567

Wikileaks Amerykanie uważają Kaczyńskiego za najsilniejszego polityka . Amerykanie pisali, że po wystąpieniu Kaczyńskiego jest "najsilniejszą osobą w polskiej polityce..Ostachowicz miał wymyślić słynne „majówkowe” orędzie Tuska, kuluarach Platformy krążyły dość wiarygodne opowieści o użyciu trenera psychologicznego. Wikileaks ujawnił depesza omawiająca rozmowę wiceministra spraw zagranicznych Rosji Władimir a Titowa z amerykańskimi dyplomatami. Pod depeszą podpisał się ówczesny ambasador USA w Moskwie, William Joseph Burns W tym dokumencie uderzają trzy fakty. Rosjanie Uważają Jarosława Kaczyńskiego wiedzą, ze dąży on do ocieplenia stosunków z Rosja. I ze pomimo tego Rosja, a konkretnie Putin będzie izolował Lecha Kaczyńskiego. Oraz fakt, że jeśli Amerykanie uważają Kaczyńskiego za najsilniejszego polskiego polityka to takie same odczucie musieli mieć Rosjanie. Fragment „Według depeszy ujawnionej przez WikiLeaks, spotkanie Lecha Kaczyńskiego z Władimirem Putinem byłoby niemożliwe. "Propozycja zostałaby odrzucona ze względów politycznych" - mówił wiceminister spraw zagranicznych Rosji, Władimir Titow. „....” Rosjanin określiłpostawę polskiego prezydenta, jako "konstruktywną" i "bardzo przyjazną”...”Titow podkreślił, że Putin nie mógł przybyć w tym czasie do Katynia, ze względu na spóźnioną propozycję strony polskiej, przedstawioną dwa tygodnie przed wizytą „...”"Titow przyznał jednak w sekrecie, że tak czy inaczej propozycja zostałaby odrzucona ze względów politycznych". "Rząd Rosji postrzega inicjatywę Kaczyńskiego przez pryzmat kalendarza wyborczego w Polsce"”....”Na temat Marii Kaczyńskiej....Wydawała się być siłą, która działała na rzecz polsko rosyjskiego zbliżenia„.....Amerykanie pisali, że powystąpieniu Kaczyńskiego z 4 sierpnia nie można mieć złudzeń, co do tego, że jest "najsilniejszą osobą w polskiej polityce jest od teraz także szefem rządu". „...(Źródło) Izolacja silnego Kaczyńskiego ze strony Rosji przy jednoczesnym wspieraniu Tuska był celowa i miała na celu wpływanie na polską opinie publiczną i wsparcie Tuska w walce o władzę. Rosjanie wspierali kłamliwą propagandę Tuska, że ani Lech ani Jarosław Kaczyńskie nie dążą do porozumienia się z Rosją . Było dokładnie odwrotnie. Rosjanie manipulowali w obawie prze rządami Kaczyńskiego w Polsce, w celu postawienia na czele rządu osoby miernej, ale wiernej.

Robili to zgodnie zresztą ze nauką wybitnego chińskiego stratega Sun Tzu, który za jedno z najefektywniejszych narzędzi w podporządkowywaniu sobie jakiegoś kraju uznał zwalczanie i niszczenie osób wybitnych, mających wizję, charyzmę, a popieranie i ułatwianie obejmowania najważniejszych stanowisk przez miernoty i sprzedajne kanalie. Proszę zauważyć w dokumencie argumentacje Rosjan, że dlatego odmawiali rozmów w z Kaczyńskim, bo miałoby to znaczenie w czasie kampanii i wyborczej. Jednocześnie po zamachu smoleńskim agresywnie wsparli w czasie wyborów prezydenckich Komorowskiego, i Tuska Uściski, rozmowy, spotkania. Uśmiechy. Cel został zrealizowany. Rymmkiewicz nazwał Jarosława Kaczyńskiego najwybitniejszym polskim politykiem od czasu Piłsudskiego. A teraz opis psychologiczny Tuska, jaki posiadamy dzięki Karnowskiemu. Pokazuje on Tuska, jako chorego, bezwolnego człowieka całkowicie podporządkowanego, co jest rzeczą niewiarygodna w XXI wieku jakiemuś szamanowi, współczesnemu Rasputinowi.

Karnowski „Igor Ostachowicz, „…” Czym się zajmuje? Ani słowa. Ot, jeszcze jeden urzędnik Kancelarii Premiera. Ale to pozór.W rzeczywistości w obecnym układzie władzy, w tym, co ludzie PO nazywają między sobą, a czasem i publicznie, projektem, jest jedną z kluczowych postaci. Kiedy lewicowy tygodnik „Przegląd” w maju sporządził swój ranking100 najbardziej wpływowych ludzi w Polsce, Ostachowicza umieścił nad Jackiem Rostowskim i Janem Kulczykiem? Uzasadnienie?Bo kreuje politykę Tuska. Bo dawno wyszedł poza rolę sztabowca.”…’Od 2007 roku nie odstępuje Donalda Tuska ani na krok. Oficjalnie doradza w sprawach medialnych, – ale czy tylko? Powszechna w Sejmie opinia przypisuje mu niemal wszechwładzę. To on miał zdecydować o używaniu Janusza Palikota przeciw śp. Lechowi Kaczyńskiemu, tak by – jak mówił sam poseł z Lublina – „zniszczyć fundamenty godnościowe tej prezydentury”.To on miał wymyślić słynne „majówkowe” orędzie Donalda Tuska, w ogrodzie, na luzie, gdzie padła (niezrealizowana) obietnica uruchomienia programu, który dostarczy każdemu polskiemu dziecku darmowego laptopa.”….”Bez niego Tusk nie zrobi kroku – mówi jeden z naszych informatorów.”…” W kuluarach Platformy krążyły dość wiarygodne opowieści o użyciu tak zwanego coacha, trenera psychologicznego, który pomógł Tuskowi poradzić sobie z klęską, praktycznie zbudował jego osobowość na nowo. Wtedy narodził się dzisiejszy premier – twardy, zewnętrznie odporny na krytykę, zazwyczaj rozluźniony, a kiedy trzeba – brutalny. A przede wszystkim, potrafiący te emocje w sobie wywoływać zależnie od potrzeb. Tego trenera miał przyprowadzić Tuskowi właśnie Ostachowicz. Więcej, – kiedy trzeba, ma go przyprowadzać i dzisiaj. „...( Więcej), Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości dotyczące celowej ingerencji Rosji w kształtowanie polskiej sceny politycznej i wsparcia politycznego, jakie Rosja udziela Komorowskiemu i Tuskowi to po tym wycieku depeszy powinien pozbyć się złudzeń. Zresztą, kto jak nie Tusk i Sikorski zdemolowałby tak dobrze polską politykę wschodnią, zniszczył wspólną dla krajów postjagiellońskich politykę jagiellońską. I ośmieszył Partnerstwo Wschodnie Warto było postawić na Tuska, Sikorskiego i Komorowskiego. Dla Rosjan oczywiście. Marek Mojsiewicz

Oficer Prowadzący Palikota. Raczej "kapralina". Świat się z nas śmieje. Może nie cały, ale co najmniej Ci, którzy zachowali resztki zdrowego rozsądku. Co umożliwia im racjonalny osąd nieoczekiwanych zwrotów zdarzeń? Niezakłócony ujadaniem medialnym kundelków z michą pełną żarcia prosto z Moskwy. O Wałęsie napisano jak się wielu wydawało już prawie wszystko. Palikom to jeszcze kilka, lub –dziesiąt nieodkrytych kart. Wielu z nas oczekuje wrzutek przed wyborami, granatów i bomb. Nikt jednak nie spodziewał się ataku atomowego lub słynnej „Bomby Gumowej”. Towarzyszu Stalin, Amerykanie zrzucili na Moskwę Bombę Gumową. I co? Odbija się dalej. Człowiek myślący tym się różni od bytu podłączonego do mediów, że mu same myśli przychodzą do głowy. Oczywiście nie bez powodu, nie bez informacji, zjawisk i sytuacji zgoła zaskakujących. „…Niech mu się uda wejść, będzie pełnił jakieś tam funkcje higieniczne..”.

Lech Wałęsa o Palikocie. „…Był moim bohaterem…”.

Palikot o Wałęsie. TW Bolek oprócz wielu „przemówień” i „bon młotków”, do których się już nawet koń przyzwyczaił, a dlaczego nie koń, wszakże ma wielkie serce, onże Cesarz Walesa potrafi wyskoczyć jak Filip z konopi. Bo gada jak ujarany, a skacze tak wysoko, że Siergiej Bubka może się schować z tyczką pod materac. Odpuszczając temat kapciowego i wszystko, co do tej pory wypłynęło z ust i z głębi SB-eckiej duszy i serca Bolka bez Lolka. Bo jakoś mi się widzi, iż nauk Jana Pawła II Leszek jak Maleszka do serca sobie nigdy nie wziął. Jaką czelność trzeba mieć by jeszcze Matkę Boską mieszać do swojego ohydnego życia. I nosić ją w stylu SB-eckim. Co prawda w klapie, a nie pod klapą. Jednak na pewno nie w sercu. Często się zastanawiam jak to jest, że źli ludzie mają rodziny, kochają swoje żony, mężów, dzieci. Zawsze przychodzi mi do głowy prosta odpowiedź. To nie miłość. To chęć przetrwania. Przeniesienia złych genów. Zła w czystej postaci. Takie „zadanie domowe” od szatana. Zapewne znajdą się tacy, co zarzucą mi… i jeszcze więcej. Mają jednak pewien problem. Problem ze sobą. Ze swoją zdolnością postrzegania świata i tak jakby ostrość gubią, szczegóły im umykają. Wiemy sporo o Panu Prezydencie Lechu Wałęsie. Jak się okazuje jednak zbyt mało. Czy dlatego, że jest za mało materiałów o jego życiu i wyborach? Otóż nie. Błąd i zaniedbanie jest w nas, w tym, czego nas nauczono. Nie patrzeć w przeszłość, nie wyciągać wniosków z historii. Cały ciąg zdarzeń ostatnich lat, miesięcy i dni pokazuje nam, jaki jest plan Rosji i jej agentury w Polsce i na Świecie. Łukaszeno jest be, ale nie będzie sankcji. A i tak kop w dupę Donald od Goofiego zaliczył. Rozmawiamy i z Janukowiczem i monitorujemy, co się dziej z Julią. Powoli, cierpliwie, acz skutecznie tłumaczymy narodom walczącym o wolność, że podobnie jak w Polsce ich Kaci, Oprawcy to Ludzie Honoru. A tak w ogóle bez nich nie możecie rządzić i sobie nie poradzicie. Bo ani TW Bolek wam nie pozwoli, ani Drogi Bronek. Ten sam co w ONZ stwierdził – „…Wiemy, że czasem niezdolność do porozumiewania się i do kompromisu, wewnętrzne podziały, niezdolność do otwartości i dialogu z tymi, którzy jeszcze niedawno byli postrzegani jako wrogowie, utrudnia postęp i jest przyczyną porażek ruchów inicjujących wielkie, potrzebne zmiany...”. SB-ecja szczerzy kły, już zepsute, jednak dalej jadowite. Nie do końca udał się PJN, to Czerska i Wiertnicza pompuje nowego zbawcę i znawcę opium dla mniejszości, tym razem bliżej jagodzianki na kościach Lecha Wałęsy. A Bolek znowu nadaje, zapaliła mu się czerwona lampka przez „hotline” z Moskwy poszła komenda i mamy to co mamy. Noblista, katolik, bohater i „przy-wódce” Solidarności z Kiszczakiem oraz ferajną ogłasza swoje objawienie. Widać miał widzenie z oficerem prowadzący. Oczywista nowym i postępowym, jak Ruch Zaparcia się Polski i Chrześcijaństwa. Wszystko zaczyna się układać i zapinać jak sukienka skrzywdzonego autorytetu moralnego z Senatu. Moja ręka nie będzie mi służyć do ścierania Gówna z polskich ulic i domów. Nie podam jej więcej byle, komu, nawet jak jest werblistą czy też Noblistą, Bo nobliwość jest rzadką cechą. A już na pewno wśród SB-eckich pomiotów. Służby po raz kolejny pokazały, na co je stać, mają jeszcze power. Potrafią nieźle namieszać. Za jedno można im podziękować. Ślepo zakochane w swojej nieomylności i w metodach operacyjnych zapominają o tych co nigdy nie zapominają. Szwankuje im pamięć. Nie biorą pod uwagę jak mi się wydaje tego, co nam w duszach gra. Zbytnio wierzą w swoje „Boskie Zdolności”. A tymczasem na miedzy siedzi chłop i struga fujarkę. A jak zagra na niej kilka dźwięków to niech się „hamerykańskie patryjory” schowają.

KSIĘGI NARODU POLSKIEGO- fragmenty. Na początku była wiara w jednego BOGA, i była Wolność na świecie. I nie było praw, tylko wola BOGA, i nie było panów i niewolników, tylko patriarchowie i dzieci ich. Ale potem ludzie wyrzekli się BOGA jednego i naczynili sobie bałwanów, i kłaniali się im, i zabijali na ich cześć krwawe. ofiary, i wojowali za cześć swoich bałwanów. Przeto BÓG zesłał na bałwochwalców największą karę, to jest niewolę. I stała się połowa ludzi niewolnicą drugiej połowy, chociaż wszyscy pochodzili od jednego Ojca. Bo wyrzekli się tego pochodzenia i wymyślili sobie różnych ojców; jeden rzekł, iż pochodzi od ziemi, a drugi od morza, a inni od innych. I znaleźli się Filozofowie, którzy dowodzili, iż Imperator, tak czyniąc, dobrze czyni. Tedy owa trójca widząc, iż jeszcze nie dosyć narody głupie i zepsute były, wyrobiła nowego bałwana, najobrzydliwszego ze wszystkich, i nazwała tego bałwana Interes, a tego bałwana nie znano u pogan dawnych. Bo naród polski nie umarł, ciało jego leży w grobie, a dusza jego zstąpiła z ziemi, to jest z życia publicznego, do otchłani, to jest do życia domowego ludów cierpiących niewolę w kraju i za krajem, aby widzieć cierpienia ich. A trzeciego dnia dusza wróci do ciała, i naród zmartwychwstanie, i uwolni wszystkie ludy Europy z niewoli. Bo królowie stali się źli i szatan wstąpił w nich, i rzekli w sercach swych: Patrzmy, oto narody przychodzą do rozumu i do dostatków, i żyją uczciwie, że ich karać nie możemy, i miecz rdzewieje w rękach naszych, a narody przychodzą do Wolności, i władza nasza słabieje, a skoro dojrzeją i całkiem wolne będą, władza nasza ustanie. Przestaję już zamartwiać się o los zgubionych owieczek. Bo to nie te Chrystusowe są. To ciemni i ślepi mieszkańcy Naszej Ojczyzny. Z własnego wyboru. Osobniki niezdolne do poświęceń, do wyrzeczeń. Niezdolne zrodzić i wychować swoje potomstwo dla jakiejkolwiek wyższej wartości ponad zakupy nie dla idiotów. To plewy i chwasty. Bez nich chleb nasz powszedni będzie jak drzewiej smakował, a ziemia rodzić będzie Polskie Owoce. Owoce człowieczeństwa. A nie o kolejnych „wałęsających” się po Polsce filozofów z SB. Powoli tracę cierpliwość, dzięki Bolkowi coraz szybciej. I nie postąpię jak prehistoryczny ssak, który by ocalić gatunek zabijał swoje potomstwo. Będące mu ciężarem w ucieczce przed napastnikiem. Ja tej czerwonej zarazie przegryzę krtań. Forever Young

Wajda; herbu kuchenny nóż. Mówimy jednoznacznie NIE totalitarnym zbrodniarzom i nie pozostajemy bierni w obliczu bezprawia. Postanowiłem coś napisać o środowisku twórców filmowych powiązanych jak by nie było z aktorami. Na wstępie pragnę ponownie podziękować

http://jacquesgrandguignol.pl/makabra-orwellowska

za merytoryczny opis spraw z którymi moja rodzina boryka się wielopokoleniowo tylko dlatego, że mówimy jednoznacznie NIE totalitarnym zbrodniarzom i nie pozostajemy bierni w obliczu ich bezprawia. Pisałem o pedofilu Polańskim i jego finansowych związkach z Al-Kaidą, Bumarem oraz powiązaniach niejakiego Abdula El-Assira, którego ja nazywam po prostu „asiorem”. Znany jest on z m.in. z Polski ze spraw likwidacji przemysłu stoczniowego z użyciem konstytucyjnych organów państwa powołanych podobnie do ochrony mienia w Polsce. Kolegi Tuska, Prezydenta Peru, Prezydenta Sarkozego z czasów afery łodzi podwodnych sprzedanych do Pakistanu itd. Nie chcę się rozpisywać na ten temat opiszę jak spotkałem się Wajdą. Otóż miało to miejsce w Sejmie za czasów jeszcze AWS ( Akcji Wyborczej Solidarność). Wielokrotnie miałem okazję z nim rozmawiać, ponieważ był częstym gościem Unii Wolności i wielokrotnie uczestniczył w działaniach politycznych. W tym czasie naiwnie myślałem, że to twórca filmowy o nieposzlakowanej opinii gdy tymczasem dowodowo okazało się, że to człowiek na usługach zbrojeniówki totalitarnej tak jak Polański i dzięki której może realizować swe filmy. Z czasem okazało się, że jest zainteresowany neutralizacją mych relacji we Francji w środowiskach decydentów. Gdy zorganizowałem wyjazd Podkomisji Sejmowej do Francji i zrealizowałem pierwsze od 1939 roku spotkanie z Prezesem Światowego Stowarzyszenia Jockey Club w związku z uchwaleniem Ustawy o Wyścigach Konnych, szybko wszelka maść agentury zaczęła robić wszystko, aby mnie zneutralizować pod każdym względem także fizycznym. Stałem się osobą opiniotwórczą z którą liczyli się i liczą co niektórzy decydenci zachodni. Fałszywe przedstawianie smutnej prawdy o zmianach cywilizacyjnych na wschodzie Europy doprowadziły przez działania takich osobników jak Polański i Wajda wyniesienie Buzka na Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Jednak mają krew na rękach, tak jak wielu totalitarnych zbrodniarzy. Nie chcę pisać o Bronisławie Gieremku który poniósł śmierć, aby Buzek mógł zostać Przewodniczącym mimo, że od początku wraz z Grasiem jest zamieszany w aferę hazardową (nigdy nie zostali przesłuchani przez Sejmową Komisję Śledczą). O krwi pragnę napisać oraz o bezkarności gwarantowanej dla sługusów totalitarnych zbrodniarzy na przykładzie córki Wajdy. Minęło już przeszło 12 lat gdy w domu Karoliny Wajdy w Głuchach, operator filmowy został znaleziony z ranami kłutymi i zmarł po przewiezieniu do szpitala. 40 letni operator filmowy według mgr Anety Rafałko, prokurator Prokuratory Rejonowej w Wyszkowie która umorzyła śledztwo w tej sprawie, uznając wraz z przełożonymi, że Bartek Frykowski mimo iż został znaleziony w innym miejscu aniżeli nóż na którym brak było odcisków palców za wyjątkiem odcisków policjanta, który zabierał dowód rzeczowy nie doszło do udziału osób trzecich w jego śmierci. Według wersji organów totalitarnych śmierć nastąpiła nad ranem 8 czerwca 1999 roku. Ofiara poprzedniego dnia wieczorem, w posiadłości Wajdy w Głuchach, miała wbić sobie w brzuch nóż kuchenny, następnie go wyjąć, przejść kilka kroków, usiąść na krześle, spaść z niego i stracić przytomność. Świadkiem tego zdarzenia, świadkiem jedynym była Karolina Beata Wajda. Prokurator Rafałko, potwierdziła jedyną wersję świadka, uznając, że ofiara spowodowała ciężkie uszkodzenie własnego ciała ze skutkiem śmiertelnym, czyli, mówiąc w pewnym uproszczeniu, popełniła samobójstwo bez udziału osób trzecich.

Bartek Frykowski popełnił seppuku na oczach swojej przyjaciółki (jak mówią jedni) lub kochanki (jak chcą inni). Być może zrobił to bez żadnego racjonalnego powodu lub trenował nową rolę z Karoliną w filmie jej ojca lub jego przyjaciela Polańskiego. Oczywiście przygotowując się do tej roli Bartek z Kasią Z. wypili butelkę wina przed przyjazdem Karoliny do domu. Katarzyna Z. jest przyjaciółką Karoliny i jednocześnie osobą, która pomagała w hodowli koni oraz innych zwierząt. 7 czerwca 1999 roku, o dziesiątej wieczorem do domu w Głuchach wróciła z Warszawy Karolina Wajda i zauważyła, że podczas jej nieobecności Bartek z Kasią Z. wypili trochę. Nie była tym zachwycona. Nie miała ochoty na rozmowę z Frykowskim, który w przeciwieństwie do Karoliny W. na rozmowę z nią ochotę taką przejawiał. Po telefonie Karoliny W. pierwsi na miejsce przybyli policjanci z Komisariatu Policji w Zabrodziu: Wiktor M. i Grzegorz S. Weszli na teren posesji, potem do domu, ale do kuchni gdzie leżał konający Frykowski już nie weszli. Zabroniła im tego Karolina W. prosząc, by nie robili zamieszania. I oto cała władza totalitarna w wykonaniu konstytucyjnych organów państwa. Facet leży w kałuży krwi, a właścicielka zabrania policjantom zbliżania się do niego. Fajny film grozy w stylu Polańskiego. Powinnością policjantów i prokuratorów, niezależnie od prowadzonej sprawy, jest dążenie do odkrycia prawdy obiektywnej, zgodnie z prawem i logiką. W totalitarnych systemach jest tak, że najpierw ustala się kogo ta sprawa może dotyczyć i czy może mnie zaszkodzić. Dlatego policjanci zawsze korzystają z telefonów komórkowych w łączności z przełożonymi mimo, że mają obowiązek niezależnej łączności radiowej. Operatorzy oczywiście niszczą po stosunkowo krótkim czasie bilingi telefoniczne. Nigdy nie słyszałem, aby prokurator w trybie nadzoru służbowego kontrolował bilingi swych kolegów lub policjantów. Policjanci z Zabrodzia zachowali się nieprofesjonalnie. Mieli obowiązek przekonania się, czy ofiara nie potrzebuje pomocy. Powinni naocznie stwierdzić, czy ofiara jest przytomna, czy nie. Nie wolno im było polegać jedynie na opinii świadka. Kilka minut potem przyjechał ambulans, który umierającego Bartłomieja Frykowskiego zabrał do szpitala, gdzie mimo przeprowadzonego zabiegu mężczyzna zmarł. Następnie do Głuch przybyła prokurator Rafałko i ekipa dochodzeniowo-śledcza z Komendy Powiatowej Policji w Wyszkowie. Prokuratorka na miejscu przesłuchała Karolinę Wajdę, a jeden z policjantów protokołował i było po sprawie. Należało ustalić co dalej robimy ze sprawą i wykonać polecenia decydentów totalitarnych. Karolina W. ponadto zeznała, że wiedziała o trudnej sytuacji finansowej Frykowskiego i dlatego pomagała mu m.in. pożyczając pieniądze, podczas gdy z akt wynika, że pani Karolina żyje w separacji z mężem, nie pracuje, natomiast Frykowski pracuje od czasu do czasu, zarabia, i jeszcze dostaje pieniądze od matki, która jest żoną zamożnego cudzoziemca. Koniec sprawy. Nie należy przeszkadzać ważnym osobom, które tyle zrobiły dla praw człowieka: to nie może być przecież mordownia. 12 czerwca Andrzej Wajda otrzymał Nagrodę Państwowa Federacji Rosyjskiej. Wyróżnienie zostało przyznane reżyserowi za zasługi… na rzecz walki o prawa człowieka. Na decyzję kolegium nagrody miał podobno wpływ wyemitowany w rosyjskiej telewizji film, Katyń. Nagroda Państwowa Rosyjskiej Federacji za zasługi na rzecz walki o prawa człowieka została ustanowiona w 2005 roku. Przyznawana jest 12 czerwca, w najważniejsze święto Federacji Rosyjskiej – Dzień Rosji. Laureat otrzymuje czek na 200 tys. dolarów. W przeszłości wyróżnienie otrzymał m.in. patriarcha Rosji Aleksiej II (agent KGB).

Andrzej Wajda zawsze mówił o tym, że chce zrobić film o Katyniu, a kierują nim dwa powody: „/…/ jeden osobisty, a drugi całkiem obiektywny. To ostatnia chwila, aby móc realizować film z udziałem świadków tych wydarzeń, którzy mają dziś około osiemdziesiątki. /…/ Powodem osobistym jest fakt, że mój ojciec zginął w Katyniu i figuruje na liście ofiar. /…/” „Journal de Geneve” z 16.12.1989

Znane dość powszechnie są działania Andrzeja Wajdy, który blokował wszelkie inne próby realizowania filmu o zbrodni katyńskiej (patrz przykład Roberta Glińskiego lub wypowiedzi kolejnych autorów scenariusza). Na dokładkę nie wiadomo dokładnie, z jakiego powodu. Na dodatek wprowadzał opinię publiczną w błąd twierdząc, że jego ojciec zginął w Katyniu. Osoba, która rzeczywiście zginęła w Katyniu, a na którą powoływał się Wajda, a nawet nie należała do jego rodziny, o czym Wajda doskonale wiedział od lat. Potwierdzeniem „pomyłki” Wajdy była publikacja w Wojskowym Przeglądzie Historycznym (cykl drukowany w latach 1989–1994) gdzie wzmiankowany w 1943 „kapitan Karol Wajda” okazał się „Karolem Konradem Erazmem Wajdą, kapitanem, synem Stanisława i Marii z Konigow”. Ojciec Andrzeja Wajdy był porucznikiem i na imię miał Jakub. Ostatecznie okazało się, że Jakub Wajda zginął zabity po pijaku na posterunku milicji w Charkowie, ale Andrzejowi Wajdzie nie przeszkadzało to w zrealizowaniu autobiograficznego filmu, gdzie z dumą prezentował symboliczny grób ojca z wymalowanym napisem, że zginął on w Katyniu. I oto ruska prawda. Mordownia i nadawanie orderów mimo Rezolucji 1481 Rady Europy trwa.

http://rafzen.wordpress.com/2011/03/27/wajda/

Gawronski Rafzen

Koniec narodu? Już dziś ZUS nie jest w stanie zapewnić świadczeń emerytalnych. Jest on każdego roku dofinansowany z budżetu państwa. Na marginesie kampanii wyborczej pojawiła się tematyka polityki rodzinnej, a nawet spór , pomiędzy PJN, a PIS o to kto jest "prawdziwszym' reprezentantem polskich rodzin. PJN zarzucił PiSowi 'ukradzenie' tej tematyki, pomimo, że wcześniej sam wzywał inne partie do wypowiedzenia się w tej sprawie. Spór jest o tyle kuriozalny, że zarówno PIS, jak i obecni posłowie PJN w 2007 roku zgodnie głosowali przeciwko projektowi dużej ulgi podatkowej zaproponowanej przez Prawicę Rzeczpospolitej. Także, co warto przypomnieć , rząd PISu zablokował radykalne wydłużenie urlopów macierzyńskich i projekt ochrony pracy kobiet wracających do pracy po urlopach macierzyńskim i wychowawczym. Także PIS wyrzucił do kosza własny program z 2005 roku przewidujący m.in. 400 złotowe dopłaty na każde dziecko. Jarosław Kaczyński ma więc już pewne doświadczenie w używaniu obietnic prorodzinnych w kampanii wyborczej .A PJN pomysł dopłat do dzieci w takiej samej wysokości zaczerpnął właśnie z tego programu przygotowanego przez dr Cezarego Mecha. Także Donald Tusk w swoim wizjonerstwie zaproponował, aby polskie rodziny miały dwójkę dzieci. Chyba na to konto wszystkie partie parlamentarne, na wniosek rządu, kilka miesięcy temu przegłosowały projekt umożliwiający zwiększenie opłat za przedszkola. Zgłaszane propozycje, wynikają wyłącznie z potrzeb kampanii, bo jak słusznie zauważyli PJN-owcy, w propozycjach podatkowych PISu prezentowanych w Krynicy, nie było ani słowa o możliwości wspólnego opodatkowania się rodziców z dziećmi, a projekt rozwiązań analogiczny do Karty Dużych Rodzin zaprezentowany przez niniejszego autora w 2007 roku został przez rząd Kaczyńskiego wzniośle zignorowany. A sprawa jest poważna, znacznie poważniejsza, niż wyborcze przepychanki. Stoimy bowiem w obliczu już nie kryzysu demograficznego, a katastrofy demograficznej. Kryzys demograficzny mamy już od początku obecnej niepodległości, bo pokolenie dzieci nie odtwarza pokolenia rodziców. Pokolenie dzieci w ostatnich latach, było średnio mniejsze od pokolenia rodziców o około 40%. Nieznacznie się sytuacja poprawiła w ostatnich trzech latach, po wprowadzeniu dużej ulgi podatkowej na dzieci, ale już w roku ubiegłym zaznaczył się spadek urodzeń, a w tym, liczba zgonów przekroczyła znowu liczbę urodzeń. Rozpoczął się proces wymierania Polaków. Wskaźnik przyrostu naturalnego jest zwodniczy. Znacznie precyzyjniejszym miernikiem sytuacji demograficznej jest współczynnik reprodukcji prostej. W ostatnich trzech latach wynosił on 1,4, a w latach poprzednich tylko 1,2 . Do prostej zstępowalności pokoleń współczynnik ten musi wynosić, co najmniej 2,1. Ten współczynnik w Polsce należy do najniższych w Europie. Tak więc już ponad 20 lat pokolenie dzieci nie odtwarza pokolenia rodziców. Ma to swoje konsekwencje. Państwo wydaje mniej na szkolnictwo i na opiekę zdrowotną na dzieci, zwłaszcza, gdy porównamy poziom urodzeń w 1983 roku, kiedy urodziło sie 720 tysięcy dzieci i 351 tysięcy w 2003 roku. Ale ten spadek urodzeń powoduje dramatyczne przyspieszenie procesu starzenia się polskiego społeczeństwa. Zwłaszcza groźnego, bo pokolenie wyżu demograficznego końca lat 40-tych i 50-tych wkracza w wiek emerytalny. Do roku 2030 liczba emerytów wzrośnie o 50%. Oznacza to wzrost wydatków (przy obecnym poziomie świadczeń) emerytalnych o 89 mld złotych i o ok mld złotych na świadczenia zdrowotne. Ten wzrost wydatków będzie miał miejsce przy wchodzeniu w okres produkcyjny pokolenia niżu demograficznego. Już za kilka lat w Polsce zniknie bezrobocie i pojawi nie deficyt siły roboczej. Do roku 2030 liczba ludności w wieku produkcyjnym spadnie o 5,5 mln osób, a do 2050 o dalsze 5 mln. Gdy w 2008 roku na 100 osób w wieku produkcyjnym było 41 osób w wieku emerytalnym, to w 2060 będzie przypadać już 91, i to przy założeniu, że poziom urodzeń wzrośnie. A trzeba pamiętać, że nie wszyscy w wieku produkcyjnym pracują. Spadek o 10,5 mln osób w wieku produkcyjnym wynika jedynie z różnicy pomiędzy poziomem urodzeń i zgonów. Ta prognoza nie bierze pod uwagę emigracji, która znacznie pogorszy te wskaźniki. Dziś jeszcze w okresie reprodukcyjnym jest pokolenie mini-wyżu przełomu lat 70 i 80-tych. Ale za 4- 5 lat to pokolenie wyjdzie z okresu największej dzietności. A odwrócenie demograficznych tendencji później będzie juz niemożliwe. Już dziś ZUS nie jest w stanie zapewnić świadczeń emerytalnych. Jest on każdego roku dofinansowany z budżetu państwa. Ponad to, obecny rząd dokonał transferów środków z funduszu rezerwy demograficznej pierwotnie przeznaczonej na zasilenie systemu emerytalnego, po roku 2020. Z każdym rokiem transfery z budżetu będą rosły, dlatego jedynym rozwiązaniem będzie systematyczny wzrost podatków. Ten proces, już Donald Tusk zapoczątkował. Obciążenia podatkowe polskiej gospodarki będą systematycznie rosnąć powodując wzrost emigracji młodego pokolenia, niechętnego ponoszeniu radykalnie większych ekonomicznych konsekwencji utrzymania systemu emerytalnego. W rezultacie podnoszenia podatków zwolni rozwój gospodarczy, pogłębiony jeszcze bardziej poprzez wzrost emigracji ludzi młodych. Po prostu na nasze emerytury nie będzie komu pracować. Oczywiście będą podejmowane różne półśrodki mające na celu utrzymanie wypłacalności systemu emerytalnego. Zostanie podniesiony wiek emerytalny, zrówna się wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, zlikwiduje przywileje emerytalne, realnie obniży się wysokość świadczeń . Ale są to wszystko półśrodki. System emerytalny nie obroni się przed demograficznym tsunami. W perspektywie dwudziestu, dwudziestu kilku lat system emerytalny padnie ze wszystkimi społecznymi i ekonomicznymi konsekwencjami tego faktu. A oznacza to nie tylko brak emerytur, ale także głęboką recesję gospodarczą. Rynek wewnętrzny bowiem ulegnie radykalnemu zmniejszeniu, a wszystkie trwałe aktywa , w tym nieruchomości, radykalnej przecenie. Budowane zaś dziś , tak dużym sumptem orliki, będą zarastać krzakami, tak jak dziś popadają w ruinę wiejskie szkoły, których około 3 tys zamknięto od początku obecnej niepodległości. Warto także zauważyć, że w ostatnim dwudziestoleciu poziom urodzeń był na poziomie 350-400 tyś. Dzieci tego pokolenia przy utrzymaniu się obecnego współczynnika reprodukcji prostej będą liczyć około 200 tys rocznie. Zaś ich wnuki około 100 tys rocznie. I jest to założenie optymistyczne, bo katastrofa demograficzna przełoży sie na katastrofę gospodarczą powodując przyspieszenie emigracji i rozpłyniecie sie pozostałych Polaków obcej etnicznie masie. Jedyną metodą zapobieżenia katastrofie demograficznej, bo na zapobieżenie skutkom kryzysu demograficznego jest juz za późno, jest radykalny wzrost urodzeń. Badania postaw rodzicielskich z lat 90-tych , wskazują że Polacy chcą mieć więcej dzieci, ale jest bariera ekonomiczna. Także ponad dwukrotnie wyższy poziom urodzeń Polek zamieszkałych w Wlk Brytanii potwierdza tą diagnozę. Dziś najuboższymi grupami społecznymi są, nie emeryci, a młode oraz wielodzietne rodziny. To właśnie w tych rodzinach jest największa ekonomiczna bariera przed posiadaniem więcej dzieci. Bez likwidacji tej bariery nie ma możliwości wzrostu urodzeń w Polsce. Materialne wsparcie powinno mieć wieloraki charakter, od rocznych płatnych urlopów macierzyńskich, realnego zwiększenia ulg podatkowych, materialnego wsparcia procesu wychowawczego i edukacyjnego, po różnorakie preferencje materialne rodzin wielodzietnych. Bo to właśnie te dzieci będą pracować na nasze emerytury i zapewnią rozwój gospodatczy Polski. Polska w Unii Europejskiej jest na samym końcu, jeżeli chodzi o wsparcie rodziń. Co więcej wśród tzw. klasy politycznej nie ma zrozumienia dla polityki prorodzinnej. W okresie AWS, Leszek Balcerowicz skutecznie blokował różne inicjatywy w tym zakresie, a zwłaszcza projekt wydłużenia urlopów macierzyńskich. Rząd Leszka Milera zlikwidował nieliczne instrumenty polityki prorodzinnej wprowadzone za rządów AWS. Rządy PISu i PO jedynie pozorowały wsparcie rodziń. Jedyne realne wparcie w postaci dużej ulgi podatkowej, zaproponowanej przez Prawicę Rzeczpospolitej, zostało przegłosowane w Sejmie wbrew rządowi PIS. Symbolicznym wyrazem postaw obecnych partii parlamentarnych, wobec rodzin stała sie jednogłośnie uchwalona ustawa przedszkolna podwyższająca koszty utrzymania dzieci. Jedyna partią, która ma konsekwentny program polityki prorodzinnej jest dziś poza-paramentarna Prawica Rzeczpospolitej. Z tego środowiska , które utworzyło PR, w ostatnim dziesięcioleciu wychodziło najwięcej projektów polityki prorodzinnej. Natomiast dominujące na polskiej scenie partie polityczne zaabsorbowane wzajemnym konfliktem nie były w stanie nie tylko opracować programu polityki rodzinnej, ale nawet nie były w stanie dostrzec tego najgroźniejszego wyzwania jakim od dwu dekad jest kryzys demograficzny i i groźba demograficznej katastrofy. Zarówno Kaczyński, jak i Tusk nie maja intelektualnych i politycznych kwalifikacji do narodowego przywództwa. Bo narodowe przywództwo, to nie okupowanie ministerialnych stołków, ale zdolność do zdefiniowania najważniejszych narodowych wyzwań. Do zdefiniowania szans, ale i zagrożeń i wypracowanie scenariuszy maksymalizujących szanse i minimalizujących zagrożenia. Do zmobilizowania narodowego wysiłku w celu uniknięcia degradacji naszego narodu i wzmocnienia jego możliwości. Nic z takim nie mamy do czynienia w polskiej polityce. Mamy zaś do czynienia z nieustającym i zupełnie bezproduktywnym konfliktem o jedynie partyjne interesy. PIS i PO to nie jest żadna propozycja narodowego przywództwa, to jedynie propozycja wzajemnego mordobicia. Igrzysk dla narodu, traktowanego jako podniecony motłoch, żądny emocji i wyżywający sie w kibicowaniu swoim drużynom. Bezmyślność polityki obu partii, to śmiertelne zagrożenie przyszłości naszego narodu. Obie partie swoją bezmyślną bezczynnością popychają nasz naród ku demograficznej katastrofie. Pozostał tylko krótki czas na zapobieżenie tej katastrofie, ale wymaga to całkowitej reorientacji polskiej polityki, do której parlamentarne partie nie są zdolne. Marian Piłka

