287

W rękach pierwszorzędnych fachowców Co tu ukrywać; od razu widać, że za polską politykę zagraniczną wzięli się pierwszorzędni fachowcy. Nie mam oczywiście na myśli szefa tubylczej, pożal się Boże, "dyplomacji", pana ministra Radosława Sikorskiego, który wprawdzie jest zdolny do wszystkiego, ale pierwszorzędnym fachowcem, ma się rozumieć, nie jest. Mam na myśli rosyjskiego ministra Sergiusza Ławrowa. Bawił on w naszym nieszczęśliwym kraju, przygotowując grudniową wizytę rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa, któremu - jeśli można tak powiedzieć - honory domu będzie robił pan prezydent Bronisław Komorowski w ramach postępującego, może bez ostentacji, niemniej jednak - procesu pojednania. I podobnie jak rewolucyjna teoria przekłada się na rewolucyjną praktykę, tak i polityka zagraniczna, zwłaszcza sterowana przez tak pierwszorzędnych fachowców jak minister Sergiusz Ławrow, którego z pewnością wspomagają inni pierwszorzędni fachowcy, zarówno rezydujący za granicą, jak i w naszym nieszczęśliwym kraju - przekłada się na politykę wewnętrzną. Z uwagi na udział w jej kształtowaniu wspomnianych pierwszorzędnych fachowców trudno się dziwić, że przypomina nam ona widok znajomy ten, przede wszystkim w postaci nieśmiertelnych wskazań wiecznie żywego Lenina, który, jak wiadomo, przykazał nam ("Odchodząc od nas, nakazał nam towarzysz Lenin rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy. Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wypełnimy wiernie i to twoje przykazanie!" - zapewniał Ojciec Narodów i Chorąży Pokoju) rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy. Organizatorska funkcja prasy polega, jak wiadomo, na tym, że kiedy pierwszorzędni fachowcy chcą, dajmy na to, kogoś zdyffamować, wystrugać z banana jakiś nowy autorytet moralny albo przygotować do wierzenia zatwierdzoną wersję wydarzeń, to wtedy znani z żarliwego obiektywizmu dziennikarze zaczynają "docierać" do, zdawałoby się, niedostępnych, a nawet nieistniejących materiałów, no i piszą, piszą i piszą, a znowu inni - pozatrudniani na dziennikarskich etatach w koncesjonowanych telewizjach - mówią, mówią i mówią, a także pokazują wszystko, jak się należy. Toteż nic dziwnego, że do takich materiałów dotarł jako pierwszy tygodnik "Wprost" kierowany od niedawna przez red. Tomasza Lisa. Oczywiście dziennikarze dotarli do kilkudziesięciu tomów akt na własną rękę, to znaczy - wbrew funkcjonariuszom niezależnej prokuratury, która w tej, podobnie jak w innych podobnych sprawach, wszczęła i prowadzi energiczne śledztwa. Na pewno doprowadzą one nie tylko do wykrycia sprawców tych karygodnych przecieków, ale także do postawienia ich przed niezawisłymi sądami, w których posypią się piękne wyroki. Oczywiście jeszcze nie teraz, co to, to nie, tylko dopiero po zakończeniu najenergiczniejszego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Wprawdzie to najenergiczniejsze śledztwo utknęło jakby trochę w martwym punkcie z uwagi na niepojętą niechęć rosyjskich pierwszorzędnych fachowców do przekazywania suwerennej tubylczej prokuraturze dowodów pierwotnych, ale kiedy tylko ta niechęć im przejdzie, to wszystko pójdzie jak z płatka. Jakby tego było mało, to pan płk Tomasz Pietrzak zwierzył się również znanej na całym świecie - a w każdym razie w powiecie warszawskim - z żarliwego obiektywizmu pani red. Justynie Pochanke ze swoich spostrzeżeń na temat bałaganu panującego w 36. pułku lotniczym, którego piloci podobnież nie mieli nawet licencji. Pani red. Pochanke te "szokujące" rewelacje aż zaparły dech z wrażenia, chociaż właściwie trudno powiedzieć dlaczego - chyba że nie słyszała porzekadła: jaki pan - taki kram. Ale ponieważ pan minister Klich jest pierwszorzędnym fachowcem, a ongiś nawet właścicielem instytutu studiów strategicznych badającego m.in. sytuację ludności żydowskiej i tubylczych Irokezów w okresie holokaustu, to oczywiście nie ma o czym mówić, zwłaszcza że pani minister Ewa Kopacz, która - jaka jest, każdy widzi - poinformowała właśnie, że polski rząd w sprawie katastrofy smoleńskiej zachował się "ponadstandardowo". No naturalnie, jakże by inaczej! Od początku wszyscyśmy tak uważali - bo takie ponadstandardowe zachowanie tubylczego rządu stanowi przecież konieczny warunek pojednania. SM

06 listopada 2010 "Demokratyczna etyka sytuacyjna"... - tak sytuację w Polsce określił pan Stanisław Michalkiewicz, najlepszy publicysta prawicowy w Polsce,  doskonale spostrzegawczy i rzetelny w opisywaniu „ demokratycznej etyki sytuacyjnej”.. Nie wiem czy państwo uwierzycie - nie pamiętam który to był rok „naszej młodej demokracji” (strach pomyśleć jak się zestarzeje) - ale pan obecny premier Donald Tusk wspominał o wpisaniu do konstytucji zakazu zadłużania kraju (!!!????). Nie, to nie jest dowcip.. Tak było naprawdę! Kawalarz z tego pana premiera.. Zamiast zapisu konstytucyjnego zadłużania, mamy  w centrum Warszawy

„licznik Balcerowicza”, który informuje nas, że dług publiczny zwiększa się o każdą sekundę o 3000 złotych (!!!). I to podobno nie szkodzi nikomu, „bo wszystkie kraje tak mają”. Co oczywiście nie jest prawdą, bo Chiny i Rosja tak nie mają. I nie ma wyszczególnionego zadłużenia spowodowanego przez pana profesora Leszka Balcerowicza. W każdym razie, żeby temu zaradzić, socjalistyczny rząd pana premiera Donalda Tuska, poprzez „demokratyczną etykę sytuacyjną”, zamierza wprowadzić wiele nowych podatków, takich jak składka opiekuńcza, podatek bankowy, podatek ”bykowy”, zamrożenie progów w podatku dochodowym, wzrost podatku VAT, ale tylko na trzy lata. No i obłożyć podatkiem od nieruchomości baniaki z przydomowym gazem.. Nie nie, - rząd nie jest na gazie.. Chociaż pan premier poobwieszał się plakatami w Warszawie - jak zwykle sprawiedliwie społecznie bo za nasze pieniądze, na których pozapisywał różne propagandowe bzdety.. Takie jak: „Nie róbmy polityki. Budujmy mosty”, albo ”Nie róbmy polityki. Budujmy szkoły”, albo ”Nie róbmy polityki. Budujmy stadiony”.. Można tego wymyślić jeszcze znacznie więcej. a ja bym przykleił hasło: ”Nie róbmy propagandy. Zacznijmy postępować rozsądnie”.. Ale w demokracji trudno o zdrowy rozsądek, jak o zdrowym rozsądku decyduje większość.. Grupowa większość - i zdrowy rozsądek. To jak woda i ogień. Nie da się tego połączyć, a socjaliści jednak próbują. Najpierw wymyślili demokratyczne bezprawie, a teraz wikłają się w to bezprawie jak w grzęzawisko. Może być tylko gorzej.. Chyba, że trafi się ktoś od Wilczka.. Albo.. Pyrrus, król Epiru, na przykład - został zabity w bitwie… dachówką zrzuconą z dachu, przez matkę jednego z wrogich żołnierzy. Ale przed jedną z wykańczających bitew miał powiedzieć ”Jeszcze jedno takie zwycięstwo a będę skończony” (!!!!). Taki na przykład Stanisław Leszczyński spalił się podczas odpoczynku na fotelu bujanym. Zapalił się od ognia w kominku.. A taki na przykład prezydent USA William Henry Harrison umarł z powodu….. swojego przemówienia. Mówił tak długo, że się zaziębił i nagle zmarł.. Ryszard Lwie Serce zginął z rąk jednego z panów francuskich, gdy Ryszard przybył do jego posiadłości po nowo odkryte złoto. Sprytny możny ustrzelił Ryszarda z kuszy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że tuż przed śmiercią Ryszard Lwie Serce pogratulował listownie swojemu zabójcy świetnego strzału (???). Król Sparty, Pauzaniasz, dowódca spod Plateji, miał zostać zbity w swoim rodzinnym polis. Skrył się w świątyni, gdzie go zamurowano. Pierwszą cegłę położyła matka Pauzaniasza. Dość nietypową śmiercią zginął baron Ungem von Sternberg. Kilkanaście sekund przed rozstrzelaniem połknął swoje odznaczenie bojowe - Krzyż Świętego Jerzego.. Żołnierze niemieccy na U-bocie U-1206 zginęli przez awarię toalety. Władysław Jagiełło przeżywszy cudem Grunwald, pił tylko wodę - bo ją było trudno zatruć, a zginął, bo poszedł do lasu, z którego słyszał śpiew słowika - przeziębił się śmiertelnie.. Henryk Dąbrowski, znany mason, nie wiem którego stopnia wtajemniczenia, a jest ich 33, a masoni propagują równość - wracając ze swoich rodzinnych stron koło Bochni, poślizgnął się przy wysiadaniu z powóżki na podjeżdzie pałacu w Winnej Górze, w wyniku czego otworzyła się mu zadawniona rana w nodze - co wywołało gangrenę. Nietypową śmierć miał Marszałek de Saxe. Zmarł 30 listopada 1750 roku, po wizycie ośmiu ”aktorek”. W akcie zgonu napisano, że przyczyną śmierci było ”nadużywanie kobiet” (???). Mamelucki sułtan Egiptu Bajbars miał dziwną śmierć. Przyrządził zatruty kumys dla pewnego egipskiego dostojnika, który go obraził, a potem przez nieuwagę napił się z tego samego kubka zanim służba zdążyła go umyć.. Król Francji Henryk II uwielbiał turnieje rycerskie. Kapitan jego własnej Gwardii Szkodzkiej trafił go kopią tak nieszczęśliwie, że przebił się przez ochronny hełm prosto do mózgu. Król zmarł parę godzin później. Tę śmierć przepowiedział Nostradamus i tak zaczęła się jego kariera. Umarł król - niech żyje król. Admirał Villeneuve, jeden z przeciwników Nelsona, znaleziony został z sześcioma sztyletami wbitymi w ciało. A wiecie państwo jaka była oficjalna podana wiadomość: samobójstwo! Podobnie jak z panem Sekułą, szefem od ceł.. Najpierw strzelił sobie dwa razy w brzuch, a potem doczołgał się do drzwi i strzelił sobie w brzuch jeszcze raz. Dymitr „Bajda” Wiśniowiecki sprzedany do niewoli tureckiej powieszony na haku, wisiał tak trzy dni… Dopiero wtedy zaczął przeklinać Mahometa - i Turkowie go zabili! Heraklita z Efezu zjadły psy. Według legendy, był tak brudny, że jego własne psy nie poznały go i zagryzły na śmierć.. Bywa i tak! A bywa inaczej.. Egzekucja Jerzego Dozsy, przywódcy powstania węgierskich chłopów w 1514 roku. Ranny w bitwie pod Timisoarą, wzięty do niewoli, na rozkaz Jana Zapolyi został spalony żywcem na rozpalonym, żelaznym tronie, a następnie zjedzony przez swych współtowarzyszy. Gdyby go nie zjedli – oni sami zostaliby spaleni żywcem.

Dymitra I, Rosjanie spalili, a potem jego prochy wystrzelono z armaty w kierunku Polski, żeby wracał skąd go przysłano.. Empedokles chciał udowodnić, że jest bogiem i wskoczył do wulkanu. Nie wiadomo, czy bogiem został, bo po tym eksperymencie nikt go nigdy już nie widział. Tak jak z tym koniem, który zdechł, a nie umarł, jak to mają w zwyczaju dzisiaj mówić ekolodzy.. Umiera człowiek – zwierze - zdycha.. Karol VII, król Francji - poślizgnął się na ludzkich odchodach w swoim zamku i uderzył głową o podłogę. Zmarł. Jakub Szela, agent austriacki zorganizowany do mordowania patriotycznych Polaków w Galicji, po tym jak osiadł w Rumunii, zmarł utopiwszy się w kałuży, w którą wpadł wracając z pijackiej nocy. I dobrze mu tak! Pierwszy elekcyjny król Polski - Henryk Walezy, zginął na wychodku, zasztyletowany przez zwariowanego mnicha. Nim zdążył krzyknąć ”Zabijcie go” - jego straż to właśnie z mnichem uczyniła. Siódmy Prezydent Republiki Francuskiej, Współksiąże Andory Felix Faure zmarł w trakcie sprawowania urzędu, w wieku 58 lat. Stało się to 16 lutego 1899 roku. Faure stał sobie w swoim gabinecie oparty o ścianę, a między jego nogami klęczała naga 20 letnia Marguerite Steinheil. To co robiła z nim przyprawiło prezydenta o atak apopleksji.. Pan Ryszard Siwiec podpalił się w ramach protestu przeciwko wkroczeniu wojsk polskich do Czechosłowacji w 1968 roku.. A filozof grecki, Chryzyp, widząc jak nieporadnie jego osioł próbuje zrywać z drzewa figi, umarł ze śmiechu w 207 r przed narodzeniem Chrystusa.. I nie dlatego to przypominam, że życzę panu premierowi wszystkiego najgorszego.. Przestrzegam, żeby się opamiętał przed zatopieniem nas  w imię budowy socjalizmu. biurokratycznego. To jest najgorsze co może nam zrobić.. A jak bracie nie potrafisz rządzić- nie pchaj się na afisz! WJR

Pierwsza Irlandia bankrutuje. Druga też Irlandii grozi bankructwo. Sytuacja jest tak krytyczna, że pieniędzy brakuje nawet na przetrwanie do końca roku. Tegoroczny deficyt budżetowy Irlandii wynosi 13 proc. PKB i jest najwyższy w całej Unii. Największym problemem są pogrążone w potężnych kłopotach finansowych banki. Ich ratowanie około 50 miliardami euro – prawie jedna trzecia rocznego PKB „Zielonej wyspy” – spowoduje wzrost deficytu do astronomicznego poziomu 32 proc. PKB. Rząd co prawda zmniejszy w przyszłym roku wydatki budżetowe z prawie 58 miliardów euro o ponad 10 proc., (czyli około sześć miliardów euro) ale i to może nie wystarczyć. Jeśli w ciągu miesiąca Dublinowi nie uda się przekonać inwestorów do zakupu swoich obligacji, Irlandia będzie musiała skorzystać z unijnego bailoutu. Taki scenariusz może zatrząść strefą euro, tym bardziej, że rynki spodziewały się kwoty o 1,5 – 2 miliarda mniejszej. Irlandia, a wcześniej Grecja, czy Hiszpania. Kolejka państw-bankrutów jest coraz dłuższa. Z Polską włącznie Dzisiaj dług publiczny Skarbu Państwa wynosi ok. 700 miliardów złotych i do końca roku może jeszcze urosnąć do 710 miliardów złotych. Gdy Platforma obejmowała władzę ten dług był szacowany na ok. 500 miliardów złotych, więc przyrost jest gigantyczny. Dług zagraniczny dziś wynosi aż 206 miliardów euro, tu też jest olbrzymi wzrost . Jednak oficjalnie tragedii gospodarczej i finansowej wywołanej rządami Platformy Obywatelskiej nie ma – jest raj i zły PiS, wyrzucający Kluzik-Rostkowską i Jakubiak. To ma zajmować gawiedź, a nie jakieś tam biliony. Rząd i psedofinansista Rostowski stosują kuglarskie sztuczki by uniknąć katastrofy. Sprzedaje nasze obligacje o wartości 125 mld złotych. Ta suma w ciągu roku wzrosła o 100 proc. A ponieważ sobie nie radzą, wykorzystują np. kreatywną księgowość. Już w grudniu zeszłego roku Rostowski stosował (na wzór Grecji, która zawierała stosowne umowy z bankami inwestycyjnymi) swapy walutowe, czyli umowy o przepływach pieniężnych, a właściwie opcje, gdyż chodzi tu o zawieranie umów z opóźnioną płatnością. W ten sposób wymienił ok. 3 mld euro. Obecnie manewr powtarza, tyle że na o wiele większą skalę. Tylko że to nic innego niż inżynieria finansowa. Odwrotnie niż gdzie indziej ekipa Tuska sztucznie pompuje złotego, by w ten sposób utrzymać niższą wartość naszego zadłużenia zagranicznego. Tymczasem, w obliczu wojny walutowej, na świecie stosuje się obniżanie wartości własnej waluty, zaś Brazylia i Tajlandia wprowadziły nawet specjalny podatek od obligacji, by zniechęcić do ich kupowania. Czy więc przypadkiem głównym powodem powołania w Sejmie komisji konstytucyjnej nie jest zmiana wysokości progów ostrożnościowych zapisanych w konstytucji? Przewidują to niektórzy ekonomiści, jak np. Janusz Szewczak. Jest to prawdopodobne, tym bardziej, że doradca premiera Jan Krzysztof Bielecki, odznaczony właśnie przez Komorowskiego Orderem Orła Białego, już powiedział, że nad tymi progami należy się zastanowić, bo są nieżyciowe… Tusk obiecał nam drugą Irlandię. No to ją mamy. Jakucki

Wszystkiemu winna inteligencja Od 1990r. dokonuje się dziwny proces degradacji polskiego społeczeństwa. Po wybuchu Solidarności zdecydowana większość Polaków zaufała inteligencji polskiej, która działała w tzw. strukturach podziemnych PRL. Uznano, że ci ludzie swoja wiedza, wykształceniem, postawą moralna nadają sie na przywódców narodu. Przyjęto   Gazetę Wyborczą,  jako jedynego mentora wolnej Polski.  Rodzice, którzy przeżyli te lata po 1980r. uczyli swoje latorośle jak to się żyło w PRL i jak robotnicy zrobili wielki protest w Gdańsku i jak inteligencja polska, czyli rożne grupy jak KOR, KPN, ROPCIO i inni solidaryzując się  z robotnikami pomogli złamać komunę. Nauka nie poszła w las, szczególnie młodzi i wykształceni z miast wg wskazań rodziców, czytali pilnie nasłuchiwali wolnych mediów. Stamtąd płynął stek kłamstw, chamskich odezwań, popkultura, wyśmiewanie patriotyzmu, uwielbianie Europy. "Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość traci"  -  tak mówi mądre polskie przysłowie. Dokładnie tak się dzieje w społeczeństwie polskim. Następne pokolenie czyli dzieci, których rodzice zakładali albo zapisali sie do Solidarności, jest wychowane na michnikowszczyźnie, na owsiakowych tekstach itd.. Efektem takiego wychowania jest całkowite poparcie w wyborach ludzi pokroju Tuska i Komorowskiego. Właśnie ci młodzi ludzie jak mówią statystyki 24-40 lat stanowią największą grupę wyborczą społeczeństwa polskiego i oni dali najwięcej głosów partii PO. Dzisiaj nie ma co załamywać rąk nad brakiem wiedzy społecznej i politycznej tej młodej - wielomilionowej grupy. Inteligencja polska za czasów Solidarności działała intensywnie pisząc artykuły do gazetek podziemnych, kolportując książki i pisma drugiego obiegu, biorąc udział w podziemnych artystycznych wydarzeniach, trzymając się blisko kościoła. Kiedy komuna upadła, okazało się, że określona grupa z tzw. niezależnej inteligencji współpracowała potajemnie z komunistami. Właśnie oni oszukali całe społeczeństwo, ogłosili "gruba krechę" dla komuny, przekazali Gazecie Wyborczej, jako jedynej w imieniu dużej części inteligencji, kreować postawę europejską społeczeństwa, oduczyć Polaków polskości, jako coś nacjonalistycznego, szowinistycznego i zacofanego. Po 20 latach takiej destrukcyjnej propagandy inteligenckiej, mamy widoczne opłakane efekty wychowania społeczeństwa polskiego, które w większości jest zdemoralizowane, skorumpowane, bez godności osobistej, bez honoru bycia Polakiem, zwulgaryzowane, niedouczone obywatelsko, całkowicie poddane mediom. Ludzie pragnący mocnej gospodarczo i niezależnej Polski,  których wyrazicielami są dwie siły w kraju:  kościół i partia PiS,  tacy ludzie są wielomilionowa grupa, ale mimo wszystko w mniejszości.  Postępowa inteligencja polska zasnęła w 1990r.  Jeżeli ci profesorowie, docenci, doktorzy mają odwagę to powinni bić na alarm,  głośno i odważnie wypowiadać się na temat tego co jest złe w naszym kraju (tylko wąska grupa to robi) oraz prezentować pozytywne działania.   Inteligencja polska zawsze biedzie winna,  oby tylko była winna Polsce lojalność i wierność. Ligia

Rostowski jedzie po bandzie

1. Po 3 latach funkcjonowania Ministra Rostowskiego możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że został on uczyniony odpowiedzialnym za polskie finanse publiczne tylko dlatego, że mając słaba pozycję polityczną, bez żadnego sprzeciwu wykonuje polecenia ukrywania ich faktycznego stanu, a i sam w tej sprawie potrafi działać niezwykle twórczo. Już rok 2009 pokazał, że w tych sprawach jest niezwykle skuteczny. Oficjalnie dług publiczny wyniósł tylko 49,9% PKB (choć wg metodologii unijnej już 51% PKB) ale ministrowi udało się przekonać i opinie publiczną w Polsce i tzw. rynki, że jednak panuje nad sytuacją. A przecież zamiótł pod dywan przynajmniej 40 – 50 mld zł. Wyodrębnienie budżetu środków europejskich i nieuwzględnianie ich deficytu w deficycie budżetowym, pominiecie zobowiązań Krajowego Funduszu Drogowego, pożyczki z budżetu dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych zamiast powiększenia dotacji i dodatkowo konieczność zadłużania się tego funduszu w bankach komercyjnych, a na koniec roku przeprowadzenie transakcji na instrumentach pochodnych (swapy FX) na kwotę 5,5 mld zł. To ta ostatnia operacja przeprowadzona w końcu grudnia 2009 roku polegająca na przejściowym pomniejszeniu wydatków i rozchodów budżetowych tylko po to, żeby rozliczyć je ze stratą związaną z kosztami tej operacji w budżecie roku 2010 pozwoliła ministrowi pokazać deficyt finansów publicznych nie przekraczający 50% PKB czyli tzw. I progu ostrożnościowego z ustawy o finansach publicznych.

2. Wprawdzie niedługo po tym okazało się, że minister finansów Grecji był w tego rodzaju operacjach jeszcze sprawniejszy niż Rostowski (skala ukrytego długu finansów publicznych Grecji sięgnęła kilkudziesięciu miliardów euro), ale dla Grecji skończyło się to fatalnie. Kiedy na jaw wyszła skala machinacji rynki zażądały za greckie obligacje ponad 10% odsetek i kraj ten stanął przed groźbą bankructwa. Dopiero pomoc krajów strefy euro i Międzynarodowego Funduszu Walutowego na kwotę 110 mld euro oddaliła na razie wizję niewypłacalności tego państwa. Rząd grecki musiał jednak zaordynować takie oszczędności budżetowe, że gospodarka grecka zarówno w 2010 jak i w 2011 roku nie odnotuje wzrostu gospodarczego, a bezrobocie sięgnie kilkunastu procent.

3. Dla Rostowskiego przypadek grecki nie był żadnym ostrzeżeniem w dalszym ciągu w roku 2010 zamiata po dywan i to jeszcze z większym natężeniem niż robił to w roku 2009. Deficyt środków europejskich to kwota ponad 11 mld zł złotych, kolejne zobowiązania KFD na kwotę ponad 10 mld zł, kredyty budżetowe dla FUS zamiast dodatkowych dotacji przynajmniej na 7 mld zł, uruchomienie środków z Funduszu Rezerwy Demograficznej na 7,5 mld zł ,który miał być wykorzystywany dopiero w roku 2020 to tylko niektóre z tych pociągnięć. Trwa również wyprzedaż majątku narodowego i to z takim natężeniem, ze przychody z tego tytułu sięgną 30 mld zł tyle tylko, że dotyczy to strategicznych gałęzi gospodarki co może rodzić trudne do przewidzenia negatywne skutki w przyszłości. Mimo tych wszystkich zabiegów deficyt finansów publicznych sięgnie 7,9% PKB czyli przekroczy 100 mld zł co oznacza, że dług publiczny liczony nawet metodą krajową wyniesie ponad 55% PKB a metodą unijną aż 57% PKB. W tej sytuacji zapewne w grudniu, żeby nie przekroczyć 55% PKB czyli II progu ostrożnościowego z ustawy o finansach publicznych znowu będą operacje swapowe i to na koty wyższe niż w roku 2010.

4. Przypadki Grecji, a także Irlandii, Portugalii i Hiszpanii powinny być jednak dla nas poważnym ostrzeżeniem. Tego rodzaju zamiatania pod dywan i to na tak ogromną skalę w ciągu każdego roku budżetowego nie da się długo ukrywać. Ujawnienie tych operacji, może spowodować znaczne podrożenie naszych obligacji ,choć już w tej chwili odsetki te wynoszą blisko 6% a więc są wyższe od tych które płaci Hiszpania. Minister Rostowski jedzie po bandzie z polskimi finansami publicznymi, a skutki tego mogą być dla naszej gospodarki i społeczeństwa wręcz trudne do wyobrażenia. Rządzący są jednak ciągle w dobrych nastrojach, a media głównie interesują się sytuacją w Prawie i Sprawiedliwości. Zbigniew Kuźmiuk

Jeszcze o anonimach! Przede wszystkim: ja rzeczywiście czytam anonimy – konkretnie: zamieszczane przez Państwa komentarze. Ale to specyfika Sieci – i zapewniam, że jak ktoś mnie „poinformuje”, że podłożył mi bombę na strychu, to nie pójdę sprawdzać. {~bodzio c.d.} ma jednak zagwozdkę: „Panie Mikke, może podam prosty przykład a Pan wytłumacz gdzie się mylę, to jeden z przykładów, gdy wysłałem anonim. Miałem sąsiada A, szanuję go, ale znamy się słabo. I sąsiada B, którego nie lubię. Kilka razy widziałem jak wcześnie rano sąsiad B niszczył ogródek sąsiada A (sąsiad A pracuje często na nocną zmianę). Wysłałem anonim.
Nie widzę powodów, żebym się podpisywał. Po co się konfrontować z sąsiadem B, jeżeli A by się wypruł na mnie. Nie widzę powodów, żeby A miał nie czytać anonimu, który dostał”. I słusznie. Nie powinien Pan również osobiście donosić na B. Powinien Pan, jak mężczyzna, powiedzieć panu B. (w cztery oczy) żeby zaprzestał tej działalności. Donoszenie na innych zamiast konfrontacji to metoda kobieca. Zamiast dalszego rozwodzenia się przytoczę to, co pisałem n/t anonimów parę lat temu:
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Gad-Anonim,2,ID193695319,n

Gad Anonim Przerywam dzisiaj pisanie poradnika zbierania informacji i pokażę Państwu jak prasa manipuluje: oto „Polityka” zamieściła wyrwany z kontekstu, i przez to niezrozumiały, fragment mojego artykułu opublikowanego w „Panoramie Południa”, „Wiadomościach Wrzesińskich”, „Kurierze Słupeckim i w „Wydawnictwie Pomorskim”. Poniżej tekst oryginalny i potem to co puściła „Polityka”. A jutro cd poradnika. Gad Anonim Żyjemy w dziwnych czasach. W podręcznikach historii podaje się, że Wespazjan uzdrowił Cesarstwo Rzymskie m.in. surowo zakazując policji czytać i brać pod uwagę jakiekolwiek anonimy. Tow. Wiesław, czyli śp. Władysław Gomułka zalecał "stosować się do najnowszych zdobyczy nauki". Od czasów Wespazjana to już prawie 2000 lat... Ulryk von Jungingen, Wielki Mistrz Krzyżaków, wydając bitwę JKM Władysławowi II posłał Mu dwa nagie miecze. Właśnie dziś czytam, że nieznany facet wydając, jak rozumiem, wojnę PiS-owi posłał JE Jarosławowi Kaczyńskiemu, Jego Matce i kotu trzy naboje pistoletowe. Z której to okazji uruchomiono BOR, ABW, SKW i kilka Poważnych Instytucyj. Kategorycznie protestuję, by z powodu dowcipu uruchomiano - za moje pieniądze - jakiekolwiek instytucje państwowe. Stanowczo protestuję też przeciwko uruchomianiu jakichkolwiek działań na podstawie ANONIMÓW. W ten sposób 30 facetów uzbrojonych w kartkę papieru i ołówek może sparaliżować całe państwo!! I wreszcie kategorycznie protestuję przeciwko podawaniu takich informacyj do wiadomości publicznej. Przecież temu facetowi - czy to dowcipniś, czy kandydat na zamachowca - WŁAŚNIE O TO CHODZI! Dlaczego reżym nie spełnia na ogół moich próśb i żądań - nawet takich, by TVP, zgodnie z prawem, coś powiedziała o UPR (ma obowiązek!!)? Dlaczego gdy chce jakichś reform - to panuje kompletne milczenie - a gdy p. Andrzej Lepper zablokuje drogę - to od razu pokazuje Go 10 stacji TV.

A potem zdziwienie: "Kto wypromował Leppera?" Wy, drodzy towarzysze z SB i WSI, którzy opanowaliście wszystkie telewizje w Polsce!! - i trwa to nadal - mimo "raportu o WSI". Telewizja nie poda oczywiście "nowości", że Korwin-Mikke żąda zastosowania się do recept Wespazjana - czyli nieczytania anonimów - natomiast usłużnie robi to, co chce jakiż zmyślny Gad Anonim. No, to mamy taką Rzeczpospolitą, jaką mamy! Z „Polityki” - rubryka Polityka i Obyczaje Janusz Korwin Mikke w dwutygodniku „Panorama Południa” apeluje, by go częściej zapraszano do telewizji: „Wy, drodzy towarzysze z SB i WSI, którzy opanowaliście wszystkie telewizje w Polsce!! - i trwa to nadal – mimo. Telewizja nie poda oczywiście nowości, że Korwin-Mikke żąda zastosowania się do recept Wespazjana – czyli nieczytania anonimów – natomiast usłużnie robi to, co chce jakiś zmyślny Gad Anonim. No, to mamy taką Rzeczpospolitą, jaką mamy!” JKM

Oblicza polityki miłości Natura nie znosi próżni i jeśli nawet w jakimś jednym jej segmencie pojawia się niedostatek, to za to w innym zaraz mamy embarras de richesse. Z deklarowanej jeszcze w roku 2007 przez premiera Tuska polityki miłości pozostał już tylko głęboki deficyt, który właśnie przybiera postać zapowiedzi masowych kontroli podatników, a zwłaszcza tych, którzy po powrocie z zagranicy zbudowali sobie dom lub kupili mieszkanie i dzisiaj nie potrafią udowodnić, skąd właściwie wzięli szmalec. Wprawdzie rząd ubiera swoje pogróżki w patetyczne deklamacje o pogrzebie praworządności i w ogóle, ale przecież gołym okiem widać, że chodzi o prosty rabunek tych wszystkich, których nasi okupanci podejrzewają o posiadanie jakichś pieniędzy. Przypomina to proceder szmalcowników podczas niemieckiej, to znaczy pardon - oczywiście nazistowskiej okupacji, którzy potrafili wycisnąć z Żydów ostatni grosz. Najwyraźniej każda myśl nawet rzucona luźno w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora. A że w takich pomysłach zasmakował akurat rząd deklarujący zaledwie trzy lata temu politykę miłości - no cóż; na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom, więc nie ma co wydziwiać. O ile wobec tubylczych Irokezów rząd niebywale się nasrożył i sposobi się do zdzierania z nich skóry, o tyle wobec etranżerów składa się jak scyzoryk. Postawiony na czele tubylczego Ministerstwa Spraw Zagranicznych minister Radosław Sikorski pojechał na Białoruś, żeby molestować tamtejszego prezydenta Łukaszenkę w sprawie demokratycznych wyborów prezydenckich. W ramach palaverów białego człowieka z dzikim minister Sikorski złożył nawet prezydentu Łukaszence propozycję korupcyjną - że jak wybory będą demokratyczne, to Eurokołchoz w nagrodę obsypie Białoruś deszczem złota. No, może nie od razu deszczem, tylko na razie mżawką - bo trudno uznać 3 mld euro od razu za deszcz, ale - jak to mówią, omnia principia parva sunt, co się wykłada, że wszelkie, a więc i korupcyjne początki są skromne. Przebiegły Łukaszenka zapewnił, że nie ma problemu; wybory będą demokratyczne, niczym w nadzorowanym przez państwa NATO Afganistanie, a zresztą - zawsze takie były. Ministru Sikorskiemu nie wypadało zaprzeczać, zwłaszcza że - po pierwsze - Andżelika Borys na razie przestała być naszą duszeńką, po drugie - że w tej podróży w charakterze przełożonego towarzyszył mu niemiecki minister Gwidon Westerwelle, jak wiadomo - kochający inaczej, co każdego prawdziwego mężczyznę musi wprowadzać w zakłopotanie, nawet gdy akurat zmienił watahę. Po trzecie wreszcie - również dlatego, że minister Sikorski był świeżo po traumatycznych przeżyciach związanych z wizytą rosyjskiego pierwszorzędnego fachowca Sergiusza Ławrowa, który przygotowywał wizytę w naszym tubylczym kraju rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa. Z jednej strony Gwidon Westerwelle, z drugiej - Sergiusz Ławrow, a pośrodku, niczym między nogami - biedny minister Radosław Sikorski. Kto by pomyślał, że sławne Partnerstwo Wschodnie przybierze aż takie formy? A przecież to jeszcze nie ostatnie słowo, o czym mogłem na własne uszy przekonać się podczas Mszy w dzień Wszystkich Świętych na jednym z cmentarzy parafialnych w archidiecezji lubelskiej. Ponieważ do Komunii Świętej przystępowało bardzo wielu ludzi, nabożeństwo się przeciągało, w związku z czym organista zaintonował litanię do wszystkich świętych i po wstępnych: Kyrie eleison, Christe eleison zdumieni uczestnicy usłyszeli inwokację: Święty Abrahamie, Święty Mojżeszu - i tak dalej. Najwyraźniej dialog z judaizmem wchodzi w fazę realizacyjną według zasady sformułowanej w "Głosie Pana" przez Stanisława Lema, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. Jak już tubylczy Irokezi przyzwyczają się do modlitewnego wzdychania do Abrahama i Mojżesza, będzie można przejść do następnego etapu - aż wreszcie nikt nie będzie mógł się już połapać, którą religię właściwie wyznaje, i to właśnie będzie sławne "judeo-chrześcijaństwo" - bo w myśl zasady zrównoważonego rozwoju, jaka legła u podstaw Eurosojuza, pojednaniu na odcinku politycznym muszą towarzyszyć odpowiednie przekształcenia świadomości również na odcinku religijnym. Dlatego też komisja sejmowa powołana gwoli kanonizacji Barbary Blidy, pod przewodnictwem posła Ryszarda Kalisza, pracowicie ciuła poszlaki wskazujące, że jej samobójcza śmierć była męczeństwem z rąk okrutnych siepaczy kaczyzmu - bo to jest, jak wiadomo, warunek sine qua non, by pani Barbara Blida została santa subito. Jeśli dialog ekumeniczny będzie kontynuowany, to tylko patrzeć, jak panteon świętych wzbogaci się nie tylko o Abrahama i Mojżesza, którzy od strony teologicznej nie nastręczają zresztą żadnych zastrzeżeń - ale i osobistości reprezentujące obrzędowość świecką. W tych okolicznościach doprawdy szkoda, że niezależna prokuratura zamordowała w zarodku obiecujący kult wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego. Jak pamiętamy, po rewelacjach o pobycie Ryszarda C. w jego łódzkim biurze, pan wicemarszałek uznał się za cudownie ocalonego i faworyta Opatrzności. Kto wie, czy razwiedka nie zaczęłaby lansować tej hagiograficznej wersji - ale wersja ta nie tylko nie została potwierdzona w toku energicznego śledztwa, ale w dodatku okazało się, że nagranie z monitoringu gmachu akurat z tego dnia w cudowny sposób zniknęło. W tej sytuacji pan wicemarszałek chyba jednak faworytem Opatrzności nie zostanie i tak pięknie zapowiadający się kult santo subito spalił na panewce. Jak widzimy, nie ma rzeczy doskonałych, nie tylko zresztą na odcinku kultowym, ale i merkantylnym. Oto rosyjski premier Putin przedstawił był onegdaj informacje na temat szczegółów umowy gazowej, jaką przedstawiciele polskiego rządu podpisali z ruskim Gazpromem. Nie byłoby w tym może niczego osobliwego, gdyby nie to, że w wersji premiera Putina umowa ta wygląda zupełnie inaczej niż w wersji przedstawianej przez wicepremiera Pawlaka. Która jest prawdziwa - tego, ma się rozumieć, nikt na pewno nie wie, zwłaszcza że i Bruksela nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w sprawie ewentualnego jej zatwierdzenia, stanowiącego warunek sine qua non jej wejścia w życie. Brukseli nie chodzi oczywiście o to, na ile lat umowa jest zawarta, tylko - czy podmioty spoza Polski, to znaczy na przykład z Niemiec, będą miały dostęp do gazowych sieci przesyłowych i polskiego odcinka gazociągu jamalskiego. Strategiczne partnerstwo, jak widać, rozciąga się na wszystkie bez wyjątku dziedziny życia, i to w dodatku - ponad granicami, pokazując, do czego doprowadza konsekwentna polityka miłości, którą premier Donald Tusk tak lekkomyślnie proklamował przed trzema laty. SM

Nasza polskość naszą chlubą ! MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI Warszawa, Plac Zamkowy 11 listopada 2010, godz. 15.00

NARODOWY MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI 11 listopada 2010 spotkajmy się w Warszawie, by zamanifestować naszą narodową dumę i przywiązanie do suwerennego państwa polskiego. Niepodległa Polska to wartość bezcenna. Naród silny i nowoczesny musi kształtować swój byt w niezależnym państwie, będącym podmiotem, a nie przedmiotem stosunków międzynarodowych. Prawdziwie suwerenna, oparta o solidne fundamenty narodowej tożsamości i przywiązania do tradycji, Rzeczpospolita, to najlepszy gwarant sukcesu – zarówno całego społeczeństwa, jak i poszczególnych jednostek. 11 listopada przemaszerujemy, by wyrazić naszą wolę walki o silną i wielką Polskę.
IDEA Od 1989 roku każdy rok przynosi całkiem sporo pochodów, demonstracji i pikiet, organizowanych przez rozmaite organizacje szeroko pojętego ruchu narodowego. Oczywistym jest fakt, że ruch ten (z wielu przyczyn) jest jedynie bladym cieniem swego odpowiednika z okresu międzywojennego. Podzielony na wiele nierzadko efemerycznych organizacji, częstokroć wewnętrznie skłóconych, pozbawiony realnego oddziaływania politycznego – może się zdawać czymś, co przestało się liczyć i nigdy już nie powróci do sił. Ale przecież idee nie umierają nigdy – zatem przyznanie się do zawinionej i niezawinionej słabości, do popełnionych błędów i straconych okazji nie musi wiązać się ze spoczęciem na laurach, popadnięciem w marazm i przeświadczeniem o braku perspektyw. Przeciwnie wręcz – zetknięcie się z rzeczywistością, choć twarde i brutalne, winno być punktem wyjścia do nowej, lepszej, sprawniejszej walki. 11 listopada to dzień zwany Świętem Niepodległości – niepodległości, a więc tego, co z oczywistych przyczyn jest dla narodowców niezwykle istotne, stanowi bowiem o samodzielności narodu, który dopiero we własnym, suwerennym państwie jest w stanie realizować program odnowy. Ten koncept "państwa narodowego" nie jest bynajmniej tożsamy z prymitywnie pojętym, rewolucyjnym "ludowładztwem", czy "liberalną demokracją" czasów współczesnych – więcej ma wspólnego z wizją państwa hierarchicznego, zarazem odległego od totalitaryzmu. Mimo wszelkich różnic takie podejście łączy w jakiś sposób wszystkie podmioty odwołujące się do dziedzictwa Narodowej Demokracji i wyodrębnionego z niej Narodowego Radykalizmu. A więc nie jest niczym paradoksalnym fakt, że w tym roku kilka organizacji połączyło wysiłki w celu wspólnego uczczenia dnia 11 listopada – za pomocą jednego, silnego, wyrazistego pochodu. Nie jest to więc zjawisko dziwne – ale jest nowe, biorąc pod uwagę fakt, że dotąd większość manifestacji narodowych organizowana była przez każdą formację osobno, bez wspólnej koordynacji. Tym razem Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolska wychodzą ze wspólną inicjatywą. Pójdziemy, aby potwierdzić, że wciąż istniejemy, nie wstydzimy się swojej tożsamości, zarówno narodowej (polskiej), jak i ideowej, czerpiącej z określonego nurtu politycznego. Wyruszymy, aby przypomnieć, że to, co serwują demoliberalne i socjaldemokratyczne partie zakorzenione obecnie w parlamencie – nie jest jedyną wizją, że na tym świat się nie kończy. Oczywiście – marsz ten jest tylko drobnym krokiem w dziele daleko większych rozmiarów, jest zjawiskiem symbolicznym, to jednak nie umniejsza jego rangi, pamiętajmy bowiem, że bardzo wiele kończy się, gdy rozpadają się symbole. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych uczestnictwem w marszu oraz współpracą przy jego organizacji. Szeregi Komitetu są otwarte dla wszystkich osób i stowarzyszeń utożsamiających się z poglądami endeckimi, narodowo - radykalnymi, konserwatywnymi, prawicowymi, z wizją Polski niezależnej, narodowej, katolickiej, wyzwolonej tak samo z socjalizmu, jak i demoliberalizmu.
KOMITET POPARCIA Honorowy patronat: Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych

Osoby prywatne

prof. Jacek Bartyzel – autor wielu książek traktujących o genezie, dziejach oraz wizjach rozwoju myśli konserwatywno-narodowej, w czasach PRL działał w Ruchu Młodej Polski.
prof. Ryszard Bender – Senator RP, emerytowany profesor oraz dziekan Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, działacz społeczno-polityczny
Grzegorz Braun – reżyser
Sylwester Chruszcz – polityk, były eurodeputowany, założyciel pisma Myśl.pl
prof. Maciej Giertych – polityk, poseł na Sejm RP IV kadencji, autor ponad 230 publikacji
dr Marek Kawa – polityk, nauczyciel, poseł na Sejm RP V kadencji
dr Andrzej Kołakowski – działacz opozycyjny, bard, poeta i pedagog
Janusz Korwin Mikke – polityk, publicysta, filozof, poseł na Sejm I kadencji, autor kilkudziesięciu książek i kilku tysięcy artykułów
Tomasz Kostyła – muzyk, publicysta
prof. Tadeusz Marczak – pracownik Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, autor książek, publicysta
Arkadiusz Meller - publicysta, redaktor periodyków naukowych
Stanisław Michalkiewicz – publicysta
Wojciech Muszyński – redaktor naczelny pisma społeczno-historycznego "Glaukopis"
Adrian Nikiel – Prezes Organizacji Monarchistów Polskich
Artur Paczyna - prezes Śląskiego Środowiska Wiernych Tradycji Łacińskiej
Stanisław Pięta – poseł na Sejm
Jan Pospieszalski – dziennikarz, publicysta, muzyk
Tadeusz Radwan – żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej, działacz Stronnictwa Narodowego, więzień polityczny
prof. Mieczysław Ryba – członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, historyk oraz publicysta
dr Bohdan Szucki – żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych, kombatant, uczestnik walk partyzanckich, Honorowy Prezez Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych
por. Stanisław Turski – żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych, kombatant
Norbert Wasik – działacz społeczny, publicysta
Artur Zawisza – polityk, poseł na Sejm IV i V kadencji, prezes Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych
prof. Jan Żaryn – historyk, wykładowca akademicki, autor wielu książek, członek Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów

Organizacje i środowiska:

Klub Zachowawczo-Monarchistyczny
Liga Obrony Suwerenności
Łódzki Ruch Narodowy "Szczerbiec"
Obóz Wielkiej Polski
ONR-Podhale
Niezależna Inicjatywa Polacy Na Rzecz Serbskiego Kosowa
Stowarzyszenie Tradycji Armii Krajowej z Żyrardowa
Stowarzyszenie Sympatyków Pogoni Lwów
Stowarzyszenie Unum Principium
Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół" w Lublinie
Unia Polityki Realnej – oddział warszawski
Wodzisławska Inicjatywa Patriotyczna
Zjednoczony Ursynów – grupa muzyczna

Wsparcie medialne:

Autonom – portal niezależnych nacjonalistów
Autonomiczni Nacjonaliści Wielkopolska
Dębieccy Patrioci
Droga Legionisty
Endecja – serwis poświęcony historii i działalności Narodowej Demokracji
Fanatycy Wisły – serwis kibiców Wisły Puławy
Inicjatywa Narodowa 14
Konserwatyzm – portal myśli konserwatywnej
Legitymizm – portal legitymistyczny
Młodzież Imperium – pismo młodzieży narodowej
Narodowe Kielce
Narodowy Kwidzyn
Narodowa Łódź
New World Order
Myśl.pl – kwartalnik, portal opiniotwórczy
Okop – pismo muzyczne
NSZ – serwis Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych
Prawa Strona UW
Prawica
Phalanx – magazyn kulturalny
Polityka Narodowa – kwartalnik
Reakcjonista
Żołnierze Wyklęci - Zapomniani Bohaterowie
Więcej informacji na oficjalnej stronie Marszu: www.MarszNiepodleglosci.pl

Skuteczni archeolodzy W Maju 2010 Minister Zdrowia Ewa Kopacz zapewniała Polaków że poszukiwania w Smoleńsku były prowadzone starannie, każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie. Niestety kilkukrotnie okazało się że na miejscu katastrofy rządowego Tupolewa wciąż odnajdywane były różne przedmioty należące do ofiar katastrofy, szczątki ludzkie oraz szczątki samolotu.

