Smak monopolu Choć do wyborów jeszcze dwa dni, już możemy sobie wyobrazić, co w praktyce oznaczać będzie monopol władzy PO. Zostawmy już skwapliwość, z jaką Komorowski wykorzystał wszystkie możliwości otwarte przez katastrofę smoleńską, i zerknijmy tylko na wydarzenia ostatnich godzin. Napisałem, że jeśli ktoś wierzy w przypadek, gdy w ostatnich dniach przed wyborami dwie prokuratury stawiają nagle po wielomiesięcznym milczeniu zarzuty byłemu wiceministrowi PiS i dziennikarce „Gazety Polskiej”, musi być ciężko naiwny. Po informacji, iż zarzuty postawiono także byłemu szefowi CBA muszę się wycofać − tak naiwnych w ekosystemie nie ma, nie byliby w stanie przeżyć. Jeśli ktoś upiera się przy przypadku, to robi to z premedytacją, z przyczyn, których można się domyślić. Tak oto widzimy czarno na białym, jak niezależne stały się pod rządami PO prokuratury. Mamy też, choć Komorowski wcale jeszcze nie wygrał, przedsmak żądanych przez niego „pięciuset spokojnych dni”. Nie jest przypadkiem, iż w trójce oskarżonych jest dziennikarka opozycyjnego tygodnika, skądinąd bezustannie gnębionego procesami, a nawet nachodzonego przez smutnych panów z resortu. Nieposłuszni dziennikarze są pierwszą grupą, na którą kieruje się nienawiść bronkozaurów. Znaczący jest przypadek Joanny Lichockiej, na której po przegranej przez idola debacie, skupiła się ich frustracja i nienawiść. Jak śmiała zadać kandydatowi PO pytanie, na które nie umiał on odpowiedzieć!? Już o świcie opluła Lichocką w TOK FM redaktor Paradowska, a za jej przewodem drobniejsze czerskie pętactwo. Jak na razie prym wiedzie Grzegorz Miecugow (przypomnę, to ten, co po katastrofie smoleńskiej wyraził obawę, że „demon polskiego patriotyzmu może podnieść głowę”), który na falach TVN 24 oznajmił, że Lichocka dostała pytania od sztabu Kaczyńskiego i zarzucił jej złamanie etyki dziennikarskiej. Po czymś takim Miecugow powinien zostać uroczyście wyrzucony ze wszystkich stowarzyszeń zawodowych i salonów, chyba, oczywiście, że ma na poparcie swych oskarżeń niezbite dowody. Ale niewykluczone, że w najbliższych godzinach ktoś go jeszcze przebije. PS. A wszyscy mundurowi dostali od Donalda Tuska agitacyjny list. Teraz już przynajmniej wiedzą, dlaczego zabierano im grzałki, radia i papier toaletowy − resort oszczędzał na znaczki. RAZ
Wajda w świetle dokumentów MSW PRL Ze zgromadzonych przez MSW, a znajdujących się obecnie w IPN akt wynika, iż działalność Andrzeja Wajdy mogła stanowić dla komunistycznych władz w Polsce wentyl bezpieczeństwa
Malowany opozycjonista Zausznik Bronisława Komorowskiego, reżyser Andrzej Wajda, który przypomniał o sobie jadowitym atakiem na pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu oraz swoim wystąpieniem w trakcie kampanii prezydenckiej, kiedy krzyczał o „wojnie domowej” i podziękował „przyjaciołom z TVN i z tej drugiej”, pokazał po raz kolejny twarz filmowca o politycznym zaangażowaniu. Wajda i jego „antykaczyzm” nie wziął się znikąd. Antypolski, antykościelny, łasy na tytuły filosemita, który karierę filmową zawdzięcza opinii opozycjonisty względem komunistycznej władzy w Polsce – taki obraz znanego reżysera Andrzeja Wajdy emanuje z dokumentów zgromadzonych przez bezpiekę. Notatki, sporządzone na potrzeby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, nie pozostawiają złudzeń co do charakteru prowadzonej przez Wajdę działalności. Warto w tym momencie zauważyć, iż jego twórczość, chociaż nadal uchodzi za antykomunistyczną, przez ówczesne władze była nie tylko tolerowana, lecz również nagradzana. O ile postać tego reżysera budziła w środowisku filmowym zupełnie uzasadnione emocje, podobnie zresztą jak i ostatnie skandaliczne wypowiedzi dosyć dobrze wpisujące się w palikociarską, przedwyborczą retorykę Platformy Obywatelskiej, o tyle należy owe emocje odłożyć na bok, pozostawiając miejsce dla analizy faktów. Te ostatnie są bezlitosne: w dokumentach widać wyraźnie, że Andrzej Wajda był niejako „na specjalnych prawach” i owe „prawa” starał się maksymalnie egzekwować. „Cz. Petelski stwierdził wręcz, że <>, który – jak napisano w jednym z uzupełnień do zgromadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej materiałów – chce zostać socjalizmu”. Tacy artyści jak Andrzej Wajda – a jest to bezsprzecznie zdolny artysta – bez względu na to, czy zdają sobie sprawę, czy nie, są emisariuszami zręcznie działającego systemu Chruszczowa, wysyłanymi na Zachód jako pułapka dla głupców. Partia prowadzi ich na smyczy, nawet gdy im się użycza trochę wariackiego urlopu; gdy go jednak nadużywają, gwizdem przywołuje się ich w odpowiednim momencie do porządku. Ci młodzi ludzie, którzy stoją do dyspozycji elastyczniejszego obecnie systemu propagandy Związku Radzieckiego, są, właściwie dzięki tej giętkości i pozornej artystycznej wolności, bardziej niebezpieczni niż nudni i ciężcy bardowie Żdanowa. Wystarczy obejrzeć film Wajdy, aby się o tym przekonać. Aby się móc im przeciwstawić, należy ich poznać. Dla dobra Zachodu” (“Neue Zurcher Zeitung”).
„Męczeństwo” Wajdy Dlaczego władze zdecydowały o wejściu na ekrany „Człowieka z marmuru”, mimo że w założeniu stanowił uderzenie w system? „Z powyższych wywodów i przytoczonych faktów wynika, że negatywne opinie na temat filmu, a raczej aktualnego jego wydźwięku […] reprezentowane były przez osoby decydujące o losach filmu przed jego premierą i zmierzały do wstrzymania jego eksploatacji. Opinie te i decyzje wstępne zostały jednak – co również wynika z logicznego toku myślenia, nie z posiadania nieoficjalnych wiadomości – uchylone przez czynniki zwierzchnie […]” – czytamy w jednej z notatek sporządzonych przez MSW. Notatka nie wyjaśnia jednak, dlaczego film został dopuszczony. Zapewne nie dlatego, iż Wajda miał zagrozić, że zrezygnuje z pracy w Polsce, chociaż zapowiedział to w wywiadzie dla „Le Point” [30 maja 1977 roku]. Zresztą najlepszym dowodem „siły przebicia” szantażów Wajdy była groźba, iż nie weźmie on udziału w imprezie filmowej w Helsinkach „z uwagi na niedopuszczenie filmu do retrospektywy jego dzieł” – w festiwalu udział wziął. „A. Wajda ostatecznie przyjął propozycję wyjazdu do Helsinek w dniach 19 sierpień – 13 wrzesień, ale jedzie tam jako reprezentant sztuki teatralnej” – stwierdzono w dokumencie MSW z 16 sierpnia 1977 roku. Wajda nie miał żadnych problemów, aby mimo swojego „antykomunistycznego zaangażowania” pojawiać się na salonach zarówno Zachodu, jak i Wschodu Europy. Bez problemu otrzymał zaproszenie do Związku Sowieckiego. „Jestem szczęśliwy, że niezależnie od tego, jakie zdanie mają o mnie władze, mogę pokazać w Moskwie nawet te filmy, których nie mogę dzisiaj pokazać u siebie” – nie mógł nachwalić się współpracy z ZSRR. MSW zdawało sobie sprawę, że „wielokrotne wyjazdy A. Wajdy na Zachód wykorzystywane były do działalności politycznej, częstokroć skierowanej przeciwko polityce kulturalnej państwa” [załącznik do informacji dziennej, z 4 maja 1984 roku]. Dlaczego mimo to nie zabroniono mu wyjazdów? Kim był dla nich Wajda, że pozwalali mu na tak daleko posuniętą swobodę?
Oskar dzięki PRL „W środowisku filmowców panuje pogląd, że Wajda systematyczne przechodzi na pozycje antysocjalistyczne. Jego przekorna i opozycyjna postawa ma wynikać m.in. z niezamieszczenia pozytywnych recenzji w prasie krajowej o filmie oraz braku rozmów z nim jako twórcą na określonym szczeblu administracyjnym” – czytamy w zgromadzonych aktach. Na swojej działalności politycznej Andrzej Wajda robił karierę filmową. 20 lutego 1982 roku minister J. Tejchma poinformował A. Wajdę, iż „Człowiek z żelaza” został wycofany przez stronę polską z konkursu. Wajda po tym komunikacie stwierdził, iż w powstałej sytuacji ma zapewnionego „Oscara”, ponieważ decyzja ta spowoduje, iż jurorzy będą, w aktualnej sytuacji politycznej, głosować za nim. Załącznik do informacji dziennej z dnia 05.05. 1982. Opinia K. Kutza na temat postaw A. Wajdy i K. Zanussiego: Reżyser filmowy Kazimierz Kutz, oceniając obecną postawę A. Wajdy, stwierdził, że wymieniony wspaniale się urządził za granicą. Potrafi zawsze znaleźć się w środku aktualnych wydarzeń, wykorzystując sytuację dla realizacji własnych interesów. Przykładem tego jest okres zafascynowania „Solidarnością” i uzyskania dzięki temu „Złotej Palmy” na Festiwalu Filmowym w Cannes. Ponieważ zdaje sobie sprawę, że z „Solidarności” już nic nie wydusi, odpiął noszoną ostentacyjnie plakietkę tego związku i zachowuje się wg Kutza tak, jakby tego faktu nie było. Popularności nie ujęły Wajdzie pojawiające się w jego filmach liczne błędy merytoryczne i przekłamania, żeby wymienić tylko trzy z nich:
„Lotna” Film „Lotna” z 1959 r. to klasyczny obraz przedstawiający żołnierzy polskich jako głupców, którzy szarżują konno z szablami w dłoni na niemieckie czołgi. Ta scena filmu przeszła do historii jako jeden z większych paszkwili historycznych Wajdy. Sam reżyser przyznał, że był to jego najgorszy film, jednak do dzisiaj jest on wciąż przypominany widzom kolejnych pokoleń w swojej pierwotnej wersji. Co ciekawe, scena szarży ułańskiej na czołgi w pełni wpisuje się w propagandę III Rzeszy. Otóż nie kto inny jak Josef Goebbels, minister propagandy hitlerowskich Niemiec, przedstawiał zdemoralizowanych Polaków rzucających się na koniach i z lancami na oddziały niemieckie. Nie inny obraz przedstawił Wajda w filmie „Lotna”. Niemiecka propaganda w „Lotnej” nie uszła również uwadze komunistycznych recenzentów. „[...] Wajda sięgnął po Żukrowskiego i z jego smutnej książki (noweli) LOTNA zrobił swój pierwszy barwny film pełen omyłek i jawnej nienawiści do przedwojennego wojska polskiego, któremu przypisał chamstwo, rzucanie się z szablami na czołgi”. W rzeczywistości nigdy nie doszło do rzekomej polskiej szarży na niemieckie czołgi. Stefan Kisielewski, niezapomniany “Kisiel”, zapisał w swoich “Dziennikach”: “(…) w kinie widziałem po raz pierwszy ‘Lotną’ Wajdy. To ostatnie oburzyło mnie okropnie choćby jako żołnierza Kampanii Wrześniowej. Jak można było na tle narodowego dramatu wykoncypować tak niesmaczną bzdurę (…) to już tajemnica tego reżysera (Wajdy – dop. red.), który nie wiedząc o tym, lubuje się w karykaturowaniu polskości” (S. Kisielewski, „Dzienniki”, Warszawa 1996, s. 311).
“Popiół i diament” Film Wajdy „Popiół i diament” jest klasycznym przykładem twórczości przydatnej dla propagandzistów PRL. Zwłaszcza że ich teorie na temat złej Armii Krajowej wypowiada były akowiec – Wajda (w swoim oficjalnym życiorysie Wajda twierdzi, że był łącznikiem w AK), artysta o zabarwieniu antysystemowym, co de facto tylko pomnażało skuteczność przesłania tego i innych filmów reżysera. W książce „Diament odnaleziony w popiele” Krzysztof Kąkolewski dowodzi, że powieść Jerzego Andrzejewskiego była propagandową mistyfikacją, a wydarzenia autentyczne bardzo różniły się od fabuły „Popiołu i diamentu” oraz że autentyczna i jednoznacznie negatywna postać Jana Foremniaka miała niewiele wspólnego z budzącym współczucie komunistą Stefanem Szczuką w powieści Andrzejewskiego. Jednak Wajda zabrał się za ekranizację filmu, gdzie zestawił na pierwszym planie „dobrego” komunistę ze „złym” akowcem. Pisarz katolicki Jerzy Zawieyski, mówiąc o powieści Andrzejewskiego oraz o filmie Wajdy, konkludował: „Świetna, drańska powieść. Świetny, kłamliwy film”. Zakamuflowanych estetyzującymi smaczkami aluzji antykomunistycznych trzeba się bowiem w filmie Wajdy dopiero domyślić, gdy tymczasem wulgarny donos na Armię Krajową jest w nim wyraźny i jednoznaczny.
“Danton” Film Wajdy „Danton” kończy się sceną, gdzie mały chłopiec w kąpieli recytuje „Prawa człowieka i obywatela”. Po pożodze rewolucji francuskiej i milionach ofiar została spuścizna praw człowieka… Oczywiście sprawa wielkiej rewolucji jako matki komunizmu (jak ujmował to np. ks. prof. Michał Poradowski) to zupełnie inna kwestia, jednak warto zwrócić uwagę na percepcję tego filmu przez bezpiekę PRL, co rzuca światło na ciekawą sytuację, jaka miała miejsce we Francji po prezentacji filmu. Tak opisuje to notatka z 1983 r. dot. filmu „Danton” w reż. Andrzeja Wajdy: „[…] W związku z wydarzeniami w kraju w końcu 1981 strona francuska nadała temu przedsięwzięciu zupełnie inny wymiar. […] Od tej chwili równolegle ze >sprawą Dantona sprawa A. Wajdy<, którego niektórzy dziennikarze uważali za internowanego bądź aresztowanego. Staje się on jednym z bardziej znanych artystów zagranicznych we Francji, zyskując popularność jako w pewnym sensie uosobienie niezależności i kontestacji wobec władzy w kraju […]”. Dzięki temu otrzymał nagrodę Louis Delluc. Eksperci w dziedzinie dziejów rewolucji francuskiej mieli do tego filmu poważne zastrzeżenia merytoryczne, co postawiło francuskie ministerstwo kultury w trudnej sytuacji, jako że pokryło ono większość kosztów. Sprawa ta Wajdzie jednak nie zaszkodziła. Nadal udzielał wywiadów.
„Katyń” Długo oczekiwany i zapowiadany przez Wajdę film “Katyń” podobnie jak cała twórczość reżysera wpisuje się w jego metodykę niedopowiedzeń, swoistego przyłożenia akcentów i sprytnych przekłamań, które zacierają prawdziwy obraz wydarzeń historycznych. Wajda w filmie o wydarzeniach poprzedzających Katyń uwypuklił bestialstwo nazistów, a złagodził okrucieństwo Sowietów. Pokazuje to m.in. scena dramatycznego zaaresztowania profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, po której widz może wywnioskować, że Niemcy dokonali na nich mordu, a przecież większość z nich wróciła potem do Krakowa. Całość zaś mordu katyńskiego, który był niebywałą i niespotykaną w historii zbrodnią ludobójstwa pokazany jest w jednej scenie rozstrzelania oficerów. Kaci tamtych czasów pokazani są jak gdyby bezosobowo. Nigdzie nie pojawia się nazwisko Stalina czy Berii. Jak pisze prof. Jacek Trznadel „Jedynym Rosjaninem z krwi i kości w filmie Wajdy jest >dobry Rosjanin<… Moim zdaniem, film jest zbyt ugładzony, niewyraźny i nie odegra roli, jaką mu się przypisuje: nie odkrywa prawdy, lecz ją zamazuje”.
Wajda bezpieczny Andrzej Wajda opisywany był w notatkach i sprawozdaniach bezpieki na tysiącach stron dokumentów. W ocenie MSW jedną z istotniejszych przesłanek, które zapewniały Wajdzie czołową pozycję wśród filmowych twórców, była „w odczuciu środowiska, kontynuowana polityka jednoczesnego stałego uczestnictwa w życiu politycznym i kulturalnym kraju oraz państw zachodnich oraz ścisłe związanie się z przedstawicielami kręgów kultury żydowskiej między innymi w Izraelu”. Często otrzymywał propozycje z Izraela. Współpracował m.in. z izraelskim Teatrem Narodowym Habimah. Niejako przy okazji „Abraham Gardon, wykładowca Wydziału Filmowego Uniwersytetu w Tel Awiwie zaprosił A. Wajdę na spotkanie i dyskusję ze studentami i wykładowcami Wydziału […]”. Często był zapraszany na różnego rodzaju imprezy, w tym m.in. poproszono go o prelekcję podczas 11 dni książki żydowskiej w 2008 roku. Powiązaniom natury zawodowej towarzyszyły relacje na szczeblu towarzyskim. Mimo iż obracał się także w kręgach „Solidarności”, jego działalność nie nosiła znamion opozycyjnej. W sporządzonej w Warszawie 23 września 1986 r. tajnej notatce czytamy: “[…] Stwierdzić należy, iż pomimo stworzonego wokół niego klimatu politycznego, jak również przejawów jego kontestacyjnej i opozycyjnej postawy do władz PRL, A. Wajda nigdy nie zaangażował się w działalność struktur podziemnych. W okresie obowiązywania stanu wojennego podporządkował się rygorom z niego wynikającym, a po jego zniesieniu nie podjął działalności konspiracyjnej, kontynuując pracę twórczą”. Jego lojalność względem komunistycznych władz była na tyle daleko posunięta, że kiedy podczas dyskusji nad filmem A. Holland „Bez znieczulenia”, reżyserka stwierdziła, iż „w Polsce panuje ustrój totalitarny, z którym należy w zdecydowany sposób walczyć, gdyż, jak wykazuje to film, ustrój ten może zniszczyć najbardziej wartościowych ludzi”, przywołał ją do porządku. Nic zatem dziwnego, że Andrzej Wajda nie miał w zasadzie żadnych problemów z uzyskaniem paszportu, mimo że prowadził „szkodliwą działalność polityczną”. „W związku z wniesionym przez Departament III MSW postanowieniem o zastrzeżeniu wyjazdów zagranicznych wobec A. Wajdy do numeru OE-IV-0168/84 z 20 stycznia 1984 r. informuję, że wyrażamy zgodę na wyjazd wyżej wymienionego do Francji na podstawie paszportu prywatnego z literką >S< ważnego na wszystkie kraje Europy” – czytamy w dokumencie wydanym przez Dyrektora Departamentu III MSW gen. bryg. H. Dankowskiego. “Informacja, Tajne, Warszawa dn. 24 maja 1983 r.: K. Kutz uważa, że A. Wajda nie wykazywał nigdy większego zainteresowania Zespołem i podległymi mu pracownikami. W swej działalności twórczej opierał się w znacznym stopniu na pracy młodych, utalentowanych współpracowników, których wykorzystywał i dzięki którym osiągał sukcesy artystyczne. K. Kutz uważa Wajdę za człowieka próżnego, egoistycznego, nieodpowiedzialnego, koniunkturalistę posiadającego wyjątkową zdolność do wykorzystywania wszystkich nadarzających się okazji dla osiągania korzyści osobistych (zarówno materialnych, jak i prestiżowych). […] Krytykuje Wajdę za dwulicową postawę, która z jednej strony pozwala mu na zabieganie o splendory i nagrody państwowe w kraju, z drugiej zaś nie przeszkadza w tendencyjnych i fałszywych ocenach sytuacji w kraju dokonywanych za granicą z pozycji „politycznego emigranta”, którym nie jest, a bardzo stara się być. [...] Poglądy Kutza na temat A. Wajdy podziela jego bliski znajomy – kompozytor Wojciech Kilar.
Ciemne zaułki reżyserskich finansów Władze PRL miały poważne zastrzeżenia co do legalności postępowania Andrzeja Wajdy w kwestiach finansowych. Obywatel PRL nie mógł rozporządzać za granicą wartościami dewizowymi bez wymaganego zezwolenia. Wajda skutecznie się od tego uchylał. Nie ubiegał się o zgodę na rozporządzanie wartościami dewizowymi poza granicami kraju, „nie sprowadził do kraju ani samodzielnie, ani przez NBP żadnej przyznanej mu nagrody; nie zgłaszał posiadanego mienia poza granicami kraju, ani utraty tegoż mienia” – czytamy w sporządzonej w tej sprawie notatce. Problemy te podejmowała niskonakładowa prasa. Pojawił się w Warszawie trzeci numer pisma „Margines”, odbijanego techniką powielania. W piśmie w artykule pt. „Kryminalne kulisy kina moralnego niepokoju” czytamy: “[…] prezes [Andrzej Wajda – przyp. red.] dla przyciągnięcia głośnych nazwisk uruchomił tzw. fundusz popierania twórczości. Pieniądze z tego funduszu, jak wykazały kontrole NIK, MSW i CKKP wypłacane były w formie comiesięcznych >zachęt kopertowych< w wys. średnio 200000 zł, a trafiały się także takie po 500 tys. i 600 tys. zł. Kto korzystał z tych pieniędzy. Na pierwszym miejscu plasuje się pan prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich – Andrzej Wajda, który powyższym sposobem zarobił w TV przeszło milion zł. Niezależnie od tych łapówek niezarejestrowanych w wydziale finansowym A. Wajda zarobił tylko jako kierownik zespołu X w 1977 roku 1 310 000 zł, 1978 – 7 923 000 zł, 1979 – 800 867 zł, 1980 – 1 242 895 zł. Jak na lata kryzysu to całkiem dobrze, nie wymieniamy tu innych zarobków i wpływów dolarowych”. Dalej czytamy: „Wydział Finansowy Warszawa – Żoliborz podsumował Wajdę zgodnie z obowiązującymi przepisami za rok 1980 domiarem w wys. 950 000. Prezes Wajda załatwił sobie w Ministerstwie Finansów umorzenie 500 tys., a pozostałe 450 tys. rozłożono mu na raty”. Zdaniem autora artykułu, Ministerstwo Finansów początkowo odmówiło, ale po interwencji ministra Mariana Krzaka – umorzyło część domiaru. W aktach MSW nie było adnotacji, że te informacje są fałszywe. Część z nich została potwierdzona. „W 1980 r. A. Wajda zwrócił się z prośbą do ministra finansów o zmniejszenie mu podatku wyrównawczego za 1979 r. w kwocie 955 453 zł poprzez odliczenie mu kwoty 900 000 zł z podstawy naliczania podatku. Prośbę tę uzasadnił potrzebą przeprowadzenia remontu domu, który posiada charakter zabytkowy. Koszt remontu miał wynieść ok. 900 000 zł. Decyzją ministra finansów A. Wajda uzyskał zgodę na odliczenie mu z podstawy wymiaru podatku kwoty 900 000 zł w przypadku wykazania rachunków za remont tego domu do wysokości tej kwoty. W rzeczywistości A. Wajda wykazał się rachunkami na kwotę 90 000 zł. Połowa tej kwoty, a więc 45 000 zł została odjęta od podstawy naliczenia mu podatku wyrównawczego, w wyniku czego A. Wajda zapłacił za 1979 r. podatek wyrównawczy o 33 750 zł niższy” – czytamy w aktach MSW.
Wajda’89 Andrzej Wajda w 1989 r. został wybrany na senatora z Suwalszczyzny. Niewiele miał wspólnego z tym regionem. Nie mógł znać jego problemów i potrzeb. Jednak upragniony mandat zdobył. Przez wkład finansowy Wajda został współwłaścicielem „Gazety Wyborczej” wraz ze Zbigniewem Bujakiem i Aleksandrem Paszyńskim. Wajda i wspólnicy w 1990 roku przekazali gazetę osobom, które uczestniczyły w powstaniu spółki „Agora”. „GW” miała reprezentować w mediach stronę „Solidarności”, jednak szybko okazało się, że reprezentuje jedynie wąskie środowisko. W 1990 r. Komisja Krajowa „Solidarności” zakazała „Gazecie Wyborczej” używania logo „Solidarności” i motta. Działalność senatorska Wajdy również wpisywała się w jego światopogląd, który niewiele miał wspólnego z ideałami Jerzego Popiełuszki czy tysięcy Polaków, którzy chcieli, aby zamiast portretów czerwonych towarzyszy nad Polską zawisnął w końcu krzyż i zatriumfowały jego prawa. W 1990 roku senator Andrzej Wajda głosował za uchyleniem ustawy o zakazie aborcji, co najlepiej pokazuje jego postawę w sprawach życia. Tak wyglądała droga Wajdy od lat 50. do transformacji z 1989 r. Okres lat 90. aż do dzisiaj wymagałby osobnego artykułu. Dodać jednak warto, że właśnie Wajda i pokrewne mu środowisko stanowi dzisiaj trzon osób wspierających kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego. Wydaje się, że wiele mówi to o samym kandydacie Platformy Obywatelskiej na urząd prezydenta Rzeczypospolitej. Robert Wit Wyrostkiewicz Anna Wiejak
Dziwna tolerancja na bezprawne zachowania polityka Podana przez TVP 1 w piątkowym wydaniu Wiadomości wypowiedź posła J. Palikota, a także artykuł w sobotnio-niedzielnym (26 -27 czerwiec 2010) wydaniu „Rzeczypospolitej” pt.:” Ekspert: Palikot to wodzirej dla szalikowców” nie mogą być przemilczane przez osoby zajmujące się od wielu lat psychologicznymi i kryminologicznymi przyczynami agresji i przestępczości. Skłaniają do publicznego, tak jak publicznie zostały one wypowiedziane, rozważenia co, one oznaczają, jakie niosą konsekwencje dla tych, do których jako przekaz perswazyjny zostały skierowane czyli dla ogółu społeczeństwa.
Poseł J. Palikot powiedział „Największym wilkiem polskiej polityki jest Jarosław Kaczyński (..) Bronisław Komorowski pójdzie na polowanie na wilki. Zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż” (cytuję za Rzeczypospolitą sobota –niedziela 26-27 czerwca 2010, s. A5). Osoby życia publicznego, z racji pełnionych funkcji i posiadających uprawnień ze swej natury są tzw. osobami znaczącymi, a więc takimi którzy w danym społeczeństwie, państwie mają istotny wpływ na kształtowanie postaw, wzorów zachowania, respektowanie norm moralnych i prawnych a także faktyczne urzeczywistnianie cenionych wartości ogólnoludzkich. Tak więc od posła oczekuje się, że będzie On kierował się poczuciem odpowiedzialności za swoją misję społeczną a państwo będzie broniło swoich obywateli. Tymczasem wypowiedzi posła J. Palikota bezkarnie wielokrotnie naruszają podstawową zasadę na której zasadza się Konstytucja Rzeczypospolitej. W Konstytucji godność człowieka uznano za szczególna wartość, która stanowi źródło wszelkiej wolności i praw człowieka Niestety dotychczasowe wypowiedzi posła, który sam stanowi prawo są takie, że uczy lekceważenia tej zasady konstytucyjnej, a przede wszystkim bezkarnie narusza godność przeciwnika politycznego. Polityk musi zdawać sobie sprawę, że w swoich wystąpieniach nie powinien i nie może naruszać prawa i popełniać przestępstwa. A cytowana wypowiedź nosi znamiona nawoływania do zabicia innej osoby i w dodatku ze szczególnym okrucieństwem. Wnikliwa analiza tej wypowiedzi i innych pokazuje, ze również inne dobra drugiego człowieka , których ochronę gwarantuje państwo, zostają naruszone, jak dotąd bezkarnie. Powstaje pytanie, czy polityk cieszy się również immunitetem podobnym do immunitetu przysługującemu sędziom, adwokatom? Z tego, jaka jest reakcja oficjalnych organów państwa powołanych do ochrony obywateli można odnieść wrażenie, że niektórzy politycy cieszą się takim statusem, ale nie wszyscy. Gdyby nawet przyjąć, ze wypowiedzi posła Palikota mają bawić, rozśmieszać, wypełniać wolny czas wielu członkom naszego społeczeństwa, to jednak istnieją tak prawne, jak i etyczne granice rozrywki, a tą granicą jak wskazuje Konstytucja RP jest godność osoby ludzkiej. Drugi człowiek nigdy nie może być traktowany jak zwierzę, właśnie ze względu na swoją osobową naturę. Są także inne, może odległe w czasie czy przestrzeni skutki wypowiedzi jakimi bezkarnie posługuje się poseł J. Palikot opisując swój stosunek do innej osoby, członka tego samego społeczeństwa, narodu, instytucji państwowej – Sejmu. Ważnym jest fakt, że wszystkie wypowiedzi mają charakter publiczny, dobierany jest odpowiedni czas oraz miejsce. Najczęściej socjoekologiczny kontekst naładowany jest biegunowo rożnymi emocjami z jednej strony euforii, radości, swobody, to po stronie odbiorców , z drugiej emocjami pogardy, wstrętu, nienawiści – to odnosi się do atakowanej osoby, grupy osób. Taki kontekst sytuacyjny sprzyja w myśl teorii społecznego modelowania przyjmowaniu, nawet w sposób nieświadomy, przekazów perswazyjnych które są korzystne z punktu widzenia dominujących w danej chwili celów i potrzeb. I tak na przykład sformułowanie „zastrzelimy, wypatroszymy, skórę wystawimy na sprzedaż” może zostać zakodowane w strukturach emocjonalno – poznawczych jako najskuteczniejsza metoda rozwiązania aktualnie istniejącego lub ujawnionego w przyszłości konfliktu interesów pomiędzy pojedynczymi osobami lub grupami. Może też stać się środkiem do zaspokojenia potrzeby władzy, dominacji, sukcesu itp. Twórca teorii modelowania społecznego Albert Bandura zwraca uwagę, że nie tylko kodujemy pokazywane czy sugerowane sposoby zachowań prowadzących do osiągnięcia celu, ale także w przypadku stosowania zachowań agresywnych następuje proces odrważliwiania. Zachowania, które początkowo mogą wydawać się odrażające, niegodne człowieka nie wywołują już żadnej z jego strony reakcji kontrolnej. Co więcej zachowania te stają się coraz bardziej okrutne i brutalne i to zarówno u tych którzy je stosują, jak i u obserwatorów, u których trudno znaleźć odruch szacunku, czy współczucia dla ofiary agresji. Jest to jeden z mechanizmów, opisywanych i zweryfikowanych podłużnymi badaniami, uczenia się agresji w relacjach interpersonalnych. W tym samym czasie, gdy posłowie zaostrzają przepisy prawne dotyczące agresji i przemocy interpersonalnej w środowisku domowym uznając, że regulacje prawne nauczą życzliwości, wyrozumiałości, czułości i miłości ze zdziwieniem , jako psycholog, kryminolog obserwuję bezkarne modelowanie agresji fizycznej. Na zakończenie tych , ze zrozumiałych względów skrótowych rozważań o skutkach bezkarnej agresji słowno-perswazyjnej, z racji swego wieloletniego poszukiwania efektywnych , profilaktycznych działań wobec agresji interpersonalnej stawiam czytelnikom kilka ważnych pytań. Pytania te wynikają także z udowodnionego badaniami przekonania, że jednym z czynników stosowania różnych form, nasilenia i rozmiarów zachowań agresywnych w wyodrębnionych grupach społecznych szkole, domu, instytucjach życia publicznego jest przyzwalający na agresję klimat społeczny. Czy można wyrażać zgodę na to, by jedni mogli bezkarnie naruszać prawo a inni podlegali karze? Czy można wyrazić zgodę na lekceważenie i naruszanie podstawowej zasady konstytucyjnej, jaką jest ochrona godności każdego członka naszego państwa? Czy można wyrazić zgodę na to, by osoby piastujące wysokie funkcje w państwie i z tej racji będące „osobami znaczącymi” w sensie socjalizacyjnym swoim zachowaniem, wypowiedziami kształtowały postawy, szczególnie osób dorastających, zawierające treści braku szacunku dla innych osób, prawa, etyki ? Czy można wyrazić zgodę na upowszechnianie modelu rozwiązywania konfliktów instytucjonalnych, grupowych, indywidualnych za pomocą „likwidowania” fizycznego, psychicznego, moralnego przeciwnika? Ja osobiście na takie formy relacji politycy – politycy; politycy – pozostali członkowie państwa zdecydowanie się nie zgadzam, przede wszystkim w imię poczucia odpowiedzialności, jakie mi towarzyszy w pracy naukowo-badawczej i dydaktycznej. Prof. Krystyna Ostrowska
JACEK KWIECIŃSKI PISZE CONTRA 4 lipca niezbędna jest większa mobilizacja. Ale istotne jest, kogo (i gdzie) należy mobilizować szczególnie. Nie wydaje się, aby na terenach przyjaznych PiS-owi wyczerpał on już możliwość poparcia. Absencja np. w małych miasteczkach była znaczna, nawet przy uwzględnieniu dużej liczby wyborców obojętnych. Oczywista jest potrzeba pozyskania nowych głosów, ale głosów różnych. Począwszy od wspomnianych. To, co napiszę, nie jest wyrazem niezrozumienia twardych reguł polityki czy też „fundamentalistycznej” naiwności. Lecz licznych rozmów ze „zwykłymi” wyborcami. Bo chodzi nie o prostą grę w dodawanie. Można tak sobie dodać, że z drugiej strony straci się znacznie więcej. Wokół wyniku kandydata SLD wybuchła histeria. Zdecydowanie przesadna. „Wrażliwość społeczna” PiS-u jest od dawna znana. Tych, którzy nie znoszą i PO, i jakiegokolwiek SLD, jest doprawdy wielu. Nadmierny, przesadny (a pewno bezskuteczny) flirt z SLD po prostu ich razi. Wcale nie jest pewne, że przejdą nad tym do porządku dziennego. A to może wpłynąć i na wybory parlamentarne. By zdobyć poparcie nowych wyborców, trzeba zwracać się w różne strony, a nie tylko do jednej grupy (przypadek służby zdrowia). I najważniejsze: zamiast np. wizytować Szczecin, należałoby odwiedzić jak najwięcej małych miast i gmin, gdzie odnotowano wyjątkowe poparcie. By stało się jeszcze większe. Chciałbym, by te uwagi były nietrafne, aby wystarczyła sama świadomość niezwykłej szkodliwości dzisiaj władających, przy której prawie nic się nie liczy. A moje przekonanie o tej wyjątkowej szkodliwości narasta dosłownie z dnia na dzień. Toteż powodem tych spóźnionych uwag jest nic innego jak zatroskanie możliwością słabego wyniku. Chyba nikt nie może wątpić, komu życzę zwycięstwa.
ODCINKI Przed pierwszym finałem Cóż można jeszcze powiedzieć? Każdy powinien zrobić, co tylko jest w stanie, aby doprowadzić do niespodzianki, czyli pomyślnego rezultatu. Naprawdę „wszystko”, czyli nie tylko rzeczywiście oddać głos. Obowiązująca u nas „cisza wyborcza” (mało, moim zdaniem, sensowna) nie wyklucza możliwości, by całkiem prywatnie skrzyknąć rodzinę, porozmawiać z sąsiadem, znajomym (mającym przynajmniej w pewnym stopniu podobny punkt widzenia). Przekonać ich, że każdy głos się liczy. Bo naprawdę się liczy, nie tylko dzisiaj. Wszyscy dudnią w jakimś stadnym amoku, że będzie to już początek lipca, czyli wakacje itd. A ja boję się absencji innej, przeciwników partii Prawomyślnych Obywateli. Mam nadzieję, że przez nadchodzące dni nie dojdzie do niczego, co mogłoby wpłynąć źle i na elekcję sejmową. A może wydarzy się coś pomyślnego?
Będzie trwał! Cokolwiek by się stało w czwartym dniu lipca, nie traćmy wiary i nadziei. Nie damy się i już! Marsz (w tym wypadku – do zwycięstwa, zwycięstwa niechby niedoskonałej, ale naszej własnej Polski) ma czasem parę etapów.
Rosyjski Rosjanie przekazali wreszcie kopie niektórych dokumentów dotyczących katastrofy smoleńskiej. Podkreślam – niektórych (ok. 10 proc.). Warto dodać, że o ile Polska jako państwo należy bezapelacyjnie do PO, o tyle nie dotyczy to pozostałości po naszym Air Force One. To własność rosyjskich przyjaciół Tuska. Jeśli więc taka ich wola, mogą go przeznaczyć na złom. A nam nic do tego. Bo tak „ustawił” nas Tusk.
Bezpartyjny Tusk Jeden z wielu przykładów stosowania podwójnych standardów. „Na plecach Tuska do Pałacu”. Tusk: – W pełni włączam się w kampanię, zrobię wszystko, żeby...”. Wyobraźmy sobie sytuację, w której nie straciliśmy prezydenta i Jarosław Kaczyński ogłosiłby, że w pełni włącza się w jego kampanię, zrobi wszystko, by został prezydentem. Wrzask w mediach o jednostronnej „partyjności prezydenta” podniósłby się niebywały. A teraz – nic, nigdzie. No cóż, wiadomo – PO jest partią „wszystkich Polaków”.
Nonsens kwitnie Sądy w RP – własności PO – są tak niezawisłe, jak TVN jest „neutralnym gruntem”. Zadziwia brak reakcji (poza tą wybitą na pierwsze strony, z satysfakcją i uznaniem, przez „WybGazetę” i „Polskę”) na ostatni werdykt sądu w sprawie skargi na Kaczyńskiego (szpitale). Poza decyzją sądu mieliśmy tu przykład wciąż egzystującego u nas totalnego nonsensu. Gdyby podobnie postępowano np. w W. Brytanii, gdzie – co normalne – kandydaci zarzucali sobie, że chcą zniszczyć najuboższych, że to, co mówią, spowoduje katastrofę, że ich postawa – chociażby tylko sygnalizowana – zaowocuje społecznymi nieszczęściami itd., procesów o „kłamstwo” musiałoby być ze 100. Nie było żadnego, bo podobne twierdzenia, wnioski, sugestie, zarzucanie (czasem zupełnie fikcyjne) konkurentowi tego lub owego to coś oczywistego w kampanii wyborczej. Gdyby któremuś z rywali zasugerować, że powinien w trybie nagłym poskarżyć się sądowi, wybałuszyłby oczy ze zdumienia. A u nas idiotyzm ma się dobrze.
W obronie „haków” Wiem, że nie w tej kampanii. Może nawet nie i w następnych. Ale to, co u nas zohydzono, nazywając „hakami”, to element normalnej rywalizacji wyborczej w normalnych krajach. To np. zapytanie rywala w trakcie debaty: „dlaczego w roku x głosował pan tak i tak”?, „Czemu w roku y stwierdził pan publicznie wiele razy, że...”? Poznanie zachowań i postaw kandydata w trakcie jego kariery politycznej mówi o nim ogromnie wiele, także na dzień dzisiejszy i jutrzejszy. Ludzie/wyborcy powinni je znać. Np. żadnym „hakiem” nie byłoby zapytanie Komorowskiego, dlaczego jako jedyny nawet ze swej partii był za utrzymaniem WSI (z łopatologicznym wyjaśnieniem ludziom, że chodziło o całkowitą skamielinę komunistyczną, niezwykle szkodliwą). I o podobne sprawdzone fakty (a nie insynuacje). A u nas podobne pytania/tematy są niemal tabu.
