Chaos liturgiczny a nadejście Antychrysta – ks. Wincenty T. Micelli SI Z pewnością istnieje dziś porozumienie [sił] zła, zrzeszające członków ze wszystkich stron świata, posiadające własne struktury, działające aktywnie i oplatające Kościół katolicki swą siecią oraz przygotowujące drogę do powszechnej apostazji. Ponad sto lat temu, w czasach raczej spokojnych, a nawet – w porównaniu do powszechnej apostazji i religijnego zamieszania naszych czasów – chrześcijańskich, kard. Jan Henryk Newman w proroczych słowach przepowiedział obecną katastrofę:
Z pewnością istnieje dziś porozumienie [sił] zła, zrzeszające członków ze wszystkich stron świata, posiadające własne struktury, działające aktywnie i oplatające Kościół katolicki swą siecią oraz przygotowujące drogę do powszechnej apostazji. Nie wiemy, czy apostazja poprzedza bezpośrednio pojawienie się Antychrysta, czy nadejście jego jeszcze się opóźni, z całą jednak pewnością odstępstwo to, we wszystkich swych przejawach i środkach, jest dziełem Złego i otacza je odór śmierci. Bez wątpienia chrześcijanie powinni rozmyślać nad pierwszym i drugim przyjściem Chrystusa, aby ich serca czuwały na modlitwie oraz by rozbudzali w sobie nadzieję i tęsknotę za Jego drugim nadejściem. Sam Chrystus wzywał nas do wyglądania, rozpoznawania i badania znaków Jego przyjścia – Jego powrotu jako Sędziego żywych i umarłych. Również Ojcowie Kościoła zachęcali, by rozmyślać często o sądzie ostatecznym, by zastanawiać się nad szczegółowym rozrachunkiem, jaki każdy z nas będzie musiał zdać. Owocem takiej refleksji jest u wiernego naśladowcy Chrystusa głęboka wiara oraz roztropna, przewidująca mądrość, pozwala ona bowiem niejako zerwać maskę z oblicza zepsutego świata. Podczas rozważania tych prawd z oczu naszych opadnie zasłona i zobaczymy wyraźnie, w jaki sposób ten świat sekularyzuje, wypacza i desakralizuje całą strukturę społeczną – politykę, ekonomię, prawo, edukację – całą sferę aktywności osobistej i społecznej. Zrozumiemy, w jaki sposób ten proces kosmicznej perwersji przygotowuje świat na nadejście Antychrysta, który szybko zdobędzie władzę absolutną i zajmie miejsce Boga.
Kard. Newman przewidział ten atak na wiarę świętą. Ostrzegał chrześcijan przed nowinkarzami, którzy chcieliby wstrząsnąć stałością chrześcijańskich form kultu i zaszczepić Kościołowi liturgiczną gorączkę. Owi zwolennicy zmian kwestionują każdą chrześcijańską formę modlitwy, postawy i gesty modlitewne, a nawet same nabożeństwa oraz tradycyjne i prywatne praktyki wiary. Ich żądza nowinek jest taranem bijącym w stałość dawno ustanowionych świętych obrzędów, które były przez stulecia dla wspólnot chrześcijańskich przekaźnikiem prawd ewangelicznych. Z furią zastępują uświęcone formy kultu nową, rozcieńczoną liturgią Mszy, nowymi modlitwami, nowymi formami sakramentów, nowymi kościołami; wszystko to rodzi u wiernych dezorientację. Kard. Newman pisze:
Nikt nie może prawdziwie szanować religii i znieważać jej form [kultu]. Zgoda, formy te nie pochodzą bezpośrednio od Boga, ale długie ich używania uświęciło je, gdyż duch religii przeniknął je do tego stopnia, że ich unicestwienie rodzi u wielu poczucie zagubienia i niszczy w nich sam zmysł religijności. Były one tak silnie utożsamiane z samym pojęciem religii, że nie sposób usunąć ich bez uszczerbku dla niej. Wiara większości ludzi nie zniesie takiej transplantacji. (…) Drogocenne doktryny są nanizane jak klejnoty na cienką nić. Ponadto nowym formom brak wzniosłości, są płaskie i banalne. Dlaczego postawę klęczącą zastąpiono stojącą? Sam Chrystus Pan padał na kolana i na twarz, kiedy modlił się do swego Ojca. Szatan dobrze zna znaczenie kultu i jego potrzebę u człowieka. Usiłował nakłonić Pana Jezusa, by upadł przed nim na twarz i oddał mu pokłon. Dlaczego rok liturgiczny i Msza zostały zmienione w tak niefortunny sposób, że doprowadziło to do dezorientacji wiernych co do liturgii Mszy, kultu świętych i okresów roku kościelnego? Dlaczego Gloria, modlitwa koncentrująca się w sposób absolutny na Bożym majestacie i Jego dobroci, została ograniczona praktycznie do niedziel? Czy wiara naprawdę jest odnawiana i ożywiana poprzez zanik poczucia wspólnoty z chrześcijanami czasów starożytnych i apostolskich? Nowa liturgia nie wprowadza nas już w prawdziwe doświadczenie życia Jezusa Chrystusa. Zostaliśmy tego pozbawieni poprzez zniesienie hierarchii świąt. Ponadto nowe formy kultu są nierzadko rezultatem eksperymentów. Eksperymentuje się jednak z rzeczami, z przedmiotami, które ma się zamiar poddać analizie. Eksperyment jest metodą naukową. Liturgia natomiast pełna jest tajemnic, rzeczywistości, w których należy uczestniczyć. Eksperymenty jedynie desakralizują te tajemnice. Bałwochwalstwo polegające na manipulowaniu przy rzeczach świętych nie ominęło i Kościoła, co zaowocowało liturgią pełną miernoty, będącą show dla widzów, odrywającą ich od rzeczy świętych, uniemożliwiającą wewnętrzne zjednoczenie z Bogiem i wulgaryzującą, jeśli nie osłabiającą, święte czynności, symbole, muzykę i słowa. W rzeczywistości zubożona w ten sposób liturgia niczego nie odnowiła – innowacje te doprowadziły do opustoszenia kościołów, zaniku powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, odstręczyły konwertytów i otworzyły szeroko drzwi Kościoła różnego rodzaju buntownikom. Nawet jeśli jest ważna, nie jest w stanie nikogo zainspirować – jest bezbarwna, powierzchowna i banalna, pozbawiona woni świętości. Zhumanizowana, „populistyczna” liturgia nie będzie nigdy w stanie zrodzić świętych, cudu tego dokonać może jedynie liturgia przebóstwiona. Dziś nie jest bynajmniej tajemnicą, że wrogowie Kościoła pragną zniszczyć wiarę w Bóstwo Chrystusa. Skoro liturgia została zhumanizowana, Chrystus – jej centrum i podmiot – nie jest już Boskim Odkupicielem, stał się humanistą par excellence, wyzwolicielem, rewolucjonistą, marksistą wprowadzającym ludzkość w nowe tysiąclecie. Powinniśmy zachować czujność wobec tych, którzy usiłują nakłonić nas do porzucenia naszych uświęconych form kultu, a przez to doprowadzić ostatecznie do zanegowania przez nas całości naszej wiary świętej. Kościół atakowany jest przez synów szatana, działających tak na zewnątrz, jak i wewnątrz owczarni – ponieważ jest on żywą formą, (…) widzialnym ciałem religii. Owi mistrzowie zwodzenia wiedzą, że jeśli uda im się pozbyć świętych form, poradzą sobie również z samą religią… Jeśli naruszycie lex orandi, w sposób nieunikniony zniszczycie również lex credendi. Dlatego właśnie ludzie ci zwalczają wiele nabożeństw pod pretekstem, że są one w istocie przesądami, dlatego proponują tyle zmian i przeróbek – jest to sprytnie skalkulowana taktyka, obliczona na wstrząśnienie samymi fundamentami wiary.
Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że formy religijne – pozornie same w sobie obojętne – nabierają wielkiej wartości, w miarę jak posługujemy się nimi w naszej drodze do świętości. Miejsca poświęcone oddawaniu czci Bogu, starannie wyodrębnione dla Jego kultu, pobożnie świętowany dzień Pański, publiczne formy modlitwy, formy liturgiczne – wszystkie te rzeczy, jako całość, stanowią dla wiernych świętość i istnieją de facto z rozporządzenia Bożego. Obrzędy uświęcone przez Kościół wielowiekowym ich używaniem nie mogą być kwestionowane bez szkody dla dusz. Ponadto, wedle słów kard. Newmana, ludzie zajmujący się reformą liturgii powinni zawsze być świadomi następującej prawdy: nawet w przypadku najbłahszej z obowiązujących świętych form [kultu] bardzo często upragnione ulepszenie okazuje się w praktyce głupotą. Dzisiejsi biskupi postąpiliby mądrze, odnosząc te słowa kard. Newmana do obecnej wojny o świętą liturgię. Kiedy więc ludzie światowi wykpiwają nasze święte obrzędy, utwierdzajmy się w naszym przekonaniu w następujący sposób – i jest to argument, który wszyscy, ludzie wykształceni i niewykształceni są w stanie zrozumieć – formy te, nawet jeśli są pochodzenia ludzkiego, (…) posiadają co najmniej równie uświęcający i dydaktyczny charakter, co obrzędy judaizmu. A przecież Chrystus i Apostołowie nie chcieli, by te obrzędy spotkał najmniejszy brak uszanowania, czy by zostały usunięte w sposób nagły. Tym bardziej nie powinniśmy tego tolerować w odniesieniu do naszych własnych ceremonii. Ojcowie Kościoła zwracają uwagę na zepsucie liturgii, jakie panować będzie w czasach ostatecznych. W miarę, jak koniec ten będzie się przybliżał, Kościół poddawany będzie wściekłemu i bardziej diabolicznemu prześladowaniu niż kiedykolwiek w swej historii. Ustanie wszelki kult religijny. „Usuną codzienną ofiarę”. Niektórzy Ojcowie interpretują te słowa w taki sposób, że Antychryst zniesie na trzy i pół roku wszelki kult religijny. Inni z kolei przypominają nam, że Antychryst ustanowi swój tron w świątyni Boga i zażąda od swych zdeprawowanych wyznawców oddawania sobie czci. Św. Augustyn zastanawiał się, czy dzieciom udzielany będzie wówczas chrzest. Żyjemy w czasach tak zdeprawowanych, że wiele państw nie pozwala nawet na naturalną śmierć niewinnych istot ludzkich (…). Panowaniu Antychrysta towarzyszyć będą liczne cuda, podobne do tych, jakich dokonywali egipscy czarnoksiężnicy przed oczyma faraona czy też Szymon Mag przed śś. Piotrem i Janem. Św. Cyryl pisze:
Lękam się wojen między narodami, lękam się podziałów między chrześcijanami, lękam się nienawiści między braćmi. Jednak dosyć! Niech Bóg broni, by któregoś dnia się to spełniło! Bądźmy jednak przygotowani. Widzimy więc, że poza prześladowaniami krwawymi, wrogowie Kościoła posługiwać się będą również podstępem i oszustwem. Antychryst będzie bardzo skutecznie dzielił i skłócał ze sobą chrześcijan. Uda mu się oderwać od skały zbawienia wiele dusz i wciągnąć je w herezję lub schizmę, pozbawiając je chrześcijańskiej wolności oraz siły. (…) Nasze działania i nasza wierność (…) determinują zarówno nasze doczesne, jak i wieczne przeznaczenie. Istnieje zasadniczy, głęboki związek pomiędzy zdrowiem duchowym i wolą zwycięstwa a materialnymi środkami, jakie mamy w tej walce do dyspozycji. Bez zdrowia duchowego wszystkie środki, jakich moglibyśmy użyć dla osiągnięcia zwycięstwa, zostaną roztrwonione w słabych rękach chorego narodu, który postępuje lękliwie, ponieważ jego serce jest tchórzliwe, jego umysł zdezorientowany, wzrok rozmyty, słuch przytępiony, uwaga osłabiona (…). Naród taki może pobrzękiwać swoją zbroją w aktach komicznej brawury, nie przestraszy to jednak żadnego tyrana. Naród ów gra w istocie rolę błazna, gdyż przy całej posiadanej broni nie jest przygotowany do walki, a jeśli już się na nią zdecyduje, jest zbyt słaby, by podjąć jakieś stanowcze działania. (…) Bez wątpienia agnostycy i ateiści powitają z protekcjonalnym uśmiechem proroctwo o nadejściu Antychrysta w oparach herezji, w epoce bohaterów i wojen, a liberalni chrześcijanie przyłączą się do tego chóru szyderców. Było tak w czasach Noego, wyśmiewanego z powodu budowania arki. Było tak również w czasach Abrahama, wstawiającego się bezskutecznie za Sodomą i Gomorą. Było tak wreszcie w czasach Chrystusa, który płakał nad Jerozolimą. Wszyscy ci sceptycy zostali w wyniku swego niedowiarstwa unicestwieni. Będzie tak również i na końcu czasów, ludzie źli są bowiem zbyt pyszni, by zaakceptować i zrozumieć drogi Boga. W tych ostatnich dniach ludzie kochać będą jedynie samych siebie, chciwi, pyszni, bluźniercy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, pozbawieni naturalnych uczuć, naruszający pokój, oskarżający fałszywie, niepowściągliwi, gwałtownicy, mający w pogardzie dobrych, zdrajcy, szaleńcy, zarozumiali, miłośnicy przyjemności, szydercy podążający za swymi żądzami (…). „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę, kiedy przyjdzie?” – pytał Chrystus, mając na myśli czasy ostateczne. My wszyscy, chrześcijanie, musimy być Jego heroldami, wyglądającymi poranka, świtu, oznak Jego drugiego, chwalebnego przyjścia. Pomimo powszechnej apostazji, jaka wówczas będzie panować, Chrystusa Pana powitają resztki wiernych chrześcijan. Owa garstka radować się będzie, mając świadomość, że paruzja położy na zawsze kres podłej polityce współpracy z grzechem, zgromadzi razem Jego wybranych i ustanowi wieczne entente cordiale (‘serdeczne porozumienie’), miłosne zjednoczenie z Bogiem, które nazywamy wizją uszczęśliwiającą. Ω ks. Wincenty T. Micelli SI
Tekst za „The Remnant” z 28 lutego 1978 r. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.
Władimir Putin o światowym spisku
Путин о мировом закулисье
Skrót tłumaczenia: deotibigratia
Rok: 2007 Międzynarodowa konferencja polityki i bezpieczeństwa (Monachium)
„Mam nadzieję że po dwóch, trzech minutach mojego wystąpienia, pan Pielczyk nie włączy tam czerwonego guzika [wyłączenie mikrofonu] (…) Problematyka międzynarodowego bezpieczeństwa – mamy dużo szerokich kwestii odnoszących się do stabilności militarno- politycznej świata. W przeszłości świat był ideologicznie i ekonomicznie rozdzielony, a jego bezpieczeństwo zabezpieczały ogromne militarne potencjały dwóch super-państw [USA ZSRR]. Globalizacja przesunęła na peryferia stosunków międzynarodowych skrajnie ostre ekonomiczne i socjalne kwestie (…) Powstał jednobiegunowy model świata. Co to takiego jednobiegunowy świat? Jakby nie upiększać tego terminu w praktyce oznacza tylko jedno – jedno centrum władzy, jedno centrum siły, jedno centrum podejmowania decyzji; świat jednego gospodarza i jednego suwerena – i o to oczywiście w ogóle nie ma nic wspólnego z demokracją, dlatego że demokracja to władza należąca do większości przy poszanowaniu interesów mniejszości… Nas – Rosję teraz uczą demokracji – ale sami uczyć się tej demokracji to nie bardzo chcą. Uważam, że dla współczesnego świata jednobiegunowy model – jest nie do przyjęcia, sam model wydaje się niemożliwym, by funkcjonować i nie może stanowić moralnej podstawy dla współczesnej cywilizacji. W związku z tym, to, co dzieje się obecnie na świecie, to o czym tu zaczęliśmy dyskutować, to skutek wdrażania koncepcji jednobiegunowego świata. A jaki jest jej rezultat? Jednostronne, nieposiadające legitymacji akcje, nie rozwiązały żadnego problemu [politycznego bezpieczeństwa], co więcej stały się generatorem nowych ludzkich tragedii i nieszczęść – osądźcie sami: wojen, lokalnych i regionalnych konfliktów nie stało się przez to mniej. Dziś obserwujemy prawie niczym niepowstrzymywany rozrost hipertroficznej wojennej siły w sprawach międzynarodowych. Siły, która powoduje, że konflikty następują jeden za drugim i nie ma szans na kompleksowe i polityczne rozwiązania. Widzimy też naruszenia zasad prawa międzynarodowego; widzimy [wychodzenie] niektórych państw ze swych narodowych granic i roztaczanie wpływów we wszystkich sferach: ekonomii, polityki, i w sferze humanitarnej i narzucanie tego innych państwom. No, komu to się podoba? Czy powinniśmy bezczynnie patrzeć na to co się dzieje? Próbuję odpowiedzieć na wasze pytanie… Oczywiście, że nie! Czy mamy środki, aby przeciwstawić się temu zagrożeniu? Oczywiście, że mamy! „Napisy: Zatrzymać Rosję może tylko sama Rosja! Niezgoda [zamieszki], protesty, przekupstwa polityków i działaczy; werbunek młodzieży do rozruchów są po to, żeby sprzątnąć Putina! Hasła, slogany dobiorą dowolne ! W 1917 hasła były także ponętne i w 1991 też! 1917 …. 1991…
Nie dajcie się oszukać jeszcze raz
Nie uczestniczcie w prowokacjach
Nie bądźcie marionetkami|
Komentarz monitorpolski: Można mieć oczywiste zastrzeżenia do wypowiedzi Putina – wszak Rosja podejmuje takie same agresywne akcje, np. w Czeczenii. Jednak faktem jest, że Czeczenia rozgrzewana jest, jako punkt zapalny właśnie przez te międzynarodowe siły, o których mówił Putin. Czeczeńscy działacze niepodległościowi, a właściwie terroryści, są sponsorowani przez siły związane z Londynem, w tym głównie z Borisem Bieriezowskim, który wprost oświadczył, że jego zadaniem jest przejęcie Rosji. Wiadomo, kim jest Bieriezowski – podobnie jak Chodorkowski i kilku innych żydowskich oligarchów, jest złodziejem, którego międzynarodowa mafia Rotszyldów i Rockefellerów, zwana w skrócie NWO, mianowała do ograbienia Rosji. Żaden zwykły obywatel nie dorabia się nagle fortuny 10 miliardów dolarów. Podobnych „geniuszy” mamy także w Polsce – i stoją za nimi te same siły. Różnica jest jednak taka, że Polska jest już zdominowana przez NWO, podczas gdy w Rosji słowiańska część służb specjalnych i wojska była na tyle silna, że potrafiła utrzymać część swoich wpływów. Oczywistym jest, że te służby nie są dobroczynną organizacją charytatywną, posługują się też brudnymi metodami, co widać np. w konflikcie czeczeńskim. Jednak w sytuacji, gdy świat ma do czynienia z wręcz satanistycznym złem, tylko takie siły – bezwzględne i konsekwentne, mogą powstrzymać tę wszechogarniającą zmorę. O kierunku działania Putina świadczy chociażby fakt, że w Rosji nie akceptuje się zboczonych „parad równości”, rodziny wielodzietne dostają dotacje rządowe, nie zaciąga się długu od terrorystycznych organizacji pożyczkowych, a ten, który zaciągnięto, jest niemal w całości spłacony. O tym, ze Putin nie jest częścią NWO świadczy nagonka na niego i partię rządzącą. Jeszcze raz proszę – nie stosujmy tej samej retoryki, którą bombardują nas kryminalne media.
http://monitorpolski.wordpress.com
Rosja i USA – budżety wojskowe
Źródło: http://www.rusimperia.info/news/id10525.html
Data publikacji: 15.12.2011
Tłum. RX
Izba Reprezentantów USA zatwierdziła projekt budżetu obronnego na 2012 rok, donosi Associated Press. Dokument przewiduje przeznaczenie na cele wojskowe kraju 662 miliardów dolarów. Część środków planuje się zwłaszcza na programy stworzenia bombowca dalekiego zasięgu nowej generacji oraz strategicznej łodzi podwodnej SSBN(X). Budżet wojskowy USA na 2011 rok został zatwierdzony na poziomie 667,7 miliarda dolarów. W tym samym czasie budżet Rosji przeznaczony nie tylko na potrzeby wojskowe ale i na policyjną obronę reżimu (wojska wewnętrzne) wyniesie według najoptymistyczniejszych prognoz 1 bilion 769 miliardów rubli (58 miliardów dolarów USA). Agencja „RIA Novosti” była o tym fakcie poinformowana przez wicepremiera Federacji Rosyjskiej, Siergieja Iwanowa. Z kwoty tej wydatki na rozwój, zakupy i remonty uzbrojenia, sprzętu wojskowego i specjalistycznego w 2012 roku wyniosą 730,8 miliardów rubli (24 miliardy dolarów USA). Na Kremlu nie zapomniano i o obrońcach okupacyjnego reżimu Federacji Rosyjskiej. Budżet MWD (Min. Spraw Wewn. -tłum.) na 2012 rok został zwiększony ponad dwukrotnie. „Jest to bezprecedensowy wzrost do 1 biliona 103 miliardów rubli”- powiedział Miedwiediew na spotkaniu z kierownictwem MWD w Twerze.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Oczywiście porównanie wydatków Rosji i USA na cele wojskowe nie powstrzyma kanalii od głoszenia, że to „Rosja jest niebezpieczeństwem dla świata”, a lemingów przed dawaniem temu wiary – tak, jak nie powstrzymało ich choćby porównanie liczby baz wojskowych Rosji i USA poza granicami kraju – ani porównanie liczby bandyckich wojen toczonych w naszych czasach przez oba te kraje. – admin
Proces wytoczony przez J.Kobylańskiego zakończony W Warszawie zakończył się proces wytoczony przez Jana Kobylańskiego kilkunastu osobom ze świata mediów i polityki, którzy aranżowali kampanię dyskredytowania prezesa USOPAL w mediach krajowych. Na ławie oskarżonych zasiedli m.in. Adam Michnik, Mikołaj Lizut, Jarosław Gugała i Ryszard Schnepf. Ze względu na przedawnienie (sprawa toczy się od 6 lat) sąd wydał wyrok o umorzeniu postępowania. Jednocześnie odrzucił wniosek adwokata Ryszarda Schnepfa o uniewinnienie oświadczając, że nie ma do tego podstaw i że w trakcie postępowania sądowego oskarżeni nie udowodnili zarzutów stawianych Kobylańskiemu m.in. o szmalcownictwo w czasie II wojny światowej. Wyrok nie jest prawomocny.
j.s. mp.info
http://mercurius.myslpolska.pl
Nie ulega wątpliwości, iż w każdym, zachowującym bodaj pozory obiektywizmu sądzie, wyżej wymienione szumowiny zostały by skazane za oszczerstwa. Polski niezależny sąd wybrał drogę zwlekania aż do przedawnienia. – admin
Możesz być antysemitą, jeśli…
YOU MIGHT BE AN ‘ANTI-SEMITE’ – IF:
http://mynameisjoecortina.wordpress.com/2010/04/13/you-might-be-an-anti-semite-if/
Joe Cortina – 13.04.2010, tłumaczenie Ola Gordon
Poniewaz ‘Żydzi’ lubią ‘rzucać’ swoją ulubioną mantrą niczym jakimś rodzajem magicznego płaszcza niewidoczności na swój prawdziwy zły charakter – pomyślałem, że słuszne będzie pokazanie pozostałych 99% ludzkości, jakim jest świat ‘pogański’, nas ‘gorszych’ Gojów (bydło); że nasz ‘antysemityzm’ lub niechęć wobec narodu semickiego jest ogólnoświatowy i najwyraźniej nieokiełznany – ale także „wybiórczy”. Ciekawostką może być fakt, że samo-wybrańcy są tak perfidni w ujawnieniu – że oni sami – poprzez krwawy, ludobójcz,y prawdziwy holokaust wobec wszystkich narodów arabskich – są najprawdziwszą grupą etniczną na ziemi! Spędziłem jakiś czas na Bliskim Wschodzie z obu – fałszywymi semickimi ‘Żydami’ i prawdziwym semickim narodem – Arabami. Zaufam Arabowi bardziej, niż Żydowi jako przyjacielowi w Nowym Jorku. Arab nie będzie próbował zbałamucić mi żony za moimi plecami. Arab nie będzie próbował mnie oszukać ,w każdy sposób jaki potrafi. Arab nie okłamie mnie dla własnych korzyści. Arab nie wyśmieje Chrystusa. Arabowi mogę zaufać z moimi dziećmi, że ich nie skrzywdzi. Arab nie potraktuje mnie jak człowieka gorszego. Życie Araba nie koncentruje się wokół żądzy, przemocy, chciwości, oszustwa i perwersji. Arab nigdy nie będzie zagrożeniem dla moich swobód. Wartości rodzinne Araba w przeciwieństwie do Żydów, są zdrowe, uczciwe i boże. Arab w przeciwieństwie do Żyda – stosuje się do prawa Bożego. I wreszcie to nie Arab zmienił mój kraj w chciwego, materialistycznego, świeckiego, bezbożnego i moralnie zgniłego trupa! Bo widzisz – jedynym znaczącym narodem semickim dzisiaj, który może udowodnić empirycznie i uczciwie nieprzerwane pochodzenie od oryginalnych potomków plemion semickich – jest – jak na ironię, naród arabski! Ta mieszanka półkrwi zdegenerowanych potomków aszkenazyjskich kundli i Romów, którzy dzisiaj nazywają się Żydami, to w 99% oszuści i oni to wiedzą! Jedyną rzeczą, która jest pewna o dzisiejszych Żydach – jest to, że utrzymują taki sam poziom hipokryzji, zła, oszustwa i arogancji jako patologiczni kłamcy i podżegający mordercy, synowie szatana, jak tłum, który krzyczał by zamordować Jezusa 20 wieków temu. Tylko imiona się zmieniły. Zło ich fizycznie ohydnego, demonicznego oblicza, mogą widzieć dzisiaj wszyscy!
