ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM (1)

„ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM”- HANNA KRALL

W roku 1942 Niemcy rozpoczęli akcję „przesiedlania ludności na Wschód”, której celem było przewiezienie mieszkańców żydowskiej dzielnicy w Warszawie do obozu zagłady w Treblince. Plan eksterminacji narodu żydowskiego powoli zmierzał do finału. Żydzi, zaszczuci niczym zwierzęta, pozbawieni wielu praw, w milczeniu szli na plac przeładunkowy, gdzie oczekiwali na transport. Po kilku tygodniach w getcie pozostało około stu dwudziestu tysięcy osób. Wówczas liczne żydowskie organizacje podziemne zjednoczyły swoje szeregi i w październiku 1942 roku powstała Żydowska Organizacja Bojowa. Komendantem ŻOB-u został Mordechaj Anielewicz, a jego zastępcą – Marek Edelman. 18 stycznia 1943 roku Niemcy rozpoczęli drugą akcję likwidacyjną. Po raz pierwszy Żydzi, prowadzeni na Umschlagplatz, stawili opór, dzięki czemu akcja została przerwana. W miesiąc później Himmler wydał rozkaz bezwzględnego i całkowitego zburzenia dzielnicy żydowskiej. Dowodzenie akcją powierzono Jurgenowi Stroopowi. 19 kwietnia 1943 wojska niemieckie wkroczyły do getta, a bojownicy żydowscy otworzyli do nich ogień. Nierówna walka trwała dwadzieścia krwawych dni. Getto na rozkaz Stroopa zostało podpalone, a powstańcy ginęli, skacząc z płonących budynków. Wielu z nich, aby uniknąć niewoli, wybierało śmierć samobójczą. Likwidację warszawskiego getta przeżyło zaledwie kilkanaście osób, które zdołały przedrzeć się kanałami na „aryjską” stronę miasta. Wśród nich był również Marek Edelman – jedyny ocalały z przywódców Żydowskiej Organizacji Bojowej. Po trzydziestu latach od zakończenia powstania w getcie, Marek Edelman – znany i ceniony kardiolog – przerwał milczenie, by dać świadectwo prawdzie. W wywiadzie, udzielonym Hannie Krall, obnażył przerażającą prawdę o akcji likwidacyjnej. Jego słowa wywołały oburzenie i protest niektórych środowisk żydowskich, dla których powstanie żydowskie urosło do rangi symbolu, otoczonego heroizmem i chwałą. Edelman mówił jednak nie tylko o walce z Niemcami, lecz ukazał to, że życie w skrajnych warunkach sprawiało, iż ludzie zapominali o zasadach moralnych i skupiali się nade wszystko na własnym przetrwaniu. Z licznych rozmów dziennikarki i kardiologa powstała książka „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Książka o tragedii narodu żydowskiego, skazanego na masową zagładę, o grozie życia w getcie. Książka o tęsknocie za „pięknym umieraniem”, które młodzi bojownicy żydowscy zrealizowali w zrywie powstańczym. Książka, której celem nie stało się pisanie historii, ale pamiętanie o zdarzeniach, które rozegrały się w latach II wojny światowej w warszawskiej dzielnicy żydowskiej. STRESZCZENIE: Tego dnia Marek miał na sobie czerwony sweter z angory, „po bardzo bogatym Żydzie”. Na skrzyżowanych na piersi pasach wisiały dwa rewolwery. Był chłodny dzień, 19 kwietnia. Obudzony strzałami, dobiegającymi z daleka, ubrał się dopiero o dwunastej. Był z nimi chłopak, Zygmunt, który przyniósł broń i poprosił go, aby zaopiekował się po wojnie jego córką, która ukrywała się w klasztorze w Zamościu. Wyszli, aby rozejrzeć się po okolicy i na podwórku dostrzegli kilku Niemców. Wtedy jeszcze nie mieli wprawy w zabijaniu, więc ruszyli dalej. Po trzech godzinach strzały umilkły. Ich terenem było tak zwane getto fabryki szczotek – Franciszkańska, Świętojańska i Bonifraterska. Następnego dnia wysadzono bramę i wybuch zabił kilkudziesięciu Niemców. Po wybuchu Niemcy zaczęli szturmować getto, którego broniło czterdzieści osób. Wieczorem trzech Niemców z białą flagą zaczęło przekonywać ich do podania się, obiecując, że zostaną wysłani do specjalnego obozu. Broniący zaczęli strzelać, co później zanotowano w raportach Stroopa. Nikogo nie zabili, ale w tamtej chwili nie było to ważne – najważniejszą kwestią było samo strzelanie, uważane za bohaterstwo. Dziewiętnastego kwietnia miała odbyć się likwidacja getta. Informacja o tym dotarła do nich dzień wcześniej. Osiemnastego kwietnia sztab, złożony z pięciu osób, zebrał się u Anielewicza. Przydzielili zadania – Anielewicz miał zająć się gettem centralnym, Geller i Edelman – szopami Toebbensa i fabryką szczotek. Anielewicz był ich komendantem. Nigdy nie widział, jak ładuje się ludzi na Umschlagplatzu do wagonów. W dniu akcji nie spotkali się. Nazajutrz Marek zobaczył Anielewicza, który był już zupełnie innym człowiekiem – siedział i powtarzał, że wszyscy zginą. Zawsze twierdził, że idą na śmierć w imię honoru i historii. Miał dziewczynę, Mirę, z którą zjawił się 7 maja na Franciszkańskiej. Ciągle miał nadzieję, że zwyciężą, że nadejdą jakieś posiłki. Następnego dnia, na Miłej, zastrzelił najpierw ukochaną, a później popełnił samobójstwo. Tego dnia 80 osób popełniło samobójstwo. Marek dowodził czterdziestoma żołnierzami, lecz żaden z nich nie pomyślał, by popełnić samobójstwo. Przez dwadzieścia dni wydawał rozkazy i nauczył się wielu rzeczy. Potrafił uderzyć w twarz, kiedy ktoś zaczynał histeryzować. Potrafił spać, gdy Niemcy wiercili w murach dziury, by wysadzić getto. Stracił pięciu ludzi w walce i nie czuł wyrzutów sumienia. Przedzierali się w południe, kiedy Niemcy szli na obiad. Wtedy nie denerwował się, ponieważ nic większego niż śmierć nie mogło ich spotkać. Za murem, sięgającym pierwszego piętra, widzieli stronę aryjską. Widzieli ludzi, kręcącą się karuzelę. Słyszeli też muzykę, bojąc się, że zagłuszy ona ich krzyki i odgłosy walki, a wówczas nikt niczego nie zauważy. W tamtych czasach Marek był gońcem w szpitalu. Stawał przy bramie, prowadzącej na Umschlagplatz i wyprowadzał chorych. Zawsze stał z tej samej strony, bojąc się, że zostanie zabrany razem z tłumem. Wybierano tych, których należało ratować, a on wyprowadzał ich jako chorych. Potrafił być wtedy bezwzględny. Jedna kobieta błagała go, by wyprowadził jej czternastoletnią córkę, a on mógł wziąć tylko jedną osobę. Wybrał Zosię, która była najlepszą łączniczką. Pewnego dnia mijali go ludzie, którzy nie posiadali numerków życia. Niemcy obiecywali, że każdy, komu dadzą taki numerek, przetrwa. Mieszkańcy getta mieli wówczas jeden cel – zdobycie numerka. Potem ogłoszono, że prawo do życia mieli mieć pracownicy fabryk, w których były potrzebne maszyny do szycia. Ludzie kupowali więc maszyny, sądząc, że to ich ocali, lecz zabierano również i ich. Wreszcie Niemcy ogłosili, że każdy, kto zgłosi się do pracy, otrzyma trzy kilogramy chleba i marmoladę. Rozdawali rumiane bochenki, a ludzie odbierali chleb i posłusznie wchodzili do wagonów. Zgłosiło się tyle osób, że każdego dnia odjeżdżały dwa transporty do Treblinki. Powstańcy wiedzieli o tym, co się działo. W 1942 roku posłali Zygmunta, by zorientował się, co działo się z transportami. W Sokołowie dowiedział się, że codziennie bocznicą do obozu jedzie pociąg towarowy z ludźmi i wraca pusty. Po jego powrocie do getta opisali wszystko w gazetce, lecz nikt nie uwierzył. Nie wierzono, że Niemcy mogliby posyłać ludzi na śmierć i marnować tyle chleba.
Akcja wywożenia ludzi trwała przez sześć tygodni – od 22 lipca do 8 września 1942 roku. Przez ten czas Marek stał w bramie. Odprowadził na plac czterysta tysięcy ludzi. Ósmego września Niemcy zlikwidowali szpital, mieszczący się w budynku szkoły zawodowej. Zanim weszli na górne piętro, gdzie leżały dzieci, lekarka zdążyła podać małym pacjentom truciznę. Uratowała je przed komorą gazową i ludzie uważali ją za bohaterkę. Wtedy należało umierać publicznie, na oczach świata. Różne mieli pomysły na śmierć. Dawid radził, aby wszyscy rzucili się na mury, przedostali się na stronę aryjską, usiedli na wałach Cytadeli i tam czekali, aż zostaną rozstrzelani. Estera chciała, by podpalili getto, żeby wszyscy w nim spłonęli. Większość jednak chciała powstania, ponieważ umieranie z bronią jest piękniejsze niż śmierć bez broni. W ŻOB-ie zostało tylko 220 osób i wszyscy zgodnie stwierdzili, że należy wszcząć powstanie. Mieli świadomość, że nie wygrają, lecz nie chcieli biernie czekać na moment, kiedy Niemcy po nich przyjdą. Chodziło głównie o wybór sposobu umierania.Wywiad, w którym Marek opowiadał o wydarzeniach z powstania w getcie, został przetłumaczony na języki obce i wywołał oburzenie. Pan S., literat ze Stanów Zjednoczonych, napisał trzy artykuły, broniące wyznania „ostatniego dowódcy getta warszawskiego”. Ludzie pisali do gazet, a największy protest wywołała opowieść o rybach, których skrzela malował na czerwono Anielewicz. Pewien Niemiec napisał do Marka list, w którym wyznał, że w czasie wojny przebywał w warszawskim getcie jako żołnierz Wehrmachtu i widział na ulicach ciała ludzi, okryte papierami. Uważał siebie za ofiarę wojny i prosił o kilka słów w odpowiedzi.Marek odpisał, że rozumie uczucia młodego niemieckiego żołnierza, który po raz pierwszy widział ciała przykryte papierem. Historia z literatem S. przypomniała mu podróż do USA, którą odbył w 1963 roku. Spotkał się tam z przywódcami związków zawodowych, które podczas wojny dawały pieniądze dla getta. Rozpoczęła się dyskusja o ludzkiej pamięci, o tym, w jaki sposób uczcić pamięć tych, którzy zginęli w czasie wojny. Widział łzy w oczach ludzi, pamiętał, że dawali pieniądze na broń i chodzili do Roosevelta, by dowiedzieć się prawdy o tym, co działo się w getcie. Marek przypuszczał, że działo się to po jednym z pierwszych raportów „Wacława”, którego Tosia Goliborska wykupiła z gestapo za dywan perski. Zmikrofilmowany raport został przewieziony do Londynu pod plombą w zębie kuriera, a następnie trafił do USA. Nikt nie mógł uwierzyć, że tysiące ludzi przerabiano na mydło i wywożono do obozów. Przekłady na obce języki sprawiały, że opowieści o powstaniu w getcie nie można było traktować poważnie. Słowa w obcych językach, łagodziły całą historię. Ludzie nie rozumieli, że tłumaczenia odbierały powagę wypowiadanym słowom i nie chcieli, aby takie rzeczy mówiono o Anielewiczu. Dlatego należało staranniej dobierać słowa, by nie zranić ludzi. Pewnego dnia zadzwonił pan S. z wiadomością, że jest w Warszawie i widział się z Antkiem i Celiną. Chciał również spotkać się z Markiem. Marek uznał, że to poważna sprawa, ponieważ nie mógł lekceważyć opinii Antka, zastępcy Anielewicza i przedstawiciela ŻOB-u po stronie aryjskiej. Edelman denerwował się przed spotkaniem, lecz okazało się, że niepotrzebnie. Antek, który do tej pory milczał, zapewnił pana S. o przyjaźni, łączącej go z Markiem i aprobacie wywiadu. Miał jednak pewne zastrzeżenia – mówił, że w powstaniu walczyło znacznie więcej ludzi, pięciuset bądź sześciuset. Marek zaprzeczył, wyjaśniając, że było ich dwustu dwudziestu. Wtedy pan S. odparł, że Antkowi bardzo zależy na tym, by powstańców było więcej i zapytał, czy można to zmienić w wywiadzie. Była jeszcze sprawa ryb, należało sprostować, że to nie Antek, a jego matka malowała skrzela na czerwono. Marek odpowiedział, że teraz przecież nie ma to już znaczenia. Dla pana S. było to jednak ważne.W trzy dni po opuszczeniu getta, Celemeński zaprowadził Marka do przedstawicieli partii politycznych, którzy wysłuchali sprawozdania z powstania. Edelman był jedynym żyjącym członkiem sztabu powstańczego i zastępcą Komendanta. W raporcie wyraził przekonanie, że przez 20 dni walki mogli zabić więcej Niemców i ocalić więcej Żydów, lecz nie byli odpowiednio wyszkoleni. Przedstawiciele partii popatrzyli na niego w milczeniu, jeden z nich stwierdził, że należy okazać wyrozumiałość, ponieważ Marek jest strzępem człowieka. Okazało się, że nie mówił o powstaniu tak, jak tego oczekiwano – z nienawiścią, patosem, krzycząc. Jako jedyny, który przeżył, nie nadawał się na bohatera, ponieważ nie krzyczał. Po tej rozmowie zamilkł na trzydzieści lat, a kiedy wreszcie przemówił, zrozumiał, że lepiej byłoby, gdyby nie przerywał swojego milczenia na temat powstania w getcie. Na spotkanie z przedstawicielami partii jechał tramwajem. Nagle pomyślał, że nie chciałby mieć twarzy, ponieważ przypominała ona twarz z plakatu „ŻYDZI – WSZY – TYFUS PLAMISTY”, czarną i odrażającą. Wszyscy wokół mieli jasne twarze, byli ładni i spokojni. Wysiadł na Żoliborzu, starał się tak iść, by być jak najmniej widocznym. Brzydcy i czarni żyli i umierali w strachu. Wszystko, co ich otaczało, było szare. Ich dzieci wyrywały na ulicy przechodniom paczki z rąk w nadziei, że znajdą coś do jedzenia. Rywka Urman, trzydziestoletnia kobieta, odgryzła kawałek swego zmarłego z głodu dziecka, Berka. Ludzie patrzyli na nią w milczeniu, kiedy policja spisywała protokół. Inna matka, ChudesaBorensztajn, porzuciła na ulicy swoje zmarłe dziecko, ponieważ gmina nie chciała chować ludzi bez pieniędzy. Lekarze w getcie prowadzili badania nad mechanizmem śmierci głodowej. Dysponowali obfitym materiałem badawczym. W pracach naukowych nie napisano jednak, co powodowało powstawanie obrzęków w chorobie głodowej. Nie mogli dokończyć badań, ponieważ „uległ zniszczeniu surowiec naukowy – materiał ludzki”. Wyniki badań zostały opublikowane w pracy: „Choroba