Lancelot prozą
Lancelot na dworze króla Artura
Tego dnia, jak mówi nam opowieść, król Artur przebywał w Kamaalot, a wraz z nim mnogość rycerzy, miano tam bowiem świętować uroczystość świętego Jana. W piątek rano wstał król wraz z porannym brzaskiem, chciał bowiem zapolować z łuku w lesie; tedy udał się na mszę świętą tak wcześnie, jak jeno mógł. A kiedy tylko mszy wysłuchał, wyszedł z miasta przez Bramę Walijską wraz z garstką towarzyszy (…).
Kiedy już zbliżył się król do lasu na mniej niż trzy strzały z łuku, oto widzi posłanie niesione przez dwa rącze i zwinne rumaki. Król patrzy i widzi, że posłanie ku niemu wprost się kieruje; niebawem dostrzega w nim rycerza w pełnej zbroi, jeno bez hełmu i tarczy. Rycerz ów zraniony był dwoma ułamkami kopii, które nadal w ciele jego pozostawały: żeleźce przebijało mu przez kolczugę z obu stron. W głowę zaś wbity miał miecz tak głęboko, że przez misiurkę wystawała mniej niż połowa ostrza, srodze krwią i rdzą splamiona. (…)
Kiedy ranny ujrzał rycerzy, wraz spytał, który z nich jest królem (…). „Królu Arturze, tak rzecze, niech Bóg Cię wspomaga jako najlepszego na świecie władcę, jako wszyscy ludzie świadczą: najszlachetniejszego i najpotężniejszego pana, który pomaga potrzebującym, broni bezbronnych i służy im radą! (…) Przybywam po pomoc do Ciebie, jako do tego, który ponoć nikomu pomocy nie odmawia: proszę o nią tedy w imię Boże. (…) Proszę, byś sprawił, by wyjęto mi z ciała te odłamki miecza i kopii, które ranią mnie srodze. (…) Jednak ten, który będzie chciał je wyjąć, musi przysiąc na wszystkich świętych, że pomści mnie na tych wszystkich, którzy by więcej miłowali tego, co ranę mi zadał, niźli mnie samego.”
Na te słowa król cofa się i rzecze mu: „Panie rycerzu, o nazbyt trudną rzecz mnie prosisz, ów może bowiem mieć tylu przyjaciół, że zadanie owo przekroczy siły i trzech rycerzy. (…)” „Panie, odpowie rycerz, powiadano mi, że w twym domu wszelkie wspomożenie znaleźć można, ale zda mi się to nieprawdą. A jednak nie ruszę się stąd, nim się nie przekonam, czy Bóg na mnie nie wejrzy, jeśli bowiem tyle jest męstwa na twym dworze, jak mówią o tym, nie odejdę stąd bez uzdrowienia.” (…)
Król spędził w lesie dzień cały, polując aż do zmierzchu, potem zaś zebrał się do powrotu. Kiedy z lasu wyjechał ścieżynką, ujrzał z prawej strony na gościńcu orszak Pani Jeziora. Na przedzie dostrzegł dwoje pieszych chłopiąt, którzy poganiali przed sobą dwa juczne konie, całe białe; na grzbiecie jednego z nich położono lekki namiot, jeden z najbogatszych i najpiękniejszych, jakie kiedy widziano, drugi zaś niósł szatę, w której młodzieniec miał być pasowany na rycerza, inną jeszcze szatę na uroczystość, oraz trzecią do podróży. Za końmi tymi jechali dwaj giermkowie na silnych koniach; jeden z nich dzierżył tarczę białą jak śnieg, drugi zaś hełm, elegancki i piękny. Za nimi jadą dwaj kolejni, z których jeden kopię białą niesie, na szyi zasię miecz ma zawieszony, w białej pochwie i na białym pendencie, drugi wiedzie po prawicy pięknego rumaka bojowego, również białego jak śnieg. Z nimi z kolei słudzy i giermkowie w wielkiej ciżbie, a takoż i trzy dzieweczki wraz z rycerzami, a wszyscy dosiadają białych koni, i tak parami jadą na szerokość gościńca. Na ostatku nadjeżdża Pani ze swym młodzieńcem, naucza go, jak przystoi mu się zachowywać na dworze króla Artura i wszędzie tam, gdzie przyjdzie mu się znaleźć, zaklina go też na jego miłość dla niej, by bez zwłoki w niedzielę stał się rycerzem, takie jest bowiem jej życzenie, a jeśli mu się zadość nie stanie, wielka z tego może bieda wyniknąć. On odpowiada jej, iż o zwłokę żadną starał się nie będzie: gdyby odeń zależało, już byłby rycerzem. (…) Wnet nowina dociera do Pani, że oto król jest w pobliżu, przyspiesza tedy kroku i wraz z młodzieńcem przybywa przed oblicze króla, który przystanął w oczekiwaniu.