A zatem, jeśli nie lubienie ‘żydowskiej’ szumowiny, która zrujnowała mój kraj, ‘czyni mnie’ antysemitą, to jeśli tylko chcesz – nazywaj mnie ‘antysemitą’. Tak więc – w duchu nieugiętego komika Jeffa Foxworthy i z niewielką pomocą mojego prawdziwego semickiego przyjaciela, Marka Glenna z http://theuglytruth.wordpress.com, poniżej jest ‘gojowska’ wersja: możesz być antysemitą, jeśli:
- myślisz, że Jezus był dobrym facetem, który miał do powiedzenia ważne rzeczy o pokoju na ziemi, prawach człowieka i szacunku dla człowieka i krytykował żydów za zachowanie wręcz odwrotne
- myślisz, że idea jednej grupy, żydów, będących ‘rasą mistrzów’ ‘predysponowanych do rządzenia światem żelaznym prętem’ to nonsens
- myślisz, że mord ponad miliarda muzułmanów tylko dlatego, że ośmielili się zapobiec podbiciu swojej wielowiekowej kultury przez wielogłową bestię syjonizmu, mogło nie być dobrym pomysłem
- odrzucasz popularną opinię, że islam jest religią wojny, przeciwnie do wyników badań mówiących, że jest to religia pokoju, szanująca Jezusa i jego matkę, oraz że Koran to jeden z najpiękniejszych tekstów religijnych kiedykolwiek napisanych
- wierzysz, że najświętsza księga judaizmu – Talmud jest antygojowska i antychrzescijańska, oraz że wszystko zawarte w niej o Judaszu jako bohaterze, o Maryi ladacznicy i Jezusie cudotwórcy smażącym się w piekle, to kilka z wielu powodów antyżydowskich sentymentów na przestrzeni dziejów
- myślisz, że największe mocarstwa świata, szczególnie zachodnie, są kontrolowane przez osoby, które są fanatykami religijnymi, chcącymi wprowadzić śmieszną szaloną teorię spiskową zwaną ‘agendą syjonistyczną’
- myślisz, że ziemia palestyńska była kiedyś zamieszkała przez grupę ludzi zwanych ‘Palestyńczykami’, którzy naprawdę mieszkali tam przez 2 tys. lat, i dalej, że ta mistyczna grupa ludzi zwanych ‘Palestyńczykami’ zasługuje na to co nazywa się ‘godnością’, oraz że ich stwórca dał im pewne niezbywalne prawa, oraz że w tych prawach zawarte jest prawo do ‘życia, wolności i poszukiwania szczęścia’
- wierzysz, że islam i chrześcijaństwo mają ze sobą wiele wspólnego i że ta cała ‘wojna cywilizacji’, o której wiele mówią żydowscy supremaci tacy jak Daniel Pipes, Bernard Lewis i wielu innych, jest tylko próbą skonfliktowania chrześcijan i muzułmanów po to, by władzę sprawował syjonizm
- myślisz, że pomysł wysiedlenia chrześcijańskiej lub muzułmańskiej rodziny mieszkającej w Palestynie z jej domu przy użyciu karabinu po to, by jakiś żydowski producent filmów zajął jej dom, niekoniecznie jest czynem moralnym
- myślisz, że kiedy Jezus nazwał faryzeuszy „żmijowym plemieniem” i „dziećmi diabła” próbował ostrzec przyszłe pokolenia przed niebezpieczeństwem żydowskiego porządku, a kiedy powiedział, „nie można wlewać nowego wina do starych bukłaków”, próbował powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak” judeo-chrześcijaństwo”
- myślisz, że samolot Leer podarowany chrześcijańsko-syjonistycznemu ewangeliście Jerry Falwellowi przez państwo Izrael było zapłatą za jego całą ciężką pracę w oszukiwaniu amerykańskich chrześcijan, że to wszystko to ‘boży plan’, że miliony ateistycznych żydów z Rosji i wschodniej Europy okupują Palestynę, miejsce narodzin Jezusa, że pensje milionów dolarów wypłacane jego towarzyszom – Pat Robertson, John Hagee i Tim LaHaye są również częścią tej zapłaty
- myślisz, że broń nuklearna w rękach fundamentalistów religijnych o poglądach mesjańskich i żywiących fanatyczną nienawiść wobec ludzi wyznających inne religie oprócz ich własnej, to sposób na katastrofę, oraz że nie mówisz o Iranie lecz o Izraelu
- myślisz, że rozwiązaniem stuletniego ‘problemu żydowskiego’ jest by żydzi przestali postrzegać się jako ‘naród wybrany’ i podjęli próbę traktowania innych z takim samym szacunkiem, jakiego domagają się dla siebie od reszty ludzkości
- myślisz, że niedawne larum w Europie z powodu przedstawiania w kreskówce proroka Mahometa wykonanej przez żydowskiego suprematę o nazwisku Rosen, było umyślną próbą ze strony syjonistów dalszego jątrzenia między światem islamskim i chrześcijańskim
- wierzysz, że osoby o nazwiskach takich jak Wolfowitz, Pearle, Ledeen, Abrams, Feith i Libby na wysokich stanowiskach i o dużym wpływie w administracji Busha doradzili prezydentowi, by rozpoczął wojnę na Bliskim Wschodzie, okłamywali go ws. irackiej broni masowego rażenia, oraz zrobili wszystko to w celu zwalczania wrogów Izraela
- wierzysz, że obecne dochodzenie ws. AIPAC i Amerykańsko-Izraelskiej Komisji ds. Społecznych jest w najlepszym interesie bezpieczeństwa narodowego USA, że to nie jest próbą niesłusznego zniesławiania żydów i oskarżania ich o większą lojalność wobec Izraela, niż interesów ich własnego państwa – USA
- wierzysz, że ludzie tacy jak Lenin, Trocki, Zinowiew i inni rewolucjoniści bolszewickiej Rosji są odpowiedzialni za mord dziesiątek milionów ludzi i nazywali się Bronstein, Apfelbaum, Rosenfeld, Sobelsohn i wiele innych, a później zmienili nazwiska po to by ukryć fakt, że byli żydami, a wy dowiadujecie się o tym po zajrzeniu do Żydowskiej Encyklopedii
- myślisz, że cała ta sprawa dotycząca ‘rozłamu’ podczas gdy ‘wyznawcy’ (tzn. określający się jako chrześcijańscy syjoniści) wspierający nie-chrześcijańską agendę znaną jako syjonizm, zostaną nagrodzeni za sprzyjanie wrogom przekazu Chrystusa przez wzięcie ich żywcem do nieba, jest już przegięciem
- wierzysz w świadectwo człowieka o nazwisku Wiktor Ostrowski, byłego oficera izraelskiego wywiadu pracującego dla Mosadu, który napisał w swoich książkach „By Way of Deception” (Poprzez oszustwo) i „The Other Side od Deception” (Druga strona oszustwa), że prawdą było to, że Izraelczycy planowali zamordować prezydenta George Herbert Walker Busha podczas madryckiej konferencji pokojowej w 1991 roku po to, by obwinić za to palestyńskich terrorystów
- wierzysz, że 150 izraelskich agentów aresztowanych po ataku 11 września w okolicznościach obciążających, jak radość z powodu zniszczenia WTC i wcześniejsza wiedza o ataku, oraz że te wszystkie tańce i wrzaski nie były częścią świętowania Bar-Mitzwah
- wierzysz, że Amerykanie nie mają obowiązku poświęcania życia swoich dzieci, swoich pieniędzy i poczucia bezpieczeństwa po to, by Izrael mógł nadal egzystować jako rak Bliskiego Wschodu
- wierzysz, że Izrael miał coś wspólnego z atakami wąglika w 2001 roku, oraz że głównym podejrzanym był syjonistyczny żyd zatrudniony w amerykańskim laboratorium wojskowym, a zrobił to w celu zrzucenia odpowiedzialności na Arabów i dalszego zachęcania Amerykanów do udzielenia wsparcia wojnie z wrogami Izraela
- wierzysz, że atak na USS Liberty w roku 1967 był przemyślaną akcją ze strony Izraelczyków w celu wciągnięcia USA w wojnę sześciodniową i że po 8 godzinach niskich przelotów nie pomylili najbardziej zaawansowanego technologicznie okrętu na świecie z promem Koń Egipski, zbudowanym w końcu ubiegłego wieku
- wierzysz, że członkowie załogi USS Liberty, którzy przeżyli i składali zeznania o wydarzeniu tamtego dnia, w którym zginęło 34 ich kolegów i prawie 200 było rannych, zrobili to, ponieważ byli lojalnymi Amerykanami, których obowiązkiem było powiedzieć prawdę, bez względu na to jaki mieli stosunek do żydów, którzy nie mieli z tym nic wspólnego
- wierzysz, że Izrael był odpowiedzialny za egzekucję prezydenta Kennedyego za to, że był przeciwny zakupieniu broni nuklearnej przez Izrael i że egzekucja jego brata Roberta, dokonana przez ‘palestyńskiego terrorystę’ o nazwisku Sirhan Sirhan, była kolejną z wielu izraelskich ‘operacji fałszywej flagi’
- wierzysz, że doniesienia w izraelskiej prasie mówiące o udziale izraelskiego wywiadu w szantażowaniu prezydenta Clintona skandalem seksualnym z udziałem młodej żydówki o nazwisku Monica Lewinsky, są prawdziwe
- wierzysz, że prawdziwe są doniesienia w izraelskiej prasie, przyznające się do istnienia wyprodukowanej przez Izrael broni biologicznej w postaci ‘bomby etnicznej’, przeznaczonej do wykorzystania na określonym narodzie, takim jak arabski
- wierzysz, że istnieje program uciszania krytyków Izraela przez groźbę utraty pracy lub więzienie, zwłaszcza tych, którzy ośmielą się kwestionować to, co wydarzyło się podczas holokaustu
- wierzysz, że jest coś co nazywa się Liga Przeciwko Zniesławianiu Żydów i jest na liście FBI najbardziej niebezpiecznych organizacji terrorystycznych, oraz że kilku jej członków ostatnio skazano za udział w planowanym wybuchu w biurze Reprezentanta Maryla Issa, kongresmana pochodzącego z Bliskiego Wschodu
- wierzysz, że człowiek o nazwisku dr Rudolph Kastner, ważny urzędnik wcześniej zatrudniony przez Światową Organizację Syjonistyczną, konspirował z nazistami w poddawaniu europejskich żydów prześladowaniom i cierpieniu po to, by zrealizować program stworzenia ‘ojczyzny żydów’ w Palestynie
- wierzysz, że narody Iraku i Palestyny maja prawo do obrony swoich ojczyzn przed obcą inwazją, łącznie z użyciem przemocy, i że to co dzieje się obecnie, nie różni się niczym od tego co robili amerykańscy patrioci około 200 lat temu, walcząc o wolność przeciwko obcemu okupantowi
- wierzysz, że proroctwa w Księdze Objawień są prawdziwe, i że spełniają się na naszych oczach, ale że opis bestii, która ‘miała śmiertelną ranę głowy i żyła’ nie odnosi się ani do Saddama Husajna ani Mahmouda Ahmadi-Nejada, ale raczej do Ariela Szarona i jego niedawnego udaru
- myślałeś, że ‘Pasja Chrystusa’ zasługiwała na jakąś nagrodę artystyczną, ale odmówiłeś obejrzenia ‘Ostatniego kuszenia Chrystusa’ ze względu na twoje zasady
- myślisz, że upór ze strony rabina Dawida Feldmana z grupy ‘Żydzi Przeciwko ‘Antysemityzmowi’ by aresztować Mela Gibsona i postawić go przed sądem jako terrorystę na mocy Patriot Act za to, że nakręcenie filmu ‘Pasja Chrystusa’ byłoby pogwałceniem jego prawa wolności słowa
- myślisz, że nazywanie muzułmanów i innych z Bliskiego Wschodu ‘szmacianymi głowami, piaskowymi czarnuchami i hadżi’ przez żydów jest z natury rasistowskie
- wierzysz, że izraelski wywiad brał udział w skandalu dotyczącym tortur w więzieniu Abu Grahib po obejrzeniu zdjęcia przebywającego tam oficera Mosadu z wytatuowaną na lewej ręce gwiazdą Dawida
- nie wierzysz że inwazja i okupacja Iraku nastąpiła po wykryciu tam broni masowego rażenia, oraz jesteś pewien, że masz rację, kiedy nie znaleziono jej po 3 latach
- wierzysz, że Izrael ma zamiar przejąć ziemie między Nilem i Eufratem po przeczytaniu komentarzy Ojców Założycieli o syjonizmie, mówiących o rzeczy zwanej ‘wielki Izrael’, który, tak się składa, leży miedzy rzekami Nil i Eufrat
- wierzysz, że żydzi powinni dotrzymywać takich samych standardów, jak każdy inny człowiek, bez wyróżniania ich, co mogłoby wyłączyć, lub w jakiś sposób ukryć to, co było ciemną historią z ich strony, czyli brutalność i dwulicowość wobec innych narodów, oraz że cała idea że są ‘wybraną rasą’ ludzi jest tak głupia jak rasistowska
- wierzysz, że kiedy Chrystus zwrócił się do żydów i powiedział: „wy żmijowe plemię, pokolenie żmij, jak możecie uciec przed potępieniem w piekle,” (Jezus św. Mateusz 23:33) – było to bardzo ważne
- wierzysz, że kiedy Jezus potępił żydów jako synów diabła w Ew. św. Jana 8:14 („jesteście dziećmi waszego ojca diabła”), wiedział o czym mówił
- wierzysz, że wzniesienie 13-metrowej menory w miejscu szopki na Boże Narodzenie 2009 roku – pierwszy raz od 225 lat – było obrazą wszystkich wierzących chrześcijan w Ameryce i próbą zlikwidowania Bożego Narodzenia
- ubliżają ci nieustanne bluźnierstwa wobec Pana Jezusa i jego Świętej Matki na wszystkich kontrolowanych przez żydów kanałach telewizyjnych, z komentarzami takimi jak: Jezus był znajduchem i jego matka ladacznicą
- ubliżają ci bluźnierstwa i szydzenie z wiary chrześcijańskiej ze strony Sary Silverman, kiedy drwi z naszego Pana, tworząc komedię – udając akt seksualny z nim oraz przedstawia go jako czarnucha
- wierzysz słowom Chrystusa kiedy potępia żydów w św. Mat. 23:15 – „Biada wam, uczeni w piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Podróżujecie na lądzie i morzu, aby zdobyć jednego konwertytę, a kiedy nim zostaje, robicie go dwa razy tyle synem piekła jak wy”
- wierzysz słowom Jezusa kiedy karci żydów w św. Mat. 23:27: „Biada wam uczeni w piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Albowiem jesteście jak białe grobowce, które zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są ludzkich kości i wszystkich brudów!”
- i w końcu – masz negatywną opinię o żydach tylko dlatego, że wyrzucano ich z kilkudziesięciu krajów przez setki lat za ich stałe zbrodnicze działania i niemoralny styl życia: zboczenia seksualne, homoseksualizm, kłamstwa, oszustwa, chciwość i ogólne obniżenie moralnego charakteru państwa w którym żyją.
Gajowy nie podziela zachwytów na Koranem, ale chętnie przyzna, iż stoi o niebo wyżej, niż księga nienawiści, pogardy i seksualnych brudów, jaką jest Talmud.
Ludzie wokół Marcina Luthera Marcin Luther miał bezpośredni lub pośredni kontakt z wieloma żydowskimi kabalistami, wpływowymi żydami i żydami odgrywającymi rolę antysemitów tamtego czasu, a którzy przyjęli chrześcijaństwo prawdopodobnie pozornie. Żydzi wokół Marcina Lutra to: Konrad Mutian (vel. Conradus Mutianus Rufus), Johann Reuchlin, Pico della Mirandola, Jakob Questenberg, Jakob ben Jehiel Loans, Obadja Sforno of Cesena, Johann Pferrerkorn (który rozpoczął Kontrreformację), itd. [M. A. Hoffman II, "Judaism's Strange Gods" Independent History and Research, Coeur d'Alene, Idaho, 2000, pp. 108-109] Encyclopaedia Judaica w artykule „Messianic Movements” (Ruch Mesjanistyczny) pisze:
„Mniej więcej w tym samym czasie wiele Żydów pokładało swoje nadzieje w Marcinie Lutrze jako człowieku który przygotuje drogę dla Mesjasza poprzez stopniowe edukowanie Chrześcijan polegące na odciąganiu ich od zabobonnych praktyk i wierzeń”
["Messianic Movement", Encyclopaedia Judaica, Volume 11 LEK-MIL, Encyclopaedia Judaica, Jerusalem, The Macmillan Company, New York, (1971), cols. 1417-1427, na 1426]
W Księdze Malachiasza w ustępie 3:1 i 3:23 możemy wyczytać że zanim pojawi się Mesjasz będzie wcześniej wysłany poprzednik który przygotuje jemu drogę:
„1 Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną1, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza1, którego pragniecie. Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów. … 23Oto Ja poślę wam proroka Eliasza7 przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego.” Kabalistyczni żydzi uważali Marcina Lutra (1483-1546) jako poprzednika (messenger), który miał przygotować drogę do spełnienie proroctw żydowskich. Żydzi uważają, że nie uda im się podbić całego świata doputy dopóki narody czczą wierzą w Boga i z tego też powodu katolicyzm jest centralnym punktem żydowskiej nienawiści. Można zauważyć, że obecnie żadna inna religia na świecie nie jest atatkowana (z zewnątrz i od wewnątrz) bardziej niż katolicyzm rzymski. Nie jest to przypadek.
Głównym celem pruskich protestantów, francuskich wolnomyślicieli, iluminatów i masonerii było i jest „nawrócić” katolików na judaizm a później na ateizm. Takie właśnie oskarżenia padały z ust wielu wybitnych osób jak John Robinson, Abbe Barruel, George Pitt-Rives, („World Significance of the Russian Revolution”), Nestia Helen Webster („Germany and England”), i kapitan Archibald Henry Maule Ramsay („The Nameless War”). Marcin Luter w początkowym okresie swojego życia był wyjątkowym filosemitą. Było to prawdopodobnie spowodowane właśnie tym, że był otoczony przez żydowskich kabalistów i znajdował się pod wpływem. W 1523 roku napisał nawet pracę pod tytułem: „Das Ihesus Christus eyn geborner Jude sey” [Cranach u. Doring, 1523], („Das Ihesus Christus ain geborner Jude sey”, [ Melchior Ramminger, Wittemberg, 1523], co znaczy „Jezus Chrystus urodził się Żydem”. Można, więc zaryzykować stwierdzenie, że Luter podburzony przez otoczenie żydowskich kabalistów chciał „zreformować” katolicyzm poprzez upodobnienie go do judaizmu Dopiero znacznie później zorientował się jakie są prawdziwe intencje żydów i że żydzi nie wyznają Tory lecz Talmud. W 1543 napisał nawet dzieło „Von den Juden und ihren Lugen” [Hans Lufft, Wittenber, 1543], („Żydzi i Ich Kłamstwa”) w którym to zawarte jest wiele antyżydowskich wypowiedzi Lutra. Być może było to spowodowane masowymi zbrodniami ( popełnionymi przez obie strony, a wywołanymi przez Lutra) w wojnie 30 letniej.
O tym, że Reformacja była wywołana przez żydów przyznają sami żydzi. Benjamin Disraeli, żyd wysoko wtajemniczony w zakulisową rozgrywkę i sprawy żydowskie, premier rządu Wielkiej Brytanii w XIX wieku i człowiek Rotszylda, napisał w 1844 książkę „Coningsby”, w której pod dość łatwo rozpoznawalnymi pseudonimami (Sydonia = Rotszyld) ukazuje rzeczywistą władzę ówczesnej Europy i świata. W 1844 roku „Sidonia” powiedział w „Coningsby”:
„Pierwszymi jezuitami byli żydzi; ta tajemnicza rosyjska dyplomacja, która tak niepokoi Europę Zachodnią, jest zorganizowana i, w istocie, prowadzona przez żydów; ta ogromna rewolucja która w tym momencie jest przygotowywana w Niemczech, a która będzie w istocie drugą i większą Reformacją, i o której tak niewiele jest jeszcze wiadomo w Angli, jest całkowicie rozwijana pod okiem żydów, którzy prawie całkowicie zmonopolizowali pozycje profesorów w Niemczech. Żydzi mają zabronione mówić pozytywnie o czymkolwiek, co pochodzi od gojów i jest dobre dla gojów. Jeżeli żydzi mówią pozytywnie o czymś, tak jak w tym wypadku o „pierwszej Reformacji”, to znaczy, że było ona ich dziełem i była dla nich dobra. Marek S.
Uchwała o rozczłonkowaniu Rosji
Źródło: http://topwar.ru/9242-zakon-o-raschlenenii-rossii.html
Data publikacji: 13.12.2011
Tłum. RX
Nie jest tajemnicą, że rozczłonkowanie Rosji było odwiecznym marzeniem naszych wrogów. Istnienie silnego, monolitycznego państwa rosyjskiego nigdy nie dawało im spokoju. Ostatnie 100 lat przyniosło Rosji najcięższe doświadczenia w całej jej tysiącletniej historii. W ciągu całego ostatniego stulecia Rosja nieustannie walczy o przeżycie, balansując na krawędzi zachowania swojej państwowości i integralności terytorialnej. Walka ta rozpoczęła się od przewrotu lutowego w 1917 roku i trwa do dziś. Pierwsze próby Zachodu podważenia integralności terytorialnej państwa rosyjskiego były na oficjalnym poziomie podjęte już na początku Wojny Domowej w naszym kraju. Oficjalna mapa Rosji sporządzona na paryską Konferencję Pokojową w październiku 1918 roku, to znaczy jakieś półtora roku od przewrotu lutowego, włączała tylko część europejską naszego kraju. Następnie zamorscy potentaci, ukradłszy nam zwycięstwo w I Wojnie Światowej, już zacierali ręce obserwując narodzenie procesu rozczłonkowania Rosji na autonomiczne regiony. Ich nadzieje były uzasadnione ponieważ do tego czasu Rosja, zbierająca owoce obalenia autokracji, przeżywała okres nowej Wielkiej Smuty (upadku i chaosu – tłum.) a początek jej rzeczywistego podziału był już rozpoczęty. Planistom rozpadu naszego kraju pozostało już czekać i to niedługo, tym bardziej, że nowa władza ogłosiwszy prawo narodów do samostanowienia, sama była gotowa do rozdawnictwa części Imperium Rosyjskiego na prawo i lewo, a tym jej prowincjom, które po prostu nie były jeszcze zdolne do samodzielności i otrzymania podarunku pełnej suwerenności, był nadany status republik, zakładający ich nieuchronne odejście od Rosji w przyszłości. Pomimo wszystkich wysiłków zdrajców Rosji i ich zagranicznych panów, rozwalenie Imperium zostało opóźnione o 80 lat podczas których dla ostatecznego osiągnięcia założonych celów nasi wrogowie robili wszystko co możliwe. Następną wielką próbą z której Rosja, wbrew wszystkim wrogom, wyszła w postaci potęgi światowej, była II Wojna Światowa. Idea rozczłonkowania Rosji tworzyła podstawę wojny ideologicznej faszyzmu przeciwko naszemu krajowi. Obudzenie świadomości narodowej „ciemiężonych” przez bolszewizm narodów powinno być gwarancją zwycięstwa Niemiec, przede wszystkim politycznego i duchowego, oraz położenia kresu państwu rosyjskiemu. Nowy wzrost walki ideologicznej o rozczłonkowanie Rosji miał miejsce z początkiem Zimnej Wojny. Koncepcja zniszczenia rosyjskiej państwowości była stworzona w USA na poziomie legislacyjnym. 17 lipca 1959 roku uchwalono w USA ustawę o numerze 86-90 zatytułowaną„O zniewolonych narodach”. To bardzo symboliczne, że ten wstrząsający swoim wiarołomstwem dokument, był przyjęty w rocznicę zamordowania ostatniego rosyjskiego Imperatora i jego rodziny. Ta uchwała ma jeszcze jedną nazwę, mianowicie „uchwała o rozczłonkowaniu Rosji”. Istota tej amerykańskiej uchwały polega na tym, że Sowiecka Rosja ujarzmiła Kraje Nadbałtyckie, Ukrainę, Białoruś, Kraje Zakaukazia, Turkiestan, Idel Ural (Powołże), Kazakino (tak zwany „kraj kozaków”, na przykład zbieżny z granicami w zarysie z Południowym Okręgiem Federalnym) itd. Oprócz Rosji i jej prowincji w dokumencie wspomina się i o innych krajach. Przytoczmy fragment tekstu tego dokumentu: „Ponieważ te ujarzmione narody widzą w USA twierdzę wolności ludzkiej, szukają ich przywództwa w sprawie swego wyzwolenia i przywrócenia niepodległości, w sprawie przywrócenia wolności religijnej dla chrześcijan, żydów, muzułmanów, buddystów i innych wyznawców a także swobód osobistych i ponieważ dla bezpieczeństwa narodowego USA życiową koniecznością jest niezachwiane wsparcie dążeń do wolności i niepodległości okazywane przez te narody, ….właśnie my musimy w odpowiedni oficjalny sposób, wyraźnie pokazać takim narodom, historyczny fakt, że naród USA podziela ich aspiracje do odzyskania wolności i niepodległości”. Ważne jest żeby pamiętać, że wraz z rozwaleniem ZSRR, uchwała ta nie była anulowana i pozostaje ona jednym z symboli prawdziwego oblicza polityki USA w stosunku do naszego kraju. Trudno nie zgodzić się z tym, że uchwała USA 86-90 od dawna z powodzeniem działa na terytorium naszego kraju. Świadomie czy nie ale duch i litera tego dokumentu jest już w większej części zrealizowana w praktyce. To czego nie udało się Zachodowi zrealizować w wyniku dwóch wojen światowych to udało się zrealizować w 1991 roku. Rosja już utraciła znaczącą część swoich „ujarzmionych” terytoriów, pozostawiając poza swoimi granicami dziesiątki milionów swoich rodaków. Pisarze światowych praw już osiągnęli określone sukcesy bo przecież na powierzchni naszego jedynego kraju pojawiły się już pęknięcia pomiędzy jej prowincjami, narodowymi republikami. W niektórych miejscach na tyle głębokie, że budowa pomiędzy nimi nowych mostów wydaje się praktycznie niemożliwym zadaniem. Ponadto założenie, że zamorscy „wolnościowcy” na tym poprzestaną to więcej niż naiwność. Pozostaje im ostatecznie podzielić i tak już podzielony Ruski Świat a potem i nową Rosję, której nie wolno pozwolić na obronę swoich interesów narodowych, nie wolno pozwolić na powstanie z kolan i odbudowanie swojej potęgi narodowej żeby powtórnie stała się jedyną przeciwwagą dla światowego zła. I tu na pomoc panom ludzkich losów przyjdzie uchwała 86-90 w której powiedziano także, że działania prowadzone będą „dopóki nie będzie osiągnięta ta wolność i niepodległość wszystkich zniewolonych narodów świata”, a to oznacza, że tak zwany Idel-Ural (Powołże, Ural) i Kazakia (Północny Kaukaz) wchodzące w skład współczesnej Federacji Rosyjskiej, podlegają „wyzwoleniu”. W związku z istnieniem takiej treści oficjalnej zagranicznej doktryny politycznej USA, a to oznacza że także świata zachodniego, nasz naród i władza nie powinny żywić żadnych złudzeń, że Rosję pozostawią w spokoju. Będą kontynuować destabilizację Rosji, także od wewnątrz, posługując się do tego celu wszystkimi możliwymi środkami służącymi do dalszej suwerenizacji regionów Rosji i grając na uczuciach „patriotycznych” rosyjskich mniejszości narodowych. To co działo się w Rosji wraz z przyznaniem regionom autonomii po 1991 roku często przypomina ten proces, który miał miejsce w pierwszym okresie istnienia ZSRR, kiedy tworzono republiki narodowe w składzie ZSRR. W okresie rządów Jelcyna obdarzono znacznym stopniem autonomii już istniejące republiki autonomiczne w składzie Federacji Rosyjskiej. „Bierzcie niepodległość, tyle ile chcecie!”- powtarzał Jelcyn. Do czego takie stanowisko Moskwy doprowadziło można, było obserwować na przykładzie czeczeńskiej tragedii lat 90-tych czyli uchwały USA 86-90 w działaniu! Sama władza rosyjska i jej otoczenie, czynnie realizowały ten dokument w praktyce. W związku z przedłużeniem działania norm prawnych analogicznych do uchwały „O zniewolonych narodach” i ostatnimi działaniami USA w sprawie destabilizacji istniejącego systemu bezpieczeństwa jądrowego, ogłoszone „przeprogramowanie” traci wszelki sens i staje się praktycznie niewykonalnym przedsięwzięciem. USA coraz bardziej wygląda w oczach świata na wilka, który już nie potrzebuje odziewać się w owczą skórę. Nietrudno wyobrazić sobie jak gwałtowna byłaby radość Zachodu jeśli w latach 90-tych Rosja oficjalnie przyznałaby swoim narodowym autonomiom prawdziwą niezależność, podpisując tym samym pełną historyczną porażkę Rosji i faktycznie dokonując jej ostatecznego rozkładu. Na szczęście polityczny chaos epoki Jelcyna odszedł w przeszłość i integralność terytorialną Rosji udało się zachować. O potrzebie wzmocnienia władzy centralnej i możliwym powiększeniu regionów aż do przejścia Rosji do ustroju unitarnego i podziału administracyjnego kraju na podstawie kryterium terytorialnego walczy się już 20 lat, twierdzi Żirinowskij i inni liczni politycy. Część tych inicjatyw wcielona już została w życie. Na terytorium Rosji stworzono Okręgi Federalne i powiększono niektóre regiony. Te działania rządu wniosły znaczący wkład w sprawę wzmocnienia nowego państwa rosyjskiego. Oczywiście, że wysiłki zszywania porwanej kołdry Federacji Rosyjskiej muszą być kontynuowane ponieważ na tym polega kwestia przeżycia całego ruskiego świata, którego jądrem jest obecna Federacja Rosyjska. Tylko monolityczne państwo rosyjskie, monolityczne nie tylko terytorialnie ale i duchowo, zdolne jest do przeciwstawienia się swoim wrogom i zlekceważenia wszelkich uchwał podejmowanych za granicą w odniesieniu do naszego kraju.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Artykuł jest napisany z punktu widzenia rosyjskich interesów narodowych i zupełnie nie bierze pod uwagę np. polskiej, czeskiej ani nawet kosowarskiej racji stanu. Bo niby dlaczego ma brać? – admin.
O źródłach rozbioru Polski
Fragmenty książki Kazimierza Mariana Morawskiego „Źródła rozbioru Polski”.
Nadesłał p. PiotrX.
