Co masz na myśli mówiąc, że nie wolno? - Daniel? - Jack O'Neill spodziewał się, że językoznawca SG 1 odpowie na pytanie. - Jack? - językoznawca udawał głupiego. - Daniel. - głos Jack'a brzmiał groźnie. - Jack? - językoznawca powracał do życia niezliczoną ilość razy, nie bał się niczego. - Daniel. - lider SG 1 był nadal wytrwały, on "nigdy nie ustępował" pola. - Jack. - niestety on nauczył tego samego językoznawcę. Ona miała już dość tej dziecinady. - Moglibyście obaj po prostu przestać. Cztery pary oczu skupiły się na niej z zaciekawieniem. - Czy rozumiecie to czy nie, chłopcy doprowadzacie mnie do szału ... w tempie, które zawstydziłoby ślimaka, - warknęła. - Czy to nie dobrze? - Jack O'Neill uśmiechnął się do swojej wyraźnie zirytowanej zastępczyni. - Co? Fakt że powoli świruję i wy chłopcy jesteście jedną z przyczyn która to powoduje? - Tak. Nie mogła powiedzieć słowa, nie nawet jeśliby bardzo chciała. On był po prostu zbyt nie możliwy by sobie z nim poradzić a ona była w stanie nasilenia frustracji. Poprzez zignorowanie go podjęła mądrą decyzję i wróciła do tablicy kontrolnej koło drzwi, nie chciała zostać obwiniona o obrażenie oficera przełożonego. Nie przez głupią sprzeczkę. - A więc, Daniel. Na czym to skończyliśmy? - Jack skierował uwagę z powrotem na swojego archeologa. - Powiedziałem "Jack", teraz jest twoje koleje, by powiedzieć "Daniel". - Archeolog (poprzednio przedstawiany jako językoznawca) nawet nie trudził się z podniesieniem głowy z nad książki, którą w tym momencie czytał. - OK ... Daniel. - gra zaczęła się ponownie. - Jack. - kontynuował niedawno „zeszły” archeolog. - Daniel - to się stawało nudne. - Jack. - BARDZO nudne. - Daniel. - jeśli miałby być szczery wobec siebie, Jack tęsknił za tymi chwilami "przekomarzania się". - Jack. - i to samo również odnosiło się do językoznawcy. - Daniel. - Jednakże to nie był argument dla ich innych członków zespołu. Głowa Jonasa kołysała się to w jedną to w drugą stronę jakby oglądał mecz tenisa, nie wiedział, że proste pytanie może zamienić się w coś takiego. Teal'c stał, on był już przyzwyczajony do takiego zamieszania. W końcu, Daniel wystąpił z inicjatywą, by przerwać to zanim Jonas zwichnie szyję. Podniósł wzrok znad książki którą czytał. - Sam, jakiś postęp z drzwiami? - Niewielki, zwarzywszy, że tu są czterej faceci, którzy mogliby mi pomóc, ale nagle dwóch z nich zdecydowało, że wymienianie nawzajem swoich imion jest właściwie wydajnym sposobem spędzania czasu. - utyskiwała. - No już, Carter. Po prostu zostaw to w spokoju, oni wypuszczą nas błyskawicznie. Rozważała jego słowa przez chwilę, i zdecydowała, że przedstawił przekonujące argumenty; poddała się i dołączyła do przyjaciół siedzących na podłodze. Zajęła miejsce pomiędzy Jack'iem i Danielem. Siedziała tyłem do drzwi. Teal'c i Jonas usiedli przed nią. - Więc, dlaczego nie możesz otworzyć drzwi? - Czy umyślnie próbuje mnie pan rozwścieczyć, Sir? - Tylko pytam. - wzruszył ramionami. - Przepraszam Sir, ale ze wszystkich rzeczy których nie mogłam naprawić, naprawdę nie chcę, aby to była jedna z ich. - Dlaczego? Bo nie wyglądałoby to dobrze na twoim życiorysie? Obdarzyła go piorunującym spojrzeniem, ale to była wszystko co ona mogłaby