Huntington


Wprowadzenie - nasza tożsamość

Główną tezą książki Samuela P. Huntingtona jest stwierdzenie, że kultura i tożsamość kulturowa, będąca w szerokim pojęciu tożsamością cywilizacji, kształtują wzorce spójności i konfliktu na świecie, jaki nastał po zimnej wojnie. W kolejnych częściach swojej książki stara się zarysować implikacje płynące z rozwinięć tej tezy. Huntington zauważa, że:

Po raz pierwszy w dziejach świata polityka globalna jest wielocywilizacyjna i wielobiegunowa. Modernizacja nie jest równoznaczna z westernizcją i nie prowadzi do powstania cywilizacji uniwersalnej ani do westernizacji społeczeństw niezachodnich.

Następuje zmiana układu sił - wpływy Zachodu słabną, cywilizacje azjatyckie rosną w siłę ekonomiczną, polityczną i militarną; w świecie islamu ma miejsce eksplozja demograficzna, destabilizująca region; wszystkie cywilizacje niezachodnie potwierdzają na nowo wartość swoich kultur.

Kraje skupiają się w grupy wokół państw będących ośrodkami ich cywilizacji.

Narody i poszczególni ludzie próbują udzielać sobie odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytanie: kim jesteśmy?. W swoich odpowiedziach odwołują się do tego, co najwięcej dla nich znaczy. Określają się w kategoriach pochodzenia, religii, języka, historii, wartości, obyczajów. Identyfikują się z grupami kulturowymi takimi jak plemiona, grupa etniczna, wspólnota religijna, naród, a w najszerszym wymiarze - z cywilizacjami. W dalszej części pracy postaram się dostarczyć argumentów dla tezy mówiącej, że w pierwszej połowie XXI wieku to właśnie cywilizacja stanie się głównym wymiarem identyfikacji.

Nowe bieguny wpływów

Państwa narodowe nadal są głównymi aktorami sceny międzynarodowej. Ich postępowanie kieruje się dążeniem do władzy i bogactwa, jednak preferencje ich kierują się na wspólne cechy kulturowe i cywilizacyjne. Po zakończeniu zimnej wojny, najważniejszymi ugrupowaniami państw nie są już trzy grupy państw (obóz kapitalistyczny, obóz komunistyczny i trzeci świat), ale siedem lub osiem cywilizacji świata - zachodnia, latyno-amerykańska, prawosławna, afrykańska, islamska, hinduistyczna, buddyjska, chińska i japońska. Koniec zimnej wojny oznaczał często dramatyczne przemiany tożsamości różnych ludów. polityka globalna zaczęła zmierzać ku takiej reorganizacji stref wpływów, że ich granice zaczęły przebiegać wzdłuż linii podziałów cywilizacyjnych, których wyznacznikiem jest najczęściej religia.

Według Huntingtona, najniebezpieczniejsze konflikty, te grożące eskalacją, to te rozgrywające się pomiędzy państwami należącymi do różnych kręgów kulturowych. Przykład - walki na terenie byłej Jugosławii. Rosjanie udzielili dyplomatycznego poparcia Serbom, a Arabia Saudyjska, Turcja, Iran i Libia wspierały finansowo Bośniaków, kierując się nie racjami ideologicznymi, czy polityką mocarstwową, czy ekonomiczną, ale pokrewieństwem kulturowym.`

W świecie, który wyłonił się po zimnej wojnie, ludy należące do tych samych kultur łączą się. Uczyniły to Niemcy, a proces ten , na poziomie cywilizacyjnym, na naszych oczach powoli obejmuje całą Europę.

Ponadto, społeczeństwa niezachodnie, zwłaszcza w Azji Wschodniej, rozwijają się gospodarczo, tworząc podstawy potęgi militarnej i wpływów politycznych. W miarę jak społeczeństwa te rosną w potęgę i zyskują pewność siebie, zwracają się ku własnym kulturowym wartościom i odrzucają te, które Zachód im narzucił w procesie modernizacji. Zachód potęgę swoją opiera na rozwoju przemysłu i wysoko rozwiniętej technologii. Technologie te się jednak upowszechniają, a jeśli Zachód chce utrzymać swoją przewagę, musi robić wszystko, by ten proces przyhamować. Jednak w stworzonym przez Zachód wzajemnie powiązanym świecie coraz trudniej jest spowolnić przenikanie technologii do innych kręgów kulturowych. Staje się to jeszcze trudniejsze w sytuacji, gdy nie ma wyraźnego, uznanego przez wszystkich zagrożenia, jakie istniało w okresie zimnej wojny i w skromnej mierze umożliwiało kontrolę przepływu technologii.

