810

Kapłan wobec ateistycznego liberalizmu W liczącej dwa tysiące lat historii Kościoła każde pokolenie kapłańskie przeżywało swoje radości i smutki, zwycięstwa i klęski, dni chwały i poniżenia. Poza realizowaniem zawsze tego samego zadania, jakim dla każdego kapłana jest nawracanie ludzkich serc i prowadzenie ludzi do zbawienia, każde pokolenie kapłańskie musiało odpowiadać na znaki swojego czasu, a jednocześnie musiało być zawsze znakiem sprzeciwu wobec ulegającego wpływom zła świata. Tak było w starożytności, kiedy chrześcijaństwo było prześladowane, a męczeństwo za wiarę stanowiło zwyczajne zwieńczenie losu kapłańskiego. Tak było w wiekach późniejszych, kiedy pomimo powszechnej akceptacji dla chrześcijaństwa, targane było ono herezjami, sektami i odstępstwami, a także bezwzględnie niszczone w basenie Morza Śródziemnego przez wyznawców islamu. Tak było w okresie reformacji, która spowodowała krwawe i bynajmniej nie przez Boga kierowane wojny religijne, które spustoszyły wielkie części Europy i przyniosły okrutną śmierć tysiącom chrześcijan ginących z rąk innych chrześcijan. Tak było w epoce oświecenia i wywołanej przez ateistyczne ideologie rewolucji francuskiej, która w imię bezbożnych haseł, wymyślonych przez niektórych intelektualistów, wyniszczyła w samej Francji ponad milion katolików, w tym wielu kapłanów.
Ateistyczne, bezbożne hasła i programy walki z chrześcijaństwem przejęły dziewiętnastowieczne i dwudziestowieczne ateistyczne ideologie, które wywołały nowe rewolucje, wojny i zbrodnie tak wielkie, że żaden człowiek nie jest w stanie sobie ich wyobrazić. A wśród dziesiątków milionów chrześcijan, którzy byli dręczeni, zabijani, torturowani, zniesławiani i poniżani przez bolszewickich, hitlerowskich, komunistycznych i faszystowskich bandytów, były tysiące kapłanów, którzy w najgorszej męce i cierpieniu pozostawali solidarnie z umęczonym chrześcijańskim ludem.
Publiczne świadectwo Trudno dziś wyobrazić sobie nam, osobom współczesnym, z których wielu nie pamięta już nie tylko czasów prześladowań hitlerowskich, ale nawet czasów późnokomunistycznych, czasów stanu wojennego i męczeństwa księdza Popiełuszki - przed jak wielkimi wyzwaniami stawać musieli kapłani i z czym musieli się zmagać w tamtych czasach. Jak bardzo trudno było im pełnić zadania duszpasterskie w sytuacji ustawicznej opresji, kiedy byli bezustannie nękani, podsłuchiwani, oskarżani i karani - więzieniem lub dotkliwymi karami pieniężnymi - za gorliwą pracę kapłańską, kiedy rabowano bez skrupułów własność kościelną, kiedy na rozmaite sposoby utrudniano pracę katechetyczną i duszpasterską. Jak trudno było ówczesnym kapłanom zachować wierność Bogu, Kościołowi i - co niezwykle ważne - swojemu powołaniu kapłańskiemu. Jak trudno było w świecie wrogich, nienawistnych mediów, w skoordynowanej, prowadzonej przez setki tysięcy specjalnie szkolonych sług reżimu komunistycznego akcji ateizacji społeczeństwa, ogarniającej szkoły, uczelnie, urzędy, wojsko, milicję, tzw. ORMO, i całe życie publiczne - być znakiem sprzeciwu przeciwko temu wszystkiemu, przeciw temu kosmicznemu wprost szatanowi, podobnemu do apokaliptycznego smoka z milionami krwawych i bluźniących bez przerwy paszcz. Przez dziesięciolecia tylko kapłani byli w Polsce znakami sprzeciwu wobec komunistycznego totalitaryzmu. To oni moralnie i mentalnie przygotowali polski Naród do opozycji i rewolucji solidarnościowej. W czasach stalinowskich i później, prawie do końca lat