16 Postulatów pojednania polsko-żydowskiego
1. Gmina Żydowska (Kahal) ogłosi wobec całego świata, że mordowanie narodu żydowskiego (4 miliony – a nie jak się fałszywie podaje 6) w okresie drugiej wojny światowej, było dziełem hitlerowskich Niemiec. Hitler otrzymał na zbrojenia od bogatych bankierów żydowskich 5 miliardów dolarów w celu wywołania wojny i podporządkowania podbitych narodów interesom żydowskim.
2. Przyznać się do zbrodni Bogobójstwa i przeprosić wszystkie narody świata za śmierć Jezusa Chrystusa. Za zniszczenie państwa i cywilizacji rzymskiej. Za rewolucję francuska, za wymordowanie inteligencji i arystokracji francuskiej. Za zbrodnie królobójstwa na francuskiej rodzinie królewskiej i okrutną rytualną rzeź rodziny carskiej w Rosji.
3.Przeprosić wszystkie narody świata, w tym szczególnie Polaków, za stworzenie zbrodniczej ideologii nazistowskiej i komunistycznej. Tak hitlerowski nazizm, jak i bolszewicki komunizm, to machloja żydowska, finansowane przez najbogatsze żydowskie klany Rotschildów, Schiffów, Warburgów, Rockefellerów i Morganów.
Za wywołanie obydwu wojen światowych; 50 milionów ofiar drugiej wojny światowej i ich krew spada na dzieci wasze. Za twórców hitlerowskiego nazizmu, Alfreda Rosenberga, tworcy “Ustaw Norymberskich”. Za waszych zwyrodniałych braci-morderców: Josepha Goebbelsa, Heinricha Himmlera, Karla Adolfa Eichmanna, Reinharda Heydricha, Bormana. Za półżyda Hiltlera.
4. Przeprosić wszystkie narody świata za żydowską rewolucje bolszewicką, finansowana przez najbogatsze żydowskie klany Rotschildów, Schiffów, Warburgów, Rockefellerów i Morganów. Za ponad 100 milionów ofiar tej rewolucji (w sztabie rewolucji o wszystkim decydowali żydzi a nie rosjanie). Za żydowski memoriał do cara Rosji w 1916 roku, w ktorym żydzi stanowczo sprzeciwiali się zamiarowi cara przyznania niepodległości Polsce. Za udział w czwartym rozbiorze Polski. Za zdradziecką napaść na Polskę 17 września 1939 roku.
Za kolaboracje z wrogiem w czasie wojny przez waszych braci żydów – Szechterów, Szyra, Jedrychowskiego, Wata, Borejszę, Ważyka, Bieńkowskiego, Bieruta, Nowotkę. Za fałszowanie wyborów na życzenie Stalina w 1939 roku, dotyczących przyłączenia ziem Kresów Wschodnich do ZSRR.
5. Przeprosić Polakow za stworzenie 5 kolumny – Komunistycznej Partii Polski. Za udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku po stronie bolszewików. Za zdradę i dezercję w czasie II wojny trzech tysięcy żołnierzy żydowskiego pochodzenia z Armii Andersa w Palestynie w 1943 roku.
6. Przeprosić Polaków za przyjęcie z rąk Stalina władzy nad Polakami w 1943 roku. Za wymordowanie ziemiaństwa i inteligencji polskiej na Kresach Wschodnich. Za półtora miliona deportowanych na Syberię. Za trzysta tysięcy wymordowanych Polaków w katowniach UB i NKWD po 1944 roku. Za 15 tysięcy oficerów zamordowanych w Katyniu przez waszych braci żydów – Berię, Merkulowa, Zurbina. Za wiele tysięcy pomordowanych w Miednoje, w Charkowie, w Smoleńsku, w Kalininie, w Bykowni, w Kijowie i w Mińsku.
7. Przeprosić Polaków za 1939 rok. W czasie kapitulacji Polski, kiedy Polacy chowali poległych obrońców ojczyzny, żydzi z rabinami na czele – na zachodzie witali armię hitlerowską, a na wschodzie armię bolszewicką chlebem i solą. Starsze pokolenie pamięta ten akt zdrady.
8. Przeprosić wszystkie narody świata za waszego brata żyda Roosevelta, największego zbrodniarza politycznego wszystkich czasów. Za podstępne sprzedanie Polski i dziesięciu innych krajów Europy Stalinowi w Teheranie a później w Jałcie.
9. Przeprosić Polaków za dokonywane z pełną premedytacją masowe eksterminacje arystokracji, ziemiaństwa i inteligencji polskiej po 1939 roku. Za roztrzeliwanie profesorów polskich uczelni, Uniwersytetu Wileńskiego i Lwowskiego. Za wymordowanie na Wschodzie inteligencji polskiej włącznie z gajowymi i nauczycielami. Było to dalekowzroczne żydowskie działania oczyszczające przed przyszłym panowaniem żydowskim w Polsce. Za wymordowanie ponad 5 tysięcy oficerów polskich w sfingowanych procesach i skrytobójczych mordach po 1944 roku. Za rytualny mord na synu Piaseckiego, którego po zamordowaniu zamurowano w ścianie.
10. Przeprosić Polaków za gospodarcze zniszczenie Polski. Za tzw. “bitwę o handel” w latach 1945-49 kierowaną przez żyda Minca, “znacjonalizowano” – upaństwowiono, zniszczono wszelkia inicjatywę prywatną. Za zawłaszczanie polskiego majątku narodowego. Za obecne powtorne zawłaszczenia i grabież polskiego majątku narodowego pod szyldem “prywatyzacji” żyda Balcerowicza. Za wmanipulowanie Polski w pułapkę zadłużenia. Długi dolarowe były i są zaciągane w imieniu Polski przez żydów i u żydów (Jagielski, Szyr, Rajchman, Balcerowicz).
Za wszystkie afery z udziałem waszych braci żydów: Grobelnego, Bagsika, Gąsiorowskiego. Za gen. Matejewskiego, Milewskiego, Kiszczaka. Za przechwycenie polskiego monopolu spirytusowego. Kryzys Polski to wasza zaplanowana żydowska machloja. Plan Balcerowicza, to realizacja niezrealizowanego planu Alenchauera z 1943 r. Według tego planu, przeznaczonego pierwotnie dla pokonanych Niemiec, Polska ma zostać krajem pasterskim, jako lebensraum dla wyższej rasy panow – zydów i Niemców. Plan ten został opracowany z przeznaczeniem dla pokonanych Niemiec po wojnie. Z jakiej racji plan ten zastosowano dla Polaków?
Polacy! Kryzys Polski jest wynikiem zaplanowanej i wykonywanej z premedytacją niszczycielskiej działalności żydowskiej (prawa chazuka). Od 1945 roku do dziś, media, polityka, polska gospodarka była i jest w rękach żydowskich. Zaczynając od Minca, Bermana, Jędrychowskiego poprzez Krasińskiego, Krzaka, Lewandowskiego, Wilczka, a kończąc na Kwaśniewskim, Balcerowiczu i Kaczyńskich – są to żydzi z nomenklatury Sanhedrynu.
11. Przeprosić Polaków za opluwanie ich godności i tradycji, za fałszowanie historii, skończyć z upokażaniem i obrażaniem Polaków w żydowskich gazetach. Zamknąć polskojęzyczne gazety uprawiające polakożerczą propagandę. Dotyczy to: “Gazety Wyborczej” , “Życia Warszawy” , “Tygodnika Powszechnego” , “Polityki” , “Nie” Urbana. Odwołać naczelnych redaktorów tych gazet i przenieść ich do Folkssztime lub wydalić do Izraela. Żydowskie gazety powinny być oznakowane, że są to gazety żydowskie.
12. Żydzi powinni oddać Polakom kierownicze stanowiska w telewizji, prasie, radiu. Żydzi powinni podać się do dymisji w Rządzie, Sejmie i Senacie, Generalnej Prokuraturze i we wszystkich instytucjach państwowych.
13. Rozwiązać paramilitarną organizację MOSAD. 2 tysiące agentów tej obcej organizacji uzbrojonych w broń i wyposażenie szpiegowskie bezkarnie grasuje po Polsce. Przeprosić Polaków za skrytobójczy zamach na Palestyńczyka w kawiarni “Viktoria”. Zamach ten odbył się za wiedzą i zgodą żydowskich władz w Polsce.
14. Wydalić z Polski zacietrzewionych polakożerców – Jana Błońskiego, Michała Czajkowskiego, Stommę, Urbana, Geremka-Lewartowa, Wiatra, Kwaśniewskiego-Stoltzmana, Borowskiego-Bermana, Warszawskiego-Geberta, Bartoszewskiego, Blumsztajna, A. Cała.
15. Wydalić z Polski Adama Michnika-Szechtera, jako polakożercę i wroga publicznego nr 1 Narodu i Państwa Polskiego. Ojciec Michnika – Szechter był agentem sowieckim i sekretarzem komunistycznej partii Zachodniej Ukrainy. Matka Michnika fałszowała podręczniki szkolne do historii dla polskich dzieci. Brat Michnika, Stefan Szwedowicz – sądowy morderca i zbrodniarz “Informacji Wojskowej” wydawał wyroki śmierci na polskich oficerów. Sam Adam Michnik już w wieku czterech lat był pasowany i niesiony na ramionach przez Bieruta na pochodzie pierwszomajowym. (…)
Wydalić z Polski Tadeusza Mazowieckiego za kolaborację z okupacyjną żydo-bolszewicką władzą w latach stalinowskich w postaci współpracy z szefem NKWD na Polskę, generałem Sierowem przy organizowaniu PAX, antykatolickiej oraganizacji zmontowanej przez NKWD, wiceprezesem której był Tadeusz Mazowiecki. Pozorujący się dziś – o zgrozo – na katolika i “opozycjonistę” T. Mazowiecki zaciekle zwalczał i rozbijał od środka Kościół Katolicki. To on oskarżał w ówczesnej prasie biskupa Kaczmarka, którego stalinowski sąd skazał na długoletnie więzienie (zob. “Wrocławski Tygodnik Katolicki” nr 5, 27.09.1953 r.). Za to, i za udawaną, koncesjonowaną przez SB i PZPR opozycję oraz za zmowę z żydo-komunistami w Magdalence i przy “okrągłym stole”. Za przechwycenie majątku po b. PZPR na rzecz organizacji żydowskich (Wilczek). Za bezprawne zrzeczenie się odszkodowań od Niemiec na rzecz poszkodowanych Polaków przez III Rzeszę Niemiecką (Polska winna otrzymać od Niemiec 530 miliardów dolarów odszkodowań za zniszczenia wojenne). Za tajny aneks do umowy w Krzyżowej. Za całe zło, które uczynił Polsce Tadeusz Mazowiecki winien stanąć przed Trybunałem Narodowym.
16. Unia Demokratyczna, Unia Wolności, SLD – a teraz “Demokraci” i LiD to najliczniejsze środowiska żydowskie, wszystkie te organizacje winny być zarejestrowane i występować jako organizacje żydowskie.
Po opublikowaniu i spełnieniu wszystkich w/w postulatów, Polacy powinni okazywać Żydom braterstwo według ewangelicznej zasady – miłuj bliźniego.
Żydzi z całą mocą będą zwalczać antypolonizm, a Polacy antysemityzm.
na podstawie fragmentów książki “Strach być Polakiem” Henryk Pajak, uzupełnione i opracowane przez polonica.net
Strach byc Kargulem
Memorial niejakiego Jozefa Kargula pt. 16 postulatow pojednania polsko-zydowskiego, opublikowany w miesieczniku tegiej prawicy narodowej – “Szczerbcu” (6/1993 r.)
(Odpowiedz dla dr A.Calej, sekretarza naukowego Zydowskiego Instytutu Historycznego na artykul Jak Polak z zydem opulikowany w “trybunie” oraz dla Dawida Warszawskiego na jego artykul Polski antysemityzm i potrzeba pojednania opublikowany w “Gazecie Wyborczej”)
(…)
Cale swiatowe zydostwo uznalo oba artykuly jako jatrzace, szkodzace sprawie zydowskiej, wzmagajace polski antysemityzm, opozniajace skolonizowanie Polski i zydowskie zapanowanie nad swiatem. (…)
Zatraciliscie umiar w manipulacji i zakłamaniu.
Zapomnieliscie, ze zyjecie w cywilizowanym kraju o tysiacletniej historii.
Polacy nie zachorowali na amnezje. (…)
Najwyzszy czas przeprosic Polakow za zdrady i zbrodnie zydow na szkode Narodu i Panstwa Polskiego.
To nie tylko niektorzy, nieliczni przestepcy zydowskiego pochodzenia, to wszyscy zydzi wzieli udzial w zbrodniach UB i NKWD i w sowietyzowaniu Polski.
W Ministerstwie Bezpieczenstwa na wszystkich wazniejszych stanowiskach nie bylo ani jednego Polaka.
To samo w Informacji WP. Szefowie WUBP, komendanci Woj. MO, komendanci wiezien i ich doradcy byli to wylacznie polscy i sowieccy zydzi. (…)
PRL byla panstwem zydowskim.
Zydo-komuna przez 45 lat kradla, klamala i zabijala gospodarzy kraju.
Dla utrzymania wladzy nad polskimi gojami zydzi przepoczwarzali sie wielokrotnie.
Pierwszy raz, po smierci Stalina. Drugi raz, w 1956 roku na reformatorów, natolinczyków, pulawian, zaplanowanych opozycjonistów, PAX, “Tygodnika Powszechnego”, farbowanych katolików.
W 1976 roku przepoczwarzyli sie w KOR.
W 1980 roku Zydzi-ateisci przebrali sie w szaty koscielne i zawladneli dziesieciomilionowym ZZ “Solidarnosc”.
Bylo to najwieksze oszustwo swiata od czasow rewolucji bolszewickiej Lenina i Trockiego.
Zydzi Lenin i Trocki dla zwyciestwa swej zydowskiej rewolucji musieli zatrudnic kilka tysiecy zawodowych rewelwerowcow-morderców.
W Polsce kilkadziesiat zydow bez jednego wystrzalu, bez wybicia jednej szyby przejeli wladze i oszukali 10 milionów szarych czlonkow “Solidarnosci”.
Dla zydow wladza i forsa, a dla gojow nieziszczone obiecanki na horyzoncie i bezrobocie.
W czasie przegrupowania i w drodze do wladzy, zydzi ukradli 21 postulatow wywalczonych przez robotnikow w roku 1980. Z zydo-komunistów przepoczwarzyli sie w zydo-solidarnosciowcow.
Z sowieckich zwolenników przewekslowali sie na niemieckich folksdojczy-europejczyków.
Z przewrotnym, zmijowym plemieniem Polacy nie maja zadnej szansy.
Polacy zawsze budza sie opóznieni z rekami w nocniku.
Bracia Rabini! Wybrani mędrcy Syjonu! GUDŁAJE!
Dla pojednania polsko-żydowskiego, wzywam żydów do zrzeczenia się jednego ze świętych praw Talmudu. Zydzi wobec Polaków muszą odstąpic od talmudycznego prawa “chazuka”, które poucza uznawać wszelką własność gojów za własność żydowską.
Prawo i religia Talmudu spisanego jako przekazy i nauki rabinackie pouczają i zalecają żydom zajmowanie obcej, nieżydowskiej własności każdym sposobem, nie wyłączając oszustwa i mordu.
Polacy kochaja żydów.(…) Polak bez żyda nie umie sobie radzic. Polak płacił żydom łapowke – za mieszkanie, za działke budowlana, za miejsce na uczelni dla dzieci, za łożko w szpitalu, za lokal handlowy, za koncesje, za paszport, za posade za granica, …za wszystko.
U Polakow jest to we krwi – odwieczne przyzwyczajenie sie do żydowskiego przekupstwa i korupcji. (…)
Nie stawiajmy na Niemcy, postawmy na Polske!
Polski antysemityzm jest najłagodniejszy w Europie. Od wiekow żydzi uciekali do Polski przed pogromami z Niemiec, z Francji, z całej Europy i z Rosji. W Polsce znajdywali opieke władz i własne judaistyczne ustawodastwo.
* * *
Zydzi przysiegnijcie na Jahowe i Tore, że nigdy nie bedziecie wobec Polakow stosowac talmudycznego prawa “chazuka” i zaniechacie kultu zlotego cielca.
Szkody jakich byliście sprawcami, naprawicie.
1. Grabież srebra i zlota FON plus 4 miliony dolarow przywiezionych z Londynu przez gen.Tatara.
2. Grabież dobytku 300 rodzin inteligenckich z Krakowa, zakwalifikowanych jako wrogowie ludu i wysiedlonych w 1947 roku.
3. Grabież majatku narodowego Polakow w bitwie o handel z lat 1945-49. Bitwe o handel realizowali funkcjonariusze UB i NKWD, komisja do walki ze spekulacja, oprawcy zydowskiego pochodzenia na czele z Mincem. Zniszczono wowczas polski przemysl i handel – dorobek wielu pokolen Polakow.
4. Ograbienie skarbu panstwa na wiele bilionow zlotych w aferze alkoholowej.
5. Ograbienie wielu tysiecy Polakow na obietnice taniego domku (przedplaty w Drewbudzie)
6. Ograbienie, okpienie, oszukanie poltora miliona Polakow na przedplaty mieszkaniowe. Po 20 latach oczekiwania brak i mieszkan, i pieniedzy.
7. Ograbienie kilkudziesieciu tysiecy naiwnych Polakow, nabranych na zydowska kase Grobelnego, Krzaka, Baczynskiego.
8. Ograbienie siedmiu milionow emerytow i rencistwo, ktorzy w pocie czola pracowali dla Judeopolonii i w dobrej wierze odkladali ze swego wynagrodzenia 40% na ZUS. Oszczednosci te wyparowaly, a biedne panstwo nie ma funduszy na emerytury.
9. Ograbienie skarbu panstwa i Polakow przez tworzenie uprzywilejowanych przedsiebiorstw okradajacych skarb panstwa przez nie placenie podatku i cel, np. Fundacja Nissenbaima kradla Polakow na 25 bilionow zlotych z tytulu cel i podatkow. Fundacje przykoscielne okradly Polakow na cla 50 bilionow zl., zydowski PAX, INCO kradly Polakow w ciagu 45 lat na 100 bilionow zlotych, zydowskie firmy gospodarcze przy MSW okradly nas na sume 25 bilionow zlotych. Firmy w/w byly uprzywilejowane w zaopatrzeniu deficytowych towarow, nie placily podatkow i cel. To sa przyczyny obecnego kryzysu i luki budzetowej.
10. Okradanie skarbu panstwa i Polakow przez uprawianie na kosmiczna skale przemytu, ktoremu patronowali generalowie MSW, żydzi (afera gen.Matejwskiego – 18 tys.dukatow, sprawie urwano leb, a dukaty podzielono pomiedzy mafiosow zydo-masonskiej wladzy. Afera gen. Milewskiego – napady, rabunki, przemyt zlota – nie może doczekac sie wymiaru sprawiedliwosci. Afera-wystrzal – depozyty zniknely, a przestepcy? Afera FOZZ – 9.5 biliona zlotych. Afera rublowa, tytoniowa i niezliczona ilosc innych. Afera paszportowa – Angielscy zydzi uknuli geszeft z polskimi zydami w MSW na 16 mln dolarow za wykonanie paszportow. Panstwowa wytwornie papierow wartosciowych wystawiono do wiatru).
11. Amerykanscy żydzi zrobili geszeft z polskimi zydami za zniszczenie polskiego przemyslu lotniczego. Za utracenie zakupu polskiego “Sokola” żydzi amerykanscy zaplacili 5 milionow dolarow lapowki. Amerykanski przemysl lotniczy wejdzie na polski rynek, robotnicy PZL – na bruk i sobie moga postrajkowac.
12. Ograbianie Polakow przez odbieranie dzialek, ziemi, lokali handlowych prawowitym wlascicielom. Tylko w Warszawie odebrano 18 dzialek budowlanych, ktore żydo-bolszewickim prawem “chazuka” przydzielono naszym, wtajemniczonym zydom. Na przyklad: przy ul. Sobieskiego, Nowoursynowskiej, Wolicy – Kiszczak i jego kolesie pułkownicy, generałowie plus pociotkowie i czlonkowie KC PZPR – pobudowali i odsprzedali po spekulacyjnych cenach budynki, na ktorych zarobili po 100 tys. dolarow. Na tych budowachw poczatkowym okresie byli zatrudnieni zolnierze z poboru.
Takich faktow w skali kraju sa tysiace.
Dlaczego tak sie dzieje? …Bo Polska nie jest krajem suwerennym.
Pomimo rzekomego upadku żydo-komuny Polska nadal jest pod okupacją żydowską.
Przypominamy Wam, że za podobne zbrodnie władzy w 1794 roku lud Warszawy powiesił targowiczan.
Jak długo będzie się to wszystko tolerować?!
Katolicko-Narodowy Ruch Oporu kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji O.R.K.A.N.
Bliźniacze demony Nieczęsto omawia się rozwój wojny totalnej w połączeniu z rozwojem współczesnej bankowości centralnej. To, że wiek wojny totalnej zbiegł się w czasie z wiekiem bankowości centralnej, niekoniecznie jest jednak przypadkiem.
Tekst wygłoszony w trakcie Mises Circle w Nowym Jorku, 14 sierpnia 2012 r.
XX wiek był wiekiem wojny totalnej. Ograniczenia skali toczonych wojen narastające przez lata zaczęły być przekraczane już w XIX w., ale wszystkie zostały całkowicie złamane w XX w. Już sama ilość surowców, które scentralizowane państwa mogły wykorzystać do prowadzenia wojny, oraz nowe, przerażające technologie zabijania, które stały się dostępne, uczyniły XX wiek czasem niewyobrażalnego horroru. Nieczęsto omawia się rozwój wojny totalnej w połączeniu z rozwojem współczesnej bankowości centralnej, która — pomimo że poprzedzające ją systemy istniały dużo wcześniej — rozwinęła się w pełni w tym samym stuleciu. Nie jest w związku z tym zaskoczeniem, że Ron Paul, będąc osobą publiczną, która jak nikt inny łamała społeczne tabu dotyczące tego, co można powiedzieć na temat obu tych zagadnień, także uporczywie twierdzi, że bliźniacze zjawiska wojny i bankowości centralnej są ze sobą związane. „To nie przypadek” — powiedział dr Paul — „że wiek wojny totalnej zbiega się w czasie z wiekiem bankowości centralnej”. I dodaje:
Jestem przekonany, że gdyby każdy amerykański podatnik musiał w kwietniu zapłacić IRS-owi dodatkowe pięć lub dziesięć tysięcy dolarów, aby pokryć koszty wojny, szybko dobiegłaby ona końca. Problem polega na tym, że rząd finansuje wojnę, pożyczając i drukując pieniądze, zamiast przedstawić jej koszty bezpośrednio za pomocą wyższych podatków.
Na potrzeby moich dzisiejszych rozważań przyjmę, że analiza bankowości centralnej przeprowadzona przez Murraya Rothbarda jest prawidłowa. Jego książki, takie jak: The History of Money and Banking in the United States: The Colonial Era Through World War II, The Case Against the Fed, Tajniki bankowości, Złoto, banki, ludzie — krótka historia pieniądzadostarczają logicznych i empirycznych dowodów na takie poglądy, więc odsyłam Was do nich po więcej szczegółów.
Na razie przyjmę za niebudzący sprzeciwu fakt, że banki centralne pełnią trzy funkcje istotne dla systemu bankowości i rządu. Po pierwsze, służą jako pożyczkodawcy ostatniej szansy, co w praktyce oznacza bailouty największych instytucji finansowych. Po drugie, koordynują inflację podaży pieniądza, ustalając tempo, według którego banki dokonują inflacji, tym samym czyniąc system bankowości cząstkowej mniej nieprzewidywalnym i bardziej stabilnym pod kątem dochodów, niż byłoby to bez banku centralnego (dlatego też banki zawsze żądają istnienia banku centralnego). Po trzecie, banki centralne za pomocą inflacji pozwalają rządom na finansowanie swoich działań dużo taniej i w mniej jawny sposób, niż mogłyby to czynić bez nich. Umożliwiając inflację, Fed tym samym umożliwia wojnę. Patrząc wstecz na I wojnę światową, Ludwig von Mises napisał w 1919 r.: „Można powiedzieć bez obawy o przesadę, że inflacja jest niezastąpionym środkiem militaryzmu. Bez niej skutki, jakie wojna wywiera na zamożność społeczeństwa, zaczynają być odczuwalne dużo szybciej i bardziej boleśnie”. Żaden rząd nie oświadczył nigdy „Musimy porzucić scentralizowaną bankowość, ponieważ chcemy rozpocząć wojnę” albo „Musimy porzucić inflację i pieniądz fiducjarny, ponieważ chcemy rozpocząć wojnę”. Władze zawsze mówią: „Musimy porzucić system waluty złotej, ponieważ chcemy rozpocząć wojnę”. To pokazuje, jakim ograniczeniem dla rządów jest solidny pieniądz. Metale szlachetne nie mogą być stworzone z powietrza, dlatego też rządy narzekają na oparte na nich systemy pieniężne. Władze mogą zwiększać swoje dochody na trzy sposoby. Opodatkowanie to najbardziej widoczna metoda, która ostatecznie spotyka się z powszechnym sprzeciwem. Rządy mogą również pożyczać potrzebne im sumy, ale to także jest widoczne dla opinii publicznej w postaci wyższych stóp procentowych — rząd federalny rywalizuje przecież wtedy o ograniczoną ilość kredytu, który staje się mniej dostępny dla innych pożyczkobiorców. Trzecia opcja — tworzenie pieniędzy z niczego — jest najbardziej korzystna dla rządów, ponieważ proces, w którym politycy drenują zasoby społeczeństwa, jest dużo mniej bezpośredni i oczywisty niż w przypadku opodatkowania i pożyczek. W dawnych czasach królowie przycinali monety, zachowując obcięte resztki, po czym wpuszczali pieniądze z powrotem w obieg z tą samą wartością nominalną. Gdy tylko rządy zdobyły taką władzę, zaczęły jej zazdrośnie strzec. Mises stwierdził kiedyś, że gdyby Karol I Stuart miał w trakcie angielskiej wojny domowej do swojej dyspozycji Bank of England, zgniótłby wystawione przeciwko niemu siły parlamentu, a historia Anglii potoczyłaby się zupełnie inaczej. Juan de Mariana — hiszpański jezuita, który tworzył w XVI i XVII w. — jest najbardziej znany w filozofii politycznej z obrony królobójstwa w swoim traktacie De Rege z 1599 r. Przeciętni studenci zazwyczaj dochodzą do wniosku, że to właśnie ten prowokacyjny pogląd spowodował jego czasowe uwięzienie na rozkaz hiszpańskiego rządu. W rzeczywistości to traktat O wymianie pieniędzy, który potępiał inflację pieniężną jako moralne zło, wpędził go w kłopoty. Pomyślcie tylko o tym. Powiedzieć, że króla można zabić to jedno, ale mierzyć prosto w inflację — życiodajny obieg reżimu — to już zbyt wiele. W tamtych czasach, jeśli wojna miała być częściowo finansowana przez deprecjację pieniądza, proces ten był bezpośredni i nietrudny do zrozumienia. Współcześnie proces ten jest dużo bardziej skomplikowany, choć co do istoty nie różni się od tamtego. To nie jest tak, że gdy rząd musi płacić za koszty wojny i brakuje mu funduszy, to po prostu dodrukowuje pieniądze, aby pokryć brakującą sumę. Cały proces nie jest aż tak prosty, ale gdy przyjrzeć mu się bliżej, okazuje się w zasadzie tym samym.
Banki centralne założone przez rządy na całym świecie pozwalają im wydawać więcej, niż te otrzymują w podatkach. Pożyczki również pozwalały wydawać więcej, ale prowadziły do wyższych stóp procentowych, które mogłyby zirytować obywateli. Gdy bank centralny tworzy pieniądz i wprowadza go do systemu bankowego, to obniża w ten sposób stopy procentowe, tuszując tym samym skutki rządowych pożyczek. Ale to nie wszystko — bank centralny zasadniczo drukuje pieniądze i przekazuje je rządowi, choć nie robi tego tak bezpośrednio. Po pierwsze, rząd federalny może sprzedawać swoje obligacje po sztucznie zawyżonych cenach (i przy odpowiednio niskich stopach procentowych), ponieważ nabywcy tego długu wiedzą, że mogą go odsprzedać Fedowi. Co prawda rząd musi zapłacić odpowiedni procent z papierów wartościowych posiadanych przez Fed, ale na koniec roku bank centralny wpłaca te pieniądze z powrotem do skarbu państwa, potrącając śmiesznie niskie koszty operacyjne. To rozwiązuje kwestię odsetek, ale jeśli myślicie, że rząd wciąż musi spłacić kwotę główną zadłużenia, to jesteście w błędzie. Rząd może po prostu zrefinansować stary dług za pomocą nowych obligacji, gdy tylko przyjdzie pora jego płatności. Za pomocą tego zagmatwanego procesu — którego, nie przypadkiem, opinia publiczna raczej nie zna i nie rozumie — rząd federalny jest w stanie robić coś, co działa zupełnie jak dodrukowywanie i wydawanie pieniędzy. Podczas gdy jednostki, aby zdobyć cenne dobra, muszą najpierw zarobić pieniądze w jakimś produktywnym przedsięwzięciu — innymi słowy, ludzie najpierw muszą wytworzyć coś dla społeczeństwa, żeby potem móc coś skonsumować — władze mogą zdobywać zasoby, nic nie produkując. Tworzenie pieniądza przez państwowy monopol staje się więc kolejnym mechanizmem, dzięki któremu pasożytniczy związek pomiędzy rządem a społeczeństwem zostaje utrwalony. Ponieważ bank centralny pozwala władzy ukryć koszty wszystkich swoich działań, zachęca do zwiększenia wydatków we wszystkich dziedzinach — nie ograniczając się tylko do wojny. Ale ponieważ wojna jest astronomicznie droga, a towarzyszące jej ofiary są dla społeczeństwa tak dużym obciążeniem, to wydatki wojenne stanowią powód, dla którego pomoc banku centralnego jest mile widziana przez każdy rząd. Pierwszym sprawdzianem Systemu Rezerwy Federalnej, założonego w 1913 i uruchomionego w 1914 r., była I wojna światowa. W odróżnieniu od innych państw USA nie porzuciły w czasie wojny standardu złota, ale nie działały w 100% według jego zasad. Fed mógł i dokonywał ekspansji kredytowej. Na stronie mises.org umieściliśmy artykuł Johna Paula Koninga, który prowadzi czytelnika przez proces, za pomocą którego Fed dokonywał inflacji pieniężnej w pierwszych latach swojego działania. W skrócie rzecz ujmując, bank centralny po prostu tworzył pieniądze i używał ich, aby dodać do swojego bilansu obligacje wojenne. Benjamin Anderson, żyjący ówcześnie ekonomista o sympatiach proaustriackich, zauważył: „Rozrost niemal wszystkich pozycji w bilansie Rezerwy Federalnej od czasu przystąpienia USA do wojny jest zaiste ogromny”. Usłużna rola Fedu nie była ograniczona tylko do czasu wojny. W America’s Money MachineElgin Groseclose napisał: „Choć w sensie militarnym wojna dobiegła końca w 1918 r., w sensie ekonomicznym trwała nadal. Departament Skarbu wciąż miał do spłacenia bajońskie sumy, które były ostatecznie pokryte przez Victory Loan [były to obligacje rządu USA mające na celu spłacić koszty wojny — przyp. tłum.]. Po raz kolejny największym wsparciem na rynku była Rezerwa Federalna”. Ekspansja pieniężna była szczególnie pomocna dla amerykańskiego rządu w trakcie wojny wietnamskiej. Lyndon Johnson mógł dzięki niej sfinansować zarówno swój program Wielkie Społeczeństwo, jak i zamorską wojnę, a obciążenie społeczeństwa, przynajmniej z początku, zostało utrzymane w dających się opanować granicach. Ekonomiczni planiści spod znaku Keynesa stali się tak pewni siebie, że w 1970 r. Arthur Okun, jeden z kluczowych w tej dekadzie doradców ekonomicznych prezydenta, zapisał w opublikowanych wspomnieniach, że wydaje się, iż rozsądne zarządzanie poradziło sobie z cyklem koniunkturalnym. Ale niestety nie da się uciekać od rzeczywistości w nieskończoność. Najwyraźniej to gospodarka wojenna lat 60. dała początek stagnacji lat 70. Istnieje prawo, według którego za każdym razem, gdy opinia publiczna zapewniana jest, że pozbyto się cykli koniunkturalnych na zawsze, kolejny kryzys jest tuż tuż. W miesiąc po publikacji optymistycznej książki Okuna rozpoczęła się recesja. Amerykanie zapłacili wysoką cenę za inflację lat 60. Straty w ludziach związane z samą wojną były najbardziej okropnymi i strasznymi z jej kosztów, ale nie można zignorować gospodarczego wstrząsu związanego z wojną. Jak wielu z nas pamięta, lata wysokiego bezrobocia oraz inflacji nawiedziły wtedy amerykańską gospodarkę. Rynkowi papierów wartościowych powodziło się jeszcze gorzej. Mark Thornton wskazuje, że:
W maju 1970 r. portfolio zawierające po jednej akcji każdej firmy notowanej na nowojorskiej giełdzie było warte połowę tego, co na początku 1969 r.. Notowania największych graczy, którzy wiedli prym na rynku w 1967 i 1968 r. — konglomeratów, dostawców sprzętu komputerowego, firm zajmujących się zaawansowaną elektroniką, franczyzodawców — nagle spadły ze swoich wartości szczytowych. Nie zmalały o 25% jak indeks Dow, ale o 80, 90 czy nawet 95%.
(…) Indeks Dow pokazuje, że akcje miały tendencje wzrostowe w całym okresie pomiędzy 1965 a 1984 r. Ale jeśli obliczymy wartość akcji, biorąc pod uwagę inflację cen mierzoną indeksem cen towarów i usług konsumpcyjnych, zobaczymy bardziej alarmujący obraz sytuacji. Uwzględniając inflację, wskaźnik Dow stracił prawie 80% swojej wartości szczytowej.