Nowi aktorzy

Instytucje międzynarodowe przejęły ważne funkcje sprawowane wcześniej przez państwa. Powstały potężne międzynarodowe struktury biurokratyczne, oddziałujące bezpośrednio na indywidualnych obywateli. W skali globalnej przejawia się trend do ograniczania rządów państw, między innymi przez cedowanie jej na organizmy subpaństwowe, regionalne i lokalne przede wszystkim o charakterze samorządowym.. W wielu państwach działają ruchy regionalne dążące do znacznej autonomii lub secesji. Rządy utraciły w dużej mierze kontrolę nad przepływem pieniędzy z kraju do kraju, coraz trudniej kontrolować im przepływ idei, technologii, towarów i ludzi. Granice państwowe, a chodzi tu zwłaszcza o państwa kręgu zachodniego, stają się coraz bardziej przepuszczalne. Zdaje się że zwarte i jednolite państwo, będące normą od czasu Traktatu westfalskiego z 1648 roku, powoli traci na znaczeniu, a wylania się zaś zróżnicowany, złożony, wielowarstwowy ład międzynarodowy. Mało kto w pełni uświadamia sobie implikacje zachodzących przemian. W całej Europie pełno jest secesjonistów, autonomistów i grup regionalnych, którzy coraz więcej władzy chcą przenieść z poziomu państwa w dół. Tymczasem Bruksela i Wspólnota Europejska przesuwa tą władzę do góry. Te naciski wywierane z dwóch stron nie tylko prowokują rozgorączkowanych zwolenników wszelkiego rodzaju autonomii do przeprowadzania czystek etnicznych, zmieniają także scenę, na której przyszli aktorzy (tj. państwa) będą zmagać się o supremację.

Z procesem globalizacji świata biznesu i finansów wiąże się przemiana systemu wartości takich jak nacjonalizm i poczucie przynależności, czy suwerenności państw. W miarę przekształceń porządku gospodarczego, poszczególne kraje muszą rezygnować z części swojej suwerenności. Co stanie się z tożsamością narodową ludzi zamieszkujących Unię Europejską? Dziś, pięćdziesiąt lat po końcu II Wojny Światowej, obserwujemy ze względnym spokojem, proces jednoczenia się Europy, na której czele stoją Niemcy i Francja, wspólnie budujące podwaliny pod europejską federację. Sytuacja, w której my - Polacy z wielką ochotą de facto chcemy zjednoczyć się z Niemcami nie budzi praktycznie żadnych godnych uwagi sprzeciwów społecznych, a jeżeli takie występują, za obiekt mają całą Unię Europejską, a nie naszego bezpośredniego sąsiada. Huntington twierdzi, w czym całkowicie się z nim zgadzam, że sytuacja taka jak powyższa może nastąpić jedynie wtedy, gdy mieszkańcy poszczególnych państw zmienili poziom, na którym dokonują swojej samoidentyfikacji z “państwo-naród” na “cywilizację”. Dlaczego taki proces miał w ogóle miejsce, będę pisał w dalszej części pracy.

Nowa orientacja

Liberalizując przepływ kapitału przez granice państw, rozmontowano wiele zabezpieczających mechanizmów, które mogły ograniczyć do jednego państwa skutki ewentualnego załamania systemu monetarnego. Najlepszy przykład kruchości ustalonej równowagi mogliśmy zobaczyć, gdy względnie niewielki kryzys gospodarki zbiegł się w czasie z pożarami w Los Angeles i falą terroru w Niemczech. Społeczne niepokoje jednych krajów bardzo szybko, na szczęście w niewielkim stopniu, wpływały na prosperitę wielu krajów kluczowych do utrzymania światowego ładu gospodarczego. Możemy tylko zastanawiać się, jak naprawdę poważny kryzys wpłynie na stabilność regionu Azji Południowo-Wschodniej, w której od kilku już lat - od zakończenia zimnej wojny - trwa wyścig zbrojeń. W latach 1988-1993 w Chinach nastąpiło realne podwojenie wydatków na cele militarne. Chiny, w końcu lat osiemdziesiątych, zrewidowały swoją politykę militarną - zmieniając ją z obrony przeciwko potencjalnemu atakowi ze strony ZSRR na strategię regionalną, z naciskiem na szybkie reagowanie.

Zmierzch Zachodu

W moim odczuciu książka Huntingtona jest ostrzeżeniem - jasną definicją zagrożeń, przed jakimi stoi świat, a już raczej cywilizacja, białego chrześcijanina.

Szczyt relatywnej potęgi cywilizacji Zachodniej przypadał na rok 1928. Od tamtego okresu, następuje jego powolne osłabienie. Skutkiem tego jest szybko zmieniająca się postawa przedstawicieli innych cywilizacji na wartość tego, co Zachód wraz z modernizacją, eksportuje na cały świat. Do rzeczy tych należy dziedzictwo starożytności klasycznej, katolicyzm i protestantyzm, języki europejskie, rozdział władzy duchowej i doczesnej, rządy prawa, pluralizm społeczny, oraz indywidualizm.