Nie zmienię języka A ja będę nadal mówił „postkomuniści”. Bo to zgodne z prawdą. W SLD mogą być frakcje (w tym ta wymarzona przez Michnika), część jego weteranów mogła od dość dawna wspierać Komorowskiego. Nie zmienia to faktu, że „młody” Napieralski wraz z towarzyszami urządzają niemal akademie ku czci najwstrętniejszych postaci, bronią PRL-u, dobrego imienia (emerytur) esbeków, pomników „utrwalaczy władzy ludowej”. W ich partii pełno postaci typu tow. Senyszyn. Próby niedostrzegania bądź bagatelizowania tej postawy mogą jeszcze słono kosztować. W Polsce potrzebna jest lewica. Taka, jakiej nie udało się stworzyć Ryszardowi Bugajowi. Nie jakakolwiek inna. PS. Wynik Napieralskiego jest nie tylko indywidualny. Np. w Brandenburgii uzyskałby rezultat bardziej „rewelacyjny”. Furora jego i „nowego” (rzekomo) SLD wydaje się przekraczać granice rozsądku. Marcin Wolski, zdaje się serio, radzi Napieralskiemu zbudowanie „nowoczesnej lewicy” a la Zapatero. Boże Drogi! Zapatero może doprowadzić do wojny domowej w Hiszpanii. Jest w katolickim kraju zaciętym wrogiem naszej religii. Wspiera wszystkie największe dzisiejsze nonsensy. Jest symbolem lewactwa zagrażającego przyszłości naszej cywilizacji. „Nowoczesność”! Ani o jotę nie wolę go od nomenklaturowców.
Postępowość wsteczna A propos „odnowionego” SLD powiem jeszcze więcej. Oto wzorcowo „nowy” Bartosz Arłukowicz. Najpierw mówił, że za czasów PRL wszyscy byli jednako umoczeni. Teraz przeciwstawia Polskę postępową Polsce konserwatywnej. To ostatnie określenie ma być wraże, zaściankowe itd. – z założenia. Tymczasem, jak zwał, tak zwał, ale we współczesnym rozumieniu tego terminu chodzi o obronę tego, czego nasze pokolenie dla dobra przyszłości Polski musi bronić. Musi. W całkowicie rozchwianym świecie współczesnym. A wyrażony przez Arłukowicza zachwyt „postępowością” jest jednym z powodów, że przykłady tego dzisiejszego „postępu” będę stale prezentował.
Sondażowo (I) Przyznam, że powyborczych wypowiedzi-analiz starałem się unikać. Ale spojrzałem nieopatrznie na komentarz szefa „Rzeczpospolitej”. I przeczytałem: „Przewaga Komorowskiego nad Kaczyńskim jest spora”. Przyznam, że mało co zezłościło mnie bardziej. Ludzie „Rz” z niezrozumiałych przyczyn zapatrzeni byli w „sondaż telefoniczny TVN” niczym sama ta neutralna stacja. Na pierwszej stronie podano jego wyniki nie tylko przed exit polls (a nie „sondażem”) OBOP-u, ale nawet wynikami PKW z niemal połowy obwodów, świadczące, że TVN musi bredzić. Ale stacja była ważniejsza. I na jej „sondażu” oparte były publikacje ludzi „Rz”. W środku numeru był tytuł: „Trzy sondaże, trzy wyniki”. A zaraz obok rezultaty kolejnego „sondażu telefonicznego” „Rz”, z którego wynikało, że J. Kaczyński w II turze straci nieco głosów uzyskanych 20.06. Groteska! Następnego dnia Paweł Lisicki zamieścił felieton pt. „Ja jako ofiara sondaży”. Nietrafny. Szef „Rz” był ofiarą samego siebie. Nie odróżnia „sondażu” od exit polls, bezsensownie zaufał TVN-om.
Sondażowo (II) A tymczasem wszyscy komentatorzy (np. I. Janke) dalej rozsnuwali sondażowe bajeczki. Udawali, iż nie wiedzą, że wiele mediów w Polsce jest z założenia skrajnie nieobiektywnych, więc ich sondaże także takie muszą być. Opowiadali, że ludzie nie mówili prawdy, na kogo głosowali. A guzik. Tyle że w dniu wyborów „sondaże telefoniczne” to absurd. Liczą się tylko profesjonalne, robione na dużą skalę i w reprezentatywnych miejscach exit polls. Pytanie ludzi, na kogo głosowali zaraz po tym akcie. Jest to moment, kiedy z reguły mówi się prawdę. I wyniki (ostatnio także w Polsce, i w W.Brytanii) są niemalże identyczne z podanym po wielu godzinach rezultatem końcowym. Sondażystów wraz z ich metodami zostawmy na chwilę na boku. Bo, nie licząc „GazetW”, na początku powinien być profesjonalizm dziennikarzy dotyczący całej sprawy.
Postęp Mimo licznych ostrzeżeń, do czego stopniowo doprowadziła za granicą, ob. Komorowski podpisał straszną ustawę. Nie jest ona przeciwko „przemocy w rodzinie” (istnieją już odpowiednie paragrafy kodeksu karnego). Jest przeciw rodzinie jako takiej. Jej rozciągliwe zapisy są przerażające. Tu powiem jedynie, że nie tylko hoduje ona Pawlików Morozowów, ale zachęca do donosów sąsiedzkich. A nawet tworzy obywatelskie komitety donosicielskie. Nie dotyczy „praw dziecka”, ale praw państwa wdzierania się w życie prywatne obywateli. Jedno jest pewne – jest niezmiernie postępowa.
Dom budujemy Kryzys euro etc. To rzeczy wtórne. Grunt, że wszechstronnie rozwija się budowa „wspólnego europejskiego domu”, czyli dawny zamysł ZSRR (z pełną aprobatą Obamy, który z pewnością też się włączy). I mamy superliberalnego Miedwiediewa, który co prawda stale podkreśla pełną zgodność z Putinem, ale co tam. Sytuacja jakby znajoma, ale pewno się mylę. Nowa, odświeżająca, wyjątkowa.
Przypomnienie Największa „zgoda” i całkowita jedność narodowa panuje w Korei Północnej.
Znów o Afganistanie Ze zrozumiałych względów brak mi dziś miejsca (atoli zwracam uwagę, że „Odcinki” są przygotowywane wcześniej, nie są rubryką informacyjną). Nawet na wiele aspektów dotyczących Afganistanu. Krótko.
1. Odegranie przez Komorowskiego tym razem roli zwierzchnika polskich sił zbrojnych to kolejna bezczelność i bezwstydna zagrywka wyborcza. Notabene, zdecydowana większość polskich żołnierzy w Afganistanie głosowała przeciw Komorowskiemu.
2. Wbrew zdaniu K. i mej opinii o Obamie nie ogłosił on żadnej „strategii wyjścia”.
3. Doradca ministra Klicha, obsesyjnie antyamerykański B. Kuźniar, stwierdza, że w Afganistanie nie mamy żadnych zobowiązań. „Bo nikt tu nikogo nie napadł”. Rozumiem, że R. Kuźniar 11.09.2001 słodko spał.
4. Niektóre media są zachwycone, że szybko uciekniemy z Afganistanu. Mają kompletnie w nosie, co będzie potem. A brytyjski szef sztabu (kraj ten stracił już 304 żołnierzy) stwierdza, że przedwczesny odwrót zaowocuje „geostrategiczną katastrofą”. Także dla nas, bo cały Zachód okaże się „słabszym koniem” (bin Laden).
I jeszcze więcej Obama zdymisjonował mianowanego przez siebie dowódcę wojsk w Afganistanie, gen. McChrystala (twierdzi, że tylko z powodu jego wypowiedzi). Zastąpi go gen. David Petraeus, dotychczas dowódca Amerykańskiego Frontu Centralnego (Central Command), zwierzchnik McChrystala. Zasłynął w Iraku, jest ostatnim, który by się przedwcześnie wycofywał. Gorzej, że nagannie drastyczne uwagi współpracowników McChrystala (w młodzieżowym brukowcu wrogim wojsku!) oddają nastroje żołnierzy. Trafnie oceniających ludzi Obamy – całkowite zera. Oraz chaos i spory w jego rządzie. Nad którymi nie panuje. Mimo marnej sytuacji w Afganistanie, mego pesymizmu, czegokolwiek aż boję się pomyśleć, co by nastąpiło, gdyby najpierw Afganistan, potem atomowy Pakistan opanowali islamscy terroryści.
Glorii połowa T. Mazowiecki został uhonorowany „za to, co zrobił dla Polski”. Nagrodę za to, czego dla Polski nie zrobił (a mógł), otrzyma później.
Bez luksusów Na takie luksusy jak papier toaletowy, mydło (nie mówiąc już o ubikacji wewnątrz wszystkich szkół) wielu polskich uczniów poczeka przynajmniej ponad rok. Zarządzający Polską interesuje się piłką nożną, nie higieną. Właśnie wakuje stanowisko asystenta trenera niemieckiej drużyny z dolnych regionów tamtejszej II ligi. Posada dla Tuska wymarzona. Na miarę jego mentalnych walorów.
Odmawiam „Pomóż ratować Ziemię”. Nie pomogę. Nawet nie będę oddychać ekologicznie. PS. Otrzymałem e-mail od rzecznika Greenpeace, że przeciw wałom przeciwpowodziowych protestowali akurat nie oni. Są tam też uwagi o moich „frustracjach i kompleksach” (sławna zbitka słowna), bo nie znoszę jego sekty. Owszem, mam kompleks na punkcie zdrowego rozsądku. Oraz jego braku.
Choć raz „Rzeczpospolita” o berlińskim Biennale „sztuki współczesnej”: „dowodzi, że przytopiła nas fala głupoty”. A jakby tak częściej takie, a nie inne recenzje? Fala głupoty jest bowiem bardzo szeroka. Obejmuje też festiwale filmowe, „przeglądy dokumentów”, sztuki teatralne. Dotarła nawet do opery.
Minimaksyma Nie sympatyzować nigdy z formacjami, które popierają więźniowie. A poza tym Panie Tusk, kiedy mianuje pan Palikota ministrem? Jacek Kwieciński
02 lipca 2010 Nie ma mniejszego zła.. Jest zło lub go nie ma.. Fałszywa teoria „mniejszego zła” jest teorią utworzoną dla potrzeb demokracji, w której jedni są „za” – a inni – „przeciw”. Demokracja ze swej zwyrodniałej natury polaryzuje nastroje i zdania wokół przegłosowywanej sprawy. W obecnym przypadku mamy dwóch demokratycznych piłsudczyków, dawnych KOR-owców (p. Komorowski był też w ROBCiO), z których żaden dla nas i dla Polski - przez ostatnich dwadzieścia lat nie zrobili nic.. Zadłużają, rozbudowują socjalistyczne państwo, pętają tysiącami przepisów w stopniu bezużytecznym dla nas, a w stopniu użytecznym dla biurokracji.. Są naszymi wrogami - razem z zapleczem, które ich popiera. I budują państwo policyjno-totalitarne, gdzie stanowimy jako „obywatele” używkę biurokratycznego państwa. Dla Polski i dla nas wprowadził wspaniałą ustawę gospodarczą jedynie pan minister Mieczysław Wilczek, który w 1988 roku okazał się mądrym człowiekiem, (zresztą sytuacja była tragiczna!) a teraz stoi obok ludzi Platformy Obywatelskiej i wygraża Prawu i Sprawiedliwości i twierdzi, że „ze wszystkim kojarzy mi się Jarosław Kaczyński, ale nie z przedsiębiorczością”. I słuszna jego racja- ale czy pan Bronisław Komorowi kojarzy się panu ministrowi Wilczkowi z przedsiębiorczością? Widocznie mu się kojarzy- skoro przy nim stoi.. Cała ta budżetowa Platforma Obywatelska nie kojarzy się chyba nikomu z przedsiębiorczością.. Chyba, że rozumianą jako działalność przeciwko nam- podatnikom.. No bo czym zajmował się pan Donald Tusk( oprócz czasów studenckich, kiedy czyścił kominy) czy pan Bronisław Komorowski? Czy ONI w ogóle rozumieją przedsiębiorczość? To samo z panem Jarosławem Kaczyńskim.. Czy on w życiu zarobił chociaż złotówkę samodzielnie, bez państwowej posady? Państwowe posady utrzymują właśnie ludzie przedsiębiorczy, których posadowy socjalizm i posadowcy doprowadzają do ruiny- podnosząc ludziom przedsiębiorczym podatki. Żeby mieli pieniądze na wynagrodzenia kosztem ludzi ciężko pracujących. I nie jest prawdą, że PiS obniżył podatki. Obniżył jedynie składkę zdrowotną, ale popodnosił różne waty, cła i akcyzy.. Bo tych podatków nie widać na pierwszy rzut oka. Składkę podatkową i zdrowotną- od razu widać. Taka mała manipulacja. Była podwyżka podatków. Jedynie pan profesor Kołodko swojego czasu obniżył akcyzę na alkohol, ale przeraził się tym co zaczęło się dziać, więc na powrót ją przywrócił.. Nastąpił wtedy boom alkoholowy! Firmy pracowały na trzy zmiany.. Może pan Mieczysław Wilczek żałować tego co zrobił przed dwudziestu z górą laty razem z panem Jaruzelskim i Rakowskim , tak jak żałuje pan Jaruzelski, który gdzieś na pytanie, czy zrobiłby to samo dziś, odpowiedział, że „ nie”(!!!!) Ale. zrobił i chwała mu na za to- historii, tak naprawdę nie da się zmienić, nawet w przypadku istnienia Ministerstwa Prawdy.. Znowu zagrały emocje: panu Wilczkowi nie podoba się pan Kaczyński bardziej niż pan Komorowski więc staje obok pana Komorowskiego. A przecież pan Komorowski niczym nie różni się od pana Kaczyńskiego w tej materii. Zresztą obaj jako prezydenci mają mały wpływ na gospodarkę.. Można byłoby- jak jeden z nich, spod ciemnej gwiazdy Okrągłego Stołu zostanie prezydentem- drugi niech zostanie wiceprezydentem.. Jak podział władzy- to podział.. No i utworzyć stanowisko wiceprezydenta! Ciągną za sobą demokratyczny smród różnych koterii, nieformalnych grup, interesów spod ciemnej gwiazdy. I służb specjalnych. Moim zdaniem Wojskowe Służby Informacyjne- jako jądro służb PRL-u nie zostały zlikwidowane.. Zostały podzielone pomiędzy dwóch „ demokratycznych „ graczy na zorganizowanym- przez nich- rynku politycznym. Nazywanym „ demokratycznym”. Słowo” demokracja” powtarzają obaj przy każdej okazji. Demokratycznej okazji... Podział został obudowany krociem pieniędzy budżetowych, które z naszych kieszeni idą na ich utrzymanie. Mają propagandę i pieniądze. Co przy stosowaniu technik manipulacyjnych- na razie się sprawdza... De facto- my utrzymujemy te zgraje kanciarzy i oszustów.. Wolny rynek- tak jak Polska- ich nie obchodzi- obchodzą ich swoje sprawy, które są sprzeczne z naszymi.. Mieszkańcami Polski.. Robią tylko teatr, z różnią się pięknie, a tak naprawdę działają w zmowie- zmowie okrągłostołowej.. I naszym celem powinno być rozbicie zmowy okrągłostołowej i magdalenkowej w sprawie podziału władzy.. - pomiędzy siebie. Co niżej podpisany czyni od szesnastu lat.. Z marnym co prawda skutkiem.. Obecna batalia demokratyczna opierająca się- jak wiadomo- o większość głosową- nie jest kluczowa dla naszego istnienia. To nie jest Bitwa pod Grunwaldem, gdy ówcześni Europejczycy przygotowali dla Polaków tysiące powrozów i wozów, żeby nas zapędzić do ówczesnej Unii Europejskiej.. I te dwa nagie miecze: to nie były miecze krzyżackie. Jeden był samego cesarza Zygmunta Luksemburskiego- a drugi Księcia Szczecińskiego – Kazimierza.. I to cała ówczesna Europa wypowiedziała nam wojnę.. Grunwald był kluczem naszego istnienia.!. Obecne wybory prezydenckie nie są! Jesteśmy już w Unii Europejskiej, a nie w Unii Lubelskiej.. Tamtejsi Krzyżacy- to tacy obecni oświeceni Europejczycy.. Król Jagiełło nie wybierał mniejszego zła.. On i jego rycerze stanęli na przeciw zła. I go pokonali! Bo zło można jedynie pokonać, ale nie metodą wyboru mniejszego jego wcielenia.. Można się nawet sprzymierzyć ze złem, przeciwko gorszemu- ale jednak złu.. Ale coś z tego sprzymierzenia musi być dla dobra.. Jak nic nie ma- to po co walczyć z jednym złem przeciwko drugiemu? Żeby wyłącznie i bezideowo opowiedzieć się po stronie jednego zła? Bez żadnych owoców takiego porozumienia? Wiem, ze zwieranie porozumień z gangsterami nie jest moralne.. Ale życie często wymaga kompromisów.. W obecnym układzie należało z każdym z kandydatów rozmawiać o sprawach poważnych ; o demontażu państwa demokratyczno- biurokratycznego, o obniżeniu podatków, ale naprawdę, a nie naumyślnie, o niwelowaniu przepisów ich realnej likwidacji zgodnie z wymogami Unii Europejskiej- bo w niej jesteśmy.. Co nie przeszkadza działać na rzecz wystąpienia z niej. Coś wytargować dla nas i dla Polski? Chociażby likwidację powiatów (15mld złotych oszczędności!) czy likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia.. Czegokolwiek idącego we właściwym kierunku.. Jeśli nic się nie udaje.. dać sobie spokój! Do następnej walki wyborczej... Wiem, że prezydent formalnie wiele rzeczy nie może, ale wywodzi się z aparatów partyjnych, które mają większość. I mogą- jak chcą- coś zrobić! Pan Janusz Korwin-Mikke napisał, że: ”mamy dwóch rozsądnych kandydatów, żaden z nich Polski nie skompromitował”(????). Nie zgadzam się z tą oceną.. Mamy dwóch inteligentnych kandydatów, którzy dla Polski zrobili wiele złego.. I Polskę kompromitują na co dzień.. A to, że za PO stoi pan Dukaczewski, szef dawnego WSI? A kto stoi za PiS-em, panie Januszu? A Pani Lichocka, redaktor, która wygoniła pana ze studia TVP podczas poprzedniej kampanii parlamentarnej przy poparciu pana Andrzeja Urbańskiego, szefa TVP? Kim są pan Urbański i pani Lichocka, ? I kim są ludzie Tygodnika” Wprost,” którzy popierali Prawo i Sprawiedliwość, ale zrobiło się we” Wprost” zamieszanie? A to, że pan bardzo lubi pana Komorowskiego nie ma nic do rzeczy.. A co on wyprawia z Polską od dwudziestu lat, w Unii Wolności, a teraz w Platformie Obywatelskiej? I radzi pan wszystkim który chcą głosować „ zamknąć oczy i zatkać uszy”.. Naprawdę niech pan nie żartuje.. Zamknąć oczy i zatkać uszy i skoczyć w przepaść..(???) Wiem, że pan nie namawia do głosowania na pana Kaczyńskiego, chociaż media tak to sprzedały.. Można pójść i głosować , ale za coś… Nie za darmo!.. Trzeba mieć powód, żeby wziąć udział w bitwie.. Ja tym razem w niej nie biorę udziału… Żeby zatriumfowało jedno zło nad innym.. A może to są takie same zła? Przygotowujmy się do wyborów samorządowych i parlamentarnych.. Tak jak pan Wałęsa , Kwaśniewski nie dostali nigdy mojego głosu, tak pan Kaczyński i Komorowski go nie dostanie.. I to jest mój wybór! Dla Polski! Bo taki wybór- to żaden wybór! Ale chociaż nie sprzedawać skóry tanio.. I czekają i namawiają tylko, żeby jak najwięcej z nas legitymizowało ten szkodliwy układ.. ONI się umówili!!! Czyż nie? WJR
Wielomski: Co powinien zrobić Korwin? Obóz NIE-ortodoksyjny Tak zwane święto demokracji właśnie się skończyło. Kandydaci systemowi – reprezentujący „bandę czworga” – uzyskali 93% głosów. Jedynym liczącym się kandydatem spoza „bandy” okazał się Janusz Korwin-Mikke, który dostał 2,5% głosów. Inni kandydaci atakujący rządzący układ z prawej strony zawiedli zupełnie. Szczególne zdumienie budzi totalna klęska Marka Jurka, który dostał 1% głosów. Jakby nie patrzeć, JKM stał się w tej chwili jedyną liczącą się postacią polityczną na polskiej prawicy.
JKM przywódcą prawicy? Kiedy o tym myślę, przypomina mi się pewna rozmowa. Jeden z najbliższych współpracowników Marka Jurka, były poseł na Sejm RP, wyłuszczył kiedyś wielki plan strategiczny byłego marszałka Sejmu, którym uzasadniał, dlaczego tenże polityk nie chce budować szerokiej koalicji drobnych ugrupowań prawicowych. Gdyby bowiem Marek Jurek stworzył taką koalicję prawicowej drobnicy przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku, musiałby się liczyć ze swoimi partnerami. Aby nie musieć się z nimi liczyć, poczeka z procesem zjednoczenia do wyborów prezydenckich. W tychże wyborach uzyska ze 3-4% głosów. Oczywiście wyborów tych nie wygra, nie przejdzie do drugiej tury, ale pozostali kandydaci prawicowi dostaną wyniki rzędu 0,2-0,7%, co wykaże publicznie, że politycznie nie istnieją. Wtedy dopiero Marek Jurek ogłosi, że będzie budować szeroki prawicowy obóz polityczny – będzie go budować na swoich warunkach, a sam będzie jedyną nadzieją i ewentualnym zbawcą polskiej prawicy. Wtenczas wybierze sobie, z kim chce, a z kim nie chce współpracować i określi warunki tejże współpracy, a może lepiej: warunki, na jakich pozostali politycy stojący na prawo od PiS będą mogli złożyć mu hołd lenny i wygłaszać pochwalne panegiryki na cześć „naturalnego przywódcy”. Bardzo mnie zastanawia, czy były Marszałek jeszcze pamięta ten plan polityczny. Z tego, co wiem, jest aż za bardzo pamiętliwy, więc nie powinien go jeszcze zapomnieć. Jakby nie patrzeć, logicznie realizacja tego planu wyglądać może tylko w jeden sposób: wybory prezydenckie rozstrzygnęły, że prymat na prawicy dzierży JKM. W tej sytuacji – niczym na obrazie Matejki – Marek Jurek winien stawić się przed obliczem Pana Janusza i publicznie oddać mu hołd lenny, uznając jego czołową pozycję na polskiej prawicy. Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę, aby to uczynił. Wrodzona a duża miłość własna – przez naukę Kościoła zwana „pychą” – nie pozwoli mu konsekwentnie zrealizować skutku własnego planu politycznego. Dlatego też sądzę, że ruch, inicjatywa polityczna, należy w tej chwili do JKM. I tu się pojawia zasadnicze pytanie, na które nie znam odpowiedzi, a mianowicie: czy JKM posiada plan polityczny? Zauważmy, że ma w tej chwili dwa możliwe scenariusze do realizacji. Scenariusz pierwszy to wykorzystanie tych 2,5% do umocnienia swojej hegemonii w obozie konserwatywno-liberalnym. Na fali wyborczego sukcesu zaistniała możliwość faktycznej kasaty „buntowników”, którzy jakiś czas temu podjęli próbę przejęcia szyldu UPR. Prawdę mówiąc, owi „buntownicy”, moim zdaniem, nie mają innego wyjścia niż albo poddać się, albo – zgodnie z linią polityczną pewnego samozwańczego pastora – przejść do PiS. Innymi słowy: praktycznym rezultatem tych 2,5% głosów byłoby odbudowanie „starej, dobrej UPR”. Zaletą tego scenariusza jest odbudowa status quo ante; wadą zaś to, że nie jest to perspektywiczny plan polityczny. 2,5% głosów niczego nie daje. W Polsce nie da się funkcjonować politycznie, nie otrzymując 3% głosów. Ta bariera daje dotację z budżetu. Wiem, to obrzydliwe i socjalistyczne, ale w Polsce nie da się już działać, nie mając tej dotacji. Z tych pieniędzy buduje się strukturę, wynajmuje lokale, wreszcie zaś przeznacza się je na kampanie wyborcze. Jeśli środowisko skupione wokół JKM chce być liczącą się siłą polityczną, musi załapać się na tę (socjalistyczną) dotację. W moim przekonaniu dopiero mając te pieniądze, można powalczyć o przekroczenie 5% głosów w kolejnych wyborach. Tutaj pojawia się scenariusz drugi. Aby przejść najpierw 3%, a potem 5%, należy koniecznie zmontować – wokół JKM – szerszy prawicowy obóz polityczny. JKM jest w tej chwili w takiej sytuacji, w jakiej planował być Marek Jurek. Jest jedynym liczącym się na prawicy ośrodkiem i może podyktować planktonowi politycznemu swoje warunki, rozumiejąc jednakże, że nie będzie to obóz nie ortodoksyjnie konserwatywno-liberalny. Innymi słowy: chodziłoby o powtórzenie Ligi Prawicy Rzeczpospolitej z 2007 roku – z tą różnicą, że dziś to nie Roman Giertych byłby głównym liderem tej formacji, lecz JKM. Formacja taka mogłaby się nazywać np. Unia Prawicy Rzeczpospolitej (UPR). Byłaby ona liberalna pod względem polityki gospodarczej, konserwatywna i katolicka pod względem polityczno-kulturowym i umiarkowanie narodowa (eurosceptyczna). Nie znam planów politycznych Pana Janusza, nawet nie wiem, czy w tej chwili posiada on taki plan. Jedno wszakże wiem na pewno: po raz pierwszy (chyba) w historii polskiej prawicy główną kartę posiadają nie środowiska „patriotyczne” i „antykomunistyczne” – co zwykle stanowiło u nich maskę, pod którą krył się socjalizm – ale polityk autentycznie konserwatywny i liberalny, bez socjalistycznych domieszek. JKM ma dziś gigantyczną szansę. Może ją wykorzystać, budując szerszy obóz, który w wyborach parlamentarnych 2011 roku przekroczy 3% i zdobędzie pieniądze na infrastrukturę, aby potem walczyć o przekroczenie progu 5%, albo może jej nie wykorzystać, budując polityczno-ideowe getto, gdzie z mozołem porównywane będą idee libertarian i anarchokapitalistów. Panie Januszu, zachęcam Pana do wykorzystania niezłego wyniku wyborczego i podjęcia próby odbudowy polskiej prawicy. Zachęcam Pana do budowy szerszego obozu politycznego, do walki o przekroczenie 3%, a potem 5% głosów. Jest Pan dziś jedynym prawicowym politykiem, który posiada jeszcze jakiekolwiek atuty i społeczne poparcie! Alternatywa jest prosta: albo Pan, albo jedyną „prawicą” w Polsce pozostanie Jarosław Kaczyński! Chwila jest przełomowa! Adam Wielomski
Sommer: Porównanie kandydatów Dobiega końca kampania wyborcza. Jak zwykle mamy w drugiej turze dwóch kandydatów z Magdalenki – warto w tym miejscu przypomnieć, że tylko raz kandydat spoza układu okrągłostołowego przedarł się do drugiej tury – był to Stanisław Tymiński w 1990 roku. Dla tych, którzy cały czas rozważają wybór pomiędzy dżumą a cholerą, przedstawiamy wyborcze porównanie dwóch kandydatów. Na podstawie ich własnych wypowiedzi i deklaracji z okresu kampanii. Kto nie zbojkotuje, ten zagłosuje.
1. Lewica/postkomuniści
Jarosław Kaczyński: My nie boimy się żadnych zarzutów; niech nam mówią, że jesteśmy lewicowi, może i po trosze jesteśmy – mówił Kaczyński po pierwszej turze wyborów. Dodał, że nie będzie już używał określenia „postkomuniści”, a Józef Oleksy to dla niego „polityk lewicy”.
Bronisław Komorowski: Ja mogę powiedzieć tylko jedno, że już nic nie muszę obiecywać [lewicy – przyp. Red.], bo wydaje mi się, że w tym zakresie dużo zrobiłem – ocenił Komorowski. Powstaje pytanie: co takiego kandydat PO lewicy obiecał, że już niż więcej obiecywać nie musi. Czyżby obiecał po prostu wszystko?
2. In vitro
Jarosław Kaczyński: O refundacji in vitro mówi lewica i ja. Od początku mojej obecności w polityce mówiłam: jestem zwolenniczką in vitro – przekonuje szefowa sztabu Kaczyńskiego, Joanna Kluzik-Rostkowska. Jej szef na ten temat wypowiedział się enigmatycznie: „jestem katolikiem”.
Bronisław Komorowski: In vitro powinno być finansowane, ale państwo ma prawo traktować wydatki z budżetu jako swoistą inwestycję, nie w stosunku do wszystkich, tylko w stosunku do tych, gdzie jest szansa, że się urodzą dzieci zdrowe i będą dobrze wychowane, wychowane na dobrych obywateli w przyszłości – powiedział jeszcze marcu podczas „debaty” z Sikorskim. Podczas kampanii okazało się, że właściwie jest zwolennikiem in vitro.
3. NATO/Afganistan
Jarosław Kaczyński: Chce pozostać co najmniej w tym pierwszym. A jak długo mamy jeszcze siedzieć w Afganistanie? Podczas kampanii nie chciał precyzować.
Bronisław Komorowski: Chce wyjść. Nie wie do końca, czy z pierwszego, czy z drugiego.
4. Rosja
Jarosław Kaczyński: Mój dziadek usłyszał od Rosjan: „Aleksandrze Piotrowiczu, wy git” i dzięki temu uratował moją babkę, mojego ojca i siebie – powiedział Jarosław Kaczyński w specjalnym przesłaniu, przetłumaczonym na rosyjski.
Bronisław Komorowski: Chcę, by relacje polsko-rosyjskie były lepsze, by sfery naszej współpracy stale się rozszerzały. Jednym z takich elementów współpracy mogłaby być wymiana, współpraca młodzieży – powiedział w starym dobrym stylu Komorowski agencji „Nowosti”.
5. Drzewa
Jarosław Kaczyński: Stawia na dęby, które nawet osobiście sadzi, choć niestety nie zna się na dendrologii, więc biedne rośliny szybko więdną. Jego rzecznik przypomniał przy tej okazji, że „każdy mężczyzna powinien posadzić drzewo, spłodzić syna i wybudować dom”.
Bronisław Komorowski: Ma wielkie skłonności do czereśni. Chociaż jego sąsiedzi donieśli w telewizji, że tak naprawdę to u rodziców Komorowskiego czereśni sobie nie przypominają, była za to wielka lipa.
6. Służba zdrowia
Jarosław Kaczyński: Jest przeciwko prywatyzacji, chociaż prof. Jadwiga Staniszkis sugeruje, że tak naprawdę przynajmniej częściowo jest za, co zapisano w tzw. planie Religi.
Bronisław Komorowski: Jest przeciwko prywatyzacji, co potwierdził mu sąd. Chociaż podczas jednej z wizyt w terenie przekonywał, że nie trzeba się bać przemian w służbie zdrowia (czytaj: prywatyzacji, ale nie używaj tego słowa) i chwalił nawet dokonujących ich (jej) samorządowców z PiS.
7. Euro
Jarosław Kaczyński: Generalnie chce wejść, ale nie szybko. – My jesteśmy tutaj ostrożniejsi, euro ma swoje zalety (…), ale euro to jest rozwiązanie, które – gdyby na przykład je przyjąć przed kryzysem – na pewno bardzo by nam zaszkodziło. Euro z całą pewnością uderzałoby w kieszenie polskich rodzin, bo wszędzie jest to związane ze wzrostem kosztów utrzymania, a ja uważam, że moim obowiązkiem jako polityka, tym bardziej jako prezydenta, jest dbanie o polskie kieszenie, a w szczególności o kieszenie tych przeciętnych – mówił podczas jednej z debat.
Bronisław Komorowski: Polska powinna wejść do strefy euro i z tego co wiem, rząd wyznaczył termin od 2014 do 2016 roku. Do tego czasu trzeba Polskę przygotować – powiedział kandydat Platformy Obywatelskiej.
8. Podatki
Jarosław Kaczyński: Usprawiedliwiał się z obniżek. Natomiast chce oszczędzić rolników: – W obecnym stanie polskiego rolnictwa jestem przeciwny obligatoryjnemu objęciu rolników systemem podatku dochodowego – powiedział Kaczyński w jednym z wywiadów.
Bronisław Komorowski: Podatek liniowy jest dobrym pomysłem, tylko nierealnym do wprowadzenia w życie ze względu na układ sił politycznych. Można dążyć do tego, aby podatki były maksymalnie spłaszczone, ale wprowadzenie liniowego jest teraz mało realne.
9. Dług publiczny
Jarosław Kaczyński: Ja, w przeciwieństwie do pewnego innego polityka, wiem, co to jest PKB, wiem, co to jest dług publiczny, wiem, co to jest budżet – ironizował Kaczyński, po wpadce swojego konkurenta (patrz poniżej). Chociaż wcześniej nie dawał na to zbyt jasnych dowodów. A jego śp. Brat Lech stwierdził nawet w marcu br.: „Nie uważam długu publicznego za zło samo w sobie”.
Bronisław Komorowski: Podczas II Europejskiego Kongresu Gospodarczego kandydat PO na prezydenta stwierdził, że działania władz we Włoszech czy w Grecji doprowadziły do 115-procentowego deficytu budżetowego. – To nie chodzi o deficyt budżetowy, tylko o dług publiczny – sprostował Robert Gwiazdowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha. – Dla ekonomisty to poważny błąd. Ale jak na polityka dość normalny. Często popełniają tego typu pomyłki – dodał.
10. Parytety
Jarosław Kaczyński: Jeżeli chodzi o parytety, to uważam, że jest to rozwiązanie, które nie prowadzi do niczego innego poza pewną sztucznością dotyczącą obecności pań w polityce. Ona rośnie w ostatnich 20 latach i nie sadzę, żeby wymagało to wzmocnienia przy pomocy mechanizmów sztucznych i żebyśmy mieli taką sytuację jak w wielu krajach zachodnich, gdzie trwa polowanie na kandydatki do parlamentu.
Bronisław Komorowski: Będę namawiał swoje środowisko polityczne, by przyjąć 35-procentowy parytet, a jeśli Sejm uchwali 50 procent, to jako prezydent też taką ustawę podpiszę – zapowiedział na Kongresie Kobiet (czytaj: Kongresie Oszalałych Feministek) Bronisław Komorowski. Zapytany, dlaczego właściwie 35 procent i jak to liczyć, skoro ta liczba jest słabo podzielna, nie potrafił wyjaśnić swojego stanowiska.
11. Unia Europejska
Jarosław Kaczyński: Uniofil. – „Eksperyment”, jakim jest Unia Europejska, powinien trwać, ale na zasadach kompromisu i równości – powiedział podczas wiecu wyborczego w Słubicach.
Bronisław Komorowski: Uniofil. – Mamy za sobą członkostwo w UE i nowe możliwości, z których korzysta wieś polska i całe państwo polskie – to są dopłaty i inne formy wspomagania aktywności i inwestycji gminnych – przekonywał na spotkaniu z sołtysami.
Heterofobia i homo-patriotyzm Niektórym (tfu!) „gejom” i homofilom coś padło na umysły. Po prostu cierpią na heterofobię. Heterofob jest przekonany, że taki „heteryk” (czyli po prostu normalny człowiek) nic tylko myśli, jakby tu poniżyć biednego homosia. Tymczasem normalny człowiek poświęca homosiom tyle samo uwagi co np. cukrzykom. Czyli praktycznie wcale. Chyba że zostanie przez (tfu!) „gejów” sprowokowany. Bo (tfu!) „geje” – w odróżnieniu od homosiów czy cukrzyków – zachowują się niesłychanie prowokacyjnie. I trudno się dziwić, że ludzie sprowokowani reagują nie zawsze przyjaźnie. Homosie to marginalna – ale zapewne ważna – populacja. Skąd wiemy, że ważna? Stąd, że gdyby z homoseksualizmem nie wiązały się jakieś pozytywne cechy, to po dwóch pokoleniach homosie zniknęliby z każdej populacji. Przecież rozmnażać się nie mogą. A jednak nie giną – odradzają się w każdym pokoleniu, w proporcji 0,5%-1%. To bardzo interesujące zjawisko! Inaczej z chorymi na cukrzycę. Cukrzycy maja dzieci, więc ta choroba się przenosi genetycznie. Ale homosie? Czyżby biseksi stanowili tak liczną i/lub płodną populację? Obserwacje tego nie wykazują. W takim razie homoseksualizm musi być jakoś gatunkowo korzystny. Tak czy owak: homosie spokojnie sobie żyli i żyją na marginesie, od czasu do czasu wydając jakiegoś wybitnego malarza czy tancerza – i nikomu nie przeszkadzając. Aż pojawili się (tfu!) „geje”, a także teoretycy od homofilii. Oczywiście homosiom taki teoretyk-homofil potrzebny jest dokładnie tak samo jak robotnikowi teoretyk od „klasy robotniczej”, a rybie teoretyk dowodzący wyższości ryb nad ptakami. Niestety, wielu normalnych skądinąd ludzi ugina się pod naporem żądań rozmaitych dziwaków i zboczeńców – bo uważają, że „tak dziś trzeba”… opierając się na wiadomościach z Brukseli. Pan Wojciech Śmieja (jak wynika z reklamy w „Przeglądzie”, wykładowca „na gender studies w ISNS UW i stypendysta Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach…) wywalił wielki artykuł o wystawie homo-sztuki w (niestety…) Muzeum Narodowym. Homo-sztuka tak się ma do sztuki, jak homo-olimpiada (jest taka!) do Igrzysk Olimpijskich – ale nie w tym rzecz. Autor zajmuje się łączeniem pojęć „homoś” i „patriota” – uparcie utrzymując, że coś takiego jest wewnętrznie sprzeczne. Powołuje się przy tym na nie byle jaki autorytet, bo na feministkę Agnieszkę Graff, twierdzącą, że „w dyskursie prawicowym gej i lesbijka na pewno nie są Polakami, nie mogą być Polakami, czytaj: nie mogą mieć wpływu na kształtowanie naszej zbiorowej świadomości – wystarczy w tym kontekście przypomnieć polsko-giertychowską wojnę o Gombrowicza”. To ja w takim razie zadam Autorowi proste pytanie: czy częściej czytał zbitkę pojęć „homoseksualista-patriota”, czy „heteroseksualista-patriota”? Otóż to pierwsze słyszy się istotnie rzadko, natomiast to drugie nie pojawia się nigdy. Chyba ja użyłem tej zbitki po raz pierwszy. Z czego jakiś anty-Śmieja mógłby wywnioskować, że polski patriota nie może być heteroseksualny… Autorowi nie przychodzi do zakutego łba, że nikt się tym nie zajmuje, bo połączenie tych pojęć jest semiotycznie bez sensu. Czy często używamy wyrażenia „kapitan-ssak”, choć niewątpliwie każdy kapitan jest ssakiem? Jakoś tym się nigdy nie zajmujemy. Dlatego nie zajmujemy się homosiami-patriotami – bo jakoś nie przychodzi nam do głowy, że homoseksualizm może mieć z patriotyzmem skorelowany dodatnio lub ujemnie. A p. Śmieja podejrzewa nas, heteryków, o homofobię. By odrzucić to oskarżenie, powinniśmy mówić zamiast „Rodacy! Do boju!” nie tylko – jak chcą feminazistki – „Rodacy i Rodaczki! Do boju!”, ale nawet „Rodacy, Rodaczki i homo-Rodacy! Do boju!”. Wtedy p. Śmieja poczułby się dopieszczony. A tak to nas nienawidzi. Pisze: „Przynajmniej od kilku lat środowiska gejowsko-lesbijskie zdają sobie sprawę z tego, że czynnikiem sprzyjającym respektowaniu ich praw i miejsca w społeczeństwie, szczególnie tak hołdującym historii jak nasze, jest wygranie »bitwy o pamięć« – zademonstrowanie, że gej czy lesbijka mają takie samo prawo do orła i biało-czerwonej jak każdy inny Polak, że obecność homoseksualisty w polskiej historii nie ogranicza się do niefortunnej (i importowanej!) osoby króla Henryka Walezego, ale że homo i hetero żyli obok siebie od zawsze na ziemi, tej ziemi… Z tego wynikają medialnie nagłaśniane akcje mające na celu zdobycie przyczółków w przestrzeni symbolicznej: fetowanie urodzin królów, Władysława Warneńczyka i Władysława IV Wazy, obu znanych ze swego »paziolubstwa« [a czy ja świętuję rocznice królów-heteryków, panie Śmieja?]. Działania te, same w sobie niezbyt poważne, każą jednak postawić jak najpoważniejsze pytanie: dlaczego nie powstała dotychczas historia polskiego sodomity/homoseksualisty/ geja?”. Z tych samych powodów, Panie Wykładowco, z jakich nie powstała dotąd historia polskiego heteryka-patrioty, onanisty-patrioty, ani układacza-okrętów-w-butelkach-patrioty. Homosie są nieszkodliwi – a nawet, skoro nie giną, zapewne pożyteczni. Po coś ich Pan Bóg przecież stworzył! Czym innym są (tfu!) „geje”. „Geje” oczywiście nie mogą być patriotami – bo zamiast, jak każdy, zachowywać w sprawach płciowych dyskrecję, eksponują swoją (często rzekomą!!!) seksualność właśnie po to, by zniszczyć wartości, które zapewniają narodowi trwanie i rozwój.
