Kartezjusz (Descartes Rene)
Urodził się 31 marca 1596 roku w La Haye, w prowincji Touraine we Francji. Ukończył akademię jezuicką La Fleche, Kartezjusz poznał filozofię scholastyczną, nauki szczegółowe, z którcyh cenił najabrdziej matematykę. Będąc przez dwa lata na uniwersytecie w Poitiers (1615-1616), uzyskał najniższy stopień naukowy (bakałarza).
W 1620 roku Descartes poznaje jezuitę Mersenne`a Marinę, franc. matematyka, teoretyka muzyki, filozofa. W domu jeziuty spotykali się Gassendi Pierre, Hobbes Thomas oraz ojciec i syn Pascalowie. W tych latach Kartezjusz próbuje założyć rodzinę, jednak nie udaje mu się to. Osiedla się na stałe w Egmont. W 1649 przyjął zaproszenie królowej szwedz. Krystyny, która chciała pod jego kierunkiem studiować filozofię. Zimą 1650 roku Kartezjusz zachorował na zapalenie płuc i wkrótce, 11 lutego, zmarł. W 1666 roku jego zwłoki zostały sprowadzone do Francji.
Do jego głównych dzieł należą "Rozprawa o metodzie", "Zasady filozofii", a także jedno z najbardziej doniosłych dzieł w historii myśli nowożytnej "Medytacje o filozofii pierwszej."
Interesowały go przede wszystkim sposoby i metody zdobycia poznania prawdziwego. Cała koncepcja tego myśliciela zawierała się w jednej łacińskiej sentencji "cogito ergo sum" (myślę, więc jestem). Argument cogito odkrył Kartezjusz za pomocą powątpiewania:"Zaraz potem jednak zwróciłem uwagę na to, gdy chciałem tak myśleć, że wszystko jest fałszywe, stawało się konieczne, bym ja, którym to myślał, był czymś. A spostrzegłszy, że ta prawda, myślę, więc jestem, była tak niezachwiana i pewna, że wszelkie najbardziej dziwaczne przypuszczenia sceptyków nie zdołałyby zachwiać, uznałem bez obawy błędu, że mogę ją przyjąć jako pierwszą zasadę filozofii, której poszukiwałem." Wszystkie prawdy, zarówno zmysłowe, jak i rozumowe, dają się w jakiś sposób podważyć. Nie można jednak wątpić we własne istnienie. Człowiek istniejący, jest człowiekiem myślącym, tak więc,"myślę, więc jestem"
Bóg w filozofii Descartesa pojawił się na zasadzie potrzeby logicznej. Został powołany do eliminowania trudności w Kartezjańskim systemie. Założył, że ruch został udzielony światu przez Boga. Bóg w jego fizyce był potrzebny po to by dać światu "szczutka"- jak to powiedział Pascal. Na tym kończyła się Jego rola. Po tym, został od świata odsunięty i pozbawiony wszelkiej interwencji.
Nowa prawdziwa filozofia miała być uwolnioną od tradycji i ślepej wiary w autorytety. System apeluje do rozumu myślącej jednostki, zakładając, że to właśnie rozsądek jest jedyną prawdziwą drogą poznania. Kartezjusz przyznał wszystkim równe możliwości intelektualne, co fundowało egalitaryzm (pogląd uznający, że podstawą sprawiedliwości winna być zasada równouprawnienia obywateli pod względem ekonomicznym, społecznym i politycznym) poznawczy.
Poglądy Kartezjusza zostały potępione zarówno przez Kościół katolicki (1633 - wciągnięto jego dzieła na indeks ksiąg zakazanych) jak i króla Francji (1671 - zakazano ich propagowania). W Polsce przeciw filozofii Descartesa występowali w XVII i w pierwszej połowie XVIII w. zarówno jezuici, jak i bracia polscy.
W dziele Geometria (1637) stworzył podstawy geometrii analitycznej, jako pierwszy wprowadził takie pojęcia jak: zmienna niezależna, funkcja, czy układ współrzędnych prostokątnych. W dziedzinie fizyki sformułował prawo zachowania pędu oraz odbicia i załamania światła.