Naród przeprasza ITI Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł dzisiaj prawomocnie ze posel Antoni Macierewicz ma przeprosić ITI za swe słowa z 2007 roku o związkach tej spółki z wojskowymi służbami specjalnymi PRL i o finansowaniu jej ze środków FOZZ. To moze byc za malo. Sąd uwzględnił apelację ITI od wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie, który w 2010 roku oddalił pozew ITI wobec Macierewicza. Teraz, mocą wyroku SA, pozwany ma 14 dni, by wykupić przeprosiny na łamach "Rzeczpospolitej" oraz wpłacić 10 tys. PLN na cel społeczny (pozew ITI żądał 100 tys.PLN). Adwokat Macierewicza mecenas Andrzej Lew-Mirski jest zaskoczony wyrokiem i zapowiada kasację do Sądu Najwyższego (nie wstrzymuje to obowiązku wykonania wyroku). To pierwszy taki prawomocny wyrok wobec bylego szefa komisji weryfikacyjnej WSI.

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10385724,Sad__Antoni_Macierewicz_ma_przeprosic_ITI.html

Oczywiscie Minister Macierewicz nie dzialal sam. Byl czescia rzadu wybranego przez obywateli, przez narod. Wedlug encyklopedii, naród jest to zbiorowość obywateli panstwa, która osiągnęła wysoki stopień organizacji politycznej i kultury. Skoro osiagnelismy wysoki stopien organizacji politycznej i kultury, jako narod powinnismy kolektywnie przeprosic ITI. Naród przeprasza ITI.

Kostrzewa ma Alzheimera Wiemy juz, dlaczego niezalezny i niezawisly polski wymiar sprawiedliwosci umarza lub knebluje wszystkie sledztwa i sprawy sadowe przeciwko ITI i wizjonerom z Wiertniczej. Z powodow czysto humanitarnych. Czarna seria spadla na wizjonerow z Wiertniczej. Śp. Jan Wejchert odszedl do raju wizjonerow, Mariusz Walter jest na sadowym chorobowym do listopada (nie moze stawiac sie na rozprawy) a Wojciech Kostrzewa ma poczatki Alzheimera, nic nie pamieta. Nic dziwnego ze polski wymiar sprawiedliwosci, znany z tego ze broni praw slabszych, postanowil poumarzac i zamknac wszystkie sledztwa w sprawach ITI. A sprawy w toku orzeknac na korzysc ITI i wizjonerow. Choroba Kostrzewy wyszla na jaw juz w 2008 roku, na posiedzeniu sadu w sprawie afery Aegon PTE. W czasach BRE Banku, Wojciech Kostrzewa byl przewodniczacym rady nadzorczej tej spolki. Elementem sporu prawnego jest suma okolo 2 milionow PLN. Waznym elementem tej sprawy (ref. III APa 193/06) jest porozumienie podpisane przez Kostrzewe i jego owczesnego zastepce. Wojciech Kostrzewa, przesluchiwany przez Sad Apelacyjny w sprawie ref. III APa 193/06, w dniu 27 maja 2008 roku, zaslonil sie brakiem pamięci i zeznał, że w ogóle nie pamiętał czy zawierał z owe porozumienie, natomiast jego zastepca, drugi sygnatariusz umowy, już w trakcie jego przesłuchania w dniu 28 maja 2003 roku (a więc ponad 8 lat temu) zeznał, że „niewyraźnie” pamięta, że w ogóle zawierał umowe. W Polsce z powodu otępienia choruje blisko pół miliona ludzi. Prawie połowa z nich dotknięta jest najcięższą postacią - chorobą Alzheimera. Rozumiemy wiec pozycje Sadu Apelacyjnego w sprawie III APa 193/06. Podobnie jak pozycje Sadu Apelacyjnego w piatkowym orzeczeniu wydanym na niekorzysc posla Macierewicza. 21 wrzesnia obchodzilismy Swiatowy Dzien Alzheimera. Sad Apelacyjny nie mogl postapic inaczej, z powodow czysto humanitarnych.

Stanislas Balcerac

Medytacje smoleńskie 4: Jużnyj

1. Wprowadzenie do tematyki Jużnego Z lotniskiem Jużnyj (LNX, UUBS) jest taka historia, jak z dwukrotnie przyziemiającym na Siewiernym, iłem-76 (o ile to był ten sam, a nie dwa po kolei) – niby jakiś związek z 10-tym Kwietnia ma, ale jaki – kremlowskie diabli jeno wiedzą, gdyż ani komisja Burdenki 2, ani „komisja Millera”, ani żaden z bajkopisarzy rozpisujących się o „wypadku lotniczym prezydenckiego tupolewa” (typu Kraśko, Amielin, Osiecki, Bugajski i Kubrak, Święchowicz etc.) nie poświęca temu lotnisku zbytniej lub żadnej uwagi. Na postulaty strony polskiej, by udostępnić jej materiały dot. iła-76, Ruscy niezmiennie powtarzali, iż nie mają te materiały związku ze sprawą „katastrofy tu-154m 101” (vide polskie „Uwagi” do ruskiego pseudoraportu (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag

Czy jednak którakolwiek z polskich instytucji zajmujących się śledztwem smoleńskim usiłowała dotrzeć do dokumentacji związanej z lotniskiem Jużnyj (zobrazowania radarów, zapisy rozmów z wieży, dane dot. ruchu lotniczego nad Smoleńskiem etc.)? Zresztą z wieży w Mińsku też by się przydała jakaś dokumentacja dot. ruchu lotniczego nad Białorusią z uwzględnieniem polskich statków powietrznych. Wiele przesłanek przemawia za tym, by smoleńskiemu lotnisku Jużnyj się dokładnie przyjrzeć. Po pierwsze: funkcjonowało ono 10-go Kwietnia, skoro (a co do tego chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości) pośredniczyło w kontaktach „moskiewskiej centrali” oraz wieży szympansów na Siewiernym. Ewidentny ślad tej nieco nerwowej korespondencji znajduje się nawet w „stenogramach” z tejże wieży szympansów http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html

w pewnym momencie wszak jeden z szympansów (skołowany lub udający skołowanego) osobiście telefonuje na Jużnyj, bo, jak się okazuje, na Jużnym więcej wiedzą o losach polskiego samolotu niż na Siewiernym. Po drugie, Jużnyj miało swoje prognozy meteorologiczne, w przypadku których żadna „stojanka z iłami” nie przeszkadzała w ustalaniu warunków pogodowych (vide raport komisji Burdenki 2, s. 49: „Określenie widzialności ze stacji meteorologicznej utrudnione jest z powodu tego, że widok z ziemi i z dachu jednopiętrowego budynku stacji meteorologicznej (skąd meteorolog obserwuje warunki pogodowe) przeszkadza stojanka ze znajdujących sięna niej samolotami Ił–76, umieszczona naprzeciwko stacji meteorologicznej” - składnia oryg. - przyp. F.Y.M.; cytuję, jakby ktoś nie wierzył, że takie brednie można w dokumencie dot. katastrofy lotniczej pisać). Po trzecie, Jużnyj kiedyś przyjmowało polskie samoloty rządowe, jak wspominała w okolicach 10-go Kwietnia Lady J., czyli prezydentowa Kwaśniewska. Po czwarte, na Jużnym mogły bez problemu lądować zwłaszcza jaki-40. Po piąte, Jużnyj pojawiało się w „smoleńskich kontekstach” 10 Kwietnia na smoleńskich forach, co także wychwytywali i sygnalizowali polscy blogerzy. Po szóste, z Jużnego wyrusza jeden z wozów strażackich na „wieść o wypadku” i dociera tam po 44 minutach. Po siódme, kontroler z Jużnego miał dość szybko po tragedii zostać przeniesiony na jakąś zieloną łączkę na południe neo-ZSSR. Jeśli na Jużnym nic ważnego się nie działo, to co tak bidnego chłopa wygnało? Jak to się więc stało, że na przestrzeni tego półtora roku od zamachu, jedynie w blogosferze zajmowano się poważniej tymże lotniskiem, wskazując na jakąś istotną jego rolę w wydarzeniach z 10-go Kwietnia

http://arturb.salon24.pl/234609,miejsce-ladowania-dywagacje

http://lamelka222.salon24.pl/282956,miejscowosci-w-dochodzeniu-smolenskim

http://clouds.salon24.pl/287118,7-kwietnia-ladowali-na-juznym

itd. Tegoż 10 Kwietnia na łamach „Komsomolskiej Prawdy” ukazuje się wywiad z ruskim emerytowanym płk. Wiktorem Baranetsem

http://www.kp.ru/daily/24471/630390/

który wprost twierdzi, że Jużnyj zupełnie normalnie działało jako cywilne lotnisko (o czym zresztą kiedyś wspominała MMariola

http://mmariola.salon24.pl/275316,gdzie-wyladowal-jak40

(por. też

http://aviadocs.net/ANI/Vol1-Part1-Amd46.pdf

dane z 2008 r. uwaga: ponad 57 MB). Cywilne Jużnyj, w przeciwieństwie do wojskowego Siewiernego, co do funkcjonowania którego wątpliwości mieli pracownicy kancelarii Prezydenta (vide M. Jakubik http://freeyourmind.salon24.pl/346931,w-poszukiwaniu-zeznan-jakubika-i-innych

jak pracownicy ambasady w Moskwie, a nawet sami Ruscy – nie miało być nieczynne http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/10,88722,7753013,Wojciechowski__Z_samolotem_cos_sie_dzialo_przed_katastrofa.html

„To lotnisko na co dzień jest zamknięte”), lecz wprost przeciwnie, w latach 2009-2011 miało być modernizowane, o czym informowały lokalne, smoleńskie media

http://www.smolensk2.ru/story.php?id=3557

http://www.smolnews.ru/news/22650

Jak ta modernizacja po rusku wyglądała, to osobna sprawa, w każdym razie nie zapowiadało się, że „gorod-gieroj”, jakim był, jest i zapewne będzie Smoleńsk, pozostanie zupełnie bez lotniska.

2. Sprzeczności w relacjach dziennikarzy z jaka-40 Nas oczywiście (w kontekście czekistowskiego zamachu na delegację prezydencką) ruskie wewnętrzne sprawy budowlano-remontowe nie interesują – a przynajmniej nie do tego stopnia, co polskie. Jaka bowiem problematyczna sprawa się pojawia w relacjach z 10-go Kwietnia? Taka np. jak rozbieżność w relacjach dziennikarzy, co do warunków na lotnisku, na którym usiadł jak-40. Jedni twierdzą, że mgła była taka, iż nic nie było widać przez okna (J. Mróz

http://www.tvn24.pl/-1,1665598,0,1,dziennikarze-z-jaka_40-zostana-przesluchani,wiadomosc.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/lot-dziennikarzy.html

P. Wudarczyk: „była straszna mgła, no, nic nie było widać”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html

J. Kubrak: „tuż przed lądowaniem przebiliśmy się przez gęste chmury, ale lotnisko spowiła gęsta mgła. Niewiele było widać. To wojskowe lotnisko jest na pustkowiu, bez terminala”

http://www.fakt.pl/Reporter-Fakt-pl-Czekalem-na-prezydenta,artykuly,68950,1.html

także P. Świąder wspomina o „gęstej mgle”). Inni zaś opowiadają, że... mgły nie widać było wcale (W. Cegielski: „my nie mieliśmy ani mgły tak naprawdę, bo to nie była mgła a chmury, nie mieliśmy też żadnego poważnego wiatru, nie padał deszcz, przez te chmury prześwitywało słońce. Każdy inny normalny dzień wyglądałby tak samo.”(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/ukadanka.html

P. Ferenc: „Otwierają się drzwi samolotu. Czujemy wilgoć w powietrzu, choć mgły nie widać” tekst „Jak przez mgłę” „GP” z 14-04-2010). Jak to można wyjaśnić? Czy Cegielski z Ferencem nie lecieli tym samym samolotem, co Mróz, Wudarczyk, Kubrak i Świąder, nie lądowali na tym samym lotnisku (Ferenc w kwietniowej „Misji specjalnej” opisuje Siewiernyj: „wieża kontrolna to jest szałas, no może nie szałas, taki bunkier – nie wiem, czy to betonowe było, czy drewniane, w każdym bądź razie parterowa taka szopa z anteną”

http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/16298373'38''

czy też nie byli w stanie rozpoznać mgły? Co widziała w takim razie (jakoś dziwnie nieobecna pośród smoleńskich świadków) Agnieszka Kołacz z kancelarii Prezydenta, lecąca ponoć z dziennikarzami? I jak wyjaśnić to, że „nic nie było widać” z powodu mgły, ale akurat akrobacje iła-76 dość dokładnie się dziennikarzom uwidoczniły? (Na ile dokładnie, o tym za chwilę). Poza tym Świąder twierdzi w swej słynnej relacji, że z lotniska smoleńskiego jechali do Katynia „prawie godzinę”

http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706

czyli tak długo, jakby zrobili sobie rundę po całym mieście; albo z takim „dokładem czasowym” jak słynna straż z Jużnego. No ale może ruskim konwojentom się nie spieszyło. Gdyby tego było mało, to pojawiają się rozbieżności w relacjach członków załogi/personelu jaka-40, co do tego, ile czasu upłynęło od ich wylądowania (lub też od prób przyziemiania iła-76) a „katastrofą tupolewa”. Jak można przeczytać w książce Galimskiego i Nisztora „Kto naprawdę ich zabił?” (Warszawa 2010, s. 50), w której cytowane lub parafrazowane są zeznania świadków: „Warunki były tak trudne, że po drugim podejściu do lądowania z wykonania manewru zrezygnowała załoga rosyjskiego Ił-76. Było to około 15 minut przed rozbiciem się prezydenckiej maszyny” - tak miała, wg autorów, zeznać 10-04-2010 w polskiej prokuraturze stewardessa jaka-40 p. Agnieszka Żulińska. Chyba nie powinienem przypominać, że w oficjalnej wersji „prezydencki tupolew” miał „wypadek” dużo później aniżeli „około 15 minut” po drugim odejściu iła (które miało być o 7.38 pol. czasu, a 9.38 ruskiego). Proszę zresztą rzucić okiem na te doniesienia dot. odległości czasowej iła od „lądującego tupolewa” zamieszczone przez „Czerską Prawdę”:

http://wyborcza.pl/1,76842,7752603,Odradzano_ladowanie.html, http://wyborcza.pl/1,76842,7752565,Nikt_nie_przezyl_katastrofy_w_Smolensku.html

na które zwrócił kiedyś uwagę bloger LogicOnly

http://logiconly.salon24.pl/178136,il-76-zeznania-swiadkow

3. Zagadka ruskiego transportowca. Na tym też nie koniec pytań i wątpliwości, albowiem pozostaje jeszcze właśnie kwestia słynnych akrobacji iła-76 (iłów?), które opisywane są na różne sposoby przez różnych świadków – tak jakby znowu różne osoby widziały różne zdarzenia, nie zaś różne osoby widziały to samo zdarzenie. Ferenc: „Tuż po zejściu z trapu ukazuje się niecodzienny widok - rosyjski transportowiec Ił, lecąc tuż nad lotniskiem, nagle zwiększa ciąg i rozpoczyna manewr w bok. Tak go wygięło, że jednym ze skrzydeł omal nie zaorał ziemi. Niewiele brakowało do wypadku.” O które jednak skrzydło chodzi? Ba! Sprawa wcale nie okazuje się prosta, bo w innej „Misji specjalnej”, Jerzy Kubrak z „Faktu” opowiada o ruskim samolocie, że: „przechylił się lekko na lewą stronę i w ostatnim momencie wzbił się w powietrze” (6'02''), zaś cytowany wyżej Ferenc mówi: „w pewnym momencie pełen gaz wszystkich czterech silników, wyrwał prawie pionowo w powietrze, przechylając się maksymalnie tak na prawą stronę, że o mało skrzydłem nie zawadził, dosłownie też parę metrów, skrzydłem prawym nie zawadził pasa startowego” (6'20'')

http://www.youtube.com/watch?v=_-7bke-Mq34

Z kolei Mróz miał opowiadać: „Ił-76 miał z lądowaniem kłopot. – Bujnęło go na prawe skrzydło. O mało nie rąbnął – relacjonuje Jan Mróz. – Skrzydło przeszło dwa-trzy metry nad płytą lotniska. Samolot poderwał się w ostatniej chwili. Wyglądało to bardzo dramatycznie. Piloci naszego, jaka byli przerażeni.”

http://www.press.pl/newsy/pokaz.php?id=22257

No, więc przechylony/bujnięty w lewo czy może w prawo, jeśli dziennikarze przebywali w tym samym miejscu i obserwowali to samo zdarzenie zachodzące w tym samym czasie? Ba, czy w tym samym – skoro jedni mówią, że wysiadali, inni, że oglądali w czasie kołowania, a jeszcze inni...? Świąder: „wylądowaliśmy bez przeszkód, co nie udało się rosyjskiemu samolotowi transportowemu, którego obserwowaliśmy podczas wysiadania, z Jaka. Pilot przeleciał po prostu nad pasem z wypuszczonym podwoziem i nie dotykając powierzchni poderwał maszynę.” Cegielski:, „kiedy odjechaliśmy, z pasa do lądowania przejechaliśmy na pas do kołowania, widzieliśmy przez szybę transportowego iła, o którym już też mówiliśmy wiele razy, który próbował wylądować, przechylił się lekko, w związku, z czym pilot podjął decyzję o tym, żeby podnieść się i spróbować wylądować jeszcze raz. To wszystko jest o tyle dziwne, bo my nie mieliśmy żadnego problemu z lądowaniem. Ten ił miał problemy z lądowaniem i tak na logikę to wszystko, to wszystko nie jest spójne, jeśli chodzi o przyczynę tej katastrofy”. Mróz: „Gdy nasza maszyna odkołowała, z chmur wynurzył się Ił-76 z oddziałem Federalnej Służby Ochrony, który miał obsługiwać ceremonię w Katyniu” http://www.press.pl/newsy/pokaz.php?id=22257

Wudarczyk zaś opowiada o... starcie: „Jak my lądowaliśmy, to STARTOWAŁ jakiś samolot (podkr. F.Y.M.) i nasz pilot z tego specjalnego pułku powiedział: „hu, duży zuch, jak on to zrobił, w ogóle bokiem, nie wiadomo” – znaczy on był zadziwiony, że on startował, ten samolot.” Kubrak: „Nagle zobaczyliśmy - jakiś metr nad pasem startowym – rosyjski samolot wojskowy, który miał przechylone skrzydło. Nagle poderwał się, jakby chciał ponowić próbę lądowania” http://www.fakt.pl/Reporter-Fakt-pl-Czekalem-na-prezydenta,artykuly,68950,1.html

Jeszcze mniej widzieli i słyszeli dziennikarze zakwaterowani w smoleńskim hotelu „Nowyj”, jak choćby Marek Pyza, któremu najwyraźniej ił się z tupolewem mylił: „Myśmy jeszcze ten samolot słyszeli, gdy on podchodził do lądowania. Słyszeliśmy wielokrotnie szum silników niemal nad naszymi głowami, ale nic wtedy jeszcze nie budziło niepokoju. To, co my słyszeliśmy później potwierdzali świadkowie, których spotkaliśmy tutaj. Mówią, że czterokrotnie samolot podchodził do lądowania tuż nad drzewami przechylił się pod kątem mniej więcej 45 stopni, lewym skrzydłem zahaczył o wierzchołki drzew, ściął drzewa, wbił się właśnie lewym skrzydłem w ziemię, wyrył spory rów i tam zapłonął.” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/zakrzywienie-czasoprzestrzeni.html

Czy dziennikarze lecący jakiem byliby w stanie odróżnić Jużnyj od Siewiernego, jeśli z tego pierwszego zabrano by ich od razu do Katynia i jeśli nigdy wcześniej na tym ostatnim nie lądowali? Na Jużnym też miała być mgła, jak wiemy z dialogów szympansów. Po co miałyby być czyjeś lądowania na Jużnym? Po to np., by ukryć przelot jakiejś „delegacji”, o której wspominał choćby Wudarczyk: „zadzwonił ktoś do tej delegacji, bo tu już jest delegacja, która przyleciała drugim (…) samolotem (…).Ci ludzie, o których wspominałaś, czyli marszałkowie sejmu, pan Prezydent z małżonką, no i wszyscy ministrowie, to był samolot jeden, ale był jeszcze jeden samolot.” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html

O „delegacji” nadmieniał też Świąder: „Gdy pakowałem sprzęt Kuba z Vox-u odebrał telefon i powiedział: "Samolot z prezydentem się rozbił". Zabrakło mi powietrza. Pomyślałem, że to przecież niemożliwe, że nikt wiozący tyle osób na pewno nie ryzykuje, że owszem, "rozbił się", znaczy zjechał z pasa, może ktoś jest poobijany, ale przecież to niemożliwe, żeby Tupolew spadł! Po chwili widzę śmiertelnie przerażonych członków oficjalnej delegacji. Biegną z telefonami przy uchu i pytają, czy nie ma ofiar”. Czy nad Jużnym ił nie mógł zrobić podobnych cyrków, jak nad Siewiernym? Czy na Jużnym nie mogła wylądować też delegacja ruskich dziennikarzy? W wieży szympansów też jest mowa o jakiejś delegacji:

09:20:00 Красн. Значит, по плану вот сейчас Як-40 выполнил посадку с этими делегацией и журналистами и Ил-76 вот наш Фролов на заходе сейчас. Там будут машины президентские. В 10.30 посадка основного президента./Znaczy, wg planu własnie wylądował Jak-40 z tą delegacją i dziennikarzami, a Ił-76, czyli nasz Frołow teraz na podejściu. Tam będą samochody prezydenckie. O 10.30 lądowanie głównego prezydenta. Dwadzieścia parę minut wcześniej, przed 9-tą rus. czasu jednak pojawia się jeszcze taki zagadkowy dialog:

08:58:30 РП У нас этот, если что…/ U nas ten, jesli co….

08:58:33 РЗП Его надо поворачивать./Trzeba go zawracać.

08:58:34 РП А он же по «Южному»./ A on właśnie wg Jużnego (na Jużnyj).

08:58:35 А (нрзб)./ (niezr.)

08:58:36 А Да, по «Южному»./Tak, wg Jużnego (na Jużnyj).

08:58:40 А (нрзб). Поворачивать./ (niezr.) Zawracać.

08:58:44 А (нрзб)./ (niezr.)

08:58:44 РП Давай выезжай срочно, только по разрешению чтобы./Dawaj wyjeżdżaj punktualnie, tylko żeby zgodnie z pozwoleniem.

08:58:52 А (нрзб)./ (niezr.)

08:58:54 РП Бегом тогда. /Wtedy/w takim razie biegiem.

08:59:00А(нрзб)./(niezr.)

08:59:02АДва (нрзб)./Dwa(niezr.).

08:59:12РПОтветил./Odpowiedziałem.

08:59:14Дисп.Во сколько поляк на схему, командир спрашивает?/O której Polak na schemat/kierunek, komendant pyta?

08:59:16РПДа я ему сказал, он не говорит./Tak, powiedziałem mu, on się nie odzywa.

08:59:19Дисп. (нрзб)./(niezr.)

08:59:21РПДа я ему сказал… какой командир, наш?/Tak, powiedziałem mu… jaki komendant, nasz?

08:59:23Дисп.Да, да./Tak, tak.

08:59:26РПГде-то в 20 минут./Gdzieś w ciągu 20 minut.

08:59:28Дисп.Этот в 20 и тот в 20?/Ten w 20 i tamten w 20?

08:59:29РПДа./Tak

Czy w zdaniu „ten w 20 i tamten w 20” chodzi o jaka-40 i iła-76 na Siewiernym, czy może o... dwa samoloty z Polski na dwóch lotniskach (Siewiernyj i Jużnyj)? Kogo ma na myśli Plusnin mówiąc: „on się nie odzywa?”

4. Mętne zeznania Wosztyla i innych członków załogi

Kiedy więc i w jakich okolicznościach „obserwowano iła”? Z pokładu jaka? Podczas wysiadania? Po wyjściu na płytę? Kwestia czasu znowu jest niezwykle ważna, tymczasem (nomen omen), dopytywany o dokładne pory rozmów załogi jaka-40 z załogą tupolewa, por. Artur Wosztyl mówi ni mniej ni więcej, tylko „Nie spoglądałem na zegarek” http://wyborcza.pl/1,76842,7913721,Tupolew_wcale_nie_ladowal.html

Dane czasowe o tyle wymagają doprecyzowania, że może „minuty” lub „sekundy” nie były najistotniejsze, ale już godziny jak najbardziej. Ważne byłoby bowiem ustalić, czy rozmowa załogi jaka-40 i załogi tupolewa była o godz. 10-tej rus. czasu, czy o innej

http://freeyourmind.salon24.pl/234903,dwoch-wosztyli-w-smolensku

Nieustannie bowiem w debacie blogerskiej (kto inny jeszcze się tymi kwestiami zajmuje? Powraca pytanie dot. tego, dlaczego załoga tupolewa dziwiła się, iż jak-40 JUŻ wylądował? Wosztyl, z którym wywiad (wciąż dostępny na YT http://www.youtube.com/watch?v=Z7J4uhTr9_k&feature=player_embedded

budzi cały czas znaki zapytania - na dobrą sprawę nie jest w stanie jako pilot wojskowy, precyzyjnie opowiedzieć, co się stało. Co właściwie mówi? „Byłem na płycie lotniska i nasłuchiwałem jak tupolew podchodzi do lądowania” (a więc niczego nie widział, skoro nasłuchiwał – przyp. F.Y.M.), „słyszałem pracujące silniki samolotu, który podchodził, zbliżał się do lotniska. Nagle usłyszeliśmy, bo nie tylko ja tam byłem, była cała załoga razem ze mną, usłyszeliśmy, jak dodają obrotów maksymaln... – znaczy inaczej, yyy, obroty zaczęły narastać do maksymalnych. Następnie, po kilku sekundach, trzaski, huki, następne kilka sekund... ten dźwięk... (uśmiech)” I teraz tę relację zestawmy z tym, co miał powiedzieć Wosztyl w prokuraturze (powołuję się znów na książkę „Kto ich naprawdę zabił?”, s. 50): „W pierwszej próbie (…) (taka luka w tekście w książce – przyp. F.Y.M.) Ił wyszedł lekko z lewej strony pasa i pomimo nieudanej próby poprawienia błędu w prawą stronę odszedł na następne zejście. Podczas drugiej próby wyszedł jeszcze bardziej z lewej strony pasa zwiększył obroty i odleciał (… ) Po tych dwóch próbach widziałem jak z wieży wyszli ludzie.” Z tych zeznań wynika jasno, że to ił-76 odgrywał jakąś ważną, a może i najważniejszą, rolę w słuchowisku związanym ze „zwiększaniem obrotów” podczas podchodzenia do lądowania w „ekstremalnych warunkach”. Opowieści Wosztyla, więc znamy. Relację R. Kowaleczki cytuje książka Galimskiego i Nisztora (s. 59): „Słychać było zwiększenie mocy silników. Słychać było, że to zwiększenie mocy było do maksymalnych obrotów silników. Po chwili słychać było trzy wybuchy, a potem dźwięk gaśnięcia silników, tj. jego zatrzymania się. Po tym była cisza co wskazywało na to, że samolot się rozbił i nie (…) odszedł na odlot po nieudanym podejściu”. Cisza wskazująca na rozbicie się samolotu? Gdzie w takim razie straszliwy rumor spadającej maszyny? Gdzie jazgot trących o siebie metalowych części? Gdzie trzask tratowanych wielu drzew? Można jeszcze stawiać inne pytania: skoro bowiem było tak źle z warunkami do lądowania, to dlaczego Wosztyl (i inni członkowie załogi jaka-40) stanowczo, zdecydowanie, jednoznacznie nie odradzali załodze tupolewa jakiegokolwiek podchodzenia do lądowania? Dlaczego nie zalecali, by delegację prezydencką od razu skierować na lotnisko zapasowe, bez żadnego schodzenia na „wysokość decyzji”? Przecież takie rozwiązanie było najbardziej oczywiste, najbezpieczniejsze i najprostsze do wykonania.