Maj 2010, Archiwalna wypowiedź Minister Zdrowia Ewy Kopacz

Zazwyczaj w przypadku zdarzeń kryminalnych, wypadków czy katastrof do pracy przy zabezpieczeniu terenu oraz poszukiwania śladów kieruje się techników kryminalistyki. W przypadku katastrofy TU-154M do Smoleńska wysłano archeologów i geodetów ( wolontariuszy ) a więc ludzi spoza branży kryminalistycznej. Techników kryminalistyki pominięto. Archeolodzy i geodeci byli obecni w Smoleńsku od 13 Października 2010 do 27 Października 2010 a wiec dwa tygodnie. Praca archeologów okazała się bardzo skuteczna gdyż w przeciągu dwóch tygodni przeszukali oni 15.000 metrów kwadratowych na których znaleźli przeszło 5000 różnych szczątków samolotu, fragmentów ubrań oraz kawałków kostnych. Jak zwykle media podają informacje różne, w przypadku TVP Info zespół archeologów stanowiło 12 osób, w przypadku gazety WPROST było to 10 osób. Uśredniając prace archeologów można pokusić się o kilka wyliczeń:

Założenia:
- do Smoleńska pojechało 12 osób
- każda z osób brała udział w poszukiwaniach

5000 fragmentów : 12 osób = 416 fragm. szczątków odnalezionych przez każdą z dwunastu osób

416 fragm. : 14 dni = codziennie każda z osób odnajdywała 29 szczątków

15.000 metrów kwadratowych : 12 osób = 1250 metrów kwadratowych na osobę

1250 metrów : 14 dni = każda osoba przeszukiwała 89 metrów kwadratowych dziennie

Do całości poszukiwań należy doliczyć czas na katalogowanie tych szczątków, protokół z prac archeologów wolontariuszy liczy ponad 100 kart. Odnalezienie pół roku po katastrofie przeszło 5000 różnych szczątków samolotu, ubrań oraz fragmentów kostnych świadczy po raz kolejny o niestaranności pracy różnych rosyjskich służb które zabezpieczały miejsce katastrofy TU-154M. Dlaczego na poszukiwania do Smoleńska pojechali archeolodzy oraz geodeci wolontariusze, a nie pojechali zawodowi technicy kryminalistyki?

Smoleńsk: archeolodzy rozpoczęli prace

„...Grupa polskich archeologów i geodetów rozpoczęła prace w Smoleńsku, na terenie, gdzie 10 kwietnia doszło do katastrofy samolotu. Archeolodzy mają przeorać miejsce katastrofy centymetr po centymetrze. Ale nie będą prowadzić wykopalisk. Użyją sprzętu do wykrywania metali. Prace mają trwać około dwóch tygodni...”

„...Szef 12-osobowego zespołu archeologów podkreślił, że na miejscu katastrofy samolotu Tu-154 razem z archeologami jest prokurator Tomasz Mackiewicz z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie...”

źródło: TVP Info, Smoleńsk: archeolodzy rozpoczęli prace

Smoleńsk: prace archeologów na półmetku

„...Polscy archeolodzy badający miejsce katastrofy prezydenckiego tupolewa przeszukali już dwie trzecie z 15 tys. metrów kwadratowych badanego terenu. Prace prowadzone są codziennie od świtu do zmierzchu i potrwają do końca października...”

„...Poza metodą prospekcji archeolodzy używają detektorów metali, dzięki którym określają obecność i położenie metalowych przedmiotów pod powierzchnią ziemi. Wśród narzędzi pracy jest także nowoczesny teodolit laserowy, dzięki któremu można określić położenie wszystkich znalezisk. Informacje o nich są następnie nanoszone na komputerową mapę, która wskazuje strefy ich koncentracji...” źródło: TVP Info, Smoleńsk: prace archeologów na półmetku

Archeolodzy zakończyli prace w Smoleńsku Zidentyfikują szczątki, powiadomią rodziny

„...Wśród obiektów, które odnalazła 10-osobowa ekipa archeologów, są najprawdopodobniej szczątki ofiar - "fragmenty elementów kostnych"...”

„...10-osobowa grupa archeologów z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie, UMCS w Lublinie, Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Uniwersytetu Wrocławskiego i UAM w Poznaniu, przeszukiwała miejsce katastrofy dobrowolnie i na zasadzie wolontariatu. Z publicznych pieniędzy sfinansowano jedynie ich przejazd i pobyt w Smoleńsku...”

źródło: Wprost, Archeolodzy zakończyli prace w Smoleńsku

Polscy archeolodzy zakończyli prace i wracają ze Smoleńska

„...Polscy specjaliści odnaleźli w Smoleńsku ponad 5 tys. przedmiotów, w tym prawdopodobnie szczątki ofiar katastrofy 10 kwietnia oraz ich rzeczy osobiste. Protokół z prac archeologów liczy ponad 100 kart. Prawdopodobnie w czwartek wrócą do kraju. Przedstawiciele Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej oraz Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie podpisali protokół dotyczący prac polskiej ekspedycji. Polscy wyjechali do Smoleńska 13 października, żeby przeszukać teren katastrofy Tu-154M. Protokół zawiera ponad 100 kart i jest odzwierciedleniem czynności prac związanych z przeszukaniem terenu katastrofy (...). W protokole znajduje się lista wszystkich przedmiotów, które zostały ujawnione podczas prac ekspedycji - powiedział ppłk Tomasz Mackiewicz z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Są wśród nich najprawdopodobniej szczątki ofiar - "fragmenty elementów kostnych". Znajdują się one w prosektorium w Smoleńsku, gdzie badają je patomorfolodzy, by zweryfikować, czy są to szczątki ludzkie. Czekamy na ekspertyzę. Strona rosyjska powiedziała nam, że w maksymalnie szybkim terminie przekaże nam te informacje - dodał Mackiewicz. Pierwsze informacje, do kogo należały odnalezione szczątki, otrzymają rodziny ofiar katastrofy - podkreślił prokurator. Według niego, odnalezione rzeczy osobiste zostaną przesłane pocztą dyplomatyczną do Polski, a potem zostaną oddane rodzinom ofiar katastrofy samolotu. Nie wiem, czy to jest kwestia godzin, czy to jest kwestia dni. Obiecano mi, że stanie się to najszybciej jak to jest możliwe - powiedział Mackiewicz. Prace archeologów były prowadzone w ramach działań prokuratury rosyjskiej. Raport z wynikami prac, a także część odnalezionych przedmiotów trafi najpierw do prokuratury rosyjskiej. Dopiero potem - prawdopodobnie na przełomie listopada i grudnia - do Polski...”

źródło: RMF, Polscy archeolodzy zakończyli prace i wracają ze Smoleńska

Pluszak's blog

Dziennikarstwo służebne Red. Żmigrodzki pisze o „dziennikarstwie służebnym”. Naszym zdaniem elegancja tego określenia zbytnio dowartościowuje polskojęzyczne dziwki dziennikarskie i chlew, jaki reprezentują. – admin. Ukazała się książka pt. „Biblia dziennikarstwa”: na jej okładce zareklamowano autorów tekstów; dla ozdoby zamieszczono ich portreciki. Nie trzeba dodawać, że są to – chyba wyłącznie – dziennikarze i publicyści reprezentujący opcję liberalno – lewicową, tacy, jak J. Baczyński, ks. A. Boniecki, W. Tochman, T. Wołek, Kamil Durczok czy Justyna Pochanke. Znaleźli się tam również, prawem kaduka, telewizyjni showmani – Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski [sic!!! - admin]. Zwieńczenie tej „parady” stanowi publicysta „Polityki” Ludwik Stomma, znany z niewybrednego języka i moralnego „luzactwa”, obecnie – a jakże – wykładowca dziennikarstwa w jednej z niepaństwowych uczelni. Oczywiście, nie ma w tym politycznie poprawnym gronie nikogo podejrzanego o katolicyzm, „prawicowość”, „pisowość” bądź inną cechę, służącą lewactwu jako ujemna etykieta, wskazująca na konieczność doszczętnego „sflekowania”. Do większości występującego tu towarzystwa, które wywodzi się z post – i udokomuny, pasuje wybornie pani Magdalena Bajer z jej Radą Etyki Mediów, która popisała się ostatnio nieuzasadnioną krytyką „Naszego Dziennika” za artykuł, którego w nim w ogóle nie było. Zapytana, czy ten artykuł czytała, odrzekła , że nie, ale „ktoś z kolegów” jej o nim powiedział… Takie i podobne metody charakterystyczne są dla „opiniodawczego” dziennikarstwa prasowego – radiowo-telewizyjnego, jakie reprezentuje większość autorów „Biblii” i z jakim mamy w Trzeciej RP do czynienia. Nie tylko szanowni państwo piszący i mówiący powołują się na siebie nawzajem, ale również czytelnicy, słuchacze i widzowie powtarzają potem bezkrytycznie przekazywane im pomówienia, insynuacje i zniewagi. Funkcja informacyjna dziennikarstwa łączy się tu z przekształcaniem faktów, a do tego z tendencyjną interpretacją, zmierzającą do indoktrynacji. Sondaże opinii służące jej ukierunkowaniu, stronnicza ocena partii politycznych i polityków, posługiwanie się „ekspertami” z libertyńskim rodowodem, o których z góry wiadomo, co powiedzą, nie wyczerpuje obfitego arsenału tego „antydziennikarstwa”. Wszelkie deklaracje o „etyce dziennikarskiej”, kodeksy itp. tracą w tej sytuacji jakikolwiek sens. Usuwa się bez skrupułów z mediów dziennikarzy, którzy ośmielili się powiedzieć niewygodną prawdę; wytacza się im procesy, żądając gigantycznych odszkodowań. W Polsce rozmnożyły się różne formy studiów dziennikarskich, jednak gdyby ich absolwenci zechcieli stosować w praktyce zasady, które wynieśli z podręczników i wykładów, nie mogliby znaleźć zatrudnienia. Dysponenci mediów i podporządkowani im „naczelni” utrzymują ideologiczno-polityczny reżim twardą ręką : jeżeli ktoś się „wychyli”, np. zapraszając do swego programu TV „niewłaściwą”, czyli politycznie źle widzianą osobę, rusza przeciwko niemu publiczna nagonka, inicjowana zwykle przez „Gazetę Wyborczą” – biorą w niej wspierający udział kolejne „tuzy” ze środowiska dziennikarskiego. Rzecz kończy się najczęściej dymisją, nawet gdy program cieszył się wielką popularnością, a dana osoba ma wysoką pozycję, uzyskaną w świadomości społecznej. Nie przyjmuje się do druku niewygodnych replik na kłamliwe zarzuty i fałszywe oskarżenia; wielu popularnych dziennikarzy i publicystów po prostu „wymieciono” bez śladu z przestrzeni publicznej. Co prawda egzystują jeszcze (jak długo?) tzw. niezależne środki przekazu, w których uczciwe dziennikarstwo i poszanowanie prawdy ma prawo istnienia; jednak cierpi ono przeważnie na niedostatki finansowe, w związku z czym nakłady odpowiednich tytułów prasowych są ograniczone (medialny „salon” nazywa je pogardliwie „niszowymi”), a także trudno je znaleźć w sprzedaży, zwłaszcza poza dużymi miastami. Gdy zaś idzie o stacje telewizyjne czy radiowe, panuje w nich niemal absolutny brak wieloświatopoglądowości i obiektywizmu: wszystko ma być liberalnie lewoskrętne. Za wyjątek można uważać jedynie Radio Maryja i TV „Trwam” – ich odbiór jest wszak utrudniony, a ponadto podlegają one Kościołowi, co wpływa na podejmowanie przez nie tematów oraz ich interpretację. Mamy więc takie dziennikarstwo, jakie nam nasze żałosne „elity” przyrządziły: broniące zażarcie ułożonej w Magdalence, spetryfikowanej władzy i sprawowanego przez nią „rządu dusz”; złożonej z byłych „tajnych współpracowników”, eks-członków PZPR oraz wyrosłych z fałszywej części „S” karierowiczów – ideologicznych cenzorów i politycznych fuszerów. Zbigniew Żmigrodzki

Polityków wstręt do polityki Donald Tusk wspomaga kampanię samorządową swojej partii. Nic w tym dziwnego. Zastanawiać może jednak sposób w jaki zdecydował się to robić. Z billboardów odmłodzony premier nawołuje optymistycznie: “Nie róbmy polityki. Budujmy boiska”. “Boiska” zastąpione bywają przez “szkoły”, “mosty” albo nawet “Polskę”. - Nie było retuszu na tych zdjęciach — zapewnia Małgorzata Kidawa-Błońska, rzeczniczka sztabu wyborczego PO. A Waldy Dzikowski, wiceszef klubu, uzupełnia: — Na żywo również widać, że premier jest w niezłej kondycji. Przytoczyłem komentarze sztabowców rządzącej partii, aby wiadomo było, co jest z ich perspektywy naprawdę ważne. W każdym razie nie tylko nie jest ważna, ale nawet negatywnie naznaczona zostaje polityka, a najważniejszy polityk w kraju ogłasza, że trzymać się będzie od niej jak najdalej. Arystoteles zdefiniował politykę jako zabieganie o dobro wspólne jakim jest państwo. I właściwie sens tego pojęcia po dziś dzień nie uległ zmianie. We współczesnych definicjach bardziej kładzie się nacisk na zdobywanie i utrzymywanie władzy albo na uzgadnianie rozmaitych interesów w danej zbiorowości, ale to tylko próba podkreślania przez współczesnych teoretyków ich “realizmu”. W sumie chodzi o optymalny stan wspólnoty czyli o “dobro”, które dziś boimy się tak nazywać. Rządzenie winno służyć jakiemuś celu, a jeśli staje się nim wyłącznie dobro rządzących, to wszyscy zgadzamy się, że mamy do czynienia z aberracją. Nie tylko w Polsce jednak obserwujemy deprecjację idei polityki, która przecież z założenia winna być jednym z najbardziej szlachetnych i ważnych zajęć. Ludźmi stajemy się dzięki relacjom interpersonalnym, dzięki szeroko rozumianej kulturze, bez której pozostawalibyśmy, jak “dzikie dzieci” na etapie zwierzęcości. Polityka, zgodnie z klasykami, pozwala nam przekroczyć egoizm i zjednoczyć się z narodem, a więc polityczną wspólnotą, najszerszą z jaką w normalnych warunkach jesteśmy w stanie się identyfikować. Żyjemy w epoce narcystycznej, w której do rangi nadrzędnego celu podnoszone jest zaspokajanie doraźnych, indywidualnych zachcianek. Jest to równocześnie czas infantylizmu, gdyż niedostrzeganie uwarunkowań i niesamowystarczalności indywiduum jest objawem niedojrzałości. Charakterystyczne dla takiej postawy jest ignorowanie istotnego znaczenia jakie dla naszych egzystencji ma polityka. Media zwłaszcza w Polsce lubują się w pokazywaniu ludzi demonstrujących wobec niej pogardę i deklarujących zainteresowanie sprawami “ważniejszymi”. Eksponowanie tego typu idiotów (grecki źródłosłów oznaczał osobę nie uczestniczącą w życiu publicznym) dość wyraźnie wskazuje na kompleksy dziennikarzy dowartościowujących się deprecjonując postacie, którymi muszą się zajmować. Nie oznacza to, że współcześni politycy dorastają do roli, którą pełnić powinni. Nonsensem byłoby jednak uznawać nawet spore nagromadzanie grafomanów za dowód przeciw literaturze, a rozplenienie się pseudomyślicieli za przekreślenie sensu myślenia. Pseudopolitycy odbierają więc wartość wyłącznie polityce w swoim wydaniu, a nie polityce w ogóle. Inna sprawa, że skuteczne zniechęcanie obywateli do polityki niesłychanie ułatwia życie politykom samym, którzy przy braku zainteresowania a więc i kontroli mogą sobie na dużo więcej pozwalać. Gdyby obywatele umieli wyciągać wnioski z proponowanych im rozwiązań, to do budowy boisk, ani mostów nie jest im potrzebny ani Tusk, ani PO. Nie można jednak wykluczać, że w kampanii PO przejawia się autentyczny stosunek tej partii do polityki. W końcu wiedzą jak ją robią. Wildstein

Kaczor zajadły, Donald wszechwładny i bezradny Subotnik Ziemkiewicza Czarny piątek dla PiS; jakoś mnie to zupełnie nie dziwi. To, że − nawiązując do niezapomnianej metafory Radosława Sikorskiego − wataha dorzyna się sama, to już żadna nowość. Niczym nowym nie jest też, co akurat również powiedział Sikorski, że PiS przeszedł na takie same pozycje, jakie w PRL zajmowały KOR, ROPCiO czy KPN. Bo też − czego już ministrowi tego rządu zauważyć nie wypadało − i władza Tuska przypomina coraz bardziej władzę pierwszych sekretarzy KC PZPR w ostatnich latach „prylu”. Tak samo jest on zarazem wszechwładny i bezradny, i w tym samym tempie, co po wprowadzeniu stanu wojennego, postępują jednocześnie dwa z pozoru sprzeczne procesy: władza się umacnia, a państwo się rozpada. Z jednej strony brane za mordę są ostatnie niezależne media, w środowiskach opiniotwórczych umacnia się „jedność ideowo-polityczna”, nowe pokolenie karierowiczów zasila ochoczo szeregi władzy, dając jej złudzenie, że „młodzież jest z partią” − z drugiej zaś rozsypuje się infrastruktura, rządzenie odbywa się już tylko zrywami i „pokazuchami”, średnie i niższe szczeble autonomizują się i umafijniają, puchnie w sposób niekontrolowany biurokracja i rośnie bezład administracji, a przede wszystkim, narasta zadłużenie, poszerza się szara strefa i spada ściągalność podatków. Są to te same schorzenia, które w kilka lat doprowadziły do upadku wszechwładnego z pozoru Jaruzelskiego; bo też, choć od jego czasów wiele się w Polsce zmieniło, to jeszcze więcej zmienione w porę nie zostało. Oczywiście, pewne różnice są. W „prylu” jak władza robiła świństwa, to nie czuła pijarowskiej potrzeby zastawiania się przy tym kobietami. Zjawisko „dziewczyn do brudnej roboty”, z jakim mamy dziś do czynienia na przykład w TVP, to znak nowej wrażliwości, właściwej już dla III RP (wątpię, czy to o takie odblokowanie ścieżek awansu zawodowego chodziło rzeczniczkom emancypacji). Nowością jest też fakt, że obecna władza ma drogę ucieczki − i już zresztą widać, że tak naprawdę Tusk gra o to, żeby ile można odwlec katastrofę i zanim do niej dojdzie załapać się w bezpieczne struktury wspólnotowe, na unijnego komisarza albo jakiegoś innego europrezesa; a ludzie z jego otoczenia o to, aby prezes ich wtedy zechciał ze sobą zabrać. Jak wszystko, ma to swoje złe i dobre strony. Złą jest to, że bardziej niż interesem Polski obecna władza kieruje się chęcią zrobienia dobrego wrażenia na tych, którzy o ewentualnym euroawansie będą decydować. Dobrą, że w związku z tym nie mogą się w represjonowaniu opozycji i niezależnej inteligencji posunąć za daleko. Kiedy się to zawali − Boh odin znajet, może jutro, może za pięć lat. Japonia ma zadłużenie ponad 200 proc. rocznego PKB i żyje, a były w historii państwa, które bankrutowały już przy 20 proc. Argentyna w chwili krachu miała całego długu raptem 150 miliardów dolarów, my mamy już teraz ponad dwa razy więcej, ciesząc się, podobnie jak Argentyna i Grecja w przededniu załamania, doskonałymi ratingami. We współczesnym zglobalizowanym świecie nie ma się co nad tym zastanawiać. Jakiś milioner na drugiej półkuli nakryje żonę z gachem i na złość jej postanowi umorzyć we wspólnym funduszu wszystkie oszczędności, a wskutek tego zacznie się lawina bankructw, które sprawią, że w dalekiej Polsce ministrowi nie uda się zrolować kolejnej transzy obligacji − i sruuuu… Może być tak, może być i inaczej. Jarosław Kaczyński w każdym razie zakłada, że będzie tak jak w banku. A może to nie założenie, nie kalkulacja? Może po prostu instynktownie wchodzi w schemat, który jest oswojony, doskonale znany i jemu samemu, i milionom rodaków? W przeciwieństwie do procedur demokratycznych, które pozostają dla nas dziwne, niezrozumiałe, zwłaszcza, że realizować się tu mogą, wobec braku gruntownego zerwania z „prylem”, tylko w szczątkowych, karykaturalnych formach − procedury stawiania oporu ruskim i szwabom oraz kolaborującej z nimi władzy mamy w małym palcu. A człowiek zawsze stara się dopasować rzeczywistość do wzorca, który zna i w którym wie, jak się poruszać. Jest rzeczą oczywistą, że takiej optyki, jaką po Smoleńsku przyjął prezes Kaczyński, nijak się nie da pogodzić z optyką, w której pozostali ci, którzy robili mu kampanię prezydencką. W jednej istnieje „umiarkowane centrum”, o które trzeba zabiegać, bo to właśnie jego głosy zadecydują − w drugiej zaś nie jest to żadne centrum, tylko, mówiąc językiem rewolucji francuskiej, „bagno”, które pójdzie za silniejszym, i trzeba machnąwszy na nie ręką tworzyć zwartą, posłuszną grupę wykonawczą, taką, jak miał Lenin w 1917. Pani Kluzik-Rostkowska dzieckiem nie jest i wie, że w logice, jaką obecnie kieruje się PiS, jej występy u Lisa czy Kublik były czymś takim, jak gdyby młody Kaczyński poszedł „nadawać” na niedemokratyczny styl zarządzania KOR przez Kuronia do „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” (gdzie by to opublikowano równie chętnie). Zwłaszcza po klęsce i marginalizacji Palikota, która dowiodła, że nie ma w polskiej polityce nic oprócz Tuska i Kaczyńskiego, i tych, na których chwilowo spoczywa ich łaska, było oczywiste i pewne, że za taką zdradę prezes ją wyleje bez drgnienia powieki. Dlaczego chciała − jak mniemam − aby zrobił to teraz? Po prostu, gdyby „liberałów” nie wylano z PiS przed wyborami, to oni byliby oskarżani o spowodowanie miażdżącej wyborczej klęski. A tak to oni będą mogli oskarżać o to „ziobrystów”. Jedno jest pewne, że wszyscy w PiS spodziewają się klęski i są z nią już pogodzeni. To też należy do przećwiczonej procedury: przegrywamy, na razie, więc się hartujemy i odsiewamy niepewnych, w oczekiwaniu na moment wielkiego zwycięstwa, który Pan nam dać musi, bo nasza sprawa jest słuszna. Tu też jest pewna drobna różnica − opozycja antypeerelowska nie miała tej pewności zwycięstwa, jaką ma obecnie zakon Kaczyńskiego. Jak to pisałem już we „wrzeszczących staruszkach”, kto dwa razy w życiu przeżył cud, tego nic nie przekona, że cuda się nie zdarzają. A w karierze politycznej Jarosława Kaczyńskiego były właśnie dwa cudy − pierwszym był upadek PRL, drugim powrót z kompletnego niebytu do podwójnego zwycięstwa w 2005 roku. Obecnie więc czeka on na cud trzeci, który karierę tę ukoronuje zdobyciem pełnej władzy i wyprowadzeniem narodu z Morza Czerwonego (czy może raczej, czerwonego bagna?). Najśmieszniejsze, że nie mając żadnych pewnych przecieków od Opatrzności sam wcale nie jestem gotów zakładać się o zbyt wielkie pieniądze, czy się prezes PiS tego Trzeciego Cudu nie doczeka. W każdym razie, jeśli tak, to proszę zauważyć, odziedziczy po Tusku państwo całkiem już dostosowane do, jak to nazwał bodaj Rokita, a może Śpiewak, „rządów osobistych”. W ogóle, ktokolwiek przejmie władzę po Tusku, weźmie państwo praktycznie już gotowe na dyktaturę, z całkowicie obezwładnioną opozycją i rozbitymi potencjalnymi strukturami stawiania władzy oporu oraz z gotowymi narzędziami narzucania woli władcy wszędzie, na przekór konstytucyjnym pozorom. Sam Tusk używa tych narzędzi kunktatorsko, woląc panowanie, niż władzę, a więc o tyle tylko, o ile mają mu bezpieczeństwo tego panowania zapewnić − ale następca może mieć inne priorytety. W zależności, kim się ów następca okaże, będą mówić przyszłe pokolenie o historycznej zasłudze Tuska albo o odegranej przez niego zgubnej dla Polski roli.

Jarosław Kaczyński za wszelką cenę nie chciał dopuścić do powstania w PiS frakcji, i to już się udało − zamiast, jak partia, na frakcje, PiS jest podzielony na koterie, o dość luźnym składzie, zajęte wzajemnym przepychaniem się do ucha prezesa i donoszeniem mu na siebie nawzajem. Gdyby miał jakąkolwiek władzę, nazwałbym to dworem, ale ponieważ ma jedynie słuszność, trzeba raczej mówić o sekcie, choć po tym, jak zaczął po mnie to rozpoznanie powtarzać salon, trochę mi wstyd przy nim trwać. Mieć u władzy mafię, a w opozycji sektę − oto jest miara naszej obecnej beznadziei. Kto ma rację? Kto wskazuje mniej złą drogę dla Polski? Proszę mnie w ten piękny sobotni poranek nie zmuszać do obstawiania tej narodowej loterii. No to co robić? Róbmy swoje, przyjaciele (bo to też procedura już przećwiczona i oswojona) i na wszelki wypadek zachowujmy się przyzwoicie. Jak to ujął wybitny a młodo zmarły klasyk: „pisarze niech piszą, malarze niech malują, politycy niech… A, zresztą, niech szlag trafi polityków”. RAZ

Zeznania prof. Jerzego Roberta Nowaka, świadka w procesie o zniesławienie prezesa Jana Kobylańskiego przez oszczerców ze świata mediów i polityki Podajemy do wiadomości zeznania świadka p. prof. Jerzego Roberta Nowaka z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa z dnia 22 października 2010 r. w sprawie wytoczonej przez prezesa Jana Kobylańskiego 19 oszczercom ze świata mediów i polityki już ponad 5 lat temu (1 października 2005 r.!) Podczas rozprawy doszło do incydentu. Sędzia usunął z sali p. senatora Ryszarda Bendera, który zwrócił  się z kilkoma uwagami do innej osoby obecnej na rozprawie. Jest to niezrozumiałe, zważywszy na fakt, że notoryczny kłamca i oszczerca Jarosław Gugała po raz kolejny wypowiedział stek kłamstw i fantazji naruszających dobre imię prezesa Jana Kobylańskiego. Pozostawiamy do Państwa oceny powyższą informację i prosimy o zapoznanie się z poniższym materiałem.

PROTOKÓŁ ROZPRAWY GŁÓWNEJ Dnia 22 października 2010 r. Przewodniczący – SSR del. Robert Żak

Prof. Jerzy Robert Nowak zeznaje: Jestem autorem biografii na temat pokrzywdzonego. Znam osobiście pokrzywdzonego i byłem szereg razy na zjazdach które on organizował. Uczestniczyłem w zjazdach USOPAŁ. Sprawa pokrzywdzonego jest przykładem, jak w mediach można oskarżać człowieka zasłużonego dla Polski. Jest to człowiek zasłużony dla kraju. Przez wiele lat nie było do niego zastrzeżeń od władz. Nie spotkałem się z przejawami antysemityzmu co do pokrzywdzonego. Było szereg kłamstw na temat biografii pokrzywdzonego. Pokrzywdzonego poznałem około 4-5 lat temu. Poznałem go Europie.

Świadek zeznaje na pytanie pełnomocnika osk. prywatnego: Zanim poznałem pokrzywdzonego, wcześniej o nim słyszałem. Jest to jedna z najbardziej znanych osób Polonii. Znałem go jako przywódcę Polonii i jako człowieka prowadzącego szeroką działalność gospodarczą i kulturalną. Jak go poznałem to wiedziałem, że działa na rzecz polskich spraw, wiedziałem, że miał podziękowania za swoją działalność wśród Polaków i podziękowania od gen. Bora – Komorowskiego i płk. Osieckiego. Po 1989 roku jego działalność stała się jeszcze bardziej znana. Najpierw docierały do mnie informacje pozytywne na temat pokrzywdzonego. Gdy ukazał się tekst Mikołaja Lizuta, to były pierwsze negatywne informacje na jego temat, ponieważ ukazały się w „Gazecie Wyborczej”, której nie ufam. Nie wierzyłem w te informacje. Przed tym artykułem nie docierały do mnie takie informacje. Ja po ukazaniu się tych artykułów nie zareagowałem od razu, ale ponieważ nastąpiła fala ataków, więc zainteresowałem się sprawą i postanowiłem się spotkać z pokrzywdzonym. W tekstach tych samych autorów były sprzeczne informacje o pokrzywdzonym. Przed książką, o pokrzywdzonym nie pisałem żadnych publikacji. Książkę napisałem w oparciu o artykuły prasowe – polskie, hiszpańskie. Były także pozycje książkowe odnoszące się do pokrzywdzonego i Polonii. Sporo materiałów znalazłem w archiwum pokrzywdzonego Były to listy i dokumenty. Archiwum Kobylańskiego zawiera wiele materiałów, również w języku hiszpańskim. Atak na Kobylańskiego zaczął się w „Gazecie Wyborczej”- na miesiąc przed usunięciem go z funkcji Konsula Honorowego, po tym jak poparł Edwarda Moskala. Od tego czasu zaczęły się ataki. W swej książce udowadniam, że zarzut szmalcownictwa był wyssany z palca. Prof. Stelmachowski w swoich tekstach nie zgadzał się z tymi zarzutami. Opisałem to dokładnie w mojej książce. Rozmawiałem z nim tylko raz telefonicznie. Widziałem jego listy w archiwum pokrzywdzonego. Co roku wydawane były przez USOPAŁ książki z kolejnych zjazdów, a w nich przemówienia Stelmachowskiego, zawierające odcięcie się od ataków na pokrzywdzonego. Taki list był opublikowany w „Rzeczpospolitej”. Pokrzywdzony doszedł do swego majątku poprzez pracę, miał wyczucie rynku. Podziwiałem jego wielostronną działalność. On wiedział, co to znaczy życie – chwytał się i pracował z efektami. W swojej pracy badawczej nie natrafiłem na nic, co wskazywałoby, że pokrzywdzony sfałszował swoją biografię i nie był w obozie koncentracyjnym. Na ten temat są opublikowane jednoznaczne materiały. W niektórych artykułach oskarżonych są sprzeczne informacje na temat pokrzywdzonego. W jednych twierdzą że nie był w obozie, a w innych, że był „kapo”. Nie natrafiłem na informacje świadczące o tym aby pokrzywdzony doszedł do majtku w sposób przestępczy, ale wiem, że doszedł do majątku dzięki pracowitości. Nie wiem jakie przesłanki poza fobiami mogły kierować osobami pomawiającymi pokrzywdzonego. Pokrzywdzonemu nie „palił się grunt pod nogami”, aby miał uciekać z Polski. Minister Gospodarki Paragwaju – pan Peti, ściągnął Kobylińskiego i 10 fabrykantów z Włoch oferuje możliwości zyskownego prowadzenia interesu w Paragwaju, chodziło o rozruszanie gospodarki. Znalazłem na ten temat informacje w książce pana Osuchowskiego – „Awatar” i w różnych artykułach. Pan Peti został zabity podczas przewrotu Stroesnera i w ten sposób Kobylański stracił swego głównego protektora. Podróż Jana Kobylańskiego do Paragwaju nie była sponsorowana przez siatkę Odessy. Poza publikacjami oskarżonych nigdzie nie spotkałem się z takimi informacjami. Gdyby pokrzywdzony był „zoologicznym antysemitą”, to na pewno nikt by go nie odznaczał . Wiem, że pokrzywdzony pierwsze interesy robił z byłymi więzieniami obozu. Mnóstwo jego pracowników było pochodzenia żydowskiego. Pokrzywdzony ma też wielu przyjaciół wśród żydów – biznesmenów itp. Nie mam wiedzy na temat tego, żeby pokrzywdzony był antysemitą. Nie spotkałem się z tym wśród listów, ani w żadnym dokumencie z archiwum Kobylańskiego. Pokrzywdzony był członkiem komitetu olimpijskiego w Paragwaju, wytwarzał znaczki pocztowe dla kilkunastu krajów. Z tego co wiem, pokrzywdzony przybył do Paragwaju w 1952 roku, w tym roku też natrafiłem na jego pierwsze ślady działalności dla Polonii. Potem były listy w 1957 Bora Komorowskiego. Najbardziej mnie poruszały zarzuty, że pokrzywdzonym kierował egoizm. Żaden z zarzutów poruszonych przez oskarżonych , nie miał oparcia w rzeczywistości. Ktoś z oskarżających nazwał pokrzywdzonego, że w prasie południowo – amerykańskiej pisano o nim, jako „międzynarodowy bandyta”. Nigdy nie przeczytałem takich artykułów. Ja nic nie wiem na temat tego, aby pokrzywdzony pracował dla służb PRL-u, poza artykułem jednego z oskarżonych. Nie znaleziono żadnych materiałów na ten temat. Według ministra Daniela Rotfelda – okazało się, że jedynym materiałem jest list jednego z oskarżonych. Ja, w to , co powiedział oskarżony nie wierzę i jest to wyrazem spiskowej teorii o rzekomej agenturze Kobylańskiego w MSZ-cie. Nie wierzę w tą współpracę, gdyż Kobylański miał poglądy antykomunistyczne. Za czasów kierowania przez niego organizacją Polonijną w Argentynie, której podlegał główny tygodnik polski w Ameryce Południowej – „Głos Polski”. Już w 1988 roku ukazywały się artykuły atakujące PRL. Nic nie wiem temat tego aby pokrzywdzony robił wyłącznie coś dla siebie. W zjazdach USOPAL chodziło o zjednoczenie Polaków w Ameryce Łacińskiej i nie tylko. Pokrzywdzony wystąpił z inicjatywa połączenia kongresów Polonii obu Ameryk. Inicjatywa została poparta mocno przez Prezesa Moskala. Na tych zjazdach bywali ministrowie, marszałkowie senatu i wiele znanych osób – nuncjusze, były odprawiane msze. Nie wiem kto opłacał przyjazdy tych osób. Opisałem w swojej książce, to dlaczego oskarżeni napisali artykuły o pokrzywdzonym. Działalność pokrzywdzonego się nie zmieniła, nadal działa jako organizator Polonii. Te artykuły musiały bardzo źle wpłynąć na jego stan zdrowia.

Świadek na pytanie obrońcy adw. Dariusza Pluty: Ukończyłem studia historyczne i mam doktorat habilitacji z politologii. Nikt mi nie zlecił pisania książki o pokrzywdzonym. Książkę wydał USOPAŁ, a honorarium dostałem w postaci pewnej ilości egzemplarzy. Uważam, że z pokrzywdzonym spędziłem około tygodnia. USOPAŁ mnie zaprosił jako gościa i wszystkie koszty związane z pobytem. Umożliwiono mi skserowanie całej sterty materiałów. Czytałem zeznania świadków dotyczące działalności pokrzywdzonego w Polsce w czasie wojny. To były zeznania kobiety, która podnosiła zarzuty szmalcownictwa. Były tam zarzuty nie tylko przeciwko pokrzywdzonemu, ale i jego ojcu. Gdyby były poważne, to jego ojciec, który był w Polsce po wojnie adwokatem, poszedłby do więzienia, ale śledztwo umorzono. Nie mam przygotowania prawniczego. Nie rozróżniam podstaw do umorzenia postępowania. Oprócz zeznań tej kobiety, było jeszcze jedno zeznanie na ten temat, ale mniej szczegółowe. Nie szukałem więźniów obozu koncentracyjnego. Oparłem się na fakcie, że pokrzywdzony otrzymał odszkodowanie. Napisałem o tym w książce. Nie ustalałem ile obywatelstw miał pokrzywdzony w swoim życiu. Nie badałem historii jego rodziny w Polsce. Przed 1988 pokrzywdzony zajmował się działalnością gospodarcza, a potem zaczął działalność Polonijną.