Pomimo zapewnień o rzekomej niezależności Fedu, nie da się wyobrazić sobie banku centralnego utrzymującego konserwatywną politykę pieniężną, gdy system domaga się interwencji lub gdy żołnierze są w polu. Fed był aż nadto usłużny w czasie tak zwanej wojny z terroryzmem. Weźcie pod uwagę sumę długu wykupywanego co roku przez Fed i porównajcie ją z wydatkami wojennymi z tego samego okresu, a zobaczycie, dlaczego bank centralny gra tutaj tak ważna rolę. To prawda, że system pieniądza złotego nakłada na rząd ograniczenia, ale prawdą jest także fakt, że władze nie mają trudności w znajdowaniu powodów — wojna jest tutaj jednym z przykładów — by porzucić ten standard. Z tego też powodu sam w sobie nie jest on wystarczającym ograniczeniem dla ambicji rządu — czy to w ojczyźnie, czy zagranicą. Gdy patrzymy w przyszłość, musimy odrzucić wszelką nieśmiałość w naszych propozycjach reformy pieniężnej. Nie żądamy systemu sztabowo-złotego, jaki funkcjonował w systemie z Bretton Woods. Nie chcemy używania ceny złota jako miernika pomagającego władzom określić, jaką ilość pieniądza stworzyć. Nie żądamy nawet przywrócenia klasycznego systemu waluty złotej, pomimo jego wielu zalet. W latach 30. XIX w. zwolennicy polityki pieniężnej opartej na złotej walucie proponowanej przez prezydenta Jacksona ukuli przepiękny zwrot: „rozdział banków od państwa”. To byłby dobry początek —dziś potrzebujemy rozdziału pieniądza od państwa. W pewien sposób pieniądz jest towarem innym niż wszystkie. Po pierwsze, pieniądz jest ceniony nie dla własnej wartości, ale ze względu na swoją rolę w wymianie. Po drugie, pieniądz nie jest konsumowany, ale raczej przekazywany między ludźmi. Po trzecie, ceny wszystkich towarów w gospodarce są wyrażone za pomocą jednego z nich. W naturze pieniądza — jak każdego innego artykułu — nie ma jednak nic, co powinno nas skłaniać do myślenia, że jego produkcja powinna odbywać się przez rząd lub nadany przezeń monopol. Pieniądz stanowi połowę każdej transakcji rynkowej, która nie jest wymianą bezgotówkową. Każdy, kto wierzy w gospodarkę rynkową, ale jednocześnie jest gotów przekazać państwu kuratelę nad najbardziej kluczowym dobrem w każdej gospodarce, powinien przemyśleć na spokojnie swoje stanowisko. Interwencjoniści często twierdzą, że konkretny towar jest zbyt ważny, by zostawić jego produkcję wolnemu rynkowi. Standardowa wolnorynkowa riposta odwraca ten argument w drugą stronę: im bardziej istotny jest dany artykuł, tym ważniejsze jest, aby nie produkował go rząd, tylko rynek. W żadnym innym wypadku nie jest to tak prawdziwe jak w przypadku pieniądza. Ludwig von Mises powiedział, że historia pieniądza to historia starań rządu, by go zniszczyć. Rządowa kontrola nad pieniądzem oznacza jego deprecjację, zubożenie społeczeństwa względem państwa, niszczące cykle koniunkturalne, bańki spekulacyjne, zużycie kapitału (z powodu zafałszowanego inflacją bilansu zysków i strat), pokusę nadużycia oraz — najbardziej związane z moim dzisiejszym tematem — wywłaszczenie społeczeństwa w sposób, którego najprawdopodobniej nie jest ono w stanie zrozumieć. To właśnie ten niepozorny proces pozbawiania ludzi ich własności umożliwił państwu dokonanie swoich największych zbrodni, takich jak wojny, a wszystkie powyższe przestępstwa wzięte razem składają się na fascynujące akta przeciwko obecnemu systemowi i za jego wolnorynkowym odpowiednikiem. Machina wojenna oraz pieniężna są ze sobą ściśle połączone. Bezcelowym jest wytykanie etycznych absurdów imperium USA bez jednoczesnej krytyki niezbędnego wsparcia, które czyni ten system możliwym. Jeśli chcemy sprzeciwić się państwu i wszelkim jego przejawom — jego imperialnym działaniom wojennym, krajowym subsydiom, niepohamowanym wydatkom oraz narastającemu długowi — musimy ptoestować przeciwko ich źródłu, bankowi centralnemu — czyli mechanizmowi, którego państwo oraz będące na jego usługach media i ekonomiści będą bronić aż do śmierci. Państwo przekonało ludzi, że ich interesy są zbieżne z państwowymi, że państwo wspiera ich dobrobyt oraz że jego wojny są ich wojnami. Państwo jest wielkim dobroczyńcą, a ludzie powinni być zadowoleni ze swojej roli szczęśliwych poddanych. My mamy inne zdanie. Związek państwa z ludźmi nie jest nieszkodliwy. Nie jest to związek wspaniałomyślnego darczyńcy i wdzięcznego biorcy. To wyzyskująca relacja, w której szeregsamoutrwalających się, nieprodukujących niczego klik, żyje na koszt harującej większości. Ich wojny nie chronią społeczeństwa — ograbiają je z jego zasobów. Jego dotacje nie promują tak zwanego dobra powszechnego, lecz osłabiają je. Dlaczego mamy wierzyć, że produkcja pieniądza będzie wyjątkiem od tej reguły? Jak powiedział F.A. Hayek, nie jest rozsądnie wierzyć, że państwo ma jakikolwiek interes w dawaniu nam „dobrego pieniądza”. Państwo chce produkować pieniądz lub przynajmniej posiadać uprzywilejowaną pozycję względem jego producenta, aby mogło go hojnie rozdawać swoim zwolennikom. Nie powinniśmy chcieć gromadzić tego pieniądza. Państwo nie idzie na kompromis i my też nie powinniśmy. W walce wolności z władzą tylko nieliczni opowiedzą się przeciwko państwu i obiegowym poglądom, co powinno być dla nas impulsem do działania. Jeszcze mniej odrzuci państwo i jego programy w całości. Musimy być tymi nielicznymi i pracować na rzecz przyszłości, w której będzie nas bardzo wielu. To jest nasze zadanie na dziś — to samo, które od 30 lat realizuje Mises Institute. Dzięki Waszemu wsparciu możemy, w tym przełomowym momencie, kontynuować wydawanie naszych książek oraz periodyków, pomagać w badaniach oraz dydaktyce w duchu austriackiej ekonomii, promować szkołę austriacką wśród ludzi oraz szkolić jutrzejszych orędowników ekonomii wolności. Llewellyn H. Rockwell, Jr. Tłumacz: Marcin Moroń
Cejrowski: czyli jak zarobić na byciu oszołomem „Brunatny kowboj”, „faszysta” – to najłagodniejsze epitety, którymi określano Wojciecha Cejerowskiego, gdy w 1994 r. rozpoczął prowadzenie telewizyjnego programu „WC Kwadrans”. „Jeżeli „Ciemnogród” oznacza osoby, które chodzą do kościoła, modlą się, spowiadają, przyjmują komunię, uważają świętego Mikołaja za biskupa, a nie krasnala to ja się nie obrażam” – odpowiedział Cejrowski i zaczął organizować zloty Ciemnogrodzian. Atak tzw. „salonu”, który miał go zniszczyć i usunąć z życia publicznego Cejrowski wykorzystał do zarabiania pieniędzy. Dziś jest najlepiej zarabiającym pisarzem w Polsce, jedynym gościem programów telewizyjnych, który za wywiady pobiera wynagrodzenia. Jego wypowiedzi natychmiast są cytowane przez media, nawet salonowe. I to nawet wtedy gdy bez pardonu ów salon atakuje. „TVP to komuniści, TVN to tajni współpracownicy komunistów, kapusie, donosiciele. A Polsat to tajne służby, goście o 17 paszportach i 18 nazwiskach - stwierdził w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego” Wojciech Cejrowski.
Ładna biografia 48-letni Cejrowski (urodził się 27 czerwca 1964 r.) ma spójny życiorys, z którego nie musi się tłumaczyć. Będą uczniem warszawskiego liceum im. Andrzeja Frycza-Modrzewskiego został porwany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, którzy wyłamali mu wszystkie palce. Powód był prozaiczny. Uczniem równoległej klasy był zamordowany przez milicjantów w 1983 r. Grzegorz Przemyk. Ta śmierć zszokowała całą Polskę i stała się powodem demonstrowania solidarności i sprzeciwu wobec komunistycznych morderców. Władza postanowiła przekazać młodzieży ostrzeżenie. Cejrowski, jako wyróżniający się krnąbrnością uczeń, idealnie pasował do zostania „przekaźnikiem” informacji. Sprawa pobicia i wyłamania palców Cejrowskiego stała się głośna. Mówił o niej nawet osławiony rzecznik rządu Jerzy Urban twierdząc, że porwanie to był happening przyszłego studenta aktorstwa. „Pan Cejrowski dostał się do szkoły teatralnej i świetnie zagrał tę rolę, była to rola jego życia, wszystkich nas oszukał” – przekonywał Urban.
Prosto w oczy Siłą Cejrowskiego jest jasny i prosty przekaz. „Jezus był radykałem, nie ściemniał, nazywał rzeczy po imieniu, mowa jego była prosta: tak-tak, nie-nie. (…) Moje poglądy w sprawach doktrynalnych się nie zmieniają, bo doktryna Kościoła jest niezmienna. Z tymi samymi poglądami co dziś, trzydzieści lat temu nie byłem radykałem, a teraz jestem. Dlaczego? Świat zdziczał” – mówił w jednym z wywiadów Cejrowski. W liceum w czasie komuny wymyślił akcję „ściany płaczu”. Polegała na wystawieniu kartonów, na których młodzież miała możliwość pisania czego chce. „Pisz co chcesz tak jak ja K. jest dupa” – napisał na początek akcji Cejrowski. K. był wicedyrektorem liceum. Pomysł upadł nie z powodu wpisu Cejrowskiego, a innego ucznia, który opisał szczegóły z prywatnego życia nauczycielki. Rada pedagogiczna postanowiła dać uczniom jeszcze jedną szansę. Powtórne wystawienie kartonów zakończył uczeń wpisując wierszyk „Jak chcesz się nabawić kiły z (tutaj nazwisko nauczycielki) zadawaj się mój miły”. Akcja była jednak głośna i sprawiła, że o pomyśle Cejrowskiego pisał tygodnik młodzieżowy „Na przełaj”.
Telewizja dla niewidomych Osobą publiczną i rozpoznawaną Cejrowski stał się w 1994 r. gdy ruszył program „WC kwadrans”. Wcześniej pracował w Radiu Kolor. Na początku 1994 r. jeden ze słuchaczy, Waldemar Gaspar, bliski współpracownik ówczesnego szefa TVP Wiesława Walendziaka zaproponował mu prowadzenie programu. Powodem rozmowy był satyryczny komentarz Cejrowskiego do pomysłu ówczesnych władz TVP zrobienia telewizji dla ociemniałych. „Genialne – kpił Cejrowski. Telewizja, której nikt nie zobaczy. Jakie to stwarza możliwości przekrętów. Kasa pójdzie na programy, których i tak nikt nie zobaczy! – komentował Cejrowski. Gaspar zaproponował Cejrowskiemu zrobienie telewizyjnego przeglądu prasy. Skończyło się na pomyśle „WC Kwadrans”. Programu podczas którego 5 minut zajmował przegląd prasy, 5 minut rozmowa z gościem, a 5 minut piosenka country.
Won ze studia Właśnie ten program na lata ugruntował wizerunek pierwszego kowboja RP. W dobie coraz silniejszej poprawności politycznej i popularności poglądów a’la Unia Demokratyczna Cejrowski nie bał się otwarcie wyrażać swoich „reakcyjnych” poglądów. Do historii przeszedł program, w którym szefa Monaru walczącego z narkomanią Cejrowski przywitał w rękawiczkach, a rozmowę prowadził przez szybę. Miało to symbolizować strach przed zarażeniem wirusem HIV. Wówczas mieszkańcy miejscowości, w których Kotański otwierał ośrodki bali się nieznanej choroby. Kotański podczas rozmowy przyznał, że Cejrowski ma prawo do strachu. Jeszcze większe wrażenie zrobiła jego rozmowa z mało znanym wówczas działaczem rolniczym Andrzejem Lepperem.
- Proszę pana, wziął Pan kredyt?
- Tak.
- W banku spółdzielczym?
- A wie Pan, co to jest bank spółdzielczy?
- No tak, to taki bank, gdzie wszyscy spółdzielcy składają pieniądze do kupy, czyli taka kasa zapomogowo-pożyczkowa.
- Czyli co? Pańskim banku spółdzielczym są pańscy sąsiedzi zza płotu, tak?
- Tak.
- I nie oddał Pan tego kredytu?
- Nie.
- I nie ma zamiaru Pan oddać?
- Nie, bo to były lichwiarskie kredyty, więc nie powinno się ich oddawać.
- Jak się nazywa ktoś kto pożyczył pieniądze i nie chce oddać?
- Złodziej.
- Jest Pan złodziejem, który okradł własnych sąsiadów?
- Tak.
- No to won ze studia, bo ja ze złodziejami nie rozmawiam, a zwłaszcza z bezczelnymi, którzy jeszcze namawiają innych do tego, żeby pożyczać i nie oddawać. Won!
Do czasu Cejrowskiego, a także później żaden z dziennikarzy nie rozmawiał w ten sposób z politykami. Ten sam standard stosował on do wszystkich swoich gości. Dyrektorka jednego z warszawskich liceów prowadziła w swojej szkole lekcje pod czas, których uczniowie musieli opowiadać o „swoim pierwszym razie”, a także uczyć się nakładania prezerwatyw z użyciem bananów. Cejrowski poprosił dyrektorkę o to, aby wykonała publicznie, przed telewizorem polecenia, które mieli wykonywać jej uczniowie. Wrażenie było piorunujące. Salon był wstrząśnięty. Oto lata edukacji i tresowania młodzieży w politycznej poprawności waliły się w gruzy. Cejrowski stał się publicznym wrogiem nr 1 „Gazety Wyborczej” i innych postępowych mediów. Na dodatek nie dał się zapędzić do narożnika. Z epitetu „ciemnogród” zrobił atut i przekuł go na komercyjny sukces. Gdy w 1996 r. koalicja PSL-SLD zdobyła władzę nad telewizją publiczną Cejrowski był jedną z pierwszych ofiar nowych rządów. TVP nie tylko wstrzymała produkcję programu, ale nawet nie zapłaciła za 4 ostatnie programy, z których 2 później wyemitowała. – Postawa Cejrowskiego, autora programu „WC Kwadrans”, nie jest zgodna z zasadami dobrego wychowania, jakim ma hołdować telewizja publiczna”. Kwestie finansowe związane z programem „WC Kwadrans” dobrze pokazują charakter Cejrowskiego. Gdy jeden z pierwszych producentów programu nie zapłacił gościom, Cejrowski zrobił to z własnej kieszeni, wychodząc z założenia, że to on zapraszał ludzi.
Guru prawicy Przez następne półtorej dekady Cejrowski dowiódł, że tzw. salon, niezależnie od swojej siły, nie ma możliwości zniszczenia człowieka. Po wyrzuceniu z TVP Cejrowski miał „wilczy bilet” na większości polskiego rynku medialnego. Zdawał sobie sprawę z tego już wcześniej. Przygotował więc plan awaryjny. Jeszcze mając program w telewizji opracował wzorowana na amerykańskich tradycjach osobiste show tzw. stand-upy. W wersji Cejrowskiego były to ostre monologi na tematy polityczne i obyczajowe, podane z humorem. Był atakowany fizycznie, ale również to udało mu się przekuć na sukces. Jeden z występów rozpoczął od wyjścia w sztormiaku z prośbą, że jeżeli ktoś chce rzucać jajami, to niech to zrobi teraz. Posypały się jaja, Cejrowski, zdjął sztormiak i normalnie kontynuował występ.
Wydał wówczas książkę „Kołtun się jeży”, która stała się bestsellerem (według Wikipedii sprzedano 98 tys. egzemplarzy), rok później wydał swoją pierwszą książkę podróżniczą „Podróżnik WC”, która również stała się bestsellerem. Trzy lata później otrzymał bilet powrotny telewizji (prywatnej RTL 7) prowadząc z Alicją Resich-Modlińską program „Piękny i Bestia”. Z bycia kontrowersyjnym Cejrowski uczynił swój atut. Stanisław Cat Mackiewicz zwrócił kiedyś uwagę, że bardzo rzadko osoby rozumiejące co się dzieje w polityce i życiu publicznym mają odwagę nazywać rzeczy po imieniu. Cejrowski robi to od ponad dwóch dekad i nieźle na tym zarabia. Dziś jego pojawienie się w audycji oznacza zwyżkę oglądalności o 2-3 razy. Za swoje występy publiczne domaga się najczęściej honorarium wychodząc z założenia, że jeżeli ktoś zarabia sprzedając jego wizerunek, to powinien zapłacić. Cejrowski dowiódł, że można lansować w mediach głównego nurtu takie wartości jak ochrona życia, konserwatyzm, odpowiedzialność. Można otwarcie potępiać komunistów, postkomunistów czy obecny reżim. Tyle, że trzeba to robić dobrze. Cejrowski ma znakomite wyczucie mediów. Wie co i kiedy powiedzieć, aby „sprzedało” się w mediach. Gdy w 2008 r. występował w programie Jana Pospieszalskiego przez 18 minut w ogóle się nie odzywał. Program był poświęcony edukacji seksualnej. Poproszony o komentarz do wypowiedzi prof. Joanny Senyszyn z SLD stwierdził „z głupkami nie warto rozmawiać. Przed głupkami trzeba się bronić”. Programy podróżnicze Cejrowskiego oglądają nawet ci, którzy jego poglądów politycznych nie akceptują. Podobnie jak wielu z tych, którzy zaczytują się jego podróżniczymi książkami. Jego sposób przekucia ataku salonu na pieniądze jest pouczający i inspirujący.
Bajer odchodzi!
Magdalena Bajer odchodzi z SDP. Nie chce bronić Cezarego Gmyza - triumfuje Wyborcza. Po tym, jak Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wezwało do obrony Cezarego Gmyza, z członkostwa w tej organizacji rezygnuje wieloletnia działaczka Magdalena Bajer - wyjaśnia gazeta swoim czytelnikom. Wiadomość z ostatniej chwili. Według niepotwierdzonych źródeł* zapisała się do Stowarzyszenia Bajerów (SB)**.
* chciałem powołać się na źródło, którym był komentarz pod donosem Wyborczej o Bajer ale źródło zniknęło. Przy okazji zauważyłem, że liczba plusów i minusów pod komentarzami nie tylko rośnie ale także maleje. Sprawdźcie sami, może wydawało mi się. Napiszcie komentarz jedynie słuszny i sprawdźcie ilość głosów negatywnych dwukrotnie w odpowiednim odstępie czasu, albo jeszcze lepiej, odwrotnie.
** Może to wydać się komuś niepoprawne, ale nie mogę mieć szacunku do kogoś kto popisał się czymś takim bez względu na przeszłe zasługi. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, oto
jedno z największych "osiągnięć" pani Bajer po 1989 roku.
KOMPROMITACJA MAGDALENY BAJER
Rada Etyki Mediów potępiła tekst w "Naszym Dzienniku", którego nie było i w "Gazecie Polskiej", którego najwyraźniej nie przeczytała.
A oto tekst z "Niezalezna.pl"
Rada Etyki Mediów podjęła kolejną kontrowersyjną decyzję. Tym razem zarzuciła "Naszemu Dziennikowi" i "Gazecie Polskiej" nierzetelne relacjonowanie wydarzeń związanych z katastrofą smoleńską z 10 kwietnia. REM oburzyły publikacje artykułów o telefonie śp. oficera BOR-u, Jacka Surówki, do swej żony zaraz po katastrofie. Oświadczenie wydano na osobistą prośbę Krystyny Mokrosińskiej, która... znajduje się w sporze prawnym z "Gazetą Polską".
Problem w tym, że dziennikarze "GP" podali informację o telefonie oficera BOR jako niesprawdzoną hipotezę jednego z informatorów, przeciwstawiając jej wypowiedź brata funkcjonariusza. Za to "Nasz Dziennik" pisze dzisiaj, że nigdy nie opublikował ani jednego artykułu dotyczącego oficera BOR Jacka Surówki. "Nasz Dziennik" dodaje, że takiej publikacji nigdy nie było, a szefowa Rady Magdalena Bajer sfabrykowała oskarżenie. Według gazety zarzuty świadczą o skrajnej nierzetelności Rady Etyki Mediów. Po wczorajszym ogłoszeniu Oświadczenia REM, wydanego zresztą na prośbę szefowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, red. Krystyny Mokrosińskiej, tego samego dnia dwóch członków Rady będących członkami Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (Teresa Bochwic i Tomasz Bieszczad) wystąpiło z REM.
- Przy dziennikarskich hucpach takich jak wieloletnie opluwanie Lecha i Marii Kaczyńskich, czy przy faktycznej nierzetelności dziennikarskiej podczas relacjonowania katastrofy smoleńskiej Rada Etyki Mediów milczała. Głos zabrała teraz, i to w skrajnie nieprofesjonalny sposób, niejako oczekując na poklask medialnego salonu. Cieszę się, że członkowie KSD wystąpili z REM - powiedział Robert Wit Wyrostkiewicz, prezes Oddziału Warszawskiego KSD. - W Polsce brakuje niezależnych mediów i odważnych dziennikarzy. Ukształtował się krąg wzajemnej adoracji, który REM próbuje cementować swoimi oświadczeniami - dodał Wyrostkiewicz. Poniżej zamieszczamy Oświadczenie Teresy Bochwic i Tomasza Bieszczada:
OŚWIADCZENIE
My, niżej podpisani (Teresa Bochwic, Tomasz Bieszczad), postanowiliśmy wystąpić z Rady Etyki Mediów i zakończyć nasz udział w jej pracach z dniem dzisiejszym. Od wielu miesięcy niepokoi nas brak obiektywizmu i merytorycznej symetrii w opiniach Rady (wyrażanych poprzez kolejne oświadczenia, a także w czasie comiesięcznych spotkań i drogą mailowych konsultacji). Jeśli już Rada formułuje negatywne stanowisko pod adresem mediów z tzw. „głównego nurtu”, chodzi zazwyczaj o drobne uchybienia, a krytyka jest oględna. Można odnieść wrażenie, że REM nie chce zadzierać z gigantami rynku, za to chętnie porywa się na media opozycyjne lub niszowe (bo to nic nie kosztuje). Część oświadczeń z minionego półrocza skupia się na ogólnych wezwaniach – „żeby było lepiej”. Nie spotkaliśmy się natomiast z pozytywną reakcją na nasze próby wydania oświadczenia, w którym Rada odniosłaby się np. do roli, jaką duże media odegrały w atakach na byłego Prezydenta RP – co naszym zdaniem przyczyniłoby się do poprawy medialnego klimatu w Polsce. Również w łonie samej Rady źle funkcjonujesystemustalania wspólnego stanowiska REM. Wyrażane w mailach lub na zebraniach stanowiska i opinie, niezgodne z linią obraną przez Zarząd, nie były brane pod uwagę i nie miały szans, by stać się elementem choćby wewnętrznej dyskusji. Uznajemy zatem, że nie ma sensu dłużej uczestniczyć w pozorach pluralizmu i kończymy nasz udział w Radzie Etyki Mediów (której obecna kadencja kończy się w listopadzie br). TERESA BOCHWICTOMASZ BIESZCZAD 17 października 2010
Rozmowa z Teresą Bochwic
- Dlaczego zrezygnowała Pani z pracy działalności w Radzie Etyki Mediów? - Decyzja dojrzewała we mnie od dłuższego czasu. Języczkiem u uwagi było niepoddanie pod głosowanie przez przewodniczącą Magdalenę Bajer mojego projektu krytykującego TVN za zmanipulowanie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o „prawdziwych Polakach”. Pani Bajeruznała, że TVN przeprosił i to wystarcza. Ja uważam inaczej.
- Jeszcze niedawno REM składała się z 13 członków, dzisiaj jest ich tylko ośmioro. Czy REM spełnia jeszcze swoją rolę?- Skład Rady Etyki Mediów wybiera Konferencja Mediów Polskich, w których także nie brakuje spięć. Wystąpiła choćby Izba Wydawców Prasy, która bardzo krytycznie oceniała dotychczasową działalność. W listopadzie kończy się kadencja REM, ale czy coś się zmieni? Nie mam pojęcia.
DZIENNIKARSKIE HIPOTEZY BURZĄ SPOKÓJ SPOŁECZNY? - rozmowa z Magdaleną Bajer
"Dziennikarze nie powinni formułować własnych hipotez, dlatego że nie mają do tego wiedzy, nie są do tego powołani. Jak będą jakieś wyniki śledztwa, to można je oczywiście komentować" - twierdzi Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów, w rozmowie z Grzegorzem Wierzchołowskim ("Gazeta Polska").
Chciałem zapytać, których dokładnie tekstów dotyczyło ostatnie oświadczenie Rady Etyki Mediów, potępiające "Gazetę Polską" i "Nasz Dziennik" za "rodzenie odruchów nienawiści". Tekstów z zeszłego tygodnia, mówiących o tych rewelacjach, że ktoś tam przeżył, ktoś dzwonił.
Pani czytała te teksty czy ktoś je Pani relacjonował? Owszem, czytałam, przeglądałam... Moi koledzy też czytali.
W którym miejscu "GP" napisała, że ktoś przeżył i dzwonił? Napisała, że "miał dzwonić" po katastrofie.
I tej wersji przeciwstawione zostało dementi brata owego funkcjonariusza. Tak, ale była to hipoteza, która zbulwersowała wdowę funkcjonariusza. My oceniamy stawianie takich hipotez bardzo źle. One wywołują rozmaite podejrzenia - na razie nieuzasadnione, dopóki nie ma końcowego raportu. Jak ktoś by napisał, tak jak Państwo przecież pisaliście: "To był zamach", to byłoby to nieuprawnione, to jest nieprawda. Jeśli ktoś by napisał: "To nie był zamach", to też by było nieuprawnione, bo w tej chwili nie wiadomo.
A w którym tekście "Gazeta Polska" napisała: "To był zamach"? Na Krakowskim Przedmieściu widziałam dość dawno, na własne oczy, taki tekst wybity grubymi czcionkami w Państwa gazecie.
Było tam napisane "To był zamach - mówią niemiecki i polski ekspert". Tylko widzi Pan, ktoś, kto szedł tamtędy, to widział tylko to... Nie ma co ukrywać, że to sugerowało taką hipotezę. Myśmy wydali wcześniej takie oświadczenie, że dziennikarze nie powinni formułować własnych hipotez, dlatego że nie mają do tego wiedzy, nie są do tego powołani. Jak będą jakieś wyniki śledztwa, to można je oczywiście komentować. Ale nie do dziennikarzy należy wprowadzanie w świadomość społeczną rozmaitych hipotez, które nie są na razie uprawnione, np. czy był zamach, czy nie, czy piloci byli winni, czy kto inny był winien, czy Rosjanie, czy Polacy... Dziennikarze powinni tylko rzetelnie informować o dotychczasowych wynikach śledztwa. Prasę czytają ludzie o różnym stopniu wykształcenia, o różnym rodzaju wyobraźni, a takie hipotezy, że ktoś przeżył, że coś się potem działo, powodują, że potem rozchodzą się rozmaite pogłoski, co naprawdę nie służy spokojowi społecznemu.
Czy w związku z tym REM uzna za "szkodliwe społecznie" teksty, które mówią, że nie było zamachu, że współodpowiedzialność za katastrofę ponoszą piloci albo że gen. Błasik naciskał na pilotów lub sam siadł za sterami? Tak. Jeżeli takie teksty się pojawią, zanim otrzymamy ostateczne wyniki śledztwa, też uznamy to za szkodliwe.
Było już wiele takich tekstów... Nie pamiętam takich artykułów w opiniotwórczych pismach. Może ich nie zauważyłam.
Czego (między innymi) nie zauważyła Magdalena Bajer?
"Do tej katastrofy nie mogło nie dojść"- Jarosław Kurski, "Gazeta Wyborcza"
[...] Oto przyczyny: słabe wyszkolenie pilotów, niejasny status lotniska, spóźnienie, pośpiech, presja, stare karty lotniska, mgła, polityczne znaczenie wizyty, brak "lidera" na pokładzie, niejasny status lotu, wąwóz, determinacja, by lądować za wszelką cenę... [...] Nie było zmowy, spisku, zamachu, dobijania rannych, a mgła była prawdziwa. Nie było więc, bo nie mogło być - ani męczeństwa, ani aktu mistycznej ofiary. Nie było poległych. [...]
"Najważniejsze pytanie: dlaczego lądowali?"- Robert Zieliński, "Dziennik"
[...] Nieprawdopodobna wydaje się hipoteza, że miał miejsce zamach. Piloci sami podjęli decyzję, że spróbują wylądować. [...]
"Smoleńskie domino"- Wacław Radziwinowicz, "Gazeta Wyborcza"
[...] Wśród tych "kostek domina" na pewno nie znajdzie się, jak nam wmawiają, zamach, spisek Władimira Putina i Donalda Tuska. Tej irracjonalnej wersji nikt poważny nie bierze pod uwagę. [...]
"Smoleńsk 2010: 72 tomy"- Bogdan Wróblewski, "Gazeta Wyborcza"
[...] Czy ktoś nakazał pilotowi tam lądować? Może gen. Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych, obecny w kabinie tupolewa do końca feralnego lotu? A może Błasik usiadł tylko na miejscu II pilota? Taką wersję zdarzeń podpowiada portal TVN24.pl. [...]
Jak rzetelnie działa Rada Etyki Mediów? Poniżej fragment artykułu ze strony fakt.pl (29 września 2010 r.):
Kompromitacja Rada Etyki Mediów
Rada Etyki Mediów, która powinna stać na straży rzetelności dziennikarzy, potępiła wczoraj reportera Faktu, opierając się na... kłamliwych informacjach
- Nie weryfikowaliśmy tego, nigdy nie weryfikujemy - z rozbrajającą szczerością przyznała szefowa REM Magdalena Bajer (76 l.). Powołała się namaila , którego miała dostać od burmistrza Złocieńca, rzekomo zbulwersowanego działaniem naszego dziennikarza opisującego tragiczny wypadek polskiego autokaru.
– Nic do Rady nie wysyłałem – zaprzeczył od razu burmistrz. W poniedziałek do szefowej REM zadzwonił mężczyzna, który podał się za burmistrza Złocieńca Waldemara Włodarczyka. Doniósł, że dziennikarz Faktu oszukał rodzinyofiar wypadku autobusowego pod Berlinem i podstępem, nocą wszedł do autokaru, którym ci ludzie jechali na miejsce tragedii. Miał bez pozwolenia robić im zdjęcia i namawiać do zwierzeń.Tymczasem burmistrz z całą stanowczością zaprzecza, jakoby w ogóle z Radą się kontaktował i skarżył się na dziennikarzy.
– Nie miałem żadnych zastrzeżeń ani do pracy waszych dziennikarzy, ani żadnych innych – przyznaje Włodarczyk, który zresztą sam zorganizował dla reporterów dodatkowego busa.
Janko Walski
Trotyl na wraku tupolewa - kulisy powstania artykułu i nowe fakty
– W momencie, w którym polscy prokuratorzy i biegli badali ślady na wraku i próbki z gleby oraz z brzóz, w które wbiły się części od samolotu, na lotnisku w Smoleńsku pojawiła się również rosyjska pirotechniczka. Gdy dziewczyna zobaczyła, co pokazują spektrometry Polaków, najnowocześniejsze maszyny jakie są używane w tej chwili, to wpadła w panikę – mówił Cezary Gmyz w klubie Ronina, gdzie opowiadał o kulisach przygotowania artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” oraz o zwolnieniu go z pracy w Rzeczpospolitej.W wieczornym spotkaniu w klubie Ronina brali także udział jego stali uczestnicy Piotr Gociek i Łukasz Warzecha, którzy zadawali pytania autorowi głośnego artykułu. Jedno z pytań dotyczyło tego, czy cała sprawa obecności trotylu nie mogła być prowokacją. Cezary Gmyz ustosunkował się do tego w następujący sposób:
– W swoim tekście brałem pod uwagę również prowokację, czyli to, że ślady materiałów wybuchowych mogły pojawić się na wraku, gdy spoczywał on już na lotnisku w Smoleńsku. Jednak trotyl jest jak na dzisiejsze warunki prymitywnym materiałem wybuchowym. Brałem pod uwagę to, że jestem wkręcany, bo należy takie rzeczy brać pod uwagę wykonując mój zawód. Przy przygotowaniu tego tekstu to ja byłem stroną aktywną, a informatorzy, z wyjątkiem dwóch informatorów sprawdzonych w poprzednich tekstach, byli zupełnie nowi i w ogóle nie wiedzieli, że ja do nich dotrę, że ich odnajdę. Ten rodzaj prowokacji raczej wykluczam. Natomiast po władzach rosyjskich spodziewam się wszystkiego najgorszego. Były dziennikarz śledczy Rzeczpospolitej opowiedział historię, jaką usłyszał od swoich informatorów:
– W momencie, w którym polscy prokuratorzy i biegli badali ślady na wraku i próbki z gleby oraz z dwóch brzóz, jedna to tzw. brzoza pancerna, druga to brzoza pomnikowa, w którą wbiły się części od samolotu w sposób niewyjaśniony, na lotnisku w Smoleńsku pojawiła się również rosyjska pirotechniczka, stosunkowo młoda dziewczyna, funkcjonariuszka FSB. Gdy zobaczyła, co pokazują spektrometry Polaków, rzeczywiście najnowocześniejsze maszyny, jakich są używane w tej chwili, wpadła w jakiś rodzaj paniki. Także Rosjanie mają pełną świadomość, co na tym lotnisku smoleńskim spektrometry pokazywały. Gmyz mówił, że wiele uwagi poświęcił precyzji urządzeń, które według jego informatorów wykryły trotyl i nitroglicerynę na wraku Tu-154M nr 101 w Smoleńsku:
– Dopytywałem się oczywiście, czy nie ma problemu z tym, że spektrometry używane w Smoleńsku są mało precyzyjne. Wtedy dostałem zwrotną informację, że każde urządzenie może się pomylić, natomiast, że są to urządzenia podobne do tych, których używają izraelskie służby na lotnisku Ben-Guriona i że te maszyny raczej się nie mylą. I że te maszyny nie służą do wykrywania pestycydów, kosmetyków czy namiotów. Chociaż muszę przyznać, że poczułem się zaniepokojony tą informacją prokuratury i gdy wchodzę do łazienki to z podejrzliwością patrzę na swoją kosmetyczkę... Odnosząc się do prób interpretacji tego, skąd na wraku mogły się znaleźć ślady trotylu, czy na przykład mogły wynikać z wcześniejszego użytkowania samolotu – przewożenia żołnierzy do Afganistanu, Gmyz powiedział:
– Tego było tyle, że urządzenia zwariowały. Jedno urządzenie przestało pracować, bo mu się skala skończyła. Ja nie mam żadnego spektrometru w szufladzie, jako dziennikarz śledczy muszę w tej materii ufać swoim informatorom. Jeżeli w Smoleńsku mieliśmy do czynienia z zamachem, to wcale nie musiał być to spisek byłych oficerów, byłych służb tworzących coś w rodzaju „Odessy”. Biorę pod uwagę różne możliwości. To, że znaleziono stosunkowo prymitywny materiał wybuchowy na wraku tupolewa, wcale o niczym nie przesądza, czy to są byli czy obecni oficerowie służb specjalnych, bo być może ktoś używając takiego środka wybuchowego chciał dać jasny przekaz. Przypomnę, że w Riazaniu wysadzając bloki ze swoimi obywatelami, FSB również użyło trotylu, żeby mieć powód do drugiej wojny czeczeńskiej. Więc być może jest to charakter pisma, podpis. Cezary Gmyz ustosunkował się do pytania, czy po tych wszystkich informacjach jakimi dysponuje, bierze jeszcze pod uwagę to, że w Smoleńsku mogliśmy mieć do czynienia z wypadkiem.
– Wciąż biorę pod uwagę to, że to mógł być wypadek, że to nie musiała być eksplozja, natomiast zadaję sobie pytanie, czy to był zwyczajny wypadek. To co się działo w kokpicie polskiego tupolewa było oazą ciszy i spokoju, mieliśmy do czynienia z tzw. cichą kabiną. Po ujawnieniu przez Instytut Sehna, że głos przypisywany wcześniej gen. Błasikowi należał do II pilota, tym bardziej obrazuje profesjonalne podejście załogi tupolewa. Natomiast to co się działo na wieży w Smoleńsku, to jest obraz nędzy, rozpaczy i chaosu. To słychać od momentu, kiedy zaczyna lądował Jak, Ił, gdzie kontrolerzy denerwują się, że Ił o mało się nie rozbił. A mimo tego, kontynuują sprowadzanie tupolewa na ziemię. Nawet jeżeli był to wypadek, to odpowiedzialność za to nie ponoszą polscy piloci, tylko rosyjscy kontrolerzy, których zeznania, co również ujawniłem, zostały zmienione poniewczasie. Przypomnę, że do dzisiaj nie odnalazła się taśma, o której Plusnin i Ryżenko mówili, że była, a która rejestrowała pracę urządzeń na Korsarzu.
– Więc nawet, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że był to wypadek, to nie był to wypadek, do którego doprowadził „pijany generał Błasik” – cześć Jego pamięci – i do którego nie doprowadzili polscy piloci. 36 pułk to nie były żadne drzwi od stodoły, które to stwierdzenie doprowadzało mnie do szału jeszcze przed katastrofą, choć te samoloty były przestarzałe. Mechanicy, cały personel naziemny robili wszystko, żeby te samoloty były bezpieczne. Generał Błasik, którego pamięć już tyle razy została sponiewierana przez pracowników mediów - tak ich nazwijmy, bo nie dziennikarzy - usiłował wprowadzać standardy natowskie wbrew oporowi trepów, którzy niestety potem zostali jego następcami. Nawiązując do swojego zwolnienia i kontaktów z prokuratorami, Gmyz mówił tak:
– Data mojej dymisji jest dla mnie symboliczna – to urodziny pułkownika Szeląga. Myślę, że ciężko byłoby wyobrazić sobie lepszy prezent dla wojskowego prokuratora okręgowego w Warszawie niż ta moja dzisiejsza dymisja. Myślę, że w części przynajmniej pokojów prokuratury wojskowej na Nowowiejskiej strzelały korki od szampanów. Oczywiście są w prokuraturze wojskowej osoby, które darzę wysokim szacunkiem. Mimo tego, że to śledztwo idzie jak po grudzie, pomoc prawna z Rosji właściwie nie dociera i wszystkie dowody po dwóch i pół roku od katastrofy nadal tam spoczywają, to jest spora liczba prokuratorów, którzy mają empatię. Pracuje tam mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi wielokrotnie rozmawiałem i których również oburza to, co się dzieje w dziedzinie śledztwa smoleńskiego. Ludzie ci, mimo trudności usiłują zdobywać dowody w tej sprawie, narażając się nawet na pewne konsekwencje. Gmyz skomentował też fakt publikacji oświadczeń przez właściciela Rzeczpospolitej:
– W tym tygodniu mieliśmy serię wspaniałych debiutów dziennikarskich, bo również właściciel Rzeczpospolitej zadebiutował i to od razu na samej czołówce, wydając swoje oświadczenie jako dziennikarz jednocześnie, po niemiecku powiedzielibyśmy Oberredaktor naczelny. To była też rzecz, która ciężko się mieści w głowie i jakoś nie widziałem chóru obrońców wolności mediów, którzy by protestowali przeciwko temu, że właściciel i prezes wydawnictwa zarazem redaguje czołówkę jednego z największych dzienników w Polsce. Gmyz mówił o swoich kolegach zwolnionych razem z nim z redakcji Rzeczpospolitej: Mariuszu Staniszewskim i Bartoszu Marczuku, ojcu piątki dzieci.
