) ...dożarza się niebiesko-zielona kula na dzwonnicy Dominikanów. Dziwne. Resztka spalonego hełmu z blachy?”. Z jaką miłością patrzy narrator na płonące gmachy! Zna detale architektoniczne, pisze o tym językiem poetyckim. Zapamiętał to wrażenie, by odtworzyć je po dwudziestu latach. Na Rybakach dom jest solidny, piwnice ma głębokie. Mieszkańcy urządzili się w nich w miarę wygodnie, jak się dało. Miron notuje: „Cisza. I zapach zaduszonej pralni. Wpadły nam w ucho i nos. A co wpadło w oko - szkoda gadać. Ćmawa otchłań z pipiącymi się świecami na ołtarzyku z Matką Boską w porcelanie”. W piwnicach pobudowano prycze, na każdej leży kilka osób, między nimi „graty”, „czyli makabra katakumbowej kaplicy”, ale ludzie są życzliwi, przyjmują chętnie do swego grona sąsiadów, znajomych, dzielą się żywnością. Wielokrotnie pisze Białoszewski o modlitwach w piwnicach. Pierwszą zanotował na Rybakach. Oprócz modlitw było gadanie. Młodzi, w tym i Miron, chętnie odwiedzali inne piwnice, spacerowali po nich, bo coraz rzadziej wychodziło się na ulicę. Tak zaczęła się, pisze Białoszewski, „nowa, potwornie długa historia wspólnego życia na tle możliwości śmierci”. Nie można lepiej wyrazić tej sytuacji! Składały się na nią codzienne czynności: wymiana wody w beczce (przygotowanej na wypadek pożaru), bo już śmierdziała, wypady po żywność, rzadkie wyjścia na ulicę w przerwach między bombardowaniami. Wtedy Miron obserwuje Stare Miasto: Mostową, Prochownię, Wybrzeże, Bednarską, patrzy przez Wisłę na Pragę - tyle widział z Rybaków i dodaje: „Dużo tu mówię może o tych zabytkach. Ale były ważne. Bo z nami ginęły”. Z sympatią pisze Białoszewski o zakonnicach, które częstowały ludzi zupą - stało się w długich kolejkach, bez zniecierpliwienia i rozmawiało. Miron często podkreśla, że chętnie gadał z różnymi nieznanymi ludźmi, była to chyba potrzeba więzi grupowej. Bombardowania nasilały się, więc „koło 13 sierpnia był koniec z zupkami”. Wspomina jeszcze Miron wyprawę po dynie - wybiegnięcie z piwnicy na podwórko, zerwanie dwóch dyń i powrót były wielkim ryzykiem. Z jedzeniem jednak było coraz gorzej i wreszcie katastrofa - brak wody i potem brak światła. Wieści o tym, co dzieje się w innych dzielnicach, cały czas były. Łączność utrzymywana była kanałami. W schronach, pisze Białoszewski, leżało się, gadało, czekało na gazetki. W tym miejscu dodaje, że gazetek było dużo. „Nie rozróżnialiśmy wtedy tak, jak trzeba. Wydawało się, że polskie to polskie”. Cytat ten dowodzi, że narrator nie był zaangażowany politycznie. „Co do zajęć jeszcze. Zaczęliśmy chodzić na spacery. Ze Swenem. Spacer polegał na tym, że braliśmy się pod ręce i chodziliśmy przez wszystkie piwnice naszych bloków po kolei”. Miron i Swen napisali we dwóch do spółki aktualną litanię. Bardzo się spodobała i wszyscy ludzie z okolicznych piwnic ją odmawiali. Było ich coraz więcej, bo przybywali z innych zbombardowanych domów. 13 sierpnia Miron, Swen i żona pewnego tramwajarza, który nie wrócił do piwnicy, wybiegli na miasto, by go szukać po szpitalach. Przeraził ich wygląd miasta i narrator skomentował to słowami: „I wydawało się, że już całe lata tego za nami, i co przed nami? Że nic innego nie było i nie ludzie, tylko powstanie”. Zapisuje wygląd ulic, domów, dziwny widok Rynku Starego Miasta, notuje, że Katedra jeszcze stoi. Wyobraża sobie, co o powstaniu sądzą ludzie w Polsce i stwierdza: „Dla Polski Warszawa przede wszystkim paliła się. To robiło wrażenie”. Bombardowań było coraz więcej: artyleria, kanonierka z Wisły i samoloty. Nastąpiły długie dni odliczań: wspólnych, głośnych i zgadywanie, gdzie rąbnęło. To wstrząsający fragment Pamiętnika.... Po mistrzowski zarejestrował autor wrażenie zewnętrzne, naskórkowe, bez analizy głębszych przebyć, a jak doskonale rozumiemy lęk ludzi zgromadzonych w piwnicach: „Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem... Trzask! W nas? Nie... Ale już wycie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem... Trzask! Nie, obok -chyba, no bo jesteśmy. Inne dowodu nie było. I już lecą, wyją..”. Ponieważ żywności już nie było wcale, Miron i Swen wyprawili się po mąkę na drugie piętro. Było to bardzo niebezpieczne. Miron przyznaje, że stchórzył i uciekł, a Swen przyniósł mąkę.