zrobić. Jak ona żałowała, że nie może trzasnąć go w twarz, by wbić mu trochę rozumu do głowy, ale instrukcja Sił Powietrznych wyraźnie określona, że atakowanie kolegi oficera nie jest dozwolone pod żadnym pozorem. Chociaż ona była w 100% pewna, że zrobiliby wyjątek, jeśliby ona potrafiłaby właściwie argumentować swój powód. - Nie, Sir. Tylko nie chcę utknąć tutaj w Boże Narodzenie. - Spróbuj spojrzeć na to jako chwilę zbliżającą zespół. - ramiona jej opadły i westchnęła. - OK. Więc, co chcesz zrobić w naszej tak cennej chwili "zbliżającej” zespół? - umyślnie zakpiła ze słowa cenny. Albo on nie załapał jej cynizmu albo po prostu otwarcie zignorował jej sarkazm. - Uh ... Nie wiem. Być może moglibyśmy poznać się trochę lepiej. Nawet Teal'c uniósł w tym momencie brwi. - Sądzę, że znamy się wystarczająco dobrze, O'Neill. Jonas wtrącił się nieśmiało. - Uhm ... Nie sądzę. Cztery pary oczu skupiły się na nim. W pokoju zaległa cisza. - Teal'c, myślę, że teraz mamy uzasadnienie, by zrobić to od nowa. - Jack pochwycił tą okazję jako przywódca drużyny, by ustalić fakty i przejąć kontrolę nad sytuacją. Teal'c jedynie skinął głową. - Daniel, odłóż książkę. Carter, nie martw się o drzwi. Jonas, słuchaj uważnie. Teal'c ... po prostu bądź sobą. Członkowie jego zespołu zastosowali się do rozkazu. Książka została odłożona na bok, drzwi zostały pozostawione w spokoju i wszyscy zamienili się w słuch. - Więc, co będziemy robić? - spytała Sam. Ona podciągnęła nogi do piersi i położyła na nich podbródek. - Ponieważ dzisiaj jest Boże Narodzenie, dlaczego nie moglibyśmy poopowiadać sobie o naszych poprzednich Świętach? Tych które różniły się od reszty, tych który były specjalne. Daniel i Sam wymienili spojrzenia. To był właściwie dobry pomysł. W tym czasie Teal'c i Jonas wymieniły takie samo spojrzenie. Jonas świętował Boże Narodzenie tylko raz, dwa razy wliczając obecne, podczas gdy Teal'c miał z dzisiejszymi siedem. Oni nie mogli mieć zbyt wielkiego wyboru które Święta były dla nich piękniejsze. - OK, jestem gotów. - Wchodzę w to.. - Jak i ja - Wlicz i mnie. Jack uśmiechnął się. - Świetnie. Kto chce zacząć jako pierwszy? Wszyscy w pokoju gapili się na niego. - Nie, - powiedział miło i uprzejmie. - To pan to zaproponował, Sir. Mógłby pan również czynić honory. - uśmiechnęła się Sam. - Tak Jack, w końcu to jest twój pomysł - dodał Daniel. - Prawdziwy przywódca musi dawać przykład, O'Neill, - dorzucił Teal'c. - Zgadza się pułkowniku, pan ... -Jonas nigdy nie skończył tego zdania, dowódca jego drużyny obdarzył go ostrzegawczym spojrzeniem. Tym które nie wywierało żadnego wrażenia tylko na pięciu osobach we wszechświecie (Danielu, Sam, Teal'cu, generale Hammondzie i Janet). - Jak powiedziałem wcześniej, to jest chwila zbliżająca zespół. Więc ... ranga i przywileje nie są tutaj argumentem, nie mają znaczenia, czy ty jesteś oficerem, cywilnym czy obcym, my wszyscy tutaj płyniemy w tej samej łódce. - No tak, a zatem jak chcesz to rozwiązać? - spytał Daniel. - Eee ... a co, jeśli pociągniemy słomki? - Sir, muszę panu przypomnieć, że nie mamy tutaj słomy? - Zgodnie z jej naturą naukowca, Sam wskazał przeszkodę w wykonaniu zadania. - Nie, ale niekoniecznie musimy użyć do tego