18 listopada 2011 Ostateczne rozwiązanie kwestii rządowej.. A oto fragment książki Dołęgi –Mostowicza” Kariera Nikodema Dyzmy” ze strony 176:
”Niemal wszystkie dzienniki zamieściły artykuły i jego fotografię w różnych pozach.. Najlepiej podobała mu się ta. Gdzie siedział na kanapie między premierem a ministrem Jaszuńskim, oraz ta, na której schodził ze schodów, a za nim szedł starszy jegomość z siwymi wąsami i trzymał kapelusz w ręku, podczas gdy on, Nikodem, miał nakrytą głowę, Podpis pod tym zdjęciem głosił:
Pan prezes Nikodem Dyzma opuszcza pałac Rady Ministrów w towarzystwie swego przyszłego współpracownika, nowomianowanego dyrektora Banku Zbożowego, p.Władysława Wandyryszewskiego, byłego wiceministra Skarbu”. Jest to najlepsza powieść, jaką czytałem w mim życiu, najlepsza książka, którą swobodnie mogę ustawić obok: „Biblii”, „Roku 1984” Georga Orwella, „Pana Tadeusza” Mickiewicza, „Psychologii tłumu” Le Bona, „Folwarku zwierzęcego” –Orwella. „Stu zabobonów”- Józefa Bocheńskiego, „O wojnie”- Causewitza czy „ Sztuki wojennej”- Zun Zi. To są książki, bez których człowiek mieszkający w Polsce nie zrozumie, co się tak naprawdę dzieje.. To jest fundament, na którym dopiero można wznosić gmach myślenia.. Bo myśl musi mieć się, czego uczepić.. Żeby mogła swobodnie fruwać jak orzeł, który wszystkie ścieżki górskie zna Nie można przecież fruwać jak orzeł mając skrzydła wróbla. To chyba jasne.. I dopiero wtedy przystąpić do czytania innych książek. Chociaż tego tysiąca, który ja w swoim życiu - tak na oko - przeczytałem... Nie licząc tysięcy artykułów zawartych w gazetach, które czytam od prawie dwudziestu lat.. „Najwyższy Czas”, ”Myśl Polska, ”Pro Fide rege et lege”, „Nasza Polska”, ”Opcja na prawo”, ”Templum”, ”Teraz Polska”, ”Gazeta Polska”, „Pod prąd”, ”Polonia Chrystiana”, no i trzy numery „Wręcz przeciwnie” - bardzo dobrze zapowiadającego się pisma.. Ale niestety! Myślących ludzi jest określony procent, a kupujących normalne gazet y- jeszcze mniej.. Niektóre oczywiście od dwudziestu lat nie wychodzą, a niektóre już dawno nie wychodzą, a niektórych tytułów nawet nie pamiętam.. Warto również kolejny raz obejrzeć „Karierę Nikodema Dyzmy’ w wersji filmowej, we wspaniałej roli pana Romana Wilhelmiego.. W tej książce doskonale opisany został socjalizm przedwojenny, który trwa bezustannie od roku 1918 w wersji soft, do dzisiaj, w wersji coraz bardziej – hard, aż do zupełnego bankructwa. Gdyby nie II wojna i wszystko rozeszło się po kościach, to zbankrutowałby socjalizm przedwojenny budowany przez Józefa Piłsudskiego i jego kamarylę, socjalizm powojenny budowany przez socjalistów i komunistów zbankrutował umownie w roku 1989, a teraz po dwudziestu latach rządów kolejnych socjalistów, ale w obrządku europejskim- właśnie bankrutuje kolejna jego wersja.. Nie jest wykluczone-, że żeby zamącić cały ten burdel, socjaliści są skłonni wywołać wojnę.. Tak jak wywołują ją we wszystkich krajach nieposłusznych i idących własną drogą ustrojową.. Żandarm świata – USA - właśnie przekroczył 15 bilionów dolarów zadłużenia(!!!!!). Wszędzie wprowadzają chaos demokracji, praw człowieka, no i bank centralny, żeby móc kontrolować zasoby mieszkańców podbitego przez demokrację i prawa człowieka kraju.. Bo w chaosie najlepiej się łowi ryby.. Grube sumy! I do tego potrzebna jest legitymizacja władzy demokratycznej. Przecież lud sam sobie wybrał???? Tak jak rządzących Polską różnego rodzaju Dymów, którzy od dwudziestu dwu lat, po tak zwanych przemianach, nadal ciągną grube renty z rządzenia Polską i prowadząc ją do bankructwa, a nas i nasze dzieci wpędzając w niewolę międzynarodówki lichwiarskiej. Teraz - aktualnie się przetasowują, kręcąc karuzelą władzy jak tylko potrafią najlepiej.. Ten, co był wcześniej tym, teraz będzie tamtym, a tamten, co był tym, teraz będzie tamtym, i jeszcze lepszym od poprzedniego na stanowisku, które nikomu nie jest potrzebne, tylko temu, który aktualnie będzie je zajmować.. Socjalizm ma to do siebie, że daje nieograniczoną liczbę stanowisk, jak ich brakuje, to można ich dokręcić nawet nie oglądając się na budżet, bo budżet w socjalizmie zawsze można rozciągnąć do granic zupełnego zatracenia- wystarczy rzecz całą przegłosować.. Jak to w demokratycznym socjalizmie? W demokratycznym socjalizmie amerykańskim rozciągnięto go o ponad 15 bilionów dolarów poza granice zdrowego rozsądku, a niektórzy twierdzą, że po całym świecie fruwa ich 70 bilionów dolarów(!!!) Istne piekło dolarowe bez żadnego pokrycia w faktach. „Boże drogi, ile to przy pańskich wpływach, kochany panie Nikodemie, można dobrego ludziom zrobić”- twierdził pan Kunicki zawracając się do głównego bohatera.. To jest właśnie cała istota socjalizmu.. Kto co może komuś załatwić mając wpływy rządowe, albo inne.?. W kapitalizmie rządzi rynek, i każdy musi coś pożytecznego potrafić zrobić, coś, co przydaje się innym ludziom.. W socjalizmie biurokratycznym rządzi biurokracja, od której zależy los nieszczęśników rządzonych bezlitośnie przez nią.. Z całą stanowczością socjalistyczną.. I sprawiedliwością społeczną.. „Pan Dyzma wraz z rządem przygotowuje kapitalny plan ratowania kraju przed kryzysem gospodarczym”- twierdził Kunicki. A” moim zdaniem w każdej sprawie najważniejsze jest to, kto ją załatwia. Kwestia personalna”- twierdził z kolei pan minister Jaszuński.” Do otworzenia książki wystarczy siła niemowlęcia”- twierdził główny bohater i żadnej książki nie otwierał. I dodawał: „Częściowo tak, a częściowo - nie”. Był już wtedy i” za” i - „przeciw”. A „konstrukcja pańskiego charakteru jest matematycznie konsekwentna”- twierdziła z kolei Nina.. ”Szczęśliwy początek wróży równie szczęśliwe zakończenie” - to myśl spryciarza Kunickiego, ale zamówienie rządowe na podkłady kolejowe załatwił. „Obowiązkiem rządu jest ratowanie rolnictwa”- królu złoty.. No pewnie- jakżeby inaczej.! „To wariat, nie ulega najmniejszej wątpliwości”- pomyślał Nikodem. Bank Gospodarstwa Krajowego, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Urząd Pośrednictwa Pracy.. I” przeciągnąć jak najdłużej, najdłużej może tymczasem przyjdzie skądś ratunek”.. No i przeciągają.. Ale skąd może przyjść ratunek? Z Unii Europejskiej? „Jakie to szczęście być bogatym, człowiek nie potrzebuje palcem ruszyć, wszystko zrobią za niego”- no pewnie, że zrobią. „Gdybyśmy mieli w kraju więcej takich ludzi jak pan, panie Dyzma, to inaczej byśmy stali. Potrzeba ludzi silnych”- powiada do Dyzmy jeden z bohaterów tego jurajskiego parku.. No i „świat należy do tych, co umieją skrupuły wyrzucić za okno”- twierdził spryciarz Krzepicki.” Zaszkodzić to nie może, ale pomóc może”, tak jak ”Dziś tylko ten traci, kto jest głupi”(!!!!) „Nie bać się wydatków, jeśli chcemy mieć dochody”- twierdził Kunicki. No i nie boją się wydatków.. Głównie na marnotrawstwo i biurokrację.. „Pan Dyzma, wielka figura, osobisty przyjaciel wszystkich ministrów”(????) Wiele innych złotych myśli mogą sobie państwo poszukać sami. Jest tego multum i ciu ciut.. No nie było wtedy tyle ministerstw jak dziś, bo postęp postępuje - w socjalizmie - nieubłaganie.. W kancelarii prezydenta było coś około 30 osób.. Cała biurokracja zmieściłaby się swobodnie na stadionie Legii.. Dzisiaj idzie w miliony! I nie było idiotycznego ministerstwa sportu, cyfryzacji, infrastruktury, równego statusu czegoś tam.. „Czy Pan zgodziłby się objąć kierownictwo państwowej polityki zbożowej”- zapytał premier pana Nikodema Dyzmy? „Państwowej polityki zbożowej..(???) A państwowej polityki cyfryzacyjnej, równościowej, sportowej, gospodarczej, oświatowej, rolnej, religijnej, europejskiej, medialnej, społecznej, pracy, środków przekazu, kolejowej, ekologicznej, homoseksualnej, zwierzęcej, uczniowskiej, polityki pacjenta, zdrowotnej, poprawności politycznej, polityki „ tycia” obywateli”, polityki parytetów, konsumenta, pomocy rodzinom, matkom samotnie wychowującym dzieci, pomocy małym i średnim przedsiębiorstwom? Czy jest jeszcze coś, czym nie zajmuje się socjalistyczne państwo? Zapewniam Państwa.. Taki Dyzma – to naprawdę mały pikuś, wobec Dymów okupujących nasz nieszczęśliwy kraj.. On był jeden! A dzisiaj mamy ich setki. Właśnie przygotowują się do spektaklu w ramach rządowego programu rozrywkowego.. I zastrzegam! Wszelkie podobieństwa osób i ich wypowiedzi są zupełnie przypadkowe... WJR
Próba zapanowania nad spekulacją Parlament Europejski przyjął przepisy ograniczające tzw. krótką sprzedaż i handel CDS-ami, tj. instrumentami finansowymi zabezpieczającymi przed niewypłacalnością państw. Celem nowej regulacji jest ukrócenie możliwości spekulacyjnego zarabiania kosztem doprowadzania zadłużonych państw do bankructwa. To właśnie spekulowanie instrumentami pochodnymi uznane zostało za główną przyczynę światowego kryzysu finansowego. Rozporządzenie wprowadza zakaz tzw. nagiej krótkiej sprzedaży CDS-ów. Od listopada 2012 roku nabywcą CDS-ów będzie mógł być tylko ten, kto posiada obligacje. Chodzi o to, aby wyeliminować praktykę kupowania CDS-ów przez postronnych inwestorów wyłącznie w formie rynkowego zakładu o to, czy obligacje danego kraju stracą na wartości. Inwestorzy tej kategorii wywierali następnie silną presję na wzrost rentowności obligacji danego kraju, ponieważ to pozwalało zarobić na zakładzie. Europarlamentarzyści mają nadzieję, że dzięki nowym przepisom CDS-y powrócą do roli instrumentu zabezpieczającego ryzyko spłacalności obligacji, tj. nabywcą np. CDS-ów włoskich będzie ten, kto posiada włoskie obligacje i chce się ubezpieczyć od ryzyka, irlandzkich – ten, kto kupił irlandzkie obligacje, itd. Niestety, zdaniem finansistów, rozporządzenie nie spełni do końca swojej antyspekulacyjnej roli, ponieważ pozostawia szeroko otwarte furtki do obchodzenia. Rozporządzenie stanowi, że nabywcą CDS-ów może być nie tylko nabywca obligacji, ale także ten, kto ma „udziały w sektorze silnie uzależnionym od notowań obligacji danego kraju”. W pierwszym rzędzie chodzi tu o udziały w bankach, które jako pierwsze padają ofiarą niewypłacalności danego państwa. Ale zdaniem Jerzego Bielewicza, finansisty, pod to kryterium może się podciągnąć praktycznie każda firma, która prowadzi operacje międzynarodowe, np. firma eksportowa, biuro turystyczne, które wysyła za granicę turystów, czy nawet osoba prywatna posiadająca konto w walucie danego kraju. Inny wyłom w ogólnej zasadzie to przyznanie krajowemu nadzorcy nad rynkiem prawa do zawieszania obrotu CDS-ami na 12 miesięcy z możliwością przedłużenia do 18 miesięcy, po uprzednim poinformowaniu Europejskiego Urzędu Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA).
- To nowe zarzewie spekulacji na dużą skalę, ponieważ to uprawnienie otwiera urzędnikom nie tylko możliwość „handlowania” informacją poufną, ale także wywierania wpływu na warunki działania rynku oraz wycenę CDS-ów. Wiadomo, że po odwieszeniu zakazu popyt na te instrumenty rośnie – ocenia Bielewicz. Według rozporządzenia regulatorzy rynku mają być informowani o dużych transakcjach krótkiej sprzedaży, których wartość sięga pół procent wyemitowanego kapitału podstawowego spółki. - CDS-y są instrumentami o wadliwej konstrukcji, których nie da się wiarygodnie wycenić. Ponadto ubezpieczanie ryzyka związanego z niewypłacalnością danego państwa za pomocą CDS-ów ma charakter czysto fikcyjny. Po pierwsze, CDS-y nie uwzględniają domina bankructw kolejnych krajów. Po drugie, CDS-y nie działają, jeśli następuje „dobrowolna” redukcja długów kraju bankruta, jak stało się w przypadku Grecji – zwraca uwagę Bielewicz. Przywódcy eurostrefy kładli nacisk na „dobrowolność” redukcji zadłużenia Grecji ze strony sektora bankowego właśnie, dlatego, żeby uniknąć uruchomienia CDS-ów wystawionych na obligacje greckie. CDS-y konstruowały i sprzedawały wielkie banki inwestycyjne, a banki komercyjne, które lokowały w obligacje, kupowały te instrumenty, aby ubezpieczyć się na wypadek strat. Redukcja zadłużenia Grecji o 100 mld euro dzięki formie tzw. dobrowolnej ugody z sektorem bankowym zamknęła bankom komercyjnym drogę do powetowania strat na bankach inwestycyjnych na podstawie CDS-ów. Projektodawcą rozporządzenia regulującego obrót CDS-ami, wypracowanego z udziałem polskiej prezydencji, jest komisarz ds. rynku wewnętrznego Michel Barnier. Małgorzata Goss
Wg nowej/starej władzy, Olewnik sam się porwał i zabił Media właśnie doniosły, że prokuratura i CBŚ przeszukują dom rodzinny Olewników, mieszkania i zakłady mięsne w Drobinie… Portal WP: „Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o powrót do pierwotnej wersji, mówiącej o samouprowadzeniu”. Doczekaliśmy wspaniałych czasów. W rzekomo wolnej Polsce „nowa stara władza” szybko zabiera się do roboty, czyli do przywracania „starego ładu” po okresie błędów i wypaczeń, a więc odczuwania chwilowej wolności po okresie, w którym Polacy mogli mieć wrażenie, że z Polską wszystko będzie w porządku i stanie się w końcu normalnym krajem. Doczekałem czasów, w których sadystycznie zabitego i jego rodzinę podejrzewa się o samouprowadzenie, czyli jakąś horrendalnie idiotyczną wersję masochizmu. Praktyka rodez z PRL i CCCP. Nieważne są przy tym jakiekolwiek fakty, jak tajemnicze samobójstwa w więzieniach morderców Krzysztofa Olewnika. Przekaz do społeczeństwa jest prosty. Każdy, kto się wyłamie zostanie potraktowany tak jak ta rodzina. Co z tego, że 85 proc. czytelników negatywnie oceniło tę wiadomość. Na szczęście. Ale co z tego… Polacy jeszcze mają świadomość. Czy długo? W artykule opublikowanym na portalu Wirtualnej Polski pt.: „Przełom w śledztwie ws. śmierci Krzysztofa Olewnika”, (nie podpisanym nazwiskiem autora, wiemy tylko, że informacje zostały przygotowane w stacji RMF FM) już na początku tekstu bez jakiejkolwiek refleksji znalazło się takie zdanie:
„Oczywiście te nowe okoliczności w złym świetle stawiają rodzinę Olewników, która mogła o wszystkim wiedzieć”. Wychylający i dopominający się sprawiedliwości Polacy w dalszej części tekstu dostali taką informację:
„Kilkudziesięciu agentów CBŚ od rana pracuje w 6 miejscach: w 5 mieszkaniach i domach należących do członków rodziny zamordowanego Krzysztofa Olewnika oraz w zakładach mięsnych w Drobinie, których właścicielem jest ojciec porwanego. Zabezpieczane są głównie dokumenty, a także komputery, laptopy oraz – jak nieoficjalnie dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM – dodatkowe ślady biologiczne, które mogą być w miejscach do tej pory nieprzeszukanych”. Oczywiście to uniemożliwia pracę i normalne działanie firmy. Przypomina mi to losy Wojciecha Sumlińskiego. Dokumenty i komputery nie mogą świadczyć o porwaniu, samouprowadzeniu itd. bo trzeba być idiotą żeby takie rzeczy trzymać w takim miejscu nawet gdyby „coś było” w takich podejrzeniach. A czemu mogą służyć? Oczywiście zastraszeniu rodziny. Żeby ta nie mogła dopominać się sprawiedliwości. Sygnał dobrze przeczytało te 85 proc. negatywnie oceniających wiadomość. Każdy kto będzie dopominał się sprawiedliwości już wie, żemoże zostać potraktowany jak Krzysztof Olewnik i jego rodzina. Po katastrofie smoleńskiej, tolerowaniu napadania na staruszki na krakowskim przedmieściu i ataki na marsz niepodległości, władza w Polsce wie, że może sobie pozwolić już na wszystko. Takiej „wolnej Polski” doczekaliśmy… To już dawno przestało być śmieszne. Romuald Kałwa
Kaczyński musi zrobić krok do tyłu Nie ekonomia, która przesadziła z zakładaniem racjonalności zachowań na rynku, ale prawo pokazuje, jak działa władza. Systemowe gry, świadomie pozostawione dwuznaczności i luki stają się narzędziami zmian niekontrolowanych przez mechanizmy demokracji. Niemieccy konstytucjonaliści mówią nawet o „ewolucyjnej rewolucji” w UE. Ewolucyjnej, (poniżej poziomu traktatów) a więc trudnej do zatrzymania. Nie będę wchodziła w szczegóły, bo piszę o tym rozdział do nowej książki. Ale proszę mi wierzyć - jest to proces i pasjonujący, i groźny. Młyny odpaństwowienia i tak działały już z całą mocą. Czy to przez globalne usieciowienie, w którym nie ma miejsca na dyskurs poziomu państwa. Czy oddanie Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości monopolu decydowania, czy europejskie prawo wtórne nie przekracza mandatu danego KE i Parlamentowi w prawie pierwotnym (traktaty). A u nas surrealistyczne sceny. Czasem trochę wzruszające - gdy wnukowie Kuronia reklamują "Biedronkę", też opowiadając o zupie. A czasem żałosne, gdy ludzie bici w '68 roku dziś sami namawiają do bicia (blokady) myśląc, że tak zbudują nowe pokolenie działaczy. Czy zaokrągleni okularnicy z subsydiowanej przez państwo pseudolewicy, chowający się za pałkarzami z importu. Już raz, na początku transformacji, postawiono znak równości między patriotyzmem, a nacjonalizmem. Mówienie o interesie narodowym w toku negocjacji akcesyjnych do UE traktowano jako oszołomstwo. W rezultacie przyjęto wiele nietrafnych rozwiązań. Do dziś za to płacimy. I nowe rozdanie Tuska - znów nic o działaniach prorozwojowych na poziomie gospodarki realnej, o tworzeniu miejsc pracy i polityce przemysłowej. Za to przetasowania - ci co się już na czymś poznali (Boni) są rzucani na nowy front znów powyżej ich kompetencji. Ciekawe też, kto weźmie ochronę środowiska. Jeżeli ktoś bez odpowiedniej wiedzy, to umowy o wydobyciu gazu łupkowego mogą dalej nie zawierać obowiązku płacenia za wodę (i ujawnianie jej zużycia). A to kluczowy instrument kontroli, co się dzieje z wodą skażoną. Jesteśmy w punkcie zwrotnym, a (z małymi wyjątkami) rządzą świadomie obsadzeni amatorzy. A prezes Kaczyński wciąż nie może się przemóc, aby w interesie Polski zrobić krok do tyłu i zawrzeć kompromis z ziobrystami. O co go tą drogą gorąco proszę! Jadwiga Staniszkis
Zachodzi takie podejrzenie … W wywiadzie, jakiego Barbara Fedyszak – Radziejowska udzieliła Joannie Lichockiej (źródło) padają bardzo ciekawe stwierdzenia. W części początkowej padają rutynowe, acz niezwykle złośliwe stwierdzenia pod adresem osób, które były w poprzednim i będą w obecnym rządzie. W sumie nic nadzwyczajnego. Takie opinie o tych ludziach wygłasza większość komentatorów sceny politycznej sytuujących się w szeroko pojętym zdrowym rozsądku. Samo jądro tego co jest ciekawe pojawia się około 13:40 tego wywiadu, gdy B.F-R zaczyna mówić na temat porównania tego co było w filmie „Dramat w trzech aktach” i tego co jest obecnie. Cytat z wywiadu brzmi tak: „… Po wielokrotnym i uważnym obejrzeniu filmu ‘Dramat w trzech aktach’ sądzę, że nie pozostawiono Jarosława Kaczyńskiego samemu sobie. Sądzę, że miał i nadal ma w swoim otoczeniu dobrze schowanego ‘kreta’, do którego ma pełne zaufanie. …” Lichocka w dalszej części rozmowy mówi wręcz o V kolumnie, które to wypowiedzi B. F-R, stara się jednak mitygować. Ale wrażenie jest. Ja ze swej strony mogę dodać jedno. PiS i J.K. dostali po 11.11.11 ciężką artylerię do ręki. Mogą grillować Tuska, H. G-W i policję w sposób wręcz niemiłosierny. Jeśli tego nie zrobią, będzie to znaczyło, że tezy o osobie z bliskiego otoczenia J.K. o podwójnej lojalności są, co najmniej uprawnione. Bo wydarzenia 11.11.11 to nie jest taka sobie zwykła rozróba „na mieście”. Jeżeli tego nie podchwycą to oznacza, że taki kret działa i to działa skutecznie. Andrzej.A • pulldragontail.blogspot.com
Polska coraz bliżej Białorusi Platforma Obywatelska nie realizuje żadnego programu ani nie wyznaje żadnej ideologii. Ma jednak pewien schemat działania, którego trzyma się za każdym razem, gdy zamierza czegoś zakazać:
1) wstępna nagonka zaprzyjaźnionych mediów (Dzieci ćpają dopalacze! Kibole to bandyci! Faszyści przejdą przez Warszawę!)
2) wydarzenie medialne mające wstrząsnąć przeciętnym wyborcą, zmyślone przez dziennikarzy bądź sprowokowane przez policję (Nastolatek umarł po wzięciu dopalaczy! Zadyma na stadionie w Bydgoszczy! Zamieszki w Warszawie!)
3) "zdecydowane działania" rządu "na granicy prawa" - innymi słowy, nielegalne (zamknięcie sklepów z dopalaczami, zatrzymania kibiców za antyrządowe hasła, pałowanie przypadkowych przechodniów 11 XI)4) błyskawiczne przegłosowanie nowych ograniczeń wolności (zakaz sprzedaży dopalaczy, ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych, zakaz zasłaniania twarzy na demonstracjach) Teraz jesteśmy pomiędzy punktem trzecim a czwartym; Marsz Niepodległości ma posłużyć za pretekst do ataku na prawo do zgromadzeń. Rząd i sprzymierzone z nim media będą wykorzystywać każdą okazję, by wmówić przerażonym obywatelom przed telewizorami, że nowe zakazy są konieczne. Tymczasem w sobotę, jak co roku, ma się w Poznaniu odbyć tradycyjny Marsz Równości i równie tradycyjna pikieta jego przeciwników. Dla władzy to wymarzona sytuacja. Kilku nieumundurowanych policjantów w tłumie, parę kamieni - i już będzie kolejny "dowód", że ustawa o zgromadzeniach publicznych jest "zbyt liberalna" i trzeba ją zmienić. Dlatego apeluję do wszystkich przeciwników Marszu Równości, do UPR-owców, kibiców Kolejorza, narodowców i całej reszty:
nie dajcie pretekstu! Jeśli jakiś prowokator spróbuje zaatakować Marsz, powstrzymajcie go. Jeśli policja zaatakuje Was - nie dajcie się wciągnąć w bójkę. Filmujcie wszystko, żeby w razie czego przedstawić własną wersję wydarzeń. Każdy Wasz błąd zostanie wykorzystany przeciwko Wam i przeciw całemu społeczeństwu. Uważajcie. leslaw ma leszka
Między „utratą oddechu” a „relatywizacją wszystkiego” Kościół jest strażnikiem depozytu wiary, stoi na straży ewangelicznego przekazu, a dla każdej straży właściwa jest struktura hierarchiczna, nie demokratyczna. Wybór Papieża jest właściwie jedyną demokratyczną procedurą w łonie Kościoła, w dodatku i tak bardzo ograniczoną: zarówno co do kandydatów, jak wybierających. Po Soborze Watykańskim II demokratyzacja w Kościele poczyniła postępy: to raczej osłabia niż wzmacnia strażniczą rolę Kościoła. Niedawno, w wywiadzie dla „Uważam Rze”, ordynariusz włocławski ks. bp Wiesław Mering powiedział m.in.: „To prawda, że chrześcijaństwo w Europie traci oddech”. Co znaczy: „traci oddech”? Traci siłę oddziaływania, liczbę wiernych, słabnie ich religijna gorliwość? W innym miejscu wywiadu ks.bp Mering mówi z ubolewaniem:
Tak, dzisiaj etycy mają być kapłanami w świecie, w którym wszystko jest względne”. Chciałbym, więc zwrócić uwagę na pewien aspekt problematyki, zawartej między „utratą oddechu” przez chrześcijaństwo na obszarze Unii Europejskiej a postępującą relatywizacją (względnością) „wszystkiego”. W Europie unijnej także Kościół hierarchiczny dał się jakby zapędzić neo-marksistowskiej i wszelkiej innej lewicy do swoistej klatki, zbudowanej z „rozdziału państwa od Kościoła”, „świeckości państwa”, „neutralności światopoglądowej państwa” i „nie wtrącania się Kościoła do polityki”. Klatka ta służy jej inżynierom, technikom i robotnikom do trzymania Kościoła hierarchicznego z dala od wpływu na stanowienia prawa, więc z dala od jednej z najważniejszych funkcji każdego państwa. Tymczasem żadne państwo nie jest „neutralne światopoglądowo” dopóty, dopóki korzysta z tej funkcji (a gdy przestaje – przestaje być „państwem”) – gdyż w prawie zawarte są wartości, które państwo preferuje. Systemy prawne często odzwierciedlają wartości ze sobą sprzeczne (np. zakaz zabijania niektórych ludzi, przy jednoczesnym przyzwoleniu zabijania innych – aborcja, eutanazja – albo surowsze karanie kradzieży, niż zabójstwa, czy wreszcie surowe sankcjonowanie rabunku w wykonaniu osób indywidualnych z jednoczesnym przyzwoleniem na niemal nieograniczony rabunek przez państwo). Te sprzeczności aksjologiczne, światopoglądowe, zawarte w państwowych systemach prawnych odzwierciedlają właśnie polityczną grę demokratyczną, która z kolei odzwierciedla ową „relatywizację wszystkiego” – „wynalazek” bynajmniej nie naszych czasów (od najdawniejszych czasów próbowano „relatywizować wszystko”!), ale przybierający dziś niebezpieczny wymiar. Postępująca „relatywizacja wszystkiego” okazuje się produktem postępów demokracji, chociaż przez długi czas wydawało się, że może być wyłącznie produktem komunizmu czy socjalizmu. Jej korzenie są jednak głębsze, a nośnikiem „relatywizacji wszystkiego” może być i polityczny system demokratyczny - w sporach Prawdy z kłamstwem, Wartości z nihilizmem, Zasady z chaosem – odwołujący się tylko do Liczby. W warunkach postępującej totalizacji demokracji i państw demokratycznych wszystko staje się „polityką”. Cała sfera publiczna staje się „polityką”. I w tej upolityczniającej się totalnie rzeczywistości – Kościół hierarchiczny w Europie jakby godzi się z narzuconą przez lewicę optyką, wycofuje się z polityki, zachowując sobie już tylko ledwie trzy sfery życia publicznego, w których zabiera głos, politykuje aktywnie, „wtrąca się do polityki” i do stanowienia prawa: w sprawach dzieciobójstwa, mordowania ludzi starych i niedołężnych oraz prób podciągania związków homoseksualnych pod prawny status małżeństw. Jak ważnie byłyby to sprawy – i spektakularne - są i inne sprawy też bardzo ważne, chociaż mniej widoczne, będące jakże często tłem, które właśnie umożliwia ofensywę aborcjonistów, eutanazistów i homoseksualistów, a generalnie – „relatywizację wszystkiego”. Te inne, ważne sprawy też podlegają moralnej ocenie z punktu widzenia nauki Chrystusowej, do nich też odnosi się aksjologia chrześcijańskiego Depozytu wiary. Wysokość podatków, ich grabieżczy dziś w Europie charakter, państwo socjalne, cynicznie wykorzystujące retorykę o „solidarności społecznej” dla pazernego, niczym niemiarkowanego rozrostu i tuczenia pasożytniczej biurokracji, wymuszanie miłosierdzia skandalicznym państwowym fiskalizmem profitującym głównie dla wymuszających, „ratowanie” grandziarskich, zachłannych banków pieniędzmi niewinnych podatników przez rządy, które to banki z pełną świadomością i przy pomocy tych rządow spekulowały właśnie na taką „pomoc” (czysty zysk!) z cudzej kieszeni... Wreszcie zniesienie kary śmierci w europejskich demokracjach, z całą tą ideologiczną otoczką, nieznajdującą żadnego ewangelicznego uzasadnienia... Zauważa się w Europie przygnębiające zjawisko: nie brak obywateli odważnie zabierających głos w tych ważnych sprawach, próbujących przeciwstawiać się demokratycznej erozji Prawdy, Wartości i Zasady, kultowi Liczby i Masy – ale, wedle moich obserwacji, w tych kwestiach nie spotykają się z należytym wsparciem ze strony europejskiego Kościoła hierarchicznego. Te inne pola oddane zostały już praktycznie bez walki. Można, rzecz jasna, twierdzić, że w warunkach cywilizacyjnego regresu, jakiego jesteśmy świadkami w Europie, trzeba bronić przede wszystkim tego, co najważniejsze: życia dzieci nienarodzonych, ludzi starych i niedołężnych, sakramentu i instytucji małżeństwa. Jestem odmiennego zdania: trzeba bronić bliskich sobie wartości na w s z y s t k i c h. Czy da się obronić życie dzieci poczętych, ludzi starych i niedołężnych czy instytucję małżeństwa, – gdy Moloch stotalizowanego demokratycznego państwa „pożre” już wszystko, co po boku? Gdy urzędnik takiego państwa zyska rangę nadzorcy, stróża, kontrolera i sędziego wobec obywatela, a rządy wraz z bankami wywłaszczą obywateli, jak kiedyś wywłaszczył ich socjalizm? Jak właściwie ocenia hierarchiczny Kościół europejski, w oparciu o Depozyt wiary, system podatkowy Unii Europejskiej? Powszechne w UE zniesienie kary śmierci? Tę skandaliczną „pomoc finansową” rządów unijnych dla banków, będącą po prostu formą kradzieży zuchwałej, bezczelnego rabunku? Czy przymykając oczy i usta na te zjawiska – da się skutecznie bronić poczęte dzieci, chorych i starych, instytucję rodziny?... Tym większy szacunek i uznanie dla europejskich kapłanów i hierarchów, oceniających z ewangelicznego punktu widzenia, wedle wartości Depozytu wiary – te oboczne zjawiska (nie znaczy: mniej ważne), warunkujące – jak sądzę – postępy aborcji, eutanazji, „małżeństw homoseksualnych”, warunkujące tę „relatywizację wszystkiego” i torujące jej drogę... Marian Miszalski
Ile nas kosztuje radykalna lewica? Tylko teatr wystawiający sztukę o Sierakowskim dostał 600 tys. zł. na trzy lata! Od władz Warszawy Kilka dni temu pytaliśmy:
Czy platformerskie władze Warszawy kompletnie już odleciały? Finansują spektakl o... karierze Sierakowskiego! Opisaliśmy zaproszenie, jakie rozsyła niejaka "komuna// warszawa" (dawniej Komuna Otwock) z zaproszeniem na premierę spektaklu pod tytułem... „Sierakowski”. Czytamy w nim:
Do tej pory k// w opowiadała historię i to, jak się z nią mierzyli ludzie w przeszłości (Walter Gropius, Calel Perechodnik, Richard Buckminster Fuller, Baader-Meinhof). Mogliśmy komentować działania i wybory, znając kontekst i ostateczne wyniki zaniedbań lub wysiłków naszych bohaterów. Teraz stawiamy się w pozycji wyjątkowego obserwatora. Opowiadamy historię realnej osoby – a właściwie opowiadamy przyszłą historię realnej osoby… To ekscytujące – na naszych oczach będzie się rozgrywał dramat pomyłek i zwycięstw Sławomira Sierakowskiego (naszym zdaniem jednej z najważniejszych postaci polskiej polityki teraz i jeszcze ważniejszej postaci polskiej polityki w przyszłości) – k// w będzie snuć możliwe scenariusze jego życia, a realne życie będzie potwierdzało trafność naszych wyobrażeń. Pozwalamy sobie na prostackie żarty i dobre rady cyników – ale wszystko w dobrej wierze, z poczucia sympatii i pełni ufności w lewicę przyszłości.
k// w mapuje napięcia, linie i punkty kluczowe osobistego i publicznego, przyszłego życia Sierakowskiego i jego oddziaływania na społeczne energie, podskórne falowanie historii państwa i świata w momencie globalnego przesilenia. I jest jeszcze jeden powód tej opowieści – opowieść sama w sobie, – jako potrzeba słuchania, patrzenia, widzenia, uczestniczenia… O bohaterze skazanym na sukces i mimo zaledwie 32 lat dorobku godnym geniusza, taka laurka:
Sławomir Sierakowski (ur. 1979) – polski publicysta, socjolog, krytyk literacki i teatralny, wydawca, okazjonalnie dramaturg. Założyciel i redaktor naczelny pisma „Krytyka Polityczna” oraz Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Jest prezesem Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Skupił wokół „Krytyki Politycznej” szerokie środowisko studentów, doktorantów, publicystów, krytyków literackich i teatralnych, artystów i działaczy społecznych. No i podziękowania:
spektakle odbędą się dzięki wsparciu finansowemu Urzędu m. st. Warszawy w ramach projektu „Teatr jako przestrzeń publiczna”. Komentowaliśmy:
Gratulujemy miastu stołecznemu Warszawa i pani prezydent Gronkiewicz zdolności wyrzucania w błoto publicznych pieniędzy, wyrzucania na lewicową propagandę. W czasie, kiedy np. w szkołach czynione są drastyczne oszczędności. A lewicowym artystom gratulujemy... No, właściwie, co tu komentować. Może tylko warto dodać, że stworzona przez Sierakowskiego "Krytyka Polityczna" wydaje Marksa i Lenina, a w czasie polowań na Polaków z flagami narodowymi organizowanych przez niemieckie lewackie bojówki na ulicach Warszawy 11 listopada była ich azylem i schronieniem. W lokalu "Krytyki", użyczonym przez miasto za bezcen, policja znalazła kastety, pałki i gaz łzawiący. Teraz jednak, dzięki dociekliwości jednego z naszych czytelników, możemy uzupełnić tę oburzającą informację o konkretne sumy. Nasz czytelnik napisał:
Warto uzupełnić tekst o informację o wysokości dotacji na zadanie "Teatr, jako przestrzeń publiczna" realizowane przez Stowarzyszenie Komuna Otwock, w ramach, którego powstał ten spektakl. Dotacja na lata 2011-2013 to prawie 600 tys. zł. Zrzut ekranu z serwisu miejskiego w załączeniu. Sprawdziliśmy - autentyczne. Tak oto setki tysięcy złotych, a biorąc pod uwagę dotacje na inne lewicowe przedsięwzięcia to miliony, wydawane są na finansowanie "pozarządowych" i "lewicowych" środowisk. I na "sztuki" o Sierakowskim, a także o terrorystach jak grupa Baader-Meinhof, jak o grupie Baader-Meinhof, mającej na rękach krew wielu niewinnych ludzi. W ten sposób finansują kulturę "chadeckie" władze PO, tak wydaje pieniądze "konserwatywny" minister Bogdan Zdrojewski.