W dalszych partiach pamiętnika wspomina narrator uroczystą mszę 15 sierpnia, ciepło mówi o sakramentkach, które żywiły ludność i wojsko. Klasztor się palił, a zakonnice biły bydło i rozdawały mięso. Niestety, trwały upały i mięso szybko NIC psuło. Z powstańcami stosunki były na ogół dobre - prosili o pomoc, jedni chodzili chętnie, inni nie. Niektórzy żywili pretensje do powstańców, nie wytrzymywali ciągłego zamknięcia, wychodzili na zewnątrz, machając do Niemców białymi chusteczkami, ale wróg nie uznawał żadnych praw i strzelał do poddających się. 17 sierpnia Miron obchodził w schronie imieniny. Matka Swena nakarmiła go zacierkami. Najedzony wyszedł obserwować umieranie Starówki. Szczególnie czuł potrzebę pożegnania się z Katedrą: „Popołudnie. Upał. Jednak spokojniej. I ten tłok w środku. I to zapylenie. Podeszliśmy. Prezbiterium. I nie tłok od ludzi. Ale rzeźb, postaci, figur, świętych, biskupów, pozłacańców, infuł... Tłok... Tłum... Światłocień. (...) Odpust wisiał w powietrzu. Zbiór. Czy obiór. Sąd, ostateczność. I to raz-dwa, w dwa, trzy dni”. Obok wzniosłości pojawia się proza, gdy mowa o załatwianiu potrzeb fizjologicznych. To zaczęło być uciążliwe w tłoku panującym w piwnicach. Ubikacje były do kucania, bez drzwi, bez intymności, zawsze zajęte, stale kolejki, ale i tę sytuację Miron traktuje jako okazję do „rajcowania”. Na Starym Mieście robiło się wciąż gorzej i gorzej, musieli więc opuścić swoją piwnicę. Wszyscy wychodzili z piwnic, szukają nowego schronienia. „Ludzi pełno. Z tobołami. Z garbami. Z czymś pod pachą. Z koszykiem. Z byle czym. Albo bez”. Tak wyglądali bezdomni mieszkańcy miasta. A miasto? „Rozłupane kamienice. Nadbudówki. Po ileś pięter. Rozłupane na piony. W ukosy. Puste. W wióry. W wisiory. Z wapna, trzcin, desek, cegieł. Strasznie dużo tego. Z tego była cała Warszawa”. Miron z towarzyszami niedoli znalazł chwilowe schronienie w ruinach Izby Rzemieślniczej na Miodowej. Była tam woda, ale po kilku dniach wyczerpała się. l września rozpoczęła się ewakuacja powstańców ze Starówki. Swen, Miron i Zbyszek zgłosili się do transportowania rannych, by dostać się do kanału.
SPIS TREŚCI
POLSKA LITERATURA WSPÓŁCZESNA do 1956 roku
Wstęp
Podział literatury współczesnej na okresy
Pokolenia literackie
Tematy i problemy
POEZJA POLSKA
Wrzesień '39 w poezji
Antoni Słonimski - Alarm
Władysław Broniewski - Żołnierz polski
Konstanty Ildefons Gałczyński - Pieśń o żołnierzach z Westerplatte
Zbigniew Herbert - 17 IX
Krzysztof Kamil Baczyński - Biografia
Pokolenie II
Ten czas
Sur lepont d'Avignon, Biała magia
Tadeusz Różewicz - Biografia
Ocalony
Lament, Róża
Czesław Miłosz - Biografia
Campo di Fiori
Oeconomia divina
Piosenka o porcelanie
Piosenka o końcu świata
Który skrzywdziłeś
PROZA POLSKA
Kazimierz Moczarski - Biografia
Rozmowy z katem
Tudeusz Borowski - Biografia
Wybór opowiadań
Gustaw Herling-Grudziński - Biografia
Inny świat
Zofia Nałkowska - Biografia
Medaliony
Hanna Krall - Biografia
Zdążyć przed Panem Bogiem
Miron Białoszewski - Biografia
Pamiętnik z powstania warszawskiego
Marek Hłasko - Biografia
Następny do raju
Jerzy Andrzejewski - Biografia
Popiół i diament
DRAMAT POLSKI
Jerzy Szaniawski - Biografia
Dwa teatry
W CZĘŚCI 6B ZNAJDZIESZ:
POEZJA POLSKA
Zbigniew Herbert - O Troi, Nike, która się waha, Przesłanie pana Cogito, Potęgi smaku; Miron Białoszewski - O obrotach rzeczy, Podłogo, błogosław!; Wisława Szymborska - Rehabilitacja, Głos w sprawie pornografii, Pierwsza fotografia Hitlera; Ewa Lipska - My, Dom, Egzamin; Stanisław Barańczak - Spójrzmy prawdzie w oczy, U końca wojny dwudziestodwuletniej, Mieszkać, Widokówka z tego świata
PROZA POLSKA
Jerzy Andrzejewski - Bramy raju; Tadeusz Konwicki - Mała Apokalipsa
DRAMAT POLSKI
Sławomir Mrożek - Tango; Tadeusz Różewicz - Kartoteka
LITERATURA ŚWIATOWA
Albert Camus - Dżuma; George Orwell - Folwark zwierzęcy, Rok 1984
ŚCIĄGA - SZKOŁA ŚREDNIA
2
źródło: www.edu-net.prv.pl