Jest kilka rzeczy których nie mogę zrozumieć w Jacku. Po pierwsze, dlaczego ma tak duży dom skoro w mieszka sam? Odpowiedz na to pytanie poznałem dzisiaj. U Jacka była impreza. Były urodziny Samanthy. Kończyła trzydziestkę, a my nie mieliśmy zamiaru pozwolić jej schować się i zignorować tego faktu. Jack zaoferował swój dom, zorganizował jedzenie i kupił piwo... Co za niespodzianka... Znaczy się on zawsze miał do niej pewną słabość. Nawet nie pewną, on miał do niej słabość przez duże „S”. Wybaczcie że brzmię trochę zgorzkniale, ale naprawę mam powód. Tak więc… Robiło się późno, wypiłem trochę za dużo piwa i właśnie szukałem wolnej łazienki. Janet była na dole, generał Hammond na górze a Teal’c w pokoju gościnnym. Z drugiej strony, miło wiedzieć że zachowywał się jak reszta z nas, to go czyniło bardziej ludzkim. Wracając do opowieści. Znalazłem się w łazience Jacka by skorzystać z toalety. Gdy myłem ręce zauważyłem że w tej łazience było coś nie w porządku. No chyba że Jack zaczął nosić makijaż... kto sądzi że to możliwe? ************************************************************************************* Wtoczyłem się z powrotem do łazienki. Nie mogłem nic na to poradzić, musiałem się rozejrzeć. Jeśli jest jakaś kobieta w jego życiu, to chyba naturalne że jego przyjaciele zrobią wszystko by dowiedzieć z kim do cholery się spotyka i dlaczego nam o niej nie powiedział. Fakt pierwszy... kosmetyki do makijażu w jego toalecie. Fakt drugi... damskie ubrania w jego szafie. Więc... To nie jest żadna przypadkowa znajomość. To dziwne. Znaczy się, wiem że Jack trzyma swoje życie prywatne w tajemnicy ale to jest naprawdę dziwne. Fakt trzeci... Biżuteria na komodzie. Jakieś kolczyki, kilka pierścionków. Wyglądają jak zaręczynowy i obrączka? Ciekawe, coraz ciekawsze, czyżby on miał romans? To nie wydaje się być w jego stylu, ale kto wie? Czyżby Sara? Jeśli tak, to czemu jej tu nie ma? Siedziałem na łóżku próbując przyswoić nowo nabyte informacje. Sam będzie zdruzgotana. Wiem że pułkownik nie jest jej obojętny. Ona nigdy nic nie mówi, ale potrafię dostrzec „znaki”. Co ja jej powiem? To oczywiste że Jack sobie nie będzie tym zawracać głowy. Biedna Sam. Ktoś mnie zawołał i musiałem zejść na dół. Jack i Sam stali przed francuskim oknem. Opowiedział jakiś dowcip a ona zaczęła się śmiać. Z jakiegoś powodu uważała go za bardzo zabawnego. Sięgnęła i dotknęła jego ramienia, wtedy on obdarzył ją szczerym uśmiechem... drań! „Hej Danny, Sam robi kawę, chcesz?” Jack zwrócił się do mnie. Kawa była ostatnią rzeczą o jakiej myślałem, ale skinąłem z aprobatą. Byłoby podejrzane jakbym się nie napił mojego ulubionego napoju. Wyglądało na to że większość gości już poszła. Musiało być później niż sądziłem, salon był już prawie pusty. Podążyłem za Sam do kuchni i patrzyłem jak przyrządza kawę. „Daniel, coś cię gryzie?” zapytała sięgając po mleko. Wymamrotałem coś. Podniosła brwi i spojrzała na mnie, ale nie wypytywała mnie więcej. Przyrządziła kawę Jacka, czarną z trzema kopiatymi łyżeczkami cukru, i zaniosła ją do pokoju. Ciągle na tropie dowodów zajrzałem do lodówki. Fakt czwarty... serek wiejski, sałata, czekoladki... babskie żarcie. Wiem, popadłem obsesję, ale biorąc pod uwagę sytuację. Jogurt... Jack nawet nie lubi jogurtu! „Daniel?” Sam stała w drzwiach. „Szukasz czegoś?” „Yyyy... gdzie są ciastka?” Boże ale głupota. Sam potrząsnęła głową, ale sięgnęła na półkę, wzięła pudełko ciastek i podała mi je. Teraz musiałem wziąć jedno. O smaku masła orzechowego... yeahck. Jednak Sam chyba za nimi przepadała, wzięła dwa i znów znikła. Fakt piąty... Jakim cudem Sam tak swobodnie poruszała się po kuchni Jacka? Sam. Jack. Mój mózg przesączony alkoholem zaczął się przejaśniać. Sam i Jack. To nie miało sensu. Po pierwsze to by było wbrew regulaminowi. Wróciłem do salonu. Siedzieli razem na kanapie. Niemal tak blisko by się stykać... prawie ale nie zupełnie. Dlaczego oni zawsze to robią? Zaczęła się spokojniejsza część wieczoru. Tylko moi przyjaciele zostali. Janet kuliła się na fotelu a Teal’c wyglądał jakby pilnował drzwi. Usiadłem w fotelu i zacząłem obserwować parę naprzeciw mnie. Pytanie brzmi, co do cholery dzieje się między tą dwójką? Znaczy się, czy oni... wiecie... robią to. Pół bazy sądzi że tak, ale osobiście nigdy nie widziałem na to żadnego dowodu. Z drugiej strony pewno bym nie zobaczył. Tak jak Jack zawsze mówi, jestem zawsze otoczony skałami... Cholera, znaczy się artefaktami. Dobra, najwyraźniej jestem pijany i mam zwidy. Zapomnę że w ogóle myślałem o czymś takim. Sam i Jack, to się nigdy nie stanie. Wtedy zobaczyłem rękę Jacka. Leżała zaraz obok ręki Sam, i te spojrzenia, za każdym razem (to się zdarza ciągle) jak jego ręka otrze się o jej. Założę się że on nawet zdaje sobie sprawę z tego co robi. Poczułem jak się oblałem rumieńcem. Jak oni potrafią uzyskać tyle intymności w tak prostym geście? Poczułem się jakbym i podglądał jak się kochają. To zaczyna być krępujące. Spędzę resztę życia próbując zinterpretować ich gesty? W zasadzie mogłem ich po prostu o to zapytać. Tak... jasne. „Coś cię gryzie Daniel?” zapytał mnie Jack. Zauważył, że byłem cichszy niż zwykle. Uwaga wszystkich została skierowana na mnie. Poczułem jak się znowu rumienię. „Znasz mnie, Jack, cztery piwa wystarczają by mnie zmieść z nóg.” Starałem się brzmieć nonszalancko. „Daniel, otwarcie butelki ci wystarcza... wiesz gdzie jest pokój gościnny.” Jack zaoferował. „Jasne. W takim razie do zobaczenia rano.” Oczywiście mogłem założyć że Sam pojedzie z Janet... pod warunkiem że Janet nie będzie już kierować tego wieczoru. Nie mogąc zrobić nic więcej padłem na łóżko w pokoju gościnnym i próbowałem zasnąć. Nie dałem rady. Godzinę później nadal byłem przytomny, wtedy usłyszałem kroki na schodach i głosy w holu. „Wszystkiego najlepszego” Jack wyszeptał. „Moje urodziny już się skończyły.” Sam odpowiedziała. „Czyli nie chcesz swojego prezentu?” „To zależy co nim jest.” Wtedy zachichotała. Super. Ich pokój jest zaraz koło mojego. Chciałem swój dowód i chyba zaraz go dostane. Schowałem głowę pod poduszkę. Kiedy to się zaczęło? Znaczy się, na pewno coś bym zauważył. Mówiłem to już wcześniej, prawda? ************************************************************************************* “Wytłumaczmy sobie… Uruchomiliście wrota, wysłaliście kogoś przez nie… i nawet nie trudziliście się poinformować mnie o tym!” Samantha Carter wrzeszczała. Powiedzieć że była rozczarowana to mało. „Sam, byłaś na urlopie...” Catherine zaczęła gdy pułkownik West jej przerwał. „Kapitan Carter, mieliśmy swoje powody do zaangażowania pułkownika O’Neilla do tej misji...” „Jego?” Carter wskazała przez okno na człowieka który całował rampę i śpiewał, ‘nie ma jak w domu, nie ma jak w domu...’