„Królu, rzecze ona, niech Bóg cię błogosławi jako najlepszego spomiędzy ziemskich władców! Arturze, przybyłam do Ciebie z daleka i chcę poprosić cię o dar, którego nie powinieneś mi odmawiać, bo żadna hańba ni zło zeń dla ciebie nie wyniknie, ani też nic kosztować cię on nie będzie.” – „Pani, odrzecze król, choćby i miał mnie wiele kosztować, a hańby mi nie przynosił ni bliskich nie krzywdził, wraz byś go otrzymała.” – „Panie, mówi ona, stukrotne dzięki. Proszę tedy, byś tego oto młodzieńca uczynił dla mnie rycerzem, w takiej zbroi i z takim oporządzeniem, jakie ma, i wtedy, gdy o to poprosi.” (…)
[tego samego dnia, spotkanie z królową]
Królowa patrzy łagodnie na młodzieńca, a on na nią, kiedy tylko skrycie zdoła oczy ku niej skierować, i dziwi się wielce, skąd może brać się tak niezwykłe piękno, jakie w niej widzi; uroda Pani Jeziora i wszystkich innych, które kiedy oglądał, niczym mu się widzi w porównaniu z królową. I nie mylił się, tak sądząc, bowiem zaiste była to dama nad wszystkie damy i źródło piękności. A gdyby wiedział, jaka to szlachetna pani, jeszcze chętniej by na nią spoglądał, żadna inna bowiem, bogata ni biedna, równać się z nią nie mogła. (…) Królowa bierze go za rękę i pyta, skąd pochodzi. A gdy on poczuł jej dotyk, wzdrygnął się cały, jak człowiek ze snu obudzony; myśleć począł o niej tak głęboko, że nie usłyszał zgoła, co ona mu rzekła. Ona zaś spostrzega jego osłupienie, i po raz wtóry pyta: „Powiedz, skąd jesteś, młodzieńcze?” On patrzy na nią pokornie i z westchnieniem odpowiada, że nie wie, skąd pochodzi; ona zagaduje go znów o jego imię, a on ponownie odpowiada, że nie zna go. Teraz królowa dobrze widzi, że jest wylękniony i pogrążony w zadumie, nie śmie jednak sądzić, iż to z jej powodu, choć przecie trochę się domyśla, nie mówi więc nic więcej. A by nie pogrążać go w większym jeszcze pomieszaniu, podnosi się i mówi – nie chce bowiem, by kto co zdrożnego pomyślał lub spostrzegł cokolwiek z tego, czego się ona domyśliła – że młodzieniec ten nie wydaje jej się zbyt rozumny, a z całą pewnością jest źle wychowany. „Pani, rzecze do niej Iwejn, nikt z nas wiedzieć nie może jak jest naprawdę: może i tak być, że nie wolno mu zdradzić swego imienia ani powiedzieć, kim jest.” Ona zaś mówi, że tak istotnie być może, ale tak cichutko to rzekła, że młodzieniec nie posłyszał jej słów. (…)
Po nieszporach udali się [wszyscy] do bardzo pięknego ogrodu nad rzeką, która w pobliżu komnat królewskich płynęła (…). A wracając z ogrodu, weszli po stopniach wiodących znad rzeki do komnaty, za czym przejść musieli przez pokój, w którym leżał ranny rycerz z dwoma ułamkami kopii i miecza w ciele, a rany jego cuchnęły tak straszliwie, że inni rycerze zatykali sobie nosy płaszczami i umykali stamtąd co prędzej. Młodzieniec zagadnął Iwejna, czemu to rycerze tak zatykają nosy. „Miły przyjacielu, odrzecze on, to od ran rycerza, który tu leży.” (…)
[Lancelot wyjmuje odłamki miecza rannemu, przystając na jego warunki]
Nowina prędko się roznosi wokół: niebawem królowa się dowiedziała i smutek wielki ją ogarnął, obawia się bowiem i domyśla, że on tak wielką miłością ją umiłował, iż dla niej podjął się oswobodzenia rannego rycerza; rzecze tedy, że wielka to żałość i szkoda sroga.