Homoś jak najbardziej może być patriotą – tak samo jak heteryk. Natomiast – i niech p. Śmieja to raczy zauważyć – „gej” na słowo „patriotyzm” reaguje nienawiścią, pogardą, lekceważeniem i niechęcią. „Gej” tym samym patriotą być nie może. Homoseksualizm przestał być – i słusznie – uważany za chorobę. Natomiast z heterofobii należałoby tych (tfu!) „gejów” jednak leczyć… Zanim „wyleczą” ich krzepcy narodowcy! JKM
Co wie marszałek Jeśli prezydentem zostałby Bronisław Komorowski, to jego pierwszą inicjatywą ustawodawczą będzie projekt uzupełnienia internetowej encyklopedii, bez której - łagodnie mówiąc - nie najlepiej sobie radzi. Po pierwszej turze wyborów można było usłyszeć, że Bronisław Komorowski się poprawił i wpadek już nie ma. Rzeczywiście kandydat Platformy Obywatelskiej stara się być bardziej powściągliwy w słowach i mówi wyuczonymi formułkami. Nieszczęściem marszałka Sejmu jest to, że nie wszystko napisane jest w internetowej Wikipedii, z której podobno czerpie wiedzę. Być może z tego wynikają kolejne wpadki, noszące znamiona robienia zamętu, które kandydat Platformy popełnił podczas środowej debaty z Jarosławem Kaczyńskim. Już podczas pierwszej debaty z Jarosławem Kaczyńskim, w ubiegłą niedzielę, Bronisław Komorowski przypisał rządowi Platformy Obywatelskiej zasługę przywrócenia corocznej waloryzacji emerytur i rent. Słowa marszałka Sejmu nie spotkały się wtedy z reakcją Jarosława Kaczyńskiego. Gdy podczas środowej debaty Komorowski ponownie nawiązał do sprawy waloryzacji świadczeń, prezes Prawa i Sprawiedliwości przypomniał, iż to jego rząd przywrócił coroczną waloryzację. - Pański rząd rzeczywiście po raz pierwszy chyba nie zastosował rewaloryzacji rent i emerytur w 2006 roku. My to robimy co roku i w przyszłym roku tak samo będzie, i w tym roku też - powiedział w czasie debaty Bronisław Komorowski. Zdanie wypowiedziane przez marszałka Sejmu nie tylko wprowadza w błąd, ale także jest nieprawdziwe. Akurat w 2006 roku - w pierwszym roku rządów Prawa i Sprawiedliwości - chociaż wtedy jeszcze coroczna waloryzacja emerytur i rent nie obowiązywała, to jednak była przeprowadzona. Ponadto jako pierwszy corocznej waloryzacji emerytur i rent nie zastosował rząd SLD w 2005 roku. A jakby tego było mało, rząd Platformy może się chwalić, że przeprowadza coroczną waloryzację akurat dzięki temu, iż przywrócił ją właśnie rząd Prawa i Sprawiedliwości na podstawie ustawy uchwalonej przez Sejm we wrześniu 2007 roku - czyli wtedy, gdy premierem rządu był Jarosław Kaczyński. Sięgając do historii, warto przypomnieć, że coroczną waloryzację świadczeń zabrał emerytom i rencistom szukający oszczędności rząd SLD. Ustawa w tej sprawie została uchwalona w 2004 roku. Tym samym w 2005 roku, jeszcze za rządów SLD, waloryzacji nie przeprowadzono. Przeprowadzono ją w 2006 roku, gdyż inflacja od czasu poprzedniej waloryzacji przekroczyła ustalony w ustawie próg, który pozwalał na podniesienie świadczeń. Waloryzacji nie było natomiast za rządów PiS jedynie w 2007 roku. Wtedy jednak dla emerytów i rencistów pobierających świadczenia do 1,2 tys. zł przygotowano, zamiast waloryzacji, jednorazowe dodatki do emerytur i rent w wysokości do kilkuset złotych, które faktycznie były większe, niż wyniosłaby ewentualna waloryzacja świadczeń. Marszałek Komorowski miał też kłopot z określeniem tego, kto obniżył podatki. - Pan prezes wspomniał o obniżeniu podatków. No, to była zasługa rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Przysłał mi list protestujący przeciwko przypisywaniu sobie tej zasługi przez pana Jarosława Kaczyńskiego - powiedział w środę podczas debaty Bronisław Komorowski. Nawet jeśli Kazimierz Marcinkiewicz byłby tzw. bezpartyjnym fachowcem wynajętym przez Prawo i Sprawiedliwość do pełnienia funkcji premiera rządu, który przeprowadził obniżkę podatków, to trudno byłoby odmówić Prawu i Sprawiedliwości i prezesowi tej partii zasług przy obniżaniu podatków. To ich rząd ich głosami przyjął bowiem obniżkę podatków. Dla przypomnienia byłemu premierowi oraz marszałkowi Komorowskiemu, Marcinkiewicz był jednak posłem Prawa i Sprawiedliwości, który został premierem najpierw w mniejszościowym rządzie PiS, a następnie w koalicyjnym. Największa nieścisłość jest jednak taka, iż to nie w czasie pełnienia funkcji premiera przez Kazimierza Marcinkiewicza przesądzono o obniżce podatków. Ustawę podatkową pilotowaną przez minister finansów Zytę Gilowską zakładającą obniżenie podatków wskutek m.in. wprowadzenia dwóch stawek podatkowych: 18 proc. i 32 proc., z jednym wysokim progiem podatkowym, uchwalono w październiku 2007 roku, czyli wtedy gdy od paru miesięcy premierem był już Jarosław Kaczyński. Artur Kowalski
Wrogowie i przyjaciele Pokaż mi swoich wrogów, a powiem ci, kim jesteś - głosi popularne porzekadło. Rzeczywiście, coś jest na rzeczy, bo ze spisu wrogów można bez trudu wydedukować antypatie i sympatie człowieka, a więc to, co składa się na jego tożsamość. Na przykład przed trzema laty na lotnisku w Ottawie pani oficer bardzo wnikliwie przesłuchiwała mnie na temat treści moich książek, surowo pouczając, że "tu jest Kanada, tu nie wolno uprawiać propagandy" - dopóki nie zajrzała na amerykańskie strony internetowe i nie przeczytała, co wypisują tam o mnie moi wrogowie. Widocznie odczuła jakąś wspólnotę losów, bo nagle stała się życzliwa, uśmiechnięta i już nie było mowy o tym, że "tu jest Kanada..." - i tak dalej. Toteż zamiast zajmować się opowieściami kandydatów na tubylczego prezydenta, którzy gwoli skaptowania wyborców każdego dnia muszą wymyślać coś nowego i w końcu plotą, co im tylko ślina przyniesie na język, lepiej zrobić przegląd wrogów. W ten sposób dowiemy się o kandydatach więcej, niż sami chcieliby nam o sobie powiedzieć. Na przykład nieprzejednanymi wrogami Jarosława Kaczyńskiego są panowie Niesiołowski, Palikot i Wałęsa. Pan Niesiołowski, wzięty do Platformy Obywatelskiej na chłopca do pyskowania, jest człowiekiem o zszarpanych nerwach. Już mniejsza o to, co mu te nerwy tak zszarpało; znacznie ważniejsze jest, że zajmuje on stanowisko wicemarszałka Sejmu. Człowiek o zszarpanych nerwach pełniący taką funkcję może narobić strasznych rzeczy - a przecież parlamentarzyści przed objęciem mandatu nie przechodzą badań u żadnego weterynarza. Na pierwszy rzut oka wydaje się to poważnym błędem, bo przykładowo takie badania przechodzi każdy kierowca, nie mówiąc już o maszynistach kolejowych czy pilotach. A przecież upadek państwa może być znacznie groźniejszy w skutkach niż samochodowy karambol czy katastrofa kolejowa. W tej sytuacji odstąpienie od badań parlamentarzystów pod kątem ich poczytalności można wytłumaczyć tylko tym, że piastują oni jedynie zewnętrzne znamiona władzy, podczas gdy władzę prawdziwą sprawują starsi i mądrzejsi, czyli inaczej mówiąc - tajniacy z razwiedki. Poseł Palikot z kolei publicznie nawoływał do zastrzelenia Jarosława Kaczyńskiego, ale o ile mi wiadomo, nie spotkało się to z reakcją organów ścigania. Czyżby wiedziały one, że to ein myszygene Kopf, którego niepodobna brać serio? Że wprawdzie strzela, ale bez prochu? Nie można tego wykluczyć, bo nikt się już też nie dziwi, że jego kampanię wyborczą sponsorowali nie tylko emeryci, lecz także nieboszczycy. Widocznie organy, podobnie jak psychiatrzy, wiedzą, że niektórym pacjentom najlepiej się nie sprzeciwiać. To oczywiście prawda, chociaż z drugiej strony, czy koniecznie właśnie oni muszą być parlamentarzystami? Widocznie jednak taki los wypadł nam, taki jest rozkaz i w związku z tym wszystko u nas jest możliwe, bo również były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa w trakcie ostrego ataku megalomanii w "Faktach po faktach" w TVN doznawał fantasmagorii, jak by to trzaskał pięściami w stół prezydentowi Wilusiowi Clintonowi i w ogóle - dusił ludzi gołymi rękami. Ale nie tylko na podstawie wrogów można poznać człowieka. Jeszcze lepiej można się zorientować, co on za jeden według listy jego przyjaciół. Na przykład przyjacielem pana marszałka Komorowskiego okazał się pan generał Marek Dukaczewski, szef razwiedki, której, jak wiadomo, już "nie ma", ale która mimo to okupuje nasze demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej. Najwyraźniej z marszałkiem Komorowskim wiąże jakieś ważne nadzieje, bo odgrażał się, że po jego zwycięstwie otworzy sobie szampana. A przecież nie jest on jedynym przyjacielem marszałka Komorowskiego. Przed pierwszą turą wyborów poparcie dla niego ogłosił też Włodzimierz Cimoszewicz, jeszcze za komuny zarejestrowany - oczywiście "bez swojej wiedzy i zgody" - przez razwiedkę jako "Carex". Podobnie inny były prezydent naszego państwa, Aleksander Kwaśniewski - oczywiście pod zupełnie innym pseudonimem operacyjnym - no i kolejny były prezydent naszego państwa, Lech Wałęsa. Wreszcie poparcie marszałkowi Komorowskiemu okazał jeszcze jeden były prezydent naszego państwa, generał Wojciech Jaruzelski - w swoim czasie też zwerbowany przez razwiedkę. Może to być oczywiście przypadek, ale czy w ogóle są przypadki? Równie dobrze może chodzić o podtrzymanie tradycji, w myśl której na stanowisku prezydenta III Rzeczypospolitej powinien być ktoś posłuszny prawdziwej władzy. SM
Punkt zero Tusk z Komorowskim nie mają moralnego prawa do rządzenia Polską. Pozbawili się go 10 kwietnia 2010 r., oddając śledztwo Rosji i pozostawiając nasze państwo samopas w chwili tragedii, która powinna była pokazać, że Polska nie jest krajem z przetrąconym kręgosłupem. Nie zdobyli się ani na przeprosiny za parę lat lżenia Prezydenta, ani na odwagę, by przeciwstawić się moskiewskiej samowoli na miejscu katastrofy i dezinformacji w polskojęzycznych mediach, a poza tym wykorzystali sytuację tragedii do brania politycznego łupu. Tchórzliwa postawa wobec Kremla oraz całkowita izolacja od polskiego społeczeństwa kompromitują tych ludzi na zawsze. Nie sądzę, by cokolwiek kiedykolwiek mogło tę hańbę z tych polityków zmyć, zwłaszcza że oni sami do takiego oczyszczenia wcale nie dążą. Jestem pewien więc, że do podręczników historii wejdą oni właśnie jako ci, którzy w dniu największej polskiej tragedii powojennej zachowali się haniebnie. A przecież mogli wszystko wygrać. Mogli nagle okazać się prawdziwymi mężami stanu. Mogli zwrócić się do natowskich sojuszników, mogli wnioskować o powołanie międzynarodowej komisji śledczej, mogli wreszcie z marszu ogłosić, że polskie władze przede wszystkim podejrzewają zamach na Prezydenta i polską delegację, i w związku z tym będzie prowadzone śledztwo, które ewentualnie tę hipotezę wykluczy. Tak stawiając sprawę, mieliby pełne poparcie społeczne i dowiedliby, że są właściwymi ludźmi na właściwych stanowiskach. No ale oczywiście mówię w tym miejscu o rzeczach niemożliwych - Tusk i Komorowski nie są i nie byli zdolni do takich postaw. Dlatego też powinni jak najszybciej odejść jako ludzie skompromitowani, niewiarygodni, niegodni miana polskich polityków. Odejść wraz ze skompromitowanym Janickim, Klichami, Arabskim, Sikorskim, Grasiem i całą tą potworną hałastrą, która swoją butą urąga polskiemu poczuciu przyzwoitości. J. Kaczyński ma rację, mówiąc - w odniesieniu do 10 kwietnia - o punkcie zerowym, który w pewnej mierze znosi dotychczasową polityczną rzeczywistość polską, a nawet niektóre podziały. Ja też uważam, że od 10 kwietnia należy liczyć losy nowej Polski, którą dopiero będziemy budować – nawet z ludźmi lewicy, jeśli będą do takiej budowy gotowi. Należy jednak pamiętać, iż smoleńska tragedia nie znosi wszystkiego tego, co stanowiło o patologiach i dysfunkcjonalności III RP - ta katastrofa nie przerwała przecież egzystencji sitw, agentury oraz mafii politycznej. Wobec tego sanacja państwa możliwa jest, owszem, na gruncie pewnego nowego otwarcia, ale też na gruncie pewnej dokładnej inwentaryzacji tego, co jest przestępczą pozostałością po peerelu i neopeerelu. Inwentaryzacji, a następnie poważnego rozliczenia. Ludzie lewicy mogą w tej inwentaryzacji być bardzo pomocni na zasadzie „koronnych świadków”; mogą wskazać mafiozów, tajne konta, pralnie brudnych pieniędzy, skorumpowanych urzędników, sędziów, naukowców etc. - wtedy odzyskają legitymację do legalnego funkcjonowania na scenie politycznej. Wierzę, że również premier Kaczyński tak pojmuje przełom, do którego chce swoją prezydenturą doprowadzić, skoro mówił tyle o fundamencie prawdy. FYM
Pycha ukarana Paweł Graś: Ja wiem, że panu jest strasznie przykro, że według sondaży nawet z Januszem Palikotem pan prezydent Kaczyński przegrywa wybory. O Ciocię Klocię w sondażach jeszcze pytań nie było, ale jak się pan upiera, to możemy takie sondaże zrobić. I będzie kłopot. I będzie się pan rumienił. Od tamtego czasu zmieniło się wszystko, przede wszystkim zaś rywal platformianej "cioci Kloci". Jeśli wierzyć Tuskowi, na dużo gorszego, bo Jarosław Kaczyński jest podobno gorszą wersją brata. Na pewno trudniejszą do sprzedania, zwłaszcza w kampanii, w której - z niezrozumiałych dla mnie względów - znaczenia nabiera stan cywilny i liczba potomstwa kandydata (Wałęsa musi żałować, że nie wystartował, miałby się czym licytować z Komorowskim). Na dzień przed ciszą wyborczą od dawna szykowany na prezydenta kandydat Platformy przegrywa z Kaczyńskim, który kandydatem został zupełnie przypadkiem, nie chciał tego i nie planował, a po ogromnej tragedii nawet nie bardzo miał ochotę walczyć. I jakoś sobie poradził, choć do kampanii Komorowskiego zaprzęgnięto już wszystkich, z rządem na czele, bo tylko skończony naiwniak nie dostrzega związku między zadyszką Komorowskiego a listem Tuska do żołnierzy czy obietnicami Kopacz dla pielęgniarek. Ma więc po swojej stronie Komorowski większość mediów, artystów, ministrów, Owsiaka, trumnę Blidy, nawet prokuraturę, która za pięć dwunasta wykonuje jakieś dziwne ruchy z wlokącymi się do tej pory sprawami. Ma po swojej stronie strach, nienawiść i zwyczajną podłość, bo tak trzeba nazwać emocje na jakich oparł swoją kampanię, gorliwie korzystając z usług Palikota gnojącego osieroconą Martę Kaczyńską, ministrów rozsyłających obelżywe sms-y, czy wreszcie zapominających się w swojej nienawiści "elitariuszy" bredzących o nekrofilii i pedofilii rywala. Na dodatek jako p.o. prezydenta ma Komorowski łatwy dostęp do wyborczej kiełbasy i może na użytek kampanii wykonywać gesty takie jak podpisanie ustawy i ogłoszenie tego na Kongresie Kobiet, czy zwoływanie przed kamerami Rady Bezpieczeństwa Narodowego, może u boku Tuska jeździć po wałach i składać obietnice w imieniu rządu. Komorowski ma wszystko, żeby wygrać, i obficie z tego korzysta. I ciągle ledwie remis w sondażach. I to z kim? Z gorszą wersją prezydenta, z którym miała wygrać nawet "ciocia Klocia"? Z przypadkowym kandydatem, który nigdy o prezydenturze nie marzył, i tylko okrutny los go wystawił w tej kampanii? Jest duże prawdopodobieństwo, że Komorowski w niedzielę wygra. Ale będzie to wymęczona wygrana, w której najmniej zasług będzie miał on sam. Gdyby rząd się nie włączył w przekraczające momentami granice przyzwoitości holowanie Komorowskiego, gdyby media wymusiły przyzwoitość na jego sztabie i napiętnowały, tak jak na to zasługuje, niebywałe chamstwo jakie wytoczył przeciwko Kaczyńskiemu, to chyba nic by Komorowskiemu nie pomogło, tak bardzo jest słaby.Sama mam mieszane uczucia, jakaś część mnie nie miałaby nic przeciwko temu, żeby Komorowski wygrał, bo ta wygrana odebrałaby Tuskowi pretekst do nicnierobienia i poznalibyśmy wreszcie wartość jego ekipy, której siła polega głównie na tym, że od trzech lat skutecznie wmawia, że nic nie może, ale gdyby miała prezydenta to ho! ho! Z drugiej strony, zobaczyć minę Grasia, jak od dawna przymierzana do żyrandola "ciocia Klocia", holowana przez cały rząd, mainstreamowe media i większość elity, przegrywa z pozbawionym wsparcia innego niż własna partia i wyborcy Kaczyńskim - bezcenne.
Komorowski zaapelował o polityczny nacisk na TVP Bronisław Komorowski: Ważnym tematem jest również odpartyjnienie mediów publicznych. W ostatnim czasie poruszyła mnie zwłaszcza decyzja TVP o odmowie wsparcia akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy dla powodzian. Jest to koronny dowód na to, że media publiczne nie spełniają swojej misji. Zwracam się do Pana z apelem o wpłynięcie na władze TVP w tej sprawie. O ile pozostałe fragmenty dzisiejszego listu Komorowskiego do Kaczyńskiego wyglądają na pisane ręką sprawnych piarowców, to ten kuriozalny fragment może być autorstwa samego Komorowskiego, bo jest gafą w jego stylu. Łącząc decyzję w sprawie Owsiaka z upartyjnieniem TVP, Komorowski pośrednio upartyjnił tę akcję i samego Owsiaka, sugerując, że decyzja TVP jest polityczna i motywowana partyjnym interesem PiSu, bo - w domyśle - Owsiak gra dla Platformy. Jeszcze bardziej kuriozalne jest zamieszczenie - w tym samym akapicie, w którym ubolewa nad upartyjnieniem TVP - apelu o osobisty nacisk Kaczyńskiego na prezesa TVP. Czyli na ręczne sterowanie przez polityka programem. I jak niby Kaczyński ma z tego wybrnąć? Nie naciśnie - Komorowski ogłosi, że to sam Kaczyński nie chce Owsiaka. Naciśnie - Komorowski będzie miał dowód, że Kaczyński ręcznie steruje TVP. Jak się nie obrócić, dupa z tyłu. Przyklejenie się do Owsiaka na kilka godzin przed ciszą wyborczą ma oczywiście głębokie uzasadnienie, zwłaszcza w świetle niepokojących sondaży. W Orkiestrze weźmie udział wielu polityków rządu i Platformy, licytowana będzie także konstytucja podarowana przez samego Komorowskiego. Szkoda byłoby, żeby przez głupi przepis o ciszy wyborczej wyborcy tego nie zobaczyli. Taki lans, to nie w kij dmuchał, może nawet lepszy od Clintonowej, którą się udało co prawda od Wawelu odpędzić ale nie wiadomo czy będzie się można z nią w związku z tym pokazać. Osobiście po wczorajszej akcji Owsiaka, który się wziął i obraził, więc za karę wezwał do niepłacenia abonamentu na telewizję, która do tej pory wpompowała w niego podobno ponad 20 milionów złotych, mam nadzieję, że TVP nie zmieni zdania pod wpływem szantażu spieszącego Owsiakowi na pomoc polityka i ciężar (także finansowy, wcale niemały) lansowania go wezmą na siebie telewizje prywatne. Jeśli Owsiak chce w trakcie ciszy wyborczej grać w orkiestrze z politykami obozu rządzącego, nie musi tego robić za publiczne pieniądze. Zwłaszcza jeśli dopiero co wezwał, do niepłacenia na telewizję. Komorowski może chcieć go za to nagradzać specjalnym traktowaniem, telewizja nie powinna. Korzyść z tej awantury jest taka, że się przynajmniej dowiedzieliśmy jak Komorowski - być może przyszły prezydent - wyobraża sobie polityczną niezależność mediów publicznych, którym politycy mają układać ramówkę, negocjując ją między sobą w listach otwartych. Dobrze wiedzieć. Kataryna
PO bardziej Kaczyńska od Kaczyńskiego Platforma Obywatelska wróciła, zwłaszcza pod koniec kampanii, do swej strategii pijarowskiej z lat 2005-2007. To znaczy do pokazywania, że jest bardziej PiS-em niż sam PiS. Wtedy PO chciała przekonać Polaków, że to ona dopiero rozprawi się z Rywinlandem, bo PiS umoczył się w brudnej koalicji z "Samoobroną" i LPR. Teraz przekonała, że potrafi robić wszystko to, o co oskarżała i oskarża Kaczyńskiego, i nie mieć przy tym skrupułów. Mieliśmy więc popisowe "granie trumnami". Najpierw p.o. kandydata wybrał się w obstawie kamer i mikrofonów na grób Lecha Kaczyńskiego (brat śp. prezydenta udając się tam w dniu urodzin zachował dyskrecję), a potem jeszcze bardziej demonstracyjnie udał się na grób Barbary Blidy. Choć sejmowa komisja, powołana w tym celu, mimo prawie trzech lat starań nie zdołała powiązać jej samobójstwa z politykami PiS, a podległa rządowi ABW, kierowana już od dawna przez byłego członka władz PO stanowczo odrzuca roszczenia wdowca o odszkodowanie i jak na razie wygrywa z nim w sądzie - tragiczna śmierć byłej minister stała się osią wyborczej propagandy. Mieliśmy eksplozję agresji wobec mediów i dziennikarzy - Bronisław Komorowski rozpoczął debatę prezydencką od strofowania Joanny Lichockiej, za to, że ośmieliła się zadać pytanie, na które trudno mu było odpowiedzieć, a Donald Tusk spory passus w bardzo agresywnym wywiadzie dla "Polityki" poświęcił atakom na nieżyczliwych PO dziennikarzy, przypisując swe niepowodzenia ich wrogiej propagandzie. O Stefanie Niesiołowskim, który już na żaden temat nie umie się wypowiedzieć nie wycierając sobie gęby Pospieszalskim, Wildsteinem czy mną nie chcę mówić, bo o nim powinni się wypowiadać psychiatrzy, a nie dziennikarze. O Janinie Paradowskiej czy Grzegorzu Miecugowie, którzy wściekłość i frustrację po przegranej przez ich kandydata debacie wyładowywali na Joannie Lichockiej obrzucając ją oszczerstwami też nie chcę mówić, bo w końcu co w tym dziwnego, że myśliwy ma swoją nagonkę? Mieliśmy plucie na Martę Kaczyńską (niewiarygodna, rozwódka, nieszczerze nosząca żałobę po rodzicach, za śmierć których dostała kupę kasy) i chorą Jadwigę Kaczyńską (za dużo czasu spędza Jarosław przy jej łóżku). Odpowiednikiem "dziadka w Wehrmachcie" stały się zaś ataki na nieżyjącego już ojca braci Kaczyńskich, oparte na sugestii, że skoro były AK-owiec w PRL nie był prześladowany, to musiał kapować. O atakach ad personam na samego Kaczyńskiego szkoda by wspominać, gdyby nie fakt, że dwudziestominutowy bluzg w formie przemówienia, wyręczając Niesiołowskich, Palikotów i innych Kutzów, poświęcił mu sam Najmiłościwszy. Następnego dnia zaś Komorowski na oczach całej Polski obłudnie sunął do groźnego psychopaty opętanego żądzą władzy z wyciągniętą do piątki łapką. Mieliśmy też zaangażowanie prokuratur. Choć "odpolitycznione", wyczuły właściwy moment na przebudzenie po wieloletnich, jałowych śledztwach i postawienie zarzutów byłemu ministrowi PiS i znanej opozycyjnej dziennikarce. I jakby tego było mało, niezależna prokuratura rzeszowska przypadkiem przyśpieszyła śledztwo przeciw byłemu szefowi CBA (pierwotnie, też przypadkiem, zaplanowane do sierpnia) tak, by zdążyć zapowiedzieć postawienie mu zarzutów tuż przed zapadnięciem ciszy wyborczej. Żeby w tej wyborczej ciszy miała "Wyborcza" o czym trąbić, tak, jak przed I turą trąbiła o Blidzie, choć, jako żywo, nie było w tej sprawie żadnego nowego "niusa". Cytat: PO gorliwie zaparła się wszystkich swoich wolnorynkowych deklaracji, potępiła pryncypialnie prywatyzację, do podkreślenia, iż wycofuje się ze swych planów co do służby zdrowia używając nawet sądu. Mieliśmy także zalew populizmu i nieodpowiedzialnych obietnic. W ostatnich dniach kampanii rząd codziennie informował o planach zwiększenia wydatków - na strukturalną pomoc dla "Polski B", której nie ma, na podwyżki pensji w budżetówce, na renty i emerytury. PO gorliwie zaparła się wszystkich swoich wolnorynkowych deklaracji, potępiła pryncypialnie prywatyzację, do podkreślenia, iż wycofuje się ze swych planów co do służby zdrowia używając nawet sądu. Tusk rozesłał do mundurowych specjalny list z obietnicami, nawiasem mówiąc, sprzecznymi z programem swej partii (teraz już wiedzą, dlaczego zabierano im grzałki i papier toaletowy - trzeba było zaoszczędzić na znaczki). A Komorowski, na uwagę, że w I debacie powiedział nieprawdę, twierdząc, iż pensje nauczycieli wzrosły o 30 procent, odparł, iż wzrosną o jeszcze więcej (w tej z kolei sprawie list do nauczycieli rozesłała minister Hall). Aha, p. o. kandydata dorzucił jeszcze hojną ręką ulgi na bilety dla studentów. Cytat: Nie zapomniała też władza o tym, co u prezesa PiS było jakoby najgorsze i najbardziej niewybaczalne - o dzieleniu i antagonizowaniu Polaków. Nie ma Polski A i Polski B, Polska jest tylko jedna, jak zapewnił Komorowski. Ale dzieli się, jak objaśniał szef jego kampanii, na Polskę jasną, tolerancyjną i otwartą, która głosuje na PO, i Polskę ciemną, zawistną, głosującą na PiS (czyli po prostu "bydło", mówiąc Bartoszewskim). Mieliśmy też straszenie Zachodem - konkretnie, Anglikami, którzy chcą odebrać polskim rolnikom dotacji i kompromitujące nas przed Europą ataki na premiera Wielkiej Brytanii. Nie zapomniała też władza o tym, co u prezesa PiS było jakoby najgorsze i najbardziej niewybaczalne - o dzieleniu i antagonizowaniu Polaków. Nie ma Polski A i Polski B, Polska jest tylko jedna, jak zapewnił Komorowski. Ale dzieli się, jak objaśniał szef jego kampanii, na Polskę jasną, tolerancyjną i otwartą, która głosuje na PO, i Polskę ciemną, zawistną, głosującą na PiS (czyli po prostu "bydło", mówiąc Bartoszewskim). Kaczyńskiemu zarzucała i zarzuca Platforma, że jeśli wygra, będzie prezydentem PiS. A Komorowski, jak twierdzi, będzie prezydentem bynajmniej nie PO, ale "narodowej zgody" (Komorowskiego z Tuskiem). Prezydentem wszystkich Polaków. Wszystkich, oczywiście, z wyjątkiem tych 7-8 milionów, które głosowały na PiS i Lecha Kaczyńskiego w 2005 i 2007, a teraz, w I turze, na Jarosława. Te miliony "starszych, niewykształconych i z małych ośrodków" mają wymrzeć jak dinozaury. Innej możliwości władza ani popierające ją salony nie widzą. Gdyby traktować poważnie to, co mówi Platforma i wspierający ją celebryci intelektu, to już sam ten fakt wystarcza, by przekonać, że dla Polski lepsza będzie wygrana Kaczyńskiego niż monopol władzy PO. Jeśli rzeczywiście czekają nas jakieś "dobre zmiany" i wielkie reformy, to nie da się do nich przekonać społeczeństwa, w którym te 7 - 8 milionów aktywnych obywateli zostanie całkowicie wykluczone z życia publicznego i pozbawione swej reprezentacji w polityce. Każdy socjolog przyzna, że taka bomba będzie musiała prędzej czy później rozsadzić każde reformy. Że zgoda pomiędzy premierem Tuskiem a prezydentem Komorowskim to nie żadna zgoda narodowa, tylko zgoda wewnątrz PO, i to zgoda szefa z podwładnym. Gdyby poważnie traktować reformatorskie zapędy PO, to każdy ekspert przyzna, że szansa stworzenia społecznego poparcia dla reform będzie istnieć tylko wtedy, gdy zgodzą się co do nich premier Tusk z prezydentem Kaczyńskim. Gdyby poważnie? Ale czy ludzi, którzy po takiej kampanii wciąż wspierają beznadziejnego kandydata tylko dlatego, że "powstrzyma Kaczyńskiego i powrót IV RP" można traktować poważnie? Ech... Idźcie Państwo na wybory. Zmieńcie Polskę. RAZ
UE, czyli świat bezkolizyjny O wyborach można by w nieskończoność. Można by o bezstronności TVN, „Gazety Wyborczej”, „Polityki” albo TOK FM w zestawieniu ze stronniczością TVP (uwaga dla Anny Laszuk – to był żart!). Że to niby media prywatne, a więc wolno im wszystko? Czy oznacza to, że producentów prywatnych nie obowiązują żadne zasady? Jeśli od dostarczycieli usług medycznych, gastronomicznych czy tekstylnych oczekujemy trzymania się standardów, to dlaczego tego samego nie możemy wymagać od dostarczycieli usług medialnych? Ale nie miało być o wyborach, będzie więc o ruchu drogowym. Po przyjęciu przez Polskę dyrektywy UE o ruchu bezkolizyjnym (oryginalna nazwa była oczywiście znacznie dłuższa i bardziej skomplikowana, ale bezkolizyjność była w niej słowem kluczem), korki na głównych rondach naszych miast znacząco się wydłużyły. UE uporządkowała wreszcie chaos europejskiej komunikacji samochodowej. Nie można już skręcać z dwóch pasów, co teoretycznie mogłoby stać się przyczyną kolizji. Powoduje to znaczące spowolnienie ruchu, wydłużenie oczekiwania i napięcie u kierowców, ale cel został osiągnięty. Wprawdzie co jakiś czas zdesperowany kierowca skręca z nie swojego pasa, wywołując tym realne zagrożenie, ale to już łamanie prawa, regulatorzy nie ponoszą więc za to żadnej odpowiedzialności. Ta na pozór drobna sprawa odbija mentalność unijnych prawodawców. Trzeba zaprojektować i zaprowadzić bezkolizyjny świat. Od definicji bytów materialnych po język, którym wolno się nam posługiwać. Ludzie są bytami niedoskonałymi. Należy więc wytyczyć im przepisy na tyle precyzyjne, aby wyeliminować jakiekolwiek możliwe kolizje. Wreszcie jednolite europejskie prawo ureguluje wszystkie sfery naszego życia. Nie zostawi żadnej szczeliny, w którą mogłaby się wkraść ludzka ułomność. Jeszcze kilka wysiłków i regulacji, a samochody i ludzie poruszać się będą wyłącznie po ściśle określonych torach. Nie będzie kolizji. Zapanuje wiekuisty i doskonały ład. A Europejczycy? Nikt ich o zdanie pytał nie będzie. Będą musieli się dostosować.
Bronisław Wildstein
Komorowski, czyli wszystko, co chcesz Redaktor Gadomski będzie głosował na Komorowskiego, bo Kaczyński to socjalista i etatysta, który zwiększy mechanizmy rządowej redystrybucji dochodów.
Redaktor Żakowski będzie głosował na Komorowskiego, bo Kaczyński to ultraliberał, który w okresie swych rządów rozmontował całkowicie mechanizmy redystrybucji, chroniąc fortuny oligarchów.
Redaktor Kolenda Zalewska będzie głosować na Komorowskiego, bo to prawdziwy katolik, przyjęty w kampanii wyborczej przez kardynała Dziwisza. Profesor Łagowski będzie głosować na Komorowskiego przeciwko biskupom, którzy pozwalają sobie palcem wskazywać kandydatów, podżegając do wrogości.
Profesor Środa i stadko skupionych wokół niej feministek będzie głosować na Komorowskiego, bo to liberał, z którym można się dogadywać, a z Kaczyńskim, jako katolikiem „nie ma żadnej wspólnej płaszczyzny”.
Redaktor Kontek z „Faktu” będzie głosować na Komorowskiego, bo go zbrzydziło, że Kaczyński gra trumnami.
Redaktor Michnik z „Gazety Wyborczej” będzie głosować na Komorowskiego, bo IV Rzeczpospolita to państwo, które zabiło Barbarę Blidę.
Generałowa Andersowa będzie głosować na Komorowskiego, bo to stary prawy Polak z patriotycznej tradycji.
Jerzy Urban będzie głosować na Komorowskiego, bo „jego prezydentura popchnie PO w lewo, w stronę SLD”.
Lech Wałęsa będzie głosować na Komorowskiego, bo to człowiek niezłomny w walce z komunizmem.
Wojciech Jaruzelski będzie głosować na Komorowskiego, bo to człowiek kompromisu, który nikogo nie wyklucza.
Generał Dukaczewski będzie głosować na Komorowskiego, bo on wie, a my się domyślamy.
Andrzej Wajda będzie głosować na Komorowskiego, bo to jest wojna domowa.
Aleksander Kwaśniewski będzie głosować na Komorowskiego, bo zgoda buduje.
Kora Jackowska będzie głosować na Komorowskiego, bo on kocha zwierzęta.
Władysław Bartoszewski będzie głosować na Komorowskiego, bo trzeba ustrzec Polskę przed kandydatem, który ma doświadczenie w hodowli zwierząt futerkowych.
Daniel Olbrychski będzie głosować na Komorowskiego, bo „to jest dowodem inteligencji”
Andrzej Chyra będzie głosować na Komorowskiego, ale Władysława, bo mu się pozajączkowało.
Redaktor Orliński będzie głosować na Komorowskiego, bo uważa się za lewicowca, cokolwiek to znaczy.
Redaktor Michalski będzie głosować na Komorowskiego, bo uważa się za konserwatywnego modernizatora, cokolwiek to znaczy.
