529

Przedwczesne i niestosowne Może to trochę przesadne określenie, że Polską wstrząsnęła wiadomość o wycofaniu się władz Warszawy z pomysłu stworzenia Muzeum Komunizmu - ale jeśli nawet nikogo to nie obeszło, to warto się na chwilę nad tą wiadomością zatrzymać, bo ona więcej wyjaśnia, niż mówi. Po pierwsze - przez kontekst. Po co dwa grzyby w barszcz? Właściwie nie dwa, tylko co najmniej trzy. W Warszawie istnieje przecież Muzeum Powstania Warszawskiego, a powstaje Muzeum Historii Żydów Polskich. Nawiasem mówiąc, kiedy kładziono kamień węgielny pod to muzeum, było mnóstwo obietnic od potencjalnych sponsorów - ale teraz, kiedy trzeba płacić naprawdę, sponsorowie poukrywali się po mysich dziurach, zaś cały ciężar stworzenia Muzeum Historii Żydów Polskich wzięła na siebie Warszawa i Rzeczpospolita. Podobno tych środków finansowych jest za mało - co musi zastanawiać w sytuacji, kiedy na podstawie ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, zarówno gmina warszawska, jak i inne gminy w Polsce, nie mówiąc już o nowojorskiej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, otrzymały od Rzeczypospolitej nieruchomości o szacunkowej wartości, co najmniej 7 miliardów dolarów. Jak to pisał Franciszek Villon? „Nie są podobni do mularzy, którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie”. Pewnie, dlatego Izrael tak naciska na kolejny transfer - tym razem pod pretekstem restytucji mienia osób prywatnych, z których wprawdzie żadna obywatelem izraelskim nie była, ale czy to ma jakieś znaczenie w sytuacji, kiedy Izraelowi potrzebne są pieniądze? Nawiasem mówiąc, pewna życzliwa osoba zwróciła mi uwagę na obelgi i oskarżenia, jakie pod moim m.in. adresem ciska Abraham Foxman, przewodniczący Ligi Antydefamacyjnej. Te obelgi i oskarżenia poczytuję sobie za zaszczyt - nie z powodu pana Foxmana, z którego opiniami ani w tej, ani w żadnej innej sprawie nie zamierzam się liczyć ani teraz, ani w przyszłości - tylko, dlatego, że są one dowodem irytacji rozmaitych grandziarzy, którym moja skromna działalność psuje szyki. No i dobrze, no i na zdrowie - od złorzeczeń pana Foxmana nikt jeszcze - mam nadzieję - nie umarł, a dopóki nasi Umiłowani Przywódcy boją się dostarczyć pozorów legalności dla projektowanego rabunku Polski, to właśnie o to chodzi. Ale skoro już Muzeum powstaje, to i pieniądze będą musiały się znaleźć - oczywiście od polskich podatników, którzy w ten sposób zostaną zmuszeni do finansowania antypolskiej polityki historycznej, której Muzeum Historii Żydów Polskich będzie z pewnością ważnym ogniwem, podobnie jak dzisiaj - Żydowski Instytut Historyczny. No cóż; taki los wypadł nam za sprawą Umiłowanych Przywódców, którzy w pragnieniu utrzymania się na powierzchni już sami nie wiedzą, komu by się tu nadstawić. Kto wie, czy właśnie dopiero teraz Warszawa nie stanie się „małym żydowskim miasteczkiem na niemieckim pograniczu” - jak nazywał ją Stanisław Cat-Mackiewicz. Ale mniejsza o Muzeum Historii Żydów Polskich, bo chodzi przecież o Muzeum Komunizmu. Dlaczego władze Warszawy postanowiły się z niego wycofać? Najprostszym wyjaśnieniem byłby brak pieniędzy - i pewnie tak jest, bo - jak mawiał Władysław Gomułka - „z pustego i Salamon nie naleje” - ale przyczyna może być jeszcze głębsza. Czy komunizm rzeczywiście nadaje się dzisiaj już wyłącznie do muzeum? Prof. Bogusław Wolniewicz, z którym w tej sprawie się całkowicie zgadzam twierdzi, że komunizm wcale nie upadł. Przeciwnie - on się tylko przepoczwarza, a z tej poczwarki - zamiast motyla, nędzna wykluje się poczwara. Przecież w Unii Europejskiej, która od 1 grudnia 2009 roku systematycznie wypłukuje z naszego nieszczęśliwego kraju ostatnie pozostałości politycznej suwerenności, dominującą, a właściwie już nawet niedominującą, ale wręcz obowiązującą ideologią jest polityczna poprawność, czyli marksizm kulturowy. Jest to ideologia prowadząca do komunistycznej rewolucji tyle, że nie metodą bolszewicką ufundowaną na wspartym indoktrynacją terrorze, tylko metodą humanitarną, polegającą na zoperowaniu całych społeczeństw przy pomocy systemu prawnego, edukacji i szeroko pojmowanego przemysłu rozrywkowego. W takiej sytuacji umieszczanie komunizmu w muzeum jest oczywiście nie tylko przedwczesne, ale również z tej przedwczesności - niestosowne. Jeszcze by sobie ludzie pomyśleli, że komunizm należy do bezpowrotnie minionej przeszłości i - dajmy na to - nie chcieli głosować na Sojusz Lewicy Demokratycznej. Tymczasem Sojusz Lewicy Demokratycznej nie tylko jest pierwszą i tak naprawdę - jedyna miłością rządzących naszym nieszczęśliwym krajem Sił Wyższych, ale również, a może nawet przede wszystkim - najlepszym wykonawcą rozkazu pojednania z Rosją, którego nie tylko nie mogą się doczekać niektóre środowiska tak zwane narodowe, ale również - pan red. Janu Turnau z „Gazety Wyborczej”, który do tej operacji chciałby zaangażować nie tylko Siły Wyższe, ale również - Nadprzyrodzone. Wprawdzie Włodzimierz Lenin kładł ogromny nacisk na spełnianie przez prasę funkcji organizatorskiej, ale taki pomysł nawet jemu chyba nie przyszedłby do głowy. Inicjatywa pana red. Turnaua pokazuje, że przepoczwarzanie komunizmu dostarczy nam jeszcze wielu niespodzianek, a w tej sytuacji umieszczanie go w muzeum rzeczywiście byłoby i przedwczesne i niestosowne. SM

"Miasta mówią po żydowsku" Taki tytuł ma w "Rzeczpospolitej” (dział: "Kultura”) artykuł o festiwalu kultury żydowskiej. Były tam wymienione filmy, książka śp. Izaaka B. Singera – laureata Nobla – i wiele innych atrakcyj. Brak tylko jednej informacji: kultura żydowska już nie istnieje. Została zamordowana. Gdyby spytać Polaka: "Kto ją zniszczył?” – odpowie na pewno: "Adolf Hitler”. I jest to błąd. Państwem, które zniszczyło kulturę żydowską, zakazywało czytania Singera w oryginale, zakazało w ogóle mówienia w języku yiddish – a także w ladino i innych, mniej popularnych językach – jest Izrael. Izrael postanowił przywrócić język hebrajski. To dokładnie tak, jakby Unia Europejska zakazała używania polskiego, niemieckiego, hiszpańskiego, angielskiego – i w euro-szkołach obowiązywała łacina, a uczniowie również między sobą musieli szwargotać jak Owidiusz! Co ciekawe: ten eksperyment się udał!!! Gdy zanika język Indian Navajo, obrońcy kultury podnoszą wrzask. Gdy celowo zabijany jest język yiddish – siedzą cicho. JKM

Normalne życie Człowiek żyjący w dzisiejszej Dżungli Przepisów często nie potrafi sobie wyobrazić, że można by żyć normalnie. Po prostu: normalnie. Gdy w korycie jest pełno - to świnie się pchają. ... Człowiek chce sobie dobudować coś do swojego domku na swoim terenie. No to dzwoni do firmy dostarczającej cegły, dzwoni do szwagra umiejącego murować - i na drugi dzień przybudóweczka stoi. Kuzyn szwagra umie jeszcze tynkować. I to jest życie w normalnym kraju. Kraju niebędącym pod okupacją bandy biurokratów. Oczywiście jest jakieś prawo mówiące, co wolno budować. Jest jakieś prawo osiedlowe mówiące, że np. nie wolno na tym osiedlu budować domów powyżej dwóch pięter. Ale jeśli buduję zgodnie z tym prawem - np. nie bliżej niż cztery metry od chałupy sąsiada - i zgodnie z prawem osiedlowym? To nie muszę mieć żadnego pozwolenia. Tak samo nikt nie sprawdza, czy szwagier ma dyplom murarza. Liczy się, czy umie murować. A kto to sprawdza? Ten, kto płaci. On przecież nie jest idiotą, by płacić za budowlę, która się zawali! A dziś zgodę wydaje urzędnik. Może i lepiej zna się na murarzach. Ale to właścicielowi bardziej zależy, by się nie zawaliło - a nie urzędnikowi. Więc to właściciel powinien decydować - a nie urzędnik! Proste. Normalne. Tak zawsze było. W normalnym kraju, gdy kończy mi się lekarstwo - np. OLFEN - to idę do apteki i kupuję sobie OLFEN. W kraju pod okupację biurokratów muszę iść do lekarza. Prywatnemu zapłacić w gotówce - państwowemu zapłacić swoim czasem straconym w kolejce. I dopiero potem idę do apteki. W normalnym kraju to wszystko jest niepotrzebne. W normalnym kraju uważa się, że dorosły człowiek wie, co robi - i nie potrzebuje Wielkiej Niańki, która by patrzała mu na ręce, by się nie skaleczył albo nie przewrócił. I w takim kraju można spokojnie żyć. Nie tracić całego życia na wypełnianiu papierków, staniu w kolejkach... JKM

NIE ROZMAWIAĆ Mam szczerą nadzieję, że Jarosław Kaczyński nigdy nie zgodzi się na telewizyjną debatę z Donaldem Tuskiem. Z trzech, podstawowych powodów:

1. Tego rodzaju debaty nie mają żadnego znaczenia informacyjnego i nie służą poznaniu myśli dyskutantów. Ich końcowe przesłanie zależne jest wyłącznie od ocen dokonywanych przez funkcyjne media. Cokolwiek, zatem powie Kaczyński i jakkolwiek skompromituje się Tusk, ośrodki propagandy okrzykną zwycięzcą polityka PO. Znając układ sił i rolę dzisiejszych mediów - nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Prezes PiS-u musi mieć w pamięci swoją debatę z Bronisławem Komorowskim, z czasu kampanii prezydenckiej. Mimo, iż operując faktami i rzeczowymi argumentami rozgromił wówczas prymitywnego rozmówcę, zostawiając go z pustą szklanką i z pustą głową – Polakom zafundowano dwudniowy spektakl propagandowy, w którym pracownicy mediów prześcigali się w zapewnieniach o wygranej Komorowskiego. Ilustracją tej hucpy był choćby sondaż telefoniczny GfK przeprowadzony natychmiast na zlecenie „Rzeczpospolitej”, w którym zwycięzcą debaty okrzyknięto marszałka Sejmu. Również na Salonie 24 byliśmy świadkami propagandowej kampanii „czerwonych” blogerów, przekuwających w sukces druzgocącą klęskę Komorowskiego. Pora, zatem przyjąć, że każdy, nawet najbardziej udany występ telewizyjny Jarosława Kaczyńskiego zostanie zdewaluowany i przytłoczony bełkotem dyżurnych analityków i publicystów. Ponieważ większość Polaków dopiero z mediów dowiaduje się - jak i co powinna myśleć – efekt debaty jest łatwy do przewidzenia.

2. Każde wspólne wystąpienie prezesa partii opozycyjnej z premierem tego rządu, zostanie wykorzystane, jako propagandowy glejt i posłuży uwiarygodnieniu polityki grupy rządzącej. Już pozytywna reakcja ludzi PO i rządowych mediów na propozycję debaty powinna wskazywać, że konfrontacja tych polityków zostanie obrócona przeciwko Kaczyńskiemu i przedstawiona w formie alibi na uwierzytelnienie fasadowej demokracji III RP. PiS nie może zapominać, że przez cztery lata rządów obecnego układu, był pozbawiany praw opozycji parlamentarnej, oczerniany i atakowany w sposób sprzeczny z zasadami cywilizowanych państw. W konsekwencji doszło do zdarzeń, które diametralnie zmieniły polską rzeczywistość. Tragedia smoleńska była możliwa, ponieważ przez wcześniejsze lata deptano godność prezydenta RP, drwiono z niego i szydzono, za cenę poklepywania z rosyjskim ludobójcą. Była możliwa, bo nienawiść do braci Kaczyńskich przerastała nawet poczucie wspólnoty narodowej i skłaniała obecny rząd do wrogich działań przeciwko polskiemu prezydentowi. Podobnie - morderstwo działacza PiS-u było możliwe, ponieważ grupa rządząca świadomie wytworzyła atmosferę nagonki wobec opozycji, czyniąc ze ślepej nienawiści jedyny program polityczny. Bandyta, który 19 października ubiegłego roku przyszedł zabić Jarosława Kaczyńskiego, nie był szaleńcem ani desperatem. Przyszedł, by wykonać to, do czego był nakłaniany i motywowany przez wiele miesięcy. Zabił, bo do zabójstw i przemocy został wezwany przez ludzi mieniących się politykami i dziennikarzami. Zabił, bo czuł przyzwolenie i akceptację dla zbrodni.

Dlatego prezes PiS nie powinien dziś swoją osobą legalizować czteroletniej kampanii nienawiści. Obraz Tuska jako partnera politycznego dla szefa opozycji, służy wyłącznie interesom propagandowym Platformy i zostanie wykorzystany w celu uzasadnienia iluzorycznej demokracji III RP. To rząd Tuska poszukuje potwierdzenia swojej pozycji w stosunku do środowiska, z którym prowadził śmiertelną wojnę. Debatą, w której premier zostanie wykreowany na męża stanu chce się zatrzeć pamięć o latach nikczemnych praktyk i udowodnić Polakom, że kraj pod rządami PO-PSL to państwo dojrzałej i stabilnej demokracji. Tego rodzaju spektakle mają również rozbić siłę argumentacji PiS-u w sprawie tragedii smoleńskiej i pozbawić tę partię wiarygodności krytyków grupy rządzącej. Jeśli jedna z podstawowych tez Białej Księgi głosi: „Rząd D. Tuska od jesieni 2009 r. współdziałał z rządem Federacji Rosyjskiej przeciwko Prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu w celu rozdzielenia rocznicowych uroczystości katyńskich poprzez zorganizowanie odrębnego spotkania premiera D. Tuska z W. Putinem w Katyniu w dn. 7 kwietnia 2010 r. Rządy obu państw ponoszą odpowiedzialność za tę sytuację, która doprowadziła do tragedii smoleńskiej.” – w jakich kategoriach oceniać wówczas zasiadanie do debaty z Donaldem Tuskiem?

3. Nie można prowadzić partnerskiej rozmowy z człowiekiem, którego oskarża się o polityczną i moralną odpowiedzialność za tragedię smoleńską. „Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata i innych poległych. Bo zachowania wobec nich były haniebne, one politycznie i moralnie wykluczają współpracę. Absolutnie wykluczam mój udział we współpracy do czasu jakiejś daleko posuniętej ekspiacji z ich strony.” – powiedział Jarosław Kaczyński dwa dni po przegranych wyborach prezydenckich. Debata z szefem PO byłaby zatem aktem politycznej schizofrenii i relatywizmu – całkowicie niezrozumiałym i nieakceptowanym przez ogromną rzeszę wyborców PiS-u. Przekaz płynący z takiego zdarzenia, nie tylko nie przyniósłby korzyści politykowi opozycji, ale zdecydowanie osłabił jego wizerunek człowieka o trwałych, moralnych zasadach. Jeśli w wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego pojawia się zdecydowana zapowiedź wyjaśnienia prawdziwych okoliczności tragedii smoleńskiej i osądzenia winnych śmierci polskiej elity – czy prezes PiS ma prawo siadać do rozmów z człowiekiem, którego odpowiedzialność wydaje się bezsporna i który za lata swoich rządów może ponieść konsekwencje karne? W tym kontekście pojawia się również problem powinności człowieka honorowego. Ten, bowiem nie podejmuje polemiki ani dyskusji z kimś, kto nie zasługuje na miano godnego przeciwnika, kto posługuje się fałszem, zdradą i przemocą, a z własnego państwa uczynił folwark prywaty i obcego dominium. Ponieważ mamy dziś do czynienia z władzą totalną, wspartą na osłonie propagandy i grze służb specjalnych, walczącą z opozycją przy pomocy aparatu państwa – nie można w tej walce ulegać zwodniczym „regułom demokracji”, a tym bardziej rezygnować z jedynej broni ludzi uczciwych. Tą bronią jest moc słowa i nazywania rzeczy po imieniu - bez światłocieni i zabójczych kompromisów. Tylko tak możliwa jest walka z „bezkształtem” dławiącym Polskę. Zamiast z nim debatować i uwiarygodniać jego draństwa, trzeba uczynić go widocznym, nazwać prawdziwym imieniem i powalić w bezpośredniej bitwie. Aleksander Ścios

Niejasności wokół oskarżenia o gwałt b. szefa MFW Prokuratorzy oskarżający o napaść seksualną na pokojówkę byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Dominique’a Straussa-Kahna, postanowili oddalić zarzuty przeciwko niemu. Prowadzący sprawę DSK prokurator okręgowy w Nowym Jorku, Cyrus Vance, złożył w poniedziałek wniosek do sądu na Manhattanie o oddalenie zarzutów. Ma on być rozpatrzony we wtorek. Oczekuje się, że pozytywna decyzja sędziego to już tylko formalność. Prokurator wycofuje zarzuty, ponieważ nabrał wątpliwości, czy oskarżająca byłego dyrektora MFW pokojówka hotelu Sofitel, Nafissatou Diallo, mówi prawdę. Diallo “nie mówiła prawdy w sprawach małego i dużego kalibru” - napisali nowojorscy prokuratorzy w piśmie do Sądu Najwyższego stanu Nowy Jork. Dodali, że nie są “już przekonani ponad uzasadnioną wątpliwość o winie oskarżonego”. 33-letnia Diallo, imigrantka z Gwinei, oskarżyła DSK, że 14 maja rzucił się na nią w hotelu i zmusił do seksu oralnego. Strauss-Kahn nie przyznał się do winy. Za pośrednictwem swych adwokatów oświadczył, że seks odbył się za obustronną zgodą. Strauss-Kahn, wg sondaży czołowy kandydat na prezydenta Francji w przyszłych wyborach, został aresztowany, kilka dni spędził w więzieniu, a potem wiele tygodni w areszcie domowym. W lipcu areszt uchylono, ale zakazano mu wyjeżdżać z USA. Adwokaci DSK weszli w posiadanie nagrań rozmów telefonicznych Diallo, z których – jak poinformowali - wynikało, że oskarżając swego domniemanego napastnika pokojówka mogła kierować się chęcią materialnego zysku. W jej zeznaniach doszukano się sprzeczności. Tymczasem adwokat Diallo, Kenneth P. Thompson, zażądał, by prokurator Vance został odsunięty od sprawy. We wniosku złożonym w tej sprawie w poniedziałek oskarżył prokuratora, że jest “niewrażliwy” na krzywdę wyrządzoną rzekomo jego klientce i że zachowywał się wobec niej “w obelżywy sposób” - jak nazwał podważenie jej wiarygodności. Zdaniem ekspertów prawnych, wniosek mecenasa Thompsona nie ma szans na sukces. Mimo spodziewanego uchylenia kryminalnych zarzutów przeciw DSK, czeka go jeszcze sprawa z pozwu cywilnego, gdyż Diallo zaskarżyła go do sądu, domagając się wysokiego odszkodowania. Były szef MFW został wcześniej pozwany o próbę gwałtu przez młodą francuską dziennikarkę i pisarkę Tristane Banon.

KOMENTARZ BIBUŁY: Chyba długo przyjdzie nam czekać na prawdziwe wyjaśnienie sprawy oskarżenia o gwałt byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Z jednej strony mamy nadzwyczaj szybkie i wręcz nieprawdopodobne działanie specjalnych jednostek aresztujących już na pokładzie samolotu tak wysoko postawionego przedstawiciela potężnej międzynarodowej organizacji finansowej, na podstawie niesprawdzonego zeznania pokojówki, a z drugiej ciąg podobnych oskarżeń i podejrzeń z przeszłości, bowiem światek ten – przy swych pięknie skrojonych garniturach i uśmiechach do kamer – jest zepsuty do cna. Mamy też oczywiście wątek polityczny: Strauss-Kahn, jako niewygodny kandydat prezydencki oraz wątek przejęcia kontroli nad finansami MFW przez inną frakcję nadludzi. Mamy krytykę Funduszu z niemal wszystkich stron – od anarchistów, przez liberałów po monetarystów – a z drugiej ci sami pragnęliby rozszerzania bądź reorientacji działań globalnych tego molocha. Przyczyn do destabilizacji i przejęcia władzy jest dużo, a idealnym atakiem jest oskarżenie natury obyczajowej, bo to jeszcze w post-purytańskiej świadomości jakoś oddziaływuje.

Kardynał kontra dziennikarz Oświadczenie metropolity krakowskiego wywołało w Kościele polskim takie samo zamieszanie, jak poparcie władz KUL dla skompromitowanego Juszczenki. Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy tuż przed najważniejszą uroczystością maryjną, jaką jest Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, na stronie internetowej kurii krakowskiej zamiast zachęty do udziału w obchodach na Jasnej Górze czy w Kalwarii Zebrzydowskiej zobaczyłem na głównym miejscu oświadczenie atakujące znanego dziennikarza katolickiego Tomasza Terlikowskiego, który przecież tyle razy bronił wartości chrześcijańskich. Co więcej, autorem tego oświadczenia, krótkiego, ale podszytego emocjami, jest sam ks. kardynał Stanisław Dziwisz. W oświadczeniu tym w sumie poszło o jedno zdanie z długiego artykułu o ks. dr. hab. Piotrze Natanku. Zdanie to dotyczyło upolitycznienia kurii krakowskiej. Od strony formy oświadczenie to jest zaskakująca z kilku powodów. Po pierwsze, do tej pory nie było żadnej reakcji kardynała na teksty dziennikarskie, które ukazywały się np. w “Gazecie Wyborczej”, a które nie zostawiały suchej nitki na Kościele katolickim, w tym na nauczaniu zarówno byłego, jak i obecnego papieża. Po drugie, jeżeli w ogóle była jakaś reakcja, to wychodziła ona z ust rzecznika prasowego, ks. Roberta Nęcka, który za pomocą kościelnej nowomowy zaistniałe problemy starał się rozmydlić, jak się tylko dało. Po trzecie, sformułowania zawarte w oświadczeniu naruszają godność drugiej osoby, o której to godności tak wiele mówił bł. Jan Paweł II. Można bowiem ze sobą polemizować, ale nie takim językiem, który jest godny Stefana Niesiołowskiego, a nie byłego sekretarza papieskiego. Poza tym oskarżanie osób mających inne zdanie o to, że są “niezrównoważone”, przypomina poprzednią epokę, w której osoby takie oskarżano o “bezobjawową schizofrenię”. Dodam też, że nadzwyczaj czytelne aluzje pod adresem mojego bloga przyjmę z kolei z satysfakcją, bo oznacza to, że z blogiem tym ważne osoby w Kościele jednak się liczą. Co do treści oświadczenia, to ostrymi słowami nie da się przesłonić faktów. O. Tomasz Dostatni, dominikanin związany z “Gazetą Wyborczą”, na łamach tejże domagał się ujawnienia tych faktów, więc je podaję. Metropolita krakowski popiera jedną opcję polityczną, czyli PO, dzięki której błyskawiczne kariery (głównie ze względu na nazwisko) robią jego najbliżsi krewni: Barbara Dziwisz (radna wojewódzka, a obecnie kandydat na posła) i Andrzej Dziwisz, wójt Raby Wyżnej, rodzinnej miejscowości purpurata. Tę sytuację krytykuje wielu księży archidiecezji krakowskiej. Oczywiście nie odbieram kardynałowi prawa do własnych poglądów politycznych. Ale trudno nie przypomnieć, że w ciągu ostatnich lat, tuż przed ciszą wyborczą przyjmował on u siebie – w świetle jupiterów – kandydatów PO, choćby Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, a jednocześnie odmawiał takich spotkań innym politykom. Trzeba też przypomnieć rekolekcje dla PO. Dlaczego tylko ta jedna partia miała zorganizowane rekolekcje pod auspicjami kardynała, a inne nie? Czy tegoroczna procesja na Skałkę, w czasie, której politycy PO otaczali szczelnym murem kardynała Dziwisza i szli wraz z nim przez cały Kraków, nie jest upolitycznieniem uroczystości religijnych? Tu fakty mówią same za siebie. Co więcej, znamienną rzeczą jest to, że w sporze z Terlikowskim metropolita natychmiast dostał poparcie od działaczy PO oraz od tych duchownych (jak np. ks. Kazimierz Sowa), których bracia tkwią w tej partii. Jeśli chodzi o powiązania rodzinne, to kolejną oczywistą sprawą jest sprawa braci Rasiów, z których jeden jest posłem i szefem małopolskiej partii władzy, a drugi wpływowym sekretarzem kardynała, chcącym decydować o ważnych nominacjach w archidiecezji. Pisałem już wielokrotnie, że poseł Raś chodził po plebaniach i namawiał księży do głosowania na PO. A oni go przyjmowali, gdyż obawiali się reakcji jego brata. Ksiądz kardynał musi sobie zdawać z tego sprawę i dlatego też powinien wreszcie odsunąć braci Rasiów. A teraz o innych problemach, choć bardzo podobnych. Bogumiła Berdychowska, lansowana przez poprawne politycznie środowiska na eksperta ds. ukraińskich, parę lat temu na łamach “Tygodnika Powszechnego” napisała: “Wiktor Juszczenko jest politykiem z ukraińskich marzeń”. Podobnie pisali inni zwolennicy obozu pomarańczowych. Co więcej, tygodnik “Wprost” nadał ukraińskiemu prezydentowi tytuł Człowieka Roku, a dwa uniwersytety lubelskie – UMCS i KUL – tytuły doktora h.c. Szczególnie zbłaźnił się ten ostatni, bo uczynił to wbrew protestom społecznym. Juszczenko zdradził jednak swoich polskich popleczników, w tym zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego, gloryfikując Stepana Banderę i zbrodniarzy z OUN-UPA. Teraz zdradził Julię Tymoszenko, która siedzi w więzieniu. Nawet wspierająca go do tej pory “Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst pod mocnym tytułem “Hańba Juszczenki”. Podobnie postąpiła “Rzeczpospolita”, publikując komentarz pt. “Juszczenko zdradził pomarańczowych”. Nie ma co ukrywać, ale ci, którzy 1 lipca 2009 r. protestowali pod gmachem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mają dziś ogromną satysfakcję, bo to oni mieli rację, a nie ks. rektor Stanisław Wilk. Wtedy do megafonu wraz z innymi krzyczałem “Hańba, hańba”. Cieszę się, że dziś ten okrzyk podejmują nawet podwładni Adama Michnika. A co do Bogumiły Berdyczowskiej, powinna wzorem Józefa Piłsudskiego głośno powiedzieć: “Ja was przepraszam, panowie. Ja was serdecznie przepraszam”. Podobnych słów należałoby oczekiwać od ks. Stanisława Wilka i całego senatu KUL. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Główne zmartwienie metropolitywywiad z ks. Isakowiczem-Zaleskim Z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, uczestnikiem opozycji antykomunistycznej w PRL i historykiem Kościoła, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz

- Kardynał Dziwisz sięgnął po oręż w formie oficjalnego oświadczenia, w którym zaatakował bezpośrednio red. Terlikowskiego i pośrednio właśnie Księdza, jako autora kontrowersyjnego bloga. Co zdaniem Księdza tak rozjuszyło kardynała? - Kardynała rozjuszyło to, że katolicki dziennikarz powiedział Polakom, że kardynał Dziwisz przyjaźni się z wybraną przez siebie i wyróżnianą Platformą Obywatelską. Tajemnicą poliszynela jest, że kontakty kardynała Dziwisza z PO są przyjacielskie, a rodzina kardynała i jego otoczenie przenika się w wielu miejscach ze strukturami partyjnymi tej partii. Terlikowski nie był pierwszym dziennikarzem, który odważył się o tym powiedzieć. Tekst tego dziennikarza mnie nie zaskoczył, ale naprawdę przecierałem oczy ze zdumienia, kiedy w czasie wigilii najważniejszego święta maryjnego w Polsce, w czasie skupienia, oczekiwania, narodowej pielgrzymki na Jasną Górę, kardynał Dziwisz na stronie internetowej kurii zamieścił swoje emocjonalne oświadczenie, gdzie zaatakował red. Terlikowskiego, użył czytelnych aluzji do mojego bloga, a myślących inaczej nazwał “niezrównoważonymi”. I teraz tylko pozostaje pytanie czy Stefan Niesiołowski uczy się od kardynała Dziwisza czy też jest odwrotnie?

- Katolicyzm, co chwilę atakowany jest przez media. Kardynał wówczas nie wykazuje się szczególną aktywnością. Może tym razem sprawa była nader ważna dla wizerunku polskiego Kościoła? - W dużych mediach, co chwilę ukazują się paszkwile opluwające wartości chrześcijańskie, na które zazwyczaj kuria kierowana przez kardynała Dziwisza po prostu nie reaguje. Kiedy to robi, kardynał mówi ustami rzecznika prasowego kurii, ks. Roberta Nęcka, którego nowomowa kościelna daleka jest od ewangelicznego “tak, tak, nie, nie”. Tym razem kardynał sam wystąpił z oświadczeniem i atakiem, żeby zaprzeczyć, iż Platforma hołubi ze wzajemnością jego osobę i otoczenie oraz aby zaatakować bezpardonowo tych, którzy inaczej oceniają związki kardynała z partią Donalda Tuska. A przecież to są fakty. Ks. Dariusz Raś, numer dwa po kardynale Dziwiszu w kurii krakowskiej, to brat szefa regionalnych struktur PO posła Ireneusza Rasia. Przed II turą wyborów ksiądz kardynał przyjmował u siebie w kurii Tuska czy Komorowskiego, odmawiając tego innym politykom. Na procesjach kościelnych otaczają go politycy PO. Słynne rekolekcje kardynał Dziwisz urządza dla jednej partii – Platformy, nota bene partii, którą trudno posądzać o szczególną troskę o wartości chrześcijańskie. Blog ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego

Pytania o dokumenty po 36 SPLT Przeczytałem w internecie tezę, że likwidacja 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego ma służyć zniszczeniu lub ukryciu dokumentów pozwalających odtworzyć działania pułku i innych organów Państwa przed 10 kwietnia 2010, tego tragicznego dnia i być może także po tym dniu (a także rosyjskich mechaników, którzy coś robili przy TU-154 kilka dni przed 10.04.2010). Podszedłem do tej tezy z rezerwą, ponieważ można niewygodne dokumenty zniszczyć także bez likwidacji pułku – jednak przy istnieniu pułku byłoby to trudne do ukrycia, a likwidacja pułku na pewno może ułatwić tego typu działania. W dodatku przypomniałem sobie, co działo z aktami śledztwa dotyczącymi sprawy Krzysztofa Olewnika. Pytałem też o to osobę znającą się na tym i nie wykluczyła ona, że to prawdziwa teza (z braku czasu nie spytałem o zgodę na ujawnienie jej nazwiska, więc na wszelki wypadek nie zrobię tego). Oczywiście powody mogą być inne jak chęć uniknięcia latania drugim TU-154 i samolotami JAK-40 przez polityków PO i PSL czy pokazanie, że rząd Tuska coś robi – prawdziwe mogą być te wszystkie przyczyny. Zatem warto pokazać, że obywatele się tą sprawą interesują i przesłać do MON, KPRM oraz mediów pytania w tej sprawie – moja propozycja:

1. Czy wszystkie dokumenty likwidowanego 36 pułku lotnictwa specjalnego będą przechowywane w bezpiecznym miejscu, zapewniającym ochronę przed pożarem, zalaniem, kradzieżą lub zniszczeniem przez osoby postronne oraz innymi zagrożeniami?

