Chorzy na seks
Z Piotrem Barczakiem, psychologiem, kierownikiem Ośrodka Terapii Uzależnionych i Współuzależnionych "Radzimowice", rozmawia Iwona Kłopocka
- Kieruje pan ośrodkiem, który ma pionierskie w naszym kraju osiągnięcia w terapii erotomanii. Co sprawiło, że na poważnie zajęliście się zjawiskiem, na temat którego jedni wstydliwie milczą, a inni niewybrednie żartują?
- Od lat leczymy wszelkie uzależnienia. Od początku przyświecała nam zasada, że rozbrajamy cały wzorzec nałogowy pacjenta, żeby nie było tak, że najpierw wyciągamy go z alkoholizmu, a za jakiś czas on do nas wraca z zaburzeniami łaknienia. Terapia jest kompleksowa. Kiedy zajmowaliśmy się bardzo trudnymi pacjentami, którzy wyjątkowo sobie nie radzili, wychodziło, że u podłoża nałogu jest coś jeszcze. I okazało się, że to jest erotomania.
- Większość ludzi sądzi, że erotomania to zboczenie, a erotoman to pan w podeszłym wieku, śliniący się na widok każdej spódniczki i nieumiejący utrzymać rąk przy sobie.
- Same błędne stereotypy. Przede wszystkim to nie jest zboczenie. My patrzymy na erotomanię jako na uzależnienie od seksu. To bardzo złożone zjawisko. Światowy autorytet w tej dziedzinie, Patrick Carnes, wymienia aż jedenaście odmian erotomanii. Jak wszystkie uzależnienia, jedne są oparte na szukaniu zapomnienia, a drugie na haju, na szukaniu dodatkowej porcji adrenaliny. Wśród naszych pacjentów są mężczyźni i kobiety, ludzie różnych profesji i wykształcenia - studenci, dziennikarze, politycy, duchowni.
- Trudno sobie wyobrazić księdza, który przychodzi i mówi: pomóżcie, jestem erotomanem.
- Nikt tak nie mówi. O niebo łatwiej jest powiedzieć: jestem alkoholikiem. My sami musieliśmy się nauczyć o tym rozmawiać, ale kiedy zaczęliśmy, okazało się, że znaczna część naszych pacjentów ma ten problem, że to nie jest sprawa marginalna. Ich erotomania zwykle okazywała się pierwotnym wzorcem uzależnienia, na którym później nadbudował się alkoholizm, lekomania czy narkomania. Carnes podaje, że 80 proc. alkoholików to erotomani.
- Z alkoholizmem sprawa wydaje się prosta: wódka szkodzi, a jak ktoś pije za dużo i traci nad tym kontrolę, to rujnuje sobie życie. Ale seks to przecież samo zdrowie. Czy przyczyną erotomanii jest za dużo seksu?
- Bardzo wielu erotomanów to ludzie, którzy nie potrafią nawiązać bliskich, głębokich relacji z drugą osobą, bo ich doświadczenie bezpośredniej bliskości wiąże się z doznaną kiedyś przemocą fizyczną lub seksualną. To straszna pułapka. Tacy ludzie z jednej strony rozpaczliwie pragną bliskości, z drugiej bardzo się jej boją. Próbują więc realizować tę potrzebę przez seks, ale taki, w którym wchodzi się w kontakt z ciałem drugiego człowieka, ale nie z nim samym.
- Głód seksu przysłania człowieka, z którym się go uprawia?
- To bardziej głód emocjonalny niż seksualny. Kiedy człowiek jest nieszczęśliwy, to ma dwie drogi zmniejszenia cierpienia. Jedna to podzielić się tym cierpieniem z kimś bliskim, kochanym, kto wysłucha, zrozumie i nie potępi. Erotoman nie potrafi jednak nawiązać takich więzi. Druga droga to szukanie zapomnienia albo ulgi. Można szukać tej ulgi w alkoholu czy narkotykach, a więc z zewnątrz dostarczając organizmowi substancji, które przynoszą zapomnienie. Można też odkryć, że taki "narkotyk" da się samemu wyprodukować w mózgu, np. przez masturbację, na skutek procesów biochemicznych, które zachodzą w mózgu w czasie orgazmu. Erotoman mówi, że ma butelkę w rozporku. Po co mu chemia z zewnątrz, skoro może ją sobie sam wytworzyć. Erotomańska, nałogowa masturbacja różni się od tej, którą odkrywa się w okresie dorastania i poznawania własnej seksualności. I służy innym celom - jest lekarstwem na wszystkie cierpienia.
- To lekarstwo zażywa się w odosobnieniu. W świetle dziennym czasem ktoś sobie zasłuży na etykietkę erotomana gawędziarza. To żart niewart uwagi, czy niepokojący sygnał?
- Czasem to jest wierzchołek góry lodowej. Jeśli komuś co drugie słowo się kojarzy, ma skłonność do skracania dystansu, pozwala sobie na niechciane dotyki, może być erotomanem.
- Czym różni się erotoman od zdrowego człowieka, który po prostu ma duży temperament?
