BA艢NIE蜭T脫W


BA艢NIE CELT脫W

0x08 graphic
CZARODZIEJSKA CHOR膭GIEW Z DUNVEGAN

d przesz艂o tysi膮ca lat zamek Dunvegan, po艂o偶ony w zachodniej cz臋艣ci wyspy Skye, by艂 siedzib膮 MacLeod贸w z MacLeod. W minionych czasach niejeden w贸dz przeprawia艂 si臋 przez jezioro Dunvegan prowadz膮c sw贸j klan do boju z odwiecznymi wrogami. MacDonaldami z Eigg, kt贸rzy od dawna za偶ywali powszechnie z艂ej s艂awy ludzi bezwzgl臋dnych. Najcenniejsz膮 w艂asno艣ci膮 klanu MacLeod贸w by艂a chyba czarodziejska chor膮giew, przekazywana z pokolenia na pokolenie tak d艂ugo, 偶e w ko艅cu jej dzieje sta艂y si臋 s艂ynn膮 legend膮.

0x08 graphic
W dawnych, dawnych wiekach wodzem klanu MacLeod by艂 rycerz imieniem Malcolm. Pewnego dnia, kiedy w wodach jeziora Dunvegan odbija艂o si臋 letnie niebo, a wrzosy znaczy艂y zbocza wzg贸rz bryzgami wspania艂ego fioletu, Malcolm poj膮艂 za 偶on臋 pi臋kne dziewcz臋 z ludu elf贸w. Przez kr贸tki czas on i jego ma艂偶onka 偶yli spokojnie w szarym zamku Dunvegan. Ale mieszka艅cy Krainy Elf贸w nigdy nie mog膮 zazna膰 pe艂nego szcz臋艣cia w艣r贸d ludzi 艣miertelnych. I kiedy nadobna pani Malcolma obdarowa艂a go dorodnym synem, ogarn臋艂o j膮 nieprzeparte pragnienie powrotu do swoich; pragnienie o wiele silniejsze od mi艂o艣ci, jak膮 darzy艂a swego ziemskiego ma艂偶onka. A poniewa偶 Malcolm nie m贸g艂 patrzy膰 na smutek swej ukochanej 偶ony, powiedzia艂, 偶e sam zaprowadzi j膮 na 艣cie偶k臋 wiod膮c膮 do jej krainy. I sta艂o si臋, 偶e niewiasta po偶egna艂a czule male艅kiego synka le偶膮cego w ko艂ysce i przeprawi艂a si臋 z ma艂偶onkiem na drugi brzeg jeziora, by tam skierowa膰 kroki na drog臋, kt贸ra mia艂a j膮 zawie艣膰 do rodzinnego domu.
A cho膰 by艂 to r贸wnie pi臋kny dzie艅 letni, jak 贸w, w kt贸rym Malcolm wi贸d艂 j膮 kiedy艣 do zamku jako oblubienic臋, wody jeziora wyda艂y mu si臋 mroczne i pos臋pne - tak wielki przyt艂acza艂 go smutek. Kiedy przybili do przeciwleg艂ego brzegu, Malcolm wzi膮艂 sw膮 pani膮 na r臋ce, wyni贸s艂 z 艂odzi i delikatnie postawi艂 na ziemi. Potem towarzyszy艂 jej przez kr贸tki czas, lecz gdy dotarli do pola szarych kamieni, zwanego Czarodziejskim Mostem, poprosi艂a go, by tu si臋 zatrzyma艂, i samotnie ruszy艂a w dalsz膮 drog臋. Ani razu nie obejrza艂a si臋 za siebie i Malcolm nigdy wi臋cej nie zobaczy艂 swej nadobnej 偶ony.

Tego samego wieczora wydawano w zamku wspania艂膮 biesiad臋 dla uczczenia narodzin syna Malcolma, kt贸ry mia艂 w przysz艂o艣ci zaj膮膰 miejsce swego szlachetnego ojca jako w贸dz klanu MacLeod. Mimo smutku przepe艂niaj膮cego mu serce Malcolm musia艂 uczestniczy膰 w biesiadzie, albowiem uroczysto艣膰 t臋 ustanowi艂a prastara tradycja. Zreszt膮 sam by艂 nader dumny z potomka, kt贸ry mia艂 by膰 kiedy艣 MacLeodem z MacLeod.
Cz艂onkowie klanu t艂umnie zebrali si臋 w ogromnej komnacie, kt贸ra ja艣nia艂a blaskiem stu pochodni, a s艂u偶ba zamkowa uwija艂a si臋 roznosz膮c p贸艂miski soczystej sarniny i dzbany zacnego z艂ocistego piwa. Ca艂膮 noc rozbrzmiewa艂a dziarska muzyka, na kt贸rych m臋偶czy藕ni z klanu MacCrimmon, z pokolenia na pokolenie dudziarze u MacLeod贸w, przygrywali ochoczo go艣ciom Malcolma.

0x08 graphic
Na szczycie wie偶yczki, z dala od ha艂a艣liwego zgromadzenia w wielkiej sali, spa艂o cicho w ko艂ysce niemowl臋 b臋d膮ce przyczyn膮 ca艂ej tej radosnej uroczysto艣ci. Piastunka siedz膮ca obok u艣pionego dziecka widzia艂a oczami wyobra藕ni rozochocon膮 kompani臋 wesel膮c膮 si臋 w wielkiej sali. By艂a jeszcze m艂odziutka i 艂adna, wi臋c gdy ksi臋偶yc wspi膮艂 si臋 wysoko na niebo i rozja艣ni艂 blaskiem samotn膮 wie偶yczk臋, dziewczyna zapragn臋艂a spojrze膰 cho膰 raz na bawi膮cych si臋 weso艂o biesiadnik贸w. Zerkn臋艂a na u艣pione dziecko; zdawa艂o si臋 le偶e膰 cicho i spokojnie. Wsta艂a nie czyni膮c najmniejszego szmeru i na palcach przesz艂a przez wy艂o偶on膮 sitowiem izb臋. A potem chy偶o pobieg艂a wij膮cymi si臋 korytarzami, ton膮cymi w blasku ksi臋偶yca, i dalej w d贸艂 po kr臋tych schodach, a偶 w ko艅cu buchn臋艂y na ni膮 z ca艂膮 moc膮 piskliwe d藕wi臋ki dud i znalaz艂a si臋 w wielkiej sali. Przez jaki艣 czas siedzia艂a na samym ko艅cu, ch艂on膮c skwapliwie otaczaj膮c膮 j膮 weso艂o艣膰 i rozbawienie. Ale gdy wsta艂a, aby odej艣膰, nag艂y strach przeszy艂 jej serce. Bo oto Malcolm wsta艂 ze swego miejsca przy biesiadnym stole i spojrza艂 na ni膮.

„Och, nieszcz臋sna chwila, kiedym pomy艣la艂a, 偶eby zostawi膰 dzieciaka samego - rzek艂a sobie w duchu - bo teraz ani chybi spadnie na mnie gniew MacLeoda”.
Chocia偶 jednak Malcolm istotnie skierowa艂 na ni膮 wzrok, nie przysz艂o mu wcale do g艂owy, 偶e uczyni艂a co艣 z艂ego schodz膮c do sali biesiadnej; mniema艂 bowiem, 偶e zostawi艂a dziecko pod opiek膮 innej s艂u偶膮cej. Bez siadu gniewu rozkaza艂 wi臋c przynie艣膰 male艅stwo, by pokaza膰 cz艂onkom swego klanu ich przysz艂ego wodza.
Z dreszczem ulgi piastunka pobieg艂a spe艂ni膰 jego rozkaz, 偶ywi膮c w sercu nadziej臋, 偶e dziecku nie sta艂a si臋 krzywda podczas jej nieobecno艣ci.

Zostawione samo dziecko przez jaki艣 czas spa艂o spokojnie. Ale niebawem za oknem przefrun臋艂a sowa pohukuj膮c z艂owieszczo, czym zak艂贸ci艂a spok贸j ma艂ego, kt贸ry zbudzi艂 si臋 przestraszony. Kiedy nikt nie przyszed艂 go pocieszy膰 i uko艂ysa膰 do snu, rozp艂aka艂 si臋 偶a艂o艣nie i odg艂os jego p艂aczu rozbrzmiewa艂 smutnym echem po opustosza艂ej izbie.
I chocia偶 ludzkie uszy nie s艂ysza艂y tego zawodzenia, dotar艂o ono w spos贸b dla nas niepoj臋ty do matki niemowl臋cia, kt贸ra przebywa艂a w Krainie Elf贸w. Zrodzone na ziemi dziecko by艂o drogie jej sercu, po艣pieszy艂a wi臋c u偶ywaj膮c sobie tylko znanych czarnoksi臋skich sposob贸w, pocieszy膰 le偶膮ce samotnie male艅stwo. Nie wolno jej by艂o wzi膮膰 dziecka w ramiona, ale miast tego otuli艂a je chust膮 z trawiastozielonego, po艂yskliwego jedwabiu, ca艂膮 pokryt膮 znakami elf贸w, wyhaftowanymi z czarodziejsk膮 zr臋czno艣ci膮. Zaledwie dziecko poczu艂o na sobie chust臋, kt贸ra zast膮pi艂a mu ciep艂o matczynych ramion, przesta艂o p艂aka膰, u艣miechn臋艂o si臋 i u艂o偶y艂o do snu. Widz膮c swoje male艅stwo tak spokojne i pogodne, matka oddali艂a si臋.

Zaniepokojona piastunka a偶 oniemia艂a ze szcz臋艣cia, kiedy wr贸ciwszy na wie偶臋 zobaczy艂a, jak bezpiecznie 艣pi jej ma艂y pupil. Ale na widok skrywaj膮cej go chusty zrozumia艂a, 偶e odwiedzi艂y go elfy, rozpozna艂a nowiem ziele艅 tylko im w艂a艣ciw膮, a tak偶e znaki wyhaftowane na jedwabiu. Lecz ma艂emu nie sta艂a si臋 najmniejsza krzywda, wi臋c 艣l膮c do nieba dzi臋kczynn膮 modlitw臋, 偶e nie znalaz艂a w ko艂ysce jakiego艣 odmie艅ca, dziewczyna przysi臋g艂a sobie w duchu, 偶e ju偶 nigdy nie zostawi dziecka samego.
Potem wzi臋艂a w ramiona male艅stwo, wci膮偶 otulone czarodziejsk膮 chust膮, i wype艂niaj膮c polecenie MacLeoda zanios艂a je do wielkiej sali. A kiedy by艂a ju偶 blisko miejsca, gdzie weselono si臋 i ucztowano, przep艂yn臋艂y za ni膮 korytarzem d藕wi臋ki czarodziejskiej muzyki. Wype艂ni艂y powietrze i unosi艂y si臋 nad dzieckiem w jej ramionach, zag艂uszaj膮c melodi臋 wygrywan膮 na dudach przez MacCrimmon贸w, a偶 ca艂kiem 艣cich艂a, a go艣cie zgromadzeni w wielkiej sali umilkli ze zdumienia. MacLeod wraz ze swym klanem siedzia艂 zas艂uchany w czarowne s艂odkie g艂osy, wy艣piewuj膮ce legend臋, kt贸ra mia艂a trwa膰 w ludzkiej pami臋ci tak d艂ugo, jak d艂ugo 偶y膰 b臋dzie cho膰 jeden cz艂owiek nosz膮cy imi臋 MacLeod贸w.

A pie艣艅 g艂osi艂a, 偶e zielona chusta dziecka jest czarodziejsk膮 chor膮gwi膮, darem ludu elf贸w dla klanu MacLeod, 偶e chor膮giew ta ma pozosta膰 w ich posiadaniu, dop贸ki to wielkie imi臋 znane b臋dzie w Szkocji, i 偶e rozwini臋cie chor膮gwi uratuje klan od trzech wielkich niebezpiecze艅stw, ale pod 偶adnym warunkiem nie wolno jej rozwija膰 z b艂ahego powodu.
Potem, gdy Malcolm i jego towarzysze wci膮偶 siedzieli zas艂uchani, a piastunka wci膮偶 trzyma艂a niemowl臋 w ramionach, zmieni艂o si臋 brzmienie czarodziejskich g艂os贸w. Tonem cichszym i pos臋pnym niewidzialny ch贸r 艣piewa艂 kl膮tw臋, kt贸ra padnie na klan MacLeod, je偶eli kiedykolwiek jego cz艂onkowie zw膮tpi膮 w moc czarodziejskiego daru i rozwin膮 chor膮giew w innej chwili ni偶 czas najokrutniej szej potrzeby. Wtedy bowiem, nawet je艣li zdarzy si臋 to po wielu stuleciach, nast膮pi膮 trzy straszliwe wydarzenia: dziedzic klanu MacLeod umrze niebawem; grupa ska艂 w Dunvegan, zwanych Trzema Dziewicami, wpadnie w r臋ce Campbella; ruda lisica wyda na 艣wiat ma艂e w wie偶y zamkowej i w tej samej chwili runie chwa艂a MacLeod贸w - strac膮 oni wi臋kszo艣膰 swych d贸br, za艣 w rodzinie samego wodza nie b臋dzie do艣膰 m臋偶czyzn, by chwyci膰 za wios艂a i przeprawi膰 si臋 艂odzi膮 na drugi brzeg jeziora Dun-vegan.