– Zostali wylani za artykuł „Trotyl na wraku tupolewa” a Bartosz Marczuk był wtedy na urlopie. Rola Mariusza Staniszewskiego ograniczała się natomiast do polemiki i twierdzenia, że mój tekst powinien jeszcze poczekać jeden dzień a potem wykonywał to co wykonuje każdy redaktor, czyli nadawał temu tekstowi formę nadającą się do czytania. Chciałbym upomnieć się o tych ludzi, ponieważ ja odchodzę z Rzeczpospolitej w blasku kamer, natomiast Mariusz Staniszewski i Bartosz Marczuk musieli spakować swoje pudełka i nikt o nich nie pamięta i chciałbym, żebyśmy o nich pamiętali, bo to są też poniekąd bohaterowie tej historii. Sprawę czystki w Rzeczpospolitej w następujący sposób skomentował Piotr Gociek:
– W historii mediów, chyba nie tylko III RP, ale też i PRL-u, to jest pierwsze wydarzenie, żeby za jeden tekst, w dodatku tekst, który wcale nie okazuje się nieprawdziwy, tylko w dwóch miejscach niedoredagowany, którego wcale nikt tak naprawdę nie dementuje, dokonuje się czystki obejmującej cały łańcuch dowodzenia redakcji od autora tekstu, przez szefa jego działu, przez zastępcę redaktora naczelnego odpowiedzialnego za ten dział, po redaktora naczelnego gazety. Nawet w głębokim PRL-u, kiedy przyłapało się dziennikarza na czymś nieprawomyślnym albo na czymś co irytowało partyjnych kacyków, to albo się go zwalniało albo znacznie częściej przesuwało na jakieś mniej znaczące stanowisko, wysyłało na prowincję do lokalnej gazety itd. To co zostało zrobione w Presspublice to jest rzecz absolutnie niewyobrażalna. Łukasz Warzecha podzielił się pomysłem na nowe kierownictwo redakcji Rzeczpospolitej:
– Skoro prokurator Szeląg zmienia skład redakcji, to może zrobić go nowym naczelnym? Miałby co prawda konkurencję ze strony Agnieszki Kublik, bo to ona do tej pory zajmowała się składem personalnym Rzeczpospolitej. Może by się jednak podzielili stanowiskami: naczelny i wicenaczelna albo odwrotnie. W relacji wideo także inne szczegóły dotyczące przygotowania artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” oraz czystek w zespole redakcyjnym Rzeczpospolitej, jakie po nim nastąpiły. Relacja: Margotte, Bernard, Czarek
Mamy dowody na prowokacje policji Pojawiają się kolejne dowody policyjnych prowokacji podczas niedzielnego Marszu Niepodległości. Na dostępnych w internecie filmach widać, jak umundurowani policjanci rzucają płonące race w środek tłumu, a osoby w identycznych jak policyjne kominiarkach prowokują zamieszki. Policjantami charakterystycznych zielonych kominiarkach byli funkcjonariusze Biura Operacji Antyterrorystycznej oraz Centralnego Biura Śledczego i Biura Operacji Antyterrorystycznych. Oprócz nich na ulicach Warszawy pojawiło się ponad 600 policjantów w cywilu. Ci ostatni podczas dwugodzinnej odprawy usłyszeli, że mają być widoczni – wynika z informacji, do której dotarła „Codzienna”. Dwugodzinna odprawa miała miejsce w oddalonym od centrum Warszawy budynku przy ul. Domaniewskiej. Stamtąd funkcjonariusze docierali do centrum Warszawy w większości na własną rękę, komunikacją miejską. Dwuznaczną rolę odegrały również oddziały prewencji zgromadzone w miejscu, z którego miał wyruszyć marsz. Na pytanie operatora Gazety Polskiej VOD, dlaczego zebrali się akurat w tym miejscu, jeden z funkcjonariuszy opowiedział: „Bawimy się”, i odesłał do rzecznika prasowego. Z niewyjaśnionych do tej pory przyczyn start marszu został opóźniony o 45 minut, a zamieszki rozpoczęły się już po kilku minutach. Na dostępnych w internecie filmach widać, jak aktywny udział w jednym z pierwszych ataków na policję bierze osoba w kominiarce używanej przez funkcjonariuszy BOA i CBŚ. To właśnie te zdarzenia rozpoczęły zamieszki na ul. Marszałkowskiej. Do przepychanki natychmiast dołączyli pseudokibice, którzy w niedzielę wyjątkowo licznie stawili się w Warszawie. Później na policjantów z oddziału prewencji posypały się race, kosze na śmieci i kostka brukowa, a policja użyła broni gładkolufowej. Na jednym z filmów również widać osobę w zgniłozielonej kominiarce, która bierze udział w ataku na policjantów. Na kolejnych filmach widać, jak raca upada za kordonem prewencji, a funkcjonariusz podnosi ją i ciska prosto w tłum demonstrantów – Rzecznik policji insp. Mariusz Sokołowski stwierdził, że funkcjonariusz na pewno uczynił tak „w obronie własnej osoby”. Zaprzeczył również, jakoby policja miała dokonywać prowokacji. Zamieszki trwały ok. 40 minut, po tym czasie organizatorom udało się uspokoić sytuację i porozumieć z policją. Marsz ruszył dalej. Na trasie pochodu nie dochodziło już do żadnych zajść. Policja była w zasadzie nieobecna poza funkcjonariuszami, którzy zabezpieczali budynki rządowe, w tym Kancelarię Premiera. Tam pod adresem członków klubów „Gazety Polskiej” posypały się obelgi ze strony tajniaków.
– To niedopuszczalne, by w tłumie demonstrantów operowali funkcjonariusze w kominiarkach i z pałkami teleskopowymi, których nie można zidentyfikować i którzy są tym samym całkowicie bezkarni – mówi „Codziennej” Przemysław Wipler, poseł PiS u. – Nie zmienia to jednak faktu, że część przybyłych na marsz osób zachowywała się absolutnie skandalicznie – dodaje. Z kolei Adam Szejnfeld, poseł PO, powiedział, że niedzielne incydenty godzą w poczucie bezpieczeństwa obywateli, narodu i państwa. Wczoraj późnym popołudniem przed Komendą Stołeczną Policji w Warszawie ok. 150 osób pod hasłem: „Byłeś w ZOMO, byłeś w ORMO, teraz jesteś za Platformą! ” protestowało przeciwko policyjnym prowokacjom. Po niedzielnych wydarzeniach na komisariaty doprowadzono 176 osób, rannych zostało 22 funkcjonariuszy. Wojciech Mucha
Czy po artykule „Die Welt” Kaczyński powinien się bać? W związku z otwartym tekstem „Die Welt” , który stwierdza, że przyczyną zamachu pod Smoleńskiem mogła być wściekłość Putina - możemy oczekiwać zbiorowego wniosku wszystkich „autorytetów” , celebrytanów polskich, politykologów, socjotechników, naszego mędrka europejskiego i fachowców od robienia wody sodowej z mózgu – wprost do Angeli Merkel - w sprawie zamknięcia tego niemieckiego dziennika. Przecież „Die Welt” – nie czekając pół roku na powrót próbek pirotechnicznych , nie mówiąc już o czekaniu przez kolejne lata na powrót wraku TU-154 i czarnych skrzynek, napisał wredny artykuł, którego autor powinien zostać zamknięty w zakładzie psychiatrycznym, a gazeta sprzedana biznesmenowi Hajdarowiczowi !
Jakim więc prawem „Die Welt” napisał tekst całkowicie sprzeczny z licznymi wypowiedziami agenta Bolka (będź jego sobowtóra) na temat ś.p. Lecha Kaczyńskiego, który przecież nikomu nie zagrażał ? Na tekst dziennika die Welt: Faktem jest, że Lech Kaczyński, w UE wówczas najostrzejszy krytyk polityki zagranicznej Putina, przekroczył z punktu widzenia Moskwy czerwoną linię. Gdy w 2008 r. rosyjskie jednostki pancerne posuwały się w kierunku stolicy Gruzji – Tbilisi, Kaczyński namówił prezydentów Estonii, Łotwy, Litwy i Ukrainy do wspólnego lotu na Kaukaz. Tam cała piątka zademonstrowała solidarność względem Gruzji. Prezydenci wspólnie ustawili się jako żywe tarcze przeciwko rosyjskim czołgom. To faktycznie mogło wywołać wściekłość Putina... – z pewnością powinien zareagować Zbigniew Brzeziński, który podobnie , jak komisja Anodiny i Millera doskonale wie, że Rosja nie mogła dokonać zamachu w Smoleńsku..
Tym bardziej, że Die Welt dodaje: Czy to zatem siły w Rosji planowały zamach i - poprzez ryzykowne instrukcje dla dwóch kontrolerów lotów w wieży w Smoleńsku - chciały wprowadzić samolot w turbulencje? Moskiewska dziennikarka Masza Gessen, autorka krytycznej biografii Putina, krótko odpowiedziała na to pytanie: "Putin jest tak cyniczny, że mógł zabić Kaczyńskiego. Ale nie miał motywu. Z punktu widzenia Putina Polska w zasadzie nie istnieje. To dla niego małe, przeszkadzające państwo, które ciągle przypomina o Katyniu, zamiast zapomnieć o sprawie". Według " Die Welt" Putin pod koniec 2010 r. odpowiedział na zadane mu w innym kontekście pytanie, czy nakazał już kiedyś zabić "wroga ojczyzny". Miał odpowiedzieć wówczas, że rosyjskie służby specjalne nie stosują takich metod i nie sądzi on, by głowy państw podpisywały podobne rozkazy. To sprawa tajnych służb - miał odpowiedzieć Putin...
Teraz nie mamy wątpliwości, że artykuł w Die Welt - To jest strasznie wredna robota, robiona widocznie przez parę osób cierpiących na jakieś psychologiczne trudności, które może z punktu widzenia ludzkiego są zrozumiałe, ale dla których nie ma miejsca w życiu publicznym – jak powiedział Zbigniew Brzeziński - którego słowa stacja TVN puściła 30 razy w jednym dniu, aby ludzie wdrukowali sobie w wodę po mózgu, kogo należy wyeliminować z naszego życia publicznego. Dziś już wiemy, że należy także wyeliminować Die Welt, za którym stoją wiadome siły. To rewizjoniści i rewanżyści, którym w niesmak są sukcesy rządu Donalda Tuska, dzięki czemu – nie jesteśmy nikim dla Putina i jemu podobnych. Jesteśmy krajem, z którym liczą się na całym świecie, co udowodnił prof. Brzeziński, który przecież mieszka w Ameryce !
Artykuł „Die Welt” potwierdza zatem, że Jarosław Kaczyński, wykorzystując wiadome siły, dąży do obalenia rządu siłą, a więc nie da się z nim żyć w państwie Tuska. Potwierdziła to dzisiaj prezydentowa Waltzowa, która komentując słowa Jarosława Kaczyńskiego dotyczące niewłaściwych zachowań policji w trakcie Marszu Niepodległości, powiedziała: „Nie rozumiem, o co chodziło prezesowi. Mam nadzieję, że dziennikarze dopytają prezesa, co miał na myśli.(…) Trzeba autora, póki żyje, spytać, taka jest moja zasada. Czy poetę, pisarza, czy polityka, bo potem można się tylko domyślać z dokumentów…
Czyżby władza znowu przewidziała, że tym razem Jarosław Kaczyński gdzieś poleci…?
Powstaje nowa partia : Ruch Narodowy
Infonurt2 : mam tylko jedno pytanie : ile jest Żydów w tej nowej partii? Poprawna nazwa powinna byc: POLSKI RUCH NARODOWY Ruch Narodowy - taką nazwę ma nosić nowa organizacja tworzona m.in. przez Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolską, której celem ma być "obalenie republiki Okrągłego Stołu" i budowa "polskiej narodowej siły, której lewaki i pedały się boją". Równolegle do Ruchu Narodowego mają powstać jednostki porządkowe "do ochrony narodu". Czy jest się czego bać? Powstanie organizacji zapowiedziano wczoraj podczas Marszu Niepodległości. O "powinności powołania szerokiego ruchu społecznego" mówił lider ONR Przemysław Holocher, a jego myśl rozwinął Robert Winnicki, szef Młodzieży Wszechpolskiej.Jak przekonywał Winnicki, Ruch Narodowy, bo taką nazwę ma nosić organizacja, ma za zadanie obalić "republikę Okrągłego Stołu".
- Żeby obalić republikę Okrągłego Stołu, trzeba zakwestionować jej wartości. Nam nie chodzi o to, żeby jedną partię demoliberalną zmienić na inną, żeby jednego pajaca wymienić na drugiego. Nam chodzi o zmianę systemu - mówił. - Chcemy zbudować siłę, której lewaki, liberałowie i pedały się boją. Polską narodową siłę - przekonywał zgromadzonych.W rozmowie z Onetem tłumaczy, że głównym celem Ruchu jest "zmiana systemowa".
– Środkiem jest zorganizowanie narodu do aktywności w szerokim ruchu. Od kół gospodyń wiejskich, przez organizacje akademickie, gospodarcze, samopomocowe, charytatywne, po partie polityczne. Celem jest wymiana elit i zmiany instytucjonalne w państwie – mówi. Jak się okazuje, przygotowania do stworzenia Ruchu trwają od miesięcy.
- Współpraca między Młodzieżą Wszechpolską i Obozem Narodowo-Radykalnym istnieje od dawna, a poważne prace trwają od kilku miesięcy - mówi nam Marian Kowalski, rzecznik prasowy ONR. Kowalski dodaje też, że głównym problemem w Polsce jest dzisiaj brak reprezentacji dla pokolenia dzisiejszych 25-latków.
– Establishment to starsi panowie zajęci sobą. Jedni nie mają pomysłu na to pokolenie, drudzy nie chcą go mieć – mówi nam. Pytany, czym Ruch Narodowy chciałby się zająć, odpowiada: "Gospodarką, która powinna tworzyć miejsca pracy".Co ciekawe, Kowalski deklaruje, że organizacja będzie miała charakter parlamentarny. Jak twierdzi, tylko w ramach demokracji Ruch Narodowy będzie mógł reprezentować społeczeństwo.
– Nie ma sensu podważać tego, co teraz jest – dodaje. Tę deklarację potwierdza też szef Młodzieży Wszechpolskiej, który wskazuje, że działania parlamentarne nie będą najważniejsze.
– Reprezentacja polityczna nie jest naszym szczególnym priorytetem. Partia mogłaby być takim ramieniem, ale Ruch ma być czymś więcej. Ma być zorganizowaniem się narodu, siecią zróżnicowanych środowisk, które połączone będą wpływały na kulturę, na społeczeństwo, a finalnie również na politykę – tłumaczy nam. Obawy, głównie środowisk lewicowych, budzą plany tworzenia przez Ruch jednostek paramilitarnych.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie widzę powodu, żeby tworzyć takie organizacje – przekonuje Kowalski. Pytany o przyszłość Straży Marszu Niepodległości przekonuje, że jej cele się nie zmienią: będzie chronić marsze i pochody organizowane przez Ruch Narodowy. Takim zapewnieniom wiary nie dają anarchiści.
– Oni już teraz są czymś na kształt organizacji paramilitarnych. Sami się szkolą i potrafią walczyć. Dotychczas to już robili i dopuszczali się ataków – mówi nam Jakub Wróblewski z Federacji Anarchistycznej*. Jak przekonuje, narodowcy już teraz organizują obozy ćwiczebne, podczas których uczą się sztuk samoobrony i obchodzenia się z bronią.
- Czy utworzymy coś na kształt jednostek paramilitarnych? To pokaże przyszłość, na razie nie ma o tym rozmowy. Wobec tego, że Polska nie ma armii, która została zniszczona, nie wykluczam, że takie organizacje sportowe lub paramilitarne mogą wypełniać w pewnym stopniu tę lukę. Polska jest dziś bezbronna i to jest śmiertelne zagrożenie – mówi z kolei Winnicki. Na pokojowy charakter organizacji uwagę zwraca za to były poseł PiS, a obecnie jeden z współtwórców organizacji, Artur Zawisza.
– Ruch Narodowy jest siecią inicjatyw społecznych na rzecz suwerenności państwa i tożsamości narodowej. Planem jest zmieniać polską rzeczywistość przez siłę nacisku społecznego – przekonuje w rozmowie z Onetem. Jak twierdzi, organizatorzy Ruchu chcą gromadzić szeroką rzeszę sympatyków, którym "sprawa Polski leży na sercu". Zdradza nam też kulisy powstania całego przedsięwzięcia.
- 10 listopada, w przeddzień Marszu Niepodległości, odbyła się narada programowa, w której uczestniczyło kilkudziesięciu ekspertów średniego pokolenia wywodzących się ze środowisk narodowych. Tej naradzie przysłuchiwali się prezesi wymienionych organizacji i z satysfakcją odnotowali ten komponent tworzącego się ruchu narodowego – mówi.
Zawisza podkreśla też, że nie boi się ewentualnych konfliktów między ONR i Młodzieżą Wszechpolską, do których dochodziło w przeszłości. Inaczej sprawę widzi Jakub Wróblewski z FA.
– Kiedyś już powstały takie rzeczy. Działały w latach 30. Za naszą zachodnią granicą. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło – mówi Onetowi.
– Chłopaki sobie zaraz wymyślą wzorzec prawdziwego Polaka i patrioty, a każdy, kto go nie wypełni, będzie wrogiem narodu. Pytanie, co dalej z tym robić. To poważna i niebezpieczna rzecz – przekonuje. Zdaniem Wróblewskiego organizatorzy wczorajszego Marszu Niepodległości jawnie wystąpili wczoraj przeciwko demokracji.
– To teraz kwalifikuje się do delegalizacji. Mnie, jako anarchiście, trudno myśleć o tym, co władza legalna powinna robić, bo nie chcę mieć z nią nic wspólnego, ale jest to zjawisko wybitnie niebezpieczne. Oni skupiają ludzi wykluczonych, którym wmawiają, że całe ich nieszczęście to robota sił pozapolskich. To są kompletne bzdury – podkreśla.
Niebezpieczeństwo ze strony ONR i Młodzieży Wszechpolskiej dostrzega również SLD. Partia zapowiedziała złożenie wniosku o delegalizację tych organizacji.
- ONR i Młodzież Wszechpolska doprowadziły do sytuacji, w której zamiast cieszyć się Świętem Niepodległości, kolorowej, ciepłej, niepodległej Polski, zastanawialiśmy się, czy żyjemy w kraju, który za wszelką cenę próbuje bronić swojej niepodległości – uzasadniał sekretarz generalny Sojuszu Krzysztof Gawkowski. O powołaniu Ruchu Narodowego i działaniach Młodzieży Wszechpolskiej i ONR dobrego zdania nie ma też poseł PO, Paweł Olszewski.
– Strach się tego bać, jak ci ludzie, którzy nie są w stanie niczego czcić, próbują teraz tworzyć siłę polityczną. Jest to szczególnie niebezpieczne – mówi. Podkreśla też, że "na gruncie publicystycznym" jednoznacznie widać, że te grupy odwołują się do nacjonalizmu i pośrednio do grup faszyzujących.
– Rolą prokuratury jest, by zbadać, czy te działania kwalifikują się do podstaw delegalizacji – mówi. Co na to szef Młodzieży Wszechpolskiej?
– Wnioski o delegalizację Młodzieży były składane już kilkukrotnie. Szczerze powiedziawszy, to nie przejmujemy się tym. Śmieszne jest, że wniosek składają spadkobiercy Komunistycznej Partii Polski i PZPR-u. Nawet jeśli w sensie prawnym sąd nas zdelegalizuje, a po obecnym reżimie można się spodziewać wszystkiego, to nas to nie osłabi tylko wzmocni, będziemy działać dalej z jeszcze większą determinacją – kończy.
*Nazwisko zmienione na prośbę rozmówcy
Czy Ruch Narodowy ma szansę zaistnieć? Co takiego wydarzyło się w dniu wczorajszym? Od rana jesteśmy zalewani rewelacjami jakoby doszło do burd, niektórzy używają określeń „regularnej wojny z policją”, inni widzą odrodzenie groźnego radykalizmu, który wyrósł z „pełzającej brunatnej Polski”. Miałem zamiar napisać drugą część do artykułu „Uczyń z żywiołu Naród”, w którym miałem ukazać ten proces, proces, który w moim przekonaniu, wymagał jeszcze wielu lat ciężkiej pracy u podstaw. Takie mniemanie miałem do wczoraj. W dniu wczorajszym na własne oczy zobaczyłem zorganizowany Naród, a jedynym żywiołem na warszawskich ulicach byli bezmyślni policjanci. Ale wróćmy do początku Marszu Niepodległości. Od samego rana w oczy rzucała się taktyka zastosowana przez reżym. Po raz pierwszy odkąd uczestniczę w marszach z okazji Święta Niepodległości, a uczestniczę w nich od początku, to jest od roku 2005, gdy w manifestacji wzięło udział… 80 osób, przez centrum Warszawy można było spokojnie i z poczuciem bezpieczeństwa spacerować z rozwiniętą flagą narodową, nie narażając się przy tym na „obicie twarzy” przez czujnych „antyfaszystów”. W tym roku nie było takiego zagrożenia. Żałosna garstka „antyfaszystów” w swoim smutnym i cichym marszu, szczelnie otoczona przez policję, szybko i bez ekscesów odbyła swój pochód. Nie było żadnych blokad, po centrum nie biegały bezkarne, zamaskowane ”bojówki” „polujące”, jak w ubiegłych latach, na amatorów biało-czerwonych barw. Wszystko to wpisane było w scenariusz władzy, która w tym roku nie dała zezwolenia na takie „wybryki” bo sama, po raz pierwszy sięgnęła po barwy narodowe co, w nomenklaturze „antyfaszystowskiej”, stawia ich po stronie „faszystów”. Jeszcze zdezorientowani „bojowcy” zaatakowaliby „bronkową oficjałkę” (jak było w poprzednim roku w przypadku grupy rekonstrukcji historycznej) albo, co gorsza, znając już przysłowiową gapowatość „namiestnika”, ten ostatni wplątałby się w dyskusję z sympatycznymi „antyfaszystami” na temat wyższości polskiego bigosu nad sajgonkami w konsekwencji czego dostałby pałką po głowie, a do tego władza dopuścić nie może. Nie było więc w tym roku uzbrojonych band na ulicach Warszawy. A to dowodzi tylko jednego, w poprzednich latach władza również miała możliwości i środki żeby ukrócić proceder „polowania na faszystów”, ale wówczas było to jej na rękę. Zahaczając o „marsz prezydenta” byliśmy świadkami powrotu do sprawdzonych praktyk z poprzedniego systemu, gdy zaszła potrzeba solidaryzmu ludu z partią, organizowano „masówki”, różnica polega na tym, że w tym przypadku partię zastąpił „Bronek” i to w dosłownym znaczeniu, żeby przytoczyć naczelne hasło „marszu” – „Idę z Bronkiem”, przy czym na transparentach zabrakło miejsca dla niepodległości, którą w całej rozciągłości zastąpił ów Bronek. Przechodząc do Marszu Niepodległości to widząc dziesiątki tysięcy ludzi, cały przekrój społeczny, wiekowy czy ideologiczny (od liberalnych konserwatystów, po narodowych anarchistów!?) miałem wątpliwości czy uda się tą całą masę ludzką dochodzącą do ponad 100 tysięcy uczestników bezpiecznie i bez przeszkód przeprowadzić wyznaczoną trasą. Jakby w odpowiedzi na moje obawy chwilę po rozpoczęciu marszu, po godzinie 16 doszło do konfrontacji fizycznej z policją. Będąc w Centrum Prasowym Marszu Niepodległości otrzymałem wiadomości niemal natychmiast z różnych źródeł o „zadymie”, która wybuchła na czele pochodu.Według tych źródeł, dziś opartych również o zdjęcia i filmy wykonane przez internautów, kilkudziesięcioosobowa grupa zamaskowanych mężczyzn pojawiła się na prawym skrzydle przemarszu biegnąc w kierunku oddziału policji rzucając w ich kierunku wielostrzałowymi petardami hukowymi (takich samych, jakich używają Jednostki GROMu). Mężczyźni w kominiarkach z impetem wpadli w policjantów, którzy przepuścili ich poza uformowany kordon. Dalej sytuacja potoczyła się jak z ćwiczeń na temat „jak neutralizować demonstracje”. W modelowy sposób sprowokowani policjanci utworzyli kordon biorąc kilkadziesiąt tysięcy manifestantów w kleszcze, oddzielając ich od czoła Marszu, który składał się m.in. na „sektor honorowy” w którym znajdowali się parlamentarzyści zaopatrzeni w immunitety (dziwnym trafem „zamaskowani” poczekali z atakiem do czasu przejścia posłów, którzy z mocy prawa mogli przeszkodzić w „neutralizacji”). Zdezorientowani przebiegiem wypadków uczestnicy Marszu zostali natychmiast zaatakowani przez prewencję, która użyła gazu łzawiącego i broni gładkolufowej prowokując do starć kibiców. Wkrótce pojawiły się również opancerzone „sikawki” i kolejne oddziały prewencji. Z perspektywy przepuszczonego czoła Marszu, w którym znajdowało się również Centrum Prasowe, a więc z odległości kilkuset metrów, całe zdarzenie nikło w gęstym dymie gazu łzawiącego zmieszanego z czerwonym dymem petard potęgując wrażenie kompletnego chaosu. Wydawać by się mogło, że Marsz poniósł klęskę. Scenariusz został powtórzony z poprzedniego roku, z tą różnicą, że wówczas odciętych zostało zaledwie kilkaset osób, bez których Marsz mógł ruszyć dalej, tymczasem teraz proporcje się odwróciły, w policyjnym kotle wypełnionym dymem znalazło się kilkadziesiąt tysięcy manifestantów, a zaledwie kilkuset mogło bezradnie przyglądać się policyjnej pacyfikacji.Chaos panujący w kotle był jednak tylko pozorny. Na platformę samochodu obsługującego marszowe nagłośnienie wszedł rzecznik prasowy ONR Marian Kowalski, który zaledwie w kilku zdaniach dokonał tego czego nie udało się uzbrojonym zastępom policji, zaapelował o spokój i to do obu stron. Sprowokowani kibice posłuchali Kowalskiego, a na chaotyczne już ataki zdezorientowanych policjantów uczestnicy zamknięci w kotle odpowiedzieli gromkim: „PROWOKACJA”. Słowo to otrzeźwiło nawet najbardziej krewkich uczestników, którzy na powrót uformowali kolumnę marszowa. Był to moment zwrotny w całym Marszu Niepodległości, mianowicie jego uczestnicy zdali sobie sprawę, że byli świadkami policyjnej prowokacji, a ostre słowa Kowalskiego podziałały niczym kubeł zimnej wody na jego uczestników, którzy dali się wciągnąć w tą grę. Ze strony policji nastąpiła długa chwila konsternacji. Ubiegłoroczny scenariusz nie powiódł się, mimo to kilkadziesiąt tysięcy zdyscyplinowanych już manifestantów nadal trzymanych było w zaciskających się kleszczach, które w każdej chwili, nawet w ocenie byłego dowódcy jednostki GROM, gen. Polko, mogło doprowadzić do tragedii (w „kotle” znajdowało się setki rodzin z dziećmi). W końcu po kilku kwadransach absolutnego napięcia, które w każdej chwili zamienić mogły się w powtórną pacyfikację, manifestanci dołączyli do czoła kolumny i Marsz Niepodległości ruszył dalej. Od tego momentu uczestnicy uświadomili sobie, że policja jest tu po to żeby atakować, a bezpieczne przejście całej trasy może zależeć wyłącznie od Straży Marszu Niepodległości. Wówczas zauważyłem kolejną różnicę z poprzednim rokiem. Poprzedni Marsz Niepodległości po uwolnieniu się z policyjnego balastu już na pl. Konstytucji bez przeszkód, naprawdę w atmosferze luzu i wzajemnego zaufania, przeszedł resztę trasy bez „przygód”, a powtórna eskalacja napięcia powróciła dopiero przy pomniku Dmowskiego tam gdzie czekali juz policjanci. Tymczasem na ostatnim Marszu na jego skrzydłach, obecni byli policjanci z prewencji w ciągłej gotowości „bojowej”, w każdej chwili byli gotowi wkroczyć do akcji, czekali tylko na sposobność, na rzucony w ich kierunku kamień, wyzwisko czy petardę co miało uruchomić procedurę – „bezlitośnie pacyfikujemy”, i choć porównanie nie jest może zbyt pochlebne, ale policjanci Ci wyglądali jak wilczury na łańcuchu, który w każdej chwili mógł zostać puszczony. Na szczęście nastąpiła rzecz fantastyczna, Straż Marszu Niepodległości, tych 200 młodych ludzi bez fachowego przeszkolenia przy pełnej współpracy i zrozumieniu ze strony uczestników Marszu doprowadziła go szczęśliwie do samego końca, a każdy podejrzanie wyglądający człowiek, przy pełnej bierności policji, był przez współmaszerujących uciszany a przez Straż wypraszany poza kordon.Wówczas zrozumiałem, że maszeruję ze ZORGANIZOWANYM NARODEM, a po jego bokach mam do czynienia z żywiołem, oderwanym od wspólnoty, a reagującym wyłącznie na rozkaz przełożonego, choćby był najohydniejszy, ale w ich przypadku to byt określa świadomość.
Esencją wydarzenia i podsumowaniem Marszu był wiec na Agrykoli. Pierwsze tego typu i skali wydarzenie w powojennej Polsce. Gdy ostatni manifestanci mijali dopiero Pałac Kultury i Nauki, przy oświetlonej scenie zebrało się już około 5 tysięcy ludzi do których przemówili liderzy Marszu Niepodległości. Tematem przewodnim przemówień kolejnych liderów było powołanie Ruchu Narodowego – szerokiego ruchu społecznego, który ma przywrócić należne miejsce w Polsce dla tej formacji.
Czy Ruch Narodowy ma szansę zaistnieć? Politycy głównego nurtu nie widzą takiego „zagrożenia”. Jeden z nich zamknął te rozważania w zdaniu, że nie jest sztuką wyprowadzić ludzi na ulicę, wysiłkiem jest dopiero zorganizowanie ich w jednym celu. I tu się w pełni zgadzam. Marsz Niepodległości nie jest wydarzeniem jednorazowym. Historia Marszu Niepodległości sięga roku 2005, wówczas przez stolicę przemaszerowało nieco ponad 80 bardzo młodych ludzi. Dziś, w 2012 roku, 7 lat później przez stolicę przemaszerowało ponad 100 tysięcy osób wśród których było tych osiemdziesięciu. Historia nie zna drugiego tak wielkiego skoku frekwencji, która przekracza 1000-krotnie liczbę uczestników z roku 2005!!! Jose Antonio Primo de Rivera, legendarny przywódca Hiszpańskiej Falangi, zamordowany przez komunistów w czasie wojny domowej, zwykł mawiać – „Ostatecznie zawsze ratuje cywilizację pluton żołnierzy. Odnoszę wrażenie, że w tym pamiętnym 2005 roku pluton ruszył z miejsca i rozpoczął marsz. Na koniec dodam, że to mała kropla wody, konsekwentnie, przez lata drąży skałę, a naszych oczach skała właśnie ulega ostatecznej erozji.
Tomasz Greniuch
13 Listopad 2012 „Na szczytach Tatr są nagie durnie” - napisało jakieś dziecko w swoim autorskim wypracowaniu. Nie koniecznie trzeba wspinać się na szczyty Tatr.. Wystarczy włączyć telewizor lub radio- najlepiej państwowe, jeśli oczywiście ma się opłacony podatek od posiadania telewizora- zwany przez propagandę- abonamentem telewizyjno – radiowym. Chociaż na razie można wszystko znaleźć w Internecie, bez opłacenia podatku od posiadania Internetu. Ale wszystko przed nami- jak to w socjalizmie biurokratycznym.. Można również wprowadzić podatek od posiadania lodówki i od jej zawartości.. Tak jak podatek od odkurzacza.. A moim zdaniem przydałby się podatek od słowa „ faszysta”, którego niektórzy prawdziwi faszyści nadużywają w menstreamowych mediach. Na przykład pan profesor Ireneusz Krzemiński- socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Tacy ludzie opanowali instytucje naukowe i szerzą zarazę pomieszania pojęć wśród studentów.. Bo jak można patriotów z Marszu Niepodległości nazwać” faszystami”.??? Będąc samym faszystą, czyli zwolennikiem omnipotentnego państwa biurokratycznego i obejmującego już prawie wszystkie dziedziny naszego życia. To jest właśnie państwo faszystowskie na wzór Mussoliniego- wersja bardziej łagodna i narodowo- socjalistyczne państwo Adolfa Hitlera- bardziej opresyjne. Adolf był narodowym – socjalistą opierającym swoją ideologią o faszyzm. Wszystko dla państwa, wszystko z państwem, wszystko o państwie.. Już nam niewiele brakuje do takiego modelu państwa.. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy będziemy musieli myśleć tak samo, robić to samo, przystosować się do tego samego. .Kręgi faszystów narzucają nam taki model.. Innych nazywając „faszystami”. A przecież każdy powinien móc mówić co myśli na dany temat.. Ale nie w demokratycznym państwie prawnym. O sprawiedliwości społecznej nie wspominając.. „Jestem tym wszystkim przerażony”- powiedział pan profesor Ireneusz Krzemiński, po marszu w sprawie Radia Maryja. I jest bardzo zdziwiony, że to Radio popiera 25% „społeczeństwa”? A nie jest zdziwiony, że Gazety Wyborczej nie popiera 25% społeczeństwa. Gazety do której pisze pan profesor.. Jest taki propagandowy triumwirat: Krzemiński, Czapiński i Śpiewak. Osobiście odradzam słuchania tych panów- bo można sobie zaszkodzić. To są ideologiczni socjologowie, propagujący z góry ustanowione tezy.. Pracują na pierwszym froncie ideologicznym.. Wczoraj pan profesor Ireneusz Krzemiński o mało nie pobiłby w studio TVN 24 pana doktora Terlikowskiego. Poszło właśnie o „ faszyzm” .Tak jak kiedyś, o mało co nie pobił pana Romana Giertycha, który wtedy stał na czele Ruchu Narodowego. .”Jak ja Pana nienawidzę” powiedział publicznie w studio telewizyjnym. Ale już teraz tak o panu Romanie Giertychu tak nie mówi. Odkąd pan Giertych przeszedł na drugą stronę socjalnej mocy- na stronę Platformy Obywatelskiej i zdradził Ruch Narodowy, przeciw ojcu i dziadkowi.. Dziadka – Jędrzeja- to się wyparł już wcześniej. Nie przyjąłby go do Ligi Rodzin Polskich.. A teraz bierze udział w manifestacji organizowanej przez pana prezydenta Bronisława Komorowskiego. Tylko patrzeć jak zacznie pisać felietony do Gazety Wyborczej i innych mediów spółki Agora. I zacznie atakować swoich kolegów z Ruchu Narodowego, którego powstawanie właśnie ogłosił pan Winnicki.. Ten Ruch Narodowy, którego powstanie narodowcy ogłosili na zakończenie Marszu Niepodległości, spędza sen z oczu, tych wszystkich, którzy patriotami nie są, albo udają, że są. Szef Młodzieży Wszechpolskiej ogłosił, że będzie to Ruch wymierzony w Republikę Okrągłostołową- i słusznie. Bo tylko takie działanie ma sens. Trzeba rozbić całą tę sieć powiązań, która powstała po ogłoszeniu III Rzeczpospolitej- Okrągłostołowej. Tak naprawdę nie ma miejsca w niej dla ludzi, którzy z maskaradą okrągłostołową się nie zgadzają.. I nie zgadzają się z wizją pana generała Kiszczaka na Polskę.. I jego ludzi! Nie zgadzają się na Unię Europejską, która powoduje uwstecznienie rozwoju gospodarczego Polski, narzuca nam wartości antycywilzacyjne i rujnuje podatkami, wprowadzając zamiast wolnego rynku- dotacje. Pan profesor Ireneusz Krzemiński ogłosił w roku 2010, że…. jest gejem(???) Zobaczcie Państwo.. Pan profesor powiedział całemu światu, w jaki sposób zaspokaja swój seksualny popęd.. Czy to powinno nas obchodzić? Ale ogłosił.. Powinien jeszcze ogłosić w jaki sposób zaspokaja swoje inne potrzebny, na przykład- codziennej toalety.. Opisać klozet i nagrać odgłosy jakie wydaje przy oddawaniu stolca. I wszystkim opowiedzieć w jaki sposób i z kim uprawia gejowską miłość.. To nas wszystkich obchodzi, jak zeszłoroczny śnieg. Pan profesor jest ideologiem homoseksualnym, którzy chce nam wszystkim narzucić nowy sposób widzenia świata, poprzez stosunki homoseksualne.. Podnieść homoseksualizm do rangi cnoty! Nieniewidzi przy tym- nie jest tolerancyjny- wobec Radia Maryja. Napisał nawet książkę pt:” Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni”(!!!) Powinien jeszcze napisać książkę pt:” Czego nas oducza Gazeta Wyborcza” Socjologia treści gazety i jej recepcja”. Ale wygląda na to, że establishment okrągłostołowy zatrząsł się w posadach.. Ile wylewają nienawiści? Jak atakują i dezawuują, jako ośmieszają, słowo” faszyzm” pada bardzo często.. Faszyści używają słowa faszyzm wobec niefaszystów.. Wobec patriotów.. Żeby ich zabić medialnie.. Żeby nie pozwolić odrodzić się patriotyzmowi . Sojusz Lewicy Demokratycznej zgłosił nawet hasło delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u.. A dlaczego nikt nie zgłasza hasła delegalizacji faszystowskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Przecież to dawna faszystowska partia PZPR? Objąć brudnymi łapskami państwa każdego” obywatela”, nie dać mu decydować o sobie, kontrolować, ubezwłasnowalniać.. Tak jak dziś. Budowa państwa faszystowskiego które ma wiele obejmować, aby mało ścisnąć.. Właśnie Platforma Obywatelska kombinuje w komisji Ruchu Drogowego, czy jakoś tak-, żeby każdy kierowca prowadził w domu dokumenty zawierające informacje, kto i kiedy jeździł samochodem..(????) Takie dokumenty kierowca będzie musiał przechowywać przez dwa lata.. (!!!) I to nie jest państwo faszystowskie- a jakie? Bo władzy nie pasuje, że kierowcy- złapani na faszystowskie radary- wymigują się od nawarstwianych punktów karnych, żeby im nie zabrano prawa jazdy.. Proszę spróbować pojechać do Rzeszowa, od Tarnobrzega, albo do Lublina – od Puław.. Powiedziałem sobie, że już nigdy nie pojadę do Krosna od Tarnobrzega przez Rzeszów.. Tylko przez Baranów Sandomierski.. Takiej ilości radarów nagromadzonych przeciw kierowcom- jeszcze nie widziałem.. Średnia prędkość- 50 km/h.. Czy to nie są nadzy durnie na szczytach Tatr? A kto będzie kontrolował dokumenty jazdy samochodem przechowywane przez dwa lata w domu? Będzie trzeba powołać nowy urząd- mam już roboczą nazwę.. Generalna Inspekcja Użytkowników Samochodów i Dokumentów Przechowywanych w Domach dla Zmieniających się Użytkowników Samochodów.. I to jest” liberalna” Platforma Obywatelska..Precz z komuną! WJR
Pompowanie bańki spekulacyjnej na polskich obligacjach W rękach zagranicy, polskich obligacji jest już na blisko 190 mld zł. Świadczy to o wielkich potrzebach pożyczkowych i uzależnieniu Polski od dopływu kapitału zagranicznego z jednej strony, z drugiej zaś o ewidentnym już pompowaniu bańki spekulacyjnej na polskich obligacjach.