[Pożegnanie z królową]
A kiedy młodzieniec znalazł się przed królową, od razu ją poznał: klęka przed nią i spogląda na nią łagodnie tak długo, jak się odważa, lecz zaraz wstyd go ogarnia i wzbija wzrok w ziemię w pomieszaniu. (…) Królowa ujmuje go za rękę i tak doń rzecze: „Powstań, miły panie, nie wiem bowiem, kim jesteś: może być, żeś jest wyższego urodzenia, niż mi wiadomo, i cierpiąc cię na kolanach przede mną, nie postępuję dwornie.” – „Ach, pani, odrzecze on z westchnieniem, zechciej najpierw wybaczyć szaleństwo, które popełniłem.” – „A jakież to szaleństwo – zapyta ona – popełniłeś, panie?” – „Pani, odpowie on, odszedłem stąd nie pożegnawszy się z Tobą.” – „Piękny, miły przyjacielu, mówi ona, jesteś tak młody, że zaiste trzeba ci wybaczyć takie uchybienie, i z ochotą je wybaczam.” – „Pani, odpowiada on, dziękuję ci za to.” A potem dodaje: „Pani, gdybyś się zgodziła, to gdziekolwiek się znajdę, będę się zwał twoim rycerzem.” – „Z pewnością, odrzecze ona, godzę się na to z ochotą.” „Pani, mówi on, tedy odejdę za twym pozwoleniem.” – „Idź z Bogiem – odpowie ona – piękny, miły przyjacielu.” On zaś mówi cicho: „Wielkie dzięki, pani, jeśli podoba ci się, bym nim był.”
[Powrót Lancelota na dwór, po dokonaniu wielkich czynów rycerskich]
Oto stają przed królową. A rycerz drży tak srodze, że ledwie zdoła wymówić słowa powitania, krew mu z lica odpłynęła, aż się królowa wielce zadziwiła. (…) Ujmuje go za rękę, podnosi go z kolan i sadza przed sobą, uśmiecha się do niego radośnie i mówi: „Panie, bardzo pragnęliśmy cię tu ujrzeć (…), i oto cię oglądamy. (…) Ale chciałabym z twych ust usłyszeć, kim jesteś, jeśli zechcesz to wyjawić.” On zaś odpowiada, że nie wie, kim jest; dotąd jeszcze nie spojrzał jej w oczy. Królowa dziwi się wielce, co też z nim dziać się może, przecie jednak domyśla się cząstki tego, co mu dolega.. (…) „Rzeknij mi tedy, mówi do niego, kto cię uczynił rycerzem.” „Ty, pani”, odpowie on. „Ja? A kiedyż to?” „Pani, rzecze on, czy pamiętasz, jak pewien rycerz przybył do króla Artura do Kamaalot, ranny w ciele i z ułamkiem miecza w głowie, i jak pewien młodzieniec przyszedł doń w piątek wieczorem, w niedzielę zaś już był rycerzem?” „Zaiste, mówi ona, to pamiętam dokładnie. Niech Bóg ma cię w opiece, tyżeś to był tym, którego w białej szacie przywiedziono do króla?” „Tak, pani”, odrzecze on. „Dlaczego tedy mówisz, że ja cię uczyniłam rycerzem?” „Tak bowiem było, pani: obyczaj w królestwie Logres stanowi wszak, że nie można stać się rycerzem, jeśli nie będzie się miało przypasanego miecza; a ten, od kogo miecz się otrzyma, jest tym, kto czyni rycerza. Ja mój od ciebie otrzymałem, król bowiem mi go nie dał: dlatego też mówię, żeś ty mnie uczyniła rycerzem.” (…)