Świadek zeznaje na pytania oskarżonego Jarosława Gugały: W ostatnich kilku latach na skutek ataków na pokrzywdzonego, mówił krytycznie o niektórych osobach narodowości żydowskiej. Antysemityzm według mnie jest negatywnym uogólnieniem na temat wszystkich żydów i tego typu stwierdzeń nie znalazłem w publikacjach USOPAŁ. Natomiast były publikacje negatywnie oceniające roszczenia żydów, co nie jest dla mnie antysemityzmem. Nie zetknąłem się ze sformułowaniem Kobylańskiego : „Żyd zawsze będzie nienawidził Polaka”. Nie zetknąłem się z takim stwierdzeniem pokrzywdzonego. Nie znam działalności pokrzywdzonego w partii – Liga Polska. W rozmowach z pokrzywdzonym słyszałem jego krytyczne wypowiedzi o PZPR. Należałem do Stronnictwa Demokratycznego. Występuję w Radiu Maryja. Nie wiem nic na temat tego, aby pokrzywdzony był sponsorem Radia Maryja. Rozmawiałem z wieloma osobami z Polonii między innymi z prof. Haduchem, Zabłockim, senatorem Ryszką, senatorem Benderem. Nie rozmawiałem z dr Mieczysławem Słotnickim. Nie pamiętam, czy rozmawiałem z Brunonem Kweską. Książkę oparłem na osobach, które są związane z USOPAŁ-em, a nie tylko rozmowach z samym pokrzywdzonym. Z tego wiem, to prof. Stelmachowski do końca ciepło wyrażał się o pokrzywdzonym, nie słyszałem aby zerwali stosunki. Nie słyszałem aby pokrzywdzony nazywał prof. Stelmachowskiego „zdrajcą, komunistą”. Prostuje – mówiłem, że jeśli w jednej z gazet padło określenie „znany międzynarodowy bandyta”, to nie oznacza, że cała prasa paragwajska tak pisała. Nie znam związków biznesowych pokrzywdzonego z Alfredo Stroesnerem. Nie wiem dlaczego pokrzywdzony wyjechał z Paragwaju, wpłynęły na to rożne sprawy. Nie słyszałem o tym aby zbrodniarze hitlerowscy chronili się w Paragwaju. Nic nie wiem na temat tego aby pokrzywdzony publicznie nazwał prof. Geremka – „parchatym żydem”. Uważam, że wyrazy kurtuazji w listach dyplomatycznych można traktować jako szczere poparcie, na przykład list prof. Geremka z podziękowaniami za doprowadzanie do powstania USOPAŁ. Nie pamiętam jakie odznaczenia otrzymał pokrzywdzony, ale opisałem to w swojej książce. Nie wiem, czy pokrzywdzony spotkał się Aleksandrem Kwaśniewskim. Pytałem się pokrzywdzonego o wszystko związane z jego biografią. Nie wszystko, co podawał pan Kobylański, podawałem w książce. Część osób znałem od wielu lat. Dr Cyra pisemnie wypowiedział się krytycznie o zarzutach, że pokrzywdzony nie był w obozie. Są na ten temat materiały IPN-u, zawarłem je w aneksie książki. Był list z PCK z oświadczeniem potwierdzającym pobyt w obozach i odszkodowanie niemieckie dla pokrzywdzonego. Początki działalności biznesowej pokrzywdzonego znam od niego i z książki „Awatar”.- źródłami są częściowo wypowiedzi pokrzywdzonego. Nie zajmowałem się sprawami romansów pana Kobylańskiego. Nie słyszałem żadnych wypowiedzi – nagrań pokrzywdzonego udzielonych ekipie TVP i Mikołajowi Lizutowi.

Świadek na pytanie obrońcy: Głównym sponsorem USOPAŁ jest pokrzywdzony. Strony nie mają więcej pytań do świadka.

Opieszałość prokuratury w badaniu tajemniczego telefonu ofiary katastrofy smoleńskiej ABW nie rozstrzyga w kwestii telefonu posła Leszka Deptuły Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego twierdzi, że nie potrafi odzyskać wiadomości, jaka nagrała się na poczcie głosowej telefonu komórkowego wdowy po pośle PSL Leszku Deptule. Eksperci kryminalistyki, z którymi rozmawiał “Nasz Dziennik”, uważają jednak, że jest to możliwe. Z notatki urzędowej sporządzonej 13 kwietnia br. przez Departament Postępowań Karnych Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wynika, że wiadomość otrzymana prawdopodobnie 10.04.2010 r. o godz. 9.46.51 została bezpowrotnie skasowana tego samego dnia o godz. 11.01.03. Wiadomość trwała 15,5 sekundy, ale odsłuchane zostało tylko 7 sekund. W ocenie ABW, biorąc pod uwagę około godzinne przesunięcie pomiędzy prawdopodobnym czasem katastrofy a czasem nagrania wiadomości, należy przyjąć za prawdopodobne następujące hipotezy: po pierwsze – nagranie nie pochodziło z telefonu posła Leszka Deptuły, po drugie – nagranie pochodziło z jego telefonu, ale nastąpiło już po katastrofie poprzez przypadkowe wybranie np. ostatniego wybieranego numeru w trakcie akcji ratowniczej poprzez nadepnięcie na leżący telefon lub wybranie połączenia przez osoby, które znalazły aparat. Trzecia przyjęta przez ABW hipoteza jest taka, że godzina w systemie operatora była nieprawidłowo ustawiona. Agencja wnioskuje w związku z tym o uzyskanie przedmiotowego raportu do śledztwa oraz przesłuchanie przedstawiciela operatora w celu ustalenia, z jakiego numeru telefonu nastąpiło połączenie, a także zweryfikowanie hipotezy o błędnej godzinie w systemie. Z wcześniej sporządzonej przez ABW notatki, 12 kwietnia br., wynika, że informację o tym, że żona posła Deptuły otrzymała w dniu katastrofy wiadomość na pocztę głosową swojego telefonu komórkowego, Agencja miała już dzień po katastrofie, tj. 11 kwietnia. Zwróciła się do operatora o zachowanie zapisu. ABW podaje, że skasowana przez użytkownika wiadomość jest przechowywana w systemie do godz. 23.00 dnia, w którym nastąpiło skasowanie. Wynikałoby z tego, że wiadomość, jaką otrzymała żona posła PSL, została wykasowana z systemu 10 kwietnia o godz. 23.00. I nie ma możliwości technicznych jej odzyskania. Podczas lotu 10 kwietnia poseł PSL miał przy sobie dwa telefony: zarejestrowany w Plusie oraz aparat służbowy zarejestrowany w Orange. Czy rzeczywiście nie ma żadnych technicznych możliwości, by nagranie odtworzyć? Zdaniem ekspertów z dziedziny kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, takie możliwości istnieją. Dzisiaj odzyskuje się z nośników różne informacje, ale zależy to od stopnia zniszczenia nośnika – twierdzą nasi rozmówcy. Potwierdza to także Bogdan Święczkowski, były szef ABW. – Zależy to od tego, jak wiadomość została skasowana. Jeśli została usunięta profesjonalnie, a w jej miejsce zostały nagrane inne, to wiadomość jest praktycznie nie do odzyskania. Chociaż można próbować – wyjaśnia Święczkowski. – Ale jeśli została ona skasowana, a na to miejsce nie została nagrana inna wiadomość, to specjaliści mogą ją odzyskać – tłumaczy. Zapisywanie poczty głosowej dokonuje się na centralnym serwerze danej sieci. Wtedy, nawet jeśli wiadomość została z niego skasowana, istnieje możliwość jej odzyskania. Nie byłoby to możliwe, gdyby została w jej miejsce nagrana inna wiadomość. – Wszystko jest zapisywane w pamięci serwerów. System to nazwa ogólna. To zestawienie tysięcy serwerów z pamięciami komputerów. Podejrzewam, że wiadomość została skasowana z jakichś twardych dysków. Sądzę, że można ją odzyskać – zapewnia Święczkowski.

- Z naszych informacji z materiału dowodowego wynika, że nie był to telefon posła Deptuły, nie dzwoniono z telefonu posła Deptuły, tylko zupełnie innej osoby, która zresztą dzwoniła z terenu Polski. Kwestia tego, że wdowa słyszała głos – tego nie możemy komentować. To są jej odczucia. My mamy pewne twarde ustalenia – mówi kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Zdaniem Pawła Kowala, posła PiS, prokuratura powinna jak najszybciej zbadać billingi wszystkich rozmów, jakie 10 kwietnia przeprowadziła Joanna Krasowska-Deptuła. – ABW robiła słusznie, przyjmując pewne hipotezy. Trudno mi jednak uwierzyć, by żona nie rozpoznała głosu swego męża. Głos jest tym, co jest bardzo charakterystyczne dla danej osoby. Trudno by było go określić przez inną osobę. Należy te dane odzyskać. Należy też zbadać wszystkie billingi rozmów, jakie w dniu katastrofy przeprowadziła wdowa po pośle Deptule. To pomoże wyjaśnić sprawę – tłumaczy Kowal. W odpowiedzi na nasze pytanie, czy prokuratorzy sprawdzą billingi wszystkich rozmów, jakie otrzymała w dniu katastrofy Joanna Deptuła, Maksjan zapewnił, że prokuratura może zwrócić się do operatora sieci o przysłanie konkretnych wykazów połączeń, zwalniając operatora z tajemnicy. Czy śledczy o billingi już się zwrócili? Prokurator Maksjan nie potrafił wczoraj na to pytanie odpowiedzieć. Dodał, że ABW na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie opracowała już ekspertyzę dotyczącą nośników elektronicznych, w tym telefonów komórkowych, które zostały jej przekazane przez prokuratorów. W ekspertyzie zaznaczono m.in. to, ile telefonów logowało się do sieci rosyjskiej. Maksjan zaznacza, że dopiero po jej analizie prokuratorzy będą mogli wystąpić do konkretnych operatorów o wykazy połączeń. Kiedy to nastąpi – nie wiadomo. Anna Ambroziak

OŚWIADCZENIE EUROKOMISARZA WS. UMOWY GAZOWEJ oświadczenie Gunthera Oettingera Publikujemy fragment oświadczenia komisarza UE ds. energii w sprawie Gazociągu Jamalskiego oraz umowy gazowej pomiędzy Polską i Rosją, złożonego podczas 12. spotkania Przewodniczących Parlamentów, które poświęcone było współpracy regionalnej. Oświadczenie w sprawie Gazociągu Jamalskiego oraz umowy gazowej pomiędzy Polską i Rosją Warszawa, dnia 4 listopada 2010 r. Oświadczenie złożone w podczas 12 spotkania Przewodniczących Parlamentów, poświęconego współpracy regionalnej Moi urzędnicy spotkali się dziś rano z wiceministrem Budzanowskim. Przyjęliśmy z zadowoleniem jego wyjaśnienia dotyczące umowy operatorskiej pomiędzy właścicielem Jamalu „EuRoPol-Gaz"a przyszłym operatorem gazociągu „Gaz-System”. Obie strony (tj. urzędnicy UE oraz przedstawiciel strony polskiej – przyp. tłum.) podkreśliły, że decydującą rolę będą mieć dalsze postanowienia polskiego Urzędu Regulacji Energetyki oraz ważny kodeks sieciowy, który ma być opracowany przez Gaz-System. Polskie władze na piśmie potwierdzą swoje zobowiązanie  zapewnienia zgodności tych decyzji wykonawczych z przepisami prawa polskiego i Unii Europejskiej. Jesteśmy zadowoleni z wyniku tego spotkania, a także z dobrej współpracy władz Polski i Rosji przy renegocjacjach polsko-rosyjskiej międzyrządowej umowy jamalskiej, podpisanej w minionym tygodniu. Umowa ta stanowi ramy współpracy na poziomie państwowym, a jednocześnie, umowa operatorska określa konkrety współpracy handlowej między spółkami. Udało się nam zapewnić, że umowa międzyrządowa Polski i Rosji została dostosowana do prawa UE. Oznacza to w szczególności, że „Gaz-System” jako  operator gazociągu będzie odpowiedzialny za zawieranie umów przesyłowych na zasadach niedyskryminacyjnych i że Polska może reeksportować rosyjski gaz dostarczony do Polski. Umowa międzyrządowa nie przeszkadza już Polsce stosować przepisów zapewniających pełny dostęp do krajowego rynku energii stronom drugim i trzecim. Na dzisiejszym spotkaniu zostaliśmy zapoznani z tymi przepisami umowy operatorskiej, które są istotne dla naszej oceny jej zgodności z przepisami UE. Władze polskie i moi urzędnicy uzgodnili, że porozumienie operatorskie musi zostać uzupełnione o dalsze postanowienia wykonawcze, takie jak kodeks sieciowy, który określi szczegółowe procedury dla:
- obliczania zdolności przesyłowych z uwzględnieniem zasady “wykorzystaj lub strać”,
- alokacji zdolności przesyłowych przez operatora na zasadach transparentnych i niedyskryminujących,
- oferty odwrotnego przesyłu gazu,
- ustalania niedyskryminujących taryf na podstawach kosztowych,  
- ekspansji i rozwoju Jamalu w przyszłości. (…) Tłum. Teresa Wójcik

MACIEREWICZ: MINISTER MILLER POŚWIADCZYŁ NIEPRAWDĘ - Nie ma żadnej możliwości, by w rzetelny sposób napisać nasze stanowisko do raportu MAK - twierdzi Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. Poseł PiS złoży w poniedziałek zawiadomienie do prokuratury przeciwko szefowi MSWiA Jerzemu Millerowi. Macierewicz zarzuca Millerowi poświadczenie nieprawdy w dokumencie dotyczącym zapisu czarnych skrzynek z samolotu Tu-154 M. Z dokumentów, którymi dysponuje zespół polityka PiS, wynika, że Jerzy Miller najpierw potwierdził, że otrzymane przez niego kopie nagrań tzw. czarnych skrzynek są "tożsame z ich oryginałem pozostającym w dyspozycji rosyjskiej", a później okazało się to nieprawdą. Antoni Macierewicz powołał się na zapisy dokumentu z 31 maja odpisanego przez Millera i szefową rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) Tatianę Anodinę. Podpisując ten dokument, Jerzy Miller potwierdził, że przekazane Polakom kopie zapisów rozmów z kokpitu są tożsame z oryginałami. - Nie minęły dwa tygodnie i to się już okazało nieprawdą - pan Miller musiał udać się po brakujące 16 sekund. I nie minął znowu krótki odcinek czasu, gdy okazało się, że ten materiał jest tak zaszumiony na skutek działania jakichś nieznanych bliżej właściwości technicznych prądu, napięcia, że trzeba wysyłać do Rosji prośby o specjalną ekspertyzę i dokonywać specjalnych działań, które wydłużą okres analiz o następne zapewne miesiące, bo mieliśmy zapis czarnych skrzynek otrzymać już pół roku temu, a systematycznie jest to odkładane, tym razem ze względu na fakt ich zaszumienia – stwierdził Antoni Macierewicz. W czerwcu tego roku media pisały, że Miller dwukrotnie udawał się do Moskwy po kopię zapisu rejestratorów prezydenckiego samolotu, ponieważ w pierwszej kopii, którą otrzymał od MAK, miało brakować 16 sekund nagrań. Szef zespołu podkreśla, że brak oryginałów czarnych skrzynek uniemożliwia nam rzeczowe odniesienie się do końcowego raportu MAK, który właśnie został przetłumaczony. - Minister Miller podpisał w memorandum z 31 maja br. zgodę na to, by Rosjanie zatrzymali czarne skrzynki dopiero do końca postepowania sądowego. Teraz okazuje się, że nie można odczytać kopii nagrań, które odebrał minister Jerzy Miller w Moskwie. Nie ma więc żadnej możliwości, by w rzetelny sposób napisać nasze stanowisko do raportu MAK – mówi nam poseł Antoni Macierewicz. dk, niezalezna.pl

Nikt już nie pyta o zasługi Z sędzią Bogusławem Nizieńskim, byłym rzecznikiem interesu publicznego i byłym już członkiem Kapituły Orderu Orła Białego, rozmawia Paulina Jarosińska. W trybie natychmiastowym złożył P an rezygnację ze stanowiska w Kapitule Orderu Orła Białego. Zbiegła się ona z informacją o prezydenckich nominacjach do tego najwyższego odznaczenia państwowego… - W piśmie, które złożyłem, zawarłem zawiadomienie o rezygnacji. Nie czułbym się najlepiej w nowych warunkach. Pragnę zwrócić uwagę, że Kapituła nie była zwoływana od katastrofy smoleńskiej. Pierwsze cztery odznaczenia Orderem Orła Białego zostały dokonane przez prezydenta RP z urzędu, w związku z tym nie zachodziła potrzeba opiniowania tego przez Kapitułę. To jest zrozumiałe. Natomiast dalsze propozycje, które zostały przedstawione na piśmie poszczególnym członkom Kapituły indywidualnie, ponieważ nie była ona zwołana, dotyczyły osób, wobec których ja nie mogłem zająć stanowiska. Nie wiem po prostu, czy któryś z tych czterech proponowanych kandydatów był odznaczany w przeszłości odznaczeniem państwowym, jeśli tak, to jakim, kiedy i jaki czas upłynął od ostatniego odznaczenia i czy w tym czasie zaszły jakieś szczególne okoliczności, które uzasadniałyby przyznanie kandydatowi najwyższego odznaczenia państwowego, jakim jest Order Orła Białego. Byłem przyzwyczajony do takiej formy procedowania. Spotkałem się jednak z inną i w tym wypadku nie czułem się na siłach, aby dalej funkcjonować jako członek Kapituły, teoretycznie funkcjonować, ponieważ od 10 kwietnia nie byłem na żadnym posiedzeniu Kapituły. Od tamtej pory nie było ono organizowane.

Najwyższe odznaczenie państwowe ma otrzymać m.in. Adam Michnik. O czym, według Pana, świadczy ta nominacja? - W mojej ocenie, świadczy ona o skrajnym upolitycznieniu. Nie wiem, czy są to zatwierdzone już nominacje, ponieważ nie zostałem o tym poinformowany. Otrzymałem jedynie pismo o tym, że takie nominacje są w planach pana prezydenta i członkowie kapituły powinni zgłosić swoje stanowiska wobec nich. Ja nie mogę zgłosić swojego stanowiska, ponieważ nie otrzymałem żadnych materiałów, które pomogłyby mi w zaopiniowaniu któregolwiek z kandydatów. To wszystko wpłynęło na moją decyzję. Złożyłem więc pisemną rezygnację i obecnie nie mam już nic wspólnego ze sprawami dotyczącymi Kapituły.

Pańskim zdaniem, nominowani zasługują na najwyższe odznaczenie państwowe? - Mam takie wrażenie, że w tej materii już nikt dziś nie pyta o zasługi. Po czterech pierwszych nominacjach z urzędu, co do których Kapituła nie ma tytułu prawnego, aby je opiniować, teraz po raz pierwszy szef Kancelarii Prezydenta poprosił o zajęcie stanowiska w sprawie nominacji prezydenckich. Ja już tego nie uczynię, ponieważ nie jestem członkiem Kapituły. Dziękuję za rozmowę. Nasz Dziennik, 6.11.2010 Oprócz Bogusława Nizieńskiego swoje odejście z Kapituły Orderu zapowiedział również Andrzej Gwiazda. – admin

Żydowska pajęczyna wyzysku oplata cały świat… Co jakiś czas artykuły takie, jak poniższy, sprawiają, iż gdzieś spod mokrych kamieni wyłażą istoty należące do niższych form życia – w mniemaniu, iż obelgami, wyzwiskami i chamstwem mogą wpłynąć na nasze zdanie i przekonać do swoich racji. Racji robactwa. – admin Niedawno zastanawiałem się, czy jest na Ziemi taki zakątek, gdzie można by uciec przed żydowskim światowym KGB (Kliką Globalnych Banksterów) i GRU (Globalnym Rządem Unych). Ameryka Północna jest w łapskach Żydów. Unia Europejska jest żydowskim folwarkiem, etapem przejściowym na drodze do światowego państwa pod rządami Żydów. Kryzys finansowy Unii to nie przypadek. Przypomnę w tym miejscu wypowiedź jednego z czołowych żydowskich ideologów i grabieżców – Davida Rockefellera: „Jesteśmy na krawędzi globalnej transformacji. Wszystko, czego teraz potrzebujemy to odpowiednio wielki kryzys, a wtedy narody zaakceptują Nowy Porządek Świata.” Unia pod nadzorem światowej KGB ciężko i gorliwie pracuje nad wpędzeniem Europy wodpowiednio wielki kryzys. Głównymi wykonawcami płynących od światowego żydostwa poleceń w Unii są: Żyd Barroso, szabas-goj Merkel i Żyd Sarkozy. Grecja już zbankrutowała. Okupowana przez żydostwo Polska dzielnie podąża jej śladami. Francja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Islandia, Irlandia – wszędzie widzimy drastyczne  „oszczędności“. Państwom zadłużonym żydostwo brukselskie grozi odebraniem prawa głosu. Jest to bandyctwo najczystszej wody – najpierw decyzjami Brukseli ciebie zrujnują, na koniec zakneblują ci usta i wystawią cię na wyprzedaż! A w „bogatych” Niemczech miliony ludzi zmuszanych jest do pracy z „pośredniaków” które rosną jak grzyby po deszczu. Zarobki w nich są o połowę niższe niż normalnie. Płacą one ciut za dużo, aby zdechnąć z głodu, za mało, aby żyć. Afryka depopulowana jest głodem, biedą, wzniecanymi rewoltami, konfliktami plemiennymi i religijnymi, chorobami wszczepianymi celowo przy okazji sponsorowanych przez WHO tzw.szczepień ochronnych. Jej „przyszłość” to żydowsko-banksterski rezerwat przyrody i miejsce polowań na lwy, słonie, nosorożce i bawoły. Dlatego  też przedstawicieli czarnej rasy homo sapiensa należywyeliminować. Zabierają oni niepotrzebnie miejsce szlachetnej zwierzynie łownej. Australia znajduje się w kleszczach żydofilskich „postępowców”. Obecnie wypruwają oni z siebie żyły, aby zalegalizować eutanazję. Starszych, wyeksploatowanych i chorych za zgodą australijskiego knessetu  uznawać się będzie taśmowo za „zmęczonych życiem”. Po czym zgodnie z prawem będą oni usypiani. Najbardziej skomplikowana sytuacja jest w Azji. Wiadome jest, że tam depopulacja będzie prowadzona naintensywniej. Same Chiny i Indie to 1/3 ludzkości. Losy Arabów, odwiecznie nienawidzących Żydów, są przesądzone. Nie wiadomo tylko, czy wśród ideologów NWO zwycięży opcja depopulacji ukrytej, rozłożonej na jedną-dwie generacje (GMO, szczepionki, chemtreils, katastrofy „naturalne” przy pomocy HAARP, a wszystko to wzmacniane lokalnymi wojnami i okupacjami), czy przeważy opcja gwałtowna – wywołanie „apokalipsy” (np. przez sprowokowanie konfliktu atomowego z wciągnięciem do niego Pakistanu, Indii, Chin i Rosji).  Dodatkowo na niekorzyść Azji przemawia widoczny u syjonistów „zwyczajny” rasizm wobec kolorowych – w tym i żółtków. Komisję Trójstronną z inicjatywy Rockefellera powołał do życia Brzeziński z tego powodu, że rasistowscy liderzy Grupy Bilderberga nie zgadzali się na dokoptowanie do ich ekskluzywnego Klubu żółtych Japończyków. Stworzono więc ciało zastępcze – właśnie KT, aby i bogatą Japonię (a za jej pośrednictwem inne kraje azjatyckie) wciągnąć w krąg krajów sterowanych i łupionych przez żydostwo. Rasizm syjonistów jest więc piętrowy: wszyscy Goje to nie-ludzie, a tylko zwierzęta bez duszy. Ale i Goje dzielą się na lepszych białasów i na pośledniejsze kolorowe sorty. Na razie w Azji dobrze stoją jedynie Chiny. Podejrzewam, że cud gospodarczy Chin i gorliwa pomoc globalistów w postawieniu na nogi chińskiej gospodarki były elementem planu Rockefellera, dotyczącego wywołania odpowiednio wielkiego kryzysu. Zalew rynków zachodnich tanią tandetą chińską, przy postępującej pauperyzacji ludności Zachodu sprawia, że coraz więcej ludzi kupuje coraz więcej chińskich produktów. Chiny się bogacą (w zadrukowaną amerykańską makulaturę zwaną dolarami), a Zachód biednieje. Niedługo po prostu na Zachodzie nie będzie opłacało się cokolwiek produkować. Ale radość Chin jest przedwczesna. Jak Zachód zbankrutuje, to i chińskich towarów kupować na Zachodzie nikt nie będzie. W Chinach nastąpi załamanie spowodowane nadprodukcją, co da im masowe bezrobocie i tony bezwartościowych papierków-dolarów. Najpóźniej wtedy zacznie się na dobre depopulacja Chin. Żółty murzyn zrobił swoje (wywołał odpowiednio wielki kryzys), żółty murzyn może odejść. Skomplikowana jest też sytuacja w Rosji. Po upadku ZSRR wszystko szło tam zgodnie z planami syjonistów. Już wcześniej, podczas pieriestrojki, było zaplanowane – którzy kryptożydzi rosyjscy jakie gałęzie przemysłu będą przejmować. W czasach Jelcyna Rosja była na najlepszej drodze do upodobnienia się do rządzonej przez Żydów USA. Spisek prorosyjskiej części postsowickiego KGB zwieńczony osadzeniem na tronie Putina zakończył beztroskie szabrowanie majątku Rosji przez żydostwo. Jednak żydowskie wpływy w Rosji nadal są duże. Putin ma pełne ręce roboty wobec nagonki na niego z zewnątrz, jak i od wewnątrz. Wiele, zbyt wiele organizacji w Rosji strojących się w szaty obrońców demokracji i praw obywatelskich to żydowska agentura. Militarny atak na Rosję nie wchodzi w rachubę ze względu na potencjał atomowy Rosji. Dlatego Rosja będzie rozmiękczana, wciągana w układy gospodarcze i handlowe, mające na celu przemycanie do niej zachodnich (czytaj – żydowskich) firm. Nadal będą miały miejsce nagonki medialne za domniemane łamanie praw ludzkich przez Kreml.  Nadal przeprowadzane będą przez zachodnie służby zamachy na przeciwników Putina z oskarżaniem go, jakoby była to jego robota. Nadal szeroką rzeką będą płynęły z Zachodu fundusze wzmacniające opozycję (głównie tę agenturalną, kierowaną przez Żydów). Losy zmagań  Rosji z osaczającym ją żydostwem są obecnie najważniejszą dominantą światowej polityki. Od nich może zależeć – czy – a jeśli tak – to jak szybko zostaniemy zachipowanym bydłem roboczym. Pozostała jeszcze Ameryka Południowa. Nie ulega wątpliwości, że większość państw tego kontynentu to gospodarcze kolonie USA, czyli tereny wyzyskiwane przez rządzących Stanami Żydów. Los ich też jest przesądzony, a to ze względu na zbyt dużą liczebność kolorowych Gojów. Tutaj pewna dygresja. Propaganda poprawości politycznej i stojącego za nią żydostwa lubi wyżywać się na katolicyźmie, atakując domniemane ludobójstwo katolickiej konkwisty w Ameryce Łacińskiej. Porównajmy jednak konkwistę hiszpańskich katolików w Ameryce Łacińskiej z podbojem terenów dzisiejszej USA przez emigrantów w dużej mierze protestanckich.

Nie zapominajmy przy tym, że katolicka konkwista zaczęła się prędzej, dlatego też katolicy mieli więcej czasu na eksterminację Indian na podbijanych przez nich terenach. W krajach podbijanych przez katolików Indianie do dzisiaj mieszkają na wolności. Są, przynajmniej teoretycznie, pełnoprawnymi obywatelami swoich krajów. W takim np. Peru Indianie stanowią najliczniejszą grupę etniczną – 45% ludności. Następnie idą Metysi – 37%, a daleko za nimi – głównie pochodzenia hiszpańskiego – biali – 15%.

A w USA biali, protestanccy w dużej mierze kolonizatorzy to 71,7% ludności. Następnie idą byli niewolnicy, murzyni – 12,9%.  Natomiast Indianie – 1% !!! No i w przeciwieństwie do Indian z Ameryki Łacińskiej Indianie w USA żyją w rezerwatach. A nie na wolności. A już największym szyderstwem jest to, że w 1924 roku „wspaniałomyślnie” rdzennym mieszkańcom Ameryki – Indianom – USA przyznała… obywatelstwo amerykańskie.

Wracamy do tematu… No więc zastanawiając się, czy jest na Ziemi bezpieczny i wolny od żydowskich wpływów czy zakusów zakątek, pomyślałem sobie o dolnej części Ameryki Południowej, a mówiąc ściślej – o Patagonii. Daleko od Izraela, od  USA i od Unii. Depopulować nie ma za bardzo co, bo gęstość zaludnienia Patagonii to 1,9 mieszkańca na km2, a w argentyńskiej jej części nawet poniżej jednego mieszkańca na kilometr kwadratowy. Czyli tereny bezludne. To jest to, pomyślałem sobie. Tam Żydzi nie mieliby co robić. Nie ma kogo łupić, oszukiwać i okradać. Zaledwie parę dni później admin grypy666, Piotr Bein podesłał mi długi tekst o Patagonii. Zamierzałem go nawet przetłumaczyć, ale opadły mi z przerażenia ręce. Ograniczę się jedynie do krótkiego streszczenia. Zatytułować można by to streszczenie – Patagonia w rękach żydostwa. I to w stanie nawet bardziej zaawansowanym niż USA, Unia, czy nasza rodzima unijna żydolandia. Tekst ten jest niemieckim tłumaczeniem argentyńskiego publicysty Adriana Salbuchi. Autor opisuje szczegółowo mechanizmy działania niejawnego, aczkolwiek rzeczywistego rządu światowego panującego nad większą częścią dzisiejszego świata. To, co my nazywamy kompleksem jot, ideologami NWO, czy Kliką Globalnych Banksterów on nazywa Globalną Elitą Siły. Globalna Elita Siły ma kształt piramidy i jest skrajnie autorytarna. Wytworzyła ona oplatającą świat sieć struktur i organizacji, za pośrednictwem których kontroluje finanse, ekonomię, gospodarkę, politykę, media (CFR, Komisja Trójstronna, Klub Bilderberga, Światowe Forum Ekonomiczne, Światowy Kongres Żydów, Amerykański Komitet Żydowski i in.). Do realizacji ich planów wykorzystuje światowa sitwa wojsko. Zgodnie z przygotowanym na zamówienie Pentagonu w czasach prezydentury Jonsona w 1967 roku raportem Iron Mountainświatowa klika potrzebuje „wiecznej wojny” w celu narzucenia światu ich władzy (od siebie dodam – wymyślenie przez Busha „wojny z terrorem” przeciwko nieistniejącej Al-Kaidzie jest rozwiązaniem idealnym. Z fikcyjnym wrogiem walczyć można w nieskończoność). Autor jako niezwykle ważną datę dla dzisiejszego świata wymienia rok 1776:

- Deklaracja niepodległości USA -  dzisiaj – światowego hegemona.

- Publikacja pracy Adama Smitha “An Inquiry into the Wealth of Nations”, będącej „biblią” żydokapitalistycznego liberalizmu.

- Utworzenie przez Adama Weishaupta Bawarskich Iluminatów co znacznie wzmocniło polityczne wpływy mającego żydowskie korzenie masoństwa. Ważną dla Argentyny datą było opublikowanie w roku 1896 planu  rosyjskiego Żyda Leóna Pinskera i wiedeńskiego Żyda Theodora Herzla o stworzeniu dwóch państw żydowskich: w Palestynie (państwo idealne) i w Argentynie (państwo praktyczne). Nie zapominajmy przy tym, że południowa część Argentyny, Patagonia,  zasobna jest w ropę naftową, gaz ziemny, rudy metali. Oprócz tego w  bogactwa naturalne – czystą wodę, zboża, pastwiska, bydło, ryby. No i jest prawie bezludna. Następnie autor opisuje doprowadzenie do bankructwa i gigantycznego zadłużenia Argentyny przy kapitalnym udziale żydowskich banksterów. A także propozycje kolportowane w prasie (będącej w Argentynie jak prawie na całym świecie w żydowskich rękach), aby długi spłacać wyprzedażą ziemi (w Patagonii). Przytoczę jeszcze kilka innych podanych w artykule ciekawostek.

- Rok 1986. Renomowana, konserwatywna gazeta „La Nation” publikuje artykuł o prowadzonych badaniach dotyczących  budowy żydowskich osiedli w prowincji Santa Cruz (Patagonia). Zgodnie z artykułem rzecznik żydowskiego lobby Alberto Levy odwiedzał tamte okolice, uznał je za przydatne do dawnych planów żydowskich i stwierdził, że plany te mają poparcie władz Argentyny. Ponadto od lat prowincja Santa Cruz  odwiedzana jest przez licznych żydowskich „turystów” badających klimat, wegetację, faunę i bogactwa naturalne.

- Rok 2002. Artykuł w gazecie „“El Cronista Comercial” pt: „Długi za ziemię”.

- Medialna nagonka żydowskiej prasy i związku Żydów argentyńskich na generała Roberto Bendini. Za to, że ostrzegał on przed pozwalaniem na dalszą penetrację Patagonii przez Żydów. Lokalna, nieżydowska prasa informowała o grupach młodych Żydów, częściowo wojskowych ubranych po cywilnemu, wędrujących po Patagonii.

- Rok 2005. Artykuł w „La Nation“ pt:  „Eduardo Elsztein: właścicielu kraju”.

Elsztein ma największe posiadłości ziemskie w Argentynie. A ponadto:

- Jest prezydentem giganta handlu nieruchomościami IRSA, a jego partnerem jest doskonale znany nam z fundacji Batorego filantrop George Soros.

- Jest członkiem założonej przez Davida Rockefellera Americas Society.

- w 2005 mianowano go skarbnikiem Światowego Kongresu Żydów.

- jest właścicielem większości akcji Banco Hipotecario, bezpośrednio zamieszanego i współodpowiedzialnego za bankructwo Argentyny w roku 2001.

- jest właścicielem sieci supermarketów, hoteli, drapaczy chmur itp.

- jest członkiem syjonistycznej Shabad Lubawitsch.

W tekście dotyczącym Argentyny i Patagonii padają tak znane nam nazwy jak Goldman Sachs i tak znane nam nazwiska jak już przytaczani Rockefeller czy Soros. Ale i Bush czy Brzeziński też są wymieniani, też mieszali i mieszają nadal w Argentynie. Tutaj doskonale widać, jak pasującą do nich nazwą jest termin „globaliści”. Działają oni globalnie! Okupują USA, Unię, Japonię. Osaczają Rosję i Iran. Mieszają w Afryce, w Australii. Wykupują Patagonię. Sytuacja Argentyny jest katastrofalna. Gigantyczne długi spłaca ona wyprzedażą ziemi żydostwu. Kiedyś w ten sposób część zaciągniętych długów (pieniędzy tworzonych przez banksterów z powietrza) Argentyna pospłaca. Ale tylko część, bo wciąż musi ona zaciągać nawe „kredyty”. A zanim spłaci wszystkie długi, pozostanie państwem bez ziemi. Ziemię przejmą Żydzi. Podobny mechanizm zadziałał w Grecji. Wpędzono ją w długi (przy aktywnym udzialeGoldmana Sachsa) po czym Niemcy zaproponowali ich spłatę wyprzedażą greckich wysp na Morzu Egejskim. W ramach „ratowania” (a więc dobijania) Grecji Unia zaproponowała jej kolejne gigantyczne kredyty. W końcu przyjdzie ten dzień, że Grecy zaczną wyspy sprzedawać. Na nas też przyjdzie kolej. Wysp za dużo nie mamy. Ale na Ziemie Odzyskane i nie tylko,  chętni się znajdą… Zakład? http://poliszynel.wordpress.com/2010/11/06/zydowska-pajeczyna-wyzysku-oplata-caly-swiat/

Pierwsza Irlandia bankrutuje. Druga też Irlandii grozi bankructwo. Sytuacja jest tak krytyczna, że pieniędzy brakuje nawet na przetrwanie do końca roku. Tegoroczny deficyt budżetowy Irlandii wynosi 13 proc. PKB i jest najwyższy w całej Unii. Największym problemem są pogrążone w potężnych kłopotach finansowych banki. Ich ratowanie około 50 miliardami euro – prawie jedna trzecia rocznego PKB „Zielonej wyspy” – spowoduje wzrost deficytu do astronomicznego poziomu 32 proc. PKB. Rząd co prawda zmniejszy w przyszłym roku wydatki budżetowe z prawie 58 miliardów euro o ponad 10 proc., (czyli około sześć miliardów euro) ale i to może nie wystarczyć. Jeśli w ciągu miesiąca Dublinowi nie uda się przekonać inwestorów do zakupu swoich obligacji, Irlandia będzie musiała skorzystać z unijnego bailoutu. Taki scenariusz może zatrząść strefą euro, tym bardziej, że rynki spodziewały się kwoty o 1,5 – 2 miliarda mniejszej . Irlandia, a wcześniej Grecja, czy Hiszpania. Kolejka państw-bankrutów jest coraz dłuższa. Z Polską włącznie Dzisiaj dług publiczny Skarbu Państwa wynosi ok. 700 miliardów złotych i do końca roku może jeszcze urosnąć do 710 miliardów złotych. Gdy Platforma obejmowała władzę ten dług był szacowany na ok. 500 miliardów złotych, więc przyrost jest gigantyczny. Dług zagraniczny dziś wynosi aż 206 miliardów euro, tu też jest olbrzymi wzrost . Jednak oficjalnie tragedii gospodarczej i finansowej wywołanej rządami Platformy Obywatelskiej nie ma – jest raj i zły PiS, wyrzucający Kluzik-Rostkowską i Jakubiak. To ma zajmować gawiedź, a nie jakieś tam biliony. Rząd i pseudofinansista Rostowski stosują kuglarskie sztuczki by uniknąć katastrofy. Sprzedaje nasze obligacje o wartości 125 mld złotych. Ta suma w ciągu roku wzrosła o 100 proc. A ponieważ sobie nie radzą, wykorzystują np. kreatywną księgowość. Już w grudniu zeszłego roku Rostowski stosował (na wzór Grecji, która zawierała stosowne umowy z bankami inwestycyjnymi) swapy walutowe, czyli umowy o przepływach pieniężnych, a właściwie opcje, gdyż chodzi tu o zawieranie umów z opóźnioną płatnością. W ten sposób wymienił ok. 3 mld euro. Obecnie manewr powtarza, tyle że na o wiele większą skalę. Tylko że to nic innego niż inżynieria finansowa. Odwrotnie niż gdzie indziej ekipa Tuska sztucznie pompuje złotego, by w ten sposób utrzymać niższą wartość naszego zadłużenia zagranicznego. Tymczasem, w obliczu wojny walutowej, na świecie stosuje się obniżanie wartości własnej waluty, zaś Brazylia i Tajlandia wprowadziły nawet specjalny podatek od obligacji, by zniechęcić do ich kupowania. Czy więc przypadkiem głównym powodem powołania w Sejmie komisji konstytucyjnej nie jest zmiana wysokości progów ostrożnościowych zapisanych w konstytucji? Przewidują to niektórzy ekonomiści, jak np. Janusz Szewczak. Jest to prawdopodobne, tym bardziej, że doradca premiera Jan Krzysztof Bielecki, który będzie odznaczony przez Komorowskiego Orderem Orła Białego, już powiedział, że nad tymi progami należy się zastanowić, bo są nieżyciowe… Tusk obiecał nam drugą Irlandię. No to ją mamy. Piotr Jakucki

Powiedz im co wiesz, co na sumieniu masz... a odkupisz grzechy i odzyskasz twarz.

Wojciech Olejniczak: Powinniśmy zaprosić obie panie do bloku, który miałby odsunąć Jarosława Kaczyńskiego. (...) Dziś trzeba uświadomić społeczeństwu, że Jarosław Kaczyński jest złym człowiekiem. Obie posłanki powinny publicznie opowiadać, jaki jest prezes PiS. W kampanii prezydenckiej zachwycały się nim i powtarzały, że jest wspaniałym mężczyzną, politykiem, patriotą. Wiemy, że to nieprawda.
Joanna Kluzik-Rostkowska: Dzisiaj Jarosław Kaczyński - powtórzę to, co powiedziałam na początku, to jest człowiek pogrążony w bólu, ale to jest człowiek, który przeprowadził zimną kalkulację, która - rozumiem - nakazuje mu eskalację emocji, po to, aby osiągnąć swój cel polityczny. Nie można tak igrać Polską, nie można Polski podpalać w imię własnych ambicji politycznych.