Z czego wynika tak duże zainteresowanie naszymi papierami skarbowymi? Czyżby Polska stała się ostatnio tak dobrze zarządzana, tak zamożna i potężna gospodarczo jak Niemcy, Stany Zjednoczone czy Szwajcaria? Niestety, nie staliśmy się też kolejną bezpieczną przystanią dla cudzych pieniędzy. Pomimo, że zapewnia nas o tym MF chwaląc się, że polskie obligacje sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Dziś rentowność 10-letnich obligacji to już „tylko” 4,2 proc., choć jeszcze w lutym 2011r. były to 6,4 proc., a przecież w Polsce nie dzieje się najlepiej. Wręcz przeciwnie, wszystkie wskaźniki makroekonomiczne wyraźnie się pogarszają i to szybko. Nadal pożyczamy prawie najdrożej w Europie – podobnie było w 2011r. W 2013r. grozi nam recesja, silny wzrost bezrobocia, załamanie dochodów podatkowych i nadal znaczący wzrost polskiego zadłużenia, które zbliżyło się już do 900 mld zł. Ilość gorącego pieniądza na świecie i w Europie jest dziś ogromna, prawie 1 bln euro tylko w Europie po decyzjach EBC w ramach programu LTRO. Kapitał spekulacyjny szuka szybkich pewnych dużych zysków. Nie znajdzie ich oczywiście w ujemnych często stopach skarbowych papierów wartościowych Niemiec, Szwecji czy Holandii. Niewiele da się zrobić na 10-letnich obligacjach Francji, Niemiec, Holandii, a nawet Czech. Nasi sąsiedzi za swoje 10-latki płacą tylko 1,69 proc., my za nasze nowe 10-letnie długi 4,2 proc. Trudno się dziwić, że polityka „carry trade” święci u nas prawdziwe triumfy. Rośnie więc popyt na polski dług. Od początku roku rentowność 10-letnich obligacji polskich znacząco spadła o ponad 1,5 proc. Ten popyt na SPW generuje dodatkowo RPP, która nadal utrzymuje bardzo wysokie stopy procentowe NBP na poziomie 4,5 proc. Jedne z najwyższych, nie tylko w UE, ale i w Europie. Zapowiedź kolejnych cięć stóp jeszcze nakręca spirale spekulacji na polskich papierach dłużnych. Przypomnijmy – w rękach zagranicy, polskich obligacji jest już na blisko 190 mld zł – to olbrzymia kwota. To wszystko nie świadczy o niesłychanych sukcesach polskich finansów publicznych, jak chce rządowa propaganda – tylko o wielkich potrzebach pożyczkowych i uzależnieniu Polski od dopływu kapitału zagranicznego z jednej strony, z drugiej zaś o ewidentnym już pompowaniu bańki spekulacyjnej na polskich obligacjach. A łaska pańska międzynarodowych rynków finansowych i kapitału spekulacyjnego, na pstrym koniu jeździ. Chwilowa hossa może więc szybko przerodzić się w wieloletnią bessę i załamanie. Dziś to ewidentna pułapka. Tak już było w Polsce w pierwszej fazie odsłony kryzysu europejskiego od sierpnia 2008r. do stycznia 2009r. Dziś mamy powtórkę z rozrywki i przygotowanie do równie spektakularnego odwrotu inwestorów z polskiego rynku. Również i tym razem mocnemu pęknięciu bańki spekulacyjnej na polskich obligacjach może towarzyszyć silne osłabienie złotego. Kryzys nie tylko nie zniknął z Europy, ale się wręcz pogłębia. Rekordowo niskie rentowności notują przecież też obligacje innych krajów w kłopotach; Włoch, Hiszpanii, Węgier czy Irlandii. Gwałtowny odpływ inwestorów i chęć realizacji zysków pod koniec roku może przekłuć ten obligacyjny balon, wtedy najbardziej poszkodowane będą te najbardziej płynne rynki, a więc rynek polski w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Wyprzedaż polskich obligacji zawsze poprzedza gwałtowne osłabienie polskiej waluty. Jeszcze trwa rajd zagranicznego – spekulacyjnego kapitału na naszym rynku obligacji to 3-4 mld zł miesięcznie, ale meta wydaje się być coraz bliższa. Dziś najbardziej przebojowy polski towar – to właśnie polski dług. Prawdziwy to hit eksportowy, tyle że dług publiczny Polski zbliżył się już do 900 mld zł, a w 2013r. może się znacząco zbliżyć do 1 bln zł. Jeszcze jedziemy windą w górę, jeszcze trwa bal, jeszcze spekulacyjne stada wilków ucztują nad Wisłą, ale nawet podmuch obaw o stan strefy euro, zwykła plotka o nowych żerowiskach może je szybko wypłoszyć z „zielonej wyspy” z dramatycznymi dla nas konsekwencjami. Jesteśmy niewątpliwie coraz bliżej pęknięcia bańki na polskich obligacjach, poszkodowanych może być tym razem znacznie więcej niż kilka lat temu. Janusz Szewczak
Odkryte motywy zamachu - i to wcale nie Macierewicz... Smolar twierdzi, że Rosja gra smoleńskim wrakiem, żeby wzmacniać polskie konflikty. To skąd pewność, że nie „wyprodukowała” wraku do tej gry?
1. Wrak smoleński to zakładnik o wielkim symbolicznym znaczeniu, dzięki któremu Rosjanie mogą osłabiać lub wzmacniać u nas konflikty – powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka” Aleksander Smolar, po czym zauważył, że „...liczba Polaków, którzy zaczynają wierzyć w możliwość zamachu rośnie w sposób zatrważający..”. Rosjanie mogą osłabiać lub wzmacniać u nas konflikty... hmmm, ciekawa teza Smolara. Zresztą niezupełnie własna, bo trochę zapożyczona od Brzezińskiego.
2. Wzmacniać u nas konflikty... a przecież od 10 kwietnia 2010 roku obowiązuje w Polsce teza, wbijana łopatami do głów, że Rosja jest nam przyjazna, a w najgorszym razie obojętna, bo Polska dla Rosji jest mała i nieważna. I że w Rosji nikt nie miał żadnego, najmniejszego nawet motywu, żeby zamachnąć się na polskiego prezydenta. A tu proszę – wrak stał się zakładnikiem o wielkim dla Rosji znaczeniu dzięki któremu Rosjanie mogą wzmacniać u nas konflikty...
I nie mówi tego Macierewicz, tylko Smolar!
3. Jeśli Rosja jest Polsce przyjazna – to po jakiego diabła potrzebne są jej nasze nasze konflikty? Jeśli Polska jest dla Rosji obojętna – to po cholerę Rosji wojna polsko-polska pod flagą biało-czerwoną? Smolar, zapewne niechcący, odkrył potencjalny motyw zamachu smoleńskiego – Rosja chce osłabić Polskę, wzmagając jej wewnętrzne konflikty. Skoro tak, to skąd pewność, że w imię tego odkrytego przez Smolara „wzmacniania polskich konfliktów” jakieś rosyjskie siły nie uznały za celowe dokonanie zamachu? Czyż był lepszy sposób na wzniecenie polskich konfliktów, niż właśnie zamach na polskiego prezydenta? To może nie trzeba tak pośpiesznie ręczyć głową, że to nie był zamach? Skoro Rosjanie graja przeciw nam wrakiem, to skąd pewność, że nie „wyprodukowali” wraku do tej gry?
4. I może te 36 procent Polaków wcale się nie myli, Panie Smolar? Janusz Wojciechowski
Członek Komisji Millera prof. Żylicz: doradzam wznowienie prac Komisji. I zaproszenie ekspertów zewnętrznych Członek Komisji Millera, która "próbowała" wyjaśnić tragedię smoleńską, prof. Marek Żylicz, wezwał do wznowienia jej prac. Przy okazji ujawnił, że rząd nie wykorzystuje możliwości sięgnięcia po pomoc innych krajów:
Prof. gościł 30 października w TVP Info. Jego ważny głos nie został jednak zauważony:
I Premier i minister Miller wyjaśnili, że jeżeli zajdą nowe okoliczności, informacje, nieznane Komisji, praca Komisji zostanie wznowiona. Jest pytanie, kiedy ją wznowić. Te różne nowe informacje napływają...
Gdybym był doradcą rządu, a nie jestem, to bym doradził wznowienie działania [Komisji Millera], żeby wszystkie te okoliczności zgłoszone przez ekspertów z zewnątrz sprawdzić. Zaprosić tych ekspertów, niech oni się zapoznają, niech wyjaśnią nasi eksperci z Komisji swoje stanowisko.
A jeżeli nie dojdzie do wyjaśnienia, między nami a ekspertami zewnętrznymi, to zawsze jest tryb kolejny: zwrócenie się do Europejskiej Sieci Organów Badania Wypadków Lotniczych. Jest to organizacja stworzona w 2010 roku, złożona z organów poszczególnych państw zajmujących się badaniem wypadków lotniczych. I mamy prawo oczekiwać, że na naszą prośbę z tej organizacji wytypowanych zostanie jeden lub paru ekspertów, którzy pomogą zweryfikować te informacje.
To jest pomoc, którą mamy zagwarantowaną, i to chyba bezpłatnie.
Co ważne - prof. Żylicz przyznał, że Komisja Millera pracowała w niebywałym pośpiechu!
Absolutnie wydumana jest teza, że Komisja działała pod z góry ustaloną tezę. Natomiast prawdą jest, że Komisja Millera działała pod niebywałym naciskiem na przyspieszenie jej prac. Niebywałym! Dlatego, że tego rodzaju badania przy tego rodzaju katastrofach i złożonych przyczynach trwają długimi latami. A tutaj był nacisk i ze strony politycznej, i społecznej, i medialnej. Dlaczego jeszcze nie ma raportu?
Wiem, że niektórzy członkowie Komisji, nie ja, pracowali po nocach, do trzeciej w nocy. Jeżeli Komisja w takich warunkach pracowała, to nie dziwię się, że poprzestała na ustaleniach podstawowych. Podstawowych! Jakichś drugorzędnych okoliczności mogła już nie badać! I mogła coś pominąć. Zespół wPolityce.pl
NOWY PATENT Niebywałe! Amerykański urząd patentowy udzielił koncernowi Apple ochrony na prostokąt z zaokrąglonymi brzegami! Patent numer D670,286 dotyczy „przenośnego urządzenia z wyświetlaczem”! Prawie wszystkie linie rysunkowego schematu dołączonego do zgłoszenia patentowego są przerywane. Ciągłą linią zaznaczono jedynie obrys przedniej krawędzi urządzenia. W opisie stwierdzono, że linie przerywane oznaczają części, które patentem objęte nie są. A więc patent obejmuje sam kształt! Że od sukcesu zwariowali w Cupertino mogę łatwo zrozumieć. Marzeniem każdego przedsiębiorcy nie jest konkurowanie z innymi, tylko posiadanie monopolu. Najlepiej ustawowego. Ochrona patentowa takiemu monopolowi służy więc Apple stara się ją uzyskać. Ale, że zwariował amerykański sąd? Pewnie od używania „fajfonów”. Nie dlatego jednak nie lubię Apple’a, że opatentował prostokąt z zaokrąglonymi rogami. Apple ma jeszcze jeden patent: na zdalne wyłączanie urządzeń przenośnych (niekoniecznie prostokątnych z zaokrąglonymi rogami), które znajdą się w konkretnych lokalizacjach, blokowanie ich niektórych funkcji i wyłączanie podzespołów odpowiedzialnych za komunikację. Po co taki patent? Czy ktoś będzie chciał kupić sobie „fajfona” wiedząc, że Apple odetnie mu dostęp do kamery, jak się znajdzie na koncercie??? Wiem że Apple nie ma klientów, tylko wyznawców. Ale nawet wyznawcy Pana Boga często grzeszą. Więc pewnie konkurenci nie instalowaliby w swoich urządzeniach takiej funkcji – zwłaszcza, żeby musieli płacić koncernowi z Cupertino tantiemy z tego tytułu. Pewnie raczej podkreślaliby w reklamach, że ich urządzeń wyłączyć się zdalnie nie da! Więc po co, do cholery, taki patent? Skoro prawnikom Apple’a udało się przekonać jakiegoś idiotę, że prostokąt z zaokrąglonymi rogami powinien być objęty ochroną patentową, to stawiam na razie jeszcze dolary przeciwko orzechom, a nie odwrotnie, że marketingowcy Apple’a zaczną wkrótce przekonywać innych idiotów, że należy wprowadzić OBOWIĄZEK instalowania opatentowanych przez Apple’a aplikacji, pozwalających na zdalne wyłączanie „przenośnych urządzeń z wyświetlaczem” lub blokowanie ich niektórych funkcji. Dla bezpieczeństwa publicznego ma się oczywiście rozumieć. I niniejszym zgłaszam patent na wyłączne prawo komentowania takiego pomysłu, jak tylko on się oficjalnie pojawi. Gwiazdowski
Samotność na froncie propagandy Kłamstwo smoleńskie upada mimo zaklęć, rechotu i manipulacji, jakim co dnia częstują nas główne media. To okupione niewyobrażalnym cierpieniem bliskich ofiar katastrofy zwycięstwo przyzwoitości jest zasługą polskiej, inteligenckiej godności. Jakby wycięte wprost z „Rodowodów niepokornych” Bohdana Cywińskiego. Zwykle wtedy, gdy państwo zawodziło Polaków w pełnieniu swoich zadań wobec narodu, rolę służby przejmowała na siebie inteligencja. To właśnie opisywał Cywiński w swoich słynnych „Rodowodach”, na których wyrosło pokolenie Solidarności. We wstępie do wznowionej w 2010 r. książki Cywiński pisał:
„Duch niepokornych wobec zła znalazł na etapie mojego pokolenia swe najlepsze wcielenie w zrywie Solidarności. Zryw ten był rozpoznaniem godności człowieka wolnego i za tę swą wolność moralnie odpowiedzialnego. Podjęcie udziału w nim – wtedy w 1980 r. i w latach następnych – oznaczało decyzję służby. Służby ludziom, służby Polsce, służby Prawdzie, zgodnie z najlepszymi przekonaniami, a wbrew stale nowym propozycjom pójścia na łatwiznę. Tamte czasy twardymi ciosami uczyły jak można – i jak warto – żyć”.
Bardzo często w polskiej historii, z racji różnych uwarunkowań społecznych i gospodarczych, służbę tę podejmowała inteligencja techniczna. Zawody ścisłe trudniej podlegały ideologizacji, rusyfikacji czy germanizacji. Paradoksalnie łatwiej było w nich o wolność i o godnościowe postawy. Ta tradycja polskich inżynierów, fizyków, chemików czy matematyków przypomina się, gdy coraz liczniejsza grupa zdeterminowanych ekspertów z politechnik i instytutów naukowych, wbrew ostracyzmowi środowiskowemu czy niechęci władz, przyłącza się do badań mających za zadanie wyjaśnić śmierć polskiego prezydenta w katastrofie smoleńskiej. Nierzadko, tak jak prof. Kazimierz Nowaczyk czy prof. Marek Czachor, mając za sobą solidarnościową, opozycyjną działalność, więzienia i internowania. Dzięki ludziom wiernym etosowi polskiej inteligencji udało się już bez cienia wątpliwości obalić kłamstwa rządowej komisji i rosyjskiego MAK.
Kompromitacja na miarę WRON-y Konferencje naukowe poświęcone wynikom niezależnych badań okoliczności katastrofy smoleńskiej, mimo skrupulatnych prób przykrywania ich i pomijania ich ustaleń przez główne telewizje informacyjne, przebiły się do świadomości Polaków na tyle, by wzbudzić kolejną falę strachu w postkomunistycznym establishmencie medialno-rządowym. Hipoteza o dwóch eksplozjach, poparta skrupulatnymi wyliczeniami, odczytami systemu TAWS czy analizą możliwych przyczyn odkształceń części samolotu, jest na tyle udokumentowana, że nie na żarty przeraża ludzi powielających dotychczas rosyjską wersję wydarzeń. Wiadomo już ponad wszelką wątpliwość (i polska opinia publiczna wie o tym dobrze), że stan faktyczny wydarzeń był inny niż ten opisany przez komisję Millera i rosyjski MAK. Jasne jest też, że powielający kremlowskie tezy politycy, publicyści i eksperci, naigrywający się z bólu rodzin ofiar oraz ludzi dochodzących do prawdy, stoją wobec kompromitacji porównywalnej w skali chyba tylko do tej, która stała się udziałem piewców WRON-y Urbana, Tumanowicza czy Barańskiego. Na dodatek nikt – na razie – propagandystom nie przychodzi z pomocą.
Gdzie jest premier? Iskierka nadziei u propagandystów pojawiła się po publikacjach „Rzeczpospolitej”. Ogłoszenie, a potem wycofanie się przez dziennik z informacji, że na wraku Tu-154 znaleziono nitroglicerynę i trotyl uruchomiło działania medialne pod hasłem „cała wstecz”. Znów pojawił się pan Hypki w roli eksperta przekonującego o obecności gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów, a członek Państwowej Komisji ds. Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek powtarzał, że komisja Millera nie popełniła żadnych błędów i jej ustalenia wciąż są obowiązujące. Oddech, jaki zyskało lobby rosyjskiej wersji katastrofy, jest jednak bardzo płytki. Wątpliwości jak zaraza przedostają się bowiem w najbardziej odporne na nie zakamarki. Gdy pojawiła się informacja o tragicznej śmierci mechanika pokładowego Jaka-40, mówiono o niej, jako o tajemniczej nawet w tak wypróbowanych dla rządu miejscach jak TVN24.
Słychać, więc rozpaczliwy zupełnie chór – gdzie jest premier? Gdzie jest rząd? Czemu milczy i nie daje odporu? Czy podoba się panu, że premier wypowiada się o deszczu, zamiast jakoś zareagować – pytała tydzień temu swoich rozmówców Monika Olejnik. Tomasz Lis, ten, który kierując tygodnikiem „Wprost”, równo dwa lata temu na dzień przed Wszystkimi Świętymi nie zawahał się opublikować tekstu z sugestią, że gen. Błasik odpowiada za katastrofę i śmierć delegacji, dziś martwi się, że sytuacja jest w zasadzie bez wyjścia: „Państwo, urzędnicy, członkowie jakiejś instytucji od lotnictwa mają biegać za każdym razem, kiedy pada jakaś brednia, a pada dzień w dzień, a nawet siedem razy dziennie? Codziennie mamy mieć polemikę z »Gazetą Polską Codziennie« i kolejnymi kretynizmami? Co to w praktyce miałoby oznaczać? Państwo by się ośmieszało”. Pluszak premiera nie grzeszy zbyt wysublimowaną inteligencją, więc pewnie nawet nie zauważył, że docenił siłę środowiska „Gazety Polskiej”, a rzucane epitety świadczą tylko o słabości i bezsilności Lisa. Te „kretynizmy” – jak się raczył wyrazić – to naukowe i laboratoryjne ustalenia przeprowadzone przez ludzi o biografiach i dorobku naukowym, którym medialni funkcjonariusze nie dorastają do pięt. Nie tylko zresztą intelektualnie, znacznie bardziej dyskwalifikująca jest chyba, nazwijmy to, niepełnosprawność etyczna. Nigdy nie zapomnę, gdy wdowa po gen. Błasiku, pani Ewa, mówiła ze łzami w oczach o tamtej publikacji „Wprost” na temat jej męża. To dzięki działaniom Lisa Ewa Błasik stojąca wtedy we Wszystkich Świętych nad grobem męża słyszała od przechodzących obok ludzi – „to ten, który zabił tych ludzi z samolotu”. Doprawdy kompromitacja dotyczy nie tych, którzy próbują oddać sprawiedliwość ofiarom i dojść do prawdy. Janina Paradowska ze stwierdzeniem: „dosyć dyktatu wdów smoleńskich”, Teresa Torańska z jej: „my lubimy wykopki”, opinie Żakowskiego, Kutza czy Wołka – wiadomo, nie warto nawet cytować. Ale są zapamiętani.
Zatrzymani w kadrze Katastrofa smoleńska jest wydarzeniem o takim znaczeniu dla najnowszej historii Polski, że przez jej pryzmat będziemy oglądani w przyszłości. W 2010 r. zostaliśmy zatrzymani w kadrze – w pozach, jakie wobec tej sprawy przyjęliśmy. Nie warto zazdrościć premierowi Tuskowi miejsca w podręcznikach historii – mniej więcej wiemy już – i my, i on – co tam będzie napisane (chyba że jakimś nadludzkim wysiłkiem postanowi zmazać to, co do tej pory w sprawie Smoleńska zrobił, choć nie wydaje się, aby chciał to zrobić i aby było to w ogóle jeszcze możliwe). Ten strach przed kłującym, także po wieczny czas, wzrokiem Polaków sprawia, że dobiegają coraz rozpaczliwe wezwania, żeby „coś zrobić”. Gra toczy się nie tylko o wymiar doraźny, choć ten, zwłaszcza dla rządu i samego Donalda Tuska, jest celem pierwszoplanowym. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w Kancelarii Premiera obmyśla się plany strategii nie na rok czy dwa. Działania rządu wyglądają tak, jakby chodziło o bój o przesunięcie upadku jeszcze o tydzień, może miesiąc, lub dotrwanie choćby do wiosny.
Tymczasem mainstream próbuje szydzić, jak ostatnio czyni to w tygodniku „Wprost” prof. Norman Davies. Ten szanowany, wybitny historyk zapamiętał się i opowiadał: „Pokazałem w Oksfordzie film o wypadku smoleńskim zatytułowany »Mgła«. Zaczyna się od tego, że pokazana zostaje rosyjska maszyna wojskowa robiąca mgłę. I już to wywołuje śmiech”. Tak się składa, że film „Mgła” zrealizowałam wraz z Marią Dłużewską i jako żywo nie ma w nim ani jednego ujęcia z maszyną „robiącą mgłę”. Film jest opowieścią o przygotowaniach do wizyty w Katyniu prezydenta i o tym, co działo się po katastrofie, opowiedzianą przez urzędników Kancelarii Prezydenta. Zapewne prof. Davies filmu nie oglądał, a ta wpadka pokazuje, że gorączka „by dać odpór”, uderza do głowy tak, że wyłącza rozum.
Niech wyjdą i niech powiedzą! Prof. Tomasz Nałęcz dla odmiany nawołuje do zorganizowania „na poważnym uniwersytecie, z poważnymi ekspertami” konferencji smoleńskiej. Doradca prezydenta „łaknie jej jak kania dżdżu”. Chce, by zaproszono ekspertów z zespołu Macierewicza, których tezy byłyby skonfrontowane z „autorytetami z komisji Millera”. Bo one, te „autorytety”, wszystko wyjaśnią. Na nieszczęście dla prof. Nałęcza i innych piewców teorii o „pancernej brzozie”, naciskach na pilotów itp. eksperci z komisji Millera, prócz dyżurnego prorządowego eksperta Macieja Laska, nie kwapią się do publicznych wystąpień. Przepadli jak kamień w wodę. Czują zapewne, że zderzenie na argumenty mogłoby dla nich okazać się miażdżące w wymiarze naukowym i kompromitujące w wymiarze etycznym. Milczy też rząd, mimo nawoływań Agnieszki Kublik z „Gazety Wyborczej”:
„Uparte to milczenie i zawzięte, ale przede wszystkim głupie i nieskuteczne. Rząd ma moc instrumentów, by po wielokroć powtarzane kłamstwa smoleńskie po wielokroć prostować. To zadanie dla premiera, dla jego rzecznika, dla szefa MSWiA (...), jego rzecznika, szefa Komisji Badania Wypadków Lotniczych (zasiadał w komisji rządowej), prokuratora generalnego i jego rzecznika, szefa prokuratury wojskowej i jego rzecznika. Oni wszyscy powinni organizować konferencje prasowe, udzielać wywiadów, wydawać oświadczenia czy choćby chodzić na spotkania ze studentami. Mogliby, ale nie robią nic”.
Agnieszka Kublik i jej liczni koledzy na medialnym froncie muszą więc radzić sobie sami – znikąd nie widać pomocy. Stąd ten gorączkowy atak na „Rzeczpospolitą” i Cezarego Gmyza. Stąd to pospieszne, wielokrotne cytowanie głosów pojedynczych „ekspertów”, którzy chcą jeszcze bronić wersji rządu. Owszem, różne wrzutki i tezy czynią szum medialny, ale działają tylko na chwilę. Prawda – nawet nie ta o eksplozjach, trotylu i zamachu – tylko ta o potwornym, odrażającym kłamstwie smoleńskim, jakie było i jest udziałem rządu i jego akolitów od ponad dwóch lat, przenika do Polaków każdą, najmniejszą nawet szczeliną. Nie da się jej zatamować. Joanna Lichocka
Bardzo ostre starcie Pospieszalski - Łazarewicz. Pospieszalski wyciąga łuskę i mówi: niech pan sobie przypnie obok kotyliona Ostre starcie Jana Pospieszalskiego i Cezarego Łazarewicza ("Newsweek") w programie "Polityka przy kawie" w TVP1. Zaczęło się od sporu o Marsz Niepodległości. Pospieszalski przekonywał, że nie ma dziś ważniejszej sprawy niż pytanie, dlaczego policja sprowokowała zamieszki. Świadczą o tym, zdaniem publicysty, zdjęcia pokazujące policjantów w cywilu i w kominiarkach chowających się za oddziałami prewencji. Gdy Łazarewicz stwierdził, że widział w zeszłym roku jak ONR-wcy szykowali się do demonstracji, w domyśle - do stosowania przemocy ("zakładali czapki"), Pospieszalski odpowiedział:
Z Antify, tak? Ci w Krytyce Politycznej, tak? Kastety, pałki gaz... (...) Widziałem [w tym roku], jak to wyglądało. Wyglądało to okropnie, i nie ma wątpliwości, że to byli prowokatorzy policyjny. (...) Dziś pozostaje pytanie, kto ich wyprowadził. Cezary Łazarewicz przekonywał, że za zamieszki odpowiadają grupy uczestników Marszu Niepodległości.
Wówczas Jan Pospieszalski wyjął z kieszeni łuskę od policyjnej kuli gumowej:
To jest symbol, który proponuję, żeby Bronisław Komorowski przypiął obok swojego kotyliona. To jest giłza z pocisku, który został użyty przeciwko dzieciom. W internecie robi furorę dziesięcioletni Konrad [który opowiada o akcji policji]. Potem Jan Pospieszalski wręczył łuskę po kuli Cezaremu Łazarewiczowi, wzywając, by przypiął ją do swojego kotyliona, gdy "pójdzie z prezydentem Komorowskim". Łazarewicz prezent przyjął, postawił obok swojej filiżanki kawy na stoliku. Po czym stwierdził, że lepiej apelować, by nie rzucano kamieniami w policję. Zdumiała nas także prowadząca Małgorzata Serafin, która zaproponowała:
"A może zrezygnować z takich demonstracji?" Na co Jan Pospieszalski, również zdumiony pytaniem, odpowiedział: Komu zależy o tym, by Polacy nie mogli świętować, nie mogli manifestować swojej dumy, i swojej radości z odzyskanej niepodległości? Łazarewicz odpowiadał:
To był marsz przeciwko władzy, to pan Winnicki powiedział na Agrykoli, o co chodzi. Chodzi o to, żeby ten układ okrągłostołowy pozbawić władzy i stworzyć nową siłę, która przejmie władze. Jan Pospieszalski odpowiadał, że kluby "Gazety Polskiej", które poszły pod pomnik Józefa Piłsudskiego, wypowiadały się w zupełnie innym tonie. Dziennikarze komentowali także głośny wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla najnowszego numeru "Uważam Rze", w tym słowa prezesa PiS o tym, że w Smoleńsku "na 99 proc. doszło do zamachu". Na pytanie dziennikarki, czy czeka nas "spór o Smoleńsk", Pospieszalski odpowiedział:
Jaki spór o Smoleńsk? Wyjaśnienie, tego co tam się stało. (...) Spór może być tylko o to, dlaczego nie znamy prawdy. 2/3 Polaków uważa, że tę sprawę należy wyjaśnić, i tylko proc. Polaków, i w tych 4 proc. jest Bronisław Komorowski, uważa, że raport Millera jest wiarygodny.
Łazarewicz: Znawca religii smoleńskiej...
Pospieszalski (ostro): Proszę nie obrażać tych, którzy dążą do prawdy. Proszę nie obrażać dużych środowisk, 2/3 Polaków.
Łazarewicz: Proszę nie krzyczeć na mnie.
Pospieszalski: Mówię bardzo spokojnie.
Łazarewicz: Wyznawcy religii smoleńskiej wierzą w zamach, i każda inna prawda...
Pospieszalski: Ale proszę nie obrażać ludzi! Co to za religia smoleńska? To ludzie, którzy dążą do prawdy. A pan jest propagandzistą! Ludzi, którzy dążą do prawdy nie można tak nazywać!
Łazarewicz: Pracuje pan w pisowskiej gazecie.
Pospieszalski: To, że pan jest nominowany do Hieny Roku, to nie upoważnia pana do tego, żeby mówić takie rzeczy! Pan został nominowany do Hieny Roku przez całe środowisko dziennikarskie, przez całe środowisko.
Łazarewicz: Zostałem nominowany przez pana kolegów również z "Gazety Polskiej" i również wyznawców religii smoleńskiej!
Pospieszalski: Ale ja proponuję, żebyśmy używali normalnego języka.
Łazarewicz: ... religii smoleńskiej.
Pospieszalski: Czyli pan jest w 4 proc. ludzi, którzy wierzą w raport Millera, tak? Wraz z Bronisławem Komorowskim. 4 proc. ludzi.
Łazarewicz: Chodzi mi o wyznawców religii smoleńskiej, którzy tego samego dnia gdy spadł samolot, ogłosili, że to był zamach. I wydaje mi się, że od tamtej pory nie przekona ich, również pana redaktora, żadna inna prawda.
Pospieszalski: To 2/3 Polaków. Tak badania wykazują. 70 proc. Polaków żąda międzynarodowej komisji. Dlaczego? Bo nie ufa władzy. Bo nie ufają takim tekstom, jakie pan pisze w "Newsweeku".
Łazarewicz: Dobrze, że ufają panu "Gazecie Polskiej".
Uznanie dla Jana Pospieszalskiego za niezgodę na ten poniżający język, na to stygmatyzowanie ludzi, którzy oparli się medialnej presji. Presji niesłychanej, a często - popartej jawną manipulacją i przemocą. Media Watch
Apel do medialnej lewicy: powiedzcie swoim wyznawcom, że skoro nie chcą dbać o Polskę, to nie powinni ryzykować życia w tym miejscu Radio TOK FM promuje na swojej stronie wpis facebookowy niejakiego Tomasza Borawskiego, odnoszący się do obchodów Święta Niepodległości:
"To słowo staje się równie wyświechtane jak słowo „miłość”, tylko znacznie bardziej śmiercionośne. Tak jak w telenowelach wszyscy „kochają”, tak w życiu wszyscy są „patriotami”. A ja sobie nie przypominam, żeby jakikolwiek konkwistador, tyran czy dyktator nie przyznawał się głośno do „patriotyzmu”. Ile już krwi przelano w imię tego słowa?
To ja się śmiało przyznam: nie jestem patriotą. Nie mam zamiaru nikogo stąd wyganiać, z nikim się bić o jakąkolwiek rację narodową ani dbać o czystość rasową narodu. I wcale „Dobro Polski” nie jest dla mnie najważniejsze. O wiele bardziej liczy się dla mnie chociażby dobro mojej rodziny". Tak oto dochodzimy logicznego kresu całej antypedagogiki patriotycznej uprawianej przez środowiska de facto rządzące polską przestrzenią medialną i społeczną od roku 1989. I nie chodzi nawet o kłamliwie przedstawianą ideę patriotyzmu ("dbanie o czystość rasową narodu"), ale o niesłychany infantylizm, który wpojono całym pokoleniom. Promowany przez TOK FM internauta stwierdza bowiem:
I wcale „Dobro Polski” nie jest dla mnie najważniejsze. O wiele bardziej liczy się dla mnie chociażby dobro mojej rodziny". Jak zdołano tak wielu Polakom (bo to pogląd przecież stale powracający) wmówić tak wielką bzdurę? Jak przekonano ich, że nie ma związku między powodzeniem ojczyzny a losem osobistym? Jakim cudem uwierzyli, że można dbać o bezpieczeństwo rodziny, nie dbając o bezpieczeństwo Polski?
To jest problem poważniejszy niż lewicowa propaganda zwalczająca patriotyzm. To nie jest też problem wykształcenia. To jest problem podstawowych kompetencji myślowych, logicznych. Problem niebywałego zdziecinnienia, infantylizacji. To jakaś koszmarna paideia. Iluż ludzi tak myślało... Białoruscy i ukraińscy chłopi - jak to wskazał niedawno Piotr Gursztyn - też myśleli, że mogą interesować się wyłącznie własnym podwórkiem. Przyszli komuniści, i zagłodzili miliony. Skoro lewicowy salon doprowadza tak wielu Polaków do takich wniosków, utwierdzając ich w słuszności tego myślenia, to powinien lojalnie im powiedzieć: jeżeli chcecie tak myśleć i tak żyć, to musicie wyjechać, wyemigrować, gdzieś się schować. Tam, gdzie napięcia geopolityczne nie są tak silne, albo tam, gdzie struktury państwa są na tyle ugruntowane, że zniosą nawet wielomilionową rzeszę państwowych abnegatów. Ale promowanie tego typu myślenia w Polsce przy braku zachęty do emigracji jest skrajną nielojalnością wobec tych ludzi. Przyjdzie nieszczęście, ich mieszkania przestaną być twierdzami, i będą musieli albo walczyć, albo kolaborować, nie wiedząc, nie rozumiejąc, dlaczego los ich tak okrutnie potraktował, skoro - zgodnie ze wskazaniami salonu - rzetelnie dbali o swoją rodzinę. Warto by uprzedzić owych głupców o konsekwencjach ich postawy już teraz, póki jeszcze mogą gdzieś się schować. Dodajmy jeszcze: to nawet zabawne, że epoka saska wraca w tak czystej postaci właśnie z lewej flanki. Przecież ludzie mówiący "o wiele bardziej niż Polska liczy się dla mnie chociażby dobro mojej rodziny", mówią tak naprawdę: "...byle polska wieś spokojna". Dowodzi to, jak w skrajnie różnej formule kulturowej wracają zakodowane głęboko przywary narodowe, w najmniej spodziewanym miejscu. To, że odbiorcy mediów wyciągają z przekazu ostateczne wnioski, że słusznie czytają ogólną, niechętną Polsce linię przekazu, to w sumie normalne. Dziwi, że ludzie mający tak wielką władzę w Polsce, tego typu postawy promują. Czy myślą, że katastrofa, którą przygotowują, w nich nie uderzy?
Marsz policjantów w kominiarkach Opozycja domaga się wyjaśnień dotyczących roli policji w zamieszkach 11 listopada. SLD – delegalizacji narodowców Tysiące uczestników Marszu Niepodległości, w tym również większość przybyłych z całej Polski kibiców, chciała maszerować w spokoju. Ich wysiłek został zniweczony przez bojówkarzy, którzy w Warszawie szukali jedynie okazji do rozróby. Teraz policja wyłapuje zadymiarzy i zapowiada wnioski o surowe ukaranie. Organizatorzy Marszu Niepodległości mówią z kolei o policyjnej prowokacji.
– Niestety, na patriotycznej manifestacji pojawiło się wiele osób upojonych alkoholem i agresją, chcących bójek, a nie uczczenia niepodległości – mówi „Rz" poseł Przemysław Wipler (PiS).
– Ale są też poważne pytania co do działań policji – dodaje. This browser does not support the iframe element. Po zamieszkach w Dniu Niepodległości w stolicy policja zatrzymała 176 osób, większość z nich została zwolniona po przesłuchaniach. Wczoraj w policyjnych aresztach przebywało jeszcze kilkanaście osób. W zamieszkach ucierpiało w sumie 22 policjantów, z czego trzech wczoraj wciąż było w szpitalach.
Walka na pozwy Miasto swoje straty po niedzielnej zadymie wyceniło na 20 tys. zł, a kolejne 30 tys. zł kosztowało sprzątanie ulic. Stołeczni urzędnicy zapowiadają, że wystąpią do organizatorów o zwrot tych pieniędzy. Ale organizatorzy Marszu Niepodległości też przygotowują pozwy.
– Zostanie złożone zawiadomienie o popełnieniu przez policję przestępstwa polegającego na stworzeniu zagrożenia dla życia i zdrowia – mówi „Rz" Robert Winnicki, prezes Młodzieży Wszechpolskiej i jeden z organizatorów Marszu Niepodległości. Chodzi o to, że w momencie, gdy grupa bandytów zaatakowała funkcjonariuszy, policja zamiast usunąć zadymiarzy – na przykład spychając ich w boczną uliczkę, otoczyła kordonem uczestników Marszu Niepodległości. Funkcjonariusze z megafonów wzywali do opuszczenia placu, ale jednocześnie chcący się rozejść mieli z tym problem. Policjanci blokujący ulice nie wypuszczali ich z „kotła".
