Podpalacz z Jastrzębia
Diabeł wcielony – zabił rodzinę, a potem udzielał komunii
Krzysztof Matuszyński / Edytor
Dariusz P. jako szafarz pomaga księdzu udzielać komunię
To nie człowiek, to bestia! Jakim trzeba być potworem, by z zimną krwią zamordować swoją rodzinę, a potem jakby nigdy nic iść spokojnie do kościoła i tam jako szafarz udzielać komunii świętej, popełniając kolejny grzech! Taki jest Dariusz P. (42 l.) z Jastrzębia-Zdroju, któremu prokuratura zarzuca, że zamordował swoją żonę Joannę i czworo dzieci. Piąty syn uratował się przypadkiem, bo kiedy pozostali umierali we śnie, on nie spał i wezwał straż pożarną
Dariusz P. uważany był za wspaniałego ojca, kochającego męża, całym sercem oddanego swojej rodzinie i Bogu. Należał do ruchów kościelnych, jeździł na rekolekcje dla małżeństw, na pielgrzymki, w kościele służył do mszy jako szafarz. Udzielał komunii świętej i był prawą ręką księdza proboszcza.
To właśnie do ich domu kilka miesięcy przed pożarem przyjechał arcybiskup Wiktor Skworc i zjadł z rodziną P. niedzielny śląski obiad. – Nie mogę uwierzyć w to, co teraz o nim słyszę. Modlę się, żeby tak nie było – mówi Bogusław Zalewski (53 l.), proboszcz parafii w Ruptawie, dzielnicy Jastrzębia-Zdroju, do której należeli P.
– Podziwiałem tę rodzinę, bo bardzo o siebie dbali. Widziałem, że Darek szanuje swoją żonę i kocha dzieci. Każde było zadbane, chodziło na zajęcia dodatkowe, należeli do oazy i byli ministrantami. Darek regularnie służył do mszy jako szafarz i udzielał komunii św. Po tym tragicznym pożarze przestał się tutaj pojawiać – dodaje ksiądz.
Czy Dariusz P. robił to dlatego, by uniknąć popełniania świętokradztwa? Mając na sumieniu grzech śmiertelny, nie mógł udzielać sakramentów! Ale robił to podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej, dokąd pojechał jesienią na tydzień. To tam poznał swoją nową ukochaną, z którą się związał. Czy chciał jej zaimponować tym, że pełni ważną rolę w kościele i dlatego nie przejmował się, że popełnia świętokradztwo? Czy wyzbył się już wtedy jakichkolwiek hamulców i służył do mszy, w duszy śmiejąc się ze wszystkich?
9 maja 2013 r. miał być dla rodziny P. dniem, jak każdy inny. Tymczasem nocą ich dom zaczął się palić, a dziwnym trafem wszystkie okna miały zaciągnięte szczelnie zewnętrzne rolety. Zginęła 40-letnia żona Dariusza P. oraz czworo ich dzieci!
To był ostatni dzień, gdy szczęśliwa rodzina cieszyła się życiem. Jak co wieczór wszyscy położyli się spać. Na poddaszu w dwóch pokojach Wojtek i Justyna (18 l.). Niżej w sypialni rodziców spała ich mama Joanna (†40 l.) z najmłodszą córeczką Agusią (†4 l.). Obok w pokojach Marcinek (†10 l.) i Małgosia (†13 l.).
Prawdopodobnie Dariusz P. wszystko miał przygotowane. Sprawdził, czy wszyscy śpią i schodząc z samej góry, podkładał ogień w 6 miejscach. Na sam koniec na parterze podpalił firanki i bluzy polarowe. Wszystko zaczęło płonąć, a ponieważ dom był szczelnie zamknięty, wydzieliło się mnóstwo dwutlenku węgla!. Temperatura sięgała nawet 200 stopni! Tę straszną noc przeżył tylko syn Wojciech (18 l.) – tylko u niego w pokoju było otwarte okno. O godz. 1.45 w nocy chłopak zadzwonił do ojca, ale ten nie odebrał – choć logowanie komórki wykazało, że stał blisko domu!