Wygląda na to, że w kampanii wyborczej Joanna Kluzik-Rostkowska wciskała nam straszny bubel, i prawie jej się udało. Wygląda na to, że jej największym politycznym osiągnięciem jest to, że o mały włos nie wsadziła do pałacu prezydenckiego kogoś, kto - według jej własnych słów - się do tego absolutnie nie nadaje i jest gotów podpalić Polskę. Strach pomyśleć co by się działo, gdyby Kluzik-Rostkowska odniosła pełny sukces i Kaczyński miałby dzisiaj sposobność podpalać Polskę z pałacu prezydenckiego. Coś mi mówi, że czeka nas cała seria świadectw ludzi, którzy pół roku temu robili wszystko, żebyśmy wybrali sobie potwora na prezydenta. Się wreszcie dowiemy jaki Kaczyński jest naprawdę, z pierwszej ręki, bo od osób, którym się prawie udało nas w tej sprawie oszukać. kataryna

Zaremba Płaczliwego Tuska zmienił specjalista od psychoanalizy Zaremba „Po trzech latach rządów Tuska prawidłowości już widać. Nie skupił wokół siebie ekspertów, na posiedzeniu zarządu PO, gdy rozważano myśl o przeznaczeniu budżetowych pieniędzy na partyjne think tanki, wyrażał się o nich lekceważąco. Nie traktuje też jako partnerów większości swoich ministrów. Nie lubi się ich pozbywać, ale nie garnie się, żeby z nimi często rozmawiać.Owszem, zwłaszcza u początków rządów potrafił sięgać po rady ludzi zaskakujących. Na potrzeby dyskusji o polityce energetycznej do Kancelarii Premiera zaproszono nawet Piotra Naimskiego, rzecznika poprzedniej ekipy. Ale gdy szukać stałych źródeł wiedzy i opinii premiera, okazał się bardzo konserwatywny w poszerzaniu kręgu doradców. A ostatnimi czasy także coraz bardziej samotny. Kiedy był szefem partii opozycyjnej, chętnie słuchał każdego, kto przewinął się przez jego gabinet. Rzadko kiedy byli to eksperci czy intelektualiści. Przeważnie zawodowi politycy, czasem prywatni znajomi. Był, co ciekawe, bardziej antyintelektualny niż Jarosław Kaczyński, który też nie potrafił otworzyć się bardziej systematycznie na kręgi eksperckie, ale cenił sobie profesorski tytuł. Tuska rozmowy z tego typu ludźmi nudziły i napawały odrazą. Ile może Ostachowicz?Tuskiem zetknął się bliżej w następnej kampanii – 2007. Przygotował zręczne pytania lidera PO w debacie z Jarosławem Kaczyńskim, ale i brutalną akcję publiczności przeciw prezesowi PiS w telewizyjnym studiu. Ale przede wszystkim przygotował Tuska do tej debaty. Bliski załamania, nieomal płaczliwy polityk został zmieniony w twardego gracza dzięki pracy ze specjalistą od psychoanalizy. Nad tymi seansami czuwał właśnie Ostachowicz.”..” A arcypiarowiec znakomicie nadaje się na symbol systemu, który scharakteryzował kiedyś rozgoryczony polityk PO: „Oni nie naradzają się za zamkniętymi drzwiami, co dobrego zrobić dla Polski. Oni się zastanawiają, jak zrobić, żeby wyglądało, że robią dobrze dla Polski”…” Nic dziwnego, że Donald Tusk musi liczyć tylko na siebie. Aż do pierwszego potknięcia. Do pierwszej prawdziwej klęski?”...(źródło ) Mój komentarz Palikot pisząc o polityku będącym bez wątpienia symbolem Platformy i związanej z nią klasy politycznej , piszą co Schetynie opisał jego zalety umysłowe w wywodzie , który pozwoliłem sobie streścić jako głąb kapuściany. Brak polotu  intelektualnego , miałkość programowa. Teraz Zaręba stawia te same zarzuty co Palikot, tyle ,że chodzi o Mojżesza, Dotkniętego Geniuszem Przez Boga , samego Tuska. Pewnego razu po wysłuchaniu wypowiedzi Tuska , na pytanie z zaskoczenia  , na które według mnie nie miał przygotowanej przez swoich PR owców odpowiedzi  zorientowałem się że to zwykły nierozgarnięty intelektualnie aparatczyk, bez szerszej wiedzy i przemyśleń .Piałem o tym w jednym z moich dawnych komentarzy. Nie chce tutaj wdawać się w analizę ich osobowości ,czy talentów jakie  posiadają . O sile płaczliwej  osobowości Tuska świadczą jego  wizyty u psychoanalityka. Proponowałbym ze względów bezpieczeństwa państwa zatrudnić tego psychoanalityka na stałe , b powinien towarzyszyć Tuskowi wszędzie ,  bo mam niejasne podejrzenia że w rozmowie z Merkel wraca jego słaba , płaczliwa , osobowość  Jak to jest możliwe , że osoby o parametrach umysłowych klasy „głąb kapuściany „ lub cierpiący na zaburzenia o nazwie  intelekto wstręt rządzą Polska . Jak bardzo wadliwy musi być nasz system polityczny ,że takie karykatury wypycha na sam szczyt, że nie ma żadnych mechanizmów odsiewających takie kurioza . Największym problem nie jest Tusk ani Schetyna , bo następne wybory mogą ich wymieść. Problemem jest to ,że ich następcy tak samo będą aparatczykami, dla których rozmowa z intelektualistami, ekspertami , naukowcami będzie  budziła wstręt, będą niezdolni do zrozumienia o czym intelektualiści mówią, a ich jedynym celem będzie oszukania Polaków „Oni nie naradzają się za zamkniętymi drzwiami, co dobrego zrobić dla Polski. Oni się zastanawiają, jak zrobić, żeby wyglądało, że robią dobrze dla Polski”. Jak takim razie zmienić system  polityczny , zabezpieczyć interesy Polski , obywateli polskich . Jak zapewnić polskiemu społeczeństwu mechanizmy demokratyczne , które będą chroniły kluczowe urzędy w Polsce przed objęciem ich przez dyletantów , umiejących jedyni o czym Pisał Palikot założyć „spółdzielnię „ aby wyciąć kolegów partyjnych . Monopol medialny, którym pisał Krasnodębski, który blokuje , który steruje przepływ informacji , system proporcjonalny, system gabinetowo parlamentarny, faktyczny  brak instytucji referendum . To nie Tusk, czy Schetyna są źródłem gangreny polskiego systemu politycznego .Oni są efektem , owocem tego systemu , systemu wodzowsko oligarchicznego demokracji fasadowej Marek Mojsiewicz

BRYK DLA PROKURATORÓW Prokuratura ma zamiar postawić zarzuty Panu Ryszardowi Krauzemu, za działania na szkodę spółki z powodu niewłaściwego udzielenia pożyczek. Jako że „na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą”, a Pan Krauze zdaje się mocno ostatnio „pochylony”, to już można. Jego spółka udzieliła pożyczki spółce King & King, która jej nie oddała. Pewnie prokuratorzy uważają, że za tymi pożyczkami kryje się jakieś „drugie dno”, ale nie potrafią tego udowodnić, więc wyciągają sprawdzony artykuł „o działaniu na szkodę spółki”. W Radio PIN i Polsacie krytykowałem prokuraturę, za wybiórczość działania nie dlatego, że chodziło o Pana Krauzego, ale mimo to! „Dziś” Krauze, bo już wolno, „jutro” inni (tak jak „wczoraj”) – bo ich, to zawsze było wolno. A nie ma chyba na świecie przedsiębiorcy, któremu by kiedyś nie zdarzyło się nie dostać zwrotu udzielonej pożyczki albo zapłaty za dostarczony towar, czy usługę. A to przecież ewidentna „szkoda”. Nie ma takiego, któremu udałyby się wszystkie inwestycje. Prokuratura powinna pozamykać wszystkich. A w ramach „prewencji” może lepiej w ogóle zakazać prowadzenia działalności gospodarczej bo to ryzykowne i można wyrządzić sobie szkodę. A póki można, to mała „ściąga” dla prokuratorów. W przepisach prawnych nie ma jasnej definicji przestępstwa. Jest ona wyprowadzana z przepisów kodeksu karnego. Przyjmuje się, że przestępstwem jest czyn, zabroniony pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w chwili jego popełnienia, zawiniony przez jego sprawcę i społecznie szkodliwy w stopniu wyższym niż znikomy. Czynem takim jest zachowanie o znamionach określonych w ustawie karnej. Znamiona te dzieli się na opisowe i ocenne. Znamiona opisowe mają wyraźny zakres znaczeniowy, jak, na przykład, czyn wskazany w art. 270 KK, polegający na podrobieniu dokumentu. Znamiona ocenne nie mają natomiast ostrego zakresu znaczeniowego, jak, na przykład, czyn wskazany w art. 296 KK. Ustawowe znamiona przestępstwa dzieli się na:

-znamiona strony przedmiotowej czyli zachowanie sprawcy oraz skutek i okoliczności tego zachowania,

-znamiona przedmiotu przestępstwa czyli dobra chronionego,

-znamiona podmiotu przestępstwa czyli sprawcy,

-znamiona strony podmiotowej przestępstwa czyli stosunku sprawcy do popełnionego przez niego czynu.

Zgodnie z art. 296 KK karze podlega, kto będąc obowiązany (na podstawie przepisu prawa, decyzji właściwego organu lub umowy) do zajmowania się sprawami majątkowymi osoby fizycznej, osoby prawnej albo jednostki organizacyjnej nie posiadającej osobowości prawnej, przez nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku, wyrządza jej znaczną szkodę majątkową. Zgodnie z art. 115 § 7 KK, znaczną szkodą majątkową jest szkoda, której wartość przekracza 200-krotną wartość najniższego wynagrodzenia w chwili popełnienia czynu. Dla przedmiotowej strony czynu decydujące znaczenie ma stwierdzenie, czy został on popełniony. W przypadku, gdy mamy do czynienia z ocennymi znamionami czynu, konieczna jest pogłębiona analiza. W przypadku znamion czynu zabronionego określonych w art. 296 KK, polegających na „wyrządzeniu szkody majątkowej” analiza taka powinna mieć charakter ekonomiczny. Zajmowanie się cudzymi sprawami majątkowymi lub gospodarczymi oznacza obowiązek ich prowadzenia, dbania o interesy mocodawcy oraz podejmowania decyzji dotyczących majątku, a nie tylko czynności wykonawczych. Przy takim znaczeniu pojęcia „zajmowanie się sprawami majątkowymi” szczególnego znaczenia nabiera pojęcie „majątku” – ergo stwierdzenie z jakim charakterem majątku mamy do czynienia, czy majątkiem są tylko aktywa, czy zdolność do generowania przychodu albo wręcz dochodu. W przypadku działalności gospodarczej oceny, czy doszło do powstania „szkody majątkowej”, w wyniku działań osoby uprawnionej i/lub zobowiązanej do „zajmowania się sprawami majątkowymi” należy dokonywać z uwzględnieniem wszelkich okoliczności stanu faktycznego mających wpływ na podejmowane decyzji i ich kompleksowych rezultatów. W przypadku podmiotu gospodarczego znaczenie ma bowiem ogólny wynik finansowy, a nie tylko i wyłącznie, wynik na poszczególnych operacjach i transakcjach. Agresywne strategie zarządzania w warunkach silnej konkurencji dopuszczają, a niekiedy nawet zalecają podejmowanie działań, których jedynym celem może być nie osiągniecie bezpośredniego zysku, ale niedopuszczenie do tego, aby konkurencja osiągnęła zysk jeszcze większy i zbudowała sobie pod jakimś względem przewagę konkurencyjną. Przykładem tego typu działań może być konkurencja na polskim rynku paliw na przełomie XX i XXI wieku, kiedy wchodzące do Polski koncerny naftowe dokonywały akwizycji gruntów pod budowę stacji paliwowych, które nie były budowane, a nabywano je czasem po to, aby na danym gruncie nie powstała stacja paliwowa konkurencyjnej sieci. Decydujące znaczenie przy ocenie poszczególnych czynów osoby uprawnionej i/lub zobowiązanej do „zajmowania się sprawami majątkowymi” należy przyznać ogólnym zasadom zarządzania oraz rachunku ekonomicznego z uwzględnieniem prawa do ryzyka przy podejmowaniu decyzji zarządczych oraz ich celów. Istotne jest przy tym pytanie, czy dany cel był zgodny z prawem i interesami danego podmiotu oraz czy podejmowane decyzje były adekwatne z punktu widzenia takiego konkretnego celu. W zakresie transakcji handlowych obowiązuje, między innymi, zasada optymalizacji kosztów jej prowadzenia. Po pierwsze, nie zawsze najniższe koszty prowadzonych transakcji przynoszą najkorzystniejsze rezultaty w postaci większych przychodów. Czasami wyższe koszty są konsekwencją budowania takiej struktury transakcji, która znacznie zwiększa przychody w porównaniu do sytuacji, w której koszty takie nie są ponoszone. Porównanie dochodu (przychód minus koszt) może prowadzić do stwierdzenia, że transakcja o wyższych kosztach była korzystniejsza dochodowo od transakcji o niższych kosztach – przychód zwiększał się bowiem w sposób istotniejszy niż koszty, co prowadziło do zwiększenia dochodu. Po drugie, działalność przedsiębiorstwa nie może być rozpatrywana przez pryzmat poszczególnych transakcji z osobna. Dla przedsiębiorstwa decydujące znaczenie musi mieć wynik finansowy w roku obrachunkowym, albo nawet w dłuższej perspektywie czasu. To sprawia, że przedsiębiorstwo musi czasami dokonywać transakcji, które rozpatrywane w oderwaniu od kontekstu działania całego przedsiębiorstwa są w ogóle nieopłacalne ekonomicznie – jednostkowe koszty których przewyższają uzyskane z nich przychody. W celu postawienia zarzutu z art. 296 KK należy ustalić, iż dana osoba miała zamiar popełniania czynu, to znaczy, że chciała go popełnić lub przewidując lub mając możliwość jego popełnienia na to się godziła (art. 9 § 1 KK) albo nie mając co prawda zamiaru popełniania czynu, popełniła go na skutek niezachowania ostrożności wymaganej w danych okolicznościach, mimo że możliwość popełnienia przewidywała lub co najmniej mogła przewidzieć (art. 9 § 2 KK). W braku któregokolwiek z powyższych elementów – zarówno strony przedmiotowej, jak i podmiotowej czynu – zarzut z art. 296 KK nie powinien być postawiony. A analiza istnienia znamion strony przedmiotowej czynu winna być analizą ekonomiczną. Ekonomiczna analiza prawa (Economic Analysis of Law) na szerszą skalę do nauki o prawie wprowadzona została przez chicagowską szkołę Law&Economics (L&E). Polega ona na zastosowaniu teorii ekonomii i właściwych jej narzędzi do badania prawa nie jako elementu egzogenicznego wobec systemu gospodarczego, ale jako jego zmiennej wewnętrznej. To, co stanowi o istocie prawa można bowiem zredukować do realnie istniejących faktów, czyli zdarzeń, zachowań i przeżyć o charakterze ekonomicznym. Jednym z celów prawa powinna więc być jego efektywność ekonomiczna. Szczególne znaczenie ekonomicznej analizie prawa nadały dwie Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii dla jej przedstawicieli: Rolanda Coase’a i Gary’ego Beckera. Wszystkie teorie ekonomiczne muszą odpowiadać na pytanie, w jaki sposób należy dysponować dostępnymi środkami. Do odpowiedzi na to pytanie konieczna jest analiza podmiotowej i przedmiotowej struktury rynku. Analiza struktury podmiotowej dotyczy udziału w rynku poszczególnych sprzedawców i nabywców. Analiza struktury przedmiotowej dotyczy relacji między elementami podaży i popytu przy danym poziomie cen. Struktury rynku zawsze podlegają zmianom w czasie. Im większa elastyczność rynku, zwłaszcza po stronie podażowej, tym zmiany te zachodzą szybciej. Po przeprowadzeniu analizy struktury podmiotowej i przedmiotowej rynku prowadzona jest analiza norm prawnych mających dany rynek regulować. Istnieje communis opinio, że analiza norm prawnych powinna opierać się na rachunku użyteczności – czyli kalkulacji korzyści i kosztów zgodnie z kryterium efektywności sformułowanym przez Vilfredo Pareto. Stanowi ono, że nie można oczekiwać zaakceptowania jakiegoś rozwiązania, jeżeli możliwe jest inne, dla wszystkich korzystniejsze. Osiągnięty wynik jest nieoptymalny w sensie Pareto (subparetooptymalny), jeśli można osiągnąć inny wynik, dający wszystkim wyższe zyski, lub jednemu z podmiotów wyższy, a wszystkim pozostałym takie same. Wynik jest optymalny w sensie Pareto (paretooptymalny), jeśli takiego innego wyniku nie ma. „Optymalny” nie oznacza „najlepszy”, a jedynie „nie gorszy niż inny”. Ekonomiczna analiza prawa postuluje aby przy tworzeniu norm prawnych posługiwać się takimi metodami właściwymi analizie ekonomicznej, jak teoria gier, która, będąc najbardziej rozwiniętym działem teorii decyzji, zajmuje się logiczną analizą sytuacji konfliktu i kooperacji – czyli sytuacji typowej dla stosunku prawnego. Podobnie jak teoria decyzji wieloaspektowych i teoria wyboru społecznego, jest ona teorią normatywną. Szuka odpowiedzi na pytanie jak powinni zachować się uczestnicy gry w sytuacji pełnego lub częściowego konfliktu między nimi. „Sens i cel teorii gier polega na tym, by korzystając z macierzy wypłat oznaczyć optymalną wygraną, czyli zoptymalizować stosowanie poszczególnych strategii tak, żeby na koniec rzeczywiście tę wygraną osiągnąć”. Kryzys finansowy z 2008 roku przywrócił zainteresowanie ekonomią klasyczną. Nowa książka Romana Frydmana i Michaela Goldberga „Ekonomia wiedzy niedoskonałej”, o autorach której mówi się, że to „przyszli Nobliści”, przynosi jako motto twierdzenie jednego z ojców Austriackiej Szkoły Ekonomii, Friedricha Hayeka, że „nasza zdolność prognozowania ograniczać się będzie do ogólnych charakterystyk wydarzeń, których możemy się spodziewać; nie obejmuje możliwości przewidzenia konkretnych wydarzeń…” Na Hayeka Frydman z Goldbergiem powołują się jeszcze kilka razy, podkreślając, że „wpadki” współczesnych ekonomistów były skutkiem ignorowania jego twierdzeń i przyjęcia założenia, że możliwe jest stworzenie zdeterminowanego modelu zachowań indywidualnych, co możliwe być się nie wydaje. Decyzje ekonomiczne są więc wypadkową tak wielkiej ilości różnych zdarzeń i okoliczności, że ich konsekwencje są niemożliwe do dokładnego przewidzenia ex ante. Najlepszym tego przykładem jest inwestycja PKN Orlen SA polegająca na kupnie litewskiej Rafinerii w Możejkach. Choć PKN Orlen SA oficjalnie dokonał znaczącego przeszacowania jej wartości w swoich księgach, prokuratura nie stawia przecież nikomu zarzutu działania na szkodę spółki w związku z tym zakupem. A jeśli prokuratorzy wiedzą lepiej, to dlaczego męczą się ze złodziejami za te nędznie parę groszy i domagają podwyżek jak ostatnio? Niech się wezmą za działalność gospodarczą – z pewnością, jako wszystkowiedzący o ryzyku gospodarczym, szybko zostaną milionerami. Współpraca różnych podmiotów gospodarczych wytwarza bardzo często synergie, które generują dodatkowe przychody dla współpracujących podmiotów. Powoduje to, że są one zainteresowane wzajemnie zwiększaniem obrotów kooperanta. Ograniczenie płynności jednego z partnerów może więc powodować u drugiego działania zmierzające do poprawienia płynności kooperanta. Najczęściej przybiera to postać tak zwanego „kredytu kupieckiego” (dostawa towarów z odroczonym terminem płatności). Zdarza się jednak, że warunki kooperacji powodują, iż pomoc taka ma charakter finansowy i polega na udzieleniu pożyczki (oprocentowanej zazwyczaj „poniżej rynku” bez standardowych zabezpieczeń wymaganych przez instytucje finansowe, jak banki) warunkiem udzielenia której jest nabywanie towarów i/lub usług przez pożyczkobiorcę u pożyczkodawcy. Dzieje się to zazwyczaj w sytuacji, gdy marże handlowe na produktach/usługach pożyczkodawcy przewyższają tak zwany „koszt pieniądza w czasie”. Taki mechanizm stosowany był, całkiem publicznie, miedzy innymi w działalności Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości. Jego utworzenie zapowiedział prezydent USA, George Bush, podczas wizyty w Polsce, w lipcu 1989 roku. W listopadzie tego roku Kongres USA uchwalił ustawę „O Popieraniu Demokracji w Europie Wschodniej” (SEED Act), która dała podstawę do powołania Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości (PAFP). W maju 1990 roku. Fundusz rozpoczął swoją działalność, oferując polskim przedsiębiorcom pożyczki, które wszelako przeznaczane były na nabywanie towarów i usług od przedsiębiorstw amerykańskich. Można powiedzieć, że na tej samej zasadzie (tylko a rebours) działa off-set. Rząd Polski nabył amerykańskie myśliwce F-16, pod warunkiem wszelako dokonania przez przedsiębiorstwa amerykańskie szeregu inwestycji na rynku polskim. Skoro przedsiębiorstwom amerykańskim opłacało się inwestować w Polsce w zamian za kontrakt na dostawę myśliwców F-16, a nie opłacało się bez owego kontraktu, można byłoby, używając logiki prokuratorskiej, dojść do przekonania, że cena owych myśliwców została „zawyżona”, co naraziło Skarb Państwa na szkodę.Przy analizie zarzutów z art. 296 KK konieczne jest sięgnięcie do jego genezy. Przepis ten został wprowadzony do polskiego prawa ustawą z dnia 12 października 1994 roku o ochronie obrotu gospodarczego i zmianie niektórych przepisów prawa karnego (Dz.U. Nr. 126, poz. 615) Z uzasadnienia projektu tej ustawy przedstawionego podczas I czytania na 15 posiedzeniu Sejmu II Kadencji w dniu 17 marca 1994 roku przez Posła Sprawozdawcę Krzysztofa Kamińskiego wynika, że celem ustawodawcy, miało być uchwalenie ustawy, „która w swoim zamyśle ma dać aparatowi wymiaru sprawiedliwości skuteczne narzędzie służące przeciwstawieniu się nowym rodzajom przestępstw, nowym zjawiskom korupcyjnym, które pojawiły się w trakcie zmiany systemu gospodarczego w państwie”, takich jak:

- „przemyt wartości dewizowych na wielką skalę”;

- „wyłudzanie kredytów”;

- „oszustwa ubezpieczeniowe”;

- „ucieczka kapitału”;

- „zatajanie prawdziwych informacji” (w przypadku spółek giełdowych)

- „bankructwa pozorowane”(http://orka2.sejm.gov.pl/Debata2.nsf/main/42D1B58F)

Podczas debaty zwracano jednak uwagę na to, „aby pogoń za doraźnymi celami w maksymalizacji restrykcyjności prawa nie doprowadziła do sparaliżowania aktywności gospodarczej”(http://orka2.sejm.gov.pl/Debata2.nsf/main/06BE1490), że nie mamy do czynienia z „perełką legislacyjną, a raczej protezą, którą doczepimy do kulejącego kodeksu karnego” oraz że przedstawiony Sejmowi projekt ustawy jest wyjątkowo represyjny. (http://orka2.sejm.gov.pl/Debata2.nsf/main/4AAA7391)

Jednakże, jako iż pamięć historyczna o genezie pewnych działań bywa zawodna, ustawodawca w kodeksie karnym z 1997 roku powtórzył dość bezrefleksyjnie zapisy ustawy z 12 października 1994 roku o ochronie obrotu gospodarczego. W efekcie, na podstawie art. 296 KK, który jest w zasadzie powtórzeniem art. 1 tej ustawy dochodziło do stawiania prezesowi zarzutów działania na szkodę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, w której był on jedynym udziałowcem. Przedsiębiorcy muszą uważać. Nie muszą politycy, którzy ich „wystawiają” prokuratorom uchwalając głupie ustawy, i broniąc jednocześnie samych siebie. 28 czerwca 1991 roku Komisja Nadzwyczajna powołana w lipcu 1990 roku przez Sejm X Kadencji do zbadania sprawy importu alkoholi, skierowała do Sejmu sprawozdanie ze swej pracy oraz - jako załącznik - wstępny wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej czterech osób: pana Leszka Balcerowicza, ministra finansów, pana Jerzego Ćwieka, byłego prezesa Głównego Urzędu Ceł i dwóch kolejnych ministrów spraw wewnętrznych, pana Czesława Kiszczaka i pana Krzysztofa Kozłowskiego, stwierdzając, że w procesie stanowienia prawa doszło do licznych uchybień. Potwierdziła te ustalenia Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej Sejmu I Kadencji. „Powstawały przepisy, które były słuszne w swojej intencji, w założeniach”, ale „w każdym z tych słusznych i prawidłowych przepisów powstawała luka, jakaś furtka, początkowo nieznaczna i niezauważalna, którą bez litości natychmiast wykorzystywali importerzy alkoholu”. (Sprawozdanie Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej z przebiegu prac nad wstępnymi wnioskami o pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu Leszka Balcerowicza, Jerzego Ćwieka, Czesława Kiszczaka, Dominika Jastrzębskiego, Ireneusza Sekuły, Marcina Święcickiego i Andrzeja Wróblewskiego - druki nr 749 i 749-A). Te „furtki”, to na przykład możliwość sprowadzania alkoholu bez żadnych ograniczeń przez „osoby zagraniczne” albo „na potrzeby własne” albo jako „obrót niehandlowy”. Jak stwierdził poseł Rzepka, „przecież ktoś te przepisy tworzył, ktoś je opracowywał, ktoś je wreszcie podpisywał i ktoś za to musi ponieść odpowiedzialność.” Jednakże Sejm przyjął stanowisko Komisji Nadzwyczajnej, która była „świadoma ograniczonych możliwości osobistego wywiązania się z tych obowiązków w związku z innymi zadaniami pana premiera. (...) Organizacja Rady Ministrów, podział obowiązków i kumulacja odpowiedzialności obiektywnie ograniczały możliwość pełnego wywiązania się z połączonych obowiązków wicepremiera, odpowiedzialnego za strategiczne reformy, i ministra finansów, który musi poświęcać uwagę bieżącym problemom finansowym państwa i resortu”. Większość przedsiębiorców była jeszcze bardziej „zarobiona”. To właśnie za ich sprawą po 1990 roku pojawiły się w Polsce dobra, których wcześniej sprzedaż była reglamentowana. Skoro „prawo nie nadążało za życiem” i dlatego Sejm uchwałą z dnia 5 marca 1993 roku umorzył postępowania wobec większości osób objętych wnioskiem o postawienie w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu sformułowanym przez Komisję Nadzwyczajną Sejmu X Kadencji, które to osoby prawo tworzyły, tym trudniej stawiać zarzuty osobom, które to prawo musiały wykonywać. Choć wiele podejmowanych przez nie działań może wyczerpywać różne opisowe znamiona czynów zabronionych, to często nie wyczerpują one znamion ocennych. Gwiazdowski

SZYDŁO Z WORKA PIS Co pewien czas Jarosław Kaczyński łapie za ster i zaczyna prowadzić twardą ręką swą Partię. Oto wywiad, jaki warto przytoczyć, bo choćby ruch wolontariacki na rzecz Polski Patriotów, grupujący się tutaj na "Iskrach" czy w Strefie Wolnego Słowa i powstających klubach "Gazety Polskiej" w terenie, doświadcza co i rusz chłodu lub wręcz ostracyzmu od wielu funcjonariuszy Prawa i Sprawiedliwości. Piotr Lisiewicz, znany z dosadnego języka, nazwał ich kiedyś "bucami w garniturach". Wywiad, który tutaj kopiuję, przeprowadził 26.09 b.r. słynny Bloger Roku 2009, Toyah, z przyjacielem Pawłem, który opisuje swoje doświadczenia w sztabie wyborczym Kluzik-Rostkowakiej, Jakubowskiej i Poncyliusza. Na zjazdach "Klubów Gazety Polskiej" sporo gorzkich analogii padało z ust kolegów z terenu. Jest to ponadto materiał dany tu niejako w obronie własnej, kiedy to na tych łamach w trakcie kampanii wyborczej opublikowałem tekst pt. "Styl ciamciaramciam" (http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=8425&Itemid=130), za który oberwało mi się tu i ówdzie.

TYTUŁ WYWIADU: "Paweł: Ta kampania to była fikcja" TOYAH (Wstęp): Wywiad, który przedstawiam poniżej, chodził mi i Pawłowi – naszemu człowiekowi w sztabie – po głowach już od dłuższego czasu. I pewnie nigdy by nie został przeprowadzony, spisany i dziś opublikowany, gdyby nie fakt, że od kilku dobrych tygodni publiczną przestrzeń wypełnia informacja, że Jarosław Kaczyński, dzięki niezwykle udanej i skutecznej pracy swojego sztabu, osiągnął znacznie lepszy wynik wyborczy, niż faktycznie na to zasłużył, a jeśli dziś robi wrażenie osoby z tego niezadowolonej, to może to wyłącznie świadczyć o tym, że z tej żałoby, w jakiej się pogrążył, stracił rozum. To nieznośne kłamstwo jest na dodatek starannie podsycane przez niektórych prominentnych członków jego sztabu, oczywiście nie bezpośrednio, ale przez cały szereg niedopowiedzeń i aluzji, których główne przesłanie jest właśnie takie: Nikt nie wie, co się z tym biednym Jarosławem dzieje. O swoich powodach, w samym już wywiadzie, mówi sam Paweł. Jeśli idzie o mnie, największe na mnie wrażenie zrobiła rzecz z pozoru błaha, ale wydaje mi się idealnie symbolizująca cały ten okropny plan. W rozmowie w TVN24, Joanna Kluzik-Rostowska została spytana przez Monikę Olejnik, czy ona zgadza się, że posłowie Platformy Obywatelskiej są chamscy wobec kobiet, tak jak to twierdzi Jarosław Kaczyński. Jeśli ktoś myśli, że Kluzik odpowiedziała wymijająco, że ona akurat nie ma złych doświadczeń, ale skoro Prezes tak mówi, to może coś tam widział – jest w głębokim błędzie. Ona jednoznacznie i bez żadnej dyskusji powiedziała, że o jakimkolwiek chamstwie nie ma mowy. W Sejmie wszyscy są razem, grzeczni dla siebie, uprzejmi, i wręcz zaprzyjaźnieni. A więc – Prezes zwyczajnie bredzi. To co ona powiedziała już potem, w rozmowie z Mazurkiem dla "Rzeczpospolitej", wyłącznie cały ten plan – lub w najlepszych dla nich razie, bezmyślność – potwierdza. Bo jeśli na pytanie, co się dzieje z Kaczyńskim, Kluzik uważa za konieczne odpowiedzieć, że ona naprawdę nie ma pojęcia, to znaczy, że zarówno ona, jak i całe to towarzystwo, które prowadziło kampanię prezydencką na rzecz Jarosława Kaczyńskiego, na nic lepszego od tego wywiadu nie zasługuje. No i jeszcze wczoraj wywiad Prezesa dla "Rzeczpospolitej", gdzie on mówi coś takiego: Dwa miliony głosów, a oni się zastanawiali przez całe dnie, jak ma wyglądać ulotka wyborcza. I o tym między innymi opowiada nam Paweł.

ROZMOWA: Toyah: Opowiedz może proszę najpierw, jak to się stało, że w ogóle zostałeś członkiem sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego? Czy to, że od początku wspierasz jego projekt i przywództwo, wystarczyło? Paweł: Dzięki znajomościom. Jak zresztą każdy. Chciałem pomóc, wiedziałem, że się przydam, poszukałem kontaktów – no i mnie polecono.

Więc jak to wyglądało? Przychodzisz. Przedstawiają cię i co się dzieje? Zostałem przedstawiony Pawłowi Poncyliuszowi. Powiedział, żebym chwilę poczekał, i poszedł. Po dokładnie dwóch godzinach czekania i patrzenia, jak mnie mija na korytarzu, w końcu znalazł dla mnie chwilę czasu. Wziął mnie do jakiegoś pokoju, rozłożył się na krześle i zapytał co robię, czym się zajmuję, co umiem? Kiedy zacząłem opowiadać mu o sobie, do pokoju weszła Joanna Kluzik-Rostkowska z posłem Kamińskim i powiedziała Poncyliuszowi, żeby sobie poszedł gdzie indziej, no więc wyszliśmy…

Chcesz powiedzieć, że weszła i zwyczajnie powiedziała, żebyście sobie poszli? Właśnie tak. Po prostu „Idźcie gdzieś stąd” czy coś w tym stylu i tyle. Resztę naszej i tak krótkiej rozmowy dokończyliśmy w pustym pokoju, a więc na stojąco. Ustaliliśmy, że w związku z brakiem planów i dopiero kształtującą się strategią kampanii, skontaktuję się z nim telefonicznie w poniedziałek. I wówczas spróbuje mnie przydzielić do jakiegoś konkretnego zadania. To był piątek, więc po 3 dniach zadzwoniłem do posła z pytaniem, czy już mogę wejść i działać? Odpowiedź udzielona telefonicznie przypominała tę z piątku, czyli ustaliliśmy, żebym zadzwonił w środę rano. Zadzwoniłem. Poseł odebrał, ale poprosił o telefon o dwunastej. Zadzwoniłem, tym razem bez odpowiedzi. Pomyślałem, że widocznie jest zajęty, więc wysłałem esemesa informując, że będę dzwonił po 14-tej. Zadzwoniłem, ale i tym razem nie udało się. Ponieważ trochę żyję na tym świecie, rozumiem, że nie każdy może od ręki odebrać telefon, i że na pewno ma masę ważniejszych spraw niż odbieranie telefonów, choćby nawet wcześniej umówionych.

No i co? Czekałeś aż oddzwoni, czy jak? Obawiając się, że jeśli będę czekał bezczynnie, to mogę się zwyczajnie nie doczekać, zadzwoniłem do Elżbiety Jakubiak. Ponieważ Poncyliusz podczas piątkowej rozmowy głośno rozważał wariant umieszczenia mnie w grupie pani Jakubiak, zadzwoniłem do niej z pytaniem, czy by mnie przyjęła. Zgodziła się i zaproponowała jakoś dwa dni później spotkanie w siedzibie sztabu na Nowogrodzkiej. Na spotkanie nie przyszła, coś jej wypadło, ale poprosiła bym skontaktował się z szefem jej grupy, z człowiekiem, którego nazwała swoją prawą ręką, a którego z litości, bo sporo będzie tu o nim złego, z imienia nie wymienię. No cóż, ten pan, chłopak mniej więcej w moim wieku, a więc niewiele po trzydziestce, stał na czele czteroosobowej grupy, zajmującej mały pokoik z widokiem na dach sąsiedniego budynku. Przedstawiłem mu się, powiedziałem po co i na czyje polecenie przyszedłem, po czym we dwóch udaliśmy się do sąsiedniego pustego pokoju pogadać. Na pytanie od kogo jestem, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a na moje pytanie, co mam robić, dostałem znaną mi już śpiewkę, że nie wiadomo, że jest mały bałagan i że na razie po prostu "sobie jesteśmy". Po tym krótkim badaniu wróciliśmy do pokoju i tak zaczęła się moja praca w sztabie.

Praca, czyli co? W skład grupy wchodziło od tej pory 6 osób – owa prawa ręka Jakubiak… a, niech będzie – Michał, 3 studentów (dwóch z Krakowa, jeden z UW), jedna dziewczyna o imieniu Marysia, no i ja. Potem pojawiło się jeszcze paru studentów. Przychodziłem tam na parę godzin dziennie i te godziny, tych pierwszych dni, przesiedziałem. Po prostu. Nie było absolutnie nic do roboty.

Ale oni coś tam robili, czy nie? No, nie bardzo. Albo siedzieli przy laptopach i coś tam dłubali, albo się kręcili bez sensu w kółko. Wiesz jak to jest: byli ludzie, ale nie było decyzji. Nie było pomysłu co z tym wszystkim dalej.

No a Poncyliusz albo Kluzik przychodzili tam, żeby się dowiedzieć co się dzieje? Skąd! Oni byli na wyższym poziomie, że tak powiem, wtajemniczenia. Przychodzili na posiedzenia szefów sztabu a potem gdzieś lecieli. Pamiętam nawet jak ci dwaj z Krakowa narzekali, że z tą "warszawką" nic się nie da robić, i takie tam, i że oni tu przyjechali na własny koszt i szlag ich trafia, że nie mogą konkretnie działać… Posiedziałem więc znów te parę godzin, pogadałem trochę o polityce, ale też nie za wiele, bo jakoś się nie kleiło, i poszedłem sobie z nadzieją, że jutro będzie lepiej. No i faktycznie było lepiej, bo pojechałem z Michałem do Hotelu Europejskiego zobaczyć salę, w której miał być robiony call center i tym podobne pomysły sztabu…

A co ci się nie podoba z tym call center? Przecież wszyscy byli zachwyceni. Byli zachwyceni, bo to niby taka nowoczesna koncepcja. Że niby wielki świat, Europa. A przecież to była czysta fikcja. Jak myślisz, ile osób dziennie tam dzwoniło? I po co? Wielkie mi call center! Przecież to w ogóle nie miało przełożenia na wynik wyborów. Szkoda nawet gadać.

No dobra. Pojechaliście do tego call center... Pojechaliśmy, zobaczyliśmy i wróciliśmy. Kolejnego dnia wreszcie się coś znalazło. Miałem obdzwonić listę warszawskiego honorowego komitetu poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego, i zaprosić osoby, które się na niej znajdowały, na wiec inaugurujący kampanię prezesa PiS – miał się odbyć na Placu Teatralnym. Miałem dzwonić do ludzi, nie wiedząc nawet, gdzie te autorytety na owym placu mają się spotkać. Więc najpierw dzwoniłem do nich, pytałem czy przyjdą, a na pytanie, gdzie mają się stawić, odpowiadałem, że nie wiem, ale że ktoś zadzwoni jeszcze dziś, albo jutro rano, czyli w dniu wiecu. Na tej liście było około stu osób. Ja obdzwoniłem połowę, potem miał ktoś poinformować resztę, a wieczorem jeszcze raz te sto telefonów wykonać, żeby poinformować tych ludzi o miejscu spotkania. Paranoja. Nikt z tych ludzi w grupie Jakubiak nie umiał mi powiedzieć, gdzie będzie to spotkanie, nie wiedział kogo o to zapytać, nie wiedziała też posłanka Jakubiak. No i dzwoniliśmy do całej masy poważnych ludzi – profesorów, doktorów, aktorów, piosenkarzy, twórców – kompletnie bez sensu. W końcu ktoś podjął decyzję, i te telefony rozpoczęły się od nowa - do tych samych osób, tym razem by podać miejsce spotkania członków komitetu – boczne wejście do Teatru, od ulicy Wierzbowej.

No ale ja pamiętam, że ten pierwszy wiec, ze względu na powódź, miał się wyłącznie sprowadzać do koncertu-zbiórki właśnie na powodzian? No tak. Tyle że najpierw miał być Kaczyński z krótkim wystąpieniem na tle tego komitetu złożonego ze znanych ludzi, a później ten koncert. No i chodziło o to, żeby zebrać z jednej strony tych artystów, a z drugiej profesorów i innych. Wszystko po to, by pokazać, że Prezesa, wbrew temu co mówią media, popierają ludzie z różnych środowisk, także ci, że tak brzydko powiem, „z górnych szczebli drabiny społecznej”.

Dobra. Więc dzwonisz. W trakcie owego obdzwaniania członków tego komitetu okazało się, że nagle część artystów zrezygnowała z udziału w wiecu. Okazało się, że ktoś, prawdopodobnie ze sztabu, ich wszystkich zniechęcił.

Skąd wiesz, że ze sztabu? I że w ogóle zniechęcił. Jakubiak powiedziała, że to ktoś od nas. Padło nawet nazwisko, ale poprzedzone wyrazem „chyba”, więc go tu nie powtórzę. I zaraz potem zaczęła dzwonić do kolejnych, znanych sobie piosenkarzy i kompozytorów z prośbą, czy oni by nie mogli ściągnąć na ten wiec innych piosenkarzy, w miejsce tych, którzy się wycofali.

A więc jest wiec… To była chyba sobota. I wtedy okazało się, że ktoś wymyślił, że honorowy komitet, zamiast stać na scenie tuż za Jarosławem Kaczyńskim, zostanie stłoczony tuż przed sceną, za barierkami, w miejscu, gdzie zazwyczaj stawia się młodzieżówkę. Przyszedłem na plac, gdy była już masa ludzi, więc o tym nie wiedziałem, ale powiedziano mi o tym na drugi dzień w sztabie. No więc oni wszyscy – jak mówię, profesorowie, artyści i inni – stali za barierkami, do których przyciskał ich zebrany na placu tłum. I pamiętam, jak właśnie wtedy sobie pomyślałem, że gdybym to ja był w takim komitecie, i gdyby mnie w taki sposób potraktowano, na kolejny już bym zwyczajnie nie przyszedł.

Słyszałem, że tam nic nie było w ogóle słychać. Zero. Nagłośnienie było tak fatalne, że to, co mówił kandydat, słyszeli tylko ci, co stali 10 metrów przez sceną. Reszta osób, które stały albo dalej, albo gdzieś po bokach, kryjąc się przed upałem, nie słyszała dokładnie nic. Sprawdziłem to osobiście przemieszczając się w tym celu po placu. Oto jak wyglądała organizacja inaugurującego spotkania Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami, zorganizowana przez ludzi pracujących dla niego w sztabie. Nie wiem, kto to zrobił, ale wiem, że ten ktoś to zwyczajnie spaprał. I nie jestem pewien, czy chcę nawet wiedzieć, jak wyglądały inne wiece.

Z tego, co opowiadasz o sytuacji wewnątrz sztabu, wynika, że inaczej być nie mogło. Ogólne wrażenie miałem takie, że nikt tu nie ma żadnego planu. Ciągle widziałem jakichś ludzi i posłów, którzy łazili po korytarzu i zaglądali do pokoi – jakby wszyscy wszystkich szukali. Drugie spostrzeżenie to takie, że tam w ogóle nie było osoby, która wyróżniałaby się zdecydowanym działaniem. Brakowało dyrygenta. Stale miałem wrażenie, że oni wszyscy się tak o siebie ocierają, uważając tylko, żeby nie nadepnąć komuś na nogę - w końcu nikt do końca nie wiedział, kto był pod kogo podwieszony. Poza tym miałem wrażenie, że każdy chciał być na tyle „mocno” zaangażowany, by w razie sukcesu móc powiedzieć, że to w części dzięki niemu, ale jednocześnie na tyle „powierzchownie”, by w razie porażki nikt nie mógł zwalić na nich choćby części odpowiedzialności. To oczywiście było źródłem owej bezdecyzyjności, która każde zadanie czyniła nielogicznym, częściowym, i ogólnie trudnym do wykonania, jeśli już w ogóle jakieś się pojawiło.