2. Jeśli nie wszystkie dokumenty będą przechowywane, to, jakie nie będą i czy wobec zainteresowania opinii publicznej wszystkim, co związane z katastrofą rządowego samolotu TU-154 w Smoleńsku nie można zmienić decyzji i przechowywać wszystkie dokumenty?

3. Jak długo dokumenty te będą przechowywane? Pytania można wysyłać do Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON newsroom.dpimon@mon.gov.pl, na kontakt@kprm.gov.pl oraz do mediów według własnego uznania, (ale niekoniecznie tylko do mediów, które lubimy). Filip Stankiewicz

Myśliciel, zwolniony z myślenia, czyli filozoficzne eskapady Lecha Wałęsy. Uznałem, że dam sobie na wstrzymanie na chwil parę – wakacje w górach, taraz nad morzem. Pomyślałem – czas odpocząć. Tak było do momentu, kiedy niechcący zobaczyłem w TV niejakiego Protasiewicza, oburzającego się na opozycję, która twierdzi, że za niby-rządów Ferajny nic się nie zmieniło. Kiedy zobaczyłem tę wymądrzającą się facjatę i udawane, fałszywe oburzenie – szlag mnie trafił. Pomyślałem jednak – daj sobie spokój człowieku, w gromadzie Tuska Protasiewiczów jest wielu i każdy z nich mówi to samo. Uspokoiłem się. Włażę na portal z POlską w nazwie i widzę, że człek znany z wiedzy o gniazdkach i kablowaniu oraz z tego, że komuchy pozwoliły mu zostać prezydentem ujawnił portalowi swoje przemyślenia o opozycji. Nic nowego – myślę – Wałęsa musiałby milczeć, gdyby nie było PiSu, bo przecież na temat przerwanego procesu jego przyjaciela Jaruzelskiego ten mitoman wiele do powiedzenia mieć nie może. Pamiętać wszak trzeba, że postępowanie i filozofia ostatnich lat Lecha W. Wskazują jasno, że sowiecki Generał był demokratą, a żyjący Kaczyński jest wrogiem demokracji. Tak, więc Lechu „Myśliciel” nie wytrzymał i posklejawszy z pomocą wp.pl poprawnie zdania, przemówił na łamach portalu do zagubionego narodu. Mimo, iż tekst przeszedł zapewne sporą kosmetykę, czytałem dwa razy. Tak, dla pewności, że zrozumiem przemyślenia autorytetu w obszarze finansów, ekonomii, historii, wojskowości, polityki międzynarodowej, demokracji w krajach arabskich, kosmosu, psychologii, filozofii i czego tam jeszcze… „Lekką ręką PiS podważa wiarygodność państwa, które przecież nieźle sobie radzi na morzu globalnego kryzysu. I doceniają to eksperci na świecie, sytuując Polskę wysoko w rankingach wiarygodności ekonomicznej i rozwoju gospodarczego. Oczywiście chętnie zmienią zdanie, skoro słyszą od partii prącej za wszelką cenę do władzy, że kraj jest na skraju bankructwa, że stoi nad przepaścią. To skrajna nieodpowiedzialność”. Mógłbym, co prawda w ramach pewnej zabawy intelektualnej przekleić cały tekst napisany podobno łapką Lecha. Uznałem jednak, że nie wszyscy z Was są masochistami. Wracając do przemyśleń elektryka nr 1 w Polsce. Zastanawia mnie, na jakiej podstawie owi (anonimowi) światowi eksperci doceniają naszą sytuację ekonomiczną i gospodarczą, skoro wg filozofa Wałęsy, mogą swoje zdanie zmienić na podstawie opinii polskiej opozycji politycznej. Czy Lesio „filozof” chce powiedzieć, że nasza wysoka pozycja w galaktycznych rankingach ekonomicznych, zapewniona nam została nie sytuacją rzeczywistą, a wyłącznie optymistycznymi opowieściami cud chłopaków – Tuska, Rostowskiego i Sikorskiego? Tak być musi, skoro ci sami eksperci mogą swoje zdanie zmienić na podstawie tego, co mówi PiS – czyż nie?? Ja osobiście myślałem, że sytuację ekonomiczną państw ocenia się na podstawie twardych, niepodważalnych faktów, jakimi są wyniki gospodarczo – ekonomiczne. Wiem, oszołomem jestem. Mogę się nie znać. Bezwzględnie jednak Lechu Wałęsa jest czynnikiem, który negatywnie wpływa na moją wiarę w rozwój intelektualny ludzkości. Pan Lechu „skok przez płot”, niczym zapomniany Hollywoodzki celebryta, żyje w swoim, wyimaginowanym świecie. Mnie, osobiście, jest Wałęsy najzwyczajniej żal. Biednym, bowiem trzeba być człowiekiem, kiedy bezkrytycznie i nieświadomie żyje się w rzeczywistości, którą wokół wytworzyły media i doradcy. Wałęsa, jak wspomniany celebryta, zrobi i powie, więc wszystko, aby wciąż istnieć na scenie. Szkoda jednak, że powtarza głupoty nie zapytawszy wcześniej nikogo o zdanie i nie poprosiwszy o pomoc w zrozumieniu tematu, na który się wypowiada. Według Wałęsy, bowiem, bezpieczniejsze jest udawanie, że w Polsce wszystko jest cacy i że nic nam nie grozi, a mówienie o nieprawidłowościach jest wrogością wobec Polski. Taka kraina szczęścia i dobrobytu… na pokaz. Harpoon

Czy PO pozwie „The Economist”? „Pod różową fasadą budynek pęka - oceniają jego eksperci” Tusk niedawno chwalił się pozycją Polski w najnowszym rankingu The Economist dotyczącym szybkości rozwoju gospodarczego w ostatnich kryzysowych latach, nie wiedząc czemu przypisując sobie zasługi w tym względzie. To czasopismo pisało także kilkakrotnie w tym roku o nim i jego rządzie. Niezbyt pochlebnie. Wypominało mu daleką 70 pozycję w rankingu krajów przyjaznych dla biznesu, określało w innym zestawieniu demokrację w Polsce, jako „ułomną”. Kilka cytatów na potwierdzenie:

znajduje się jednak w najlepszej w historii sytuacji, ale na razie wykonał dopiero połowę pracy, potrzebnej do maksymalnego wykorzystania potencjału kraju”„od czasu kiedy ekipa PO przejęła władzę, deficyt finansów publicznych zwiększył się czterokrotnie, a dług publiczny niebezpiecznie zbliża się do 55 proc. PKB (przekroczenia 60 proc. zabrania konstytucja). Powinno to działać jak alarmujące dzwonki ostrzegające przed poważnym gospodarczym kryzysem.” „Pod różową fasadą budynek pęka - oceniają jego eksperci” „rząd traci czas, zajmując się błahymi sprawami. - Ministrowie w rządzie Tuska wykazują niepokojącą tendencję do taplania się w drugoplanowych sprawach (...) zamiast skoncentrować się na poważnych reformach potrzebnych w administracji państwowej, finansach publicznych i na rynku pracy - twierdzi gazeta. Zauważa też, że mimo zwiększania wydatków państwa i obciążeń podatkowych, Polakom wcale nie żyj e się lepiej.” Znaczy to chyba mniej więcej to samo co „ nic się nie zmieniło” za które PO właśnie pozwało PiS do sądu w trybie wyborczym. Jednoznacznie potwierdzają to, że „nic się nie zmieniło” najważniejsze światowe rankingi. Porównując raport, na który powoływał się The Economist „Doing business 2011” z raportem z roku 2008 otrzymujemy nie zmieniony obraz nędzy i rozpaczy.

Zbiorczo: 2008 - 74 miejsce 2011 – 70 miejsce

min.

Rozpoczynanie Biznesu: 2008- 129 miejsce 2011 – 113 miejsce

Płacenie podatków: 2008- 125 miejsce 2011 – 121 miejsce

Otrzymanie pozwolenia budowlanego: 2008- 156 miejsce 2011 – 164 miejsce

Ochrona inwestorów: 2008 33 miejsce 2011 – 44 miejsce

Zamykanie Biznesu: 2008- 88 miejsce 2011 – 81 miejsce

Polska trzyma się nie, dzięki ale wbrew temu rządowi, wbrew tragicznej, jakości jego pracy. Niestety wielu Polaków ocenia rządy na podstawie ich telewizyjnego obrazu, emocji, narzucanych im schematów myślenia. Te niby nieciekawe cyferki powyżej określają szanse wysokiej, jakości ich życia. One powinny być podstawą wyboru, nie to, kto komu dokopał w debacie, kto lepiej coś tam powiedział czy więcej obiecał. Z tego chleba nie będzie.

http://www.doingbusiness.org/data/exploreeconomies/poland

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/economist-tuskowi-brakuje-ambicji_182914.html

http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/the-economist-prestizowy-brytyjski-tygodnik-rzad-tuska-niszczy-polska-gospodarke_166659.html

R.Zaleski

Tramwaj w Benghazi, czyli Bolek by się włączył Jakby to ująć, niektóre procesy postępują w zasmucającym tempie, konkretnie chodzi mi o osuwanie się Bolka Wałęsy w śmieszność i kabotyństwo. Od dawna był on pozbawiony tak zwanego poczucia obciachu, ale ostatnia wypowiedź wprawiła mnie w autentyczny smutek i zawstydzenie. Ostatnio postanowił pomóc i Libijczykom. Słusznie, co maja mieć lepiej, niż inni! „Jak jest ciężko, to ja pomagam. Jak jest lżej, to mniej. Spodziewam się tylko kłopotów z rządzeniem, z dogadaniem się i może będzie taka potrzeba, bym się tam trochę więcej włączył. Mam Pokojową Nagrodę Nobla, więc jeśli się nie będą mogli porozumieć, to będę próbował pomóc im w porozumieniu się między sobą. Demokracja składa się z paru elementów. Demokracja jakaś tam w Libii, jakiś fragment demokracji jest, ale nie takiej, jaką my tutaj mamy, bo każda demokracja jest trochę inna”. Dlaczego mówię o wstydzie, mógłby ktoś zapytać? Ano, dlatego, że kiedyś na tego przygłupa głosowałem i jeszcze się w jego obronie skłóciłem z kolegami. Pamiętam, jak ich przekonywałem, że on nie jest aż taki głupi, na jakiego wygląda. Oczywiście, to oni mieli rację, co przyznaję im po latach. Chociaż, kto wie, ponieważ te opinie z czasem mogły się odwrócić, teraz być może oni by mnie przekonywali, że Bolek może i najmądrzejszy nie jest, ale przecież sam z Danuśkom obalył komune, więc należy mu się szacunek. Komuny, oczywiście nie obaLYŁ, ale, co mu trzeba przyznać, wykazał się niezwykłym sprytem i instynktem, wykorzystał swoją szansę w 235%. Ktoś z jakimiś skrupułami i zahamowaniami, z mniejszymi zasobami kabotyństwa, nie wskoczyłby to tego wagonu z napisem „zwycięstwo”, nie okpiłby wszystkich wokół tak bezczelnie, odpadłby już w latach 70, gdy, jak wynika ze wspomnień WZZtowców, na kolanach przysięgał kolegom, że już nigdy nie będzie współpracował z SB, żeby mu tylko wybaczyli. Jak wynika ze wspomnień człowieka, który to spotkanie WZZtów nagrał, przekazał on taśmę w ręce Bogdana Borusewicza, wówczas przywódcy miejscowej opozycji. Więcej tej taśmy nie widział ani on, ani nikt inny. Tu niestety, dochodzimy do smutnej konstatacji, że legenda Bolka nie była jedyną stworzoną od podstaw, że wtyczek było wiele. Każdy, kto miał okazję obejrzeć, z jakim rozpaczliwym i bezowocnym wysiłkiem Pan Marszałek Borusewicz usiłuje sklecić dwa sensowne zdania, musi przyznać, że trudno zrozumieć, jak to się stało, że właśnie on został uznany za przywódcę i legendę konspiry. Może i nie było lekko, ale cierpliwość i systematyczność czyni cuda. Ale też, jako przeciwnik nie jesteśmy najwyraźniej zbyt wymagający. Wszystko łykniemy. Podobnie, jak we wszystkich demoludach, bezpieczniactwo zapobiegliwie hodowało sobie koncesjonowaną opozycję i lokowało na jej szczytach swoich figurantów. Na przykład, jak się okazało, wszyscy przywódcy NRDowskiej opozycji, wszystkich odłamów pracowali dla Stasi, od socjaldemokratów po chadeków. To samo było wszędzie, od Władywostoku po Łabę. Jedynym krajem, gdzie to wszystko właściwie wyszło na jaw i uczciwie zostało opisane i zlikwidowane, były Czechy i aksamitna rewolucja. Wszystko było zainscenizowane, łącznie z rzekomą śmiercią demonstranta w czasie manifestacji, co po paru latach wyszło na jaw. No i Niemcy, z takim zapałem broniący Geremka i podobnych my antylustratorów, u siebie, bez pardonu, legalnie i bez litości usunęli wszystkich kapusiów Stasi, tych, których zdołali wykryć, ma się rozumieć. Z jakichś przyczyn natomiast pasowało im, by zwalczać lustrację u swego, tradycyjnie zaprzyjaźnionego sąsiada, u nas znaczy. Może, dlatego, że przejęli w stanie nienaruszonym rozbudowywaną przez lata agenturę Stasi w Polsce, więc, oczywiście, dekonspiracja tej kolekcji zdrajców byłaby z ich punktu widzenia nie na rękę. Zatem- lustracja u siebie, jak najbardziej, oczywista oczywistość, ale już lustracja w Polsce- spazmy oburzenia i szlochy nad smutnym losem ofiar nieludzkiego reżimu kaczystowskiego. Nie sposób nie przypomnieć sobie, z jakim zapałem Król Prus i Imperatorowa Wszechrosji strzegły, niczym źrenicy, wolności szlacheckich i religijnych w Polsce. No, ale to tak na marginesie, wszelkie podobieństwo jest zapewne przypadkowe. Jak byłem młody i głupi, to obśmiewałem Czechów za, powiedzmy, umiarkowane bohaterstwo i uległość wszystkim kolejnym swoim okupantom. Oczywiście, to krzycząca niesprawiedliwość, Czesi i Słowacy nieźle się swego czasu nawojowali i zapłacili za to straszną cenę, straciwszy, na przykład pod Białą Górą całą swoją elitę. Od tego czasu, jak się zdaje wykazali się większym sprytem, niż my, mimo swojej bierności odzyskując i tracąc niepodległość dokładnie w tym samym czasie, jak my, walcząc i krwawiąc. No, ale wspominam o tym tylko po to, by przyznać, że w swoim pragmatyzmie zdekomunizowali swój kraj dużo szybciej, odważniej i skuteczniej, niż my. To my okazaliśmy się i głupsi i tchórzliwsi, zatrzymując się wpół drogi i dając się w sposób nieprawdopodobnie prostacki oszukać i oddać swoje zwycięstwo cwaniakom i ubeckim słupom. Kiedyś ktoś napisze prawdziwą historię tamtych lat, niestety, albo stety, prawdziwa historia zawsze jest całkowicie odmienna od tej oficjalnej, podanej do wierzenia i podtrzymywanej dla różnych doraźnych i długofalowych celów, w złej woli, lub ze szlachetnych intencji, by nie niszczyć legendy ważnej dla wszystkich. Nie byłby to pierwszy raz w naszej historii, zresztą każdej historii, bo te mechanizmy są uniwersalne. Jestem przekonany, że tak samo kryto przykrą prawdę o jakimś herosie spod, ja wiem, Termopil, albo Megiddo, spod Austerlitz i Verdun, bo przecież każdy naród potrzebuje pomników i obelisków wystawianych swoim bohaterom, dzieci szkolne potrzebują przykładu… Owszem, może i tak, ale czy koniecznie takich, jak Bolek? Trochę mi szkoda Libijczyków, po tych wszystkich walkach i bombardowaniach jeszcze tego im brakowało, żeby im Bolek pomagał i „trochę więcej włączył”. Co za dużo, to niezdrowo. Tylko czekać, jak i pani Krzywonos przypomni sobie, jak ją krew jaśnista zalała i jak zatrzymała tramwaj w Benghazi. seawolf

24 sierpnia 2011 Rozszerza się front walki o pokój.. „Ludzie listy piszą, zwykłe, polecone”- śpiewają Skaldowie w swojej znanej piosence sprzed lat. Skaldowie, ale nie skandaliści.. Bo dzisiaj kariery robią głównie skandaliści. Zamiast prezentowania tego, co potrafią - skandalizują.. Są oczywiście wyjątki. Do nich należy konserwatywny zespół „Skaldowie”. Grają i śpiewają.. Ale ludzie piszą także dzisiaj oprócz listów zwykłych i poleconych - listy motywacyjne. Jedna kobieta w swoim liście motywacyjnym napisała była tak: „Nie mogę przedstawić Państwu referencji, ponieważ każda firma, w której do tej pory pracowałam, została zlikwidowana”. Jakie sprytne? Może akurat ona prowadziła te zlikwidowane firmy? Używam jeszcze formy „ona”, „ on”, ale jak lewica równouprawni mężczyznę z kobietą i już nie będzie żadnych różnic pomiędzy nimi, to będziemy używali chyba formy ”to”, ”ci”- czy jakoś tak.. Coś na pewno wymyślą. Na razie wymyślają sobie wzajemnie, bo kampania wyborcza w pełni, a ponieważ ważne sprawy dotyczące Polski, Okrągłostołowcy oddali w ręce socjalistów europejskich wraz z państwem, to muszą się czymś różnić pomiędzy sobą, a więc różnią się - jak to powiedział na rynku krakowskim swojego czasu, podczas jednej z kampanii prezydenckich, pan Stanisław Michalkiewicz „ krawatami”. Ale ostatnio poróżnili się w Sejmie, co do…. Oszczędności…(????). A było tak: w jednym ze swoich wystąpień, pan poseł Marek Suski z Prawa i Sprawiedliwości, publicznie skarcił pana posła Jana Burego z Polskiego Stronnictwa Ludowego, za to, że ten - jako wiceminister skarbu, a tak naprawdę minister skarbów III Rzeczpospolitej, poszedł sobie na kolację z innymi takimi jak on strzegącymi naszych skarbów, zrobili sobie” posiedzenie zarządu Elektrowni Kozienice” a zapłaciła państwowa Elektrownia Kozienice rachunek opiewający na sumę 15 tysięcy złotych i jeszcze 700 złotych(!!!!!). Nie wiem, w jakim hotelu za kolację można zapłacić tyle, ale jak twierdzi poseł Suski - można, o czym doniósł posłowi jeden z tabloidów.. Miał nawet wycinki z tej gazety, ma zdjęcia, potwierdzenie rachunku.. Ma wszystko! Tylko nie ma już tych 15 700 złotych!!! No cóż…”Demokrację mamy ładną, i tu kradną i tam kradną”- jak śpiewa pan Andrzej Rosiewicz. Oczywiście tych pieniędzy nie ukradli, bo są na wszystko rachunki, najedli się tylko do syta, a Elektrownia Kozienice podniesie jedynie swoje usługi o 1 grosz od konsumenta i wszystko będzie w należytym porządku.. Ale jaka to musiała być kolacja za ponad 15 000 złotych? Byłem kiedyś na kolacji u Wierzynka w Krakowie; zupa 50 złotych, ciągle coś donoszą, czego nie można przejeść w żaden sposób, bo normalny człowiek nie jest w stanie zjeść tego wszystkiego, co smaczne, bo przecież rzeczy smaczne, Pan Bóg stworzył również dla grzeszników.. W tym dla posła Jana Burego z Polskiego Stronnictwa Ludowego.. Ile można zapłacić za kolację u Wierzynka? 150 złotych? Można sobie wybrać Salę Zegarową, Komnatę Wyobraźni, Salę Kolumnową, czy Salę Rycerską.? Wspaniałe wnętrza, suto zastawiony stół, oprawa, donoszący poprzebierani za tych z okresu Średniowiecza, przepięknie, przytulnie, niepowtarzalnie.. I każdy może poczuć się królem- za 150 złotych, pomyśleć jak tu było w roku 1364, gdy na ucztę Mikołaja Wierzynka, krakowskiego mieszczanina zaproszeni zostali królowie o książęta, w tym- cesarz Karol IV Luksemburski i król Kazimierz III Wielki, ostatni z Piastów- syn Łokietka. Nie wiem ile wtedy kosztowała zupa.. Ale wiem, że nie każdy wtedy mógł być królem- dzisiaj każdy się może poczuć królem.. Niektórzy posmakowali w królewskim bytowaniu, ale oczywiście nie za swoje, ale za cudze.. Tak jak współcześni demokraci, zaprzeczający królestwu, które nie jest z tego świata, ale ONI uważają, że jest.. I tworzą sobie królestwa wokół siebie.. Licząc nawet po 500 złotych na członka zarządu za kolację, i 700 za kolację prezesa, to wyjdzie maksymalnie 4000 złotych, ale 15 700???? Co tam musiało być na tej kolacji? Może jakaś „ gwiazda” pop? Może striptizerki w liczbie na każdego członka zarządu? Wydaje mi się, że poseł Marek Suski z Prawa i Sprawiedliwości powinien wnioskować o utworzenie kolejnej nic niewnoszącej do naszego życia- komisji śledczej w sprawie wyjaśnienia kolacji członków zarządu Elektrowni Kozienice, spółki skarbu państwa, czyli spółki nas wszystkich, którzy składaliśmy się na budowę tej elektrowni. Co innego, gdyby elektrownia była prywatna? Wtedy właściciel już wiedziałby, co zrobić ze swoimi pieniędzmi, gdyby wiedział, że za rogiem usług energetycznych, czai się taki sam jak on, który chce sprzedać energię, ale po cenach niższych niż te, które sprzedaje ten zza innego rogu energetyki.. Oczywiście to 15 700 złotych, to jest nic wobec olbrzymiego marnotrawstwa pleniącego się wokół nas. Sama Rezerwa Demograficzna, którą, rząd przywłaszczył sobie - to 4 miliardy złotych.. Co tam 15 700 złotych! Wojna w Iraku- 10 miliardów złotych nas kosztowała- może i więcej.. Co tam 15 700 złotych za kolację członków zarządu Elektrowni Kozienice? 55 000 służbowych samochodów- kolejne miliardy - co tam 15 700 złotych.!. Utrzymanie setek tysięcy urzędników, idących w miliardy złotych - co tam 15 700! Zakup bezzałogowych samolotów za 100 milionów złotych- jak twierdzą specjaliści Polsce niepotrzebnych.. Co tam 15 700 złotych? Budowa dróg w Polsce - średnio dwa razy droższych niż gdzie indziej - kolejne miliardy złotych utopione. Budowa muzeów za państwowe pieniądze, które trzeba utrzymywać- kolejne miliardy złotych.. Co tam głupie 15 700 złotych.. Budowa stadionów, które po igrzyskach trzeba będzie utrzymywać.. Co tam 15 700 złotych.. Samo utrzymanie Stadionu Narodowego- 40 milionów złotych rocznie.. Co tam 15 700 złotych za kolację.. Dopłacanie setek milionów złotych do państwowych kolei, gdzie utrzymuje się setki dyrektorów i spółek pasożytujących - co tam 15 700 złotych za kolację.. Rozbudowa aparatu ścigania i kontroli- kolejne miliony zmarnowanych pieniędzy.. Rozbudowa „darmowych” przedszkoli i „darmowych„ żłobków - kolejne miliardy utopionych pieniędzy. Co tam 15 700 złotych za kolację.. Miliardy złotych trwonionych na idiotyczne szkolenia i przeszkalanie się z jednego fachu dla bezrobotnych, na inny - równie bezrobotny.. Co tam 15 700 złotych za kolację.. Straty wynikłe ze stania w korkach idących w miliardy - co tam 15 700 złotych za kolację.. Setki rad nadzorczych państwowy spółek i fundacji kosztujących miliardy złotych podatnika - co tam 15 700 złotych.. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej… A tu rozróba w Sejmie o głupich 15 700 złotych za kolację, a to było przecież w marcu. Było – minęło… Co tam marzec- przed nami kolejne marnotrawstwa… Problem dwutlenku węgla,. Że jest go za dużo.. Ocenia się wydatki z tym związane na 70 miliardów złotych!!!!!Co tam 15 700 złotych.. Na razie jest pokój, ale może być wojna.. Jak naród zrozumie jak jest okradany i wyzyskiwany przez biurokrację.. I taki czas przyjdzie, już nadchodzi. Na razie, rozszerza się front walki o pokój. WJR

Breivik, czyli zgłoszenie przyjęte Przeczytałem wiadomość, która mną wstrząsnęła, lecz nie zmieszała. Konkretnie – o tym, że morderca z wyspy Utoya zrobił sobie przerwę w mordowaniu i zadzwonił na policję z wiadomością, że właściwie to ma już dosyć strzelania i chętnie by się poddał, tylko nie ma komu, więc może by ktoś przyjechał. Na to policja odpowiedziała, i to ponoć nie raz, bo dzwonił kilka razy, że zgłoszenie zostało przyjęte, ale na razie wszyscy są zajęci, czy coś w tym stylu. W takim razie morderca zaczął strzelać znowu, zabijając dodatkowe kilkadziesiąt osób.

Surrealizm tej sytuacji jest porażający. I pomyśleć, że były czasy, gdy Skandynawowie łoili skórę wszystkim wokół! Zwłaszcza po spożyciu pewnego rodzaju grzybków halucynogennych, dostawali tzw. małpiego rozumu, toczyli pianę z ust i rozganiali, jako berserkowie, wszystkich na placu boju, zanim nie opadli z sił. Pewien Norweg z dumą mi opowiadał, jak to Londyn został zdobyty przez trzy drakkary Wikingów, które popłynęły w górę Tamizy. Jak Wikingowie wyskoczyli z łodzi z tą pianą na pysku, z wyciem i z toporami, dwumetrowe chłopiska, to obrońcy po prostu dali nogę, bo bohaterstwo bohaterstwem, ale bez przesady. No i co się porobiło? Od dawna mam wyrobione zdanie o duchu bojowym panującym w krajach zamożnego, zgnuśniałego Zachodu. Pisałem o tym przy okazji swoich wojaży po Oceanie Indyjskim, w czasie swoich bezsennych nocy spędzonych na mostku, na których miałem wątpliwą przyjemność przepływać przez te coraz mniej gościnne wody i słuchać radiowych wołań o pomoc atakowanych przez piratów statków. Jak być może niektórzy wiedzą, Ocean Indyjski stał się w ciągu ostatnich lat centrum światowego piractwa, najpierw wybrzeża Somalii, a potem właściwie cały ocean. Somalii, czy co tam teraz jest, bo Somalii, tu właśnie już nie ma, podzieliła się na państewka, czy tereny plemienne, z których największym jest Puntland. Kiedyś Sowieci i Ameryka dawali pieniążki na broń i żywność, ale teraz już nikomu nie zależy. No, to sobie chłopaki radzą, jak potrafią, nędza, przewidywana długość życia 40 lat, to co mają do stracenia? Okręty stanowiące zjednoczoną flotę patrolującą te wody obsadzają tacy sami „bohaterowie”, jak ci Holendrzy ze Srebrenicy, którzy zostawili bezbronnych ludzi na rzeź, jak ci Belgowie, co zostawili Tutsich na rzeź, choć ci błagali ich, że już wolą śmierć od ich kul, niż od maczet i pałek Hutu czekających za płotem, aż sobie biali pojadą. Otóż trzeba wiedzieć, że możliwości techniczne mamy takie, że każdego z tych piratów osobno można zamienić w luźny zbiór molekuł osobnym pociskiem sterowanym Hellfire, każdy z indywidualnie wygrawerowanym imieniem i pseudonimem. Każdy ich obóz można zdmuchnąć jak świeczkę osobną bombą próżniową, każdą ich łódkę można roznieść w drzazgi osobnym pociskiem Harpoon. W ciągu jednej nocy. Nie przerywając snu, jak kiedyś głosiła reklama środka przeczyszczającego. Wiemy, gdzie są, ja też wiem, bo sobie czytam w biuletynie, jaki dostajemy. Oglądam ilustrację „obóz piratów”, zdjęcie satelitarne, ładnie wyszło, ostrość, kolorki, wszystko jest OK. I co? Ano, nic. Brakuje cojones. Niedawno schwytano dwóch piratów na uszkodzonej łódce, bez broni, ale i bez sprzętu rybackiego. Co tam robili, nie mieli odpowiedzi. No, to brytyjska fregata podpłynęła do brzegu Somalii, spuściła ich łódź, wsadziła ich do niej i do zobaczenia! Znaczy, do następnego razu, jak sobie piraci kupią następne second hand kałasznikowy za 200 dolarów. Komentarz BBC był taki – ha,ha, piraci powrócili do domu bez łupów! Doszło do tego, że z ulgą przyjąłem przybycie okrętów rosyjskich, bo oni się nie obcyndalają. Oczywiście, problem w tym, że piraci trzymają prawie 800 zakładników, no i przy okazji, można trafić parę rybackich łódek, jako tzw. collateral damage. Nikt nie weźmie odpowiedzialności. W krajach tych flot czeka liberalna opinia publiczna, która rozniosłaby dowódcę, który wydałby taki rozkaz, na strzępy jeszcze skuteczniej, niż te pociski. Napisałem „my mamy”. No, nie my, my to mamy wszystko, co jeździ o własnych siłach dość daleko, w prowincji Ghazni, podobnie, jak się zdaje ma się sytuacja z prawdziwymi wojskowymi, zważywszy, że nie mają oni odwagi, by obronić honor takiego generała Błasika, czy kapitana Protasiuka, których służby obcego państwa i ich lokalne najemne szmondactwo traktuje jak ścierki, którymi może sobie do woli wycierać gęby. Ale dlaczego o tym wszystkim piszę – oczywiście dlatego, że jakby na ten przykład kiedyś Rosja wystąpiła zbrojnie w celu ukrócenia bezczelnego zagrażania rurociągowi Nordstream przez polskie statki jątrząco nad nim przepływające, albo w celu ochrony praw śląskiej i kaszubskiej mniejszości narodowej – tłamszonych przez polskich katofaszystów, albo gdyby armia białoruska wystąpiła w obronie integralności Białorusi naruszanej przez emisję Telewizji Biełsat, albo litewska armia prewencyjnie zapobiegła polskiej potencjalnej irredencie na Wileńszczyźnie, albo gdyby nastąpiło cokolwiek innego, to ci, co według paktu NATO mają nas bronić, odpowiedzą, że przyjęli zgłoszenie i wyślą radiowóz, jak tylko będzie jakiś wolny, najlepiej po weekendzie. Nie potrafią bronić siebie, to jak obronią nas? Z trzech elementów: broni, amunicji i cojones nie mamy ani jednego. Jedyna nadzieja, że wybory w USA coś zmienią. Bo na razie, to i w tamtą stronę nie ma, co spoglądać. Ale akurat wczoraj był 15 sierpnia, rocznica zwycięstwa, jakie odnieśli nasi dziadkowie i pradziadkowie. Nauka, że jak trzeba, to potrafimy. Tylko musimy mieć rzeczywiście nóż na gardle i śmierć w oczach. Wcześniej – nic z tego. Seawolf

Od Hiroszimy do Fukuszimy: dokończenie zadania. Czas na ostateczny cios.