Mieszka艅cy Krainy Elf贸w ofiarowali sw贸j dar i przestrzegli przed zwi膮zan膮 z nim kl膮tw膮, po czym ich g艂osy rozp艂yn臋艂y si臋 powoli niczym mg艂a na zboczu wzg贸rza, a偶 nie pozosta艂 ani szmer, ani najcichszy poszept.
Malcolm wsta艂 i zdj膮艂 z dziecka czarodziejsk膮 chor膮giew. Pieczo艂owicie wyg艂adziwszy zielony jedwab rozkaza艂, aby umieszczono chor膮giew w pi臋knie wykonanej 偶elaznej szkatu艂ce, kt贸ra odt膮d b臋dzie niesiona na czele zast臋p贸w jego klanu, ilekro膰 wyrusz膮 w b贸j. I zarz膮dzi艂, i偶 tylko MacLeod z MacLeod i nikt inny pr贸cz niego b臋dzie mia艂 prawo wyj膮膰 chor膮giew i rozwin膮膰 j膮 na wietrze.

Z czasem Malcolm odszed艂 z tego 艣wiata, a po nim jego syn. Mija艂y pokolenia i czarodziejska chor膮giew wci膮偶 znajdowa艂a si臋 bezpiecznie w posiadaniu klanu, a偶 nadszed艂 taki dzie艅, kiedy MacDonaldowie wyruszyli w wielkiej sile przeciwko MacLeodom. Albowiem odwieczna wrogo艣膰 tych dw贸ch klan贸w nadal sro偶y艂a si臋 z ca艂膮 zaciek艂o艣ci膮, cho膰 cz臋sto zdarza艂y si臋 ma艂偶e艅stwa mi臋dzy MacLeodami i MacDonaldami. Powiadaj膮 o nich nawet, 偶e nieustannie wk艂adali sobie obr膮czki na palce i wbijali sztylety w serce. I tak kiedy艣 MacDonaldowie postanowili raz na zawsze upokorzy膰 MacLeod贸w: wyl膮dowawszy w Watemish, dotarli a偶 do Trumpan i spl膮drowali tamtejszy ko艣ci贸艂.

0x08 graphic
Tymczasem w贸dz MacLeod贸w, przeprawiwszy si臋 przez jezioro Dunvegan, poprowadzi艂 swoj膮 dru偶yn臋 przeciwko MacDonaldom. Pod Trumpan stoczono bitw臋 d艂ug膮 i zawzi臋t膮. W ko艅cu jednak pod naporem wroga MacLeodowie zacz臋li ust臋powa膰 pola. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e dla odparcia napastnik贸w trzeba im b臋dzie si臋gn膮膰 po si艂臋 inn膮 ni偶 obosieczny miecz i sztylet.
I wtedy to w贸dz MacLeod贸w kaza艂 przynie艣膰 偶elazn膮 szkatu艂k臋, w kt贸rej przechowywano chor膮giew. Wyj膮艂 wiotki p艂at zielonego jedwabiu m贸wi膮c sobie jednocze艣nie, 偶e na pewno nie z b艂ahego powodu przywo艂uje czarodziejskie moce. W ogniu walki chor膮giew zosta艂a uniesiona w g贸r臋, na oczach wszystkich walcz膮cych, kt贸rzy patrzyli z czci膮, jak si臋 rozwija i powiewa nad ich g艂owami.

Natychmiast odmieni艂y si臋 koleje bitwy, bo MacDonaldom nagle si臋 wyda艂o, 偶e MacLeodowie otrzymali posi艂ki i walcz膮 z wi臋ksz膮 zaciek艂o艣ci膮. Uznawszy, 偶e wr贸g przewy偶sza ich liczebnie, stracili ducha i cofn臋li si臋, a MacLeodowie wykorzystali swoj膮 przewag臋 i odnie艣li walne zwyci臋stwo. By艂 to pierwszy wypadek, kiedy odwo艂ano si臋 do mocy czarodziejskiej chor膮gwi i moc ta zosta艂a udowodniona.
Po raz drugi rozwini臋to chor膮giew z przyczyny zgo艂a innej. Znowu klanowi zagrozi艂a zguba, lecz nie ze strony nieprzyjaciela w艂adaj膮cego obosiecznym mieczem i ostrym sztyletem. Pom贸r pad艂 na byd艂o i w ko艅cu nie by艂o ju偶 prawie zwierz膮t nie tkni臋tych zaraz膮. Cz艂onkowie klanu cierpieli straszn膮 bied臋, bo g艂贸wnie trzoda dostarcza艂a im 艣rodk贸w do 偶ycia i stanowi艂a o ich pomy艣lno艣ci. Kiedy MacLeod z MacLeod ujrza艂 niedol臋 swego ludu i zobaczy艂, jak niewiele sztuk byd艂a zosta艂o na pastwiskach, zrozumia艂, 偶e je艣li dobrobyt klanu ma by膰 przywr贸cony, musi si臋 odwo艂a膰 do mocy innych ni偶 moc ludzka. Przeto wyj膮艂 z 偶elaznej szkatu艂ki czarodziejsk膮 chor膮giew i wyrzek艂 s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂 przed nim jego przodek:

- Na pewno nie z b艂ahego powodu przywo艂uj臋 czarodziejskie moc
Uniesiono chor膮giew i p艂achta zielonego jedwabiu rozwin臋艂a si臋, powiewaj膮c nad nawiedzon膮 ziemi膮. I od tej chwili nie zachorowa艂o ani jedno zwierz臋, a wiele chorych ozdrowia艂o. By艂 to drugi wypadek, kiedy odwo艂ano si臋 do mocy czarodziejskiej chor膮gwi i moc ta zosta艂a udowodniona.

Czas p艂yn膮艂 i czarodziejska-chor膮giew przechodzi艂a z pokolenia na pokolenie, ka偶dy w贸dz klanu przekazywa艂 j膮 nast臋pnemu. W roku 1799 rz膮dc膮 d贸br MacLeoda z MacLeod by艂 pewien cz艂owiek nazwiskiem Buchanan. Jak wszyscy, zna艂 on legend臋 czarodziejskiej chor膮gwi i zna艂 te偶 kl膮tw臋 - jak dot膮d nie spe艂nion膮 - kt贸ra jej towarzyszy艂a. Ale by艂 cz艂owiekiem sceptycznym i ani my艣la艂 dawa膰 wiar臋 jakim艣 zabobonnym bajdom. Oznajmi艂 wszem wobec, 偶e chor膮giew jest po prostu kawa艂kiem butwiej膮cego jedwabiu, a legenda zwyk艂ym babskim gadaniem.

Pewnego dnia, kiedy MacLeoda nie by艂o na zamku, Buchanan postanowi艂 wypr贸bowa膰 moc kl膮twy i sko艅czy膰 raz na zawsze z przes膮dami zwi膮zanymi z chor膮gwi膮. W wiosce mieszka艂 pewien Anglik trudni膮cy si臋 kowalstwem i jemu to Buchanan poleci艂 otworzy膰 偶elazn膮 szkatu艂k臋, w kt贸rej przechowywano chor膮giew (klucz do szkatu艂ki nosi艂 bowiem zawsze przy sobie w贸dz klanu). Kiedy podniesiono wieko, Buchanan wyj膮艂 delikatny kwadrat zielonego jedwabiu i chwil臋 powiewa艂 nim nad g艂ow膮. I na pewno nikt nie zdo艂a艂by wymy艣li膰 b艂ahszego powodu odwo艂ania si臋 do czarodziejskiej mocy.

0x08 graphic
Ci, kt贸rzy nigdy nie w膮tpili w moc kl膮twy, uznali wypadki, jakie teraz nast膮pi艂y, za nieuniknione. W nied艂ugim czasie dziedzic MacLeod zgin膮艂 od wybuchu na pok艂adzie kr贸lewskiego okr臋tu „Charlotte”, a Trzy Dziewice zosta艂y sprzedane Campbellowi z Esnay. A dalej zdarzy艂o si臋 dok艂adnie to, co przed tylu wiekami g艂osi艂a przepowiednia: oswojona lisica, nale偶膮ca do pewnego porucznika nazwiskiem MacLean, wyda艂a na 艣wiat ma艂e w zachodniej wie偶y zamku. Wtedy te偶 szcz臋艣cie odwr贸ci艂o si臋 od MacLeod贸w i ogromna cz臋艣膰 ich d贸br dosta艂a si臋 w obce r臋ce. A chocia偶 z biegiem lat klan zdo艂a艂 odzyska膰 dobrobyt, nigdy ju偶 nie wr贸ci艂 do dawnej 艣wietno艣ci. Niewiele te偶 up艂yn臋艂o lat, nim nadesz艂a taka chwila, 偶e pozostali ju偶 tylko trzej m臋偶czy藕ni w rodzinie wodza klanu: zbyt ma艂o, by przeprawi膰 si臋 czterowios艂ow膮 艂odzi膮 na drugi brzeg jeziora Dunvegan.
Dzi艣 czarodziejska chor膮giew spoczywa na p贸艂ce oszklonej szafki w zamku Dunvegan, a wszyscy, kt贸rzy znaj膮 jej osobliwe dzieje, zatrzymuj膮 si臋 i patrz膮 w zadumie na wytarty kawa艂ek prastarego jedwabiu, zbr膮zowia艂y po up艂ywie tylu lat, na kt贸rym dot膮d mo偶na dostrzec wyhaftowane znaki elf贸w.

0x01 graphic

0x08 graphic
JAK MICHAEL SCOT POJECHA艁 DO RZYMU

est to opowie艣膰 o Michaelu Scot'cie, s艂ynnym czarodzieju z Selkirk, znanym z cudownych czyn贸w, jakich dokonywa艂 w spos贸b niezrozumia艂y dla ludzkiego umys艂u; tym, kt贸ry roz艂upa艂 wzg贸rze Eildon..na dwoje.
Ot贸偶 trzeba wam wiedzie膰, 偶e w dawnych czasach Szkocj膮 rz膮dzi艂 papie偶 ze swego ogromnego pa艂acu w Rzymie; i by艂o w zwyczaju, 偶e co rok wyprawia艂 si臋 do Rzymu cz艂owiek m膮dry i roztropny, kt贸ry mia艂 za zadanie dowiedzie膰 si臋 od Jego 艢wi膮tobliwo艣ci, kiedy przypadaj膮 zapusty. By艂a to wiadomo艣膰 bardzo wa偶na dla ludzi, bo od dnia zapustnego zale偶a艂y daty wszystkich innych 艣wi膮t ko艣cielnych w ci膮gu nast臋pnych dwunastu miesi臋cy. Po zapustach nadchodzi艂 post; w sze艣膰 tygodni p贸藕niej jest Wielkanoc - i tak dalej do ko艅ca roku.

Tak si臋 kiedy艣 zdarzy艂o, 偶e wybrano Michaela Scota, by pojecha艂 do Rzymu po t臋 wiadomo艣膰. Poniewa偶 jednak zajmowa艂 si臋 on wielu innymi sprawami, nie pami臋ta艂 o obowi膮zku, jaki ludzie mu powierzyli, i przypomnia艂 sobie o nim dopiero w dzie艅 Matki Boskiej Gromnicznej.
Nie by艂o chwili do stracenia, a chocia偶 ka偶demu innemu zamiar odbycia podr贸偶y do Rzymu i z powrotem w tak kr贸tkim czasie wydawa艂by si臋 pomys艂em szale艅ca, dla Michaela nie przedstawia艂o to najmniejszych trudno艣ci.
Zebra艂 si臋 i poszed艂 na zielony wygon, gdzie pas艂y si臋 zaczarowane 藕rebice z bia艂ymi gwiazdami na czole i czarodziejskim b艂yskiem w ogromnych z艂ocistych oczach.

