543

Świątynia jerozolimska a czasy ostateczne W związku ze skrzywieniem judaistycznym środowiska Frondy, przypominamy ciągle aktualny artykuł, który ukazał się w piśmie Zawsze Wierni w 2003 roku. “Na Bliskim Wschodzie rozpoczyna się taniec śmierci. Cały Bliski Wschód siedzi na olbrzymiej beczce prochu. Wystarczy iskra, aby wysadzić w powietrze nie tylko wzgórze świątynne, ale również okoliczne państwa. Zapewnienia polityków o budowie trwałego pokoju lekceważą siłę przekonań religijnych walczących stron. Żydzi przekonani o realizacji Bożego planu zbawienia planują rzeczywiste wzniesienie Trzeciej Świątyni, będącej widomym znakiem nadejścia epoki mesjanistycznej. Ortodoksi oczekują mesjasza, który odbuduje potęgę Izraela, Żydzi reformowani marzą o nastaniu „mesjańskiej epoki pokoju i sprawiedliwości”. Oba poglądy wyrastają z przekonania, że powstanie państwa Izrael i Holocaust odwróciły „świętą historię Żydów”.”

Świątynia jerozolimska a czasy ostateczne Kiedy w 1997 roku przy pomocy protestanckich ranczerów udało się wyhodować w Izraelu pierwszą czerwoną jałówkę, analitycy polityki bliskowschodniej potraktowali informacje serwisów prasowych z przymrużeniem oka, jako niegroźny dowcip ortodoksyjnych Żydów. Jedynie przerażony Dawid Land, publikujący w lewicowym dzienniku izraelskim „Ha’aretz” oznajmiał światu, że to zapowiedź apokaliptycznego konfliktu, który może „pogrążyć cały region w ogniu”, oraz że jałówka to „bomba na czterech nogach”! Amerykański profesor Uniwersytetu Bostońskiego Ryszard Landes, dyrektor Centrum Studiów Millenijnych przyznał, że cechą amerykańskich elit politycznych jest pogarda, jaką darzą sprawy religijne, które – według nich – służą jedynie płytkiej instrumentalizacji, jednak zdaniem profesora są one największym podskórnym czynnikiem nowoczesnej historii. Zdaniem Landesa elity bagatelizują wpływ czynnika religijnego w nieustającym konflikcie bliskowschodnim, odczytując go jako zderzenie posługującego się hasłami religijnymi islamskiego fundamentalizmu, z broniącym swojego stanu posiadania świeckim państwem izraelskim. „W istocie mało rozumieją!” – twierdzi profesor z Bostonu1. W Europie również dominuje powyższe przekonanie, sprowadzające konflikt do racjonalnie interpretowanej rywalizacji o ropę, do geopolityki czy walki Ameryki ze światowym terroryzmem. Politycy powołujący się jednym tchem na tezy Samuela Huntingtona zapominają, że zdaniem amerykańskiego analityka przyszłe konflikty cywilizacyjne będą powodowane poruszającymi masy zasadami religijnymi.

Historia poza czasem Wyobrażenia historyczne religijnych Żydów różnią się diametralnie od europejskich. Dla Żydów czas to odtwarzanie Bożego planu wybraństwa względem „wybranych dzieci Jahwe”; natomiast historia jest „świętym opowiadaniem”, jest haggadą, pouczającą Izraelitów, a zarazem umacniającą spoistość wspólnoty. Żydowskie poczucie czasu jest całkowicie ahistoryczne, negujące prawidła chronologii – wydarzenia splatają się, wzajemnie przenikają w planach przebywającego poza czasem Boga. Z tego powodu inskrypcje starożytnych faraonów mogą być przeczuciem XX-wiecznego holocaustu, żydowska haggada dotycząca Judyty jest zapowiedzią współczesnych prześladowań, Antioch IV Epifanes lub Haman (Es 9, 5) wcześniejszym wcieleniem Zła uosobionego ostatecznie w Hitlerze, a zburzenie Świątyni jerozolimskiej odbiciem politycznego upadku zmuszonych do życia w rozproszeniu Żydów2. Wszystkie wydarzenia związane z historią Hebrajczyków uzyskują w ten sposób specjalny wymiar religijny, związany z wyższym statusem ontologicznym „narodu wybranego”, a historia stanowi – od ucieczki z Egiptu, poprzez niewolę babilońską i zniszczenie Drugiej Świątyni – drogę wiodącą do „pieców utrapienia” II wojny światowej (Syr 2, 5), aby dzięki ostatecznemu tryumfowi politycznemu Izraela odzyskać łaskę Jahwe i otrzymać upragnionego Mesjasza. Emil Fackenheim skonstatował: „Wygląda to tak, jakby sam szatan przez cztery tysiące lat knuł intrygi przeciw przymierzu Boga z Izraelem”3. Kulminacyjnym momentem prześladowań był Holocaust, w czasie którego na mocy „eschatologicznej decyzji” niemalże dokonał się „sakralny mord” na „dzieciach wybranych przez Boga”. Edward Piotr Koch twierdzi, że Holocaust był ostatecznym wypełnieniem się mitu o wiecznym prześladowaniu i znakiem odkupienia oraz wypełnienia Bożych obietnic danych Izraelowi4. Zdanie niemieckiego publicysty potwierdza fragment nauki wygłoszonej z okazji święta Rosch Haschana w Hamburgu (20/21 IX 1990 r.):

Dla nas, Żydów, i to nie tylko Żydów w Europie, Holocaust jest punktem centralnym egzystencji (…) Wielu Żydów po Holocauście żyło w izolacji. Jednak taka postawa jest nie do przyjęcia, ponieważ jest ona na wskroś nieżydowska. Odosobnienie byłoby fałszowaniem żydostwa. Nasza nowina jest nie tylko nowiną dla Izraela, ale nauką dla wszystkich narodów, które chcą nawrócić się do Boga. Inną pokusą po Holocauście jest próba asymilacji z nieżydowskim otoczeniem. Zarówno pierwsza, jak i druga postawa jest odpowiedzią nieżydowską, bowiem ucieczka od Żydostwa oznaczałaby samounicestwienie (…) Bóg ciągle dopuszcza do męczeństwa, ale w końcu naród zostanie uratowany. Jest to na dzisiaj dobra nowina: zatem żadnych układów z niszczycielami, nawet pod przysięgą pokoju5. Holocaust jako punkt kulminacyjny historii odwraca dotychczasowy układ, jest wejściem w nowy porządek wszechświata, który prowadzi do żydowskiego the end of history, czego zapowiedzią jest święta liczba 6 milionów ofiar z II wojny światowej. W koncepcjach teologicznych „religii Holocaustu” liczba 6 – sefira tifereth kabalistów oznacza osiągnięcie doskonałości, piękna, chwały, wspaniałości materialnej i duchowej, które jest nowym stworzeniem wszechświata. Otwiera nowy rozdział w „świętej historii Żydów”, uruchamiając cały zespół przekonań eschatologicznych judaizmu. Droga Żydów przed Holocaustem wiodła od wybrania do prześladowań, których symbolem było zburzenie Drugiej Świątyni, a kulminacyjnym momentem Holocaust w czasie II wojny światowej. Wraz z zakończeniem II wojny światowej – zdaniem holocaustystów – Żydzi otrzymali państwo w Palestynie, świadczące o przyjęciu przez Jahwe ofiary złożonej z 6 milionów, teraz przyszedł czas na odbudowę Świątyni jerozolimskiej i wskrzeszenie kultu ofiarnego, dzięki któremu Izrael wkroczy w okres eschatologiczny swojej historii, w czym sprawdzą się do końca Boże obietnice. „Oto dałem cię na światłość narodów, abyś był zbawieniem moim aż do krańców ziemi” (Iz 49, 7); „Przeto oddzielę mu bardzo wielu i łupy moczarów dzielić będzie, ponieważ wydał na śmierć duszę swoją i ze złoczyńcami został policzony” (Iz 53, 12). Cytaty te zaczerpnięte z proroctw Izajasza, które niewątpliwie dotyczą Jezusa Chrystusa, część Żydów odnosi do siebie jako zbiorowego mesjasza.

Wstęp do czasów ostatecznych Przytłaczającą większość wydarzeń politycznych, rozgrywających się na Bliskim Wschodzie, można interpretować w kontekście żydowskiej świętej historii. Po zakończeniu arabsko-izraelskiej wojny z 1967 roku, za propagandą syjonistyczną powszechnie nazywanej „sześciodniową”, Karol Barth stwierdził: „Wydarzenia w Palestynie w roku 1948 są powtórzeniem tego, co Biblia mówi o wejściu Izraela do Ziemi Obiecanej. Nawet w gazetach możemy dziś przeczytać o tym, jak Bóg dotrzymuje swoich obietnic i pomaga swojemu ludowi”6. Autor mesjanistyczno-judaistycznej broszury Ernest Schrupp stwierdza wprost: „Powrót Izraela do swojej ziemi traktujemy jako wstęp do czasów ostatecznych i dowód na trwałość Bożego wybrania”7. Odbudowa niepodległego państwa żydowskiego nie tylko była zwieńczeniem wieloletnich zabiegów syjonistów, ale odczytywana była jako odzyskanie Bożej przychylności związanej z wybraństwem Żydów. „I będzie dnia owego: przyłoży Pan po wtóre rękę swą, aby posiąść ostatek ludu swego, który pozostawiony będzie od Asyryjczyków i od Egiptu, i od Petros, i od Etiopii i od Elami, i od Sennaar, i od Emat, i od wysp morskich. I podniesie chorągiew między narodami, i zgromadzi wygnańców Izraela i rozproszonych Judy zbierze z czterech stron ziemi. I zniesiona będzie zawiść Efraima, a nieprzyjaciele Judy zginą” (Iz 11, 11-13)8. Można mówić o specyficznym związku pomiędzy żydowską religią a ziemią, o „geomistycznym związku” (Tovia Ben-Chorin) opartym na kulcie historii, ziemi i języka, która kształtuje dzisiejszych Izraelczyków. „Wierność wyrośnie z ziemi, a sprawiedliwość wyjrzy z niebios” – mówi prorok Izajasz9. Powrót do „ziemi obiecanej” jest ważnym elementem wkroczenia przez Żydów na eschatologiczne ścieżki Jahwe. W 1840 roku rabin Alkalay Semlin tłumaczył zawarte w Księdze Zachariasza (Zach 1, 3) słowo teschuwa, czyli ’nawrócenie’, jako „zbiorowy powrót”, który „oznacza zgromadzenie się Izraela w ziemi naszych przodków, by tam poznać Bożą wolę i wziąć na siebie jarzmo niebiańskie. Powrót ten zapowiedziany został przez naszych proroków, mimo iż nie byliśmy tego godni”10. Przekucie myśli Boga, z którego woli dochodzi do powstania żydowskiego państwa w Palestynie, powoduje nadanie Izraelowi odrębnego, wyższego statusu od innych państw na świecie. Izrael nie jest zwykłym państwem, jest „skałą Izraela” (Powt 32, 18), jest „superpaństwem”, państwem sakralnym, które zdaniem samych Żydów jako jedyne na świecie posiada w swojej nazwie imię Boga – „El” (Israel), co uprawnia do nierespektowania jakichkolwiek praw: czy to praw człowieka, czy praw międzynarodowych, ograniczając swoją politykę do bezwzględnego respektowania Bożych nakazów danych „narodowi wybranemu”, zachowania własnej ziemi i rozszerzenia swojego stanu posiadania. W ten sposób nakazy religijne tzw. mesjanizmu praktycznego (Juliusz Weil) przychodzą w sukurs politycznemu syjonizmowi.

Wraz z utworzeniem państwa izraelskiego zakończył się historyczny okres żydowskiej diaspory, ponieważ Żydzi uzyskali cel polityczny swoich dążeń. Powrót „narodu wybranego” do Erec Israel, po osiągnięciu punktu kulminacyjnego w „świętej historii”, ma dużo większe znaczenie niż dotychczasowe historyczno-mityczne tryumfy Żydów, np. powrót z niewoli egipskiej lub babilońskiej. Holocaust i utworzenie państwa Izrael jest powrotem Żydów z „Rzymu”, powrotem z współistnienia pomiędzy narodami zespolonymi uniwersalistycznymi dążeniami, do stanu wybraństwa opartego na zsakralizowanym partykularyzmie. Holocaustyści i mesjaniści żydowscy są pewni, że „powrót z Rzymu jest ostateczny – na wieki”, jest związany z „doskonałym mesjańskim zbawieniem”11. Już w 1916 roku Marcin Buber, syjonista, filozof religii i jeden z autorytetów Karola Wojtyły odczytywał utworzenie państwa żydowskiego w Palestynie jako otwarcie czasów ostatecznych, w których nastąpi całkowita judaizacja narodów na świecie, a powstałe państwo stanie się „centrum ziemi, głównym miejscem żarliwych modlitw”12. Aby mogło się to ostatecznie dokonać, Żydzi muszą wskrzesić swój kult ofiarny w Jerozolimie. W tym celu musi w Jerozolimie powstać Trzecia Świątynia.

Mesjanizm a Świątynia Świątynia w Jerozolimie posiadała i posiada nadal olbrzymie znaczenie dla mesjanistycznych poglądów charakterystycznych dla ortodoksyjnego judaizmu, który podaje swoistej interpretacji słowa zawarte w proroctwach Micheasza i Izajasza. Rabin Shalom Ben-Chorin wyjaśniał miejsce Świątyni w „świętej historii Żydów” w oparciu o tradycję talmudyczną. Odbudowa granic państwa żydowskiego w Palestynie – „Dzień, aby były budowane płoty twoje” (Mich 11, 7) – wiąże się równolegle z podjęciem działań mających na celu odbudowę Świątyni jerozolimskiej, zniszczonej przez Rzymian, co jest otwarciem czasów ostatecznych – „w ostateczne dni będzie góra domu Pańskiego przygotowana na wierzchu gór i wyniosła nad pagórki, a popłyną do niej ludy” (Mich 4, 1); odbudowa Świątyni wiązać się będzie z rozrostem granic Izraela – „Rozprzestrzeń miejsce namiotu twego i skóry przybytków twych rozciągnij, nie oszczędzaj; uczyń długie powrózki twoje, a kołki twoje umocnij!” (Izaj 54, 2-3)13; błogosławieństwo spływające na Żydów przerodzi się w tryumf nad wrogami – „Wstań a młóć córko Syjońska! Bo róg twój uczynię żelaznym, a kopyta twoje uczynię miedzianymi, i zetrzesz narody mnogie, i pobijesz Panu łupy ich i moc ich Panu wszystkiej ziemi” (Mich 4, 13); w takiej atmosferze nadejdzie mesjasz, który ostatecznie wytraci wrogów – „Podniesie się ręka twoja na przeciwników twoich, a wszyscy nieprzyjaciele wyginą” (Mich 5, 9) – Mesjasz żydowski rozstrzygnie o zwycięstwie w krwawej bitwie jaką stoczą Izraelici pod jego wodzą broniąc Jerozolimy, w której zasiądzie antymesjasz – „I ramiona od niego stać będą, i zgwałcą świątynię mocy, i odejmą ustawiczną ofiarę, a dadzą obrzydłość na spustoszenie” (Dan 11, 31); „I będzie: dnia onego uczynię Jeruzalem kamieniem ciężaru dla wszystkich narodów; wszyscy, którzy go będą podnosić, ciężko zranieni będą; i zbiorą się przeciw niemu wszystkie królestwa ziemi” (Zach 12, 3)14.

Wzniesiona na miejscu ofiary Izaaka świątynia zbudowana z rozkazu Salomona była od samego początku centralnym miejscem ofiarnego kultu żydowskiego. Wzrost jej znaczenia nastąpił po 621 r. przed Chr., kiedy to została przeprowadzona przez arcykapłana Helkiasza reforma kultu w oparciu o zapiski Księgi Powtórzonego Prawa. Reforma zakazywała dotychczasowych ofiar „na wyżynach” sprawowanych przez Lewitów, ograniczając składanie ofiary Jahwe wyłącznie w Świątyni jerozolimskiej. Tradycja późniejsza motywowała przeprowadzenie reformy stwierdzeniem, że dla jedynego Boga ofiara powinna być sprawowana w jednym miejscu. W ten sposób Jerozolima ze świątynią Salomona stała się centrum życia religijnego Żydów, a wiara stapiając się z mesjanizmem żydowskiej monolatrii czyniła z Jerozolimy również centrum życia politycznego. Zburzenie Pierwszej Świątyni przez Nabuchodonozora w 586 r. przed Chr. i rozpoczęcie odbudowy po 48 latach za zgodą króla Persji Cyrusa nie odcisnęło dużego piętna na żydowskiej tradycji religijnej. Dopiero wydarzenia związane z upadkiem Drugiej Świątyni spowodowały falę mesjanizmu.

Losy Drugiej Świątyni Skomplikowane stosunki polityczne pomiędzy Żydami a Rzymianami były w dużym stopniu kontynuacją dawniejszego konfliktu judaizmu z hellenizmem. Żydzi pozostali negatywnie ustosunkowani do włączenia swojego narodu w obręb rzymskiego „królestwa narodów”, w ramach którego posiadaliby status równy Grekom, Trakom, Syryjczykom czy Iberom. Ernest Schrupp twierdzi, że było to niemożliwe, ponieważ „Izrael nie był (…) narodem jednym z wielu, ale szczególnym, wybranym przez Boga, który miał stać się błogosławieństwem dla innych narodów”15. Tereny Palestyny zajęte przez Rzymian były jednymi z najbardziej niespokojnych w olbrzymim Imperium. Wzrost znaczenia ekstremistycznie nastawionych mesjanistycznych zelotów, doprowadził do wybuchu w 66 roku powstania, które przekształciło się w trwającą kilka lat I wojnę żydowską. Jednym z pierwszych zarządzeń buntowników było wybicie specjalnej srebrnej monety, którą płacono podatek na Świątynię16. Wstąpienie na tron Wespazjana oraz wysłanie do Palestyny Tytusa na czele rzymskich legionów spowodowało przesilenie polityczne. Rzymianie szybko przystąpili do oblężenia miasta, w którym wybuchły zażarte walki pomiędzy zwalczającymi się bezlitośnie stronnictwami żydowskimi. W sierpniu roku 70 Rzymianie oblegli umocnioną Świątynię, w której zamknęli się zeloci i kapłani. Pomimo nalegań Tytusa, aby oszczędzić świątynię Salomona (według relacji Józefa Flawiusza), w trakcie walk doszło do pożaru, który ostatecznie zakończył desperacką obronę. Józef opisuje ostatnie chwile obrońców:

Żydzi stawiali opór z większą zaciekłością niż zwykle, jak gdyby jedynym szczęściem dla nich było zginąć blisko świątyni i w jej obronie. Lud był ustawiony w przedsionku, rada na stopniach, kapłani w samym sanktuarium. Chociaż byli nieliczni, nie poddawali się aż do chwili, gdy nagle część świątyni stanęła w ogniu. Wtedy jedni rzucali się dobrowolnie na rzymskie miecze, inni zabijali siebie wzajemnie, przebijali się lub skakali w płomienie. Wszyscy, a zwłaszcza ci ostatni uważali, że zginąć razem ze świątynią to nie jest klęska, ale zwycięstwo, zbawienie i szczęście17. Rzymianie w odwecie za bunt zrównali Jerozolimę z ziemią, za wyjątkiem wież pałacu królewskiego, które Tytus polecił pozostawić jako ostrzeżenie dla przyszłych buntowników. Wypełniło się proroctwo zawarte w Ewangelii św. Łukasza: „I polegną od ostrza miecza, i zapędzą ich w niewolę między wszystkie narody, a Jeruzalem deptane będzie przez pogan, aż się wypełnią czasy narodów” (Łk 21, 24). W koncepcjach holocaustycznych zburzenie Drugiej Świątyni jest otwarciem okresu prześladowań w „świętej historii Żydów”, nastaniem „pierwszej fazy antysemityzmu”18. Jest to współczesna wersja żydowskiego przekonania o powtarzalności wydarzeń historycznych. Talmud babiloński zaliczał zburzenie Drugiej Świątyni do kolejno następujących dla Żydów tragicznych wydarzeń historycznych, mających miejsce 9 dnia miesiąca ab19. Zdaniem holocaustystów, zburzenie Jerozolimy przez Rzymian spowodowało „duchowe wydziedziczenie” Izraela, którego „miejsce zajął bezprawnie Kościół chrześcijański” – jak pisze Ernest Schrupp20.

Dwie próby odbudowy Tylko niewielka część Żydów pogodziła się z utratą świętego miejsca kultu Boga21. Przytłaczająca większość, która utożsamiała potęgę swojego narodu z istnieniem Świątyni, od samego początku rozmyślała o odbudowie Domu Bożego Jahwe. Opierając się na prawie powtarzalności wydarzeń pierwotnie sądzono, że Świątynia zostanie odbudowana po 48 latach, tak jak to się stało za panowania Cyrusa. Stąd liczne zapiski źródłowe przypisujące Hadrianowi rozpoczęcie prac budowlanych lub wydanie zgody na odbudowę Świątyni przez Żydów. Przekazy te nie mają jednak żadnego potwierdzenia w materiale archeologicznym22. Niewątpliwie pierwsze próby odbudowy Świątyni nastąpiły w czasie mesjanistycznego powstania Szymona bar Kochba w latach 131–135. Uważanemu za Mesjasza Szymonowi, do którego odnoszono fragment niezwykle silnie związanej z tradycją odbudowy świątyni Księgi Liczb (Lb 24, 17) – „Wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło”, udało się na kilka lat zdestabilizować sytuację w Imperium23. Po zajęciu Jerozolimy przez powstańców doszło prawdopodobnie do próby odbudowy Świątyni, czego poświadczenie znajduje historia w bogatym materiale numizmatycznym. W celu zebrania podatku świątynnego przystąpiono szybko do emisji specjalnej srebrnej monety (z wizerunkiem Świątyni jerozolimskiej), potrzebnej do uiszczania podatku. Ponadto źródła pisane zawierają informację o wyborze przez Szymona arcykapłana, który miał być opiekunem Świątyni. Również ówczesna Chronikon Paschale przekazuje informację o zdobyciu i ponownym zburzeniu Świątyni przez Hadriana24. Nie ma się co dziwić, Szymon bar Kochba mógł być prawdziwym Mesjaszem – według tradycji żydowskiej – wyłącznie w związku z restytucją kultu religijnego. Wszystkie jednak te informacje historyczne nie dają nam wystarczającego powodu, aby przyjąć, że powstańcy żydowscy odbudowali wówczas Świątynię. Kolejne próby miały rzekomo być podjęte w czasach Juliana Apostaty. Za jego panowania, które powszechnie pojmuje się jako powrót do czystego pogaństwa, a które było tworzeniem religijnej syntezy – synkretyzmu – złożonego z elementów hellenistycznych, judaistycznych, a nawet chrześcijańskich, Żydzi podjęli próbę odbudowy swojej świątyni. Korzystając z czynnego poparcia cesarza Juliana, otrzymawszy od niego pieniądze ze skarbu publicznego, robotników i wszelkie potrzebne materiały, przystąpiono do budowy25. Według ówczesnych źródeł Julian Apostata sam zainteresował się żydowskim kultem religijnym, co zostało umiejętnie wykorzystane przez Żydów26. Sozomen opisuje wydarzenia z IV wieku:

A kiedy odrzekli, że po zburzeniu Świątyni jerozolimskiej ani się nie godzi, ani nie pasuje do ojczystego obyczaju, aby utraciwszy swoją stolicę praktykować to wszystko na innym już miejscu, wtedy cesarz dał pieniądze z sum państwowych i rozkazał im podnieść z gruzów Świątynię; mieli sprawować kult tak, jak to czynili przodkowie, i składać ofiary według dawnego obrzędu. (…) I zebrawszy mistrzów budownictwa zaczęli gromadzić materiały i oczyszczać teren budowy. Z tak zaś wielką ochotą nad tym się trudzili, że nawet ich niewiasty wynosiły w zapaskach na łonie ziemię z gruzem, a naszyjniki i wszelkie inne niewieście ozdoby chętnie składały na pokrycie kosztów związanych z budową. Wszelkie inne sprawy zeszły na drugi plan wobec tego przedsięwzięcia (…)27. W czasie prac, według chrześcijańskich kronikarzy, odgruzowano i uprzątnięto plac budowy, położono kamień węgielny i przystąpiono do pracy. Jednak Żydom nie dane było jej zakończyć. Trzęsienie ziemi, wybuch ognia, który według Cyryla biskupa Jerozolimy spełniał proroctwo Daniela, powtórzone przez Chrystusa w Ewangelii św. Mateusza (Mt 24, 2), a w końcu znaki krzyża, które pojawiły się na ubraniach robotników, a których nie dało się usunąć, spowodowały ostateczny upadek żydowskich planów28. „A Świątynia w tych warunkach nie tylko że nie została wówczas odbudowana, ale uległa ostatecznej zagładzie” – podsumował całą sprawę kronikarz Sokrates29. Od tego czasu Żydzi nie byli w stanie rozpocząć odbudowy. Nastał czas tryumfu Kościoła i zmierzchu świetności Synagogi.

Trzecia Świątynia Wraz z ponownym pojawieniem się na mapie politycznej państwa Izrael (1948), które niejako wpisuje się w zeświecczoną formułę powtarzalności wydarzeń historycznych, odżyły judaistyczne przekonania mesjanistyczne. Próba ponownej odbudowy świątyni jerozolimskiej jest faktem, którego polityczny i religijny wymiar następująco ujął profesor Tadeusz Zieliński. (…) nieistniejąca świątynia nadal pozostawała ośrodkiem, dookoła którego krążyły myśli wygnanego ludu; i nie było wątpienia, że skoro ten lud powróci do swej dawnej siedziby, to świątynia – trzecia świątynia – powstanie na tym miejscu, gdzie stały pierwsze dwie, i jej kult – kult ofiarny – będzie wskrzeszony30. Fryderyk May, podsumowując uparte wysiłki Żydów mające na celu utrzymanie za wszelką cenę wpływów w Jerozolimie i wyrzucenie muzułmanów z wzgórza świątynnego, pisze:

Ich (tzn. Żydów – przyp. H. H.) zrozumiałą tęsknotą jest, by móc modlić się tam wysoko, na wzgórzu świątynnym. Lecz nie na tym koniec. Wkrótce również mogłaby zostać zbudowana świątynia i pojawiłby się Mesjasz. Z tymi faktami związana jest nadzieja na prawdziwy i trwały pokój w przyszłym świecie, w którym wiara w Boga i Jego Słowo będzie centralnym punktem ludzkiego myślenia i postępowania31. Przygotowania do odbudowy Świątyni w istocie trwają od dłuższego czasu. Ortodoksyjne grupy żydowskie przygotowują szaty i naczynia świątynne. Prowadzi się skrupulatny nabór do przyszłej kasty kapłanów. Wszystkim tym działaniom patronuje powołany w tym celu Instytut Świątynny w Jerozolimie. Prace te podsumowuje Werner de Boor pisząc, że świat będzie przeżywać powstanie Świątyni w Jerozolimie, „tak jak przeżywaliśmy powstanie «państwa Izrael» – wbrew wszelkim ludzkim przewidywaniom”32. Warunkiem wstępnym rozpoczęcia prac nad budową Trzeciej Świątyni z religijnego i politycznego punktu widzenia jest odebranie muzułmanom terenów na wzgórzu świątynnym i okolicznych terenach, w celu rozpoczęcia wstępnych rytuałów związanych z „oczyszczeniem” miejsca. Tradycja przekazywana przez Talmud mówi, że w stosie drewna w miejscu, gdzie znajdował się Dziedziniec Kobiet w Świątyni, znaleziono niepogrzebane kości ludzkie, co powoduje automatycznie nieczystość rytualną wzgórza świątynnego. Gersham Gorenberg, dziennikarz i autor apokaliptycznego thrillera The End of Days (2000) podkreśla, że prawo rabinackie zakazuje wstępu Żydom na Górę Świątynną bez uprzedniego rytuału oczyszczenia33. Aby rozpocząć prace budowlane, rabini muszą oczyścić miejsce pod świątynię. Do tego celu potrzebna jest „czerwona jałówka bez skazy”, opisana w Księdze Liczb.

„Najpierw jałówka, potem Mesjasz” Pierwsze informacje o narodzeniu się w Izraelu czerwonej jałówki pojawiły się w środkach masowego przekazu w 1997 roku. Zdaniem izraelskich massmediów narodziny zwierzęcia z czarno-białej krowy i ciemnobrązowego byka „w granicach biblijnego Izraela”, następujące niezwykle rzadko, były „genetycznym przypadkiem”34. Według Klaudiusza Lotta z Missisipi, amerykańskiego hodowcy bydła, krowę uzyskano poprzez interwencję genetyczną – „sztuczną hodowlę”35. Zespół rabinistycznych ekspertów, który wybrał się do kibucu Kfar Hassidim pod Hajfą orzekł, w kwietniu 1997 roku, koszerność zwierzęcia. Obecny przy oględzinach Yehudah Etzion przyznawał, że rabini byli zaniepokojeni niewielką liczbą białych włosów u badanego zwierzęcia, niemniej uznali, że jest to jałówka opisywana w Biblii. „Wyczekiwaliśmy przez dwa tysiące lat na znak Boga i teraz otrzymaliśmy go poprzez narodziny czerwonej jałówki” – powiedział Etzion36. Jednak we wrześniu 1998 roku ostatecznie stwierdzono, że zwierze jest nieczyste… Izraelskie władze wojskowe i cywilne – zdaniem publicystów „National Review” – mogły odetchnąć z ulgą po ostatecznym orzeczeniu rabinów, ponieważ wybuch apokaliptycznego konfliktu z muzułmanami został odsunięty w bliżej nieokreśloną przyszłość37. Na ponowne narodziny kolejnej czerwonej jałówki czekano do marca 2002 roku. Według informacji w miesiąc po narodzeniu właściciel zwierzęcia porozumiał się z Instytutem Świątynnym, prosząc ekspertów rabinackich o oględziny. W piątek 5 IV 2002 roku rabini Menachem Mahover i Chaim Richman zbadali zwierzę stwierdzając, że spełnia wszystkie wymagania i nadaje się do rytuału oczyszczenia, będącego wstępnym warunkiem odbudowy. Jak podsumował amerykański „Newsweek” w 1997 roku: „najpierw jałówka, potem Mesjasz”38. Dzięki jałówce, odpowiadającej rytualnym wymogom, możliwe jest wkroczenie Żydów w erę mesjanistyczną. Możliwe stało się rozpoczęcie szeroko zakrojonych przygotowań do odbudowy Świątyni, a zarazem rozpoczęcie przygotowań do mających po tym nastąpić wydarzeń politycznych. Możemy jedynie domniemywać, jaki jest związek aktualnych zdarzeń w Izraelu z działaniami Instytutu Świątynnego. Według przekazywanej ustnie ortodoksyjnej tradycji, narodziny czerwonej jałówki bez skazy zwiastują zapowiadane przez wieki nadejście Pomazańca Bożego, narodziny żydowskiego przywódcy religijnego lub politycznego. Ostatnia jałówka bez skazy przyszła na świat – zdaniem ortodoksów – wiek przed zburzeniem Drugiej Świątyni39. Cechy zwierzęcia i przeprowadzenie obrzędu oczyszczenia określają dokładnie przepisy rozdziału 19. Księgi Liczb. Według tekstu Biblii zwierzę musi być maści czerwonej, nie może być nigdy pokryte przez byka ani nie mogło zostać nigdy użyte do pracy w polu (Lb 19, 2). Ofiara może być dopełniona dopiero wtedy, gdy zwierze będzie miało minimum trzy lata – czytamy w artykule opublikowanym w „The Sunday Telegraph”40. Rytuał będzie polegał na zabiciu krowy ofiarnej i skropieniu jej krwią miejsca pod budowę Świątyni; później kapłani spalą całe zwierzę, a z popiołów sporządzą specjalną miksturę (tzw. wodę oczyszczenia), służącą do rytuału fundacyjnego świątyni (Lb 19, 3-7), który w tym przypadku jest tożsamy z rytuałem oczyszczenia opisywanym w Księdze Liczb41. Dla Żydów zakończenie ofiary będzie automatycznym wejściem w nową epokę w stanie rytualnej czystości – czytamy we wspomnianym artykule42. Instytut Świątynny z Jerozolimy poszukuje już teraz małych chłopców, którzy – za zgodą rodziców – mogliby przygotowywać się do spełnienia krwawej ofiary. Rabin Józef Elboim w wywiadzie udzielonym dziennikowi „Ha’aretz” powiedział: „Potrzebujemy trzynastu chłopców, którzy będą potrafili zabić poświęconą krowę i spalić ją w ofierze, z której popioły posłużą nam do oczyszczenia rytualnego, które spełni biblijne przepowiednie”43. Aby odrodzić współcześnie lewitów, potrzeba żmudnych przygotowań i wielkich ofiar, z którymi zapoznaje Izraelczyków rabin Elboim. Dziecko musi pochodzić z rodziny, w której nie mogło być narażone na kontakt ze zmarłymi, nawet w czasie przypadkowej wizyty w szpitalu, całe przygotowanie do odrodzenia kasty kapłańskiej odbywać się będzie w całkowitej izolacji od świata współczesnego i przy zachowaniu wszystkich przepisów o czystości rytualnej, zawartych w Księdze Liczb i Księdze Ezechiela. W oparciu o analizę Tory rabini dokładnie określili miejsce dokonania krwawej ofiary. W tym przypadku kwestie religijne wpisują się głęboko w polityczny spór izraelsko-palestyński. Miejsce wyznaczone w oparciu o wersy Księgi Nehemiasza (Neh 3, 31 – „A między salą narożną w bramie Trzody budowali złotnicy i kupcy”) i Księgi Ezechiela (Ez 43, 21 – „I weźmiesz cielca, który będzie ofiarowany za grzech, i spalisz go na miejscu odłączonym domu za świątynią”), jest tożsame z mieszczącą się blisko szczytu Góry Oliwnej Bramą Miphkad44. Problem polega na tym, że Góra Oliwna znajduje się w rękach Palestyńczyków, a dopóki w nich pozostanie, o żadnych rytuałach oczyszczenia raczej mowy być nie może.