Hiroshima to Fukushima, Finishing the Job

A Time for the Kill

http://www.veteranstoday.com/2011/08/18/hiroshima-to-fukushima-finishing-the-job/

Bob Nichols – 18.08.2011, tłumaczenie/skrót Ola Gordon

Zespół IAEA dokonuje inspekcji Fuku – 11.05.2011

(San Francisco) 6 sierpnia 1945 roku dwie 10.000 lb (4.545 kg) „brudne” bomby z uranowym gazem trującym i z małymi urządzeniami rozpylającymi, ustawiły Japonię, Hiroszimę i Nagasaki na drodze do zagłady. Zestaw sześciu zmodyfikowanych i rozbudowanych amerykańskich reaktorów w okrętach podwodnych, wprowadzonych do użytku przez adm. Hymana Rickovera i wyprodukowanych przez amerykański General Electric (GE), zadał ostateczny cios 11 marca 2011 roku. Za przyczyną reaktorów atomowych, zaprojektowanych przez US Navy i skonstruowanym przez GE, Japończycy umierają, Japonia już nie istnieje, a jej ziemia jest na zawsze niezdatna do zamieszkania. Zabójcza para nuklearna wykreowana przez zniszczone reaktory Navy / GE i przez tysiące ton zużytych i palących się starych rdzeni reaktora, rozprzestrzenia niewidoczną radioaktywną śmierć i choroby na cały świat. Co więcej: reaktory atomowe przelały swoją palącą się zawartość do piwnic i są dowody na to, że stopione rdzenie reaktora nadal „reagują”, 160 dni później. Zamknięcie ich jest w większości po prostu niemożliwe. Palące się, radioaktywne bramy piekła są nadal szeroko otwarte. Wszyscy oddychajmy głęboko. Wdychajcie własne zatrute powietrze, skażone przez Fuku.

Całkowity współczynnik dzietności [Total Fertility Rate TFR] Najlepszą miarą wzrostu lub spadku populacji kraju jest współczynnik dzietności (TFR). Jest to, mówiąc wprost, średnia liczba dzieci rodzonych przez kobiety w okresie rozrodczym. Dwoje dzieci na kobietę to „wartość odtworzeniowa” dla jednej kobiety i jednego mężczyzny. Dwoje dzieci na kobietę oznacza, że mężczyzna i kobieta odtwarzają samych siebie, oraz że następne pokolenie będzie liczebnie takie samo jak poprzednie. Im wyższy TFR, tym większy wzrost populacji. Z drugiej strony TFR niższy od 2 oznacza, że populacja w następnym pokoleniu zmniejszy się. Eksperci nuklearni uważają, że niemożliwe jest odtworzenie czy wzrost populacji, jeśli współczynnik TFR wynosi 1,3 dzieci na kobietę. Krótko mówiąc, społeczeństwo zanika. Od sierpnia 1945 roku, od zrzucenia 2 bomb z niszczącym nasienie i jajniki trującym gazem uranowym, TFR Japonii spadło do 1,2. Skonstruowanie i użycie tzw. „bomby atomowej” odbywało się pod kontrolą Komitetu Broni Radiologicznej (RWC) amerykańskiego Departamentu Stanu. W komisji z czasów II wojny światowej zasiadali ci sami członkowie, co w czasie I wojny w Komisji Trującego Gazu. Oczywiście wykonywali te samą pracę, z tymi samymi ludźmi, ale w czasie II wojny światowej jej praca rozszerzyła się na Projekt Manhattan. Dotyczył on odkrycia zaawansowanej broni. To miało miejsce około 70 lat temu, i od tej pory prace te nigdy nie uległy ani spowolnieniu, ani zatrzymaniu.

Amerykański Departament Wojny i przywódcy amerykańskiego społeczeństwa byli zainteresowani wykorzystaniem trującego gazu, by zgładzić tych, którzy mieli być zgładzeni. W oszczędny sposób, oczywiście. W końcu to jest duża planeta. Wykorzystanie rozpylonych cząsteczek radioaktywnych, działających na zawsze, które trują i zanieczyszczają ziemię i wszystkich ludzi w krajach docelowych i wokół nich, było ich ukochanym pomysłem. Myśleli, że to najlepszy pomysł, jaki mieli od I wojny światowej – tak im się wydawało. Ten brudny temat trującego gazu i jego wykorzystanie stały się przedmiotem głębokiego przemyślenia dla reszty świata. Niektóre kraje były zdecydowanie przeciwne używaniu go, inne posunęły się tak daleko, by uznać to za zbrodnie wojenne. Było to niewygodne, co najmniej dla Komitetu Gazu Trującego, obecnie tylko bandy zbrodniarzy wojennych, zamiast szanowanych przedstawicieli społeczeństwa. Tak, więc Departament Wojny i liderzy amerykańskiego społeczeństwa w potężnym Komitecie zmienili jego nazwę na Komitet Broni Radiologicznej. I bum, problem rozwiązany. W ten sposób zakamuflowany kilkoma słowami, by ogłupić słabo myślących, Komitet Trującego Gazu nadal realizował swoją śmiertelną misję. Zdecydował się na dużą bombę uranową z trującym gazem do skażania całych krajów, kontroli dziko rozmnażającej się populacji i obniżenia IQ niższych klas społeczeństwa, zwłaszcza kolorowego, by nadawało się do pracy, jako nisko opłacani, dyspozycyjni robotnicy, co było by idealnym rozwiązaniem problemów świata. Jim Conant, prezydent Harvard University, był takim typem mordercy z wyższych sfer, który dostarczył Projektowi Manhattan bomby uranowe zawierające trujący gaz, żeby można było rozpocząć rzeź milionów. Dzięki ciężkiej pracy Jima w Komitecie Broni Radiologcznej, po zrzuceniu bomb, japoński współczynnik TFR gwałtownie spadł. W sierpniu 1945 roku Japonię pokryła warstwa trującego gazu uranowego i pyłu. Broń uranowa zniszczyła zdolność prokreacyjną Japończyków.

Dokończenie zadania, czas na ostateczny cios Piątek 11 marca 2011 roku to dzień oficjalnej śmierci Japonii. Normalny okres ciąży w przypadku człowieka wynosi 270 dni. 270 dni pełnego okresu od poczęcia do narodzeń normalnego chłopca czy dziewczynki. 270-ty dzień od 11 marca to 5 grudnia 2011 roku. Przewiduję krwawy grudzień, kiedy nadzieje zwykłych ludzi na zdrowe dziecko zostaną zupełnie pogrzebane przez Fukuszimę, kiedy będą się rodzić potworne, zdeformowane lub martwe dzieci. Makabryczne żniwo martwych i nienarodzonych dzieci w łonie matki, już się rozpoczęło. Grudzień 2011 r. nie będzie dobrym miesiącem dla kobiet w ciąży. Przyczyną tego będą mikroskopijne cząsteczki radioaktywnych izotopów uranu w bogatych w fosforan nasieniu i jajeczkach ludzi. Uwalniane przez Fukuszimę izotopy uranu, dostawały się prosto do ludzkich zasobów fosforanu, jedynego minerału przyciągającego izotopy uranu. Fosforany są w ludzkim mózgu, kościach, gruczołach płciowych i mitochondrialnym DNA [mtDNA], jak również w innych strukturach. Przerażone rządy i ich czający się rzecznicy będą warować jak psy, przy nadal jeszcze niczego niepodejrzewających normalnych ludziach – i przy tych, którzy zaczynają rozumieć to, że coś poszło nie tak.

Nadchodząca katastrofa i zagłada dzieci Fuku Kłamstwo NYT, które zdobyło mu Nagrodę Pulitzera 1945 – No Radiation in Hiroshima [Nie ma promieniowania w Hiroszimie. Przede wszystkim będzie jak zawsze paskudny New York Times (NYT.) Jeśli chodzi o coś naprawdę niezwykle ważnego dla przyszłości każdego z nas, naszych rodzin i przyjaciół, zawsze możemy liczyć na kłamstwa NYT dla dobra zbrodniarzy z przemysłu nuklearnego i masowych morderców. To nie jest nic nowego dla New York Times, oni zawsze tak robili. Co więcej, dominującym właścicielem NYT, rodzinie Sultzbergerów, to się podobało. Rodzina była oszczędna w słowach w kwestii polityki promieniowania od czasu Hiroszimy. Żadne kłamstwo nie było zbyt duże – w rzeczywistości, im większe i bardziej dziwaczne, tym lepiej. Niemiecki Fuhrer z czasów II wojny światowej Adolf Hitler, być może wymyślił pojęcie „dużego kłamstwa”, ale, New York Times spopularyzował go do takiego stopnia, że nawet Hitler byłby z tego dumny. NYT Sulzbergerów chętnie pomagał raczkującej CIA i amerykańskiemu Departamentowi Wojny w kłamstwach na temat bombardowań Hiroszimy i Nagasaki, które spaliły setki tysięcy ludzi. Liczni dosłownie wyparowali w nicość.

Dla NYT duże kłamstwo trwa nadal Kilka tygodni po zrzuceniu bomb atomowych, australijskiemu dziennikarzowi, George Wellerowi, udało się dostać do okupowanej Japonii i zaatakowanej Nagasaki, pomimo zakazu wydanego przez amerykańskiego generała Douglasa MacArthura. Weller, doświadczony korespondent wojenny, całkowicie oniemiał, kiedy zobaczył zakres tego nieziemskiego zniszczenia i mordu dokonanego przez bombę atomową. Weller wymyślił określenie „plagi atomowej”, które przeszło przez świat na fali wstrętu odczuwanego przez akcję Amerykanów. Dyplomaci i inni wtajemniczeni politycy i wojskowi wiedzieli o tym, że Japończycy mieli zamiar się poddać, oraz o tym, że prezydent Truman łgał w swoim przemówieniu o bombie atomowej, że „ratowała życie Amerykanów”, a która byłaby zbędna, gdyby Ameryka miała zaatakować Japonię. Sześć zniszczonych reaktorów US Navy / GE w Fukuszimie dokończyły mord, rozkaz, na który wydał Truman 65 lat, 7 miesięcy i 7 dni później, 3 marca 2011 roku. Sayonara, Japonio, jesteś już historią.

„Kto następny?” Dobre pytanie. Na świecie jest 438 dużych reaktorów: po prostu stacjonująca broń nuklearna. W Ameryce jest ich 104; liczne, takie jak Fuku, znajdują się na wybrzeżu z powodu horrendalnego zapotrzebowania miliarda galonów [1 gallon = 4,5 litra] wody dziennie dla reaktora. Nawet reaktory zbudowane wewnątrz lądu mogą stać się kolejną Fukuszimą. Kiedy jeden z nich utraci dopływ energii elektrycznej i wody, nowa Fukuszima jest gwarantowana? Osoby w wideo japońskiej NHK TV mieszkają w północnej Japonii. Muszą się ewakuować i wiele z nich umiera. Liczni już nie wyjadą, woląc rezygnację, jako lepszy sposób na rzeczywistość, niż ewakuację. W końcu nie widzi się, nie czuje, nie słyszy, ani nie czuje smaku promieniowania, które rozpuszcza wnętrzności. Każdy z nas może być następny. Umieranie w pampersach dla dorosłych, modląc się o morfinę, nie jest dobrym sposobem na odejście. Armie amerykańska i prawdopodobnie rosyjska, byłego Związku Radzieckiego, posiadają broń, która może dokonać tego rodzaju dewastacji. Przeznaczały one przez 60 lat, a przynajmniej amerykańska, miliardy na kontrolę tego, co Departament Obrony nazywa „procesy ziemskie”. Są to huragany, tornada, deszcze, susze, trzęsienia ziemi, tsunami i wulkany. Nawet średniego rozmiaru tropikalny sztorm, nie tak duży jak huragan czy tajfun, zawiera tyle energii, co 10.000 bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę. Gdyby Departament Wojny -później przemianowany na Departament Obrony, żeby zmylić tych dobrych – mógł kontrolować pogodę lub „procesy Ziemi”, mógłby kontrolować świat. Takie jest długoterminowe marzenie psycholi i maniaków kontroli na całym świecie. Czy Departament Obrony jest odpowiedzialny za wszystkie tzw. „naturalne” kataklizmy? Oczywiście, że nie, to niemądre i Departament Obrony ma idealnie wbudowane mechanizmy negowania tego. Oni tylko mogą wzruszyć ramionami i powiedzieć „to tylko pogoda”, albo dać klasyczną odpowiedź tych psycho-potworów: „to dzieło Boga!” W okresie wszystkim znanej ery wybuchów nuklearnych, Ameryka dokonała ich 1.300, Rosja około 800, pozostawiając w tyle inne potęgi nuklearne. Czy zastanawialiście się nad tym, dlaczego rzekomo super-cwani Amerykanie dokonali 1.300 wybuchów, by doprowadzić je do perfekcji, a Chińczycy tylko kilkadziesiąt? Izraelczycy mają ponad 400 sztuk broni nuklearnej, nie dokonując żadnych wybuchów? Co to za historia? Może fizycy i naukowcy z Projektu Manhattan zajmowali się czymś innym – czymś większym niż bomba atomowa. Z odtajnionych dokumentów, jak również z opinii byłego sekretarza obrony Cohena, z licznych przesłuchań w Kongresie i plotek z laboratoriów atomowych, wydaje się, że sama Ziemia jest, w rzeczywistości, największą bronią ze wszystkich. I to jest najwyższą kontrolą planety Ziemi. I taki, moi przyjaciele, jest dokładnie plan amerykańskiej armii i przywódców politycznych. Ale nie musicie mi wierzyć na słowo. Poszukajcie sami. Jest mnóstwo informacji, zróbcie to.

[Uwagi i źródła informacji znajdują się pod oryginalnym artykułem]

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

„Światło Solidarności rzuca blask na nas wszystkich” — 31. urodziny Solidarności Ćwierć wieku temu, 31 sierpnia 1980 roku powstała „Solidarność”. Próby definicji tego zjawiska pokazują, że wymyka się ona wszelkim tradycyjnym klasyfikacjom.

„Solidarność” a systemowe przekształcenia Europy Środkowo-Wschodniej „Solidarność” była ruchem pacyfistycznym, programowo rezygnującym ze stosowania przemocy w rozwiązywaniu konfliktów zbiorowych. Działała na skalę całego kraju i narodu, odwołując się do zasad solidarności społecznej, a także wartości moralnych w życiu publicznym. Sama w sobie będąc zaprzeczeniem reguł systemu komunistycznego — naruszyła podstawy komunizmu w Polsce, a potem w całym bloku sowieckim. „Światło Solidarności rzuca blask na nas wszystkich” — stwierdzili francuscy badacze ruchu już w 1981 roku. W sierpniu 2003 oryginalny zapis 21 Postulatów Gdańskich z sierpnia 1980 wraz z założoną w Ośrodku KARTA w Warszawie kolekcją archiwalną „Solidarność” — narodziny ruchu (oryginalne materiały z okresu sierpień 1980 – grudzień 1981) zostały wpisane na listę UNESCO najważniejszych zbiorów archiwalnych istniejących na świecie, w Programie „Pamięć Świata”. Dzisiaj „Solidarność” jest związkiem zawodowym, występującym w imieniu swoich członków o ich prawa ekonomiczne i pracownicze. Polska jest państwem demokratycznym, który 1 maja 2004, obok sześciu innych państw post-komunistycznych, wszedł do Unii Europejskiej, przedtem — 1 stycznia 1990 —zmieniając nazwę z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej na Rzeczpospolitą Polską.. Narodziny „Solidarności” poprzedziła długa historia oporu społeczeństwa polskiego wobec systemu komunistycznego, narzuconego Polsce i innym krajom Europy Środkowo-Wschodniej po II wojnie światowej.

Po Jałcie W lutym 1945 w Jałcie na Krymie spotkali się przywódcy antyhitlerowskiej koalicji — premier Wielkiej Brytanii Winston J. Churchill, prezydent USA Franklin D. Roosevelt oraz dyktator ZSRR generalissimus Józef Stalin, aby u kresu wojny ustalić strefy wpływów w Europie. Nikt nie pytał o zdanie Polaków, którzy walczyli u boku aliantów na wszystkich frontach (a Polska już we wrześniu 1939 stała się ofiarą dwóch agresorów — III Rzeszy i ZSRR), — gdy przesuwano Polsce granice i decydowano o jej powojennym losie. W Jałcie narodom Europy Środkowo-Wschodniej — na niemal pół wieku — odebrano wolność i szansę na demokrację, uznając ich przynależność do bloku sowieckiego. W Polsce zainstalowana siłą sowieckich czołgów, potem „legitymizowana” w sfałszowanym referendum 1946 i wyborach 1947 roku, komunistyczna władza na długo wprowadziła system stalinowski, z jego terrorem i zakłamaniem. W ciągu kilku powojennych lat zlikwidowano podziemie niepodległościowe, na śmierć czy wieloletnie więzienie skazano tysiące „wrogów ludu”; tępiono każdy przejaw niezależności. Podzielono, zastraszono i niemal spacyfikowano społeczeństwo. Po śmierci Stalina (w 1953 roku) system powoli łagodniał. Rok 1956 przyniósł Polsce „październikową odwilż” (m.in. niespotykaną nigdzie indziej w krajach bloku sowieckiego: niezależność Kościoła katolickiego, pewną autonomię inteligenckich środowisk twórczych, a na wsi utrzymanie indywidualnej gospodarki chłopskiej). Pozostawił jednak pamięć Poznańskiego Czerwca, gdy rozpoczynający się pod żądaniami „chleba i wolności” strajk robotników, przerodził się w walki uliczne, w których obie strony użyły broni. (Przyjmuje się, że w Poznaniu zginęły przynajmniej 63 osoby cywilne oraz 10 osób spośród żołnierzy i aparatu bezpieczeństwa, kilkaset zostało rannych, prawie 700 aresztowano, a kilkadziesiąt skazano.) „Odwilż” oficjalna okazała się bardzo powierzchowna, jednak niezależny od władzy nurt życia społecznego trwał i zaczął się rozrastać. Kolejny publiczny bunt (tym razem „inteligencki”) miał miejsce w 1968 roku, kiedy brutalnie zdławiono demokratyzacyjny ruch studentów, a zarazem przeprowadzono oficjalną kampanię antysemicką (z Polski wyjechało pod różnego rodzaju naciskami ok. 20 tysięcy Żydów lub osób pochodzenia żydowskiego). Wydarzenia te przyczyniły się jednak do uformowania się w Polsce „pokolenia’68”, aktywnego w latach późniejszych w opozycji antysystemowej. W innych krajach regionu pragnienie zmian przynależności politycznej także objawiało się rewoltami i masowymi protestami, które jednak niezmiennie kończyły się klęską w efekcie interwencji sił sowieckich — w Berlinie w czerwcu 1953, w Budapeszcie w listopadzie 1956, w Czechosłowacji w sierpniu 1968. Udział polskich oddziałów w interwencji wojsk Układu Warszawskiego w tłumieniu rewolucji Dubczeka w 1968 roku został bolesną zadrą w stosunkach polsko-czesko-słowackich.

Rok 1970 12 grudnia 1970 władze polskie ogłosiły totalną podwyżkę cen artykułów spożywczych. Następnego dnia zastrajkowała Stocznia Gdańska, potem inne przedsiębiorstwa w mieście. Brak reakcji władz sprowokował 15 grudnia w Gdańsku wielotysięczną manifestację uliczną. Demonstranci podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego Partii (PZPR). I sekretarz PZPR Władysław Gomułka wydał polecenie użycia broni przez Milicję Obywatelską i wprowadzenia do miasta wojska. Wojsko i milicja strzelały nie tylko do zrewoltowanych tłumów, ale także do przypadkowych przechodniów. 16 grudnia wojsko otworzyło ogień do wychodzących z bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej, 17 rano do robotników idących już do pracy w Stoczni w Gdyni, 18 grudnia w Elblągu i Szczecinie.... Według oficjalnych danych na polskim Wybrzeżu zginęło 45 osób, 1165 zostało rannych, aresztowano około 3 tysiące. Rzeczywista liczba ofiar jest nieznana: pogrzeby odbywały się w tajemnicy, groby znikały, rodziny zastraszano. Próbowano za wszelką cenę zatuszować zbrodnię, ale pozostawiła ona trwałe ślady w pamięci; w znanej, choć rozpowszechnianej ukradkiem, balladzie tamtego czasu śpiewano: „to partia strzela do robotników...”. Partia z nazwy „Robotnicza”. Po „wydarzeniach grudniowych” zmieniły się w Polsce władze państwowe i partyjne. I sekretarzem PZPR został Edward Gierek Była to jednak trauma dla obydwu stron. Pamięć o zabitych stała się punktem odniesienia we wszystkich następnych momentach starcia społeczeństwa z władzą. Z pewnością wpłynęła na brak siłowych rozwiązań w sierpniu 1980.

Jawna opozycja W czerwcu 1976 władze znów próbowały wprowadzić bardzo wysokie (średnio o 70%) podwyżki cen, co wywołało strajki w kilku miastach. Szczególnie gwałtowne demonstracje odbyły się w zakładach Radomia i Ursusa. Zostały brutalnie stłumione przez specjalne oddziały milicji (ZOMO). Wiele osób (często przypadkowych) aresztowano — w więzieniach bito (m.in. w „ścieżkach zdrowia”, gdy aresztowanym kazano biec między dwoma szpalerami uzbrojonych w pałki milicjantów), potem sądzono, skazując na więzienie, wysokie grzywny lub usuwano z pracy bez możliwości znalezienia innej. Pomocy represjonowanym (prawnej i finansowej) udzielali przedstawiciele opozycyjnych środowisk inteligenckich, którzy jednocześnie zorganizowali akcję protestacyjną. 23 września czternastu opozycjonistów ogłosiło Apel do społeczeństwa i władz PRL, który stał się deklaracją założycielką Komitetu Obrony Robotników (KOR) (po roku przekształcony w Komitet Samoobrony Społecznej „KOR” — KSS „KOR”). Padły tu kluczowe dla przyszłości słowa: „Ofiary obecnych represji nie mogą liczyć na żadną pomoc i obronę ze strony instytucji do tego powołanych, np. związków zawodowych, których rola jest żałosna. Pomocy odmawiają też agendy pomocy społecznej. W tej sytuacji rolę tę musi wziąć na siebie społeczeństwo, w interesie, którego wystąpili prześladowani. Społeczeństwo nie ma innych metod obrony przed bezprawiem jak solidarność i wzajemna pomoc”. KOR był pierwszą jawną grupą opozycji demokratycznej (ogłoszono listę członków z adresami i telefonami), działającą w obronie praw człowieka, — choć ciągle nielegalną. Zaczął wydawać własne biuletyny. Dzięki kontaktom z zagranicznymi dziennikarzami i emigracją, (także za pośrednictwem Radia Wolna Europa), przekazywał informacje o swojej działalności bardzo szeroko. Wokół KOR-u z czasem powstało wiele inicjatyw opozycyjnych, skupiających setki osób. Rozwinął się „powielaczowy” ruch wydawniczy — poza cenzurą wydawano coraz liczniejsze gazetki i pisma, z czasem także książki. Działało samokształceniowe Towarzystwo Kursów Naukowych. Z inspiracji KOR-u powstały komitety założycielskie Wolnych Związków Zawodowych w Katowicach i na Wybrzeżu, a także Studenckie Komitety Solidarności. KOR był jednym z opozycyjnych ruchów, odnoszących się do rezultatów Konferencji Helsińskiej, na której Związek Radziecki zobowiązał się do przestrzegania praw człowieka. W maju 1976 rosyjski dysydent Andriej Sacharow powołał Moskiewską Grupę Helsińską, w lipcu 1976 działalność podjął KOR, w styczniu 1977 w Czechosłowacji ogłoszono KARTĘ 77. Sporadycznie udawało się im nawiązywać kontakty. Między innymi latem 1978 r. doszło na granicy polsko-czechosłowackiej do spotkań czołowych działaczy KSS „KOR” i KARTY 77 (m.in. Jacka Kuronia i Vaclava Havla). W Polsce powstały również w 1977 Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), a następnie inne ugrupowania opozycyjne — często wchodzące z sobą w ostre spory ideowe. Liczbę osób zaangażowanych w działalność opozycyjną końca lat 70. szacuje się na około 500 aktywnych i dodatkowo ponad 1000 osób włączających się okazjonalnie. Jednak coraz szerzej rozchodząca się literatura niezależna, drukowana konspiracyjnie, trafiała do wielu tysięcy osób, co wpływało na zmianę stosunku do systemu licznych środowisk społecznych.

Polski Papież Wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża, a potem wizyta Jana Pawła II w Polsce w czerwcu 1979 — sprawiły, że zatomizowane i pochłonięte zmaganiem się z codziennością polskie społeczeństwo poczuło się nagle wspólnotą i to wspólnotą milionów — odkryło w sobie duchową siłę, wspólne doświadczanie własnej tożsamości, poczuło swobodę, jaką daje nieskrępowane wyrażanie zbiorowej woli. W czasie papieskich mszy po raz pierwszy gromadził się spokojny, zdyscyplinowany, choć przeżywający wielkie uniesienia tłum — niejako przeciw obcej ideologicznie władzy państwowej. Wizyta Papieża uświadomiła zarówno społeczeństwu, jak i komunistycznym władzom, iż Polacy zdobyli punkt oparcia poza strukturami narzuconego systemu, a słowa Papieża wypowiedziane 2 czerwca na Placu Zwycięstwa w Warszawie: „Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi” — okazały się prorocze.

Fala strajkowa Kraj jednak pogrążał się w gospodarczym chaosie. Utajone podwyżki, nasilająca się inflacja, doprowadziły w początku 1980 roku do braku na rynku niemal wszystkich artykułów. Z miesiąca na miesiąc wzrastało napięcie społeczne. Wprowadzenie podwyżki cen mięsa w stołówkach i bufetach zakładowych z dniem 1 lipca 1980 stało się przysłowiową iskrą zapalającą beczkę prochu. Największe znaczenie miał lipcowy strajk powszechny w Lublinie, który objął 150 zakładów z 50 tysiącami ludzi, stanęła komunikacja miejska, koleje. Rząd zaczął prowadzić pertraktacje i 11 lipca podpisał porozumienie z komitetami strajkowymi nazywanymi „postojowymi” (aby nie używać groźnie brzmiącego słowa strajk). Oprócz ustępstw socjalnych zagwarantował strajkującym bezpieczeństwo oraz zobowiązał się przeprowadzić nowe wybory do rad zakładowych. Po raz pierwszy w powojennej historii doszło do podpisania porozumienia między władzą a strajkującymi robotnikami. Władze starały się doraźnie uspokoić sytuację wycofaniem nowych cen i obietnicami niewielkich podwyżek. Takie też „lokalne” — były początkowo ambicje strajku w Gdańsku, chociaż polityczne ustępstwa w Lublinie dawały nadzieję na nowy krok w walce opozycyjnej. Strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina rozpoczął się 14 sierpnia 1980 w obronie wyrzuconej z pracy Anny Walentynowicz — robotnicy, współorganizatorki powstałych w 1978 Wolnych Związków Zawodowych (WZZ). Zainicjował go Bogdan Borusewicz z KOR-u i WZZ wraz z trzema młodymi robotnikami ze Stoczni, a także wyrzuconym z pracy działaczem strajkowym z 1970 roku i członkiem nielegalnych WZZ — Lechem Wałęsą. Następnego dnia przyłączyły się inne stocznie, porty oraz inne zakłady w mieście. 16 sierpnia doszło do kompromisu, także w sprawie podwyżki i dodatku „drożyźnianego” dla stoczniowców — większość komitetu strajkowego uznała, że cel został osiągnięty i wezwała robotników do opuszczenia Stoczni. Tylko moment dzielił od zakończenia strajku bez wymuszenia na władzach jakichkolwiek ustępstw o charakterze ogólniejszym, politycznym, które dałyby gwarancje innym strajkującym zakładom. Pod presją przedstawicieli załóg mniejszych zakładów, którzy przybyli do Stoczni z wyrazami poparcia — postanowiono pozostać na terenie Stoczni, ogłaszając strajk solidarnościowy.

Strajk na rzecz wszystkich Na noc 16/17 sierpnia w olbrzymiej Stoczni zostało mniej niż tysiąc strajkujących. Mogli stać się łatwym celem pacyfikacji, ale władze nie były zdecydowane na siłowe rozwiązania — potem byłoby ono już znacznie trudniejsze. Tej nocy powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy (MKS), który sformułował listę 21 postulatów, a wśród nich siedem politycznych. Najważniejszym był postulat pierwszy — żądanie utworzenia niezależnych od partii związków zawodowych, a poza nim —zagwarantowanie prawa do strajku, przestrzeganie wolności słowa, uwolnienie więźniów politycznych i podjęcie działań w celu wyprowadzenia kraju z kryzysu. 21 Postulatów Gdańskich stało się w ciągu paru dni dekalogiem zbuntowanego, ogarniętego strajkami kraju. 18 sierpnia wybuchł strajk powszechny w Szczecinie. Tam także powstały Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, formułujący podobne postulaty. Do gdańskiego MKS codziennie przyłączały się kolejne zakłady. 21 sierpnia było ich już 350. Pod koniec sierpnia fala strajków ogarnęła Górny Śląsk. W końcu sierpnia strajkowało ponad 700 tysięcy ludzi z 700 zakładów w ponad połowie z 49 województw. Do Stoczni Gdańskiej — obok wielu ludzi popierających protest (dziennikarzy czy artystów — także spoza Polski) zjeżdżali opozycyjni intelektualiści, którzy wywodzili się głównie z niezależnego Towarzystwa Kursów Naukowych — tworząc komisję ekspertów, wśród nich Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek. Wzrastało poczucie siły i wspólnoty. Nigdy jeszcze w Polsce powojennej nie występowano na taką skalę i co najważniejsze — tak solidarnie. Strajkującym przez cały czas towarzyszył tłum otaczający Stocznię — stając się niejako dodatkowym gwarantem bezpieczeństwa. Ludzie szli pod Stocznię tak, jak przed rokiem na spotkanie z Papieżem — manifestując swój udział we wspólnocie. Zainspirowany zbiorową jednością plastyk Jerzy Janiszewski zaprojektował znak „Solidarności’, z czasem rozpoznawalny na całym świecie: „Koncepcja wychodziła od takiego podobieństwa: jak ludzie w zwartym tłumie solidarnie wspierają się jeden o drugiego [...], tak litery tego słowa powinny się też wspierać o siebie. Dodałem jeszcze flagę, bo miałem świadomość, że sprawa nie jest już tylko środowiskowa, lecz powszechna”. 23 sierpnia w Stoczni Gdańskiej robotnicy i przedstawiciele władzy stanęli twarzą w twarz. Dla rządzących te rozmowy były szokiem. Oto robotnicy, przedmiotowo traktowani przez komunistyczną „władzę robotniczą”, stali się jej adwersarzami. Wobec groźby dalszego rozszerzania się strajku, władze zdecydowały się na przyjęcie postulatów: 30 sierpnia podpisano porozumienia w Szczecinie, 31 sierpnia w Gdańsku, a trzy dni później z górnikami w Jastrzębiu. Porozumienie Gdańskie było zasadnicze — ze względu na wagę uzgodnień i późniejszą rolę ośrodka gdańskiego. Lech Wałęsa w momencie sukcesu, 31 sierpnia 1980: „Czy osiągnęliśmy wszystko, czego chcieliśmy, czego pragniemy, o czym marzymy? Nie wszystko, ale wszyscy wiemy, że uzyskaliśmy bardzo wiele. Resztę też uzyskamy, bo mamy rzecz najważniejszą: nasze niezależne, samorządne związki zawodowe”. To był pierwszy instytucjonalny wyłom w komunistycznym bloku. Podważono system, który wydawał się niezachwiany. Skala protestu zaskoczyła rządzących w Polsce, a także Kreml — komuniści w Moskwie nie zdecydowali się na uderzenie zbrojne na Polskę, uznając akcję za zbyt ryzykowną. Okazało się, jak wielką siłę ma społeczna solidarność.