- Jak szybka jeste艣 w biegu ? - zapyta艂 pierwsz膮 藕rebic臋 na wygonie.
- Jestem chy偶a jak wiatr - odpar艂a.
- Nic mi po tobie - rzek艂 Michael.

Podszed艂 do nast臋pnej 藕rebicy i zada艂 jej to samo pytanie:

- Jestem tak szybka, 偶e mog臋 umkn膮膰 wiatrowi, kt贸ry jest za mn膮 i wyprzedzi膰 wiatr, kt贸ry jest przede mn膮 - wyja艣ni艂a.
- Ty te偶 si臋 dla mnie nie nadajesz - powiedzia艂 Michael.
- Galopuj臋 szybciej od marcowego huraganu - rzek艂a trzecia 藕rebica.
- Ale dla mnie nie jeste艣 do艣膰 szybka - o艣wiadczy艂 Michael i podszed艂 do ostatniej 藕rebicy na wygonie.
- Jak szybka jeste艣? - spyta艂.
- Jestem szybka jak my艣l dziewcz臋cia biegn膮ca od jednego do drugiego kochanka - odpar艂a.
- W takim razie jeste艣 w sam raz dla mnie - rzek艂 Michael i bez dalszych korowod贸w dosiad艂 jej i pu艣ci艂 si臋 w drog臋 do Rzymu.

Mkn臋li z pr臋dko艣ci膮, jakiej nie zdo艂a艂oby dor贸wna膰 nic na 艣wiecie By艂o im wszystko jedno, czy to ziemia, czy morze, l艣ni膮ce kopyta czarodziejskiej klaczy muska艂y bia艂膮 pian臋 morsk膮 tak lekko, jak lekko dotyka艂y 艣niegu na szczytach g贸rskich i trawy w zielonych dolinach. Z szybko艣ci膮 b艂yskawicy pozostawili za sob膮 zamglone krainy i szare wody m贸rz, przybyli do Rzymu na skrzyd艂ach z艂otego poranka i wyl膮dowali przed samym domostwem papieskim. Michael natychmiast kaza艂 zawiadomi膰 papie偶a, 偶e Szkot czeka przed drzwiami, i papie偶 bez chwili zw艂oki zszed艂 do sali audiencjonalnej.

- Przybywam od twoich wiernych dzieci zamieszkuj膮cych Szkocj臋 aby si臋 dowiedzie膰, kiedy jest dzie艅 zapustny, bo inaczej przepadnie nam post - rzek艂 Michael.
- Przybywasz za p贸藕no - odpar艂 papie偶 - i 偶adn膮 miar膮 nie zd膮偶ysz wr贸ci膰 do Szkocji na czas i przekaza膰 t臋 wiadomo艣膰, wi臋c post w istocie minie nie zauwa偶ony.
- Czasu jest bardzo du偶o - powiedzia艂 Michael - bo zaledwie przed kilku minutami opu艣ci艂em m贸j kraj ojczysty i wr贸c臋 tak szybko jak tu przyby艂em.
- Zaledwie przed kilku minutami! - wykrzykn膮艂 papie偶. - Nie wierz臋 ani jednemu twojemu s艂owu. Jaki masz na to dow贸d? Wtedy Michael pokaza艂 czapk臋, kt贸r膮 trzyma艂 w r臋ku z szacunku dla Jego 艢wi膮tobliwo艣ci.
- Ojcze 艣wi臋ty, czy widzisz 艣nieg na mojej czapce? - spyta艂. - Jest to 艣nieg Szkocji, gdzie wszystkie g贸ry pokryte s膮 zimow膮 biel膮.
- Rzecz to doprawdy zadziwiaj膮ca - zdumia艂 si臋 papie偶. - Niemniej powiem ci, co pragniesz wiedzie膰. Dzie艅 zapustny przypada na pierwszy wtorek pierwszego wiosennego miesi膮ca.

Us艂yszawszy to Michael ogromnie si臋 uradowa艂, bo dot膮d ka偶dy wys艂aniec ze Szkocji otrzymywa艂 jedynie wiadomo艣膰, kt贸ry dzie艅 jest dniem zapustnym w nadchodz膮cym roku, a teraz Michael pozna艂 tajemny spos贸b, w jaki sam papie偶 ustala ostatki.

- Jestem niezmiernie zobowi膮zany Waszej 艢wi膮tobliwo艣ci - powiedzia艂 i natychmiast odjecha艂.

Dosiad艂szy zaczarowanej 藕rebicy odby艂 drog臋 powrotn膮 z tak膮 sam膮 szybko艣ci膮, z jak膮 przyjecha艂 do Rzymu, i og艂osi艂 swoj膮 nowin臋 w Szkocji.

0x08 graphic
0x01 graphic

MACCODRUM Z KLANU FOK

anim pierwsi 偶eglarze skierowali dzioby swych statk贸w ku otwartemu 0x08 graphic
morzu pragn膮c si臋 przekona膰, co le偶y poza ich krajem rodzinnym, kr贸l i kr贸lowa m贸rz mieszkali pod falami w spokoju i szcz臋艣liwo艣ci. Mieli wiele 艣licznych dzieci, br膮zowookich, o prostych ko艅czynach, i dzieci te sp臋dza艂y ca艂e dnie na zabawach z ko艅mi morskimi i na p艂ywaniu w gajach purpurowych morskich anemon贸w, kt贸re rosn膮 na dnie oceanu. Ci ba艣niowi mieszka艅cy g艂臋bin kochali muzykowanie i dok膮dkolwiek si臋 udawali, s艂ycha膰 by艂o ich roz艣piewane g艂osy, jakby to 艣mia艂y si臋 fale.
Ale kt贸rego艣 dnia wielki smutek nawiedzi艂 kr贸la m贸rz i jego beztroskie dzieci, bo kr贸lowa, ich matka, zachorowa艂a i umar艂a, i pochowano j膮 z wielk膮 偶a艂o艣ci膮 w艣r贸d koralowych pieczar kr贸lestwa. A po jej 艣mierci nie by艂o ju偶 komu zajmowa膰 si臋 dzie膰mi, czesa膰 ich pi臋kne w艂osy i ko艂ysa膰 je do snu 艂agodn膮 morsk膮 muzyk膮. Kr贸l widzia艂 ich zmierzwione k臋dziory, zwisaj膮ce jak spl膮tane wodorosty, i s艂ysza艂, jak w nocy rzucaj膮 si臋 niespokojnie, bo nie mog膮 zasn膮膰; wi臋c powiedzia艂 sobie w duchu, 偶e musi wzi膮膰 now膮 偶on臋, kt贸ra zaopiekuje si臋 dzie膰mi.

Ot贸偶 w mrocznym lesie morskim mieszka艂a dziwaczna morska czarownica i w艂a艣nie j膮 poprosi艂 kr贸l, aby zosta艂a jego 偶on膮, chocia偶 nie darzy艂 jej mi艂o艣ci膮, bo jego serce zosta艂o pogrzebane w koralowych pieczarach, gdzie spocz臋艂a zmar艂a kr贸lowa. Czarownica morska pomy艣la艂a, 偶e b臋dzie jej przyjemnie zosta膰 kr贸low膮 m贸rz i w艂ada膰 tak rozleg艂ymi w艂o艣ciami, tote偶 zgodzi艂a si臋 po艣lubi膰 kr贸la i by膰 macoch膮 dla jego dzieci. Ale by艂a z艂膮 macoch膮, bo gdy zobaczy艂a ich br膮zowe oczy i proste ko艅czyny, pozazdro艣ci艂a im pi臋kno艣ci i poczu艂a si臋 ura偶ona, 偶e kto艣 艂adniejszy od niej mieszka w morzu. Pewnego dnia powr贸ci艂a do mrocznego lasu morskiego i zerwa艂a jadowite 偶贸艂te jagody z rosn膮cej tam winnej latoro艣li. Uwarzy艂a z nich nap贸j czarodziejski i rzuci艂a na dzieci morskie okrutny urok. Rozkaza艂a, by straci艂y cia艂a o smuk艂ych cz艂onkach i przemieni艂y si臋 w foki. Rozkaza艂a, by jako foki p艂ywa艂y po wsze czasy w morzu, z wyj膮tkiem jednego tylko dnia, kiedy to od zachodu do zachodu s艂o艅ca mia艂y odzyskiwa膰 swe dawne kszta艂ty.

To zakl臋cie dotkn臋艂o dzieci morskie w chwili, gdy bawi艂y si臋 z dzikimi ko艅mi morskimi i w臋drowa艂y po gajach purpurowych morskich anemon贸w, kt贸re rosn膮 na dnie oceanu. Ich cia艂a pogrubia艂y i straci艂y kszta艂t, 艣liczne ramiona przemieni艂y si臋 w niezdarne p艂etwy, a jasn膮 sk贸r臋 poros艂o jedwabiste futro o barwie szarej, czarnej i z艂ocistobr膮zowej. Ale zachowa艂y swe 艂agodne br膮zowe oczy i umiej臋tno艣膰 艣piewu, kt贸ry tak kocha艂y.

Kiedy ich ojciec zobaczy艂, co si臋 zdarzy艂o, zawrza艂 wielkim gniewem na niegodziw膮 czarownic臋 i wygna艂 j膮, skazuj膮c na przebywanie w mrocznym lesie morskim na zawsze. Nie m贸g艂 jednak odczyni膰 uroku, kt贸ry rzuci艂a. I wtedy foki, b臋d膮ce niegdy艣 dzie膰mi morskimi, uderzy艂y w 艣piewny lament, 偶e nie mog膮 zosta膰 ze swym ojcem tam, gdzie by艂y ongi艣 szcz臋艣liwe, ale teraz szcz臋艣liwe by膰 ju偶 nie mog膮. A ich ojciec patrzy艂 z bole艣ci膮, jak odp艂ywaj膮 w dal.
D艂ugo, bardzo d艂ugo foki w臋drowa艂y po dalekich morzach. Raz w roku, od zachodu do zachodu s艂o艅ca, znajdowa艂y skrawek wybrze偶a ukryty przed ludzkim wzrokiem i tam, zrzuciwszy jedwabiste futra barwy szarej, czarnej i z艂ocistobr膮zowej, powraca艂y do swych dawnych pi臋knych kszta艂t贸w. Ale nied艂ugi by艂 czas ich zabaw i igraszek, bo z nadej艣ciem drugiego zachodu s艂o艅ca odziewa艂y si臋 zn贸w w swoje futra i wraca艂y do morza.

Ludzie opowiadaj膮, 偶e po raz pierwszy foki przyby艂y do Wysp Zachodnich jako tajne wys艂anniczki nordyckich kr贸l贸w Lochlan. Ilekolwiek kryje si臋 w tym prawdy, jest rzecz膮 pewn膮, 偶e pokocha艂y to mgliste wybrze偶e zachodnie, bo po dzi艣 dzie艅 widzie膰 je mo偶na baraszkuj膮ce wok贸艂 wyspy Lewis albo u wybrze偶y Rony, kt贸ra jest Wysp膮 Fok, albo w Cie艣ninie Harrisa. Mieszka艅cy Hebryd Zewn臋trznych poznali legend臋 o dzieciach morskich i wszystkim by艂o wiadomo, 偶e raz do roku cz艂owiek mo偶e natkn膮膰 si臋 na nie, igraj膮ce na skrawku wybrze偶a od zachodu do zachodu s艂o艅ca.