Gim zespół wPolityce.pl
9.00 – oficjalne przywitanie w Warszawie antyfaszystów niemieckich, rosyjskich, francuskich i brytyjskich. Dożywotnia prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz uroczyście wręcza przedstawicielom Międzynarodówki Antyfaszystowskiej klucze do miasta oraz do nowego lokalu „Krytyki Politycznej”, wybudowanego w centrum z funduszy unijnych, z udziałem wsparcia budżetowego.
10.00 – prelekcja wprowadzająca w lokalu „KP” dla gości zagranicznych. Wśród tematów m.in.: „Jak rozpoznać mundury polskich formacji wojskowych, współczesnych i historycznych”, „Podstawowe techniki dławienia faszyzmu za pomocą kastetu”, a także „Jak maskują się polscy faszyści”. Z wykładu, ilustrowanego prezentacją, goście mogą się dowiedzieć, że większość polskich faszystów maskuje się poprzez niegolenie głów, nienoszenie wyróżniających ich strojów, jak również poprzez przychodzenie na faszystowskie spędy z dziećmi. Wielu jest trudnych do zidentyfikowania ze względu na ich zaawansowany wiek. Czasami najbezczelniejszych z nich można rozpoznać po fladze narodowej.
10.55 – dodatkowa prezentacja polskiej flagi. Ze względu na faszystowskie konotacje, z jej stosowania 11 listopada wycofały się wszystkie urzędy państwowe, zastępując ją Tęczowym Sztandarem Tolerancji, goście muszą zatem gdzieś zobaczyć, jak wygląda.
11.30 – na miasto wyruszają Międzynarodowe Patrole Antyfaszystowskie. Udaje się wyłapać paru faszystów. Przez nieporozumienie jeden z patroli usiłuje rozpocząć dyskusję agitacyjną z oddziałem prewencji polskiej policji. Zamieszanie zostaje szybko wyjaśnione. Komendant główny osobiście pojawia się w lokalu „Krytyki Politycznej”, aby przeprosić za swoich podwładnych.
12.30 – pierwsze osoby, wyłapane przez patrole policyjne, stają przed 24-godzinnymi sądami, gdzie zostają oskarżone o nawoływanie do nienawiści. W mediach szczególną zgrozą napawa historia 75-letniego faszysty, który na ulicy głośno opowiadał swojemu wnukowi o faszystowskim polityku Romanie D. Chłopiec natychmiast zostaje skierowane do izby dziecka, a wobec rodziców, którzy narazili 10-latka na faszystowską indoktrynację, zostaje wszczęte postępowanie o odebranie praw rodzicielskich.
14.00 – policja w ścisłym współdziałaniu z Międzynarodowymi Patrolami Antyfaszystowskimi skutecznie rozpędza nielegalne faszystowskie zgromadzenie, które usiłowało się zebrać w miejscu, gdzie kiedyś stał pomnik Romana D. Zatrzymanych zostaje wszystkie osiem osób, które usiłowały zakłócić obchody Święta Kolorowej Niepodległości (taka nazwa teraz obowiązuje). Dzięki czujności „Gazety Wyborczej” udaje się uniemożliwić wypuszczenie jednego z uczestników, liczącego sobie 85 lat, ze względu na zły stan zdrowia. „Wobec faszystów nie można być humanitarnym! Oni sami nie znają humanitaryzmu” – grzmi słusznie w mediach Seweryn Blumsztajn.
15.00 – początek radosnego, kolorowego wiecu w centrum miasta. W programie m.in. występ grupy „Samba z szamba”, performans Katarzyny Kozyry „Kolorowa cipka niepodległa”, wykład Kazimiery Szczuki „Piłsudski była kobietą”, warsztaty „Jak zostać bezpaństwowcem”, konkurs dla dzieci na najśmieszniejszą karykaturę polskiego godła, wykład Cezarego Michalskiego „Dlaczego mi wstyd, że jestem Polakiem”, gra terenowa „Wytrop faszystę”, promocja książki Wandy Nowickiej „Śmierć darmozjadów” i wiele innych atrakcji. Dziennik Łukasza Warzechy
Tarcza zdrady narodowej Skromny fragment książki Henryka Pająka pt: „Dwa pogrzeby jeden wstyd”. Wydawnictwo Retro, ISBN: 83-87510-72-6, przypisy w oryginale.
Paląc chybotliwe mosty łączące nas z Rosją, Kaczyńscy świadomie narażali Polskę na ostracyzm unijnych bossów, na skutek służalczego wpychania nas pod potencjalne ataki rakiet rosyjskich. Chodzi o „tarczę antyrakietową”, jaką chcieli zainstalować na wschodnich rubieżach Polski z polecenia amerykańskiego żydostanu. Oziębienie stosunków „towarzyskich” z Unią „Jewrejopejską” byłoby akurat korzystne dla Polski, ale unici nie mogli zerwać z rządzącą w Polsce kliką całkowicie i ostentacyjnie, bo zbliżał się czas ratyfikacji piątego rozbioru Polski, a podpis prezydenta Kaczyńskiego był do tego niezbędny. Ofensywne tarcze rakietowe wymierzone w Rosję pod pretekstem rzekomej obrony przed rakietami irańskimi (Himalaje absurdu i kpiny ze zdrowego rozsądku!), stawały w ostrym konflikcie z ociepleniową (gaz i ropa) polityką Niemiec wobec Rosji. Głodna rosyjskich paliw Unia „Jewrejopejską” wydawała pomruki niezadowolenia wobec awanturnictwa Kaczyńskich. Jednocześnie polscy niezależni specjaliści od militarnej geostrategii wykazywali absurdalność tej tarczowej prowokacji. Do takich należał m.in. profesor R. Kuźniar, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Profesor Kuźniar wydał niszczącą opinię dla tarczowego awanturnictwa PiS niepodzielnie wtedy rządzącego Polską. W kilku wywiadach profesor Kuźniar rozprawił się w prostych argumentach z rzekomymi zaletami mitycznej „tarczy”, a zwłaszcza z potrzebą instalowania jej akurat w Polsce. Pytał retorycznie:
Czy możemy zaakceptować to, że państwo najpotężniejsze i najbezpieczniejsze na świecie [USA], próbuje zwiększyć własne bezpieczeństwo naszym kosztem? /…/
W Polsce różni eksperci powtarzają błędną opinię, że jest to system defensywny. Nic bardziej błędnego: w obecnych warunkach jest to system jednoznacznie ofensywny /…/.
Baza w Polsce ma być elementem zdobycia przez USA hegemonii strategicznej na świecie /…/.
Dążenie do absolutnej hegemonii jest niebezpieczne bez względu na to, z jakim państwem mamy do czynienia /…/. Bo absolutne bezpieczeństwo jednego państwa oznacza, niestety, brak bezpieczeństwa innych / …/.
Rosja nie może oczywiście odegrać się na Ameryce, ale dawać kuksańce Polsce, jak najbardziej. I zrobi to /…/.
Wchodzi tu jeszcze w grę rzecz najważniejsza: nasze bezpieczeństwo narodowe. Pytanie: czy tarcza zwiększa to bezpieczeństwo? Nie, ona to bezpieczeństwo zmniejsza. Przecież ona ma służyć bezpieczeństwu terytorium USA na świecie, a nie Polski. Nasz kraj wystawia się tylko na ewentualne ataki ze strony przeciwników Ameryki /…/.
Teoretycznie polski prezydent może się dowiedzieć z CNN, że właśnie z naszego terytorium zostały wystrzelone pociski. Jaki mamy efekt? Jesteśmy w stanie wojny z jakimś krajem poza naszą wiedzą i bez naszej woli. Co spotkało profesora R. Kuźniara za tę szczerość i trzeźwą ocenę „tarczy”? Natychmiast „wyleciał” ze stanowiska na polecenie Jarosława Kaczyńskiego. Bardzo typowa reakcja małego umysłem i charakterem człowieka na wysokim stanowisku. Usprawiedliwiono tę dymisję w sposób absurdalny i pokrętny. Rzecznik rządu Jan Dziedziczak oznajmił, iż prof. Kuźniar został odwołany w związku z nową koncepcją funkcjonowania Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, którego szefem był prof. R. Kuźniar! W służalstwie na rzecz amerykańskiego żydostanu, w narażaniu Polski na odwetowe salwy rosyjskie, Kaczyńscy nie byli osamotnieni. Roman Giertych, szef Ligi Polskich Rodzin, pozostając w jeszcze zgodnym parlamentarnym sojuszu z PiS, ochoczo godził się na narażanie polskich terytoriów na takie salwy odwetowe. Stwierdził:
Stany Zjednoczone są najważniejszym partnerem strategicznym Polski, nie miałbym nic przeciwko temu, aby Polska stała się w tym rejonie świata lotniskowcem USA. Ten rzekomy obrońca polskich rodzin, wielekroć ujawniał swoje służalstwo wobec żydomasonerii „amerykańskiej”, ale w tym cytacie poszedł na całość. Nie pozostawił żadnych złudzeń, gdzie on ma „polskie rodziny”, jako szef Ligi Polskich Rodzin. Polska lotniskowcem USA? Czy ktoś z ówczesnych elit pamięta tę wypowiedź Giertycha, wtedy sojusznika Kaczyńskich? Tę szaleńczą deklarację uczynienia z terenów Polski obszaru wojny nuklearnej? Jeżeli nie pamiętają, to niech zapamiętają, a wraz z „eliciarzami” niech to zapamiętają przyszli wyborcy, bo Roman Giertych to znów wschodząca gwiazda polskojęzycznych „elit” politycznych. To dopiero później Kaczyńscy wylali go z koalicji wraz z jego LPR-em i Samoobroną. Wtedy szli ramię w ramię na „polski lotniskowiec”, do „tarczy”. „Polski lotniskowiec” z całą pewnością zostałby na życzenie Kaczyńskich i Giertycha wyposażony w tę tarczę „antyrakietową”, gdyby nie zmiana geopolityki amerykańskiego żydostanu na linii Rosja – USA. Szło na ocieplenie. Nadto, Kongres nie rwał się do wyłożenia setek milionów dolarów na całkiem wątpliwy system „tarcz”. Sami kongresmeni ten system zrugali w aspekcie jego militarnej nieprzydatności. Robert Gard, generał w stanie spoczynku, ekspert od takich broni, powiedział:
Cięcia [budżetowe - H.P.] mają sens tylko wtedy, kiedy uzyskane w ten sposób pieniądze idą na coś bardzo pożytecznego, a wiadomo, co nas obecnie boli najbardziej… Miał na myśli „bóle” irackie i afgańskie – miliardy dolarów topione w tych zbrodniczych najazdach. Były asystent sekretarza obrony USA – Philip Coyle wykazał, że ten system „antyrakietowy” jest bezużyteczny:
Po co mamy topić pieniądze w coś wątpliwej skuteczności, jeżeli to zupełnie nie zabezpieczy przed śmiercią naszych chłopców z wojsk lądowych, piechoty morskiej i lotnictwa, umierających w Iraku? To, w co inwestuje MDA, nie chroni ich przed zwykłymi pociskami z RPG za kilkadziesiąt dolarów. Na instalację „tarczy antyrakietowej” na ich terenach odmówiły zgody Kanada i Wielka Brytania. Czechy zasięgnęły opinii społeczeństwa czeskiego na temat w specjalnej ankiecie. Zdecydowana większość „społeczeństwa” opowiedziała się przeciwko tarczy. W Polsce polityczna mafia PiS-KOR-ników ani myślała pytać o zdanie polskich tubylców. Amerykańsko – żydowski globalizm wraz z sitwą braci Kaczyńskich z przyległościami, chciał przenosić gwiezdne wojny nad nasze głowy. W takim razie, do czego ma służyć nasze członkostwo w NATO? Do „eksportu polskiego mięsa armatniego”? Takie pytania sprawiały, że dowództwo NATO i cała ta Unia Jewrejopejską poczuły się dotknięte „naszym” spiskowaniem nad ich głowami. Narastał chłód na linii Bruksela-Warszawa, Berlin-Warszawa. Berlin właśnie rozpoczynał umizgi do Rosji w sprawie gazociągu bałtyckiego. Rosło osamotnienie służalczej donkiszoterii Kaczyńskich. W książce „Prosto w ślepia” tak to komentowałem:
Po jakiego czorta mieliśmy uczestniczyć w tych gwiezdnych wojnach? Mało nam było wojen pośrodku dwóch totalitaryzmów – niemieckiego i żydobolszewickiego? Żydomasońskie „Prawo i Sprawiedliwość” z przyległościami, chce podkuć rakietami bose stopy tubylców „tego kraju” na siłę, za wszelką cenę, toteż ani myśli o referendum, bo wie, że takie referendum przegrają z kretesem. Ochoczo natomiast pchali nas judejczycy z SLD, PiS, nieboszczek AWS i UW do referendum w sprawie wejścia do unii Europejskiej do Polski… „Tarcza antyrakietowa” według Kalksteinów i reszty zdrajców
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Wkrótce wojna!!! Amerykanie rozmieszczają „tarczę antyrakietową” już nawet na Morzu Czarnym. Miedwieputy przyznały się do swojej bezsilności Poniższy artykuł jest dobrym przyczynkiem do dyskusji na temat rzekomego „zagrożenia” ze strony Rosji – czy też Sowietów, jak niektórzy z uporem piszą – podczas gdy USRael coraz agresywniej rozciąga swe macki na cały świat, instalując gdzie tylko się da własne bazy wojskowe pod ewidentnie naciąganymi powodami i wszczynając już nawet nie wojny, ale zwykłe, bandyckie napaści na suwerenne państwa. Nawiasem mówiąc, nie rozumiemy cichej acz czytelnej satysfakcji autora tytułu, iż „Miedwieputy” przyznają się do bezsilności. Czyżby jednobiegunowy świat urządzony według syjonistycznego modelu był tym, o który nam chodzi? – Admin. Amerykanie podali do wiadomości, że w ramach „obrony przeciw rakietowej”(Tarcza Antyrakietowa) są gotowi rozmieścić swoje okręty wojenne na Morzu Śródziemnym, Czarnym, Barentsa, Północnym i na Bałtyku. USA nie wyklucza rozmieszczania w ramach Tarczy Antyrakietowej okrętów wojennych na Morzu Śródziemnym, Czarnym, Barentsa, Północnym i na Bałtyku. Doniósł o tym dzisiaj( 15.11.2011) dziennikarzom szef MSZ Federacji Rosyjskiej, Siergiej Ławrow podczas swojej podróży z Honolulu, komentując rosyjsko-amerykańskie spotkania w ramach szczytu APEC (Azjatycko-Pacyficzna Współpraca Gospodarcza), donosi ITAR-TASS. „Amerykanie nie wykluczają, przyznali się nam do tego, że mogą być rozmieszczone okręty wojenne z systemami antyrakietowymi nie tylko na Morzu Śródziemnym, ale także Północnym i Bałtyku.”- powiedział minister. „Znajdujemy się w takiej sytuacji, z której nie widać wyjścia”- zauważył szef MSZ Federacji Rosyjskiej, mówiąc ogólnie o amerykańskich planach rozmieszczania Tarczy Antyrakietowej. „Dlatego, że jednostronny plan stworzenia globalnej Tarczy Antyrakietowej USA, który będzie oficjalnie natowskim, ale według całkowicie amerykańskiego wzoru, jest już realizowany.”- podkreślił Ławrow. „Są podpisane porozumienia, buduje obiekty na ziemi, bazy nasłuchowo-podsłuchowe i radary.” „Potwierdza się, że żadnych ograniczeń ten system nie będzie miał, a na pytanie w jakim celu dokonuje się jego przesunięcia na północ, pada odpowiedź, że tak trzeba.”- kontynuował minister. „Na nasz argument odnośnie braku możliwości Iranu wystrzeliwania czegokolwiek w powietrze co doleci do północnych baz, pada odpowiedź, że istnieje możliwość w przyszłości, że to nastąpi a my musimy przewidzieć każdy scenariusz.” „Nie wszystko przy tym w ramach ich stanowiska jest sensowne bo otwarcie mówi się nam, nie niepokójcie się, to nie jest przeciwko wam.”- dodaje Siergiej Ławrow. „Nas to nie może zadowolić.” „Na spotkaniach z Amerykanami było to wyraźnie powiedziane”-dodaje minister- „a prezydent Miedwiediew ponownie wszystko potwierdził Obamie, że my chcielibyśmy otrzymać jakieś gwarancje. Gwarancje powinny być jasne i na papierze.” „Można długo mówić o jakichś hipotetycznych przeszkodach ze strony Kongresu, ale na razie nikt nie próbował takich gwarancji dawać stronie rosyjskiej.”- podkreślił szef MSZ Federacji Rosyjskiej. Camp Bondsteel, amerykańska baza wojskowa w "państwie" Kosowo, utworzonym dla potrzeb USRaela kosztem Serbii. Powierzchnia 3.865 km2 otoczona murem 2.5 m grubości.
Źródło: http://www.3rm.info/17502-otkrovenno-o-bezsilii-rf-amerikancy-gotovy.html
Tłum. RX
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Meczet z zakamuflowaną symboliką chrześcijańską? Tym razem się nie udało. Biuro architekta Paula Boehma, które zajmowało się do niedawna budową meczetu w Kolonii (Niemcy), ujawniło, że projekt trzeba było kilka razy zmieniać, ponieważ „odkryto” w nim zakamuflowaną symbolikę chrześcijańską. Architektów w szczególności obwiniano o to, iż rzekomo ujęli w projekcie krzyże i monogramy „HR” – pierwsze dwie litery greckiego „Hristos”, czyli „Chrystus”. Tureckiemu związkowi islamskiemu (Ditib), który zamówił projekt i budowę meczetu, nie spodobała się również forma kopuły we wstępnym wariancie projektu. Składał się on z czterech pomniejszych kopuł, pomiędzy którymi znajdował się prześwit „przypominający krzyż”. Projekt kopuły został, zatem całkowicie zmieniony, poprzez usunięcie jednej kopuły, jednak zapobiegliwi muzułmanie odkryli w tym nawiązanie do Trójcy Przenajświętszej – całkiem niczym bohaterowie polskiego zawodowego antyfaszyzmu, widzący wszędzie to krzyże celtyckie, to białe pięści, to inne tego typu symbole. Kolejny projekt, składający się już tylko z dwóch kopuł, okazał się w opinii członków związku właściwy, ponieważ przypominał z kształtu półksiężyce, a to miało już wybitnie islamski wydźwięk. Z drugiej strony, grymaszenie i ciągłe zmiany zaskutkowały znacznym wzrostem ceny, jaką przyszło zapłacić za projekt – podaje Sueddeutsche Zeitung. Turecki związek islamski, który finansuje budowę meczetu w Kolonii, oskarżył biuro Paula Boehma o sztuczne zawyżanie ceny i lichą, jakość robót. Postanowiono wręcz zerwać kontrakt z Boehmem i poszukać nowego wykonawcy. Ten z kolei nie zgadza się na taki obrót sprawy i jak nietrudno się domyśleć, sprawa znalazła swój finał w sądzie, a budowa meczetu została zawieszona.
Na podstawie: armtoday.info
Noblista odkrywa naukowe podstawy homeopatii Gajowy, pozostając wielce sceptyczny wobec homeopatycznych metod leczenia, zamieszcza jednakże artykuł ją popierający w dość przekonujący sposób. Podczas gdy Brytyjskie Towarzystwo Medyczne nawołuje do położenia kresu finansowaniu homeopatii z pieniędzy publicznych przy wtórze krytyków określających ją, jako kompletną bzdurę, laureat Nagrody Nobla, francuski wirusolog profesor Luc Montagnier, zaszokował innych laureatów Nagrody Nobla oraz medyczny establishment, oświadczając, że odkrył, iż woda zachowuje pamięć nawet po wielu rozcieńczeniach. Do momentu badań Montagniera zespół lekarzy i naukowców reprezentujących oficjalną medycynę utrzymywał, że nie ma naukowego potwierdzenia na to, iż stosowane w homeopatii wielokrotne rozcieńczenia mogą działać. Ten pogląd wyrastał częściowo z braku zrozumienia, a w jeszcze większym stopniu z chęci zahamowania wzrostu popularności homeopatii i wyeliminowania jej jako konkurencji dla oficjalnej medycyny wzorem tego, co sto lat temu stało się w Stanach Zjednoczonych. Jedna z podstawowych zasad homeopatii głosi, że potencja substancji rośnie wraz ze wzrostem jej rozcieńczenia. Montagnier odkrył, że roztwory zawierające DNA wirusów i bakterii „mogą emitować fale radiowe niskiej częstotliwości” i że takie fale wpływają na znajdujące się wokół nich molekuły, zmieniając je w zorganizowane struktury. Z kolei te molekuły także emitują fale i Montagnier odkrył, że te fale utrzymują się w wodzie nawet po wielokrotnym rozcieńczeniu. Dla kogoś niezorientowanego w temacie może to niewiele znaczyć, jednak dla naukowca oznacza, że homeopatia może mieć naukowe uzasadnienie. W Wielkiej Brytanii szacuje się, że rynek homeopatii rośnie rocznie o 20 procent. Ponad 30 milionów ludzi w Europie stosuje homeopatyczne leki. Homeopatię w Wielkiej Brytanii popiera książę Karol i to właśnie lekarz homeopata jest nadwornym lekarzem rodziny królewskiej od końca XIX wieku. Mimo iż homeopatia odradza się i zyskuje na popularności w Stanach Zjednoczonych, znacznie bardziej popularna jest w innych częściach świata. W Indiach homeopatię stosuje w przybliżeniu 130 milionów ludzi. W Brazylii jest ona uznana, jako specjalizacja lekarska i około 15 000 lekarzy posiada certyfikaty specjalisty w tej dziedzinie.Druga połowa XIX wieku była złotym okresem rozkwitu homeopatii w Stanach Zjednoczonych. Normalni (alopatyczni) lekarze nie byli w stanie z nią konkurować. W roku 1902 praktykujący homeopaci, których było około 15000, zarabiali siedmiokrotnie więcej od alopatów. W roku 1849 w czasie epidemii cholery homeopaci z Cincinnati prowadzili rygorystyczne wykazy, z których wynika, że stracili zaledwie 3 procent swoich pacjentów, podczas gdy alopaci od 16 do 20 razy więcej. Wiele wysoko postawionych osób, zarówno w przeszłości jak i obecnie, wybrało homeopatię, jako swoją terapię, w tym kilku prezydentów Stanów Zjednoczonych. Wiele amerykańskich literackich znakomitości było jej zwolennikami i często o niej pisało, w tym Ralph Waldo Emerson, Henry Wadsworth Longfellow, Louisa May Alcott, Natha- niel Hawthorne i Mark Twain. W Europie pisali o niej, między innymi, Goethe, Arthur Conan Doyle, Alfred Tennyson i George Bernard Shaw. Na początku XX wieku Amerykańskie Towarzystwo Medyczne (AMA) oskarżyło homeopatów o to, że ich konkurencja znacznie obniża zarobki lekarzy. Dzięki dotacjom Johna D. Rockefellera i Fundacji Carnegie AMA udało się stłumić i w końcu wyeliminować homeopatię oraz inne naturalne i alternatywne metody leczenia. Liczba 22 medycznych homeopatycznych uczelni, które cieszyły się ogromnym powodzeniem w roku 1900, w roku 1923 skurczyła się do 2. Do roku 1950 wszystkie uczelnie nauczające homeopatii zostały zamknięte. Co zakrawa na ironię, John D. Rockefeller był zagorzałym zwolennikiem homeopatii. Określał ją, jako „postępowy i agresywny krok w medycynie”. Rockefeller dożył sędziwego wieku 99 lat stosując w drugiej połowie swojego życia wyłącznie homeopatię.
(Źródło: Tony Isaacs, „Nobel Scientist Discovers Scientific Basis of Homeopathy”, 5 października 2010, www.naturalnews.com/029940_homeopathy_scientist.html)
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Wśród demokratów: lud musi być zdradzany... Filmy dostępne w internecie nie pozostawiają cienia wątpliwości: libijscy demokraci w sposób ohydny zamordowali rannego Kadafiego, uprzednio bijąc go i poniewierając, przy wcześniejszej zachęcie do morderstwa przez amerykańską sekretarz stanu, Hilarię Clinton i późniejszej pochwale tego morderstwa przez przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Jerzego Buzka. Rzuca to nowe światło na „demokratów” libijskich, amerykańskich i europejskich, których, jak widać, łączy aprobata dla tych samych metod. No a po metodach poznajemy ludzi, bo co do celów – wszyscy deklarują zawsze cele najszlachetniejsze... O ile jednak prawdziwości tych szlachetnych intencji nie da się sprawdzić, (bo jak zajrzeć komuś do głowy?), o tyle metody, jakie są, każdy widzi. Jeszcze w przypadku „straszliwego Saddama Husajna” zaryzykowano sądową „pokazuchę”, bo też Husajn nigdy nie pokajał się za swe sprośne błędy niebu obrzydłe. Co innego Kadafi. Zapłacił rodzinom poległych pod Lockerby, wycofał się w z terroryzmu, został przywódcą przyjmowanym z honorami w Paryżu i Rzymie. W Paryżu, jak pamiętamy, prezydent Sarkozy pozwolił mu rozbić wigwam wodza w samym centrum Paryża, gdzieś koło hotelu Ritz, a w Rzymie premier Berlusconi pocałował go w rękę z wdzięczności za dobre kontrakty względem ropy. Jakże tu wytaczać proces przywódcy, przyjmowanemu tak wspaniale, wbrew i mimo pono „straszliwej” przeszłości?... Toteż zamiast procesu dobito rannego, bezbronnego człowieka ani się oglądając na jakiś proces, „prawa człowieka”, tolerancję, sprawiedliwość, „wartości chrześcijańskie czy wywodzące się z innych źródeł niż Bóg” – jak to wcisnął p.Mazowiecki do naszej Konstytucji. W tym przypadku zadecydowały chyba raczej te „z innych źródeł”?... Niezależnie od ropy naftowej i interesów Izraela – zamordowanie Husajna i Kadafiego ma podtekst głębszy. Obydwaj ci polityczni ambicjonerzy próbowali przekuć swe plemienne społeczeństwa w państwa narodowe, odrzucając demokratyczną metodę tego „kowalstwa”, a przyjmując metodę autorytarną. Najwyraźniej uznali, znając rzeczywistość swych państw, że metodą demokratyczną nie przekuje się plemion w naród, co wydaje się skądinąd opinią słuszną (tak właśnie przed wiekami wykuwano narody z plemion w Europie): metoda demokratyczna w przypadku państw o plemiennej strukturze społecznej prowadzi raczej do ich dezintegracji i uzależnienia od obcych państw, które grać mogą na wielu plemiennych fortepianach realizując zasadę „divie et impera”. Ciekawe, że w storpedowanie tych wysiłków Husajna i Kadafiego - zajęły się z takim wigorem państwa słynne z narodowego czy wręcz szowinistycznego pojmowania interesów własnych: Francja, Wielka Brytania, Izrael...Ba! Czy w ogóle są na świecie państwa, pojmujące swe interesy „nie-narodowo”? Nawet Amerykanie nie mówią o sobie „my, melting pot”, tylko „my, naród”. Tak wiec ohydne morderstwo popełnione na Kadafim utonie w bełkocie o usprawiedliwionej „dziejowej konieczności” pozbycia się „straszliwego dyktatora” i ten bełkot, tłumiący prawdę o ohydnym, interesownym morderstwie politycznym, wciskany będzie młodzieży, jako norma etyczna? Husajn i Kadafi byli twardymi dyktatorami, ale znamy gorszych: w Korei Północnej, na Kubie... Ci nawet nie mogą usprawiedliwić się ambitnym projektem przerabiania plemion w naród. Mają natomiast szczęście, że w Korei Północnej i na Kubie nie ma ropy naftowej, i że nie są uwikłani w konflikt arabsko-żydowski. Inaczej i tam znaleźliby się zapewne demokraci, co to szybciutko i z pomocą obcych służb obaliliby tych potężnych siepaczy i poderżnęli im gardła, powiesili albo dobili - bez sądu, ewentualnie po procesie „pokazowym”. Ale z dalekiej Afryki wróćmy do „rodzinnej Europy”, bo i tutaj obyczaje demokratów odsłaniają daleką od ideałów podszewkę. Juźci Merklowa z francuskim Żydem Sarkozym, (co to zwija się, jak w ukropie, żeby zasłużyć się dla Izraela – czyżby należał do B’nai B’rith?)) darowują Grecji prawie połowę jej długów względem „banków” (podać ich listę!), byle tylko Grecy „zacisnęli pasa”, to znaczy dali gwarancje, że będą spłacać długi pozostałe... Ale chytry Grek („Jeden Żyd oszuka dziesięciu Jankesów, jeden Grek oszuka dziesięciu Żydów”...), premier Papandreu wnet oświadczył, że owszem, jak najbardziej, ale nasamprzód zapyta demokratycznie naród, w referendum, czy na to się godzi... Demokratka Merkel i demokrata Sarkozy powinni na takie dictum cmoknąć z zachwytu nad demokratą Papandreu, ale, o dziwo, wręcz przeciwnie: nacisnęli demokratę greckiego z taka furią i zażartością, że wnetki odwołał to referendum, tę najwyższą formę demokratycznej partycypacji ludu we władzy! (Inna to rzecz, że gdy kolejne rządy greckie zadłużały własny naród, nikt tego narodu w referendum o przyzwolenie nie pytał...). Odwołał, więc – ale, ale! Jak nie referendum – powiada chytry Grek - to powoła demokratyczny rząd „szerokiego consensusu”, który dopiero dyktat Niemki i francuskiego Żyda demokratycznie zatwierdzić musi! W rzeczy samej – ktoś przecież „demokratycznie” zatwierdzić ten dyktat powinien... Jak tu jednak powołać choćby taki „rząd szerokiego demokratycznego consensusu” – bez opozycji, reprezentującej obecnie już (wg.sondaży) ponad 60 procent obywateli?! A tu lider opozycji („Nowa Demokracja”) powiada: żaden tam rząd, niechby i „szerokiego consensusu” – bez uprzednich wyborów! Wkrótce dowiemy się, czy ów lider opozycji targuje się tylko o łapówkę dla siebie i swej partii , czy rzeczywiście broni pieniędzy Greków... Nie da się wykluczyć, że i „Nowa Demokracja” zdradzi swój naród za znaczący „udział w rządzie szerokiego consensusu”(„Lud musi być zdradzany”...) i uzna, że jednak naród pasa musi zacisnąć... Odpowiedź na pytanie: kto i ile weźmie za tę zdradę, w jakiej postaci – będzie ważnym przyczynkiem politologicznym do historii współczesnej demokracji. Marian Miszalski
Biesiada ministra Burego pod lupą CBA Centralne Biuro Antykorupcyjne pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Warszawie sprawdza czy były wiceminister skarbu Jan Bury popełnił przestępstwo przekroczenia uprawnień - dowiedział się "Nowy Ekran". Działania CBA to efekt zawiadomienia, które wysłał do CBA Janusz Palikot. Z pisma Palikota wynika, że Jan Bury miał dopuścić się przekroczenia uprawnień w ten sposób, że w marcu 2011 roku brał udział w "wielkiej popijawie" w Kazimierzu nad Wisłą z członkami zarządu Elektrowni "Kozienice", spółki skarbu państwa. - Bury długo biesiadował, wypito masę alkoholu, część osób nocowała w hotelu. Koszt tej imprezy to 15 tysięcy złotych. Zapłaciła za to spółka "Kozienice" - wyliczał Palikot. Fakt, iż CBA zajmuje się sprawą, potwierdził nam rzecznik Biura Jacek Dobrzyński. - Rzeczywiście, list od pana posła Palikota trafił do nas - napisał nam Dobrzyński. - Skierowaliśmy sprawę do prokuratury. Sam Jan Bury odciął się od sprawy. "Nie utrzymuję prywatnych relacji z żadnym członkiem zarządu spółek Grupy Enea" - napisał nam Bury za pośrednictwem swojego rzecznika prasowego.