– Gdyby tłum wpadł w panikę, mogłoby dojść do tragedii – mówi „Rz" poseł Przemysław Wipler (PiS), uczestnik Marszu. Organizatorzy niedzielnej manifestacji mówią też o policyjnej prowokacji.
– Mamy zdjęcia, świadków i filmy pokazujące, że burdy prowokowali funkcjonariusze w cywilu, w brązowych kominiarkach wmieszani w tłum – przekonuje Winnicki.
Trudne pytania do policji Policja ripostuje, że zarzuty o prowokacji to bzdura. Jednak faktem jest, że w tłumie manifestantów byli zamaskowani funkcjonariusze.
– Mieli do tego prawo. To policyjni antyterroryści. W tym roku przyjęliśmy taktykę, że użyjemy również grup specjalnych do wyłapywania najbardziej krewkich bandytów. Zamaskowani funkcjonariusze mieli wyłapywać prowodyrów zamieszek, i to się powiodło – mówi „Rz" Mariusz Sokołowski, rzecznik komendanta głównego policji. Ale tu pojawia się kolejne pytanie. Dlaczego policjanci w kominiarkach nie reagowali, gdy w burdzie brała udział jeszcze zaledwie niewielka grupka chuliganów. A także dlaczego policja, choć w pierwszych minutach zamieszek znacznie przeważała liczebnie, nie zepchnęła zadymiarzy na bok i nie odcięła ich od Marszu Niepodległości.
– Nie zawsze można użyć zwartych pododdziałów do akcji – przekonuje Sokołowski. – Gdyby uderzenie na chuliganów poszło tylko z jednej strony, to rozbiegliby się w kierunku placu Konstytucji i za chwilę mielibyśmy powtórkę – tłumaczy. Pytanie tylko, dlaczego przez kilkadziesiąt minut policja nie podjęła interwencji, ograniczając się do komunikatu, w którym przekonywała, że za chwilę taka akcja będzie.
– A kiedy już użyto siły, to w sposób zupełnie nieadekwatny. Byłem świadkiem, jak policja gazem potraktowała grupę, w której były osoby starsze i dzieci – mówi Wipler.
Opozycja domaga się wyjaśnień dotyczących roli policji w zamieszkach 11 listopada. SLD – delegalizacji narodowców Na awanturze wokół niedzielnych rozruchów kapitał polityczny próbuje zbijać SLD. Wczoraj lewica zapowiedziała, że złoży wniosek o delegalizację ONR i Młodzieży Wszechpolskiej.
– Wszystko, co robią te organizacje, ma znamiona jawnego propagowania faszyzmu – mówił wczoraj Krzysztof Gawkowski, sekretarz generalny SLD.
– Pogrobowcy Lenina, Marksa, spadkobiercy partii, która niszczyła polską niepodległość, co jakiś czas wykazują antydemokratyczne odchyły, proponując delegalizację tego czy innego ugrupowania. Nas to chcą już chyba zdelegalizować po raz trzeci. Widać, że SLD nie ma pomysłów na zdobywanie kapitału politycznego – ripostuje Winnicki.
Janina Blikowska, Wojciech Wybranowski
Czy wiesz, dlaczego nie ma pracy? Jednym z dwunastu wskaźników jakie zaprezentowałem na czerwcowej, absolutoryjnej sesji rady było bezrobocie. Obecna władza usilnie zabiegała, by nie dopuścić do tej merytorycznej prezentacji. Widać właśnie tego władza boi się najbardziej. Nie politycznych przepychanek, ale faktów. Każda władza chętnie roztoczy wizje przyszłości, obieca, że zrobi, zapowie budzenie energii, przy okazji opluje przeciwników politycznych. Ale rzadko po roku czy dwóch ktoś rzetelnie rozliczy z tych słów. I tak do kolejnych wyborów. Znowu obieca się autostrady w kraju, uniwersytet i dobrobyt w mieście. I tak od ponad 20 lat wolnej Polski zwanej III RP. W wymiarze ogólnym nakłada się na to postępująca dewaluacja słów w ogóle. Wrócę do podstaw i tego czym zajmuję się codziennie, czyli gospodarką w wymiarze praktycznym. Obecnie niemal wszystkie wskaźniki gospodarcze tak w Unii Europejskiej, kraju jak i na końcu łańcuszka, czyli w naszym mieście, pogarszają się. Inaczej jest w innych obszarach świata. Niestety choroba eurosocjalizmu to rak, który nas toczy coraz mocniej. Ale w jednych miejscach sklerotycznej UE dzieje się to szybciej w innych wolniej. W Częstochowie rak zżera nas nieco szybciej, to i wskaźniki gorsze niż za miedzą. Właśnie czytamy, że nasze miasto bije wojewódzkie rekordy w ilości bezrobotnych. Cóż, jak zwykle to nie kryzys, a rezultat. Skąd się bierze bezrobocie, szczególnie duże w Częstochowie? Pokazując ten wskaźnik w trakcie sesji rady miasta głos zabrał prezydent Matyjaszczyk i powiedział: „Bezrobocie? Pracujemy nad tym” . Tu muszę przyznać, że są pewne sukcesy w tej pracy. Doniósł o tym e-tygodnik. Oto zatrudniono w MOSiR-ze… radnego Wabnica z SLD. Brawo! Problem wprawdzie rozwiązano w proporcji jeden do kilkunastu tysięcy, ale… Na bezrobocie oczywiście ma wpływ wszechobecny socjalizm. Wiem, że ludzie mają inne wyobrażenia, że myślą iż u nas panuje jakiś kapitalizm, liberalizm itd… Powiem krótko. U nas panuje co najwyżej PRL-bis. Ale nie inaczej jest na przykład w inny krajach UE. Jakie rządy wpędziły w problemy Hiszpanię czy Grecję? Wolnorynkowe? Otóż nie, rządy socjalistów. Oczywiście odnosząc to do Polski mam tu na myśli socjalizm rozumiany szerzej niż powszechnie się mówi. Bo to wszystko jedno kto go szerzy. Lewak lub oszalały ateista od Palikota, czy z SLD, czy prawdziwy Polak z PiS, czy młody, wykształcony leming z dużego miasta z PO. A tą istotą socjalizmu w sferze gospodarczej (na tej się skupmy) jest zasada, że można żyć dostatnio za cudze, na kredyt. Otóż można, ale co najwyżej przez kilka lat. Właśnie widzimy kres takiego modelu państwa w całej Europie. W Hiszpanii i Grecji już z tego powodu polała się krew. Kiedy dojdzie do tego u nas w Polsce? Przez kraj przetoczyła się debata na temat programu gospodarczego „Alternatywa” w wydaniu PiS. To materiał na cały artykuł (zresztą już gotowy). Co w nim czytamy? Ulgi, wspieranie, nowe podatki, model szwedzki, stypendia, dopłaty, pomoc, państwowa służba zdrowia, krótsza praca, zero reformy sieci szkół choć dzieci o połowę mniej. Kto za to zapłaci? Oczywiście my. Jak? Oczywiście większymi haraczami z podatków. Ale żeby być sprawiedliwym, to program jaki realizuje w praktyce PO jest jeszcze gorszy od tego z PiS. To oni (PO + PSL) podnieśli VAT do 23 proc., a pewnie niebawem do 25 proc. i co już jest w kontekście bezrobocia zabójcze, koszty pracy. To oni zadłużyli państwo na bilion zł i zadłużają nadal, jednocześnie stosując kreatywną ekonomię. O partiach co same sytuują się na lewo od w/w lewicowych (dla zmylenia nazywających się prawicowymi) szkoda pisać. Dlaczego przez socjalizm nie ma pracy? Bo socjalistyczne państwo obciąża pracę ogromnymi kosztami, które powodują, że praca staje się dobrem trudno dostępnym! A powinno być dokładnie odwrotnie. Jeśli coś jest dobrem deficytowym, a jest nim praca, to najgorsze co można zrobić to utrudnić dostęp do tego dobra podnosząc jego cenę. To tak proste i logiczne, że może tego nie zrozumieć albo idiota, albo oszalały polityk (nie będę teraz zastanawiał się, czy to nie ten sam zbiór). Żeby nieco usprawiedliwić polityków to trzeba przyznać, iż oni bez urzędniczego socjalizmu nie mieliby racji bytu. Tworzą więc bez opamiętania urzędy, komisje, agencje, czyli koryta. Oczywiście wszystkie po to, żeby nam pomóc. Dlatego też jak słyszę polityków, w tym prawicowych, którzy chcą mi pomóc to (… autocenzura). Udają, że nie wiedzą, iż tworząc jedno stanowisko (urzędnicze) do pomocy nam, likwidują trzy inne na rynku pracy. Ale oni (politycy) zrobią wszystko, żeby nam pomóc. Nawet to co teraz, czyli 13 proc. bezrobocia, 25 proc. wśród młodzieży, masową emigrację młodych z braku perspektyw na zmianę. I nie łudźmy się, w takim pomaganiu nam nie zaprzestaną. Im większy kryzys, tym więcej nam będę pomagali. Jak? Tak jak umieją. Stworzą nowe programy, agencje, spółki, urzędy, tym razem nadzwyczajne, liczniejsze, z lepszymi pensjami. Bo sytuacja nadzwyczajna. Jakimi kosztami obciąża pracę w Polsce władza? To w ogromnym skrócie ponad 50 proc. do każdej złotówki! Z tendencją do wzrostu (patrz plus 2 proc. tylko w tym roku). Jak na to reagują normalni ludzie? Tak jak przystało na normalnych ludzi. Nie są w stanie na takich warunkach utrzymać pracowników, to ich zwalniają. Alternatywnie zatrudniają na czarno lub na tzw. umowach śmieciowych. Tu znowu kilka słów wyjaśnienia. Jeśli już piszemy o umowach śmieciowych, to dla zachowania tej samej terminologii umowy normalne należy nazwać umowami bandyckimi. Bo jak inaczej nazwać te, z których państwo zabiera nam (na swoją nieudolność) ponad 50 proc.? A potem kolejne 23 proc. już w sklepach w VAT… Daję to pod rozwagę tym, którzy chcą likwidacji umów śmieciowych. Skończy się tym, że bezrobocie wzrośnie o kolejne kilka procent. Jakie jest racjonalne rozwiązanie tej sytuacji? Jedynym wyjściem jest drastyczne obniżenie kosztów pracy. Umowy bandyckie (zwykłe) winny być obciążone tak jak obecne śmieciowe, czyli około 20 proc. Nierealne? No to będziemy mieli niebawem realne bezrobocie na poziomie 25 proc. i 50 proc. wśród młodzieży. Niemożliwe? Możliwe. Tak przecież jest po latach szaleństw socjalistów w Hiszpanii. Realne obciążenie pracy na poziomie 20 proc. musi być połączone z praktyczną likwidacją 90 proc. zapisów kodeksu pracy i kodeksów podobnych na przykład kart branżowych. Niemożliwe? Możliwe. Patrz – większość najbogatszych krajów świata, tak się składa, wszystkie z wolną gospodarką. Tam stopień elastyczności rynku pracy jest dużo większy niż u nas. Polska jest w ogonie światowych rankingów wolności gospodarczych (to taki wskaźnik socjalizmu). Efekt: tam mają pięć razy większe pensje, dwa razy mniejsze bezrobocie itd. I uciekają nam. Warto uczyć się od lepszych. Ale aby tak się stało, gangi partyjne rozkradające kraj musiałby zmienić swoją naturę, a w to jakoś nie wierzę. Bo walka z bezrobociem walką, ale jak tu odmówić zasłużonemu towarzyszowi partyjnemu, czy będącemu w potrzebie kuzynowi nowej posadki? I tak razy cztery partie, razy tysiące miast i miasteczek, agencji, razy setki tysięcy towarzyszy i ich rodzin. A to kosztuje miliardy. A tu jacyś oszołomi mówią: kradnij mniej. Przecież nie da się! Bo koszty bieżące (taki mój ulubiony wskaźnik dziadostwa) muszą rosnąć. A co z Częstochową? Tu co najwyżej pewne zjawiska są jeszcze bardziej karykaturalne. Tu jest więcej socjalizmu to i bezrobocie większe. Egzotyczna koalicja SLD, PiS, PO, uchwalone lokalne podatki na najwyższym poziomie, pomysły o podatku od pielgrzymów, szerzony od czasów referendum na cały kraj czarny pijar miasta itd. No i mamy skutki. Tak to odbierają inwestorzy, którzy jak widać nie garną się do nas drzwiami i oknami, ani ci lokalni, ani ci z Chin. Dzieje się tak niezależnie od najlepszych chęci rządzących, bo czego jak czego, ale przez wszystkie wieki, jednego rządzącym odmówić nie było można. Dobrych chęci. Marek Domagała
Kierowcy do sztambucha To prawda, że polskie prawo pozwala uniknąć surowszych sankcji właścicielowi pojazdu, który nie pamięta, kto w feralnym dniu prowadził jego samochód. Wymyk „niepamięci”, stosowany również w przypadku zdjęć z fotoradarów, pozwalający na uniknięcie punktów karnych, znany jest kierowcom, inspekcji drogowej i straży miejskiej od dawna. Problem pozostaje jednak nierozwiązany. Lekceważenia ani naginania prawa nie wolno oczywiście tolerować, ale to, co proponują posłowie i eksperci z parlamentarnego zespołu bezpieczeństwa ruchu, może pretendować nie tylko do miana największego absurdu legislacyjnego roku, ale i całej dekady. Wszyscy posiadacze pojazdów mają bowiem rejestrować, kto danego dnia i o danej godzinie siedział za kierownicą pojazdu. Obowiązek ten ma dotyczyć zarówno przedsiębiorców, jak i zwykłych zjadaczy chleba. W przypadku przedsiębiorców zatrudniających np. przedstawicieli handlowych lub posiadających flotę pojazdów pewnie nie będzie to wielki problem, bo i tak wszelkie wyjazdy są w takich firmach rejestrowane. Pomysł ten ma jednak dotyczyć także osób fizycznych, czyli nas wszystkich. „Od 6.30 do 9 naszego malucha na odcinku do Małkini prowadziłem ja, a później to już moja żona Halinka...”. W ten sposób urzędnicy wyszli ze słusznego założenia, że skoro kierowcy oszukują, to niech się sami martwią, jak to udowodnić. Zbieraj więc obywatelu zeszyty, najlepiej grube, stukartkowe, bo, uwaga, skontrolujemy cię z ostatnich dwóch lat. A gdy zeszytu brak, przywalimy kolejną sankcję. Niepokojące sygnały o kreatywności zespołu parlamentarnego dochodziły od dawna (pomysł m.in. obowiązkowych opon zimowych powstał właśnie tam), teraz wydaje się, że eksperci poszli na całość. Ale ściany ciągle nie ma, może więc powinni pójść jeszcze dalej. Przecież w takim zeszycie zapisany jest kawał życia obywatela. Może warto, aby miały do niego wgląd również służby specjalne, ABW i inne inspekcje. Ot, tak prewencyjnie, szkoda taką cenną wiedzę marnować...
http://prawo.rp.pl/artykul/757643,951178.html
Tomasz Pietryga
Jeszcze o Marszu Niepodległości Przemówienia na Marszu Niepodległości dobrzed podsumował AZM:
To chwalebne, że chcą obalić system, ale nie łudźmy się, że wprowadzą wolny rynek - nie! Będzie bidnie i siermiężnie, ale - NARODOWO; było przemówienie dra Grabowskiego - krytykował taką postawę Polaków, przyjmowaną powszechnie od dwudziestu lat, że ludzie chcieli i chcą się bogacić - a, fe! Najważniejsze (wg niego), żeby w państwie obowiązywał "solidaryzm społeczny". Żeby nie było, iż marudzę - ja też chcę dumy narodowej i solidaryzmu - ale chcę wolnego rynku i możliwości bogacenia się, a nie żeby znowu jakiś bogaty Grabowski urządzał mi życie. Zobaczymy: być może przywódcy ruchu narodowego dogadali się z jakąś grupą w bezpiece – i wtedy zaczną być pokazywani w telewizjach. I będziemy trenowali kolejny wariant socjalizmu: narodowy. Wg śp.lorda Actona ma to być ostatnie stadium socjalizmu. A być może się nie dogadali. Co mnie zastanawia: uczestników MN było w tym roku mniej – ale, co ważniejsze, nie widziałem na twarzach ludzi tego zapału, co w ubiegłym roku. Nie rozumiem przyczyny. Uwaga istotna: p.prof.Magdalena Środowa niewątpliwie oskarży PT Organizatorów Marszu o nie przestrzeganie zasady parytetu. Tymczasem to, że byli tam prawie wyłącznie mężczyźni, jest ogromną siłą tego ruchu. Na koniec: z innych źródeł, absolutnie wiarygodnych, też dochodzą informacje o prowokacjach. Widziano np. młodych ludzi, którzy, osłaniani przez policjantów, ciskali kamieniami. Czynności bezsensowne, oczywiście – ale dobrze byłoby wiedzieć, KTO to robił.JKM
Dzisiaj debata rolna organizowana przez PiS Dzisiejsza debata jest między innymi po to aby pokazać, że środki na WPR i to w wysokości gwarantującej równe wsparcie dla polskiego rolnictwa, są wręcz niezbędne dla polskiej wsi i rolników.
1. Dzisiaj w małej gminie Goszczyn, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, odbędzie się debata rolna, podczas której zostanie zaprezentowany program rolny przygotowany przez ekspertów Prawa i Sprawiedliwości.Wybór tej gminy nie był przypadkowy, gmina jest typowo rolnicza ale jest to rolnictwo na najwyższym europejskim poziomie. Dominującym rodzajem produkcji jest tutaj sadownictwo, charakterystyczne nie tylko dla tej gminy ale jeszcze kilkunastu innych gmin powiatu grójeckiego, białobrzeskiego i przysuskiego. Ta część województwa jest wręcz nazywana największym sadem Europy. W debacie będą uczestniczyli eksperci, którzy przygotowywali program rolny PiS, naukowcy z kilku ośrodków akademickich zajmujących się sprawami rolnictwa, przedstawiciele związków zawodowych działających w środowisku wiejskim, a także sami rolnicy. Debata będzie oparta na programie rolnym (został rozesłany do wszystkich zaproszonych na debatę gości), opracowanym jeszcze w 2009 roku „Nowoczesna polska wieś” a także dodatkowych załącznikach przygotowanych już ostatnio między innymi „O aktualnych problemach w polskim rolnictwie” i „Planie strategicznym utrzymania żywotności gospodarczej i społecznej obszarów wiejskich”.
2. Ten ostatni dokument zawiera 5 celów strategicznych i instrumentów ich realizacji i będzie przez nas wykorzystany do opracowania Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich pod środki finansowe z Wieloletniej Perspektywy Finansowej na lata 2014-2020 (program będzie realizowany w praktyce już po wyborach parlamentarnych w 2015 roku). Te cele to: poprawa materialnych warunków dla rozwoju obszarów wiejskich; przywrócenie mieszkańców wsi do funkcjonowania w społeczeństwie, otwartym ,konkurencyjnym, informacyjnym; włączenie obszarów wiejskich w obieg gospodarki europejskiej; zbudowanie konkurencyjnego sektora konkurencyjnej gospodarki rolnej i wreszcie zagospodarowanie obszarów wiejskich jako atrakcyjnego miejsca do życia.
3. Tak się składa, że debata rolna odbywa się tuż po wystąpieniu premiera Tuska w Sejmie, poświęconym między innymi jego staraniom o duże środki finansowe z wieloletniego budżetu UE na lata 2014-2020. Tusk zastosował w nim PR-owską sztuczkę informując, że zamiast o 300 mld zł, które były do tej pory wymieniane, będzie walczył o kwotę o 100 mld zł większą i ta kwota to środki na Wspólną Politykę Rolną. Tyle tylko, że według tego co zaproponowała jeszcze w czerwcu tego roku Komisja Europejska dla Polski w ramach WPR, te środki powinny być aż o ponad 76 mld zł większe. W ramach WPR Komisja Europejska zapisała bowiem, ponad 3 mld euro rocznie na dopłaty bezpośrednie (I filar) czyli 21 mld euro na 7 lat i 2 mld euro rocznie na rozwój terenów wiejskich (II filar) czyli 14 mld euro na 7 lat. Razem to 35 mld euro. Minister rolnictwa ten poprzedni ( Marek Sawicki) jak i ten obecny (Stanisław Kalemba) obiecują wyrównanie dopłat bezpośrednich w starych i nowych krajach członkowskich do średniego w UE w wysokości około 270 euro na hektar (do tej pory w Polsce przypada około 190 euro na hektar). Zrealizowanie tych deklaracji to dla Polski dodatkowo 1 mld euro rocznie na dopłaty bezpośrednie, a więc w ciągu 7 lat, kwota 7 mld euro. Sumarycznie więc WPR na lata 2014-2020 to dla Polski kwota 42 mld euro, a więc w przeliczeniu na złote (po kursie 4,2 zł za euro) to kwota 176,4 mld zł. Wygląda więc na to, że rząd Tuska chce w negocjacjach poświecić środki na rolnictwo w nadziei, że wynegocjuje 300 mld zł środków na politykę regionalną, a to pozwoli premierowi ogłosić kolejny sukces negocjacyjny. Takiemu podejściu do negocjacji budżetowych Prawo i Sprawiedliwość się zdecydowanie przeciwstawia, a dzisiejsza debata jest między innymi po to aby pokazać, że środki na WPR i to w wysokości gwarantującej równe wsparcie dla polskiego rolnictwa, są wręcz niezbędne dla polskiej wsi i rolników.Kuźmiuk
Kapitalizm, ale jaki? Ustrój gospodarczo-społeczny dominujący obecnie w świecie sprzyja wyzyskowi człowieka przez człowieka na skalę znacznie większą niż podczas pierwszej rewolucji przemysłowej i niż to miało miejsce w krajach realnego bolszewickiego socjalizmu. W polskim sejmie demagogia niekompetentnych blagierów, w mediach jałowe dyskusje i truizmy ekonomistów-celebrytów, a w krajach bogatego zachodu panika; polityczni ekonomiści ścigają się w pisaniu książek dla tych co „stracili wiarę”. Apelują o rehabilitację kapitalizmu i reaktywację „amerykańskiego ducha przedsiębiorczości”. Robią, co mogą, aby uspokoić niezadowolonych i nawołują; nie buntujcie się, bo to sytuację pogorszy, a bogaci i tak się jakoś wyżywią. Podobnie straszył ludzi szef propagandy w upadającym PRL. Teraz kampanię w tym stylu prowadzi nawet prestiżowy tygodnik ekonomiczny „The Economist”. Niedawno znalazła się tam karykatura polityczna ukazująca kapitalizm jako tłustego kota w cylindrze, któremu sąd zadaje pytanie; „jesteś oskarżony o lekkomyślne wywołanie zagrożenia dla życia szerokich mas, co masz na swoją obronę”. Pada odpowiedź: „Jestem względnie łagodny”. Obok kota widzimy wielką żelazną klatkę, a w niej groźne bestie; niedźwiedzia, lwa i tygrysa. To komunizm, feudalizm i socjalizm, które sprawiedliwy sąd zdołał ujarzmić. Można sądzić, że gdyby sąd zamknął w klatce także kota świat czeka nieszczęście. Ale ludzie coraz lepiej widzą, że katastrofa już się zbliża, bo to nie kot, ale hiena, widzą, że wolność jest dla bogatych, a dla szerokich mas policyjne pałki i beznadzieja. Na pocieszenie masy dostają bzdurną rozrywkę w telewizji no i trochę kiełbasy wyborczej co parę lat.
Nie do obrony Obrona neoliberalnej obłudy prowadzona pod hasłem „kapitalizm dla ludzi”, to kpiny. Coś podobnego już było. Spanikowana czerwona burżuazja w PRL-u broniła „socjalizmu z ludzką twarzą”. Generał o mentalności szefa kompanii wzywał rodaków do obrony socjalizmu jak niepodległości, a gospodarz Kremla obiecywał Rosjanom pierestrojkę. Generał chciał robić w kraju porządek jak w koszarach, a gensek w ZSRR próbował naprawić wielki kraj zamieniony w gigantyczny sowchoz. Nie mogło im się udać, nawet gdyby wcześniej odkryli, że najwięcej nieludzkich twarzy znajdowało się w ich najbliższym otoczeniu. Upłynęło ledwie ćwierć wieku a dzierżący władzę nad światem znowu mają problem. Trzeba uspokoić setki milionów oburzonych i rozczarowanych ludzi. To trudniejsze, bo świat niby jest wolny, ale zamiast setek tysięcy niezbyt żarłocznych burżujów po obu stronach żelaznej kurtyny mamy teraz miliony dużo pazerniejszych pasożytów; cwaniaków, konformistów, oportunistów, lemingów itp. W klubach miliarderów pojawiło się wprawdzie trochę ludzkich twarzy, ale zdecydowanie za mało, aby naprawić świat. Nawet jeśli będzie ich więcej, to i tak politycy zniszczą wszystko, walcząc ze sobą o władzę i pieniądze.
Zakłamanie i egoizm Obrońcy współczesnego kapitalizmu, który staje się coraz bardziej pazerny i nieodpowiedzialny, twierdzą, że jest źle, bo rozpanoszyła się korupcja, nepotyzm i biurokracja. Co ciekawe, jego przeciwnicy sądzą podobnie. Trzeba zatem zdać sobie sprawę, że na całym świecie politycy zwalczają wymienione grzechy główne od dawien dawna, a sami grzeszą najwięcej. Ale czy te grzechy stanowią najistotniejsze przyczyny szalonej dysproporcji dochodów i przepaści pomiędzy bogatymi i biednymi? Czy ta przepaść nie pogłębia się w wyniku degrengolady kapitalizmu w dobie trzeciej rewolucji przemysłowej? Bez wątpienia ustrój gospodarczo-społeczny dominujący obecnie w świecie sprzyja wyzyskowi człowieka przez człowieka na skalę znacznie większą niż podczas pierwszej rewolucji przemysłowej i niż to miało miejsce w krajach „realnego” bolszewickiego socjalizmu.
Bez zahamowań Paradoksalnie w dobie „rozkwitu” komunizmu człowieka pracy na Zachodzie broniły ideały urawniłowki. Kapitaliści nie czerpali z dochodów narodowych tak, jak wierchuszka w bloku sowieckim, skolko ugodno, bo musieli rywalizować z marksizmem. Dużą część zysków przeznaczali na rozwój gospodarczy, za pracę płacili godziwie i solidniej rozliczali zobowiązania wobec państwa. W miarę jak kompromitowała się sowiecka gospodarka, na Zachodzie rosła pazerność zarówno kapitalistów rynkowych (wytwarzających jakieś dobra i świadczących społeczeństwu jakieś usługi) jak i kapitalistów spekulacyjnych („inwestujących” na rynkach finansowych, czyli z pieniądza robiących pieniądz). Ale kapitaliści tworzący nową wartość dla społeczeństwa, jak zwykli ludzie, bywają dobrzy i źli. Od czasów Adama Smitha jedni traktują swoich pracowników po ludzku i potrafią się z nimi porozumieć (jak np. Andre Citroen) a inni opętani żądzą bogacenia się odmawiają przyznania robotnikom jakichkolwiek praw (jak np. Luis Renault). Ten przykład z początków 20. wieku stracił jednak aktualność. Teraz wyzyskiwacze zmieniają swoje portfele akcji i obligacji częściej niż koszule i pozostają anonimowi, a pazerność, niegodziwość i draństwo są bardziej wyrafinowane i praworządne. No i dotyczą wszystkich sfer życia publicznego. Często adwokat bez potrzeby przedłuża sprawę w sądzie, aby doić klienta, a lekarz bywa pazernym biznesmenem, ustawiając kolejkę pacjentów wedle zasobności ich portfeli.
Niewątpliwie na świecie byłoby lepiej, gdyby w życiu publicznym było więcej jawności a w sądach więcej sprawiedliwości. Ale wszędzie, nie tylko u nas, tajemnice szemranego biznesu są pilnie strzeżone przed „nieudacznikami”. Owi nieudacznicy albo ofiary, jak nazwał ich amerykański kandydat na prezydenta, nawet w bogatych krajach stanowią już połowę populacji. Wygląda na to, że politycy patrzą na rzeczywistość z perspektywy żaby. Zamiast urawniłowki, o której obłudnie rozprawiali bolszewicy, głoszą kult „inequality” (nierówności), która jest religią neoliberałów. Wahadło niebezpiecznie wychyliło się w drugą stronę. Kiedy ciemne masy polityków to zauważą? Jan K. Kruk
Faszystowska "antifa" Warszawscy urzędnicy, którzy wydali zgodę na marsz "antyfaszystów" powinni trafić do więzienia za współudział w propagowaniu faszyzmu. Bo za kamuflażem "antyfaszystów", w marszu udział wzięły osoby o poglądach co najmniej zbliżonych do faszyzmu. Artykuł 13 konstytucji RP (na którą tak chętnie powołuje się m.in. Krystian Legierski) zakazuje propagowania totalitaryzmu, faszyzmu, nazizmu i komunizmu. W sukurs przychodzi mu art 256 polskiego kodeksu karnego (tak często cytowanego przez przydupasów pana Legierskiego), który przewiduje karę 2 lat pozbawienia wolności za propagowanie ustroju faszystowskiego lub szereg innych zachowań m.in. dla tego kto "nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość". A co robi całe środowisko Krytyki Politycznej i "antyfaszystów"? Nawołuje do nienawiści na tle różnic wyznaniowych - permanentnie bowiem obraża katolików. To pierwszy powód, dla którego "Antifę" można zaklasyfikować jako faszystów. Ale niejedyny. Wystarczy zapoznać się z ideologią faszystowską, aby dostrzec w niej bardzo wiele punktów wspólnych z hasłami głoszonymi przez środowisko Legierskiego i Biedronia. Weźmy kilka przykładów. Mussolini pisał, iż obowiązkiem państwa jest walka z bezrobociem poprzez tworzenie etatów w wielkich korporacjach, oraz tworzenie robót publicznych. Wypisz - wymaluj program gospodarczy Ruchu Palikota. Faszyści chcieli również państwowej oświaty, państwowej służby zdrowia, ceł zaporowych na produkty z zagranicy. Wszystko to funkcjonuje w Polsce w najlepsze i "antyfaszystom" spod znaku Legierskiego i Biedronia jakoś nie przeszkadza. Podobne przykłady można byłoby mnożyć. Najgorsze jednak jest co innego. Benito Mussolini był autorem koncepcji państwa jako tworu regulującego i kontrolującego życie obywateli w bardzo wielu sferach. Dokłądnie to samo propaguje "Antifa" i wzorowana na faszyźmie i naziźmie Unia Europejska. To właśnie ci neofaszyści wprowadzają w życie pomysł odbieranie rodzicom dzieci (pomysł faszystów włoskich), inwigilację obywateli na niespotykaną skalę (wynalazek Mussoliniego), oraz prześladowania na tle seksualnym. Różnica polega tylko na tym, że Mussolini i jego obóz polityczny dyskryminowali homoseksualistów, a "Antifa" dyskryminuje heteroseksualistów. No i kolejna zbieżność - bardzo istotna. Faszyści włoscy przez lata atakowali Kościół Katolicki i chrześcijaństwo tylko trochę mniej brutalnie niż dziś czynią to Kazimiera Szczuka czy Wanda Nowicka. Jednym z powodów tego ataku były różne wizje wychowywania młodzieży (tzw. konflikt z 1931 roku), gdyż faszyści chcieli przejąć kontrolę nad wychowaniem dzieci i młodzieży (odbierając ją rodzicom) a Kościół domagał się tego, by to jednak rodzice mieli wpływ na wychowanie swoich pociech. Popierając odbieranie rodzicom kontroli nad wychowaniem ich dzieci, "Antifa" i jej środowisko robi dokładnie to samo, co 8 dekad temu robili włoscy faszyści. "Antifa" nie jest żadną organizacją "antyfaszystowską" tylko właśnie faszystowską, która dla lepszego kamuflażu określa się jako "antyfaszystowska". Diabeł ubrał się w ornat i na mszę dzwoni - mówiono w dawnej Polsce, widząc hipokryzję i zakłamanie. W "ornat" antyfaszystowski ubrali się nie tylko członkowie "Antify", ale również urzędnicy warszawskiego ratusza, którzy dali się nabrać na ich hasła i wydali im zgodę na demonstrację. I jedni i drudzy powinni skończyć w więzieniu. Szymowski
Winnicki zarzuca Kaczyńskiemu ,że nie zrobił zamachu stanu ? Robert Winnicki szef Młodzieży Wszechpolskiej Trzeba wreszcie obalić republikę Okrągłego Stołu i dokończyć rewolucję Solidarności, która została zdradzona właśnie przy Okrągłym Stole w 1989 roku”...Jesteśmy kolonią Unii Europejskiej, Robert Winnicki szef Młodzieży Wszechpolskiej „ Obalić Republikę Okrągłego Stołu„...”Jarosław Kaczyński jest dosyć zdolnym graczem politycznym, ale zmarnował swoją szansę. Rząd PiS-u, nie podjął próby gruntownej zmiany systemu, obalenia republiki Okrągłego Stołu. W 2007 roku Kaczyński oddał władzę na własne życzenie. PiS nie dokona radykalnej zmiany systemowej w Polsce.”.,...”Trzeba wreszcie obalić republikę Okrągłego Stołu i dokończyć rewolucję Solidarności, która została zdradzona właśnie przy Okrągłym Stole w 1989 roku”....”Jesteśmy kolonią Unii Europejskiej, panuje antynarodowy ustrój. Promuje się kosmopolityzmwe wszystkich obszarach życia. Szkoła przestała już edukować ludzi, a zamiast tego wprowadziła tresurę.”....(źródło)
Czy Winnicki ma rację zarzucając Kaczyńskiemu , że ten będąc u władzy nie obalił II Komuny, nie obalił Republiki Okrągłego Stołu . Warto przypomnieć , co wiemy dzięki delirycznemu , ekshibicjonistycznemu wywiadowi Giertycha, że koalicja PiS, Samoobrona i LPR została zbudowana przez...... Tuska Giertych „ Nigdy nie byłem sojusznikiem PiS. To ja doprowadziłem jego rząd do upadku „....W 2005 r. byłem pewien,że będzie PO-PiS, a my będziemy budować opozycję i czekać na swój czas.GdyDonald,pamiętam ten Konwent Seniorów,przyszedł i powiedział, że nie wchodzi do rządu i będą tylko pozorować koalicyjne rozmowy, to mi się świat zachwiał. Miałem pomysł, żeprzerobię partię na bardziej konserwatywno-liberalną,będziemy atakować od strony opozycji.Jak mi to Donald powiedział, powstało pytanie - co dalej z Ligą.Wszyscy pchali nas do rządu„....”Wtedy zrozumiałem, że Liga to trup. Byłem przed dylematem: albo wejdę w koalicję i będę czekał, albo mnie załatwią. Moja cała strategia od wejścia do rządu sprowadzała się do tego, żeby być pupilem Kaczyńskiego, żeby zapomniał wszystko to, co było, te walk „.....(więcej)
Kaczyński był otoczony z jednej strony przez renegata Giertycha , a z drugiej przez kontrolowanego przez komunistów Leppera . Pomimo tego wbrew temu co mówi Winnicki Kaczyński podjął próbę konsolidacji władzy i w efekcie obalenia Republiki Okrągłego Stołu , mafijnego państwa jak II Komunę nazywa Staniszkis ( więcej)
Znowu odniosę się do opisu Giertycha „Wszystko w panice przed wyborami.- Tak, nie ukrywam. PiS miał wtedy w sondażach pod 50 proc. Myśmy wszyscy wiedzieli, że po wyborach mieliby większość w Senacie i w Sejmie. Przy prezydencie Lechu Kaczyńskim oznaczało to władzę totalną.”.. .” Myśmy wtedy obalili próbę konstytucyjnego zamachu stanu, który robił Lech z Jarosławem Kaczyńskim.”.....”Akurat. Wróćmy do tego konstytucyjnego zamach stanu, co to było? - Próba doprowadzenia do zmiany władzy przy wykorzystaniu konstytucyjnych instrumentów, ale wbrew duchowi prawa. PiS próbował na początku 2006 r. doprowadzić do przyspieszonych wyborów, grając terminami ustawy budżetowej. „....”Myśmy wtedy okupowali salę posiedzeń w Sejmie, dyżury mieliśmy, bo baliśmy się, że zamkną ją na klucz. Myśmy mieli już dogadanego nowego marszałka, Bronisława Komorowskiego, miał być przegłosowany przez 300 posłów, ale trochę wbrew procedurze. „....(więcej)
To renegat Giertych wbił nóż w plecy Kaczyńskiemu i IV Rzeczpospolitej , ochronił Republikę Okrągłego Stołu. I warto aby o tym i Winnicki i ludzie z Młodzieży Wszechpolskiej pamiętali. Niewątpliwie jednak Winnicki ma rację. Ani Olszewskiemu, ani Kaczyńskiemu próba obalania systemu się nie powiodła . Jak na razie..... Olszewski „ W porozumieniach Okrągłego Stołu zawarta jest zasada, że nowa demokratyczna polska państwowość będzie budowana w oparciu o struktury PRL „....” Próby zmiany tego stanu rzeczy podjęte w 1992 r. przez pierwszy rząd powołany po wolnych wyborach do parlamentu, a potem w 2005 r. po wyborze Lecha Kaczyńskiegoo na urząd prezydenta RP zakończyły się niepowodzeniem. „...(więcej)
Winnicki nie rozumie tego ,że swój sukces, sukces Marszu Niepodległości zawdzięcza....... Kaczyńskiemu . Dwa lata rządów PiS i prezydentura Lecha Kaczyńskiego nie poszła na marne. To wtedy zostały zbudowane podwaliny Obozu Patriotycznego. Nawet śmiertelny cios jakim był Zamach Smoleński został przekuty przez Kaczyńskiego w potężny oręż . Kult polityczny Lecha Kaczyńskiego , powrót do korzeni okupowanego narodu , czyli silne związanie ruchu politycznego z kościołem , zbudowanie drugiego obiegu intelektualnego , kulturowego Marek Mojsiewicz
11 Listopada: dwa marsze – dwie tradycje Mamy więc za sobą 11 Listopada 2012 roku i dwa przemarsze ulicami stolicy: prezydencki marsz „Razem dla Niepodległej” i narodowy marsz „Odzyskajmy Niepodległość”. „Razem dla Niepodległej” brzmiało od początku fałszywie, bo pod Traktatem Lizbońskim Polska nie jest niepodległa. Co na kłamstwie oparte – kłamstwem stoi, toteż „prezydencki marsz” Komorowskiego wpisał się w PRL-owską tradycję zakłamanego „świętowania”. Oczywiście na obecnym etapie budowania brukselskiego eurosocjalizmu Komorowski uczcił po drodze i Piłsudskiego, i – w sposób cokolwiek wymuszony -Dmowskiego, prymasa Wyszyńskiego, gen.Grota-Roweckiego, ale jakoś nie uczczono dziwnie nikogo spośród tych, którzy stawiali bohaterski opór sowietyzacji kraju i „władzy ludowej”... Nikogo spośród bohaterów-symboli walki z komunizmem! Czyżby komunistyczne Wojskowe Służby Informacyjne (których niby już nie ma) zabroniły Bulowi-Komorowskiemu uwzględnić jakiś symbol walki z komunizmem na marszrucie prezydenckiego marszu? Przypomnijmy, że Komorowski był jedynym posłem nawet w PO, który głosował przeciwko rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych... Chociaż więc WSI już oficjalnie „nie ma”, to widać, że Komorowski nadal chodzi na krótkiej smyczy. I już się z niej nie urwie... A poza tym: jak tu czcić tysiące bohaterów walki z NKWD i UB, gdy żona prezydenta, „pierwsza dama” pochodzi ze 100-procentowej, resortowej ubeckiej rodziny? Owszem, dzieci nie odpowiadają za „błędy i wypaczenia” rodziców, ale widać organizatorzy marszu prezydenckiego nie chcieli w żaden sposób urazić „pierwszej damy”: żadnego akcentu walki Polaków z komunizmem! Marsz prezydencki zgromadził szczupłe grono uczestników. Jeśli przyjąć skromnie, że trzy czwarte stanowili poprzebierani w cywilne ciuchy bezpieczniacy, jedną czwartą zmobilizowani urzędnicy kancelarii prezydenta i innych urzędów – spontanicznych uczestników było tam tylu, co kot nas... Publiczności też niewiele (gdyby nie barwne „grupy rekonstrukcyjne” byłoby zapewne jeszcze mniej) , i zastanawiałem się, do kogo tak Komorowski ze swą „magnifiką” machali rękami? Nie zauważyłem, żeby ktoś ich pozdrawiał... Mimo to sprawozdawcy telewizyjni zapewniali, że jest pełny spontan. Jak za PRL – propaganda sukcesu... Odznaczenie Jerzego Buzka „komandorią” , na zakończenie tych dworskich spontaniczności, zwieńczyło marsz prezydencki. W swoim czasie posłowie KPN, Karwowski i Słomka, podnosili, że Jerzy Buzek rejestrowany jest w archiwach SB, ale nawet jeśli to prawda, to zapewne „bez swojej wiedzy i zgody”, jak nakazuje obecna formuła. Postępowanie wyjaśniające umorzono... Podobnie jak pochody pierwszomajowe za komuny, tak prezydencki marsz „Razem dla Niepodległej” nieść miał propagandowe przesłanie o jedności moralno-politycznej Narodu ponad podziałami. Jeśli jednak cokolwiek pokazał, to niebezpieczny PRL-owski przechył dzisiejszej władzy, która nie chce się wyprostować. Jest ciągle garbata garbem PRL-owskim. Nie może być żadnej „jedności ponad podziałami”, gdy różnice dotyczą sprawy tak ważnej, jak niepodległość państwa. „Komorowszczyzna” obraża inteligencję Polaków twierdząc, że pod Traktatem Lizbońskim („Polacy, nic się nie stało”...) Polska jest nadal niepodległa, obraża inteligencję Polaków także wtedy, gdy utrzymuje, że w sprawie katastrofy smoleńskiej „państwo zdało egzamin”, podczas gdy Polacy uważają, że państwo reprezentowane przez Tuska, Sikorskiego i Komorowskiego ponosi winę co najmniej za przestępcze zaniechania w organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Trudno powiedzieć, co upoważnia Komorowskiego i spółkę do obrażania inteligencji Narodu: czy aby nie ten sam powód, który kierował PRL-owskimi grandziarzami? Marsz narodowy „Odzyskajmy niepodległość” był, przeciwnie, masowy i spontaniczny. Mimo prowokacji służb specjalnych przy pomocy „elementu socjalnie bliskiego”, mimo szantażu groźbą zdelegalizowania marszu i zakazu jego kontynuowania (dziwne komunikaty w telewizji: że władze już zakazały jego kontynuacji, że dziennikarze mają opuścić trasę marszu, że uprasza się rodziny z dziećmi o wycofanie się...), mimo wyraźnych prób podzielenia Marszu i skompromitowania go – wielotysięczna, spontaniczna manifestacja odbyła się w zaskakującym jak na jej liczebność porządku, i to bez specjalnej troski policji, która na samym wstępie dopuściła do wspomnianej prowokacji agenciaków bezpieki, czy, jak kto woli, „elementów socjalnie bliskich”. W transmisjach telewizyjnych TVP i TVN starannie pominięto hasła, skandowane w tym marszu, jak również filmowano z dużej odległości (żeby nie słychać było tych haseł!), pozwalając sobie na zbliżenia tylko w chwili „zadymy” prowokatorów. Nikt nie pofatygował się nawet, żeby porozmawiać z uczestnikami tej potężnej manifestacji, ani przedstawić telewidzom jej organizatorów! I gdzie tu osławiona „misja” telewizji państwowej?! Za co obywatele mają jej płacić abonament?...Za selektywne cenzurowanie przekazu?... Przypomnijmy wiec kilka haseł: „Chcemy prawdy o Smoleńsku!”, „To był zamach!”, „Rząd pod sąd!”. Prezydencki marsz nazwałbym więc „marszem garbatych PRL-em dworaków”, a marsz narodowców – demokratycznym marszem społeczeństwa obywatelskiego. Oczywiście, mainstreamowe media przedstawiać będą rzecz odwrotnie, ale wiadomo: to nie media, a merdia. Zbyt wiele w nich „Stokrotek” i oficerów prowadzących inne kwiatuszki i zwierzątka, inne okazy bezpieczniackiej flory i fauny, nawet miłe, przymilne po wierzchu, ale w środku spróchniałe i zepsute. Smród nie zlustrowanych merdiów unosił się więc nad tymi transmisjami, i gdyby nie internet ( który stał się solą w oku dzisiejszej żydokomuny i europejsów) – obrażanie inteligencji Polaków nie miałoby granic. Właśnie z internetu dowiadujemy się najpełniej, że Marsz „Odzyskajmy Niepodległość” ugrupowań narodowych poprzedziły rewizje i aresztowania organizatorów Marszu w całej Polsce... Zdaje się, że na kolejne przejawy postępów zamordyzmu nie będziemy długo czekać. Warto być przygotowanym... Marian Miszalski
Sukces i zagrożenie Marszu Niepodległości Tuż po Marszu Niepodległości musiałem wyjechać z Warszawy, więc z jednej strony miałem czas aby wszystko co się wydarzyło w niedzielę spokojnie przemyśleć, z drugiej strony dopiero dobę po Marszu miałem czas przejrzeć relacje medialne. Poniżej chcę się podzielić kilkoma myślami, które mi się nasuwają.
