I Jurgielewiczowa konspekt

KONSPEKT

Autor :

Temat: Irena Jurgielewiczowa i jej twórczość.

Klasa : Szkoły Podstawowej

Czas trwania lekcji: 45 min.

Cel główny: Zapoznanie uczniów z postacią i twórczością Ireny Jurgielewiczowej.

Cele operacyjne:

Metody: Pogadanka, elementy dyskusji, praca z tekstem;

Formy: Indywidualna, zbiorowa, praca w grupach;

Środki dydaktyczne: karty do pracy samodzielnej, zbiór książek: „O poetach i pisarzach inaczej” , „Polscy Pisarze współcześni” , Encyklopedia Szkolna. Literatura i nauka o języku” , „Encyklopedia szkolna” , Słownik lektur dla szkoły podstawowej”

Przebieg lekcji:

Nauczyciel wita dzieci i dzieli je na 4 grupy poprzez losowanie karteczek, które należy nakleić na ubrania. Członkowie grup zajmują miejsca obok siebie, żeby móc współpracować.

Nauczyciel zapoznaje uczniów z tematem lekcji i celami.

Nauczyciel prosi uczniów o wymienienie źródeł, z których mogą korzystać, aby pogłębić wiadomości o Irenie Jurgielewiczowej.

Uczniowie podają:

Nauczyciel prosi wybranych uczniów o udzielenie odpowiedzi na pytania.

Uczniowie podają:

Irena Jurgielewiczowa to :

Znana twórczość:

Uczniowie wyszukują w dostarczonych przez nauczyciela książkach wiadomości o Irenie Jurgielewiczowej.

Chętni uczniowie odczytują ważniejsze fragmenty życiorysu.

Polecenie:

Przy pomocy środków dydaktycznych tj. encyklopedii i słowników wypełni poprawnie tabelę.

Nauczyciel rozdaje uczniom karty pracy – po 1 na ucznia. (zał. 1)

Wskazani przez nauczyciela uczniowie przedstawiają odpowiedzi. Nauczyciel koryguje je.

Nauczyciel rozdaje uczniom fragmenty utworów Ireny Jurgielewiczowej (zał. 2). Prowadzący prosi wybranych uczniów o przeczytanie tekstów na forum klasy. Nauczyciel podaje tytuły utworów z jakich pochodzą dane fragmenty, w przypadku fragmentu pochodzącego z książki „Ten obcy” nauczyciel pyta się czy dany fragment jest już znany i czy uczniowie wiedzą z jakiej książki on pochodzi.

Nauczyciel dziękuje za udział w spotkaniu i zaprasza do korzystania ze zbiorów biblioteki oraz dalszego pogłębiania wiedzy na temat Ireny Jurgielewiczowej oraz poznawania jej twórczości.

Załącznik 1.

Imię i nazwisko:
Data i miejsce urodzenia:
Data i miejsce śmierci:
Narodowość:
Język:
Ukończone szkoły:
Okres głównej działalności:
Gatunki:
Twórczość:

Źródło: opracowanie własne.

Załącznik2.

Fragment 1.

A może jednak… gdyby posiedzieć całe popołudnie, cały wieczór, wkuwać, wkuwać, powtórzyć przede wszystkim wiek osiemnasty, to najgorsze, pojęcia nie mam. A początek dziewiętnastego? I mam pecha. Sadowski nigdy nie zapyta o to, co umiem, z biologią też tak było. A z fizyką? Co to pomoże, jeśli całe popołudnie będę się uczył? Siedzieć i siedzieć, kiwać nad książką, nuda absolutna, plecy i nogi drętwieją, to nie dom wytrzymania, można zwariować. A potem i tak będzie dwójka, ojciec się dowie, Włodek: „Twoja piękna kolekcja się wzbogaca…”

- Janusz! – cichy okrzyk matki. – w piżamie przy oknie?

Odwrócił się, patrzyła na niego trochę gniewna, trochę śmiejąca się miłym, leciutkim śmiechem, którym do niedawna tak błyskawicznie reagowała na komizm sytuacji, dowcip czy niespodziankę, a który ostatnio jakoś zdawał się znikać.

- takie chłopisko, a głuptas! Ubieraj się szybko!

Ten głos, te słowa – jakby czas się cofnął i świat zmienił wymiary. Wszystko zależy od niej, od mamy. Powie jedno słowo i los się odmieni. Powie: „Nie możesz dzisiaj wyjść, ani dziś, ani jutro”. Siła wyższa, która przejmuje na siebie odpowiedzialność i odmienia życie. Zamiast szkoły – poranne i popołudniowe godziny w domu, egzotyczne, niby nudne, ale naprawdę to wspaniałe, każdy przedmiot nabiera nowego koloru, wszystko niemiłe przesunięte w daleka przyszłość, tak daleką, że jej przemiana w teraźniejszość wydaje się mniej możliwa. To byłoby coś jak cud i mama władana jest ten cud sprawić.