Po trupach do celu? Muzułmanie wszelkie działania zmierzające do rozpoczęcia odbudowy świątyni odbierają jako zapowiedz przejęcia przez Żydów Góry Świątynnej, na której znajduje się meczet el-Aqsa i tzw. Kopuła Skały, stanowiące świętość dla muzułmanów. Tradycyjna islamska wizja końca dziejów utrzymuje, że wstępem do apokalipsy będzie odebranie tych miejsc wiernym proroka przez Żydów, co spowoduje powtórne przyjście „proroka Jezusa” i ostateczne rozstrzygnięcie konfliktu pomiędzy Dobrem a Złem. Wszelkie działania ortodoksów związane z odbudową świątyni powodują nerwowe reakcje muzułmanów. W 1990 roku w Jerozolimie wybuchły rozruchy w związku z pojawieniem się informacji o planowanym wniesieniu na Górę Świątynną kamienia węgielnego45. Podczas próby jego wniesienia w lipcu 2001 roku, co ortodoksi próbowali zrobić pod osłoną policji i wojska, wybuchły zamieszki, w których rannych zostało kilkudziesięciu Palestyńczyków oraz Żydów46. Otwarcie i udostępnienie turystom tunelu biegnącego pod Kopułą Skały w ubiegłym roku wywołało kolejną falę niepokojów w strefie Jerozolimy, ze względu na potwierdzane przez wywiad wojskowy Izraela informacje, że jest to najprostszy sposób zniszczenia meczetu. W 1985 roku w ten sposób zamachu chciało dokonać terrorystyczne ugrupowanie ortodoksyjnych Żydów „Komando ’80”, na czele którego stał cytowany już Yehudah Etzion. Służby specjalne zamach udaremniły47. Ugrupowania ortodoksyjne nie dają za wygraną. Na wiecu zorganizowanym przez ugrupowanie religijne Wiernych Góry Świątynnej 7 października 2001 roku Gershon Salomon stwierdził: „Zebraliśmy się, aby powiedzieć całemu światu, że arabska władza nad Górą Świątynną skończyła się raz na zawsze”. Przywódca wezwał Żydów do przygotowań mających na celu odbudowę Świątyni, domagając się zniszczenia meczetu el-Aqsa. „Wiemy, że żyjemy w specjalnych i ostatecznych czasach odkupienia ludu i ziemi Izraela, Góry Świątynnej i Jerozolimy. Robimy i będziemy robić wszystko aby Trzecia Świątynia została niebawem odbudowana dla chwały Boga Izraela” – powiedział Salomon48. I tym razem ortodoksom nie udało się osiągnąć celu ze względu na opór muzułmanów. Planowane wyładowanie 4,5 ton marmurowych bloków do budowy Świątyni zostało zablokowane przez policję i Palestyńczyków. Izraelski socjolog Menachem Friedman nazwał działania podejmowane przez ortodoksów „igraniem z ogniem”. Szejk Ahmed Yassin, duchowy przywódca Hamasu ostrzega, że „próba przechwycenia Góry przez żydowskich fanatyków wznieci ogień, który ich wszystkich razem pochłonie”49. Na Bliskim Wschodzie rozpoczyna się taniec śmierci. Cały Bliski Wschód siedzi na olbrzymiej beczce prochu. Wystarczy iskra, aby wysadzić w powietrze nie tylko wzgórze świątynne, ale również okoliczne państwa. Zapewnienia polityków o budowie trwałego pokoju lekceważą siłę przekonań religijnych walczących stron. Żydzi przekonani o realizacji Bożego planu zbawienia planują rzeczywiste wzniesienie Trzeciej Świątyni, będącej widomym znakiem nadejścia epoki mesjanistycznej. Ortodoksi oczekują mesjasza, który odbuduje potęgę Izraela, Żydzi reformowani marzą o nastaniu „mesjańskiej epoki pokoju i sprawiedliwości”. Oba poglądy wyrastają z przekonania, że powstanie państwa Izrael i Holocaust odwróciły „świętą historię Żydów”. W żydowskich przekonaniach eschatologicznych nadejście Mesjasza spowoduje potężny konflikt świata prowadzonego przez antymesjasza a Żydami, który rozstrzygnie się ostatecznie na polach Armageddonu. Dla mahometan apokalipsa rozpocznie się wraz z zagarnięciem Góry Świątynnej przez Żydów, kiedy powtórnie przyjdzie „prorok Jezus”, by poprowadzić islam przeciw poganom i bałwochwalcom. W tradycji eschatologicznej Kościoła pierwsza bestia będzie budowała swoją potęgę (Ap 13, 1; 13, 3-5) i uleczy swoją ranę (Ap 13, 3; 13, 12), a bestia druga zmusi narody by oddawały jej cześć (Ap 13, 12) i wszyscy otrzymają znamię, a jest to „liczba człowieka”, którą jest 666 (Ap 13, 18). Bestie zgromadzą wielką armię, która stanie na miejscu zwanym Armagedon (Ap 16,16), gdzie stoczona zostanie bitwa, będąca zapowiedzią zniszczenia „Babilonu” (Ap 18), otwierając tryumf Chrystusa na ziemi. Ω Hugon Hajducki

Przypisy:

„National Review” z 11 IV 2002 r.

Przykłady z pracy znanego holocaustycznego teologa Klemensa Thoma podaję za Religia Holocaustu – maszynopisem niepublikowanej pracy T. Gabisia.

Ibidem.

Zob. E. P. Koch, Begriffsklärung, „Sleipnir” III-IV 1996, s. 33-35; idem, Zur Viktimologie des Antisemitismus, „Sleipnir” V-VI 1996, s. 38-39; E. Schrupp, Izrael w czasach ostatecznych. Dzieje zbawienia i aktualne wydarzenia, Kraków b.r.w., s. 18.

Ibidem, s. 63.

Ibidem, s. 10; Rachimel Frydland, Co rabini wiedzą o mesjaszu?, Kraków 1997, s. 140-143, utożsamia np. dzisiejszy spór o Jerozolimę (zob. rezolucja ONZ nr 2255) z fragmentem Księgi Zachariasza: „dnia Onego uczynię Jeruzalem kamieniem ciężaru dla wszystkich narodów” (Zach. 12, 3), w podobnym tonie wypowiada się ekspremier Izraela Szymon Peres, który broniąc izraelskiej okupacji Jerozolimy powołuje się na Księgę Zachariasza: „Jerozolima pozostanie bez murów” (Zach 2, 5 – cyt. za książką Peresa), czego gwarantem wypełnienia może być wyłącznie armia izraelska. Muzułmanie jako potomkowie sułtana Sulejmana, który wzniósł mury jerozolimskie, utracili prawo do miasta. Zob. S. Peres, Nowy Bliski Wschód, Warszawa 1995, s. 155. Wojna sześciodniowa, zdaniem Frydlanda, była zapowiedziana przez proroka Ezechiela (Ez 36, 1-2). Nawet osiągnięcia rolnicze w Izraelu (Ez 36, 9), ponowne zalesianie Palestyny (Ez 36, 8) czy osiągnięcia socjalne (Zach 8, 4-5) są – zdaniem żydów – przepowiedziane w Biblii. Dla żydów wszystkie te wydarzenia mają potwierdzenie w proroctwach, są znakiem ich wybraństwa, odtwarzają „świętą historię”, nie stanowią zaś podświadomej realizacji zawartych mesjanistycznych treści.

Ibidem, s. 40; Dawid Ben Gurion, „ojciec założyciel” Izraela, powiedział: „Żydzi nie otrzymali prawa do Palestyny od Wielkiej Brytanii, USA, czy ONZ. Politycznie tak, ale historycznie i prawnie mandat ten w ostateczności pochodzi z Biblii”. Schrupp stwierdza: „Izrael jest państwem, którego chciał Bóg” (s. 46).

Granice nowopowstałego państwa miały być według zapowiedzi polityków syjonistycznych dokładnym odzwierciedleniem tzw. „biblijnego Izraela”, który sięga do Turcji i obejmuje połowę terytoriów Jordanii, Egiptu oraz Syrii. Zob. na ten temat: R. Garaudy, The Founding Myths of Israeli Politics, cz. 1: Theological Myths (wersja internetowa); I. Szahak, Tel Awiw za zamkniętymi drzwiami, Chicago-Warszawa 1998. Zob. też: 1 Mojż 15, 7; Joz 24, 3; Dz. 7, 3. Proroctwo Zachariasza głosi: „Zagwizdnę na nich i zgromadzę ich, bom ich odkupił; a rozmnożę ich, jak przedtem byli rozmnożeni. I rozsieję ich między narody, a z daleka wspomną na mnie i żyć będą z synami swymi, i wrócą się. I przywiodę ich z ziemi Egipskiej, i od Asyryjczyków zgromadzę ich, i do ziemi Galaad i Libanu przywiodę ich, a zabraknie dla nich miejsca. I przejdzie przez morze wąskie, i rozbije fale na morzu, i zawstydzą się wszystkie głębiny rzeki, i będzie poniżona pycha Assuru, a berło Egiptu ustąpi” (Zach 10, 8-11).

Cytat podany za tłumaczeniem żydowskim z pracy E. Schruppa – Iz 45, 8; Ps 85, 12.

Zob. E. Schrupp, op. cit., s. 62; R. Frydland, op. cit., s. 141, twierdzi, że powrót do Palestyny został zapowiedziany w Księdze Jeremiasza i Ezechiela (Jer 31, 10; Ez 36, 22-24). Termin teschuwa zrobił zawrotną karierę w środowiskach holocaustycznych judeochrześcijan.

E. Schrupp, op. cit., s. 77.

Ibidem, s. 16.

Przytaczane cytaty w tłumaczeniu ks. J. Wujka SI nie oddają w pełni sensu przypisywanego im w tradycji talmudycznej. Np. powyższy cytat brzmi dosadniej w tłumaczeniu żydowskim: „Nadejdzie ów dzień, w którym twoje mury będą odbudowane, ów dzień, gdy twoja granica się rozszerzy”. Cyt. za: Schrupp, op. cit., s. 49.

Ibidem, s. 49-50, 79. Schrupp pisze: „Według proroctw biblijnych, u kresu dni, świat anty-izraelski skupiony wokół Izraela, będzie poszukiwał rozwiązania kwestii izraelskiej, jednak nie drogą pokojowych, politycznych porozumień uznających państwo Izrael za ostateczne miejsce zamieszkania Żydów, ale drogą zbrojnej napaści. Państwa z obszarów islamskich, na wzór Arabii Saudyjskiej, będą tak uzbrojone przez zachodni przemysł, że wielokrotnie przewyższać będą pod tym względem Izrael. Do konfliktu dołączą się «wszystkie narody», aż dojdzie do niszczącego uderzenia na Jerozolimę. (…) Będzie to ostatnia wojna na starym lądzie, w korytarzu pomiędzy dwoma kontynentami, z Jerozolimą w centrum”. Będzie to „ostatnie utrapienie Izraela”. Ibidem, s. 79.

Ibidem, s. 39.

Żydzi płacili roczny podatek na Świątynię w wysokości pół sykla od osoby. Wykorzystywanie do tego celu monet rzymskich „nieczystych”, z wizerunkiem cesarza, było traktowane jako złamanie przepisu religijnego. P. Prigent, Upadek świątyni, Warszawa 1975, s. 23.

Cyt. za: ibidem, s. 38.

E. Schrupp, op. cit., s. 18.

P. Prigent, op. cit., s. 99. Do wydarzeń tych zaliczano dwukrotne zburzenie Świątyni oraz zdobycie Betharu i zaoranie przez Rzymian miasta.

E. Schrupp, op. cit., s. 18.

Ci żydzi najczęściej powoływali się na Midrasz Rabba do Lamentacji, którym na rozpacz dwóch rabinów, opłakujących zniszczoną Jerozolimę, rabin Akiba zapowiada odbudowę świątyni przyrzeczoną przez Boga, skoro Pan Bóg tak dokładnie opisał wydarzenia z roku 70. Odbudowy miał dokonać sam Wszechmogący. P. Prigent, op. cit., s. 68-69; w Talmudzie kilkanaście traktatów roztrząsa problem braku kultu ofiarnego po zburzeniu świątyni. W oparciu o te traktaty część Żydów doszła do przekonania, że same spekulacje dotyczące abody (tj. kultu ofiarnego) są w oczach Jehowy abodą. Zob. T. Zieliński, Hellenizm a judaizm, Toruń 2002, s. 200-201.

P. Prigent, op. cit., s. 83-84. Plany odbudowy Świątyni za czasów Hadriana potwierdza św. Jan Chryzostom, jednak – jak wskazuje szwajcarski archeolog – Żydzi sami chcieli odbudować Świątynię. Natomiast we fragmentach zapisków Jerzego Cedrenusa została zawarta informacja, że miało to nastąpić w czasie buntu, więc należy odrzucić przypuszczenia wiążące Hadriana z rozpoczęciem prac nad świątynią jerozolimską.

Szymon bar Kochba (vel Kosiba; kochba oznacza ’gwiazdę’). Zob. ibidem, s. 91. W ten sposób nazywa go Frydland, op. cit., s. 92, podkreślając jednak świadomie dokonane przeinaczenie jego prawdziwego imienia.

Zob. ibidem, s. 95-97.

Informacje przekazuje Historia Kościoła z V w. napisana przez Sokratesa Scholastyka, ks. III, rozdz. 20, Warszawa 1986.

Ibidem, ks. III, rozdz. 20; Sozomen Hermiasz, Historia Kościoła, ks. V, rozdz. 22, Warszawa 1980.

Sozomen, ks. V, rozdz. 22.

Ibidem; Sokrates, ks. III, rozdz. 20; św. Grzegorz z Nazjanzu, Inwektywa II przeciw Julianowi, 3-4, [w:] Mowy wybrane, Warszawa 1967. Na temat cudownych zdarzeń w czasie odbudowy II świątyni zob.: P. Janiszewski, Żywioły w służbie propagandy, czyli po czyjej stronie stoi Bóg. Studium klęsk i rzadkich fenomenów przyrodniczych u historyków Kościoła IV i V wieku [w:] Źródłoznawstwo czasów późnego antyku pod red. E. Wipszyckiej, t. III, Warszawa 2000, s. 122-128.

Sokrates, ks. III, rozdz. 20.

T. Zieliński, op. cit., s. 200-201. Zieliński podsumowując narastającą przed II wojną i w trakcie jej trwania emigrację Żydów do Palestyny zadaje pytania: „Czy więc będzie wzniesiona trzecia świątynia? Czy znowu «miriady» bydląt będą niszczone, jako ofiary całopalne w ogniu jej ołtarza? Czy znowu potomkowie Aarona będą brnęli aż do kostek w ich krwi gorącej? – To jest chyba nie do pomyślenia. – A więc odmówi lud posłuszeństwa Jehowie i wyraźnym przykazaniom jego Tory? – Tu właśnie tkwi tragedia syjonizmu”.

Cyt. za: E. Schrupp, op. cit., s. 64.

Zob. Ibidem, s. 64.

P. Priegent, op. cit., s. 69. Zob. „National Review” z 11 IV 2002 r. Producentem filmu The End of Days jest Jan Anderson, człowiek silnie powiązany z żydowskim lobby finansowym w USA, aktywny działacz religijno-filozoficznego środowiska tzw. dyspensjonalistów (ang. dispensationalists), które niedawno otrzymało potężne wsparcie finansowe od Edgara Bronfamna, szefa Światowego Kongresu Żydów, oraz Abrahama Foxmana, szefa ADL. Dyspensjonaliści stanowią grupę chrześcijan głoszących trwałe wybraństwo Izraela, na którym powinno oprzeć się prowadzoną politykę światową. Zdaniem Marka Esposito z „Ewangelickiego Wolnego Kościoła” w Houston, dyspensjonaliści udzielają w oparciu o Pismo św. odpowiedzi dotyczących Boga, Izraela, Kościoła i czasów ostatecznych. Często nazywani są „teologami «Czasów Ostatecznych»” lub „chrześcijańskimi syjonistami”. Całą koncepcję opierają na przekonaniu, że ostatnim etapem czasów ostatecznych będzie potężny konflikt, rozgrywający się na Bliskim Wschodzie, który doprowadzi na polach Armageddonu do zwycięstwa Izraelitów nad siłami zła. Specyficzna, bliska „holocaustystom” ekonomia zbawienia opiera się na opozycji pojęć „zgubiony” – „uratowany”, odnoszona jest do wydarzeń historycznych i politycznych. Opozycję tę dobrze ilustruje – zdaniem dyspensjonalistów – wojna Yom Kippur z 1973 roku, kiedy Izrael, zaatakowany w swoje największe święto religijne, był poprzez swoje nieprzygotowanie do wojny przeznaczony do zniszczenia przez Jahwe. Jednak błyskotliwe zwycięstwo – uratowanie Izraela – potwierdziło nieprzerwane istnienie żydowskiego wybraństwa. Przeciwnicy tej opinii teologicznej, zwani „preterystami” (ang. preterists), w oparciu o tradycję żydowską wskazują, że wybraństwo żydowskie powodowało niemożność ataku nieprzyjacielskiego przeciw Żydom w dni świąt żydowskich, natomiast zerwanie przez Żydów przymierza zaowocowało podwójnym zniszczeniem Jerozolimy. Stąd wniosek preterystów – wybraństwo Żydów bezpowrotnie zastało zakończone. Dyspensjonaliści posiadają potężne wpływy w sferach amerykańskiej polityki zagranicznej, a jednym z ich gorących zwolenników jest Podsekretarz Stanu USA Paweł Wolfowitz. Zob. strona internetowa Dispensationalism.com; Powerful Forces Promoting „End Times” Theology, „American Free Press”, 19 VIII 2002 r.

Informacja podana za MSNBC z Tel Avivu. Ortodoksi utrzymują, że w Świątyni jerozolimskiej przez wszystkie wieki jej istnienia złożono w ofierze nie więcej niż 9 czerwonych jałówek.

„Global Service” z 4 III 2000 r. Szeroko zakrojone badania genetyczne prowadzone w Izraelu potwierdza „Unabhängige Nachrichten” z VI 2002, w artykule Israelische Forscher züchten federlose Hühner, przedrukowanym z „Die Welt” 23 V 2002 r.

„Sunday Telegraph” z 15 IV 1997 r.

„National Review” z 11 IV 2002 r.

„Newsweek” z 19 V 1997 r.

„Global Service” z 4 III 2000 r.

„Sunday Telegraph” z 15 IV 1997 r.

Na temat powagi rytuałów oczyszczających i przygotowywania specjalnego roztworu z popiołu rytualnego zwierzęcia: Die Religion in Geschichte und Gegenwart, 2002, t. V, s. 942; 948.

Ibidem.

Cyt. za: Reuters.

Miphkad ’ołtarz’, zdaniem ortodoksów ołtarz ofiarny dla jałówki. „Global Service” z 4 III 2000 r.

Informacja podana za agencją MSNBC z Tel Avivu.

„Gazeta Wyborcza” z 30 VII 2001 r.

„Sunday Telegraph” z 15 IV 2002 r.

A New Temple In Jerusalem?, informacja agencji AP, X 1996.

Ibidem.

Za: «Zawsze wierni» nr 1/2003 (50)

Tajemnice XX wieku: W białym piekle Arktyki: Italia Tragiczny lot sterowca Italia do Bieguna Północnego w roku 1928 do dnia dzisiejszego pasjonuje tego, kto interesuje się historią polarnych wypraw... Tragiczny lot sterowca Italia do Bieguna Północnego w roku 1928 do dnia dzisiejszego pasjonuje tego, kto interesuje się historią polarnych wypraw. Poza tym także dlatego, że los włoskiego konstruktora sterowców i uczonego, generała Umberto Nobile (1885-1978) splótł się z losem innego słynnego człowieka, norweskiego polarnika i zdobywcy Bieguna Południowego – Roalda Amundsena (1872-1928). Po raz pierwszy połączyli swe siły, by przelecieć z Europy via Biegun Północny do Ameryki, ale po powrocie z udanej wyprawy stali się rywalami. Już za życia stał się legendą, symbolem ostatniej wielkiej ery odkryć geograficznych i romantyki przenikania do Nieznanego – napisał o Nobilem jeden z jego biografów. Podobnie jak wielu wielkich ludzi był on osobowością składającą się ze swych jasnych i ciemnych stron. Ale czy może go osądzać ten, który nigdy nie stał na pokładzie sterowca pod tysiącami metrów sześciennych wybuchowego gazu, albo pomiędzy lodowymi krami, twarzą w twarz ze śmiercią? Kiedy Nobile podczas powrotu ze swej drugiej wyprawy uległ katastrofie, Amundsen nie zawahał się pospieszyć mu na pomoc i przy tym zaginął, i najprawdopodobniej zginął. Zaiste można się zgodzić z poglądem, że wydarzenie to ma cechy antycznej tragedii czy szekspirowskiego dramatu, który rozegrał się na wielkich i zimnych przestrzeniach Arktyki. Umberto Nobile urodził się w zimny dzień 21 stycznia 1885 roku w Laure nieopodal Wezuwiusza, w wielodzietnej rodzinie włoskiego urzędnika. Później napisał, że podczas porodu wybuchł w domu pożar, tak że dziecko wraz z matką musiano wynieść na zaśnieżoną ulicę. Przechodząca obok Cyganka wyciągnęła z tego wniosek, że noworodek w swym przyszłym życiu przejdzie próbę śniegu i ognia, co było w przypadku ekspedycji z 1928 bardziej niż prorocze. Po ukończeniu gimnazjum Nobile zapisał się na wydział techniczny neapolitańskiego uniwersytetu, a krótko po jego ukończeniu wstąpił do szkoły konstruktorów lotnictwa w Rzymie. Znany konstruktor Arturo Crocco już wtedy zaproponował mu perspektywiczne miejsce w państwowym Zakładzie Konstrukcji Lotniczych, gdzie powstawały sterowce. Nobile odmówił z powodów rodzinnych, ale kiedy w roku 1914 wybuchła Pierwsza Wojna Światowa, to młody inżynier od razu został przyjęty do biura konstrukcyjnego. W rok później pilotował on sterowiec, a po roku 1917 został zastępcą dyrektora ZKL, a po wojnie przejął jego badania. W I Wojnie Światowej, jak i po niej budowano sterowce z sztywnym szkieletem, którego wynalazcą był Ferdynand hr. von Zeppelin. Włochy jednak nie mogły sobie – ze względu na horrendalne koszty takich konstrukcji – na nie pozwolić, a ich konstrukcje baloniarskie nie miały takich zalet, jak sterowce. Dlatego włoscy inżynierowie budowali sterowce o konstrukcji miękkiej, które przypominały nadmuchiwaną rurę. Po wojnie Nobile doprowadził ten typ sterowca do doskonałości w postaci relatywnie małego, ale operatywnego sterowca N-1. Mniej więcej w tym samym czasie, starzejący się norweski polarnik Roald Amundsen miał inny problem. Ówczesny dwudziestoletni i dynamiczny rozwój samolotów nie wytworzył jeszcze udanej konstrukcji lotniczej, która mogłaby przelecieć nad Biegunem Północnym, i dlatego też połączył on swe siły z znanym już konstruktorem sterowców Umberto Nobilem. Ten ostatni miał do swej dyspozycji niedawno wykończony w roku 1924, sterowiec N-1 o pojemności 19.000 m³. Plan lotu ze Szpicbergenu na Alaskę via Biegun Północny wydawał się zbyt ryzykowny, a sterowiec Nobilego zbyt mały, jak na przelot o długości 3500 km. Jednakże norweskie władze dały Amundsenowi zielone światło i włoski sterowiec przejęli Norwegowie, którzy zmienili jego nazwę na Norge, a 12 maja 1926 roku dolecieli oni na Biegun Północny bez żadnych dramatycznych wydarzeń. Dowódcą wyprawy jest Amundsen, a kapitanem sterowca jest Nobile. W załodze znajduje się 6 Włochów, 8 Norwegów, jeden Amerykanin i jeden Szwed.

6.1. Norge i Italia Włosi po zakończeniu wyprawy Amundsena zaczęli się gorączkowo przygotowywać do własnej, narodowej ekspedycji. Mediolańskie kręgi przemysłowe powołały do życia fundację, która miała sfinansować to przedsięwzięcie. W tym samym czasie we Włoszech powstała idea utworzenia trwałego połączenia lotniczego z Rzymu do Buenos Aires, i Nobile postanowił do tego celu użyć sterowca Italia, który był trzykrotnie większy od demontowanego na Alasce Norge. Nowa wyprawa była organizowana także pod kątem wykonania wielu eksperymentów naukowych, które można było zrealizować tylko na pokładzie sterowca, tylko w warunkach polarnych i dlatego na jego pokładzie znalazł się szwedzki meteorolog Finn Malmgren(1895-1928), profesor fizyki Aldo Pontremoli (zm. 1928) i dzisiaj już legendarny czechosłowacki uczony i pisarz František Běhounek (1898-1973) – specjalista do spraw zjawisk elektromagnetycznych i promieniowania kosmicznego, który swe przygody opisał w książce pt. „Stroskotanci polárneho mora” (w wydaniu polskim: „Rozbitkowie na Morzu Polarnym”, Warszawa 1974). Generała wraz z uczestnikami wyprawy przyjął na swej audiencji papież Pius XI, który wręczył im krzyż, który miał być umieszczony na Biegunie Północnym. Proroczymi okazały się jego słowa: „Jak wszystkie krzyże, ten także będzie wam ciężko nieść…”, a które się dokładnie spełniły. Italia wystartowała w nocy z 14 na 15 kwietnia z Mediolanu w czasie bardzo złej pogody. Nad Czechosłowacją sterowiec wpadł w burzę i został uszkodzony, na szczęście uszedł piorunom. Uszkodzenie to naprawiono w Stolpie (dziś Słupsk), gdzie Nobile pożegnał się ze swą rodziną i przeprowadził konieczne naprawy. Następnie Italia poleciała dalej w niesprzyjającej pogodzie nad morzem i Szwecją oraz północna Norwegią, gdzie w Badsø sterowiec został przycumowany do masztu, stojącego od czasu, kiedy był tutaj Norge. I właśnie tutaj ekspedycję zaskoczyła nieprzyjemna depesza, w której doniesiono, ze statek – który miał przypłynąć do Kingsbay stał jeszcze na kotwicy w Tromsø, bowiem drogę do Szpicbergenu blokowały jeszcze lody. Pozostała reszta załogi – w tym brat Nobilego – znajdowała się już na Szpicbergenie. Po pewnych perypetiach organizacyjnych Italia szczęśliwie wylądowała przy Kingsbay, gdzie znalazła się w prawie ukończonym hangarze. Wymieniono tam jeden z uszkodzonych silników i następnie skontrolowane wszystkie systemy sterowca i 11 maja był on gotowy do startu. Zanim jednak sterowiec udał się do celu numer jeden wyprawy – czyli na zbadanie z powietrza Ziemi Mikołaja II (dzisiaj Nowa Ziemia zdewastowana radzieckimi testami nuklearnymi i zamieniona w radioaktywny śmietnik) wykonano nim kilka próbnych lotów. W czasie jednego z nich doszło do przetarcia się cięgieł do jednego ze sterów. Trzeba była wrócić do Kingsbay i wymienić stalową linę. Niestety, kiedy Italia została wciągnięta do hangaru, to zaczął padać śnieg, a że budowla ta nie miała dachu, to w krótkim czasie napadało na sterowiec parę ton mokrego śniegu, co spowodowało jego przyciśnięcie do ziemi i dalsze uszkodzenia. załoga była zmuszona do wyjścia na kadłub sterowca i zrzucania śniegu, co zabrało jej kolejne dwa dni…