Dobra. Lećmy dalej. Jakoś tak zaraz po tym wiecu prace grupy, do której należałem, zaczęto stopniowo przenosić do Hotelu Europejskiego. Wynajętą tam na miesiąc salę podzielono na sektory, które miały pełnić funkcje kawiarenki, biura, sali debat, no i tego call center. Salę tę wynajęto za kwotę, której nie wymienię, ale z nóg zwalała nie tyle kwota wynajmu, bo akurat w Warszawie to standard, ale sposób w jaki ją wynajęto - o dwa tygodnie za wcześnie. I przez te dwa tygodnie stała pusta, odwiedzana od czasu do czasu przez różnych ludzi pracujących w sztabie lub dla sztabu, którzy mieli z niej zrobić wyżej wspomniane centrum... Po prostu stała pusta, bo ktoś tam nie umiał podjąć decyzji co, jak i kiedy. Ogólnie ciężka sprawa. Nawet harmonogram przebudowy tej sali wskazywał na to, że osoba, która się tym zajmowała, a była nią owa prawa ręka pani Jakubiak, nie miała ani wyczucia, ani pojęcia o planowaniu. Ekipa odpowiedzialna za wystrój, montaż przepierzeń pomiędzy poszczególnymi wspomnianymi częściami została poproszona o wykonanie tej pracy w czwartek, a już na drugi dzień kazano jej to rozbierać, bo w sobotę w tej sali miało odbywać się jakieś wesele. Po weselu znów wezwano tą ekipę, która ponownie wszystko zmontowała. Gdy zapytałem osobę z mojej grupy, czy nie można było odłożyć pierwszego montażu na poniedziałek po weselu, tak by nie robić tego dwa razy, dostałem odpowiedź, że nie ma problemu bo najgorzej montuje się pierwszy raz, potem już idzie szybciej. Dobre! Salę w końcu wykończono. Powstał kącik dla dzieci. Żadnych dzieci wprawdzie tam nie widziałem, za to bardzo spodobało się to dziennikarce z TVN, która, będąc w stanie błogosławionym, widocznie dostrzegła w tym jakiś urok. Była kawiarenka z mapą II RP i stylowymi krzesłami, miejsce dla dziennikarzy, sala, gdzie odbywać się miały debaty, no i sala obok, w której miano wyświetlać to, co będzie się działo w sali debat, gdyby w pierwszej zabrakło miejsca.

No ale, jak patrzymy na to wszystko z dzisiejszej perspektywy, to jednak wszystko jakoś działało, i to nawet nienajgorzej. Sam tam byłem, i pomijając opisywane już przeze mnie zamieszanie z tą naszą debatą, nie wyglądało to najgorzej. Tak. Jakoś. Wszystko działało jakoś. Będąc jeszcze na Nowogrodzkiej, zwróciłem uwagę, że na stronie jarosławkaczynski.info czyli oficjalnej stronie kandydata, godło Polski nie jest biało czerwone, a biało-niebieskie…

O tak! To też nasz Antek zauważył. Strasznie się wściekał, że to jest kompletna porażka… Osoby w mojej grupie odpowiedziały mi, że oni już to zgłaszali, ale nikt nie reaguje. Nie wiem komu i gdzie zgłaszali. Ja to zgłosiłem poseł Jakubiak, która podenerwowana odpowiedziała mi, żeby jej nie zawracać głowy... była tuż przed jakimś telewizyjnym występem. Pewnie jakimś ważnym. Ale zdziwiło mnie, że mniej ważnym okazała się ewentualna kompromitacja kandydata na którego rzecz pracuje. Że nie ma nagle znaczenia, jak kampania Jarosława Kaczyńskiego zostanie przez ten błąd odebrana przez internautów, albo jak on sam zostanie wyszydzony przez media.

Media na to chyba nawet nie zwróciły uwagi… Nie wiem. Może ich to zwyczajnie nie obchodziło. Wtedy jednak zrozumiałem, skąd się brały te wszystkie potknięcia Lecha Kaczyńskiego. Nie jego potknięcia, ale ludzi, którzy organizowali jego prace. To przyznanie orderu Jaruzelskiemu, wieszanie flagi do góry nogami itd. Kiedy sobie pomyślałem, że on w swej nieświadomości mógł się otaczać właśnie takimi ludźmi, po raz pierwszy zrobiło mi się smutno. Bo przyszło mi nagle do głowy, że tak naprawdę mógł być w tym pałacu zupełnie sam. Przesadzasz. Nie wiem. Może. Ale tak sobie wtedy pomyślałem. Naszym głównym zadaniem, zapoczątkowanym już na Nowogrodzkiej a potem w hotelu, było tworzenie harmonogramu debat. No i rzecz jasna wymyślanie tych debat i dobieranie do nich prelegentów. No więc wymyślała nasza grupa temat, np. sprawy zagraniczne, i jako prelegenta dobierała posła Kowala. Albo debatę na temat wojska, i wpisywała w rubryce obok, że poprowadzi to ktoś tam równie znany. Tym mniej więcej zajmowała się 6 osobowa grupa, poza od czasu do czasu przenoszeniem krzeseł z miejsca na miejsce pod dyktando prawej ręki Jakubiak, który najwyraźniej czuł się, dzięki takim pustym zadaniom, spełniony. To naprawdę było wyjątkowe. Tam nie działo się w tych dniach nic, a on ciągle chodził to tu, to tam, gdzieś jeździł, wracał, wydawał nic nieznaczące polecenia... Na moją prośbę, by mi powierzył adaptację kawiarni Batida…

Co to jest Batida? No, tam obok jest taka kawiarnia i był plan, żeby ją wykorzystać na rzecz kampanii. No więc, kiedy mu powiedziałem, że Jakubiak zgodziła się, bym się tym zajął, on się normalnie obraził…

O co? No nie wiem. Że coś załatwiam z Jakubiak za jego plecami, chyba. No i odpowiedział, że nie dam sobie rady, bo to duża operacja logistyczna. Wiesz, że ja jestem inżynierem na budowie. Ogarnięcie budowy, zorganizowanie pracy robotników, podwykonawców, dostawców materiałów tak, by zmieścić się w wyznaczonym czasie, można nazwać operacją logistyczną. Umówienie się z projektantem wnętrz, który zaprojektuje wystrój kawiarni i go wykona, nie mogło być czymś dużym, a już na pewno żadną tam logistyką. Najwyraźniej dla prawej ręki posłanki Jakubiak to było coś. Wspominam o tym z dwóch powodów. Od tej chwili wzrastała we mnie niechęć do pracy w sztabie, do tego ciągłego udawania, robienia sztucznego tłumu, i wszystkiego tego, co nie miało nic wspólnego z pracami sztabu jako takimi. Cholera, cała para szła w gwizdek. Drugi powód, dla którego ci o tym mówię, to ten, by pokazać, jacy ludzie pracowali na rzecz Jarosława Kaczyńskiego także na poziomie niższym. Nie tym poselskim, ale tu, gdzie przekazywane były gdzieś tam wyżej wypracowane, jeśli już, zadania. I że to wszystko w związku z tym nie mogło się udać. No i jeszcze taka wstawka.... ta Batida. W końcu z niej nic nie wyszło. Stała pusta, bo kawiarnia przeniosła się do budynku obok. I każdy, kto przechodził obok, mógł zobaczyć mizernotę tego, co powstało... Na zewnątrz nad witryną wisiały dwa małe głośniczki, osłonięte przed deszczem folią, przez które w kółko leciały przemówienia Kaczyńskiego. Leciały, ale nikt nic nie rozumiał, nie mógł zrozumieć, bo hałas przy Krakowskim, przejeżdżające autobusy... gwar uliczny skutecznie te głośniki zagłuszał. I to były takie najgorsze, beznadziejne pudła. Nawet gdyby tam była cisza, też pewnie słychać by było wyłącznie jakieś bełkotanie.

Potwierdzam. Byłem, słyszałem. No i jeszcze ten smutny plakat z Jarosławem, w szybie pustego lokalu. Wtedy zrozumiałem, że przegramy. Bo wiesz, nawet te debaty były tworzone ot tak dla tworzenia. A potem i tak najczęściej okazywało się, że z jakiś tam powodów debata musi się odbyć w innym terminie, albo godzinę wcześniej, albo dwie później. Ja dwukrotnie przyszedłem na koniec, nie wiedząc nawet, że debata została przeniesiona. Wiedzieli tylko ci, co zmiany wprowadzali, media, które były o tym informowane, i nikt więcej. Siłą więc rzeczy najczęściej była na nich garstka osób.

Co się dziwisz? Miała się zacząć o 15.30, zaczęła się o 16, ale i tak cud, że do niej doszło. Szkoda, że nie podchodzono do tych debat jako elementu konsolidującego wyborców, albo ich edukującego. Wystarczyło, że były media. Sala mogła być pusta, byle w pierwszych rzędach ktoś siedział, byle w kadrze wszystko dobrze wyglądało.

O ile wiem, ich nawet i tak za bardzo w telewizji nie pokazywali. No bo to wszystko nudne i bezsensowne było... na tyle, że w tym czasie nosiłem się z zamiarem zrezygnowania z pracy w sztabie. Nie mam w sobie tyle fałszu, by stale chodzić wśród takich ludzi i udawać, że wszystko gra. I nie ma we mnie zgody na to, by uprawiać taką fikcję, i to z takim zaangażowaniem, że gdyby którąkolwiek z tych osób zapytać w tych dniach, dlaczego nic nie robimy, pewnie by się obraziła. Ja tak nie umiem. Strasznie mnie wtedy nosiło, i coś się we mnie gotowało. Bo to nie były zwykłe wybory. Najpierw wygrana PO w wyborach parlamentarnych, a potem ta sprawa ze Smoleńskiem,... to były wybory wyjątkowe. To była walka o przyczółek w postaci Pałacu Prezydenckiego, reduty która mogła pomóc w odtworzeniu silnie zranionej prawicy, ale już na bazie młodszego pokolenia. A tu, dosłownie, takie byle co. Dlatego po raz kolejny zwróciłem się do pani Jakubiak z prośbą o przydzielenie mi konkretnego zadania. Zaproponowałem jej, że zrobię własną debatę, i będzie to pierwsza debata blogerów w Polsce.

To ta nasza Tak. Pomysł wydawał mi się ciekawy. Jest tak, że każdy, kto wpisze w google hasło „debata blogerów”, na pierwszym miejscu wśród wyników otrzyma link do debaty Komorowskiego z blogerami, ale to była debata video, poprzez Internet. Moja debata miała być debatą blogerów z blogerami, na żywo. Po raz pierwszy w Polsce. I to wydarzenie miało kojarzyć się i być już na zawsze przypisane Jarosławowi Kaczyńskiemu, któremu zarzuca się wstecznictwo i niezrozumienie tego, co nowoczesne. Jakubiak powiedziała, żebym to robił. To było w biegu. Ona od jakiegoś czasu nie odbierała ode mnie telefonów, więc gdy spotkałem ją w sztabie, po prostu poleciałem za nią, przedstawiałem swój pomysł, a ona, wsiadając do auta, powiedziała żeby robić. Tak całkiem bez zgłębiania się w to, co mówię, miałem wrażenie, że na odczepnego. Ale to wtedy nie było ważne. Ważne było to, że powiedziała tak, i że miałem się z tym zgłosić do tego jej Michała. Zgłosiłem się. Wyznaczył mi czwartek tuż przed wyborczym weekendem I-szej tury. I o godzinie 15.30. Zapytałem jednego z tych studentów z Krakowa, czy chciałby mi pomóc i się tym zająć. Powiedział, że okay, i od razu przedstawił mi listę swoich blogerów. W momencie, gdy mu powiedziałem, że mam swoje plany, napisał mi, że nie jest zainteresowany, że swoją rolę widział tylko w zaproponowaniu tych blogerów. Ale skoro wybrałem innych, to jego to przestaje interesować. Poprosiłem go więc przynajmniej o umieszczenie informacji o tej debacie na stronie www. Powiedział, że to nie z nim trzeba gadać, ale z Marysią. Miał mi w związku z tym przesłać jej numer, ale na tym się zakończyło. Zresztą wiedział o niej Michał, i też nic. Informacji o debacie, o tak pionierskiej debacie, nie umieszczono na stronie www.jaroslawkaczynski.info. I wtedy zrozumiałem, że oni tej debaty nie chcą.

Wiedziałem, że tam się coś niedobrego dzieje. Ale rozmawiałem z Kluzik i ona obiecała, że będzie miała na wszystko oko. Ona nie mogła mieć na nic „oka”, bo była wciąż umordowana swoją pracą, i tyle tylko, że w tamten czwartek pokazała się w sztabie i oni pewnie uznali, że skoro ona się z nami zna, to lepiej nie robić kłopotów. Zresztą sam widziałeś. Ona była zmęczona i przygnębiona. Rozmawiała z nami, patrząc od niechcenia w komórkę. Nie bardzo obchodziło mnie co mówi, miałem co innego na głowie, ale zapamiętałem coś, co zrobiło na mnie duże wrażenie. Ona powiedziała ci na koniec tej rozmowy, że ma już dość, że jest zmęczona, i że już nie może się doczekać, aż znów wróci do domu o normalnej porze i zrobi dzieciom kolację... zresztą wciąż teraz o tym gada w telewizji. Zapamiętałem to, bo gdyby padło to z ust „zwykłej” kobiety, to byłaby to bardzo piękna i zdrowa reakcja. Ale powiedziała to szefowa sztabu! Demonstrując tak całkowicie psychiczne i motywacyjne rozbicie, i to w połowie drogi, bo wciąż jeszcze przed drugą turą, utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie może się udać. No i jeszcze ten Poncyliusz. Pamiętasz, jak on do nas podszedł i bez zwykłego „dzień dobry” czy „przepraszam” zapytał ją o coś, i bez słowa poszedł. Ty mu nawet powiedziałeś „dzień dobry” i wysunąłeś dłoń, a on nic. Polityk, cholera. Przecież jego pierwszym i najprostszym obowiązkiem jest się uśmiechać do nieznanych sobie ludzi i ściskać im te dłonie. Tak po prostu. Zresztą nieważne... Był zajęty. Miał sprawy. Jasne, że miał sprawy. Tyle że my to rozumiemy, ale ludzie, których on spotyka na co dzień, mogą mieć to w nosie. A skąd wiesz, czy to nie jest jego stały styl? I skąd wiesz, co sobie o tego typu stylu myślą ci, którzy są mniej wyrozumiali?

Niech ci będzie. Wyście się rozglądali ciekawie po sali, podczas gdy ja siedziałem wkurzony i napięty. Pierwszy rzut oka na salę debat uświadomił mi zaraz po wejściu, że ludzie od Jakubiak zbojkotowali nie tylko umieszczenie debaty na stronie www, ale i samą debatę. Sala nie była w ogóle przygotowana…

To już kiedyś opowiadałem. No to ja jeszcze dodam parę obrazków. Nie było foteli dla prowadzących, nie było nagłośnienia. Zdjąłem z podium mównicę, postawiłem na niej fotele, poprosiłem chłopaków od nagłośnienia o podłączenie i rozdanie mikrofonów. Wszystko na szybko. Gdy skończyłem była prawie 16, czyli po czasie. Trzeba było zaczynać. Tuż przed rozpoczynającą debatę mową prowadzącego podszedł do mnie jakiś wyraźnie zdenerwowany pan z pytaniem co tu się dzieje? Zdezorientowany twierdził, że pytał kogoś ze sztabu (to był człowiek z grupy, w której pracowałem), co to za debata teraz będzie, i otrzymał odpowiedź, że to nic takiego. Żeby przyszedł o 17.

Obrazili się i tyle. Niech się obrażają, ale tu chodziło nie o nich. Ja myślę, że im tak naprawdę w ogóle nie zależało na wyniku tych wyborów. Że on był gdzieś tam daleko na horyzoncie myśli, a tymczasem ważniejsze na co dzień było to całe łażenie i lansowanie się. Ale Piotr Pałka - ten, który debatę prowadził – chłopak też jakoś w moim wieku, był rewelacyjny. Naturalny, niezepsuty, młody dziennikarz.... no i blogerzy, każdy na swój sposób ciekawy i oryginalny. Na debatę przyszło około 20 osób…

Było więcej. Niech będzie, że więcej. Ale i tak, zważywszy na brak informacji na stronie www, na wczesną godzinę (w Warszawie pracuje się zwyczajowo do 17-tej) było świetnie. Po części, w której pytania zadawał Prowadzący...

Dobra. O tym ja już pisałem na blogu. Opowiadaj dalej. To był mój ostatni raz w sztabie. Więcej tam nie byłem.

Powiedz mi tylko, czemu ci tak zależało, żeby w ogóle dziś zacząć o tym mówić? Rozmawialiśmy przecież wiele razy wcześniej i zawsze zgadzaliśmy się, że nie ma co w tej kampanii więcej grzebać. Gdy zrezygnowałem z pracy w sztabie obiecałem sobie, że to, co tam widziałem, nie ujrzy światła dziennego. Wstyd, więc nie ma o czym opowiadać. I tak było do chwili, gdy Marek Migalski swym otwartym listem rozpoczął jeden z najcięższych ataków medialnych na osobę Jarosława Kaczyńskiego jakie pamiętam. Na człowieka, bez którego PiS nie przetrwa roku. Atak o tyle wyjątkowy, że już właściwie nie na to, co on mówi, ale jak mówi, i że w ogóle mówi. Atak, w którym chodzi o pokazanie, że to jest człowiek szalony, opętany nienawiścią, wynikającą z głębokiej depresji po stracie brata. I gdyby zasadę „o rodzinie tylko w rodzinie” złamał sam Migalski, mimo wszystko poseł niższej rangi, zdania bym nie zmienił. Ale nie mogłem zachować się inaczej, gdy pożywki dla mediów swymi komentarzami dostarczyła i Elżbieta Jakubiak, która przedłużyła atak na Prezesa tekstami o konieczności debaty wewnętrznej - ciekawe, że prowadzonej na zewnątrz. Na pomoc, niestety nie Prezesowi, a zawieszonej za nielojalność koleżance, przybyła posłanka Kluzik, podważając u Olejnik stanowisko Prezesa w sprawach tak fundamentalnych jak współpraca rosyjsko-niemiecka. Ich nielojalność każe mi dziś mówić. Po to, by pokazać, kim są ludzie, którzy dali przyzwolenie mediom, by uderzyć w ich szefa. Chciałem pokazać, że ci, co dziś błyszczą w mediach, mając się za pokrzywdzonych, są autorami porażki Jarosława Kaczynskiego, który przez takich ludzi mógł wygrać tylko dzięki bożej pomocy i wbrew swemu sztabowi.

No ale przecież Jarosław Kaczyński osiągnął wspaniały wynik. Porównaj to z prognozami z czasów jeszcze sprzed paru miesięcy. Porównaj to z notowaniami samego PiS-u. Posłuchaj. On miał wygrać. Popatrz na Komorowskiego i przypomnij sobie, co sam mówiłeś jeszcze wiosną. Że taką miernotę pokona każdy. A z tą całą siłą, jaką nam dało to, co powszechnie nazywamy Solidarnymi 2010, on miał być rozniesiony w pierwszej turze. Przypomnij to sobie. I popatrz dziś, jak oni z tą ohydną satysfakcją pokazują te migawki z czasu kampanii, te z gibającym się Migalskim, z tym idiotycznym kwiatkiem w zębach. Ty myślisz, że komu się to spodobało? Ilu ludzi uznało, że to jest to czego, oni chcą. Jakieś, przepraszam, dziwadło w kolorowych szmatkach żrące kwiatki!

No ale ty nie narzekałeś na Migalskiego, ale na tych studentów w sztabie w Hotelu. No ale to wszystko to był sztab. I ci studenci, i Jakubiak, i Migalski. To właśnie ten sztab organizował kampanię. To sztab wymyślał strategię. Przecież nie możemy wymagać od Kaczyńskiego, żeby on sobie to wszystko sam ułożył. Wybory prezydenckie to wielkie przedsięwzięcie, którego prowadzenie kandydaci na całym świecie zlecają osobom zaufanym, i które to w razie wygranej kontynuują swoją pracę na wysokich stanowiskach u boku zwycięzcy. To wszystko działa jak naczynia połączone. Nawet nie chce mi się tego tłumaczyć.

No ale chyba widział co się dzieje? Wcale nie musiał widzieć. Każdy ma swoje zadanie. A jeśli idzie o Kaczyńskiego, to nie zapominajmy, że to, że on w ogóle wystartował w tych wyborach, to był gest wręcz nieludzki. Wygranie tych wyborów to był ich obowiązek. A jeśli chcesz mówić o jego winie, to ona mogłaby się ewentualnie sprowadzać tylko do tego, że akurat im kazał poprowadzić tę kampanię. Mówię ci to wszystko, żeby każdy, kto to przeczyta, wiedział, jak słuszną decyzję podjął Kaczyński zawieszając Jakubiak i wyrzucając Migalskiego..., ale też właśnie jak bardzo się z tą decyzją spóźnił. Mówię ci to, by pokazać, że ponad interes partii i lojalność wobec lidera, oni wybrali swój interes, swoje ambicje i wzajemną lojalność względem siebie. I że to kryterium koleżeństwa w przypadku posłanki Kluzik już teraz doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, że zamiast lojalności względem prezesa własnej partii, wybrała lojalność względem wiceprezesa partii opozycyjnej, Grzegorza Schetyny! Mówię ci to, żeby pokazać, że w kontaktach z PO podczas prac sztabowych, osoby te najwyraźniej przejęły sposób myślenia i zachowania tych pierwszych. Poprosiłem cię też wreszcie o tę rozmowę, by ten, kto to czyta, zrozumiał, że względem PiS-u media stosują zasadę kija i marchewki. Bo gdy podczas kampanii PiS szedł w złą stronę, mówiono o świetnych wynikach Kaczyńskiego... aż w końcu przegrał wybory. Teraz, gdy Kaczyński wrócił na dobrą drogę i stara się wszystko poukładać i odbudować dawną pozycję, gdy PiS zwiera szeregi, próbuje się go z tej drogi odwieść, insynuując załamanie nerwowe, depresje, niepoczytalność – tłumacząc tym wszystkim aktualnie słabe wyniki w sondażach. I oni wiedzą, co robią. Bo gdy w PiS pierwsze skrzypce grał Kurski, Ziobro czy Macierewicz, partia ta miała i Rząd i Sejm i Prezydenta. Ale wtedy ktoś wymyślił, że tych ludzi trzeba wysłać do Brukseli, tak, by nie było komu pilnować polskiego podwórka. Wyjechali, a ich miejsce zajęli ludzie, którzy dobrze bawili się w czasie kampanii... Jasna cholera, popatrz, oni przebrani za dzieci kwiaty grali na gitarach i śpiewali piosenki, podczas gdy pisowscy wyborcy wciąż byli pogrążeni w żałobie i szoku po utracie swego Prezydenta! Potrafisz to pojąć?! A teraz zbratani tą wspólną dobrą zabawą, uderzyli w Kaczyńskiego w sposób absolutnie bezpredecedensowy. Dla takich ludzi nie ma miejsca w pierwszych szeregach tej partii, bo ona przez takich ludzi słabnie i traci zdezorientowanych takim zachowaniem wyborców. Nie ma w nich szczególnie miejsca dla polityków, którzy, choćby jak Joanna Kluzik-Rostkowska, publicznie oznajmiają, że nie widzą wielowiekowej już przecież współpracy rosyjsko-niemieckiej. I że jeśli Jarosław Kaczyński tak twierdzi, to dlatego, że wpadł w jakieś niedobre psychiczne kłopoty. Bo to jest groźne już nie tylko dla samego PiS-u, ale, jak pokazuje historia, jest groźne dla Polski. Tośmy sobie pogadali. Owszem. Dziękuję. To ja ci dziękuję

Oto link do całego tekstu, bo pod wywiadem są niezwykle mądre komentarze. Gratuluję TOYAH tak doborowego towarzystwa.
http://toyah1.blogspot.com/2010/09/pawe-ta-kampania-to-bya-fikcja.html Zygmunt Korus

Wielka Szlabanowa Przedwczoraj pisałem o działalności p. Hanny Gronkiewicz-Waltzowej jako zdzierczyni – teraz o Jej roli jako Wielkiej Szlabanowej. Otóż – jeśli nie zablokujemy reelekcji Wielkiej Szlabanowej - to za kilka lat zakaże Ona w ogóle wjazdu samochodem do śródmieścia Warszawy!!! Tak obiecuje. I pewno dotrzyma. (Dodajmy: przyjdzie Jej to łatwo, bo ten zakaz nie będzie z pewnością dotyczył samochodu p. HGW, limuzyn wyższych urzędników miejskich, dygnitarzy państwowych...) Argument za takim rozwiązaniem jest prosty: w mieście nie ma miejsc na parkowanie tylu samochodów. Przesłanka jest prawdziwa. Wniosek: niesłuszny! Problem ten rozwiązuje Rynek. Miasto powinno powierzyć prowadzenie parkingów 20-30 prywatnym firmom (nie tej jednej-jedynej, która da łapówkę...) . W ich interesie będzie takie ustawienie cen, by liczba wolnych miejsc była ciut większa, niż liczba chętnych do parkowania... Opłaty winny też zależeć od godziny. Nie w sposób toporny (dziś do 18.tej jest drogo – po 18.tej – gratis) tylko zgodnie z prawem podaży i popytu. Rzecz jasna w miejscach i godzinach atrakcyjnych opłaty parkingowe pójdą w górę – w innych być może nawet spadną w porównaniu z obecnymi. Nie potrzeba wtedy bus-pasów ani zakazu wjazdu do centrum. Ten, komu nie będzie się chciało szukać parkingu albo drogo płacić, postawi samochód przed centrum. A ten, kogo stać – lub akurat będzie musiał – wjedzie, zaparkuje i wyjedzie. I tu spotkałem się z argumentem: „Jest to niesprawiedliwe. Sprawiedliwy jest za to zakaz wjazdu do centrum - bo dotyczy wszystkich jednakowo!” Oto typowe rozumowanie komunistyczne! Komuniści nie przyjmują do wiadomości, że jeśli ktoś zarabia więcej - to po to, by za tę różnicę mógł kupić coś więcej, niż ten, kto zarabia mniej! Ewentualnie godzą się, by zamiast „Czystej Wyborowej” pił koniak – a i to niechętnie, bo biednego też powinno być stać na „Courvoisiera”! Ale, co jest ciekawe, p.Ken Livingstone – trockistowski nadburmistrz Londynu – nie „zakazał” wjazdu do City of London – tylko wprowadził wysoka opłatę za ten wjazd. To harmonijnie łączy wady obu systemów: bogaci sobie wjeżdżają – a problemu miejsc parkingowych nie reguluje w dostateczny sposób Rynek. Cóż – trockizm to system jeszcze głupszy od komunizmu.. JKM

07 listopada 2010 W służbie rządu oprawcy. Trwa rewolucja kulturalna i marksistowska w sferze nadbudowy, czyli świadomości człowieka.. Właśnie otwarto w  Warszawie Centrum Nauki „ Kopernik”, która to instytucja wpisana jest w pomysł komunisty, założyciela Włoskiej Partii Komunistycznej, Antoniego Gramsciego marszu przez instytucje , żeby zrobić rewolucję kulturalną i opanować świadomość człowieka. Bo to jest klucz do zmian. Przebudować człowiekowi świadomość- będzie nowy człowiek, skonstruowany według recepty trockistowsko- lewackiej. W Chinach próbował to robić Mao- skończyło się milionami ofiar i zniszczeniem  części świadectw kultury chińskiej.. Nowe podejście do zmian w świadomości odbywa się przy aplauzie publiczności.. Lewacy robią to doskonale w białych rękawiczkach: żadnej rewolucji nie będzie!” Centrum Nauki”(???). Czyżby? Podobno ‘ wszechświat zaczął się nad Wisłą”. Takie hasło towarzyszyło otwarciu.. Na pewno nad Wisłą- a może nad Renem? I był Wielki Wybuch- bo od niego zaczął się świat.. Wybuchło – i powstała Ziemia, która  sobie krąży dookoła Słońca, a dookoła niej krąży sobie księżyc.. I to wszystko po Wielkim Wybuchu- udowodnionym- a jakże ‘ naukowo”. Budowę Centrum Nauki „Kopernik”- zapoczątkował jeszcze pan prezydent Lech Kaczyński, jako prezydent Warszawy.. W 2004 roku. Teraz otworzyły się” wrota do świata zabawy”(???) Lewacy otworzyli tak naprawdę  wesołe miasteczko za gruby grosz publiczny, żeby warszawiacy-  i nie tylko- mogli się pobawić, jednocześnie przesiąknąć naukowo.. Ile ten pomnik kulturowego socjalizmu kosztował? Nigdzie nie mogę znaleźć informacji  na ten temat. W każdym razie złożyło się na  to Centrum Nauki: Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego, Miasto Warszawa, Ministerstwo Edukacji Narodowej.. Musiałoby być tego dużo- jak aż trzy ośrodki finansowały tę piramidę mad Wisłą. Te „ wrota do świata zabawy”.. Nareszcie powstało Centrum” bez filcowych kapci i nudnych przewodników”(???) Przewodnik to jeszcze coś dzieciom powiedział, chociaż słuchający byli w filcowych kapciach.. A teraz tylko zabawa, za grube miliony.. Można w tym Centrum Nauki przeżyć trzęsienie ziemi, tornado i sprawdzić- tak jak pani Katarzyna Hall- czy się jest szybszym od pająka. Obejrzeć latające dywany..  I chyba też polatać na nich..

Takie wesołe miasteczko: brakuje jeszcze kolejki wysokogórskiej, diabelskiego młyna i gabinetu luster..” Tak się bawi, tak się bawi, tak się bawi – stolica”- jak krzyczał z podium Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, pan Jurek Owsiak. Ale w innej sprawie.. No i tak się bawi, kształtując świadomość młodego pokolenia.. I jeszcze do tego wmieszali Kopernika, który przecież była kobietą- jak twierdzą feministki, takie antykobiety. Marsz przez instytucje kultury trwa. Lewactwo święci triumfy, a my za to zapłacimy.. Zabawa, zabawa, jeszcze raz zabawa.. I nich tłum łyka informacje i kształtuje swoją nadbudowę.. Bo w bazie też gmerają- według wskazówek Marksa.. Wesoło było również podczas debaty kandydatów na prezydenta Radomia, w której to debacie miałem przyjemność uczestniczyć.. Kandydaci opowiadali różne rzeczy- każdemu przecież wolno- jedni opowiadali wolno, a  inni szybko. Tak jak ja opowiadałem szybko, bo miałem tylko dwie minuty, a chciałem kilkuset zebranym osobom powiedzieć przy okazji kampanii prezydenckiej parę ciekawych rzeczy.. Nie chciałem nikomu robić dobrze. Chciałem powiedzieć prawdę- jak zwykle zresztą.. Inni też próbowali powiedzieć prawdę- swoją prawdę, którą chcieliby realizować kosztem innych, którzy też mają swoją prawdę,, A prawda przecież istnieje obiektywnie. Ale każdy ma swoją  prawdę subiektywną.. I każdy z kandydatów przedstawił swoją wersję prawdy, ale nie mówił- jakby się zmówili- z jakich pieniędzy tę prawdę będzie finansował.. Żeby lud się nie dowiedział, że to on za tę prawdę – tak naprawdę- w postaci nowych muzeów, nowych przedszkoli, nowych żłobków- zapłaci. Bo lud ma widzieć to co mu podsuną.. A tego co nie widać i tak nie będzie widać.. Najbardziej mnie rozbawił kandydat Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, pan Piotr Szprendałowicz, członek zarządu  Mazowsza, spec od rozdzielania cudzych pieniędzy..  I żebyście państwo wiedzieli, z jakim przejęciem angażował się w rozdawnictwo. Na muzeum „Elektrownia” przygotował- jak powiedział- „ grube miliony”..(???). Nie obchodzi ich, że wszystko dookoła zadłużone, że padają firmy pod ciężarem podatków- będą realizować ideologiczne muzea.. Będą wystawiać tam nowoczesność za nasze pieniądze.. Na pytanie z sali- podejrzewam, że ekologa zawodowego- „  Czy morduje zwierzęta należąc do Polskiego Związku Łowieckiego?(????) Kandydat na prezydenta Radomia z poręki Platformy Obywatelskiej odpowiedział, że owszem należy do Polskiego Związku Łowieckiego, ale  podczas polowań chodzi na…. spacery(???). Co  w pełni zadowoliło pytającego ekologa..(??) Pomyślałem wtedy, że powinien zamiast do Polskiego Związku Łowieckiego, zapisać się do Polskiego Związku Spacerowiczów przy Polskim Związku Łowieckim. Pan Szprendałowicz nie strzela do zwierząt podczas polowań- to jest dobry człowiek i nie morduje zwierząt.. Podobnie postępuje prezydent Bronisław Komorowski, który też należy do Polskiego Związku Łowieckiego i też poluje, bo lubi, ale na pytanie dziennikarzy, czy zabija, jego żona Anna odpowiedziała, że  owszem strzela do kaczek, ale tak strzela, żeby nie trafić(???) Też powinien zapisać się do Polskiego Związku Łowieckiego jeszcze raz, ale do komórki, w której tak się strzela, żeby nie trafić  do kaczki. Polski Związek Nietrafiających w Kaczki.. Tym bardziej, że kaczka jest naszym bratem- jak twierdzą ekolodzy-  i też ma duszę, w odróżnieniu rzecz jasna od ekologów, którzy duszy nie mają.. No bo oddali je zwierzętom w procesie reinkarnacji, która to reinkarnacja nie dotyczy chrześcijaństwa, a buddyzmu. Czyżby wszyscy ekolodzy byli buddystami? W każdym razie śmiechu było co niemiara, bo przyszły prezydent Radomia boi  się przyznać, że lubi polować.. Boi się ekologów.. Ja nie jestem członkiem Polskiego Związku Łowieckiego, ale gdybym był- na pewno bym się przyznał, że poluję na kaczki i opisałbym dokładnie jak to się robi i jak się złożyć do strzelania, żeby w kaczkę trafić, jak najpewniej.. I dlatego demokraci polikwidowali królestwa, bo królowie lubili polować i wycinać lasy, tak jak król Władysław  Jagiełło wybierając się pod Grunwald, żeby rozprawić się z ówczesnymi Europejczykami- czyli Krzyżakami.. Dobrze, że w tamtych czasach nie było pogańskich ekologów, bo z pewnością bitwę by przegrał, ale wygrałaby demokracja, prawa człowieka no i ekolodzy pospolici. Mielibyśmy jeszcze większe puszcze., siedzielibyśmy na drzewach razem z małpami i obgryzali banany wyprostowane oczywiście przez ekologów.. A na nogach nie mielibyśmy nawet ciapów z łyka, bo robienie ich byłoby zakazane pod groźbą  zesłania do  muzeum, pardon- do obozu reedukacyjnego.. Niektórzy pozostają w służbie rządu oprawcy- a niektórzy są ich ofiarami.. W każdym razie ofiara złożona na ołtarzu marksistowskiej teorii klas kulturowych- jest daremna.. W końcu  mała słomka złamie grzbiet wielbłąda.. No właśnie , a dlaczego wielbłąd ma garb? Może to jest wielbłąd niepełnosprawny.? Z pewnością należą mu się jakieś przywileje.. WJR

TAJEMNICA TELEFONU POSŁA DEPTUŁY Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego twierdzi, że nie potrafi odzyskać wiadomości, jaka nagrała się na poczcie głosowej telefonu komórkowego wdowy po pośle PSL Leszku Deptule. Eksperci, z którymi rozmawiał “Nasz Dziennik”, uważają jednak, że jest to możliwe. "Nasz Dziennik" powołuje się na zawartość akt śledztwa smoleńskiego. Z notatki urzędowej sporządzonej 13 kwietnia br. przez Departament Postępowań Karnych Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wynika, że wiadomość otrzymana prawdopodobnie 10 kwietnia 2010 r. o godz. 9:46 została bezpowrotnie skasowana tego samego dnia o godz. 11:01. Wiadomość trwała 15,5 sekundy, ale odsłuchane zostało tylko 7 sekund - pisze "Nasz Dziennik". W ocenie ABW, biorąc pod uwagę około godzinne przesunięcie pomiędzy prawdopodobnym czasem katastrofy a czasem nagrania wiadomości, należy przyjąć za prawdopodobne następujące hipotezy:
po pierwsze – nagranie nie pochodziło z telefonu posła Leszka Deptuły,
po drugie – nagranie pochodziło z jego telefonu, ale nastąpiło już po katastrofie poprzez przypadkowe wybranie np. ostatniego wybieranego numeru w trakcie akcji ratowniczej poprzez nadepnięcie na leżący telefon lub wybranie połączenia przez osoby, które znalazły aparat,
po trzecie - godzina w systemie operatora była nieprawidłowo ustawiona. Agencja wnioskuje w związku z tym o uzyskanie przedmiotowego raportu do śledztwa oraz przesłuchanie przedstawiciela operatora w celu ustalenia, z jakiego numeru telefonu nastąpiło połączenie, a także zweryfikowanie hipotezy o błędnej godzinie w systemie. Z notatki sporządzonej przez ABW 12 kwietnia wynika, że informację o tym, że żona posła Deptuły otrzymała w dniu katastrofy wiadomość na pocztę głosową swojego telefonu komórkowego, Agencja miała już dzień po katastrofie, tj. 11 kwietnia. Zwróciła się do operatora o zachowanie zapisu. ABW podaje, że skasowana przez użytkownika wiadomość jest przechowywana w systemie do godz. 23:00 dnia, w którym nastąpiło skasowanie. Wynikałoby z tego, że wiadomość, jaką otrzymała żona posła PSL, została wykasowana z systemu 10 kwietnia o godz. 23:00 i nie ma możliwości technicznych jej odzyskania. Podczas lotu 10 kwietnia poseł PSL miał przy sobie dwa telefony: zarejestrowany w Plusie oraz aparat służbowy zarejestrowany w Orange. Czy rzeczywiście nie ma żadnych technicznych możliwości, by nagranie odtworzyć? Zdaniem ekspertów z dziedziny kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, takie możliwości istnieją. Dzisiaj odzyskuje się z nośników różne informacje, ale zależy to od stopnia zniszczenia nośnika – twierdzą rozmówcy "Naszego Dziennika". Potwierdza to także Bogdan Święczkowski, były szef ABW. (wg, "Nasz Dziennik")

Ministrowie rządu Tuska kłamią jak z nut

1. W poprzednim tygodniu rząd odtrąbił sukces w sprawie dodatkowej umowy gazowej z Rosją. Rząd zatwierdził umowę międzyrządową, PGNiG podpisał dodatkowa umowę z Gazpromem, Gazprom i PGNiG wyraziły zgodę aby operatorem gazociągu jamalskiego był Gaz-System 100% spółka Skarbu Państwa. Polski rząd wprawdzie przez parę dni opierał się aby te umowy przedstawić Komisji Europejskiej ale w ostatni piątek wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski, przedstawił je w Brukseli po czym stwierdził, że usunięto już wszelkie wątpliwości KE do umowy operatorskiej. Jednocześnie jednak przebywający w Polsce komisarz d/s. Energii Gunther Oettinger wydał oświadczenie, z którego wynika jednoznacznie, że aby umowa operatorska była zgodna z prawem unijnym trzeba ja uzupełnić o wiele nowych ważnych postanowień.

2. Jednak głębsza analiza zawartości oświadczenia komisarza pokazuje, ze bez udziału przedstawiciela Komisji Europejskiej w negocjacjach pomiędzy Rosją i Polską nasze interesy w ogóle nie zostały zabezpieczone.

Okazuje się, że negocjując z Rosją bez udziału przedstawiciela Komisji Europejskiej, polscy negocjatorzy nie byli w stanie uzyskać od Rosjan ani zgody na ewentualny reeksport rosyjskiego gazu dostarczonego do Polski, ani na dostęp do sieci przesyłowych w Polsce krajów drugich i trzecich. Dopiero z oświadczenia unijnego komisarza wynika, że byliśmy petentem Rosjan i Gazpromu w stopniu wręcz trudnym do wyobrażenia, a przecież chodziło tylko o zakup dodatkowych 2 mld m3 gazu, których tak nawiasem nie dostarczyła nam mimo wcześniejszego zakontraktowania spółka z większościowym udziałem wspomnianej rosyjskiej firmy.

3. Aby umowa operatorska Gaz-Systemu na zarządzanie gazociągiem jamalskim była zgodna z prawem UE musi być jeszcze uzupełniona o procedury obliczona zdolności przesyłowych z wykorzystaniem zasady wykorzystaj lub strać (a więc Gazprom nie będzie mógł blokować niewykorzystanych zdolności przesyłowych), alokacji zdolności przesyłowych na zasadach transparentnych i nie dyskryminacyjnych, oferty odwrotnego przesyłu gazu, ustalenia nie dyskryminacyjnych taryf na podstawach kosztowych, wreszcie ekspansji i rozwoju gazociągu jamalskiego w przyszłości. Nie są to sprawy mało istotne i wręcz trudno sobie wyobrazić, żeby Gazprom na takie propozycje przystał tak od ręki. Zdaje się, że we wszystkich tych sprawach czekają polski rząd ,a także PGNiG i Gaz-System długotrwałe negocjacje i przepychanki ze stroną rosyjską. Komisja Europejska pilnując przestrzegania zapisów tzw. II i III pakietu energetycznego przez Polskę działa w interesie 27 państw członkowskich w tym także w dobrze pojętym interesie naszego kraju. Ze zdziwieniem tylko trzeba odnotować fakt, że przedstawiciele polskiego rządu nie byli tym specjalnie zainteresowani. Także przedstawienie tej sytuacji przez przedstawicieli polskiego rządu jako takiej, iż w sprawie umowy gazowej UE nie ma już żadnych wątpliwości, pokazuje że kłamanie przychodzi im niezwykle łatwo.