Złote myśli: "Rzecz prawdziwa to rzecz niepowątpiewalna." "Żadna logiczna definicja nie pouczy o tym, czym jest prawda." "Istniejesz, więc i wiesz, że istniejesz, a o tym wiesz dlatego, ponieważ wątpisz." "Kto chce jednym spojrzeniem ująć wiele równocześnie przedmiotów, ten żadnego z nich nie widzi wyraźnie." "Zdrowy rozsądek to rzecz ze wszystkich na świecie najlepiej rozdzielona, każdy, bowiem sądzi, że jest w nią tak dobrze zaopatrzony, że nawet ci, których najtrudniej jest zadowolić, nie zwykli pragnąć więcej, niźli posiadają"
Kartezjusz "Rozprawa o metodzie"
Dawno już dostrzegłem, że co się tyczy obyczajów, zachodzi czasem potrzeba, by dać się wieść mniemaniom, o których wiemy, że są bardzo niepewne, w taki sam sposób jak gdyby były niewątpliwe, co omówiłem powyżej; ponieważ jednak wówczas pragnąłem oddać sią wyłącznie poszukiwaniom prawdy, pomyślałem, że należało postąpić wręcz przeciwnie i odrzucić jako bezwzględnie fałszywe wszystko, co do czego mógłbym sobie wyobrazić najlżejszą nawet wątpliwość, aby zobaczyć, czy potem nie zostałoby w zespole mych wierzeń nic takiego, co by było całkowicie niewątpliwe. Tak więc, jako że nasze zmysły niekiedy nas zwodzą, zamierzałem przyjąć, że nie istnieje ani jedna rzecz, która by była taką, jaką wydaje nam się za ich sprawą. Ponieważ zaś są ludzie, którym się zdarza, że mylą się, w rozumowaniach odnośnie najprostszych nawet tematów geometrii i wyprowadzają z nich niewłaściwe wnioski, to sądząc, iż tak jak każdy inny byłem podatny omyłkom, odrzuciłem jako błędne wszystkie racje, które brałem poprzednio za dowody. Na koniec wreszcie, zważywszy, że wszelkie myśli, które mamy na jawie, mogą nas nachodzić również we śnie, z tym jednak, że wtedy żadna nie jest prawdziwa, postanowiłem przyjąć, że wszystko, co kiedykolwiek znalazło się w moim umyśle, nie było bardziej prawdziwe aniżeli moje senne widziadła. Zaraz potem jednak zwróciłem uwagę na to, że w chwili, gdy chciałem tak myśleć, że wszystko jest fałszywe, stawało się konieczne, bym ja, którym to myślał, był czymś. A spostrzegłszy, że ta prawda: myślą, wiać jestem była tak niezachwiana i pewna, że wszelkie najbardziej dziwaczne przypuszczenia sceptyków nie zdołały jej zachwiać, uznałem bez obawy błędu, że mogę ją przyjąć jako pierwszą zasadę filozofii, której poszukiwałem.
Następnie, skoro uważnie zbadałem to, czym byłem, dostrzegłem, iż mogłem przypuścić, że nie miałem wcale ciała, że nie było wcale świata ani żadnego miejsca, gdzie bym się znajdował; lecz nie mogłem dla tych wzglądów przypuścić, bym wcale nie istniał, a przeciwnie, z tego właśnie, że zamierzałem wątpić o prawdziwości innych rzeczy, wynikało w sposób zupełnie oczywisty i zupełnie pewny, że istniałem; natomiast skoro bym tylko przestał myśleć, chociażby wszystko pozostałe, com kiedykolwiek wyobrażał sobie, było prawdą, nie miałbym żadnej racji mniemać, że wówczas istniałem. Poznałem dzięki temu, że byłem substancją, której całą istotę czy naturę stanowi wyłącznie myślenie i która dla swego istnienia nie wymaga żadnego miejsca i nie zależy od żadnego przedmiotu materialnego. Tak, że to oto Ja, czyli dusza, dzięki której jestem tym, czym jestem, jest całkowicie odrębna od ciała i jest nawet łatwiejsza do poznania niż ono, a nadto, gdyby nie było wcale ciała, dusza nie przestałaby być tym wszystkim, czym jest.