„A teraz powiedz mi, panie, mówi królowa, czyś to ty był przedwczoraj na turnieju?” „Tak, pani”, odrzecze on. (…) „A dla jakiej przyczyny dokonywałeś tak niezwykłych czynów na turnieju?” Wówczas on poczyna wzdychać głęboko, lecz królowa dalej go wypytuje: wie przecież dobrze, jaka była po temu przyczyna. „Powiedz mi, tak doń rzecze, z pełną ufnością, bo przecie nigdy przed nikim cię nie zdradzę. A wiem to dowodnie, żeś to dla jakiej damy uczynił: powiedzże mi tedy, kim ona jest, na wiarę, jaką mi powinieneś.” „Ha, pani, mówi on, trzeba tedy mi to powiedzieć. Tyś to jest, pani.” „Ja?” „Prawdziwie, pani.” (…) „Jakże to?” rzecze ona. „Tak mnie miłujesz?” – „Pani, odrzecze on, nie miłuję bardziej ni mnie, ni kogo innego.” „A od kiedy, pyta ona, tak mnie miłujesz?” – „Pani, odpowie on, od chwili, w której nazwano mnie rycerzem, choć jeszcze nim nie byłem.” (…) „Powiedz mi, mówi królowa, skąd ta miłość ci się wzięła, którą ku mnie żywisz?” A on stara się przemóc, by jej odpowiedzieć, i tak mówi: „Pani, wtedy to było, kiedy ci rzekłem.” – „A jak to się stało?” – „Pani, mówi on, tyś to sprawiła, kiedyś uczyniła ze mnie swego przyjaciela, jeśli tylko usta twe mi nie skłamały.” – „Mego przyjaciela? – zapyta ona – A jakże to?” – „Pani, odpowie on, stanąłem przed tobą, kiedy pożegnałem się z królem, w pełnej zbroi, bez hełmu jeno i rękawic, Bogu cię poleciłem i powiedziałem, że twym rycerzem będę wszędzie tam, dokąd się udam; tyś mi powiedziała, że chcesz tego, bym był twym rycerzem i przyjacielem. Później rzekłem ci „z Bogiem, pani”, ty zaś rzekłaś „z Bogiem, piękny, miły przyjacielu”: słowo to w serce mi zapadło i wyrwać go zeń niesposób; słowo to uczyni mnie walecznym mężem, jeśli nim kiedykolwiek zostanę; nie byłem nigdy w tak srogiej niedoli, bym o słowie tym nie pamiętał. Słowo to jest mi pociechą we wszystkich strapieniach, słowo to chroniło mnie od wszelkiego zła, zratowało przed wszelkimi niebezpieczeństwami; słowo to nasyciło mój głód i uczyniło mnie bogatym pośród mej wielkiej nędzy.”
„Zaiste, odrzekła królowa, oto było słowo w dobrą godzinę wypowiedziane, i Bogu niech będą dzięki, że sprawił, bym je wypowiedziała. Ale z pewnością nie traktowałam tego tak poważnie, jak ty to uczyniłeś: niejednemu rycerzowi to mówiłam i nic więcej nie miałam na myśli, jak jeno zdawkowe słówko…”
[Lancelot przy płonącym grobie Symeona]
Rycerz pogląda na grobowiec w zadziwieniu, lecz wielce jest wylękniony, posłyszawszy głos, co ze środka doń dobiega, tak wstrętnego bowiem nigdy potąd nie słyszał: wrzask to był, jęki i skargi tak straszliwe, że nikt bez lęku nie zdołałby tego wysłuchać: tedy wraz krok do tyłu postąpił, nie czyniąc nic więcej. A kiedy dotarł do stopni, zatrzymał się i począł rozmyślać; a kiedy już chwilę pomyślał, westchnął i począł łkać żałośnie, przeklinając godzinę, w którą się był narodził, po czym zawołał: „Ach, Boże, cóż za wielka szkoda!” Zwraca się tedy na powrót ku grobowcowi i zakrywa twarz tarczą dla ochrony przed płomieniem.