Ogólnonarodowy związek zawodowy Od początku września 1980 w całym kraju poszczególne Międzyzakładowe Komitety Strajkowe (MKS-y) przekształcały się w Międzyzakładowe Komitety Założycielskie wolnych związków zawodowych, potem komitety powstawały (wbrew władzom, które chciały blokować ten proces) — także tam, gdzie nie doszło do podpisania porozumień. Porozumienia sierpniowe od 11 września stały się podstawą powoływania nowych związków w całym kraju. 17 września w Gdańsku na zjeździe przedstawicieli ponad 20 Międzyzakładowych Komitetów zadecydowano o powołaniu jednolitej organizacji o zasięgu ogólnopolskim — Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, a zdeklarowana liczba członków już wtedy wynosiła 3 mln ludzi. W jej szeregach znaleźli się robotnicy i pracownicy umysłowi — ludzie niemal wszystkich zawodów; potem ruch, — choć w odrębnej formie organizacyjnej objął także inne grupy społeczne: studentów, rolników. Powołano Krajową Komisję Porozumiewawczą pod przewodnictwem Lecha Wałęsy, w jej skład weszli także m.in.:

Andrzej Gwiazda, Marian Jurczyk, Bogdan Lis, Andrzej Słowik, Zbigniew Bujak, Patrycjusz Kosmowski, Antoni Kopaczewski i Andrzej Rozpłochowski. Pierwszy okres legalnego działania „Solidarności” nazywany bywa „karnawałem wolności”. Monopol propagandowy władzy skutecznie podważało kilkaset biuletynów związkowych rozpowszechnianych we wszystkich regionach, agencje informacyjne Związku oraz wydawany oficjalnie w 1981 roku w nakładzie 500 tysięcy egzemplarzy „Tygodnik Solidarność”, którego naczelnym redaktorem został Tadeusz Mazowiecki.” Ostatnim „przyczułkiem” propagandowym władzy została tylko telewizja. Ale temu organizowaniu się czy reorganizowaniu życia społecznego oraz „świętowaniu” towarzyszyły rosnące napięcia polityczne i coraz większe trudności ekonomiczne, zwłaszcza zaopatrzeniowe. Po żywiołowym okresie formowania się i rejestracji Związku, napięciach związanym z próbami manipulacji jego statutem, nastąpił gwałtowny kryzys w stosunkach między społeczeństwem a blokującą demokratyczne zmiany władzą. Wybuchały liczne strajki o zasięgu niekiedy lokalnym lub szerszym, a nawet ogólnopolskim ze względu na łamanie porozumień sierpniowych, brak zgody na rejestrację „Solidarności” rolników czy Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Nastroje społeczne ulegały radykalizacji. Władze prowokowały coraz to nowe konflikty. Jedną z najgroźniejszych prowokacji było pobicie w marcu 1981 przez specjalnie sprowadzony oddział milicji działaczy związkowych w Bydgoszczy (m.in. Jana Rulewskiego). W ich obronie w czterogodzinnym strajku ostrzegawczym stanął solidarnie cały Związek, a właściwie zamarł wtedy w bezruchu cały kraj — co pokazało, jak ogromną siłę ma „Solidarność”. Postawiło to kraj na krawędzi strajku generalnego, którego obawiano się ze względu na prawdopodobną zbrojną interwencję ZSRR. Zawarty wówczas kompromis z władzą (i odwołanie strajku) odebrał siłę naporu na władzę — zarówno „Solidarności”, jak i wspierającemu ją społeczeństwu.

Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej I Zjazd NSZZ „Solidarność” zwołany został we wrześniu 1981 — poprzedziły go pierwsze w powojennej Polsce demokratyczne wybory delegatów. Jednym z ważniejszych dokumentów Zjazdu stało się Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej: „Delegaci zebrani w Gdańsku na I Zjeździe „S” przesyłają robotnikom Albanii, Bułgarii, Czechosłowacji, NRD, Rumunii, Węgier i wszystkich narodów ZSRR pozdrowienia i wyrazy poparcia. Jako pierwszy niezależny związek zawodowy w naszej powojennej historii — głęboko czujemy wspólnotę naszych losów. Zapewniamy, że wbrew kłamstwom szerzonym w Waszych krajach, jesteśmy autentyczną, 10-milionową organizacją pracowników, powstałą w wyniku robotniczych strajków. Naszym celem jest walka o poprawę bytu wszystkich ludzi pracy. Popieramy tych z Was, którzy zdecydowali się wejść na trudną drogę walki o wolny ruch związkowy [...].” Dokument wzbudził kontrowersje, jako „niepolityczny”, nawołujący do buntu w całym komunistycznym bloku i przez to „niebezpieczny”. Ale Posłanie stało się przede wszystkim symbolicznym gestem otwarcia na inne narody z sowieckiej strefy wpływów, „podzielenia się” wywalczoną wolnością, zapowiedzią wspólnej drogi. Na Kremlu dokument wywołał prawdziwą wściekłość — Leonid Breżniew zatelefonował do I sekretarza PZPR Stanisława Kani i wychodząc od Posłania żądał wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. W wielkich zakładach radzieckich organizowano gniewne wystąpienia „kolektywów robotniczych”, które w rezolucjach potępiały „Solidarność”. W całym 16-miesięcznym Karnawale „Solidarności” partie komunistyczne w „bratnich” krajach zabezpieczały się przed jej wpływem, widząc śmiertelne zagrożenie dla swojej władzy. Komuniści niemieccy, bojąc się rozprzestrzeniania zarazy „solidarnościowej”, już w październiku 1980 zamknęli jednostronną decyzją granicę z Polską, otwartą dotąd dla ruchu bezwizowego.

Kontrrewolucja — władza przeciw społeczeństwu Powstanie wielkiej niezależnej organizacji społecznej, jaką stała się „Solidarność”, było całkowicie sprzeczne z istotą systemu komunistycznego. W kierownictwie PZPR dominowały dążenia do przywrócenia monopolu władzy, a wspierały je naciski innych reżimów z sąsiedzkich krajów komunistycznych oraz groźby sowieckiej interwencji. Plany osłabienia lub podzielenia „Solidarności” okazały się w latach 1980–81 mało realistyczne. Ich alternatywą było przygotowanie stanu wojennego, nad którym tajne prace przygotowawcze trwały niemal od podpisania Porozumień Sierpniowych — od września 1980. Już w trakcie trwania strajku, w sierpniu 1980 w sztabie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych opracowany został plan pacyfikacji Stoczni. Ale kierownictwo partii nie zdecydowało się na rozlew krwi — ciągle żywa była pamięć o wydarzeniach Grudnia 70. Specjalna komisja sowiecka do spraw Polski, tzw. Komisja Susłowa, także przygotowała plan interwencji zbrojnej — 29 sierpnia w gotowości bojowej miały stanąć cztery dywizje. Uwikłani w wojnę w Afganistanie, niepewni postawy wojska polskiego, a za to pewni determinacji w oporze polskiego społeczeństwa i potępienia Zachodu, przywódcy sowieccy nie zdecydowali się na otwarcie „drugiego frontu”. Także 8 grudnia 1980 wojska Układu Warszawskiego gotowe były do zbrojnej interwencji w Polsce — 18 dywizji ZSRR, NRD i CSRS stało na granicy. Decyzję o odwołaniu akcji podjęto w ostatniej chwili, uznając moment (między innymi po jednoznacznym ostrzeżeniu ze strony prezydenta USA Jimmy’ego Cartera) za niekorzystny dla ataku. Potem wielokrotnie Sowieci straszyli agresją, czego bardzo się w Polsce bano i co często stawało się argumentem przeciwko radykalizacji żądań strony solidarnościowej. (Stąd wzięła się autodefinicja zjawiska: „samoograniczająca się rewolucja”). W ciągu roku 1981 Sowieci coraz wyraźniej stwierdzali, iż wojsk do Polski wprowadzać nie chcą, że porządek muszą polscy towarzysze zaprowadzić sami. Polscy komuniści nie mogli wiedzieć, że 10 grudnia 1981, trzy dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, jeden z przywódców sowieckiej władzy, mówił na Kremlu: „Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. To jest właściwe stanowisko i powinniśmy stać przy nim do końca. Nie wiem, jak rozstrzygnie się sprawa, ale nawet, jeśli Polska dostanie się pod władzę «Solidarności», to będzie to tylko tyle. [...] Musimy troszczyć się o nasz kraj”. Związek Radziecki dopuszczający istnienie Polski „solidarnościowej” tracił moc globalnego imperium. W Polsce jednak nie wiedziało tego ani społeczeństwo, ani władza działająca w imieniu tego imperium.

Stan wojenny 13 grudnia 1981 stojący na czele władz gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, na ulice wyjechały transportery opancerzone, wyszło wojsko i ZOMO (Zmechanizowane Odwody Milicji Obywatelskiej), całkowicie przerwano łączność telefoniczną. Zmilitaryzowana została struktura państwa, m.in. zawieszono działalność wszystkich organizacji, stowarzyszeń i związków zawodowych, w sądach wprowadzono tryb doraźny, obowiązywała godzina milicyjna. Pierwszej nocy, z 12 na 13 grudnia, internowano większość przywódców „Solidarności”, działaczy z zakładów uznanych za szczególnie ważne, intelektualistów wspierających ruch (oficjalnie ponad 5 tysięcy osób, potem następowały nowe zatrzymania; w grudnia 1982 — mimo także zwolnień — zanotowano ponad 10 tysięcy internowanych). „Solidarność” dała się zaskoczyć — zresztą nie prowadziła żadnych przygotowań do oporu fizycznego, zbrojnego; była bezradna wobec użytych sił militarnych państwa. A jednak od pierwszych momentów stanu wojennego rodził się opór, który najpierw przybierał formę strajków okupacyjnych. Połączone siły milicji i wojska pacyfikowały jednak brutalnie kolejne strajkujące zakłady. Na Śląsku milicja strzelała do górników broniących kopalni „Wujek” w Katowicach (gdzie było 3 tysiące strajkujących) — dziewięciu zabitych to pierwsze śmiertelne ofiary militarnego „zaprowadzania porządku”. (W sumie udokumentowano 115 wypadków śmierci bezpośrednich ofiar stanu wojennego.) Późniejsze próby manifestacji ulicznych przeciwko stanowi wojennemu — spotykały się także z brutalną odpowiedzią — rozpędzane przez milicję używającą gazów łzawiących, armatek wodnych, pałek. Na podstawie dekretu o stanie wojennym wprowadzono przepisy prawne, które stały się podstawą aresztowania i skazania wielu tysięcy osób. W czasie formalnego obowiązywania stanu wojennego — do 22 czerwca 1983 skazano prawie 12 tysięcy osób. Potem aresztowania trwały nadal aż do jesieni 1986 roku. „Solidarność” została zdelegalizowana, przetrwała jednak 7-letni okres nielegalności..

Wolność w podziemiu W początkach stanu wojennego ze względu na całkowity brak możliwości porozumiewania się (m.in. wyłączone telefony, zakaz opuszczania miast bez specjalnych przepustek, zamknięcie wszystkich gazet prócz dwóch partyjno-propagandowych), najbardziej pożądanym towarem stawało się „wolne słowo” — niemal wszędzie tworzono, więc najpierw sieci służące zbieraniu i przekazywaniu informacji. Stawały się one zalążkiem „społeczeństwa podziemnego” — jak sformułował to jeden z przywódców odbudowującej się „Solidarności” Już w kwietniu 1982 roku doszło do utworzenia w konspiracji ogólnopolskiego kierownictwa — Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „Solidarności”. W jej skład weszli przywódcy największych i najlepiej zorganizowanych w podziemiu regionów, którym udało się uniknąć internowania i aresztowania — Władysław Frasyniuk, Zbigniew Bujak, Władysław Hardek i Bogdan Lis. Stawiali sobie za cel działania zmierzające do odwołania stanu wojennego, uwolnienia wszystkich internowanych i aresztowanych oraz przywrócenia NSZZ „Solidarność”. Jednym z większych ich zadań tego czasu było przygotowanie konfrontacji z władzą 31 sierpnia 1982, w drugą rocznicę podpisania Porozumień w Gdańsku (pojawiały się pogłoski o zbrojeniu się „Solidarności”). W 66 miejscowościach Polski odbyły się demonstracje, w których wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób. Doszło do walk ulicznych w wielu miastach, setki osób odniosły rany, w Lubinie milicja strzelała ostrą amunicją — padło pięciu zabitych. Pokazało to z jednej strony bezwzględność władz komunistycznych, z drugiej determinację społeczeństwa w sprzeciwie wobec nich, a w sumie — brak perspektyw na szybką zmianę sytuacji. Utwierdzało to struktury solidarnościowe w konieczności przygotowania się na „długi marsz”. Podziemna „Solidarność” to nie tylko działalność o charakterze politycznym, ale także niezależna kultura i oświata, a przede wszystkim niezależny od władzy, bo tworzony poza cenzurą, ruch wydawniczy (jak nazywano go — „drugi obieg”). Rozwinął się on na niespotykaną dotąd i nigdzie więcej niewystępującą skalę, mimo że aresztowano i skazywano na wysokie wyroki nie tylko wydawców, drukarzy, ale i kolporterów „samizdatu”. Największa podziemna gazeta wydawana w stanie wojennym — „Tygodnik Mazowsze” — osiągała nakład 80 tysięcy egzemplarzy. W całym okresie zorganizowanej opozycji, w latach 1976–90 (do momentu likwidacji cenzury), ale głównie po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 — ukazało się w Polsce blisko 5000 tytułów wydawnictw ciągłych (gazetek i czasopism) wydanych w „drugim obiegu”, a druków zwartych (książek i broszur) blisko 7000 pozycji. Szacuje się, że stały kontakt z tymi publikacjami miało około 100 tysięcy osób, a sporadyczny — 200–250 tysięcy. Przez wszystkie te lata organizowano niezależne (zwykle w salach kościołów, ale także w prywatnych mieszkaniach) wystawy, wykłady, koncerty, a nawet spektakle teatralne. Działalność tę w pewnym stopniu koordynowały i finansowo wspierały różne komitety społeczne, a potem powstałe w 1983 „podziemne ministerstwo” — OKNo (oświata, kultura, nauka)

Pomoc Zachodu Jak ważna była Polska okresu „Solidarności”, jako wyspa wolności w bloku sowieckim, świadczy reakcja świata na wprowadzenie stanu wojennego. Międzynarodowa solidarność krajów demokratycznych z Polską, której odebrano tę wolność, pokonywała granice ustanowione przez komunistów. Francja, Niemcy, Szwecja, Wielka Brytania, Austria, Stany Zjednoczone i wiele innych krajów zareagowało na stan wojenny i represje wobec „Solidarności”, udzielając polskiemu społeczeństwu moralnego i materialnego wsparcia na niespotykaną skalę. Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, związki zawodowe we Francji i innych krajach organizowały zbiórki publiczne pieniędzy i wysyłanie paczek. Potem w tę pomoc włączyła się Międzynarodowa Konfederacja Wolnych Związków Zawodowych i Światowa Konfederacja Pracy. Z Zachodu do Polski szły transporty z pomocą humanitarną (żywność, lekarstwa) —czasem ogromne, składające się z kilkudziesięciu tirów. Przemycano także pomoc techniczną dla polskiej opozycji — farby, matryce, powielacze, a nawet maszyny drukarskie. Dla przywódców komunistycznych w Polsce ta ogromna pomoc udzielana „Solidarności” była zarazem dowodem, iż oni nie uzyskają międzynarodowego poparcia dla swych działań. Była to w istocie zapowiedź niemal całkowitej ich izolacji ze strony Zachodu.

Ostatni atak systemu Polscy funkcjonariusze komunizmu zaatakowali polskie społeczeństwo w imieniu imperium — ZSRR. Nie wygrali; ten atak, choć udany militarnie, był równoznaczny z ostateczną — społeczną i gospodarczą — klęską systemu. Kolejne lata „stanu wojennego” (1981–1988), paraliżujące Polskę, nie przywróciły władzom skuteczności działania. Pamięć o 10-milionowej „Solidarności” hamowała zarazem ich represyjność. W Moskwie doświadczenia z „Solidarnością” było z pewnością impulsem dla polityki Pierestrojki, która zakładała, że nie da się już sterować narodami wykorzystując wyłącznie metody zastraszania. Twardy kurs wobec coraz liczniejszych przeciwników systemu, zarówno w ZSRR, jak i pozostałych krajach bloku sowieckiego, nie zmieniał rozpaczliwego stanu gospodarki, a jednocześnie pogarszał sytuację międzynarodową. Zaczęto szukać innych rozwiązań. W 1985 roku, wraz z przejęciem władzy na Kremlu przez Michaiła Gorbaczowa, pojawiło się hasło przebudowy systemu. Imperium sowieckie, pogrążone w głębokim kryzysie, miała uratować polityka gospodarczych reform i pewnej liberalizacji. Pierestrojka jednak nie pomogła — w 1988 roku imperium zaczynało się rozpadać, republiki bałtyckie prowadziły już otwartą walkę o niepodległość. Przywódcy „bratnich” państw zaczęli tracić oparcie w Związku Radzieckim, dla swych wewnętrznych rozgrywek z własnymi społeczeństwami.

Powrót „Solidarności”” Pierwszym sygnałem zmian w Polsce w relacjach władze–opozycja było zwolnienie wszystkich więźniów politycznych w połowie września 1986. Przyniosło w odpowiedzi apel Lecha Wałęsy i grupy intelektualistów do prezydenta USA o zniesienie sankcji gospodarczych wobec PRL (październik 1986), co było wstępnym znakiem gotowości opozycji do pertraktacji z władzą. 29 września 1986 powstała jawna Tymczasowa Rada „Solidarności” z Lechem Wałęsą na czele, jako zarząd nadal nielegalnego Związku. Spowodowało to ujawnianie się innych struktur podziemnej „Solidarności” w różnych regionach. Rozpoczął się powolny, bardzo trudny i budzący wiele kontrowersji wśród nawet samych działaczy proces ponownej legalizacji „Solidarności”. W 1988 roku wróciła nagle fala strajkowa. Najpierw w maju strajki nie tylko nie ogarnęły dużej liczby zakładów, ale zostały wbrew tendencjom ugodowym szybko i brutalnie spacyfikowane (w Nowej Hucie pobito kilkadziesiąt osób, aresztowano Komitet Strajkowy). W sierpniu objęły jednak kopalnie na Śląsku, Stocznię Gdańską i wiele przedsiębiorstw w kilku województwach. Wyglądało to na powtórkę Sierpnia 80.Władze wyraziły gotowość do rozmów — 31 sierpnia doszło do ich spotkania z Wałęsą. Rozpoczęły się przygotowania do rozmów generalnych władzy z opozycją przy „okrągłym stole”.

Wynegocjowana zmiana systemu Obrady Polskiego Okrągłego Stołu trwały od 6 lutego do 5 kwietnia 1989. Uczestniczyło w nich 230 przedstawicieli opozycji, głównie z kręgów „Solidarności”, powołanych przez Lecha Wałęsę. Wynegocjowano ponowną rejestrację NSZZ „Solidarność”. Ustalono pakiet reform politycznych, spośród których najważniejsze było prawo do obsadzenia w drodze wolnych wyborów 1/3 miejsc w Sejmie oraz wolne wybory do nowo powstającego Senatu. Kandydatom opozycji gwarantowano możliwość przeprowadzenia kampanii, w tym utworzenia dziennika związanego z „Solidarnością” („Gazeta Wyborcza”). Wybory do Parlamentu w czerwcu 1989 przyniosły komunistom druzgocącą klęskę. Społeczeństwo po raz pierwszy w powojennej Polsce dopuszczone zostało do udziału we władzy. Kandydaci „Solidarności” zdobyli 160 miejsc w Sejmie (niemal wszystkie mandaty, jakie mogli obsadzić) i 99 miejsc w stuosobowym Senacie. Taki wynik wyborów oznaczał w Polsce koniec komunizmu — powołanie pierwszego niekomunistycznego rządu w bloku sowieckim, zniesienie cenzury, wejście na drogę budowy demokracji.

Koniec „Jałty” W 1989 roku, gdy sowieckie przyzwolenie dla daleko idących zmian, wynegocjowanych przy polskim Okrągłym Stole, stało się oczywiste, przyszła kolej na Węgry, gdzie władza i opozycja także zasiadły do rozmów. Kolejne społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, w: NRD, Czechosłowacji, republikach bałtyckich wypowiadały posłuszeństwo komunistycznej władzy...W czasie „aksamitnej rewolucji” w Pradze historyk Timothy Garton Ash powiedział do Vaclava Havla: „W Polsce to trwało 10 lat, na Węgrzech 10 miesięcy, w NRD 10 tygodni, może w Czechosłowacji zajmie to 10 dni?”. Między sierpniem 1980 a listopadem 1989 dokonał się największy pokojowy przewrót w powojennej Europie — między bramą Stoczni Gdańskiej a Bramą Brandenburską w Berlinie. W następstwie procesu uruchomionego przez „Solidarność”, „runął” berliński mur — symbol pojałtańskiego podziału Europy. Siłą napędową przemian okazała się społeczna solidarność. Wydarzenia Jesieni Ludów 1989 roku w małym stopniu przypominały „czas negocjacji” w Polsce przełomu lat 1988/89, raczej wprost nawiązywały do eksplozji Sierpnia 80, wszystkie też (z wyjątkiem Rumunii) — były pokojowymi rewolucjami. Przełom lat 80. i 90. w bloku sowieckim potwierdził znaczenie, jakie miały dni tamtego Polskiego Sierpnia 80 dla historii Europy. Z jednej strony — zahamowały agresywność systemu, z drugiej — pobudziły społeczną wyobraźnię, wzmocniły odwagę. I choć dywizje były tylko po jednej ze stron, stanęły wobec siebie dwie siły. Im dłużej nie następował atak, tym większe miała znaczenie postawa bezbronnych mas. Związek Radziecki rozpadł się. Powstawały kolejne niepodległe państwa: Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina... W październiku 1992 ostatnie oddziały Armii Radzieckiej, stacjonujące w Świnoujściu opuszczają terytorium Rzeczpospolitej Polskiej. Jednakże system sowiecki przetrwał pod różnymi postaciami w części dawnego imperium. Fala wolności pojawiała się jednak i tu, podnosiła się nawet w Rosji, ale opadała. Na Białorusi okazała się wyjątkowo słaba. Nigdzie jednak nie zamarła. W zwycięstwo pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, gdzie determinacja tysięcznych tłumów na ulicach, wsparta solidarnie przez ludzi z innych krajów, w tym silnie i licznie z Polski, przypomniała tamtą — polską atmosferę solidarności roku 1980. To kolejny sukces pokojowej, zbiorowej odmowy — dowód, iż pragnienia wolności nie da się zdusić w żadnym ze społeczeństw. Grzegorz Kołodziejczyk

Jaruzelski pozostanie bezkarny? Z powodu złego stanu zdrowia 88-letniego gen. Wojciecha Jaruzelskiego, Sąd Okręgowy w Warszawie zawiesił proces byłego szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, oskarżonego o wprowadzenie stanu wojennego w 1981 r. – ustaliła PAP w źródłach sądowych. Z tego samego powodu w lipcu ten sam sąd zawiesił proces Jaruzelskiego za “sprawstwo kierownicze” zabójstwa robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. W początkach sierpnia Sąd Okręgowy w Warszawie wyłączył Jaruzelskiego z trwającego od września 2008 r. procesu autorów stanu wojennego, (który toczy się dalej bez niego). Decyzję podjęto po zapoznaniu się z wynikami nowych badań Jaruzelskiego (jest po zabiegach onkologicznych). Opinia lekarzy głosi, że nie będzie on zdolny do udziału w procesie przez rok, z powodu m.in. chemoterapii. Jak ustaliła PAP, wkrótce po wyłączeniu sprawy Jaruzelskiego, jego proces formalnie zawieszono. Po upływie okresu niezdolności do udziału w sprawie sąd zwykle zarządza ponowne badania. Jeśli stan Jaruzelskiego poprawi się, będzie sądzony oddzielnie; jeśli nie – nigdy już nie zasiądzie na ławie oskarżonych. W kwietniu 2007 r. pion śledczy IPN z Katowic oskarżył dziewięć osób – członków władz i Rady Państwa PRL, która formalnie w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r wprowadziła stan wojenny i wydała odpowiednie dekrety. Po wyłączeniu przez sąd spraw czterech oskarżonych do oddzielnych postępowań oraz śmierci dwojga innych, w procesie zostało troje podsądnych. 83-letni b. I sekretarz PZPR Stanisław Kania i b. szef MSW 85-letni gen. Czesław Kiszczak odpowiadają za udział w “związku przestępczym o charakterze zbrojnym”, który na najwyższych szczeblach władzy PRL przygotowywał stan wojenny (grozi za to do 8 lat więzienia). B. członkini Rady Państwa 81-letnia Eugenia Kempara ma zarzut przekroczenia uprawnień przez głosowanie za dekretami o stanie wojennym – wbrew konstytucji PRL, bo podczas sesji Sejmu (kara do 3 lat więzienia). Były I sekretarz PZPR, b. premier, b. szef MON i b. szef WRON gen. Jaruzelski ma zarzut kierowania tym “związkiem przestępczym” (kara do 10 lat więzienia) oraz podżegania członków Rady Państwa do przekroczenia ich uprawnień. Zarzuty przedawniają się w 2020 r. Zgodnie z wytycznymi Sądu Apelacyjnego w Warszawie, sąd nie zajmuje się “oceną merytorycznej zasadności wprowadzenia stanu wojennego”, lecz “prawnymi aspektami zachowań przypisywanych oskarżonym”. Oni sami twierdzą, że działali w stanie “wyższej konieczności” wobec groźby sowieckiej interwencji. W grudniu 1981 r. nie było takiej groźby, a państwa Układu Warszawskiego uznały, że sprawa leży w wyłącznej gestii władz PRL – replikuje IPN. Odpierając zarzut jako absurdalny, Jaruzelski ironizował, że oznacza on, iż można być “i legalną władzą, i nielegalną organizacją”. Stan wojenny władze PRL wprowadziły, by zgnieść NSZZ “Solidarność”. Jego autorzy twierdzą, że spowodował on kilkanaście ofiar śmiertelnych; według sejmowej komisji nadzwyczajnej z lat 1989-1991, było ich ok. 90. Tysiące osób uwięziono, wiele zwolniono z pracy, zmuszono do emigracji. Autorzy stanu wojennego uzasadniali jego ogłoszenie niebezpieczeństwem – ich zdaniem – przejęcia władzy przez “Solidarność”, a stan wojenny miał być “mniejszym złem”. Dziś IPN prowadzi wiele śledztw w sprawie przestępstw władz z tego czasu; część jest umarzana z powodu przedawnienia. W 1992 r. Sejm przyjął uchwałę, że stan wojenny był nielegalny. W 1996 r. Sejm, głosami ówczesnej koalicji SLD-PSL, nie zgodził się by Jaruzelski, Kiszczak i inni członkowie WRON odpowiadali przed Trybunałem Stanu. W marcu br. Trybunał Konstytucyjny uznał, że dekret o stanie wojennym przyjęto niezgodnie z prawem PRL. Wyrok ten nie ma bezpośredniego wpływu na proces karny twórców stanu wojennego. W początkach lipca br. także sprawa Jaruzelskiego ws. Grudnia’70 została wyłączona do odrębnego postępowania. Sąd Okręgowy w Warszawie jednocześnie musiał wtedy zacząć cały proces od nowa, bo zmarł ławnik z poprzedniego składu sądu (trwający od jesieni 2001 r. proces dobiegał już końca). Obecnie na ławie oskarżonych zasiadają: b. wicepremier PRL Stanisław Kociołek oraz dowódcy oddziałów wojska tłumiących robotnicze protesty: Mirosław Wiekiera, Bolesław Fałdasz i Wiesław G. (nie zgadza się na podawanie swych danych). Oskarżonym grozi nawet dożywocie. W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Za: niezalezna.pl (2011-08-23)

Terror skandynawskich “Rzeczników Ochrony Praw Dziecka” Grupa detektywistyczna Krzysztofa Rutkowskiego przyznała, że pod koniec czerwca (br.) odebrała polskie dziecko z domu norweskiej rodziny zastępczej w Oslo. Dziewięcioletnia Nikola została przekazana rodzicom w Polsce. Wydarzenie zwróciło uwagę na pewien kontrowersyjny proceder stosowany w wielu europejskich krajach. Dziewczynka została przekazana norweskiej rodzinie zastępczej 30 maja za sprawą gminnej organizacji praw dziecka w Oslo. Z nieoficjalnych wiadomości wynika, że Nikola była smutna i osowiała, co zdaniem norweskich urzędników “miało wskazywać, że w polskim domu dzieje się coś niepokojącego”.

Bezradne państwo Rutkowski działał na zlecenie rodziców dziecka. Podczas akcji Nikola pozostawała w ciągłym kontakcie z rodzicami. Dlatego bez sprzeciwu zsunęła się na lince z okna i ufając grupie detektywistycznej, pojechała do Polski. Zanim doszło do akcji odbicia dziecka, sprawa dziewięciolatki została zgłoszona do kierownika Wydziału Konsularnego polskiej ambasady w Oslo. Marek Pędzich przekonywał rodziców, że powinni współpracować ze stroną norweską. Zachęcał, aby skorzystali z adwokata i tłumacza oraz dostosowali się do norm państwa demokratycznego. Rodzice Nikoli nie posłuchali przedstawiciela polskich władz. Wiedzieli, że nie mogą spodziewać się pomocy.

Szczęśliwi rodzice Opis akcji Rutkowskiego przypomina film sensacyjny. Nieoznakowane samochody podjechały pod dom rodziny zastępczej. Sypialnia była na pierwszym piętrze. Nikola posiadała przy sobie telefon i pozostając w kontakcie z rodzicami, wiedziała, że będzie uwolniona. Zsunęła się na lince z okna i wsiadła do samochodu, aby wrócić do kraju. Rodzice zastępczy dopiero rano zorientowali się, że dziecka nie ma w pokoju. Rozpoczęło się poszukiwanie w całym kraju. Tymczasem prawdziwi rodzice już w Polsce, na konferencji prasowej zwołanej przez Krzysztofa Rutkowskiego, wyrażali swoje wzruszenie i zadowolenie. Detektyw stwierdził, że dziecko było po prostu więzione przez norweskie władze. Akcja odbicia była trudna, gdyż istniało ryzyko aresztowania i surowego ukarania przez norweski wymiar sprawiedliwości.