Książka jest wynikiem ośmioletniej pracy autora (1926-1934) tj, kwerendy archiwalnej, bibliotecznej i „wizji lokalnych” dokonywanych w wielu miejscach (Wiśniowiec, Dukla, Norymberga, Frankfurt, Wilhelmsbad, Kassel). Choć autor pisał przed laty i zastrzega sie że jego praca to zaledwie początek i „garść promieni” rozwietlająca mroki nieznanej historii i działalności towarzystw tajnych, tym niemniej moim zdaniem jest bardzo ciekawa. [Uwaga PiotrX] Powiada Flemming, który Augusta ze współczesnych znał chyba najlepiej, w słynnej już dzisiaj charakterystyce swojej, że „żądza uciech stawała bardzo często wpoprzek jego ambicji, lecz żądza sławy nigdy nie przeszkodziła uciechom”. A żądza ta sławy sama w sobie była nieograniczona, sięgała wyżyn zawrotnych, dali nieuchwytnych. Za złe mu mieli to już współcześni. Słusznie też mógł się obawiać ochmistrz nowej królowej polskiej na wieść o elekcji Augusta, że „cień tej korony może pożreć elektorat, podobnie jak siedem chudych a brzydkich krów pożarło młode a tłuste faraonowe”. Tak się nie stało, obawy Bosego się nie sprawdziły, bo August snąć lepiej jeszcze doić umiał Polskę niż Saksonję, lepiej wyciskać z niej złoto- i życiodajne soki: „uczy figura”, co w Polsce, a co w Saksonji po nim pozostało. Ale ujemniejszą bodaj jeszcze stroną tej jego żądzy sławy było to, że nie była skoordynowana, że od korony polskiej, której z Flemmingiem szukał w gwiazdach, z Grebnerem i Petersenem w traktatach okultystycznych, a z przodkiem swoim Augustem w horoskopach geomantycznych „Punktierbuchów”‘, biegła wyobraźnia jego do tronu cesarskiego w Wiedniu czy bodaj w Konstantynopolu, do Neapolu i Sycylji, do stathouderatu holenderskiego. Miał dalej August i tę wadę, że nie był miłośnikiem pracy, że przeto jeden pomysł brał, a rzucał drugi, że żądzy uciech — jak słusznie podnosi Flemming — dawał zawsze krzyżować zamysły swoje. Na to przekleństwo jego natury dworskiej mamy oprócz świadectwa Flemminga cały dalszy szereg świadectw. Kroi się w roku 1697 wielka wyprawa turecka, o której samże August pisze do jednego z dygnitarzy litewskich, by „nie przeszkadzał wyprawie, od której zależy dobro publiczne i sława nasza”, a tu zaraz pierwszy etap lwowski staje się dlań Kapuą i cała wyprawa, pozbawiona oka pańskiego, a dzięki pięknym oczom Omfali jego chwilowej, Urszuli Lubomirskiej, rozchodzi się na niczem. Gorzej jest jeszcze czasu nieszczęsnej wojny Północnej. Gdy mianowicie Karol XII przepędził go z reszty Polski, August chroni się do Torunia, a „miasto pruskie — pisze historyk — przepełnione wojskiem, magnatami i dyplomatami zagranicznymi, brzmi nieprzerwanie odgłosem zabaw i hulanek”, pośród których Lubomirska po dawnemu atutem jest królewskim. 14 znowu lutego 1703 r. przenosi się August z Torunia do pewniejszego bodajże Malborka. W trzy dni po przybyciu do tej siedziby krzyżackiej myśli już król o zbudowaniu „theatrum dla komedji”. Zarówno on, jak jego kochanka, wysilają zmysł swój towarzyski pośród najniedogodniejszych warunków, ażeby pięknie obchodzić ostatki. Analogiczny objaw widzimy w lecie tego samego roku. „Villegiatura” królewska to wtedy najpierw Otwock, potem zaś Ujazdów. I tu i tam towarzyszy znowu królowi Lubomirska. Istny obraz ,,Boccacciowego Dekamerona pośród spustoszeń florenckiej dżumy” — zauważa o tych wczasach Augustowych stary Jarochowski. Kasy nadworne stoją pustkami, zabobonny monarcha puka już o radę do alchemików, bankier królewski Berend Lehmann rozbija się na wszystkie strony za pieniędzmi, a przecie król zdobywa się dla uczczenia rozwodu swojej kochanki na festyn i bukiet z drogiemi kamieniami wartości 60.000 talarów. Ale i klęskowy rok 1705 wart jest w życiu Augustowem fatalnego 1704. Zmienia się w nim tylko scenerja: Cosela występuje zamiast Lubomirskiej. A jak na tem wszystkiem cierpiały sprawy państwowe, poucza nas inny powiernik królewski Manteuffel. Sam król pyta się go raz mianowicie, dlaczego sprawy państwowe w Saksonji z reguły mu się wymykają z pola patrzenia, w Warszawie zaś rzecz się z tem ma nieco lepiej. Manteuffel na ten raz rżnie królowi wyjątkowo prawdę w oczy: „Bo nie mamy tutaj, Wasza Królewska Mości” — powiada — „ani domków tureckich, ani domków holenderskich, ani Moritzburgów, ani ogródków, ani opery, ani komedji, ani tancereczek”. Ale kiedyindziej, i to przy raporcie, musi tenże Manteuffel, chcąc zainteresować króla, wkradać się w jego posłuch drogą okólną, prawić mu najpierw o kometach, o porcelanie, czy o jezuitach itp. interesujących go tematach, aby przemycić to, co najważniejsze….. (…)
A była ta piwnica przy Schiessgasse, jak zobaczymy niżej, kuźnią zguby na wolność i całość dzierżaw nieszczęsnej Rzeczypospolitej. Albowiem goście jej stanowili związek tajny, pierwszy w naszych dziejach, obliczony pod przewodem króla na zatratę kraju. Nie wiedzieliśmy dotychczas, do czego prowadziła i doprowadzić mogła pijatyka saska. Dziś, patrząc na potworne puhary Augustowe w „Grunes Gewolbe”, uświadamiamy sobie, że ten alchemik w koronie sączył do nich prawdziwą truciznę. (…)
August znajdował się już wtedy na „mołdawskiej” swojej wyprawie, po której „Kabała” wróżyła mu dwa aż diademy cesarskie: bizantyński, a potem rzymski. Opuścił Warszawę, żegnany uroczyście przez nuncjusza Davię. Po drodze, w Rawie Ruskiej, spotkał się i upił z wracającym z Wiednia carem Piotrem. We Lwowie witany był przez poprzedniczkę Chrystjany Marję Kazimierę, podczas gdy jego „knechty” buszowały i rabowały po domach, klasztorach i ogrodach. Wyprawa wszakże do kraju Brancovanów spaliła na panewce, nadto się Polacy kłócili podczas niej ze Sasami, aż August z obozu polskiego musiał się chronić pomiędzy swoich. Nic dziwnego! Już wtedy podejrzewali go Polacy, że z elektorem brandenburskim, Karolem XII, carem Piotrem i niewdzięcznym cesarzem Leopoldem dąży król do nowego rozbioru Polski w celu zapewnienia sobie na pozostałym jej skrawku władzy absolutnej. Tak interpretowano między innemi wydanie przezeń Elbląga Brandenburczykom. W marcu 1699 r., kiedy król jechał Krakowskiem Przedmieściem, kula przebiła karocę dworską. „Won Sasi z Polski! Wojna Brandenburczykom!” — brzmiały okrzyki tłumu. (…)
Był styczeń r. 1700, pierwszy miesiąc tak niebezpiecznego dla Polski „settecenta”. August bawił w Lipsku, pochłonięty cały planami wojny Północnej, brzemiennej już dziełami rozbiorowemi. A Chrystjana towarzyszyła mu wtedy w mieście nad Pleissą. Ale jakżeż inaczej spływały dni małżonkom królewskim: August wieczerzał u hrabiny Esterle, rozkoszował się „Skąpcem” Moljera, hulał; królowa zrzadka tylko sekundowała mu w tych zabawach,. pilnując raczej gorliwie nabożeństw w miejscowych „kirchach” protestanckich. A czem znowu trudniła się Chrystjana, gdy małżonek jej zdobywał na dalekiej północy, pod Rygą, wątpliwe laury? Wychowywała młode Niemeczki, opiekowała się studentami, kalekami, karłami, trzymała do chrztu w swojej kaplicy zamkowej żydów, jak tego „sefardima” Pintiego, którego obdarzała mianem ojcowskiem Chrystjana Ernesta. W Wielki Piątek 1701 r. płonął jej pałac, którą to klęskę rozdrażnieni zelanci luterańscy przypisywali „rzymskim podpalaczom”. A w dzień jej urodzin kamerjunkier jej von Bunau, podochociwszy sobie na przyjęciu u królowej, spadał przez rampę do klatki schodowej i ponosił śmierć na miejscu. Nadszedł rok 1702, dla Augusta i Polski rok klęskowy, rok ponownego zajęcia Warszawy przez Szwedów, rok porażki kliszowskiej. Gwiazda Augustowa błyszczała coraz bledziej. Rok 1704 pozbawił króla tronu polskiego, na ten tron wyniósł zaś Leszczyńskiego. August uciekł z Krakowa do Drezna samotrzeć, w towarzystwie gwardzisty Boblinga i kamerdynera Spiegla, męża swojej Fatymy, a uciekał tak zdrowo, że aż odśpiewano w Dreźnie za jego przyjazdem. „Te Deum”. Świtały teraz dni Coseli. Smukła brunetka, pełna życia i ognia, tak gwałtowna, że gotowa była policzkować, biczować, czy nawet zabić przeciwnika, tak zabobonna, że z miłości do „Kabały” chciała podobno przechodzić aż na judaizm, zajęła teraz miejsce Chrystjany Eberhardyny. Ale była ona gorliwą protestantką, tak jak i Chrystjana, wstawiała się tedy za małym kronpryncem, aby mu nie kazano przechodzić na katolicyzm. Nie wywdzięczył się jej — mówiąc nawiasem — August III za tę troskliwość, gdyż śladem ojca przetrzymał ją w więzieniu stolpeńskiem, dokąd wtrąciła ją była własna jej pycha i intrygi dworskie, aż do późnej jej śmierci (31 marca 1765). (…)
Prawdziwy szczęk broni wyrwał znów elektora spośród teatralnych kindżałów. Był teraz rok 1696. August w tym roku został, jak wiemy, ojcem dwu synów: 7 października rodził mu się w Dreźnie August III, w trzy tygodniee później, w pobliskim Goslarze, Maurycy Saski, syn rozkosznego Moritzburga, przyszły marszałek francuski. Aujista wtedy w Dreźnie ani w Goslarze nie było, bawił w Wiedniu i nad modrym Dunajem wypoczywał po trudach pierwszej swojej kampanji tureckiej. To pierwsze wszakźe „turkobójstwo” Augustowe wypadło fatalnie. „Wnuk Marsa”, traktowany zgóry przez hardych, jak sam cesarz Leopold, Austrjaków, „meteków” zresztą z Południa, jak Caprara czy Veterani, spóźniał się wszędzie i stał bezczynnie pod Piotrowaradynem, podczas gdy Turek przeprawiał się przez Dunaj pod Temeszwarem. Tracił August ludzi i zapasy, gubił się w bagnach i torfowiskach, ba! przegrał podobno nawet jedną z bitew, upiwszy się — ile mu to zarzucali feldmarszałkowie cesarscy — przed przejęciem komendy nad szturmem; w każdym więc razie pomimo osobistego męstwa nie zasługiwał on ze strony Turków na rzekomo przyznany sobie przez nich przydomek „demir delha” (pięść żelazna). Gdy jednak żądza, jego sławy spaliła — i raz nie ostatni — na panewce, to żądza uciech pełnej zato doznała satysfakcji. Nastąpił bowiem karnawał drezdeński roku 1696, mający za tło odnowione świeżo dzięki pożyczce bankiera Berenda Lehmanna komnaty zamkowe, a rozdwojony pomiędzy Chrystjana a Aurorą. Królowała przecie raczej ta ostatnia, występując w punkcie kulminacyjnym zabaw, w balecie „Święto Muz”
(…)
W dwa miesiące po wspomnianym pobycie Prusaków w Dreźnie (17 marca 1728) wysłał August do Berlina kapitana Karola Fryderyka Poppelmanna, syna budowniczego „Zwingeru”, który zawiózł Fryderykowi Wilhelmowi I — wraz z „okrągłym stołem”, wykonanym ściśle na wzór tego, jaki gość królewski oglądał był u gospodarza swojego w Dreźnie, i „kilkoma innemi drobiazgami” — pismo odręczne, zawierające nominację króla pruskiego na „Kompatrona Okrągłego Stołu” i upoważniające go w tym charakterze do zwoływania i odbywania zebrań stowarzyszenia, gdzie i kiedy uzna to tylko za stosowne. Miał mieć odtąd król pruski prawo przyjmowania do związku nowych współbraci, opatrywania ich odpowiedniemi urzędami i zdobienia ich odznakami związkowemi. ,,Ku uwierzytelnieniu tego — kończył „Mocny” dokument ten swój nominacyjny — położyliśmy… podpis nasz i opatrzyć kazaliśmy go wielką pieczęcią związkową. Dan u Okrągłego Stołu 13 marca 1728″. (…)
Wybuchła tymczasem wojna Północna. Skarb jegomości króla polskiego wyczerpany był i pusty. Było więc rzeczą owego „contubernium” alchemicznego pomyśleć wtedy o ponownem jego zaopatrzeniu. Toteż pierwsze te lata nowego stulecia wypełnia Augustowi gorączkowe poszukiwanie złota, a raczej „sekretu” wyrabiania tegoż. I tak w roku 1701 zjawiają się kolejno w Warszawie, gdzie bawił wtedy król, dwaj alchemicy: Ange d’Ombrie, przybywający z Wiednia, i Jan Fryderyk Bottger, przybywający z Berlina. W roku 1702 wysyła król po „sekret” robienia złota do Holandji i Francji Tschirnhausa. Stamtąd biegnie nasz mag do króla, do Sandomierza, gdzie w kwaterze monarszej poufne z Augustem odbywają obaj narady. Nareszcie w styczniu 1704 fatyguje się, przyjeżdżając potajemnie z Berlina do Drezna celem konferowania z Furstenbergiem i Flemmingiem, sam Leibniz z impulsem dla monarchy, zamiłowanego — jak on mówił — „w realjach”, do założenia nowej „sociełe des sciences”, akademji bodaj „filadelficznej” — termin masoński, używany przez samego Leibniza (którego przyjaciel Manteuffel upatrzony był bodaj na pierwszego jej prezydenta) — nowego, szerszego zapewne „contubernium”, wiemy zaś już, czem naprawdę bywały tego rodzaju „sociełes” czy „akademje”, chociażby z pozorów parały się istotnie „realjami”. Po drugim wszakże torze posuwała się wtedy już myśl Augustowa. Krótko bowiem przed ową drezdeńską wizytą Leibniza, — czy zaś zupełnie bez związku z temi odwiedzinami? — w jesieni mianowicie roku 1703 rodził się — jak wykazuje Droysen — „wielki plan” („grand dessein”) Augustowy. Pukał wtedy mianowicie „Mocny” po raz pierwszy do Berlina z zapytaniem, czy świeżo ukoronowany król pruski nie byłby skłonny, przy współudziale Karola XII — Szweda zwycięzcy, podzielić się z nim niby łupem wojennym Rzecząpospolitą. (…)
Ma dla nas „Bractwo” wyraźny już charakter masoński. Pijactwo jego — tak bardzo odpowiadające zarówno epoce, jak środowisku — przybrane jest tutaj we formy rytualne, naśladowane najwyraźniej z „Palmenordenu”: spłaszczony „Stumphchwanz”, to dokładny przecież odpowiednik płaskiego również (o bluźnierczej nazwie) „Oelbergera”. Pieczęć jest wybitnie „różokrzyżowcowa”. Zaczerpnąć jej mógł „Patron” – August z „contubernium” jeszcze alchemicznego, z młodszych lat obcowania i współżycia z Paulim, Petersenem i Tschimhausem. Jeżeli zaś „Ordre de la Joie” był istotnie tworem tegoż Tschirnhausa, to stamtąd też zapożyczony został zapewne ów beztroski ton radości, radości życia i użycia, który przenika symbolikę statutów oraz pieczęci „Bractwa”. Zbiegała się zaś symbolika ta dokładnie z libertyńską doktryną Tolanda, ze wskazaniami jego mianowicie, że „radość jest dla mędrców cenniejszą od życia” i że „jest (ona) znamieniem człowieka wolnego”, a gdzież mogła się radość taka realizować swobodniej, jak nie w takim „androgynicznym”, na wzór „Akademji prawdziwych kochanków”, „zakonie”, „zakonie”, którego celem było „królestwo świeckie, ziemskich pełne rozkoszy”, „Wein, Weib und Gesang”? O tem, że „Bractwo” funkcjonowało istotnie, świadczy przytoczony przez nas wyżej protokół berliński. Z Berlina też narzucano mu prawdopodobnie cele polityczne, o których nie wątpią Beschorner ani Haake. Z tego zaś, że w tej przeważnej politycznie filjali berlińskiej brali udział, w pewnej może niezgodzie ze statutowym charakterem drezdeńskim „Bractwa”, sami tylko mężczyźni, przypuszczać wolno, iż dzięki tej okoliczności zastrzeżony również w statutach „sekret” był tu pewniejszy. Prusacy i Sasi imputowali sobie zresztą, jak widzieliśmy, nawzajem ową wstępną inicjatywę rozbioru. Dla nas w każdym razie jest szczegółem zasadniczo ważnym fakt, że obaj główni — poza wolnomularzem Manteufflem — wykonawcy „wielkiego planu”, zarówno Bruhl, jak i Marschall, byli masonami-okultystami. Moc nareszcie światła na wpływy zakulisowe, czające się w podziemiach „Bractwa”, światła bardziej rażącego, niż to którem prześwietlić byśmy zdołali kabalistykę właściwą związkom tajnym, oraz motywy hebrajskie, trafiające się zarówno w „Palmenordenie”, jak i w „Różokrzyżu” — dostarcza nam impreza owa dyplomatyczna „żydów nadwornych” Augustowych, owo „faktorowanie” „wielkim planem” pomiędzy Dreznem a Berlinem ze strony Berenda Issachara ha Levi-Lehmanna, tak wpływowego na dworze sasko-polskim, jak również wśród własnych współwyznawców, bankiera oraz szwagra jego, Jonasza Meyera. Ale narazie nie pomogły te „wielkie plany”, nie pomogły zbrojenia i „kampamenty” Augustowe, jak nie pomógł formowany przezeń w kontakcie z Berlinem, a z myślą o zamachu stanu pułk „grandmuszkieterów” Rutowskiego. Wszystko to się nie udało, udaremnione, jak wiadomo, przez śmierć królewską.
Co paleokonserwatyści widzą w Jaruzelskim? Artykuł był napisany z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Inny punkt widzenia przedstawiono tutaj:
http://marucha.wordpress.com/2011/12/10/marsz-marsz-pilsudski/
Admin
Dziś mija 30 lat od wprowadzenia stanu wojennego, nie miałem w planach komentowania ani samego wydarzenie ani jego rocznicy. Czytając jednak internetowe opinie na temat stanu wojennego wygłaszane przez przedstawicieli części środowisk odwołujących się do tradycji endeckiej i konserwatywnej, muszę wyrazić swoje zaskoczenie wyrazami poparcia dla Wojciecha Jaruzelskiego płynącymi z tej strony. Już nawet z czystej ciekawości staram się przeniknąć motywy jakie są przyczyną wygłaszania tego typu opinii, które są dla mnie lekko wstrząsające. Co determinuje te poglądy u ludzi, którzy je głoszą i w jaki sposób potrafią oni pogodzić – troskę o naród i państwo, o polską rodzinę, o pewien system wartości, który osobom przyznającym się do poglądów o charakterze narodowym musi być bliski, a także o pewien konserwatywny etos – z działaniami podejmowanymi przez reżim generała ludowego wojska Wojciecha Jaruzelskiego w trakcie stanu wojennego, a także po jego formalnym zakończeniu oraz konsekwencjami tychże działań.
Przyznam, że trudno mi pojąć jak można znaleźć kompromis pomiędzy założeniami ideowymi narodowej demokracji a codzienną praktyką i konsekwencjami stanu wojennego. Ciekawy jestem jakie korzyści płynące dla narodu i państwa a wynikające z działań podejmowanych przez reżim Jaruzelskiego dostrzegają z endeckiego i konserwatywnego punktu widzenia osoby epatujące tymi poglądami. Dla mnie ten okres rządów tego nieudolnego dyktatora to czas największej zapaści cywilizacyjnej Polski w XX wieku, a może nawet w całej historii – okres, którego skutków nie jesteśmy w stanie jako naród do dziś nadrobić. W czasie kiedy na Zachodzie miała miejsce rewolucja informatyczna, Apple i IBM wypuszczały na rynek pierwsze powszechne serie komputerów osobistych, rozwijały się nowe innowacyjne technologie, u nas na ulicach stały czołgi, ludzie z trudem zdobywali żywność na kartki, politechniki zamieniały się w muzea, najzdolniejsi inżynierowie emigrowali, następowała totalna dekonstrukcja struktur państwowych, społecznych, ale także powolny acz systematyczny rozkład samej armii powodowany między innymi niedostatecznym tempem rozwoju technologicznego. Władza, zamiast zajmować się rozwojem społeczeństwa, tworzyć okazje do zwiększania jego aktywności, zajmowała się jego inwigilacją, pacyfikacją, strzelaniem do robotników i zabijaniem księży. Ten czas to bez mała dekada regresu Polski i jako państwa i jako społeczeństwa. Skutki działań i zaniechań tej ekipy cofnęły nasz naród o całą epokę i są boleśnie odczuwane do dziś. Nie wiem jakimi cechami trzeba być obdarzonym, aby pomimo świadomości tych fatalnych dla Polski efektów działalności reżimu Jaruzelskiego, nadal próbować go bronić. No chyba, że popatrzymy przez pryzmat piłki kopanej i trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Hiszpanii – chyba jedynego znaczącego sukcesu w tym okresie, to wtedy możemy uznać tan czas za udany. Rozumiem paleokonserwatywną słabość do dyktatur, ale nie każdy dyktator to Pinochet czy Franco. Rozumiem, że część środowisk narodowych w tym Jędrzej Giertych i jego syn Maciej dokonała wówczas na początku lat 80-tych, na gorąco błędnych analiz i podjęła złe decyzje, z których trudno się potem było wycofać. Dla mnie jednak wygłaszanie dzisiaj – z perspektywy czasu, kiedy negatywne skutki działalności tego reżimu są ewidentne – entuzjastycznych ocen na temat jego przywódcy pozostaje niezrozumiałe i bulwersujące. Pokazuje to jak dalece mogą się rozminąć oceny elit politycznych i społeczeństwa, do którego się rzekomo te elity się odwołują oraz jakie konsekwencje powoduje brnięcie w błędnie decyzje, podjęte na podstawie mylnych analiz oraz brak stałego weryfikowania swych działań spowodowany apriorycznym widzeniem politycznej rzeczywistości. Tomasz Miszczuk
Układ białowieski – 20 lat W dniu 8 grudnia dwa najbardziej opiniotwórcze polskie dzienniki – Rzeczpospolita i G.W. na swych pierwszych stronach doniosły o kłopotach kierowców i którejś tam rocznicy Daniela Olbrychskiego. O 20. rocznicy Układu białowieskiego ani słowa. A przecież traktat ten podpisany we wsi Wiskuli przez Stanisława Szuszkiewicza, Leonida Krawczuka i Borysa Jelcyna ustalał, że przestaje istnieć Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. W jego miejsce wyżej wymienieni przedstawiciele Białorusi, Ukrainy i Rosji powołali Wspólnotę Niepodległych Państw. Utopijny twór, który przez trzy ćwierci stulecia kładł się cieniem na losach świata przestał istnieć. Supermocarstwo powszechnie postrzegane jako zdolne zawładnąć globem, bez wojny, zniknęło jako podmiot prawa międzynarodowego. Owszem rozpad Związku Radzieckiego był procesem, który trwał już od roku 1988, kiedy to nadrzędność prawa republikańskiego nad związkowym ogłosiła maleńka Estonia, do dymisji Michaiła Gorbaczowa 25/26 grudnia 1991 r., ale to właśnie dokument podpisany w Puszczy Białowieskiej 8 grudnia stwarzał nieodwracalny stan prawny w całym państwie, już teraz byłym. Budzi zdumienie, że pamięć o tak doniosłym fakcie historycznym jest starannie przemilczana przez „elity” zarządzające wpływowymi mediami. Wprost narzuca się pytanie: dlaczego? Niżej podpisany ma na to jedną odpowiedź, proszę o kontrargumenty, jeśli się mylę. Otóż zawarcie traktatu w Wiskuli i przyjęcie go bez masowych protestów w Rosji dowodzi jak w gruncie rzeczy obcym dla Rosjan był komunizm i ZSRR. Aleksander Sołżenicyn napisał niegdyś „ >>Rosja<< stała się pojęciem do szczętu wytartym, każdy przyzywa je ni w pięć, ni w dziewięć. Nawet kiedy takie monstrum, jakim jest ZSRR, zagarniało kawałki Azji czy Afryki, też mówiło się w całym świecie: >>Rosja, Rosjanie…<< Pogląd, że ZSRR w żadnym wypadku nie można utożsamiać z Rosją, że Rosjanie byli pierwszymi ofiarami tej, przywleczonej z Zachodu, krwawej utopii, jest poglądem wysoce niepopularnym, bo zmuszającym do przewartościowania wielu obiegowych pojęć. W dodatku są na świecie potężne siły, którym podlizują się nasze, pożal się Boże, „elity” wraz z dyplomacją, zainteresowane używaniem w rozgrywce z dzisiejszą Rosją także argumentami historycznymi. Tu teza o tożsamości Rosji i ZSRR jest wprost bezcenna. A, że Układ białowieski i reakcja „Moskali” na ten akt temu przeczy … należy o nim zapomnieć. Paweł Milczarek
Białoruś: Rymaszeuski proponuje Łukaszence pokojowe oddanie władzy Były kandydat na prezydenta Białorusi, współprzewodniczący komitetu organizacyjnego na rzecz stworzenia partii Białoruska Chrześcijańska Demokracja Wital Rymaszeuski przedstawił prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence scenariusz pokojowego oddania władzy. W Mińsku odbył się 4. zjazd założycielski tej partii. BChD od 2009 r. już trzykrotnie przeprowadzała zjazdy założycielskie i składała wniosek o rejestrację w Ministerstwie Sprawiedliwości, ale jak dotąd bez powodzenia. Rymaszeuski oświadczył, że scenariusz przewiduje trzy punkty: bezwarunkowe uwolnienie i rehabilitację więźniów politycznych, przeprowadzenie wolnych i uczciwych wyborów oraz finansową pomoc od państw europejskich na przezwyciężenie przez Białoruś kryzysu gospodarczego.
- Uważamy, że w wolnych i uczciwych wyborach Łukaszenka nie wygra. Ale teraz obecna władza białoruska robi wszystko, żeby w kraju doszło nie do pokojowego przekazania władzy, tylko do rewolucji – powiedział Rymaszeuski. Inny współprzewodniczący komitetu organizacyjnego Pawał Siewiaryniec ocenił, że szanse na spełnienie trzech postulatów komitetu organizacyjnego są bliskie zeru, wobec czego zaapelował, by szykować się do „aktywnego bojkotu” zbliżającej się kampanii przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. Według Rymaszeuskiego udział BChD w wyborach parlamentarnych oznaczałby „sprzedanie tych więźniów politycznych, którzy znajdują się teraz za kratkami, i sprzedaż narodu białoruskiego”. Aktywny bojkot miałby polegać na przygotowywaniu obserwatorów na głosowanie lub na rozpowszechnianiu materiałów na temat fałszowania wyborów na Białorusi. Rok temu na Białorusi brutalnie zdławiono wielotysięczny protest przeciwko oficjalnym wynikom wyborów prezydenckich, dającym prawie 80 proc. urzędującemu prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Do aresztów trafiło wówczas ponad 600 osób, a sądy skazały ponad 40. Dwóch byłych kandydatów opozycji – skazany na 6 lat pozbawienia wolności Mikoła Statkiewicz oraz skazany na 5 lat Andrej Sannikau – wciąż pozostaje w koloniach karnych. Rymaszeuski został zatrzymany w wieczór wyborczy, ale zwolniono go 1 stycznia.
http://wiadomosci.onet.pl/
Z tego, co wiemy, na Białorusi znajdowało się kilkudziesięciu zagranicznych obserwatorów, którzy nie stwierdzili żadnych oszustw wyborczych. Dlatego proponujemy chętnemu do przejęcia władzy p. Rymaszeuskiemu, aby po prostu wygrał wybory i przestał szukać bocznej furtki. Białoruś to jeszcze nie Unia, gdzie można bez problemów zrzucić ze stanowiska legalnie wybranego prezydenta lub premiera i zastąpić kukłą. – Admin.
Polska biedna będzie Polską słabą Naszym podstawowym interesem jest utrzymanie państwowości. Maksymalnie suwerennej, czyli kontrolowanej przez polskie elity, i maksymalnie sprawnej, czyli stwarzającej warunki do rozwoju Narodu na wszystkich istotnych płaszczyznach. To ma przełożenie na bardzo konkretne sprawy w poszczególnych dziedzinach, które trzeba załatwiać tu i teraz. W dzisiejszym świecie można i trzeba to osiągać metodami politycznymi. Dlatego powinniśmy mieć jak najlepsze stosunki z oboma dużymi sąsiadami. Tym bardziej, że jeśli jesteśmy w ostrym konflikcie z Rosją, uzależniamy się od Niemiec i na odwrót. Ale to nie wystarczy ponieważ w odpowiedzi na wcześniejsze działania głównie USA, ale w pewnym zakresie także Polski, doszło do zawiązania ścisłej i co ważne nie tylko deklarowanej, ale realnej, współpracy Niemiec i Rosji. Współpraca ta odbywa się w znacznym stopniu kosztem Polski. Przykładem jest Gazociąg Północny i rozbudowa tranzytowych szlaków komunikacyjnych omijających nasze terytorium. Powinniśmy domagać się od Niemiec, przecież oficjalnie naszego najbliższego europejskiego sojusznika, jak najszybszego włączenia do tego dialogu z Rosją uzasadniając to naszymi żywotnymi interesami. Trzeba podjąć ten problem w relacjach z USA, które w kwestiach strategicznych mają ciągle poważny wpływ na Berlin. Temu celowi powinna być też podporządkowana polska strategia na forum UE. Pojawia się tam wiele problemów, których rozwiązanie wymagać będzie polskiego poparcia. Trzeba to uzależniać od włączenia nas do strategicznego dialogu z Moskwą. Równolegle powinniśmy poprawiać stosunki z Rosją w układzie bilateralnym i rozbudowywać instytucje wzajemnego dialogu oraz praktycznej współpracy w różnych dziedzinach. Trzeba też wykonać duży wysiłek intelektualny i składać wiele propozycji, które godziłyby nasze interesy. Aby być w dialogu trzeba mieć coś do powiedzenia i zaproponowania. To pozwoli na przygotowanie się Polsce do miękkiego wejścia w ten proces, a w razie czego, przy sprzyjających okolicznościach, do przejmowania inicjatywy w relacjach z Rosją w zakresie niektórych, szczególnie dla nas istotnych spraw. Współcześnie ambicje narodów wyrażają się przede wszystkim na polu gospodarczym. Bogactwo idzie w parze z siłą i szacunkiem na arenie międzynarodowej. Dlatego polityka jest podporządkowana interesom ekonomicznym. W skali globalnej najważniejsze są nowoczesne technologie, kapitał ludzki zdolny do ich obsłużenia i wytworzenia nowych oraz podstawowe surowce. Polska biedna będzie Polską słabą, na łasce potężnych sąsiadów. Jeżeli chcemy istnieć jako samodzielne narodowe państwo musimy się dynamicznie rozwijać gospodarczo. Nasz PKB powinien stale przez wiele lat rosnąć szybciej niż PKB sąsiadów, zwłaszcza tych największych. Polska marnuje swoje możliwości (np. ok. 15 proc. Polaków w wieku produkcyjnym pracuje za granicą, często poniżej swoich kwalifikacji, buduje bogactwo obcych, a nie nasze). Musimy stale racjonalizować poprzez podnoszenie efektywności nasze systemy: emerytalny, edukacyjny, opieki zdrowotnej, obrony, bezpieczeństwa wewnętrznego, wymiaru sprawiedliwości, transportowy, żeby wymienić te najważniejsze. Tak, aby każda złotówka wydana tam dawała jak największy efekt. Dzisiaj najważniejszym zagrożeniem, nie tylko w Polsce ale dużo szerzej, nie jest brak wolności słowa czy tolerancji, ale ograniczenie wolności gospodarczej w połączeniu ze słabym państwem. To zagrożenie idzie ze strony wielkich, ponadnarodowych korporacji finansowych i gospodarczych. Dysponują one funduszami większymi od budżetów całkiem dużych państw. Przejmują kontrolę nad mediami i instytucjami obywatelskimi, a w konsekwencji także nad światem polityki. W ten sposób podporządkowują sobie i ukierunkowują pod własne interesy opinię publiczną i przepisy prawa. W Polsce dodatkowo na etapie przygotowywania się do wejścia do UE oraz pierwszych lat członkostwa oddaliśmy większość dochodowych branż pod dominację zachodnich koncernów, głównie francuskich i niemieckich, ale też amerykańskich. Dzisiaj trzeba im powiedzieć, że w większym stopniu niż dotychczas muszą się tą władzą ekonomiczną dzielić z polskim kapitałem, a jeśli trzeba nawet z polskim państwem. Trzeba poważnie myśleć o repolonizacji części banków, mediów, telekomunikacji i energetyki. Nie można też oddawać innych kluczowych branż, które jeszcze są w polskim ręku. Trzeba budować silne polskie marki i koncerny. W polityce gospodarczej trzeba postawić na małe i średnie przedsiębiorstwa. Propozycje rządu V.Orbana w tym zakresie są trafne i powinny być przeniesione na polski grunt. Powinniśmy zrezygnować z planów przyjęcia euro. Trzeba popracować wspólnie z Czechami i Węgrami nad wykreśleniem z traktatów akcesyjnych zobowiązania do przyjęcia wspólnej waluty. Nie można się też zgodzić na wspólny system podatkowy w ramach UE. Wprowadzenie takich rozwiązań usidli naszą gospodarkę i uniemożliwi szybszy rozwój. Ważną częścią gospodarki jest system transportowy wraz z infrastrukturą, na której jest oparty. Absolutnie trzeba go utrzymać w polskich rękach. Uważam, że dzisiaj jest to jeden z głównych atrybutów suwerenności. Trzeba go też uczynić nowoczesnym i drożnym, tak aby na naszym tranzytowym położeniu zarabiać i budować znaczenie polityczne. Triada zbudowana przez Romana Dmowskiego – Kościół, Naród i Państwo – jest ciągle aktualna. Tożsamość moralno-kulturową trzeba rozwijać w oparciu o katolicyzm i instytucję Kościoła a warunki do rozwoju materialno-bytowego Narodu ma stworzyć silne i sprawne Państwo. Racja stanu oznacza interes Państwa jako głównego narzędzia rozwoju Narodu. Współcześnie w odniesieniu do naszego Państwa jego interesy rozstrzygają się głównie na płaszczyźnie rywalizacji geopolitycznej i gospodarczej. Bogusław Kowalski
Twarze Illuminati ujawnione – koniec konspiracji Jest to chyba najważniejszy artykuł jaki zamieściłem na tym blogu, może nawet pierwszy w tym temacie jaki ukazał się po polsku. Nie sądzę, by ktoś już o tym po polsku cokolwiek napisał… Otóż wczoraj wieczorem otrzymałem link od autora blogu Zenobiusz. Napisał lakonicznie: „zobacz to, 10 części podobno szok”. Jeszcze nie obejrzałem do końca, ale to co zobaczyłem już mi wystarczy w sformułowaniu naprawdę wniosków, które obróciły wszystko do góry nogami.
Czeka cię taki zjazd... Nie ma żadnej wątpliwości, że wszyscy, cały świat, jesteśmy ofiarami jednej wielkiej manipulacji medialnej. Określając media nazwą „kryminalne” byłem zbyt łagodny – to co się dzieje może być określone tylko jednym słowem: ludobójstwo za pomocą mediów. Analiza dotyczy telewizji amerykańskiej, ale po tym co zobaczymy, można być przekonanym, że to samo dzieje się w wielu innych krajach. Autor, Ed Chiarini rozpoczyna film tymi słowami: „Ten film wideo nie jest przeznaczony dla każdego. Jeśli jesteś zadowolony z ze swojej wizji świata nie oglądaj go, ponieważ jeśli to zrobisz to wsadzisz siebie na emocjonalną kolejkę roller-coaster, jaką jeszcze nigdy nie nie jechałeś”. To nie jest to przesada. Większość z nas będzie musiała mocno zweryfikować obraz świata jaki nam wpisano, a nie będzie to łatwe. Dzisiaj tylko rozpoczynam temat – jest tak ważny, że będę go kontynuował przez dłuższy czas, przeplatając newsami, choć naprawdę już nie wiem gdzie szukać prawdy. Po tym co zobaczyłem, zaczynam wątpić we wszystko. Ale może to nagranie prawdy, na które w końcu wpadliśmy skieruje nas na właściwą drogę?