głodowa. Badania kliniczne nad głodem wykonane w getcie warszawskim w 1942 roku”. W tym czasie chirurgiem w radomskim szpitalu św. Kazimierza był Profesor. Do szpitala każdego dnia przywożono rannych powstańców. Latem 1944 roku zaczęto przywozić rannych w klatkę piersiową, a podczas ofensywy styczniowej – rannych w głowę. Wojna okazała się doskonałą szkołą dla młodego chirurga. Najważniejsza dla Profesora była jednak Warka, kiedy to podczas wareckiego przyczółka po raz pierwszy ujrzał otwarte, bijące serce. Tego dnia tylko Profesor wiedział, jak wygląda bijące serce, a pięć lat później – 20 czerwca 1952 roku – zoperował serce Genowefy Kwapisz. Umiejętność operowania na otwartym sercu zyskał dzięki doświadczeniu, jakich nabył podczas wojny. Pomimo tego bał się każdej operacji i miał nadzieję, że w ostatniej chwili wydarzy się coś, co przeszkodzi w wykonaniu zabiegu. Bał się nie Pana Boga czy też śmierci pacjenta, lecz tego, że koledzy powiedzą, iż eksperymentuje na człowieku. Było to najgorsze oskarżenie, jakie mogło paść. Etyka lekarska komplikowała życie kardiochirurga. Pewnego dnia operował prezesa Rzewuskiego po zawale, jaki przeszedł. Gdyby pacjent zmarł po operacji, ktoś mógłby uznać, że Profesor podjął zbyt lekkomyślną decyzję. Przed operacją Rzewuskiego odczuwał największy lęk. Siedział w swoim gabinecie, rozmyślając nad tym, że nie lubi operować serc inteligenckich. Operacji podjął się przede wszystkim dlatego, że doktor Edelman, siedzący w tamtej chwili przy drzwiach gabinetu, powiedział, że można operować Rzewuskiego, choć wszystkie podręczniki kardiochirurgii stwierdzały, że nie należy tego robić. Gdyby nie słowa Marka nie doszłoby również do operacji Rudnego i pani Bubnerowej, której odwrócono krwiobieg. Po jednej z operacji Edelman wrócił do domu i zaczął zastanawiać się, co stałoby się, gdyby Profesor w czasie zabiegu pomylił żyłę z tętnicą. Naszkicował na papierze rysunek, który następnego dnia pokazał Profesorowi. Po rozmowie Marek wrócił do swego szpitala, a Profesor wieczorem, w domu, zaczął studiować jego szkic. Potem narysował własny rysunek i kilka dni później zapytał, co będzie ze zużytą krwią jeśli żyła przejmie funkcję tętnicy. Próbują przekonać Profesora, robiąc próbę na sercach trupów. To też nie stanowi dla niego dowodu na twierdzenie o odwróceniu krwiobiegu, ponieważ tak naprawdę nie wiadomo, jak zachowa się serce żywego człowieka. W chwilach wątpliwości niezwykle pomocna okazuje się Aga Żuchowska, która udaje się do biblioteki i wyszukuje odpowiedni artykuł. Tym razem również przynosi informację o amerykańskim lekarzu, który przed trzydziestoma laty przeprowadzał podobne zabiegi, lecz zrezygnował z nich ze względu na dużą śmiertelność pacjentów. Do tej pory nie udało się uratować żadnej osoby, która przeszła zawał przedniej ściany serca. Któregoś dnia do szpitala przywieźli kobietę z takim zawałem. Edelman zadzwonił do Profesora, mówiąc, że w tym przypadku konieczna jest operacja odwrócenia krwiobiegu, ponieważ kobieta może umrzeć. Pacjentka umarła po kilku dniach.W jakiś czas później przywieźli mężczyznę z zawałem. Ponownie Marek zadzwonił do Profesora, wspominając o operacji. Sytuacja powtarzała się kilkanaście razy. Za każdym razem Profesor przychodził do pacjentów i pytał Edelmana, czego od niego wymaga. Marek odpowiadał, że są w stanie uratować kolejnego człowieka i tylko Profesor może podjąć się takiej operacji. W ciągu roku zmarło trzynaście osób. Za czternastym razem Profesor zgadza się przeprowadzić operację. Pacjentką jest starsza kobieta, Bubnerowa. W dniu operacji Rzewuskiego Profesor siedział w swoim gabinecie. Miał świadomość, że nie może opuścić pomieszczenia, ponieważ doktor Edelman zajął miejsce tuż przy drzwiach. Profesor wyszedł z gabinetu tuż przed operacją Rudnego. Gdy wrócił wieczorem, pacjent nadal czekał na zabieg w bloku operacyjnym, a Edelman, Chętkowska i Żuchowska czekali na niego w poczekalni. Przeprowadził operację i ocalił życie mężczyzny. Także Bubnerowa przeżyła. Teraz, przez zabiegiem Rzewuskiego, Profesor przypomina sobie operację kobiety i to dodaje mu otuchy. Przeprowadzał zabieg w zupełnej ciszy, zmieniając metodę Clauda Becka. Serce w końcu drgnęło i zaczęło bić. Wcześniej nikt nie podejmował się operacji na sercu w stanie zawału, ale jeśli medycyna ma się rozwijać, to należy podjąć takie ryzyko. Profesor przemyślał zabieg w najdrobniejszych szczegółach i ma pewność, że operacja powiedzie się. Woła internistów i pyta ponownie, czy Rzewuski umrze, jeśli nie zostanie zoperowany. Odpowiadają, że to już drugi zawał, a Edelman dodaje, że pacjent został przewieziony z Warszawy, żeby go uratowali.Profesor pyta go, dlaczego był przekonany, że należy przeprowadzać poprzednie operacje. Marek wyjaśnia, iż wiedział, że mają sens i muszą się udać. Według niego każdy, kto jest oswojony ze śmiercią tak jak on, ma większą odpowiedzialność za życie. Profesor wzywa docent Wróblównę, kardiolog z jego kliniki. Ma nadzieję, że kobieta doradzi, aby jeszcze poczekali, lecz ona odpowiada, że należy operować. Zrezygnowany, idzie do bloku operacyjnego, na którym leży uśpiony Rzewuski. Wszystko to, co tej pory napisała narratorka, nie podoba się ludziom. Nie wiedzą, w jaki sposób Edelman uratował się, a nagle znajduje się w gabinecie Profesora, bez odpowiedzi na to pytanie. Gdyby jednak Marek nie siedział w poczekalni w towarzystwie Agi i Elżbiety Chętkowskiej, to Profesor byłby już dawno w domu, oglądając dziennik w telewizji. W chwili, kiedy narratorka opisuje to czekanie, Elżbieta nie żyje. Pozostała nagroda jej imienia, przyznawana za wybitne osiągnięcia z zakresu kardiologii i ufundowana z honorariów za pracę „Zawał serca”. Edelman opisał w niej wszystko, czego dowiedział się o ludziach chorych na serce. W pracy o chorobie głodowej nie mógł nic napisać, ponieważ pracował jako goniec. W szpitalu nie wymagano od niego wiele, zdając sobie sprawę z tego, że miał jeszcze inne, ważniejsze, zajęcia. Każdego dnia odnosił do stacji sanitarno-epidemiologicznej krew chorych na tyfus, a następnie stawał przy wejściu na Umschlagplatz.
W filmie „Requiem dla 500000” widać, jak ludzie idą do wagonów, trzymając w rękach bochenki chleba. Niemiecki operator fotografował tłum, biegnący w stronę dziennikarzy szwedzkich, którzy przyjechali, by zebrać materiały o getcie. Nagle rozlegają się strzały i spiker informuje o wybuchu powstania. Narratorka mówi, że pomysł ze strzałami był dobry, ponieważ wybuchy przysłoniły tłum ludzi. W odpowiedzi Marek zaczyna krzyczeć. Zarzuca kobiecie, że uważa biegnących do wagonów za gorszych od tych, którzy do nich strzelali. Tak przecież uważają wszyscy, a pewien amerykański profesor stwierdził, że „szli jak barany na śmierć”. Edelman próbuje wyjaśnić, że śmierć w komorze gazowej nie jest gorsza od śmierci, poniesionej w walce. Niegodnym jest przeżycie cudzym kosztem. Tłumaczy, że ci ludzie szli spokojnie i godnie na śmierć. O wiele łatwiej było umierać tym, którzy walczyli w powstaniu niż tym, którzy odjechali wagonami i musieli wykopać sobie dół.Pewnego dnia Marek widział na ulicy Żelaznej zbiegowisko ludzi, którzy zebrali się wokół beczki. W beczce stał stary Żyd. Tuż obok stali dwaj niemiecki oficerowie, którzy, śmiejąc się głośno, wielkimi nożycami krawieckimi obcinali mężczyźnie brodę. Zebrani wokół ludzie również śmiali się. Edelman pomyślał wówczas, że najważniejszą rzeczą było nie dać się wepchnąć w beczkę. W tamtych dniach getto nie istniało jeszcze, więc nikt nie czuł grozy tego wydarzenia. Był początek wojny, a jego koledzy uciekli za zieloną granicę. Marek nie należał jednak do tego towarzystwa. Uczył się gorzej, nie miał domu, ponieważ jego matka zmarła, kiedy miał czternaście lat. Przed wojną przekonywał Żydów, aby zostali w Polsce, gdyż wkrótce będzie tu socjalizm. Dlatego też nie mógł uciec z kraju, kiedy zaczęła się wojna i zaczęły się ciężkie dni dla Żydów. Po wojnie dowiedział się, że jego koledzy, którzy uciekli za granicę, sprawowali ważne funkcje. Zapraszali go do siebie, lecz nie mógł ich odwiedzić, ponieważ to on odprowadził na Umschlagplatz czterysta tysięcy osób. Każdego roku, w rocznicę powstania dostawał bukiet kwiatów, nie wiadomo od kogo. Do tej pory zebrał trzydzieści jeden wiązanek. Tylko jeden raz, w roku 1968, nie dostał kwiatów i wtedy było mu przykro. Na stronę aryjską Edelman chodził legalnie codziennie. Jako goniec ze szpitala przenosił krew na ulicę Nowogrodzką. Miał jedną z nielicznych przepustek i kiedy wychodził na ulicę, ludzie spoglądali na jego przepaskę z ciekawością. Przez parę lat wychodził tak na ulicę i nic mu się nie stało. Przed wojną był nikim, a w trzy lata później był członkiem komendy ŻOB-u, jednym z pięciu ludzi wybranych z trzystu tysięcy. Miał świadomość, że na jego miejscu powinien znaleźć się „Adam”, mężczyzna, który skończył przed wojną podchorążówkę i brał udział w kampanii wrześniowej. Przez wiele lat podziwiał go za odwagę. Z dnia na dzień stał się jednak innym człowiekiem i przestał działać. Na pierwszym posiedzeniu Komendy nie nadawał się do tego, by wziąć udział i dlatego Marek poszedł. „Adam” miał dziewczynę – Anię, która została zabrana na Pawiak. Kiedy została aresztowana, „Adam” załamał się ostatecznie. Należało działać, bo to było jedyną szansą przetrwania. Marek zajął się wyprowadzaniem z Umschlagplatzu tych, którzy byli najbardziej potrzebni. Ludzie czekali na załadowanie do wagonów w budynku szkoły. Wyciągano ich tam kolejno piętrami, więc ci, którzy byli na parterze uciekali wyżej. Na trzecim, ostatnim piętrze, kończyła się ich aktywność i leżeli na podłodze sali gimnastycznej. Numerki na życie – białe kartki z pieczątką – Niemcy dali w Gminie i kazali rozdzielić między mieszkańcami getta. Każdy, kto miał taki numerek, zostawał w getcie, a pozostali szli na Umschlagplatz. Było to we wrześniu, na dwa dni przed końcem akcji likwidacyjnej. Hercelowa, lekarz naczelny szpitala, otrzymała kilkanaście numerków, lecz nie chciała ich rozdawać. Wszyscy jednak uważali, że kobieta da je tym osobom, którym się należały. Dopiero pod wpływem próśb delegacji zaczęła rozdawać kartki. Numerek dostała również Frania, która miała jeszcze siostrę i matkę. Matka nie chciała od niej odejść i dziewczyna odsunęła ją ręką. Frania przeżyła. Później uratowała kilkanaście osób, jednego chłopaka wyniosła z powstania warszawskiego. Numerek dostała również przełożona pielęgniarek, Tenenbaumowa. Oddała go córce, a sama poszła na górę i połknęła fiolkę luminalu. Dziewczyna zginęła kilka miesięcy później, lecz przed śmiercią przeżyła szczęśliwe dni. Zakochała się w pewnym chłopcu i chodziła uśmiechnięta. W chwili rozpoczęcia akcji likwidacyjnej Niemcy zaczęli wypędzać ludzi z piętra szpitala. Jedna z kobiet urodziła dziecko. Lekarz podał je pielęgniarce, która udusiła je poduszką. Pielęgniarka przeżyła wojnę i jest wybitnym pediatrą. Marek również otrzymał numerek życia. Stał w kolumnie z Franią i córką Tenenbaumowej, kiedy dostrzegł swoją przyjaciółkę i jej brata. Przyciągnął ich do siebie, ale inni również to robili i wkrótce w kolumnie stało czterdzieści cztery tysiące osób. Niemcy policzyli ludzi i odesłali cztery tysiące na Umschlagplatz. W getcie jednym ze sposobów na przeżycie była miłość. Związek z drugą osobą dawał poczucie znikomej normalności życia i świadomość, że nie jest się samotnym. Ludzie szukali w tamtych dniach bliskości drugiego człowieka, a podczas ostatniej akcji likwidacyjnej pobierali się i szli na Umschlagplatz już jako małżeństwo. Siostrzenica Tosi poszła do rabina ze swoim chłopakiem, a po ślubie zgarnęli ją Ukraińcy. Jeden przystawił lufę pistoletu do brzucha dziewczyny. Wtedy jej mąż zasłonił dziewczynę własną ręką. Ona została wysłana do transportu, a on – z urwaną dłonią – uciekł na stronę aryjską i zginął w powstaniu warszawskim. Ludzie z ŻOB-u wiedzieli, co oznaczała likwidacja getta. W nocy, 22 lipca 1942 roku, po tym, jak Niemcy ogłosili rozporządzenie o „przesiedleniu ludności na wschód”, naklejali na plakaty kartki z napisem: „Przesiedlenie to śmierć”. Następnego dnia zaczęto wywozić starców i więźniów z aresztu – łącznie sześć tysięcy osób. Ludzie stali na chodnikach i obserwowali wszystko w milczeniu. Każdego dnia, do godziny czwartej po południu, na Umschlagplatz trzeba było dostarczyć dziesięć tysięcy ludzi. Zajmowała się tym żydowska policja pod nadzorem Niemców. Na niektórych policjantów potem wydano wyroki. Drugiego dnia akcji, 23 lipca, odbyło się zebranie przedstawicieli wszystkich stronnictw politycznych. Po raz pierwszy mówiono o walce zbrojnej. Po paru godzinach usłyszeli, że akcja wysiedlania getta została przerwana i dlatego nie podjęto ostatecznych decyzji. Większość nie mogła jeszcze uwierzyć w to, że Niemcy chcą wymordować cały naród. Pierwszego dnia akcji samobójstwo popełnił prezes Gminy, Adam Czerniaków. Wilczkowski zastanawiał się nad swoimi szansami. Do tej pory nie miał żadnego wypadku, ale ta świadomość go nie uspokajała. Rudny myślał o