. „To były moje rozkazy, kapitanie. Czy ma pani powód do ich kwestionowania.... jakikolwiek który nie jest osobisty?” West kontynuował. „Nie sir.” Carter odpowiedziała, wracając do głosu. „W takim razie, wybaczy pani, mam odprawę do poprowadzenia.” Sam nie mogła powstrzymać swojej frustracji. Spędziła ostatnie dwa lata swojego życia nad tym projektem a jak tylko się na chwilę odwróciła jakiś durnowaty archeolog rozwiązał problem w 3 sekundy. Dlaczego ona nie wpadła na coś tak prostego? Może jakby była na miejscu... Ale wybrała właśnie ten tydzień na zerwanie zaręczyn ze swoim chłopakiem z piekła rodem. A najgorsze było to, że najwyraźniej postanowili nie brać pod uwagę jej doświadczenia wojskowego w trakcie kompletowania grupy zwiadowczej. Powinni byli ściągnąć ją tu. „Jak się ułożyły sprawy z Jonas-em?” Catherine zapytała. „Nie za dobrze.” Sam westchnęła. „Wściekł się.” „Nie skrzywdził cię, prawda? „Nie... ale... wiesz. Chyba się cieszę że nie będę już więcej go widzieć.” „Wiesz co chcę powiedzieć.” „Tiaaa. Czasami nie wiem co bym bez ciebie zrobiła Cathrine” Sam uściskała starszą kobietę. „Przepraszam, mam nadzieję że w niczym nie przeszkadzam.” Obie kobiety odwróciły się zobaczyć pułkownika O’Neilla stojącego za nimi. Wyglądał na trochę zawstydzonego a Sam poczuła jak jej gniew narasta. Ten facet był nikim innym jak palantem który zwinął jej dowództwo. Spojrzała na niego z góry do dołu. Przystojniak, około czterdziestki, chyba. Uśmiechnął się do niej. Sam przemogła się by odwzajemnić uśmiech. „Catherine, możemy zamienić słówko?” zapytał. „Zobaczymy się później” Sam wymamrotała. „To nadal znakomita okazja.” Catherine upomniała ją. Carter wzruszyła ramionami i przepchnęła się obok O’Neilla. Obserwował jak opuszczała pokój. „Co z nią?” zapytał. „Zwinąłeś jej sprzed nosa dowództwo.” “Ahhh… Catherine, Daniel prosił bym ci to oddał. Powiedział że przyniosło mu szczęście.” Catherin wzięła amulet i uniosła go do światła, „Co się z nim stało?” „Nie wraca.” „Czy on...?” „Jest tu telefon? Jest ktoś z kim naprawdę musze pogadać.” „Jeden jest w biurze generała.” „Dzięki.” O’Neill szybko się oddalił ciesząc się że uniknął pytań dotyczących Dr Jacksona. Ciągle musiał sporządzić raport brzmiący prawdopodobnie. Gdyby powiedział swoim zwierzchnikom że Daniel Jackson żyje wśród mieszkańców tej pustynnej planety, na pewno posłaliby kolejną drużynę... albo co gorsze, bombę. Nie zamierzał do tego dopuścić. Lud Abydos zbyt długo żył pod rządami Ra. Zasłużyli na szanse odbudowania ich świata bez jakiejkolwiek obcej ingerencji. Nawet jeśli O’Neill miałby okłamać swych zwierzchników... niech tak będzie. Wszystko co teraz musiał zrobić to przekonać się czy Kowalski i Ferretti pamiętają swoje historyjki. To nie była jedyna sprawa do załatwienia. Biuro generała było puste, dlatego Jack swobodnie rozsiadł się za biurkiem i skorzystał z telefonu. Wybrał numer do domu. „Halo, Sara?” odezwał się jak tylko damski głos dał się słyszeć w słuchawce. Parę sekund zajęło mu zanim się zorientował że to nie była jego żona. „Nie, tu Maggie.” „Jest tam Sara? Wszystko w porządku?” „Ona cię nie chce widzieć, Jack.” „Cholera, Maggie, musze z nią porozmawiać” „Na to jest trochę za późno. Przeprowadza się do mnie na kilka dni.” „Daj ją do telefonu!” „Wybacz, Jack...” W tle słyszał głos swojej żony, ale nie mógł zrozumieć ani słowa. Brzmiała histerycznie. „Sara, Maggie? Co się do cholery dzieje?” Jack żądał odpowiedzi. „Ona chce żebyś się wyprowadził zanim ona wróci. Żegnaj.” Jack opadł na fotel w szoku. Nie mógł uwierzyć że to się dzieje naprawdę. Co prawda ich związek nie układał się od śmierci Charliego ale nigdy nie brał pod uwagę jego zakończenia. Nie mógł tu zostać, musiał jechać do domu. Sara nie zniknie tak po prostu z jego życia. Nie po tak długim czasie. „Pułkowniku O’Neill...” Rozpoznał blondynkę która przedtem rozmawiała z Catherin. „Kapitanie?” „Samantha Carter, sir. Chciałabym porozmawiać z panem o pana doświadczeniach związanych z wrotami. „To nie jest odpowiedni moment.” „Po odprawie, rozumiem sir, ale jeśli by pan mógł...” „Nie teraz!” Przemknął obok niej z zamiarem jak najszybszego opuszczenia bazy. Jego priorytetem było zatrzymanie Sary, nie jakiś cholerny naukowiec.” „Sir? Dokąd pan idzie?” krzyknęła za nim? „Na zewnątrz. Proszę powiedzieć generałowi że będę za kilka dni.” „Nie może pan? Co z odprawą? Co z kwarantanną?” „Pieprzyć to!” „Sir!” ************************************************************************************* Skradłem się na dół wcześnie. Jack zawsze pierwszy wstaje, a właśnie z nim chciałem porozmawiać. W cztery oczy, jeśli to możliwe. Spędziłem bezsenną noc martwiąc się o to. Jak daleko zaszedł ich związek? Daleko… to oczywiste. Nikt jeszcze nie wstał. Przeszedłem przez pusty salon, omijając jakąś pustą puszkę po piwie i Teal’c-a. Więc duży chłopak również sypia... moje zaskoczenie nie ma końca. Janet musiała pojechać do domu o świcie. Ona nie lubi zostawać z dala od Cassie zbyt długo. Co teraz zrobię? Oczywiście pomyszkuje za czymś więcej. Może są jakieś dowody uwiecznione na zdjęciach? Zawsze zakładałem że Sam ma swoje mieszkanie, ale teraz zacząłem mieć wątpliwości, nikt nigdy w nim nie był. Ona nawet nigdy o nim nie mówiła... z wyjątkiem tego razu co byliśmy w Krainie Światła. Może to było zanim oni się zeszli? Zawsze jak zostawaliśmy tutaj zakładałem że spała w pokoju gościnnym. Uświadomiłem sobie że spędziłem wiele nocy na nie wygodnej kanapie, wcale nie musząc! Jack nie ma za dużo osobistych rzeczy. Może Sara wszystkie zatrzymała... albo po prostu on ich nie potrzebuje. Bądź co bądź spodziewałem się chociaż kilku fotografii, w salonie nie ma żadnych. Zakładam, że są sprawy do których nie chce wracać, Charlie może być jedną z nich. Dowlokłem się do pokoju który służył mu za gabinet. Ku mojemu zaskoczeniu było tam kilka półek z książkami. Nigdy nie sądziłem że Jack może być typem mola książkowego. Zerknąłem na półki i uśmiechnąłem się do siebie. Fizyka kwantowa. To musi być Samanthy. Nie wiedziałem, że napisała książkę. Wziąłem ją z półki i przekartkowałem. Matma... dużo matmy... Dobra... to chyba nie był bestseller, ale dedykacja spowodowała uśmiech na mojej twarzy, Dla Jacka.... Kochająca Sam. Nic więcej, tylko proste słowa. Nie sądzę że Jack kiedykolwiek przeczytał ją, ale sentyment musi być duży. Wtedy popatrzyłem na rok wydania. 1997... wtedy byłem nadal na Abydos... a Sam jeszcze nawet raz nie przeszła przez wrota. Czytałem raport z ich pierwszym spotkaniem... ale chyba ono nie było pierwsze... Jeśli już wtedy byli ze sobą, to jak Hammond mógł dopuścić by byli w tej samej drużynie... chyba że... nie powiedzieli nikomu... nigdy. Jeśli ta data jest prawdziwa to ich związek musiał być naprawdę dziwny. Wracając pamięcią, Sam nic nie wiedziała o Sarze i o Charliem... później ten incydent z Kynthią... nie wspominając o tym że nakryłem Sam z Narimem... Jack ma naprawdę dużo do wyjaśnienia! O! Na dolnej półce jest album ze zdjęciami. Podniosłem go. Nie jest pełny, tylko kilka stron ze zdjęciami... ale wszystkie ze zdjęciami Jacka i Sam. Chciałbym mieć zdjęcie Shar’e. Chociaż jedno. Mam wspomnienia, ale wiem że w końcu zaczną blaknąć. Staram się o tym za dużo nie myśleć. Mogło by być chociaż zdjęcie Skaary. Tok’ra umożliwili mu powrót na Abydos. Będzie tam szczęśliwszy, a Jack obiecał go odwiedzić. Nie chce na razie tam wracać... zbyt wiele wspomnień. Szczerze mówiąc sam widok piramid mi ją przypomina. Pewnie będę musiał się przez jakiś czas trzymać z dala od egiptologii. Z powrotem zwróciłem uwagę na album. Zdjęcia zdają się nie być w żadnej kolejności, ale coś przykuło moje oczy. Sam ubrana w