Infiltracja, tona koki i polski "generał"
To historia, której pozazdrościłby sam Ian Fleming, autor powieści o 007. Roi się od agentów. Akcja szybko przenosi się z równikowej dżungli do cichych hotelowych pokoi. Łodzie podwodne, samolot US Air Force i inne gadżety. Oczywiście piękna kobieta też. Gra idzie o tonę kokainy. Ale może to pozór? Może ważniejsze są w niej pytania o granice działania służb specjalnych czy suwerenność naszego wymiaru sprawiedliwości?
Okęcie, 18 lutego 2009 r.
Zielony mikrobus mija dwa szlabany i zjeżdża na poziom -1 budynku straży granicznej przy Porcie Lotniczym im. F. Chopina w Warszawie. W aucie czarnoskóry (na imię ma David), mężczyzna o wschodnich rysach ("Turco", czyli Turek), dwóch Latynosów (Jaime i "Mono") oraz biały, ubrany po wojskowemu, plus kierowca.
Wojskowy wskazuje drogę. Mikrobus zatrzymuje się przed stalowymi drzwiami na kartę magnetyczną.Kamera rejestruje, jak mężczyźni wchodzą szybkim krokiem. Opuszki palców oklejają samoprzylepną taśmą. W środku na drewnianych paletach leży kilkadziesiąt jutowych worków, obok kilka krzeseł, sterta papieru do ksero. Taki sobie magazynek.
Wojskowy otwiera jeden z worków. W środku jest drugi - czarny, foliowy, zaklejony taśmą. Rozpruwa go i wyciąga szczelnie zawiniętą kostkę 22x14x4 cm. Podaje nóż Jaimemu. Latynos przecina folie, dodatkowe zabezpieczenie z gumy. Kostka z odciśniętym symbolem skrzydła lekko się błyszczy. - Czysta - przebiega przez myśl Jaimemu. Bierze biały proszek na palec. David i "Mono" też smakują. Nerwowo. Jaime zawija kilka gramów w studolarowy banknot. Wychodzą.
W magazynie zostaje 51 worków, w każdym po 20 brykietów. Tona kokainy warta jakieś pół miliarda złotych.
Ipiales w Kolumbii, dwa miesiące wcześniej
Zielone miasto chmur - nazywają w przewodnikach Ipiales. Bo miasto przy granicy z Ekwadorem, choć leży na 2900 metrach, otoczone jest dżunglą. Jesteśmy prawie na równiku. Największą atrakcją jest tu zbudowane nad przepaścią Sanktuarium de Las Lajas.
Ipiales słynie też z tego, że jest centrum szmuglu kokainy produkowanej w laboratoriach ukrytych w dżungli prowincji Narino.
13 grudnia 2008 r. do Ipiales przyjeżdża z dżungli ciężarówka. Kilku południowców szybko przerzuca paczki z toną kokainy do furgonetki. Przeładunek kontroluje Valencia A.B. ps. "Lalo".
Kokaina to dług jego towarzyszy z kolumbijskiej grupy Comba (Wojownik) wobec meksykańskiego kartelu. Między Kolumbijczykami a Meksykanami doszło wcześniej do draki - zginęło (ktoś ukradł?) 7 mln dol. Tona kokainy rozliczona zostanie między nimi po sprzedaży "białej damy" w Europie. Tym razem nie może być wpadki.
Szlak jest przetarty. Furgonetka telepie się bocznymi drogami przez zachodnie Kordyliery do portu w Tumaco. To jeden z dwóch - obok Buenaventury - portów, skąd kokę zabierają statki lub budowane dla karteli miniłodzie podwodne. Stąd odpływają do cichych zatoczek w Ameryce Środkowej, zwłaszcza do Meksyku.
Portoryko
Miesiąc później tę samą tonę kokainy odnajdujemy ponad tysiąc kilometrów dalej - na karaibskiej wyspie pod zwierzchnictwem USA. 16 stycznia 2009 r. startuje stąd transportowy samolot US Air Force (sił powietrznych armii amerykańskiej). Kurs bierze na Europę. Rano ląduje na wojskowym Okęciu. Kołuje z boku pasa, w miejsce ukryte przed niepożądanym wzrokiem. Podjeżdżają dwie furgonetki.Kilku ludzi wynosi kilkadziesiąt paczek po 20, 15 kg każda. Auta z dyskretną obstawą suną w stronę terminalu.
Lotnisko Schiphol, Amsterdam
Jeszcze dekadę temu Schiphol był największym portem przemytników. Krążą legendy o samolotach z dawnych kolonii (Gujany Holenderskiej, Antyli), w których więcej niż połowa pasażerów woziła kokainę. Przemyt był tak duży, że konfiskowano tylko towar. "Narkotrafikantów" wypuszczano.