Strong, czy raczej A.E.? Spróbuję podsumować krótko. Otóż wszystkie znaczące tragedie jakie się nam przedstawiało w telewizji, są teatrem obsadzonym niewielką grupą aktorów. Jak dowodzi autor filmu, są to ludzie z rozrośniętego klanu rodzinnego, którą do tej pory nazywaliśmy Illuminati, mafią Rotszyldów itp. Podaje nazwiska, ich powiązania rodzinne – tak, to jest ta grupa co do której mieliśmy podejrzenia. Tylko, że tym razem mamy czarno na białym – twarze tych oszustów, porównanie charakterystycznych cech i role jakie wykonują. Wielu ulokowało się w Kanadzie, gdzie znajduje się prawdopodobnie kwatera główna zbrodniarzy. W aferę zaangażowana jest cała rodzina Maurice Stronga – rzekomego agenta Rotszyldów, choć teraz to już nie wiadomo kto jest czyim agentem… Strong obecnie operuje w Chinach i Szwajcarii, podobno musiał uciekać z Kanady. Dlaczego? – o tym później. Kim jest Strong? To będzie dopiero sensacja! Kim jest Chiarini? Ed Chiarini raczej nie działa w pojedynkę. Nie udałoby mu się wsadzić tych materiałów na YouTube i przeżyć kolejny dzień. Co więcej, nie są one usuwane, tak więc musi mieć mocne poparcie w służbach, najprawdopodobniej w FBI. Przedstawiony obszerny materiał porównawczy wskazuje pracę całego zespołu, który analizował nagrania telewizyjne za pomocą odpowiednich programów i komputerów o sporej mocy obliczeniowej, porównujących twarze i wyłapujących podobieństwo. Podobnie jeśli chodzi o analizę głosu. Jest mała szansa, że zrobił to jeden człowiek, choć niczego nie można wykluczać. Sądzę jednak, że zrobili to ludzie, którzy mają dostęp do tego typu sprzętu, tak więc ujawnienie tego materiału nastąpiło w jakimś określonym celu. Być może przed ludzkością pojawiło się małe światełko, być może wreszcie zaczniemy my na nich polować, a nie oni na nas. Poznali ich po uszachAnalizowano unikalne dla każdego człowieka części ciała. W przypadku nagrań wideo, nie można sprawdzać odcisków palców, jednak tym wyznacznikiem mogą być uszy – szczególnie ich wewnętrzny
Twarz można zamaskować. Uszy trudniej. I w wielu przypadkach właśnie po uszach rozpoznano oszustów. Innym wyróżnikiem jest układ twarzy, który w wielu przypadkach zmieniony został zmieniony przez maskowanie, postarzenie i ściąganie skóry. Do tego dochodzi oświetlenie, fryzura, okulary, make-up – wszystko to może zmienić wygląd twarzy. W przypadku zdjęć wystarczą odpowiedni retusz na Photoshopie – pewnie dlatego całkowicie znikł z rynku program Anty-Photoshop, który ujawnia retusz. Podane poniżej przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej, ale każdy z nich nadaje się na czołówkę największych gazet. Oczywiście, w tym momencie nikt tego jeszcze nie zamieści, ale miejmy nadzieję, że zmiany nastąpią już niedługo – są zbyt oczywiste, by patriotyczne służby to zignorowały. Każdy uczciwy sąd musi uznać zasadność tych dowodów i skazać tych konspiratorów za ludobójstwo. Kim są ci ludzi i kogo udają?Krótko wspomnę o przykładach, które Chiarini podaje na początku filmu. Oszustami są między nimi znane postaci amerykańskiego show-biznesu, jak Rachel Zoe- występowała ona w postaci zmienionej m.in. w programach „reality show” i sensacyjnych relacjach newsowych ze „strzelaniny” w Phoenix, gdzie rzekomy szalony ojciec strzelał do swojej żony i ich dziecka. Oczywiście chodzi o sztuczną eskalację rzekomego zagrożenia ze strony posiadaczy broni. Jest to socjalna manipulacja i sama w sobie jest przestępstwem. Ale to jeszcze jest niczym w porównaniu z kolejnymi oszustwami, które Chiarini demaskuje. Przejdźmy do tzw. masakry w Virginia Tech, gdzie Seung-Hui Cho w pojedynkę zabił 32 osoby, a 25 ranił. Ta rzekoma masakra była albo dziełem służb podległych Illuminatom, albo była jedynie wydarzeniem wirtualnym. Okazuje się bowiem, że jej świadkowie to aktorzy, których zdjęcia były na Facebooku jako znajomi Dave Weissa. Jedna z nich to Laurie Blum Mittman, która w masakrze występowała jako Sara Stevens, kiedy indziej jako ofiara pobita przez ochronę na lotnisku, a kilka lat później jako Robin Kassner w jednym z reality show. Totalna ściema. Inni „świadkowie” masakry, współlokatorzy rzekomego zabójcy, to także aktorzy z listy Dave Weissa – znani jako Matt Stone i Trey Parker z kreskówki South Park, promowani m.in. przez Michaela Moore’aw „Bowling for Columbine”. Razem z nimi w wielu różnych epizodach oszustw medialnych występowali też wszyscy „żołnierze” desantu Seal Team Six, tego którzy rzekomo zabili Bin Ladena, a później sami zginęli w katastrofie helikoptera. Wiem, że to co teraz piszę jest niewiarygodną sensacją, ale w filmie macie konkretne dowody, że tak właśnie jest. Wszyscy ci „żołnierze” są na usuniętej już liście przyjaciół Dave Weissa na Facebooku. Na tej liście są też osoby biorące udział w aferze z „postrzeleniem” Gabriele Giffords czy „zaginionymi” osobami na terenie całego kraju. Dave Weiss zagroził Chiariniemu założeniem sprawy sądowej, lecz pewne osoby z „zabitego” komanda Seal Team Six już sypią i Chiarini ma ich zeznania. To zresztą potwierdza, że za Chiarinim stoją pewne służby. W następnym odcinku pójdziemy dalej -naprawdę zrobi się naprawdę gorąco, gdyż jak się okaże, niektórzy znani politycy i działacze są również aktorami – wszyscy z „rodzinki” Illuminati. Będzie też o UFO i „demaskatorach” NWO. Najlepsze będzie jednak to co udało mi się odkryć na podstawie materiału Chiariniego. Mocno się zdziwicie… Podaję link tylko do pierwszego odcinka serii Truth Exposed, na jego końcu znajdziecie link do następnych części:
http://www.youtube.com/watch?v=uiPb5inXCpc
Całość jest też na stronie: http://wellaware1.com/
Wszystkich znających język angielski proszę o dokładne obejrzenie tego filmu – konieczne będzie jego przetłumaczenie na język polski. Nie wydaje mi się, żeby znały go polskie służby, politycy i dziennikarze – chyba, że uczestniczą w tej międzynarodowej konspiracji. Nie mam wątpliwości, że takie osoby w Polsce są, i to na wysokich stołkach. Jestem pewien, że po tym co się dzieje w USA, one też zostaną ujawnione. Film przetłumaczony na polski będzie też mógł posłużyć do zdemaskowania tych samych praktyk w naszych mediach. Kilka słów o autorze serii Truth Exposed,Ed Chiarini:
- Urodzony w Millington, Tennessee, w młodości mieszkał w Pensylwanii.
- Szkoły: University of the Arts – Philadelphia, Chichester HS, The Christian Academy, CLEP U.S. Air Force
Już w wieku 15 lat został zatrudniony jako ilustrator bestsellera High Treason, na podstawie której powstał później film Olivera Stone JFK.
Później był ilustratorem kilku znanych książek, też o JFK.
W wieku 20 lat przeniósł się do Teksasu, gdzie mieszka i pracuje do dzisiaj.
Współuczestniczył m.in. w tworzeniu portalu Broadcast.com Marka Cubana, który został następnie przejęty przez Yahoo. Było to pierwszy portal ze stałą transmisją wideo w internecie.
Potem pracował na wysokich pozycjach dla wielkich korporacji takich jak Halliburton, LGC, Exxon Mobile, Savage Design, ESXengineering.com i Ashford.com. Chcąc poznać życie żołnierza zapisał się do Lotnictwa USA, gdzie był technikiem dla samolotów F-15 i F-22. Po wyjściu z wojska zajął się edukacją rodziców na temat zagrożeń jakie przynosi internet. Na podstawie tego doświadczenia stworzył WellAwareNet. Obecnie zajmuje się badaniami na temat alternatywnych źródeł energii, szczególnie z wodoru i tlenu uzyskiwanego z elektrolizy. Opatentował swoją własną metodę o nazwie „Holy Grail”. Jak widać z treści filmu, interesuje się też operacjami fałszywej flagi i wszelkimi oszustwami medialnymi. Jego publikacje znalazły się m.in. na InfoWars.com Alexa Jonesa. Obecnie mieszka w Dallas.
Z uwagi na jego kontakty wojskowe, można przypuszczać, że zainteresował tematem oszustw medialnych odpowiednie patriotyczne służby amerykańskie.
Twarze Illuminati ujawnione – koniec konspiracji cz. 2
Jane Bürgermeister: „Fourth Empire” – oferta specjalna:
Book free of charge as time is running out.
Jane oferuje ksiązkę za darmo dla tych, co do niej napiszą e-mail. Oczywiście dobrze byłoby gdyby te osoby wpłaciły niewielką sumę na jej konto lub Paypal wspomagającą pracę Jane. Pisze ona obecnie dodatek, gdyż sytuacja w Europie wymyka się spod kontroli i niedługo może dojść do tragedii. Dlatego tak ważne jest by jak najwięcej ludzi wiedziało co się naprawdę dzieje.
Książka jest dostępna tylko po angielsku. W tej sprawie można pisać na e-mail:jmburgermeister@gmail.com
Więcej informacji o książce i numer konta w banku i PayPal :
http://monitorpolski.wordpress.com/2011/12/05/jane-burgermeister-czwarte-imperium/
Uwaga: Mam już tłumaczenie 1 części zrobione przez jednego z wolontariuszy. W chwili wolnej zrobię wersję polskojęzyczną tego odcinka i osoby nie znające angielskiego będą mogły się w pełni zaznajomić z jego treścią. mam nadzieję, że również uda nam się zrobić to z pozostałymi częściami. Ed Chiarini, autor serii filmów Truth Exposed (Ujawniona Prawda), rozpoczyna drugą część swojego filmu od operacji fałszywej flagi zwanej „Zamachem na WTC”. Jak się okazuje, była to przygotowana z premedytacją akcja medialnego oszustwa, w której poświęcono życie niemal 3 tysięcy ludzi. Aktorka zatrudniona do odgrywania roli świadka w 2001 roku i aktywistki w 2011 Chiarini zdemaskował osoby, które zostały zatrudnione jako aktorzy. Ta młoda wyglądająca na Latynoskę dziewczyna, Monica Benarez, rzekomo widziała samolot, który uderzył w pierwszą z wież. 10 lat później można ją było jednak zidentyfikować podczas protestów studenckich, a także tzw. „okupacji ” w Dallas jako aktywistkę MoveOn.org.
Alyssa Greenberg – Blumberg Drugi świadek, kobieta która widziała samolot wbijający się w Pentagon, to Alyssa Greenberg, która chyba z całej rodziny Greenbergów najrzadziej się udziela, gdyż nie jest zbyt dobrą aktorką. Chiarini wraca do zamachu na WTC jeszcze w trzeciej i czwartej części filmu, pokazując kolejnego świadka – tego, który wszystkim badaczom wydaje się najbardziej podejrzany, który nie dość że widział samoloty, to wiedział, że wieże się zawaliły na skutek „uszkodzenia konstrukcji”. Było to powiedziane sztucznie i w sposób wyraźnie wyuczony. Nie wiadomo było jednak kim jest ta osoba. Chiarini go zdemaskował – po akcencie poznał, że jest Kanadyjczykiem. Część scen pokazanych przez Fox News i inne telewizje tego dnia była wyraźnie zaaranżowana. Reporter Fox News wspomniał o częściach samolotu, które ekipa widział po drodze – czyż nie jest dziwne, że nie utrwalono ich kamerą? Obecność aktorów daje wiele do myślenia, chodziło o przekonanie opinii publicznej do tego, że w wieże i Pentagon faktycznie uderzyły samoloty. Materiał prezentowany przez telewizję jest jednak bardzo wątpliwy. Krótko wspomnę o tym, że oszustwo z samolotami zostało udowodnione w filmie „September Clues” z 2008 roku, gdzie autor wykazał, że obrazy samolotów zostały nałożone w sposób sztuczny na materiały prezentowane na żywo. Nie wszystko jednak wyszło perfekcyjnie i np. na emitowanym materiale pokazal się nos samolotu, który musiałby przebić całą konstrukcję budynku. Obraz został na moment wyciemniony, ale jednak do emisji przedostało się kilka klatek. Oczywiście w kryminalnych mediach na ten temat nie było ani słowa. Chiarini wiele czasu poświęca rodzinie Greenbergów. Szczególnie uzdolniony jest Tony Greenberg, któremu Chiarini poświęcił osobny film. Tu tylko należy wspomnieć, że grał role m.in. terrorystów Al Quaedy, prezentera irańskiej Press TV, komentatora dla Russia Today, młodego członka rodziny Rotszyldów, Davida, a niedawno szaleńca, który oddał strzały w kierunku Białego Domu. Podobnie Kenny Blumberg, który się wżenił w rodzinę Greenbergów – nie dość, że gra wiele ról, to jeszcze jest prezesem niezależnego związku filmowców w Arizonie. To on właśnie był autorem wielu filmów z „okupacji Wall Street” w Nowym Jorku i nie tylko. Można być pewnym, że celem ich powstania było tylko i wyłącznie dobro rodzin Illuminati. Świadczy to też o tym, że zdjęcia były przygotowane. Chiarini przedstawia zmanipulowane nagrania prezentowane m.in. w Russia Today – gdzie „ominięto” początek nagrania, a tam wyraźnie było widać jak jeden z „okupujących” daje znak do rozpoczęcia akcji. Zarówno policjanci jak i protestujący są aktorami. Dokładna analiza pokazuje, że bicie demonstrujących było udawane. W słynnym przypadku nowojorskiego „gazowania” jedna z uczestniczek daje znak policji do rozpoczęcia szprejowania. Okazuje się, że w demonstracjach zarówno w Nowym Jorku jak i w Toronto podczas G20 uczestniczą i brutalnie są „aresztowane” oczywiście te same osoby z kręgu Illuminati, jak Jennifer Sexton, siostra Kenny’ego, a także ludzie z Moveon.org, którzy są znani także z innych „imprez” jak strzelanina w Virginia Tech. Niektóre z tych osób grają też role … policjantów. Z kolei „niezależne” media jak Russia Today wykorzystują jako komentatorów właśnie ludzi z tego kręgu, co świadczy o tym, że są całkowicie kontrolowane przez Illuminati. Chiarini zidentyfikował większość tych iluminackich aktorów – porównując materiały z telewizji i YouTube ze zdjęciami rodzinnymi. Skąd tyle zdjęć tej rodziny Illuminati znalazło się w rękach Chiariniego? Twierdzi, że 5 tysięcy zdjęć było na rodzinnej stronie oraz na personalnych kontach na Facebooku, gdzie były bezceremonialnie umieszczone przez tych ludzi, którzy są tak przekonani o swojej wyższości, że po prostu nie przypuszczali, że ktoś może je wykorzystać w śledztwie przeciwko nim. Na podstawie tych zdjęć autor filmu stworzył drzewo rodziny Greenbergów wraz z powiązaniami z mediami. Senior rodziny Maurice Greenberg był m.in. szefem słynnej firmy ubezpieczeniowej AIG, American International Group, która nie zbankrutowała tylko dlatego, że dostała „pomoc” z Rezerwy Federalnej w wysokości 85 miliardów dolarów. Można przypuścić, że spora część tej sumy poszła na potrzeby rodzinki… Rodzina Greenbergów jest powiązana ze Strongami, której senior Maurice, odgrywa jeszcze ważniejszą rolę w świecie niż Greenberg. To te właśnie rodziny prawdopodobnie stanowią w części rząd cieni, któremu podlega Prezydent USA, Kongres, a nawet Rezerwa Federalna. Najciekawsze jednak nadal przed nami. Dowiemy się m.in. kim naprawdę są Maurice Strong i Maurice Greenberg - Chiarini na podstawie analizy uszu, nosów i rysów twarzy udowodni, że są nazistowskimi zbrodniarzami Adolfem Eichmannem i słynnym „lekarzem” Josephem Mengele! Monitorpolski's Blog
Na dobry początek w ten szary piątek Kilka wiadomości, które pomogą dobrze rozpocząć kolejny szary dzień bez śniegu. Osoby wrażliwe na mój praski język proszę o nie czytanie dalej. Fitch obniżył rating kilku bankom w Europie, ale to tylko przystawka, prawdziwa rating bazooka dopiero nadchodzi, jako minestrone (po naszemu jarzynowa), co będzie na danie główne … Madam Lagarde, szefowa Sami Wiecie Czego, straszy, że nadchodzą takie czasy jak w latach 30-tych, protekcjonizm, izolacjonizm i wszystko inne na …izm Australijskie banki dostały tydzień na przygotowanie się na eurogeddon. Szef znanego funduszu hedginowego straszy, że upadną wszystkie banki w Europie. Pewno syntetycznie już zszortował banki, bo oficjalnie tego robić nie wolno, ale na wszystko znajdzie się sposób W memorandum emisji obligacji EFSF ma się znaleźć zapis o ryzyku rozpadu strefy euro. To godne uznania, sam, jako członek KNF soliłem kary za ukrywanie ryzyk przez emitentów, ale jak potem opchnąć to Azjatom z takim pasztetem. Kupcie nasze papiery, ale pamiętajcie, że waluta, w której są emitowane może przestać istnieć. Nawet Keplerianie by się nia dali namówić, a oni mają więcej galaktów od Chińczyków. Dodatkowo, jedna trzecia środków na kapitał w EFSF ma pochodzić z Włoch i Hiszpanii, które zaraz będą potrzebowały tych środków. Musze spytać kolegów fizyków jak to się nazywa, per kretynum debile, czy jakoś tak Trwa run na banki w Grecji, w październiku przyspieszył, produkcja przemysłowa w Indiach spadła o 5%, w eksport Chin mocno zwalnia. Właściciele flotylli statków handlowych ostrzegają przez falą bankructw z braku roboty Francja twierdzi, że to Wielkiej Brytanii trzeba obniżyć rating a nie im. Ten wysoki urzędnik pewno jak był mały donosił do Pani, że koledzy mają nieodrobioną pracę domową. Przytulmy naszych wybrańców. Chcą dobrze, ale im nie wychodzi. Znana spółka spadła wczoraj o kolejne 10 procent, sumie już o 40% po tym jak rząd prowadził nowy podatek. Już od lutego a nie od marca jak mówiono będzie nowy podatek dla wszystkich firm, bo rząd się sprężył. Jeśli chodzi o podwyżki podatków to potrafią działać szybko (vide VAT), gorzej z budową szybkich kolei. Aha, i Warszawa kupi bony skarbowe za 550 milionów, uchwaliła Rada Warszawy. Są możliwe trzy interpretacje: (1) boją się trzymać pieniądze miasta w bankach może mają jakieś poufne informacje); (2) rentowność bonów jest lepsza niż na lokatach; (3) próbują pomóc Sami Wiecie, Komu uniknąć przekroczenia progów ostrożnościowych. Ale to pikuś, bo skala kreatywnego budżetowania już przekroczyła 350 mld złotych, o czym donosiłem na tym blogu Rybiński
Czas zgasić świeczkę! W latach PRL obok tego, co było dominujące w przestrzeni publicznej, a więc proreżimowe, wznawiano działalność niepodległościową, skupiającą środowiska pozbawione środków materialnych, czyli w relacji do sił PRL wydawało się bez szans. Po stronie reżimu komunistycznego stały nie tylko potęga ZSRR, jego agentura PZPR oraz siły ZOMO, SB i … jak się okazało 13 grudnia 1981 r., także Ludowe WP, ale także potężne media o wielkiej sile rażenia, w tym wielonakładowa prasa z „Trybuną Ludu” na czele. Po drugiej, tej naszej stronie, byli natomiast nieliczni, działający wbrew temu, co większość uważała za realne (bliski upadek PRL nie wydawał się realny). Były też represje: podstawowa - pozbawienie pracy, a więc uderzenie w byt rodziny. Natomiast głównym narzędziem cywilnej walki z reżimem była niezależna prasa. Niskonakładowe pisma o wysokiej, jakości merytorycznej i marnej pod względem technicznym, bo drukowane potajemnie na prymitywnych powielaczach. Za pomocą takiej prasy ośrodki niezależne docierały do Polaków z rzetelną informacją, prawdziwą historią Polski, z ideami i programami. Chcieliśmy, bo byłem wśród niezależnych, być głosem Polski Niepodległej. I byliśmy nim. Nie byliśmy jednak w opozycji do systemu PRL, ale poza nim i stąd przez ten system zwalczani, jako najwieksze zagrożenie dla komunistycznych rządów. (W okresie "karnawału" Solidarności my, liderzy Konfederacji Polski Niepodległej, byliśmy w więzieniu.) Ława oskarżonych w sądzie wojskowym. Od prawej; Tadeusz Stański, obrońca śp. Jerzy Woźniak, Romuald Szeremietiew, milicjant konwojent.Od tamtych lat upłynęło dużo wody w Wiśle. PRL dziś co prawda nie ma, ale widzimy, że został i ma się dobrze peerleowski zombie. Państwo polskie ma fundament, ściany i dach uczynione ze szczątków PRL. Państwo to nie jest kontynuatorem niepodległej Drugiej RP. Jest ono, bowiem prawnym spadkobiercą Polski Ludowejz „ograniczoną" suwerennością, a decydują w nim ludzie i środowiska wywodzące się wprost z PRL. Dawny sługus sowiecki i prześladowca patriotów bywa dziś majętnym przedsiębiorcą, prominentnym profesorem, wszechwładnym dziennikarzem, a często też politykiem decydującym o losach Polski, lub tylko emerytem z tłustą emeryturą. A jego dawna ofiara, ktoś, kto walczył o niepodległość i wycierał więzienne cele, to ciągle nierozsądny „oszołom”, często przymierający głodem na mizernej emeryturze. Mamy, więc niepodległe formalnie państwo i mamy w nim system polityczny, który powyższe anomalie osłania i wmawia nam, że tak powinna wyglądać polska „normalność”. Aktem założycielskim tego systemu była ugoda Okrągłego Stołu z konszachtami magadalenkowymi na jego zapleczu. To wtedy zdecydowano, kto z niedawnych opozycjonistów cieszy się zaufaniem „człowieka honoru” gen. Kiszczaka, jako tzw. konstruktywna opozycja, a kto „konstruktywny” nie jest. Przy Okrągłym Stole zamknięto, więc krąg ludzi i środowisk powołanych do rządzenia Polską. Lista beneficjantów ugody z komunistami jest łatwa do ustalenia. Wystarczy prześledzić, kto zasiadał przy Okrągłym Stole, a kto jeździł wznosić kieliszki toastów do ubeckiej jaskini w podwarszawskiej Magdalence. Było na ogół ta... ale niestety i tak. Ufundowano wtedy układ personalny, który stworzył system stronnictw opierających prawo do rządzenia krajem na ugodzie okrągłostołowej. Te stronnictwa mimo dzielących je różnić ciągle są zgodne, że Okrągły Stół to cenne i chwalebne zdarzenie. I są zgodne, jak można wnosić, w jeszcze jednym – nie wolno dopuścić do utworzenia siły politycznej spoza okrągłostołowego kręgu. Anihilacji uległy anty-stołowe Konfederacja Polski Niepodległej, Solidarność Walcząca, Polska Partia Niepodległościowa. Przypadki KPN lub Ligi Polskich Rodzin wskazują, że nawet początkowe sukcesy wyborcze nie gwarantują przetrwania. System okrągłostołowy broni się skutecznie. W tym kontekście problemem, który wymaga wnikliwej analizy jest postawa partii Jarosława Kaczyńskiego. PiS z jednej strony podnosi hasła antysystemowe, z drugiej jednak nie robi zbyt wiele, aby skupić pod swoimi sztandarami antysystemowe środowiska. Może to wina tych środowisk, że nie ma jedności? Pojawiają się jednak różne interpretacje. Często optymistycznie zakłada się, że PiS, mimo okrągłostołowego korzenia lidera, przeszedł ewolucję stając się dziś niejako dywersją rozsądzającą system od wewnątrz. Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że tak nie jest. W tej drugiej opinii PiS ma być, bowiem jedynie sposobem zagospodarowania niezadowolonych, aby nie zagrozili systemowi. A wojna z PO jest tylko kłótnią w okrągłostołowej rodzinie. Śledząc rozwój wypadków na scenie politycznej można znaleźć argumenty na rzecz jednego i drugiego stanowiska. Stan stosunków międzynarodowych i przyszłość Polski budzą niepokój. Pojawiają się zagrożenia, których rządzący zdają się nie dostrzegać. System polityczny w naszym kraju działa nieskutecznie ocierając się o granicę zdrady narodowej. Stąd słuszne jest oburzenie, wyrażane także przez PiS, po berlińskim wystąpieniu ministra Sikorskiego, w którym zadeklarował on zrzeczenie się przez Polskę suwerenności budżetowej. Trudno jednak, dlatego zrozumieć wcześniejsze deklaracje prezesa Kaczyńskiego, który nie tak dawno mówił o potrzebie wspólnej armii europejskiej. Atrybutem suwerenności państwa jest przecież nie tylko budżet, ale także własna narodowa armia. Także zaangażowanie liderów PiS w przyjęcie Traktatu Lizbońskiego nie uwiarygodnia ich w roli obrońców polskiej suwerenności. W dniu 12 grudnia, w 30 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, byłem na zorganizowanym przez Nowy Ekran wiecu. Mimo przysłonięcia tego wydarzenia marszem zarządzonym ad hoc przez PiS na następny dzień odbyła się udana manifestacja. Była ona przeprowadzona przez oddaną sprawie grupę ludzi. Po tym zdarzeniu na portalu Nowego Ekranu rozległy się jednak utyskiwania i narzekania. Krytycy twierdzili, że to co zrobił Nowy Ekran było katastrofą i dowodem braku profesjonalizmu. Obserwowałem jak zwijali się w czasie wiecu Łazarz, Carcinka, Pietkun i inni … Nie wiem nic o tym, aby w ten sam sposób krzątali się wraz z nimi ich krytycy. Ci, którzy później zaczęli wołać – źle, wszystko źle, katastrofa! PiS to dopiero, ho, ho! I pojawiły się też głosy, że należało przykleić się do PiS i demonstrować razem następnego dnia. Nie wiadomo, czy z racji niespodziewanej manifestacji PiS organizatorzy corocznych protestów grudniowych tym samym powinni byli zrezygnować z upamiętnienia 30 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Dziwaczne są te utyskiwania. Dowodzą one, że krytykujący nie rozumieją chyba, co krytykują. Wyobraźmy sobie, że w czasach PRL czytelnik gazetki wydrukowanej na tzw. ramce miałby pretensje o marną, jakość druku. A Nowy Ekran jest dziś przecież takim drukarzem gazetek. Nie ma wielkich pieniędzy i nie może zatrudnić wielu ludzi. Nie dysponuje drogim sprzętem i ochroniarzami. Portal nie ma do dyspozycji kwot porównywalnych z tymi, które dostają partie systemowe. To są nie tylko miliony wypłacane tym partiom z naszych podatków na ich działalność, ale także jeszcze większe kwoty diet poselskich, zapewniające utrzymanie zawodowego personelu i nakłady na biura poselskie stanowiące materialne oparcie dla pracy partyjnej w terenie. Innymi słowy tego, co ma partia funkcjonująca wewnątrz systemu, nie może mieć Nowy Ekran poza systemem i działający wbrew systemowi. To powinno być oczywiste. Widoczna siermiężność Nowego Ekranu jest jednak dowodem, że za portalem nie stoją jakieś Golbergi, Sowy i tym podobne WSIowe puchacze. One już raczej stoją za palikociarnią. Bez wątpienia też, gdyby Nowy Ekran miał „zlecone” zadanie niszczenia PiS, to 12 grudnia znalazłaby się odpowiednia aparatura nagłaśniająca i tym podobne gadżety, a uczestników wiecu dowożono by z Polski autokarami. Tak nie było! Co pewien czas dotykają Nowy Ekran podejrzenia, rozsnuwane są pachnące brzydko wątpliwości i pojawiają się pytania, na które trzeba bez końca odpowiadać? A gdyby tak zapytać także liderów Prawa i Sprawiedliwości np. kiedy zajmą się na serio zjednoczeniem środowisk przeciwników systemu i kiedy w końcu zgaszą świecę zapaloną na diabelskim ołtarzyku Okrągłego Stołu? Czekają, aż świeca dopali się sama?
PS. Na drugim zdjęciu biesiadnym za stołem od górnego rogu siedzą: Lech Kaczyński, Jacek Kuroń, Jan Lityński, Zbigniew Bujak, Ireneusz Sekuła, Stanisław Ciosek, Czesław Kiszczak. Szeremietiew
Ostry spór o cytat z wypowiedzi śp. Lecha Kaczyńskiego. O czym naprawdę mówił prezydent w Berlinie w 2006 r.? Premier Donald Tusk powiedział, że cytat z Lecha Kaczyńskiego, którego użył w czwartek w Sejmie, pokazuje, że gdy nie ma "politycznego łomotania rządu po głowie", to wspólna myśl, jak powinna wyglądać Polska i Europa może łączyć. Według PiS, cytat został zmanipulowany Premier w czwartek w debacie w Sejmie nad odwołaniem szefa MSZ Radosława Sikorskiego przytoczył słowa Lecha Kaczyńskiego, wypowiedziane 8 marca 2006 roku w Berlinie na Uniwersytecie Humboldta. Szef rządu cytował:
"Mówię jako jeden z obywateli Polski, a więc dzisiaj obywateli Unii Europejskiej. Wiem, że nasze stanowisko jest sprawdzianem solidarności, ale jeżeli Europa chce ten sprawdzian zdać, jeśli chce stworzyć nową jakość - nie na dwa, trzy pokolenia, co się udało dotychczas, tylko na wiele pokoleń - jakość, która być może kiedyś w historii będzie rzeczywiście też jakością o charakterze federacji - federacji przecież wtedy niezmiernie potężnej w skali świata, to musi ten egzamin również zdać. I do tego bym zachęcał, reprezentując kraj, który oczywiście w tej chwili korzysta dzięki członkostwu w Unii Europejskiej, ale który - jeżeli to, o czym mówię spełniłoby się w ciągu 8 czy 10 lat - będzie korzystał mniej. Zdaję sobie z tego sprawę i z góry się na to zgadzam". Kropka, koniec cytatu. Autor: Lech Kaczyński - zakończył swoje wystąpienie Tusk.
W czasie piątkowego głosowania nad wczorajszą informacją premiera o przyszłości UE, Krzysztof Szczerski (PiS) wnioskował o przerwę i posiedzenie Konwentu Seniorów w sprawie cytatu użytego przez Tuska. Chciałem poinformować Konwent Seniorów, że będziemy wnosić zastrzeżenie do protokołu wczorajszych obrad. Zastrzeżenie, którego celem jest obrona prestiżu urzędu prezesa Rady Ministrów. Uważamy, że pan premier został błędnie wyposażony w zmanipulowany cytat z wystąpienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Uniwersytecie. Humboldta - powiedział Szczerski.
Jego zdaniem cytat został nie w pełni przedstawiony przez premiera, tym samym wypaczył jego sens. Prezydent mówił, że za 8 do 10 lat Ukraina i Gruzja powinny być w UE, a nie Unia powinna stać się federacją - powiedział Szczerski. Chciał, by ten fragment wykreślono z protokołu czwartkowych obrad. Wniosek Szczerskiego został odrzucony. Poseł PiS, szef Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego, Maciej Łopiński podkreślił w piątek na konferencji prasowej, że cytat użyty przez Tuska został zmanipulowany. To była nadinterpretacja - oświadczył.
