Grecja powinna wyjść ze strefy euro Wyjście ze strefy euro jest warunkiem koniecznym do poprawy sytuacji ekonomicznej w Grecji. Przy takiej słabości państwa greckiego nie można liczyć, że greckie władze będą w stanie przeprowadzić w szybkim tempie proces wewnętrznej dewaluacji. Wśród ekonomistów i polityków dominuje przekonanie, że wyjście Grecji ze strefy euro nie jest dobrym rozwiązaniem ze względu na związane z tym perturbacje na rynkach finansowych.Ponadto, zdaniem niektórych komentatorów, powrót do drachmy, której wartość uległaby zapewne znacznemu osłabieniu, nie musi oznaczać, że sytuacja ekonomiczna w tym kraju ulegnie polepszeniu. Opinię tę podziela przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich Ryszard Petru, czemu dał wyraz w tekście ”Grecja i tak będzie musiała być na kroplówce”[1] opublikowanym 15.03.2012 na jego autorskim blogu. Z drugiej strony dotychczasowa strategia walki z kryzysem w Grecji nie przynosi oczekiwanych skutków. Mimo, że od oficjalnego początku kryzysu na peryferiach Europy minęło już prawie dwa lata (w maju 2010 Europejski Bank Centralny dokonał po raz pierwszy zakupu greckich obligacji państwowych), to dane ekonomiczne dla Grecji nie tylko nie napawają zbytnim optymizmem, ale pokazują, że sytuacja w tym kraju systematycznie się pogarsza. Czy opcja dotychczas wykluczana przez większość polityków i ekonomistów – wyjście Grecji ze strefy euro – mogłaby pomóc rozwiązać gospodarcze problemy tego kraju?
Dlaczego Grecja potrzebuje dewaluacji? Grecja potrzebuje dewaluacji ze względu na skutki boomu inflacyjnego, jaki ten kraj doświadczył w dekadzie przed wybuchem kryzysu finansowego. Płace i ceny rosły w tym okresie dużo szybciej niż w krajach rdzenia strefy euro, w szczególności w Niemczech. Na poniższym wykresie została przedstawiona dynamika jednostkowych kosztów pracy w wybranych krajach unii walutowej w latach 2000 – 2010[2] ( podobnego przegrzania gospodarki doświadczyły w strefie euro także Irlandia, Hiszpania i Portugalia, jednak niniejsza analiza skupia się na przypadku Grecji). Jak pisze prof. Sinn „Od 1995 roku, kiedy stawki oprocentowania zaczęły się zrównywać, gdyż oczekiwano na wprowadzenie euro, do roku 2008, kiedy wybuchł kryzys, ceny w Grecji, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii wzrosły średnio o 23 proc. w porównaniu z cenami w innych państwach eurolandu.”[3]Grecja stała się, zatem krajem relatywnie drogim, przez co jej gospodarka mocno straciła na konkurencyjności. Dodatkowo, po wybuchu kryzysu, w szybkim tempie zaczął wycofywać się z tego kraju kapitał zagraniczny, który wcześniej finansował wysokie deficyty na rachunku bieżącym. Obecnie Grecja jest pogrążona także w kryzysie bilansu płatniczego, gdyż ze względu na brak dewaluacji ograniczenie nadwyżek importu nad eksportem przebiega bardzo powoli, a inwestorzy zagraniczni stracili wiarę w możliwość powrotu greckiej gospodarki na ścieżkę wzrostu. Grecja posiada teoretycznie dwie możliwości wyjścia z ekonomicznej zapaści. Pierwsza, tzw. wewnętrzna dewaluacja, czyli manualna obniżka płac i cen przy jednoczesnym pozostaniu w strefie euro. Druga natomiast zakłada powrót do drachmy i automatyczne dopasowanie się wynagrodzeń i cen do możliwości greckiej gospodarki. Problem w tym, że Grecy nie są w stanie dokonać koniecznej obniżki wynagrodzeń i cen w unii walutowej. Jak zauważa cytowany już powyżej Sinn: „Po wybuchu kryzysu tylko w Irlandii doszło do znacznej rzeczywistej deprecjacji (mniej więcej aż o 12 proc.), co prawdopodobnie doprowadzi do tego, że w tym roku Irlandia po raz pierwszy od 10 lat odnotuje nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących. W Portugalii deprecjacja wyniosła zaledwie 1 proc., a w Hiszpanii i Grecji nie doszło do niej w ogóle. W porównaniu z innymi państwami ceny w Grecji wzrosły z powodu podwyżki podatku VAT, natomiast ceny netto wzrastały w takim samym tempie jak w handlujących z nią pozostałych państwach eurolandu.” Dlatego wyjście ze strefy euro wydaje się być jedyną realną opcją, dzięki której Grecja mogłaby zniwelować skutki boomu inflacyjnego, jakiego doświadczyła.
Skutki wyjścia ze strefy euro Ekonomista Ryszard Petru we wspomnianym we wstępie tekście, przekonuje, że silne osłabienie nowej greckiej waluty wcale nie musi poprawić sytuacji ekonomicznej tego kraju ze względu na niski wolumen greckiego eksportu (16 miliardów euro w 2010) roku oraz jego niekorzystną strukturę. Jak pisze autor „Maszyny i urządzenia stanowią jedynie 12 procent eksportu, podczas gdy dominującą pozycję miały żywność i tekstylia? Dla porównania w Polsce w tym samym roku maszyny i urządzenia stanowiły, 41% podczas gdy żywności tylko 11 procent. Taka struktura greckiej wymiany handlowej pokazuje w jak beznadziejnej sytuacji znajduje się ta gospodarka”. Argumentacja Petru nie przekonuje z kilku względów. Po pierwsze sam fakt, że Grecja notuje bardzo niski wolumen eksportu wcale nie oznacza, że silne osłabienie greckiej waluty nie stworzy dodatkowych możliwości dla greckich przedsiębiorstw do ekspansji na rynki zagraniczne. Ponadto spadek wartości drachmy przyczyniłby się do ograniczenia importu, co złagodziłoby kryzys bilansu płatniczego. Po drugie z przytoczonego powyżej cytatu wynika, że deprecjacja drachmy miałaby niewielki wpływ na rozwój greckiego eksportu, ze względu na relatywnie wysoki udział w nim żywności i tekstyliów. Biorąc pod uwagę słabe prognozy wzrostu gospodarczego dla gospodarki światowej, a dla strefy euro w szczególności, taka struktura eksportu jest dla greckiej gospodarki, inaczej niż sugeruje ekonomista, raczej korzystna. W okresie spowolnienia gospodarczego popyt na artykuły żywnościowe i tekstylia ulega zazwyczaj znacznie mniejszej redukcji niż popyt na dobra inwestycyjne, jak maszyny i urządzenia. Poza tym ponad 21% greckiego eksportu, to eksport usług turystycznych.[4] Silniejsze osłabienie drachmy na pewno poprawiłoby wyniki w tym sektorze greckiej gospodarki, tak jak zdecydowanie słabsza korona ożywiła rynek turystyczny w pogrążonej w kryzysie Islandii. Po trzecie doświadczenia Argentyny pokazują, że dewaluacja peso względem dolara (w 2002 r.) połączona z bankructwem państwa wpłynęła na wyniki ekonomiczne tego kraju bardzo pozytywnie. Praktycznie w rok po dewaluacji peso argentyńska gospodarka zaczęła rozwijać się w bardzo szybkim tempie, a okres silnego wzrostu, jedynie z krótką przerwą związaną ze światowym kryzysem finansowym, trwa do dzisiaj. Stopa bezrobocia z, ponad 20%, czyli z podobnego poziomu jak obecnie w Grecji, spadła o ponad połowę w przeciągu kilku lat. Poniżej zamieszczone są grafiki porównujące wybrane wskaźniki greckiej i argentyńskiej gospodarki.Petru słusznie natomiast wskazuje na problem odpływu siły roboczej w przypadku wyjścia Grecji ze strefy euro. Jednak pozostawanie w unii walutowej wcale nie gwarantuje, że uda się ten proces zatrzymać. Wysokie bezrobocie i obciążenia fiskalne spowodowały, że odpływ najbardziej wartościowych pracowników tzw. drenaż mózgów (ang. „brain drain”) już się rozpoczął. Jak wynika z badania przeprowadzonego przez grecki instytut badania opinii publicznej „Kapa Research” już w 2010 roku 70% osób z wyższym wykształceniem rozważało opuszczenie Grecji, a z pośród ponad 5000 ankietowanych prawie 40% już wtedy miało złożone odpowiednie wnioski o zezwolenie na pobyt w innych krajach.[5]Aby w rzeczywistości zatrzymać ten proces Grecja musiałaby opuszczając strefę euro jednocześnie wyjść ze strefy Schengen. Oczywiście powrót Grecji do drachmy wymagałaby sprawnego zarządzania całym procesem, gdyż wyjście ze strefy euro wiązałoby się zapewne z dalszą restrukturyzacją długu. Jak trafnie zauważa Petru dotychczasowa redukcja greckiego zadłużenia, nie okazała się być „końcem świata, „ więc i dalsza obniżka należności z tytułu greckich obligacji będzie dla sektora finansowego, przy ewentualnym wsparciu rządów państw i EBC, zapewne do udźwignięcia. Rozpowszechnionym mitem jest natomiast założenie, że wyjście ze strefy euro i głębsze bankructwo Grecji na wiele lat odetnie ją od dostępu do zagranicznego finansowania. Argentyna po niespełna pięciu latach od ogłoszenia bankructwa była w stanie sprzedać obligacje denominowane w dolarach przy oprocentowaniu nieco przekraczającym 8%.
Dewaluacja najpierw! Dewaluacja ma także fundamentalne znaczenie dla perspektyw greckiej gospodarki w dłuższym terminie. Dzięki temu Grecja mogłaby stać się interesującym miejscem dla zagranicznych inwestycji. Te z kolei przyczyniłyby się do złagodzenia problemu wysokiego bezrobocia oraz kryzysu bilansu płatniczego. W przeciwnym razie uzdrowienie gospodarcze będzie skutecznie hamowane przez zbyt wysokie koszty odstraszające inwestorów. Grecja jest krajem pogrążonym w chaosie, zbiurokratyzowanym, o niezbyt dobrej infrastrukturze i posiadającym niesprawne instytucje. Te same problemy nękają przedsiębiorców w wielu krajach wschodzących. Jednak państwa te przyciągają inwestorów zagranicznych, bo są po prostu tanie! Ciężko sobie wyobrazić, aby Grecja mogła być realnym konkurentem w wyścigu po zagraniczne inwestycje chociażby z krajami Europy Środkowo-Wschodniej (w tym z Polską) gdzie płaca minimalna jest trzy-czterokrotnie niższa niż w Grecji. Poniżej zamieszczona jest grafika obrazująca różnice w płacy minimalnej w krajach europejskich. Huczne zapowiedzi Evangelia Fragioudaki z greckiej agencji inwestycji („Invest in Greece”), o których donosi Małgorzata Grzegorczyk w tekście „Grecja ma nową ofertę dla inwestorów spoza sektora finansów”[6] z 16.03.2012, że Grecja dzięki specjalnemu pakietowi zachęt inwestycyjnych ma zamiar stać się najbardziej przyjaznym inwestycjom krajem na świecie, są tylko próbą zatarcia rzeczywistego obrazu sytuacji. W tekście dziennikarki Pulsu Biznesu znajdujemy tabelę opierającą się na danych „Invest in Greece” i zawierającą wybrane inwestycje w Grecji w latach w 2011-2012. Co ciekawe tylko w jednym przypadku na trzynaście mamy do czynienia z inwestycją, która zwiększa moce produkcyjne i daje nadzieję na wzrost zatrudnienia oraz poprawę zdolności eksportowych (przeniesienie produkcji z Niemiec do Grecji przez holenderska firmę). Reszta to dokapitalizowania i przejęcia, które nie odgrywają większej roli przy zażegnaniu kryzysu ekonomicznego w dłuższej perspektywie. Podsumowując, wyjście ze strefy euro jest warunkiem koniecznym do poprawy sytuacji ekonomicznej w Grecji. Przy takiej słabości państwa greckiego nie można liczyć, że greckie władze będą w stanie przeprowadzić w szybkim tempie proces wewnętrznej dewaluacji. Bez tego Grecja będzie skazana na długie lata chaosu ekonomiczno-politycznego, który będzie także obciążał życie gospodarcze w całej Europie. Oczywiście powrotu do drachmy i dewaluacji nie można traktować, jako remedium na wszystkie ekonomiczne problemy tego kraju. Konieczne są dalsze, szeroko zakrojone i głębokie reformy. Jednak tak jak w przypadku Argentyny powiązanie z silnym dolarem, tak dla Greków powiązanie z silna walutą Niemiec czy Holandii jest zgubne i tak jak dewaluacja dla Argentyny była warunkiem koniecznym do powrotu na ścieżkę wzrostu gospodarczego, tak i opuszczenie strefy euro dla Grecji powinno stać się priorytetem strategii walki z kryzysem. CAFR.pl
Romans Franza Kafki z anarchizmem Nie posiadam wprawdzie dostępu do odpowiednich danych statystycznych, lecz wydaje mi się, że wojny i totalitaryzmy XX wieku stały się najważniejszym motywem dla twórczości literackiej tego stulecia. Czasami zdarza się, więc, że nawet, jeśli dany twórca zupełnie przypadkowo nawiązuje w swym dziele do wojny, uwaga odbiorców i tak skupia się przede wszystkim na Hitlerze lub Stalinie. Biorąc pod uwagę skalę zniszczeń oraz wyrządzonych w ubiegłym stuleciu krzywd, nie ma się temu, co dziwić, lecz łatwo w ten sposób spłycić intencje autora. Tak właśnie stało się w przypadku Żyda z Pragi – Franza Kafki – którego krytycy literaccy oraz współcześni filozofowie zdążyli już zawłaszczyć dla swoich ulubionych motywów: egzystencjalnej pustki, współczesnej alienacji oraz lęku przed totalitaryzmem. Powyższe klucze interpretacyjne udzieliły się także zwykłym czytelnikom, którzy najczęściej szukają dziś u Kafki niepospolitej formy narracji. Każdy ma oczywiście prawo do własnej opinii na temat czytanej przez siebie lektury, lecz w przypadku interpretacji Kafki nie sposób pominąć anarchistycznych wątków w jego biografii. W latach 1909-1912, a więc jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, pisarz uczęszczał na spotkania Klubu Młodych. Zrzeszał on antywojennie i antyklerykalnie nastawionych młodych ludzi, którzy wbrew obowiązującemu prawu spotykali się w zadymionych knajpach, aby promować zakazane idee. Charakter życia w Monarchii Austro-Węgierskiej na początku XX wieku został świetnie oddany przez Jaroslava Haška, autora „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. Hašek, który również przychodził na spotkania Klubu Młodych, przedstawiał rzeczywistość przejaskrawioną oraz pełną paraboli, lecz nie odbiegał zanadto od prawdy w swych opisach absurdów państwa policyjnego. Mieszkańcy państwa Habsburgów mieli, na co dzień do czynienia z całą armią szpicli i urzędników, a współpraca monarchii z Kościołem przybierała karykaturalne formy. Ponieważ katolicyzm był religią okupantów, reakcją wielu Czechów był antyklerykalizm. Buntownicy z Klubu Młodych zaczytywali się, więc anarchistami (Kropotkin, Bakunin) i kwestionowali nie tylko sens okupującej Czechy Monarchii Austro-Węgierskiej, lecz państwa, jako takiego. W przypadku Haška idee anarchistyczne przerodziły się niestety w komunizm (autor „Szwejka” przystąpił nawet do bolszewików), lecz Kafka i pozostali wybrali inną drogę. Prascy anarchiści bardziej niż Marksem i Engelsem interesowali się Tołstojem, a nawet Tuckerem. Przypisywanie Kafce anarchokapitalizmu nie ma większego sensu, gdyż nie ma na to żadnych dowodów. Na pewno jednak jego anarchizm nie przerodził się w otwarcie komunistyczne i socjalistyczne sympatie. Na spotkaniach anarchistów został zapamiętany przede wszystkim, jako osoba nieodzywająca się i być może ten właśnie fakt najlepiej oddaje jego stosunek do idei świata bez państwa. Wiele wskazuje na to, że spotkania Klubu Młodych traktował po części, jako wyraz społecznej odpowiedzialności, a trochę, jako element życia towarzyskiego. Ostatecznie był przecież pisarzem i nie pretendował do stworzenia żadnej teorii politycznej lub filozoficznej, lecz preferował bardziej wymowne obrazy literackie. Bohaterowie powieści i opowiadań Kafki oraz ich los stanowi dla wielu osób przepowiednię komunizmu i metod stosowanych przez tamtejszy aparat bezpieczeństwa. Warto jednak pamiętać, że nawet o wiele mniej totalitarne od ZSRS państwo Habsburgów było dalekie od raju na Ziemi. Kafka nie pozostawiał złudzeń, że przyczyną niewoli, w której znalazł się współczesny człowiek, jest państwo, jako takie. Pojedynczy człowiek w obliczu siły, za którą stoi całe społeczeństwo, jest bezbronny i ginie „jak pies” gdzieś w opustoszałym kamieniołomie. Najważniejszym elementem twórczości Kafki jest właśnie to, że państwem nie jest nikt konkretny, ale pewna bezwładna idea, która zawładnęła umysłami wszystkich ludzi. Niektórzy z urzędników i oprawców są nawet prywatnie sympatycznymi ludźmi, niepotrafiącymi jednak przełamać niewidzialnej bariery zbudowanej przez bezosobowego Lewiatana. Uciążliwe i jawnie niesprawiedliwe prawa i przepisy sprawiają, że rzeczywistość przybiera surrealistyczny charakter. Kłamstwo, na którym zbudowane jest każde państwo, czyni z naszego życia jedną wielką gmatwaninę, uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie. Wszyscy są po trosze zakłamani i dlatego się na nie godzą. Fatalizm obecny w prozie Kafki miał niestety przełożenie na jego życie osobiste i zawodowe. Do dziś trwają spekulacje na temat tego, czy pisarz z Pragi cierpiał na długotrwałą depresję, czy też inne zaburzenie przyprawiające go o wieczny pesymizm. Kafka, choć miał przygodę z anarchizmem, godził się także na państwo w życiu zawodowym. Przez wiele lat robił karierę w państwowym urzędzie, łączącym obowiązki zakładu ubezpieczeń społecznych oraz inspekcji pracy. Do jego obowiązków należały podróże po całych Czechach i Morawach w celu sprawdzenia, czy robotnicy w fabrykach pracują według określanych przez państwo standardów. Ostatecznie porzucił ten zawód nie z pobudek ideowych, lecz z racji postępującej gruźlicy. Warto tu odnotować, że miał do wyboru pracę u ojca, którą przez krótki czas wykonywał, lecz ostatecznie nigdy nie potrafił dostrzec sprzeczności między wyznawanymi ideami a wykonywanym zajęciem. Mimo to Franza Kafki i jego prozy nie sposób zrozumieć bez idei anarchizmu. On sam odczytywał ją zapewne, jako pewnego rodzaju intelektualny bunt wobec wszechpotężnego aparatu państwa, który niesłusznie utożsamiał przede wszystkim z armią, policją oraz urzędnikami (takimi jak on sam). Jako osoba o depresyjnych skłonnościach przedstawiał postaci skazane na tragiczny los, lecz nie oznacza to wcale, że taki los czeka wszystkich świadomych tego, czym tak naprawdę jest państwo. Od czasów Kafki anarchizm zmienił swoje oblicze i dziś buntujący się przeciw państwu nie muszą już czytać Bakunina ani Stirnera. XIX-wieczni anarchiści mieli, paradoksalnie, silne państwowe skrzywienie, które wynikało z fascynacji socjalizmem. Ich dzisiejszymi spadkobiercami jest młodzież ze skłotów, która tkwi po uszy w sprzecznościach socjalizmu. Ale Kafka czytywał także Benjamina Tuckera, z którym związany jest anarchizm kapitalistyczny. Być może gdyby pisarz z Pragi zainteresował się nieco bardziej amerykańskim anarchizmem, natrafiłby na pisma współczesnych mu Lysandera Spoonera lub Alberta Jaya Nocka i zrozumiałby, że wyjście z pułapki naprawdę istnieje oraz że nazywa się libertarianizm. No tak, ale czy wówczas dzieła Kafki miałyby wciąż ten niepowtarzalny, mroczny klimat?
Jakub Wozinski
Obyczaje i przesądy żydowskieW Szwecji pewien pastor został skazany na miesiąc więzienia za to, że dosłownie cytował z Biblii fragmenty tyczące homoseksualizmu. Zapewne można, więc dostać parę miechów za zamieszczanie co celniejszych fragmentów i streszczeń Talmudu. Gajowy nie ma jednak zamiaru wyśmiewać i wyszydzać obyczajów i obrządków innych religii, dopóki nie szkodzą innym. Zaś szyderstwa z chrześcijan pozostawiamy tym “tolerancyjnym”. - admin.
Tekst nadesłała Matka Polka. Pochodzi z książeczki “Poznaj Żyda – Talmud i dusza żydowska”, wydanej przez Polską Partię Narodową.
http://powrotdonatury.net.pl/index.php/czytelnia/doc_download/129-poznaj-yda
1. Obrzezanie.
Każde dziecko żydowskie płci męskiej musi być obrzezane ósmego dnia po narodzeniu. Aktu obrzezania dokonywa specjalny obrzezywacz (mohel) przy pomocy dwóch innych, którzy zwą się perea i mecyc. Mohel operuje nożem obosiecznym, albo u żydów prawowiernych ostrym gładzikiem rytualnym, co dowodzi, że obrządek ten sięga jeszcze epoki przedhistorycznej kamienia gładzonego. Obrzezanie na cmentarzu dziecka martwego musi być dokonywane tylko takim gładzikiem. Perea operuje paznokciem u wielkiego palca, specjalnie w tym celu wyhodowanym. Dowodzi to, że obrządek ten pochodzi z czasów jeszcze dawniejszych, kiedy jedynym narzędziem człowieka były tylko ręce. Mecyc zaś operuje ustami. Mohel naciąga napletek niemowlęcia, wsadza między zęby grzebienia i tnie, rzucając go na piasek, trzymany w specjalnej misie, zastępującej piasek pustyni albo stepu. Perea na zranionym w ten sposób członku niemowlęcia dokonuje operacji najboleśniejszej, zwanej „priak”, „obnażanie”, gdyż paznokciem obdziera dokoła członka skórę. Mecyc zaś bierze zraniony członek w usta i ranę wysysa, zasypując proszkiem. Podczas aktu obrzezania ustawia się fotel-tron dla asystującego ceremonii proroka Eljasza, zapala się funtową świecę woskową na cześć noworodka i dwanaście świeczek na cześć dwunastu pokoleń Izraela, oznaczających zarazem dwanaście świateł zodiaku, według talmudystów „priak”, czyli „obnażenie” członka paznokciem, stoi w związku z liczbą 365, gdyż taka jest wartość liczbowa wyrazu „priak”. Dla kantora przygotowuje się kubek z winem. Kubek ten winien mieć dwanaście kantów. Kantor zagłusza wrzask dziecka psalmem XX (XIX): „Niechaj cię wysłucha Pan w dniu utrapienia”. Mohel wyssawszy krwawiący członek, wyssaną krew spluwa do kieliszka z winem, potem macza palec w owem winie i dwa lub trzy razy wkłada do ust noworodka, także matce jego dają nieco do wypicia tego wina. Wyobraźmy sobie, że taki obrzezywacz jest chory na gruźlicę czy syfilis, a łatwo sobie wyobrazić szkodliwość obrzezania. Ale jednocześnie żydostwo częstokroć zarzuca „zacofanie”, „zaśniedziałość” katolicyzmowi, a sami praktykują obrzędy z czasów prehistorycznych.
Ze względów higieniczno-zdrowotnych, w imię kultury i cywilizacji należy się domagać od naszych władz, aby zabroniły stoswania obrzezania.
2. Maglowanie trupów. Każdy żyd umierając, ma „stanąć czysty przed Panem”, w tym celu zwłoki żyda oczyszcza się rytualnie. A więc z ciała wyciska odchody, wlewa trupowi do ust wody i znów się ciało wyciska, póki z kiszki odchodowej nie wyjdzie „czysta woda”.
2. Mikwa Każda dziewczyna i niewiasta żydowska, będąca „nidda” musi po minionej menstruacji, jako rytualnie nieczysta (Lewit. XII, 2-7; XV.19-33) udać się do mikwy, czyli oczyszczającej kąpieli rytualnej. Mikwa często znajduje się w ciemnych, słabo oświetlonych suterenach. Dziewczyna rozbiera się, żydówka zwana „negelsznejderke”, obcina jej paznokcie, a także zdrapuje z niej wszelkie strupy, jeżeli je ma, bo gdyby woda, choć choć w jednym miejscu nie dostała się do ciała, kąpiel byłaby nieważna. Basen z wodą, przeznaczoną do rytualnego zanurzenia, musi mieć czterdzieści miar wody, czyli wedlug ścisłego obliczania rabinów 44118.(i pół) pojemności wielkiego palca. Powierzchnia jego górna wynosi trzy łokcie kwadratowe, spód łokieć kwadratowy, a wysokość trzy łokcie. Woda powinna być bieżąca, ale że o taką trudno, to urządza się basen w ten sposób, że nieco woda wcieka i wycieka. To też wodę w takim basenie zmienia się raz na miesiąc lub rzadziej. Dziewczyna schodzi po stopniach do mikwy, wedle przepisu zmąca wodę, odmawia odpowiednią modlitwę i zanurza się tak, aby nad głową nie było widać ani jednego włoska. Zanurzenie trwa tak długo, póki inna żydówka zwana „tukerke” nie zawoła „koszer”. Zanurzenie powtarza się trzykrotnie. W tej samej wodzie też wypłukuje usta. Po niej schodzi do wody druga, trzecia, dziesiąta, setna. Smacznego! Jeżeli żydówka wracając z mikwy, natknie się na goja lub inne nieczyste zwierzę, strefiła się i musi wracać do mikwy, celem ponownego zanurzenia się. Powinny też utrzymywać w tajemnicy swoje wędrówki do mikwy, inaczej wedle nauki rabinów będą uważane za bydło. Mówi o tem wyraźnie Talmud: „Gdyby żydówka, wyszedłszy z rytualnej kąpieli (mikwa), upadła na brudne zwierzę albo na goja, winna wrócić i dopełnić nowej kąpieli, bo uważana jest za nieczystą. (Szulchen Aruch. Jore Dea..Z.A.) Ze względów higienicznych i zdrowotnych władze winny pozamykać mikwy żydowskie.
4. Ofiara koguta i kury. Wskutek zburzenia świątyni jerozolimskiej w r. 70 po Chrystusie ustały ofiary ze zwierząt, bo jakoby Jehowa, jako bóstwo lokalne mógł mieć świątynię tylko na swoje górze, zwanej Morija, czyli Zjawa Jahwy. Obecnie Morija nie należy do żydów, gdyż stoi na niej meczet Omara. Ale zachowała się dotąt ofiara koguta przez mężczyzn a kury przez kobiety. Rano, w wilję dnia sądnego, żyd chwyta koguta za nogi i dokonywa obrządku „koppores”, czyli okręcania koguta nad głową. Czyni to trzykrotnie i jednocześnie odmawia następującą modlitwę: „Kogut idzie na śmierć, a ja na żywot długi i błogosławiony”. Następnie chwyta koguta za głowę i ciska o ziemię. To samo czyni żydówka z kurą. Nad dziećmi zakręcają kurę lub koguta starsi. Nad kobietą ciężarną zakręca się koguta i kurę, ponieważ nie wiadomo czy urodzi chłopca czy dziewczynkę. Potem zarzyna się ptaki. Zjadają je ci, których grzechy na nie przeszły. Dawniej ładowano grzechy na kozła i wyprowadzano go na pustynię. (Lewit. XVI. 21-22).
5. Wytrząsanie grzechów na wodą. W okresie żydowskiego Nowego Roku, czyli „strasznych dni” (Rosz ha-szana) do dnia sądnego (Jom ha kippurim) dziesięciu dni pokuty w miesiącu wrześniu, żydzi dokonują różnych obrządków, gdyż Jahwe sądzi każdego żyda w Nowy Rok, przykłada pieczęć pod wyrokiem w Sądny dzień (Rosz ha szana 16a).
W Rosz ha-szana udają sie tłumnie nad rzekę, stojąc u brzegu, recytują wersety Micheaszowe VII 18-19: „Któryż Bóg podobny tobie, co oddalasz nieprawość i mijasz grzech ostatków dziedzictwa swego? Nie rozpuści więcej zapalczywości swojej, bo chcący w miłosierdziu jest. Wróci się, z zlituje nad nami; złoży nieprawości nasze i wrzuci do głębokości morskiej wszystkie grzechy nasze” – Wytrząsają wtedy na wodę bierzącą wszystkie swoje kieszenie.
6. Skakanie do księżyca W Sanhedryn 42a czytamy, że witanie w porze właściwej sierpa księżycowego równa się oglądaniu oblicza Szechiny. Księga Orach Chajim w par. 417 poucza, iż kobiety nie powinny w dzień nowiu pracować. Par. 418 zakazuje w dzień ten pościć. Par. 419 radzi w dniu tym lepiej jeść niż zwykle. Gdy księżyc ma już dni siedem, żydzi tłumnie wychodzą w nocy na ulicę, place lub pola i dokonywują obrządku „Birchat halbanach”, czyli odmawiania benedykcji nad „białym” „laban”, czyli księżycem. Żyd staje, przykłada stopę do stopy, patrzy na księżyc i odmawia po hebrajsku następującą modlitwę:
„Dobry to znak, wielkie to szczęście dla nas i dla całego Izraela. Chwała ci Panie Boże nasz, królu świata, któryś słowem swem i duchem ust swoich stworzył niebo oraz wszystkie jego wojska, przepisując im prawa i czasy, czego mają się trzymać, aby się nie zmieniały, lecz czyniły wolę Boga, swego Stwórcy. Przykazał księżycowi odnawiać się, które to odnowienie dla wszystkich, noszących w łonie macierzystym, piękną jest koroną i ozdobą. Odnowią się, jako księżyc, a będą Stwórcę chwalić i wynosić z powodu jego potężnego i wspaniałego państwa. Chwała ci, Panie, co nowie odnawiasz, niech będzie pochwalony twój Stwórca, sławiony ten, co cię uczynił, uczony twój ksztaltownik, sławiony twój stwórca. Tu żyd skacze trzy razy w górę, trzymając wciąż stopę przy stopie.
„Jako ja do ciebie podskakuję, a sięgnąć cię nie mogę, tak niechaj mnie dotknąć nie może żaden nieprzyjaciel, ani też wyrządzić szkody”. Powtarza to trzykrotnie bez podskakiwania, a następnie mówi:
„Strach i lęk niechaj na nich poadnie, a twe silne ramię niechaj uczyni ich nieruchomymi jak kamienie, niememi ich uczyni, jak głaz w mocy twego ramienia, a im strach i przerażenie. Dawid, król Izraela, żyje i trwa”. Wreszcie żydzi zwracają się ku sobie i mówią: „Szolem-Alechem” – „Alechem-Szolem”, to jest „Pokój z tobą” – „Z tobą pokój”.
7. Ejruw, ogrodzenie magiczne Przepisy dotyczące spoczynku w szabas, były niegdyś bardzo surowe. Ale rabini znaleźli sposób obchodzenia tych przepisów. Mianowicie we wspomnianych przepisach były pewne ulgi, dostępne w obrębie gospodarstwa żydowskiego. Rabini, więc wprowadzili zmieszanie kilku gospodarstw w jedno, aby w ten sposób stworzyć niby jedno gospodarstwo. Stąd pochodzi “„ejruw” albo „erub”, czyli „zmięszanie”. W tym celu zakłada się u wylotu ślepej ulicy w górze wpoprzek żerdź i już jest „ejruw”, czyli zmięszanie domów w tej ulicy w jeden dom, a wszystkich rodzin w jedną rodzinę. Żydzi też, dlatego otaczają drutem nawet krociowe i milionowe miasta, w ten sposób, bowiem zyskują większą swobodę ruchów w dopełnieniu obowiązujących ich przepisów religijnych. Przed szabasem zjeżdża komisja, objeżdża „ejruw” czy się drut gdzie nie przerwał, jeśli się zdarzy takie nieszczęście, robi się ogłoszenie.„Ejruw” nie może być ani zbyt nisko ani zbyt wysoko. Wedle Miszny, gdy „ejruw” jest na słupach, winien się składać z trzech sznurków, jeden nad drugim. Miszna widziała jeszcze przeszkody, kiedy między domami żydowskimi jest dom gojowski (Erubin VI.1), ale Tosefta kazała na taki dom patrzeć jak na zagrodę dla bydła (Erubin VIII.1). Według też Tosefty, jeżeli żyd mieszka w domu goja, to należy ten dom uważać za własność żydowską. Obrządek dokonywania „ejruwu” polega na znoszeniu przez żydów jakiegoś produktu spożywczego z kilku mieszkań do jednego.
Jeżeli obrządek „ejruwu” nie został dokonany, nie wolno wedle Miszny (Erubin X.5.) załatwiać potrzeb naturalnych na zewnątrz swego gospodarstwa, stojąc wewnątrz i odwrotnie. Rabbi Juda dodaje, że jeśli zbierze się ślina w ustach, nie można jej „nieść” dalej, jak na przestrzeni czterech łokci, a Tosefta ten przepis uzupełnia, że tak samo zabrania się dalej jak na przestrzeni czterech łokci „nieść” w nosie wydzielinę (Erubin XI.8). Miszna zabrania pluć z wewnątrz na zewnątrz i odwrotnie. Jeśli łeb i większa część ciała zwierzęcia jest wewnątrz, to karmić je można stojąc na zewnątrz, a jeżeli łeb i większa część ciała wystaje na zewnątrz, to karmić można tylko stojąc na wewnątrz. (Tosefta, Erubin XI.7).
8. Ubój rytualny Barbarzyństwo to, w ostatnich czasach, poruszyło całą opinię polską, bowiem stanowi ono ohydę plamiącą dobrą opinię Polski, która pozwala w granicach swoich stosować coś podobnego. W broszurze niniejszej, niestety nie mamy tyle miejsca, żeby wyczerpująco omówić tę kwestię. Chcemy tu, bowiem zapoznać Czytelnika wogóle z przesądami żydowskimi. Bliżej interesujących się kwestią uboju rytualnego, kierujemy do świetnej broszury ks., dr Stanisława Trzeciaka pt.: „Ubój rytualny w świetle biblji i talmudu”, z której przytoczymy jedynie przebieg uboju rytualnego. Źródłem przepisów o uboju rytualnym jest obawa, by nie jeść mięsa zwierzęcia, z którego nie wypuszczono wszystkiej krwi do ostatniej kropli. Dlatego też, zadaje się zwierzęciu trudne do wypowiedzenia męki, przedłuża się jego dogorywanie od 15 do 20 minut przy pełnej świadomości śmierci. Z jaką też niewymowną boleścią i lękiem idzie zwierzę na stracenie, świadczy jego płacz, łzy z ócz mu spadają jak groch. Zwierzęta czują zapach krwi, płoszą się, oszołomione chcą uciekać, tymczasem uganiacze biją niemiłosiernie, skręcają im ogony, kaleczą i torturują. Przed samym rżnięciem powalają zwierzę związane na ziemię, bo według rytuału podanego w par.19 księgi „Jore Dea” Szulchan Aruch, wiąże się cztery nogi razem, jak Abraham związał syna swego, by go złożyć w ofierze Panu. Zwierzę powala się na wznak, gardłem do góry i w tej pozycji leży ono, szamocąc się, kalecząc i czekając na swą kolejkę zarżnięcia. Patrzy oszalałe na męki, dogorywanie i konwulsyjne draganie swych poprzedników. Do leżącego bydlęcia podchodzi robotnik izraelita (szojhet) ten ostatni z długim, prawie półtora łokcia mającym, nożem. Robotnik chwyta za rogi łeb leżącego bydlęcia i wykręca tak, aby był w położeniu prostopadłym do poziomu, pyskiem do góry a rogami w dół, rzezak zaś odmawia modlitwę, przeciąga palcem po ostrzu noża, czy nie ma, jakiej szczerby; a po tem ciągnie nim po gardzieli tak długo, póki nie przetnie arterii po lewej stronie szyji. Robi to powoli, z pewnym namaszczeniem, z tajemniczością. Krew wybucha silnym strumieniem, a gdy płynąć przestaje, rzezak uważa misterjum za zakończone i udaje się do sąsiedniego bydlęcia.
