Nałe życie

Jack O'Neill chrząknął przewracając się i starając odzyskać kontrolę nad swoim oddechem. Postać obok niego poruszyła się chwilkę później, przewracając się na bok. Odepchnęła swoje blond włosy do tyłu i uśmiechnęła się do niego.

"Wiesz, jak na takiego staruszka, to jesteś wytrzymały."

Jack nie mógł się powstrzymać – odwzajemnił jej uśmiech. Nie pierwszy raz był zadowolony z tego, że Siły Powietrzne utrzymały go w formie. Mimo to miło mu było leżeć i łapać oddech, podczas gdy ona skierowała się w stronę prysznica. Przynajmniej będzie mógł zostać na noc. Nienawidziła, gdy musiał ją opuszczać, lecz wiedziała, że jest to integralna część wojskowego stylu życia. Jack naciągnął na siebie kołdrę, zdecydował, że prysznic weźmie rano. Wkrótce zaczął zapadać w sen, został jednak rozbudzony przez piskliwy dźwięk swojej komórki.

"Nie możesz, choć raz tego zignorować?" zapytała wychodząc z łazienki.

On wzruszył tylko ramionami i odpowiedział na telefon.

"O'Neill i niech to lepiej będzie ważne" warknął.

Oficer odpowiedział tylko trzema słowami.

"Już jadę" powiedział Jack, równocześnie sięgając po swoje spodnie.

"Co?" domagała się wyjaśnień," Co tym razem?"

"Znaleźli ją." odpowiedział.

"Kogo?"

"Moją żonę"

"Co?"

Jack przebiegł dłonią przez swoje włosy, wiedział, że to nie najlepszy moment na tą konwersacje

"Laura ja jestem żonaty, albo byłem...może nadal jestem" próbował wyjaśniać. Brzmiało to żałośnie, nawet dla jego własnych uszu. Spotykał się z Laurą od sześciu miesięcy, powinien był o tym wcześniej wspomnieć.

"Jack?"

"Zaginęła w akcji dwa lata temu."

"I teraz wróciła?"

"Najwyraźniej tak...Przykro mi."

"Wcale nie."

"Ja..."

"Idź już, Jack"

I tak zrobił

Nie chciał myśleć, nie chciał czuć. Jego podróż do bazy była tego świadectwem. Miał szczęście, że było tak późno, w przeciwnym razie zabiłby się z pewnością. A może właśnie to próbował osiągnąć. Wszystko inne zamiast spotkania się znowu z nią. Sam

Była kobietą, z którą jak szczerze wierzył spędzać będzie resztę swojego życia. Nawet teraz zastanawiał się, kiedy to poszło tak strasznie źle. I nadal pamiętał ostatnie słowa wypowiedziane do niej.

//"Jeśli wyjdziesz za te drzwi, nie próbuj wracać"

"Świetnie."

"Świetnie"

Dwa pierścionki uderzyły w dywan. Frontowe drzwi trzasnęły.//

Dwa dni później odebrał telefon od generała Hammonda.

Misja poszła źle.

Zaginęła w akcji.

//Przykro mi, synu//

Przez całe dziesięć sekund był szczęśliwy. Szczęśliwy, że kłótnie się skończyły. Szczęśliwy, że nie będzie musiał jej znowu widzieć. Szczęśliwy...

Było mu ciężko sobie wybaczyć, lecz zrobił to. Jack jakoś sobie poradził, ruszył dalej ze swoim życiem. Sądził, że po przetrwaniu śmierci Charliego, mógłby przeżyć cokolwiek.

...a teraz ona wróciła.

Hammond nie powiedział nic więcej, gdzie ją znaleźli, w jakim jest stanie... Jak poważnie została zraniona? Minęło już dwa lata i Jack wiedział cholernie dobrze, że nawet, jeśli była tylko uwięziona na obcej planecie, coś zmieniło by się. Jego myśli podsuwały mu przyjemny obraz zgodnie, z którym spędziła ona ostatnie dwa lata szczęśliwie żyjąc na jakiejś milutkiej planetce. Może nawet poznała jakiegoś faceta? Dodające otuchy myśli trzymały go zajętego, dopóki nie dotarł na 28 poziom.

"Jack, dobrze, że jesteś" powiedział Hammond, gdy wkroczył do pokoju kontrolnego. "Właśnie ją przyprowadzają.”

Gwiezdne wrota zostały aktywowane i Jack widział personel medyczny zbierający się przy rampie. Wiedział, że to nie był dobry znak. Mężczyźni i kobiety na służbie wydawali się zbiorowo wstrzymywać oddech, w oczekiwaniu patrząc na wrota.

"Co tak długo trwa?" zapytał Jack.

Na te słowa horyzont zdarzeń wydał wyróżniający się szmer i ukazał się mężczyzna.
Jack mógł widzieć krwawienie z głębokiego zadrapania na jego twarzy.

"Gdzie jest major Carter?" zapytał Hammond.

"Mamy małe problemy, sir" odpowiedział mężczyzna.

"Czy ktoś was atakuje?"

"Niezupełnie."

Cztery postacie wyłoniły się z wrót. Trzy z nich trzymały czwartą, która starał się ze wszystkich sił wyrwać. Jack ujrzał przelotnie brudne blond włosy i nie miał wątpliwości, że to była jego żona. Niewiele jest tak silnych kobiet. Chociaż radziłaby sobie lepiej gdyby puściła bardzo zabrudzone zawiniątko szmat, które przyciskała kurczowo do swojej klatki piersiowej.

"Potrzebujemy środka uspokajającego" wrzasnęła jedna z osób.