0x08 graphic
Ot贸偶 zdarzy艂o si臋, 偶e pewien rybak nazwiskiem Roderic MacCodrum z klanu Donald贸w, 偶yj膮cy samotnie na wyspie Bemerary w grupie Hebryd Zewn臋trznych, us艂ysza艂 pewnego dnia, gdy szed艂 brzegiem morza do swej 艂odzi, 艣piew p艂yn膮cy spoza pobliskich ska艂ek. Ostro偶nie zbli偶y艂 si臋 do g艂az贸w i spojrza艂 ponad ich kraw臋dzi膮. Oczom jego ukaza艂a si臋 gromadka dzieci morskich, igraj膮cych weso艂o przed nadej艣ciem drugiego zachodu s艂o艅ca. A gdy si臋 tak bawi艂y, ich d艂ugie w艂osy powiewa艂y za nimi na wietrze, a w oczach b艂yszcza艂a rado艣膰. Roderic nie patrza艂 zbyt d艂ugo, bo wiedzia艂, 偶e sp艂osz膮 si臋 one na widok 艣miertelnik贸w. Ale kiedy si臋 odwr贸ci艂, 偶eby odej艣膰, jego wzrok pad艂 na stos jedwabistych futer o barwie szarej, czarnej i z艂ocistobr膮zowej, le偶膮cych na pobliskim g艂azie, gdzie porzuci艂y je dzieci morza. Si臋gn膮艂 po sk贸r臋 z艂ocistobr膮zow膮, kt贸ra l艣ni艂a najcudniej, m贸wi膮c sobie w duchu, 偶e, takie trofeum pi臋knie ozdobi jego domek le偶膮cy nad brzegiem morza. Zabra艂 wi臋c futro i dla bezpiecze艅stwa ukry艂 je na belce nad drzwiami swojej chaty.

Tego偶 wieczoru, kiedy Roderic siedz膮c przy kominie naprawia艂 sie膰 ryback膮, dobieg艂 go dziwny, smutny g艂os zza drzwi chaty. Wyjrza艂 i zobaczy艂 najurodziwsz膮 dziewczyn臋, jak膮 zdarzy艂o mu si臋 spotka膰 w 偶yciu. Jej r臋ce i nogi by艂y smuk艂e i proste, oczy za艣 br膮zowe i 艂agodne, na bia艂ym ciele nie mia艂a odzienia, ale z艂ocistobr膮zowe w艂osy opada艂y g臋st膮 zas艂on膮 i kry艂y pi臋kno jej kszta艂t贸w.

- Och, pom贸偶 mi, pom贸偶, cz艂owieku 艣miertelny - b艂aga艂a. - Jestem nieszcz臋艣liw膮 c贸r膮 morza. Zgubi艂am jedwabist膮 sk贸r臋 foki i je艣li jej nie odnajd臋, nie b臋d臋 mog艂a wr贸ci膰 do moich braci i si贸str.

Ju偶 w chwili, gdy j膮 zaprasza艂, by przekroczy艂a pr贸g chaty, i gdy dawa艂 jej sw贸j kraciasty szkocki szal, aby si臋 mog艂a nim okry膰, Roderic wiedzia艂, 偶e to pi臋kne dziewcz臋 morza jest w艂a艣cicielk膮 z艂ocistobr膮zowej sk贸ry, kt贸r膮 skrad艂 rano na wybrze偶u. Wystarczy艂oby mu si臋gn膮膰 r臋k膮, zdj膮膰 z belki nad drzwiami ukryt膮 tam sk贸r臋, a dziewcz臋 mog艂oby wedle swej woli odp艂yn膮膰 i po艂膮czy膰 si臋 ze swymi bra膰mi i siostrami. Ale Roderic popatrza艂 na ni膮, gdy tak siedzia艂a przy kominie, i pomy艣la艂, jak mi艂e by艂oby jego 偶ycie, gdyby m贸g艂 zatrzyma膰 t臋 urodziw膮 dziewczyn臋-fok臋 i uczyni膰 j膮 swoj膮 偶on膮, aby rozproszy艂a smutek jego samotno艣ci i nape艂ni艂a serce szcz臋艣ciem. To my艣l膮c powiedzia艂:

- Nie mog臋 ci pom贸c w odnalezieniu jedwabistej sk贸ry foczej. Pewnie jaki艣 cz艂owiek przechodz膮cy tamt臋dy ukrad艂 j膮 i teraz ju偶 jest daleko. Gdyby艣 jednak zosta艂a tu i zgodzi艂a si臋 by膰 mi 偶on膮, przyjm臋 ci臋 z czci膮 w moim domu i b臋d臋 kocha艂 do ko艅ca 偶ycia.

C贸rka kr贸la m贸rz unios艂a br膮zowe, pe艂ne smutku oczy ku twarzy rybaka.

- Je艣li naprawd臋 skradziono moj膮 jedwabist膮 sk贸r臋 focz膮 i nie ma nadziei, 偶e j膮 kiedykolwiek odzyskam, nie pozostaje mi nic innego, jak zamieszka膰 z tob膮 i by膰 ci 偶on膮 - powiedzia艂a. - Nie mog艂abym si臋 bowiem po nikim spodziewa膰 wi臋kszej dobroci ni偶 ta, kt贸r膮艣 mi okaza艂, a l臋kam si臋 wyj艣膰 sama w 艣wiat ludzi 艣miertelnych. - Westchn膮wszy 偶a艂o艣nie z t臋sknoty za 偶yciem w morzu, kt贸re wyda艂o jej si臋 na zawsze stracone, doda艂a: - Ale wola艂abym 偶y膰 w morzu, razem z moimi bra膰mi i siostrami, oni b臋d膮 na mnie czeka膰 i wzywa膰 mnie daremnie.

Rybakiem targn臋艂y wyrzuty sumienia na widok takiej bole艣ci, lecz oczarowany urod膮 dziewczyny wiedzia艂, 偶e nigdy nie pozwoli jej odej艣膰.
Przez wiele lat Roderic MacCodrum i jego pi臋kna 偶ona-foka mieszkali w chacie nad brzegiem morza i mieli wiele dzieci - dzieci o z艂ocisto-br膮zowych w艂osach i 艂agodnym g艂osie, jakby stworzonym do 艣piewania. Ludzie mieszkaj膮cy na tej samotnej wyspie nazywali Roderica: MacCodrum z klanu Fok, poniewa偶 wzi膮艂 za 偶on臋 kobiet臋-fok臋, a jego dzieci zwali dzie膰mi MacCodruma z klanu Fok. Przez ca艂y ten czas c贸rka kr贸la m贸rz nie przestawa艂a si臋 smuci膰. W臋drowa艂a samotnie wzd艂u偶 brzegu i s艂ucha艂a ceol-mara, muzyki morza, i gait na mara, 艣miechu fal. I niekiedy widzia艂a przelotnie swoich braci i siostry, gdy p艂yn臋li wzd艂u偶 brzegu, i s艂ysza艂a, jak wykrzykiwali imi臋 dawno utraconej siostry. Wtedy ca艂膮 moc膮 serca pragn臋艂a do nich wr贸ci膰.

Pewnego dnia Roderic, po偶egnawszy czule 偶on臋 i dzieci, jak zwykle wyruszy艂 na po艂贸w. Ale gdy szed艂 do lodzi, zaj膮c przebiegi mu drog臋, co z pewno艣ci膮 zapowiada艂o nieszcz臋艣cie. Roderic waha艂 si臋, czy nie zawr贸ci膰 po tym z艂owr贸偶bnym znaku, ale spojrzawszy na niebo powiedzia艂 do siebie:

- Najgorsze, co mnie mo偶e dzisiaj spotka膰, to odrobina wichury. Prze偶y艂em ju偶 niejeden sztorm szalej膮cy na morzu - i ruszy艂 w dalsz膮 drog臋.

Wkr贸tce potem istotnie zerwa艂 si臋 wiatr. Hucza艂 nad morzem i hucza艂 doko艂a chaty, gdzie zosta艂a 偶ona rybaka i jego dzieci. Najm艂odszy synek by艂 na pla偶y i przytkn膮wszy do ucha muszl臋 s艂ucha艂 muzyki morskiej, kt贸r膮 kocha艂, wi臋c matka zawo艂a艂a go i kaza艂a wr贸ci膰 do domu. W chwili gdy malec przekracza艂 pr贸g, wiatr buchn膮艂 jeszcze zacieklej i drzwi chaty zatrzasn臋艂y si臋 z tak膮 si艂膮, 偶e a偶 zadygota艂o s艂omiane poszycie dachu. I wtedy spad艂a, ukryta przez Roderica na belce nad drzwiami, jedwabista sk贸ra nale偶膮ca do jego pi臋knej 偶ony-foki.

0x08 graphic
Z ust niewiasty nie pad艂o ani jedno z艂e s艂owo na cz艂owieka, kt贸ry trzyma艂 j膮 w chacie podst臋pem przez te wszystkie d艂ugie, d艂ugie lata. Ale zdj臋艂a ziemskie odzienie i przycisn臋艂a do piersi sk贸r臋 focz膮, po czym po偶egnawszy kr贸tko dzieci, zesz艂a na brzeg morza. Tam, patrz膮c na konie morskie igraj膮ce w pobliskich falach, wdzia艂a sw膮 z艂ocistobr膮zow膮 sk贸r臋 i wyp艂yn臋艂a w morze. Po chwili odwr贸ci艂a si臋, by po raz ostatni spojrze膰 na ma艂膮 chatk臋, gdzie zazna艂a mo偶e odrobin臋 szcz臋艣cia, lecz w kt贸rej 偶y艂a wbrew swej woli. Za grzbietem spienionej fali przybrze偶nej, tocz膮cej si臋 z wielkiego Atlantyku, ujrza艂a swoje dzieci, samotne i opuszczone. Lecz zew morza by艂 silniejszy od p艂aczu jej ziemskiego potomstwa i pop艂yn臋艂a daleko, bardzo daleko, a p艂yn膮c 艣piewa艂a ze szcz臋艣cia i rado艣ci.

Kiedy Roderic MacCodrum wr贸ci艂 z ca艂odziennego po艂owu, zobaczy艂 drzwi stoj膮ce otworem do chaty, kt贸ra ju偶 na zawsze mia艂a by膰 pozbawiona niewie艣ciej opieki, nie przywita艂 go te偶 p艂omie艅 torfu na kominie. Zdj臋ty strachem si臋gn膮艂 do belki nad drzwiami. A kiedy si臋 przekona艂, 偶e nie ma tam foczej sk贸ry, wiedzia艂 ju偶, 偶e jego pi臋kna 偶ona wr贸ci艂a do morza. Ogarn膮艂 go wielki smutek, gdy us艂ysza艂 od p艂acz膮cych dzieci, jak to matka z jednym tylko s艂owem po偶egnania zostawi艂a je same na brzegu.

- Czarny by艂 to dzie艅, w kt贸rym zaj膮c przebieg艂 mi drog臋 - lamentowa艂 Roderic. - Najpierw wiatr d膮艂 tak silnie, 偶e przywioz艂em tylko niewielki po艂贸w, a teraz spad艂o na mnie nieszcz臋艣cie.

Rybak nie zapomnia艂 nigdy swojej 偶ony i op艂akiwa艂 j膮'do ko艅ca 偶ycia. Pami臋taj膮c, 偶e ich matka by艂a kobiet膮-fok膮, jego synowie i synowie jego syn贸w strzegli si臋 pilnie, by nie zak艂贸ci膰 spokoju i nie skrzywdzi膰 偶adnego z tych zwierz膮t. Od tamtej pory nazywano ich MacCodrumami z klanu Fok, kt贸ry zas艂yn膮艂 w ca艂ej p贸艂nocnej cz臋艣ci wyspy Ulist i na Hebrydach Zewn臋trznych jako boczna linia klanu Donald贸w.

0x08 graphic
0x01 graphic

NIEBIESKA CZAPECZKA

a p贸艂wyspie Kintyre, w wiosce Ardelve, mieszka艂 ongi艣 pewien rybak nazwiskiem Iain MacRae. Kt贸rego艣 zimowego dnia, kiedy morze by艂o nazbyt wzburzone, by m贸g艂 wyp艂yn膮膰 na po艂贸w, Iain postanowi艂 wyciosa膰 now膮 st臋pk臋 do swej 艂odzi i wybra艂 si臋 do lasu mi臋dzy Totaig i Glenelg po stosowny do tego celu kloc drzewa.
Ale zaledwie pocz膮艂 rozgl膮da膰 si臋 za swoj膮 st臋pk膮, kiedy g臋sta bia艂a mg艂a stoczy艂a si臋 ze wzg贸rz i rozpostar艂a mi臋dzy drzewami. Iain bardzo si臋 oddali艂 od Ardelve i jak tylko mg艂a zaleg艂a ziemi臋, zapragn膮艂 mo偶liwie najpr臋dzej powr贸ci膰 do domu, nie u艣miecha艂o mu si臋 bowiem sp臋dzenie zimnej nocy pod go艂ym niebem. Zacz膮艂 tedy i艣膰 ledwie widoczn膮 艣cie偶yn膮, pewien, 偶e jest to droga, kt贸r膮 tu przyby艂 i kt贸ra zawiedzie go do Ardelve. Ale przekona艂 si臋 niebawem, 偶e jest w b艂臋dzie, bo 艣cie偶ka wyprowadzi艂a go z lasu w obc膮 okolic臋 i kiedy zapad艂 mrok, by艂 beznadziejnie zagubiony na stoku wzg贸rza. Ju偶 postanowi艂, 偶e si臋 owinie w sw贸j kraciasty pled i sp臋dzi reszt臋 nocy na wrzosowisku, gdy nagle dostrzeg艂 w oddali md艂e 艣wiat艂o. Ruszy艂 w tamtym kierunku szparkim krokiem, a kiedy podszed艂 bli偶ej, przekona艂 si臋, 偶e 艣wiat艂o pada przez okienko starego kamiennego sza艂asu z rodzaju tych, w jakich przemieszkiwali ongi艣 wie艣niacy wyprowadzaj膮cy trzody na pastwisko.