siedemdziesiątych, to tylko oni w naszym kraju byli z Narodem i podtrzymywali go w jego wierności Bogu i Ojczyźnie, w jego umiłowaniu wolności, sprawiedliwości i niepodległości. To oni dawali w czasach prześladowań stanu wojennego schronienie opozycjonistom, nie pytając ich o przekonania religijne i zasady moralne. Nie liczyli bynajmniej na wdzięczność. Od wielu, którzy Kościołowi zawdzięczali bardzo dużo, nie doczekał się on nie tylko najdrobniejszego znaku wdzięczności, lecz nawet śladu zrozumienia dla jego misji. Przeciwnie, został wkrótce oszczerczo zaatakowany za to, że jakoby pragnie wywierać zbyt wielki wpływ na życie Narodu Polskiego, za to, że rzekomo wtrąca się do polityki, że rzekomo pragnie ustanowić w Polsce teokrację itd. W tym ataku na Kościół, zwłaszcza na początku lat dziewięćdziesiątych, zjednoczyły się postkomunistyczne, lewackie ugrupowania z wyznawcami ateistycznego liberalizmu. Dysponując potężnymi mediami i politycznymi wpływami, wspólnie zaczęły występować przeciw chrześcijańskim zasadom moralnym. Wspólnie zaczęły głosić kompletny relatywizm moralny, permisywizm i kosmopolityzm. Wspólnie zaczęły się domagać aborcji na życzenie. Wspólnie, gdzie tylko mogły, zaczęły podważać autorytet Kościoła i domagać się, by wiara stała się sprawą całkowicie prywatną, a działalność księży, by ograniczyła się do kościołów i zakrystii.
Oświeceniowa ideologia wolności Niektórzy tę wspólnotę ideową i programową nowej lewicy i nowego antychrześcijańskiego liberalizmu przyjęli ze zdumieniem. Nie mogli zrozumieć, dlaczego siły te tak solidarnie występują przeciw zasadom wiary i moralności chrześcijańskiej. Tymczasem odpowiedź jest prosta. Komunizm we wszystkich swoich postaciach i postkomunizm, modernizm i postmodernizm, libertynizm i tzw. poprawność polityczna, dla której tubą propagandową stały się dziś najrozmaitsze media, wszystko to czerpie swoje żywotne siły z tzw. oświeceniowego programu ojców rewolucji francuskiej, takich jak Diderot, Wolter, Rousseau, La Metrie, Holbach i inni. W programie tym naczelną ideą była idea całkowitego wyzwolenia i całkowitej wolności. Wolności od wszelkiej władzy, od wszelkiego autorytetu, od wszelkich zasad moralnych i religijnych. To dlatego francuscy rewolucjoniści wołali na ulicach Paryża: precz z królami, książętami, biskupami, księżmi, nauczycielami, zarządcami, burmistrzami. Precz z państwem, szkołą, urzędem, policją i Kościołem. Precz z każdym, kto ośmiela się powiedzieć: powinieneś żyć tak i tak, powinieneś się liczyć z takimi i takimi zasadami, powinieneś wierzyć w to i to, powinieneś przestrzegać prawa, powinieneś zachowywać Dekalog. W imię tych, tzw. oświeceniowych haseł, mordowano, burzono, niszczono, dopuszczano się niewiarygodnych wprost zbrodni i zawsze zwalczano Kościół, który nie zgadzał się i nigdy nie zgodzi na anarchię moralną, który nawołuje do uznania najwyższego autorytetu Boga i Jego przykazań, który nie zgadza się na deptanie prawa naturalnego, na zabijanie niewinnych nienarodzonych dzieci w aborcji i starych ludzi w eutanazji, na absurdalne związki homoseksualne, na zbrodnicze pseudonaukowe doświadczenia na ludzkich embrionach; który domaga się wolności ewangelizowania, który przypomina ustawicznie, że człowiek nie jest zwierzęciem, lecz dzieckiem Bożym; że jego los nie kończy się na fizycznej śmierci; a także to, że jako istota wolna i świadoma odpowiedzialny jest za życie, z którego przed Bożym sądem musi zdać kiedyś rachunek. Od