Nie kto inny wszak, jak Wosztyl o godz. 6.24-6.25 UTC mówi (wedle „stenogramów CVR”) po wstępnych uwagach typu „ogólnie rzecz biorąc, to p...a tutaj jest” oraz „widać jakieś 400 m około”: „powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej” i powtarza znowu: „możecie spróbować, ale jeżeli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy albo gdzieś”

http://www.tvn24.pl/0,1658868,0,1,ujawniono-stenogramy-z-czarnych-skrzynek,wiadomosc.html

Zwłaszcza to „gdzieś” jest ciekawe w sytuacji, w której polska delegacja ma być w ruskiej przestrzeni powietrznej, a jako zapasowe ma wyznaczone lotniska na Białorusi. Wosztyl opowiada w jednym ze swych nielicznych wywiadów: „było to bezchmurne niebo, słońce świeciło i pod nami była taka pierzynka, taka szarawa. To była bardzo gęsta mgła. Weszliśmy w tą mgłę już mając konfigurację do lądowania: klapy wypuszczone i podwozie – tak że końcówka lotu poniżej tych 400 metrów była już w tych warunkach, w takiej gęstej mgle. Zobaczyliśmy światła APM-ów, to są takie potężne reflektory rozstawione przy samym lotnisku, przy progu drogi startowej – tak że widzieliśmy konkretnie, gdzie jest pas startowy. Korespondencję prowadziliśmy w języku rosyjskim. Zasugerowaliśmy, by się nie zniżali poniżej tam jakiejś wysokości, i ewentualnie jeżeli się zdecydują podejść, podejść do lotniska, żeby uważali strasznie http://www.tvn24.pl/12690,1657219,0,1,mowilismy-uwazajcie-strasznie-potem-slyszalem-trzask-i-huk,wiadomosc.html

Tak czy tak nie ma najmniejszych wątpliwości, że Wosztyl NIE odradzał załodze tupolewa próbnego podejścia do lądowania. Nie ma w „stenogramach” mowy o żadnym „strasznym uważaniu”. Jest wprost zachęta do przeprowadzenia rekonesansu lotniska, tak jakby warunki na nim panujące nie były fatalne. Już kiedyś na to zwracałem uwagę, że ta rozmowa załóg jest najważniejsza dla Rusków, bo stanowi „koronny dowód wypadku” oraz ich (Rusków) swoiste alibi http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/konferencja-zespou-smolenskiego.html

Jakkolwiek, bowiem by nie oskarżać szympansów z wieży o tępotę, niekompetencję, przekazywanie błędnych danych, złe naprowadzanie etc., Kreml może zawsze w odpowiedzi na takie zarzuty wskazać na załogę, jaka-40, która zachęcała pilotów tupolewa do próbnego podejścia, a przynajmniej kategorycznie nie odradzała lądowania. Oczywiście, Ruscy są tu w wygodnej sytuacji, bo nie mamy oryginałów zapisów rozmów, nie upubliczniono dotąd stenogramów CVR, jaka-40, zaś „komisja Millera” losami jaków (ani CAS) na Okęciu 10-go niespecjalnie się zainteresowała. Niewiele też wiemy na temat ewentualnego towarzystwa ruskich służb po wylądowaniu, jaka-40 i odjeździe dziennikarzy. W rezultacie – nie dysponujemy na tyle wiarygodnymi danymi, by dokonać jakiejś ostatecznej weryfikacji oficjalnej narracji, w której zeznania i zachowania (!) załogi, jaka-40 odgrywają fundamentalną, podkreślam, fundamentalną rolę. W dodatku wobec załogi, jaka-40 wszczęto postępowanie dot. złamania przepisów i lądowania na ruskim lotnisku w warunkach, które nakazywały odejście na drugi krąg, które to postępowanie może wpływać na to, jak chętnie załoga będzie opowiadać o zdarzeniach z 10-go Kwietnia.

5. FSB Może kluczem do wielu zagadek jest kwestia „opieki”, jaką FSB (czy szerzej CzeKa) roztoczyło i nad załogą, jaka-40, i nad dziennikarzami, i – jak można sądzić z dużą dozą prawdopodobieństwa – nad polską grupą oczekującą na płycie lotniska na przybycie delegacji. Wiemy, że ta opieka wpłynęła na zaburzenia pamięci moonwalkera S. Wiśniewskiego – może, więc ona jest także przyczyną zaburzeń pamięci (oraz percepcji) Mroza („nic nie było widać”, ale „bujnęło” iła-76 „na prawe skrzydło”)? Może jest ona wyjaśnieniem rozbieżności w zeznaniach załogi, jaka-40? Wszak załogę tę poddano swoistemu internowaniu „po wypadku”:

„Gdy auta rosyjskiej obsługi w końcu odjechały, z wieży wybiegł kontroler, głośno przeklinając. – Krzyczał, że będzie miał straszne kłopoty, wielkie problemy. Łapał się za głowę, zakrywał rękami twarz, biegał w kółko i powtarzał, co z nim będzie, że takie straszne kłopoty będzie miał– opowiada nam członek załogi, jaka. Kontrolera dobrze zapamiętał, bo wyglądał na bardzo starego człowieka, ze zniszczoną, nalaną, mocno czerwoną twarzą. – Boże, jacy ludzie tu pracują, pomyślałem – wspomina nasz rozmówca.–Po chwili przez okno wieży wyjrzał człowiek w zielonym mundurze. Wybiegł i zabrał tego kontrolera.Wojskowi zamknęli zaraz wieżę, a nam kazali wrócić, do jaka. Nie było z nimi żadnej dyskusji. Kazali i już. Zamknęli nas na kilka godzin w samolocie– relacjonuje.Załoga, jaka musiała pozostać w zamkniętej maszynie. Nie pozwolono im wyjść, nikt nie chciał niczego im powiedzieć o losie załogi i pasażerów prezydenckiego samolotu. – Rosjanie powiedzieli nam, że czekamy na nowego kontrolera, którego ściągają, byśmy mogli odlecieć. Dopiero jak go sprowadzili, dostaliśmy pozwolenie na wylot – mówi nam świadek.”

http://www.fakt.pl/K-wa-Co-teraz-ze-mna-bedzie-,artykuly,73696,1.html

Może, więc kazano załodze, jaka-40 odegrać jakąś rolę? W książce „Mgła” jest także relacja A. Kwiatkowskiego dot. właśnie tej załogi. Wynika z jego wspomnień, że - wbrew temu, co pisał „Fakt” - piloci jaka mieli możliwość obejrzenia miejsca „katastrofy” (s. 103). Czy składali zeznania na ten temat? Sięgnijmy w tym miejscu po gorączkową relację Mroza (9.47 pol. czasu 10-go Kwietnia) na antenie rządowej telewizji: „Trudno w tej chwili powiedzieć (jaki jest przebieg akcji – przyp. F.Y.M.), dlatego że BYŁEM ZATRZYMANY przez FSB... w tej chwili absolutnie odcięty, odizolowany, dlatego że polityka wobec mediów jest tak prowadzona, że nie udzielane są żadne informacje i panuje absolutna izolacja.” Prezenterka B. Tadla doda zaś po chwili (o godz. 9.52 pol. czasu), że panuje „totalny chaos na lotnisku”, jest „blokada informacji”, „samolot spadł 1,5 km od lotniska w Smoleńsku” i że FSB zabiera dokumentację świadków, tj. zdjęcia i notatki dziennikarzy.

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/proste-pytania.html

Por. też:

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/konsultacje-z-fsb.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/lot-dziennikarzy.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/oko-zaby-4.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/komorki-milcza.html

6. Rola, jaka-40. Jaką mieliby odegrać rolę piloci, jaka-40? Sam bym chciał wiedzieć. Wylądowali na Siewiernym (wedle moskiewskiej legendy) nielegalnie, łamiąc przepisy (wszczęto nawet postępowanie w tej sprawie). Może mieli wylądować głównie po to, by się zorientować, co do warunków meteorologicznych i by ostrzec delegację prezydencką – na to jednak zupełnie nie wskazują treści rozmów z załogą tupolewa. Piloci, jaka-40 wcale nie odradzają lądowania, mimo że nie tylko pogoda jest fatalna, a lotnisko kiepskie, ale przecież, po dwukrotnym nieudanym podejściu, nie wylądował ił-76 mający stanowić częściową „obsługę” przybywającej prezydenckiej delegacji. Wosztyl powinien był przecież powiedzieć bez ogródek: „nie macie, po co lądować, bo najwyraźniej nie tu będzie przywitanie Prezydenta”. Rozmowa załogi, jaka z załogą tupolewa nie przestaje mnie zdumiewać, ze względu na jej nienaturalność (w takich a nie innych okolicznościach). Zauważmy ponadto, że do złamania przepisów doszło też – i to za sprawą Wosztyla – na samym Okęciu 10-go rano. Nie kto inny przecież, a „komisja Millera”, stwierdziła, że „z powodu usterki samolotu Jak-40 nr 045, decyzją jego dowódcy, nieskonsultowaną z przełożonymi, do wykonania zaplanowanego rejsu został wykorzystany samolot o nr 044 (samolot zapasowy dla operacji HEAD)” http://freeyourmind.salon24.pl/346023,samoloty-zastepcze-i-inne

Abstrahując w tym miejscu od tego, czy ta usterka była realna, czy tylko stanowiła element jakiejś niejasnej „gry na Okęciu” (jak-40 045 przecież był sprawdzany przed świtem, zanim zaczęto obsługiwać tupolewa), to mnie osobiście ciężko jest uwierzyć, że zwykły pilot decyduje nagle (w dniu wylotu delegacji prezydenckiej), nie pytając przełożonych o zdanie, że on sobie weźmie inną maszynę na wylot do Rusków. Zagadką zresztą jest to, że w ogóle załoga Wosztyla wsiadła do pierwszego samolotu (a z nią dziennikarze), czyli 045, na przelot, którego nie było (wg legendy „komisji Millera”) żadnej ruskiej zgody. Czy piloci naprawdę nie mieli pojęcia, że 045 nie mogą wykorzystać, czy też dowiedzieli się o tym, gdy uruchomili silniki, a pasażerowie zajęli miejsca? A może rozmaite ruskie bumagi („zgody” etc.) pojawiły się dopiero „po wypadku”, stosownie do oficjalnej narracji z dwoma samolotami („dziennikarskim jakiem” i „prezydenckim tupolewem”), czyli kiedy dość szybko „zniknięty” został „prezydencki jak”, który miał wylecieć z Okęcia o godz. 6.50, jak donosił J. Kuźniar w pierwszym swoim wejściu na antenie rządowej telewizji, podając informację o „kłopotach z lądowaniem na lotnisku w Smoleńsku”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html

Załodze dziennikarskiego, jaka wyjątkowo się szczęści tamtego dnia. Na Okęciu dostają zapasowy samolot (już wyszykowany). Wylatują bez problemów. Od mińskiej wieży dostają od razu... częstotliwości „Korsaż-a”, a nie moskiewskiej centrali, tak że lecą na skróty, jeśli chodzi o procedury lotnicze. Zbliżając się do ASKIL nie nawiązują, więc łączności z Moskwą, lecz z wieżą szympansów na Siewiernym i wlatują (niemalże bez wiedzy (?) ruskiej kontroli obszaru) do ruskiej przestrzeni powietrznej.

08:52:42 Як-40 Moscow-Control, Papa Lima Fox zero three one, good day, descent FL 3300 meters approaching ASKIL point.

08:52:52 А (нрзб)./(niezr.)

08:52:56 РП Papa Lima Fox zero three onе. «Корсаж» вызывали?/ Papa Lima Fox zero three onе. «Коrsaż» wzywaliście?

08:53:28 Як-40 Papa Lima Fox zero three onе, снижаюсь эшелон 3-3-0-0 метровю/ Papa Lima Fox zero three onе, schodzę na wysokość przelotową 3-3-0-0 metrów.

08:53:39 РП Papa Lima Fox zero three onе, занимайте эшелон 1500 с курсом 30 градусов./ Papa Lima Fox zero three onе, zajmujcie wysokość przelotową 1500 z kursem 30 stopni.

08:53:53 Як-40 Занимаю эшелон 3-5-0-0 метров с курсом 30./Zajmuję wysokość przelotową 3500 metrów z kursem 30.

W ciągu 20 minut (tak jak „prezydencki tupolew” wedle legendy, bo ten miał być w ASKIL o 8.22 a na Siewiernym o 8.41) przemierzają odległość 70 km od ASKIL do Siewiernego

http://arturb.salon24.pl/247061,askil-zamachowcy-sie-gubia

Nie znają za bardzo ruskiego, a mimo to jakoś się dogadują z wieżą. Wieża nakazuje odejście na drugi krąg, ale piloci lądują, a ruski szympans krzyczy „maładiec”. O co tu chodzi? Załoga przecież wzywa moskiewską kontrolę, a na ten komunikat odpowiada... wieża na Siewiernym. Czemu piloci przechodzą nad tym faktem do porządku dziennego, skoro Plusnin pyta, czy wzywali Korsaż-a? Nie wzywali przecież Korsaż-a. Jak oni się porozumiewają? Pilot mówi najpierw po angielsku (zero three onе), potem po rusku (снижаюсь эшелон 3-3-0-0 метровю), na co Rusek odpowiada podobnie (zero three onе, занимайте эшелон 1500 с курсом 30 градусов), po czym pilot mówi cały komunikat po rusku (Занимаю эшелон 3-5-0-0 метров с курсом 30), a chwilę potem cały po angielsku (Desent one five zero meters). W tym zaś momencie odzywa się, niestety w sposób niezrozumiały, załoga innego samolotu (iła-76?):

08:54:12 Борт[samolot] (нрзб)./(niezr.)

A parę sekund później ruski szympans po rusku podaje warunki do lądowania... załodze iła. Pada bowiem pytanie: „08:55:38 А Куда этот Польский пропал?/A gdzie ten polski przepadł?” Mało tego – po trzech minutach pojawia się jeszcze ta już cytowana wymiana zdań:

08:58:30 РП У нас этот, если что…/ U nas ten, jesli co….

08:58:33 РЗП Его надо поворачивать./Trzeba go zawracać.

08:58:34 РП А он же по «Южному»./ A on właśnie wg Jużnego (na Jużnyj).

08:58:35 А (нрзб)./ (niezr.)

08:58:36 А Да, по «Южному»./Tak, wg Jużnego (na Jużnyj).

08:58:40 А (нрзб). Поворачивать./ (niezr.) Zawracać.

I konia z rzędem temu, kto wie, o czym tu jest mowa – o „dziennikarskim jaku” czy o innym statku powietrznym.

09:03:19 РП На «Южном» уже туман./Na Jużnym już mgła,

mówi Plusnin, a więc musi mieć jakieś dane stamtąd, choć śladu po uzyskaniu tych informacji nie ma w zapisach szympansich dialogów (dopiero w porze zbliżania się tupolewa ma zachodzić połączenie z Jużnym).

7. Ruski jak-40 Krasnokutski relacjonuje Sypce, że wylądował jak-40 oraz, co się potem będzie działo w ciągu dnia, a Sypko zadaje ni z gruszki ni z pietruszki kolejne zagadkowe pytanie:

09:20:22 Красн. Дальше здесь мероприятия. Вот они проводят и предварительно назад планируют на 17.30. Вылет основного президента ну и там 17.45, во сколько уходит этот Як-40 и после него на 21.00 уходит Ил-76./Tu dalsze zarządzenia. Oni tu pobędą, a powrót przewidują na 17.30. Wylot głównego prezydenta, no i tam o 17.45 wylatuje ten Jak-40, a po nim o 21.00 odlatuje Ił-76.

09:20:40 Сыпко А вот этот Як-40 это наш или поляки?/A ten Jak-40 to nasz czy Polacy?

09:20:41 Красн. Нет, поляки./Nie, Polacy.

Wychodziłoby, więc na to, że jakiś ruski jak-40 także miał być 10-go w Smoleńsku. Ale nie tylko on. Na koniec warto wspomnieć przecież o najbardziej tajemniczej wypowiedzi Krasnokutskiego, bo dotyczącej czyjegoś lądowania o godz. 8.50 rus. czasu:

09:21:05 Красн. B 8.50 у него посадка вот сейчас видимость вот сейчас уже улучшается, но никто и Марченко вчера весь день говорил, никто туман не обещал и утром все нормально, вот сейчас в 9 часов раз и затянуло, видимость где-то 1200. Ну нормально он зашел. Я думаю, там оборудование у него, ну такой самолет. Ну в принципе нормально зашел, сработали хорошо. Я думал, честно говоря, на второй круг. (...)/ O8.50 lądowali, a teraz widoczność już się poprawia, ale nikt i Marczenko wczoraj cały dzień mówił, nikt nie zapowiadał mgły, i rano wszystko normalnie, a teraz o 9 naraz zakryło, widoczność gdzieś 1200. No normalnie wylądował. Myślę, on tam ma wyposażenie, no taki samolot. W zasadzie normalnie wylądował, spisaliśmy się dobrze. Ja szczerze mówiąc myślałem, że odejdzie na drugi krąg (...). Jeśli polski jak-40 lądował o 9.15 rus. czasu, to, co za samolot (i gdzie, bo może nie na Siewiernym) miał „normalne lądowanie” (нормально он зашел) o 8.50? Samolot z „wyposażeniem”. Niezorientowanym podpowiem, że nie mogło chodzić o iła-76, ten, bowiem dopiero o 9.25 po raz pierwszy odchodził na drugi krąg.

8. Zaskakujący finał.

W przywoływanej parokrotnie relacji Kubraka w „Fakcie” pojawia się jedno istotne spostrzeżenie: „Gdy wsiadaliśmy do podstawionego autobusu, którym jechaliśmy do Katynia, zobaczyłem limuzyny z biało-czerwonymi flagami. Czekały na prezydencką delegację.” Tymczasem z relacji M. Wierzchowskiego wynikałoby, że przybyli autami ambasady na lotnisko już PO przylocie i wyjeździe dziennikarzy, a tych ostatnich nie widzieli (tak jak i akrobacji iła). Paweł Prus z TVP w pierwszej, zajmującej się tragedią,„Misjispecjalnej”

http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/16298374'04''

powiedział: „Największym zaskoczeniem było, że w ogóle to lotnisko tam jest, bo my mieszkaliśmy przez tydzień w hotelu, który znajduje się tuż obok lotniska i nie mieliśmy pojęcia, że to jest lotnisko. Po prostu po drugiej stronie drogi od hotelu był jakiś niewysoki mur, jakaś stara zardzewiała brama, ale tam nie lądował żaden samolot. Nie było jakby żadnego śladu, który mógłby wskazywać, że to jest lotnisko” (por. też

http://freeyourmind.salon24.pl/286565,lotnisko-2

Prus nie leciał 10-go Kwietnia, ale może dziennikarzy przybywających owego dnia wysadzono na Jużnym, a dopiero „po wypadku”, skierowano ich na Siewiernyj? Załodze, jaka pozostałoby w takim scenariuszu przelecieć z Jużnego na Siewiernyj. Ferenc w tej samej „Misji specjalnej” (5'19'') dodaje: „Na fotografiach, które ja robiłem trzy i pół godziny po wypadku nie było żadnych reflektorów ani żadnych opraw na tym lotnisku”. Może przydałoby się jeszcze raz przejrzeć te fotografie? Może oprócz nich są w jego archiwum także jakieś zdjęcia z Okęcia? Nie muszą dotyczyć samolotów – wystarczy delegacja dziennikarzy.

P.S.

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/milicjanci-przeczaco-kreca-gowami.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/jak-42.html

http://www.youtube.com/watch?v=updRtb9VvXM&feature=related „Misja specjalna” z 12 maja 2010 (por. wypowiedź mgr. inż. J. Millera na temat „przerwania badań polowych” przez jego „komisję” i „przeniesienia badań do Moskwy” - czyli po prostu niezabezpieczania „miejsca wypadku”, od. 4'45'')

http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837 kwietniowa, najsłynniejsza; relacje dziennikarzy dot. lotniska

P.P.S. (Z wywiadu z Wosztylem):

- Czyli tuż przed lądowaniem nikt nie może wchodzić do kabiny?

- Nie praktykuje się tego. Od momentu, kiedy zaczynamy podchodzić do lądowania, personel pokładowy jest odpowiedzialny za to, żeby wszystkie osoby siedziały zapięte w pasach.

- Jak się pan dowiedział, że Tu-154 nie wylądował?

- To było słychać. Siedziałem w jaku jakieś 700-800 m od miejsca katastrofy. Samolot podchodził do lądowania na ustalonym zakresie pracy silnika. I nagle usłyszałem, że dodał obrotów, potem dźwięk jednego milknącego silnika, potem jakieś trzaski, huki. Pomyślałem: "no, chyba chłopaki się rozbili". Akurat wtedy z wieży wyszedł jakiś człowiek. Zapytaliśmy, gdzie jest tupolew. - Odleciał - odpowiedział. Byliśmy w szoku. Jak to?! Nie słyszeliśmy silników odlatującego tupolewa!

- Nie wiedział, że samolot prezydencki się rozbił?

- Nie wiem. Dosłownie kilka sekund potem zawyły syreny alarmowe.

Proszę się wczuć w sytuację – rozmowa między dowódcą polskiego rządowego samolotu a ruskim szympansem z wieży lotniska: tan pierwszy nie wie, co się stało, a drugi twierdzi, że samolot odleciał.

http://www.youtube.com/watch?v=_-7bke-Mq34 „Tej kwestii nie bada się” - płk Z. Rzepa o sprawie iła-76 (6'50'')

http://tommy.lee.salon24.pl/174185,il-76-i-godzina-katastrofy-w-smolensku

http://logiconly.salon24.pl/232144,il-76-zadymka-tumana

http://logiconly.salon24.pl/178136,il-76-zeznania-swiadkow

http://www.tvn24.pl/12690,1663248,0,1,dostalismy-zgode-na-50-metrow-tu_154-i-il-tez,wiadomosc.html

http://www.tvn24.pl/0,1659687,0,1,prezydencki-samolot-nie-mial-zgody-na-ladowanie,wiadomosc.html

http://www.tvn24.pl/12690,1657219,0,1,mowilismy-uwazajcie-strasznie-potem-slyszalem-trzask-i-huk,wiadomosc.html

FYM

PROKURATURA POD PRESJĄ MACIEREWICZA Kiedy na początku września profesor Binienda przedstawił wirtualny eksperyment, obalający filar kłamstwa smoleńskiego, na kilka dni zapadła wymowna cisza. Wszyscy czekali na wytyczne, co z tym Biniendą czynić, jak go "ugryźć", albowiem wielkie szkody uczynił polsko-rosyjskiemu pojednaniu. Jako pierwsi do boju ruszyli śmiałkowie, którzy z pozycji pseudonaukowych, bo kiedyś studiowali fizykę, albo znają się na dendrologii, zaczęli wykazywać błędy metodologiczne, złe założenia i w zasadzie podważali profesjonalizm warsztatu Biniendy i jego zespołu? Można było zobaczyć, jak na dłoni, ile osób w Polsce ma zakorzenione z dziada pradziada przekonanie o nieomylności władzy radzieckiej i jej instytucji. Dla tych ludzi nie do pomyślenia jest, aby jakiś imperialista bezkarnie podnosił rękę na warsztat generał Anodiny, zresztą skutecznie skopiowany przez komisję Millera.Takim osobnikom w głowie się nie mieści, że nauka i technologia amerykańska mogą stać na wyższym poziomie niż rosyjska. Te wszystkie nieudolne i żenujące zabiegi pseudonaukowców, dowiodły, iż cios profesora był mocny, a rana dotkliwa, o czym świadczą choćby ostatnie występy J. Osieckiego na Salonie24. Jednak to nie koniec zmartwień dla filokremlinów, bo ciosy wymierzone zbrojnym ramieniem nauki, mogą być jeszcze bardziej dotkliwe. Sporym zmartwieniem dla wyżej wymienionych jest zapowiedź szefa Zespołu Parlamentarnego, iż trwają prace nad odtworzeniem ostatnich sekund lotu Tupolewa, wraz komputerową rekonstrukcją wraku, na podstawie zdjęć rozbitego wraku tuż po katastrofie.

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/325809,Zespol-Macierewicza-przygotuje-komputerowa-rekonstrukcje-wraku-Tu154M

Również i ten eksperyment naukowy wykonuje laboratorium pod auspicjami NASA, ale nie tylko. Dwa dni temu, podczas spotkania w Rawie Mazowieckiej Antoni Macierewicz ogłosił, iż 26 września br. do Zespołu Parlamentarnego zgłosiła się korporacja z USA, która specjalizuje się w rekonstrukcjach trajektorii lotu na podstawie rozkładu części rozbitego samolotu.

http://www.youtube.com/watch?v=-g7QlKN6IZY&feature=player_embedded

Tak więc będą dwa, dobrze udokumentowane eksperymenty, pochodzące z renomowanych amerykańskich laboratoriów, a ich wyników już nie będzie dało się zbyć prychnięciami domorosłych fizyków, czy tutejszych dendrologów. Dla tych wszystkich dyżurnych „wyszydzaczy” profesora Biniendy i obrońców rosyjskiej racji stanu, mam jeszcze jedną, złą wiadomość. Okazuje się, że najwyraźniej polska prokuratura wojskowa, która prowadzi śledztwo w sprawie tragedii 10 kwietnia, poważnie zajęła się przekazanymi jej badaniami ekspertów z NASA, gdyż postanowiła pójść ich śladem. W czasie oględzin wraku w Smoleńsku, które miały miejsce kilka dni temu, prokuratorzy zrobili kilka tysięcy zdjęć wraku najnowocześniejszą, trójwymiarową techniką, dzięki czemu za pomocą specjalnego programu komputerowego stworzą trójwymiarowy TU 154M. Wówczas będzie możliwe odtworzenie etapów dekonstrukcji samolotu.

http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/powstanie-trojwymiarowy-obraz-tupolewa,1702268,6911

Można, zatem uznać, że Zespół Parlamentarny wytyczył kierunki działań NPW, pokazał, jak należy badać tego typu zdarzenie, i choć te badania są mocno spóźnione, wrak pocięty przez Rosjan, a wykonane zdjęcia muszą uzyskać akceptację Moskwy, to witam je z zadowoleniem. Potwierdzają one słuszność działań Antoniego Macierewicza i gremium, któremu przewodzi. Martynka

Prokuratura nie ma rozmowy braci Kaczyńskich Wojskowi śledczy prowadzący postępowanie w sprawie smoleńskiej katastrofy nie mają stenogramu ani też nagrania rozmowy śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z jego bratem Jarosławem Kaczyńskim – ustaliła „Gazeta Polska Codziennie”. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej nie otrzymała jeszcze z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie żadnych materiałów. Biegli nadal opracowują opinię, do sporządzenia której zostali powołani postanowieniem prokuratora – potwierdza nam płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Zapytaliśmy go, czy prokuratura posiada stenogramy z rozmowy braci Kaczyńskich przeprowadzonej z pokładu Tu-154M podczas lotu do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. Kilka dni temu powróciła sprawa ujawniona parę miesięcy temu przez „Gazetę Polską”. Napisaliśmy wówczas, że pod koniec kampanii wyborczej zostanie przytoczona rzekoma rozmowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego z bratem, z której jednoznacznie ma wynikać, że prezydent naciskał na lądowanie. Ta teza pojawiła się tuż po katastrofie – pierwszym, który sugerował naciski, był prof. Roman Kuźniar, obecny doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kilka godzin po tragedii napisał on w wydaniu specjalnym „Kultury Liberalnej”:

„Ze zdumieniem słuchałem oburzenia prezydenta RP, który zapowiadał ukaranie pilota samolotu, który nie chciał wylądować, pomimo polecenia prezydenta, w Tbilisi, w dniach konfliktu gruzińsko-rosyjskiego i zamiast tego wylądował w sąsiednim Baku. Karę miał również ponieść szef sztabu Wojska Polskiego. Pilot nie mógł podjąć sam decyzji o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania w tak trudnych warunkach z takim osobami na pokładzie” – pisał prof. Kuźniar. Tezę o naciskach forsowali prorządowi dziennikarze, wśród których królowali publicyści „Gazety Wyborczej”. Gdy okazało się, że nie ma żadnych dowodów na naciski, sprawa na pewien czas ucichła. Temat powrócił kilka dni temu, gdy dziennikarze zapytali Jarosława Kaczyńskiego, czy słyszał o prowokacji szykowanej na koniec kampanii wyborczej. – Jeśli coś takiego jest, to będzie to całkowite łgarstwo. Ktoś przygotowuje prowokację. Rozmawialiśmy wyłącznie o zdrowiu mamy, jak codziennie od rana. Jeśli się ktoś odważy się zrobić coś takiego, jak sfałszowanie tej rozmowy, to będzie to nowa jakość – bardzo zła w polskim życiu publicznym – powiedział prezes PiS-u. O tym, że taka prowokacja jest jednak możliwa, świadczą m.in. informacje docierające do sztabu wyborczego PiS-u. – Pierwszy raz usłyszałem o tym chyba dwa tygodnie temu, niedługo po tym, jak z Danii przyszła odpowiedź w sprawie telefonu satelitarnego – mówi jeden z pracowników sztabu. Skierowany do Danii wniosek o pomoc prawną w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej dotyczył kwestii technicznych związanych z funkcjonowaniem aparatu telefonii satelitarnej na pokładzie Tu-154M. Dziennikarze sugerowali, że NATO może mieć zapis rozmowy braci Kaczyńskich, ale ta informacja nie została potwierdzona. Z kolei dziennikarze TVN-u w styczniu tego roku sugerowali, że strażnica graniczna w Świadkach Iławieckich, tuż przy rosyjskiej granicy, jest wyposażona w amerykańskie instalacje podsłuchowe, które miały nagrać ostatnią rozmowę braci Kaczyńskich. Ta informacja także nie znalazła potwierdzenia.

Dorota Kania, Grzegorz Wierzchołowski

Zadarł z układem, płonął w samochodzie Horror w Kielcach! Spłonęła hurtownia, chwilę później samochód z właścicielem zakładu w środku. Stan mężczyzny jest bardzo ciężki. Ofiara to Antoni P., znany kielecki przedsiębiorca i społecznik. Przed pożarem mężczyzna zadarł z lokalnym układem polityczno-biznesowym. Sprawę badają policja i prokuratura. Sceny niczym z horroru rozegrały się w poniedziałek w Kielcach. Na peryferiach miasta płonęła hurtownia kosmetyków. W tym samym czasie w centrum, przy Urzędzie Wojewódzkim zapalił się samochód z kierowcą w środku. Mężczyźnie udało się samodzielnie wyjść z płonącego auta. Pomocy udzielili mu ratownicy medyczni z przejeżdżającej przypadkiem karetki. Poparzony mężczyzna przeżył, odniósł jednak poważne obrażenia. Trafił do szpitala, jego stan jest bardzo ciężki. Policji nie udało się go przesłuchać.

Telefon z PSL-u Ofiara to właściciel spalonej hurtowni. Mężczyzna miał poważne problemy finansowe, przed dramatem otrzymywał groźby. Jak ustaliła „Gazeta Polska Codziennie”, problemy poparzonego zaczęły się pod koniec zeszłego roku po ostrym konflikcie z liderami Polskiego Stronnictwa Ludowego w województwie świętokrzyskim. Antoni P., znany kielecki społecznik, lider komitetu skupiającego mieszkańców swojej dzielnicy, był „łakomym kąskiem” dla partii politycznych. Wszyscy chcieli mieć go na swoich listach. Ostatecznie startował z PSL-u, jednak na dzień przed wyborami wsparł… PiS-owskiego kandydata na prezydenta Kielc. – Wtedy zaczęły się problemy Antka – mówi nasz informator. Antoni P. otrzymał kilka telefonów od najważniejszych działaczy PSL-u w regionie. Dzwonił m.in. marszałek Adam Jarubas, jedynka na świętokrzyskiej liście PSL-u. Antoni P. w rozmowach z wieloma osobami (w tym z autorem niniejszego tekstu) twierdził, że marszałek i inni są na niego wściekli. – Teraz zaczną się problemy – przekonywał. Niebawem wpadł w poważne tarapaty finansowe. Stali kontrahenci nagle zniknęli. P. nie sprzedawał towaru, popadł w długi. Zaczęły się anonimowe pogróżki od wierzycieli, problemy rodzinne. Oczywiście poważnym nadużyciem byłoby twierdzenie, że ktoś z PSL-u, czy jakiejkolwiek innej partii miał cokolwiek wspólnego z groźbami i podpaleniem. Jednak zdaniem samego P., jego odejście z PSL-u spowodowało problemy finansowe. Twierdzenie to przestaje dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę siłę ludowców w regionie. Mają większość w sejmiku wojewódzkim, marszałka, kontrolują kilka powiatów i gmin. – Wystarczy, że firmy, które kupowały od niego kosmetyki, przestały to robić. Bały się peeselowskich urzędników – mówi przyjaciel poparzonego. – Antek kasę na zakup towaru wcześniej pożyczył. Nie sprzedał go i wpadł w długi. Jeśli wierzycielem był ktoś nieodpowiedni, groźby i podpalenie są naturalną koleją rzeczy – tłumaczy nasz rozmówca.