Prezydentowi (Lechowi Kaczyńskiemu) nie chodziło o to, żeby Unia przekształciła się w tym czasie w federację (...) bo jak sam mówił "ma wątliwości, co do tego, czy już czas tworzyć z Europy swoiste quasi-państwo" - powiedział Łopiński. Również w ocenie Szczerskiego, cytat został zmanipulowany. Te słowa, które cytował Tusk padają, ale jeśli wyrwiemy je z kontekstu i całego ciągu wypowiedzi (...) to będzie to nieprawda w cytowaniu prawdziwych słów - podkreślił Jak dodał, L.Kaczyński na początku wykładu w Berlinie zastrzegł, że jego wykład nie jest zespołem tez politycznych, ale jedynie rozważaniami. Dobry cytat, pokazujący, że jak nie ma przesadnych negatywnych emocji, politycznego łomotania po głowie rządu, to jednak wspólna myśl o tym, jak powinna wyglądać Polska i Europa, wcale nie musi dzielić, tylko może łączyć - powiedział w piątek Tusk dziennikarzom, pytany, dlaczego użył takiego cytatu. Premier pytany o zarzuty PiS, że zmanipulował cytat z Lecha Kaczyńskiego powiedział:
Przeczytajcie sami cytat, nie mówiłem, na jaki temat było wystąpienie, przeczytałem integralną część tego wystąpienia, w którym Lech Kaczyński jednoznacznie stwierdził, że perspektywa federacyjna dla Europy, to jest coś, z czym on się zgadza. Odsyłam państwa do teksu, a nie do mojej opinii. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski ocenił natomiast, że "cytowanie prezydenta, gdy wypowiada ważne słowa w Berlinie o federacji, pokazuje ciągłość polskiej myśli państwowej, jeśli chodzi o integrację europejską. Na zarzuty o manipulację odparł:
Proszę wszystkich, którzy chcą sobie wyrobić zdanie o przeczytanie mojego berlińskiego przemówienia i berlińskiego przemówienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A oto treść wykładu śp. Lecha Kaczyńskiego, który wygłosił na Uniwersytecie Humboldta w 2006 r. Poniżej większy fragment poprzedzający cytat użyty przez premiera Donalda Tuska:
(...) Teraz przejdźmy do konkretnej sprawy, sprawy Traktatu Europejskiego. To, że Europa potrzebuje jakiegoś podstawowego traktatu - możemy ten traktat również nazwać konstytucyjnym, ja nie mam tutaj specjalnych kłopotów, jeżeli chodzi o nazwę - to nie ulega wątpliwości. Jest to niezbędne, bowiem inaczej porozumiewa się w gronie sześciu państw i do tego jeszcze sześciu państw o mniej więcej równym poziomie rozwoju gospodarczego, bo taka była Europejska Wspólnota Gospodarcza wtedy, gdy podpisywano Traktat Rzymski, a inaczej, gdy trzeba uwzględniać wolę 25, a przecież wkrótce 27 państw o różnych tradycjach, o różnym poziomie rozwoju gospodarczego, a także w niemałym stopniu o bardzo różnej historii. To nie jest to samo, to są zupełnie inne sprawy, jesteśmy tego świadomi. Absolutnie wiemy, że trzeba przyjąć generalne reguły porządkujące, że te reguły muszą obowiązywać wszystkich, że są sprawy, w tym również dość istotne, gdzie trzeba zgodzić się na to, że decyduje większość, a nie wszyscy. Tak jest zresztą dzisiaj. Nie mamy, co do tego najmniejszej wątpliwości. Ale mamy wątpliwości, co do tego, czy czas już tworzyć z Europy swoiste quasi-państwo. Traktat Europejski nie tworzy państwa. Gdy ktoś mówi, że to jest rozwiązanie czysto federalne, to się oczywiście myli, to jeszcze nie jest federacja. To nie jest federacja choćby, dlatego, że w żadnym państwie federalnym, które realnie istnieje na świecie, nie jest tak, że w rękach budżetu centralnego jest 1% PKB, czy troszkę powyżej 1%, a jeśli chodzi o finanse publiczne poszczególnych krajów związkowych (finanse publiczne, nie tylko budżet), kontrolują one około 40% PKB. Powtarzam, takiego rozwiązania w żadnej federacji na świecie, przynajmniej mi znanej, nie ma, stąd też to jeszcze na pewno nie jest federacja. Są tam jednak rozwiązania, które wskazują na to, że Europa Traktatu Konstytucyjnego w jego obecnej wersji byłaby Europą quasi- państwową. Z tego punktu widzenia, jak sądzimy, czas na takie rozwiązania jeszcze nie nadszedł. Ja zawsze mówię, że mogę wypowiadać się jedynie w imieniu mojego kraju tu i teraz, dzisiaj. Nie potrafię odpowiedzieć, co będzie za 20 czy 25 lat. Być może, gdy powstanie jedna infrastruktura społeczna Europy, jedna opinia publiczna, a przynajmniej silne elementy jednej opinii publicznej, być może, gdy nastąpi swoiste zrośnięcie się narodów europejskich, które oczywiście pozostaną odrębne, ale będą miały dużo większą ilość różnorakich związków, od miejsca zamieszkania nawet po związki rodzinne - być może wszystko to spowoduje, że wtedy tego rodzaju rozwiązania będą adekwatne. Nie mogę powiedzieć na pewno, że tak będzie. Nie mogę powiedzieć też na pewno, że sądzę, iż będzie inaczej. Natomiast w tej chwili sytuacja wygląda w ten sposób, że musimy szukać rozwiązań, które usprawnią działanie dzisiejszej Europy, które nadadzą jej nową dynamikę, które pozwolą na wiele wspólnych przedsięwzięć. Czy takie przedsięwzięcia są w wielu sprawach także na zewnątrz potrzebne? Tak, są potrzebne. Ja na przykład sądzę, że Europa nie powinna być bezradna w sytuacji, gdy trzeba interweniować militarnie, choćby ze względów humanitarnych. Podkreślam mocno, że oczywiście do tego nie należy dążyć, to nigdy nie jest dobro, to zawsze jest, co najwyżej mniejsze zło, ale zdarza się, że w ten sposób broni się życia konkretnych ludzi, którzy życie mają tylko jedno. Ja uważam, że istnienie porządnego korpusu europejskiego byłoby rzeczą dobrą i że można go stworzyć. To jedna sprawa. Są też liczne inne przedsięwzięcia. Sądzę, że można usprawnić współpracę w dziedzinie spraw wewnętrznych. Dzisiaj, gdy otwierają się ostatecznie europejskie granice, jest to problem niezmiernie istotny. Ja myślę, że Europa może zająć wspólne stanowisko w niejednej sprawie, która dotyczy także naszych stosunków wewnętrznych. Tu jednak potrzebna jest raczej zasada jednomyślności. Inaczej mówiąc, przed wspólnotą istnieje wiele obszarów działania, które dzisiaj można powiedzieć są jeszcze niezagospodarowane. Są niezagospodarowane, nawet, jeżeli traktujemy Europę, jako bardzo silny, ścisły związek państw narodowych. I w tym kierunku w najbliższych latach trzeba dążyć. Polska gotowa jest w tym aktywnie uczestniczyć. Powiem może na koniec, że jest jeden jeszcze problem. Oficjalnym tematem tego wykładu jest solidarność europejska. Oczywiście, można by było mówić dużo bliżej o solidarności w wymiarze gospodarczym, w sensie wyrównywania poziomów, można by było mówić bardzo dużo o solidarności w jej wymiarze społecznym. Jest to poważny bardzo problem, szczególnie teraz, kiedy coś, co w moim przekonaniu było wielkim sukcesem europejskiej kultury, czyli państwo dobrobytu w Niemczech - wy nazywaliście socjalnym państwem prawnym - jest w kryzysie. To jest kryzys, który być może wynika po części z czynników o charakterze obiektywnym, ale przecież Europa, w której był szybki rozwój, niskie bezrobocie, czyli poczucie bezpieczeństwa socjalnego - a była przez pewien czas taka Europa - to nie było nic złego. To było coś dobrego. To rozwiązanie w tej chwili przeżywa kryzys, nad tym trzeba by było się mocno zastanowić. Ja osobiście mam wątpliwości, czy liberalne lekarstwo to jest jedynie dobre i czy ono nie ma nadmiernie silnych skutków ubocznych. Bardzo głęboko się nad tym zastanawiam. Ale jest jeszcze jeden wymiar. Dzisiaj w skład UE wchodzi 25 krajów, jutro 27. Wiemy jednak, że do tego klubu aspiruje wiele państw, nie tylko Bułgaria, Rumunia, które miejsce w klubie mają już zapewnione, lecz także inne kraje. W pewnej, nieco dłuższej perspektywie, aspirują też duża, 47-milionowa Ukraina i mniejsza od niej Gruzja, która leży na granicach Europy, ale, zapewniam Panie i Panów, też uważa się za państwo europejskie. Państwa te wymieniam tylko przykładowo, bowiem wierzę, że sytuacja na Białorusi też się z czasem zmieni. To nie stanie się dziś, ale nie jest możliwe, żeby tego rodzaju reżim utrzymywał się w Europie, w której wszystkie kraje mają jednak system władzy zupełnie odmienny. I to jest bardzo duży i trudny sprawdzian europejskiej solidarności. Bardzo trudny, bowiem te kraje są znacznie biedniejsze nawet od Polski, nie mówiąc już o Niemczech; bowiem te kraje mają za sobą bardzo skomplikowaną historię; bowiem te kraje, będą oczywiście wymagały pomocy. Jeżeli chodzi o Polskę, to my mówimy: jak najszybciej Ukraina - tak. Zdajemy sobie sprawę, że fundusze strukturalne czy fundusze spójności nie są workami bez dna i że mniej więcej tę samą sumę trzeba podzielić na więcej części. My wiemy, że my stracilibyśmy na tym nieco, ale też wiemy, że nie można przyjmować takiej postawy, iż wskakuje się do jadącego tramwaju, a jak się już jest na stopniu, to tych następnych się usiłuje zepchnąć, bo też chcą wskoczyć. To jest właśnie klasyczny przykład postawy niesolidarnej. Ja o tym mówię, jako prezydent swego kraju, to nie jest nasza postawa, ale także mówię, jako jeden z obywateli Polski, a więc dzisiaj obywateli Unii Europejskiej. Wiem, że nasze stanowisko jest może właśnie najtrudniejszym sprawdzianem solidarności, ale jeżeli Europa chce ten sprawdzian zdać, jeżeli chce stworzyć nową, jakość nie na dwa, trzy pokolenia, co się udało dotychczas, tylko na wiele pokoleń, nową, jakość, która być może kiedyś w historii będzie rzeczywiście też, jakością o charakterze federacji, federacji przecież wtedy niezmiernie potężnej w skali świata - to musi ten egzamin również zdać. I do tego bym zachęcał, reprezentując kraj, który oczywiście w tej chwili korzysta dzięki członkostwu Unii Europejskiej, ale który, jeżeli to, o czym mówię, spełniłoby się w ciągu 8 czy 10 lat, będzie korzystał mniej. Zdaję sobie z tego sprawę i z góry się na to zgadzam. Dziękuję bardzo. Bar, źródło: PAP
Musimy oddać część rezerw walutowych albo Unia upadnie
1. Tak mniej więcej brzmiała myśl przewodnia wczorajszych wystąpień Premiera Tuska i Ministra Sikorskiego w sejmowej debacie o przyszłości Unii Europejskiej. Wygląda na to, że obydwaj Panowie są przekonani, że bez euro nie będzie Unii Europejskiej. Wypada im w takim razie przypomnieć, że euro w transakcjach bezgotówkowych obowiązuje dopiero od 1999 roku ,a w gotówkowych od 2002 na początku w 12 krajach, a obecnie w 17 krajach UE. A więc prze wiele lat Wspólnoty Europejskie funkcjonowały, a kraje do nich należące rozwijały się bez wspólnej waluty. Rzeczywiście upadek euro przyniósłby negatywne skutki dla europejskiej gospodarki, spowolnienie rozwoju albo nawet spadek wartości PKB w poszczególnych krajach, ale sugerowanie, że byłby to wręcz Armageddon jest straszeniem zdecydowanie ponad miarę. Ponadto do tego upadku, zwłaszcza niekontrolowanego, ciągle daleko. Rzeczywiście kilka państwa (Grecja, Portugalia, Irlandia a teraz także Hiszpania, Włochy i Belgia) ma problemy z finansowaniem swojego długu publicznego. Grecja, Portugalia i Irlandia już wiele miesięcy temu zeszły z rynku papierów wartościowych i obsługują swój dług dzięki pakietem pomocowym MFW, KE i pożyczkom dwustronnym krajów strefy euro, a także drastycznemu zmniejszeniu swoich deficytów budżetowych. Włochy i Hiszpania obsługują swój dług publiczny częściowo na rynku, ale rentowność ich papierów skarbowych już przekroczyła 7% i rośnie, co oznacza, że weszły na drogę „grecką”. Potwierdza to także odwrócenie krzywej rentowności ich papierów wartościowych, te opiewające na krótsze okresy (np. 5-letnie) mają wyższą rentowność niż te 10-letnie, co oznacza, że rynki coraz mniej wierzą w to, że obydwa kraje będą w przyszłości spłacały swoje zadłużenie. Wspomaga te dwa kraje po cichu EBC, kory od kilku miesięcy skupuje na rynku wtórnym ich obligacje i wydał na to do tej pory przynajmniej 200 mld euro. Coraz większe kłopoty mają największe banki krajów strefy euro, które kupowały obligacje krajów PIIGS, wymienia się już kwoty w 100-200 mld euro, którymi winne one być dokapitalizowane. Ale od paru mają one dostęp do specjalnych linii kredytowych EBC, dzięki czemu mają przynajmniej zapewnioną płynność na najbliższe kilka miesięcy.
2. W tej sytuacji dramatyczne wypowiedzi Tuska i Sikorskiego, o konieczności udzielenia pożyczki MFW z rezerw walutowych NBP w wysokości od 6 nawet do 17 mld euro, bo inaczej waluta euro upadnie i to pogrąży cała Unię Europejską jest straszeniem zdecydowanie na wyrost. Skala problemów finansowych krajów strefy euro jest tak olbrzymia, że uzależnienie ich rozwiązania od zapewnienia MFW kwoty około 200 mld euro na przyszłe pożyczki dla bankrutujących krajów, nawet wspartego przyszłym Europejskim Funduszem Stabilizacyjnym, którego środki mają sięgnąć aż 500 mld euro, jest oczywistą niedorzecznością. Potrzeby pożyczkowe krajów PIIGS i Belgii tylko na 2012 rok wynoszą aż 1,3 bln euro, a zagrożone długi tych krajów aż 3,7 bln euro, więc stwierdzenia, że przy pomocy 200 mld euro nawet przy założeniu użycia dźwigni finansowej, można je rozwiązać, jest naigrawaniem się z inteligencji Polaków.
3. Zainteresowane ratowaniem waluty euro powinny być w szczególności Niemcy, Holandia, Finlandia, Austria, Francja, które dzięki tej walucie poprawiły swoje bilanse handlowe (np. eksport niemiecki do krajów UE po wprowadzeniu tej waluty wzrósł średniorocznie o około 80 mld euro). Ale ratowanie to nie tylko pompowanie kolejnych setek miliardów euro do krajów potrzebujących pomocy finansowej), ale doprowadzenie do likwidacji trwałych nierównowag handlowych (a przynajmniej ich wyraźne zmniejszenie) pomiędzy poszczególnymi krajami strefy euro, a więc usunięcie przyczyn tego, co doprowadziło do góry długów umownie na południu Europy i ogromnych nadwyżek na północy Europy. Może się to dokonać poprzez wprowadzenie nowego „mocniejszego” euro na północy i „słabszego” na południu albo tylko tego pierwszego i powrotu do walut narodowych w krajach południa. Bez tego kolejne setki miliardów euro pomocy, a także pożyczanie przez biedniejszych tym bogatszym, którzy najprawdopodobniej w przyszłości nie będą oddawać pożyczonych pieniędzy jest pchaniem wszystkich i tych korzystających z pomocy i pomagających do wspólnego bankructwa. Albo, więc otrzeźwiejemy i nie pozwolimy wyprowadzić Tuskowi i Sikorskiemu przysłowiowego „ostatniego bydlęcia z obory” albo będziemy tonąć razem z tymi, którym pomagamy, bo im skutecznie w tym stanie rzeczy pomóc nie można. Zbigniew Kuźmiuk
Konserwatyzm jak etykieta na butelce Rzeczywistość polityczną w Europie tworzą liberałowie wyznający wyższość państwowej interwencji nad wolnym rynkiem, socjaldemokraci siedzący w kieszeni wielkich koncernów oraz chadecy, którzy nie potrafią się przeżegnać – pisze publicysta Wszelkie dyskusje o stanie obecnym czy perspektywach polskiej prawicy rozbijają się o podstawowe pytanie, co właściwie nazywać na naszej scenie politycznej prawicą. Klasyczny podział na lewicę, reprezentującą umownie "świat pracy" i domagającą się państwowej redystrybucji odbierającej dobra wąskiej grupie bogatszych na rzecz biedniejszych mas, oraz na prawicę, reprezentującą świat kapitału i domagającą się ochrony dla bogacenia się w przekonaniu, że bogactwo samo z siebie "ścieknie" do mas, wywodzi się z krajów, które w wieku XIX przeszły przemiany społeczne wywołane rewolucją przemysłową.
Indianin z listy Palikota W odniesieniu do naszej części świata pojęcia prawicy – lewicy zawsze miały niewiele sensu i rozdzielano je raczej wedle stosunku do kwestii narodu (i to na odwrót, bo w Europie nacjonalizm był ideologią lewicy przeciwko kosmopolitycznemu klasycznemu konserwatyzmowi). Dziś zresztą pojęcia te straciły sens także w zachodniej Europie, której rzeczywistość polityczną tworzą liberałowie wyznający wyższość państwowej interwencji nad wolnym rynkiem, socjaldemokraci siedzący w kieszeni wielkich koncernów oraz chadecy, którzy nawet nie potrafią się przeżegnać. Wszyscy oni wyznają zaś w gruncie rzeczy tę samą, jeśli nie ideologię, to praktykę rządzenia polegającą na używaniu narzędzi redystrybucyjnych w sposób odwrotny do zaprojektowanego, to znaczy w celu nakładania haraczu na ubożejące masy i transferowania uzyskanych w ten sposób środków do nielicznych, ale na mocy mechanizmu oligarchicznego decydujących o władzy elit. Tylko w tak kompletnym – uprzejmie mówiąc – postmodernizmie mogą powstawać takie analizy politologicznie jak zaprezentowany przez związanego z PO Jarosława Makowskiego wywód o konieczności zmodernizowania się polskiej prawicy poprzez przyjęcie modnych haseł lewicowych ("Rz", 15 XII 2011). Próba polemiki z tą analizą przypominałaby bicie się z wodą, bo na dobrą sprawę nic się tutaj nie trzyma jakiegokolwiek porządku myślowego. W optyce Makowskiego względne są nie tylko pojęcia prawicy i lewicy (wychodzi, że lewicą jest PO, jako opozycja wobec prawicowego PiS), ale i na przykład pojęcie konserwatyzmu, które coś jednak jeszcze znaczy. Dla Jarosława Makowskiego pojęcie to jest tylko etykietą na butelce, którą dla celów wyborczych można wypełniać dowolnym programem, – jako przykład pozytywny służy tu David Cameron, który zdaniem Makowskiego odniósł sukces dzięki temu, że występując, jako polityk konserwatywny, pogodził się entuzjastycznie z programem, i tak już w Wielkiej Brytanii zrealizowanym, emancypacji homoseksualistów. Makowski prezentuje tu częstą wśród ludzi jego formacji wiarę w wulgarnie pojmowany determinizm historyczny, zgodnie, z którym "postęp" musi się dokonać wszędzie wedle tego samego wzorca i kto chce stawać mu na drodze (w tym wypadku: pozostać tradycjonalistą), sam się skazuje na śmietnik historii – nie ma w tym nic nowego ani intelektualnie płodnego. Jednak o absurd zatrąca dezynwoltura, z jaką Jarosław Makowski traktuje nie tylko pojęcia, ale nawet fakty. Mniejsza o brytyjskich homoseksualistów, których historyczne zwycięstwo – w ramach szerszego obozu obyczajowej lewicy – wiedzie prostą drogą do tego, że w niedługim czasie podlegać będą prawu koranicznemu, to w końcu ich problem. Ale np. twierdzenie, że polscy "postępowcy" nie kryją dumy z polskości i polskiej historii, to jakieś kompletne fantazje. Zupełnie nie potrafię zrozumieć, jak hasła liberalizmu obyczajowego, które miażdżąca większość polskich wyborców traktuje obojętnie, mają być kluczem do sukcesu. Że w Sejmie znaleźli się poseł-transseksualista i zawodowy gej (i recydywista z wyrokiem za rozbój, o czym jakoś Makowski zapomina)? Gdyby Palikot wstawił na jedynki swych list Indianina i zdeklarowanego alkoholika, snuto by pewnie równie mądre rozważania o wypieraniu Sienkiewicza przez Karola Maya i politycznym przebudzeniu trzymilionowej mniejszości. A gdyby miał na liście konia? To i on by wszedł do Sejmu, bo wyborcy Palikota głosowali na niego samego, nie wiedząc i nie pytając, kto i co kryje się pod konkretnymi nazwiskami, przy których akurat stawiali krzyżyki. Z takiej dyskusji, w której pojęciami żonglować można w sposób odbierający im jakikolwiek trwały sens, a za rzeczywistość przyjmować własne "chciejstwo", nie może wyniknąć nic poza wielką pochwałą swoistego "pragmatyzmu" rozumianego, jako gotowość podpinania się pod wszelkie wartości i hasła, które w danej chwili pozwalają dorwać się do władzy i utrzymać przy niej. Rzeczywiście pasuje to do rządzącej formacji. I można nawet zrozumieć jej chęć zarażenia własną chorobą innych (gdyż do tego w gruncie rzeczy sprowadzają się przemyślenia szefa Instytutu Obywatelskiego, – że wszyscy powinni być równie cynicznie pragmatyczni jak PO, bo to się im opłaci), ale argumentacja do tego użyta wydaje mi się w tym konkretnym przypadku "nazbyt parciana".
Tubylcy i kreole Co nie zmienia faktu, że warto podjąć próbę zapanowania nad pomieszaniem języków, które oddaje naszą scenę polityczną pod władzę coraz bardziej bezmyślnych emocji. Zamęt pojęciowy bierze się z faktu, że pojęcia prawicy i lewicy nałożono w III RP na podział postkomunistyczny – umowną lewicą stali się "ci, co mówią, że PRL była cool i że Boga nie ma", a prawicą ci, co przeciwnie – a podział ten skończył się wraz z aferą Rywina i wyborami 2005 roku. Zastąpiła go narastająca z latami – świadomie i bardzo cynicznie kreowana – emocja wzajemnej nienawiści politycznych Hutu i Tutsi, której kryteriami politologicznymi wyjaśnić nie sposób. W istocie, podział organizujący polską scenę polityczną ma charakter kulturowy i jest typowym podziałem państwa postkolonialnego. Jest to podział na "tubylców" i "kreoli" albo na "patriotów" i "modernizatorów". Z jednej strony emocja dającej bezpieczeństwo wspólnoty, swojskości i zrozumiałych wartości. Z drugiej emocja modernizacji kojarzonej z metropolią. Prawidłowość jest taka, że kiedy Polakom jest źle, gdy czują się skrzywdzeni, upośledzeni i nieszczęśliwi, instynktownie szukają narodowej wspólnoty, chowają się w kościołach i zakładają biało-czerwone opaski. Gdy jest im dobrze, gdy bezpieczeństwo socjalne wydaje się niezagrożone, a oczekiwania konsumpcyjne możliwe do realizacji, wtedy wartością nadrzędną staje się nowoczesność rozumiana, jako małpowanie Zachodu, wciąż w pojęciu Polaka niezwykle zmitologizowanego. W ostatnich latach dzięki 300 miliardom unijnych dotacji, ponad 450 miliardom zaciągniętego długu publicznego, kolejnym 400 miliardom, które dzięki bankowej koniunkturze łatwego pieniądza wzięli Polacy w formie prywatnych kredytów, głównie konsumpcyjnych, i wreszcie ponad 100 miliardom przysłanym przez rodziny pracujące w Anglii i Irlandii przeciętny Polak zyskał niespotykane od dziesięcioleci poczucie zadowolenia ze swego statusu materialnego i wiarę w przyszłość. Na tych właśnie sumach, a nie na rzekomym odejściu Polaków od tradycjonalizmu, opiera się sukces PO i stojących za nimi salonów szermujących enigmatyczną obietnicą "europejskiej normalności". Z oczywistych przyczyn jest to sukces kruchy. Słabością "modernizatorów", która z całą mocą zacznie się teraz objawiać, jest ich kompletna niezdolność do sformułowania jakiegokolwiek własnego programu dla Polski wykraczającego poza "implementowanie" unijnej "normalności", która właśnie przestaje istnieć. I nic dziwnego, że Donald Tusk oraz kontrolowane przez niego media wolą w nieskończoność rozważać polskie recepty na zacieśnianie integracji europejskiej, – w której to sprawie nic akurat do powiedzenia nie mamy i mieć nie będziemy – niż odnieść się na przykład jakkolwiek do nieskuteczności komercjalizacji, jako sposobu naprawy służby zdrowia, stwierdzonej ostatnio raportem NIK. Albo do wycofywania się państwa z prowincji i oddalania od obywateli (po liniach kolejowych, pocztach i posterunkach policji znika teraz 300 sądów rejonowych; państwo polskie zwija się do stolicy podobnie jak państwa afrykańskie), albo do dziesiątek innych problemów, których rozwiązania oczekują Polacy właśnie od polskiego rządu.
Bajka o Budapeszcie To, że się o tych problemach nie mówi w telewizji, wekslując debatę na rytualne przeklinanie PiS za wszystko i na zachwycanie się przemianami obyczajowymi zaświadczonymi obecnością w Sejmie posłatransseksualisty, nie znaczy, że Polacy ich nie zauważą. Zarządzanie emocjami, budzenie poczucia zagrożenia i nienawiści, które w warunkach prosperity było bardzo skuteczne, wobec postępującego zaniku poczucia bezpieczeństwa przestanie wkrótce wystarczać. Obecna socjotechnika władzy może odwlec niezadowolenie, ale jej ubocznym efektem będzie jego wzmocnienie. Polacy w pewnym momencie poczują się rozczarowani już nie Tuskiem, ale całą oficjalnością swego państwa, jako taką. Poczują się okłamani przez media, które zapewniały, że jest dobrze, przez elity, które oszukiwały, przez państwo, które okazało się służyć interesom cwaniaków, a nie obywateli. Los Polski zależeć będzie od tego, czy w momencie tego wybuchu znajdzie się siła na tyle wiarygodna, by przejąć i ustabilizować władzę, a zarazem na tyle przygotowana do nadchodzących wyzwań, by dokonać niezbędnej, głębokiej reformy. W chwili, gdy partia rządząca żyje w świecie propagandowych urojeń, a "stronnictwa sojusznicze" mają ambicyjki ograniczone do załatwienia swoich drobnych interesów, nakłada to szczególną odpowiedzialność na PiS. A ten, co jest najbardziej niepokojące, wydaje się niezdolny do zreformowania nawet samego siebie. Porównywanie tej sytuacji z sytuacją zmęczenia Brytyjczyków wieloletnimi rządami Blaira nie ma zupełnie sensu. Opozycja niczego by teraz nie zyskała małpowaniem obozu władzy i jego ideowego eklektyzmu. "Partia tubylców" jednak nie może tylko biernie czekać na katastrofę, opowiadając sobie bajkę o Budapeszcie nad Wisłą. Samo niezadowolenie z obecnych rządów i wywołana nim zmiana emocji nie da jej automatycznie zwycięstwa wystarczającego do przeprowadzenia koniecznych zmian. Do tego potrzeba wizji, która będzie w stanie Polaków przekonać, i osób, których obietnica zrealizowania tej wizji oceniona zostanie, jako wiarygodna. Na razie ich nie widać. A czasu jest coraz mniej. Jeśli nie zostanie wykorzystany, los Polski wystawiony zostanie na loterię, którą wygra jakiś "mąż opatrznościowy". Doświadczenie historyczne uczy zaś, że takiego "męża opatrznościowego" może ktoś w odpowiedniej chwili i miejscu podrzucić. RAZ
"Economist": ustalenia ubiegłotygodniowego szczytu UE są puste. "Euro może być nie do uratowania"
Ustalenia ubiegłotygodniowego szczytu UE są puste, a planowana umowa międzyrządowa, która ma odbudować fiskalną dyscyplinę w strefie euro może łatwo zostać "zabita przez rynki" i nie przekonuje inwestorów - pisze w piątkowym komentarzu "The Economist". W tekście pod tytułem "Komedia euro" brytyjski tygodnik zwraca uwagę, że ustalenia szczytu w Brukseli, chwalone, jako sukces, nie rozwiążą problemu eurolandu. UE przetrwała już wiele rozczarowujących szczytów i nie wydarzyły się żadne kataklizmy, ale tym razem debata na temat ratowania euro to wyścig z czasem. Rynki mogą wkrótce doprowadzić kraje unii walutowej do utraty płynności. Prędzej czy później euro może być nie do uratowania - komentuje brytyjski tygodnik na swej stronie internetowej. Ustalenia mogą lec w gruzach nie tylko z powodu nieufności inwestorów, presji rynków, czy protestów wyborców, ale też z powodu weta jednego państwa - wylicza "Economist". Głównym błędem przywódców europejskich jest to, że w istocie nie stworzyli planu ratowania euro. Wymagałoby to kompromisów. Rządy musiałyby zobowiązać się do przestrzegania wiarygodnych reguł dyscypliny finansowej. Powinny też przyjąć odpowiedzialność za nadmierne zadłużenie, przy założeniu, że tylko przestrzegające tych ustaleń państwa mogłyby korzystać z bezpiecznego schronienia, jakie dałyby im euroobligacje - pisze tygodnik. W zamian za taką politykę fiskalną, Europejski Bank Centralny powinien obiecać całkowite wsparcie dla wszystkich członków unii, którzy pozostają wypłacalni. Pozwoliłoby to na uruchomienie w poszczególnych krajach mechanizmów napędzających wzrost gospodarczy i zreformowanie systemów bankowych. Tymczasem ani rządy, ani EBC nie zrobiły wystarczająco wiele, by przekonać inwestorów. Nie stworzono mechanizmu, który odbudowałby popyt na europejskie papiery dłużne. Inwestorzy nie odzyskali zaufania, a banki mają dość narażania się na straty wynikające z inwestowania w długi poszczególnych państw. Ponadto, pomysł na to, by kraje unijne wpisały w swe konstytucje tzw. złotą regułę dyscypliny finansowej nie jest środkiem, który w przyszłości ochroni euro przed kryzysami i załamaniami koniunktury - pisze "Economist" i przytacza przykład: do załamania rynków finansowych w 2008 roku Hiszpania i Irlandia chwalone były, jako gospodarcze gwiazdy, miały niższe zadłużenie publiczne i zdrowsze budżety niż Niemcy. Gdy długi rządowe tych krajów stały się problemem, było już za późno. Co więcej, pakiet ustalony na szczycie UE kładzie zbyt duży nacisk na oszczędności i cięcia, a za mało uwagi poświęcone zostało środkom stymulowania wzrostu. To zwiększa i tak spore zagrożenie, że w przyszłym roku całą Europę ogarnie recesja. Jeśli w nadchodzących latach rządy będą wprowadzać kolejne oszczędności, które wywołają protesty tłumów, gniew ulicy zwróci się przeciw unijnym instytucjom narzucającym drastyczne cięcia. Na domiar złego EBC stanowczo nie chce podjąć się roli pożyczkodawcy ostatniej szansy. Ustalenia szczytu UE nie dały inwestorom nie tylko trwałych rozwiązań, ale nawet klarownego planu wyjścia unii walutowej z tarapatów - podkreśla "Economist". Strefa euro nadal stoi przed wyborem. Jej członkowie mogą wciąż dobić targu, który pozwoli na interwencję EBC i jakąś formę euroobligacji, w zamian za uzdrowienie finansów państw. Pozostaje pytanie, czy kraje unii walutowej gotowe są iść na kompromisy i zapłacić cenę za uratowanie euro. PAP/Skaj
Polowanie na Złotego czas zacząć Rozpoczęło się polowanie z nagonką, zwierzyną łowną polski złoty i przywiązanie do niego Polaków. Jakiś czas temu w maju popełniłem tekst o zarządzaniu poprzez strach. We wtorek powstał Społeczny Komitet Referendalny w sprawie utrzymania Złotego, jako obowiązującego w Polsce środka płatniczego. I piszę o tych dwu tekstach nie bez kozery. Otóż obserwując, co się po kolei dzieje jak i analizując słowa i czyny polityków na polskiej scenie politycznej można zaobserwować pewne oznaki tego, co się będzie działo w najbliższej przyszłości. Wczoraj z moim kolegą Adasiem na FB chyba sympatykiem platfusów założyłem się o flaszeczkę, którą razem obalimi. O co? Otóż wczoraj powiedziałem, że chłopaki szykują się do skoku na złotego polskiego. On twierdził, że niemożliwe nie da się szybko wprowadzić EURO w Polsce. Według mnie rozpoczęło się wielkie polowanie na nasze podejście do wprowadzenia euro w Polsce. Ostatnie sondaże przytoczone przez TVN24 pokazują, że niechęć Polaków do wprowadzenia Euro jest na niespotykanym wcześniej poziomie. Krótko mówiąc, Polacy w momencie kryzysowym wykazują zdrowy rozsądek. Tak złej informacji dla Eurooszołomów nie było od dawna. Posiadanie własnej waluty w takiej sytuacji jak obecna jest zbawienne dla gospodarki. Każdej. Nawet jak nastąpi osłabienie się własnej waluty to spowoduje to, co prawda wzrost cen towarów importowanych, ale napędza to z kolei eksport. Eksporterzy mogą taniej produkować i wysyłać produkty za granicę, dzięki czemu ratowane będą miejsca pracy w Polsce i gospodarka dostaje bodziec pro rozwojowy. To taka w sumie dość prosta zależność na poziomie podstaw ekonomii. W sporym uproszczeniu. W świetle oszołomskich deklaracji naszego rządu w kwestii dołożenia się Polaków do ratowania Euro w kwocie przez każdego Polaka w wysokości ok. 1200 złoty na twarz. Zaistniała potrzeba zmiany tego stanu rzeczy i należy zmienić jakże "niebezpieczny i szkodliwy stan naszego umysłu pogrążonego w letargu zdrowego rozsądku". Jak to zrobić, by niczego nie świadoma zwierzyna wpadła w pułapkę? Postraszyć, wskazać "jedyną" drogę ucieczki i podprowadzić strzelcowi pod strzał. Nasi "władcy" prawdopodobnie dogadani z Eurobandziorami i banksterami już zaczęli korzystać z pierwszego narzędzia ... zaczęli osłabiać złotówkę. Skacze raz w górę, NBP "ratuje" złotego interwencjami pozbywając się rezerw idzie w dół, scenariusz, o którym pisał 30 września Tomek Urbaś przewidując spekulacje na złotym i orżnięcie Polaków z końcem roku. Normalnie szaman. To już obserwujemy. Pułapka zastawiona.