W okresie swojej największej ekspansji, którą autor nazywa “ekspansją twardą”, tzn. militarną i technologiczną, nastąpił także jego ekspansja kulturowa, czyli “miękka”. Razem z modernizacją i industrializacją, cywilizacja zachodnia propagowała wśród podporządkowanych sobie ludów cały swój dorobek, który postrzegany był podówczas za nieodłączną część procesów modernizacji technologicznej. Niektóre kraje próbowały stosować politykę odrzucenia, jednak militarne wsparcie idei europejskich kładło temu kres. Przedstawiciele “Zachód” zawsze mówili: “Jeśli chcecie by wam się udało, musicie stać się tacy sami jak my. nasza droga jest jedyną drogą.”. Oznacza to, że współczesna nauka i technika wymaga, według Europejczyków, przyswojenia nieodłącznego im sposobu myślenia, trzeba uznać wyższość cywilizacji zachodniej, żeby można było się od niej uczyć. Jednak stopniowo inne cywilizacje przestały czerpać wzory z Zachodu. Początkiem tego była wygrana przez Japonię wojna 1908 roku z Rosją, co udowodnił, że Europejczyków można pokonać. Najwięcej prestiżu stracił jednak Zachód w wyniku wybuchu I Wojny światowej, która udowodniła z kolei, że ta najwyższa kultura nie jest wcale taka wysoka. Od tamtej chwili górę bierze opcja polegająca na przyjęciu modernizacji i zachowaniu przy tym podstawowych wartości, zwyczajów i instytucji rodzimej kultury. Obecnie, we wszystkich krajach należących do nieeuropejskich kręgów cywilizacyjnych, następuje odrodzenie kulturowe i religijne, które uniezależnia owe kraje spod wpływu uniwersalizmu, jaki Zachód stara się narzucić.

Świat jednak nie chce już przyjąć tego, co Zachód ma do zaoferowania. W sytuacji, w której wysoce rozwinięte technologie upowszechniają się, Zachodowi coraz trudniej jest utrzymać przewagę.

Jedno jest jednak pewne - mówi Huntington - świat nie przyjmie wartości zachodnich. Modernizacja stała się już własnością wszystkich głównych cywilizacji, z których każda poszukuje swojej własnej drogi - zgodnej ze swoimi, a nie zachodnimi wartościami.

Zamach terrorystyczny na budynek World Trade Center i Pentagon skłania nas do ponownego przemyślenia tego, co Samuel Huntington zawarł w swojej pracy pt „Zderzenie cywilizacji”. Wydaje się bowiem, że niedoceniono realności wizji amerykańskiego politologa, oskarżając go o dramatyzowanie i zbytnie upraszczanie sytuacji międzynarodowej.

Oczywiście nikt nie kwestionował tego, że terroryzm islamski i konflikty religijne są istotnym problemem dla społeczności międzynarodowej. Nie uważano ich jednak za pierwszoplanowe. Analityków wciąż bardziej wydawały się zajmować problemy Rosji, wzrost potęgi Chin czy niesnaski pomiędzy Unią Europejską i USA. Z kolei niektórzy komentatorzy skłonni byli zaniedbywać kwestie polityczne na korzyść ekonomicznych, twierdząc, że wkrótce zaczną się czasy, w których ekonomia będzie jedynym wyznacznikiem polityki. Wszystkie te sprawy zeszły na dalszy plan w obliczu nowojorskiej tragedii.

Po raz pierwszy w historii atak terrorystyczny dotknął nie tylko zwykłych obywateli, ale poważnie uderzył w struktury państwowe i międzynarodowe, zakłócając pracę administracji USA i wzniecając panikę zarówno wśród zwykłych ludzi, polityków, jak i ekonomistów. Terroryści udowodnili, że choć dysponujący relatywnie niezbyt znacznymi środkami tak finansowymi, jak militarnymi, są w stanie nie tylko zastraszyć ludność cywilną, ale także bardzo skutecznie zdezorganizować aparat państwowy (choćby tylko na jakiś czas) a wręcz zniszczyć jego część (vide atak na Pentagon). Tym samym terroryzm przestał być dla zagrożonego nim kraju jedynie uciążliwym problemem. On stał się realnym zagrożeniem dla bytu państwowego.