Kiedy burza śnieżna się skończyła, meteorolodzy przyjęli z Tromsø komunikat o dobrej pogodzie i Italia wreszcie wystartowała do swego wielkiego lotu. Niestety, po paru godzinach wskazówki barometrów spadły w dół i zaczęła się kolejna śnieżyca, co było o wiele gorszym, bowiem Italia wpadła w chmury. Załoga leciała na oślep w gęstej mgle, a kiedy ta opadła, to zaczął wiać silny wiatr z przeciwka, w wyniku czego chociaż lotnicy byli bardzo blisko celu, to go nie osiągnęli. Nie chcąc narażać życia załogi i stratę sterowca, Nobile zarządził powrót do Kingsbay, gdzie po 36-godzinnym locie udało się im powrócić bez szwanku. Następnym przedsięwzięciem miał być lot na Biegun Północny. […] w dniu 23 maja o godzinie 04:00 Italia rzuciła cumy i odleciała dokładnie w kierunku Bieguna. Wiał sprzyjający wiatr, i podróżnikom szybko znikły z oczu ostatnie szczyty Szpicbergenu. Na początku czysta gładź morza pokryła się krą, która potem przeszła w pole lodowe, na których od czasu do czasu widniały góry lodowe. Wiatr tężał i pojawiła się mgła. Na niebie zawisły wielkie i gęste chmury, i Italia, która leciała na wysokości 200 m musiała wznieść się wyżej. Naraz niebo się przejaśniło, stało się błękitne i sterowiec poleciał pchany silnym wiatrem z tyłu. Malmgren, Běhounek i Pontremoli zajęli się swymi obserwacjami i eksperymentami. Tymczasem sterowiec zbliżał się do celu podróży i załoga zaczęła się rozglądać za miejscem do lądowania po osiągnięciu Bieguna. Nobile optował za lotem w kierunku wybrzeży Kanady, przelotem nad wulkanicznym obszarem Mackenzie i to wbrew możliwości napotkania tam silnego zachmurzenia. Malmgren był przeciwnego zdania, bowiem obawiał się powrotu burzy śnieżnej i sugerował powrót na Szpicbergen, na co generał zaoponował twierdząc, że będą musieli lecieć z przeciwnym wiatrem „w nos”. Doświadczony meteorolog twierdził, że wiatr zdąży się tymczasem wykręcić na północno-zachodni. Nobile zdecydował się posłuchać jego rady, zwłaszcza że zamierzał wykorzystać polarne cyklony do uskutecznienia swego śmiałego planu… Tymczasem wiatr z południa pozostał im wierny i podróżnicy osiągnęli ten najbardziej na północ położony punkt świata w parę minut po wschodzie słońca w dniu 14 maja. Niestety, na niebie zaczęły się gromadzić chmury. Sterowiec lecący dotychczas na wysokości 600 m zaczął spiralnie spuszczać się w dół. Nobile rozwinął włoską flagę, którą wraz z krzyżem otrzymanym od papieża spuścił na lód. To był niezapomniany moment dla wszystkich uczestników wyprawy, który to radosny moment był wstępem do tragedii, która się miała odegrać, a o której nie mogli niczego wiedzieć – jeszcze wtedy, kiedy Malmgren podał Nobilem rękę ze słowami „Naprawdę mało ludzi może powiedzieć – byliśmy dwukrotnie na Biegunie Północnym”. Według ustalonego planu mieli oni opuścić na pole lodowe kilku członków załogi na zwiady, ale ze względu na panująca pogodę musiano z tego zrezygnować. Kiedy robiono pomiar wysokości słońca nad horyzontem, Nobile wydał rozkaz powrotu, zaś niebo pociemniało od chmur, które wyglądały jak zwiastuny zagłady. Po kilku minutach lotu sterowiec wszedł we mgłę, uderzył weń silny południowy wiatr i chmury zgęstniały. „Lecieliśmy jak w worku” – napisał później Nobile, bowiem lotnicy niczego nie widzieli. I tak lecieli na oślep, polegając tylko na wskazaniach przyrządów, przez cały dzień. Nad Italią i pod nią widać było tylko ciemne chmury, a pod nimi groźny lód. Wiatr wykręcił się na północno-zachodni i powoli zamienił się w sztorm. Sytuacja na pokładzie jest coraz poważniejsza, zwiększa się niebezpieczeństwo oblodzenia, bowiem lód narasta na powłokach sterowca i stwarza to możliwość rozerwania powłoki z wiadomym skutkiem. Przeciwny wiatr jest coraz silniejszy i oczekiwania Malmgrena, że wydostaną się z jego wpływu się nie spełniły… Wbrew silnikom pracującym na CAŁA NAPRZÓD Italia posuwa się bardzo wolno, a zużycie benzyny lotniczej jest ogromne. Sterowiec jest spychany z kursu o 20, a nawet 30° przez potężne podmuchy wichury. Generał obawia się o sterowiec: nieprzyjemne wspomnienia o burzy przy przelocie nad górami Czechosłowacji i norweskim Vadsø wciąż tkwią w jego umyśle. Italia wciąż leci pod silny wiatr, a burza śnieżna staje się coraz dziksza. Tak minął drugi dzień. Sterowiec wśród rozszalałych żywiołów porusza się z trudem do przodu, a pytanie o to, gdzie się znajduje staje się coraz bardziej ważkie. Według obliczeń powinny lada chwila pojawić się przed nimi szczyty gór na Szpicbergenie, ale poza wszechobecną mgła i polami lodowymi podróżnicy nie widzą niczego. Naraz Nobile otrzymuje meldunek, że zaciął się ster wysokościowy i krążownik powietrzny zmierza ku ziemi. Zagrożenie wzrasta z minuty na minutę, bowiem – jak załoga ze zgrozą się orientuje – sterowiec znajduje się na wysokości poniżej 100 m nad lodami. Przestawienie silników powoduje, że Italia najpierw traci jeszcze 20 m wysokości, a potem wyskakuje na wysokość 1100 m, ponad warstwę mgły i obłoków, nad którymi nie widzą żadnych szczytów Szpicbergenu. Ster wysokości został rozmontowany, naprawiony i na powrót zmontowany, a następnie sterowiec znów opuścił się na wysokość 300 m nad lody. Według obliczeń nawigatorów, Italia powinna znajdować się w odległości 180 mil (288 km) od Kingsbay, co oznaczało w najgorszym przypadku 8 godzin lotu. Silniki pracują bez zarzutu i Nobile z uczonymi omawiają plany, co do dalszej współpracy w przyszłości. Kryzys pojawił się nieoczekiwanie: do generała przyszedł jeden z członków załogi i zameldował, że Italia jest nieco przyciężka. Rufa opada ku ziemi, a altimetr wskazuje, że sterowiec zniża swój lot. Generał rozkazał dodać gazu do trzech silników i wysłał mechanika na górną część sterowca, by sprawdził, czy nie ulatnia się wodór z balonetu. Ale już za późno – wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że katastrofa jest nieunikniona. Padały rozkazy jeden po drugim. Silniki wyłączono, by w przypadku uderzenia o lód nie doszło do pożaru i eksplozji wodoru, spuszczono stalowy łańcuch, by zakotwiczyć sterowiec, co się nie powiodło jedynie do wysoko0sci 10 m nad dziko spiętrzonymi lodami. Potem wszystkich ludzi na pokładzie targnął dziki wstrząs uderzenia wśród ogłuszającego huku i łomotu. Z rozerwanych balonetów z sykiem uciekał gaz, a wszystko, co znajdowało się na pokładzie naraz wypadło na lód. Było to tak szybkie i gwałtowne, że mało kto zdawał sobie sprawę z tego, co się właściwie stało…

6.2. Jest 25 maja 1928 roku, godzina 10:30. Nobile jest zamroczony po uderzeniu o lód, a potem patrzy do góry i widzi, jak uszkodzony sterowiec pozbawiony części balastu nagle wznosi się z połową gondoli. Po raz ostatni może przeczytać na jej burcie nazwę swego statku i dumy – Italia… Wrak statku powietrznego szybko się oddalał i znikł w gęstej mgle. A razem z nim na zawsze zniknęli fizyk Pontremoli, mechanicy: Arduino, Caratti, i Ciocca, monter Alessandrini i reporter Lago. Poza tym na lodzie leżało ośmiu mężczyzn w tym jeden martwy. Na lodzie leżały rozrzucone przyrządy, bagaże, urządzenia a także – co było dla nieszczęsnych rozbitków okolicznością niezmiernie pomyślną – dwie wielkie skrzynie z żywnością na ponad trzy tygodnie, czerwony namiot, pistolet, naboje i krótkofalówka. Wszyscy uratowani są zszokowani katastrofą, szczególnie Malmgren, który usiłował popełnić samobójstwo. Paradoksalnie z katastrofy cieszy się mały foksterierek Nobilego, który może wreszcie się wybiegać po lodzie… Pośród przedmiotów uratowanych jest także śpiwór, który Nobile dzieli z jednym z załogantów, bo obaj mają złamane nogi. Na domiar złego ich krótkofalówka nie jest w stanie wysłać wołania o pomoc, ale mogą za to przyjmować wiadomości z Radio Rzym, gdzie mówi się o tym, ze ruszyła wyprawa poszukiwawczo ratunkowa, ale poszukiwania prowadzone SA w zupełnie innym miejscu, a tender wyprawy statek Citta di Milano nie może przyjąć ich radiogramów…Wołanie o pomoc udało się wychwycić pewnemu radioamatorowi, który przekazał informację o katastrofie odpowiednim władzom, co pomogło prowadzić skuteczna akcję ratowniczą. Tymczasem rozbitkowie spenetrowali najbliższą okolicę i udało im się znaleźć zapasy żywności, które mogły pozwolić im na przetrwanie w ciągu 65 dni. Pewnego ranka zobaczyli także białego niedźwiedzia, a Malmgren ustrzelił go jednym dobrze wymierzonym strzałem, przez co zabezpieczył zapas świeżego mięsa, a konserwy odłożyli na gorsze czasy. Jednakże troski przysparzał im dryf lodowego pola, na którym się znajdowali, przeto Finn Malmgren z dwoma Włochami postanowili udać się w kierunku Fiordu Północnego na Szpicbergenie, skąd można było uzyskać pomoc. Z nieludzką konsekwencją dążyli oni do celu, ale go nie osiągnęli. Szwedzki meteorolog zginął, ale jego dwóch towarzyszy zostało uratowanych. Niewątpliwym jest to, że w utrzymaniu wysokiego morale i dyscypliny w obozie bardzo pomógł František Běhounek, o którym Nobile pisał tak:

Moralną siłę i niespożytą energię wykazał on w tych najgroźniejszych momentach, któreśmy przeżywali. Równie starannie kontrolował przyrządy jak i rozpalał ogień do przyrządzenia niedźwiedziny oraz chodził na oględziny dobytku. I chociaż był wyziębiony, chociaż jego ręce były sczerniałe od dymu a jego nogi niemal bose, ten czechosłowacki uczony nie zapominał o swych przyrządach naukowych. Odszukał je w śniegach i kontynuował badania, które zaczął był w czasie lotu. W dniu 6 czerwca złapali informacje o tym, że rosyjski radioamator Szmidt z Archangielska już przed trzema dniami wyłapał wołanie Nobilego o pomoc. Był to pierwszy kontakt, ale teraz, kiedy znano częstotliwość na jakiej nadawali, nie było problemem wezwać Citta di Milano. Pewnego dnia ludzie w czerwonym namiocie usłyszeli ryk silnika i zauważyli lecący samolot, ale piloci ich nie zauważyli, bowiem Nobile nie podawał im namiarów ze swej krótkofalówki. A potem już wszystko było proste: w dzień przylatywały samoloty zrzucając im żywność i odzież oraz potrzebne rzeczy do przeżycia. Tymczasem rozbitkom udało się przygotować pas startowym, na którym wylądował szwedzki lotnik Lundberg. Pierwszym, który opuścił obozowisko był ciężko ranny generał Nobile, którego przewieziono do Kingsbay. Tam wezwał on kapitana tendra wyprawy i przykazał utrzymywać łączność z resztą rozbitków przez cały czas. Przy okazji dowiedział się, dlaczego nie było łączności z Italią – otóż na pokładzie Citta di Milano znajdowało się 200 dziennikarzy, którzy wysyłali depesze do swych redakcji i radiooficer po prostu nie miał czasu na utrzymywanie łączności ze sterowcem!!! (Notabene, w podobny sposób doszło do katastrofy RMS Titanic, bowiem jego radiotelegrafiści zajmowali się wysyłaniem i przyjmowaniem depesz dla pasażerów, przez co komunikaty o górach i polach lodowych dochodziły do kapitana z opóźnieniem – uwaga tłum.) Po ewakuacji Nobilego, Lundberg wystartował ponownie, by przewieźć pozostałych w bezpieczne miejsce. Niestety, doszło do awarii i jego samolot skapotował na lodzie. Lotnik wprawdzie ocalał, ale teraz on stał się więźniem polarnego morza… Dni, które nastąpiły potem i które rozciągnęły się na całe tygodnie, były najgorsze dla całej wyprawy. Dniami jej uczestnicy mieli nadzieję na ratunek, bowiem latały nad nimi samoloty, ale ani razu nie udało się żadnemu siąść na nierównym lodzie. To udało się tylko Lundbergowi, który przyleciał małym samolotem. Stan lodów w rejonie obozowiska rozbitków Italii się tak pogorszył, że nie można było użyć samolotów do ich transportu. Tymczasem od zachodu ku rozbitkom przez pole lodowe torował sobie drogę radziecki lodołamacz m/s Krasin, ale nie mógł do nich się przebić przez grube lody. Jednakże na pokładzie tego lodołamacza znajdował się doskonale wyposażony samolot pilota Czuchnowskiego, który poleciał dalej i pokonał drogę, którą ten statek nie mógł pokonać. W czasie lotu zwiadowczego pilot zauważył na lodzie dwóch ludzi, którzy machali doń rękami i wołali o pomoc. Niestety, z powodu nierówności lodu pilot nie zdecydował się na lądowanie i poleciał szukać dalszych rozbitków. Niestety – nadeszła bardzo gęsta mgła, tak że pilot nie widział końców skrzydeł i wreszcie sam się zagubił. Kiedy nie udało mu się znaleźć macierzystego statku, to wylądował awaryjnie na jednej z wysepek, przy czym uszkodził samolot tak, ze nie był w stanie kontynuować lotu. Tym niemniej przekazał droga radiową informację o dwóch rozbitkach i załoga Krasina podjęła z lodu dwóch Włochów – Maria i Zappiego. Niestety – Malmgren nie żył już od miesiąca… W tym samym czasie, kiedy Krasin ratował Włochów, w stronę rozbitków zmierzał drugi radziecki lodołamacz Małygin, który jednak uwiązł w polu lodowym. Podczas oczekiwania na odwilż na jego pokład nadesłano telegram, że na pomoc rozbitkom wyleciał z Tromsø na pokładzie samolotu francuskiej marynarki wojennej Latham 47-0 sam wielki Roald Amundsen, ale nie doleciał on ani do Kingsbay, ani na Szpicbergen ani do obozowiska rozbitków Italii. I tak, kiedy przyszedł radiogram, że Krasinowi udało się uratować dwóch rozbitków, Małyginowi powierzono poszukiwania słynnego norweskiego polarnika… Lodołamacz ten oswobodził się wreszcie z kleszczy pól lodowych i ruszył ku południowym brzegom Szpicbergenu, gdzie miał przylecieć samolot Amundsena. Pięć dni intensywnych poszukiwań poszło na marne – i Małygin wybrał się w drogę powrotną. Pod koniec sierpnia 1928 roku norweski statekBrood znalazł pływający po morzu pływak z samolotu Latham, a po kilku dniach nadeszła nowa wiadomość – na morzu znaleziono lotniczy zbiornik paliwa z przytwierdzona doń metalową tabliczką z napisem „Latham”. Pozwoliło to na wyciągniecie wniosku, że ten zbiornik był w samolocie, i aby wypadł to samolot musiałby się rozpaść na kawałki. Poza tym widoczne na nim były ślady ognia. To, co mogło stać się z sześcioosobową francusko-norweską wyprawą ratunkową tak opisuje radziecki autor Aleksander Jakowlew:

Przez dwie godziny samolot leciał bez problemów, jednak wzmagający się wschodni wiatr w coraz silniejszych porywach spychał go z kursu i kołysał na boki. Morze było rozkołysane przez wysokie fale. Naraz przestał pracować silnik. Pilot zapewne próbował utrzymać samolot jak najdłużej w powietrzu, a mechanik naprawić silnik, zaś radiotelegrafista nadać sygnał SOS. To był zapewne ten słabiutki sygnał, który usłyszano na statkach pływających przy Szpicbergenie. Ale już nie dało się niczego zrobić. Silnik nie pracował, samolot siadł na wodę. Zbudowany z drewnianych deszczułek obciągniętych płótnem był drobinką wobec wzburzonego oceanu. Fale jak góry runęły nań ze straszliwą siłą. Rozległ się trzask, samolot został uderzony ze straszliwą siła i przewrócił się na bok, odpadły skrzydła, kabina się napełniła wodą, a ciężki silnik wciągnął go w głębinę. Na wodzie pozostał jedynie pływak i pusty zbiornik na benzynę. Gnane wiatrem na zachód przyniosły wieść o śmierci bohaterskiej załogi i wielkiego polarnika. Jako ciekawostkę można tutaj jeszcze dodać, że w roku 1969 został nakręcony przez Michaiła Kalotozowa radziecki film fabularny pt. „Czerwony namiot” („The Red tent”, „Красная палатка”) na podstawie scenariusza Richarda Adamsa i Ennio de Conciniegoz muzyką Ennio Morricone, z międzynarodową gwiazdorską obsadą: Seanem Connerym jako Roaldem Amundsenem, Peterem Finchem jako gen. Nobile i Claudią Cardinale jako siostrą Walerią, w którym to obrazie pokazano tragiczny koniec wielkiego norweskiego polarnika. Zanim Norwegia ogłosiła koniec akcji poszukiwawczo-ratunkowej za rozbitkami z Italii i Amundsenem, Krasin nieustannie walczył z polem lodowym i wreszcie, w dniu 12 lipca, udało mu się dojść do czerwonego namiotu, w którym znajdowali się jeszcze żywi rozbitkowie, którzy przeżyli w nim 6 tygodni. Nigdy nie odnaleziono wraku sterowca i znajdujących się w nim siedmiu członków ekspedycji. Nobile w swych memuarach pisał, że kiedy rozerwany kadłub sterowca jeszcze raz wzniósł się nad chmury, większość załogi na pokładzie bez wątpienia jeszcze raz i po raz ostatni widzieli słońce, które znajdowało się tuż za nimi… Ale może ktoś powiedzieć, co oni wtedy widzieli? – pyta jeden ze współczesnych komentatorów – Zniknięcie ogromnego sterowca bez najmniejszego śladu od razu wywołuje skojarzenia z Trójkątem Bermudów i tym, co się dzieje tam ze statkami i ich załogami, a także w innych miejscach, o których mówi się, że działają w nich siły nie z tego świata. Czy był to tylko odosobniony przypadek zaginięcia bez wieści członków ekspedycji Nobilego w czasie jego tragicznej ekspedycji w roku 1928? Jaka była tego przyczyna? – to do dziś dnia pozostaje zagadką…

6.3. Italia nad Słowacją i Polską? Wyjaśnijmy od razu, że chodzi tutaj o słynny sterowiec „Italia” słynnego konstruktora lotniczego i polarnika – gen. Umberto Nobilego (1885-1978), który zasłynął swymi konstrukcjami sterowców we Włoszech i Związku Radzieckim. Zasłynął on także swym udziałem w wyprawach sterowcami Norge (1926) i Italia (1928) do Bieguna Północnego. W czasie tej ostatniej Italia uległa katastrofie i po siedmiotygodniowej Odysei polarnej, w czasie której zginął inny polarnik – słynny pogromca Bieguna Południowego – Roald Amundsen– gen. Nobilemu udało się wydostać z białego piekła lodów. Cały świat pasjonował się tą wyprawą, którą teraz można porównać z wyprawami kosmicznymi. Mało kto jednak wie, że wyprawa ta ma być może również nasz – lokalny – epizod, który chcielibyśmy tu przypomnieć. Italia wyruszyła w swój biegunowy rejs w dniu 15 kwietnia 1928 roku, o godzinie 02:00, z Mediolanu w kierunku Oslo i dalej do szpicbergeńskiej King’s Bay. Był to statek powietrzny o imponujących rozmiarach: 115 m długości, 18,5 m szerokości i 38 m wysokości, pojemności 19.000 m3 i udźwigu 20.000 kg, którego powierzchnia została pomalowana dwukolorowo: u góry była błękitno-popielata, zaś u dołu – szarozielona. Napędzały go trzy silniki o mocy 720 KM, które mogły rozpędzić powietrznego olbrzyma do prędkości marszowej 120 km/h. Za Triestem sterowiec wpadł w silną burzę, która go uszkodziła i poniosła ku Karpatom – jak pisze Stefania Sempołowska – ale Nobilemu udało wydobyć się z opałów, i doprowadzić Italię do Jezierzyc k./Słupska, gdzie zatrzymał się na dwa tygodnie – do dnia 3 maja 1928 roku, skąd poleciał on via Sztokholm do Vadsö, zaś 6 maja Italia przybyła do King’s Bay. Tyle Stefania Sempołowska. A nam wciąż chodzi po głowie pewna myśl. Otóż kiedyś słyszeliśmy taki czterowiersz: Od bieguna do bieguna Pędzi balon Zeppelina Aż urwała mu się lina I pękł balon Zeppelina... Wierszydło jak wierszydło – słyszeliśmy gorsze. Pytanie: skąd się ono wzięło? Słyszeliśmy je od kogoś, kto z lotnictwem nie miał nic wspólnego, i nigdy nie interesował się wyprawami polarnymi. RKL

Tusk zadłużył każdego Polaka na 6921 zł Za „rządy miłości” Donalda Tuska i jego fachowców każdy Polak – łącznie z uczniami i przedszkolakami – będzie musiał zapłacić rachunek w wysokości minimum 6921 zł. Za te pieniądze rząd zafundował społeczeństwu przez cztery lata same atrakcje: aferę hazardową i stoczniową, podwyżkę VAT oraz olbrzymi wzrost biurokracji.

Zróbmy prosty rachunek W 2007 r., gdy Donald Tusk przejmował władzę, dług publiczny państwa wynosił ok. 527 mld zł. Dziś, po czterech latach władzy PO, zadłużenie Polski wynosi ok. 790 mld zł i rośnie w zastraszającym tempie

- co można zaobserwować na stronie

http://www.dlugpubliczny.org.pl/pl

W latach 2007-2011 Donald Tusk i jego beztroscy compañeros zadłużyli, więc nasz kraj na 263 mld zł, – co daje ok. 66 mld zł rocznie. Gdy podzielimy kwotę 263 mld zł na liczbę obywateli, którzy tym długiem zostali przez Donalda Tuska „obdarowani” – a jest nas ok. 38 mln – wychodzi w przybliżeniu 6921 zł na osobę. Jest to oczywiście kwota bez odsetek, a te przez następne kilkanaście (lub kilkadziesiąt) lat znacznie powiększą ową niebagatelną sumę. Trzeba przyznać, że za te jedyne 6921 zł, które będziemy musieli oddać rozmaitym podejrzanym bankierom w ciągu następnych dekad, Nasz Miłujący Władimira i Angelę Przywódca zapewnił nam sporo cyrkowych atrakcji. Wymienię tu tylko niektóre:

Zbigniew „Na 90 proc., Rysiu, załatwię” Chlebowski, podwyżka VAT (i w efekcie wyższe ceny), stadiony i autostrady budowane drożej nawet niż w Niemczech, niedawne umorzenie wieloletniego śledztwa ws. mafii pruszkowskiej (w wyniku, czego gangsterzy zalegalizowali swój majątek), korzystny dla naszych „rosyjskich partnerów” kontrakt gazowy, powiększenie biurokracji o 70 tys. urzędników, sponsorowane przez Ministerstwo Kultury plakaty „Zimo wypierdalaj”, twórczy chaos na kolei, karanie kibiców mandatami za transparent „Donald, matole”, wojna z handlarzami dopalaczów, etaty dla dociekliwej Julii Pitery i wrażliwego Bartosza Arłukowicza, walka na śmierć i życie z odpowiedzialnymi za powódź bobrami, polowanie na działaczy PiS, wisielcze zagadki kryminalne etc. etc. Czy w październiku znowu wykupimy abonament na kolejne cztery lata podobnych rozrywek w wykonaniu ferajny Tuska? Wyjdzie pewnie drożej niż 6921 zł (wiadomo: jest kryzys), ale za to - jak można przypuszczać – będzie jeszcze weselej. Może nawet tak jak w Grecji. Magdalena Żuraw

Podziękujcie Platformie, jest, za co Dzięki obowiązującej od kwietnia ustawie żłobkowej w całym kraju przybyć ma w tym roku ok. 4,5 tys. miejsc w placówkach dla dzieci do lat trzech. Wierzycie w to? Cokolwiek obiecuje rząd, mnie nie przekonuje. Polityka prorodzinna w Polsce nie istnieje! Tego zdania jestem od lat. A o ustawie żłobkowej, którą szczyci się minister Fedak byłam i jestem jak najgorszego zdania. By nie być gołosłowną odsyłam do jednego z tekstów, w którym pisałam właśnie o tej ustawie

http://bezznieczulenia.nowyekran.pl/post/19548,miales-chamie-zloty-rog-ostal-ci-sie-ino-sznur

Mimo „genialnej” ustawy żłobkowej, zapewnień minister Fedak oraz dwojących się i trojących samorządowców z przedszkolami i żłobkami jest gorzej niż było dotąd. Nie dość, że miejsc nadal brakuje, to opłaty wzrosły od kilkudziesięciu do kilkuset procent w zależności od gminy. W Warszawie na przyjęcie do żłobka czeka ponad 6 tys. dzieci, w Krakowie ok. 3 tys., a w Gdańsku ok. tysiąca. O przedszkolach szkoda nawet mówić. A nie mówiłam? Ustawa żłobkowa weszła w życie w kwietniu. Miała częściowo rozwiązać problem braku miejsc w żłobkach przez ustanowienie m.in. dziennego opiekuna czy klubików dziecięcych oraz ułatwienia przy zakładaniu nowych placówek. MPiPS, któremu obecnie podlegają żłobki, przyznał z rządowego programu "Maluch" dotacje na kwotę blisko 20 mln zł na tworzenie nowych miejsc opieki dla najmłodszych dzieci. Pieniądze trafiły do 104 gmin, dzięki nim przybyć miało w sumie ponad 4,5 tys. miejsc, czyli będzie ich o 14 proc. więcej w porównaniu z 2010 r. W Warszawie mimo uruchomienia kolejnych placówek wciąż brakuje miejsc dla ponad 6 tys. maluchów. Niewiele osób zainteresowało się tworzeniem klubików lub pracą opiekuna dziennego. Nie ruszyły kursy uprawniające do podjęcia tej pracy. Od czasu wejścia w życie ustawy w Warszawie nie powstał żaden przyzakładowy żłobek. Stołeczne żłobki mają łącznie 4360 miejsc. 170 dzieci korzysta z placówek niepublicznych – obecnie zarejestrowane są cztery. Od września w stolicy wzrosły opłaty za żłobek - za pobyt miesięczny dziecka w placówce rodzice płacą nieco ponad 374 zł, do tego 5,95 zł dzienne za żywienie. Wcześniej za żłobek płaciło się niecałe 200 zł. W Warszawie opiekun dzienny będzie mógł zarobić maksymalnie 2,5 tys. zł brutto. Opłata za pobyt dziecka u opiekuna będzie taka jak za żłobek. W Krakowie w 22 żłobkach samorządowych i w placówkach prywatnych jest 1845 miejsc. Liczba oczekujących waha się od 1,5 tys. do 3 tys. Miasto wykupiło dodatkowe 45 miejsc w trzech niepublicznych klubikach dziecięcych; podpisane z nimi umowy obowiązują do końca grudnia. Od kwietnia nie został zarejestrowany żaden nowy podmiot prywatny prowadzący żłobek czy klub dziecięcy. Ogłoszenie dotyczące dziennych opiekunów i dotacji dla klubów dziecięcych i żłobków nie spotkało się z dużym zainteresowaniem - wpłynęło pięć wypełnionych ankiet, dlatego termin ich nadsyłania został przedłużony do końca września. Wynagrodzenie dziennego opiekuna w Krakowie ma wynieść 3,50 zł za godzinę opieki nad jednym dzieckiem, czyli maksymalnie ok. 2,8 tys. zł miesięcznie. W liczącej niemal 250 tys. mieszkańców Gdyni działa jeden publiczny żłobek, w którym miesięczna opłata (z wyżywieniem) wynosi nieco ponad 410 zł. Żłobek posiada filię, wraz, z którą zapewnia opiekę 140 dzieciom. Ok. 100 kolejnych jest zapisanych na listę oczekujących. W mieście działa ok. 130 prywatnych placówek zajmujących się opieką nad małymi dziećmi, w tym jeden prywatny żłobek. Miasto nie dopłaca do pobytu dzieci w tej placówce. W Gdańsku liczącym prawie 460 tys. mieszkańców działa dziewięć żłobków dysponujących 651 miejscami, z czego 101 przybyło we wrześniu. Gdańsk, jako jedyne miasto w regionie, złożył wniosek o dofinansowanie z programu "Maluch" wszystkich swoich dziewięciu placówek i uzyskał ponad 161,5 tys. zł. Na liście oczekujących na miejsca w żłobkach jest jednak nadal ok. tysiąca dzieci. W Gdańsku nie ma jeszcze klubików dziecięcych ani opiekunów dziennych. Do czerwca opłata stała w gdańskich publicznych żłobkach wynosiła 230 zł plus koszty wyżywienia. Obecnie wynosi 332 zł. W Szczecinie do żłobków uczęszcza 771 dzieci, na miejsce czeka 468. Opłaty nie wzrosły – wynoszą 270 zł za pobyt w żłobku jednozmianowym i 300 zł za pobyt w żłobku dwuzmianowym. Placówki prywatne funkcjonują w mieście, ale dotychczas nie zgłosiły wniosku o wpis do rejestru, więc nie wiadomo, iloma miejscami dysponują, nie mogą tez liczyć na dopłaty z miejskiej kasy. W Koszalinie w żłobkach jest 400 miejsc - ostatnio przybyło ich 70. Na przyjęcie czeka 371 dzieci. Z informacji ratusza wynika, że osoby prywatne przygotowują się uruchomienia żłobka dla 20 dzieci i klubiku dla ok. pięciu osób. Opłaty za żłobki w porównaniu z ub. rokiem wzrosły o września z 240 zł miesięcznie do 200 zł miesięcznie plus 5,3 zł dziennie za wyżywienie. W Częstochowie w żłobku jest 150 miejsc (w dwóch siedzibach). Miasto dysponuje dodatkowymi pomieszczeniami, w których będzie można zorganizować dodatkowo 30 miejsc. Samorząd zapowiada w najbliższym czasie zatrudnienie opiekunów dziennych. W Gliwicach pod opieką miejskich żłobków jest zaledwie 200 dzieci, a w kolejce czeka ponad 600. Rodzice płacą ok. 100 zł miesięcznie. W Bydgoszczy od 1 września przybyły 193 miejsca w żłobkach samorządowych. W sumie jest ich 808. Chętnych zgłasza się więcej, ale po weryfikacji zgłoszeń okazuje się często, że zostają wolne miejsca. Miesięczna opłata ponoszona przez rodziców to od kwietnia 250 zł oraz wyżywienie po 5 zł za każdy dzień. W olsztyńskich miejskich żłobkach jest 280 miejsc, natomiast w kwietniu podczas naboru na nowy rok złożono 812 podań. Do tej pory do miasta wpłynęło pięć wniosków o wpisanie nowych prywatnych placówek do rejestru żłobków. Nie zarejestrowano natomiast żadnego klubu dziecięcego. Zainteresowanie sprawowaniem opieki, jako opiekun dzienny zgłosiło siedem osób, ale żadna dotąd nie zgłosiła formalnie takiego wniosku. Opłata za pobyt dziecka w żłobku wynosi 200 zł miesięcznie, natomiast dzienna stawka żywieniowa 6 zł. Za dziecko, które pozostaje dłużej w placówce niż 10 godzin rodzice płacą dodatkowo, opłata jest uzależniona od dochodu. W leżącym opodal Olsztyna (woj. warmińsko-mazurskie) Biskupcu z powodu drastycznych podwyżek opłat za pobyt dziecka w przedszkolu trwa okupacja przedszkola przez rodziców. Władze Biskupca mówią mediom i rodzicom, że chcą negocjować, a w praktyce nie robią wiele, żeby nie powiedzieć nic. W Radomiu działają dwa żłobki: jeden prowadzony przez miasto i jeden niepubliczny. Do żłobka prowadzonego przez miasto uczęszcza 90 dzieci. Miasto dofinansowuje także pobyt 100 dzieci w niepublicznym żłobku. Brakuje ok. 150 miejsc. Opłaty za żłobek w ostatnim czasie wzrosły; opłata stała wynosi 150 zł, a od września za wyżywienie płaci się 4,50 zł dziennie. W Gorzowie Wielkopolskim do trzech miejskich żłobków uczęszcza 323 dzieci, a na liście rezerwowej jest 409 wniosków. Obecnie nie działają w mieście kluby dziecięce. Nie ma też zainteresowania zatrudnieniem na stanowisku dziennego opiekuna. Miesięczne opłaty za pobyt w żłobku wynoszą 160 zł plus 115 zł za wyżywienie. Od 1 października niepubliczny żłobek będzie działał w Drezdenku (Lubuskie). Na razie zapisanych zostało tam pięcioro dzieci, a miejsc jest na 20. Będzie to jedyny żłobek w gminie, bo obecnie na więcej nie ma zapotrzebowania. W Poznaniu trwają konsultacje z mieszkańcami w sprawie opieki nad małymi dziećmi i dopiero po ich zakończeniu zapadną konkretne decyzje, co do opieki nad tymi dziećmi. Obecnie w Poznaniu jest 965 miejsc w publicznych żłobkach, potrzeby miasta szacowane są na ok. 1,8 tys. miejsc. Nie zarejestrowano żadnego klubu dziecięcego czy opiekunów dziennych. W najbliższym czasie w istniejących placówkach przybędzie 247 miejsc dzięki dofinansowaniu z programu "Maluch". Poznań na razie nie podniósł opłat za żłobki. W Ostrowie Wielkopolskim działa jeden klubik dziecięcy, ale nie jest on jeszcze zarejestrowany. Są osoby zainteresowane założeniem kolejnego klubiku dziecięcego oraz żłobka prywatnego. Nie zgłosili się chętni do podjęcia pracy, jako opiekunowie dzienni. W żłobku miejskim jest 58 dzieci, a na liście oczekujących - 25. Od lutego opłata za pobyt dziecka w żłobku wynosi 140 zł, plus dzienna stawka żywieniowa w wysokości 3,50 zł. W żłobkach w Kaliszu jest obecnie około 300 miejsc, na liście rezerwowej jest ok. 130 dzieci. Według szacunków może brakować ok. 200-300 miejsc. Obecnie nie ma w mieście klubików, ale gmina planuje uruchomić na to środki od przyszłego roku. W rejestrze gminnym nie jest też zgłoszony żaden klub dziecięcy, kilkanaście osób pytało o możliwość prowadzenia tego typu działalności. Od 1 kwietnia opłaty wzrosły z 8,50 zł do 10,50 zł za dzień pobytu w żłobku. W Lublinie opłaty za pobyt dziecka w żłobku zostały podwyższone już w kwietniu: ze 105 zł do prawie 140 zł. Do tego dochodzi opłata za wyżywienie ustalana przez każdą placówkę, nie większa niż 6 zł. W mieście funkcjonuje osiem żłobków, w których jest łącznie 791 miejsc. To o 72 miejsca więcej niż w roku ubiegłym. Zwiększenie liczby miejsc umożliwiły remonty trzech placówek, współfinansowane z programu "Maluch". Łącznie we wszystkich placówkach zarejestrowano 448 dzieci oczekujących na przyjęcie. W siedmiu miejskich żłobkach w Rzeszowie jest ponad 800 miejsc. Władzom miasta udało się uzyskać dofinansowanie na utworzenie nowego żłobka z programu "Maluch". W sumie dzięki rządowemu wsparciu na Podkarpaciu powstanie prawie 350 dodatkowych miejsc opieki dla dzieci do lat trzech. Opłaty w rzeszowskich żłobkach zostały podniesione w tym roku, ale nieznacznie. Za miesięczny pobyt dziecka w żłobku rodzice płacą obecnie 166 zł plus wyżywienie - 5 zł dziennie. W Rzeszowie powstał dotychczas tylko jeden prywatny żłobek dla 40 dzieci, wkrótce powstać ma kolejny. W Kielcach działają cztery żłobki samorządowe, a piąty zostanie otwarty na początku października. Do placówek zapisano 450 dzieci, a chętnych było 2,5 razy więcej. Opłata w żłobkach samorządowych wzrosła z 85 do 100 zł. W Kielcach nie powstał żaden klubik dziecięcy, w magistracie nie zarejestrowali się też opiekunowie dzienni. W mieście działa kilka podmiotów gospodarczych zajmujących się opieką nad dziećmi. Tyle o żłobkach i przedszkolach. I choć to zaledwie niewielki ułamek tego co dzieje się w kraju na niwie edukacji i opieki nad małymi dziećmi, wystarczy by rozbolała głowa. Teraz jeszcze przypomnijmy sobie jak przebiega program „Sześciolatki do szkół”. Dołóżmy do tego „Pięciolatki do przedszkoli”. I jeszcze 23 proc. VAT na konfekcję i buty dla dzieci, 8 proc. VAT na książki, prasę i inne wydawnictwa, podchody pod likwidację ulgi na dzieci w podatku dochodowym... Wystarczy, żeby nie popaść w jakąś depresję. Czy to mało by podziękować Platformie?