- Głowa mnie boli – mruknął, torując cudowi drogę.

- Głowa? – zatroskała się. – Nigdy cię przecież nie boli.

Położyła mu rękę na czole, nie uchylił się, nie zniecierpliwił, stał prosto, przytajając oddech i marząc, żeby nie przypomniała sobie o repetycji, bo jeżeli sobie przypomni…

- Nie wiem – zaczęła. Zadzwonił telefon.

Jurgielewiczowa I., Niespokojne godziny. Warszawa, Nasza Księgarnia, 1974, s.: 14-15.

Fragment 2.

- Ale się wleczecie! - przywitał ich Julek, kiedy dobrnęli na szczyt wzgórza. – Byłem już w zagajniku, dwa razy, wiecie? – pokazywał wyżłobione przez saneczki głębokie ślady, wiodące łagodnym zboczem ku niedalekiej skupinie drzew. – Ale tam nie warto. Słabo niesie. Pojedziemy na karczmę, prawda?

- Jeśli Danka nie będzie się bała.

-Dlaczego mam się bać?

- W tamta stronę ostro niesie, stromo jest.

- Niech będzie , co ci szkodzi. Gdzie ta karczma?

- Żadnej karczmy nie ma, tylko miejsce się tak nazywa, bo kiedyś tam stała. Widzisz te dwa świerczki na dole i łączkę? To tam.

- Nie uważam, żeby w tamtą stronę było stromo.

- Zobaczysz po drodze – roześmiał się Julek.

- Z tego miejsca zbocze wygląda łagodnie, fakt – rzekł Marian. – Najważniejsze, żeby nie wpaść na kamienie, śnieg jeszcze niegłęboki. Siadaj – zarządził, ustawiwszy sanki na pochyłości.

Zajął pierwsze miejsce, Danka za nim. Odepchnął się silnie – i już jechali w dół. Z początku dość wolno, potem coraz szybciej, aż w końcu wiatr zaczął gwizdać w uszach.

- Dobrze się trzymasz? – krzyknął Marian.

- Dobrze! – odkrzyknęła.

Dobrze się trzymała – i w ogóle było jej dobrze. Cudownie? Cudownie, choć równocześnie bardzo się bała. Parę razy podskoczyli mocno do góry, raz omal nie spadła, ścisnęła więc sanki kolanami z całej siły i kiedy podrzucało ich do góry, czuła teraz w udach gwałtowny ból. To nic, ani syknęła, za dobrze jest, żeby się zdradzać z czymś takim.

- Uważaj teraz! – zawołał Marian. Wpadli na wysoki garb, przez chwilę sanki leciały w powietrzu, poczuła serce w gardle – i znowu z miękkim, równym szumem sunęli w dół. Kiedy zbliżali się ku płaszczyźnie, Marian zahamował i sanki szerokim łukiem podjechały pod pień obwisłego świerka. Wstali, Danka zatoczyła się lekko na zesztywniałych nogach, poczuła zaskoczenie, że przedmioty wokoło nie są w ruchu – i nagle się głośno roześmiała. Nie wiedziała z czego, po prostu tak, ze szczęścia – więc żeby się usprawiedliwić, Bąknęła:

- Ale fajnie! Zjedziemy jeszcze raz?

-Jeśli chcesz.

- Chcę.

- Dobra, zjedziemy.

Jurgielewiczowa I., Inna?. Warszawa, Nasza Księgarnia, 2002, s. 77-79.

Fragment 3.

Szli obok siebie. Michał, prawie o głowę wyższy od swej towarzyszki, podpatrywał j a dyskretnie. Drobna, szczupła. Maszeruje równym kroczkiem, „niesie” paczkę papierosów, zaciskając ją w ręku, jak dziecko. A przy tym wyraz twarzy poważny, skupiony, sądzi zapewne, że w ten sposób doda sobie dorosłości. „To nie dziewczyna, to dziewczynka” – formułuje swoje wrażenia Michał. Nie oznacza to rozczarowania, ta dziecinność nowej znajomej budzi w nim ciepłe uczucie, które zdaje się wiązać z jakimś innym, głęboko ukrytym, o którym prawie się nie wie, ale które istnieje i czasem daje o sobie znać. Siostra… Gdyby miał siostrę!... taką właśnie jak ta, nie starszą od niego, broń Boże, właśnie młodszą. Wyobraźnia, nagle poruszona, zaczyna działać, przedstawia obrazy domowego życia, w którym on, Michał, jest komuś niezbędnie potrzebny. Trzeba by się tą małą opiekować, „któż by Si e nią opiekował, jeśli nie ja?” Radziłby sobie doskonale, nie ma strachu, ta jego siostra byłaby zresztą Inn niż większość dziewcząt, nie pozwoliłby, żeby była taka, jak tamte. Rozumieliby się doskonale, przebywaliby dużo razem, w domu byłoby przyjemnie i może nawet mama… Och, co za głupstwa!... Zreflektował się, zauważywszy, że dziewczynka spogląda niepewnie w jego stronę.