9. Koszer i trefa Wedle talmudu goj jak zaw (plugawiec, nieczysty człowiek cierpiący na rzeżączkę – patrz Pereferkowicz, Talmud t.VI, str.10). Goj, jako chłopiec od 9 lat i 1 dnia, a jako dziewczynka od 3 lat i 1 dnia, uważany jest za istotę nieczystą (zaw). Wielki filozof Majonides wylicza 28 ojców nieczystości: ziemia goja, goj itd. (str.444, przyp.4)
Zaw jednako kala człowieka, jako i ubiór (Miszna, Ohalot 1,5). Kto się dotkął młyna, w którym się znajdował goj, lub kobieta chora na miesięczną słabość, kala swój ubiór, (Tosefta, Teharot VI.l1). Jeśli ktoś pozostawił robotników w swym domu, to dom jest nieczysty – mówi rabin Meir, a mędrcy mówią: nieczysty tylko do tego miejsca, którego mogą dotknąć, wyciągnąwszy rękę (Miszna, Teharot VII.3). Żyd prawowierny nie zje z talerza, z którego jadł goj, choćby talerz był najstaranniej wymyty. Chyba, że zostaje oczyszczony rytualnie z gojowskiego plugastwa. Jeżeli celnik wejdzie do domu, dom jest nieczysty i jeśli z nim był goj i obaj powiedzą „nie wchodziliśmy”, należy im wierzyć, a nie należy im wierzyć, jeśli powiedzą: „weszliśmy, ale nie ruszyliśmy nic” (Miszna, Teharot VII.6). Rzeczy kupione u rzemieślnika goja są nieczyste (Tosefta Teharot VIII9). Ziemia gojów jest nieczysta, ich domy, okolice są nieczyste (Tosefta, Mikwaot VI.1). Łóżko było nieczyste nieczystością midras. Jeżeli oderwała się jedna deska dolna i została naprawiona, to łóżko jest nieczyste nieczystością midras. Jeżeli oderwała się druga deska i dano nową, to łóżko oczyściło się od nieczystości midras, ale jest nieczyste, jako to, że się dotknęło nieczystości midras. (Miszna Kelim XVIII.6). Nieczystość midras pochodzi od tych przedmiotów nieczystych, na których się leży i przez to staje się także nieczystym. Jeśli pies, który żarł trupa, wszedł do domu to dom jest czysty. (Tosefta. Ohalot XII 3). Butelka zawiera napój czysty, jeśli go przelać do innej butelki, to choćby zawierała napój czysty, oba napoje będą nieczyste. (Tosefta. Ohalot V.10). Wedle Jore Deo par. 93 – nie można w ciągu 24 godzin gotować mleka w garnku, w którym się gotowało mięso. Wedle par. 94 – nie wolno kłaść łyżki do garnka z mięsem, jeśli przedtem zanurzona była w mleku. Wedle par. 97 – nie wolno ciasto zaczyniać mlekiem. Par. 103: potrawa zakazana o złym smaku, zmięszana z potrawą dozwoloną, czyni całość jadalną. Par. 111 – określa, jaka wielkość mięsa czyni naczynie trefnem itd. Wedlug par. 112 – nie wolno żydom kupować pieczywo u nieżyda. Wedle zas par. 113 – goj nie może gotować żydom. Par. 114 – napoje gojowskie są żydom wzbronione, a par. 115 – mówi: że mleko, dojone ręką gojowską, jeśli żyd był nieobecny, jest żydom wzbronione.
10. Zakaz jedzenia wieprzowiny Zakaz jedzenia wieprzowiny przeważnie tłumaczono względami zdrowotności. W Biblji jednak nie mówi się nic o zdrowiu, bowiem czytam, że kto będzie jadł wieprzowinę, stanie się nieczystym. (Lewit XI Deuter XIV). A Salomon Reinach w swej pracy „Cultes, mythes et religions” (Kult, myt i religia) w rozprawie pt. „Przeżytki totemizmu u starożytnych Celtów”, względami zdrowotnymi datuje się dopiero od XVIII wieku, a rabini średniowieczni tłumaczyli, że kto jadł świninę, ten stawał się do tego zwierzęcia podobnym w zakresie jego nieczystości i jego obyczajów. Wreszcie w owych czasach nie jadano wieprzowiny w Rzymie i w Grecji. Według Naruszewicza, tłumacza dzieł Tacyta – w Szwecji dotąd pozostały ślady zabobonu, gdzie chłopstwo ulepia sobie wieprza z ciasta i na różne gusta używa. Jak głosi podanie szwedzkie, Odyn w czasie przesilenia zimowego zasnął na polowaniu w lesie i został przez dzika rozszarpany; z krwi jego wyrosły anemony. Postać dzika wziął na siebie bóg Ares. Według Plutarcha żydzi mają w takim poważaniu świnię, jak Egipcjanie chrząszcza, mysz, krokodyla i kota. W czasach prastarych dzik był totemem, czyli zwierzęciem-bóstwem. To też u żydów pojawienie się świni powoduje wstrząs, boją jej się, bowiem jako zwierzęcia-bóstwa. Jest jeszcze jedna legenda, tłumacząca, dlaczego żydzi nie jedzą wieprzowiny. Gdy Pan Jezus chodził po ziemi Galilejskiej, a za Nim szły tysiące rzesze, żądne słuchania Jego Boskiej nauki – jednocześnie jego śmiertelni wrogowie, zwolennicy faryzeuszów i sadeuszów, szukali wciąż okazji podchwycenia Go w mowie. W tym celu urządzili rzecz taką: wyszukali beczkę, postawili ją do góry dnem, wsadzili pod nią żydziaka – i pytali przechodzącego Pana obłudnie: my wiemy, żeś Ty wielki, mądry, uczony i wszystkowiedzący, powiedz, więc nam, co jest pod tą beczką? – A Pan, znający ich obłudę i podstęp rzekł: „świnia” i szedł dalej – zaś wrogowie ucieszeni, że Pana w oczach obecnych zdyskredytują i na śmiech wystawią, coprędzej podnoszą beczkę, by dowieść Chrystusowi, że nie jest wszechwiedzący. Lecz jakież było ich przerażenie, gdy z pod beczki rzeczewiście wyskoczyła z kwikiem świnia i pędem pobiegła w las czy w pole ku zdumieniu obecnych, dając świadectwo prawdzie słów Chrystusa Pana. I dlatego to dzis, choć od tych czasów upłynęło blisko 2.000 lat, prawowierne żydy, zachowujące swój zakaz i przepisy talmudu oraz innych ksiąg rabinistycznych nie jedzą świniny, wierząc niezłomnie, że w każdej świni siedzi żydowska niechrzczona dusza.
11. Kobieta w Talmudzie U żydów dostatecznym powodem do rozwodu jest fakt, że żona przypaliła mężowi obiad, zaś rabbi Akiba jest zdania, że całkowicie wystarcza, jeżeli żyd znalazł sobie niewiastę ładniejszą, albowiem jest powiedziane: „nie znalazła łaski w jego oczach” (Miszna, Gittin IX.10). Mąż winien wręczyć żonie list rozwodowy i powiedzieć: „Oto jest twój get”. Ale może go też jej rzucić. Jeżeli get padnie bliżej niewiasty, jest rozwiedziona. (Miszna, Gittin VIII.2). Traktat Miszny Ketubot, zapisy ślubne, przewiduje, że żyd może mieć więcej żon (X.5). Szulchan Aruch w księdze Eben Haezer par. 62, ust.2 przewiduje nawet, że jednego i tego samego dnia żyd może pojąć tyle żon, ile mu się podoba. Zonę może mieć także eunuch i żonie eunucha może być wytoczona sprawa o zdradę (Miszna, Sota IV.4) Żyd może się zaręczyć, jeżeli dał kobiecie jedną „peritak” – półtora grosza, albo przedmiot odpowiedniej wartości. Przedmiot nie może być skradziony u innego żyda. Jeżeli zaś został skradziony gojowi, nie szkodzi. (Szulchan Aruch Eben Haezer par. 28). Żyd może się zaręczyć w trojaki sposób: 1) dając pannie młodej pieniążek, 2) dając jej list zaręczynowy, 3) przez stosunek płciowy z nią (Eben Haezer par. 26, art,.4). Żydówka może być zaręczona mając 3 lata i jeden dzień, Ojcu wolno ją zaręczyć przez stosunek płciowy (Eben Haezer par. 37, art. 4). Jeżeli matka pieszcząc się z synem małoletnim, dokonała „Haaraa” (zetknięcia organów płciowych) to wedle szkoły Szarmai nie jest godna kapłana, a wedle szkoły Hillele jest godna (Tosefta, Sota V.7) Płód w łonie kobiety gojowskiej niczem się nie różni od bydlęcia (Jore Dea par. 240). Każda gojówka jest kobietą nierządną. Następnie każda żydówka, która miała stosunek z człowiekiem jej zabronionym, jeżeli popełniła grzech sodomicki, może być ukamieniowana za to, ale nierządnicą nie jest i kapłan może się z nią ożenić. (Eben Haezer par. 6, art. 8). Żydówka nie powinna karmić syna goi, ale gojka może karmić syna żydówki. (Miszna, Aboda Zara II.1) Jeżeli dorosła kobieta uwiedzie chłopca poniżej dziewięciu lat, nie jest winna śmierci. Tak samo nie powinno się karać mężczyzny za stosunek płciowy z dziewczynką poniżej trzech lat (Eben Haezer par. 20, art. 1 Hogah).
12. Inne przesądy żydowskie.
1). Ślina syna pierworodnego żyda jest lekarstwem na ból oczu, ale syna pierworodnego żydówki nie. (Choszen Hamiszpat par. 277, art. 13).
2). Na stole, na którym się jada ser, nie wolno kłaść mięsa, bo można się omylić i zjeść razem jedno i drugie. (Jore Dea par. 88).
3). Po mięsie można jeść ser dopiero w sześć godzin. (Jore Dea par. 89.)
4). Jeżeli kawałek mięsa, choćby wielkości śliwki wpadł do kotła z gorącym mlekiem, trzeba dać posmakować mleko nieżydowi, jeśli powie że mleką trąci mięsem, to mleko jest terefa, jeśli nie, to jest koszer. (Jore Dea par. 92).
5). Strawy gotowanej ani napoju nie można stawiać pod łóżkiem, bo zły duch lubi siadać na takich rzeczach. (Jore Dea par. 116)
6). Nie zaczyna się żadnego interesu w poniedziałek i w środę, bo wtedy planety nie sprzyjają temu, a żenić się trzeba tylko w pełni księżyca. (Jore Dea par. 179).
7). Od 15 miesiąca Ab (sierpień) żyd winien już studjować w nocy. Kto tego nie robi, umrze wcześnie. Każdy dom, w którym nie słychać nocą uczących się, spłonie. (Jore Dea par. 246).
8). Gdy chory leży w łóżku, wolno siąść na krześle, ławie, łóżku, ale jeżeli leży na ziemi, to nie wolno, gdyż we włosach chorego znajduje się Szechina (obecność Boża) i siedziałoby się wyżej od niej. W obecności chorego możan się za niego modlić w każdym języku, gdyż Szechina rozumie wszystkie, a w nieobecności chorego należy modlić się po hebrajsku, gdyż odnoszący do Boga modlitwy aniołowie wszystkich języków nie znają. (Jore Dea par. 335).
9). Gdy dotykasz się swego otworu odchodowego, aby przyspieszyć wypróżnienie, czyń to nim siądziesz, ale nie czyń tego, gdy już usiadłeś, bo narazisz się na to, że zostaniesz zaczarowany. (Orach Chajim par. 3, art.3).
10). Jeśli się załatwia potrzebę na miejscu wolnem, nieotoczonym płotem, zważać należy, aby siadać twarzą na północ, a tyłem na południe, lub odwrotnie: siadać między wschodem i zachodem zakazano. (Orach Chajim par. 3, art.5).
11). Nie należy się (podczas wypróżniania) obcierać ręką prawą. (Orach Chajim par. 3, art.10).
12). Nie należy się obcierać (podczas wypróżniania) skorupką, bo można zostać zaczarowanym: także nie należy się obcierać suszonemi trawami, gdyż temu, który się obiciera przedmiotem, mogącym być strawionym przez ogień, mięsień osłabnie. (Orach Chajim par. 2, art. 11).
13). Trzy razy leje się wodę na ręce, aby odpędzić złego ducha, co się ich ima. (Orach Chajim par. 4, art. 2).
14). Trzeba w wypadkach następujących dokonywać oblucji rąk: gdy się wstało z łóżka, gdy się wyszło z ustępu, gdy się wyszło z kąpieli, gdy się obicięło paznokcie, gdy się zdjęło obuwie, gdy się dotknęło nogi, gdy się ucierało, a niektórzy powiadają, że i ten, co przeszedł między grobami, co dotknął się trupa, co oczyścił ubranie z robactwa, co załatwił stosunek płciowy, co dotknął się wszy, co dotknął się swego ciała. Kto uczynił jedną z tych rzeczy, a nie zmył sobie rąk, jeżeli był uczonym, zapomniał czego się nauczył, a jeśli nie był uczonym, to zwarjuje. (Orach Chajim par. 4, art.18).
15). Drzwi i okna należy zawsze otwierać w kierunku, w którym leży Jerozolima, przy owem otwieraniu zaś odmawia się modlitwę, a dobrze się czyni, zaopatrując bóźnicę w dwanaście okien. (Orach Chajim par. 90, art.4).
16). Nie trzeba się modlić wśród ruin, gdyż mogą się zawalić, a także z powodu złych duchów. (Orach Chajim par. 90, art.6).
17). Kto wchodzi do miasta boi się złego spojrzenia, niech weźmie wielki palec prawej ręki w lewą rękę, a wielki palec lewej ręki w prawą rękę, niech patrzy na swoje nozdrze prawe i mówi: „ja ten a ten, syn tego a tego, wywodzę mój ród od Józefa, na którego nie działało złe spojrzenie”. Jeżeli zaś boi się, by jego złe spojrzenie komu nie zaszkodziło, niech patrzy na swe lewe nozdrze. (Berachot 55b.).
18). Nie wolno w szabas na przestrzeni czterech łokci iść z pełnym nosem i zebraną śliną w ustach. (Tosefta, Erubin XI.8).
19). Niewiasta miesi ciasto. Dopóki podnosi jedną rękę a opuszcza drugą, podnosi drugą a opuszcza pierwszą, ciasto jest czyste, gdy jednak podniosła obie ręce w górę i opuściła obie ręce w dół, ciasto staje się nieczystem. (Tosefta. Ohalot V.11).
20). Wszystkie ciecze, wydzielające się z trupa, są czyste prócz jego krwi (Tosedta, Machszirin III 15).
21). Jeśli zaw (plugawiec) i czysty siedzieli na jednym bydlęciu, to chociażby ich suknie nie dotknęły się o siebie, są nieczyści. (Miszna Zawim III.1).
22). Co się nazywa usuwaniem (figur świętych obcej religii)? Jeśli kto utrącił jej kawałek ucha, kawałek nosa, albo kawałek palca, jeśli ją zgniótł, choćby nic od niej nie odjął to ją usunął. (Miszna Aboda, Zara IV.5).
23). Rabbi Meir mówi: dla usunięcia jej (figury św., cudzego kultu) trzeba, żeby ją (żyd) uderzył młotem i rozbił. Rabbi Szymon mówi – choćby ją tylko pchnął, dał jej policzek, i upadła, już usunięta (Tosefta, Aboda Zara V,7).
24). Kto kazał sobie krew puścić z pleców a potem nie dokonał ablucji rąk, będzie się bał przez siedem dni; kto się ogolił, a potem rąk sobie nie zmył, będzie się bał przez trzy dni, kto sobie obciął paznokcie, a potem nie zmył sobie rąk, będzie się bał przez jeden dzień, nie wiedząc wcale, czego się właściwie boi. (Orach Chajim par. 4 art, 19).
25). Środek na febrę: weź uryny chorego, dodaj mleka i chleba i daj zeżreć psu.
26). Środek na tamowanie krwi podczas obrzezania: wziąć ciepłego gnoju świńskiego i położyć dziecku na żołądek.
27). Kto chce stać się niewidzialnym, niech zanurzy melon we krwi menstracyjnej i zasadzi, gdy wyrosną nowe owoce, niech jeden z nich nosi przy sobie, a będzie niewidzialny.
28). Kto chce być mądrym, niech się zwraca podczas modlitwy na północ, a kto jest mądry i zwracać się będzie na południe, będzie bogaty, albowiem stół stał w świątyni na północ, a świecznik na południe (Baba Batra 25b.).
29). Kto spełnia swój obowiązek małżeński przy świetle lichtarza, będzie miał dzieci epileptyczne. Jeżeli podczas tego znajduje się w łóżku dziecko, będzie epileptyczne, ale tylko wtedy, gdy śpi w nogach, a nie w głowach i gdy jeszcze nie ma roku (Pesachim 112b).
30). Głównym stróżem niebios jest Abraham, pilnuje on bowiem aby wszyscy obrzezani, czyli żydzi szli do nieba. Dlatego nie wolno profanować obrzezania i obrzezywać gojów nienawróconych, bo Abraham mógłby się omylić. (Jahwe, Szulachan Aruch I 289). Wszyscy inni idą do piekła (Rosz haszanach 17a), a nawet sam Pan Jezus tam się warzy w wrzącem paskudztwie. (Laibel, Jezus Christus im Talmud. Wyd.2).
31). Za każdym żydem dążą dwa anioły, dobry i zły. „Dwa anioły – jeden dobry, drugi zły, odprowadzają człowieka w każdy wieczór sobotni, kiedy wraca do domu z bóźnicy. Jeśli znajdzie u siebie stół nakryty, świece zapalone, łóżko zasłane, anioł dobry powiada: „Niech Bóg da, aby w przyszły szabas było to samo”. A gdy zły anioł wbrew swej woli mówi: „Amen”. Lecz jeżeli w domu panuje nieporządek, zły anioł mówi: „Będzie to samo na przyszły szabas”. A dobry anioł wbrew swej woli mówi: „Amen”. (Jewreskija Enciklopedia II 445)
32). W traktacie Berachot 60b., znajduje się następująca modlitwa do aniołów, towarzyszących żydowi gdy wchodzi do ustępu: „Cześć wam czicigodne święte sługi Najwyższego. Oddajcie cześć Bogu Izraela i pozostawcie mnie aż wejdę, spełnię swą potrzebę i przyjdę do was”. Aobai rzekł: nie należy mówić: „pozostawcie mnie”, bo mogą opuścić go i odejść, niech przeto mówi: „strzeżcie mnie, strzeżcie, pomagajcie mi, pomagajcie, czekajcie na mnie, czekajcie, aż wejdę i wyjdę, bo to jest ludzka rzecz”. Z braku miejsca musieliśmy się ograniczyć do podania nieznacznej części przeróżnych przesądów żydowskich.
ODKĄD ŻYDZI ŻYJĄ W ROZPROSZENIU. Żydzi oraz nieznający żydostwa dowodzą, że żydostwo żyje w rozproszeniu od czasu zburzenia im Jerozolimy, zmuszeni koniecznościami dziejowymi. Dowodzą też, że przez ciemiężące ich narody spychani byli do tzw., gheta, czyli odosobnienia, czyniąc ich obywatelami drugiej klasy. Jedno, drugie i trzecie jest nieprawdą. Już dziejopis żydowski, Józef Flawjusz, naoczny świadek zburzenia Jerozolimy, twierdzi, że „naród żydowski z wieloma ludami żyje w zmieszaniu prawie na całym obszarze ziemi”. A więc już wtedy żydzi byli w rozproszeniu. Ks., dr Trzeciak w pracy swojej „Kolonie żydowskie za czasów Chrystusa Pana” pisze, że już wtedy żydzi mieli liczne kolonie i skupiali się od kilku wieków w różnych miastach. Wspomniany wyżej historyk żydowski Flawjusz, wyjaśnia też, dlaczego żydzi skupiali się w dzielnicach odrębnych. Aleksander Wielki otrzymawszy od żydów wsparcie podczas wojny z Egiptem, powodowany uczuciem wdzięczności, zrównał ich pod względem praw obywatelskich z Grekami. Djadochowie zaś poszli jeszcze dalej, bo nie tylko zostawili żydom te prawa, „ale nawet osobną dzielnicę w mieście im wyznaczyli, aby niezmięszani z innymi czystszy wiedli żywot”. Dążenie, więc żydów do odosobnienia się pośród otoczenia nieżydowskiego wypływa z talmudu, według którego każdy goj jest „zaw”, czyli plugawiec istotą nieczystą, która kala żyda. A więc nie goje wypędzili żydów do gheta, tylko oni sami się wyodrębnili, uważając goja za nieczyste bydlę. Tak samo też nieprawdą jest, że nakazywano żydom nosić strój różniący się od chrześcijan. Wedle księgi Jore Dea par. 178 żyd nie może się ubierać jak nie-żyd, nie może tak włosów nosić jak nie-żyd, nie może sobie domu budować jak nie-żyd, musi się we wszystkim różnić od nie-żyda, aby obyczajów jego nie naśladować. Tylko w stosunkach z osobami wybitnymi wszystko mu wolno. Wprawdzie wedle par. 157 żyd nie może wypierać się swego żydostwa, ale wolno mu wyrażać się dwuznacznie, aby goj myślał, że dany żyd nie jest żydem. Nieprawdą też jest, że chrześcijanie czynią żydów obywatelami drugiej klasy. To u żydów właśnie tzw., prozelici, czyli nawróceni, byli zawsze w prawach bardzo ograniczonymi. Goj u żydów wogóle jest bez klasy, wobec którego żydom wszystko wolno. Wskazują na to księgi żydowskie, jak Choszen Hamiszpat par. 33, art.11, par. 72, art. 36, par. 127, art.2., par.256,art.1, par. 275, art.1,2 i par. 283, art. 1 itd.
SAMOZACHWYT ŻYDOWSKI.
1). Żydzi są synami bożymi. Mili są (Bogu) Izraelici, albowiem oni są nazwani synami bożymi; szczególniej na miłości okazaną im przez to, że oni nazwani są synami Boga, jako jest powiedziano: Wy synami Boga Jehowy (Pirke Abot III. 14).
2). Żydzi są ludem świętym, dziwnym, specjalnie przez Boga stworzonym. Pięć stworów stworzył sobie Pan w świecie swoim. Zakon, jedno stworzenie, niebo i ziemię – jedno stworzenie, Abraham – jedno stworzenie, Izrael – jedno stworzenie i świątynia – jedno stworzenie. Dalej idą pytania, dlaczego Zakon, dlaczego niebo i ziemia, dlaczego Abraham, a następnie: Na jakiej podstawie Izrael? Albowiem napisano: aż przyjdzie lud twój, Jahwo, aż przyjdzie lud twój, ten, któregoś stworzył i powiedziano jeszcze: do świętych, którzy na ziemi i do dziwnych twoich – do nich (zwracają się) wszystkie chęci moje (Pirke Abot, Perek knjan ha-Torach 10).
3). Bóg ciężko zawinił wobec Izreala. Spytał mnie (Eljasz rabina Jose): „Synu mój, co słyszałeś w tej (jerozolimskiej) ruinie? Odpowiedziałem: Słyszałem głos, niby głos gołębia, powiadający: „Biada mi!” Zburzyłem swój dom, spaliłem swoją świątynię i rozproszyłem synów swoich wśród narodów”. Rzekł do niego Eljasz: „Klnę się na twe życie, synu mój, że trzy razy dziennie on tak mówi”: co więcej, gdy izraelici, spełniając wolę Bożą, zdążają do bóżnic i szkół i odpowiadają: „amen, niech będzie wielkie imię jego błogosławione”. Pan kiwa głową i mówi: błogosławiony król, którego tak wielbią w domu jego! Biada ojcu, co wygnał swych synów i biada synom, odegnanym od stołu ojca swego. (Berachot 3a).
4). Jahwe ryczy jak lew po nocach z rozpaczy, że zawinił wobec żydów. Noc dzieli się na trzy straże, a każdej straży Pan siedzi i ryczy jako lew: Biada mi! Zburzyłem mój dom i rozproszyłem synów moich wśród naródów. (Berahot 3a). A według Berahot 3b. Jahwe tłumaczy się gorąco żydom i za krzywdę im wyrządzoną obiecał żydom zapomnieć złotego cielca, którego miast Boga czcili. A jak czytamy w Zohar II.5b Izrael jest nie tylko wybranym, ale wyłącznym i pozostaje w spółce z Jahwą, a reszta ludzkości jest tylko przedmiotem eksploatacji.
5). Świat nie mógłby istnieć bez żydów. Rabbi Symeon rzekł do (rabbiego Hijja); Pomnij, że jest dwanaście aniołów górnych, aniołów zrodzonych z dwunastu świateł tworzących krąg a tryskających z dwunastu liter imienia świętego: aniołowie ci są zwierzchnikami aniołów dolnych, rządzących 70 ludami. Było dwunastu synów Jakoba, po trzech na każdy punkt kardynalny, aby przeciwważyć 70 narodom, pogańskim, zamieszkującym cztery kardynalne punkty świata. Dlatego to Pismo powiada (Deuter XXXII.8): „Ustanowił granice ludów wedle liczby synów Izraela”. A gdzie indziej jest powiedziano (Zaharjasz II 10 u Wujka 6): „rozproszyłem was, jako cztery wiatry nieba”. Ostatnie słowa ukazują nam, że narody pogańskie istnieją tylko dzięki Izraelowi. Pismo wcale nie mówi ku czerem wiatrom nieba, ale „jako cztery wiatry nieba”. Bo jak świat nie mógłby istnieć bez wiatrów, tak nie mógłby istnieć bez Izraela (Zohar II.5b).
A według Zohar II 62b-65a., narody gojowskie są, jako wół i osioł. Żydzi mogą nad niemi panować bezpiecznie, ale nigdy nie powinni orać równocześnie wołem i osłem, bo jakby się te dwie potęgi sprzęgły, to żaden człowiek, czyli żyd nie mógłby istnieć. Matka Polka
UK: Press TV na cenzurowanym Dwa miesiące po anulowaniu licencji medialnej dla irańskiej stacji Press TV, Ofcom, ciało angielskiego rządu odpowiedzialne za media nałożyło na agencję grzywnę w wysokości stu tysięcy funtów, grożąc konfiskatą sprzętu w razie nie uiszczenia opłaty. Ofcom zagroził także likwidacją londyńskiego biura Press TV. Dzieje się to w cieniu nielegalnych sankcji finansowych nałożonych przez Wielką Brytanię na irańskie banki. Sankcje te są sprzeczne z prawem międzynarodowym i nie posiadają mandatu ONZ. Rząd brytyjski wykorzystał sankcję również po to, by uciszyć irańską agencję informacyjną, zamykając kilka z jej kont bankowych w Zjednoczonym Królestwie. Kara nałożona została na agencję pod pretekstem wykorzystania w serwisie informacyjnym 10-sekundowego nagrania uwięzionego wówczas dziennikarza kanadyjskiego irańskiego pochodzenia, Maziara Bahari. Bahari przebywając w więzieniu powiedział, że wysłał raport o ataku na bazę Basij w Teheranie do angielskiej stacji Channel 4 News.
Największe brytyjskie media, BBC oraz Channel 4 nadały zmanipulowane informacje, które przedstawiały zbrojny atak na Basij, jako zamieszki, w których siły rządowe strzelają do “pokojowych demonstrantów” na placu Azadi w Teheranie. Po tych doniesieniach brytyjskich mediów, Press TV wyemitowała bardziej szczegółowy materiał ukazujący demonstrantów atakujących bazę wojskową koktajlami mołotowa i próby opanowania sytuacji przez personel bazy. Zwolniony za kaucją 20 pażdziernika 2009 roku, Bahari uciekł z Iranu i zeznał, że Press TV sfilmowała wywiad z nim bez jego zgody a także, że to, co mówił zostało na nim wymuszone. Bahari złożył skargę na irańską agencję. Uczynił to jednak 166 dni po emisji programu, podczas gdy regulacje Ofcom wymagają, aby skargi takie dostarczać najpóźniej do 20 dni po emisji. Jednak skarga ta została wykorzystana, jako pretekst do cofnięcia licencji i nałożenia kary finansowej. Ofcom nigdy nie odpowiedział na listy irańskiej agencji, zamiast tego odciął ją od nadawania. Press TV naraziła się brytyjskiemu rządowi m.in za krytyczne podejście do udziału brytyjskiej armii w wojnach w Iraku i Afganistanie. Przecieki udostępnione przez Wikileaks mówią o rozmowach prowadzonych przez oficjeli British Foreign Office i amerykańskich dyplomatów, dotyczących ograniczenia działalności Press TV w Wielkiej Brytanii.
Francuzi wiedzą, że zamachy w Tuluzie to operacja fałszywej flagi
http://www.henrymakow.com/french_people_believe_toulouse.html
Operacja służb specjalnych w Tuluzie wywindowała Sarkoziego w sondażach na sam szczyt. Mohammed Merah, człowiek zabity przez francuską policję nie był zamachowcem z Tuluzy. Paryż — Jeśli chodzi o wydarzenia z Tuluzy, wszyscy tutaj uważają że był to rządowy spisek.
1: “Terrorysta” zabity przez policję był zwykłym drobnym przestępcą. Był zamieszany w handel marihuaną tak jak wielu innych młodych ludzi z getta.
2: Pierwszymi ofiarami zamachowca byli francuscy żołnierze – nie biali, lecz Arabowie i czarni. Media wspomniały, że “zabito kilku żołnierzy” nie pokazując żadnych zdjęć ani nie ujawniając żadnych imion, aż do czasu, gdy ludzie zaczęli mówić o tym w internecie.
3: Zamachowiec zabił później 4 Żydów, w tym troje dzieci w żydowskiej szkole. Świadek powiedział, że zamachowiec miał niebieskie oczy i był dość krępy.
4: Jak tylko zamordowano Żydów, media i politycy wszczęli raban, który powinien zacząć się już w momencie śmierci trzech żołnierzy. Sarkozy przerwał kampanię wyborczą, aby udać się do Tuluzy i ostrzec zamachowca że mu nie ucieknie, grając przed Francuzami twardego faceta (lol).
Konkluzja: możesz zabić Araba lub czarnego żołnierza we Francji i nie jest to żaden problem. Ale jeśli zabijesz Żyda to tak jakbyś zabił cały naród, media zaczynają szaleć.
5 : 48 godzin po deklaracji Sarkoziego oddział antyterrorystyczny szturmuje budynek w którym mieszkał młody Merah i zabijają go podczas telewizyjnej relacji na żywo. Prawda jest taka, że ludzie tutaj uważają, że ten chłopak nie miał z tymi zamachami w Tuluzie nic wspólnego. Mogli go zabić podczas pierwszego szturmu o 3 nad ranem, zamiast tego zaczęli całodzienny cyrk medialny powtarzając bzdury typu: Mohammed Merah mówił, że jest z Al Kaidy.
“Mohamed Merah wyrzucił narzędzie zbrodni (broń) przez okno.”
“Mohamed Merah miał Uzi w swoim samochodzie”, “Merah podróżował do Afganistanu” itd. O trupie możesz mówić, co ci się żywnie podoba. Możesz oskarżyć go o wszystko, a on nie będzie się w stanie obronić. Aby mieć pewność, że nikt nie zrobi tego za niego, aresztowali całą jego rodzinę. To mógł być każdy. Policja cię wybiera i od teraz jesteś poszukiwanym terrorystą. Jeden ze świadków powiedział w telewizji, że zamachowiec przypadkowo ją popchnął – widziała wtedy jego oczy, były niebieskie lub zielononiebieskie. Powiedziała też, że miał tatuaż lub szramę pod okiem.
Mohamed Merrah miał czarne/ciemnobrązowe oczy i żadnej szramy ani tatuażu na twarzy.
Autor: John Connor, tłumaczenie: Radtrap
Jak koncerny chcą ukryć epidemię autyzmu spowodowaną szczepieniami Ostatnie doniesienia z USA i UK pokazują, że obecnie już 1 dziecko na 80/100 cierpi na autyzm, a wśród chłopców 1 na 40. Nie ma dziś wątpliwości, że etiologia autyzmu oraz wielu innych chorób neurorozwojowych ma głównie podłoże środowiskowe i jatrogenne, choć naturalnie establiszment szczepionkowy i medyczny nadal temu zaprzecza, bo musiałby wziąć odpowiedzialność za okaleczenie i zabicie szczepionkami milionów dzieci. (Warto się zapoznać w tymi dokumentami:
http://childhealthsafety.wordpress.com/
http://www.ecomed.org.uk/wp-content/uploads/2011/09/3-tomljenovic.pdf
Wywołuje to coraz większe wzburzenie wśród rodziców na całym świecie, którzy coraz częściej odmawiają szczepienia swych dzieci. Równocześnie amerykańska koteria psychiatrów (American Psychiatric Association) dostała rozkaz, żeby coś zrobić z epidemią autyzmu. Członkowie tej koterii postanowili, więc radykalnie zmienić kryteria diagnostyczne autyzmu i usunąć z tej kategorii wszystkie lżejsze przypadki, zespół Aspergera, autyzm nietypowy etc. Dotychczasowe kryteria autyzmu obejmowały spektrum zaburzeń autystycznych. Te nowe kryteria mają być opublikowane w nowym podręczniku diagnostycznym, zwanym DSM-V i staną się biblią diagnostyczną. Spowoduje to, że wg. nowych kryteriów diagnostycznych liczba dzieci autystycznych spadnie, co najmniej o połowę. Pozostałe dzieci nadal będą miały zaburzenia ze spektrum autyzmu, ale włoży się je do innej szufladki, więc nie będzie im przysługiwała specjalna terapia ani edukacja. I o to chodzi w tych manipulacjach, o radykalne zmniejszenie dostępu dzieci do terapii, refundowanej częściowo przez ubezpieczenia medyczne. Równocześnie UE wchodzi we współpracę z kartelami farmaceutycznymi, żeby za publiczne pieniądze wyprodukować „leki” rzekomo do leczenia autyzmu. Nie ma mowy o rzetelnym zbadaniu etiologii i biologii autyzmu, bez czego każde leczenie farmakologiczne będzie tylko groźnym eksperymentem medycznym na chorych dzieciach, który najprawdopodobniej zakończy się dla nich jeszcze bardziej tragicznie. Wśród firm farmaceutycznych, które mają produkować preparaty do leczenia autyzmu znajdują się główni producenci szczepionek oraz producent thimerosalu (związku rtęci dodawanego do szczepionek). A więc te same koncerny, których toksyczne szczepionki okaleczyły neurologicznie miliony dzieci będą teraz produkować chemikalia, żeby „leczyć” kalectwo wynikłe ze stosowani tych szczepionek. Ci sami ludzie agresywnie zaprzeczają, że ok. 20% przypadków autyzmu daje się naprawdę wyleczyć dietą odtruwającą, witaminami, chelatacją oraz terapiami behawioralnymi, co jest potwierdzone przez wielu lekarzy i rodziców. Wygląda, więc, że mamy tu do czynienia z celowym okaleczaniem dzieci, żeby generować chronicznie chorych, którzy przez całe życie będą potem zmuszani do brania innych toksycznych medykamentów dla zysków karteli farmaceutycznych. Zabierze się chorym dzieciom dostęp do bezpiecznych terapii behawioralnych, lecz będzie przymuszać do brania niebezpiecznych psychotropów. Dotychczasowe doświadczenia z takimi lekami pokazują, że wywołują one u dzieci groźne reakcje (m.in. samobójstwa, ataki agresji) i jeszcze bardziej uszkadzają ich mózgi.
http://gaia-health.com/gaia-blog/2012-03-23/new-autism-research-program-big-pharma-profit-center-with-taxpayers-help/
Kilka dni temu w Rzeczpospolitej ukazał się artykuł, w którym podano, że MZ zdjęło z Sanepidu obowiązek monitorowania powikłań poszczepiennych, co znaczy, że w kwestii szczepień mamy już pełną wolną amerykankę (czyli wszystkie chwyty dozwolone).
http://monitorpolski.wordpress.com
Prof. Anna Dorota Majewska
Czyż nie jest to prawdziwy raj dla zwolenników braku wszelkiej kontroli państwa nad przedsiębiorstwami? Niewidzialna ręka wolnego rynku na pewno wcześniej, czy później, wyeliminuje nieuczciwe koncerny farmaceutyczne, co najwyżej kosztem życia i zdrowia milionów ludzi. – admin.
Tuskówna tatuś glancuś Normalnie guzik nas obchodzą blogi żon, kochanek, dzieci, stryjków i rodzeństwa zarówno “celebrytów”, jak i mężyków stanu. Tu jednak sprawa jest trochę inna. – admin.