Jack zaczął iść do pomieszczenia wrót, przechodząc przez drzwi w momencie, gdy igła wbiła się w jej ramie. Upadła prawie momentalnie. Mężczyźni, którzy ją trzymali, puścili ją pozwalając jej na zderzenie z metalową rampą. Była nadal przytomna, chociaż ledwie.

"Jack?" usłyszał jej słowa.

Udając się do jej boku, zgiął się przy leżącej postaci. Na jej twarzy i na ubraniu była zaschnięta krew. Rana na jej czole miała kilka dni i nie była skutkiem przenoszenia przez wrota. Ciągle nosiła swoje nieśmiertelniki.

"Jack??" wezwała znowu.

"Jestem tu," opowiedział jej.

"Gdzie jest Jack" zażądała, patrząc wprost na niego.

Następnie zemdlała.

Jack cofnął się o dwa kroki, pozwalając medykom na swobodne dojście. W mgnieniu oka załadowali ją na nosze i wynieśli. Stał tam, niezdolny do poruszania się. Powoli pochylił się i podniósł zawiniątko szmat, który tak dziko broniła. Ostrożnie rozkładając je, studiował zawartość.

Nic tam nie było.
Była chudsza niż pamiętał. Dobra, Sam zawsze była szczupła, ale teraz wygląda mizernie. Została umyta, a rana na głowie opatrzona, to jednak nie wymazało z pamięci widoku dzikiej kobiety przywleczonej przez wrota. Jack siadł obok jej łóżka, bo tego od niego oczekiwano, a nie, dlatego, że chciał. Jego palce nadal ściskały zawiniątko, jego ręce odwracały je raz za razem. Nie, nie chciał tu być. Chciał być z powrotem w łóżku z Laurą, a nie oglądać żonę, która go nawet nie poznaje.

Ostatnim razem siedział tak, kiedy została przejęta przez obcego, jeszcze przed tym jak związali się ze sobą. Pamiętał jak wtedy siedział, rozmyślając o wszystkich rzeczach, których jej nigdy nie powiedział, nigdy nie zrobił... Tym razem było inaczej. Tym razem jedynymi słowami, które nie zostały wypowiedziane były słowa przeprosin. Nie musiał domyślać się jak to jest być kochankiem Samanthy Carter. Już wiedział. To było piekło dla nich obojga.

Jakaś część jego uświadomiła sobie, że cokolwiek jej się przytrafiło, było złe. Powrót do zdrowia będzie długi, bolesny i będzie potrzebowała każdej pomocy, jaką tylko może dostać. Tylko on nie wiedział czy jest właściwą osoba by jej pomóc. Jack musiał stanąć twarzą w twarz z faktami. Jeśliby nie zaginęła w akcji, byliby już po rozwodzie. Właściwie to ma on nadal przygotowane papiery gdzieś w domu. Rozpoczął proces rozwodowy, kiedy związek z Laurą stał się poważny.

Więc co on tu właściwie robi?

"Jack?"

Spojrzał w górę, na zmartwioną twarz Daniela.

"Hej," Jack odpowiedział

"Właśnie się dowiedziałem. W jakim jest stanie?"

"Ona mnie nie poznaje."

"Co?"

"Nic."

Jack żałował swych słów. Nie był to najlepszy czas na jedną z tych konwersacji z Danielem. Co on do diabła wiedział? Nic. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że mają jakieś problemy. Oboje byli cholernie dobrzy w zakładaniu swoich profesjonalnych masek. Nigdy nie kłócili się przy przyjaciołach, kolegach z pracy czy przy rodzinie. Za zamkniętymi drzwiami, bez swoich masek wrzeszcząc na siebie dopóki nie ochrypło gardło. Jakoś to było łatwiejsze niż szukanie pomocy.

“Słuchaj, mógłbym z nią posiedzieć przez jakiś czas, jeśli chcesz się przespać” zaproponował drugi mężczyzna.

”Wiesz, to nie jest taki zły pomysł” Jack usłyszał siebie zgadzającego się.

Daniel wyglądał na zaskoczonego, nie spodziewał, się, że jego oferta zostanie przyjęta. Wiele rzeczy się zmieniło, a Jack jest jedną z nich. Kiedy oglądał śpiącą Sam, nie było już tej fascynacji, która kiedyś tam była.

“Zadzwonię do ciebie, jeśli się obudzi,” powiedział Daniel.

"Jasne.”

Jack wyszedł z ambulatorium. Wiedział, że Daniel będzie miał wątpliwości, co do jego zachowania, ale w tej chwili miał to gdzieś. Myślał o udaniu się do Laury, dopóki nie przypomniał sobie, że ma ona wczesną zmianę w restauracji i nie będzie jej w domu. Więc zadowoli się swoją kwaterą w bazie, swędzącym kocem i to wszystko.

Nie spał i wbrew sobie udał się do ambulatorium parę godzin później. Stan Sam nie zmienił się, nadal odpoczywała spokojnie. Jack zauważył, że jej palce ściskały to zawiniątko szmat, które zostawił na łóżku.

”Wyjdzie z tego,” powiedział Daniel, kiedy Jack zasiadł na krześle obok niego.

“Tak, na pewno” odpowiedział.

”Idę po kawę, przynieść ci też?” zapytał Daniel.

”Nie.. Tak... i pączka.”

Cokolwiek, żeby tylko pozbyć się Daniela choćby na chwilę. Kiedy Jack rozmyśla, lubi robić to w samotności.

Jack ledwie zauważył wyjście czy powrót swojego przyjaciela. Jego kawa stała u jego boku nietknięta.

“Niech to wszyscy diabli!!!” stracił panowanie nad sobą, odepchnął krzesło do tyłu.

Chwycił za tackę z narzędziami i cisnął nimi o najbliższą ścianę. Poczuł się lepiej i zaczął oglądać się za innymi przedmiotami, jakie mógłby roztrzaskać.