- Trochę się teraz wieczorem ochłodziło – powiedziała jak na wizycie. Zrozumiał, ze milczenie jej ciążyło i chciała je przerwać w jakikolwiek sposób. Uśmiechnął się mimo woli.

- Nie musimy rozmawiać o pogodzie.

- Oczywiście , że nie.

- W której jesteś klasie?

- W ósmej… To znaczy…

- Co?

- Nie, nic.

- Nie masz w tym względzie pewności? – zażartował.

Nie odpowiedziała, Michał wyczuł, że jego słowa zrobiły jej przykrość.

- Pewno poprawka – rzekł poważnie. – Nie martw się, to się zdarza.

- Ano tak – westchnęła. – A ty?

- Co ja?

- No.. w której jesteś klasie?

- Trochę wyżej nić ty.

Jurgielewiczowa I., Wszystko inaczej. Warszawa. Nasza Księgarnia, 1976, s. 20-21

Fragment 4.

Niestety, z rowerami wyszło inaczej, niż sobie chłopcy wyobrażali. Antek Majewski, którego Marian poznał w czasie poprzednich wakacji, gotów był pożyczyć mu swój na parę godzin, ale nie od razu. „Mogę co go dać dopiero po jutrze rano. Dziś wieczór jadę do Łętowa odebrać buty od szewca, a jutro od rana mamy umówioną wycieczkę” - powiedział i od żadnego z tych projektów nie chciał odstąpić, a w dodatku zażądał za pożyczenie dziesięciu złotych. Mały Edzio Grzesik, do którego zwrócił się Julek, nie był tak interesowny : w zamian za przysługę pragnął mieć dwa znaczki chiński i jeden Izraela, ale i on nie miał na razie roweru do rozporządzenia, bo zgubił wentyl i ojciec miał mu go przywieźć z miast dopiero nazajutrz. Próby wypożyczenia rowerów od kogo innego nie powiodły się również.

- No i co teraz będzie? – pytał Julek, wściekły, kiedy po jakimś czasie spotkali się z dziewczętami. – Co robić?

Marian zmarszczył skłopotane czoło i nie mówił nic, ale też był zły. Ula patrzyła na nich bezradnie. Natomiast Pestka. Której nigdy nie brakło energii ani zmysłu praktycznego, oświadczyło po krótkiej chwili namysłu, że Antek jest bezczelny za swoimi żądaniami, ale jeśli nie ustąpi, to zrobi się składkę i da mu się te dziesięć złotych, innego wyjścia nie ma; i że co do znaczków, ona nie ma żadnych, ale jeśli Julek ma i zgadza się oddać swoje…

- Zgadzam się na chińskie – przerwał Julek. – Ale niegłupi jestem dawać Izraela. Wytargowałem go.

-Tak czy inaczej, pojedziecie dopiero po jutrze – rzekła Pestka. – Trzeba się z tym pogodzić.

- A co z Zenkiem? – spytał Marian. – Nie może przecież siedzieć dwie doby w krzakach pod gruszą.

- A gdyby go wziąć do dziadków? – zawołał Julek i aż mu się oczy rozjaśniły od tego wspaniałego pomysłu. – Ja przecież mógłbym spać na podłodze. A jak nie, to zsunęłoby się łóżko moje i twoje, i we trzech razem… Albo na stryszku…

- Szkoda nawet mówić – osadził do Marian, jak to mu się często w stosunku do Julka zdarzało. – On się nie zgodzi.

Julek westchnął. Marian miał niestety rację.

Jurgielewiczowa I., Ten obcy. Warszawa, Nasza Księgarnia, 1984, s.76-78.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ekonomia konspekt1
BLS 2010 stom [konspekt]ppt
Ekonomia konspekt6
22 Choroby wlosow KONSPEKTid 29485 ppt
konspekt dzieci , ćwicz
farmakoterapia w als, konspekt+RKO2011 farmakoterapia+[CPR+EU]
Ekonomia konspekt9
RKO farmakoterapia [konspekt
Ekonomia konspekt14
metodologia badan politologicznych konspekt
Konspekt; odejmowanie liczb wymiernych
0 konspekt wykladu PETid 1826 Nieznany
Konspekt projektu I część 2013
konspekt2
Historia stosunków miedzynarodowych konspekt wiedzy
AKTYWA PIENIĘŻNE KONSPEKT RF

więcej podobnych podstron