Herr Thusk z byłych Prus urabia małolatów naiwnych z prowincji oraz “młodych wykształconych z wielkich miast” (taki jego mać target), zarzucając POnętkę na wędce w postaci bloga córuchny
którego niestrudzenie promują na Onecie. Oto dwa komentarze o tej rządowo-familijnej http-ściemie pt. “uczyń życie łatwiejszym”:
“Wystarczy się przyjrzeć temu blogowi od strony technicznej i merytorycznej! Profesjonalna stylizacja, profesjonalny fotograf, profesjonalna obróbka zdjęć z retuszem – to jest “domowy blog”? Widać na kilometr, że nad tym pracuje sztab PR! Oczywiście, że to jest promocja jej ojca. Ten blog ma trafiać do takich wieśniar jak ty, które urwały się z głębokiej prowincji, przyjechały do większego miasta i wydaje im się, że są lepsze od tych, których tam zostawiły, a Kasia Tusk – taka ładna, mądra, nowoczesna, ładnie ubrana – ma być dla nich wzorem! Tylko taka wieśniara jak ty jest zbyt tępa, żeby głębiej się temu przyjrzeć; myślisz idiotko, że jak Tusk zostanie zrównany z ziemią, co nastąpi niedługo, ktoś jeszcze będzie tego bloga w taki sposób prowadził? Czy myślisz, że będzie się na onecie nadal pojawiać jego promocja?A do tych wszystkich mądrych urzędniczek, które, zamiast pracować, wpisują tu swoje mądre rady o wzięcie się do roboty, to właśnie przed chwilą przelałem na rzecz US ponad 70.000 złotych podatku VAT, i tak, co miesiąc, nie wspominając o innych podatkach, więc to wy się bierzcie do roboty, bo to ja was, nieroby, utrzymuję, to z moich pieniędzy są opłacane wasze pensje i marketingowe sztuczki Tuska z bezwartościowym blogiem jego córki włącznie.” “Człowieku, mieszkałem na “zachodzie”, do którego tak bardzo aspirujesz wraz ze swoją rodziną poprzez durne zakupy w galeriach za wirtualne pieniądze żydowskich bankierów, i widzę, co się w tym kraju dzieje. Stajemy się zakładnikami Brukseli poprzez ręce byłych esbeków i w moim przekonaniu już nie jesteśmy niepodległym państwem. Nie musisz mnie lubić i życzyć mi dobrze, to taka nasza Polska mentalność, ale pomyśl człowieku o swoich dzieciach i wnukach, w jakim kraju będą żyły za 20/30 lat. Zniszczono przemysł, wciskając nam, że bezmyślna konsumpcja w amerykańskim stylu, którą promuje Pani Kasia, to droga do sukcesu. Jeżeli choć trochę interesujesz się ekonomią (każdy powinien), to zobacz, do czego ten styl życia doprowadził przeciętną amerykańską rodzinę. Niestety, takich informacji trzeba szukać samemu. Jadąc autostradą Kulczyka w eremefie o tym nie usłyszysz.
Zacznij mniej solić, dużo zdrowia!”
(http://uroda.onet.pl/forum/kasia-tusk-klasyka-dla-kazdego,2,614173,0,czytaj-strumien.html)
Jak się ma kretyńskiego premiera, to warto przypominać wzorce zza granicy:
“Czy Węgrzy są dziś wolni? Czy wolnym jest ten Węgier, który tonie w długach? Czy wolnym jest ten Węgier, dla którego własny dom pozostaje tylko marzeniem? Czy wolnym jest ten Węgier, który po trzykroć zastanowi się czy ma przyjąć nowe dziecko? Czy wolnym jest ten Węgier, który od lat nie znajduje pracy? Czy wolnym jest ten Węgier, którego dziecko chodzi głodne? Czy wolnym jest ten kraj, gdzie ze 100 forintów podatku, 90 idzie do wierzycieli? Czy wolnym jest ten kraj, który zamiast stać na twardym gruncie, grzęźnie w długach?[...] Wolność oznacza dla nas to, iż nie jesteśmy gorsi od innych. Oznacza też to, że i nam należy się szacunek. Oznacza, że pracujemy dla siebie i za siebie, i nie spędzimy naszego życia jak niewolnicy zadłużenia. Oznacza również i to, że nie można odbierać nam dachu nad głową, naszych domostw. Wolność oznacza, że i my mamy prawo do otrzymania szansy, byśmy sami mogli zapracować na swój rozwój. Ani rozwoju, ani dobrobytu, ani sukcesu nie prosiliśmy od nikogo w prezencie. Na rzecz tych wartości zawsze pracowaliśmy i dzisiaj pracujemy. Pragniemy tylko szansy na sensowną pracę. Zabiegamy tylko o rozsądną i sprawiedliwą możliwość wyjścia z zadłużenia. Wolność oznacza to, że sami ustanawiamy prawa rządzące naszym życiem, że my sami decydujemy, co jest dla nas ważne, a co nie – według oglądu węgierskiego oka, według węgierskiego sposobu myślenia, idąc za rytmem węgierskiego serca. Dlatego to my sami piszemy naszą Konstytucję. Nie potrzebujemy kogoś, kto by prowadził nas jak osła. Nie potrzebujemy też niechcianej pomocy obcych, którzy prowadząc nas za rękę, chcą sterować naszymi poczynaniami. Dobrze znamy naturę nieproszonej pomocy towarzyszy. Umiemy ją rozpoznać nawet wtedy, gdy skrywa się ona nie za postawnym mundurem, ale dobrze skrojonym garniturem. Pragniemy, by Węgry mogły same zająć się sobą. Dlatego też obronimy naszą Konstytucję, która stanowi rękojmię naszej przyszłości.” Przemówienie Viktora Orbána w dniu święta narodowego Powstania i Walk o Wolność 1848-49, Budapeszt, Pl. Kossutha, 15 marca 2012.(http://www.blogopinia24.pl/polityka/121-przemowienie-orbana)
Proponujemy zrobić z bloga Kasi T. taczki, tzn. wykupić za pieniądze podatnika domeny w kilku językach (machlebenleichter.de; rendsvieplusfacile.fr; rendivitapiufacile.it) i przekładać te polskie bzdety z automatu. Może wtedy pozbędziemy się Wielkiego Szkodnika pod hasłem “Zamieńmy Buzka na Tuska!”. Niech go brukselska otchłań wreszcie pochłonie! Zygmunt Korus
Janusz Waluś Janusz Jakub Waluś urodził się w 1954 roku w Zakopanem. Po fali strajków na wybrzeżu w 1980 roku zaangażował się w działalność Solidarności w Radomiu, gdzie mieszkał. W 1981 wraz z rodzina wyemigrował do Republiki Południowej Afryki. Szybko zintegrował się z białymi mieszkańcami tego kraju, Burami, i zaangażował w działalność polityczna, współpracował z Partią Konserwatywną oraz Afrykanerskim Ruchem Oporu (AWB) założonym przez Eugene Terre’ Blanche’a. Partie te utworzone zostały, jako opozycja do Partii Narodowej Frederika de Klerka, która zaczęła współpracować z murzyńskimi komunistami w ramach demontażu apartheidu. AWB pod przywództwem Terre’Blanche’a domagała się oderwania części RPA i utworzenia państwa Burów. W czasie politycznego zaangażowania Waluś poznał działacza Partii Konserwatywnej Clive derby Lewis’a, który miał dostarczyc mu broń i wspólnie z nim zaplanować zabójstwo lidera czarnych komunistów Chrisa Haniego. W założeniu zamach na Haniego miał wywołać wojnę domową i uniemożliwić oddania władzy Afrykańskiemu Kongresowi Narodowemu (ANC), partii czarnej większości, będącej pod mocnym wpływem Komunistycznej Partii Południowej Afryki (SACP), założonej przez litewskiego Żyda Joe Slovo. Chris Hani od 1957 roku był członkiem terrorystycznej organizacji Włócznia Narodu (Umkhonto we Sizwe), zbrojnego ramienia ANC, której współzałożycielem był późniejszy prezydent Nelson Mandela. Organizacja ta odpowiadała za ataki bombowe i zabójstwa żołnierzy, policjantów oraz cywilów. Jej hymn zawierał słowa „Przyrzekamy sobie zabić wszystkich białych”. Wspieranie południowoafrykańskich komunistów oraz ANC leżało w interesie Związku Radzieckiego próbującego opanować RPA ze względu na bogactwa naturalne m.in. złoto, diamenty i minerały. Walka ta firmowana była hasłami równouprawnienia murzynów, demokracji. Za działalność terrorystyczną Hani został skazany na 18 lat więzienia, lecz udało mu się zbiec do ZSRR, gdzie odbył przeszkolenie wojskowe a także studiował na Uniwersytecie im. Lumumby, szkole dla afrykańskich komunistów. Nawiązał tam również kontakty na wysokim szczeblu z władzami oraz KGB, był osobiście przyjmowany przez Jurija Andropowa oraz Leonida Breżniewa. Po powrocie do RPA objął przywództwo Włóczni Narodu oraz Partią Komunistyczną, był również członkiem władz ANC. Poprzez swój radykalizm zyskał niebywałą popularność wśród czarnej części społeczeństwa.10 kwietnia 1993 roku Waluś zastrzelił Haniego przed jego domem. Gdy lider komunistów wysiadł z samochodu Waluś zawołał „Mister Hani!” po czym strzelił do niego trafiając w głowę i brzuch. Leżącego Haniego dobił dwoma strzałami w głowę. Waluś nie zamierzał i nie próbował uciekać. Śmierc Haniego wywołała zamieszki, w których życie straciło 70 osób, jednak nie zaważyły one na przebiegu procesu demontażu apartheidu, wspieranego przez Zachód. Zniesione zostały sankcje wobec RPA a Nelson Mandela i de Klerk zostali laureatami Pokojowej Nagrody Nobla. W 1994 roku Mandela zostaje prezydentem a władze od tamtego czasu dzierży Afrykański Kongres Narodowy, który przyczynił się do rychłego upadku RPA, jako cywilizacyjnej ostoi Afryki. Pod rzadami ANC kraj z roku na rok pogrążał się w ubóstwie, był nękany epidemiami AIDS oraz zdobył pozycje lidera w przestępczości. Od tamtego czasu rozpoczął się również okres krwawych mordów na Burach, których przez 16 lat zginęło ponad trzy tysiące. Rządzący ANC nie starał się zapewnić bezpieczeństwa białych, nie mogli oni liczyć na pomoc policji. Antybiała retoryka ANC jest do dziś wprowadzana w życie za pomocą maczet.
Janusz Waluś oraz Clive Derby Lewis odmówili składania zeznań, w sadzie próbowano oskarżyć ich o spisek, jednak zarzut ten upadł. Ostatecznie zostali skazani za morderstwo i nielegalne posiadanie broni na karę śmierci, jednak po zniesieniu jej w RPA zamieniono im wyroki na dożywocie. W 1996 powołano w RPA Komisję Prawdy i Pojednania, której zadaniem było rozliczenie się z przeszłością. Komisja miała prawo ułaskawiać więźniów skazanych za przestępstwa polityczne. Warunkiem było ujawnienie wszystkich okoliczności danych przestępstw. Waluś i Derby Lewis wystąpili o amnestie, ale Komisja odrzuciła ich wnioski tłumacząc to tym, że skazani nie ujawnili wszystkich szczegółów zabójstwa Haniego. Obecnie Janusz Waluś przebywa w więzieniu w Pretorii, możliwość wyjścia na wolność uzyska w 2013 roku, po odbyciu 20 lat kary. Czy jednak tak się stanie? Wydaje się, że mogłoby to być wielce kłopotliwe dla światowych liberalnych elit. Do tej pory żaden z polskich rządów, nawet tych odwołujących się tak często do antykomunistycznych tradycji, nie wystąpił na drogę dyplomatyczną by doprowadzić do uwolnienia Walusia. Media wydały na niego wyrok, określając go mianem „rasisty” i terrorysty. Polska opinia publiczna rzadko ma okazje usłyszeć o Walusiu, a jeśli już pojawiają się artykuły na jego temat są to zwykle schematyczne teksty opisujące go, jako bezwzględnego rasistowskiego mordercę, którego należy się wstydzić. Ostrożność i polityczna poprawność partii i polityków głównego nurtu w podejmowaniu tematu uwolnienia Walusia zdaje się być oczywista. Występowanie o uwolnienie znienawidzonego przez demoliberalne elity antykomunisty byłoby dla nich kłopotliwe. Postawa Janusza Walusia i czyn, którego dokonał nakazują nam pamiętać o nim, gdy nie chcą pamiętać ci „antykomuniści”, którzy mogliby mu pomóc.
W dniu 1 marca niemal w całej Polsce odbyły się manifestacje ku czci Żołnierzy Wyklętych. My postanowiliśmy się wybrać do Lublina na marsz organizowany przez Obóz Narodowo-Radykalny. Ze Stalowej Woli wyruszamy kilkuosobową delegacją. Na miejsce zbiórki docieramy około 17tej. Widać transparenty okolicznościowe upamiętniające Żołnierzy II Konspiracji oraz transparenty organizatorów zgromadzenia. Wśród zgromadzonych przeważająca ilość osób to ludzie młodzi. Marsz rusza około 17.15. Rozwijamy swój baner i idziemy w kolumnie manifestantów przez Stare Miasto. Wznosimy okrzyki takie jak: „W naszej pamięci Żołnierze Wyklęci”, „Pileckiego pamiętamy, komunistom żyć nie damy”, „Wasza śmierć za naszą wolność”. Przechodząc obok siedziby GW krzyczymy „Kłamstwa Michnika wyrzuć do śmietnika”. W atmosferze okrzyków docieramy pod pomnik poległych Żołnierzy ze zgrupowania mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Tam swoje przemówienia wygłosili organizatorzy i zaproszeni goście, m.in. Bohdan Szucki, partyzant Narodowych Sił Zbrojnych i Honorowy Prezes Związku Żołnierzy N.S.Z oraz Adam Broński, syn kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. Pod pomnikiem zapłonęły race oraz zostały złożone kwiaty. Na koniec został odśpiewany Hymn Polski. Liczbę osób obecnych na manifestacji szacuje się na ok. 1200.
3 marca manifestacja poświęcona pamięci żołnierzy wyklętych odbyła się także w Rzeszowie, zorganizowana została przez Narodowy Rzeszów a udział w niej wzięła grupa rekonstrukcyjna Narodowych Sił Zbrojnych, Solidarność, weterani, młodzież, w tym nasza dziesięcioosobowa delagacja. Patronat nad marszem objął związek żołnierzy AK oraz NSZ. Marsz ulicami Rzeszowa poprzedziła projekcja roboczej kopii filmu “Historia Roja”, która odbyła się w Wojewódzkim Domu Kultury. Sala widowiskowa została szczelnie wypełniona, odczytany został list od reżysera filmu wyjaśniający sytuacje, w jakiej znalazła się ta ważna produkcja ze względu na panującą w Polsce cenzurę w mediach głównego nurtu. Po filmie głos zabrał drugi reżyser, który podzielił się ze zgromadzonymi informacjami na temat prac przy filmie opowiadającej historię narodowego podziemia antykomunistycznego. Po filmie można było zakupić gadżety promocyjne, które wesprą finansowo dokończenie filmu. Około 18:30 spod Urzędu Wojewódzkiego wyruszył pochód przyozdobiony narodowymi flagami, transparentami poświęconymi niezłomnym bohaterom walk o wolną Polskę. Manifestanci nieśli ogromny transparent z hasłem żołnierzy wyklętych “Śmierć wrogom ojczyzny”, transparent poświęcony rotmistrzowi Pileckiemu, “Chcieli Polski wolnej i czystej jak łza”, oraz płótna z wizerunkami bohaterów poległych i zamordowanych przez okupantów, m.in st. sierż. Dziemieszkiewicza “Roja”, kpt. Łukasiuka “Młota”, Danuty Siedzikównej “Inki”, generała Fieldorfa “Nila”, majora Kurasia “Ognia”, wokół osoby, którego kampanię oszczerstw do dziś prowadzą antypolskie media, ppłk Cieplińskiego “Pługa” i wielu innych. My rozwinęliśmy typowo nacjonalistyczne banery “Jutro będzie nasze”, “Wiara, młodość, nacjonalizm” a także niewielki baner odnoszący się do propagandówki Michnika, (która już przed marszami w różnych miastach prowadziła nagonkę na ich organizatorów, w tym na Narodowy Rzeszów) czyli stylizowane na logo Gazety Wyborczej “Gówno Prawda”. Marsz, liczący według różnych szacunków od 400 do 500 osób szedł głownymi ulicami Rzeszowa w asyście odpalanych spontanicznie rac, wybuchu petard, uczestnicy nieśli zapalone pochodnie. Wznoszone były okrzyki “W naszej pamięci żołnierze wyklęci”, “Armio wyklęta, dziś Rzeszów o was pamięta”, “Narodowa rzeszowszczyzna, Bóg, honor i ojczyzna”, “A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Na czele szła grupa rekonstrukcyjna NSZ oraz kombatant tej formacji, który zabrał głos pod pomnikiem Armii Krajowej okręgu rzeszowskiego. Tam zebrani ustawili się wokół pomnika, pod pomnikiem stanęli rekonstruktorzy, głos zabrał przewodniczący rzeszowskiej Solidarności Wojciech Buczak odczytał grypsy wysyłane z więzienia przez ppłk Łukasza Cieplińskiego (Buczak jest również przewodniczącycm komitetu budowy pomnika Cieplińskiego), który został zamordowany przez komunistów w mokotowskim więzieniu. Głos zabrał kombatant z NSZ, który podziękował młodym ludziom za liczne uczestnictwo w obchodach, wskazał na dalszą potrzebę walki o narodowe interesy. Odniósł się także do pustych gestów dzisiejszej władzy wobec żołnierzy, którzy poświęcili swoje życia w obronie wolnej Polski. Na miejscu zostały odpalone race i stroboskopy, krzyknięto “Cześć i chwała bohaterom” a następnie odśpiewano hymn narodowy i manifestacja została rozwiązana. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była ona zorganizowana bardzo dobrze, oprawa była naprawdę imponująca i klimat towarzyszący marszowi podnosił na duchu. Mimo wysiłków Gazety Wyborczej próbującej zohydzić samą idee dnia żołnierzy wyklętych porównując je, wedle najlepszych stalinowskich wzorców, do “nazistowskiej propagandy”, a także organizatorów marszów pamięci, wszystko wyszło jak należy a widok tłumów młodych ludzi wyrażających z dumą swoje przywiązanie do wolnej Polski napawa nadzieją na przyszłość i z pewnością spędza sen z powiek sprzedajnym redaktorom i politykom.
Emerytalne zabobony Miniony rok pożegnał nas kryzysem zadłużeniowym praktycznie wszystkich państw strefy euro, a tak naprawdę to zadłużona po uszy jest cała Europa i Ameryka, a Polska nie jest tu wyjątkiem. No cóż – „za dużo się jadło i wcale nie myszki, lecz szynki lub sadło”. Teraz przychodzą rachunki. Bierzemy wszystko „na krechę” – kłopot w tym, że niektórym już „na krechę” nie dają. Stąd lamenty, protesty i oczywiście zbawcze pomysły uzdrowienia sytuacji. Niektóre takie pomysły zdradzają niezwykłe poczucie humoru ich autorów. Jednak wszystkie fajerwerki intelektualne przebija zabobon o potrzebie przedłużenia aktywności zawodowej, by starczyło na emerytury. Pomysł pochodzi od bohatera „Folwarku zwierzęcego” – Konia, który na wszystkie kłopoty folwarku zwykł reagować sentencją: „Będę więcej pracował”. Ciekawe, dlaczego różni stręczyciele pomysłu o wydłużonym okresie aktywności zawodowej nie przywołują Orwella, jako autora swej idei. Zamiast Orwella pojawiają się „argumenty”:
1. przecież żyjemy dłużej, więc powinniśmy wszyscy dłużej pracować;
2. mamy ponadto mniej dzieci, więc na jednego emeryta przypada mniejsza liczba pracujących, niż drzewiej bywało – i jakoś ten deficyt należy uzupełnić, ergo wystarczy, że pójdziemy na emeryturę dwa albo siedem lat później i kryzys zostanie zażegnany. Streścił to najlepiej Jan Krzysztof Bielecki, który do indagującej go redaktorki wypalił (cytuje za „NCz!”): „Jeżeli Pani Redaktor będzie – przepraszam, że to powiem – żyła 90 lat, to trudno, żeby pani poszła na emeryturę, jak to było dotychczas”. Zatem zamiast „dziewczyny na traktory” – „babcie do redakcji”. Takie jest na dzień dzisiejszy hasło eurosocjalizmu.
Od przedłużania nie urośnie Zastanówmy się czy przedłużona praca każdego z nas przyniesie określony przychód Lewiatanowi. Bo przecież pracujący na pewno zarobią więcej niż na emeryturze. Tak to by nam się przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy zdać sobie sprawę, że od czasu rewolucji neolitycznej zatrudnieni dzielą się na niewolników i urzędników (też w większości niewolnych). Urzędnicy żyją z tego, co wypracuje reszta niewolników w ramach aktywności, której urzędnicy nie zredukowali w 100%. Mimo kilku tysięcy lat urzędniczych wysiłków jeszcze jakieś pola aktywności zawodowej pozostały nie do końca zredukowane i dzięki temu jest jeszcze, co do garnka włożyć. Z pracy niewolników, czyli przedsiębiorców i zatrudnionych przez nich pracowników, żyją dziś – tak jak w czasach, kiedy Balzak pisał fragment „Urzędnicy” swojej „Komedii ludzkiej” – różni profesorowie państwowych uniwersytetów, oficerowie policji i wojska, nauczyciele państwowego szkolnictwa i cała masa konsumentów podatków drobniejszego płazu. Wszyscy ci osobnicy, których wysiłek jest gospodarce potrzebny jak rybie parasol, żyją ze służby u Lewiatana, zawarłszy z nim odpowiednią umowę, na mocy, której zgodzili się być tym, czym są. Ponieważ jednak organizacje, dla których ultima ratio jest przemoc, nie uznają możliwości rozwiązania takiej umowy (spróbujcie się Państwo wypisać z gangu), a państwo jest jedną z takich organizacji, zatem tego typu „umowa społeczna” ma bardzo określony kształt. Urzędnik pozostaje na utrzymaniu państwa dożywotnio z klauzulą, że po osiągnięciu wieku emerytalnego państwo będzie go utrzymywać za mniejsze pieniądze. Nazywa to się emeryturą.
Emerytura to zysk Z punktu widzenia gospodarki czysty zysk. Nie dość, że facet nie przeszkadza już innym, to przy okazji trzeba na niego mniej podatków płacić. Państwowy Lewiatan traci wobec swojego „żołnierza” część przywilejów hołdowniczych, np. w postaci codziennego przebywania w określonym miejscu przez kilka godzin, ale rzecz ma charakter czysto symboliczny. W końcu, co za różnica, gdzie się nic nie robi sensownego – w domu czy w „pracy”.
Pewnego dnia zaczyna brakować pieniędzy w kasie państwa. I w tym momencie Lewiatan zmienia urzędnikom umowę proponując im sowite utrzymanie przez dwa do siedmiu lat dłużej, a potem dopiero redukcję zwaną emeryturą. Rachunek jest tu dość prosty. Emerytura to średnio połowa ostatniej pensji. Tak, więc przez dwa do siedmiu lat dopłacimy połówkę „wypasionej” pensji, przedłużając wiek emerytalny. Nasz zatrzymany na stanowisku pracy urzędnik zablokuje ponadto miejsce dla nowego adepta urzędniczego cechu, który to bezrobotny adept upomni się przy okazji o zasiłek lub pomoc społeczną, także płaconą z budżetu. Ponieważ pierwsza pensja zwykle jest także połową ostatniej, w obecnej sytuacji przez te dwa do siedmiu lat płacimy pół ostatniej pensji na emeryturę i pół tej pensji na wypłatę dla początkującego urzędnika, który go zastąpił. W sumie jedną „wypasioną” pensję. W systemie z przedłużonym wiekiem emerytalnym przez dwa do siedmiu lat płacimy dokładnie o połowę więcej: jedną całą „wypasioną” pensję plus zasiłek dla bezrobotnego adepta sztuki urzędniczej. Jeżeli tak ma wyglądać szukanie oszczędności budżetowych, to ja się pytam: gdzie tu logika? I to tylko w okresie przejściowym – do momentu, aż „wdrożymy” przedłużony wiek emerytalny. Kiedy już się to stanie, żaden urzędnik nie zadowoli się nędzną połówką swojej ostatniej pensji, jako emerytury, bo przecież „wypracował” sobie więcej. I słuszna jego racja. W końcu, dla przykładu, nauczycielce państwowej szkoły należy się wyższa emerytura za to, że przez siedem lat dłużej nikogo niczego nie nauczyła. No dobrze – powiecie Państwo – ale przecież gdzieś są ci przedsiębiorcy i zatrudnieni przez nich pracownicy, którzy rzeczywiście wypracowują dochód i płacą realne podatki. Na podwyższeniu im wieku emerytalnego budżet zarobi, że ho, ho! Otóż nie zarobi. Nieco zaoszczędzi na tym, że na utrzymanie zwane emeryturą weźmie ich nieco później. Ale te oszczędności i tak pochłonie zwiększony koszt utrzymania klasy urzędniczej, która jest po prostu liczniejsza od grupy wytwórców. I jest to stan uniwersalny dla wszystkich społeczeństw obszaru północnoatlantyckiego. Dla przykładu: w USA liczba tylko urzędników federalnych przekroczyła liczbę zatrudnionych w przemyśle już w latach 90 ubiegłego stulecia, a było to jeszcze przed erupcją państwowych etatów, która nastąpiła po 11 września. Zważywszy, że udział podatków w PKB jest i tak w Stanach najniższy spośród państw tego obszaru, w Europie jest już tylko „lepiej”. Biorąc pod uwagę „wypasione” pensje urzędnicze, zwłaszcza te pod koniec „kariery”, trudno się tu spodziewać realnych oszczędności.
Mówiąc zaś o przychodach, czyli sugestii, że dłużej zatrudnieni przedsiębiorcy i pracownicy sektora prywatnego naprodukują nam dochodu, warto zauważyć, że podstawą gospodarki są małe, niekiedy rodzinne przedsiębiorstwa – biznesy, które zatrudniają rodzinę plus kilku zaprzyjaźnionych przeważnie pracowników. To właśnie tego typu „koncerny” wnoszą największy wkład do PKB. Są elastyczne, sprawnie zarządzane i wolne od zbędnej biurokracji. Jest tylko jedno, ale. W tych małych, sprawnych firmach reforma emerytalna dokonała się już wiele lat temu. Państwowy wiek emerytalny od dawna tam już obowiązuje. Nie da się już tu przedłużyć okresu aktywności zawodowej, bo każdy pracownik tego sektora pracuje już tak długo, jak może. Można zobaczyć emerytowanego prokuratora, ostatnio nawet w Sejmie, emerytowanego nauczyciela czy emerytowanego policjanta, ale czy ktoś widział emerytowanego przedsiębiorcę? A w większości ten przedsiębiorca to szef jednoosobowej firmy, właściciel zakładu samochodowego, tynkarz czy lekarz. Granice jego aktywności zawodowej wyznaczone są przez fizjologię starzenia się i nominalne przesunięcie wieku emerytalnego nie stworzy żadnej wartości dodatkowej. Ten koń nie będzie więcej pracował, bo już więcej pracuje. I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Żyjemy dłużej, ale nie wszyscy. W Polsce 40% mężczyzn nie dożywa 65 lat i sytuacja ta nie ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości. Prognoza GUS przewiduje, że w grupie obecnych 15-latków 35% mężczyzn nie dożyje 65 lat. W ciągu 50 lat dożywalność do emerytury poprawi się o 5 punktów procentowych! Nietrudno się domyślić, kto wypracuje ten wzrost dożywalności – urzędnicy czy ci, co na nich pracują. Fakt, iż największą dożywalność notuje się w grupie profesury uniwersyteckiej, rzuca pewne światło na to zagadnienie. Pracownicy przemysłu pracujący na trzy zmiany zasilą raczej tę grupę, która żadnych reform systemu emerytalnego obawiać się nie musi. Tak, więc ci, dzięki pracy, których jest jeszcze, co do garnka włożyć, uprzejmie w większości umrą sobie przed ukończeniem 67 lat, nie pogłębiając deficytu budżetowego. Pozostali z tej grupy będą pracowali tak długo, jak tylko mogą, nie zwiększając jednak per saldo przychodu budżetowego, a cała reszta, czyli klasa urzędnicza, będzie żyła dostatnio, długo i szczęśliwie za pożyczone pieniądze. Wzrost zadłużenia rządów będzie jedynym efektem podwyższenia wieku emerytalnego dla wszystkich, którzy go dożyją. Skoro tak, to zapytacie państwo, dlaczego zabobon o przedłużonym wieku emerytalnym, jako remedium na kryzys finansów publicznych jest tak powszechnie wyznawany w kołach rządowych? Odpowiedzi wiele lat temu udzielił premier Aristide Briand, który na pytanie, co rząd zrobi, odpowiedział, że tak na poczekaniu nie może powiedzieć, co jest w zaistniałej sytuacji najgłupsze do zrobienia. Ponieważ jednak kryzys trwa już jakieś dwa lata z okładem, nasi przywódcy nie musieli działać pod presją czasu i znaleźli w końcu odpowiedź na kwestię emerytur dla rządzących właściwą – czyli najgłupszą. Nieco inaczej przedstawia się sytuacja z tzw. rynkami kapitałowymi, czyli personifikując: międzynarodowymi lichwiarzami, którzy wydają się nie oponować tego typu gusłom. Kryterium Brianda tu nie obowiązuje. Ludzie ci nie ukończyli uniwersytetów z końca czwartej setki rankingu szanghajskiego, tylko te z Ivy League. I wszystko im można zarzucić z wyjątkiem braku umiejętności prognozowania przepływów kapitałowych. Ale czy widział ktoś lichwiarza, który byłby wrogiem cudzej rozrzutności? Adam Witek
Kiedy dolar stanie się śmieciem? Jeżeli istnieje na tym świecie coś pewnego, to na pewno zależność, że jeśli któryś kraj próbuje uciec od dolara, spadają na niego amerykańskie bomby. Od czasów zakończenia II wojny światowej ulubioną rozrywką amerykańskiego Lewiatana stały się wojny. Wpierw uzasadnieniem dla ich prowadzenia była walka z komunizmem, ale komunizm nagle zniknął, a wojny nie ustały. Przez pewien czas po upadku ZSRS zbrojne interwencje Stanów Zjednoczonych znalazły się w ideologicznej pustce. Nowym celem wojen stała się, więc globalna bitwa o zwycięstwo demokracji, a po 11 września także zwalczanie terroryzmu. Niejedna osoba zdziwi się na pewno, dlaczego Amerykanie tak bardzo lubią wojny. Każdy konflikt to przecież ofiary śmiertelne, kalectwa i ogromne zniszczenia, trudno więc sobie wyobrazić, żeby ktoś się w nich lubował, a w szczególności potomkowie kolonistów, którzy uciekli na nowy kontynent przed pogrążoną w wojnach Europą. Sytuację zaciemnia nadto fakt, iż politycy zza oceanu przekonują nieustannie, że bardzo miłują pokój oraz wolność. George W. Bush używał nawet określenia „oś zła”, które odnosił do krajów stanowiących rzekomo największe zagrożenie dla wolności i dobrobytu. Pomimo to ciężko dziś znaleźć bardziej agresywne i bezwzględne w swych działaniach państwo niż USA.
Armia i socjal W XIX wieku USA słynęły z tego, że nie ingerowały w światową politykę. Udział w obydwu wojnach światowych w XX wieku odmienił jednak na trwałe oblicze Stanów, które przerodziły się w ruchomą machinę wojenną siejącą spustoszenie wszędzie tam, gdzie skieruje swoją armię. Wojny sporo jednak kosztują, a armia amerykańska posługuje się najnowocześniejszym sprzętem na świecie. Pojawia się, więc kolejna wątpliwość: skąd Amerykanie mają tyle pieniędzy na armię, a jednocześnie są tacy bogaci? Popularne, lecz całkowicie mylne wyjaśnienie tej zagadki jest takie, że przemysł zbrojeniowy napędza gospodarkę – i wierzy w nie prawie cały świat. W istocie rzeczy mają się zupełnie inaczej. Amerykanie inwestują w zbrojenia, gdyż tylko w ten sposób są w stanie przedłużyć istnienie swojego dolarowego imperium, a dolarowe imperium może istnieć tylko dzięki temu, że chroni je najsilniejsza armia na świecie. W to błędne koło USA wpadły przy powszechnej aprobacie zachodniego świata, który w Bretton Woods zgodził się udzielić Amerykanom zgody na drukowanie dolarów bez ograniczeń. Dolary rozchodziły się, więc jak ciepłe bułeczki, a Wujek Sam budował sobie za nie armię oraz socjal. Świat wierzył, że wojny, które USA toczyły na całym świecie (Wietnam, Korea, Kambodża, Grenada, Panama itd.), były prowadzone przede wszystkim z pobudek antykomunistycznych. W rzeczywistości jednak zasadniczym motywem amerykańskiego establishmentu było utrzymanie światowej supremacji dolara w jak największej liczbie krajów na świecie. Na początku lat siedemdziesiątych system z Bretton Woods nieoczekiwanie uległ rozkładowi, gdyż europejscy koalicjanci „imperium dobra” czuli się coraz bardziej wyzyskiwani. W USA zapanował popłoch, lecz już w 1973 roku Richard Nixon i jego administracja skonstruowali nowy system umożliwiający beztroski druk banknotów. Zawarte porozumienia z krajami OPEC przewidywały, że za ropę naftową będzie się płacić tylko i wyłącznie w dolarach. W zamian kraje OPEC miały otrzymać ochronę militarną przed Związkiem Sowieckim i jego sojusznikami.
Odejście od dolara Nie minęło jednak kilkanaście lat, a ZSRS się rozpadł. Korzyść dla krajów OPEC w postaci ochrony militarnej zniknęła i w ten sposób system dolara zaczął się chwiać. Na dodatek w Europie doszło do porozumienia mającego na celu wprowadzenie wspólnej waluty euro, której siła miała stanowić prawdziwą alternatywę dla petrodolarów. Od tego czasu mamy do czynienia z coraz bardziej bezpardonowymi i pozbawionymi głębszego uzasadnienia interwencjami zbrojnymi USA przeciwko wszystkim krajom, które próbują zerwać dolarowe łańcuchy. W listopadzie 2000 roku iracki dyktator Saddam Husajn obwieścił światu, że za ropę naftową nie chce już przyjmować dolarów, lecz euro. Choć jeszcze w latach osiemdziesiątych Saddam był sojusznikiem USA w wojnie z Iranem, nagle stał się przebrzydłym dyktatorem. CIA spreparowała rzekome dowody na posiadanie przez Irak broni chemicznej i już w marcu 2003 roku pod Bagdadem stały amerykańskie czołgi. W 2001 roku wenezuelski ambasador w Moskwie zasugerował, że jego kraj także zamierza przyjmować zapłatę za ropę w euro, a później oficjalnie potwierdził to prezydent Hugo Chávez. Po roku od tego wydarzenia z inicjatywy CIA doszło do nieudanego zamachu stanu w Wenezueli. Chávez zachował jednak władzę i od tego czasu nieustannie nawołuje do odejścia od dolara inne kraje, które na razie nie są na tyle odważne. W 2011 roku libijski dyktator Muammar Kaddafi, który uchodził na ogół za sojusznika Zachodu, postanowił, że nie chce dłużej przyjmować zapłaty za swą ropę w dolarach, tylko w swojej własnej walucie. Jego władzę zmiotły amerykańskie bombowce, a rewolucjoniści już na samym starcie swojej batalii powołali do życia nowy bank centralny. Nie zawsze jednak inwazja może być tak błyskawiczna. Husajn i Kaddafi mieli do swej dyspozycji raczej kiepskie armie i pokonanie ich było tylko kwestią czasu. W przypadku Iranu rzecz ma się jednak zupełnie inaczej, gdyż sprawę komplikuje nieco posiadana przezeń broń atomowa. W 2006 roku Teheran powołał do życia instytucję, która spędza sen z oka amerykańskiemu establishmentowi. Mowa o Irańskiej Giełdzie Naftowej, która jest obecnie czwartą pod względem wielkości na świecie. Co najważniejsze jednak, od marca 2012 roku zaprzestano na niej handlu ropą za dolary, a w zamian zaczęto posługiwać się jenami, juanami, euro albo rupiami. Iran zdecydował się w ten sposób na krok, o którym mówił od dawna. USA próbowały wywrzeć na Teheran presję na wiele sposobów. Zdołano nawet wytworzyć wrażenie, że w całym konflikcie rozchodzi o program nuklearny. Różnego rodzaju mediacje i misje nie dawały żadnego rezultatu i dlatego w styczniu bieżącego roku zdecydowano się na nałożenie na irańską ropę embarga. Iran okazał się jednak nieugięty i kilka dni temu zdecydował się na to, co dotychczas zawsze kończyło się zbrojną interwencją armii USA.