Był rozgoryczony Działanie osób trzecich to tylko jedna z hipotez. Jak ustaliliśmy, nie można też wykluczyć samopodpalenia. Tuż przed tragedią Antoni P. zamieścił na Facebooku dramatyczne wpisy: Źle się dzieje w tym naszym ukochanym kraju. Ostatnio tylko polityka i wybory. Jednym słowem wyścig szczurów (…). Nikogo nie obchodzi że jest coraz większe bezrobocie, a naród nie ma z czego żyć. Cztery dni przed dramatem napisał: Nie mam sposobu na wyjście z tej sytuacji, w jakiej się znalazłem (…), wszystko nam się zawaliło. Jest źle w biznesie, a co za tym idzie, zaczęło się psuć w rodzinie. Jeżeli moglibyśmy opuścić ten zwariowany kraj, to chętnie gdzieś byśmy wyjechali, aby choć kilka lat pożyć jak człowiek. Ale cóż, to chyba nie spełni się. Po tragedii w internecie pojawiły się sensacyjne newsy, mówiące o tym, że mężczyzna zostawił pożegnalny list, w którym miał o swoją sytuację oskarżać urzędników. Informacji tej nie potwierdza jednak policja. – Nie możemy potwierdzić, by mężczyzna zostawił jakikolwiek list – mówi w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” st. sierżant Kamil Tokarski z zespołu prasowego świętokrzyskiej policji. – W kwestii samego zdarzenia badane są różne wątki, niczego nie można wykluczyć – dodaje.

Marszałek ważniejszy od ofiary Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, najbardziej prawdopodobną przyczyną obu pożarów było jednak celowe działanie osób trzecich. Warto też dodać, że pożary w Kielcach i tragedia Antoniego P. były główną informacją w kieleckich mediach. Wyjątek stanowi zdominowany przez PSL kielecki oddział Telewizji Polskiej. W głównym wydaniu Informacji materiał na temat poparzenia nie ukazał się w ogóle. Newsem dnia była wizyta marszałka Adama Jarubasa w słowackiej Żilinie, gdzie polityk PSL-u pojechał z wizytą. Chcieliśmy skontaktować się z marszałkiem Adamem Jarubasem, przebywa on jednak był dla nas nieuchwytny. Przemysław Harczuk

Nasz wywiad. Profesor Staniszkis o finiszu kampanii: "Szanse wygranej PiS są bardzo duże" i "Palikot to kontynuacja Urbana" wPolityce.pl: Wielu komentatorów twierdzi, że - chociaż oficjalne sondaże tego nie pokazują - wyniki poparcia dla PiS i PO zbliżają się do siebie. Mają tez podobno świadczyć o tym wyniki badań zlecanych przez partie polityczne, ale nam nieznanych. Jak jest naprawdę? Profesor Jadwiga Staniszkis, socjolog, komentator: Wierzę w te wewnętrzne pisowskie badania, bo wiem, że robią je ludzie bardzo kompetentni. Jeśli więc Jarosław Kaczyński mówi, że wyniki się zbliżają można mu wierzyć. Wiem, że gdy w poprzedniej, samorządowej kampanii, Prawo i Sprawiedliwość przegrywało, te badania też to wykazywały. Mamy więc podstawy by uważać je za wiarygodne.

A sama kampania? Jest wyrównana. Także dlatego, że PiS zaczął dobrze rezonować z młodym pokoleniem. Zapewne dzięki młodym republikanom, którzy pomogli znaleźć właściwy ton, odwołać się do realnych problemów tego pokolenia. Oni nadają ton tej kampanii. Szanse wygranej PiS są bardzo duże.

Końcówka będzie nerwowa? Nie wiem, sama mam teraz dużo spotkań, więc wiem, że jest to żywa kampania.

Co jest najważniejsze w tym starciu o głosy wyborców? Młodzi zablokowani? Na pewno. Ale kluczowa jest dyskusja o reakcji na nową fazę kryzysu, który zaczyna w nas uderzać. PiS mówi dużo o ochronie i budowie potencjału produkcyjnego, miejsc pracy. To ważne. Istotna jest także dyskusja o państwie, które Platforma otwarcie już niemal psuje. To co zrobili w ostatniej chwili, to wrzucenie poprawek do ustawy o dostępie o informacji w rzeczywistości ten dostęp blokujących, jest jaskrawym przykładem. To przecież oznacza ukrywanie danych o przetargach, prywatyzacjach... Powtarzam - to psucie państwa. Do ostatniej chwili. Trzecia rzecz to problem suwerenności, zawieszenie przez Tuska kompromisu konstytucyjnego wzmacniającego naszą pozycję względem instytucji Unii Europejskiej. Gdyby PiS wygrał, pilnowałby tych kwestii dużo lepiej. No i jeszcze kwestia tego koszmarnego nihilizmu, luzactwa, tej względności moralnej Platformy, co przyczyniło się do powstania już otwartego nihilizmu Palikota. To bardzo niepokoi, to jest coś dla naszego państwa niedobre. Ale dla PiS to szansa, bo ludzie widzą iż za tym ruchem stoi Platforma, niepokoi ich to, odrzucają to. Nie po to głosowali na Platformę by powstało coś tak ohydnego.

Palikot ma szansę na wejście do Sejmu? W sondażach mamy wskazania na Palikota, w terenie są to nazwiska kontrowersyjne, byle jakie często. Nie sądzę żeby się przebiły. Ale gdyby wszedł to byłaby nowa zła jakość.

Niektórzy mówią, że byłaby to nowa Samoobrona. Nie zgadzam się. W Samoobronie były interesy i drogowa polityka, ale to w Europie dość częste. Palikot to coś dużo gorszego, niszczenie wszelkich wartości. Kontynuacja Urbana w sensie dosłownym i przenośnym.

Paliwo antypisowskie się wyczerpało? Donald Tusk straszący na konwencji PO jakimś aresztowaniem inwestycji przez PiS budził raczej śmiech niż troskę i niepokój. Tak, ten nurt tożsamości PO, według mnie główny dla niej, wyczerpał się. To było zresztą paliwo fałszywe. Całe to demonizowanie PiS-u było naciągane, żerowało na elementach marginalnych. Ale partia Kaczyńskiego w tej kampanii dobrze na to odpowiedziała - powagą, programem, mówienie nawet o sprawach tak trudnych jak tragedia smoleńska w kategoriach nie rewanżu ale szukania prawdy. Ludzie to dostrzegli i doceniają. zespół wPolityce.pl

Złoto traci na wartości W zalewie złych informacji gospodarczych na całym świecie, w tym straszeniu przez MFW kolejną recesją, może dziwić fakt, że w ostatnim tygodniu złoto dość znacznie straciło na wartości zarówno w stosunku do dolara – ponad 8,5 procent, jak i złotówki – około 7,5 procent. Jednak jeśli przyjrzymy się bliżej, to zauważymy, że w okolicach rozpoczęcia trendu spadkowego wartości złota mieliśmy sporo pozytywnych sygnałów zarówno gospodarczych, jak i politycznych. Mimo że Niemcy zadłużone są na 2 biliony euro, czyli ponad 83 proc. tamtejszego PKB, agencja Fitch Ratings potwierdziła rating kredytowy tego kraju na najwyższym możliwym poziomie „AAA”. Tymczasem będąca w poważnym kryzysie strefa euro już nie tylko pomaga sobie sama pieniędzmi francuskich i niemieckich banków oraz niemieckich podatników, ale do pomocy zgłaszają się nawet biedniejsze kraje z innych kontynentów. Prezydent Barack Obama i kanclerz Angela Merkel w rozmowie telefonicznej podkreślili konieczność wspólnych działań, które pozwolą pokonać kryzys. Jak poinformowała Dilma Rousseff, prezydent Brazylii, kraj ten wraz z innymi dużymi państwami zaliczanymi do tzw. rynków wschodzących pracuje nad pomocą dla przeżywających kłopoty krajów strefy euro. Z kolei jak oświadczył Aleksy Kudrin, rosyjski minister finansów, Rosja jest gotowa skupować przyszłe euroobligacje. Także japoński minister finansów ogłosił, że jego kraj chętnie nabędzie papiery wartościowe wyemitowane w celu ratowania Grecji przed bankructwem. Szefowie misji MFW, UE i EBC wrócili do Aten, by dokończyć przegląd greckich finansów. Sama zaś Grecja zapowiada dalsze kroki oszczędnościowe, w tym zwolnienia urzędników i cięcia emerytur. Grupa G8 zadeklarowała polityczne i gospodarcze poparcie dla krajów arabskich, w których ostatnio doszło do prodemokratycznych przemian i obiecała konkretne działania wspierające. Sam Fed utrzymał stopy procentowe na bardzo niskim poziomie i rozpoczął sprzedaż kolejnych obligacji o wartości 400 mld dolarów. Te działania amerykańskiej Rezerwy Federalnej z pewnością pomagają krótkoterminowo, o czym świadczy właśnie spadek kursu złota, jednak w perspektywie długookresowej są niekorzystne dla gospodarki USA i odbiją się jeszcze głębszą recesją. Wynika to z faktu zbyt taniego pieniądza, który nakłania przedsiębiorców do podejmowania złych decyzji inwestycyjnych, o czym szeroko rozpisuje się w swoich publikacjach Szkoła Austriacka. Przez ostatnie 10 lat cena złota, co prawda z pewnymi fluktuacjami, jednak stale wzrastała. Surowiec ten jest obecnie sześć razy droższy niż w roku 2001. Nie należy się łudzić, że ostatnie wydarzenia polityczno-gospodarcze odwrócą ten długookresowy trend. Największe gospodarki świata (Japonia, USA, Niemcy, Francja, Włochy) są za bardzo zadłużone, a to będzie rodziło kolejne kryzysy, wspomagane przez kolejne nietrafione i szkodliwe interwencje państw na rynku walutowym i w krajowych gospodarkach. A to z kolei będzie dalej napędzało cenę złota. Trzeba jeszcze zdać sobie sprawę z faktu, że nie tylko złoto zyskuje na wartości, ale przede wszystkim waluty różnych państw tracą swoją wartość w stosunku do złota przez ciągłe ich dodrukowywanie, które powoduje inflację. Tomasz Cukiernik

Malwersacja; jutro: Częstochowa Przestępstwo malwersacji oznacza użycie powierzonych komuś środków na cel inny, niż były one przeznaczone. Jeśli dyrektor firmy środki przeznaczone na zakup maszyn użyje na budowę basenu – to jest malwersantem. I jest dokładnie obojętne, czy wybudował basen dla swojej rodziny, czy dla pracowników zakładu. Malwersacja – to malwersacja. Dzisiejsze rządy zajmują się jedną rzeczą: wygrywaniem wyborów. Chwalebnym wyjątkiem był rząd p.Leszka Millera – który założył był Fundusz Rezerwy Demograficznej. Przewidział mianowicie, że ok. 2015 roku powstanie bardzo zła sytuacja: będzie dużo emerytów, a mało ludzi do pracy. Więc od każdej złotówki na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych 0,3%. szło na FRD. I dwa tygodnie temu tzw. rząd wziął z tych pieniędzy 4 miliardy by przekupić jakąś grupę wyborców!!! Jest oczywiste, że w Wolnej Polsce ci malwersanci staną przed sądami – i wyroki będą surowe. Zdumiewa tylko, że dziś mało kto się tym przejmuje. JKM

Dziś trwały rozmowy z OBWE; orzeczenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego będzie 5-IX; praktycznie po czasie. Po rozmowach z OBWE niczego nie oczekuję. Wątpię, by "Banda Czworga" przestraszyła się pogróżek płynących z organu Rady Europy. A teraz ważne ogłoszenie wyborcze:

Do 4-X (t.j. do wtorku) każdy, przebywający poza swoim miejscem zameldowania, może zgłosić chęć głosowania tam, gdzie aktualnie przebywa. Jeśli ktoś przebywa w okręgu, w którym nasza lista jest zarejestrowana - a w jego miejscu zameldowania zarejestrowana nie jest (lub nie chcce w nim głosować) - może zgłosić do lokalnej komisji chęć głosowania w tym okręgu. Np. student juz przebywający koło uczelni nie musi w tym celu wracać do rodzinnej miejscowości. Natomiast ci, którzy przebywaja w swoim miejscu zamieszkania, a tam nasza lista nie jest zarejestrowana, do 7-X mogą zgłósić sie do swojej komisji, skreślić się z listy głosujących w tych wyborach, i wziąć karteczkę upoważniającą do głosowania w innym okręgu. Z tą karteczką można pójść do dowolnej komisji w okręgu, w którym lista nr. 9 jest zarejestrowana. W szczególności mieszkańcy Warszawy mogą udać się (z tą karteczką - przypominam!) do dowolnej miejscowości podwarszawskiej. Zapraszam np. do mojego Józefowa k/Otwocka: komisja wyborcza jest tam przy samej stacji kolejowej w Miejskim Ośrodku Kultury. A potem spacerkiem nad Świder lub do lasu.. JKM

"Każdy kraj ma gestapo" Zatem – skoro każdy kraj ma gestapo, to czyż gestapo pozwoli, by wybory były czymkolwiek innym, niż widowiskiem, reżyserowanym przez tajniaków... Koniec września oznacza, że w naszym nieszczęśliwym kraju w decydującą fazę wchodzi jedno z największych przedsięwzięć rozrywkowych, jakie rządzące naszym demokratycznym państwem prawnym Siły Wyższe, czyli rozmaite bezpieczniackie watahy przewerbowane do państw poważnych, urządzają naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, żeby go trochę podekscytować i ponownie zrobić wode z mózgu, by sobie myślał, że z tą demokracją to wszystko naprawdę. Tymczasem w demokrację chyba nikt już nie wierzy, nawet w ojczyźnie demokracji, czyli w Ameryce, gdzie wszyscy wszystkich podejrzewają o najrozmaitsze bezeceństwa, a już specjalnie – swoich Umiłowanych Przywódców. Inna rzecz, że przeważnie czynią to ukradkiem, w czterech ścianach swoich domów, spłaconych, albo i nie, niczym Tatuś ze sławnego poematu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Po obiedzie Tatuś zasłania okna mapą (z rolety krawaty) i liczy wydatki na podatki i składki, a gdy tak liczy, to ciska obelgi na władców matki, czyli, że co do tych okien – to każdy kraj ma gestapo”. Otóż to! Każdy kraj ma gestapo, a skoro tak, to gestapo prędzej czy później nie tylko podporządkuje sobie wszystkich tych Umiłowanych Przywódców, ale ku większemu szyderstwu z demokracji i łatwowierności ludu, zaczyna wystrugiwać ich z banana. Tym własnie tłumaczę przyczyny negatywnej selekcji naszych Umiłowanych Przywódców, którymi stają się coraz więksi durnie, a jak nie durnie – to łajdacy. Służy temu oczywiście uszczelnianie politycznej sceny, na którą niepodobna przedostać się człowiekowi, który nie byłby czyimś agentem. W Ameryce chyba wszyscy już to skądś wiedzą i dlatego – chociaż każdy, ma sie rozumieć, ma poglądy, to raczej zachowuje je dla siebie, bo wie, że w przeciwnym razie zostanie wezwany do bossa, który po zapytaniu, czy delikwent w gronie przyjaciół powiedział to, czy tamto, kategorycznym tonem poprosi go, by na te tematy lepiej z nikim nie rozmawiał, a jeśli już nie może bez rozmawiania w pracy wytrzymać – żeby rozmawiał o sporcie, albo o pogodzie, ale też ostrożnie. Na przykład lepiej będzie dla wszystkich, gdy rozmawiając o pogodzie, powstrzyma się przed omawianiem kaprysów pogody na Bliskim Wschodzie, a już broń Boże – jej wpływu na zachowanie starszych i mądrzejszych. Inaczej prędzej czy później do bossa wpłynie donos, że zatrudniają w firmie ekstremistę, a ekstremista, to przecież prawie to samo, co terrorysta – no a z terrorystami w ojczyźnie demokracji pan nomen omen Chertoff – taka trochę bardziej demoniczna edycja tubylczego sataniściaka Nergala – ani trochę sie nie patyczkuje, co i rusz „udaremniając” jakieś podstępne zamachy na Umiłowanego Przywódcę, który chyba nieźle już został nastraszony. Jest to wypisz wymaluj taktyka przepisana ze Starego Testamentu, gdzie prorok Jonasz został przez Najwyższego skierowany do Niniwy, zeby poinformować niniwiaków, iż wydany został na nich wyrok zagłady. Aliści niniwiacy zaczęli pokutować i co Państwo powiecie? – Wyrok został odwolany, znaczy – zagłada udaremniona. Jak widzimy, demokracja nie zadowala się już staroświecką zasadą karania za czyny popełnione, ale udaremniajac zbrodnicze zamachy, represjonuje zbrodnicze zamiary nawet, jeśli nie weszły one jeszcze w fazę realizacji. Jest to ogromny krok – nie wiadomo tylko, czy naprzód, czy wstecz – w stosunku do zasady prawa rzymskiego głoszacej iż cogitationes poenam nemo patitur, co sie wykłada, że nie powinno się karać za myśli. Udaremnianie zamachów tymczasem przypomina karę za myślozbrodnie, o których wspomina Jerzy Orwell w swoim „Roku 1984”. Pomylił się zaledwie o kilkanaście lat, co jest pomyłką stosunkowo niewielką zwłaszcza, gdy pamiętamy słowa popularnej przed laty piosenki o tym, że i miłość się spóźniła „o śmieszne kilkanaście lat”. Zatem – skoro każdy kraj ma gestapo, to czyż gestapo pozwoli, by wybory były czymkolwiek innym, niż widowiskiem, reżyserowanym przez tajniaków , z udziałem agentów i ambicjonerów w charakterze aktorów, zaś naiwniaków – w charakterze statystów? Widowisko to jest tak samo potrzebne, jak widowisko pod tytułem”Obrady okragłego stołu”, gdzie generał Kiszczak ze swoimi agentami oraz dobraną garstką pożytecznych idiotów wykiwał znaczną część naszego mniej wartościowego tubylczego narodu. Historia w naszym nieszczęśliwym kraju powtarza sie bowiem jako ponura farsa, o czym możemy bez trudu przekonać się czytając spiżowe strofy Janusza Szpotańskiego: „A może sławny wspominać Październik, gdy nas skołował chytry stary piernik?” Zatem gestapo, zapewne nie bez dyskretnej podpowiedzi ze strony Naszej Złotej Pani Anieli, zimnego rosyjskiego czekisty Putina, ktory już wkrótce ponownie zostanie prezydentem Sowiet, to znaczy – pardon – oczywiście prezydentem umiłowanej przez narodowców Rosji, no i przede wszystkim – jakże by inaczej? – również ze strony starszych i madrzejszych, którzy po tych wyborach zapewne bardzo wiele sobie obiecują. Konkretnie obiecują sobie, że po wyborach osobnicy dysponujący zewnętrznymi znamionami władzy opracują i uchwalą ustawę zawierającą pozory legalności dla zaplanowanego bezwstydnie przez grandziarzy rabunku Polski. Żeby przeprowadzić tę operację, może nawet aż tak sceny politycznej nie trzeba było uszczelniać, ale widocznie tubylcze gestapo nadało tej operacji najwyższy priorytet, w związku z czym, na dźwięk znajomej trąbki, agenci poprzebierani za różnych dygnitarzy instytucji tworzących zezwłok naszego demokratycznego państwa prawnego, natychmiast powinność swej służby zrozumieli, porzucając nawet wszelkie pozory. Wszelkie pozory porzuciła również michnikowszczyzna, piórem niejakiego Grzegorza Sroczyńskiego oskarżając Andrzeja Z, który podpalił się pod Kancelarią Premiera o ... terroryzm – bo swoim czynem usiłował Sroczyńskiego, a więc pewnie i samego ca... to znaczy pardon – oczywiście samego Adama Michnika sterroryzować do zmiany zapatrywań. Wprawdzie Sroczyński nie należy chyba nawet do proroków najmniejszych, bo do tej potiemkinowskiej rangi Salon awansował zdaje się pana red. Tomasza Wołka, ale warto zwrócić uwagę na jego wynalazek, który pokazuje, że stalinowskie (UB, czy gestapo – czy to w końcu nie jeden diabeł?) metody wkraczają w nowy etap, wytwarzając odpowiednie dla niego mądrości. Człowiek, który Michnikowi nie zrobił niczego złego, został w jego gazecie obsrany tylko, dlatego, że chciał czegoś innego niż oni, a nawet nie to, bo przecież wcale nie wiadomo, czego dokładnie chciał, tylko, że łajdactwu się wydało, iż jego gest uderza w zatwierdzoną przez nie marionetkę, zwana inaczej premierem Donaldem Tuskiem. Stądjuż niedaleko do „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności”, z których autorytety moralne „GW” powysysały mądrości etapu z mlekiem matki. Historia tedy w stachanowskim tempie zmierza do powtórki – oczywiście, jako ponura farsa. SM

Rostowski chce trwać za wszelką cenę

1. Mieliśmy już różnych ministrów finansów, ale tak zaangażowanego politycznie jak Jan Vincent Rostowski, do tej pory nie było. Przez 4 lata nawet, jeżeli w Sejmie opozycji udało się wprowadzić do porządku obrad punkt dotyczący stanu naszych finansów publicznych, to żadna z nich nie była debatą merytoryczną tylko składała się z połajanek Premiera Tuska i ministra Rostowskiego w stosunku do opozycji. Tak zresztą ekipie Tuska podpowiadali licznie zatrudnieni PR-owcy, że lepiej w Sejmie wywołać awanturę, na której skupią się media, a to pozwoli na zamiatanie pod dywan wszystkich niewygodnych informacji.

2. I Rostowski zamiatał przez prawie już 4 lata. Nawet w pierwszym roku rządzenia Platformy tzn., w 2008 kiedy w Europie jeszcze nie było żadnego kryzysu, a polska gospodarka osiągnęła wzrost gospodarczy w wysokości prawie 5% PKB, deficyt sektora finansów publicznych wyniósł blisko 80 mld zł. W kolejnych latach mimo mydlenia posłom oczu informacjami o oszczędnościach, jakich dokonuje rząd z tym deficytem było tylko gorzej, a w szczytowym okresie 2009-2010 deficyt ten osiągał po 120 mld zł rocznie. Działo się tak mimo masowej wręcz wyprzedaży majątku narodowego (po kilkanaście miliardów złotych rocznie) a także wręcz rabunkowej polityki dywidendowej w stosunku do spółek skarbu państwa. Działo tak mimo tego, że Tusk i Rostowski cały czas mówili o oszczędnościach, jakich dokonuje ich rząd, a nawet urządzali spektakle, w których w Kancelarii pojawiali się poszczególni ministrowie i deklarowali oszczędności ich resortów. Okazało się później, że były to tzw. pokazuchy, bo oszczędności były iluzją skoro deficyt sektora finansów publicznych z roku na rok rósł a w roku 2010 wyniósł aż 7,9% PKB i był jednym z najwyższych w Unii Europejskiej.

3. Konsekwencją tych bardzo wysokich rocznych deficytów był gwałtowny przyrost długu publicznego z 524 mld zł na koniec 2007 roku do 812 mld zł na koniec czerwca 2011 roku, czyli o blisko 300 mld zł, a więc o ponad 60 % w ciągu 3,5 roku. Nigdy jeszcze w swojej historii Polska nie zadłużała się takim tempie. Minister Finansów dokonywał wręcz księgowych cudów, aby dług publicznych nie przekroczył kolejnych progów ostrożnościowych. Zabrał, więc ponad 10 mld zł złotych z Funduszu Rezerwy Demograficznej, kolejne 10 mld zł z Funduszu Pracy i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, kazał pożyczać w bankach komercyjnych Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych po kilka miliardów złotych rocznie, a kiedy i to nie pomagało dokonywał w końcówce roku transakcji swapowych na długu polegających na sztucznym pomniejszaniu go na koniec grudnia w kolejnych latach. Najpierw chodziło o nie przekroczenie przez dług publiczny progu 50% PKB, ale tę redutę Rostowski musiał opuścić już w 2009 roku. Teraz broni kolejnej 55% PKB i tutaj używa dodatkowego chwytu poniżej pasa, bo do długu nie wlicza zobowiązań Krajowego Funduszu Drogowego, a te wynoszą już blisko 30 mld zł.

4. W ostatnich tygodniach przybył mu jeszcze jeden problem gwałtowna dewaluacja złotego wobec euro i amerykańskiego dolara o ponad 10%. Ponieważ przynajmniej 200 mld zł naszego długu jest wyrażone w tych walutach to taka dewaluacja spowodowała przyrost tej części długu o ponad 20 mld zł, czyli o blisko 1,5% PKB. Gdyby słaby złoty utrzymał się do końca grudnia tego roku to nie da się już mimo całego wachlarza sztuczek księgowych zatrzymać przyrostu długu poniżej progu 55% PKB. Stąd minister sam dokonuje interwencji na rynku walutowym zamieniając za pośrednictwem BGK euro pochodzące z budżetu UE na złote. Zachęcił do tego także bank centralny i razem w ciągu ostatnich dni dokonali takiej interwencji przynajmniej 2-krotnie. Rezultaty tej interwencji są mizerne, kurs złotego wzmocnił się nieznacznie, ale jednocześnie zachęcono kapitał spekulacyjny do większego zainteresowania kursem złotego. Jesień z tego powodu może być dla nas trudna, bo na giełdach przepływają setki miliardów euro i dolarów i poszukują łatwego zysku. Z reguły władze monetarne przegrywały te nierówne walki z kapitałem spekulacyjnym. Tak pewnie będzie i teraz, ale jak widać minister Rostowski jeszcze tego nie wie i tym razem przy pomocy rezerw dewizowych będzie chciał pokazać, że panuje nad sytuacją w zakresie długu publicznego. To trwanie Rostowskiego będzie nas naprawdę sporo kosztować. Zbigniew Kuźmiuk

"Tusk i Sikorski złamali prawo, a my nie zapominamy o tragedii smoleńskiej". Ważny wywiad Piotra Zaremby z Andrzejem Dudą Piotr Zaremba: Był Pan bliskim współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego, jednym z bohaterów filmu „Mgła”.Nie niepokoi Pana, że w kampanii PiS tak mało mówi o smoleńskiej tragedii? Andrzej Duda: prawnik z Krakowa, wiceminister sprawiedliwości w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego. Potem podsekretarz stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Kandyduje z list PiS w Małopolsce: Ten temat pozostanie zawsze ważny. Jeśli nie robimy z tego głównej kwestii kampanii, to dlatego, że my nie liczymy już na żadne pozytywne działania w tej sprawie ze strony PO. Co chcieli zrobić, to już zrobili. Jedyną receptą na wyjaśnienie okoliczności smoleńskiej katastrofy jest nasze wyborcze zwycięstwo. Wtedy sprawą zajmą się eksperci i z pewnością będą mogli liczyć na pomoc ze strony nowego rządu. Myślę tu przede wszystkim o pomocy dyplomatycznej. Najważniejsze, by odzyskać podstawowe dowody, przede wszystkim czarne skrzynki i wrak samolotu. Wówczas dopiero możliwe będzie rzetelne badanie przyczyn i przebiegu katastrofy. Obecny rząd w zasadzie nic w tej sprawie nie zrobił.

A Pan będzie się w przyszłości tematem Smoleńska zajmował? Mnie jako prawnika szczególnie interesuje jeden wątek. Analizuję działania premiera Tuska i ministra Sikorskiego pod kątem pytania: jak doszło do rozdzielenia wizyt 7 i 10 kwietnia. Dlaczego prezydent nie mógł lecieć do Katynia razem z premierem?

Jakie są wnioski? Wszystko wskazuje na to, że od jesieni 2009 roku, od rozmowy Tuska z Putinem w Sopocie, realizowano scenariusz, którego celem było spotkanie wyłącznie obu premierów, przy okazji uroczystości katyńskich. Negocjowano na drodze dyplomatycznej warunki i działano tak, aby wyeliminować prezydenta z udziału we wspólnych rosyjsko-polskich obchodach, które rząd uważał za najważniejsze i najbardziej spektakularne. To budzi poważne zastrzeżenia prawne.

Prawne czy polityczne? Najpierw prawne. Prezydent to według konstytucji najwyższy przedstawiciel państwa. A według ustawy o powszechnym obowiązku obrony, jako najwyższy zwierzchnik Sił Zbrojnych RP powinien kreować postawy obronne i patriotyczne w społeczeństwie, a także patronować wydarzeniom, które mają taki wymiar. Prezydent miał więc nie tylko prawo ale wręcz obowiązek brać udział i przewodniczyć ceremonii uczczenia 70 rocznicy mordu na oficerach Wojska Polskiego w Katyniu. Tymczasem o tych międzyrządowych polsko-rosyjskich rozmowach w sprawie obchodów nawet go nie informowano.

I to znowu ma wymiar konstytucyjny? Tak, bo z artykułu 133 Konstytucji wynika obowiązek współdziałania prezydenta z premierem i szefem MSZ w sprawach międzynarodowych. Trybunał Konstytucyjny wyraźnie orzekł, że ten obowiązek ma charakter dwustronny. To nie tylko prezydent ma współpracować z rządem, rząd z nim także. A ta konkretna sprawa, obchody uroczystości rocznicowych, dotyczyła bezpośrednio kompetencji prezydenta. Premier Tusk i minister Sikorski mieli obowiązek informować głowę państwa o rozmowach prowadzonych w tej kwestii z Rosjanami i dokonywanych ustaleniach. A taka informacja w żadnym momencie do prezydenta nie dotarła.

Skąd wiemy, że rozmawiali z Putinem od jesieni? Potwierdził to swego czasu rzecznik rządu pan Graś, a ostatnio także minister Sikorski. Prezydent o tych rozmowach nie wiedział, a to oznacza, że doszło do poważnego naruszenia konstytucyjnej zasady współdziałania władz.

Może te rozmowy były potrzebne? Tusk spowodował w ten sposób jakąś formę ekspiacji Putina za zbrodnię w Katyniu? Mam wątpliwości co do tej, jak pan mówi, ekspiacji, bo Putin w Katyniu eksponował rosyjskie ofiary i mówił o polskich i rosyjskich ofiarach zbrodni stalinowskich. Moim zdaniem w ten sposób rozwadniał problem zbrodni katyńskiej dokonanej na polskich oficerach i rosyjskiej odpowiedzialności za nią. W tym przekazie była to jedna z wielu zbrodni Stalina, z którą Rosja jako państwo nie ma nic wspólnego. Więc mówienie, że wizyta Putina w Katyniu była sukcesem premiera Tuska to zwykła propaganda. Ale wracając do problemu tych miedzyrządowych negocjacji polsko-rosyjskich, to ja przede wszystkim podchodzę do tego jako prawnik. Premier i minister mieli konstytucyjny obowiązek współdziałania z prezydentem i się z niego nie wywiązali. Mogli mu przecież choćby powiedzieć, że chcą wynegocjować spotkanie premierów, choć oficjalna informacja w tej sprawie powinna była dotrzeć na piśmie. Ale nawet tej formy ustnej nie było.

Czy to ukrywanie nie było jednak naturalne w ówczesnej atmosferze permanentnego napięcia między ośrodkami władzy? Przecież wiedzieli, że Lech Kaczyński ich za to nie pochwali, że może się sprzeciwiać.

Polityka polityką, a konstytucja konstytucją. Premier i szef MSZ mają obowiązek działać na podstawie i w granicach prawa, niezależnie od uwarunkowań politycznych. Zwłaszcza, że było to już po orzeczeniu TK w sprawie sporu kompetencyjnego, które zapadło w maju 2009 roku. Wyjaśnienie istoty konstytucyjnej zasady wspódziałania władz było jedną z podstawowych kwestii, co, do których wówczas wypowiedział się Trybunał. Premier i szef MSZ musieli mieć tego świadomość, a jednak działali wbrew konstytucji.