Teraz na Schiphol obowiązuje zasada zero tolerancji. Podróżni - zwłaszcza ci z Ameryki Południowej - są szczególnie obserwowani.
W pierwszych dniach lutego 2009 r. uwagi grupy obserwacyjnej holenderskich służb nie ujdzie przylot 35-letniego Enrique S.N. ps. "Flaco" i jego spotkanie z Kolumbijczykiem z Amsterdamu - Walterem T.A. Dużo rozmawiają przez blackberry. Rozmowy są nagrywane.
Na Schiphol ląduje także Jesus Yesid S.P. Razem z "Lalo" - którego widzieliśmy wcześniej w Ipiales - odlatują do Polski. Do Warszawy leci też "Turco" (ten z magazynku na Okęciu).
W tych samych dniach w Austrii kierowca Siegfried S. ("Zigi") odbiera telefon od "Jana" z hiszpańskiej firmy spedycyjnej. "Jan" zleca mu wynajęcie ciężarówki i transport palet do Polski. MA zabrać ładunek do Niemiec. Kierowca za 4,5 tys. euro wynajmuje dafa. Jako drugiego kierowcę zabiera kolegę.
Przed Warszawą "Zigi" odbiera telefon. Ma się zatrzymać na parkingu, bo "ładunek nie jest jeszcze gotowy". Staje pod marketem budowlanym OBI na rogatkach, nieopodal lotniska.
Pod OBI przyjeżdżają "Turco" i Latynos. "Turco" przedstawia go: "szef eksportu" (już go znamy - to "Mono" z magazynku). Idą na kolację. "Szef eksportu" zostawia Austriakom 300 zł na śniadanie.
Następnego dnia "Zigi" odbiera telefon: towar będzie gotowy w poniedziałek. Jest czwartek, Austriacy zamierzają wrócić na weekend do domu. "Turco" kupuje im bilety na samolot. "Szef eksportu" ma wskazać bezpieczny parking dla dafa. Austriacy i "Turco" wracają pod OBI. Tu zatrzymuje ich ABW.
"Gringo"
Tak Latynosi pogardliwie mówią na Amerykanów. Ale tym razem kilku południowcom to słowo śnić się będzie po nocach. Bo "Gringo" to kryptonim największej operacji specjalnej w historii ABW. Tajnej - we współpracy z policją kolumbijską i amerykańską agencją antynarkotykową DEA.
W lutym 2009 r. ABW chwali się przechwyceniem kokainy wartości ok. pół miliarda złotych, zamknięciem kanału przerzutowego przez Polskę, zatrzymaniem ośmiu obcokrajowców.
W ostatnią środę stają przed warszawskim sądem. Podzieleni przez prokuratora na dwie grupy. Pierwsza to sprzedający kokainę Kolumbijczycy:
- Valencia A.B. ps. "Lalo" - 54 lata, inżynier, najstarszy i najważniejszy, organizator przemytu;
- Jesus Yesid P. - 37 lat, z Cali, doradca finansowy, ma obywatelstwo Wenezueli i żonę Polkę;
- Enrique Hernan S.N. ps. "Flaco" - 45 lat, urodzony w Bogocie, ale od lat mieszka w Kaiseraugst, jest rezydentem w Konfederacji Szwajcarskiej.
Pozostałą trójkę prokurator nazwie brokerami, bo przyjechali w imieniu przestępczych grup z Europy kupić kokainę (poznaliśmy ich na Okęciu):
- Jaime Eduardo C.G. - 53 lata, Kolumbijczyk z Barcelony, oficjalnie też jest "przedstawicielem handlowym";
- David H. - 50 lat, czarnoskóry Holender pochodzący z Gujany, w Amsterdamie utrzymuje się z opieki społecznej;
- Atilla G. ps. "Turco" - 38 lat, Holender, ale tureckiego pochodzenia, biznesmen z oficjalnymi dochodami 4 tys. euro.
Dwaj Austriacy - spotkani pod OBI - nie zostali w Polsce oskarżeni. Do kompletu brakuje nam Kolumbijczyka Waltera A.T. (tego z Schiphol, wyjechał z Warszawy przed akcją ABW) i centralnej postaci w tej sprawie - Francisco A. "Mono" (czyli "Małpa"). Więcej o "Mono" za chwilę.
"Śledczy" i "operacyjny" opowiadają
Prezentację operacji "Gringo" ABW pokazała na zlocie szefów służb z całego świata w Rio de Janeiro. Obejrzałem ją w towarzystwie wysokich oficerów ABW. Ich nazwiska są tajne, nazwijmy więc ich "śledczy" i "operacyjny".
Operacja - czytam na ekranie - miała za cel "rozpoznanie europejskich struktur przestępczych powiązanych z kartelami narkotykowymi", "uszczuplenie" ich finansów i zebranie dowodów pozwalających na oskarżenie.