„Jaskółka wolności” 9 marca sekretarz obrony USA Leon Panetta stwierdził, że wyprodukowano „superbroń”, która będzie zdolna zniszczyć wszystkie podziemne obiekty Iranu. Z kolei premier Izraela Beniamin Netanjahu zawyrokował, że atak jego kraju i USA na Iran nastąpi w ciągu najbliższych miesięcy. Rzecz jasna, wszyscy chcą pokoju, ale broń atomowa w rękach Iranu (czytaj: odejście od dolara) to rzecz niedopuszczalna. Amerykanie mają zresztą w atakach na Iran doświadczenie. W 1953 roku pomogli Szachowi obalić prezydenta Mohammeda Mossadegha. W najbliższych dniach należy się spodziewać, że wiodące amerykańskie media rozpoczną kampanię przedstawiającą ciemiężony przez prezydenta Ahmadinedżada irański lud, który klepie biedę tylko, dlatego, że zły dyktator forsuje program nuklearny mający zniszczyć pokojowy Izrael. CIA znajdzie dowody na to, że w Iranie przebywają liderzy Al-Qaidy oraz że głowice irańskich rakiet są już wycelowane w Ziemię Świętą. Później pewnego poranka dowiemy się z mediów, że armia USA rozpoczęła prewencyjną wojnę o demokrację pod kryptonimem „Jaskółka Wolności” albo „Kaganek Demokracji” oraz że do Iranu wybierają się polscy żołnierze. Ile jeszcze wojen są w stanie wygrać Stany Zjednoczone, zanim dolar stanie się śmieciem? Jakub Wozinski
Déjá vu Wielokrotnie mogliśmy przekonać się, obserwując rzeczywistość polityczną III RP, że aktualnie mamy do czynienia ze swego rodzaju powtórką z pierwszych lat tzw. transformacji. Początek lat dziewięćdziesiątych to przecież nie tylko zmonopolizowanie medialnego przekazu "głównego nurtu" przez nachalnych akwizytorów "partii ludzi rozsądnych", ale tocząca się w tle agresywna kampania wymierzona w Kościół. Zgodnie ze sztuką propagandy, utrzymywano wówczas, że celem ataku jest Kościół hierarchiczny, i to nie cały, tylko ci księża biskupi, którzy swoimi wypowiedziami udowodnili, że "Kościół boi się demokracji" i "jej nie rozumie". W ostatnich tygodniach mogliśmy przekonać się, że tak jak dwadzieścia lat temu w tej roli obsadzany był ks. bp Józef Michalik (wówczas ordynariusz gorzowski), tak i obecnie rola ta została mu przez liberalny "mainstream" na nowo przydzielona. W 1991 r. inkryminowano polskiego księdza biskupa za to, że zalecił, by katolik głosował na katolika, a Żyd na Żyda. W 2012 r. przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ma przepraszać za dostrzeżenie zorganizowanego ataku na Kościół. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku mieliśmy do czynienia z różnymi odcieniami antykatolickiej propagandy. Od wulgarnej ("Nie" J. Urbana) po szukającą innej frazeologii troskę o to, by "Kościół Syllabusa, Kościół zamknięty" nie wziął góry nad "Kościołem otwartym, Kościołem aggiornamento". I dziś jest podobnie. Od ruchu poparcia byłego wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej po tych, którzy widzą w Polsce dwa Kościoły ("łagiewnicki" i "toruński") - mamy do czynienia z różnymi odcieniami tego samego projektu: uczynienia Polski na nowo poprzez odgórnie narzuconą laicyzację. Zresztą po niedawnych enuncjacjach jednego z czołowych reprezentantów tego kierunku należy wnosić, że w pojęciu "Polak katolik" nie tylko chodzi o zanegowanie tożsamości duchowej Polaków, ale i o usiłowanie wykorzenienia tożsamości narodowej. Role podzielono. Tutaj także nic się nie zmieniło w porównaniu z okresem o dwadzieścia lat wcześniejszym. Jak pokazuje przykład Seweryna Blumsztajna z "Gazety Wyborczej" dzierżącego na "manifie" transparent z wulgarnym napisem, pewne atawizmy są silniejsze.
Kontestowanie wartości Charakterystyczne jest również to, jak niektórzy politycy zgrabnie powrócili do swoich wcześniejszych postaw wobec obecności Kościoła czy szerzej - wartości chrześcijańskich w sferze publicznej. Warto w tym kontekście przypomnieć sobie słowa i czyny czołowych polityków Kongresu Liberalno-Demokratycznego z początku lat dziewięćdziesiątych, tych, którzy po kilkunastu latach stanęli na czele Platformy Obywatelskiej, a od 2007 r. sprawują rządy w RP. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to radykalna rozbieżność między słowami a czynami polityków KL-D. W kwietniu 1991 r. w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Janusz Lewandowski, odnosząc się do swojego środowiska politycznego, stwierdzał: "My cenimy wartości stabilizujące, chrześcijańskie. Wielką zmianę ustrojową chcielibyśmy przeprowadzić metodami nieco konserwatywnymi. Dobrze znamy walor ciągłości (...). To jest dla nas bardzo ważne - zachowanie fundamentów naszej moralności opartych na zasadach europejskiej tradycji kulturowej, u podstaw której leży chrześcijaństwo" ("GW", 13-14 IV 1991, nr 87). W rozmowie z Adamem Michnikiem w październiku 1991 r. ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki deklarował: "Liberał to nie musi być człowiek, który na przykład odrzuca wartości chrześcijańskie" ("GW", 19-20 X 1991, nr 245). Przypomnijmy, że cytowane słowa padały w roku wyborczym. Po wyborach w 1991 r. nagle sposób widzenia wartości chrześcijańskich przez KL-D radykalnie się zmienił. W deklaracji programowej tej partii przyjętej w następnym roku znalazł się postulat "światopoglądowej neutralności" państwa oraz sprzeciw wobec projektów ograniczenia w Polsce plagi aborcji. Zaraz jednak zapewniano opinię publiczną: "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało". W październiku 1992 r. Donald Tusk, ówczesny przewodniczący KL-D, przedstawiał stanowisko swojej partii w wymienionych wyżej kwestiach, jako umiarkowane i wyważone. Na łamach "Gazety Wyborczej" zapewniał, bowiem, że "każdy, kto instrumentalnie traktuje Kościół, robi wielki błąd, tak samo jak ten, kto uważa, że Kościół jest zagrożeniem. Liberałowie nie chcą walczyć z Kościołem. Uważamy tylko, że prawo i ustrój Polski trzeba zbudować w sposób świecki" ("GW", 29 X 1992, nr 255). W tym samym czasie przewodniczący KL-D dawał do zrozumienia, że - używając tu frazeologii Donalda Tuska - "przed księżmi klękać nie będzie". W listopadzie 1992 r. we "Wprost" tonem heroicznym niemal zapewniał, że "jeżeli ceną niezależności ma być nieprzychylność jakiegokolwiek autorytetu w Polsce, to my tą cenę jesteśmy gotowi zapłacić" i dalej: "każdy, kto z niezależności opinii robi antykościelną kampanię, wystawia sobie fatalne świadectwo" ("Wprost", 15 XI 1992, nr 46). Świadectwo czynów w postaci istotnych głosowań polityków KL-D dezawuowało ich zapewnienia o afirmowaniu "stabilizujących wartości chrześcijańskich". W 1993 r. podczas głosowań nad ustawą o ograniczeniu zabijania nienarodzonych oraz nad ustawą o mediach publicznych, wprowadzającej zapis o konieczności respektowania przez publicznych nadawców wartości chrześcijańskich, Kongres Liberalno-Demokratyczny na czele ze swoim przewodniczącym był przeciw obu tym aktom prawnym. Za propagandową fasadą, utrzymującą, że liberałowie są niejako "ponad" ani nie wysługują się Kościołem, ani nie traktują go, jako zagrożenie, stała twarda rzeczywistość polegająca na opowiedzeniu się czołówki KL-D (w tym Donalda Tuska) za aborcją na życzenie i sprzeciw wobec zapisu chroniącego wartości chrześcijańskie w mediach publicznych. Dzisiaj premier RP zapewnia in foro publico, że kierowany przez niego rząd "nie ma zamiaru toczyć krucjaty przeciw Kościołowi". A jakie są czyny? Dyskryminacja Telewizji Trwam, sprawa kapelanów w wojsku, ostatnia kwestia związana z Funduszem Kościelnym - przekonują, że także tutaj mamy do czynienia z powrotem do przeszłości, czyli z rozejściem się słów i czynów. Za fasadą uspokajającej propagandy tkwi inna polityka.
Pozory konserwatyzmu Spojrzenie na początki krótkiej historii Kongresu Liberalno-Demokratycznego (w 1994 r. rozpłynął się w Unii Demokratycznej, tworząc nową formację: Unię Wolności) jest pożyteczne również pod innym względem. W KL-D bowiem istniało tzw. skrzydło konserwatywne. Na początku lat dziewięćdziesiątych najważniejszą postacią tego nurtu był Lech Mażewski. W 1993 r., gdy większość jego partyjnych kolegów żeglowała w stronę "świeckiego państwa", mówił o potrzebie "konserwatywnej ścieżki modernizacji Polski", podkreślał, że "konsekwentnie należy zwalczać tą postać sekularyzacji, która dąży do wszechwładzy państwa (...). Rygorystyczne postrzeganie separacji Kościoła i państwa musi spowodować ogołocenie życia publicznego z symboli religijnych" ("GW", 6-7 III 1993, nr 55). Bardzo szybko okazało się, że takie poglądy w KL-D były całkowicie zmarginalizowane, a nadzieje na "ukonserwatywnienie" tej partii od wewnątrz - płonne. Dwadzieścia lat później również możemy usłyszeć o bycie pod tytułem "skrzydło konserwatywne w PO", o konserwatystach w partii domagającej się in vitro, związków partnerskich i ratowania budżetu państwa z kościelnej tacy. Prof. Grzegorz Kucharczyk
Emerytalne zabobony Miniony rok pożegnał nas kryzysem zadłużeniowym praktycznie wszystkich państw strefy euro, a tak naprawdę to zadłużona po uszy jest cała Europa i Ameryka, a Polska nie jest tu wyjątkiem. No cóż – „za dużo się jadło i wcale nie myszki, lecz szynki lub sadło”. Teraz przychodzą rachunki. Bierzemy wszystko „na krechę” – kłopot w tym, że niektórym już „na krechę” nie dają. Stąd lamenty, protesty i oczywiście zbawcze pomysły uzdrowienia sytuacji. Niektóre takie pomysły zdradzają niezwykłe poczucie humoru ich autorów. Jednak wszystkie fajerwerki intelektualne przebija zabobon o potrzebie przedłużenia aktywności zawodowej, by starczyło na emerytury. Pomysł pochodzi od bohatera „Folwarku zwierzęcego” – Konia, który na wszystkie kłopoty folwarku zwykł reagować sentencją: „Będę więcej pracował”. Ciekawe, dlaczego różni stręczyciele pomysłu o wydłużonym okresie aktywności zawodowej nie przywołują Orwella, jako autora swej idei. Zamiast Orwella pojawiają się „argumenty”:
1. przecież żyjemy dłużej, więc powinniśmy wszyscy dłużej pracować;
2. mamy ponadto mniej dzieci, więc na jednego emeryta przypada mniejsza liczba pracujących, niż drzewiej bywało – i jakoś ten deficyt należy uzupełnić, ergo wystarczy, że pójdziemy na emeryturę dwa albo siedem lat później i kryzys zostanie zażegnany. Streścił to najlepiej Jan Krzysztof Bielecki, który do indagującej go redaktorki wypalił (cytuje za „NCz!”): „Jeżeli Pani Redaktor będzie – przepraszam, że to powiem – żyła 90 lat, to trudno, żeby pani poszła na emeryturę, jak to było dotychczas”. Zatem zamiast „dziewczyny na traktory” – „babcie do redakcji”. Takie jest na dzień dzisiejszy hasło eurosocjalizmu.
Od przedłużania nie urośnie Zastanówmy się czy przedłużona praca każdego z nas przyniesie określony przychód Lewiatanowi. Bo przecież pracujący na pewno zarobią więcej niż na emeryturze. Tak to by nam się przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy zdać sobie sprawę, że od czasu rewolucji neolitycznej zatrudnieni dzielą się na niewolników i urzędników (też w większości niewolnych). Urzędnicy żyją z tego, co wypracuje reszta niewolników w ramach aktywności, której urzędnicy nie zredukowali w 100%. Mimo kilku tysięcy lat urzędniczych wysiłków jeszcze jakieś pola aktywności zawodowej pozostały nie do końca zredukowane i dzięki temu jest jeszcze, co do garnka włożyć. Z pracy niewolników, czyli przedsiębiorców i zatrudnionych przez nich pracowników, żyją dziś – tak jak w czasach, kiedy Balzak pisał fragment „Urzędnicy” swojej „Komedii ludzkiej” – różni profesorowie państwowych uniwersytetów, oficerowie policji i wojska, nauczyciele państwowego szkolnictwa i cała masa konsumentów podatków drobniejszego płazu. Wszyscy ci osobnicy, których wysiłek jest gospodarce potrzebny jak rybie parasol, żyją ze służby u Lewiatana, zawarłszy z nim odpowiednią umowę, na mocy, której zgodzili się być tym, czym są. Ponieważ jednak organizacje, dla których ultima ratio jest przemoc, nie uznają możliwości rozwiązania takiej umowy (spróbujcie się Państwo wypisać z gangu), a państwo jest jedną z takich organizacji, zatem tego typu „umowa społeczna” ma bardzo określony kształt. Urzędnik pozostaje na utrzymaniu państwa dożywotnio z klauzulą, że po osiągnięciu wieku emerytalnego państwo będzie go utrzymywać za mniejsze pieniądze. Nazywa to się emeryturą.
Emerytura to zysk Z punktu widzenia gospodarki czysty zysk. Nie dość, że facet nie przeszkadza już innym, to przy okazji trzeba na niego mniej podatków płacić. Państwowy Lewiatan traci wobec swojego „żołnierza” część przywilejów hołdowniczych, np. w postaci codziennego przebywania w określonym miejscu przez kilka godzin, ale rzecz ma charakter czysto symboliczny. W końcu, co za różnica, gdzie się nic nie robi sensownego – w domu czy w „pracy”. Pewnego dnia zaczyna brakować pieniędzy w kasie państwa. I w tym momencie Lewiatan zmienia urzędnikom umowę proponując im sowite utrzymanie przez dwa do siedmiu lat dłużej, a potem dopiero redukcję zwaną emeryturą. Rachunek jest tu dość prosty. Emerytura to średnio połowa ostatniej pensji. Tak, więc przez dwa do siedmiu lat dopłacimy połówkę „wypasionej” pensji, przedłużając wiek emerytalny. Nasz zatrzymany na stanowisku pracy urzędnik zablokuje ponadto miejsce dla nowego adepta urzędniczego cechu, który to bezrobotny adept upomni się przy okazji o zasiłek lub pomoc społeczną, także płaconą z budżetu. Ponieważ pierwsza pensja zwykle jest także połową ostatniej, w obecnej sytuacji przez te dwa do siedmiu lat płacimy pół ostatniej pensji na emeryturę i pół tej pensji na wypłatę dla początkującego urzędnika, który go zastąpił. W sumie jedną „wypasioną” pensję. W systemie z przedłużonym wiekiem emerytalnym przez dwa do siedmiu lat płacimy dokładnie o połowę więcej: jedną całą „wypasioną” pensję plus zasiłek dla bezrobotnego adepta sztuki urzędniczej. Jeżeli tak ma wyglądać szukanie oszczędności budżetowych, to ja się pytam: gdzie tu logika? I to tylko w okresie przejściowym – do momentu, aż „wdrożymy” przedłużony wiek emerytalny. Kiedy już się to stanie, żaden urzędnik nie zadowoli się nędzną połówką swojej ostatniej pensji, jako emerytury, bo przecież „wypracował” sobie więcej. I słuszna jego racja. W końcu, dla przykładu, nauczycielce państwowej szkoły należy się wyższa emerytura za to, że przez siedem lat dłużej nikogo niczego nie nauczyła. No dobrze – powiecie Państwo – ale przecież gdzieś są ci przedsiębiorcy i zatrudnieni przez nich pracownicy, którzy rzeczywiście wypracowują dochód i płacą realne podatki. Na podwyższeniu im wieku emerytalnego budżet zarobi, że ho, ho! Otóż nie zarobi. Nieco zaoszczędzi na tym, że na utrzymanie zwane emeryturą weźmie ich nieco później. Ale te oszczędności i tak pochłonie zwiększony koszt utrzymania klasy urzędniczej, która jest po prostu liczniejsza od grupy wytwórców. I jest to stan uniwersalny dla wszystkich społeczeństw obszaru północnoatlantyckiego. Dla przykładu: w USA liczba tylko urzędników federalnych przekroczyła liczbę zatrudnionych w przemyśle już w latach 90 ubiegłego stulecia, a było to jeszcze przed erupcją państwowych etatów, która nastąpiła po 11 września. Zważywszy, że udział podatków w PKB jest i tak w Stanach najniższy spośród państw tego obszaru, w Europie jest już tylko „lepiej”. Biorąc pod uwagę „wypasione” pensje urzędnicze, zwłaszcza te pod koniec „kariery”, trudno się tu spodziewać realnych oszczędności.
Mówiąc zaś o przychodach, czyli sugestii, że dłużej zatrudnieni przedsiębiorcy i pracownicy sektora prywatnego naprodukują nam dochodu, warto zauważyć, że podstawą gospodarki są małe, niekiedy rodzinne przedsiębiorstwa – biznesy, które zatrudniają rodzinę plus kilku zaprzyjaźnionych przeważnie pracowników. To właśnie tego typu „koncerny” wnoszą największy wkład do PKB. Są elastyczne, sprawnie zarządzane i wolne od zbędnej biurokracji. Jest tylko jedno ale. W tych małych, sprawnych firmach reforma emerytalna dokonała się już wiele lat temu. Państwowy wiek emerytalny od dawna tam już obowiązuje. Nie da się już tu przedłużyć okresu aktywności zawodowej, bo każdy pracownik tego sektora pracuje już tak długo, jak może. Można zobaczyć emerytowanego prokuratora, ostatnio nawet w Sejmie, emerytowanego nauczyciela czy emerytowanego policjanta, ale czy ktoś widział emerytowanego przedsiębiorcę? A w większości ten przedsiębiorca to szef jednoosobowej firmy, właściciel zakładu samochodowego, tynkarz czy lekarz. Granice jego aktywności zawodowej wyznaczone są przez fizjologię starzenia się i nominalne przesunięcie wieku emerytalnego nie stworzy żadnej wartości dodatkowej. Ten koń nie będzie więcej pracował, bo już więcej pracuje. I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Żyjemy dłużej, ale nie wszyscy. W Polsce 40% mężczyzn nie dożywa 65 lat i sytuacja ta nie ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości. Prognoza GUS przewiduje, że w grupie obecnych 15-latków 35% mężczyzn nie dożyje 65 lat. W ciągu 50 lat dożywalność do emerytury poprawi się o 5 punktów procentowych! Nietrudno się domyślić, kto wypracuje ten wzrost dożywalności – urzędnicy czy ci, co na nich pracują. Fakt, iż największą dożywalność notuje się w grupie profesury uniwersyteckiej, rzuca pewne światło na to zagadnienie. Pracownicy przemysłu pracujący na trzy zmiany zasilą raczej tę grupę, która żadnych reform systemu emerytalnego obawiać się nie musi. Tak, więc ci, dzięki pracy, których jest jeszcze, co do garnka włożyć, uprzejmie w większości umrą sobie przed ukończeniem 67 lat, nie pogłębiając deficytu budżetowego. Pozostali z tej grupy będą pracowali tak długo, jak tylko mogą, nie zwiększając jednak per saldo przychodu budżetowego, a cała reszta, czyli klasa urzędnicza, będzie żyła dostatnio, długo i szczęśliwie za pożyczone pieniądze. Wzrost zadłużenia rządów będzie jedynym efektem podwyższenia wieku emerytalnego dla wszystkich, którzy go dożyją. Skoro tak, to zapytacie państwo, dlaczego zabobon o przedłużonym wieku emerytalnym, jako remedium na kryzys finansów publicznych jest tak powszechnie wyznawany w kołach rządowych? Odpowiedzi wiele lat temu udzielił premier Aristide Briand, który na pytanie, co rząd zrobi, odpowiedział, że tak na poczekaniu nie może powiedzieć, co jest w zaistniałej sytuacji najgłupsze do zrobienia. Ponieważ jednak kryzys trwa już jakieś dwa lata z okładem, nasi przywódcy nie musieli działać pod presją czasu i znaleźli w końcu odpowiedź na kwestię emerytur dla rządzących właściwą – czyli najgłupszą. Nieco inaczej przedstawia się sytuacja z tzw. rynkami kapitałowymi, czyli personifikując: międzynarodowymi lichwiarzami, którzy wydają się nie oponować tego typu gusłom. Kryterium Brianda tu nie obowiązuje. Ludzie ci nie ukończyli uniwersytetów z końca czwartej setki rankingu szanghajskiego, tylko te z Ivy League. I wszystko im można zarzucić z wyjątkiem braku umiejętności prognozowania przepływów kapitałowych. Ale czy widział ktoś lichwiarza, który byłby wrogiem cudzej rozrzutności? Adam Witek
Koniec zakupów bliski Nasz PKB w 2011 r. przekroczył 1,5 bln zł i wyniósł 1522,7 mld zł wobec 1415 mld zł rok wcześniej. Dynamika wzrostu PKB w ubiegłym roku wyniosła 4,3 procent. Ale gospodarka coraz wyraźniej hamuje. W I kwartale wzrost spadnie do 3,3 proc., w II - do 3,2 proc., a w całym roku 2012 nie przekroczy 3 proc. PKB.Na tle idącego spowolnienia bardzo niepokojące są dane Eurostatu na temat ujemnego salda obrotów Polski z zagranicą, które wyniosło w ubiegłym roku aż 3,9 proc. PKB. Ujemne saldo obrotów wskazuje, że Polska za dużo towarów i usług importuje i przez to w szybkim tempie się zadłuża. Jeśli gospodarka rośnie w tempie 3 proc. PKB rocznie, a jednocześnie zadłużenie zagraniczne rośnie w tempie 3,9 proc. PKB rocznie, to oznacza, że tak jak Grecja nie będziemy mieli, z czego spłacać długów. Dotychczas kolejne rządy tłumaczyły, że przewaga importu nad eksportem jest naturalna dla kraju rozwijającego się, który musi sprowadzać dobra inwestycyjne, aby nadganiać zapóźnienie. Skoro jednak przewaga importu nad eksportem utrzymuje się przez ponad 20 lat, to oznacza, że albo gros importu do Polski stanowią towary konsumpcyjne, albo też domniemane inwestycje nie zwiększają wystarczająco naszej konkurencyjności międzynarodowej, generując wyłącznie zadłużenie, które musimy spłacać. Ujemny bilans w handlu zagranicznym oznacza też, że polityka rządu wypycha miejsca pracy z Polski za granicę. Luty był kolejnym miesiącem wzrostu bezrobocia w kraju, które w ciągu miesiąca zwiększyło się o 2,2 procent. Stopa bezrobocia na koniec lutego wzrosła do 13,5 proc. z 13,2 miesiąc wcześniej. Liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy sięga już 2,17 mln osób, przy liczbie pracujących 10,6 mln osób. Blisko 80 proc. z nich to osoby, które rejestrowały się po raz kolejny. W końcu lutego 289 zakładów zapowiedziało zwolnienie w najbliższym czasie 22 tysięcy pracowników, co może zwiększyć presję na rynku pracy. Część danych wskazuje jednak, że wiosną dynamika wzrostu bezrobocia może nieco wyhamować, np. liczba nowych ofert pracy zgłoszona przez pracodawców wzrosła w lutym do ponad 60 tysięcy z ok. 50 tysięcy w styczniu, spadła też o kilkadziesiąt liczba zakładów, które planują zwolnienia. Sektor prywatny zatrudnia aktualnie w Polsce 69,2 proc. pracujących. Mimo słabych danych z rynku pracy w lutym nastąpił wzrost sprzedaży, co zaskoczyło ekonomistów. Sprzedaż detaliczna w lutym w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku wzrosła nominalnie o 13,7 proc. bez uwzględnienia inflacji, a w porównaniu ze styczniem wzrosła o 1,2 procent. Jednak realnie po uwzględnieniu wzrostu cen wzrost sprzedaży w skali roku był znacznie niższy i wynosił 8,9 procent. Wzrost sprzedaży dotyczył jednak, jak zwrócili uwagę ekonomiści BZ WBK, samochodów, motocykli i paliw, które łącznie odpowiadają za ponad połowę wzrostu sprzedaży (7,4 proc.). W pozostałych kategoriach, takich jak żywność, napoje, leki, kosmetyki, obuwie, odzież, książki i czasopisma, sprzęt AGD, sprzedaż była wyraźnie mniejsza, co oznacza, że zaczęliśmy mocno oszczędzać.
- Wzrost sprzedaży samochodów mógł być związany z przyspieszeniem wypłat rocznych premii w firmach, które chciały w ten sposób uniknąć liczenia nowej podniesionej składki rentowej - oceniają analitycy BZ WBK. Na wzrost sprzedaży paliw z pewnością wpłynęły także wyższe ceny na stacjach. W kolejnych miesiącach spodziewane jest spowolnienie wzrostu sprzedaży w związku z pogarszaniem się sytuacji na rynku pracy i wyhamowaniem wzrostu dochodów ludności. Małgorzata Goss
Były szef Agencji Wywiadu dostał zarzuty za więzienia CIA Więzienia CIA to rzecz pewna - twierdzi "Gazeta Wyborcza". Zdaniem dziennikarzy Zbigniew Siemiątkowski już usłyszał zarzuty zorganizowania ośrodka CIA. Problemy będzie też miał Leszek Miller, który może stanąć przed Trybunałem Stan Zarzuty o udział w zorganizowaniu w Polsce ośrodka, w którym CIA w latach 2002-03 przetrzymywała jeńców podejrzewanych o terroryzm postawiono b. szefowi Agencji Wywiadu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Śledczy zarzucają mu przekroczenie uprawnień oraz naruszenie prawa międzynarodowego poprzez bezprawne pozbawienie wolności i stosowanie kar cielesnych wobec jeńców wojennych. Według informacji gazety, postawienie zarzutów było możliwe dzięki temu, że prokuratura otrzymała od Agencji Wywiadu pełną dokumentację współpracy z CIA w pierwszym okresie wojny z terroryzmem. Siemiątkowski nie ma zamiaru ułatwiać śledczym pracy. W prokuraturze odmówiłem składania wyjaśnień i będę odmawiał na każdym etapie tego postępowania, również w sądzie - mówi "Gazecie Wyborczej" i "Panoramie" były szef Agencji Wywiadu. Zapewnia, że milczy, bo od tego zależy bezpieczeństwo państwa. A to nie koniec zarzutów. Zdaniem "Gazety Wyborczej" śledczy mają wystarczająco dużo dowodów, by postawić byłego premiera, Leszka Millera przed Trybunałem Stanu, śledczy nie przesłali jednak jeszcze do Sejmu dokumentów w tej sprawie.
Dziennik
Liberałowie...coraz częściej leniwi tłumacze tłumaczą amerykańskie słowo „liberal” przez „liberalny” - w wyniku, czego liberalizm również w Polsce zaczęto kojarzyć z Lewicą. Liberałowie są różni: postępowi, a la Partia Demokratyczna, centrowi (a la PO) i prawicowi – jak Kongres Nowej Prawicy. Niestety: coraz częściej leniwi tłumacze tłumaczą amerykańskie słowo „liberal” przez „liberalny” - w wyniku, czego liberalizm również w Polsce zaczęto kojarzyć z Lewicą. I to samo jest w większości krajów świata. W wyniku, czego prawicowi liberałowie nazywają się ostatnio „libertarianami” - wśród których są również konserwatywni libertarianie. Często wystepują wspólnie z konserwatystami. I idą ostatnio mocno w górę. Natomiast liberałowie w sensie lewicowym i centrowym ponoszą obecnie same klęski. Ostatnio w Saarze FPD uzyska tylko 1,2% - tak złego wyniku nigdy nie uzyskała UPR; ani Kongres Nowej Prawicy, oczywiście. Kosztem FPD upasła się CDU Znacznie ważniejszy jednak jest wynik centrowych liberałów na Słowacji. Partia rządząca, która rządziła wcale nie najgorzej – uzyskała w wyborach... 6%!! Jest oczywiste, że jeśli Platforma Obywatelska będzie dalej „reformować system emerytalny”, (czyli rabować kandydatów na emerytów) to uzyska też 6% - albo nawet mniej.Obserwujemy coraz silniejsze przechodzenie sympatyków PO do Kongresu Nowej Prawicy. Bo sprawa Wolności powinna zwyciężyć – ale nie powinna być kojarzona z aferami, korupcją i rabowaniem obywateli. JKM
Tanie państwoŚp. Paweł Jasienica w znakomitej książeczce: "Rozważania o wojnie domowej" napisał: "Najbardziej liberalna republika współczesna wydawałaby się człowiekowi (sprzed rewolucji francuskiej) jednym wielkim domem niewoli; Stary Porządek był wręcz naszpikowany nieznanymi dziś wolnościami". Na spotkania ze mną przychodzą tysiące ludzi. I dziwią się: "Jak to? To w normalnym kraju nie potrzeba zezwolenia na postawienie sobie domu? Jakże to tak?". Normalnie. W normalnym kraju istnieją miasta. Każde miasto ma swoje prawa - prawo chełmińskie, prawo magdeburskie... Dziś pewno byłoby do wyboru kilka innych... "Jak to - kilka? To nie byłoby jednego prawa budowlanego w całej Polsce?". A niby, dlaczego miałoby być jedno???!!? Ludzie powinni mieć wybór... W normalnych miastach istnieją osiedla. Każde osiedle ma własne przepisy... Jak to - własne? No, tak: w jednym osiedlu wolno stawiać wieżowce, a nie wolno sadzić topoli - a w drugim nie wolno stawiać domów wyższych niż dwa piętra. I człowiek uczulony na pyłki topoli może spokojnie kupić sobie mieszkanie w pierwszym. Gdy kupię działkę w drugim, to wiem, że nie wybuduję sobie domu trzypiętrowego. Ale mam gwarancję, że sąsiad nie postawi mi pod nosem pięciopiętrowca. A jeżeli postawię sobie domek dwupiętrowy - i będę chciał dobudować sobie trzecie piętro? Jak to sobie załatwić?Tego się nie da załatwić! Żaden urzędnik nam nie wyda takiego zezwolenia. Nie wyda - bo nie będzie żadnego urzędnika od wydawania zezwoleń! A jeśli nie oglądając się na nic, nadbuduję sobie to trzecie piętro? To, jeśli żaden sąsiad nie zaprotestuje - nic się nie stanie. A jeśli zaprotestuje? To pójdzie do sądu, który w ciągu pięciu minut (Tak! Sprawa oczywista przecież...) wyda nakaz rozbiórki. I jeśli w ciągu np. trzech dni trzecie piętro nie zniknie, to brygada rozbiórkowa pod nadzorem policji piętro to zlikwiduje. Na koszt tego, co złamał Prawo. Tak - Prawo! Bo w normalnym państwie tylko drobna część przepisów wydawana jest przez państwo. Reszta to dobrowolne umowy między ludźmi. I policja dokładnie tak samo czuwa nad tym, by dotrzymywane były umowy prywatne - jak nad przestrzeganiem praw wydawanych przez państwo. W normalnym państwie nikt mi nie każe zapinać się pasami w samochodzie, zakładać kasku na motocyklu, kupować fotelik dla dziecka. W normalnym państwie człowiek je w restauracji to, co chce. Kupuje w sklepie to, co chce - a nie to, co państwo dopuści do spożycia! W normalnym państwie dzieci jedzą to, co chcą ich rodzice - i chodzą do szkoły takiej, do jakiej posyłają je rodzice. Rodzice decydują - bo dzieci należą do rodziców, a nie do państwa. Nie byłoby, więc żadnych urzędników od "oświaty". I tak dalej. Mało, kto wyobraża sobie, jak tanie byłoby takie państwo. Benzyna byłaby po 2 złote, pół litra niewiele drożej... I teraz proszę mi wytłumaczyć: Polacy są znani z tego, że w sklepie zwracają uwagę na to, by towar był tani... to, dlaczego w wyborach głosują na to Potwornie Drogie Państwo??? JKM
„NAUKAWE” NONSENSY Gdy p. prof. Bogusław Liberadzki był ministrem transportu, jako poseł rozmawiałem z Nim kilkakrotnie – i odnosiłem przyjemne wrażenie, że jest to człowiek rozsądny. Teraz p. Liberadzki jest szefem Katedry Transportu SGH – ale zamiast pozostać obiektywnym naukowcem, został fanatykiem kolei. I w wywiadzie dla ANGORY nawtykał p. Krzysztofowi Różyckiemu tyle nieprawd, że aż serce boli... Powiedział na przykład: „W latach 80 PKP przewoziły blisko pół miliarda ton ładunków i ponad miliard pasażerów. Jeszcze w 1997 roku było to 230 milionów
ton ładunków i 470 milionów pasażerów. A obecnie? 106 milionów ton ładunków i 240 milionów pasażerów” – a potem oskarża „Rząd” III RP: „Dlaczego pod rządami Platformy upadły Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego w Łapach? Zbankrutowały, bo nie miały z PKP odpowiedniej liczby zleceń”. Pewnie, że nie miały. Jak ilość przewozów spadła 4-krotnie, to 4-krotnie powinna spaść też liczba Zakładów NTK. P. Liberadzki to przykład człowieka uważającego, że koleje są po to, by kolejarze mieli pracę – a nie po to, by ludzie mogli jeździć!! P. Liberadzki twierdzi, że ten spadek
przewozów „świadczy o tym, że transport kolejowy znalazł się w totalnej niełasce ekipy rządzącej”. Jest to nieprawda:
świadczy to o tym, że kolej jest w niełasce u pasażerów! W latach 80 tych ludzie nie mieli samochodów!! Teraz się wzbogacili – i wolą dopłacić, a móc w każdej chwili zatrzymać się, zawrócić, zjeść obiad, poderwać autostopowiczkę
– niż być wiezionym bez możliwości wysięścia. Firmy wolą załadować towar na TIRa i wyekspediować na miejsce – niż wieźć na stację, tam przeładowywać na wagony, czekać trzy dni, aż dojedzie, potem odbierać z innej stacji... Nawet jeśli jest drożej. P. Liberadzkiemu nie podoba się, że PKP zostały podzielone na 60 spółek i spółeczek, a każda ma masę urzędników, będących nominatami „Rządu”. No, tak: bo są to spółki państwowe. Ja zresztą zgadzam się w ciemno, że liczba tych urzędników jest za duża – ale zwracam uwagę, że za PRLu restauracjami kierowało jedno ministerstwo, a obecnie jest to ze 30.000 prywatnych spółeczek – i wyżywienie zdecydowanie się polepszyło... Bo te są prywatne!! P. Liberadzki mówi zupełny już nonsens, że w Niemczech „nadrzędnym celem kolei nie jest zysk, lecz użyteczność publiczna. W efekcie Deutsche Bahn przynosi zyski, a nasze kolejowe spółki notują straty” i powtarza: „Deutsche Bahn nie przynosi strat! Gdy my zwalniamy na kolei, kogo się da, oni tylko w tym roku chcą zwiększyć zatrudnienie o 7 tysięcy osób”. Jest to oczywista nieprawda – zresztą Jego Kolega, p. prof. Wojciech Paprocki, pisze: „co roku z budżetu federalnego i poszczególnych niemieckich landów płyną do Die Bahn miliardy euro. Te subwencje są i pozostaną tak duże (...)”. (NB. dlatego Polska ma tempo rozwoju 3%, a Niemcy 0,5%...) P. Liberadzki mówi demagogicznie: „Gdy w Polsce na jakiejś linii zmniejsza się liczba pasażerów, to PKP ogranicza liczbę połączeń, a czasem je likwiduje, nawet tam, gdzie kolej była jedynym dostępnym środkiem transportu. Ludzie z tych odciętych od świata miejscowości zostają skazani na pauperyzację, utratę pracy, a ich dzieci na brak możliwości uczenia się w lepszych szkołach”. To już nie ma autobusów, mikrobusów, samochodów, motorowerów??? Ile razy jechałem pociągiem: lokomotywa, osiem wagonów – i w środku trójka pasażerów. To by się opłacało posłać po tę trójkę 16 taksówek!!!! Tylko nikt kosztu jazdy tego pociągu nie liczy... O Boże! Niedobrze... Skończę się jako opozycjonista... Po przeczytaniu tych bzdur zaczynam nawet trochę lubić „Rządy” III Rzeczypospolitej... JKM
Rozmowa z prof. ROBERTEM GWIAZDOWSKIM, ekonomistą i prawnikiem, prezydentem Centrum im. Adama Smitha Tuskiem a wicepremierem Pawlakiem na temat wydłużenia wieku emerytalnego zaskoczył wielu obserwatorów sceny politycznej. Trudno uwierzyć, żeby tym panom tak bardzo zależało na wysokości naszych przyszłych emerytur. – Przypuszczam, że Pawlak i Tusk mają inne problemy niż reforma emerytalna. Ten spór jest raczej pretekstem, okazją do pokazania własnej siły. A prawdziwa rywalizacja i kłótnia dotyczy różnych obszarów gospodarki, spółek Skarbu Państwa, bo tam są prawdziwe konfitury.