Organizacja Marszu Bez wątpienia tegoroczny Marsz Niepodległości okazał się sukcesem. Byłem przez wiele miesięcy jedną z osób zaangażowanych w jego przygotowanie i chyba wszystkie założone cele udało nam się zrealizować: Marsz był większy niż w zeszłym roku, był zdecydowanie spokojniejszy i stał na dużo wyższym poziomie organizacyjnym. Świeżo utworzona służba porządkowa odegrała kapitalną rolę w koordynacji pochodu (który przez bardzo dwuznaczne działania policji został na pewien czas rozdzielony aż na trzy części!) i utrzymaniu spokoju w zapalnych punktach. Profesjonalne nagłośnienie zainstalowane na ciężarówkach umożliwiło komunikację z uczestnikami, bez której Marsz zapewne w ogóle by się nie skończył. Organizacja sceny na zakończenie Marszu pozwoliła zakończyć wydarzenie serią ideowo-politycznych przemówień. Być może nie wszyscy te sprawy zauważyli, ale jest to autentyczny postęp organizacyjny, w który organizatorzy włożyli wiele wysiłku i zebranych dzięki darczyńcom pieniędzy. Zrobienie tego kroku, wyłącznie w oparciu o pracę społeczną i bez finansowego wsparcia ze strony jakichkolwiek bogatych podmiotów, było nie lada wyczynem.
Działanie policji Prowokacyjne zachowania części zamaskowanych i ubranych po cywilnemu policjantów zostały już dość dobrze naświetlone, więc nie będę się o tym rozpisywał. Ograniczę się do postulatu: uważam, że powinniśmy żądać od władzy, aby na manifestacjach pojawiali się wyłącznie umundurowani funkcjonariusze. Wprowadzenie w tłum zamaskowanych i brutalnych „kominiarzy” sprawia wrażenie, jakby rząd nie wierzył w skuteczność zwykłych umundurowanych policjantów i uważał, że w związku z tym, musi stworzyć swoje własne nieoficjalne bojówki. Taka sytuacja to jakaś paranoja. Być może powinniśmy wnioskować o takie rozporządzenie MSWiA, albo taką zmianę ustawy Prawo o Zgromadzeniach, aby wprowadzanie zamaskowanych i nieoznakowanych policjantów w tłum demonstrantów było sprzeczne z prawem. Takie metody nie służą utrzymaniu porządku i budowaniu zaufania do państwa, abstrahując już od sporu ile było w tym działania wywiadowczego, ile interwencyjnego, a ile zaplanowanej prowokacji.
Na pewno też utrzymaniu porządku nie służyło wyprowadzenie przed czoło Marszu dwóch polewaczek nim jeszcze doszło do jakichkolwiek rozruchów. Podobnie z pododdziałami prewencji – jeśli nic się nie dzieje (a gdy Marsz ruszył było spokojnie) to nie powinni się zbliżać do Marszu. Sądzę, że gdyby nie podeszli niepotrzebnie pod samo czoło Marszu, i gdyby nie fakt, że nie potrafili się w porę wycofać, nie doszłoby do przepychanek na wysokości ul. Żurawiej.
Kolejny, mało znany fakt, to żądania jakie policja sformułowała wobec organizatorów, gdy Marsz stał zatrzymany na wysokości ul. Żurawiej. Żądano aby organizatorzy rozwiązali zgromadzenie, ponieważ policja nie potrafiła poradzić sobie z sytuacją. Dla każdego, kto wie jak bardzo Prawo o Zgromadzeniach ogranicza działania policji jest jasne, że gdyby organizatorzy się ugięli, policja miałaby wolną rękę do ofensywnych działań wobec wszystkich zablokowanych na ul. Marszałkowskiej. Jednak dzięki postawie Witka Tumanowicza (organizatora) i Mariana Kowalskiego (uspokajającego sytuację przez nagłośnienie z ciężarówki) tak się na szczęście nie stało. Policja musiała ustąpić i się wycofać. Gdy prewencja zniknęła sprzed czoła Marszu i gdy wycofano polewaczki, to problemy z przemocą zniknęły. Jeśli ktoś w MSW analizuje wydarzenia z niedzieli, to powinien pokojarzyć te fakty!
Frekwencja i uczestnicy Dla każdego kto obserwował wyżej opisane wydarzenia tak jak ja, czyli z odległości kilku metrów, jest jasne, że ogromna większość uczestników wykazała nadzwyczajne opanowanie i hart ducha. Gdy puszczono gaz łzawiący i otworzono ogień z broni gładkolufowej, wydawało się, że już po Marszu. A jednak przeszliśmy! Była nas ogromna liczba i – tak jak w zeszłym roku – całość Marszu odbywała się niemal we wzorowej atmosferze.
Pewnym problemem, tak jak w zeszłym roku, była postawa tych którzy widząc policję próbowali, mimo apeli służby porządkowej, prowadzić działania zaczepne czy odwetowe. Nie każdy taki przypadek da się niestety wytłumaczyć bezpośrednimi prowokacjami drugiej strony. Jest tu chyba przed nami duża praca do wykonania, tak by wszyscy przyjeżdżający do Warszawy 11 listopada i chętni do wejścia w kolumnę Marszu Niepodległości rozumieli, że wielki przemarsz zjednoczonych środowisk patriotycznych i narodowych z całego kraju jest dużo bardziej doniosłym celem niż dawaniu upustu negatywnym emocjom. Musimy nawzajem do siebie apelować o odpowiedzialne zachowanie. Manifestacja na którą chcemy przyciągnąć większość patriotycznie nastawionych współobywateli to nie poligon do spontanicznego testowania własnych zdolności do konfrontacji fizycznej.
Wydźwięk polityczny Wygląda na to, że po wahaniach z zeszłego roku, media głównego nurtu przyjęły do wiadomości fakt, że Marsz Niepodległości nie jest manifestacją politycznych ekstremistów, ale patriotów nawiązujących do różnych nurtów polskich tradycji politycznych. To dobrze, zauważyła to nawet redaktor Ewa Siedlecka z Gazety Wyborczej. Hasła w ogromnej większości trzymały poziom. Poza hasłami patriotycznymi padało wiele haseł antyrządowych – ten antyrządowy charakter Marszu jest faktem i rząd zresztą ciężko na ten stan rzeczy zapracował, więc trudno się temu dziwić. Po Marszu zeszliśmy ul. Agrykola w kierunku przygotowanej sceny, wokół której zgromadziła się duża część uczestników Marszu. Tam odbyła się seria przemówień. Głos zabierali m.in. Przemek Czyżewski, Witek Tumanowicz, Artur Zawisza, Dariusz Grabowski, Tomek Pałasz, Marian Kowalski, Robert Winnicki i Przemek Holocher. Również ja miałem zaszczyt zabrać głos. W kilku słowach starałem się podzielić refleksją o „niepodległości duchowej” i o tym jak Polacy odzyskują powoli kontakt z własną tradycją. Sądzę, że Marsz Niepodległości jest jednym z przejawów tego procesu. Pewnym mankamentem części „wiecowej” Marszu Niepodległości była w mojej opinii przewaga przekazu negatywnego nad konstruktywnym. Oczywiście oskarżenia, które ciskał ze sceny Artur i patologie, które piętnował Robert czy Dariusz Grabowski, są faktem (choćby ich opis był momentami przesadzony), ale jeśli mamy to kiedykolwiek zmienić, to musimy wystąpić przede wszystkim z własnym pozytywnym przekazem. Święto Niepodległości to dzień, w którym bardziej niż kiedykolwiek, jesteśmy upoważnieni by próbować natchnąć ludzi nadzieją, wskazać postawy które uważamy za wzorcowe. To było obecne m.in. w przemówieniach Tomka czy Mariana, z czego się cieszę.
Pisząc o wydźwięku politycznym nie sposób nie zauważyć kontekstu międzynarodowego Marszu Niepodległości. Miałem przyjemność rozmawiać w niedzielę z Francuzami i z Włochami, którzy przyjechali specjalnie na Marsz. To wydarzenie w ciągu dwóch lat wyrobiło sobie w Europie pewną renomę i przyciąga przedstawicieli tradycyjnej i narodowej prawicy. Są pod wrażeniem naszej liczebności i popularności bliskich nam wartości. To cieszy. Tak długo szukaliśmy czegoś, co Polska mogłaby wnieść do Unii Europejskiej. Wydaje się, że właśnie coś takiego znaleźliśmy: jest to nasz silny sprzeciw wobec politycznej poprawności, kosmopolityzmu i dominacji lewicowo-liberalnych elit. Bądźmy tu budującym przykładem dla innych narodów.
Stare i nowe zagrożenia Kończąc spisywanie uwag po Marszu Niepodległości, warto wspomnieć o kilu starych i nowych zagrożeniach. Tworząc trzy lata temu tę inicjatywę wszyscy wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale inwencja naszych przeciwników i fałszywych przyjaciół, potrafi zaskoczyć! Po pierwsze, więc, warto rozwiać powracającą drugi rok z rzędu plotkę, że wśród organizatorów jest zainteresowanie przekształceniem Marszu Niepodległości w nową partię polityczną. Po to około dwa lata temu zaproponowałem kolegom z MW, ONR i ZŻ NSZ zawiązanie stowarzyszenia „Marsz Niepodległości”, aby istniał neutralny i apartyjny podmiot, który odpowiada za organizację tego właśnie wydarzenia. Postęp organizacyjny i profesjonalizacja, jaką na wielu polach w tym roku odnieśliśmy, nie byłyby możliwe bez stworzenia tego stowarzyszenia. Byłoby z naszej strony zupełną niekonsekwencją tworzyć neutralne politycznie stowarzyszenie, po to by rok później przekształcać je w polityczną partię. Niestety fałszywi przyjaciele Marszu Niepodległości insynuują taki scenariusz, bredząc przy okazji coś o rosyjskich wpływach w naszym środowisku. Na taką postawę brak słów… Nieporozumienia wywołał też fakt, że liderzy Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego postanowili wezwać do zaangażowania obywatelskiego i tworzenia ruchu społecznego, inspirowanego mobilizacją Marszu Niepodległości. Chcą aby ruch ten miał charakter neoendecki. Mówiąc prościej: był ruchem narodowym. Część mediów, nie biorąc serio tego typu postulatów, natychmiast zaczęła interpretować takie wezwania jako zapowiedź tworzenia „polskiego Jobbiku”. Brak jednoznacznego przecięcia takich spekulacji w dalszych komentarzach ze strony części organizatorów Marszu już narobił dużo zamieszania i w mojej opinii może zaszkodzić inicjatywie Marszu Niepodległości, rzucając cień podejrzenia o chęć zinstrumentalizowania patriotycznej mobilizacji uczestników tego wydarzenia. W środowisku ludzi organizujących Marsz Niepodległości nie brakuje ludzi mających doświadczenie polityczne i mających polityczne ambicje. Jeśli kiedyś niektórzy z nich zechcą wejść do polityki, w takiej lub innej formule, to życzę im jak najlepiej! Nie jest to jednak perspektywa jakkolwiek związana z wypowiedziami podczas tegorocznego Marszu Niepodległości. Przygotowania do organizacji tegorocznego Marszu Niepodległości w ścisłym sztabie organizacyjnym, w którym uczestniczyłem, nie były przygotowaniami do uruchamiania jakiejkolwiek inicjatywy politycznej, jak zdają się być przekonani niektórzy komentatorzy. Jestem przekonany o głębokim sensie kontynuowania organizacji apartyjnego i szerokiego, narodowego Marszu Niepodległości. Jeśli wokół niego będzie krystalizować się sieć środowisk obywatelskich i patriotycznych, które prowadziły w tym i w zeszłym roku mobilizację do tak licznego stawienia się w stolicy, to dobrze. Jednak nic na siłę! Jeśli któreś ze środowisk współtworzących Marsz Niepodległości będzie chcieć realizować praktycznie swoje ambicje polityczne, to jestem pewien, że znajdzie na to formułę i pomysł nie zagrażający zaufaniu, jakim obdarzyli nas uczestnicy organizowanych przez nas obchodów Święta Niepodległości. Warto przy okazji sprostować jedną rzecz, która pojawia się w komentarzach publicystów i intelektualistów sympatyzujących z PiSem. Nie jest prawdą, że podczas tegorocznego Marszu nie było miejsca dla konserwatystów. Moje przemówienie po Marszu miało stricte konserwatywny charakter, obok mnie na scenie stał m.in. Arkadiusz Robaczewski, jeden z bardziej zasłużonych propagatorów Tradycji Katolickiej w Polsce. W Marszu szło wielu przedstawicieli środowisk konserwatywnych, sam spotkałem choćby kolegę zaangażowanego w Stowarzyszeniem Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi. Jeśli jakiś „umiarkowany konserwatysta” zechce operacyjnie zaangażować się w przygotowania kolejnego Marszu Niepodległości przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, to na pewno przez kolegów narodowców nie zostanie odtrącony. Podobnie rzecz ma się z Piłsudskim. Insynuacje, że organizatorzy celowo unikali przejścia obok pomnika Józefa Piłsudskiego, są niezgodne z prawdą! Trasa była wynikiem bieżących uzgodnień z policją. Marsz jest otwarty i na narodowców i na konserwatystów i na piłsudczyków i na ludzi nawiązujących do wielu innych politycznych tradycji. Przemówienia po Marszu miały głównie narodowy i dość bojowy charakter, ale to wynik nastrojów wśród osób najbardziej zaangażowanych w przygotowanie wydarzenia. Warto pamiętać, że Przemek Holocher w swoim przemówieniu wyraźnie pochwalił inkluzywny charakter Marszu. Być może warto by w przyszłym roku poszerzyć listę mówców podczas spotkania kończącego Marsz. Tylko gdzie są te zastępy „umiarkowanych konserwatystów”, którzy chcą przez pół roku pracować nad organizacją dobrego ulicznego wydarzenia? A wzywanie PiSu, by poszedł śladem Platformy, i organizował własny, kolejny ugrzeczniony marsz, jako że Marsz Niepodległości jest podobno zbyt wyrazisty lub podszyty zakamuflowanymi ambicjami politycznymi, to już pomysł pokazujący oderwanie części redaktorów od nastrojów ulicy.
Kończąc temat zagrożeń dla Marszu Niepodległości wspomnę jeszcze obawy związane z niebezpiecznym przechyłem w kierunku antyrządowej czy nawet antypaństwowej demagogii, jaki dało się zauważyć w przemówieniach po Marszu. Jestem ostatnim, który by bronił obecnego rządu i świetnie zdaję sobie sprawę jakie są nastroje wśród ludzi („Donald Matole, twój rząd obalą kibole!”). Myślę jednak, że naszą powinnością, jako organizatorów wielkiego patriotycznego wydarzenia w Święto Niepodległości, jest zachowanie odpowiedniego balansu pomiędzy krytyką patologii, a wskazywaniem tego co godne naśladowania, pamięci, szacunku i twórczego zaangażowania. Sprzeciw wobec tego co robi rząd musimy próbować przekuwać w konstruktywne postawy. To może wyglądać na wezwanie do beznadziejnej z pozoru pracy pozytywistycznej, ale innej drogi do wyboru nie mamy. „Niszczenie systemu” i „obalanie okrągłego stołu” to elektryzujące metafory, ale niewiele wnoszące do naszego myślenia o tym jak podnieść skuteczność naszych działań w lokalnych środowiskach w których funkcjonujemy i jak wzmocnić narodowego ducha. Tyle moich uwag. Zachęcam innych do spisania swoich refleksji. Tegoroczny Marsz Niepodległości był wydarzeniem elektryzującym, imponującym i wielowymiarowym. Wymaga spokojnego i starannego przemyślenia i debaty. Dziękuję wszystkim, których miałem okazję spotkać. Stworzyliśmy wspólnie coś wyjątkowego. Do zobaczenia za rok! I do zobaczenia w międzyczasie na innych wydarzeniach, które wielu z nas w swoich środowiskach organizuje. Krzysztof Bosak
Bp Pieronek: cała ta legenda o zamachu w Smoleńsku jest po prostu śmieszna Emerytowany biskup Tadeusz Pieronek znów szokuje. Tym razem w rozmowie z Radio ZET powiedział: – Cała ta legenda o zamachu w Smoleńsku, o morderstwie, jest po prostu śmieszna (…) No na miły Bóg, jeśli się jakieś drobne elementy podnosi do rangi morderstwa, to można się z tego tylko śmiać. Biskup Pieronek stwierdził, że – według jego rozeznania – nie ma żadnych elementów, które byłyby potwierdzeniem tezy o zamachu.”Była katastrofa i koniec. (…) Żeby to oceniać jako zamach, trzeba być o tym bardzo przekonanym, albo szukać zaczepki żeby przekonać ludzi o – niestety – chwiejnych umysłach”. Dodał również, że na miejscu katastrofy “były jakieś wybuchy niewypałów, które leżały tam od drugiej wojny światowej, ale to jest inna rzecz”. Zapytany przez Radio ZET jak może zakończyć się konflikt wokół Smoleńska biskup odpowiedział: “Nie widzę, żeby którakolwiek ze stron miała zamiar zejść z tej drogi, która jest poniżająca dla całego społeczeństwa. Ta droga jest wyniszczająca, w takiej atmosferze nie da się żyć”. Monika Olejnik przytoczyła również słowa Zbigniewa Brzezińskiego, który mówił, że na polskiej scenie politycznej są osoby, „które świadomie, albo podświadomie – bo są chore – dzielą społeczność i podważają wiarygodność państwa”. Zdaniem biskupa Pieronka “coś w tym jest”. “Wielu ludzi o zachwianej psychice rządziło światem i doprowadzało go do ogromnych katastrof. Widocznie coś jest z nami, że ulegamy sugestiom tych, którzy potrafią wykorzystać swoje nastawienie do człowieka i tak je zasugerować, że pociągają za sobą tłumy”. Nie warto komentować wypowiedzi emerytowanego biskupa w programie Pani Olejnik. Jedynie trzeba modlić się za naszych hierarchów, by nie byli zwodzeni przez środowiska mainstreamowych mediów do politycznych rozgrywek. Tak niestety zachowuje się biskup Pieronek, który powinien być pasterzem wszystkich a nie wybranych salonowców. I powinien zachowywać wielki umiar w wydawaniu takich sądów. Sm/Radio Zet
KOMENTARZ BIBUŁY: Nie wiedzieliśmy, że wśród hierarchów mamy najdoskonalszych specjalistów od katastrof lotnicznych, którzy autorytatywnie, niemal z wysokości samego Magisterium stwierdzają, że “była katastrofa i koniec”. Czy mówiąc “i koniec” oznacza, że nie należy już prowadzić śledztwa, że nie należy zbierać materiałów, że nie należy nawet mówić, a może i myśleć na sposób niezgodny z jedynie zatwierdzonym przez samego biskupa, wtórującego mediom? Znając wcześniejsze wypowiedzi obywatela Pieronka, (bo raczej nie wypowiadał się tutaj, jako biskup katolicki, choć otrzymując mikrofon i dostęp do mediów wielokrotnie nadużywał swojego urzędu), niemal zawsze w sprawach bieżącej polityki błądził. Wcześniej, równie wielokrotnie, jako biskup Pieronek wypowiadał heretyckie opinie, gorszące wiernych. Pora, więc na refleksję – głęboką refleksję nad samym sobą. Bo to nie jest śmieszne, gdy kpi się z ofiar katastrofy, szydzi z ludzi pragnących poznać prawdę. I absolutnie nie jest śmieszne, gdy korzystając ze swego urzędu prowadzi się wiernych na zatracenie dusz. Fronda
O faszyzmie i „antyfaszyzmie” Dziewięćdziesiąta rocznica Marszu na Rzym czterech kolumn faszystowskich squadristi, zakończonego bez jednego wystrzału kapitulacją i abdykacją demoliberalnego (nie) rządu, skłania do refleksji nad fenomenem faszyzmu. Z pewnością pojawi się wiele mądrych i niemądrych komentarzy na ten temat, warto wszelako naprzód zwrócić uwagę na niemniej interesujący, a co ważniejsze – wciąż wszechobecny, (choć po faszyzmie od prawie siedemdziesięciu lat nie ma już śladu) fenomen prawdziwej „religii publicznej” naszych czasów, jaką jest „antyfaszyzm”. Swą zawrotną karierę „antyfaszyzm” zawdzięcza w pierwszym rzędzie potędze aparatu państwowego i propagandowego Związku Sowieckiego oraz jego przedłużenia w postaci „narodowych” sekcji Kominternu. O sile oddziaływania decydowała przy tym niezwykła elastyczność w posługiwaniu się tym hasłem, które w zależności od bieżących potrzeb i interesów państwa sowieckiego mogło błyskawicznie zmieniać treść i rozszerzać bądź zawężać zakres swoich desygnacji. Trzeba jednak zaznaczyć, że na samym początku bolszewicy sami byli nieco zdezorientowani co do natury nowego i nieoczekiwanego (nie tylko dla nich) zjawiska, jakim był faszyzm, i wcale nie od razu zajęli wobec niego jednoznacznie negatywne stanowisko. Na każdym wszakże etapie dokonywane przez komunistów interpretacje faszyzmu były splotem kilku czynników: kurczowego trzymania się litery „talmudu” marksistowsko‑leninowskiego, nakazującego postrzegać wszystko przez pryzmat układu sił klasowych i „bazy” ekonomicznej; irytacji spowodowanej stanięciem przez faszystów w poprzek drogi ogólnoeuropejskiej rewolucji bolszewickiej; wreszcie pragnienia ukrycia i zatarcia wszelkich podobieństw strukturalnych i ideologicznych rewolucyjno‑masowego ruchu faszystowskiego do bolszewickiego.
Ewolucja stanowiska Referent na IV Kongresie Kominternu, obradującego tuż po Marszu na Rzym w dniach 5 XI – 5 XII 1922 roku, Grigorij Zinowiew (właśc. Hirsz Apfelbaum) określił faszyzm mianem zjawiska reakcyjnego i kontrrewolucyjnego, wyrażając jednakowoż pogląd, iż w ostatecznym rachunku wyjdzie ono na dobre klasie robotniczej, jako że obalając (co przewidywał) zarówno monarchię, jak i demokrację burżuazyjną, stworzy sytuację rewolucyjną. Polemizował z nim Karol Radek (właśc. Sobelsohn), zdaniem którego zwycięstwo faszystów było największą porażką proletariatu od czasu rewolucji październikowej, sam zaś ruch faszystowski określił jako drobnomieszczański socjalizm małego człowieka. Oficjalne stanowisko Kominternu wyrażał referat Klary Zetkin na konferencji Komitetu Wykonawczego z 12–13 czerwca 1923 roku, gdzie faszyzm oceniono jako szczególnie niebezpiecznego i groźnego wroga proletariatu, przyznając wszelako, iż nosicielem faszyzmu nie jest nieliczna kasta, lecz szerokie warstwy społeczeństwa, wielkie masy, obejmujące również część samego proletariatu, oraz że zawiera on elementy rewolucyjne, tyle tylko, iż zostały one zwyciężone i spętane przez elementy reakcyjne.
W przeciwieństwie do powyższej rezolucji, podkreślającej, że faszyzm, choć stał się niebezpieczną siłą kontrrewolucyjną w służbie burżuazji, to jednak do pewnego stopnia wykorzystywał żądania i programy proletariatu, późniejsza o rok rezolucja V Kongresu Międzynarodówki Komunistycznej stwierdzała już pryncypialnie, iż faszyzm jest narzędziem w ręku burżuazji dla zwalczania proletariatu, a VII Plenum Komitetu Wykonawczego z 1926 roku sformułowało również pojęcie socjalfaszyzmu, uznając, że w dobie zaostrzania się walki klas każde państwo burżuazyjne musi przybrać formę faszystowską. Przedsmak najbardziej „dojrzałej” retoryki interpretacyjnej epoki stalinowskiej dał – już w samym tytule: Faszyzm jako dyktatura rozpadającego się kapitalizmu (1934) – brytyjski bolszewik Rajani Palme Dutt, piętnujący szukanie wyjaśnienia zjawiska faszyzmu w jakichkolwiek innych kategoriach poza obnażeniem jego podstawy klasowej, i odkrywający, iż był on od samego początku karmiony, żywiony, utrzymywany i subsydiowany przez wielką burżuazję, wielkich właścicieli ziemskich, finansistów i przemysłowców. Przypieczętował tę interpretację – ustalając jednocześnie „kanoniczną” w komunizmie definicję faszyzmu – słynny referat Georgija Dymitrowa na VII Kongresie Kominternu (25 VII – 20 VIII 1935), gdzie faszyzm został określony, jako jawna terrorystyczna dyktatura najbardziej reakcyjnych, najbardziej szowinistycznych i najbardziej imperialistycznych elementów kapitału finansowego. W spectrum zaś samych faszyzmów, najbardziej reakcyjną ich odmianą mianowany został niemiecki narodowy socjalizm, zidentyfikowany, jako średniowieczne barbarzyństwo i szturmowa kolumna międzynarodowej kontrrewolucji. Przy okazji, wymienioną z nazwisk triadę najbardziej wściekłych faszystów stanowili: Mussolini, Hitler i… Piłsudski.
Wczorajsi antyfaszyści – faszystami jutra W okresie zmiany taktyki walki komunizmu z cywilizacją chrześcijańską na budowę „Frontu Ludowego” oraz współtworzenia w latach 1941–1945 tzw. koalicji antyfaszystowskiej, a następnie od czasu tzw. destalinizacji, oficjalna wykładnia faszyzmu i jej terminologia podlegały znamiennym fluktuacjom. Nowa, „jednolitofrontowa” strategia miała ułatwić eksport rewolucji i podbój Europy, przeto ilość faszystów musiała radykalnie się zmniejszyć, skoro do grona antyfaszystów awansowano i zaproszono nie tylko socjaldemokratów, ale również mieszczańskich demokratów i humanistów, a nawet postępowych katolików. Brzemiennym w skutki następstwem takiego zawężenia było jednak trwałe skojarzenie faszyzmu (ochoczo podjęte przez demoliberałów) z tradycyjną, kontrrewolucyjną prawicą. Ze szczególnym powodzeniem ów propagandowy eksperyment wypróbowano na największym poligonie antyfaszyzmu, jakim w latach trzydziestych XX wieku stała się Hiszpania, skutkiem, czego mit faszysty Franco został przyjęty w nie mniejszym stopniu przez liberalne demokracje Zachodu, niż przez komunistyczną i niekomunistyczną lewicę. Nowa formuła „antyfaszyzmu” uległa jeszcze rozszerzeniu po agresji Hitlera na ZSSR, kiedy zachodnie demokracje zostały zaszczycone uznaniem ich za pełnoprawnych „antyfaszystów”. Po zwycięstwie nad III Rzeszą i nastaniu „zimnej wojny” wahadło „antyfaszyzmu” wychyliło się ponownie w przeciwną stronę, by osiągnąć stan porównywalny z jego najwcześniejszym zakresem. „Faszystami” stali się automatycznie żołnierze formacji niepodległościowych w krajach podbijanych przez Armię Czerwoną oraz funkcjonariusze wszystkich szczebli suwerennych przed wojną państw (w PRL skazywani na podstawie dekretu o faszyzacji kraju), a nadto między innymi: niedawni alianci (Truman, Churchill, de Gaulle), papież Pius XII, chadeccy promotorzy zjednoczenia Europy (De Gasperi, Schuman, Adenauer), katoliccy poeci: Paul Claudel i T. S. Eliot, a w momentach drobnych nieporozumień nawet prosowieccy egzystencjaliści (jak Sartre czy Merleau‑Ponty). Również socjalfaszyzm powrócił w nieco zmienionej formule, obejmującej teraz wykazujących przejawy niesubordynacji lokalnych kacyków komunistycznych (faszystowska klika Tito). Odkąd jednak – czyli od tzw. destalinizacji i chruszczowowskiej „odwilży” – propagandowe natężenie antyfaszyzmu zaczęło słabnąć, okazało się, że zupełnie nowy wigor „antyfaszyzm” odzyskał w środowiskach lewicy niekomunistycznej oraz demoliberalnych.
Antyfaszyzm demoliberałów Podstawową cechą owego „antyfaszyzmu” nowego typu jest przesunięcie w interpretacji akcentu z ekonomicznej „bazy” na ideologiczną „nadbudowę”, wszelako obficie korzystając z takich „ustaleń” poczynionych przez „klasyków”, jak reakcyjny czy skrajnie prawicowy charakter faszyzmu. To właśnie owa rozmyta w ogólnym sosie postępowości interpretacja faszyzmu (utożsamionego nadto z niemieckim narodowym socjalizmem jako jego kwintesencją, oraz zdefiniowanego przez skrajny nacjonalizm, rasizm i antysemityzm) jako skrajnej prawicy, stała się standardem wbijanym codziennie do milionów głów przez massmedia, system publicznej edukacji i inne ośrodki indoktrynacyjne. Dlatego jeśli nawet komunizm (chętniej zresztą eufemistycznie zawężany do stalinizmu) bywa czasami, i to nader ostrożnie, porównywany do faszyzmu i/lub nazizmu, to i tak okazuje się być mniejszym złem, nie tylko dlatego, że usprawiedliwia go po części „szlachetność idei”, ale również dlatego, że komunizm, przynajmniej ze swojej istoty, nie jest nacjonalistyczny. Jacek Bartyzel
Warzecha: Nieprofesjonalizm policji czy polityczne zlecenie? Media i internauci stawiają coraz więcej pytań o zdumiewające zachowanie policji w czasie Marsz Niepodległości 11 listopada. Policjanci nie reagowali adekwatnie do sytuacji, nie próbowali oddzielić grupki agresywnych "zadymiarzy" od reszty marszu, odrzucali w tłum palące się race i strzelali w powietrze, mimo braku bezpośredniego zagrożenia. O próbę analizy tych zachowań portal Stefczyk.info poprosił Łukasza Warzechę, publicystę "Faktu" i "Uważam Rze". Stefczyk.info: - Dzisiaj w komentarzu zadał Pan kluczowe pytanie: czy to świadczy, że policja jest dramatycznie nieprofesjonalna czy po prostu wykonywała polityczne zlecenie? Czy pokusiłby się pan o próbę odpowiedzi na to pytanie? - Gdybym znał odpowiedź na to pytanie, to bym go nie stawiał w komentarzu. Nie wiem jak naprawdę było i nie chciałbym tutaj stawiać jakichś nie popartych dowodami oskarżeń. Mogę jedynie powiedzieć, że gdyby to miała być kwestia braku profesjonalizmu, to ten brak profesjonalizmu jest naprawdę porażający, a w dodatku bardzo groźny. Kolejne osoby bowiem potwierdzają - a ja sam byłem w takim miejscu, że to widziałem - że za sprawą działań policji byliśmy o krok od tragedii. Spotkałem się nawet z takimi relacjami, że w zasadzie tłum już zaczynał się zadeptywać, były już takie miejsca, gdzie ludzie byli bardzo ściśnięci. Oznacza to właśnie, że albo polska policja jest dramatycznie niewyszkolona i kompletnie niekompetentna w przypadku tego typu zgromadzeń, albo jak to napisałem, że to było polityczne zalecenie - nie wiem która ewentualność jest gorsza, prawdę mówiąc.