"Operacyjny": - Kartele zmieniły taktykę. W różnych krajach europejskich, w Polsce też, instalują rezydentów. Żyją niby zwyczajnie, ale ich zadaniem jest budowanie siatek, nowych kanałów przerzutu kokainy. Takiego rezydenta namierzyliśmy.
Łatwo się domyślić, że chodzi o Yesida P. ożenionego z Polką.
"Operacyjny" dodaje, że na tę taktykę (rezydenci budujący siatki pod nowe kanały przerzutu) wskazują inne udane operacje w naszym regionie - przejęcie ok. tony kokainy w Odessie (Ukraina), ok. 300 kg w Rumunii.
Dla ABW operacja "Gringo" zaczyna się 13 grudnia 2008 r. w Ipiales. Tego dnia członkowie Combo przywieźli z dżungli kokę. Ale transport wpadł w ręce policji kolumbijskiej i DEA.
- W tym momencie zaprosili nas do gry - mówi "śledczy". Tę grę prokuratorzy Jolanta Mamej i Konrad Gołębiowski nazwali "międzynarodową dostawą kontrolowaną". Scenariusz bije na głowę niejeden sensacyjny film.
W tym miejscu cięcie. I krótka retrospekcja.
Gra wstępna DEA
Z Kolumbii pochodzi ok. 90 proc. światowej produkcji kokainy. Jej uprawy zajmują ok. 80 tys. hektarów (tyle co większy powiat w Polsce). Produkcja sięga tysięcy ton rocznie, wartość - miliardów dolarów. Od kilku lat, po rozbiciu karteli z Cali i Medellin i ograniczeniu znaczenia partyzanckich armii FARC i AUC (finansujących się z eksportu narkotyku), laboratoria są w rękach rozproszonych grup, a dystrybucję kontrolują meksykańskie kartele. Likwidacja plantacji, laboratoriów i szlaków przemytu stała się trudniejsza
Dlatego DEA zmienia metody. Stawia na infiltrację. Kupuje ludzi w gangach. Nazywa ich CS - "confidential source", "poufne źródło".
Ta historia zaczyna się więc gdzieś w kolumbijskiej prowincji Narino od rozmów agentów DEA z Francisco A. (nazwisko może być fikcyjne), czyli znanym nam "Mono".
- DEA miała współpracownika CS wśród Kolumbijczyków od 2007 r. - potwierdza "śledczy" z ABW.
Z akt wynika, że operacja DEA (we współpracy z kolumbijską policją) zaczęła się w maju 2007 r. Nazwano ją "Manos Grande" - "Długie ręce".
Gra ABW imponuje skalą i stopniem komplikacji. Ale tę grę poprzedziła ważniejsza gra wstępna DEA.
Jak każdy sukces, tak i ten ma dziś wielu ojców. Chce dołączyć do nich Bogdan Święczkowski, szef Agencji za rządów PiS. W 2009 r. opowiadał: "Tona kokainy, którą ABW zabezpieczyła w ostatnim czasie, to efekt operacji rozpoczętej jeszcze za naszych czasów. Ja osobiście to w Stanach Zjednoczonych z DEA załatwiłem".
Może "Godzilla" - jak koledzy przezywali Święczkowskiego - opisze to kiedyś w pamiętnikach? A może prędzej przyjdzie mu o tym zeznawać przed sądem.
Przelew dla dyplomaty
Nie da się ustalić, kto i kiedy przekonał Kolumbijczyków i Meksykanów, że daleka Polska to idealny kraj do tranzytu koki wartego miliony dolarów. Wiemy, że przekonało ich, iż w Polsce da się skorumpować każdego urzędnika.
- To był amerykański pomysł - słyszę w ABW. Wynika to także z zeznań agenta specjalnego DEA w sprawie "Manos Grande", z wyjaśnień oskarżonych. Pomysł, czyli legenda - tak służby specjalne nazywają fikcję, którą przedstawiają gangom za prawdę. Według legendy "Mono" zapewnił współpracę polskich urzędników z placówki dyplomatycznej w Bogocie i w polskiej armii, u "generała". Do generała jeszcze wrócę.
Agent specjalny Gary Galloway (od 2002 r. w DEA) zeznania w sprawie "Manos Grande" złożone pod przysięgą przed amerykańskim sędzią zaczął od autoprezentacji: "Jako agent DEA osobiście prowadziłem - i uczestniczyłem w nich - setki dochodzeń zakończonych aresztowaniami i skazaniami".
Galloway powołuje się na legalnie zakładane podsłuchy, dokumenty finansowe, ale przede wszystkim na "świadka naocznego nr 1", czyli CS. To tajemniczy "Mono".