Zaatakowany kraj, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, są supermocarstwem - jedynym na Ziemi państwem zdolnym do natychmiastowego działania w każdym zakątku globu. Są państwem, które nigdy jeszcze nie doświadczyło zewnętrznego ataku na swoje kontynentalne terytorium. A jednak kilkudziesięciu lub kilkuset terrorystów odważyło się na coś, na co nie odważyłby się żaden rząd ery zimnej wojny i uderzyło w samo serce USA, na kilka godzin paraliżując ośrodki decyzyjne w tym kraju. Uderzyło z zabójczą perfekcją, która spowodowała śmierć tysięcy ludzi. Taka akcja musi mieć znaczne reperkusje na arenie międzynarodowej.

Przede wszystkim niewiadomą jest odwet USA. Przeciw komu będzie skierowany? Czy to będzie akcja lotnicza przeciwko obozom terrorystów na całym świecie, czy też Amerykanie zbombardują może rządzących Afganistanem Talibów? Czy do akcji włączy się Izrael? Jaka będzie reakcja USA gdy okaże się, że terroryści byli Pakistańczykami lub w Pakistanie się szkolili? Jak zareagowałyby na to Indie? Wreszcie jakie będą reakcje państw arabskich na ewentualną kontrakcję Waszyngtonu? Te właśnie pytania zaprzątają teraz polityków na całym świecie. Spróbujmy na nie odpowiedzieć.

Społeczeństwo amerykańskie zdecydowanie domaga się jakiejś spektakularnej akcji odwetowej. Długotrwała i prowadzona przez tajne służby „cicha wojna” przeciw terrorystom spektakularną nie jest. Naloty i to ciężkie, muszą więc nastąpić, kwestia tylko w tym, gdzie i kiedy Amerykanie uderzą. Afganistan wydaje się miejscem do tego najlepszym. Z Talibami nikt nie prowadzi żadnych interesów (może poza bossami narkotykowymi), nieprzychylnie spoglądają na nich muzułmańscy sąsiedzi (poza Pakistanem, ale ten nad sympatię do Talibów przedłoży dobre stosunki z USA i strach przed gniewem Waszyngtonu) wreszcie atak taki byłby względnie łatwy z wojskowego punktu widzenia (brak obrony p-lot, cele powierzchniowe - łatwe do zaatakowania i zniszczenia). Dlatego można spodziewać się w najbliższej przyszłości nalotów właśnie na Afganistan.

Świat został również zszokowany reakcją Palestyńczyków na wieść o zamachu. Sympatia dla narodu palestyńskiego znacznie osłabnie i można przypuszczać, że Izrael dostanie od światowej opinii publicznej i przywódców Zachodu swego rodzaju wolną rękę w działaniach przeciw Autonomii Palestyńskiej. Czy skorzysta z tej okazji? Jak zareagują na ewentualne zdecydowane działania premiera Szarona kraje arabskie? Czy pozycja Arafata osłabi się czy wzmocni w tej sytuacji? Tu także wiele jest pytań, choć o odpowiedż znacznie trudniej. Możliwy jest praktycznie każdy scenariusz, łącznie z nową wojną w dłuższej perspektywie.

Niezwykle istotne będą skutki długofalowe. Może się bowiem okazać, że data 11 września 2001 roku okaże się początkiem nowej ery w stosunkach międzynarodowych. Ery religijnej nienawiści i fanatycznego terroryzmu, przewidzianej przez Samuela Huntingtona. Ery, w której dominującym wyznacznikiem będzie religia, tak jak w czasach zimnej wojny była nim ideologia.

Islamski terroryzm udowodnił, że może zachwiać nawet supermocarstwem, ale zaczął być przez to traktowany śmiertelnie poważnie. Już nikt nigdy go nie zlekceważy, ani nie będzie traktował jako lokalne zjawisko. Ze ścigającego zacznie być ściganym. Będzie zwierzyną, a łowcą będą zjednoczone zachodnie demokracje. Paryż może wreszcie zrozumie, że ambicjonalne niesnaski i fochy z USA, schodzą w dzisiejszym świecie na dalszy plan i nie mogą być wyznacznikiem francuskiej polityki. „Europejska tożsamość obronna” to chwytliwe, ładnie brzmiące hasło, ale żeby powstrzymać tak świetnie zorganizowany, zdecydowany na wszystko terroryzm, Europa musi ściśle z Ameryką współpracować. Być może 11 września europejscy politycy zrozumieli to, bo w dwa dni później Rada Ambasadorów NATO wydała oświadczenie o potraktowaniu ataku na USA jako ataku na wszystkich członków NATO, w myśl słynnego artykułu 5 Paktu Północnoatlantyckiego. Czyżbyśmy byli świadkami narodzin antyislamskiego bloku euroatlantyckiego? Jest to konkluzja dziś zbyt przedwczesna, ale jeśli kiedykolwiek taki blok powstanie, to właśnie atak na WTC i Pentagon będzie uważany za pierwszy sygnał o konieczności jego utworzenia.