„Nareszcie jaka艣 nadzieja na sp臋dzenie nocy pod dachem i na torfowy ogie艅, przy kt贸rym b臋dzie mo偶na si臋 ogrza膰” - pomy艣la艂 Iain i zastuka艂 ochoczo do wal膮cych si臋 drzwi.
Ku swemu zdumieniu nie us艂ysza艂 odpowiedzi. „Przecie偶 kto艣 tam musi by膰 - t艂umaczy艂 sobie w duchu - bo 艣wieca nie mog艂a si臋 sama zapali膰”
I zastuka艂 w drzwi powt贸rnie. Nadal nie by艂o odpowiedzi, chocia偶 teraz us艂ysza艂 wyra藕nie szmer g艂os贸w w sza艂asie. Wtedy Iain zawrza艂 gniewem i zawo艂a艂:

- Co z was za ludzie, 偶e w zimow膮 noc odmawiacie schronienia znu偶onemu w臋drowcy?

Us艂ysza艂 szuranie i stara, stare艅ka kobieta uchyli艂a drzwi, ale tak w膮sko, 偶e w szparze zmie艣ci艂by si臋 ledwie kot. Obrzuci艂a Iaina bacznym spojrzeniem i powiedzia艂a niech臋tnie:

- Niech tam, mo偶esz sp臋dzi膰 tu noc, bo w odleg艂o艣ci wielu mil nie ma innego schronienia. Wejd藕 i po艂贸偶 si臋 przy kominie.

Otworzy艂a drzwi szerzej i natychmiast je zatrzasn臋艂a, a Iain wkroczy艂 do wn臋trza. Na kominie pali艂 si臋 jasnym p艂omieniem torf, a po obu stronach komina Iain zobaczy艂 dwie inne stare kobiety. 呕adna z nich si臋 do niego nie odezwa艂a, jednak偶e ta, kt贸ra otworzy艂a mu drzwi, wskaza艂a gestem miejsce obok paleniska, gdzie Iain u艂o偶y艂 si臋 pod swoim kraciastym pledem. Ale nie zasn膮艂, bo atmosfera malej chaty wyda艂a mu si臋 dziwna i uwa偶a艂, 偶e b臋dzie rozs膮dniej czuwa膰.
Niebawem spostrzeg艂, 偶e starowiny zerkaj膮 w jego stron臋, a jedna z nich, najwyra藕niej uspokojona, i偶 nieproszony go艣膰 zasn膮艂, wsta艂a i podesz艂a do du偶ej drewnianej skrzyni znajduj膮cej si臋 po drugiej stronie izby. Iain le偶a艂 nieruchomo i patrzy艂, jak stara podnosi ci臋偶kie wieko, wyci膮ga ze skrzyni niebiesk膮 czapeczk臋 i z powag膮 wk艂ada j膮 na g艂ow臋. Nagle starucha wrzasn臋艂a skrzecz膮cym g艂osem:

- Carlisle! - i ku najwy偶szemu zdumieniu Iaina natychmiast znikn臋艂a.

Potem pozosta艂e dwie staruchy podchodzi艂y kolejno do skrzyni, wyjmowa艂y niebieskie czapeczki, wk艂ada艂y je na g艂ow臋 i - wykrzykn膮wszy s艂owo: Carlisle! - znika艂y bez 艣ladu.
Gdy tylko ulotni艂a si臋 ostatnia, Iain zerwa艂 si臋 ze swego miejsca przy kominie i podszed艂 do skrzyni. W 艣rodku zobaczy艂 jeszcze jedn膮 niebiesk膮 czapeczk臋, dok艂adnie tak膮 jak tamte. A poniewa偶 z偶era艂a go ciekawo艣膰, dok膮d ulecia艂y trzy wied藕my, szybkim ruchem w艂o偶y艂 czapk臋 na g艂ow臋 i wykrzykn膮艂 艣mia艂o, na艣laduj膮c glos starych kobiet:

- Carlisle!

Natychmiast kamienne 艣ciany n臋dznego sza艂asu jakby si臋 rozp艂yn臋艂y i Iaina ogarn臋艂o uczucie, 偶e obraca si臋 i wiruje w powietrzu z szale艅cz膮 szybko艣ci膮. Potem wyl膮dowa艂 z hukiem i rozejrzawszy si臋 doko艂a, zobaczy艂, 偶e znajduje si臋 w ogromnej piwnicy na wino, gdzie trzy staruchy przepija艂y do siebie weso艂o.
Zaledwie jednak Iain znalaz艂 si臋 po艣r贸d nich, zerwa艂y si臋 porzucaj膮c trunek i wrzeszcz膮c:

- Kintail, Kintail, z powrotem do Kintail!

I ju偶 ich nie by艂o.
Ale tym razem Iain nie mia艂 ch臋ci pod膮偶y膰 za nimi, bo nowe miejsce pobytu bardzo mu si臋 podoba艂o. Ogl膮da艂 uwa偶nie butelki i beczki, tu wypijaj膮c kropelk臋, tam poci膮gaj膮c 艂yczek, a偶 wreszcie dobrn膮艂 chwiejnym krokiem do jakiego艣 k膮ta i zasn膮艂 tak mocno, jak nie spa艂 chyba nigdy w 偶yciu.
Ot贸偶 tak si臋 zdarzy艂o, 偶e piwnica na wino, do kt贸rej Iain zosta艂 przeniesiony w 贸w tajemniczy spos贸b, nale偶a艂 do biskupa z Carlisle i znajdowa艂a si臋 w podziemiach jego pa艂acu w Anglii. Rankiem s艂udzy biskupa ruszyli do piwnicy, a tam przerazi艂 ich widok porozrzucanych flasz i wina ciekn膮cego na pod艂og臋.

- Bywa艂o ju偶, 偶e znika艂y flasze wina ze stojak贸w - oznajmi艂 ochmistrz - ale nigdy nie pope艂niono kradzie偶y tak bezwstydnej.

Nagle jeden ze s艂u偶膮cych dostrzeg艂 Iaina, kt贸ry le偶a艂 w k膮cie, wci膮偶 spi膮膰 kamiennym snem i wci膮偶 w niebieskiej czapeczce na g艂owie.

- Z艂odziej, z艂odziej! - zacz臋li wo艂a膰 wszyscy i Iain obudzi艂 si臋 z r臋kami zwi膮zanymi na plecach i nogami sp臋tanymi sznurem, jak kurczak przygotowany do pieczenia.

S艂udzy zawlekli wi臋藕nia przed oblicze biskupa, ale wpierw zdarli mu z g艂owy niebiesk膮 czapeczk臋, bo by艂oby dowodem braku poszanowania, gdyby znalaz艂 si臋 w pa艂acu z nakryt膮 g艂ow膮. Potem Iain zosta艂 os膮dzony i skazany za swoj膮 zbrodni臋 na kar臋 艣mierci na stosie.
I zwalono du偶膮 kup臋 suchych drew Wok贸艂 okr膮g艂ego, mocnego s艂upa na rynku miasta Carlisle. Przyprowadzono tu Iaina i przywi膮zano do s艂upa, a nast臋pnie przytkni臋to g艂owni臋 do chrustu i t艂um, kt贸ry si臋 zebra艂, by obserwowa膰 艣mier膰 winowajcy, czeka艂, a偶 buchn膮 pierwsze jasne p艂omienie.
Ot贸偶 Iain prawie ju偶 podda艂 si臋 losowi i snu艂 przer贸偶ne bohaterski my艣li, gdy nagle przyszed艂 mu do g艂owy pewien pomys艂.

- Ostatnie 偶yczenie, ostatnie 偶yczenie! - zawo艂a艂. - Pozw贸lcie bym na drog臋 do wieczno艣ci wdzia艂 moj膮 niebiesk膮 czapeczk臋.

Przychylono si臋 do tej pro艣by i w艂o偶ono mu czapk臋. Zaledwie poczu艂 j膮 na g艂owie, spojrza艂 z rozpacz膮 na p艂omienie li偶膮ce mu stopy i wrzasn膮艂 pot臋偶nym g艂osem:

- Kintail, Kintail, z powrotem do Kintail!

I ku najwy偶szemu zdumieniu zacnych mieszczan Carlisle skazaniec wraz ze s艂upem, do kt贸rego by艂 przywi膮zany, znikn膮艂 bez 艣ladu i nigdy go ju偶 w Anglii nie widziano.
Wr贸ciwszy do przytomno艣ci, Iain stwierdzi艂, 偶e znajduje si臋 zn贸w na stoku wzg贸rza, w lesie le偶膮cym mi臋dzy Totaig i Glenelg, ale stary sza艂as, w kt贸rym mieszka艂y trzy wied藕my, znikn膮艂 bez 艣ladu. Po nocnej mgle nasta艂 pi臋kny, pogodny dzie艅 i Iain dojrza艂 z oddali zbli偶aj膮cego si臋 starego wie艣niaka.

- Zechcecie mnie oswobodzi膰 od tego k艂opotliwego pala? - zawo艂a艂 do niego Iain. Stary podszed艂 i uwolni艂 Iaina z wi臋z贸w.
- Ale czemu, na Boga, by艂e艣 do niego przywi膮zany? - spyta艂. lain spojrza艂 pos臋pnie na s艂up i zobaczy艂 pi臋kny kawa艂 drewna, mocnego i zdatnego do u偶ytku. Wtedy przypomnia艂 sobie, jaki by艂 cel jego wyprawy.
- Och, wzi膮艂em to drewno, bo chc臋 zrobi膰 now膮 st臋pk臋 do mojej 艂odzi rybackiej - odpar艂. - Da艂 mi je sam biskup z Carlisle.

I kiedy mu wie艣niak pokaza艂, kt贸r臋dy i艣膰 do Ardelve, pu艣ci艂 si臋 w drog臋 pogwizduj膮c weso艂o.

0x08 graphic
0x01 graphic

TAM LIN

i臋kna Janet by艂a c贸rk膮 earla z nizin szkockich, kt贸ry mieszka艂 w szarym zamku po艣r贸d zielonych 艂膮k. Pewnego dnia, gdy zm臋czy艂o j膮 szycie w altance i znudzi艂y d艂ugie partie szach贸w, jakie rozgrywa艂a z damami dworu swego ojca, narzuci艂a na siebie zielony p艂aszcz, splot艂a z艂ote w艂osy w warkocz i wyprawi艂a si臋 sama na zwiedzenie li艣ciastych las贸w Carterhaugh. W臋drowa艂a w s艂o艅cu przez ciche, poro艣ni臋te traw膮 polany, pe艂ne zielonego cienia, gdzie ros艂a bujnie dzika r贸偶a, a fioletowe dzwonki roz艣ciela艂y jej pod stopami przepi臋kny kobierzec. Pochyli艂a si臋, by zerwa膰 bia艂膮 r贸偶臋 i zatkn膮膰 j膮 za pasek, lecz zaledwie dotkn臋艂a kolczastej 艂odygi, pojawi艂 si臋 przed ni膮 na 艣cie偶ce m艂ody m臋偶czyzna.

- Jak 艣miesz zrywa膰 r贸偶e w Carterhaugh i zapuszcza膰 si臋 w te strony bez mego zezwolenia? - spyta艂.
- Nie mia艂am z艂ych zamiar贸w - odpar艂a.
- Strzeg臋 tych las贸w i bacz臋 pilnie, by nikt nie zak艂贸ca艂 ich spokoju - rzek艂 m艂odzieniec.