białą suknię i trzymająca bukiet kwiatów. Jack w garniturze. Nie potrafię powiedzieć gdzie byli. Tło nic nie mówi, ale jest obrączka na jej palcu. To dość sugestywne... „Daniel, co ty robisz?” ************************************************************************************* Nie wypuścili go. Góra była zamknięta z powodu kwarantanny, wystarczający powód by go zatrzymać, nie mógł nic z tym zrobić. Został zatrzymany przez cały czas trwania. Sara przez cały czas była w jego myślach. Była jak uzależnienie psychiczne. Chciał ją zawołać, ale nie było odpowiedzi. Jej przyjaciółka odmówiła mu odpowiedzi gdzie była... Chciał jej tylko powiedzieć jak bardzo ją kocha. Po Charliem... nie mógł pozwolić sobie by stracić też Sarę. Większość czasu po służbie spędził na unikaniu kapitan Carter. Ta kobieta z uporem maniaka starała się wyrwać od niego każdy skrawek informacji. Rozmowa z nią przyprawiała go o zawrót głowy. Była po prostu zbyt bystra. Gdziekolwiek się nie udał ona go znajdowała, zdawało się że im bardziej jej unikał tym bardziej była uparta. Prawdopodobnie w każdym innym czasie byłby szczęśliwy z rozmowy z nią, ale nie teraz. Poza tym była naprawdę atrakcyjną kobietą, małżeństwo w końcu go nie oślepiło. I jeszcze było w niej coś co mu za bardzo przypominało Sarę. Cokolwiek powiedział czy zrobił koniec z końcem sprowadzało się do niej. Podróż na Abydos przywróciła go do równowagi, ale teraz... Gdy w końcu wrócił do domu, nie zastał tam nikogo, jego rzeczy były spakowane w kartonowe pudła. Nie było nic więcej. Żadnej karteczki. Nic. Była tak zła że nawet nie poświęciła czasu na napisanie dwóch zdań. Przekaz był jasny. Chciała go wykreślić ze swojego życia, nie wróci póki on tutaj jest. Został do zmroku, miał nadzieję że jednak ona wróci. Gdy słońce w końcu już zaszło, znalazł się w pokoju Charliego, siedział na łóżku. Z wyćwiczoną łatwością sięgnął pod materac. Broń nadal tam była. Wyciągnął ją i obrócił w rękach. Przyszli po niego właśnie z tego powodu. Powód dla którego objął dowództwo nad misją przez wrota był prosty. Jego stan umysłu wskazywał na ciągotki samobójcze... może nadal tak jest. Tu, teraz, w tym pustym domu, zastanawiał się ile by zajęło zanim ktoś by go zaczął szukać. Ktokolwiek poza Carter, która pewnie by zaczęła gdyby się nie zjawił na ich spotkaniu umówionym na poniedziałek. Ostatecznie zaniechała pościgów za nim i skorzystała z oficjalnych kanałów. Wsunął broń z powrotem do kryjówki. To nie było rozwiązaniem... przynajmniej nie był pewien co nim było. Uświadomił sobie że był już najwyższy czas by odejść. Napisał notkę, spakował pudła do auta i pojechał do najbliższego motelu. Jeśli Sara będzie chciała z nim pogadać to będzie wiedzieć gdzie go znaleźć. Jeśli nie... cóż było parę barów w okolicy a kilka drinków było dokładnie tym co potrzebował w tym momencie. Było nadal wcześnie, bar był prawie pusty. Jack nie był za bardzo zainteresowany innymi klientami, ale w rogu telewizor i właśnie leciał mecz hokeja, dlatego właśnie postanowił udać się w tą część baru. Naprawdę nie zauważył tej blondynki póki nie siadł obok niej. Wtedy na nią spojrzał... „[cenzura!] mać, Carter... czy ty mi podrzuciłaś jakiś nadajnik czy co?” Spojrzała na niego obdarzając go załzawionym uśmiechem, „Pana też miło widzieć pułkowniku.” Spodziewał się po niej czegoś więcej, ale ona wróciła do swojego drinka. Przyjrzał jej się dokładniej, nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą. W zasadzie co ona tu robiła? Nigdy by nie pomyślał że Carter może być typem barowiczki. „Mogę postawić ci drinka?” zapytał. „Pewnie, czemu nie?” odpowiedziała, chyba nie specjalnie jej zależało. „Pułkowniku, nie sądzę bym była zbyt dobrym towarzystwem...” „Bo ja wiem... niewiele mówisz. Miła odmiana.” „To nie było śmieszne.” „Nie miało być” Każda inna pewno chlusnęłaby drinkiem w jego twarz, ale Carter po prostu wzruszyła ramionami. Jack poczuł wyrzuty sumienia. Odsuwając jego problemy na bok, coś naprawdę ją trapiło. Gryzło go to przez prawie godzinę. Naprawdę nie miał ochoty angażować się w cudze problemy. Szczególnie, jeśliby miałby być ze sobą szczery, w problemy innej kobiety. Ale Carter była inna. W zasadzie ją lubił... to się wydawało dziwne. „Wszystko w porządku?” zagadnął nieśmiało. Ale tym razem oboje byli już trochę podpici. Sam piła piwo za piwem dotrzymując mu tępa, teraz przerzucili się na szkocką. “Pewnie, że tak.” skwitowała, “Nie licząc zerwania zaręczyn, zwiniętego sprzed nosa dowództwa, ciągłych problemów z NID, to jest całkiem nieźle.” „Nie wiedziałem że byłaś zaręczona.” „Największy błąd w moim życiu. Nie był zbyt szczęśliwy jak mu oddałam pierścionek, Teraz mnie nęka telefonami... to pewnie powód dlaczego jesteś zaszczycony moim towarzystwem. A jaka jest twoja historia?” Jack zawahał się. „Chyba tylko to że znowu jestem na ziemi.” „Więc, jak było?” „Nigdy się nie poddajesz?” „Nie.” „Masz kolejnego drinka.” „Faceci to świnie... wiesz o tym? Pierwszy facet który nie rzucił mnie dla blondyny z minusowym IQ okazał się być psychiczny.” Z jakiegoś powodu zaczął się śmiać gdy odgarnęła kosmyk swych jasnych włosów z czoła. Nie trudno byłoby założyć coś podobnego o Carter... na pierwszy rzut oka. Mówiąc o niej nie można mieć jakichkolwiek wątpliwości co do jej inteligencji. Jack chciałby rozumieć choć połowę z tego co ona mówi. „Więc co się stało jak przeszliśmy przez wrota?” Jack zapytał, nagle czując nieodpartą chęć dowiedzenia się. Spojrzała z zaskoczeniem, ale zaczęła rysować na barze rozlanym piwem. „Wyobraź sobie że galaktyka to jabłko, drążymy otwór przez środek jabłka zamiast obchodzić je po powierzchni. Oczywiście średnica jabłka jest reprezentacją dwu wymiarowej czasoprzestrzeni a otwór jest reprezentacją między wymiarowego kanału... Wszystko w porządku?” „Tak.. tak... będzie...” Sam zachichotała widząc zakłopotanie ja jego twarzy. „Hej, nie chichotać mi tu” skarcił ją. ************************************************************************************* Podskoczyłem słysząc głos Jacka, zamknąłem album i starałem się go schować za plecami. Pęknie, teraz wyglądam jak jakiś dzieciak co właśnie stłukł szybę. Nie oszukałem Jacka, sięgnął i odebrał ode mnie album. Jego rysy złagodniały jak przewracał strony. Poczym chwycił go niemal opiekuńczo. Jego wojownicza postawa była prosta do wytłumaczenia. Przybierał ją zawsze, gdy sądził że ktoś zagraża Sam... dlaczego sądził że ja bym mógł? To było dla mnie zagadką. Jack był niepewny. „Fajne zdjęcia,” skomentowałem. „Kiedy zamierzaliście nam o tym powiedzieć?” „Powiedzieć wam o czym?” skwitował. Jack przestąpił z nogi na nogę i wyglądał na niepewnego. „Mówiłeś, że to wbrew regulaminowi.” Naciskałem „Co jest?” Sam zapytała pogodnie. Wtedy dostrzegła album w rękach Jacka, i szybko zrozumiała. Nigdy nie sądziłem, że ona będzie trzymać coś takiego w tajemnicy przede mną. Byliśmy dla siebie niemal jak brat i siostra. „Ach, to..” dokończyła. Wyglądała jakby jej ulżyło. Jej ręka ześlizgnęła się do ręki Jacka, odchylił głowę by otrzymać pocałunek. Chcieli mnie zawstydzić przedłużając to. Jeszcze jedno... jeśli nie są zakochani, to naprawdę był to doskonały spektakl. Teraz zaczęli swoje... ‘nie obchodzi nas że