4. To kłamanie dotyczy nie tylko sprawy umowy operatorskiej. Także inne elementy ustaleń ze stroną rosyjską przedstawiane przez rząd polskiej opinii publicznej jako sukces takim sukcesem nie są. Ceny po jakich kupiliśmy gaz oparte są na formule cenowej,której podstawą są ceny ropy naftowej, podczas gdy na rynkach światowych coraz częściej korzysta się z transakcji spotowych, w których ceny gazu są wyraźnie niższe od tych wyznaczanych w kontraktach długoterminowych. Rosjanie zresztą uwzględnili żądania cenowe, niemieckiego E.ON-u, francuskiego GDF- Suez, natomiast włoska firma Edison podała Rosjan do sądu arbitrażowego w związku z zawyżeniem cen gazu. Polska zgodziła się na zakup gazu po cenach na jakie już od wielu miesięcy nie zgadzają się koncerny gazowe w starych krajach członkowskich i dopiero teraz ogłaszamy,ze im przystąpimy do negocjacji z Rosjanami o obniżenie cen kupowanego gazu. Jakby nie można było tego zrobić w dopiero co wynegocjowanym kontrakcie. Kolejne mydlenie oczu albo kolejne kłamstwa. Zbigniew Kuźmiuk

Homoseksualiści w armii USA Sąd Stanów Zjednoczonych Centralnego Dystryktu Kalifornii pod przewodnictwem sędzi Virginii Phillips wydał orzeczenie, że praktykowana przy werbowaniu żołnierzy w amerykańskich siłach zbrojnych zasada „nie pytaj, nie mów” jest niezgodna z konstytucją. Tym samym sędzia federalna otworzyła chwilowo drzwi do armii dla jawnych homoseksualistów. Jednocześnie stworzyła poważny dylemat dla administracji Baracka Obamy. Do 1993 roku homoseksualiści mieli całkowity zakaz służby w amerykańskich siłach zbrojnych. Pierwszym prezydentem, który postanowił zmienić tę regułę, był Bill Clinton, który wywalczył kompromisowe rozwiązanie – ustawę 10 U. S. C. § 654, zwaną popularnie zasadą „nie pytaj, nie mów”.

Kto z armią wojuje, od armii… W największym uproszczeniu można powiedzieć, że ustawa ta pozwoliła wpływowemu środowisku homoseksualistów wślizgnąć się kuchennymi drzwiami w szeregi armii amerykańskiej. Przedstawiciele administracji Clintona argumentowali, że całkowity zakaz służby gejów w siłach zbrojnych przynosi szkodę obronności kraju. Środowiska lewicowe zwracały uwagę, że wielu wartościowych żołnierzy i dowódców jest eliminowanych z armii tylko ze względu na orientację seksualną. Zasada „nie pytaj, nie mów” była więc formą legalnego przymknięcia oka na zjawisko, które nadal było uznawane za przestępstwo. Wcześniejsze przepisy prawne, które wykluczały osoby homoseksualne z szeregów armii, nie miały charakteru dyskryminacyjnego, lecz prewencyjny. Służyły one bowiem oczyszczeniu armii ze zjawisk patogennych. Zresztą dotyczyły one także zwykłych, całkowicie zdrowych i normalnych stosunków płciowych pomiędzy kobietami a mężczyznami, a także pijaństwa, narkomanii, złodziejstwa czy korupcji. Skoro więc sędzia federalna z Kalifornii uznała zasadę „nie pytaj, nie mów” za łamiącą konstytucję, to można też powiedzieć, że cały regulamin poszczególnych rodzajów sił zbrojnych łamie prawa obywatelskie, ponieważ dyskryminuje alkoholików, narkomanów, złodziei, seksoholików czy skorumpowanych przełożonych w równym stopniu jak homoseksualistów. Dotychczasowe prawo zabraniało także wszelkich relacji seksualnych w armii. Dotyczyło to przede wszystkim relacji żołnierzy-mężczyzn i żołnierzy-kobiet. Na początku 2009 roku prezydent Barack Hussein Obama zapowiedział zniesienie zasady „nie pytaj, nie mów” i całkowitą legalizację służby wojskowej jawnych homoseksualistów. Wywołało to oburzenie nie tylko w środowisku prawicy amerykańskiej, ale także cichą wściekłość Partii Demokratycznej. Niektórzy bardziej konserwatywni przedstawiciele formacji rządzącej pozwalali sobie nawet na złośliwe komentarze pod adresem swojego przywódcy, że ma on wyraźne kłopoty z rozróżnieniem kiełbasy wyborczej od narodowej racji stanu. Obama naprawdę początkowo był gotów realizować pomysły, które były z gruntu szkodliwe dla jego rządu i antagonizowały go jako zwierzchnika sił zbrojnych z kadrą dowódczą armii. Pomysły reform polityki werbunkowej natychmiast spotkały się z oburzeniem i wściekłością mundurowych z Pentagonu. Niezadowolenie zostało wyrażone w bezprecedensowym liście 1100 emerytowanych generałów, apelujących o niezmienianie kompromisowej zasady z czasów prezydentury Clintona. Kwintesencją listu było zdanie: „Nie można zmuszać żołnierzy do mieszkania miesiącami z zadeklarowanymi gejami”. List aż 1100 emerytowanych generałów był sygnałem, że kadra dowódcza (która nie powinna w normalnych okolicznościach jawnie krytykować swojego zwierzchnika) daje gospodarzowi Białego Domu żółtą kartkę. Taką samą dostał na początku 1961 roku John F. Kennedy, który jednak w swojej całkowitej ignorancji nie zrozumiał ostrzeżenia. Prezydent Kennedy odrzucił realizację proponowanego przez połączonych szefów sztabów planu „Trinidad” na rzecz „cichego” lądowania oddziałów opozycyjnych w Zatoce Świń. Irlandzki parweniusz wolał zrównoważyć ryzyko militarne do poziomu politycznego, co odbyło się kosztem utraty szans na zwycięstwo. Jego głupia i nieodpowiedzialna decyzja została zapamiętana przez dowódców sztabów.

Projekt „niekorzystny dla armii” Obama zdaje sobie sprawę, że z kadrą dowódczą nie należy zaczynać wojny. Nie chce skończyć jak JFK. List emerytowanych generałów jest ostrzeżeniem i zwięzłą opinią dowództwa o rewolucyjnych pomysłach byłego senatora z Illinois. Znamienne, że po pierwszych nieudanych próbach ze zniesieniem zasady „nie pytaj, nie mów” Obama z podkulonym ogonem wycofał się z wszelkich dalszych prób forsowania swojej wizji „tolerancji w armii”. Warto pamiętać, że nawet Bill Clinton, guru amerykańskiej lewicy, zmienił swoją opinię na temat służby gejów w siłach zbrojnych i po dwóch kadencjach w Białym Domu jawnie stwierdził, że obecność homoseksualistów w armii jest „ryzykiem dla wysokich standardów moralności, porządku i dyscypliny”. Kiedy czyta się oficjalne statystyki Pentagonu, trudno nie zgodzić się z Clintonem. W ciągu 17 lat amerykańskie siły zbrojne usunęły dyscyplinarnie ze swoich szeregów 13 tysięcy jawnych homoseksualistów, którzy wstąpili do armii jedynie z pobudek seksualnych. Jak podkreślają niektóre gazety, wśród tej grupy zwolnionych byli nawet ludzie uznawani za trudnych do zastąpienia specjalistów, jak na przykład 60 tłumaczy języka arabskiego. Rozpatrując decyzję sędzi Victorii Phillips z Kalifornii, należy pamiętać, że już w maju br. Izba Reprezentantów i komisja obrony Senatu USA przegłosowały projekt ustawy zezwalającej homoseksualistom na jawną służbę w wojsku. Wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ustawa przeszła przez Senat, gdzie Demokraci mieli przewagę. A jednak po konsultacjach w specjalnej komisji wojskowej, powołanej przez prezydenta Baracka Obamę, izba wyższa odrzuciła pochodzący z Białego Domu projekt ustawy, oświadczając ustami swojego przedstawiciela, że jest on „niekorzystny dla armii”. Obama błyskawicznie wycofał się z dalszego promowania swojej koncepcji. Wszystko wskazywało, że sprawa umarła śmiercią naturalną.

Halloween w Białym Domu Środowiska gejowskie nie złożyły jednak broni. 60 działaczy republikańskich o orientacji homoseksualnej zaskarżyło zasadę „nie pytaj, nie mów” jako sprzeczną z konstytucją do Sądu Stanów Zjednoczonych Centralnego Dystryktu Kalifornii. Sprawa ta przeszła do historii jako „Log Cabin Republicans vs. United States”. Po siedmiu tygodniach rozprawy, 9 września 2010 roku, 53-letnia sędzia federalna Virginia A. Phillips uznała przepisy ustawy 10 U. S. C. § 654, zwanej zasadą „nie pytaj, nie mów”, za niezgodne z konstytucją. Tym samym na czas obowiązywania tego orzeczenia ustanowiła precedens zmieniający prawo federalne. Od dnia wydania wyroku rząd Stanów Zjednoczonych, jako strona przegrana w procesie, ma 60 dni na odwołanie się od decyzji sędzi Virginii Phillips do Sądu Najwyższego (termin apelacji minie w listopadzie 2010 br.). Prezydent zdaje sobie sprawę, że wysocy rangą mundurowi z Pentagonu mówią otwarcie, że o żadnej liberalizacji polityki werbunkowej nie może być mowy. Jednocześnie Obama, jak i sekretarz obrony USA Robert Gates niejednokrotnie obiecywali liberalizację reguł werbunkowych w armii. Sytuacja prawna po majowym głosowaniu w Senacie była im bardzo na rękę. Natomiast proces w kalifornijskim sądzie federalnym wrzucił im gorący kamyczek do ogródka. Należy pamiętać, że proces w Kalifornii został wytoczony przez środowisko homoseksualne wewnątrz Partii Republikańskiej. Stratedzy GOP wpadli na szatańsko sprytny pomysł utrudnienia życia Obamie tuż przed listopadowymi wyborami. Teraz prezydent jest w sytuacji patowej. Z jednej strony ma zobowiązania wobec armii jako zwierzchnik sił zbrojnych, z drugiej strony zabiega o głosy homoseksualnych wyborców.

„On naprawdę jest idiotą” Uznanie orzeczenia kalifornijskiego sądu przez Biały Dom i Pentagon oznacza trwale zniesienie ustawy 10 U. S. C. § 654 i otwartą wojnę z kadrą dowódczą. Już teraz tysiące jawnych homoseksualistów, a nawet transwestytów i osób po operacji zmiany płci może zgłaszać się do biur werbunkowych armii amerykańskiej. Nikt nie ma prawa odmówić im założenia munduru. I chociaż żadna aplikacja nie zostanie odrzucona, to już została wprowadzona dyrektywa Pentagonu dla biur werbunkowych, która przewiduje ostrzeganie rekrutów homoseksualnych, że w przypadku wniesienia apelacji od wyroku sędzi Phillips przez rząd i zniesienia jej orzeczenia przez Sąd Najwyższy, wszyscy homoseksualiści zostaną natychmiast usunięci z armii. Wielu komentatorów amerykańskiej sceny politycznej uważa, że prezydent Obama, wbrew swoim bojowym obietnicom z kampanii wyborczej, będzie musiał wyrazić zgodę na wniesienie apelacji od wyroku kalifornijskiego sądu. Bez wątpienia jednak taka apelacja zostanie wniesiona dopiero po wyborach, które już zapowiadają się jako klęska obozu rządzącego (demokraci stracili większość w Izbie Reprezentantów, a w Senacie ich przewaga stopniała do minimum – dop. red.). Tak oto mamy kolejny dowód na wyjątkową hucpę polityczną mesjasza światowej lewicy. Barackowi Obamie zależy na prawach homoseksualistów jak na zeszłorocznym śniegu. Ma on do nich identyczny stosunek emocjonalny jak do imigrantów, którym obiecywał “amnestię legalizującą pobyt w USA” oraz “równe prawa w dostępie do oświaty, ochrony zdrowia czy opieki prawnej”. Tymczasem po dwóch latach prezydentury Obama pobił rekord deportacji nielegalnych imigrantów. Nigdy wcześniej nie rozdzielono w sposób bezwzględny tak wielu rodzin. Nigdy też nie zaprzepaszczono “tak wielkich pokładów nadziei najbiedniejszych ludzi na normalne życie”. Pisząc to, mam przed oczami pewne siebie twarze wszystkich agitatorów prasy lewicowej, którzy w 2008 i 2009 roku histerycznie gloryfikowali Obamę jako nadzieję na „zmianę” dla świata. Ciekawe, jakie będą mieli miny wszyscy poprawni politycznie propagandyści prasy wielkonakładowej, kiedy Biały Dom wniesie apelację od wyroku sędzi Victorii Phillips, a Sąd Najwyższy uzna jej opinię za prawnego bubla? Konserwatyści amerykańscy powinni Obamie postawić pomnik jako najskuteczniejszemu grabarzowi socjalizmu w historii USA. Na cokole zaś powinien znaleźć się cytat z Graucho Marxa, dedykowany wszystkim hagiografom mesjasza z Illinois: „On może wyglądać jak idiota i mówić jak idiota, ale niech cię to nie zmyli. On naprawdę jest idiotą!”. Łepkowski

Rozmowy ostatniej szansy – głos niemieckiej Polonii W listopadzie niemiecka Polonia jeszcze raz chce w Berlinie zawalczyć o swoje prawa. O tym, dlaczego jest to konieczne i jakie są szanse na sukces, mówi szef niemieckiej Polonii Wiesław Lewicki.

DW: Polonia zarzuca Niemcom, że systematycznie łamią postanowienia polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 roku. Czy może Pan wyjaśnić, na czym dokładnie polegają te uchybienia? W.L.: Chodzi o asymetrię między wsparciem, jakie otrzymuje mniejszość niemiecka w Polsce, a tym, jakie my otrzymujemy od Niemców. Według artykułu 20, 21 i 22 traktatu obie grupy mimo różnego statusu mają równe prawa. Ale tylko Polska ze swoich zobowiązań wywiązuje się wzorowo. Zapewniła niemieckiej mniejszości niesamowite zaplecze kulturalne, administracyjne, finansowe, itd., żeby ta mogła kultywować swoją tożsamość. 13 mln euro rocznie wydajemy na język niemiecki dla 400 tys. Niemców w Polsce. Projekty kulturalne to kolejne 600 tys. euro. Do tego pieniądze na infrastrukturę, utrzymanie stanowisk, zarządu, żeby mogły w sposób ludzki funkcjonować.

DW: Polacy w Niemczech takich praw nie mają? W.L.: Nie, nam takich praw i takich środków się odmawia. Nie mamy pieniędzy na kultywowanie swojej kultury, mimo że w Niemczech osób polskojęzycznych żyje blisko 2 miliony. Mówią: „Nie macie statusu mniejszości, nie podlegacie pod międzynarodowe prawa, możemy wam dać, ale nie musimy.” W sumie  dostajemy zaledwie 300 tysięcy euro rocznie. Najchętniej finansowane są festyny, na których są Niemcy, czy też badania naukowe o nas dla nich. Ale nie mamy na przykład możliwości dofinansowania na biura, telefony, środki podróży. Na polonijne media nie ma nic. A przecież, jeżeli nie mamy mediów, to jesteśmy niemi i grozi nam, że się wymieszamy i rozpuścimy jak ten cukier w herbacie. To są typowe metody: nie daje się pieniędzy na pielęgnowanie tożsamości i człowiek w końcu się poddaje i się asymiluje.

DW: Czasem od Niemców można usłyszeć, że chcieliby rozmawiać z Polonią, ale nie wiadomo, do kogo się zwrócić, bo środowisko jest rozczłonkowane. Jak to jest ze spójnością Polonii w Niemczech? W. L.: Niby nie ma z kim rozmawiać, ale jak jest problem, to wiedzą, do kogo zadzwonić. Bo też o żadnym rozczłonkowaniu nie może być mowy. Istnieje pięć organizacji dachowych w Niemczech: Kongres, Chrześcijańskie Centrum Krzewienia Języka, Kultury i Tradycji Polskiej w Niemczech, Rada Polaków i dwie organizacje, które się wywodzą z czasów przedwojennych: „Rodło” i „Zgoda“. Te organizacje dachowe przed dwunastoma laty założyły konwent; miejsce, gdzie prezesi spotykają się i omawiają własna politykę i reprezentują tym samym Polonię wobec władz polskich i niemieckich. Co prawda konwent ratyfikowały tylko cztery organizacje, bo “Rodło” do dzisiaj nie podpisało. Jednak i tutaj udało nam się znaleźć formułę współpracy. Założyliśmy wspólną konferencję stałą prezesów organizacji dachowych, tak że wszyscy prezesi teraz wspólnie siedzą przy jednym stole i wypracowują stanowisko wobec strony niemieckiej.

DW: ….. które przedstawicie w trakcie rozmów przy okrągłym stole. Jaki jest harmonogram tych rozmów? W.L.: W pierwszej rundzie rozmów w lutym tego roku przedstawiliśmy swoje postulaty. W drugiej  rundzie, która zaczyna się 3 listopada, Niemcy do tych postulatów mają się odnieść. Będziemy pracować w trzech komisjach: Jedna grupa zajmie się zagadnieniami związanymi z pamięcią historyczną, a konkretnie z rehabilitacją Polaków. W międzyczasie wiele grup zostało zrehabilitowanych: dezerterzy, homoseksualiści, a grupa polska nie. Tej komisji będą patronować Władysław Bartoszewski i pani Cornelia Pieper. Druga komisja zajmie się sprawami języka polskiego. Będą w niej zasiadać przedstawiciele ministerstwa kultury i ministerstw poszczególnych landów. Wreszcie będzie też grupa, w której będę zasiadał między innymi ja, która zajmie się sprawami kultury i projektów polsko-niemieckich. Będziemy rozmawiać między innymi o mediach polskich w Niemczech. Projekty mamy gotowe. Polonia Viva na przykład – pomysł wielokrotnie odrzucany przez Niemców – to duży projekt multimedialny: obejmuje portal internetowy, magazyn miesięczny i telewizję polską w Niemczech. Mam nadzieję, że doprowadzimy do powstania profesjonalnych mediów polonijnych w Niemczech.

DW: I do wygładzenia różnic w traktowaniu niemieckiej mniejszości i Polonii w Niemczech? W.L.: Rzeczywiście mam nadzieję, że w przyszłym roku, w dwudziestą rocznicę podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, będzie co świętować. Liczę na to, że, podobnie jak w przypadku stosunków niemiecko-francuskich, które obecnie są bardzo dobre, zwycięży rozsądek. Już tu i ówdzie zachodzą  przecież zmiany na lepsze. Dobre jest na przykład to, że Polska i Niemcy wymieniły się urzędnikami. Jestem zatem optymistą co do wyniku tych negocjacji, ale byłem nim też zawsze. Rozmowę prowadził: Adam de Nisau

red. odp.: Małgorzata Matzke

Smoleńsk – pytania, na które nikt nie odpowiada Przeglądając całą masę materiałów dotyczących katastrofy Smoleńskiej i słuchając wielu audycji i wywiadów, doszedłem do wniosku, że istnieje wiele pytań, na które nikt nie odpowiada w sposób zadawalający a  które, kiedy padają zadane, są określane mianem spiskowych teorii, pomimo ich logiczności i oparcia w faktach. Chciałbym je przypomnieć, jako zwolennik opcji skandalicznego śledztwa i absolutnie pierwszoplanowej wagi wyjaśnienia wszystkich nieścisłości w tym śledztwie, jako podstawowe dla wiarygodnego funkcjonowania naszego Państwa, a tym bardziej dla wiarygodności rządzących nim. Postawię te pytania raz jeszcze, zebrane w pigułce. Oto one: Zakładając, że piloci ulegli presji, brawurze, bezmyślności, a może chcieli popełnić samobójstwo (parametry lotu mogłyby na to wszystko wskazywać, choć ta ostatnia teza graniczy z szaleństwem), to czemu miałoby to wszystko służyć, biorąc pod uwagę doświadczenie, profesjonalizm, wyjątkową odporność na stres i świadomość odpowiedzialności za ten lot, którą niewątpliwie obsługa samolotu posiadała?

Czemu miały służyć wielokrotne informacje w sprawie godz. katastrofy, która była podawana błędnie?(Obszerne opracowanie, zob. http://stan35.salon24.pl/194534,dezinformacja-ciagle-trwa-cel-dorazny-wybory)

Czemu miała służyć absurdalna praktyka i zobowiązanie rodzin do nie otwierania trumien? Skąd u rozszarpanych ofiar ubrania w dobrym stanie? Np. Protasiuka? (Przypominam, że kabina pilotów, jeśli nie została zabrana z miejsca katastrofy, to najprawdopodobniej jest rozsypana w drobne kawałki; ciała podobno były wbite w ziemię na 20-30 cm)

Dlaczego Rosja, narażając się na zwrócenie uwagi międzynarodowych ekspertów na łamanie WSZELKICH procedur zabezpieczających dowody śledztwa, zwaliła część wraku na kupę złomu i pozwoliła mu moknąć i wietrzeć? Czemu tak nam bronią tego wraku, który im najwyraźniej tylko zajmuje plac i do niczego nie jest potrzebny? Dlaczego, ten nic nieznaczący wrak został pocięty na kawałki? Skoro to tylko wina pilotów, to wrak można śmiało oddać pod wszelkie badania. Nikt nic na nim nie znajdzie, prawda? A badania takie mogłyby przecież potwierdzić tezy rosyjskie i uwiarygodnić śledztwo w oczach Polaków.

Skąd ta zaciekłość, żeby nie oddać nam NASZYCH czarnych skrzynek? Skoro tam nic nie ma, tylko te naciski, których jakoś Ruscy sami nie mogli tam usłyszeć?

Po co było nieudolne preparowanie stenogramów? Przecież dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że są prawdziwe

Dlaczego na filmie 1:24, który polska prokuratura uznała za autentyczny, widać (jeszcze przed syreną) ludzi chodzących po miejscu katastrofy oraz przemieszczające się szybko zawiesie?

Skąd strzały, które może usłyszeć każdy oraz głosy polskie (polska prokuratura potwierdziła, że słychać na filmie głosy rosyjskie i polskie). Po podłączeniu filmiku do amplitunera dobrej klasy i przy daniu głośności na max słychać następujące okrzyki mężczyzny:
“patrzy mu w oczy!”, “uspokój się!”, “ubijaj siuda” (nikt jasno tego nie komentuje, chodzi o Polskie władze)

Dlaczego samolot lecący na autopilocie(!!!!!) tak drastycznie zbacza ze ścieżki? Jak to w ogóle jest możliwe??? Czy autopiloty tez mają stresy i ulegają naciskom? To tylko kilka pytań (chyba najbardziej rażących, bo bez odpowiedzi), na które żaden zwolennik “nacisków i brawury” nie potrafi odpowiedzieć. (zob. Seniorita. [link]) Marekmrs

Niebezpieczny antyklerykalizm Słowa Benedykta XVI o powrocie ducha antyklerykalizmu w Hiszpanii przypominającego lata 30. ubiegłego stulecia spora część europejskich mediów przedstawiła jako atak papieża na rząd Jose Zapatero. “Publico”, jeden z dzienników hiszpańskiej lewicy, nazwał tę wypowiedź “nową wyprawą krzyżową przeciwko laicyzmowi”. Można powiedzieć – taka reakcja to nic nowego. Obóz lewicowo-liberalny zawsze postrzegał Kościół jako agresora i wroga wolności. Choć przecież w Hiszpanii właśnie ludzie wierzący mają od sześciu lat powody, by czuć się jako obywatele spychani do narożnika. Europejska opinia publiczna jest niezwykle mocno wyczulona na polityczne skręty w prawo. To dlatego dyskutowano o wprowadzeniu unijnych sankcji wobec Austrii, gdy władzę zdobyła tam partia Jörga Haidera. Ale gdy socjaliści Zapatero realizują plan radykalnej laicyzacji ograniczającej prawa katolików, nie budzi to zaniepokojenia nawet europejskich partii chadeckich – wywodzących wszak swoje korzenie z chrześcijaństwa. A skoro politycy milczą, trudno się dziwić, że głos musiała zabrać głowa Kościoła katolickiego. W latach 30., w czasie wojny domowej w Hiszpanii, ofiary były po wszystkich stronach. Ale nie wolno zapominać, że wśród 200 tys. poległych było 7 tys. bestialsko zamordowanych kapłanów, zakonników i zakonnic. A także wielu zwykłych wiernych, którzy zginęli tylko dlatego, że byli katolikami. Ponad 500 spośród nich Kościół wyniósł na ołtarze jako męczenników. Także setki spalonych kościołów i sprofanowanych sanktuariów to ponure dziedzictwo lewicowego antyklerykalizmu. Nie przypadkiem Hiszpania jest jedynym krajem – oprócz rodzinnych Niemiec – do którego Benedykt XVI podróżuje już po raz drugi w czasie swego pontyfikatu. Trudno rzecz jasna zestawiać wojnę hiszpańską w latach 30. XX wieku z politycznym antyklerykalizmem rozpętanym przez Zapatero. Ale podobnie jak jesteśmy wrażliwi na wszelkie przejawy prawicowych radykalizmów, powinniśmy z niepokojem przyglądać się lewicy, gdy sięga do skrajnych poglądów. Tym bardziej że polityczny antyklerykalizm przestaje być czymś egzotycznym także w Polsce. Tu znany demagog bez większych protestów w czasie demonstracji przed kuriami biskupimi profanował krzyże – raz przybijając do nich konstytucję, innym razem wieszając serdelki. A na demonstracjach polskiej lewicy niebezpiecznie pobrzmiewają okrzyki o “drugiej Hiszpanii”, którą antyklerykałowie chcieliby zgotować polskiemu Kościołowi. Semka

Polakom kolejny policzek wymierzono Mamy niepodległą Rzeczpospolitą, czy też (już) nie mamy? Takie pytanie jest zasadne od porozumień Okrągłego Stołu z 1989, lecz euforia z upadku systemu komunistycznego stłumiła je na długi czas. Ponadto, wiemy jak trudno było wyprowadzić z Polski Armię Czerwoną, co stało się dopiero w 1993 roku. Radość była wtedy wielka. Rychło jednak okazało się, że Sowieci wyszli, ale rosyjska agentura pozostała. Jej prawym ramieniem jest, tylko formalnie rozwiązana, WSI. Przez ostatnie dwudziestolecie jej rola i wpływy są dezawuowane, lecz jedynie człowiek złej woli lub ignorant może przystać na taką negację. Przecież gołym okiem widać powiększające się rosyjskie wpływy w polskiej gospodarce i polityce, choć propaganda Rządu RP lat ostatnich zdecydowanie temu przeczy. Wystarczy przyjrzeć się jak tenże rząd demontuje polską armię, gospodarkę, edukację, ośmiesza patriotyzm i niszczy świadomość narodową. Także w związku z katastrofą (zbrodnią) smoleńską rząd Tuska poprzez zachowania i decyzje wymierzył Polakom nie jeden policzek. Okazało się, że interesy Rosji Putina są ważniejsze niż prawda i dobro Rzeczypospolitej. 2 listopada br. Komorowski i Tusk znów znieważyli Polaków. W całej otoczce przewrotnej frazeologii i pokrętnego tłumaczenia odsłonięto w Ossowie pomnik ku czci poległych tam bolszewików w 1920 r. 2 listopada br. Komorowski i Tusk znów znieważyli Polaków. W całej otoczce przewrotnej frazeologii i pokrętnego tłumaczenia odsłonięto w Ossowie pomnik ku czci poległych tam bolszewików w 1920 r. Jak wiemy, było to drugie podejście, gdyż pierwszą odsłonę zaniechano w ostatniej chwili. Uznano, że należy trochę złagodzić wymowę tego przedsięwzięcia. Usunięto więc z cokołu prawosławnego krzyża 22 bagnety skierowane na Warszawę. Czy jednak na pewno coś się zmieniło? Przecież ciągle jest to pomnik zakłamania, obłudy i fałszu historycznego. Napadli nas bolszewicy nie spod znaku prawosławnego krzyża, lecz sierpa i młota z intencją likwidacji niepodległej Polski. Tłumaczenia, że nie o politykę i historię chodzi, lecz li tylko o upamiętnienie poległych, niezależnie jakie intencje stały za nimi, brzmi irytująco obłudnie. Przecież oficjalni przedstawiciele władz, w tym Prezydenta, byli obecni w Ossowie. Polakom kolejny policzek wymierzono. Skąd to się bierze, jaka tego przyczyna? Wydaję się, że Rosjanie przy cichej zgodzie Zachodu (głównie Niemiec i Francji) przeszli do zdecydowanej ofensywy poszerzenia swoich wpływów w Polsce. Ich „drzemiąca” agentura zasadzona na kośćcu WSI, pewna swych wpływów w aparacie państwowym Rzeczypospoitej, działa coraz bardziej arogancko i zdecydowanie. Polska gospodarka nie jest już polska, młodzież zdeprawowana, społeczeństwo ogłupione propagandą, zmęczone aferami i bierne. Przyszła więc kolej na łamanie świadomości historycznej. Czyni się to perfidnie i z premedytacją, czego ilustracją jest pomnik w Ossowie. Należy więc powtórzyć pytanie zadane na wstępie – mamy niepodległą Polskę, czy też nie mamy? Nie znam w historii przypadku, by rząd jakiegoś niepodległego państwa stawiał pomnik najeźdźcom. A więc czyj jest rząd i czyj ten prezydent?

videofact.blogspot.com [km]

Francja-Niemcy-Rosja: budowa EuroRosji Deklaracja z Deauville przejdzie do historii jako kolejny znaczący krok ku rozpadowi euroatlantyckiego systemu bezpieczeństwa i umocnieniu wpływów rosyjskich w Europie. Francja przyłączyła się do ustaleń innego programowego dokumentu – pochodzącego sprzed kilku miesięcy niemiecko-rosyjskiego memorandum z Mesebergu. Merkel i Sarkozy czynią wiele, aby w sferze bezpieczeństwa wypchnąć USA ze Starego Kontynentu, a na to miejsce wpuścić Rosję. Szczyt w Deauville, jego termin, uczestnicy i postanowienia sabotują przyjęty dotychczas sposób ustalania i prowadzenia wspólnej polityki euroatlantyckiej i unijnej wobec Rosji. Poprzez to przyspieszają rozpad obowiązującego od kilkudziesięciu lat systemu europejskiego. Proces ten w ostatnim czasie wyraźnie uległ przyspieszeniu. Kryzys finansowo-ekonomiczny uruchomił wyścig krajów europejskich o lukratywne kontrakty biznesowe z Rosją za niemal każdą cenę, nawet bezpieczeństwa, wypaczając politykę na każdym poziomie – od narodowego po natowski i unijny. Duże kraje UE są gotowe żyrować projekt „modernizacji” Rosji, bez refleksji, jaki wpływ możliwe skutki takiej modernizacji będą miały na przyszły układ sił w Europie. Polityka „resetu” administracji Obamy sprzyja bilateralizacji stosunków z Rosją i „przyjaźni” z nią głównych rozgrywających Unii i NATO, nawet kosztem mniejszych sojuszników. Erozja zaufania do polityki Waszyngtonu i wycofywanie się Amerykanów ze spraw bezpieczeństwa europejskiego inspirują zachodnioeuropejskie elity do coraz dalej idących porozumień z Moskwą, przy ignorowaniu USA i NATO.

Normandzka trojka 18–19 października we francuskim kurorcie Deauville doszło do pierwszego od 2006 r. spotkania przywódców Rosji, Niemiec i Francji. Tym razem zebrali się następcy Putina, Chiraca i Schroedera. Nicolas Sarkozy, Angela Merkel i Dmitrij Miedwiediew spotkali się na uzgodnieniowym miniszczycie przed nadchodzącymi w najbliższych tygodniach szczytami NATO, NATO–Rosja, UE–Rosja. Uzgadniali w swoim gronie stanowisko Europy (!) w sprawach dotyczących Rosji – szczególnie jeśli chodzi o szczyt UE–Rosja – omijając proces konsultacji wewnątrzunijnych. Agendę przyszłego szczytu Berlin i Paryż ustalały z Moskwą, zamiast z innymi członkami Unii. Tylko w nieco mniejszym stopniu odnosi się to do agendy szczytu NATO–Rosja. Miedwiediew przedstawił cenę, za jaką może pojawić się w Lizbonie. Po spotkaniu prezydent Rosji ogłosił, że skorzysta z zaproszenia (usilnie ponawianego choćby przez Rasmussena) na listopadowy szczyt Sojuszu. Zapowiedziano chęć pogłębienia współpracy UE–Rosja w sferze gospodarczej, polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Wszystko w duchu oświadczenia Sarkozy’ego, że „w ciągu 10–15 lat wizja, jaką musimy mieć, to jest wspólna unijno-rosyjska przestrzeń ekonomiczna, z wolnością osiedlania, ze zniesieniem wymogów wizowych, z koncepcją wspólnego bezpieczeństwa”. Deklaracja z Deauville wzywa Unię do uruchomienia „partnerstwa modernizacyjnego” z Rosją; przyjęcia mapy drogowej ws. ruchu bezwizowego między Rosją a UE; rozpoczęcia „instytucjonalnej i operacyjnej współpracy między Rosją a UE” ws. bezpieczeństwa europejskiego. Co ważne, przy tym ostatnim zagadnieniu w ogóle nie wspomniano o Stanach Zjednoczonych i NATO jako takich, a jedynie o Radzie NATO–Rosja. Francja, Niemcy i Rosja domagają się wspólnie zacieśnienia współpracy w sferze bezpieczeństwa pomiędzy Rosją i UE oraz Rosją i NATO. Trójka sygnatariuszy obiecuje „wspólnie pracować nad kwestiami bezpieczeństwa w strefach euroatlantyckiej i eurazjatyckiej” (koncepcja dwóch stref, sprzeczna z retoryką „jednej przestrzeni bezpieczeństwa”). Sarkozy, Miedwiediew i Merkel będą też szukać „bliższej współpracy prowadzącej do wzajemnego zaufania i kolektywnych akcji w celu zapobiegania konfliktom i zarządzania konfliktami, takimi jak ten w Naddniestrzu”. Ciekawe, że Naddniestrze jest jedynym wymienionym z nazwy możliwym przedmiotem wspólnej akcji francusko-niemiecko-rosyjskiej. Jeszcze ciekawsze, że mówiąc o Naddniestrzu, deklaracja w ogóle nie wspomina o Mołdawii, jakby nie było państwie, w którego granicach leży ten region.

Komisarze Ashton i Ławrow Deklaracja z Deauville wspomina o Naddniestrzu z niemieckiej inicjatywy. Merkel mówiła o tym konflikcie podczas spotkania z Miedwiediewem na zamku Meseberg k. Berlina w czerwcu, a potem jeszcze raz na niemiecko-rosyjskim międzyrządowym spotkaniu w Jekaterynburgu w lipcu. Dlaczego akurat Naddniestrze? Prawdopodobnie doradcy w Urzędzie Kanclerskim uznali, że to najlepszy, najłatwiejszy poligon dla testowania wspólnej europejsko-rosyjskiej polityki bezpieczeństwa. Niemiecka propozycja została uwzględniona przez Merkel i Miedwiediewa w „memorandum z Mesebergu”. Przewiduje ono koordynację unijno-rosyjską i możliwe wspólne akcje mającej rozwiązywać problemy bezpieczeństwa w Europie, tworząc na wysokim szczeblu specjalny unijno-rosyjski komitet dla konsultacji i podejmowania decyzji. Koncepcja ta pomija NATO i odsuwa USA od europejskich kwestii bezpieczeństwa. Na czele Komitetu Politycznego i Polityki Bezpieczeństwa Unia–Rosja mieliby wspólnie stanąć Catherine Ashton i Siergiej Ławrow. Kompetencje Komitetu byłyby dużo większe niż Rady NATO–Rosja. Doszłoby do powstania mechanizmu koordynującego politykę UE i Rosji, jakiego Unia nie ma z USA czy nawet z NATO. Powstanie Komitetu otworzy Moskwie dostęp do procesu decyzyjnego wewnątrz UE, przy czym nie będzie to działać w drugą stronę. Zgodnie z memorandum z Mesebergu, pracom nad uruchomieniem Komitetu powinien dać początek szczyt Unia–Rosja w grudniu 2010 r. Jak tłumaczy nieoficjalny organ prasowy Sarkozy’ego, dziennik „Le Figaro”, „Francja i Niemcy zajmują bardzo dobrą pozycję, aby być »tłumaczami« europejskich interesów, nawet jeśli państwa UE niepokoją się »triumwiratem« z Deauville. Jeśli chodzi o prezydenta USA Baracka Obamę, jego nieobecność podczas obchodów 20. rocznicy obalenia muru berlińskiego nie uprawnia go teraz do okazywania zdziwienia tym spotkaniem”.

Bez optymizmu przed szczytem w Lizbonie Zwołany z inicjatywy francuskiej szczyt zademonstrował determinację Francji i Niemiec w dążeniu do pogłębienia współpracy z Rosją w ramach NATO i UE, nawet bez wiedzy, czy wręcz wbrew zdaniu innych członków tych organizacji. Jednocześnie potwierdziły się możliwości Moskwy w dzieleniu Unii i wykorzystywaniu przez nią słabości jeszcze nie-sprawdzonego mechanizmu unijnej polityki zagranicznej po traktacie lizbońskim. Rosjanie czerpią ogromne polityczne i ekonomiczne korzyści z rywalizacji nie tylko pomiędzy różnymi państwami europejskimi, ale też pomiędzy członkami UE a organami unijnymi o wpływ na politykę zewnętrzną Wspólnoty. Kiedy Sarkozy mówi, że „zagrożenia dla Francji, Niemiec i Rosji są te same”, faktycznie wyłącza się z NATO i Unii. Francuzi i Niemcy chcą dopuścić Rosję do współdecydowania o polityce bezpieczeństwa Unii Europejskiej, nie dostając w zamian niczego konkretnego. To samo chcą zrobić w NATO, korzystając z katastrofalnych rządów Obamy w Białym Domu i Andersa Fogha Rasmussena w Kwaterze Głównej Sojuszu. Szczególnie groźne jest to w tym drugim przypadku. Atmosfera przed zbliżającym się szczytem w Lizbonie nie napawa optymizmem. Do tego tematu wrócimy już niebawem.

Antoni Rybczyński

Prof. Bronisław Geremek zmartwychwstał?! Przyznanie Adamowi Michnikowi Orderu Orła Białego doprowadziło mnie do szewskiej pasji. Zawsze wiedziałem, że Bronisław Komorowski to lewicowy polityk o długim stażu w nieboszczce Unii Demokratycznej. Co ciekawe Donald Tusk, który także był w UD, raczej unika pokazywania się z dawnymi partyjnymi towarzyszami, rozumiejąc, że to środowisko go kompromituje. Tak się akurat składa, że mam gotowy komentarz do prób reanimacji środowiska dawnej UD/UW, napisany z okazji prezentacji sztabu doradców Bronisława Komorowskiego. Ciekaw jestem czy Czytelnicy konserwatyzm.pl pamiętają jeszcze takie polityczne monstrum, które zwało się Unia Wolności? To w tym środowisku ukuto lub nadano nowe znaczenie takim pojęciom jak „Europejczyk”, „autorytet moralny”, „inteligent”, „ludzie rozumni”, szermując zarazem takimi słowami jak „antysemityzm”, „ksenofobia”, „ciemnogród” czy „zaścianek”. Ciekaw jestem czy Czytelnicy konserwatyzm.pl pamiętają jeszcze te wykręcone, pomarszczone lewicowe twarze, z których socjalizm parował jak para z wrzącej wody w czajniku? Pamiętacie Państwo jeszcze Tadeusza Mazowieckiego? Jana Lityńskiego? Henryka Wujca? Epaminondasa Jerzego Osiatyńskiego? Być może, że pośród Czytelników są ludzie na tyle młodzi, iż mają wielkie szczęście nie kojarzyć w ogóle lub bardzo słabo te nazwiska. Jeśli tacy są, to są to ludzie szczęśliwi. Podobnie jak szczęśliwymi są ci, którym nie dane było żyć w czasach Josefa Wissarionowicza i nie bardzo kojarzyć tę postać – jak skomentował jeden mój znajomy, starszy wiekiem historyk, sytuację, gdy na egzaminie spotkał studenta, który nie bardzo orientował się kim był Stalin. Niestety, ja pamiętam te socjalistyczno-kosmopolityczne oblicza wymienionych tu osób. Cała Polska je pamięta, choć też całej Polsce wydawało się, że już je zapomniała. Ale to był sen, to było marzenie: świat bez Unii Wolności. Oto na naszych oczach monstrum ożywa! Nie, wcale nie wskrzesił tego upiora Janusz Palikot, po którym spodziewałem się, że sięgnie po wypróbowany „aktyw” z Unii Wolności, po doświadczonych „utrwalaczy” demokracji, po „awangardę” społeczeństwa praw człowieka. Politycznego trupa Unii Wolności na naszych oczach ożywia Bronisław Komorowski, który mianował Tadeusza Mazowieckiego, Jana Lityńskiego, Henryka Wujca oraz Epaminondasa Jerzego Osiatyńskiego swoimi doradcami. Domniemywać tylko mogę, że gdy towarzystwo do zbierze się aby „rozumnie” doradzać Prezydentowi, to na ścianie będzie wisiał wielki portret Bronisława Geremka. Wprawdzie wielki Profesor już nie żyje, ale jego duch wiecznie powinien się unosić po gmachach państwowych w Polsce. W końcu to on spotkał się z kolegami w Magdalence i przy Okrągłym Stole, zawarł tam – w imieniu Polaków – „umowę społeczną” z komunistami i stworzył potworka zwanego mianem III RP. Potworka, gdzie nic nie było prawdą ani nieprawdą, nic nie było ani dobrem ani złem, gdzie socjalizm był liberalizmem, a polskość i katolicyzm wyrazem „ciemnoty”.