Kuba Wojewódzki będzie głosować na Komorowskiego, bo „trzeba powiedzieć nie głupiemu patriotyzmowi, który nas ośmiesza przed Europą”. A jego widzowie będą głosować na Komorowskiego, bo „ujmują życie w kategoriach indywidualnych. Jako świat konkretów najbliższych: rodzina, przyjaciele, szkoła, uczelnia, ale też firma, bo wielu studentów pracuje. Dalszy plan dla większości nie istnieje. Kategorie takie jak państwo, stosunki międzynarodowe, idea sprawiedliwości społecznej i inne kategorie globalne występują tylko u nielicznych (…) nie rozróżniają czasami I i II wojny światowej. Nie wiedzą często, choć uczą się o tym w szkole, że po pierwszej wojnie Polska odzyskała niepodległość. Często niewiele wiedzą o Jałcie i o tym, że pełną niepodległość uzyskaliśmy po 1989 roku. Wielu nie orientuje się też, że w okresie PRL Polska była zależna od Rosji. Tak więc i w SLD, istniejącym wszak od wielu lat, nie dostrzegają piętna przeszłości”. Żeby nie było, że to jakaś pisowska propaganda, tę diagnozę stanu umysłów najmłodszych wyborców cytuję z wywiadu prof. Świdy – Ziemby. Sama profesor też zresztą będzie zapewne głosować na Komorowskiego. W imię tego, czego brak stwierdza u swoich studentów. Którym prezydent Komorowski przywróci zniżki na tramwaj. A na Kaczyńskiego? No cóż, będą głosować przede wszystkim ludzie niewykształceni i z małych ośrodków − prof. Krasnodębski, prof. Staniszkis, Jan Pietrzak, Leszek Długosz, Wojciech Kilar, Marek Nowakowski, Jarosław Marek Rymkiewicz. I tacy jak ja, których na widok Bronka i bronkozaurów chwyta za gardło intensywna do bólu świadomość, co to znaczy mniejsze zło. RAZ
RE: Ze zdumieniem czytam większość Pana komentarzy. Jeszcze kilka lat temu nie spodziewałbym się z Pana strony tak jednoznacznego opowiedzenia się po jakiejkolwiek stronie dominującego na naszej scenie politycznej konfliktu. Niestety stało to się faktem, więc postanowiłem przedstawić własną teorię na ten temat z zastrzeżeniem, iż nie jestem ani uczestnikiem sporów politycznych w naszym kraju, ani namiętnym obserwatorem tego co się dzieje na salonach władzy, krytyki i jakichkolwiek innych. Więc do rzeczy Panie I Rolniku “Rzeczpospolitej”(pozwoli Pan że tak będę się zwracał do Pana, w końcu sam zwalcza Pan wszelkie wypaczenia rzeczywistości piętnując je satyrycznym ostrzem swego pióra). Nie odbieram negatywnie tego, iż wykorzystuje Pan słabość naszego państwa i jego instytucji, nie płacąc horrendalnych sum na fikcyjny system ubezpieczeń, marnotrawiący od pokoleń pieniądze zarobione przez naszych rodaków. Nie podoba mi się to, iż jako osoba wypowiadajaca się publicznie, mająca realny wpływ na rzeczywistość poprzez tworzenie i “urabianie” szeroko pojmowanej opinii publicznej, krytykę działań polityków, urzędników i wszelkich instytucji, tworząc wizję państwa lepszego, sprawiedliwego daje Pan równocześnie przykład tego, iż można doskonale się “urządzić” i żyć według reguł aktualnie obowiązujących, nie zważając na to jakie to niesie skutki dla przyszłości całego kraju. Troszkę to obłudne, nieprawdaż? Nie jest to jedyny zarzut z mojej strony pod Pana adresem. Pana aktywność publicystyczna w redakcji “Rzeczpospolitej” mnie zadziwia. Stronniczość, nierzetelność, stosowanie chwytów erystycznych oraz figur retorycznych nie przystoją dziennikarzowi z Pana możliwościami intelektualnymi i niemałym dorobkiem publicystycznym. Sporo z tych sztuczek wychwytują Pana czytelnicy piszący komentarze, ale Pan chyba ich nie zauważa. Może to być spowodowane tym, że popada Pan w samozachwyt, widząc setki komentarzy ludzi niebywale uradowanych, gdy widzą że ktokolwiek bezpardonowo uderza w “salon”, lub rozeźlonych i pozbawionych argumentów przedstawicieli tegoż “salonu”. Wywiązuję się dyskusja, bądź kłótnia. Liczba kliknięć rośnie i chyba o to chodzi? Dotarliśmy do sedna problemu dzisiejszej rzeczywistości, a jest nim polityczny podział polskiego społeczeństwa nakręcający konflikt, swary, agresję…ale też i koniunkturę na cyniczną aktywność dziennikarzy. Ponadnormatywna obecność polityki w polskich mediach chyba nie tylko mnie irytuje. Od zawsze obecne w polskich mediach publicznych obrady sejmu, oraz tygodnik “Forum” to było stanowczo za mało. Powstałe kilkanaście lat temu stacje prywatne: tvn24, TVP Info i Polsat News rozpoczęły wyścig o widzów, oferując im całodobowe polityczne “reality show”. Aby było ciekawie musi coś się dziać, więc i słyszymy codziennie obelgi, kłótnie, pomówienia i kłamstwa. Strumień politycznej rozrywki wylewa się codziennie z białego ekranu, a kwintesencją tego są na przykład programy Pani Olejnik, Pana Romanowskiego, który to nawet w czasie niedzielnego śniadania uprzyjemnia Polakom czas serwując pasjonującą dyskusją o przemianach prezesa, kłamstwach premiera i wszystkim tym co niby pochłania uwagę każdego Polaka. Niestety biorą w tym udział również dziennikarze wszelakich gazet, w tym i I Rolnik “Rzeczpospolitej”, optujący w tym całym pseudodyskursie za “mniejszym złem” przy każdej możliwej okazji. Dziennikarze wielu gazet, w tym również ci z “Rzeczpospolitej” starają się wmówić społeczeństwu, iż wybór pomiędzy PiS a PO jest wyborem realnym i zasadniczym z punktu widzenia dalszych losów naszego kraju, a spór, konflikt ma swoje uzasadnienie, bo spieramy się o kwestie zasadnicze, różnice między nami są wyraźne. Czy na pewno tak jest? Oczywiście że nie! Obie partie są konserwatywne, wyznają te same wartości, prezentują bardzo podobny światopogląd, optują za modelem socjalnego (solidarnego) państwa z rozbudowaną biurokracją. Różnice są minimalne, ale wyolbrzymiane dla “dobra” dyskursu publicznego, “aktywnego uczestnictwa obywateli w życiu społecznym swego kraju” itd. Media mają w tym swój żywotny interes. Polityka musi wypełniać wolne chwile każdego Polaka, każdy musi zdeklarować się po jakiej jest stronie. I Rolnik “Rzeczpospolitej” również tworzy iluzję przepaści jaka dzieli obie partie, patrząc z satysfakcją na dyskusję pod swoimi felietonami, a później oczywiście na stan swojego konta. Ale dlaczego wybrał “mniejsze zło”? Kilkanaście lat temu czytałem książki Pierwszego Rolnika “Rzeczpospolitej”. Ba, polecałem je nawet “otumanionym” przekazem “michnikowszczyzny” znajomym, szczególnie tym młodym, którzy nie pamiętają początków III RP. Częściej odmawiali, argumentując, że ich autor to dziennikarz ” z tezą”. Dzisiaj, widząc zmianę postawy jaka w Panu zaszła podobnych czynów już się nie dopuszczam. Jakiś czas temu widziałem film o Panu w którym wspomina Pan okres swojej wspólpracy z Korwinem Mikke. Podobno tylko krowa nie zmienia poglądów, a więc może tylko ona zgodziłaby się na stawki proponowane przez pisemko pokroju “Najwyższy czas”? Teraz jest Pan aktywnym uczestnikiem pseudodyskusji, w której obelgą jest nazwanie kogoś liberałem, a zakazanymi słowami są: “komercjalizacja” i “prywatyzacja”. Kto narzuca ten ton widać gołym okiem. “Mniejsze zło”. Ale to przecież PiS “radykalnie” obniżył podatki, a prywatyzację ze strony PO miała przeprowadzić poseł Sawicka, przy pomocy agenta Tomka, więc dla “ziemkiewszczyzny” oczywisty jest wybór każdego liberała – “mniejsze zło”. Czy tego chcemy? Może niekoniecznie. Gdyby lepsze czasy nadeszły (upadek dzisiejszego establishmentu) odebrano by tytuł Pierwszego Rolnika “Rzeczpospolitej”, a i wartość wierszówek dramatycznie by spadła, bo i problemów byłoby mniej, spory byłyby rzeczowe, nikt nie licytowałby się na patriotyzm itd. Więc może lepiej zachować tytuł i budować “antysalon” w opozycji do tego drugiej połowy, której przewodzi “salon Michnika”? Rano gdy trzeba spojrzeć w lustro można wyobrazić sobie ewentualnie łopocący nad głową biało-czerwony sztandar “Prawdziwego Polaka-patrioty” i tak zbierać siły na kolejne kilka godzin sączenia w umysły Polaków “ziemkiewszczyzny”. W niedzielę, w ramach uprzyjemniania społeczeństwu poranka propagować filozofię “mniejszego zła” i kpić z “salonu wykształciuchów” Ozajasza Szechtera. To wszystko przy współudziale niejakiego Łukasza Warzechy, naczelnego brukowca ogłupiającego społeczeństwo w sposób porównywalny z “wybiórczą”, tyle że bezideowo, ot tak dla kasy, więc w sposób akceptowalny dla “antysalonu”. Być może kiedyś niektórzy, ci bardziej świadomi czytelnicy “F…u” zasilą szeregi “antysalonu” i staną się jego wyznawcami? W niedzielę wieczorem otworzę butelkę szampana. No może puszkę piwa. Będę miał satysfakcję z tego, iż zobaczę przegraną minę jednego z nich. Wraz z nim podobnie zachowywać się będą Niesiołowski, Palikot, Tusk, Pitera….. ewentualnie Kurski, Brudziński, Migalski, Fotyga i inni. Niezapomniany widok i namiastka satysfakcji takiej, jaka nastąpiłaby po przegranej obu obozów. Może kiedyś…Ale co Pan wtedy będzie robił? Zapomniałem… będzie jeszcze “salon”, ewentualnie można go zawsze wymyślić. Może “ziemkiewszczyzna” zatriumfuje i ktoś wtedy w proteście stworzy “anty-antysalon”? kwintoo
BARDZO SZKODA POLSKI, PO działa na zlecenie obcych państw: Rosji, Niemiec, Ameryki, chyba też Anglii i może jeszcze innych. Komorowski i Tusk dostali różne polecenia.
1. Mają sprzedać wszystkie państwowe przedsiębiorstwa (tak żeby Polacy byli w nich tylko siłą najemną i żeby majątek Polski należał do obcych państw). I od dawna to robią.
2. Tusk i Komorowski zaciągną pożyczki, m.in. w Banku Światowym – po to, żeby przez najbliższe dziesięciolecia Polska się wykrwawiała spłacając te długi z wysokim procentem i żeby Polacy umierali przez to z głodu. Dzięki temu nasza Ojczyzna stanie się łatwym łupem dla wrogich państw (Rosji, Niemiec, Ameryki…), które wypowiadając nam wojnę, szybko by nasz biedny kraj podbiły.
3. Mają wymordować całą patriotyczną elitę Polski (która stoi na straży niepodległości naszej Ojczyzny), inteligencję oraz tych, którzy zajmują najwyższe wojskowe stanowiska -żebyśmy byli narodem niedouczonym, robotniczym, pracującym na korzyść innych krajów i żeby wśród Polaków nie było ludzi wybitnych, którzy mogliby zajmować wysokie stanowiska i dobrze (na korzyść Polski) zarządzać wszystkimi dziedzinami życia i gospodarki naszego kraju. Po wymordowaniu tych ludzi najwyższe stanowiska mają objąć zdrajcy, agenci i ludzie z obcych państw – po to, by działali na rzecz tych wrogich krajów.
Katastrofa samolotu „Casa” w Mirosławcu to był właśnie udany zamach PO oraz byłej WSI i Rosji na przywódców wojskowych i lotnictwa. A zamach pod Smoleńskiem to było masowe morderstwo dokonane na patriotycznej elicie Polski.
4. Putin chce, byśmy uzależnili się od jego gazu i przez najbliższe dziesięciolecia płacili mu za ten gaz ogromnie zawyżone ceny (chce na Polsce zarobić i przy okazji finansowo nas wykończyć). Dlatego cieszy się, że odkryte niedawno ogromne złoża łupków będą eksploatować nie Polacy, tylko chyba głównie Amerykanie i że Polska musiałaby płacić Ameryce wielkie sumy za gaz, który oni z tych naszych łupków wydobędą. Putin dogadał się w tej sprawie z Obamą. (Gdyby to POLACY eksploatowali te złoża, to mielibyśmy ten gaz za darmo. Ale zdrajca i amerykańsko-angielski agent R. Sikorski podpisuje umowy tylko z obcymi państwami, żeby tylko obcy się na tym gazie z naszych łupków dorobili).
5. Niemcy chcą zabrać Polsce ziemie zachodnie – na zachód od Wisły. Po Niemczech krążą już projekty, jak będą wyglądać nowe granice Polski.
6. Rosja chciałaby zagarnąć nasze ziemie na wschód od Wisły. Już się Putin z Niemcami dogadał, że nie będą mu oni w tym przeszkadzać.
7. Tusk i Komorowski zwrócą Żydom ich dawne domy i kamienice, znajdujące się w Polsce. Wszystko po to, by wyrwać z rąk Polaków jak najwięcej ich własnego majątku.
8. Jeszcze chcą mordować Polaków zatrutymi szczepionkami.
8. Głównym agentem rosyjskim w PO jest Komorowski, niemieckim – Tusk, a amerykańskim i angielskim – R. Sikorski. Działają oni też wspólnie na rzecz wszystkich tych państw.
Ich głównym celem jest rozwalić Polskę najbardziej jak się da i najszybciej jak to jest możliwe. Biorą za to pieniądze od wrogich nam państw. A ich dzieci mają już zapewnione dożywotnie, ciepłe posadki np. w unijnym parlamencie.
9. Banki już proponują emerytom, by zdecydowali, że po ich śmierci mieszkania do nich należące przekazane zostaną bankom, a w zamian za to emeryci otrzymywaliby do śmierci co miesiąc stałą sumę pieniędzy (zresztą bardzo maleńką). Znowu wszystko po to, by to, co jeszcze należy do Polaków, stało się własnością obcych państw (banki w przeważającej części nie są polskie). Jeśli emeryci nie będą się na to zgadzać, to planowane są drastyczne obniżenia emerytur – wtedy się zgodzą, bo nie będą mieli z czego żyć.
Podobnych przykładów można by jeszcze sporo przytaczać.
Polacy, którzy chcą głosować na Komorowskiego, nie zdają sobie sprawy z tego, co napisałam powyżej oraz z tego, że on tylko gra aktorską rolę, kórej nauczył go jego DORADCA, który kiedyś UCZYŁ KWAŚNIEWSKIEGO, jak ma się zachowywać i co mówić – m.in. w trakcie debaty z Wałęsą – by wygrać wybory prezydenckie. TO TEN SAM CZŁOWIEK I DORADZA TAK SAMO !!! Porównajcie sobie zachowanie Komorowskiego oraz Kwaśniewskiego przed wyborami i w trakcie debaty. POSTĘPUJĄ DOKŁADNIE TAK SAMO !!! Kwaśniewski też w trakcie debaty podał KARTKĘ Wałęsie i – o ile dobrze pamiętam – też się spóźnił na debatę, podszedł do Wałęsy, żeby się przywitać i pod koniec debaty pierwszy podszedł i wyciągnął rękę do pożegnania – wszystkie te zagrywki były po to, by ludzie nabrali przekonania, że to on pierwszy wyciąga rękę, że to on jest tym, który jest najważniejszy, który „rozdaje karty” i że to on jest tym „dobrym”, a Wałęsa – tym „złym”. W umyśle człowieka najtrwalej zapisuje się to, co zobaczy. Podanie kartki Jarosławowi Kaczyńskiemu miało stworzyć w umysłach wyborców MYLNE WRAŻENIE, że oto Komorowski prezentuje w telewizji ważny „DOKUMENT”, który wyraźnie wykazuje, że Jarek ma coś „strasznego” do ukrycia i „oszukuje” wyborców (tylko że na tej kartce były same kłamstwa!). Chodziło też o to, by Jarka zaskoczyć i żeby go tym zdenerwować do tego stopnia, by zaczął mówić głupio, obraźliwie i żeby zbłaźnił się w oczach wyborców (ale się to nie udało!). Jeśli ktoś jest łatwowierny, ulega sugestiom, nie potrafi trzeźwo ocenić sytuacji i nie używa własnego mózgu, to da się na to wszystko nabrać. JA NIE. Jeśli nasz naród zagłosuje na tego rosyjskiego agenta i mordercę, to BARDZO SZKODA POLSKI, KOLEJNYCH POKOLEŃ POLAKÓW I SZKODA TEJ KRWI, KTÓRĄ NA PRZESTRZENI TYLU LAT POLACY PRZELEWALI W OBRONIE NASZEJ OJCZYZNY. I znów kolejny międzynarodowy sukces Polski Nie wiemy, jak sobie poradzić z nadmiarem sukcesów Polski na arenie międzynarodowej, bo zaczyna nam się już od nich kręcić we łbie. – admin.
Prestiżowe stanowisko w UE dla anonimowego Polaka Szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton powołała kilkunastoosobową grupę doradczą, której przewodniczy Polak. Grupa ma do końca roku opracować rekomendacje na temat wymiany informacji i dokumentów niejawnych – powiedziały PAP źródła dyplomatyczne. Informację na ten temat podał jako pierwszy w czwartek wieczorem brukselski portal „EUObserver”. Jednakże, jak skorygował w rozmowie z PAP unijny dyplomata, nie chodzi o nowe stanowisko dla Polski w nowo budowanej Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ), a o tymczasową grupę doradczą. Polski dyplomata potwierdził także, że „Polak stoi na czele powołanej ad hoc miesiąc temu grupy zadaniowej, doradzającej Ashton w sprawach bezpieczeństwa informacji niejawnych oraz zabezpieczeń budynków”. Mandat prac został ograniczony czasowo i dotyczy zadań bardzo technicznych. – Wyniki prac posłużą Catherine Ashton w wyborze możliwych opcji np. przy konstruowaniu zasad obiegu dokumentów w ramach powstających struktur Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych – powiedziały polskie źródła. Chodzi o to, by nie było przecieków w obiegu informacji między centralą ESDZ w Brukseli a ponad 130 rozsianymi po świecie ambasadami UE. Kilkunastoosobowa grupa ma opracować rekomendacje do końca grudnia. Źródła unijne podkreśliły, że nie chodzi o zbudowanie unijnego wywiadu czy innych służb specjalnych, bo na to nie zezwala żaden traktat UE. Przypomniały, że już przy poprzedniku Ashton, wysokim przedstawicielu UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Javierze Solanie, odbywały się regularne spotkania narodowych attache ds. służb wywiadowczych. Źródła odmówiły podania nazwiska Polaka, który kieruje grupą. Nie podał tej informacji także „EUObserver”. [Bo na tym polega unijna demokracja: lud ma nie pchać ryja w nieswoje sprawy i pytać o to, co ich nie powinno obchodzić. - admin] ESDZ ma stać się operacyjna najpóźniej w pierwszą rocznicę wejścia w życie powołującego ją Traktatu z Lizbony, czyli 1 grudnia. 8 lipca Parlament Europejski ma przyjąć swą opinię w sprawie organizacji i funkcjonowania ESDZ, a ministrowie państw UE przyjmą tę decyzję 26 lipca. Wówczas Ashton będzie mogła rozpocząć rekrutację na najważniejsze stanowiska w ESDZ. Jesienią unijne instytucje mają zatwierdzić rozporządzenia o statucie pracownika ESDZ i budżet tej instytucji. W Brukseli coraz więcej dyplomatów potwierdza, że Ashton zamierza zatrudnić na trzy najważniejsze stanowiska ESDZ sekretarza generalnego i jego dwóch zastępców Francuza, Niemkę i Polaka. Mieliby to być: francuski ambasador w USA Pierre Vimont, Niemka Helga Schmid, wysoka urzędniczka w sekretariacie generalnym Rady UE za czasów Solany, która wcześniej pracowała z byłym ministrem spraw zagranicznych Niemiec Joschką Fischerem oraz Polak – minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz. Zgodnie z traktatem decyzja należy wyłącznie do Ashton. Choć oczywiście musi ją konsultować nieformalnie z krajami UE, to formalna aprobata państw unijnych nie jest wymagana. Marucha
Pytam Komorowskiego o polskie lasy Gajowego Maruchę z oczywistych względów interesują polskie lasy państwowe. Jest to bardzo łakomy kąsek dla prywatyzatorów, złodziei i żydowskich pośredników i handlarzy. – admin. Kandydat PO na prezydenta Bronisław Komorowski zapewnił na Krajowym Zjeździe Leśników w Jabłonnie, że jako jeden z ostatnich „gajowych z dubeltówką” nie jest i nie będzie zwolennikiem prywatyzacji Lasów Państwowych. Według marszałka, jeśli chodzi o lasy, najważniejsze w następnych latach jest przyspieszenie zalesiania. Jak zaznaczył, „słyszał już nawet modlitwy o to, by lasy pozostały własnością państwa polskiego”. – I tak sobie myślałem: czy warto modlić się o coś, co jest oczywistością? Ale zawsze to nie zaszkodzi, bo oczywiście bywają i modlitwy intencjonalne, bywają i kłamstwa intencjonalne – powiedział kandydat PO na prezydenta. Deklaracja pana marszałka może napawać optymizmem, ale w kontekście słów o „kłamstwie i oczywistości” słuszne wydaje się zadanie kilku pytań. Po pierwsze, czy prawdą jest, że Jerzy Buzek, obecny szef Parlamentu Europejskiego, wybrany do PE z rekomendacji Platformy Obywatelskiej, latem 1999 roku jako premier podjął próbę stworzenia z Lasów Państwowych jednoosobowej spółki Skarbu Państwa? Doszło do głosowania, zapadła decyzja, i tylko dzięki wotum separatum ministra Ochrony Środowiska Zasobów Naturalnych i Leśnictwa doprowadzono do reasumpcji głosowania na następnym posiedzeniu Rady Ministrów. Dzięki rejtanowskiej obronie, w tym ówczesnego dyrektora generalnego Lasów Państwowych, powtórzone głosowanie zakończyło się odrzuceniem (7 głosów „przeciw”, 6 głosów „za”) pomysłu stworzenia przedsionka prywatyzacji, jakim jest jednoosobowa spółka Skarbu Państwa. Po drugie, jak można wytłumaczyć deklarowaną chęć pana marszałka zwiększania lesistości kraju i zachowania państwowego charakteru lasów w świetle tego, że 18 maja 2009 r. sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa (ta sama osoba, która zajmowała podobne stanowisko w rządzie premiera Buzka) skierował do Komitetu Stałego Rady Ministrów uzgodniony projekt ustawy o świadczeniach przysługujących niektórym osobom z tytułu nacjonalizacji? Projekt ustawy zakłada w chwili obecnej, że Lasy Państwowe przekażą do Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa taką ilość lasów, aby z ich sprzedaży trafiło do Funduszu Świadczeń Reprywatyzacyjnych 500 mln złotych. Dlaczego powyższe rozwiązania pojawiły się w projekcie ustawy, mimo że dotąd jedyna w Polsce społeczna ustawa o zachowaniu narodowego charakteru strategicznych zasobów naturalnych kraju przewiduje, że – w odniesieniu do roszczeń reprywatyzacyjnych, dotyczących zasobów naturalnych, w tym lasów – świadczenia reprywatyzacyjne powinny być wypłacane z budżetu państwa? Po trzecie, dlaczego pan marszałek wprowadził do obrad Sejmu, a następnie głosował za przyjęciem ustaw o zmianie ustawy o ochronie przyrody (2008 r.), ustawy o udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko (2008 r.) i zmianie ustawy o handlu uprawnieniami do emisji do powietrza gazów cieplarnianych (2008 r.) – rujnujących organizację polskich Lasów Państwowych w zakresie zarządzania zasobami przyrodniczymi i otwierających drogę do prywatyzacji tych lasów? Z faktami dyskutować nie można. Pozostają odpowiedzi na zadane pytania, które winny wyjaśnić wątpliwości tych, którzy w świetle faktów mogą przypuszczać, że możemy mieć do czynienia jedynie z kłamstwem intencjonalnym w celu pozyskania głosów i zdezorientowania. Pragnę przypomnieć, że zawsze, ale to naprawdę zawsze, Prawo i Sprawiedliwość było za utrzymaniem państwowego charakteru lasów, widząc w tym nie tylko szansę zrównoważonego rozwoju terenów wiejskich, ale i możliwość zapewnienia bezpieczeństwa ekologicznego państwa. Piszę te słowa, licząc na odpowiedź, gdyż chciałbym, aby pan marszałek nie musiał odwoływać się do wypowiedzianych przez siebie słów, jakże wybitnie świadczących o niezawisłości sądów. „Gdyby ktokolwiek słyszał o tym, że mnie się pomawia o chęć prywatyzowania lasów, proszę o telefon. Sędzia jeszcze jest rozgrzany, załatwimy sprawę szybko”. Prof. Jan Szyszko
Gene Poteat, CIA: Tusk to rosyjska marionetka Polski ekspert lotniczy, mający dostęp do rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, powiedział: „Wiemy, co się stało, ale Rosjanie zabronili nam o tym mówić”. O tym, co się stało, wie każdy zdrowo myślący człowiek Mając w pamięci masakrę w Lesie Katyńskim, zachowanie innych państw odpowiedzialnych za podobne ludobójstwa, historię KGB pełną zabójstw, eksterminacji, morderstw i zamachów na jej przeciwników, krytyków i ludzi niewygodnych Kremlowi, nie możemy się dziwić, że Polacy – i nie tylko oni – dostrzegają w katastrofie robotę Rosjan. Pamiętamy ludobójstwo w latach 30., gdy Sowieci zagłodzili prawie 20 mln Ukraińców, oraz wymordowanie milionów obywateli ZSRR przez sowiecką władzę. Co znaczy kolejna setka w katastrofie, która umożliwiła pozbycie się tych nieznośnych Polaków, mających czelność domagać się w Smoleńsku prawdy o masakrze z czasów II wojny światowej? To była także zapłata za wstąpienie Polski do NATO. Wielu z nas, ludzi wywiadu, dobrze pamięta sowiecką praktykę manipulowania sygnałami nawigacyjnymi, aby zwabić na terytorium ZSRR i zestrzelić tam – za „pogwałcenie świętej sowieckiej przestrzeni powietrznej” – amerykańskie samoloty wojskowe. Sowietom nie zadrżała ręka, gdy zniszczyli w ten sposób koreańskiego Boeinga 747, mimo iż wiedzieli, że na pokładzie znajduje się kilkuset pasażerów. [...]. W katastrofie polskiego samolotu zginęła elita polityków i urzędników, którzy dążyli do ujawnienia akt dawnej służby bezpieczeństwa oraz dokumentów dotyczących byłych i obecnych współpracowników polskich i sowieckich/rosyjskich specsłużb. Teraz, gdy elity tej zabrakło, w najwyższych władzach RP nie ma nikogo, kto mógłby kontynuować ten wysiłek. Tego właśnie chciał Putin. Premier Tusk jest słabym, łatwym do manipulacji człowiekiem, który nienawidził zmarłego prezydenta. Rosjanie mają teraz na miejscu swoją marionetkę, której nie będzie już przeszkadzał silny antykomunistyczny prezydent. Doskonale zorientowany politycznie Kreml dostrzegł, że USA postanowiły się przed nim płaszczyć (tzw. reset, wycofanie się z obiecanej Polakom i Czechom budowy tarczy antyrakietowej, nasze przyzwolenie na działania Rosjan w Gruzji i na Ukrainie, nasze błagania, by nie pomagali Iranowi itd.) i odebrał to jako zgodę na to, co zrobili Rosjanie przy katastrofie polskiego samolotu. Doszli do wniosku, że nie powiemy ani słowa – i faktycznie nie powiedzieliśmy. [...] To oznacza, że nasze oburzenie i zaniepokojenie w związku z polskim „wypadkiem” będzie musiało być równie puste i bezzębne jak rosyjskie „śledztwo” mające wyjaśnić przyczyny katastrofy. Polacy postrzegają to jednak jako drugą Jałtę, jako kolejny przypadek sprzedaży Polski Rosjanom; obamiści mogą myśleć, że to wszystko ucichnie, ale Polska i inne kraje Europy Środkowej wiedzą lepiej. Dla nich to niewyobrażalna zdrada. Gene Poteat
Fragmenty tekstu z „Charleston Mercury” (15 czerwca 2010 r.) Gene Poteat długoletni oficer CIA, prezes Zrzeszenia Byłych Oficerów Wywiadu, szef ds. nowych technologii CIA, pracował m.in. przy projektach samolotów szpiegowskich U-2 i SR-71; dyrektor wykonawczy Rady ds. Badania i Rozwoju Wywiadu, dyrektor Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej, zarządzał globalną siecią czytników rozpoznawczych CIA.
Ostatnie drobne uwagi Nie należy mylić słów – z czynami. Jeśli idzie o słowa używane przez PO – to kiwam głową z aprobatą. Pytanie: ile z tych zapowiedzi: zmniejszenie podatków, a choćby wprowadzenie liniowego – zostało zrealizowanych? Ja znam Bronisława Komorowskiego – i wiem, ze On chętniej podpisze się pod liberalizacją.. jeśli będzie miał okazję się pod nią podpisać. Natomiast Jarosław Kaczyński wygaduje gospodarcze nonsensy – ale to Jego „rząd” (dzięki p.Zycie Gilowskiej) obniżył był podatki i składki, oraz całkowicie zniósł podatek od spadków oraz darowizn w rodzinie. Mimo to gdyby chodziło o gospodarkę – bardziej wierzę, że Platforma by ją zliberalizowała. Natomiast akurat Prezydentura dotyczy innych spraw – i tu nie mam do PO cienia zaufania. Przekonany jestem – na przykład – że jeśli prezydentem zostałby Bronisław Komorowski, to ustawa o TVP, która przeszła już pierwsze czytanie, nie zostałaby zawetowana – i TVP zmieniłaby się w TVN-bis. A są i sprawy poważniejsze. Oczywiście, że uważam, że najlepszym prezydentem byłby Janusz Korwin-Mikke. I doskonale rozumiem tych, którzy z braku tego kandydata na liście nie pójdą do urn. Natomiast jeśli ktoś pyta o Mniejsze Zło, by na nie zagłosować – to ja twierdzę, że jest nim Jarosław Kaczyński. Nie z uwagi na osobiste zalety – lecz z uwagi na ludzi, którzy popierają Bronisława Komorowskiego. Za p. gen. Markiem Dukaczewskim stoi 2500 b. WSImenów – którzy obecnie kręcą lody, gdzie się da – i chcą to rozwinąć na jeszcze większą skalę – nie obawiając się demaskacji przez konkurencyjną mafię. Jak powiedział jeden z wyższych oficerów służb specjalnych w wywiadzie dla tygodnika „NIE”: „Tak, macie rację: za każdą większą afera stoją służby specjalne; ale nigdy tego nie wykryjecie – bo jeśli by to groziło, służby uciekną się do kłamstw, pomówień, szantażów – a w ostateczności do fizycznej likwidacji”. Te służby od prawie dziesięciu lat żrą się między sobą. Od czasu do czasu coś wychodzi na jaw. I ja chciałbym, by wychodziło jak najwięcej.
Nie jest dobrze... Czytam Państwa komentarze, czytam - i dochodzę do smutnych wniosków. Otóż przed Polską stoją dwie możliwości:
1) WCzc. Jarosław Kaczyński przegrywa wybory. Rozzuchwaleni posiadaniem monopolu na władze Aferałowie i bezpieczniacy z PO doprowadza do tego, wybory parlamentarne wygra PiS – który będzie wyciągał im kant po kancie. Jeśli wygra PiS, okaże się, że to nie zasługa Kaczyńskiego, tylko p. Zbigniewa Ziobry (CEP) – bo przecież „PiS dostał więcej głosów, niż otrzymał Kaczyński”. Na myśl o Polsce rządzonej przez p. Zbigniewa Ziobrę dostaję gęsiej skórki.
2) Jarosław Kaczyński wygrywa wybory. Zostaje prezydentem... i traci kontrole nad PiSem, z którego nawet formalnie przypuszczalnie wystąpi. Przywództwo PiS obejmie najprawdopodobniej p. Zbigniew Ziobro (CEP) którego nie tak dawno udało się Jarosławowi Kaczyńskiemu wypchać do Brukseli... Przy okazji solidnie Jarosław Kaczyński solennie p. Ziobrę obsztorcował – co ten na pewno dobrze sobie zapamiętał... i będzie podgryzał Jarosława Kaczyńskiego, jak tylko się da. Tak czy siak: nie jest dobrze... Nadzieja leży w rozpadzie PiSu. Chyba większą szansę na to daje zwycięstwo Kaczyńskiego w tych wyborach – bo PiSmeni będą się kłócić o rozmaite konfitury z prezydenckiej spiżarni. Porażka raczej skonsoliduje ich do zażartej walki o władzę w Sejmie w 2011 roku.. JKM
Kolejna wpadka Komorowskiego? Kończąca się już kampania wyborcza nie była łaskawa dla Bronisława Komorowskiego. Liczne przejęzyczenia zyskały mu nawet złośliwe przydomki „Wpadka” lub nawet „Wikibronek”. Czy w czasie ostatniej debaty prezydenckiej Komorowski znowu się przejęzyczył, tym razem w sprawie służby zdrowia? Temat ten pojawił się pod koniec I części debaty prezydenckiej – poświęconej sprawom społecznym. Komrowski odpowiadając na zarzut Kaczyńskiego że służba zdrowia będzie skomercjalizowana stwierdził : „Tak, tylko panie prezesie jest artykuł 68 konstytucji polskiej, który mówi w sposób wyraźny i jednoznaczny, że Polakowi, obywatelowi Polski, należy się leczenie za darmo, za pieniądze publiczne i tego pan nie zmieni, a ja tego zmienić nie chcę na pewno. I to jest istota reformy służby zdrowia opartej o zasadę, że Polak z własnej kieszeni ani złotówki nie będzie dopłacał do tego.” Stenogram z debaty można przeczytać tutaj , dostępne jest również video (wypowiedź ta zaczyna się w 3 minucie) Tymczasem w art. 68 ustawy zasadniczej na który powołuje się Komorowski nie ma słowa o leczeniu za darmo. „Art. 68. 1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia. 2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa. (..) „ Owszem, jest wzmianka o równym dostępie do leczenia finansowanego ze środków publicznych. Ale nie ma słowa o tym, że to leczenie musi być darmowe. Czyżby dla marszałka Komorowskiego jeśli coś pochodzi ze środków publicznych to nic nie kosztuje? Dla kogoś kto atakuje rywala za brak znajomości różnicy między komercjalizacją a prywatyzacją, takie rozróżnienie powinno być dość wyraźne.
Widmo przyszłości Pierwsza tura wyborów prezydenckich pokazała, z jednej strony, siłę polskiej prowincji, głównie południowej i wschodniej, z drugiej – siłę antypisowskiej propagandy medialnej. Starcie tych dwóch sił zadecyduje o wyborze głowy państwa - pisze Wojciech Wencel dla Teologii Politycznej Problem Platformy Obywatelskiej z mieszkańcami wsi i miasteczek polega na tym, że – w większości – nie oglądają oni TVN24, nie słuchają radia Eska Rock i nie czytają „Gazety Wyborczej”. Zajęci realnym światem (pracą w polu, handlem na targowiskach, rodzinnymi spotkaniami, praktykami religijnymi) nie tracą czasu na bzdury. Wiedzę o wydarzeniach w kraju czerpią najczęściej z „Wiadomości” i serwisów Polskiego Radia. Nie są więc zainfekowani antykaczyzmem jak większość lokatorów metropolii. W kwestiach politycznych kierują się patriotyzmem „starego typu”, wiarą i zdrowym rozsądkiem. Dzięki zakorzenieniu dysponują spójną wizją kosmosu, o jakiej pisał Mircea Eliade – we własnej okolicy odnajdują uświęcone centrum i są odporni na medialne fantomy. Nic dziwnego, że architekci nowego porządku szczerze ich nienawidzą. To ich mają na myśli postępowi intelektualiści, kiedy wyrażają swe obrzydzenie „grubym dupskiem wepchanym w spodnie z garnituru” (Wojciech Kuczok) albo piętnują „dresowaty lud z lumpeksu” (Stefan Chwin). To ich „ucywilizowanie” jest marzeniem Platformy Obywatelskiej wyartykułowanym w raporcie „Polska 2030”. Kraj ma się rozwijać dzięki największym metropoliom, mieszkańcy wsi mają masowo wyjeżdżać do miast, a rodzinne gospodarstwa rolne mają zniknąć z powierzchni ziemi. No i cała prowincja ma się zachwycić nowoczesnymi mediami. Dlaczego? Prześledźmy szczegółowe wyniki pierwszej tury wyborów po wschodniej stronie Wisły. Jarosław Kaczyński zdecydowanie wygrał na wsi i w niewielkich miastach, ale już w stolicach województw przeważał Bronisław Komorowski. Widocznie ludzie mają tam więcej czasu na oglądanie TVN24 i nauczyli się, że wybory to świetna okazja, by dać po dziobie Kaczorom. Poprawka: Kaczorowi, bo ten drugi już nie żyje.
Zgoda buduje? Na co liczy Platforma Obywatelska? Jej partyjni i medialni funkcjonariusze wierzą, że porażka Jarosława Kaczyńskiego spowoduje trwały spadek aktywności obywatelskiej mieszkańców prowincji. Monopol władzy ma umożliwić prowadzenie jednowymiarowej polityki w myśl hasła „Zgoda buduje” – realizację interesów wąskich grup społecznych maskowaną populistyczną kampanią wizerunkową. Sytuacja po ewentualnym zwycięstwie Bronisława Komorowskiego ma przypominać rzeczywistość późnego Peerelu. Bezideowa, czerpiąca korzyści z pełni władzy klasa polityczna ma funkcjonować ponad głowami przeciętnych obywateli, a medialna propaganda ma utrwalić społeczne przekonanie o braku alternatywy. Sondażowe manipulacje przed pierwszą turą i mobilizacja medialna przed drugą turą (choćby agresywny wywiad Moniki Olejnik z Adamem Bielanem czy granie śmiercią Barbary Blidy przez sztab Komorowskiego) świadczą o tym, że architekci nowego ładu zrobią wszystko, by swój cel osiągnąć.Czy Jarosław Kaczyński ma szansę wygrać wybory? Z całą pewnością. Znalazł się jednak w sytuacji wyjątkowo trudnej. Głosowanie na niego jest bowiem równoznaczne z akceptacją drogi polegającej na zabezpieczeniu polskiej podmiotowości na arenie międzynarodowej. Wymaga zatem od wyborców przekroczenia egoizmu, a – jak dowodzi historia – miłośników świętego spokoju zawsze było u nas więcej niż stronników trudnych wyzwań. Przykład pierwszy z brzegu: podziemie niepodległościowe w latach 1944-1956. Losy oddziałów „Ognia” czy „Łupaszki”, toczących nierówną walkę z sowieckimi okupantami, siłą rzeczy obnażają bierność milionów Polaków, którzy w tym samym czasie „urządzali się” w komunizmie. Literatów piszących hymny dla Stalina, karierowiczów z MO i UB, ale i tych wszystkich, którzy ze strachu, głupoty bądź wyrachowania uznali Polskę Ludową za państwo niepodległe.
Lewicowe złudzenia Nadzieja, że Kaczyńskiemu pomoże elektorat Grzegorza Napieralskiego, jest mrzonką. Lewicowi „państwowcy”, jeśli w ogóle istnieli, już dawno przerzucili swe sympatie na PiS. To samo zrobił „elektorat społeczny”, mityczni robotnicy z fabryk zainteresowani „wkładką do zupy”, znów przy zastrzeżeniu, że ich istnienie nie jest wymysłem idealistów. Podejrzewam, że na kandydata SLD głosowali głównie postkomuniści i antyklerykałowie, feministki, geje i inni przedstawiciele „młodej” lewicy obyczajowej oraz mieszkająca na wsi młodzież disco-polo, do której trafiają argumenty typu „młody, zaradny” kontra „dziadek bez żony”. Spośród tych trzech grup jedynie w ostatniej można by upatrywać potencjalnych wyborców Kaczyńskiego. Jakkolwiek to zabrzmi, sugestia Jadwigi Staniszkis, żeby „pożyczyć” od Napieralskiego śpiewające bliźniaczki, była najtrafniejszym, choć niezrealizowanym, pomysłem kampanii wyborczej przed drugą turą. Oczywiście, preferencje elektoratu Napieralskiego nie przesądzają o wyniku wyborów. W grę wchodzi szereg innych czynników. Kaczyński zbierze zapewne większość głosów wyborców Janusza Korwina-Mikke, Marka Jurka, Kornela Morawieckiego, mimo wszystko także Waldemara Pawlaka. Duże znaczenie będzie miała mobilizacja obu elektoratów. Ciekawe jest też, czy i w jaki sposób okres urlopowo-wakacyjny wpłynie na frekwencję. Rozważanie wszystkich wersji wydarzeń nie ma dziś jednak większego sensu.