0x08 graphic
U艣miechaj膮c si臋 niepewnie, jak kto艣, kto dawno si臋 nie u艣miecha艂, zerwa艂 czerwon膮 r贸偶臋, rosn膮c膮 obok tamtej bia艂ej.

- A przecie偶 z najwi臋ksz膮 ch臋ci膮 ofiaruj臋 wszystkie r贸偶e z Carterhaugh kobiecie tak pi臋knej jak ty, pani.
- Kim jeste艣, cz艂owieku o 艂agodnym g艂osie? - spyta艂a Janet bior膮c od niego r贸偶臋.
- Nazywam si臋 Tam Lin - odpar艂 m艂odzieniec.
- S艂ysza艂am o tobie! Jeste艣 rycerzem z Krainy Elf贸w - zawo艂a艂a Janet i przera偶ona rzuci艂a kwiat na ziemi臋.
- Niepotrzebnie si臋 l臋kasz, pi臋kna Janet - rzek艂 Tam Lin - bo cho膰 ludzie zw膮 mnie rycerzem z Krainy Elf贸w, przyszed艂em na 艣wiat jako dziecko ludzi 艣miertelnych, dok艂adnie takie, jakim ty by艂a艣.

I gdy Janet s艂ucha艂a zdumiona, opowiedzia艂 jej swoje dzieje.

- Moi rodzice umarli, gdy by艂em ma艂ym ch艂opcem - zacz膮艂 Tam Lin - i wtedy wzi膮艂 mnie do siebie m贸j dziadek, Roxburgh. Pewnego dnia polowali艣my w tych w艂a艣nie lasach, gdy nagle zerwa艂 si臋 od p贸艂nocy zimny, dziwny wiatr i d膮艂 przez listowie drzew. Poczu艂em, jak ogarnia mnie sen, obezw艂adniaj膮cy sen, i pozostawszy w tyle za moimi towarzyszami w ko艅cu spad艂em z konia. A kiedy si臋 ockn膮艂em, by艂em ju偶 w Krainie Elf贸w, bo jej kr贸lowa przyby艂a i porwa艂a mnie, g艂臋boko u艣pionego.

Tam Lin umilk艂 i zaduma艂 si臋.

- Od tamtego dnia - ci膮gn膮艂 - jestem w mocy czar贸w, jakie rzuci艂a na mnie kr贸lowa. W dzie艅 strzeg臋 lasu Carterhaugh, na noc wracam do zakl臋tej Krainy Elf贸w. Och, Janet, jest we mnie tak wielkie pragnienie powrotu do 偶ycia ludzi 艣miertelnych, kt贸re opu艣ci艂em. Ca艂ym sercem pragn臋 wyzwoli膰 si臋 z p臋taj膮cych mnie czar贸w.

M贸wi艂 z tak膮 bole艣ci膮, 偶e Janet wykrzykn臋艂a:

- A czy nie mo偶na tego w jaki艣 spos贸b dokona膰?

Wtedy Tam Lin zamkn膮艂 jej d艂onie w swoich i powiedzia艂:

- Dzi艣 jest wigilia Wszystkich 艢wi臋tych, Janet, i w艂a艣nie tej nocy jest nadzieja przywr贸cenia mnie ziemskiemu 偶yciu. W noc Wszystkich 艢wi臋tych bowiem lud elf贸w wyje偶d偶a konno ze swej krainy i ja wyje偶d偶am wraz z nimi.
- Powiedz, co mog臋 uczyni膰 i jak ci pom贸c - rzek艂a Janet - bo z ca艂ego serca pragn臋 odzyska膰 ci臋 dla ludzi.
- Id藕 o p贸艂nocy na rozstajne drogi - zacz膮艂 jej t艂umaczy膰 Tam Lin - i czekaj tam, a偶 nadjedzie zaczarowany orszak. Kiedy uka偶e si臋 pierwsza dru偶yna, st贸j spokojnie, niech przejad膮 mimo; tak samo pozw贸l przejecha膰 nast臋pnej dru偶ynie. Ja b臋d臋 w trzeciej, na mlecznobia艂ym wierzchowcu, i b臋d臋 mia艂 na czole z艂oty diadem. Wtedy podbiegnij do mnie, Janet, 艣ci膮gnij mnie z siod艂a i opasz ramionami. I bez wzgl臋du na to, Jakie czary b臋d膮 na mnie rzuca膰, trzymaj mnie mocno i nie pozw贸l mi odej艣膰. W ten spos贸b odzyskasz mnie dla ziemskiego 偶ycia.

0x08 graphic
Tej nocy, kilka chwil po dwunastej, Janet po艣pieszy艂a na rozstajne drogi i czeka艂a pod os艂on膮 ciernistego 偶ywop艂otu. Rowy po艂yskiwa艂y w blasku ksi臋偶yca, kolczaste krzewy rzuca艂y na ziemi臋 dziwaczne cienie, ga艂臋zie drzew szumia艂y nad ni膮 tajemniczo. Wtem z daleka, niesiony wiatrem, przyp艂yn膮艂 s艂aby brz臋k dzwoneczk贸w i wtedy Janet zrozumia艂a, 偶e zaczarowane rumaki ruszy艂y w drog臋.
Przebieg艂o j膮 lekkie dr偶enie, wi臋c otuli艂a si臋 szczelniej p艂aszczem i wyt臋偶ywszy wzrok spojrza艂a na go艣ciniec. Najpierw zobaczy艂a blask srebrnej uprz臋偶y, potem bia艂膮 gwiazdk臋 na czole rumaka, kt贸ry st膮pa艂 pierwszy, i wnet ukaza艂 si臋 ca艂y zaczarowany orszak; je藕d藕cy wznosili blade, w膮skie twarze do ksi臋偶yca, ich czarodziejskie k臋dziory powiewa艂y za nimi na wietrze.

Kiedy mija艂 j膮 pierwszy oddzia艂, z sam膮 kr贸low膮 elf贸w na grzbiecie czarnego, kruczoczarnego ogiera, sta艂a nieruchomo i pozwoli艂a im przejecha膰; nie ruszy艂a si臋 te偶, gdy mija艂 j膮 drugi oddzia艂. Ale w trzeciej dru偶ynie dojrza艂a mlecznobia艂ego rumaka z Tamem Linem w siodle i b艂ysk z艂otego diademu na czole m艂odzie艅ca; wtedy wybieg艂a z mroku pod ciernistym 偶ywop艂otem, schwyci艂a uzd臋 i 艣ci膮gn膮wszy Tama na ziemi臋 opasa艂a go ramionami.
Natychmiast wzbi艂 si臋 pod niebo przera藕liwy okrzyk:

- Tam Lin umyka! - i czarny rumak kr贸lowej elf贸w przysiad艂 na zadzie, gdy 艣ci膮gaj膮c w臋dzid艂o osadzi艂a go w miejscu. Zawr贸ciwszy, kr贸lowa skierowa艂a spojrzenie pi臋knych, okrutnych oczu na Janet i Tama Lina. I gdy Janet trzyma艂a go w ramionach, czary kr贸lowej elf贸w spad艂y na m艂odzie艅ca, a on zmala艂, skurczy艂 si臋 i przemieni艂 w pokryt膮 艂uskami jaszczurk臋, kt贸r膮 dziewczyna przyciska艂a do serca.

Potem co艣 zacz臋艂o si臋 jej przesuwa膰 mi臋dzy palcami i jaszczurka i przedzierzgn臋艂a si臋 w zimnego, o艣lizg艂ego w臋偶a; Janet trzyma艂a go ze wszystkich si艂, gdy zacz膮艂 okr臋ca膰 si臋 jej doko艂a szyi.
Nagle ognisty b贸l przeszy艂 jej r臋ce i zimny w膮偶 sta艂 si臋 rozpalon膮 do czerwono艣ci sztab膮 偶elaza. 艁zy b贸lu sp艂yn臋艂y Janet po twarzy, ale wci膮偶 trzyma艂a Tama w mocnym u艣cisku i nie chcia艂a go pu艣ci膰. W ko艅cu kr贸lowa elf贸w zrozumia艂a, 偶e oto traci swojego rycerza dzi臋ki niezachwianej mi艂o艣ci kobiety 艣miertelnej, i przywr贸ci艂a mu w ramionach Janet jego pierwotny kszta艂t: cz艂owieka nagiego jak w chwili, gdy wyszed艂 z 艂ona matki. A Janet tryumfalnie zarzuci艂a mu na ramiona sw贸j zielony p艂aszcz. Gdy za艣 orszak elf贸w ruszy艂 w drog臋, a szczup艂a zielona d艂o艅 uj臋艂a uzd臋 mlecznobia艂ego rumaka, kt贸rego przedtem dosiada艂 Tam Lin, us艂yszeli gorzki lament kr贸lowej elf贸w:

- Najurodziwszy rycerz w ca艂ej mej dru偶ynie odchodzi do 艣wiata 艣miertelnych. 呕egnaj, Tamie Linie! Gdybym wiedzia艂a, 偶e mieszkanka ziemi podbije ci臋 swoj膮 mi艂o艣ci膮, wyrwa艂abym ci serce i zamiast niego w艂o偶y艂a kamie艅. I gdybym wiedzia艂a, 偶e pi臋kna Janet przyjdzie do lasu Carterhaugh, wy艂upi艂abym twoje szare oczy i na ich miejsce 0x08 graphic
w艂o偶y艂a dwa kawa艂ki drewna. Kiedy to m贸wi艂a, pierwsze promienie 艣witu dotkn臋艂y ziemi. Czarodziejscy je藕d藕cy z przera藕liwym wrzaskiem spi臋li konie ostrogami i znikn臋li wraz z mrokiem nocy. A gdy brz臋czenie srebrnych dzwoneczk贸w u ich uprz臋偶y zamar艂o w oddali. Tam Lin uj膮艂 biedn膮, poparzon膮 d艂o艅 Janet i razem pod膮偶yli do zamku, gdzie mieszka艂 jej ojciec.

0x08 graphic
0x01 graphic

THOMAS Z ERCILDOURNE

ioska Ercildoume le偶y w cieniu wzg贸rz Eildon. Dawnymi czasy 偶y艂. tu cz艂owiek nazwiskiem Thomas Learmont, kt贸ry tym jedynie r贸偶ni艂 si臋 od s膮siad贸w, 偶e lubi艂 gra膰 na lutni, jak ongi艣 grali w臋drowni minstrele.
0x08 graphic
Kt贸rego艣 dnia w lecie Thomas zamkn膮艂 drzwi swojej chaty i z lutni膮 pod pach膮 wyruszy艂 w odwiedziny do przyjaciela, wie艣niaka mieszkaj膮cego na stokach wzg贸rz. My艣la艂, 偶e droga nie zajmie mu du偶o czasu, je艣li szparkim krokiem przemierzy wrzosowiska. Lecz nad jego g艂ow膮 ja艣nia艂o rozs艂onecznione niebo i kiedy dotar艂 do Huntlie Bank u st贸p wzg贸rz Eildon, by艂 ju偶 tak zm臋czony upa艂em, 偶e postanowi艂 odpocz膮膰 w li艣ciastym cieniu roz艂o偶ystego drzewa. Przed nim rozpo艣ciera艂 si臋 niewielki las, poci臋ty zielonymi korytarzami 艣cie偶ek; a gdy si臋 tak wpatrywa艂 w ich ch艂odn膮 g艂臋bi臋, tr膮caj膮c leniwie struny lutni, us艂ysza艂 g贸ruj膮cy nad jego w艂asn膮 muzyk膮 odleg艂y d藕wi臋k, jakby szemranie g贸rskiego strumyka. Nagle zerwa艂 si臋 na nogi zdumiony, bo na jednej z tych zielonych 艣cie偶ek pojawi艂a si臋 jad膮ca na koniu najpi臋kniejsza pani, jak膮 widzia艂 w 偶yciu.

Odziana by艂a w szat臋 z trawiastozielonego jedwabiu i w trawiastozielony aksamitny p艂aszcz, a jej rozpuszczone w艂osy opada艂y lu藕no na ramiona. Mlecznobia艂y wierzchowiec kroczy艂 wdzi臋cznie mi臋dzy drzewami i Thomas spostrzeg艂, 偶e na ko艅cu ka偶dego kosmyka jego grzywy uczepiony jest male艅ki dzwoneczek; brz臋czenie tych dzwoneczk贸w wzi膮艂 za szmer g贸rskiego strumyka.
Thomas zdj膮艂 czapk臋 i przykl膮k艂 na jedno kolano przed pi臋kn膮 amazonk膮, kt贸ra 艣ci膮gn膮wszy mlecznobia艂emu rumakowi cugle rozkaza艂a, by m艂odzieniec wsta艂.