słomy. - podniósł jedną z toreb rozrzuconych na podłodze dookoła i zaczął czegoś wewnątrz szukać. A następnie z triumfalnym - Aha - coś z niej wyciągnął. - Uh ... - To jest ... - Dr Fraiser nie byłaby zadowolona. - Wow, to jest bardzo twórcza myśl pułkowniku. - Sir, może chciałby pan wiedzieć, że możemy więcej tego nie dostać, jeśli teraz pan to użyje. - Tak, Jack. Janet wyraźnie powiedziała, że jeśli nie przyniesiemy jej tego, możemy pożegnać się ze wszystkimi świątecznymi potrawami które ona przyrządziła. - To jest naprawdę niemądra decyzja. - Czy na pewno? - Jack zignorował zupełnie ich uwagi, natomiast skoncentrował się na zadaniu do wykonania. Wyciągnął scyzoryk i zaczął ciąć wspomniany przedmiot. Sam tylko westchnęła, Daniel był zakłopotany, nawet Teal'c zaniepokoił się. Tymczasem, Jonas był zaintrygowany. - Daniel, pamiętasz jak wiele ozdobnych girland kupiliśmy dzisiaj? - Nie wiele. - wzdrygnął się. - A zatem jesteśmy zgubieni. - Muszę się zgodzić. Jonas spoglądał na trójkę przyjaciół z wielkim zainteresowaniem. Otworzyć swoje wielkie usta i spytał, - Dlaczego? - Dlaczego co? - Dlaczego jesteśmy zgubieni? Teal'c miał duży sentyment do nowego obcego towarzysza z drużyny, więc on zdecydował się opowiedzieć Jonasowi o swoim trzecim Obiedzie Bożonarodzeniowym na Ziemi, kiedy to Janet urządziła małe przyjęcie i jedyną rzeczą, którą SG 1 musiało przynieść były ozdoby choinkowe. Ale z powodu swojego napiętego harmonogramu oni zapomnieli zrobić to o co ona prosiła. Nie trzeba dodawać , że przez chwilę mieli z tego powodu zimny pot na plecach. I na pewno nie pomagało im to, że ona była oficerem medycznym bazy, tą która robi im badania po misji. Daniel pochylił się do Sam i szepnął, - Czy on zawsze zadaje te małoistotne pytania? - Tak, - odpowiedziała mu szeptem. - I Jack faktycznie może go znieść? - Daniel uniósł brwi. Uśmiechnęła się. - Och nie Uwierz mi Danielu, powinieneś tam być kiedy Jonas kwestionował jego rozkaz. - Jonas był tym odważnym? - Hej, ty jesteś gorszy od niego, wiesz. Jonas przynajmniej wie kiedy przestać. - nadal się uśmiechała. To przypomniało mu o starych czasach. Daniel uśmiechnął się smutno. - Brakowało mi was. - Nam też ... Cieszę się, że zdecydowałeś się wrócić. - uśmiechnęła się. - Ja też. Daniel powiedział to szczerze, na pewno byt na innym poziomie istnienia był świetna przygoda, mistycznym doświadczeniem, którego on nie zapomni do końca swojego życia. Ale bycie tutaj ze swoimi przyjaciółmi, z jego rodziną było warte więcej od tego. - Mam na myśli, rzeczy jak ta zdarzają się tylko kiedy SG-1 jest razem, prawda? - Co? - zachichotała. - Masz na myśli utknięcie w windzie w Boże Narodzenie w największym Centrum Handlowym w Kolorado Spring? A ponieważ to jest Boże Narodzenie, to zatrzymałam personel Centrum Handlowego dłużej, by sprowadzili fachowca do naprawy windy. - Tak, to jest bardziej interesujące niż rok który spędziłem jako wyższa istota. Zachichotała z tego. - Ale pewnie czegoś się z tego nauczyłeś. - Och tak, na przykład co Jack rzeczywiście robi swoim biurze. Ona pochyliła się ku niemu z zainteresowaniem. - Szpiegowałeś go? Daniel tylko kiwnął głową. - Puść farbę. Uśmiechnął się. - Wiesz co on ma w swojej górnej szufladzie