działce, którą należało skopać i o letnim domku, na postawienie którego namawiała go żona. Pani Bubnerowa rozmyślała o długopisach, które musiała skręcić i dostarczyć do „Domu Książki”. Zawału dostała po powrocie z rozprawy sądowej, na której skazano ją na rok z zawieszeniem na trzy lata. Doktor Edelman podszedł do niej, mówiąc, że musi poddać się operacji. Kiedy pan Rudny wrócił do pracy po operacji, przeniesiono go na inne stanowisko ze względów zdrowotnych. Pani Bubnerowa po powrocie do domu zlikwidowała warsztat, zachowując po jednym długopisie z każdego wzoru. Pan Rudny cieszy się życiem i nie martwi się już maszynami. Do szpitala przychodzi prywatnie, 5 czerwca w rocznicę swojej operacji i przynosi dwa bukiety kwiatów: dla Profesora i doktora Edelmana. Trzeci natomiast kładzie na grobie doktor Elżbiety Chętkowskiej na Radogoszczu.Jakiś czas temu Edelmanowi złożyła wizytę córka zastępcy komendanta Umschlagplatzu, na którego został wyznaczony wyrok. Chciała dowiedzieć się, dlaczego go zastrzelili. Marek odparł, że mężczyzna nie chciał im dać pieniędzy na broń. Kobieta wyjaśniła, że jej ojciec nie mógł tego zrobić, ponieważ płacił ludziom, którzy ukrywali ją po stronie aryjskiej. Rozgoryczona stwierdziła, że ludziom z ŻOB-u chodziło o dwa pistolety albo o cztery miesiące jej życia. Spytała, czy znał jej ojca. Odpowiedział, że widywał go każdego dnia na Umschlagplatzu, jak stał i liczył ludzi. Po odliczeniu dziesięciu tysięcy osób wracał do domu. Jego praca nie miała znaczenia dla powstańców – wyrok wydali dlatego, że nie chciał dać im pieniędzy na broń. Po wyznaczonym terminie zapukali do drzwi jego mieszkania dwaj chłopcy i zastrzelili go. Dla niego śmierć zastępcy komendanta miała sens – po tym już nikt nie odmówił dawania pieniędzy na broń. Skończyła się akcja wywożenia ludzi do obozów. W getcie zostało sześćdziesiąt tysięcy Żydów. Ci, którzy ocaleli z „wysiedlania” rozumieli, że nie wolno im czekać. Stworzono jedną organizację wojskową dla całego getta – Żydowską Organizację Bojową – ŻOB. Liczyła ona pięćset osób. W styczniu, po kolejnej akcji, zostało osiemdziesięciu. W styczniowej akcji ludzie już nie szli dobrowolnie na śmierć. Grupa Anielewicza, prowadzona na Umschlagplatz, zaczęła bić Niemców rękoma. Grupa Pelca, odmówiła wejścia do wagonów i komendant Treblinki rozstrzelał ich na miejscu. Radiostacja Kościuszki nadawała w tych dniach apele wzywające do walki. Wtedy już mieli 60 pistoletów od AK i PPR. Pewnego dnia Anielewicz postanowił zdobyć broń i na Miłej zabił werkszuca. Ludzie z ŻOB-u zaczęli gromadzić broń. Przenosili ją ze strony aryjskiej, siłą zabierając pieniądze od różnych instytucji i osób prywatnych. Jeden pistolet kosztował od trzech do piętnastu tysięcy. Za takie pieniądze można było opłacić cztery tygodnie ukrywania Żyda po stronie aryjskiej. Antek jako pierwszy na spotkaniu Komendy stwierdził, że Niemcy podpalą getto. Wszyscy uznali, że plecie głupstwa, lecz drugiego dnia powstania Niemcy rzeczywiście podłożyli ogień. Siedzieli wtedy w schronie i ktoś wbiegł, krzycząc, że getto płonie. Wybuchła panika i Marek uderzył jakiegoś chłopca, by się uspokoił. Wyszli na podwórko i stwierdzili, że getto centralne jeszcze się nie paliło. Pozostali rzucili się do ucieczki i dotarli do muru na Franciszkańskiej. W murze była wyrwa, oświetlona reflektorem. Część ludzi została, bojąc się, że Niemcy powystrzelają wszystkich. Zygmunt strzelił w reflektor, dzięki czemu zdołali przedrzeć się dalej. Po wojnie Edelman odnalazł córkę Zygmunta, Elżunię. Wyjechała do Ameryki, gdzie zaadoptowali ją jacyś bogaci ludzie. Potem popełniła samobójstwo. Kiedy pojechał do USA, odwiedził jej rodziców. Pokazali jej pokój, w którym nie zmienili niczego od śmierci dziewczyny.Przeskoczyli przez mur i dotarli do getta centralnego na Franciszkańską. Tam spotkali Bluma i Gepnera. Gepner miał możliwość ukrywania się po stronie aryjskiej, lecz do końca pozostał w getcie. Blum poinformował ich, że AK próbowała zniszczyć mur przy ulicy Bonifraterskiej, lecz akcja nie powiodła się. Anielewicz był załamany, nie było już broni i na nic nie mogli liczyć. Edelman uznał, że powinni jednak gdzieś iść, lecz nie miał pojęcia, gdzie. Razem z nim na podwórku stało około czterdziestu ludzi. Zeszli do piwnic. Wieczorem Adam postanowił wrócić po Anię. Okazało się, że schron, w którym ukryła się Ania i jej matka, został zasypany. Następnego dnia ruszyli do schronu, w którym ukrywali się Anielewicz, Celina i Jurek Wilner. Wszystko działo się szybko. Gdzieś biegli, ktoś ginął, potem znów biegli. Marek zdołał uciec na dach i przeskoczył na dach drugiego budynku. Na piątym piętrze spotkał chłopaka, który leżał na worku z sucharami. Chłopak dał mu dwa suchary. O szóstej zmarł i Edelman zabrał worek ze sobą. Na podwórku zauważył ciała pięciu zabitych chłopaków. Wykopali grób na Franciszkańskiej 30 i pochowali tych chłopców.Był pierwszy maja, odśpiewali więc cicho nad grobem „Międzynarodówkę”. Potem zdobyli cukier i pili osłodzoną wodę. W oddziale Marka kilka osób zbuntowało się i urządziło strajk głodowy. Edelman uświadomił sobie, że coraz więcej ludzi pyta się go, co mają dalej robić. Nie potrafił odpowiedzieć na ich pytania i czuł się samotny. Szóstego maja przyszedł Anielewicz z Mirą. Następnego dnia Marek poprosił, aby zostali z nimi, ale Anielewicz chciał wrócić do swojego bunkra. Ósmego maja poszli do ich schronu na Miłą 18 i dowiedzieli się, że grupa Anielewicza popełniła samobójstwo. Zabrali ze sobą tych, którzy pozostali przy życiu. Po powrocie do schronu czekał na nich Kazik z kanalarzami z aryjskiej strony. Przewodnicy podprowadzili ich do wylotu przy ulicy Prostej i 9 maja, o godzinie dziesiątej, wyszli na ulicę – brudni, z bronią. Obserwujący to ludzie stali w milczeniu, przerażeni. Z kanałów wyszli na Prostej. Brakowało ośmiu ludzi, którym Edelman kazał przejść do szerszego kanału, żeby nie udusili się od metanu. Kiedy klapa otworzyła się, nikt nie chciał ich zawołać. Marek rozkazał Szlamkowi pobiec po tamtych. Andrzej Wajda planuje nagrać film o getcie. Chciałby, aby Edelman opowiedział o wszystkim do kamery. Mówiłby o miejscach, w których to się działo. Bramy, prowadzącej na Umschlagplatz już nie ma – została zburzona przy budowaniu osiedla „Inflancka”. Wzdłuż rampy kolejowej stoją szare bloki. W jednym z nich mieszka koleżanka narratorki, Anna Strońska. Kiedy dowiaduje się, że pod jej oknami stały ostatnie wagonu pociągów, do których wsadzano Żydów, blednie i pyta, czy Żydzi nie zrobią jej krzywdy, ponieważ zawsze była dla nich dobra. Narratorka uspokaja ją, dodając, że będą nad nią czuwali. W miejscu starego muru postawiono kawałek nowego, z białej cegły. Umieszczono na nim tablice pamiątkowe i na Zaduszki oraz Jom Kipur zapalane są świece w świecznikach. Marek mógłby opowiadać przy pomniku. W rocznicę wybuchu powstania, 19 kwietnia, przyjechałyby autokary „Orbisu” z zagranicznymi gośćmi. Przy skwerku siedziałyby stare kobiety z wózkami, wspominając o życiu w getcie. Potem delegacje złożyłyby wieńce przy dźwiękach werbli, a po nich do pomnika podchodziliby prywatni ludzie z małymi bukiecikami. Na koniec z tłumu wyszedłby stary mężczyzna z długą brodą i zacząłby mówić Kadysz, modlitwę – lament za zmarłych. Następne sceny filmu rozgrywałyby się na cmentarzu. Przy końcu alei nie ma już tablic pamiątkowych i zaczyna się coś w rodzaju pola, ciągnącego się w kierunku Powązek. Tu pochowano wszystkich, którzy zmarli przed likwidacją getta – z głodu, na tyfus, z wycieńczenia. Każdego ranka pracownicy Towarzystwa „Wieczność” zbierali ciała i układali stosem na ręcznych wózkach, które później ciągnęli na koniec alei. W głębi cmentarza można odnaleźć stare groby żydowskie, które są śladami świata, który kiedyś istniał naprawdę. W bocznej alejce jest grób Adama Czerniakowa, Prezesa Getta Warszawskiego. Uporządkowaną, uczęszczaną aleją idzie kondukt pogrzebowy. Jakiś starszy pan pyta każdego z obecnych, czy jest Żydem. Musi mieć dziesięciu Żydów, żeby zmówić nad trumną Kadysz. Na całym cmentarzu znajduje tylko siedmiu Żydów. Edelman nie zgodził się wystąpić w filmie Wajdy. Oświadczył, że nie będzie mówił niczego przed kamerami, ponieważ opowieść o wydarzeniach z tamtych dni mógł opowiadać jeden raz. I już opowiedział.
Marek Edelman został lekarzem, ponieważ musiał robić nadal to, co robił w getcie. W kwietniu 1943 roku w getcie było czterdzieści tysięcy ludzi i za tylu ŻOB podjął decyzję, że nie pójdą na dobrowolną śmierć. Po skończonej wojnie, Marek miał wrażenie, że dla niego ta wojna była przegrana. Wciąż zdawało mu się, że coś musi zrobić, że ktoś na niego czeka i trzeba go ratować.Wreszcie Ala, jego żona, zapisała go na medycynę. Poznał ją, gdy przyszła z patrolem, żeby wyprowadzić ich z bunkra na Żoliborzu. Medycyna początkowo nie interesowała Edelmana. Po powrocie do domu kładł się do łóżka, więc jego znajomi zaczęli rysować na ścianie nad łóżkiem różne rzeczy, żeby choć w taki sposób coś zapamiętał. Pewnego dnia zjawił się na jakimś wykładzie i usłyszał, że profesor mówi: „Kiedy lekarz wie, jak wygląda oko chorego, jak wygląda skóra, jak język, to powinien wiedzieć, co temu choremu jest”. Słowa te wywarły na nim ogromne wrażenie i pomyślał, że choroba człowieka jest rozsypaną łamigłówką, którą należy odpowiednio złożyć, by wiedzieć, co jest w człowieku. Od tej pory zajął się medycyną, uświadamiając sobie, że jako lekarz może nadal odpowiadać za ludzkie życie. Jego zadaniem było ocalenie jak najwięcej osób. Podobnie jak w czasie, kiedy stał w bramie Umschlagplatzu. Kiedy nie było żadnej szansy na wyleczenie, pragnął zapewnić ludziom komfortową śmierć – by nie bali się, nie cierpieli i nie poniżali się. O Edelmanie mawiano, że ożywia się dopiero wtedy, gdy zaczyna się wyścig ze śmiercią. W takich sytuacjach odpowiadał, że kiedy Pan Bóg chce zgasić świeczkę, to on musi szybko osłonić płomień, wykorzystując chwilową nieuwagę Stwórcy. Jeśli coś takiego mu się udaje, ma wrażenie, że wywiódł Boga w pole. Marek mówi, że każdy człowiek, za którego czuje się odpowiedzialny, staje się mu bliski i wie o nim wszystko. Kiedy jednak pacjenci opuszczają szpital i wracają do zdrowia, zapomina ich twarze, ponieważ pojawia się nowy chory i on staje się w tej chwili najważniejszy. Powstańców było 220, a Niemców – 2090. Niemcy mieli lotnictwo, artylerię, pojazdy pancerne, miotacze min, 82 karabiny maszynowe, 135 pistoletów maszynowych i 1358 karabinów. Na jednego powstańca w getcie przypadał 1 rewolwer, 5 granatów i 5 butelek zapalających. W całym getcie były dwie miny i jeden automatyczny pistolet. Do getta Niemcy wkroczyli 19 kwietnia o czwartej. Walka rozpoczęła się na placu Muranowskiego, Zamenhofa i ulicy Gęsiej. O czternastej Niemcy wycofali się, a powstańcy cieszyli się, że tego dnia na Umschlagplatz nie wyprowadzono żadnego człowieka. Następnego dnia wrócili o drugiej, próbują sforsować bramę fabryki szczotek, lecz wybucha mina.Niemcy podchodzą z opuszczoną bronią, proponując zawieszenie broni i wycofanie rannych, powstańcy strzelają do nich, lecz nie trafiają żadnego. Scena ta opisana została w książce Johna Herseya: „The Wall”. Do esesmanów, na rozkaz Edelmana, strzelał Zygmunt. Marek jest jedynym żywym człowiekiem spośród powstańców, który uczestniczył w tej scenie. Po latach nie odczuwa zakłopotania na myśl, że naruszyli wówczas zasady zachodnioeuropejskiej tradycji reguły wojennej fair play. Ci trzej Niemcy byli dokładnie ci sami, którzy wywieźli do Treblinki czterysta tysięcy ludzi. Wieczorem wszyscy zeszli do piwnic. W nocy przybiegł chłopiec, krzycząc, że Niemcy podpalili getto. Wybuchła panika. Rejon fabryki szczotek stanął w ogniu, zaczęli więc przedzierać się przez płomienie do getta centralnego. Ludzie biegli między spadającymi belkami. Nagle ujrzeli dziurę w murze i reflektor, oświetlający getto. Strzelili, pobiegli dalej. Niemcy otworzyli ogień, zginęło sześciu chłopców. Tego samego dnia przedostali się piwnicami do drugiego domu. Płonęło całe getto, więc wszyscy przenieśli się do piwnic. Jakaś kobieta wypuściła na podwórko dziecko. Niemcy dali malcowi cukierka, żeby wskazał, gdzie jest jego mamusia. Potem wysadzili schron, zabijając kilkaset osób. Chronologiczny zapis wydarzeń – historia – powstawała po drugiej stronie murów, podczas spisywania raportów i wysyłania w świat meldunków radiowych. Meldunki po stronie aryjskiej spisywał „Wacław”. To właśnie dzięki niemu świat dowiedział się o istnieniu Umschlagplatzu, transportach, komorach gazowych i Treblince. Imię i nazwisko „Wacława”, Henryka Wolińskiego, pojawiało się w każdej książce i w każdym opracowaniu naukowym na temat getta. Kierował referatem żydowskim w Głównej Komendzie AK, pośredniczył między ŻOB-em a Komendą. „Wacław” razem ze Stanisławem Herbstem opisał przebieg pierwszej akcji likwidacyjnej w getcie. Raport został przewieziony do Londynu. Jurek Wilner, przedstawiciel ŻOB-u po stronie aryjskiej, każdego dnia przynosił aktualne wiadomości z getta, które później