Rosja i Bóg Dla mnie osobiście ważniejsza jest świadomość, że tegoroczne wybory wpisują się w ciąg zdarzeń zapoczątkowanych katastrofą smoleńską. W ostatnich tygodniach władze Rosji kilkakrotnie sygnalizowały swe poparcie dla Bronisławowa Komorowskiego. W II RP takie gesty byłyby pocałunkiem śmierci, w III RP są przez wielu uznawane za dopuszczalne, a nawet całkiem sympatyczne. Rosja głupia nie jest. Zdaje sobie sprawę z faktu, że w katastrofie smoleńskiej zginęli niemal wszyscy dowódcy polskiego wojska i liderzy środowisk patriotycznych: szef Instytutu Pamięci Narodowej, przedstawiciele Rodzin Katyńskich, Związku Sybiraków etc. I jest wdzięczna Bronisławowi Komorowskiemu, który pełniąc obowiązki prezydenta, zdążył po jej myśli znowelizować ustawę o IPN. Jeśli jej faworyt zwycięży, będzie mogła bez przeszkód realizować wobec naszego kraju swoją politykę gospodarczą i rozbudowywać sieć agenturalną, bo na szczytach władzy nie będzie już nikogo, kto potrafiłby się jej poważnie przeciwstawić. Zostaną sami mili ludzie z „pełnym zaufaniem” do przyjaciół Moskali. To – mówiąc językiem Mariana Zdziechowskiego – „widmo przyszłości” czyni drugą turę wyborów szczególnie intrygującą. Oczywiście, można twierdzić, że ewentualna porażka Kaczyńskiego nie przekreśli jego roli w polskiej polityce, lecz przeciwnie: pozwoli mu odnieść sukces w wyborach parlamentarnych. Trudno jednak zignorować perspektywę uzyskania monopolu władzy przez partię „budującej zgody” i wzrostu wpływów Kremla. Na szczęście los tych wyborów leży w rękach – przepraszam za określenie – Boga. Jeśli Bogu tak się spodoba, Jarosław Kaczyński zostanie prezydentem, jeśli nie – zyskamy kolejne doświadczenie na drodze narodowego przebudzenia. Bo że to przebudzenie, dokonujące się już w świadomości społecznej, prędzej czy później przełoży się na politykę, jestem pewien. I nie mam wątpliwości, że Jarosław Kaczyński z jego ideami federalizmu, podmiotowej polityki zagranicznej i wrażliwości społecznej, odegra w tym politycznym teatrze rolę, która jest mu pisana. Wojciech Wencel
Czy Polaków wolno zabijać Przed wyborami do sejmu w 2007 roku, w artykule „Pytanie wyborcze” postawiłem przed rodakami taki oto dylemat: Czy chcesz być zdrowym i bogatym, czy chorym i biednym? Odpowiedź była jednoznaczna, naród wybrał to drugie – wybrał PO. Nastąpiły lata destrukcji i ośmieszania państwa polskiego, likwidacji rodzimego przemysłu, fali prześladowań dla przeciwników politycznych. Zchamienie polskiej debaty politycznej osiągnęło szczyt. Tym razem, wobec wymuszonych śmiercią prezydenta w katastrofie lotniczej wyborów, pytanie jest inne: Czy Polaków wolno zabijać? I nie ma tu znaczenia, czy śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób była wynikiem zrządzenia losu, czy celowego działania – zamachu. Istotne jest to, jaką odpowiedź dadzą Polacy tym, którzy ucieszyli się z tej śmierci. Czy powiedzą OK, nie ma sprawy, nas wolno zabijać i czerpać z tego korzyści, czy też pokażą, że się nie damy, że korzyści ze śmierci naszych przywódców nie będzie, pokażą tym ucieszonym gest Kozakiewicza. Zginął nasz prezydent, ale nie cieszcie się! – mamy drugiego, bardzo podobny w dodatku. Gdybym nawet był zwolennikiem PO – a nie jestem – czy też jakiejkolwiek innej partii, w tych wyborach głosowałbym na „Kaczora”. Tego opluwanego i niszczonego przez lata przez wszystkich tych, którzy boją się lub nienawidzą wolnej, silnej Polski, 40-milionowego narodu, zorganizowanego we własne, sprawne państwo. Niech się nie cieszą z naszego nieszczęścia – niech się nas boją! Niech wiedzą, że zagonieni w kieracie codziennych obowiązków nie przejmujemy się zbytnio polityką. Nie mamy czasu na analizowanie pokrętnych komentarzy w mediach, czasem dajemy się im nabierać, czasem w nie wierzymy. Ale w momentach decydujących potrafimy się zatrzymać, zastanowić i przejrzeć na oczy. Potrafimy zrozumieć, co jest naszym interesem, a co nie jest. Potrafimy okazać szacunek dla naszych odwiecznych wartości. Potrafimy być Polakami. I to nie jest tylko kwestia chwilowej emocji. To jest nasz biznes. Członkowie narodu, który nie budzi szacunku, jest uważany za głupawy, nie rozumiejący świata, nieporadny i nie potrafiący karać swoich prześladowców, tylko w bardzo wyjątkowych wypadkach robią karierę. Na ogół są skazani, zwłaszcza za granicą, na pracę znacznie poniżej swych kwalifikacji, na życie w warstwach społecznych znacznie bardziej zbliżonych do dna niż do śmietanki. Stereotypy są najczęściej niesprawiedliwe, tym niemniej trudne do przełamania. Reaguje się na nie automatycznie, bez zastanowienia i weryfikacji. Gdy spotykamy nieogolonego faceta w burej, flanelowej koszuli i podartych portkach, nie bardzo chcemy zaprosić go na kawę i pogadać i interesach. Łatwo sobie wyobrazić wizerunek, który spowoduje naszą odwrotną reakcję. Podobnie jest ze stereotypami narodowymi. Sami przecież inaczej traktujemy różne narodowości. Nas też oceniają – i tak nas traktują. „Marka”, jaką wypracujemy sobie u innych, ma bardzo duże znaczenie dla naszych interesów, a więc również dla łatwości ich robienia – lub wręcz przeciwnie. Gdy ciągle będziemy zachowywali się jak naród bez kręgosłupa, inni też to dostrzegą i będą bezwzględnie wykorzystywać. Dlatego w tych wyborach nie mamy wyboru. Musimy pokazać światu, że Polaków nie wolno zabijać. A gdy giną, nikt z tego nie odniesie korzyści. A gdy ktoś przyczynił się do ich śmierci – poniesie zasłużoną karę. Stawiając krzyżyk na wyborczej karcie, chcąc nie chcąc odpowiesz światu – czy Polaków wolno zabijać? Ryszard Nowak
PROKURATURA ZAKNEBLUJE DZIENNIKARZY WS. SMOLEŃSKA? Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że warszawskiej Prokuraturze Okręgowej przekazano materiały ws. "rozpowszechniania bez zezwolenia wiadomości ze śledztwa dot. katastrofy prezydenckiego samolotu". Chodzi m.in. o opublikowane przez "Gazetę Polską" fragmenty zeznań por. Artura Wosztyla. Materiały ws. "publicznego rozpowszechniania bez zezwolenia" przekazała Prokuraturze Okręgowej w Warszawie Naczelna Prokuratura Wojskowa. Chodzi o treść zeznań Wiktora Ryżenki - kontrolera lotów w Smoleńsku - i Artura Wosztyla - pilota samolotu Jak-40, który wylądował z dziennikarzami przed katastrofą prezydenckiego tupolewa. Przypomnijmy, że informację dotyczącą fragmentów zeznań por. Artura Wosztyla opublikowała jako pierwsza "Gazeta Polska". Tygodnik podał, że z zeznań pilota Jaka-40, złożonych w prokuraturze (karta 1165), wynika, iż wieża w Smoleńsku podała pilotom Tu-154, gdy dolatywał do lotniska: „zejdźcie do 50 metrów”. Porucznik Wosztyl słyszał słowa kontrolera wieży wydawane po rosyjsku pilotom Tu-154 w radiostacji pokładowej Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku 10 kwietnia o godz. 7.22. Wiadomość tę podały także "Wiadomości" TVP i program Anity Gargas "Misja specjalna". Czy dziennikarze, którzy dążą do ujawnienia prawdy w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, zostaną ukarani?
(wg, TVN24.pl, "Gazeta Polska")
Nacjonaliści ukraińscy chcieliby zagarnąć ziemie polskie, rosyjskie, węgierskie Nacjonaliści ukraińscy przygotowują się już do jesiennych wyborów regionalnych. I aby pozyskać wyborców, odkurzyli stare hasła dotyczące zwrotu przez sąsiadów ukraińskich “etnicznych ziem”. Pretensje terytorialne formułują głównie wobec Polski i Rosji, ale także Węgier. Spadkobiercy OUN-UPA na Ukrainie już od dawna postulują przyłączenie do państwa etnicznych – w ich rozumieniu – ziem ukraińskich znajdujących się na terytorium Polski. Chodzi przede wszystkim o Chełmszczyznę, Podlasie, Bieszczady, a nawet o królewskie miasto Kraków. Teraz jednak nacjonaliści idą dalej i zgłaszają pretensje terytorialne wobec Rosji i Węgier. Jurij Szuchewycz, syn Romana Szuchewycza, watażki UPA, oświadczył podczas mityngu we Lwowie, że Ukraina powinna rozszerzyć swoje granice na tereny Węgier – chodzi o wschodnią część tego państwa od obecnej granicy do rzeki Cisy. Z kolei na wschodzie Jurij Szuchewycz w granicach swojego państwa widziałby rosyjski Kubań. – Ukraina ma w najbliższym czasie zmusić Rosję do zwrotu etnicznie ukraińskiego Kubania – stwierdził. Choć nacjonaliści poza zachodnią Ukrainą mają niewielkie wpływy polityczne, to jednak ponowne zgłaszanie pretensji terytorialnych może popsuć relacje Kijowa z sąsiadami. Zwłaszcza gdyby kandydaci z ich list wyborczych odnieśli sukces w październikowych wyborach regionalnych. Eugeniusz Tuzow-Lubański
Kto zapłaci za kryzys?
1. Za 48 godzin rozpocznie się II tura wyborów prezydenckich , podczas której wybierzemy Prezydenta RP na kolejne 5 lat, a wraz z nim albo rządzenie Polską przez władzę zmonopolizowaną przez Platformę albo władzę podzieloną pomiędzy dwa główne ugrupowania funkcjonujące na polskiej scenie politycznej. W oczywisty sposób jestem za tym drugim rozwiązaniem, a więc za wyborem na Prezydenta Jarosława Kaczyńskiego, bo właśnie ten wybór gwarantuje, przynajmniej kontrolę działań rządu w najważniejszych dla społeczeństwa i gospodarki sprawach.
2. Ten wybór jest ważny z wielu powodów ale o jednym z nich w kampanii wyborczej nie mówiło się prawie wcale. Tym powodem jest kwestia poniesienia kosztów kryzysu jakiego doświadczyła także w ostatnich 2 latach polska gospodarka. Wbrew dobremu samopoczuciu rządu, który ciągle trzyma się wersji opowiadania o Polsce jako zielonej wyspie wzrostu gospodarczego na europejskim czerwonym morzu kryzysu, nasze finanse publiczne zostały bardzo mocno nadszarpnięte przez kryzys. Od 2 lat mamy głęboki deficyt finansów publicznych przekraczający 7% PKB, a dług publiczny wzrósł w tym okresie o blisko 200 mld zł i ciągle gwałtownie przyrasta. Dzieje to mimo drenowania przedsiębiorstw i spółek państwowych z dywidendy i gwałtownej wyprzedaży majątku państwowego, która tylko w tym roku ma przynieść przynajmniej 25 mld zł. Rząd Donalda Tuska stoi przed dramatycznym wyborem w jaki sposób zasypać tą gigantyczną dziurę w polskich finansach publicznych. Wybór Komorowskiego będzie także służył temu, aby zaakceptował on bez żadnych wątpliwości rozwiązania, które w tej sprawie przygotowuje rząd.
3. Coraz częściej media w Polsce przynoszą informacje z różnych krajów europejskich o protestach różnych grup pracowniczych będących reakcją na pakiety oszczędnościowe przyjmowane przez tamtejsze parlamenty. Są to nie tylko strajki ale także gwałtowne protesty na ulicach, czasami nawet z ofiarami pośród demonstrantów. Ich gwałtowność wynika z drastyczności podejmowanych działań oszczędnościowych uderzających w sytuację dochodową wszystkich grup społecznych. Przyjmowane pakiety oszczędnościowe zawierają najczęściej takie rozwiązania jak podniesienie wieku emerytalnego, likwidację przywilejów emerytalnych, podwyżki podatków i cięcia w wydatkach socjalnych. Takie rozwiązania minister finansów przygotowuje i u nas, choć prace te są prowadzone w wielkiej tajemnicy i tylko czasami w mediach pojawia się niewiele mówiąca informacja, że rząd chce zmniejszyć deficyt finansów publicznych w roku 2011 przynajmniej o 20 mld zł i w roku 2012 o kolejne 40 mld zł. Takie kwoty zostały wymienione w tzw. programie konwergencji, który został przesłany do Komisji Europejskiej w lutym tego roku.
4. Jakie rozwiązania mogą przynieść aż takie oszczędności? Rząd oczywiście liczy na dodatkowe dochody wynikające z szybszego wzrostu gospodarczego, choć to co się dzieje u naszych głównych partnerów handlowych sugeruje w tej sprawie daleko posunięta ostrożność. Wzrost gospodarczy w najbliższych dwóch latach raczej nie przekroczy 3% przyrostu PKB, a to nie gwarantuje jakiś nadzwyczajnych dochodów podatkowych, a więc zmniejszenie deficytu będzie się dokonywać głównie przez drastyczne oszczędności i wzrost stawek podatkowych.. Pierwsze przygotowywane rozwiązanie do podwyżka składki rentowej o 7 punktów procentowych ( dokładnie o tyle o ile obniżył ją wcześniej rząd PiS-u), a w konsekwencji obniżka płac pracowniczych przynajmniej o kilka punktów procentowych ( będzie to zależało od tego w jakich proporcjach na te 7% złożą pracownicy i pracodawcy). Kolejne to likwidacja obniżonych stawek w podatku VAT ( 3% i 7%) co oznacza kilkunastoprocentowe podwyżki cen towarów nimi objętych, a więc głównie żywności i leków ale także różnego rodzaju usług. Jest jeszcze propozycja wyprowadzenia z KRUS do ZUS przynajmniej kilkuset tysięcy rolników, a więc przynajmniej 6 krotna podwyżka ich składek ubezpieczeniowych. Będzie także propozycja drastycznych cięć wydatków o charakterze społecznym różnego rodzaju zasiłków i pomocy socjalnej, a także bez wydłużenia wieku emerytalnego i likwidacji przywilejów emerytalnych (np. służb mundurowych).
5. Od nowego Prezydenta będzie zależało, które z nich zostaną przyjęte ,a które odrzucone. Od nowego Prezydenta będzie zależało czy pojawią się jakieś inne propozycje oszczędności, które sprawiedliwiej rozłożą ich ciężary także na te zamożniejsze grupy społeczne. Wybór Komorowskiego oznacza, że zostaną one przyjęte w kształcie opisanym wyżej, a więc za kryzys zapłacą najmniej i średnio zamożni. Wybór Kaczyńskiego gwarantuje, że ciężar oszczędności zostanie rozłożony sprawiedliwiej także na tych bardziej zamożnych. Dokonując w niedzielę wyboru pamiętajmy i o tych konsekwencjach podejmowanej decyzji. Zbigniew Kuźmiuk
Profesor Romek i doktor Bronek Udzieliłem wywiadu dla „Super Expressu” na temat stosunku kandydatów na prezydenta do wojska, bezpieczeństwa narodowego, obronności. Redakcja zatytułowała moją wypowiedź: „Kaczyński skuteczniej obroni Polskę”. W kilka dni po ukazaniu się wywiadu na elektronicznej stronie SE mogłem przeczytać wypowiedzi związane z moim tekstem. Obok kilku merytorycznych uwag pojawił się głos, wnosząc z treści zwolennika/zwolenniczki Bronisława Komorowskiego (z podanego pseudonimu nie można ustalić płci). Nie było w nim odniesienia się do treści moich wypowiedzi. Gazeta została zbesztana, a nazywanie mnie profesorem. „Prof. Romuald Szeremietiew: Kolejny IDIOTYZM naczelnego SE!!! Kto, kiedy nadał ten zaszczytny tytuł Szeremietiewowi??????????????. Niech naczelny SZMATŁAWCA poda łaskawie: Dz. U nr ………z dnia……….. o nadaniu tytułu! Nauczyciel akademicki, to nie to samo, co profesor tytularny! Profesor?, na KUL, czyli tam, gdzie J. Kaczyński dał pokaz znajomości słów HYMNU państwa, którego był premierem! Dziennikarz w rozmowie tytułował mnie profesorem i rzeczywiście nie jestem tzw. profesorem belwederskim. Nie mam tytułu nadanego przez prezydenta RP. Jestem tylko doktorem habilitowanym, czyli samodzielnym pracownikiem naukowym, dyrektorem Instytutu Prawa oraz wykładowcą KUL. Na umowie o pracę napisano, że jestem zatrudniony na stanowisku „profesora nadzwyczajnego”. W Polsce mamy obok profesorów “prezydenckich” także profesorów uczelnianych. Ten drugi przestaje nim być, gdy zwolni się z pracy. Dziennikarz zwracający się do mnie „panie profesorze” nie uchybił więc w niczym. Mógł tak mówić. Wróćmy jednak do stopni i tytułów interesujących zwolennika(czkę) pana Komorowskiego. W 1994 r. zapisałem się na seminarium doktoranckie w Akademii Obrony Narodowej. Ustaliłem z promotorem temat pracy: „Kierowanie obronnością Rzeczypospolitej Polskiej”. Zacząłem uczęszczać na wykłady Podyplomowego Studium Operacyjno – Strategicznego, co było jednym z wymogów dopuszczenia do obrony pracy. Przypadkowo spotkałem Komorowskiego i powiedziałem mu, że pracuję nad doktoratem. Zainteresował się tym i zapytał, czym mógłby też zapisać się na seminarium do mojego profesora. Profesor chętnie go przyjął. W czerwcu 1995 r. miałem pracę gotową. Zdałem egzaminy dopuszczające i odbyła się obrona publiczna pracy. Zaprosiłem na nią Komorowskiego. Miałem ciężką przeprawę. Zostałem zasypany pytaniami z sali. Okazało się, że była grupa pracowników AON, byłych „uczonych” z Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego, którzy chcieli unicestwić mój doktorat. Obroniłem się, ale było bardzo ciężko. Po pewnym czasie spotkałem mojego profesora i zapytałem kiedy jest planowana obrona pracy Komorowskiego. Okazało się, że po obejrzeniu mojej obrony Bronek nie zjawił się więcej na seminarium. W 1999 r. znajomy namówił mnie na przygotowanie pracy habilitacyjnej. Początkowo miałem wątpliwości, czy powinienem to robić skoro zajmowałem stanowisko ministerialne w MON. Habilitację składałbym w AON, która była podporządkowana ministrowi obrony. Wytłumaczono mi, że stopień nadaje komisja państwowa, a Akademia będzie tylko kimś w rodzaju listonosza. Po zaakceptowaniu przez radę wydziału przekaże moją pracę do komisji. Komisja oceni pracę, mój dorobek naukowy i w tajnym głosowaniu zdecyduje. Znajomy profesor mówił, że wojsko nie ma żadnych liczących się wpływów w tej komisji, a zasiadająca w niej profesura zwykle patrzy krzywym okiem na ministrów usiłujących uzyskać habilitację. Dodał – jesteś prawicowcem, a w komisji tak raczej czerwono. Nie zdziwię się jak cię odrzucą. Napisałem pracę habilitacyjną „Bezpieczeństwo Polski w XX wieku”. Recenzentami byli trzej wybitni znawcy zagadnienia. Rada wydziału zaaprobowała większością głosów moją rozprawę. W lutym 2001 r. komisja w tajnym głosowaniu nadała mi stopień doktora habilitowanego. W tym samym czasie ukazała się na rynku wydawniczym ogromna księga: „DZIEŚIĘCIOLECIE POLSKI NIEPODLEGŁEJ 1989-1999”. Byłem autorem jednego z zamieszczonych tam tekstów więc dzieło trafiło do mnie. W dziale autorów znalazłem swój biogram i był także biogram mojego ówczesnego przełożonego Komorowskiego. Brzmiał on tak: Bronisław Komorowski, dr nauk humanistycznych, minister obrony narodowej; poseł na sejm w latach:1990-1993 – podsekretarz stanu w MON, członek Unii Demokratycznej, 1994-97 – członek prezydium Rady Krajowej Unii Wolności, 1997-1998 sekretarz generalny Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, od 1998 r. członek Zarządu Krajowego SKL. Pojechałem na Klonową, gdzie miał swoje biuro minister Komorowski. Powiedziałem, że mam do niego pretensję. Ja go zaprosiłem na obronę mojej pracy, a on na obronę swojej nie. Bronek wiedział o co mi chodzi. Zmieszany zaczął tłumaczyć, że obrona będzie wkrótce i na pewno mnie zaprosi, a redaktorzy księgi trochę pośpieszyli się i awansem napisali mu przy nazwisku „doktor”. W lipcu wybuchła „moja” afera korupcyjna, minister Komorowski wyrzucił mnie z MON i na obronę nie zaprosił. Mimo to co pewien czas zaglądałem na jego sejmową stronę internetową. Tkwiła tam niezmiennie informacja, że jest magistrem historii. Przed rokiem rozmawiałem z jednym z profesorów AON. Opowiedział mi jaki kłopot sprawiłem komendantowi Akademii moją habilitacją. Podobno minister Komorowski ostro potraktował komendanta wygłaszając pretensje, że jego zastępca Szeremietiew zdobył w AON doktorat i habilitacje, a on, minister, ciągle jest magistrem. Komendant, był nim gen. Bolesław Balcerowicz, miał zapewnić Komorowskiego, że to naprawi. Rzeczywiście częściowo słowa dotrzymał. Po zakończeniu kadencji sejmu miałem prawo wrócić do pracy w do poprzedniego miejsca zatrudnienia. Przed posłowaniem pracowałem w AON. Komendant musiał więc mnie zatrudnić. Zwolnił natychmiast, jak tylko skończył się okres gwarantowany przez ustawę. Zrobił to – jak mnie informował w piśmie – z powodów oszczędnościowych. Komorowski zaś znowu został zapisany na seminarium doktoranckie i wg mojego znajomego dostał nawet „wsparcie” jakiegoś pracownika AON w tworzeniu pracy. Po ośmiu latach go skreślono. Pracy nie było. A doktorant powinien pisać pracę nie dłużej niż siedem lat. Niedawno Komorowski opowiadał wyborcom, że pracę magisterską napisał w 11 dni. Na koniec – czy byłbym ścigany za „profesora” przez zwolennika Komorowskiego, gdybym mówił, że jego faworyt skuteczniej obroni Polskę? Romuald Szeremietiew
RZĄD TUSKA NAGRODZIŁ TRZECH OFICERÓW MSW ROSJI Za dochodzenie ws. katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem trzech oficerów MSW Federacji Rosyjskiej zostało nagrodzonych odznaczeniami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Rzeczpospolitej Polskiej - informuje portal naszapolska.pl. Na stronie MSW Rosji można przeczytać: "Za skuteczną koordynację współdziałania pomiędzy oddziałami organów spraw wewnętrznych Federacji Rosyjskiej i Policją Rzeczpospolitej oraz pomoc polskim ekspertom w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy lotniczej samolotu prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego z dnia 10 kwietnia pod Smoleńskiem, organizację przyjmowania krewnych osób, które zginęły oraz za zapewnienie warunków pracy polskich specjalistów medalami zostali uhonorowani naczelnik UMS AD MSW Rosji (Urząd ds. Współpracy Międzynarodowej - dop. Naszapolska.pl) generał-major służby wewnętrznej P.W. Popow, zastępca naczelnika Urzędu pułkownik milicji R.A. Tierientiew i zastępca naczelnika działu Urzędu pułkownik milicji M. Ju. Waśkow". Nagrody wręczył dyrektor Centralnego Biura Śledczego (CBŚ) Komendy Głównej Policji Adam Maruszczak, który wykonał polecenie Jerzego Millera - polskiego ministra spraw wewnętrznych. (wg, NaszaPolska.pl)
Kto nie głosuje na Komorowskiego, ten głupek Kilka spostrzeżeń na koniec kampanii.
I.W dzisiejszym wywiadzie Bronisława Komorowskiego dla „Faktu” pojawia się następująca wymiana zdań: Denerwuje się Pan przed niedzielą? Nie jestem człowiekiem bojaźliwym ani nerwowym. Nie denerwowałem się przed pierwszą turą i jestem spokojny teraz. Jest Pan więc optymistą? Tak, jestem przekonany, że wygram. A co jeśli Pan jednak przegra? Wygram. Wierzę w mądrość Polaków.
Więc nie bierze Pan w ogóle pod uwagę, że zwyciężyć może Jarosław Kaczyński? Nie biorę. Mogę powtórzyć po raz trzeci - jestem pewny, że wygram. Cóż. Nie mogę potępić Komorowskiego za ten zadziwiający pokaz pewności siebie. Kandydatom wolno ją okazywać, pod warunkiem jednak – moim skromnym zdaniem – że nie przypomina buty. Jarosław Kaczyński o swoim zwycięstwie przez cały okres trwania kampanii mówił w tonie znacznie bardziej umiarkowanym, zawsze w trybie warunkowym. Ale jest w tym fragmencie moment dość jednak skandaliczny. Stwierdzenie „Wygram. Wierzę w mądrość Polaków” trudno bowiem odczytać inaczej niż jako uznanie, że ewentualna przegrana Komorowskiego oznacza, że – po pierwsze – Polacy są głupi, po drugie – na pewno głupi są ci, którzy nie głosują na BK. Dziwię się, że tego szczerego wyznania nie rozrobił dzisiaj żaden dziennikarz. A warto, choćby w kontekście nieustających zapewnień sztabu Komorowskiego, że nie zamierza on jako prezydent dzielić Polaków na lepszych i gorszych.
II.W trakcie tej kampanii skompromitowało się wiele osób i instytucji. Np. Fundacja Batorego, powierzając koordynację prac nad raportem o kampanii w mediach publicznych Wojciechowi Mazowieckiemu, jednemu z najbardziej zajadłych antypisowskich publicystów. Wobec takiego wyboru personalnego nie ma już nawet sensu czytać raportu (opartego zresztą na wątpliwej metodologii). To tak, jakby raport o kampanii w TVN miał koordynować o. Rydzyk.
III. Osobnym rozdziałem jest postawa „Gazety Wyborczej”.
Kilka dni temu spotkałem osobę z tej gazety, piszącą o polityce, także teksty publicystyczne. Spytałem, czy jedzie jeszcze do redakcji. Osoba ta odpowiedziała: „»Gazeta« zwariowała, nie chcę w tym brać udziału”. Istotnie, GW zwariowała po 10 kwietnia. Takiej ideologicznej mobilizacji w jej środowisku nie było od lat. Moi znajomi zabawiali się, podliczając liczbę tekstów w kolejnych wydaniach, w których GW atakowała Kaczyńskiego albo robiąc screeny z Gazeta.pl, gdzie od góry do dołu w dziale politycznym były wyłącznie teksty, walące w kandydata PiS. Takiej zaciętości i histerii GW nie pamiętam od dawna, nie jestem nawet pewien, czy nie jest większa niż w 2005 roku. To oczywiście temat na dłuższą analizę, może nawet pracę naukową. Sam wychwyciłem kilka wyjątkowo jaskrawych przykładów manipulacji, ale było ich zapewne dziesiątki. Nie mówiąc już o doborze informacji. Dziś Jarosław Kurski na pierwszej stronie wzywa do niegłosowania na Kaczyńskiego, czyli tym samym głosowania na Komorowskiego. Problem z postawą GW polega nie na tym, że jeden kandydat podoba się jej bardziej, inny mniej. W USA czy Wielkiej Brytanii gazety udzielają oficjalnego poparcia jednemu lub drugiemu kandydatowi, ale w tym właśnie sęk, że robią to oficjalnie. Czytelnik od razu wie, że dany tytuł popiera danego kandydata i ma ten filtr gdzieś w tyle głowy, przeglądając pismo. GW nie ogłosiła oficjalnego poparcia dla kandydata PO, jednocześnie nachalnie go promując. To klasyczny zabieg: udajemy obiektywnych, przemycając pod tą przykrywką agitację. Zastanawiam się tylko, czy dla GW nie jest to ryzykowne. Może jest jakiś procent jej czytelników, którzy pod wpływem lektury zdecydują się jednak zagłosować. A skoro tak, to wiadomo, na kogo. Jest jednak jakaś część czytelników – moim zdaniem, spora – która kupuje GW ze względu na jej rozliczne dodatki, a częścią ideologiczną interesuje się średnio. Może do niej jednak zagląda. Wierzę w to, że znaczna część Polaków zachowuje pewien zdrowy rozsądek. Jednym z jego objawów jest opór wobec nadmiernie agresywnej agitacji i przemądrzałych pouczeń „autorytetów”. Jak ci ludzie zachowają się wobec nieustającego bombardowania i instruowania? Przypominam sobie, jak ogromnie szanowany przeze mnie tygodnik „The Economist” udzielił swojego endorsement Barackowi Obamie przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w USA. To nie było poparcie bardzo mocno w tym sensie, że w opinii tygodnika różnica na korzyść kandydata Demokratów była stosunkowo niewielka. Ale endorsement „The Economist” i „ukryte” poparcie GW ogromnie się różnią. Brytyjski tygodnik rzetelnie zrelacjonował i przeanalizował program obu kandydatów, opierając się na opinii ekspertów (w kontraście do polskich „ekspertów”, zwykle towarzysko lub finansowo powiązanych z władzą) starał się przewidzieć skutki jego realizacji (chodziło zwłaszcza o plany wobec systemu opieki zdrowotnej), a następnie odniósł wnioski do swojej linii redakcyjnej, która jest czytelnikom doskonale znana – wszyscy wiedzą, że „The Economist” to pismo liberalne gospodarczo i społecznie. M.in. dlatego nie mam problemu z zamieszczanymi tam tekstami, omawiającymi sprawy najdrażliwsze, jak pozycja Kościoła albo związki homoseksualne: stanowisko pisma jest jasne, a ideologiczne wtręty ograniczone do minimum. Gdy Obama słabo sobie radził już po paru miesiącach u władzy, „The Economist” pisał o tym rzeczowo i krytycznie. O GW dość powiedzieć, że od 10 kwietnia znalazła się na antypodach rzetelnego dziennikarstwa w wersji brytyjskiego tygodnika.
IV. Nowym fenomenem była sytuacja w Internecie. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że proporcje z 2007 roku uległy odwróceniu. Zwolennicy BK byli gdzieś na marginesie, mało twórczy i na ogół sięgający po chamskie grepsy, jak ten z „pierwszą damą sikającą do kuwety”. Zwolennicy drugiej strony byli za to niezwykle płodni. Owszem, zdarzały się żarty, przekraczające granice dobrego smaku. Część z nich – zwłaszcza te dotyczące pani Komorowskiej – uważam za raczej kompromitujące i wolałbym, aby nigdy w sieci nie zawisły. Ale niektóre to prawdziwe perełki. Nie wiem, kim jest twórca cyklu „Ministerstwo Prawdy”, ale w moim rankingu zasługuje na Pierwszą Nagrodę. Niektóre filmy z cyklu „Autorytety PO” także były majstersztykami. Internet, zawłaszczony poprzednio przez kibiców Platformy, tym razem został odbity przez kibiców PiS.
V. Były w tej kampanii momenty zabawne, ale jeden przebił wszystkie pozostałe. Chwila, gdy z samochodu prezesa PiS wysiadł przed gmachem TVP Janusz Rewiński do tej pory sprawia, że zaśmiewam się do łez. Za jednym zamachem zepsuty został szoł Palikota i TVN. Znając poczucie humoru Jarosława Kaczyńskiego, wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że na ten pomysł wpadł on sam.
ZABIĆ POLSKĘ Przed chwila dostałem list z Austrii. Długą drogę przebył nim dotar do mnie do Taszkientu, około 6000 km. W wirtualnym świecie to jednak odległość ułamka sekundy, więc odpowiadam ekspresowo, bo pytanie jakie zadał mi „nieznajomy” warte jest natychmiastowej reakcji. Pewien pan o imieniu Marek zapytał mnie kiedy napisałem tekst o zabijaniu Polski. Zrozumiałem z listu, że tekst go zaniepokoił. Wisi taka opowieść na mojej stroniczce www.orient.to.pl od 7-miu lat i choć za ten czas miałem grubo ponad 100 tysięcy odwiedzin na stroniczce, to jednak nikogo nie zaintrygował ani zaniepokoił zagadkowy tytuł. Może dlatego, że administrator skromnie go pomieścił w dziale „inne opowieści”. Może ludziom bardziej do gustu przypada, gdy ksiądz głosi kazania lub opowiada o misjach. Jeśli tak, to moje serce będzie spokojne. Ja rzeczywiście pisze głównie o tych rzeczach. Tym niemniej obawiam się, że przyczyna jest inna. Jako Polak pracujący na misjach w niezbyt bezpiecznym zakątku świata nie przestaje się zamartwiać czy moja ojczyzna się zachowa pośród zawieruchy dziejowej. Wspominając hymn Pietrzaka chce za nim powtórzyć z całej duszy pragnienie
jak modlitwę: ŻEBY POLSKA BYŁA POLSKA. Z AKCENTEM NA FRAZĘ: ŻEBY BYŁA! Są przecież realne obawy, już nie pierwszy raz w naszych dziejach, że ktoś zechce Polskę jako „wersalskiego bękarta” rozdeptać po raz kolejny. Tak więc pytam sam siebie, myśląc w słuch, pytam i ciebie Rodaku: Czyżby zabijanie Polski znowu stało się normą? Czymś codziennym, zwykłym na tyle ze nie rusza i nie boli? Pytam tak samo jak 7 lat temu, z takim samym przejęciem. Moja opowieść pt. „Zabić Polskę” to był jeden z kilku tekstów o mamie księdza Jerzego Popiełuszki. Każdy raz kiedy jestem w Polsce staram się ją odwiedzić, bo to człowiek, który mimo wieku niesamowicie inspiruje i nie traci głowy w żadnej podbramkowej sytuacji. Od tej prostej kobiety aż kipi miłość do Ojczyzny. Ukazał się ten artykuł w skróconej wersji w gazecie NIEDZIELA 26 maja 2003roku. Tytuł nie wiedzieć czemu zmieniono na: „U mamy księdza Jerzego”. Przez nowy tytuł i skróty tekst został pozbawiony ostrości. Owszem moje aspiracje dziennikarskie zostały zaspokojone, tekst ujrzał światło dzienne, ale niedosyt jest. Widać nawet w Niedzieli redaktorzy unikają ostrych tematów. Już nigdy więcej nie byłem drukowany na tych łamach… Wtedy gdy pisałem nie było żadnych wyborów, owszem milowymi krokami Polska na łeb na szyje bez należnej dbałości o własny interes i godność wstępowała do Europy. W tym tekście wspomniałem na podstawie słów pani Marianny jak wieś odbiera rządy komunistów. Mama błogosławionego choć ma 90 lat i opiera się o pałkę „jest na chodzie” jak mogliśmy się przekonać oglądając beatyfikacje. Mogłaby niejednemu Polakowi, jak to robił schorowany Papież Jan Paweł Wielki tą pałką pogrozić. Widziałem ją osobiście w marcu tego roku i wiem, że pełni nadal rolę gospodyni domowej i podobnie jak ja światopoglądu nie zmieniła.
Ma dystans do polityki, ale wypowiada się sceptycznie o traktowaniu wsi. Niedawno pan Hrabia Komorowski wyciągnął z lamusa jakieś wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na niekorzyść rolników, ale to przecież jego partia rządzi krajem i o zgrozo rolnicy dalej czuja sie skrzywdzeni. Między innymi skrzywdzeni przez Rosje za to, że nie kupuje naszych towarów rolnych. Niech pan Hrabia zdementuje, kiedy ostatni raz upominał Rosję za bojkot naszych towarów, bo ja sobie nie przypominam. Nie przypominam sobie ani jednej patriotycznej dobrze umotywowanej a nie sloganowej wypowiedzi Hrabiego. Słyszę tylko maniakalne skomlenie o potrzebie in vitro.
Proszę drogich Rodaków, czy to nam przysporzy szacunku jeśli będziemy wrzeszczeć pogańskie hasła liberałów o potrzebie „in vitro”. Na mojej kuzynce już sobie lekarze poeksperymentowali i wiem jaka z tego wyszła spustoszona. Adoptowała dwoje sierot i ma się dużo lepiej właśnie po adopcji a nie po vitro. To droga do nikąd. Kto uwierzy trosce Hrabiego o demografię skoro wiadomo, że liberałowie na całym świecie są zwolennikami i sponsorami aborcji. Mało tego liberałowie na całym świecie propagują eutanazję, więc “in
vitro” to jeszcze nie ostatnie słowo pana Hrabiego. Jak dojdzie do władzy nie jedno jeszcze usłyszymy hasło z „różowego” arsenału politycznej poprawności. Polska ma obecnie najsłabsze wskaźniki urodzeń w Europie i nie pojmuję, jaki to ma związek z naszym katolickim wyznaniem. Pustoszeją szkoły przedszkola i żłóbki. Coraz więcej nauczycieli przy takiej polityce trafia na bezrobocie. Co ma pan Hrabia do zaoferowania nauczycielom w tej sprawie. Pielęgniarki, zwłaszcza położne i kupa lekarzy też nie znajdzie pracy jeśli nie poprawi się demografia. ZUS nie będzie miał z kogo ściągać podatków jeśli młode pokolenie nie zastąpi starszych. Nawet supermarkety
będą miały slaby zysk jeśli nie będzie krzyku maluchów: „mamo kup mi Cheepsa!!!”. Czy to nie widmo klęski. Czy to nie zabijanie Polski? Wzywam do zastanowienia wielki biznes: kto kupi wasze towary: zwłaszcza domki jednorodzinne, beciki, wózeczki a z czasem, kto będzie jeździć na samochodach. Demografia nakręca rynek. To jasne jak słońce. Rosyjski premier, którego pan Tusk tak kocha wprowadził becikowe po 15.000-25000 dolarów dla każdego kolejnego dziecka. Im więcej dzieci tym większe becikowe. Biedna Ukraina daje po 5000 dolarów. Bogata Francja, Niemcy i wiele innych państw podobnie. Tylko Polska o hańbo nie dba o swą przyszłość.
Od vitro i od homoseksualistów nie poprawię się nam statystyki. Spytajcie u Pani Marianny Popiełuszko, niech się wypowie. To człowiek niewykształcony ale pełni rozumu i rozsądku. Ona pozostała przy życiu jak testament błogosławionego syna Jurka, by być
sumieniem narodu. Echem jego patriotycznych kazań !!! A jeśli nie macie czasu latać do Okopów to ja wam powiem w jej imieniu.