ktoś jeszcze jest w pokoju, będziemy się po prostu w siebie wpatrywać’. Zawsze uważałem to za nieznośne napięcie seksualne. Teraz widziałem różnice. „Może zrobię kawę? Śniadanie dla kogoś?” Wymamrotałem. To był najwyższy czas by się ulotnić. Wątpię by zauważyli to przez najbliższe kilka minut. Uśmiechnąłem się opuszczając ich. Jack i Sam razem... Fajnie! ************************************************************************************* Coś lizało jego twarz. Jack otworzył oczy i spojrzał w rude, puszyste oblicze. Kot mruczał próbując usiąść na jego głowie. „Shroedinger, przestań!” Wymamrotał kobiecy głos. Pojawiły się ręce które chwyciły kota i położyły go na podłodze. Natychmiast wrócił na łóżko i zatakował twarz Jacka. Kobieta obok niego zachichotała. „Przepraszam,” uśmiechnęła się „Shroedinger nie jest zbyt uprzejmy.” Jack zamknął oczy. Skąd do cholery się tu wziął? Pamiętał rozmowę z Carter w barze... propozycję odprowadzenia jej do domu i wtedy... cholera! „Zrobiliśmy to, prawda?” zapytał, w końcu jego pamięć mogła płatać figle. Poczuł jak materac się przesuwał gdy Carter odwróciła się w jego stronę. Podniosła się i podparła na łokciu patrząc na niego. „Tak,” przyznała cicho „Zrobiliśmy.” Jej oczy uciekały przed jego spojrzeniem, wyraźnie zdradzając niepokój. Przynajmniej nie próbował z tego robić czegoś więcej niż to było. Maił taką nadzieję. Trzy dni odizolowania od żony a on już przespał się z inną kobietą... to musi być jakiś rekord. Wspomnienia zaczynały wracać w przebłyskach. Było dużo chichotu, trochę zawstydzenia. Dużo czasu minęło odkąd spał z inną kobietą niż Sara... dużo, bardzo dużo. I na dodatek minęło już sześć miesięcy odkąd robił to ostatni raz z żoną. Od czasu Charliego... gdy wyruszał na Abydos już spali w osobnych pokojach. „Lepiej już pójdę.” Powiedział. „Jasne.” Oparł się o brzeg łóżka, znowu płosząc Shroedingera. Kot syknął na niego. „Gdzie są moje spodnie?” zapytał. „Poszukam ich”, odpowiedziała. Carter się zwlekła z łóżka, chwiejąc się lekko. Przesunęła palcami po włosach jakby usiłując pozbyć się kaca. Jack nienawidził siebie za obserwowanie jak zakrywała swoje ciało szlafrokiem. Wyszła do łazienki. Kilka sekund później wrzuciła spodnie przez drzwi. Dawała mu możliwość wyjścia z nietkniętą godnością. Był wdzięczny. To była naprawdę pomyłka. Nie żeby Carter nie była atrakcyjna. Gdyby nie uważał jej za atrakcyjną to nigdy by się nie znalazł w tej sytuacji... przynajmniej jeszcze na tyle w siebie wierzył. Poza tym w jakimś sensie ją znał. Nawet jakby miał jakieś zamiary albo cele... biorąc ją z baru. Prawdopodobnie oboje tego potrzebowali. Carter, by zapomnieć o narzeczonym, a on... kogo próbował oszukać? Jego małżeństwo miało problemy, więc co było pierwszą rzeczą jaką zrobił? Upił się i przeleciał pierwszą kobietę która mu dała. Fakt że pracował razem z Carter pogarszało tylko tą sytuację. Nie mógł po prostu powiedzieć ‘zadzwonię’ i zniknąć. Już ubrany, postanowił wyjść jak najszybciej. Carter odprowadziła go do drzwi. Jack pocałował ją w policzek na pożegnanie. Nie był pewien dlaczego ale przyjęła to z uśmiechem. Wszystko będzie w porządku, zdał sobie sprawę w drodze powrotnej do motelu... a to się już nigdy nie powtórzy. Następnego wieczoru poszedł do swojego... do Sary mieszkania. Jej samochód stał na podjeździe. Najwyraźniej jego wyprowadzka przekonała ją że może bezpiecznie wrócić. Objechał blok kilka razy próbując zdecydować co będzie najlepszym wyjściem. Czy powinien odejść na jeszcze kilka dni? Koniec końcem nie miał wyboru. Musiał się z nią zobaczyć by powiedzieć jej rzeczy które nie mogą być powiedziane przez telefon. Podejście do drzwi frontowych było najtrudniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek robił. Nie był zaskoczony że Maggie mu je otworzyła. Była wielką ciemnowłosą kobietą mniej więcej w wieku jego żony. Jack wcale jej nie lubił. W zasadzie nigdy, ale była najlepszą przyjaciółką Sary, dlatego przez większość czasu zmuszał się do tolerowania jej. „To ten drań nazywający siebie twoim mężem,” Maggie zawołała przez ramie, ”Co mam mu powiedzieć?” „Że może się wykastrować!” Odpowiedział głos Sary. Blokowała mu przejście. Jack nie miał w zwyczaju bić kobiet, ale poważnie rozważał zrobienie wyjątku w stosunku do Maggie. „Sara? Musimy porozmawiać!” Krzyknął. Wstrzymał oddech gdy Sara się pojawiła. Płakała. Jej oczy były czerwone i spuchnięte. Musiała dużo płakać. „Porozmawiać?” wyszeptała, Wtedy się roześmiała, to nie był miły dźwięk. „Sara?” zaczął. „Kim ona jest?” „Co?!” „Ta blond lafirynda.” „Ona, nie...” Wtedy go zatkało. Skąd do cholery Sara wiedziała? Chyba że... cholera! Mieszkanie Carter było w tej samej części miasta co Maggie. Prawdopodobnie ktoś ich widział. „Wszyscy jesteście tacy sami” Maggie przerwała. Jack posłał jej spojrzenie pełne nienawiści. „Czy nie sądzisz że to wszystko nie ma z tobą nic wspólnego.” „Spałeś z nią?” Sara domagała się odpowiedzi. „Na miłość boską...” „Spałeś? I nawet nie próbuj mnie okłamywać.” „Tak, spałem...” „Drań!” „Ale to nic nie znaczy.” „Sex zawsze coś znaczy, Jack. Nie spaliśmy razem od sześciu miesięcy, zdajesz sobie sprawę jak się teraz czuję słuchając tego? Więc kim ona jest? Czy nawet nie kwapiłeś się zapytać o imię? Była młodsza ode mnie? Bardziej atrakcyjna?” „Nie, do cholery. Byłem pijany, ona również. Gdybyś nie kazała mi się wyprowadzić nic by się nie stało.” „Nie obwiniaj mnie za swoje nieczyste sumienie.” „Sara, czy to naprawdę jest warte zaprzepaszczenia naszego małżeństwa?” „Sam to robisz Jack. Tak samo jak to była twoja broń, która zabiła Charliego!” Jack poczuł jakby go dźgnęła w brzuch... nisko, boleśnie tak by zabić go powoli. Odszedł od niej. Bez słów. Po prostu odszedł. Krzyczała za nim, ale nie mógł usłyszeć co mówiła. Jedynym dźwiękiem był wystrzał broni i płacz jego dziecka. Gdy w końcu doszedł do siebie, był z powrotem w motelu z pustą butelką po whisky na łóżku. Jego oddech był nie równy, ręce się trzęsły, pierwszym jego ruchem był bieg do łazienki by zwymiotować. Osłabiony padł na łóżko. Zajęło mu kilka minut zanim się pozbierał. Wziął telefon. „Cześć Sam… tu Jack O’Neill. Słuchaj, jakie masz plany na wieczór?” ************************************************************************************* Siedzieliśmy z Jackiem w słońcu planety P9G598. Sam była kawałek dalej i zbierała próbki wody. Teal’c podobno jej pomagał... trzymał tackę z probówkami gdy ona szwendała się dookoła. To jest jedyne słowo którym można by ją w tym momencie opisać. Wszyscy mówią że to ja się podniecam kamieniami! Artefaktami! Jakkolwiek! Jack obserwował ją z uśmiechem. Chyba teraz to było dla niego prostsze, odkąd ja i Teal’c wiedzieliśmy o ich związku. Nie, jakby to był kiedykolwiek sekret, oni po prostu nikomu o tym nie mówili. Oczywiście, mieli zasady co do bratania się na misjach lub w bazie... ale to było oczywiste, dla kogokolwiek komu zależało, że są zakochani. Trochę mnie to smuciło. Znaczy się, po odejściu Shar’e, to że Jack i Sam też nie mieli drugich połówek, pomagało mi z tym żyć. Niestety, miłość zagościła w zespole. Najwyraźniej generał Hammond wiedział o nich. Dziwiło mnie to, powinien ich postawić przed sądem wojskowym... albo