W dalszym ciągu rozważyłem, ujmując zagadnienie ogólnie, czego potrzeba, by twierdzenie było prawdziwe i pewne, gdyż skoro znalazłem jedno, o którym wiedziałem, że jest takie właśnie, sądziłem, że winienem również dowiedzieć się, co stanowi tę pewność. A zauważywszy, że w zdaniu: myślą, wiać jestem nie ma nic innego, co by mnie upewniało, że mówię prawdę, jak tylko to, że widzę bardzo jasno, iż aby myśleć, trzeba istnieć, uznałem, że mogę przyjąć za ogólne prawidło, że rzeczy, które pojmujemy bardzo jasno i bardzo wyraźnie, są wszystkie prawdziwe; zachodzi tylko pewna trudność, by móc zauważyć dokładnie, które to rzeczy właśnie pojmujemy wyraźnie. Po czym, zastanawiając się nad tym, że wątpiłem i że wskutek tego moja istota nie była całkiem doskonała, jasno bowiem widziałem, że większą doskonałością było wiedzieć aniżeli wątpić, wpadłem na myśl, by wyśledzić, od kogóż nauczyłem się myśleć o czymś doskonalszym od siebie; rozpoznałem oczywiście, że musiało to być od istoty, której natura rzeczywiście była doskonalsza. Co zaś do moich myśli o wielu innych rzeczach dla mnie zewnętrznych, jak niebo, ziemia, światło i wiele innych, to nie miałem takich samych racji, by jednako troszczyć się, od kogóż to pochodziły; nie dostrzegając w nich bowiem niczego, co, jak mi się wydawało, stawiało je wyżej ode mnie, mogłem sądzić, że jeżeli były prawdziwe, zależały od mojej natury w tym stopniu, w jakim zawierała ona pewną doskonałość; a jeśli nie były prawdziwe, otrzymywałem je z nicości, to znaczy, że znajdowały się we mnie na skutek mej niedoskonałości. Nie mogłem jednak sadzić tego samego o idei istoty doskonalszej ode mnie; było bowiem jawną niemożliwością, bym ją otrzymał z nicości; a ponieważ jest nie mniejszą sprzecznością, żeby rzecz najdoskonalsza pochodziła od mniej doskonałej i do niej przynależała, aniżeli to, że coś powstaje z niczego, więc ja również nie mogłem uzyskać jej od samego siebie. Pozostawało więc tylko jedno, że była mi dana przez istotą o naturze, która naprawdę była doskonalsza ode mnie, a nawet która posiadała w sobie wszystkie doskonałości, o których mogłem mieć jakąkolwiek ideę, co, jednym słowem, znaczy, która była Bogiem. Do czego dodałem, że skoro były mi znane jakieś doskonałości, których nie posiadałem, nie mogłem być jedyną istotą, która istniała (pozwólcie, że użyję tu bez skrępowania terminów Szkoły1), lecz że było konieczne, by 'istniała jakaś inna istota doskonalsza, od której bym zależał i od której bym zdobył to wszystko, co posiadam. Albowiem gdybym był sam jeden i niezależny od czego bądź innego, tak że z siebie samego posiadałbym choć trochę tej doskonałości, przez którą uczestniczyłem w byoie doskonałym, z tej samej racji mógłbym sam uzyskać całą resztę, której braku byłem świadom, i tym sposobem samemu 'być nieskończonym, wiecznym, niezmiennym, wszystko wiedzącym, wszechpotężnym i w końou posiadać wszelkie doskonałości, które mogłem dostrzec w Bogu. W myśl rozumowań przeprowadzonych tu celem. poznania natury Boga w stopniu dostępnym własnej mej naturze winienem był jedynie rozważyć co do tych wszystkich rzeczy, których jakąś ideę znajdowałem w sobie, czy posiadanie ich byłoby doskonałością, czy też nie; miałem przy tym pewność, że żadna spośród rzeczy napiętnowanych jakąś niedoskonałością nie znalazłaby się w nim, lecz za to wszystkie inne w nim się znajdowały. Podobnie też wiedziałem, że wątpienie, niestałość, smutek i podobne własności nie mogły mu przysługiwać ze względu na to, że ja sam byłbym bardzo rad, mogąc się od nich uwolnić. W dalszym ciągu posiadałem poza tym idee wielu rzeczy zmysłowych i cielesnych, gdyż chociażbym przypuszczał, że śniłem oraz że to wszystko, co widziałem lub wyobrażałem sobie, było fałszem, nie mógłbym wszelako zaprzeczyć temu, że idee tego wszystkiego rzeczywiście znajdowały się w mej myśli; ponieważ jednak jasno już w sobie rozpoznałem to, że natura myśląca jest różna od cielesnej, WIĘC zważywszy, że wszelka złożoność świadczy o zależności, a zależność jest oczywistym brakiem, wnosiłem stąd, że nie mogłoby to być doskonałością Boga, gdyby składał się z tych dwóch natur, i że przeto nie jest złożony; jeśliby jednak na świecie były jakieś ciała lub jakieś duchy, lub też inne istoty, które nie byłyby całkowicie doskonałe, byt ich winien był zależeć od jego mocy w takim stopniu, że nie mogłyby ostać się bez niego ani jednej chwili.