„Jack przestań!” Daniel nalegał. "To nie pomaga Sam.”

"Daniel przysięgam, że..."

Jack obrócił się z powrotem w stronę łóżka. Obudziła się. Jej oczy były otwarte, lekko nieskupione.

”Zawołaj doktora.” rozkazał Jack.

Potem zgiął się bliżej w stronę Sam.

"Jak się czujesz" zapytał.

Wpatrywała się w niego.

"Sam?"

Jej usta poruszały się, ale nie była w stanie wymówić słowa. Jack chwycił szklankę wody I pomógł jej popić..

"Jack?" spytała.

"Jestem tu," odpowiedział starając się dodać jej otuchy.

Sam nie wyglądała na przekonaną.

"Dziecko?" spytała.

Jack poczuł jak ból przeszywa jego ciało.

"Nie," powiedział jej, "nie ma dziecka."

"Dziecko!" powtórzyła

Zaczęła szukać po omacku, ostatecznie przyciągając zawiniątko szmat do klatki piersiowej. Jack poczuł szarpnięcie w jego brzuchu.

"Sam, nie," powiedział jej

Spróbował delikatnie poluzować jej uścisk, lecz ona nie podawała się bez walki, poczuł paznokcie rozdzierające jego ciało. Pomimo jej widocznego osłabienia, jej instynkt działał bez zarzutu. Sam oderwała się od niego i zaczęła biec w stronę drzwi. Szczęśliwie zjawił się Daniel, Fraiser i parę pielęgniarek, Jack nie próbował nawet myśleć, co by było gdyby się nie pojawili. Sam zatrzymała się.

"Sam," powiedziała Janet, "Już dobrze."

Jej głos wydawał się mieć uspokajające działanie. Sam pozwoliła jej się zbliżyć gdy, z Jackiem walczyła. Nie był tym całkowicie zaskoczony. Cokolwiek przeżyła, miał przeczucie, że nadal przypomina sobie ich antagonistyczny związek i to było przyczyną takiego zachowania.

„Wracaj do łóżka,” doktor powiedziała spokojnie.

"Dziecko!" odpowiedziała Sam wskazując na zawiniątko.

Twarz Janet ledwie drgnęła.

"Jest piękne," odpowiedziała. "Dlaczego nie pozwolimy siostrze Smith zając się dzieckiem, podczas gdy ja sprawdzę czy masz się dobrze?."

Sam nie wyglądała na przekonaną do końca, jednak ostatecznie przekazała zawiniątko pielęgniarce.

"Teraz, jeśli panowie nam wybaczycie," Janet zasugerowała.

Jack tylko czekał na okazje, żeby się stąd wydostać. Nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, ale wiedział, że jego obecność na pewno nie pomaga Sam.

"O co tu chodziło?” zapytał Daniel, kiedy wyszli z pomieszczenia.

"Nie tutaj," powiedział Jack

"Dobra, to gdzie?”

Daniel naciskał, ale Jack czuł się zbyt zmęczony, żeby się kłócić.

"U mnie, później." było wszystkim co z siebie mógł wydobyć.
Daniel nie wydawał się poruszony wtrącaniem się w prywatne sprawy Jacka. Ani też faktem, że przyprowadził ze sobą Teal’ca. Jack już prawie zrezygnował, gdy otworzył im drzwi. Zdawał on sobie sprawę, że jego wyjaśnienia są mocno opóźnione. Kilka piw później miał wystarczająco dużo odwagi by zacząć mówić.

“Sam była w ciąży, kiedy się pobraliśmy,” zaczął, mówił szybko nie dając szansy swoim przyjaciołom na przerwanie „Chciała przerwać ciążę, ale udało mi się ją od tego odciągnąć. Uważała, że nie uda jej się donieść ciąży do końca. Wygląda na to, że miała racje.”

"Jack..." Daniel powiedział.

"Straciła dziecko, ale do tego czasu byliśmy już małżeństwem."

"Dosyć szybko."

"Co ty powiesz."

Kiedy poczęliście dziecko?” Teal'c zapytał.

"Słucham?"

"Muszę przyznać, że sam jestem tego ciekaw," dodał Daniel.

"Dajcie spokój!"

Patrzyli tylko na niego. Ciężko jest się w takie sytuacji sprzeczać, więc nie miał wyboru, jak tylko powiedzieć im.

"Kiedy byliśmy w elektrowni. Do diabła, nie wiedzieliśmy nawet, kim jesteśmy. Nie wiedzieliśmy, że to było błędem!”

"Błędem?" Daniel zapytał

"Tak, Danielu. Mieliśmy szczęście, że nie postawiono nas przed sąd wojskowy "

"To, dlatego Sam zrezygnowała z SG-1?"

"Tak."

Jack nie mógł powstrzymać wspomnienia szczęścia, jakie wtedy osiągnął. Myśl posiadania dziecka z Sam wypełniła go respektem. Kiedy straciła dziecko był zdruzgotany, przez co naciskał na to by znów zaszła w ciążę.

Od tego wszystko zaczęło się psuć.

"Kiedy dowiedziałem się, że zaczęła znowu zażywać pigułki...odbiło mi," Jack przyznał się. "Pokłóciliśmy się i powiedziałem jej, żeby się wynosiła. Zrobiła to. "

Jego przyjaciele siedzieli w ciszy, pozostawiając wszystko bez komentarza, za co był dozgonnie wdzięczny. Nie potrzebował usłyszeć od nich wyroku. Wiedział, że był dupkiem.

"Przykro mi," powiedział ostatecznie Daniel.

"Mi również," dodał Teal'c.

"Niepotrzebnie," powiedział im "To był nasz głupi błąd. Powinniśmy się poznać lepiej."