Do owego „frontu” z pewnością weszłaby Rosja, która chyba wreszcie zaczyna rozumieć że największym zagrożeniem dla niej nie jest obecność NATO na Bugu czy w republikach bałtyckich, ale islamscy ekstremiści w Afganistanie, Iranie i środkowoazjatyckich republikach postradzieckich. Znaczne zbliżenie z Rosją byłoby na rękę Europie, a i dla USA miałoby dużą wartość ze względu na dobrą znajomość islamistów przez rosyjskie służby specjalne. Do bloku mogłyby wejść także Indie - sojusznik Rosji i wróg Pakistanu, które przecież już 14 września zaoferowały swoje bazy samolotom amerykańskim dla ewentualnej akcji oraz Izrael, strategiczny partner USA, z którym Rosja ma przecież także coraz lepsze stosunki. I tak oto może powstać „front antyislamski” - zdecydowany zwalczać oficjalnie terroryzm, ale faktycznie skierowany... No właśnie, przeciw komu?

Huntington uważa, że przeciwwagą dla tego bloku stanie się tzw „sojusz islamsko-konfucjański”. Amerykański politolog wskazuje na dobre stosunki i zacieśniającą się współpracę wojskowo-naukowa pomiędzy Chinami i Pakistanem oraz Koreą Północną i Iranem. Niechęć, jeśli można tak delikatnie to nazwać, do USA jest podstawowym zwornikiem takiej koalicji. Kraje muzułmańskie rozumieją oczywiście gniew Ameryki, ale z pewnością zaniepokoją się powstaniem bloku nieprzyjaznych, a w najlepszym wypadku niezbyt im ufających państw. Będą więc szukały jakiegoś sojusnika i znajdą go w Pekinie i Phenianie. Oczywiście nie musi doprowadzić to do wojny w powszechnym rozumieniu tego słowa. Możliwa jest jednak nowa „zimna wojna”, choć jeśli Rosja, Indie czy Izrael wejdą do „frontu” i będą chciały wykorzystać go do własnych, partykularnych celów (odpowiednio: likwidacja problemu kaukaskiego, rozprawa z Pakistanem, ostateczne starcie z Palestyńczykami) to do „wojny gorącej” może jak najbardziej kiedyś dojść.

Co to wszystko oznacza dla Polski? Przede wszystkim po raz pierwszy w historii nie jesteśmy na pierwszej linii frontu. Oczywiście wojna z terroryzmem to wojna, na której ciężko określić jakiekolwiek fronty, ale rzeczą jasną jest, że Polsce atak terrorystyczny grozi o wiele mniej niż np USA czy Francji. Z jednej więc strony powinniśmy wreszcie wyrwać się ze schematów myślenia w kategoriach ściśle geopolitycznych, tzn. przestać w końcu rozpatrywać naszą politykę zagraniczną jedynie w aspekcie sąsiedztwa z Niemcami i Rosją. Musimy po prostu zacząć postrzegać sprawy w kontekście globalnym, i nie zżymać się, jeśli np Waszyngton, Berlin i Moskwa będą w doskonałych stosunkach politycznych.

Z drugiej strony musimy wreszcie zauważyć, że należymy do w miarę spokojnej strefy Morza Bałtyckiego, wraz z krajami skandynawskimi, republikami bałtyckimi i zachodnią Rosją, więc powinniśmy zacieśniać stosunki w obrębie tego regionu, a więc także z Rosją. Taki region jak nasz mógłby stać na uboczu w ewentualnym konflikcie między owym „frontem antyislamskim” a „przymierzem muzułmańsko-konfucjańskim”, mógłby też w nim mediować. Nie proponuję tu absolutnie zerwania z USA i opuszczenia naszego sojusznika w trudnej chwili. Wskazuję jedynie na dwie możliwe drogi którymi podążać może nasza polityka zagraniczna: drogę neutralności i drogę podporządkowania koalicji Wschodu (Rosji) i Zachodu. Obie wymagają zupełnego przewartościowania tradycyjnych założeń polskiej polityki zagranicznej.

Podstawowe założenie - że tak pojmowana historia istnieje i prowadzi ostatecznie do liberalnej demokracji i kapitalizmu - można pokrótce przedstawić następująco: istnieją dwa osobne bodźce stymulujące proces historyczny. Pierwszy ma charakter ekonomiczny. Tym, co nadaje historii jej fundamentalny kierunek i postępowy charakter, są współczesne nauki przyrodnicze. Naukowa wiedza o świecie i zdolność technologicznego manipulowania naturą stale rosną; skoro je zyskano, nie można było nie wynaleźć siły parowej i komputera. Z kolei postęp w nauce i technologii wyznacza granice możliwości produkcyjnych, a tym samym ramy gospodarczego systemu. Unowocześnianie gospodarki jest procesem spójnym; wszystkie społeczeństwa, niezależnie od kulturowego punktu wyjścia, muszą zaakceptować jego podstawowe warunki. I w końcu: rynek jest najskuteczniejszy, jeśli chodzi o nadawanie kierunku rozwojowi ekonomicznemu.