ponad dwustu lat ateistyczny program oświeceniowy przyjmowany jest przez coraz to nowe siły polityczne i wywoływane przez nie rewolucje w różnych krajach. Ubiera się go w różne formy. A zależnie od posiadanej realnej siły i władzy politycznej wciela w życie społeczne. W razie potrzeby kamufluje. Ale zawsze promotorzy tego programu identyfikują go z postępem, nauką, nowoczesnością i "świetlaną" przyszłością świata. Działo się tak w przeszłości i dzieje się tak nadal, mimo że ludzie, którzy program ten ongiś wcielali w przeszłości w życie, spowodowali nieprzeliczone zbrodnie i ofiary. Program ten w wielu krajach nadal jest wcielany w życie, mimo że opiera się na totalnym - pochodzącym od ojca wszelkiego zła - kłamstwie.
Nietolerancja katolików Od ponad dwustu lat Kościół podejmuje swoją misję w takim właśnie świecie. Posłany jest przecież do całego świata, do wszystkich narodów i ludów. I wszystkim ma za zadanie głosić Ewangelię. I wszystkim ma za zadanie mówić, co jest dobre, a co złe, oraz co jest prawdziwe, a co fałszywe. I to ostatnie, czyli głoszenie prawdy, jest szczególnym kamieniem obrazy dla współczesnego postmodernizmu i liberalizmu, dla wspominanej już "poprawności politycznej". Wyznawcy tych ideologii bowiem we współczesnym, zachodnim zwłaszcza świecie, atakują nieubłaganie chrześcijaństwo, a nawet w ogóle monoteizm judeochrześcijański, za to, że ośmiela się głosić, iż jest posiadaczem objawionej przez Boga, niezmiennej, ponadczasowej prawdy. Zwolennicy tych ideologii uważają, że jeśli ktoś twierdzi, iż zna niezmienną prawdę, iż wie, jaki jest prawdziwy sens ludzkiego życia, jakie postępowanie jest dobre, a jakie złe moralnie - to taki człowiek jest z definicji nietolerancyjny, zamknięty na inne poglądy, ksenofobiczny itd. Był czas, kiedy Kościół katolicki, w odpowiedzi na oświeceniową antychrześcijańską ideologię, która go zaskoczyła, zaczął przyjmować postawę wyłącznie obronną, postawę oblężonej twierdzy. W XIX wieku bardzo mocno podkreślano w związku z tym w Kościele znaczenie autorytetu, tradycji i konieczność odrzucenia jakichkolwiek nowych idei i nowożytnej cywilizacji. Starano się odgrodzić Kościół od otaczającego go świata, w którym era przemysłowa wstrząsała wartościami religijno-moralnymi i niszczyła jego wypracowany w ciągu wieków obraz. Przez to Kościół stawał się coraz bardziej odległy od nowoczesnych społeczności, które przestawały rozumieć jego misję i sens jego istnienia.
Nowa epoka Kościoła Rozumiał to doskonale opatrznościowy Papież Jan XXIII, który zwołał Sobór Watykański II, zakończony czterdzieści siedem lat temu i stanowiący, tak jak w swoim czasie sobór trydencki, nową epokę w życiu Kościoła wędrującego przez wieki wraz z ludem Bożym, dla którego zbawiania został założony. 3 Sobór Watykański II na nowo uświadomił Kościołowi najgłębszą treść jego misji. Zbliżył go do ludzi. Uświadomił mu, że ma być z nimi w ich codziennym życiu; że ma być sumieniem świata i jego oczami dostrzegającymi wyraźnie dobro i zło, prawdę i fałsz, piękno i brzydotę, miłość i nienawiść. Pokazał mu, że nowożytna nauka, technologia i techniczna cywilizacja nie są rywalami wobec Stwórcy, lecz przeciwnie, są - jak to cudownie opisują już starożytne psalmy - oznaką wielkości Boga i wyrazem Jego odwiecznych planów. Sobór Watykański II pokazał całemu światu, że nauka Chrystusowa nie odwraca się od budowania lepszego, piękniejszego świata, lecz że bierze w tym budowaniu fundamentalny udział.