Dane liczbowe cytowane za PAP

...POLSKA ...jest NAJMOJSZA !!! Jeśli po dzisiejszym meczu Polska-Niemcy w ogóle można mówić o spokojnym wieczorze to ja spróbuję … Dzisiaj przed gmachem PKW na Wiejskiej 10 odbyła się konferencja prasowa Nowego Ekranu….

http://telewizja.nowyekran.pl/post/25938,relacja-wideo-konferencja-ne

Czy można porównywać poziom emocji - meczu i konferencji??? Konferencja wygrywa! Powstała ona nie z woli jej organizatorów a z usilnego " starania " się - o nią - aktualnie rządzących... Czy tylko z faktu bubla prawnego?.. Kodeksu Wyborczego?.. Nie!, finisz jest zwieńczeniem dzieła.. Rządząca koalicyjnie Platforma Obywatelska i jej przewodniczący Donald Tusk przez ostatnie cztery lata " usilnie pracowali" na taki efekt końcowy.. Nikt wcześniej nie protestował, gdy z przedłożenia rządowego większość koalicyjna uchwalała ustawy, które zaraz po ich przegłosowaniu zyskiwały miano przydurnawych \, odzwierciedlających poziom politycznej inteligencji głosujących ZA!!! Np: ustawa o upadłości konsumenckiej osób fizycznych ( z dn. 31.03.09) .. Tak kretyńska , tak sprzeczna z rozumem , - czego dowód jest w postaci ZERO upadłości na dzień dzisiejszy - , że głosujących ZA ze spokojem można wysłać do psychiatry... Program " Przyjazne Państwo ", który miał zjednać małych , większych i największych przedsiębiorców do wyznawania dozgonnej miłości Platformie Obywatelskiej okazał się programem UDUPIANIA wymienionych poprzednio !.. Pomoc rolnikom zaowocowała podniesieniem cen nawozów - w kadencji obecnego Sejmu - (np. Polifoski ) o 400 % ... Czterysta procent! Już niewielu jest rolników, którzy na hektar dają wymagane 500kg..( 100-200 jeśli w ogóle)...W ramach popularyzacji czytania wprowadzono VAT na zapisany papier, a w ramach programu zwiększenia populacji Polaków zabrano " becikowe " i kasę z funduszu demograficznego... No, o czym nie wspomnisz, o czym nie powiesz to SPIERDOLONE!!! Jakby specjalnie, jakby komuś specjalnie zależało, na tym żeby rządzić TYLKO cztery lata... SPISEK?..... NIE!!! ... głupota, arogancja , pycha i zadufanie w sobie ! Wiara w swoją nieomylność, spryt i doświadczenie w pozbywaniu się " przyjaciół ".... np.: Płażyński, Olechowski, Karnowski, Piskorski, Rokita, Palikot..... a tam!....... W dzisiejszy futbolowy wieczór można rzecz „zakiwali się spryciule na śmierć „… Uwierzyli, że są już tacy dobrzy i wspaniali , że wystarczy straszyć Kaczyńskim i PIS-em a elektorat się posiusia i zagłosuje na nich.. Zamalowanie Polski na zielono i farmazon o wyjątkowości min. finansów i jego kolesi ministrów ( włączając w to Grabarczyka ) ” dał na luz „Premierowi i koalicjantom , którzy od lat mają jedyny program… załapać się do koryta ! Jak wygra PIS … to z PIS-em, jak PO to z PO… A MY psia mać to co ? … Li tylko elektorat , który liczy się TYLKO raz na cztery lata ??? Nas można mieć w dupie , kiwać jak na boisku , wciskać nam kit , że wszystko tanieje a zarobki i emerytury rosną ??? Tylko coraz więcej z nas nie ma co do garnka włożyć , z czego zapłacić energię i czynsz , że o ratach kredytowych nie wspomnę.. Sprytny Grzesiu - z SLD - leje wodę o laptopie dla każdego dziecka jakby nie wiedział , że eksperci z UE wyliczyli , że w NASZYM kraju jest 2,6 miliona dzieci NIEDOŻYWIONYCH !!!! Może słuszniejszym byłoby hasło „ ZUPA DLA DZIECKA – CODZIENNIE „ !.. Myślę , że sprytni są WSZYSCY koryciarze… Ich celem JEDYNYM od czterech lat jest REELEKCJA !!! Nie ma ceny której nie zapłacą za dobre miejsce na liście , za szansę na powrót na Wiejską , za kolejny milion na koncie…( wiedzą , że ich bardzo wielu kolegów , którzy się „ nie załapali „ pisze do Kanc.Sejmu o zapomogi.. ( w tej kadencji Sejmu – kancelaria udzieliła ponad 1500 zapomóg BYŁYM parlamentarzystom )… Tak kombinowali , tak przykumali Kodeks Wyborczy , żeby nikomu NOWEMU nie dać szansy pojawienia się w Parlamencie RP.. „ Banda czworga „ niemym akceptem absolutnie jednogłośnie przegłosowała ustawę , że mandaty rozdajemy MY !!! WY jak chcecie realizować swoje demokratyczne prawo wyborcze to jedynie CZYNNE … Możecie na NAS głosować !!! Każdy , ale to każdy poseł/senator wyznaje zasadę : POLSKA JEST NAJMOJSZA !!! a WAM guzik do tego ! TWOJSZA jest … bieda albo ubóstwo… ( niepotrzebne skreślić )……. 222 Legionista

Uwagi prof. Dybczaka o Smoleńsku i o raporcie Millera Profesor Zbigniew Dybczak ma bogaty życiorys: dzieciństwo w Polsce, młodość w sowieckich łagrach, a po przedarciu się do Europy - w Anglii. Tam, jako pilot służył w polskim dywizjonie, a po wojnie pracował w przemyśle lotniczym. Potem wykładał na uczelni w Toronto w Kanadzie, a od 1960r. mieszka w Montgomery w stanie Alabama. Właśnie tu znajduje się baza wojskowa, w której szkoleni są w Air War College oficerowie amerykańscy i zagraniczni, w tym polscy, którzy dzisiaj pełnią wysokie i najwyższe funkcje w polskich Siłach Powietrznych. Prof. Zbigniew Dybczak zna ich bardzo dobrze, ocenia pozytywnie ich charaktery i kompetencje. Teraz w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" ocenia, iż przy lekturze raportu Millera rzuca się w oczy intencja, by zrzucić winę za katastrofę smoleńską na wojsko. Rozformowanie specpułku jest złą decyzją, bo "jeśli były jakieś uzasadnione problemy, to trzeba było je rozwiązać, a nie z miejsca wszystko rozwalić. (...) Przecież to nie od wojska zależało, jakim sprzętem dysponował specpułk". Tak, więc raport komisji polskiej nadal nie wyjaśnia wszystkiego. Zbigniew Dybczak nie podejrzewa, by ten dokument był politycznie zainspirowany, jednak "czytając go, wyczuwa się te polityczne presje". Także niewyjaśniona jest nadal rola płk. Krasnokutskiego w wieży lotniczej. Dlaczego on tam był i dlaczego dzwonił do Moskwy po pozwolenie? "Jeżeli Andrzej Błasik był w kokpicie, to jego obecność nie miała żadnego wpływu na ten lot" - mówi profesor. Tymczasem pojawiały się w mediach niezliczone newsy dotyczące jego rzekomych nacisków, alkoholu we krwi czy kłótni z mjr. Protasiukiem na Okęciu. Po raporcie Millera nie uwypuklono należycie, że generał nie był odpowiedzialny za katastrofę. Gen. Andrzeja Błasika powinno się dzisiaj publicznie zrehabilitować - twierdzi rozmówca.

Wywiad kończy się taką uwagą: "W Święto Lotnictwa byłem na Powązkach na grobie Andrzeja (Błasika), płk. Kuklińskiego, jak również na grobie mojego kolegi płk. Bolesława Jarkowskiego, który był w czasie II wojny światowej dowódcą dywizjonu 300. Ani jeden znicz nie palił się na jego grobie. Taka jest smutna prawda o dzisiejszej Polsce, która nie pamięta o swych bohaterach". Zygmunt Białas

Zbrodnia spowita tajemnicą… O zbrodni sprzed lat, którą wciąż spowija tajemnica, „faszystach” z Polskiego Podziemia, którzy wychodzą z cienia ciążącej nad nimi legendy i o filmie, który ma szansę nie powtórzyć losu „Historii Roja” – z Sebastianem Reńcą, pisarzem (nie)wyklętym rozmawia Marta Brzezińska.

Marta Brzezińska: W jednym z wywiadów przyznał Pan, że jako początkujący dziennikarz zaczął pisać o żołnierzach z oddziału Bartka, bo zainspirował Pan fakt, że śmierć ponad 170 osób pozostaje wciąż zagadką. W pierwszej dekadzie września mija 65. lat od tej straszliwej zbrodni. Wciąż pozostaje niewyjaśniona. Dlaczego tak się dzieje? Sebastian Reńca*: Wciąż nie znamy szczegółów tego mordu, a co więcej – nie wiemy nawet, gdzie ci żołnierze zostali pochowani. To efekt doskonałego zakamuflowania sprawy przez komunistyczny reżim. Nie ma ciał, a więc nie było zbrodni. Plan rozpracowania oddziału Bartka tworzył Henryk Wendrowski „Lawina”, człowiek niezwykle inteligentny. W czasie okupacji walczył w Armii Krajowej, przed wojną studiował psychologię, malarstwo. Jego gra operacyjna doprowadziła do tego, że tak naprawdę nie wiemy, kto był odpowiedzialny za zbrodnię. Historycy oczywiście domyślają się, że to Wendrowski, choć on sam, zeznając na początku lat ’90 nie przyznał się do tego. Twierdził, że nie wiedział nic o zamordowaniu żołnierzy NSZ.

Skoro trudno było ustalić więcej twardych faktów, napisał Pan powieść. Dla człowieka, który ma jakieś pojęcie o historii Polski, Żołnierze Wyklęci nie są tylko pustym hasłem. Mnie zaintrygowało coś innego. Historii wyklętych są setki, ale akurat tę zbrodnię możemy nazwać „drugim Katyniem”. Nie chodzi o porównanie matematyczne, bo przecież 170 zamordowanych jest jakimś ułamkiem wobec tysięcy. Mnie pociągnęła tajemnica, jaką spowita jest ta zbrodnia i jej perfidia. Napisałem jeden reportaż, potem chyba drugi i zobaczyłem, że mijają lata, a historycy i prokuratorzy nie wiedzą zbyt wiele na jej temat, zresztą śledztwo w tej sprawie zostało umorzone. Pomyślałem, że skoro tamci żołnierze nie mają grobów, to moja książka może być takim symbolicznym pomnikiem dla nich. Tak jak tablice im poświęcone czy publikacje historyczne na ich temat.

W ogólnej świadomości Polaków wymordowanie oddziałów Bartka nie istnieje. Jeżeli, siłą rzeczy, Katyń przebija się do ogólnej świadomości, to zbrodnia na oddziałach Bartka jest pogrążona w niepamięci. Jej po prostu nie ma. Wątpię, żeby młode osoby, które za rok będą zdawać maturę wiedziały, co działo się w 1945 albo 1946, kiedy Armia Czerwona wchodziła w granice Polski sprzed 1939 roku.

Nie tylko zbrodnia na oddziałach Bartka pozostaje wciąż białą plamą w świadomości Polaków. Żołnierze Wyklęci (ta nazwa jest szalenie adekwatna) wciąż są „wyklęci” z pamięci kilku pokoleń niepodległej Polski. To chyba nie tylko efekt komunistycznej propagandy. Dzisiejsza bardzo różni się od tej z czasów PRL? Nie tak dawno mieliśmy „doskonały” jej przykład na łamach pisma „Polska Zbrojna”, w którym komandor Zbigniew A. Ciećkowski szkalował żołnierzy Polskiego Podziemia. Komunistycznej propagandy naczytałem się dużo zbierając materiały do powieści. Dzisiejsza retoryka dotycząca Wyklętych niczym się nie różni się od tej zastosowanej w pismach z lat ’40 czy ’50. Dlaczego żołnierze wyklęci są w cieniu? Bo mamy takie filmy jak „Ogniomistrz Kaleń”, obraz, który powstał na podstawie „Łun w Bieszczadach” Gerharda, mamy „Barwy walki” Moczara. To były książki, których nakłady sięgały tysięcy egzemplarzy, były one promowane, co za tym idzie, świetnie się sprzedawały. Dobrze rozeszły się wśród pokolenia z lat ’50. Co innego ci ludzie mogli przekazać swoim dzieciom, jeśli wychowali się na takich przekłamaniach? Dlatego, jeśli dziś mówi się o NSZ to nie inaczej, jak „antysemickie bandy”, a „Ogień” mordował Żydów za ich narodowość. Co jest oczywiście totalną bzdurą, a ktoś, kto powtarza takie kłamstwa jest ignorantem.

O Żołnierzach Wyklętych w ogóle nie mówi się na lekcjach historii. Edukacja historyczna młodego człowieka kończy się w najlepszym przypadku na początku XX wieku, licealiści w ogóle nie słyszą o takich fundamentach naszej narodowej tożsamości, jak właśnie „leśni”. Ja sam kończyłem studia historyczne i nie pamiętam, żeby uczono nas czegokolwiek o podziemiu zbrojnym po 1945 roku. A lekcje historii w szkołach? No cóż, zgodnie z reformą edukacji będą jeszcze bardziej zawężone. Efekt jest taki, że wśród młodzieży są uczniowie przekonani, że polskich oficerów w Katyniu mordowali Niemcy. Jakiś czas temu przygotowywałem do matury pewnego licealistę. Na początku zrobiłem mu „mały test” – rzuciłem kilka pojęć. Powstanie Warszawskie? „Yyyy, nie wiem”. Katyń? „No było coś takiego”. Monte Casino? „Jakaś bitwa?”.

Programy szkolne to jedno, ale oddzielna sprawa, to straszna wrogość do tego zagadnienia. Mój zaprzyjaźniony nauczyciel historii żalił się, że jeszcze pod koniec lat ’90 dyrekcja jednej ze szkół krzywym okiem patrzyła na jego lekcje o Rycerzach Niepodległej. W czym jest problem? Pani mówi o sytuacji w jakiejś szkole, ale przecież przykład idzie z góry. Kiedy ukazał się pierwszy album o Żołnierzach Wyklętych, wydany przez Ligę Republikańską, jeden z wydawców poszedł z nim do Ministerstwa Obrony. Nikt się tam nim nie zainteresował, a przecież dziś, młodzi żołnierze powinni być wychowankami tamtych bohaterów. Jak uczyć dzieciaki? Korzystając z historii małej Ojczyzny! Może w okolicy były jakieś akcje leśnych, coś się wydarzyło. Przecież gdyby szkoły zabierały dzieci na takie małe wycieczki, pokazywały takie miejsca, to byłoby dla nich o wiele ciekawsze, bardziej zapadałoby w pamięć. I nie chodzi tutaj tylko o zbrodnie komunistyczne, ale również nazistowskie. Czymś charakterystycznym dla tych totalitaryzmów jest ich wzajemne przenikanie się. Podam jeden przykład, budynek mieszkalny w dużym mieście. W czasie okupacji Niemcy trzymali w nim więźniów, po wojnie urządziła się tam bezpieka. Potem mieszkały w niej rodziny ubeckie, a teraz ludzie, którzy najprawdopodobniej nie mają o tym zielonego pojęcia. Wracając do tematu. Cóż, nauczyciele mają swój program do zrealizowania i chyba boją się zbaczać na tematy niewygodne. Proszę pamiętać, że nad Wyklętymi ciągle ciąży czarna legenda „antysemitów”, „bandziorów”, „faszystów”, więc, po co się narażać.

Po wielu latach doczekaliśmy się w końcu dnia pamięci o Żołnierzach Wyklętych… Wydaje mi się, że dzięki temu mówi się o „leśnych” nieco więcej. Będę jednak zawsze podkreślał, że na nic takie dni, pomniki, wystawy, cała żmudna praca historyków; jeśli idolami młodzieży będą ludzie, którzy publicznie drą Pismo Święte, szczycą się tym, a co więcej – nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności, a wręcz otrzymują profity.

Mamy też pańską znakomitą książkę, jest kilka innych pozycji, IPN wypuszcza właśnie kolejną serię komiksów o Żołnierzach Podziemia, ale to wciąż są pozycję dla wtajemniczonych, wciąż niszowe. Temat Żołnierzy nie zdołał się jednak wkraść do popkultury tak, jak choćby Powstanie Warszawskie. To dobrze, czy źle? Oczywiście, że źle. Niewątpliwie, Żołnierzom Wyklętym, prócz dnia pamięci, należy się ogromne muzeum. Coś na kształt Muzeum Powstania Warszawskiego byłoby wspaniałym rozwiązaniem. Dzięki świetnej robocie wszystkich związanych z muzeum ludzi, Powstanie Warszawskie zaistniało w świadomości Polaków, zwłaszcza młodych. Wydaje mi się jednak, że inną świetną drogą, jaką można trafić do kultury masowej jest przede wszystkim film.

Właśnie – nie myśli Pan o ekranizacji „Z cienia”? Zdradzę Pani coś, czego jeszcze nie mówiłem nikomu – właśnie z moim kolegą Romkiem Pawlakiem, skończyliśmy pisać scenariusz na podstawie powieści. Oczywiście, musimy go jeszcze doszlifować, ale na pewno będziemy chcieli zainteresować nim producentów filmowych, reżyserów.

Gratuluję! Ale przecież zna Pan „perypetie” „Historii Roja” Zalewskiego – nie boi się Pan? Jeśli nie będziemy próbować, nic nie osiągniemy. Na razie niczym nie ryzykujemy. Co do „Historii Roja”, trzeba pamiętać, że to pierwszy taki film, który mówi o Polskim Podziemiu po 1945 roku. Przecież gdyby Amerykanie mieli taką fascynującą kartę w swojej historii, już dawno zrobiliby na ten temat wielkie produkcje. Jako przykład wspomnę choćby o świetnej „Kompanii braci”. U nas coś wreszcie zaczyna się zmieniać, możemy właśnie oglądać kolejny sezon „Czasu honoru”, ale to tylko przysłowiowa kropla w morzu. I nie chodzi nawet o poziom amerykańskich produkcji, robionych z niesamowitym rozmachem, dopracowanych pod każdym, nawet najmniejszym szczegółem. Poza nielicznymi wyjątkami, my mamy jakieś rachityczne produkcje, które nie są w stanie zainteresować kogokolwiek zza granicy, albo jakieś komedyjki, których w ogóle nie da się oglądać.

Ma Pan już jakiś zamysł jeśli chodzi o obsadę albo autora ścieżki dźwiękowej? O obsadzie w ogóle nie myśleliśmy pisząc scenariusz. Jeśli chodzi o muzykę, to jedynym kompozytorem, który przychodzi mi na myśl, jest genialny Michał Lorenc. Jego muzyka bardzo często towarzyszy mi podczas pisania.

Oczywiście trzymam kciuki za ekranizację „Z cienia”, tym bardziej mając w pamięci niechęć, z jaką spotkała się produkcja Zalewskiego. Jak mówi sam reżyser – film „jest zaaresztowany”. Juliusz Braun, prezes TVP, tłumaczy, że oficjalnie powodem są pewne „nieścisłości ze stanem wiedzy historyków”. Dlatego razem z Romanem Pawlakiem postanowiliśmy skupić się bardziej na wątku osobistym naszego bohatera, na jego miłości do dziewczyny, do chłopca sieroty, który ocalał z Holocaustu. Potyczki, cała polityka, będzie tylko (i aż) tłem dla opowieści o tych młodych ludziach. Ich postawa jest jak najbardziej fascynująca. Byli na straconych pozycjach, a mimo to trwali. Pani zresztą, recenzując moją powieść, zauważyła, że to taka trochę bajka na podstawie prawdziwych wydarzeń. Tworząc takie bajki dla dorosłych, próbuję przekazać jakieś wartości, staram się jak najlepiej zrozumieć moich bohaterów. Na ile mi się to udało? To już mogą ocenić tylko czytelnicy, a może kiedyś i widzowie?

Jeden z moich znajomych historyków pasjonatów ukuł kiedyś hasło: „Największa blizna, kiedy rany zadaje Ojczyzna”. Co w nas Polakach takiego jest, że otaczając kultem jednych często zapominamy zupełnie o wielkich bohaterach… Przecież wciąż w wielu miastach Polski spacerujemy po ulicach imienia prominentnych działaczy komunistycznych, w środku Warszawy stoi pomnik ku czci radzieckim żołnierzom, a maleńka ulica Żołnierzy Wyklętych jest gdzieś na skraju miasta…. Żeby znaleźć przyczyny tego zjawiska trzeba znowu cofnąć się o dwie dekady. Polska odzyskuje niepodległość i co się dzieje? Gruba kreska. To w efekcie braku rozliczenia z przeszłością chodzimy po ulicach imienia komunistycznych aparatczyków. Coś podobnego byłoby nie do pomyślenia w 1946 roku w Niemczech. Tam była denazyfikacja, u nas nic podobnego nie przeprowadzono. Przecież żeby cokolwiek zmienić w świadomości postrzegania totalitaryzmu komunistycznego, potrzebna jest praca u podstaw.

Jaki więc widziałby Pan kierunek popularyzowania tego tematu? Droga bardziej jak De Press z adresatem w postaci szerokiej publiczności czy może coś na mniejszą skalę, ale za to dla prawdziwych zapaleńców, jak na przykład Grupy Rekonstrukcji Historycznych? Każda droga jest świetna. Jakiś czas temu byłem na koncercie tej kapeli w Krakowie. Patrzyłem na tłumy młodych ludzi, którzy pogowali pod sceną i śpiewali z Andrzejem Dziubkiem rebelianckie piosenki – to było kapitalne. Albo, kiedy z setek gardeł wyrywały się okrzyki: „Precz z komuną!” – niejednego przeszły tam ciarki. Kapitalny dowód na to, że nie cała nasza młodzież jest z „Facebooka i wielkich miast”.

I jeszcze na koniec nieco o książce. Bystrzejszy czytelnik na kartach Pańskiej powieści dostrzeże inspiracje Mackiewiczem, Łysiakiem, Ziemkiewiczem. Ma Pan jakąś ulubioną pozycję o wyklętych, którą mógłby Pan polecić? Przede wszystkim polecam publikacje IPN, zaczynając od atlasu o Podziemiu, a kończąc na mniejszych, choć równie ważnych opracowaniach. Jeśli chodzi o inspiracje, to niewątpliwie przeczytane lektury, obejrzane filmy czy życiowe doświadczenia, odciskają pewne piętno na człowieku. W przypadku polskich literatów, moim absolutnym numerem jeden, są ex aequo Józef Mackiewicz oraz wspomniany Waldemar Łysiak. Zresztą, nominacja do Nagrody Literackiej im. Mackiewicza, to dla mnie ogromne wyróżnienie i honor. Cieszę się, że szanowna kapituła dostrzegła moją drugą powieść. Potem są na mojej liście: Sergiusz Piasecki, Gustaw Herling-Grudziński, Marek Hłasko i kilku innych.

Miłośnicy Pańskiej prozy mogą liczyć na jakąś wydawniczą nowinkę? Skończyłem kolejną moją książkę – zbiór opowiadań katyńskich zatytułowany „Spowiedź Parfena”. Wydawcą jest Stowarzyszenie Pokolenie, które w ubiegłym roku wydrukowało zbiór moich opowiadań o działaczach podziemia z lat ’80, zatytułowany „Wiktoria”. W „Spowiedzi Parfena” każde opowiadanie przedstawia historię Katynia z perspektywy innej osoby lub osób. Każde ma podtytuł zaczynający się od słów „W oczach…”. Jest, więc na przykład: w oczach Rosjanina, Niemca, Amerykanina. W jednym z opowiadań dochodzi w Rzymie do spotkania pisarzy, są to Piasecki, Herling-Grudziński, Mackiewicz, którzy próbują pewnemu Włochowi wytłumaczyć, jakim zagrożeniem dla Polski są Sowieci. Jeszcze w tym roku książka powinna trafić do księgarń. Tym zbiorem opowiadań chciałem przekazać czytelnikowi maksymalnie wszystko, co udało się do tej pory w sprawie Katynia ustalić. Cykl zamyka opowiadanie, którego akcja dzieje się między innymi 10 kwietnia 2010 roku w Katyniu. Dodam, że autorką ilustracji do książki i grafiki na okładce jest Gabriela Becla, której kreskę znają z pewnością choćby czytelnicy komiksu „Monte Cassino”.

Nie boi się Pan przyklejenia łatki pisarza od Podziemia? Sebastian Reńca – pisarz wyklęty? Mam nadzieję, że tak nie będzie. Jest całe grono pisarzy, których skazano na zapomnienie. Wspomniany Józef Mackiewicz, Sergiusz Piasecki, Ferdynand Goetel, można by długo wymieniać, oni mieli stać się wyklęci. To stara komunistyczna metoda, świetnie opisana zresztą przez Orwella – wymazać coś lub kogoś ze świadomości. Na szczęście nie udało im się ta operacja do końca. Przyznam, że zacząłem pisać coś współczesnego, ale rzecz odłożyłem po czterech rozdziałach, choć nie wykluczam, że znów do niej sięgnę za jakiś czas. Teraz dalej ciągnie mnie do przeszłości. Mam nawet pewien pomysł… Marta Brzezińska

Plan Stanów Zjednocznych Europy ma pochodzenie nazistowskie Jak pisze Paul Joseph Watson w Infowars.com Alexa Jonesa Plan For ‘European Economic Government’ Was Brainchild Of Nazis (Plan Europejskiego Rządu Ekonomicznego był pomysłem nazistów), europejscy globaliści korzystają z kryzysu Euro i dokonują nowego aktu „ekonomicznego terroryzmu”, ogłaszając gotowość do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, gdzie sam Herman van Rompuy poświęca się by im przewodniczyć. Te plany są niebezpiecznie zbieżne z tym, co mieli zamiar wcielić w życie nazistowscy zbrodniarze, z których jak wiadomo, wielu zakładało samą Unię Europejską. Liderzy UE straszą, że zaniechanie Euro przez kraje członkowskie poskutkuje kolapsem wspólnej waluty, a to w efekcie przyniesie stan wyjątkowy i może doprowadzić nawet do wojny domowej. Jest to taktyka bardzo podobna do tej, którą zastosował Sekretarz Skarbu USA, Hank Paulson, który szantażował Kongres USA wprowadzeniem stanu wyjątkowego w USA, jeśli ten nie zatwierdziłby bail-outu, czyli sfinansowania strat prywatnych banków i wielkich firm z kieszeni podatników.