Stefczyk.info: - No właśnie, uczestnicy tego marszu słyszeli, jak policja przygotowywała się już do ataku - kazała np. wyjść ze zgromadzenia posłom i dziennikarzom. Ktoś taki rozkaz o ataku musiał wydać...
- Ktoś musiał oczywiście taki rozkaz wydać, jestem sam ciekaw, na jakim szczeblu to się odbyło - czy to było na szczeblu dowódcy akcji, który pewnie tam miał stopień komisarza, czy to było na wyższym szczeblu, gdzieś w Komendzie Stołecznej, ewentualnie w Komendzie Głównej, czyli raczej na szczeblu inspektorów - nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że sprawa była na tyle poważna, że tego typu decyzje - czy uderzać na takie zgromadzenie - muszą zapadać wyżej, tzn. nie zapadają tylko na szczeblu dowodzenia akcją. Ja się oczywiście spotkałem z takimi opiniami, że oczywiście dowodzący akcją podejmują decyzje na podstawie informacji z różnych miejsc wydarzenia - być może tak by było, gdyby to były działania całkowicie apolityczne, gdyby policja wypełniała w stu procentach swoją rolę i gdyby nie kierowała się żadnymi politycznymi wytycznymi. Ale z kolei gdyby tak było i gdyby rzeczywiście ta decyzja miała być podejmowana na podstawie analizy sytuacji, to na pewno ona by nie była taka, jaką podjęła policja 11 listopada. Czyli z całą pewnością nie byłoby zamiaru rozbicia całego zgromadzenia. A to był tak dramatycznie wyraźny błąd w sztuce, że prawdę mówiąc, ja bym oczekiwał po czymś takim, jakichś dymisji w strukturach policji. Jeżeli policja utrzymuje, że wszystko było w porządku i to jest jej normalna metoda działania, to naprawdę się bójmy, bo przy najbliższej okazji jakiegoś większego zgromadzenia może już dojść do nieszczęścia.
Stefczyk.info: - Jednak do ataku nie doszło. Czy faktycznie sytuację uratowali posłowie PiS, których postawa zniechęciła policję od szturmu? - Mogło być również tak, że policja, czy ktoś na szczeblu dowodzenia policji przestraszył się możliwych konsekwencji. Bo gdyby policja rzeczywiście zaatakowała i gdyby ludzie zaczęli się w panice zadeptywać na Marszałkowskiej, no to nie dałoby się ukryć faktu, że wina leży po stronie policji, a nie po stronie tych spokojnych ludzi, którzy tam stali. Być może więc, ktoś się przestraszył konsekwencji, może było tak, że ktoś nie chciał wziąć odpowiedzialności na siebie, bo wiedział, że w razie czego zostanie kozłem ofiarnym, a posłowie PiS, którzy zablokowali ten szturm to tylko dali pewien pretekst. Ale jak mówię - nie wiem jak było, to są wszystko moje spekulacje. Wiem na pewno tyle, że policja zadziałała absolutnie nieprofesjonalnie - w tej sprawie, ale nie tylko, bo nie zapominajmy o słynnej już sprawie wywiadowców po cywilnemu, którzy w ogóle nie wypełniali tej roli, do której podobno byli przeznaczeni, każe też tutaj postawić bardzo poważne pytania. Not. Zrk
Rząd Tuska strzela do dzieci Użycie broni gładkolufowej, gazów łzawiących przeciw legalnym manifestacjom w historii III RP nie jest zupełnym precedensem, ale zarówno forma, jak i skala działań pokazują, że 11 listopada 2012 r. weszliśmy w nowy etap relacji władza–obywatele. Przypomnijmy: do interwencji oddziałów szturmowych policji doszło na skutek klasycznej prowokacji tajniaków udających pseudokibiców. Tym razem pociski wymierzone w demonstrantów po raz pierwszy trafiły również w dzieci. W spokojnie czekający tłum leciały petardy i gaz, a rodzice z dziećmi, młodzież i starsi zostali zmuszeni do klęczenia lub siedzenia na asfalcie. Naprzeciw nich stały uzbrojone i opancerzone oddziały „żółwi”. Takie właśnie obrazki towarzyszyły legalnej manifestacji.
Medialne kłamstwa W propagandowej operacji, w której uczestniczą tzw. zaprzyjaźnione media, wtłaczany jest komunikat o burdach wywołanych przez pseudokibiców. Czy zadziała? Raczej nie. Siła internetu neutralizuje kłamstwa, a filmy i zdjęcia z obrazami policjantów udających kibiców od niedzieli wieczorem stanowią bodaj najczęściej polecane i przesyłane materiały w sieci. By usprawiedliwić brutalny atak policji z użyciem broni palnej w tzw. mediach mętnego nurtu, patriotyczna manifestacja przedstawiana jest jako marsz wyłącznie narodowców czy nacjonalistów. Jednak wobec dziesiątków tysięcy uczestników z całej Polski, którzy na własne oczy widzieli, kto szedł w marszu, utrwalanie takiego obrazu to raczej daremny wysiłek. I choć organizatorami od czterech lat są środowiska narodowców, w tym roku jako niezależny organizator dołączyły kluby „Gazety Polskiej”. Oczywiście ten żywioł opisany jako spadkobiercy endecji czy ONR u jest widoczny, głośny i wyrazisty. Przyjechali nie tylko świętować. Olbrzymie rzesze kibiców – młodych ludzi – przywiodło tu poczucie beznadziei, brak perspektyw, świadomość, że stają wobec alternatywy: polska bieda i trwałe pozostanie na marginesie albo wyjazd do pracy na Zachód, czyli... pozostanie na marginesie. Mimo że mają po dwadzieścia parę lat, dobrze wiedzą, że transformacja po 1989 r. to wielki przekręt, którego beneficjentami są postpeerelowskie elity i zagraniczne korporacje. W tym, co mówią, nie ma miejsca na jakieś niuansowanie. Okrągły Stół to zdrada, ci, którzy paktowali z komuną, to frajerzy – współodpowiedzialni za grabież majątku narodowego. Wiedzą, że biedę dodatkowo pogłębiają olbrzymie długi rządu Tuska. Gdy w kilkanaście tysięcy gardeł mogą krzyczeć: „Biało-czerwone to barwy niezwyciężone”, a potem „Duma! Duma! Narodowa duma!!!”, kiedy idą całą szerokością głównej ulicy Warszawy, wtedy chłopaki z blokowisk Lublina, Łodzi, Zgierza i Sosnowca, kibice klubów z Łochowa i Kwidzyna nareszcie czują się podmiotowo. Jednak zainteresowanie okazywane tym młodym ludziom przez poszczególnych posłów robi wrażenie tylko doraźnych sojuszy, bo te tłumy, choć stanowią znaczący potencjał, nie mają swojej reprezentacji politycznej. Liderzy, którzy od czterech lat stają na czele Marszu Niepodległości, doskonale zdają sobie z tego sprawę, widzą ten potencjał i pewnie wcześniej czy później sukces frekwencyjny będą chcieli przekuć na konkret polityczny.
Konfederacja patriotów Największym sukcesem Marszu Niepodległości jest jednak to, że dołączają do niego dziesiątki tysięcy Polaków niedziałających w organizacjach – ludzi, którzy od kilku lat uznali tę formę świętowania za własną. Na przekór nagonce „Gazety Wyborczej” i, mówiąc Wajdą, zaprzyjaźnionych mediów chcą spontanicznie manifestować wspólnotę i patriotyzm. Dlatego w tym roku współorganizatorem marszu zostały kluby „Gazety Polskiej”. Mimo wyraźnego dystansu do narodowców i decyzji o zakończeniu marszu przed pomnikiem Piłsudskiego, a nie na Agrykoli. Klubowicze nie tylko każdego 10. dnia miesiąca uczestniczą w uroczystościach upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej, nie tylko z Solidarnymi 2010 zainicjowali marsze w obronie wolnych mediów i TV Trwam, ale też ze stowarzyszeniem Ewy Stankiewicz w marcu tego roku zorganizowali bezprecedensowy wielotysięczny wyjazd na Węgry. W dowód wdzięczności w niedzielę węgierska delegacja szła ramię w ramię właśnie z klubami „GP” i Solidarnymi. W powodzi biało-czerwonych barw widzieliśmy oczywiście transparenty Solidarnych 2010. Największe z Wrocławia i Białegostoku. Widziałem też wiele innych stowarzyszeń i organizacji, NSZZ „Solidarność”, grupy rekonstrukcyjne, Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy, Krucjatę Różańcową, członków Solidarności Walczącej. Spotkałem działaczy pierwszej Solidarności, seminarzystów, siostry zakonne, kapucynów, profesora muzykologii, licealistów z najlepszych warszawskich szkół, artystów profesjonalnej sceny folkowej, profesora romanistyki, studentów, dyrektora archiwum...
Manewry To, co dla organizatorów i uczestników manifestacji jest sukcesem, musi być koszmarem dla aparatu władzy. Odgrodzeni szpalerami służb mundurowych i cywilnych, wyposażeni w armatki wodne, zmobilizowali oddziały najróżniejszych formacji z całego kraju. Pokaz siły na długo przed wymarszem z ronda Dmowskiego, późniejsze prowokowanie zadym, gaz łzawiący – to zupełnie inny typ reakcji wobec demonstrantów niż ten sprzed sześciu tygodni, gdy setki tysięcy szły w marszu „Obudź się, Polsko”. Strzały do manifestantów, również do rodzin z małymi dziećmi, to nie tylko przejaw brutalności, to objaw lęku. Aparat władzy sam przestraszony za wszelką cenę próbuje przestraszyć właśnie tych zwykłych uczestników i oddzielić ich od kibiców. Ci z brutalnością oddziałów prewencji już się spotykali. Dla innych demonstrantów to zupełny szok. Starsi mówią, że to powtórka ze stanu wojennego. Władza wysyła więc wyraźny sygnał: nie idźcie z narodowcami – to niebezpieczne. Ta reakcja dowodzi, że mniejszym zagrożeniem dla grupy trzymającej władzę są większe liczebnie manifestacje zwolenników TV Trwam, czytelników „Gazety Polskiej”, członków NSZZ „Solidarność”, czyli twardego elektoratu PiS u, niż nowa jakość, którą tworzy zlanie się tych wszystkich nurtów z żywiołem młodych kibiców i narodowców. Antysystemowy ruch, do tej pory postrzegany jako pokolenie pamiętające Solidarność (czyli po czterdziestce i starsi – moher), dostaje potężny zastrzyk świeżej krwi. To do tych młodych w 2007 r. wołano, by zabrali babci dowód, potem to właśnie ich Palikot próbował nabrać na legalną trawkę. Dziś krzyczą: „Bóg, honor, ojczyzna!”, „Cześć i chwała bohaterom!”. Na razie upominają się o pamięć Fieldorfa i Pileckiego. Co się stanie, gdy zaczną upominać się o gen. Błasika, gen. Buka, Kwiatkowskiego, a potem kpt. Protasiuka, Grzywnę? Dla układu władzy III RP to może oznaczać początek końca.
Scenariusz węgierski Żeby zablokować tworzenie się masy krytycznej kibiców narodowców z naturalnym elektoratem PiS u, w niedzielę uruchomiono manewry. Wobec kryzysu i możliwego buntu tylko siłą da się ocalić władców III RP. To zwiastun nadchodzącej nowej ery w relacjach władza–obywatel. Już bez maski. Z jednej strony ograniczenia prawa do zgromadzeń, które wprowadzono pod pretekstem zapobiegania burdom, z drugiej przemoc. W Budapeszcie w 2006 r. postkomuniści podczas 50. rocznicy powstania węgierskiego zachowali się tak samo. To był ostatni etap rządów postkomunistów. Proces ten został też uruchomiony w Polsce. Jego finał zależy od tego, czy te setki tysięcy z marszu „Obudź się, Polsko” i młody żywioł obecny w niedzielę pozostaną jednością i mimo wszystkich różnic nie pozwoli się pokawałkować. Jan Pospieszalski
TAKTYKA „NA ORMO” Szef MSW Jacek Cichocki, odpowiadając dziś na zarzuty wobec policji o prowokacyjne działania i brutalne interwencje podczas Marszu Niepodległości, stwierdził, że funkcjonariusze działali „z planem, pomysłem, ze strategią”. Pytany o zadania wykonywane przez policjantów w kominiarkach Cichocki odpowiedział:
„Taka była taktyka policji. Zresztą to nie było pierwszy raz. To nie była taktyka pierwszy raz wykorzystana w ten sposób. Ona się sprawdziła w czasie Euro, a głównym celem było to, żeby wyłapać tych chuliganów, którzy atakują policję, a także stwarzają zagrożenie dla zwykłych uczestników marszu i proszę pamiętać, że w takiej sytuacji nie można wprowadzać ludzi w tłum, który stoi na ulicy, zwartych pododdziałów policji, bo by oni sami wtedy stanowili zagrożenie. (…) Policja zachowywała się właściwie, działała według procedur.” Szef reżimowego aparatu bezpieczeństwa podzielił się z nami niezwykle ważną informacją, mówiąc o „taktyce” i „procedurach” stosowanych przez policję. Jako człowiek dość młody, Jacek Cichocki może nie wiedzieć, że takie działania podejmowane przez funkcjonariuszy „bijącego serca partii”, mają w Polsce długą i niechlubną tradycję. To zaś, czego dokonywali w niedzielę jego „ludzie w kominiarkach” świadczy, że są to tradycje nadal żywe i praktykowane przez służby III RP. Jackowi Cichockiemu i jego partyjnym kamratom trzeba przypomnieć - skąd wywodzi się dzisiejsza „taktyka” i według jakich „procedur” działają funkcjonariusze Policji Obywatelskiej. Dowiedzą się o tym z akt o sygnaturze S. 2/08/Zk warszawskiego oddziału śledczego IPN. Dotyczą one śledztwa prowadzonego przez IPN w sprawie „przekroczenia uprawnień służbowych przez osoby pełniące kierownicze funkcje w warszawskich strukturach Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej polegającego na utworzeniu i kierowaniu w okresie od 1982 do 1989 r. zorganizowanym związkiem, w skład którego wchodzili członkowie tej organizacji mającym na celu popełnianie przestępstw na szkodę uczestników manifestacji patriotycznych” W toku tego postępowania ustalono, że w ramach ORMO zorganizowano specjalną grupę składającą się z młodych, sprawnych fizycznie osób. Członkowie grupy wyposażeni byli w tzw. środki przymusu bezpośredniego w postaci pałek, granatów i miotaczy gazowych oraz kajdanek. W opisie śledztwa można przeczytać:
„Tak wyposażeni udawali się w rejony, gdzie odbywały się manifestacje patriotyczne z okazji rocznicy 3 Maja, 31 Sierpnia, 11 Listopada itp. Najczęściej było to Stare Miasto i okolice kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, gdzie msze za Ojczyznę gromadziły tysiące ludzi. Tam młodzi ORMO-wcy ubrani po cywilnemu przenikali w tłum i obserwowali uczestników zgromadzeń. Ich zadaniem było zwracanie uwagi na liderów demonstracji, osoby niosące transparenty, wznoszące okrzyki, rozrzucające ulotki oraz na fotoreporterów. Po zlokalizowaniu takich osób członkowie specjalnej grupy ORMO dokonywali ich zatrzymania i doprowadzenia do umundurowanych funkcjonariuszy Milicji. Niejednokrotnie dochodziło przy tym do brutalnego użycia przemocy wobec uczestników manifestacji poprzez szarpanie, bicie i kopanie po całym ciele. W śledztwie odnotowano przypadki pobicia przez członków ORMO fotoreportera i przypadkowej kobiety. Inną formą działania opisanej grupy było prowokowanie oddziałów Milicji do interwencji wobec demonstrantów. Polegało to na wznoszeniu w tłumie okrzyków antyreżimowych, podżeganiu do aktów wandalizmu oraz wzniecania zamieszek. Ustalenia śledztwa wskazują na to, że wyżej przedstawione operacje wykonywane były co najmniej za wiedzą i akceptacją sił porządkowych, albowiem członkowie ORMO biorący w nich udział otrzymywali znaczki rozpoznawcze i hasła umożliwiające im swobodne przechodzenie przez kordony Milicji.” Jeśli ludzie obecnego reżimu żyją w błogim przeświadczeniu, że ich postępki i łgarstwa zostaną kiedyś zapomniane, a oni sami, po długim i dostatnim życiu unikną jakiekolwiek odpowiedzialności – trzeba powiedzieć, że taka wiara w głupotę Polaków i w popełnienie po raz drugi zbrodni „okrągłego stołu” – jest bezpodstawna. Procedury - „na ORMO”, „na Kiszczaka” czy „na Urbana”, zostały już wymyślone, a dzisiejsi sukcesorzy, mogą je tylko powielać. Zwykle z kiepskim skutkiem, bo każde naśladownictwo jest gorsze od pierwowzoru i nawet najsprawniejszy bastard nie dorówna oryginałowi. Nie wymagam zbyt wiele od przedstawicieli tego reżimu – pomny, że arogancja nigdy nie zastępuje inteligencji. Być może potrafią sobie jednak wyobrazić, że za kilka lub kilkanaście lat śledztwa w takich sprawach nie będą przedawniane.
Aleksander Ścios
Pomyłka Rosjan Prokuratura wojskowa przeprowadziła dwie ostatnie z zaplanowanych w tym roku ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej. Śledczy podejrzewają, że doszło do zamiany ciał i spoczywają one w niewłaściwych grobach. Do ekshumacji doszło we wczesnych godzinach rannych w Świątyni Opatrzności Bożej i na cmentarzu w Pyrach.
- Prokuratorzy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie przy udziale Żandarmerii Wojskowej i biegłego medyka sądowego dokonali czynności procesowej wyjęcia z grobu zwłok jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej - powiedział dziennikarzom zebranym przed Świątynią Opatrzności prokurator wojskowy kapitan Andrzej Wicherski.
- W czynności brali też udział członkowie rodziny zmarłego oraz przedstawiciel powiatowego inspektora sanitarnego. W tym samym czasie w innym miejscu przeprowadzono ekshumacje innej ofiary - zaznaczył. Prokuratura na prośbę rodzin nie podaje, o jakie osoby chodzi. Według informacji "Naszego Dziennika", w Świątyni Opatrzności Bożej ekshumowano kapelana Warszawskiej Rodziny Katyńskiej ks. Zdzisława Króla oraz byłego rektora UKSW ks. prof. Ryszarda Rumianka, spoczywającego na cmentarzu w Pyrach. Ciała zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, gdzie nastąpiło otwarcie trumien i badanie zwłok przy pomocy tomografu komputerowego. Przy otwarciu byli obecni przedstawiciele rodzin zmarłych i ich pełnomocnicy. Wieczorem oba ciała zabrano do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Zostaną tam przeprowadzone badania sekcyjne i pobrany materiał genetyczny do identyfikacji. Wyniki badań będą znane w ciągu tygodnia. Prokuratura podjęła decyzję o ekshumacji z powodu podejrzeń o zamianie zwłok. Prokurator kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej tłumaczy, że stało się to po gruntownej analizie dokumentacji sądowo-medycznej otrzymanej z Rosji oraz po dokonaniu porównania z innymi dowodami. Śledczy zaznacza, że wina leży po stronie Rosjan.
- Istnieją podstawy do przeprowadzenia tych czynności, bo mamy wątpliwości, czy ciała tych osób znajdują się we właściwych grobach. Najprawdopodobniej, pomimo prawidłowej identyfikacji przeprowadzonej przez rodzinę, ciała zostały błędnie oznaczone przez stronę rosyjską w toku ich czynności w moskiewskim instytucie medycyny sądowej - wyjaśnia Maksjan. Wcześniej śledczy dokonali już czterech innych ekshumacji, również z powodu podejrzeń o zamianę zwłok, które po przeprowadzeniu badań genetycznych zostały potwierdzone. We wrześniu w Warszawie i Gdańsku ekshumowano ciała legendarnej działaczki NSZZ "Solidarność" Anny Walentynowicz oraz wiceprzewodniczącej Fundacji Golgota Wschodu Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. W tym przypadku prokuratura obarczyła winą rodziny, które jej zdaniem dokonały błędnej identyfikacji. Obie rodziny zdecydowanie się z tym nie zgadzają. Natomiast w drugiej połowie października doszło do ekshumacji ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego oraz innej ofiary. W tym przypadku błędnej identyfikacji miał dokonać ówczesny wiceszef MSZ Jacek Najder.
Zenon Baranowski
Arcybolesna prawda - ślady nie do ukrycia Sensacyjny artykuł Cezarego Gmyza „Trotyl we wraku typolewa” w Rzeczpospolitej, po którym nastąpiło zdecydowane i pokrętne dementi prokuratury, wyzwolił nowe siły w „orkiestrze”, mającej za zadanie podtrzymać główną tezę tzw. „śledztwa smoleńskiego” o nieszczęśliwym wypadku samolotu w trudnych warunkach pogodowych. Wszak jak powiedział prezydent Bronisław Komorowski, „sprawa jest w sposób arcybolesny prosta”. Jak wiadomo, komisja Jerzego Millera, komisja MAK generał Anodiny oraz polska prokuratura odrzuciły jako jedną z przyczyn katastrofy tupolewa możliwość ataku terrorystycznego z użyciem środków wybuchowych. Po co zatem, na prawie miesiąc, pojechała do Smoleńska ekipa polskich śledczych i ekspertów wyposażona w najnowocześniejszą specjalistyczną aparaturę do badania „wysokoenergetycznych substancji”, czytaj w domyśle materiałów wybuchowych? Czyżby nie ufała rosyjskim ustaleniom, miała je kwestionować? Skoro nie było eksplozji, po co miały być badane ewentualne ślady materiałów wybuchowych. Mając w pamięci całość prowadzonego śledztwa w sprawie katastrofy rządowego samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele (od jego początku, kiedy Donald Tusk oddał je Rosjanom, do konferencji prokuratora płk Ireneusza Szeląga) nie sposób uwierzyć, że we wraku tupolewa poszukiwano dowodów na terrorystyczny zamach, na eksplozję, w wyniku której samolot rozpadł się na tysiące kawałków. Najprawdopodobniej (pozostańmy w fazie spekulacji, do której jesteśmy stale zmuszani) chciano zbadać wrak, czy nadaje się już do transportu do Polski, czy po umyciu go przez Rosjan jest już na tyle czysty, by można go poddawać dalszym ekspertyzom bez ryzyka wykrycia niebezpiecznych śladów po materiałach wybuchowych. Niestety, ekspedycji śledczych nie udało się utrzymać w tajemnicy, więcej, ktoś z ekspertów, a może i prokuratorów, widać niedostatecznie przebadany po kątem lojalności dla „orkiestry” i „śledztwa”, przekazał informację o sygnalizowanych przez specjalistyczne urządzenia trwałych śladach po trotylu i nitroglicerynie. Ta informacja trafiła do redaktora Cezarego Gmyza, który dodatkowo potwierdził ją w trzech innych źródłach, nim zdecydował się na publikację swojego artykułu. Co charakterystyczne, próbki na których wykryto „wysokoenergetyczne” ślady, zostały, jak poinformowała prokuratura, „zabezpieczone” w Rosji do dalszych badań. Dopiero one mają dać ostateczny wynik potwierdzający lub zaprzeczający tezie o wybuchu, tezie, którą przecież oficjalnie uznano za wykluczoną. Gdzie znajdują się próbki, jak je zabezpieczono, kto je będzie badał, a kto pilnował, aby ich nie podmieniono na inne, oczywiście nie wiemy, ze względu na „dobro” tajemnicy śledztwa. Z tego też powodu Moskwa nie zgodziła się aby drugi komplet próbek trafił do Polski. Kiedy my zastanawiamy się nad sensem, a raczej bezsensem prowadzonego „śledztwa smoleńskiego”, które urąga wszelkich zasadom logiki, prawa i przyzwoitości, inni, a już szczególnie „orkiestra”, dbają o to, aby skompromitować tych, którzy nie potrafią pogodzić się z „arcybolesną prawdą”, którzy ciągle wątpią w oficjalną wersję i śmią stawiać pytania. Do nich to ostatnio w TVN, który trzeba przyznać dobrze, bo zgodnie z pierwotną wolą twórców tego medium, sprawdza się w tych trudnych dniach, przemówił z Waszyngtonu Zbigniew Brzeziński. On także wyznaje „arcybolesną prawdę”, a wątpiących określa mianem burzycieli demokracji. W TVN wypowiadał się też niezastąpiony Andrzej Wajda, który jako pierwszy, jeszcze przed Smoleńskiem, dostrzegł toczącą się w Polsce wojnę. Do boju ruszyli także tzw. eksperci i publicyści, ci sami, którzy od samego początku realizowali wyznaczoną im rolę szukania przyczyn katastrofy na rodzimym gruncie. Nawet tak oczywisty wniosek jak powołanie międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy jest negowany i wyśmiewany. Ma być tak, jak dyrygent orkiestry zarządził, a jest to ten sam kapelmistrz (i jego orkiestra), co ustalał warunki gry w „suwerennym” PRL-u. Jak ktoś słusznie zauważył, „kłamstwo katyńskie” było aktem założycielskim PRL-u. Dziś „kłamstwo smoleńskie” kończy demokratyczne eksperymenty tzw. III RP i będzie symbolizować powrót do niesuwerennego PRL-u. Jak widać, umycie wraku nie usunęło śladów trotylu. A może w ogóle nie można ich usunąć. Nie ulotnią się, zostaną na wieków wieków. Medialna „orkiestra” głosi, że trotyl w Smoleńsku może pochodzić z czasów II wojny światowej. Zatem te ślady, mające już ponad 70 lat, są rzeczywiście wieczne. I nocne eskapady szefa Rzeczpospolitej Grzegorza Hajdarowicza do rzecznika rządu Pawła Grasia, rozmowy prokuratora generalnego z premierem, wyrzucanie z pracy niezależnych dziennikarzy, jazgot medialnej „orkiestry” w kraju i zagranicą oraz stałe dokręcanie śruby Polakom nic tu nie pomogą. Wojciech Reszczyński
C4 - Heksogen (RDX) w Tu-154m - pięczęć Putina i FSB. W poprzednim swoim tekscie zwróciłem uwagę, że jedne ze zródeł Cezarego Gmyza informowały, że w Smoleńsku wykryto C4.
http://wpolityce.pl/artykuly/40384-ladunek-c4-w-...
Co prawda redaktor naczelny RzP, Tomasz Wróblewski w sposób niezrozumiały od razu podważył mozliwość wystąpienia takiego materialu jednak jest to jeden z materiałów wybuchowych,który najlepiej nadawał sie do zastosowania w w smolensku ze względu na jego plastyczność (możliwość wciśnięcia w każdą szczelinę) oraz doskanałe działanie w niskich temperaturach. Ładunek wybuchowy C4 jest nazywany uplastycznioną formą Heksogenu (RDX) gdyż, ładunek C4 składa się w 91% +/- 1 % z RDX czyli heksogenu. Heksogen (RDX) jest także często mieszany z trotylem (TNT) tworząc inne ładunki, które różnią się proporcjami jednak składniki są podobne [1].
1999 - Baza FSB w Perm - zaginiony heksogen Dawid Setler [2] wieloletni korrespondent w Moskwie i znawca ZSRR i Rosji napisał w swojej książce "The Rise of the Russian Criminal State", że w 1999 z zakładów i tajnej bazy FSB w Perm "zaginęły" nie okreslone dotąd ilośći Heksogenu (RDX).
1999 - Zamachy bombowe na bloki mieszkalne - I wojna Czeczeńska - Putin dochodzi do władzy
To właśnie Heksogen został użyty w tym samym roku do serii zamachów w Rosji, które były pretekstem do wojny z Czeczenią i wyniosły nikomu nieznanego W. Putina ówczesnego szefa FSB do władzy. Poprzez śmierć ponad 300 osób i potędze strachu W. Putin porzucił stanowisko szefa FSB i w 1999 roku objął stanowisko premiera rozpoczynając swoje rządy, które trwają do dziś [3]. Co ciekawe w Ryzaniu udaremniono zamach dzięki urządzeniu podobnym do tych, które używali polscy biegli w Smoleńsku gdyż urządzenie obsługiwane przez szefa lokalnej policji natychmiast wykryło Heksogen (RDX) [4]. Heksogen (RDX) był wykorzystywany jeszcze wielokrotnie w zamachach związanych z Rosją w latach 2000-2012. Tutaj wypiszę tylko najważniejsze.
2004 - Wysadzenie rosyjskich samolotów pasażerskich - wyniki znane po kilku dniach 24 sierpnia 2004 roku miały miejsce dwa zamachy terrorystyczne na rosyjskie samoloty pasażerskie. Lot 1303 linii Volga-AviaExpress do Wołgogradu (samolot Tu-143) spadł po eksplozji około 180 km od Moskwy. Zginęło wtedy 34 pasażerów i 9 członków załogi. Z kolei lot 1047 Siberia Airlines (samolot Tu-154) do Soczi zakończył się tragicznie ok. 9 km od wsi Glubokoye. Zginęło wtedy 38 pasażerów i 8 członków załogi. Co ciekawe już po kilku dniach rzecznik prasowy FSB ogłosił, że katastrofy samolotów nastąpiły w wyniku zamachu terrorystycznego przy użyciu...Heksogenu (RDX).
http://wiadomosci.wp.pl/title,Obie-katastrofy-ro...
(...)W obu rosyjskich samolotach, które rozbiły się we wtorek wieczorem łącznie z 90 osobami na pokładzie, znaleziono ślady materiału wybuchowego - wynika z wypowiedzi rzecznika Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Siergiej Ignatczenko powiedział agencji Interfax, że także we wraku drugiego z samolotów, tego, który rozbił się w obwodzie tulskim, znaleziono heksogen, zwany też RDX. To jeden z najsilniejszych materiałów wybuchowych. Dzień wcześniej rosyjskie służby twierdziły, że odkryły heksogen we wraku pierwszej z maszyn, która niemal jednocześnie z drugą spadła na ziemię pod Rostowem nad Donem. (...)
2010 - zamachy na moskiewskie metro W tym zamachu również użyto Heksogenu i również FSB była zdolna do natychmiastowego wykrycia śladów materiałów wybuchowych i ich jednoznacznego określenia. (...) Przybyli na miejsce zdarzenia oficerowie FSB szybko stwierdzili, że w zamachach wykorzystano heksogen, jeden z najsilniejszych materiałów wybuchowych(...)[5] Praktycznie przy wszystkich materiałach wubuchowych można określić producenta i co za tym idzie użytkownika. W związku z tym widać więc, że Heksogen (RDX) z którego jest zbudowany ładunek C4 nie na darmo jest nazywany "pieczęć FSB i Putina" gdyż użycie tego materiału z powodu "tajemniczej kradzieży" z bazy FSB w 1999 roku ogromnej ilości Heksogenu (RDX) daje "alibi", które już wielokrotnie było wykorzystywane przez Putina i jego służby pomimo zeznań świadków, że to FSB i Putin używają tego materiału aby mordować ludzi. Obecność takiego materiału na miejscu zbrodni jest swoistym podpisem danej służby i osoby. Nie zaskakuje także fakt, że stwierdzenie czy na miejscu zbrodni doszło do wybuchu oraz precyzyjne określenie materialu wybuchowego zajmuje chwilę (badania mobilnymi urządzeniami) lub kilka dni (badania labolatoryjne). Wmawianie, że w przypadku Smoleńska nie da się tego zrobić jest kłamstwem, skandalem i najprawdopodobniej przestępstwem.
Bibliografia.
[1]http://www.globalsecurity.org/military/systems/munitions/explosives-compositions.htm
[2]. Satter, David (2003), Darkness at Dawn: The Rise of the Russian Criminal State, Yale University Press, ISBN 0-300-09892-8
[3]http://en.wikipedia.org/wiki/Russian_apartment_bombings
[4] Satter, David (2003), Darkness at Dawn: The Rise of the Russian Criminal State, Yale University Press, ISBN 0-300-09892-8
[5]. http://www.wprost.pl/fakty/?F=85
Ndb2010
„Inny" listopad 1918 W 1918 roku Polska odzyskała niepodległość dzięki wybitnym przywódcom i dowódcom. Aż strach pomyśleć, jak potoczyłaby się historia gdyby na miejscu:
Józefa Piłsudskiego był Lech Wałęsa
Romana Dmowskiego – Roman Giertych
Wincentego Witosa – Waldemar Pawlak
Ignacego Daszyńskiego – Aleksander Kwaśniewski
Ignacego Paderewskiego – Andrzej Wajda
Jędrzeja Moraczewskiego – Tadeusz Mazowiecki
Wojciecha Trąmpczyńskiego – Bronisław Komorowski
Gabriela Narutowicza – Jacek Kuroń
Władysława Grabskiego – Leszek Balcerowicz
Wojciecha Korfantego – Donald Tusk
Eustachego Sapiehy – Bronisław Geremek
Walerego Sławka – Mieczysław Wachowski
Feliksa Perla – Adam Michnik
Gen. Kazimierza Sosnkowskiego – Radosław Sikorski
Gen. Tadeusza Rozwadowskiego – Florian Siwicki
Gen. Stanisława Szeptyckiego – Tadeusz Wilecki
ks. Ignacego Skorupki – ks. Adam Boniecki…………
Na początku listopada 1918 roku zwolniony z więzienia Lech Wałęsa wziąłby udział w obradach okrągłego stołu z generał-gubernatorem Hansem von Beselerem, szefem niemieckiego kontrwywiadu Erichem Schulze oraz szefem niemieckiej policji w Warszawie Ernstem von Glasenappem. Na mocy podpisanego porozumienia, w zamian za zgodę na legalizację Polskiej Organizacji Wojskowej, Hans von Beseler zostałby Tymczasowym Naczelnikiem Państwa, a w przyszłym polskim sejmie przedstawiciele niemieckiej administracji okupacyjnej uzyskaliby 60% mandatów. Na początku grudnia 1918 roku von Beseler oficjalnie uznałby prawa Ukraińców do Lwowa, a Litwinów do Wilna, co zostałoby potwierdzone w styczniu 1919 roku przez nowo wybrany polski Sejm. W grudniu 1918 roku Roman Giertych oraz Donald Tusk uznaliby niezbywalne prawa Niemiec do Górnego Śląska i Pomorza i sprzeciwiliby się jakimkolwiek próbom wywołania powstania w Wielkopolski, o której losie zadecydować miała konferencja pokojowa w Wersalu. W styczniu 1919 roku Sejm na wniosek marszałka Bronisława Komorowskiego mianowałby Hansa von Beselerowi marszałkiem Polski, powierzając mu urząd Naczelnika Państwa. Lech Wałęsa zostałby zwierzchnikiem Sił Zbrojnych. Po niepowodzeniu misji utworzenia rządu przez Ernsta von Glasenappa, Adam Michnik opublikowałby na łamach „Robotnika” tekst „Wasz naczelnik, nasz premier”, w wyniku którego w lutym 1919 roku powstałby rząd z Tadeuszem Mazowieckim na czele. Wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznym zostałby Ernst von Glasenapp, a szefem kontrwywiadu Erich Schulze. Pierwszą decyzją Tadeusza Mazowieckiego byłoby zwrócenie się z prośbą do Niemiec o pozostawienie jednostek armii niemieckiej w Polsce w celu „obrony porządku konstytucyjnego”. Wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz mianowałby szefami największych polskich przedsiębiorstw członków niemieckiej okupacyjnej administracji cywilnej, jednocześnie przystępując do unii walutowej z Niemcami. Minister pracy Jacek Kuroń przyznałby dożywotnie zasiłki dla bezrobotnych. W skutek tych decyzji doszłoby do wybuchu hiperinflacji w Polsce. Dopiero po podpisaniu traktatu pokojowego z Niemcami w Wersalu oraz presji Paryża i Londynu, polski Sejm zadecydowałby o pozbawieniu marszałka von Beselera urzędu Naczelnika Państwa, jednocześnie prosząc Berlin o rozpoczęcie wycofywania wojsk niemieckich z Polski. W powstającym z wielkimi kłopotami Wojsku Polskim wiele stanowisk dowódczych, szczególnie w służbach specjalnych, nadal zajmowaliby sprawdzeni oficerowie niemieccy. Na mocy traktatu pokojowego w Wersalu Polska otrzymałaby jedynie wschodnią część Wielkopolski, co spotkałoby się ze całkowitym zrozumieniem rządu polskiego. Na jesieni 1919 roku Sejm powierzyłby stanowisko Naczelnika Państwa Lechowi Wałęsie, który zadeklarowałby gotowość do pełnej współpracy z Niemcami oraz pogrążoną w wojnie domowej Rosją. Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych zostałby generał Radosław Sikorski. Szef kancelarii Naczelnika Państwa Mieczysław Wachowski w porozumieniu z ministrem spraw wojskowych gen. Siwickim uruchomiłby „gorącą linię” łączącą Warszawę z Kremlem. Po pokonaniu „białych” w styczniu 1920 roku Włodzimierz Lenin zwróciłby się do władz polskich z żądaniem przypuszczenia oddziałów Armii Czerwonej, idących na Berlin. Premier rządu „ocalenia narodowego” Waldemar Pawlak wezwałby Polaków do spokoju i zapewniłby, iż jego rząd pragnie zachować pokój między bratnimi narodami Polski i Rosji. Na łamach „Trybuny” przywódcy Komunistycznej Partii Robotniczej Polski: Leszek Miller, Józef Oleksy oraz Janusz Palikot wezwaliby polskie władze do spełnienia prośby drogiego tow. Włodzimierza. Apel ten zostałby poparty przez grono polskich artystów i intelektualistów z Andrzejem Wajdą na czele. Ostatecznie Lech Wałęsa w porozumieniu z rządem, zwierzchnikiem sił zbrojnych oraz przywódcami największych partii politycznych zgodziłby się na przemarsz przez Polskę oddziałów Armii Czerwonej oraz bezpłatne dostawy żywności oraz furażu dla wojska bolszewickiego. Pełnomocnikiem rządu ds. Armii Czerwonej zostałby minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek. Po zajęciu Berlina przez bolszewików, Lenin zaproponowałby Warszawie przystąpienie do Kraju Rad, co spotkałoby się z entuzjastycznym poparciem przez polskich intelektualistów i zdecydowaną większość polityków i artystów. Na mocy przeprowadzonego, pod nadzorem przedstawiciela Czeka tow. Czesława Kiszczaka, plebiscytu Polska stałaby się nową republiką Związku Sowieckiego, jej nowym przywódcą zostałby generał Armii Czerwonej, urodzony „na robotniczej Woli”, Wojciech Jaruzelski. Zwierzchnikiem „odrodzonego” (po zerwaniu z ”imperialistycznym” Watykanem) „patriotycznego” Kościoła w Polsce zostałby ks. Adam Boniecki, jednocześnie członek Komitetu Centralnego Polskiej Komunistycznej Partii (bolszewików).