"To co teraz zamierzasz zrobić?" zapytał Daniel.

"Nic."

"Jack?"

"Sam nie poznaje mnie. Myśli, że ma dziecko. Spójrzmy faktom w twarz, to nie jest Sam. Nie ta którą znaliśmy."

"Więc pozostawisz ją samą sobie?"

"Nie wiem, Danielu. Szczerze nie mam pojęcia."

Wiedział, że myśleli, że był bezdusznym, nieczułym, gnojkiem, lecz Jack nie wiedział, co ma innego powiedzieć. Wyszli, krótko potem, a Jack udał, że akceptuje ich wymówki. Po tym wszystkim sam nie chciał ze sobą spędzać czasu, a co dopiero inni.

Upicie się było tej nocy jego prawem i przywilejem. Jack zrobił to w najszybszy sposób, jaki mógł wymyślić, obalając dobrą whisky. Nie jadł niczego od kilku godzin wiec alkohol zadziałał szybko i skutecznie.

Jack obudził się na kanapie. Zastanawiał się, w jaki sposób ma się ruszyć, kiedy ktoś machnął mu kubkiem kawy pod nosem.

"Jezu, Jack, mam nadzieje że byłą tego warta," usłyszał znany mu głos.

"Laura?" zapytał.

Jego oczy nie były jeszcze w stanie do końca jej rozpoznać, ale tak jakby rozpoznał jej kształt. Zataczając się do przodu objął ją ramionami.

"Eee...Jack," ostrzegła go..

"Co?"

"Myślę, że musimy porozmawiać."

"Nie, jeszcze nie teraz."

"Jack, powiedziałeś mi, że miałeś żonę, a potem wybiegłeś i zostawiłeś mnie. Myślę, że zasługuje na wyjaśnienia"

Niechętnie odsunął się. Nie wiedział odkąd zacząć. Większa część tego, co się stało była poufna. Jack spojrzał na Laurę, zdając sobie sprawę jak różniła się od Sam. Obie były co prawda blondynkami, ale Laura była niższa, jej kształty bardziej... krzywe, przypuścił, że może je tak określić. Nie chodziło tylko o cechy fizyczne. Ich usposobienia były kompletnie różnie. Z Laurą układało mu się o wiele łatwiej. Przypuszczał, że miała w sobie mniej pasji, przez co było z nią łatwiej żyć. 

"Nie powinnaś być w pracy" zapytał.

"Moja zmiana skończyła się trzy godziny temu," odpowiedziała, "a teraz przestań unikać mojego pytania" 

"Tak, byłem żonaty, dwa razy, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć."

"Czyż nie jesteś pełen niespodzianek?"

"Nasze małżeństwo było w rozsypce, kiedy zaginęła w akcji. Teraz wróciła... nie sądzę, że cokolwiek się zmieniło"

"Gdzie ona była?"

"Ta informacja jest tajna"

"Jack..."

"Zostań."

"Ja nie wiem..."

"Powiedziałem ci, że już po wszystkim."

Jack poczuł ulgę, kiedy Laura kiwnęła głową. Potrzebował jej teraz. Chciał zapomnieć o kobiecie leżącej w ambulatorium, która na niego czekała.

***************************************************************************

Sam pytała o niego każdego dnia, ale Jack zawsze miał mnóstwo wymówek, żeby się wywinąć. I tak ona nie chciała jego. Chciała mitycznego Jacka, którego stworzył jej uszkodzony umysł. Mąż, który nie wyrzucił jej ze swojego życia. Wydawała się dogodnie zapomnieć tej części.

Minęło trzy tygodnie zanim zobaczył ją ponownie. Teal’c i Daniel, z pewnością z rozkazu Janet przyparli go do muru w stołówce i przywieźli go do akademii medycznej. Potem eskortowali go do pokoju Sam…tak jakby chciał znaleźć drogę ucieczki z budynku. Cóż, może by to zrobił. Jak na starszego gościa, nadal mógł biegać całkiem szybko. Pewnie lepiej było, że nie dali mu do tego sposobności. 


Sam wyraźnie go oczekiwała. Uśmiechnęła się do niego niepewnie w momencie, kiedy został wepchnięty przez drzwi. Z tego, co zauważył Sam miała się zdecydowanie lepiej. Zyskała trochę na wadze, a jej włosy ułożone.

"Cześć," powiedział.

"Cześć," odpowiedziała, "Jack?"

Pytającego tonu jej głosu nie dało się zaprzeczyć. Sam nadal nie wiedziała, kim on jest. Zastanawiał się, jaką mieszankę leków brała w celu utrzymania pozorów normalności.

"Tak," zapewnił ją i uśmiechnął się

"Przepraszam za wcześniejsze, byłam..."

"W porządku."

Pozostawali w ciszy. Jack odkrył, że starał się unikać jej oczu. 

"Więc, jak się czujesz?" zapytał.

"Lepiej."

"To dobrze."

"Doktor Fraiser...Janet...mówi, że będę mogła... będę mogła wkrótce wyjść."

"Oh...to jest...."

"Wiem."

"Naprawdę chce się stąd wydostać Jack."

Nie był w stanie sobie pomóc, spojrzał w jej oczy. Cholera, wydawała się szczera. Ale Sam była sprytna, wszyscy to wiedzieli. Prawdopodobnie mówiła Janet dokładnie to, co ona chciała usłyszeć.

"Proszę?" powiedziała.

Jack wiedział, że ostatecznie decyzja należała do niego. Ktoś musiałby się nią zajmować i zdał sobie sprawę, że wszyscy oczekiwali tego od niego. Uważają, że jest on za nią odpowiedzialny. Wprawdzie patrząc z pewnej perspektywy, była to prawda, lecz nie uważał tego za słuszne. Nie byli w stanie ze sobą żyć, co sprawiłoby, że teraz byłoby inaczej?