biurka? - Tej szufladzie która ma zamek? - Tak, właśnie tej. - No dalej ... - A więc, on ... Objaśnienie Daniela zostało nagle ucięte przez krzyk. - GOTOWE. Dalej ludzie, bieżcie swoje losy - Jack z dumą trzymał pięć "kawałków" zielonej ozdoby w ręce. Zielone folie sterczały we wszystkie strony naprawdę czyniąc trudnym zobaczenie pojedynczego kawałka ozdoby. Sam przypatrzała się pozostałej ozdobie na podłodze, jednej z tych niewielu znośnych ozdób, które oni mogli kupić w Boże Narodzenie (byli zajęci). - Myślę chłopcy, że jesteśmy bezpieczni, nadal mamy wystarczająco wiele dla Janet ... Mam nadzieję. --- Piosenka "Dzwonią Dzwonki" rozbrzmiewała w Centrum Handlowym, oni mogli wewnątrz windy słyszeć ją niewyraźnie. - Więc ... Daniel i Sam oczywiście mieli zadowolony wyraz twarzy, podczas gdy Jonas miał wyraz twarzy podekscytowanego małego chłopca (wciąż był zafascynowany kulturą Ziemi), Teal'c prostu był Teal'ciem, żadnego wyrazu twarzy podczas gdy jego oczy błyszczały z zadowolenia. W słowniku Jack'a to jest równoznaczne z drwiną. - Moje najbardziej pamiętne Bożego Narodzenie, - zaczął Jack. Cieszył się, że przynajmniej jego koledzy z drużyny nie napawali się faktem, że on jednak rozpoczął pierwszy. - To musiało być w 1991, kiedy Charlie miał 7 lat. - Wspomnienie było żywe, ale nie zabolało jak wcześniej. On podejrzewał, że to miało coś wspólnego z towarzystwem w jakim teraz był. Przyjaciele, których on cenił, druga szanse na szczęście, która została mu dana ... i kobieta, która usiadła bardzo blisko niego. Ta która uwielbiała kpić z niego i czynić go zakłopotanym swoim technobełkotem, tej której on mógłby powierzyć swoje życie, tej która potrafiła wyzwolić to co w nim najlepsze, tej która pozwoliła mu zobaczyć, że jest coś warte by dla tego żyć, tej ... - Jack, wszystko w porządku? - zapytał go Daniel. Nagle wyszedł z zadumy. - Tak w porządku Danielu. To tylko chodzi o Charliego ... - Sir, możemy właściwie porozmawiać o czymś innym. - Jej oczy były pełne zainteresowania. To iż dowiedział się, że ona troszczyła się o niego bardziej niż przypuszczała bardzo go ucieszyło. - Wszystko w porządku. Tylko muszę się przez chwilę opanować. Wziął głęboki oddech i popatrzył na czwórkę ludzi przed sobą, on pokładał nich ufność, nawet w Jonasie. Jonas niejednokrotnie udowodnił, że jest godny jego zaufania. Więc opowiedział im historyjkę. O swoich najbardziej wyjątkowym Bożym Narodzeniu, kiedy to Charlie nie położył się by zaczekać na Świętego Mikołaj i czuwał przez całą noc przed choinką. Więc Jack musiał wymknąć się z domu i pojechać do domu Ferettiego, ponieważ wiedział, że Feretti ma strój Mikołaja który mu został z ubiegłorocznego przyjęcia. Po długim narzekaniu Ferettiego i jego dziewczyny, że budzi ich w środku nocy, dostał strój. Całkowicie ubrany w czerwony stój (plus peruka), wyposażony w prezent który przygotował dla syna, wszedł na dach swojego domu. Niestety, jeden z jego sąsiadów widział go i pomyślał, że on jest złodziejem. Więc następną godzinę spędził na komisariacie pod zarzutem wtargnięcia na prywatny teren. Sara musiała przyjechać na komisariat i wytłumaczyć policji całą sprawę. Oczywiście zabrała ze sobą Charliego, ponieważ nie było nikogo