Leszek Szymowski
Wojna przeciw Polsce tli sie od dawna. Z coraz wiekszym przerazeniem obserwuje sytuacje polityczna w Kraju.
Nie wiem, od czego zaczac. Zajety prywatnymi sprawami zaniedbalem pisanie dla NE i teraz czuje sie jak krakowiaczek jeden, ktory choc wojowal, szabli nie wyjmowal, az mu zardzewiala ( w tym przypadku pioro). Z coraz wiekszym przerazeniem obserwuje sytuacje polityczna w Kraju. Najpierw wybor marszalkow: pani Kopacz i pani Nowickiej. Ta pierwsza zaslynela z wyjatkowo perfidnego, publicznego klamstwa ws.katastrofy smolenskiej. Ironizujac, czy mozna sobie wymarzyc lepszego marszalka, reprezentujacego Parade Oszustow? Wyjatkowym nawet jak na obecne czasy przedstawicielem rogacizny hodowlanej okazal sie Slawomir Nowak, zbywajacy rzeczowe pytania przedstawicieli rodzin ofiar lekcewazacym zadaniem zaprzestania “polityki funeralnej”. Przyznam, ze zadne z wystapien “czlowieka z sobowtorem w reku” ( scil. chama z Bilgoraju) nie dotknely mnie rownie gleboko, jak cyniczna pogarda, zawarta w tych dwu slowach tego jak powiadam wyjatkowego bydlaka o twarzy alfonsa. Potem kolejny wybor utrzymanki lobby aborcyjnego, z wyrozumieniem traktujacej poglady swojego syna o ludobojstwie w Katyniu jako o uzasadnionej likwidacji klasy prozniaczej, pani Nowickiej. Kiedy jej kandydatura nie przeszla w pierwszym glosowaniu, z letargu przebudzil sie sam pan premier interweniujac i skutecznie przekonujac “katolickich” poslow PO, w tym nowo pozyskanego Jana Judasza Libickiego? Czyz nie ma racji pan Michalkiewicz przypuszczajac, iz pan premier moglby przekonac i posla Libickiego, i pana Niesiolowskiego do wyparcia sie wiary w Chrystusa, co i tak uzasadnialiby dobrem Polski. Nastepny szok i Rubikon to polityczne i policyjne prowokacje w dniu naszego narodowego swieta. Policja sama z siebie nie moze puscic baka, dlatego tez zarejestrowane ( glownie przez NE) akty policyjnego bandytyzmu oraz oczywistych prowokacji ( z wlasnorecznym podpaleniem wlasnego radiowozu wlacznie) swiadczy, iz przynajmniej warszawskie struktury naszego panstwa i jego osrodki zostaly skutecznie zawlaszczone przez wrogow Polski. Nie jest to zreszta dla nikogo zaskoczeniem, wszak mamy czasy saskie z ta tylko roznica, iz zamiast saskiej swobody mamy pomunistyczny zamordyzm ( armia ulegla juz prawie calkowitej likwidacji, w to miejsce ilosc nie tyle policji, co paramilicyjnych sluzb porzadkowych, kierowanych przez bylych esbekow czy innych resortowcow pozwala na zdlawienie kazdej demonstrancji). W zwiazku z przesileniem w strefie euro, Adolfina nie wzdraga sie przed grozeniem wojna panstwom o rzad wielkosci powazniejszym od Polski. Wobec Polski nikt zadnych grozb wypowiadac nie musi, albowiem, co najmniej od “spontanicznej rezygnacji” ryzego folksdojcza z ubiegania sie o prezydencki stolec, Niemcy przeszly wobec naszego kraju na reczne sterowanie. To reczne sterowanie przez Niemcy (narod malarzy i poetow, ktory za pamieci moich rodzicow wymordowal, co najmniej jedna osobe w kazdej polskiej rodzinie) zbiega sie w czasie z coraz bardziej widocznymi postepami startegicznego partnerstwa, ktorego symbolem moze byc niedawno uruchomiony rurociag Ribbentrop-Molotow. A teraz prosze o uwage. Wbrew pozorom, zarowno w czasach saskich, jak i obecnie, najwiekszym problemem Polski nie jest sila czy agresywna polityka sasiadow, ale sila i zamocowanie ich agentury w naszym Kraju. Wprawdzie Niemcy juz prawie rzadza cala Europa ( w sensie podporzadkowania ich polityce monetarnej oraz ich francuskiego pudelka krajow strefy euro), ale poki, co, mimo posiadanego przemyslu i technologii, ze wzgledow politycznych nie byli jeszcze w stanie odbudowac Wehrmachtu. Niemiecka agentura w Polsce od dawna dziala jawnie, choc dopiero po fizycznym wyeliminowaniu prezydenta Kaczynskiego i towarzyszacej mu elity, zniknely ostanie przeszkody. Dopiero teraz moga sobie pozwolic na takie ostentacje, jak przyjecie zaproszenia od miejscowej zydokomuny( Krytyka Polityczna) i wyslanie 200 bandytow, do wspolnego z miejscowymi bandytami palowania Polakow w dniu ich narodowego swieta. Sytuacja przypomina po trosze wysokie umocowanie agentury banderowskiej w Polsce. Mimo szybkiego polonizowania sie mniejszosci ukrainskiej ( m.in. ze wzgledu na wstyd, wynikajacy z kojarzenia Ukrainca z bandyta-upowcem), nieliczna, ale wysoko umocowana agentura mogla swobodnie gloryfikowac ludobojcow, przy jednoczesnym niedopuszczaniu do glosu srodowisk kresowych. Tymczasem wytarczyla niezlomna postawa jednej osoby, ks. Tadeusza Isakiewicza-Zaleskiego, by caly misternie zbudowany gmach klamstwa poczal sie sypac. W przypadku agetury niemieckiej czy moskiewskiej, rzecz jest nieporownanie powazniejsza, albowiem stoja za nimi potezne i powazne panstwa. Nic dziwnego, ze bedacy wynikiem calkowicie oddolnej, polskiej inicjatywy Marsz Niepodleglosci, pokazujacy, ile jeszcze energii i patriotyzmu drzemie w Polakach, powoduje w strategicznych partnerach oraz w ich nadwislanskich agenturach i zaprzancach wscieklosc i nietlumiona agresje. Do tego dochodzi trzecie juz pokolenie miejscowych i swego czasu importowanych z Moskwy KPP-owcow, dzis skupiajacych sie glownie wokol “GW” ( synergia z TVN-em wynika raczej z ubeckich korzeni tej ostatniej, dlatego ewentualne przejecie TVN-u przez jakiegos swiatowego potentata przeksztalciloby go w niegroznego nadawce porannych programow dla kucharek i wieczornych seansow erotycznych dla onanistow). Nienawisc KPP-owcow do wszystkiego co polskie ( owe trzy fundamentalizmy spedzajace Michnikowi sen z powiem, a ktore tak naprawde sprowadzaja sie do tego, co polskiemu sercu od wiekow najdrozsze, czyli Bog-Honor-Ojczyzna ) nie jest ani nowa, ani zaskakujaca. Nie dziwi tez fakt, iz po dwudziestu latach quasi-monopolu medialnego uznali, iz moga wreszcie wystapic otwarcie z haslem “precz z krzyzem, precz z biala gesia”. Nie wolno tego pod zadnym pozorem lekcewazyc, zwlaszcza, ze wobec przynajmniej czesciowego fiaska metod paleomarksistowskich, z powodzeniem stosowane sa metody wypracowane przez szkole frankfurcka, czyli dekonstrukcja kultury i jezyka. Podobnie jak w czasach panowania zorganizowanych grup przestepczych Bermana, Morela czy Swiatly faszystami nazywano ocalale resztki podziemnego panstwa polskiego, tak dzis wedlug Szczukowny faszysta jest kazdy, kto 11.11.11 dumnie niosl bialo-czerwona, zas dla kretynki z TVN-u haslo “Bog-Honor-Ojczyzna” jest przejawem agresji. Swego rodzaju dopelnieniem czary goryczy jest wniosek czerwonych swin z LSD, by wyciagnac nauczke z marszu i dokonac ustawowej penalizacji tejze mowy nienawisci. Tymczasem nie ma, co biadolic ani przerazac sie dysproporcja sil pomiedzy ocalalymi resztkami narodu polskiego, a potega sasiadujacych panstw. Los Polski nie zalezy od sily tych panstw, ale tylko i wylacznie od sily i umocowania ich agentur. Na poczatek ratujmy zlemingowanych rodakow od zeswiniajacego wplywu GW i TVN oraz budujmy wlasne media. Zaistnienie i rozwoj Nowego Ekranu to jeden z krokow we wlasciwym kierunku. MacGregor
Metr w głąb Jeśli ktoś uważał, że to, co się działo w polskim parlamencie w zeszłej kadencji było naganne, czy gorszące, to teraz musi mu się kończyć skala oburzenia, Przegrzane obwody muszą generować głośne, przeraźliwe buczenie. Jedno z najwyższych stanowisk w państwie, jak na urągowisko obejmuje osoba tego najzwyczajniej w świecie niegodna. Już raczej pierwszy lepszy menel z Dworca Centralnego bardziej by się nadawał, bo pod względem dbałości o owłosienie jedzie na tym samym wózku, co Pani Marszałek, a przynajmniej nie jest patologicznym kłamcą przyłapanym na najbardziej ordynarnych kłamstwach w historii polskiego Sejmu, od czasu, gdy jego obrady są spisywane, co było wcześniej, nie wiem. Oczywiście, na relacjach ustnych, jako na zawodnych nie możemy polegać. Kroniki Thietmara są tendencyjne, a Galla Anonima zbyt ogólnikowe. No, ale w czasach nowożytnych Ewa Kopacz jest niewątpliwą rekordzistką Oto cytat, z wystąpienia sejmowego, min. Ewy Kopacz z 29 kwietnia zeszłego roku podczas dyskusji nad informacją rządu o śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej. ”Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani, jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić” Wtedy to padły też nieśmiertelne już, kultowe słowa o ziemi przekopanej na metr w głąb. Jakież przejęcie, jakież łzy nieledwie zostały użyte w tym spektaklu! I co? Ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Części samolotu, dokumenty, prywatne rzeczy ofiar, ba, części ich ciał znajdywali i brali sobie na pamiątkę zarówno miejscowi mieszkańcy, jak i pielgrzymki z Polski, co akurat jest doskonale udokumentowane i nie da się podważyć. Zwłoki ofiar, w niekompletnym stanie, nieumyte, okazywano, członkom rodzin do identyfikacji później w tych workach, wrzucono do trumien, i tak pochowano w Polsce. Po pogrzebach, do Polski przywieziono, ponad 200 kg, szczątków i osobno pochowano. Ubrania ofiar, w większości spalono, niektórych znalezionych przedmiotów, do dzisiaj, rodzinom nie oddano. Polscy prokuratorzy ani żaden polski lekarz, w ogóle, nie brali udziału w sekcjach zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, a nikt z polskich przedstawicieli nie wspierał członków rodzin ofiar, którzy identyfikowali szczątki. To już nie jest tylko haniebne, odrażające, oburzające. To akurat mnie nie zaskakuje, w końcu mówimy o ekipie Tuska. Ale to po prostu i zwyczajnie złamanie polskiego prawa. Jest niezgodne z obowiązującym polskim prawem, że przy sekcjach nie uczestniczyli polscy lekarze i prokuratorzy, jest niezgodne z obowiązującym polskim prawem, że w Polsce pochowano ofiary bez sekcji, przy której byliby polscy lekarze i prokuratorzy. A już zupełnie kuriozalnym jest zakaz otwierania trumien, bo w Moskwie zabronili. Teraz się dowiadujemy, że Kopacz odmówiła przyjęcia ofiarowanej pomocy ze strony europejskich ekspertów, bo rosyjscy jej zdaniem wystarczali. I teraz ta osoba jest potencjalnie, w razie niedyspozycji Prezydenta, głową polskiego państwa. Tak między nami, to Pan Prezydent, oby żył wiecznie w takim stanie wydaje się znajdować permanentnie. No, ale nie będę ciągnąć tematu, bo mnie ścigną, jeśli nie za obrazę, to za ujawnienie tajemnicy państwowej. Jak się wydaje dwie przyczyny zadecydowały o tym niesłychanym wyborze- raz- całkowite oddanie i uzależnienie od Donalda Tuska. Dwa, chęć pokazania, że już absolutnie wszystko mogą zrobić i nikt nawet nie piśnie, a jak piśnie, to i co z tego. Jeśli honor polskiego Sejmu unosił się gdzieś w głębinach w pobliżu dna, to teraz, z tym wyborem grzmotnął w to dno z takim impetem, że zakopał się w mule. Na metr w głąb. Prezydent Komorowski, Premier Tusk, Marszałek Kopacz, Wicemarszałek Nowicka. Pora umierać. Seawolf
Wszy listopadowe. Mój komentarz do naszego polskiego piekiełka. "Lewostronne popaprańce chochole wygibują tańce" Obudziłem się dzisiaj rano, przeczytałem światowe gazety, potem polskie echo, i przy trzeciej porannej kawie sam mi się napisał poniższy tekst, zatytułowany “Wszy listopadowe”. To jest mój komentarz do naszego polskiego piekiełka.
Wszy listopadowe Lewostronne popaprańce
Zaciągnięte wyziewem złego Chochole wygibują tańce
Kremując wizję luda czarnego Eurogeddon, krew, Rzym płonie
Wkrótce wyparują pierdyliony Na narodowej zdrady łonie
Żółte, różowe, fioletowe kotyliony Historia owalem zatoczy
Obudźcie się Wy młodzi I przejrzyjcie w końcu na oczy
O Polskę tutaj chodzi!!!
A Reuters opublikował informację, że rząd Irlandii raportował do komisji budżetowej Bundestagu swoje plany o podniesieniu VAT o 2 punkty procentowe. Wiadomo było, że Niemcy rządzą w Europie, ale żeby do tego stopnia. To może mieć ciekawe implikacje polityczne, podobnie jak fakt, że 11 listopada bili polskich patriotów.
Dziennik Krzysztofa Rybińskiego
To nie jest rząd na trudne czasy Donald Tusk zaprezentował wczoraj na konferencji prasowej skład swojej nowej Rady Ministrów. Po tej prezentacji należałoby powiedzieć, „jaki jest rząd każdy widzi”.
1. Donald Tusk zaprezentował wczoraj na konferencji prasowej skład swojej nowej Rady Ministrów. Po tej prezentacji należałoby powiedzieć, „jaki jest rząd każdy widzi”. Na pewno nie jest to rząd na trudne czasy jak kilkakrotnie stwierdził Premier Tusk i jest to w najwyższym stopniu niepokojące, bo przecież te ciężkie czasy nie tylko nadchodzą, a wręcz łomoczą do naszych drzwi.
2. Zacznijmy od guru od spraw finansów, czyli ministra Rostowskiego. Tusk się do niego nie tylko przyzwyczaił, ale także uwierzył, że ustrzeże on nasze finanse od poważnego kryzysu. Na razie mu się to udaje, tylko niestety „greckimi” metodami, czyli ukrywaniem na różne sposoby prawdziwego naszego stanu finansów publicznych. To ciągłe zamiatanie pod dywan, a więc ukrywanie długów w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, ochronie zdrowia, zabieranie pieniędzy na ogromną skalę z funduszy celowych, a jak trzeba w końcówkach roku to także transakcje swapowe na długu i sztuczne umacnianie złotego, aby tylko ten oficjalny dług, nie przekroczył kolejnych progów ostrożnościowych. Najbardziej jaskrawym rezultatem tych wszystkich „kantów” było ogłoszenie w październiku tego roku, że dług publiczny w relacji do PKB na koniec 2010 roku wyniósł dokładnie 54.9% co oznacza, że był 0,1% niższy od progu ostrożnościowego w wysokości 55% PKB. Tyle tylko, że tak dalej się już nie da, bo ostatnie rozstrzygnięcia unijne w postaci tzw. sześciopaku dają Komisji Europejskiej możliwości wglądu w dane podstawowe zbierane przez ministrów finansów i urzędy statystyczne krajów członkowskich.
3. Po totalnej krytyce ministra Grabarczyka za „osiągnięcia” w resorcie infrastruktury można było przypuszczać, że w tej dziedzinie wreszcie pojawi się fachowiec, który pokaże jak się buduje drogi i modernizuje koleje, zwłaszcza w sytuacji, kiedy pierwszy raz od wielu lat są spełnione dwa warunki takiego szybkiego budowania i modernizowania. Jest oprzyrządowanie prawne (ustawy pozwalające przygotowywać tereny pod to budowanie i pozwalające równie szybko wyłaniać wykonawców), a także środki finansowe głównie z budżetu UE. Niestety szefem resortu został Sławomir Nowak, politolog i sprawny PR-owiec, ba chwalca Premiera Tuska przypisujący mu wręcz cechy boskie. Na pewno nie jest to fachowiec od budowy dróg i modernizacji kolei, chyba, że z tymi inwestycjami rząd Tuska zamierza powoli kończyć, ze względu na brak pieniędzy krajowych.
4. Niespodziewana nominacja posła Gowina na Ministra Sprawiedliwości, przy całym do niego szacunku za dotychczasową postawę w dyskursie publicznym, jest wręcz zaproszeniem dla niego o porażkę. Dostaje do kierowania wręcz zrewoltowany resort, gdzie sędziowie i prokuratorzy ze względów płacowych, co i rusz ogłaszają strajki włoskie i inne formy protestu, domagając się znaczących podwyżek płac. Tyle tylko, że stan budżetu w najbliższych latach o takich podwyżkach wręcz nie pozwala marzyć. Ba Gowin ma być odpowiedzialny za deregulację w gospodarce, a wszystkie instrumenty pozwalające na przygotowanie takich aktów prawnych, znajdują się w resorcie gospodarki, a nie w resorcie sprawiedliwości.
5. Resort skarbu dostaje człowiek, który niedawno był jeszcze zaledwie doradcą we frakcji w Parlamencie Europejskim, resort edukacji po nieszczęsnej minister Hall, jej dotychczasowa zastępczyni a więc także odpowiedzialna za to, co w tej dziedzinie się do tej pory działo, a rozgardiasz w resorcie zdrowia ma posprzątać człowiek, który przez parę miesięcy miał pomagać wykluczonym tylko nikt nic o tym do tej pory nie słyszał. Wydaje się, że nie jest to, więc rząd na trudne czasy, ale raczej ekipa składająca się z ludzi w pełni zależnych od Tuska, potwierdzająca tezę, że Tusk każdego nawet swojego stałego krytyka może awansować (Gowin) i każdego nawet najmocniejszego w Platformie, strącić w niebyt (marszałek Schetyna). Tym składem rządu, Premier Tusk twórczo rozwinie teorię zderzaków Prezydenta Wałęsy i będzie je chyba jeszcze szybciej zmieniał, pokazując jak świetny i rzutki jest car tylko bojarzy nie nadążają.
Zbigniew Kuźmiuk
Wielka Brytania poza UE? 10 mitów o negatywnych konsekwencjach opuszczenia Wspólnoty Mimo liberalizacji światowej gospodarki i usuwania muru celnego w handlu, Unia Europejska pozostaje niedemokratyczna, protekcjonistyczna, centralistyczna i nieprzeciętnie zbiurokratyzowana – pisze w swoim raporcie „Ostateczny plan B. Pozytywna wizja niepodległej Brytanii poza Unią Europejską” David Campbell Bannerman, eurosceptyczny eurodeputowany z brytyjskiej Partii Konserwatywnej, wcześniej działający w Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii. Według autora raportu, Unia Europejska stworzyła górę biurokratycznych przepisów zmuszających kraje członkowskie do znacznego obciążenia przedsiębiorców, a często do niszczących interwencji w życie obywateli. To nie jest model brytyjski, lecz kontynentalny, który faworyzuje państwową kontrolę kosztem wolności osobistej.
Plan A, czyli członkostwo Wielkiej Brytanii w UE, powoduje, że Wielka Brytania płaci 48 mln funtów dziennie opłat członkowskich i musi zmagać się z ponad 100 tysiącami unijnych regulacji, oraz prowadzi do tego, że co najmniej połowa praw pochodzi z Brukseli. Według sondażu z lipca br., aż 57 procent Brytyjczyków uważa, że Unia ma negatywny wpływ na ich kraj, a inny sondaż z sierpnia br. wskazuje, że 52 procent Brytyjczyków chce opuścić Eurokołchoz.
Natomiast plan B proponuje, by Wielka Brytania miała proste relacje z Unią Europejską poprzez podpisanie dwustronnej umowy o wolnym handlu. Takie porozumienie daje dostęp handlowy do rynku, ale bez nadbudowy w postaci wysokich kosztów członkostwa, politycznej kontroli Brukseli i ciężaru regulacji.
Obalenie mitów Eurodeputowany Campbell Bannerman obala mity o negatywnych konsekwencjach ewentualnego opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię.
Mit 1: „W wyniku opuszczenia Unii Wielka Brytania straci 3 miliony miejsc pracy”.
W rzeczywistości po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię Bruksela będzie zainteresowana podpisaniem umowy o wolnym handlu, bo w przeciwnym wypadku groziłaby jej utrata 4 milionów miejsc pracy, podczas gdy Wielka Brytania w takiej sytuacji straciłaby mniej, bo 3 miliony miejsc pracy. Nawet traktat lizboński (art. 50) mówi, że UE, powinna zawrzeć umowę o wolnym handlu z państwem, które opuści Unię.
Mit 2: „Wielka Brytania zostanie wyłączona z handlu z Unią przez taryfy celne”.
W rzeczywistości Unia jest zainteresowana wolnym handlem. Aktualnie UE ma umowy wolnohandlowe z 53 krajami świata, pracuje nad 74 nowymi, a z 12 kolejnymi państwami negocjacje mają się rozpocząć, więc będzie zainteresowana podpisaniem takiego porozumienia także z Wielką Brytanią.
Mit. 3: „Wielka Brytania nie może przetrwać gospodarczo poza UE w świecie bloków handlowych”.
W rzeczywistości duże światowe gospodarki, takie jak na przykład Japonia, nie są uczestnikami żadnego bloku handlowego i świetnie sobie radzą zarówno w handlu, jak i inwestycjach. Z kolei Unia ma bardzo słaby wzrost gospodarczy i z tego powodu jej znaczenie na świecie ciągle maleje. Według prognoz, w 2020 roku udział UE w światowym PKB wyniesie zaledwie 15 procent, podczas gdy w 1980 roku było to 36 procent. Unia Europejska jest dla Wielkiej Brytanii raczej krępującym gorsetem, a nie machiną wspierającą rozwój. Takie kraje jak Norwegia czy Szwajcaria są poza Eurosojuzem, a eksportują na osobę więcej niż Wielka Brytania. A największym inwestorem w Zjednoczonym Królestwie nie jest żaden kraj UE, lecz USA.
Mit 4: „UE idzie w kierunku przyjętym przez Wielką Brytanię, zmniejszając regulacje i biurokrację”.
W rzeczywistości unijne regulacje są niemal nieusuwalne. Zaledwie 10 procent brytyjskiego PKB to handel z UE, podczas gdy unijne regulacje uderzają w 100 procent brytyjskiej gospodarki. W 2010 roku think tank Open Europe podał, że unijne regulacje tylko od 1998 roku kosztowały Wielka Brytanię 124 miliardy funtów. Niezależne badania podają, że członkostwo Wielkiej Brytanii w UE kosztuje ją od 4 do 10 procent PKB. Z kolei organizacja Sojusz Podatników w 2009 roku podała, że członkostwo w Unii kosztuje Zjednoczone Królestwo astronomiczna sumę aż 118 miliardów funtów rocznie.
Mit 5: „Jeśli Wielka Brytania opuści UE, to i tak będzie musiała płacić jej miliardy i wprowadzać wszystkie jej regulacje, ale już bez współdecydowania o tym”.
W rzeczywistości to właśnie teraz, w ramach UE, Wielka Brytania ma niewiele do powiedzenia, a jako niepodległe, suwerenne państwo będzie miała znacznie większą siłę głosu. Dla przykładu: w związku z porozumieniami handlowymi z UE Szwajcaria płaci niecałe 600 milionów franków rocznie, zaś gdyby była członkiem UE, kosztowałoby ją to 3,4 miliarda franków.
Mit 6: „UE ma pozytywny wpływ na brytyjską gospodarkę”.
W rzeczywistości takie gałęzie brytyjskiej gospodarki jak rybołówstwo, rolnictwo, usługi pocztowe czy produkcja towarów już zostały zniszczone przez uczestnictwo Wielkiej Brytanii w UE. Na przykład Wielka Brytania traci wiele miejsc pracy w związku z wdrożeniem unijnej dyrektywy o menadżerach alternatywnych funduszy inwestycyjnych, która powoduje ucieczkę kapitału za granicę, uderzając w usługi finansowe, stanowiące 12 procent gospodarki i przynoszące 15 procent wpływów z podatku dochodowego.
Mit 7: „UE przyniosła Europie pokój”.
W rzeczywistości to zdominowany przez USA Sojusz Północnoatlantycki wraz z demokracją parlamentarną utrzymują w Europie pokój. Oba te czynniki są podkopywane przez UE. Z kolei to właśnie wtrącanie się UE pomogło rozpocząć wojnę w byłej Jugosławii, która pochłonęła 100 tysięcy ofiar.
Mit 8: „W wyniku opuszczenia UE Wielka Brytania straci istotne bezpośrednie inwestycje zagraniczne”.
W rzeczywistości przyczyną inwestycji w Wielkiej Brytanii nie jest członkostwo w UE, lecz bliskie relacje z USA, posługiwanie się językiem angielskim, dobrze rozwinięta infrastruktura telekomunikacyjna oraz transportowo-logistyczna czy stabilne środowisko społeczne.
Mit 9: „Będąc poza UE, Wielka Brytania straci wpływy na świecie”.
W rzeczywistości Wielka Brytania ma wystarczające wpływy dzięki członkostwu w G20, G8, stałemu członkostwu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz udziale w MFW i WTO. Wielka Brytania, szósta, co do wielkości gospodarka świata (pod rządami UE jeszcze w tym roku ma przegonić ją Brazylia), jest także sercem Wspólnoty Narodów (Commonwealth), zrzeszającej 54 państwa. A to właśnie UE umniejsza znaczenie Zjednoczonego Królestwa, żądając, by kraje członkowskie mówiły jednym głosem. Z kolei unijne regulacje osłabiają gospodarkę. Natomiast Europejska Służba Działań Zewnętrznych umniejsza znaczenie krajowej dyplomacji.
Mit 10: „Zgodnie z prawem, Wielka Brytania nie może opuścić UE”.
W rzeczywistości technicznie Wielka Brytania może opuścić Unię w jeden dzień poprzez odwołanie ustawy o Wspólnotach Europejskich uchwalonej przez brytyjski parlament w 1972 roku wraz z legislacją zmieniającą. Poza tym gdyby Brytyjczycy opowiedzieli się w referendum przeciwko członkostwu, to rządzący musieliby uszanować ten akt ich woli. Natomiast niezależnie od unijnego prawa to brytyjski parlament, jako najwyższa władza w Wielkiej Brytanii zadecyduje, w jaki sposób i kiedy kraj może opuścić UE. Szkoda, że jak do tej pory nie znalazł się równie odważny polski europoseł, który przedstawiłby plan B dla Polski poza Unią… Tomasz Cukiernik
Małkowski i Popiełuszko. Legendy walki o niepodległość Publikujemy fragment wywiadu-rzeki z ks. Stanisławem Małkowskim, legendą polskiej walki o wolność, najbardziej znanym spośród żyjących księży – opozycjonistów. Jako student Uniwersytetu Warszawskiego x. Małkowski brał udział w strajkach w marcu 1968 roku, za co został usunięty z Wydziału Filozofii UW. Od lat 70. XX w. współpracował z Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela i Komitetem Obrony Robotników oraz czołowymi przywódcami polskiej opozycji m. in. Andrzejem Czumą, Leszkiem Moczulskim, Wojciechem Ziembińskim, Adamem Michnikiem i Jackiem Kuroniem. Przyjaźnił się z błogosławionym ks. Jerzym Popiełuszką (fragment wspomnień x. Małkowskiego na temat zamordowanego kapłana poniżej).