przynajmniej rozdzielić do różnych drużyn, ale wtedy mnie oświeciło. Nie mógł tego zrobić. A na pewno nie bez zmieniania przeszłości. Widzicie, gdy nas spotkał w 1969 Sam i Jack byli razem w SG1. Nie miał wyboru, musiał przydzielić ich do tej samej drużyny. Fizyka temporalna czasem może być użyteczna. „Co się stało przy Kynthie?” Nagle się zapytałem Jacka. To mnie naprawdę gryzło. „Pamiętasz tą noc jak się pojawiłem u Ciebie o 2 w nocy?” „Tak.” „Sam mnie wtedy wyrzuciła. Nie powiem że nie zasłużyłem na to. Nie pozwalała mi wrócić aż do tego wypadku z Antarktydą.” „A! To dlatego Sam...” „Sam co?” „Nieważne” Nie musiał wiedzieć o Narimie, nie było takiej potrzeby. Sam przyznała mi się, że rozwiała wszystkie uczucia jakimi on ją darzył. Nie wiem co mu powiedziała. Coś o Jolinar... co w zasadzie było prawdą... i coś o uczuciach do kogoś innego... nawet jeśli on tego dobrze nie zrozumiał. Innymi słowy, nie była oficjalnie z Jackiem jak się spotkali pierwszy raz, ale teraz była, i zawsze będzie. To naprawdę fajna planeta. Miły klimat, żadnych nieprzyjacielskich mieszkańców... grupka protohumanoidów rozstawiła podstawy obozowiska w odległym krańcu doliny, ale nie wydają się nami zainteresowani. Nie zostaliśmy zaatakowani wciągu trzech godzin od naszego przybycia. Miła odmiana. I jeszcze to że nie pada. Położyłem się na trawie. Nie mam za bardzo nic do roboty. Jack nie pozwala mi się pobawić z prawie ludźmi. W zasadzie nie zwraca na mnie za dużo uwagi, gdybym tak... „Danny, nie!” ostrzegł mnie nawet nie spoglądając. W porządku. W takim razie się prześpię. Niestety, nie uważam za fascynujące obserwowanie Sam w nieskończoność. Jeśli bym uważał to pewnie Jack by mnie zabił. Ciekawe jakim cudem Martuf jeszcze żyje! W zasadzie Jack wie że nie ma się o co martwić. Po prostu gra nawiedzonego przez większość czasu. Jego obrączka jest na palcu Sam od prawie dwóch lat. Poza tym Martuf uratował nasze tyłki... więc on i Jack czują do siebie pewien respekt. Czasami to jest jedyna droga by z nim wytrzymać. ************************************************************************************* Sam bezwiednie trąciła kota gdy spostrzegła że pada. Minęły już dwa miesiące od jej przeniesienia do pentagonu. Spojrzała na telefon. Powinien był zadzwonić. Było tyle rzeczy których nie wiedziała o Jacku O’Neillu. Może była tylko chwilową przygodą? Może sobie kogoś znalazł. Sam wiedziała że staje się irracjonalna, ale to dlatego że… ona naprawdę go lubiła. Był zabawny, przystojny, inteligentny… na swój osobliwy sposób. Wiedziała że irracjonalność może znaczyć że się w nim zakochuje. To było głupie, powtarzała sobie. Ich związek opierał się niemal tylko na seksie... nawet jeśli... tęskniła za nim. Zwłaszcza w ten deszczowy dołujący wieczór. Shroedinger przeciągnął się i zeskoczył z jej kolan. Pięknie, nawet kot ją opuszcza. „Sam? Jesteś gotowa?” Skrzywiła się na dźwięk głosu przyjaciółki. Był piątkowy wieczór, miały iść na babski wieczór, ale Sam nie specjalnie była w humorze... szukała jakiejś wymówki. „Minutka, Janet” krzyknęła nawet nie kwapiąc się ruszyć. Powinien był zadzwonić. „Samantho Carter, zabieraj tu swój tyłek!” Janet kontynuowała. „Nie spędzisz tu wieczora!” Sam westchnęła i zawlekła się do salonu. Janet stała tam, jej ręce były skrzyżowane na piersi. Spojrzała na Sam, która ciągle była w szlafroku i powiedziała: „Sam to niezdrowe! On nie zadzwoni/” „Wiem, Ja tylko... on jest taki miły.” Sam odpowiedziała. „To drań. Ile razy został na noc?” „W zasadzie... prawie...” „Ani razu! Zapomnij o nim. Wychodzimy się zabawić. Teraz się ubierz... to zalecenie lekarza.” „Tak, tak, dobra. Masz rację... daj mi 10 minut.” Telefon zadzwonił. Sam w pośpiechu podniosła słuchawkę. „Halo... Jack?” Widziała jak Janet robi miny, ale się tym nie przejmowała. „Tak, świetnie, a co u Ciebie? Czy mam wolny weekend? Pewnie... kiedy przylecisz?” Dzwonek do drzwi zadzwonił, Sam skinęła na Janet by otworzyła. Ta przewróciła oczami i stłumiła kwik. Stał tam Jack, z komórką w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej. Sam upuściła telefon i pobiegła w jego ramiona. Jack chwycił ją i obrócił dookoła. „Tęskniłaś?” zapytał w uśmiechem na twarzy. Nie mogła nic zrobić poza przytaknięciem. Właśnie miał ją pocałować gdy Janet odkrząknęła głośno... „Zakładam że to jest...?” zaczęła. „Janet, oto Jack O’Neill.” Sam poczuła jak się rumieni przedstawiając go. Jack nadal ją trzymał i chyba nie miał zamiaru puścić. Janet nie wydawała się być pod wrażeniem. Skinęła by sam dołączyła do niej w kuchni. „Uroczy, prawda?” wyszczerzyła się. „Uważaj na niego.” Janet odpowiedziała. „Wiedziałam że zadzwoni.” „Sam, słyszałam już gdzieś jego nazwisko. Nie wiem gdzie. To miało coś wspólnego z dochodzeniem w sprawach psychiatrycznych.” „Co przez to rozumiesz?” „Nie wiem, po prostu nie angażuj się zbytnio. Może stać się kolejnym Jonasem.” „Janet, jestem dużą dziewczynką. Potrafię się o siebie zatroszczyć.” „Tylko nie mów że cię nie ostrzegałam. Chyba lepiej się ulotnię.” „Janet, nie musisz...” „Chyba powinnam. Zostanę z Mary.” „Dzieki.” Dwie kobiety uścisnęły się zanim Janet znalazła wymówkę by wyjść. Sam usadowiła się ponownie w ramionach Jacka. Wcale ją nie obchodziło czemu tu był, była szczęśliwa że go widzi. Janet nie miała się o co martwić. „Więc?” zaczęła. „Więc?” odpowiedział. „Jesteś tutaj, masz jakieś plany?” „Tylko jeden.” Przyciągnął ją bliżej i przywarł wargami do jej. Sam wzdrygnęła się gdy jego ręce znalazły jej pasek. Prostolinijny umysł, taki właśnie jest Jack O’Neill. Poddała się jego pieszczotom, miała gdzieś powody dla których tu był. Zsunął szlafrok z jej ramion. „Sam, jesteś taka piękna” odetchnął. Gdy mężczyzna tak mówi do dziewczyn co ona może poradzić... może tylko zakochać się w nim? „Zostaniesz na noc?” zapytała go. Jack przytaknął a ona poprowadziła go do sypialni. Była śliczniejsza z każdym spojrzeniem na nią. Sam lekko westchnęła i wtuliła się w niego. Nigdy nie spał z Sarą w ten sposób, byli jak dwa końce książki. Jack uwielbiał jak Sam leżała w jego ramionach. Tak ufnie, ona naprawdę zasługiwała na coś więcej niż ten związek na pocieszenie po zawodzie miłosnym... ale on nie potrafił już jej wypuścić. „Hej Sam.” Wyszeptał. „Co?” popatrzyła na niego zaspanymi oczami. „Nic.” Sam uśmiechnęła się radośnie i pocałowała dokładnie w miejsce nad sercem. Osunął się w sen, Jack wyobraził sobie jak tan mały skrawek się goi. Gdzieś, w głębi swych snów usłyszał jej głos szepczący, „Kocham cię.” Ten szmer wywiał wszelkie myśli o śnie z jego umysłu. Leżał w ciemności, desperacko chciał uciec od niej zapominając o obietnicy zostania do rana. Nie mogła go kochać. To było niemożliwe. Jak długo się znali? Sześć miesięcy? Sam była ufna. Obdarzała swą miłością tak łatwo, bez strachu że może być zraniona. Jak tak mogła? Znał jej historię, wiedział o Jonasie. Mimo to nadal chciała zaryzykować wszystko by sprawdzić starego żołnierza. Jack zbudził się o świcie. Od dłuższego czasu siedział na skraju łóżka obserwując jak ona spała. Chęć ucieczki była chwilowa. Przemożenie się do zostania na noc pomogło. Zachichotał gdy w końcu się zbudziła. Jej ręka sięgnęła krańca łóżka, zmarszczyła brwi na moment. Gdy się podniosła zobaczyła go, najwspanialszy uśmiech pojawił się na jej twarzy. Przybliżył się i pocałował ją. „Sądziłam, że uciekniesz.” przyznała. „Nie. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.” Uśmiechnął się. „Masz ochotę na śniadanie?” „Zostań tu, coś przyniosę. Jaką lubisz kawę?” „Czarną, bez cukru.” „Wrócę za moment.” Wciągnął spodnie i udał się do kuchni, gdzie zaczął myszkować po szafkach w poszukiwaniu kawy i płatków. Zanim woda w czajniku się zagotowała spostrzegł że nie był tam sam. Janet stała w drzwiach. „Cześć.” Jack zaczął, „Janet, prawda?” „Tak” Usiadła za stołem i obserwowała go przez chwilę. Jack wiedział że to robiła. „Masz ochotę na kawę?” zapytał. „Nie.” Jack zdał sobie sprawę że rozmowa się nie klei. Janet najwyraźniej nie miała o nim dobrego zdania. Pewnie miała rację. „Przypomniałam sobie gdzie słyszałam twoje nazwisko” powiedziała nagle. „Nigdy się nie spotkaliśmy.” „Nie, widziałam twój profil psychologiczny. Twierdzą, że masz ciągotki samobójcze. Twój syn się zabił.” Jack wyraźnie się skrzywił. Ból jaki nadal czół był niemal fizyczny. Skręcający ból przeszedł przez jego wnętrzności. Chciał uciec do sypialni, prosto w ramiona Sam. „Jesteś żonaty, prawda?” Janet kontynuowała. „Już nie..” „Sam tego nie potrzebuje. Jeśli ją skrzywdzisz...” „Nie mam zamiaru jej skrzywdzić” Jack zapewnił Nie skrzywdzi, nigdy tego nie zrobi... Ona była dla niego zbyt cenna. ************************************************************************************* Pojawili się z nikąd. Jack oddał kilka strzałów i skierował się w stronę Sam, ale obiegli nas momentalnie. Było ich po prostu za dużo, nie mogliśmy się przebić. Widziałem padającego Teal’ca, Sam, Jacka i wtedy mnie też zbili z nóg. To tyle co do idealnej planety. Tyle co do prymitywnych mieszkańców. Może nie mieli broni, telewizji czy komputerów, ale nie potrzebowali. Nikt z nas nie mógł rozerwać więzów... sprawiały wrażenie niemal żywych. Tubylcy związali nas i pognali kilka mil od wrót. Byliśmy w lesie, każde z nas przywiązane „smyczą” do osobnego drzewa. Nie wiem czemu to zrobili albo w jaki sposób im zagroziliśmy. Sam siedziała plecami do drzewa a Jack próbował rozerwać „linę” która krępowała mu kostkę. Nie wiedzieliśmy co stało się z Teal’cem. Mieliśmy nadzieję że nic mu nie jest. Mam nadzieję że on nie... ja... nie mogę usiedzieć spokojnie. Czy to moja wyobraźnia czy zaczęło padać? Nie mieliśmy jedzenia, żadnej możliwości by uciec, nie wiedzieliśmy gdzie są wrota i jeszcze zaczęło padać! Błagam! Gdy się ściemniło, przynieśli nam jedzenie. Próbowałem się z nimi porozumieć ale tylko na mnie patrzyli. Bardzo przypominali prymitywnych ludzi. Bardzo. Ale było w nich coś co przemawiało za wysoko rozwiniętą inteligencją. Może nie tak jak ją zwykle opisujemy ale były jakieś przebłyski. Może to był jakiś rodzaj inteligencji stadnej? Jedzenie nie było niczym więcej jak kilkoma owocami i miską wody. Z zawodowej ciekawości przyjrzałem się artefaktom. Ledwo nadawały się do użytku. Miska z wodą przeciekała. Zostaliśmy na niewygodną noc. Nie cierpię spać w więzach. Spojrzałem w stronę Sam i Jacka. Siedzieli każde pod swoim drzewem. Jak już noc nastała przekradli się bliżej siebie. Wiem że mieli swoje zasady, ale nie mogły być stosowane przez cały czas. Poza tym, nie sądzili że mogę ich obserwować. Ich smycze były za krótkie, jedyne co mogli zrobić to trzymać się za ręce. Zastanawiałem się w ile innych nocy to robili? Znaczy się, czekali jak już uśniemy zanim chwytali się za ręce, nogi ocierające się jedna o drugą... palce dotykające włosów. ************************************************************************************* „Jack?... Jack tu Sam. Gdzieś ty u diabła był? Próbuję cię złapać od godzin. Słuchaj, mam naprawdę dobre wiadomości.” Jack uśmiechnął się do siebie, zarażając się jej entuzjazmem. Jej telefon złapał go w trakcie kilku minut w których mógł znaleźć się w domu... i to tylko po to by wziąć swój mundur. „Więc co to takiego?” zapytał. „Wracam do Colorado. Jest coś do zrobienia z wrotami. Wracają na Abydos i tym razem idę z nimi.” „Gwiezdne Wrota, zaczekaj chwile Sam. Możemy mieć problem.” „Co?” „Zostałem przywrócony do czynnej służby i...” „... i jesteś dowódcą misji. Jack, nie rób mi tego. Nie możesz mnie i tym razem zostawić z tyłu.” „Sam... regulamin...” „Pieprzyć regulamin! Chce iść na tą misje! Nie musimy nikomu mówić. Jack, proszę?” Jeśliby zamknął oczy mógłby zobaczyć ją, wyraz jej twarzy. Wydęłaby dolną wargę i patrzyłaby na niego tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Wtedy wzięłaby jego rękę i zaczęła kreślić wzory opuszkami palców na jego dłoni, to wszystko zanim by sięgnęła drugą ręką pod jego koszulę i.... Cholera, po prostu nie mógł jej odmówić! „Dobra, już dobra” poddał się, zanim jego wyobraźnia się zagalopował i musiałby brać zimny prysznic. Krzyknęła z podnieceniem. Gdyby byli w tym samym pokoju uścisnęłaby go tak mocno że pewnie by mu połamała kilka żeber. „Zobaczymy się za kilka godzin. Kocham cię.” To było szaleństwo. Nie był nawet pewien czy chce by Sam była pod jego komendą. Minęły lata odkąd była na polu walki a nie wiedział czy miała jakieś inne doświadczenie. Nie będzie czasu na przejrzenie jej akt. Jedyną metodą by przejść przez to było podejście do tego spokojnie. Miejmy nadzieję, że nikt nie dostrzeże jego trwogi... zwłaszcza Sam. Było tylko jedno wolne krzesło w sali odpraw. Sam jeszcze nie było. Może jej samolot miał opóźnienie... albo może zdecydowała się nie przychodzić... „Do tej misji przydzielam jeszcze Sam Carter,” Hammond zakomunikował. Cholerne szczęście! „Wolałbym skompletować własną drużynę,” O’Neill zaprotestował... mógł równie dobrze zacząć występ teraz. „Nie do tej misji, przykro mi. Carter to nasz ekspert w dziedzinie Gwiezdnych Wrót.” „Skąd został przeniesiony?” O!, niezły chwyt O’Neill, pomyślał, sprawiasz wrażenie że nie wiesz że jest kobietą... „Została przeniesiona z pentagonu.” Głos Sam dał się słyszeć z drzwi. Jack podał jej rękę ale ją zignorowała, pośpiesznie odłożyła notatki i zasalutowała. „Pan musi być pułkownik O’Neill, kapitan Samantha Carter stawia się do służby, sir!” Trochę zbyt entuzjastycznie ale znośnie. Jack spojrzał po zebranych. Z zainteresowaniem obserwowali tą wymianę zdań. „Ale oczywiście przedstawia się pani Sam” Kawalski wtrącił. Sam usiadła zanim odpowiedziała. „Nie musi się pan obawiać, majorze. W dzieciństwie bawiłam się lalkami...” Jack pozwolił na kontynuowanie tej wymiany zdań. Wiedział o lalce Matta Masona. Nadal, trzymała ją w sypialni. Aczkolwiek nigdy nie wspominała że latała F15 podczas Wojny w Zatoce... fajnie. Wtedy sam przeszła w tryb fizyka... „To z powodu ponownego łączenia molekuł w ciągu kilku milisekund potrzebnych do rekonstrukcji” stwierdziła. „No i mamy, kolejny naukowiec. Generale, proszę...” Jack zdecydował że to był najwyższy czas na wtrącenie. „Astrofizyk teoretyczny,” Sam poprawiła. „Co znaczy...?” „Że jest bystrzejsza od pana pułkowniku” Hammond przerwał. Auć, to bolało. Był świadom jak Sam jest mądra. Rozwiązywała zadania matematyczne przez sen. „Studiowałam technologię wrót przez dwa lata zanim Daniel Jackson je uruchomił i przeszliście przez