To była gra polskiego rządu z Rosją? Strona rosyjska była do prezydenta ustosunkowana niechętnie, zwłaszcza po jego dyplomatycznej interwencji broniącej Gruzji. Nie mam wątpliwości, że marginalizacja Lecha Kaczyńskiego i deprecjonowanie jego pozycji, w szczególności w aspekcie międzynarodowym, było Rosjanom na rękę.

Sikorski powiedział potem: radziłem prezydentowi żeby tam nie jechał. Nie przypominam sobie żeby wysłał pismo o takiej treści, czy zjawił się w pałacu prezydenckim i coś takiego mówił. Owszem, w szyderczym tonie  wypowiadał takie słowa w mediach. Szef MSZ powinien doskonale wiedzieć, w jakich formach może kontaktować się z głową państwa. Zachowanie ministra Sikorskiego w tej sprawie było i jest cyniczne, a zarazem świadczy o braku kompetencji do pełnienia urzędu szefa polskiej dyplomacji.

Ale wiele osób odebrało ostateczną decyzję o rozdziale obu wizyt, jako rodzaj kompromisu między prezydentem i premierem. Zwłaszcza, że Putin, jako rosyjski premier był naturalnym partnerem dla Tuska. Po pierwsze, dlaczego rząd nie próbował skłonić Rosjan, aby doszło równocześnie także do spotkania obu prezydentów? To jest zadanie dla dyplomacji. O niczym takim nie słyszeliśmy. Po drugie, było wiadomo, że od lat katyńskie obchody organizowała polska Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. A premier Tusk zdecydował się wziąć udział w uroczystościach organizowanych wyłącznie przez stronę rosyjską, pod jej dyktando. To były przecież rosyjskie obchody, na które zaproszono polskiego premiera. W ten sposób polskie obchody zostały zmarginalizowane, co było wyraźnie widoczne w przekazie medialnym. Nic nie wiemy o próbach połączenia obu tych ceremonii.

Rozdzielenie tych wizyt miało wpływ na katastrofę? Nie jestem w stanie tego ocenić. Nie znam wyników żadnego ze śledztw i nie wiem, jakie informacje udało się do tej pory zdobyć prokuraturze.

A ma Pan takie poczucie? To z raportu Millera wyraźnie wynika, że wizyta prezydenta była przez stronę rządową lekceważona, na co wskazuje choćby zachowanie się ministra Arabskiego. Patrząc zaś szerzej, z jednej strony mamy rosyjskiego ambasadora, który udaje, że nie dostał depeszy z kancelarii prezydenta, a z drugiej strony zaniechania i błędy polskich urzędników.

No tak, ale czy mamy dowody, że wizyta Tuska była traktowana jakoś zasadniczo lepiej? To trzeba wyjaśnić. Krążyły pogłoski, że na czas tamtego pierwszego spotkania lotnisko w Smoleńsku było wyposażone lepiej. Nie mam pewności, że tak było, ale jestem przekonany, że Rosjanie bardzo dbali o bezpieczeństwo, gdy na tym lotnisku lądował rosyjski premier. Tymczasem wizyta 10 kwietnia była zabezpieczona źle. I przez Rosjan i przez polski BOR.

Co Pan chce zrobić ze swoimi zarzutami? Złamano prawo i ciekaw jestem,   czy premiera Tuska, ministra Sikorskiego i ministra Arabskiego przesłuchała, chociaż prokuratura. Media nic o tym nie mówiły, więc mogę chyba domniemywać, że nie.

Powinni stanąć przed Trybunałem Stanu? Przede wszystkim prokuratura powinna się wywiązać ze swoich obowiązków.

Gdy zostanie Pan posłem, chce się Pan tym zajmować w nowym parlamencie? To problem, czy Polska jest państwem poważnym, które ma być szanowane nie tylko przez swoich obywateli, ale także za granicą, czy nie. Ja odpowiadam, że chcę by była państwem poważnym. Takie państwo musi zrobić wszystko, co tylko możliwe, by wyjaśnić okoliczności śmierci swojego prezydenta i elity politycznej. Proszę się zapytać Amerykanów, Francuzów, czy Niemców, co zrobiliby, gdyby tak zginął ich prezydent i czołowi politycy.

Usłyszy Pan, że chce Pan niszczyć przeciwników pod z góry założoną tezę. Przecież ja wniosków końcowych nie przesądzam To nie jest moja rola. Mówię o sprawach, które powinna wyjaśnić prokuratura, sądy i Trybunał Stanu. W państwie prawa to nie są instytucje kapturowe.

A jesteśmy, tak w ogóle, państwem praworządnym? Powinniśmy być, to założenie konstytucyjne i standard europejski. Polska po rządami PO ma z tym jednak poważne kłopoty.To także odczucie wielu ludzi, z którymi rozmawiam. Koalicja PO-PSL nie przestrzega standardów, a prawo polskie jest psute. Wystarczy przypomnieć, że przez 4 lata prominentni politycy PO, w tym wicemarszałek Sejmu Niesiołowski pomiatali prezydentem Lechem Kaczyńskim, a gdy nastał ich prezydent aresztowano internautę, który ośmielił się kontestować nową głowę państwa. Co zaś dotyczy psucia prawa, to wystarczy wskazać na sposób, w jaki ostatnio głosami koalicji PO-PSL przyjęto antyobywatelską zmianę w ustawie o dostępie do informacji publicznej. Zrobiono to trickiem, poprawką senatora Rockiego z PO, przy wcześniejszym wycofaniu się rządu z tych samych propozycji pod ogniem krytyki. Wepchnięto to więc sposobem, uniemożliwiając poważną dyskusję w parlamencie. W nowych przepisach znalazło się mnóstwo nieostrych pojęć, które mogą prowadzić do odmawiania obywatelom prawa do informacji o sprawach publicznych. To świadome niszczenie demokracji.

Premier i prezydent powtarzają, że najbardziej demokratyczne państwo musi mieć swoje tajemnice. Ależ ustawa o dostępie do informacji publicznej przewidywała już wyjątki. Nikt tego nie kwestionował. A teraz protestują organizacje pozarządowe i to takie, którym nie dało się do tej pory zarzucić niechęci wobec PO. W mediach nie widać jednak i nie słychać poważnych zarzutów na tym tle pod adresem rządu. Gdyby taką zmianę wprowadzono za czasów rządu Jarosława Kaczyńskiego byłaby histeria medialna, a zarzut ograniczania demokracji byłby powtarzany bez końca przez całe rzesze ekspertów i tak zwanych autorytetów.

Bo wciąż przypomina się dawne grzeszki PiS – na przykład nacisków na śledztwa. Słychać takie głosy, nawet krzyki. Tylko, że ludziom z ekipy PiS niczego w tej materii nie udowodniono. Przewodniczący Czuma przyznał się, że jego komisja pracowała przez cztery lata i żadnych nacisków nie odkryła. My nie nachodziliśmy w mieszkaniach internautów i nie psuliśmy prawa żeby przed społeczeństwem ukrywać swoje działania. Przeciwnie, wszystko było jawne, a zatrzymywano wyłącznie ludzi podejrzanych o popełnienie poważnych przestępstw, w tym ludzi z ówczesnej ekipy rządzącej. Prawo było dla wszystkich równe, a premier Jarosław Kaczyński nie uznawał „świętych krów” nawet w swoim rządzie. To było nie do przyjęcia dla tych ludzi z establishmentu III RP, którzy uważają się za nietykalnych. Stąd atak, a teraz nieustanne próby straszenia społeczeństwa powrotem rządów Prawa i Sprawiedliwości. Tym razem to się jednak nie udaje.

Historia Andrzeja Żydka, który podpalił się pod kancelarią premiera jest dowodem przeciw rządom Platformy? Na pewno trafiliśmy na ślad złego stanu państwa. Człowiek wykrył nieprawidłowości i wyrzucono go z pracy, a premier Tusk mówi: przeprowadziliśmy kontrole w tym urzędzie i wszystko było w porządku. Koledzy z PO kontrolowali kolegów z PO?

Nie za pochopne wnioski? A może to po prostu mitoman? Albo może nieprawidłowości w urzędzie skarbowym były, a jednak trudno obwiniać o nie premiera. Jarosławowi Kaczyńskiemu też mogło się to zdarzyć. To raczej pytanie do premiera Tuska, a nie wniosek. Ja przypomnę, że Jarosław Kaczyński w związku z podejrzeniami wobec członków jego rządu, sam w praktyce ten rząd rozwiązał. Moje słowa nie byłyby może tak ostre, gdyby nie inne wydarzenia z czasów rządu PO, choćby zamieciona pod dywan afera hazardowa.  Swego czasu lewica potrafiła dopuścić do częściowego wyjaśnienia afery Rywina. W mojej ocenie PO nie chce za nic ponosić prawdziwej odpowiedzialności i wyraźnie chroni swoich ludzi. W moim przekonaniu to patologia groźna dla demokracji i niszcząca dla państwa prawa.

Jeśli dojdziecie do władzy, spróbujecie prześwietlać takie sprawy? Podstawowe decyzje będą zależały od prokuratorów, którzy są od 2010 roku niezależni od rządu.

To może okażecie się bezradni? Kierownicze funkcje w prokuraturze pełnią ludzie często rekomendowani przez Edwarda Zalewskiego, który był mężem zaufania PO. Premier ma pewien wpływ na działalność prokuratora generalnego – może np. oceniać jego sprawozdania.

A może powinniście namawiać inne partie, aby Sejm zmienił ponownie ustawę o prokuraturze? Na pewno tak, i nie musi to wcale oznaczać powrotu do tego modelu, gdzie minister sprawiedliwości jest równocześnie prokuratorem generalnym. Ale całkowite wyjęcie prokuratury spod bieżącego nadzoru rządu to pomyłka. Zresztą, wbrew temu, co twierdziła PO, nie jest to powszechnie przyjęty na świecie standard. W Polsce rząd na mocy konstytucji odpowiada za bezpieczeństwo obywateli i porządek publiczny. Jak ma w pełni realizować te obowiązki skoro pozbawiony jest wpływu na działalność prokuratury?

Bardzo nieśmiało poruszacie te tematykę w kampanii. To są ważne sprawy państwowe, ale co do szczegółowych rozwiązań zrozumiałe chyba tylko dla ekspertów. Obywatel ma prawo oczekiwać od państwa zapewnienia mu poczucia bezpieczeństwa, dobrego i zrozumiałego prawa, a także  sprawnie działającego i sprawiedliwego sądownictwa. Tymczasem atmosfera stworzona w Polsce przez PO sprzyja poczuciu bezkarności ważnych osób. My chcemy to zmienić, bo prawo i wymiar sprawiedliwości muszą być dla wszystkich równe. To jeden z warunków istnienia prawdziwej demokracji i nowoczesnego państwa prawa. zespół wPolityce.pl

Ruch Autonomii Mazur kopiuje w swoim godle symbole pruskie, niemieckie i hitlerowskie! O co tu chodzi?! W teorii chodzi o autonomię. Tak na Śląsku jak i na Mazurach. Taki cel stawiają sobie ruchy separatystyczne w obu regionach. Ruch Autonomii Śląska współrządzi z Platformą Obywatelską. Ruch Autonomii Mazur właśnie wystartował. Tak sielankowo opisuje go "Gazeta Olsztyńska" należąca do wydawcy niemieckiego:

Pomysłodawcą i przewodniczącym ruchu jest Zbigniew Paliński, właściciel sklepu ogrodniczego w Mrągowie. Działacze podkreślają, że nie chodzi im o oderwanie Mazur od Polski, tylko o samodzielność na wzór hiszpańskich wspólnot regionalnych. Ruch Autonomii Mazur zarejestrowano 2 września. Do stowarzyszenia zapisało się już kilkudziesięciu chętnych. Większość z nich mieszka w Mrągowie. Członkowie ruchu planują spotkania, na których przestawią swoją ideę mieszkańcom, ale i władzom. Zapewniają, że ich głównym celem jest samowystarczalność regionu. Nie zapominają jednak, że region wzbogaci się jedynie wtedy, gdy ściągnie zagranicznych inwestorów. — Będziemy chcieli rozmawiać z Litwinami, Rosjanami i Niemcami. Tylko oni zapewnią nam rozwój. Ważna jest też współpraca z Warmią, gdyby taka autonomia rzeczywiście powstała — mówi Roman Koziatek, wiceprzewodniczący ruchu, na co dzień kierownik MPEC w Mrągowie. — Poza stowarzyszeniem będzie działać fundacja. Chcemy w ten sposób zebrać pieniądze na nasze działania. Jak sprawdziliśmy symbolika do której odwołuje się RAM jest na wskroś niemiecka. Prezentowane na stronie Ruchu na Facebooku godło wprost nawiązuje do symboli pruskich. Z lewej strony godła RAM mamy orła prowincji pruskiej Rzeszy niemieckiej w latach 1920-1945, bazującego na godle Królestwa Pruskiego (pozbawionego tylko korony). Prawe skrzydło to zaś kopia symbolu ziomkostwa wschodniopruskiego, kwestionującego polskość Warmii i Mazur. Ziomkostwa skupiają Niemców wysiedlonych decyzją Wielkich Mocarstw po II Wojnie Światowej. Symbol ten powstał po 1945 roku w Niemczech, nigdy wcześniej nie był używany. Ale to nie wszystko. Bowiem ziomkostwo stworzyło swój znak także przez nawiązanie do 11 pruskiej dywizji piechoty hitlerowskiego Wehrmachtu, której znakiem była czerwona głowa łosia! O ile ziomkostwo używa poroża łosia w kolorze czarnym to autorzy herbu Ruchu Autonomii Mazur nawiązali wprost do herbu 11 dywizji, która 1 września 1939 roku zaatakowała z rejonu należącej wówczas do Niemiec Nidzicy i atakowała polskie linie obronne pod Mławą. Jednostka ta walczyła zaciekle przez cały okres II Wojny Światowej, kapitulując dopiero 8 maja 1945 w Kurlandii otoczona przez Armię Czerwoną. Właśnie fakt, że 11 dywizja walczyła do ostatniego dnia wojny powoduje, że w kręgach niemieckich szowinistów cieszy się ona specyficzną, budzącą najgorsze skojarzenia, estymą. Mamy, więc bezpośrednie nawiązanie nawet nie do pruskiej historii tych ziem, ale po prostu do okresu hitlerowskiego. Nie trzeba już dodawać, że ma na tym symbolu żadnego znaku polskości. Pozwala to, po raz kolejny, postawić pytanie czy rzekoma oddolność ruchów dążących do autonomii//oddzielenia się od Polski jest taką faktycznie? Jakoś tak się składa, że powstają one na terenach w pewnym okresie należących do Niemiec, a w swojej symbolice odwołują się wyłącznie (jak wcześniej RAŚ) do barw niemieckich. Kolejny oddolny taki ruch powstanie zapewne w Wielkopolsce. Ale państwa polskiego to - jak widać - nie interesuje. Ważne jest "tu i teraz". Ludzie tacy jak Wojciech Kętrzyński, Andrzej Samulowski, Tadeusz Pezała (zamordowany w obozie koncentracyjnym za nauczanie w polskiej szkole), Anna Zientara Malewska i setki innych, którzy walczyli o polskość Warmii i Mazur, przewracają się w grobach. wu-ka

Potępili Łukaszenkę Bez konkretnych ustaleń zakończył się wczoraj w Warszawie szczyt Partnerstwa Wschodniego z udziałem ponad trzydziestu polityków najwyższego szczebla. W ostatniej chwili z udziału w szczycie definitywnie wycofała się Białoruś. Polskie MSZ zaprosiło ze strony Białorusi ministra spraw zagranicznych Siarhieja Martynaua, jednak Mińsk dwa dni przed szczytem obniżył rangę swojej delegacji do ambasadora. Wszystkie kraje UE oraz pozostali członkowie PW, czyli Ukraina, Mołdawia, Armenia, Azerbejdżan i Gruzja, byli reprezentowani przez prezydentów lub premierów, a jedynie Cypr i Włochy przysłały polityków o randze ministra. Jak się dowiedział nieoficjalnie „Nasz Dziennik”, udział Martynaua był od dawna przedmiotem uzgodnień dyplomatycznych z Mińskiem. Dla białoruskiego reżimu zaproszenie miało stanowić dowód jego pełnoprawnego udziału w polityce europejskiej, zaś dla Donalda Tuska byłoby to potwierdzenie skuteczności polityki wschodniej jego rządu. Jednak ostatecznie to ambasador Białorusi w Polsce Wiktor Gajsioniak został uznany za szefa mińskiej delegacji, ale nie zaproszono go na czwartkową uroczystą kolację, tłumacząc to względami protokolarnymi – zbyt niską rangą przedstawiciela Alaksandra Łukaszenki. W odpowiedzi wczoraj nad ranem, przed rozpoczęciem rozmów plenarnych, przedstawicielstwo Białorusi wydało komunikat o rezygnacji z udziału w szczycie. Jako powód podano niezaproszenie prezydenta Łukaszenki (jest on objęty unijnymi restrykcjami) i lekceważenie białoruskiej delegacji. - To błąd naszego MSZ. Sam minister Sikorski w marcu 2010 roku, kiedy w Platformie były prawybory, nie pojechał na Kordobę, na ważne spotkanie szefów dyplomacji Unii, i wysłał ambasadora Jana Tombińskiego. Wtedy tłumaczył, że ambasador może w pełni reprezentować nasze interesy. Dlaczego teraz daje się nabrać na prowokację Białorusi? – pyta były polski dyplomata. Białoruś oficjalnie zadeklarowała, że nie uznaje dotyczących jej dokumentów przyjętych w Warszawie. Rzeczywiście przyjęto deklarację potępiającą władze w Mińsku za łamanie praw człowieka, więzienie opozycjonistów oraz naruszanie wolności słowa i innych swobód demokratycznych. Jak mówią białoruscy komentatorzy, zatarg zostanie wykorzystany przez ich rząd do oskarżenia Europy Zachodniej o antybiałoruską postawę. Tego rodzaju retoryka jest stale obecna w propagandzie reżimu Łukaszenki, który wrogą polityką Zachodu (a nawet Rosji) tłumaczy problemy gospodarcze swojego kraju, niezwykle dotkliwe dla społeczeństwa w ostatnich miesiącach. Odpowiedzią Europy ma być pakiet modernizacyjny dla Białorusi, który zakłada wyasygnowanie na pomoc dla Białorusi sumy nawet 9 mld dolarów oraz inną pomoc gospodarczą, a także ułatwienia wizowe pod warunkiem zmian politycznych: wypuszczenia więźniów, podjęcia rozmów z opozycją i przeprowadzenia wolnych wyborów. Jednak poza tą deklaracją sam szczyt zakończył się bez przełomowych ustaleń. Z pewnością rozczarowani wyjadą z Warszawy prezydenci Ukrainy i Gruzji oraz premier Mołdawii. Kraje te liczyły na bardziej znaczący gest na drodze ich unijnych aspiracji. Tymczasem mowa była jedynie o układzie stowarzyszeniowym UE z Ukrainą. Podczas konferencji prasowej premier Węgier Viktor Orbán nazwał rozszerzenie Unii na wschód „misją historyczną Polski”. Ta misja została najwyraźniej zarzucona na rzecz propagandowego efektu w okresie kampanii wyborczej u goszczącej szczyt polskiej prezydencji. Rzekomy sukces Polski i Donalda Tuska był tak eksponowany, że na konferencję nie zaproszono premiera Szwecji, państwa, które było współinicjatorem Partnerstwa Wschodniego. Pierwsze spotkanie odbyło się w 2009 roku w Pradze, a obecne było drugim w historii.

Piotr Falkowski

http://naszdziennik.pl/

No i ręce opadają, gdy czyta się takie bzdury – o „reżymie” Łukaszenki, o „prześladowaniu opozycji” (która spokojnie jeździ w te i wewte przez granicę) itd. – admin.

Minimalizm społeczny Ksiądz Adam Boniecki w jednej ze stacji komercyjnych stanął w obronie satanisty promowanego przez telewizję publiczną. Został napomniany przez ks. bp. Wiesława Meringa, ordynariusza włocławskiego i przewodniczącego Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego. Biskup włocławski w swoim liście określił argumentację księdza redaktora, jako „ekwilibrystykę słowną”, a w konkluzji stwierdził: „Nie widzi Ksiądz związku między „Nergalem”, jako satanistą i jako jurorem? Proszę, zatem zafundować sobie badania okulistyczne i nie szerzyć zamętu w umysłach wiernych, opowiadając schizofreniczne tezy. „Ani jedna Jota” nie może być zmieniona w Ewangelii, a nasze wypowiedzi powinny być: „Tak, tak – nie, nie!”". Jesteśmy świadkami – już nie w realiach „dyktatury proletariatu”, ale „dyktatury relatywizmu” – kolejnej odsłony postawy, którą przyjęła część środowisk katolickich bezpośrednio po II wojnie światowej. Wówczas w kręgach „postępowych” było modne „chrzczenie” komunizmu, dziś jest modne „chrzczenie” liberalizmu. W 1946 r. związany z „Tygodnikiem Powszechnym” Stanisław Stomma opublikował artykuł o minimalizmie społecznym, w którym postulował zdystansowanie się od społecznego nauczania Kościoła i rezygnację z wyrazistej obecności ludzi wierzących w przestrzeni publicznej. Ta propozycja sprawiała wrażenie oferty. Praktyczna realizacja tej koncepcji oznaczała, że obrona obecności Kościoła w przestrzeni społecznej stawała się drugoplanowa na rzecz pewnej ograniczonej formy obecności, w oficjalnym życiu publicznym, małego środowiska autora artykułu. „Minimalizm społeczny” ułatwiał też recepcję zjawiska „prywatyzacji” religii. Wyrażało się ono przez postawę „wiara jest sprawą prywatną” ze wszystkimi tego konsekwencjami: wybiórczą interpretacją katolicyzmu przez ograniczenie go do kategorii indywidualnego stosunku człowieka do Boga oraz pozbawiania religii katolickiej wpisanego w jej istotę wymiaru ewangelizacyjnego. Redukcja religii przede wszystkim do aspektu osobistego doświadczenia wiary, bez uświadomionej powinności przesycania Dobrą Nowiną przestrzeni społecznej, jest lansowaną przez media lewicowe i liberalne tendencją również w dzisiejszej Polsce. Przedstawiciele środowiska skupionego wokół „TP” zasiadali w Radzie Państwa i peerelowskim Sejmie. Przez lata ludzie z kierownictwa „Tygodnika Powszechnego” spotykali się z funkcjonariuszami aparatu bezpieczeństwa PRL i byli zarejestrowani, jako tajni współpracownicy, co zostało opisane w pouczającej książce byłego redaktora „TP” Romana Graczyka zatytułowanej „Cena Przetrwania? SB wobec „Tygodnika Powszechnego”". Władze komunistyczne, tolerując „Tygodnik Powszechny”, a prowadząc restrykcyjną politykę wobec innych tytułów katolickich (np. „Niedzieli”), de facto umacniały monopol „Tygodnika”, co sprawiło, że prawie dwa pokolenia duchownych i inteligencji katolickiej były formowane w znacznym stopniu poprzez optykę prezentowaną na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Dobrze, że ks. bp Wiesław Mering przypomniał ewangeliczne „tak, tak – nie, nie” i odważnie postawił tamę sianiu zamętu w głowach katolików. Nie, kto inny jak Prymas Tysiąclecia ks. Stefan kard. Wyszyński, wyświęcony przecież w diecezji włocławskiej, powtarzał, że „strach apostoła rozzuchwala zło”. Jan Maria Jackowski

Astronauci, którzy widzieli UFO Procedury wymagały, aby dowódca zgłosił to wydarzenie do Pentagonu. Choć materiał dowodowy miał wybitny charakter, nigdy nie ujrzał światła dziennego, a Copper umocnił się w przekonaniu, że amerykański rząd ukrywa informacje na temat podobnych wydarzeń. Od zarania programu załogowych lotów kosmicznych zarówno radzieccy, jak i amerykańscy kosmonauci donosili o obserwacjach dziwnych obiektów na ziemskiej orbicie. W wielu przypadkach były to incydenty niewyjaśnione, a prawda o nich jest nadal skrywana przez agencje kosmiczne. Z astronautycznych sław UFO widzieli m.in. Aldrin, Armstrong, Copper, Striekałow, Popowicz czy Afanasjew, choć nie zawsze mogli o swych doświadczeniach mówić otwarcie… Kiedy po II wojnie światowej człowiek uczynił pierwszy krok na drodze do „podboju” wszechświata stało się jasne, że jest to dla nas środowisko zupełnie obce, nie tylko nieprzyjazne pod względem warunków do życia, ale być może mające swych tajemniczych mieszkańców. Od czasu lotu pierwszego człowieka w kosmos zaczęto mówić o astronautach, którzy natykali się w przestrzeni okołoziemskiej na „latające spodki”. O niezwykle szybkich obiektach widzianych na orbicie, według nie do końca potwierdzonych informacji, miał mówić już Jurij Gagarin. Niedługo potem o podobnych incydentach zaczęli donosić Amerykanie. W pierwszej połowie 1962 r., w czasie pilotowania kapsuły Mercury, podążające za nią obiekty widział ponoć John Glenn. W marcu 1964 r. rosyjscy kosmonauci donosili o niezidentyfikowanym obiekcie widzianym tuż po opuszczeniu atmosfery, zaś rok później James McDivitt z pokładu Gemini-4 obserwował UFO w kształcie „puszki”, które próbował sfotografować. Wspomniane przypadki to zaledwie fragment bardzo kontrowersyjnej epopei o spotkaniach z UFO w kosmosie, które według części opinii, są nadal utrzymywane w ścisłej tajemnicy.

Latające spodki na Srebrnym Globie Choć kosmonauci widywali UFO od początku programu załogowych lotów w kosmos, najwięcej uwagi przyciągnęła historia o tym, z czym podczas misji Apollo 11 spotkali się Edwin „Buzz” Aldrin, Neil Armstrong i Michael Collins. - Znajdowało się tam coś, co było na tyle, blisko, że dało się obserwować… Tylko, co to było? – mówił po latach w wywiadzie legendarny Buzz Aldrin, który jako drugi człowiek w historii postawił stopę na księżycowej glebie. – Nie mogliśmy zwyczajnie zapytać: „Hej, Houston, koło nas coś leci, ale nie wiemy, co. Możecie nam powiedzieć, co to?” Transmisja mogła być nasłuchiwana przez różnych ludzi i kto wie, czy ktoś nie zażądałby, abyśmy zawrócili z uwagi na „kosmitów” – dodawał. Nie wiedząc, z czym właściwie mają do czynienia, astronauci z Apollo 11 skierowali do Houston zapytanie, gdzie znajduje się jeden z oddzielonych członów rakiety. Choć Aldrin twierdził, iż domniemane UFO było w rzeczywistości jej elementami dryfującymi w kosmosie, nie był to koniec kontrowersji związanych z lądowaniem na Księżycu. Wodą na młyn dla zwolenników teorii spiskowych była dwuznaczna wypowiedź Neila Armstronga odnośnie tego, co zobaczył na powierzchni księżycowego Mare Tranquillitatis, na którym Amerykanie wylądowali 20 lipca 1969 r. Mówi się, że nie byli oni wówczas jedynymi obecnymi tam inteligentnymi istotami. - Nie mogę wchodzić w szczegóły za wyjątkiem tego, iż „ich” statki znacznie przewyższały nasz pod względem szybkości i technologii – miał powiedzieć Armstrong, dodając, że mimo obecności obcych NASA kontynuowała program Apollo nie chcąc ryzykować wybuchu paniki. W literaturze ufologicznej spotkać można także rozszerzony zapis spotkania z UFO na Księżycu mówiący, że Armstrong przekazał bazie w Houston informacje na temat dwóch podłużnych obiektów, które wylądowały w pobliżu modułu księżycowego i przypuszczalnie obserwowały astronautów. Miało to być sygnałem ostrzegawczym, że Srebrny Glob jest już „zajęty” przez kogoś innego. Choć większość teorii konspiracyjnych wokół Apollo 11 skupiało się na tym, czy lądowanie rzeczywiście miało miejsce, rozwijano także drugą nić związaną ze skrywanymi przez NASA dowodami na obecność obcych na Księżycu. Twierdzono na przykład, że Aldrin sfilmował widziane przez Armstronga UFO lub że NASA dobrze wie o zlokalizowanej na Księżycu „górniczej bazie” obcych i z tego powodu nie wraca na Srebrny Glob. Podstawowy problem, który wiązał się z tymi twierdzeniami obejmował oczywiście brak jakichkolwiek oficjalnych potwierdzeń, nie tylko ze strony amerykańskiej agencji kosmicznej, ale nawet samych uczestników tych wydarzeń. Choć historia o UFO lecącym obok Apollo 11 była prawdą, zarówno sami astronauci, jak i specjaliści uznali, że obserwowano wówczas jedynie kosmiczny złom. Problem sprawiły także sensacyjne wypowiedzi Armstronga, których źródła nikt nie potrafił ustalić. Nie wszyscy jednak dawali wiarę w to, że NASA mówi pełną prawdę o tym, na co rzeczywiście natrafiono w kosmosie.