innego w domu. - Więc ... Charlie, ubrany w swoją niebieską piżamę w misie, z zaspanymi oczami gapi się na mnie i mówi, "Byłeś niegrzeczny Tato, nie myślę by w tym roku Mikołaj przyniósł ci prezent". Teal'c tylko się uśmiechnął podczas gdy inni śmiali się. - To było świetne Jack. - Naprawdę. - To było słodkie, Sir. - Niezłe, to było interesujące. Czy policjanci bili cię? Cztery zmieszane spojrzenia skierowały się na niego. Jonas dodał, - Jak w serialu telewizyjnym, no wiesz, gdzie detektyw złapał tego faceta i wtedy oni bili go na śmierć ponieważ ... - Jonas, - Jack przerwał mu. – nigdy więcej żadnej telewizji. - Dlaczego? - Jonas wyglądał na przygnębionego, on uwielbiał telewizję. - W porządku, kto następny? - Daniel zdecydował się zmienić temat zanim sprawy nie obróciły się na gorsze. Jack, ponownie trzymał swoje "patyczki" domowej roboty w ręce, on wyciągnął jeden z długich. Wyraźnie był dumny ze swoich "ozdobnych" słomek domowej roboty. - Wybieraj. - uśmiechnął się. --- Głośnik w tej chwili grał "Białe Święta", ale fachowiec od windy nadal się nie zjawiał. Jonas i Teal'c też mieli swoją kolej. To nie było porywające, ponieważ swoje Boże Narodzenia spędzali tak czy owak z kolegami z drużyny. Ale co trzeba im przyznać , reszta pozwoliła swoim obcym kolegom opowiedzieć ich historyjki w spokoju. Teraz była kolej Sam. - Dla mnie, to był 1994. - popatrzała na sufit. - Kiedy Jonas mi się oświadczył. - Ja to zrobiłem? - Jonas był wstrząśnięty. - Nie ty, Jonas Hanson. Mój eks narzeczony. - nie mogła stłumić chichotu. - Och, rozumiem. - Co uczyniło je wyjątkowymi, - spytał Jack. - Cóż, moje stosunki z Tatą nie były wtedy właściwie w zbyt dobrej formie. I Mark ignorował mnie, ponieważ wstąpiłam do wojska. W każdym razie nie byłem nigdy miłośniczką Bożego Narodzenia, nie odkąd umarła moja mama ... - zamilkła na chwilę, Jack położył rękę na jej ramieniu, by dodać jej trochę otuchy. Popatrzała na niego z wdzięcznością. - Dzięki. - On zawsze działał na nią w ten sposób. On był jej opoką, jej mocnym fundamentem, wiedziała, że może się do niego zwrócić. - Zawsze do usług. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i kontynuowała swoje opowiadanie. - Samo Boże Narodzenie nie było tak naprawdę inne od inny i oświadczyny nie była zbyt romantyczna lub też widowiskowe. Ale myślę, że były szczególne, ponieważ uświadomiłam sobie, że znów mogłabym odnaleźć w moim życiu szczęście, mimo że zaręczyny nie układały się. W to Boże Narodzenie uświadomiłam sobie, że ktoś mnie kocha i ... i odkryłam w sobie zdolność pokochania kogoś. Zdolność, o której nigdy nie myślałem, że mam. - Sam, ty jesteś jeden z najbardziej z wielkodusznych osób które kiedykolwiek spotkałem. Oczywiście masz, taką zdolność. - Daniel dotknął jej ramię i delikatnie ścisnął. Popatrzyła na niego. - Danielu, byłam wtedy inną osobą. - To nie ma znaczenia Carter. To co jest ważne, to jaka ty jesteś teraz. - Jack zrobił to samo z jej drugim ramieniem. - Dzięki chłopcy. Daniel przytulił ją. - Myślę, że teraz jest twoja kolej, Danielu Jackson. Daniel poprawił swoje okulary. - OK ... moje najbardziej pamiętne Bożego Narodzenie było ... dzisiaj. - Daniel ... uważam to za oszukiwanie. - Dobrze, nie chcesz