Tak, Bronisław Geremek politycznie zmartwychwstał i rządzi w Pałacu Prezydenckim. Być może, że Komorowski zobaczył, że PiS wystawia na Prezydenta Warszawy osobę lewicową o poglądach bliskich Unii Wolności, więc postanowił „przelicytować” Jarosława Kaczyńskiego w lewactwie. Kaczyński jednego lewicowca, to Komorowski od razu czterech (nie licząc ducha „Profesora” rzecz jasna). Dla wszystkich złośliwców-antysemitów nastały czasy prawdziwej prosperity… Jedni będą walczyć z „polską ksenofobią” i potępiać „ciemnogrodzian”, a drudzy będą rozdawać ulotki zawierające tajne „listy Żydów”, które są tak „tajne”, że je wszyscy znają. Wracają chore czasy lat 90-tych? Prawdę mówiąc jestem bardzo zaskoczony listą doradców Bronisława Komorowskiego. Nie spodziewałem się, że politycy PO postanowią reaktywować politycznie osoby ośmieszone, znane ze swojego pogardliwego podejścia do wszystkich naokoło, pełne pychy, powszechnie nielubiane, kojarzone z wielkimi patologiami lat 90-tych. Jeszcze bardziej dziwi mnie, że zrobił to Bronisław Komorowski. Wprawdzie był on kiedyś członkiem Unii Wolności (czy też UD – kto by to odróżnił?), ale sam się lubi przedstawiać – i tak też jest prezentowany – jako platformiarski „konserwatysta”. Oczywiście, wszyscy wiemy jaki to koncesjonowany przez TVN i ośrodki unijne „konserwatyzm”, ale wydawało się, że jest to człowiek prawego skrzydła PO, mimo osobistej znajomości, a może wręcz przyjaźni z Palikotem. Tymczasem nominacje dla starego uwolskiego „aktywu” dowodzą czegoś zupełnie innego. Bronisław Komorowski okazał się być przedstawicielem lewego skrzydła swojej partii. Zauważmy, że Donaldowi Tuskowi nawet chyba nie przyszło do głowy skompromitować się i ośmieszyć zatrudniając tę gromadkę specjalistów od walki z antysemityzmem i ksenofobią jako swoich doradców. Ja rozumiem, że PO próbuje być „Frontem Jedności Narodu”, gdzie może wstąpić i dostać stołek każdy, od byłego członka MW po byłego członka PZPR, ale ten „kosmopolityczny aktyw” z nieboszczki Unii Wolności zupełnie nie pasuje do tej koncepcji, bowiem „ludzie rozumni” charakteryzują się skrajną nietolerancją wobec wszystkich, którzy nie doceniają i nie dostrzegają ich rzekomego geniuszu. Mówiąc językiem Kazimierza Kutza, Bronisława Komorowskiego otoczyły teraz „stare ciotki”, które będą godzinami piły herbatkę i debatowały o europeizacji, co chwila pomstując na „ksenofobię”. „ciemnotę” i – oczywiście, jakże mogłem zapomnieć – na „antysemityzm”. Pytanie jest zasadnicze: po co Bronisław Komorowski powyciągał z politycznego niebytu to polityczne ZOO? Istnieje kilka możliwości. Po pierwsze, zlitował się nad dawnymi kolegami z Unii Wolności. W końcu to starsi ludzie, zapewne ciężko przeżywający fakt, że są wszystkim zbędni, że Polska ich nie lubi, nie chce i nie potrzebuje. Może Komorowskiemu zrobiło się przykro i postanowił urządzić sobie taką małą gerontokratyczną „muppeciarnię”, gdzie ci wielcy „Europejczycy” będą się mogli spotkać i pobić przysłowiową pianę? Może więc chodziło o takie polityczne hospicjum dla byłych pierwszoplanowych polityków? Po drugie, może szkoda mu się zrobiło, że „stara gwardia” nie ma z czego żyć i co do garnka włożyć, więc postanowił dać im etat, prawo do korzystania z państwowej lecznicy? Najgorsza jest trzecia ewentualność, a mianowicie taka, że kręgi przywódcze PO postanowiły autentycznie reaktywność polityczne zwłoki Unii Wolności i „wzmocnić” szeregi swojego obozu o „ludzi rozumnych”. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale możliwość trzecia budzi moją trwogę… Adam Wielomski Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”
Za http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/7020/ Naszej czytelniczce podpisującej się „Aga” dziękuję za zwrócenie uwagi na powyższy artykuł – admin.

Załamał się program budowy dróg Niestety, to już pewne. Państwowa dyrekcja zajmująca się autostradami i drogami ekspresowymi znacznie obniżyła tegoroczny budżet przeznaczony na inwestycje. Po raz trzeci z rzędu. A obiecywano, że tym razem będzie rekordowy wysiłek i zostaną nadrobione zaległości z poprzednich lat. Decyzja ta oznacza ostateczne załamanie się rządowego programu budowy szybkich dróg do 2012 roku. Plan ten w optymistycznym wariancie może być wykonany w ok. 40 proc. Złożyły się na to przyczyny obiektywne, ale też takie, które obciążają konto obecnego rządu.

Miał być rekord, a jest redukcja Przedstawiciele rządu wielokrotnie z dumą podkreślali, że w tym roku zostanie na budowę autostrad i dróg ekspresowych wydana rekordowa kwota 27,6 mld zł. Dzięki temu miały zostać nadrobione zaległości z lat 2008-2009. A to co zostało zaplanowane do 2012 roku wykonane w pełni. Niestety już w sierpniu okazało się, że są to obietnice bez pokrycia. Wtedy to Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad przygotowała nowelizację planu wydatków redukując je do kwoty 20,5 mld zł, czyli dokładnie o jedną czwartą. Ostatnio informacje o tym potwierdził przedstawiciel ministerstwa infrastruktury. Nie będzie więc rekordu, a zaległości nie tylko nie zostaną nadrobione, ale jeszcze się powiększą. Biorąc pod uwagę, że do EURO 2012, które były datą końcową rządowych zamierzeń, zostały mniej niż dwa sezony budowlane, można po tej decyzji jednoznacznie stwierdzić, że plan ten załamał się. Opóźnienia są już tak duże, że w tak krótkim czasie nie sposób ich nadrobić. Program przewidywał wybudowanie 1070 km autostrad. Dotąd powstało ich 181 km, a ok. 510 km jest w budowie. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda z drogami ekspresowymi. Planowano, że powstanie ich prawie 2000 km. Oddano do użytku 315 km, a dalszych 340 jest w realizacji. Nie wiadomo co kryje się pod pojęciem „w budowie”. Może to oznaczać, że dopiero wykupiono parę działek po drogę, albo że już wylewa się asfalt. Uwzględniając jednak terminy podpisanych umów można oszacować, które z inwestycji mogą być fizycznie wykonane do 2012 roku. Na tej podstawie w wariancie optymistycznym można stwierdzić, że plan zostanie wykonany w ok. 40 proc., a więc poniżej połowy.

Przyczyny obiektywne i zawinione Na taki stan rzeczy wpłynęło wiele przyczyn. Nie ulega wątpliwości, że jedną z nich jest tegoroczna pogoda. Najpierw długa i mroźna zima, a następnie intensywne deszcze i w niektórych miejscach powodzie, nie sprzyjały intensyfikacji prac drogowych. Te ostatnie były szczególnym utrapieniem. Do usuwania powstałych szkód trzeba było angażować dodatkowe finanse, sprzęt i ludzi, odciągając ich od innych zadań. Ale to nie tłumaczy wszystkiego. Redukcja planów aż o 25 proc. i zaległości w latach wcześniejszych mają też inne źródła. Są nimi ewidentne błędy w polityce inwestycyjnej i w bieżącym administrowaniu projektami. Już w expose na rozpoczęcie urzędowania premier Donald Tusk ogłosił, że inaczej niż poprzednicy, jego rząd będzie wspierał kapitał prywatny przy budowie infrastruktury. Nawiązał w ten sposób do istniejącego od czasu rządów SLD koncesyjnego systemu budowy autostrad. Prywatny inwestor zawiera umowę z rządem, buduje autostradę za własne pieniądze, a następnie przez 30 lat pobiera opłaty odzyskując zainwestowany kapitał z procentami. W takim systemie najważniejsze jest wynegocjowanie odpowiednio korzystnej umowy, która większość ryzyka z tym związanego przerzuci na rząd. Skoro premier ogłosił, że będzie przychylnie traktował takie firmy negocjacje na budowę nowych odcinków zaczęły toczyć się niemiłosiernie długo. Przedstawiciele tych firm zaczęli bowiem stawiać wygórowane oczekiwania. Ostatecznie na bardzo ważnym odcinku autostrady A2 spod Łodzi do Warszawy negocjacje zerwano i GDDKiA zdecydowała się, że poprowadzi tę inwestycję z pieniędzy publicznych. Podobnie długo trwało uzgadnianie umowy na drugim odcinku tej autostrady z Nowego Tomyśla do zachodniej granicy państwa. Tam ostatecznie zawarto porozumienie z firmą Autostrada Wielkopolska, należącą do J.Kulczyka. Ale straconego czasu nie można już było odzyskać. Kolejnym przykładem są liczne informacje o naruszeniach przy budowach. Na gorącym uczynku przyłapano podwykonawców wymieniających w nocy kruszywo na ziemię i piasek, a gdzie indziej zauważono stosowanie skażonych popiołów. Postępowania karne w tych sprawach wstrzymywały prace. Do bardzo poważnego śledztwa doszło w śląskim oddziale GDDKiA. Zatrzymano tam dyrektorów z podejrzeniem korupcji oraz kilku przedstawicieli głównych koncernów budowlanych podejrzanych o zmowy przetargowe.

Marnujemy szanse, idziemy zbyt wolno Tych przykładów wydarzeń opóźniających budowy można podać dużo więcej. Wynikają one z braku przeprowadzenia reformy administracji drogowej. Generalna Dyrekcja jest molochem, który zajmuje się wszystkim. I bieżącym utrzymaniem, czyli np. sprzątaniem, koszeniem i malowaniem pasów. I wielkimi inwestycjami w postaci budowy poważnych odcinków autostrad. Taką instytucją bardzo trudno się zarządza. Nie ma przejrzystości w finansach, w organizacji i w odpowiedzialności. Trudno o odpowiedni nadzór i egzekwowanie terminów oraz jakości. Gdy prowadzi się wielki plan inwestycyjny nie można jednocześnie reformować administrację. Ale z problemem tym zderzył się już wcześniej rząd J. Kaczyńskiego i przygotował odpowiednie rozwiązanie. Przyjęto ustawę o spółkach specjalnego przeznaczenia, które miały powstawać do prowadzenia poszczególnych, dużych inwestycji. I sukcesywnie, metodą ewolucyjną, budowy byłyby wydzielone z GDDKiA, która skupiłaby się na modernizacji i utrzymaniu dotychczasowej sieci dróg krajowych. Niestety przez ponad trzy lata rząd PO-PSL z tego rozwiązania w ogóle nie skorzystał. Ktoś może zauważyć, że mimo niewywiązywania się z założonych planów i tak nowoczesne drogi powstają. To prawda. Problem w tym, że Polska nie w pełni wykorzystuje swoje możliwości. Jeśli chcemy doganiać bogatsze kraje musimy rozwijać się szybciej. Inaczej nigdy nie wyjdziemy z roli Kopciuszka Europy. Bogusław Kowalski

Niemcy: protekcjonizm wewnątrz, liberalizm na zewnątrz Ośrodek Studiów Wschodnich opublikował analizę Konrada Popławskiego na temat polityki gospodarczej Niemiec, na przykładzie ostatnich wydarzeń: “W ostatnich tygodniach doszło do intensywnego zaangażowania polityków niemieckich w transakcje dotyczące niemieckich firm. Pierwszy przypadek dotyczy ogłoszenia przez hiszpańską firmę budowlaną ACS planu przejęcia największego niemieckiego koncernu budowlanego Hochtief. Drugim przypadkiem była reakcja na próby unieważnienia przez rząd francuski przetargu (wygranego przez firmę Siemens) na dostawę 10 pociągów dla Eurotunnela – operatora połączenia kolejowego pod kanałem La Manche. Oba te przypadki wywołały oburzenie niemieckiej opinii publicznej. Z jednej strony nalega ona na traktowanie Siemensa zgodnie z zasadami wolnego rynku, z drugiej zaś strony opowiada się za uchronieniem niemieckiego Hochtiefu przed przejęciem na rynkowych zasadach. Zaangażowanie niemieckich polityków w działania protekcjonistyczne na rzecz Hochtiefu osłabia jednocześnie ich wiarygodność w walce o rynkowe traktowanie Siemensa oraz liberalizację rynku wewnętrznego Unii Europejskiej.

Politycy niemieccy bronią liberalizmu na rynkach zagranicznych… 7 października Eurotunnel – operator połączenia kolejowego pod kanałem La Manche – ogłosił, że Siemens dostarczy 10 składów kolejowych wartych 600 mln euro. Dotychczas Eurotunnel, należący w 55% do francuskich kolei SNCF był obsługiwany jedynie przez pociągi TGV, produkowane przez francuski koncern Alstom. Kilka dni po ogłoszeniu wyników przetargu francuski minister transportu Dominique Bussereau zapowiedział, że ze względu na reguły bezpieczeństwa przetarg powinien być unieważniony. Jego zdaniem dwukrotnie krótsze od francuskich składy niemieckie o długości 200 metrów mogą być zagrożeniem dla bezpieczeństwa podróżujących nimi pasażerów. Próby blokowania przez Francję wygranego przez Siemensa przetargu spotkały się z potępieniem ze strony polityków niemieckich, którzy uznali to za działanie protekcjonistyczne i sprzeczne z zasadami wolnego rynku. Sprzeciwili się oni rozpisaniu nowego przetargu, gdyż ich zdaniem pociągi Siemensa spełniają wszystkie kryteria bezpieczeństwa.

… i skłaniają się ku protekcjonizmowi na rynku wewnętrznym Zaledwie trzy tygodnie wcześniej, 16 września hiszpańskie przedsiębiorstwo budowlane ACS, mające 29,98% udziałów w koncernie Hochtief (największej niemieckiej firmie budowlanej, działającej na rynkach całego świata), złożyło ofertę zakupu pakietu większościowego jego akcji. Niemieckie prawo nakłada na akcjonariuszy, którzy chcą mieć więcej niż 30% udziałów, obowiązek publicznego złożenia oferty zakupu akcji akcjonariuszom mniejszościowym po cenie równej średniej kursu akcji z ostatnich trzech miesięcy. Plany Hiszpanów wywołały w Niemczech debatę na temat ochrony rodzimych spółek przed wrogimi przejęciami. Zamierzenia te były przedstawiane jako próba przejęcia niemieckiej spółki przez nadmiernie zadłużone hiszpańskie przedsiębiorstwo, które wzbogaciło się na kontraktach rządowych. Kierownictwo Hochtiefu zareagowało na propozycję Hiszpanów zapowiedzią walki o utrzymanie kontroli nad spółką i zwróciło się o pomoc do rządu federalnego. Rzecznik rządu zaznaczył, że transakcja nie może doprowadzić do „rozbicia” firmy, a jej siedziba powinna zostać w Essen. Lider opozycyjnej SPD Sigmar Gabriel zaapelował do rządu o działania na rzecz uchronienia niemieckiej spółki przed przejęciem. Gdy rząd odmówił, uznając dotychczasowe prawo spółek za wystarczające, SPD złożyło w Bundestagu projekt nowelizacji ustawy o papierach wartościowych. Partia zaproponowała w nim wprowadzenie dodatkowego progu – 50%, po przekroczeniu którego nabywca byłby zobowiązany do złożenia kolejnej oferty publicznej po cenie aktualnego kursu akcji. Miałoby to w efekcie utrudnić przeprowadzenie transakcji. Rząd federalny, zgodnie z poprzednim stanowiskiem, najprawdopodobniej odrzuci tę ustawę. Mimo to kanclerz Angela Merkel miała, według doniesień mediów, pośredniczyć w rozmowach kierownictwa Hochtief z funduszami inwestycyjnymi ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które mogłyby nabyć pakiet akcji mniejszościowych – w Niemczech akcjonariuszom mającym przynajmniej 25% akcji spółki przysługuje prawo weta w najważniejszych decyzjach. Inaczej niż w przypadku ubiegłorocznej planowanej sprzedaży Opla, kanclerz Merkel nie zdecydowała się na otwartą ingerencję w przejęcie Hochtiefu przez ACS. Wówczas lobbowała na rzecz zakupu akcji Opla od amerykańskiego koncernu GM przez kanadyjsko-rosyjskie konsorcjum Magny i Sbierbanku, obiecujące utrzymanie wszystkich miejsc pracy w fabrykach na terytorium Niemiec. W listopadzie ubiegłego roku GM zrezygnował jednak ze sprzedaży swoich udziałów w Oplu, co opinia publiczna uznała za porażkę Angeli Merkel.

Konkluzje

1. W Niemczech, pomimo coraz lepszej sytuacji gospodarczej (PKB wzrośnie w tym roku o 3,4%), opinia publiczna wciąż jest bardzo wrażliwa na kwestie ekonomiczne. Sprawy Hochtiefu i Siemensa zostały wykorzystane przez niemieckich polityków pod hasłami obrony interesów narodowych RFN. W debacie na temat przejęcia Hochtiefu, podobnie jak to miało miejsce w zeszłorocznej dyskusji na temat sprzedaży przez GM udziałów w Oplu, ważniejszą rolę niż argumenty ekonomiczne odgrywają kwestie polityczne. W obecnej debacie dominuje pogląd, że obrona interesów narodowych uprawnia do ingerencji w mechanizmy rynkowe. Brakuje w niej natomiast analizy ekonomicznych skutków transakcji.

2. Plany przejęcia Hochtiefu mogą być zapowiedzią kolejnych fuzji i przejęć firm niemieckich przez inwestorów zagranicznych (również spoza UE). Niemieckie przedsiębiorstwa ze względu na swoją silną markę, wysoką jakość produktów i usług oraz względnie niską cenę mogą być atrakcyjnym celem takich transakcji. Groźba przejęć nie musi negatywnie wpływać na sytuację przejmowanych firm, gdyż zmusza ich zarządy do wytężonej pracy na rzecz utrzymywania wysokiego kursu akcji.

3. Kanclerz Angela Merkel wyciągnęła wnioski z nieudanej pomocy Oplowi i nie zaangażowała się otwarcie na rzecz ochrony Hochtiefu przed przejęciem, aby uniknąć oskarżeń o upolitycznianie transakcji. Według doniesień medialnych, administracja rządowa udziela natomiast nieformalnego wsparcia kierownictwu koncernu w pozyskaniu potencjalnych inwestorów. Brak bardziej zdecydowanych działań rządu to również efekt oporu koalicyjnej FDP wobec interwencji politycznych w transakcje rynkowe. Liberałowie jako jedyni prezentują konsekwentną postawę nieingerencji państwa w transakcje biznesowe.

4. Rząd federalny najprawdopodobniej nie zdecyduje się na otwartą interwencję w sprawę Hochtiefu, tak jak to miało miejsce w przypadku Opla, gdyż straciłby argumenty przeciw działaniom protekcjonistycznym innych krajów. W praktyce mogłoby to utrudnić polityczny lobbing na rzecz liberalizacji rynków, w tym szczególnie kolejowego, na którym szczególnie zależy takim przedsiębiorstwom jak Siemens czy Deutsche Bahn”. Za: osw.waw.pl
http://sol.myslpolska.pl/2010/11/niemcy-protekcjonizm-wewnatrz-liberalizm-na-zewnatrz/

Wyciskanie Kluzik-Rostkowskiej W mediach usłużnych rządowi aż huczy. Dzień bez walnięcia w PiS i Kaczyńskiego to dzień stracony, więc usunięcie Elżbiety Jakubiak i Joanny Kluzik-Rostkowskiej urosło do rangi problemu państwowego. Oglądając TVN24, Polsat News, czy Superstację, słuchając uczonych komentarzy dziennikarzy tej stacji oraz przetrawiając uśmieszki Anity Werner i spółki, wiemy już, że bez obu pań PiS się zawali a prezes Kaczyński straci grunt pod nogami. Ba, na dniach ma powstać „PiS light”. Kaczyńskiego opuści nawet kilkunastu polityków, zaś dla Kluzik-Rostkowskiej stają otworem drzwi do doradzania Komorowskiemu. A Polak zaś ma już odruch wymiotny, gdyż nawet otwierając lodówkę nie ma pewności, czy nie zobaczy w niej obu pań. A te nie próżnują i uśmiechnięte dolewają oliwy do ognia, jeżdżąc od studia do studia, mówiąc „po platformersku”  m.in., że PiS może doprowadzić do podpalenia Polski, a one same dadzą sobie radę. One wiadomo – jako koncyliacyjne i miłością do dialogu pałające – były jedynym gwarantem cywilizowanego charakteru tej partii. Nie to, co Ziobro, Kurski, a nawet sam prezes Jarosław. I tak toczy się medialny walec, który na maksa wyciska jak cytrynę ”ofiary Kaczyńskiego”, czyniąc z nich bohaterki polityczne. A w poniedziałek, czy wtorek bal się skończy - dworskie media znajdą kogoś innego. Paniom pozostanie niebyt. W sumie mało mnie to obchodzi, mało mnie interesuje, czy w PiS mają przewagę teraz „jastrzębie”, „gołębie”, „zakonnicy”, czy „muzealnicy”. Czy Kaczyński miał rację, czy nie, zresztą tutaj rację prezesowi przyznał m.in. Waldemar Kuczyński, którego o sympatię polityczną do prawicy nie można posądzać. A wytykanie PiS-owi, że jest partią wodzowską? Znów – co najmniej – lekki idiotyzm, gdyż każda partia jest wodzowska. Platforma też, tyle że tam jest wódz o geniuszu Stalina, wiodący swój lud ku świetlanej przyszłości. A Kaczyński, co jest nam udowadniane co dnia, to wódz zły, na pograniczu szaleństwa, wywołanego katastrofą smoleńską. W normalnym kraju i normalnych mediach roszady personalne w partiach z reguły nie dominują w serwisach informacyjnych, nie mówiąc już o tym, że nie poświęca się im „wydań specjalnych”, tak jak w TVN24, czy Polsat News. To jednak znakomity temat zastępczy, mający ukryć kwestie niewygodne dla władzy.  Były zatrucia grzybami, dopalacze, teraz na topie są wyrzucenia. Ujeżdżane są więc propagandowo Kluzik-Rostkowska i Jakubiak, ale próżno szukać zalewu wiadomości, że państwo stoi na granicy bankructwa. Wiadomo przecież, że jest dobrze, a od czasu gdy Donalda wspiera Bronisław – jeszcze lepiej. Już media ogłosiły, że PiS stoi na granicy śmierci politycznej. Próżno zaś szukać (nie ma już „Misji specjalnej”, do końca roku pożyje jeszcze na antenie „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego) prostowania kłamstw smoleńskich, ot chociażby słów minister Ewy Kopacz o dokładnym przekopaniu miejsca katastrofy, czy udziale polskich patomorfologów w sekcjach zwłok, czy dochodzenia dlaczego do tej pory Rosja nie wydala broni funkcjonariuszy BOR. A także rzetelnego podniesienia  hipotezy zamachu. W mediach dworskich  Barbara Blida staje się ikoną-ofiarą terrorystycznych rządów PiS, wszakże sam Adam Michnik który będzie za kilka dni opasany Orderem Orła Białego, oznajmiał, że „za Kaczyńskiego” o szóstej do naszych drzwi niekoniecznie musi dzwonić mleczarz.. Tymczasem śmierć Eugeniusza Wróbla, byłego wiceministra transportu w rządzie PiS, dziennikarzy „śledczych” nie interesuje, bo można skończyć jak dociekliwi ludzie mediów za wschodnią granicą. Przecież prawda jest już oczywista: syn który nie dostał pieniędzy na wyjazd do Stanów, zabił ojca, pociął go na kawałki piłą spalinową, zapakował, wywiózł do zbiornika wodnego i nakarmił ryby. Aaa, i przy okazji dzwonił z telefonu komórkowego, by łatwiej było mu przypisać sprawstwo… Co prawda, podczas przesłuchania odwołał swoje przyznanie się do winy, ale to nie ważne, tym bardziej że Wróbel miał z ramienia tzw. zespołu Macierewicza, badającego katastrofę rządowego tupolewa, oceniać prawdziwość raportu MAK.  Lepiej nie wnikać. Zniknęła z pierwszych stron sprawa Ryszarda C., który w biurze poselskim PiS w Łodzi stał się katem wcielającym w życie politykę politycznej  nienawiści autorstwa Platformy Obywatelskiej. Nikt, poza mediami prawicowymi nie docieka, czy prawdą jest, że C. był wysokim funkcjonariuszem SB. Gdzieś z tyłu przeczytamy, że C. wcale jednak nie był w biurze Niesiołowskiego. Wspomina się tylko, że będzie jeszcze raz badany psychiatrycznie. Widać na pierwszym okazało się, że był jednak świadomy popełnianego mordu i nie można ubrać go w kaftan bezpieczeństwa, by nie wydobył z siebie jakiejś niewygodnej prawdy. Tusk się uśmiecha, Komorowski pięknie mówi o porozumieniu i demokracji, a równocześnie niewygodne programy są wycinane z ramówek, opozycyjnych dziennikarzy wysyła się niemalże do psychuszek, a „czwarta władza” (w istocie – pierwsza)  zamiast patrzeć władzy na ręce jest jej pasem transmisyjnym. Tuskoland staje się neoBiałorusią, czy jak kto woli drugą putinowską Rosją. Kiedy zaczną szukać u niewygodnych „schizofrenii bezobjawowej”? Jakucki

IPN może ścigać za stan wojenny Pion śledczy IPN może ścigać sędziów i prokuratorów stosujących działający wstecz dekret Rady Państwa o stanie wojennym z 12 grudnia 1981 roku. Taką decyzję podjął Trybunał Konstytucyjny – wbrew temu, co stwierdził Sąd Najwyższy w 2007 roku. Uczestników strajków i demonstracji z pierwszych dni stanu wojennego skazywano bowiem na podstawie dekretu jeszcze zanim został on opublikowany (w Dzienniku Ustaw z datą 14 grudnia). Po decyzji Trybunału IPN może się teraz domagać uchylenia immunitetu nadgorliwych sędziów i prokuratorów, a to umożliwiłoby postawienie ich przed sądem. W razie udowodnienia im winy, w myśl kodeksu karnego z 1969 roku, który obowiązywał także w 1981 roku, za bezprawne pozbawienie wolności działaczy opozycji, takim przedstawicielom prawa groziłoby nawet 10 lat więzienia. Po decyzji SN z 2007 roku sprawy były zawieszone, jednak teraz IPN policzył te, na których wznowienie są szanse. Komisje Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN prowadziły dotąd w całym kraju 33 postępowania związane ze stosowaniem dekretu o stanie wojennym. Jednak osób, którymi dzięki decyzji Trybunału śledczy IPN mogliby się zająć, jest więcej. Na przykład w Bielsku-Białej to 18 sędziów i 15 prokuratorów, a w przypadku spraw, jakie toczyły się przed sądami ówczesnego Śląskiego Okręgu Wojskowego – 18 sędziów i 24 prokuratorów – jak wylicza Ewa Koj, naczelnik pionu śledczego katowickiego IPN. – Zapewne część sądów dyscyplinarnych nie zgodzi się na odebranie immunitetu także po decyzji Trybunału – mówi Koj, jednakże i tak jest zadowolona, że teraz sądy nie mogą z góry uznawać, iż wniosek o uchylenie immunitetu jest „oczywiście bezzasadny”. A w ten sposób postępowały po uchwale SN.

roja/Rzeczpospolita

Brońmy polskich Lasów Państwowych Złóżmy podpis pod wnioskiem o poddanie pod referendum ogólnokrajowe sprawy przyszłości polskich Lasów Państwowych Po przekazaniu środków społecznego przekazu i banków kapitałowi obcemu, po nieomalże całkowitej likwidacji polskiej armii, blokowaniu polskich zasobów energetycznych pakietem klimatyczno-energetycznym, po likwidacji polskich stoczni i polskiego rybołówstwa na Bałtyku oraz po konsekwentnym niszczeniu polskiej wsi przyszedł czas na destrukcję jednej z ostatnich jeszcze dobrze funkcjonujących ostoi polskiej państwowości, jaką są polskie Lasy Państwowe. Taki będzie skutek inicjatywy ministra finansów rządu PO – PSL polegającej na włączeniu Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Lasy w Polsce obejmują 9 milionów hektarów, co stanowi 29 proc. powierzchni kraju. W strukturze własnościowej dominują Lasy Państwowe pozostające w zarządzie Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe i stanowią one 78 proc. wszystkich lasów w Polsce. Zgodnie z ustawą o Lasach z 1991 roku, gospodarka Lasów Państwowych nastawiona jest na:

1. zachowanie lasów i korzystnego ich wpływu na klimat, powietrze, wodę, glebę, warunki życia i zdrowia człowieka,
2. ochronę występujących w lasach wszystkich dziko żyjących gatunków,
3. ochronę gleb,
4. ochronę wód powierzchniowych i głębinowych,
5. produkcję drewna oraz surowców i produktów ubocznego użytkowania lasu.

Lasy Państwowe zarządzają potężnym majątkiem narodowym, a o jego wielkości świadczy fakt, iż same nagromadzone zasoby drzewne szacowane są na ponad 300 mld złotych. Zasoby te powstały dzięki bardzo solidnej i konsekwentnej pracy leśników. Od zarania II RP, mimo że pozyskiwaliśmy cały czas drewno, grzyby, jagody i zwierzynę, wydatnie zwiększyła się lesistość kraju i poprawił się przyrost masy drzewnej. Najlepszym dowodem tego jest wzrost zapasu drewna w Lasach Państwowych od 906 mln m3 w 1945 r. do 1629.3 mln m3 w chwili obecnej. Lasy Państwowe nastawione na pełnienie funkcji ochronnych zabezpieczających potrzeby człowieka są na tyle sprawnie zarządzane, że nie tylko samofinansują swoją działalność, ale dodatkowo płacą podatki na rzecz samorządów gminnych. Z Lasów Państwowych korzystają nieodpłatnie miliony ludzi. O ich roli w okresie dużego bezrobocia, szczególnie na terenach wiejskich, niech świadczą dane o skupie płodów leśnych. Niedawno w jednym roku skupiono 9723 tony jagód, 5339 ton innych owoców leśnych oraz 2378 ton grzybów o łącznej wartości ponad 150 mln złotych. Szacuje się, że niedokumentowane korzyści ludności (potrzeby własne, sprzedaż nieewidencjonowana) były kilkanaście razy wyższe. Lasy Państwowe są więc typowym przykładem realizacji koncepcji zrównoważonego rozwoju. Korzystano z zasobów przyrodniczych, pozyskiwano drewno, służyło ono człowiekowi i mamy go coraz więcej. Zbieraliśmy grzyby, jagody i polowaliśmy zjednoczeni w Polskim Związku Łowieckim i nie straciliśmy ani jednego z dziko żyjących gatunków. Wręcz odwrotnie, mamy ich coraz więcej, a gatunki, które znikły już dawno z mapy “wysoko rozwiniętej Europy”, stają się wręcz pospolite, czego przykładem jest chociażby bocian czarny, żubr, bóbr czy też symbol polskiej państwowości, jakim jest orzeł bielik. Podsumowując – użytkowaliśmy żywe zasoby przyrodnicze, zapewniały one bezpieczeństwo ekologiczne państwa i jego mieszkańców i mamy ich coraz więcej.

Kara za gospodarność Dzieje się tak, gdyż od ponad 100 lat polskie Lasy Państwowe zagospodarowywane były zgodnie z planami urządzeniowymi lasu niezależnymi od demokracji, protestów i głosowań. Liczyła się konkretna wiedza przyrodnicza reprezentowana przez świetnie do tego przygotowanych wykształconych leśników. Polskie Lasy Państwowe działają w oparciu o zasadę gospodarności podyktowaną ustawowo samowystarczalnością finansową. Jest to ewenement na skalę światową. Dysponując ogromnym, nagromadzonym przez dziesiątki lat majątkiem, zapewniają nam bezpieczeństwo ekologiczne. Są miejscem pracy kilkudziesięciu tysięcy osób i samofinansując się, nie wymagają pomocy państwa, któremu służą. Ten model był szansą na to, że zostawimy lasy przyszłym pokoleniom w jeszcze w lepszym stanie, niż są obecnie. Szansa ta jest poważnie zagrożona, gdyż wielkie sukcesy polskiego leśnictwa stały się jego śmiertelnym zagrożeniem. 300 mld zł zmagazynowane w zasobach drewna podnieca wyobraźnię liberalnych kół gospodarczych. Do tego dochodzi świadomość, że znacznie więcej można pozyskać z pokładów piasku, żwiru, a po wylesieniu – ze zmiany kategorii użytkowania, a więc zamiany lasów na tereny budowlane. Efektem tej świadomości były i są pomysły prywatyzacji Lasów Państwowych. Już trzy lata temu rozpoczęto wyrafinowane działania prawne prowadzące do korozji istniejącego prawa leśnego. Należy podkreślić – prawa, całkowicie zgodnego z dyrektywami Unii Europejskiej. Finałem tej konsekwentnie prowadzonej gry była decyzja rządu PO – PSL zawarta w Wieloletnim Planie Finansowym z 3 sierpnia 2010 r., a w ślad za tym propozycje ministra finansów zawarte w projekcie ustawy o finansach publicznych z 7 września 2010 r. oraz w projekcie rozporządzenia w sprawie określenia wolnych środków przejmowanych w depozyt lub zarządzanie oraz zasad i warunków ich przejmowania od jednostek sektora finansów publicznych z 7 października 2010 r. powodujące włączenie Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Tak więc minister finansów, ratując – jak twierdził – budżet państwa, postanowił przejąć pieniądze z Lasów, a następnie sam finansować realizację ich celów ochronnych i gospodarczych.

Upadłościowy scenariusz Według ekspertów, rozwiązanie to nieuchronnie spowoduje najpierw zadłużenie Lasów Państwowych w bankach komercyjnych, a następnie zanik zdolności ekonomicznej Lasów do prowadzenia gospodarki leśnej. Doprowadzi to do kresu misji wypełnianych przez Lasy Państwowe, zaś końcowym efektem będzie ich natychmiastowa destrukcja i prywatyzacja (z wizją opanowania przez kapitał obcy). Będzie to kres misji Lasów Państwowych pod względem bezpieczeństwa ekologicznego państwa i zabezpieczania podstawowych potrzeb jego mieszkańców skutkujący w stosunku do każdego z nas nie tylko zakazem zbioru runa leśnego i grzybów, ale nawet wstępem do lasu. Głębsza analiza zarówno działań rządu, jak i skali dezinformacji w ciągu ostatnich dwóch miesięcy ujawnia, że celem włączenia Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych nigdy nie było ratowanie budżetu. Budżet tegoroczny został bowiem ostatnio przyjęty przez Radę Ministrów i nie ma w nim mowy o środkach pozyskanych z Lasów Państwowych. Oczywiste jest również to, że nie mogło to być celem, gdyż 2 mld zł, do których zaoszczędzenia Lasy Państwowe zostały zmuszone w ciągu ostatnich lat, nie wykonując planowych działań, nie może uratować konających finansów publicznych. Cel jest inny i jest nim destabilizacja Lasów Państwowych poprzez zabranie im pieniędzy na działalność, a następnie zmuszenie ich do zadłużenia w bankach komercyjnych. Finał jasny i wielokrotnie przerabiany w czasie rządów PO – PSL. Doprowadzić podmiot gospodarczy do bankructwa, a następnie przejąć go, najlepiej za “symboliczną złotówkę”, i to jeszcze przez kapitał obcy, reprezentowany przez banki komercyjne.

Składajmy podpisy Zamach na Lasy Państwowe odbywa się przy całkowitej ciszy mediów publicznych. Tysięczna manifestacja umundurowanych leśników pod Radą Ministrów 29 września została oceniona jako nieistotny happening. Protesty świata naukowego, myśliwych i profesjonalnych stowarzyszeń gospodarczych traktowane są jako dane do dyskusji. Złożenie 20 października u marszałka Sejmu ponad 200 tys. podpisów zebranych przez leśników i myśliwych wśród ludzi protestujących przeciw włączeniu Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych to dla władzy okazja do poklepania po plecach i deklaracji, że Lasy są niezwykle ważne, bardzo dobrze zarządzane i zrobi się, co tylko w mocy. Moc ujawniła się prawie natychmiast. 29 października. Rada Ministrów, bez żadnych koniecznych uzgodnień, jednogłośnie zgodziła się na włączenie Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. W tej sytuacji, znając złą wolę obecnego rządu i kierując się przekonaniem, że łamane jest prawo, a proponowane rozwiązania dotyczące Lasów Państwowych są zmianami ustrojowymi, posłowie z Prawa i Sprawiedliwość oraz Stowarzyszenie na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski postanowiło ogłosić inicjatywę zbierania podpisów pod wnioskiem o poddanie pod referendum ogólnokrajowe sprawy przyszłości Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe. Chcemy zwrócić się do obywateli z pytaniem: “Czy jesteś za zmianą statusu prawnego Lasów Państwowych poprzez włączenie tego podmiotu do sektora finansów publicznych, zgodnie z propozycją ministra finansów, co w konsekwencji może prowadzić do ich natychmiastowej destrukcji, a w przyszłości prywatyzacji?”. Podobny wniosek został złożony do marszałka Sejmu 15 października przez grupę posłów PiS z sugestią, aby ze względu na obniżenie kosztów referendum odbyło się w dniu zbliżających się wyborów samorządowych. Niestety, marszałek, korzystając z przysługującego mu prawa, włożył powyższy wniosek do przysłowiowej “zamrażarki”, motywując to koniecznością zasięgnięcia opinii prawnych. W tej sytuacji, prosząc o wsparcie inicjatywy referendum, wyrażam nadzieję, że Polacy zdają sobie sprawę z tego, iż zasoby leśne są dobrem narodowym i muszą służyć każdemu z nas. Nikomu nie powinno przysługiwać prawo do wszczynania działań prowadzących do uwłaszczenia kogokolwiek na państwowych zasobach obejmujących ponad 1/4 terytorium kraju. Nie pozwólmy więc zniszczyć naszego dobra narodowego, jakim są polskie Lasy Państwowe, i korzystając z jeszcze istniejących naszych praw, domagajmy się referendum. Złóżmy podpis pod wnioskiem o poddanie pod referendum ogólnokrajowe sprawy przyszłości Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe. Wzory list poparcia znajdują się na stronach internetowych Stowarzyszenia na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski: www.ekorozwoj.pl, i Prawa i Sprawiedliwości: www.pis.org.pl. Prof. dr hab. Jan Szyszko

Rób liberalizm… Doroczny raport “Doing Business” przygotowywany przez ekspertów Banku Światowego jakoś nie wzbudził wielkiego zainteresowania. A przecież należałoby odnotować wielki sukces – Polska w stosunku do roku ubiegłego awansowała o trzy miejsca, na 70. z 73. Co prawda wciąż nie zdołaliśmy dogonić Bułgarii, Rumunii, Białorusi i Ghany, ale Namibia już jest tuż.