Dlaczego zabrali dziecko? Nikola nie wróciła do domu ze szkoły 30 maja 2011 roku. Rodzice dowiedzieli się, że zabrali ją Gminni Rzecznicy Ochrony Praw Dziecka (Barnevernstjeneste). Urzędnicy mieli zauważyć, że dziecko „było smutne i osowiałe”. Za przyczynę takiego stanu przyjęto sytuację w domu. Dziecko trafiło do norweskiej rodziny zastępczej. Rodzice nie mogli mieć kontaktu z Nikolą, natomiast zgodnie z norweskim prawem, mieli płacić 1000 euro miesięcznie na utrzymanie. Wiedzieli, że organizacje socjalne mają także prawo do zmieniania tożsamości dziecka, a co za tym idzie – zerwania na zawsze kontaktu z rodzicami. Konsul RP w Oslo, Adrianna Warchoł, podjęła próbę kontaktu z organizacją Barnevernstjeneste. Jednak przedstawiciele polskich władz, w tym MSZ, przyznali, że nie mogą pomóc ani dziecku, ani rodzinie, gdyż osoby przebywające na terenie Norwegii podlegają prawu norweskiemu. Działania konsula ograniczyły się do przekazania listy tłumaczy oraz kancelarii adwokackich. Odebranie Nikoli nie było jedynym tego typu przypadkiem w ciągu ostatnich lat. Wydział Konsularny Ambasady RP w Oslo otrzymał w ciągu ostatniego roku kilkanaście sygnałów i zgłoszeń od mieszkających w Norwegii Polaków o ich problemach wynikłych z działań Barnevernstjeneste. Polski MSZ przestrzega jedynie Polaków, że powinni mieć świadomość, iż w Norwegii istnieją pewne wzorce postępowania i zachowania w stosunkach pomiędzy rodzicami a dziećmi, często odmienne od panujących w innych krajach, innych kręgach kulturowych, religijnych. Istnieją przykłady zachowań tolerowanych, dopuszczalnych lub usprawiedliwianych gdzie indziej, które w Norwegii zwalczane są z całą stanowczością. W podobny sposób odbiera się rocznie nawet 3 tysiące dzieci emigrantom z różnych krajów. Czy w ten sposób chce się uszczęśliwiać norweskie bezdzietne rodziny? Dziwne praktyki na północy Kraje północnej Europy podejmują wiele kontrowersyjnych rozwiązań związanych z tzw. polityką rodzinną. W Szwecji powstał nawet komitet zaangażowany w sprawy pochopnego odbierania dzieci rodzicom. Szwedzka prawniczka Ruby Harrold-Claesson opisuje, że komitet założyli duński adwokat i szwedzka prawniczka Siv Westerberg, która wygrała siedem spraw przeciwko państwu szwedzkiemu w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Później do komitetu dołączyli mieszkańcy Norwegii i Finlandii. Organizacja powstała, dlatego, że w ocenie założycieli, prawo zaczęło terroryzować dzieci i rodziców. Dzieci zaczęto odbierać rodzicom z banalnych powodów. Harrold-Claesson opisała sytuację rodziny Olssonów, której odebrano dzieci, dlatego, że rodzice mieli jakoby za niski iloraz inteligencji. Okazało się później, że rodzice mieli standardowe IQ. Olssonowie wygrali sprawę przed Europejskim Trybunałem. Władze Szwecji nie dały jednak za wygraną. Uznały, że skoro dzieci tyle czasu przebywały u rodziców zastępczych, nie powinny wracać do domu. Sprawa trwała kilka lat; zanim się skończyła dzieci dorosły, a rodzice dostali odszkodowanie. Obecnie w Szwecji głośna jest sprawa Dominika, którego policja wyciągnęła z samolotu, gdy rodzina opuszczała Szwecję. Chłopiec miał chodzić do szkoły w Indiach, skąd pochodziła jego matka. I tak rodzina weszła w spór z Urzędem Szkolnym, gdyż w oczekiwaniu na wyjazd chłopiec uczył się w domu. Zabrany rodzicom trafił do rodziny zastępczej. Rodzice mogą go zobaczyć, co piąty tydzień przez godzinę, pod nadzorem urzędników.

Pierwsze jest państwo Władze mają w krajach skandynawskich pierwszeństwo w ustalaniu, co jest najlepsze dla dziecka. Jeżeli w przychodni zdrowia ktoś uzna, że dziecko powinno chodzić do przedszkola, to matka nie ma tu nic do powiedzenia, mimo że sama chciałaby zająć się wychowaniem. Jeśli się nie zgodzi, dziecko trafi do rodziny zastępczej. Gorliwość urzędników wynika z nagród i dotacji za wyniki. Poza tym za dziećmi umieszczanymi w rodzinach zastępczych podążają duże pieniądze. Zdarza się, że rodzice zastępczy to znajomi lub krewni urzędników socjalnych. W szwedzkiej gminie Nybro upośledzony chłopiec znalazł się w rodzinie zastępczej, której płacono 10 tys. koron (4 tys. zł) za dobę. Celem okazuje się przejęcie dziecka i podążającej za nim dotacji. Cierpienie wynikające z rozłąki z rodzicami nie ma tu znaczenia. Wszystko zaczęło się w 1979 roku, kiedy zakazano prawnie wymierzenia klapsa dziecku. W Szwecji rządziła wtedy partia socjalistyczna. Rodzinę traktowano, jako zagrożenie dla nowego, postępowego społeczeństwa. Dziś prawo tak się rozwinęło, że dziecko można stracić z byle powodu. Rocznie odbiera się rodzicom 20 tys. dzieci. System odbierania dzieci kosztuje 28 miliardów koron. Krzysztof Rutkowski krytykowany jest za to, że odwołując się do prawa kaduka, dokonał porwania polskiego dziecka z rodziny zastępczej w Norwegii. Jednak akcja detektywa wywołała dyskusję o prawie obowiązującym w wielu europejskich krajach. Polskie elity polityczne, zafascynowane europejskimi rozwiązaniami, mogą nawet nie zauważyć, kiedy Polakom zafundują podobne piekło…

Rafał Pazio

KOMENTARZ ZE SZWECJI: Przytoczone przez Rafała Pazio statystyki wydawały mi się przesadzone a samo zjawisko wyolbrzymione. Wyjeżdżając przed trzema tygodniami do Szwecji postanowiłem zasięgnąć języka u znajomych mieszkających w regionie Skane (południe kraju) i zweryfikować historie o porywanych w majestacie prawa dzieciach. Kolega (trochę niechętnie) podał mi adres Petera (nazwiska do wiadomości redakcji). Mieszkaniec Degebergi znany jest w okolicy z organizacji ogródkowych “lopisów” (lopis marknad – bardzo popularny w Skandynawii rodzaj wyprzedaży, z której dochód jest zwykle przeznaczany na cele charytatywne, wakacje dla dzieci z lokalnej szkoły, miejski klub sportowy itp.) Pieniądze, które Peter zarobi wyprzedając sprzęty domowe i elektronikę (kupuje ją od znajomych i na dużych “lopisach”) chomikuje na bankowym koncie. Ma nadzieję, że pomimo choroby nerek i niskich zarobków uda mu się kiedyś odzyskać dwójkę dzieci. Syna i córki państwo pozbawiło go przed 3 laty z powodu “niewystarczających dochodów” (razem z żoną mają ok. 11.000 koron miesięcznie, czyli ok. 4400 zł!; mieszkanie wynajmują) oraz postępującej choroby. Z dziećmi nie mają kontaktu od ponad 2 lat. Nie wiedzą również, w jakim mieście zostały umieszczone. Od Petera dostałem 4 kolejne kontakty do osób, których urzędnicy pozbawili prawa do opieki nad pierworodnymi… Piotr Żak

Inna wersja wydarzeń w Trypolisie? Liczne informacje w związku z zajęciem przez rebeliantów Trypolisu i co raz częściej dementowanymi doniesieniami nt. pojmania synów Kaddafiego przełamuje rosyjski portal Argumenty.ru Informacja ta ukazuje także front walki informacyjnej, która toczy się równolegle do działań militarnych. „Według doniesień z Trypolisu sytuacja w stolicy, mimo doniesień zachodnich telewizji pozostaje spokojna. Walki prowadzone są tylko na peryferiach miasta”. Te informacje potwierdzają rosyjskie źródła dyplomatyczno-wojskowe. „Obecnie siły rządowe prowadzą niewielkie starcia z rebeliantami infiltrującymi peryferie Trypolisu. W samym centrum Libii, nie słychać odgłosów walk za wyjątkiem zintensyfikowanych bombardowań NATO” - powiedział dla portalu Argumenty.ru przedstawiciel ambasady Libii w Moskwie, który powołał się na źródła MSZ w swoim kraju. Rosyjskie źródła dyplomatyczno-wojskowe znajdujące się w libijskiej stolicy potwierdzają również te doniesienia. „Sklepy są zamknięte, ulice patroluje policja, i oddziały wojska. Ale wszystko ucichło nie ma strzelaniny” - stwierdził rosyjski dyplomata. Źródło w ambasadzie libijskiej twierdzi, że pracownicy zachodnich telewizji, rozpowszechniający informacje o świętowaniu przez rebeliantów zwycięstwa w stolicy, kręcą materiały medialne w specjalnym pawilonie, który w ostatnim miesiącu był budowany niedaleko stolicy Kataru ad-Dauhy. „Pawilon zbudowany istotnie według planu zbliżonego do tego na jakim stoi Trypolis, ale nie uwzględniono na nim wszystkich zniszczeń dokonanych podczas ostatnich bombardowań miasta. I to widać”. Twierdzi pracownik libijskiej ambasady. Potwierdzić lub zaprzeczyć informacjom na temat fotografowania wydarzeń w Trypolisie w specjalnym pawilonie w Katarze nie można, ale sytuacja według portalu Argumenty.ru różni się zdecydowanie od transmisji zachodnich agencji informacyjnych. Warto również zaznaczyć, że prawdopodobną podstawą, na której oparto informacje o toczących się walkach w centrum był fakt, że przez chwilę trwała strzelanina niedaleko od hotelu Rixos, w którym mieszkają dziennikarze. Znajduje się on jednak ponad 4 km na południe od Zielonego Placu, który umiejscowiony jest w samym centrum miasta.

Materiał został przygotowany w ramach programu analitycznego ECAG – Libia 2011.

Źródła: http://news.argumenti.ru/world/2011/08/121246?type=all#fulltext

http://geopolityka.org/

No cóż, nie pierwszy raz łatwiej dowiedzieć się prawdy, a przynajmniej innego naświetlenia sprawy od mediów rosyjskich, niż „międzynarodowych”. – admin

Libia: Synowie Kaddafiego wolni, najemnicy NATO dostają łomot. Wszyscy synowie płk. Kaddafiego pozostają na wolności. Dziś rano Saif al Islam, wymieniany, jako następca swojego ojca, spotkał się z zachodnimi dziennikarzami (m.in. z Fox News, BBC News) przed hotelem Rixos w Trypolisie. Zapewnił, iż Muammar Kaddafi przebywa w stolicy kraju, on i jego bracia i siostry żyją i mają się dobrze. Tysiące ochotników gromadzą się w dzielnicy Bab al-Aziziya, aby bronić stolicy przed agresją globalistów spod znaku NATO i islamskiego ekstremizmu. Wczoraj mainstreamowe media informowały o tym, iż „powstańcy” już negocjują z Międzynarodowym Trybunałem Karnym przekazanie Saifa. Potwierdził to nawet jeden z jego sędziów – Luis Moreno-Ocampo. Dziś wiemy, ile warte są te doniesienia. Jedno jest pewne – bandyci z NATO oraz ich najemnicy wciąż bombardują miasto i niszczą jego infrastrukturę. Trwa także masakra ludności cywilnej, brakuje lekarzy i pielęgniarek, aby pomóc tysiącom rannym. Wasalne władze III Rzeczy za szybko gratulowały chyba „powstańcom”. Cóż, głupota to nieodłączna cecha wycieraczek Waszyngtonu i Brukseli. Przy okazji wydarzeń w Libii wychodzi na jaw cyniczna gra Kremla, który wciąż niestety jest obiektem westchnień wielu przekonanych, iż jest on jakąś przeciwwagą dla hegemonii Imperium Americanum. Nie jest. Oczekujemy na doniesienia o ostatecznym zmiażdżeniu najemników NATO. Chwała obrońcom Trypolisu, SCUD-y na szczury!

http://nacjonalista.salon24.pl

Komentarze do tego artykułu wpisywane przez polskich ćwierćinteligentów na forum, porażają swą głupotą. – admin.

Nadzieja umiera ostatnia. Wojska Kaddafiego odparły atak na stolicę.

Źródło: www.3rm.info/14397-nadezhda-umiraet-poslednej-vojska-kaddafi-otbili.html

Tłum. z jęz. ros. RX

W nocy z 22 na 23 sierpnia Armia Libijska pod dowództwem Muammara Kaddafiego wyparła ze stolicy natowskich rebeliantów. Dokonano tego pomimo nieprzerwanych nalotów bombowych na miasto, zwłaszcza na śródmieście. Według doniesień z Trypolisu przywódca kraju, pomimo ciężkich bojów na całym obszarze stolicy, nie opuścił jej. Dzisiaj syn Kaddafiego obwiózł dziennikarzy po ulicach Trypolisu. Uzyskanie wiarygodnych informacji o zachodzących wydarzeniach i uzyskanie pełnego obrazu sytuacji na dzisiaj jest bardzo trudne. Większość zagranicznych dziennikarzy przebywa w chronionym przez wojska rządowe hotelu Rixos. Opuszczenie go jest bardzo ryzykowne. Tymczasem parę godzin wcześniej w tymże hotelu pojawił się syn Kaddafiego Seif al-Islam. W przeddzień buntownicy twierdzili, a Międzynarodowy Trybunał Karny potwierdził, że znajduje się on w niewoli i nawet obiecano przekazać go Międzynarodowemu Trybunałowi w Hadze. Syn Kaddafiego przybył z uśmiechem na twarzy w otoczeniu dziesiątków zwolenników i przeprowadził rozmowę z reporterami, oświadczając, że nigdy nie był aresztowany. Seif al-Islam Kaddafi powiedział: ”Zachód dysponuje potężną techniką wojenną i prowadzi wojnę informacyjną, rozsyła SMS-y, blokuje nasze przekazy telewizyjne, wykorzystuje internet, stosuje różne sztuczki, jak na filmach, żeby posiać strach i zamieszanie. Ale ja tutaj jestem, żeby rozproszyć plotki. Widzicie, że obywatele libijscy gotowi są do obrony miasta. Pojedźcie ze mną a pokażę wam jak sprawy mają się w Trypolisie naprawdę.” Poprzedniego dnia buntownicy oświadczyli, że kontrolują 95% obszaru stolicy. Seif al-Islam obwiózł grupę dziennikarzy po ulicach miasta. Okazało się, że są pełne nie buntowników ale uzbrojonych zwolenników Muammara Kaddafiego. Jak opowiedział korespondent BBC, al-Islam pewnie odpowiedział na pytanie o swojego ojca : „Muammar Kaddafi żyje, jest zdrowy, przebywa w Trypolisie i kontroluje sytuację. Jeszcze jeden syn Kaddafiego, Muhammad, jakoby wzięty do niewoli, jest na wolności.”

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Bank Światowy jest gotów „pomóc” Libii W poniedziałek World Bank rozesłał e-maile, w których zobowiązał się do ponownego „związania się” z Libią i do pomocy w odbudowie kraju. Dodano, że podczas trwania konfliktu, Bank „monitorował sytuację ekonomiczną w Libii w koordynacji z ONZ, jednak nie było przedstawicielstwa w Trypolisie”. To hipokratyczne oświadczenie jest dowodem na to, że głównym celem inwazji NATO na Libię było zniszczenie jej niezależnego systemu finansowego oraz infrastruktury. Libia jest jednym z nielicznych krajów świata, który nie posiada żadnych długów. Co więcej, ma poważne zasoby 144 ton złota, co mogło być celem gangsterów przejmujących kontrolę nad światem przez takie właśnie instytucje jak Bank Światowy? Starannie ukrywa się fakt, że Libia miała najwyższy poziom życia w Afryce, darmową służbę zdrowia, wysoko rozwiniętą edukację, a system nawodnienia zbudowany przez Kadafiego uczynił z Libii jedną wielką oazę. Wszystko to, co Kadafi zbudował dla swojego narodu zniszczyły barbarzyńskie naloty NATO. Bank Światowy dokonuje przejęcia kontroli nad krajami poprzez „pomoc finansową”, która z uwagi na wysoką lichwę, przez większość krajów nie może być zrealizowana. W takiej sytuacji stanęło kilka krajów europejskich. Grecja została zmuszona do wysprzedaży części swojego terenu w ręce prywatnych bankierów. Podobna sytuacja czeka niedługo Hiszpanię, Irlandię, Portugalię i Włochy, a także Polskę i to być może jeszcze wcześniej niż w.w. kraje. Schemat przejmowania kontroli nad światem przez mafię Rotszyldów, Warburgów, Oppenheimerów i innych międzynarodowych rodzin bankierskich – tych samych, którzy finansowali Hitlera i rewolucję sowiecką, został opublikowany m.in. przez Johna Perkinsa – ekonomicznego hit-mana. Ten sam schemat stosuje się w przypadku Libii. Atak „rebeliantów”, czyli szkolonej przez Mossad, CIA, MI5 i inne agencje globalnych syjonazistów był przykrywką medialną dla ataku NATO, które to rzekomo miało tylko ochraniać ludność cywilną. W kontekście oświadczenia Banku Światowego, widać wyraźnie cel zamachu na Libię – przejęcie kontroli finansowej nad jednym z ostatnich przyczółków wolności. Zniszczono ten kraj, by zniewolić Libijczyków poprzez „pomoc finansową” na odbudowę. Bank Światowy kontroluje już 187 krajów, jesteśmy więc bardzo blisko momentu gdy oficjalnie powołany zostanie prywatny „Rząd Światowy” ze „światową policją”, „światową armią” i „światowym sądem”. Każda próba oderwania się od tego ultra-faszystowskiego układu spotka się z interwencją „sił pokojowych świata”. Jedyną nadzieją są nie kontrolowane jeszcze w pełni przez syjonazistów Rosja i USA. Chiny także są na dobrej drodze do usamodzielnienia. Kluczowym momentem w unicestwieniu planów depopulacyjnych syjonazistów mogłoby być przejęcie rządów w USA przez Amerykanów. Ron Paul ma najwyższe notowania wśród kandydatów na Prezydenta. Usunięcie go spowodowałoby tylko rewolucję w USA, a to nie było by na rękę międzynarodowej mafii.

World Bank ready to help Libya (AFP)

Wielka demonstracja poparcia dla Kaddafiego

Za http://monitorpolski.wordpress.com/

Portret zabójcy Izrael Shamir analizuje idee Breivika: Masakra miała na celu przede wszystkim wywołanie rozgłosu

Tłumaczył Roman Łukasiak

Część Pierwsza Teraz, gdy ucichły krzyki i wyschły łzy, znowu możemy uzmysłowić sobie, jak życie podobne jest do filmu, tym razem – do tanich filmów grozy. W „Krzykach w piątek 13-go na Elm Street” seryjny morderca łazi po obozie młodzieżowym i wykańcza po kolei chłopców i dziewczyny. Breivik przeniósł celuloidową grozę do rzeczywistości, a senne koszmary pokazał w jasny dzień. Wiele lat zabijał ludzików w grach komputerowych, i w końcu przestał odróżniać żywych ludzi od wyświetlanych na ekranie komputera. W tym był podobny do swoich rówieśników, żołnierzy i pilotów NATO, którzy tak samo chętnie jak on kierują swoimi bezpilotowymi samolotami, rozstrzeliwując bezbronnych Libijczyków i Afgańczyków. Czując się absolutnie bezpieczny, morderca Breivik strzelał do bezbronnych, nie bojąc się nikogo, podobnie jak jego rówieśnicy za pulpitami. Przypomniał Europie, że dawanie licencji na zabijanie może doprowadzić do morderstw we własnym domu, a nie tylko w dalekich krajach. Dlaczego popełnił taką straszną zbrodnię? Żeby zwrócić uwagę na swoje wielkie dzieło pod tytułem „2083”. Pomimo rozmiarów – półtora tysiąca stron – nie widać tam dużej inteligencji. Gdyby było dobrze napisane – nie potrzeba byłoby zabijać, ludzie i tak by przeczytali. Teraz musimy przeczytać i zrozumieć, dlaczego ten młody Herostrates spalił tyle świątyń młodych dusz. Nad tym, dlaczego rzeź nastąpiła właśnie teraz – zastanowimy się później. Na pierwszy rzut oka Breivik może wydawać się prawicowym nacjonalistą, nazistą i rasistą. Lecz podobieństwo to jest powierzchowne. Jego główne cechy to nienawiść do komunistów i wrogów Izraela. Muzułmanów nienawidził podwójnie, jako imigrantów i jako strategicznych przeciwników ukochanego przez niego państwa bliskowschodniego. Lecz komuchów, marksistów, Breivik nienawidził o wiele bardziej niż muzułmanów. Muzułmanów chciał deportować, a marksistów – rozstrzelać. Lubił także Breivik ekonomię rynkową, szkołę chicagowską Miltona Friedmana, USA i Izrael, nie znosił przyjezdnych, a Palestyńczyków i Turków – zawsze i wszędzie… Wszędzie mu majaczyły meczety na miejscu kościołów, chociaż kościoły jego, bezbożnika, specjalnie nie interesowały. 2083 ujawnia nową, złośliwą odmianę politycznego wirusa, wyhodowanego w genetycznych laboratoriach neokonserwatywnych think tanków. Panowie Dyskursu przez wiele lat nazywali tradycyjnych konserwatystów „nazistami”, ponieważ przeciwstawiali się oni nieograniczonej imigracji. Bardzo byli oburzeni, że naziści uważali Żydów za zdemoralizowanych, nie wybaczali słabości homoseksualistom, i podziwiali duchowość muzułmanów. Zły facet powinien być rasistą, kochać Adolfa Hitlera, nienawidzić Żydów i gejów. Ten idealny wróg powinien tolerować komunistów, ponieważ komunizm i nazizm to, według Karla Poppera i George Busha, podobne do siebie ideologie totalitarne. Nowy wirus przeszedł przez wszystkie te filtry. Wytrwała praca żydowskich ideologów w ruchu neokonserwatywnym przyniosła owoce, i obecnie Żydzi są poza wszelkimi podejrzeniami, homoseksualistów uznano za silnych ludzi bez skazy, a konserwatywnym muzułmanom odmówiono przynależności do nowego konserwatyzmu. Obecnie jesteśmy świadkami szybkiego powstawania wielu dobrze dofinansowanych partii politycznych i grup aktywistów łączących prawicowe idee z sympatią do Żydów, tolerowaniem gejów, i fanatyczną nienawiścią do islamu. Autor 2083 także jest prożydowski, progejowski, gwałtownie antymuzułmański i antykomunistyczny. Najbliższym jego analogiem jest Pim Fortuyn, zamordowany holenderski skrajnie prawicowy polityk, będący żydofilem i homoseksualistą. Breivik kroczy razem z Angielską Ligą Obrony (English Defence League), brytyjską grupą wyróżniającą się dużą agresywnością prożydowską i antymuzułmańską. Na 2083 Breivika ogromny wpływ wywarły książki neokonserwatywnej żydowskiej skrajnej prawicy. Jak często zdarza się z kopiowanymi i przepisywanymi skąd indziej kompilacjami, trudno określić dokładne pochodzenie zlepka słów z innych źródeł i wydzielić poglądy własne autora. Jednak, gdyby 2083, kiedykolwiek opublikowano, to należałoby tam z należytymi zaszczytami wspomnieć o Davidzie Horowitzu i egipskiej Żydówce Bat Yeor, Danielu Pipes’ie i Andrew Bostom’ie. Są to pisarze, którzy zainspirowali Breivika do popełnienia zbrodni. Gilad Atzmon donosi, że kilka godzin przed atakiem Joseph Klein opublikował artykuł pod tytułem „Quislingowie Norwegii” dodatkowo zachęcający do morderstwa. Klein pisał: „Niesławnemu Norwegowi, Vidkunowi Quislingowi, pomagającemu nazistowskim Niemcom zniewolić własny kraj, należą się za jego odwagę słowa pochwały… Norwegia jest skutecznie okupowana przez antysemicką lewicę i radykalnych muzułmanów, i wydaje się, że sprzyja pomysłom zdemontowania żydowskiego państwa Izrael”. Było to nawoływanie do boju, i Breivik pamiętał o nim, gdy ładował swoją broń. Treść 2083 świadczy o jego podziwie dla neokonserwatywnych źródeł. Setki stron zanieczyścił jadem cytatów z artykułów Davida Horowitza z Frontpage. Swoje honorowe miejsce ma także Bernard Lewis. Ciesząca się złą sławą Bat Yeor, egipska Żydówka mieszkająca w Szwajcarii, która ukuła termin Eurabia (oznaczający rzekomą konspiracje dążącą do podporządkowania Europy Arabom) i bardzo przyczyniła się do wzrostu obaw przed islamem, korespondowała z mordercą. „Życzliwie” doradzała mu i przesyłała swoje nieopublikowane teksty. Jest jedyną osobą wymienioną w jego Deklaracji Niepodległości Europejskiej. Według Breivika, jej radami powinni się kierować Europejczycy, którzy odzyskają niepodległość. Bat Yeor zapewniała „nieocenioną pomoc” jego projektowi, a on obficie ją cytował. Robert Spencer, asystent w Jihad Watch Davida Horowitza, a także amerykański syjonista Andrew Bostom, to następne wielkie miłości mordercy, który przedstawił także samozwańczego eksperta od „islamskiego antysemityzmu” Daniela Pipesa z jego tezą, że „Fenomen palestyński stworzono z zamiarem usprawiedliwienia dżihadu”. Cytowany jest także Serge Trifkovic, antymuzułmański Serb, Melanie Phillips, brytyjska skrajnie prawicowa syjonistka, i Stephen Schwartz, wraz z wieloma innymi aktywistami i naukowcami, żyjącymi z demonizowania islamu. (Śmieszne, że ci panowie często potępiają mnie za mój „antysemityzm”). Politycznie, sympatie mordercy są całkowicie po stronie Stanów Zjednoczonych i Izraela: „Twórcy Eurabii przeprowadzili w europejskich mediach skuteczną kampanię propagandową przeciwko tym dwóm krajom. Było to ułatwione, ponieważ w niektórych częściach Europy już wcześniej istniało zjawisko antysemityzmu i antyamerykanizmu.” Jeśli chodzi o gospodarkę, lubi on Miltona Friedmana i Hayeka; chętnie pozbyłby się podatków i państwa dobrobytu. Breivik nienawidzi Palestyńczyków, i krytykuje „palestyński terrorystyczny dżihad”. Jak każdy dobry syjonista, kiedy tylko można, przypomina o Muftim i Holokauście: „Muhammad Amin al-Husayni, Wielki Mufti Jerozolimy, nacjonalistyczny przywódca arabski, czołowa siła stojąca za utworzeniem Legionu Arabskiego i ojciec duchowy Organizacji Wyzwolenia Palestyny, blisko współpracował z nazistowskimi Niemcami i osobiście spotkał się z Adolfem Hitlerem. W audycji radiowej z Berlina nawoływał muzułmanów do zabijania Żydów gdzie tylko ich dopadną… odwiedził incognito gazowe komory w Auschwitz.” Breivik oświadcza, że jedną z pierwszych rzeczy, które nowi niepodlegli Europejczycy powinni zrobić, jest wstrzymanie wszelkiego poparcia dla Palestyńczyków. Dla Breivika, jak dla wszystkich jego żydowskich nauczycieli, Adolf Hitler uosabia zło ostateczne. Z tego powodu zaleca, by jego czytelnicy unikali takich złowieszczych słów jak „rasa”. 2083 jest przede wszystkim próbą sklasyfikowania innych oprócz „rasy” przyczyn muzułmańskiej nienawiści. W końcu pokazał światu, że nie jest rasistą: zabijał z zimną krwią niebieskookich Norwegów tak samo łatwo jak czarnookich gości. Breivik wręcz nienawidzi Davida Duke – za jego antyżydowskość. Jego nienawiść do islamu nie ogranicza się do granic Norwegii, a nawet Europy – jak wszyscy prawdziwi neokonserwatyści nienawidzi muzułmanów gdziekolwiek się znajdują. Na wielu stronach Breivik opisuje zło uczynione Turkami, łącznie z masakrami Ormian, Greków i Kurdów. Jest duży rozdział o współczesnej historii Libanu, gdzie wyraźnie widać było rękę Izraela, lecz wojny przedstawione są, jako walka chrześcijan z muzułmanami. Jego ulubionym bohaterem historycznym jest wołoski hospodar Wlad Palownik, znany lepiej pod imieniem Drakuli. Jego logika jest zarówno prymitywna jak i błędna: „Jeśli wszystkie grupy etniczne i wszystkie kultury są równe, to dlaczego Murzyni afrykańscy i karaibscy, Pakistańczycy, Hindusi, Chińczycy i Wschodnioeuropejczycy pragną masowo opuścić swoje kraje i żyć w krajach zachodnich?” Breivikowi nie przychodzi na myśl najbardziej oczywiste wyjaśnienie: „ponieważ Zachód okradł ich do czysta” [To oczywiste wyjaśnienie nie przychodzi na myśl również liberalnym zwolennikom wolnego rynku - admin]

Oto dalszy ciąg tego fałszywego dialogu:

„Jeśli naprawdę jesteśmy równi, to dlaczego reszta świata chce żyć na sposób zachodni, preferując styl życia wypracowany głównie przez ludzi białych? Dlaczego chcą się stać częścią kapitalizmu, prowadzić biznesy, pracować w przemyśle białych ludzi, dlaczego domagają się dobrobytu, jaki zapewnili sobie biali, i kupują i wykorzystują towary stworzone dzięki pracowitości i pomysłowości Zachodu – dzięki białym ludziom?” Breivik nie umie prawidłowo rozumować. Jego neokonserwatywni informatorzy nie poinformowali go, że znienawidzeni imigranci pracowali kiedyś we własnych krajach w swoim dobrze sobie radzącym przemyśle. Zapomniał o kolorowych rewolucjach, działaniach Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i wszystkich innych oznakach wielkiej aktywności neokonserwatystów. W żadnym wypadku nie można Breivika określić mianem chrześcijańskiego fundamentalisty; nie jest także chrześcijańskim syjonistą. Jego stosunek do chrześcijaństwa jest w najlepszym razie obojętny, oznacza trochę więcej niż solidarność kulturalną. Nigdy nie zdecydował się na nazwanie siebie chrześcijaninem. Wciąż „walczy z sobą. Pewna krytyka chrześcijaństwa … jest usprawiedliwiona”. Jak wielu żydowskich aktywistów, popiera „Drugi Sobór Watykański … za wyjście naprzeciw Żydom”, której to interpretacji swego czasu opierali się powszechnie konserwatyści całego świata. Jednakże, teologiczny liberalizm Breivika ulatnia się, gdy mówi o islamie. Chociaż jego argumenty odnośnie polityki imigracyjnej odnoszą się do imigrantów z całego świata, jednak wypowiada się on jedynie przeciwko imigrantom muzułmańskim. Nie wzywa własnego kraju do zaprzestania dyskryminowania państw muzułmańskich, pomimo że jest to główna przyczyna muzułmańskiej imigracji. Nawet nie rozpatruje żadnych z tym związków. W każdym razie, dyskusja o imigracji praktycznie opanowała Europę. Zrozumienie, że imigracja pociąga za sobą wielkie koszty socjalne powoli przenika do wszystkich warstw społeczeństwa europejskiego i tendencja została odwrócona. Zaledwie kilka lat temu imigrację często uważano za czarodziejską różdżkę, która miałaby uchronić obywateli przed powtarzalnymi nudnymi obowiązkami; ludzie już więcej nie widzą tego w ten sposób. Imigranci nie byli niewolnikami, ani robotami; szybko się usamodzielnili, chociaż nie zintegrowali. Jeśli pracują, to spychają ludność miejscową w bezrobocie lub do gorszych prac; jeśli nie pracują, obciążają budżety pomocy społecznej. Uświadomienie posuwa się wolno, lecz zwrot jest nieodwołalny. Dzisiaj, Norweg nie musi strzelać do swoich współobywateli, aby wyrazić niezadowolenie z imigracji: taki stosunek stał się powszechny. Na Counterpunch Vijay Prashad pisał:

“wśród zamordowanej młodzieży z Partii Pracy były dzieci imigrantów ze Sri Lanki i Afryki Północnej. Ich Norwegia nie była Norwegią Breivika”. Dokładnie. Dlatego Breivik ich nienawidził: nie chciał by ich nowa, międzynarodowa Norwegia wyparła Norwegię jego młodości. Prashad potępia europejskich konserwatystów, którzy „nie mogą pojąć, że jedne istoty ludzkie są w stanie współżyć w zgodzie z innymi”, lecz historia Sri Lanki nie jest najlepszym przykładem na zgodne pokojowe współżycie. Jeśli obywatele Sri Lanki chcą „współżyć w zgodzie z innymi”, to mogliby spróbować tego we własnej ojczyźnie – bez potrzeby długiej podróży lotniczej do Norwegii. Prashad może nazywać prezydenta Sarkozy lub panią kanclerz Merkel „nazistami” za brak zgody na zwiększenie imigracji, ale nawet wtedy musi wiedzieć, że masakra na Utoya jest poważnym sygnałem, że wielu ludzi ma dosyć imigracji i chce jej powstrzymania. W rzeczywistości, imigracja do Norwegi poważnie się zmniejszyła. Wycofując się ze swojej liberalnej polityki, norweski rząd – jak wiele rządów zachodnioeuropejskich – zmienił zasady, czyniąc imigrację prawie całkowicie niemożliwą. W głośnej sprawie, młoda dziewczyna z Kaukazu mieszkała jakieś dziesięć lat w Norwegii, skończyła tam studia uniwersyteckie, napisała po norwesku powieść – by w końcu zostać deportowaną, jako nielegalna cudzoziemka. Multikulturalizm to fałszywe hasło z przeszłości, a Breivik jest tak samo zacofany jak Prashad.