NCZ!: Kiedy Ksiądz po raz pierwszy spotkał albo usłyszał o księdzu Jerzym Popiełuszce? X. MAKŁKOWSKI: Znajomość z księdzem Jerzym, obecnym błogosławionym, rozwijała się stopniowo, prowadząc do współpracy i przyjaźni. Zaczęło się od sporadycznych kontaktów kleryckich, gdy wyszedł z wojska po dwuletniej służbie w jednostce kleryckiej. Miał opinię kleryka niezłomnego, z charakterem, umiejącego sprostać tym wyzwaniom, jakie w postaci różnych represji i nacisków, a także propozycji współpracy agenturalnej były kierowane wobec kleryków-żołnierzy. Ja widziałem Go jako człowieka skromnego, prostego, w sensie fizycznym nawet drobnego, kruchego, natomiast duchem mocnego, o dużym poczuciu honoru, godności osobistej. Dobra opinia szła za nim od czasu służby wojskowej. Wiedziałem, że pochodzi ze skromnej rodziny wiejskiej z Podlasia. Może chodziliśmy na jakieś wspólne wykłady w seminarium, chociaż był dwa lata wyżej ode mnie. Ja wtedy uczęszczałem na zajęcia trzeciego roku – On trafił na piąty po powrocie z wojska. Wyświęcony był dwa lata wcześniej niż ja, w 1972 roku. W tym okresie ani nie mieszkałem z nim w jednym pokoju, ani nie prowadziłem żadnych dłuższych rozmów. Przypominam sobie modlitwy w intencji Jego zdrowia, gdy było ono zagrożone i klerycy podjęli taką intencję. Później, gdy już zostałem księdzem, pamiętam działalność ruchu Wiara i Światło, nazwanego potem „ruchem muminków”. Wspólnoty muminków powstały najpierw we Wrocławiu, potem w Warszawie. Tworzyły się pod koniec lat 70. Opiekunami byli moi znajomi i młodzież z warszawskiego KIK-u. W każdym razie spotkania muminków odbywały się w domach, a później już w kaplicach i salach parafialnych. Połączone były z modlitwą i Mszą Świętą. Kończyły się kolacją. Poproszono mnie, żebym został nieformalnym kapelanem muminków. Chętnie się zgodziłem. Taką propozycję otrzymał też ksiądz Jerzy Popiełuszko. Zetknęliśmy się podczas jakiegoś spotkania z biskupem Władysławem Miziołkiem. Ksiądz Jerzy stał obok biskupa, ja trochę dalej. Biskup zawsze bardzo życzliwie traktował księdza Jerzego. Podobnie biskup Zbigniew Kraszewski. W postawie tych dwóch biskupów ksiądz Jerzy miał zrozumienie, szacunek i oparcie. Jednak z powodu różnych swoich zajęć nie mógł się w ruch muminków w pełni zaangażować, tak jak Mu proponowano. Ja pozostałem w ruchu, potem już inni księża się pojawili. I tak do roku 1990-1991, czyli przeszło 10 lat. W latach 70. z księdzem Jerzym spotykałem się też sporadycznie, gdy był wikariuszem w różnych parafiach. Częstsze spotkania, jak i zaproszenia ze strony księdza Jerzego, abym wygłosił prelekcje na temat obrony życia dzieci poczętych do studentów medycyny, pojawiły się, gdy pracował, jako duszpasterz akademicki i kapelan średniego personelu służby zdrowia. Zapraszał mnie do kościoła św. Anny, tam Go odwiedzałem i połączyła nas sprawa obrony życia dzieci poczętych. Zrozumienie i troska z Jego strony bardzo mnie ujęły. Później, gdy znalazł się od maja 1980 roku u św. Stanisława Kostki, został bardzo życzliwie przyjęty przez ówczesnego proboszcza, księdza prałata Teofila Boguckiego. Ksiądz Bogucki wspierał ruch obrony życia „Gaudium Vitae”, którego byłem współzałożycielem. Moje odwiedziny u księdza Teofila Boguckiego łączyłem też zwykle z wizytą u księdza Jerzego. Latem 1983 roku ksiądz Jerzy zaproponował mi współpracę w parafii św. Stanisława Kostki. Ksiądz prałat Bogucki to zaproszenie potwierdził. Powierzono mi Msze Święte w niedziele o 19.00. Słynne Msze za Ojczyznę w ostatnią niedzielę miesiąca kilkakrotnie z księdzem Jerzym koncelebrowałem. Ksiądz Bogucki wprawdzie sam był ich inicjatorem, ale szybko przekazał prowadzenie tych mszy księdzu Jerzemu. Wiedział oczywiście, że ks. Jerzy włączył się w ruch solidarnościowy, zaproszony do niego w sierpniu 1980 roku, gdy tworzyła się „Solidarność”, przez hutników z Huty Warszawa. Podjął tę posługę. Przyznam, że wtedy trochę patrzyłem na niego, jako na takiego nowicjusza w sprawach „Solidarności” i opozycji antykomunistycznej w Polsce. Moje własne doświadczenia, gdy chodzi o kontakty z opozycją zarówno KOR-owską, jak i Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela, były przecież znacznie wcześniejsze i intensywniejsze. Tak samo moje wejście na solidarnościowy grunt było odrobinę wcześniejsze. Dokonało się poprzez wyjazd do Stoczni Gdańskiej w czasie sierpniowego strajku w 1980 roku. W każdym razie obserwowałem odważne, dzielne i konsekwentne poczynania księdza Jerzego w duchu służby kapłańskiej. Widziałem też i rozumiałem, że ta opozycyjna działalność była prowadzona wyraźnie na zaproszenie z tamtej, solidarnościowej strony i odbywała się za pozwoleniem księdza prymasa Wyszyńskiego. Po okresie sporadycznych odwiedzin w parafii św. Stanisława Kostki nasza bardziej intensywna współpraca nawiązała się dopiero w lecie 1983 roku. Z tej współpracy wynikło coś więcej niż koleżeństwo. Można powiedzieć o przyjaźni i mam poczucie, że ta przyjaźń rośnie po męczeńskiej śmierci księdza Jerzego. Dalsza moja posługa kapłańska pozostawała i pozostaje w duchu współpracy z księdzem Jerzym, chociaż On już jest z drugiej strony, po swoim męczeństwie. Odczuwałem pewne sygnały jakby z Jego strony, z nieba, że aprobuje mnie, jako współpracownika i przyjaciela i chce, żebym jakoś kontynuował Jego posługę. Właśnie w duchu kontynuacji posługi księdza Jerzego włączyłem się w obronę krzyża na Krakowskim Przedmieściu, sądząc, że ksiądz Popiełuszko duchowo jest tam obecny i chce, żebym w sensie widzialnym Go reprezentował.
Jak Ksiądz postrzegał przedsięwzięcia prowadzone przez księdza Jerzego? W jaki sposób ksiądz Jerzy podchodził do tych przedsięwzięć? Szeroko je uzgadniał czy raczej był indywidualistą w różnych swoich projektach? Uważał, że skoro Msza Święta za Ojczyznę jest Jemu powierzona, to On jest za nią odpowiedzialny, On powinien przygotować homilię, powinien organizować oprawę artystyczną. Inni księża przyłączali się do koncelebry sami. Nie było tak, że ksiądz Jerzy mówił: to teraz ty prowadź, ty powiedz homilię. W pewnym sensie były to msze autorskie, choć organizowane spontanicznie. Ale poparte szerokimi kontaktami, jakie ksiądz Jerzy umiał nawiązać z bardzo różnymi ludźmi. Umiał wybrać pośród nich prelegentów, umówić się z aktorami, powierzyć im jakieś śpiewy i recytacje. Także, jako organizator i taki przyjaciel ludzi z różnych środowisk, wreszcie inspirator spisywał się świetnie. Wielu ujęła ta Jego prostota, łatwość w kontakcie i taka duża odpowiedzialność za to dzieło, które zostało Jemu powierzone. Wykazywał zarazem głęboką pokorę. Miał poczucie, że to zadanie Go przerasta, bo przecież w pewnym okresie właśnie te żoliborskie Msze za Ojczyznę stały się najbardziej znanym i docenianym znakiem firmowym „Solidarności”, ale zarazem ks. Jerzy czuł, że powinien mu sprostać, nie wycofywać się.
Msze za Ojczyznę stały się swoistym azylem dla opozycji oraz jedynym miejscem w Polsce, gdzie można było otwarcie wyrazić swój sprzeciw wobec socjalistyczno-komunistycznej władzy. Jak były traktowane przez opozycję, ludzi nastawionych patriotycznie? To, że opozycja nie jest monolitem, zacząłem zauważać dopiero po męczeństwie księdza Jerzego. Wcześniej jakoś nie zwracałem uwagi na te podziały. Najbardziej znani opozycjoniści jakoś nie eksponowali swojej obecności na tych mszach, o ile pamiętam, jeżeli w ogóle tam byli. Natomiast tłumnie przybywali zwykli ludzie z całej Polski, z bardzo różnych stron. Widzieć ich wszystkich razem – to było to takie piękne odczucie. Stojąc i modląc się tam w te ostatnie niedziele miesiąca, mieliśmy pewność, że tutaj jesteśmy wolni, tutaj słowo Bożej prawdy podnosi nas na duchu, karmi, budzi nadzieję. Taki nastrój uniesienia, religijnego i patriotycznego, czasem bardziej patriotycznego, czasem bardziej religijnego, czasem jednego i drugiego łącznie, nam się udzielał. Bardzo różni ludzie przychodzili na te uroczystości, a ksiądz Jerzy ich wszystkich przygarniał, akceptował, ale Msze Święte odprawiał przecież, jako kapłan, a nie działacz społeczny czy polityczny.
Czy ksiądz Jerzy w rozmowach z Księdzem jakoś opisywał, przedstawiał zainteresowanie władz, zainteresowanie służb Jego osobą? Czy obawiał się komunistów? Czy miał poczucie zagrożenia? Robił swoje, chociaż wyraźnie czuł się osaczony i zdawał sobie sprawę z działań, jakie przeciwko Niemu podejmowali komuniści. Interesował się na przykład techniką, którą się posługiwali esbecy przeciwko Niemu czy innym działaczom. Chętnie o tym mówił i ja Go słuchałem, ale mnie to akurat mało interesowało. Sądziłem, że te wszystkie pomysły ubeckie są po to, aby „figuranta” zaabsorbować, żeby wzbudzić niepokój, zainteresowanie sprawami w gruncie rzeczy nieistotnymi – po prostu moim zdaniem ubecji chodziło przede wszystkim o rozbudzenie paranoicznych podejrzeń. Starałem się to ignorować. Z drugiej strony byłem już wcześniej inwigilowany, choć w znacznie mniejszym stopniu i nie tak ostentacyjnie jak ksiądz Jerzy, więc nie dziwiłem się temu Jego zainteresowaniu i temu przejęciu rosnącym zagrożeniem Jego osoby. Ja nie doświadczałem takiego zagrożenia jak on. Bardzo Mu współczułem, ale nie wiedziałem, w jaki sposób mógłbym Mu pomóc, tym bardziej, że wielu działaczy „Solidarności” gromadziło się koło Niego, co tworzyło pozór bezpieczeństwa. Miał ochronę. W tej ochronie znaczącą postacią stał się Waldemar Chrostowski, do którego ksiądz Jerzy miał duże zaufanie – wbrew ostrzeżeniom, jakie kierowali do Niego różni ludzie. Waldemar Chrostowski, zwłaszcza w ostatnim okresie, był ciągle obecny blisko księdza Jerzego, więc koledzy, którzy odwiedzali księdza Jerzego, siłą rzeczy widzieli Chrostowskiego. Chrostowski przywoził księdza Jerzego, wchodził z nim na jakiejś spotkanie, uczestniczył w jakiejś rozmowie. Szybko wyszedł z roli kierowcy czy ochroniarza Jerzego i stał się kimś w rodzaju asystenta księdza Jerzego, wtrącając się we wszystkie sprawy. Koledzy księdza Jerzego mówili mi, że postawa Chrostowskiego wzbudzała ich nieufność, uważali Go za człowieka nieszczerego i ostrzegali księdza przed nim. Ksiądz Jerzy dosyć długo tych ostrzeżeń nie przyjmował. Natomiast, gdy w końcu ksiądz Jerzy zaczął się niepokoić i podejrzewać, czy Chrostowski nie działa przypadkiem na Jego szkodę, to wtedy ubecy, jak wiadomo, zastosowali manewr operacyjny w postaci uwiarygodnienia Chrostowskiego przez podpalenie jego mieszkania. Ksiądz Jerzy uznał, że skoro nieznani sprawcy – w domyśle ubecy – podpalili Chrostowskiemu mieszkanie, to on nie może być ich człowiekiem. I nawet przyjął go do swojego mieszkania na jakiś czas. Ubecja wygrała tę sprawę podwójnie: rozproszyli nieufność księdza Jerzego i sprawili, że Chrostowski był Mu jeszcze bliższy niż poprzednio.
A czego, według oceny Księdza, władze komunistyczne najbardziej obawiały się w działalności księdza Jerzego? Co było takim najbardziej niepokojącym elementem działań, który doprowadził w końcu do decyzji o Jego zamordowaniu? Tak samo wtedy, w latach PRL-u, jak i dzisiaj, w latach III RP, władze boją się prawdy głoszonej konsekwentnie, odważnie, z mocą Słowa Bożego i społeczną akceptacją. Akceptacją ze strony tych ludzi, których słowo prawdy gromadzi, jednoczy, solidaryzuje, pobudza sumienie, budzi honor, wyzwala i daje poczucie wolności. Tak działo się z licznymi ludźmi, którzy wspólnie gromadzili się na Mszach Świętych za Ojczyznę. I to było dla ówczesnych władz i esbeków zagrożeniem. Zagrożeniem dla systemu zła i kłamstwa, systemu bezbożnego i nieludzkiego zarazem… Książka do kupienia w wersji elektronicznej (tutaj) oraz w ciągu kilku dni w wersji papierowej (tutaj)Tomasz Sommer (wieloletni redaktor naczelny tygodnika NCZ!) oraz Rafał Pazio (dziennikarz NCZ! oraz działacz społeczny znany m.in. ze starań o upamiętnienie życia i śmierci zamordowanego przez SB w 1989r. ks. Sylwestra Zycha) wysłuchali i spisali nie tylko historię życia x. Małkowskiego ale prawie połowę książki poświęcili sprawom współczesnym m.in. obronie krzyża na Krakowskim Przedmieściu, problemowi lustracji księży, relacjom władza państwowa – Kościół itp. Książka w wersji elektronicznej. Rafal Pazio
Moody´s ostrzega... Belka “się dziwi”... [wersja sprawy ulizana, czyli nadająca się do druku... MD]...tylko jeden Merrill Lynch ma w kontraktach na instrumenty pochodne blisko 75 bln USD, z czego 71 proc., czyli 53 bln USD, przerzucił do Bank of America. Dla porównania - cały światowy PKB wycenia się na 60 bln USD.
Małgorzata Goss http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111116&typ=po&id=po23.txt
Władze Komisji Nadzoru Finansowego i Narodowego Banku Polskiego forsują pomysł, aby polscy podatnicy i przyszli emeryci odkupili od zagranicznych banków-matek opuszczone przez nie banki-córki. Jednak wbrew zapewnieniom o świetnej kondycji sektora bankowego w naszym kraju agencja Moody´s prognozuje, że banki w Polsce za chwilę popadną w kłopoty. Włoski właściciel Pekao SA poinformował wczoraj o wysokich stratach, a to nie wróży najlepiej jego polskiej spółce. Gigantyczną stratę 10,6 mld euro po trzech kwartałach ogłosił największy włoski bank UniCredit, właściciel Pekao SA, jednego z dwóch największych banków na polskim rynku. Aby sprostać wymogom kapitałowym wprowadzonym w Unii Europejskiej, włoski kolos potrzebuje dokapitalizowania na kwotę 7,5 mld euro, a według części analityków - nawet 13 mld euro. Bank zrezygnował z wypłaty akcjonariuszom dywidendy, zapowiedział też zwolnienie 5 tys. 200 pracowników ze swoich placówek we Włoszech oraz rezygnację z inwestycji na Ukrainie i w Kazachstanie, które wygenerowały prawie 9-miliardowe straty. Od początku kryzysu akcje banku straciły na wartości blisko 90 procent. Obecnie wartość banku niewiele przewyższa jego wartość księgową. Wczoraj dwukrotnie zawieszano obrót akcjami UniCredit, a w międzyczasie akcje traciły nawet do 10 procent. Na domiar złego UCI ma w portfelu sporo ryzykownych obligacji zadłużonych krajów euro, w tym obligacji włoskich na blisko 50 mld euro.
Bankowe perpetuum mobile W reakcji na straty włoskiego giganta agencja Moody´s natychmiast zmieniła perspektywę ratingu polskiego sektora bankowego ze stabilnej na negatywną. Jako formalny powód decyzji podała niekorzystne zmiany w otoczeniu polskich banków, słabe perspektywy gospodarki i niestabilność w strefie euro. Wprawdzie Moody´s stwierdził dyplomatycznie, że obniżenie perspektywy polskich banków wynika z "ogólnie złej sytuacji", ale koła finansowe wiedzą, że nic nie dzieje się przypadkiem, a właściwym powodem decyzji jest ogłoszenie strat przez UniCredit - podkreśla Jerzy Bielewicz, finansista, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Zaskoczenie decyzją Moody´s manifestowali wczoraj w mediach prezes NBP Marek Belka oraz szef KNF Andrzej Jakubiak. - Ta decyzja nie znajduje uzasadnienia w kondycji sektora bankowego w Polsce. To dla nas zaskoczenie - powiedział Jakubiak. - Myślę, że wynika ona z ogólnej obawy o to, że sytuacja jest niepewna, więc agencje zachowują daleko idącą ostrożność - dodał. Także zdaniem prezesa Belki decyzja Moody´s jest zdumiewająca. [można zauważyć, że to raczej bezczelność p. Belki jest zdumiewająca. M. Dakowski] . W ocenie szefa NBP, nie wynika ona z kondycji sektora bankowego w Polsce, lecz z trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się banki europejskie. - Ostatnie decyzje Rady Europejskiej zobowiązują europejskie banki do znacznego podniesienia współczynników kapitałowych, co może skutkować obniżeniem ich skłonności do rozszerzania akcji kredytowej w Polsce - powiedział Belka. Podał, że ponad połowa krótkoterminowego finansowania naszych banków przez ich zagraniczne spółki-matki ma w przyszłym roku termin zapadalności, a potem trzeba będzie od nowa negocjować warunki finansowania. Tymczasem banki-matki są obecnie same w kłopotach, więc z dostarczeniem finansowania będzie problem. To może się przełożyć, zdaniem Belki, na obniżenie cen akcji banków w Polsce. - Polska nie jest przygotowana na sytuację "osierocenia" banków w Polsce przez ich zagraniczne banki-matki - uważa prezes NBP. Zdaniem Janusza Szewczaka, głównego ekonomisty SKOK, zaskoczenie obniżką perspektywy ratingowej sektora bankowego po stronie szefów banku centralnego i organów nadzoru nad rynkiem finansowym dowodzi tego, że nie mają oni pełnej informacji, co faktycznie dzieje się w sektorze bankowym w naszym kraju. - KNF powinna przeprowadzić zaostrzone stress-testy w bankach, na wzór tych, jakie wprowadziła Komisja Europejska. Obecnie nadzór finansowy bazuje na danych dostarczonych przez same instytucje bankowe, więc dowie się o problemie dopiero wtedy, gdy zbankrutuje jakiś bank - ostrzega Szewczak.
Czyszczenie kieszeni W Polsce, jako główne remedium na kryzys w sektorze bankowym forsowana jest "repolonizacja banków", tj. wykup banków będących córkami zagranicznych instytucji przez polskie instytucje finansowe, np. przez PKO BP, PZU SA, OFE, a nawet Narodowy Bank Polski oraz Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Przypomnijmy, że banki komercyjne w Polsce powstały u progu lat 90. przez podział NBP, a następnie zostały sprzedane za grosze wraz z pieniędzmi bankom zagranicznym. Za ponownym ich wykupieniem opowiada się m.in. prezes KNF Andrzej Jakubiak oraz szef banku centralnego Marek Belka. Tymczasem niezależni ekonomiści ostrzegają, że może to być kolejna próba przerzucenia ogromnych strat powstałych w globalnym systemie finansowym na barki polskich obywateli, podatników, depozytariuszy i emerytów. Ostatnio Bloomberg poinformował o najnowszym pomyśle bankierów, swoistym perpetuum mobile, który może zupełnie wyczyścić nasze kieszenie. Polega on na tym, że duży globalny bank inwestycyjny przenosi swoje toksyczne aktywa zależnych od niego banków komercyjnych, lokując je w pozycjach pozabilansowych. W efekcie ryzyko strat i związane z tym podwyższenie zabezpieczenia toksycznych instrumentów przechodzi na spółkę-córkę. Bankierzy mogą bez ryzyka strat produkować nowe instrumenty pochodne w dowolnych ilościach. Operację taką wykonał Merriill Lynch wobec swojej spółki zależnej - Bank of America, któremu w rezultacie może grozić upadłość. Podobne operacje ma na swoim koncie inny globalny bank inwestycyjny JP Morgan. Perfidia nowego pomysłu bankierów polega na tym, że podejmowane przez polityków próby ratowania depozytów swoich wyborców w takim "nafaszerowanym" derywatami banku komercyjnym prowadzą automatycznie do pokrywania strat banków komercyjnych na instrumentach pochodnych. Oczywiście z pieniędzy podatników. Właśnie FED wraz z amerykańskim nadzorem bankowym analizują cały ten mechanizm przerzucania przez banki komercyjne strat na derywatach na nieświadomych niczego depozytariuszy zależnych banków komercyjnych. Bloomberg informuje, że tylko jeden Merriill Lynch ma w kontraktach na instrumenty pochodne blisko 75 bln USD, z czego 71 proc., czyli 53 bln USD, przerzucił do Bank of America. Dla porównania - cały światowy PKB wycenia się na 60 bln USD. - Wartość toksycznych instrumentów pochodnych ukrytych w pozycjach pozabilansowych banków, także tych w Polsce, jest wielokrotnie wyższa niż sam bilans. Kupując czy też odkupując banki, trzeba się liczyć z "trupami w szafie" - ostrzega Jerzy Bielewicz. W reakcji na ujawnianie kolejnych oszustw finansowych wielu Amerykanów przenosi pieniądze z banków do unii kredytowych (odpowiedników polskich SKOK-ów), w obawie utraty oszczędności. - Według oficjalnych danych, jakimi dysponujemy, zjawisko dotyczy już 650 tys. Amerykanów, którzy przenieśli do unii kredytowych blisko 6,5 mld USD, i ten proces trwa - podaje Janusz Szewczak. Małgorzata Goss
Sąd dał wiarę oprawcy
http://niezalezna.pl/19139-sad-dal-wiare-oprawcy
To niewyobrażalne! Brutalnie skatowany przez policjanta uczestnik Marszu Niepodległości został w trybie przyspieszonym skazany za... pobicie funkcjonariusza. Dziennikarze "Gazety Polskiej Codziennie”, jako pierwsi dotarli do pobitego Dotarliśmy do pobitego przez policjanta w cywilu uczestnika Marszu Niepodległości. Film z Danielem Klocem bitym i kopanym w twarz umieszczony przez jednego z blogerów w sieci zbulwersował Polaków. Na wideo widać idących spokojnie kilkoro młodych ludzi. Wśród nich jest Kloc, który wraz z kolegami przyjechał do Warszawy z Obornik Śląskich, by uczcić Święto Niepodległości. Gdy grupa wracała już z Placu Konstytucji do autokaru, pojawili się policjanci w cywilu, którzy rzucili się na nich. Dziennikarze „Gazety Polskiej Codziennie” dotarli do pobitego. Mężczyzna przebywa na zwolnieniu lekarskim. Jest z zawodu kierowcą. Jego szef boi się posadzić go za kółkiem. Przyjechałem na marsz, bo dużo o nim słyszałem. Chciałem zobaczyć jak wygląda. Zachowywałem się spokojnie. Nikogo nie atakowałem. To policjanci rzucili się na nas. To co widać na filmie w internecie to prawda ─ powiedział nam Kloc. ─ Gdy usłyszałem krzyk >>Stać! Policja!<< zatrzymałem się ─ wyjaśnił. ─ Wtedy policjant w cywilu dopadł do mnie, obezwładnił gazem i bił po całym ciele ─ relacjonował Kloc. Po odwiezieniu na komisariat mężczyznę sądzono w trybie przyspieszonym. Sąd nie usłuchał wyjaśnień pobitego. Dał wiarę zeznań funkcjonariusza, który bił Kloca i innym policjantom, którzy nie wiedzieli, że zdarzenia nagrywał jeden z blogerów. Sąd nie uwzględnił prośby Kloca o uwzględnienie tego nagrania. Skazał mężczyznę na 3 miesiące bezwarunkowego pozbawienia wolności za naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza. O sprawie rozmawialiśmy też z kolegą Kloca, Michałem, który również był na Marszu Niepodległości w Warszawie i nie kryje swego oburzenia na policję. ─ Jest bezkarna. A ludzie i bez tego są rozgoryczeni tym, co się dzieje w kraju ─ dodał. Niezalezna
*Wielkie oszustwa jeszcze większe zdrady* Ślązacy na próżno czekali na obiecany w pisemnym rozkazie *Wojciecha Korfantego* odwołującym powstanie, sygnał do wybuchu powstania, który miał nadejść do 15 maja 1919 r. W kwietniu w ostatniej chwili odwołał on wybuch powstania ogłoszony przez Komitet Wykonawczy P.O.W. W maju nastąpiły aresztowania. Zatrzymano między innymi *Michała Wolskiego *- Prezesa "Sokoła" Śląskich Kółek Śpiewaczych. Przeprowadzane były masowo rewizje np*. J Bądkowskiego* - byłego burmistrza Tarnowskich Gór, *Józefa
Michalskiego*w Wodzisławiu. Żołnierze wpadali na zebrania towarzystw śpiewaczych, "Sokoła i innych stowarzyszeń polskich. Rewizje były przeprowadzane bardzo często nocami, by zwiększyć ich uciążliwość i przestraszyć najbliższą
rodzinę.
*Korfanty się zgadza na powstanie* Pod koniec maja dowiedziano się, że *W.* *Korfanty *jest w Warszawie.
Natychmiast udała się tam ze Śląska delegacja. *Józef Biniszkiewicz* i *Wiktor Rumpfeldt* działacze PPS sympatyzujący z Piłsudskim i *Adam Postrach* z TG "Sokół" spotkali się z *Korfantym* w kawiarni na krakowskim Przedmieściu. W spotkaniu uczestniczyli również księża z poznańskiego *Paweł Pośpiech* i *Józef Kurzawski*. Gdy *Korfanty* znowu wysłuchał o konieczności walki zbrojnej rzekł: *"Nie możecie wytrzymać, to róbcie powstanie i telegrafujcie:
"Ciocia chora, ksiądz zaopatrzy o godzinie...".* Wracając na Śląsk delegacja zatrzymała się w Sosnowcu. Postanowili rozmawiać z *Józefem Dreyzą*, który po wstrzymaniu w kwietniu przez *Korfantego* wybuchu powstania organizowanego przez Komitet Wykonawczy P.O.W. z Bytomia, został namaszczony przez niego na odpowiedzialnego za sprawy wojskowe. Komendanci powiatowi i dowódcy baonów nie mogąc się doczekać walki, jeździli do Sosnowca i naciskali na wydanie rozkazu rozpoczęcia powstania. *Dreyza*, gdy usłyszał w relacji z Warszawy o przyzwoleniu *Korfantego* na rozpoczęcie walk, zwołał na 20 czerwca 1919r. spotkanie komendantów w Piotrowicach.
*Dyplomacja w Paryżu * W połowie czerwca 1919 r. dyplomaci polscy zaczęli w Paryżu ustępować pod naciskiem Anglii i Ameryki, które domagały się przeprowadzenia na Śląsku plebiscytu. Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, że nic więcej nie wytargują. Do Paryża udała się delegacja Śląska. W składzie: *inż. Stanisław Grabianowski* z Katowic i redaktor *Edward Rybarz* z Bytomia - wysłannicy Podkomisariatu bytomskiego oraz *Józef Rymer* z Katowic - delegowany przez Naczelną Radę Ludową (NRL) z Poznania, a który reprezentował również polskie organizacje robotnicze Górnego Śląska. * Grabianowski* i *Rybarz* przerażeni zgodą polskich dyplomatów na plebiscyt powiedzieli Ignacemu Paderewskiemu*: *"Górny Śląsk nie zapomni tego nigdy, tym polskim mężom stanu, którzy zgodzą się na zarządzenie plebiscytu" i natychmiast usłyszeli odpowiedź:, „Jeżeli pada deszcz i biją pioruny, to ja temu nie jestem winien".* Gdy *Rybarz* przekonywał, że uzależnienie ekonomiczne i terror sprawiają, że na Śląsku w ostatnich tygodniach ludzie
boją się już oficjalnie demonstrować polskość, *Paderewski* odpowiedział szczerze: "Panowie! W zagranicznych kołach dyplomatycznych często spotykamy się z zarzutem, że Polacy mają imperialistyczne dążenia i plany. Jest przesąd, przeciwko któremu, zwłaszcza w ostatnich dwóch tygodniach walczyć musieliśmy, a uczyniliśmy to wytężeniem wszystkich sił. W tym kierunku dużo udało nam się zrobić, lecz wątpię, czy to wystarczy, ażeby od Górnego Śląska odwrócić to, co wy nazywacie niebezpieczeństwem, t. j. plebiscyt.". Byli zdruzgotani, wiedzieli, że pomimo znacznej przewagi ludnościowej plebiscyt skończy się krzywdą dla Polski. Trochę otuchy dały im słowa Paderewskiego, które wypowiedział na pożegnanie: "Teraz już musicie jechać, tu już nic nie osiągniecie. Losy będą rozstrzygnięte na miejscu. Gdy przyjedziecie na Górny Śląsk, to tam już będą walki". Wracali z ciężkim sercem tak jak XIX emisariusze, którzy też liczyli na pomoc europejskiej dyplomacji. Cieszyło ich jedynie to, że niektórzy członkowie polskiego przedstawicielstwa widzieli jeszcze ratunek dla Śląska – zbrojne powstanie.
Decyzja o powstaniu Traf chciał, że red. Edward Rybarz wracając z Paryża jechał przez Piotrowice i trafił właśnie na zwołane przez Dreyzę spotkanie mające zadecydować o wybuchu powstania. W zebraniu tym wzięło udział około 40
osób. Obserwatorem z ramienia Komitetu Wykonawczego POW w Bytomiu był Adolf Lampner. Dreyzaprzewodniczył spotkaniu i wygłosił płomienne przemówienie, które zakończył słowami: "Dosyć tego marudzenia! Albo zaczynać z powstaniem albo skończyć z organizacją." Zaczęła się dyskusja. Kapitan Zygmund Pisarski, przysłany z Poznania do pomocy POW, oficer carski, który szybko uciekł ze Śląska do Sosnowca i współpracował z Dreyzą zadawał trudne i dziwne pytania: "Gdy rozpoczniemy wojnę z "Grenzschutzem, to czy uzyskamy aprobatę miarodajnych czynników? Co się stanie, jeśli Poznań nie przyjdzie nam z pomocą? Czy teraźniejszej ogromnej przewadze "Grenzschutzu" zdołamy skutecznie stawić czoła przy naszem niedostatecznym uzbrojeniu? Red. Rybarz zabrał głos. Zdał relację z pobytu delegacji w Paryżu i zakończył swe wystąpienie: "Spodziewałem się, ze powróciwszy na Śląsk zastanę was w walce z "Grenzschutzem" a wy tu przewlekle debatujecie nad pytaniem, czy ruszyć lub nie ruszyć! W Paryżu są zdania, że jedno tylko może uratować Śląsk, to jest akcja zbrojna przeciwko Niemcom. Uważam, że miałem obowiązek wam to powiedzieć." Alfons Zgrzebniok, Józef Buła i Adam Postrach zdecydowanie domagali się rozpoczęcia walk. Dreyza, który jeszcze przed wyjazdem w Sosnowcu mówił: "Ja tym chłopcom pokażę, jak się robi powstanie! Dam hasło do ruszenia, a gdy zacznę młócić, to po biodra będę brodził w krwi niemieckiej", teraz spuścił z tonu i próbował blokować entuzjazm powstańczy krzycząc:"Hola! To nie idzie tak szybko, wszystko trzeba gruntownie rozważyć" - *tak wyglądała relacja z tej narady złożona przez Lampnera w Komitecie Wykonawczym POW w Bytomiu. Wtedy do akcji wkroczył Lampner zabrał głos w imieniu Komitetu Wykonawczego i zarządził osobną 20 min. naradę z Dreyzą i oficerami z
Poznania - Jesionkiem i Andrzejewskim. Podjęto decyzję rozpoczęcia powstania w nocy z 22 na 23 czerwca.