nie. Powinnam była wtedy przez nie przejść. Sir, pan i pana ludzie musicie zaakceptować to że tym razem przejdę.” „Z całym szacunkiem pani doktor...” Jack był znowu z siebie dumny. Sam zaczynała szaleć jak tylko ktoś ignorował jej rangę. Uśmiechnął się do siebie. To był jej pomysł. Zaraz skoczy z pięściami. „... czy raczej mamy się siłować na rękę?” skończyła. O tak, to by była zabawa. Jack nawet nie zmazał uśmiechu ze swojej twarzy, poważnie rozważał jej propozycję. Później, cholera, poza bazą. Reszta odprawy przeszła gładko. No oprócz momentu gdy Sam zaczęła się śmiać z jego dowcipu którego nikt inny nie załapał. „Dzięki”, wyszeptała jak opuścili pokój. „Pakujemy się w poważne kłopoty,” syknął do niej. Sam tylko się uśmiechnęła. Wyglądała na tak szczęśliwą że nie miał już żadnych skrupułów. W tym momencie byli sami w korytarzu, Jack wykorzystał ten moment by się do niej zbliżyć, „Jesteś już tutaj, więc gdzie się zatrzymasz?” zapytał. „Nie myślałam jeszcze o tym” przyznała „Zawsze jest moje mieszkanie.” „Mówisz poważnie?” „Pewnie... jak nigdy.” Jeśli to było możliwe jej uśmiech jeszcze się poszerzył. Jack chciałby móc ją uściskać, ale Hammond właśnie nadchodził, więc się od niej odsunął. „Zobaczymy się w sali wrót, kapitanie” powiedział jej formalnie. ************************************************************************************* Wzięli dokądś Sam. Jack zaczął wariować. Nikt z nas nie chciał żeby się coś stało Sam, ani nikt nie chciał jej stracić, ale prawdziwą obawą było żeby Jack nie zrobił sobie krzywdy, albo mnie. W takich sytuacjach jak ta naprawdę zdaję sobie sprawę jak niebezpieczny on może być. Był niemalże uzależniony psychicznie od niej. Sadzę że po wszystkim przez co przeszedł to jest zrozumiałe. Chciał by wzięli go zamiast niej. Nasi porywacze chyba go nie zrozumieli. Po prostu na niego patrzyli. To było wszystko co robili, nie mieliśmy żadnej możliwości porozumienia się z nimi. Gdy Jack chwycił jednego z nich za ramię, ten rzucił go z powrotem pod pień drzewa. Sam odeszła cicho, cokolwiek, by tylko nie pozwolić dalej krzywdzić Jacka. Chroniła go tak samo jak on ją. ?Dlaczego trzymaliście to w tajemnicy?? Zapytałem jak trochę się uspokoił. Zapewne to nie był najlepszy temat jaki mogłem wybrać, ale to pozwoliło mi go zająć rozmową.... a nie atakowaniem drzew. Popatrzył na mnie jakbym był świrnięty... ale usiadł i zaczął mówić. ?Baliśmy się,? przyznał, ?Jak teraz, straciłem Sarę, Charliego... nie mogę stracić jeszcze Sam.? To wyznanie musiało go dużo kosztować, ale naciskałem dalej. ?Nawet jeśli... Sądziłem że mi bardziej ufasz...? ?Bo ufam, Daniel. Chciałbym mieć dobrą wymówkę, ale nie mam. Gdy jestem z nią... Jest tak jakbym śnił, a powiedzenie ludziom spowodowałoby że bym się obudził i musiał stawić czoła rzeczywistości.? ?Rozumiem.? ?Że nie powinniśmy się angażować... że ktokolwiek z bazy mógłby na nas donieść i postawić nas przed sądem wojskowym.? ?Ale skoro jesteście małżeństwem wtedy na pewno...? ?Rozdzieliliby nas... a ja nie zniósłbym myśli że mogłaby być w innej drużynie.? ************************************************************************************ Sam leżała samotnie w łóżku, z twarzą zwróconą ku ścianie, jej ręka trzymała metalową konstrukcję łóżka jakby to było jej ostatnie połączenie z rzeczywistością. Nie mogła przestać zadawać sobie pytania kiedy to wszystko się zepsuło? Jak on mógł jej to zrobić? Jak mogła być tak głupia? Przez ten cały czas sądziła że zna tego człowieka...ostatnie tygodnie zaszczycały ją coraz to nowymi nie miłymi rewelacjami. On wkrótce wróci. Janet stwierdziła że jest zdrowy i pozwoliła mu wrócić do domu. Jego domu, tego w którym teraz mieszkała. Obróciła się i spojrzała w sufit. Była już prawie północ. Czemu do cholery go jeszcze nie było? Może znowu jakaś babka ?naćpała? go w drodze do domu? Nadal nie mogła uwierzyć że to się stało... Nie mogła uwierzyć że miał czelność prosić ją o pomoc. Powinna mu pozwolić umrzeć ze starości. Albo zostawić go z tą.. jak jej tam. Wziąć mu transmiter tak by nie mógł otworzyć przesłony. Zakopać wrota... Drań! Klucz się przekręcił we frontowych drzwiach. Sam szybko podniosła się z łóżka i stanęła naprzeciw drzwi. Słyszała jego kroki na schodach, i zaczęła bać się ich zbliżania. Płakanie przed nim nie było rozwiązaniem, ale ciskanie kruchymi przedmiotami tak. Otworzył drzwi cicho i wślizgnął się do sypialni. Jakiś szósty zmysł dokładnie jej mówił gdzie się znajdował, rzuciła lampką nocną niemal z śmiertelną celnością. Jack padł na ziemi by jej uniknąć. Podniósł się, wytrzepując fragmenty potłuczonego szkła z włosów ?Wynoś się!? Sam wrzasnęła. ?Sam... zaczekaj moment...!? zaczął. ?Powiedziałam... wynoś się!? Rozglądała się pospiesznie za czymś czy mogłaby w niego cisnąć. Jack rzucił się przez pokój i chwycił jej ręce. Chciał by się wystarczająco uspokoiła by móc z nią porozmawiać. Sam miała inny plan. Jack znalazł się na podłodze z jej kolanem na klatce. O tak, zapomniał o jej 3 poziomie doświadczenia w walce wręcz... ?Cholera Sam, puść mnie! Musimy porozmawiać? Zaczął się pod nią wiercić. W innych okolicznościach nie pomyślałby że mogą znaleźć się w takiej pozycji. ?Nie chce cię tu widzieć? wyszlochała. Łzy popłynęły po jej twarzy. Jack jeszcze nigdy nie widział żeby płakała... a to wszystko była jego wina. Kynthia i to cholerne ciasto. Przyznaje że odwzajemnił jej spojrzenie, ale nie wiedział że patrzenie jest zakazane. Wtedy zjadł ciasto i... i nawet nie mógł sobie przypomnieć co się stało później. Obiecał nigdy jej nie skrzywdzić... a ona stała przed nim, w większych męczarniach niż jakikolwiek człowiek powinien przezywać. Sam była silna, podtrzymywała go tam za każdym razem jak upadał. Podczas całej misji na Argos, nie dała po sobie poznać żadnego uczuciowego wzburzenia. Była doskonałym żołnierzem, nawet podczas rekonwalescencji po wpływie nanitów. ?Odejdź!? powtórzyła. ?Nie mogę tego zrobić? odpowiedział. ?Właśnie, że możesz... proszę.? Rzuciła się na łóżko, jej ciało drżało pod wpływem szoku emocjonalnego który był z jego winy. Było w niej coś dziecinnego, coś co go głęboko dotknęło. Nigdy nie chciał być tym który złamie jej serce. Jack usiadł koło niej i przytulił jej głowę do piersi. Nie wzdrygnęła się przed dotykiem, ale jej oczy były zamknięte jakby uporczywie trzymała się chwilowego snu. ?Odejdę,? powiedział, ?Jeśli to jest to czego naprawdę chcesz?? ?Tak.? ?Ale wrócę.? Ucałował jej włosy i delikatnie ją puścił. Podszedł do drzwi, zostawił ją siedzącą samotnie na łóżku. Udawał że dźwięk jej szlochu nie prześladuje go jak odjeżdżał spod ich domu. Gdy wrócił następnego ranka Sam była ubrana w szlafrok, jadła śniadanie. Nalał sobie kawę i przysiadł się do niej przy stole. ?Dokąd poszedłeś?? zapytała, przeglądając poranną gazetę. ?Do Daniela. Możesz zadzwonić i sprawdzić jeśli chcesz...? ?Czemu wróciłeś?? ?Bo cię kocham.? Jej głowa podniosła się. Nie spodziewała się usłyszeć od niego tych słów, rzadko ich używał. ?Masz ciekawy sposób okazywania tego? dodała. ?Wiem, Sam musisz mi uwierzyć, nie wiedziałem co się dzieje.? ?A co z Sarą?? ?Sądziłem że chodzi o Kynthie?? Sam wytrząsnęła fusy z kawy rozsypując większość na około. Maska jej spokoju się