Kosmiczne „Salut” Radzieccy astronauci byli zawsze bardziej otwarci, jeśli idzie o relacjonowanie spotkań z UFO. Dwaj z nich, Władimir Kowalonok (ur. 1942) i Wiktor Sawinych (ur. 1940) stali się bohaterami jednego z najsłynniejszych tego typu przypadków. W przeciwieństwie do załogi Apollo 11, kosmonauci ze stacji Saljut-6 mieli nie tylko naocznie obserwować pasażerów UFO, które dryfowało w ich pobliżu, lecz nawet wejść w kontakt z jego załogą. Choć ostatecznie historia ta okazała się prawdą jedynie po części, i tak jest dość niezwykła.

http://strefatajemnic.onet.pl

02 października 2011"No, ta to ma nos, jak hamulec od karuzeli" - powiedziała Doda o Justynie Steczkowskiej, ale nie wtedy, gdy ta reklamowała pończochy, tylko później. Ale wcześniej, od tego, jak pani Justyna mówiła, że w dzieciństwie bawiła się genitaliami. Nie wiem czyimi.. Sprawa nosa może być sprawą wagi państwowej, bo niedawno sprawa ”garbatego nosa” skończyła się w prokuraturze, bo jakiś młodzian próbował sobie z niego żartować.. W ogóle nie wolno mówić o nosach, jak ktoś ma nosa do konsekwencji mówienia o nosach. Jakoś Doda może sobie powiedzieć to i owo, bo zamiast zająć się śpiewaniem, ponieważ twierdzi, że jest piosenkarką, wygłasza różne frazy, które w dużych ilościach drukują różne wesołe gazety. Jej, – jako piosenkarce - wolno mieszać się do polityki i naszej tradycji-, ale nie jej tradycji - ale jak jakiś ksiądz coś powie, zaraz miesza się do polityki. Oczywiście oprócz arcybiskupa Życińskiego- temu było wolno, nawet wolno było publikować w Gazecie Wyborczej, nikomu z hierarchów to nie przeszkadzało, tak jak wolno jest biskupowi Pieronkowi. Nawet jak coś mówi w sprawie politycznej - do polityki się nie miesza. I wilk jest syty - i owca najzupełniej cała.. No i arcybiskupowi Stanisławowi Dziwiszowi, którego prawie cała rodzina związana jest z Platformą Obywatelską. Oczywiście apolitycznie, jak tylko apolityczny może być arcybiskup Dziwisz. Śmieszy mnie ten slogan propagandowy o mieszaniu się księży do polityki, bo jak tu się nie mieszać do polityki, jak wszystko praktycznie w demokracji- szczególnie w Polsce- jest polityczne. No, może oprócz sklepów spożywczych, z wyłączeniem czasu kampanii demokratycznej i wyborczej, kiedy wszyscy pretendujący do zajmowania stanowiska ustawodawczego lub wykonawczego obklejają te sklepy, żeby narzucić się demokratycznym wyborcom swoim konterfektem.. Każdy może sobie zobaczyć kandydata na posła, senatora, prezydenta miasta, burmistrza czy wójta.. W aptekach też! Nie widziałem transparentów i wizerunków kandydatów demokratycznych i wyborczych na wieżach kościołów, ale jak postęp będzie dalej postępował - to, kto wie! Jedni będą mogli zawieszać, a inni nie - i ci, co będą zawieszali nie będą tworzyli atmosfery polityczności Kościoła..Choć głośno będą krzyczeli wszyscy ci, którzy nie będą mogli zawiesić..Demokratyczny transparent na krzyżu króla umierającego za nasze grzechy- o tym marzy wielu, w przeciwieństwie do posła Janusza Palikota, dawniej z Platformy Obywatelskiej, który najchętniej by wszystkie te Kościoły zrównał z ziemią.. I wtedy nie będzie, na czym wieszać wysoko, hen pod niebo demokratyczne, bo przecież nie Królestwo Niebieskie..Jak bardzo jest popierany przez „katolików” świadczy jego postęp w demokratycznych sondażach, gdzie z całą stanowczością wypiera dawną komunę Sojuszu Lewicy Demokratycznej, której słupki poparcia maleją- a rosną panu Januszowi Palikotowi. Aż w SLD zostaną tylko najzatrwaldziajsze komuchy. Pan Janusz chce opodatkować bogatych księży, tak jak prezydent Barack Obama Husain, opodatkować bogatych Amerykanów.. Socjalizm równościowy udusi Amerykę, tak jak inne kraje- kiedyś europejskie. Dzisiaj zdychające pod ciężarem argumentów antycywilizacyjnych: demokracji, socjalizmu i wysokich pod niebo –podatków.. Rzeczywiście- pod niebo demokratyczne..Jak księża mają być całkowicie apolityczni, to zabrać im prawo do demokratycznego glosowania, tak jak Świadkowie Jechowy- mają takie prawo przyznane im przez państwo demokratyczne i prawne, ale z tego prawa nie korzystają? Nie głosują i mają czyste ręce nieubabrane demokratycznie. Mają swojego króla! I są konsekwentni.. Bo w zasadzie chrześcijanie nie powinni brać udziału w demokratycznym cyrku.. Demokracja jest zaprzeczeniem chrześcijaństwa i całej cywilizacji chrześcijańskiej, w której zawsze królowała- monarchia.. Władca jest wybrany poprzez dziedziczenie tronu i jest „Pomazańcem Bożym” stojącym na fundamencie Praw Bożych, czyli dziesięciu przykazań.. Człowiek ma obowiązki- nie prawa. Demokracja zamieniła obowiązki człowieka - na prawa, które przyznaje mu państwo. Uzależniła człowieka od państwa, a oderwała od Boga.. I wprowadziła zamieszanie z wyborem władz i przegłosowywaniem Prawdy, o której decyduje Liczba. Liczba głosów oddanych przeciw prawdzie.. Zorganizowane demokratycznie gangi, za pieniądze podatnika- przegłosowują się na wyścigi, zaciemniając Prawdę.. I w wyniku głosowania-, gwałcenia Prawdy- ustalają kierunek postępowania.W takim burdelu żyjemy, i na razie nie widać, żeby miało się coś zmienić w fundamencie, na którym żyjemy.. I musimy żyć w tym pomieszaniu z poplątaniem.. Chrześcijanin, na co dzień staje przed trudnymi wyborami. Jak demokracja – to partie polityczne. Jak partie polityczne- to propaganda partyjna i głosowanie?.. Jak głosowanie - to wybory! I kółko się zamyka.. Taki system - taki ustrój.. Jak oczywiście taki chaos - w którym rządzą wzajemnie się zwalczające specjalne służby.. - Można nazwać ustrojem I do tego prywata.. Frymarczenie państwem - jako dobrem wspólnym!Jesteśmy poddanymi demokratycznego państwa prawnego.. Ja wolę być poddanym Jego Królewskiej Mości.. Króla stojącego na straży wartości cywilizacji łacińskiej.. Byłoby stabilniej i spokojniej.. Jeśli oczywiście nie trafiłby się syn króla: socjalista, demokrata i ekolog - w jednym. Wtedy koniec królestwa... Na głosowania nałożyłyby się sprawy społeczne, socjalne, sprawy praw zwierząt, prawa pracownicze, karta nauczyciela, emerytury mundurowe - król nie mógłby polować. Bo ekolodzy by go zjedli! Nawet po zgodę na wycięcie drzewa ze swojego lasu biegałby do urzędu ochrony środowiska i konserwatora przyrody.. Czy wyobrażacie sobie państwo króla, który składa podanie z prośbą o wycięcie własnego drzewa we własnym lesie, a wieczorem rozdaje ulotki propagandowe pod swoim Trybunałem Koronnym? Żeby lud go wybrał? Koniec z autorytetem królewskim, na którym oparta jest monarchia..A już chodzenia po klatkach schodowych współczesnych proletariuszy, poddanych demokratycznego państwa prawnego, chodzenia majestatu królewskiego - w ogóle sobie nie wyobrażam? Król rozdający ulotki wyborcze i figurujący na plakatach i bilboradach.. Z podpisem: „Wybierzmy lepszą przyszłość”(????). W monarchii, każdy jest kowalem swojego własnego losu..W każdym razie wczoraj w Lublinie, pomagałem kolegom z Nowej Prawicy rozdawać demokratyczne ulotki wśród płynącego demokratycznego tłumu, płynącego między innymi obok królewskiego Trybunału Koronnego.. Mamy wielu sympatyków - ludzi rozsądnych i myślących. To dobrze rokuje na przyszłość.. Pomagałem koledze Olafowi Wojakowi, który jest pierwszym otwierającym demokratyczną listę w Lublinie.. Obok stał namiot komitetu Prawa i Sprawiedliwości.. Ale nie budził specjalnego zainteresowania, bo niby, czym? Może, dlatego nie budził zainteresowania, bo nie było ”Aniołków Kaczyńskiego”. Te są na bilbordach - zresztą sfinansowanych między innymi przez członków Nowej Prawicy. Wygłosiłem kilkuminutowe przemówienie do przechodzących mieszkańców Lublina...A o godzinie 19.30 udałem się do Hali Globus, przy ulicy króla Kazimierza Wielkiego 10, gdzie z przyjemnością obejrzałem - już czwarty raz - królewskie przedstawienie „Metro” w wykonaniu mojego ulubionego teatru - Teatru Studia Buffo.. Ale w warunkach kilku tysięcy ludzi w hali - jeszcze nie oglądałem.. W ogóle byłem pierwszy raz w życiu w tak wielkim towarzystwie.. Wielkość - jak w greckim teatrze.. Przestrzeń, nagłośnienie, perfekcyjne wykonanie tańców i śpiewu..Pan Janusz Józefowicz jest wybitnym artystą - to nie ulega wątpliwości.. I cały trzydziestoosobowy zespół… Gratulacje!…a może rzeczywiście pani Steczkowska ma nos jak hamulec od karuzeli? Ale kto jej konstruuje takie frazy? WJR

Zachód Europy, kolebka cywilizacji łacińskiej, przechodzi do historii Prognozowanie w polityce, zwłaszcza międzynarodowej, do zadań łatwych nie należy. Wnioski i wskazania wyłaniające się z takich tekstów, są często traktowane z przymrużeniem oka. Jednak, aby wypracować skuteczną doktrynę działań na przyszłość, jest ono niezbędne. W przypadku Polski tworzenie prognoz geopolitycznych jest o wiele bardziej potrzebne, aniżeli zdecydowanej większości krajów Starego Kontynentu. Wymaga tego, bowiem nasze szczególne położenie, sytuujące nas w regionie, w którym duże zmiany społeczno-polityczne ciągle się dokonują, a z wielu względów na kierunek tychże zmian wpływać po prostu musimy. Litwa, Białoruś, Ukraina. Z tymi trzema państwami nierozerwalnie połączyła nas nie tylko geografia, ale przede wszystkim historia i kultura. Tym terenem powinniśmy się interesować szczególnie, gdyż jak wskazuje na to nawet powierzchowna analiza obecnej sytuacji, tradycyjnie odegra on dużą rolę w naszej polityce. Jak dużą, to zależy przede wszystkim od nas samych. Jednak, aby przejść do rozważań na ten temat, należy pierw wyjaśnić, dlaczego właśnie ten kierunek będzie dla nas tak ważny.

Koniec znaczenia Zachodu? Zachód Europy, kolebka cywilizacji łacińskiej, na naszych oczach przechodzi do historii. Każdy, kto był, choć raz w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii, raczej nie odnalazł tam silnych i dumnych niegdyś narodów chrześcijańskich, których wizytówką była liczna, wykształcona na wysokim poziomie młodzież. Nikomu chyba nie trzeba perswadować, że własny kanon uniwersalnych wartości, przyrost demograficzny i wysoki poziom kształcenia to warunki niezbędne do budowania silnej pozycji każdego państwa, niezależnie gdzie się ono znajduje. W drugiej połowie XX wieku, zwłaszcza na fali ,,rewolucji obyczajowej’’ 1968 roku w świecie zachodnim masowe wystąpienia młodzieży porwanej wirem modnych wówczas lewackich haseł, dokonały całkowitego przewartościowania dotychczasowych relacji tam panujących. Laicyzacja, wszechobecny tolerancjonizm, kosmopolityzm, nowa polityka migracyjna skutkująca napływem milionów imigrantów z Afryki i Azji, a w skutek tego zastąpienie dotychczasowych narodów społeczeństwem multikulturowym – to w skrócie największe ,,sukcesy’’ tamtego przewrotu. Piłkarska reprezentacja Francji, zamieszki w Londynie, przedmieścia Paryża – oto zdobycze dzisiejszego Zachodu. Symbolem rdzennego Europejczyka staje się natomiast nie młody, ambitny i pracowity człowiek, acz bogaty dziadek na emeryturze. Upadek narodów Europy Zachodniej w dzisiejszym kształcie wydaje się dziś już nieunikniony. Narody te zostały mocno przepłukane ideami wyżej wymienionymi, pozbawione dumy ze swych korzeni, a co najważniejsze – zajęte konsumpcjonizmem, zamiast się rozwijać wolały spokojnie egzystować, a lukę powstałą w wyniku braku rąk do pracy zastąpiły przybyszami całkowicie obcymi Europie cywilizacyjnie. Dziś, jak wskazują statystyki, w niektórych miejscach zdecydowana większość dzieci to potomkowie właśnie tych imigrantów sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu lat, najczęściej wyznawców islamu. Choć w ostatnich miesiącach widzimy, że przywódcy Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, oficjalnie przyznają się, że entuzjazm przyjmowania mieszkańców Afryki i Azji był błędem głównie ze względu na brak ich asymilacji z rdzennymi mieszkańcami Europy, to większość ekspertów jest w tym temacie zgodna – islamizacja Europy Zachodniej to kwestia czasu, wynikająca z bezlitosnych obliczeń demograficznych. Efektem będzie niewątpliwie wzrost ambicji ,,nowych Europejczyków’’ i próba wcielenia w życie wartości którym są szczególnie wierni, co prawdopodobnie spowoduje wzrost antagonizmów, częste zamieszki na tle etnicznym itd. Opisywać sytuacji gospodarczej tych krajów nie trzeba – Irlandia, Grecja, Portugalia, Hiszpania, Włochy…dziś ekonomiści prześcigają się w prognozach upadku kolejnych, niewydolnych i potężnie zadłużonych gospodarek zachodnich. W niedługiej perspektywie państwa te (nawet ,,zjednoczone’’ w ramach UE) stracą swe znaczenie na rzecz nowych potęg światowych – Chin, Indii czy Brazylii. Choć nakreślona powyżej sytuacja zrealizuje się zapewne w perspektywie kilku, kilkunastu lat, to jednak zrozumienie jej jest niezbędne do wypracowania skutecznych wniosków na przyszłość. Dziś, wśród naszych reprezentantów politycznych wciąż ciężko znaleźć znaczące postacie, które są w pełni świadome faktu, iż przyszłość polskich interesów jest w dużej mierze skoncentrowana po wschodniej stronie Bugu. Nie chodzi o to, iż nagle Polacy powinni przestać interesować się Zachodem a wszystkie siły przerzucić na Wschód. Musimy jedynie zdać sobie sprawę, iż w polityce międzynarodowej nasza rola do odegrania za Odrą jest niewielka w porównaniu do tej, którą odegrać możemy po jej przeciwnej stronie.

Litwa, Białoruś, Ukraina Przy wypracowywaniu wizji przyszłych działań naszej dyplomacji na wschodzie, konieczne jest przynajmniej elementarne przedstawienie sytuacji dzisiejszej, w jakiej ten region się znajduje. Białoruś i Ukraina – kraje graniczące z Polską, jedne z najważniejszych byłych republik sowieckich, dziś w dalszym ciągu uznawane są powszechnie za tereny, których przyszłość polityczna jest niepewna.Ostatnimi wydarzeniami w Mińsku Łukaszenka dał jasne przesłanie dla Świata, iż licytację z Unią Europejską o wpływy w jego państwie wygrała Rosja (coraz więcej mówi się także o wzroście zainteresowania Pekinu naszym sąsiadem). Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: po prostu więcej zaoferowała. Koszty życia na Białorusi są wciąż optymalnie niskie, jednak bez wsparcia ze strony Moskwy w postaci tańszych cen surowców czy rynków zbytu owy ,,cud’’ gospodarczy nie byłby możliwy. Skromne, ale godne oraz stabilne życie dla większości Białorusinów jest póki, co ważniejsze, niż demokracja i dobrodziejstwa kapitalizmu. Póki, co. Łukaszenka jednak rządzić wiecznie nie będzie. Dywagacje, w jaki sposób zostanie on obalony z punktu widzenia Polski nie powinny być zbyt istotne. Istotne jest to, czy po tym wydarzeniu, które nastąpić może za rok lub za 10 lat, Polacy będą w stanie ułożyć sobie wreszcie dobre relacje bilateralne z Białorusią, skutecznie wspierać swoich rodaków tam zamieszkujących, czy rozpocząć szerszą wymianę handlową. Czasem w Polsce pojawiają się głosy, iż popieranie zmian na Białorusi, jest ingerowaniem w wewnętrzne sprawy naszego sąsiada, co doprowadzi wyłącznie do pogorszenia stosunków z Mińskiem, a nawet Moskwą, zaś szans na transformację nie ma i nie będzie. Życie nie zna stanów niezmiennych, a najlepszym potwierdzeniem jest tradycyjna ,,nauczycielka życia’’ – historia, która zawiera w sobie przykłady o wiele bardziej spektakularnych zmian w egzystencji narodów i państw. Bagatelizowanie tak potężnego zbioru faktów nie ma zbyt wiele wspólnego z trzeźwą oceną sytuacji oraz szkołą politycznego realizmu. Dowodów na potwierdzenie powyższej tezy można przytaczać wiele. Jednym z nich, bliskich nam pod względem czasoprzestrzennym jest Litwa. Państwo, które w latach 40’ XX wieku zostało wcielone do ZSRR, w którym miały miejsce procesy sowietyzacji zarówno społeczno-polityczne, jak i gospodarcze, dziś jest członkiem Unii Europejskiej i NATO – abstrahując od skutków tej przynależności, stwierdzić należy, iż obwieszczenie takiej wizji wśród Litwinów kilkadziesiąt lat temu byłoby raczej postrzegane, jako typowy polityczny science-fiction. Przykład ten wskazuje dobitnie: Zmiana ustroju, systemu politycznego czy przynależności do danych sojuszy może nastąpić w bardzo krótkim okresie czasu i każdy poważny gracz międzynarodowy musi być na taką sytuację przygotowanym. Poza tym, po wielu latach rządów Aleksandra Łukaszenki nikt trzeźwo myślący nie ma chyba złudzeń, iż bez zmian na Białorusi, Polska nie ma szans skutecznie rozwijać szerokich relacji społeczno-politycznych, a także gospodarczych z tym państwem. [Naszym zdaniem potrzebne są zmiany w Polsce - odsunięcie od władzy sayanów i agentów! - admin]

W dzisiejszych czasach, państwa (szczególnie małe i średnie) nie są w stanie prowadzić w pełni niezależnej polityki międzynarodowej. W swym geopolitycznym położeniu Mińsk ma w zasadzie tylko dwa wyjścia: Dalsze uzależnianie się od Moskwy (Władimir Putin ostatnio mówił wprost o ,,aneksji Białorusi do Federacji Rosyjskiej’’), bądź też w przypadku zmian na Białorusi, zwrot ku Warszawie, jako pośredniku na drodze głębszej integracji z zachodem. Pragnę zaznaczyć, iż ,,głębsza integracja z Zachodem nie oznacza otwarcia procesu akcesyjnego Mińska do Unii Europejskiej, lecz ścisłą współpracę polityczno-gospodarczą z państwami regionu (RP, kraje Bałtyckie itd.) Dziś Bruksela ma zbyt poważne problemy, które wg coraz większej liczby poważnych komentatorów mogą prowadzić nawet do destrukcji Wspólnoty i na tym będzie skupiona jej uwaga przez najbliższe lata. Trzeba również uczciwie stwierdzić, iż Łukaszenka ma faktycznie wysokie poparcie wśród Białorusinów, – choć, w wyniku ostatnich problemów gospodarczych zaczyna ono sukcesywnie spadać. Poparcie dla obecnego prezydenta Białorusi jest, bowiem uzależnione przede wszystkim od kondycji ekonomicznej tego państwa. Jeśli koszty życia gwałtownie wzrosną, (co właśnie następuje) to zirytowana ludność może zacząć rozglądać się za bardziej przyszłościową alternatywą. Ponadto należy przytoczyć kolejny mocny czynnik, który może odegrać wielką rolę w procesie zmian u naszego wschodniego sąsiada. Tym czynnikiem jest nowe pokolenie, niepamiętające już czasów ZSRR, mające w dużej mierze dostęp do Internetu za pomocą, którego może samo ocenić, czy życie poza orbitą Moskwy, jest rzeczywiście tak złe jak jest to opisywane przez państwową propagandę. Właśnie w tym czynniku, upatrywałbym głównej szansy do wykazania się dla Polski. Spora część tego nowego pokolenia, pragnie zdobyć zagraniczne wykształcenie i w naszej racji stanu leży, aby temu pokoleniu to umożliwić. Pomijając aspekty demograficzne i pewien ,,zastrzyk’’ młodych ludzi do starzejącego się społeczeństwa (część studentów z pewnością zostanie na stałe), jest to bodaj największy możliwy instrument wpłynięcia przez Polskę na przyszłość Białorusi. Wykształcenie nad Wisłą przyszłych białoruskich elit, możliwość przywrócenia ducha polskości sporej liczbie naszych rodaków głównie z ziemi grodzieńskiej i lidzkiej, tak silnie sowietyzowanych przez ostatnie kilkadziesiąt lat, przedstawienie im prawdziwej wersji historii, a w konsekwencji zdobycie powszechnej przychylności oraz zaufania dla Polski i Polaków – oto największe korzyści, jakie możemy osiągnąć zapraszając na studia młodych ludzi zza Buga. [Kto ma te białoruskie elity kształcić? Polskojęzyczne prywatne uczelnie biznesu i pijaru? - admin]

Oczywiście będąc osobą daleką od idealizowania rzeczywistości, świadom jestem negatywnych wyjątków, jakie mogą mieć miejsce na skutek złej woli jednej ze stron. Dlatego też, mając na uwadze fakt, iż proces opisany w powyższym akapicie nie jest rewolucyjnym pomysłem i zachodzi od kilku lat, dostrzegam potrzebę doprecyzowania, a wręcz stworzenia konkretnego programu kształcenia studentów z Białorusi, ale także Litwy i Ukrainy, na polskich uczelniach.

Program kształcenia mógłby zawierać spisanie konkretnej umowy pomiędzy RP a osobą wyrażającą chęć przyjazdu na studia wyższe do Polski, na mocy której państwo polskie zobowiązałoby się do zapewnienia bezpłatnej edukacji, darmowego miejsca w akademiku plus stypendium w wysokości 400-450 zł (dziś tzw. Stypendium Kalinowskiego to 1240 zł miesięcznie, co uważam za kwotę wygórowaną, niedostępną dla przeciętnego polskiego studenta). W zamian, osoba kształcona i utrzymywana na koszt RP zobowiązałaby się nie tylko do uczęszczania na kursy języka polskiego, historii i kultury, (co już funkcjonuje), ale także np. do podzielenia się swoimi umiejętnościami językowymi, prowadząc nieodpłatne korepetycje/kursy ze swych ojczystych języków dla Polaków. Byłoby to korzystne dla obu stron: Wobec osób przyjezdnych szybciej zachodziłyby procesy integracyjne, zmniejszając potencjalne uczucie wyobcowania, zaś Polska zyskiwałaby nowe osoby z umiejętnościami lingwistycznymi, tak wartościowymi dla dzisiejszego rynku pracy. Pod sporym znakiem zapytania należy postawić przyszłość Ukrainy. Dziś, dokonuje się ostateczna klęska resztek ,,pomarańczowej rewolucji’’, która zawiodła nie tylko świat Zachodni i Polskę, lecz przede wszystkim samych Ukraińców. Uważam, że na tym etapie RP nie powinna bezpośrednio angażować się w poparcie konkretnych kandydatów, lecz utrzymywać dobre relacje z tymi, którzy w danym czasie dzierżą ster władzy. Dzisiejszy prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz wydaje się być przychylnie nastawiony do Polski, zaś jego twarda postawa wobec Moskwy w ostatnich dniach może zburzyć pogląd, iż jest on tylko narzędziem w rękach Kremla mającym na celu całkowitą wasalizację Ukrainy przez Rosję. Oficjalne poparcie dla ,,pomarańczowych’’ wcale nie zaowocowało realnymi korzyściami dla Polski – czego koronnym przykładem jest ciągły brak Domu Polskiego we Lwowie. Ciężkim orzechem do zgryzienia w stosunkach Warszawa – Kijów będzie także prawdziwe pojednanie między naszymi narodami, bo choć dziś młodzi Ukraińcy, zwłaszcza Ci z zachodniej części kraju i co ciekawe, z narodowymi poglądami, patrzą na Polskę z nadzieją jako na przyszłego sojusznika w procesie wychodzenia z orbity Moskwy, to skłonienie ich do wyrzeczenia się barbarzyńskiej, antypolskiej spuścizny UPA, jest mało prawdopodobne. Kwestia Litwy jest o tyle skomplikowana, iż dziś państwo te mając raczej stabilną perspektywę polityczną lat najbliższych, wpisującą się w te same ramy, w których obecnie znajduje się Polska, posiada wiele punktów zapalnych w stosunkach z RP i zamiast dążyć do ich likwidacji, jeszcze je wzmaga. Głównym punktem zapalnym na linii Warszawa-Wilno jest dziś sprawa mniejszości polskiej na Wileńszczyźnie, która z roku na rok coraz śmielej jest szykanowana i poddawana procesom lituanizacyjnym (np. poprzez likwidację szkolnictwa polskojęzycznego). Dziś należy stwierdzić wprost: Dwutorowa polityka RP względem RL, polegająca na oddzieleniu sprawy Polaków na Litwie od pozostałych kwestii, w myśl zasady szukania tego, co łączy, a nie tylko dzieli, okazała się fiaskiem. Litwa, nie bacząc na wspieranie jej głosu przez Polskę na arenie międzynarodowej, wcale nie zamierza złagodzić obranego kursu wobec zamieszkujących jej teren naszych rodaków. Sądzę, iż jedynym wyjściem z tej sytuacji, musi być ustanowienie całkowitej jednotorowości w stosunkach z Litwą, a od kwestii ochrony praw mniejszości polskiej – uzależnić dalsze wspieranie Wilna na arenie międzynarodowej i kształt stosunków bilateralnych. Polska powinna jasno przekazać litewskim partnerom, iż spełnienie tego warunku jest niezbędne do rozwoju współpracy na innych szczeblach. W przypadku negatywnej opinii ze strony litewskich władz, Polska powinna (prócz wywierania wpływu wewnątrz UE) współdziałać w tej sprawie z rządem rosyjskim, albowiem Rosjanie, stanowiący silną mniejszość głównie w rejonie Kłajpedy, również są narażeni na utratę swej tożsamości na skutek jawnie walczącego z mniejszościami narodowymi litewskiego ustawodawstwa. (Współpracę taką podjęli już Polacy z AWPL, wystawiając w wyborach wspólne listy z Sojuszem Rosyjskim). Ostatnia wizyta D. Tuska na Litwie oraz odmówienie przyjęcia przez L. Wałęsę litewskiego odznaczenia wydają się bardziej symbolicznymi, acz ważnymi działaniami, które z pewnością wyniosą problemy tamtejszych Polaków o szczebel wyżej w drabinie spraw omawianych przez dyplomatów obu państw, a także dodadzą pewności siebie naszym rodakom z Wileńszczyzny. Przy okazji poruszenia tego tematu warto oddać szacunek Polakom na Litwie, za twardą i odważną postawę oraz świetne zorganizowanie społeczno-polityczne. Należy w tym miejscu przywołać szkołę Dmowskiego, która słowami samego architekta naszej niepodległości propagowała pogląd, iż Polacy w warunkach ucisku zdolni są do wielkiego wysiłku na rzecz zachowania swej tożsamości. Kiedyś koronnym tego przykładem byli mieszkańcy Wielkopolski, niezwykle skutecznie broniący się przed agresywną germanizacją ze strony Prus. Dziś podobną sytuację obserwujemy na Litwie. Oczywiście nie można postawić znaku równości między działaniami wobec Polaków ze strony XIX-wiecznego Berlina i dzisiejszej Litwy, jednakże poczynania naszego północno-wschodniego sąsiada dalekie są od ideału. Temat pozycji Polski w Środkowo-Wschodniej Europie wróci z pewnością pod koniec września, kiedy to w Warszawie odbędzie się szczyt Partnerstwa Wschodniego, projektu Unii Europejskiej (głównie polsko-szwedzkiego) mającego być swojego rodzaju pakietem propozycji współpracy pomiędzy UE, a byłymi republikami ZSRR leżącymi w Europie. Już dziś wiadomo, że RP będzie propagować chęć wprowadzenia w przyszłości integracji gospodarczej oraz ruchu bezwizowego dla państw objętych programem. Nadzieje jednak na szybką realizację tych postulatów przez Brukselę są nikłe, dziś, bowiem uwaga i środki unijnych polityków skupiona jest na problemach wewnętrznych samej Unii, głównie w sferze gospodarczej. Reasumując należy jeszcze wyraźnie zaznaczyć, że każda próba zdobycia poparcia politycznego przez RP na wschodzie jest zwieńczona negatywną reakcją Rosji i snucie nadziei, iż teraz byłoby inaczej, są po prostu marzeniami ściętej głowy. Rosja, choć w XXI ma radykalnie stracić na międzynarodowym znaczeniu, to jeszcze przez kilkadziesiąt lat pozostanie mocarstwem regionalnym, zainteresowanym utrzymaniem wpływów w swym najbliższym otoczeniu. Ważne, zatem jest, aby działania podejmowane na wschodzie były dobrze przemyślane, objawiające się raczej w oddolnym, dyskretnym budowaniu społecznego fundamentu dla zmian politycznych (programy kształceniowe dla młodzieży ze wschodu, znoszenie barier wizowych itd.) niż na odgórnych, politycznych krzykach i zaczepkach, które prowokują bezpośredni konflikt z Rosją, jednym z najważniejszych partnerów gospodarczych Polski. Polski wachlarz możliwości oddziaływania na inne państwa nie jest zbyt szeroki, dlatego też powinniśmy maksymalnie starać się wykorzystać te, które posiadamy. Wykształcenie nad Wisłą przyszłej elity sąsiednich narodów, wdzięcznej za pomoc oraz rozumiejącej wspólne interesy własnej ojczyzny i Polski, znoszenie ruchu wizowego, ożywianie kontaktów pomiędzy przygranicznymi społecznościami, leży jak najbardziej w interesie RP – może bowiem na nowo połączyć nasze narody silną, braterską więzią, na tle wyraźnie słabnącego Zachodu i niepewnego rozwoju wydarzeń na Wschodzie, a w konsekwencji – stać się trwałym fundamentem nowego sojuszu państw Starego Kontynentu. Adam Andruszkiewicz

http://wpolityce.pl

W USA opublikowano nowe wyniki badań – Homoseksualizm jest uleczalny Chociaż wciąż jest wielu psychiatrów i psychologów, którzy twierdzą, że terapia zmierzająca do zmiany „orientacji seksualnej” zwykle stosowana w przypadku osób homoseksualnych jest bezsensowna, a nawet szkodliwa, to najnowsze badania, których wyniki zostały opublikowane w czasopiśmie „Sex and Therapy” mówią co innego. Zmiana „orientacji seksualnej” jest jak najbardziej możliwa, a terapia osób homoseksualnych bardzo często jest wręcz wskazana. Psychologowie Stanton L. Jones z Wheaton College i Mark A. Yarhouse z Regent University są autorami obszernych badań dot. kwestii zmiany „orientacji seksualnej”. Analizowali oni proces zmiany „orientacji” osób, które brały udział w terapii prowadzonej przez ośrodki religijne powiązane z organizacją Exodus International. Autorzy analizowali przypadki 98 pacjentów w okresie od sześciu do siedmiu lat po zakończeniu terapii. Większości badanym udało się zmienić „orientację seksualną,” lub przestali oni praktykować stosunki sodomiczne. Dokładnie 23 proc. pacjentów udało się całkowicie zmienić upodobania z homoseksualnych na heteroseksualne. 30 proc. przestało się uważać za homoseksualistów i zachowywało czystość w okresie sześciu lat od terapii. 20 proc. pozostało przy pederastii. Autorzy badań dowodzą, iż terapie takie nie są szkodliwe, jak sugeruje wielu naukowców i powinny być podejmowane częściej niż się to robi obecnie. Dla niektórych osób są one wręcz wskazane. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, które pod wpływem silnego nacisku lobby homoseksualnego, okupującego jego siedzibę wykreśliło homoseksualizm z listy zaburzeń psychicznych w 1973 r. stwierdziło, że nie ma „wystarczających dowodów”, aby zaakceptować lub odrzucić tego typu terapie. Dr Robert Spitzer, który pierwotnie opowiedział się za wykreśleniem homoseksualizmu z listy zaburzeń psychicznych, obecnie pod wpływem własnej praktyki zmienił poglądy i zachęca do prowadzenia terapii.

Źródło: LifeSiteNews.com, AS.

Antynoble 2011 za parkowanie, wstrzymywanie moczu i kopulację żuków Badanie skutków wstrzymywania moczu, próba zrozumienia, dlaczego ludzie wzdychają oraz rozwiązanie problemu źle zaparkowanych samochodów poprzez przejechanie ich wozem pancernym – to niektóre wśród osiągnięć wyróżnionych Antynoblem 2011. Nazwiska zwycięzców Antynobli wytypowało stowarzyszenie „Improbable Research” (ang. nieprawdopodobne badania), wydawca czasopisma przyznającego Ig Noble. Zwycięzców ogłasza się kilka dni wcześniej, niż nazwiska laureatów „prawdziwych” Nobli. Jak co roku, także i w 2011 wyróżnienie trafiło do twórców badań i przedsięwzięć, które najpierw skłaniają do śmiechu, a później do zastanowienia. W dziedzinie fizjologii doceniono Annę Wilkinson z brytyjskiego University of Lincoln i jej zespół – za zebranie naukowych dowodów na brak zaraźliwego ziewania wśród żółwi leśnych – informuje Reuters. Peter Snyder, profesor neurologii z Brown University w Providence (USA) i jego zespół zostali docenieni z medycyny za badanie skutków wstrzymywania moczu. W związanym z ich pracą eksperymencie ochotnicy rozwiązywali testy i popijali wodę, a naukowcy mierzyli wpływ coraz pełniejszych pęcherzy na możliwość skupienia się i pamięć. Okazało się, że uwaga i koncentrowanie się na pracy cierpi, jeśli pęcherz intensywnie o sobie przypomina. „Gdy pora iść – czas iść” – przekonuje Snyder. Wyróżniono też (w dziedzinie psychologii) próbę zrozumienia, dlaczego ludzie, na co dzień wzdychają. Temat ten podjął Karl Halvor Teigen z Uniwersytetu Oslo. Badacze, którzy odkryli, że niektóre rodzaje żuków próbują kopulować z butelkami po pewnych rodzajach australijskiego piwa (Daryll Gwynne i David Rentz), zostali docenieni w dziedzinie biologii. Uwagi kapituły Antynobli nie uszła praca grupy japońskich chemików, którzy sprawdzali, jakie stężenie wasabi (bardzo ostrego chrzanu stosowanego w kuchni orientalnej) w powietrzu może obudzić ludzi, i opracowali alarm przeciw-wasabi. Próby ustalenia, dlaczego dyskoboli dopadają zawroty głowy, a zawodników rzucających młotem – nie, przyniosły ich autorom wyróżnienie w dziedzinie fizyki. Na matematycznego Antynobla zapracowała cała grupa osób wskazujących daty końca świata. Antynobel literacki trafił do Johna Perry’ego z Uniwersytetu Stanforda za ukucie teorii dotyczącej odkładania spraw na jutro. W skrócie brzmi ona: zawsze pracuj nad czymś ważnym – pozwoli ci to uniknąć robienia czegoś jeszcze ważniejszego. Z kolei autor rozwiązania problemu nielegalnie parkowanych samochodów przez zgniecenie ich wozem pancernym, mer Wilna – Arturas Zuokas, zapracował na nagrodę „pokojową”. W dziedzinie bezpieczeństwa publicznego doceniono Johna Sendersa z kanadyjskiego Uniwersytetu Toronto – autora eksperymentów, w których sprawdzano skutki rozpraszania kierowcy jadącego autostradą. Czynnikiem rozpraszającym w eksperymencie była opadające, co chwila na twarz kierowcy okrycie głowy. Autor tego badania zyskał osobiste uznanie twórcy Antynobli, Marca Abrahamsa – informuje Reuters. „O dziwo kierowcy szło całkiem nieźle” – skomentował Abrahams. Przyznające IgNoble stowarzyszenie działa przy dwóch prestiżowych uczelniach w USA: uniwersytecie Harvarda i MIT (Massachusetts Institute of Technology). Należą do niego studenci, dziennikarze, nauczyciele i naukowcy, wśród których są laureaci nagrody Nobla. Ig Nobel to nazwa powstała z połączenia nazwiska Alfreda Nobla – patrona najbardziej prestiżowych naukowych nagród na świecie oraz angielskiego słowa „ignoble”, znaczącego: „podły”, „nędzny”, „haniebny”. Po raz pierwszy Ig Noble rozdano w 1991 r. W tym roku nagrody rozdano po raz 21. (PAP)

http://ciekawe.onet.pl/

Wikileaks: Pretekst dla cenzury internetu

Number Six, redaktor Global Governance Archive (dla henrymakow.com), tłumaczenie Radtrap

Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego że Wikileaks jest pionkiem na szachownicy globalistów, zaprojektowanym do przyniesienia nam totalnej kontroli ludzkości przez „technokrację”. Ta technokracja promuje idee, że demokracja jest blagą i że to naukowcy i inżynierowie (pracujący dla Illuminati) powinni przejąć władzę w rządach. Modus operandi to dialektyka heglowska. Możecie znaleźć ją w praktycznie każdym ważnym wydarzeniu w naszym życiu. Najpierw spisują swój plan na papier. Następnie projektują potrzebny problem i zwalają winę na kogoś innego. W fazie trzeciej proponują natomiast przygotowane na samym początku rozwiązanie. W przypadku Wikileaks ich celem jest kontrola totalna internetu. Potrzebują fałszywego zamachu by mieć pretekst do prześladowania. Ponieważ nie ma terrorystów, lub jest ich zbyt mało do przeprowadzenia takiej akcji, muszą zrobić to sami (i zwalić winę na tzw. sprzymierzeńców terroryzmu, takich jak Wikileaks). Następnie deklarują, że rany po ataku wymierzonym w infrastrukturę i bezpieczeństwo narodowe, spowodowane wyciekiem ważnych dokumentów, są zbyt duże, i należy przeforsować ustawę o bezpieczeństwie cybernetycznym (patrz Cyber-terroryzm i zbiegi okoliczności w polskim wykonaniu) w celu pełnej kontroli nad internetem, coś, co już zrobili w naszym fizycznym świecie dzięki Patriot Act.