Po Wielkim Piątku historii ludzkości, jakim była pierwsza połowa XX wieku, kiedy ludzkie życie i godność człowieka zostały tak straszliwie sponiewierane, Sobór Watykański II z niezwykłą mocą podkreślił prawdę o nienaruszalnej wielkości i godności ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Z wielką mocą wezwał także wszystkich ludzi dobrej woli do obrony prawdy Bożej, która jest wieczna i niezmienna i której źródłem nie jest demokratyczne głosowanie uczestników debaty sejmowej czy dyskusji telewizyjnej odbywanej w najróżniejszych programach w rodzaju "Kto ma rację" czy też "Decyzja należy do ciebie" - lecz że źródłem tej prawdy jest sam Bóg, który rozstrzygnął na zawsze, w co wierzyć, jak postępować i jaki jest sens życia każdego z nas. To sam Bóg jest twórcą minimum etycznego złożonego z wierności i wiary, sprawiedliwości i prawdziwości, solidarności i miłości bliźniego, a także z wolności, która nie niszczy słusznego prawa do życia i wolności innych ludzi. Bez takiego minimum etycznych wartości żadne społeczeństwo nie przetrwa, każde rozpadnie się w gruzy. Wartości takich nie jest przy tym w stanie uchwalić sobie demokratycznie żadne społeczeństwo. Jeśli chce je mieć, musi zwrócić się do Boga. Musi pójść na Górę Synaj, po Dekalog. Nie może samo dla siebie stać się źródłem dobra i prawdy.
Nie jesteśmy sami My, kapłani początku trzeciego tysiąclecia ery chrześcijańskiej, mamy obowiązek czynnego udziału w budowaniu lepszego, bliższego Bogu świata w tym miejscu, w którym postawiła nas Opatrzność. Nie przerażajmy się ogromem problemów i zagrożeń wyłaniających się przed współczesnym chrześcijaństwem i współczesnym kapłanem. Nie mówmy, tak jak mówili Apostołowie: Jak można kilkoma rybami i plackami nakarmić wielotysięczną rzeszę? Nie mówmy więc: Jak można poradzić na tyle zła, grzechu, nieszczęść i najrozmaitszych problemów naszych wiernych? Jak można być znakiem sprzeciwu wobec pełnego pychy, rozpusty, kłamstwa i oszustwa otaczającego nas ze wszystkich stron świata? Jak można sobie poradzić z własną słabością wyrażającą się w tendencji do ulegania wygodnemu, konsumpcyjnemu stylowi życia; a może w uleganiu chciwości i praktycznemu materializmowi; a może nieczystości; a może pysze i najróżniejszym ludzkim ambicjom i wielu innym złym skłonnościom? Nie mówmy tak i tak nie myślmy. To prawda, że jesteśmy słabi i grzeszni. Ale przecież nigdy nie jesteśmy sami. Z nami zawsze jest Chrystus. Jest realnie i osobowo w Eucharystii, która za sprawą naszej transcendentnej wprost kapłańskiej władzy, pojawia się na naszych ołtarzach. Jest w tabernakulach naszych kościołów. Jest z nami, gdy się modlimy. Gdy cierpimy. Gdy pomagamy potrzebującemu człowiekowi. Z Nim, z Chrystusem, spotykamy się w Piśmie Świętym i w każdym naszym bliźnim. Chrystus jest z nami w każdej chwili naszego życia i tylko On potrafi to, co małe, co niepozorne - zwielokrotnić i uczynić potężnym; tak jak cudownie rozmnożył chleb i ryby. Bonum est diffusivum sui uczyli nas scholastycy. Dobro