Według relacji agenta DEA "Mono" brał udział w spotkaniach od Meksyku przez Paryż po Warszawę, na których omawiano logistykę i finansowanie przemytu. Intensywne przygotowania zaczęły się latem 2008 r.
Galloway: "Uczestnicy zmowy przestępczej planowali umieszczenie kokainy w kontenerze wysyłkowym [na statku] według wskazówek polskiego dyplomaty stacjonującego w placówce ambasady polskiej w Bogocie w Kolumbii. Aby zapewnić współpracę polskiego dyplomaty w przewozie kokainy, przelali kwotę 100 tys. dol. na rachunki bankowe dyplomaty w bankach Wschodniego Okręgu Michigan w Stanach Zjednoczonych".
20 stycznia 2009 r. (maszyna US Air Force z kokainą trzy dni wcześniej wylądowała w Warszawie) z kasy oszczędnościowej Casa De Bolsa Mexica w mieście Meksyk do dwóch oddziałów JP Morgan Chase Bank w Detroit idą dwa przelewy po 50 tys. dol.
Przelewy odgrywają tu ważną rolę, bo amerykański sąd oskarżył zatrzymanych w Warszawie obcokrajowców nie tylko o udział w przemycie, lecz także o pranie brudnych pieniędzy. Domaga się ich ekstradycji do USA.
Gdy jesienią 2010 r. słucham, jak sędzia Jan Krośnicki uzasadnia, dlaczego godzi się na ekstradycję "Flaco", odnoszę wrażenie, że historię z przekupnym dyplomatą bierze za dobrą monetę. Mówi o pracowniku konsularnym, na którego konto w Detroit kartel wpłacił dwa razy po 50 tys. dol. - To pieniądze za "ułatwienie" przemytu kokainy do Polski - podsumowuje sędzia.
- Nie mamy korupcyjnego wątku w naszym śledztwie - mówi mi wówczas prok. Robert Majewski nadzorujący w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie śledztwo kokainowe.
A może w tej przebierance wziął udział nasz agent-przykrywkowiec pod legendą dyplomaty? Z polskich akt nie wynika, kto był nadawcą, a kto odbiorcą 100 tys. dol. - My nie zainwestowaliśmy ani grosza - zapewnia "śledczy" z ABW.
Gdzie jest generał?
Kilka innych przebieranek da się w aktach wychwycić. ABW potwierdza najbardziej malowniczą - udział "generała". W czerwcu 2008 r. "generał" (porucznik albo kapitan ABW - kpi dziś obrońca jednego z Kolumbijczyków) przyjął z honorami inspekcję narkokartelu. Do Polski przyjechali "Turco" i "Mono" (w oczach Kolumbijczyków główny organizator przemytu).
Galloway, powołując się na "Mono", opisuje potem, że "odwiedzili obiekty w Polsce, które planowali wykorzystać do przyjęcia kokainy". Rozmowy - ujawnia agent specjalny DEA - dotyczyły też "opłacenia polskich funkcjonariuszy za umożliwienie transportu kokainy i zwolnienie jej do dalszej dystrybucji". Krajami docelowymi miały być Hiszpania, Holandia, Włochy, może Wielka Brytania.
Podstawiony "generał" - z wojsk lotniczych - wypadł wiarygodnie. - Gdzie jest generał? - pytali zatrzymywani w lutym 2009 r. przemytnicy. - To sprawa polityczna - szeptali swoim adwokatom.
Jednak podczas "inspekcji" w czerwcu 2008 r. było o włos od wpadki. O udziale polskiego generała w przemycie swoimi źródłami dowiedziało się Centralne Biuro Śledcze. Generał - donosiły źródła - miał Latynoskę za żonę. Na prośbę CBŚ Służba Kontrwywiadu Wojskowego zrobiła "sprawdzenia". Okazało się, że nie ma takiego małżeństwa ani wśród obecnych, ani byłych wysokich oficerów. Było trochę nerwów, ale ostatecznie służby się porozumiały. ABW mogła z DEA grać dalej.
Podczas "inspekcji" - dowiaduję się w Agencji - zapadła decyzja, że kokaina przejdzie przez wojskowe Okęcie i złożona zostanie w magazynku straży granicznej. Pułapka była gotowa.
Operacja "Monoceros"
Jak przejęcie kokainy w Ipiales i jej wysyłkę rozegrali Amerykanie - w ABW nie wiedzą. Wiadomo, że na lądowanie na Okęciu kokaina musiała czekać miesiąc. To był element legendy dla Kolumbijczyków - towar płynie.
Tymczasem po 13 grudnia 2008 r. do "międzynarodowej dostawy kontrolowanej" zaczęły się sposobić inne służby w Europie. Najintensywniej w Holandii, bo agenci DEA od "Mono" wiedzieli, że to jeden z krajów docelowych.