http://www.israelshamir.net/

USA: biała klasa średnia to wylęgarnia „terroryzmu”? Najnowszy film propagandowy opublikowany przez amerykański Departament Bezpieczeństwa Krajowego (Department of Homeland Security, DHS) sugeruje, jakoby pośród białych Amerykanów z klasy średniej istniało największe prawdopodobieństwo pojawienia się tzw. „terrorystów”. Głowie Departamentu – zwanej Wielką Siostrą Janet Neapolitano – nie przeszkadza, że śmierć w zamachu „terrorystycznym” jest w USA mniej więcej tak prawdopodobna, jak śmierć od uderzenia pioruna bądź z powodu powikłań wywołanych alergią na orzeszki ziemne… Film jest częścią programu „See Something, Say Something”, wartego 10 milionów dolarów z kieszeni amerykańskich podatników. Jedną podstaw programu jest, bezpośrednio rzecz ujmując, zachęcanie do konfidenctwa wśród obywateli, na zasadzie, „jeśli Twój sąsiad robi coś podejrzanego, zgłoś to władzom”, – zatem odwołanie do najgorszych wzorców promowanych w takich reżimach jak ZSRR Stalina, hitlerowskie Niemcy, czy NRD. Około 10-minutowy klip przedstawia różne zachowania scharakteryzowane, jako rodzące „terroryzm”, w tym sprzeciw wobec nadzoru/kontroli służb, używanie kamery video, rozmowy z policjantami (?!), noszenie kaptura, poruszanie się vanem, notowanie na kartce papieru, czy też nagrywanie głosu. W jednej z koronnych scen filmu kobieta wykonuje telefon na policję ujrzawszy młodego mężczyznę, który pisze coś na swoim smartphonie. Co istotne, niemal wszystkie scenki rodzajowe przedstawiają modelowych „terrorystów”, jako białych, a w jednej scenie błękit oczu osobnika został wręcz zmanipulowany komputerowo. Jest to na pierwszy rzut oka, co najmniej dziwne w kraju, w którym propaganda tzw. „diversity” (różnorodności) osiągnęła tak absurdalny stopień, że w reklamach, podręcznikach, folderach etc. etc., mówiąc językiem prostego Polaka, „zawsze musi być i murzyn i żółty i taki też beżowy”. Co jeszcze bardziej szokujące, niemal każdy „patriotycznie nastawiony obywatel” powiadamiający w modelowym filmie władze o „podejrzanej” aktywności sąsiada, to czarny/Azjata/Arab. Wystarczy wyobrazić sobie skandal, jaki towarzyszyłby temu materiałowi, gdyby to Arabowie lub czarni zostali przedstawieni, jako terroryści, a biali, jako patriotyczni, zatroskani o losy kraju konfidenci. Prawdopodobnie taki profil rasowy w propagandowym filmie ma wiele wspólnego z opublikowanymi swego czasu wewnętrznymi wytycznymi DHS, wskazującymi m.in. pewne grupy, jako najbardziej świadome swoich praw, a tym samym najbardziej skore do sprzeciwu, lub też, mówiąc językiem Systemu, do „terroryzmu”. Zaliczono do nich m.in. zwolenników Rona Paula, posiadaczy broni, grupy tzw. „white conservatists” (białych konserwatystów), do których w domyśle można zapewne zaliczyć również tzw. „white nationalists” (białych nacjonalistów) itd. Wszystkie te grupy można sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jest ochrona praw białej klasy średniej przed zakusami Systemu. Świadoma, zepchnięta do defensywy biała klasa średnia może zaś być największym cierniem w oku decydentów, kiedy przyjdzie im zacieśnić więzy kontroli i inwigilacji wokół amerykańskiego społeczeństwa. Niezależni od DHS specjaliści twierdzą między innymi, że pokłosiem emisji takiego filmu propagandowego wcale nie będzie polepszenie świadomości bądź też promocja specyficznie pojętego, konfidenckiego patriotyzmu w łonie społeczeństwa. Użyte w nim techniki manipulacji przede wszystkim jeszcze pogorszą stosunek niebiałych obywateli do białej klasy średniej, zatem w wielu przypadkach jeszcze bardziej zmanipulują tych, którzy ze względu na pozycję społeczną nie są w żaden sposób świadomi, jak działa DHS i jakie interesy reprezentuje. Przywołano również dane statystyczne, zrównujące prawdopodobieństwo śmierci w zamachu terrorystycznym do śmierci spowodowanej alergią na orzeszki ziemne. Jednakże ze względu na potrzebę manipulacji i utrzymywania społeczeństwa w ciemnocie i strachu to właśnie słowo „terroryzm”, a nie „orzeszki” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, szczególnie wtedy, kiedy trzeba wykonać kroki mające na celu przygotowanie społeczeństwa do chwili, w której dobrowolnie zrzecze się ono dużej części praw i swobód w imię wyimaginowanego „bezpieczeństwa”. Przed kim? Przed sobą samym, wszak kreowana w filmie na „terrorystów” biała klasa średnia to fundament amerykańskiego społeczeństwa.

Na podstawie: infowars.com, prisonplanet.com

http://www.autonom.pl

Książę Liechtensteinu zagroził, że nie podpisze prawa znoszącego zakaz aborcji Książę Alojzy, następca tronu Liechtensteinu, który formalnie od 2004 r. wraz ze swoim ojcem, księciem Janem Adamem II, współrządzi tym krajem, wypowiedział się zdecydowanie przeciw depenalizacji aborcji. Decyzję w tej sprawie mają podjąć mieszkańcy księstwa w referendum powszechnym. W dniu 15 sierpnia, podczas obchodów krajowego święta, książę Alojzy stwierdził, że jeśli obywatele wypowiedzą się za legalizacją aborcji, to on będzie się zdecydowanie sprzeciwiał ratyfikacji takiego prawa. Innymi słowy odmówi złożenia podpisu pod ustawą, znoszącą zakaz zabijania dzieci poczętych. Przeciwko podobnej inicjatywie podjętej w parlamencie opowiedziała się większość posłów. Za jej przyjęciem głosowało tylko 7 z 25 członków parlamentu. Książę Alojzy jest zaniepokojony zwłaszcza inicjatywami wprowadzenia ustawy, która zezwalałaby na zabijanie dzieci z wadami wrodzonymi praktycznie przez cały okres ciąży. Zgodnie z obowiązującym prawem, wykonywanie aborcji w kraju, jak i za granicą na obywatelce Liechtensteinu zagrożone jest karą do roku więzienia. Liechtenstein jest jednym z niewielu europejskich państw, w których istnieje zakaz aborcji. Zliberalizowane społeczeństwo Liechtensteinu, uważające się w 80 proc. za katolików, opowiedziało się ostatnio za zrównaniem praw par tej samej płci z tradycyjnymi małżeństwami. Wywołało to zdecydowany opór ze strony hierarchów Kościoła katolickiego.

Źródło: LifeSiteNews.com ,AS.

http://www.piotrskarga.pl/

Miniaturowe państewko Liechtenstein jest ostatnią prawdziwą monarchią w Europie. – admin

PRL a III RP próba oceny obyczajowej Polska weszła w okres PRLu pozbawiona praktycznie swych elit. Skoordynowane wysiłki Niemiec i Rosji w okresie II Wojny Światowej doprowadziły do zupełnego wymordowania jej przedstawicieli. Stan ten w sposób zasadniczy zaciążył na dalszych losach naszej Ojczyzny. Naród bez elit, będących naturalnym depozytariuszem jego wartości cywilizacyjnych, kulturowych i etycznych, jest jak człowiek pozbawiony głowy. Dobrze zdawali sobie z tego sprawę okupanci inicjując programy eksterminacji polskich elit. Oświęcimski obóz zagłady miał w swym pierwotnym założeniu służyć powyższemu celowi. Administracyjny zakaz ponadpodstawowego kształcenia pozostałej przy życiu ludności polskiej, miał zagwarantować „rasie panów” tanie i niekonfliktowe źródło siły roboczej. Niewątpliwy sukces obu okupantów w wyżej przedstawionej sprawie nie był jednak pełny. Nie udało się bowiem dokończyć eksterminacji warstwy średniej polskiego społeczeństwa tzw. inteligencji. Warstwa ta kierowała się nadal starą polską zasadą „Bóg, Honor, Ojczyzna” i nadal mogła stanowić wzór do naśladowania dla reszty społeczeństwa. Z czasem sfera ta mogłaby wykształcić nowe narodowe elity zdolne do prowadzenia Państwa w kierunku zgodnym z jego interesami. Temu naturalnemu procesowi zapobiegł jednak zabieg „podmienienia” elit PRLu przez Stalina, który wyekspediował do naszej Ojczyzny polskojęzycznych komunistów pochodzących z azjatyckiego plemienia wybranego. Ci zaś wraz z miejscowymi szumowinami z „awansu społecznego” ustanowili nową PRL-owską elitę. Rak ten przez lata wrósł w społeczeństwo stając się praktycznie nie do odróżnienia. Jego potomkowie do dziś brylują w studiach telewizyjnych, „kształcą” młodzież na „renomowanych uczelniach”, obsadzają redakcje „poważnych czasopism” i szlifują korytarze władzy. W przeciwieństwie, bowiem do omówionej w poprzednim artykule sfery gospodarczej, której funkcjonowanie uległo diametralnej zmianie w momencie „transformacji ustrojowej”, w aspekcie duchowym (obyczajowym) mamy do czynienia z degradującym Naród kontinuum. W okresie PRLu stopniowej erozji doznała istniejąca jeszcze inteligencja, z pokolenia na pokolenie obniżająca swe standardy etyczne i kulturowe. Postępująca pauperyzacja społeczeństwa wpędzała je stopniowo w kompleks niższości w stosunku do wszystkich, a w szczególności zachodu. Jego geograficzna bliskość rozbudzała dodatkowo postawy konsumpcyjne niemożliwe do zaspokojenia w istniejącym systemie społeczno- politycznym. W okresie 45 lat PRLu sytuacja ta spowodowała szereg zaburzeń społecznych, które władza tłumiła siłą. Nie umniejszając nic ideowym przywódcom tych zrywów, należy jednak podkreślić, że bez zaistnienia przyczyn natury stricte materialnej (podwyżek cen) nie miałyby one miejsca. Tak, więc okres PRLu charakteryzuje się stopniową erozją wartości duchowych społeczeństwa i wzrostem postaw materialistycznych. Gwałtownemu przyspieszeniu uległy te procesy w momencie przejścia do III RP. Podobnie jak to było w przypadku gospodarki, taki i w tym przypadku zachód przystąpił do sterowania „transformacją ustrojową” z precyzyjnie ustalonym planem. Wykorzystywano w tym przypadku wieloletnie doświadczenia z zakresu marketingu i inżynierii społecznej. W tym celu korporacje zachodnie, głównie niemieckie, przejęły kontrolę nad rynkiem sprywatyzowanych mediów. Kamieniem węgielnym tych działań było „ufundowanie” Gazety Wyborczej z pomocą amerykańskich funduszy. Te media, które formalnie pozostały w rękach publicznych (Telewizja Polska) obsadzone zostały wypróbowaną komunistyczną agenturą prze-werbowaną przez zachodnie ośrodki decyzyjne. Drugim istotnym krokiem była „reforma edukacji” według „standardów unijnych”, która gwarantowała to że absolwentów uczelni można było spokojne zakwalifikować do kategorii ignorantów-„wykształciuchów”. Dzięki procesowi deindustrializacji kraju, na margines zeszły nauki ścisłe i techniczne, które w PRLu produkowały wysokiej klasy specjalistów. Zastąpiły je teraz nauki społeczne, ekonomia, marketing, business administration (studia MBA), które tak jak to miało miejsce na zachodzie produkują rzesze pasożytniczych szarlatanów i propagandzistów pozostających na usługach wielkich korporacji i nie wnoszących do życia społecznego żadnych wartości materialnych lub duchowych. Zaczął się proces kolejnej „podmiany”. Tym razem inteligencję zastąpili „młodzi, wykształceni z dużych miast”. Ta nowa klasa społeczna oprócz wspomnianej już ignorancji i wytresowanej bezmyślności, charakteryzuje się niespotykaną nigdzie na zachodzie wulgarnością. Słownictwo w rodzaju „kurwa” czy „jebanie” są najczęściej używanymi wyrażeniami na salonach III RP. Tak więc zachodowi (Niemcom) udało się osiągnąć cel zdefiniowany ale nie zrealizowany w okresie Generalnej Guberni. Zlikwidowano polskie elity i inteligencję i sprowadzono resztę społeczeństwa do poziomu „podludzi” stanowiących tanią siłę roboczą, na którą na dodatek nie trzeba polować jak na dziką zwierzynę, jak to miało miejsce w okresie okupacji (łapanki i wywóz na roboty). Rezultaty zachodniego kulturkampf’u w III RP, o całą magnitudę przewyższają w obszarze obyczajowym „osiągnięcia” uzyskane przezeń w sferze gospodarczej. Głównym adresatem tegoż były i są kobiety, które odgrywają zasadniczą rolę zarówno w procesie wychowawczym jak i prokreacyjnym każdego społeczeństwa. Zgodnie ze starym żydowskim powiedzeniem, „jeśli mężczyzna upada to upada sam, jeśli kobieta to z nią upada całe społeczeństwo” właśnie na kobiety poszło zmasowane uderzenie propagandowe. Metoda ta znalazła swój formalny wyraz w amerykańskiej doktrynie wojny kulturowej. W procesie szerzenia zachodniej „demokracji i postępu”, USA obok działań militarnych (exemplum „humanitarnych bombardowań”) stosują też kulturkampf, w postaci sformalizowanego systemu HTS (human terrain system ), o którym otwarcie informuje się na stronie internetowej armii amerykańskiej. Głównym celem wspomnianego kulturkampfu są właśnie kobiety. System ten stosowany jest z powodzeniem także tam gdzie nie spadają NATO-wskie bomby np. w Polsce. Według opinii fachowców z HTS, relatywny brak sukcesów w „szerzeniu wartości zachodnich” w krajach islamu spowodowany jest pozycją społeczną tamtejszych kobiet, które pozbawione są dostępu do zachodnich mediów oferujących „produkty” przez ten system sfabrykowane. Wyrażając się kolokwialnie, nie łatwo jest je z powyższej przyczyny zdemoralizować. Kilka dni temu na moim ulubionym polskojęzycznym portalu Onet.pl ukazał się artykuł sygnalizujący gwałtowny wzrost zainteresowania Polaków „żonami ze wschodu”. Polacy umieszczający na portalach matrymonialnych swe ogłoszenia nie mogą wprost opędzić się od młodych kandydatek, które u siebie w ojczyźnie traktowane są jak (cytuję dosłownie) „worki na spermę”. A u boku z reguły grubo starszych od siebie Polaków znajdują „partnerskie małżeństwa”. Nie grymaszą przy tym, że przyjdzie im żyć w „blokowiskach” lub jeździć samochodami z tapicerką z tworzyw sztucznych itp. Polki natomiast wymagają od swych potencjalnych partnerów bezwzględnie lepszych standardów życiowych. Autor konkluduje artykuł stwierdzeniem, że zapewne wschodnie piękności nie zakochują się w brzuszkach i łysinach starszych Polaków, ale za nieco lepsze warunki życia oferują swym partnerom ciepło domowego ogniska. Obdzierając nieco z delikatności powyższą konkluzję, można stwierdzić, że w zamian za usługi seksualne spodziewają się one uzyskać takie czy inne korzyści. Tego typu transakcje definiują pojęcie prostytucji. Ponieważ autor wspomnianej publikacji należy zapewne do nowej generacji „młodych, wykształconych” to tego typu niuanse są mu prawdopodobnie obce. Ale czy tylko „młodzi, wykształceni” nie znają elementarnych zasad etyki? W korespondencji prowadzonej kilka lat temu z prezesem Wspólnoty Polskiej ś.p. profesorem Andrzejem Stelmachowskim zaskoczył mnie entuzjazm z jakim pisał o zdolnościach Polek, które „umieją sobie radzić w życiu” , a jako przykład podawał fakt że w okresie PRLu każdy z kolejnych ambasadorów Włoch wyjeżdżał z naszego kraju z polską żoną. Świadczy to niewątpliwie o przedsiębiorczości polskich „pań”, ale czy powinno to być powodem do dumy? Taka „umiejętność radzenia sobie w życiu” jest właśnie formą prostytucji, która jest wyjątkowo podłym procederem, odczłowieczającym kobiety i zamieniającym je same i ich życie w towar, który sprzedaje się za prawdziwe lub wyimaginowane korzyści materialne lub duchowe (np. kariera, sława). Często mylona jest ta profesja z rozwiązłością seksualną, która będąc niewątpliwą przywarą, stoi znacznie wyżej w hierarchii moralnej. Dlatego też można mieć w życiu dla przyjemności dwudziestu kochanków i kwalifikować się tylko do kategorii „osób rozwiązłych”, na podobieństwo jakże popularnego żarłoka grzeszącego „nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu”. Można natomiast przeżyć cały żywot z jednym tylko partnerem i być prostytutką. Większość polskich „pań” nie wie o tym i dlatego tak dobrze „daje sobie radę w życiu”. Gdyby przedstawiciele polskiej inteligencji, zajmujący do tego takie stanowiska jak prof. Stelmachowski, o tym wiedzieli mogliby służyć społeczeństwu w porządkowaniu zachowań moralnych. Ale nie wiedzą, a nie mając rozeznania w podstawowych zasadach etyki skazani są na błądzenie. W okresie PRLu błądziły po manowcach tylko pojedyncze jednostki. Teraz duże polskie centra akademickie, takie jak Kraków, Wrocław czy Poznań, zamieniły się w euroburdele, do których tłumnie ściągają młodzi z zachodu przyciągani niskim czesnym i pseudo-studiami wykładanymi w „europejskich językach”. Dogodne połączenia lotnicze sprowadzają też weekendowych rozrywkowiczów. Jedni i drudzy otoczeni są zawsze wiankiem polskich „pań”, które zgodnie z mymi naocznymi obserwacjami nie grymaszą tak jak to ma miejsce w ich stosunkach ze swoimi rodakami, ale wręcz przeciwnie bez zażenowania łaszą się do nich publicznie wpychając się niemal w rozporki. Jak należy przypuszczać działa tu identyczny mechanizm, podpatrzony u ich wschodnich koleżanek. Do zjawiska „emigracji małżeńskiej” i zarobkowej należy dodać jeszcze proceder handlu zawodowymi prostytutkami. W schyłkowym okresie PRLu zbulwersowała opinię publiczną sprawa eksportu młodych dziewcząt do włoskich burdeli. Rekrutowano je jako tzw „tło artystyczne” dla polskich zespołów tam występujących. W sumie wywieziono ich około tysiąca. Tak przynajmniej podawały media na podstawie prowadzonego śledztwa. Komunistyczne władze podjęły kroki w celu sprowadzenia tych prostytutek do kraju. Gdy sprawa ujrzała światło dzienne zamieszany w aferę wiceminister rządu PRLu, który umożliwiając wyjazdy dziewczyn otrzymywał w zamian za ich pracę dzienną prowizję, popełnił samobójstwo. Kilka dni temu czytałem artykuł BBC dotyczący zjawiska „eksportu” prostytutek z Europy wschodniej i centralnej do zachodniej. Według danych szacunkowych ten handel żywym towarem kształtuje się na poziomie 200 tysięcy kobiet rocznie, głównie z Polski. Wydaje się że porównanie tych dwu przypadków, dobrze ilustruje różnice w skali degradacji społeczeństwa polskiego okresu PRLu i III RP. Na marginesie tylko warto dodać, że żaden oficjel „wolnej i suwerennej” Polski nie odebrał sobie z tego powodu życia. Nie prowadzi się też zapewne żadnych śledztw z tym związanych. W końcu państwo ma być oszczędne! A i opinii publicznej nie zainteresuje się tym banalnym zjawiskiem społecznym, jakie ma miejsce w „wolnorynkowym, ekskluzywnym klubie bogatych” zwanym Unią Europejską. W niedawnej przeszłości Naród Polski znajdował się o włos od biologicznej zagłady z rąk Niemców. Byłby to smutny, ale honorowy koniec II Wojny Światowej. Ironią losu można nazwać fakt, że zostanie on obecnie (pozwolę sobie użyć salonowego określenia) zajebany na śmierć przez tychże i wszystkich innych, którzy mają na to ochotę. No cóż, niewiele już zostało w społeczeństwie z tradycyjnej zasady „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Boga mają dziś wszyscy, ale najczęściej jest nim „rynek”. Honor, nawet, jeśli znany jest „młodym, wykształconym”, to kojarzy się im jedynie z wstydliwym objawem przypadłości psychicznej zwanej „oszołomstwem”. A Ojczyzna? W okresie niedawnego otwarcia niemieckiego rynku pracy dla Polaków wiele czasu poświęcono analizom i prognozom spodziewanych tego efektów. Prezentowano wiele kolorowych wykresów, list najatrakcyjniejszych dla emigrantów zawodów, ubolewano nawet nad faktem, że „Niemcy spóźnili się z otwarciem swego rynku pracy” i skorzystała z tego Wielka Brytania przyjmując gros emigrantów. Nie spotkałem się natomiast z alarmami dotyczącymi zagrożenia biologicznej egzystencji Polski spowodowanej omawianym zjawiskiem. Kilkutysięczny odpływ młodych emigrantów z dotkniętych kryzysem krajów takich jak Irlandia czy Włochy, powoduje w tamtejszych mediach larum. A w III RP nic! Czym to tłumaczyć? Chyba tylko tym, że Jej mieszkańcy uważają się za obywateli nowego superpaństwa Unii Europejskiej, a swą narodowość określają jako „europejską” . Tylko w takim, bowiem przypadku fakt odpływu ludności z jednej prowincji do innych ma wymiar czysto ekonomiczny. Jeśli exemplum na Śląsku zabraknie węgla i ludność w poszukiwaniu pracy przeniesie się do Wielkopolski, to cóż za problem? Zalesimy Śląsk tworząc np. park ekologiczny i kwita! W taki chyba sposób rozumuje obecnie polskie społeczeństwo w odniesieniu do III RP i Unii Europejskiej. Problem jest w tym, że inne unijne nacje nie rozumują według takich kryteriów i koncentrują się na swoich narodowych interesach. A to stanowi już poważny problem dla III RP. Problem ten musi znaleźć swe rozwiązanie w sferze politycznych działań naszych narodowych przywódców. To jednak stanowi temat do kolejnego artykułu. Ignacy Nowopolski

Sąd ustali czy prawdą jest że Tusk jest Geniuszem . PO złożyła pozew w trybie wyborczym przeciwko PiS m.in. za opinię Adama Hofmana, który nawiązując do nazwy kampanii informacyjnej Platformy, użył określenia "Polska w bałaganie"

Sąd ustali czy prawdą jest że Tusk jest Geniuszem . Używanie sądów do ustalania „prawdy politycznej „ jest praktyką państwa totalitarnego. Platforma próbuje użyć zinfiltrowanych przez nią sądów do łamania praw człowieka. Te praktyki znamy dobrze z historii partii komunistycznych i faszystowskich. Orwell stworzył archetyp tego, co buduje teraz Platforma. Ministerstwo Prawdy. Liczy na to, że sądy swoimi wyrokami sterroryzują społeczeństwo, które bez szemrania pozwoli pozbawić się wolności obywatelskich. I może się okazać, że kolejny etap budowy państwa totalitarnego, podporządkowanie sądów aparatowi partyjnemu, tak jak to było w PRL mamy już za sobą. Platforma przeistoczyła się w partie totalną, zbudowała w niewiarygodnie szybkim, wciągu czterech lat strukturę dominującą kontrolującą, przenikająca wszystkie aspekty życia społecznego. Brunatne media, prokuraturę, sądy, aparat skarbowy, administracje państwową i samorządową, część hierarchii kościelnej, gospodarkę. Proces przejmowania państwa przez Układ, którego widzialną częścią jest Platforma nie jest jeszcze dokończony. Jest to etap przejściowy, który można porównać do okresu tuż po Drugiej Wojnie Światowej, w którym totalitarne partie lewicowe za fasada demokracji bezwzględnie przejmowały kontrole nad aparatem państwowym, w tym sądowniczym. Kaczyński śmiej się z pozwu Platformy, jako czegoś wyjątkowo absurdalnego. J abym się jednak nie śmiał. Oto, jakiej prawda domaga się zadekretowani od sądów Platforma. TVN 24 „W środę o godz. 9: 30 warszawski Sąd Okręgowy zdecyduje, czy Prawo i Sprawiedliwość ma publicznie sprostować wypowiedzi swoich polityków na temat broszury "Polska w budowie" wydanej przez Platformę Obywatelską. We wtorek PO złożyła pozew w trybie wyborczym przeciwko PiS m.in. za opinię Adama Hofmana, który nawiązując do nazwy kampanii informacyjnej Platformy, użył określenia "Polska w bałaganie”... (źródło)

Nie wiem , czy państwo zdajecie sobie sprawę z tego co by oznaczało zawyrokowanie prze sąd, że kłamstwem jest stwierdzenie ,że Polak jest w bałaganie, że prawdą jest to ,że Polska nie jest w bałaganie. Odtąd każdy byłby skazywany za twierdzenie, że w Polsce jest chaos. Proszę się nie śmiać. Służalczość i dyspozycyjność reżymowej prokuratury osiągnęła już poziom Orwellowski. Niedawno prokuratura doszła do wniosku, że powinna ścigać z urzędu obywatela za pomówienie naczelnika urzędu skarbowego. Obywatel stwierdził, że urzędnik jest „niekompetentny„. W normalnym państwie demokratycznym taki prokurator zostałby natychmiast wyrzucony z pracy i postawiony po sąd za nadużycie. Bo próba postawienia Polak pod sąd za stwierdzenie, że według niego urzędnik jest niekompetentny jest zwykłym przestępstwem. Jeżeli zdemoralizowana prokuratura chce postawić obywatela pod sąd za jakiegoś podrzędnego urzędasa , to tym bardziej sady , a może i więzienia zapełnia się Polakami za opinie ,że Tusk, Komorowski, Schetyna, Chlebowski jest „niekompetentny” Platforma składając ten wniosek daje sygnał , zły sygnał dla aparatu ścigania i wymiaru sprawiedliwości , że domaga się od nich wsparcia totalitarnych , łamiących prawa człowieka dążeń. Platforma, jak lewica totalitarna, komuniści, faszyści krzyczy o prawdzie, chce, aby aparat państwa tą prawdę chronił. Ich prawdę, prawdę Platformy, prawdę Tuska. Aby ich kłamstwa obleczono w sądach w aurę prawdy. Platforma domaga się, aby tą prawdą, tym kłamstwem wciśniętym przemocą Polakom do gardeł zadławić ich wolność na śmierć. Kto wie, czy po dziewiątym października sądy nie zadekretują nowej prawdy. Chodzi o stwierdzenie Nowaka, tego z kancelarii Foresta Gumpa z Belwederu, jak go określił Ziemkiewicz, że Tusk „jest Geniuszem dotknięty przez Boga”. Tak, nic nie stoi na przeszkodzie, aby sady stwierdziły, że towarzysz, że fuhrer Donald Tusk to Geniusz. A Korea Północna, przepraszam III RP to kraj wiecznej szczęśliwości. Marek Mojsiewicz