Teoretycy bezpieczeństwa cybernetycznego i plany Nowego Internetu (TEZA) Ideologiczne podstawy nowego internetu zostały już w pełni przedstawione przez elity. Człowiek Obamy, „Car Internetu” Cass Sunstein mówił już o tym że demokratyczny internet jest zły, teorie spiskowe są złe, maile powinny być dostarczane po 24 godzinach od wysłania, grupy działające w dobrej wierze infiltrowane przez rządowych szpiegów itd. Ustawa o cyberbezpieczeństwie, Cybersecurity Act Jaya Rockefellera stwierdza że internet jest ważną częścią krajowego bezpieczeństwa i infrastruktury, dlatego Biały Dom ma prawo do jego wyłączania i włączania. Doktryną, która sumuje wszystkie powyższe jest „Pełne Spektrum Dominacji”. USA, jako zbrojne ramię globalistów ma przejąć planetarną kontrolę nad ziemią, powietrzem, wodami, przestrzenią kosmiczną i cyberprzestrzenią.

Potrzeba ataku cybernetycznego (ANTYTEZA) Wikileaks jest pierwszą z wielu przyszłych fałszywych flag, antytez potrzebnych do kontroli internetu. Wyobraź sobie, że to rozgrzewka, tak jak wybuch bomby pod World Trade Center w 1993. Pułkownik Fletcher Prouty, autor Secret Team (Tajnej Grupy), ujawnił, że Pentagons Papers z 1971 było beta testem dla Wikileaks. Opisał on Daniela Ellsberga, jako opłacaną pluskwę „z małym lub z żadnym doświadczeniem i z ustalonym wcześniej celem” a tajne dokumenty, które ujawniono, jako” niebywałą propagandę”. Zauważ, że zastępca szefa Wikileaks, Domscheit-Berg spalił wszystkie nieujawnione dokumenty zawierające informację o Bank of America. Zauważ jak depesze dyplomatyczne, które możemy nazwać Pentagon Papers 2.0, wspierają „globalną wojnę z terroryzmem”. Główne kontakty Assanga w mainstreamowych gazetach takich jak New York Times, to osoby, które były członkami Council on Foreign Relations(CFR) i które kontrolowały wypuszczanie dokumentów. Daniel Estulin wyjawia całą historię w swojej ostatniej książce o Wikileaks, demonstrując jak to się wszystko zaczęło, z tym samym typem finansowego i technologicznego wsparcia, jakie otrzymały Google i Facebook od fasadowych firm CIA, takich jak In-Q-Tel. (…) Wikileaks stała się medialnym reality show a Julian Assange cieszy się ze swoich piętnastu minut sławy w domowym areszcie, rozmawiając o filmie i ofertach wydawniczych. Współpracownik Assanga odszedł i założył swoje własne OpenLeaks, napisał także książkę.

Nowy Internet (SYNTEZA) Ten nowy system nazwano Internet 2.0 . Oparty na Rockefellerowskiej definicji internetu, jako części bezpieczeństwa narodowego, i opisujący Wikileaks, jako zagrożenie dla tego bezpieczeństwa, następnym krokiem [ku niemu] jest pełne zakleszczenie. Będąc częścią Pełnego Spektrum Dominacji, które szuka pełnej kontroli nad naszą planetą, wliczając w to cyberprzestrzeń, nowy system powinien być zintegrowany z aparatem wojskowym. Widzieliśmy już jak NSA i Microsoft tworzyły nasz osobisty system operacyjny, wypierając jednocześnie alternatywy takie jak Linux. Widzieliśmy jak CIA i Google tworzyły nasze systemy oprogramowania. „CIAgle” dodało już do swojego arsenału główną sieć rozpowszechniania filmów – YouTube, portale społecznościowe Facebook i Twitter. A teraz, dzięki współpracy „NSAsoft” i przejęciu Skype przez Microsoft, NSA w końcu dopnie swego i będzie tam mogło podsłuchiwać rozmowy. W ciągu ostatnich kilku tygodni zaatakowanych zostało wiele alternatywnych stron internetowych, wiele z nich zhakowano i wyłączono. Obudziłem się dziś rano i zobaczyłem, że zhakowano też moją stronę. Wikileaks było salwą otwierającą dla Pełnego Spektrum Dominacji cyberprzestrzeni. Nie powinniśmy płakać nad Wikileaks gdyż jest to część ich operacji. Zamiast tego powinniśmy mówić, czym jest naprawdę, walcząc jednocześnie o wolny internet. W międzyczasie przygotujmy się na kolejne ataki Elity.

Zobacz także:

Wikileaks to farsa

Jullian Assange i nazistowska sekta

Komunizm Nowego Wieku: Zeitgeist

Nie przyzwyczajajcie się tak do tego internetu

Cyberterroryzm i zbiegi okoliczności w polskim wykonaniu

http://radtrap.wordpress.com

Komorowski i Buzek powinni przeprosić za „Dżihad Legia” Skoro po profanacji pomnika w Jedwabnem było prezydentowi Komorowskiemu wstyd za Polskę, przewodniczącemu Buzkowi również i wielu luminarzom, to oczekuję konsekwencji. Wcale nie wstydzę się przyznać, że ubawiłem się hasłem kibiców Legii i to setnie, chociaż z wielu powodów. Ideolodzy ze wszystkich stron dostali niezły pasztet i jak to z ideologami bywa, zupełnie się pogubili. Hasło bawi mnie na wiele sposobów, formalnie, czyli prawnie jest nie do ruszenia, jeśli UEFA, czy inna atrakcyjna organizacja nałoży karę na Legię będzie to przejaw totalnego absurdu. W wolnym świecie nikt, nikomu nie może zabronić wyboru czcionki i słów, które w żaden, ale to w żaden sposób nie są obraźliwe, rasistowskie, czy inne „wykluczające”. Jeden z bardziej kabotyńskich autorów proizraelskich, porównał Dżihad do zbrodni w Katyniu, jest to oczywiście obraz absolutnej bezsilności ideologicznej i schematu myślowego. Dżihad można porównać co najwyżej do takich okrzyków bojowych jak: „W imię Boże!”, „Urra w pierrot!”, „Forza Italia”. Nie ma najmniejszych powodów, aby jedno hasło bojowe, było na cenzurowanym, tylko dlatego, że jak zwykle podnosi się histeria jednego wybranego narodu. Pewnie, że nie ma co udawać wariata, kibice Legii wiedzieli co rąbią, jak prowokują, ale zrobili to genialnie od strony formalnej i zupełnie zabawnie od strony wyznawanych przez nich wartości. Drugi raz się uśmiałem z samych kibiców, czego nikt nie zauważa. Hołdować kulturze, tradycji, wierze katolickiej i narodowej, a z drugiej strony wywieszać na sztandarach hasło wroga cywilizacji chrześcijańskiej, jest przezabawnym paradoksem. Pewnie kibice Legii byli nastawieni na dokopanie Żydom z Hapoelu i tutaj nie mam najmniejszych wątpliwości, ale wypisując to co napisali, dokopali również sobie. Trzeci ubaw, jaki mi towarzyszy od wczoraj to żydowska histeria, z tam jak zwykle jest zabawnie. Tylko patrzeć jak prezydent Komorowski wygłosi orędzie i przeprosi za: „Legia dżihad”, bo niech mi ktoś wytłumaczy czym ten incydent różni się od strony formalnej, od pozostałych incydentów w podobnym tonie. Pytając o różnice, zakładam oczywiście, że histeria żydowska uzna ten czyn za przestępstwo, co wydaje się prawdopodobne, chociaż niewiarygodnie idiotyczne. Jak na dłoni widać absurd tych wszystkich narodowych uniesień z powodu napisów na murach. Skoro po profanacji pomnika w Jedwabnem było prezydentowi Komorowskiemu wstyd za Polskę, przewodniczącemu Buzkowi również i wielu luminarzom, to oczekuję konsekwencji. Właściwi ludzie już uznali zdarzenia za skandal, ale jakoś publicznego kajania się nie widzę. Dlaczego? Byłoby śmiesznie, niepoważnie? Zgadza się, tak samo jak było w przypadku Jedwabne. Czwarty ubaw pochodzi zza granicy, przy okazji niedoszłego transferu izraelskiego gracza do reprezentacji Polski pojawiły się EWIDENTNE rasistowskie i fałszywe zarzuty, co więcej łapiące się na inny absurd, zwany „kłamstwo oświęcimskie”. Trener izraelskiego piłkarza wygłosił ultra-nacjonalistyczne hasła, przywołując „zdrajcę” do patriotycznych postaw i odmowy gry: „dla kraju, którego większość obywateli jest odpowiedzialna za śmierć Żydów”. Dalej pan trener mówi o „polskich obozach” i miejscu hańby. Wygłupiać się nie zamierzam, próbą wymuszania na liderach Izraela przeprosin dla Polaków i imieniu narodu żydowskiego, bo tamtejsi liderzy temu trenerowi załatwią awans i podwyższę, za to: „że prawdę powiedział”. Ale na mały psikus niższego kalibru mogę sobie pozwolić. Polecam kibicom Legii, aby następnym razem wywiesili transparent: „H. Tel Aviv No pasarán!”. Przy lekturze komentarzy w Wyborczej będzie więcej ubawu, niż przy dzisiejszych „aj waj”, które są na tyle płytkie, że zamiast uderzać w czułe punktu incydentu na oślep walą ideologicznym bejzbolem. Matka Kurka

Dziesiąta Rocznica 9/11 a PRAWDA

bp Richard Williamson, FSSPX 2011-10-1 http://www.bibula.com/?p=44668

Dziesiąta rocznica 9-11 nadeszła i przeszła – trzy tygodnie temu, w dniu 11 września. Amerykańskie media tak mocno z tej okazji lały sentymentalizmem, że niedawne ulewne deszcze na wschodnim wybrzeżu wydają się być jedynie przelotną mżawką. Zanim jednak nawet samo zadawanie pytań stanie się “antysemityzmem”, spróbujmy wraz z amerykańskim komentatorem, wykazującym się bezsporną inteligencją i uczciwością, spytać się o realia tych wydarzeń. Komentatorem tym jest dr Paul Craig Roberts, który oznajmił kilka miesięcy temu o przejściu na emeryturę i zaniechaniu pisania, był bowiem zniechęcony brakiem czytelników zainteresowanych prawdą. Na szczęście jego emerytura nie trwała zbyt długo, bowiem jest on tym który pisze prawdę, a takich dzisiaj nie ma niestety za wielu. W artykule pt “In America Respect for Truth is Dead” (“W Ameryce nie ma już szacunku dla prawdy”), opublikowanym 12 września na portalu www.infowars.com , sugeruje on, że utrata prawdy, zarówno w sprawie wydarzeń 9-11 jak i w czasie dziesięciu lat po nich, jest prawdziwym dramatem, w rzeczywistości obejmującym cały świat. Dr Robert posiada naukowe wykształcenie i właśnie jako naukowiec mówi, iż został całkowicie przekonany, właśnie na podstawie naukowych dowodów zaprezentowanych podczas konferencji na temat wydarzeń 11 września, która odbyła się na w dniach 8-11 września na uniwersytecie Ryerson University w kanadyjskim Toronto. W ciągu czterech dni wybitni naukowcy, uczeni, architekci, inżynierowie zaprezentowali owoce swoich badań dotyczących wydarzeń 9-11 (ich wyniki mogą być jeszcze dostępne pod adresem: http://www.ustream.tv/channel/thetorontohearings [1]) Dr Roberts pisze, że ich badania “dowiodły, iż budynek WTC-7 jest klasycznym przykładem kontrolowanego wyburzenia, a materiały wybuchowe zburzyły dwie Wieże WTC. Nie ma absolutnie co do tego żadnych wątpliwości. Ktokolwiek twierdzi coś przeciwnego, nie posiada do tego żadnych naukowych podstaw, którymi mogłyby się podeprzeć. Ci, którzy wierzą w oficjalną wersję wydarzeń, wierzą w cuda które opierają się prawom fizyki.” Dr Roberts cytuje kilka z wielu naukowych dowodów zaprezentowanych na konferencji w Kanadzie, na przykład fakt niedawnego odkrycia śladów nano-thermitu [2] w pyle powstałym po runięciu Wież. Pisze on iż “ukazanie złych intencji [wykonawców zamachu - przyp. tłumacza] jest tak ogromne, że dla większości czytelników będzie to wyzwanie dla ich emocjonalnej i mentalnej siły”. Rządowa propaganda i “Sprostytuowane media” [3] posiadają tak wielką siłę kontroli umysłów, że większość ludzi poważnie wierzy w to, że tylko “konspiracyjne czubki” podważają rządową wersję. Niestety, fakty, nauka i dowody nie są już brane pod uwagę [...] Dr Roberts cytuje pewnego profesora [Uniwersytetów] Chicago i Harvard, który mówi, że wszystkich tych, którzy mają wątpliwości – na podstawie faktów – co do rządowej wersji – należy pozamykać! G.K. Chesterton powiedział kiedyś słynną mądrość, iż ludzie, którzy przestają wierzyć w Boga, nie tyle w nic nie wierzą, lecz uwierzą we wszystko. Spośród milionów ludzi nie wierzących w fakty dotyczące 9-11, są katolicy, którzy nie mogą albo nie chcą widzieć dowodów na to, że 9-11 była “robotą od środka”, którzy nie mogą bądź nie chcą dostrzec prawdziwie religijnego wymiaru światowego triumfu gwałcących umysł kłamstw, które właśnie wydarzenia 9-11 reprezentują. Niech ci katolicy naprawdę uważają. Bowiem mówienie, iż ryzykują oni utratę Wiary, może wydawać się strasznie wielką przesadą, ale czy nie mamy z przeszłości przerażającego przykładu jakim było Vaticanum II ? Czy nie wydarzyło się wtedy to, że w latach 1960. tak wielu katolików przyjęło z wielką sympatią współczesny świat z myślą, że to ich Kościół powinien się do niego dostosować? Czy właśnie Vaticanum II nie był tego rezultatem? I co zrobił z ich Wiarą?

Kyrie eleison. + Richard Williamson

PRZYPISY Tłumacza:

1. Strona http://www.ustream.tv/channel/thetorontohearings prezentuje oficjalne nagrania z międzynarodowej konferencji International Hearings on the Events of September 11, 2001, które odbyło się w Ryerson University w dniach od 8 do 11 września 2011 roku. Oficjalna strona Konferencji: http://torontohearings.org/

2. Termit (thermit) – pirotechniczny materiał wybuchowy używany głównie w celach militarnych lecz również wykorzystywany jako główny materiał służący do kontrolowanego wyburzania budynków.

3. Gra słów w języku angielskim: Press (prasa) i Prostitution (prostytucja) = Presstitution.

Tłumaczenie: LM

„Guten Tag…Ziomale” – Mirosław Kokoszkiewicz Jak wiadomo „Tusko-bus” przerwał swój rekonesans po kraju na wieść o tym, że pod kancelarią premiera doszło do próby samospalenia, jakiej dokonał 49-letni mężczyzna, Andrzej Ż. Premier pojechał z kamerami na Szaserów, pochylił się, zapytał o stan zdrowia „szaleńca” i wydał dyspozycję, aby nikt się tam nie kręcił i nie wykorzystywał politycznie. Jednym słowem sam politycznie wykorzystał, pogroził palcem innym i następnego dnia już gdzieś w Polsce „B” smakował uśmiechnięty i szczęśliwy pomidora spod folii i niósł triumfalnie podarowanego mu arbuza. Pecha mają ci Polacy, którzy w proteście przeciwko złu czynią z siebie całopalne ofiary. Jeden uczynił to na pełnym ludzi stadionie, w proteście przeciwko inwazji wojsk układu warszawskiego na Czechosłowację, zamiast pod ambasadą w RFN sprzeciwiając się „odwetowcom z Bonn”. Drugi zaś poszedł pod kancelarię premiera, zamiast udać się pod warszawską siedzibę PiS czy pod sam dom, w którym mieszka Kaczyński. Nie miał tyle szczęścia, co mdlejąca pielęgniarka w „białym miasteczku”, nad której ciężkim losem ronili łzy funkcjonariusze z Czerskiej i Wiertniczej, a cała Polska wstrzymała oddech obserwując transmisję z trasy, jaką pokonywała wioząca ją karetka na sygnale. No cóż, Ryszardowi Siwcowi też przez długie lata towarzyszyła medialna cisza i opinia wariata gdyż w porę nie dostrzegł zalet i wspaniałości socjalizmu oraz partii matki. Tragedia, jaka rozegrała się pod kancelarią Tuska również ulega gwałtownemu wyciszaniu, no, bo jakby to wyglądało gdyby ktoś zupełnie niewdzięczny, nie zauważył „II Irlandii”, „Zielonej wyspy” i „Polski w budowie” i na dodatek jeszcze się podpalił. Kolejny wariat z zapałkami i do tego piszący podobnie kłopotliwe listy. Dziennikarstwo dworskie już przystąpiło do akcji wymuszania na politykach „lojalek”, w których ci obiecają, że nie będą „grać tragedią”, czyli zamilkną jak komunistyczne pismaki, które przez ponad 20 lat milczały o Ryszardzie Siwcu czy studencie z Pragi, Janie Palachu. Powróćmy jednak do kampanii wyborczej, której nie mogą wypaczać takie niesmaczne incydenty. Wszak kampania to nic innego jak wyścig do koryta. Rządzących miała w niej nieść wspaniała polska prezydencja w UE. Niestety wyraźne ignorowanie i lekceważenie tam naszych „mężyków stanu” wywiało ich z europejskich salonów, wcisnęło w klimatyzowany autobus i pognało w paniczną i kabaretową wędrówkę po drogach Polski powiatowej. Zamiast poklepywania po plecach przez eleganckie polityczne gwiazdy światowego formatu skończyło się na panicznej eskapadzie po prowincji, a zamiast rautów i wystawnych obiadów skończyło się na śniadaniach w kole gospodyń wiejskich. Zbliża się właśnie pierwsza rocznica zamordowania przez fanatyka z PO, Ryszarda C., Marka Rosiaka w łódzkiej siedzibie PiS i próby poderznięcia gardła drugiemu pisowcowi. Stało się to 19 października ubiegłego roku. To właśnie z powodu tej niewygodnej rocznicy termin wyborów prezydent Bul-Komorowski wyznaczył na 9 października, a nie jak wcześniej powszechnie sądzono na 21 października. Pójście do urn dwa dni po obchodach rocznicy tego tragicznego wydarzenia nie byłoby dla rządzących zbyt fortunne i wizerunkowo korzystne. Mieliśmy do czynienia, z jednej strony, ze zbrodniczym aktem, do którego doprowadziła szerzona przez rządzących i zaprzyjaźnione z nimi media nienawiść do opozycyjnej partii. Z drugiej zaś strony mimo wszechobecnej propagandy sukcesu doszło do aktu desperacji człowieka, który w poczuciu beznadziei i panoszącego się bezprawia postanowił rozstać się z życiem w samym sercu stolicy pod kancelarią urzędującego premiera. W obu wypadkach byliśmy i jesteśmy świadkami wielkiej medialnej hańby i zaprzaństwa. W łódzkim przypadku doszło do niesłychanych manipulacji i kłamstw polegających na wmawianiu Polakom, że morderca tak naprawdę chciał pozbawić życia posła Niesiołowskiego, który osobiście łgał przed kamerami i opowiadał, jak to podziękował Bogu za ocalenie przed ośmioma przeznaczonymi dla niego kulami. I tym razem uczyniono wszystko, aby dramat sprzed kancelarii Tuska publika kojarzyła z PiS-em i Jarosławem Kaczyńskim. Wystarczyło spojrzeć na tytuły, jakie pojawiły się natychmiast na czołowych portalach internetowych.

Onet: Podpalił się przed KPRM. Wysyłał listy do PiS

Wirtualna Polska: Kaczyński też dostawał listy od mężczyzny, który się podpalił

Jak widzimy sprawa ma się kojarzyć głównie z PiS i Kaczyńskim, więc celowo w tytułach nie pojawia się premier Tusk. Ludzie rzadko zaglądają do treści informacji. Większości wystarczają same nagłówki. Jeśli ktoś sądził, że w świecie dziennikarskim dojdzie w końcu do jakiegoś opamiętania i uderzenia się w pierś to jest człowiekiem niezwykle naiwnym. Gdyby dzisiaj doszło do samospalenia się wielkiego Polaka i patrioty Ryszarda Siwca to bez wątpienia winien byłby również Jarosław Kaczyński, po czym zapanowałaby kompletna cisza. Jesteśmy świadkami medialnej akcji przypominającej tę z fotografowaniem Bieruta z sarenką na rękach w czasach, kiedy to odbywały się „procesy kiblowe”, a patrioci ginęli od kul wystrzelonych w tył głowy. „Płaczące kobiety otoczyły Tuska. Pocieszał i ocierał łzy”, „Premier odwiedził w szpitalu mężczyznę, który podpalił się przed KPRM”. Oto, czym epatują media, aby sprytnie omijać przyczyny owego płaczu czy desperackiej próby samobójstwa. Dowiedzieliśmy się również dzięki Henryce Krzywonos, która po śmierci Anny Walentynowicz została mianowana przez salon „prawdziwa legendą” i „prawdziwym symbolem” Solidarności, że Donald Tusk kocha dzieci bardziej niż Stalin i Bierut wzięci do kupy. Tusk, jako przykład krzewiciela miłości jest tak wiarygodny jak pani Henryka Krzywonos, jako symbol lekkości i zwiewności. Natomiast to jak kocha, szanuje i poważnie traktuje Polaków nasz premier, nie może się jakoś przebić do „wiodących mediów”, które nie chcą wyemitować zarejestrowanej przez kamery jego „dowcipnej” propozycji by swoje orędzie do narodu rozpocząć od słów:

„Guten Tag…Ziomale” Robienie z gruboskórnego cynika i zimnego politycznego bezwzględnego gracza człowieka o ponadprzeciętnej wrażliwości to zwłaszcza po Smoleńsku karkołomne zadanie. Wystarczy, gdy przypomnimy, czym dla Tuska jest dzisiaj „Smoleńsk”. On uważa, że każde wspominanie o największej narodowej tragedii od zakończenia drugiej wojny światowej, źle świadczy o tych, którzy nie godzą się zapomnieć i milczeć. Kiedy ktoś podnosi temat Smoleńska, ten niespotykanie wrażliwy człowiek mówi, że: „Bierze mnie obrzydzenie” „Smoleńsk” to dla Tuska jak sam mówi: „młot” i „maczuga” w rękach PiS wymierzone w „czarownice z Platformy”. Tusk na hasło „Smoleńsk” twierdzi, że „dostaje mdłości” i dostrzega „zapiekłość smoleńską”. „Smoleńsk” to dzisiaj jednym słowem taka sama „nienormalność” dla premiera, jaką kiedyś była „polskość”, co głośno artykułował. Człowiek, który oddał śledztwo Putinowi, z którym wcześniej spiskował przeciwko prezydentowi swojego państwa. Człowiek, który z premedytacją zgodził się na takie procedowanie, które pozbawi Polskę możliwości odwoławczych do instytucji międzynarodowych. Człowiek, który milczał, gdy bezczelnie na oczach świata niszczono dowody i okradano zwłoki. Człowiek, który jak tchórz uciekł w Dolomity by wersja MAK poszła nieoprotestowana w świat. Człowiek, który największą sympatią darzy panią minister Kopacz, która dopuściła się najbardziej nieludzkich i podłych kłamstw. Ten człowiek mówi dziś bezczelnie przed kamerami:

“Nie mam sobie nic do zarzucenia w sprawie katastrofy smoleńskiej. Ci, którzy ten temat stale podnoszą, mają widocznie sobie coś do zarzucenia” Oto szczyt podłości, wyrafinowania i wyzucia z wszelkich ludzkich uczuć. Podejrzane według Tuska są rodziny ofiar, które ten temat stale podnoszą. I oto takiemu zimnemu i bezwzględnemu osobnikowi dziennikarskie sługusy na wyścigi wciskają tę symboliczną bierutowską sarenkę w skompromitowane i nieczułe łapy.

Zakończę ten tekst polsko-rosyjskim akcentem. Za rządów Prawa i Sprawiedliwości media jak i opozycja z Tuskiem na czele straszyli Polaków pogorszającymi się stosunkami między obu krajami. W tę propagandę włączył się też Kreml grożąc rozmieszczeniem rakiet w obwodzie kaliningradzkim, jeżeli w Polsce rozmieszczone zostaną elementy tarczy antyrakietowej. Dzisiaj po czterech latach „ocieplania stosunków” i poddańczej polityki Tuska, czego najlepszym dowodem jest tragedia smoleńska, mamy taką oto sytuację. Rosjanie najprawdopodobniej przejmą Lotos oraz weszli już w posiadanie 20% koncesji na wydobycie polskiego gazu łupkowego. Poinformował o tym Polaków nie polski rząd, ale Unia Europejska, ta sama, która próbowała uratować nas przed skrajnie niekorzystnym kontraktem gazowym podpisanym przez Pawlaka. Jeśli zaś chodzi o obwód kaliningradzki to zamiast pogróżek, straszą nas już dzisiaj wymierzone w polskie miasta rakiety rosyjskie S-400 Triumf, choć tarcza antyrakietowa ominęła Polskę. Oto skala upadku III RP i jakaś szaleńcza niezrozumiała dla większości obywateli medialna akcja utrzymania ewidentnych szkodników przy władzy. Mirosław Kokoszkiewicz

Mieć miedź Krótko i prosto o światowym górnictwie i rynku miedzi, jej cenach i zapasach, zastosowaniu i perspektywach. Na całym świecie szybko wzrasta liczba przestępstw polegających na zdzieraniu spatynowanych dachówek, kradzieży kabli i rur, odkręcaniu okuć, wynoszeniu kotłów grzewczych, wymienników ciepła z klimatyzatorów itp. Byleby tylko były z miedzi. Złodzieje i paserzy/handlarze złomu są bowiem wyjątkowo wyczuleni na światowe ceny tego metalu, który jest od dawna przezywany Dr Copper z uwagi na swą niezwykłą umiejętność mierzenia gospodarczej temperatury i przewidywania trendów ekonomicznych. Wynika to z powszechnych zastosowań miedzi w szczególnie wrażliwych działach gospodarki. Doskonałe przewodnictwo ciepła i elektryczności sprawia, że miedź jest używana nie tylko do okablowania i orurowania naszej planety. Np. przeciętny samochód osobowy zawiera 25 kg miedzi. Elektronika użytkowa, od PC po telefony komórkowe to też zawsze sporo miedzi w uzwojeniach i stykach. Ilekroć wzrasta popyt na miedź, czyli także jej cena, stanowi to zapowiedź rychłego wzrostu produkcji przemysłowej i branży budowlanej. Na kilka lat przed niedawnym kryzysem kredytowym miedź stale dołowała i odbiła nagle ostro w górę dopiero pod koniec 2008 roku, na kilka miesięcy przed ożywieniem na giełdach. Obecnie obserwujemy podobne zjawisko: w miarę jak narasta obawa przed recesją, ceny miedzi spadły do poziomu najniższego w ciągu 10 miesięcy. Złodzieje natomiast kradną już na zapas. Huśtawka cen miedzi jest dziś mimo wszystko mniejsza niż kilka lat wcześniej. Jeszcze w roku 2003 miedź w światowym handlu chodziła po mniej niż 2000 $ za tonę. W rok 2011 weszła w cenie 10.000 $, a obecnie spadła do poziomu 8.400$. Obraz tego, co dzieje się w gospodarkach bogatych państw Zachodu zakłóca bowiem nieustający rozwój Chin, które dla potrzeb swej urbanizacji i industrializacji zużywają już 40-50% globalnej podaży miedzi i wciąż potrzebuja jej więcej. Popyt na miedź stale rośnie. W roku 2010 świat produkował ok. 16 milionów ton. Do roku 2020 oczekuje się, że podaż wzrośnie do 27 milionów ton tj. o ponad 40%. Miedź nie jest zresztą jedynym surowcem, który odczuwa tak gwałtowny wzrost popytu zwłaszcza ze strony Azji. Mniej więcej od 10 lat prawie wszystkie firmy górnicze mają kłopoty z nadążaniem za zamówieniami. Miedź jest dobrym wskaźnikiem tego trendu. Najwięcej miedzi produkują stare, rozpoznane złoża w obu Amerykach i Australii gdzie jednak nowych pokładów już się nie znajduje. Roczna produkcja największej ze wszystkich kopalń świata – chilijskiej Escondida (nazwa ta znaczy „Ukryta”) – osiągnęła szczyt półtora miliona ton w roku 2007. KGHM Polska Miedź, szósty co do wielkości producent na świecie, wytwarza rocznie ok. pół miliona ton, ale nasze zasoby też już są bliżej wyczerpania. Jedyna nowa kopalnia, która ma podobnej wielkości zasoby to Oju Tołgoj w Mongolii, należąca do słynnego koncernu Rio Tinto. Ruszy ona z komercyjnym wydobyciem dopiero w 2013 roku i ma szansę dojść do połowy poziomu z Escondidy.