W końcu 2008 r. jednostka ds. informacji kryminalnych Krajowego Urzędu Śledczego w Holandii otrzymała tajną informację: "Yesid z Cali siedzi w handlu narkotykami".
Holenderskie służby wiedziały, z kim Yesid P. (ten ożeniony z Polką) współpracuje w Amsterdamie. Tak zaczęła się kolejna tajna operacja: "Monoceros", czyli "Jednorożec".
"Dochodzenie dotyczy pewnej liczby podejrzanych, których należy pociągnąć do odpowiedzialności za zamiar wwiezienia do Holandii poważnej ilości kokainy" - czytamy w aktach. Trzech głównych to: Walter T.A., Atilla G. "Turco" i Enrique S. (używał nazwiska żony, czyli "Flaco").
"Flaco" - według relacji "Mono" - angażuje się w przemyt od sierpnia 2008 r. Omówili to w Paryżu ("Byłem tylko jego kierowcą" - zaprzecza "Flaco").
"Turco" poznaliśmy na Okęciu. W Niderlandach znany był od momentu, gdy wrócił po wyroku sześciu lat za przemyt narkotyków w Niemczech.
6 lutego 2009 r. łącznikowy oficer DEA przynosi informacje o powiązaniach Kolumbijczyka Waltera T. z niejakim "Freekiem" (znany jest służbom z operacji "Visa" - eksportu narkotyków z Holandii na Litwę). "Freek" zostaje namierzony. Po nim Walter T. Obaj przyjadą do Polski, ale nie zostaną zatrzymani.
Służby holenderskie dostają zgodę na "szybki podsłuch". Nagrywają, jak "Flaco" instruuje kogoś z Bogoty, że "ma się zachowywać tak, jakby przez Amsterdam leciał na narty do Szwajcarii". Schiphol - co opisałem - jest bacznie obserwowany.
Agent Galloway notuje: "Na początku lutego z Kolumbii i różnych miejsc w Europie uczestnicy zmowy przestępczej udali się do Polski w celu inspekcji i dystrybucji ładunku".
Czy ktoś zna tych ludzi?
W Polsce pilnowało kokainy, obserwowało i rozpracowywało przemytników ok. 300 funkcjonariuszy ABW. Założono ponad sto podsłuchów. W Agencji wprowadzono system wewnętrznej kontroli, by nie dopuścić do przecieku.
Czterech agentów ABW, w tym "wojskowy" (ten z Okęcia), pracowało pod przykryciem. Uczestniczyli w spotkaniach z "narkotrafikantami". Rezerwowali im właściwe (naszpikowane pluskwami i kamerami) pokoje w hotelach Holiday Inn, Mercure, Intercontinental.
- Nasi operatorzy [agenci-przykrywkowcy] wzbudzali takie zaufanie, że podsunęli gościom kilka komórek [aparatów] pod legendą, że są bezpieczne, bo z zaufanych sklepów - ujawnia "operacyjny".
A "śledczy" dodaje, że Kolumbijczycy, Holendrzy stosowali swoje sztuczki. - Mieli obstawę za plecami. Byli elektryczni - mówi w żargonie służb.
Spotykali się w centrach handlowych (Arkadia, Złote Tarasy, wrażenie zrobił dach jak fale), klubach, np. Hard Rock Café. Umawianie brokerów ze sprzedającymi wziął na siebie "Mono". Wcześniej niektórym kupił bilety do Polski. Jaime: - "Mono" został przedstawiony jako osoba decydująca i zarządzająca wszystkim.
Od 11 lutego w sztabie operacji "Gringo" pracowało dwóch agentów specjalnych DEA, w tym Galloway. Wybuchł spór. ABW nie chciała wypuścić tony kokainy z rąk. Amerykanie chętnie kontrolowaliby przesyłkę dalej. - Uważaliśmy, że to za duże ryzyko, w końcu Holendrzy ich o tym przekonali - słyszę w ABW.
Dzień prezentacji kokainy był przekładany, by zdobyć jak najwięcej informacji o odbiorcach. ABW poznała ich pseudonimy - "Mr Bean", "Jorge", "Patricio" - numery telefonów, zrobiła zdjęcia.
Gdy "generał" zażądał kilku milionów euro z góry, brokerzy się zdenerwowali. Czarnoskóry David H. zażądał spotkania z "generałem". "Turco" dzwonił do "Patricio" w Hiszpanii.
"Patricio": - Co to za ludzie? Dlaczego robią tyle trudności?
"Turco": - Nie znam ich. Jedyny kontakt, jaki mam, to "Mono", a on ma kontakt z generałem.
"Patricio": - Nic z tego nie rozumiem. Popytam, czy ktoś nie zna tych ludzi z Polski. Wiesz, co myślę: to jacyś złodzieje.
