SEKRET KUCHNI
— A więc to jest kuchnia — wymamrotał mężczyzna o imieniu Max, wchodząc do kuchni i zamykając za sobą drzwi.
W drzwiach był otwór do wydawania posiłków, Max zasunął w nim drzwiczki, zamykając widok na jadalnię.
Była to niewielka jadłodajnia, w sumie na osiem stolików.
Jadali tu stali klienci, którzy przychodzili zwykle o tej samej porze i czekali na swój ulubiony stolik. Kuchnia także była dość mała. Max rozejrzał się.
— Całkiem przyjemna, mała kuchnia — wymamrotał, po czym uniósł teczkę nad pniak do rąbania mięsa, ale zawahał się i nie postawił jej, tylko poszedł dalej i powiesił ją na klamce od okna.
— Kuchnia, kuchnia — powtórzyła ze złością kucharka. — Pewnie, że kuchnia. Niech pan wraca na salę.
Max nie zwracał na nią uwagi, wciąż rozglądał się dookoła, oglądał dokładnie sufit, przypatrywał się szarym plamom w miejscach, gdzie tynk pociemniał od pary.
Przy stoliku do podawania posiłków stały dwie kelnerki i bezrozumnie wpatrywały się w zamknięte drzwiczki do wydawania dań. Max poczekał, aż wrócą z pełnymi tacami na salę, i sięgnął po kartę dań. Strząsnął z niej ziarenka ryżu i uważnie przeczytał.
— Proszę wracać na salę — powiedziała kucharka. — Tu nie wolno przebywać. Proszę natychmiast opuścić to pomieszczenie. Niech pan idzie na salę i złoży zamówienie.
— Nigdzie nie pójdę — powiedział Max, nie patrząc nawet na kucharkę. Odłożył kartę. Podszedł do kuchenki i zaczął po kolei podnosić pokrywki garnków. Odchylił lekko głowę, żeby para nie buchnęła mu w oczy. Zaglądał do kociołków, garnków i do patelni. Na koniec zajrzał do stojącej na najwyższej półce brytfanki.
— A to co? — spytał cicho.
— Sernik na ciepło — odpowiedziała kucharka.
— Hm. Rodzynki z niego wylazły. A może to nie rodzynki?
Kucharka podeszła zaciekawiona. Zajrzała do brytfanki.
— Wylazły? Rzeczywiście. To dziwne. Powpycham je z powrotem.
Kucharka prawie wetknęła nos w brytfankę, przyglądając się ciastu. Max odłożył pokrywkę na miejsce. Podszedł do okna, zdjął teczkę z klamki i wyciągnął z niej
papier i kalkę.
— Kontrola — szepnęła kucharka, gdy z sali wróciła jedna z kelnerek. Była wysoka, nieco męska, w kieszeni fartucha trzymała łyżki. Max podszedł do niej, wyjął łyżki z kieszeni i dotknął nimi twarzy.
— Ciepłe — zauważył.
— Tak. Jak je trzymam w kieszeni, to goście dostają ciepłe — powiedziała kelnerka. — To dobre do zupy — w kącikach jej ust pojawiły się białe plamy, czoło poczerwieniało.
— A widelcy nie? — spytał cicho Max.
— Widelce kłują — wyjawiła kelnerka.
Max pokiwał głową ze zrozumieniem.
— A ilu teraz jest gości?
— Chyba sześciu — odpowiedziała kelnerka. — O ile teraz nie przyszli następni.
Max włożył kalkę pomiędzy dwie kartki, położył je na blaszanym, poplamionym jedzeniem blacie kuchennego stołu i napisał: zamknięte.
— Proszę to przyczepić na drzwiach — powiedział do kelnerki, która właśnie weszła do kuchni. — Jedną od środka, drugą na zewnątrz.
— Ale dlaczego? — kelnerki w odrętwieniu przyglądały się napisowi.
— Dlatego, żeby ci, co przyjdą, nie weszli do środka, a ci, co już weszli, więcej nie wrócili — odpowiedział Max.
— Ale dlaczego?
— Proszę za ostatnim gościem zamknąć drzwi na klucz — powiedział Max i odwrócił się.
Podszedł do kucharki, na jej twarzy nie malowało się wcale zdziwienie czy
zaskoczenie, a jedynie to, że owszem, przeczytała kartkę i w pełni zrozumiała jej treść. Już wie, że to koniec. Mimo to spytała dziecinnie:
— Koniec i już?
Max tylko skinął głową, podniósł pokrywkę nad brytfanką i zajrzał do środka.
— Niech mi pani ukroi tego sernika na ciepło, jak to pani nazywa. Nigdy czegoś takiego nie jadłem.
Kucharka odkroiła nożem z szerokim ostrzem spory kawałek, nałożyła na talerz, powpychała rodzynki w ciepłe ciasto i posypała wszystko cukrem pudrem. Wyjęła nóż, widelec, serwetkę i postawiła przed Maxem na stoliku pokrytym kiwającą się blachą.
— A jaki jest powód zamknięcia? Jakiś poważny? — spytała grzecznie.
Max zeskrobał cukier puder z sernika, zdmuchnął odrobinę z dłoni, uniósł na widelcu pokaźny kawałek ciasta i zjadł. Miał jeszcze kawałek ciasta w ustach, ale odwrócił się, odłożył nóż i widelec obok talerza i bezradnie rozłożył ręce.
— Nie wiem — powiedział. — Ja tylko przyszedłem powiadomić.
Przełożyła Małgorzata Komorowska-Fotek