– Rząd twierdzi, że dla wypłacalności całego systemu i ZUS-u jest konieczne, żeby kobiety pracowały o siedem, a mężczyźni o dwa lata dłużej. Ministrem cyfryzacji można być nawet po siedemdziesiątce, ale trudno wyobrazić sobie 66-letnią konduktorkę, szwaczkę czy kobietę za ladą. Niektóre zawody niszczą organizm dużo bardziej niż praca zawodowego posła. – Dziś Polacy pracują tylko przez połowę swojego życia. Statystycznie dłużej się uczymy, wkraczamy, więc na rynek pracy po 20 roku życia, próbujemy z niego zejść, około 60, gdy statystycznie żyjemy prawie 80. Problem polega jednak na tym, że jeżeli ograniczymy się tylko do wydłużenia wieku emerytalnego, to sytuacja jeszcze się pogorszy. Na rynku pracy pojawi się więcej ludzi, a istniejący system podatkowy sprawia, że pracodawcom nie opłaca się zwiększać oficjalnego zatrudnienia.
– Wyobraża pan sobie, że pracodawca będzie chciał zatrudnić 65-letnią sprzedawczynię? – Głównym powodem, dla którego pracodawcy nie zatrudniają, a nawet zwalniają starszych pracowników, jest wiek ochronny. Gdy jesteśmy w wieku ochronnym, nie można nas zwolnić. Dlatego pracodawca woli nie ryzykować i na wszelki wypadek zwalnia pracownika, zanim ten znajdzie się w wieku ochronnym.
– A może rację ma SLD, gdy proponuje, żeby uprawnienia emerytalne nabywać nie po osiągnięciu określonego wieku, ale wypracowanych latach pracy? Gdy ktoś pracował 45 czy 48 lat, to nawet, jeżeli ma 62 czy 64 lata, powinien mieć prawo odpocząć. – W społeczeństwie, w którym jedna czwarta obywateli to emeryci i renciści, a jedna trzecia budżetu państwa idzie na obsługę systemu emerytalno-rentowego, nie da się wprowadzić systemu kapitałowego.Pracujące dziś pokolenie nie jest w stanie zarobić na emerytury dla obecnych emerytów i jednocześnie odłożyć na swoje własne. Do tego trzeba pamiętać, że ten system cały czas jest niszczony przez różne zawirowania: kryzysy giełdowe, roszczenia górników i innych licznych uprzywilejowanych grup zawodowych.
– Dziś, gdy już wiadomo, że nasi emeryci nie będą wypoczywać pod palmami, jak zapewniały nas 13 lat temu reklamy OFE, łatwojest krytykować cały system. – W 1999 roku Krzysztof Dzierżawski napisał w imieniu naszego Centrum opracowanie, z którego wynikało, że to się nie może udać. Nikt nie chciał tego opublikować. Dopiero po dwóch latach „Rzeczpospolita” zdecydowała się zamieścić jego bardzo mocno okrojoną wersję. Potem Krzysztof Dzierżawski umieścił ten tekst w swojej książce,a dziś można to przeczytać na jego pośmiertnej stronie internetowej.
– Nasz system emerytalny jest monstrualnie rozbudowany, a więc drogi. Czy w ZUS-ie musi pracować
50 tysięcy urzędników? – To rzeczywiście bardzo drogi system. A przecież można to wszystko zorganizować inaczej. Gdy osiągnę określony wiek: 65, 67, 70, a może, jak chce tego premier Szwecji, 75 lat, nikt nie będzie sprawdzał, gdzie i kiedy pracowałem, nie każe mi przedstawiać zaświadczeń z firm, które nie istnieją od 40 lat. Moje dane zostaną wprowadzone do systemu komputerowego i co miesiąc będę otrzymywał 700, 750, a może nawet 900 złotych emerytury obywatelskiej. Tyle, ile wyjdzie z podziału dochodu narodowego. Tak jak w budżecie określoną kwotę przeznaczamy na wojsko czy na policję, tak co roku parlament decydowałby, ile środków przeznaczymy na emerytury. Koniec kropka.
– Ale to nie będą żadne emerytury, tylko nędzne zasiłki. – Pełna zgoda, gdyż państwa nie będzie stać na wyższe świadczenia. Za to pieniądze, które dziś przeznaczamy na utrzymanie ZUS-u i całego chorego systemu, będzie można przeznaczyć na świadczenia emerytalne.
– Ile dziś kosztuje nas utrzymanie systemu emerytalnego? – Ile kosztuje utrzymanie ZUS-u, OFE i części Ministerstwa Pracy, łatwo da się obliczyć. Ale do tego trzeba dodać koszty ponoszone przez przedsiębiorców, którzy każdemu pracownikowi oddzielnie muszą wyliczyć, ile pieniędzy idzie na ubezpieczenie chorobowe, ile na rentowe, wypadkowe, emerytalne. Ile przypada na pracownika, a ile na pracodawcę? Na wypełnienie tych bzdur trzeba poświęcić czas, a przedsiębiorca musi za to zapłacić i ten koszt trudno jest dokładnie oszacować. Żeby pokazać, jaki ten system jest drogi i nieefektywny, podam jeden drobny przykład. W 2005 roku parlament uchwalił dodatek dla emerytów. Posłowie napisali algorytm, jak ten dodatek ma być wyliczany (o ile pamiętam, średnio około 12,80 zł). ZUS uruchomił
system komputerowy, potem wysłano emerytom informację, ile pieniędzy im przysługuje i dlaczego tyle. Na koniec za pośrednictwem poczty wysłano emerytom dodatek do domu. Okazało się, że koszt tej operacji był większy niż kwota, jaką państwo przeznaczyło na ten dodatek. Wracając do pańskiego pytania – wszystkie koszty związane z utrzymaniem naszego systemu emerytalnego mogą wynieść nawet kilkanaście miliardów złotych rocznie.
– Przedstawiciele rządu zapewniają nas, że kobieta, która przepracuje siedem lat więcej, będzie miała znacznie wyższą emeryturę. – Rząd twierdzi, że w 2040 roku kobieta, która przejdzie na emeryturę w wieku 67 lat i przepracuje o siedem lat dłużej, będzie miała emeryturę wyższą o 72%. To kompletne wróżenie z fusów. Wielka ściema i nic więcej. To się nie może udać.
– Co więc trzeba robić? – Trzeba robić dzieci, bo to one będą pracowały na nasze emerytury.
– Ale z powodu niżu demograficznego zamykane są żłobki i przedszkola, rząd ogranicza becikowe i ulgę na dzieci. – To nie ma takiego znaczenia. Najważniejszym ograniczeniem dla rozrodczości Polaków są bardzo wysokie koszty pracy. Gdyby pracownik dostawał na rękę tyle, ile ze wszystkimi obciążeniami jego pensja kosztuje pracodawcę, nie musiałby wysyłać do pracy swojej żony. Nie trzeba by tworzyć tylu żłobków i przedszkoli.
Rozmawiał: KRZYSZTOF RÓŻYCKI
Tajny fundusz zabójców Bandyci, którzy przetrzymywali Krzysztofa Olewnika, korzystali przez cały czas z dużych pieniędzy niewiadomego pochodzenia. Pieniądze od wpływowej osoby pomogły też zagwarantować milczenie jednego z oprawców młodego biznesmena. „Angora” dotarła do nowego wątku w najgłośniejszej sprawie kryminalnej ostatnich lat. Chodzi o pieniądze, którymi dysponował Wojciech Franiewski
– szef bandy pilnującej Krzysztofa Olewnika. O tych pieniądzach, jako pierwszy zeznał Artur R., ps. „Benek” – gangster związany z grupą nowodworską. Na jego zeznaniach oparto pierwszą wersję śledztwa. Zeznania te wykorzystano później, jako dowód przeciwko pozostałym członkom grupy przestępczej odpowiedzialnej za zbrodnię. Wersję tę przyjął również płocki sąd, który w 2008 roku wymierzył oprawcom Olewnika surowe kary. W 2011 roku Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku (od wielu miesięcy prowadzi śledztwo w sprawie) zaczęła kwestionować prawdziwość zeznań „Benka” i jego skruchę. Okazało się, bowiem, że wiele szczegółów, o których opowiedział, nie potwierdziło się. Pewne fragmenty zdarzenia przedstawiał bardzo szczegółowo, a wielu innych w ogóle nie pamiętał. Śledczy powzięli wówczas podejrzenie, że Artur R. został przez kogoś poinstruowany, co i jak ma zeznawać. Według naszych informacji, te same podejrzenia powzięli już wiele lat temu prokuratorzy z Olsztyna i Warszawy, jednak wówczas nie mieli kontrdowodów pozwalających stwierdzić, że bandyta kłamał. Tym samym, więc nie było wiadomo, które fragmenty zeznań traktować, jako prawdziwe, a które jako celową dezinformację obliczoną na skierowanie dochodzenia na fałszywe tory. O tajemniczych pieniądzach oprawców Olewnika mówili również gangsterzy niezwiązani z uprowadzeniem biznesmena, przesłuchiwani w innych sprawach. W ten sposób powoli wychodził na jaw nowy, arcyważny wątek w sprawie.
Prośba Pazika Artur R. już w 2006 roku opowiedział prowadzącym sprawę prokuratorom o dialogu między hersztem bandy Wojciechem Franiewskim a Robertem Pazikiem, gangsterem z Drobina, który brał udział w zbrodni na Olewniku. Według tej wersji, Pazik poprosił Franiewskiego o pieniądze na jakieś wydatki. Franiewski zgodził się, wyszedł i po kilkunastu minutach wrócił, niosąc plik banknotów. Przekazał je Pazikowi. Ponownie spotkali się dopiero po kilku dniach w Kałuszynie (gdzie był przetrzymywany Olewnik). Do sprawy już więcej nie wracali. Takie sceny powtarzały się kilkakrotnie, a Franiewski przekazywał pieniądze nie tylko Pazikowi, ale też innym gangsterom. Zawsze trwało to kilkanaście minut. Za każdym razem schemat działania był taki sam: jeden z porywaczy prosił o pieniądze, Franiewski
się zgadzał, kazał mu zostać, potem oddalał się i po jakimś czasie wracał. W tym czasie nikt nigdy mu nie towarzyszył. Sam „Benek”, składając zeznania, nie zwrócił na to uwagi.
– A przecież płynął z tego taki wniosek, że przez cały czas przetrzymywania Krzysztofa Franiewski miał dostęp do pieniędzy – mówi „Angorze” policjant, który brał udział w śledztwie.
– Postawiliśmy nawet tezę, że trzymał je w specjalnej skrytce, do której dostęp miał tylko on. Z czego wynikała ta teza?
– W innym wypadku Franiewski nie mógłby zaopatrzyć się w pieniądze w ciągu kilkunastu minut – mówi nasz rozmówca.
– W świecie przestępczym wszystkie rozliczenia załatwia się w gotówce. Niezależnie od źródeł zbliżonych do śledztwa informację tę potwierdził nam gangster, który wiele lat był członkiem grup przestępczych na Mazowszu. Człowiek ten (nie podajemy jego personaliów) odsiaduje dziś długoletni wyrok pozbawienia wolności. Gdy działał w grupach przestępczych, był jednym z najbliższych znajomych Roberta Pazika.
– Pazik opowiadał mi, że Franiewski dysponował pieniędzmi, do których tylko on miał dostęp – potwierdza gangster.
– I gdy nagle pojawiły się wydatki związane z przetrzymywaniem Olewnika, to Franiewski się oddalał, zabraniał komukolwiek iść za sobą i potem wracał z pieniędzmi.
Tajemnica źródła Aby zrozumieć wagę tych informacji, trzeba opisane zdarzenia umiejscowić w czasie. Z ustaleń
śledztwa wynika, że Franiewski wielokrotnie przynosił pieniądze w 2002 i 2003 roku. Krzysztof Olewnik został uprowadzony ze swojego domu w Świerczynku pod Drobinem w październiku 2001 r. Okup za jego uwolnienie jego siostra Danuta przekazała dopiero w lipcu 2003 r. (instruowana przez porywaczy zrzuciła pieniądze z trasy Armii Krajowej).
Były to pierwsze pieniądze przekazane przez rodzinę uprowadzonego. Z tego wynika, wprost, że banknoty od Franiewskiego, o których mówili Pazik, „Benek” i inni gangsterzy, nie pochodziły z okupu przekazanego przez rodzinę.
– Nie chce mi się wierzyć, aby porywaczeprzez tak długi czas z własnych pieniędzy ponosili koszty utrzymywania
zakładnika, wiedząc, że policja depcze im po piętach – ocenia Zbigniew Wróblewski, emerytowany oficer CBŚ. Rodzi się więc pytanie: kto i dlaczego przekazywał gangsterom pieniądze, z których oni korzystali, pilnując młodego biznesmena?
– Ciąg zdarzeń związany z tymi wydatkami może prowadzić do wniosku, że był ktoś, komu zależało na tym, aby Olewnik żył i dlatego opłacał bandytów, którzy go przetrzymywali – ocenia Jerzy Godlewski, prywatny detektyw, który pomagał rodzinie Olewników. To z kolei dowód, że porywacze Olewnika nie działali sami, ale wykonywali czyjeś polecenia.
Znikające banknoty Tego samego dowodzą jeszcze wydarzenia, które nastąpiły po przekazaniu okupu. Saszetka zrzucona przez Danutę Olewnik-Cieplińską zawierała banknoty spisane wcześniej przez policję. Ich numery zostały zastrzeżone. Według oficjalnie przyjętej wersji, Franiewski podzielił pieniądze z okupu pomiędzy siebie i swoich wspólników. Wszyscy później je wydali. Okup został zapłacony w euro. W Polsce obowiązującą walutą jest złotówka. Franiewski musiał, więc dokonać wymiany walut. Tego jednak nie mógłby zrobić niezauważony, bo każdy właściciel kantoru, który zwróciłby uwagę na zastrzeżone banknoty, musiał natychmiast wezwać policję. Trudno przecież 300 tysięcy euro wymienić w taki sposób, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Pierwszy zastrzeżony banknot pochodzący z okupu został ujawniony dopiero w 2005 roku w Berlinie. Kobieta, która się nim posługiwała, nie miała żadnego związku z porwaniem Olewnika ani nie wywodziła się ze środowisk przestępczych. Trop się urwał. Do dziś odzyskano tylko część pieniędzy z okupu. Częściowym rozwiązaniem tej zagadki jest informacja uzyskana przez Biuro Wywiadu Kryminalnego
Komendy Głównej Policji od agentury uplasowanej w środowisku przestępczym. Informacja mówiła o tym, że jeden z gangsterów z grupy mokotowskiej wywiózł za granicę prawie pół miliona euro w gotówce (zrobił to w kilku etapach). Celem jego podróży było małe państwo uchodzące za „raj podatkowy”, do którego nie trafiają informacje z krajów UE na temat zastrzeżonych banknotów. Tam gangster stopniowo wymieniał trefne euro na lokalną walutę, a potem lokalną walutę na dolary. Dolary przywiózł do Polski. W ten sposób zalegalizowano prawie pół miliona euro pochodzących
z przestępstw. Mogło, więc być tak, że część pieniędzy stanowiły bankoty uzyskane z okupu zaOlewnika. To z kolei prowadzi do wniosku, że Franiewski wymienił trefne banknoty u zaufanej osoby, aby nie ryzykować wpadki. Gdyby
tak rzeczywiście było, byłby to kolejny dowód, że szef gangu z kimś współpracował. Jest jeszcze druga hipoteza, mówiąca o tym, że herszt gangu przekazał pieniądze swojej żonie. Sam Franiewski nigdy już tego nie wyjaśni. W 2007 roku zmarł w areszcie, a okoliczności jego śmierci do dziś budzą wiele wątpliwości. W 2009 roku życie odebrał sobie Robert Pazik.
Łapówka dla bandyty Kolejny wątek dotyczący tajemniczych pieniędzy pojawił się w śledztwie półtora roku temu, gdy prokuratura badała wiarygodnośćzeznań Artura R. Okazało się wówczas, że jeden z bandytów skazanych w związku ze sprawą Olewnika chciał złożyć w sprawie wyczerpujące zeznania, aby wytargować złagodzenie kary. Nagle jednak wycofał się z tego zamiaru. Szukający rozwiązania tej zagadki policjanci ustalili, że w 2006 roku żona tego bandyty otrzymała duże pieniądze i wyjechała z Polski. W zamian gangster niczego nie powiedział i nikogo nie obciążył. W kontekście tego wątku pojawiają się nazwiska dwóch bardzo ważnych w Płocku osób. Pierwszy człowiek pertraktował
z rodziną bandyty, drugi przekazał pieniądze. Wątek pieniędzy powraca jak bumerang i staje się jednym z najważniejszych w sprawie. Bez jego wyjaśnienia nie będzie możliwe odkrycie prawdy o tej najbardziej znanej zbrodni ostatnich lat. LESZEK SZYMOWSKI
Superszpieg ginie przez Smoleńsk? Wpływowy włoski tygodnik „L’Espresso” opublikował artykuł pt. „Polska masakra, w cieniu Putina”, w którym donosi, że zabójstwo, w Stanach Zjednoczonych w czerwcu 2010 roku jednego z najważniejszych uciekinierów z Rosji, byłego funkcjonariusza rosyjskich służb wywiadowczych SVR Siergieja Tretjakova, ma związek z mordem dokonanym na 96 przedstawicielach polskiej elity, w tym na prezydencie Lechu Kaczyńskim, podczas ataku przeprowadzonego przez służby Władimira Putina na polski samolot rządowy 10 kwietnia 2010 roku. Autorzy artykułu wskazują, że międzynarodowi obserwatorzy nie wierzą w naturalną śmierć byłego funkcjonariusza SVR, który miał umrzeć na zawał serca (swego czasu podano, iż zmarł, zachłystnąwszy się kawałkiem mięsa). Miał on zaledwie 53 lata.
Superagent posiadał niebezpieczną wiedzę? To był jeden z najsłynniejszych tajnych agentów wszech czasów. Oficjalnie pracował, jako dyplomata, w rzeczywistości jednak od dawna był pułkownikiem SVR, rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego, która zastąpiła KGB po upadku Związku Sowieckiego. Pod osłoną dyplomatyczną kariera Tretjakova rozwijała się. Szybko zyskał kontrolę nad wszystkimi rosyjskimi operacjami wywiadowczymi w Nowym Jorku od 1995 do 2000 roku. W 2000 roku wymknął się spod kurateli swoich mocodawców i przeszedł na stronę amerykańską, zadając Moskwie poważny cios. Jak wynika z opublikowanych 8 marca dokumentów WikiLeaks, zanim Tretjakov został zamordowany przez agentów służb Putina, korespondował pod pseudonimem „Towarzysz J.” z szefem Stratforu, jednej z agend CIA. W korespondencji dokonał rekonstrukcji wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem.
12 dni po katastrofie konkludował: „Rosjanie mają takie plany (scenariusze), aby zabić innych zachodnich przywódców, które mogą być wykonane”. Tretjakov zwrócił przy tym uwagę, że złe stosunki między Władimirem Putinem a Lechem Kaczyńskim nie były tajemnicą. W czerwcu 2010 roku agent ginie w tajemniczych okolicznościach, a FBI, pod którego ochroną się znajdował, trzyma szczegóły dotyczące jego śmierci w ścisłej tajemnicy. Anna Wiejak
Sikorski może lżyć legalnie Szef MSZ Radosław Sikorski użył obraźliwych słów wobec Jana Kobylańskiego, działacza Polonii południowoamerykańskiej. Ale były one dopuszczalne – uznał wczoraj Sąd Okręgowy w Warszawie. Wyrok jest nieprawomocny. Obrona nie wyklucza apelacji. Sikorski nazwał Kobylańskiego “antysemitą i typem spod ciemnej gwiazdy”. Jan Kobylański, prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej, domagał się przed sądem przeprosin od ministra za użyte wobec niego określenie. Miały się one ukazać w “Naszym Dzienniku”, “Rzeczpospolitej” i “Gazecie Wyborczej”. Szef USOPAŁ domagał się także wpłaty 20 tys. zł na Ruch Obrony Życia im. ks. Jerzego Popiełuszki. Jednak szef MSZ nie musi przepraszać, ponieważ według sądu nie doszło do naruszenia dóbr osobistych. Sąd wprawdzie przyznał, że użyte określenie było obraźliwe, ale jednak dopuszczalne. Z uwagi na to, że Kobylański miał – zdaniem sądu – godzić w zasady prawa. Według sędzi Bożeny Chłopeckiej, proces jakoby “bezspornie” wykazał antysemickie poglądy Kobylańskiego, a w związku z tym – jak uzasadniała wyrok – użycie takiego określenia przez ministra Sikorskiego może być uważane za łagodne. Pełnomocnik Jana Kobylańskiego mec. Zbigniew Cichoń podkreślał podczas wcześniejszej rozprawy, że Sikorski z racji pełnionej funkcji powinien być “księciem dyplomacji”, tymczasem jego wypowiedzi dotyczące Kobylańskiego “nie przystoją nikomu”, a tym bardziej dyplomacie.
- W tym procesie to nie pan Kobylański był oskarżony, ale minister Sikorski. A sędzia uznała, że określenie “typ spod ciemnej gwiazdy” jest jak najbardziej eufemistyczne – komentuje wyrok znany publicysta Stanisław Michalkiewicz. – W związku z tym, jeżeli ja bym kogoś tak nazwał, to nie może się obrazić. Jest to bardzo dziwne – zaznacza nasz rozmówca.
- Antysemityzm? – dziwi się mec. Andrzej Lew-Mirski, który reprezentował Jana Kobylańskiego w innym procesie, w którym oskarżał za zniesławienie kilkunastu dziennikarzy i dyplomatów. – W tej konkretnej sprawie o takich przypadkach nie słyszałem – dodaje. W ocenie adwokata Sikorski przekroczył granice prawa, obrzucając publicznie Jana Kobylańskiego stekiem wyzwisk. – Mówienie o panu Kobylańskim “antysemita” to olbrzymie nadużycie. To po prostu taki styl, taka wypróbowana formuła, że jak się w kogoś chce publicznie uderzyć, to się go nazywa właśnie antysemitą – uważa mec. Lew-Mirski.
- Ten wyrok pokazuje, że sądy w Polsce mają wzgląd na osoby, co oznacza, że ważne jest nie to, co kto zrobił, ale kto to zrobił – uważa Stanisław Michalkiewicz. – Jeżeli to pan Kobylański użyłby wobec ministra Sikorskiego takich określeń, jestem przekonany, że bez wahania by go skazano – stwierdza. Publicysta uważa, że “pewne kategorie osób w Polsce zostały pozbawione ochrony prawnej, a inne cieszą się ochroną prawną idącą bardzo daleko, np. poseł Palikot nazwał prezydenta chamem i nadal to powiela, nazywając tak inne osoby”.
- Nie wolno nikogo bezpodstawnie oskarżać – mówił kpt. ż.w. Zbigniew Sulatycki po zakończeniu procesu dziennikarzy, w którym chodziło o podobne oskarżenia. – Są to paszkwile, rzucanie nieprzyzwoitych słów na osobę Jana Kobylańskiego – podkreślał. Proces dotyczył sformułowań Sikorskiego z jego wywiadu rzeki pt. “Strefa zdekomunizowana”, w której szef MSZ mówił, jakoby pion śledczy IPN rozważał postawienie Kobylańskiemu zarzutu o szmalcownictwo w czasie II wojny światowej. Zdaniem sądu, Sikorski miał prawo mówić o podejrzeniach IPN co do domniemanego szmalcownictwa Kobylańskiego, bo szef MSZ nie oceniał ich zasadności. Zadowolenia z wyroku nie ukrywa sam Sikorski. Na portalu społecznościowym Twitter napisał, mimo że wyrok jest nieprawomocny: “Są jeszcze sądy w Warszawie. Oficjalnie: Jan Kobylański to antysemita i typ spod ciemnej gwiazdy”. Zenon Baranowski
Teraz rodzina
1. Trwa debata dotycząca podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat, w której rząd Donalda Tuska koncentruje się tylko na walce ze skutkami niewydolności polskiego systemu emerytalnego. W tej sytuacji klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości przedstawił wczoraj na konferencji prasowej program i towarzyszące mu projekty ustaw, które mają na celu zmierzenie się z przyczynami tego zjawiska. Program nosi nazwę „Teraz rodzina” i jego zasadniczym celem jest podjęcie konkretnych działań, które wpłyną na wzrost liczby ludności w naszym kraju, ponieważ naszym zdaniem rodzina musi się stać najważniejszą inwestycją w Polsce.
2. Program składa się z 3 segmentów tzn. finansowego wsparcia dla rodzin, pracy i domu, ale najbardziej rozbudowaną jego częścią jest ta poświęcona finansom rodziny, bo na takie wsparcie naszym zdaniem, rodziny oczekują. Program zwiera propozycję ulg w podatku dochodowym od osób fizycznych o progresywnym charakterze związanym z liczbą dzieci. I tak jedno dziecko upoważniałoby do ulgi w wysokości 1 tys. zł drugie 2 tys. zł, trzecie 3 tys. zł itd. Ponieważ rodziny wielodzietne z reguły nie należą do tych, które osiągają wysoki poziom dochodów, aby stworzyć możliwość odliczenia ulg w pełnej wysokości tej ulgi w sytuacji, kiedy nie wystarcza dochodu, mogłyby być jej odliczane od składek z tytułu ubezpieczenia społecznego. Przy czym niezwykle ważnym rozwiązaniem jest przyjęcie założenia, że ulga w podatku dochodowym przysługuje rodzinie od momentu poczęcia dziecka.
3. Kolejne wsparcie dla rodzin to opłacenie składek z tytułu ubezpieczenia emerytalnego dla rodziców przebywających na urlopie wychowawczym w wysokości 450 zł miesięcznie na każde dziecko nie więcej jednak niż 1350 zł miesięcznie. Dla osób niemających prawa do urlopu wychowawczego, ale rezygnujących z aktywności zawodowej żeby sprawować osobistą opiekę nad dzieckiem wysokość odprowadzanej przez Skarb Państwa składki byłaby obliczana od 60% średniego wynagrodzenia za prace na dziecko jednak nie w wysokości wyższej niż od 180% przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Wsparcie finansowe obejmowałoby także tzw. bon rodzinny w wysokości 300 zł na każde dziecko miesięcznie, który służyłby do pokrycia kosztów pobytu dziecka w żłobku lub przedszkolu do tej pory finansowanego przez rodziców. Uzupełnieniem tego wsparcia byłaby także tzw. karta rodziny wielodzietnej (dla rodzin z trójką i większą liczbą dzieci), która pozwalałaby na bezpłatne korzystanie takiej rodziny z instytucji kultury, sportu, przewozów komunikacją miejską i kolejową. Wreszcie znaczącym wsparciem dla rodzin byłoby przeforsowanie na forum UE zerowej stawki podatku VAT dla ubranek i obuwia dziecięcego. Ponieważ w UE rozpoczynają się pracę nad dyrektywą unijną w tej sprawie, Polska powinna zbudować koalicję, która przeforsowałaby takie rozwiązanie, ponieważ obowiązuje ono już w takich krajach jak W. Brytania i Irlandia.
4. W programie „Teraz rodzina” są również zawarte rozwiązania poświęcone pracy i domowi szczególnie dla ludzi młodych. Jeżeli chodzi o pracę zasadniczym rozwiązaniem jest pobieranie przez 2 lata tylko 50% należnej składki na ubezpieczenie społeczne od nowo zatrudnionych absolwentów, a także wliczanie do okresu składkowego urlopu macierzyńskiego kobiety prowadzącej działalność gospodarczą. Jeżeli chodzi o politykę mieszkaniową to PiS chce powrotu do programu „Rodzina na swoim”, a także uruchomienia dopłat do kredytów zaciąganych na kupno bądź budowę domu albo mieszkania.
5. W sytuacji brutalnego forsowania przez Platformę podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat jak najbardziej właściwe jest zgłoszenie rozwiązań dotyczących wsparcia dla polskiej rodziny. Jeżeli tego rodzaju kompleksowe rozwiązania weszłyby w życie od 1 stycznia 2013 roku to już w ciągu najbliższych kilku lat mielibyśmy eksplozję urodzeń, która pozwoliłaby opuścić jedno z ostatnich miejsc na świecie w klasyfikacji dotyczącej dzietności rodzin. Właśnie według ostatnich danych ze wskaźnikiem dzietności wynoszącym 1,3 zajmujemy 207 miejsce na 222 państwa klasyfikowane na świecie. Zbigniew Kuźmiuk
Nowa Prawica to sfera całkowitej niepowagi Wielce poważny Jarosław Kaczyński
Lider PiS, Jarosław Kaczyński, udzielił wywiadu wpolityce.pl, gdzie przy okazji dywagacji o sojuszy z PR Marka Jurka wyraził następującą myśl w odniesieniu do możliwego sojuszu z Nową Prawicą: „Natomiast, jeśli chodzi o Nową Prawicę Korwina-Mikkego to jednak proszę wybaczyć, ale to jest sfera całkowitej niepowagi.”
W związku z tym przypominamy najpoważniejsze wyczyny Jarosława Kaczyńskiego by każdy mógł się dowiedzieć i utrwalić sobie jak poważny to statysta:
1. Mianował na szefa telewizji Andrzeja Urbańskiego, który najął do tej telewizji Tomasza Lisa, który to z kolei w ramach wdzięczności zorganizował Kaczyńskiemu taką debatę z Donaldem Tuskiem, że nie było ani me, ani be ani kukuryku.
2. Załatwił swej partii poczytną popołudniówkę „Express Wieczorny”, powierzył ją temu samemu Andrzejowi Urbańskiemu, który to doprowadził ją do upadku (słynna ręka do ludzi).
3. Jako zwolennik niepodległości głosował za traktatem lizbońskim.
4. Jako „prawicowiec” wyrzucił z telewizji ludzi Piotra Farfała, którym udało się przynajmniej trochę wyrównać w niej lewacki przechył i wprowadził na ich miejsce, tak, tak, postkomunistów.
5. Tak ostro walczył z korupcją, że aż zaczął organizować prowokacje przeciwko własnym ministrom. Po czym we własnej radzie ministrów odkrył powołanego przez siebie „kreta”. Nic, więc dziwnego, że postanowił ją rozwiązać.
6. Za polskiego patriotę uznał Edwarda Gierka.
Komentatorów zapraszamy do typowania, który z tych wyczynów jest najpoważniejszy. A to i tak nic w porównaniu do niektórych działań św. pamięci Lecha Kaczyńskiego… Sommer
W Smoleńsku część osób powinna przeżyć Obrażenia ofiar nie przypominają skutków zwykłej katastrofy lotniczej – mówi w rozmowie z Dorotą Kanią i Aleksandrą Rybińską prof. Michael Baden, światowej sławy patolog. Czy widział Pan Profesor zdjęcia katastrofy smoleńskiej? Tak, widziałem wiele zdjęć z tej katastrofy, ale nie wszystkie.
Do jakich wniosków doszedł Pan po ich obejrzeniu? Miejsce wypadku zostało bardzo szybko sprzątnięte, zanim można było wyciągnąć jakiekolwiek sensowne wnioski i przeprowadzić dokładne śledztwo. Inaczej niż np. w przypadku zamachów z 11 września w USA. Uczestniczyłem w badaniu ciał ofiar ataków na World Trade Centre w Nowym Jorku w 2001 r. To był zamach terrorystyczny i miejsce zamachu zostało posprzątane dopiero po zakończeniu śledztwa.
A co pomyślał Pan, widząc zdjęcia ofiar? Obrażenia ofiar nie przypominają skutków zwykłej katastrofy lotniczej, a przy upadku z tak małej wysokości część ofiar powinna przeżyć. Samolot roztrzaskał się na bardzo dużej powierzchni i ciała oraz części samolotu były porozrzucane po tym terenie i rozdarte na drobne kawałki. W takim przypadku potrzeba wiele czasu, by wszystko pozbierać i stwierdzić, co, do czego należy, no i móc zidentyfikować ofiary. Nie poświęcono temu tyle czasu.
Badał Pan ofiary katastrof lotniczych? Badałem wypadki lotnicze w USA, głównie w latach 60. i 70., kiedy niestety było dużo takich katastrof. Między innymi. w Nowym Jorku i New Jersey. W wielu przypadkach byłem główną osobą odpowiedzialną za śledztwo.
Czy wśród tych wypadków lotniczych były zamachy terrorystyczne? Było tak w jednym przypadku, kiedy bomba pod siedzeniem jednego z pasażerów samolotu wybuchła i doprowadziła do katastrofy. Nie był to tak do końca zamach terrorystyczny, bo chodziło tym razem o oszustwo ubezpieczeniowe, ale zasada jest podobna.
Czy uczestniczył Pan Profesor w badaniach ciał ofiar, które zginęły na skutek zamachu? Byłem w Iraku, by zbadać ofiary zamachów, m.in. bombowych.
Co mogą wykazać badania zwłok teraz, po ekshumacji, po dwóch latach? Możemy stwierdzić tożsamość ofiar, czyli sprawdzić, czy identyfikacja odbyła się poprawnie, czy nie popełniono błędu. Być pewnym, że wszystkie części ciała zostały przypisane właściwym osobom. To można bez problemu zrobić dwa lata po katastrofie.
Czy po wyglądzie ciał można dojść do wniosku, że doszło do wybuchu na pokładzie Tu-154M? To najlepiej da się ustalić tuż po katastrofie, zanim ciało ulegnie rozkładowi. Czasami można to stwierdzić po badaniu płuc, czy osoba była żywa czy martwa przed katastrofą. Później staje się to trudniejsze, bo po dwóch latach tkanki miękkie ulegają rozkładowi, zwłaszcza tkanki płucne. Kości się zachowują w dobrym stanie, ale to wystarczy, co najwyżej do identyfikacji ofiary. Płuca się niestety nie zachowują.
Czy po wyglądzie, rozmieszczeniu ciał, na przykładzie zdjęć, które oglądał Pan Profesor, można stwierdzić, że w samolocie doszło do wybuchu? Badanie miejsca katastrofy i rozmieszczenia ciał ofiar, choćby na zdjęciach, może być pomocne w poznaniu przyczyny wypadku. Niestety, nie widziałem takich zdjęć. Poza tym mogłoby to pomóc w ustaleniu, co działo się z samolotem, kiedy spadał i uderzył w drzewa. Oczywiście w pewnym stopniu pomogłoby ustalić, czy doszło do eksplozji, zanim samolot uderzył w ziemię.
W maju 2010 r., ponad miesiąc po katastrofie, do Polski przyleciały trumny ze szczątkami ciał ofiar. Rosjanie tłumaczyli nam, że identyfikacja tych szczątków była niemożliwa. Czy to prawdopodobne?
Zdecydowanie nie. Dorota Kania, Aleksandra Rybińska
Merkel zapowiada wiosenne przyśpieszenie Kanclerz [albo jak wolą feminiści obojga płci, "kanclerka" lub "kanclerzyca" - admin] Niemiec, Angela Merkel przygotowuje grunt pod osiągnięcie porozumienia w sprawie zwiększenia finansowej ochrony euro-strefy. Oświadczyła, że decyzja o wzmocnieniu ściany zaporowej mającej powstrzymać dalsze rozprzestrzenianie kryzysu i przywrócić stabilność całej strefy, może być podjęta już niebawem, tj. w czasie posiedzenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) w przyszłym miesiącu. A. Merkel dodała, że ministrowie finansów dyskutują obecnie o „możliwych kombinacjach” stałego jak i doraźnego ratowania finansów Europy, tak ażeby wypracować konsensus, który byłby przyjęty już 30 marca br., podczas spotkania w Kopenhadze. Ministrowie mieliby podjąć decyzję o zwiększeniu Regionalnego funduszu antykryzysowego do kwoty całkowitej 692 miliardów euro (904 miliardy dolarów).