- Jestem w艂adczyni膮 Krainy Elf贸w i przyby艂am, aby ci臋 odwiedzi膰, Thomasie z Ercildoume - rzek艂a.

I z u艣miechem wyci膮gn臋艂a do niego Smuk艂膮 d艂o艅, by pom贸g艂 jej zsi膮艣膰 z konia. Thomas zaczepi艂 uzd臋 o ciernist膮 ga艂膮藕 i poprowadzi艂 kr贸low膮 w cie艅 roz艂o偶ystego drzewa, oczarowany jej blad膮, nieziemsk膮 pi臋kno艣ci膮.

- Zagraj mi na lutni - zwr贸ci艂a si臋 do niego kr贸lowa. - 艁adna muzyka i zielony cie艅 dobrze id膮 w parze.

Thomas si臋gn膮艂 po lutni臋 i mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e nigdy dot膮d nie wydobywa艂 z niej tak melodyjnych ton贸w. Gdy sko艅czy艂, kr贸lowa elf贸w wyrazi艂a mu swoje zadowolenie.

- Pragn臋 ci臋 nagrodzi膰 - rzek艂a. - Popro艣 mnie o 艂ask臋, a ja ci J膮 ch臋tnie wy艣wiadcz臋.

Wtedy Thomas, zdobywaj膮c si臋 na wielk膮 艣mia艂o艣膰, uj膮艂 obie jej bia艂e d艂onie.

- Pozw贸l, pi臋kna kr贸lowo, bym z艂o偶y艂 poca艂unek na twych ustach! - zawo艂a艂 b艂agalnie.

Kr贸lowa nie oswobodzi艂a d艂oni, lecz tylko si臋 u艣miechn臋艂a.

- Je艣li mnie poca艂ujesz, znajdziesz si臋 niechybnie w mojej mocy. B臋dziesz musia艂 mi s艂u偶y膰 przez siedem d艂ugich lat, w doli i niedoli, jak si臋 zdarzy.
- C贸偶 znaczy dla mnie siedem lat? - powiedzia艂 Thomas. - To kara, kt贸rej poddam si臋 z ochot膮 - i przywar艂 wargami do ust kr贸lowej.

Kr贸lowa zerwa艂a si臋 偶wawo, a Thomas poj膮艂, 偶e musi p贸j艣膰 za ni膮, gdziekolwiek go zaprowadzi. Lecz czar mi艂osny wci膮偶 dzia艂a艂 z wielk膮 moc膮 i m艂odzieniec nie 偶a艂owa艂 swej zuchwa艂ej pro艣by, cho膰 mia艂a go kosztowa膰 siedem lat doczesnego 偶ycia. Kr贸lowa dosiad艂a mlecznobia艂ego rumaka rozkazuj膮c Thomasowi, by skoczy艂 za ni膮 na siod艂o, i w艣r贸d s艂odkiego pobrz臋kiwania srebrnych dzwoneczk贸w pop臋dzili zielonymi 艂膮kami i poros艂ymi wrzosem zboczami z szybko艣ci膮 wi臋ksz膮 od czterech wiatr贸w 艣wiata, a偶 znale藕li si臋 w jakiej艣 przedziwnej okolicy, gdzie kr贸lowa zsiad艂a z konia i powiedzia艂a Thomasowi, 偶e odpoczn膮 tu chwil臋.
Thomas rozejrza艂 si臋 ciekawie doko艂a, bo zrozumia艂, 偶e ziemia, na kt贸rej si臋 znale藕li, nie jest z tego 艣wiata. Za nimi rozpo艣ciera艂a si臋 falista g臋stwina paproci, zda si臋 nie do przebycia, jak morze. Ale przed nimi rozwidla艂y si臋 z tego odludnego miejsca trzy drogi.

Jedna droga, w膮ska i stroma, by艂a z obu stron poro艣ni臋ta g臋stymi ciernistymi krzewami i pn膮czami o ostrych kolcach, kt贸re splata艂y siej u g贸ry czyni膮c z niej ciemny tunel. Druga by艂a szeroka i pi臋kna, pe艂na rozta艅czonych promieni s艂o艅ca, a prowadzi艂a przez aksamitn膮 muraw臋, zdobn膮 p臋kami kwiat贸w jak barwne klejnoty. Trzecia droga wi艂a si臋 w g贸r臋 przez zaro艣la delikatnej paproci i by艂a poro艣ni臋ta mchami, w g贸rze za艣 mia艂a zielony baldachim li艣ci rzucaj膮cych ch艂odny cie艅.
Powi贸d艂szy oczami za wzrokiem Thomasa, kr贸lowa elf贸w wyja艣ni艂a mu, dok膮d wiod膮 te trzy drogi.

- W膮ska i stroma 艣cie偶ka zwana jest Drog膮 Cnoty - rzek艂a - i niewielu tylko w臋drowc贸w odwa偶a si臋 kierowa膰 tam swe kroki. Ta jasna, szeroka droga, wiod膮ca przez muraw臋, jest Drog膮 Grzechu, cho膰 wydaje si臋 tak zachwycaj膮ca i pe艂na 艣wiat艂a. A ta mi艂a droga, kt贸ra wije si臋 mi臋dzy zieleni膮, jest drog膮 do pi臋knej Krainy Elf贸w, gdzie ty i ja znajdziemy si臋 jeszcze dzi艣 wieczorem.

Podesz艂a do swego rumaka, kt贸ry bi艂 o ziemi臋 kopytami i potrz膮sa艂 grzyw膮, tak niecierpliwie rwa艂 si臋 na obrze偶on膮 paprociami 艣cie偶k臋. Ale zanim go zn贸w dosiedli, kr贸lowa rzek艂a do Thomasa:

- Je艣li pos艂uchasz mojej rady i b臋dziesz zachowywa艂 milczenie przez ca艂y czas pobytu w Krainie Elf贸w, nie bacz膮c na to, co us艂yszysz lub zobaczysz, po siedmiu latach, kt贸re jeste艣 obowi膮zany mi s艂u偶y膰 powr贸cisz do 艣wiata ludzi. Lecz gdyby z twoich ust pad艂o w mym kr贸lestwie jedno cho膰by s艂owo, postradasz prawo do szcz臋艣cia i po wsze czasy b臋dziesz w臋drowa艂 bezdro偶ami rozpo艣cieraj膮cymi si臋 mi臋dzy Krain膮 Elf贸w a 艣wiatem ludzi.

0x08 graphic
Ruszyli dalej trzeci膮 艣cie偶k膮 i Thomas przekona艂 si臋 wkr贸tce, 偶e maj膮 do przebycia ogromne przestrzenie, nim dotr膮 do posiad艂o艣ci kr贸lowej. Jechali dolinami i stokami wzg贸rz, przez wrzosowiska i r贸wniny. Czasem niebo stawa艂o si臋 czarne jak o p贸艂nocy, kiedy indziej s艂o艅ce i rysowa艂o z艂otem kontury chmur. Przeprawiali si臋 przez rzeki, kt贸re toczy艂y krew miast wody - w贸wczas boki mlecznobia艂ego rumaka zbryzgane by艂y krwi膮, kr贸lowa za艣 podci膮ga艂a sw贸j d艂ugi zielony p艂aszcz. Albowiem ca艂a krew wylana kiedykolwiek na 艣wiecie p艂yn臋艂a korytami rzek tej dziwnej krainy. Lecz w ko艅cu dotarli do Krainy Elf贸w, gdzie tysi膮c czarodziejskich tr膮b obwie艣ci艂o o ich przybyciu, po czym wjechali na zaczarowan膮 ziemi臋 ja艣niej膮c膮 cudownym blaskiem. A daleko, w krainie ziemian, mieszka艅cy Ercildoume przekazywali sobie szeptem dziwn膮 opowie艣膰 o Thomasie Learmoncie, kt贸ry znikn膮艂 pewnego dnia.
Przez ca艂y czas swego pobytu w Krainie Elf贸w Thomas nie wypowiedzia艂 ani jednego s艂owa, chocia偶 widzia艂 i s艂ysza艂 rzeczy naprawd臋 zadziwiaj膮ce.

A kiedy przeby艂 w s艂u偶bie kr贸lowej lat siedem i nadesz艂a pora jego odej艣cia, ona sama poprowadzi艂a go przez zaczarowan膮 bram臋 do zalanego s艂o艅cem ogrodu, le偶膮cego ju偶 po drugiej stronie. Ros艂y tam smuk艂e lilie i przer贸偶ne pi臋kne kwiaty, a tak偶e drzewa rozb艂yszczone zieleni膮, przed kt贸rymi kroczy艂y wdzi臋cznie 艂agodne jednoro偶ce.
Kr贸lowa wyci膮gn臋艂a r臋k臋, zerwa艂a z drzewa jab艂ko i poda艂a je Tho-masowi.

- Teraz w ko艅cu mo偶esz przerwa膰 milczenie - rzek艂a. - We藕 to jab艂ko, niech b臋dzie ci nagrod膮 za siedmioletni膮 s艂u偶b臋 u mnie. Jest to owoc zaczarowany, dzi臋ki niemu mie膰 b臋dziesz po wsze czasy dar prawdom贸wno艣ci.

Thomas by艂 cz艂owiekiem bystrym i wnet si臋 zorientowa艂, 偶e m贸wienie do ko艅ca 偶ycia samej tylko prawdy mo偶e by膰 w膮tpliwym dobrodziejstwem w 艣wiecie, do kt贸rego wraca艂. Usi艂uj膮c to wyja艣ni膰 kr贸lowej Powiedzia艂:

- W kraju zamieszkanym przez ludzi potrzeba jest czasem odrobina przesady, na przyk艂ad kiedy chce si臋 dobi膰 targu z s膮siadem. A przychylno艣膰 niewiast te偶 trzeba zdobywa膰 potokiem s艂贸w. Ale kr贸lowa u艣miechn臋艂a si臋 tylko i rzek艂a:
- Nie frasuj si臋, albowiem m贸j dar niecz臋sto przypada ludziom w udziale. Jest cenniejszy, ni偶 sobie wyobra偶asz i przyniesie ci nieprzemijaj膮c膮 s艂aw臋. Dzi臋ki niemu imi臋 Thomasa Learmonta pozostanie w pami臋ci ludzkiej tak d艂ugo, jak d艂ugo istnie膰 b臋dzie Szkocja. Teraz powiniene艣 ju偶 wraca膰, Thomasie, ale wpierw wys艂uchaj moich s艂贸w. Nadejdzie taki czas, 偶e za偶膮dam twego powrotu, i musisz, mi 艣lubowa膰, 偶e gdziekolwiek b臋dziesz, us艂uchasz mojego wezwania. Przy艣l臋 dw贸ch pos艂a艅c贸w, w kt贸rych natychmiast rozpoznasz istoty nie z twego 艣wiata...

Zatopiwszy wzrok w czarnych oczach kr贸lowej, Thomas zrozumia艂, 偶e mi艂osny czar, kt贸ry na niego rzuci艂a przed siedmioma laty, nigdy nie przeminie. Z rado艣ci膮 艣lubowa艂, 偶e us艂ucha jej wezwania. I potem nagle ogarn臋艂a go wielka senno艣膰. Zielony ogr贸d pe艂en 艂agodnych jednoro偶c贸w zacz膮艂 si臋 oddala膰, a z nieba sp艂yn臋艂a bia艂a mg艂a niby sypi膮cy si臋 kwiat jab艂oni.
Zbudziwszy si臋 Thomas zobaczy艂, 偶e le偶y w li艣ciastym cieniu roz艂o偶ystego drzewa, kt贸re ros艂o na Huntlie Bank. Wsta艂 oszo艂omiony i utkwi艂 wzrok w pustych 艣cie偶kach le艣nych, daremnie nas艂uchuj膮c muzyki srebrnych dzwoneczk贸w. Siedmioletni pobyt w Kramie Elf贸w zdawa艂 si臋 nie d艂u偶szy ni偶 marzenie senne w czasie popo艂udniowej drzemki. Thomas powiedzia艂 na g艂os:

- Wr贸c臋 tam kiedy艣 - i wzi膮wszy lutni臋 pow臋drowa艂 do Ercil-doume, ciekaw, co si臋 tam zdarzy艂o w ci膮gu tych siedmiu lat, i ciekaw te偶, jak dzia艂a dar prawdom贸wno艣ci ofiarowany mu przez kr贸low膮 elf贸w.