Drugim bodźcem jest to, co Hegel nazywa „walką o uznanie”. Istoty ludzkie pragną nie tylko materialnego dobrobytu; domagają się także uznania swojej godności i statusu ze strony innych ludzkich istot - i właśnie to pragnienie stanowi fundamentalną podstawę polityki. Może ono przybierać wiele form, od szacunku dla czyichś bogów bądź świętych miejsc, po uznanie czyjejś narodowej tożsamości we wspólnocie narodów. Współczesna polityka oparta jest na idei - wypracowanej najpełniej w niemieckiej tradycji idealistycznej - głoszącej, że jedyną ostateczną, racjonalną formą uznania jest uniwersalny szacunek dla wszystkich ludzkich jednostek, wynikający z takiej samej u wszystkich zdolności dokonywania osądów moralnych. Współczesna demokracja liberalna jest po prostu zestawem politycznych instytucji powołanych do obrony uniwersalnych praw, uświęconych dziś zapisem w takich dokumentach jak: Amerykańska Karta Praw, Światowa Deklaracja Praw Człowieka, a także obecnych w podstawowych regulacjach prawnych większości współczesnych demokracji.

Trójprzesłankowy sylogizm

Jeśli przeniesiemy się na bardziej praktyczną płaszczyznę dyskursu, idee te da się przełożyć na działania polityczne - za pomocą trzech powiązanych ze sobą przesłanek, tworzących „demokratyczny sylogizm”, który przez ostatnie dziesięciolecie leżał u podstaw polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Pierwsza z nich zakłada, że liberalne demokracje nie chcą ze sobą nawzajem walczyć i że mogą zwiększyć swoje bezpieczeństwo, rozszerzając tak zwaną demokratyczną strefę pokoju. Przez ostatnie pięć lat toczono szczególnie żywiołową debatę na temat powiązań między demokracją i pokojem; pomimo podnoszonych przeciwko tym związkom argumentów uważam, że nadal stanowią one jedno z niewielu niebanalnych osiągnięć, jakimi nauki polityczne mogą pochwalić się w kwestii polityki międzynarodowej.

Tezy tej najłatwiej bronić, jeśli pamiętamy, że po pierwsze, to liberalizm - znacznie bardziej od demokracji - jest prawdziwą instytucjonalną podstawą tak zwanego demokratycznego pokoju i po drugie, że mamy tu do czynienia tylko z korelacją - a nie z nierozerwalnym związkiem - między stopniem liberalno-demokratycznej konsolidacji a pokojem (główne kontrprzykłady podawane przez krytyków zawsze starają się wskazywać na kraje, w których rozwój liberalno-demokratycznych instytucji był słaby i niekompletny, jak choćby amerykańskie Południe przed wojną secesyjną lub Niemcy doby wilhelmiańskiej). Wystarczy, by ci, co wątpią w tę korelację, zwrócili uwagę na fakt, że były Związek Radziecki i jego sojusznicy w Układzie Warszawskim dokonali w istocie po roku 1989 jednostronnego rozbrojenia. I że stało się to raczej na skutek wewnętrznej zmiany ustrojowej niż zmiany zewnętrznego układu sił, który to układ - według realistycznej szkoły polityki międzynarodowej - powinien takimi działaniami kierować.

==============================================================

Od kiedy zaczęła się wojna w Afganistanie można się było spodziewać, że Republikanie zaczną mówić zrozumiale. I mówią tobie: Islam nie jest wrogiem Ameryki. Celując rakietami w reżim Talibów administracja Busha obsypuje główne, bliskie jej potęgi Islamu deszczem pomocy finansowej i militarnej. Ale choć rozwiewa to teorię o "zderzeniu cywilizacji", to ujawniająca się alternatywa Ameryki jest wcale nie mniej niebezpieczna.

Administracja Busha przydzieliła 100 milionów dolarów Pakistanowi i przygotowała dodatkowe pakiet ekonomiczny wartości 600 milionów dolarów by dokooptować [do drużyny] drugiego co do wielkości kraju muzułmańskiego, posiadacza "islamskiej bomby." Amerykańscy prawodawcy nawoływali, by ich "kluczowy" sojusznik Turcja został zwolniony z 5 miliardów długu na cele wojskowe oraz zachęcali Międzynarodowy Fundusz Walutowy do przyznania 19 miliardów nowej pomocy.