Korfanty wkracza do akcji I znów Naczelna Rada Ludowa w Poznaniu zadziałała! Postanowiono za wszelką cenę nie dopuścić do powstania. Korfanty, gdy dowiedział się o decyzji, powiedział dziekanowi wojsk powstańczych ks. Janowi Brandysowi, który był wtedy w Poznaniu: - "Księże, jesteśmy wszyscy straceni, gdy Górny Śląsk ruszy, ponieważ ani oni, ani my nie mamy amunicji. Z tego powodu w tej godzinie jeszcze lecę do Sosnowca samolotem, żeby wstrzymać wybuch powstania*". Jak zapowiedział tak zrobił. To, co usłyszał od Korfantego, Dreyza nie nadaje się do cytowania. Stulił uszy po sobie i odwołał powstanie. Rozkazy jednak nie dotarły do powiatu kozielskiego. W tym powiecie powstanie wybuchło. Walczący nie dostali wsparcia z innych powiatów. Cały "Grenzschutz" ruszył na nich - w
popłochu uchodzili w kierunku Sosnowca, Piotrowic i Częstochowy. Niemcy otrzymali namacalny dowód istnienia zbrojnej konspiracji gotowej do walki. "Zajścia w Kozielskiem były też zapoczątkowaniem dekonspiracji POW, która z tym momentem zaczęła szybko przybierać na rozmiarach" - napisał w swej książce Józef Grzegorzek. Tajna policja rozpoczęła wielką obławę na członków polskiej organizacji wojskowej. Coraz częściej zdawano sobie sprawę z tego, że brak jednego sprawnego i decyzyjnego dowództwa doprowadzi do tragedii, gdyż powstanie wybuchnie spontanicznie. "Chłopcom zachciało się wojenki" - tak często wyrażał się Korfanty, nie zastanawiał się jednak, dlaczego Ślązacy zdecydowali się walczyć. Przecież tyle razy im mówił przy świadkach, że na ich miejscu sam podejmowałby decyzje i nie pytał nikogo o zdanie. Czy tak mówił na pokaz? Dlaczego nie znając sytuacji na Śląsku miał czelność już drugi raz ingerować? "Nie jest żadną tajemnicą, że ludność górnośląska oczekiwała przybycia Korfantego, w różnych krytycznych momentach, a ponieważ się nie zjawił, sarkała głośno i dawała wyraz swemu oburzeniu w słowach ostrych i dosadnych" - wspomina Grzegorzek. Korfanty cały czas przebywał po za Śląskiem.
Dywersje bojowców Obok POW na Śląsku działały też bojowe oddziały lotne. Były one szkolone i cały czas wspomagane przez dawnych towarzyszy broni Piłsudskiego - bojowców. W okolicach Praszki organizował je por. Władysław Malski. Z Ekspozytury Biura Wywiadowczego Wojska Polskiego w Częstochowie. W czerwcu 1919r. zaostrzył się konflikt polsko-niemiecki. W nocy z 7 na 8 czerwca Piotr Horzela, Jan Zolis i Franciszek Hałasik wysadzili most kolejowy
pomiędzy Olesnem a Sowczycami. Sparaliżowali w ten sposób jedną z najważniejszych linii kolejowych, którymi przerzucano na Śląsk wojska niemieckie. Piotr Horzela należał do bojowego oddziału lotnego złożonego ze Ślązaków mającego bazę w Praszce, a Jan Zolis i Franciszek Hałasik byli członkami POW G. Śl. - dowiadujemy się z listu P. Horzeli do W. Korfantego z 15.01.1920r. Miesiąc później, w lipcu 1919r. wysadzono most pod Markowicami, paraliżując linię kolejową z Wiednia do Berlina. Istniała obawa, że Niemcy mogą tę trasę wykorzystać w ataku na Polskę. "W akcji zniszczenia mostu, oprócz pchor. Jana Mynarka ps. "Mrozek", pracownika Ekspozytury Biura Wywiadowczego w Częstochowie, znającego ten teren z racji pełnionych obowiązków, uczestniczyli też peowiacy: Arka Bożek i Sylwester Janosz. Zużyto w niej 50 kg dynamitu." - czytamy w książce Zyty Zarzyckiej "Polskie Działania Specjalne na Górnym
Śląsku". Choć powstania wciąż jeszcze nie było, to jednak Ślązacy z POW cały czas walczyli wykonując większe i mniejsze akcje sabotażowe.
Próby dezintegracji POW Korfanty chciał za wszelką cenę sparaliżować działania ośrodka kierowniczego POW, gdyż najprawdopodobniej bał się, że kolejnego wybuchu powstania nie zablokuje nawet latając samolotami i wydając w ostatniej chwili rozkazy. Postanowił radykalnie sprawę rozwiązać - czyli zlikwidować POW. Komitet Wykonawczy dostał od Korfantego nakaz likwidacji, ale się temu nie podporządkował. "Wreszcie Korfanty chwycił się ostatecznego środka i odebrał organizacji wszelkie dotychczasowe zasiłki pieniężne"- pisze Józef Grzegorzek w swej książce wydanej w 1935r., czyli wtedy, gdy żyli jeszcze świadkowie tych wydarzeń. Chodziło o to, by konspiratorzy nie mogli jeździć, spotykać się a także kupować na lewo broni. Na szczęście Komitet Wykonawczy miał spore oszczędności i finansował nawet Komendę Główną w Strumieniu. Po odwołaniu przez Korfantego powstania w kwietniu, byli przygotowani na to, że już niedługo nie będą mogli najprawdopodobniej liczyć na Poznań. Nie mogąc rozwiązać POW *Korfanty* wpadł na pomysł utworzenia konkurencyjnego dowództwa. Zgodnie z postanowieniem z 7 lipca były komendant na powiat kozielski kpt. Alfons Zgrzebniok został przez Korfantego mianowany głównym komendantem POW. Zgrzebniok powołał sztab w składzie: Józef Buła- szef sztabu, Jan Wyglenda -z-ca komendanta i szef wydz. informacji, Mikołaj i Józef Witczakowie - wydział organizacyjny, Maksymilian Basista wydz. personalny, Józef Połomski wydz. gospodarczy, Karol Grzesik – wydział broni, Leon Murłowski - wydział techniczny, Jan Zgrzebniok - wydz. łączności, Franciszek Lazar - wydz. prasowy, Adam Postrach - wydz. obrony krajowej. Śląska POW dorobiła się wreszcie sztabu złożonego z samych Górnoślązaków*. Wreszcie przestano liczyć w tym zakresie na pomoc Naczelną Radę Ludową (NRL) w Poznaniu. Zaczęła się żmudna praca sztabowa. Co więcej Korfantemu nie udało się ambicjonalnie podzielić Ślązaków. Była pełna współpraca. Ze względów taktycznych sztab powstańczy przeniesiono do Strumienia. Był jeden problem - sztab znajdował się po za granicami Śląska i trzeba było przekraczać granicę. Z Komitetem Wykonawczym w Bytomiu można
się było łatwo skontaktować. Aby uporządkować sytuację organizacyjną w POW i uciąć domysły rywalizacji struktur Grzegorzka i Zgrzebnioka, zwołano 11 sierpnia 1919r. odprawę 12 komendantów powiatowych w Bytomiu. *Józefa
Grzegorza* wybrano Naczelnikiem POW z siedzibą w Bytomiu, potwierdzono skład osobowy sztabu ze Zgrzebniokiem* na czele. Powołano radę wojskową w składzie Bronisław Hager -Zabrze, Marian Nerski - Bytom, Tomasz Przybyłek - Piekary oraz radę polityczną, do której weszli: Paweł Maciejczyk i Edward Rybarz z Bytomia i Wiktor Rumpfeld z Zawodzia. Zlikwidowano wszystkie dotychczasowe struktury P.O.W. G. Śl. Od 12 sierpnia 1919r. odprawy nowego kierownictwa odbywały się codziennie. "Śląska organizacja bojowa miała aż trzy ośrodki dyspozycyjne, z których
dwa: Komitet Wykonawczy P.O.W. w Bytomiu (Józef Grzegorzek - przyp. red.) i Wydział Wojskowy Podkomisariatu Rady ludowej w Sosnowcu (Józef Dreyza - przyp. red.), były związane z Naczelna Radą Ludową w Poznaniu, natomiast trzeci: Dowództwo Główne P.O.W. z siedzibą w Piotrowicach, na czele, którego stał kpt. Alfons Zgrzebniok, pozostawał pod wpływami Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Ten trializm nie miał, co prawda większego wpływu na funkcjonowanie organizacji w terenie, ale w niedalekiej przyszłości miał zaważyć na przebiegu I powstania." - pisze Zyta Zarzycka w swej pracy "Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919-1921". Józef Grzegorzek tak komentuje w swych wspomnieniach dziwną politykę tamtych dni: "Komisarz Korfanty powoływał dwukrotnie nowych ludzi na czoło organizacji wojskowej. Na początku stycznia 1919r., wyraziwszy Dreyziewotum niezaufania, oddal wszelkie pełnomocnictwa, związane z powołaniem do życia POW, Grzegorzkowi. W miesiącu lipcu tegoż roku, by okazać niezadowolenie Komitetowi Wykonawczemu z powodu natarczywości w kierunku wywołania powstania, Korfanty mianował Głównym Komendantem organizacji wojskowej A. Zgrzebnioka. W obu wypadkach nie usunięto z zajmowanych posterunków dotychczasowych mandatariuszy. Taki sposób postępowania daje wiele do myślenia. Logicznie myślącemu człowiekowi mimo woli nasuwa się podejrzenie, że taktyka Korfantego, była celowo stosowaną, bo przecież w obu tak ważnych pociągnięciach nie mogło zajść to samo niedopatrzenie. Divie et impera! - "dziel i panuj" - oto zasada, która niezawodnie nasunie się krytycznie usposobionemu czytelnikowi."
Radykalne rozwiązanie Latem 1919r. zaczęto masowo zwalniać z pracy w przemyśle Polaków, by na ich miejsce przyjąć Niemców - członków Górnośląskiego Korpusu Ochotniczego, który rozwiązano. "Spowodowało to falę strajków. Strajkowało 80% załóg hut i kopalń. Przeciwko nim komisarz rządu niemieckiego na Górny Śląsk, Otto Hörsing, polecił użyć sił porządkowych, w tym również formacji Ochrony Pogranicza (Grenzschutz), której trzon stanowiła 117 dywizja piechoty gen. Carla Höfera." - opisuje w swej książce Zyta Zarzycka. Hörsing żądał bezwarunkowej kapitulacji strajkujących. 15 sierpnia polała się krew. Grenzschutz krwawo rozprawił się z górnikami kopalni Mysłowice. W POW zawrzało - już nie chciano czekać na żadne odgórne dyrektywy – szykowano się do powstania. Do Kwatery Głównej w Bytomiu zgłosili się Stanisław Piecha i Alojzy Kot ze Związku Wzajemnej Pomocy dla Robotników Górnośląskich, którzy oświadczyli, wprost, że rozstrzygający głos ma teraz POW. Nazajutrz, 16 sierpnia 1919r. Józef Grzegorzek Naczelnik śląskiej POW i porucznik Józef Szafarczyk z Bytomia pojechali do Strumienia, by z kpt. Alojzym Zgrzebniokiem* Komendantem POW ustalić jednolity plan działania. Niestety nie zastano go, ale posiedzenie sztabu zwołał jego zastępca por. Jan Wyglenda. Nie było kryzysu kompetencyjnego, na który liczył Korfanty. Niestety w tym już czasie w porównaniu nawet z czerwcem nie mówiąc o kwietniu, sytuacja się diametralnie zmieniła. Niemcy mieli ogromną przewagę liczebną i w uzbrojeniu. Tym razem podjęto decyzję o nie rozpoczynaniu powstania. Szef sztabu Józef Buła zabrał stosowne rozkazy i w towarzystwie między innymi Józefa Grzegorzka, Józefa Jendrośki, Franciszka Lazara i Józefa Szafarczyka udali się w drogę powrotną do Bytomia. Przeszli granicę i ok. godz. 20. przybyli na dworzec w Pawłowicach, by dalej wyruszyć pociągiem do Bytomia. Podczas całej drogi a zwłaszcza w pasie granicznym stosowano wszelkie środki ostrożności. Nie byli śledzeni. Grzegorzek kupował bilety. Wtedy zobaczył, że do jego towarzyszy podszedł
cywil i zabrał ich do biura. Udał, że ich nie zna i spokojnie wyszedł na peron. Widział jak jego towarzyszy rozbrajano i odbierano dokumenty. Grzegorzkowi, dzięki zachowaniu zimnej krwi, mogło się udać, niestety pociąg się spóźnił. Żołnierz na peronie wskazał Grzegorzka agentom i tak dołączył do swych aresztowanych towarzyszy. "W przedziale wagonu kolejowego, gdy pociąg przez żorskie lasy przejeżdżał, siedzący naprzeciwko Luxa, Józef Buła, usiłował wyrwać mu z ręki pistolet, ażeby konwojentów sterroryzować, a przez to kolegom umożliwić ucieczkę. Ale Lux widocznie był na taki atak przygotowany, bo broń trzymał mocno, a konwojenci wspólnemi siłami zmusili Bułę do poddania się." W Katowicach trafili do więzienia sądowego a następnie wraz z setką innych aresztowanych powstańców wysłani zostali do fortecy w Kłocku. "Powracający z narady działacze, z Grzegorzkiem na czele, zostali aresztowani. W ręce Niemców dostały się materiały dotyczące POW G. Śl., między innymi stany liczebne. Aresztowanie to było najprawdopodobniej wynikiem zdrady." - opierając się na materiałach Wyglendy ("Trauguta"), stwierdziła w swojej cytowanej już książce Zyta Zarzycka. W tym czasie aresztowano też pchor. Jana Młynarka (ps. "Mrozek"), kierownika posterunku wywiadowczego na powiat raciborski, który brał udział w wysadzeniu mostu pod Markowicami. Niemcy jednak nie wiedzieli, że aresztowali groźnego bojowca z lotnych oddziałów, więc po kilku dniach udało mu się uciec z aresztu. Trudno teraz powiedzieć, dlaczego nastąpiła wtedy zdrada. Może chciano sparaliżować POW, by już więcej nie przygotowywało powstań i nie mogło skutecznie nimi kierować nawet w przypadku spontanicznego ich wybuchu. Pierwsze Powstanie wybuchło kilka godzin po aresztowaniu przywódców POW – w nocy z 16 na 17 sierpnia. Wiadomo, że za uległość kwietniową Korfantemu nie tylko Grzegorzek przypłacił więzieniem, życie straciło tysiące ludzi i to nawet nie w samych powstaniach, wielu z nich zostało potem przez Niemców zgładzonych. Musieli już potem walczyć w niesprzyjających dla siebie warunkach. Czy za 90 lat znajdzie się jakiś dziennikarz, który będzie chciał przeczytać, wspomnienia, przejrzeć dokumenty, czy będzie obowiązywać jedynie słuszna biografia Lecha Wałęsy i historia III RP? Opisując tamte wydarzenia sprzed lat widzę jak ważne jest pozostawianie po sobie świadectw epoki. Niestety wielu współczesnych historyków wypowiada się zgodnie z panującymi trendami poprawności nie tylko politycznej, ale i historycznej. Smutne i groźne dla przyszłych pokoleń! Wielu błędów udałoby się uniknąć znając przeszłość naszych ojców i dziadków. Jadwiga Chmielowska
Kotliński: Piotrowski ma wiedzę o agentach Dziennikarze „Faktów i Mitów” konsultowali się z panem Piotrowskim w sprawach lustracyjnych, w których niewątpliwie jest ekspertem – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” Roman Kotliński, naczelny antyklerykalnego tygodnika „Fakty i Mity”, poseł Ruchu Palikota. – Znakomicie orientuje się, jeśli chodzi o to, którzy księża czy biskupi byli TW – dodaje Kotliński.
„Niewinny” Piotrowski Pytany, czy nie przeszkadza mu, że ekspertem jego tygodnika jest były funkcjonariusz zwalczającego Kościół Departamentu IV MSW i morderca księdza, poseł Ruchu Palikota staje w jego obronie. – Piotrowski porwał ks. Jerzego Popiełuszkę, ale go nie zabił. Mam nadzieję, że niedługo się wyjaśni, kto za to odpowiada. Jest to jedna z największych współczesnych tajemnic. Ci ludzie, którzy mogą zagrozić Piotrowskiemu albo jego rodzinie, są już bardzo wiekowi i nie powinno to trwać długo. Mam nadzieję, że prawda dość szybko wyjdzie na jaw – mówi Kotliński. Grzegorz Piotrowski przed zabójstwem ks. Jerzego wielokrotnie uczestniczył w spotkaniach z wydziałem ds. dywersji i walki ideologicznej KGB. Za zabójstwo kapłana został skazany w 1985 r. na 25 lat więzienia. W wyniku amnestii zmniejszono mu wyrok do 15 lat. Po wyjściu z więzienia ogłosił, że to nie on zabił ks. Jerzego, ale nie potrafił podać żadnych dowodów potwierdzających jego słowa.
Sympatyczny sąsiad Sąsiad Grzegorza Piotrowskiego z przypiętymi na piersi orderami z okresu PRL wita nas ordynarnymi słowami. Próbujemy na zewnątrz porozmawiać z ludźmi, którzy sporadycznie pojawiają się na podwórku. W odpowiedzi słyszymy, że albo nie znają takiego człowieka, albo, że jest to wzorowy sąsiad. Mieszkańcy osiedla, na którym znajduje się mieszkanie Piotrowskiego (dziś nosi on nazwisko Pietrzak), emerytowani wojskowi, milicjanci i funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nie są zbyt rozmowni, ale jeżeli już coś mówią na temat mordercy ks. Jerzego, to tylko same komplementy. Emerytowany wojskowy, który wyszedł na papierosa, mówi krótko: – Sympatyczny, dobry sąsiad. Tylko jakieś mohery go się czepiają. Z kolei pani w starszym wieku najpierw mówi, że Piotrowskiego nie zna, a za chwilę wyrzuca z siebie: „Idźcie rozmawiać z Urbanem! To on szczuł na księdza, on jest winien tego zabójstwa!”. Późnym wieczorem udało się nam w końcu znaleźć sąsiada chętnego do dłuższej wypowiedzi. Pytamy, od kiedy Pietrzak tu mieszka i czy sąsiedzi znają jego ponurą historię. – Pan Grzegorz mieszka tutaj bardzo długo. Od samego początku. Wiemy o jego morderstwie, on zrobił, co zrobił, ale było to działanie z czyjegoś polecenia. – Jak pan go ocenia, jako człowieka? – pytam. - Dla mnie Pietrzak jest bardzo dobrym sąsiadem, zajmuje się wnukami, rodziną. Nie wnikam w szczegóły na temat jego życia. Nie interesuje mnie, co robi, jakie sprawy prowadzi, co pisze. Z tego, co wiem, miał propozycję wydania książki, ale odmówił i nieraz pisuje w „Faktach i Mitach”. Ja tej gazety nie czytuję, choć wielu sąsiadów ona fascynuje – mówi sąsiad.
Wywiad z mordercą Laureatem Hieny Roku w 2000 r. został Oddział TVP w Łodzi „za nadanie sprzecznego z podstawowymi zasadami etyki i warsztatu dziennikarskiego wywiadu z Grzegorzem Piotrowskim, zabójcą księdza Jerzego Popiełuszki". 9 marca 2000 r. przebywający na przepustce z więzienia Piotrowski wziął udział w promocji antyklerykalnego czasopisma "Fakty i Mity" w łódzkim Grand Hotelu. Relacja z tej konferencji zdominowała popołudniowe wiadomości lokalnej telewizji. Po relacji w TVP Łódź nadano rozmowę z Piotrowskim, zakończoną planszą z podziękowaniami dla „Faktów i Mitów”. Piotrowski w wywiadzie stwierdził, że Popiełuszko nie został zamordowany, lecz „sam się udusił”. W uzasadnieniu „Hieny” dla TVP Łódź podkreślono, że wywiad z Piotrowskim nosił „sensacyjny tytuł”: „Nie zabiłem księdza Popiełuszki – mówi Grzegorz Piotrowski”. Tytuł ten nie miał jednak żadnego pokrycia w przebiegu rozmowy. Samuel Pereira
Znamy skład rządu Premier Donald Tusk na konferencji prasowej przedstawił oficjalny skład rządu. Tym samym potwierdził wcześniejsze doniesienia medialne dotyczące powierzenia Jarosławowi Gowinowi funkcji ministra sprawiedliwości. - Werdykt wyborców oznacza zgodę na kontynuację głównych kierunków prac rządu, ale zdaję sobie sprawę, że obywatele, instytucje, gospodarka, oczekują także w niektórych miejscach przyspieszeń. Żeby sprawować dobrze swoje funkcje, ludzie potrzebują takiej nadzwyczajnej energii i zmiana jest także sposobem na budowę takiego nowego zasobu energii i także takiego nowego, świeżego ducha gry zespołowej. Jestem przekonany, że ten skład, który zaprezentuję panu prezydentowi, tego typu energię i determinację wykaże - podkreślił Donald Tusk. Poniżej publikujemy skład rządu Donalda Tuska:
wicepremier, minister gospodarki - Waldemar Pawlak
minister spraw zagranicznych - Radosław Sikorski
minister finansów Jan Vincent-Rostowski
minister skarbu - Mikołaj Budzanowski
minister rolnictwa i rozwoju wsi - Marek Sawicki
minister edukacji narodowej - Krystyna Szumilas
minister zdrowia - Bartosz Arłukowicz
minister administracji i cyfryzacji - Michał Boni
minister nauki i szkolnictwa wyższego - Barbara Kudrycka
minister spraw wewnętrznych - Jacek Cichocki
minister sportu i turystyki - Joanna Mucha
minister obrony narodowej - Tomasz Siemoniak
minister pracy i polityki społecznej - Władysław Kosiniak-Kamysz
minister rozwoju regionalnego - Elżbieta Bieńkowska
minister sprawiedliwości - Jarosław Gowin
minister kultury i dziedzictwa narodowego - Bogdan Zdrojewski
minister środowiska - Marcin Korolec
minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej - Sławomir Nowak
szef Kancelarii Premiera i szef Komitetu Stałego Rady Ministrów - Tomasz Arabski
szef gabinetu politycznego – Łukasz Broniewski
nadzór nad służbami specjalnymi – minister Jacek Cichocki
rzecznik rządu - Paweł Graś
Niezależna.pl
Jak hartowała się przemoc Werbalna i fizyczna agresja staje się w przestrzeni publicznej zjawiskiem powszechnym. Pogardliwe określenie „moherowe berety” wprowadził do języka debaty publicznej Donald Tusk. Napaści na obrońców Krzyża Pamięci miały źródło w wezwaniu prezydenta Komorowskiego do usunięcia tego symbolu sprzed Pałacu Prezydenckiego. Kto chce „dorzynać watahę”, a kto nazywa nas bydłem? Brutalny język wielu posłów czy senatorów Platformy – obecnych lub byłych – ośmiela zwolenników gwałtu. Tworzy wokół nienawiści aurę normalności i przyzwolenia. Prowokuje do działania groźnych anarchistów, ultralewicowców i innych wrogów symboli polskości i jej obrońców.
Hipokryzja i hańba Tym zjawiskom towarzyszy w kręgach PO oraz ich medialnych akolitów i intelektualno-artystycznych snobów skrajna obłuda. Im wolno obrażać miliony polskich patriotów, ale jakakolwiek stanowcza próba obrony ze strony znieważanych jest kwalifikowana, jako „mowa nienawiści”. Siedzieć cicho i wysłuchiwać mądrości Niesiołowskich, Kutzów, Palikotów czy Blumsztajnów! Usta na kłódkę, bo inaczej będą nas sądzić. Jak Jarosława Marka Rymkiewicza, który odważył się głośno nazwać to, nad czym ma prawo zastanawiać się każdy, kto nie ma mózgu zrobionego z „Gazety Wyborczej”. „Łapać złodzieja!” – kto tak krzyczy najgłośniej? Propaganda nienawiści zaraża i demoralizuje. Zwłaszcza ludzi młodych, którym PO-wski system oświaty utrudnia nabycie wiedzy o polskiej historii i jej związkach z teraźniejszością. Syn Wandy Nowickiej, walczącej feministki, (którą wytypowano na wicemarszałka Sejmu i która ostatnio przegrała głośny proces z Joanną Najfeld), w recenzji filmu Katyń napisał: „ZSRR nie było stać na wyżywienie 20 tysięcy darmozjadów. Wystarczyło już tej bezczelności z czasów sanacji, gdy robotnicy i chłopi ich żywili. Z powodów dyplomatycznych nie można ich też było zmusić do działalności produkcyjnej. Nie można było też liczyć na ich reedukację, co zresztą ten film dobrze pokazuje. Ten fanatyzm”. Czy może być gorszy fanatyzm i pogarda dla narodowych bohaterów? Widać, że dobrze, iż zabito tych „darmozjadów”. A w kolejce czekają jeszcze miliony innych, którzy nie są „ziomalami” Nergala, nie trajkoczą w kółko o „tolerancji dla odmiennych poglądów” i bronią „sanacyjnego” pomnika Romana Dmowskiego czy Krzyża Smoleńskiego.
Źródła agresji: pogarda i strach Gdyby na świecie nie było „moherów”, lewicowo-liberalne elity musiałyby je wymyśleć. Bez nich nie mogą osiągnąć dwóch sprzęgniętych ze sobą celów. Przede wszystkim, chcą siebie przedstawić, jako nadludzi o wspaniałej wrażliwości i inteligencji. Są od nas lepsi. To im daje uprawnienia do sprawowania rządu dusz i kontroli nad przedsięwzięciami politycznymi, biznesowymi czy edukacyjnymi. Aby to osiągnąć, należy nastraszyć wyborców swoimi konkurentami z opozycji. Lata szaleńczych, często plugawych ataków na PiS i braci Kaczyńskich, na niezależnych historyków, ekonomistów czy dziennikarzy odniosły skutek. Sporo wyborców, (ale mniej niż co piąty) poparło w ostatnich wyborach PO. To ludzie nastraszeni powrotem do władzy zbrodniczego ponoć PiS. Strach to emocja, a emocje prowadzą do czynów gwałtownych. Nie przebierając w słowach i działaniach, Tusk i jego ludzie przez lata rozbudzają w społeczeństwie złe emocje. Nie liczą się reformy ani sławetna „modernizacja”. Liczy się piękne oblicze premiera i odrażający wizerunek opozycji. Tysiące tendencyjnych okrzyków i przemilczeń, działań i zaniechań, gestów i grymasów, (które wyliczaliśmy na tych łamach wiele razy) ze strony tuskoidów i michnikowszczyzny urobiły część społeczeństwa. I to w sposób bardzo groźny. Kto jest współodpowiedzialny choćby za zamordowanie Marka Rosiaka, pracownika biura poselskiego PiS w Łodzi? Czy ktoś zainspirował Ryszarda C., byłego członka i sympatyka PO, do zbrodniczego aktu? Jedno jest pewne. Do mordu doszło w aurze histerycznej nagonki polityczno-medialnej. Nagonki, która sprytnie obmyślana, działa na wyobraźnię. Właśnie widziałem w TV pannicę, która nadawała jak maszyna na obrońców tradycyjnych wartości: „homofobi”, „faszyści”, „kołtun”, „chorzy z nienawiści”. Z wściekłym wyrazem twarzy, bez cienia wątpliwości czy refleksji. Tak się dziś hoduje wynarodowionych, młodych janczarów „społeczeństwa otwartego”. Zbiór wykorzenionych jednostek, złością, których można manipulować dowolnie. Orkiestra rządzących i jej służalczy akompaniatorzy prezentują się tym lepiej, im paskudniej przedstawia się nas. I niech nam lewicowe panie socjolożki czy psycholożki albo dawni komuniści od „politologii” nie opowiadają bajek, że nawet najgrubsze obelgi nie przekładają się prędzej czy później na czyny. Bez politycznej i prasowej nagonki na obywateli żydowskich w nazistowskich Niemczech nie doszłoby m.in. do tzw. kryształowej nocy (notabene, to właśnie w jej rocznicę, 9 listopada 2011 r. lewacy planowali zniszczyć pomnik Dmowskiego w Warszawie). Od słów do czynów. Od inwektyw po przyjazd niemieckich zadymiarzy, którzy ostatnio zakłócili społeczne obchody Święta Niepodległości w Warszawie. Czy teraz, reagując na zaproszenia postępowych towarzyszy znad Wisły, Niemcy znowu będą nam niszczyć stolicę?