Dzień "zero"
Ten dzień ABW musiała szybko wyznaczyć. 18 lutego 2009 r. "Mono" umawia wszystkich przyjezdnych przy McDonaldzie w al. Krakowskiej (trasa na Okęcie). W zimny dzień, myląc drogę (w alei są dwa McDonaldy) zbierają się przy zielonym mikrobusie: "Lalo", "Flaco" i Yesid P., są "Turco", David H. okutany w długi płaszcz i Jaime G.
"Mono" nie pozwala wejść do restauracji, ogrzać się. - Jesteście w pracy - mówi. Serdecznie wita się z "wojskowym", a ten rozdaje identyfikatory. "Mono" i najstarszy z Kolumbijczyków ("Lalo") decydują, kto jedzie do magazynu.
"Flaco" powie potem: - Wyczuwałem siódmym zmysłem coś nienaturalnego.
"Lalo", "Flaco" i Yesid P. wracają taksówką do centrum. Do mikrobusu wsiadają z "wojskowym" brokerzy i "Mono". Jadą na lotnisko.
- To był najgroźniejszy moment, bo nasz człowiek musiał z nimi wejść do środka. Był zdany na siebie - mówi "operacyjny".
W magazynku nie działały komórki. Ale o to akurat ABW chodziło. Liczono, że po sprawdzeniu towaru rozdzwonią się telefony po Europie. I się rozdzwoniły.
Nieznana osoba do "Turco": - Widziałeś już pieniądze?
"Turco": - Oczywiście, próbki, wszystkie.
NN: - Poszedłeś do klubu?
- Bawiłem się świetnie i zrobiłem zdjęcia kobiet.
- Kobiety są niezłe?
- O... tak.
- To świetnie.
- Tak, kobiety stąd są wszystkie piękne, ich praca jest super.
- Dobrze, dobrze.
ABW rozszyfrowuje: "pieniądze" i "kobiety" to kokaina.
Waga netto - 998 kg 914 dkg i 42 g. Czystość - ok. 90 proc.
W Polsce działka kokainy o czystości kilkunastu procent kosztuje od 180 do 250 zł. Dlatego rozchodzi się tylko wśród "elit": niektórych celebrytów, topowych gangsterów, części korporacyjnych szczurów i bananowej młodzieży. Popyt jest mały. - Z polskimi grupami nawet nie rozmawiano - słyszę w prokuraturze. Brokerzy uzgodnili zakup na Hiszpanię, Holandię - po 50, 70, 200 kg.
Tymczasem zaniepokojony "Flaco" zabiera "Lalo" do swojego land cruisera i rusza w stronę granicy. Zatrzymani zostają na bramce autostradowej pod Poznaniem. Jaime G. i Yesid P. obserwację ABW dostrzegają w Arkadii, próbują ją zgubić, odlecieć do Hiszpanii. Agenci wygarniają ich z lotniskowej kawiarenki. "Turco" zatrzymany zostaje przy OBI.
Czarnoskóry David H. idzie się odprężyć do Silver Screen. Wybiera obsypaną Oscarami "Infiltrację". O czym myśli, oglądając walkę na śmierć i życie dwóch wtyczek - w policji i w gangu - Matta Damona i Leonardo di Caprio?
Agenci ABW wyłuskują go z widowni.
Sprawa nr 09 - 20099
O co w tym wszystkim chodzi, "narkotrafikanci" orientują się, gdy w areszcie przy Rakowieckiej brakuje ich kumpla "Mono". Na murze spacerniaka robią tablicę ogłoszeń. Przez pół roku dzielą się na niej informacjami ze śledztwa. W prokuraturze zeznają najpierw, że przyjechali do Polski w interesach. Gdy odkrywają sieć zastawioną przez służby, prawdziwą rolę "Mono", zmieniają front.
Kolumbijczyk ze szwajcarskim paszportem "Flaco": - Przybyłem w charakterze kierowcy Francisco A. [czyli "Mono"]. W ostatnim momencie odmówiłem uczestniczenia w całej sprawie.
"Turco", holender tureckiego pochodzenia: - Przyjechałem do Polski, ponieważ agent DEA zadzwonił, żebym przyjechał i sprawdził jakość narkotyków, a gdyby potrzebował tłumaczenia, żebym mu pomógł.
"Lalo", główny podejrzany: - Zadzwonił "Mono" i powiedział, żebym przyjechał do Polski. Zapłacił za hotel. "Mono" obiecywał, że pomoże mi załatwić wizę do Hiszpanii. Gdy pod McDonaldem powiedział, że chodzi o narkotyki, chciałem uciec.
Szybko dociera do nich, że to nie wpadka w Polsce jest zagrożeniem, lecz ekstradycja do Stanów. Bo o to DEA chodziło.