nadawane były do Londynu na bieżąco. Jurek nie przeżył – to on wydał sygnał do samobójstwa w bunkrze na Miłej 18. W schronie zginęła większość członków Organizacji Bojowej i komendant Mordechaj Anielewicz. Mecenas Woliński „Wacław” ubolewał nad śmiercią każdego z ludzi z getta: szanowanych, bohaterskich i takich polskich. Po Jurku wysłannikiem ŻOB-u po stronie aryjskiej został Antek – Icchak Cukierman. Pierwsza depesza, jaką „Wacław” wysłał do Londynu, dotyczyła pieniędzy, potrzebnych na broń. Otrzymali pięć tysięcy dolarów ze zrzutów. Otrzymał je najpierw Mikołaj z „Bundu”, który przekazał je następnie Edelmanowi, a on Tosi. Kupowali za nie broń po stronie aryjskiej. Później Tosia wykupiła „Wacława” z rąk gestapo za dywan perski. Tosia – doktor Teodozja Goliborska, ostatnia z lekarzy prowadzących w getcie badania nad głodem, przyjechała na kilka dni z Australii. Wszyscy spotkali się u mecenasa Wolińskiego. Rozmawiają o wydarzeniach z czasów wojny, opowiadają różne zabawne historie. „Wacław” wspomina o kłopotach z ludźmi z ŻOB-u, którzy likwidowali agentów nie czekając na wydanie wyroków. W dużym zrzucie przyszło sto dwadzieścia tysięcy dolarów. Edelman mówi, że otrzymali tylko połowę. „Wacław” wyjaśnia, że dostali całą gotówkę, za którą kupili broń. Tosia wspomina czerwony sweter, w którym Marek chodził po dachach.W drodze powrotnej do domu Edelman nie ukrywa poirytowania. Wyjaśnia, że Jurek wytrzymał tortury gestapo przez tydzień, a nie przez miesiąc. Wszystkim jednak zależy, żeby to był miesiąc. Antek mówi, że powstańców było pięciuset, a literat S. pragnie, aby skrzela ryb malowała matka Anielewicza. Zgadza się na to, uznając, że przecież w tej chwili nie ma to znaczenia. Podobnie jak ze sztandarami, które wisiały nad gettem od pierwszych dni powstania: biało-czerwony i niebiesko-biały. Edelman był przekonany, że jego ludzie nie wywiesili żadnych flag, on też ich nie widział, a po wojnie ludzie twierdzili, że wisiały. Teraz nie miało to znaczenia, ważnym było to, że ludzie widzieli te rzekome sztandary. Edelman postanawia wyjaśnić jeszcze jedną kwestię – dlaczego żyje. Mógłby opowiedzieć o dniu, kiedy szedł do lokalu na Nowolipkach, by kogoś zawiadomić, że lekarka szpitala na Lesznie, Inka, leży nieprzytomna w pustym mieszkaniu. Znalazł ją i przeniósł do opustoszałego domu. W poprzek jezdni na Nowolipkach ciągnął się mur, oddzielający stronę aryjską od getta.Nagle pojawił się esesman i zaczął strzelać, za każdym razem trafiając o jakieś pół metra od Marka. Mógłby również opowiedzieć o dniu, w którym został zgarnięty z ulicy na platformę, którą przewożono ludzi na Stawki. Na Nowolipkach dostrzegł Mietka Dęba, członka PPS, który został skierowany do służby w policji. Edelman krzyknął do niego, Mietek wyjaśnił Niemcom, że Marek jest jego bratem i pozwolili mu odejść. Za każdym razem życie Edelmana ocalił przypadek.Marek opowiada o swoich pacjentach, dziewczynkach przywożonych do szpitala z różową pianą na ustach, które miały zwężone zastawki. Serce w pewnym stopniu regeneruje się, a gdy to nie następuje – zaczyna chorować. Inżynier Sejdak skonstruował dla Profesora sztuczne serce, zastępujące pracę prawdziwego organu podczas zabiegu. Obecnie inżynier pracuje nad nową maszyną, która pozwoli przetrwać chorym czas między zawałem i operacją. Edelman jest przekonany, że urządzenie ocali życie wielu ludziom. Z nadzieją nie przesada, wierząc, że Bóg obserwuje bacznie poczynania Profesora i Sejdaka i w każdej chwili może zadać niespodziewany cios. Tak jak wtedy, kiedy wszyscy myśleli, że są już bezpieczni.Czasami Stwórca utrudnia wyścig o życie małymi złośliwościami. Gdy Rudny czekał na operację nie było lekarza od koronarografii, zamknięto blok operacyjny, nie było sióstr instrumentariuszek. Zdążyli jednak na czas, myśląc, że i tym razem im się udało. Przed zabiegiem Rudnego Edelman nie był pewien, czy należy przeprowadzać operację w tak ostrym stanie. Wyszedł ze szpitala, by przemyśleć wszystko jeszcze raz. Spotkał doktor Zadrożną, która stwierdziła, że w sytuacji, kiedy otrzymał wymówienie z pracy, to ogromne ryzyko. Jednak te słowa utwierdziły go w przekonaniu, że pacjenta trzeba operować. Dla Edelmana najważniejsze było, aby osłonić płomień ludzkiego życia. Bóg jednak obserwował wszystko i potrafił tak przebiegle ugodzić, że na wszystko było za późno. Doktor Chętkowska połknęła glimit i nie mogli już jej ocalić. Miała krwiak w tylnej jamie czaszkowej, myliła słowa, wielu rzeczy nie pamiętała. Elżunia popełniła samobójstwo, choć miała dosłownie wszystko – bogatych rodziców adopcyjnych, przystojnego narzeczonego, dyplom ukończenia szkoły. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo, kiedy nadchodzi kres życia drugiego człowieka. Czasami ma się wrażenie, że udało się i nic już nie powinno zaskoczyć, a jednak coś się dzieje. Na pogrzebie Celiny – Cywii Lubetkin, Marek spotkał Maszę i Pninę., z którymi opuszczał kanały. Masza szepnęła do niego, że znów słyszała krzyki tego chłopca, który spłonął żywcem na Miłej, parę metrów od bunkra, w którym była ukryta. Kobieta codziennie słyszała ten krzyk, choć mieszkała w mieście o trzy tysiące kilometrów oddalonym od miejsca jego śmierci.
Czasami pacjent umiera na stole, ponieważ był to zawał okrężny, który nie został wykryty w EKG ani w koronarografii. Dlatego też, pamiętając o wybiegach Boga, po zakończonej operacji należy czekać przez długie dni, w ciągu których okaże się, czy serce przystosowało się do nowych tętnic i lekarstw. A kiedy opada napięcie, uświadamia sobie, że proporcja wynosi jeden do czterystu tysięcy. Każde życie stanowi dla niego sto procent, więc ta walka może ma jakiś sens.OPRACOWANIE: Pomysł napisania „Zdążyć przed Panem Bogiem” zrodził się zupełnie przypadkowo. Hanna Krall, pracująca w latach siedemdziesiątych w redakcji „Polityki”, wyjechała do Łodzi, aby przygotować reportaż o operacjach serca. O sprawdzenie artykułu poprosiła Marka Edelmana, kardiochirurga i ordynatora oddziału intensywnej opieki medycznej w jednym z łódzkich szpitali. Edelman był ostatnim żyjącym członkiem sztabu powstańczego Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim. Podczas spotkania Krall zapytała go o pobyt w getcie.Zapis rozmów z naocznym świadkiem wydarzeń w getcie ukazał się w „Odrze” w marcu 1975 roku pod tytułem „Sposób umierania”. W wywiadzie tym Marek Edelman po raz pierwszy od ogłoszonej w 1946 roku wspomnieniowej relacji „Getto walczy” publicznie zabrał głos w sprawie likwidacji warszawskiego getta. Rozmowa, przetłumaczona na języki obce, wywołała ostry sprzeciw niektórych środowisk żydowskich. Edelmanowi zarzucono, że „odarł wszystko z wielkości, podeptał pamięć bohaterów, a sam przybrał irytującą pozę na antybohatera, z nonszalancją rozprawiającego o sprawach ostatecznych”. Hanna Krall podjęła wówczas decyzję kontynuowania spotkań z Edelmanem. Z ich dalszych, wielokrotnych rozmów powstała książka „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Reporterka zasiadła do pracy nad nią w listopadzie 1975 roku i przez miesiąc nie opuszczała domu, porządkując notatki. Pierwodruk utworu ukazał się w „Odrze” w 1976 roku w numerach 4-7. We wstępie do „Zdążyć przed Panem Bogiem” napisano: Przed rokiem, w marcu 1975, zamieściliśmy tekst Hanny Krall pt. „Sposób umierania”. Była to rozmowa o powstaniu w Getcie Warszawskim z zastępcą komendanta powstania, Markiem Edelmanem. Tekst ten wywołał duże zainteresowanie wśród czytelników polskich, a także na świecie, budząc aprobatę i sprzeciw. Kontynuujemy opowieść Hanny Krall o ludziach, których przeznaczeniem – czy może misją – stały się sprawy ma granicy życia i umierania. Będzie to opowieść o lekarzach-kardiologach (jednym z nich jest obecnie doktor Edelman) i ich pacjentach, o wojnie i naszych czasach, o ludziach ginących i tych, którzy spieszyli im z pomocą – wtedy i dzisiaj. Wydanie osobne, książkowe „Zdążyć przed Panem Bogiem” ukazało się w roku 1977 w Krakowie. W 1980 roku w numerze 3 „Dialogu” został wydrukowany utwór sceniczny pod tym samym tytułem, wystawiony w tymże roku. W 1981 powstał na podstawie książki powstał scenariusz telewizyjny. Hanna Krall tak wypowiedziała się o swoim utworze: Książkę adresowałam do takich jak ja, którzy nie wiedzieli nic albo prawie nic. „Zdążyć przed Panem Bogiem” zapoczątkowała nowy etap w swojej twórczości, w której zaczęła pojawiać się kwestia żydowska. Książka przyniosła jej światowy rozgłos. Obraz życia w getcieW książce Hanny Krall nie ma szczegółowych opisów życia mieszkańców getta. Z urwanych wypowiedzi Edelmana dowiadujemy się stosunkowo niewiele: prezesem gminy żydowskiej był Adam Czerniaków, funkcjonowała szkoła pielęgniarska prowadzona przez Lubę Blumową, szpital, działały zakłady (m. in. wspomniana fabryka szczotek), getto miało także własną policję. Jak wyglądała codzienność za murem? Bieda, głód i tyfus bezlitośnie dziesiątkowały ludność za murami. Co rano zbierano z ulic mnóstwo trupów, a następnie grzebano ciała na cmentarzu znajdującym się po aryjskiej stronie. Jedyną szansą przetrwania była bliskość drugiego człowieka. Jak mówi Edelman – [c]„każdy musiał mieć kogoś, wokół kręciło się jego życie, dla kogo mógł działać. (…) Działanie było jedyną szansą przetrwania.”[/c]Każdego dnia o 16 z Umschlagplatzu odchodził transport. 10 000 osób z marmoladą i bochenkami chleba w rękach wieziono do obozu zagłady w Treblince. Początkowo wierzono, że to naprawdę „akcja przesiedleńcza” i ludzie dobrowolnie wsiadali do wagonów. W ciągu sześciu tygodni zamordowano w ten sposób 400 000 Żydów. Po zakończeniu akcji pozostało ich w getcie zaledwie 60 000. Liczba ta stopniowo malała. Najbardziej przejmujący jest jednak obraz choroby głodowej, jaki wyłania się z cytowanych fragmentów rozpraw naukowych i opisów badań prowadzonych na ludności getta. Szczegółowy opis degradacji organizmu i zmian w psychice zachodzących pod wpływem głodu podany jest bez emocji i dzięki temu jest o wiele bardziej wstrząsający.Dowiadujemy się też, że w getcie były prostytutki „i nawet jeden alfons”.Pamięć i historiaAutorka przedstawia wydarzenia historyczne, ale prezentuje je przez pryzmat losów jednostki. Odchodzi także od porządku chronologicznego, bo jak sama zauważa „porządek historyczny okazuje się tylko porządkiem umierania”. W swoim reportażu pozwala na powracanie do wydarzeń i postaci, by uzupełnić opowieść o nowe szczegóły, ponadto zdaje sobie sprawę ze złożoności mechanizmu ludzkiej pamięci. Po latach wiele osób pamięta tamte zdarzenia zupełnie inaczej, bo pamiętają to, co tak naprawdę chcą pamiętać, a nie to, co się naprawdę wydarzyło. Jednak prawda obiektywna nie ma tutaj większego znaczenia, bo znaleźć ją można w opracowaniach historycznych. „Przecież nie piszemy historii, piszemy o pamiętaniu” – podsumowuje wątpliwości swego rozmówcy. Życie i śmierćNa kartach książki życie i śmierć splatają się ze sobą nieustannie. Jak mówi Edelman, w getcie „zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie”. I wszyscy mieli świadomość tego, że jedyne, o czym sami mogą zadecydować, to wybór sposobu umierania. Jedni decydowali się umrzeć w walce, inni – jak Anielewicz – popełniali samobójstwo. Byli też tacy, którzy milcząc, stawali naprzeciw tego, co nieuchronne. To właśnie o nich żona jednego z amerykańskich profesorów, do którego udało się dotrzeć Hannie Krall powiedziała, że [c]„śmierć ludzi ginących w milczeniu jest niczym, bo nic nie pozostawia po sobie, a ci, co strzelają, pozostawiają legendę”.[/c]Edelman ostro przeciwstawia się tym słowom, zwraca uwagę, że ci ludzie szli na śmierć spokojnie i godnie, a to jest jego zdaniem o wiele trudniejsze od strzelania. W czasie wojny o ludzkim życiu lub śmierci często decydował przypadek, tak jak to miało miejsce dwukrotnie w życiu samego bohatera. Wobec 400 000 zamordowanych życie pojedynczego człowieka zdaje się nie mieć wartości, ale dla niego jest bezcenne i warte każdego poświęcenia, jeśli istnieje choćby cień szansy na jego ocalenie. „Kiedy dobrze zna się śmierć, ma się większą odpowiedzialność za życie.”Bóg„Zdążyć przed Panem Bogiem” dotyka spraw ostatecznych, nie może więc nie odnieść się do kwestiiBoga. Dla Edelmana-lekarza Najwyższy jest niemal równorzędnym partnerem w grze o życie ludzkie: „Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę”. Co daje mu prawo stawiać siebie samego tak wysoko? Owe 400 000 ludzi, którzy przeszli obok niego na placu. To właśnie doświadczenia z tamtego czasu sprawiły, że stosunek Edelmana do Boga zabarwiony jest ironią i dużą dozą krytycyzmu. „On nie jest za bardzo sprawiedliwy”, „potrafi zadać najmniej spodziewany cios” – tak mówi o swoim „Przeciwniku”. Zupełnie inną postawę wobec Boga przyjęła pani Bubnerowa, która przed operacją przekonywała Profesora, że jej zmarły mąż (za życia prawy i bardzo religijny człowiek) „już tam wszystko załatwi jak potrzeba”. Z kolei ojciec Mietka Dąba w obliczu tragicznych wydarzeń, jakie stały się jego udziałem, nabrał przekonania, że Boga nie ma, a jeżeli nawet jest – „to po ICH stronie”. W utworze Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem” należy wyróżnić dwa plany czasowe, które współistnieją obok siebie i wzajemnie się przeplatają: czas przeszły, powracający we wspomnieniach głównego bohatera i czas teraźniejszy, w którym odbywają się rozmowy narratorki z ostatnim żyjącym przywódcą powstania żydowskiego. Akcja dzieła, dzięki opowieściom Marka Edelmana, przenosi się w lata II wojny światowej, przede wszystkim do roku 1942, kiedy to 22 lipca rozpoczęła się niemiecka akcja „przesiedlania ludności na Wschód” i wiosny roku 1943, kiedy to 19 kwietnia rozpoczęło się powstanie w warszawskim getcie. W toku narracji można odnaleźć również inne daty, które jednak nie są usystematyzowane chronologicznie:
9 maja 1943 roku – wyjście kanałami ocalałej grupki powstańców żydowskich na aryjską stronę miasta;18 kwietnia 1943 – spotkanie sztabu Żydowskiej Organizacji Bojowej u Anielewicza;2 sierpnia 1944 – śmierć Krystyny Krahelskiej;Wrzesień 1942 – rozdawanie tzw. „numerków życia”;12 maja 1943 – Marek Edelman składa sprawozdanie z powstania przed przedstawicielami partii politycznych;6 maja 1943 – ostatnia rozmowa Edelmana z Anielewiczem i Mirą;8 maja 1943 – wiadomość o samobójczej śmierci ludzi z grupy Anielewicza;Marzec 1943 – aresztowanie Jurka Wilnera przez gestapo;Lato 1944 – opis pracy Profesora w przyczółku w Warce;Wspomnienia głównego bohatera „Zdążyć przed Panem Bogiem” obejmują również lata powojenne – czas studiów i pracy w klinice. Wymienione są tu następujące daty:Rok 1963 – wyjazd Marka Edelmana do USA i spotkanie z przywódcami związków zawodowych.Rok 1968 – rok, w którym kardiolog nie otrzymał anonimowego bukietu kwiatów.Fabuła dzieła obejmuje także czasy z początków II wojny światowej, przed utworzeniem dzielnicy żydowskiej: wspomnienie Marka Edelmana o Żydzie, dręczonym przez oficerów niemieckich, o ucieczkach kolegów za granicę oraz o sytuacji, w której oddał krew synkowi Hannocha Rusa. Akcja „Zdążyć przed Panem Bogiem” rozgrywa się w getcie warszawskim, na placu przeładunkowym, mieszczącym się w centrum Warszawy, w szpitalu świętego Kazimierza w Radomiu, gdzie w okresie wojny pracował Profesor oraz w łódzkiej klinice Profesora, w której po studiach rozpoczął pracę Marek Edelman. Główny bohater opowiada również o swojej podróży do USA i wizycie w domu przybranych rodziców Elżuni. Hanna Krall wypracowała własny, charakterystyczny styl reportażu. Jest to krótka, oszczędna w słowa relacja operująca często środkami typowymi dla prozy artystycznej. Jej wyrazistość wynika z odpowiedniej konstrukcji wypowiedzi bohatera i ograniczonego do minimum komentarza odautorskiego.Oto jak ocenił pisarstwo Hanny Krall Jerzy Urban: [c]„Jej reportaże są pięć lub dziesięć razy krótsze, niż to jest w zwyczaju, operuje formułą własną, znikąd nie zerżniętą. Składa się na nią: posunięta do ascezy oszczędność słowa, operowanie skrótem, przewrotne mówienie wprost, ale za to z prostotą. Czynienie z każdego zdania zaskoczenia. Stronienie od relacjonowania własnych myśli. (…) Sprawy wielkie odbijają się u Krallówny w kropelce wody.”[/c]W „Zdążyć przed Panem Bogiem” ona sama, jej poglądy i opinie są nieistotne, nawet nie Edelman jest ważny. Najważniejsze są t a m t e wydarzenia – tak bolesne i trudne do opowiedzenia nie tylko dla tego, który o nich mówi, ale także, a może przede wszystkim, dla tysięcy Żydów rozproszonych po całym świecie. To dlatego w 2 fragmencie autorka mówi: „będziemy bardzo starannie dobierali słów i postaramy się niczym ludzi nie zranić”. W dalszej części książki konsekwentnie realizuje tę zasadę. Całość ułożona jest raczej chronologicznie, choć niektóre wątki powracają kilkakrotnie, uzupełniane o relacje innych osób, wzbogacane o pozornie nieistotne szczegóły i dygresje. Książka ta wpisuje się w nurt, jaki pojawił się w literaturze polskiej w latach 70. w następstwie takich dzieł jak np. Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego – przedstawiających wojnę widzianą z bliska oczami pojedynczego człowieka. Jest zapisem rozmowy z Markiem Edelmanem, zastępcą komendanta ŻOB, jedynym członkiem organizacji, któremu udało się ocaleć. Jak powiedziała sama autorka, Zdążyć przed Panem Bogiem jest [c]„książką o ludziach w sytuacji ostatecznej, o tym, co człowiek może zrobić ze swoją śmiercią i ze swoim życiem” .(1) [/c]Zdążyć przed Panem Bogiem jest reportażem* literackim złożonym z piętnastu wyodrębnionych graficznie fragmentów o różnorodnej formie. [c]* REPORTAŻ – gatunek dziennikarsko-literacki wykształcony w 2. połowie XIX wieku w wyniku dynamicznego rozwoju prasy. Obejmuje utwory będące sprawozdaniami z wydarzeń, których autor był bezpośrednim świadkiem lub uczestnikiem. O charakterze reportażu decyduje stosunek elementów informacyjnych oraz autorskiej interpretacji i oceny. Ze względu na tematykę wyróżniamy reportaż społeczno-obyczajowy, podróżniczy, wojenny, sądowy, sportowy i in. (2). W utworze Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem” można wyodrębnić trzy wątki główne:1.Akcja likwidacji getta warszawskiego – wywożenie Żydów z Warszawy rozpoczęło się 22 lipca 1942 roku i trwało do 8 września tegoż roku. Odbywało się pod hasłem „przesiedlania ludności na Wschód”. Niemcy oszukiwali Żydów, rozdając im chleb i marmoladę, dzięki czemu mieszkańcy getta bez obaw wchodzili dobrowolnie do wagonów. Bojownicy żydowscy odkryli, że transporty jadą do obozu zagłady. Rozpoczęli akcję rozwieszania plakatów z napisem: „Przesiedlenie to śmierć”. W ciągu tych sześciu tygodni Niemcy wywieźli z miasta czterysta tysięcy ludzi. Punktem przeładunkowym był położony w centrum Warszawy Umschlagplatz.2.Wybuch i tragiczny przebieg powstania w getcie warszawskim – 19 kwietnia 1943 roku garstka powstańców Żydowskiej Organizacji Bojowej, na czele której stał Mordechaj Anielewicz, rozpoczęła walkę z Niemcami, przerywając tym samym kolejną akcję wywożenia Żydów. Powstanie trwało zaledwie dwadzieścia dni. Ostatecznie Niemcy podpalili getto. Powstańcy, nie otrzymawszy żadnej pomocy z zewnątrz, polegli w nierównej walce bądź wybrali śmierć samobójczą. Jedynie kilku bojowników ŻOB-u przeżyło, przedostając się kanałami na stronę aryjską.3.Wspomnienia i przemyślenia doktora Marka Edelmana – Marek Edelman w czasie powstania w getcie był zastępcą Anielewicza. Był jednocześnie obserwatorem i uczestnikiem wydarzeń. Udało mu się wydostać z płonącego getta i po trzydziestu latach milczenia opowiedział o tym, co wydarzyło się w tamtych tragicznych dniach. Jego wspomnienia przeplatają się z opowieścią o latach pracy w szpitalu jako kardiochirurg i walce o życie pacjentów. Tytuł utworu Hanny Krall ma charakter symboliczny. Autorka do prostego równoważnika zdania: „Zdążyć przed Panem Bogiem” sprowadziła sens misji, jaką wyznaczył sobie Marek Edelman, decydując się na zawód lekarza – kardiologa: Na tym polega przecież moja rola. Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył. To jest ważne: On nie jest za bardzo sprawiedliwy. To jest również przyjemne, bo jeżeli się coś uda – to bądź co bądź Jego wywiodło się w pole… (…) Wiesz, kiedy człowiek odprowadza innych ludzi do wagonów, to może mieć z Nim później parę spraw do załatwienia. A wszyscy przechodzili koło mnie, bo stałem przy bramie od pierwszego do ostatniego dnia. Wszyscy, czterysta tysięcy ludzi przeszło koło mnie. Oczywiście, każde życie kończy się i tak tym samym, ale chodzi o odroczenie wyroku, o osiem, dziesięć, piętnaście lat. To wcale nie jest mało.Te słowa wypowiedział człowiek, który przeżył gehennę życia w getcie warszawskim, obok którego przeszło czterysta tysięcy osób, skazanych na zagładę w komorach gazowych. Człowiek, który był świadkiem wielu ludzkich tragedii i walczył w powstaniu w getcie. Człowiek, który wiele razy uniknął śmierci i czuł się odpowiedzialnym za śmierć tych, którzy podjęli nierówną walkę z Niemcami. Świadomość, że należał do nielicznej grupy tych, którym udało się przeżyć, sprawiła, że potem nie mógł odnaleźć się w powojennej rzeczywistości, kiedy już nie musiał wyciągać ludzi z transportu i nikt już nie potrzebował jego pomocy. Potrzeba odnalezienia własnego miejsca po wojnie, skłoniła Marka Edelmana do wyboru zawodu lekarza, ponieważ mógł dalej czuć się odpowiedzialnym za ludzkie życie. Skupiał się na przypadkach, w których podejmował walkę ze Stwórcą o życie człowieka. Walkę, która zawsze była wielką niewiadomą, ponieważ: Czasami jest to prawdziwy wyścig, a On do końca nie szczędzi im drobnych małostkowych złośliwości. (…) Chodzi więc jedynie o to, żeby osłonić płomień. Ale On, jak mówiliśmy, obserwuje te wysiłki uważnie i potrafi tak przebiegle ugodzić, że jest na wszystko za późno. (…) Tak więc – nigdy do końca nie wiesz, kto kogo podszedł. Czasami cieszysz się, że ci się udało, bo wszystko dokładnie sprawdziłeś i przygotowałeś, i wiesz, że już nic złego nie powinno się stać, a Stefan, brat Marysi Sawickiej, ginie, bo rozsadzała go radość, a Celina, ta która wyszła z nimi kanałami na Prostej, umiera, on zaś przed śmiercią może jej już tylko obiecać, że umrze godnie i bez lęku. Taką swoistą grę z Panem Bogiem o przedłużenie ludzkiego życia mógł podjąć jedynie człowiek, który poznał wartość życia i nabrał szacunku do śmierci. Dla którego każde życie stanowi całe sto procent, więc może to ma jakiś sens. Nieludzkie warunki życia, panujące w getcie stworzyły ogromne możliwości do badań naukowych. Grupa lekarzy, pracujących w dzielnicy żydowskiej, rozpoczęła badania nad głodem. Jak zapisali w notatkach: Jeszcze nigdy medycyna nie dysponowała tak obfitym materiałem badawczym. Mechanizm śmierci głodowej w latach czterdziestych XX wieku był niejasny. Ludzie umierali w różnych sytuacjach: Niektórzy zasypiali na ulicy z kęsem chleba w ustach lub w czasie próby wysiłku fizycznego, na przykład w czasie biegu za zdobyciem chleba. Badania nad śmiercią głodową nie zostały ukończone, gdyż uległ zniszczeniu surowiec naukowy – materiał ludzki, a prawie wszyscy lekarze zginęli podczas akcji likwidacyjnych getta. Doktor Teodozja Goliborska, jedyna, która ocalała z owej grupy lekarzy-badaczy, zajmowała się badaniami przemiany spoczynkowej materii u ludzi głodnych. Po wojnie wyniki swych obserwacji opublikowała w pracy naukowej pt.: „Choroba głodowa. Badania kliniczne nad głodem wykonane w getcie warszawskim w 1942 roku”.
Goliborska wyróżniła trzy stopnie wychudzenia. Przy stopniu I następowała utrata nadmiaru tłuszczu, a ludzie wyglądali młodziej. II stopnień wychudzenia występował prawie we wszystkich badanych w getcie przypadkach. Stopień II określono mianem charłactwa głodowego i był stanem przedśmiertnym. W II stopniu wychudzenia waga badanych osób wynosiła 30 – 40 kilogramów i była o 20 – 25 procent mniejsza w porównaniu do wagi przedwojennej. Skóra chorych była blada, a niekiedy nawet bladosina. Paznokcie przybierały kształt szponowaty. Najpierw pojawiały się obrzęki na twarzy, w okolicach powiek, oraz na stopach, a następnie występowała opuchlizna całych powłok skórnych. Z tkanki podskórnej po nakłuciu wydobywał się płyn. Wczesną jesienią stwierdzono ponadto skłonności do odmrażania palców stóp i dłoni. Twarze chorych były bez wyrazu. Na całym ciele, zwłaszcza u kobiet, pojawiał się obfity meszek oraz długie rzęsy na powiekach. Stan psychiczny charakteryzował się ubóstwem. Ludzie stawali się apatyczni i ospali, byli senni, lecz na widok jedzenia reagowali agresywnością. Śmierć z głodu była powolna i następowała prawie niedostrzegalnie, przypominała śmierć fizjologiczną ze starości.W badaniach nad głodem uwzględniono także materiał sekcyjny – przepadano 3282 zmarłych. Lekarze stwierdzili, że barwa skóry ludzi, zmarłych w wyniku śmierci głodowej, była najczęściej blada lub trupioblada, a w 17 procentach przypadków – ciemna bądź brunatna. Najczęściej występował obrzęk na kończynach dolnych, rzadziej – tułowia i kończyn górnych. Z wyciągniętych wniosków końcowych wynikało, że ludzie o skórze bladej byli bardziej podatni na obrzęki. Przeprowadzone sekcje zwłok wykazały, że w wyniku powolnej śmierci głodowej następował zanik poszczególnych organów wewnętrznych, najczęściej serca, wątroby, śledziony i nerek. Wątroba zmarłych ważyła zaledwie 56 gramów (u człowieka zdrowego waga wątroby wynosi około 2 kilogramów). Kości stawały się gąbczaste i miękkie. Najniższa, zanotowana, waga serca wynosiła 110 gramów. Nie stwierdzono natomiast przypadków zmniejszania się wagi mózgu, który u wszystkich badanych ważył około 1300 gramów. Po wielu latach od zakończenia badań nad chorobą głodową doktor Goliborska, pracująca w szpitalu w Australii, stwierdziła, że badania nie przydały się jej w późniejszej praktyce lekarskiej, ponieważ jej pacjenci byli syci, a nawet przekarmieni. „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall trudno jednoznacznie zaklasyfikować do jednego, ściśle określonego, gatunku literackiego. Dzieło łączy w sobie cechy charakterystyczne dla powieści-dokumentu, wywiadu i