Lech Wałęsa zostałby honorowym przewodniczącym Rady Najwyższej Polskiej Republiki Rad
Tadeusz Mazowiecki – doradcą Rady Komisarzy Ludowych
Roman Giertych – przewodniczącym polskiego Komsomołu
Mieczysław Wachowski – szefem polskiej sekcji Czeka
Radosław Sikorski – doradcą komisarza obrony ZSRS
Donald Tusk – prezesem klubu piłkarskiego „Spartak” Tczew
Bronisław Geremek – posłem w Paryżu
Waldemar Pawlak – szefem Związku Kołchozów Polskich
Aleksander Kwaśniewski – komisarzem ds. sportu
Jacek Kuroń – szefem monopolu wódczanego
Leszek Balcerowicz – doradcą szefa Gosplanu
Bronisław Komorowski – dyrektorem kombinatu produkującego drzwi do stodół
Adam Michnik – redaktorem naczelnym „Prawdy Polski”
Andrzej Wajda nakręciłby film „Człowiek z kraju rad” , poświęcony „cudowi” zjednoczenia Polski i Rosji bolszewickiej.
A Polacy? Polacy nie doświadczyliby tragedii II wojny światowej i od prawie stu lat żyliby w szczęściu w kraju, w którym:
„Sziroka strana maja rodnaja.
Mnogo w niej liesow, poliej i riek.
Ja drugoj takoj strany nie znaju
Gdie tak wolno dyszyt człowiek.”
LEWITUJĄCY SEREMET, CZYLI PROKURATURA BADA WYBUCH Niemal od pierwszych tygodni prowadzonego śledztwa, gwiazdą konferencji Naczelnej Prokuratury Wojskowej stał się pułkownik Ireneusz Szeląg, który zasłynął, parafrazując słowa poety, z „giętkiego języka”, mówiącego nie zawsze, a raczej rzadko to, co pomyślała głowa. Wszyscy pamiętamy te niezwykłe wprost słowne akrobacje szefa WPO, kiedy kilkanaście miesięcy temu usiłował wytłumaczyć w sposób racjonalny to, co nigdy racjonalne z punktu widzenia postępowania procesowego nie było i być nie mogło: ostentacyjne niszczenie wraku przez Rosjan, będącego kluczowym materiałem dowodowym. Wówczas też pojawiła się nazwa na określenie tego specyficznego sposobu tłumaczenia przez wspomnianego pułkownika rzeczy prostych, tak, aby nie skłamać, ale prawdy nie powiedzieć – „lewitacja Szeląga”. Trudno uciec przez podobnym wrażeniem lewitacji, czytając w najnowszym „Wprost” wywiad z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem . Można odnieść wrażenie, że szef PG zdaje się często odrywać od ziemi, fruwając kilka metrów ponad nią, stając się w ten sposób wiernym, choć mało pojętnym uczniem pułkownika Szeląga. Prowadzący wywiad Andrzej Stankiewicz i Cezary Bielakowski swoimi pytaniami chwilami przypierali pana prokuratora do przysłowiowej ściany, wydobywając z niego wiele cennych, choć w specyficznej formie podanych, informacji na temat najnowszych wyników badań prowadzonych w ramach śledztwa smoleńskiego.
Jak to się stało, że prokuratura po wielokrotnie ogłaszanym już zakończeniu badania wątku zamachu nagle do niego powróciła? Andrzej Seremet przyznaje, że ogłaszając tezę o braku dowodów na eksplozję bazował na danych z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii , jak również na danych z czarnych skrzynek, w tym z polskiego rejestratora ATM. Trzeba przyznać, ze wyjątkowo skąpy to materiał dowodowy z uwagi na fakt, że wspomniana przez pana prokuratora opinia WIChiR nie opisywała wyników badań wraku, czy poszczególnych jego elementów, ale dotyczyła badań przekazanych przez Rosjan fragmentów odzieży, mającej należeć do ofiar, a także fragmentu parasolki oraz kilka banknotów. Należy tu dodać, że nie było żadnej informacji, z której części samolotu pochodziły badane fragmenty odzieży, ani nawet, w którym sektorze zostały odnalezione, co wydaje się kluczowe. Podobnie rzecz się ma z rejestratorami: nie mogła zostać w nich zarejestrowana główna eksplozja, gdyż w chwili wybuchu skończył się zapis na wysokości około 15 m( tzw „zamrożenie” aparatury pokładowej) w wyniku gwałtownego przerwania zasilania, w tym czasie nastąpiły też lawinowe awarie trzech generatorów prądu, co wskazuje na wręcz gigantyczną siłę eksplozji.
Jak zatem można było na tak skąpej i niepewnej podstawie wydać werdykt o braku wybuchu? Pan prokurator nie był w stanie na to pytanie sensownie odpowiedzieć, jak również nie potrafił wyjaśnić, dlaczego komisja Millera zdecydowanie wykluczyła wybuch, nie dysponując żadnymi innymi dowodami ponad te, które posiadała prokuratura wojskowa, a które powołani przez nią biegli uznali za niewystarczające do wydania opinii o braku eksplozji na pokładzie samolotu. Można powiedzieć, iż ta opinia biegłych NPW de facto podważa wiarygodność raportu Millera i to podważa w sposób bezdyskusyjny. Jeżeli bowiem materiał, na którym oparli swoje twierdzenia eksperci komisji Millera okazał się na tyle niewiarygodny, że należało wykonać badania wraku na obecność materiałów wybuchowych, to wnioski końcowe tego dokumentu są nieuprawnione, bo pozbawione podstaw w postaci dowodów. W wyniku zastrzeżeń biegłych, którzy nie zgodzili się podpisać pod tezą wykluczającą wybuch prokuratura na nowo wszczęła badanie wątku zamachu na pokładzie TU 154M, o czym mówi Seremet:
"A. Seremet: Zastrzegałem: zaczniemy znów badać ten wątek, jeśli pojawią się nowe możliwości dowodowe.
Dziennikarze: Rozumiemy, ze sytuacja się zmieniła.
A. Seremet: Tak, po powołaniu biegłych pomagających nam w śledztwie. Uznali oni, że należy przeprowadzić bardziej szczegółowe badania wraku, w tym na obecność materiałów wybuchowych”.
Prokurator Generalny potwierdził też, że istotnie na wraku znaleziono materiały wysokoenergetyczne, podobne do materiałów wybuchowych, a fakt umycia wraku przez Rosjan nie przeszkodził w ich odkryciu. Dziennikarze zadali w tym miejscu ważne i można by rzec kluczowe dla całego wywiadu pytanie, mianowicie:
„Dziennikarze: Czy kiedykolwiek nazwy materiałów wybuchowych - takie, jak trotyl, nitrogliceryna, C4, czy inne – padły z ust szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej płk. Ireneusza Szeląga, gdy pod koniec września przyszedł do pana? Czy może pierwszy raz usłyszał je pan od naczelnego „Rzeczypospolitej?
A. Seremet:Chyba padały informacje ze strony płk. Szeląga, ze te cząstki mogą być składnikiem materiałów wybuchowych.”
Czego można się dowiedzieć z powyższej wymiany zdań?
Otóż wydaje się jasne, że o konkretnych nazwach materiałów wybuchowych znalezionych w Smoleńsku, takich jak trotyl, czy nitrogliceryna, prokurator Seremet nie dowiedział się z publikacji Rzeczpospolitej, ale od szefa WPO płk. Szeląga, który został o tym fakcie powiadomiony przez przebywających w Smoleńsku prokuratorów i biegłych. To oni przekazali do Warszawy w końcu września tę druzgocącą wiadomość, która stała się powodem gorączkowych wizyt Szeląga u Seremeta i Seremeta u Tuska.
A zatem informatorzy Cezarego Gmyza przekazali mu wiadomości zgodne ze stanem faktycznym, a ten miał pełne prawo je opublikować. Płk Szeląg nie rozmawia bowiem z prokuratorem Seremetem i nie wszczynałby alarmu, gdyby chodziło o jakieś przypadkowe, niezidentyfikowane cząstki, mogące być resztkami dezodorantów. Powodem alertu w Warszawie nie były anonimowe cząstki wysokoenergetyczne, ale całkiem konkretny materiał, znany chociażby z moskiewskiej akcji FSB z 1999 r.
Ostatnią linią obrony pozostało hasło: poczekajmy na badania laboratoryjne. Tylko czy naprawdę panowie mają nas za otępiałych umysłowo? Wszak na lotniskach w przypadku wykrycia materiałów wybuchowych za pomocą takich samych urządzeń, których używano w Smoleńsku nikt nikogo nie kieruje na dodatkowe badania w przylotniskowych laboratoriach, a odczyt spektrometrów jest wystarczający, by podjąć kroki w celu zatrzymania potencjalnego przestępcy.
„Już pierwsze próbki, zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła maszyny, dały wynik pozytywny. Urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę. Podobne wyniki dało badanie miejsca katastrofy, gdzie odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu.Ślady materiałów wybuchowych nosiły również nowo znalezione elementy samolotu, ujawnione podczas tej właśnie wyprawy do Smoleńska.Wiadomość o odkryciu osadu z materiałów wybuchowych natychmiast przekazano do Warszawy na ręce prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta oraz naczelnego prokuratora wojskowego płk. Jerzego Artymiaka. Prokurator generalny osobiście przekazał informacje premierowi Donaldowi Tuskowi. Od powrotu ze Smoleńska trwają intensywne konsultacje, co dalej robić z tym odkrycie”. (źródło: Rzeczpospolita, C. Gmyz)
http://www.rp.pl/artykul/947282.html
Jakie zasługi dla Polski może mieć Związek Wypędzonych, którym zarządzało wielu gorliwych nazistów i zbrodniarzy? Wie to Erika Steinbach Związek Wypędzonych znowu poczuł wiatr. Jego szefowa - Erika Steinbach w dzień rozpoczęcia polsko-niemieckich konsultacji rządowych w Berlinie wystąpiła z kolejnym kuriozalnym postulatem. Chce uznania zasług swojej organizacji dla „pojednania polsko-niemieckiego”.
Pewnie bawarski "Sueddeutsche Zeitung" napisze wkrótce, że Polacy wciąż nie mogą uwolnić się od historii...
Całkiem przypadkowo na tych konsultacjach – zgodnie z medialnymi zapowiedziami Władysława Bartoszewskiego, pełnomocnika rządu ds. dialogu międzynarodowego – ma być poruszony temat zbudowania w Niemczech pierwszego pomnika upamiętniającego pomordowanych Polaków. Takie obeliski upamiętniają już ofiary Holokaustu, mordowanych homoseksualistów, a ostatnio Sinti i Romów. Czy wypowiedź Steinbach to ruch wyprzedzający i zasłaniający postulat sędziwego Bartoszewskiego? Całkiem możliwe. W mainstreamowych mediach nie przebijają się groźne zapowiedzi członków Związku Wypędzonych, np. te niedawne Rudiego Pawelki na konferencji berlińskiej Fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” o konieczności uznania przesiedleń za ludobójstwo.
CZYTAJ TUTAJ: W RFN pojawiły się oficjalne sugestie, aby wysiedlenie Niemców uznać za zbrodnię ludobójstwa
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w świetle niemieckiego prawa „wypędzonymi” są też koloniści, sprowadzeni np. z krajów bałtyckich, którzy zostali umieszczeni w domostwach odebranych Polakom.
Dlatego „wypędzoną” jest nawet sama Steinbach, która urodziła się w 1943 r. w Rumii, gdzie jej rodzice (ojciec był podoficerem Luftwaffe, który służył na pobliskim lotnisku) zamieszkali w domu zabranym Polakom. Kilka lat temu wyszło na jaw, że z 200 członków ścisłego kierownictwa Związku Wypędzonych jedna trzecia to byli zdeklarowani naziści i członkowie NSDAP oraz SS. Wśród nich prawdziwe „perełki” – niemieccy zbrodniarze wojenni, np. Werner Ventzki, członek Waffen-SS, który brał osobisty udział w wyrzucaniu Polaków z Wielkopolski wcielonej do Rzeszy. Inny esesman - Erik von Witzleben, po wojnie aktywista Związku Wypędzonych i sygnatariusz „Karty Wypędzonych”, która zdaniem uchwały Bundestagu jest „wyciągniętą ręką” do Polaków i Czechów, bo w dokumencie było zapisane wyrzeknięcie się zemsty. Hans Krüger, drugi szef Związku Wypędzonych w okupowanej Polsce gorliwie i chętnie wydawał wyroki śmierci za szkodzenie Rzeszy. Tacy jak oni – według Eriki Steinbach – mają „zasługi” dla Polski. Słowo bezczelność jest łagodnym określeniem dla poczynań relatywistów. Najgorsze jest jednak to, że tego typu wypowiedzi nie znajdują właściwego odporu w Polsce. Przemilczanie kłamstw może być uznane za ciche przyzwolenie na fałszowanie historii. Gorzki dowcip, że za jakiś czas dostaniemy z Berlina rachunek za zużytą w Powstaniu Warszawskim amunicję, przestaje być śmieszny. Sławomir Sieradzki
Faza bełkotu Coraz trudniej zrozumieć o co chodzi premierowi Donaldowi Tuskowi. I bynajmniej nie dotyczy to jego przeciwników. Także sponsorzy, promotorzy i zwolennicy maja niesłychane trudności w przełożeniu jego słów z polskiego na nasze. Pogłębia się melancholia naszego szczerego przywódcy. Jest coraz bardziej osamotniony, chociaż wydaje się to niemożliwe bowiem już w lutym tego roku wyznał swemu osobistemu pluszakowi stuprocentową samotność. „W 100 proc. Zawsze jestem sam i zdaję sobie z tego sprawę” - rozczulił się premier wówczas nad sobą. Jednak czy można być bardziej samotnym niż w stu procentach? Chyba można. Wtedy Tusk czuł się osamotniony, teraz do samotności doszedł brak zrozumienia u najbliższych, czyli w Gazecie Wyborczej. Okazuje się, że Czerska przestała rozumieć o co chodzi premierowi Tuskowi. „Przestałem rozumieć, po co premier Donald Tusk publicznie ogłasza kwoty, które na najbliższym szczycie UE chciałby wywalczyć dla Polski z unijnego budżetu na okres 2014-20 (...)Liczby podane w ostatni piątek przez Tuska w Sejmie są bowiem niższe od tego, co chciałaby nam dać Komisja Europejska (chciała budżetu wynoszącego 1,033 bln euro)” – pisze wyraźnie roztrzęsiony redaktor Bielecki. Poważna historia, bo to niezbicie oznacza, że piarowskiego bełkotu Donalda Tuska już nie sposób przełożyć na jakiś ludzki język. Na tyle prosty, żeby go pojął najprostszy, czyli najliczniejszy elektorat Platformy. Nie da się prosto wytłumaczyć dlaczego premier przed grą o olbrzymie pieniądze dla Polski obniża stawkę i publicznie to ogłasza. W przypadku negocjacji na najwyższym szczeblu to jest polityczna paranoja. Owszem, dałoby się wytłumaczyć, tylko że możliwe tłumaczenia są jeszcze gorsze niż znak zapytania. W grę wchodzą bowiem dwie równie fatalne dla szefa rządu wersje. Pierwsza, że jest w fatalnym stanie psychicznym i nie panuje nad językiem. Czyli jednak paranoja. Druga natomiast jest taka, że premier ma w tym swój prywatny interes – że obniża stawkę wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Niemiec albo jeszcze kogo innego. W zamian za posadę w Brukseli związaną z wytęsknionym immunitetem. Nasz szczery przywódca wszedł więc w kolejna fazę, w której przestają go rozumieć najbliżsi sojusznicy. To zaś determinuje kolejną fazę obniżki popularności i notowań, skoro jego słowa i czyny( a także brak czynów) stają się nieprzekładalne dla potrzeb elektoratu. Niedawno po blamażu ze stadionem postępowy redaktor z Czerskiej napisał, że pani minister Mucha nie nadaje się na żadne stanowisko w rządzie. Premier zignorował tę przyjacielską opinię i minister Mucha nadal zażywa splendoru władzy ku uciesze kabaretów. Faza bełkotu premiera przypadła w najgorszym okresie dla Platformy. Mamy kolejne ekshumacje, których konieczność wynika w oczywisty sposób z zaniedbań władzy Tuska – świadome pozbycie się wszelkiego wpływu na śledztwo rosyjskie. Dodatkowo obciążają Tuska osobiście, bo to on w marcu rozdziawił się w idiotycznym zdumieniu, że nie rozumie determinacji rodzin w żądaniu ekshumacji. Teraz zapewne pluje sobie w brodę, ale już za późno. Te „wykopki – jak pozwoliła sobie nazwać ekshumacje prominentna dziennikarka, popleczniczka Platformy – skrupiły się na Tusku. I w tym sensie już przestało być ważne, czy on to rozumie. Lawinowo rośnie liczba Polaków, którzy uważają, że w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku miał miejsce zamach. Dla rządu, który stawał na głowie, żeby z góry wykluczyć taką hipotezę i zwalić winę na polskich pilotów to jest totalna kompromitacja. Dzisiaj decydują się wielkie pieniądze z unijnych dotacji dla Polski a szef rządu bełkocze po prostu od rzeczy. Obniża stawkę poniżej poziomu, który oferuje nam Unia. Nawet promotorzy tego rządu walą otwartym tekstem, że nie potrafią tego pojąć. Sceptycy twierdzą, że Tusk bez walki oddaje miliardy z budżetu Unii. Przeciwnicy mogliby w tym miejscu zacytować niezastąpionego ministra Grasia, że to się ociera o zdradę interesów państwa. Bo to faktycznie się ociera o zdradę. Albo to jest ostra faza bełkotu, po które przyjdzie stadium jeszcze bardziej ostre. Jeśli tak, to premierowi potrzebni są inni specjaliści niż ci, z którymi obcuje dzisiaj. I to bez zbędnej zwłoki. Od zaraz. Seaman
14 Listopad 2012 „Człowiek jest ssakiem, bo nie znosi jajek, a jeśli, to je zjada”- czego to dzieciaki nie wymyślą, żeby coś z sensem napisać. Ale to tylko dzieciaki- może w końcu, w dorosłym życiu czegoś się nauczą. Na razie popełniają błędy- błędy logiczne, bo logiki chyba już w państwowych szkołach nie uczą. Wszystko ogarnięte propagandą.. Ale żeby sąd popełniał błędy logiczne? I jak to piszą dzieciaki w wypracowaniach ”całymi dniami pił po nocach”? Mam na myśli wyrok w sprawie pana Jarosława Wałęsy, europarlamentarzysty Platformy Obywatelskiej, syna pana Lecha Wałesy, byłego już na szczęście prezydenta III Rzeczpospolitej, który jadąc motocyklem przekroczył prędkość dopuszczalną na odcinku na którym jechał, a wynosiła ona 90 km na godzinę. Sąd przyznał, że na liczniku motocykla pan Jarosław Wałęsa mógł mieć nawet 153 km/h(???) Czyli prawie dubeltowo. Motocykl daje pewne możliwości i daje wielkie poczucie wolności.. Można sobie pojechać nawet i dwieście kilometrów w ciągu godziny, ale problem w tym, że kierowca samochodu, też uczestnik ruchu, przy szybkości motocykla 200 km/h – nie bardzo widzi zbliżający się motocyklowy pojazd.. Tak jak trudno zauważyć zbliżającą się pszczołę. Wiem coś o tym, bo wracając swojego czasu z Warszawy z żoną z Teatru Studia Buffo, chciałem zmienić pas; dwukrotnie sprawdzałem w lusterku czy nic na nim nie jedzie, żeby uniknąć zderzenia. I już chciałem go zmienić, gdy nagle” przeleciał” na pasie na który chciałem przejechać swoim samochodem- motocykl. Jechał być może 200 na godzinę, może odrobinę więcej, bo ja jechałem ponad 90.. Co by się stało gdybym po dwukrotnym upewnieniu się, że nic nie jedzie na pasie, na który chciałem wjechać- wjechałbym na niego, a na mnie wjechałby motocykl jadący z prędkością ponad 200 km/h? Ponieważ nie jestem synem pana prezydenta Lecha Wałęsy, ani synem żadnego innego prezydenta, to niezawisły sąd stwierdziłby w orzeczeniu mojej winy, że” nie upewniwszy się uprzednio zmieniałem pas”(???) Nawet gdyby motocykl jechał z prędkością 300km/h… Ależ Wysoki Sądzie- powiedziałbym- ja motocykla nie widziałem. Aaaaa. To należało się dokładnie przyjrzeć sytuacji na drodze, a nie tak od razu zmieniać pas nie upewniwszy się uprzednio.. Pan Bóg mnie uratował.. Do dzisiaj siedziałbym w więzieniu, według logiki sądu w Sierpcu.. W tym momencie przypomina mi się stary dowcip.. Rzecz dzieje się w niezawisłym sądzie, gdzie świadek opowiada o sprawie, że wiedział, że słyszał, że ktoś mówił i tak dalej. Nagle Wysoki Sąd pyta” ale widział pan, czy tylko słyszał”? Świadek odpowiada, że tylko słyszał, ale nie widział. To że o sprawie , świadek słyszał a nie widział- nie przekonuje sądu.- stwierdził sąd. Zdenerwowany świadek odchodząc puścił przysłowiowego” bąka”.. Na co zdenerwowany i oburzony sąd stwierdził: „Zostanie Pan ukarany za obrazę sądu”. Na co odchodzący świadek:” a Wysoki Sąd widział, czy tylko słyszał”?. Oczywiście to jest tylko dowcip i nie ma mowy o węchu.. Bo po węchu- przy dzisiejszej technice może do wszystkiego dojść- jak się chce.. Tak jak do tajniaków w kominiarkach rzucających kamieniami w swoich kolegów w mundurach podczas manifestacji patriotycznej.. Ale trzeba chcieć.. Niech rzucają- ale bez kominiarek, tak jak chce pan prezydent Bronisław Komorowski.. Trzeba by zrobić ekspertyzę tych kamieni, czy czasami nie pochodzą z Zakopanego.. Ale jak zrobić uczciwą ekspertyzę, jak całość podlega władzy aktualnej? Znowu trzeba by powoływać międzynarodową komisję w sprawie tych kamieni.. Czy może pochodzą z Zakopanego, czy może z Bieszczad..? W każdym razie powiesili Cygana. Na szczęście „sprawcy” kary śmierci już dawno w Polsce nie ma, bo co by się stało z właścicielem toyoty, gdyby pan Jarosław Wałęsa nie przeżył zderzenia, a kara śmierci by w ustawodawstwie była. Sprawca wypadku , nie został by skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata i nie musiałby płacić panu Jarosławowi Wałęsie tych 20 000 złotych zadośćuczynienia, za to , że wyjechał na drogę nie widząc najeżdżającego z dużą szybkością motocykla.. A zostałby powieszony za zabójstwo syna pana prezydenta Lecha Wałęsy. Dobry adwokat udowodniłby, że całe zajście zostało przygotowane z premedytacją. Bo sprawiedliwość w Polsce to nie jest stała i niezłomna wola oddawania każdemu tego co mu się należy.. Sprawiedliwość- to jest wola polityczna. Prokuratorzy i sędziowie- owszem są niezależni, ale niezależni od ekipy, która aktualnie nie sprawuje władzy.. A potem zmiana! ”Aby ustrzec tasiemca przed chorobami, należy często myć ręce”(???) I czy w tym zdaniu nie ma logiki? No pewnie, że trzeba myć ręce! Żeby ratować tasiemca. Pan Jarosław Wałęsa miał 36 złamań i przeszedł 17 operacji.. Lekarze nad nim czuwali, w końcu to syn prezydenta- nie byle jaka figura. Przyjaciel wszystkich ministrów- niczym pan Nikodem Dyzma. Wszystkie siły medyczna dla pana Jarosława. Podczas, gdy wczoraj- w jakimś szpitalu- ponad 1000 osób szturmowało szpital, w miejscu gdzie przyjmują nagłe przypadki, bo normalnie do lekarza dostać się nie można.. Obowiązują zapisy- jak to w komunizmie socjalnym i demokratycznym.. Na lata, najlepiej na kilka lat, żeby potencjalny pacjent nie dożył, i żeby Narodowy Fundusz Zdrowia nie musiał marnować pieniędzy na leczenie pacjentów. Kto ma dojście do komunistycznych palcówek- przeżyje, Kto nie- niech umiera, ale najpierw spróbuje szturmować państwową placówkę służby Ewy Kopacz., obecnie pana ministra Arłukowicza- Wielkiego Gęgacza.. Ten- były aktor z Sojuszu Lewicy Demokratycznej- potrafi gadać.. Oooooo… To -to potrafi bardzo. Zresztą były aktor by nie potrafił? Ale na gadaniu się kończy, bo powiedzmy sobie szczerze- co może zrobić minister śmierci, zwany błędnie ministrem zdrowia , w tym komunistycznym skansenie? Przyglądać się jak ten skansen się zawali, mimo 70 miliardów złotych topionych w nim niemiłosiernie każdego roku? Każdy skrawek życia gospodarczego potrzebuje rynku i konkurencji, żeby mógł oddychać.. W przypadku zasilanie- nic tego eksperymentu nie będzie. Eksperyment się nie udał- ale pacjenci jeszcze żyją.. I szturmują placówki państwowej i bezpłatnej służby zdrowia- ogołoceni wcześniej z pieniędzy przez ludowe państwo demokratyczne. W Sejmie VI Kadencji, pan Jarosław Wałęsa był, wiceprzewodniczącym Parlamentarnego Zespołu na Rzecz Tybetu i członkiem Parlamentarnej Grupy Kobiet.. Tę informacje- wydaje mi się Wikipedia – usunęła. Ale tylko mi się wydaje, nie mam jak sprawdzić.. Ale u mnie w notatkach- taka informacja widnieje. Tak bliska była sprawa Tybetańczyków panu Jarosławowi Wałęsie, że zapisał się do Parlamentarnej Grupy Kobiet? O co to chodzi z tą demokracją? Że wszystko musi stać na głowie.. Zgadzam się z młodym człowiekiem, który napisał, że ”człowiek jest ssssssssskiem, bo nie znosi jajek, a jeśli- to je zjada”. Człowiek jest przede wszystkim ssakiem , a bardziej przede wszystkim człowiek socjalistyczny ,bo sssssie ile tylko się da – z budżetu.. Cały ten socjalizm polega na sssssaniu.. Ale, żeby sssssać mleko budżetowe, ktoś musi to mleko uzupełniać.. Od czego są podatnicy w socjalizmie? Ale jajek w Rewalu nie będzie.. Bo tamtejsze władze zakazały hodowli kur.. Ale może by założyć w tamtejszej radzie zespół na rzecz Tybetu no i radną grupę kobiet.? To mogłoby przykryć przykrą sprawę zakazu hodowli kur, nieprawdaż? WJR
Andrzej Jaworski: Zarząd spółki ENERGA czuje się bezkarny i dlatego marnotrawi publiczne pieniądze
Wczoraj grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości wkroczyła do siedziby spółki ENERGA aby uzyskać dostęp do utajnionych przez zarząd dokumentów. O przebiegu wczorajszej akcji opowiada poseł PiS - Andrzej Jaworski.
Co chcieli państwo, jako posłowie, uzyskać od spółki ENERGA? Jakie informacje? Andrzej Jaworski (poseł PiS): Zarząd koncernu ENERGA SA utajnił prawie wszystkie dokumenty, dotyczące funkcjonowania spółki, w tym te dotyczące wydawania olbrzymich środków finansowych, powyżej 200 mln złotych. Powycofywał się z inwestycji, na które zostały wydane środki w podobnej kwocie. Jesteśmy przekonani, że dochodzi tutaj przynajmniej do marnotrawstwa, a z powodu ukrywania tych informacji – być może nawet do fałszowania dokumentów. Dlatego próbowaliśmy je dziś uzyskać po raz trzeci.
Liczyli państwo na przełom? Cóż, liczyliśmy na to, że odpowiednie służby zareagują. Jeżeli zarząd nie chce udostępnić tych dokumentów powinny się tym zająć służby specjalne, NIK.
A jak pan interpretuje wstrzymanie budowy elektrowni w Ostrołęce? Zarząd ma możliwość funkcjonowania, dzięki pewnej ochronie rządowej, tak, że pieniądze przeznaczone na Ostrołękę zostały przeznaczone w formie dywidendy, na potrzeby, które przedstawił minister Budzanowski. Jeżeli tak by było to mamy do czynienia z podwójną formą działania na szkodę spółki skarbu Państwa – i przez ministra, i przez zarząd spółki. Oba te organy się wzajemnie ochraniają – dlatego jest taka bezkarność. Drugi wątek, który chcemy sprawdzić, to będzie najtrudniejsze, dotyczy tego, że obecny zarząd, szczególnie prezes, to „zaufani” ludzie europosła Janusza Lewandowskiego. Ja osobiście chcę uzyskać odpowiedź, czy poseł Lewandowski rozmawiał tuż przed konkursem z ministrem Budzanowskim lub premierem Tuskiem, polecając powołanie na tą funkcję Mirosława Bilińskiego, gwarantując że będzie realizował każdą wytyczną ministra, bez względu na konsekwencje dla spółki.
Więc jak przebiegały rozmowy w siedzibie spółki? Trzeba zaznaczyć, że zarząd, mocny swoimi „plecami” ministra Budzanowskiego nie spotkał się z nami. Najpierw przysłano do nas osobę całkowicie nieupoważnioną. Gdy powołaliśmy się na literę prawa, pytano nas czego oczekujemy. Mieliśmy wiele pytań, dotyczących konkretnych spraw. Chodzi tu o gospodarowanie potężnym majątkiem Skarbu Państwa. To wielkie inwestycje, na które poszły ogromne środki – rozpisanie planów, strategii, ale także wynagrodzenia zarządów, specjalistów, ekspertów i tak dalej… a mimo to żadna ze spółek nie zrealizowała żadnej inwestycji.
A więc są to spółki które nie robią nic? To nie do końca tak. To spółki które robią bardzo wiele – mają przede wszystkim zapewnić niezłe życie tzw. „swoim”. Nic dla Skarbu Państwa, wręcz działając na jego szkodę, ale działają za to dla swoich „towarzyszy broni” z Platformy. Ja skupiłem się na temacie poważniejszym, dotyczącym dużo większych środków, mianowicie – zapytałem dlaczego ENERGA SA, oraz Union Investment TFI (Union jest częścią funkcjonującej od 1958 roku, Union Basset Management Holding, z siedzibą we Frankfurcie nad Menem) – dlaczego Energa z jednej strony daje komunikaty prasowe, w których ogłasza, że nie ma pieniędzy na inwestycje w Polsce, z drugiej inwestuje pieniądze w zamkniętym funduszu, którego partner jest zarejestrowany w Niemczech. Zapytałem ile środków wypracowanych w ENERGA SA zostało przelanych do tego funduszu, ile ten fundusz zarobił od czasu powstania dla grupy ENERGA, no i najważniejsze – gdzie te pieniądze zostały zainwestowane. I czy Minister Skarbu Państwa zaakceptował tego typu poczynania?
Liczy pan na odpowiedź na to pytanie? Jestem przekonany, że żadnej wiążącej, wiarygodnej odpowiedzi nie dostanę. Pytania jednak zadałem po to aby zgromadzić stosowną dokumentację i przekazać ją do odpowiednich służb, NIK oraz dla ABW. Rozmawiał Arkady Saulski
Dokumenty, dawaj dokumenty! Być może jest to fragment jak najbardziej oficjalnego filmu szkoleniowego dla młodych adeptów trudnego zawodu policjanta do zadań specjalnych. To dosyć niebywały filmik, jaki pojawił się na You Tube, bo wygląda na to, że:
1. W grupę elitarnych funkcjonariuszy wmieszał się tajny agent narodowców i nagrał kulturalne zatrzymanie jakiegoś awanturującego się manifestanta, który dodatkowo dał się wciągnąć w policyjną prowokację, biorąc gości w kominiarkach za swoich (szczegóły od 01.40. do 03.30.). FILM: http://www.youtube.com/watch?v=QP7zSWTpzxM
2. W elitarnej grupie funkcjonariuszy był kret ONR -u albo kibiców, albo zmutowany i tajny redaktor Knapik z TVN 24, który nie mówi odpytywanym przechodniom, z jakiej jest stacji,a teraz wyrabia już sobie "dobre papiery" na przyszłość.
3. Być może jest to fragment jak najbardziej oficjalnego filmu szkoleniowego dla młodych adeptów trudnego zawodu policjanta do zadań specjalnych, wtedy można rzec, że materiał jest wzorcowy.
4. Może to być też prowokacja słynnej blogerki z Salonu 24, niejakiej Renaty Rudeckiej - Kalinowskiej i to jest wersja najbardziej prawdopodobna.
Czekamy na kolejne odcinki sprawnej akcji policji, za którą słusznie gratulował funkcjonariuszom sam wielki rzecznik loży rządowej minister Graś. W porównaniu z ubiegłorocznym kopaniem manifestanta w głowę, uderzenie dziecka czy takie tam coś a`la zakręt w języku niemieckim, jest krokiem milowym na drodze do jednego wielkiego marszu uśmiechniętych Polaków, których tak pięknie portretuje nam od lat Pan reżyser Andrzej Saramonowicz, który znalazłby szybko wspólny język z chłopcami na służbie.
Panie Rezyseze! *
Jaka elita, takie członki!
* http://www.pudelek.pl/artykul/44547/saramonowicz_ten_chuj_nawet_nie_chce_wladzy/
GrzechG
Ziemkiewicz tłumaczy „amerykański bluzg” Brzezińskiego. „Nie ma znaczenia, jakie są fakty – ważne, jaki jest interes USA”Rafał Ziemkiewicz w „Gazecie Polskiej” pisze o oburzeni niektórych komentatorów na ostatnie wypowiedzi Zbigniewa Brzezińskiego. Oburzeniu z powodu wygadywania takich podłości przez „Polaka do Polaków”. Publicysta zauważa:
Otóż nie powinniśmy zapominać, że Brzeziński nie jest Polakiem. Jest Amerykaninem polskiego pochodzenia. Reprezentuje nie polską, lecz amerykańską wrażliwość, myśl polityczną i jej wartości – z których nadrzędną są interesy światowego mocarstwa. Zdaniem Ziemkiewicza, dla Brzezińskiego i każdego innego amerykańskiego analityka tragedia w Smoleńsku musi być, na ten moment, winą polskich pilotów, i nie ma znaczenia, jakie są fakty – ważne, jaki jest interes USA. A w tym wypadku były doradca prezydenta Cartera musi patrzeć na Polskę całościowo, bez wnikania w personalną odpowiedzialność. W takiej optyce sprawa prezentuje się tak: byliście, Polacy, na tyle głupi, że wpakowaliście prezydenta, całą generalicję, licznych szefów centralnych urzędów i wybitnych obywateli do starego ruskiego gruchota, i posłaliście go ze złamaniem wszelkich cywilizowanych procedur na ruskie lotnisko, na ich łaskę… No to się nie dziwcie, że spadł. Znaczenie ma też fakt - dodaje Ziemkiewicz, że Polska oddała śledztwo Rosji i nie zagwarantowała sobie jakiejkolwiek możliwości sięgnięcia po międzynarodową pomoc. Więc nie liczcie, że teraz nagle USA zacznie nadwerężać swoje interesy i swoje stosunki z Rosją dla wyjaśnienia tego, czego najbardziej zainteresowani wytłumaczyć nie potrafili. W tej sytuacji to musi być wypadek spowodowany przez pilotów, czy nie rozumiecie? Dopóki interesy USA się nie zmienią, odkryciem prawdy nie będą zainteresowani. Rodowity Amerykanin powiedziałby to samo beznamiętnie, zimno. W Brzezińskim, choć jest Amerykaninem, widocznie jednak odezwały się jakieś resztki polskiego sumienia, które potrzebował tymi bluzgami zagłuszyć - kończy publicysta. Zespół wPolityce.pl