- Posłużę się przykładem osoby z zaburzeniami łaknienia. Kiedy zdrowy człowiek jest głodny, to je po to, by zaspokoić ten głód. Jeśli o siebie dba, to nie łyka w pośpiechu, nie je byle czego, ani byle jak. Po nasyceniu głodu wstaje od stołu i już nie myśli o jedzeniu. Człowiek, który ma zaburzenia łaknienia, nie je dlatego, że jest głodny, ale dlatego, że jest zdenerwowany, zrozpaczony. Pędzi do lodówki, żeby "zajadać" swoje problemy. Podobnie jest z uzależnieniem od seksu. Erotoman nie zaspokaja potrzeby seksualnej. On sobie w ten sposób radzi z bólem, napięciem, cierpieniem, osamotnieniem.
- Jak to się zaczyna?
- Często w dzieciństwie. Pacjenci mówią np.: "Zawsze, jak matka na mnie nakrzyczała", albo "jak czekałem, aż ojciec wróci z pracy i wiedziałem, że zaraz zacznie się awantura, to szedłem do łazienki i się masturbowałem, a potem mi to zostało". To tylko jeden ze scenariuszy.
Są też niezdrowe czynniki kulturowe i cywilizacyjne, które ułatwiają wchodzenie w uzależnienie. Np. przekonanie, że na każde cierpienie musi być tabletka. Także nadmierna seksualizacja życia i podnoszenie go do rangi lekarstwa na wszystkie problemy, a z drugiej strony ukrywanie spraw seksu, wrzucanie go do worka z napisem "grzech". Jak wyglądało w pani szkole wychowanie seksualne?
- Ja byłam wychowywana do życia w rodzinie socjalistycznej. Seks był tabu.
- No właśnie. Kiedy o tym się nie mówi, spycha się temat do podziemia, to on potwornieje. Gdyby w szkołach było wychowanie seksualne z prawdziwego zdarzenia, to mniej byłoby ludzi nieszczęśliwych i mniej erotomanów.
- Co przemawia za tym, by uznać erotomanię za uzależnienie?
- Całe życie erotomana koncentruje się wokół spraw seksu, wszystko inne zostaje zepchnięte na margines, a człowiek traci kontrolę nad tym, co robi. Kiedy erotoman ogląda film w telewizji, to tak naprawdę interesują go tylko elementy seksualne. Kiedy idzie na spacer, to skanuje otoczenie, szuka "obiektów" i koncentruje się na genitalnych częściach ich ciała. Erotoman mężczyzna nie spotyka się z kobietami, ale z ich genitaliami.
- I nie ma znaczenia, czy żyje samotnie, czy w stałym związku?
- Nie. Mamy teraz w ośrodku 32-letnią pacjentkę, która od dziecka się masturbuje. Jest mężatką, a mimo to stale to robi. Na dodatek uwodzi innych mężczyzn i od czasu do czasu nawiązuje z nimi kontakty seksualne. Potem brzydzi ją poczucie bycia używaną i używania innych. Zgłosiła się na terapię, kiedy jej erotomania wyszła na jaw, a jej życiu zagroziła ruina.
- Czy można sobie samemu pomóc?
- Nie. Tak jak nie można się samemu wyciągnąć za włosy z topieli. Oczywiście, jak wszyscy uzależnieni, tak i erotomani najpierw robią mnóstwo bezskutecznych prób i obietnic. To się odbywa w takim cyklu: wpadka, kac, poczucie winy, próby odrabiania zaległości i znowu wpadka, kac... Można sobie wyobrazić, jak to działa na ich poczucie własnej wartości. Dobrze, jeśli w końcu trafią do specjalisty.
- Anonimowi erotomani, na wzór anonimowych alkoholików, mówią o potrzebie trzeźwości seksualnej. Alkoholik, żeby się wyleczyć, nie może nigdy więcej wziąć wódki do ust, ale jak wyrzec się seksu?
- Nie chodzi o to, by się wyrzekać, ale by ten seks uzdrowić. Żeby był wyrazem więzi, a nie sposobem na używanie drugiego człowieka. Najpierw jednak trzeba przejść przez okres odstawienia - z wszelkimi objawami odstawienia właściwymi dla uzależnień, jak rozdrażnienie, płaczliwość, nerwowość, bezsenność, bóle mięśniowe - i zrobić listę abstynencyjną, czyli listę erotomańskich zachowań, których trzeba unikać. Niedawno na ogólnopolską konferencję zorganizowaną przez nasz ośrodek przyjechał pewien zdrowiejący erotoman, który z dumą mówił, że po raz pierwszy od lat spotykał się z kobietami i nie rozbierał ich wzrokiem, ani nie uwodził. To było dla niego nowe doświadczenie.
- To znaczy, że z erotomanii można się wyleczyć?
- Niedawno nasi pierwsi pacjenci świętowali rocznicę zdrowienia. Zdrowienie z erotomanii trwa kilka lat, ale można się wyleczyć, odzyskać kontrolę nad własnym życiem i znaleźć w nim szczęście.
- Dziękuję za rozmowę.