Polska obrona ppanc. w 1939 roku W latach 30 istniały dwie koncepcje obrony przeciwpancernej w Wojsku Polskim. Pierwsza główną rolę w zwalczaniu czołgów dawała artylerii lekkiej i ciężkiej – specjalistyczny sprzęt pełnił jedynie funkcje pomocnicze. Druga metoda zakładała zmasowany atak pancerny i równie zmasowaną obronę opartą o działka przeciwpancerne. Jeszcze w 1936 roku ppłk. Stefan Mossor uważał, iż „wojna zmotoryzowana jest muzyką przyszłości, a przynajmniej nie grozi tak długo, dopóki koszt samolotu i czołga nie zejdzie poniżej 10 000 złotych”. Mossor postulował, więc zwalczanie czołgów przez piechotę oraz kawalerię uzbrojoną w broń ppanc. Przebicie pancerza mogło nastąpić wówczas jedynie przy użyciu dużej energii kinetycznej pocisku. Była ona wprost proporcjonalna do jego masy i kwadratu jego prędkości. Tak, więc poczwórne zwiększenie energii kinetycznej (zdolności przebijającej pocisku) wymagało albo poczwórnego zwiększenia masy pocisku albo tylko podwójnego zwiększenia jego prędkości. Dodatkowo zwiększenie masy pocisku zmuszało do odpowiedniego zwiększenia masy działa, co miało negatywny wpływ na jego ruchliwość. Z tego względu działka ppanc. nie musiały mieć dużego kalibru, powinny zaś wystrzeliwać pocisk z dużą prędkością, czyli mieć jak najdłuższą lufę. Od 1932 roku w polskim Sztabie Generalnym trwały dyskusje poświęcone przyszłości uzbrojenia ppanc. W ich wyniku polecono Państwowej Wytwórni Uzbrojenia przystąpić do studiów na działkiem ppanc. kal. 20 mm, o bardzo dużej szybkości początkowej pocisku. Ponadto postulowano wprowadzić do uzbrojenia działko 47 mm firmy Pocisk. Jednak oba te działka nie wykazywały odpowiednich zalet, a próby przeciągały. W tej sytuacji w 1935 roku zadecydowano o zakupie zagranicznego sprzętu ppanc. w zakładach Boforsa w Szwecji. Równocześnie przystąpiono do produkcji karabinu ppanc. kal. 7,92 mm (kb ppanc wz. 35 Ur – „Urugwaj”). Należy wspomnieć, iż w 1935 roku żadna armia nie miała jeszcze wypracowanej doktryny obrony przeciwpancernej. W większości państw do tej obrony służyły wielkokalibrowe karabiny maszynowe i działka piechoty. Jedynie Niemcy (armaty Pak 35/36) oraz Francja (działka 25 mm) posiadały specjalistyczne działka ppanc. W październiku 1935 roku postanowiono, iż w latach 1936-1939 uzbroi się jednostki liniowe, a po 1939 roku jednostki rezerwowe. Każdy pułk piechoty miał otrzymać 4 armaty ppanc.37 mm o ciągu konnym, a każda dywizja piechoty 6 dział o ciągu motorowym. Zastanawiające było pominięcie dozbrojenia w broń ppanc. jednostek kawalerii. Realizując ten plan, zamówiono w styczniu 1936 roku w Szwecji 300 sztuk armat z terminem dostawy nie później niż w czerwcu 1938 roku. Jednocześnie zakupiono licencję umożliwiającą produkcję tych armat w Polsce. W październiku 1936 roku zadecydowano o zwiększeniu wyposażenia polskich jednostek w broń ppanc. Zgodnie z propozycjami Sztabu Głównego uznano, iż minimalna ilość uzbrojenia winna wynosić 2 działka na batalion, 4 na pułk, 6-18 na dywizję. W rezultacie zwiększono sześciokrotnie liczbę zamówionych armat, co było częścią wielkiego planu modernizacji Wojska Polskiego. W listopadzie 1935 roku przyjęto do uzbrojenia karabin ppanc. wz. 35, zastrzegając, iż ma być otoczony klauzulą tajności. Było to konieczne z powodu nowatorskiej metody jego działania. Zwykły ołowiany pocisk wystrzelony z bardzo dużą prędkością początkową trafiał w płytę pancerną i zamiast przebić pancerz i wpaść do środka czołgu oddawał swoją energię kinetyczną płycie pancernej. Z płyty wyrywany był „korek” o średnicy kilka razy większej od kalibru pocisku, który wpadał do środka pojazdu i tam odłamkami raził załogę. Gdyby przeciwnik był uprzedzony o posiadaniu takiej broni, mógłby się bardzo łatwo przed dnia zabezpieczyć. Wystarczyłoby przed zasadniczym pancerzem wozu bojowego umieścić cienki metalowy ekran, który przyjmowałby na siebie energię kinetyczną pocisku. „Korek” wybity z takiego ekranu nie mógłby zagrozić zasadniczemu pancerzowi. Własności taktyczne kb. ppanc. wz. 35 były doskonałe – przebijały 22 mm płytę pancerną z odległości 100 m. Problem stanowił jednak jego mały zasięg skuteczny. Jego role widziano, jako broni, która „piechurom da wrażenie mocy zwalczania czołga, (…) dzięki niej nie będzie czuł się bezradny wobec broni pancernej”. Produkcję tego karabinu rozpoczęto dopiero w 1938 roku, decydując, iż będzie on przydzielany po jednym na drużynę strzelecką w piechocie oraz po dwa na pluton w kawalerii. Ostatecznie w sierpniu 1939 roku w jednostkach WP znalazło się około 1200 tych działek. W czynnych pułkach kompanie ppanc. miały po 9 armat, natomiast rezerwowe miały kompanie 4-działowe. Bataliony KOP miały plutony ppanc. po 3 armaty, a bataliony strzelców przydzielone do brygad kawalerii dysponowały plutonami 2-działowymi. W obronie Warszawy wzięły udział trzy zmotoryzowane kompanie ppanc., które łącznie miały 27 armat wz. 36. Działka te z odległości 1000 metrów przebijały pancerze wszystkich czołgów zarówno niemieckich, jak i sowieckich. Z kolei karabiny ppanc. wz 35 (ok. 2000-3000 sztuk, po 92 kb ppanc. w każdej dywizji piechoty) przebijały pancerze większości ówczesnych czołgów, poza niemieckim PzKpfW IV oraz sowieckim T-35. Karabiny te trafiły w marcu 1939 roku do jednostek w oplombowanych skrzyniach z napisem „sprzęt optyczny” lub „sprzęt optyczno-mierniczy”. Otworzyć je można było jedynie na rozkaz ze Sztabu Głównego. Latem 1939 roku przeprowadzono strzelania z tego karabinu dla wybranych żołnierzy z każdej kompanii strzeleckiej i szwadronu kawalerii. Innym z postanowień było przeprowadzenie studiów na temat przystosowania polskich czołgów do zwalczania broni pancernej przeciwnika. W pierwszej połowie lat 30. wozy bojowe WP uzbrojone były w krótkolufowe francuskie działka Puteaux wz. 18 kal. 37 mm, karabiny maszynowe Hotchkissa wz. 25 kal. 7,92 mm. Jedynie 16 jednowieżowych czołgów Vickersa uzbrojonych w armatę kal. 47 mm, nadawało się „jako tako” do walki z czołgami przeciwnika. Firma Bofors zaproponowała opracowanie wieży czołgowej z działkiem ppanc. kal. 37 mm, na co strona polska chętnie przystała. Od drugiej połowy 1937 roku rozpoczęto przezbrajanie polskich czołgów w te armaty, co znacznie polepszyło ich przygotowanie do walki z bronią pancerną przeciwnika. Równocześnie w 1938 roku rozpoczęto testy polskiego najcięższego karabinu maszynowego (20 mm) wz. 38 FK model A. Ostatecznie po przyjęciu w styczniu 1939 roku enkaemu do uzbrojenia w WP, Dowództwo Broni pancernej zaplanowało przezbrojenie do stycznia 1940 roku w tę broń 150 czołgów TK3 oraz TKS. Wybuch wojny uniemożliwił realizację tego przedsięwzięcia. Podstawowym błędem w planowaniu obrony przed czołgami wroga było założenie, iż przeciwnik uderzy ograniczoną liczbą czołgów. Liczono, iż pułk piechoty będzie miał do czynienia z maksimum 60-90 czołgami. Jedynym pocieszeniem może być tylko to, iż wyobraźni taktycznej zabrakło także innym sztabom - poza niemieckim i sowieckim - generalnym Europy, które nie przewidziały, że zmasowany atak grupy lub armii pancernej może okazać się tak skuteczny. Dopiero w trakcie bitwy pod Kurskiem obie strony zastosowały skuteczną obronę przeciwpancerną, której obecność zmieniła starcie z bitwy manewrowej w materiałowy bój na wyczerpanie. Zmiana, która nastąpiła, polegała na tym, iż obronę „ogólnowojskową” z elementami obrony przeciwpancernej zamieniono na czystą obronę przeciwpancerną. Wrażliwość Wojska Polskiego na atak wojsk pancerno-motorowych tkwiła także w niewielkiej ilości sprzętu motorowego w Polsce, który wynikał z niskiej kultury technicznej Polaków, uniemożliwiającej wyszkolenie wystarczającej liczby ludzi do obsługi samochodów i czołgów. Tego zapóźnienia technicznego Polaków nie można było nadrobić w przeciągu kliku lat. Zresztą Armia Czerwona w czerwcu 1941 roku miała ponad 22 tysiące czołgów, lecz ich obsługa była niewyszkolona i nieprzyzwyczajona do ich obsługi oraz konserwacji. To także, obok innych powodów doprowadziło do tak wielkiej klęski sowieckich wojsk pancernych w 1941 roku.

Wybrana literatura:

W. Kucharski - Kawaleria i broń pancerna w doktrynach wojennych 1918-1939

R. Łoś- Artyleria polska 1914-1939

S. Maczek - Od podwody do czołga

K. Sosnkowski – Przyczynki do sprawy zbrojeń polskich w okresie 1935-1939

R. Szubański – Polska broń pancerna

L. Wyszczelski Polska myśl wojskowa 1914-1939

Polska myśl techniczno-wojskowa 1918-1939

Godziemba's blog

Hitler kontra Stalin – w rocznicę Paktu Ribbentrop-Mołotow 23.08.1939

Czy 22 czerwca Hitler wyprzedził Stalina o dwa tygodnie? Istnieje pogląd, że wprawdzie Hitler parł do wojny i jest odpowiedzialny za jej wywołanie, ale to Stalin zaprojektował kształt wojny w Europie i nakłonił upatrzonego partnera do złożenia oferty rozbioru Polski oraz pogwałcenia niepodległości państw bałtyckich. Wszystko po to, by uwikłać Hitlera w walkę z Zachodem, a następnie podyktować „pax sovietica (russica) dla całej Europy”. Okazało się jednak, że ten sprytny plan spalił na panewce. Wojna z Rosją stała się dla Niemiec nieunikniona. Rankiem 22 czerwca 1941 roku hitlerowskie wojska zaatakowały Rosję. Był to koniec niemiecko-sowieckiej „przyjaźni”, a zarazem początek końca III Rzeszy. W historiografii utrwalony jest pogląd, że to Adolf Hitler wywołał II wojnę światową i zdominował politycznie Józefa Stalina, by zaskoczyć go potem niespodziewanym uderzeniem na ZSRR i spróbować zdobyć w ten sposób „przestrzeń życiową na Wschodzie”. Paul Johnson twierdził np. w swej „Historii świata od roku 1917 do lat 90-tych” (Londyn 1992), że „Nic innego, jak osobiste poczucie zagrożenia i obsesyjna obawa przed Niemcami kazały Stalinowi podpisać fatalny pakt” (Ribbentrop-Mołotow), a zaskoczenie i bierność Sowietów w 1941 r. wynikały – jego zdaniem – stąd, iż Stalin „łudził się, gdyż pakt nazistowsko-radziecki był dla niego niezwykle korzystny.” Przeciwstawny pogląd zaprezentował m. in. Wiktor Suworow, który pisał wprost: „Kolejnej wojny światowej mogło w ogóle nie być. Decyzja należała do Stalina. (…) Jeszcze zanim zagrzmiały działa Adolf Hitler poniósł całkowitą klęskę polityczną.” (Dzień „M”, Warszawa 1996). Gdzie zatem leżała prawda i dlaczego 70 lat temu doszło do wojny między tymi dwoma sojusznikami?

Wrześniowe preludium W telegramie z dnia 21.08.1939 roku Stalin powiedział Hitlerowi jasno: „Spodziewam się, że niemiecko-radziecki pakt o nieagresji stanie się decydującym punktem zwrotnym dla poprawy stosunków między naszymi krajami” (Białe plamy. ZSRR-Niemcy 1939-1941, Wilno 1990, s. 52). Życzenie to zostało spełnione. Pierwszego września 1939 roku Hitler już wiedział, że Stalin zaatakuje Polskę od wschodu, a Stalin był tak pewien lojalności swego partnera, że nie musiał się zbytnio śpieszyć z zajmowaniem jakichkolwiek rubieży w Polsce i mógł spokojnie przygotować się do odegrania roli „wyzwoliciela” Rusinów żyjących na Kresach.Stalin spodziewał się co najmniej od marca 1939 roku, że Hitler pochwyci podsuwane mu przynęty i pomoże Rosji w realizacji pięknego scenariusza, przewidującego niemal bezkrwawe zajęcie przez Sowietów połowy Rzeczypospolitej. Owszem, był także wariant jeszcze dla nich korzystniejszy, tak zwana sowiecka pomoc wojskowa dla Polski, ale nie można chyba sądzić, że Stalin poważnie liczył na to, iż cała Polska podda mu się bez walki. Był to tylko materiał przetargowy na użytek pozorowanych negocjacji z mocarstwami zachodnimi, które chętnie by przystały i na wjechanie wojsk sowieckich do Polski, i na wiele innych pomysłów Stalina, w zamian za… wojnę Rosji z Niemcami! Tymczasem to Stalin wciągnął Niemcy w wojnę z połową Europy. Nie chcąc dopuścić do „monachijskiego” rozwiązania problemu Polski, czyli do zwasalizowania jej przez Niemcy i stworzenia tym samym dogodnych warunków do szybkiego marszu Hitlera na Wschód, dokonał Stalin nieoczekiwanego zwrotu w stosunkach sowiecko-niemieckich. W przemówieniu na XVIII Zjeździe WKP(b) 10.03.1939) stwierdził on niedwuznacznie, iż Francja i Wielka Brytania nie mogą liczyć na wyciąganie „kasztanów z ognia” rosyjskimi rękami, gdyż Związek Sowiecki nie ma żadnych powodów do konfliktu z Niemcami. Anglicy odpowiedzieli na taki obrót sprawy tzw. gwarancjami dla Polski (31 marzec) i komunikatem brytyjsko-polskim o sojuszu (6 kwiecień), co miało wzmocnić opór Polaków, a zarazem przekonać Hitlera, że powinien negocjować z mocarstwami zachodnimi, a nie ze Stalinem. Jednak w owym czasie Hitler nie zamierzał pytać Stalina o zgodę na cokolwiek, a gwarancje zachodnie po prostu lekceważył, licząc poważnie na to, że otrzyma de facto przyzwolenie Zachodu na aneksję Gdańska i „korytarza”, a wówczas Polacy mieliby tylko jedno rozsądne wyjście: przyłączyć się do rydwanu zwycięskich, cywilizowanych i postępowych Niemiec. Skoro w tamtym momencie, po deklaracji gwarancyjnej Chamberlaina, Hitler spodziewał się, że tzw. demokracje zachodnie zdradzą Polskę tak samo, jak zdradziły Czechosłowację, to czy Stalin mógł być wolny od podobnych obaw? Właśnie ewentualność pozostania na uboczu kluczowej rozgrywki politycznej spędzała Stalinowi sen z oczu i kazała mu szybko działać. Podjął zatem w połowie kwietnia 1939 r. trójstronne rokowania z Francją i Anglią, których efektem było nie tyle papierowe zobowiązanie stron do wzajemnej pomocy w razie agresji (24 lipiec), ile skłonienie Hitlera do konstatacji, że grozi mu wojna na dwa fronty, czemu zapobiec może tylko porozumienie wojenne z Rosją. Hans von Herwarth, osobisty sekretarz ambasadora Rzeszy w Moskwie, pisze wprost: „Tym, co napełniło go (Hitlera) prawdziwym niepokojem i ostatecznie skłoniło do działania, były rokowania Wielkiej Brytanii i Francji ze Związkiem Radzieckim. W wypadku pomyślnego ich przebiegu Hitler w razie ataku na Polskę musiał obawiać się konfrontacji z trzema mocarstwami. Dlatego też zdecydował się na ugodę za wszelką cenę, nawet jeśli miałby poczynić Stalinowi znaczne koncesje w zamian za jego zgodę na podział Polski. Rzecz oczywista – Stalin był zainteresowany ubiciem interesu w równej mierze co Hitler. W dramatycznych miesiącach lata 1939 roku przychodziło mi z najbliższej odległości obserwować naciski Hitlera i Ribbentropa przez Schulenburga na władze radzieckie, aby jak najszybciej sfinalizować toczące się negocjacje.” (Między Hitlerem a Stalinem, Warszawa 1992, s. 230). Zanim Hitler połknął „haczyk” minęło sporo czasu. Już bowiem 3 maja Stalin mianował Wiaczesława Mołotowa ludowym komisarzem spraw zagranicznych i zezwolił mu na prowadzenie rozmów w sprawie stosunków ekonomicznych z Niemcami. Ale Mołotowowi, który na bieżąco konsultował się ze Stalinem „nawet w drugorzędnych kwestiach”, nie zależało w pierwszym rzędzie na normalizacji kontaktów gospodarczych między obu państwami. Nowy komisarz spraw zagranicznych „Nieustannie powtarzał, że rozmowy gospodarcze przyniosą efekty tylko wtedy, gdy uprzednio zostanie dla nich stworzona baza polityczna” i „naciskał bez przerwy na konieczność porozumienia politycznego, widzieliśmy w tym przejaw osobistego zainteresowania Stalina w doprowadzeniu do zrównoważenia stosunków radziecko-niemieckich.” (tamże, s. 228). Na czym miało polegać to „zrównoważenie”, jakiej to „bazy politycznej” domagał się od Hitlera Stalin? Schulenburg zapytał o to Mołotowa wprost, ten jednak „uchylił się od odpowiedzi na to pytanie”, wskutek czego „powstało wrażenie, (…) że Mołotow w kwestii poprawy stosunków radziecko-niemieckich celowo demonstrował rezerwę i że w Moskwie poważnie rozważy się jedynie konkretne propozycje ze strony rządu niemieckiego. Reprezentuje się tu (w Moskwie) pogląd, że wszystko zależy od gotowości rządu niemieckiego do wyjścia naprzeciwko władzom radzieckim z jasną i jednoznaczną inicjatywą.” (tamże, s . 246).Tego typu oceny postawy Rosji sowieckiej dotarły wiosną 1939 r. na kilka biurek rządowych w Europie – oprócz Amerykanów znali szczegóły negocjacji sowiecko-niemieckich także Francuzi, Brytyjczycy i Włosi. Podstawowym źródłem informacji była… ambasada Rzeszy w Moskwie (Schulenburg, Herwarth), z której przekazano też na Zachód (w dniu 24 sierpnia) tajny tekst paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli ową upragnioną przez Stalina „bazę polityczną” sojuszu wojennego z Hitlerem. Sojusz ten był poniekąd koniecznością: w roku 1939 obaj dyktatorzy nie byli przygotowani do prowadzenia ze sobą wojny: Hitler ledwo co, przy wydatnej pomocy Francji i Anglii (!), zdołał pokonać Polskę, natomiast Stalin zaledwie „zremisował” z Finlandią. Gdyby jednak Stalin zachował neutralność, to należy sądzić, że przynajmniej do końca tegoż roku Hitler nie wykroczyłby w praktyce poza swe majowe koncepcje dotyczące Gdańska, a w międzyczasie może i państwa zachodnie poparły by swoje „gwarancje” jakimiś dostawami broni i sprzętu do Polski. Stało się jednak inaczej – Stalin stworzył taką sytuację polityczną, w której wojna europejska musiała nastąpić i to na jego warunkach. Ani Rosja nie zaatakowała Niemiec, ani Niemcy nie uderzyły na Rosję. Przy zupełnie biernej postawie Zachodu zlikwidowana została Polska – filar porządku wersalskiego i rzeczywista zapora przeciwko wojnie. Podejmując rękawicę rzuconą przez Hitlera, władze sanacyjne sprawiły przynajmniej, że nie powiodło mu się przekształcenie państwa polskiego w antysowiecką strefę buforową, co mogło mieć miejsce nawet w przypadku zaspokojenia niemieckich roszczeń siłą (Marszałek Śmigły-Rydz obawiał się przecież tego, że Niemcy uderzą znienacka, zajmą określony teren i… ogłoszą koniec konfliktu z Polską; przy bierności aliantów nie pozostawałoby nic innego, jak tylko pogodzić się z tym faktem dokonanym i przerzucić Wojsko Polskie na wschodnią granicę, by zapobiec podobnej akcji drugiego sąsiada). Udaremniając możliwość zwasalizowania Polski przez Niemcy, zlikwidował Stalin nie tylko ewentualność uczestniczenia dużej satelickiej armii polskiej w hitlerowskim pochodzie na Wschód, ale i ewentualność stawiania przez Polaków poważnego oporu w przypadku podjęcia przez Armię Czerwoną marszu na Zachód. Przede wszystkim zaś, Francja i Anglia – tak ochoczo zagrzewające i Polaków, i Rosjan do stawienia oporu Rzeszy – zostały bezpośrednio uwikłane w wojnę i stanęły wkrótce naprzeciw całej niemieckiej potęgi, wspomaganej i dozbrajanej przez Stalina, który spodziewał się, że teraz to Hitler wyciągnie „kasztany z ognia” podczas kampanii 1940 roku, i że się przy tym mocno poparzy.

Sierpień 1939 Reasumując: Hitler parł do wojny i jest odpowiedzialny za jej wywołanie, ale to Stalin zaprojektował kształt wojny w Europie i nakłonił upatrzonego partnera do złożenia oferty rozbioru Polski oraz pogwałcenia niepodległości państw bałtyckich. Władze sanacyjne, aczkolwiek manipulowane i oszukiwane przez Zachód (zob.: L. Wyszczelski, O czym nie wiedzieli Beck i Rydz-Śmigły, Warszawa 1989), nie sprowokowały wojny i nie miały wpływu na decyzje wojenne agresorów. Niezmiernie ciekawy jest także fakt, że jeszcze przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow zachodnie demokracje dobrze wiedziały, iż wojna wybuchnie wówczas, gdy tylko zbrodnicza para osiągnie porozumienie co do podziału łupów, i gdy ustali kto ma oficjalnie odgrywać rolę złoczyńcy, a kto rolę pasera. Poznawszy już te szczegóły, nasi „alianci” kazali nam zrywać świeżo rozlepione obwieszczenia o mobilizacji…

Sierpem i „młotem” Czy należy przyjąć, że przez 21 miesięcy poprzedzających atak Wehrmachtu na Rosję Stalin działał w pełnym porozumieniu z Niemcami tylko po to, by zachować nabytki z roku 1939, tudzież skrawki Finlandii i Rumunii? By wspomagać rozbudowę imperium Hitlera? A może po to, by podzielić się z nim Europą? Dawna propaganda prosowiecka głosiła milionom ludzi na świecie, że Armia Czerwona nie dokonywała żadnych podbojów, lecz „wkroczyła do Polski, by zapewnić sobie granicę strategiczną przeciwko Niemcom” i stworzyć ze wschodnich ziem polskich „pas obronny przeciwko niemieckiej ekspansji na wschód”. Również po upadku Polski Stalin zajęty był wyłącznie defensywą: „Podczas gdy Hitler był zajęty podbojem Polski, zachodniej Europy i Bałkanów, Rosja Sowiecka przygotowywała się do obrony. Rosjanie posuwali przy każdej sposobności swoją granicę na zachód, by zapewnić sobie obronną strefę buforową przeciwko możliwej inwazji.” Stwierdzenia te pochodzą, niestety, z polskiej wersji opracowania p.t. „Druga wojna światowa”, wydanego tuż po wojnie i firmowanego przez Biuro Informacyjne Stanów Zjednoczonych, które usiłowało w ten sposób „dać możliwie najwierniejszy obraz największych zmagań w dziejach ludzkości”. W rzeczywistości Stalin nie zamierzał dzielić się z nikim Europą, a swoją politykę podboju planował z zadziwiającą konsekwencją i przebiegłością. Jak wiadomo, bolszewicy zastąpili dążenia imperialne caratu ideą światowej rewolucji: „Wprawdzie po upadku Trockiego teoria ta została zmodernizowana oraz na jakiś czas jakby zamrożona. Bezpośrednio przed II wojną światową została jednak przypomniana” – pisał Tadeusz Rawski – „Wydarzenia 22.6.1941 r. poprzedził blisko dwuletni okres współpracy Niemiec hitlerowskich z Rosją sowiecką (…) likwidacja Polski stworzyła tym państwom przesłanki do rozwiązania kolejnych zadań na drodze imperialnych podbojów. Niemcy mogły skupić wszystkie swe siły do rozgrywki na Zachodzie, Rosjanie – na zawładnięciu strefą wpływów uzyskaną w układach moskiewskich oraz wykorzystaniu związania się Niemców na Zachodzie. (…) Przedłużenie się wojny na Zachodzie stwarzało jedyną szansę podyktowania w Berlinie za cenę minimalnych ofiar pax sovietica (russica) dla całej Europy. Stąd dla Kremla załamanie się Francji oznaczało podważenie jednego z głównych celów paktów moskiewskich. Tylko paliatywem była pospieszna inkorporacja Estonii, Łotwy i Litwy, zagarnięcie Besarabii i północnej Bukowiny. (…) Ostatnią próbę szukania modus vivendi, czy raczej już tylko przesunięcia konfliktu w czasie, podjęły Rosja i Niemcy w drugiej połowie 1940 r., podczas listopadowej wizyty Mołotowa w Berlinie. Rozmowy dyplomatyczne wykazały jednak, że roszczenia obu stron nawzajem się wykluczają, zwłaszcza jeśli idzie o Bałkany i cieśniny czarnomorskie. Waffenbruderschaft, tak znakomicie zaprezentowany 22.9.1939 r. podczas brzeskiej defilady, zastąpiło już intensywne przygotowywanie się do wojny.” (T. Rawski, Wielka konfrontacja, „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 2/1991, s. 47-49). Jak z tego wynika, dyktator sowiecki nie był bynajmniej ograniczonym, podporządkowanym pomocnikiem Hitlera i nie wykorzystywał sposobności tylko po to, by posunąć swe okopy parę kilometrów do przodu. Stalin świadomie przygotowywał Wielką Sposobność wyeliminowania z gry wszystkich mocarstw europejskich, łącznie z Niemcami. To on chciał być niepodzielnym władcą Europy i cierpliwie tworzył ku temu warunki. Udało mu się przeforsować całkowitą likwidację Polski i zastąpić zachodnią koncepcję skierowania energii Hitlera na Wschód własnym pomysłem związania walką Niemiec i Włoch oraz mocarstw zachodnich. Jednocześnie Stalin utworzył całkowicie nową linię osłony i rozwinięcia wojsk, które po doświadczeniach wojny z Finlandią intensywnie doszkalano i dozbrajano, wykorzystując fakt, iż produkcja zbrojeniowa Związku Sowieckiego dorównywała w 1940 r. produkcji niemieckiej (mimo wzmocnienia tej ostatniej potencjałem polskim i zachodnioeuropejskim). Stalin miał wszelkie dane ku temu, by maksymalnie wykorzystać krwawe zmagania w zachodniej Europie na swoją korzyść. Gdyby starcie to trwało nieco dłużej – powiedzmy rok czasu – to Rosja mogłaby spokojnie rozciągnąć swe wpływy aż po Bosfor, a może nawet wkroczyć na roponośne tereny Iranu i Iraku, a w końcu wymusić na osłabionych walką mocarstwach akceptację swych osiągnięć. Stalin byłby najpotężniejszym władcą kontynentu euroazjatyckiego, kontrolującym Bałtyk i Morze Śródziemne, wody arktyczne na północy i Ocean Indyjski na południu. Stalinowska „światowa rewolucja” wcześniej czy później ogarnęłaby także zachodnią Europę, wstrząśniętą strategiczną porażką własnych demokracji i dyktatur, zafascynowaną zwycięskim socjalizmem i geniuszem wodza Kraju Rad, najeżoną wreszcie jego szpiegami w rodzaju Kima Philby’ego. Stalin nie był wcale fantastą – brał pod uwagę możliwość nagłego sprzymierzenia się dotychczasowego niemieckiego sojusznika z państwami zachodnimi i postawienia przez nich wspólnego veta przeciwko neoimperialnej polityce Rosji. Siła Armii Czerwonej wzrastała w postępie niemal geometrycznym: 1935 – 930 tys. żołnierzy, 1939 – 1,6 mln, 1940 – 4 mln (a po mobilizacji – 10 mln), 1941 – 5,1 mln w 303 dywizjach (przed agresją; po mobilizacji – 12 mln żołnierzy). Już 1 września 1939 r. Rosja sowiecka miała nad Niemcami półtorakrotną przewagę w samolotach i artylerii, zaś w broni pancernej była to przewaga ponad pięciokrotna. Większość sowieckiej masy pancernej zgrupowana była cały czas w zachodniej części Związku Sowieckiego i – dotychczasowym zwyczajem – rozczłonkowana na jednostki bezpośredniego wsparcia piechoty. Nowe czołgi stale napływały do armii, wypierając sprzęt przestarzały i zużyty (Hitler też miał taki). Przy takiej sile Stalin mógł spokojnie pozwolić Hitlerowi na zabawę w zdobywanie linii Maginota i bombardowanie Londynu. A po nagłym załamaniu się Francji i wzmocnieniu się Niemiec potencjałami wytwórczymi kilku podbitych państw – mógł z równym spokojem przeciwstawić własne plany wzbierającym roszczeniom niemieckim. Z jedną tylko korektą: polecił zgrupować swe czołgi w potężnych związkach uderzeniowych. Latem 1940 r. rozpoczęto więc formowanie 9 korpusów zmechanizowanych, liczących w sumie ok. 9 tys. czołgów i ponad 2 tys. samochodów pancernych, a w lutym 1941 r. nakazano wystawienie jeszcze 20 takich korpusów. Powód tej restrukturyzacji był prosty: nie wchodziło już w grę zaprowadzanie „pax sovietica” za pomocą mas piechoty wspomaganych czołgami, które rozlewały by się na ogromnych obszarach zaplecza frontu niemiecko-alianckiego, rewoltując lub terroryzując ludność i budząc grozę wśród wykrwawionych armii przeciwników. Wprawdzie Wehrmacht liczył w chwili ataku na Francję „tylko” 5,7 mln żołnierzy, a rozwój niemieckich sił lądowych został zamrożony po tym Blitzkiriegu aż do jesieni 1940 r., lecz była to bez wątpienia armia sprawna, doświadczona i coraz lepiej wyposażona. Dołączyły do niej mniejsze armie państw satelickich i prowadząca równoległą wojnę armia Finlandii. W zmienionej sytuacji Stalin musiał mieć taką siłę uderzenia, która mogłaby zmiażdżyć owego nienaruszonego i potężniejącego wroga. Były nią właśnie korpusy zmechanizowane: „Wersja O. de B. z marca 1941 r. przewidywała wystawienie 29 korpusów zmechanizowanych (…) Łącznie miało być 61 dywizji pancernych po 10,5 tys. ludzi i 375 czołgów. Dać to miało w sumie 936 tys. ludzi, 2,9 tys. dział polowych, 7,4 tys. samochodów pancernych i prawie 30 tys. czołgów (po uwzględnieniu sił dywizji zmotoryzowanych wchodzących także w skład korpusów zmechanizowanych – przyp. GG). Zmierzano więc do wystawienia jakiegoś gigantycznego młota bojowego, zdolnego do przebicia się przez całą Europę. (…) Na wiosnę 1941 r. rozpoczęto pełne rozwinięcie mobilizacyjne, choć dotyczyło ono tylko struktur organizacyjnych, nie zaś stanów osobowych. (…) Sowieckie siły zbrojne w stanie pełnego rozwinięcia mobilizacyjnego uzyskiwały znaczną przewagę liczebną nad niemieckimi, miały blisko dwukrotnie więcej dywizji liniowych, parokrotnie więcej dział, czołgów i samolotów, a także okrętów nawodnych. (…) Jeden tylko Specjalny Okręg Kijowski (okręgów było 16 – przyp. GG) miał tyle samo czołgów (4,3 tys.) co cała niemiecka Armia Wschodnia, a samolotów bojowych (2 tys.) nawet nieco więcej niż cała Luftwaffe na Wschodzie” (Rawski, op. cit., s. 50-51 i 61).

Wrzesień 1939 Stalin, obawiający się rzekomo wojny z Niemcami i jakoby „łudzący się” do końca, że uda się uratować współpracę z nimi, nie tylko rozbudował swe wojska do monstrualnych rozmiarów i nie tylko zorganizował „gigantyczny młot bojowy” w postaci związków pancernych, ale przede wszystkim dał im jasne dyrektywy na wypadek wojny. Sowiecki dyktator zdecydował o kształcie planu wojennego (tzw. „Plan obrony granicy 1941 r.”) jeszcze we wrześniu 1940 r., czyli na długo przed berlińską wizytą Mołotowa. Pomysł Stalina był prosty: „POPG-41 wraz z jego pochodnymi był formalnie planem obronno-zaczepnym, w praktyce wyraźnie występowało preferowanie natarcia. Wyrażało się to we wspomnianym wysunięciu na samo pogranicze rubieży bitwy osłonowej, rejonów bazowania lotnictwa i sieci magazynów. Efektem miała być wielka bitwa typu spotkaniowego, do której strona sowiecka zamierzała wprowadzić siły i środki znacznie większe niż strona niemiecka.” (tamże, s. 56). Wiosną 1941 roku „Sowieckie przygotowania do wojny były na ukończeniu. Szybki tryumf niemiecki na Bałkanach skłonił Rosję do podpisania paktu o neutralności z Japonią (13 kwietnia 1941 r.), by zabezpieczyć granicę syberyjską i uniknąć walki na dwa fronty. Najlepszy generał rosyjski Żukow został mianowany w lutym 1941 r. szefem sztabu” (Druga wojna światowa, s. 102). Dzięki wspomnianemu układowi z Japonią „wielka bitwa spotkaniowa” miała być stoczona przy spokojnych tyłach sowieckich, niepokój na zapleczu frontu wschodniego miał mieć natomiast Hitler.