22 kwietnia 2009 r. Sąd Okręgowy dla Wschodniego Dystryktu Michigan w sprawie karnej 09 - 20099 wydaje nakaz ich aresztowania. Młodszy prokurator federalny z Wydziału Ścigania Spraw Specjalnych zarzuca im świadome działanie w zmowie przestępczej dotyczącej dystrybucji kokainy i pranie brudnych pieniędzy. Za narkotyki grozi im w USA od 10 lat do dożywocia i cztery miliony dolarów grzywny, za pranie - 20 lat więzienia i pół miliona.
Najważniejszym dowodem są zeznania agenta specjalnego DEA Gallowaya i prowadzonego przez niego "naocznego świadka nr 1", czyli "Mono". Galloway wylicza członków grupy, którą rozpracowywał od maja 2007 r. Trzech aresztowano już w Kolumbii i Meksyku.
Latem 2009 r. Departament Sprawiedliwości USA występuje o ekstradycję zatrzymanych w Polsce. Zaczynają się procesy o ekstradycję. Podejrzani gwałtownie protestują.
- Uważam, że w związku z zastosowaniem pułapki prawnej zostały pogwałcone moje prawa. Nie chcę być przekazany do USA. Kocham Polskę! - mówi przed sądem Atilla G. "Turco".
Yesid P. oskarża: - Zostałem wmieszany w tę sytuację w wyniku nielegalnych działań dwóch agencji. Informator DEA sprowokował mój przyjazd do Polski. 80 proc. prawników świata mieszka w USA, są bez pracy i robią takie prowokacje!
26 października 2010 r. w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie wyprowadzany z sali rozpraw Enrique Hernan N., Kolumbijczyk ze szwajcarskim paszportem, krzyczy do mnie: - To jest prowokacja DEA. Jestem ofiarą!
Sądy zgodziły się na ekstradycję wszystkich zatrzymanych.
Przesyłka do Paryża
Nie pomogli amerykańscy prawnicy reprezentujący zatrzymanych w sprawie 09 - 20099, którzy ściągnęli z odsieczą do Polski. Oscar Arroyave przywiózł z Miami wyrok w sprawie: USA przeciwko Ivan Lopez Vanegaz. Wynika z niego, że USA nie mają jurysdykcji w sprawie o ekstradycję, jeśli przechwycone narkotyki nie były przeznaczone do dystrybucji na ich terenie.
Sprawa jest kolorowa. Dotyczy grupy niejakiego Juana Gabriela Usuga współpracującej z kolumbijskim kartelem z Medellin i świadczącej usługi transportowe dla innych handlarzy. Grupa Usugi w latach 90. wyeksportowała do Europy i Ameryki Płn. ok. 50 ton kokainy. Jej znakiem firmowym było ukrywanie narkotyku w izozbiornikach z substancjami petrochemicznymi. W ramach operacji DEA kryptonim "Millennium" Usugę i innych hersztów gangu zatrzymano w 2000 r. Za cenę niewielkich wyroków (od 22 miesięcy do sześciu lat) poszli na współpracę z DEA.
Wyszły na jaw kulisy przemytu z lat 1998-99, operacji nazwanej "Przesyłka do Paryża". Chodziło o transport ponad tony kokainy przy współpracy z saudyjskim księciem. W 1998 r. w hiszpańskiej Marbelli poznała księcia i oczarowała Kolumbijka z grupy Usugi. Spotykali się w Genewie (gdzie książę był właścicielem banku, co handlarze skrupulatnie sprawdzili), Arabii i w Miami na Florydzie.
W Miami uzgodniono szczegóły transportu: kokaina przetransportowana została do Caracas (Wenezuela), a stąd samolotem księcia do Paryża. Po rozbiciu grupy Usugi doszło do procesu. Sąd I instancji skazał handlarzy, ale apelacyjny unieważnił wyrok. Uznał, że choć w przypadku niektórych przestępstw, np. oszustwa, nie obowiązuje zasada terytorialności, to jednak nie dotyczy to "porozumień przestępczych w celu dystrybucji narkotyków poza USA".
Mec. Krzysztof Stępiński (broni "Turco") pytał: - Dlaczego sąd suwerennego kraju, jakim jest RP, godzi się na ograniczenie niezbywalnych praw do sprawowania władzy sądowniczej w sprawie o przestępstwo, które - o ile zostało popełnione - popełnione zostało w Polsce i przeciwko Polsce i nie podlega jurysdykcji USA?
Nasz sąd uznał amerykański wyrok za "jednostkowe orzeczenie". I podkreślił, że sprawa "Turco" i innych prowadzona w USA dotyczy także przelewu do banków w Detroit, czyli prania.