"Porozmawiam z Fraiser," obiecał..

Wyszedł z pokoju z zamiarem, odejścia tak szybko jak to możliwe. Niestety Fraiser czekała na niego. Ci ludzie znali go zbyt dobrze, uświadomił sobie.

"Zapytała cię czy może pojechać do domu?" powiedział doktor.

"Tak"

"I?"

"I?"

"Co odpowiedziałeś?"

"Że porozmawiam z tobą… co właśnie robię."

"Pułkowniku."

"Daj spokój nie możesz mi powiedzieć, że to byłby dobry pomysł”

„Wydaje się być dosyć dobrze przystosowana”

"Trzy tygodnie temu wrzeszczała o dziecku, którego nie ma, nie nazwałbym tego przystosowaniem"

"Rozmawiałyśmy. Wie, że nie ma dziecka.."

"I nadal mnie nie rozpoznaje."

"Nie twoją twarz, ale wyczuwa więź pomiędzy wami."

Jack zaśmiał się. Więź, a to dopiero kawał!

"Chyba, że masz jakiś powód, dla którego nie chcesz jej w domu?" Fraiser kontynuowała.

"Co?"

"Taki jak ta kelnerka, z którą się pieprzysz."

"Nie mów w ten sposób o Laurze!"

"Wszyscy myśleliśmy, że jesteś na tyle przyzwoity, by z tym skończyć. A może Sam nie jest jedyną osobą mającą problemy z pamięcią? "

"Posuwasz się za daleko!"

"W chorobie i w zdrowiu... słyszałam jak wypowiadałeś te słowa pułkowniku. Sam jest chora. Potrzebuje cię. Nie zostawiaj jej, tak jak zostawiłeś swoje małżeństwo. Tak wiem, że mieliście problemy."

"Sam powiedziała ci?"

"Tak, ale powiedziała mi również, że nadal cię kocha. Dokładnie przed wyruszeniem, powiedziała mi, że to będzie jej ostatnia misja i że zrobi wszystko, aby uratować wasze małżeństwo."

Jeśli kiedykolwiek czuł się winny, to właśnie teraz, ale Jack zorientował się, że właśnie o to chodziło Janet.

"Dobra!" powiedział szybko . "Zabiorę ją do domu!"

"Dobrze."
Faktycznie, minęły kolejne dwa tygodnie zanim Sam pozwolono wyjść. Janet przyprowadziła ją do domu Jack. Nie ze swojej winy Jack musiał zostać tego dnia w bazie dłużej niż myślał. Dotarł do domu na czas, żeby zamówić pizze i usunąć wszystkie znaki wczorajszej obecności Laury. Tego ranka powiedział jej, że nie będzie go przez jakiś czas. Wątpił w to, że łyknęła wojskowe zajęcia jako wymówkę, ale nic nie powiedziała.

Sam była ubrana w wojskowy mundur polowy, kiedy ukazała się w drzwiach. Sprawiły, że wyglądała w nich żałośnie, bardziej niż kiedykolwiek. Jack wyrzucił jej wszystkie ubrania dwa lata temu w przypływie gniewu. Zrobił bardzo głupio, teraz będzie musiał wydać połowę swoich oszczędności kupując jej nowe.

Fraiser zwlekała wystarczająco długo, żeby upewnić się, że Sam czuje się dobrze, zanim skierowała się do swojego domu.

"Chcesz usiąść?" jak zaproponował.

Zrobiła tak jak powiedział, przysiadając na krawędzi krzesła, wyglądała skrępowanie, tak jak on się czuł. Na szczęście nadeszła w tym momencie pizza, ratując ich od odbycia pogadanki.

"Mam pepperoni z grzybami, twoja ulubiona," powiedział otwierając.

Sam wpatrywała się w nią

"Fraiser nie mówiła nic o specjalnej diecie,” kontynuował.

Ostrożnie wzięła kawałek i ugryzła od strony samego ciasta. Jack wziął pizze z jej dłoni i obrócił dobrą stroną.

"Z tej strony smakuje lepiej," powiedział jej Jack. Ciężko uwierzyć, że ktoś mógłby zapomnieć jak jeść pizze.

Jack włączył telewizor, chcąc, aby coś wypełniło ciszę. Spędzili pół godziny jedząc pizze I oglądając Simpsonów mimo, że miał przeczucie, że Sam nie wiedziała o co chodziło. 

"Chcesz położyć swoje rzeczy w naszym pokoju?" zaproponował.

Kiwnęła głową I podniosła małą torbę, którą przyniosła ze sobą. Jack dobrze zgadł, że zawiera ona szczoteczkę do zębów i nie wiele więcej. Zdecydowanie będą musieli trafić do centrum handlowego. Usiadła na łóżku, a Jack zastanawiał się czy jest zmęczona.

"Słuchaj, może powinnaś zażyć trochę snu?" zasugerował

Jeszcze raz kiwnęła głową, kładąc się całkowicie na łóżku. Dotknęła pościeli, pozornie zaskoczona przez jego miękkość. Jack przypomniał sobie nagle, jak zwykła zwijać się pod nią, nie było widać nic poza czubkiem jej nosa

"Tam jest prysznic," zaczął, "czyste ręczniki są pod umywalką. Zobaczymy się rano."

Jack spędził noc na kanapie. Było późno, kiedy co dopiero pomyślał o pójściu do łóżka, a ostatnią rzeczą, jaką chciał było niepokoić Sam. Poza tym nie wydawało mu się odpowiednie, dzielić z nią łóżko. Jeszcze nie, może nigdy.