Podobieństwo wynika z tego, że te same siły sterują kryzysami w USA i w Europie. Hank Paulson był prezesem Goldman Sachs – międzynarodowego banku inwestycyjnego, natomiast ostrzeżenia w Europie są adresowane przez inną międzynarodową instytucję finansową z siedzibami w Szwajcarii (Bazylea i Zurych), UBS. Nie można, więc popełnić błędu mówiąc, że kryzysami i ich „rozwiązaniem” w sposób kryminalny steruje międzynarodowa sitwa bankierska (banksterzy). Rozwiązaniem kryzysu w Europie jest w mniemaniu polityków UE zaniechanie przez państwa członkowskie suwerenności i oddanie im całej władzy. Choć na razie mówi się o finansach, to nie można mieć wątpliwości, że chodzi o utworzenie supertotalitarnego państwa na wzór wielkiej IV Rzeszy planowanej przez Hitlera w 1940 roku, jako metody utrzymania faszyzmu po zakończeniu II wojny.

Himmler w towarzystwie Maxa Fausta z IG Farben

Tajny raport "Red House" z 1944 roku Adam Lebor w artykule Revealed: The secret report that shows how the Nazis planned a Fourth Reich …in the EU (Tajny raport, który dowodzi, że IV Rzesza była planowana, jako Unia Europejska) wykazał, że prekursor Unii Europejskiej, Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG) w zachodniej Europie była kreacją nazistów, którzy wiedząc, że klęska jest już blisko, w 10 sierpnia 1944 roku spotkali się w hotelu Maison Rouge Hotel w Strasburgu. Podczas konferencji prowadzonej przez jednego z najwyższych rangą w SS, Obergruppenfuhrera Dr Scheida ustalono, że sponsorujący nazistów przemysłowcy po zakończeniu wojny będą zakładać firmy zagraniczne by osiągnąć penetrację i kontrolę ekonomiczną, a to z kolei miało posłużyć odnowie partii. Nazistowskie pieniądze miały być transferowane przez zaufane banki w Szwajcarii. Akceptowały one np. złoto zagrabione ze skarbców w okupowanych przez Niemcy krajach (pewnie też i polskie złoto) oraz zagrabione majątki także na terenie Niemiec, wliczając w to mienie żydowskie. W odpowiednim momencie naziści pod płaszczykami polityków i biznesmenów, mieli znów przejąć kontrolę nad Niemcami. Nowe imperium miało mieć charakter bardziej ekonomiczny niż militarny i w założeniu obejmowałoby inne ekonomie, nie tylko Niemiec. Podstawy nowej Unii Europejskiej zostały dopracowane podczas tajnego spotkania Bilderbergu w roku 1955, gdzie zaakceptowano pomysł wspólnego rynku gospodarczego i jednej waluty. Jak wiadomo, jednym z założycieli Bilderberga był holenderski książę Bernhard, były oficer SS. Plany nazistowskiej unii europejskiej sięgają jeszcze 1940 roku, gdy ekspansja hitlerowców się dopiero rozpoczynała. Zbrodniarz wojenny, Minister Ekonomii Hitlera, Walther Funk, pisał wtedy o potrzebie stworzenia „Centralnej Unii Europejskiej” i „Obszarze Ekonomii Europejskiej”. Wg. Funka, „żaden kraj nie jest w stanie osiągnąć sam najwyższego poziomu wolności ekonomicznej, który byłby kompatybilny z potrzebami społecznymi” i że „w pewnych sprawach jest konieczność podporządkowania podrzędnych państw rządowi centralnemu”. Przerażające jest podobieństwo tych słów do tego, co mówi Jose Manuel Barroso’s, że państwa członkowskie Unii Europejskiej powinny zostać zmuszone do „wprowadzenia reform strukturalnych pod groźbą sankcji finansowych”. Nowy plan ekonomiczny dla Europy jest, więc jakby realizacją argumentów nazistowskiego ekonomisty Heinricha Hunke’a – że „klasyczna ekonomia poszczególnych narodów już nie istnieje, że przyszłością jest ekonomia europejska, a kooperacja w Europie zależy od nowego planu zjednoczenia ekonomicznego”. „Nowy plan zjednoczenia ekonomicznego” jest dokładnie tym, co proponują Cameron i Van Rompuy – realizacja kontroli wszystkich krajów Europy z Brukseli. Goebbels też wierzył w to, że „za 50 lat ludzie już nie będą myśleć w kategorii krajów”. O dziwo, 53 lata po tych słowach powstała Unia Europejska… Tak, więc bankierzy i przemysłowcy pracujący dla Hitlera i partii nazistowskiej, dostali nowe zadanie: ekonomiczna i polityczna integracja Europy. Wśród osób i firm w to zaangażowanych znaleźli się m.in. Alfried Krupp, Friedrich Flick oraz takie sztandarowe firmy jak Messerschmitt, BMW, Siemens, Zeiss, Leica, Hamburg-America Line czy Volkswagen. Hermann Abs z IG Farben, który produkował gaz Cyklon B dla komór śmierci stał się np. decydentem w sprawie dystrybucji pomocy z tzw. Planu Marshalla. W 1948 roku to on decydował o rekonstrukcji ekonomii w Niemczech. Był też członkiem European League for Economic Co-operation (Europejska Liga dla Współpracy Ekonomicznej), gdzie wprowadzono przepisy integracji europejskiej które były dokładnie takie same jak wcześniejsze plany nazistów. Te szokujące fakty znalazły się w tzw. „Red House Report”, odtajnionym 3-stronicowym dokumencie, do którego Adam Lebor dotarł pisząc fikcyjną książkę o odrodzeniu się nazistów w powojennej Europie. Fikcja okazała się być bardziej prawdziwa, niż to zamierzał autor.

Cameron i van Rompouy - świadomie, czy nieświadomie realizują plany nazistowskie? Niestety, integracja krajów Unii Europejskiej w jedną „IV Rzeszę” jest też faktem i wszystko wskazuje na to, że do tego jednak dojdzie. Van Rompuy oświadczył już, że „ekonomiczny rząd” w Brukseli jest już przygotowywany. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron, dał znać, że jego kraj jest gotów na wciągnięcie krajów europejskich w Stany Zjednoczone Europy, którą kierować będzie wspólna polityka ekonomiczna. Nie ma jednak pewności czy wejdą w to Niemcy, choć plany nazistowskie powyżej przedstawione, świadczyłyby o tym, że Niemcy mają mieć w tym kluczową rolę. Potwierdza to zresztą niemiecki Minister Spraw Zagranicznych, Joschka Fischer, który żąda powstania „nadzorującego organu finansowego, które miałoby ostre narzędzia do kontroli finansów krajów członkowskich”. Tendencje, które obecnie widzimy w Unii Europejskiej nie mają nic wspólnego z hasłami demokracji i wolności, pod którymi ona powstawała. Wręcz przeciwnie, widzimy powstawanie nowego tworu o charakterze totalitarnym, dyktatorskim i autorytarnym, w którym przeciętny człowiek nie będzie miał nic do powiedzenia. Mimo, że większość polityków i osób wpływowych w Unii nie ma nic wspólnego z nazistami, to działają oni na niekorzyść demokracji i wolności, kierując się hasłami „większego dobra”, a to nie wróży nic dobrego. Powstaje system, w którym narody nie będą mieć własnych rządów, a władza będzie scentralizowana w rękach sił ponad narodowych, nieodpowiadających za swoje decyzje przed nikim i niczym. System taki nie będzie tolerował krytyki i opozycji, tak, więc można się spodziewać, że prawa człowieka nie będą szanowane. Można też zapomnieć o sprawiedliwym wymiarze sprawiedliwości, podobnie jak nie było takiego wymiaru w sowieckiej Rosji czy nazistowskich Niemczech. Stany Zjednoczone Europy to nie koniec realizacji planów globalnej finansjery. O tym się jeszcze niewiele pisze i mówi, ale jesteśmy blisko unifikacji USA z nowymi USE, a stąd już tylko krok do rządu globalnego. Wcale nie jestem pewien, czy za tym stoją siły „nazistowskie”, raczej skłaniałbym się do stwierdzenia, że plany nazistów zostały wykorzystane przez ponadnarodowe siły bankierów i religijnych maniaków rasistowskich, którzy mają na celu depopulację Ziemi. Świadczą o tym działania takich organizacji międzynarodowych jak ONZ, WHO, firm farmaceutycznych, agrokulturalnych i przemysłowych oraz mediów. Monitorpolski's Blog

Donald Tusk. Pierwszy do postawienia przed sądem za zadłużanie kraju Odkąd Viktor Orbán został premierem Węgier, już kilka razy dowiódł, że tzw. europejską opinię publiczną ma tam, gdzie jego socjalistyczny poprzednik na stołku premiera miał swoich wyborców (jednak były premier Ferenc Gyurcsány zdobył się na chwilę podsłuchanej szczerości, wypowiadając sławne już słowa: „Przez cztery lata nie zrobiliśmy nic. Absolutnie nic. Ostatnie półtora roku czy dwa lata były jednym wielkim kłamstwem. Sp*** sprawę – i to strasznie. Żaden z europejskich krajów nie zrobił tylu głupstw, co my”). Właśnie wpadł na kolejny genialny pomysł, który rozsierdzi europejskich socjalistów, i chce postawić zarzuty karne trzem swoimi poprzednikom za nadmierne zadłużanie kraju. W Polsce po wyborach, (ale nie wiadomo, czy tych najbliższych) obowiązkowo trzeba wziąć przykład z naszych bratanków. Orbán w przedwyborczej kampanii do parlamentu obiecywał rozprawić się z osobami odpowiedzialnymi za doprowadzenie kraju na skraj bankructwa. Rozpasanie socjalne w poprzedzającej kadencję Orbána ośmiolatce doprowadziło do zwiększenia długu publicznego z 55,6% w stosunku do produktu krajowego brutto do 80,2%. Stało się to jedną z przyczyn powołania specjalnej parlamentarnej komisji śledczej, która miała zająć się aferami poprzedników.

Trzech do kryminału Komisja zakończyła swoje obrady pod koniec lipca tego roku specjalnym raportem, w którym zaleca się pociągnięcie trzech byłych premierów do odpowiedzialności karnej. Głównym powodem jest akceptowanie korupcji i pilnowanie tylko swoich, (czyli partyjnych) interesów, co doprowadziło do nadmiernych wydatków państwa. Co jeszcze bardziej zaskakujące w całej sprawie, prawnicy na Węgrzech orzekli, że nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby formalnie takie zarzuty postawić. Szczególnie socjaliście Gyurcsányowi, który jest wyjątkowo perfidną personą. Będąc już uczestnikiem życia politycznego, zbijał kapitał na styku z państwem (między innymi politycy opozycyjni wykryli, że wynajął za grosze od państwa ośrodek wczasowy, który później podnajął państwowej firmie za znacznie wyższe stawki, a cały proceder trwał aż dwa i pół roku). Wsławił się również swoim poparciem dla rosyjskiego projektu rury South Stream, który polega na tym samym co Nord Stream – z tą różnicą, że miała ominąć w tranzycie Ukrainę (tak jak rura północna Polskę). Zatem ten socjalista nie powinien liczyć na przychylność węgierskiej opinii publicznej. Jeżeli faktycznie uda się Węgrom postawić trzech byłych premierów przed sądem i zakończyć rozprawę postawieniem zarzutów kryminalnych, będzie to precedens na skalę europejską. Ale tego właśnie potrzebuje obecna demokracja – by politycy zaczęli brać odpowiedzialność za swoje czyny. Wydarzenia na Węgrzech warto obserwować, dlatego że socjaliści w całej Europie mają pewne zasługi w doprowadzeniu swoich państw na skraj bankructwa, rozgrzeszając się wzajemnie tłumaczeniem, że „przecież wszyscy tak robią”.

U nas też się paru znajdzie Patrząc zazdrośnie na Węgrów, należy stwierdzić, że i u nas znalazłoby się parę osób, które nadawałaby się do pociągnięcia do odpowiedzialności karnej. Wprawdzie nasze zadłużenie publiczne wynosi obecnie ok. 56% PKB, (co przy 80% na Węgrzech wydaje się naprawdę niską wartością), ale sądząc po dynamice, to jeszcze jedna kadencja Platformy i będziemy musieli sięgnąć do wzorców z Budapesztu. A lista do postawienia zarzutów mogłaby być wcale niekrótka i objąć musiałaby, co najmniej kilka osób. Wydaje się, że to obecny premier, który zadłużył kraj na ok. 300 miliardów złotych, powinien dzierżyć palmę pierwszeństwa. By wytypować czołowych zadłużaczy Polski, trzeba cofnąć się o parę lat wstecz i zaproponować swoistą metodologię. Po pierwsze – przyjmijmy, że finanse samorządów oraz funduszu ubezpieczeń społecznych nie zależą bezpośrednio od rządu (a są to składowe długu publicznego). Zatem należy pod uwagę wziąć tylko zadłużanie się rządu. Po drugie – nie ma, co porównywać liczb bezwzględnych. Dzisiejszy miliard nie jest wart tyle samo, co miliard 15 lat temu, więc przyjmijmy powszechny wskaźnik relacji zadłużenia do PKB. Do sprawdzenia swoistego rankingu trzeba wziąć pod uwagę tylko premierów sprawujących władzę, co najmniej przez pełny rok, przyjmując, że rok kończący kadencję zapisujemy na konto odchodzącego premiera, (jako że nowa ekipa zwykle zaczyna swoją pracę w listopadzie, nie mając już żadnego pola do popisu). No i ponieważ wiarygodne statystyki (to znaczy akceptowane przez międzynarodowe instytucje) pojawiły się dopiero od 1992 roku, dopiero od tegoż roku należy sprawdzić poszczególnych premierów. Warto również wspomnieć, że w latach 90 ubiegłego wieku dług w relacji do PKB generalnie spadał, co wynikało po pierwsze z dość dobrej dynamiki wzrostu PKB, a po drugie z wprowadzenia nowego podatku (VAT), który znacznie podreperował kasę państwa (oczywiście kosztem podatników). Po wprowadzeniu danych do tabeli według powyższej metodologii, okazało się, że budżet centralny (a więc ten, na który największy wpływ ma premier) najszybciej zadłużał Donald Tusk. Tuż za nim uplasował się drugi socjalista Leszek Miller, a na podium swoje miejsce znalazła również Hanna Suchocka (patrz tabela). Premierem, który zwiększał zadłużenie i sprawował, co najmniej przez pełny rok kalendarzowy władzę, jest jeszcze Marek Belka. Nieprawdopodobnym wynikiem może się wręcz pochwalić Waldemar Pawlak, któremu udało się zmniejszyć zadłużenie budżetu centralnego w relacji do PKB o 19,2%. Nie jest to jednak tylko jego zasługa. Po pierwsze – w trakcie jego kadencji udało się umorzyć trochę długów u zagranicznych wierzycieli, (co załatwiał prezydent Wałęsa), a po drugie – trafił na niebywały wzrost dochodów do budżetu z tytułu właśnie VAT, który to podatek zaczął coraz lepiej funkcjonować (tzn. zapewniać coraz wyższy wpływy do kasy państwa, kosztem oczywiście kieszeni podatnika). Spadek zadłużenia zanotował również Jarosław Kaczyński. Oczywiście w trakcie sprawowania przez niego rządów dług wzrósł, ale PKB rosło jeszcze szybciej, więc w ramach statystyki w relacji do PKB udział zadłużenia spadł. Co jeszcze bardziej dziwne, na ośmiu premierów, którzy mieli możliwość sprawowania władzy, przez co najmniej jeden pełny rok, aż czterem z nich udało się obniżyć zadłużenie budżetu centralnego. Tym większa pała za skuteczność dla Tuska, który nie tylko ma najwięcej kasy do wydania (w liczbach bezwzględnych), ale jeszcze cała masa problemów mu uciekła (dosłownie – wyjazd wielu młodych za granicę w poszukiwaniu pracy). To tylko pokazuje, jak bardzo nieudolnym jest on premierem, całkowicie nieradzącym sobie z zarządzaniem państwem. Jaką by kasę dostał, to i tak, chcąc wszystkim dogodzić, wyda o wiele więcej. Byłby to pierwszy kandydat do postawienia przed sądem na wzór węgierski.

Węgrzy dają przykład Węgrzy dają doskonały przykład, co trzeba zrobić z niekompetentnymi politykami. Czas skończyć myślenie o państwie, jako o własnym podwórku, gdzie można wszystko robić, a zapłacą i tak podatnicy. Nic, zatem dziwnego, że w socjalistycznej Europie Orbán ma tak niskie notowania. Idąc tą drogą, w każdym kraju można by znaleźć kilku byłych premierów, którym dałoby się postawić zarzuty karne. Polska niestety nie jest chlubnym wyjątkiem. Panowie politycy, czas zacząć brać odpowiedzialność za swoje czyny! Marek Langalis

Czy Gilowska wstępuje do PiS? Członkiem partii jest de facto ten, kto uczestniczy w jej pracach i wspiera ją jawnie w sytuacjach takich jak kampania wyborcza – pisze konstytucjonalista. Pomysł, aby członek Rady Polityki Pieniężnej występował w debatach przedwyborczych pod szyldem jednej z partii, do szczęśliwych nie należy. Nie chodzi tu jedynie o planowany do wczoraj udział w takiej debacie prof. Zyty Gilowskiej, która pojawić się miała w niej, jako porte-parole Prawa i Sprawiedliwości, ale o każdego członka tej rady i każde stronnictwo polityczne.

Wysoki status Konstytucja RP nadaje Narodowemu Bankowi Polskiemu, którego RPP jest organem, nie tylko wysoki status ustrojowy, ale także znaczny stopień niezależności wobec innych instytucji państwa oraz, co oczywiste, całkowitą suwerenność w stosunku do partii politycznych. NBP i członkowie jego kierowniczych gremiów nie mogą być podmiotami uczestniczącymi w walce wyborczej o władzę i zajmować w niej jakiegokolwiek stronniczego stanowiska. Jedną z gwarancji takiej niezależności jest odsunięcie członków RPP od członkostwa w partiach politycznych i związkach zawodowych, także zakaz angażowania się przez nich w jakąkolwiek działalność zarobkową i publiczną z wyjątkiem nauczania, prowadzenia badań naukowych i pracy autorskiej. Osoba powoływana w skład rady, o ile była członkiem partii politycznej, musi z członkostwa tego zrezygnować na czas pełnienia mandatu. Gdyby tego nie uczyniła, byłoby to przesłanką uzasadniającą pozbawienie jej członkostwa w radzie. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z regulacją normatywną w znacznym stopniu podobną do tej, jaka pojawia się w związku z usytuowaniem prawnym niektórych innych funkcjonariuszy państwa, na przykład: prezesa NBP, prezesa NIK, sędziego Trybunału Konstytucyjnego, sędziów sądów wszelkich stopni i rodzajów czy rzecznika praw obywatelskich. Z tym że dotyczące ich ograniczenia zawarte są wprost w konstytucji, natomiast ograniczenia odnoszące się do członków RPP ujęto w ustawie o Narodowym Banku Polskim. Trudno wyobrażalne byłoby chyba, aby sędzia Sądu Najwyższego, wybitny specjalista w zakresie prawa karnego, występował pod sztandarem jakiejś partii w debacie przedwyborczej poświęconej błędom polityki penitencjarnej partii aktualnie rządzącej, a którą partia opozycyjna przez niego reprezentowana chciałaby skorygować po dojściu do władzy. Bez wątpienia sędzia taki naruszyłby zakaz angażowania się w działalność publiczną, łamiąc przy tym prawo.

Granice politycznej sympatii Czy występowanie członka RPP w dyskusji przedwyborczej w opisanej tu sytuacji nie byłoby również naruszeniem obowiązującej go regulacji normatywnej? Moim zdaniem byłoby. Ustawa o NBP nie precyzuje, co należy rozumieć pod pojęciem działalności publicznej, ale przyjąć chyba można, że chodzi tu o wszelkie jej rodzaje, skoro te, które są dopuszczone, ustawa wymienia enumeratywnie i w sposób wyczerpujący. Pojęcie „działalność publiczna" jest przy tym szersze znaczeniowo niż pojęcie „działalność polityczna". Każda działalność polityczna jest, więc działalnością publiczną. Jeśli zakazane jest prowadzenie działalności publicznej, to tym bardziej politycznej. Trudno chyba zaprzeczyć, że zaangażowanie w kampanię wyborczą jest działalnością o charakterze politycznym. A czy zgoda członka RPP na to, że będzie występować, jako rzecznik stronnictwa, które w wyborach bierze czynny udział, nie była jakąś formą wstąpienia w jego szeregi? Sprawa to dyskusyjna. Jeśli przez członkostwo w partii rozumieć sformalizowane uczestnictwo potwierdzone przez wpis danej osoby na odpowiednią listę prowadzoną przez partię, posiadanie legitymacji partyjnej i, ewentualnie, przynależność do któregoś z jej podstawowych kół, to prawdopodobnie o członkostwie nie powinno być mowy. Natomiast członkostwo można rozumieć też inaczej i szerzej. Członkiem partii staje się de facto ten, kto uczestniczy w jej pracach, wspiera ją jawnie i z zaangażowaniem w sytuacjach tak szczególnych jak kampania wyborcza. A to przekracza zwykłe granice politycznej sympatii, do której każdy ma prawo, nawet, jeśli jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej. Piotr Winczorek

Podwyżki w państwowych przedszkolach o 70% To kolejny artykuł z cyklu „Ratują się podwyżkami”?. To już jakaś nowa „świecka tradycja”, która godna jest, co najmniej małej wzmianki na blogu. Od kilku lat wrzesień kojarzy się większości obywateli z coraz poważniejszym „zaciskaniem pasa”. Rosną wydatki, sypią się podwyżki wszelkich opłat i podatków (wyjątkowo w tym roku na przełomie Sierpnia i Września staniała benzyna najpewniej na skutek kolejnego „cudu wyborczego”). Ledwo rodzice dzieci przymuszonych do odbycia państwowej „edukacji” ochłonęli po fantastycznych podwyżkach nowych podręczników (bezsprzecznie zasługi na tym polu należą się pani Hall powiązanej z „grupą trzymającą podręczniki”, która w ramach kolejnego eksperymentu badawczo naukowego na dzieciach zwanego eufemistycznie „nową podstawą programową” dała wikt i opierunek swoim „przyjaciołom” na dobre parę miliardów złotych) a już na nich spadła nowa podwyżka opłat za „państwowe” znaczy „samorządowe” przedszkola (ONET.PL-"Przedszkolaki ratują gminne budżety"). Dotychczas opłata za przedszkole utrzymywane przez samorząd , składała się najczęściej z 3 części. Część pierwsza to opłata stała, którą płacił przedszkolu samorząd. Do tego dochodziła opłata za żywienie i opłata za zajęcia dodatkowe. Z reguły łączne kwoty opłat w „państwowych” przedszkolach w dużych miastach oscylowały w okolicach 300-450zł (w zależności od ilości dodatkowych zajęć fakultatywnych). I tak na przykładzie Warszawy opłata stała, którą pochodziła od samorządu wynosiła 130zł i to nie zależnie od tego ile godzin dziecko spędzało w przedszkolu (z reguły przedszkola działały w godz. od 7-17). W wyniku zmian w przepisach odnośnie naliczania opłat gminy podzieliły czas przebywania w przedszkolu na czas bezpłatny (5 godzin) i pozostały wyliczając stawkę za każdą godzinę. W efekcie pobyt dziecka przez 9 godzin dziennie ( 4 nadprogramowe, płatne) będzie kosztował rodzica 280zł. Do tego dojdą jeszcze opłaty za zajęcia fakultatywne i żywienie. Zatem można być pewnym, że podwyżka spowoduje znaczący drenaż portfela rodzica. Urzędnicy miejscy znaleźli, jako przeciwwagę podwyżek pozytyw w postaci stwierdzenia, że pełna skala podwyżek dotknie tylko tych rodziców, których dzieci będą chodziły do przedszkola przez cały czas i przebywały w nim pełne 9 godzin. Remedium na obniżkę opłat mają być nieobecności dziecka w przedszkolu spowodowane chorobą w wyniku, czego za czas choroby nie będą pobierane od rodziców opłaty. Zatem masz zdrowe dziecko i posyłasz je do przedszkola na pełne 9 godzin (coraz mniej osób może pozwolić sobie na luksus pracy trwającej zaledwie 8 godzin czy krócej) zapłacisz jak za zboże. W ten oto sposób władze lokalne postanowiły „zarobić” na rodzicach chcących posłać swoje dziecko do „państwowego” (samorządowego) przedszkola a przy okazji wyrównać nieco szanse dla przedszkoli prywatnych, które z reguły pobierały jeszcze wyższe stawki niż przedszkola „państwowe”, do których z reguły zapisać swoje dziecko mogli tylko nieliczni szczęśliwcy (to skutek zamykania przez samorządy przedszkoli w poprzednich latach w ramach tzw. "oszczędności budżetowych"). Jak się, zatem komuś nie podoba to może wysłać dziecko do prywatnego przedszkola albo wynająć mu opiekunkę. W obu przypadkach zapłaci jeszcze więcej niż w przedszkolu „państwowym”. Alternatywą jest ograniczenie pracy zawodowej i odbieranie dziecka po 5 godzinach zajęć przedszkolnych, które będą „bezpłatne”. Każda dodatkowa godzina pobytu dziecka w przedszkolu to dodatkowe koszty, które trzeba uwzględnić w domowym budżecie. Oczywiście przedszkola nie należy traktować, jako darmowej przechowalni bagażu (czasami w przedszkolach komercyjnych opieka zapewniana jest nawet do godz. 20-ej), ale nie można karać rodziców za 8 czy 9 godzinny pobyt w nim dziecka. Wielu rodziców nie stać jest na wnoszenie tak wysokich opłat w związku, z czym w przypadku 5-latków rodzice przenoszą w trybie pilnym dzieci do szkolnych zerówek, które póki, co są darmowe. Dotychczas lokalne władze chcąc „dogodzić” minister Hall i dostarczyć nadzorowanemu przez nią „socjalistycznemu kombinatowi szkolnemu” nowego mięsa w postaci 6-latków w pierwszej klasie zamykały oddziały zerowe w przedszkolach zmuszając automatycznie rodziców do przepisania dziecka do zerówki w szkole lub oddania dziecka do 1-szej klasy, jako 6-latka, o co od początku chodziło pani Hall i jej kumplom od nowych podręczników. Jeszcze tylko w tym roku szkolnym rodzice mają teoretycznie wybór czy 6-letnie dziecko pójdzie do zerówki czy do 1-szej klasy w szkole. Od przyszłego roku tego wyboru już nie będzie i przymus szkolny będzie obowiązywał już 6-latki, podczas gdy 5-latki objęte zostaną przymusową edukacją przedszkolna będącą czymś w rodzaju zastępstwa ginącej zerówki. Wynika z tego, że państwu nie wystarcza już przymus szkolny, ale domaga się go także na poziomie edukacji przedszkolnej. Liczymy jeszcze na przymusowe żłobki – oczywiście płatne z kieszeni rodziców tak samo jak prywatne. Jedyna nadzieja w organizatorach ruchu RATUJMALUCHY.PL ,którzy zebrali ponad 350 tysięcy podpisów pod własnym projektem ustawy, który ma naprawić to co spaprali posłowie rządzącej koalicji głosując legislacyjnego „gniota” autorstwa pani Hall. Wkrótce (już 15.09.2011) sejm zmuszony będzie rozpatrzyć projekt organizatorów akcji RATUJMALUCHY.PL. Więcej o „reformie edukacji” pani Hall, celach owej „reformy”, sposobach jej wdrażania i eksterminacji 6-latków z przedszkoli do szkół we wpisach: Dlaczego wyrzucają sześciolatki z przedszkoli czyli poroniona reforma pani Hall oraz:

„6-latki do przedszkola! ” - walczymy o wolność, o prawo do wyboru dla naszych dzieci !

P.S Z ostatniej chwili: Jak widać w toku kampanii wyborczej nawet prezes Kaczyński zainteresował się tematem - LINK. Ciekawe czy przejdzie mu po wyborach czy może będzie z tego jakiś pożytek? 2-AM – blog

Krynica: Saakaszwili o gruzińskim sukcesie Umiarkowany sukces członkostwa w Unii Europejskiej 10 krajów postkomunistycznych, niejasna przyszłość ich roli w UE, a także zastopowanie procesu rozszerzania Unii o kolejne kraje Europy Środkowo-Wschodniej – to jedne wiodących tematów pierwszego dnia XXI Forum Ekonomicznego w Krynicy. Wśród uczestników licznych paneli dyskusyjnych i debat z udziałem polityków i ekonomistów wyróżniały się głosy przywódców Gruzji i Mołdawii. Premier Mołdawii Vladimir Filat przekonywał, iż „najlepszym przejawem solidarności dla Mołdawii” byłoby określenie przez UE, w jaki sposób jego kraj mógłby się stać w przyszłości członkiem Unii. Zdaniem Filata kryzys, który nęka Europę i rzutuje na kondycję Unii, nie powinien wpływać na izolację, na zatrzymanie procesu integracji europejskiej. Aby ją odblokować, Filat rzucił hasło wspólnego z UE budowania dróg, rurociągów, infrastruktury i technologii. – Znajdujemy się wszyscy na jednej łódce europejskiej, w czasie bardzo burzliwej pogody – dodał. Filat zachęcał do stworzenia systemu wyższej konkurencyjności sektora energetycznego, do szukania nowych dostawców poza Rosją, (której jednak z nazwy nie wymienił), a także rozwinięcia prac nad źródłami alternatywnymi energii. Z kolei według prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwili Europie potrzebny jest dialog, a nie izolacja, czyli opcja białoruska. Przypomniał, że jeszcze kilka lat temu Gruzja znajdowała się na krawędzi katastrofy, i to wtedy dokonała się „rewolucja róż”, najbardziej w sensie mentalnym. Dzięki niej Gruzini mieli się pozbyć własnych uprzedzeń. Kiedyś Gruzja była centrum przestępczości zorganizowanej, dziś ma najbezpieczniejszą stolicę w Europie. – Musieliśmy zlikwidować całą policję. Przez kilka miesięcy w kraju nie było policji, a mimo to przestępczość nie rosła, wręcz przeciwnie: spadała – przekonywał Saakaszwili. Przed rewolucją 90 proc. elektryczności i 100 proc. gazu Gruzja sprowadzała z Rosji. Obecnie sporą część tych źródeł energii Gruzini kupują w Azerbejdżanie, i nawet eksportują do Rosji. Upubliczniony podczas krynickiego Forum raport nt. państw Europy Środkowo-Wschodniej (EŚW) wskazywał m.in. na różnice w ich rozwoju gospodarczym od przyjęcia do UE dziesięciu z nich. Raport wymienia kilka problemów dotyczących przyszłego rozwoju regionu i jego przyszłej roli w UE, które pozostają dotąd bez odpowiedzi. Przyszły proces rozszerzenia UE pozostaje niejasny. Oprócz Chorwacji, pozostałe państwa b. Jugosławii (oprócz Słowenii) mogą czekać wiele lat na członkostwo. Dotyczy to także krajów b. ZSRR, których ewentualna przynależność do UE jest praktycznie wykluczona w obecnej dekadzie. Ponadto skutki obecnego kryzysu finansowego powodują, że najwięksi płatnicy netto środków do budżetu unijnego (w tym Niemcy, Francja i Wlk. Brytania) są niechętni w zwiększaniu środków na tzw. politykę spójności. Grozi to już wkrótce znaczącym zahamowaniem funduszy unijnych na wyrównywanie rozwoju gospodarczego nowych krajów Unii. Maciej Pawlak

Gospodarka na jałowym biegu “We współczesnym świecie rynki finansowe oderwały się od realnej gospodarki. Służą głównie do zarabiania na samym obrocie papierami wartościowymi, pompując i rozdymając bańki spekulacyjne. Wykorzystywane są różne tzw. instrumenty pochodne. Ich rola polega tak naprawdę na wysysaniu oszczędności z gospodarki, aby je znowu wpychać na rynki finansowe, na giełdy, i kontynuować działania spekulacyjne. Powstał system, w którym finanse zdominowały realną działalność gospodarki, a sama realna gospodarka znalazła się na jałowym biegu - mówi prof. Jerzy Żyżyński, ekonomista, b. ekspert sejmowych komisji śledczych: ds. prywatyzacji PZU oraz ds. prywatyzacji sektora bankowego, w rozmowie z Teresą Wójcik i Maciejem Pawlakiem (“Gazeta Polska”). Kondycja polskiej złotówki budziła ostatnio duże obawy. Na razie sytuacja się ustabilizowała. Kryzys jakby przycichł, na giełdach zapanował spokój. Czy wszystko wróciło do normy i możemy spać spokojnie? Nie oszukujmy się tym spokojem. Zacznijmy od giełdy. Rolą giełdy powinno być dostarczanie kapitałów przedsiębiorstwom, które chcą się finansować poprzez parkiet. Odbywa się to przez emisję akcji na tzw. rynku pierwotnym, sama giełda jest w zasadzie rynkiem wtórnym, na którym handlują tymi akcjami ci, którzy chcą pomnażać swój majątek, nabywając akcje. Giełda to po prostu rynek, swojego rodzaju bazar, który weryfikuje wartość akcji. Jest to ważny element czegoś ogólniejszego, co nazywamy rynkiem finansowym. Niestety, we współczesnym świecie rynki finansowe oderwały się od realnej gospodarki. Służą głównie pewnym instytucjom do zarabiania na samym obrocie papierami wartościowymi, pompując i rozdymając bańki spekulacyjne. Wykorzystywanych jest szereg skomplikowanych mechanizmów i różnych tzw. instrumentów pochodnych, które są bardzo negatywnie oceniane przez czołowych ekonomistów. Te „wynalazki finansowe” nie dostarczają pieniędzy do realnej gospodarki ani nie chronią przed ryzykiem – a taka powinna być funkcja instrumentów pochodnych. Ich rolą jest tak naprawdę wysysanie oszczędności z gospodarki, aby je znowu wpychać na rynki finansowe, na giełdy, i kontynuować działania spekulacyjne. Gracze na tych rynkach zarabiają nie na wzroście wartości akcji, lecz na samym obrocie. Powstał system, w którym finanse zdominowały realną działalność gospodarki, a sama realna gospodarka znalazła się na jałowym biegu.