najpierw przynajmniej usłyszysz mojego uzasadnienia? - Daniel posłał Jack'owi niewinne spojrzenie. - Jeśli przedstawiasz to w ten sposób ... zatem przypuszczam że jest w porządku. Jack mógł usłyszeć chichot swojego majora. - Carter, nie widzę tu niczego zabawnego. - Nie, Sir. Tylko bardzo brakowało mi takich chwil. - Jakich chwil? - Chwil" Pułkownik i jego archeolog". - Na miłość boską. To nic z tych rzeczy. Daniel, po prostu zacznij swoje opowiadanie. Daniel, Sam i Teal'c wymienili porozumiewawczy uśmiech - To Boże Narodzenie jest szczególne ponieważ nigdy nie sądziłem, że będę miał taką okazję. Okazję by być jeszcze raz z moją rodziną. Wiem, że kiedy zdecydowałem się ascendentować musiałem was zostawić. Myślałem, że mógłbym zrobić więcej, że mógłbym poznać zupełnie nowy świat, nową cywilizację, przeżyć nową przygodę, wielką podróż. Mogłem. Ale stwierdziłem, że to nic nie znaczy, jeśli nie mogę podzielić się tym z ludźmi o których się troszczę. Więc, w to Boże Narodzenie nauczyłem się doceniać to co mam. I chcę tylko wam powiedzieć ... że wy jesteście moją rodziną. Umilkł na chwilę, by popatrzeć na każdego z przyjaciół z osobna i powiedział, - Gdzieś przeczytałem, że dobrzy przyjaciele są trudni do znalezienia, trudniejsi do pozostawienia i niemożliwi do zapomnienia. Najlepszy przyjaciel jest jak czterolistna koniczynka, trudno go znaleźć ale jesteś szczęśliwy gdy go masz. Najlepsi przyjaciele są jak rodzeństwo które Bóg zapomniał nam dać. Kiedy rani cię oglądanie się za siebie i boisz się spojrzeć przed siebie, możesz rozejrzeć się na boki i twój najlepszy przyjaciel będzie tam. Byłem bardzo szczęśliwy bo miałem nie tylko jednego, ale mam tutaj trzech dobrych przyjaciół. Dziękuję wam ... za wszystko co mi daliście, za wyrozumiałość dla mojego egoizmu, za zaufanie jakim nikt inny mnie nie darzył . Sam uśmiechnęła do niego. - To było piękne, Danielu. Dziękujemy . Teal'c też się uśmiechał. - To była mądre spostrzeżenie, Danielu Jackson. To jest dla mnie zaszczyt być uważanym jako jeden z twoich najlepszych przyjaciół. Nawet Jack się uśmiechnął. - Pozwolę ci zachować dzisiejszy dzień jako twoje najbardziej pamiętne Boże Narodzenie, to jest w tym roku mój świątecznym prezentem dla ciebie. - To był mój świąteczny prezent? Mówisz poważnie? - Daniel popatrzał na niego z niedowierzaniem. - Oczywiście że tak. - Widzisz Jonas, to jest prawdziwy Jack O'Neill. Tani płytki pułkownik, który dał swojemu najlepszemu przyjacielowi bezużyteczne pozwolenie jako prezent. - Oy, Daniel. Nie psuj go. - Jack wziął kawałki ozdób, które zostały zmuszone, by udawać słomki i rzucił nimi w Daniela. - Hej, dostanę cię za to. - Daniel zbierał kawałki i rzucał je z powrotem w niego. Jack wziął plastikową torebkę zawierającą ozdoby choinkowe i zaczął rzucić je jedną po jednego w Daniela. Daniel nie był wytrenowanym żołnierzem, ale ten rodzaj walki nie wymagał właściwie wojskowych umiejętności. Więc rzucał je z powrotem. Na szczęście, zanim gwiazda i anioł stały się ich ostatnimi niewinnymi ofiarami, drzwi windy nieznacznie się uchyliły. - Cześć, przepraszamy, że to trwało to tak długo. - ze szpary między drzwiami wysunęła się głowa. - Żaden kłopot, - powiedział Jack w imieniu