„To oczywiste, że musimy ustalić treść stanowiska na wiosenne posiedzenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ponieważ ten temat (zwiększenia funduszy tej instytucji przeznaczonych do walki z kryzysem) będzie wówczas tam omawiany i pojawią się różne propozycje społeczności międzynarodowej, do których będzie trzeba się odnieść. Możecie liczyć na ustalenie naszego kursu do końca marca br.” – powiedziała dziennikarzom A. Merkel, na zeszłotygodniowej konferencji w Monachium. Ministrowie finansów rozważają, co zrobić z aktualnym Europejskim Funduszem Stabilności Finansowej, który zarządza programami pomocowymi dla Grecji, Irlandii i Portugalii, i ma być całkowicie zastąpiony przez Europejski Mechanizm Stabilizacyjny. Decyzja tego gremium, będzie sygnałem intencji poszczególnych państw strefy euro, w kwestii wyasygnowania konkretnej finansowej pomocy na rzecz zatrzymania kryzysu. Kwota 692 miliardów euro stanowi minimum, za to realne, a więc do osiągnięcia, będące propozycją rozszerzenia dotychczasowej ściany zaporowej niezbędnej do okiełznania zadłużeniowego pożaru, na którą składało się siedemnaście krajów euro strefy. Wciąż jednak możliwe są inne opcje i projekty różnych kombinacji mających na celu znalezienie racjonalnego optimum, które byłoby do zaakceptowania przez największą ilość krajów UE. Te inne propozycje mieszczą się w przedziale od 500 do 940 miliardów euro. Angela Merkel powyższe kwestie omawiała z dziennikarzami na konferencji prasowej, zorganizowanej na zakończenie jej spotkania z przedstawicielami niemieckiego handlu i przemysłu. Liderzy biznesu naszego zachodniego sąsiada, zdecydowanie sprzeciwiają się nielimitowanemu zwiększaniu funduszy do walki z kryzysem, i w tej mierze mają poparcie swojej kanclerz, która również stoi na stanowisku, że trzeba wreszcie na trwale ustalić docelowy poziom przedmiotowych funduszy. Mimo trwającego kryzysu, nastroje biznesowe w Niemczech znowu się poprawiły. Według najnowszego comiesięcznego (marcowego) sondażu niemieckiego Instytutu IFO (opartego o odpowiedzi blisko 7 tysięcy respondentów, którymi są niemieckie firmy z sektora przemysłu, budownictwa, sprzedaży hurtowej oraz detalicznej) prowadzącego indeks klimatu do prowadzenia biznesu, jego poziom wzrósł niespodziewanie do 109,7%. Co prawda to niewiele ponad prognozy, które mówiły o spodziewanym osiągnięciu wartości indeksu na poziomie 109, 6%, ale w dobie kryzysu każdy plus ponad prognozę, cieszy podwójnie. Dla nas to także dobra wiadomość. Niemcy to w końcu nasz główny partner handlowy. Robert Kowalczyk
Smoleńsk: były dwie eksplozje Przyczyną katastrofy smoleńskiej były dwie eksplozje, które nastąpiły przed zetknięciem Tu-154 z ziemią - stwierdził amerykański naukowiec, dr Kazimierz Nowaczyk, podczas wysłuchania publicznego w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Kazimierz Nowaczyk jest doktorem fizyki, pracującym obecnie na Uniwersytecie w Maryland (USA). Swoje słowa o eksplozjach wypowiedział w siedzibie Parlamentu Europejskiego, gdzieodbyło się dziś kolejne wysłuchanie publiczne na temat katastrofy smoleńskiej z udziałem przedstawicieli rodzin ofiar katastrofy, polityków oraz ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza.
Największy skandal po II wojnie światowej Rozpoczynając wysłuchanie, szef delegacji PiS we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim prof. Ryszard Legutko stwierdził, że śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej jest "największym skandalem w lotnictwie od końca II wojny światowej".
"Spotkaliśmy się kilkanaście miesięcy temu i od tego czasu wiele się wydarzyło, i moim zdaniem, można bezpiecznie powiedzieć, że wątpliwości (w sprawie katastrofy) nie tylko nie zostały rozwiane, ale narastają" - powiedział Legutko.
Pierwsze wysłuchanie w europarlamencie w sprawie katastrofy odbyło się ponad rok temu. W dzisiejszym wzięli udział m.in. córka pary prezydenckiej Marta Kaczyńska, wdowa po Przemysławie Gosiewskim Beata Gosiewska, wdowa po szefie IPN Januszu Kurtyce Zuzanna Kurtyka, ojciec nawigatora Tu-154 Mieczysław Ziętek, brat śp. Stefana Melaka Andrzej Melak, wdowa po śp. Tomaszu Mercie Magdalena Merta i córka rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego Marta Kochanowska. Byli również obecni eksperci zespołu Macierewicza: prof. Wiesław Binienda, wspomniany dr Kazimierz Nowaczyk z USA oraz sam Macierewicz, a także europosłowie PiS Ryszard Czarnecki i Tomasz Poręba.
Macierewicz: zostały zgromadzone bezsporne dowody Czas podsumować naszą wiedzę na temat tego, jak doszło do tej tragedii, kto jest odpowiedzialny za tę bezprecedensową w dziejach świata zagładę kierownictwa państwowego jednego z największych europejskich narodów - powiedział na początku swojego wystąpienia Antoni Macierewicz. Zaznaczył, że odpowiedzialność za katastrofę smoleńską po stronie polskiej ponosi m.in. kierownictwo Biura Ochrony Rządu i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorskich. Poseł PiS wspomniał również o depeszy ujawnionej przez WikiLeaks, która wskazuje na Rosjan, jako sprawców tragedii 10 kwietnia 2010 r. Fakt odpowiedzialności strony rosyjskiej udowadniają też - stwierdził Macierewicz - polskie uwagi do raportu MAK oraz sprawozdanie przygotowane przez płk. Milanowskiego zaraz po katastrofie, omawiane na tzw. taśmach Klicha. Antoni Macierewicz powiedział:
W ciągu ub. roku zostały zgromadzone dowody w sposób bezsporny stwierdzające, że w kokpicie Tu-154 podczas całej podróży nie rozpoznano głosu gen. Błasika i w ogóle nie stwierdzono tam jego obecności. Świadczy o tym ekspertyza IES w Krakowie opublikowana w Polsce przed 4 miesięcami. Ciało gen. Błasika znaleziono w sektorze nr 1, czyli ok. 20 m od kokpitu, który został odnaleziony w sektorze nr 2. Według tejże ekspertyzy w ogóle nie odnotowano dźwięku uderzenia skrzydła o drzewo. W momencie, w którym Rosjanie odczytują wg swojej interpretacji dźwięk uderzenia skrzydła o brzozę, IES stwierdza odgłos przemieszczających się przedmiotów oraz inny niezidentyfikowany odgłos, który wcześniej się zaczął i później się skończył. Mówiąc krótko, w ogóle uderzenia o drzewo nie było. Co więcej, z badań przeprowadzonych przez prof. Biniendę wynika w sposób jednoznaczny, że gdyby w ogóle doszło do uderzenia skrzydłem w drzewo, to przecięto zostałoby drzewo, a skrzydło z punktu widzenia skutecznośności nośnej samolotu - nienaruszone. Macierewicz zaznaczył także, że trajektoria pionowa samolotu wyznaczona przez dane systemów TAWS i FMS wskazuje, że do chwili minięcia punktu, w którym rosła brzoza wskazywana przez raport rosyjski, jako przyczyna katastrofy, Tu-154 nigdy nie zszedł poniżej 20 m, a więc nie mógł uderzyć w drzewo.
Następnie poseł dodał, że już godzinę po katastrofie, nie badając w ogóle miejsca tragedii i ciał, Rosjanie stwierdzili, że wszyscy pasażerowie zginęli, i odesłali przybyłe ekipy lekarskie. Szef zespołu parlamentarnego ds. Smoleńska odczytał także zebranym dramatyczny zapis nagrania z poczty głosowej żony posła Leszka Deptuły, który zginął w katastrofie (chodzi o telefon, jaki Deptuła wykonał do małżonki prawdopodobnie z pokładu samolotu w momencie tragedii).
Naukowcy: były dwie eksplozje Po Macierewiczu głos zabrali dr Kazimierz Nowaczyk, który ujawnił, że przyczyną katastrofy były dwie eksplozje, oraz prof. Wiesław Binienda - dziekan wydziału inżynierii Uniwersytetu Akron w stanie Ohio oraz członek grupy ekspertów ds. badań katastrof lotniczych takich instytucji i firm jak NASA, FAA oraz Boeing. Wystąpił również dr Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej. Po raz pierwszy tak szeroko zaprezentowano analizy dr. Grzegorza Szuladzińskiego z Australii - członka Australijskiego Instytutu Inżynierów (w tym Katedry Strukturalno-Mechanicznej), Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów-Mechaników oraz Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów Lądowych. Z najnowszych badań przeprowadzonych zarówno w kraju, jak i za granicą, wynika jednoznacznie, że samolot nie mógł zderzyć się z drzewem (a nawet gdyby do tego doszło, nie straciłby skrzydła) i że bezpośrednią przyczyną katastrofy były dwie eksplozje odnotowane jeszcze przed zetknięciem się samolotu z ziemią. Jedna z nich miała miejsce na lewym skrzydle, w pobliżu jego środka, w efekcie łamiąc płat na dwie części. Druga, wewnątrz kadłuba, spowodowała jego rozległe uszkodzenia i rozczłonkowanie, jak również rozłączenie lewego skrzydła i kadłuba.
Naukowcy wskazywali na specyficzne zniekształcenia elementów samolotu, które nie mogły powstać w wyniku zdarzeń opisanych w raporcie MAK i raporcie komisji Millera.
Jarosław Kaczyński: to pytania, które trzeba postawić Następnie odbył się telemost z centrum prasowym w Warszawie; połączono się z Jarosławem Kaczyńskim, bratem śp. Lecha Kaczyńskiego. Prezes PiS mówił o nagonce na tych, którzy domagali się prawdy o katastrofie i chcieli po 10 kwietnia 2010 r. upamiętnić ofiary.
Ten proces wymuszonej amnezji, niepamięci trwa. Dlaczego to niezwykłe w historii Polski wydarzenie zostało przez polskie władze tak potraktowane? - pytał Jarosław Kaczyński. Odnosząc się do ustaleń zaprezentowanych przez dr. Nowaczyka, były premier stwierdził:
"Jeżeli tam miały miejsce wybuchy (na pokładzie Tu-154M), jeżeli ta katastrofa coraz bardziej wygląda na zamach, to oznacza to nową jakość w międzynarodowej polityce". Zdaniem Kaczyńskiego - "tolerancja dla tej specyficznej nowej, jakości może bardzo wielu bardzo drogo kosztować". Polska ma święty obowiązek uczynić wszystko, aby prawda o katastrofie smoleńskiej została ujawniona - niezależnie od treści tej prawdy - oświadczył. Jak mówił, dochodzenie do tej prawdy wymaga odpowiedzi m.in. na pytania dotyczące przyczyn katastrofy.
"Dlaczego samolot spadł, dlatego się tak bardzo rozpadł, dlaczego wszyscy zginęli - to są pytania, które trzeba postawić, (...) znając prawa fizyki, wiedząc, że gdyby katastrofa wyglądała tak, jak było to opisane w raportach rosyjskich, a także - niestety - w polskim oficjalnym raporcie - nie mogłaby mieć tego rodzaju następstw" - mówił Kaczyński.
Jak dodał, należy też wyjaśnić kwestie "działań politycznych związanych z rozdzieleniem wizyt, zachowań ówczesnych - i dzisiejszych - władz polskich, zachowań ówczesnego ambasadora Rosji w Warszawie, (...) w tym zachowań skandalicznych z punktu widzenia reguł dyplomatycznych - zachowań, które odnosiły się do głowy polskiego państwa i na które polski MSZ w ogóle nie reagował".
"Chciałbym wiedzieć, dlaczego minister spraw zagranicznych Polski już niewiele po (godz.) 9. (...) wiedział, że wszyscy zginęli. Skąd wiedział? Kilkanaście minut późnej wiedział już, że katastrofa była wynikiem błędu pilota. Skąd mógł to wiedzieć?" - pytał Kaczyński.
"Dlaczego oddano śledztwo Rosjanom i dlaczego nie przeprowadzono w Polsce sekcji zwłok? Przecież to był elementarny obowiązek" - mówił prezes PiS. Prezes PiS odniósł się również do kwestii upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej. "Ci spośród uczestników dzisiejszego spotkania (w Parlamencie Europejskim), którzy nie znają polskich stosunków, a więc znaczna część, nie wie, czy nie wyobraża sobie, że tutaj toczy się walka o to, by ofiar katastrofy, w tym prezydenta Rzeczypospolitej, który zginął na służbie, nie upamiętniać" - powiedział Kaczyński. Jak mówił, w Warszawie nie ma ani jednej tablicy, ani jednego pomnika, który by prezydenta Lecha Kaczyńskiego "w jakiś sposób upamiętniał".Prezes PiS powiedział też o przygotowaniach do drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej.
"Dobrze wiedzieć, że kiedy dzisiaj przygotowujemy drugą rocznicę, to czyni się wszystko, by nam to utrudnić, przy pomocy różnych chwytów administracyjnych uniemożliwia się czy chce się uniemożliwić zamontowanie odpowiednich urządzeń technicznych, które są potrzebne do tego, aby sposób obchodzenia tej rocznicy był właściwy" - zarzucił Kaczyński.
"Chciałem skierować apel do parlamentarzystów z Parlamentu Europejskiego, ale poprzez nich także do władz państw UE, o to, aby na to spojrzały. Jeśli jesteśmy w organizacji, która tworzy bardzo ścisłą współpracę, to ta sprawa w jakiejś mierze nie jest tylko polską sprawą" - zaznaczył szef PiS.
Apel Marty Kaczyńskiej Poprzez telemost połączono się również z prof. Michaelem Badenem, światowej sławy patologiem sądowym, którego nie dopuszczono do badań ciał ofiar katastrofy. O dezinformacji i zaniedbaniach w śledztwie mówiły także m.in. Zuzanna Kurtyka i Ewa Błasik. Córka prezydenckiej pary, Marta Kaczyńska, opisała błędy i manipulacje komisji Jerzego Millera, prokuratury oraz polskiego akredytowanego przy MAK Edmunda Klicha. Wspomniała też o szkalujących polską załogę wypowiedziach Bronisława Komorowskiego oraz o kłamstwach Ewy Kopacz w sprawie zabezpieczenia terenu i sekcji zwłok ofiar katastrofy.
- Apeluję o podjęcie działań prowadzących do powołania międzynarodowej komisji ws. katastrofy smoleńskiej. Zwracam się do Państwa, jako córka moich śp. rodziców, a także, jako obywatelka Polski i Europy - zakończyła Marta Kaczyńska.
PAP
Polska nienormalność Dla Jarosława Marka Rymkiewicza śmierć cywilna Adama Michnika była skutkiem samobójstwa, cywilnego oczywiście. Zakomunikował o tym, bez smutku, ale całkiem poważnie (był wszak kiedyś jego przyjacielem) tuż po wyjściu z sali sądowej, która była świadkiem jego przegranego procesu z żywym jeszcze wtedy cywilnie powodem, czyli Adamem Michnikiem. Od tej pory Michnik to „cywilny trup nienadający się do kontaktów, nienadający się do żadnej rozmowy, nienadający się do żadnej dyskusji, ponieważ z cywilnym trupem nie ma, o czym dyskutować” - podsumował krótko wyrok JMR. Poeta nie powinien się zbytnio martwić grzywną. Z tego, co słyszałem, suma 5 tysięcy złotych już została zebrana przez ludzi, którzy uznali, że będzie dla nich zaszczytem wyrazić w ten sposób solidarność z JMR. Wszak jego słowa, że redaktorzy „GW” nienawidzą Polski i chrześcijaństwa, jako „duchowi spadkobiercy Komunistycznej Partii Polski”, oddają odczucia bardzo wielu Polaków, a już stwierdzenie, że „»GW«, powinna przestać się ukazywać, jako kompletnie niepotrzebna”, dostarczyło im pełnej satysfakcji. Ile to lat musiało upłynąć, aby bezgraniczne wręcz zaufanie całej antykomunistycznej Polski dla „pierwszej solidarnościowej gazety” przemieniło się w końcu w komunikat o śmierci cywilnej jej naczelnego. Ale lepiej późno niż wcale. Dorobek „GW” uznać należy za tożsamy dla większościowego dorobku III RP, która zmierza do podobnie tragicznego samobójczego końca. Wielka w tym „zasługa” człowieka, który od lat realizuje „projekt” pod nazwą „Polska to nienormalność”. Dziś, forsując na siłę reformę emerytalną, zamierza przekazać „nienormalność” do realizacji następnym pokoleniom. O tym, jak 5 lat temu w kampanii wyborczej „nawijał” w zapale do młodych Polaków, aby wracali do kraju, gdzie czeka na nich godziwa praca, mieszkanie, nikt nie będzie pamiętał. Bo to przecież współczesna historia, którą w szkołach właśnie skasowano. Nikt też nie będzie wiedział, że pierwszy transseksualista w historii polskiego parlamentaryzmu mógł zaistnieć dzięki wspomnianemu „projektowi”. Państwo polskie oficjalnie potwierdziło, że facet, który udaje kobietę, jest prawdziwą kobietą. Ma dowód osobisty z imieniem „Anna” i mandat poselski z żeńską końcówką nazwiska. Do jakiej toalety sejmowej chodzi? – o to pytają tylko anonimowi internauci. W pełni oczywistą, niepodlegającą żadnym wątpliwościom okazała się też wiadomość, że sól przemysłowa jest zdrowa i jadalna. To także wielkie osiągnięcie „projektu” pod nazwą „nienormalność”. Ale są sprawy znacznie poważniejsze, o których nie wolno pisać z sarkazmem. Brak zgody prokuratury na udział amerykańskiego patologa prof. Michaela Badena w sekcji zwłok śp. Przemysława Gosiewskiego i śp. Janusza Kurtyki dowodzi, jak bezsilny może być człowiek w państwie „nienormalność”. Rodziny tragicznie poległych nie miały żadnego wpływu na państwo, które pod przymusem zdecydowało o badaniu zwłok zmarłych bez udziału amerykańskiego patologa. Nie uszanowano woli rodzin zmarłych, które specjalnie po to zaprosiły Michaela Badena do udziału w sekcji, aby mieć pewność, co do prawdziwej przyczyny śmierci ich bliskich. Z czymś takim nie miałem dotąd do czynienia - skomentował polską „nienormalność” prof. Michael Baden. Zarządzone przez prokuraturę sekcje zwłok zakończą się zapewne tym samym wnioskiem, co sekcja śp. Zbigniewa Wassermanna, czyli potwierdzeniem, że były pewne błędy, ale nie podważają one głównego wniosku rosyjskiej opinii medycznej. Nie otrzymamy, zatem odpowiedzi na podstawowe pytanie, które postawił również Michael Baden, czy śmierć została spowodowana czymś, co wydarzyło się w samolocie, czy dopiero w chwili uderzenia w ziemię. „Nienormalność”, już jako oficjalna norma, zaistniała na dobre po 10 kwietnia 2010 roku. Oddanie śledztwa Rosji, sekcje zwłok w Moskwie, zakaz otwierania zalutowanych trumien w Polsce, kłamstwa Ewy Kopacz, mataczenie prokuratury, dezinformacje i manipulacje mediów, parodia rządowego śledztwa, prowokacje rosyjskiego MAK-u, nieustanne upokarzanie rodzin poległych, a wszystko to połączone jakimś paraliżem umysłowym, panicznym strachem przed prawdą i poniżającym serwilizmem w stosunku do „mocarstwa”. To upokarzanie rodzin dotyczy szczególnie tych niepokornych, które mają odwagę upominać się o swoje prawa i głośno pytają o przyczyny śmierci bliskich. To, że wspomniane sekcje zwłok prokuratura przeprowadziła na własny wniosek, może oznaczać, że mają one na celu ostateczne uniemożliwienie wykonania sekcji zwłok tych ofiar, których rodziny domagają się udziału w nich „osób trzecich”, takich jak światowej sławy amerykański patolog. Postępują tak, jakby chcieli coś ukryć albo jakby nie chcieli poznać prawdy. Oddala to zakończenie śledztwa, które miast eliminować wątpliwości powoduje ich narastanie, pogłębiając tym samym stan polskiej „nienormalności”.
Wojciech Reszczyński
Spór o próg Trwa spór o wysokość kosztów naprawy samolotu Boeing 767, który 1 listopada 2011 roku lądował na Okęciu bez podwozia. Od jego wyniku zależeć będą losy maszyny. Z oficjalnych informacji przekazywanych przez PLL LOT wynika, że pomiędzy właścicielami i ubezpieczycielami samolotu trwają analizy dotyczące kosztów i możliwości ewentualnej naprawy maszyny. Właścicielem samolotu jest amerykańska firma Air Castle, a ubezpieczycielem Lufthansa Group, której przedstawicielem w Polsce jest TUiR Warta. Głównym elementem analiz jest oszacowanie kosztów naprawy samolotu. Umowa ubezpieczeniowa przewiduje, bowiem, że w przypadku gdyby maszyna została uznana za niezdolną do naprawy, ubezpieczyciel winien wypłacić pełną wartość, na którą samolot został ubezpieczony. W przypadku Boeinga 767 pilotowanego 1 listopada 2011 roku przez kpt. Tadeusza Wronę koszt napraw musiałby przekroczyć próg 75 proc. wartości samolotu, (czyli przekroczyć kwotę 26,5 mln USD). - Według wyceny przygotowanej na zlecenie PLL LOT SA, koszty naprawy samolotu SP-LPC przewyższają próg 75 proc. wartości samolotu. Zgodnie z wyceną przygotowaną we własnym zakresie przez ubezpieczyciela, który jest uprawniony do sporządzenia własnej kalkulacji kosztów, poziom kosztów naprawy nie kwalifikuje samolotu, jako niezdolnego do naprawy - wyjaśnił Mikołaj Budzanowski, minister skarbu, w odpowiedzi na interpelację Jerzego Polaczka, posła PiS.
Właśnie ta różnica w kalkulacjach powoduje, że decyzja w sprawie losów "767" jeszcze nie zapadła, a kwestia kosztów naprawy jest ponownie analizowana. - Z uwagi na brak ostatecznego uzgodnienia stanowisk i znaczącą ich rozbieżność szczegółowe parametry wyceny kosztów mają zostać ponownie zweryfikowane. Jak informuje Zarząd PLL LOT SA, finalna decyzja na temat przyszłości samolotu zostanie wypracowana w ciągu najbliższych tygodni - dodał minister Budzanowski. Odzyskanie pełnej sumy ubezpieczenia za samolot byłoby dla polskiego przewoźnika korzystnym rozwiązaniem. PLL LOT jeszcze w tym roku planuje wymianę floty i chce m.in. pozyskać najnowocześniejsze samoloty Boeing 787 Dreamliner. W tym roku przewoźnik ma otrzymać trzy takie maszyny, a do lutego 2013 roku w barwach PLL LOT ma latać łącznie pięć dreamlinerów, które docelowo mają zastąpić właśnie Boeingi 767. Nawet, jeśli samolot nie zostałby zakwalifikowany do naprawy i nie wróciłby do latania, nie musi to oznaczać jego kasacji. Sprowadzeniem samolotu jest, bowiem zainteresowane Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. MA
Milczenie na Siewiernym Okazją miało być obok rocznicy zbrodni katyńskiej i katastrofy smoleńskiej także wmurowanie kamienia węgielnego pod pomnik ofiar tragedii sprzed dwóch lat. Konkurs na jego projekt zostanie rozstrzygnięty w piątek. Jednak Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie planuje na razie żadnych przedsięwzięć. Minister Bogdan Zdrojewski sugerował nawet udział prezydentów obu państw. Wszystko wskazuje na to, że 10 kwietnia nie pojawi się nawet sam minister. Prezydent Bronisław Komorowski stwierdził, że jego wyjazd do Rosji jest utrudniony, gdyż wybory prezydenckie "nie są do końca, w sensie formalnym, zakończone i ogłoszone". To mało przekonujące wyjaśnienie, gdyż jakikolwiek nie byłby wynik głosowania z 4 marca, kadencja Dmitrija Miedwiediewa trwa jeszcze do 7 maja i wykonuje on wszystkie normalne obowiązki głowy państwa, w tym odbywa i przyjmuje wizyty zagraniczne. Oficjalne wyniki znane są natomiast od 7 marca. Jednak Komorowski i tak do Smoleńska się nie wybiera. Podobne informacje uzyskaliśmy także w kancelariach premiera oraz Sejmu i Senatu. Brak zapowiedzi jakiejkolwiek oficjalnej delegacji z Polski potwierdził w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" rzecznik gubernatora obwodu smoleńskiego Andriej Jewsiejenkow. Przewidywane są jedynie skromne uroczystości lokalne. Gubernator Siergiej Antufjew ma złożyć kwiaty i zapalić znicz na miejscu katastrofy 10 kwietnia rano. Ma także udać się do Katynia, ale jeszcze nie jest znany dokładny termin. Swoje plany ma także organizacja smoleńskich Polaków "Dom Polski". Jak nas poinformowała jego prezes Rościsława Tymań, miejscowa Polania zbierze się około godziny 10.41 czasu lokalnego przy krzyżu na miejscu katastrofy polskiego samolotu. Po modlitwie w intencji ofiar i złożeniu wieńców oraz zniczy udadzą się do Katynia. Tam na terenie Polskiego Cmentarza Wojennego ma się odbyć krótka uroczystość patriotyczna i ma zostać odprawiona Msza Święta. Na te wydarzenia zaproszeni są też wszyscy chętni, którzy przyjadą do Smoleńska. Według Tymań, cały czas pojawiają się w mieście, a także na cmentarzu katyńskim grupy Polaków, rodziny ofiar zbrodni NKWD, grupy turystyczne i różne delegacje. - Na pewno ktoś będzie też 10 kwietnia - mówi prezes "Domu Polskiego". Na pewno swoich przedstawicieli przyśle z Moskwy polska ambasada, która ma też w kwietniu otworzyć w Smoleńsku agencję konsularną. Będzie pomagała licznie odwiedzającym Smoleńsk i Katyń naszym rodakom. Dotąd Polaków, którzy znaleźli się tu w kłopotach, wspierał "Dom Polski", ale po katastrofie zainteresowanie przyjazdami, zwiedzaniem i odwiedzinami w miejscach narodowej pamięci znacznie wzrosło i już społeczna praca członków stowarzyszenia nie wystarcza. Do Smoleńska łatwo jest dojechać koleją. Wszystkie pociągi z Polski w kierunku Moskwy zatrzymują się w Smoleńsku. Trzeba pamiętać o wizie rosyjskiej i tranzytowej białoruskiej. Formalności konsularne zajmują co najmniej tydzień. Piotr Falkowski
Raport NIK się nie broni Blisko trzy godziny trwało wczorajsze posiedzenie sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej dotyczące raportu Najwyższej Izby Kontroli w sprawie organizacji lotów z VIP-ami. Krytyczne wypowiedzi posypały się po tym, jak prezes NIK Jacek Jezierski próbował reasumować wyniki kontroli. W jego ocenie, w instytucjach państwowych na mniejszą lub większą skalę występowały nieprawidłowości, które stwarzały nawet możliwość zagrożenia życia. Tak było w przypadku MON, MSZ, MSWiA, BOR i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jak zaznaczał Jezierski, MON powinno alarmować władze o złym stanie sprzętowym i kadrowym w specpułku. Prezes NIK wytknął też błędy w organizacji ochrony VIP-ów przez BOR, MSWiA (nieprawidłowy nadzór nad BOR), a w przypadku MSZ i KPRM - nieprawidłowości w koordynacji przygotowań lotu. W ocenie Jezierskiego, funkcjonariuszy BOR nie wpuszczono na rekonesans na lotnisko w Smoleńsku "w wyniku pewnego nieporozumienia między polskimi służbami przygotowującymi ten rekonesans". Działanie ministra Tomasza Arabskiego, jako koordynatora zamówień na rządowa flotę Jezierski ocenił dość pobłażliwie. Prezes NIK wspomniał sytuację z października 2008 r., gdy odmówiono prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu skorzystania z państwowego samolotu, którym chciał lecieć do Brukseli. Ta odmowa została przez NIK oceniona, jako "bezzasadna". Niemniej - dodał prezes NIK - ten przykład pokazuje, że KPRM wykonywała swoją funkcję, choć nie zawsze w odpowiedni sposób. Taka argumentacja Jacka Jezierskiego nie przekonała jednak posłów Prawa i Sprawiedliwości. Wskazywali, że Izba popełniła dwa zasadnicze błędy systemowe. Pierwszym było przyjęcie czasookresu od 2005 do 2010 roku, co spowodowało spłaszczenie oceny sytuacji oraz oceny osób odpowiedzialnych za przygotowanie wizyty 10 kwietnia 2010 roku. - Na skutek utopienia tej dramatycznej i szczególnej wizyty, w szeregu innych, uniemożliwiono zbadanie działania organów państwowych podczas i w związku z tą katastrofą. Dokonano pewnego zabiegu metodologicznego - obejmując wszystkie wizyty zagraniczne w latach 2005-2010, połączono rzeczy niepołączalne. I analizowano wydarzenia nieporównywalne. W konsekwencji pokazano obraz spłaszczony tragedii smoleńskiej. Mam wrażenie, że taki zamiar spłaszczenia był z góry powzięty, by nie pokazać istoty rzeczy - oceniał Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu smoleńskiego. - Tak być nie może, to była największa po wojnie tragedia narodowa. NIK umknęło też, że jesteśmy członkami NATO i że badając lot do Smoleńska, trzeba było wziąć pod uwagę, że na pokładzie samolotu byli zwierzchnik sił zbrojnych państwa NATO oraz natowscy generałowie - przekonywała z kolei Elżbieta Kruk (PiS). - Dlaczego nie zaczęto kontroli od grudnia 2003 r., gdy doszło do wypadku śmigłowca z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, można byłoby wtedy prześledzić, jakie wnioski wyciągnięto z tamtego zdarzenia i co uległo zmianie - zaznaczał z kolei Andrzej Duda (PiS). Dlatego - akcentowali posłowie - byłoby konieczne podjęcie wysiłku, żeby tragedię smoleńską przeanalizować odrębnie.
NIK boi się prokuratury Karygodny - zdaniem posłów - był też fakt, iż Izba nie skierowała własnego zawiadomienia do prokuratury w sprawie niedopełnienia obowiązków przez szefów KPRM, MSZ, MSWiA i MON. - MSWiA ma ustawowy obowiązek określania zakresu ochrony prezydenta. Ten drobny fakt zginął jednak z analizy NIK. Chociaż to nie jest kwestia nadzoru, ale ustawowy obowiązek szefa MSWiA, co ma również konsekwencje karne - mówił Macierewicz. Dostało się też MSZ. Najwyższa Izba Kontroli oceniła, że uzyskiwanie zezwoleń dyplomatycznych na przeloty i lądowania nie było skutecznie monitorowanie. W efekcie resort spraw zagranicznych otrzymał od strony rosyjskiej jedynie telefonicznie zgodę na przelot i lądowanie rządowego samolotu 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku w Smoleńsku, nikt z polskich urzędników nie był w posiadaniu zgody dyplomatycznej (w formie pisemnej noty) na przelot i lądowanie. Jak zaznaczyli posłowie, rola MSZ była nieporównanie głębsza, chodzi o dostarczenie odpowiedniej dokumentacji nawigacyjnej przez stronę rosyjską. Jak czytamy w raporcie NIK: "Pracownicy MSZ realizowali przypisane im obowiązki poprzez nieformalne rozmowy telefoniczne (także ze stroną rosyjską) oraz przy wykorzystaniu poczty elektronicznej, bez wglądu do dokumentów źródłowych potwierdzających uzyskiwane i przekazywane informacje. Powyższe potwierdza w szczególności fakt dokonania rezygnacji z rosyjskiego nawigatora przez pracownika ambasady, który nie dysponował dokumentami uprawniającymi go do dokonania takiej czynności, a otrzymał jedynie ustne polecenie w tym zakresie w trakcie rozmowy telefonicznej". - Rola urzędników MSZ była tu czynna. Uczestniczyli w rozmowach na ten temat. Nic nie może usprawiedliwić tego, że MSZ nadal podkreśla, iż dobrze wypełniło swoje obowiązki związane z reagowaniem na katastrofę w sytuacji, gdy minister Sikorski w swojej pierwszej rozmowie z premierem Jarosławem Kaczyńskim oskarżał polskich pilotów, jako winnych tej katastrofy, w dodatku upowszechnia ten kłamliwy pogląd na całym świecie - dodał poseł Macierewicz, zaznaczając, że taka polityka szefa dyplomacji godzi bezpośrednio w interes państwa. - Tych błędów było więcej. Przecież nie objęto miejsca zdarzenia ochroną wynikającą z eksterytorialnego charakteru tego samolotu. Do dziś minister spraw zagranicznych nie wystąpił w sposób skuteczny o zwrot wraku. Czy NIK badała noty MSZ, jakie resort wystosował do innych krajów w związku z katastrofą? Czy panowie badali, czy szef MSZ wystąpił o ekspertów NATO? I jak resort ustosunkował się do propozycji UE, której przedstawiciele 13 kwietnia zabiegali o to, by wziąć udział w badaniu tej straszliwej tragedii? Obawiam się, że nie, co jest działaniem na szkodę państwa polskiego - wskazywał Macierewicz.
Przerwane posiedzenie Argumentację tę podtrzymała Anna Fotyga (PiS), była minister spraw zagranicznych. Jej zdaniem, "ciężar odpowiedzialności za katastrofę smoleńską leży po stronie rządu". Jak przypomniała, ocenia to z punktu widzenia swego doświadczenia, jako szefowej Kancelarii Prezydenta, ministra spraw zagranicznych oraz osoby zajmującej się polityką zagraniczną w kancelarii premiera Jerzego Buzka. Jej zdaniem, "nie ma wątpliwości, że polskie MSZ nie chciało, by wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu doszła do skutku". - Kiedy prowadzone były przygotowania do wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, rzecznik prasowy resortu mówił, że wizyta pana prezydenta nie została jeszcze notyfikowana, gdyż Federacja Rosyjska uznaje za notyfikowaną wizytę dopiero wtedy, gdy zostanie zgłoszony pełny skład delegacji. A przecież w stosunkach dyplomatycznych wystarczy na ogół podanie imienia, nazwiska i rangi szefa delegacji i przybliżonej liczby osób, które mu towarzyszą - oceniła Fotyga, dodając, że na ogół są to duże delegacje z dużą liczbą osób w starszym wieku, których stanu zdrowia nie można do końca przewidzieć. Anna Fotyga odniosła się przy tym do konkluzji prezesa NIK, który stwierdził, iż kwestię organizacji wizyt regulowała ustawa, a nie - jak obecnie - dokument stosunkowo niskiej rangi, jakim jest porozumienie między kancelariami Sejmu, Senatu, prezydenta i premiera. - Tu wystarczy dobra współpraca między tymi organami - przekonywała, podając za przykład wizytę kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera na zachodnich rubieżach Polski, o której nie wiedziało ani MSZ, ani KPRM, ani Kancelaria Prezydenta. - Ale wszystkie trzy kancelarie szybko się porozumiały, że nic na temat wizyty nie wiedzą. Po to, by pan Schroeder wiedział, iż przyjeżdża do obcego państwa, a nie wizytuje swoje zachodnie ziemie, w tym celu zjednoczyły się wszystkie organy polskiej władzy. Można się było porozumieć w interesie kraju - mówiła Fotyga. Odpowiadając posłom, prezes Izby oświadczył, że skoro śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej prowadzą dwie prokuratury: Wojskowa Prokuratura Okręgowa oraz Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, a NIK przesyła im swe materiały i ocenę działań wszystkich osób, to nie było konieczności składania własnych zawiadomień. - Mam wrażenie, że próbujecie państwo namówić mnie do wyważania drzwi już otwartych - mówił Jezierski. Zaznaczył, że zdecydował, iż kontrola nie będzie skoncentrowana na wyjaśnieniu wszystkich przyczyn katastrofy smoleńskiej, gdyż "NIK nie ma kompetencji ustawowych, aby takiej oceny dokonać". Ostatecznie komisja nie zakończyła wczoraj debaty nad raportem Najwyższej Izby Kontroli. Szef komisji Arkadiusz Czartoryski (PiS) po kilkugodzinnym posiedzeniu powiedział, że jest więcej pytań do NIK. I ogłosił przerwę w obradach. Krótko przed zakończeniem obrad o głos poprosiła Julia Pitera (PO), która przedstawiła projekt stanowiska komisji, w którym uznaje raport NIK za "wyczerpujący". I wniosła o przeprowadzenie głosowania. Czartoryski odmówił, wskazując, że jeszcze nie wszyscy chętni zabrali głos, a prezes NIK nie zakończył udzielania odpowiedzi na wszystkie pytania. Anna Ambroziak
Pozwólcie nam naprawić błędy Millera Z prof. dr. hab. Lucjanem Pielą, byłym dziekanem Wydziału Chemii UW, chemikiem kwantowym, członkiem Belgijskiej Królewskiej Akademii Nauk i Europejskiej Akademii Nauk, rozmawia Anna Ambroziak Jest Pan współautorem artykułu poświęconego tematyce smoleńskiej, który grupa pracowników naukowych z dziedziny chemii, matematyki, mechaniki i fizyki Uniwersytetu Warszawskiego wysłała do redakcji uczelnianego kwartalnika. Wskazują Państwo na konieczność zorganizowania poprawnych metodologicznie i wykonalnych badań naukowych nad mechaniką zniszczenia samolotu Tu-154M. Władze uczelni odmówiły jednak publikacji.