Ona jest żywym testamentem ale i adwokatem swego syna: Nie zabijajcie Polski !!! Ktoś mnie po tym liście znowu nazwie pisujarkiem, trudno. Ja nie widziałem na oczy żadnego polityka PIS przez ostatnie 7 lat. Cały czas trwam na misjach. I choć słabo znam program tej partii, nie jestem w stanie dyskutować ekonomicznych pryncypiów, to patrząc na muzułmański Uzbekistan gdzie mieszkam, sąsiedni Pakistan, który dzieli się ludnością z Wielką Brytanią czy Turcje, która wspiera bezludne szkoły niemieckie, mogę się domyśleć kto wygrywa cichą wojnę w tej bitwie o przetrwanie. Mnie tylko ciekawią dwie sprawy: realny stosunek do kościoła i do podstaw moralności. Kandydat PIS jest w tej sferze klarowny a więc jestem gotów przyjąć atak gazetowych pomidorów. Jak każdy Polak mam prawo się opowiedzieć po stronie takiego polityka, który jest patriotą i przy okazji człowiekiem o tradycyjnej moralności a
nie wykrzywionym troglodytą tańczącym na pogrzebie. Widzieliśmy wszyscy krokodyle łzy i poklepywanie po plecach na lotnisku w
Smoleńsku. Tam rzeczywiście w sensie dosłownym i przenośnym próbowano zarżnąć Polskę. Jest taki zwyczaj w Rosji, że się na pogrzebach pije i to dużo. Na pijaną głowę lżej sie znosi ból ale też w takiej głowie nie ma prawdy. Właśnie w Rosji najwięcej się płacze i pije na pogrzebach, które sprowokowała władza, mafia i mnóstwo innych drobnych rzezimieszków gotowych za każde pieniądze uspokoić sąd i pokrzywdzonych, ale nie siedzieć w ciupie. Na dodatek jak wiadomo pijani trącą poczucie godności i hańbią pamięć
zmarłego zamiast czcić. Pijani nie mają wyższych pobudek i potrzeb, dla takich patriotyzm to rzecz zbędna. Tak nas wychowywali hitlerowcy, w takim duchu pijaństwa i aborcji żyliśmy w PRL. Przy liberalnym premierze spożycie alkoholu również niespodzianie szybko
rośnie. Oto jaki zwyczaj nam reaktywował z rosyjskiej tradycji pan Hrabia. On i jego zwolennicy wprost lub pośrednio czerpią z pogrzebu radość i dywidendy. Zakatrupili IPN, Bank Narodowy, dożynają Komitet RTV w pośpiechu wstawiając swe kukiełki na politycznej scenie, by w razie porażki na wyborach jeszcze długie lata jątrzyć i liberalizować. i tak bez tego dość udręczona Ojczyznę. Chodzą po Internecie przecieki z IPN o zaangażowaniu pana Hrabiego w WSI i inne agenturalne układy. Chodzą ale pan Hrabia nie dementuje. Nigdy nie słyszałem, żeby dementował. Wcale sie nie zdziwię jeśli któregoś dnia ten Wielki Pan stanie przed sądem lustracyjnym. Niech pan Hrabia spróbuje zdementować i te oskarżenia. To przecież temat “sine qua non“. Bez lustracji pana Hrabiego nie wyobrażam sobie jego zaprzysiężenia. Chyba tylko w wypadku powrotu do pewnych anty-tradycji kiedy to mieliśmy na polskim tronie nielustrowanego cara Aleksandra, dwu carów Mikołajów, Bieruta, Gomułkę, Jaruzelskiego. Ciekawa nam powstaje dynastia przebierańców, którzy tak kochali Polskę, że gotowi byli umierać na jej tronie. Pewnie to mało znany fakt, ale tak właśnie z polskim tronem postąpiła Katarzyna Wielka, caryca Rosji gdy jej faworyt król Staś Poniatowski abdykował: Wycięła otwór w siedzeniu i wstawiła tron polski do swej prywatnej do toalety!!! „Jakie życie taka śmierć, nie dziwi nic”, śpiewała (chyba) Anna German, rodem z Uzbekistanu.
Jak umierał bliźniak Kaczyński juz wiemy. Wiemy gdzie i dlaczego złożył swe kości. W jakiej sprawie gotów umrzeć pan Hrabia, i gdzie go za to położą, czas pokaże. Naród ma swoją pamięć zbiorową i pewnych tematów nie zapomina. Moja opowieść jest po to, by przypomnieć Ks. Jarosław Wiśniewski
Kim jest nowy prezydent RFN? Niemiecki Piątek Piotra Semki Pozwólcie sobie Państwo przedstawić: Christian Wulff. Od środy Niemcy mają nowego prezydenta – Christiana Wulffa. Kim jest nowa głowa państwa niemieckiego? Urodził się w 1959 roku w Osnabrueck w Dolnej Saksonii. To najmłodszy prezydent w dziejach RFN. Wyróżnia go jeszcze jedno – jest dopiero drugim prezydentem – katolikiem w historii RFN. Wszystkich ośmiu poprzednich Bundespraesidenten było ewangelikami z wyjątkiem Heinricha Luebkego (rządy w latach 1959-1969) katolika z Sauerlandu. Tradycyjnie katolickie Osnabrueck to jedno z najbardziej na północ wysuniętych obszarów katolickich na terenie Niemiec. Miejscowy Kościół ma własne, niemiłe wspomnienia z bismarckowskiego Kulturlkampfu, gdy pruscy urzędnicy szykanowali tutejszych księży i działaczy katolickich na czele z Ludwigiem Windthorstem. Co typowe dla tego terenu, gdzie wyznanie decydowało o wyborze szkół – młody Wulff ukończył katolickie przedszkole, a potem katolicką szkołę. Jako ośmiolatek uwielbiał kolędowanie. Dla matki wiara była oparciem wobec rodzinnego nieszczęścia. Gdy mały Christian miał dwa lata, w 1961 roku jego ojciec opuścił matkę i związał się z inną kobietą. Ojczym jaki zastąpił prawdziwego ojca także opuścił matkę, gdy pojawiły się u niej oznaki narastającej ostrej sklerozy. Młody Wulff miał wtedy 16 lat i nagle na jego głowę spadła opieka nad chorą matką i dwa lata młodszą siostrą. To była szkoła dorosłości, która sprawiła, że szybko zaczął wybijać się w tłumie uczniów gimnazjum imienia Ernsta Moritza Arndta w Osabrueck. Tu wypatrzyli go działacze Schueler Union – szkolnej i gimnazjalnej młodzieżówki CDU i CSU. Wulff zrobił tu szybka karierę – od 1978 do 1980 roku była nawet szefem szkolnej unii na cały RFN. Po tak obiecującym starcie kolejne lata to studia prawnicze i wspinanie się pod drabinie partyjnej kariery. Od 1986 jest radnym w Osnabruckim ratuszu, a od 1989 roku deputowanym z ramienia CDU do Bundestagu. Nie głaskanemu przez życie i wychowanemu w katolicyzmie Wulffowi – chadecka CDU była bliższa niż lewicowa SPD, w którym do głosu dochodziła wtedy rozkapryszona generacja roku 1968. Helmuth Kohl zwrócił na początku lay 90. uwagę na młodego, dynamicznego Wulffa i zaczyna wierzyć, że może dla odbić dla prawicy Dolną Saksonię. Ten drugi po względem wielkości land niemiecki (po Bawarii) był od 1990 roku zdobyczą SPD, którą uosabiał ambitny parweniusz Gerhardt Schroeder. W kolejnych wyborach w 1994 i w 1998 roku Wulff jako “Spitzenkandidat CDU” przegrywał, ale dawał się poznać Sasom jako coraz bardziej interesująca alternatywa dla pewnego siebie Schoroedera a potem jego następcy na stanowisku premiera landu Sigmara Gabriela. W końcu w 2003 Wulff wysadził Socjaldemokratów z siodła i przejął Dolna Saksonię. Jako nowy premier podtrzymał wizerunek swego landu jako nie tylko jako siedziby tak znanych koncernów jak Volkswagen czy Continental (opony), ale i krainy zaawansowanych technologii jutra. Jego pasją okazała się współpraca Dolnej Saksonii z Chinami, za co władze chińskie uhonorowały Wulffa tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Tongji w Szanghaju. W 2006 roku po dwudziestu latach małżeństwa Wulff rozstał się ze swoją żona, z którą miał 16-letnia córkę . Wulff dołączył do licznych niemieckich polityków, którzy powtarzają co rusz schemat “nowego życia 40-latka z sekretarką”. Dwie dekady wierności – po czym gdy dzieci już wejdą w okres pełnoletności – rozwód ze starzejącą się żoną na rzecz znacznie młodszej sekretarki czy asystentki. “Femme fatale” dla rodziny premiera Dolnej Saksonii okazała się Bettina Koerner – o 14 lat młodsza specjalistka od PR, która pracowała dla Wulffa. Ten ożenił się z Bettiną w 2008 roku i urodziła mu ona syna. W 2008 roku Wullf ponownie zwyciężył w Dolnej Saksonii na czele CDU i raz jeszcze został premierem landu. W sporach o Erikę Steinbach bronił jej i wskrzesił – zarzucony w czasach SPD – patronat landu nad Ziomkostwem Ślaskim. Jednocześnie na zjeździe niemieckich Ślązaków w Hannowerze w 2009 w bardzo wyraźnych słowach wskazywał na potrzebę wyrzeczenia się jakichkolwiek rewanżystowskich czy nienawistnych nastrojów wobec Polski. Wulff awansował po 2005 roku do grupy tzw. młodych wilków – stosunkowo młodych chadeckich premierów landów takich jak Roland Koch z Hesji czy Juergen Ruettgers z Nadrenii-Westfalii. Podejrzewano ich ciągle o chęć przejęcia kanclerstwa od Angeli Merkel, która jednak ku ich zdumieniu pozbyła się ich – jednego po drugim. To pozycja ewentualnego rywala Pani kanclerz utorowała mu drogę od prezydentury, po dość tajemniczej dymisji Horsta Koehlera z funkcji prezydenta RFN w maju 2010 roku . Po tym jak konserwatywna CSU odrzuciła na następce Koehlera zbyt liberalną Ursulę von der Leyen – Merkel zaproponowała właśnie Wulffa. Zdaniem wielu komentatorów – Merkel usunęła sobie z drogi ostatniego młodego wilka – drogą “kopniaka w górę”. Wcześniej z polityki odsunął się Roland Koch a Juergen Ruettgers po przegranych wyborach w Nadrenii-Westfalii zadeklarował odsunięcie się od polityki landowej. A Wulff dostał – wydawało się na tacy – najwyższe stanowisko w państwie. Najwyższe ale i pozbawione realnego wpływu na bieżąca politykę. Urząd ten Niemcy utożsamiali ze starszym panem, pełnym mądrości życiowej, politycznego taktu i sprawiającym chociaż wrażenie jakiejś ponadpartyjności.
Teraz dostają 51 latka, naznaczonego partyjną aktywności – hen od czasów szkolnej ławy. Jego poprzednicy obejmowali urząd prezydenta odpowiednio w wieku 64 lat (Richard von Weizsaecker), 60 lat (Roman Herzog), 68 lat(Johannes Rau) i wreszcie 61 lat (Horst Koehler). Ale późne urodzenie ma swoje zalety. Urodzony w 1959 roku Wulf to pierwszy prezydent, na którego życiorys nie pada cień II wojny światowej. Nawet poprzednika Wulffa – Horsta Koehlera – w jakimś stopniu symbolicznie określał fakt urodzin w 1943 roku na terenie wsi Skierbieszów na okupowanej przez Niemców Zamojszczyźnie, gdzie trafił z rodzicami wysiedlonymi wskutek akcji władz III Rzeczy z rumuńskiej Besarabii. Okoliczność, która zmusiła prezydenta Koehlera do podkreślenia na zjeździe ziomkostw w Berlinie w 2006 roku do wyraźnego podkreślania, że nie czuje się “wypędzonym”. Wulff nie ma jakiegoś głębszego dorobku intelektualnego ani nie kojarzy się z jakąś oryginalną refleksją na temat historii Niemiec czy demokracją. Był technokratą władzy i typowym partyjnym baronem CDU. Jakiż to kontrast z Joachimem Gauickiem, którego na tydzień przed wyborami tłumy fetowały po odczycie na temat wyzwań przed jakimi stoi niemiecka demokracja. Gdy Gauck porywał salę w Deutsche Theater – Wulff walczył z wizerunkiem sztywniaka oglądając z tłumie berlińczyków mecz niemieckiej jedenastki z czarno-czerwono-żółtymi barwami wysmarowanymi specjalną szminką na policzku. Ale przed wyborem w Zgromadzeniu federalnym nie usposobiło to pozytywnie do Wulffa wielu autorytetów w łonie samej chadecji. Przed wyborami mógł on znaleźć na łamach prasy artykuły takich tuzów starej chadecji jak Kurt Biedenkopf, czy byli prezydenci Richard von Weizsaecker, czy Roman Herzog wzywający by wybór nowego prezydenta był wyborem sumienia, a nie wynikiem partyjnej dyscypliny. Narodziny nowej prezydentury trwały rekordowo długo bo aż dziewięć godzin. Trzeba było aż trzech kolejnych tur głosowania w Zgromadzeniu federalnym aby Wulff został wybrany lub jak złośliwie mówią media “przepchany” prze Angelę Merkel na najwyższy urząd w RFN. W liczącym 1244 miejsca Zgromadzeniu federalnym teoretycznie koalicja CDU/CSU wraz z FDP miała wyraźną większość 644 głosów. Wybór Wulffa nie powinien być problemem już w pierwszej turze. A jednak Wulff musiał czekać upokarzające dwie tury bez rozstrzygnięcia – na ostateczny wybór w III turze. To oznaczało, że spora grupa elektorów z chadecji i z wolnych demokratów postanowiła dać pani kanclerz bolesną nauczkę i korzystać z tajności wyborów. Angeli Merkel dano jasno do zrozumienia, że jej partii i partii jej koalicjantom Wulff nie za bardzo się podoba, a jeszcze mniej podoba się jej dyktatorski sposób wyznaczania kandydata na prezydenta. I że wszyscy mają już jej gierek i makiawelizmu powyżej dziurek w nosie.
Teraz nowy prezydent Christian Wulff musi rozpocząć prezydenturę walcząc z łątką pupilka Merkel i partyjnego barona udającego na siłę moralny autorytet. Nowy prezydent dopiął swego, ale jak wróżą media “nie będzie prezydentem ludzkich serc”. Inni wskazują, że cale dotychczasowe życie spędził jako polityczny aparatczyk, w “tylnych pokojach”, “dążąc do władzy”.Istotnie dość kostyczny Wulff nie kojarzył się dotąd z jakąś specjalną spontanicznością. W relacjach z Polską nie wychodził dotąd poza dobre, ale oficjalne partnerskie relacje Dolnego Śląska z Dolną Saksonią. Polityki zagranicznej – nominat Angeli Merkel – musi się jeszcze uczyć. Jego atutem medialnym może być za to żona Bettina – atrakcyjna blondynka, która już rzuca wyzwanie innej królowej kolorowych magazynów – Stephanie Freifrau von und zu Guttenberg, żonie ministra obrony Karla-Theodora zu Guttenberga. Jak zwykle chadecji w chwilach słabości na pomoc rusza już bulwarówka Bild, która epatuje Niemców sondażem wykazującym, że aż 72 proc. mieszkańców RFN przewiduje, że Wulff będzie dobrze wypełniać swój urząd. Pożyjemy – zobaczymy. Piotr Semka
Dlaczego świat nienawidzi Benedykta XVI? – ks. Régis de Cacqueray FSSPX Wydaje się, że cały świat sprzymierzył się przeciwko papieżowi, ubliża mu, wzbudza wybuchy gwałtownej wściekłości i błogosławi jego medialnej śmierci. „Jeśli świat was nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził” (J 15, 18). Powyższa przestroga Zbawiciela wypowiedziana do uczniów należała niewątpliwie do najważniejszych. Jezus uroczyście przestrzegł ich, aby po otaczającym ich świecie nie spodziewali się niczego dobrego, a całą nadzieję złożyli w Nim samym. Rzeczywiście, zaledwie Pan Bóg zesłał Ducha Świętego w czasie Zielonych Świąt, a natychmiast ci, którzy zajęli się gorliwie głoszeniem Chrystusa, ściągnęli na siebie potępienie ze strony świata. Z początku zostali wykluczeni z synagog i odsunięci od życia publicznego, a następnie oficjalnie potępieni i wydani pod topór kata bądź na ukrzyżowanie. Cezar rzymski rzucił na nich oszczerstwa, oskarżył o najgorsze zbrodnie, a zwłaszcza o podpalenie Rzymu. W miarę jak szerzyła się wiara w Syna Bożego, „synowie światłości” byli prześladowani, skazywani na stos i rzucani lwom na pożarcie. Towarzyszyły im wrogie okrzyki, szyderstwa i drwiny „synów ciemności”. Tak sprawdziła się sławna maksyma Tertuliana, że „krew męczenników jest zasiewem chrześcijan”. Na ofierze tych ludzi, którzy woleli wybrać śmierć, aniżeli zaprzeć się objawionej prawdy, zbudowano Kościół; na grobach Apostołów wzniesiono chrześcijaństwo. Z chwilą gdy władcy uznali zwierzchność Boga nad rządzonymi przez siebie państwami i gdy sami monarchowie ugięli kolana przed Stwórcą, ustały prześladowania. Nastał czas pokoju Bożego. Ale skoro tylko podniósł się dumny bunt ludzi względem Zbawiciela, natychmiast Boża przestroga znalazła swoje potwierdzenie: świat równocześnie znienawidził Boga i Jego uczniów. Laboratorium doświadczalnym tej nieszczęsnej rebelii była niewątpliwie Francja, a Francuzi stali się pożałowania godnym narodem, który ośmielił się prześladować duchowieństwo, a nawet uwięzić Wikariusza Chrystusa. To w Valence, na francuskiej ziemi, rządzonej wówczas przez rewolucyjny Dyrektoriat, zmarł w 1799 r. papież Pius VI (W 1796 r. zwycięski pochód rewolucyjnych wojsk francuskich w Italii pod wodzą Napoleona Bonaparte rozwiał nadzieje papieża Piusa VI na pomoc militarną ze strony katolickich Burbonów i Habsburgów. Stolica Apostolska zmuszona była podpisać traktat w Tolentino, który podporządkował Państwo Kościelne władzy Dyrektoriatu (16 II 1797). Dwa lata później gen. Berthier na rozkaz Napoleona wywiózł Piusa VI do Sieny, a następnie do Valence nad Rodanem, gdzie 29 sierpnia 1799 r. Wikariusz Chrystusa oddał duszę Bogu. Na wieść o tym fanatyczny motłoch rewolucyjny wznosił okrzyki „Pius VI i ostatni!”. Wola Opatrzności była jednak odmienna. Konklawe zebrało się w Wenecji i papieżem wybrało kard. Barnabę hrabiego Chiaromonti, który przyjął imię Piusa VII (przyp. tłum.).
Świat wzniesiony na nienawiści do Boga Od tamtej pory otaczający nas świat bez ustanku odrzuca Boga. To świat, który obwieścił swe całkowite zerwanie z Kościołem; to świat, który przy niezliczonych okazjach wysyłał księży na pewną śmierć: kapłani katoliccy tysiącami ginęli na barkach topionych przez rewolucjonistów w Loarze (Chodzi o osławione noyades – zatapianie w nurcie Loary barek wypełnionych ludźmi uznanymi przez władze rewolucyjne za wrogów politycznych. Duży odsetek eksterminowanych w ten sposób przeciwników rewolucji stanowili księża, którzy odmówili złożenia przysięgi wierności Cywilnej Konstytucji Duchowieństwa. Ów zbrodniczy proceder zainicjował „kat Wandei”, Jan Chrzciciel Carrier, komisarz Konwentu w Nantes. Historycy spierają się co do liczby ofiar zgładzonych w ten sposób. Waha się ona od 3 do 48 tys. (przyp. tłum.) - tracili życie na katordze w Gujanie i w obozach pracy, zwłaszcza na Wschodzie; to wreszcie świat, który narzucił ustawodawstwo rugujące w coraz większym stopniu chrześcijańską moralność i usiłujące zepchnąć religię do sfery najbardziej prywatnej – albo wręcz pragnie zamknięcia jej w najgłębszych pokładach indywidualnych sumień. Od dwóch stuleci uchwala się coraz to nowe antychrześcijańskie prawa, których celem jest grabież dóbr Kościoła, zamach na świętą instytucję małżeństwa, zabójstwo dzieci w łonach matek czy deprawacja najbardziej niewinnych dusz. Papież Pius IX, przenikliwie dostrzegając pierwsze oznaki niepokojących zagrożeń, które mogą wystąpić w niedalekiej przyszłości, postanowił wydać stosowne ostrzeżenie i uzbroić dusze wiernych wobec czyhającego niebezpieczeństwa. W tym celu wydał – w 1864 r. – Syllabus errorum, czyli wykaz 80 najbardziej rozpowszechnionych w tamtym czasie błędów. Wśród nich z całą stanowczością potępił koncepcję, wedle której „papież rzymski może i powinien pogodzić się i dostosować do postępu, liberalizmu i współczesnej cywilizacji”. Z powodu tego odrzucenia uskarżali się nie tylko wolnomyśliciele i liberałowie. Nie tylko oni domagali się kontynuacji wysiłków zmierzających do przystosowania Kościoła katolickiego do nienawidzącego go świata, do połączenia dwóch Jerozolim, do koegzystencji Szawła, prześladowcy Kościoła ze świętym Pawłem, apostołem Chrystusa. Rzeczywiście, jak się nie oburzać, widząc, że sami ludzie Kościoła – wykorzystując sposobność, jaką stało się zwołanie II Soboru Watykańskiego – zaangażowali się w ruch przystosowania Kościoła do świata, zwłaszcza do świata o współczesnym obliczu? Jak nie odczuwać zgrozy, widząc, że owi ludzie uczynili z tego swe podstawowe zadanie, porzucając tym samym właściwą sobie dwutysiącletnią misję, jaką była troska o zbawienie dusz? Możemy jedynie podpisać się pod tragicznym spostrzeżeniem, sformułowanym w 1976 r. przez abp. Marcelego Lefebvre’a, widzącego w tym zadziwiającym połączeniu instytucji założonej przez Jezusa Chrystusa z pozostającym w gestii Jego nieprzyjaciela światem „nieprawy związek”. Albowiem jak byłoby możliwe dostosowanie Kościoła do świata – który żyje pragnieniem, aby wpływ religii katolickiej został ograniczony, wiara uległa relatywizacji, a chrześcijańska moralność zwiędła – gdyby nie doszło do tego, że pewni dostojnicy Kościoła dostosowali się do tych straszliwych zamiarów?
Kogo uwodzi syreni śpiew świata? W miarę jak współcześni papieże obrali nowy kurs, zrywając tym samym z Tradycją – począwszy od nabożeństw ekumenicznych aż po międzyreligijne porozumienie – świat zaczął wygaszać swą nienawiść i przyklasnął tym działaniom. Media, będące jego złowieszczymi ambasadorami, wręcz nie znajdowały słów dla wychwalania papieży, upatrując w nich ludzi otwartych na świat, solidaryzujących się z nim, dostosowujących się do niego, według jego własnych, budzących głębokie zaniepokojenie standardów. Te właśnie media nie szczędziły pochwał, wynosząc pod niebiosa międzyreligijne spotkanie w Asyżu, stanowiące zaczątek jakiejś nowej religii powszechnej, w której solidarność między ludźmi zastąpiła prawdę. To one zapewniły niebywały rozgłos Światowym Dniom Młodzieży, aby podtrzymać „rodzinną” atmosferę, podczas gdy na fali lokalnych odmienności niszczono liturgię. Kiedy po śmierci Jana Pawła II media oddawały mu hołd, nie myliły się! Uczciły w nim papieża Asyżu, papieża chylącego czoło pod ścianą płaczu, papieża ONZ. Potępiły jednocześnie papieża moralności katolickiej, który odwrócił się plecami do zwolenników pornografii i aborcjonistów. Benedykt XVI objął tron po papieżu Janie Pawle II, który cieszył się olbrzymią popularnością. Wcześniej był jego najważniejszym współpracownikiem. Benedykt nie uwolnił się od dziedzictwa II Soboru Watykańskiego i spuścizny swych bezpośrednich poprzedników na Stolicy Piotrowej. Obecny papież wprost odwołuje się do soboru i pragnie być jego kontynuatorem. Gdy oddawał się kontemplacji w meczecie w Istambule, modlił się w Wielkiej Synagodze w Rzymie i – całkiem niedawno, 14 marca 2010 r. – aktywnie uczestniczył w luterańskim kulcie, głosząc kazanie podczas niedzielnego nabożeństwa w zborze przy Via Sicilia, mogliśmy jedynie kolejny raz się oburzać, obserwując dwuznaczne praktyki, sprzeczne z roztropną postawą katolicką, jaką zachowywali papieże przed soborem. Ale właśnie te symboliczne gesty pozwalają mediom żywić jeszcze jakikolwiek szacunek względem osoby Józefa Ratzingera. Jeszcze nie tak dawno dzięki nim papież był publicznie chwalony, uznawany za niezwykle inteligentnego i pojednawczego, aż do chwili, gdy otwarcie zorganizowano medialne polowanie na jego osobę.
Świat zrzuca maskę Przyglądaliśmy się temu polowaniu z zaciśniętymi pięściami. Z jak nikczemną zgrają mamy do czynienia! Kim są ci ludzie mediów, aby występować przeciw papieżowi w roli nieskazitelnych wzorców cnoty? Kim są, że ośmielają się oskarżać Kościół katolicki o wszelkie ułomności i występki? Mimowolnie cisną się nam na usta słowa, którymi posłużył się nasz Boski Zbawiciel dla opisania tej zdeprawowanej polityczno-religijnej kasty, przez którą On sam został osądzony i potępiony. To są te same groby pobielane, ci sami faryzeusze. Nienawidzą Chrystusa tak samo, jak nienawidzą tych, którzy się na Niego powołują. To oni wydają społeczeństwa, wobec których powinni pełnić rolę służebną, na pastwę grzechu rozwiązłości, a ośmielają się napominać starca, którego osobiste życie nie nastręcza żadnej pożywki dla ich pragnienia skandalu. Wiemy dobrze, że miały miejsce upadki kapłanów i że były bardzo liczne. Bez wątpienia zawsze do nich dochodziło, ale szacujemy, że ich liczba wzrosła na skutek zamieszania, jakie dotknęło Kościół, wywołując poczucie zagubienia wśród księży, którzy zostali pozbawieni łask pozwalających im wzmocnić siły przez sprawowanie ofiary Chrystusa Pana. Winni jesteśmy bezgraniczne współczucie dzieciom, które stały się ich niewinnymi ofiarami, i jesteśmy zobowiązani uczynić wszystko, aby zadośćuczynić za zgorszenia, które są nieskończenie bardziej niebezpieczne, gdy pochodzą od osób poświęconych Bogu. Odrzucamy jednak to bluźniercze kłamstwo, które pozwala wierzyć, że księża – z racji samego stanu duchownego – stanowią zbiorowość „podwyższonego ryzyka”. Mniejsza o nas samych; mniejsza o agresję, jaką prowokują te medialne akcje względem szaty duchownej. Nie o nasz własny honor toczy się stawka, ale o honor naszego Pana Jezusa Chrystusa. Oni chcieliby, aby wszyscy ostatecznie odwrócili się od naszej religii, której anielskie wymogi – uchodzące za niedorzeczne i nieznośne – koniec końców w ich opinii sprowadziły wyznawców do poziomu niższego niż zwierzęta. Nie pozwólmy, aby ta dezinformacja z piekła rodem zachwiała naszym systemem wartości! Czyńmy zadośćuczynienie za popełnione grzechy! Ale przywoływanie tych win niech stanie się dla nas wyłącznie pobudką ożywiającą pragnienie modlitwy o uświęcenie księży bądź pragnienie stania się świątobliwymi kapłanami, a nawet więcej – kapłanami świętymi!
Droga krzyżowa Benedykta XVI W obliczu tej słownej agresji i nagonki na czcigodnego starca nie udało nam się znaleźć innego stosownego odwołania, niż porównanie do Kalwarii Chrystusa Pana. Wydaje się, że cały świat sprzymierzył się przeciwko papieżowi, ubliża mu, wzbudza wybuchy gwałtownej wściekłości i błogosławi jego medialnej śmierci. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy ustaną te ataki. (…) Gdy więc ze ściśniętym sercem obserwujemy polowanie na papieża Benedykta XVI, prześladowanie, jakiego nie doświadczył żaden z trzech poprzedników, zadajemy sobie pytanie o racje, jakie kryją się za tak kategorycznymi osądami jego osoby. Odnajdujemy je w sprawach podnoszonych przez tych samych pochlebców świata. Gdy mowa o streszczeniu „grzechów” pięciu lat obecnego pontyfikatu, media zwykle wspominają o podjętych przez papieża środkach odnowy: poczynając od uwolnienia tradycyjnej Mszy aż po anulowanie kar kościelnych, które dotknęły biskupów Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. W oczach mediów są to dwa środki, które sprzyjają obrońcom wiary i bezkompromisowej moralności. Jeszcze usilniej media wypominają Wikariuszowi Chrystusa niewzruszone i co pewien czas ponawiane potępienie aborcji, eutanazji oraz związków o charakterze homoseksualnym, a więc postulatów wypisanych na sztandarach tych wszystkich ludzi, którzy pragną zbudować społeczeństwo bez Boga. Chociaż Benedykt XVI z pewnością nie żywił jakichś szczególnych złudzeń co do trudności, jakie go czekały, gdy przed pięcioma laty został wybrany na Stolicę Piotrową, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można domniemywać, że nie spodziewał się, iż jego pontyfikat będzie tak ciężką drogą krzyżową. Nie ciesząc się tak pozytywną atmosferą wokół swej osoby, jak jego poprzednik Jan Paweł II, papież Benedykt XVI mógł jednak przeżyć kilka lat, korzystając z dobrodziejstw swego autorytetu. Nie byłoby wszak dla niego rzeczą trudną – gdyby tylko tego pragnął – znalezienie okazji do poczynienia jakichś dodatkowych ustępstw względem współczesności i możnych tego świata. Uniknąłby w ten sposób ryzyka, że stanie się kozłem ofiarnym mediów. Wszelako tego człowieka z całą pewnością nie motywuje poszukiwanie życzliwości ze strony tych środowisk. Nie chciał zostać papieżem, lecz skoro został wybrany, pragnie wypełnić swoje obowiązki. Bez względu na to, jaką cenę będzie musiał za to zapłacić. Niestety, podobnie jak wszyscy księża jego pokolenia, Józef Ratzinger otrzymał formację kapłańską w okresie szczególnego zamętu w Kościele. To sprawa godna pożałowania, że człowiek tak wielkiego formatu zaczerpnął wiedzę z zatrutych źródeł filozoficznych i teologicznych – to znaczy z prac autorów pokroju Karola Rahnera czy Jana Ursa von Balthasara – które ostatecznie ukształtowały fundament jego duchowości. Można więc być zakłopotanym postawą obecnego papieża, który raz wspaniale przezwycięża gwałtowne ataki na Kościół, by zaraz potem wzbudzić oklaski tej samej wrogiej katolicyzmowi inteligencji poprzez gesty, które schlebiają zamiarom świata, poszukującego solidarności bez udziału Boga. Wszelako niekiedy doświadczenia i cierpienia są naszymi najlepszymi przyjaciółmi, prowadzącymi nas do światła prawdy, zatem nie powinniśmy poddawać się zwątpieniu co do naszej duchowej drogi.
Nasze obowiązki podczas tej Kalwarii Z tego kryzysu powinno wypłynąć większe dobro. Jak daleko sięgniemy pamięcią, nigdy Wikariusz Chrystusa nie był za swego życia tak nękany i wyszydzany, i to wyłącznie z powodu obrony katolickiej moralności. Trzeba sięgnąć pamięcią do postaci Piusa XII, ostatniego papieża przed soborem, aby odnaleźć podobny przykład wybuchu agresji wobec papieża i wartości, które on uosabia. Stare marzenie o aggiornamento, o dostosowaniu do świata, który – skoro nas nienawidzi – trzeba było obłaskawiać, w oczywisty sposób się rozwiało. Winniśmy zatem podwoić modlitwy, aby władze Kościoła uznały, dając wyraz swej przenikliwości, że krótkotrwałe wybuchy radości ze strony świata dyszącego nienawiścią do Boga – w chwili gdy te władze sprawiają wrażenie, że chcą mu się przypodobać – są niepokojącą anomalią albo nawet oznaką sprzeczną z naturą Kościoła. Dalecy od tego, aby ulegać jakiemuś zwątpieniu, bądź też – przeciwnie – jakiemuś okraszonemu miłymi odczuciami odprężeniu, sądzimy, że nasze własne uświęcenie wymaga od nas, abyśmy w niczym nie uszczuplali walki Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, zainicjowanej przez jego Założyciela. W niewystarczającym stopniu doceniamy moc przykładu! Niewątpliwie Bractwo jest tylko narzędziem. Jednak każdy obserwator może sformułować następujące stwierdzenie: od czterdziestu lat, gdy tylko Bractwo Kapłańskie założone przez abp. Marcelego Lefebvre’a niepokoiło się jawnym oddalaniem się papieży od Tradycji apostolskiej, przejawiającym się w ich posunięciach i nauczaniu – świat ich właśnie z tego powodu oklaskiwał. A kiedy papież był wydrwiwany i publicznie znieważany, to wówczas okazywało się, że Bractwo Św. Piusa X broniło tej samej prawdy, która – ogólnie rzecz ujmując – stanowi przekazaną i nauczaną spuściznę Kościoła. Obecnie wciąż pozostajemy banitami Kościoła. Ale w jakiś tajemniczy sposób sam papież znalazł się wraz z nami w miejscu naszego wygnania. Oczywiście na razie chodzi jedynie o oficjalną banicję ze społeczeństwa zbudowanego na odrzuceniu Boga. Nikt jednak nie wie, jaki będzie dalszy bieg wydarzeń. Natomiast wiadomą jest rzeczą, że gdy ataki przybierają na sile, przyjaciele pojawiają się niezwykle rzadko. Podobnie jak w przypadku Chrystusa zbliżającego się do miejsca kaźni na Kalwarii, tak samo dziś wokół papieża może powstać wstrząsająca pustka, ponieważ niebawem u jego boku będzie można zbierać wyłącznie razy. Dla nas samych prosimy więc o łaskę, abyśmy w niedoli nie opuścili Wikariusza Chrystusa, którego imię może już spokojnie być zapisane na liście prześladowanych papieży. A dla niego, skoro w dalszym ciągu musi doświadczać gorzkiego dowodu, jaki stanowi otaczająca go pustka, prosimy o łaskę, aby potrafił rozpoznać tę prawdę, że owi banici Kościoła byli zawsze jego najwierniejszymi synami i przyjaciółmi.
Niech Najświętsza Maryja Panna zachowa nas wszystkich w swoim Bolesnym i Niepokalanym Sercu! Ω
ks. Régis de Cacqueray FSSPX
Kazanie wygłoszone 5 maja 2010 r. w Surenes, we wspomnienie św. Piusa V. Tekst za: www.laportelatine.org. Przełożył Jarosław Zoppa.