Którzy ekonomiści tak krytycznie oceniają tę patologię rynków finansowych? Lista jest pokaźna. Trzeba wymienić noblistę Josepha Stiglitza, najgłośniejszego krytyka globalizacji, ale pisali o tym też inni. Akurat dzisiaj trzeba wspomnieć osobę śp. prof. Stefana Kurowskiego; właśnie pożegnaliśmy go na jego ostatniej drodze. Nawet Jeffrey Sachs, kiedyś uważany za liberała, teraz zasadniczo zmienił zdanie o roli rynków finansowych. Mam dużą satysfakcję, że moje krytyczne oceny wspomnianych jałowych gier finansowych są takie same jak tych wybitnych uczonych. Niektóre z tych gier powinny być prawnie zakazane i wyeliminowane. Zwłaszcza operacje tzw. krótkiej sprzedaży, umożliwiające zarabianie gigantycznych pieniędzy.

Na czym polegają operacje krótkiej sprzedaży? Na handlu czymkolwiek zarabia się wtedy, gdy kupuje się taniej, a drożej sprzedaje – to wiadomo. Przy czym normalna kolejność jest następująca: najpierw zakup, potem sprzedaż. W tzw. operacji krótkiej sprzedaży kolejność tych czynności jest odwrotna – najpierw się sprzedaje, potem kupuje. Na pozór wydaje się to bez sensu: jak można coś najpierw sprzedawać, a potem kupować? Można, jeśli handluje się towarem pożyczonym. Zatem pożycza się, sprzedaje, potem doprowadza do spadku cen i odkupuje taniej, żeby go zwrócić. Tak się robi ze złotem, walutami, akcjami.

Po co wymyślono operacje „krótkiej sprzedaży”? Teoretycznie miały one służyć zarabianiu na wahaniach cen, wykorzystaniu okresowych tendencji spadkowych. Faktycznie, generuje się dzięki nim spadki cen. To prostsze i efektywniejsze niż normalny handel. W normalnym handlu coś się kupuje i trzeba czekać na wzrost cen, by sprzedać z zyskiem, trzeba szukać nabywcy. Zarabianie na takim handlu wymaga wielu zabiegów, a tutaj wystarczy pewnymi manipulacjami doprowadzić do spadku cen pożyczonych walorów i mieć kolosalny zysk. A manipulacje robi się poprzez różne, często bardzo nieuczciwe zabiegi. Właściciel tych pożyczonych walorów odzyskuje je, jako tańsze i oczywiście traci, choć dostaje jakiś procent od transakcji za udzielenie pożyczki. Ale jeśli pożycza niby swoje, ale faktycznie nie swoje, co się często zdarza, to go to mało martwi.

Na przykład? Powiedzmy, że pewne banki centralne pożyczały złoto wybranym instytucjom komercyjnym i same doprowadzały do spadku cen złota, żeby wspólnik w interesie zarobił na odkupieniu tego pożyczonego złota. Podejrzewa się, że niektóre fundusze trzymają papiery klientów i je wypożyczają do takich transakcji – klienci nie wiedzą, że faktycznie tracą na realnej wartości swoich aktywów. A w tym calym „zamieszaniu” z gospodarki pompowane są oszczędności, które nie służą kredytowaniu gospodarki. Powstaje swoiste perpetuum mobile, wysysające oszczędności z gospodarki realnej. Teoretycznie instytucje rynków finansowych powinny służyć, jako pośrednicy w przekształcaniu oszczędności w inwestycje realne. Tymczasem faktycznie przestają tę rolę pełnić. Co gorsza, ta patologia się instytucjonalizuje, powstają instytucje, które faktycznie destabilizują rynki. Ekonomiści doskonale o tym wiedzą, ale przed społeczeństwem jest to zatajane.

Dlaczego? Bo leży to w interesie wpływowych lobbies, które zarabiają niewyobrażalne pieniądze na tym „jałowym biegu”. Słyszałem opinię, że fundusze emerytalne stworzono po to, żeby inne instytucje, te, obok których powstały OFE, mogły od nich pożyczać i obracać gromadzonymi przez nie walorami, – co prawda słyszałem też zaprzeczenie tym podejrzeniom, ale jaka jest prawda? Chodzi o gigantyczne interesy potężnych grup, które gotowe są na wszystko, żeby je zachować. Ale państwo powinno bronić interesów ludzi, a nie tych lobbies. Jednak politycy, którzy chcieliby zmienić obecny stan rzeczy, będą napotykali ogromny opór.

Do tej globalnej gry spekulacyjnej bardzo szybko wciągnęły się Chiny, stając się jej mistrzami i beneficjantami. Nic dziwnego, Chiny to genialny naród. Pewien chiński autor dokładnie opisał, jak pompuje się pieniądze z przyszłości do teraźniejszości, co w sumie napędza bańkę spekulacyjną rynku finansowego, na konkretnym przykładzie. Pieniądze z ubezpieczenia na życie powinny być wypłacone rodzinie po zgonie ubezpieczonego w jakiejś przyszłości. Ubezpieczający się i jego kochająca rodzina chcieliby, aby ta przyszłość była jak najodleglejsza. Ale okazuje się, że te pieniądze można dostać i wykorzystać jeszcze za życia. W uproszczeniu: pojawia się „inwestor”, który za polisę na życie wypłaca ubezpieczonemu od ręki np. 50 tys. zł. – jeszcze za jego życia, a sam zabierze 100 tys. zł. – po jego śmierci. Oczywiście, więc zainteresowany jest szybką śmiercią swego „partnera biznesowego”. To jest właśnie takie pompowanie pieniędzy z przyszłości do teraźniejszości. Te pieniądze albo nakręcają bańkę spekulacyjną, albo wydawane na rynku realnym przykładają się do inflacji. Tego rodzaju operacje powinny być zakazane prawnie, ale jeśli nawet taki zakaz wejdzie w życie – zapewne powstanie coś nowego, inwencja ludzka jest nieprzewidywalna. Postuluje się jednak, by prawnie precyzyjnie określić dopuszczalne kategorie walorów finansowych, innych zaś zakazać. Efektem tych zmian jest wzrost nierówności, czyli realne dochody bardzo się różnicują. W USA bardzo zubożała klasa średnia. Podobnie w innych krajach. Do czego doprowadzi świat ta pauperyzacja, trudno przewidzieć. Dotychczas politycy deklarują walkę z ubóstwem, ale ludzie odbierają to, jako czcze gadanie.

Czy to, co obecnie grozi światowej gospodarce – i gospodarkom narodowym – to druga faza kryzysu, który rozpoczął się od kryzysu kredytów hipotecznych na amerykańskim rynku nieruchomości, czy zupełnie nowy kryzys, zapowiadany przez globalną stagnację gospodarczą? Niektórzy ekonomiści – jak np. Stiglitz – uważają, że przeżywamy obecnie właśnie drugą fazę kryzysu. Przy tym nie jest ważne, że po kolejnym załamaniu i panice na giełdy wraca chwilowy spokój. Grozi nam powtórka z kryzysu, bo po wpompowaniu wielkich pieniędzy w sektor finansowy, dla ratowania go przed totalnym załamaniem, zaniechano wprowadzenia postulowanych zmian albo wprowadzono je tylko połowicznie.

A czy można się bronić przed skutkami tego kryzysu? Moim zdaniem trzeba wrócić do pewnych regulacji w gospodarce. Takich jak amerykańska ustawa z lat 30 zakazująca bankom depozytowo-kredytowym prowadzenia działalności inwestycyjnej na rynkach finansowych, na giełdach, prowadzenia gier spekulacyjnych na papierach wartościowych. Bo banki nie są powołane do spekulowania. Powinny pełnić rolę instytucji finansowych gromadzących depozyty – oszczędności obywateli i przekształcających je, poprzez udzielanie kredytów w sferze realnej, w której zwrot jest jasno określony. Nie powinny spekulować tymi pieniędzmi, nie powinny kupować walorów o niejasno określonym celu, jakichś instrumentów pośredniczących np. w rozkładaniu ryzyka. Czyli nie powinny wystawiać pieniędzy swoich deponentów na ryzyko.

Do czego doprowadziła prywatyzacja banków w Polsce? Opinii publicznej wmawiano, że ta prywatyzacja to świetny interes, bo zagraniczni właściciele przejmujący polskie banki wniosą do nich duży kapitał zagraniczny, wiedzę, zwiększą pewność naszych oszczędności. Tymczasem w istocie one dysponują miliardami oszczędności polskich klientów, a decyzje o sposobie wykorzystania tych oszczędności są podejmowane w oderwaniu od potrzeb naszej gospodarki, daleko poza granicami Polski, w interesie zagranicznych akcjonariuszy banków. Sprzedaliśmy je, a potem dziwiliśmy się, że odmawiają kredytów polskim przedsiębiorcom. Cała prywatyzacja to poważny problem, skoro, co roku ok. 50 mld zł jest transferowane z Polski za granicę, jako transfer dochodów – są to wysokie wynagrodzenia kadr zagranicznych, dywidendy. Taki jest skutek prywatyzacji nieprzemyślanej oraz ogólnie braku rozsądnej polityki, nastawionej na nasz interes gospodarczy. Teresa Wójcik, Maciej Pawlak

Tyłem do obywatela W tym tygodniu na stronie Pozarządowego Centrum Dostępu do Informacji Publicznej opublikowano protokół z posiedzenia Kolegium ds. Służb Specjalnych, na którym omawiano „tarczę antykorupcyjną”. W kwietniu 2009 roku o protokół poprosiła Kancelarię Premiera – w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej - Antykorupcyjna Koalicja Organizacji Pozarządowych i przez kolejne 2,5 roku usiłowała w sądach administracyjnych wyegzekwować prawo wglądu w ten dokument. Po przejściu pełnej sądowej „ścieżki”, zakończonej przegraną przez premiera kasacją w Najwyższym Sądzie Administracyjnym, udało się wreszcie władzy wydrzeć tak zazdrośnie schowany przed wzrokiem obywateli dokument, i dzisiaj każdy może sobie wyrobić opinię, czym była „tarcza antykorupcyjna”, a przy okazji, co premier uznał za tak tajne, że w trosce o dobro państwa nie można było tego pokazać organizacjom walczącym z korupcją. Na szczęście dla władzy, po 2,5 roku nikt już nie pamięta, o co szło, i nikogo nie obchodzi, kto miał rację, więc w dokument (niecałe dwie strony o „tarczy”) wczytywać się będą tylko nieliczni maniacy. Przeciąganie takich spraw w nieskończoność zawsze się, więc władzy opłaci, bo nawet jak ostatecznie zostanie upokorzona sądowym wyrokiem, a czasami i karą finansową, (którą i tak zapłaci przecież nie ze swojej kieszeni) i będzie musiała kwit pokazać, dla nikogo nie będzie już to miało znaczenia, bo temat dawno zniknie z mediów. Po 10 latach funkcjonowania ustawy o dostępie do informacji publicznej ciągle jeszcze nie jest ona prawdziwym narzędziem społecznej kontroli władzy, bo władza, – jeśli chce – może się od udzielania informacji uchylić, niech sobie obywatel nie wyobraża, że coś naprawdę może. Nie mam złudzeń, że dokładnie tak samo zachowałaby się każda władza, nie jest to jakaś szczególna cecha obecnej. Jedyna różnica jest, co najwyżej taka, że gdyby to premier Kaczyński tak się migał przed jawnością i to jego trzeba było zmuszać przed sądem do respektowania prawa obywatela do informacji, byłby raban we wszystkich mediach i by się dwa razy zastanowił przy kolejnej odmowie. Tamten rząd był przynajmniej solidnie kontrolowany przez media. Tusk może sobie pozwolić na dużo więcej, i nie byłby politykiem, gdyby z tego nie korzystał. Problem jednak dotyczy całej klasy politycznej, filozofii władzy i relacji między nią a obywatelem. A te relacje najlepiej widać już w kampanii wyborczej, kiedy politycy ubiegają się u nas – wyborców - o swoje dobrze płatne stanowiska. Dzisiaj do kandydatów startujących w najbliższych wyborach trafi kwestionariusz przygotowany przez Stowarzyszenie 61 z pytaniami o rozmaite kwestie dotyczące spraw, w których prędzej czy później parlamentarzyści, – jeśli zostaną wybrani – będą musieli podejmować decyzje w naszym imieniu, i w naszym interesie. Kwestionariusze wypełnione przez kandydatów zostaną opublikowane na stronie

www.mamprawowiedziec.pl

skąd wyborca chcący podejmować decyzje w oparciu o kryteria merytoryczne, a nie fotoszopowane plakaty z infantylnymi hasłami w rodzaju „Inteligentna czwóreczka”, będzie mógł dowiedzieć się wszystkiego o swoim kandydacie, a jeśli kandydat ubiega się o reelekcję, to także sprawdzić jego parlamentarną historię.

Słowem – kopalnia wiedzy dla tych, którzy chcą wybierać świadomie. Pytanie tylko czy politycy chcą, abyśmy wybierali świadomie? Sądząc po tym, jak idzie wyciąganie odpowiedzi na pytania – nie bardzo. Bo to i pomyśleć trzeba, i pokalkulować, do których poglądów politycznie będzie się przyznać, i błędy językowe posprawdzać. To może jednak lepiej ograniczyć kampanię do „słit foci” i ustawek z brukowcami. Kandydat na plaży pokazuje klatę, kandydat w księgarni pokazuje przestraszone córeczki – byle dalej od trudnych tematów. Co zresztą jest o tyle uzasadnione, że taki kandydat swoje poglądy może mieć, ale wyborców nie powinny specjalnie obchodzić, skoro nie obchodzą jego partii i jak przychodzi do głosowań, każe mu je schować pod groźbą straaaasznej kary finansowej – 1000 zł. Za taką cenę ostatnio poszło sumienie niektórych posłów PO w głosowaniu o aborcję. Może, więc faktycznie to co kandydat myśli i ma do powiedzenia, nie ma znaczenia, bo w Sejmie myśleć za niego będzie partia. Ja jednak lubię wiedzieć, kto się pcha do władzy, i lubię sobie czytać, co kandydaci odpowiadają w kwestionariuszu Stowarzyszenia 61, zwłaszcza ci mniej znani, którzy jeszcze muszą się przebijać i kwestionariusz wypełniają sami, szczerze, nie konsultując z nikim nawet ortografii. Takie autentyczne, często z błędami językowymi, są najciekawsze. Polecam i zachęcam do wybierania tylko spośród tych, którym się chciało obywatelom na pytania odpowiedzieć. Ja sobie w tym roku obiecałam, że nie zagłosuję na kandydata, któremu się nie chciało wysilić i odpowiedzieć na kilka merytorycznych pytań, bo to znaczy, że albo nie potrafi odpowiedzieć, albo się wstydzi swoich poglądów, albo nie uważa, że jest mi to do wyboru potrzebne – w każdym z tych przypadków nie jest wart mojego głosu. A kiedyś trzeba zacząć go cenić. Cztery lata temu, żeby zagłosować w wyborach – a w dniu wyborów byłam na Białorusi – musiałam wcześniej wpisać się na listę wyborców w polskiej ambasadzie, pobrać kwitek, załatwić sobie na miejscu transport z wioski do ambasady – żadne wybory wcześniej nie kosztowały mnie tyle zachodu. W tym roku nie chce mi się nawet wyjść z domu i powoli się z tego rozgrzeszam, bo dlaczego moim obywatelskim obowiązkiem ma być wybranie, któremu spośród niestarających się wcale o mój głos kandydatów zafunduję pensję, o jakiej sama mogę tylko marzyć, za którą on przez cztery lata będzie realizował życzenia swojego partyjnego szefa? Kataryna

RPP do dzieła! W celu ratowania realnej gospodarki Szwajcarii, jej Centralny Bank (SNB) zamroził maksymalny kurs franka w stosunku do euro. Zadeklarował, że będzie skupywać każdą ilość walut by go utrzymać. Gwałtowny wzrost kursu franka w stosunku do euro i dolara spowodowany jest paniczną ucieczką inwestorów od pustych walut rezerwowych, których przyszłość, a nawet dalsze istnienie stoi pod znakiem zapytania. Spowodowane tą sytuacją przewartościowanie szwajcarskiej waluty odbiło się fatalnie na gospodarce tego bogatego kraju. Spadek eksportu i dochodów z turystyki przyczyniły się do drastycznego spowolnienia gospodarki w drugim kwartale. Dokładnie rok temu pisałem o możliwości rozpoczęcia się „wojen walutowych” spowodowanych powyżej opisanym mechanizmem. Dziś stało się to już faktem. David Bloom, globalny szef rynku walut w HSBC, stwierdził ostatnio, co następuje:

Banki centralne zmieniły swą politykę kursową, tak by możliwie najbardziej osłabić swe waluty w stosunku do innych.

Inni analitycy rynku walutowego są podobnego zdania. Prawie przez cały okres globalistycznej ekspansji bankierskiej międzynarodówki, tylko amerykańska Federal Reserve miała „prawo” do utrzymywania niskich stóp procentowych, (czyli taniej waluty). W ostatnich latach stopy procentowe dolara są praktycznie równe zero, a FD generuje go elektronicznie w tysiącach miliardów, które rozwłóczone są następnie przez banki po świecie, gdzie domaga się od „partnerów handlowych” traktowania tego bezwartościowego śmiecia jak cennej waluty. Każdy, kto chciałby się temu przeciwstawić, z reguły źle kończy (exemplum Irak czy Libia). Teraz, gdy również druga waluta rezerwowa jest zagrożona, każdy ratuje się jak może, nie zważając na niebezpieczeństwo ściągnięcia na siebie gniewu możnych tego świata.

Jak na tym tle wygląda działalność NBP i RPP? Od czasów Balcerowicza, instytucje te prowadzą politykę zgubną dla polskiej realnej gospodarki. Nie wspominając już niesłychanych przekrętów okresu „transformacji ustrojowej”, cały okres dwudziestolecia III RP charakteryzuje się brutalną polityką nakierowaną na utrzymanie przewartościowanej złotówki. Rujnuje to eksport i dławi gospodarkę mogącą korzystać tylko ze złotówkowych kredytów na lichwiarskich warunkach. Ci, którzy z tych powodów uciekają do kredytów walutowych, wcześniej czy później wpadają w „pułapkę kursową”, jaką to dziś obserwujemy w przypadku franka szwajcarskiego. Najwyższy już czas by Narodowy Bank POLSKI i RPP, zaczęły działać w interesie POLSKI! Obawiam się jednak, że suto opłacani z kieszeni podatnika „wybitni finansiści” tych instytucji, będąc niezależnymi od tegoż podatnika, działać będą dalej na niekorzyść polskich interesów. Skończy się to zapewne dopiero wtedy, gdy zostaną wywiezieni na przysłowiowych taczkach przez zdesperowanych obywateli, tyle, że wtedy będzie już za późno na ratowanie gardeł. Ignacy Nowopolski Blog

Stan Wojenny tuż tuż... po 9 października? Gdzie urządzenia LRAD zostały zakupione?- KWP w Gdańsku, KWP w Krakowie, KWP w Poznaniu, KWP w Warszawie, KWP we Wrocławiu, KWP w Łodzi. W odpowiedzi na pismo Blogmedia 24 z formalnym zapytaniem, po co i dlaczego policja polska zakupiła elektroakustyczne urządzenia LRAD (Long Range Acoustic Device), opracowane w Stanach Zjednoczonych, jako non-lethal riot weapon, czyli broń do walki z tłumami w miarę możności nie powodującą zgonów, kancelaria Prezesa Rady Ministrów oficjalnie odpowiada, że urządzenia te zostały nabyte przez policję, jako “urządzenia rozgłaszające dużej mocy”, czyli taka trochę większa tuba, przez którą można wzywać do rozejścia się. Pani Małgosia, główny specjalista (specjalista, od czego?) jest zdumiona, że po przeczytaniu instrukcji obsługi niespodziewanie okazało się, że urządzenia LRAD mogłyby zostać użyte również do czegoś innego. Pani Małgosia zapewnia, że kryształowo etyczna policja polska nie ma ani takiego zamiaru, ani takich uprawnień, by LRAD-ów, emitujących tony eufemistycznie określane przez producenta jako “powerful deterrent tones” z natężeniem dźwięku SPL=149 dB(A)/1m w wąskiej, zogniskowanej 15 stopniowej wiązce, ustawionych na obrotowej podstawie umożliwiającej celowanie tą wiazką, używać zgodnie z ich oryginalnym przeznaczeniem, to jest do rozpraszania tłumów. (…) zamawiający nie przewidywał i nie żądał, aby ww. sprzęt posiadał funkcję umożliwiającą obezwładnianie osób za pośrednictwem dźwięku o wysokiej częstotliwości. Ze specyfikacji technicznej zakupionych urządzeń wynika, że prawdopodobnie mają one taką możliwość, jednakże winno się traktować ją, jako funkcję dodatkową, na którą zamawiający nie miał wpływu. Należy, bowiem zdecydowanie zaznaczyć, że powyższy parametr nie jest i w aktualnym stanie prawnym nie może być wykorzystywany w działaniach Policji.(…) Ma ta deklaracja mniej więcej tyle samo sensu, co sławna etykieta z okresu amerykańskiej prohibicji, z napisem:

“Lemoniada w proszku. UWAGA: Zawartości opakowania nie należy mieszać z dwoma galonami ciepłej wody i odstawiać na trzy doby w ciemnym miejscu o temperaturze pokojowej w celu poddania fermentacji, ponieważ uzyskałoby się w ten sposób napój alkoholowy, co jest prawnie zakazane”. Niedługo zapewne doniosą nam z kancelarii premiera, że biedna policja, zakupując z przetargu w firmie Dillon Aero trąbkę sygnałówkę typu M134D, nie była niestety świadoma, że zamówiony instrument muzyczny jest wyposażony standardowo w sześć luf, sześć komór nabojowych, silnik elektryczny, podajnik amunicji, oraz pojemnik na 3000 sztuk amunicji, i oprócz swojej zasadniczej funkcji trąbienia, jego specyfikacja techniczna sugeruje, że być może posiada także funkcję dodatkową prowadzenia ognia ciągłego standardową amunicją strzelecką NATO kalibru 7.62mm z szybkostrzelnością 3000 strzałów na minutę. Możliwość używania trąbki sygnałówki M134D do czegokolwiek innego niż trąbienia sygnałów winno się traktować, jako funkcję dodatkową, na którą zamawiający nie miał wpływu. Należy, bowiem zdecydowanie zaznaczyć, że strzelanie do tłumów z szybkostrzelnej broni automatycznej zamontowanej na pojazdach lub helikopterach nie jest i w aktualnym stanie prawnym nie może być wykorzystywane w działaniach Policji. Gdzie urządzenia LRAD zostały zakupione?

Użytkownikami końcowymi zakupionych urządzeń są poniżej wymienione Oddziały Prewencji Policji:

- Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku,

– Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie,

- Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu,

- Komendy Stołecznej Policji w Warszawie,

- Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu,

- Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

Źródło: http://www.bibula.com/?p=40339

Gdzie stosowano urządzenia LRAD? Urządzenia LRAD są powszechnie stosowane w armii amerykańskiej od 2003 roku, w tym w U.S. Navy od 2004 roku. Szczególnym uznaniem cieszą się na Bliskim Wschodzie, m.in. w Iraku i Afganistanie, wspomagając walkę z terrorystami. LRAD został użyty przez jednostki specjalne S.W.A.T. w Santa Ana w Kalifornii do rozbicia gangu samochodowego, przez policję w New York City podczas protestów Republican National Convention w 2004 roku, oraz w Gruzji w listopadzie 2007 roku w starciach z opozycją.

OBSZARY POTENCJALNEGO ZASTOSOWANIA LRAD W POLSCE

Ochrona imprez masowych (rozrywkowych, widowisk sportowych, meczów piłkarskich),

Ochrona bezpieczeństwa i porządku publicznego/ Jednostki OPP,

Wspomaganie dźwiękowe akcji ratowniczych (WOPR, GOPR, Ratownictwo Lodowe,

Ratownictwo Morskie, itd.

Ochrona obiektów infrastruktury krytycznej:

Ochrona przestrzeni lotnisk,

Ochrona granic lądowych i morskich,

Służby reagowania kryzysowego,

Oddziały specjalne, antyterrorystyczne,

Siły Zbrojne RP – działania zabezpieczające

Działo LRAD na konwencji PO w Gdańsku Podczas odbywającej się 11 czerwca w Gdańsku, krajowej konwencji Platformy Obywatelskiej, udało nam się natknąć na skitrany na tyłach Ergo Areny oddział policji wyposażony w to urządzenie. Problem zbrojenia się policji w nowinki techniczne, które są równie kosztowne i niepotrzebne, co szkodliwe nie dotyczy wyłącznie LRADu. Nie wiadomo dokładnie, kiedy w Warszawie pojawiły się syreny ECN. To syreny, które działają podobnie jak LRAD, przekształcają energię elektryczną na dźwięk. Są bardzo głośne. Mogą emitować dźwięk nawet do 130 decybeli. Jest to siła, która pozbawia słuchu w ciągu chwili. Dlaczego syreny ECN zostały umieszczone w środku Warszawy zaledwie kilka metrów nad głowami przechodniów? Kto podejmuje decyzje o ich użyciu? Na to pytanie chwilowo odpowiedzi nie znamy, możemy się jedynie domyślać. Wszystko wskazuje jednak na to, że rząd boi się ludu, dlatego przeznacza wszystkie pieniądze na środki służące do walki z nim. W Lublinie nie odbywają się mistrzostwa Europy w piłce nożnej. W kronikach policyjnych trudno znaleźć cokolwiek na temat rozruchów w tym mieście. Mimo to zakupiono ważący 30 ton Tajfun III. Jest to duży wóz wyposażony w armatkę wodną pompującą 4 tys. litrów wody na minutę oraz miotacze gazu. Ma kuloodporne szyby i jest odporny nawet na butelki z koktajlem mołotowa. „Jest praktycznie nie do zdobycia” – chwali się lubelski odział prewencji. Nie ma pieniędzy na zaspokojenie potrzeb społeczeństwa. Pieniądze na walkę z nim znajdują się zawsze. Wszystko po to żeby za wszelką cenę utrzymać jego dotychczasowy model, aby utrzymać. Żeby sobie lud nie pomyślał, że ma cokolwiek do gadania. Wielki Brat na pewno jest dumny.

Źródło:

http://jakubworoncow.salon24.pl/319845,komu-sluzy-policja-po-co-jej-narzedzie-tortur

Syreny do wydawania komunikatów?? O syrenim śpiewie słyszał każdy, nie każdy natomiast słyszał syreni głos. W stolicy trwa montaż nowych urządzeń alarmowych. W ciągu najbliższych 10 lat na nowoczesne syreny miasto może wydać nawet 20 milionów złotych. Gdzie będą (są) rozmieszczone syreny do wydawania "komunikatów"? Najwięcej, bo 13, znajdziemy w Śródmieściu. Pojedyncze egzemplarze działają też między innymi na Mokotowie i na Białołęce oraz w Rembertowie. Jeszcze w tym roku liczba nowoczesnych syren ma się zwiększyć do 60. - Docelowo chcemy, żeby w mieście funkcjonowało, tak jak za dawnych czasów, około 500 takich punktów i żeby wszystkie "mówiły" - mówi Marek Kujawa z Biura Bezpieczeństwa.