A kiedy podszedł blisko, wykrzyknął do niego głos dochodzący z grobu; słucha go tedy i słyszy, co mu rzecze: „Uciekaj, cofnij się, nie masz bowiem ani siły, ani prawa tej przygody dopełnić.” – „Dlaczego?” – „To ci powiem, głos mu odrzecze, lecz pierwej ty mi powiedz, czemu zawołałeś przed chwilą „Boże, cóż za wielka szkoda!” Wówczas rycerz płakać poczyna, boleść i wstyd społem go ogarniają. „Powiedz, rzecze mu głos, bez wahania, i nie skłam w niczym.” – „Prawda, mówi rycerz, rzekłem to dlatego, że wszystkich ludzi zwiodłem i zawiodłem, mają mnie bowiem za najlepszego z dobrych rycerzy, a oto dowiedziałem się, że nim nie jestem: nie jest przecie dobrym rycerzem ten, kto lęk odczuwa.” – „Otóż, głos mu odpowie, mylisz się – choć słusznie mówisz, że dobry rycerz lęku nie odczuwa – a jednak myliłeś się, kiedy powiedziałeś „cóż za wielka szkoda!”, żeś nie jest najlepszym z dobrych, i kiedyś tego zadania próbował się podjąć będąc tym, kim jesteś. Ten bowiem, kto będzie Dobrym Rycerzem, jeszcze nie nadszedł, a nadejście jego jest bardzo bliskie. Ten będzie dobry i piękny, a takimi cnotami obdarzony, że kiedy tylko stopę w tej komnacie postawi, wraz zgaśnie ten straszliwy ogień, który trawi duszę mą i ciało. A ja dobrze znam ciebie i wszystkich z twego rodu: wiedz, że na chrzcie otrzymałeś imię świętego męża człowieka, którego grób na górze otworzyłeś [Galaad, przodek Lancelota „po kądzieli”], ja zaś jestem jego kuzynem; lecz ojciec nazwał cię Lancelotem na pamiątkę swego przodka, który takie imię nosił. Z twego rodu pochodzić będzie ten, kto stąd mnie wydobędzie, a dopełni on próby Niebezpiecznego Krzesła i kres położy przygodom królestwa Brytów. (…) Mam na imię Symeon, i jestem siostrzeńcem Józefa z Arymatei, tego, co Graala przyniósł do Wielkiej Brytanii z Ziemi Obiecanej. (…) Teraz odejdź, miły krewniaku, i nie czuj wstydu, masz bowiem w sobie wszelkie męstwo i szlachetność, jakie w zepsutym człeku ostać się mogą. Gdyby nie owo zepsucie, wiedz to, dopełniłbyś niezwykłości, których twój krewniak dopełni (…).
[Poczęcie Galaada]
… Nie czyni ona tego dla jego urody, ani z chuci czy rozwiązłości cielesnej, lecz po to, by owoc przyjąć, za sprawą którego cały kraj powróci do pierwotnego piękna (…). On zasię pożądał jej w inny zgoła sposób, bowiem nie pragnął jej dla jej urody, lecz sądził, że to królową trzyma w objęciach (…), poznał ją tedy tak, jak Adam poznał swą żonę, choć i inaczej: Adam bowiem poznał swą żonę w prawowity sposób i za nakazem Pańskim, ten zaś tę poznał w grzechu i cudzołóstwie, wbrew Bogu i Świętemu Kościołowi. Pan jednak, w którym litość wszelka mieszka, i który nie sądzi grzeszników wedle ich uczynków, wejrzał na to zespolenie przez wzgląd na kraj, nad którym miał zlitowanie: zwolił im tedy począć taki owoc, że ze zniszczonego tu kwiatu dziewictwa odrodził się inny kwiat (…): Galaad, rycerz dobry i dziewiczy, ten, który położył kres przygodom Świętego Graala i który zasiadł na Niebezpiecznym Krześle przy Okrągłym Stole (…) I tak jak imię Galaada stracone zostało przez Lancelota za sprawą cielesnej żądzy, tak w jego osobie zostało odzyskane przez wstrzemięźliwość cielesną: zachował bowiem dziewictwo w myśli i uczynku aż do śmierci.