Krzywa wzrostu i biedy Pracownikom madryckiego metra zapowiedziano obcięcie płac o 5%. Związki zawodowe zwołały wiec. Siedem i pół tysiąca pracowników zebranych na wiecu i postanowiło strajkować. Metro zamarło. W Warszawie pani Agnieszce pracodawca zaproponował obniżkę pensji o tysiąc złotych, czyli o 50%. Pani Agnieszka odmówiła. Zwolniono ją. Nie należy do żadnych związków zawodowych. W Grecji odbywa się kolejny strajk generalny przeciw polityce cięć wydatków socjalnych. Ulice są pełne demonstrantów. Knajpki, kafejki, restauracje są pełne demonstrantów. Grecja, Hiszpania to kraje ogarnięte kryzysem. Mają duże kłopoty z deficytem budżetowym. Polska to kraj wzorowy. Polacy nie strajkują. Pracują od świtu do nocy. Zdecydowana większość nie jeździ na urlopy. Po pracy idą do domu, żeby zdążyć się wyspać przed następnym kilkunastogodzinnym dniem pracy. Nie stać ich na jedzenie poza domem. Nie stać ich na strajki, nie stać ich na życie. Są smutni, martwi, burkliwi i samotni. I tą postawą zapewniają, że krzywa wzrostu rośnie. Hiszpanie i Grecy swój kryzys i swoje protesty i strajki omawiają wieczorami w pełnych radosnego gwaru barach. Oni żyją. A my? My mamy wzrost. Kiedy jest bieda bogaci zwykle usiłują zaciskać pasa biednym. Na Zachodzie Europy biednym się to nie podoba, więc się buntują. Na Wschodzie jesteśmy jak pani Agnieszka. Nie stać nas na bunt, bo każdy jest sam, osobno spożywa żelazne racje, jakie mu przydziela jaśnie państwo zatroskane kryzysem i nadmiernym deficytem. Bo najłatwiej zabrać słabemu, choćby po to, żeby silni i potężni nie musieli sobie odejmować kawioru od ust. Bogaci mówią biednym, że nie stać nas na rozdawnictwo i dalej garną do siebie ile się da. Logika tej manipulacji jest prosta. Ilekroć pieniądze trafiają do kieszeni ludzi zamożnych stają się bodźcem rozwoju gospodarczego, przedsiębiorczości. Te w kieszeni pracownika to czynnik podnoszący koszty pracy i zmniejszający konkurencyjność gospodarki. Nic tak nie hamuje wzrostu gospodarczego i ducha przedsiębiorczości jak przyzwoite płace. Niskie płace natomiast zachęcają inwestorów i są dźwignią wzrostu. Każda złotówka wydana na pomoc bezrobotnym, biednym, chorym, samotnym matkom i wielodzietnym rodzinom to gwóźdź do trumny rozwoju kraju. Bo nie wolno ludzi rozleniwiać. Zawsze mogą podjąć na czarno pracę za stawkę niższą od płacy minimalnej. Taka niewolnicza praca jest szczególnie pożyteczna, bo daje przedsiębiorcom upragnioną konkurencyjność. Ale rozpieszczeni socjałem będą się bezczelnie domagać umów, płatnych urlopów i wyżej opłacanych nadgodzin. Dopiero gdy obetniemy „przywileje socjalne” ludzie zrozumieją jak wielkim przywilejem jest możliwość podjęcia jakiejkolwiek pracy, na dowolnych warunkach za dowolną płacę wypłacana niekoniecznie regularnie. I to się sprawdza, to daje wyniki. My mamy wzrost, a oni nie. Polska biedą i wyzyskiem stoi. Polityka ograniczania środków na pomoc społeczną nie wynika wyłącznie, ani przede wszystkim ze szczupłości środków budżetowych. Jest ona pochodną polityki dyscyplinowania siły roboczej, która nie mając żadnej alternatywy musi przyjąć każde nawet najbardziej niekorzystne warunki zatrudnienia i przyczyniając się do wzrostu wydajności opartego na wyzysku. Zwolnienie najbogatszych z opłacania ZUS-u od zarobionych pieniędzy powyżej określonej kwoty, to bodziec pro-rozwojowy, podobnie jak ulgi podatkowe dla tych, którzy mogą na siebie wydać środki, aby je następnie odpisać od podstawy opodatkowania. Natomiast zniżka na przejazdy koleją dla ubogiego emeryta czy studenta, to już w języku liberalnej propagandy przywilej socjalny, który należy eliminować dla dobra kraju i jego wzrostu gospodarczego. Niewątpliwie budowa piramid była sukcesem faraonów i kapłanów starożytnego Egiptu. Niemały też udział w tym sukcesie mieli ciągnący bloki kamienne niewolnicy. Do dziś podziwiamy dokonania cywilizacji Egiptu i pamiętamy nazwiska faraonów, których doczesne szczątki kryją te imponujące budowle. Tylko bezpośredni autorzy, niewolnicy poszli w zapomnienie. Podobnie będzie z panią Agnieszką. W końcu będzie musiała pójść do pracy za nędzne wynagrodzenie, zapewne na czarno. A owoce jej wysiłku skonsumuje Tusk i spółka chwaląc się w Brukseli wskaźnikiem wzrostu i zachęcając inne kraje do pójścia polską drogą. A będzie rosła krzywa wzrostu i biedy. Piotr Ikonowicz
Idzie zima demograficzna W sytuacji pogłębiającego się niżu demograficznego budżet państwa będzie potrzebował dodatkowych 89 miliardów złotych na świadczenia emerytalne i 50 miliardów na opiekę zdrowotną Podstawową słabością polskiej debaty politycznej są pozorne spory toczone przez polityków PiS i PO. Obie partie koncentrują się na zupełnie podrzędnych tematach, dostarczając mediom tandetnej rozrywki. Zagadnienia, którym ze swej natury polityka powinna być poświęcona, są zaledwie marginesem publicznej debaty. To podejście jest najbardziej widoczne w obliczu wyzwań demograficznych, których konsekwencji już dziś, niestety, zaczynamy doświadczać.Kryzys demograficzny jest dziś największym wyzwaniem i zagrożeniem dla naszej przyszłości zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i narodowym. Fakt ten z trudnością przebija się do debaty publicznej. Nawet jeśli problem zaistnieje w mainsteamie, wnioski są dalekie od odpowiedzi adekwatnej do skali zagrożenia. Sytuacja demograficzna naszego Narodu jest dramatyczna. Od początku lat 90. pokolenie dzieci nie odtwarza pokolenia rodziców. Współczynnik zastępowalności pokoleń wynosił w ostatnich latach 1,2, czyli pokolenie dzieci jest mniej liczne od pokolenia rodziców o blisko 40 procent. Jest to najniższy (po Litwie) współczynnik reprodukcji prostej w Europie. W ostatnich latach poziom urodzeń wahał się w przedziale 350-400 tys. dzieci rocznie. Przy utrzymaniu się tej tendencji w następnym pokoleniu będzie to liczba oscylująca w granicach 200 tys., a w kolejnym pokoleniu już poniżej 100 tysięcy. Oczywiście o ile wcześniej młode pokolenie nie wyemigruje przytłoczone ciężarami utrzymania systemu emerytalnego i nie rozpłynie się w mozaice narodów krajów osiedlenia. Katastrofa demograficzna grozi nie tylko spadkiem liczebności naszego Narodu. W perspektywie kilku następnych pokoleń zagraża samemu jego istnieniu. Do 2030 r. liczba ludności w wieku przedprodukcyjnym spadnie o półtora miliona, a w 2050 r. będzie jej o połowę mniej niż obecnie. Drugą stroną tego kryzysu demograficznego jest starzenie się społeczeństwa. Do roku 2030 liczba osób w wieku emerytalnym wzrośnie o prawie 50 proc. (z 6,43 mln do 9,59 mln). Oznacza to, że przy zachowaniu obecnego poziomu świadczeń emerytalnych potrzebne będzie dodatkowe 89 mld zł na świadczenia emerytalne i dodatkowo ok. 50 mld na opiekę zdrowotną. Już dziś do systemu emerytalnego budżet państwa dopłaca ok. 30 mld zł rocznie. W najbliższych latach szacuje się wysokość transferów z budżetu na 75 mld złotych. Do roku 2050 zaś liczba ludności w tzw. wieku poprodukcyjnym wzrośnie o kolejne 2 miliony. Ten wzrost liczby osób utrzymywanych w ramach systemu emerytalnego będzie następował w sytuacji spadku liczby osób w wieku produkcyjnym. Do 2030 r. będzie to spadek rzędu prawie 5 mln osób, a do 2050 r. - kolejnych 5,5 milionów. Ta sytuacja spowoduje ogólny spadek liczebności Polaków do poziomu 35,7 mln w roku 2030 i 31 mln w 2050 roku A będzie to ludność w przeważającej mierze starsza i bez tzw. demograficznej przyszłości.
Co po niżu? Starzenie się polskiego społeczeństwa spowodowane jest nie tylko statystycznym wydłużeniem średniej życia, ale przede wszystkim dramatycznym spadkiem urodzeń, co prowadzi w konsekwencji do spadku ludności zdolnej do wypracowywania dochodów na opłacenie wzrastającej liczby emerytów. Oznaczać to będzie nie tylko nieuniknione podwyższenie wieku emerytalnego czy likwidację przywilejów emerytalnych poszczególnych grup zawodowych, ale i postępujący proces obniżania świadczeń emerytalnych. Próba zwiększenia kosztów pracy na rzecz utrzymania systemu emerytalnego zakończy się tylko przyśpieszoną emigracją młodego pokolenia i tym samym zupełną jego niewypłacalnością. W konsekwencji obecny kryzys demograficzny przeobrazi się w katastrofę demograficzną ze wszystkimi konsekwencjami tego zjawiska. To nie tylko załamanie systemu emerytalnego, to także załamanie systemu finansów publicznych, gdyż wzrastająca liczba emerytów będzie próbowała ratować swój standard życia poprzez transfer środków budżetowych na rzecz systemu emerytalnego. Żaden budżet takiego obciążenia nie udźwignie. Załamanie finansów publicznych wraz z masową emigracją ludzi młodych, zdolnych do pracy, wpędzi naszą gospodarkę w trwałą zapaść. Konsekwencją katastrofy demograficznej będzie praktyczny upadek naszego państwa i Narodu.
Półśrodki nie wystarczą W tak dramatycznej sytuacji właściwie nie wysuwa się żadnych propozycji mogących oddalić to zagrożenie. Reformy powołujące II i III filar ubezpieczeń emerytalnych są tylko półśrodkami. Ich efektywność zależy bowiem od stanu polskiej gospodarki i wypłacalności finansów publicznych. Propozycje likwidacji KRUS czy przywilejów emerytalnych poszczególnych grup zawodowych są jedynie metodą poprawy bieżącego stanu państwowej kasy. Podwyższenie wieku emerytalnego czy zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn jest także jedynie połowiczną próbą ratowania budżetu. Żadne z tych działań nie zapobiega zasadniczej przyczynie kryzysu demograficznego, jaką jest wyjątkowo dotkliwy spadek urodzeń. Bo właśnie spadek dzietności jest istotą polskiego, ale i europejskiego niżu demograficznego. I na przezwyciężaniu tego spadku powinna koncentrować się polityka naszego państwa. Bez wyraźnego wzrostu dzietności polskich rodzin nie ma szans na zapobiegnięcie katastrofie demograficznej.
Próba diagnozy Przyczyn spadku dzietności jest wiele. Są to uwarunkowania mentalnościowe, kulturowe, społeczne i ekonomiczne. W krajach Europy Zachodniej dominują czynniki kulturowe. W Polsce, jak pokazują badania aspiracji rodzicielskich, rodziny pragną mieć więcej dzieci, niż pozwala na to ich sytuacja materialna. Najuboższymi grupami w Polsce nie są - wbrew powszechnym przekonaniom - emeryci, ale rodziny młode i wielodzietne. To bariera ekonomiczna w młodych rodzinach blokuje decyzje o posiadaniu większej liczby dzieci. Tymczasem polityka państwa ma charakter antyrodzinny. Rodziny płacą swoisty podatek za to, że wychowują się w nich dzieci. Poza wyjątkami nie ma polityki prorodzinnej, a jedynie polityka socjalna. A to nie to samo. Polityka prorodzinna to polityka wsparcia rodzin ze względu na posiadanie dzieci, a nie tylko strategia ograniczenia biedy. To przede wszystkim długofalowa inwestycja o charakterze narodowym w kapitał ludzki. I powinna być traktowana właśnie jako inwestycja, a nie obciążenie budżetu. Kryzys rodziny objawia się też poprzez rozwody, niechęć do posiadania dzieci, zawierania małżeństw itp. Ale najważniejszą jego przyczyną jest bariera ekonomiczna. I ją należy zlikwidować. Właściwie o wszystkie dotychczasowe elementy polityki prorodzinnej trzeba było walczyć wbrew dominującym tendencjom. Becikowe i duża ulga podatkowa na dzieci były przegłosowane w Sejmie wbrew rządzącemu PiS. Nieśmiałe wydłużenie urlopów macierzyńskich było w Sejmie blokowane przez wicepremiera Leszka Balcerowicza w okresie koalicji AWS - UW i zlikwidowane przez rząd Leszka Milera. Później zaś wydłużanie tych urlopów było jedynie markowaniem polityki prorodzinnej przez rządy PiS, a następnie PO. Dziś wiadomo, co należy zrobić. Niepotrzebna jest żadna wielka dyskusja na ten temat. Tym bardziej że jest to ostatni moment, gdy możemy odwrócić negatywne tendencje, bo w wiek reprodukcyjny wkroczyło już pokolenie "miniwyżu" końca lat 70. i początku lat 80. Za kilka lat to pokolenie wyjdzie z wieku największej dzietności i szanse na odwrócenie negatywnych zjawisk gwałtownie zmaleją. Dziś trzeba wydłużyć płatne urlopy macierzyńskie przynajmniej do roku, zdecydowanie podnieść ulgę podatkową na dzieci, zwłaszcza od drugiego dziecka, i w formie świadczeniowej rozszerzyć ją na rodziny rolnicze i rzemieślnicze. Należy uzależnić wysokość przyszłej emerytury od liczby dzieci. Nie jest bowiem sprawiedliwe, aby dzieci z rodzin wielodzietnych pracowały przede wszystkim na emerytury osób bezdzietnych i małodzietnych. Osoby samotne zaś lub bezdzietne powinny płacić wyższe ubezpieczenie emerytalne, gdyż nie będą korzystały z wkładu własnych dzieci do systemu emerytalnego. Trzeba wprowadzić cały system wsparcia wychowania dzieci poprzez darmowe przedszkola, dopłaty do podręczników szkolnych, ulgi komunikacyjne i na korzystanie z instytucji kulturalnych i sportowych dla rodzin z trojgiem lub większą liczbą dzieci. Trzeba także wyraźnie zwiększyć becikowe. Wsparcie rodzin powinno mieć charakter systemowy, a nie jedynie ograniczony do poszczególnych elementów. Niestety koncepcja Joanny Kluzik-Rostkowskiej, minister polityki społecznej w rządzie PiS, bezkosztowej polityki prorodzinnej i utożsamiania jej z aktywizacją zawodową kobiet jest drogą donikąd. Rząd Platformy przejął PiS-owską koncepcję tejże polityki i nic istotnego w tym zakresie nie zmienił. Przyjęcie projektu ustawy "żłobkowej" jest tylko stwarzaniem pozorów, że zajmuje się on tą problematyką. Ta karygodna bezczynność dominujących partii na polskiej scenie politycznej, zafrasowanych jedynie wzajemnymi kłótniami, ukazuje ich zupełną niezdolność do przewodzenia Narodowi w sytuacji dramatycznych zagrożeń. Nie są w stanie nawet prawidłowo zdiagnozować społecznego zagrożenia. Przypominają zwalczające się koterie magnackie w czasach saskich, walczące jedynie o władzę, z wiadomymi skutkami dla Rzeczypospolitej. Marian Piłka
03 lipca 2010 Ciężko jest lekko żyć... ale jest światełko w socjalistycznym tunelu. Naprawdę! Nowelizacja ustawy o usługach turystycznych zakłada- uwaga!- zniesienie wymogu ukończenia turystyki i rekreacji, bądź prawa, ekonomii lub zarządzania i marketingu przez właścicieli biur turystycznych.(Brawo!) Nie będzie też już wymagany rok praktyki i doświadczenia(Brawo!). Nie wiem z jakiego powodu w tej dziedzinie decydenci postanowili zrobić wolny rynek.. Ale przepisy mają wejść w życie za kilka miesięcy.. I dobrze!
Pan dr Zygmunt Kruczek z Wydziału Turystyki i Rekreacji Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie, prezes Polskiej Federacji Pilotażu i Przewodnictwa twierdzi, że:” Część środowiska akademickiego jest tym zbulwersowana, ale myślę, że dopiero czas pokaże, czy decyzja ta wpłynie na jakość usług turystycznych”(!!!!) A ja nie muszą czekać aż czas pokaże.. Wiem, że jakość i ceny usług turystycznych na pewno się poprawią. To znaczy poprawi się jakość i spadną ceny.. Zacznie się większa walka o klienta. Szkoda , że opłaty licencyjne pozostaną. Być może jest to powód, że postanowiono otworzyć rynek… Więcej w nim uczestniczących- więcej pieniędzy w budżecie socjalistycznego państwa... Tak myśli biurokracja socjalistyczna. I być może to jest ten powód. Ale z pewnością jest to krok we właściwym kierunku.. I wcale kształcący na uczelniach turystycznych nie muszą się martwić, tak jak środowisko akademickie.. Naprawdę niepotrzebnie. Przecież zwiększy się podaż chcących popracować w turystyce.. Ktoś ich będzie musiał nauczyć tego i owego w tej branży.. Zwiększy się popyt na wykształcenie w tej dziedzinie.. Ale najważniejsze, że każdy będzie mógł spróbować sił , nawet bez obowiązkowego do tej pory wykształcenia.. No i na rynku pozostaną tylko te uczelnie, która naprawdę- a nie naumyślnie- uczą studentów w zakresie branży turystycznej. A dlaczego piekarz ma nie założyć sobie biura turystycznego jeśli czuje się na siłach, że podoła? Każdy powinien mieć prawo spróbować.. Niektórzy śpiewają i tańczą bez skończonej szkoły- to dlaczego w turystyce ma być inaczej. Pytanie jest inne: dlaczego w innych branżach ma pozostać po staremu? - Baco, spędziliście całe życie w tej wiosce? - Na razie jeszcze nie. I nie ma powodu pozostawać w tego typu wioskach socjalistycznych i reglamentowanych enklaw. Natomiast po nowemu jest w Muzeum Narodowym w Warszawie. Bardzo nowocześnie, choć muzeum nie nazywa się- sztuki nowoczesnej. Takie dopiero będzie, jak zostanie wybudowane za kilkaset milionów złotych z budżetu miasta i państwa na Placu Defilad po likwidacji tamtejszego handlu. Bo socjaliści mają to do siebie, że likwidują miejsca pracy efektywne, to znaczy takie do których nie trzeba dokładać skądkolwiek, a na to miejsce budują pomniki socjalizmu, do których będziemy wszyscy dopłacać, choć niekoniecznie oglądać. Takim tworem socjalistycznym będzie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma powstać na Placu Defilad.. Ale to za jakiś czas.. Na razie w Muzeum Narodowym w Warszawie otwarto wystawę” nowoczesną” pod tytułem „Ars Homo Erotica”. Sam tytuł mówi wiele.. Organizatorzy wystawy wychodzą naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców Warszawy i nie tylko.. Pan minister Zdrojewski reprezentujący Platformę Obywatelską, wymienił, pardon w wyniku konkursu ogłoszonego wszem i wobec, zdymisjonował odwołując pana Ferdynanda Ruszczyca, a na o miejsce- w wyniku konkursu – powołany został pan profesor Piotr Piotrowski.. Pan profesor od razu wziął się do roboty i natychmiast postanowił zmienić wizerunek- jego zdaniem- zbyt konserwatywnej placówki. Żeby była taka wesoła i radosna, jak sam ruch do którego przynależy.. Pan profesor Piotrowski jest bowiem aktywistą ruchu gejowskiego i taki człowiek jest nareszcie na swoim miejscu.. Dobrany według kryterium zaspokajania popędu płciowego. Dlaczego akurat według takiego kryterium? Bo można byłoby dobrać dyrektora według wzrostu; no tak ale taki wielkolud nie zorganizowałby być może takiej” nowoczesnej wystawy”, jak pan profesor.. A tak mamy.. Otwarcie wystawy nastąpiło w dniu 6 czerwca tego roku i miało być połączone z paradą gejów i lesbijek.. ale jakoś nie wyszyło. TO znaczy otwarcie wyszło, ale przejście gejów i lesbijek nie wyszło.. Nie wiem, czy zabrakło zawodowych gejów, czy zawodowych lesbijek, ale nie wyszło…. szydło z worka.. Bo właśnie w dniu 6 czerwca odbyła się beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki. – i to miał być oczywiście przypadek. Zorganizowany przypadek. Żeby pochód zmierzający do Świątyni Najwyższej Opatrzności w Wilanowie zwanej obecnie Świątynią Opatrzności Bożej przechodził obok krzykliwych reklam reklamujących wystawę” Ars Homo Erotica” „Chcieliśmy zmienić postrzeganie Polaków za granicą- dzięki pokazaniu. tej wystawy w Muzeum Narodowym mówimy innym krajom, że Polska nie jest homofobiczna”(????) A pan kurator wystawy dr Paweł Leszkowicz z wielką pasją opowiada o ekspozycji:” Dokonałem śledztwa kuratorskiego i analizowałem tradycje homoerotyczną w historii sztuki. Pokażemy przedstawienia ze starożytności, renesansu, XIX czy współczesności. Jest cała sekcja poświęcona Św. Sebastianowi, który od renesansu pokazywany jest jako chrześcijański Adonis, przebity strzałami, w ekstazie”. Św. Sebastian w ekstazie- naprawdę dobry pomysł- i jaki współczesny! Można też pokazywać Buddę w ekstazie. Mojżesza, proroka Mahometa. – też w ekstazie. Ale akurat chrześcijańskiego Sebastiana w ekstazie.. Kontynuacją wzwodu w ekstazie były niedawne wydarzenia w Zielonej Górze, gdzie w centrum miasta postawiono figurę mężczyzny z prąciem na zewnątrz miasta, pardon w terenie odkrytym i ktoś w nocy ukradł prącie figurze mężczyzny. Sprawcy nie schwytano, ale trwała zażarta dyskusja co robić dalej.. Jak to co?: Przywrócić prącie na swoje miejsce w centrum miasta.. Glos zabierał prezydent miasta, bo sprawa była poważna, nie cierpiąca … prącia.! Zapadła decyzja -prącie wraca na swoje miejsce.. Ale nie wiadomo, czy jest to pomnik hetero, czy homo.. Bo przecież osobniki różne-mają takie same prącia.. Tylko inaczej je wykorzystują.. W Muzeum Narodowym przed otwarciem wystawy „Ars Homo Erotica’- odbyła się dyskusja na temat obrazu” Bitwa pod Grunwaldem”, podczas której to dyskusji, jedna z referentek- media nie podają o jakiej orientacji seksualnej była prelegentka- mówiła z całą nieukrywaną powagą, że obraz naszego wielkiego mistrza Matejki jest- uwaga!- przejawem „ męskiego nacjonalizmu”(???), bowiem nie ma na nim namalowanej ani jednej kobiety! Feministki będą teraz domalowywać kobiety na starych obrazach, szczególnie podczas rozstrzygających bitew, bo nie ma w nich parytetów.. a potem koniecznie na każdym obrazie współcześnie zmodyfikowanym jak żywność- przy pomocy parytetowej i feministycznej głupoty, na obrazie będzie musiał być przedstawiciel Murzynów, homoseksualistów, lesbijek.. No i oczywiście mniejszości! Ładnie będą wyglądały te wszystkie obrazy wiszące w muzeach narodowych i sztuki współczesnej. Po to lewicowi anarchiści obyczajni budują te wszystkie nowoczesne muzea, żeby nas karmić propagandą. I to nie wymyśloną obecnie. Propagandą wsteczną. Bo kto panuje na teraźniejszością – panuje na przyszłością- - pisał mądry Orwell. A co powiedział w tej sprawie pan Bogdan Zdrojewski , reprezentujący Platformę Obywatelską.. „Przygotowana wystawa wpisuje się projekt muzeum jako instytucji krytycznej podejmującej istotne dla życia publicznego tematy, stymulującej procesy rozwoju społecznego oraz kształtowania demokracji(???) Achaaaa.. „ stymulujące procesy rozwoju społecznego”(???) i „ kształtowania demokracji”(???). Barrrrrdzo ciekawe.. Homoseksualiści raczej nie przyczyniają się do rozwoju społecznego, przynajmniej jeśli chodzi o demografię.. A demokracja? Demokracja to stałe i niezłomne działanie mające na celu pozbawienia nas resztek zdrowego rozsądku. Poprzez większość. Im większa większość- tym słuszniejsza racja,, czyżby? WJR
Odczuwanie strumieni energii Ćwicząc z ciałem eterycznym nauczyliście się odczuwać energię płynącą przez Wasze organizmy. To, że ręka przyciąga energię będziemy wykorzystywać w dalszej nauce, aby odejmować bóle i stany zapalne. – Przestrzegam przed manipulowaniem cudzą energią – jeszcze nie pora. Uzdrowiciele nie są wcale nikim nadzwyczajnym, to tacy sami ludzie jak Wy, tyle tylko, że wcześniej zrozumieli prawdziwą budowę świata i potrafią to w odpowiedni sposób wykorzystać. Mam nadzieję, że wszyscy opanowali już te podstawowe nawyki jak: czucie ciała eterycznego, sterowanie oddechem i wszystko to, co do tej pory ćwiczyliśmy – mówi Dariusz Emanowicz, nasz specjalista – Przed nami nauka kierowania głównym potokiem energetycznym ludzkiego ciała. Potok ów stanowi fundament naszego zdrowia, sukcesu i dobrobytu. Przypomnijmy, że główny potok energii składa się z dwóch strumieni, które płyną w przeciwnych kierunkach. Strumień z dołu do góry przepływa w pewnej odległości przed kręgosłupem (u kobiet ok. 4cm, u mężczyzn ok.2cm.) i wychodzi przez górne czakry. Potok z góry do dołu płynie prawie dotykając kręgosłupa i wychodzi przez czakry dolne. Początki są trudne, z tego względu, że ciężko jest poczuć ruch energii w swoim ciele. Nie dlatego, że go nie ma, ale dlatego, że jest z nami tak zsynchronizowany. Można to porównać do bicia serca, aby je usłyszeć potrzeba dużej koncentracji, a przecież bije głośno i osoba postronna słyszy je bez problemu. Jeśli nie zniechęcicie się po pierwszych próbach, ruch w Waszych ciałach będzie coraz bardziej odczuwalny – zachęca Dariusz Emanowicz.– Przejdźmy do praktyki. Stańcie lub usiądźcie wygodnie. Uspokójcie wewnętrzny dialog koncentrując się na oddechu i przenieście uwagę na własne ciało. Stopniowo będziecie odczuwać ruch energii przed kręgosłupem, z dołu do góry. Po pewnym okresie ćwiczeń Wasz strumyk przekształci się w rwący potok. Poczujcie jak się unosi i wypływa górnymi czakrami, szczególnie z Adżny (miejsce między brwiami). Wyobraźcie sobie, że w centrum Waszej głowy jest umocowana strzałka, którą możecie, siłą woli, kierować w różnych kierunkach. Skierujcie ją do przodu i poczujcie jak energia wypływa z Adżny zgodnie z Waszym życzeniem. A teraz obróćcie ją do tyłu, poczujecie jakby Adżna zaczęła wciągać energię. Powtarzajcie to ćwiczenie do momentu, gdy Wasze odczucia nabiorą odpowiedniej mocy. Opanowanie kierowania tym strumieniem będzie nam potrzebne do odcięcia cudzych wpływów itp. Jest to bowiem główne narzędzie ludzkiej „energostacji”, przy pomocy którego ludzie przekazują swoje emocje innym osobom. – Podobnie popracujcie z potokiem schodzącym z góry. Poczujcie energię spływającą w dół kręgosłupa, od wierzchołka głowy do dolnych czakr. Ustawcie strzałkę w okolicach splotu słonecznego i zróbcie to samo co przy Adżnie. Gdy energia się uwalnia przez Manipurę wtedy programujemy innych ludzi lub narzucamy im swoje myśli i idee. Zaś gdy energia jest wchłaniana odbieramy emocje i pragnienia innych ludzi. Opanowanie tego strumyka pozwoli nam na ochronę przed cudzymi wpływami i odbudowę własnego zdrowia. Myślę, że tydzień powinien wystarczyć na odczucie energii. Jeśli jednak zdarzy się, że nie będziecie jej odczuwać, to i tak twórzcie obraz całego procesu. Wszystko jest kwestią czasu i Waszej determinacji. – Przypominam, że energia Ziemi i Kosmosu przepływa nieustannie przez wszystko, czy sobie to uświadamiamy czy nie. Zachęcam do poświęcenia sobie chwili czasu. W następnym artykule nauczycie się sterowania i kompletnego odczuwania centralnego potoku energetycznego – zapowiada Dariusz Emanowicz. Dariusz Emanowicz
Ukochani aroganci Subotnik Ziemkiewicza Poza tym, że jutro mamy wybory (z wiadomych względów w tej kwestii ograniczę się tylko do powtórzenia swego antyfrekwencyjnego apelu: jeśli nie masz sprawy dobrze przemyślanej, jeśli nie jesteś pewien, jeśli nie interesujesz się polityką − jedź do lasu, na działkę, na grilla i zostaw głosowanie mądrzejszym, tak będzie lepiej dla ciebie i dla Polski) jutro przypada także święto narodowe USA. A dzisiaj amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton bawi w Polsce. Żadna z osób, z którą się w Polsce spotka, nie powie jej oczywiście niczego przykrego. A warto by było, żeby ktoś przetłumaczył i wręczył pani sekretarz dostępny w Internecie, choćby na stronach magazynu „Obywatel”, list Joanny i Andrzeja Gwiazdów do chicagowskiej Polonii. List, w którym jedni z najbardziej zasłużonych Polaków tłumaczą swym rodakom z Ameryki, dlaczego nie mogą skorzystać z otrzymanego od nich zaproszenia. Po dwudziestu latach zawodowego zajmowania się absurdami oraz draństwami mało już mnie porusza, a podczas lektury tego krótkiego sprawozdania ze starań o wizę Wielkiego Brata przysłowiowy nóż mi się w kieszeni otworzył. Niby to wszystko wiemy. Ale od wielkiego święta może warto sobie przypomnieć. Najbardziej oburza nie to, że to CI Gwiazdowie, autentyczni bohaterowie, zostali potraktowani w taki sposób. Wiadomo nie od dziś, że status historycznych zasług liczy się w III RP w zależności od tego, na ile nosiciel tego statusu jest użyteczny dla establishmentu władzy i chętny do współpracy z jego propagandową maszynerią, na ile gotów jest w zamian za apanaże legitymizować jako historyczny celebryta rządzące salony oraz ich Rysiów. Ci, którzy jak śp. Anna Walentynowicz zachowali dawną niepokorność także w III RP, są cichcem z należnej im chwały odzierani, żeby nie psuli oficjalnego obrazka. Gwiazdowie padają ofiarą tych działań do tego stopnia, że próbowano zablokować nawet ich rocznicowe spotkania z młodzieżą, kiedy organizował takie IPN. O to nie można mieć pretensji do Amerykanów, oni mają prawo nie wiedzieć, kto w Polsce jest kim, i traktować bohaterów jak zwykłych polskich obywateli. I to właśnie jest haniebne. To, w jaki sposób amerykańscy biurokraci traktują zwykłych Polaków. Mają swoje powody, by regulować napływ gości z innych krajów, i mają do tego prawo − to oczywiste, tego nikt nie neguje. Ale nie mają prawa zachowywać się tu z butą i lekceważeniem godną carskich czynowników, ani przejmować nawyków biurokracji komunistycznej, która każdego petenta zwykła traktować jak chwilowo tylko jeszcze nie przyłapanego oszusta.
Amerykanie boją się wpuszczać uboższych Polaków, w obawie, że będą u nich pracować na czarno. Od paru lat obawa ta jest mało uzasadniona − wskutek deprecjacji dolara po prostu się to już nie opłaca. Ale nawet gdy była uzasadniona, nie usprawiedliwiała traktowania z buta każdego, kto chciałby na przykład odwiedzić rodzinę, a nie może się wykazać, że jest właścicielem fortuny. Nie do przyjęcia są procedury przypominające policyjne przesłuchanie zatrzymanego na gorącym uczynku złodziejaszka. Tym bardziej nie do przyjęcia jest mnożenie biurokratycznych przeszkód, stosowanie internetowych formularzy, które nie dają się wypełnić, ani zachowanie konsulów godne kolonialnych namiestników gdzieś w głębokiej dziczy (przykłady we wspomnianym liście). A już absolutnym skandalem jest stworzenie z wydawania amerykańskich wiz intratnego przemysłu, intratnego głównie dzięki pieniądzom wyłudzanym w formie różnych wyśrubowanych i bezzwrotnych opłat od petentów, których i tak się potem załatwia kopniakiem w siedzenie. Ręce opadają, gdy czyta się, że nawet za najniezbędniejsze informacje telefoniczne narzucają amerykańskie konsulaty taksę jak za seks-telefon: 4,88 + VAT. To już można tylko powtórzyć za Gwiazdami: wiemy, że supermocarstwo znalazło się w kryzysie, ale czy naprawdę aż tak głębokim, że musi się ratować łupieniem Polaków? Jako człowiek wiekowy pamiętam czasy, gdy Ameryka była przez Polaków powszechnie lubiana i szanowana. Dziś w badaniu „kogo powinien jako pierwszego zaprosić do Polski nowy prezydent” Barack Obama uplasował się daleko nie tylko za przedstawicielami Unii Europejskiej, ale także za prezydentem Rosji. Wiele, doprawdy, zrobili przez ostatnich dwadzieścia lat Amerykanie, aby ostudzić w Polakach sympatię do siebie, i jak widać − udało im się. Bo, jak to ktoś celnie zauważył: w stosunkach z Ameryką bardziej opłaca się być ich zajadłym wrogiem, jak Francuzi czy Niemcy. Bo Ameryka wrogów szanuje. A przyjaciół − wręcz przeciwnie. RAZ
Uważaj, kogo wybierasz na prezydenta państwa! Tak mówi Jacek Sasin, zastępca śp. Władysława Stasiaka, szefa Kancelarii Prezydenta RP śp. Lecha Kaczyńskiego, który w czasie Katastrofy był w na cmentarzu w Katyniu, później na lotnisku i chciał znajdującym się tam samolotem „Jak-40” wracać do kraju, ale mu to Rosjanie uniemożliwili, nie pozwalając wyjść z samolotu, do którego nieopatrznie wszedł, aż do czasu, gdy ludzie Komorowskiego uporali się z Kancelarią Prezydenta w Warszawie: „Przejęcie przez Komorowskiego funkcji p.o. prezydenta RP odbywało się w niezwykłym pośpiechu. Mówił mi o tym telefonicznie minister Sławomir Duda, gdy byłem jeszcze na cmentarzu w Katyniu. A przecież nawet ja jeszcze nie miałem pewności, że Lech Kaczyński nie żyje, chociaż byłem na miejscu katastrofy. Kiedy przemawiałem do zgromadzonych tam ludzi, nie odważyłem się powiedzieć, że prezydent zginął… Komorowski miał już taką pewność” I dalej: „Komorowski poprzez szefa Kancelarii Sejmu zażądał od ministra Dudy przygotowania dokumentów potwierdzających przejęcie funkcji głowy państwa. Na pytanie ministra Dudy, na jakiej podstawie taki dokument miałby być utworzony, usłyszał, że na podstawie tego, co mówią media. Minister Duda odmówił, ale pół godziny później otrzymał informację, że do marszałka Komorowskiego zadzwonił prezydent Dmitrij Miedwiediew i przekazał wiadomość o śmierci prezydenta. Ponownie stanowczo zażądano dokumentów…” W Smoleńsku straciliśmy prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. W niedzielę zostanie wybrany nowy prezydent. Ten wybór będzie zależał od Ciebie, przynajmniej w stopniu osobistym i będzie obciążył twoje sumienie, gdy wynik będzie zgodny z twoją decyzją. Jeśli nie wyciągniesz wniosków z zacytowanych słów, jeśli na nie nie zareagujesz, obciążysz się moralnie na długie lata, bo tu chodzi o prezydenta twojego państwa, chodzi o prezydenta państwa twojej rodziny, twoich bliskich, chodzi o prezydenta Polski, twojej Ojczyzny. Na ile możesz, nie dopuść, aby głową państwa został ktoś, kogo się będziesz wstydził, gdy przyjdzie czas, że z dachów, jak napisano, głoszone będzie to, co teraz z taką zawziętością i tak nieporadnie utrzymywane jest w tajemnicy. Nie udawaj, że nie wiesz, nie oszukasz swojego sumienia. Nie piszę tego do jakiegoś tam nieokreślonego ogółu, tylko do ciebie, mój bracie i do twojej siostry, do ciebie, mój wnuku, do ciebie, sąsiedzie, do ciebie, koleżanko z pracy. Zwracam się do ciebie osobiście, bo mi zależy na tobie i na tym, o czym wiem, że nam zależy wspólnie, na Polsce, naszej Ojczyźnie. Błagam, uniknij udziału w hańbie. Nie, tchórzliwie siedząc w domu, ale dokonując świadomego wyboru, odrzucając zło! Pamiętaj, przyjdzie poniedziałek i trzeba będzie spojrzeć ludziom w oczy i żyć z tym dalej. Jerzy Łysiak
Jarosław Kaczyński gwarantem – czego? W świetle wyłożonych dowodów na moim blogu na www.propolonia.pl udział w tzw. wyborach 4 lipca 2010 r. lub poparcie któregokolwiek z kandydatów stanowi zaprzeczenie zdrowego rozsądku. Stanowi swoistą nagrodę za zbudowane - siłami wszystkich dotychczasowych formacji politycznych - mechanizmy zniewolenia Narodu Polskiego. W świetle zgromadzonych i ujawnionych ogółowi dowodów było by to wielce nieetyczne i wielce niemoralne przesłanie dla młodego pokolenia Polaków. Strategia ujawniona w artykule „PiS w Fundacji Batorego George’a Sorosa”
[ http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467 ]
była wspierana przez wszystkie liczące się ośrodki medialne w Polsce, jak i przez wszystkie mające duże oddziaływanie środowiska opiniotwórcze. Rozłożone były jedynie role i akcenty na poszczególne wykreowane wedle tej strategii główne partie – PiS i PO. Nic też więc dziwnego, że teraz te ośrodki medialne i te środowiska wyłażą wręcz ze skóry, aby wziąć udział w tej farsie wyborczej. Po stronie wspierających Jarosława Kaczyńskiego panuje w ostatnim czasie wręcz histeria, że niby co to się nie stanie, gdy on nie zostanie Prezydentem RP. Otóż w sytuacji przegranej Jarosława Kaczyńskiego padnie ta misternie budowana przez lata strategia. Zostaną odblokowane pola do wyłonienia się siły politycznej reprezentującej tzw. wykluczonych, których tak się bał Jarosław Kaczyński w swym wykładzie w Fundacji Batorego. Dopiero te nowe siły polityczne, a nie żaden PiS, mogą podjęć skuteczną, a nie pozorowaną, walkę polityczną z PO. Wystarczy spojrzeć na mapę Polski z procentowym rozkładem głosów dla kandydata PO i kandydata PiS po pierwszej turze wyborów, aby uzmysłowić sobie, że w wyniku tej realizowanej od lat obłąkańczej strategii Polska rozrywana jest wewnętrznie na dwa obszary wpływów obcych sił – jednych stojących za plecami PO i drugich stojących za plecami PiS. A przecież potrzebna jest nowa siła polityczna zdolna przeniknąć te dwa oddalające się od siebie obszary Polski. Siła eliminująca tak wpływy PiS, jaki wpływy PO, a w ślad za tym zdolna do wewnętrznego integrowania się tych dwu obszarów Polski. Łudzą się ci, którzy w ostatnim czasie udzielają swego poparcia Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wygrana Jarosława Kaczyńskiego to kontynuacja na bliżej nieokreślony czas w/w strategii [raz PiS, raz PO] , no i ci naiwni mogą zapomnieć o budowie liczącej się nowej formacji politycznej mimo ich szumnych polskich narodowych haseł i zarysów programu. Boguchwała, A.D. 02 lipca 2010 r. – mgr inż. Józef Bizoń
Szewcze, pilnuj kopyta! Paul McCartney: Niewierzący w globalne ocieplenie są jak negacjoniści Holokaustu. Paul McCartney, były muzyk zespołu The Beatles, porównał zaprzeczanie zjawisku globalnego ocieplenia do negowania zagłady Żydów. – Niech pan McCartney skupi się na tym, na czym się rzeczywiście zna – ripostują Żydzi. Porównanie z ust muzyka padło w odpowiedzi na pytanie o wyciek ropy u wybrzeży USA, które gwiazdorowi zadał dziennikarz brytyjskiego tabloidu „The Sun”. Piosenkarz uznał, że to wydarzenie ma wymiar pedagogiczny. – Szkoda, że potrzebujemy takich katastrof, żeby pokazać ludziom… Niektórzy ludzie nie wierzą w globalne ocieplenie, tak jak niektórzy nie wierzą w to, że Holokaust się naprawdę wydarzył – powiedział. – Ale fakty są takie, że coś się jednak dzieje i musimy sobie zdawać z tego sprawę, jeżeli chcemy, aby nasze dzieci żyły w przyzwoitym świecie, a nie w całkowitym koszmarze – dodał z troską i zaczął wychwalać Baracka Obamę za wspaniałą interwencję w Zatoce Meksykańskiej. Dokonane przez muzyka porównanie osób sceptycznych wobec teorii o ociepleniu klimatu do rewizjonistów Holokaustu wywołało jednak krytykę zarówno ekologicznych sceptyków, jak i Żydów. – Wiem, że panuje obecnie moda na mówienie w kółko o globalnym ociepleniu. Porównywanie go z zamordowaniem sześciu milionów ludzi – mężczyzn, kobiet i dzieci, porównywanie go z komorami gazowymi jest jednak całkowicie niedopuszczalne – powiedział „Rzeczpospolitej” prof. Israel Gutman z instytutu Yad Vashem, były więzień Auschwitz. – Niech pan McCartney skupi się więc na tym, na czym się rzeczywiście zna, czyli na śpiewaniu i graniu na gitarze. Wypowiadanie się na tematy, o których nie ma pojęcia, powinien sobie darować – podkreślił Gutman. W podobnym tonie wypowiada się amerykański naukowiec Christopher C. Horner. – Cóż to za pomysł, żeby pytać o tak poważne sprawy tych wszystkich naiwnych aktorów i piosenkarzy – powiedział Horner w rozmowie z „Rzeczpospolitą”. – Ci ludzie traktują tę sprawę jak noszenie modnej torebki, bez której nie wypada pojawić się w „dobrym towarzystwie” – podkreślił Horner. – Chyba nikt nie podejrzewa McCartneya o to, że dogłębnie zbadał sprawę, o której się wymądrzał. Że wysłuchał opinii naukowców przedstawiających różne punkty widzenia i wyciągnął własne wnioski. Nie, on po prostu powtarza usłyszane gdzieś frazesy, żeby pokazać, jaki jest postępowy i wrażliwy na los biednej planety – tłumaczył. Menedżer McCartneya powiedział, że jego klient nie zamierza komentować swojej wypowiedzi.