swojej drużyny. Oni spędzili razem wspaniałe chwile. - A zatem w porządku, wyciągnijmy was stąd. - Drzwi otworzyły się tym razem szerzej, pozwalając im wyjść z olbrzymiego metalowego pudełka, które uwięziło ich na ponad niż godzinę. - Ahh ... wolność, - powiedział dramatycznie Jack, podnosząc w górę ręce. On był pierwszy do wyjścia. - Dziękujemy, - powiedział do technika. Technik uśmiechnął się i powiedział, - Proszę bardzo. Wiem, że nikt nie chciałby utknąć w Boże Narodzenie. - Ach, Jack. Musimy już iść. Albo będziemy spóźnieni na przyjęcie u Janet. - Daniel wygramolił się z windy. Podłoga windy była około metra niżej niż podłoga Centrum Handlowego. - Tak, Sir. Nie wspomnę że mamy jej ozdoby choinkowe, - krzyknęła Sam z wnętrza windy. Ona sprzątała "bałagan" którzy jej przyjaciele zrobili. - Dr. Fraiser poprosiła nas też , byśmy przynieśli jakieś pokrzepiające napoje, O'Neill. - Teal'c pomagał jej w tej pracy. - Wiem, wiem. W porządku, Carter, ty ze mną. Idziemy do sklepów spożywczych, by kupić jakieś napoje. Teal'c i Jonas, wy z Danielem pomożecie Doktor dekorować drzewko. - zaoferował jej rękę by pomóc jej wyjść z windy. Przyjęła jego rękę z wdzięcznością i wyszła. Jonas i Teal'c podążyli za nią. - W porządku. - powiedział Daniel. Sam wręczyła wszystkie torby z zakupami Teal'cowi i Jonasowi. Następnie rozdzielili się. Jack i Daniel zaparkowały swoje samochody w różnych miejscach. - Sam do zobaczenia w domu Dr Fraiser, Pułkowniku, - krzyknął Jonas zanim oni poszli w swoją stronę. --- Trzej mężczyźni szli w ciszy na parking, każdy niósł jakąś plastikową torbę. Przed dotarciem do samochodu Daniela nagle Jonas przypominał sobie swoje pytanie, to które pozostało bez odpowiedzi. - Doktorze Jackson, - zapytał. - Tak, Jonas. -Co pułkownika miał na myśli kiedy on powiedział, że" nie wolno"? Daniel nie wiedział, czy przeklinać czy nie. - Jonas, powiedzmy, że on był zbyt zapobiegliwy. - Ale ja myślałem, że to jest tradycja. - Tak, ale ... - Daniel potrafił mówić w 23 językach, ale właśnie teraz nie mógł znaleźć pojedynczego słowa, by wyjaśnić tą sytuację Jonasowi. Czas wezwać profesjonalną pomoc. - Teal'c, potrzebuję pomocy. Teal'c jedynie uniósł brew. - Sądzę, że O'Neill nie życzy sobie widzieć major Carter pod jemiołą z przypadkową osobą. Właśnie dlatego on nie pozwolił ci powiesić jemiołę nad drzwiami Dr Fraiser. - Ale to jest tradycja. - Jonasie Quinn, tradycja czy nie, to nie było po prostu działanie zapobiegawcze, tu chodzi także o zazdrość. - Och. - nagle zaczął sobie uświadamiać, - Oooh ... Jonas kontynuował - To dodatkowy powód by ją powiesić, nie wydaje wam się? Daniel popatrzał na swojego nowego pozaziemskiego przyjaciela, który sądził że ma świetny zmysł obserwacji, ale to ... - To znaczy pułkownik i Sam przyjadą równocześnie do dr Fraiser, nieprawdaż? Być może jego umiejętność nie została jednak przeceniona. Sam i Jack. Jack i Sam. C-A-Ł-U-J-Ą SIĘ ... nie zupełnie. Ale zaimprowizowana wersja znanego wierszyka dla dzieci gra właśnie teraz wewnątrz ich głów. Gapią się na siebie. Torby pełne ciężkich butelek leżą na ziemi obok ich nóg. Oboje rozważają, powinni czy nie powinni. Jack przeklął Jonasa, w myśli. Jack podziękował Jonasowi, nie żeby on