Źródło:

http://www.tvnwarszawa.pl/archiwum/28415,1648766,0,1,20_milionow_na_mowiace_syreny,wiadomosc.html

I na koniec:

Projekt założeń do ustawy o środkach przymusu bezpośredniego

Katalog środków przymusu obejmuje

"Środki powodujące dysfunkcję niektórych zmysłów lub organów ciała, o właściwościach:

a) obezwładniających,

b) łzawiących,

c) ogłuszających,

d) olśniewających"

więcej na:

czerwonykiel.blogspot.com/2011/09/stan-wojenny-tuz-tuz-po-9-pazdziernika.html

leslaw ma leszka

Straty budżetu idą w miliardy Szacowane straty budżetu państwa spowodowane funkcjonowaniem nielegalnego rynku tytoniu, alkoholu i paliw w 2010 r. wynoszą 6 mld złotych z tytułu nieopłaconej akcyzy oraz 3,2 mld złotych z tytułu nieopłacenia podatku VAT – alarmuje organizacja Pracodawcy RP. Liczbę sprzedawanych w ramach szarej strefy papierosów szacuje się na ponad 8 mld sztuk w 2010 r. (ekwiwalent ponad 1000 samochodów TIR) o wartości rynkowej 3,8 mld zł, co oznacza ubytek dochodów skarbu państwa z akcyzy i VAT w wysokości 3,2 mld zł. Corocznie na rynek w ramach szarej strefy wprowadzane jest paliwo o wartości 2-3 mld zł, z czego wartość podatków nieuiszczonych na rzecz budżetu państwa wynosi 1,4 mld zł. Z kolei wielkość szarej strefy wyrobów spirytusowych szacuje się niemal na 13,7 mln litrów alkoholu (ekwiwalent 27,4 mln butelek wódki) - utracone przychody budżetu państwa z tego tytułu to nawet 1,5 mld złotych. Wielkość szarej strefy w Polsce szacowana jest oficjalnie między 11 a 14 procent PKB, co przekłada się na ok. 140 mld złotych. Jednak dane zewnętrznych ekspertów wskazują, iż jej poziom może znacznie przekraczać oficjalne szacunki i sięgać nawet 26 proc. PKB naszego kraju (ok. 290 mld zł, czyli dwukrotnie więcej niż podaje Główny Urząd Statystyczny), co prowadzi do obniżenia dochodów budżetowych, osłabienia konkurencyjności gospodarki, wzrostu przestępczości i kryminogennych zachowań. Wielkość nielegalnego rynku wykazuje trend rosnący – w porównaniu z rokiem 2007 zwiększyła się ona o ponad 55 proc. Jednocześnie obserwujemy rozrost struktur mafijnych oraz wzrost liczby grup przestępczych działających w szarej strefie. O ile w 2009 r. istniało ok. 500 grup przestępczych, to już rok później liczba ta wzrosła do 547, z czego aż 177 zajmuje się przestępczością gospodarczą. Problem szarej strefy ma szczególne znaczenie w odniesieniu do towarów akcyzowych, w tym zwłaszcza branży tytoniowej, paliwowej oraz spirytusowej. Branże te obciążone są, w porównaniu do innych sektorów gospodarki, nieproporcjonalnie wysokimi podatkami – ich udział w cenie detalicznej produktu końcowego sięga niekiedy nawet 80-90 procent. – Bez wątpienia to właśnie rosnąca akcyza ma największy wpływ na rozwijanie się przemytu – mówi ekspert Pracodawców RP, Paweł Gembicki, który podkreśla, że od 2006 r. akcyza na wyroby tytoniowe wzrosła aż o 100 proc. Gigantyczne zyski z przemytu czerpią przede wszystkim zorganizowane grupy przestępcze, których działalność – zdaniem profesora Brunona Hołysta, rektora Wyższej Szkoły Menedżerskiej - stanowi poważne zagrożenie dla państwa i jego gospodarki.

Nielegalny tytoń Zjawisko szarej strefy w branży tytoniowej, a w szczególności przemyt papierosów i innych wyrobów tytoniowych, należy do największych problemów państw członkowskich Unii Europejskiej. Wśród podrobionych towarów zabezpieczonych w 2010 r. na terenie UE, aż 42 proc. stanowiły papierosy i inne wyroby tytoniowe. Straty budżetu Unii i budżetów państw członkowskich tylko z tytułu przemytu papierosów szacuje się na 10 mld euro. Ze zgromadzonych przez Pracodawców RP danych wynika, iż w skali całej Unii nielegalnie sprowadzone wyroby tytoniowe stanowią corocznie 15 proc. legalnej sprzedaży. Głównym źródłem przemytu nielegalnych towarów akcyzowych na teren UE są Chiny, jednak największe problemy w zakresie przeciwdziałania i zwalczania nielegalnego obrotu towarami akcyzowymi występują na wschodniej granicy Unii, gdyż większość tych towarów pochodzi z Rosji, Białorusi (25 proc.), Ukrainy (43 proc.) oraz Mołdawii. Polska zajmuje strategiczną pozycję, gdyż wiodą przez nią główne szlaki przemytu – jest krajem docelowym przemycanych wyrobów, skąd nielegalne towary są transportowane w głąb wspólnoty, głównie do Niemiec i Francji. W ocenie Pracodawców RP niepokojący jest rosnący trend wskazujący, że wartość nielegalnego rynku wyrobów tytoniowych oraz strat budżetowych związanych z tym nielegalnym rynkiem wzrosła od 2007 r. aż dwuipółkrotnie. Nielegalny handel wyrobami tytoniowymi jest największy w województwach wschodnich (lubelskie i podlaskie), gdzie przekracza 50 proc. całości sprzedaży. Najmniejszy odnotowuje się w zachodniej części kraju.

Mafie paliwowe Codziennie do obrotu wprowadza się nielegalnie paliwa płynne wartości od 5,5 do 8,2 mln zł, czyli rocznie za ok. 2-3 mld zł. Straty budżetu państwa tylko z tytułu ubytku wpływów z podatku akcyzowego od nich sięgają 1,4 mld zł rocznie, przy łącznych dochodach akcyzowych z paliw w wysokości 22,7 mld zł w 2010 r. “Działania podmiotów w szarej strefie paliwowej przybierają bardzo często postać przestępczości zorganizowanej o strukturze mafijnej. Stanowi to zagrożenie dla stabilności państwa nie tylko w sensie ekonomicznym, ale również i społecznym. Znaczne dochody pochodzące z nieodprowadzania do budżetu państwa należnego podatku akcyzowego są wprowadzane w rozmaitych formach do legalnego obrotu gospodarczego (proceder prania brudnych pieniędzy)” - piszą Pracodawcy RP w raporcie pt. “Szara strefa w sektorze wyrobów akcyzowych”. Zwracają przy tym uwagę na nielegalny przywóz paliw zza wschodniej granicy. Proceder ten jest ściśle związany z występowaniem między Polską a krajami sąsiednimi (zwłaszcza krajami spoza UE) znacznych różnic w cenach detalicznych paliw, co czyni przemyt szczególnie opłacalnym.

Alkoholowa szara strefa W latach 2002-2005 wielkość szarej strefy szacowano na 20 do 45 proc. całkowitej sprzedaży alkoholi. W 2008 r. jej wielkość wynosiła 5-7 proc. Zgodnie z danymi z 2009 r. co najmniej 10,5 mln litrów 100-proc. alkoholu zostało uzyskane przez przestępców ze spirytusu skażonego. Około 1 mln litrów 100-proc. alkoholu pochodziło z przemytu, a ok. 1,5 mln litrów 100-proc. alkoholu wyprodukowano w systemie gospodarskim. W 2010 r. skalę alkoholowej szarej strefy można było oszacować na 9-10 proc. całego rynku mocnych alkoholi, czyli około 12,7–13,7 mln litrów alkoholu. Cały rynek napojów spirytusowych ma wartość ok. 13,6 mld zł, co oznacza, iż poza oficjalną gospodarką sprzedaje się wyroby alkoholowe warte nawet 2 mld złotych. Według danych Ministerstwa Finansów, straty budżetu państwa z tytułu szarej strefy można szacować na około 1-1,5 mld zł rocznie. Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego, członka Rady Gospodarczej przy Premierze, istnieje pewnego rodzaju pobłażliwość związana z przemytem papierosów i – szerzej – całą szarą strefą. – Co więcej, wiele osób twierdzi, że to wina państwa, bo karze ono obywatelom płacić podatki. Tymczasem szara strefa to rak toczący każdą gospodarkę. Bowiem im więcej osób tam trafi, tym państwo będzie musiało bardziej podnosić podatki tym, którzy je płacą. Państwo bez podatków nie może istnieć – mówi prof. Orłowski. Prezydent Pracodawców RP Andrzej Malinowski twierdzi natomiast, że politycy nie chcą podejmować jakichkolwiek zdecydowanych działań, by skutecznie walczyć z przemytem. – Próbowaliśmy rozpocząć dyskusję na ten temat, ale Ministerstwo Finansów nie było tym zainteresowane – mówi prezydent Pracodawców RP. Może, więc zamiast podwyższać podatki Ministerstwo Finansów powinno w pierwszym rzędzie uporać się z przestępczością zorganizowaną i prowadzoną przez nią działalnością? Anna Wiejak

Chcą łupnąć w łupki Donald Tusk obiecywał wspólny projekt europejski, a mamy martwą ciszę Jest pewne, że czujne oczy jednego z naszych sąsiadów nie przestały uważnie śledzić, co się w Polsce dzieje, zwłaszcza jeśli jest to w interesie politycznym i gospodarczym Rosji. Na pewno wschodnia konkurencja doskonale zna każdy krok trzydziestu firm, w tym największych na świecie koncernów naftowych, poszukujących w Polsce gazu łupkowego, którego mamy najwięcej w Europie. Ale naszym, tak istotnym dla polskiej gospodarki łupkom chcą dać łupnia. Może być nawet tak, że Bruksela będzie usiłowała zakazać pozyskiwania gazu łupkowego! Premier Donald Tusk obiecywał, zanim Polska objęła prezydencję w Unii Europejskiej, że poszukiwanie i eksploatacja gazu łupkowego otrzymają status wspólnego projektu europejskiego. I co się dzieje? Mamy martwą ciszę. Premier opowiada, że on wie, kto jest przeciwko wydobyciu gazu łupkowego, i wyjaśnia, że to są jakieś „mroczne, pozaeuropejskie siły”, zamiast ugryźć się w język, wziąć na odwagę i oświadczyć, że to Rosja i Gazprom, które skutecznie lobbują w Brukseli. Cóż, nieborak boi się na ten temat nawet pisnąć.

Był atak kawaleryjski, jest podwijanie ogona Gdzie znów jesteśmy z tym dzikim strachem przed Rosją? Jak daleko oddaliliśmy się od weta Polski w Helsinkach w 2006 r., dotyczącego mandatu negocjacyjnego w sprawie nowego porozumienia Unii i Rosji, (ponieważ Rosja wprowadziła embargo na polska żywność)? Lilia Szewcowa, ekspert w moskiewskim centrum Carnegie Endowment for International Peace, nazwała wtedy polskie weto w Helsinkach brawurowym kawaleryjskim atakiem, który zmusił Zachód do zwrócenia większej uwagi na interesy państw wschodnioeuropejskich, a Rosję - do korekty polityki. Teraz polski premier ze strachu przed Rosją i Brukselą po prostu podwija ogon. Choć w Europie gorączka finansowa, nie wszystkie wielkie korporacje poszukujące u nas gazu łupkowego zawracają sobie tym głowę - prace poszukiwawcze (wydano ponad 80 koncesji) nie spowolniły. Na razie firmy wydają na nie pieniądze, potem mają zamiar odkuć się z taką nawiązką, że Polska z „łupkowego” do swojej kieszeni nic nie weźmie. Tak rząd pilnuje naszych interesów!

Cierpliwości, popłynie! Pierwszych próbnych efektów odwiertów oczekuje z nadzieją Michał Szubski, prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, w rejonie Lubocina koło Wejherowa, skąd ma popłynąć gaz łupkowy. W tych dniach zadają tam sobie pytanie: będzie coś z wierceń na głębokość 2,7 tys. metrów - czy nie? W Lubocinie są przygotowani do testów produkcyjnych. Zanim u nas zaczniemy wydobywać gaz łupkowy na skalę przemysłową, powinny być zmienione przepisy: środowiskowe, geologiczne, wodne itd. Szubski informuje, że pierwszy pozyskany surowiec można będzie wykorzystać do produkcji energii niezbędnej do wykonywania prac przy złożu. Dwa miesiące temu firma brytyjska 3Legs Resourses natrafiła na gazonośne łupki w okolicach Łebienia na Pomorzu. W pobliżu odkrytego pod Kutnem największego złoża gazu konwencjonalnego w kraju znajdują się – twierdzą geolodzy – gigantyczne pokłady gazu łupkowego. Polska jest bogata w gaz łupkowy, więc nie ma wątpliwości, cierpliwości, popłynie!

Antyłupkowe działa Amerykańska agencja Energy Information Administration podała, że polskie złoża eksploatacyjne gazu łupkowego zawierają (szacunek) 5,3 bln metrów sześc. surowca. To szansa dla Polski na uniezależnienie się od dostaw surowca z zewnątrz i czerpanie korzyści z jego sprzedaży (o ile nie będziemy głupi i nie oddamy wszystkiego koncernom zachodnim). W 32 krajach zachodnie koncerny czują gaz łupkowy w ilości co najmniej 163 bln metrów sześc., byłoby go więc sześć razy więcej niż zawierają potwierdzone zasoby gazu pozyskiwanego konwencjonalnie. W Gazpromie, wiedząc o tym, z nerwów aż się gotują. W ubiegłym roku Aleksandr Miedwiediew, wiceszef tej potężnej spółki, sygnował raport przygotowany przez Radę Dyrektorów Gazpromu z analizą, w jakim stopniu gaz łupkowy zagrozić może konwencjonalnemu z Rosji. Z dokumentu wynikało, że „łupkowa” konkurencja może być dla rosyjskiej gospodarki, opierającej się przede wszystkim na eksporcie surowców, zwłaszcza gazu i ropy naftowej, po prostu zabójcza. Rosja – stwierdzał raport – musi skutecznie bronić swojej pozycji na rynku surowcowym. Wytoczono antyłupkowe działa: ekologiczne – że pozyskiwanie surowca zatruje wody podskórne, ekonomiczne – w kwietniu Władimir Czuprow, dyrektor Greenpeace Russia, przedstawił swoje wyliczenia, że wydobywanie gazu metodą niekonwencjonalną, tj. z zaciśniętych skał przy użyciu głębokich wierceń dużej ilości wody z domieszką chemikaliów i wtłaczania tej mieszaniny pod ziemię pod dużym ciśnieniem, jest za drogie, żeby gaz niekonwencjonalny się opłacił.

Jo Leinen, znajomy Gerharda Siłą Rosji są surowce, toteż obserwujemy dzisiaj, jak Rosja walczy z innymi państwami o dostęp do złóż arktycznych. Naukowcy twierdzą, że znajduje się w nich 25 proc. światowych zasobów ropy i gazu. Rosjanie rozejrzeli się, kto mógłby im pomóc we wstrzymaniu lub przynajmniej opóźnieniu w pozyskiwaniu gazu z łupków. Znaleźli słabe ogniwa. Najważniejsze - w Parlamencie Europejskim. Na zamówienie jednej z agend PE powstał dokument, który mówi o nieuniknionym wpływie wydobycia gazu łupkowego na środowisko i związanym z tym ryzykiem szkód ekologicznych. Komisja ds. Środowiska, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywnościowego PE zarekomendowała dalsze badania na ten temat, zalecając opracowanie nowej dyrektywy unijnej odnoszącej się do kruszenia hydraulicznego. Szef komisji, niemiecki deputowany Jo Leinen, dobry znajomy Gerharda Schrödera – członka rady nadzorczej rosyjsko-niemieckiego konsorcjum Gazociągu Północnego - zwrócił się do Komisji Europejskiej o zbadanie oddziaływania wydobycia gazu niekonwencjonalnego na środowisko i emisję dwutlenku węgla.

Inicjatywa PiS „Fundacja przyszłych pokoleń” - Wtedy zobaczymy - mówił Jo Leinen dziennikarzom. – Trzeba poczekać do jesieni – odbędzie się wtedy w PE debata o gazie łupkowym. Francuscy deputowani uchwalili ustawę o zakazie wydobycia gazu łupkowego przy użyciu techniki firm amerykańskich. Brytyjczycy odwrotnie - odrzucili wstrzymanie poszukiwań. Większość ludzi w Polsce uważa, że gaz łupkowy jest naszą nadzieją. Państwo musi zabezpieczyć sobie dochód oraz możliwość kontroli nad wydobyciem w Polsce łupkowego - informowali politycy PiS, prezentując odpowiedni projekt ustawy. Były wiceminister gospodarki i szef Urzędu Ochrony Państwa Piotr Naimski powiedział, że PiS chce wnieść projekt do Sejmu przyszłej kadencji. Padła propozycja powołania pod patronatem Sejmu „Fundacji przyszłych pokoleń”, zasilanej z części środków pozyskanych z wydobycia gazu łupkowego. Wiesława Mazur

Wina minister Hall Szczęśliwie przedszkolna hucpa nie przechodzi bez słowa, choć nie mam raczej nadziei, że szum da jakiś efekt. Chyba, że z badań Platformie wyjdzie, że sprawę trzeba jakoś załatwić przed wyborami. Na razie jednak wszystko wskazuje na klasyczne zbywanie. Michał Boni mamrocze coś o koniecznym przeglądzie ustawy oświatowej, a minister Hall oznajmia, że sprawę najpierw muszą uregulować samorządy i odwołuje się do wojewodów, na których ma zerowy wpływ. Tymczasem źródło problemu tkwi w ustawie. Samorządy tylko korzystają – fakt, że często w sposób kuriozalny i rabunkowy – z możliwości, jakie stwarza. Muszę się odnieść do uwag, jakie niektórzy kierowali pod adresem mojego poprzedniego wpisu. Jeden z blogerów dowodzi na przykład, że niesprawiedliwe jest winienie za powstałą sytuację rządu i PO, bo winni są właściwie wszyscy – od błyskotliwego upeerowca, który zaskarżył kiedyś opłatę ryczałtową, przez sądy, po wszystkie ugrupowania, bo za nowelizacją głosowały. Nie mogę się z tym zgodzić.

Po pierwsze – ustawę znowelizowano według wytycznych MEN, czyli minister Hall. To MEN zdecydowała, żeby wpisać do niej, że bezpłatne są wyłącznie godziny realizacji podstawy programowej, a tych ma być pięć. Dlaczego akurat pięć, a nie trzy, dwie, albo osiem – nie wiadomo. Jeśli nawet wynikało to z jakichś innych przepisów niższego niż ustawa rzędu, można było to zmienić, bo dla każdego myślącego człowieka jest jasne, że nie da się korzystać z przedszkola tylko przez pięć godzin dziennie. Mało tego, można było zapewne kwestię opłat rozwiązać ustawowo w taki sposób, żeby jakaś forma ryczałtu nie była niezgodna z prawem. Jednak MEN wolał zaproponować rozwiązanie, co do którego było jasne, że znaczna część gmin wykorzysta je do podreperowania swoich finansów kosztem rodziców. I zapewne taki był cel. Jest to zresztą sprowadzenie do absurdu zastrzeżeń, jakie miał do ryczałtu zaskarżający go ojciec. Swój pozew opierał na konstytucyjnym zapisie o bezpłatności edukacji. Konstytucja jednak nie mówi, przez ile godzin ma ona być bezpłatna w przedszkolu. Gdyby MEN sobie wymyślił, że bezpłatna będzie tylko godzina, też miałoby to sens i było formalnie w porządku?

Po drugie – pamiętam wypowiedzi przedstawicieli PO, którzy podawali takie właśnie uzasadnienie nowelizacji i jej konsekwencji, jakie wymieniłem w tekście: rodzice zapłacą tylko za czas faktycznie spędzony przez dziecko w przedszkolu. Jednak wobec konieczności składania deklaracji, okazuje się to wierutną bzdurą.

Po trzecie – wypowiedź Katarzyny Hall o tym, że opłata powinna wynikać z „rzeczywistej kalkulacji kosztów” jest absurdalna, tak samo jak absurdalne są podobne komentarze pod moim poprzednim tekstem. Gdyby miało chodzić o rzeczywistą kalkulację kosztów, nie byłoby właściwie różnicy pomiędzy przedszkolem prywatnym a publicznym. Istotą publicznego – które, zgodnie z konstytucją, powinno być dostępne dla wszystkich, bez względu na ich dochody – jest, że finansowane jest z podatków, a nie z opłat rodziców. I taka też była motywacja zaskarżających ryczałt. Ciekawe, czy skutek, do jakiego doprowadzili, ich satysfakcjonuje.

Po czwarte – za nowelizacją faktycznie głosowali wszyscy i powinni sobie pluć w brodę. Jednak jej projekt przyszedł z rządu, a za rezultaty prac ustawodawczych odpowiadają ci, którzy aktualnie sprawują władzę. Ponadto mój tekst odnosił się do sytuacji warszawskiej, gdzie rządzi właśnie PO i to dzięki niej przedszkola nie dostały ani złotówki na fundusz pomocy naukowych, a także za jej sprawą opłaty są w takiej, a nie innej wysokości. Zastanawiam się, jakie szanse ma pozew, który zamierza skierować do TK SLD (czemu nie PiS? Wygląda na to, że partia Kaczyńskiego przesypia tę sprawę całkowicie) oraz jakie szanse miałyby prywatne pozwy, podobne do tego, który zapoczątkował lawinę. Odpłatność za godziny poza pięcioma podstawowymi, w dodatku nie za rzeczywisty czas, ale za zadeklarowany, i to odpłatność, mająca w wielu przypadkach – tak jest z pewnością w stolicy – zasilić po prostu gminny budżet. Czy to dobre podstawy, aby orzec o bezprawności takiego rozwiązania? Warzecha

Gazeta Wyborcza broni UPA? W tekście Jurija Andruchowycza opublikowanym w Gazecie Wyborczej możemy przeczytać, że potępianie Bandery na forum europejskim jest „skandaliczne”. A major UPA Wasyl Andrysuk ps. „Rezun” miał być kimś w rodzaju Robin Hooda. Powodem kontrowersyjnego tekstu popełnionego przez autora jest książka Pawła Smoleńskiego „Pokonać rezuna”. Jeśli ktoś sądzi, iż tekst ten jest recenzją dzieła to jest w wielkim błędzie. Możemy przeczytać kolejny manifest, w którym między wierszami próbuje się wybielać UPA i przesunąć winę za zbrodnie ludobójstwa popełnione przez Ukraińców na… Polaków. Możemy przeczytać o wielkich niesprawiedliwościach, jakie miały dotknąć „rezunów”. ”O przemilczaniu przestępstw [w książce] z jednej strony i aktywnym oraz celowym rozgłaszaniu zbrodni z drugiej. O rywalizacji w liczbie poniesionych ofiar oraz spekulacjach dotyczących metod ich liczenia – po naszej stronie zginęło ponad sto tysięcy, po waszej – jedynie 20 tys.! O kłótniach o ilość krwi przelanej po obu stronach. O wojnie historyków, którzy jeżdżą na międzynarodowe kongresy uzbrojeni po zęby w dokumenty o zbrodniach “tamtych” i mękach “naszych”. O tych, którzy z najwyższych trybun przemawiają pięknym sloganem: “Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, ale sami ani nie przebaczają, ani nie proszą”. „Opisane w niej wydarzenia [w książce], choć mają miejsce w Polsce południowo-wschodniej, zawsze są echem Wołynia. A te z kolei odpowiadają przedwojennym pacyfikacjom ludności ukraińskiej w II RP. W stosunkach ukraińsko-polskich zawsze coś jest reakcją na coś. Po obu stronach cel przemocy mimo pozorów spontaniczności jest całkowicie przemyślany i racjonalny – oczyścić problematyczne tereny od wszystkich do ostatniego przedstawicieli “tamtych” i jak najszybciej zapełnić próżnię “naszymi””. „Jednak to właśnie Polska, jej politycy oraz społeczeństwo, protestowali najgłośniej, gdy ten sam Juszczenko, odchodząc ze stanowiska na polityczną emeryturę, nadał Stepanowi Banderze pośmiertny tytuł Bohatera Ukrainy. To właśnie z inicjatywy polskich deputowanych – i to zarówno z PO, jak i PiS – Parlament Europejski przyjął skandaliczny 20. punkt rezolucji o Ukrainie – w dniu inauguracji nowego prezydenta Wiktora Janukowycza 25 lutego 2010 r. Potępienie Bandery postawiono tam wśród głównych warunków dla przyszłej (a gdzie ona?!) integracji Ukrainy z Unią Europejską. “[Parlament Europejski] wyraża głęboki żal z powodu decyzji b. Prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki, który pośmiertnie nagrodził Stepana Banderę, lidera Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), która kolaborowała z nazistowskimi Niemcami; spodziewamy się w związku z tym, że nowe ukraińskie kierownictwo zrewiduje tę decyzję i zachowa przywiązanie do wartości europejskich”. Innymi słowy: chcecie do Europy, to zrezygnujcie z waszych bohaterów, inaczej was ukarzemy”. A co najważniejsze: “w ocenie tzw. trudnych kwestii nadal stoją na gruncie propagandy PRL”. Epatowanie stratami, bez uwzględnienia losu „rezunów” i przemilczenie przestępstw. Brak świadomości, że rzeź była następstwem „polskiej akcji pacyfikacyjnej” i złe działanie na forum europejskim, gdzie nie ma przyzwolenia dla czapkowania „bohaterowi” Banderze. Autor tekstu nawet nie kryje się ze swoimi politycznymi sympatiami, a to, co napisał trudno nazwać nawet historiografią – to raczej standardowa „propagandówka”. “Trudne kwestie” – zastępują nazwanie zbrodni po imieniu. Zwłaszcza, że “propaganda PRL” pojawia się tutaj w kontekście innym niż dotychczas, dla Gazety Wyborczej. UPA była zbrodniczą organizacją, która ma na rękach krew niewinnych ludzi. Ich „bohaterstwo” najlepiej pokazuje skala rzezi, jaką urządzili na ludności polskiej (jak i również ukraińskiej, oto, co za bohaterowie Ukrainy). Liczbę zamordowanych Polaków w rzezi wołyńskiej szacuje się na 50.000 – 70.000. Dyrektywy i korespondencja oficerów UPA nie pozostawiają złudzeń, co do tego, czym była ta „armia”. „Druże Ruban! Przekazuję do waszej wiadomości, że w czerwcu 1943 r. przedstawiciel centralnego Prowodu – dowódca UPA – “Piwnicz” “Kłym Sawur” przekazał mi tajną dyrektywę w sprawie całkowitej- powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej”, – „Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską”. M.Z.Bruszewski

Prokurator Pasionek powinien jutro wrócić do śledztwa smoleńskiego. Ale gen. Parulski chce go zawiesić na kolejne miesiące „Gazeta Polska” przypomina o zawieszonym prokuratorze Marku Pasionku nadzorującym śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej. W czerwcu w niejasnych okolicznościach odebrano mu nadzór nad postępowaniem. Powodem miało być m.in. jego spotkanie z oficjalnymi rezydentami amerykańskich służb w Polsce i prośba o pomoc w śledztwie smoleńskim. Wiadomo też, że Pasionek był zwolennikiem wnikliwego zbadania działań ministrów (m.in. Bogdana Klicha i Tomasza Arabskiego), które mogły przyczynić się do katastrofy rządowego samolotu. Dodatkowe znaczenie w sprawie może mieć prywatny konflikt Pasionka z naczelnym prokuratorem wojskowym gen. Krzysztofem Parulskim. Szef NPW miał mieć za złe Pasionkowi, że ten poskarżył się prokuratorowi generalnemu na torpedowanie swojej roboczej wizyty w Moskwie. W wyniku zaniedbań w wojskowej prokuraturze, dwutygodniowa wyprawa Pasionka polegała głównie na siedzeniu w hotelu i czekaniu na pisma z Warszawy pozwalające mu prowadzić czynności w Rosji. Gen. Parulski chce, by Pasionkowi przedłużono zawieszenie na kolejne trzy miesiące. Jak pisze „Gazeta Polska”, jutro decydować o tym będzie Sąd Dyscyplinarny w NPW. Tygodnik przypomina, że prokuratorowi od czerwca nie postawiono żadnych zarzutów, nie jest o nic obwiniony. Skąd, więc wniosek? Rzecznik wojskowej prokuratury płk Zbigniew Rzepa jest, jak zwykle, bardzo tajemniczy:

Ze względu na to, że postępowanie dyscyplinarne toczy się z wyłączeniem jawności, nie jest możliwe przekazanie żadnych dalszych informacji na ten temat. Wygląda, więc na to, że ktoś prowadzi jakieś tajemnicze postępowanie, w którym nie za bardzo wiadomo, o co chodzi, ale przynosi ono zamierzony skutek – wnikliwego nadzoru nad najważniejszym w Polsce śledztwem brak. O wątpliwościach wokół zawieszenia Marka Pasionka pisali na naszym portalu m.in. Michał Karnowski i Marek Pyza. znp, "Gazeta Polska"

News: Janusz Korwin Mikke zarejestrował Listy w 21 okręgach Teraz się będzie starał zarejestrować Ogólnopolski Komitet wyborczy. Obserwuję dokonania tego serwisu i stwierdzam: bez akcji obnażającej przestępstwa PKW, dokonanej przez Nowy Ekran, JKM niemiałby szans. Powinien podziękować

INFO: Czy Nowa Prawica będzie ósmym ogólnopolskim komitetem wyborczym. Partii p. Janusza Korwin-Mikkego udało się formalnie zarejestrować w 21 okręgu. Decyzję podejmie Państwowa Komisja Wyborcza. Jak informuje internetowe wydanie tygodnika "Najwyższy Czas!", Nowa Prawica zebrała podpisy w ponad połowie kraju i, zgodnie z ordynacją, powinna mieć prawo do rejestracji w całym kraju. Ponieważ jednak podczas sześciodniowych prac komisji minęły rozmaite terminy związane z rejestracją, teraz rozpocznie się walka o ich przywrócenie. - Mamy zamiar wykorzystać wszystkie możliwe drogi prawne by uzyskać rejestrację w całym kraju - powiedział prezes ugrupowania.

źródło:

http://korwin-mikke.pl/wazne/zobacz/nowa_prawica_zarejestrowana_w_21_okregach_czy_bedzie_ogolnopolski_komitet/46743

To kolejny, tym razem bardzo silny sojusznik w działaniach KWW OLW Nowego Ekranu. Co zrobi Sąd Najwyższy, przewróci kalendarz wyborczy łamiąc ustawowe terminy zawite? W ten sposób wyrzuci wszelkie zasady wyborcze do kosza. Równie dobrze może odstrzelić JKM dając kolejna podstawę do unieważnienia wyniku wyborów, lub co coraz bardziej możliwe, doprowadzić do rozpisania nowego terminu wyborów przez Prezydenta RP. Jak by nie patrzeć kompletna kompromitacja rządzących, urzędnicy PKW gremialnie na bruk i dowód, że NE ma rację. Zalecam Redakcji wezwanie OBWE do obserwowania przebiegu tego bagna wyborczego w Polsce.

Prof. Krzysztof Rybiński: Wysoki funkcjonariusz PO oferował mi funkcję prezesa państwowego urzędu…

Nie skorzystał z propozycji PO, bo nie zależy mu na stołkach, tylko na sprawie. „Nie dla korzyści swojej, jeno dla pomyślności Rzeczpospolitej zawsze działam" – mówi były wiceprezes NBP prof. Krzysztof Rybiński w programie Fiatowca - „Bez CENZURY”. Fiatowiec: Z jakiego powodu zdecydował się Pan Profesorze wejść do polityki? Przecież niedawno zarzekał się Pan, że nie będzie politykiem. Prof. Krzysztof Rybiński: Nie będę politykiem partyjnym. Współtworzę ruch obywatelski, który w Senacie chce zmienić prawo na lepsze. Liczne badania, w tym moje, pokazują, że sposób tworzenia prawa jest źródłem wielu patologii w Polsce.

Czy Pańskie ataki w mediach na obecną ekipę rządzącą były powodowane tym, że szykował się Pan już do kampanii wyborczej? - Przez dwa lata pracowałem z 6 ministrami tego rządu, potem mówiłem im prywatnie, że robią źle, potem krytykowałem publicznie, że robią źle. Do kampanii wyborczej szykowałem się minione trzy tygodnie. Więc jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

Uważa Pan, że Tusk jest jak Gierek, w dodatku szybciej zadłuża Polskę. Podtrzymuje Pan tą tezę? Czy może jest to już nie aktualne? - Tusk zadłuża Polskę szybciej niż Gierek. Oficjalne dane rządu pokazują, że nowy dług publiczny zaciągnięty przez rząd Tuska w ciągu trzech lat wyniósł 18 procent PKB z 2010 roku. Gierek zadłużył Polskę na 40 procent PKB w ciągu dekady.

Polska niebawem może mieć faktycznie problemy z regulowaniem swoich zobowiązań wobec wierzycieli? Czy będziemy kolejną Grecją? - Analiza 200 lat kryzysów finansowych pokazuje, że problemy i kryzysy pojawiają się, kiedy dług zagraniczny (prywatny i publiczny razem) zbliża się do 60 procent PKB. Polska już przekroczyła 70 procent. Więc trzeba uważać, bo w niesprzyjających okolicznościach możemy mieć problemy ze spłacaniem naszych zobowiązań.