Dokument Banku Światowego mówi wiele, gdyż bada kwestie bardzo konkretne – ile czasu trzeba zmarnować, ile procedur urzędniczych przejść, zgód otrzymać, podatków i składek zapłacić, aby załatwić podstawowe sprawy. Samo założenie firmy wymaga u nas poddania się sześciu procedurom zajmującym 32 dni, co daje nam miejsce 113. W dziedzinie przejrzystości podatków jesteśmy na miejscu 121. (29 różnych podatków – 42,3 proc. dochodu – których zapłacenie zajmuje 325 godzin). A kto by chciał, zamiast robić politykę, coś zbudować, zgodę na to otrzyma po wypełnieniu 32 procedur i 311 dniach (miejsce 164.). Co do odzyskiwania należności na drodze sądowej – kategoria, w której – odkąd badanie to zaczęto robić – co roku miażdżymy konkurentów, to zajmuje to średnio… 830 dni. Które to miejsce? A nie powiem, proszę samemu raportu poszukać. Bo choć Bank Światowy nie oblicza średniej wysokości haraczów i łapówek, którymi trzeba się okupić, nie bada, jakiej rangi i jak bliskich znajomych trzeba mieć, ewentualnie ilu szwagrów zatrudnić, żeby nie musieć płacić długów ani podatków, nie wylicza, ile dni w przeciętnej firmie spędzają licznie rozmnożone kontrole i o co się najczęściej czepiają, to i tak kreśli obraz życzliwości państwa polskiego wobec biznesu, który warto znać. Na wypadek gdyby premier zechciał nam za jakiś czas zasunąć z plakatów hasełko: “Nie róbmy polityki, myślmy o rozwoju gospodarczym”. RAZ

08 listopada 2010 "To prawda, że wolność jest cenna - tak cenna, że należy ją racjonować”- twierdził Włodzimierz Uljanow, ps. Lenin. Dobrze, że dożył jedynie do 1924 roku, bo kto wie ile jeszcze wyroków śmierci by podpisał. Bo przy przewracaniu świata do góry nogami, wolność musi być zagrożona. Tak jak życie. Chciał zbudować nowy wspaniały świat gwałtownie, natychmiast, naraz.. Sterta z ludzkich ciał była wysoka, ale idea była ponad stertę.. Dwudziestego sierpnia 1918 roku depeszował do Mikołaja Siemaszki, ludowego komisarza zdrowia, a także „ czerwonego” dowódcy w Liwnach: „Gratuluję zdecydowanej rozprawy z kułakami i białogwardzistami   w powiecie. Trzeba kuć żelazo, póki gorące i, nie tracąc ani minuty, zorganizować biedotę w powiecie,, skonfiskować całe zboże i całą własność zbuntowanych kułaków, powiesić prowodyrów spośród kułaków, zmobilizować i uzbroić biedotę pod komendą zdolnych dowódców  z naszego oddziału, aresztować zakładników spośród bogaczy i trzymać ich”. Teraz mamy demokrację, ustrój skonstruowany przeciwko wolności człowieka, ale nie ma wieszania kułaków, nie trzeba organizować biedoty w powiecie, najwyżej powiatowe wybory- ale rabunek jest organizowany systematycznie. Na przykład w Radomiu, tutejszy prezydent , wywodzący się politycznie  z Prawa  i Sprawiedliwości, pan Andrzej Kosztowniak obiecał, że sfinansuje zakup wagi do ważenia samochodów ciężarowych, żeby można było złapać tych wszystkich, którzy przewożą więcej towaru, niż mogą- zgodnie z przepisami. Obiecał szefowi inspekcji drogowej, która to inspekcja zajmuje się wyłapywaniem samochodów  z nadwagą i okładaniem ich wielkimi  karami. Szefem inspekcji drogowej jest dawny senator Platformy Obywatelskiej, pan Andrzej  Łuczycki. Przyznać trzeba, że bardzo przystojnie wygląda w takiej czapce służbowej jako były senator. Nie , nie jest to  taka czapka taką jaką nosili bolszewicy, choć metody konfiskaty są podobne. Jest mu w niej twarzowo i jakoś bardziej czapka go  odmładza.. O jakieś dziesięć lat.. Pan senator był  swojej karierze zastępcą dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Radomiu. Po przegranych wyborach w 2007 roku objął stanowisko wojewódzkiego inspektora transportu drogowego w Warszawie  i jednocześnie został członkiem rady nadzorczej Państwowych Magazynów Usługowych w Pruszkowie(????). I magazynierem i inspektorem jednocześnie.. I tak trzymają te posady dla swoich.. W każdym razie zrobiono symulację, na razie bez wagi i wyszło władzy, że gdyby waga do badania nadwagi była już ustawiona, to można byłoby z kierowców zedrzeć jakieś 20 000 złotych  w ciągu godziny(!!!). Popatrzcie  państwo..! Tylko w ciągu godziny urzędnicy mogliby skonfiskować 20 000  złotych kierowcom i firmom, które walczą o  życie na rynku, tępieni podatkami(!!!) Oczywiście wielu z nich zamknie firmy, bo nie wytrzyma tej presji finansowej.. Mam przed oczyma kolegę z Opoczna , który zamknął firmę zniszczony domiarami. Miał dwa samochody ciężarowe: i co kierowca wyjechał w trasę, to zatrzymany przez Inspekcję Drogową wracał z mandatem.. Uzbierało się tego ponad 20 000 tysięcy ,  i nawet teraz po zamknięciu firmy- spłaca dług urzędnikom inspekcyjnym. Jedna firma mniej! A ile takich firm zamknęło się  z powodu domiarów, bo tam mandat nie wynosi 100 czy 200 złotych.. 2000, 5000, 8000 złotych(!!!) To jest dopiero rabunek bolszewicki! Nie tam jakieś wynoszenie worka z pszenicą od kułaka.. Teraz kułakami są kierowcy, których bolszewicy rabują jak tylko mogą i obmyślają sposoby, jakby tu jeszcze dobrać się do tych worków pszenicy.. Na razie planują ustawić jedną wagę rabunkową. Ale jak „ interes” będzie szedł dobrze, to można byłoby ustawić wagi rabunkowe  na każdym wlocie do miasta. Na początek cztery, tak, żeby w ciągu godziny wpływało chociaż 80 000 złotych, żeby proceder rabunku  się opłacał. W końcu urzędnicy inspekcyjni muszą mieć dobre pensje, premie i nagrody. No i czapki , ale takie, żeby w żaden sposób nie przypominały bolszewickich. No i dobre samochody, które też trzeba utrzymać. z rabunku kierowców. Naganów na razie mieć nie będą. Ale w przyszłości- jak będą mnożyć się napady na inspektorów drogowych drogą zemsty – to kto wie! Właściciele firm, wobec rosnących kosztów prowadzenia działalności, próbują załadować na samochód trochę więcej towaru, żeby za jednym razem przewozu przewieźć jak najwięcej  i żeby zmniejszyć koszty. To na drogach czekają na nich rozbójnicy z Inspekcji Drogowej, którzy im tak dołożą, że popamiętają ruski miesiąc.. Wyposażeni w wagi zważą każdy samochód, wyciągną każdy grosz z ciężko pracujących ludzi.. I zrujnują wiele małych firm- ale będą walczyć z bezrobociem. Tworząc kolejne urzędy, tak jak w Radomiu gdzie wkrótce powstanie Miejski Urząd Pracy.. Bo Powiatowy- już mamy! Magia walki z bezrobociem poprzez  tworzenie urzędów.. To jest cecha charakterystyczna socjalistów zbolszewizowanych do szpiku socjalistycznych  kości.. Jedynym ratunkiem dla samochodów ciężarowych jest samoobrona poprzez tworzenie lokalnych map objazdowych. Żeby każdy w Polsce samochód ciężarowy posiadał mapę punktów wagowych , żeby mógł go ominąć i nie ponosić strat.. Dopóki na drogach nie pojawią się setki i tysiące takich wag- można jakoś konspiracyjnie przejechać przez las oszczędzając nerwy i pieniądze.. Można porozumiewać się przez radio, tak jak w przypadku ucieczki przed policją obywatelską i drogową.. Kierowcy muszą sobie wzajemnie pomagać.. Liczba radarów  na drogach będzie się zwiększać; liczba inspektorów również będzie się zwiększać, liczba wag do badania nadwagi też będzie się zwiększać. Oczywiście jak pieniędzy z rabunku okaże się za mało- władza zmniejszy ilość towaru, który można wozić samochodem, żeby się drogi nie niszczyły.. Wtedy więcej wyciągnie się z kierowców.. Można także przewozić towar nocą. Większość inspektorów  wtedy jeszcze śpi, szykując się do rabunku w ciągu dnia. Zanim się wyśpią- można trochę towaru przerzucić i nad ranem pójść spać.. Niech stoją sobie na drogach i wypatrują ciężarówek. Jak się zorientują, że są zrobieni w konia i przejdą na pracę nocną- wtedy należy przejść znowu na wożenie towaru w ciągu dnia.. A oni niech polują na kierowców nocą.. Dopóki nie rozbudują służb inspekcyjnych na tyle, żeby mogły polować na kierowców .i w dzień i w nocy.. A to potrwa jakiś czas.. Wśród kierowców powinny pojawić się podręczniki małego konspiratora, żeby nie dać się bezkarnie obskubywać i niszczyć.. Trzeba się nauczyć konspiracji i  obrony przez pazernym państwem, przed inspektorami, którzy w służbie pazernego i zachłannego państwa doprowadzają do ruiny polskie firmy.. Bo tylko takie zatrzymują- jak widzę- jeżdżąc codziennie po Mazowszu.. Nie widziałem jeszcze zatrzymanej zachodniej firmy. .A z Białorusi i Federacji Rosyjskiej.. Ale to nasi wrogowie! „Ludzie starzeją się nie dlatego, że przestają się bawić, ale dlatego przestają się bawić, bo się starzeją”- twierdził Mark Twain. Znany prześmiewca i człek inteligentny, inteligentny mason.. W żargonie pilotów parowców Mark Twain oznacza” zaznacz dwa (sążnie głębokości)”. I nie bał się zarzucić Teodorowi Rooseveltowi, że wygrał wybory w drodze przekupstwa.. Ale socjaliści nie starzeją się nigdy, a bawić się chcą codziennie.!  Bawić naszą wolnością.. Walczą z nią , z determinacją i konsekwencją. Bo socjalizm wymaga, żeby wolności człowieka  pozbawić, odczłowieczyć go z wolności..  Wtedy stanie przed nimi  taki nagi , obdarty z wolności, skruszony i posłuszny. Wtedy stanie się prawdziwym niewolnikiem państwa prawnego i ma się rozumieć demokratycznego.. I racjonują tę wolność,  bo jest tak cenna- jak twierdził Lenin WJR

Łukaszenko chce preferować Polaków przy prywatyzacji „Czy Białoruś jest zainteresowana udziałem polskich firm w prywatyzacji białoruskich przedsiębiorstw? Bardzo. Będziemy wspierać was tak jak wszystkich, ale z Polakami lepiej nam się współpracuje. Bo Polska to nie Rosja ani nie Ameryka. Nie będziecie na nas naciskać. Wyobraża pan sobie Białoruś w Unii Europejskiej? Nie mogę sobie tego wyobrazić, bo nikt nas tam nie zaprasza, a my takiego wariantu też nie rozpatrujemy. Ale my moglibyśmy znaleźć swoje miejsce w UE nie gorzej od Polaków. Wskazują na to nasze wyniki gospodarcze. A jeśli byście takie zaproszenie dostali? Zostałoby rozpatrzone i to natychmiast. A jak pan ocenia obecny stan stosunków polsko-białoruskich? Możemy mówić o wielkich, utraconych możliwościach. Oczywiście, Polska jest członkiem Unii Europejskiej, jesteście ograniczeni unijnymi aktami normatywnymi, ale jednak mamy ogromne możliwości współpracy. Jeśli zebrać biznesmenów, którzy z nami współpracują, i spytać, jak Białoruś im pomaga, to na pewno zmienilibyście swoją opinię o Białorusi. Na pewno są między nami nieporozumienia, spory, ale granica między Polską i Białorusią nie jest murem. Bardzo aktywnie współpracujemy.”… (źródło ) Mój komentarz Łukaszenko uważa że należy preferować polskie firmy, bo nie będzie za nimi stało silne państwo wymuszające niekorzystne dla Białorusi decyzje . Zwróciłem na to rozumowanie Łukaszenki uwagę, bo oddaje ono polityczną idee powstanie I Rzeczpospolitej . Białoruś traktuje Polskę nie jako zagrożenie  ale jako przyjaznego partnera. Polskie firmy nie będą wykorzystywały Polski do politycznego wymuszania na Białorusi koncesji ekonomicznych , a sama Polska nie będzie używała firm do politycznego podporządkowania . Bo Polska jest dla Białorusi w miarę równorzędnym partnerem . Jestem bardzo jaki udział przewidział Łukaszenko dla firm Ukraińskich. Jeśli   Łukaszenko wesprze Polaków i Ukraińców oraz wesprze  kilku białoruskich oligarchów, aby zbudowali silne białoruskie konglomeraty to  postąpi bardzo mądrze . Ze słów Łukaszenki wynika ,że Białoruś chce wejść do Unii Europejskiej , gdyby otrzymał taką propozycję . Bardzo niejasna jest postawa Sikorskiego w jego wspólnym z  Westerwelle wizycie n Białorusi . Czy przypadkiem nie omawiano udziału Niemiec w przejmowaniu prywatyzowanego majątku Białorusi . Wejście Ukrainy i Białorusi do Unii jest dal Polski być, albo nie być. Nie boimy się , że Białorusi , czy Ukraińcy przejmą kontrolę polityczną i gospodarczą  nad Polską , nie używa się  nawet słowa typu germanizacja , czy rusyfikacja  na podobne działania Białorusi czy Ukrainy . Nie boimy się że  przejma jak Niemcy 80 procent prasy, czy że zrobią z nas swój kondominium , czy protektorat . Bez Ukrainy i Białorusi i nie odwrócimy powolnego  procesu germanizacji , która już raz w sposób pokojowy wydarła nam nasze Ziemie Zachodnie, , a teraz jej powolny proces obliczony na pokolenia obejmuje cały kraj , nie powstrzymamy peryferyzacji  politycznej , gospodarczej , społecznej , naukowej i kulturowej . Pierwszym polskim krokiem powinno być wzorem Niemiec przyznanie prawa do obywatelstwa wszystkim obywatelom i ich potomkom II Rzeczpospolitej , oraz wszystkim Polakom i ich potomkom . Objęłoby to co najmniej kilkanaście milionów ludzi . Gdybyśmy dogadali sie z Ukraińcami i Białorusinami do prawa obywateli tych państw do podwójnego obywatelstwa , to byłaby to rewolucja , która wymusiłaby przyjecie tych krajów do Unii. Marek Mojsiewicz

Marek Król: Donald Tusk nie myśli, to myśli zajmują jego umysł To co ważne jest nieistotne, a to co nieistotne jest ważne. Na tym polega polityka informacyjna partii, która nie robi polityki, bo buduje boiska, mosty, stadiony, Polskę itd. Ważne jest nieistotne, czyli polityka. Nieistotne jest ważne, czyli prace budowlane. W następnej kampanii wyborczej przeczytamy na billboardach: Donald Tusk nie myśli, to myśli zajmują jego umysł. Albo Donald Tusk nie oddycha, to powietrze z radością wypełnia jego płuca. "Super Express" porównał cudownej urody zdjęcie premiera na billboardach do portretu wiecznie młodej jego rówieśnicy Madonny. Zanim zdążyłem kupić tenże "Super Express", zobaczyłem przed południem w TV Tuska odcinającego się od Madonny i farbowania włosów. Jak widać, to co ważne dla premiera jest zupełnie nieistotne. Kiedy jedni uderzają w premiera Madonną, organ partii i rządu zwany gazetą publikuje zdjęcie Tuska pochylonego nad grupką przedszkolaków. Pal licho zdjęcie. Nad dziećmi pochylali się różni przywódcy partii i rządu. Zdjęcie pochylonego nad dziećmi polityka, choć nieistotne, to dobrze działa na elektorat. Istotny jest tytuł, jakim organ opatrzył owo zdjęcie: "Premier: żłobki są moją obsesją". Wyobraziłem sobie, jak szef rządu budzi się w nocy zlany potem, układa śliniaczki i rozdziela smoczki dla 2 proc. polskich dzieci, które obecnie mają zapewnione miejsca w żłobku. Walka premiera z pedofilami doprowadziła do tego, że traktuje nas teraz jak dzieci. Robi to w czasie kampanii samorządowej, bo obsesja jest lepsza niż robienie polityki. Przyznanie się premiera do obsesji żłobkowej jest tyle warte, co poparcie dla głodujących w Afryce. Jeśli pracujące małżeństwo ma niemowlaka, to nieistotna jest dla nich obsesja premiera, ale miejsce w żłobku. Cóż, ludziom trzeba mówić to, co chcą usłyszeć. To pierwsza i ostatnia zasada każdej kampanii wyborczej. Większość chce usłyszeć, że premier o nich myśli i się o nich troszczy. Jeśli ludzie nie chcą polityki, to należy ich w tym poprzeć i zamiast polityki budować Polskę na billboardach. Co zrobić jednak, jeśli ludzie nie będą chcieli umierać i trzeba będzie ich w tym poprzeć? Zrobi się billboardy z hasłem: Nie umieramy, bo w naszej trumnie wyglądasz jak żywy. Nieistotne bzdety haseł wyborczych zatruwają nasze umysły i wywołują wrażenie, że coś się dzieje. A tymczasem po Wszystkich Świętych pojawiła się w mediach nieistotnie ważna informacja. Otóż w tym czasie policja zatrzymała 1880 pijanych kierowców. Katowano nas tą informacją przez cały pierwszy wtorek listopada. 1880 potencjalnych morderców złapali policjanci z drogówki. I nic z tego nie wynika, jak z obsesji premiera. Nie można publikować danych osobowych tych przestępców. Firmy ubezpieczeniowe nie mogą sprawdzić, kto jest kierowcą wysokiego ryzyka. A moim zdaniem ci przestępcy powinni płacić wyższe stawki ubezpieczeniowe. Humanistyczne prawo chroni przestępców przed najdotkliwszą karą, jaką jest infamia społeczna. 1880 pijanych kierowców nic nie znaczy, bo ludzie też nic nie znaczą w apolitycznej polityce. Więcej http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/marek-krol-donald-tusk-nie-mysli-to-m...

Irena Szafrańska's blog

Sprzedajne autorytety Dla komunistów, szczególnie w pierwszych latach powojennych, wszyscy ludzie pióra, których nazwiska wywoływały jakiś rezonans, byli na wagę złota. Istotną część oferty władz stanowiły kwestie socjalno-bytowe. „Więc naprzód zaczęto – relacjonował Zbigniew Herbert – budować akwarium w Krakowie, potem była Łódź, i w końcu Warszawa, centrala. Nie zawsze potrzebne jest aż studium socjologiczne. Jakże pouczająca jest lista lokatorów w Alei Róż”. Dla Herberta wspomniane „akwaria” to wyabstrahowane z siermiężnej rzeczywistości PRL światy, w których pozwalało się luminarzom peerelowskiej kultury żyć na nieporównywalnym dla reszty społeczeństwa poziomie. Aleja Róż to ulica luksusowych przedwojennych apartamentów ocalałych z wojennej pożogi. Tam właśnie i w wielu innych podobnych miejscach w Warszawie (np. przy ul. Iwickiej na Mokotowie) czy w Konstancinie pod Warszawa umieszczano literacka elitę. Jak wspomina Paweł Hertz: „Pisarz lepszy miał lepsze mieszkanie, pisarz gorszy – gorsze. Jak to w życiu bywa. Aleja Róż była zasiedlona przez <lepszych>: Słonimski, Ważyk, Kott. Część członków redakcji <Kuźnicy> mieszkała w domu na Iwickiej”. W „Dziennikach” Marii Dąbrowskiej znajduje się wielce charakterystyczny opis jej rozmowy z Jerzym Borejszą w styczniu 1950 roku: „spotkałam Borejszę, który mi powiedział: <Pani Mahjo, pani Mahjo, mam do pani jedną ważną sphawę>. Usiedliśmy w kącie przy stoliku. <Bo ja jestem jeszcze sekhetarzem Komisji do Sphaw Kultuhy i Sztuki przy phezydium Hady Ministhów i trzymam w hrezerwie pahę mieszkań. Dałem już mieszkania Nałkowskiej i sphowadziłem ją z Łodzi. A mnie mówiono, że pani – ja nigdy u pani nie byłem – ale mnie mówiono, że pani mieszka na czwartym piętrze i ma ciemne wilgotne mieszkanie<. (…) <nie, proszę pana – mówię ja – mieszkam na drugim piętrze i nie mam ciemnego wilgotnego mieszkania. Jeśli byłabym zainteresowana w zamianie, to tylko na domek z ogrodem. Złożyłam nawet o to podanie do Zarządu m. Warszawy>.”  Dialog ten znakomicie ukazuje mechanizm rozdawnictwa mieszkań w czasach nie tylko wczesnego PRL.Notabene, Dąbrowska swoje „problemy” rozwiązała w 1956 roku, gdy za honorarium za „Pisma wybrane” kupiła sobie willę w Komorowie. Było to jedno z wielu wydań jej książek – w latach 1956-1963 wydano 27 tytułów pisarki w łącznym nakładzie ponad 1 mln egzemplarzy. Zarobki „Pani Marii” tylko w 1959 roku wyniosły około 320 tysięcy złotych (prawie 15 razy więcej niż ówczesna średnia krajowa) – mogła sobie więc pozwolić na utrzymywanie, jak sama wspomina, dwóch domów i sześciu zaprzyjaźnionych osób. Nie można tez nie wspomnieć, iż po ogłoszeniu oszukańczej wymiany pieniędzy w 1950 roku, na mocy której skonfiskowano wszystkie oszczędności powyżej ustalonego poziomu, pisarka zaniepokojona swoją sytuacją interweniowała u Jerzego Putramenta. W efekcie jego wstawiennictwa konto Dąbrowskiej zostało nietknięte. Można przypuszczać, iż ta niepisana zasada stosowania wyjątków od reguły, nie dotyczyła tylko autorki „Nocy i dni”. Odwoływanie się utytułowanych twórców, którzy już posiadali mieszkania, ale z jakichś względów nie byli z nich zadowoleni,  było częstą praktyką. Korzystali oni z przywileju zwracania się nie, jak w przypadku zwykłych śmiertelników, do urzędów kwaterunkowych, spółdzielni mieszkaniowych, czy dyrekcji zakładów pracy, ale bezpośrednio do odpowiedniego ministra. „Byłem u ministra Wieczorka – wspominał Mieczysław Jastrun – w sprawie zamiany mieszkania, dziś napisałem podanie, które pójdzie listem poleconym do Urzędu Rady Ministrów. Mogliby mi dać jakieś lepsze mieszkanie, moje jest ciasne, zawalone książkami. Położenie fatalne: na peryferiach, wśród błota i brudu”. Trzeba podkreślić, iż Jastrun mieszkał wtedy (w 1957 roku) w tzw. „czytelnikowskiej” kamienicy przy ul. Iwickiej 8a. Takie wizyty u ministra były akceptowanym przez władze komunistyczne sposobem „szybkiej ścieżki” załatwiania spraw. W gestii Związku Literatów Polskich oraz konkretnych wydawnictw, takich jak PIW czy Czytelnik, były również lepiej zaopatrzone stołówki, z tańszymi i lepszymi niż gdzie indziej produktami, dostęp do specjalnych przychodni lekarskich (ambulatorium w siedzibie ZLP przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie), szpitali (Klinika Ministerstwa Zdrowia) oraz atrakcyjnie położonych w kilku miejscach w Polsce domów pracy twórczej, takich jak np. XVIII-wieczny pałac w Oborach, zagrabiony po 1945 roku hrabiostwu Potulickim, czy tez pensjonat w Zakopanem. Korzystanie z takich miejsc było bezpłatne lub umożliwiane za symboliczne kwoty. Ponadto literatom zapewniano wysokie dochody z tantiem za ksiązki lub z faktu zasiadania w zarządach, radach nadzorczych spółdzielni powiązanych z rynkiem wydawniczym. Posiedzenia rad nadzorczych były istną groteską. „Aliści  Jarosław zawołał – wspominała Maria Dąbrowska jedno z posiedzeń RN „Czytelnika”  - rozdzierającym swym głosem: „Chwileczkę, proszę kolegów! Musimy odbyć z kolei zebranie nowo ukonstytuowanej Rady Nadzorczej!> To wszyscy śmieją się wniebogłosy. Zebranie <nowo ukonstytuowanej> (w idealnie tym samym składzie) Rady trwało 10 minut i polegało na : 1) Przyjęciu <z wielkim żalem> rezygnacji Stelczyka z funkcji prezesa Spółdzielni „Czytelnik>, 2) wyrażeniu zachwytu i wdzięczności temuż Stelczykowi za dotychczasową działalność, 3) <wybraniu> na jego następcę Ludwika Krasińskiego”.  Dzięki  tej fikcji „Czytelnik” pozostawał nadal spółdzielnią, mającą specjalne uprawnienia – miał własny budżet i bilans. „Dzięki temu – dowodził Iwaszkiewicz - nie jest zależny od Ministerstwa Finansów i nie opóźnia się z wypłatami, co w innych wydawnictwach jest na porządku dziennym”. Stosunkowo wysoko płatne były też etaty w redakcjach pism periodycznych i wydawnictw oraz różne formy współpracy z prasą (pisanie felietonów, udzielanie wywiadów, itp.). Istniały również dochody z tytułu uczestnictwa w komitetach organizacyjnych okazjonalnych imprez, udziału w odczytach objazdowych, spotkaniach autorskich, itp. Najbardziej rozpowszechnioną w środowisku pisarzy formą stałej, systematycznej pracy zarobkowej były etaty w redakcjach periodyków. Zarobki te nie były duże w porównaniu z honorariami autorskimi, stanowiły jednak istotne ich uzupełnienie. Dodajmy, że praca w miesięcznikach i kwartalnikach z uwagi na długie cykle redakcyjne nie należała do bardzo intensywnych i absorbujących. Poważnym źródłem dochodów pisarzy stanowiły także kontakty ze światem. Wyjazdy na imprezy zagraniczne, finansowane diet, kosztów podróży oraz tzw. wyjazdy twórcze – były powszechne. Były to głównie wyjazdy do państw Europy zachodniej, ale zdarzały się również wyjazdy do Chin, USA czy Meksyku. Tylko w 1958 roku Związkowa Komisja Zagraniczna dysponowała budżetem na 90 takich wyjazdów, a przeciętny dwutygodniowy wyjazd dofinansowany był przez budżet państwa sumą średnio 6 tysięcy złotych dewizowych (odnosiło się to do równowartości kwot w walutach obcych po przeliczeniu złotówki po kursie oficjalnym, kilkakrotnie niższym od nieoficjalnego, rynkowego). Wszystkie te przykłady wskazują na wyjątkowa troskę komunistów o „inżynierów dusz”. Możliwości materialne, jakie posiadało to środowisko, były nieporównywalne z poziomem życia przeciętnych inteligentów.  Bardzo prawdopodobnym celem komunistycznych „mecenasów” było przyzwyczajenie pisarzy do wysokiego statusu materialnego i wygód życia, bez których w przyszłości nie byliby sobie w stanie wyobrazić godziwych warunków własnej twórczości. To zachęcało do co najmniej oportunistycznych zachowań, gdyż ewentualna utrata tego relatywnie wysokiego statusu byłaby traktowana przez nich jako życiowa katastrofa. PRL-owscy decydenci tworząc dla pisarzy swoiste egzystencjalne rezerwaty liczyli również na postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat własnego dobrobytu. Było to ważne przy licznych kontaktach zagranicznych, podczas konferencji i zjazdów. Brak styczności z ludzką biedą tamtego okresu oraz uleganie manipulacji – pokazówki w stylu „wizyta pisarza w zakładzie pracy”, wycieczki pokazowe – prowadziły do fałszywych, infantylnych sądów o  otaczającej rzeczywistości. Mieczysław Jastrun wspominał w 1959 roku: „Na Radzie Kultury Anna  Kowalska, jowialna, uczciwa i gorzka, wystąpiła niespodziewanie z gwałtowną pochwałą Nowej Huty i w ogóle życia w Polsce. (…) Stek nonsensów, wywołanych dodatnim wrażeniem wysiłków  ludzkich, odporności społeczeństwa, inteligencji, młodzieży. Mówiłem z nią później – wracając  pieszo aż do Placu Zbawiciela – o tym, jakie skutki może wywołać jej wystąpienie. – Nie rozumie. Nie rozumie szczerze, prawdziwie. Nie rozumie, bo może w ogóle do głębi nie rozumie . To jest nie do opisania, ale znam to z własnego doświadczenia. Krok po kroku dochodzi się tą drogą do ślepoty i do zatracenia”. Podobny przykład pokazuje Paweł Hertz wspominając „literacką Łódź”: „Życie dla nas toczyło się w tych domach, w kawiarniach, w restauracjach, redakcjach czasopism  i wydawnictw, w założonych niebawem, słynnym później pośród krajowej <elity> Klubie Pickwicka, słowem – w swoistym getcie, dokąd, co prawda, z otaczającego prawdziwego świata przenikały wieści o kotłach, potyczkach leśnych, aresztowaniach, ale zgłuszone, stłumione,  przyćmione naszą chęcią działania i życia. Trudno mówić o powodach cudzych decyzji, ale w moim przypadku to między innymi przyczyniło się zapewne do wyboru rozwiązania pragmatycznego, do zawarcia nagannego kompromisu”. Istnienie takich gett dla literatów potwierdza także Witold Wirpsza w wywiadzie dla Jacka Trznadla: „Polityka władz komunistycznych szła w tym kierunku, żeby już wtenczas tworzyć izolację, wyizolowane getta. I ja na przykład osobiście nie spotkałem się ani z jednym takim wypadkiem, że ktoś zniknął. (..) Ten cały związek literatów zorganizowano w ren sposób, że żyliśmy w getcie, żyliśmy z sobą, siedzieliśmy w tych samych kawiarniach, piliśmy wspólnie wódkę”.    

Wybrana literatura:

J. Trznadel – Hańba domowa

M. Dąbrowska – Dzienniki powojenne

M. Jastrun – Dziennik 1955-1981

Sposób życia. Z Pawłem Hertzem rozmawia Barbara N. Łopieńska

S. Murzański – Między kompromisem a zdradą. Intelektualiści wobec przemocy 1945-1956 Godziemba's blog

Gogol w Ministerstwie Finansów

1.To była ostatnia sprawa, którą jeszcze w dniu swej śmierci zajmował się śp. Marek Rosiak, mój współpracownik, zamordowany19 października w moim biurze poselskim w Łodzi. Chodzi o ponad stu przedsiębiorców transportowych z Ziemi Łódzkiej i kilka tysięcy pracowników tych firm, którzy toczą dramatyczną walkę o przetrwanie, z aparatem skarbowym, który chce ich zniszczyć. Fiskus cztery lata spał, a w piątym się obudził, zakwestionował firmom odliczenia VAT-u za 5 lat wstecz i chce ich z torbami puścić w siną dal. Dziś w Warszawie, o godz. 12.00, w Centrum Konferencyjnym przy ulicy Wilczej, wspólnie z prof. Witoldem Modzelewskim organizujemy Konferencję w obronie tych przedsiębiorców. Konferencję, nad przygotowaniem której w ostatnich dniach swego życia pracował Marek Rosiak. Kto znajdzie się w okolicach Wilczej - zapraszam!

2. Do 2008 roku wszyscy ci przedsiębiorcy normalnie prowadzili swoją działalność transportową. Wykonywali usługi, płacili podatki, w tym oczywiście VAT, a jak kupowali paliwo, to sobie zgodnie z prawem zapłacony VAT odliczali. Paliwo kupowali nie w lesie, lecz w legalnie działających firmach, które fiskus systematycznie kontrolował i nie znajdywał u nich żadnych nieprawidłowości. Od jednej z tych firm paliwo kupował też urząd skarbowy. W2008 roku do czterech firm, u których transportowcy zakupywali paliwo, wkroczyło CBŚ i zaczęło tropić wielką aferę paliwową. Podejrzewano, że firmy sprzedawały paliwo nie będące ich własnością i że to było oszustwo, którego celem było uniknięcie zapłacenia podatku VAT. CBŚ tropiło, tropiło i nic nie wytropiło. Z wielkiej chmury nie spadła ani jedna kropla deszczu. Nikomu z firm sprzedających paliwo nie udowodniono przestępstwa, część postępowań jeszcze trwa, w jednej dotyczącej dwóch osób postępowanie umorzono i to nie wobec braku dowodów winy, ale wprost wobec niestwierdzenia popełnienia przestępstwa. Prokurator uznał, że żadnego oszustwa, żadnego nadużycia nie było.

3. Fiskus nie czekał na wyniki śledztwa, tylko wjechał swoją kompanią kontrolerów do firm transportowych i na podstawie szczątkowych informacji, pochodzących z wstępnej fazy postępowania śledczego CBŚ, zakwestionował transportowcom odliczenia VAT-u za pięć lat wstecz. I zażądał od nich zapłacenia kwot idących w setki tysięcy, a w niektórych przypadkach idących w miliony złotych. Tu trzeba koniecznie dodać, że te postępowania CBŚ, które się bezskutecznie do tej pory toczą, dotyczą sprzedawców paliwa. Transportowcy nie są nimi objęci, im nikt nawet nie zarzucał oszustwa czy nadużycia. Oni bowiem kupowali paliwo w dobrej wierze i z zachowaniem wszelkich reguł, obowiązujących przy wystawianiu faktur VAT. Ani CBŚ, ani prokurator, ani nawet aparat skarbowy nikomu z transportowców nie zarzucili oszustwa podatkowego.

4. Transportowcy oczywiście odwołali się od decyzji nakazujących im zapłacenie VAT-u. Izba Skarbowa utrzymała decyzje w mocy. Transportowcy odwołali się do Wojewódzkiego Sadu Administracyjnego, tam w cuglach wygrali dwie pierwsze sprawy... a potem w cuglach przegrali identyczne trzy następne. W identycznych sytuacjach, w identycznych przypadkach pod względem faktycznym i prawnym, ten sam WSA w Łodzi raz przyznawał rację transportowcom, drugi raz fiskusowi. Prawdziwą władzę ma nie ten, kto stanowi prawo, ale ten, kto je interpretuje....

5. W doktrynie i orzecznictwie prawa konstytucyjnego podkreśla się, że w prawie podatkowym szczególne znaczenie ma jawność, jasność i pewność tego prawa. Jeżeli w identycznych sprawach zapadają różne wyroki, to znaczy, ze pewności żadnej nie ma, a więc konstytucja jest łamana. Urzędnikom skarbowym w to graj! Jeden z nich na wiadomość o przegraniu przez transportowców procesie zawołał szczęśliwy w stronę zdruzgotanych transportowców – no to jest już trzy dwa dla nas! Panowie urzędnicy – źle się tu bawicie! Dla was to igraszka, nam idzie o życie – tekstem z bajki La Fontaine’a mogliby odpowiedzieć transportowcy.

6. W tych wygranych przez transportowców sprawach fiskus nie odpuścił i napisał skargi kasacyjne do Naczelnego Sadu Administracyjnego. Za kilka dni ma być rozpoznana pierwsza z tych skarg, ponad setka transportowców i kilka tysięcy ich pracowników oczekują na to orzeczenie z zapartym tchem. To dla nich gospodarcze życie albo śmierć.

7. Nie czas opisać wszystkie działania, jakie w tej sprawie podejmowali sami transportowcy, jakie podejmowało w ich obronie kilku posłów, między innymi posłowie Cezary Tomczyk z PO i poseł Mieczysław Łuczak z PSL-u, nie wymienię wszystkich interwencji, które podejmowałem ja sam, a także senator PiS Grzegorz Wojciechowski. Były w tej sprawie interpelacje i zapytania poselskie oraz oświadczenia senatorskie. Minister Finansów otrzymał w tej sprawie dziesiątki pism. Zna sprawę wicepremier Waldemar Pawlak, który nawet przyjął transportowców i przekazał szczere wyrazy współczucia. W imieniu śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego interweniował na rzecz transportowców też niestety tragicznie zmarły w Smoleńsku śp. minister Paweł Wypych. Interweniowała pani Wojewoda Łódzka Jolanta Chełmińska. Było na temat tej sprawi dziesiątki artykułów prasowych, a z mojej inicjatywy historia transportowców przedstawiona została w „Sprawie dla reportera”. Występował tam prof. Witold Modzelewski, chyba najlepszy obecnie w Polsce znawca prawnych zawiłości podatkowych, który suchej nitki nie zostawił na postępowaniu łódzkiego fiskusa. I nic z tego! Bicie głową w mur!

8. Choć nie do końca nic z tego. Na skutek niezależnych od siebie interwencji mojej i posła Łuczaka, sprawa zajął się Rzecznik Praw Obywatelskich, który wystosował do Ministra Finansów obszerne pismo, z wnikliwą argumentacją prawniczą dowodził niesprawiedliwości fiskusowych żądań. Postawa Rzecznika nie zmiękczyła fiskusa, ale Rzecznik obiecał włączenie się w postępowania przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. Wspomnę jeszcze, że transportowcy protestowali też w Brukseli i złożyli skargę do Komisji Europejskiej i do Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego. Pomagałem w przygotowaniu tych skarg, obie są obecnie w trakcie rozpatrywania. Dlaczego Bruksela? Dlatego, że podatek VAT podlega przepisom unijnej dyrektywy. Na gruncie tej dyrektywy wypowiadał się wielokrotnie Europejski Trybunał Sprawiedliwości, który w jednym ze swoich orzeczeń stwierdził jednoznacznie, że pozbawienie prawa do odliczenia podatku VAT może nastąpić tylko w razie transakcji będącej wynikiem nadużycia.

A transportowcom nikt nadużycia nie tylko nie udowodnił, ale nawet nie zarzucił.

9. Co na to wszystko Minister Finansów, głównodowodzący armia skarbową Rzeczypospolitej? Minister jak Piłat umywa ręce. Urzędy skarbowe są niezależne, wręcz niezawisłe jak sądy, on nic nie ma do ich decyzji. Owszem, ordynacja podatkowa ogranicza ministrowi możliwości interwencji w pojedynczych sprawach. Ale tu chodzi nie o jednego podatnika, ale o ponad setkę podobnych przedsiębiorstw i podobnych spraw. I chodzi o rozwiązanie problemu – bo nawet gdyby przez sekundę teoretycznie założyć, że fiskus ma rację, domagając się zapłacenia VAT-u, to dlaczego 5 lat spał i mimo wielu kontroli, w tym krzyżowych, tego VAT-u nie dostrzegł? Dlaczego wyhodował na plecach podatników taki garb zaległości, którego oni w żadnym razie nie udźwigną? Uważam, że fiskus powinien wziąć ten garb na siebie i zamiast ganiać Bogu ducha winnych przedsiębiorców po sądach i komornika im nasyłać, powinien im te zaległości umorzyć, jako nie przez nich zawinione i pozwolić im normalnie żyć i pracować. I normalnie płacić dalsze podatki, Na bankructwie tych firm państwo straci wielokrotnie więcej, niż zyska z ich licytacji.

10. Warto wspomnieć, że walcząc z transportowcami, fiskus posuwa się do insynuacji, sugerując transportowcom oszustwa z ich strony, na co nie ma żadnych argumentów ani dowodów. Tego insynuacje znalazły się w niektórych pismach Ministra Finansów, a także w odpowiedzi łódzkiej Izby Skarbowej na jedno z odwołań do sądu. - Jest przecież tajemnicą poliszynela, że przy zakupach paliwa dokonuje się oszustw... Tak oto oficjalnie, w odpowiedzi do sądu powołali się na „tajemnicę poliszynela” co zresztą sąd słusznie wyśmiał.

11. O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego aparat państwowy chce zniszczyć uczciwych i rzetelnych przedsiębiorców. Dlaczego zamiast hołubić kurę znoszącą złote jajka, chce ją zabić i ugotować z niej rosół? Gdy nie wiadomo o co chodzi, to przeważnie chodzi o pieniądze, ale czasami także i o władzę. O te władzę, która urzędnik ma nad obywatelem. O tę władzę, która sprawia, ze obywatel staje przed urzędniczym majestatem, miętosi czapkę w dłoniach i prosi o łaskawość jaśnie pana. Naczelnik jednego z urzędów skarbowych odpierając zarzut, że niszczy uczciwych przedsiębiorców, wypalił – jakbym chciał, to bym zniszczył, licytując kilku dla przykładu... Mógłby zniszczyć, ale łaskawie na razie nie niszczy. Ludzki pan!

12. Tak jest, tu chodzi o tę władzę, której sens wyłuszczył Minister Finansów w odpowiedzi na wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich, w piśmie z 26 stycznia 2010 roku. Otóż napisał on, że Dyrekcja Izby Skarbowej w Łodzi wyjaśniała wielokrotnie, iż kwestie związane z ewentualnymi postępowaniami egzekucyjnymi prowadzonymi przez właściwych naczelników urzędów skarbowych wymagają indywidualnych rozmów właścicieli firm transportowych w ich indywidualnych sprawach..... Minister Finansów, tak czuły i wrażliwy na przepisy prawa, odsyła podatników do „indywidualnych rozmów” z naczelnikami urzędów skarbowych. A na jakiej to podstawie prawnej te rozmowy miałby by być prowadzone, Panie Ministrze? Ordynacja podatkowa takowych nie przewiduje!

13. Myślę, że w całej tej historii o te „indywidualne rozmowy” właśnie chodzi!Trzeba było stworzyć firmom problem, żeby ich właścicieli ostatecznie zmusić do tych indywidualnych rozmów. Kiedyś w ferworze dyskusji powiedziałem, że takie „indywidualne rozmowy” to jest zaproszenie do korupcji. Dziś powiem więcej – to jest do korupcji wezwanie! I tylko brakuje instrukcji, ile włożyć do koperty, żeby nie było jak u Gogola, że ktoś nie według rangi bierze. Janusz Wojciechowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
287
bpol6010 275 287
287
21 269 287 Effect of Niobium and Vanadium as an Alloying Elements in Tool Steels
umiej eatno 9c e6+przeprowadzania+negocjacji+ 287+stron 29 RZHUF5Z626YT2ZRETOK5P56RYXLPOSGX3EZB34Q
07 44 287
96.62.287, DZIENNIK USTAW Z 1996 R
286 287
287
287 2VKJQ7IVPJJ24H47MJ4U5Z2I2TVEHPPEGTKVZCQ
zmieniające Dz U 2008 48 287 i 288
287
287
highwaycode pol c14 awarie, wypadki (s 91 95, r 274 287)
287
Dz U 96 62 287 - Rodzaje prac wymagających szczególnej sprawności psychofizycznej, UDT
Oddziały Specjalne 287 i 288, DOC
287 2 id 32049 Nieznany (2)
Dz U 96 62 287 rodzaje prac wymagające szczególnej sprawności psychofizycznej

więcej podobnych podstron