W końcu niepotrzebnie się niepokoił. Z samego rana, kiedy wetknął swoją głowę do sypialni, oczywiste było, że na łóżku nikt nie spał. Sam leżała zwinięta na dywaniku, na podłodze. Prawie by ją tak zostawił, jednak jego sumienie nie dało mu spokoju. Poruszając się najciszej jak potrafi, przykrył ją pościelą. Potem wziął ją podniósł i położył na łóżku. Sam obudziła się natychmiast. Wpatrywała się w niego, jej oczy wypełniał paniczny strach.

"Już dobrze," Jack powiedział jej, "Pomyślałem tylko, że tak będzie ci wygodniej."

Pochylił się nad nią, a ona odwróciła twarz.

"Sam?"

Jej ciało było rozluźnione, jednak jej twarz spięta przez strach. Drżała, gdy próbował dodać jej otuchy. Jack oczekiwał prawie, że zacznie z nim walczyć, ale nie zrobiła tego. Leżała tylko, pozornie pogodzona z czymś. Przez chwile nie mógł zrozumieć, gdy…

"Sam, zostań tu, ja muszę porozmawiać z Fraiser o jednej rzeczy," powiedział do niej.

Przed wyjście wziął owinął ją pościelą. Natychmiast wyrwała się i ześlizgnęła z łóżka. 

"Jak chcesz," wymamrotał kierując się w stronę telefonu..

Janet była w bazie, zabrało jej kilka chwil zanim podniosła telefon. 

”Pułkowniku czy z Sam wszystko w porządku?" spytała od razu.

"Tak... przynajmniej tak myślę" zaczął, niepewny jak sformułować swoje pytanie "Doktorze czy ona... znaczy... czy oni..."

"Pułkowniku?"

"Czy została zgwałcona?"

Z drugiej strony telefonu nastała cisza, bardziej sugestywna niż jakiekolwiek słowa.

"Tak uważamy," Fraiser przyznała.

"Tak uważacie?! Cholera, dlaczego mi nie powiedzieliście?"

"Nie pytałeś."

"I pomimo to ją wypuściliście!"

"Co jej zrobiłeś?"

"Nic!"

"Naprawdę?"

"Podniosłem ja I położyłem na łóżku. Nie miałem zamiaru niczego próbować.!"

Jego głos obudził Sam, która pojawiła się w holu. Jack z wysiłkiem złagodził jego ton. 

"Porozmawiamy o tym później, pani doktor," powiedział, zanim trzasnął słuchawką

***************************************************************************
Robienie zakupów nie było ulubionym zajęciem Jacka, ale zdawał sobie sprawę, że Sam potrzebuje czegoś innego niż wojskowe ciuchy i jego stare bluzy. Sam nie pomagała mu w tym. Wędrowała po sklepach z zdumieniem w szeroko otwartych oczach i wydaje się, że nie rozumiała idei płacenia za rzeczy. Jack musiał mieć ją na oku inaczej spróbowałaby wyjść z połową sklepu upchaną pod jej bluzką. Ponieważ nie miała pojęcia, co by chciała, Jack musiał wybierać ubrania dla niej. Ponieważ gustował w dżinsach i koszulach z krótkim rękawem, to właśnie jej kupili. Musiał także znaleźć jej jakąś bieliznę, co było troszkę krępujące. Sprzedawczyni próbowała przekonać go do kupna rzeczy zupełnie niepraktycznych. Chociaż nie miał nic przeciwko koronkom jako takim, naprawdę nie chciał zobaczyć Sam w czymś takim. To by tylko skomplikowało sprawy. Nie wspominając o fakcie, że cena dwóch trójkątów powiązanych ze sobą za pomocą tasiemki, wydawała się równowartością jego wszystkich ubrań.

Miał nadzieję na szybką ucieczkę, kiedy Sam zauważyła cos w witrynie sklepu. Letnią sukienkę. Niebieską, do kolan. Jack wiedział, że świetnie by na niej wyglądała. Nie mógł wyobrazić sobie żadnej sytuacji, w której mogłaby ja założyć. Mimo to...

"Podoba ci się?" zapytał

"Tak," przyznała.

"Więc?"

Oczywiście nie pomyślał o sprawdzeniu ceny i prawie zemdlał, kiedy zobaczył ile ona kosztuje. Sam musiała być przekonywana do tego, żeby ją przymierzyć, ale kiedy już to zrobiła, mógł powiedzieć, że była zadowolona z rezultatu. Jack był zdania, że wygląda w niej dotkliwie chudo, ale on był tylko facetem, co on wiedział? Całą drogę do domu trzymała sukienkę na swoich kolanach, głaskając materiał. Powinien był być usatysfakcjonowany, lecz zrobiło mu się tylko niedobrze.


Prawda była taka, poza wszystkim innym, czuł się naprawdę nieswojo wiedząc, że byłą napastowana seksualnie. Umysłowo wiedział, że to się stało. Jako dowódca wiedział jak radzić sobie z tym. Ale to było inne, to była Sam. Pomimo ich rozłąki, był bardziej zaangażowany emocjonalnie, niż jakikolwiek żeński oficer. Czuł się niezręcznie, przez samo przebywanie z nią, nie wiedząc czy jakiś gest nie przypomni jej. Jeśli wczorajsza noc była czymś, czym mógłby się kierować, to dotykanie jej prawdopodobnie nie było dobrym pomysłem. Nie żeby stawała się gwałtowna, ale w pewien sposób to pogarszało sprawę.

Kiedy dotarli do domu, przygotował łóżko w pokoju gościnnym. Jego plecy nie pozwoliłyby mu spędzić kolejnej nocy na kanapie, doszedł też do wniosku, że Sam może czuć się swobodniej w pojedynczym łóżku… i w własnym pokoju. Wyglądało na to, że przyjęła zmiany spokojnie, zostawił ją, więc, żeby mogła uciąć sobie popołudniową drzemkę.