Równie, jeśli nie bardziej ważna jest rola królestwa Wahabi w Arabii Saudyjskiej - to najbardziej prominentny sojusznik Stanów w rejonie Zatoki Perskiej, a nawet w całym świecie arabskim.

Dla administracji Busha ów strategiczny trójkąt jest bardziej pożądany niż sojusz regionalny, jaki próbował wykuwać w ciągu ostatniej dekady negocjacji pokojowych między państwami arabskimi a Izraelem, jako że obecna koalicja obejmuje większy obszar Środkowego Wschodu, a przez to wciąga większe kraje islamskie, bardziej zdolne do zabezpieczania azjatyckich i środkowowschodnich interesów Ameryki za jednym zamachem. Z tych samych powodów ten sojusz będzie dalej marginalizował Środkowy Wschód i pomniejszał rangę strategiczną Egiptu.

Nowy sojusz strategiczny, błyskotliwie ulokowany między Chinami a Rosją, mógłby ułatwić długoterminową projekcję sił i wpływów w owym bogatym w energię i niestabilnym politycznie regionie.

Moskwa jest nie mniej entuzjastyczna niż Stany Zjednoczone w odniesieniu do nowej konfiguracji geopolitycznej. Przekształci ona to, co Rosja od dawna uznaje za półksiężyc niestabilności w trójkąt spokoju. Nie tylko, że rosyjski prezydent Putin wycofał wszystkie zastrzeżenia wobec Ameryki, która właśnie szykuje sobie punkt zaczepienia w Azji Centralnej; wyraził nawet gotowość pewnego przyporządkowania swych planów strategicznych do amerykańskiego przywództwa aby zabezpieczyć południowe flanki Rosji przed narastającymi zagrożeniami regionalnymi, w szczególności przed islamskim fundamentalizmem.

Jak tylko Turcja i Pakistan zostały uznane w Rosji za "islamskie NATO", zaczęto oczekiwać, że będą działać przeciwko rozszerzaniu się islamskiego fundamentalizmu na terenie byłych republik radzieckich. Tymczasem oczekuje się, ze Arabia Saudyjska skończy z jakąkolwiek pomocą dla "ekstremistycznych Wahabich" w rosyjskich prowincjach, szczególnie na terenie Czeczenii, a także w sąsiednich państwach. Znaczącym celem będzie Hizb-e Tahrir, ruch w stylu Talibów, dla którego narasta poparcie w Uzbekistanie, Tadżykistanie i Kyrgistanie. Totalitarne reżimy w tych krajach są szczególnie entuzjastycznie nastawione do koordynowania swych działań z Ameryką.

Na pierwszy rzut oka to wygląda jak perfekcyjny sojusz geopolityczny. Wspólne interesy i cele są zdefiniowane przez wszystkich członków sojuszu, którzy mają militarne, ekonomiczne i dyplomatyczne środki by je zrealizować.

Co jest więc spodnią stroną tej historii o potencjalnym sukcesie geopolitycznym?

A więc, po pierwsze i przede wszystkim, wszyscy regionalni członkowie niepisanego sojuszu są niestabilni, niedemokratyczni, są też oskarżani o bardzo poważne naruszanie praw człowieka. Sprzymierzenie się z nimi będzie oznaczało powtórzenie pomyłki z szachem Iranu w latach 1970-tych, z militarnymi reżimami z lat 1980-tych, z Osama Bin Ladenem i Talibami z lat 1990-tych... Reżimy totalitarne i militarne nie wytwarzają długoterminowej stabilności; same w sobie są tymczasowe, a także wywołują opozycję nie uchylającą się od przemocy oraz nienawiść do Ameryki. Niestety decydenci w Waszyngtonie ograniczyli swój wybór do albo bombardowania krajów goszczących i wspierających terrorystów, albo ich kooptacji. Ta ostatnia możliwość, artykułowana ustami sekretarza stanu Colina Powella, ma na razie przewagę, choć pozostawiono sobie otwarte drzwi w kierunku bombardowania Iraku w późniejszej fazie.

To jest dokładnie ta sama pułapka, w jaką wpadała Ameryka w przeszłości. Myślelibyście, że po 11 września to już nie będzie ten biznes geopolityczny jak zwykle. Zarówno geografia przemocy, jak i polityka geografii odmieniły się w ostatnich latach, i tak też udowadniają to zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie.

Choć celem nowego, waszyngtońskiego układu sił jest rozbrojenie "równowagi terroru" Bin Ladena, to niemniej projektuje on jeszcze więcej siły, a mniej równowagi w niestabilny region Azji i Bliskiego Wschodu. Jak tylko skończy się kredyt dla Ameryki za katastrofę 11 września Chiny - wykazujące coraz większe zainteresowanie bogatymi w energię krajami Azji Centralnej - ujawnią swą wrogość dla nowego sojuszu. India będzie nastawiona nie mniej opozycyjnie wobec sojuszu, który oznacza silniejszy Pakistan w czasie, gdy w Kaszmirze nadal wrze.