Bałkański kocioł Zimą 1941 r. dyplomacja brytyjska (przy bezpośrednim wsparciu prezydenta USA) usiłowała stworzyć antyniemiecki front bałkański z udziałem Grecji, zmagającej się już z Włochami, a także Jugosławii i Turcji. Te ostatnie dwa państwa oceniały jednak słusznie, że nie wolno im się mieszać do konfliktu wielkich mocarstw, gdyż grozi to kompletną zagładą ich państwowości. Jugosławia przystąpiła nawet do tzw. paktu trójstronnego – „osi” (25 marzec), który gwarantował jej pokój z Niemcami i Włochami, suwerenność wewnętrzną, integralność terytorialną, a jednocześnie zakazywał zmuszania rządu jugosłowiańskiego do wpuszczania wojsk obcych na swoje terytorium lub wymuszania zgody na udział wojsk jugosłowiańskich w akcjach militarnych „osi”. Jugosławia miała zatem pewną szansę, by przeczekać zagrożenie tak jak Turcja i wykorzystać ten czas na konsolidację zagrożonej wewnętrznymi waśniami monarchii. W sprawę wmieszały się jednak Wielka Brytania i Rosja. Na początku marca ambasador brytyjski w Moskwie usiłował uzyskać poparcie władz sowieckich dla pomysłu wciągnięcia Turcji do wojny przeciwko Niemcom, którzy wkroczyli już do Bułgarii i planowali interwencję w Grecji (plan „Marita”). Wyszynski, zastępca komisarza spraw zagranicznych, wezwał do siebie posła tureckiego (9 marzec) i złożył mu oświadczenie, z którego wynikało, że Turcja – chcąc „liczyć na całkowite zrozumienie i neutralność ZSRR” – nie może ani wiązać się z Niemcami, ani też włączać się w jakikolwiek sposób w bałkańską koalicję montowaną przez Anglików. Był to impuls w wielu kierunkach: Anglicy zostali wręcz zmuszeni do przeciągnięcia Jugosławii na swoją stronę, a jednocześnie neutralność Turcji osłabiała szansę utrzymania frontu bałkańskiego i kontrolowania tego regionu przez Wielką Brytanię. Bułgarzy zostali uspokojeni o swe tyły i mogli przyłączyć się do inwazji na Grecję i – co stało się aktualnym nieco później – na Jugosławię. Zachęceni do oporu zostali również Grecy, a Jugosłowianie jeszcze na początku kwietnia liczyli poważnie na to, że Turcja przyłączy się do aliantów w przypadku niemieckiego ataku na Saloniki (nowy rząd gen. Simovica wysłał nawet w związku z tym do Ankary specjalną misję). Hitler, który oczekiwał od Turcji co najmniej neutralności, skomentował oświadczenie Wyszynskiego niezwykle trafnie: „(jest to) stara rosyjska taktyka, polegająca na tym, żeby dodawać wszystkim możliwym krajom odwagi w celu wciągnięcia ich do konfliktu, w którego zakończeniu Rosja nie jest zainteresowana, gdyż, wręcz przeciwnie, życzy sobie, by trwał on długi czas” (T. Rawski, Wojna na Bałkanach 1941, Warszawa 1981, s. 60).

Zmuszony nieobliczalnymi poczynaniami Mussoliniego i akcją brytyjską u „podbrzusza Europy”, Hitler zmierzał do szybkiej pacyfikacji Bałkanów środkami zarówno politycznymi (Jugosławia, Turcja), jak i militarnymi (Grecja, Albania), by następnie równie szybko przenieść wojnę na Wschód i pokonać Rosję w jednorazowej kampanii. Stalin natomiast postanowił związać siły niemieckie na południu Europy i życzył sobie rozniecenia solidnego ognia pod „bałkańskim kotłem”. Tuż przed podpisaniem paktu trzech przez Jugosławię, tj. 22 marca, Wyszynski znowu konferował w Moskwie z ambasadorem Crippsem, tym razem o możliwych posunięciach na wypadek wprowadzenia porozumienia niemiecko-jugosłowiańskiego w życie. Dalszy rozwój wypadków jest znany: 25 marca po południu delegacja jugosłowiańska podpisała pakt w Wiedniu, 26 marca rozpoczęły się demonstracje pod hasłami „Lepsza wojna niż pakt” i „Chcemy sojuszu ze Związkiem Radzieckim”, a wieczorem tegoż dnia opozycja cywilno-wojskowa przystąpiła do udanego zamachu stanu, popartego niezwłocznie przez Brytyjczyków, Komunistyczną Partię Jugosławii i Związek Sowiecki, którego poseł podjął 27 marca rozmowy z gen. Simoviciem o zawarciu sojuszu polityczno-wojskowego. Pierwszego kwietnia Mołotow przekazał zgodę na podpisanie układu o sojuszu i pomocy wzajemnej oraz zaprosił Jugosłowian do Moskwy. Kiedy Stalin otrzymał już potwierdzenie, że Hitler podjął nieodwołalną decyzję zniszczenia Jugosławii, wówczas delegacja tego kraju usłyszała w Moskwie, że w grę wchodzi tylko zawarcie układu o przyjaźni i wzajemnej nieagresji. W nocy z 5 na 6 kwietnia Stalin osobiście nadzorował składanie podpisów na ulubionym przez siebie dokumencie, a o świcie Jugosławia i Grecja stały już w ogniu. Koalicja bałkańska (Jugosławia, Grecja, brytyjski korpus ekspedycyjny) była wszakże tylko zlepkiem, do tego dowodzonym jeszcze gorzej niż armia polska w 1939 r., więc z końcem kwietnia ogień ten zgasł równie nagle, jak się rozpalił. Chytry plan Stalina znowu spalił na panewce. Ale nie do końca! Rosja zyskała bowiem kilka bezcennych tygodni na dokończenie mobilizacji „młota bojowego”, a ponadto – rękami niemieckich agresorów – wyrugowała brytyjskiego wspólnika z tej części kontynentu.

Wyprzedzić Stalina Dnia 22 czerwca 1941 r. koalicja antysowiecka posiadała 191 dywizji na Wschodzie, licząc odwody niemieckie i nawet najbardziej wątpliwej jakości jednostki państw satelickich. W rzeczywistości ciężar uderzenia spoczywał na 126 dywizjach Wehrmachtu, bo tyle ich było nad granicą. Rosja miała w tym dniu na swojej granicy zachodniej aż 170 dywizji, w tym 60 pancernych i zmotoryzowanych, a w drodze do granicy – 77 dywizji, w tym 19 pancernych i zmotoryzowanych, nie licząc całego mrowia samodzielnych brygad i pułków różnego typu oraz 56 dywizji (w tym 13 pancernych i zmotoryzowanych) na pograniczu południowym i dalekowschodnim. Czy taki stan rzeczy świadczył o nieprzygotowaniu? Generał Żukow pisał w notatce do Stalina (15 maja): „Niemcy w chwili obecnej (…) są w stanie uprzedzić nas w rozwinięciu i zadaniu niespodziewanego ciosu.”, ale nie domagał się wcale przerwania planowych przygotowań wojennych i natychmiastowego przeprowadzenia tzw. uderzenia wyprzedzającego. Żukow uważał, że należy spokojnie kontrolować rozwój sytuacji „i zaatakować armię niemiecką w tym momencie, gdy będzie się ona znajdować na etapie rozwinięcia i nie zdoła jeszcze zorganizować frontu i współdziałania rodzajów wojsk” (cyt. za: Rawski, Wielka konfrontacja, s. 57). Czy może to świadczyć o zaskoczeniu Stalina i jego sztabu? Oto opinia płk Rawskiego: „Letnia katastrofa wojsk sowieckich na zachodnim pograniczu jest zwykle tłumaczona tzw. zaskoczeniem. Spróbujmy więc wyjaśnić istotę owego zaskoczenia (…) Można przyjąć, że Niemcy wyprzedzili Rosjan w mobilizacji i rozwinięciu o ok. 2 tygodnie.” (tamże, s. 62). Można też domniemywać, że Stalin zbytnio zaufał (!) swemu wywiadowi, podobnie jak Hitler w 1944 roku.

Czerwiec 1941 Przybliżoną datę ataku niemieckiego Stalin musiał znać znacznie wcześniej, bowiem już w marcu 1941 r. „wymknęła się” ona Hitlerowi w rozmowie z regentem Jugosławii, księciem Pawłem, od którego poszła dalej wiadomość (wiedzieli o tym m. in. Amerykanie, Grecy i Brytyjczycy), że Niemcy uderzą w czerwcu-lipcu tego samego roku. Nie można wątpić, że informacja ta dotarła do rządu sowieckiego, i że Rosjanie zrobili wszystko, by poznać dokładną datę inwazji i jednocześnie wprowadzić przeciwnika w błąd co do własnych zamierzeń. Wprawdzie Suworow twierdzi, że „radziecki wywiad zdołał zdezinformować Abwehrę i podrzucić Niemcom fikcyjny termin operacji. Większość ówczesnych ekspertów niemieckich uważała, że napaść radziecką zaplanowano na 1942 rok.” (Dzień „M”, s. 304), ale być może w ocenie stanu przygotowań niemieckich „pomylono się” właśnie o te dwa-trzy niezbędne Hitlerowi tygodnie… Jest to wytłumaczenie prostsze i znacznie bardziej wiarygodne, niż przyjęcie założenia, że Stalin był zaskoczonym głupcem, a Żukow – dyletantem. Wiktor Suworow nie pozostawia tu złudzeń: „Hitler za późno przejrzał na oczy. Jego uderzenie nie mogło już uratować Niemiec (…) Tajna mobilizacja (sowiecka) miała się zakończyć napaścią na Niemcy i Rumunię w dniu 6 lipca 1941 roku (…) Tajna mobilizacja przybrała już takie rozmiary, że nie udało się jej zachować w tajemnicy. Hitler miał więc tylko jedną szansę: ratować się uderzeniem prewencyjnym. Hitler uprzedził Stalina o dwa tygodnie.” (tamże). Nie akceptując bezkrytycznie tej tezy, nie można jej także automatycznie odrzucać. Nie odciąża ona wcale Niemców od odpowiedzialności, a warto ją przypomnieć w 70. rocznicę wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, gdy podnoszą się dziwne głosy, jakoby prawda historyczna miała zależeć od zdania „większości historyków zawodowych”. Grzegorz Grabowski

Zob. także:

Czy Hitler ubiegł Stalina 22 czerwca 1941 roku? - artykuł Jana Engelgarda z tygodnika „Myśl Polska” nr 25-26/2011.

http://sol.myslpolska.pl/2011/06/czy-hitler-ubiegl-stalina-22-czerwca-1941-roku/

Wielka Wojna Ojczyźniana w archiwach FSB - rozmowa agencji RIA Novosti z gen. Wasilijem Christoforowem (22.06.2011).

http://wwintspace.net/index.php?mod=news&act=show&id=391

http://polski.blog.ru/121411891.html

Platformie zaczęło się wydawać, że istotne spory polityczne można rozstrzygać w sądzie. "To jest jakieś kuriozum!" Artur Balazs, przez lata polityk Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, były minister rolnictwa, a obecnie niezależny kandydat na Senatora był gościem Rafała Ziemkiewicza w TVP Info. Odniósł się między innymi do pozwu w trybie wyborczym, który Platforma Obywatelska wytoczyła Prawu i Sprawiedliwości za stwierdzenie, że Polska się przez ostatnie cztery lata nie zmieniła. Platformie zaczęło się wydawać, że istotne spory polityczne można rozstrzygać w sądzie. To jest jakieś kuriozum, które jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Sąd ma rozstrzygać czy w Polsce jest dobrobyt czy stagnacja! Przecież to żart. Mam taką nadzieję, że o stagnacji czy dobrobycie nie będzie decydował sąd. Są to opinie subiektywne partii politycznych i każda z partii ma do tego prawo. Żaden sąd nie może tego zabronić. Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Balazs podkreślił, że nawet z sondaży wynika, że coraz więcej Polaków ocenia iż sprawy w kraju idą w złym kierunku. Tak myśli wielu Polaków. Opozycja ma prawo powiedzieć w ich imieniu, że nie idzie dobrze, że się nie zmienia. Gdyby sąd miał tego zabronić, byłoby to kuriozalne. Balazs ocenił, że jeżeli w nowym Senacie będą niezależni ludzie, gdzie będzie wykorzystywana inicjatywa ustawodawcza, zyska na znaczeniu. Jeśli zostanę wybrany, zamierzam Senat przywrócić obywatelom. Nie zabraknie mi sił, wykorzystam całe swoje doświadczenie. W tej chwili zdaniem Balazsa polska polityka jest skrajnie upartyjniona co szkodzi państwu. W ocenie Balazsa wynik wyborów może być niespodzianką - liczba głosów oddanych na PO i PiS może się okazać podobna. Partii rządzących może się jeszcze sporo przytrafić, może się poślizgnąć na skórce od banana. Wynik może być wyrównany. Ale oczywiście układ sił pozostanie niezmieniony, dwie główne partie będą trwały w zwarciu - mówił Artur Balazs. W jego ocenie partią rządzącą będzie jednak po wyborach Platforma. zespół wPolityce.pl

Putin rozgrywa Polskę Włos się zjeżył gajowemu i jego kotom po przeczytaniu o zagrożeniach, na jakie narażona jest Generalna Gubernia… pardon, Województwo Polskie Unii Europejskiej. Szczególnie przeraziło nas utrudnianie prawidłowego funkcjonowania demokracji oraz nacjonalizm Putina przejawiający się w popieraniu własnej gospodarki i polityki. – admin

Raport Freedom House: Rosja celowo destabilizuje sytuację w regionie swych dawnych wpływów. Władimir Putin, obecny premier, a wcześniej przez dwie kadencje prezydent Rosji, został oskarżony przez amerykańską organizację pozarządową Freedom House o celowe utrudnianie prawidłowego funkcjonowania demokracji w państwach byłego ZSRS i sowieckiej strefy wpływów, w tym w Polsce. Zdaniem ekspertów organizacji, Putin w różnych okresach „stosował taktykę zastraszania względem krajów bałtyckich oraz Polski i Ukrainy”. Raport zatytułowany „Narody podczas przejścia 2011″ („Nations in Transit 2011″) zajmuje się przestrzenią postsowiecką po 20 latach od upadku imperium. W dokumencie można przeczytać, że premier Rosji był osobą wytrwałą w napędzaniu nacjonalizmu i stwarzaniu sąsiednim krajom problemów w celu utrudnienia im stabilizacji rozwoju struktur demokratycznych. Freedom House zwraca uwagę, że ma to związek ze wzrostem cen surowców energetycznych za czasów jego prezydentury. Władimir Putin miał zręcznie „integrować w swojej polityce na arenie międzynarodowej ekonomiczne i energetyczne interesy swojego kraju, prowadząc agresywny atak na potencjalnych dostawców energii w Europie”. Korzystając z energetycznego atutu Rosji, zmuszał europejską krytykę do milczenia na tematy związane z nim samym, jak i z prowadzoną przez niego polityką oraz coraz bardziej narastającym autorytaryzmem. Według raportu, ewentualny powrót Putina na stanowisko prezydenta „przyniesie nowe problemy dla demokracji w całym regionie”. Dokument Freedom House jest studium porównawczym 29 krajów obszaru Europy Wschodniej i byłego ZSRS. Dużo miejsca poświęca powstałym w badanym rejonie świata reżimom totalitarnym, jak na przykład na Białorusi czy w Turkmenistanie. [Określenie Białorusi jako "totalitarnego reżymu" jednoznacznie określa, kogo reprezentuje Freedom House" i za czyje pieniądze - admin]

W ocenie autorów, są one „odporne na reformy i przez to coraz bardziej narażone na wybuch nieprzewidywalnych kryzysów w rodzaju takich, jakie obserwujemy obecnie na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej”. Jedynie trzy kraje postsowieckie (z wyłączeniem państw bałtyckich) odnotowały postęp w dziedzinie demokratyzacji. Są to Gruzja, Ukraina i Mołdawia. Doceniono także pewien postęp w Kirgistanie. Pozostałe pogrążają się w kryzysie, nacjonalizmie i totalitaryzmie. [Jedyne kryzysy, to kryzysy sztucznie wywoływane przez międzynarodowych bandytów - admin]

Do sprawców takiego stanu rzeczy amerykańscy analitycy zaliczają Federację Rosyjską i jej politykę, celowo destabilizującą sytuację w regionie, uważanym przez Moskwę za domenę własnych wpływów. Sama Rosja, czyli rosyjskie społeczeństwo, a nie władza, jest jednak raczej ofiarą tych procesów. Autorzy raportu wieszczą Rosji pogłębiającą się społeczną frustrację i rozwojową stagnację. Tandem Putin – Miedwiediew jest porównywany do „dziedzicznych reżimów” występujących w regionie, m.in. w Azerbejdżanie. [A propos "domeny własnych wpływów"... Ile militarnych baz wojskowych posiada poza swymi granicami Rosja, a ile USRael? - admin]

W raporcie scharakteryzowano także wysiłki poszczególnych państw Europy będących w strefie wpływów ZSRS, które dążą do przezwyciężenia skutków uwikłania w komunistyczny totalitaryzm. W tym kontekście opisano m.in. przemiany na Bałkanach. Dokument z dystansem odnosi się do polityki węgierskiego Fideszu [Jasne! - admin],

natomiast chwali Polskę za „elastyczność, z jaką stawiła czoło katastrofie lotniczej, w której zginął prezydent oraz dziesiątki osobistości cywilnych i wojskowych”. Freedom House (Dom Wolności) to amerykańska organizacja pozarządowa założona w 1941 r. przez Wendella Wilkiego i Eleanorę Roosevelt. Stawia sobie za cel obronę wolności i demokracji na całym świecie, walkę z dyktaturą, dyskryminacją i naruszeniami praw człowieka. W latach 80. XX wieku wspierała w Polsce ruch „Solidarności”. Obecnie na jej czele stoi Peter Ackerman. Organizacja działa przede wszystkim w USA, ma jednak biura na całym świecie, m.in. w Warszawie. Należy do sieci tego typu instytucji o charakterze liberalno-lewicowym. Wśród finansujących Freedom House jest Fundacja George´a Sorosa, korzysta też z funduszy publicznych rządu USA. Koncentruje się na działalności badawczej, analitycznej i edukacyjnej. Corocznie wydaje dwa raporty: „Wolność na świecie” i „Wolność prasy”, w których prezentowane są rankingi państw w kategorii rozwoju demokracji oraz przestrzegania praw człowieka, ze szczególnym naciskiem na wolność słowa. Piotr Falkowski

http://www.naszdziennik.pl

Jednym słowem, we Freedom House Żyd na Żydzie siedzi i Żydem pogania. C.b.d.o.

A Naszemu Dziennikowi gratulujemy korzystania z obiektywnych źródeł, bez bodaj słówka komentarza. – admin

Korwin-Mikke: PO, PIS, SLD to dawna PZPR Nowa Prawica wciąż zbiera podpisy. Jak poinformował nas Korwin-Mikke tempo zbiórki jest nadal niezadowalające i widmo ich niezebrania stoi u bram. Dlatego sympatyków partii prosimy o pobranie uniwersalnej karty do zbierania wyrazów poparcia tutaj – plik jpg) lub tutaj (plik .zip – listy od razu z podziałem na okręgi). Sztab wyborczy Kongresu Nowej Prawicy prosi o jak najszybsze zebranie choć kilku/kilkunastu podpisów i ich dostarczenie do pełnomocników (pełna, na bieżąco aktualizowana lista miejsc, w których można zostawić listę z podpisami znajduje się tutaj (kliknij). Równocześnie Korwin-Mikke nie przepuszcza żadnej okazji do zareklamowania ruchu koliberalnego. Na konwencji regionu świętokrzyskiego – w Kielcach – weteran polskiej sceny politycznej wyłożył główne postulaty programu wyborczego Nowej Prawicy. Za najważniejsze działania długofalowe uznał takie, które doprowadzą do obniżki podatków (w tym całkowitego zniesienia podatku dochodowego) oraz ograniczenia możliwości ingerencji państwa w sprawy osobiste obywateli. - Nie ulega wątpliwości, że żyjemy w niewolniczym ustroju. Traktuje się nas jak małe dzieci. A człowiek traktowany jak małe dziecko, tak się właśnie zachowuje. Państwo z góry zakłada, że roztrwonimy nasze pieniądze, po to, by oni mogli się nimi zajmować. Wmawia nam to i tak też się dzieje. A korzyści z tego maja tylko rządzący. My chcemy przywrócić normalność i walczymy o to, żeby każdego traktowano poważnie. Każdy jest kowalem swojego losu, każdy powinien sam podejmować decyzje dotyczące swojego życia i sam ponosić za nie odpowiedzialność – wyjaśnił Korwin-Mikke. Lider KNP wiele czasu poświęcił również na wyjaśnienie praktycznej różnicy między formacją, którą kieruje a ugrupowaniami parlamentarnymi. – My wyznajemy nasze zasady od 20 lat i w odróżnieniu na przykład od ugrupowań lewicowych, dbamy nie o ludzi pracujących, a o 38 milionów konsumentów i o nich będziemy walczyć. – stwierdził. Różnicom między “Bandą Czworga” a ruchem wolnościowym Korwin-Mikke poświęcił również swój ostatni felieton w poczytnej “Angorze” (nakład ponad pół miliona egzemplarzy). – Jest niesłychanie ważne, by “Banda Czworga” nie uzyskała w sumie w tych wyborach 50%. Bo jak uzyskają – to natychmiast zawrą jakąś koalicję między sobą. IM jest dokładnie wszystko jedno, kto z kim – przechodzą przecież bez krępacji z partii do partii – byle być przy korycie – wyjaśnił Korwin-Mikke. Według lidera KNP “kto głosuje na PiS, głosuje również na PO; kto głosuje na PO, głosuje na PIS. Kto głosuje na SLD lub PSL – też głosuje na PO i PIS. Ci z SLD też przechodzą swobodnie do PO”. Innymi słowy: różnice między “Bandą Czworga” są symboliczne. Medialne spory albo nie mają praktycznego znaczenia albo znaczenie jest im domalowywane przez “wizażystów” marketingu. Relacje jakie panują między politykami PO i PIS poza kamerami (gdy “opadnie mgła smoleńskiej katastrofy” i rozwieją się “opary propagandy sukcesu”) poseł PSL Aleksander Sopliński dosyć trafnie ujął w zdaniu: “Zaraz po wyłączeniu kamer podadzą sobie ręce i przemówią ludzkim językiem w stylu: »nie gniewaj się mordo ty moja, ale wiesz, telewizja, wyborcy, prezes mi kazał, muszę swoje powiedzieć itd.«” Na łamach Angory Korwin-Mikke porównał PO, PIS i SLD do dawnej PZPR. Za PRL-u “zawszy były trzy frakcje: ‘chamy’ (“Natolińczycy”); ‘żydy’ (nazywani “Puławianami”) i ‘aparatczycy’ (mający w nosie wszelką ideologię i chcący po prostu mieć posady)”. Dziś zamiast frakcji PZPR “mamy trzy partie: SLD, PIS, PO”, które “10 lat temu nazywały się SdRP, AWS i UW”. To dlatego “między PO, PIS i SLD przechodzi się swobodnie” a “socjalizm trwa dalej – tylko pod inną nazwą”. Lidera KNP śmieszą zwłaszcza “udawane kłótnie” liderów parlamentarnych gigantów. – Np. Kaczyński nagle podchwycił to, czego ja domagam się od lat i zażądał obniżki akcyzy na paliwo. Na co Donald Tusk, zamiast spytać po prostu: Jarek! Czemu nie zrobiłeś tego, gdy byłeś premierem? nazwał lidera PIS “piromanem”, (że niby chce podłożyć ogień pod budżet). A Donald Tusk obiecuje zrobić wszystko – to znaczy: wszytko to, czego nie zrobił przez poprzednie cztery lata: podatki obniży, przepisy uprości, biurokrację ukróci”… Kto chce niech wierzy… Kto nie chce – wie na kogo głosować! Adam Wawrzyniec

Ujawnił fałszerstwo w Moskwie, dostał zarzuty Płk pilot Bartosz Stroiński, szef eskadry specpułku, który ujawnił, że podpisał inny protokół stenogramów rozmów w kabinie pilotów TU 154 M, niż oficjalnie Polsce przekazał MAK, usłyszał prokuratorskie zarzuty w związku ze smoleńskim śledztwem. Drugą osobą z zarzutami jest były dowódca rozwiązanego kilka dni temu 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk. Ryszard Raczyński. - To absolutny skandal, zarzuty powinien usłyszeć minister Jerzy Miller, a nie piloci 36 sepcpułku. Oficer, który ujawnił fałszerstwa, bronił dobrego imienia kolegów, a przede wszystkim oparł się presji i nie podpisał zafałszowanego stenogramu z czarnych skrzynek, ma zarzuty. Tymczasem ci, którzy rzeczywiście odpowiadają za fatalne przygotowanie wizyty w Katyniu śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że wysłano polską elitę na lotnisko bez żadnego rozpoznania, mają się doskonale – mówi nam poseł Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds smoleńskiej katastrofy, autor Białej Księgi szczegółowo dokumentującej m.in. wszystkie nieprawidłowości ze strony rządu dotyczące przygotowania wizyty i podjętych działań po katastrofie. To właśnie płk Bartosz Stroiński, przyjaciel mjr Arkadiusza Protasiuka, razem z drugim pilotem odczytywali w Moskwie zapisy czarnych skrzynek, gdzie zostały zarejestrowane rozmowy jego zmarłych kolegów. Po ich odsłuchaniu zostały sporządzone stenogramy, które podpisali polscy piloci. - Podpisywałem dokument zawierający stenogram z rozmów. Nie wiem, dlaczego opublikowany został inny – ujawnił płk Stroińskiw czerwcu ubiegłego roku na antenie TVN24.. Pod oficjalnym zapisem rozmów z kabiny Tu-154 jest określony, jako osoba, która rozpoznała głosy obecnych w kabinie. Mimo to pod opublikowanym dokumentem, przy jego nazwisku nie ma podpisu.

Pod opublikowanym we wtorek stenogramem wymienionych jest sześć osób: Stroiński, eksperci - Sławomir Michalak i Waldemar Targalski - oraz troje Rosjan. Znajduje się tam jednak tylko pięć odręcznych podpisów, brak jest natomiast podpisu właśnie Bartosza Stroińskiego. Oficer zapewniał, że podczas pracy w Moskwie podpisał dokument zawierający stenogram rozmów w kabinie Tu-154 10 kwietnia. "Byłem poproszony do współpracy, jako osoba posiadająca doświadczenie z kokpitu tego typu samolotu" – stwierdził, podkreślając, że nie wie, dlaczego na opublikowanym dokumencie nie ma jego podpisu. Wojskowa prokuratura postawiła mu zarzuty dotyczące niedopełnienia obowiązków służbowych związanych z organizacją lotu do Smoleńska w dniu 10 kwietnia 2010 r. w zakresie wyznaczenia i przygotowania załogi TU 154 M. Zarzutów do tej pory nie usłyszał nikt, kto zajmował się organizacją lotu ze strony kancelarii premiera. Przypomnijmy, że zgodnie z dokumentami osobą odpowiedzialną za przygotowanie lotów jest szef kancelarii premiera. Za przygotowanie lotu śp. Prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki i towarzyszących im osób odpowiadał Tomasz Arabski. Dorota Kania

Knebel Smoleński Płk pilot Bartosz Stroiński, szef eskadry specpułku, który ujawnił, że podpisał inny protokół stenogramów rozmów w kabinie pilotów TU 154 M, niż oficjalnie Polsce przekazał MAK, usłyszał prokuratorskie zarzuty w związku ze smoleńskim śledztwem. Drugą osobą z zarzutami jest były dowódca rozwiązanego kilka dni temu 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk. Ryszard Raczyński. - To absolutny skandal, zarzuty powinien usłyszeć minister Jerzy Miller, a nie piloci 36 sepcpułku. Oficer, który ujawnił fałszerstwa, bronił dobrego imienia kolegów, a przede wszystkim oparł się presji i nie podpisał zafałszowanego stenogramu z czarnych skrzynek, ma zarzuty. Tymczasem ci, którzy rzeczywiście odpowiadają za fatalne przygotowanie wizyty w Katyniu śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że wysłano polską elitę na lotnisko bez żadnego rozpoznania, mają się doskonale – mówi nam poseł Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds smoleńskiej katastrofy, autor Białej Księgi szczegółowo dokumentującej m.in. wszystkie nieprawidłowości ze strony rządu dotyczące przygotowania wizyty i podjętych działań po katastrofie.

Źródło: niezalezna.pl

Za co wyleciał płk Bartosz Stroiński? Stenogramy z czarnych skrzynek ujawniono, ale czy aby na pewno są to oryginalne dokumenty z rosyjskiego śledztwa? Opublikowany dokument z zapisami rozmów członków załogi Tu-154M jest inny niż ten, który podpisał pilot z 36. Pułku Specjalnego Lotnictwa Transportowego. Ppłk Bartosz Stroiński zdradził w tvn24.pl, że podpisał się pod stenogramami z rozmów zarejestrowanych przez czarną skrzynką, ale pod ujawnionymi wczoraj zapisami brakuje jego odręcznego podpisu. - Podpisywałem dokument zawierający stenogram z rozmów. Nie wiem, dlaczego opublikowany został inny – mówi pilot, który był w Moskwie po katastrofie i identyfikował głosy zarejestrowane przez czarną skrzynkę. Kiedy jednak zerkniemy na podpisy pod 40 stronicowym stenogramem nie widać tak jego odręcznego podpisu, choć jest wśród ekspertów, którzy identyfikowali głosy. Co się z nim stało? Czy podpułkownikowi pokazano inny dokument? Czarne skrzynki odczytywało: troje Rosjan, Sławomir Michalak, Waldemar Targalski i właśnie ppłk Bartosz Stroiński. - Byłem poproszony do współpracy, jako osoba posiadająca doświadczenie z kokpitu tego typu samolotu – mówi wojskowy i jednocześnie zaznacza, że nie wie, dlaczego na opublikowanym stenogramie nie ma jego podpisu.

Źródło: http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/pilot-tu-154-ktory-rozpoznal-glosy-zalogi-podpisal_141451.html

W łże-mediach cisza - wiadomo dlaczego - ponieważ to następny KNEBEL SMOLEŃSKI

Poprzedni KNEBEL Dyskredytują Pasionka, bo współpracuje z USA, nie Moskwą

- Chce się zdyskredytować prok. Pasionka za to, że chciał współpracować z naszymi sojusznikami, Amerykanami- komentował w TOK FM Adam Hofman. - Pasionek wielokrotnie drogą służbową wskazywał, że nasi sojusznicy mogą mieć dokumenty, chociażby zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy. To jakoś nie spotkało się z aprobatą. Za to wszystko, co dostajemy z Moskwy jest wiarygodne i dobre- mówił Hofman. Zdaniem rzecznika PiS tylko kwestią czasu było zdymisjonowanie prok. Pasionka. - Jeśli dziś rządzi gen. Parulski, człowiek, który został generałem po katastrofie, co do którego kariery przed 1989 można mieć zastrzeżenia, to dla takich ludzi jak Pasionek nie było miejsca- twierdził Hofman. I tłumaczył, że prok. Pasionek, to człowiek, który słusznie uważa, że nasi sojusznicy są w Waszyngtonie i będę nam pomagać, ponieważ należymy do NATO. Pasionek miał się spotykać z oficerami wywiadu USA m.in. o sztucznej mgle. Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała w piątek, że prok. Pasionek złamał prawo. - A może jest tak, że jak ktoś jest niewygodny dla obecnej prokuratury, to się próbuje zrobić z niego osobę niewiarygodną, związaną z jakąś partią polityczną- odpowiadał Adam Hofman. - Dla kogo niewygodny? - dopytywał Łukasz Grass.

- Dla tych, którzy dziś nadzorują Naczelną Prokuraturę Wojskową i dają wiarę wszystkiemu co dostają od rosyjskich kolegów - odpowiadał rzecznik PiS. I dodał: - Jeśli tak się dziś postrzega wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej, to prok. Pasionek był niewygodny.

Źródło: http://m.wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,106024,9772736.html

więcej na: czerwonykiel.blogspot.com/2011/08/knebel-smolenski.html

leslaw ma leszka


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
529
528 529
Kanony II Synodu w Orange (rok 529)
http, moodle come uw edu pl file php file= 529 LAZARUS
529
Pytania ogolne. (529.65 kB), PW MEiL, Pytania na obrone, Inżynierskie
529
08.86.529, Ustawy, kodeksy
529
529
20030902215548id$529 Nieznany
529
Kanony II Synodu w Orange (rok 529)
529
529
529 WYKLAD 2 - sposob ustalania wyniku finansowego, Zarządzanie, II rok, Analiza efektywności firm
529

więcej podobnych podstron