Co się w takim razie stało z naszą zieloną wyspą? - To był twór medialny premiera. Gdyby niesprzyjający zbieg okoliczności to Polska miałaby taką samą recesję jak inne kraje. Ale PiS obniżył wcześniej podatki, co wsparło konsumpcję, mieliśmy fundusze unijne do wykorzystania, co rozkręciło inwestycje budowlane. W nadchodzącym kryzysie poznamy jak jest naprawdę.

Czy jest szansa, aby zmienić ten rabunkowy styl zarządzania finansami publicznymi? - Szansa jest, tylko czy rząd, ten, który powstanie po wyborach, z niej skorzysta. Jak nie skorzysta, to wtedy kolejną szansą będzie kryzys, jak wiadomo w kryzysie można zrobić bardzo wiele reform, co widać w wielu krajach Europy, ale kosztem wysokiego bezrobocia i niepokojów społecznych.

PKB rośnie możemy się z tego cieszyć? A co się stanie z finansami publicznymi z budżetem państwa gdy PKB spadnie do zera lub poniżej? - Gdyby PKB spadło znacznie poniżej zera, to zabraknie pieniędzy na podstawowe funkcje państwa, jak na przykład wypłatę emerytur.

Gdzie według Pana jest kluczowy barometr sytuacji bieżącej gospodarki? Czy jest nim giełda? Czy są nimi banki i ich chęć do udzielania kredytów? - Nie ma jednego uniwersalnego wskaźnika. Ale większość wskaźników, które zapowiadają przyszłą koniunkturę niestety spada.

Jaka jest Pana opinia na temat działań prywatyzacyjnych Ministra Grada. Czy hurra optymistyczne wyprzedawanie wszystkiego, co się da nie pozbawi Państwa w krótkim okresie możliwości wpływania na koniunkturę pobudzaniem inwestycji w kontrolowanych gałęziach gospodarki, a w długim okresie nie zabierze zabezpieczenia przyszłym pokoleniom? - Prywatyzacja jest narzędziem do rozwiązywania problemów ministra finansów, a powinna być częścią strategii gospodarczej kraju. Przypomnę, że z prywatyzacji miano pokryć dziurę w systemie emerytalnym, a tymczasem środki przejedzono, a wielka dziura pozostała.

Czy Polska nie powinna mieć swojego FUNDUSZU PAŃSTWOWEGO zarządzanego przez bank BGK ? Co Pan myśli o propozycji Adama Stolarza ws. „CELOWY FUNDUSZ PAŃSTWOWY zamiast BEZCELOWEJ PRYWATYZACJI”? - Uważam, że jeżeli faktycznie zaczniemy zarabiać pieniądze na gazie łupkowym, to nie wolno wydać tych pieniędzy na bieżącą konsumpcję, tylko trzeba stworzyć fundusz przyszłych pokoleń, tak jak to robią inne kraje, na przykład Norwegia czy stan Alaska.

Jaki jest Pana program? Co Pan sobie stawia za priorytet i jaki najważniejszy cel do spełnienia po wejściu do Senatu? - Program ujawnię w najbliższych dniach na mojej stronie kandydata do senatu krzysztofrybinski.pl(informacja pojawi się tutaj - przyp. red)

Idzie Pan do Senatu wspierany przez inicjatywę „Obywatele do Senatu”. Dlaczego akurat z nimi? - Bo uważam Rafała Dutkiewicza za wybitnego człowieka i prezydenta miasta, oddanego służbie publicznej. Uważam też, że partie tocząc wojnę polsko-polską szkodzą mojej ojczyźnie, i trzeba to przerwać. Nasz ruch społeczny może ten stan rzeczy zmienić.

Czy miał Pan inne propozycje skierowane przez partie, by wystartować w tych wyborach? - Tak, prawie od wszystkich. Wysoki funkcjonariusz PO oferował mi funkcję prezesa państwowego urzędu, inne partie wysokie funkcje sejmowe lub rządowe.

Z jakiego powodu Pan z nich nie skorzystał? - Bo nie zależy mi na stołkach, tylko na sprawie. Nie dla korzyści swojej, jeno dla pomyślności Rzeczpospolitej. Poza tym w partii nie wolno samodzielnie myśleć, rano dostaje się instrukcje jak dzisiaj myśli wódz, i wtedy członek też tak myśli i mówi w telewizji. Ja tak nie umiem, i nie chcę.

Czemu wyborcy powinni akurat na Pana zagłosować? - Startuję w okręgu 42: Praga Południe, Północ, Targówek, Rembertów, Wesoła. Moje hasło to „Urodzony na Pradze, oddany Polsce”. Na Pradze się wychowałem, w prostej rodzinie technika i ekspedientki. Tam dzięki ciężkiej pracy odniosłem sukces. Mam olbrzymie doświadczenie, krajowe i międzynarodowe, wiem, jakich reform potrzebuje Polska i nie boję się ich przeprowadzić. Wiem, czego potrzebuje Warszawa i jak przyspieszyć rozwój miasta. Już niedługo pokażę konkrety. Poza tym jestem reprezentantem nowego pokolenia, podczas gdy moi konkurenci, marszałkowie Borowski i Romaszewski to reprezentanci odchodzącego pokolenia. Ja mam doświadczenia międzynarodowe, pracowałem w kilkunastu krajach, w biznesie, w NGOs, w sektorze publicznym, a moi kontrkandydaci to politycy, od 20 lat niczym innym się nie zajmowali. Ja to przyszłość, oni to przeszłość.

Nie obawia się Pan, że jako senator nie będzie mógł Pan spełnić składanych obietnic wyborcom? - Wszystkich obietnic dotrzymam, będę się z nich rozliczał, co kwartał na mojej stronie internetowej senatora.

Jak rodzina odebrała Pańską decyzję o starcie w wyborach do Senatu? Ma Pan ich pełne wsparcie? - Mam pełne wsparcie rodziny, zbierali podpisy, pomagają w kampanii. Ale decyzja wcale nie była łatwa.

Czego możemy Panu życzyć? - Zwycięstwa w wyborach do Senatu i skutecznej realizacji mojego programu wyborczego. Wtedy Warszawa rozkwitnie, a rozwój Polski znacząco przyspieszy. Dziękuję za rozmowę.

Rybiński oskarża otoczenie Tuska o szantaż Rybiński " osoba z otoczenia premiera Donalda Tuska proponowała mu posadę w urzędzie centralnym. ...” Kiedy nie udało się mnie przekonać, zastraszano moją żonę. Rybiński oskarża otoczenie Tuska o szantaż . O szantażowaniu utartą pracy żonie Rybińskiego „ Były wiceprezes NBP Krzysztof Rybiński ujawnia w wywiadzie, że osoba z otoczenia premiera Donalda Tuska proponowała mu posadę w urzędzie centralnym. "Próbowano mnie przekupić, przyciągnąć marchewką (...) Kiedy nie udało się mnie przekonać, zastraszano moją żonę" ...(źródło)

Szantażowanie żony Rybińskiego, stanu bezradności Polaków, co gorsza do pokornej akceptacji jak za komuny bezprawia elity rządzącej. Premier ,i jego otoczenie jest bezpośrednio oskarżane przez Rybińskiego „osoba z otoczenia premiera Donalda Tuska proponowała mu posadę w urzędzie centralnym....” Kiedy nie udało się mnie przekonać, zastraszano moją żonę? Proszę zwrócić uwagę na słowo Rybińskiego, „kiedy wskazujące na zorganizowaną, sterowaną przez najbliższe otoczenie Tuska akcje. Żonę Rybińskiego zaczęto szantażować dopiero wtedy, kiedy Rybiński odmówił zaprzestania krytyki Tuska i Platformy w zamian za lukratywną synekurę. Dopiero, kiedy najbliższe otoczenie Tuska doszło do wniosku, że synekura nie została przyjęta niższy dyspozycyjny aparat Platformy, nomenklatura usadowiona, kontrolująca instytucję, w której pracowała żona Rybińskiego rozpoczęła akcje szantażu. W koincydent osobiście nie wierzę. Zwróćmy uwagę, że mamy tutaj do czynienia z klasycznymi represjami politycznymi, typowym dla komuny, faszyzmu pozbawianiem pracy przeciwników politycznych i ich rodzin. Kim był z imienia najbliższy współpracownik Tuska, bo chyba tylko tacy znajdują się w jego najbliższym otoczeniu próbujący przekupić Rybińskiego. Kim była z imienia osoba szantażująca żonę Rybińskiego? Jakie były pomiędzy nimi powiązania. Jaka była rola Tuska w próbie przekupienia Rybińskiego i późniejszego szantażowania jego żony. Jeśli Rybiński powiedział A to na pewno powie B. Jeśli PIS ma trochę rozsądku to będzie się domagał wyjaśnienia tej sprawy, ujmie się za szantażowanym przez reżym Platformy przeciwnikiem politycznym i zada Tuskowi pytania o te bezprawne , przestępcze mafijne działania . O „Syndrom Wałbrzyski Platformy”. Jako puentę podam jak to oceniała Gilowska „w swoim wywiadzie Karnowscy Wyobraża pani sobie, co by się działo, gdyby to za waszych rządów znany ekonomista powiedział, że gdy zaczął krytykować rząd, jego żonie grożono zwolnieniem z pracy? Piekło. A kiedy powiedział to prof. Krzysztof Rybiński w rozmowie z „Uważam Rze”, nikogo to nie zainteresowało. Gilowska „ Zgadzam się całkowicie z tymi, którzy mówią, że mamy w Polsce miękki totalitaryzm. Tak. Tak właśnie należy nazwać system, który zbudowała PO w ostatnich latach. Ze wszystkimi konsekwencjami. ..(więcej) Marek Mojsiewicz

Żywotność szatana To, co nie udało się Markowi Jurkowi i Januszowi Korwin-Mikkemu, udało się Palikotowi. Zarejestrował swoje listy we wszystkich okręgach wyborczych i tzw. ruch poparcia Palikota wystartuje w tegorocznych wyborach - obok PO, PiS, SLD, PSL i PJN. O ile można żałować bezowocnych trudów Marka Jurka, to już Janusza Korwin-Mikkego niespecjalnie, a to, dlatego, że w poszukiwaniu poparcia dla siebie trafił nawet na wiec z Palikotem, z którym pokazywały go “życzliwe” media, odbierając mu zapewne ostatnie szanse wyborcze. Czyżby tak wytrawny polityk jak JKM nie wiedział, że jego konserwatywny elektorat gardzi Palikotem? Tym niemniej szkoda nieco zagubionego JKM, który, gdyby się dostał do Sejmu, trochę by tam pozytywnie zamieszał. Markowi Jurkowi niech gorzko zabrzmią słowa, które przywołam za papieżem św. Piusem X: “W naszych czasach, bardziej niż kiedykolwiek, główną siłą ludzi złych jest lękliwość i nieudolność dobrych, a cała żywotność królestwa szatana ma swoje korzenie w opieszałości chrześcijan”. To wyjaśnia, dlaczego Palikotowi udało się to, czego nie mógł osiągnąć Marek Jurek, a nawet Janusz Korwin-Mikke, obecny stale na Mszy świętej w swoim Józefowie pod Warszawą. Niewykluczone, więc, że partia szatana będzie miała w Sejmie swojego reprezentanta, któremu polski lud chrześcijański ponownie zafunduje dietę poselską za jego diabelską żywotność. Partia szatana nie pojawiła się nagle. Objawiła się już wcześniej - w murach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie nauki filozoficzne pobierał dzisiejszy przywódca “ruchu poparcia” samego siebie, a także w ośrodkach rekolekcyjnych Odnowy w Duchu Świętym, gdzie duchowe siły czerpała obecna prezydent Warszawy, zaangażowana w gaszenie zniczy na Krakowskim Przedmieściu. Partia szatana objawiła się również w kościołach, gdzie szukali schronienia przed komuną dawni opozycjoniści głosujący później za liberalizacją aborcji. Dziś katolicy protestują przed siedzibą publicznej telewizji i ślą petycje do jej prezesa Juliusza Brauna, dawnego dziennikarza katolickiego tygodnika “Niedziela”, aby odwołał zaproszenie dla jurora nowego programu telewizyjnego, którym jest autentyczny satanista, nazywający siebie Nergalem. Nieźle wymyślił: Nergal to bóg sumeryjski od spraw zarazy i wszelkich epidemii. Nie należy się jednak spodziewać zmiany tej decyzji podjętej najwyraźniej świadomie. Nasza partia szatana wciąż jest zbyt słaba wobec postępowych, chrześcijańskich tylko w genezie, innych krajów Unii Europejskiej, które Nergala już od dawna kultywują. Do klęski Marka Jurka przyczynił się Wrocław, a konkretnie okręg wyborczy nr 3. Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła aż 450 zebranych tam podpisów, co może wskazywać, że partia szatana ma w tym polskim piastowskim mieście, co najmniej tylu aktywnych członków. Złożenie, bowiem pod listą Prawicy Rzeczpospolitej Marka Jurka aż tylu fałszywych podpisów wymaga i determinacji, i żywotności, aby uśpić czujność “dobrego”. Nieudolność zaś “dobrego” polegała na tym, że nie zebrano, co najmniej tysiąca głosów więcej, wiedząc, że połowa z nich będzie fałszywa. Na szczęście Marek Jurek zapowiada, że odda głosy na ugrupowanie, które “popiera cywilizację chrześcijańską i zapewni ład w państwie”. Ciekawe, które z obecnych ugrupowań politycznych może mieć na myśli? Odpowiedzi proszę wysyłać na adres redakcji “Naszej Polski”. A Janusz Korwin-Mikke zapowiedział: “Za rok, będziemy gotowi do podjęcia wyzwania, gdy naciągnie zapowiadany prawdziwy kryzys”. A to nas pocieszył.

Wojciech Reszczyński

Czy NATO ma jeszcze sens? Uwikłanie w konflikt w Afganistanie oraz Libii (aż 28 krajów członkowskich, w tym Niemcy opowiedziało się przeciwko tej interwencji) unaoczniły słabość Sojuszu Północnoatlantyckiego. Afgańska klęska wojsk sprzymierzonych jest faktem, z którym trudno dyskutować. Podobnie zresztą jak i brak stabilności w Iraku, gdzie NATO, jako organizacja, nie interweniowało, oddając iracki poligon “koalicji chętnych”. Polityka demokratyzacji krajów islamskich – wielki socjotechniczny eksperyment - zakończyła się fiaskiem, z którego krajom Sojuszu trudno będzie wyjść z twarzą. - Jest taka teza, że armia regularna przegrywa wojnę, jeśli jej nie wygrywa, a partyzantka wygrywa, jeśli jej nie przegrywa. Przy takim ujęciu tematu rzeczywiście trudno mówić o sukcesie w Afganistanie, ale nie nazwałbym tego klęską. Podobnie jak w przypadku wojny w Libii było widać niewydolność organizacyjną Sojuszu. Sojusz nie potrafił zmobilizować dostatecznych sił i utrzymać ich w polu dostatecznie długo, nawet nie w rozumieniu technicznym, tylko zgody politycznej wyborców na tego typu operacje. Nie sprawdził się w tym swoim zadaniu i to oczywiście może podważać jego prestiż przy innych podobnych sytuacjach, gdzie dotąd sama groźba wystąpienia NATO mogła działać tonująco na jego przeciwników – ocenia w rozmowie z “Naszą Polską” dr Przemysław Żurawski vel Grajewski, analityk z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologii Uniwersytetu Łódzkiego, dodając, iż “w tej chwili ta groźba będzie znacznie mniej wiarygodna”.

Europa kontra USA - Czy NATO będzie skutecznie działać, to rzeczywiście stoi pod znakiem zapytania – uważa łódzki ekspert. Skuteczności działania Sojuszu zagrażają istniejące w NATO podziały, głównie na osi zwolenników ścisłych związków ze Stanami Zjednoczonymi. Rdzeniem tej opcji antyatlantyckiej jest Francja i od czasów Gerharda Schrödera w istotny sposób także Niemcy. Bardziej zakamuflowanie może od momentu objęcia stanowiska kanclerza przez Angelę Merkel, ale Niemcy ewidentnie nie grają na wzmocnienie związków atlantyckich, lecz na ich osłabienie. Przede wszystkim istotnym problemem jest niezdolność większości europejskich sojuszników w łonie NATO do zaakceptowania ciężaru operacji sojuszniczych. Do tego dochodzi przesunięcie interesów Stanów Zjednoczonych, które nie dostrzegają jakichś istotnych wyzwań militarno-geostrategicznych w Europie, natomiast krąg ich zainteresowań przesuwa się na Daleki i Bliski Wschód, gdzie użyteczność sojuszników europejskich jest ograniczona i, poza Wielką Brytanią, raczej symboliczna. - W tym sensie skala gotowości amerykańskiej do angażowania własnych sił i środków oraz ponoszenia kosztów na rzecz bezpieczeństwa europejskiego w sytuacji, gdy sami Europejczycy nie bardzo się do tego kwapią, ulega redukcji. I z drugiej strony właśnie obóz “autonomistów” europejskich, którzy nie życzą sobie tej skali dominacji amerykańskiej i chcieli by ją zredukować. To wszystko razem wzięte rzeczywiście stanowi zagrożenie dla spoistości politycznej Sojuszu – konstatuje Żurawski vel Grajewski. Jego zdaniem, było to dobrze widać w wojnach po 1999 r.: czy to w interwencji irackiej, w której NATO nie wzięło udziału, czy w obecnych trudnościach w Afganistanie w utrzymaniu zaangażowania państw europejskich. - Jeżeli one już wysyłają tam swoje wojska, to znaczna część daje takie obwarowania politycznej aktywności, że faktycznie redukuje to ich zdolność bojową w sensie możności zaangażowania się w akcję bezpośrednią – twierdzi Żurawski vel Grajewski. I przypomina wojnę o Kosowo, która wykazała nieużyteczność kontyngentów europejskich w porównaniu do ceny politycznej, jaka się z ich udziałem wiąże, czyli niewielka ilość sił, którą każde z państw europejskich przekazało, a duże ambicje współdecydowania o operacji. - To się Amerykanom nie opłaca. Amerykanie wolą sami decydować i działać, a nie negocjować skomplikowane rozwiązania z całą gromadą niewielkich państw, dostając za to niewielkie wsparcie. I stąd narodziny koncepcji tak zwanej skrzynki z narzędziami, czyli sytuacji, w której Amerykanie braliby ze struktur NATO to, czego potrzebują, a z reszty rezygnowali. Te wszystkie czynniki działają na rzecz osłabienia spoistości NATO – podsumowuje łódzki analityk. Poważny problem stanowi również fakt, iż nie istnieje jednolite zagrożenie. - Nie jest tak, że skala zagrożeń, co do natury i natężenia Portugalii, Hiszpanii, Włoch czy Niemiec jest taka, jak państw bałtyckich, Polski czy Rumunii. Brak takiego jednolitego zagrożenia, jakie było w czasach zimnej wojny, powoduje brak jedności, co do pomysłów na przygotowania i reakcje. To wszystko powoduje erozję NATO – tłumaczy. Najlepszym przykładem jest brak planów ewentualnościowych dla wszystkich państw Morza Bałtyckiego.Destabilizacja zamiast stabilizacji Rewolucje arabskie z pewnością wpłynęły na układ sił na Bliskim Wschodzie. W ocenie wielu ekspertów nie jest to jednak proces demokratyzacji, ale destabilizacji regionu przy jednoczesnym wzroście niebezpieczeństwa ze strony radykalnego islamu. Temu ostatniemu Sojusz nie jest w stanie skutecznie przeciwdziałać. Problemu nie rozwiązują ani zaangażowanie militarne, ani podejmowane przez NATO działania polityczne i piarowskie. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, by fundamentalizm islamski stał się zagrożeniem porównywalnym w skali z tym zimnowojennym, co nie oznacza, że nie stanowi poważnego, realnego niebezpieczeństwa. Nie jest ono jednak aż tak odczuwalne w Europie, aby ta zdecydowała się silnie wspomóc w walce z nim Stany Zjednoczone. Wszystko to prowadzi do osłabienia Sojuszu Północnoatlantyckiego i więzi między krajami członkowskimi.

Anna Wiejak

Libia: Demokratyzacja czy dżihad? Ciężkie walki wybuchły w okolicach Trypolisu po tym, jak bojownicy opozycji zyskali kontrolę nad częścią stolicy. Stany Zjednoczone i kraje Paktu Północnoatlantyckiego zdecydowały się udzielić poparcia przeciwnikom Muammara Kadafiego, prowadząc do końca rządów dyktatora, któremu najwyraźniej nie udało się porozumieć z Waszyngtonem. Do libijskich powstańców popłynęły, zatem transporty z bronią. Wkrótce po wybuchu starć z siłami rządowymi otrzymali oni również wsparcie wojskowe – siły NATO przeprowadziły ataki na cele w Libii. Los Kadafiego wydaje się już przesądzony. W ręce rebeliantów trafił jego syn Mohammed, udało mu się jednak zbiec. Oddziały rebeliantów wkroczyły do Trypolisu w zeszłą niedzielę, zajmując 20 proc. terytorium miasta. Walki trwają także na południu Libii w mieście Saha – ostatnim bastionie sił Kadafiego. Nieznana pozostaje łączna liczba zabitych i rannych w tym konflikcie. Zdaniem zastępcy libijskiego ambasadora przy ONZ Ibrahima Dabbasziego, są ich tysiące. - Sadzę, że zabitych należy liczyć w tysiącach. Trudno poznać dokładnie liczbę odnalezionych ciał, które porzucono gdzieś na pustyni czy w innych miejscach. Myślę, że są ich tysiące, nie setki - powiedział dyplomata. Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama wezwał libijskiego dyktatora do oddania władzy. - Muammar Kadafi i jego reżim muszą uznać, że ich rządy dobiegły końca – oświadczył w specjalnie wydanym komunikacie. Obiecał przy tym, że Stany Zjednoczone będą nadal wspólnie ze swymi sojusznikami chroniły lud Libii i “wspierały pokojową transformację ku demokracji” w tym kraju. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby upadek reżimu Kadafiego był jednoznaczny z wprowadzeniem w Libii demokracji w zachodnim stylu. Problem w tym, iż wśród rebeliantów brakuje osób przygotowanych do pełnienia funkcji państwowych i tworzenia struktur władzy. Stąd angażowanie w to ludzi starej władzy może okazać się koniecznością. Nie wiadomo przy tym, jakie będzie to nowe państwo, gdyż Libia nie ma tradycji demokratycznych. Może się, zatem okazać, iż powtórzy się historia z Afganistanu, gdzie w stolicy będą rządziły demokratycznie wybrane władze, natomiast większość kraju będzie w rzeczywistości podlegała władzom plemiennym. - Mamy tu około dwóch tysięcy plemion, których przywódcy są nieraz bardzo silni – powiedział dr Franklin Lamb, prawnik w dziedzinie prawa międzynarodowego, który od wielu lat obserwuje sytuację w krajach arabskich, dyrektor organizacji Amerykanie dla Pokoju na Bliskim Wschodzie. - Działania NATO sieją terror. Nie usłyszycie tego w mainstreamowych mediach, które są, delikatnie mówiąc, żałosne – dodał. - Wszystko rozbija się o ropę oraz złoża gazu, które wprawdzie nie są eksploatowane, jednakże są ogromne – skonstatował. - Otwartą kwestią pozostaje, jaką cenę są w stanie zapłacić Stany Zjednoczone, aby pozbyć się Kadafiego - podkreślił.

Krąg przemocy „Operacja” rebeliantów w Trypolisie ujawniła, że wielu oficerów służących w armii Kadafiego zdradziło swoich dowódców i zdecydowało o poddaniu swoich oddziałów postępującym siłom rebelianckim. Ten fakt może prowadzić w przyszłości do akcji odwetowych, powodowanych przez lojalistów Kadafiego i tym sposobem stworzy się krąg przemocy między nowym reżimem, a zwolennikami zlikwidowanego reżimu. Stąd w najbliższej przyszłości pierwszym zadaniem Tymczasowej Rady Narodowej będzie stabilizacja własnego systemu bezpieczeństwa kraju i instytucji. Nawet jeżeli Tymczasowej Radzie Narodowej uda się sformować rząd, nowy reżim będzie zwalczany przez zwolenników Kadafiego, niezależnie od losu dyktatora. - Bazy takie, jak Sirt staną się dla nowego rządu tym, czym Sunnicki Trójkąt stał się dla rządów postsaddamowskich w Iraku – ocenił dr Walid Phares, specjalista ds. terroryzmu oraz Bliskiego Wschodu. Zwolennicy Kadafiego mogą stać się nowymi “powstańcami” i będą próbowali zdestabilizować nową Tymczasową Radę Narodową. Będą oni również organizować akcje odwetowe. Siły rebeliantów nie są jednolite, nie ma w nich silnego przywództwa, co oznacza, że wraz z upadkiem reżimu Kadafiego rozpadną się na wiele różnych odłamów i frakcji. Stosunkowo silni są islamiści, część z nich wejdzie zatem do nowego rządu, trudno jednakże na tym etapie przewidzieć, czy uda im się zdominować władzę. Tymczasowa Rada Narodowa powstała w Benghazi na początku “powstania”. Obok dawnych urzędników starego reżimu znaleźli się w niej marksiści, socjaliści, arabscy nacjonaliści, liberałowie i islamiści. - Rzeczywisty skład Tymczasowej Rady Narodowej można podzielić na sekularystów i islamistów, przy czym ci ostatni stanowią największą zorganizowaną grupę w całym kraju – powiedział dr Walid Phares, który uważa, iż w przyszłości to właśnie islamiści przejmą władzę, a Zachód to zaakceptuje, jeżeli tylko z Libii będzie płynęła ropa po dosyć niskiej cenie. - Jeżeli w Libii tak się stanie, jeden diabeł, tradycyjne władze autorytarne, zostanie zastąpiony drugim: autorytaryzmem islamskim – podsumował Phares. - Te kilka miesięcy przedłużającej się wojny spowodowało, że do Libii nadciągnęły ogromne rzesze ochotników z krajów arabskich, to są wszystko islamiści, dlatego w Libii jedną z głównych stron rozgrywających są również ekstremiści muzułmańscy – tłumaczył w rozmowie z “Naszą Polską” prof. Adam Bieniek, orientalista z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w ocenie, którego islamiści wprawdzie nie dojdą w najbliższym czasie do pełni władzy, ale będą odgrywać znaczącą rolę. Jego zdaniem, jeżeli rebeliantom nie uda się zaprowadzić porządku, dojdzie do walk wewnętrznych. W tej sytuacji islamiści, szafując hasłami sprawiedliwości społecznej, uczciwości, czystych rąk, rzeczywiście mogą dojść do władzy. Anna Wiejak

Prof. Adam Bieniek orientalista z Uniwersytetu Jagiellońskiego dla “Naszej Polski”: - Kadafi był takim elementem niepewnym, jeżeli chodzi o tę strefę, region. Swego czasu próbował odgrywać rolę przywódcy panarabskiego, potem panafrykańskiego. W pewnym momencie próbował odgrywać rolę przywódcy jednoczącego Trzeci Świat przeciwko dyktaturze tak zwanych kolonii imperialistycznych. Pomimo że Kadafi w ciągu ostatnich kilku lat łagodził swoją retorykę, łagodził swoje stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią, między innymi wypłacił odszkodowania rodzinom ofiar katastrofy nad Lockierbie, był elementem niepewnym, dlatego rewolta przeciw Kadafiemu była w sposób oczywisty na rękę nie tylko Stanom Zjednoczonym, lecz również Unii Europejskiej. Tutaj też względy gospodarcze odgrywają pewną rolę, ponieważ lepiej w dobie kryzysów paliwowych mieć eksportera ropy, który jest w miarę pewny, stabilny, a niezależny od kaprysów. Upadek Kadafiego nastąpił troszeczkę za późno. Ta interwencja krajów europejskich plus krajów NATO nastąpiła zbyt późno, w związku, z czym nie udało się doprowadzić do takiego spontanicznego obalenia Kadafiego. Temu ostatniemu udało się zreorganizować swoje siły. W tej chwili tak zwany rząd powstańczy reprezentuje tylko Cyrynajkę, która jest tradycyjną ostoją dawnego rodu królewskiego, dlatego trudno oczekiwać, że rząd powstańczy spotka się po pewnym czasie, bo w tej chwili jest taki entuzjazm obalenia Kadafiego, z poparciem w całej Libii. Zaczną się rozwarstwienia. Mamy w tej chwili pięć stron konfliktu: mieszkańców Trypolitanii, która grupuje większą część mieszkańców Libii, mamy Cyrynajkę, czyli Benghazi i okolice, Berberów, którzy odegrali kluczową rolę w obaleniu Kadafiego, jako pewna zorganizowana siła zbrojna, mamy wreszcie zwolenników dawnego reżimu, którzy starają się ocalić, ile można w zaistniałej sytuacji, a także islamistów.

Zamordował Arafata? Muhammad Dahlan, były członek władz Autonomii Palestyńskiej z partii Fatah, był zamieszany w otrucie Jassera Arafata – poinformowała arabska telewizja Al Dżazira, powołując się na raport specjalnej komisji śledczej, który przeciekł do mediów. Dotychczas przyczyna śmierci palestyńskiego przywódcy nie była znana, natomiast ewentualne zarzuty o jego zamordowanie padały pod adresem Izraela. Według 118-stronicowego raportu, który został przygotowany przez wysokich rangą urzędników z rządzącej partii Fatah Taiba Abdel Rahima, Othmana Abu Gharbijjeha oraz Nabila Szaata, Dahlan był zamieszany w wysłanie Arafatowi zatrutego leku tuż przed jego śmiercią. Następnie miał nakazać spalenie fiolek po podanych przywódcy medykamentach. Jeżeli zarzuty się potwierdzą, będzie to pierwszy przypadek, w którym przywódcy Palestyny oskarżają Palestyńczyka o to, iż stał za zabójstwem Arafata. Komisja nie wyjaśnia jednak, czy Dahlan działał sam, czy na czyjeś zlecenie. Premier Ahmad Qureia powiedział w środę, że raport, oparty głównie na odkryciach francuskich lekarzy, którzy leczyli Arafata przed jego śmiercią w listopadzie 2004 roku, nie jest w stanie wskazać dokładnej przyczyny śmierci palestyńskiego przywódcy. Nie wykluczył jednak odnalezienia jej w przyszłości, wraz z postępem nauk medycznych. Raport Fatah oskarża Dahlana również o to, iż stał za zabójstwem wysokich rangą palestyńskich urzędników, w tym Hiszama Mekkiego, Kamala Midhata oraz Husseina Abu Ajweha. Komisja ustaliła również, iż Dahlan – zdecydowany przeciwnik obecnego prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, wcześniej zaś Jassera Arafata – defraudował publiczne środki, które przelewał na prywatne konta w Szwajcarii. Tajemniczy zgon 75-letniego Arafata stał się przedmiotem licznych teorii spiskowych, głównie zrzucających odium winy na Izrael. Oficjalnie Jasser Arafat zmarł w wyniku bliżej nieznanej infekcji.

Anna Wiejak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
543
Jasełka 543, 008 - JASEŁKA W PRZEDSZKOLU, JASEŁKA SCENARIUSZE
MC V 543
543
543
543
543
543
543
543
543
543
543
543
M Deutsch Rozwiązywanie konfliktów str 519 543 (nowe)
Bee Psychologia rozwoju człowieka str 1 20, 30 32, 158 173, 263 400, 543 614
543
API STD 543

więcej podobnych podstron