„Obawiam si臋 - zachichota艂 w duchu - 偶e obra偶臋 niejednego s膮siada, je艣li b臋d臋 m贸wi艂 sam膮 tylko prawd臋. Kiedy spytaj膮 mnie o rad臋 albo o zdanie o sobie i swoich post臋pkach, us艂ysz膮 ode mnie odpowiedzi bardziej szczere, ni偶by tego chcieli”.

Zaledwie wkroczy艂 do wioski, okrzyk przera偶enia wyrwa艂 si臋 z ust pewnej prostodusznej staruszki) kt贸ra wyobrazi艂a sobie, 偶e Thomas przybywa ze 艣wiata umar艂ych. Jednak偶e Thomas wnet dowi贸d艂, 偶e jest cz艂owiekiem z krwi i ko艣ci, i bardzo szybko zacni mieszka艅cy Ercil-doume och艂on臋li ze zdumienia wywo艂anego jego powrotem. Nigdy jednak nie zdo艂ali opanowa膰 uczucia grozy, gdy s艂uchali opowie艣ci Thomasa o jego pobycie w Krainie Elf贸w. Dzieci wspina艂y mu si臋 na kolana i tuli艂y do niego s艂uchaj膮c skwapliwie jego -s艂贸w o dziwach tego ba艣niowego 艣wiata, a ludzie starzy kiwali g艂owami i szeptali mi臋dzy sob膮 o innych, kt贸rych zwabi艂a do siebie kr贸lowa elf贸w. Ale o jednym Thomas nie wspomnia艂 nigdy, mianowicie o swoim 艣lubie, 偶e powr贸ci do Krainy Elf贸w, gdy przyb臋d膮 po niego dwaj czarodziejscy wys艂annicy.

A sam Thomas przekona艂 si臋 ze zdziwieniem, 偶e nie by艂oby wielkiej r贸偶nicy, gdyby przebywa艂 poza Erci艂doume siedem dni, a nie siedem lat. To prawda, 偶e jego chata wymaga艂a pewnych napraw, bo wiatr wykruszy艂 kilka kamieni w 艣cianach, a deszcz podziurawi艂 strzech臋; i 偶e jego s膮siadom przyby艂o troch臋 zmartwie艅 i kilka siwych w艂os贸w. Ale og贸lnie rzecz bior膮c po siedmiu wiosnach, letnich 偶niwach i 艣nie偶ycach zimowych wszystko tu pozosta艂o prawie niezmienione.
Od dnia powrotu Thomas co dzie艅 wyczekiwa艂 spe艂nienia si臋 obietnicy kr贸lowej. Przekona艂 si臋 z ulg膮, 偶e mimo wszystko mo偶e nadal prawi膰 pi臋kne s艂贸wka c贸rce gospodarza i nadal potrafi przekona膰 oci膮gaj膮cego si臋 s膮siada, 偶eby kupi艂 krow臋 lub owc臋.

A偶 wreszcie pewnego dnia, gdy odbywa艂o si臋 zgromadzenie mieszka艅c贸w wioski, na kt贸rym m贸wiono o kl臋sce pomoru byd艂a, jaka spad艂a na kraj, Thomas poczu艂, 偶e jaka艣 tajemnicza si艂a zmusza go do wstania. S艂owa zdawa艂y si臋 same pada膰 z jego ust i w najwy偶szym zdumieniu us艂ysza艂 w艂asn膮 przepowiedni臋, 偶e zaraza nie dotknie ani jednego zwierz臋cia w okolicach Ercildoume. Mieszka艅cy wioski patrzyli z przej臋ciem na jego natchnion膮 posta膰 i w jaki艣 niepoj臋ty spos贸b wiedzieli ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, 偶e m贸wi prawd臋 - wiedzieli to, nim zaraza wygas艂a nie uczyniwszy krzywdy ani jednej sztuce w ich stadach.

Po tym dniu Thomas wyg艂asza艂 cz臋sto przepowiednie, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 by艂a rymowana i 艂atwa do zapami臋tania tote偶 podawano je sobie z ust do ust. Sprawdza艂y si臋 raz za razem i gdy s艂awa Thomasa rozesz艂a si臋 po ca艂ej Szkocji, bogaci lordowie i earlowie wynagradzali go za prorocze s艂owa i dziwowali si臋 jego tajemniczej mocy. Ale cho膰 przebywa艂 w wielu stronach kraju i spotyka艂 wielu ciekawych ludzi, nie porzuci艂 Ercildoume. Za nowo zdobyte bogactwa zbudowa艂 pi臋kny zamek i mieszka艂 w nim przez d艂ugie, d艂ugie lata. Lecz mimo ca艂ej s艂awy i bogactwa Thomas nie by艂 naprawd臋 cz艂owiekiem szcz臋艣liwym i ludzie to widzieli. W jego oczach tli艂o si臋 zawsze dziwne 艣wiat艂o t臋sknoty, jak gdyby nie m贸g艂 si臋 pozby膰 wspomnienia o nieziemskim 艣wiecie.

Co roku Thomas wydawa艂 w swoim zamku wielk膮 uczt臋, na kt贸r膮 sprasza艂 wszystkich mieszka艅c贸w wioski i rolnik贸w z s膮siedztwa. Weselono si臋 wtedy przez ca艂膮 noc, a dzi臋ki kobziarzom nogi same rwa艂y si臋 do ta艅ca i serca 偶ywiej bi艂y w piersi. Uczta by艂a wystawna, zapasy pieni膮cego si臋 mocnego piwa wydawa艂y si臋 niesko艅czone. A gdy tancerze odpoczywali i puchary raz jeszcze nape艂niano piwem, Thomas brz膮ka艂 na swojej lutni.
I takiego w艂a艣nie wieczoru, gdy radowano si臋 i ucztowano w najlepsze, do o艣wietlonej pochodniami sali wpad艂 s艂u偶膮cy wo艂aj膮c, 偶e przynosi niezwyk艂膮 wie艣膰. By艂o w nim tyle usilnego nalegania, 偶e Thomas powsta艂 ze swego miejsca przy stole i poprosi艂 o cisz臋, by dopu艣ci膰 s艂u偶膮cego do g艂osu. Zamar艂y 艣miechy i wiwaty i w艣r贸d nag艂ego milczenia s艂u偶膮cy przem贸wi艂:

- Och, panie, ujrza艂em najdziwniejszy widok na 艣wiecie. Mlecznobia艂y zaj膮c i mlecznobia艂a 艂ania z lasu le偶膮cego za wzg贸rzem id膮 艣rodkiem drogi.

Doprawdy osobliwa by艂a to wie艣膰! Bo dot膮d 偶adne zwierz臋 mieszkaj膮ce w lesie za wzg贸rzem nie odwa偶y艂o si臋 wyj艣膰 spomi臋dzy mrocznych drzew. Zreszt膮 kto kiedy s艂ysza艂 o mlecznobia艂ym zaj膮cu i mlecznobia艂ej 艂ani?
Go艣cie ruszyli na spotkanie, z Thomasem na czele. Niezwyk艂y widok na drodze wyrwa艂 im z ust g艂o艣ne okrzyki. Bo oto w blasku ksi臋偶yca wolno, nie bacz膮c na wielki t艂um, jaki si臋 nagle pojawi艂, sz艂y owe dwa wdzi臋czne stworzenia.
Thomas wiedzia艂, 偶e nie s膮 to ziemskie istoty, lecz wys艂annicy kr贸lowej elf贸w, wzywaj膮cy go do jej s艂u偶by. Gdy wyszed艂 z t艂umu i oddala艂 si臋 powoli, wype艂ni艂o go d艂ugo oczekiwane szcz臋艣cie. Maj膮c bia艂ego zaj膮ca po swojej prawej r臋ce, a bia艂膮 艂ani臋 po lewej, Thomas Learmont odszed艂 wiejsk膮 drog膮 w stron臋 mrocznego lasu, by ju偶 nigdy nie powr贸ci膰 do Ercildoume. Ale jak przyrzek艂a kr贸lowa elf贸w, jego wielki dar jasnowidzenia przyni贸s艂 mu trwa艂膮 s艂aw臋, do dzi艣 bowiem ludzie cytuj膮 jego porzekad艂a i powtarzaj膮 jego rymowanki.

Bodaj najg艂o艣niejsz膮 swoj膮 przepowiedni臋 wyg艂osi艂 w dniu 18 marca 1285 roku, kiedy na tronie zasiad艂 Aleksander III, jeden z najwi臋kszych i najm臋drszych kr贸l贸w Szkocji. W dniu tym hrabia March wezwa艂 Thomasa, albowiem chcia艂 si臋 dowiedzie膰, jaka b臋dzie nazajutrz pogoda.

- Jutro po po艂udniu zerwie si臋 najstraszliwszy wicher, jaki d膮艂 kiedykolwiek w Szkocji - obwie艣ci艂 Thomas. P贸藕nym rankiem nast臋pnego dnia wielki pan znowu pos艂a艂 po Thomasa.
- Gdzie偶 jest owa straszliwa wichura, o kt贸rej m贸wi艂e艣? - ofukn膮艂 go, gdy偶 dzie艅 by艂 bezwietrzny.
- Po艂udnie jeszcze nie min臋艂o - odpar艂 spokojnie Thomas. W tej samej chwili wpad艂 do komnaty jaki艣 rycerz i stan膮wszy przed obliczem hrabiego zawo艂a艂, 偶e kr贸l nie 偶yje. Spad艂 z konia na stromej 艣cie偶ce g贸rskiej i natychmiast postrada艂 偶ycie.
- Oto wicher, kt贸ry przyniesie Szkocji wielkie kl臋ski i niepokoje - rzeki Thomas.

I w rzeczy samej, gdy z艂owroga nowina rozesz艂a si臋 w艣r贸d ludzi, ca艂y kraj op艂akiwa艂 艣mier膰 dobrego kr贸la i nadesz艂y d艂ugie lata niepokoj贸w. Thomas przepowiedzia艂 te偶:

P贸ki Kolczaste Drzewo nie padnie,
Ercildoume ziemi臋 zachowa snadnie.

0x08 graphic
W roku, w kt贸rym Drzewo Kolczaste istotnie pad艂o, wszyscy kupcy w Ercildoume potracili maj膮tki, a wkr贸tce potem zabrano mieszka艅com skrawek grunt贸w gminnych.
Oto dwie dalsze przepowiednie, kt贸re si臋 jeszcze nie spe艂ni艂y:

Gdy Krowy Gowrie stan膮 ko艂o l膮du,
Strze偶 si臋, bo oto zbli偶a si臋 Dzie艅 S膮du.

(Krowy Gowrie to dwa ogromne g艂azy, le偶膮ce poza lini膮 najwi臋kszego przyp艂ywu u wybrze偶a Invergowrie w zatoce Tay. Podobno zbli偶aj膮 si臋 do l膮du z szybko艣ci膮 jednego cala rocznie.)

York by艂, Londyn jest dzi艣, za艣 Edynburg b臋dzie
Najwi臋kszy, najpi臋kniejszy, najs艂awniejszy wsz臋dzie.

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ba艣nie Andersena, Streszczenia
Ba艣nie 1001 nocy Opowie艣膰 o hebanowym rumaku
Basnie 1001 nocy
Wizja 艢remu za 100 lat, referaty i materia艂y, ba艣nie
Scenariusz konkursu - Ba艣nie Andersena, plany miesi臋czne przedszkole
Nieoczekiwana pomoc, referaty i materia艂y, ba艣nie
Ba艣nie z?艂ego 艣wiata all
Bajki dla mniejszych dzieci, filologia polska i do poczytania, ba艣nie, bajki
Scenariusz konkursu basnie andersena, testy klasa 3
Muromiec Ilja - Byliny staroruskie, 2. Czlowiek, wyrazanie sie, legendy, basnie, przyslowia i klechd
Ba艣nie Andersena, Informacje i Ciekawostki
Ba艣nie 1001 nocy Aladyn i czarodziejska lampa
Czy znasz ba艣nie - sprawdzian kl.4, Lektury kl. 4
Ba艣nie 1001 nocy, Opowie艣膰 o hebanowym rumaku
BA艢NIE I LEGENDY POLSKIE

wi臋cej podobnych podstron