reportażu.Powieść-dokument to utwór, którego fabuła opiera się na rekonstrukcji wydarzeń z życia autentycznych postaci. Technika narracyjna bliska jest reportażowi, a tematykę stanowią losy osób i środowisk, które w swoim czasie skupiały uwagę opinii publicznej. Wszystkie te elementy można odnaleźć w „Zdążyć przed Panem Bogiem”, książce, która jest zapisem wspomnień Marka Edelmana, ostatniego żyjącego przywódcy powstania w getcie warszawskim, o tragicznych wydarzeniach z lat II wojny światowej i powojennej kariery lekarza – kardiologa. Edelman opowiada o autentycznych wydarzeniach i autentycznych osobach. Sposób, w jaki autorka skonstruowała narrację utworu, przypomina wywiad bądź wywiad – rzekę (obszerną rozmowę z osobą aktywną w życiu publicznym, ogłaszaną jako osobna książka). W dziele Hanny Krall można odnaleźć obszerne fragmenty, mające charakter rozmowy z głównym bohaterem. Najczęściej jednak na plan pierwszy wysuwa się postać rozmówcy, a czytelnik musi domyślać się, że jego wypowiedzi są jednocześnie odpowiedzią na padające ze strony narratorki pytania. Z konwencją wywiadu łączy „Zdążyć przed Panem Bogiem” łączy również nastawienie na rozmówcę i oddanie mu głosu.Większość recenzentów zakwalifikowała utwór Hanny Krall jako reportaż – typ prozy najbardziej reprezentatywny dla twórczości autorki. Decyduje o tym zwięzła i precyzyjna wypowiedź, unikanie patosu oraz prawie całkowita rezygnacja z komentarza odautorskiego. Hanna Krall, operując w „Zdążyć przed Panem Bogiem” faktem, obrazem i sytuacją, stworzyła swoisty typ reportażu, w którym na plan pierwszy wysuwa się postać głównego bohatera i jego monolog. Dzięki takiej technice pisarskiej skomponowała fabułę, w której większość scen urasta do rangi symbolu i staje się komentarzem filozoficznym, wyłaniającym się z warstwy tematycznej dzieła. Utwór Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem” podzielony jest na piętnaście wyodrębnionych graficznie części. Pięć z nich ma charakter rozmowy autorki z Markiem Edelmanem, ocalałym z powstania w getcie warszawskim zastępcą komendanta Żydowskiej Organizacji Bojowej. Pozostałe natomiast zostały podporządkowane przede wszystkim relacji odautorskiej i stanowią mieszaninę rozmaitych form wypowiedzi: opowiadania, dialogu, fragmentu pracy naukowej, raportów i wierszy. Nagłe zmiany form wypowiedzi sprawiają, że narracja dzieła jest niezwykle dynamiczna i zawiera wiele ważnych informacji.W wywiadzie na plan pierwszy wysuwa się postać głównego bohatera, a autorka rzadko zaznacza swoją obecność, zadając pytania wprost. Najczęściej czytelnik musi domyślać się, że między narratorką a Markiem Edelmanem prowadzona jest rozmowa, a jego opowieść jest zarazem odpowiedzią na zadawane dociekliwe pytania. W trakcie tego wywiadu – rzeki lekarz opowiada o wydarzeniach sprzed trzydziestu lat, omawiając fakty, które uważa za istotne, by dać świadectwo prawdzie. Czasami jego wypowiedzi dotyczą spraw i przypadków jednostkowych, inne natomiast mają charakter dowodów historycznych i odnoszą się do całej społeczności dzielnicy żydowskiej w Warszawie. W tych fragmentach „Zdążyć przed Panem Bogiem” dominuje mowa niezależna – Hanna Krall przytacza wypowiedzi swego rozmówcy wprost, w autentycznym brzmieniu. Z kolei w częściach dzieła, w których dominuje relacja odautorska, na plan pierwszy wysuwa się narratorka, którą należy utożsamiać z Hanną Krall. Fragmenty te nadal opierają się na relacjach Marka Edelmana, lecz autorka uzupełnia je informacjami, zaczerpniętymi z innych źródeł – między innymi z rozmów z pacjentami lekarza. W tych partiach narracji główny bohater występuje w formie 3 osoby liczby pojedynczej i dominuje tu mowa pozornie zależna. Świat przedstawiony w „Zdążyć przed Panem Bogiem” ma charakter swoistej układanki i dopiero połączenie poszczególnych elementów tworzy zwartą całość. Hanna Krall, aby uwidocznić niektóre motywy, stosuje metodę „wskazywania palcem” na określony problem – niektóre informacje wielokrotnie powracają w toku opowieści, uzupełniają się i uwrażliwiają odbiorcę na wskazane zagadnienie. Elementem charakterystycznym dla kompozycji utworu jest dwuwarstwowość czasu i przestrzeni. Obrazy z getta warszawskiego przeplatają się z opowieścią o czasach współczesnych autorce – czasach, w których Marek Edelman jako lekarz walczy o życie swoich pacjentów. Granice czasowe zacierają się dzięki zastosowaniu techniki narracji podobnej do strumienia świadomości. Wydarzenia nie są ułożone chronologiczne – nadrzędną zasadą w strukturze „Zdążyć przed Panem Bogiem” jest zasada luźnych skojarzeń i nawiązań do wspomnień głównego bohatera. Dzięki temu powstał dokument życia wewnętrznego Marka Edelmana, w którym przeplatają się ludzie i zdarzenia z przeszłości i teraźniejszości. Likwidacja wyodrębnionej dzielnicy żydowskiej została opatrzona kryptonimem „Grossaktion” („Wielka Akcja”). Miał to być końcowy etap „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” na terenach okupowanej przez Niemców Polski. Władze Trzeciej Rzeszy już w latach trzydziestych XX wieku dążyły do całkowitej dyskryminacji i likwidacji Żydów – początkowo we własnym kraju, a następnie na ziemiach okupowanych. Wszelkie poczynania, skierowane przeciwko osobom wyznania mojżeszowego, miały podstawy prawne w rasistowskich ustawach o obywatelstwie Rzeszy i ochronie czystości krwi niemieckiej. W dniu 21 września 1939 roku na tajnej naradzie, która odbyła się w Berlinie, ustalono odpowiednie wytyczne, dotyczące całkowitego wyniszczenia narodu żydowskiego. Plan eksterminacji Żydów, określony mianem „Ostateczne rozwiązanie” miał być realizowany w kilku etapach. W pierwszej fazie nastąpiło wysiedlenie Żydów z terenów Trzeciej Rzeszy i osiedlanie ich na Wschodzie. Następnie deportowano tam Żydów z pozostałych okupowanych państw europejskich.W momencie wybuchu II wojny światowej w Polsce mieszkało około trzech i pół miliona Żydów. Część z nich znalazła tu schronienie po tym, jak w Rzeszy rozpoczęto osadzanie ludności żydowskiej w obozach koncentracyjnych. Wkrótce po kapitulacji Polski, 24 października 1939 roku, władze okupacyjne Włocławka zarządziły, aby Żydzi obowiązkowo nosili białe opaski z żółtą gwiazdą Dawida. W miesiąc później identyczne zarządzenie zostało wprowadzone przez generalnego gubernatora Hansa Franka na terenie całej Generalnej Guberni. W tym samym czasie zaczęły obowiązywać kolejne ograniczenia. Utworzono obozy „wychowawcze” dla całej ludności pochodzenia żydowskiego. Żydzi zostali pozbawieni majątku powyżej dwóch tysięcy złotych na rodzinę. Nie mogli pracować w przemyśle, instytucjach publicznych i państwowych. Nie mieli prawa wypiekać pieczywa i zarabiać ponad pięćset złotych miesięcznie. Nie wolno im było sprzedawać ani kupować u „aryjczyków”, leczyć się u „aryjskich” lekarzy ani prowadzić praktykę lekarską dla „aryjczyków”. Nie mogli też posiadać zwierząt domowych. Obowiązywał ich zakaz podróżowania pociągami i korzystania ze środków komunikacji miejskiej. Żydzi nie mieli też prawa opuszczać granic miasta bez specjalnego zezwolenia, nie mogli posiadać złota i biżuterii. W witrynach miejsc publicznych pojawił się napis: „Psom i Żydom wstęp wzbroniony”. Kilka miesięcy później rozpoczęto tworzenie gett. Żydzi, zarejestrowani w urzędach i oznakowani opaskami, otrzymali nakaz opuszczenia domów rodzinnych, własnych sklepów, gmin i wsi. Mieli prawo do mieszkania wyłącznie w wydzielonych dzielnicach, które powstały w większych miastach okupowanej Polski. Propaganda niemiecka usprawiedliwiała to względami bezpieczeństwa i higieny. Natomiast ludność żydowska była przekonywana, że getta służą przede wszystkim ich ochronie. Obowiązkiem przeniesienia się do gett zostały objęte osoby, które wśród trzech pokoleń przodków miały kogoś, kto przynależał do żydowskiej gminy wyznaniowej. 2 października 1940 roku gubernator Ludwig Fischer zarządził w Warszawie utworzenie zamkniętej dzielnicy żydowskiej. Polacy musieli opuścić wyznaczone na getto kamienice. Początkowo zamieszkało tam około czterdziestu tysięcy ludzi – do jednego mieszkania przydzielano 8 – 15 lokatorów. W listopadzie 1940 roku wokół dzielnicy żydowskiej wybudowano trzymetrowy mur, który odgradzał ją od reszty miasta. Rok później Hans Frank podpisał zarządzenie, na mocy którego Żydzi bez upoważnienia opuszczający getto, byli karani karą śmierci. Kara śmierci groziła również osobom, które ukrywały zbiegłych Żydów. W marcu 1941 roku dzielnicę żydowską zamieszkiwało około czterystu sześćdziesięciu tysięcy ludzi. Wówczas Niemcy przystąpili do kolejnego etapu eksterminacji Żydów. Plan Himmlera zakładał masowe zagłodzenie ludzi – Żydzi otrzymywali minimalne przydziały żywności, które nie obejmowały mięsa, jaj, pieczywa pszennego, mleka i produktów mlecznych. Dzienną rację ostatecznie zredukowano do dwudziestu gramów chleba, stu gramów marmolady i pięćdziesięciu gramów tłuszczów miesięcznie. Żydzi konali z głodu na ulicach, a zwłoki krewnych wynoszono na ulicę, aby uniknąć kosztów pogrzebu. Grabarze nie nadążali z grzebaniem zmarłych, choć do jednego grobu wrzucano po pięćset trupów. Efektem tego była epidemia tyfusu. Szacuje się, że w 1941 roku na skutek głodu i chorób zmarło około czterdziestu pięciu tysięcy ludzi. W styczniu 1942 dziennie umierało pięć tysięcy pięćset sześćdziesiąt osób.W obawie przed rozszerzeniem się epidemii na dzielnicę aryjską i utratą taniej siły roboczej, Niemcy rozpoczęli wdrażanie programu „wyniszczenia przez pracę”. Żydzi zdolni do wysiłku fizycznego otrzymywali skierowania do przemysłu zbrojeniowego. Uchylanie się od pracy groziło karą śmierci. Robotnicy żydowscy byli przenoszeni do obozów pracy, gdzie następowała selekcja na zdolnych do pracy i bezwartościowych. Druga grupa natychmiast była kierowana do komór gazowych. W gettach tworzono warsztaty i zakłady zbrojeniowe. W początkach 1941 roku do Warszawy zaczęły docierać pierwsze informacje o gazowaniu Żydów w Chełmie na Pomorzu. Z relacji trzech uciekinierów z obozu wynikało, że w listopadzie i grudniu 1940 roku Niemcy zamordowali tam około czterdziestu tysięcy Żydów, wywiezionych z Łodzi i Pomorza. Zabijano ich w hermetycznie zamkniętych samochodach, w których znajdowały się komory gazowe. Mieszkańcy getta nie wierzyli w prawdziwość tych wiadomości. Zlekceważono również wieści o Żydach masowo rozstrzeliwanych na terenach zachodniej Białorusi i Ukrainy. W getcie warszawskim nasilał się niemiecki terror – coraz częściej odbywały się egzekucje za bezprawne przejście na stronę aryjską. Nocą wyciągano ludzi z mieszkań i zabijano bez słowa wyjaśnienia. Ludzie, ogarnięci strachem i zaszczuci, nie opuszczali domów. 22 lipca 1942 roku w getcie rozwieszono plakaty z zarządzeniem o „przesiedlaniu ludności na Wschód”. Rada Żydowska otrzymała nakaz, by każdego dnia wyznaczać sześć tysięcy osób, które miały stawiać się na placu przeładunkowym przy ulicy Stawki, tzw. Umschlagplatzu. Tam czekały na nich podstawione wagony. Pierwszego dnia akcji wywieziono ponad dwa tysiące więźniów, przebywających w Areszcie Centralnym oraz kilka tysięcy żebraków i nędzarzy, schwytanych na ulicach getta. Było to taktyczne podejście propagandy hitlerowskiej, która początkowo chciała przekonać Żydów, że wysiedleniu będą podlegać wyłącznie osoby, należące do najniższych klas społecznych. W drugim dniu akcji samobójstwo popełnił prezes Rady Żydowskiej, inżynier Adam Czerniakow, który otrzymał instrukcje, dotyczące dostarczenia dalszych kontyngentów „wysiedleńców”. W liście pożegnalnym do żony wyjaśnił, że ma świadomość, iż wysiedlanie oznacza śmierć w komorach gazowych i nie chce być za to współodpowiedzialnym. Następnego dnia przed członkami Rady Żydowskiej stanęli oficerowie SS, zaręczając, że Żydzi są faktycznie wysiedlani na wschodnie ziemie. Wskutek tej rozmowy Rada ogłosiła, że wszelkie niepokojące wieści o masowym mordowaniu Żydów są bezpodstawne i fałszywe oraz wezwała do zaprzestania uchylania się od przesiedlenia. Wszyscy mieli nadzieję, że po dostarczeniu wymaganego przez władze niemieckie kontyngentu akcja zakończy się, a pozostali w getcie ludzie będą bezpieczni. Z czasem Żydzi sami zaczęli przyprowadzać na plac innych, aby w ten sposób ocalić własne życie. W pierwszym okresie akcji „przesiedlania ludności na Wschód” technika łapania ofiar ograniczała się do blokowania domów i ulic przez policję gettową. Ludzie z otoczonych kamienic musieli opuścić mieszkania i okazać dokumenty. Kierownik zespołu sprawdzał ausweisy, a następnie posiadacze ważnych legitymacji byli zwalniani. Pozostali byli przeprowadzani do wozów i przewożeni na Umschlagplatz. Typowe było również wypędzanie ofiar przemocą, głównie starszych kobiet, dzieci i chorych, i umieszczanie ich na wozach. Niemcy zachęcali służby porządkowe do gorliwości, wystawiając zaświadczenia chroniące przed przesiedleniem dla członków bliższych i dalszych rodzin porządkowych. W zamian za to każdy policjant był zobowiązany do dostarczenia każdego dnia na plac przeładunkowy dziesięciu osób.