Komentarz Pawła Lisicickiego – Czego nie zrozumiał McCartney Podczas gdy w Polsce właśnie zapadła cisza i wszyscy wstrzymali oddech w oczekiwaniu na zwycięzcę najdziwniejszej kampanii prezydenckiej w dziejach, na świecie w najlepsze trwają ważne debaty ważnych ludzi. Tym razem w takiej roli wystąpił Paul McCartney. I choć to, co powiedział, pojawiło się na łamach pisma – powiedzmy – średnio poważnego, brytyjskiego tabloidu „The Sun”, to już odpowiedź na jego przemyślenia była jak najbardziej poważna i każdemu powinna dać do myślenia. Otóż były bitels stwierdził, że „niektórzy ludzie nie wierzą w globalne ocieplenie, tak jak niektórzy nie wierzą w to, że Holokaust się naprawdę wydarzył”. No i posypały się gromy. Łatwo przewidzieć, że obok sceptyków wobec teorii globalnego ocieplenia najgłośniej słychać było tych, którzy zarzucali muzykowi pomniejszanie zagłady Żydów. Zostawiam na boku globalne ocieplenie, zresztą, może wskutek wyjątkowo srogiej zimy, słychać o nim rzadziej. Słowom muzyka warto się przyjrzeć z innego punktu widzenia. Otóż McCartney, święcie przekonany, że globalne ocieplenie jako efekt działalności człowieka jest faktem, poszukiwał innego faktu historycznego, równie według niego niewątpliwego. Pierwszą rzeczą, która mu się nasunęła, była zagłada Żydów. Gdzie tu ujma dla ofiar? Skąd zatem protesty? Stąd, mniemam, że sławny muzyk nie dostrzegł, że Holokaust dawno już przestał być tylko niewątpliwym faktem historycznym. Zyskał status wydarzenia absolutnego. To stosunek do Holokaustu – a nie Boga czy uniwersalnych norm etycznych – coraz częściej ma decydować o wartości jednostki. Holokaust stał się dla zachodnich elit tym, czym dla chrześcijan była śmierć Chrystusa: wydarzeniem ustanawiającym nową moralność, nową formułę człowieczeństwa. Kiedy The Beatles pierwszy raz przyjechali w połowie lat 60. na koncerty do Stanów Zjednoczonych, bodajże John Lennon zauważył, że są bardziej popularni od Jezusa Chrystusa. Wtedy to porównanie wywołało szok. W końcu wielu chrześcijan uznało, że może ono sugerować bluźnierstwo. Jak to – mówili sobie – zwykli muzycy rockowi porównują się z Bogiem? Podobnie wyglądają reakcje na słowa McCartneya. Dla niego Holokaust wciąż jest jeszcze tylko przeszłym zdarzeniem. Ale dla wielu to za mało. Potępiając porównanie McCartneya, jego krytycy atakują więcej niż dogmatyzm muzyka w sprawie globalnego ocieplenia. Nie. Tym, co budzi ich gwałtowny opór, jest podejrzenie, że muzyk chciał globalnemu ociepleniu przypisać ów absolutny, nieporównywalny z niczym charakter, jaki w cywilizacji zachodniej zyskał Holokaust. Tak, świat się zmienia i to, co w latach 60. było bluźnierstwem, dziś mało kogo wzrusza. I na odwrót. To, co wówczas było po prostu historycznym faktem – masowe zbrodnie na Żydach – teraz nabrało innego, niemal metafizycznego znaczenia. McCartney, widać, tego nie zrozumiał. Za Rzeczpospolitą, rp.pl
Przedwyborcze zdziwienia Zadzwonił do mnie znajomy. Miał nie iść na drugą turę wyborów, gdyż obaj kandydaci zdecydowanie mu nie odpowiadają. Ale w Naszym Dzienniku z 18.06 przeczytał felieton p. St. Michalkiewicza, w którym autor przestrzega przed nowelizacją kodeksu karnego, która weszła w życie 8.06, i prowadzi do ograniczenia wolności słowa. Cytuję: „8 czerwca weszła w życie nowelizacja kodeksu karnego, wprowadzona ustawą z 5 listopada 2009 roku, która między innymi obejmuje zmianę art. 256. Przepis ten pierwotnie przewidywał karę grzywny, ograniczenia wolności albo więzienia do lat dwóch za propagowanie „faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju” lub za „nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych, albo ze względu na bezwyznaniowość”. Nowelizacja objęła taką samą karą nie tylko „propagowanie” lub „nawoływanie”, ale również „produkowanie, utrwalanie, sprowadzanie, nabywanie, przechowywanie, posiadanie, prezentowanie, przewożenie lub przesyłanie druków, nagrań lub innych przedmiotów zawierających wyżej wymienioną treść, albo będących nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej”. Kodeks czyni wyjątek w przypadkach, gdy ktoś dopuszcza się „propagowania”, „nawoływania”, „produkowania”, „utrwalania”, „sprowadzania”, „nabywania”, „przechowywania”, „posiadania”, „prezentowania”, „przewożenia” lub „przesyłania” w ramach „działalności artystycznej”, „edukacyjnej”, „kolekcjonerskiej” lub „naukowej”.” Niezależnie od tego jak będzie w przyszłości wyglądać praktyczna realizacja rozszerzonego art. 256, należy zgodzić się z red. Michalkiewiczem, że rzeczywiście prowadzi ona do ograniczenia wolności słowa, zapisanej chociażby w polskiej konstytucji z 1997 r. Rzecz w tym jednak, że w ogóle nie o to się tutaj rozchodzi! Felieton (zapewne takie było założenie Autora) nie zawiera informacji o tym, kto za owo rozszerzenie odpowiada. W związku z tym, mój znajomy, człowiek myślący trzeźwo i logicznie, wywnioskował (i miał do tego prawo, mając dostępne dane, choćby w postaci politycznego stanowiska Naszego Dziennika), że to zapewne B. Komorowski podpisał nowelizację KK i dlatego on, chwytając się ostatniej deski ratunku, zagłosuje, niechętnie, ale jednak, na p. J. Kaczyńskiego, jako na tego, który wolności słowa bronić będzie.
Art. 14. Ustawa wchodzi w życie po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej: L. Kaczyński Jakby nie patrzeć, znajomy, broniąc wolności słowa przed p. B. Komorowskim, zagłosuje na p. J. Kaczyńskiego, którego brat tę nowelizację podpisał! Wnioski pozostawiam PT Czytelnikom… Adam Śmiech
65. rocznica bitwy pod Ogółami 8 lipca 1945 r. w Puszczy Knyszyńskiej, pod Ogółami, zgrupowanie partyzanckie AKO "Piotrków", liczące blisko 200 ludzi, zostało zaatakowane przez dwukrotnie liczniejsze siły 1 pułku piechoty "ludowego" WP oraz funkcjonariuszy UB wsparte artylerią. Sprawne dowodzenie mjr. Aleksandra Rybnika "Jerzego" pozwoliło partyzantom na przerwanie okrążenia i przy minimalnych stratach własnych wycofanie się przez otaczające obozowisko bagna. Starcie partyzanckich oddziałów, wiernych legalnym władzom Rzeczypospolitej, z wspieranymi przez Sowietów siłami komunistycznymi było jedną z największych bitew partyzanckich na Białostocczyźnie.
Ppłk. Aleksander Rybnik - (1906-1946) "Aleksy", "Dziki", "Jerzy", "Maciej Kropidło", "Maciej Rózga", "Popławski" (?), "Rózga", "Zając", nazwisko konspiracyjne Antoni Kuryłowicz; oficer SZP-ZWZ-AK-WiN. Urodził się w 1906 roku w Starosielcach koło Białegostoku jako syn Michała i Pauliny. W 1913 r. rozpoczął naukę w szkole powszechnej, rok później wraz z rodziną (ojciec był kolejarzem) został ewakuowany do Kaługi w Rosji gdzie ukończył szkołę powszechną i dwie klasy gimnazjum. Do Polski powrócił w 1919 r. i podjął naukę w Gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Starosielcach. Wkrótce jednak przerwał naukę by wstąpić do seminarium duchownego w Wilnie a następnie w Janowie Podlaskim. Maturę uzyskał w gimnazjum Nawrockiego w Warszawie w 1927r. Powołany do wojska, ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. W 1933 roku został awansowany do stopnia porucznika. Podczas kampanii wrześniowej 1939 dowodził kompanią piechoty w baonie KOP Wołożyn, wchodzącą w skład Armii "Kraków" - l. Brygady Strzelców Górskich. Został wówczas mianowany kapitanem i dowódcą baonu piechoty w pułku KOP wchodzącym w skład grupy Wilhelma Orlika - Rückemanna. Unikając niewoli, w listopadzie 1939 r., po krótkim pobycie w Warszawie, wyruszył do, wówczas jeszcze litewskiego, Wilna. Wstąpił tam do Służby Zwycięstwu Polski i został dowódcą jednego z trzech konspiracyjnych plutonów stanowiących grupę (koło pułkowe) 6.Pułku Piechoty leg. Tak zastała go sowiecka aneksja Litwy. We wrześniu 1940r . objął dowództwo batalionu a w grudniu dowództwo całego 6. Pułku Piechoty. W marcu 1941 r. Aleksandra Rybnika mianowano zastępcą komendanta Garnizonu Miasta Wilna a miesiąc później, po masowych aresztowaniach wśród oficerów sztabów okręgów i obwodów, powierzono mu obowiązki komendanta Garnizonu Wilno. 13 VI 1941 r. został aresztowany przez NKWD. Uderzenie Niemiec na ZSRS i wyrzucenie sowietów z Wilna, w dniu 23 VI 1941 r., ocaliło mu życie. Sowiecką praktyką tamtych dni było mordowanie aresztantów, gdy stawało się jasne, że Niemcy zajmą miasto. Strażnicy z NKWD wepchnęli więźniów do samochodu i rozpoczęli wywózkę na miejsce egzekucji, gdy niemiecki atak lotniczy uszkodził pojazd. Wykorzystując zamieszanie i panikę Rybnik uciekł oprawcom i opuścił rejon Wilna. Ocalony przeniósł się do Okręgu AK Nowogródek, gdzie w kwietniu 1942 r. został komendantem Obwodu Słonim. W końcu listopada 1942 r. jednak opuścił ten teren. Początkowo ukrywał się w powiecie wołkowyskim, następnie znalazł się w Puszczy Knyszyńskiej pod Białymstokiem. Na początku czerwca 1943 r. nawiązał kontakt z oddziałem Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, który właśnie rozpoczął działania bojowe na Białostocczyźnie. Objął w nim funkcję oficera do zleceń w sztabie tej formacji. W końcu września 1943 r. ponownie został przyjęty w szeregi AK. 10 X 1943 r. został mianowany p.o. komendanta Obwodu AK Białystok-Powiat. Pełniąc tę funkcję używał ps. "Dziki". Przygotowywał i przeprowadził na swoim terenie Akcję "Burza". Po zajęciu części Białostocczyzny przez wojska ZSRS, w październiku 1944 r., został mianowany inspektorem białostocko - sokólskim AK i ponownie przeszedł do konspiracji. Jednocześnie - do kwietnia 1945 r. - pełnił funkcję komendanta Obwodu Białystok-powiat. Prawdopodobnie używał wówczas dokumentów na nazwisko Antoni Kuryłowicz i awansował do stopnia majora. Jako inspektor białostocki wiosną 1945 r. zorganizował trzystuosobowe zgrupowanie partyzanckie, znane w literaturze jako zgrupowanie "Jerzego" (krypt. "Piotrków"), które od początku lipca 1945 r. działało w Puszczy Knyszyńskiej. Zgrupowanie przeprowadziło kilkaset akcji bojowych: rozbito większość posterunków milicji i urzędów gminnych, rozbrajano oddziały LWP; rozstrzeliwano funkcjonariuszy UB, zdrajców, donosicieli, złodziei i likwidowano uzbrojone bandy rabunkowe. W odezwach do ludności kolportowanych po wsiach i miasteczkach Aleksander Rybnik podpisywał się jako "Rózga", "Maciej Kropidło" i "Maciej Rózga". 8 VII 1945 r. dowodził zgrupowaniem w bitwie pod Ogółami (pow. Białystok) z obławą złożoną z pododdziałów l. Pułku Piechoty LWP (tzw. praskiego), NKWD i UB - łącznie ponad 400 żołnierzy wyposażonych w artylerię i wspomaganych przez lotnictwo. Miesiąc później, w związku z nowymi rozkazami z Komendy Okręgu, zgrupowanie zostało zdemobilizowane. W październiku 1945 r. został mianowany zastępcą prezesa Okręgu WiN Białystok. Oprócz Inspektoratów Białostocko - Sokólskiego i Suwalsko - Augustowskiego od wiosny 1946 r. podlegały mu również Obwody Giżycko, Olecko i Orzysz, znajdujące się na terenie byłych Prus Wschodnich. W warunkach konspiracyjnych ożenił się z Marią Bucin. W 1946 r. został podpułkownikiem. Aleksander Rybnik kierował pracami mającymi na celu utworzenie "siatki" WiN, głównie wywiadu. Podległe mu oddziały rozbrajały posterunki milicji, niszczyły urzędy gminne, likwidowały sieć agenturalną resortu bezpieczeństwa. W Wielki Piątek, 19.04.1946 r., Aleksander Rybnik wyruszył z meliny w kolonii Podleńce, na naradę Okręgu, która miała odbyć się w Jaworówce. Był bez obstawy, towarzyszył mu jedynie przewodnik ze wsi Szaciły. Został zatrzymany na terenie Puszczy Knyszyńskiej przez grupę LWP pozorującą oddział Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. "Jerzego" sądzono w Białymstoku w procesie Inspektoratu Suwalsko - Augustowskiego WiN (24 oskarżonych). Sprawę rozpatrywał WSR i nadano jej charakter pokazowy. Odbywała się w sali białostockiego kina "Ton" w dniach 18-20 VII 1946r. Wraz z sześcioma podwładnymi został skazany na karę śmierci. Dzisiaj, przy wejściu do kina, znajduje się pamiątkowa tablica. Wyrok śmierci, przez rozstrzelanie, wykonano 11 IX 1946 r. prawdopodobnie w białostockim więzieniu przy ul. Kopernika (ówczesna Szosa Południowa). Do dzisiaj miejsce pochówku pozostaje nieznane. Na terenie parafii w Białymstoku - Starosielcach (skąd pochodził) stoi symboliczny grób - pomnik poświęcony "Majorowi" - jak zawsze wspominali Go dawni towarzysze broni z AK-AKO-WiN. Podczas pobytu "Jerzego" w więzieniu na świat przyszedł syn - Jerzy. Z pierwszego małżeństwa miał syna - Jerzego Stanisława (1932). Aleksander Rybnik był kilkakrotnie odznaczany m.in. Krzyżem Walecznych i Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy.
KOMENTARZE: rybnikj Witam, Chce sprostować informacje podane w życiorysie mojego dziadka, może nieistotne, ale skoro podajecie dane rodzinne to warto żeby były one zgodne z prawda!. Otóż Aleksander Rybnik nie miał córki z pierwszego małżeństwa, jak podajecie tylko syna, Jerzego Stanisława. Urodzonego 9-04-1932 roku, żyjącego do dziś w świetnym zdrowiu. A wymieniona jako córka dziadka, Lucja, to prawdopodobnie Jego siostra przyrodnia Lucja Świątek
„Prawda” z Czerskiej Jak wiadomo, w Warszawie na ulicy Czerskiej mieści się siedziba koncernu medialnego Agora. Powstały już książki na temat zła i kłamstwa, które skaziło i wypaczyło rodzącą się w Polsce wolność, a którego źródłem był Adam Michnik, jego koledzy, „Gazeta Wyborcza” i wyrosły wokół niej koncern Agora. Agora od wielu lat wydaje drugi dziennik, darmowe „Metro”. Kłamstwa i manipulacje są w nim uskuteczniane równie gorliwie jak w głównej gazecie. Dlaczego przypominam o tym przed ciszą wyborczą? Można bez końca wymieniać powody, dla których Jarosław Kaczyński jest przynajmniej o klasę lepszym kandydatem na prezydenta Polski od Bronisława Komorowskiego. Wiemy też coraz lepiej, jak precyzyjnie prowadzony był projekt upodlenia naszego narodu, właściwie już od czasu pierwszej Solidarności, byśmy doszli do dzisiejszego dnia, gdy wszystko wskazuje na to, że naprawdę tak beznadziejny kandydat, z tak szkodliwej i zdradzieckiej formacji jak Platforma Obywatelska, ma w tych wyborach mniej więcej równe szanse z kimś takim jak Jarosław Kaczyński. Ja szczególnie mocno w pamięci mam jeden powód z tych tysięcy, dla których Jarosław Kaczyński jest dla Polski lepszy. Tym powodem jest pragnienie prawdy w życiu publicznym. W drugiej debacie Jarosław Kaczyński szczególnie dobitnie podkreślił, jak ważne jest prowadzenie w Polsce polityki opartej na prawdzie. Tymczasem kłamstwo i manipulacja, prowokacja i zdrada, towarzyszą Bronisławowi Komorowskiemu na każdym kroku, są esencją jego kampanii wyborczej. Wrócę dzisiaj do sprawy zakłamanych sondaży podawanych przez media wrogie Polsce takie jak właśnie gazety Agory, czy prywatne telewizje, w których Komorowski ma przyjaciół, czyli TVN i Polsat. Zakłamane były sondaże przedwyborcze jak i sondażowe wyniki wyborów. Co jest celem tego kłamstwa? Osłabienie woli zwycięstwa u Kaczyńskiego i jego sympatyków? Wywołanie na rzecz marszałka tzw. „efektu kuli śniegowej”? A może przykrycie fałszerstwa wyborczego? Każda z tych możliwości może być trafna. Wracam do tego dzisiaj, bo chciałbym, by pewne moje spostrzeżenie pozostało w przestrzeni publicznej (choćby w niszy), a po wyborach sprawa będzie miała już znaczenie wyłącznie historyczne. W powyborczy poniedziałek 21.06.10 na jedynkach polskich dzienników pojawiły się informacje o wynikach wyborów. W chwili oddawania gazet do druku PKW jeszcze obliczała głosy więc pole do manipulacji było nadal otwarte. Redaktorzy „Metra” wykorzystali ten fakt przy użyciu całej pełni swojej nikczemnej wyobraźni. Artykuł na pierwszej stronie był podpisany nazwiskiem i pseudonimem: Mariusz Jałoszewski, akar. Z kolei grafika z wynikami wyborów była podpisana nazwiskami: S. Kamiński, W. Olkuśnik. Dodajmy jeszcze, że „Metro” jest czytane bardzo pobieżnie, częściej właściwie tylko przeglądane, w drodze do pracy, w środkach komunikacji. Nikt tej gazety nie studiuje dokładnie, a autorzy biorą to pod uwagę przy układaniu swoich manipulacji. filozof grecki
Polska to My Wszyscy i Wszystkim dla Nas jest Polska! Kilka słów na sam koniec kampanii wyborczej... Słów, które rozpoczną się nawiązaniem do tragedii katyńskich... Tak wiem... Kampania wyborcza Jarosława Kaczyńskiego była prowadzona jakby obok tej ostatniej, smoleńskiej - jednej z największych (o ile nie największej) tragedii Naszego Narodu, Naszej Polski. Wszędzie, w normalnych krajach, gdzie dobro, honor, prawda, patriotyzm (w dobrym tego słowa znaczeniu), demokracja.... rozwiązanie prawdziwych przyczyn takiej tragedii byłoby dla rządzących najważniejszym celem głównym ich działań... wszędzie, ale nie w Polsce i w III - obcej Polakom - RP. Niestety okres 20 lat (z małymi przerwami) nie odbudował Naszej Ojczyzny... a wprost przeciwnie! Staliśmy się zaściankowym krajem, który pozbył się największych swoich bogactw, wartościowych ludzi, oddał za bezcen majątek narodowy a teraz jeszcze chce się pozbyć gazu łupkowego... dzięki, któremu moglibyśmy się de facto uniezależnić od jednego z naszych największych wrogów: rosyjskich struktur państwowych i ich reprezentantów. Nie odnosi się to oczywiście do normalnych ludzi, normalnych Rosjan a jedynie do mitomańskich ambicji pewnych jednostek wzajemnie uwarunkowanych poczuciem niższości wobec kultury zachodniej, w tym polskiej. Do dzisiaj III RP nie znalazła sprawców zabójstwa gen. Marka Papały - szefa policji! Zginęło wiele znanych i nieznanych osób, których sprawców nie złapano bądź nie chciano złapać i osądzić. Nie czas i miejsce na wymienianie wszystkich. Wspomnę tylko takie nazwiska jak: Sekuła, Dębski, właśnie Papała, Olewnik, Michniewicz... i wielu innych... m.in. gangsterów popełniających "samobójstwa" w pojedynczych celach więziennych. III RP nie potrafiła też rozwikłać zbrodni komunistycznych, w tym: Bł. Popiełuszki, ks. Niedzielaka, ks. Suchowolca, G. Przemyka i wielu już dzisiaj zapomnianych.... Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Polską rządzi najzwyklejsza struktura zorganizowanej przestępczości. Bo jak traktować niechęć do wyjaśnienia tragedii smoleńskiej i oddanie przez Polskę śledztwa bezpośrednio zainteresowanym – nie można sądzić we własnej sprawie a ten, który dopuszcza do tego musi mieć w tym jakiś własny, subiektywny interes... Jak - kontynuując - rozumieć rozmydlenie "afery hazardowej", gdzie okazało się, że polscy "przywódcy" nieformalnie spotykają się na cmentarzach z mafiosami a sami są przez nich traktowani jak "żołnierze mafii" i w rozmowach telefonicznych przez nich i innych bossów po prostu opierdalani? Pomijam już paliwa, Orlen, struktury bankowe, proces prywatyzacji... to wszystko nie było transparentne... Polska do dziki kraj (echa z pól golfowych białonosego) , Polska to nienormalność (artykulacja promieniami Słoneczka)... Polskę można okradać do woli robiąc z ludzi bezwolne masy (kreowany matrix mediów i sondażowni) ... Jest ostatni deal do zrobienia, czyli służba zdrowia ("sawickowatość" reformy polskiej ochrony zdrowia)... A dalej też stoczniowe "misiaczki", biznesmeni z Kataru, gra w piłkę kopaną, wyrażana werbalnie "sperma na twarzy", itd.... Po prostu najnormalniej w świecie rzygać się chce... a już jak można ocenić człowieka, który... aby podnieść na mitomańskie wyżyny własne JA udaje i kłamie, że jest arystokratą... choć widać, że słoma z jego butów to 3 metrowa, śmierdząca zgnilizną, nawet nie atrapa słomy... a raczej plecionka haniebnego szczurzego łajna... Po 70 latach znów niemal w tym samym miejscu, znów nieopodal Katynia, w Smoleńsku zginęło 96 Wspaniałych Patriotów, począwszy od Prezydenta L. Kaczyńskiego. W samolocie większość stanowili ludzie piastujący najważniejsze funkcje publiczne w Polsce. I większość z nich przez całe życie oddana była pracy dla Polski. Myśleli po polsku i pragnęli, aby Polska była suwerennym i niepodległym państwem, decydującym o sobie i swojej przyszłości. Byli to ludzie na wskroś przesiąknięci patriotyzmem i pomni historii starali się budować suwerenność Ojczyzny od podstaw: kształtując patriotyczne postawy Polaków, Nas Samych. Walczyli o godne miejsce Polski w Europie i na świecie. Walczyli o ostateczne pokonanie i zerwanie z haniebnym okresem powojennym, który to podzielił świat na dwie części: tą Wolną i Tą Zniewoloną przez Sowiecki, komunistyczny ZSRR. Najważniejszą oczywiście postacią spośród tych, którzy zginęli był Prezydent L. Kaczyński. Był uosobieniem Polaka-patrioty, ale także uosobieniem prawdziwego Męża Stanu. Walczył o Polskę, o uniezależnienie się energetyczne od Rosji. Walczył o polską rzeczywistą suwerenność i prawdziwą wolność. Taką wolność, która nie polega na bezwarunkowym podporządkowywaniu się decyzjom innych, ale taką, która te decyzje partnersko współtworzy. L.Kaczyński rozumiał też, co to znaczy sowiecka dominacja. Okres PRL-owskiego zniewolenia i poddaństwa wobec ZSRR był smutnym okresem dla Polski. Ponowne odzyskanie wolności w 1989 roku okazało się niestety tylko połowicznym sukcesem, nie tylko dla Polski, ale także dla wielu krajów postsowieckiej Europy Środkowo - Wschodniej. Także i dla tych krajów, które wyzwoliły się z rosyjskiej dominacji jako dawne republiki radzieckie. Prezydent L. Kaczyński dobrze wiedział, co to znaczy niepodległość dla tych wszystkich krajów. I dlatego próbował je zjednoczyć w celu wspólnego wyrażania własnej podmiotowości na arenie międzynarodowej. Nie wahał się też wspomóc wspólnie z tymi krajami - napadniętej przeze Rosję Putina - Gruzji. Uratował jej niepodległość, czym zasłużył na miano Bohatera Narodowego Gruzji. Prezydent L. Kaczyński walczył jednak przede wszystkim o suwerenność i niezawisłość oraz faktyczna niepodległość Polski. Walczył o należne jej miejsce w UE i strukturach NATO. Był jednym z nielicznych, którzy skutecznie potrafili dbać na forum unijnym o interesy krajów małych i średnich. Oczywiście jego działania były odbierane przez Włodarzy Rosji z Putinem na czele jako anty-rosyjskie. Do dzisiaj jestem tym szczerze zdziwiony? Przecież L. Kaczyński walczył o interesy Swojego Narodu. Przecież nie przeciw Rosji a wprost przeciwnie... chciał, żeby Rosja stała się partnerem Polski, ale nie na zasadzie uniżonego poddaństwa tylko równoprawnego partnerstwa. Niestety Putin, jak i wielu poprzednich przywódców rosyjskich, posiada inklinacje totalitarne i wielkomocarstwowe, czemu dała wielokrotnie wyraz swoją działalnością. Próbował i próbuje odwrócić bieg historii i powrócić z Rosją do jej przypisanych, powojennych stref wpływów. Na to nie było zgody (i być nie mogło) L. Kaczyńskiego i jego otoczenia. Niestety stała się tragedia. Podzielonym na dwie części (z inspiracji Putina) uroczystościom nie dane było się dokonać w całości. Odbył się tylko ich pierwszy akt. Drugi zakończył się katastrofą.
Już nic tego nie odwróci... Ale też stało się coś niesamowitego, coś czego nikt by się nie spodziewał. Ta tragiczna śmierć obudziła polski patriotyzm, ten jeszcze tak niedawno tak wyśmiewany i pogardzany właśnie przez piewców III RP i pieców bezpaństwowej UE - których uosobieniem są szerokie władze Platformy Obywatelskiej i część mainstreamu przeze mnie nazywana "michnikowszczyzną".
Ta śmierć obudziła w Polakach uśpioną naszą, narodową tożsamość i dumę z polskości. Poczuliśmy, że nie jest tak, że "polskość to nienormalność". Bo tak naprawdę jest odwrotnie: polskość to własnie normalność, to duma, to nasza tradycja i tożsamość. Inne kraje są dumne ze swojej narodowości. My też możemy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami. I ta tragiczne śmierć, paradoksalnie, pozwoliła wielu z Nas poczuć się po raz pierwszy w życiu ludźmi naprawdę wartościowymi, nie pustymi w środku. Zwracam się więc Nas wszystkich... odnosząc się bezpośrednio do Naszej Polskości, przyzwoitości i narodowego honoru. Zwracam się do Nas wszystkich w poczuciu wiary, że tak naprawdę gdzieś tam w środku zawsze jednak najważniejszymi dla Nas są i zawsze były: dobro Polski i Polaków. Zwracam się do Nas wszystkich w poczuciu wewnętrznej troski o przyszłość naszego państwa, o przyszłość kolejnych pokoleń Polaków, moich i Waszych dzieci i wnuków. Zwracam się więc do Nas wszystkich przypominając o przeszło 1000 letniej historii Polski i odwołując się do tych, wyzwolonych pokładów patriotyzmu. Nasz naród i nasze Państwo przeszło przez wieki wiele traumatycznych przeżyć: począwszy od zaborów, poprzez gehennę faszyzmu, wojennego komunizmu aż po lata komunistycznego obcego zniewolenia. Pomimo tego, że wielu chciało Nas zniszczyć i wymazać z mapy państw świata to zawsze, niczym "Feniks z popiołów", z dumą powstawaliśmy udowadniając, że Polska i polskość jest niezniszczalna historycznie. Mamy - jako Naród - swoje wady i przywary, bywamy nieraz śmieszni groteskowi. Ale w sytuacji zagrożenia naszej tożsamości narodowej i państwowej zawsze okazywaliśmy się bohaterami. Dzięki temu nawet po 100 latach rusyfikacji i germanizacji, po latach II wojny światowej i reżimu komunistycznego, po wymordowaniu przez faszystów i komunistów najznamienitszych dzieci naszego narodu... nigdy nie poddaliśmy się niewoli OBCYCH.Tylko w Polsce mógł powstać ruch SOLIDARNOŚCI, tylko Polska mogła dać światu Jana Pawła II, tylko Polska jako społeczeństwo mogła de facto obalić po 40 latach komunizm! Nasze umiłowanie wolności i przyzwoitości, nasz narodowy honor i umiłowanie Ojczyzny towarzyszy nam od wieków. Dzięki temu nasze państwo, nasza Polska istnieje i funkcjonuje, dzięki temu jesteśmy wśród narodów posiadających własny język! Tylko w Polsce można było tak pięknie i godnie pożegnać Prezydenta L. Kaczyńskiego i wszystkich, którzy zginęli w katastrofie. Obudziliśmy się jako Naród, policzyliśmy się i zobaczyliśmy, że tak naprawdę "Polska jeszcze nie zginęła kiedy my żyjemy". Zobaczyliśmy jakże inną postać L. Kaczyńskiego od tej, która była bezczelnie i fałszywie kreowana przez pseudoelity III RP! Pewnie wielu z NAS było i jest w szoku oraz zastanawia się jak mogło tak się dać oszukać i zmanipulować. Część z Nas czuje pewnie złość i gniew, że te pseudoelity po prostu traktowały Nas jak bezmyślnych idiotów i li tylko jako rączki do głosowania. Naprawdę jest mi smutno, że w jakiś sposób zostaliśmy My wszyscy (także i ja) wykorzystani przez tych zwykłych karierowiczów, dla których "Polska to nienormalność i dziki kraj". Jest mi smutno, że te pseudoelity sprowadziły działalność dla dobra Polski do poziomu wibratora i świńskiej głowy. Współczuję Nam, że teraz za to wszystko się wstydzimy. Jest mi smutno, że część z Nas dała się wciągnąć do miażdżącej krytyki wszelkich oznak narodowego, polskiego patriotyzmu. Jest mi przykro, że przez swoje działania staraliśmy się (nawet w tej, niegodnej części) przekonać Polaków, że patriotyzm (reprezentowany m.in. przez większość PiS-u) jest anachronizmem i śmiesznym absurdem. Tak naprawdę byliśmy ostatnio tylko pionkiem wykorzystywanym dla zniszczenia naszej polskości i państwowości. Ale każdy z Nas popełnia błędy. Wszystkie one mogą wszakże być zapomniane. Każdy z nas może je naprawić, co będzie tym łatwiejsze, że często te błędy były niezawinione przez Nas. Zostaliśmy perfidnie przecież oszukani. Zadrwiono z Nas i potraktowano jak niemal bydło, które można dowolnie gnać w dowolnym kierunku... Sprzedano Nam śmierdzący kłamstwem produkt w kolorowym i pięknym opakowaniu. Trudno, raz można się dać oszukać, ale drugi raz nigdy? Mam nadzieję więc, że nie kupimy po raz drugi tego samego kłamstwa a sprzedawców omijać będziecie dalekim łukiem. Środowa debata: J. Kaczyński - Bronek "Myśliwy" Komorowski chyba dla każdego była pokazem różnicy pomiędzy wartością a pustką, pomiędzy Mężem Stanu a Fałszywym i mitomańskim, niewykształconym Hrabią... któremu radość sprawia zabijanie niewinnych zwierząt i ich wyprawianie oraz sprzedawanie skór... (przypomnę, że Pali...kot i KomunoRuski to przyjaciele... polujący razem na głuszce w Rosji... na zaproszenie tamtejszej KGB)
Polska jest dla Nas wszystkich, którzy ją kochają lub teraz ukochali lub ponownie tą miłość poczuli. Nie pozwólmy, jako Polacy, żeby w Polsce znów zwyciężała "miałkość i małość", siejące antypatriotycznością i antypolskością – nienawiść i fałsz... Odrzućmy kłamców i oszczerców, hipokrytów i fałszywych patriotów! krzysztofjaw
Tyrada Lichockiej była skandalem - Proszę się zastanowić, jakie są skutki zamiany bezstronnego dziennikarza w żołnierza frontu ideologicznego - mówi Jarosław Gugała z Polsatu Środowa debata kandydatów na prezydenta wywołała ostry konflikt w środowisku dziennikarskim. Poszło o współprowadzącą Joannę Lichocką z TVP. Grzegorz Miecugow z TVN 24 zasugerował, że uprzedziła sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiego o tym, jakie pytania zada w czasie debaty. Lichocka w rozmowie z "Gazetą" zaprzeczyła, że pytania były ustawione, i powiedziała, że rozważa pozwanie Miecugowa do sądu. Rozmowa z Jarosławem Gugałą z telewizji Polsat, współprowadzącym debatę
Krystyna Naszkowska: Przekonała pana Joanna Lichocka? Jarosław Gugała: Absolutnie nie. Jej pierwsze pytanie było skandaliczne. Na kilometr było widać, kogo wspiera w tej debacie. Złamała wszelkie zasady bezstronnego dziennikarstwa. Mieliśmy zadawać pytania, a nie wygłaszać deklaracje polityczne. Lichocka wygłosiła na początku antyplatformerską, antyrządową tyradę. Zresztą do razu Bronisław Komorowski skomentował, że to wystąpienie lidera opozycji. Miał rację.
Czy to prawda, że Lichocka usiłowała przed debatą poznać pytania pana i Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z TVN? - Tak, rzuciła myśl, byśmy poznali swoje pytania. To było około godz. 17. Chodziło jej o to, by pytania się nie powtarzały w czasie debaty. Ale jej propozycja nie została przez nas podjęta.
Dlaczego? To chyba niegłupie? - Przede wszystkim na taką debatę nie przychodzi się z jednym pytaniem, tylko z pakietem. Właśnie po to, by nie zostać z pustym notesem, kiedy ktoś wcześniej "ukradnie" nasz temat. A poza tym nie uznaję takiej wymiany. W dyplomacji nauczyłem się chronić swoje informacje. Pytania do kandydatów napisałem sobie ołówkiem na kartce na kilka minut przed rozpoczęciem debaty, i to w sposób zaszyfrowany. Na wszelki wypadek nie chciałem, by ktoś je poznał.
Miecugow oskarżył Lichocką, że swoje pytania udostępniła sztabowi PiS, by Jarosław Kaczyński mógł się do nich przygotować. - To poważny zarzut, ja bym go nie rzucał. Nie wiem, czy uzgadniała swoje pytania ze sztabem PiS. Ja mam inne zarzuty, moim zdaniem poważniejsze. Ustaliliśmy przed debatą, że na zadanie pytania mamy po 30 sek. Jednak pierwsze pytanie zajęło Lichockiej ok. 2 min. Wygłosiła tyradę polityczną w interesie jednego z kandydatów. Złamała zasady, jakie ustaliliśmy. Byłem jej wystąpieniem tak wstrząśnięty, że zastanawiałem się, czy nie wyjść ze studia, by nie firmować swoją twarzą takich zagrywek.
Lichocka tłumaczyła nam wczoraj, że ma poglądy polityczne i ich nie ukrywa. - Każdy z nas ma poglądy polityczne. Są dziennikarze - komentatorzy polityczni, którzy wprost o swoich poglądach piszą czy mówią. Ale myśmy w tej debacie nie byli komentatorami, tylko moderatorami. Naszą rolą było danie takich samych szans obu kandydatom, zachowanie pełnej bezstronności. To, co zrobiła Lichocka, było złe, jej pytania były podszyte polityką od początku do końca. To bardzo poważna sprawa. Bo pytanie brzmi: co dalej? Co my, świat dziennikarski, z tym zrobimy? Ja uważam, że mamy problem. Trzeba o tym mówić, potępiać takie postawy, bo walczymy o sens naszego zawodu. A polega on na budowaniu i utrzymaniu zaufania publicznego do dziennikarzy. Problem w tym, że środowisko dziennikarskie praktycznie nie istnieje, każdy sam ustala sobie zasady postępowania.
Co pan proponuje w sprawie Lichockiej? - To nie jest sprawa dla sądu, ale należy ją nagłaśniać i w środowisku dziennikarskim rozpatrzyć. Musimy wskazać kierunki postępowania w tym zawodzie. Proszę się zastanowić, jakie są skutki zamiany bezstronnego dziennikarza w żołnierza frontu ideologicznego. W ten sposób my wszyscy tracimy zaufanie społeczne. Nie chodzi o Lichocką, chodzi o zasady. rozmawiała Krystyna Naszkowska
Gugała wzywa do środowiskowego linczu na Joannie Lichockiej Gugała wzywa do środowiskowego linczu na Joannie Lichockiej. Pomimo ciszy wyborczej tekst w Wyborczej ukazuje się dzisiaj (nie w czwartek i nie w piątek), choć pośrednio związany jest z debatą wyborczą kandydatów. Wolno Wyborczej, wolno i mi pisać na temat jej tekstu. Gugale nie przeszkadza skandaliczne zaangażowanie polityczne mediów takich jak TVN, Gazeta Wyborcza, Polityka, czy nawet jego rodzimy Polsat. Ale każde odchylenie od linii przyjętej w Dolinie Nicości będzie piętnowane i tępione. Gugała zdaje się krzyczeć po dresiarsku „Wiecie co z nią zrobić!” Lichocka tłumaczyła nam wczoraj, że ma poglądy polityczne i ich nie ukrywa. Gugała: - Każdy z nas ma poglądy polityczne. Są dziennikarze - komentatorzy polityczni, którzy wprost o swoich poglądach piszą czy mówią. Ale myśmy w tej debacie nie byli komentatorami, tylko moderatorami. Naszą rolą było danie takich samych szans obu kandydatom, zachowanie pełnej bezstronności. To, co zrobiła Lichocka, było złe, jej pytania były podszyte polityką od początku do końca. To bardzo poważna sprawa. Bo pytanie brzmi: co dalej? Co my, świat dziennikarski, z tym zrobimy? Ja uważam, że mamy problem. Trzeba o tym mówić, potępiać takie postawy, bo walczymy o sens naszego zawodu. A polega on na budowaniu i utrzymaniu zaufania publicznego do dziennikarzy. Problem w tym, że środowisko dziennikarskie praktycznie nie istnieje, każdy sam ustala sobie zasady postępowania. Co pan proponuje w sprawie Lichockiej?- To nie jest sprawa dla sądu, ale należy ją nagłaśniać i w środowisku dziennikarskim rozpatrzyć. Musimy wskazać kierunki postępowania w tym zawodzie. Proszę się zastanowić, jakie są skutki zamiany bezstronnego dziennikarza w żołnierza frontu ideologicznego. W ten sposób my wszyscy tracimy zaufanie społeczne. Nie chodzi o Lichocką, chodzi o zasady. Powyższy tekst nie ma związku z wyborami, odnosi się do dzisiejszego ataku Gugały na Joannę Lichocką zamieszczonego w sobotnio-niedzielnym wydaniu GW.