Nowe dostawy miedzi zależeć więc będą coraz bardziej od małych kopalń, które dobywają z większej głębi i mają mniej bogate rudy. Co gorsza, kopalnie te są także położone przeważnie w bardziej zaniedbanych i niebezpiecznych rejonach świata, jak np. w starym afrykańskim pasie miedziowym (Copperbelt), jaki rozciąga się od Zambii po Kongo. Chińczycy mają obiecującą kopalnię w Afganistanie. Nie ma tam infrastruktury w postaci dróg, kolei, ujęć wodnych lub elektrowni, które dla prawidłowej eksploatacji są bardzo istotne. Również negocjacje, procedury prawne i proces uzyskiwania koncesji wydłużają się z każdym rokiem. Wszystko to oznacza, że nowe kopalnie będą dużo bardziej kosztowne niż te stare. Źle to wróży przyszłej podaży miedzi. Średni czas uruchomienia nowych kopalń wydłużył się z 4-5 lat pod koniec XX wieku do obecnych 7-8. Także z kopalń istniejących metal pozyskuje się coraz trudniej. Najlepsze fragmenty złoża zwykle są eksploatowane w pierwszej kolejności. Im starsza kopalnia i głębsze kopanie, tym ruda staje się gorsza a jej wydobycie – droższe. Tzw. stopień dysrupcji, który oznacza różnicę pomiędzy wyliczoną na podstawie zawartości ilością metalu z rudy, a tą którą rzeczywiście udaje się w wytopie pozyskać wzrósł średnio z 2% jeszcze pięć lat temu do 8% obecnie. Miedź zresztą wydobywa się (i wytapia) dużo trudniej niż np. węgiel albo żelazo, które też rosną w cenie, co sprawia, że największe firmy górnicze świata przesunęły więcej inwestycji w ich stronę zamiast na miedź. Wszystkie wielkie firmy górnicze są wielobranżowe tzn. wydobywają wszystko co można znaleźć pod ziemią, co jest tym bardziej zrozumiałe, że większość rud ma charakter wielopierwiastkowy i oprócz głównego metalu zwykle zawiera często cenne przymieszki. Ceny miedzi mają szanse utrzymać się wysoko również dlatego, że trudno ją zastąpić. Tam, gdzie było to możliwe już od dawna tak się robi. Rury są już wszędzie plastikowe. W chińskich klimatyzatorach stosuje się wymienniki ciepła z aluminium, które muszą wprawdzie być sporo większe, ale też są o wiele tańsze. Również kable mogą w wiekszości przypadków być z aluminium, z tym że także potrzeba go wtedy dużo więcej. Wobec postępującej miniaturyzacji sprzętu elektronicznego nie ma to zresztą wielkiego sensu ani przyszłości. Również łącza miedziane nie mają sobie równych. Podjęta w latach 1970-ych próba okablowania dwóch milionów domów w Ameryce kablami aluminiowymi doprowadziła do wielu pożarów z powodu iskrzenia na kiepskich łączach. Z tego powodu dziś amerykańskie normy budowlane zabraniają stosowania aluminium do przewodów elektrycznych wewnątrz budynków mieszkalnych. Większość zakładów energetycznych w ogóle nie rozważa opcji wymiany okablowania, bo to by wymagało całkowitego przeszkolenia ich kadry technicznej. Póki co, światowe ceny miedzi mogą jeszcze przez jakiś czas trzymać się relatywnie nisko z uwagi na spowolnienie wzrostu gospodarczego w Ameryce i w Europie. Ale efekt chińskiego boomu da o sobie znać i to wkrótce, tym bardziej, że w okresie wysokich cen Chińczycy zeszli ze swych ogromnych zapasów, które teraz będą wymagały uzupełnienia. W dłuższej perspektywie miedź będzie niechybnie droga i coraz droższa, podobnie jak wszystkie inne surowce strategiczne, także te o niszowym zastosowaniu. Najszybciej rozwijające się gospodarki będą musiały zabezpieczyć sobie odpowiednie zapasy w odpowiednej perspektywie. Ważnym kluczem do jutra staje się dziś mieć miedź. Bogusław Jeznach

Dlaczego nowy stymulus nie zwiększy zatrudnienia Mamy, więc w USA kolejną próbę wyjścia z pełzającego wzrostu poprzez działania mające rzekomo zwiększyć zatrudnienie. Łącznie 447 miliardów dolarów. Można jednak bez większego prawdopodobieństwa błędu przewidzieć, iż efekty będą znów bliskie zera. Wyjaśnienie zacznę od spraw najogólniejszych. Otóż najbardziej ogólną uwagą jest ta, że najlepiej zwiększa zatrudnienie - co za niespodzianka! - wzrost gospodarczy. Majstrowanie przy rynku pracy przynosi niewielkie i bynajmniej nie zawsze pozytywne efekty. W okresie wielkiej mody na tzw. aktywną politykę zatrudnienia zrobiłem kiedyś dwa rankingi krajów zachodnich. Pierwszy z punktu widzenia tempa wzrostu PKB, drugi zaś z punktu widzenia skali wydatków na ową aktywną politykę zatrudnienia. I nie było (dla mnie przynajmniej) niespodzianką, że na czele rankingu tempa wzrostu gospodarczego znalazły się kraje takie jak USA i Wielka Brytania, które były na szarym końcu rankingu pod względem relacji wydatków na aktywną politykę zatrudnienia do PKB. To wzrost gospodarczy tworzy przede wszystkim miejsca pracy. A teraz spójrzmy na zatrudnieniowy stymulus administracji Obamy. Największy kawałek tortu dotyczy redukcji podatku od płac dla pracobiorców. Podobnie jak - również przedwyborczy - stymulus rządu Jarosława Kaczyńskiego w 2007roku jest to forma napędzania pracownikom (czyli wyborcom) pieniędzy przed wyborami. Tyle, że trochę bardziej uzasadniony, bo nie dokonywany w szczycie fazy ekspansji. Wzrostu gospodarczego z tego wiele nie będzie, gdyż w warunkach wysokiej niepewności wyższa jest skłonność do oszczędzania i zmniejszania zadłużenia gospodarstw domowych. Rzeczywisty stymulus dla pracodawców, który obniżyłby im właśnie pozapłacowe koszty pracy, jest (tak samo jak we wspomnianym polskim przypadku) nieporównanie mniejszy. Kawałek tortu zakłada utrzymanie przedłużonego (do 99 tygodni) zasiłku dla bezrobotnych. Tyle, że taki krok raczej zwiększy niż zmniejszy skłonność do pozostawania na amerykańskiej kuroniówce. Przećwiczyliśmy to bowiem we wczesnej transformacji, kiedy w Polsce (gdzie zasiłek przysługiwał w czterokrotnie dłuższym okresie niż np. w Czechach) mniej niż 20 procent bezrobotnych podejmowało pracę w pierwszych trzech miesiącach bezrobocia, a w Czechach ponad 50 procent. 35 miliardów dolarów dla nauczycieli, to wyłącznie polityczne pieniądze (nauczyciele, to najwierniejszy elektorat Demokratów!); mają one podtrzymać niepotrzebne zatrudnienie w publicznych szkołach. Wreszcie, twórcy stymulusa najwyraźniej wiele obiecują też sobie po inwestycjach publicznych, zwłaszcza po budowie dróg i autostrad (50 miliardów dolarów). I to dziwi. Porównanie tempa wzrostu gospodarczego i wydatków na aktywną politykę zatrudnienia wymaga pewnej ciekawości intelektualnej. Natomiast sprawdzenie, że budowa (i remonty) dróg dają niewielkie efekty zatrudnieniowe wymaga jedynie zdolności obserwacji. Rzut oka na budowaną drogę pozwala dostrzec znacznie więcej wyspecjalizowanych maszyn niż obsługujących je ludzi. A więc i tutaj wielkich efektów zatrudnieniowych nie będzie. Mamy więc do czynienia przede wszystkim z bardzo kosztownym, lecz mało skutecznym majstrowaniem przy gospodarce. Prof. Jan Winiecki

Oszustwo wyborcze, jako katalizator zmian na lepsze O tym, że scena polityczna się betonuje i oligarchizuje pisaliśmy już nie raz i każdy przytomny człowiek widzi to jak na dłoni. Teraz jednak przekonaliśmy się o tym w sposób wyjątkowo dotkliwy. Dotąd, bowiem banda czworga działała tak, że choć zapewniała sobie gigantyczną przewagę poprzez okradanie podatników w postaci tzw. subwencji na partie oraz oczywiście poprzez zapewnianie sobie współpracy administracji, to przynajmniej pozwalała konkurencji startować. Tym razem poszła o krok dalej – jedyna prawdziwie antysystemowa partia została po prostu zablokowana w przedbiegach i pozwolono jej tylko na symboliczny start, który skazuje ją na klęskę. Takie działanie jest oczywiście haniebne i skrajnie nieuczciwe, ale jednocześnie niebezpieczne także dla bandy czworga. Dlatego, bo przecież to banda czworga legitymizuje się poprzez demokrację. Jeśli teraz w otwarty sposób jej zaprzecza, to tym samym traci tę legitymizację. Zwolennicy Nowej Prawicy nie mogą przecież czuć się zobowiązani do respektowani jakichkolwiek praw stanowionych przez bandę czworga, czy decyzji urzędników wypełniających jej polecenia, skoro sami nie mogą startować w wyborach. Krótko mówiąc banda czworga wytwarzając obecną sytuację zwolniła dużą część obywateli z udziału w przymusach państwowych, które sama pod rozmaitymi, kłamliwymi z reguły powodami, narzuca. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest oczywiście natychmiastowe wygaszenie wyborów i rozpoczęcie ich od nowa. Ale to oczywiście nie wszystko. Tym razem należy zawalczyć o całą stawkę. Trzeba zmusić bandę czworga do zlikwidowania finansowania partii z kieszeni podatnika. Trzeba w końcu zdemontować system medialny oparty na koncesjach z Magdalenki. Trzeba wreszcie odrzucić unijne dogmaty podatkowe i doprowadzić wreszcie do powstania wolnej Polski. Oszustwo wyborcze, z którym mamy do czynienia oczywiście nie musi stać się katalizatorem tych wszystkich zmian. Ale mam wrażenie, że ma spore szanse by stać się takim sygnałem startowym. Wszystko zależy tak naprawdę od nas samych – albo damy się oszukać PO i ogłupić PiS-owi, albo wreszcie zdecydowanie zawalczymy o nasze prawa. Tomasz Sommer

W Rosji trwa kampania przed wyborami do Dumy. Jest i śmiesznie i strasznie Od skandalu zaczęła się kampania wyborcza w Rosji. Jeden z najbogatszych miliarderów w Rosji, Michał Prochorow, został przez zjazd własnej partii pozbawiony stanowiska lidera i wykluczony z wyborczej gry. Nie zamiesza, więc swymi pieniędzmi na rosyjskiej scenie politycznej. Będzie na niej mieszał tylko Włodzimierz Żyrinowski, który w tej kampanii chce ze swą partią walczyć o prawa „Ruskich” w Rosji. Jego zdaniem, są oni w niej dyskryminowani. W Rosji zaczęła się kampania przed rozpisanymi na początek grudnia br. wyborami do Dumy Państwowej. Część partii już odbyła swoje zjazdy i zaprezentowała swoje programy, które ich zdaniem powinny im zapewnić wyborcze zwycięstwo. Najbardziej spektakularnie zaczęła się kampania Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. Na zjeździe ogłosiła ustami swego przewodniczącego, Włodzimierza Żyrinowskiego, że w tej kampanii będzie walczyć o prawa „Ruskich”, czyli Rosjan, którzy jego zdaniem są najzwyczajniej dyskryminowani przez inne nacje zamieszkujące Federację Rosyjską. Zdaniem Żyrinowskiego, Rosjanie powinni otrzymać status państwowej nacji, co powinno znaleźć odzwierciedlenie w konstytucji. Żyrinowski zapowiedział też, że jeżeli jego partia wygra wybory, będzie walczyć o wprowadzenie w Rosji reżimu wizowego dla mieszkańców państw Azji Środkowej i Zakaukazia, by obronić Rosję przed zalewem imigrantów. Żyrinowski wysunął takie postulaty, mimo że analogiczne wysunął rozwiązany wcześniej przez władze pod zarzutem głoszenia nienawiści rasowej „Ruch przeciw nielegalnej imigracji”. By pokazać swoje zdecydowanie, Żyrinowski ogłosił, że z list wyborczych jego partii wystartuje Walery Budanow – syn pułkownika Jerzego Budanowa, skazanego za zgwałcenie Czeczenki i zastrzelonego na moskiewskiej ulicy po wyjściu z więzienia. Wystartuje on na pierwszym miejscu w okręgu Moskwa Dońska – Moskwa Centralna. Żyrinowski podkreślił też, że wystawił Budanowa na listę przede wszystkim dlatego, że rodzina Budanowów została po śmierci pułkownika pozostawiona bez jakiejkolwiek renty i nie miała z czego żyć. Żyrinowski chciał z Budanowa zrobić „bohatera ziemi rosyjskiej”. Przyszedł nawet na jego pogrzeb, ale towarzysze broni zastrzelonego pułkownika nie pozwolili mu przemawiać. Stwierdzili krótko: „Ty Żydzie, jakim prawem chcesz przemawiać w imieniu rosyjskiego narodu?”. Żyrinowski – jak wszyscy wiedzą – miał ojca Żyda i istotnie występowanie przez niego w obronie rosyjskiej nacji jest cokolwiek śmieszne. Lider LDPR jak ognia unika tego tematu i pytany o narodowość ojca odpowiada, że był on prawnikiem. Zdaje sobie sprawę, że ma niewielkie prawo do występowania w imieniu czy w obronie Rosjan. Uczestnicy zjazdu wynagrodzili Żyrinowskiemu oskarżenia o żydowskie korzenie uchwałą mianującą go dożywotnim prezesem partii. On sam, wykorzystując fakt, że jego wystąpienie transmituje kanał rosyjskiej telewizji Rossija 24, poużywał sobie na wszystkich ekipach rządzących Rosją od czasu rozpadu ZSRS. Pijanego wiecznie Jelcyna oskarżył, że wydał Rosję w pacht Żydom i omal nie doprowadził do rozpadu Rosji. Putinowi i Miedwiediewowi zarzucił brak skuteczności. Nie atakował ich osobiście. Nie wymienił nawet nazwisk. Mówił o nich „oni”, ale jednoznacznie stwierdził, że realizowany przez nich plan modernizacji kraju nie dał nic i najzwyczajniej skończył się „przewałem”. Jego zdaniem, kryzys w Rosji narasta we wszystkich dziedzinach. Reforma armii skończyła się jej unicestwieniem, doprowadziła do spadku dyscypliny, a w wielu jednostkach panuje zwyczajny burdel. Jako przykład tego podał ostatnią serię wybuchów w składach amunicyjnych, które wydarzyły się na skutek nieostrożności żołnierzy… Państwo, zdaniem Żyrinowskiego, nie radzi sobie z klęskami żywiołowymi. Jego system przeciwpożarowy okazał się całkowicie bezradny wobec pożarów, które ogarnęły Rosję w minionym roku. Zapaść panuje, według Żyrinowskiego, w rosyjskiej nauce. Rosyjskie uczelnie nie liczą się w świecie i zdecydowanie odstają od zachodnich. Rosyjskie rolnictwo nie jest w stanie wyżywić własnego narodu, a żywność wytwarzana przez zakłady spożywcze nie odpowiada normom. Żyrinowski podał jako przykład kilkanaście masowych zatruć w różnego rodzaju stołówkach szkolnych i przedszkolach. Za największą klęskę obecnych władz uznał ciągłe zmniejszanie się liczby ludności Rosji, zwłaszcza zaś malejącą liczbę etnicznych Rosjan, których stan fizycznoduchowo-moralny jest coraz gorszy; jako rasa ulegają oni dalszej degradacji, ustępując miejsca muzułmanom. Lider LDPR skrytykował też obecne władze Rosji za politykę „eksportu rosyjskich sierot” do krajów zachodnich, zwłaszcza do Niemiec. Uświadomił widzom, że w ostatnich latach około 100 tysięcy rosyjskich dzieci zostało usynowionych przez niemieckie rodziny. Zdaniem Żyrinowskiego, jest to dowód na kompletną klęskę polityki demograficznej Rosji… Kontynuując swoje wywody, Żyrinowski nie pozostawił suchej nitki na żadnej z dziedzin rosyjskiego życia. W konkluzji stwierdził, że jedynym ratunkiem dla Rosji jest program jego partii. Ostrzegł, że jeżeli Rosjanie nie poprą go, to czeka ich czarna przyszłość. Obok haseł nacjonalistycznych program LDPR zawiera też akcenty liberalne. Zakłada m.in. ograniczenie liczby podmiotów Federacji Rosyjskiej z 83 do 20. Proponuje także zwolnienie z wszelkich podatków mieszkańców i przedsiębiorców w Dalekowschodnim Okręgu Federalnym, obejmującym cały obszar od Zabajkala po Czukotkę, Kamczatkę, Sachalin i Kraj Nadmorski ze stolicą we Władywostoku – w sumie 15 obecnych regionów. Zdaniem Żyrinowskiego, tylko w ten sposób da się zatrzymać odpływ ludności z tego makroregionu i zbudować w nim silną gospodarkę. Socjologowie przewidują, że LDPR zdobędzie w tych wyborach od 8 do 18 procent głosów. Sam Żyrinowski ma większe ambicje. Sądzi, że jego frakcja pod względem wielkości będzie drugą w nowo wybranej Dumie. Skandalem zakończył się natomiast zjazd partii Słuszna Sprawa, kierowanej dotychczas przez Michała Prochorowa. Miliarder ten, chcąc pójść w ślady Michała Chodorkowskiego, jeszcze nie zaczął swojej kariery, a już ją zakończył. Zjazd partii 73 głosami przy dwóch wstrzymujących się odwołał jej lidera. Według Andrzeja Bogdanowa, kierującego komisją mandatową zjazdu, Prochorowowi pomyliła się partia z przedsiębiorstwem, w którym ma on 100 procent udziałów. Zaczął rządzić nią w sposób dyktatorski, wyrzucać z niej ludzi według uznania i zastępować statutowe organy partii wynajętymi pijarowcami z Ukrainy. Michał Prochorow stwierdził natomiast, że zjazd jego partii jest bezprawny i zebrani na nim delegaci nie mają prawa podejmować żadnych decyzji. Wielu obserwatorów dopatruje się w sprawie kremlowskiej intrygi. Kreml jest przeciwny udziałowi multimiliarderów w życiu politycznym Rosji i miał zagrozić działaczom Słusznej Sprawy, że partia zostanie rozwiązana, jeżeli Prochorow będzie stał na czele jej listy wyborczej. Bunt z ich strony przeciwko Prochorowowi miał być próbą ratowania ugrupowania. W partii istotnie panuje duże zamieszanie. Od kilku tygodni Prochorow działa ze swym sztabem sam, tworząc podwójne struktury. Dla Państwowej Komisji Wyborczej, podległej Kremlowi, zamęt ten jest wprost wymarzonym pretekstem, by pozbyć się niewygodnego kandydata, który mógłby swoimi olbrzymimi pieniędzmi – dwukrotnie większymi od tych, które miał Chodorkowski – mocno zamieszać na rosyjskiej scenie politycznej. Rosyjska kampania wyborcza zapowiada się więc ciekawie. Zwłaszcza że dopiero co wystartowała…. Marek A. Koprowski

Amerykańska prawica rusza do wyborów. Kto pokona Obamę? Ruszyła kampania wyborcza do prawyborów prezydenckich w Partii Republikańskiej. W środę 7 września 2011 roku w bibliotece-muzeum prezydenta Reagana w Simi Valley w Kalifornii odbyła się pierwsza debata kandydatów GOP na prezydenta. W dyskusji dominował gubernator Teksasu Rick Perry, który ścierał się głównie z byłym gubernatorem Massachusetts Mittem Romneyem. Wybór biblioteki-muzeum prezydenta Ronalda Reagana w Simi Valley nie był przypadkowy. Politycy republikańscy potwierdzili tym gestem chęć powrotu do czasów, kiedy górny próg podatkowy został zmniejszony z 70 do 28 proc., a w gospodarce panowała niepodzielnie zasada wolnej konkurencji bez protekcjonizmu państwowego.

Debata w duchu Reagana Wśród uczestników debaty były same gwiazdy prawej strony amerykańskiej sceny politycznej. Pocieszające jest, że tym razem do prawyborów republikańskich stanęli ludzie o niemal jednolicie konserwatywnych poglądach. W debacie nie pojawili się tzw. RINO’s (Republikanie z nazwy) – farbowane lisy o poglądach lewicowych pasożytujące na zaufaniu wyborców republikańskich. Po raz pierwszy od długiego czasu debata republikańska polegała na udowodnieniu opinii publicznej, że jest się prawdziwym konserwatystą społecznym i liberałem gospodarczym, a nie umiarkowanym, bezpłciowym politykierem pokroju Geralda Forda, Rudolpha Giulianiego czy Johna McCaina. Politycy zgromadzeni na debacie w Simi Valley reprezentowali poglądy daleko bardziej prawicowe niż tzw. Republikanie rockefellerowscy. Określenie to pochodzi z czasów, kiedy na urząd prezydenta kandydował Nelson Rockefeller – 41. wiceprezydent USA w latach 1974-1977. Ludzie o jego poglądach politycznych i gospodarczych są określani w strukturach GOP jako centroprawicowi, umiarkowani Republikanie. W rzeczywistości to oni są właśnie odpowiedzialni za niepowodzenie większości projektów prawicowych i za gigantyczny rozrost uprawnień rządu federalnego. Tego typu politycy nie pojawili się w Simi Valley, niezależnie od faktu, że można mieć pewne wątpliwości co do działalności byłego gubernatora Massachusetts Mitta Romneya. Abstrahując jednak od wielu błędów, które Romney popełnił na własnym gruncie jako gubernator, jest on dzisiaj zadeklarowanym zwolennikiem radykalnej liberalizacji gospodarki. Ciekawostką jest, że chociaż w czasie debaty spotkali się ludzie o bardzo podobnej wizji państwa, to nie uniknęli oni bardzo gorącej i interesującej dyskusji. Można by się zapytać, co może dzielić opinie takich ludzi jak Newt Gingrich, Ron Paul, John Huntsman czy Michele Bachmann. Otóż diabeł tkwi w szczegółach, czego dowiodła dyskusja o systemie ubezpieczeń społecznych, gospodarce Teksasu i globalnym ociepleniu.

Plan za 447 miliardów Jak bardzo Biały Dom lękał się publicznej debaty republikańskiej, może świadczyć fakt, że Barack Obama nalegał, żeby wygłosić 7 września wieczorem przemówienie do Kongresu w sprawie ustawy „o zwalczaniu bezrobocia”. Obama wysłał list otwarty do przewodniczącego Izby Reprezentantów, Republikanina Johna Boehnera, z prośbą o przemówienie 7 września wieczorem. Po raz pierwszy w historii USA prezydent w tak bezceremonialny sposób złamał dobre obyczaje obowiązujące od dziesięcioleci w polityce tego kraju i po raz pierwszy w historii Kongres odmówił prezydentowi, który chciał przemawiać. Obama sam sobie jest jednak winien. Naraził piastowany przez siebie urząd na ośmieszenie, kiedy otrzymał publiczną odpowiedź Boehnera: „W środę o wpół do siódmej mamy zaplanowane głosowania. Potrzeba też zwykle ponad trzech godzin, żeby zabezpieczyć salę Kongresu przed wystąpieniem prezydenta, dlatego moja rekomendacja jest taka, żeby pańskie wystąpienie odbyło się następnego wieczora, kiedy nie będzie parlamentarnych ani logistycznych przeszkód”. Prezydent nie tylko nie zdołał zagłuszyć debaty republikańskiej swoim wystąpieniem w Kongresie, ale sam naraził się na konieczność odpowiadania dzień później na postawione mu w czasie republikańskiej debaty zarzuty. Przedstawiony przez Obamę w Kongresie nowy projekt ustawy to kolejny, niezwykle drogi gniot legislacyjny autorstwa jego lewicujących doradców. Jest on histeryczną reakcją Białego Domu na najgorsze od dwóch lat notowania na rynku pracy. Stopa bezrobocia w USA w sierpniu wyniosła 9,1 proc., wobec również 9,1 procent w lipcu. Amerykańska gospodarka po raz pierwszy od dwóch lat przestała generować nowe miejsca pracy. Także liczba osób żyjących poniżej tzw. progu ubóstwa wzrosła w ciągu ostatniego roku o 2,6 miliona. Obecnie 46,2 mln obywateli USA żyje na granicy minimum socjalnego. Jest to rekord ubóstwa w USA od 52 lat, czyli od czasu, kiedy Biuro Spisu Powszechnego zaczęło zbierać dane na ten temat. Obama zdaje sobie sprawę, że bez spektakularnego obniżenia stopy bezrobocia nie ma szansy na reelekcję w przyszłym roku. Dlatego na początku września powołał na nowego szefa swoich doradców ekonomicznych Alana Krugera – 51-letniego profesora z Uniwersytetu Princeton, uchodzącego za jednego z najlepszych ekspertów od badań rynku pracy. Kruger opracował kolejny plan stymulacyjny, którego koszt oszacowano na 447 miliardów dolarów, czyli o 146 miliardów więcej niż Biały Dom podawał wcześniej. Na czym polega strategia planu Obamy, nikt do tej pory nie wie. Przemówienie prezydenta przed Izbą Reprezentantów było ogólnikowe, aluzyjne i niejasne. W Sali posiedzeń Izby Niższej parlamentu Stanów Zjednoczonych panowała atmosfera wiecu wyborczego Partii Demokratycznej. Przy każdym nudnym bon mocie Obamy demokratyczna część izby zrywała się na nogi i histerycznie oklaskiwała swojego przywódcę. Konia z rzędem temu, kto zrozumiał w tej całej agitce, na czym miałby polegać plan walki z bezrobociem. Dopiero dzień po patetycznym orędziu Obamy rzecznik Białego Domu, Jay Carney, przyznał w telewizji CNN, że administracja dopiero w przyszłym tygodniu ogłosi szczegółowy projekt ustawy. A to oznacza, że Obama spieszył się z przemówieniem do Kongresu o ustawie, której nigdy nie widział na oczy, ponieważ jeszcze nie powstała. Znamienne, że Jay Carney podkreślił jednak, iż w nieistniejącym projekcie ustawy znajdą się propozycje „reformy” dwóch funduszy federalnych: emerytalnego systemu Social Security (Systemu Ubezpieczeń Społecznych) i funduszu ubezpieczeń zdrowotnych Medicare (państwowej służby zdrowia).

Kandydat doskonały?Dlaczego rzecznik Białego Domu nagle uświadomił sobie, że istnieje konieczność „reformowania” Social Security i Medicare, mimo że sam prezydent nigdy nie widział na oczy projektu ustawy, o której gadał kilkadziesiąt minut do swoich klakierów na Wzgórzu Kapitolińskim? Ponieważ ten temat był przedmiotem głównego sporu dwóch najważniejszych kandydatów partii republikańskiej do fotela prezydenckiego. Prawdziwą, długo oczekiwaną gwiazdą debaty wyborczej w Simi Valley był gubernator Teksasu James Richard Perry, znany bardziej jako Rick Perry. Ten 61-letni polityk objął stanowisko gubernatora stanu Teksas 21 grudnia 2000 roku – po rezygnacji odchodzącego do Waszyngtonu George’a W. Busha. Od tej pory Teksas stał się zieloną wyspą na amerykańskim morzu bezrobocia. I proszę nie mylić tej nazwy z podobnym określeniem autorstwa pewnego polskiego kuglarza politycznego – Teksas naprawdę ma się czym chwalić! Od 2001 roku w Teksasie przybyło prawie 40 proc. wszystkich miejsc pracy stworzonych w całych Stanach Zjednoczonych. Byłoby o wiele lepiej, gdyby nie ogólna sytuacja w amerykańskiej gospodarce. W liczącym 26 milionów mieszkańców Teksasie „tylko” 985 tys. nie ma pracy. Po blisko 11 latach rządów, Rick Perry w pełni zasłużył sobie na popularność, jaką cieszy się w sondażach wyborczych. Pod koniec sierpnia Instytut Gallupa poinformował, że najnowsze badania amerykańskiej opinii publicznej dają Perry’emu 29-procentowe poparcie wśród wyborców republikańskich. To daje mu 12 punktów procentowych przewagi nad Mittem Romneyem, byłym gubernatorem Massachussets – do niedawna liderem sondaży wyborczych wśród elektoratu prawicowego. Dalsze miejsca w notowaniach wyborczych GOP zajmują: Ron Paul (11%), Michele Bachmann (9%) i były republikański kandydat na prezydenta John McCain (8%).

Drugi Reagan czy „W-bis”? Komentatorzy prasowi zastanawiają się, co generuje sympatię republikańskich wyborców do gubernatora Ricka Perry’ego. To bez wątpienia postać niezwykle wyrazista i zdecydowana, przypominająca nieskazitelnego bohatera westernowego. Polityk o jasnej, sprecyzowanej i niezwykle konserwatywnej wizji państwa. Człowiek, który głosi poglądy niepopularne, czego przykładem może być jego sceptycyzm w kwestii globalnego ocieplenia, które określa jako oszustwo wymyślone przez politycznych cwaniaków i sprzedajnych naukowców. To także człowiek o bardzo surowym charakterze w sprawach moralnych – ostry jak brzytwa przeciwnik aborcji i jednocześnie zwolennik surowego karania przestępstw kryminalnych. Jako gubernator Teksasu tylko raz skorzystał z prawa łaski wobec więźnia skazanego na karę śmierci za zabójstwo pierwszego stopnia. Każdy, kto oglądał debatę republikańską, musiał odnieść wrażenie, że Perry nie przebiera w słowach, idzie na całość w przedstawianiu swojego konserwatywnego społecznie i liberalnego gospodarczo światopoglądu i jest człowiekiem niezwykle konsekwentnym. Jego czytelny pogląd na temat funduszu Social Security wzbudził zdumienie, ale także nieumiejętnie ukrywany podziw wśród uczestników debaty w Simy Valley, jak i późniejszej debaty zorganizowanej przez telewizję CNN. Perry nazwał fundusz „organizacją gorszą i bardziej kryminalną od systemu Ponziego” – słynnego oszustwa wymyślonego przez włoskiego imigranta Charlesa Ponziego w latach 20. ubiegłego stulecia. „Republikańscy kandydaci mówią o przebudowie tego programu [Social Security]. To jest monstrualne kłamstwo!” – grzmiał w czasie debaty gubernator Teksasu – „To jest zwyczajny schemat Ponziego! Powiedzcie waszym dzieciom, że przez 25 lub 30 lat będą płacić na program, który musi upaść i nie wypłaci im grosza. System Social Security jest dzisiaj jednym wielkim kłamstwem wobec naszych dzieci. I to nie jest w porządku!”. To bardzo śmiałe słowa republikańskiego kandydata do białego Domu, tym bardziej że – jak wykazują badania amerykańskiej opinii publicznej – aż 85% respondentów uważa fundusz Social Security za system działający sprawnie i chce jego zachowania w niezmienionej formie. Przyglądając się Perry’emu, można odnieść wrażenie, że kompletnie nie przejmuje się on tymi sondażami. Istnieje nadzieja, że po prawej stronie sceny politycznej w Ameryce pojawił się prawdziwy lider, postać o rysach Gary’ego Coopera, która swoją osobowością może zdruzgotać w przyszłorocznych wyborach „mesjasza z Chicago”. O klarującej się pozycji przywódczej Perry’ego świadczy fakt, że w czasie drugiej debaty zorganizowanej przez CNN był on jedynym obiektem zaciętych ataków ze strony swoich kolegów z GOP, zaniepokojonych zapewne popularnością rywala. Niektóre z zarzutów stawianych gubernatorowi były zwyczajnie głupie, jak choćby wysunięta przez Michele Bachmann pretensja o wprowadzenie w Teksasie obowiązkowej szczepionki na raka szyjki macicy dla 12-latek. Inne jednak były już poważniejsze. Mitt Romney przyganił Perry’emu, że pozwolił na wprowadzenie stanowej ustawy o pomocy nielegalnym imigrantom w nauce na teksaskich wyższych uczelniach. Nie zbity z pantałyku gubernator Perry wytłumaczył, że jego intencją było stworzenie szans na awans społeczny dla ludzi wykluczonych poza nawias prawa, zamiast „pozostawić ich na zasiłkach rządowych”. Jaki więc naprawdę jest Rick Perry? Gubernator Teksasu deklaruje się jako bezwzględny przeciwnik interwencjonizmu rządu federalnego w sprawy lokalne. Dostrzegalne są jednak u niego pewne skłonności autokratyczne. Wielu publicystów prawicowych zadaje sobie pytanie: czy jako prezydent USA, Rick Perry dotrzyma obietnic składanych w czasie kampanii wyborczej i jako szef rządu federalnego ograniczy własne kompetencje? Jego poprzednik na fotelu gubernatorskim obiecywał dokładnie to samo, głosząc hasło „mniej Waszyngtonu” nawet w samym Waszyngtonie. Jednak to właśnie George W. Bush jak żaden inny prezydent przed nim pozostawił Amerykę po ośmiu latach swoich rządów krajem policyjnym, zarażonym powszechnym lękiem przed terroryzmem, z najpotężniejszym rządem federalnym w historii i siłami zbrojnymi bezmyślnie rozrzuconymi w miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc.

Pawel Lepkowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2007 AMII wyklad 567
566 567
567 francuskikrokdalej1
567 lab
567
550 567
567
567
567 francuskikrokdalej2
05 Doswiadczenie traumy1id 567 Nieznany (2)
567
Część 3. Postępowanie egzekucyjne, ART 1003 KPC, IV CSK 567/08 - postanowienie z dnia 7 maja 2009 r
567 francuskikrokdalej2
567
567
2007 AMII wyklad 567

więcej podobnych podstron