Pranie pieniędzy w polskim prawie nie oznacza tego samego co w USA. Tam za pranie uważa się użycie funduszy do popełnienia przestępstwa. U nas o wypraniu brudnych pieniędzy (czyli ukryciu źródeł ich pochodzenia) mówimy, gdy pochodzą z przestępstwa.Ten argument naszych sędziów nie przekonał.
Strasburg
Adwokaci "narkotrafikantów" chcą dalej, by sądy zagłębiły się w mistyfikację DEA, w zdarzenia, które poprzedzały operację "Gringo". "Prowokacja policyjna" - jak się podobną pułapkę nazywa - ma bowiem ograniczenia.
Domagają się zapoznania się z nagraniami ze spotkań z tajnymi agentami. Sędziowie się nie zgadzają. Chcą poznać protokół przesłuchania agenta specjalnego DEA. Zostaje dostarczony. Gdy chcą przesłuchać "świadka numer 1", czyli "Mono", Prokuratura Generalna informuje, że nie należy się tego spodziewać, bo "strona amerykańska informuje, że nie będzie to możliwe".
Bo CS po odebraniu wynagrodzenia znikają. "Mono" - wynika z akt - jeszcze przed wykonaniem zadania miał zieloną kartę w USA.
- Zatrzymani z pełną świadomością uczestniczyli w przemycie - broni prowokacji "śledczy" z ABW.
Nad rozwikłaniem szarady biedzi się nasza prokuratura. Dotąd nie miała do czynienia z "przesyłką nadzorowaną" na taką skalę. A praktyka była taka, że towar podmieniany był wcześniej przez obce służby. W Polsce nadzorowano substytut. Wwiezienia tony kokainy samolotem amerykańskiej armii nikt sobie nawet nie wyobrażał.
Po półtora roku Prokuratura Apelacyjna w Warszawie śledztwo po największej operacji antynarkotykowej kończy zarzutem... o usiłowanie wprowadzenia kokainy do obrotu.
- Prokuratorzy czują, że w tej sprawie jest numer - komentuje jeden z adwokatów. Świadczyć ma o tym zgoda prokuratury na dobrowolne poddanie się karze przez część podsądnych. Kary mają być szokująco niskie, np. cztery lata. Nasze sądy w podobnych sprawach rzadko orzekają wyższe wyroki. Tyle że nie o wyrok w Polsce chodzi.
Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski jesienią 2010 r. podejmuje decyzję, że "Lalo" i inni zostaną wydani USA w sprawie o pranie brudnych pieniędzy (o co w Polsce nie są oskarżeni). Decyzję co do przemytu minister odkłada do zakończenia sprawy karnej u nas.
Kolumbijczycy i Holender piszą skargi do Trybunału w Strasburgu. Błyskawicznie zostają przyjęte. I Trybunał komunikuje polskiemu rządowi: ekstradycje trzeba wstrzymać do czasu zakończenia spraw strasburskich. Tamtejsi sędziowie od lat bacznie przyglądają się prowokacjom służb w Europie.
"Turco" cofa wniosek o dobrowolne poddanie się karze. "Flaco" zwraca się do sądu o uchylenie aresztu zastosowanego przez sąd "na przyszłość", na 14 dni po wyroku i odbyciu kary w Polsce, żeby był czas na ekstradycję.
- Jak będę wolny, to DEA może mnie ścigać, gdzie chce - mówi otwarcie.
Prokurator Cezary Kłos protestuje: - Ścigany zniknie.
Areszt zostaje. "Flaco" klnie pod nosem: - Pendejo confidente!
Analizy danych i wizualizacji dla skutecznej analizy wywiadowczej
IBM ® i2 ® ® Notebook analityka wywiadu jest analiza otoczenia wizualnego, który może zoptymalizować wartość ogromnej ilości informacji zebranych przez agencje rządowe i przedsiębiorstwa. Pozwala analitycy szybko zestawiać, analizować i wizualizować dane z różnych źródeł jednocześnie redukując czas potrzebny do odkrycia kluczowych informacji w złożonych danych. Notebook IBM I2 analityka zapewnia terminowe, zaskarżeniu inteligencji, aby pomóc zidentyfikować, przewidywania, zapobiegania i zakłócić karnego, terrorystę i oszustwom.
Notebook I2 analityka pomaga organizacjom:
Szybko poskładać dane odmienne w jedną, spójną całość wywiadu.
Zidentyfikowanie kluczowych osób, wydarzeń, połączeń i wzorców , które mogłyby być pominięte.
Zwiększyć zrozumienie struktury, hierarchii i sposobu działania sieci przestępczych, terrorystycznych i oszukańczych.
Uprościć komunikację złożonych danych , aby umożliwić szybkie i dokładne podejmowanie decyzji operacyjnych.
Wykorzystać szybkiego wdrażania, który zapewnia wzrost wydajności szybko stosując ugruntowane rozwiązania analizy wideo.