Janet zadzwoniła koło wieczora i zaprosiła ich do niej do domu na grilla, chociaż Jack w głębi duszy wiedział, że to tylko wymówka, żeby go sprawdzić. Mimo to, nie był to zły pomysł. Nie wiedział jak długo będzie mógł przetrwać, bez innej formy kontaktów międzyludzkich.

Noc była ciepła, Sam założyła swoją nową sukienkę, a Jack czuł się całkiem dobrze, podczas gdy eskortował ją do domu i do ogródka Janet. Umiejscowił nawet swoją dłoń na jej krzyżu, dopóki nie drgnęła, i usunął ją. Kiedy impreza zaczęła się rozkręcać, był jakby odciążony od Sam, zajętą przez Cassie.... co pozwoliło mu przycisnąć do muru Janet.

"Dlaczego mi nie powiedziałaś” zażądał odpowiedzi.

"Zrobiłoby to jakąś różnicę?" zapytała.

"Pewnie, że tak! Nie możecie oczekiwać ode mnie…"

"A gdzie indziej ma się podziać pułkowniku? Jej ojciec jest na innej planecie, a jakbyś nie zdążył zauważyć, jej brat nie jest sympatyczną osobą."

"Wiem o tym."

"To przestań zachowywać się jak dupek. Ona cię potrzebuje. Jesteś tą osobą, o którą ona prosiła. "

"Niech to diabli., nawet nie chce, żebym ją dotykał!"

"Daj jej trochę czasu."

Ale Jack nie wiedział ile ma do zaoferowania. Przyglądał się miejscu, w którym stała Sam z Danielem. Praktycznie rzecz biorąc, wyglądała wystarczająco normalnie

"Jack?" Cassie pociągła go za rękaw, przerywając jego marzenia..

"Co?" odpowiedział.

"Ta sukienka jest wspaniała, ale powinieneś kupić jej odpowiednie buty."

"Co złego jest w tenisówkach?"

"Mamo, czy możemy wziąć Sam na zakupy w ten weekend? Jack nie ma o tym pojęcia.!"

"Pewnie kochanie, cokolwiek sobie życzysz," odpowiedziała pani doktor.

Jack otworzył buzię, żeby zaprotestować, ale Cassie efektywnie go uciszyła.

"Na dobre i na złe," przypomniała mu.

I uświadomił sobie coś strasznego. Chociaż nie była biologicznym dzieckiem Janet, Cassandra przypominała swoją matkę pod wieloma względami. Dzień bez dziewczyn nie był takim złym pomysłem. Jackowi przydałoby się troszkę czasu w samotności... może wystarczy go nawet na tyle, żeby zobaczyć się z Laurą?
ak też zrobił. Prawda była taka, że brakowało mu tego, co z nią miał. Bezpieczne, normalne, przewidywalne….trzy słowa, którymi nie mógłby nigdy określić życia z Sam Carter. A jej definicja zabawy była daleka od długiej nocy z reaktorem Naquedah. Chociaż to czy Sam będzie zdolna do pracy w laboratorium, można było się tylko domyślać. Teraz nie wydawała się być czymkolwiek zainteresowana. Spoglądanie przez okno wydawało się być jej ulubionym zajęciem.

Jack usprawiedliwiał swoją wizytę, udając przed sobą, że powinni porozmawiać. Zadzwonił do niej do pracy, mając nadzieje, że będzie mieć w najbliższym czasie przerwę. Okazało się, że szczęście mu sprzyja, Laura pomachała mu w kierunku jego stolika, a po kilku minutach dosiadła się przynosząc kawę i talerz jagodowego ciasta. 

- Kiedy wróciłeś? – zapytała
- Dziś rano – skłamał gładko
- A jak się ma twoja żona?
- Ta…. Laura, jeśli o to chodzi…
- Jack proszę. Byłam w takiej sytuacji kilka razy. Jeśli chcesz mi powiedzieć, że zostawisz ją dla mnie, daruj sobie.
- Ja….
- Jest ładna?
- Tak myślę.
- Mądra?
- Tak.
- Jack posłuchaj samego siebie. Ty nadal ją kochasz, masz to wypisane na twarzy.

Jack był w szoku. Nie było możliwe, żeby to mogła być prawda., a nawet jeśli nią była to Sam wydawała się teraz niezdolna do odwzajemnienia czyjejkolwiek miłości. Desperacko próbując ratować sytuację chwycił Laurę za rękę.

- Nawet jeśli nadal bym coś do niej czuł, ona jest chora
- Co z nią jest ?
- Post-traumatyczne coś. Nie wiem dokładnie. Ona nie wie kim ja jestem.
- Przykro mi.
- Nie powinienem był brać jej do domu.
- Ale to zrobiłeś.
- Ta…

Pochylając się do przodu, Laura pocałowała go delikatnie w usta.

- Musze wracać do pracy. Zadzwoń, jeśli kiedyś podpiszesz papiery rozwodowe - uśmiechnęła się.

Jack został pozostawiony z niczym więcej, niż na pół zjedzonym talerzem ciasta. Nie został w knajpce, nie pojechał też prosto do domu. Jeździł po okolicy, rozważając bałagan jaki zrobił ze swojego życia. Czy nadal kochał Sam? Czy kiedykolwiek ją kochał? A może to było tylko pożądanie? Była nieosiągalna i to wydawało się być częścią początkowego uroku. Nie był pewien czy pamiętał. Każdy facet w bazie pragnął jej… nie wspominając o połowie obcych, na których natrafili. Przez twarz Jacka przebiegł uśmiech.