Czas przejść do nagonki. Ktoś już coś podobnego chlapnął w TV o tym, ale nie pamiętam, kto. Ale ponieważ dziś oglądałem program Pospieszalskiego i uderzyło mnie to, co powiedział poseł Halicki z PO. W sumie szczerze powiedziawszy cała reszta była dla mnie biciem piany, co Halicki też dał odczuć adwersarzom. Co takiego zaczał robić pan poseł? Zaczął STRASZYĆ i martwić się o ... Jakże inaczej MŁODYCH POLAKÓW. Cytuję z pamięci. "wyobraża Pan sobie, co będzie z tymi młodymi Polakami, którzy mają kredyty w Euro. Co będzie jak EURO wzrośnie do 6-7 złotych, my musimy być w silnej zintegrowanej Europie" Mniej więcej taka była wymowa tej wypowiedzi? W świetle tych opisanych na szybko obserwacji, gra jaka się toczy daje rządowi same korzyści tym większe, że przy obecnym panującym embargu informacyjnym na eurosceptyków w mediach dość łatwo będzie wysterować nastroje społeczne. Wyobraźmy sobie, że faktycznie przed końcem roku NBP poświęci część rezerw walutowych by utrzymać Euro poniżej poziomu gwarantującego nie przekroczenie progów konstytucyjnych, by dać rządowi pewną elastyczność na przyszły rok. Następnie wywindowana zostanie przez spekulantów wartość Euro do np. 6-7 złotych. Co wtedy. W krókim okresie Polacy odczują bardzo silny spadek siły nabywczej złotego, a tu już jest tylko kroczek do tego by ktoś powiedział:
"Widzicie, gdybyśmy byli w strefie EURO, to nie mielibyśmy tych problemów." Co wtedy powiedzą zmanipulowani ludzi i pozbawieni rzetelnej informacji Polacy. "No faktycznie... rząd miał rację, zarówno ratując EURO (robiąc zrzutę z naszej kasy) jak i w tym, że powinniśmy się znaleść jak najszybciej w strefie EURO" Zwierzyna sama się będzie pchać pod muszkę myśliwych. A potem będzie obdzieranie jej ze skóry. Czego sobie i Państwu nie życzę, i czemu mam nadzieję, że zapobiegnie dyskusja, jaka wybuchnie po uruchomieniu Społecznego Komitetu Referendalnego. Tym bardziej, że nie zastanawia Państwa skąd w Polsce znowu wybuch inflacji na poziomie 4,8%? To jest słodka tejemnica naszych polityków WSZYSTKICH od lewa do prawa w Sejmie. Ale o tym jak przyjdzie na to czas. Trwa wojna a trup będzie się ścielał gęsto narazie strzelają do złotego, kiedy do Polaków? Mariovan
Wlk. Brytania i Bułgaria umie liczyć a my nie „Bułgaria nie ma obowiązku i nie zamierza przekazywać MFW dodatkowych środków finansowych”. Prosto uzasadniając, że: „To nie Bułgaria spowodowała kryzys eurostrefy, nie będzie również krajem, który ją z tego wyciągnie.” Dzisiaj agencje podają informację, że minister Nikołaj Mładenow przedstawiając stanowisko Bułgarii w sprawie debaty dotyczącej ratowania euro na żądanie posłów zachował się zdecydowanie bardziej racjonalnie niż polscy przedstawiciele podczas debaty w Sejmie. Nie tylko stwierdził, że "nie dopuści do dostosowania podatków do poziomu ogólnoeuropejskiego", ale i kategorycznie, że „Bułgaria nie jest stroną umowy o europejskim mechanizmie stabilności. Nie podejmowała ona zobowiązań o dobrowolnym wkładzie finansowym w ten mechanizm. Bułgaria nie ma obowiązku i nie zamierza przekazywać MFW dodatkowych środków finansowych”. Prosto uzasadniając, że: „To nie Bułgaria spowodowała kryzys eurostrefy, nie będzie również krajem, który ją z tego wyciągnie”. Nic dodać nic ująć. Podobnie Wlk. Brytania uchyliła się przed znaczącym wsparciem MFW, mimo, że jest krajem bogatym UE ograniczając zakres wsparcia do max. 10 mld funtów, w miejsce oczekiwanych 30-50 mld euro. W artykule Financial Times „Cameron rules out putting extra €30bn into IMF” George Parker, Elizabeth Rigby i Kiran Staceyw wprost piszą: „In preparatory talks ahead of the summit, eurozone ministers are said to have pencilled in a British contribution of between €30bn and €50bn.” “Mr Cameron has said told MPs he does not expect to go above the £10bn”. Jednocześnie stwierdzając, że prowadzi to do wyjątkowo niedyplomatycznych uwag ze strony prezydenta Sarkozego, który posuwa się nawet do publicznych stwierdzeń ze premier Wlk. Brytanii zachowuje się jak uparte dziecko (“obstinate kid”). A szef Banku Centralnego Francji Christian Noyer posuwa się do stwierdzeń, że rating to powinien być obniżony, ale Wlk. Brytanii, a nie Francji. Hugh Carnegy w artykule FT „Britain should be downgraded says Noyer”: “the agencies should begin by downgrading the triple A rating of Britain, which “has bigger deficits, more debt, higher inflation, less growth than us and where credit is shrinking.” Niestety, ale w naszej debacie uznano za normalne, że wierzyciele, korzystając z dominującej pozycji, wyznaczają post factum żyrantów, i każą im odpowiadać za cudze długi. Ten z gruntu niesprawiedliwy proceder, aby państwa biedne spłacały długi za bogate kraje eurostrefy, czy też refinansowały ich błędne inwestycje opisuje trafnie artykuł Małgorzaty Goss, którego lekturę wszystkim polecam:
„Ryzykujemy atak spekulantów Rząd i Narodowy Bank Polski milczą w sprawie wielkości pomocy, jaką NBP miałby wyasygnować z polskich rezerw walutowych na ratowanie upadającej wspólnej waluty. Ekonomiści ostrzegają przed możliwością ataku spekulacyjnego na Polskę w końcu roku. Eurostrefie nie da się już pomóc, a sobie możemy zaszkodzić – twierdzą W grę wchodzi od 7 do 20 mld euro, tj. od 30 do 100 mld złotych. Przyjęte przez Donalda Tuska zobowiązanie do przekazania dużej części naszych rezerw do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, żeby ten pomagał krajom euro, zbulwersowało posłów opozycji. Tym bardziej, że wcześniej zasilenia MFW na rzecz eurostrefy odmówili Amerykanie i Niemcy, którzy nie dopuścili, aby do Funduszu trafiły środki z Europejskiego Banku Centralnego. Tymczasem kierownictwo NBP poparło wydrenowanie polskiego banku centralnego z rezerw walutowych. "Gdy propozycje działań na rzecz stabilizacji sytuacji w strefie euro przyjmą kształt konkretnych rozwiązań, NBP gotów jest je rozważyć i podjąć odpowiednie decyzje dotyczące skali i zaangażowania banku" - czytamy w komunikacie. "NBP ma nadzieję, że propozycje wypracowane przez Radę Europejską będą stanowić skuteczny element poprawy sytuacji w strefie euro i uznaje je za niezwykle istotne dla pomyślnego rozwoju sytuacji gospodarczej w Polsce. NBP uważa, że gwałtowne zawirowania na rynkach europejskich wywierają negatywny wpływ na działalność systemu finansowego w Polsce" - uzasadniają władze banku.
- NBP nie podjął jeszcze decyzji w sprawie zasilenia MFW. Będziemy analizować pod względem nakładów i efektów, czy to jest dla nas korzystne z punktu widzenia stabilności finansowej, czy nie - zastrzegł Zdzisław Sokal, członek zarządu NBP. - Bardzo ostrożnie patrzymy na jakiekolwiek działania z użyciem rezerw. To będzie niezależna decyzja zarządu NBP - podkreślił. Prezes NBP Marek Belka nie zabrał jeszcze głosu w tej sprawie, co może sugerować istnienie sporu wewnątrz zarządu banku centralnego. Wiceminister finansów Ludwik Kotecki powiedział, że Polska udostępni MFW pieniądze w formie pożyczki i że będzie to kwota niższa niż 10 mld euro. Zapewnił, że jeśli Polska sama popadnie w tarapaty finansowe, będzie mogła te pieniądze "w pewnym sensie wycofać z puli". Nie wyjaśnił jednak, czy w takim wypadku Polska będzie musiała płacić za pożyczkę własnych walut odsetki na rzecz MFW oraz czy będzie musiała poddać się w zamian ostrym regułom oszczędnościowym MFW. Jan Krzysztof Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy premierze, jest zdania, że część gotówkową wpłaty do MFW, w kwocie kilkuset milionów złotych, rząd jest w stanie wygospodarować już w przyszłorocznym budżecie. - To nie są porażające kwoty - twierdzi Bielecki, były szef włoskiego Pekao SA. Przypomnijmy, że głównym obciążeniem strefy euro są obecnie właśnie Włochy z 1,9 bln euro długów do spłacenia.
- Sytuacja, w której państwo pożycza na światowych rynkach finansowych dziesiątki miliardów złotych rocznie na wysoki procent, a jednocześnie deklaruje pomoc innym państwom w obniżeniu kosztów odsetkowych długu i pomoc ich bankom w wycofaniu się z błędnych inwestycji w obligacje, jest zgoła absurdalna. To tak, jak gdyby właściciel folwarku miał problem z zapłaceniem przedsiębiorcy za dostarczony kredyt, więc kazał go podżyrować chłopom, bo przecież mają zdolność kredytową.
- komentuje propozycję dr Cezary Mech, były doradca prezesa NBP. - Na absurd zakrawa też fakt, że Narodowy Bank Polski chce przekazać część swoich rezerw walutowych do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a jednocześnie posiada w tymże MFW elastyczną linię kredytową, za którą płaci setki milionów rocznie (za samą gotowość MFW do udostępnienia środków koszty ewentualnego skorzystania z linii będą jeszcze wyższe). I pomyśleć, że NBP naraża kraj na ryzyko kursowe w celu ratowania krajów euro, które ryzyka kursowego nie mają - podkreśla finansista.
- To wszystko jest z gruntu nieracjonalne. Krajom peryferyjnym eurostrefy, które mają 3,7 bilionów euro długów, to nic nie pomoże. A nam poważnie zaszkodzi! - podsumowuje dr Mech.
- Podobnie jak półtora roku temu kryzys można było zatrzymać, przeprowadzając kontrolowane bankructwo Grecji, teraz tak samo jest z Włochami - twierdzi Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP. Według niego, są dwa możliwe sposoby rozwiązania problemu: pierwszy to natychmiastowe kontrolowane bankructwo Włoch połączone z nacjonalizacją części sektora bankowego w strefie euro, drugie - wprowadzenie nowego euro poprzez wymianę według innego przelicznika dla Niemiec (1:1), innego dla Włoch (1:1,5) itd. Bez sięgnięcia po jedno z tych rozwiązań włoski dług jest, zdaniem ekonomisty, nie do spłacenia.
- Strefy euro w obecnym kształcie utrzymać się nie da. To jest sztuczna konstrukcja - uważa prof. Tomasz Gruszecki z Katedry Ekonomii KUL. - Jedynym oparciem dla współczesnego papierowego pieniądza emitowanego przez banki centralne jest zaufanie do państwa i jego obligacji, a zaufanie to wynika z roli państwa, jako podmiotu mającego monopol na pobór podatków. Normalny bank centralny jest nie tylko emitentem pieniądza, ale także "pożyczkodawcą ostatniej instancji", dającym gwarancję bezpieczeństwa sektora bankowego. EBC tej funkcji nie pełni. Europejski Bank Centralny, bez zaplecza w postaci unii fiskalnej, niejako "wisi w powietrzu", unia walutowa, która za nim stoi, nie posiada własnych wpływów podatkowych - tłumaczy ekonomista. W jego ocenie, sytuacji, która prowadzi do permanentnego kryzysu w eurostrefie, nie da się zmienić, bo państwa nie godzą się na pełną unię fiskalną. Rynki wiedzą o tym fundamentalnym błędzie tkwiącym w konstrukcji eurostrefy. Postanowienia szczytu UE nie zdołały przywrócić ich zaufania. Dowodzi tego rentowność włoskich obligacji, która po chwilowym spadku znów skoczyła wczoraj powyżej 6 procent. Eurostrefa w obecnym kształcie wymagać będzie ciągłej pomocy zewnętrznej.
- Jeżeli euro jest chore, to trzeba tę chorobę leczyć u źródła, zamiast wspierać rozwój choroby - tak komentuje prof. Gruszecki ofertę pomocy Polski dla zagrożonej eurostrefy. Rozpad strefy euro jest, według niego, przesądzony. Być może utrzyma się ona w okrojonym kształcie tzw. Nordeuro (Niemcy, Austria, Holandia, Luksemburg, może Francja).
- Obniżanie rezerw NBP tuż przed końcem roku, gdy rząd szykuje się do interwencji na rynku w celu umocnienia złotego i zbicia relacji długu do PKB poniżej 55 proc. - wystawia Polskę na atak spekulacyjny. Rynki wiedzą, że będzie interwencja przed nowym rokiem, i spekulanci mogą uderzyć. Gdyby doszło do ataku, rezerwy walutowe NBP będą bardzo potrzebne - ostrzega prof. Gruszecki.”
Inflacja w listopadzie Co przeciętny Polak wie na temat inflacji? Tyle, ile usłyszy w telewizji. A co mówią w telewizji? Że inflacja to wzrost cen. Jeśli tak, warto by sobie odpowiedzieć, skąd się ten wzrost cen bierze? Zdaniem reporterów biznesowych kanału CNBC jest on spowodowany…wzrostem cen. To wcale nie żart. W komunikacie z 13 grudnia 2011 roku słyszymy, że poziom inflacji za listopad 2011 roku wyniósł nadspodziewanie dużo, bo aż 4, 8 procent i spowodowany był wzrostem cen w transporcie, który wyniósł 7,8 procent. Wzrost cen transportu – jak wyjaśniają
wspomniani reporterzy CNBC – spowodowany był…wzrostem cen ropy naftowej i jej pochodnych, czyli paliw. Ceny paliw wzrosły, ponieważ wzrosła…akcyza na paliwa ropopochodne. O ile ceny transportu, paliw wzrosły same z siebie, o tyle akcyza już sama z siebie nie wzrosła. Została podniesiona przez rząd, który rzekomo (albo i naprawdę) kierował się dyrektywą unijną. Z powyższego rozumowania wynika, że czynnikiem, który wywołał inflację jest albo polski rząd, albo parlament europejski. Jeśli tak, to należałoby definicję inflacji skorygować; nie jest to, bowiem wzrost cen, lecz skutek polityki rządu. Zważywszy, że inflacja jest czymś powszechnie szkodliwym i pogarsza stan gospodarki, mamy do czynienia z sytuacją dość kuriozalną. Okazuje się, bowiem, że to zło, jakim jest inflacja, nie zostało wywołane zrządzeniem Bożym, kataklizmem, czy gromem z jasnego nieba, jak się powszechnie uważa, lecz polityką państwa. Chyba, że gromem z jasnego nieba określimy obowiązek podporządkowania się dyrektywom unijnym. Obraz komplikuje się jeszcze bardziej w świetle — wyznaczonego przez bank centralny (NBP) – tzw. celu inflacyjnego na poziomie 2,5 procent rocznie. Dlaczego 2,5 procent? Tego dokładnie nie wiadomo. Być może, dlatego, że 2,5 procent wzrostu cen jest mniejszym złem niż 3,5 czy 4,5 procent. W każdym razie ekonomiści zgadzają się, co do tego, że inflacja na poziomie 2,5 procent rocznie, to mały pikuś i nikomu nie szkodzi. Czy by na pewno nie szkodzi? Zakładając, że ceny rosną tylko tyle, ile wynosi cel inflacyjny, na straży którego stoi Rada Polityki Pieniężnej, której głównym celem jest strzec stabilności cen, tak, aby nie drożały o więcej niż 2,5 procent rocznie, każdy z nas, co 29 lat traci połowę majątku. Przy inflacji 4,8 procent tracimy połowę częściej, co 15 lat. A to już całkiem sporo. Tracimy na przykład połowę oszczędności gotówkowych, także tych, które zgromadziliśmy na spokojną emeryturę. Ktoś, kto zgromadził na emeryturę 300 tys. złotych, każdego roku zapłaci podatek inflacyjny w wysokości od 2,5 procent do 4,8 procent (trzymając się danych z listopada 2011). W żywym pieniądzu oznacza to stratę w wysokości od 7500 zł do 14400 zł rocznie! Jest to więcej niż przynosi dobra lokata bankowa, powiedzmy, oprocentowana w wysokości 5 procent rocznie, od której trzeba dodatkowo zapłacić 0,95 proc. podatku. Netto otrzymujemy z niej 4,05 procenta, czyli dodatkowo stracimy 2850 zł rocznie. Tym bardziej przykre, że tę krwawicę wydziera nam rząd, który rzekomo nas ma chronić przed kaprysami nieprzewidywalnej przyszłości. W rzeczywistości jest znacznie gorzej. Podana na wstępie argumentacja jest, bowiem błędna. To nie podwyżka akcyzy na ropę naftową i jej pochodne wywołały inflację. Czy zatem rząd jest bez winy? Czy dyrektywy unijne są słuszne? Niestety, nie. Powodem inflacji jest nadmierna podaż pieniądza ze strony banku centralnego i banków komercyjnych. System monetarny w Polsce „drukuje” więcej pieniędzy niżby wynikało to z wartości dóbr i usług produkowanych przez gospodarkę. Ceny rosną, bo przy rosnącej ilości pieniędzy papierowych spada ich wartość, czyli siła nabywcza. Dlaczego tak się dzieje? Właśnie, dlatego, że rząd chce inflacji. Dzięki niej jest w stanie – bez konieczności oficjalnego podnoszenia podatków — sfinansować przynajmniej część swoich rozdętych wydatków, przy pomocy których przekupuje wyborców. Co w takim razie robi Rada Polityki Pieniężnej, która ma nas przed inflacją strzec i w razie, czego spadek siły nabywczej neutralizować? Czasem neutralizuje, czasem – jak choćby właśnie w listopadzie br. — nie. Odbywa się to za pomocą regulowania tzw. bazowych stóp procentowych. Trudno jednak mieć pretensje do Rady. Nawet najtęższe umysły nie wiedzą, jakie te stopy być powinny. Raz, więc zgadną i inflacja jest nisza, innym razem nie zgadną i jest jak jest. Zamiast pozostawić kwestię stóp procentowych rynkowi, który najlepiej radzi sobie z ustanawianiem wolnorynkowej ceny (oprocentowania) pieniądza, banki centralne (nasz nie jest tu żadnym wyjątkiem) zgadują. Jakie są skutki tej zgadywanki widać gołym okiem: rosnąca inflacja, gigantyczny kryzys monetarny, a w rezultacie chaos gospodarczy. Najgorsze jest jednak to, że ci, którzy do tego doprowadzili, zbierają się teraz w luksusowych salonach, żeby złu zaradzić. Jan M Fijor
Duchowa walka Bractwa Świętego Piusa X
J.E. bp Bernard Fellay, przełożony generalny Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X Fragment kazania J.E. bp. Bernarda Fellaya wygłoszonego 8 grudnia br., w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w kościele seminaryjnym w Ecône. Gdy oddajemy cześć Najświętszej Maryi Pannie i Jej cnotom, wychwalamy nie tylko Jej najwyższą doskonałość, lecz jednocześnie Jej zwycięstwo. Nie myślimy o tym wprost, ale Kościół nam to przypomina. Gdy się mówi „zwycięstwo”, to jednocześnie trzeba powiedzieć „walka”, „zmaganie”. Jeśli Bractwo chce zmierzać ku tej świętości, musi walczyć. Jego członkowie muszą walczyć. Z własnymi słabościami — to oczywiste — ale również przeciw światu. I to mniej więcej charakteryzuje całe nasze przedsięwzięcie. Tutaj odkrywamy prawdziwą tajemnicę: epokę, w której żyjemy. To wielka tajemnica, że Pan Bóg zezwolił duchowi tego świata, aby usiłował wejść do wnętrza Kościoła. Trzeba walczyć nie tylko z wrogami zewnętrznymi, ale również z niekatolickim duchem, który dostał się do Kościoła. Wyraźnie widzimy, że wprowadzenie tego ducha wraz ze wszystkimi nowinkami dokonało się w czasie II Soboru Watykańskiego. To jest niewysłowiona tragedia. To zło jest wielką tajemnicą. Paweł VI mówił o dymie Szatana. To tak, jakby diabeł postawił stopę w sanktuarium. Ta rzeczywistość napełnia nas lękiem. Jest to radykalnie sprzeczne z istotą Kościoła. W Credo śpiewamy, że jest on święty i rzeczywiście wierzymy, że jest święty. A tymczasem niektórzy hierarchowie — biskupi, kardynałowie, nawet papież — wywracają wszystko do góry nogami i zachęcają wiernych do tego, czego Kościół zawsze zabraniał pod powagą interdyktów, pod groźbą sankcji aż po ekskomunikę. Oto dlaczego arcybiskup Lefebvre powiedział: „Nie mogę”. A wy sami — jeśli się tu znaleźliście, to z tego samego powodu: Nie, nie możecie, ponieważ to wszystko obraża Pana Boga. To wielka tajemnica, ponieważ widzimy to wszystko i mówimy temu „nie”, a jednocześnie musimy wciąż głosić, iż Pan Bóg obiecał Kościołowi, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Z jednej strony konieczne jest podkreślanie, że to jest Kościół Chrystusa, Kościół założony przez Boga, a z drugiej strony dostrzegamy wiele elementów, które nie są Kościołem, które przeczą Kościołowi, ale znajdują się w jego wnętrzu. Zastanówmy się nad chyba najlepszym przykładem, który pomoże nam to zrozumieć: to jest jak choroba, która dostaje się do wnętrza ciała. Ta choroba jest jak ciało obce, ale to ciało obce jest już w środku. A jak komórki reagują, gdy znajdą się w pobliżu tych obcych ciał? Oczywiście próbują się bronić! A wówczas, o zgrozo, organy, które kontrolują organizm, mówią nam: „Nie musicie się bronić. Musicie wszystko przełknąć, wszystko zaakceptować”. Od 40, a niebawem już 50 lat trwa taka sytuacja, z jaką mamy teraz do czynienia, a wciąż nie widać żadnej istotnej zmiany. Wszyscy słyszeli, że otrzymaliśmy propozycję z Rzymu, w której wyrażono gotowość uznania Bractwa. Problem polega na tym, że zawsze jest stawiany jakiś warunek. Bywa on formułowany na różne sposoby, ale w istocie jest zawsze taki sam: Bractwo musi zaakceptować sobór. Obecny stan rzeczy można podsumować następująco: tak, możecie krytykować sobór, ale pod jednym warunkiem — musicie go najpierw uznać. My mówimy: tak, ale jak będzie go można krytykować po uznaniu? Wydaje mi się, że to jest uczciwe podsumowanie obecnej sytuacji. Nie sprawi mi trudności objaśnienie wam odpowiedzi, jaką mamy zamiar udzielić. W propozycji Rzymu są coraz bardziej interesujące sformułowania, zbliżające się do tego, co sami mówimy. W tej chwili można by powiedzieć, że osiągnęliśmy punkt, w którym coraz wyraźniej widać problem, z jakim mamy do czynienia [podczas rozmów]. W propozycji, o której powszechnie się mówi, strona rzymska zobowiązała się do uznania tego, że te punkty nauczania soboru, które powodują trudności, mają być rozumiane jedynie w świetle nadal trwającej i obowiązującej Tradycji oraz Magisterium Kościoła. To jest jedyny sposób, w jaki można rozumieć te wątpliwe punkty: w świetle Tradycji. Poszli nawet jeszcze dalej: każde twierdzenie, każda interpretacja tych problematycznych tekstów, która sprzeciwia się Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, musi zostać odrzucona. My mówiliśmy to zawsze! Jest tam jednak małe dopowiedzenie, które brzmi: „tak jak głosi nowy katechizm”. Ale przecież nowy katechizm opiera się na soborze! Innymi słowy: z samą zasadą można się zgodzić, jednak z jej praktycznym zastosowaniem — wręcz przeciwnie. To pokazuje, jak trudne są te problemy, a tak naprawdę tylko jeden problem. Leży on w rozumieniu określonych słów, takich jak „Tradycja” i „Urząd Nauczycielski”. Oni rozumieją te terminy na sposób, powiedzmy, subiektywny. Można rozumieć słowo „Tradycja” w znaczeniu „przekazywanie”, „proces przekazywania”. To jest Tradycja. Zwyczajowe rozumienie słowa „Tradycja” odnosi się jednak do treści: co ma być przekazywane dalej? Co ma być przekazywane z pokolenia na pokolenie? Klasyczna definicja mówi: to, w co w każdym czasie, wszędzie i wszyscy wierzyli (Commonitorium św. Wincentego z Lerynu). To jest przedmiot przekazu. Dziś przechodzi się jakby od przedmiotu do osoby, która przekazuje; dlatego mówi się o „żywej Tradycji”, ponieważ osoba, która ją przekazuje, jest żywa. Życie się zmienia, zmieniają się papieże i wszystko idzie naprzód. Kiedy to się zmienia, zmienia się też wszystko i dlatego zmienia się też Tradycja. Pozostaje ona jednak Tradycją, nawet tą samą Tradycją, która się jednak zmienia. Kościół oczywiście rozważał także takie rozumienie, ale w sposób całkowicie drugorzędny. Kościół nie myśli tak, mówiąc o Tradycji. Tradycja to depozyt wiary, całokształt wiary, którą Pan Bóg powierzył Kościołowi, aby Kościół przekazywał ją z pokolenia na pokolenie dla zbawienia dusz. To jest ta treść, i dlatego Kościół mówi w definicji papieskiej nieomylności sformułowanej na I Soborze Watykańskim, że Duch Święty, który został obiecany św. Piotrowi i jego następcom, papieżom, nie został obiecany w taki sposób, aby oni na podstawie jakiegoś nowego objawienia mogli nauczać czegoś nowego. Duch Święty został dany, aby dzięki Jego pomocy św. Piotr i papieże strzegli dokładnie tego, strzegli święcie i wiernie tego, co jest niezmienne: objawionej wiary. Taka jest sytuacja. Próbujemy rozmawiać, ponieważ ze strony Rzymu uczyniono w naszym kierunku gest, który musimy docenić. Gest zaskakujący, gdyż po dyskusjach stwierdzamy, że nie ma między nami zgody. Kiedy dwie strony się spotykają, dyskutują i stwierdzają, że nie ma między nimi zgody, cóż można zrobić? Rzym mówi: „Dobrze, ale mimo wszystko zaakceptujcie to”. Odpowiadamy: nie możemy. Nie możemy tego zrobić. Dodajemy również: „Czy możecie popatrzeć na to w inny sposób? Czy nie możecie spróbować zrozumieć, iż to nie Bractwo stanowi problem, ale że problem tkwi we [współczesnym] Kościele? Problemem tym nie jest jednak Bractwo. My jesteśmy tylko z tego powodu «problemem», że mówimy, iż problem istnieje. Zatroszczcie się o prawdziwy problem. Jesteśmy gotowi, chcielibyśmy tylko jednego, mianowicie podejścia do rzeczywistego problemu”. Musicie zrozumieć, że — patrząc po ludzku — nie ma wielkiej nadziei na to, że oni są gotowi do takiej zmiany nastawienia. Być może pomogą w tym niekorzystne okoliczności, fakty, zapaść, która jest coraz wyraźniej widoczna, jałowość… brak powołań. To jest bardzo, bardzo przerażające. Właśnie niedawno widziałem statystyki zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej, tych sióstr, które niegdyś były wszędzie we Francji. Obecnie w całym kraju są tylko trzy siostry zakonne w wieku 30–40 lat, trzy w wieku 40–50 lat, większość (około 200) ma 70–80 oraz 80–90 lat, a kilka — powyżej 100 lat. Te ostatnie są liczniejsze niż siostry w grupach wiekowych 20–30, 30–40 i 40–50 lat, a jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie siostry w wieku 20–50 lat, są tylko o jedną liczniejsze niż siostry w wieku powyżej 100 lat — jest ich dziewięć, a może osiem. To są te siostry, które można było dotąd wszędzie spotkać! W całym kraju pełniły posługę czynnej miłości bliźniego. Tego już nie ma! Jest to tylko jeden z tysiąca przykładów, pomijając sytuację wśród kapłanów i wszędzie, gdzie się tylko spojrzy. Kościół umiera. Ginie. Mimo wszystko to powinno skłonić ich do refleksji. Można mieć nadzieję, można myśleć, że tu czy tam coś drgnęło. Ale ma się wrażenie, że to nie wystarczy. Tak, na pewno: potrzeba jeszcze łaski, potrzeba modlitwy, modlitwy i jeszcze raz modlitwy, żeby kochający Bóg dopomógł Kościołowi, żeby Matka Najświętsza coś uczyniła. Ona obiecała, że jej Niepokalane Serce zatriumfuje, aby wyprowadzić Kościół z tej strasznej zapaści. I dla nas, którzy bierzemy udział w tej walce dla Kościoła, jest niezwykłą łaską być dziś członkami tego Bractwa. Chcemy dziś prosić Matkę Bożą, abyśmy — jeśli mogę tak powiedzieć — mogli być godnymi członkami tego Bractwa. Chcemy żyć wiernie według jego statutów, przestrzegać całym sercem i z wielką miłością reguł seminarium, czego się od was wymaga. Prośmy o to Matkę Bożą, abyśmy każdego dnia na nowo pełnili wolę Bożą, uświęcali się i w ten sposób zdobywali dla Boga dusze — dusze, które nam powierzono. Dla większej chwały Bożej, dla chwały Matki Bożej i Kościoła, ku zbawieniu dusz. Amen
(Źródła: DICI, piusbruderschaft.de, 15 grudnia 2011).