Dla Europy taki sojusz może wyglądać na mniejsze zło, ale tak nie jest. Co więcej, jest on sprzeczny ze wszystkim, za czym opowiada się Europa, jeśli chodzi o wizję stabilności i rozwoju w logice przyjaznych relacji sąsiedzkich. Na brutalnym, krótkowzrocznym sojuszu strategicznym najwięcej ucierpią nadzieje kultury euro- śródziemnomorskiej.

Dzwony alarmowe muszą także dzwonić w arabskim świecie; już słaby i podzielony, będzie dalej się alienował i destabilizował dzięki nowemu Pax Americana. To dokładnie brak arabskiego przywództwa spowodowany upokorzeniem i pokonaniem przez Izrael doprowadził do niestabilności i wrzenia, jakie obserwujemy w świecie muzułmańskim i arabskim. Państwa arabskie określane jako "umiarkowane" ale niezdecydowane co do przyłączenia się do tej "międzynarodowej" koalicji, zostaną jeszcze bardziej zmarginalizowane; liberalizacja arabskich społeczeństw generalnie ucierpi z transformacji peryferyjnych państw Islamu w centrum islamskiego świata, co będzie prowadzić do większego kryzysu w regionie i wytwarzania rozdźwięków między arabskimi i nie-arabskimi państwami Islamu.

Nie mniej ucierpi poszukiwanie pokoju między Izraelem a jego sąsiadami. O ile mi wiadomo, ostatnia propozycja Busha o państwie palestyńskim, z którą wielu wiąże swe nadzieje, opiera się na inicjatywie zgłoszonej parę miesięcy temu w Kairze i odrzuconej ze względu na związane z nią poniżające, długoterminowe warunki.

W świecie po Afganistanie żaden z nowych graczy nie będzie miał żywotnego interesu w uczciwym rozwiązaniu kwestii palestyńskiej - poza świętymi miejscami Islamu. Przeciągająca się przemoc w Palestynie podburzy już wrogą opinię publiczną w świecie arabskim. Geostrategia wygra jeszcze jedną rundę przeciwko "starciu cywilizacji" tak samo, jak dziś reaguje na terroryzm.

Sojusz geostrategiczny doprowadzi także do bankructwa niektóre reżimy, podkopie demokrację i inne czynniki niezbędne dla długoterminowej stabilności. Nieobecność tak fundamentalnych i uniwersalnych praw dalej będzie alienować muzułmańskie społeczności i będzie dalej prowadzić do przemocy, terroryzmu i nienawiści do Ameryki i Zachodu. I to będzie "zderzenie woli" pomiędzy represjonowanymi a represjonującymi.

Kiedy Ameryka idzie na wojnę, to Zachód musi zrobić inwentaryzację własnych relacji z Południem, czego nie chciał zrobić w Durbanie. Jest najwyższy czas by wesprzeć demokratyczne reformy i poszanowanie dla praw człowieka; jest czas, by skończyć z wszystkimi formami obcej okupacji, z tym samym wigorem i determinacją, jaki Zachód okazał w obietnicy walki z terroryzmem. Jeśli chodzi o świat arabski, nowy kryzys wydaje się bardziej niebezpieczny niż ten z czasów po wojnie w Zatoce Perskiej. Wiele zostanie stracone przez brak minimalnej choćby koordynacji między głównymi siłami świata arabskiego a Palestyńczykami. Zmarginalizowany i podzielony świat arabski przyniesie swoim ludziom tylko więcej katastrof. Póki się od tego nie odbiją, nie zjednoczą, to tylko siebie powinni obwiniać za konsekwencje.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 PLĄSAWICA HUNTINGTONA, V rok, Neurologia
PLĄSAWICA HUNTINGTONA
Swanwick Hunting the Great White
Pytania-Książka-opracowane, Choroba Huntingtona a zespół atetotyczny
7 Huntington Zderzenie cywilizacji
plasawica Huntingtona, Wzór
BDI 34 Hunting Scents
neurologia Postepowanie rehabilitacyjne dla osob z choroba Huntingtona
Choroba Huntingtona1 1
HuntingtonHarborMetricPlans
Gerber Hunting Catalog
Hunting bow
plasawica Huntingtona full page
CYWILIZACJE WG HUNTINGTONA, Inne
porównanie Huntingtona a Fukujamy1], TEORIA STOSUNKÓW M-N - Paterek Anna
Huntington Geoffrey Kruczy Dwór 03 Krwawy księżyc

więcej podobnych podstron