Powrót do domu nie był przyjemną perspektywą, ale i tak to zrobił. Nie zobaczył Sam zaraz po wejściu do domu, więc poszedł do jej pokoju, zobaczyć czy już wróciła. Był w drodze powrotnej na dół, gdy zauważył otwarte drzwi. Ścisnęło mu boleśnie wnętrzności. Był powód, dla którego trzymał te drzwi zawsze zamknięte i zastanawiał się jak do cholery Sam znalazła klucz? A może w ogóle go nie potrzebowała? Dawna Sam Carter potrafiła otwierać zamki wytrychem, więc nie było powodu sądzić, że teraz by nie mogła.

Zapalił światło. Sam siedziała na środku pokoju, blady, różowy koc był przyciśnięty do jej piersi. Kołysała się w przód i w tył, nie robiąc przy tym żadnego dźwięku. Jej twarz była zdewastowana przez łzy, ale nie płakała. Powoli, delikatnie, żeby jej nie przestraszyć Jack posunął się w jej stronę.

- Sam? – odezwał się.
- Dziecko, było dziecko.

To nie było pytanie. Jack usiadł obok niej i rozejrzał się po dziecięcym pokoju . Pokój był dokładnie taki, jakim go zostawił. Urządził go jako niespodziankę dla Sam, ale w dniu , w którym dziecko umarło zamknął drzwi na klucz. Jakoś nigdy nie zdołał zmusić się do wyrzucenia mebli i pomalowania ścian.

- Tak, ale to było przed tym jak zaginęłaś w akcji.
- Przed? Nie pamiętam.
- W porządku. Byłaś w ciąży, ale.. ale straciłaś dziecko.
- Zostawiłam je gdzieś?
- Nie. Dziecko miało się dopiero urodzić. Ona umarła Sam.
- Czy… czy ona miała imię?
- Nazwaliśmy ją Clare.
- Clare?

Zmarszczyła twarz.

- Tak, to było jedyne imię, na które mogliśmy się zgodzić.
- Nie!
- Sam….!

Stawała się coraz bardziej wzburzona. Jej palce rozdzierały delikatną wełnę, która nadal przyciskała do piersi. Jack odruchowo próbował ją objąć, lecz odepchnęła go brutalnie.

- Zostawiłam ją Jack! Zostawiłam ją! – płakała.
- Nie zostawiłaś jej - starał się zachować spokój – Ona umarła Sam. To nie była twoja wina.

Korzystając z okazji skradł się do niej bliżej. Sam wycofała się do kąta, nie miała już gdzie uciekać. Jack nie mógł znieść widoku jej w tym stanie.

- Sam chce cię tylko objąć, nic więcej.

Nie odpowiedziała, wiec uznał jej milczenie za zgodę.

- To będzie przyjemne uczucie, obiecuje.


Jack wziął swoją żonę w ramiona i trzymał blisko siebie. Na początku byłą spięta, lecz zrelaksowała się, gdy dotarło do niej, że nie ma zamiaru posuwać się dalej. Jack zapomniał już jak to przyjemnie jest trzymać ją w ramionach. Oparł się o ścianę, gdy uświadomił sobie, że będzie tam przez dłuższa chwile. Minęło trochę czasu zanim Sam zapadła w sen, ale w końcu jej oczy zakryły powieki, a oddech wyrównał się. Jack powziął szanse i próbował podnieś ja i zanieść do jej łóżka. Jednakże, kiedy próbował ja położyć jej uścisk go powstrzymał.

- Sam nie zmieścimy się tu razem - powiedział wskazując na wąskie gościnne łóżko.

Jej jedyną odpowiedzią było umocnienie uścisku.

- Dobra… chodź – powiedział.

Chwycił jej rękę i poprowadził ją do głównej sypialni. 

Wiele godzi później Jack obudził się w pustym łóżku. W łazience było włączone światło i myślał o tym żeby wstać i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Wtedy usłyszał spuszczanie wody w toalecie, a sam wróciła do sypialni. Stała przez chwile, bez wątpienia myśląc czy wrócić do swojej sypialni czy zostać z nim. Jack’owi ulżyło, gdy poczuł, że materac się przesuwa. Mógł poczuć każdą kość jej ciała, gdy przytuliła się do niego, lecz z jakiegoś powodu nie miało to znaczenia. Teraz była z powrotem w łóżku, a Jack uświadomił sobie jak bardzo było mu jej brak. Tak jakby jakaś część jego była utracona na te wszystkie lata. Przytulił się do niej, a Sam wciągnęła wielki, drżący oddech.

- Brakowało mi ciebie - wyszeptał w jej włosy.

Jej ciało zaczęło się trząść, a po jej twarzy spłynęły łzy. Jack przytulił ją troszeczkę mocniej. 

- To nie była twoja wina – powiedział jej. Nie wiedział jednak czy mówił o dziecku, gwałcie… czy o fakcie, że ona nie była tym, kim była przed zaginięciem.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MOTYW MIŁOŚCI NA?ŁE ŻYCIE
Życie społeczne
Zaawansowane zabiegi ratujące życie
Psychologia i życie Badanie tajemnic psychiki
zycie psych (5)
Ubezpieczenia na życie
Biblia, życie Chrystusa
Prawo i życie ABC urlopów
tak smakuje życie, kwitki, kwitki - poziome
1. kulturalne przemiany po 89, Literaturoznawstwo, życie literackie po '89
Liturgia Uczty, Ruch Światło-Życie (oaza), Materiały formacyjne, Diakonia Liturgiczna (DL)
Uwielbienie-modlitwa chwały, Ruch Światło i Życie, szkoła modlitwy
JEDNO JEST ŻYCIE. Kapela Górole, Teksty piosenek
Rozeznawanie duchów cz 2, Po drugiej stronie-zycie po smierci

więcej podobnych podstron