Trybunał Konstytucyjny – szacowne grono oszustów Dawno przestałem mieć wątpliwości, że nadużycia sądowe to nie pojedyncze błędy, lecz zorganizowana działalność połączona z atakiem na rodzinę i na tradycyjne wartości spajające społeczeństwo a także z eliminacją niewygodnych osób z życia publicznego. Na początku tego roku pisałem o tym, że tak zwane władze straciły wszelką wiarygodność a państwo polskie staje się organizacją przestępczą. Pisałem nie tylko o rozdźwięku między władzami a społeczeństwem, ale też o fabrykowaniu oskarżeń przez wymiar sprawiedliwości a nawet o mordach, których okoliczności wskazywały na udział rządzącej sitwy. Mówiłem też o używaniu sądów do eliminacji niewygodnych osób z życia publicznego. Dałem przykład Andrzeja Leppera. Nie trzeba było być prorokiem. Późniejsze wydarzenia jedynie potwierdziły to co było widać gołym okiem. Nie miałem już wątpliwości, że nadużycia sądowe to nie pojedyncze błędy, lecz zorganizowana, sterowana odgórnie działalność, której towarzyszy atak na rodzinę i tradycyjne wartości spajające społeczeństwo. Latem Andrzej Lepper stracił życie w podejrzanych okolicznościach a ja trafiłem na kilka miesięcy do więzienia przy jawnie spreparowanych oskarżeniach. W październiku odbyły się ustawione wybory a w listopadzie z kolei miały miejsce brutalne prowokacje i represje policyjno-sądowe wobec uczestników Marszu Niepodległości. W lipcu zeszłego roku złożyłem w Trybunale Konstytucyjnym skargę na eliminację obywateli z orzekania w sądach w sprawach karnych. Z prawnego punktu widzenia sprawa była oczywista. Były nawet głosy sędziów, że ustawa z 2007r. usuwająca ławników była niekonstytucyjna. Artykuł 182 Konstytucji stanowi że „udział obywateli w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości określa ustawa”. Było zatem jasne i to nie tylko dla mnie, że ustawa mogła określać jedynie formę owego udziału, ale nie decydować czy powinien on w ogóle mieć miejsce. Jak się okazało to samo zdanie reprezentował ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski a nawet sam Trybunał, czemu dał wyraz przy okazji wcześniejszego wyroku. Zgodnie z tymi wypowiedziami obecność ławników miała być gwarancją rzetelności sądów. Byłem jednak już wtedy ostrzegany przez osoby dobrze rozumiejące działanie systemu, że niezawisłość sędziowska to fikcja i że dotyczy to także Trybunału Konstytucyjnego. O tym jak niewygodna była ta sprawa świadczyły trudności ze znalezieniem adwokata, który podjąłby się zadania. Media mainstreamu były powiadomione o skardze ale była ona objęta blokadą informacyjną. Jedynie obywatelskie portale zamieściły moje artykuły na ten temat. Byłem jednak pod wpływem oficjalnej propagandy o państwie prawa i trudno mi było uwierzyć, żeby osoby na poziomie sędziów najważniejszego sądu w Polsce zniżały się do prymitywnych oszustw. Jak się okazało byłem w błędzie. Typowy polski sędzia nie zna pojęcia honoru i to niezależnie od wysokości zajmowanego stanowiska. Moja skarga została odrzucona w rozpoznaniu wstępnym jako oczywiście bezzasadna. Formalnie na tego typu postanowienie przysługiwało zażalenie, ale jedynie formalnie, gdyż przymus adwokacki obowiązywał nadal a mój dotychczasowy adwokat – Antoni Szymkuć, odmówił napisania zażalenia, mimo że argumenty i to bardzo mocne, bo wcześniejszy wyrok samego Trybunału w podobnej sprawie, miał podane na tacy. W ten sposób podstawił mi nogę. Jak wspomniałem wcześniej, znalezienie adwokata do tego typu skargi jest bardzo trudne, a tu chodziło dodatkowo o napisanie samego zażalenia czyli kontynuację pracy kogo innego i to w terminie tygodniowym, a tego adwokaci nie lubią. W tej sytuacji zażalenie napisałem sam przytaczając między innymi wspomniany już wyrok TK (z 29 listopada 2005r.) mówiący, że „Trafny jest pogląd, że z treści art. 182 wynika, iż nie jest możliwe ani całkowite wyłączenie obywateli ze sprawowania tej funkcji (wymiaru sprawiedliwości), ani takie jej zawężenie, by udział ten przybrał zakres jedynie symboliczny.” Przewidując kłopoty z przymusem adwokackim zwróciłem się do Trybunału o wyznaczenie adwokata z urzędu. Było to tym bardziej uzasadnione, że instrukcja w sprawie skargi konstytucyjnej przewiduje wyznaczenie takiego adwokata, chociaż jedynie w przypadkach trudności finansowych skarżącego. Sytuacja taka jak moja nie została przewidziana. Taka jest jednak rola sądów a szczególnie tych najwyższej rangi, żeby wypełniać luki prawne. Jest to tym bardziej istotne, że jeśli narzucony jest obowiązek prawny to powinna istnieć możliwość jego realizacji Trybunał zachował się jednak tak jak poprzednio, czyli jak typowy polski sędzia – oszust. Moje zażalenie zostało odrzucone bez rozpatrzenia pod pretekstem braku adwokata. W uzasadnieniu, ze względów formalnych, przytoczono moje argumenty, ale jedynie tej najmniej istotne. O wcześniejszym wyroku TK i o mojej prośbie o wyznaczenie adwokata z urzędu nie raczono wspomnieć. Charakterystyczne jest też, że „szacowne grono” nie zareagowało na fakt oczywistego fabrykowania oskarżeń w wyroku, który był podstawą skargi. Interesowała ich jedynie obrona interesu i zakresu władzy własnej kasty. Być może chodziło też o pokazanie, kto tu rządzi. Podsumujmy, najpierw Trybunał zrobił przekręt używając fałszywych argumentów dla odrzucenia skargi w rozpoznaniu wstępnym a następnie używając prymitywnej sztuczki prawnej uniemożliwił rozpatrzenie zażalenia. Specjalistów od manipulacji prawnych w Trybunale nie brakuje. Pierwszy numer w rozpoznaniu wstępnym zrobił sędzia Hermeliński a oszustwa dokończyła aż trójka sędziów: Sławomira Wronkowska-Jaśkiewicz – przewodnicząca, Stanisław Rymar – sprawozdawca oraz Adam Jamróz. Tak ”szacowne grono” przestrzega konstytucji. Jeśli zatem ktoś jeszcze miał wątpliwości co do mafijno-totalitarnej natury władzy w Polsce, to powinien je stracić. Bogdan Goczyński
P.S.
Tekst skargi konstytucyjnej i wcześniejszej korespondencji z Trybunałem jest w linkach pod moim poprzednim artykułem Trybunał Konstytucyjny w służbie szwindlerów. Tutaj załączam jedynie tekst postanowienia TK odrzucającego moje zażalenie i co za tym idzie, ostateczne utrącającego skargę.
Inne ciekawe linki
Zarzuty w stosunku do sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Polska pod sąd Obywatelski – nabór do Trybunału
http://bogdangoczynski.nowyekran.pl/
Stary pretekst do nowej zawieruchy. Manhattański sąd uznał Iran wspólnikiem zamachów 11 września.
Źródło: http://3rm.info/18703-staryj-povod-dlya-novoj-zavaruxi-sud-manxyettena.html
Data publikacji: 17.12.2011
Tłum. RX
Sąd Federalny na Manhattanie uznał, że władze Iranu pomagały terrorystom w dokonaniu w USA zamachów 11 września 2001 roku. Sąd podjął taką decyzję z powodu nieobecności oskarżonych, donosi Lenta.ru z powołaniem się na gazetę „New York Times”. Wśród oskarżonych znalazł się także Najwyższy Przywódca Iranu, ajatollah Ali Hamenei. Również winnym udzielania pomocy terrorystom uznany został libański ruch szyicki Hezbollah oraz Kaliban i Al.-Kaida. Powodowie twierdzili, że wyższe kierownictwo Iranu w walce z USA działało w porozumieniu z Al.-Kaidą. Zgodnie z informacją przedłożoną sądowi, związek pomiędzy władzami Iranu i Al.-Kaidą zapewniał zwłaszcza koordynator operacji bojowych Hezbollahu, Imad Mugnie. Został on zamordowany w 2008 roku. Według wszelkich danych, mowa jest o powództwie złożonym w maju 2011 roku w imieniu rodzin dziesiątków ofiar zamachów z 11 września 2001 roku. Wcześniej obecny prezydent Iranu, Mahmud Ahmadinedżad, powiedział, że nie wierzy jakoby zamachy z 11 września zorganizowała Al.-Kaida. Twierdził, że za nimi stoją same USA. Oświadczenia o związkach Al.-Kaidy z władzami Iranu wyrażano niejednokrotnie, są one jednakże mocno wątpliwe. Al.-Kaida jest organizacją sunnickich ekstremistów, którzy nie uważają szyitów będących u władzy w Iranie za prawowiernych muzułmanów. Sunniccy terroryści działają także na terytorium samego Iranu. Tymczasem władze USA oświadczyły, że wykryły system, dzięki któremu libański ruch islamski Hezbollah był w stanie „prać” za pomocą amerykańskiego systemu finansowego, setki milionów dolarów. Pisze się o tym na stronie amerykańskiego wydziału do walki z narkotykami DEA. Powództwo w sprawie wykrycia oszustwa złożone zostało w Sądzie Federalnym na Manhattanie. Jak twierdzi się we wniosku, za pieniądze przekazane z Libanu do USA, kupowano używane samochody, które następnie sprzedawano w Afryce Zachodniej. Pozyskane środki a także pieniądze ze sprzedaży narkotyków następnie przekazywano z powrotem do Libanu. Według danych rządu amerykańskiego w latach 2007-2011 do USA na zakup używanych samochodów przekazano z Libanu 329 milionów Dolarów USA. We wniosku twierdzi się, że w systemie brał zwłaszcza udział Lebanese Canadian Bank i dwie libańskie giełdy, Hassan Ayash Exchange oraz Ellissa Holding. Od organizacji biorących udział w systemie USA zamierzają uzyskać ponad 483 miliony dolarów.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Lucyferiańskie szumowiny, jak widać, niespecjalnie wysilają się ani na oryginalność, ani na jakiekolwiek uprawdopodobnienie oskarżeń. Na typowego leminga i tak to wystarczy, a nie-lemingi można po prostu uwięzić bez sądu, albo najzwyczajniej w świecie zastrzelić – zgodnie z nową ustawą „Defense Authorisation Bill” – admin.
ROZMOWA, CZY MISTERNA GRA SŁUŻB? Kto ma informację ten ma władzę?? News „taśmowy” podany przez GPC, a rozszerzony przez Gazetę Polską, jakoś przeszedł bez echa, zarówno w mediach głównego nurtu, jak i w blogsferze. Wprawdzie odbyło się specjalne posiedzenie Zespołu Parlamentarnego, gdzie odsłuchano treść nagrań, po czym na briefingu je skomentowano, podkreślając jeden aspekt całej sprawy, choć wydaje się, iż jest ich więcej. Otóż podniesiono głównie kwestię nacisków ze strony szefa MON na pułkownika Edmunda Klicha, który początkowo miał mieć jednoznaczne zdanie na temat odpowiedzialności Rosjan za katastrofę, jednak uległ presji ministra Moim zdaniem sprawa jest o wiele poważniejsza i bardziej skomplikowana, z kilku powodów. Polski akredytowany przy MAK, Edmund Klich zdecydował się na nagrywanie niejawnych rozmów z przedstawicielami polskiego rządu, co jest sprawą dość bulwersującą i zastanawiającą. Nasuwa się pytanie: czy pan Edmund Klich czynił to z wewnętrznego przekonania, chęci posiadania swoistej polisy ubezpieczeniowej, czy raczej ktoś go do tego procederu przekonał, a jeżeli tak to, kto i w jakim celu? W tym kontekście należy sobie przypomnieć całą przedziwną otoczkę związaną z powołaniem Edmunda Klicha na członka komisji mającej badać ze strony polskiej katastrofę smoleńską. Nie, kto inny, jak sam Aleksiej Morozow zadzwonił bezpośrednio do Edmunda Klicha rankiem 10 kwietnia i nakazał mu szybkie udanie się do Smoleńska. Jest to o tyle dziwne, że po pierwsze miał do niego prywatny numer telefonu, a po drugie odważył się, jako przedstawiciel obcego państwa na taki krok, z pominięciem oficjalnej drogi służbowej. Sam Edmund Klich dość mgliście się z tego tłumaczył przed Zespołem Parlamentarnym i mediami, powołując się na współpracę z Morozowem w przeszłości. Jednak, jak wynika z taśm opublikowanych przez GP ta znajomość jest na tyle zażyła, że panowie mówią sobie na „ty”. Tak, więc pułkownik Klich 22 kwietnia 2010 roku udał się na spotkanie z polskim ministrem, z ukrytym „towarzyszem” w kieszeni. Czego dotyczyła ta rozmowa i jak przebiegała? Była to dość osobliwa wymiana zdań, podczas której szef MON z lekkim zdziwieniem przyjął wiadomość o dość dobrej znajomości Klicha z Mrozowem, pytając nawet, czy czasem pułkownik Klich nie pracuje dla Rosjan, chcąc wyłudzić jakieś ważne dla bezpieczeństwa państwa informacje. Edmund Klich przyniósł ministrowi wieści z Moskwy, że oto polski meteorolog Mirosław Milanowski uznał, iż winę za całą tragedię ponoszą Rosjanie, gdyż w takich warunkach pogodowych powinni zamknąć lotnisko. W tym momencie polski minister zareagował dość ostro na zbyt jednoznaczną jego zdaniem tezę, sformułowaną na tak wczesnym etapie, co bynajmniej nie przeszkodziło mu za chwilę oskarżyć polskich pilotów o spowodowanie katastrofy. Wówczas Edmund Klich zaczął się tłumaczyć, podając argument, że chodziło raczej o to, jakby postąpiono w Polsce w tego typu sytuacji. Pułkownik Klich pod wpływem słów ministra rakiem wycofał się ze sformułowanych na piśmie, nawet wytłuszczonym drukiem, tez. Jednocześnie polski akredytowany niejako mimochodem wskazał na winę generała Czabana odpowiedzialnego za proces szkoleń w wojsku, który w jego opinii miał nie dopełnić swoich obowiązków, firmując fikcję i wprowadzając w błąd przełożonych. Tymczasem Bogdan Klich wygłosił mowę, w której przedstawił Edmundowi Klichowi, jak wyglądało ostatnie 30 sekund lotu Tupolewa. Najwyraźniej szef MON doznał nagłego objawienia, kiedy tonem nieznoszącym sprzeciwu mówił:
„B.Klich: […]Załoga była zdeterminowana do wykonania tego lądowania, pomimo tego, że warunki na tym lotnisku…
[…] że ta determinacja załogi wynikała z ogólnej sytuacji, kiedy oni wiedzieli, ze muszą wylądować, dlatego, ze inaczej się spóźnią”. Mamy tu sytuację niezwykłą: oto minister polskiego rządu, przed rozpoczęciem szczegółowych badań, analiz, przedstawił człowiekowi, który ma właśnie badać tą katastrofę, gotową wersję wydarzeń. Jest to doprawdy niebywały skandal. Jednak ja dostrzegam w tej całej sprawie tak zwane drugie dno, pewną misterną grę, choć może się mylę. Czy czasem pan E. Klich, który sam się określa mianem współpracownika Morozowa, nie przybył do Warszawy z pewną misją, a dowodem na to, jest ten dziwaczny i kontrowersyjny pomysł z nagrywaniem rozmów z członkami polskiego rządu (nagranie z szefem MON może nie być jedynym)? Czy czasem nie było tak, że pan Edmund Klich udał się do Warszawy, by „wybadać” wolę współpracy polskiego rządu z rządem Rosji przy dochodzeniu w sprawie tragedii 10 kwietnia? Czy 22 kwietnia 2010 roku mieliśmy do czynienia z takim scenariuszem? Edmund Klich udał się do Warszawy, spełniając prośbę pana Morozowa, tudzież innego funkcjonariusza FR, by przedstawić polskiej stronie dość mocny akt oskarżenia Rosjan o spowodowanie katastrofy i sprawdzić, jaka będzie reakcja. Wszystko miało być nagrane, by była tzw ‘podkładka”. Sprawa delikatna, wszystkie nerwy napięte do granic możliwości i w końcu padły słowa, że według polskich współpracowników, pod których tezami podpisał się pułkownik Klich, winę za katastrofę w pełni ponoszą Rosjanie. Jak na to reaguje polski minister? Polski minister reaguje strachem na tak mocno sformułowaną tezę, przywołuje natychmiast do porządku polskiego akredytowanego, po czym robi mu wykład o ostatnich 30 sekundach lotu tupolewa. Krótko mówiąc przedstawia stanowisko polskiego rządu na przebieg katastrofy, przed oficjalnym zakończeniem dochodzenia – winę za wszystko ponoszą polscy piloci, którzy pod presją byli zdeterminowani do lądowania. Jak się dalej sprawy potoczyły wszyscy pamiętamy. Słowa ministra Bogdana Klicha, potajemnie nagrywane przez Edmunda Klicha dziwnym trafem znalazły swe odbicie w oficjalnych raportach. Trudno się dziwić, że polska strona nigdy nie wycofała się ze swoich oskarżeń pod adresem pilotów i nie reagowała na poniewieranie przez Rosjan na oczach świata polskich oficerów. Co strona rosyjska, a konkretnie Putin mógł osiągnąć dzięki takiej akcji? Otóż przekonał się, iż stanowisko polskiego rządu jest zbieżne z rosyjskimi dezinformacjami, które wpuszczono w medialny obieg tuż po tragedii. Dzięki tej wiedzy Tatiana Anodina mogła bez przeszkód, lekceważąc absolutnie żądania polskich prokuratorów, urzędników, przystąpić do projektowania końcowego raportu. Czy wizyta płk Klicha u ministra Klicha była elementem większej operacji? Ciężko stwierdzić, ale można domniemywać, że tak właśnie było. W końcu Putin to rasowy czekista i jako taki wie, że zaufaniu powinna towarzyszyć nieustanna kontrola. Czy tym razem tak było?
http://martynka78.salon24.pl/373628,rozmowa-czy-misterna-gra-sluzb
Lancelot
Niejasna i mętna formuła energii, bez CO2 w UE a sprawa Polski Na przykład w Polsce 90 proc. prądu produkowane jest z węgla, we Francji 76 proc. z elektrowni jądrowych. Taka struktura nie zostawia zbyt dużo miejsca dla źródeł odnawialnych.. OZE i emisja??? W czwartek Komisja Europejska przedstawiła plan działań, by do 2050 r. osiągnąć w UE niemal bezemisyjną produkcję energii. "Do 2050 roku powinniśmy mieć produkcję energii niemal pozbawioną emisji, CO2. Jeśli mamy to osiągnąć w 2050 roku (w energetyce - PAP), to na 2030 r. chcemy mieć realistyczny, pośredni cel, który jest wiążący. I będziemy nad tym pracować" - zapowiedział na konferencji prasowej w Brukseli komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger. Zastrzegł jednak, że KE może za dwa lata "przedstawić konkretną liczbę, a może też określi warunki".Takim warunkiem mógłby być np. wymóg stosowania CCS, czyli instalacji składowania, CO2 w elektrowniach węglowych i gazowych np. od 2025 r. "I gdy będzie wiążący cel (dla redukcji, CO2 w 2030 r.), przedstawimy proporcję dla energii ze źródeł odnawialnych potrzebną w unijnym bilansie energetycznym (z ang. energy mix) „ - kontynuował Oettinger.
OKREŚLENIE TECGHNOLOGII przez UE Dodał, że jeśli do 2030 r. ustanowiony będzie "wiążący cel 45 proc. energii odnawialnej dla wszystkich krajów UE, to narodowe władze zdecydują, jaki rodzaj energii będzie użyty, by to spełnić". Obecnie obowiązujący cel to 20 proc. udział źródeł odnawialnych w konsumowanej energii (wszystkie rodzaje energii) do 2020 r.; kraje mogą stosować się też dobrowolnie do celu 35 proc. udziału źródeł odnawialnych w produkcji energii elektrycznej. "Na przykład w Polsce 90 proc. prądu produkowane jest z węgla, we Francji 76 proc. z elektrowni jądrowych. Taka struktura nie zostawia zbyt dużo miejsca dla źródeł odnawialnych, więc musimy rozmawiać z tymi krajami" - podkreślił komisarz. Oettinger zaznaczył, że zwiększaniu udziału OZE ma towarzyszyć rosnąca efektywność energetyczna. W kwietniu 2012 r. KE oceni, czy wystarczy dotychczasowa legislacja skłaniająca do oszczędzania energii, czy też będzie wyznaczony prawnie wiążący cel, tak jak w przypadku obniżania emisji, CO2. Komisarz podkreślił też, że to kraje UE zdecydują czy chcą korzystać z energii jądrowej, czy też nie. Ogłoszony w czwartek przez KE plan wywołał konsternację wśród dziennikarzy. Plan zawiera, bowiem "mieszankę kilku scenariuszy", które przewidują różny rozwój wypadków. Jedne zakładają, że np. nic się nie zmieni w wysiłkach klimatycznych na świecie, a inne, iż wszystkie gospodarki będą dążyć do obniżenia emisji, CO2 o ponad 80 proc WNP.pl/PAP
OETINGER powiedział Podczas posiedzenia Komisji Przemysłu Parlamentu Europejskiego Komisarz ds. Energii Günther Oettinger zapewniał polskiego eurodeputowanego Konrada Szymańskiego, że Komisja Europejska będzie broniła III Pakietu Liberalizacyjnego przed rosyjską kampanią na rzecz jego zmiany.
Link CIRE http://www.energetyka-w-ue.cire.pl/st,9,48,item,58406,1,0,0,0,0,0,oettinger-ke-bedzie-bronila-iii-pakietu-liberalizacyjnego.html
Europa pożałuje wdrożenia III pakietu energetycznego III pakiet energetyczny podważa bezpieczeństwo energetyczne Europy, która pożałuje jego wdrożenia - uważa prezes Rosyjskiego Stowarzyszenia Gazowego i wiceprzewodniczący rosyjskiej Dumy Walerij Jazew. Pakiet ten wymaga m.in. rynkowego dostępu do gazociągów - Jeśli chodzi o trzeci pakiet energetyczny, nie możemy zgodzić się na pewne podstawowe rzeczy. Jestem zaangażowany w ten dialog (między Rosją a UE) od samego początku. W naszej opinii, ten pakiet ideologicznie podważa bezpieczeństwo energetyczne Europy i Europa będzie bez wątpienia żałować (jego wdrożenia - PAP) - powiedział Jazew w środę podczas telekonferencji organizowanej w Brukseli przez RIA Novosti. Powiązanie Szczytu w Durbanie a faktyczną polityką UE. Uchwała mówi, że UE powinna "publicznie i jednoznacznie" poprzeć kontynuację Protokołu z Kioto, który zobowiązuje kraje rozwinięte do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Europosłowie chcą, aby uniknąć luki, która może powstać po wygaśnięciu w 2012 r. obecnej fazy Protokołu. Za zwiększeniem celów redukcji emisji opowiadała się frakcja Zielonych. Przyjęta - mimo ustalonego już oficjalnie stanowiska na szczyt w Durbanie - rezolucja, to duży sukces tego ugrupowania, chociaż nie został zasugerowany nowy pułap, do którego Unia miałaby dążyć powyżej obecnych 20 proc. Konferencja klimatyczna ONZ w Durbanie rozpocznie się już 28 listopada. Europa liczy na dołączenie się USA i innych krajów spoza Unii do działań na rzecz ochrony klimatu, choć deputowani nie spodziewają się spisania podczas szczytu konkretnej umowy międzynarodowej.
TŁO akcji PEi KE widziane ze strony europosłów Bogusław Sonik, wiceprzewodniczący komisji ochrony środowiska w PE przedstawił swoje stanowisko:
- Konferencja klimatyczna w Durbanie będzie jednym z najważniejszych wydarzeń podczas przewodnictwa Polski w Radzie UE. Rolą prezydencji będzie szukanie możliwości porozumienia w coraz trudniejszym procesie negocjacji klimatycznych i stworzenie planu osiągnięcia globalnego prawnie wiążącego porozumienia o ochronie klimatu. Gdyby tylko Europa zobowiązała się do przedłużenia Protokołu, to nie zredukuje to nawet jednej tony CO2. Dlatego, żeby Durban był sukcesem w niedalekiej przyszłości wszystkie największe gospodarki powinny mieć te same prawne zobowiązania klimatyczne. Grupa Europejskiej Partii Ludowej (EPL), do której należą Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe, jest największą i najbardziej wpływową grupą polityczną w Parlamencie Europejskim skupiającą 264 posłów z 26 państw członkowskich UE.
Klimat do negocjacji w Durbanie - wystąpienie Europoseł Jolanty Hibner
Podsumowanie Sprawa emisji, CO2, produkcji energii i ograniczeń traktatowych z Kioto i Durbany oraz II pakiet energetyczny dają Polsce niekorzystną sytuacje dla realizacji zadań gospodarczych
Ograniczenie wykorzystania węgła w produkcji elektroenergeetycznej i chemicznej
Ograniczenie emisji i brak prawa wetowania ustalen UE
Stosowanie wyjatków w polityce bezpieczeństwa energetycznego UE w ocenie III pakiektu energetycznego
Rola Polski, jako negocjatora w Durbanie zminimalizowana - praktycznie bez wpływu. Kejow
Narodowi polskiemu nagrobek Z pozoru nie ma w tym logiki, jak w popularnej w roku 1968 anegdocie o Aaronku. Dyrektor szkoły spotyka Aaronka na szkolnym boisku. - Dlaczego nie na lekcji? - pyta srogo. - Bo, panie dyrektorze, logiki nie ma - odpowiada Aaronek. - Jak to: logiki nie ma? Co to ma znaczyć? - pyta dyrektor. - A bo, panie dyrektorze, ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie za drzwi. I teraz oni wszyscy siedzą tam w tym smrodzie, a ja - na świeżym powietrzu. Była to taka aluzja do żydowskich emigrantów, którzy dzisiaj twierdzą, że byli z Polski „wyrzucani”, a nawet - „deportowani”, podczas gdy po prostu skwapliwie korzystali z okazji wyrwania się z cudnego raju, który - mówiąc nawiasem - bardzo wielu spośród nich nie tylko „tworzyło”, ale nawet „umacniało” - bardzo często przy pomocy mokrej roboty w UB lub Informacji Wojskowej. Ta skłonność oprawców do przebierania się za ofiary zresztą wcale się nie skończyła. Na przykład Seweryn Blumsztajn, były walterowiec z ówczesnego chederu Jacka Kuronia, w żydowskiej gazecie dla ludności tubylczej twierdzi, że przebrani w napoleońskie mundury uczestnicy historycznej rekonstrukcji 11 listopada zaatakowali ubranych w kominiarki Niemców - chociaż było akurat odwrotnie. Oto, jak działa Ministerstwo Prawdy. Tylko patrzeć, jak obok „kłamstwa oświecimskiego”, czy „wałęsowskiego” pojawi się „kłamstwo listopadowe”, które skwapliwie podżyruje stado autorytetów moralnych, albo drżące ze strachu, by nie ujrzały światła dziennego kompromaty o sekretnej współpracy z bezpieką, albo gotowe każdego pocałować w d... z wdzięczności za jakąś „kulturalną” szaraszkę, w której można trochę podoić Rzeczpospolitą pod pretekstem „tworzenia” jakichś knotów, za które normalnie nikt nie dałby złamanego grosza. Tak nawiasem mówiąc, charakterystyczne dla wielu osób publicznych jest to, że ich życiorysy rozpoczynają się dopiero od roku 1990 - tak jakby przedtem w ogóle nie żyły na ziemi. Przyczyny tej zagadki można wydedukować np. z postępowania Jego Ekscelencji abpa Henryka Muszyńskiego - tego, co to przez jakieś roztargnienie, albo nawet - przez przypadek, przez kilkadziesiąt lat trzymał na biurku wizytówkę ubeka, który go - oczywiście „bez wiedzy i zgody” fałszywie zarejestrował w charakterze tajnego współpracownika. Kiedy media zaczęły się na ten temat rozpisywać, natychmiast do niego zadzwonił, a ten wystawił mu certyfikat niewinności. Widać jednak pozostał jakiś - jak mawiał rzymski cesarz Klaudiusz - „ślad po zatarciu”, bo oto, co się dzieje. Pod wpływem zarządzonej po katastrofie smoleńskiej powszechnej żałośliwości, nastrój ten musiał jakoś udzielić się Jego Ekscelencji, który w jednym z żałobnych kazań tak się zapomniał, że wskazał na potrzebę „kontynuowania misji” prezydenta Kaczyńskiego. Ale został natychmiast naprostowany przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariuszkę „GW”, rzuconą przez ścisłe kierownictwo na religijny odcinek frontu ideologicznego, czyli panią red. Katarzynę Wiśniewską, przy pomocy dwóch słów: „lustrację też?” Toteż trudno się dziwić, że właśnie Jego Ekscelencja posłusznie stanął obecnie w obronie przewielebnego księdza Adama Bonieckiego, któremu żydokomuna (prof. Śpiewak z Żydowskiego Instytutu Historycznego zapewnia, co prawda, że żydokomuny „nie ma”, ale w iluż to przypadkach taka nieobecność bywa tylko wyższą formą obecności?) zorganizowała prawdziwy festiwal w nadziej przyspieszenia budowy wytęsknionej Żywej Cerkwi. Czy nie z podobnych przyczyn - jeśli oczywiście nie brać pod uwagę charakterystycznej dla „ludzi kultury” megalomanii i narcyzmu - przeciwko pochówkowi prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu zaprotestował Andrzej Wajda? Wprawdzie w ludzkiej pamięci powoli zaciera się wspomnienie nieszczęśliwego wypadku, jaki przytrafił się Bartłomiejowi Frykowskiemu w wiejskiej posiadłości bezrobotnej Karoliny Wajdy w Głuchach, ale to i owo można jeszcze odtworzyć. Mianowicie - że Frykowski nie tylko pchnął się nożem, ale jeszcze wytarł ślady krwi z podłogi i odciski własnych palców z rękojeści noża, przeszedł kilka kroków, usiadł na krześle i dopiero wtedy taktownie umarł. Śledztwo oczywiście umorzono - ale na tym tle łatwiej nam zrozumieć, że kiedy stanowczym protestem przeciwko wawelskiemu pochówkowi Siły Wyższe postanowiły zakończyć nabierający własnej dynamiki nastrój powszechnej żałośliwości, nie mogło przy tym zabraknąć pana Andrzeja, który nie takie rzeczy potrafi przecież wyreżyserować. Właśnie kręci film o Wałęsie. Cóż - zobaczymy - ale nie mogę powstrzymać się od przytoczenia anegdotki, jak to Xawery Dunikowski oglądał wystawę rzeźby socrealistycznej w czasach stalinowskich. - Widziałem - powiada - rzeźby w granicie, marmurze, brązie, nawet w glinie. Ale nigdy nie widziałem w wazelinie. W wazelinie - pierwszy raz. Więc, jak wspomniałem, na pierwszy rzut oka wygląda na to, że żadnej logiki nie ma w tym, iż po 30 latach od wprowadzenia w naszym nieszczęśliwym kraju stanu wojennego, aż 51 procent ludności tubylczej uważa, że był on „uzasadniony”. Jakże dopatrywać się w tym logiki, skoro w Solidarności było 10 mln członków, w Solidarności Rolników Indywidualnych - co najmniej 2 miliony, a w Solidarności Rzemieślników - co najmniej milion? Co najmniej 13 mln członków - nie licząc członków rodzin - trzech organizacji, przeciwko którym stan wojenny został wprowadzony, które zostały zdelegalizowane, a ich członkowie poddani rozmaitym represjom. I to wszystko ma być w ocenie 51 procent ludności tubylczej „uzasadnione”? Ludność Polski w roku 1981 liczyła ok. 37 mln, zatem do wspomnianych trzech Solidarności należała połowa obywateli - bo przecież można chyba dodać do tego, co najmniej milion sympatyków? A jeśli wierzyć płk Kwiatkowskiemu, co to został przez razwiedkę odkomenderowany na funkcję badacza opinii publicznej, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego popierał go znacznie większy odsetek ludności tubylczej. Oczywiście nie 99,99 procent - nawet generał Jaruzelski uważałby pewnie taki komunikat za nazbyt śmieszny, chociaż - gdyby Breżniew kazał, to, kto wie - może i do dnia dzisiejszego kazałby nam w to wierzyć? - ale chyba 58 procent się uzbierało? Wygląda, zatem na to, że co najmniej 8 procent członków wszystkich Solidarności uznało, że delegalizacja ich związków oraz represje wobec kolegów są „uzasadnione”. Z pozoru żadnej logiki w tym nie ma - ale popatrzmy. 8 procent z 37 milionów to 2 960 000 - a więc prawie tyle, ilu członków liczyła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza w ostatnich podrygach Edwarda Gierka. Jak wiadomo, znaczna część członków PZPR znalazła się w Solidarności. Ilu z potrzeby serca, a ilu - wykonując polecenie partyjne, albo ubeckie? Ci na pewno nie byli lojalnymi uczestnikami tego niepodległościowego zrywu, który tylko przypadkowo, na skutek splotu okoliczności, został ubrany w - co tu ukrywać - przyciasny kostium związku zawodowego. Jeśli się do niego przyłączyli, to wyłącznie po to, by wykonywać tam zadania wywiadowcze lub dywersyjne, mające na celu jego obezwładnienie i pacyfikację. Oznacza to jednak, że co najmniej połowa ludności tubylczej - bo przecież Polakami nazwać ich niepodobna; jacyż z nich „Polacy”, skoro uważają - również i dzisiaj - że Polakom żadna niepodległość nie jest do szczęścia potrzebna, a jeśli się o nią upominają, to trzeba im sprawić takie lanie, żeby popamiętali ruski miesiąc? Że to po prostu - renegaci? Statystyka poparcia stanu wojennego w 30 lat po jego wprowadzeniu potwierdza w całej rozciągłości obawy, że naród polski jako taki już nie istnieje, że co najmniej połowa ludności tubylczej, to pozbawiona poczucia narodowego, uwsteczniona do poziomu przednarodowego narodowość. Quod erat demonstandum. SM