rozsypała, Jack mógł zobaczyć łzy w jej oczach. ?Jak możemy tworzyć związek skoro jest tyle rzeczy których nie wiem o tobie?? domagała się. ?Czemu mi nie powiedziałeś że byłeś żonaty? Zapomniałeś?? ?Nie, ja...? ?A Charlie? Boże, Jack.... czy nie miałam prawa wiedzieć o twoim synu? Nie masz nawet jego zdjęcia...? ?Przestań!!!? Nie chciał na nią krzyczeć, ale Charlie był jego słabością. Miała rację, nie miał jego zdjęć. Sara zatrzymała je wszystkie a on udawał że mu nie zależy. Sam zasługiwała na to by wiedzieć o Sarze i Charliem. Powinien był jej powiedzieć na samym początku, ale z biegiem czasu stawało się to coraz trudniejsze. Sam przyjęła tą rewelację spokojnie, w zasadzie nie miała wyjścia. Najwyraźniej drzwi do szatni były otwarte. Słyszał jak rozmawiała z Danielem. Jakiej wymówki użyła nie był pewien. Coś o tym że ciekawe dokąd on idzie po pracy... tak jakby nie wiedziała. Nawet powiedziała że pewnie wraca Sary. Jej gesty był niesamowite. Ile innych kobiet posyłałoby swych kochanków do ich byłych żon? ?Nie chcę tego kończyć Jack, ale po prostu nie widzę dla nas żadnej przyszłości.? Wyszeptała. ************************************************************************************* Nie było jej przez kilka godzin. Jack spędził większość tego czasu próbując się uwolnić, ale więzy trzymały mocno. Chwycił ją jak tylko ją wprowadzili, nie chciał jej puścić. Po przedyskutowaniu postanowili przywiązać ją do tego samego drzewa co jego, to byłoby tyle co do tej sprawy. Wydawało się że Sam się trzęsie. Nie mówiła nic przez dłuższą chwilę, gdy chciała spróbować, rzuciła się w pobliskie krzaki jak najdalej mogła i dało się słyszeć odgłos wymiotowania. Jack podążył za nią. Prawdziwa miłość, odgarniał jej włosy gdy wymiotowała. Mogłem usłyszeć jego szeptający głos. ?Kochanie, wszystko w porządku, jestem tutaj.? W kółko i w kółko. ?O Boże, Jack, dzieci...? ?Uspokój się, kochanie...? Czy to moja wyobraźnia czy ona płacze? Tak, Jack jest jedyną osobą która widziała jak ona to robiła. Co oni jej zrobili? Jak wróciła zauważyłem nikłe sińce wokół jej oczu i ust. Poruszała się sztywno jakby została skrzywdzona. Jack trzymał się blisko niej. Podał jej trochę wody którą przepłukała usta i wypluła. Wtedy zaczerpnęła duży łyk. ?Wszystko w porządku?? zapytałem. ?Co się stało?? Jack przesłał mi piorunujące spojrzenie, ale Sam położyła mu rękę na udzie zanim cokolwiek powiedział. ?Te... rzeczy...,? zaczęła. Zauważyłem że nie używa już słowa humanoidy. ?Są mięsożercami... zjadają się nawzajem.? ?Co?? ?Widziałam ich. Urodziło się dziecko? Nie wiem co z nim było nie w porządku ale rodzice?? Zaczęła się znowu krztusić, ale nic już nie zostało w żołądku. Jack potarł jej plecy. Jego ręka pozostała na jej ramieniu jak już się poprawiła. Zobaczyłem przerażenie w jej oczach, odwróciłem się i zobaczyłem grupkę naszych porywaczy za swoimi plecami, tak jakby grzecznie czekali aż skończymy rozmawiać. Wzięli mnie następnego. Boże... oni mnie brali... ************************************************************************************* Jedli razem kolację? to był ich pierwszy wspólny posiłek od tygodni. Jack celowo zarezerwował stolik w najdroższej restauracji jaką znał. Jedzenie było dobre, wino drogie a Sam... wyglądała cudownie. Sukienka jaką miała na sobie była w odcieniu błękitu dokładnie pasującego do jej oczu. Przylegała idealnie do krzywizn jej ciała, przypominając chwile ich intymności. Jack nie mógł się powstrzymać od uśmiechu gdy patrzył na nią. Chyba lepszym opisem tego byłoby powiedzieć że się bezmyślnie szczerzył. ?Co cię tak bawi?? zapytała. ?Ty. Ja... wszystko,? odpowiedział. ?Chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy ze złamanej nogi, połamanych żeber i krwotoku wewnętrznego.? ?Sądzisz że to jest powód dlaczego tu jestem?? ?Mam nadzieję że nie? Sam przygryzła wargę i wzięła kolejny łyk wina. Naprawdę chciała mu wierzyć. Ostatnie kilka miesięcy było piekłem, nawet jeśli nie chciała tego przyznać. Jack stał się tak ważną częścią jego życia że jego nieobecność była jak utrata kończyny. Flirt z Narimem był próbą załagodzenia jej prywatnego bólu. Przekonała się że jego zdanie o niej było bardzo pochlebne a jego uczucia jednoznaczne. Mimo to jej myśli nigdy nie uciekały daleko od jej pułkownika. On na pewno miał zamiar zrobić wszystko by zaimponować jej tego wieczoru... a ona niemal zemdlała gdy po nią przyjechał, miał na sobie koszulę i krawat. ?Na koniec... nazwałeś mnie Sara? powiedziała. Uczucie bólu zmarszczyło jego rysy. Żadnych sekretów, powiedziała sobie. Musiała wiedzieć co on czuje do swojej byłej żony. ?Nadal ją kochasz?? ?Sam...? ?To ważne. Nadal ją kochasz?? ?Ja... myślę o niej... o Charliem... Byli tak dużą częścią mojego życia. Tak, Sądzę że w pewnym stopniu nadal ją kocham... ale nie mogę się cofnąć. Spotkanie Ciebie uniemożliwiło to.? Jego palce zaczęły bawić się jego widelcem do deseru. ?Kocham cię Sam.? powiedział w końcu i znalazł odwagę by spojrzeć na nią. ?Sara nie dałaby mi drugiej szansy, ty to zrobiłaś.? Sięgnął przez stół i chwycił jej rękę. Ku jego uldze nie uciekła z nią. Podniósł jej rękę do ust i ucałował jej dłoń. Sam uległa pieszczotą. Tęskniła za tym bardziej niż mogła przyznać. ?Co powiesz jeśli pominiemy deser?? zapytał, ?Chciałbym ci coś pokazać.? Zmieszana Sam pozwoliła mu się wyprowadzić z restauracji. Wyjechali za miasto. Zatrzymał samochód na poboczu. Podążyła za nim gdy przeszedł przez płot. Gdzie do cholery on ją prowadził? Czy nie zdawał sobie sprawy z tego że ona jest na szpilkach? Chwycił jej rękę gdy szli przez pole w stronę małej grupki drzew. Była tam okrągła polanka między drzewami. Jack zdjął marynarkę i położył na ziemi. Zaprosił Sam by usiadła. Przysiadł na ziemi zaraz obok niej, jego ręka nadal była w jej. Odchylił głowę by popatrzeć na gwiazdy. ?To było jedno z ulubionych miejsc Charliego? wyjaśnił. ?Zwykliśmy tu obozować. Było wystarczająco miejsca by rozbić namiot i porzucać piłką do baseballa. Widzisz tamto drzewo...?? ?Tak.? Odpowiedziała ?Ponacinałem je... możesz zobaczyć jak bardzo rósł. Charlie kochał to drzewo. Niemal z niego spadł gdy próbował wyciąć swoje imię na najwyższej gałęzi.? Jack uśmiechał się do wspomnień. To dlatego nie miał żadnych zdjęć. Nie potrzebował ich. Gdy chciał połączyć się z synem po prostu tu przyjeżdżał. ?Chciałbym byś mogła go poznać,? dodał po chwili. ?Polubiłabyś go. Był bystry, nie tak jak ja.? ?Jack, czemu nie mieliście więcej dzieci?? To było pytanie które ją gryzło. Gdyby mieli więcej dzieci to może byłoby to wystarczającym powodem by zostać razem... i łatwiej pogodzić się ze śmiercią Charliego. ?Ponieważ Charlie był wpadką.? Odpowiedział. ?Sara nigdy nie chciała mieć dzieci, po urodzeniu się Charliego... upewniła się że już nie przydarzy nam się wypadek. Największy prezent jaki kiedykolwiek mi dała... i to było coś czego nigdy naprawdę nie chciała.? Mówił cicho, ale Sam mogła wyczuć wielki smutek w jego głosie. Ścisnęła jego rękę. Jack powoli pochylił się w jej stronę. Pocałunek był bardzo niepewny. Żadne z nich nie chciało posunąć się za daleko, za szybko. Uśmiechnęli się nerwowo odsuwając się troszkę od siebie. Jack przesunął palcem wzdłuż jej twarzy. |
---|