Paweł Paliwoda
Przewodnik stada i młode wilczki Zamach smoleński zlikwidował fizycznie cały ośrodek władzy, jakim był prezydent i jego kancelaria. Ten ośrodek władzy – jeden z wielu w Polsce - byłby znakomitą polityczną trampoliną dla „Prawa i Sprawiedliwości”, które przecież nieznacznie tylko przegrało wybory parlamentarne w roku 2007. Po utracie tej silnej karty politycznej - stanowiącej poważny wyłom w czerwono-różowej wizji państwa spod „okrągłego stołu” - „Prawo i Sprawiedliwość” znów znalazło się w okrążeniu pozakonstytucyjnych, bezpieczniackich ośrodków władzy, w cęgach platformerskiego rządu i „komoruskiego” ośrodka prezydenckiego, wzmacnianych niezlustrowanymi mediami ze spodstolnego nadziału i, rzecz jasna, biznesem wyrastającym z FOZZ i rozkradzionego Banku Handlowego S.A. Nec Hercules contra plures... Gdyby jeszcze „Prawo i Sprawiedliwość” (w okresie swego politycznego fartu w postaci rządu koalicyjnego) potrafiło dowartościować wszystko to, co na prawo od PiS, zbudować pomosty, nawiązać współpracę z twardszą od siebie prawicą – może pewna cześć milczącego elektoratu (w ostatnich wyborach ponad 50 procent uprawnionych nie poszło do urn!) oddałaby na PiS swe głosy. Ale tę szansę zmarnowano wcześniej, jak się wydaje: z nadmiernego koniunkturalizmu. Nie byłbym zdziwiony, gdyby obecna kalkulacja polityczna Jarosława Kaczyńskiego – „przewodnika stada” - sprowadzała się już tylko do trwania i obrony pozycji lidera opozycji, w oczekiwaniu na wywołane rychłymi skutkami kryzysu odwrócenie się opinii publicznej od rządów PO. W logice takiej kalkulacji nie mieściłyby się żadne „otwarcia” na prawą stronę, na bardziej prawicowe od PiS środowiska, gdyż tego rodzaju otwarcia wywoływałyby dyskusje i debaty, w których niekoniecznie argumentacja PiS byłaby przekonywująca. Akces do UE, Traktat Lizboński, milczenie PiS w sprawach majątkowych roszczeń żydowskich, rozrostu biurokracji, prywatyzacji służby zdrowia czy likwidacji przymusu ubezpieczeń zdrowotnych – w tych chociażby tematach PiS musiałby uznać racje prawicy, których nie widział, czy też nie chciał widzieć wcześniej, przez dość długi czas. Jeśli więc Jarosław Kaczyński spekuluje na skutki kryzysu, które zniechęcą opinię publiczną do PO – to taka debata z polską prawicą może mu być niewygodna. Może w takim „otwarciu na prawo” postrzegać czynnik bardziej dezintegrujący PiS, niż z integrujący PiS-owską „centroprawicę” z polską prawicą. Pokolenie Ziobry czy Kurskiego może z kolei obawiać się, że jeśli to, na co pokerowo stawia Kaczyński nie sprawdzi się i skutki kryzysu nie zmienią nastrojów opinii publicznej – PiS ulegnie marginalizacji politycznej. Może Jarosław Kaczyński „dowiezie się” na PiS-ie do politycznej emerytury, ale oni, „młode wilczki”, już w tej zmarginalizowanej formacji przyszłości mieć nie będą. Nawiasem mówiąc: co konkretnie miałoby oznaczać „otwarciu się PiS na prawo”, o jakim mówią „ziobryści”? Od debat i dyskusji siły politycznej nie przybywa, zresztą debaty i dyskusje trwają już od dwudziestu lat. A poza tym: czy PiS byłby w stanie tak zmienić swój program, by elementy lewicowo-centrowe zastąpić prawicowymi postulatami? Które - jakimi?... Rodzi się także inne pytanie, bardziej zasadnicze: czy aby nie jest już za późno na programowe rozmowy w polską prawicą, w sytuacji, gdy wskutek popieranego i przez PiS akcesu do UE oraz podpisanego przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego 90 procent polskiego ustawodawstwa powstaje w Brukseli?... Czy zatem „ziobryści” nie tworzą kolejnego złudzenia politycznego – „integracji prawicy” - w sytuacji, gdy przyszłość Polski i istotne dla niej sprawy zależą bardziej nie od integracji prawicy, ale od tego, czy UE rozpadnie się, czy nie, co zupełnie już nie zależy od Polski... Trwać, w gotowości, bez ryzyka merytorycznych debat za to z ryzykiem politycznej marginalizacji, czekając aż nadejdzie fala wielkiego społecznego rozczarowanie rządami PO – czy...właściwie, co innego proponują „ziobryści”? Myślę, że tak naprawdę nic, poza zrozumiałą troską o własne polityczne losy i własny „socjal” w przypadku, gdyby wielka fala niezadowolenia jednak nie nadeszła. Marian Miszalski
Agresja kastratów Kto właściwie zaprosił tych Niemców, pyta cała Polska. A to żadna zagadka. Osobą, która sygnowała rozklejane na berlińskim Krojcbergu i rozpowszechniane w sieci plakaty z prośbą o bratnią pomoc towarzyszy niemieckich był niejaki Jacek Purski ze stowarzyszenia "Nigdy Więcej". Wspomniane stowarzyszenie to grupa maniaków, przekonanych, że skoro walczą z "faszyzmem", samemu zresztą określając, co nim jest, to wszystko im wolno. Jest pewien typ ludzi, którzy jakiejkolwiek, choćby najszlachetniejszej idei by się chwycili - walki o czyste środowisko, sprawiedliwość społeczną, cokolwiek - zawsze uczynią z niej przeciwieństwo, ludzie z "Nigdy Więcej" do tego właśnie gatunku należą i nie są wyjątkiem. Wyjątkiem jest poczucie bezkarności i bezwarunkowego przyzwolenia na każde zdziczenie, w jakim tę konkretnie grupę od dawna podtrzymywały salony. Nie ją jedną, oczywiście. Skoro ktoś walczy z faszyzmem, to wszyscy mają mu schodzić z drogi, jeśli nie chcą dostać po mordzie, jako faszyści. I nie dość, że dostaną po mordzie, to jeszcze zostaną potępieni przez najwyższe autorytety moralne - no bo bicie faszystów jest przecież dialektycznie usprawiedliwione dziejową koniecznością. Ludzie z "Krytyki Politycznej", z innych organizacji współtworzących niesławne "Porozumienie 11listopada" najwyraźniej zdumieni są, że muszą się z czegokolwiek tłumaczyć. Szok. Nigdy dotąd nikt ich słów nie kwestionował. Idą, więc w zaparte. Po pierwsze, nie było żadnych Niemców, po drugie, nikogo nie pobili, po trzecie, pobitym się od dawna należało. A w ogóle, to wszystko spisek faszystowskich mediów, które bezpodstawnie oczerniają kochanych niemieckich przyjaciół, którym trzeba raczej dziękować, że tak daleko fatygowali się, żeby potańczyć na pokojowym, kolorowym festynie. To dobre - o zbydlęceniu ludzi z "Antify" pisała przecież nie tylko "Rzeczpospolita", ale i "Newsweek", ten sam, który na okładki daje Urbana czy ukrzyżowanego Palikota. A o tym, że to anarchiści uczestniczący w "Kolorowej Niepodległej" pierwsi zaczęli wyrywać bruk i obrzucać nim narodowców, a nie odwrotnie, napisała w jakimś przypływie uczciwości (pewnie ktoś już za to beknął) "Gazeta Stołeczna". Rzeczywiście, ma rację redaktor Blumsztajn - szeregi faszystów rosną w przerażającym tempie. Każdy, kto ma dostęp do internetu może na własne oczy przekonać się, jak bezczelnie łżą w Polsce "autorytety" i tzw. wiodące media. Serdecznie zachęcam i na tym kończę, bo mam już tego wszystkiego dość. Dziennikarz niemieckiego tygodnika "Der Spiegel" napisał rzecz oczywistą - że w Niemczech lewaccy ekstremiści, których zaprosiło do Polski stowarzyszenie "Nigdy Więcej", a logistycznego zaplecza dostarczyła im "Krytyka Polityczna", traktowani są jako zwykli bandyci, maskujący szczątkową ideologią "antyfaszyzmu" zwykłe chuligańskie zamiłowanie do urządzania ulicznych burd.
Cytat:Dla naszych, za przeproszeniem, elit, z ich typowymi dla kraju postkolonialnego kompleksami niższości, Niemiec, nawet ostatni tępy troglodyta z "Antify", to zawsze ubermensch Nie do pomyślenia jest u naszych zachodnich sąsiadów, żeby na ich zadymy zapraszali celebryci, żeby sprawowała nad nimi patronat medialny poważna gazeta, a stowarzyszenie obdarowywane publicznymi grantami i zaliczane do mainstreamu życia publicznego użyczało lokalu na składowanie pałek, miotaczy gazu i innych bandyckich utensyliów. Ale u nas jest nie tylko do pomyślenia, ale i do zobaczenia. Dla naszych, za przeproszeniem, elit, z ich typowymi dla kraju postkolonialnego kompleksami niższości, Niemiec, nawet ostatni tępy troglodyta z "Antify", to zawsze ubermensch. Niemcy patronują nam w drodze do Europy, Niemcy rozdają naszym lewicowym intelektualistom granty, a artystom stypendia, Niemcy obdarowują świetnymi chałturami, zapraszając na gościnne wykłady, konferencje czy płatne spotkania autorskie - więc jak jeszcze zechcą przyjechać tutaj dać po mordzie miejscowemu ciemnemu motłochowi, który zamiast się szybko cywilizować, jak mu elity każą, urządza jakieś święta niepodległości i próbuje wskrzeszać swe zakichane dzieje, przebierając się w historyczne mundury, to wdzięczność nie powinna mieć granic. Myślę, że ta groteskowa zajadłość to jednak nie tylko efekt kompleksów. Także poczucia bezradności. Nasze tzw. elity są bowiem przede wszystkim dojmująco głupie i bezpłodne intelektualnie. Muszą być anty, bo nie potrafią być za. Muszą mieć jakiegoś wroga, faszystę, mohera, pisowca, kibola, choćby zupełnie trzeba go było zmyślić - bo bez wroga wyłazi z nich całkowity brak pomysłu na cokolwiek. Cytat: A u nas za szczyt postępu i nowoczesności uchodzi właśnie legalizowanie marychy i, najnowszy przebój palikociarni, burdeli. I tyle rozumu jest w stanie wykrzesać z siebie "elita" Co potrafią z siebie wydusić jako program pozytywny? Parę frazesów i pustych hasełek, w rodzaju, że Polska powinna być "kolorowa" i "otwarta, że tak powiem, ludzko". Czyli jaka? Chodzi o tzw. multi-kulti? Zachód przeszedł tę fazę dekadę temu. A teraz gorzko żałuje. Bo niestety, jak się tak otworzy kraj na różne kultury, to przyłażą i takie zupełnie nie do przyjęcia - na przykład takie, w której jak dziewczyna zada się z płcią przeciwną bez certyfikatu od imama, to dla zmazania hańby rodu własny ojciec albo starszy brat ma obowiązek ją zamordować, i biada państwu, które próbuje tego zakazać. I w takiej sytuacji mędrcy od kolorowości i otwartości nie mają już nic do powiedzenia. Holendrzy rozpaczliwie próbują się wycofać z legalności "miękkich" narkotyków, bo okazało się, że wyszły z tego same szkody. Niemcy rozpaczliwie szarpią się z narastającą mafijną przestępczością i handlem kobietami, którego legalizacja prostytucji bynajmniej nie ukróciła, tylko wręcz przeciwnie, wzmogła. A u nas za szczyt postępu i nowoczesności uchodzi właśnie legalizowanie marychy i, najnowszy przebój palikociarni, burdeli. I tyle rozumu jest w stanie wykrzesać z siebie "elita" W takiej sytuacji cóż ma innego robić, niż szczuć, judzić i podsuwać coraz to nowych wrogów?Rafał A. Ziemkiewicz
12.00 - o podwyżkach podatków, jako oszczędnościach budżetowych i o wejściu do euro, którego od wczoraj NIE MA!!! Dlaczego redukcja deficytu funduszu rentowego i powrót do poprzedniej stawki składki jest podwyżką podatków dla pracodawców, a nowe podatki dziecięce oszczędnością budżetową i likwidacją ulg? „Rzeczpospolita” podchwyciła i pochwaliła pomysł obłożenia polskich dzieci podatkiem od luksusu. Szokujące, że jest to przedstawiane, jako oszczędność dla budżetu, mimo, że ma to charakter wzrostu opodatkowania. Nikt nie wpada na pomysł, aby uznać, jako likwidację ulg podatkowych powrót do stawki 40%-owej dla najbogatszych, jak i powrotu do wyższej stawki rentowej dla pracodawców, mimo iż jej niski charakter wymusza 20 miliardowe uzupełnienie wydatków rentowych przez ZUS. Takie pomieszanie pojęć ekonomicznych powoduje, że jeśli Premier Tusk dzisiaj o 12.00- w samo południe nie popełni „szaleństwa” to wszyscy odetchną „z ulgą” nie domagając się koniecznych oszczędności budżetowych w wydatkach nieproduktywnych. Zanim usłyszymy odpowiedz na nurtujące wszystkich pytanie o świadomość polskich elit w debacie popołudniowej proponuję odsłuchanie mojej opinii o wyzwaniach nadchodzącej kadencji Sejmu. Jednocześnie wszystkich czytelników zapraszam na debatę o wygłoszonym expose Premiera, która odbędzie się z moim udziałem, redaktora Stanisława Michalkiewicza oraz dr Zbigniewa Kuźmiuka w „Rozmowach niedokończonych” w najbliższą niedzielę 20 listopada o godz. 18.00 oraz później o 21.30.
PS. A swoją drogą, jeśli Premier wspomni o tym, że planuje wejść do euro, gorzej RM2/ gorzej gdyż realnie groziłoby nam „oczyszczenie” z rezerw dewizowych NBP/ to dopiero będzie kuriozum w świetle tego, że wczorajsza emisja 10-latek hiszpańskich się załamała i osiągnęła rentowność 6,975% i spread 499 punktów bazowych nad bundami. EBC w sumie wydał na interwencje w obligacjach rządowych blisko 190 mld euro, pożyczył setki miliardów bankom, a wczoraj po tym jak spread na obligacjach francuskich przekroczył 200 punktów bazowych EBC interweniował – w celu ograniczenia ryzyka kraju formalnie mającego AAA!!! Więc możemy być świadkami o 12.00 niesamowitej kompromitacji finansowej szefa rządu, planu wejścia do strefy euro, której /a przynajmniej rynku obligacji/ realnie chyba od wczoraj nie ma!!! Cezary Mech
Kto rządził Wojskowymi Służbami Informacyjnymi Rozwiązane 5 lat temu WSI rządzone były twardą ręką, przez "arystokrację", pułkowników i generałów, którzy do służby trafili w latach 70. Warto wiedzieć więcej o arystokratach, bo środowisko to powoli odzyskuje utracone wpływy. Był ciężki pochmurny dzień. Taki sam o jak ten, o którym Sergiusz Piasecki napisał przed laty, że był tak ciężki „jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra...”. Przed oblicze Komisji Weryfikacyjnej przy ul. Koszykowej 82 przybył pułkownik P. pragnący weryfikacji niczym spragniony wędrowiec wody na pustyni. Jednak od pierwszej chwili jego przybycia dało się zauważyć, coś niezwykłego, coś, co było znacznie silniejsze od zwyczajnej tęsknoty za sfinalizowaniem procesu własnej weryfikacji. Niewątpliwie można było jednak odnieść ogólne wrażenie, że pewność siebie, z jaką przybył ów oficer, każe mu niechybnie samemu przystąpić do weryfikacji czteroosobowego zespołu roboczego samej Komisji Weryfikacyjnej. Owa pewność siebie wyrażała się w jego mowie, zachowaniu, gestach, a nawet w wyglądzie zewnętrznym. Szczególną uwagę członków komisji zwrócił sygnet z godłem WSI rozmiarów nie mniejszych niż sygnety rodowe królów i książąt polskich. Błyskotliwość owego sygnetu wskazywała na najszlachetniejszy kruszec, z którego zapewne był wykonany. Był to pierwszy znak, że w istocie członkowie Komisji Weryfikacyjnej mają do czynienia z najczystszą arystokracją WSI. Przebrnąwszy przez gąszcz niezbędnych formalności, weryfikatorzy zaczęli prowadzić wysłuchanie przybyłego oficera – arystokraty zadając mu szczegółowe pytania odnośnie przebiegu jego służby, zgodnie z obowiązującą ich procedurą. Jednak w miarę rozwoju sytuacji wysłuchanie to, coraz bardziej przeradzało się w monolog ogniskujący coraz większe emocje. Ekspresja oficera – arystokraty kwestionowała dosłownie wszystko – począwszy od przepisów regulujących działania komisji, po zasadność zasiadywania w niej poszczególnych jej członków oraz ich ustawowe kompetencje. Gdy rzecz dotarła do kwestii związanych z działaniami sprzecznymi z prawem lub łamiącymi prawo w toku jego służby, oficer – arystokrata wyraźnie poirytowany, gromkim głosem wyraził swoje stanowcze oburzenie z powodu poruszanych kwestii. Gwałtowność tego oburzenia kazała postawić zasadnicze pytanie: a cóż to jest prawo? Jakiś wewnętrzny głos niczym głos króla – słońce, mówił, że w istocie prawo w tym kraju to my – oficerowie WSI. Wnet na stół komisji posypały się rzucone przez oficera – arystokratę sterty różnorakich dyplomów, zaświadczeń, okolicznościowych podziękowań, różnych wersji własnego życiorysu i pism do różnych wysokich urzędów skierowanych przez rzeczonego, apelujących o powagę i rozsądek w sprawach WSI. Wszystko to było komentowane przez ich posiadacza zaletami i superlatywami na temat własnej osoby. Niewątpliwie czuło się wyjątkowość rozmówcy. Gawęda oficera - arystokraty WSI trwała jeszcze długo. Znacznie dłużej niż miało to miejsce wówczas, gdy Komisja Weryfikacyjna spotykała się z prostym „ludem WSI”. Po ponad dwugodzinnym spotkaniu komisji z oficerem – arystokratą, można było odnieść wrażenie, że w istocie członkowie komisji to ciemni chłopi pańszczyźniani, którzy przez przypadek zatrzymali miejscowego dziedzica i tylko przez własna wrodzoną głupotę, Jednak wbrew pozorom, to spotkanie było dla czterech członków Komisji Weryfikacyjnej zupełnie mistycznym doświadczeniem, pozwalającym zbliżyć się, chociaż na chwilę do tajemniczego świata arystokracji WSI. Świata niedostępnego dla przeciętnego śmiertelnika w III Rzeczypospolitej, ale jakże fascynującego. Spróbujmy jednak, chociaż ukradkiem zajrzeć do tego świata i zobaczyć, co w nim było naprawdę!. Większość oficerów – arystokratów WSI urodziła się w przysłowiowej Komborni, skąd podobnie jak profesor UJ Stanisław Pigoń wyruszyła w świat. Ich rodzicami zazwyczaj byli w prostej linii potomkowie Boryny, wyposażenia w praktyczny stosunek do świata. Nie wyrastali, zatem wśród książek i nie mieli nawet najmniejszej szansy na pobieranie prywatnych lekcji i młodzieńcze skosztowanie uciech tego świata. Jednak ich rodziciele wpoili im na pewno jedną kardynalną rzecz – konieczność oderwania się od swojego miejsca urodzenia i to za wszelką cenę. Ta zakorzeniona im w dzieciństwie prawda stała się ogromną siłą napędową ich życia, zwłaszcza wtedy wówczas, gdy zaczęli dokonywać pierwszych poważnych życiowych wyborów. Jednak owo doświadczenie ubóstwa w dzieciństwie i młodości będzie na tyle silne, że w swoim dalszym życiu, zwłaszcza zawodowym, wykształci w nich zapobiegliwość w stopniu niespotykanym u wielu ich rówieśników, karząc wykorzystać każdą szansę na zdobycie „tytułów i bogactwa”, jaką przyniesie im życie, nawet nie licząc się z innymi. Oficerowie – arystokraci swoją drogę życiową wybrali, zatem jeszcze w dzieciństwie. Ich wybór to mundur, który podobnie jak sutanna wiejskiego proboszcza w kręgu kulturowym, w jakim się urodzili był dowodem nobilitacji społecznej. Zazwyczaj ich edukacja przebiegała dwutorowo – na poziomie cywilnym i stricte wojskowym.. Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuowali dalszą naukę w szkołach zawodowych, by w wieku 19 lat ochoczo podjąć zasadniczą służbę w Ludowym Wojsku Polskim. Jednak zasadnicza służba wojskowa była okresem ważnym w ich drodze życiowej. W jej trakcie robili wszystko, aby w oczach swoich przełożonych wyróżnić się swoim ideologicznym zaangażowaniem. Pomimo katolickiej tradycji, w jakiej wyrośli, bez zahamowań deklarowali swój materialistyczny światopogląd i nawoływali swoich kolegów do poparcia jedynie słusznej drogi swojej socjalistycznej ojczyzny, której wiernie chcieli służyć. Wszystko po to, aby zostać politycznie dobrze ocenionym przez przełożonych, zyskać cenny kapitał polityczny i przykryć swoje braki w dotychczasowej edukacji. Wszak ich dotychczasowa edukacja była raczej czołganiem się przez gęstwinę i nie wróżyła lepszego życia, o jakim mówiono im w domu. Gdy wreszcie pod dwóch latach zdecydowali się zostać w wojsku, byli cenionymi kapralami, zwłaszcza w pracy ideowo – politycznej z tzw. młodym wojskiem. Ich dalsza edukacja była niejako sprzężona; robili szkoły podchorążych zdobywali wieczorowe matury wojskowe by następnie dostać się do szkoły oficerskiej i uwieńczyć swoja edukację tytułem inżyniera podporucznika. Dalsza edukacja była związana z etapem ich kariery w WSI. Zazwyczaj był to kurs oficerski w ramach wojskowej służby zagranicznej bądź w różnej mutacji kursy operacyjne w Janówku i innych ośrodkach szkoleniowych. Równolegle uzupełniali cywilne wykształcenie robiąc różnego rodzaju studia zaoczne, zazwyczaj w zakresie pedagogiki. Jednak tylko wybrańcy spośród nich, o odpowiednich resortowych koneksjach mogli liczyć na kierunkową edukację w ZSRR trwającą zazwyczaj od kilku do kilkunastu miesięcy. Aby wyjechać do ZSRR, potrzebne było również niezbędne zaufanie ideologiczne dowództwa. Ich dotychczasowe polityczne zaangażowanie okazywało się na wagę złota. Nauka w ZSRR okaże się już niebawem najbardziej procentującym okresem w ich edukacji. Nie zaniedbywali nauki języków obcych, w tym szczególnie rosyjskiego. Zresztą w toku edukacji wojskowej głęboko wpojono im znaczenie bycia poliglotą. W tym zakresie mieli zawsze przygotowane legendy - na każdą okoliczność służbową. Historia jednego pułkownika - arystokraty, który jesienią 2006r. stanął przed obliczem Komisji Weryfikacyjnej stała się tego żywym przykładem. Ten szlachetny arystokrata w peruce spontanicznie pochwalił się przed Komisją Weryfikacyjną posiadaną znajomością prawie wszystkich języków ludów byłej Jugosławii, w tym słoweńskiego, serbskiego, chorwackiego. Gdy po roku 1989r. zmienił się ustrój ojczyzny, której wiernie służyli, arystokraci za wszelką cenę rwali się na różne kursy w krajach jeszcze do niedawna wrogiego kapitalistycznego świata. Wszędzie gdzie byli starali się wypraszać okolicznościowe dyplomy, certyfikaty, mające podkreślać wartość ich edukacji wojskowej. Prze wiele lat udało im się zebrać tego nie mało. Do WSI przybyli w II połowie lat 70. Po ukończeniu kursów operacyjnych rozpoczęli praktykę w jednostkach podległych Zarządowi II Sztabu Generalnego lub w kontrwywiadzie WSW. Ich kariera w wojskowych służbach specjalnych zaczęła nabierać rumieńców, kiedy w latach 1982-1990 zostali wytypowani na kurs w ZSRR. Kurs w Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, kurs operacyjny organizowany przez GRU czy inne kursy operacyjne w ZSRR były w ówczesnym kręgu polskich służb wojskowych czymś w rodzaju paryskiej Ecole Superiure de Guerre w przedwojennym świecie sztabowym. Krótko mówiąc radzieckie kursy dawały ich polskim absolwentom pewność, że na pewno wylądują na ważnej placówce zagranicznej, bądź obejmą lukratywne funkcje dowódcze w polskich służbach w przyszłości. I tylko jakieś zrządzenie losu, może im w tej drodze przeszkodzić. Po powrocie z radzieckich szkoleń w przeciągu najbliższych dwóch lat udało im się zaliczyć staż w jednym z attachatów w krajach NATO bądź innych krajach liczących się w relacjach pomiędzy światem socjalistycznym a kapitalistycznym. Tam zdobywali pierwsze szlify pracy wywiadowczej, zbierając informacje o wrogich armiach NATO. Tam również zaczęli utrwalać i nawiązane nowe przyjaźnie z radzieckimi towarzyszami. Gdy wracali do kraju obejmowali funkcje kierownicze na różnym poziomie struktur służbowych Zarządu II i kontrwywiadu WSW, znacznie wyprzedzając innych swoich kolegów, z którymi rozpoczynali razem karierę w służbach wojskowych. Gdy w 1989r. sytuacja w PRL zaczęła się radykalnie zmieniać i komunistyczny establishment został zmuszony podzielić się władzą w kraju z opozycją coraz bardziej spychani byli na pozycje politycznego sieroctwa. Gdy w 1991r. z Zarządu II SG i z Kontrwywiadu WSW utworzone zostały nowe WSI odzyskali wiarę w przyszłość. Zrozumieli, bowiem, ze rzeczywistość się radykalnie zmienia i nie da się tego procesu zatrzymać. Jednak uwierzyli, że nowe służby staną się politycznym Combo w III Rzeczypospolitej, niezależnym samorządnym i suwerennym podobnie jak NSZZ Solidarność. Absolwenci radzieckich uczelni przejmowali władzę na wszelkich szczeblach nowych służb. Niewiele było stanowisk kierowniczych w WSI, które trafiłaby w ręce przypadkowych oficerów. De facto dopiero wówczas stali się prawdziwą arystokracją nowych służb. Arystokracją, która panuje, rządzi i wychowuje prosty „lud WSI”. Taką arystokracją, która sama podejmuje decyzje o tym, gdzie, kiedy i kto pojedzie na placówkę, kto i gdzie obejmie ważną funkcję w służbie. Arystokracją, która sama ustala, co jest interesujące dla służb wojskowych i sama decyduje jak ustawić ster WSI w czasie zmieniającej się pogody politycznej w kraju. Jednak bycie arystokracją w WSI stawiało również wiele innych wyzwań. Przed wszystkim wyzwania te nakazywały dbałość o własny stan, a więc precyzyjne przyjęcie kryteria dla nowych arystokratów w WSI. Wyjazdy na kursy w ZSRR skończyły się w 1991r. tak jak sam ZSRR. Kryteria arystokratycznego doboru musiały, zatem uwzględniać zupełnie nowe realia. W WSI nie każdy, bowiem mógł zostać arystokratą.. Mogli nimi zostać jedynie ci, którzy zostali zaakceptowani przez już arystokratów i którzy akceptowali obowiązujące arystokrację reguły. Jedną z takich reguł była określona świadomość oficerów – arystokratów każąca myśleć o sobie, jako o swoistym bractwie, które posiadło niedostępną ogółowi wiedzę tajemną. Świadomość ta nakazywała lojalność wobec tego bractwa, spełniana w praktyce, jako najwyższy obowiązek wspierania się nawzajem. Oficerów – arystokratów łączył także pewien rodzaj spiskowego widzenia świata, którym w ich przekonaniu daje się manipulować pozostając niezauważonym w ukryciu. Możliwe jest to o tyle, że społeczeństwo dla arystokratów WSI jest jedynie bezwolną masą o bardzo ograniczonej świadomości. Ten specyficzny rodzaj myślenia arsytokracji WSI dodatkowo wzmacniany był bardzo wyrazistym stosunkiem do obowiązującego prawa. Głębokie przeświadczenie o wyższości działań operacyjnych nad innymi, skutkowało, bowiem instrumentalnym traktowaniem prawa i uznaniem, że jest ono kompletnie nie przydatne w życiu codziennym WSI. Arystokracja WSI, otrzymywała w III Rzeczypospolitej szlify pułkownikowskie, generalskie. Decydowała o obsadach attachatów, misji wojskowych, delegowała własnych ludzi do misji inspekcyjnych ONZ. Jednak najbardziej arystokracji WSI zależało na tym aby znaleźć się w kręgach dowódczych NATO, wszak bowiem już od 1994r. Polska musiała wysyłać swoich przedstawicieli w ramach programu „Partnerstwa dla pokoju” do Mons, Brukseli i innych ośrodków NATO - owskiego dowodzenia. Reprezentowanie polskiej armii w gremiach dowódczych NATO zdejmowało z nich odium wcześniejszej działalności wywiadowczej na rzecz Układu Waszawskiego i legitymizowało w gruncie rzeczy ich życiorysy. I nie ważne było, że w ocenach wielu przedstawicieli zachodnich służb wywiadowczych postrzegano ich nadal, jako agentów Układu Warszawskiego. Najważniejsze było znaleźć się w centrach dowódczych jeszcze do niedawno wrogiego dla nich NATO. Historia, jaka przydarzyła się pewneu arsytokracie WSI pokazuje, ze tak było naprawdę. Gdy w 1999r.w Brukseli pojawiły się poważne wątpliwości, odnośnie przyjazdu mającego reoprezentować Polskie Siły Zbrojne Generała I., szpiegującego wcześniej Stany Zjednoczone sprawa wydawała się patowa. Jednak wsparcie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego stało się tutaj znowu nieocenione i ów arystokrata pojawił się w Mons przejmując pełniona kadencyjnie funkcje szefa Partner Coordination Cell (PCC). Nie ważne były cienie życiorysu owego arystokraty, w końcu cała jego kariera w służbach koncentrowała się wokół armii NATO, dlaczego i tym razem nie miałby tam pojechać. Czym jednak zajmowała się arystokracja WSI? Tak jak każda arystokracja pilnowała porządku w WSI, aby ani plebs (żołnierze do porucznika) ani gentry (oficerowie od porucznika do majora) nie były organizatorami fermentów w służbie. Krótko mówiąc należało włączyć wszystkich, maksymalnie szeroko do organizowanych przez arystokrację przedsięwzięć operacyjnych. A przedsięwzięcia te obejmowały szerokie zagadnienia gospodarcze od spraw energetycznych, paliwowych, handel bronią, przedsięwzięcia giełdowe, para - bankowe, wszelkie przedsięwzięcia inwestycyjne w naszym kraju, gdzie mogły być duże pieniądze, po zabezpieczenie resortu zdrowia, rynku usług tele - informatycznych, ochroniarskich, sprawy oświatowe i szereg innych. Wszystkie tego typu działania oczywiście zgodnie prawami rynku kalkulowane było zasadą zysku. Chodziło wszak o zdobycie majątku w różnej postaci i jego sensowne zabezpieczenie. Wszak coż to za arystokracja, która nie posiada majątku. W istocie było to dalekowzroczne myślenie, niepozbawione głębokiej refleksji nad przyszłością. Poza tym arystokracja zajmowała się tymi wszystkimi, którzy jej zagrażali. Słusznie, bowiem zakładano, że w dzisiejszym biznesie i nie tylko biznesie, mamy do czynienia z grupami profesjonalnymi. Tych grup było coraz więcej, począwszy od grup interesu w poszczególnych sektorach gospodarczych, grupy polityczne – najczęściej z prawej strony sceny politycznej, ale nie tylko, po różnego rodzaju komisje mające coś zbadać lub zamierzające z założenia coś wyjaśnić, ze szczególnym uwzględnieniem Sejmowej Komisji d/s Służb Specjalnych. Ale arystokracja WSI walczyła nie tylko z grupami profesjonalnymi, zwalczała również poszczególne jednostki zatruwające jej normalne funkcjonowanie. Byli to poszczególni politycy, szefowie resortu obrony narodowej, dziennikarze, polityczni narwańcy chcący reformować WSI oraz wszyscy ci, którzy publicznie domagali się rozliczenia WSI z ich działalności. A więc zwalczanie wroga niczym Minc - owska walka z prywatnym handlem stało się obowiązkiem arystokracji WSI. To wszystko budowało jednak jej ideowość i sprawiało, że na przestrzeni lat 90 – tych arystokracja WSI stała się ona klasą wewnętrznie skonsolidowaną, która wie, „o co walczy i do czego zmierza”. Dzień arystokraty WSI w Centrali firmy w Warszawie zaczynał się od służbowych narad najpierw w gronie samych arystokratów. Pierwszym tematem codziennych debat arystokracji WSI była bieżąca sytuacja społeczno - polityczna w kontekście wynikających z niej zagrożeń dla służby. Z tematem tym związane były rozważania o możliwych przeciw działaniach służby. Drugim tematem wewnętrznych debat były sprawy związane z potencjalnymi kierunkami zainteresowań firmy. Jednak te poranne debaty arystokracji były kluczowymi sprawami w ciągu całego dnia. Wtedy, bowiem definiowana były strategiczne kierunki działania firmy. Oczywiście wszystko należało wypełnić konkretną treścią, czyli zaplanować konkretne sprawy operacyjne. Ale to działo się już później, w toku dalszych narad arystokratów z udziałem oficerów niższego szczebla. Dopiero tam zapadały dyrektywy o opracowaniu koncepcji roboczej danej sprawy operacyjnej w odniesieniu do konkretnego tematu zainteresowań, jakie zdecydowała się podjąć firma.. Mnóstwo czasu zajmowała arystokracji analiza bieżących informacji, jakie pozyskiwała WSI. Wiele czasu poświęcano także analizie już prowadzonych spraw operacyjnych. Miały one różne kategorie ważności. O ich randze decydowało m.in. to, kto je nadzorował. Prawie zawsze istniała określona grupa spraw operacyjnych, które nadzorował sam szef arystokracji – Generał Marek. Bo jeśli przykładowo przedmiotem sprawy operacyjnej była opieka WSI nad Sejmową Komisją d/s Służb Specjalnych usiłującą wyjaśnić np. niecodzienne przypadki łamania embarga w handlu bronią przez polskich kontrahentów z tej branży, to ranga tej sprawy była wysoka, albowiem i zagrożenie dla WSI było poważne. W zasadzie dzień codzienny arystokracji mijał na dyskusjach i naradach, najpierw w gronie własnym, potem na szczeblu zarządów, oddziałów, wydziałów. Arystokracja nie zaniedbywała pracy oświatowo - wychowawczej z niższymi klasami społecznymi WSI. Była to typowa robota w nadbudowie. Nie unikał jej nawet sam szef arystokracji - gen. Marek. To on jeszcze jesienią 2005r. wizytując poszczególne komórki w Centrali wygłaszał pogadanki dla prostego ludu WSI, mające ukształtować właściwy stosunek do obrzydliwej propagandy prasowej szkalującej dobre imię WSI. Zasadniczym jednak celem ciężkiej pracy arystokracji WSI był zgodnie z prawami ekonomii pieniądz. Dlatego tak niezmiernie ważne w WSI było planowanie takich operacji, które mogły dostarczyć pozabudżetowych funduszy służbie, na rzecz jak to ujmowano „zabezpieczenia interesów obronnych”, ale nie państwa tylko arystokracji. Jak świat światem zawsze, bowiem handlowano orężem. Transakcje zbrojeniowe, czyli tzw. obrotu specjalnego były jednym z najbardziej intratnych przedsięwzięć handlowych, zwłaszcza, gdy były to transakcje do krajów objętych różnego rodzaju międzynarodowymi zakazami sprzedaż takich artykułów. Wszak wtedy odbiorca takiej broni płacił znacznie więcej za towar niż normalnie. Zatem transakcje zbrojeniowe autorstwa arystokratów z WSI to duża kasa i duże emocje. Jeden z bohaterów tej branży niejaki „Wolfgang Frenkel” robiący całe lata dla arystokracji WSI powiedział kiedyś, że „prawdziwe emocje rosły powyżej miliona dolarów”. Jednak była to branża atrakcyjna nie tylko, dlatego, że mogła dostarczyć sporej kasy. Można też było spotkać w niej osoby wielce wpływowe i ciekawe jak Al Kassar, Wiktor Bout czy sam Adnan Kashodi – które znane były wszystkim walczącym stronom wszystkich wojen i międzynarodowemu wymiarowi sprawiedliwości. Ale o tych transakcjach nie mógł wiedzieć ani minister obrony narodowej ani premier, ani nawet prezydent. Transakcje eksport – import organizowane przez arystokratów WSI dotyczyły także branży, paliwowej, energetycznej. O wszystkim decydowały rynkowe prawidła popytu i podaży. Konstruowano nowe mechanizmy finansowe i sprawdzano je w praktyce, jako operacje pilotażowe. Szukanie pieniędzy – dużych pieniędzy, wymagało jednak szerokiego otwarcia się arystokracji na świat cywilny. Owoce polityki otwarcia na świat przyszły bardzo szybko. I tak wspólnymi siłami wojskowo - cywilnymi w II połowie lat 90 – tych opędzlowano budżet Wojskowej Akademii Technicznej na kwotę ponad 100 milionów dolarów. Sama koncepcja wyprowadzenia kasy z WAT-u narodziła się w gronie arystokratów WSI odpowiedzialnych za sprawowanie „opieki: nad ta wojskowa uczelnią. Stworzony przy tej okazji łańcuszek firm i kosmicznych umów zawieranych w imieniu WAT-u był genialnym przedsięwzięciem biznesowym, na tyle genialnym, że nie była w stanie poradzić sobie z nim żadna prokuratura w Polsce, nie mówiąc o prokuraturze wojskowej. Oficerowie – arystokraci kochali pieniądze a najbardziej duże pieniądze. Ich bliskość wprowadzała ich w zachwyt a nawet w oszołomienie. Jeden z arystokratów – niejaki pułkownik T. – bohater wojny alkoholowej w Polsce (miała miejsce w połowie lat 90 – tych) będąc u jednego z inwestorów w branży alkoholowej i czując wokół duże pieniądze był jak to ujęto w dokumencie służbowym „wyraźnie oszołomiony”. Tak więc pieniądz był najwyższą wartością, formą bóstwa i najwyższym spełnieniem. Jednak życie codzienne arystokracji WSI nie było wypełnione jedynie żmudna pracą operacyjną. Dbano o właściwe zorganizowanie równych uroczystości. W budżecie zawsze zabezpieczano niezbędne fundusze na ten cel. Nie były to jednak uroczystości państwowe. Obchodzono hucznie wszystkie rocznice związane z pełnieniem służby, imieniny, urodziny, organizowano pożegnania arystokratów odchodzących ze służby, wyjeżdżających i przyjeżdżających z placówek zagranicznych lub ważnych misji. Wszystko oczywiście musiało mieć odpowiednią oprawę, łącznie z firmowymi zaproszeniami. Wręczano okolicznościowe prezenty, egzemplarze broni oraz sygnety z godłem WSI, mające dowodzić przynależności do arystokratycznego rodu. Nigdy w trakcie tych uroczystości nie zabrakło poczęstunku i odpowiedniej ilości alkoholi. Zresztą alkohol był czymś ważnym w życiu codziennym arystokracji WSI. Był on obecny od samego rana do późnych godzin wieczornych w różnych formach i w różnej postaci. Uroczystość nie byłaby uroczystością gdyby nie było alkoholu. Pito w Centrali i w terenie, pito na placówkach zagranicznych i na misjach zagranicznych. Pito dla integracji, ze strachu i dla otuchy. Ale nie tylko, dlatego. Picie tak ja stosunek z kobietą w przedrewolucyjnych Chinach, było dla arystokratów WSI ulubioną forma spędzania wolnego czasu. Jednak zdecydowanie więcej pito poza krajem. Nostalgia arystokracji WSI na obczyźnie wymagała ukojenia i znacznej ilości alkoholi. Historia kariery pułkownika K. - arystokraty na placówce w koreańskim kraju obrazuje to najlepiej. Pił on z dużym rozmachem czasowym i dużą ilością gotówki doprowadzając się do stanów absolutnej nirwany na wiele godzin. Przeszedł do historii, jako człowiek w niekoniecznie czystych gaciach, którym uwagę poświecił nawet prezydent A.Kwaśniewski. Ale cóż, w końcu wszyscy jesteśmy, excusez le mot, w gaciach i możemy sobie powiedzieć verba veritas bez ogródek. Życie arystokracji nie było również wolne od kobiet. Ich obecność w życiu arystokracji nie miała jednak wymiaru mistycznego. Dominowało służbowo – użytkowe podejście do kobiety. Arystokracja skrupulatnie dobierała personel żeński w WSI. Personel ten musiał mieć świadomości gotowości do poświęceń na rzecz arystokracji, w zależności od potrzeby chwili. W wielu jednak wypadkach relacje arystokratów WSI z personelem żeńskim niejednokrotnie przypominały zamierzchłe czasy szlacheckie. Niektórzy z arystokratów poruszało się bowiem wśród podległego żeńskiego personelu niczym dziedzic po opłotkach swojego majątku. W końcu co pańskie należy do Pana. W sytuacjach szczególnych arystokratów interesowały wszystkie kobiety, które używając języka biblijnego były w pobliżu. Historia pułkownika W. – szefa jednego z oddziałów kontrwywiadu WSI na południu Polski opowiada o tym jak wieziony samochodem przez swojego podwładnego usiłował posiąść jego znajdującą się również w samochodzie małżonkę, gdy ten siedząc za kierownicą znajdował się w ciągu komunikacyjnym. Zaistniała sytuacja wytworzyła skomplikowany problem lojalności. Znacznie większym problemem były kobiety na placówkach zagranicznych. Jednak tutaj o dziwo z pomocą arystokratom WSI przychodziły kobiety z radzieckich a potem rosyjskich attachatów. Historia generała O. - arystokraty na placówce w odległym dalekowschodnim kraju była tyle namiętna, co frapująca, albowiem jego rosyjska wybranka obok wielu uciech lubiła okolicznościowe fotografowanie. Gdy 30 września 2006 r. zakończyły swój żywot Wojskowe Służby Informacyjne, życie arystokracji zamarło. Pozostały tylko wspomnienia. Dzisiaj, Anno Domini 2008, arystokraci WSI niczym Taleyrand mogą powiedzieć na pewno, że „kto nie żył w czasach ancieme regim’e, ten nie zna rozkoszy życia”. Leszek Pietrzak
Korwin-Mikke: zamieszki w Warszawie to prowokacja Zamieszki w Warszawie podczas obchodów Dnia Niepodległości mogły być nieudolnie przygotowaną prowokacją policyjną - mówił na konferencji zorganizowanej przez Kongres Nowej Prawicy Janusz Korwin-Mikke. Zdaniem prezesa partii KNP na wydarzenia z 11 listopada miały wpływ osoby związane z polską lewicą, które chciały kompromitacji polskiego święta. Konferencję zorganizowaną w środę w Krakowie Janusz Korwin-Mikke zatytuował: Dlaczego podczas tegorocznych Marszów Niepodległości tylko w Warszawie doszło do zamieszek?. Znany z kontrowersyjnych wypowiedzi polityk nie dał odpowiedzi, jak organizacja marszów przebiegała w innych miastach, szeroko za to wypowiadał się o zajściach w Warszawie. Dla prezesa Kongresu Nowej Prawicy główną winę za starcia na ulicach ponoszą policjanci, którzy mieli działać pod czyimś wpływem. Czyim - tego konkretnie powiedzieć nie chciał. - Dowiedzieliśmy się, że warszawskie marsze nie były obługiwane przez policję z Warszawy, która ma doświadczenie w ochronie tego typu imprez, ale ściągnięto funkcjonariuszy z innych miast, między innymi z Bydgoszczy. Jak przeanalizujemy trasę tych marszy, to zauważymy, że sytuacja była spokojna właśnie tam, gdzie policji nie było. Spokojnie świętowano pod Belwederem, także przed ambasadą rosyjską. - opowiadał o swoich obserwacjach Janusz Korwin-Mikke. Polityk zabrał też głos w sprawie zajścia, podczas którego zaatakowany został jeden z fotoreporterów. - Poznałem tego człowieka, który kopał dziennikarza. Było to dwa lata temu w Bydgoszczy. Ten człowiek przyszedł kiedyś do naszego biura z dziwną propozycją, zamierzał stworzyć dla nas jakąś prawicową bojówkę. Wyglądało mi to na prowokację policyjną, z podobnymi sprawami miałem już do czynienia choćby za komuny. Oczywiście odmówiłem - wyjaśnia Korwin-Mikke. Działacze Kongresu Nowej Prawicy wyrazili też dezaprobatę dla pracy mediów, które przedstawiały zajścia w Warszawie. Według nich wielokrotne pokazywanie grupki chuliganów źle rzutowało na marsz, w którym udział wzięło kilka tysięcy ludzi, a którzy do końca spokojnie kontynuowali swój pochód.