- Po wysłaniu materiału i braku odzewu zapytaliśmy, wprost, co z naszym artykułem. Na co otrzymaliśmy odpowiedź, że nie może on się ukazać w aktualnym numerze, bo nie ma na niego miejsca, tak samo w następnym numerze. Pani rektor nie odpowiedziała na mój bardzo grzeczny i osobisty (to moja koleżanka) list do niej w tej sprawie. Na moje zapytanie, czy artykuł może się ukazać w jeszcze następnym numerze, otrzymałem z redakcji pismo, że artykuł w ogóle się nie ukaże, ponieważ "nie wpisuje się on w tematykę pisma", która jakoby ma dotyczyć "rozmaitych aspektów funkcjonowania Uniwersytetu i zmian w szkolnictwie wyższym". Ale przecież ten artykuł był związany z misją Uniwersytetu Warszawskiego, dotyczył współpracy w badaniach, poza tym ludzie z naszej uczelni zginęli w tej katastrofie, m.in. pan prezydent Lech Kaczyński był absolwentem UW. Chciałbym zaznaczyć, że uniwersytet jest szczególnym miejscem, gdzie ze względów podstawowych powinna panować swoboda wypowiedzi. Jak czytamy w oficjalnym dokumencie uchwalonym przez Senat "Misja UW": "Uniwersytet jest wspólnotą dialogu? (...) Wymiana poglądów, ścieranie się argumentów, otwartość na nowe idee i pomysły wiążą się tutaj nieodłącznie z respektowaniem odmienności i poszanowaniem godności osobistej. W ten sposób Uniwersytet rozwija umiejętności współpracy niezależnie od różnic politycznych, ideowych i wyznaniowych, tworzy też wzory debaty publicznej. (...) Przyjęta przez Senat Misja Uniwersytetu Warszawskiego jest zobowiązaniem dla wszystkich członków naszej akademickiej wspólnoty. Jest drogowskazem naszych działań oraz podstawą programową Uniwersytetu. Do niej winny się odnosić plany jego rozwoju oraz decyzje władz".
Dlaczego spotkali się Państwo z odmową? - Myślę, że pani rektor przy swoich codziennych troskach o interes Uniwersytetu nie spostrzegła sprawy fundamentalnej dla UW: podstawowym interesem Uniwersytetu jest utrzymanie atmosfery uniwersyteckiej niezależności. Może jeszcze ją dostrzeże.
Będą Państwo podejmować dalsze kroki w związku z publikacją artykułu? - Przedstawimy tę sprawę Senatowi UW. Chcielibyśmy, by Senat wypowiedział się, czy cenzurę na Uniwersytecie Warszawskim można pogodzić z powyższymi zapisami "Misji UW".
Konkluzja artykułu jest taka: dotychczasowe badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej daleko odbiega od norm naukowych. - Jako naukowcy widzimy, że to, co zrobiono dotąd w sprawie wyjaśniania przyczyn tej tragedii, mało ma wspólnego z badaniem naukowym. To jakaś seria błędów. Począwszy od tego, że nie zrobiono sekcji zwłok w Polsce. Dlaczego dotąd nie mamy wraku ani czarnych skrzynek? Nie wnikam w szczegóły, dlaczego strona polska tego nie ma, w poważnym śledztwie powinna byłaby to mieć. Jakżeż to możliwe, że przez dwa lata trwa dyskusja na temat: brzoza czy nie brzoza? Patrzymy, co jest na przecięciu brzozy, identyfikujemy mikroczęści skrzydła samolotu itp. Współczesne techniki potrafią to robić z porażającą dokładnością niemal, co do atomu.
Jakie techniki badawcze należało zastosować przy ustalaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej? - Wszystkie możliwe i wiarygodne. A technik jest bardzo szeroka gama.
Co mogliby badać chemicy? - Odpowiednie służby powinny mieć wyspecjalizowany zespół chemików. Jeśli takiego zespołu nie było albo nie zbadał on pozostałości po katastrofie, to źle. Są zaawansowane techniki, którymi Polska dysponuje, od techniki atomowej spektroskopii absorpcyjnej pozwalającej ustalić ilościowo występowanie wszystkich pierwiastków chemicznych w materiale do badania powierzchni metodami mikroskopii sił atomowych (upraszczając: niezwykle cienka igła drga, zahaczając o nierówności powierzchni, wzmocnienie elektroniczne tych drgań daje obraz powierzchni). Powstaje profil powierzchni, na którym widać nawet konkretne grupy atomów. Wspomniane badania wymagają próbek substancji, a z tym, wskutek zaniedbań, jest kłopot, choć tylko częściowy (wiele próbek istnieje i jest dostępnych). Tymczasem zastosowanie kinematyki i dynamiki to domena fizyki komputerowej, a jej metody można było stosować na każdym etapie. Równania Newtona obowiązują dla każdej katastrofy: od zderzeń atomów do katastrof samolotów. Niekiedy wydaje się, że wszystkie scenariusze są możliwe. Otóż tak nie jest. Są pewne bezwzględne prawa: jest prawo zachowania pędu, jest prawo zachowania momentu pędu, prawo zachowania energii, od których nigdy i w żadnych okolicznościach odstępstw nie ma. I tylko pewne scenariusze są tu możliwe. Oczywiście możemy mieć pewne niepewności, co do położenia i prędkości samolotu, ale przecież nawet i tu mamy zapisy rejestratorów (a te istnieją) z tymi danymi. Wszystko, co się zdarzyło, zdarzyło sie według równań Newtona, a te współczesne techniki numeryczne rozwiązują standardowo. Te i inne niepewności mogą być uwzględnione w wielokrotnych obliczeniach przy różnych warunkach początkowych, a ich skutki ocenione po takich obliczeniach. Gdyby takich rozbieżności w warunkach początkowych nie było, wtedy można byłoby ustalić, wręcz z perfekcyjną dokładnością, co się dalej stanie. Zobrazuję to na przykładzie: mamy stalową kulkę, puszczamy ją po stole z pewną prędkością. Zaczynamy mierzyć czas, gdy kulka jest w pewnym miejscu i ma wtedy pewien pęd. Równanie Newtona mówi nam, co będzie w każdej chwili potem. Z ogromną precyzją potrafimy obliczyć, że owa kulka uderzy w to, a nie w inne miejsce. Samolot nie jest kulką, ale wszystkie szczegóły jego ruchu też można obliczyć, znając stan początkowy (i jego budowę, także po utracie części skrzydła). Niepewność stanu początkowego przekłada się na pewien rozrzut wyników końcowych. Niemniej, jeśli niepewność stanu początkowego trzymamy w rozsądnych granicach, to równanie Newtona da nam wszystkie istotne scenariusze końca lotu.
Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, pracujący w komisji badającej przyczyny katastrofy, stwierdził w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że nie wie, jaki był moment bezwładności tupolewa; komisja nie zbudowała nawet modelu symulacyjnego, bo wiedziała, co się stało. W wersji komisji samolot po zderzeniu z brzozą i utracie części skrzydła po prostu zaczął się obracać i do czasu upadku wykonał tzw. półbeczkę. - Aby wiedzieć, z jakim przyspieszeniem kątowym samolot się obracał, a więc czy półbeczka była możliwa, musimy znać jeden z jego momentów bezwładności. To na pewno jest w dokumentacji samolotu. A nawet, jeśli nie, to ocena nie powinna zająć wiele czasu, bo sprawa sprowadza się do tego, jak w bryle samolotu rozmieszczona jest jego masa. Po to m.in. robi się symulacje, by takie hipotezy, jak hipoteza komisji, weryfikować.
Profesor Wiesław Binienda z USA twierdzi, że polscy eksperci z komisji Millera opierają się wyłącznie na wierze, intuicji i demagogii. - Nie wiem, ale jeśli są ekspertami, którzy rzetelnie wykonali swoje zadanie, to nie będą mieli trudności z obroną swoich tez. Pokażą swoje rozumowanie, obliczenia i wszystkich przekonają. Czarno to jednak widzę, bo nie przyjęli oferty prof. Biniendy, aby zaprezentować swoje ustalenia na konferencji międzynarodowej. Myślę - i tak myśli wielu - że tylko forum międzynarodowych ekspertów, uznanych autorytetów, może wyjaśnić przebieg katastrofy smoleńskiej.
Eksperci rządowi nie znali możliwości współczesnej techniki cyfrowej? - Jeśli uznali, że moment bezwładności nie jest im do niczego potrzebny, to znaczy, że o obliczeniach nawet nie myśleli, tak zresztą powiedzieli. Teraz jednak można by to było naprawić. Dziwię się, że z kwestii badania katastrofy smoleńskiej robi się jakąś tajemnicę. Ta sprawa powinna być otwarta na wszelkie dostępne analizy naukowe.
Dlaczego dopiero teraz zdecydowali się Państwo wystąpić z taką inicjatywą? - Ma to związek z organizowaną przez prof. Piotra Witakowskiego z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej konferencją poświęconą tematyce smoleńskiej. Postanowiliśmy po prostu dołączyć do grupy tych uczonych, którzy mogliby wesprzeć starania pana profesora Witakowskiego. Przecież wszyscy Polacy powinni być zainteresowani tym, aby to raz na zawsze rozwiązać. Miną emocje, miną partie polityczne, nikt o nich już nie będzie pamiętał za ileś tam lat, ale musi być w końcu wiadomo, co się wydarzyło.
Sądzi Pan, jako naukowiec, że wyjaśnienie przyczyn katastrofy po dwóch latach jest możliwe? - Tak. Wierzę w możliwości współczesnej nauki. Dziękuję za rozmowę.
Czas łotrów i szubrawców - SPRAWCÓW Wkrótce miną dwa lata od smoleńskiego zamachu. Czy ktoś rzeczywiście naiwnie sądzi, że rządzącym w Polsce nikczemnikom zależy na powrocie dowodów zbrodni do Polski? Komu, biorąc pod uwagę historię i doświadczenia kryminalistyki, organów ścigania oraz sądownictwa, najbardziej zależy na ukrywaniu dowodów przestępstwa? Odpowiedź jest jedna – SPRAWCOM.
http://www.warszawskagazeta.pl/wydarzenia/41-wydarzenia/1139-czas-otrow-i-szubrawcow-
Jak uczy nas, szczególnie Polaków, historia, zbrodnicze rządy nikczemników i zbrodniarzy zawsze liczą naiwnie na to, że ich ciemne sprawki nigdy nie wyjdą na światło dzienne. Tak było z Katyniem czy mordowaniem w ubeckich kazamatach polskich patriotów przez rodzimych zdrajców kolaborującymi ze spadkobiercami katyńskich morderców z pod znaku sierpa i młota. Udaje to się zwykle częściowo. Po dłuższym lub krótszym czasie prawda w końcu zwycięża gdyż jest nieśmiertelna, a czas królowania kłamstwa często pozwala złoczyńcom jedynie uniknąć odpowiedzialności i dotrwać do końca swych dni bez ludzkiego sprawiedliwego osądu i kary. Polscy najemnicy Stalina, dodatkowo, aby zabić pamięć o „karłach reakcji” zakopywali zwłoki pomordowanych w nieznanych miejscach lub odcinali ofiarom głowy, jak zabitemu w 1963 roku ostatniemu partyzantowi RP, „Lalkowi”, Józefowi Franczakowi. Podobnie sowieci dokonując wiosną 1940 ludobójstwa na polskich elitach nie przypuszczali nawet przez moment, że już za niewiele ponad rok na teren zbrodni i masowych dołów śmierci wkroczy ich niedawny niemiecki sojusznik. Identycznie rzecz będzie się miała z zamachem Smoleńskim, choć w tym przypadku trzeba, powiedzieć, że zdrajcy uczynili wszystko by rosyjska strona pod pewnymi względami znajdowała się w nieco lepszej sytuacji niż w 1943 roku, kiedy to na żądanie Niemców udała się miejsce ludobójstwa oficjalna delegacja Polskiego Czerwonego Krzyża wraz z przedstawicielami polskiego społeczeństwa z okupowanego Generalnego Gubernatorstwa. Dołączono także, jako świadków dziennikarzy oraz jeńców z niemieckich oflagów – oficerów brytyjskich, amerykańskich i polskich. Jednym słowem późniejsza tak zwana komisja Burdenki mogła jedynie w bezczelny sposób kłamać w sowieckim stylu i zaprzeczać oczywistym faktom, ustalonym wcześniej. Zbrodnia Smoleńska dzięki polskim zdrajcom pozwoliła ruskim tym rozpocząć cały proces budowy kłamstwa o „Katyniu II” od razu od „Komisji Burdenki II”, a markowany polski udział w MAK-owskiej komisji ukazuje nam jak na dłoni to, ze nawet w czasach, kiedy Polska nie istniała na mapach świata i znajdowała się pod okupacją niemiecką to potrafiła wydelegować na miejsce ujawnionej zbrodni uczciwych rodaków, wśród których nie znalazł się ani jeden odpowiednik „eksperta” Edmunda Klicha czy przedstawiciel rządu na uchodźctwie, którego postawa, przypominałaby choćby w minimalnym stopniu takie moralno-etyczne dno, jakie stanowi Tusk i jego otoczenie.
Pomimo iż cała ta makabryczna katyńska historia nie była na rękę aliantom i sojusznikom Stalina to protokoły z oględzin ekshumowanych zwłok podpisane zostały przez członków Międzynarodowej Komisji Lekarskiej złożonej ze specjalistów medycyny sądowej i kryminologii wielu europejskich uniwersytetów, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, co do sprawców mordu. Na tym tle najlepiej widać w rękach, jakich nikczemników znajduje się dzisiaj Polska oraz jak potwornej zdrady i zaprzaństwa dopuściły się „polskie elity” oraz media, czyli odrażające potworki, w jakie przepoczwarzyły się przez dwie dekady magdalenkowe larwy. O europejskich tchórzliwych i zdegenerowanych „mężykach stanu” już nawet nie wspomnę. Obecna sytuacja do złudzenia przypomina ten okres najnowszej historii, kiedy dogorywało już katyńskie kłamstwo i wszyscy dokładnie wiedzieli o zbrodni i jej sprawcach, lecz z powodu wielu lat zdrady lub strachu przed Kremlem, szli dalej w zaparte licząc na jakiś cud i ocalenie. Dzisiaj na przykład już nikt nie próbuje nawet szukać alibi dla powodów, z których to ruscy do chwili obecnej nie chcą oddać stronie polskiej wraku samolotu oraz oryginałów czarnych skrzynek. Mało tego, ci wszyscy uczestnicy smoleńskiego kłamstwa stulecia zaczynają nawet udawać oburzenie tym faktem. Jednak widać to jeszcze nie ten czas, kiedy, przyznają, że tak naprawdę w akcji przetrzymywania wraku i czarnych skrzynek na terytorium Rosji, polska strona od samego początku uczestniczy z premedytacją. Według, bowiem konwencji chicagowskiej, natychmiast po zakończeniu pracy przez komisję MAK, czyli w styczniu 2011 roku, wrak oraz rejestratory lotu powinny natychmiast wrócić do Polski i aby tak się nie stało. Jerzy Miller, na polecenie Tuska podpisał już 31 maja 2010 roku specjalne memorandum pozwalające ruskim na przetrzymywanie kluczowych dowodów zbrodni w nieskończoność. Zastanówmy się, stosując tak zwany chłopski rozum, co stałoby na przeszkodzie w przypadku tragicznej, lecz jedynie zwykłej katastrofy lotniczej, by zwrócić Polsce nie tylko wrak i czarne skrzynki, ale także broń i kamizelki, kuloodporne borowców oraz telefon satelitarny prezydenta? Czy ktoś potrafi to wyjaśnić logicznie? Przecież przez Czerską i Wiertniczą przewinęło się przez ostatnie dwa lata tylu „ekspertów” i „specjalistów” łącznie z eksploatowanym ponad jego siły ojczymem Justyny Pochanke, płk Stefanem Gruszczykiem czy milczącym dzisiaj redaktorem Janem Osieckim, mianowanym przez rosyjskie media na specjalistę od lotnictwa, kiedy to w Polsce przez lata funkcjonował, jako dziennikarz sejmowy. Dlaczego nie umieją wytłumaczyć w sposób sensowny powodów, dla których polsko-rosyjska szajka położyła łapy na dowodach i tak naprawdę dąży wspólnie do tego, aby nie powróciły one nigdy do Polski? A na koniec próbka tego jak toczy się ta rozgrywana z premedytacją gra na czas i jak jesteśmy bezczelnie zwodzeni. Nie dajcie się również omamić rodacy odgrywającemu w PO rolę gorliwego katolika, Gowinowi, który zaczyna rozdzierać jak Rejtan koszulę z rozpaczy nad losem wraku, choć doskonale wie, że gnije on na ruskiej ziemi dzięki podpisanemu z premedytacja przez stronę polską memorandum.
13 maj 2010 TVN24 „- Nie mam informacji, żebyśmy posiadali taki dowód rzeczowy – mówił Andrzej Seremet o telefonie satelitarnym prezydenta. Prokurator generalny przyznał to w rozmowie z TVN24”.
21 lip 2010, 00:01 RMF FM/TVN24 „Polska prokuratura badająca katastrofę Tu-154 oprócz telefonu satelitarnego prezydenta nie otrzymała również broni należącej do funkcjonariuszy BOR, którzy lecieli z Lechem Kaczyńskim. – Są to przedmioty, które stanowią dowód w sprawie prowadzonej przez prokuratorów rosyjskich – mówił Seremet. Ze względu na przedłużone przez Rosjan śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej broń może wrócić do Polski za kilka miesięcy”.
PAP 27.10.2010 –„ Realnym terminem zakończenia prac polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej jest styczeń 2011 r. – oświadczył w Sejmie szef MSWiA Jerzy Miller. Prace wydłuży procedura opiniowania projektu raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK)”.
PAP 6 grudnia 2010 „Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, poinformował, iż w poniedziałek podczas rozmów z min. Aleksandrem Konowałowem przekazał oczekiwanie polskiego rządu, aby wrak samolotu Tu-154M trafił do Polski jeszcze przed pierwszą rocznicą katastrofy smoleńskiej. Minister, dodał, że podczas rozmowy min. Konowałow „złożył deklarację, że na etapie nieformalnych kontaktów i rozmów z przedstawicielami rosyjskiej prokuratury oraz innych instytucji, które w tej sprawie formalnie będą podejmować decyzję, będzie popierał ten wniosek i tę polską prośbę”.
Radio Zet 4 stycznia 2011 „W chwili obecnej szczątki samolotu są w dyspozycji rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, wyjaśniającego po stronie rosyjskiej okoliczności katastrofy. Gdy zakończy on czynności, przekaże go rosyjskiej prokuraturze. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że zarówno rosyjska, jak i polska prokuratura będą opierać się o badania wraku przeprowadzone przez MAK, mam, nadzieję, że jest szansa na to, iż szczątki samolotu trafią do Polski jeszcze przed 10 kwietnia, czyli przed rocznicą katastrofy” – powiedział dziennikarzom minister Kwiatkowski
9 kwietnia 2011-06-29 RMF FM „Starałem się tłumaczyć Rosjanom, czym powodowane są nasze emocje, że wrak Tu-154 to dla nas nie tylko dowód w śledztwie, ale i symbol pamięci – mówi minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Jeżeli wrak do maja nie wróci do Polski, podczas oficjalnej wizyty, która będzie za miesiąc, będę w tej sprawie interweniował – deklaruje.
– Jeżeli by okazało się, że wrak samolotu do maja do Polski nie trafi, to kiedy mniej więcej za miesiąc będę miał oficjalną wizytę w Rosji, to oczywistą rzeczą jest, że wtedy również podejmę interwencję, żeby przyspieszyć przekazanie wraku do Polski – zadeklarował Kwiatkowski w sobotę rano w RMF FM”.
PAP 29 kwietnia 2011 - „Rosyjscy prokuratorzy, którzy przyjechali do Polski, by wziąć udział w przesłuchaniu świadków w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej, zakończyli pracę – poinformowała Naczelna Prokuratura Wojskowa. Rzecznik NPW Zbigniew Rzepa, powiedział, że ustalono m.in., że broń i amunicja funkcjonariuszy BOR, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, zostanie w najbliższym czasie przekazana Polsce”.
PAP 19 maja 2011, 11:45 „Seremet powiedział też, że Rosjanie pozytywnie odnieśli się do sprowadzenia szczątków rozbitego samolotu do Polski.
– Uzyskaliśmy pozytywne stanowisko Komitetu Śledczego, co do podjęcia działań zmierzających do przewozu szczątków samolotu Tu-154M do Polski. W tym zakresie uzgodniliśmy, że polscy specjaliści oraz żandarmi na przełomie sierpnia i września tego roku przyjadą do Smoleńska, by rozpocząć przygotowania związane z tą olbrzymią operacją – powiedział Seremet na konferencji prasowej w Moskwie. Dodał, że w tej chwili nie potrafi podać daty sprowadzenia szczątków samolotu do Polski”. Wkrótce miną dwa lata od smoleńskiego zamachu. Czy ktoś rzeczywiście naiwnie sądzi, że rządzącym w Polsce nikczemnikom zależy na powrocie dowodów zbrodni do Polski? Trzeba zadać też sobie pytanie, na które odpowiedź jest tak logiczna i banalnie prosta, że nikt w Polsce nie ma odwagi go publicznie w wiodących mediach zadawać. Komu, biorąc pod uwagę historię i doświadczenia kryminalistyki, organów ścigania oraz sądownictwa, najbardziej zależy na ukrywaniu dowodów przestępstwa?
Odpowiedź jest jedna – SPRAWCOM. Mirosław Kokoszkiewicz
28 marca 2012 W wielkim socjalistycznym burdelu.. Znowu urwisy, zwani posłami organizują zamieszanie wokół „reformy” emerytalnej. Przegadują samych siebie, przegadują współprzegadujących, przegadują poprzednią „ reformę”, która miała być ostatnia, i nareszcie emeryci mieli złapać oddech.. Mamili ich palmami i błękitnymi morzami.. Cały ten system jest bankrutem, bo nie ma w im pieniędzy, a oni nadal swoje.. Żeby cały ten burdel uratować, państwo - czyli my - dopłacamy do tego niewydolnego systemu ponad 70 miliardów złotych…(!!!)Ile było ględzenia o „ reformie” w 1999 roku, kiedy firmował ją „ charyzmatyczny” profesor- Jerzy Buzek. Wyprowadzono wtedy z ZUS-u 100 miliardów złotych i utworzono… drugi ZUS, tyle, że zarządzały nim prywatne firmy, wyciągając z niego pieniądze.. To był prawdziwy cel poprzedniej reformy. A jaki jest obecnie? Każde dziecko to wie.. Chodzi o to, żeby potencjalny emeryt nie dożył do czasu, gdy przypadnie mu pobieranie „świadczenia” – jak nazywa propaganda należące się emerytowi pieniądze. Stąd podnoszenie wielu emerytalnego.. O uwolnieniu milionów ludzi z tego okrutnego systemu ani słowa.. Przymus musi pozostać! Bo niewola – to wolność! W tym czasie inni reformatorzy, zwiększający władzę nad nami, chodzi mi o kontrole sanitarne, kombinują, żeby kontrolowani osobiście płacili za kontrole nad nimi(???) Turbowani mają płacić turbującym za to, że ich turbują.. To znaczy, żeby mnie źle nie zrozumieć.. Kontrolujący i tak żyją z pieniędzy kontrolowanych, a teraz nie dość, że dalej będą żyli nie pracując pożytecznie, to jeszcze uciemiężony przez kontrolę zapłaci dodatkowo i bezpośrednio za to, że będzie kontrolowany.. Kontrola ma być swojego rodzaju wyróżnieniem. Im na więcej kary kontrolujący wyceni działalność kontrolującego, tym więcej kontrolujący zapłaci. Represje mają dotknąć na razie branżę gastronomiczną. W przyszłości inne branże. Właściciele firm gastronomicznych muszą przygotować dodatkowe pieniądze, taki rodzaj nowego podatku nienazwanego podatkiem, ale jest szansa, że opłatę za kontrole przerzucą na konsumujących gastronomicznie.. Wzrosną ceny usług gastronomicznych w wariatkowie.. To tak jak pan minister Jarosław Gowin zaprosił do pomocy w reformie prawa sądowego pana Andrzeja Zolla…(???) Już dzisiaj mogę powiedzieć, że nici będą z reformy przy współudziale pan profesora Andrzeja Zolla.. Przecież to on jest w części sensu odpowiedzialny za rozkład prawa w Polsce od dwudziestu lat.. Pan Andrzej zawsze kochał przestępców i walczył dla nich o preferencje.. Może jednak, chociaż uwolnią chłopów pańszczyźnianych socjalizmu z represji przy jeździe na rowerze po wypitym piwie.. Dobre i to! Część przeżyje kolejną „reformę” emerytalną, część nie przeżyje, a jeszcze jedna część – nie dożyje. Jak rząd podniesie jeszcze wyżej poprzeczkę wiekową, to może się zdarzyć, że nikt nie przeżyje, tak jak Katastrowy Smoleńskiej? Chociaż światowej sławy amerykański patolog, pan Michael Baden twierdzi, że „ część osób powinna przeżyć”. Po raz pierwszy w swojej karierze nie został dopuszczony przez prokuraturę do ekshumacji zwłok, ponieważ- zdaniem prokuratury- w Polsce są również dobrzy fachowcy. Może i są, ale dlaczego nie dopuścili profesora Michaela Badena? Ja bym chętnie posłuchał, tym bardziej, że ciekawy jestem jak pan profesor by ekshumował te zdjęcia, które tuż po Katastrofie Smoleńskiej Amerykanie przysłali Polakom.. Zdjęcia zrobione poprzez swojego satelitę - i to z dwóch stron! Gdzie są te zdjęcia, które początkowo pojawiły się w Internecie a potem zniknęły..(???) Należałoby te zdjęcia ekshumować jak najszybciej.. Tym bardziej, że obudziły się już niedźwiedzie w Zakopanem.. Obudził się również pan Janusz Palikot członek były lub obecny(, kto raz został królem na zawsze zachowa majestat!) Międzynarodowego wpływowego gremium o nazwie Komisja Trójstronna, atakując pana Leszka MIllera., że ten pozwolił lądować amerykańskim samolotom w Polsce, a potem pozwolił torturować więźniów z Afganistanu w ramach walki z „ terroryzmem”. Być może sam torturował, bo torturowani na cały świat opowiadają jak to było naprawdę. Bo Afgańczycy- broniąc swojego kraju przed agresorem- uprawiają „terroryzm” . Polacy są agresorami tak jak Amerykanie, tak jak byli agresorami, na przykład pod Somosierrą, gdzie na rozkaz Napoleona wyżynali katolickich hiszpańskich chłopów, bo ci bronili swojej ojczyzny i swojej wiary. Niemcy też naszych patriotów nazywali” bandytami”, wtedy słowo” terrorysta” nie zrobiło takiej międzynarodowej kariery.. Gdybyśmy dzisiaj chwycili za broń i zaczęli bronić się przed rabunkiem ze strony państwa i przewracania wszystkiego do góry nogami- też bylibyśmy „terrorystami”. W każdym razie pan Janusz Palikot członek lub były członek Komisji Trójstronnej , wraz z innymi wpływowymi ludźmi władzy w Polsce na przykład panem profesorem Markiem Belką, Jerzym Baczyńskim, Wandą Rapaczyńską czy Andrzejem Olechowskim- twierdzi, że cała odpowiedzialność za lądowanie samolotów CIA w Polsce ponosi… Leszek Miller(???) A dlaczego tylko Leszek Miller - panie pośle Palikot. Przecież te same papiery i dokumenty wywiadu miał pan Aleksander Kwaśniewski. On nie ponosi żadnej odpowiedzialności.,.. Tylko pan Leszek Miller, i to akurat teraz się posłowi przypomniało, gdy szykuje się koalicja PO z Ruchem Palikota, „obywatele” nie są zadowoleni, że władza chce ich zapędzić do roboty aż do śmierci, rosną ceny i podatki, i całość Polski nie wygląda zadowalająco.. Pan Janusz Palikot nie przypomniał sobie również, że to pan Aleksander Kwaśniewski wysłał wojska do Iraku bez zgody polskiego parlamentu.. I jakoś dziennikarze też tego faktu nie zauważyli.. Tak jak wielu innych faktów, na przykład wizyty pana premiera Tuska w Izraelu w liczbie 55 osób w ubiegłym roku w lutym. Do tej pory, my, jako ”obywatele” nie wiemy, o czym z Izraelczykami tam rozmawiał polski rząd. Może to, dlatego, że pan Aleksander Kwaśniewski jest członkiem lewicy, ale tej frakcji puławskiej, a nie natolińskiej- tak jak pan Leszek Miller.. Za to jest atakowany jak wściekły pies.. Jak ktoś ma charakter polityczny międzynarodowy, to jest swój- tak jak pan poseł Janusz Palikot.. Jak ktoś, choć odrobin ę- jest narodowy - to wróg. Proszę zwrócić uwagę jak pana Leszka Millera atakuje Gazeta Wyborcza, która jest lewicowa, ale lewicowa międzynarodowo. Komisja Trójstronna to gremium prywatne, powołane przez Dawida Rockefellera do ujednolicania świata i likwidacji państw narodowych.. Jedno kłóci się z drugim.. Albo mieszkamy w swoim państwie, albo w państwie globalnym zarządzanym nieformalnie przez Komisję Trójstronną. W każdym razie rozbawia mnie widok w Wesołym Miasteczku w Alejach Ujazdowskich pod Kancelarią Premiera, jak członkowie NSZZ Solidarność spoufalają się z panem Leszkiem Millerem z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a przy tym śpiewają o runących murach, do melodii pana Jacka Karczmarskiego.. Socjaliści pobożni łączą się z socjalistami bezbożnymi w jednej sprawie.. I to wtedy, gdy fałszywe obligacje zalewają socjalistyczną Europę.. Kto- do jasnej cholery- fałszuje obligacje europejskie, jakby nie dość było, że z samej istoty obligacje te są fałszywe.. Zadłużają europejskie narody i czynią Europejczyków niewolnikami międzynarodówki lichwiarskiej, z której to niewoli być może nigdy nie wyjdą.. Tak jak Żydzi z niewoli egipskiej.. Nie mają swojego Mojżesza.. BO żeby wyjść z takiej niewoli- trzeba mieć na czele Mojżesza.. Tajne więzienia dla” terrorystów”, a może tajne więzienia dla polityków demokratycznych, którzy wpędzili nas do więzienia finasowego..25 000 złotych, a może nawet 80 000 złotych, jak twierdzą niektórzy- na każdego z nas długu.. Którego nikt z nas indywidualnie nie zaciągał. Zaciągało w naszym imieniu państwo!