Codziennie, w godzinach popołudniowych, odbywało się załadowywanie ludzi do pociągów – w każdym wagonie umieszczano po sto osób i zamykano go od zewnątrz. Pod koniec lipca 1942 roku Niemcy ogłosili, że każdy, kto w dniach 31 lipca oraz 1 i 2 sierpnia dobrowolnie zgłosi się do transportu, otrzyma bezpłatnie trzy kilogramy chleba i kilogram marmolady. Gwarantowali również, że rodziny nie będą rozdzielane. Tysiące ludzi z własnej woli stawiło się na Umslagplatzu. Żydzi nie dopuszczali do siebie myśli, że Niemcy zmarnowaliby tyle żywności, posyłając ludzi na śmierć z chlebem.W tym czasie żydowskie organizacje podziemne bezskutecznie wzywały mieszkańców getta do stawienia oporu. Propaganda niemiecka natomiast ogłosiła, że po wysiedleniu siedemdziesięciu tysięcy ludzi, akcja zostanie zakończona. Dla potwierdzenia autentyczności akcji „przesiedlania na Wschód” do getta zaczęły docierać listy, pisane przez przesiedleńców, którzy rzekomo już dotarli do nowych domów. Organizacja żydowska wysłała więc na stronę aryjską współpracownika, który miał dowiedzieć się, co działo się z ludźmi wywożonymi z getta. Wrócił z wiadomością, że pociągi są kierowane na bocznicę do Treblinki, skąd wracają puste. Do obozu nie dowożono żadnej żywności. Informacje te dodatkowo zostały potwierdzone przez nielicznych zbiegłych więźniów. W połowie sierpnia 1942 roku w warszawskiej dzielnicy żydowskiej pozostało sto dwadzieścia tysięcy ludzi. Sztab wysiedleńczy opuścił miasto, a Niemcy rozpoczęli likwidację Otwocka, Falenicy i Miedzeszyna. Po kilku tygodniach nastąpił kolejny etap akcji „przesiedlania ludności na Wschód”. Żydzi, świadomi, że w rzeczywistości oznacza to wywożenie do obozów zagłady, zaczęli ukrywać się w piwnicach i opuszczonych domach. 6 września 1942 roku Niemcy wydali nakaz stawienia się wszystkich Żydów w obrębie wyznaczonych ulic: Gęsiej, Zamenhofa, Lubeckiego i Stawki, gdzie została przeprowadzona ostateczna selekcja. Każda niemiecka firma oraz Rada Żydowska otrzymała prawo do zatrzymania określonej liczby pracowników. Wybrańcy dostali tzw. „numerki życia”, które gwarantowały im pozostanie w getcie. Po dwóch dniach na Umschlagplatz poprowadzono kolejne kontyngenty ludzi. Żydzi, czekający na transport, zostali umieszczeni w budynku szpitala. Wiele osób, by uniknąć śmierci w komorze gazowej, wybrało śmierć samobójczą. Niektórzy ginęli z rąk bliskich. Pozostali w odrętwieniu oczekiwali na załadowanie do wagonów. W dniu 12 września akcja została oficjalnie zakończona. Do obozów zagłady wywieziono w ostatnich dniach sześćdziesiąt tysięcy osób. W getcie pozostało trzydzieści tysięcy Żydów, pracujących w fabrykach i niemieckich placówkach oraz trzy tysiące urzędników Rady Żydowskiej. Łącznie z tymi, którzy zdołali ukryć się, ocalało sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Trwająca przez trzy miesiące akcja „przesiedlania ludności na Wschód” pochłonęła ponad trzysta dziesięć tysięcy Żydów, którzy zostali wywiezieni do Treblinki. W miesiąc później pozostali przy życiu utwierdzili się w przekonaniu, że należało stawić opór i przedrzeć się na stronę aryjską. Bierna postawa w czasie akcji stała się dla nich hańbą. W październiku 1942 roku powstała Żydowska Organizacja Bojowa, która zjednoczyła w swych szeregach istniejące w getcie organizacje bojowe. Komendantem ŻOB-u został wybrany Mordechaj Anielewicz, a jego zastępcą – Marek Edelman. Pierwsza akcja bojowników żydowskich została skierowana przeciwko zdrajcom i kolaborantom – członkom policji gettowej i Rady Żydowskiej.W ostatnich dniach grudnia ŻOB otrzymał pierwszy transport broni od dowództwa Armii Krajowej – dziesięć pistoletów. Na 22 stycznia 1943 roku zaplanowana została akcja odwetowa na policji żydowskiej. Nie doszła jednak do skutku, ponieważ 18 stycznia getto zostało zamknięte. Tym samym rozpoczęła się druga akcja likwidacyjna. Po raz pierwszy Żydzi, prowadzeni na Umschlagplatz, wyciągnęli broń i zaczęli strzelać do esesmanów. Ludzie zdołali uciec i schronić się w przygotowanych wcześniej kryjówkach. Zaskoczone i zdezorientowane władze niemieckie zarządziły przerwanie akcji. Pod koniec stycznia, w uznaniu za stawiony Niemcom opór, dowództwo przesłało do getta kolejny transport broni. 16 lutego 1943 roku Himmler wydał rozkaz zburzenia warszawskiej dzielnicy żydowskiej. Dowodzenie akcją powierzono generałowi policji i brigadenführerowi SS, Jurgenowi Stroopowi. 19 kwietnia, o drugiej w nocy, niemiecka żandarmeria i polska granatowa policja zaczęła obstawiać zewnętrzne mury getta. Żydowskie grupy bojowe zajęły wyznaczone stanowiska, a ludność cywilna ukryła się w przygotowanych wcześniej schronach i kryjówkach na strychach i w piwnicach. O godzinie czwartej Niemcy stopniowo wkroczyli na teren międzygetta i zaczęli formować się w plutony i kompanie. O siódmej na teren getta wprowadzono wojska zmotoryzowane, czołgi i wozy pancerne. Żydowskie grupy bojowe, rozstawione w obrębie skrzyżowania ulic Miłej i Zamenhofa, zaczęły strzelać. W ten sposób rozpoczęło się powstanie w getcie. Pierwsza próba wdarcia się do getta centralnego zakończyła się dla Niemców niepowodzeniem. W czasie drugiej akcji Żydzi zostali zmuszeni do wycofania się z dachów i zejścia do piwnic, bunkrów i kanałów. Niemcy, aby uniemożliwić im ucieczkę przez system kanalizacyjny, zalali kanały poniżej dzielnicy żydowskiej. Jedna z żydowskich grup bojowych zdołała przedrzeć się na plac Muranowskiego, gdzie wywiesili na budynku flagę polską i żydowską, Żydzi dysponowali środkami chemicznymi, granatami i koktajlami Mołotowa. Udało im się również zorganizować gniazda oporu w zakładach, do których likwidacji Niemcy przystąpili kolejnego dnia powstania z udziałem artylerii i plutonu saperów wyposażonych w miotacze ognia. Nie podejrzewali jednak, że getto zostało zaopatrzone w sieć piwnic, bunkrów i przejść, dzięki którym bojownicy żydowscy utrzymywali ze sobą kontakt. Grupy bojowe otrzymały rozkaz walki do końca, a ich członkowie, broniąc się przed pojmaniem, popełniali samobójstwo. 23 kwietnia 1943 roku reichsführer SS wydał rozkaz oczyszczenia getta warszawskiego z „maksymalną dokładnością i bezwzględnością”. Wówczas Stroop podjął decyzję o podpaleniu bloków mieszkalnych.Po podłożeniu ognia część Żydów wyszła z kryjówek i bunkrów. Ci, którzy pozostali w płonących domach, skakali z okien, a potem starali się doczołgać do budynków, które jeszcze nie stały w płomieniach. Niemcy usiłowali również zmusić do wyjścia tych, którzy ukrywali się w kanałach, wrzucając do nich świece dymne, dodając kreozot do wody i wysadzając włazy. Nocami odbywały się polowania na tych, którzy próbowali przedostać się do zapasów żywności lub starali się nawiązać kontakt z innymi grupami bojowymi. Ludność, mieszkająca w strefie aryjskiej, otrzymała bezwzględny zakaz ukrywania zbiegłych Żydów. Do 23 kwietnia schwytano łącznie dziewiętnaście tysięcy czterysta pięćdziesiąt osób. 25 kwietnia, według zeznań pojmanych Żydów, ludzie siedzący w kryjówkach tracili zmysły na skutek gorąca, gęstego dymu i huku eksplozji. 27 kwietnia na teren getta wprowadzono specjalną grupę bojową, której zadaniem było oczyszczenie wielkich bloków mieszkalnych. Bojownicy żydowscy walczyli do ostatniej chwili, a potem skakali z płonących domów. 1 maja Niemcy przeprowadzili zorganizowaną akcję wysadzania w powietrze wylotów kanałów. 10 maja zlikwidowali warsztat, w którym członkowie ŻOB-u produkowali ładunki wybuchowe i amunicję. „Grossaktion” została zakończona 16 maja 1943 roku o godzinie 8:20 wieczorem, wysadzeniem w powietrze żydowskiej synagogi. Obszar getta został objęty ścisłą kontrolą. W ciągu dwudziestu dni powstania Niemcy schwytali i zlikwidowali pięćdziesiąt sześć tysięcy sześćdziesiąt pięć osób wyznania mojżeszowego. W kilka dni później Jurgen Stroop wręczył Himmlerowi sprawozdanie z akcji burzenia getta warszawskiego, zatytułowane: [c]„Żydowska dzielnica mieszkaniowa w Warszawie już nie istnieje”[/c]. Na rozkaz obergruppenführera SS, Heinza Kammlera ruiny zostały wysadzone w powietrze. Powstanie przeżyła garstka Żydów, którzy zdołali przedostać się na stronę aryjską i znaleźli tam schronienie. Wśród nich był również zastępca komendanta ŻOB-u – Marek Edelman, bohater książki Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem”. BOHATEROWIE: W utworze Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem” główny bohater, Marek Edelman, został ukazany w dwóch różnych etapach życia: jako młody, zaledwie dwudziestodwuletni, członek Żydowskiej Organizacji Bojowej i uczestnik powstania w getcie warszawskim oraz jako dojrzały emocjonalnie, około pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, wybitny lekarz – kardiolog. Portret młodego powstańca wyłania się z opowieści dorosłego Edelmana. Marek Edelman z pochodzenia jest Żydem. W wieku czternastu lat stracił matkę i musiał stać się samodzielnym. Jak sam mówił, przed wojną był nikim – nie należał do towarzystwa, uczył się gorzej niż koledzy, nie miał domu. Nie opuścił Polski, ponieważ wierzył, że kiedyś będzie tu socjalizm. Po utworzeniu przez władze niemieckie dzielnicy żydowskiej, przeniósł się do getta i zaczął pracować jako goniec w szpitalu. Przez cały czas starał się być aktywnym, gdyż to dawało mu jedyną szansę na przetrwanie. Bierność dla Marka w tamtych dniach oznaczała śmierć. Jako członek Żydowskiej Organizacji wyciągał ważnych dla organizacji ludzi z kolumny, prowadzonej na plac przeładunkowy. Trudne warunki życia i poczucie obowiązku nauczyło go bezwzględności. Potrafił odmówić kobiecie, która błagała go, aby ocalił życie jej córki. Jako młody Żyd miał poczucie niższości i tragedii własnego narodu, który cierpiał w milczeniu, szykanowany przez Niemców. Na pierwszym posiedzeniu Komendy ŻOB-u został wybrany zastępcą Komendanta i był najstarszym członkiem sztabu powstańczego. Podczas walk powstańczych na jego barki spadła odpowiedzialność za walczących Żydów – po samobójczej śmierci Komendanta Anielewicza został przywódcą powstania. Nie potrafił jednak odnaleźć się w tej sytuacji – czuł, że nie wie, co dalej robić, nie potrafił podejmować decyzji w sytuacji, kiedy inni oczekiwali tego od niego. Nie popełnił samobójstwa, ponieważ „nie poświęca się życia dla symboli”. Zakończona wojna dla Edelmana była przegrana – on, który zawsze miał do spełnienia jakiś obowiązek, musiał ocalić czyjeś życie, czuł się zagubiony i nie długo nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wojenne przeżycia i świadomość, że odprowadził na śmierć czterysta tysięcy ludzi wpłynęły na całe dorosłe, powojenne życie Marka. Dzięki żonie, która zapisała go na studia medyczne, odnalazł nowy sens swojej misji. Z czasem uświadomił sobie, że zostając lekarzem staje się odpowiedzialnym za życie innych ludzi. Jakby z obowiązku zajmuje się przypadkami banalnymi i niegroźnymi, ożywiając się dopiero wówczas, kiedy rozpoczyna się swoisty wyścig ze śmiercią. Przeciwnikiem Edelmana jest Pan Bóg, z którym kardiolog prowadzi grę o każde ludzkie istnienie, by przechytrzyć Stwórcę i zyskać choć parę lat dla swego pacjenta. Jako lekarz Marek jest uparty, zdeterminowany i odpowiedzialny. Pacjenci, którymi się zajmuje, stają się mu bliscy, a kiedy ma świadomość, że nie może „osłonić płomienia ich życia” pragnie zapewnić im godną śmierć. Szacunku do godnej śmierci nauczył się, przebywając w getcie, gdzie widział ludzi, umierających z głodu, w strachu i ciemności. Jako dojrzały człowiek inaczej też patrzy na powstanie w getcie. W czasie wojny walka z Niemcami była dla niego prawem do wyboru sposobu umierania, którego Żydzi zostali pozbawieni. Z perspektywy lat potrafił zadać pytanie, czy to można było nazwać powstaniem? Wiele rzeczy nie miało już dla niego znaczenia – nie były ważne liczby czy fakty. Najważniejszym było pamiętanie o ludziach, którzy swoją śmiercią znaczyli kolejne godziny powstania. Marek Edelman nie uważał się za bohatera i wiedział, że jako jedyny ocalały z przywódców powstania nie nadawał się na bohatera tamtych dni. Nie mówił o powstaniu w getcie z patosem, nie wyrażał się o Niemcach z nienawiścią. Był człowiekiem, który jako wybitny lekarz podejmował ryzyko zawsze, kiedy chodziło o ludzkie życie. Dla swoich pacjentów urastał więc do rangi bohatera. Jeden z wybitnych polskich autorytetów, Jacek Kuroń, określił postać Marka Edelmana następującymi słowami: O Marku Edelmanie można wygłosić dwa, wydawałoby się, sprzeczne sądy. A oba są prawdziwe. Bo z jednej strony Marek jest człowiekiem nadzwyczaj zaangażowanym we współczesność. Chodzi zarówno o jego praktykę lekarską, jak i o działania społeczne. Z drugiej – wciąż jest dowódcą powstania w getcie warszawskim. To powstanie dla niego trwa. Marek Edelman, ostatni żyjący przywódca powstania w getcie warszawskim, przyszedł na świat w rodzinie żydowskiej, mieszkającej na terenach dzisiejszej Białorusi, w miejscowości Homel 1 stycznia 1922 roku. Jego rodzice sympatyzowali z żydowską organizacją Bund. Matka Edelmana, Cecylia z domu Percowska, była aktywną działaczką kobiecego odłamu tejże organizacji – Jidisze Arbeter Froj. Wkrótce po narodzinach Marka, rodzina Edelmanów przeprowadziła się do Warszawy, gdzie dalej aktywnie działali w Bundzie. To właśnie środowisko tej organizacji w dużej mierze ukształtowało charakter przyszłego powstańca. Już jako dziecko Marek Edelman wstąpił do frakcji dziecięcej Bundu: Socjalistiszer Kinder-Farband (SKIF – Socjalistyczny Związek Dziecięcy). Bund (Powszechny Żydowski Związek Robotniczy) był lewicową organizacją, której ideologia opierała się na zasadach demokratycznego marksizmu. Członkowie opowiadali się na autonomią kulturową środowisk żydowskich i byli przeciwnikami asymilacji oraz antysyjonistami. Nie czekali na Mesjasza i nie zamierzali wyjeżdżać do Palestyny. Uważali Polskę za swoją ojczyznę i pragnęli, aby Polska stała się krajem socjalistycznym, sprawiedliwym, w którym każda narodowość zachowałaby autonomię kulturową, a prawa mniejszości narodowych byłyby zagwarantowane. Głównym celem Bundu było wyzwolenie proletariackich mas żydowskich. To właśnie w atmosferze takich haseł dorastał Marek Edelman i to właśnie one ukształtowały go jako obywatela.W 1934 roku, w wieku trzynastu lat, stracił matkę i zmuszony był do przedwczesnego rozpoczęcia dorosłego życia. Nieoficjalną opieką otoczyły go przyjaciółki Cecylii z Bundu – Sonia Nowogródzka i Estera Iwińska, lecz w rzeczywistości musiał samodzielnie się utrzymywać. W pięć lat później, po wybuchu II wojny światowej, rozpoczął się jeden z najtragiczniejszych rozdziałów w życiu Edelmana. Wojenne wydarzenia zaważyły na całej późniejszej postawie życiowej Marka. Po kapitulacji Polski działał w podziemnej strukturze Bundu. Po utworzeniu wydzielonej dzielnicy żydowskiej nie skorzystał z możliwości ukrycia się po stronie aryjskiej. Pracował tak jako goniec szpitalny, przenosząc krew do stacji epidemiologiczno-sanitarnej, mieszczącej się poza obrębem getta. W roku 1942 został wybrany zastępcą Komendanta Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB), która powstała w wyniku połączenia wszystkich podziemnych żydowskich organizacji. ŻOB zajmował się przede wszystkim organizacją konspiracyjnego, zbrojnego oporu przeciwko Niemcom, którzy rozpoczęli akcję likwidacyjną warszawskiego getta. W dniu 19 kwietnia 1943 roku w warszawskim getcie rozpoczęło się