"Czerwone Brygady" na horyzoncie Ponieważ może nie wszyscy wiedzą, czym były "Czerwone Brygady”, zacznę od przypomnienia. Były to podziemne oddziały zbuntowanej młodzieży, jak najbardziej z dyplomami wyższych uczelni. Ci młodzi ludzie mieli nawet pieniądze od rodziców, – ale nie mieli żadnego konkretnego zajęcia. Wzięli się, więc za robienie rewolucji. Trzebaż pecha, że nad piękną rzeką Wołgą istniało wtedy Imperium Zła – a źli imperialiści działali zgodnie z zasadą: "Państwo jest silne – jeśli ma słabych sąsiadów”. Zamiast więc zlikwidować socjalizm i budować potęgę Związku Sowieckiego, zajmowali się głównie eksportem "rewolucji” – co w praktyce sprowadzało się do zasilania pieniędzmi (niekoniecznie własnymi: np. od piekłoszczyka Kaddafiego też!) takich właśnie młodych zbuntowanych. W Niemczech sfinansowali – czyli uzbroili w czeski wynalazek, semtex – "Frakcję Armii Czerwonej” – a we Włoszech właśnie "Brigate Rosse”. Zresztą również szkolone przez czeski wywiad. Przyczyną tego zjawiska był względny dobrobyt – i brak zajęcia dla tych młodych ludzi z rozbudzonymi ambicjami. We Włoszech – jak i dzisiaj w Polsce – "walczono z bezrobociem”. Jednak nie drogą obniżania podatków – co doprowadziłoby do tego, że 3/4 studentów przerwałoby naukę, by zacząć naprawdę dobrze zarabiać – jak np. p. Wiluś Gates w USA. Nie: uważano, że najlepszą drogą do zwalczania bezrobocia jest... zatrzymywanie młodzieży na wyższych uczelniach. Bezrobocie od tego oczywiście rosło (bo jak ludzie nie zarabiają, to nie kupują – a jak nie kupują, to produkcja spada) – ale, co charakterystyczne, taki młody człowiek, który ukończył politologię, albo coś na kształt dzisiejszych gender studies – już nie pójdzie na tokarza ani na urzędnika: widzi się co najmniej jako wicepremier! A najprostszą ku temu drogą jest przeprowadzenie rewolucji. Bo jednak nawet w socjalizmie biurokratycznym trzeba się na czymś znać. A oni znali się tylko na rzucaniu sloganami. Dziś "Dziennik Gazeta Prawna” informuje, iż wyższe wykształcenie staje się coraz powszechniejsze: ma je już ponad 26 proc. aktywnych zawodowo Polaków. Efektem tego kretynizmu – poza spadkiem prestiżu wyższego wykształcenia – jest to, że "wielu dyplomowanych zasila szeregi bezrobotnych. Najnowsze dane resortu pracy pokazują, że w końcu września bezrobotnych z wyższym wykształceniem było 213 tys., czyli o ponad 22 tys. więcej niż rok temu. Wśród absolwentów pozostających bez pracy sporo jest ekonomistów, pedagogów, specjalistów od marketingu i handlu, politologów oraz socjologów.” Na szczęście Słowianie mają mniejszy temperament od Włochów, KGB nie istnieje, a śp. Muammar Kaddafi smaży się w piekle. Jednak p. Sławomir Sierakowski i jego "Krytyka Polityczna” mają dzięki temu wielu wiernych wyznawców. A koktaile Mołotowa są proste i tanie w produkcji. JKM
Wzywam do ofensywy! Upadek gospodarki w krajach okupowanych przez Unię Europejską jest w tej chwili oczywisty - nawet dla federastów. Tyle, że nadal nie zdają sobi ONI sprawy z tego, ze przyczyna tego upadku jest istnienie Unii - a raczej: panująca i narzucana z Paryża, Brukseli i Berlina ideologia socjalistyczna, idea opieki państwowej nad niedołęgami - zamiast zwykłego nie przeszkadzania tym, którzy buduja potegę narodów. Nie ma sie, z czego cieszyć. Kassandra, która przepowiadała upadek Troi, niewątpliwie nie cieszyła się, gdy Achajowie podrzynali gardła Trojanom. Ale gorzka satysfakcja pozostaje. Mam prośbę: pozaglądajcie Państwo na ten mój blog, na zestaw moich artykułów w archiwum tego portalu, na mój blog na ONET.PL - i powybierajcie Państwo to, co pisałem o Anschlußie do Wspólnoty Europejskiej, o utworzeniu UE, o €urolandzie... Może warto by wydać Białą Księgę JKM
Kolejny suw dziejowy Antoni Słonimski twierdził, że dzieje świata przebiegają dwusuwowo, niczym w silniku spalinowym. Suw pierwszy - chrześcijanie dla lwów! Suw drugi - Lwów dla chrześcijan! Oczywiście nie muszę dodawać, że w tej wizji dziejów jeden suw następuje po drugim - naprzemian. Wydarzenia 11 listopada w Warszawie pokazują, że w dziejach świata, a jeśli nawet nie całego świata, to w każdym razie - w dziejach naszego nieszczęśliwego kraju, rozpoczął się kolejny suw - oczywiście pod hasłem: chrześcijanie dla lwów! Pokaż mi swego wroga, a powiem ci, kim jesteś. Najgorszym wrogiem sił postępu, skupionych wokół pana redaktora Seweryna Blumsztajna z „Gazety Wyborczej” i panny Kazimiery Szczukówny, kręcącej się przy „Krytyce Politycznej”, są środowiska narodowe i katolickie. Nietrudno to zrozumieć; na tym samym terytorium dwa narody nie mogą odgrywać dominującej roli, a zatem jest oczywiste, że któryś powinien któremuś ustąpić. Pan redaktor Blumsztajn, który na tle środowiska „Gazety Wyborczej” charakteryzuje się większą szczerością, nie ukrywa specjalnie, że ustąpić powinien mniej wartościowy naród tubylczy, któremu z pretensjami do niepodległości w ogóle nie jest do twarzy tym bardziej, że te pretensje personifikuje postać Romana Dmowskiego. Roman Dmowski wprawdzie już nie żyje, ale to nie ma nic do rzeczy. Cytowałem kiedyś rozmowę przytoczoną w pamiętnikach Hipolita Korwin-Milewskiego, kiedy to baron Rotszyld wyjaśnia hrabiemu Ostrowskiemu, że obecność „tego pana” to znaczy - Romana Dmowskiego w polskiej delegacji na kongres pokojowy w Wersalu, stanowi „policzek dla Izraela”, w związku z czym Polacy znajdą przedstawicieli „Izraela” na każdym kierunku ich dążeń do niepodległości. „Spotkacie nas na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna, na drodze do Gdańska, Śląska Pruskiego i Śląska Cieszyńskiego” - powiedział hrabiemu Ostrowskiemu baron Rotszyld. Jak się okazuje, ciągłość jest większa, niż nam się wydaje, chociaż oczywiście pan redaktor Blumsztajn na razie jeszcze tak mocarstwowo nie przemawia. Ale to kwestia czasu; kolejny dziejowy suw dopiero przecież się rozpoczyna i na mocarstwowe deklaracje jeszcze przyjdzie czas. Na razie widzimy, że w obliczu wspólnego wroga, a także - powiedzmy sobie szczerze - interesu, jaki jest do zrobienia - doszło do zdumiewającego aliansu środowisk żydowskich z Niemcami. To pokazuje, że nie ma żadnych „odwiecznych wrogów” - chociaż oczywiście i od tej zasady mogą zdarzać się wyjątki. Zatem, skoro kwestię narodową mamy mniej więcej rozstrzygniętą, pozostaje jeszcze kwestia katolicka. Warto w związku z tym zwrócić uwagę, że tak zwana „nowa lewica”, to w większości reprezentanci trzeciego już pokolenia ubowców i partyjniaków, którzy na wezwanie Józefa Stalina ochoczo przystąpili do przerabiania Polaków na podobnych sobie „ludzi sowieckich”. Teraz, kiedy Związek Radziecki zmienił położenie, zmieniły się również hasła; nie chodzi już o przerobienie Polaków na „ludzi sowieckich”, tylko na europejsów, będących współczesną, zokcydentalizowaną mutacją człowieków sowieckich. Katolicyzm, nawet ten „otwarty”, coraz bardziej w tym przeszkadza, toteż młodzi, a zatem - niecierpliwi przedstawiciele „nowej lewicy” nawet specjalnie nie ukrywają pragnienia przyspieszenia ostatecznego rozwiązania kwestii katolickiej. Wyrazem tego pragnienia jest choćby poparcie uzyskane przez Ruch Palikota, dzięki czemu reprezentację parlamentarną uzyskały wreszcie środowiska kryminalistów. Warto zwrócić uwagę, że pojawienie się Ruchu Palikota zostało powitane z życzliwym zainteresowaniem przez środowisko „Gazety Wyborczej” - co pokazuje, że mamy do czynienia z recydywą żydokomuny. Oczywiście początki - jak to początki - zawsze są trudne, więc i tutaj nie obywa się bez zgrzytów. Środowisko „Gazety Wyborczej” pragnęłoby, przynajmniej na razie, uniknąć niepotrzebnej ostentacji, więc radzi posłu Palikotu, by jakoś „pozbył się” posła Romana Kotlińskiego, współpracującego z mordercą księdza Popiełuszki, kapitanem SB Grzegorzem Piotrowskim. Ale Janusz Palikot wie swoje. Wie mianowicie, że dla „nowej lewicy”, która już nie może doczekać się ostatecznego rozwiązania kwestii katolickiej, kapitan Grzegorz Piotrowski może okazać się szalenie atrakcyjnym magnesem, prekursorem, który o trzydzieści lat wyprzedził swoją epokę, znakiem nadchodzącego czasu. Toteż zarzucając „Gazecie Wyborczej”, że chce go „ubrać w Piotrowskiego”, poseł Janusz Palikot mówi temu środowisku dokładnie to, co pułkownik Kuklinowski powiedział panu Andrzejowi Kmicicowi: „jeślić cnotka przeszkadza, to ją wycharknij!” Dlatego jestem przekonany, że środowisko „Gazety Wyborczej” nie tylko przyzwyczai się do kapitana Piotrowskiego, ale nawet go polubi i włączy do grona człowieków honoru. Nic, bowiem tak nie jednoczy, jak wspólny wróg, no a poza tym - jest interes do zrobienia. SM
Kulisy policyjnej „bezstronności”Wprawdzie generalnie nasz nieszczęśliwy kraj dobrze nie wygląda - właśnie jak przystało na kraj nieszczęśliwy - ale nawet w najczarniejszym tunelu, nawet u Murzyna - powiedzmy - w żołądku, albo i dalszym odcinku przewodu pokarmowego - zawsze może ukazać się jakieś światełko. Toteż i w naszym nieszczęśliwym kraju dynamicznie rozwija się tolerancja. Ach, co ja mówię! Jakie tam znowu „dynamicznie”! Tolerancja idzie przez nasz nieszczęśliwy kraj jak tornado! Jeszcze nie ucichły echa Marszu Niepodległości, który dzięki podstępowi zastosowanemu przez policyjnych strategosów został skierowany może nie na manowce - ale na inną trasę, w następstwie, czego czciciele panny Kazimiery Szczukówny i redaktora Mikołaja nomen omen Lizuta, ochraniani przez golędziniaków mogli świętować udaną obronę ulicy Marszałkowskiej, którą najwyraźniej powierzyła im Hanna Gronkiewicz-Waltzowa - a więc - triumf tolerancji nad znienawidzonymi narodowymi katolikami - kiedy media przyniosły skrzydlata wieść, że w Teatrze Żydowskim odbyła się uroczystość wręczenia medali „zasłużonym dla tolerancji”. Zasługi dla tolerancji musiały być oceniane według kryterium nacjonalistycznego, albo, jak kto woli - rasowego, bo wśród wyróżnionych bodaj tylko przewielebny ksiądz Adam Boniecki reprezentował mniej wartościowy naród tubylczy - ale pewnie i on, z powodu swego męczeństwa, już wkrótce zostanie Żydem honoris causa, co w ramach obrzędowości świeckiej (młodsi mogą nie pamiętać, tedy przypominam, że przy KC PZPR istniał Wydział Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej, w którym rozmaici młodzi ubowniczkowie wymyślali ceremonie, np. nadania „dowodziku osobistego”, a wcześniej - imienia, - wśród których preferowane były takie, jak „Traktor”, czy „Rewkom”, a z żeńskich - „Lenina” lub „Stalina”) - już wkrótce stanie się odpowiednikiem beatyfikacji. Ale nie to jest ważne, bo znacznie ważniejszy jest awans Teatru Żydowskiego. Dotychczas swoje szmoncesy produkowało tam rodzinne przedsiębiorstwo państwa Szurmiejów, przez zawistników posądzane o kryptogojostwo - no a teraz Teatr ten staje się nastajaszczym Maison de Tolerance - co będzie wymagało przedstawienia Talii przez kierownictwo nowego zakresu obowiązków. Bo trzeba Wam wiedzieć, drodzy Czytelnicy, że w przedrewolucyjnej Francji pod eufemistyczną nazwą Maisons de Tolerance ukrywały się domy publiczne. Tak tak - historia tolerancji obfituje również w takie wstydliwe zakątki. Tymczasem policja, zamiast śmiało i odważnie świętować triumf tolerancji, do którego przecież nie tylko walnie się przyczyniła, ale - powiedzmy sobie szczerze - go zorganizowała - kryguje się przez opinią publiczną, że to niby nie jest „po żadnej stronie” - jeśli oczywiście nie liczyć strony praworządności, której - jak wiadomo - w naszym demokratycznym państwie prawnym wszyscy bez wyjątku - a już policja - to specjalnie - strzegą niczym źrenicy oka a nawet bardziej - niczym prezydent Komorowski godności narodowej. Jakże jednak może nie być po żadnej stronie, skoro jest - i to od dawna - po stronie jedynie słusznej - dzięki czemu lepiej możemy zrozumieć jej zachowanie nie tylko w dniu 11 listopada, ale również wcześnie, a także będziemy rozumieli później, kiedy na rozkaz strategicznych partnerów oraz starszych i mądrzejszych, Siły Wyższe podkręcą śrubę naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu. Któż będzie egzekwował te „surowe prawa stanu nadzwyczajnego”, czy nawet - „stanu wojennego”, jeśli nie policja? Zadaniem policji jest, bowiem „servir”, to znaczy - służyć - ale oczywiście - nie byle, komu, tylko temu, komu akurat trzeba. No a komu akurat trzeba? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy przypomnieć, że nasz nieszczęśliwy kraj został przyłączony do Unii Europejskiej 1 maja 2004 roku. W tym czasie jedną z agend UE było wiedeńskie Centrum Monitorowania Antysemityzmu i Ksenofobii - rodzaj paneuropejskiego gestapo, które monitoruje mniej wartościowe europejskiej narody, czy nie ulegają, aby sprośnym błędom Niebu obrzydłym, to znaczy - nie sprzeciwiają się starszym i mądrzejszym. W roku 2007 wiedeńska centrala gestapo rozszerzyła zakres swoich zainteresowań również na „homofobię”, to znaczy - wszelkie objawy sprzeciwu wobec sodomitów i gomorytów i w związku z tym zmieniła nazwę na Agencję Praw Podstawowych. Z tą Agencją w poszczególnych krajach współpracują kolaboranci, rekrutowani na zasadzie przetargu na usługi delatorskie. Jeśli chodzi o nasz nieszczęśliwy kraj, to przetarg wygrała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, finansowana m.in. przez Fundację Batorego, kierowaną przez jednego z najwybitniejszych, a może nawet najważniejszego cadyka, Aleksandra Smolara. Z tą Helsińską Fundacją kolaborują z kolei tak zwane „organizacje pozarządowe”, które za różne granty muszą się wykazywać, więc nic dziwnego, że informacje o przejawach antysemityzmu, ksenofobii i homofobii mnożą się jak króliki. Całość tych wszystkich tubylczych inicjatyw koordynują pierwszorzędni fachowcy z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, co to z niejednego komina wygartywali. Nie trzeba chyba przypominać, że jest to to samo Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, któremu podlega bezstronna policja. Otóż w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych działa Zespół do spraw Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii, który regularnie spotyka się na odprawach z kolaborującymi z Ministerstwem „organizacjami pozarządowymi działającymi w zakresie przeciwdziałania i zwalczania rasizmu, dyskryminacji rasowej, antysemityzmu i ksenofobii”. Wśród tych organizacji widzimy Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, Helsińska Fundację Praw Człowieka, Amnesty International Polska, Związek Biur Porad Obywatelskich (często pod takimi niewinnymi nazwami ukrywają się bardzo groźne instytucje), Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (wspólne przedsięwzięcie Organizacji ds. Restytucji Mienia Żydowskiego i Związku Gmin Żydowskich), Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, NIFC Hotline Polska (monitoruje internet), Fundacja Forum Dialogu Między Narodami (chodzi o zbliżenie między Polakami i Żydami za pieniądze Fundacji Rotszylda, Centrum Edukacji o Holokauście, Fundacji Taubego na rzecz Kultury Żydowskiej, miasta Warszawy, miasta Łodzi, Ministerstwa Edukcaji Narodowej i Sportu oraz MSZ), Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, Pro Humanum - Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego i Fundacja Instytut Spraw Publicznych. Zwłaszcza tej ostatniej warto przyjrzeć się bliżej, bo oto w Radzie tej Fundacji zasiada prof. Krzysztof Michalski - jednocześnie członek Zarządu Fundacji Batorego, Jerzy Baczyński (dawniej Sroka) - członek Komisji Trójstronnej, zarejestrowany, jako TW SB pseudonim „Bogusław”, Igor Chalupec - b. dyrektor Orlenu, Danuta Huebner, prof. Marcin Król, Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej”, prof. Jerzy Regulski, prof. Wojciech Sadurski i Andrzej Topiński - b. wiceprezes NBP. W Radzie Programowej - m.in. Włodzimierz Cimoszewicz, Małgorzata Fuszara, Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Kowal, prof. Adam Rotfeld, prof. Magdalena Środa i prof. Andrzej Zoll. Pieniądze Instytut Spraw Publicznych dostaje m.in. od sponsorowanej przez „filantropa”, czyli Jerzego Sorosa Fundacji Batorego, Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacji Adenauera, Fundacji Eberta, Fundacji Boscha, Instytutu Społeczeństwa Otwartego w Budapeszcie - również sponsorowanego przez Sorosa oraz MSZ. Wreszcie warto zwrócić uwagę, że prezes zarządu FISP, pan Jacek Kucharczyk, jest jednocześnie członkiem Rady Think-Tank we wspomnianym Open Society Institute w Budapeszcie. Okoliczność, że Fundacja Instytut Spraw Publicznych pieniądze na działalność dostaje aż od czterech fundacji niemieckich oraz co najmniej dwóch żydowskich może nie wyjaśnia wszystkiego, ale w każdym razie dzięki temu patronatowi lepiej rozumiemy postępujące zacieśnianie współpracy żyjących z „antyfaszyzmu” organizacji polskich z podobnymi organizacjami niemieckimi. Podczas okresowych spotkań Zespołu pierwszorzędnych fachowców z MSW ze wspomnianymi organizacjami podejmowane są ustalenia, co do sposobów prowadzenia walki z „ksenofobią” itp. - które następnie, właściwymi kanałami przekazywane są do wykonania - między innymi również policji. Mówiąc krótko - policja ściga, nęka i prześladuje tych, których nieubłaganym palcem wskażą jej stypendyści niemieckich i żydowskich fundacji, za pośrednictwem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka kolaborujący również z wiedeńską centralą paneuropejskiego gestapo - oczywiście drogą służbową, to znaczy - przez MSW. W tej sytuacji nie tylko o żadnej „bezstronności” policji nie może być mowy, podobnie jak nie może być mowy o uwzględnianiu polskiego interesu narodowego i państwowego - bo chyba nie mamy złudzeń, że niemieckie i żydowskie fundacje akurat ten interes mają na względzie. Zatem - trawestując słowa Mike’a Corleone do swojego szwagra - nie mówcie nam tu o „bezstronności” policji, bo to obraża naszą inteligencję i irytuje nas. SM
Przygotowania do kryzysu Prowokacja jest podstępnym popychaniem do zachowań oczekiwanych przez prowokującego - podstępnym - bo chodzi również o to, by prowokowany nie zdawał sobie sprawy, że został sprowokowany, chodzi o to, by myślał, że działa wyłącznie spontanicznie. I tak jest rzeczywiście - z tym, że prowokator wykorzystuje wiedzę o prowokowanym, by go prowokować skutecznie. Gdzie mądry człowiek ukryje liść? - pyta Chesterton w opowiadaniu „Złamana szbla” - W lesie. A gdy nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść. Oczywiście liść trzeba ukrywać do czasu, to znaczy - do momentu, gdy można będzie objawić go zaskoczonemu światu. I został objawiony natychmiast, zanim jeszcze służby miejskie posprzątały po zadymie. Zarówno prezydent Komorowski, jak i inni dygnitarze zapowiedzieli zmiany w prawie regulującym publiczne zgromadzenia, zaś pan Piotr Niemczyk - były zastępca szefa zarządu wywiadu UOP, a obecnie - członek Rady Konsultacyjnej przy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - w telewizyjnej rozmowie w TVN dał wyraz przekonaniu, że zmiana tego prawa nie wystarczy - bo oprócz zwalczania „aktów nienawiści”, trzeba będzie przystąpić również do zwalczania „mowy nienawiści”, zwłaszcza w Internecie - bo przecież od złego słowa wszystko się zaczyna. Zanim jednak to nastąpiło, trzeba było zasadzić las - więc kiedy tylko okazało się, że ulicami Warszawy ma przejść Marsz Niepodległości - zaraz inspirowane przez pana red. Seweryna Blumsztajna z „Gazety Wyborczej”, „antyfaszystowskie” Porozumienie 11 listopada podjęło decyzję o „zablokowaniu faszyzmu”, że to niby „nie przejdzie”. W ten sposób korzyść jest podwójna; zagranica otrzymuje sygnał, że w Polsce faszyzm podnosi głowę i przyzwyczaja się do myśli o roztoczeniu nad Polakami trwałej kurateli - oczywiście przy wykorzystaniu miejscowych kolaborantów - czyli organizacji „antyfaszystowskich”. Koniunktura jest korzystna, toteż porozumienie to obejmuje aż 44 organizacje o różnym ciężarze gatunkowym; od Jidysz Lebt, poprzez Recykling idei, Sambę z szamba, Kolektyw Falanster - aż do „Krytyki Politycznej”, finansowanej m.in. przez Ministerstwo Kultury, Ministerstwo Nauki, Ministerstwo Pracy, Polski Instytut Sztuki Filmowej, miasto Warszawę, Fundację Batorego i tygodnik „Polityka”. Ponadto „wsparcie” zapewnia 29 innych organizacji, min. Lambda i Żydowska Ogólnopolska Organizacja Młodzieżowa. Zgodnie z leninowskim przykazaniem o organizatorskiej funkcji prasy, „Gazeta Wyborcza” - głównie piórem red. Blumsztajna, ale nie tylko - dawała wyraz zatroskaniu o skuteczne zablokowanie Marszu Niepodległości, więc Porozumienie 11 listopada zaprosiło, czy też może wynajęło antyfaszystów niemieckich. Naoczni świadkowie powiadają, że niemieccy najemnicy dowództwo mieli jednak polskojęzyczne, porozumiewające się z nimi przy pomocy tłumaczy. Ciekawe, kto dowodził - bo zanim jeszcze Marsz Niepodległości ruszył, niemieccy najemnicy zaatakowali maszerującą Nowym Światem grupę historycznej rekonstrukcji w strojach z epoki napoleońskiej. Najwidoczniej uważali, że tak właśnie wyglądają słynni polscy naziści, co to w swoim czasie pozakładali „polskie obozy koncentracyjne”, w których oddawali się swoim ulubionym rozrywkom - albo też tych „nazistów” nieubłaganym palcem wskazali im ich polskojęzyczni dowódcy za pośrednictwem dolmeczerów. Kilkudziesięciu policja podobno zatrzymała, a pozostali znaleźli schronienie w „Nowym Wspaniałym Świecie” - lokalu udostępnionego nowej lewicy przez władze Warszawy na postępową kawiarnię z wyszynkiem. Ale to było tylko preludium, bo kiedy już Marsz Niepodległości wyruszył z Placu Konstytucji w kierunku Ronda Jazdy Polskiej, a potem koło Belwederu na Plac na Rozdrożu, gdzie stoi pomnik Romana Dmowskiego, na Placu Konstytucji rozgorzały walki z policją. Policyjny kordon chronił manifestację Kolorowa Niepodległa, której celem było zablokowanie możliwości przejścia Marszu Niepodległości ulicą Marszałkowską. Pewnie, dlatego 12 listopada „Krytyka Polityczna” wydała oświadczenie, że „Kolorowa wygrała”! W pewnym sensie tak - bo, jak powiedział red. Blumsztajn - „zgromadzenie Kolorowej Niepodległej dzięki zdecydowanej i sprawnej akcji policji odniosło symboliczny sukces - obroniło Marszałkowską”. Zawsze uważałem red. Blumsztajna za najbardziej szczerego spośród ścisłego kierownictwa „GW” - no i nie zawiodłem się również i tym razem: bez wsparcia policji „obrona Marszałkowskiej” pomyślana, jako „pokojowe” zablokowanie legalnej manifestacji nie byłaby możliwa. A tak nawiasem mówiąc - co mają zrobić organizatorzy legalnej manifestacji, kiedy ochraniana przez policję grupa blokująca ustawi się lub położy na ulicy i nie zechce się rozstąpić, żeby umożliwić przejście? Co tu dużo mówić; zapewnienia, że policja nie była „po żadnej stronie” należy włożyć między bajki. Ale to chyba nie był jedyny przejaw „sprawnej akcji”. Naoczni świadkowie - a jak mawiał Rejent Milczek - „nie brak świadków na tym świecie” - twierdzą, że niektórzy spośród atakujących policyjny kordon mieli białe kominiarki - i ci podobno wykazywali się największą aktywnością. Co ciekawe - właśnie ich policjanci jakby ostentacyjnie nie zauważali, podobnie jak nie zauważali alfonchów ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach, którzy na Krakowskim Przedmieściu urządzali ekscesy z krzyżem i proponowali starszym paniom by „pokazały im cycki”. Jeśli z tymi białymi kominiarkami to prawda, to rzecz ma swój precedens; podczas II wojny światowej Niemcy wysyłali do Anglii szpiegów. Byli to młodzi ludzie studiujący przedtem w angielskich uniwersytetach, doskonale znający język i obyczaje. Mieli angielskie ubrania, skarpetki i kalesony, słowem - wszystko jak trzeba. Ale z powodu jakiejś biurokratycznej inercji, wszyscy zostali wyposażeni w identyczne nesesery. I kiedy pierwszy posiadacz takiego nesesera został schwytany, pozostali mogli się długo tłumaczyć i w swoich angielskich kalesonach wędrowali do angielskiej ciupy. Oczywiście policja nie działała z własnej inicjatywy; co to, to nie. Inni szatani byli tu czynni - ci sami, którzy słusznie obawiają się rychłego pojawienia się ostrych objawów kryzysu, który stanie się znakomitym pretekstem do drastycznego ograniczenia wolności obywatelskich. Tego jednak nie wolno głośno mówić, natomiast trzeba głośno piętnować chuligańskie zachowania „skrajnej prawicy” i pokazywać je w telewizji, żeby ludzie filtrujący swoją wiedzę o świecie przez ekran TVN, powitali owe drastyczne ograniczenia wolności obywatelskich nie tylko w dziedzinie zgromadzeń, ale wolności słowa z takim samym entuzjazmem, jak w swoim czasie powitali wprowadzenie stanu wojennego. SM
San Domingo – grób Polaków W latach 1802–1803 na San Domingo polscy legioniści tłumili antyfrancuskie powstanie Murzynów. Stanęli przeciwko narodowi walczącemu o wolność. W końcu XVIII w., w oczach szerokich mas społeczeństwa polskiego, naturalnym sojusznikiem naszego kraju była walcząca z zaborcami Rzeczypospolitej rewolucyjna Francja. Przygotowujący powstanie Tadeusz Kościuszko w tajnych pertraktacjach z rządem francuskim podkreślał, że w interesie postępu w Europie leży zwycięstwo rewolucji we Francji i w Polsce oraz współdziałanie obydwu narodów. Wszystko, co uzyskał, to niezobowiązujące przyrzeczenie pomocy materialnej, jeśli powstanie wybuchnie. Jednak kraj pozostał zdany na własne siły, a te okazały się niewystarczające. Po III rozbiorze Polski nadzieje na odzyskanie niepodległości Polacy wiązali z Napoleonem Bonaparte. Imię Napoleona wymawiali z entuzjazmem, widząc w nim wybawiciela, męża stanu, niezwyciężonego herosa, przeznaczonego do pomszczenia złamanych praw narodów.