Czy to nie jest więzienie- i to tajne? Tajne więzienie wielkim socjalistycznym burdelu.. WJR
Palikot. Michalik to cham jak Rydzyk, prowincjonalny prostak Michalik jest takim samym chamem jak Rydzyk- stwierdził Palikot, gość Radia Zet w rozmowie z Moniką Olejnik. I dodał: - Polski ksiądz prowincjonalny to taki prostak, niewykształcony, który sobie pozwala na tego typu wypowiedzi. Palikot wykorzystał do dania upustu swojej wyreżyserowanej furii kpiącą wypowiedź o biologicznym mężczyźnie ,Annie Grodzkiej . Palikot powiedział „ Tak skomentował Janusz Palikot brak reakcji Episkopatu na kpiny ojca Rydzyka z płci posłanki Anny Grodzkiej Michalik jest takim samym chamem jak Rydzyk- stwierdził Palikot, gość Radia Zet w rozmowie z Moniką Olejnik. I dodał: - Polski ksiądz prowincjonalny to taki prostak, niewykształcony, który sobie pozwala na tego typu wypowiedzi.”...(źródło)
Nie jestem zwolennikiem kpienia z osób niepełnosprawnych, chorych, mających poważne zaburzenia psychiczne. A do takich zlicza się przypadek biologicznego mężczyzny Anna Grodzka. Podaję tutaj za wikipedią „ Transseksualizm (z łac. transire → przechodzenie) – zaburzenie psychiczne, należące do zaburzeń identyfikacji płciowej, postać zespołu dezaprobaty płci, polegająca na pragnieniu życia i byciu akceptowanym, jako osoba płci przeciwnej fizycznie [1]. Osoby o biologicznych cechach płci męskiej, ale poczuciu bycia płci żeńskiej oznaczamy M/K lub nazywamy transseksualistkami, natomiast osoby o biologicznych cechach płci żeńskiej, lecz czujące się mężczyzną oznaczamy K/M lub nazywamy transseksualistam „....”Transseksualizm charakteryzuje się trwałym dyskomfortem psychicznym, aż do stanów depresyjnych i myśli samobójczych z powodu posiadanych cech płciowych, odczuwanych, jako nieodpowiednie, trwałym zaabsorbowaniem chęcią pozbycia się posiadanych cech płciowych i nabycia w ich miejsce cech płci odmiennej. Stan taki osoba może odczuwać już od wczesnego dzieciństwa (postać pierwotna) lub też nabyć go w wieku późniejszym (postać wtórna). „....(źródło)
Często niewiedza ,że biologiczny mężczyzna Anna Grodzka jest osobą chorą, o silnych zaburzeniach psychicznych prowadzi do wyśmiewania , szydzenia , czy żartowania w niesmaczny sposób. Kwestią kultury jest to czy ktoś szydzi z kaleki na wózku, osoby zespołem Downa, czy osobą autystyczną. Czy z osoby chorej na transseksualizm Niepokój mój budzi jednak terror intelektualny, jaki hunwejbin politycznej poprawności, jakim jest Palikot uprawia? Przypomnę, że „niekończąca się historia „ Anna Grodzka ma swoje korzenie, swój archetyp ideologiczny w Ministerstwie Prawdy Orwella z jego antycypującego sytuację w Unii Europejskiej. Ministerstwo Prawdy ustalało, co jest faktem, i jak należy ten fakt interpretować. Palikot robi właśnie za takie Ministerstwo Prawdy II Komuny. Terroryzuje ludzi zmuszając ich do akceptacji i powtarzania kłamstw, tylko, dlatego że jakieś urzędasy tak uznały. Ministerstwo Prawdy objawiało, kto jest wrogiem, kto umiłowanym przywódcą, kto zdrajcą, kogo się kocha, a kogo nienawidzi.Kto jest piękny, a kto brzydki? Kto jest kobietą, a kto mężczyzną? Pamiętam wypowiedź jednego lekarza etyka dotyczącego sprawy transseksualizmu. Pyta się swojego interlokutora. Czy kiedy przyjdzie do Pana pacjent i stwierdzi, że jest wężem to czy zgodzi się Pan obciąć mu ręce i nogi? Czy też wyśle go Pan na badania i kurację psychiatryczną? Proszę państwa, proszę sobie samemu z tej perspektywy, perspektywy absurdu odpowiedzieć, czy lekarz pozbawiając pacjenta rąk i nóg, ponieważ ten czuje się wewnętrznie wężem postąpiłby etycznie.Jeśli już o etyce, a konkretnie o egoizmie i hedonizmie, głównych wartości etyki politycznej poprawności to warto zwrócić uwagę, że Anna Grodzka powinien pomyśleć o swojej chorobie i realizacji swoich chorobowych wizji zanim ożenił się i założył rodzinę. Nikt mi nie wmówi, że Anna Grodza nie doprowadził swoją decyzja o „samorealizacji „ do poważnej traumy swoja żonę, a w szczególności syna. Palikot budując atmosferę nietolerancji, bo jak inaczej nazwać stygmatyzowanie tych, którzy nie zgadzają się z narzucanymi kłamstwami politycznej poprawności zapomina o ofiarach ludzi, którzy ukrywając swoją chorobę, jaka jest transseksualizm, zakładają rodziny, a potem niszczą życie swoich dzieci o małżonków . Należałoby pomyśleć o prawie oszukanych, pokrzywdzonych, o prawie ofiar do odszkodowania. Temat ten wymaga osobnego omówienia w kontekście filozofii „Children first„ Zdaje sobie sprawę, że swoja tezą mogę zbudzić zdziwienie. Świadczy to o sile propagandy i skuteczności prania mózgów. Przecież propaganda brunatnych mediów przedstawia, buduje narrację, jakoby ofiarą choroby transseksualizmu są jednie transseksualiści Jakby nie było ofiar ich oszustw, ich ukrywania choroby, a później zostawiania w często bardzo głębokiej traumie ich najbliższych. Kapłani politycznej poprawności chcą zamknąć Polaków, generalnie mieszkańców Zachodu w umysłowym obozie koncentracyjnym, w którym stworzono chore zasady, chory system wartości. W którym pozbawia się ludzi prawa do zdrowego rozsądku, do własnej oceny sytuacji, pozbawia prawa do wolności myśli, do wolności umysłowej. Marek Mojsiewicz
Pożegnanie z resztkami praworządności („Najwyższy Czas”, 21 marca 2012) Po siedmiu latach Sąd Rejonowy w Łodzi „umorzył z powodu przedawnienia” wszczęty przez prokuraturę IPN proces przeciwko członkom przestępczej szajki, która w styczniu 1982 roku, działając, jako tzw. komisja weryfikacyjna (bez żadnego prawnego umocowania) przeprowadzała czystkę polityczną, wyrzucając z pracy łódzkich dziennikarzy, orzekając zakazy pracy „w instytucjach państwowych i instytucjach frontu ideologicznego”, rozdając „wilcze bilety” zakazujące pracy w dziennikarstwie. Jej decyzje zostały następnie „zalegalizowane” pod postacią „reorganizacji” wewnątrzredakcyjnych, w toku, których tak „zweryfikowanych” w trybie przestępczym dziennikarzy powyrzucano z pracy. Do IPN-owskiego aktu oskarżenia przyłączyli się, jako oskarżyciele posiłkowi dotknięci represjami łódzcy dziennikarze ( w tym m.in. obecna posłanka PO – Iwona Śledzińska-Katarasińska). W trakcie trwającego siedem lat procesu dziwnej zmianie uległo stanowisko prokuratora IPN – Jacka Kozłowskiego, który finalnie zrezygnował z zaskarżenia decyzji sądu o umorzeniu postępowania, chociaż sam to postępowanie wszczął... Nie zrezygnowali natomiast oskarżyciele posiłkowi, odwołując się od tej decyzji do Sądu Okręgowego W dwa dni po wspomnianym orzeczeniu Sądu Rejonowego w Łodzi umorzony został także z tych samych powodów (przedawnienie) proces przeciwko sprawcom bezprawnego, przestępczego skazania w stanie wojennym na kary więzienia Jerzego Kropiwnickiego i Andrzeja Słowika, członków zarządu regionalnego NSZZ „Solidarność” w Łodzi. Sądy najwyraźniej przyjęły, że sprawcy bezprawia nie działali, jako członkowie zorganizowanej grupy przestępczej w ramach bezprawnego stanu wojennego, (którego przestępczą naturę stwierdził niedawno Trybunał Konstytucyjny) i kierując się własnymi korzyściami, ale działali tylko z naruszeniem prawa pracowniczego (w przypadku represjonowanych dziennikarzy) lub z powodów...Ideowych (jak w przypadku Kropiwnickiego i Słowika). Gdyby nawet przyjąć to absurdalne i niezgodne z prawdą uzasadnienie, ( bo przecież działali także dla własnych korzyści!) wynika z niego, że działanie motywowane komunistyczną ideologią jest dzisiaj w Polsce uznawane, jako nieprzestępcze. Hm. Gdyby tak tłumaczyli się hitlerowcy?... Jeśli Sąd Okręgowy podzieli stanowisko Sądu Rejonowego – sprawcy politycznych czystek w łódzkim środowisku dziennikarskim pozostaną bezkarni; co więcej – udaremnione zostaną możliwości dochodzenia, zarówno przez poszkodowanych w trybie cywilnym, jak - w trybie regresywnym - przez Skarb Państwa odszkodowań za skutki tamtych przestępczych działań funkcjonariuszy państwowych tworzących wspomnianą „komisję weryfikacyjną” i ów skład sędziowski, który przestępczo posłał do więzienia przywódców łódzkiej „Solidarności”. Wytworzyła się dość kuriozalna sytuacja.Mamy, więc orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, uznające wprowadzenie sany wojennego za przestępstwo. Konsekwentnie – nie tylko kierownicy, ale i pomocnicy i pomagierzy niższego szczebla uczestniczyli w tym przestępstwie. Czy działali z pobudek ideowych zbrodniczej ideologii komunistycznej – tego nie sposób ustalić, bo żaden sąd nie jest w stanie zajrzeć w głowy sprawcom...Ale nawet gdyby jakoś to ustalił – to przecież realizowanie ideologii komunistycznej nie może być uznawane za okoliczność usprawiedliwiającą przestępstwo... Natomiast da się ustalić bez najmniejszego trudu, że sprawcy odnieśli korzyści ze stanu wojennego: chociażby w tej postaci, że to oni bezprawnie decydowali odtąd o tym, kto gdzie może pracować, a gdzie nie może, kto ma iść do więzienia, a kto nie, wreszcie, że to oni zachwali wolność, pracę i awanse, dlatego, że realizowali przestępczy plan, Dlaczego zatem, mimo jednoznacznego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (po ponad 20 latach, ale jednak...), uznającego stan wojenny za przestępstwo – umarzane są te procesy „z powodu przedawnienia”, gdyż kwalifikujące współudział w realizacji stanu wojennego, jako coś innego, niż współudział właśnie? Szukając odpowiedzi nie sposób pominąć wprost narzucającej się hipotezy o zmowie, politycznym „dealu”, jaka znów zapaść musiała na najwyższych szczeblach władzy i pozakonstytucyjnych ośrodków władzy. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o bezprawności stanu wojennego zapadło albo wskutek „wypadku przy pracy” (walka między bezpieczniackimi koteriami stworzyła tę szczelinę dla praworządności) albo wskutek obaw przed prawnym „rozgrzeszeniem” stanu wojennego, co stawiałoby Trybunał Konstytucyjny w pozycji błazeńskiej atrapy, urągowiska prawu. Gdy już zapadło – nastąpił wszakże odpór b.bezpieczniaków (zajmujących przecież do dzisiaj tak wiele ważnych stanowisk nie tylko w administracji państwowej, ale i prokuraturze i sądownictwie). Bo orzeczenie to stwarza poszkodowanym w stanie wojennym możliwość dochodzenia w procesach cywilnych odszkodowań – nie od państwa, a od uczestników tego przestępstwa – pod warunkiem wszakże, że dowiedziony zostanie przestępczy charakter ich działań, związany z realizacją stanu wojennego. I dlatego właśnie tego rodzaju procesy „niezawisłe sądu” umarzają teraz jak na zawołanie, z powodu „przedawnienia”, nawet bez stwierdzania winy oskarżonych. Byli przestępcy od realizacji stanu wojennego mają, więc poczucie materialnego bezpieczeństwa... Gorzej z ofiarami stanu wojennego, komunistycznej „realizacji”: niedawno zniesiono wprawdzie górną granicę odszkodowania za internowanie i jego skutki (ustaloną wcześniej na...25 tysięcy złotych raptem!), ale wobec „umorzeń z powodu przedawnienia” procesów przeciw sprawcom „internowania i jego skutków” szanse na uzyskanie adekwatnego do szkód odszkodowań maleją. Wszystko wskazuje, zatem, że polityczny „deal”, siuchta, znów zastąpiła w III Rzeczpospolitej prawo, poczucie praworządności i zwykłej sprawiedliwości.
Marian Miszalski
W obronie polskości i sprawiedliwości 17 marca na Litwie był dniem, w którym w sposób wyraźny wybrzmiał głos mieszkającej tam polskiej społeczności. W Wilnie, w samo południe, spod sejmu w Al. Gedymina aż do budynków rządu, przeszedł marsz, w którym ponad 7 tysięcy osób powiedziało “nie” prowadzonej przez władze litewskie polityce szykan względem mniejszości narodowych. Wśród zgromadzonych, Polaków, Rosjan i Białorusinów, oprócz przedstawicieli związków zawodowych nauczycieli (również litewskich), udział wzięła liczna grupa młodzieży oraz jej rodzice. Złożyli oni do kancelarii rządu specjalną rezolucję i petycję, w których zawarto wszystkie nierozwiązane problemy, nie tylko polskiej mniejszości. - Prosimy rządzących, nie uszczęśliwiać nas na siłę – mówiła podczas wiecu Renata Cytacka z Komitetu Strajkowego Szkół Polskich na Litwie. - Czy rządząca obecnie koalicja liberalno-konserwatywna naprawdę tego chce? - pytała. Ona, podobnie jak i wszyscy manifestujący, podkreślała swoje nastawienie na zwycięstwo. Za to ostatnie można by uznać już fakt, iż udało się zgromadzić tak wielką liczbę osób, także spoza Wilna. Do zwycięstwa z władzami Litwy jest jednak daleko. Tym bardziej, że nie wyrażają one chęci do rozmów. Do manifestujących, co należy z całą mocą podkreślić, nie wyszedł ani jeden przedstawiciel litewskiego rządu. Również polski rząd pominął marsz głębokim milczeniem, chociaż, jak się wydaje, powinien udzielić zgromadzonym wsparcia. Nie oznacza to jednak, że Polacy manifestowali na próżno. Wręcz przeciwnie. Protest stał się, bowiem wielkim wydarzeniem medialnym, nad którym litewskiej ekipie rządzącej trudno będzie przejść do porządku dziennego. Zgromadzeni domagali się m.in. odwołania dyskryminujących zapisów w przyjętej ustawie o oświacie, rezygnacji z ujednolicenia egzaminu z języka litewskiego ojczystego i państwowego na maturze, przywrócenia egzaminu z języka polskiego ojczystego na listę egzaminów obowiązkowych na maturze, zaprzestania eliminacji języka ojczystego ze szkół polskich poprzez wprowadzenie nauczania poszczególnych przedmiotów w języku litewskim, rezygnacji z dyskryminującego postulatu zachowania szkoły litewskiej kosztem polskiej, a także, na co szczególnie zwrócił uwagę eurodeputowany AWPL Waldemar Tomaszewski – dokonywania uczciwego zwrotu ziemi Polakom, którym ona się należy. Żądali również rezygnacji władz z zamykania polskich szkół, co ma miejsce szczególnie w mniejszych miejscowościach. Polska mniejszość zyskała dla swoich postulatów poparcie Związku Zawodowego Nauczycieli Litwy. ― Popieramy tę akcję i zamierzamy w niej uczestniczyć, bo postulaty protestujących w większości dotyczą całego systemu oświaty. Popieramy również naszych kolegów, nauczycieli ze szkół mniejszości narodowych, którym ustawa oświatowa nie pozwala należycie spełniać swoich obowiązków zawodowych. Protestujemy też przeciwko odgórnemu narzucaniu przez władze decyzji dotyczących tego, w jakim języku, w jakim zakresie i jakich przedmiotów mają uczyć się dzieci. Jest to przyrodzone prawo każdego człowieka, który sam powinien podejmować decyzję ― powiedział Audrius Jurgelevičius, prezes Związków Zawodowych Nauczycieli Litwy. Zauważył przy tym, że nowa ustawa ogranicza konstytucyjne prawa mniejszości narodowych do samodzielnego organizowania systemu oświaty. Jurgelevičius oświadczył, że wprowadzona rok temu ustawa oświatowa krzywdzi nie tylko mniejszości narodowe, ale przede wszystkim szkoły litewskie i samych Litwinów.
Marsz przeszedł, problemy pozostały - Nasz system emerytalny, system ochrony zdrowia, praworządność i inne są daleko w tyle od wzorców europejskich. Jedynie system oświaty na Litwie dorównywał standardom krajów Unii Europejskiej, a w niektórych przypadkach był lepszy. Dziś widzimy dążenie obecnej liberalno-konserwatywnej koalicji rządzącej do zniszczenia również tego, co mieliśmy jeszcze najlepsze. Nauczyciele zostaną bez pracy i będą zmuszeni szukać pracy, jako sprzątaczki gdzieś w Irlandii czy Anglii ― powiedział podczas specjalnie zwołanej konferencji eurodeputowany Waldemar Tomaszewski. Dodał też, że stanowisko ministra oświaty i nauki Gintarasa Steponavičiusa w zakresie reformy szkolnictwa jest, co najmniej prymitywne. Przypomniał jego skandaliczne słowa, że na Litwie nie ma obowiązku posiadania średniego wykształcenia. - Wykształcenie jest naszym bogactwem narodowym, które przekłada się na poziom gospodarczy kraju i poziom inwestycji ― podkreślał Tomaszewski.
Obyło się bez ekscesów Już na tydzień przed 17 marca litewskie media rozpisywały się o grupie polskich nacjonalistów i bojówkarzy, którzy mieli dołączyć do wiecu i dokonywać prowokacji. Niektórzy litewscy politycy, jak chociażby Romualdas Ozolas, straszyli mającymi przyjechać z Polski stadionowymi chuliganami. Do żadnych zamieszek nie doszło, a w ten niesprawiedliwy i oszczerczy sposób litewska prasa pisała o grupie członków polskiego Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, która zwartym szykiem, idąc z flagami polskimi, zamanifestowała w Wilnie swoją solidarność z prześladowanymi rodakami. - Wbrew propagandzie wielu mediów, nie przyjechaliśmy siać niepokoju na Litwie – oświadczył w imieniu stowarzyszenia Robert Winnicki. - Uważamy, że nawet najtrudniejsze problemy można rozwiązać, pod warunkiem, że obydwie strony chcą rozmawiać – stwierdził podczas specjalnie zwołanej konferencji. - Przybyliśmy dziś do stolicy Litwy, by wyrazić swój niepokój o los naszych rodaków – tłumaczył, podkreślając, że “Polacy mieszkający na Litwie, pozbawieni są praw, które przynależą się każdemu człowiekowi”. Konferencja została zbojkotowana przez litewskie media, te same, które tak chętnie rzucały oszczerstwa na wspomnianą grupę Polaków. Jednym z nielicznych incydentów było aresztowanie litewskiego nacjonalisty, który poprzez zaprezentowanie swastyki usiłował dokonać prowokacji. Ponadto kilku Litwinów wyszło z baru i krzyczało w kierunku przechodzących Polaków antypolskie hasła. Interweniowała policja. Ze strony polskiej do prowokacji nie doszło. Anna Wiejak
Gdzie przeskoczył Wałęsa? [Nic w przyrodzie nie ginie! Ten artykuł tajemniczo zaginął w Rzepie, na jej stronie internetowej, nawet w google.... Jednak on JEST... Oto on. MD]
W czerwcu 2009 przed Bundestagiem (niemiecki parlament) stanął fragment muru ze Stoczni Gdańskiej. Umieszczono na nim napis „To jest fragment muru, przez który Lech Wałęsa 14 sierpnia 1980 roku wspiął się, aby zorganizować strajk, który doprowadził do założenia związku zawodowego ‘Solidarność’”. Niemiecki adwokat Stefan Hambura zwrócił się do Bundestagu w tej sprawie. W imieniu reżysera Grzegorza Brauna, który nakręcił film dokumentalny o Wałęsie „Plusy dodanie - plusy ujemne", skierował on pismo do szefa Bundestagu Norberta Lammerta z żądaniem ujawnienia, na jakich źródłach historycznych oparto informację o pokonaniu przez Wałęsę stoczniowego muru. Krzysztof Wyszkowski, który od lat jest w sporze z Lechem Wałęsą, twierdzi, że fragment muru, który stoi przed Bundestagiem, może być rzeczywiście tym, przez który przeszedł Wałęsa. - Sam Wałęsa w swojej autobiografii wskazywał zupełnie inne miejsce w okolicach bramy numer 1. Ten fragment muru sprzed Bundestagu wskazał natomiast Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Kolega". Twierdzi, że to właśnie on w tym miejscu wprowadził Wałęsę na strajk – mówi „Rz" Wyszkowski. Sprawa tego, jak Wałęsa dotarł na strajk, była ostatnio głośna w związku z ujawnieniem przez „Nasz Dziennik" stenogramu rozmowy byłych funkcjonariuszy Wojskowych Służb Informacyjnych Aleksandra L. i Leszka Tobiasza. Z ich rozmowy miało wynikać, że Wałęsa na strajk został dowieziony wojskową motorówką. Wałęsa temu zaprzeczył mówiąc, że motorówką dowieziono jego sobowtóra. Cezary Gmyz
Do „Rzepy“: skasowaliście tekst o Wałęsie?
[u MNIE JEST POD: Nic w przyrodzie nie ginie! Nawet BOLEK czyli: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=5966&Itemid=100 MD]
Wczoraj (15.03.2012) ok. godz. 20:09, kiedy umieszczałem wpis pt. „Rzeczpospolita”: „Gdzie przeskoczył Wałęsa?”
http://hambura.salon24.pl/399805,rzeczpospolita-gdzie-przeskoczyl-walesa
na Salon(ie)24 tekst pt. „Gdzie przeskoczył Wałęsa?”
http://www.rp.pl/artykul/10,838969-Gdzie-przeskoczyl-Walesa-.html
znajdował się jeszcze na stronach internetowych „Rzeczpospolitej”. Dzisiaj kiedy wpisuję ten sam adres internetowy http://www.rp.pl/artykul/10,838969-Gdzie-przeskoczyl-Walesa-.html
pojawia się następująca informacja:
Bardzo nam przykro, ale nie znaleźliśmy strony, której szukasz. Sprawdź, czy wpisany przez Ciebie adres nie zawiera literówek Możliwe, że strona, której szukasz została zaktualizowana, skasowana lub przeniesiona pod inny adres
Co teraz? Możesz wrócić na stronę główną rp.pl, lub skorzystać z wyszukiwarki:
Mam bardzo proste pytania do „Rzeczpospolitej”. Gdzie znajduje się obecnie ten tekst? Czy został być może przeniesiony do działu „Nieruchomości”, jako że dotyczy „muru”? Jeżeli został usunięty, to, dlaczego? Przy tej okazji jeszcze dodatkowe pytanie. Jeżeli doszło do usunięcia, czy inne teksty też zostały usunięte lub będą usuwane, (jakie kryteria mają zastosowanie w takim przypadku)? Stefan Hambura
POLONIA AMERYKAŃSKA USUWA SZKODNIKI „Prof.” Bartoszewski, jako minister spraw zagranicznych żegnał Panią Madziak Miszewską, która udawała się do Nowego Jorku na stanowisko konsula, następującymi słowami: "Pani głównym zadaniem jest utrzymywanie dobrych stosunków ze środowiskami żydowskimi." [Przez lata mówiłem co tydzień do Polonii w Chicago (Radio Polonia 2000), wiem więc, jak obrośnięte agentami są władze „polonijne” - i "przedstawiciele Kościoła" też.. MD]
Polonia amerykańska zawsze była patriotyczna i przywiązana do wiary katolickiej. Dlatego zaskoczeniem dla wielu Polonusów było "neutralne" stanowisko, jakie Kongres Polonii Amerykańskiej zajął niedawno w/s Telewizji TRWAM oraz niejasności dotyczących katastrofy smoleńskiej. Wydarzenie to przelało czarę goryczy, wzbudziło wiele protestów i uświadomiło Amerykanom polskiego pochodzenia jak mocno rozbita jest Polonia i jak bardzo jej działacze oderwali się od polonijnego ludu.
http://www.bibula.com/?p=52098
http://www.bibula.com/?p=53582
http://www.aferyprawa.eu/Artykuly/List-otwarty-w-sprawie-haniebnych-oswiadczen-
Wiele do myślenia może również dawać fakt, że Zarząd KPA przyjął parę lat temu wniosek o rezygnacji z lustracji działaczy polonijnych. Tak się składa, ze inicjatorami tego wniosku byli działacze ze Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych: Stanley T. z New Jersey oraz Bożena K. z Nowego Jorku. Czy można się wiec dziwić, że wspomniany działacz KPA i miejscowy biznesman Stanley T. okazał się być TW komunistycznych służb specjalnych o pseudonimie "Piotruś".
http://www.videofact.com/czop.htm
http://www.gazetapolska.pl/1928-trojaniak-stanislaw-stanley
Natomiast Bożena K. wraz ze swoim mężem Andrzejem K, miejscowym adwokatem, wsławili się wszczynaniem nieustannych intryg w polonijnym środowisku. Zdobyli wpływy na dwie największe organizacje polonijne w Nowym Jorku: Centrum Polsko -Słowiańskie oraz Polsko -Słowiańska Federalna Unia Kredytowa. Zacytujmy fragment artykułu pt. Bezbronna Polonia:
"Adwokat o polskim nazwisku Kamiński bardzo skutecznie skłócił Polonię, zakładając dziesiątki spraw sądowych przeciwko Polakom, w tym oskarżając niezależnych działaczy polonijnych o antysemityzm, wreszcie pisząc donosy do władz amerykańskich. W rezultacie władze nadrzędne z Waszyngtonu narzuciły nawet zarząd komisaryczny nad polonijnym bankiem - Polsko Słowiańska Federalna Unia Kredytowa. Dzięki akcji grupki polonijnych patriotów, Kamińskiego wyrzucono z Zarządu PSFUK, ale na krotko, ostatnio został on znów prze swoich kamratów powołany do Komisji Rewizyjnej Unii. (Ktoś ironicznie powiedział, że ta sytuacja przypomina zatrudnienie lisa w kurniku)."
http://lustracja.net/index.php/polonija-agentura/85-bezbronna-polonia
Na szczęście, ta grupka polonijnych patriotów założyła społeczny komitet, który po wielomiesięcznych, morderczych zmaganiach doprowadził wreszcie do zwołania nadzwyczajnego zebrania PSFUK w dn. 25 marca, 2012r., na którym większością 90% głosów usunięto z zarządu tego polonijnego banku kilka osób (a wśród nich wspomnianego adwokata Andrzeja K.), które najbardziej szkodziły interesom Polonii. Wydaje się, że warto szeroko poinformować zarówno światową Polonie, jak i rodaków w Kraju o tym sukcesie. Polacy przekonali się wreszcie, że nie można opuszczać rąk nawet w tak beznadziejnej (wydawałoby się) sytuacji, ale należy z determinacja walczyć o swoje prawa. Dlatego zachęcam Państwa do przeczytania załączonych ulotek tego komitetu oraz do wejścia na strony internetowe, które informują o sytuacji wśród Polonii nowojorskiej:
http://www.tv-polmusic.com/inne-strony-muzyki/wiadomosci.html
http://neyked.net/d1/content/odpowiedzi-na-pytania-do-wywiadu-gwiazdy-polarnej
http://neyked.net/d1/content/skandal-bortnika
http://gwiazdapolarna.com/sprawy_15_11_Zebranie.html
Dla wielu Polonusów wręcz niewiarygodnie brzmiały podane przez dr Cenckiewicza informacje o tysiącach agentów, wysłanych przez władze komunistyczne, aby penetrować Polonie w USA i Kanadzie. Ich głównym zadaniem było przenikniecie do organizacji polonijnych, aby zmarginalizować wpływy Polonii na politykę amerykańską oraz skłócić i rozbić środowiska polonijne. I to im się w dużym stopniu udało. Koordynacja ich działalności zajmowali się oficerowie prowadzący, usytuowani w ambasadzie i konsulatach.
http://www.videofact.com/jak_szpiegowano_polonie_recenzja.htm
http://www.jakszpiegowanopolonie.com/dvd1.htmlhttp://www.jakszpiegowanopolonie.com/page4.html
Dlatego, obecnie praktycznie we wszystkich organizacjach i mediach polonijnych tkwią starzy TW, którzy musieli jednak zmienić centrale. Do dzisiaj tworzą oni jednak zgrana i wpływową wśród Polonii grupę, świetnie zamaskowana i utrzymującą bardzo dobre stosunki z pracownikami polskich placówek dyplomatycznych. Chociaż, jak mówi stare przysłowie, "po owocach ich poznacie", czego mieliśmy przykład w Nowym Jorku. Można tylko zadać pytanie czy ktoś dzisiaj zastąpił oficerów prowadzących i kto wyznacza politykę i zadania w tym zakresie. Łatwo odpowiedzieć na to pytanie, kiedy przypomnimy sobie jacy ludzie byli odpowiedzialni za dobór kadr dyplomatycznych oraz wyznaczanie polityki rządu polskiego w stosunku do Polonii. Jedna z prominentnych postaci był niewątpliwie „Prof.” Bartoszewski, który kiedyś pełnił rolę kontaktu operacyjnego ambasady Izraela w Warszawie. Czy można się wiec dziwić, że kiedyś, jako minister spraw zagranicznych żegnał Panią Madziak Miszewska, która udawała się do Nowego Jorku na stanowisko konsula, następującymi słowami: "Pani głównym zadaniem jest utrzymywanie dobrych stosunków ze środowiskami żydowskimi."
http://www.wicipolskie.org/index.php?option=com_content&task=view&id=4278
Polonia nowojorska dużo mogłaby powiedzieć, jaki jest stosunek tych środowisk do Polaków. Podajmy jeden przykład. Kilka lat temu pracownik nowojorskiego Urzędu Miejskiego, amerykański Żyd, napisał artykuł w lokalnej prasie, w którym przedstawił swoja wizje zmian, jakim jego zdaniem powinna ulec zamieszkana prze Polaków atrakcyjnie położona dzielnica Nowego Jorku - Greenpoint. W przyszłości ma to być ekskluzywna dzielnica zamieszkana przez pracowników Wall Street, lekarzy, prawników, menadżerów, itp. Najpierw należy jednak stad wykurzyć "polskie robactwo" (Polish vermins). Przewidział nawet jak można będzie wykorzystać opustoszałe polskie kościoły. Zamieni się je po prostu na garaże.
http://www.antypolonizm.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=296:qpolskie-robactwoq-david-langlieb-i-jego-rasistowskie-wypowiedzi
Warto również zaznaczyć, że Greenpoint sąsiaduje z dzielnica ortodoksyjnych Żydów Williamsburgiem, gdzie przeciętna rodzina żydowska ma 10-12 dzieci. Zaczyna się im wiec robić ciasno. Użyte słowo vermins w stosunku do Polaków można również tłumaczyć jako "szkodniki." Tym razem jednak to Polacy z Nowego Jorku i New Jersey zabrali się za wykurzanie antypolskich szkodników z organizacji polonijnych. Wydawałoby się, ze sytuacja Polonii nowojorskiej powinna zainteresować polskie media. Może to zabrzmi jak ponury żart, ale do Nowego Jorku zawitał ostatnio dziennikarz TVN24 w poszukiwaniu "polskich neo-nazistow" w omawianej dzielnicy Greenpoint."
http://wspolnotapolska.org.pl/wydarzenia/gdzie-ci-neonazisci/
Mamy wiec pełny obraz tego w czyich rekach znajdują się "polskie" media i jak ich obchodzi los Polaków mieszkających z oceanem. Frank Lewicky
Sikorski (Radek) może lżyć legalnie [Wolno nam, więc podsumować decyzję SĄDU: Można pisać, że „Sikorski (Radek) to kłamca i typ spod ciemnej gwiazdy".] Szef MSZ Radosław Sikorski użył obraźliwych słów wobec Jana Kobylańskiego, działacza Polonii południowoamerykańskiej. Ale były one dopuszczalne - uznał wczoraj Sąd Okręgowy w Warszawie. Wyrok jest nieprawomocny. Obrona nie wyklucza apelacji. Sikorski nazwał Kobylańskiego "antysemitą i typem spod ciemnej gwiazdy". Jan Kobylański, prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej, domagał się przed sądem przeprosin od ministra za użyte wobec niego określenie. Miały się one ukazać w "Naszym Dzienniku", "Rzeczpospolitej" i "Gazecie Wyborczej". Szef USOPAŁ domagał się także wpłaty 20 tys. zł na Ruch Obrony Życia im. ks. Jerzego Popiełuszki. Jednak szef MSZ nie musi przepraszać, ponieważ według sądu nie doszło do naruszenia dóbr osobistych. Sąd wprawdzie przyznał, że użyte określenie było obraźliwe, ale jednak dopuszczalne. Z uwagi na to, że Kobylański miał - zdaniem sądu - godzić w zasady prawa. Według sędzi Bożeny Chłopeckiej, proces jakoby "bezspornie" wykazał antysemickie poglądy Kobylańskiego, a w związku z tym - jak uzasadniała wyrok - użycie takiego określenia przez ministra Sikorskiego może być uważane za łagodne. Pełnomocnik Jana Kobylańskiego mec. Zbigniew Cichoń podkreślał podczas wcześniejszej rozprawy, że Sikorski z racji pełnionej funkcji powinien być "księciem dyplomacji", tymczasem jego wypowiedzi dotyczące Kobylańskiego "nie przystoją nikomu", a tym bardziej dyplomacie.
- W tym procesie to nie pan Kobylański był oskarżony, ale minister Sikorski. A sędzia uznała, że określenie "typ spod ciemnej gwiazdy" jest jak najbardziej eufemistyczne - komentuje wyrok znany publicysta Stanisław Michalkiewicz. - W związku z tym, jeżeli ja bym kogoś tak nazwał, to nie może się obrazić. Jest to bardzo dziwne - zaznacza nasz rozmówca.
- Antysemityzm? - dziwi się mec. Andrzej Lew-Mirski, który reprezentował Jana Kobylańskiego w innym procesie, w którym oskarżał za zniesławienie kilkunastu dziennikarzy i dyplomatów. - W tej konkretnej sprawie o takich przypadkach nie słyszałem - dodaje. W ocenie adwokata Sikorski przekroczył granice prawa, obrzucając publicznie Jana Kobylańskiego stekiem wyzwisk. - Mówienie o panu Kobylańskim "antysemita" to olbrzymie nadużycie. To po prostu taki styl, taka wypróbowana formuła, że jak się w kogoś chce publicznie uderzyć, to się go nazywa właśnie antysemitą - uważa mec. Lew-Mirski.
- Ten wyrok pokazuje, że sądy w Polsce mają wzgląd na osoby, co oznacza, że ważne jest nie to, co kto zrobił, ale kto to zrobił - uważa Stanisław Michalkiewicz. - Jeżeli to pan Kobylański użyłby wobec ministra Sikorskiego takich określeń, jestem przekonany, że bez wahania by go skazano - stwierdza. Publicysta uważa, że "pewne kategorie osób w Polsce zostały pozbawione ochrony prawnej, a inne cieszą się ochroną prawną idącą bardzo daleko, np. poseł Palikot nazwał prezydenta chamem i nadal to powiela, nazywając tak inne osoby".
- Nie wolno nikogo bezpodstawnie oskarżać - mówił kpt. ż.w. Zbigniew Sulatycki po zakończeniu procesu dziennikarzy, w którym chodziło o podobne oskarżenia. - Są to paszkwile, rzucanie nieprzyzwoitych słów na osobę Jana Kobylańskiego - podkreślał. Proces dotyczył sformułowań Sikorskiego z jego wywiadu rzeki pt. "Strefa zdekomunizowana", w której szef MSZ mówił, jakoby pion śledczy IPN rozważał postawienie Kobylańskiemu zarzutu o szmalcownictwo w czasie II wojny światowej. Zdaniem sądu, Sikorski miał prawo mówić o podejrzeniach IPN co do domniemanego szmalcownictwa Kobylańskiego, bo szef MSZ nie oceniał ich zasadności. Zadowolenia z wyroku nie ukrywa sam Sikorski. Na portalu społecznościowym Twitter napisał, mimo że wyrok jest nieprawomocny: "Są jeszcze sądy w Warszawie. Oficjalnie: Jan Kobylański to antysemita i typ spod ciemnej gwiazdy". Zenon Baranowski
Kto tu, kogo werbuje? - "Radca" i "Profesor"
http://infonurt3.com/index.php?option=com_content&view=article&id=1648:podwojna-gramierci-siergieja-trietiakowa-oficera-kgbswr&catid=44:sensacje&Itemid=53
Siergiej Trietiakow postanowił przejść na stronę przeciwnika i został „kretem” kontrwywiadu FBI w rosyjskim wywiadzie – wielokrotnie był świadkiem olbrzymiej korupcji we władzach swojego państwa i wykorzystywania służb specjalnych do napychania sobie kieszeni przez ministrów i ich przyjaciół. Zanim jednak został podwójnym agentem, zwerbował dla SWR kilku dyplomatów, pracujących przy siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku.
Pierwszy z nich, Niemiec o pseudonimie Radca, dostarczał mu regularnie tajnych materiałów o charakterze politycznym i wojskowym na temat Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Z jednym wyjątkiem – nie było wśród nich żadnych dokumentów dotyczących spraw niemieckich. Nie chciał pieniędzy, po prostu wymieniał swoje informacje wywiadowcze na te, które miał Siergiej. Trietiakow doszedł w końcu do wniosku, że Radca jest oficerem BND – niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej. Nie zmieniło to w niczym ich udanej współpracy. Drugi informator, polski dyplomata o pseudonimie Profesor, również działał w podobny sposób. Po pewnym czasie Trietiakow dowiedział się, że Profesor po powrocie do kraju został zastępcą szefa działu informacji w Urzędzie Ochrony Państwa. Był oficerem wywiadu, z którym Rosjanin również dzielił się informacjami. Kto więc kogo zwerbował? „To się często zdarza, że oficer wyrusza, by kogoś zwerbować, i nagle okazuje się, że ten ktoś próbuje zwerbować jego – opowiadał Trietiakow. – Jak na ironię często bywa tak, że obaj są zadowoleni, bo znaleźli obszary, na których mogą bezpiecznie wymieniać się informacjami”. W świecie podwójnych agentów nic i nikt nie jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje.
Podwójna gra: Śmierci Siergieja Trietiakowa - oficera KGB/SWR „Siergiej Trietiakow do niedawna mieszkał gdzieś w USA pod zmienionym nazwiskiem – w domu, który podarował mu rząd Stanów Zjednoczonych. Jeździł terenowym Lexusem, jego żona Jelena – Porsche Boxsterem.”
13 czerwca 2010 r. zmarł Siergiej Trietiakow - oficer KGB/SWR, który zadał potężny cios rosyjskiemu wywiadowi, opisał to Pete Earley w książce "Towarzysz J."
9 lipca 2010 r. śmierć Siergieja Trietiakowa została podana do publicznej wiadomości. Jakie wydarzenia miały miejsce między 13 czerwca 2010 r. a 9 lipca 2010 r.?
17 czerwca 2010 r. cztery dni po śmierci Trietiakowa, z USA na Cypr uciekł Robert Christopher Mestos, rosyjski nielegał, jeden z 11 osobowej siatki rosyjskich szpiegów w USA.
27 czerwca 2010 r. w USA aresztowano siatkę 10 rosyjskich nielegałów, 29 czerwca 2010 r. na Cyprze zatrzymano Roberta Christophera Mestosa. Rozbicie rosyjskiej szpiegowskiej siatki nielegałów nastąpiło wkrótce po wyjeździe z USA prezydenta Miedwiediewa, tak skończył się czas "resetu". Oficjalną przyczyną śmierci Trietiakowa było udławienie się kawałkiem mięsa. Obecnie pojawiają się emaile ze Stratfora, w jednym z nich Fred Burton napisał 27 maja 2011 r., że szczegóły dotyczące śmierci Trietiakowa i informacje przez niego przekazane zostały opatrzone gryfem Tajne na następne 25 lat. Siergiej Trietiakow przekazał wyjątkowe informacje na temat śmierci prezydenta Pakistanu Muhammada Zia ul-Haq:
KGB zabiło prezydenta Zia. KGB jest bardzo dumne z zabójstwa prezydenta Zia.
KGB używa morderstwa Zia jako analizę przypadku do szkolenia w zabójstwach.
Co ustalili pakistańscy śledczy o katastrofie samolotu prezydenta Zia? Najprawdopodobniejsza przyczyna - sabotaż samolotu, padają też sugestie o użyciu wobec pilotów i pasażerów trującego gazu. O śmierci prezydenta Kaczyńskiego Siergiej Trietiakow powiedział, że rosjanie mają różne gotowe scenariusze, które mogą być ściągnięte z półki, jeżeli zechce tego Putin/FSB. Padają też pierwsze hipotezy na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku, rozważania oparte są na prasowych doniesieniach. Siergiej Trietiakow mógł jednak wykorzystać bogate kontakty w Rosji, żeby dowiedzieć się o prawdziwych przyczynach katastrofy, śmierć 13 czerwca 2010 r. udaremniła te plany.
http://wikileaks.org/gifiles/docs/382535_comrade-j-.html
http://wikileaks.org/gifiles/docs/1588898_fw-alpha-s3-g3-israel-iran-barak-hails-munitions-blast-in.html
http://wikileaks.org/gifiles/docs/2378745_re-fwd-re-ct-pakistan-crash-pictures-.html
http://wikileaks.org/gifiles/docs/1643516_comrade-j-update-.html
http://wikileaks.org/gifiles/docs/1651527_re-for-fast-comment-and-edit-cat-3-tretyakov-dead-.html
http://www.rp.pl/artykul/2,501245_Skandal_szpiegowski_jak__za_dawnych__dobrych_lat.html
http://www.peteearley.com/blog/2010/07/09/sergei-tretyakov-comrade-j-has-died/
http://en.wikipedia.org/wiki/Muhammad_Zia-ul-Haq
http://en.wikipedia.org/wiki/Sergei_Tretyakov_%28intelligence_officer%29
10.03.2012 http://hakir.salon24.pl/398212,smierci-siergieja-trietiakowa-oficera-kgb-swr
Hakir