Chciałem szukać następnie innych prawd i zwróciłem się ku przedmiotowi badań geometrów; rozumiałem go jako ciało ciągłe lub przestrzeń nieograniczenie rozciągającą się na długość, szerokość, wysokość lub głębokość, podzielną na różne części, które mogą przybierać rozmaite kształty i mieć różne rozmiary i które mogą być poruszane i przemieszczane na różne sposoby; takie bowiem własności geometrzy przypisują swemu przedmiotowi; przebiegłem więc myślą kilka ich najprostszych dowodzeń. Skoro zauważyłem, że charakter tej wielkiej pewności, którą przypisują im wszyscy, opiera się na tym jedynie, że w myśl reguły, którą dopiero co wygłosiłem, pojmuje się je jako coś oczywistego, zauważyłem także, że nie było w nich nic takiego, co by upewniło mnie o istnieniu ich przedmiotu. Bo na przykład, zakładając, że mam dany trójkąt, dostrzegałem wyraźnie, że jego trzy kąty były z konieczności równe dwóm prostym, lecz nie dostrzegałem nic, co by mnie upewniło, żeby na świecie był jakikolwiek trójkąt. Natomiast powracając do rozpatrywania idei, jaką posiadałem o Istocie doskonałej, dostrzegałem, że istnienie zawierało się w niej w taki sam sposób, a może nawet w sposób bardziej oczywisty, jak w idei trójkąta zawiera się to. że jego trzy kąty są równe dwóm prostym, lub w idei kuli, że wszystkie jej części są równo odległe od środka: przeto jest co najmniej tak pewne, że Bóg, ta Istota doskonała, jest, czyli istnieje, jak nie mogłoby być pewne żadne dowodzenie geometrii. Wiele jednak jest osób przeświadczonych, że jest bardzo trudno go poznać, jak również poznać, czym jest nasza dusza: dzieje się to dlatego, że nie wz-noszą nigdy swego umysłu ponad rzeczy zmysłowe i że są do tego stopnia przyzwyczajone do rozważania czegokolwiek nie inaczej jak tylko wyobrażając to sobie (a jest to szczególny sposób myślenia o przedmiotach materialnych), iż to wszystko, co nie jest wyobrażalne, wydaje im. sią niezrozumiałe. Ujawnia się to wyraźnie w tym, że nawet filozofowie w szkołach wyznają nasadę, że nie ma nic w umyśle, co nie byłoby najpierw w zmysłach, gdzie przecież idee Boga i duszy z pewnością nigdy się nie znajdowały. Zdaje mi się, że ten, kto chce posługiwać się wyobraźnią, żeby je zrozumieć, postępuje w ten sam sposób, jak wówczas, gdyby chciał posługiwać się oczami, aby czuć zapachy lub słyszeć dźwięki; a zachodzi tu ta jeszcze różnica, że zmysł wzroku upewnia nas o realności przedmiotu, który stara się ująć, nie mniej niż węch i słuch, gdy tymczasem ani nasza wyobraźnia, ani zmysły nie zdołałyby nigdy upewnić nas co do czegokolwiek bez współudziału władzy pojmowania.