Po rozmowach z Napoleonem i rządem francuskim gen. Jan Henryk Dąbrowski utworzył Legiony polskie we Włoszech. Legioniści nosili mundury podobne do polskich z włoskimi napisami: Gli uomini sono fratelli („Ludzie są braćmi”). Byli to głównie polscy jeńcy i dezerterzy z armii austriackiej, wcieleni do niej uprzednio i zmuszani do walki z Francuzami we Włoszech. W maju 1797 r. Legiony polskie liczyły około 7 tys. żołnierzy, a wiosną1799 r. – ponad 8 tys. Legioniści J.H. Dąbrowskiego mieli nadzieję na szybki powrót „z ziemi włoskiej do Polski”, jednak Francja wykorzystała Polaków we własnej sprawie. Szokiem dla polskich legionistów był pokój w Luneville w 1801 r., który pomijał sprawę polską. Polaków – rozczarowanych brakiem perspektyw na bezpośrednią walkę o niepodległość Polski i zniechęconych do Francji – Napoleon wysłał do nowo utworzonego królestwa Etrurii. W istocie Polacy byli wówczas dla Napoleona niewygodnymi pomocnikami i – chcąc rozproszyć Legiony – wysłał znaczną ich część na wyspę San Domingo (obecnie Haiti), na Morzu Karaibskim. Wyspę odkrył w 1492 r. Krzysztof Kolumb, a w XVI w. jej indiańska ludność została niemal całkowicie wyniszczona. Na swojej części wyspy Francuzi rozwinęli plantacje trzciny cukrowej, indygo, kawy i bawełny, sprowadziwszy do pracy niewolników murzyńskich z Afryki – pod koniec XVIII w. stanowili oni blisko 90 procent ludności wyspy. Pod wpływem rewolucji francuskiej w 1791 r. na San Domingo wybuchło powstanie czarnoskórych niewolników, którzy w 1793 r. wywalczyli zniesienie niewolnictwa. Władcą wyspy został Franciszek Toussaint- Louverture, który reformy wprowadzał tam na własną rękę. Konstytucja proklamowana przezeń w 1801 r. spowodowała francuską interwencję zbrojną. Toussaint-Louverture został pokonany, a Francuzi rozpoczęli przywracanie starych porządków, m.in. niewolnictwa. Doprowadziło to w 1802 r. do wybuchu kolejnego powstania, które przerodziło się w wojnę o niepodległość. Na statki zaokrętowano 3. półbrygadę polską, przekształconą w 113. półbrygadę francuską. Polacy – przetransportowani na wyspę w bardzo złych warunkach, osłabieni i podatni na tropikalne choroby (m.in. na żółtą febrę), źle uzbrojeni, niewłaściwie umundurowani i nieznający miejscowych zwyczajów – byli niemal zupełnie nieprzygotowani do nowego rodzaju walk kolonialnych. Szybko też zrozumieli, że walczą w niesłusznej sprawie, przeciwko narodowi walczącemu o wolność. Wyspa, która początkowo mogła się Polakom wydawać rajem, niebawem stała się ich grobem – „wyspą śmierci”. Francuskie dowództwo wyznaczało Polakom najcięższe zadania, także zbrodnicze, niewiele robiąc, by sprzymierzeńcom ułatwić prowadzenie walki. W„Historii Legionów Polskich” K. Luxa i P.B. Wierzbickiego zachowało się wspomnienie o masakrze, której dopuścili się Polacy na 400 Murzynach, swoich towarzyszach broni. Z obawy, by murzyńska półbrygada nie przeszła na stronę powstańców, francuski gen. Fressinet kazał ich wymordować, wyznaczając do tego zadania Polaków. Niczego niespodziewających się i bezbronnych Murzynów Polacy pozabijali na apelu bagnetami (ten tragiczny epizod można zobaczyć w „Popiołach” w reżyserii Andrzeja Wajdy). W ciągu pół roku z liczącej 3700 ludzi 3. półbrygady polskiej zostało 504 żołnierzy i oficerów. Druga półbrygada polska, jako 114. półbrygada francuska, przybyła na San Domingo w marcu 1803 r. Jej los okazał się równie tragiczny. Tylko niewielu z niej ocalało – głównie ci, którzy dostali się do niewoli brytyjskiej. Życie strzałem z pistoletu odebrał sobie pułkownik Ignacy Jasiński. Bronił on przekształconej w warownię plantacji La Cloche. Jasiński napisał: „Widząc się otoczonym przez 3000 przeszło Murzynów, nie jestem w stanie obronienia się z tak małym oddziałem, a nie chcąc wpaść w ręce zdziczałego ludu, walczącego za wolność swoją, życie sobie odbieram”. Armia mulacko-murzyńska przy wsparciu brytyjskim ostatecznie pokonała siły francuskie i wchodzące w jej skład oddziały polskie z Legionów Dąbrowskiego. W prasie francuskiej to Polaków, którzy rzekomo przeszli na stronę Murzynów, obwiniono za utratę cennej kolonii. Na stronę powstańców przeszło jednak nie więcej niż 120–150 Polaków. Z 5280 Polaków walczących na San Domingo zginęło ich około 4 tysięcy. Polegli w cudzej i – niestety – haniebnej sprawie. W obronie interesów kolonialnych i niewolnictwa, walcząc z narodem, który też dążył do uzyskania niepodległości.
ARTUR CECUŁA
Lustrator własnych braci Insynuacje i gry tajnymi dokumentami to cechy prawicowego dziennikarstwa w wydaniu Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej”. Na liście jego ofiar znajdziemy m.in. zmarłego abp. Życińskiego, całkiem żywego księdza ze stołecznej parafii luterańskiej, a ostatnio Jonasza. Dokumenty, jakie opublikował Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, dotyczą sprawy lustracyjnej księdza Piotra Gasia – od 2007 roku proboszcza parafii Świętej Trójcy w Warszawie. Duchowny popsuł interes życia byłemu posłowi Porozumienia Centrum (pierwsza partia Jarosława Kaczyńskiego) i doradcy prawnemu Fundacji Prasowej Solidarności (w jej władzach zasiadali czołowi politycy PC, a następnie PiS) – mecenasowi Józefowi L. Prawnik ten sprzedał bez wiedzy i zgody parafii, i to za ułamek wartości, cenną działkę w Warszawie specjalnie do tego celu powołanej firmie. Aby ukryć operację, transakcję przeprowadzono w Olsztynie (miasto rodzinne mecenasa L.). Ksiądz Gaś dowiedział się o tym przez przypadek i wszczął postępowanie zmierzające do unieważnienia transakcji. Zawiadomił także prokuraturę o podejrzeniu oszustwa i poświadczania przez adwokatów i notariuszy nieprawdy w dokumentach. Wytoczony przez parafię proces przeciwko adwokatom i spółce, która nabyła cenną działkę, zakończył się zwycięstwem luteran. Sąd apelacyjny w Warszawie uznał w prawomocnym wyroku, że nabywcy oraz pełnomocnicy parafii działali w złej wierze, mając świadomość nielegalności operacji. Działka wróciła, więc do parafii. W trakcie sądowej batalii o odzyskanie mienia luterańskiej wspólnoty toczył się proces lustracyjny jej proboszcza, księdza Piotra Gasia. Awanturę rozpoczął Cezary Gmyz. W dokumentacji Synodu Kościoła Ewangelicko- Augburskiego czytamy, że autor „Rzeczpospolitej” na początku czerwca 2009 roku wypytywał księdza Gasia o jego współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Pytany, na jakiej podstawie formułuje ten zarzut, odpowiedział, że „wie o dokumentach IPN dotyczących Tajnego Współpracownika ps. »August«, a dane osobowe TW »August« odpowiadają danym osobowym księdza Piotra Gasia”. Dziennikarz, przyparty do muru i zapytany, czy się z nimi zapoznał, oświadczył, że „ich nie widział”. Do walki ruszyli „anonimowi internauci”. Zalali ewangelickie fora dyskusyjne setkami postów, w których insynuowali, że ksiądz Gaś to agent i zdrajca. Osaczony duchowny zdecydował się na autolustrację. Na polecenie Sądu Okręgowego w Warszawie sprawą zajmowało się Oddziałowe Biuro Lustracyjne IPN w Warszawie.
Po pięciomiesięcznym postępowaniu prokurator IPN wydał postanowienie, w którym stwierdził, że ksiądz Gaś nie był agentem. Zdanie to podzielił Sąd Okręgowy w Warszawie. Dokumenty IPN jeszcze przed rozpatrzeniem sprawy przez sąd trafiły w ręce Cezarego Gmyza. Ten 15 października 2010 roku opublikował na ogólnodostępnych stronach internetowych pełne dane świadków oraz informacje objęte tajemnicą sądową oraz archiwalną. Pytany, dlaczego to zrobił, oświadczył, że „ów dokument jest jawny i każdy może się z nim zapoznać w Sądzie Okręgowym w Warszawie”. Ale – uwaga – sekretariat sądu dostał go dopiero 18 października o godzinie 10.50! Zagadkę, skąd dziennikarz miał tajny materiał, wyjaśnił dyrektor Biura Lustracyjnego IPN. Miało do tego dojść „podczas wizyty dziennikarza w Biurze Lustracyjnym, kiedy to bez wiedzy i zgody pracowników IPN, korzystając z chwilowej nieobecności dyrektora, zrobił zdjęcie dokumentu telefonem komórkowym”. Kierownictwo IPN potwierdziło także, że „Cezary Gmyz uzyskał dostęp do dokumentu jedynie do wglądu. Nie miał zgody na jego publikowanie, a w następstwie jego zachowania doszło do upublicznienia dokumentu z akt sprawy lustracyjnej przed jej prawomocnym zakończeniem bez zgody Sądu Okręgowego i (…) prokuratora Biura Lustracyjnego”. Relację pracowników Instytutu potwierdził sam redaktor Gmyz, który we własnoręcznie sporządzonym oświadczeniu przyznał się do tych nadużyć i „wyraził ubolewanie w związku z zaistniałą sytuacją”. Sprawę bada obecnie także Rzecznik Praw Obywatelskich i prokuratorzy cywilni. Nie zachwiało to zaufania prawicowych katolickich aktywistów do redaktora Cezarego Gmyza. Tak samo zresztą jak jego zniesławiające insynuacje, że ważni polscy przedsiębiorcy kupili sobie u polityków (ministrów i parlamentarzystów) wykreślenie kontrowersyjnych regulacji karnych zawartych w kodeksie spółek handlowych. Po jego tekście rezygnację z prenumeraty „Rzeczpospolitej” zapowiedział między innymi Marek Goliszewski – szef Biznes Center Clubu. Redaktor Gmyz gościł ponadto pod namiotem Stowarzyszenia Solidarni 2010, na czele, którego stoi Ewa Stankiewicz – autorka filmów „Solidarni 2010” i „Krzyż”. Tak wściekle (pośmiertnie!!!) lustrował arcybiskupa Życińskiego, że w końcu naraził się na uderzenia katolickich kolegów mniej radykalnych od PiS-owskich gwardzistów dziennikarskich. Prawicowy i klerykalny do bólu Andrzej Grajewski z „Gościa Niedzielnego” poświęcił mu nawet tekst „Rzetelny jak Gmyz”, w którym słowo „rzetelny” użyte zostało w bardziej niż w ironicznym sensie. Autor zarzuca Gmyzowi m.in. zmianę sensu wypowiedzi swoich rozmówców (cytowanych w tekście atakującym Życińskiego) i brak chęci opublikowania sprostowania. Dziennikarz „Rzeczpospolitej” afiszuje się swoją aktywnością w Kościele luterańskim (był między innymi członkiem Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego), tymczasem bezpodstawnie atakuje swojego współbrata (pastora) teczkami, trzymając przy tym z katolickimi środowiskami skrajnie klerykalnymi, takimi jak środowisko „Rzeczpospolitej” (przekaz ideowy dziennika może się zmieni, bo tytuł kupił niedawno przedsiębiorca o bardziej umiarkowanych poglądach) i „smoleński” ruch Solidarni 2010. Ocenę tego rodzaju działalności pozostawiamy Czytelnikom. AD i MaK
19 listopada 2011 Śmierć, podatki i nadużycia władzy Rolnicy wchodzą pod władzę aparatu skarbowego, a jest to władza absolutna i bezwzględna. Będą tysiące ofiar i tania ziemia na licytacji.
1. A jednak premier Tusk potrafi powiedzieć słowa "wieś, rolnictwo", które w poprzedniej kadencji nie przeszły mu przez gardło ani razu. W expose pan premier ze od 2013 roku rolnicy bedą płacili podatek dochodowy. No to się zacznie na wsi cyrk....
2. Niektórzy rolnicy mówią - nie straszcie nas podatkiem, bo dochody rolnicze są obecnie tak dziadowskie, że zapłacimy tyle, co kot napłakał. Na ich miejscu zacząłbym się jednak bać i to poważnie. Wchodzą, bowiem pod władzę aparatu skarbowego, a jest to władza absolutna i bezwzględna. Znam wielu przedsiębiorców, którzy dziś chodzą po kraju z torbami, z którymi puściła ich władza skarbowa. W skomplikowanej machinie prawnej, w chaszczach przepisów wystarczy minimalny błąd i władza może rozpoczynać dzieło zniszczenia. A nawet i nie trzeba błędu. Zajmuje się sprawą kilkuset przedsiębiorców transportowych z Ziemi Łódzkiej, którzy błędu nie popełnili żadnego - kupowali paliwo z wszelkimi rygorami legalności, a potem się okazało, że paliwo było nielegalne, (o czym przedsiębiorcy nie wiedzieli i nie mogli wiedzieć) i trzeba od niego zapłacić VAT za 5 lat wstecz. I zbiorowa mogiła, bo żaden przedsiębiorca nie jest w stanie na raz zapłacić podatki za 5 lat do tyłu.
3. Z rolnikami też tak będzie, tyle tylko, ze częściej niż z przedsiębiorcami, bo system obliczania dochodów siłą rzeczy będzie jeszcze bardziej skomplikowany. Trzeba będzie składać rozliczne deklaracje tu tu coś wyschło, tam znów wymokło, a gdzie indziej wymarzło - przyjedzie kontrola, wytropi, że gdzieś pięć arów się nie zgadza - protokół, domiar - i kaplica! Będą odwołania, apelacje, kasacje, oprócz władzy skarbowej wydoją jeszcze rolnika adwokaci, a na koniec przyjedzie komornik, załaduje na samochody resztki zboża, świnie, krowy, a chłop pójdzie do stodoły się powiesić.
4. Przesadzam? Nie będzie tak? Ależ oczywiście, że będzie! Ależ oczywiście, że będzie! I to wcale nie będą pojedyncze przypadki, tylko w setkach liczone, albo i w tysiącach. Mafiie się bardzo szybko zorganizują, żeby chłopską ziemię drogą, coraz droższą, przejmować za bezcen metodą "kontrola-domiar-licytacja". Elżbieta Jaworowicz nie nadąży przerabiać tych tragedii, program "Państwo w państwie" im nie podoła.
5. Wiem, wiem, jestem frustrat, czarnowidz, pisowska maruda, przegrałem siedem wyborów, zazdroszczę Tuskowi urody i władzy - to wszystko wiem. Może i wyglądam na zadowolonego z siebie bęcwała, ale mam też w sobie odrobinę samokrytycyzmu. Ale doprawdy powiadam wam - będzie dokładnie tak, jak napisałem. Będzie tak, bo są ponoć dwie rzeczy pewne - śmierć i podatki, a w Polsce jest jeszcze pewna trzecia rzecz - nadużycia władzy.
Janusz Wojciechowski
Producenci gówna Pomysł na wpis z takim tytułem miałem już kilka dni temu, ale się powstrzymywałem. Po obejrzeniu w internecie wczorajszego programu J. Pospieszalskiego „Bliżej” jednak się wściekłem. Występ rzecznika policji był śmieszno – straszny. Śmieszny, bo, ten producent gówna i osobnik powodujący dziurę budżetową samym swoim istnieniem i sprawowaniem takiej funkcji, jaką sprawuje, wyraźnie nic nie rozumie. Czyli albo jest głupi albo jest cynicznym łobuzem. Skąd nagle oburzenie, że w sieci pojawia się zdjęcie bandziora z podpisem: „jak go zobaczycie to wiecie, co zrobić”. Bandzior jest bandzior – niezależnie od tego czy ma policyjną legitymację czy nie. W momencie, gdy zaczął kopać tego człowieka w dniu 11.11.11 przestał być policjantem i stał się bandziorem – zresztą inni, którzy tam byli i nie reagowali na to, są współsprawcami.J. Pospieszalski najwyraźniej nie był jednak przygotowany na taką butę i bezczelność. Bo poza tym jednym incydentem to powinien od ręki temu producentowi gówna pokazać kilka innych scenek, które są nagrane i dostępne w sieci. Takie scenki na przykład, gdy widać jak policja przebiera się z kamizelek w białe kominiarki. Ciekawe, jaka by była odpowiedź na taki fragment. Strasznie jest natomiast, dlatego, że to podobno jest człowiek, który poza tym, iż chodzi w mundurze jest osobnikiem wykształconym, jest oficerem – czyli ma wyższe studia. To, jeżeli ten, co ma wyższe studia ma taki śmietnik w głowie, to, co tu mówić o zwykłym krawężniku, który latał z pałą po Placu Konstytucji w dniu 11.11.11. A może Pospieszalski powinien zacytować parę, co ‘ciekawszych” wypowiedzi z forum internetowego „policjantów”. Chociaż akurat na tym forum to jest również kilka wypowiedzi całkiem sensownych, ludzi zdających sobie sprawę, że policja została tu użyta do prowokacji politycznej. Zdających sobie również sprawę z tego, że gdyby ten tłum się wściekł to by ich zlinczowano. Zlinczowano by zarówno tych policjantów, jak i tych Niemców i tych z „Porozumienia 11.11″. Ale tłum się nie wściekł – miedzy innymi, dlatego, że w tym tłumie byli ludzie dużo bardziej rozumni niż ten producent gówna, który gościł u Pospieszalskiego. Po programie Pospieszalskiego duży niedosyt. Ziemkiewicz i Zaremba mówili przez kilka minut – większość to były próby zakrzyczenia rzeczywistości przez tego „policjanta”. Nie pokazano wielu nagrań, które krążą w sieci, a które dowodnie pokazują, że policja prowokowała pewną część ekscesów. Nie dziwmy się, że policja w swej masie zachowuje się jak się zachowuje. Wszak również na nich działa ta sama propaganda, która działa na resztę społeczeństwa. Skoro ich przełożeni włącznie z najwyższymi w hierarchii mówią o „bydle”, „moherach”, „watasze do dorżnięcia” – to taki stójkowy sobie zakarbuje w pamięci, że jest kimś lepszym. To, że jest właśnie producentem gówna żyjącym z naszych podatków to trzeba im to uświadomić. Zauważam jeszcze jeden pozytyw z tych wydarzeń. Istotny wzrost obciążenia internetu. Ludzie przestali patrzeć w TVN-y i inne miejsca produkujące papkę a zaczęli sami poszukiwać informacji – właśnie w sieci. Andrzej.A • pulldragontail.blogspot.com
Polski patriotyzm AD 2011 i co z niego wynika Obserwując polskie społeczeństwo i scenę polityczną trudno jest pojąć jak w przeciągu zaledwie dwu dekad udało się doprowadzić naród o ponad tysiącletniej bogatej kulturze i państwowości do stanu obecnego. Nawet fakt degrengolady okresu komunistycznego, na którą nałożyły się efekty „transformacji” III RP, nie mogą tego usprawiedliwiać. Dlatego staram się analizować mentalność pokolenia wyrosłego już w „wolnej Polsce”, czyli „młodych, wykształconych” lub jak kto woli pokolenia JP2. Pomimo, że dzieli mnie od nich wiekowo niecałe pokolenie to nasza psychika przynależy do kompletnie innych epok. Ostatnio natknąłem się przypadkowo na portalu Inicjatywa Narodowa sprawiającym wrażenie „narodowego” na „Reportaż z Irlandii”. Publikacja ta ma raczej charakter prostego baedekera dla migrującej siły roboczej. Z tekstu wynika, że autor przebywał tam około roku wykonując jakieś podrzędne zajęcia, a uzyskane doświadczenie w zakresie szukania pracy, wysokości płacy minimalnej, zasiłków dla bezrobotnych, warunków mieszkaniowych, transportu itp. przekazuje w tym „reportażu” swym czytelnikom. Prawdziwie interesujący jest w tej publikacji rozdział zatytułowany „Szok po powrocie”, urywki, którego pozwalam sobie zacytować poniżej. W Ojczyźnie będą czekały nas niestety przykre niespodzianki. Nieświadomie podczas pobytu odzwyczaimy się od naszego wyniszczonego przez socjalistów kraju i wrócimy z irlandzkimi wartościami kulturowymi. Nagle okaże się, że miasta nie pachną już świeżym morskim powietrzem tylko śmierdzą betonem i deszczem... Pogoda z powrotem zejdzie na poziom tygodniowych upałów, ulew i mrozów...Część osób po powrocie może mieć problem z re-aklimatyzacją i wróci na stałe za granicę. Wszystko zależy od naszego wewnętrznego patriotyzmu…..Prawdziwy Polak patriota przetrwa kryzys po powrocie. Gwoli ścisłości należy stwierdzić, że beton, jako taki jest bezwonną substancją, a ilość opadów w Irlandii przekracza wielokrotnie polską normę, klasyfikując ten kraj, jako niezbyt przyjazny klimatycznie. Polska jest niewątpliwie biednym krajem wyniszczonym przez zachodnich i wschodnich kolonizatorów. Mieszkając od lat w Kalifornii i pracując na profesjonalnych stanowiskach w przodujących międzynarodowych korporacjach, miałem zawsze komfort korzystania z przywilejów socjalnych amerykańskiej klasy średniej, a pomimo to w swych licznych wizytach do kraju nie doznawałem nigdy „szoku” cywilizacyjnego czy kulturowego, jaki można przeżyć wizytując przykładowo slumsy Mexico City, czy innych miast trzeciego świata. W Polsce, dysponując oczywiście odpowiednimi funduszami, można wygodnie żyć w cywilizowanych warunkach. To fakt niepodlegający dyskusji, bez względu na ogólną gospodarczą sytuację kraju. Jeżeli więc ktoś po roku wyrobnictwa w takim kraju jak Irlandia przeżywa po powrocie „szok” kulturowy, cywilizacyjny, ekonomiczny, a nawet klimatyczny, to bez względu na to, co by o III RP nie mówić, problem usytuowany jest nie gdzie indziej tylko w głowie delikwenta. Nie wiem jak prawidłowo zdefiniować tą psychiczną przypadłość, więc nazwę ją umownie „skundleniem”. Prawdziwą tragedią jest to, że choruje na nią w Polsce przygniatająca większość pokolenia JP2, a to ono stanowić będzie o kontynuacji państwa i narodu. Znaczny jego odłam wyemigruje przekładając przyszłość na zachodnioeuropejskich zmywakach, budowach, farmach, a nawet w burdelach czy w charakterze żywego inwentarza naszych sympatycznych arabskich kolegów; nad tą polską krajową. No, ale „patrioci” zapewne pozostaną i pod przywództwem patriotycznych polityków wykuwać będą przyszłość naszej Ojczyzny. Przyjrzyjmy się, więc także naszym patriotycznym liderom. Ich ikoną jest niewątpliwie prezes PiSu Jarosław Kaczyński. Bilans działalności braci Kaczyńskich, bo od tego trzeba zacząć, nie wygląda zbyt różowo. Kiedy Polacy dali im większość sejmową i stanowisko Prezydenta, wzięli się, co prawda za sanację naszej Ojczyzny, zwaną umownie budową IV RP, ale w połowie kadencji niespodziewanie doprowadzili do przyspieszonych wyborów parlamentarnych, pod pretekstem korupcji ich koalicjanta. W rezultacie wszystkie połowiczne osiągnięcia zostały zaprzepaszczone, a u steru pojawiła się najgorsza z możliwych formacji politycznych, kontynuatorka niechlubnej pamięci UW, Platforma Obywatelska. Zasługą braci Kaczyńskich było też wynegocjowanie „korzystnych” dla nas zapisów Traktatu Lizbońskiego, oraz poparcie jego ratyfikacji w Sejmie. Traktat ten de jure pozbawił Polski z takim trudem wywalczonej suwerenności. Przywódców, którzy to nam wysmażyli z pewnością można zakwalifikować do tej samej kategorii „patriotów”, co zacytowanego powyżej irlandzkiego globtrotera. Śmierć Lecha Kaczyńskiego w zamachu smoleńskim, wzbudziła w społeczeństwie ponownie uczucia sympatii do jego brata. Pomimo to nie wykorzystał on tego potencjału politycznego i w trzech kolejnych wyborach poniósł spektakularne porażki. Warto by zadać tu sobie pytanie czy te pasmo porażek to wynik głupoty, nieudolności, czy zdrady? A może jest jeszcze inne wyjaśnienie? Dramatyczne wydarzenia w Grecji przywołują wspomnienie najnowszej wolty, jaką wykonał ostatnio inny europejski polityk, były premier Papandreu. Przyciśnięty do muru okolicznościami zaoferował on swym rodakom referendum dotyczące wdrażanego pod dyktando Unii „pakietu oszczędnościowego”, oraz przynależności do strefy euro i do samej UE. Jego decyzja wywołała prawdziwy szok wśród unijnego establishmentu. O motywach tej decyzji krążyły najróżniejsze hipotezy. Nie trwało to jednak długo, bo po tygodniu Papandreu wycofał się ze swej propozycji, zrezygnował ze stanowiska i przekazał władzę „rządowi jedności narodowej”. I znów nastąpiła konsternacja i próby wyjaśnienia tej spektakularnej wolty. Jak donoszą poufne źródła, przyczyna tego gwałtownego manewru była nad wyraz trywialna. Otóż w trakcie prywatnej rozmowy przed szczytem G20 w Cannes, prezydent Francji Sarkozy zagroził Papandreu śmiercią jeśli ten nie wycofa się z projektu referendum(Daniel Estulin : Sarkozy threatened Papandreou with Death During the G20). Nie ma wątpliwości, że „nasi zachodni przywódcy” to mafia polityczna na usługach oligarchii finansowej. Jest, więc wielce prawdopodobne, że wyłamywanie się z jej szeregów grozi śmiercią jak w zwykłym kryminalnym gangu. Być może, że również bracia Kaczyńscy otrzymywali podobne ostrzeżenia. W przypadku jednego z nich zostało ono zresztą zrealizowane. Trudno żądać od nich bohaterstwa, ale można by się spodziewać rezygnacji, tak jak to miało miejsce w przypadku premiera Grecji. Tkwienie nadal na pozycji prezesa PiSu i paraliżowanie jego działalności musi być zakwalifikowane, jako zdrada. Oczywiście o ile hipoteza ta jest prawdziwa. Jednak nawet, jeżeli inna z tych wymienionych okazałaby się prawdziwa, to i tak Pan Jarosław Kaczyński powinien usunąć się z polityki. Jego rezygnacja jest już bardzo opóźniona. A to, że nie mamy kandydata na nowego patriotycznego przywódcę? No cóż to trudno, może się z czasem wyłoni. Natomiast pozostawianie takich „patriotów” jak tu opisani na pozycjach liderów nic konstruktywnego nie wniesie do sprawy. Jeżeli jednak w Polsce nie ma już autentycznych patriotów i odważnych przywódców gotowych rzucić na szalę swe własne życie, przyszłość Jej jest już przesądzona. Ignacy