powstanie. Mieszkańcy, którzy po akcji likwidacyjnej, przeprowadzonej kilka miesięcy wcześniej, nadal przebywali na terenie dzielnicy żydowskiej, stawili zbrojny opór. Walki trwały przez dwadzieścia dni. Marek Edelman, uczestniczący w powstaniu, po śmierci Komendanta ŻOB-u, Mordechaja Anielewicza, został jego następcą. Osobiście uważał, że powstanie było fragmentem walki obywateli Polski z hitlerowskim agresorem. Po upadku powstania, wraz z kilkoma osobami, opuścił płonące getto i kanałami przedostał się na stronę aryjską. Do końca wojny ukrywał się, dzięki pomocy przyjaciół z Polskiej Partii Socjalistycznej. Jako zwolennik ideologii Bundu i ocalały członek ŻOB-u w roku 1944 aktywnie walczył o wolną Polskę na barykadach powstania warszawskiego. W roku 1946 zamieszkał w Łodzi i z tym właśnie miastem związany jest do dziś. Powojenne losy Marka Edelmana budzą obecnie liczne kontrowersje. Z jednej strony pozostał na uboczu życia publicznego w czasach PRL-u. Z drugiej zaś strony, już w czasach wolnej Polski, tj. po roku 1989, zaczął angażować się w życie publiczne, stając się niezaprzeczalnie autorytetem, strażnikiem pamięci o tragedii Holocaustu i poległych w powstaniu. Lata po wojnie to dla Marka Edelmana przede wszystkim okres rozwoju zawodowego, który jednak nie obył się bez komplikacji. W Łodzi podjął naukę na studiach medycznych, które ukończył jako kardiolog. Tu poślubił Alinę Margolis i tu urodziły się jego dzieci. Po zakończeniu studiów podjął pracę w szpitalu im. Pirogowa, a następnie w szpitalu im. Sterlinga, który musiał opuścić w 1966 roku z powodu swego żydowskiego pochodzenia. Dwa lata później, w czasie politycznej nagonki władz PRL-u na obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, musiał zrezygnować z pracy w kolejnym szpitalu. Uniwersytet Łódzki odrzucił jego pracę habilitacyjną. Do problemów zawodowych dołączyła również osobista tragedia rodzinna – żona Alina wraz z dziećmi wyemigrowała na stałe do Francji. Wielokrotnie pytany, dlaczego nie wyjechał z Polski w czasach antysemickiej nagonki, odpowiadał krótko: „Ktoś przecież musiał zostać z tymi wszystkimi, którzy tu zginęli”.W roku 1971 wprowadził w Polsce rewolucyjną metodę leczenia schorzeń sercowych, polegającą na połączeniu krążenia żylnego z tętniczym. Dzięki niej uratowano życie wielu osobom po zawale. Obecnie Marek Edelman pełni obowiązki ordynatora Oddziału Intensywnej Opieki Kardiologicznej w szpitalu im. Pirogowa. Jest znanym i cenionym specjalistą, słynnym z podejmowania ryzyka w imię ratowania ludzkiego życia. Powrót Marka Edelmana na arenę działalności polityczno-społecznej przypadł na lata siedemdziesiąte i wiązał się z narodzinami opozycji demokratycznej w Polsce. Edelman jako osoba, która nigdy nie pogodziła się z wprowadzeniem w Polsce ustroju komunistycznego, zaangażował się w działalność pierwszej antykomunistycznej organizacji – Komitetu Obrony Robotników (KOR). W czerwcu 1976 roku zgłosił się do działaczy KOR-u, proponując swoją pomoc jako lekarza. W tym samym roku przyjął na swój oddział w łódzkim szpitalu pierwszych robotników z Ursusa i Radomia. Represjonowani i ich rodziny mieli dzięki niemu zagwarantowaną profesjonalną opiekę medyczną. Z tego powodu kardiolog był wielokrotnie przesłuchiwany i wzywany na rozmowy do Urzędu Służby Bezpieczeństwa. Kilka miesięcy wcześniej podpisał się pod listem wybitnych intelektualistów do władz komunistycznych (tzw. „List 101”), w którym sprzeciwiali się wprowadzeniu zmian w konstytucji PRL. Edelman przeciwstawił się wpisaniu do konstytucji deklaracji, mówiącej o ścisłym sojuszu Polski z ZSRR oraz przewodniej roli partii komunistycznej. Po raz kolejny wyraził swój sprzeciw przeciwko dogmatom partii – po raz pierwszy, w roku 1946, otwarcie wyrażał swoje niezadowolenie z włączenia powojennego Bundu do struktur PZPR. Pod koniec lat siedemdziesiątych przyłączył się do działaczy NSZZ „Solidarność”. Działał aktywnie w strukturach organizacji, był członkiem Zarządu Ziemi Łódzkiej, a w roku 1981 wystąpił jako delegat okręgu łódzkiego na I Zjeździe „Solidarności”. 13 grudnia 1981 roku został internowany, lecz po kilku dniach, dzięki apelowi zachodnich intelektualistów, został zwolniony. W 1983 zbojkotował, zorganizowane pod kuratelą generała Wojciecha Jaruzelskiego, obchody czterdziestej rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Był to jego osobisty protest przeciwko delegalizacji „Solidarności”. Po roku 1983 zaangażował się w prace podziemnego Regionalnego Komitetu Wykonawczego. W roku 1988, u progu przemian ustrojowo-społecznych, Marek Edelman został wybrany przewodniczącym Komitetu do spraw Mniejszości Narodowych przy Komitecie Obywatelskim Lecha Wałęsy. W roku następnym brał udział w obradach Okrągłego Stołu, zasiadając jako członek zespołu do spraw zdrowia. 4 czerwca 1989 roku został posłem do Sejmu I Kadencji. Związał się z ugrupowaniami o charakterze ściśle demokratycznym: ROAD, Unią Demokratyczną, Unią Wolności. Obecnie należy do Partii Demokratycznej. W 1993 roku po raz kolejny nie uczestniczył w rocznicowych uroczystościach, upamiętniających wybuch powstania w getcie warszawskim, ponieważ organizator – Państwo Izrael – widział w nim jedynie przedwojennego bund-owca, a nie ostatniego żyjącego przywódcę. Obecnie Marek Edelman udziela się przede wszystkim jako komentator otaczającego go świata. Często zabiera głos w ważnych sprawach społecznych i politycznych. W roku 1999 wystosował apel do przywódców NATO: Aby nie powtórzyło się to, czego byłem świadkiem w warszawskim getcie, apeluję do Was, przywódców wolnego świata, abyście nie poprzestali na nalotach lotniczych i wprowadzili do Kosowa żołnierzy. W obecnej sytuacji tylko obecność wojsk NATO może uchronić Albańczyków przed ludobójstwem. w roku 2006 podpisał list otwarty przeciw pomnikowi Romana Dmowskiego w Warszawie: W rocznicę wybuchu II Wojny Światowej apelujemy do władz Warszawy o chwilę pogłębionej refleksji historycznej. Planowane postawienie pomnika Romana Dmowskiego, nacjonalisty i antysemity, przynosi wstyd Warszawie i Polsce! W marcu 2008 roku udzielił kontrowersyjnego wywiadu tygodnikowi „Fakty i Mity”, w którym stwierdził, że: Kościół w Polsce zawsze współpracował z państwem, nawet w jego najohydniejszym wydaniu oraz że każda kolejna ekipa rządząca była mniej lub bardziej antysemicka. W tym samym roku wyraził oburzenie z powodu rozdawania opasek z błękitną gwiazdą Dawida podczas obchodów sześćdziesiątej piątej rocznicy powstania: To hańba, że w Polsce, która jest wolna, podaje się znak niewoli jako symbol Żydów. Marek Edelman zmarł 2 października 2009 roku.Został pochowany 9 października na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej.Marek Edelman jest laureatem licznych nagród i odznaczeń:17 kwietnia 1998 roku został uhonorowany Orderem Orła Białego;W 1999 roku otrzymał tytuł „Łodzianina Roku” oraz Honorowego Obywatela Łodzi;W październiku 2007 otrzymał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Medycznego w Łodzi;11 kwietnia 2008 roku został odznaczony Orderem Komandora Legii Honorowej;Odznaczony jest również Medalem Świętego Jerzego;Otrzymał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Libre w Brukseli;Otrzymał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu w Yale. Marek Edelman jest autorem książki: „Getto walczy” (1946) (1999) oraz współautorem pracy naukowej „Zawał serca: z doświadczeń Oddziału Intensywnej Terapii Szpitala im. Dr. M. Pirogowa w Łodzi”. Ponadto jest bohaterem wywiadu-rzeki „Strażnik. Marek Edelman opowiada” i książki Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem”. W roku 2008 nakładem wydawnictwa „Świat Książki” ukazała się biografia Edelmana, autorstwa Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki: „Marek Edelman. Życie. Po prostu”. Na podstawie książki powstał film dokumentalny w reżyserii Artura Więcka: „Marek Edelman. Życie. Po prostu”. Profesor Jan Karski, kurier państwa podziemnego, powiedział o Marku Edelmanie: Marek Edelman jest najszlachetniejszym z najszlachetniejszych. Jest szlachetny i mądry. A to rzadka kombinacja. Mordechaj Anielewicz – komendant Żydowskiej Organizacji Bojowej, niezwykle ambitny, zdolny, oczytany i pełen wigoru. Przed wojną mieszkał na Solcu. Był synem handlarki rybami, która kazała mu malować czerwoną farbą skrzela ryb, aby wyglądały na świeże. Był nieustannie głodny. Nigdy nie uczestniczył w żadnej akcji, nie widział tego, co działo się z ludźmi na Umslagplatzu. Psychicznie nie przygotowany do pełnienia tak ważnej funkcji – wybuch powstania załamał go, choć prawdopodobnie wierzył w zwycięstwo powstańców. Był związany z Mirą. 8 maja 1943 roku najpierw zastrzelił dziewczynę, a później popełnił samobójstwo. Michał Klepfisz – wysoki, szczupły szatyn, cichy i spokojny. Zdolny inżynier, jeden z uczestników powstania w getcie. Dzięki temu, że zasłonił własnym ciałem karabin maszynowy, umożliwił ucieczkę grupie Edelmana. Pośmiertnie odznaczony przez Sikorskiego Krzyżem Virtuti Militari.Adam Czerniaków – przewodniczący Rady Żydowskiej, jedyny człowiek, który mógł potwierdzić słowa Edelmana. Popełnił samobójstwo 23 lipca 1942 roku, w drugim dniu akcji „przesiedlania ludności na Wschód”. Celina – młoda Żydówka, która walczyła w powstaniu w getcie i razem z Edelmanem przeszła kanałami na stronę aryjską. Przeżyła wojnę, lecz nigdy nie opowiadała o wydarzeniach w getcie.Antek – zastępca Anielewicza i przedstawiciel ŻOB-u po stronie aryjskiej. Nie uczestniczył w walkach powstańczych – tuż przed powstaniem opuścił getto. Po wojnie, pomimo szacunku i przyjaźni, jaką darzył Edelmana, starał się ukazywać powstanie w innym świetle niż lekarz.Krystyna Krahelska – wysoka, piękna, jasnowłosa dziewczyna, która pozowała Nitschowej do pomnika Syreny. Poeta – pisała wiersze i śpiewała dumki. Zginęła w powstaniu warszawskim. Dla Marka Edelmana stała się symbolem pięknej śmierci.Rywka Urman – trzydziestoletnia Żydówka, która z głodu odgryzła kawałek zmarłego synka. Teodozja Goliborska – lekarka, pracująca w getcie. Podczas wojny prowadziła badania przemiany spoczynkowej materii u ludzi głodnych. Autorka pracy „Choroba głodowa. Badania kliniczne nad głodem wykonane w getcie warszawskim w 1942 roku”. Po wojnie wyjechała do Australii. Bliska przyjaciółka Marka Edelmana. Profesor„wysoki, szpakowaty, dystyngowany mężczyzna” o pięknych dłoniach. Miłośnik muzyki, sam grywał na skrzypcach. Wykształcony – znał kilka języków obcych. Jego pradziad był oficerem napoleońskim, a dziadek walczył w powstaniu. Wybitny lekarz, nieustannie obawiający się, by inni lekarze nie oskarżyli go o przeprowadzanie eksperymentów na ludziach. W rzeczywistości to Jan Moll – światowej sławy kardiochirurg. Elżbieta Chętkowska – lekarka, współpracująca z Markiem Edelmanem. Współautorka pracy naukowej pt. „Zawał serca”. Popełniła samobójstwo, kiedy choroba uniemożliwiła jej wypełnianie obowiązków zawodowych. Po jej śmierci powstała nagroda jej imienia, przyznawana za wybitne osiągnięcia z zakresu kardiochirurgii.Pola Lifszyc – młoda, ładna dziewczyna, która nie przypominała wyglądem Żydówki. Miała spore szansę na ukrycie się po stronie aryjskiej. Wyprowadzona z Umschlagplatzu przez Edelmana. Dołączyła do kolumny transportowej, kiedy w tłumie ludzi zobaczyła matkę.Frania – młoda Żydówka, ocalona z akcji likwidacyjnej dzięki tzw. „numerkowi życia”. Odepchnęła od siebie matkę, która nie otrzymała karteczki. Niezwykle odważna – ocaliła później życie kilkunastu osobom i wyniosła jednego chłopca z powstania.Tosia Tenenbaumówna – młoda, pogodna, zawsze uśmiechnięta Żydówka. Córka przełożonej pielęgniarek w getcie, która oddała dziewczynie własny „numerek życia”, a następnie popełniła samobójstwo. Dzięki temu Tosia przeżyła kilka szczęśliwych miesięcy, spędzając czas u boku ukochanego chłopca. Zginęła podczas powstania.Pani Bubnerowa – starsza kobieta, pacjentka Edelmana i Profesora. Utrzymywała się ze składania długopisów, które później sprzedawała do „Domu Książki”. Dostała zawał po rozprawie sądowej, na której skazano ją na rok z zawieszeniem na trzy lata. Po operacji zlikwidowała swój warsztat.Pan Rudny – starszy mężczyzna, pracujący przy produkcji maszyn, pacjent Edelmana i Profesora. Po zawale został przeniesiony do działu gospodarki oliwą smarowniczą. W rocznicę operacji przynosił kwiaty dla Edelmana i Profesora oraz składał bukiet na grobie doktor Chętkowskiej. Luba Blumowa – Żydówka, która w czasie wojny prowadziła w getcie szkołę pielęgniarek. Niezwykle wymagająca dla swych podopiecznych. Po wojnie zajmowała się domem dziecka dla odnalezionych w różnych kryjówkach dzieci żydowskich. Jurgen Stroop – Niemiec, dowódca akcji likwidacyjnej getta warszawskiego. „Wysoki mężczyzna, starannie ogolony, w wyczyszczonych butach”. Po wojnie stanął przed Prokuraturą i Komisją do Badania Zbrodni. Elżunia Frydrych – córka jednego z powstańców, Zygmunta Frydrycha. W czasie wojny ukrywała się w klasztorze w Zamościu. Po wojnie, odnaleziona przez Edelmana, została adoptowana przez amerykańską rodzinę i zamieszkała w Nowym Jorku. Ukończyła szkołę i z niewiadomych przyczyn popełniła samobójstwo.Henryk Woliński „Wacław” – kierownik referatu żydowskiego w Głównej Komendzie Armii Krajowej. Pośredniczył między ŻOB-em a Komendą. Autor meldunków radiowych o sytuacji w getcie. Po aresztowaniu przez gestapo, został wykupiony przez Tosię Goliborską za perski dywan.Henryk Grabowski „Słoniniarz” – przyjaciel Jurka Wilnera. Przed wojną należał do harcerstwa. W czasie wojny otrzymał polecenia wyjazdu do Wilna i zorganizowania Żydów do walki. W Warszawie organizował pomoc dla mieszkańców getta. Za wszelką cenę chciał ocalić Wilnera, wyciągnął go z obozu na Grochowie.Jurek Arie Wilner – przedstawiciel ŻOB-u po stronie aryjskiej. Blondyn o niebieskich oczach. Przez jakiś czas ukrywał się w klasztorze dominikanek w Kolonii Wileńskiej. Był ulubieńcem matki przełożonej. Po przybyciu do Warszawy zamieszkał u pana Grabowskiego. Niezwykle odważny, o artystycznej duszy, poeta. To on dał sygnał do zbiorowego samobójstwa w bunkrze przy ulicy Miłej 18.Mietek Dąb – członek PPS, skierowany do służby w policji. Uratował Edelmana, który został zgarnięty przez policję żydowską na platformę, wywożącą ludzi na plac przeładunkowy. Po tym, jak zabrano również jego ojca, przyłączył się do partyzantów.Inżynier Sejdak – twórca sztucznego serca.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zdążyć przed Panem Bogiem
Zdążyć przed Panem Bogiem streszczenie, Lektury matura
ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM
Zdążyć przed panem Bogiem (6)
Zdążyć przed Panem Bogiem
Zdążyć przed Panem Bogiem2, język polski
Interpretacja tytułu Zdążyć przed Panem Bogiem
Krall [Zdążyć Przed Panem Bogiem ]
zdazyc przed panem bogiem, Język polski
Zdążyć przed Panem Bogiem, Różne do szkoły
streszczenie zdążyć przed panem bogiem, Streszczenia
Hann Krall Zdążyć przed panem Bogiem opracowanie
ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM, Szkolne, Język polski Technikum Liceum kl.2, Wiersze, wiersze
Zdążyć przed Panem Bogiem
Zdążyć przed Panem Bogiem3, Matura!!, Lektury język polski
Zdążyć przed Panem Bogiem.krotko, Matura!!, Lektury język polski
O godnym umieraniu Zdążyć przed Panem Bogiem
Zdążyć przed Panem Bogiem
Zdążyć przed Panem Bogiem analiza

więcej podobnych podstron