Folksdojcze wykonują zadanie Podczas debaty „europejskiej” w tubylczym Sejmie, pomysł premiera Tuska, by Polska przekazała około 6 mld (niektórzy powiadają, że aż 17 mld) euro z rezerw walutowych NBP tytułem polskiego udziału w unijnej zrzutce do Miedzynarodowego Funduszu Walutowego, który dzięki temu będzie mógł pożyczyć 200 mld euro na wykup śmieciowych obligacji włoskich od niemieckich i francuskich banków, poparł klub PSL, park jurajski Janusza Palikota i klub SLD. PiS twierdzi, że do podjęcia decyzji w tej sprawie konieczna jest zgoda 2/3 Sejmu - jak w przypadku ratyfikacji umowy międzynarodowej przekazującej część kompetencji władzy państwowej (art. 90 konstytucji). Ponieważ „folksdojcze”, czyli kluby PO (Stronnictwo Pruskie), PSL, SLD (Stronnictwo Ruskie) i park jurajski Palikota dysponują w sumie 301 głosami, czyli - nawet z uwzględnieniem 3 głosów posłów niezrzeszonych - nie mają wymaganej większości, to z pewnością będą twierdziły, że to nie jest żadna „umowa międzynarodowa”, tylko takie sobie porozumienie - i na tej zasadzie pożyczkę przeforsują. Ciekawe na jak długo starczy tych 200 miliardów euro - bo przecież w sytuacji podobnej do Włoch jest również Hiszpania i Portugalia. Prawdopodobnie już wkrótce trzeba będzie „ratować strefę euro” ponownie - i w ten sposób rezerwy walutowe NBP zostaną bezpowrotnie wydrenowane. Zwracałem na to uwagę w książce „Wariant rozbiorowy” wskazując, że w przypadku, gdy UE się rozpadnie, nie wiemy, jakie Polska będzie miała granice, czy będzie miała jakieś siły zbrojne, które tych granic mogłyby ewentualnie bronić, no i - czy będzie miała rezerwy walutowe i kruszcowe, a jeśli nie - czy będzie mogła je odzyskać. Wygląda na to, że nie będzie miała, że utraci je w tej czarnej dziurze bezpowrotnie - i to nawet znacznie wcześniej. SM
Zegarek patriotyczny No nareszcie! Nareszcie wiemy, jaki jest „punkt widzenia każdego patrioty, któremu droga jest suwerenność”! A któż inny mógłby nas w tym zakresie oświecić, jeśli nie sam pan prezes Jarosław Kaczyński? Jego wykładnia ma charakter wykładni autentycznej, bo większego patrioty od pana prezesa Kaczyńskiego u nas nie ma, a kto wie, czy kiedykolwiek był, albo i będzie? Zatem cokolwiek pan prezes uczyni lub powie, to jest patriotyczne ex definitione, na tej samej zasadzie, na jakiej czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. Ale może dość już tych zachwytów - chociaż oczywiście pewna porcja jest niezbędna tak samo, ja odlanie kilku kropel tzw. libacji ku uczczeniu larów i penatów - i to nie tylko larów domowych, ale przede wszystkim - larów państwowych. Kiedyśmy, zatem już libacje spełnili, pora wyjaśnić, na czym ów „punkt widzenia każdego patrioty, któremu droga jest suwerenność” polega. Jak powiada Pismo Święte, „z obfitości serca usta mówią” - toteż i pan prezes Kaczyński, z obfitości serca gorejącego szczerze nam to wyjaśnił. Właśnie ta szczerość sprawia, że deklaracja prezesa Kaczyńskiego więcej wyjaśnia, niż mówi, zwłaszcza, gdy ją z należnym uszanowaniem i uwagą rozbierzemy. W wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej”, również zatytułowanej cytatem „Propozycje Sikorskiego grożą rozpadem obecnej Unii”, scharakteryzował stanowisko przedstawione w berlińskim przemówieniu ministra Sikorskiego, jako „przedwczesny akt hołdowniczy i to zanim pojawiła się cena za taką usługę”. Wynika z tego, że akty hołdownicze bywają „przedwczesne”, ale też bywają i dokonane we właściwym czasie, to znaczy - ani za wcześnie, ani za późno, czyli - w samą porę. No dobrze - ale skąd wiadomo, czy na akt hołdowniczy nie jest za wcześnie, albo - dajmy na to - za późno? Kiedy - mówiąc wprost - jest odpowiednia pora na dokonanie aktu hołdowniczego? Z bezcennej wskazówki, którą odtąd powinien kierować się każdy patriota, „któremu droga jest suwerenność” wynika to bardzo jasno: odpowiednia pora jest wtedy, kiedy pojawi się cena za taką usługę - to znaczy - za akt hołdowniczy. Ani minuty wcześniej - bo akt hołdowniczy dokonany minutę wcześniej dowodzi zdrady i zaprzaństwa, podczas gdy taki sam akt hołdowniczy, ale dokonany minutę później, to znaczy - kiedy pojawiła się „cena za taką usługę”, dowodzi płomiennego patriotyzmu i heroicznej obrony suwerenności. Jaki z tego płynie wniosek? Ano taki, że każdy patriota, któremu droga jest suwerenność, powinien zaopatrzyć się w zegarek - oczywiście specjalny zegarek patriotyczny, dzięki czemu potrafi z dokładnością do pół sekundy dokonać aktu hołdowniczego we właściwym momencie, a następnie - zainkasować „cenę za tę usługę”, która mu się słusznie i zgodnie z prawem moralnym należy - bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, kiedy króluje zdrada i zaprzaństwo - jeśli nie płomienny patriotyzm, któremu droga jest suwerenność? Nie jest tedy wykluczone, że stąd właśnie płynie obawa prezesa Kaczyńskiego przed „rozpadem obecnej Unii”, jaki może nastąpić na skutek propozycji Sikorskiego. I słusznie - bo o ile „obecna Unia” otwiera przez patriotami nieskończone możliwości dokonania - oczywiście za odpowiednią cenę - mnóstwa aktów hołdowniczych - o tyle to, co mogłoby wyłonić się z propozycji Sikorskiego nie jest jeszcze znane w szczegółach, mimo zakończenia unijnego szczytu. Wiadomo tylko, że jego uczestnicy uzgodnili, że wszystko uzgodnią w marcu, a na razie zrzucą się, ile tam, który może, żeby do Międzynarodowego Funduszu Walutowego przekazać 200 mld euro, które on następnie pożyczy dla ratowania odpornej na kryzysy unii walutowej. Wygląda na to, że premier Tusk nie tylko nie dostanie spodziewanych 300 miliardów, ale będzie musiał do interesu dołożyć. To znaczy - do interesu będą musieli dołożyć obywatele. Tak to kończą się marzenia o darmosze. Okazało się, że róg obfitości, po którym wszyscy, a zwłaszcza większość naszego mniej wartościowego narodu tubylczego spodziewała się, że za usługi hołdownicze sypnie szmalem i znowu będzie, jak za Gierka - że ten róg trzeba dopiero napełnić. Łatwo powiedzieć: napełnić - ale nie bardzo wiadomo, kto to ma zrobić i czym. „Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce - przestrzegał Bertold Brecht - Ale czy forsę ma? Niestety, nie!”W takiej sytuacji trzeba zwierać szeregi i to nie tylko szeregi płomiennych patriotów, którym droga jest suwerenność, ale również, a może nawet przede wszystkim - szeregi autorytetów moralnych i tych, którzy wprawdzie może specjalnymi autorytetami moralnymi nie są, ale jako „ludzie przyzwoici” - tworzą „elitę III Rzeczypospolitej”. W sytuacji braku forsy bardzo wiele, bowiem zależy od tego, co autorytety i przyzwoici powiedzą mniej wartościowemu narodowi tubylczemu. Czy, dajmy na to, powiedzą mu, że został skrzywdzony, („Który skrzywdziłeś człowieka prostego?..”), czy też przeciwnie - że to, co odczuwa, jako krzywdę, to tylko zwyczajne na tym etapie rozwoju dziejowego „trudności wzrostu”, przeciwko którym próżno wierzgać, niczym przeciwko ościeniowi. Ma się rozumieć, nie zrobią tego za darmo; co to, to nie, a zresztą - całkiem słusznie, bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie przyzwoitość? Wiec niezależnie od rekompensat finansowych, które nasi Umiłowani Przywódcy dla przyzwoitych obmyślili i obmyślą, elity III Rzeczypospolitej właśnie zostały wynagrodzone prestiżowo. Może w niezbyt dobrej walucie, ale kiedy mamy kryzys, to nie pora na grymasy. Otóż, jak wiadomo, w roku 2005 Jan Kobylański wytoczył proces karny o zniesławienie przedstawicielom elity: Adamowi Michnikowi, Jerzemu Baczyńskiemu, Grzegorzowi Gaudenowi, Tomaszowi Wróblewskiemu, Agnieszce Kublik, Danielowi Passentowi, Ryszardowi Schnepfowi, Dorocie Wysockiej-Schnepf, Hannie Recman, Mikołajowi Lizutowi, Dominikowi Uhligowi, Jarosławowi Gugale, Dominikowi Sadowskiemu, Jerzemu Morawskiemu, Andrzejowi Kaczyńskiemu, Jackowi Hołubowi, Karolowi Doleckiemu i Jerzemu Wójcikowi. Pan sędzia Robert Żak z Sądu Rejonowego w Warszawie prowadzi ten proces w sposób odpowiedzialny, dowodzący głębokiego zrozumienia misji, jaką wymiar sprawiedliwości spełnia w naszym nieszczęśliwym kraju i w rezultacie 8 grudnia br. zarzuty wobec oskarżonych właśnie szczęśliwie się przedawniły, dzięki czemu proces będzie musiał zakończyć się umorzeniem. Oskarżeni, co prawda woleliby uniewinnienie, ale, jak wspomniałem - jest kryzys, więc to nie pora na grymasy. Oczywiście nie brakuje i takich, co to nie bacząc na poczucie misji, jak i zobowiązania, jakie III RP zaciągnęła wobec swego Ojca-Założyciela Adama Michnika, kolportują złośliwe fraszki w rodzaju tej, autorstwa Lecha Niekrasza: „Dla Temidy zaszczyt spory pójść na służbę do Agory” - ale gdyby nawet była to prawda, to i cóż z tego? Skoro nawet płomienni patrioci mogą, a nawet powinni dokonywać aktów hołdowniczych - byle za odpowiednią cenę - to, dlaczego Temida nie miałaby pójść na służbę do Agory? SM
Krzysztof Jackowski: Odnajduję ludzkie zwłoki Odnalazłem ponad 700 zwłok. Czasem, gdy jeżdżę po Polsce, to wskazuję, gdzie mam ile grobów. Na przykład w Olsztynie mam trzy - mówi w wywiadzie dla INTERIA.PL najsłynniejszy polski jasnowidz Krzysztof Jackowski.
Agnieszka Waś-Turecka: Niedawno w mediach pana osoba pojawiła się przy okazji makabrycznej zbrodni sprzed lat w Krakowie. Jak potwierdza prokuratura, brał pan udział w czynnościach w śledztwie dotyczącym zwłok krakowskiej studentki, znalezionych 12 lat temu w Wiśle. Pomógł pan? Krzysztof Jackowski: - Zobaczymy. Jeśli moje informacje dadzą skutek w postaci ustalenia konkretnych faktów, to wtedy tak. Jestem zadowolony z przebiegu spotkania, ale za prokuraturę nie będę się wypowiadał. Szczegółów nie mogę ujawnić, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica śledztwa. - To zresztą nie pierwszy raz, kiedy współpracowałem z krakowską prokuraturą. W 2003 roku poproszono mnie o zrobienie wizji w sprawie zabójstwa innej młodej kobiety.
Ja wyglądają takie "czynności" z udziałem jasnowidza? - Dostaję jakiś przedmiot osobisty osoby zamordowanej, ustawiona jest kamera policyjna, obecni są prokurator, policjanci, protokolant. Nikt nie zadaje mi żadnych pytań, tylko czekają, co sam powiem.
Czy przed włączeniem kamery wie pan, jakiej konkretnie sprawy będzie miała dotyczyć wizja? - Tak, choć przypominam sobie sytuację z 2003 roku, kiedy przy okazji jakiegoś śledztwa poproszono mnie na chwilę do innego pokoju. Jak się potem okazało, chodziło właśnie o tę panią, którą się teraz zajmowałem. Bez żadnych sugestii, tylko po otrzymaniu jej zdjęcia, powiedziałem m.in., że zamordowana kojarzy mi się z kościołami. Później dowiedziałem się, że studiowała religioznawstwo. Powiedziałem jeszcze inne rzeczy, ale ze względu na dobro śledztwa nie mogę ich ujawnić.
Dlaczego prokuratura zdecydowała się na konsultację z jasnowidzem? - Ludzi może to faktycznie dziwić. Zapytałem nawet jednego z krakowskich prokuratorów, czy nie boi się, że media potraktują go niepoważnie? Powiedział, że prześledził sprawy, w których uczestniczyłem - nie tylko dokumenty policyjne, które można znaleźć na mojej stronie internetowej, ale także rozmawiał z funkcjonariuszami, z którymi współpracowałem. Dodał, że w tak dawnej sprawie kryminalnej należy wykorzystać każdą możliwość, dlatego telefon do mnie nie jest aż tak niepoważny.
Dlaczego musi mieć pan przedmiot osobisty ofiary? - Zanim odpowiem, chcę jedno wyjaśnić: proszę nie przyrównywać mnie do osób, które zajmują się np. wróżeniem. Jasnowidzenie to telepatia, to poczucie czyjejś pamięci. Dlatego z tarotem nie ma nic wspólnego. - O co chodzi z przedmiotem? Proszę zwrócić uwagę na to, że każda osoba nieświadomie otacza umysłem należące do niej rzeczy. Jeżeli ma pani swój laptop, to bez względu na to, ile on kosztuje i jaki ma kolor, stanowi cząstkę pani pamięci, cząstkę tego, co panią interesuje, jest powiązany z pani świadomością. Podobnie jest w przypadku każdej innej rzeczy - obuwia, torebki... Dlatego taki przedmiot stanowi możliwość dojścia do ludzkiej psychiki.
A jeśli ta osoba nie żyje? - Wytłumaczę na przykładzie. Wczorajszy dzień był realny, przeżyła go pani naprawdę?
Tak. - To proszę w sposób realny mi go przedstawić. Żeby to zrobić, trzeba odtworzyć tę realność w swojej pamięci. W jednej chwili ma się przed oczami kilka obrazów, które składają się na cały wczorajszy dzień. Wizja to jest właśnie taka chwila. - Trzymając przedmiot należący do konkretnego człowieka można telepatycznie poczuć jego duszę, wyrywać z niej jakiś fragment, ale mimo to rozumieć całą sytuację. Jasnowidzenie to jest telepatia, to nic innego jak "kradzież" cudzej pamięci.
Jak taka "kradzież" przebiega? - Dość zwyczajnie. Wizji nie towarzyszy jakaś szczególna atmosfera, nie ma aury tajemniczości. To jest chwila, mignięcie. - Na przykład niedawno bezbłędnie wskazałem miejsce, w którym powinny znajdować się zwłoki policjanta. Do zaginięcia doszło w Olsztynie, ja byłem wtedy w Warszawie. W Złotych Tarasach złapała mnie policjantka, która przywiozła koszulkę zaginionego i jego zdjęcie. - Najpierw siedziałem z żoną w kawiarni, ale nie bardzo mogłem się skupić, więc wyszedłem na korytarz. Po jakimś czasie, gdy chodziłem tam i z powrotem, nagle mignięcie - widzę dwa osiedla w budowie, między nimi około 200-metrowy pas nieużytków, chaszcze, mały staw i... ja zaczynam do tego stawu wpadać. - Natychmiast przekazałem to policjantowi, ale kolejną wiadomość dostałem dopiero na drugi dzień ok. godz. 15. Zadzwoniła do mnie matka zaginionego i prosiła, żebym powtórzył wizję. Okazało się, że miejsca, które opisałem, faktycznie istnieją tuż obok ich domu, jednak po przeszukaniu stawu bosakami policjanci nic nie znaleźli. Zgodziłem się na powtórzenie wizji, ale pod warunkiem, że któryś z policjantów wejdzie do stawu i osobiście sprawdzi, czy na pewno nie ma tam zwłok. - Proszę sobie wyobrazić, że po półgodzinie zadzwoniła do mnie najpierw matka, potem policjant. A na końcu dziennikarz z "Super Expressu". Dlatego jeśli ktoś mówi o wróżeniu, łączeniu się z duchami, dziwnych rytuałach, to wtedy to nie ma nic wspólnego z jasnowidzeniem, bo to tylko mignięcie, chwila.
Przy takich historiach niekiedy słyszy się, że jasnowidzowie mają kontakt z duchami ofiar. Czyli u pana tego nie ma? - Nie do końca. Miałem wiele takich przypadków, które przekonały mnie, że osoby zmarłe mogą funkcjonować tu i teraz, a przynajmniej może działać ich świadomość. Szczególnie jedna sytuacja wywołała we mnie kompletny szok...
Jaka? - Dotyczyła zaginięcia młodej kobiety w Częstochowie, p. Sylwii. Dokonując wizji, opisałem straszną zbrodnię - powiedziałem, że ta kobieta była świadkiem morderstwa, które zdarzyło się znacznie wcześniej, a ona została zamordowana, ponieważ szantażowała morderców. Powiedziałem, że jej ciało ukryto w tym samym miejscu co zwłoki ofiary pierwszego morderstwa. - Policja stwierdziła, że jestem lepszy od Hitchcocka, ale to nijak nie pasuje do przyjętej wersji wydarzeń. Mimo tak druzgocącej opinii na drugi dzień znów usiadłem nad tą sprawą. Po półgodzinie poczułem tylko dwa zdania. Przytaczam dokładnie: "Wychowywała mnie babcia Fredzia, przeżyłam śmierć Bogdana". - Materiał z tych wizji obejrzała matka zaginionej. Ona też stwierdziła, że moja wersja wydarzeń jest nie do przyjęcia, ale - ku zaskoczeniu wszystkich - powiedziała, że późniejsze dwa zdania pasują idealnie. Jednak na tym sprawa się skończyła.
- Dopiero po 2-3 miesiącach policja, prowadząc kompletnie inną sprawę zaginięcia mężczyzny, dotarła do dwóch morderców. Jeden z nich był mężem zaginionej p. Sylwii. Okazało się, że oszukali jakiegoś człowieka i go zamordowali. Po aresztowaniu przyznali się i wskazali, gdzie trzeba szukać ciała. Podczas wizji lokalnej przyznali, że są tam też zwłoki żony jednego z nich. Tłumaczyli, że wyciągała od nich pieniądze, szantażując, że wyda ich policji. Czyli moja wizja się idealnie potwierdziła. - Najważniejsze jednak są te dwa zdania. Po pierwszym dniu nikt nie uwierzył w moją wizją, dlatego kobieta próbowała się uwiarygodnić. To nie była tylko martwa pamięć - była tam "tu i teraz".
Czy prowadzi pan statystyki skuteczności własnych wizji? - Na mój temat napisano już pięć prac magisterskich. Każda z nich potwierdza to, czego dokonałem. Mam też cały pokój dokumentów, m.in. policyjnych, które potwierdzają mój udział w rozwiązanych sprawach. Koszule mam pomięte, ponieważ trzymam je wszystkie w małej szafeczce, żeby zrobić miejsce na dokumentację.
Ale starał się to pan to kiedyś podsumować? Określić, ile było sukcesów w relacji do zgłoszonych spraw? - Takich statystyk nie mam, ale odnalazłem ponad 700 zwłok. Czasem, gdy jeżdżę po Polsce, to mówię, gdzie mam ile grobów. Np. w Olsztynie mam trzy.
W pracy "An experimental test of psychic detection" badacze Richard Wiseman i Donald West piszą o swoich badaniach na temat jasnowidzenia. W eksperymencie wzięły udział dwie grupy - jasnowidzów, którzy współpracowali z policją i studentów. Obu grupom dano trzy przedmioty związane z trzema przestępstwami. Okazało się, że wskazówki podane przez jasnowidzów były tak samo trafne jak te, podane przez grupę kontrolną. - To nie tak. W Stanach Zjednoczonych działa emerytowany magik, James Randi, który utworzył fundację i obiecuje milion dolarów każdemu, kto udowodni, że cokolwiek z parapsychologii istnieje.
Wybierze się pan do niego? - Dlaczego miałbym to robić? To on powinien przyjechać do mnie i komisyjnie zbadać te wszystkie dokumenty, które potwierdzają moje sukcesy. Ja nie udowodniłem Randiemu jasnowidzenia raz, ja mu to udowodniłem kilkaset razy. - W tym roku otrzymałem list od Sopockiego Towarzystwa Naukowego. Najpierw w ramach tego gremium odbyła się prelekcja, w której dowodzono, że jasnowidzenie jest niemożliwe, a potem wysłano do mnie list otwarty z propozycją doświadczenia. Wezwano mnie do wykonania próby - członkowie towarzystwa mieli się schować na terenie Gdańska, a ja miałem ich poszukać. Druga propozycja dotyczyła zabawy w "orzeł czy reszka". - Najpierw myślałem, że to żart, ale okazało się że nie. Odpisałem, że na początek proponuję komisyjne sprawdzenie kilku przypadków, w których udało mi się odnaleźć zwłoki. Odpowiedzieli, że moja dokumentacja ich nie interesuje. Uznałem to za szczyt chamstwa. Boją się, że musieliby przyznać, że te sprawy, które mam w dokumentacji, faktycznie miały miejsce.
A słyszał pan o tych badaniach z grupą kontrolną? - Jasnowidzenie nie występuje "na zawołanie", jest trochę jak żywioł. Pewne rzeczy występują tylko w sferze intymnej, to nie jest na pokaz, choć - jak się okazuje - wyniki są na pokaz, gdy prowadzą do odnalezienia zwłok.
Skoro to sfera intymna, to dlaczego dokonuje pan wizji z włączoną kamerą, w obecności policjantów?
- Wówczas czuję się fachowcem w tym, co robię. Proszę zrozumieć jedno - w jasnowidzeniu jest ważny wynik, nie metoda. Wynik!
Powiedział pan, że wizje nie występują na zawołanie. Co w takim razie z "zawodami jasnowidzów", w których brał pan udział w Japonii? - Historia z Japonią zaczęła się zupełnie normalnie - przyjechało do mnie kilka osób, dostałem zdjęcie młodej kobiety, Noriko, i zapytano, czy mógłbym coś o niej powiedzieć. Moja wizja była krótka - zobaczyłem ją w samochodzie, obok siedział młody mężczyzna, auto znajdowało się na parkingu piętrowym. Skojarzyłem też duży, niebieski kosz na śmieci. Powiedzieli, że to im wystarczy i czy mógłbym z nimi lecieć do Japonii.
- Jak się potem okazało, auto Noriko znaleziono właśnie na takim, piętrowym parkingu, na którym stały też niebieskie kosze na śmieci. Jednego z nich brakowało. Policja podejrzewała, że kobieta została zamordowana w swoim samochodzie, jej ciało schowano do takiego kosza i innym samochodem wywieziono. Program telewizyjny, w którym wziąłem wtedy udział, polegał na tym, że miałem się zająć siedmioma sprawami. Wyjaśniłem cztery z nich.
Muszę powtórzyć pytanie: twierdzi pan, że moment wizji nie jest na pokaz, a z drugiej strony bardzo często towarzyszy panu kamera. Jak to pogodzić? - Janowidzenie nie jest na pokaz, ale nie w tym sensie, że nie może być filmowane, tylko że nie może być filmowane dla zabawy. To nie jest na tej zasadzie, że pan Randi powie: wbijmy szpilkę gdzieś w Alabamie i niech Jackowski ją znajdzie. To są rzeczy niemożliwe. W komentarzach do tekstów o mnie bardzo często czytam: co to za jasnowidz, który nie skreślił sobie numeru totolotka?
A próbował pan? - Nie i nie będę. Zresztą proszę mnie o kolejne numery nie pytać. Nie umiem, ponieważ jasnowidzenie to jest telepatyczne poczucie cudzej pamięci i zdarzeń, a nie czegoś, co jest labiryntem cyferek latających w bębnie.
Z dokumentów na pana stronie wynika, że często podaje pan wskazówki, gdzie szukać zwłok. A co z mordercami? Też ich pan identyfikuje? - Niekiedy tak, ale wielu dokumentów nie mogę upublicznić. Jest jednak jedna sprawa z Będzina, kiedy wskazałem nie tylko mordercę, ale też świadka, dzięki któremu doszło do zatrzymania sprawcy.
Często tak się zdarza, że przy okazji odnalezienia zwłok jest pan w stanie wskazać mordercę? - Tak, ale rzadko to robię.
Dlaczego? - Bo rzadko się w tej sprawie do mnie policja zwraca. Uważam, że w Polsce mamy sprawną policję, która bardzo dobrze sobie z tym radzi.
Jak to? Ma pan wizję, wie kto może być mordercą, ale nie przekazuje tego policji, bo nie był o to pytany? - To nie tak. Wizją można sterować. Jeśli ktoś zaginie, to siada się nad sprawą i zastanawia, gdzie ten człowiek jest, a nie kto zrobił mu coś złego. Trudno to wytłumaczyć, ale proszę na moją korzyść zapisać to, że ja nie dopisuję do tego, co robię, jakiejś rozdmuchanej filozofii. Opisuję to w prosty sposób, ponieważ to jest realne. - To nie tak. Wizją można sterować. Jeśli ktoś zaginie, to siada się nad sprawą i zastanawia, gdzie ten człowiek jest, a nie kto zrobił mu coś złego. Trudno to wytłumaczyć, ale proszę na moją korzyść zapisać to, że ja nie dopisuję do tego, co robię, jakiejś rozdmuchanej filozofii. Opisuję to w prosty sposób, ponieważ to jest realne.
Spotyka się pan z oskarżeniami, że wykorzystuje naiwność ludzi dotkniętych tragedią? - Ludzie zawsze jadą do mnie z nadzieją, że pomogę. Moje wyniki dowodzą, że jestem skuteczny. Jednak nie wszystkie wizję mogę wykonać, czasem popełniam błędy. Wówczas ludzie dzwonią, żebym powtórzył wizję. Tymczasem problem polega na tym, że nie zawsze mogę, ponieważ po pierwszym spotkaniu pewne rzeczy już wiem, usłyszałem jakieś sugestie. To nie jest proste.
Czy zdarzyły się panu takie sytuacje, kiedy powiedział pan komuś, że jego bliski nie żyje, a potem on się odnalazł cały i zdrowy? - Tak. Niedawno miałem sytuację odwrotną - powiedziałem, że zaginiona osoba żyje, a nie żyła. Ale policjanci śledczy też nie zawsze rozwiązują sprawy, które są im przydzielone. Nie da się wszystkiego zrobić - tylko Bóg jest nieomylny.
Znany jest pan, przede wszystkim, ze spraw kryminalnych, ale czasem wypowiada się pan też na inne tematy. Ostatnio w "Super Expressie" ukazał się artykuł, według którego przewidział pan, że w listopadzie Polska upadnie. To znaczy? - Z dzisiejszej perspektywy bardzo żałuję jednego wydarzenia, choć jest ono w moim dorobku dość ważne. W 2007 roku poproszono mnie, bym - jako jasnowidz - wypowiedział się na temat 2008 roku. Niestety, wyraziłem zgodę i powiedziałem, że w połowie września dojdzie do jakiegoś bankructwa banku, tylko nie wiem, czy w Polsce, czy zagranicą. - Po tym jak Lehman Brothers ogłosił upadłość zaczęły do mnie dzwonić różne gazety. Np. tuż po wypadku Roberta Kubicy zapytano mnie, kiedy wróci na tor. Jechałem wtedy akurat autem i nie mogłem się skupić, ale redaktor nalegał i zapytał, jak podejrzewam. Odpowiedziałem, że może za dwa miesiące. Na drugi dzień przeczytałem: jasnowidz twierdzi, że Kubica za 60 dni zacznie się ścigać. Na to człowiek nie ma wpływu.
Czyli wycofuje się pan z tych słów dla "Super Expressu"? - Nie, ale rozmowa to rozmowa, a potem w gazecie ukazuje się zwięzły tekst, który nie tłumaczy sedna sprawy, tylko formułuje sensacyjne tezy. Jestem np. znany z tego, że przepowiadam wojnę. Jednej z gazet powiedziałem, że bankructwo banków doprowadzi z czasem do poważnego konfliktu zbrojnego. Przez różne media zostało to tak przekazane, jakby wojna miała się rozpocząć już jutro. Nie mam na to wpływu. - Tekst w "Super Expressie", o którym mówimy, dotyczy rozmowy jeszcze z 2010 roku. Dano mi wtedy dzień na zastanowienie się nad 2011 rokiem. Powiedziałem, że będzie to rok szalejących cen i drożyzny, że w Polsce odczujemy wreszcie konsekwencje kryzysu światowego.
To akurat można było wywnioskować. - Po czasie zawsze łatwo jest powiedzieć, że to można było wywnioskować. Poza tym ja to zapowiadałem już wcześniej i umiejscowiłem w czasie. Analitycy jeszcze o tym nie mówili. "Zbankrutują banki" - nikt tak nie mówił. - Ostatnie wybory też opisałem - o dziwo błędnie. Powiedziałem, że PiS zdobędzie więcej głosów od PO, ale koalicja PO-PSL przetrwa. Więc w połowie miałem rację. Ale nie oceniam siebie po przepowiedniach dotyczących przyszłości, tylko po dokumentach policyjnych, które dowodzą, ile razy byłem skuteczny. Poza tym, jak dziś przepowiadać przyszłość gospodarczą, gdy to nie rozwija się w sposób naturalny tylko zależy od tego, jak zachowają się spekulanci? Każda przepowiednia dotycząca tego, co komu wpadnie do głowy jest trudna.
Myśli pan jeszcze o polityce? W 2006 roku pana nazwisko znalazło się na liście Samoobrony RP do sejmiku wojewódzkiego. - Nie wstydzę się tego, że mnie chcieli, ale to był przypadek. Jestem apolityczny. Polityki się boję - to sfera bardzo daleka od godności. Najlepiej skupić się na życiu prywatnym. To zdrowsze. W serialu "Polska polityka" nie mam swoich idoli, zresztą bardzo rzadko go oglądam.
Wywiad z Krzysztofem Jackowskim przeprowadziłam w listopadzie. Chcąc zweryfikować niektóre z jego wypowiedzi zadzwoniłam do rzecznika Komendy Głównej Policji, rzeczniczki krakowskiej Prokuratury Okręgowej, policji w Olsztynie i fundacji ITAKA.
Oto co Krzysztof Jackowski powiedział skonfrontowany z wypowiedziami przedstawicieli tych instytucji:
Jeszcze raz odsyłam do mojej strony internetowej i zamieszonych na niej dokumentów policyjnych. Rzecznicy i organizacje nie mogą wypowiadać się inaczej niż z zachowaniem pewnego stopnia ogólności. Nie odnoszą się do mnie konkretnie, ale do jakiejś grupy bliżej nieokreślonych osób, np. wróżbitów, do których proszę mnie nie zaliczać. 2 grudnia 2011 na Uniwersytecie Łódzkim odbyła się konferencja pt. "Hokus-pokus w prawie karnym". Wzięli w niej udział m.in. specjalista z dziedziny psychiatrii prof. dr n. med. Piotr Gałecki, sędzia Sądu Najwyższego prof. Tomasz Grzegorczyk i ja. To nie pierwszy mój wykład na uniwersytecie, a chyba trzeci na łódzkiej uczelni. Skoro chcą mnie tam słuchać, to tym bardziej dziwi postawa ITAKI czy rzecznika policji. Poza tym, skoro Fundacja ITAKA przymyka oko na tak wiele spraw, które rozwiązałem, to chyba to nie najlepiej świadczy o jej solidności. A rzecznikowi policji za jego wcześniejsze wypowiedzi wysłałem już pismo przedsądowe z prośbą o sprostowanie. Jak dotąd nie otrzymałem odpowiedzi. Na wytoczenie procesu mam dwa lata i zamierzam to zrobić. Od pana Sokołowskiego nie chcę niczego, oprócz przywrócenia honoru. Co do sprawy w Olsztynie, to świadkiem może być dziennikarz z Super Expressu, który śledził całe wydarzenie, a potem napisał o tym artykuł. Poza tym, wciąż mam koszulkę i zdjęcie zaginionego policjanta, które otrzymałem, by wykonać wizję. Może to kwestia niedoinformowania w Zespole Prasowym, albo policjantom, którzy przeszukiwali staw zabrakło honoru, by przyznać, że to ja podałem im tę informację? Pani rozmawia z gryzipiórkami, a ja mówię o faktach. Agnieszka Waś-Turecka