powiedziałby to na głos. Jack przeklął Daniela i Teal'ca, dlaczego oni zgodzili się na plan Jonasa? Jack podziękował Danielowi i Teal'cowi, ci faceci wiedzieli czego on naprawdę pragnie. Sam przeklęła Jonasa, będzie musiała zasabotować później jego telewizor. Sam podziękowała Jonasowi, jak często ona dostała szansę taką jak ta? Sam przeklęła Daniela i Teal'ca, oni nie powinni pozwolić by to się zdarzyło. Sam podziękowała Danielowi i Teal'cowi, ci faceci wiedzieli czego ona naprawdę pragnie. Oni nie powinni zauważyć małej czerwono zielonej rośliny nad drzwiami Janet. Ale na drzwiach tkwiła kartka, duża biała kartka, trudna do przeoczenia z napisanym na niej słowem "JEMIOŁA" i strzałką, która wskazywała w górze. Nie było możliwości, by oni mogli tego nie zauważyć. Wraz ze słowem i strzałką, były tam trzy kiepsko narysowane patykowate sylwetki (jedna miała symbol na czole), z małymi życzeniami "Wesołych Świąt" unoszącymi się nad ich głowami. - Więc ... - Więc ... I dwójka oficerów ponownie zaczęła rozważać. Ważąc opcje, rozważając pozytywne i negatywne strony opcji które mogli wybrać. Ich pragnienie mówiło "śmiało" ale ich zdrowy rozsądek odpowiadał, że "to jest źle". Stali tak bardzo blisko jedno od drugiego, że mogli czuć wzajemnie swój oddech. I wtedy on bardzo powoli zbliżył głowę do niej. Ich oczy były nieruchome, żaden z nich nie mogło zerwać kontaktu. Przestał przybliżać się kiedy jego wargi były oddalone tylko o centymetry od jej ust, nadal mieli otwarte oczy. On wykonał swoją częścią zadania, teraz reszta zależy od niej. Ona czuła żar bijący od jego twarzy na swojej, jego oczy były pełne emocji. Nie przekonywał jej, tylko czekał i okazywał jej, że żywi dla niej uczucie i pragnie jej. Wiedziała, że on czeka na nią. On już zdecydował się to zrobić, teraz reszta zależała od niej. Nagle ciepła energia przebiegła przez jej ciało i zadrżała. Wyczuł jej drżenie pod swoim spojrzeniem, pragnął ją chwycić, ale to musiało zaczekać. I nagle ona zamknęła oczy i zbliżyła się do niego. Instynktownie on również zamknął oczy i pozwolił swoim innym zmysłom pokierować sobą. Czuł jej wargi na swoich, ich miękkość o której śnił każdej nocy. Pozwolił uczuciom zawładnąć swoim ciałem i wyłączył umysł. Jego ręce ujęły jej twarz i pogłębiły pocałunek. Ona czuła jego wargi i język, mogła czuć jego smak i to nie było podobne do niczego co ona skosztowała kiedykolwiek przedtem. To było nowe, ciepłe, słodkie, delikatne i uzależniające. Czuła jego dłonie na swojej twarzy, przybliżające ich do siebie. Pragnęła coś złapać, by mogła wiedzieć, że to nie jest sen. Natrafiła na jego kurtkę i chwyciła ja mocno rękami, przybliżając ich jeszcze bardziej. Ale wszystkie dobre rzeczy muszą kiedyś się skończyć. Rozdzielili się powoli, dostali coś o czym marzyli. Pocałunek który współdzielili. Nie wirus, nie alternatywna rzeczywistość, nie pętla czasowa. On pocałował ją a ona pocałowała jego. Tak po prostu i oboje wiedzieli, że ta chwila jest ich i tylko ich. - Wesołych świąt, - powiedział z uśmiechem. - Wesołych świąt, wzajemnie, - odpowiedziała mu z uśmiechem. Niechętnie zerwali kontakt wzrokowy i zapukali do drzwi. Do drzwi za którymi jak wiedzieli czekała ich rodzina. * Koniec * |
---|