Na koniec, jeśli są jeszcze ludzie, których o istnieniu Boga i własnej duszy nie przekonały dostatecznie przytoczone przeze mnie argumenty, usilnie pragnę, by wiedzieli, że mniej są pewne wszystkie inne rzeczy, co do których czują się może bardziej upewnieni, a więc to, że posiadają ciało, że istnieje ziemia, gwiazdy i podobne rzeczy. Chociaż bowiem taką mamy pewność moralną tych rzeczy, że nie możemy o nich wątpić nie chcąc popaść w dziwactwo, niemniej, jeśli idzie o pewność metafizyczną, to musimy przyznać, o ile nie brak nam rozsądku, że mamy dostateczne przyczyny, by nie być tak całkowicie co do nich upewnionymi; wystarczy bowiem dać baczenie na to, że możemy w taki sam sposób wyobrazić sobie we śnie, że mamy inne ciało, widzimy inne gwiazdy i inną ziemię, aczkolwiek nic takiego wcale nie istnieje. Bo też skądże wiemy, Że myśli zjawiające się we śnie są fałszywe raczej niż tamte na jawie, zważywszy, że często nie są mniej żywe i wyraźne? I niechże najwybitniejsze umysły badają to, ile zapragną, nie przypuszczam jednak, by zdołały przytoczyć jakąkolwiek rację wystarczającą do usunięcia tej wątpliwości, jeśli z góry nie założyłyby istnienia Boga. Po pierwsze bowiem nawet przyjęta przeze mnie przed chwilą zasada, że rzeczy, które pojmujemy bardzo jasno i wyraźnie, są wszystkie prawdziwe, jest tylko dzięki temu pewna, że Bóg jest czy też istnieje oraz że jest on Istotą doskonałą i że wszystko, co w nas się znajduje, od niego pochodzi. Stąd wynika, że nasze idee, czyli pojęcia, jako rzeczy rzeczywiste pochodzące od Boga w tym wszystkim, w czym są jasne i wyraźne, mogą jako takie być tylko prawdziwe. Tak, że o ile dość często posiadamy idee zawierające fałsz, mogą to być wyłącznie takie, które mają w sobie coś mętnego i ciemnego, ponieważ tym właśnie uczestniczą w naturze niebytu; znaczy to, że tylko dlatego są w nas tak mętne, że my nie jesteśmy całkowicie doskonali. Jest oczywiste, że nie mniej sprzeciwia się rozumowi pogląd, że fałsz lub niedoskonałość jako taka pochodzi od Boga, jak pogląd, że prawda lub doskonałość pochodzą z niebytu. Jeślibyśmy jednak nie wiedzieli wcale, że to wszystko, co jest w nas prawdziwe i rzeczywiste, pochodzi od bytu doskonałego i nieskończonego, to choćby nasze idee były jasne i wyraźne, nie mielibyśmy żadnej racji, która by nas upewniała, że przysługuje im doskonałość prawdziwości.
Z chwilą jednak, gdy wiedza o Bogu i duszy dała nam pewność co do tej zasady, staje się łatwo zrozumiałe, że marzenia, które roimy śniąc, nie powinny w żaden sposób budzić w nas wątpliwości co do prawdziwości idei, które mamy na jawie. Jeśli bowiem nawet zdarzyłoby się, że ktoś uzyskał we śnie jakaś bardzo wyraźną ideę, na przykład, gdyby geometra wynalazł jakieś nowe dowodzenie, to idea ta byłaby prawdziwa, choć powstała we śnie. Co zaś do najczęstszej pomyłki w naszych snach polegającej na tym, że przedstawiają nam one rozmaite przedmioty w taki sam sposób jak zmysły zewnętrzne, nie jest rzeczą ważną, że błąd ten daje nam okazję do nieufności dotyczącej prawdziwości takich idei; mogą cne bowiem również zwodzić nas dość często, chociażbyśmy nie spali; tak więc ci, którzy mają żółtaczkę, widzą wszystko w żółtej barwie, podobnież gwiazdy lub inne bardzo odległe ciała zdają się nam znacznie mniejsze, aniżeli są rzeczywiście. W końcu bowiem, bądź to we śnie, bądź na jawie, możemy dać się przekonać wyłącznie oczywistości naszego rozumu. A należy zwrócić uwagę, że mówię: naszego rozumu, a bynajmniej nie wyobraźni czy zmysłów. Tak więc na przykład, jakkolwiek widzimy bardzo jasno słońce, nie powinniśmy sądzić dlatego, że jest ono tak właśnie wielkie, jakim je widzimy; łatwo też możemy sobie przedstawić wyraźnie głowę lwa doczepioną do ciała kozy, co nie ma wcale znaczyć, by istniała na świecie Chimera; rozum bowiem bynajmniej nie wskazuje na to, by było prawdziwe to, co widzimy lub co sobie wyobrażamy. Z pewnością jednak wskazuje on na to, że wszelkie nasze idee lub pojęcia muszą zawierać jakąś podstawę prawdziwości; byłoby bowiem niemożliwe, by Bóg, który jest w pełni doskonały i zawsze prawdomówny, wprowadził je w nas bez niej. Co do tego, że nasze rozumowania nie są nigdy tak oczywiste i zupełne we śnie jak na jawie, aczkolwiek nasze wyobrażenia są równie lub bardziej jeszcze żywe i wyraźne, to rozum wskazuje nam również, iż, jako że nie jesteśmy zupełnie doskonali, myśli nasze nie mogą być wszystkie prawdziwe: ta prawda jednak, która w nich się zawiera, niezawodnie musi znaleźć się raczej wśród tych, które mamy na jawie, aniżeli we snach.
(M. Łojek, Teksty filozoficzne dla szkół średnich, Warszawa 1987, s.138-144)