jest rozlewne. Rozlewna jest dobroć, miłosierdzie i moc Boża. Dzięki naszemu małemu kapłańskiemu wkładowi, dzięki naszej niewielkiej ofierze, dzięki przyjętemu z pokorą krzyżowi, dzięki niepozornej, niewidocznej dla innych, uczciwej i oddanej bliźnim pracy kapłańskiej Chrystus może napełnić świat ogromnym dobrem, przebaczeniem i miłością. Ale bądźmy - w tym trudnym współczesnym świecie, w świecie niewrażliwym już na słowa, lecz tylko na autentyczne świadectwo życia - prawdziwą, nie zwietrzałą solą. Bądźmy kapłanami, każdym swoim słowem i czynem świadczącymi o Bogu. Bądźmy kapłanami, którzy nie tylko mówią o Bogu, którzy nie tylko organizują modlitwę dla innych, lecz sami z Bogiem jak najczęściej rozmawiają, lecz którzy sami się gorliwie modlą, sami adorują Najświętszy Sakrament. Odrzućmy konsumpcyjny tryb życia i ogarniające niektórych współczesnych kapłanów zeświecczenie, przejawiające się być może w ich całkiem niekapłańskich zainteresowaniach, w niekapłańskim języku, w niegodnych kapłana zachowaniach, w całkowicie świeckim stroju, w upodobaniu do luksusu, w kulcie dla rzeczy. Odrzućmy to wszystko, ponieważ sprawia, że ci, którzy mają zastępować Chrystusa na ziemi, stają się niekiedy karykaturą kapłana i zamiast zbliżać ludzi do Boga, oddalają ich od Niego, za co odpowiedzą przed Jego sądem, który może przyjść w każdej chwili naszego życia. Ciągle jest czas na refleksję nad pytaniami: co uczyniliśmy z naszym świętym, wiecznym kapłaństwem? Czy wytrwaliśmy w wierności Chrystusowi? Czy upadając niekiedy na niełatwej drodze życia, potrafimy powstać i prosić Boga o przebaczenie? Czy jesteśmy w stanie dokonać przemiany naszego życia, które czasami może przypominać głębokie koleiny, z których tak trudno się wyrwać, chociaż wiemy dobrze, że wiodą nas na zatracenie? A także na pytanie, czy jesteśmy w stanie sprostać kapłańskim zadaniom w świecie zagrożonym przez niszczący chrześcijaństwo ateistyczny liberalizm. Ks. abp prof. Stanisław Wielgus

Niestosowny szacunek dla judaizmu [Jedna z najważniejszych książek dla światłego katolika, szczególnie Polaka, początku XXI wieku. Będę do niej wracał. W oryginale obszerne cytaty i odnośniki do dokumentów. Przed komentowaniem warto przestudiować. M. Dakowski] Mimo przejawów ludzkiej słabości, jakie w pewnych okresach historii mogły mieć miejsce, wielu papieży wyrażało względem żydów szacunek, zwłaszcza wtedy, gdy mogli oni stać się przed­miotem szykan. Podkreślenia wymaga jednak natura tego szacunku. Okazując wyrazy szacunku jednostkom i tolerując ich kult, papieże nie ujawniali bynajmniej szacunku wobec judaizmu jako takiego, to znaczy wobec jego niedowiarstwa. Znana jest wypowiedź papie­ża Innocentego III na ten temat:

"Chociaż niedowiarstwo żydów powinno zostać napiętnowane na różne sposoby, to jednak (...) nie mogą oni być prześladowani przez wiernych. (...) Dlatego, nawet jeśli wolą pozostawać w swej zatwardziałości niż zapoznać się z przepowiedniami proroków oraz tajemnicami Zakonu i dojść do poznania chrześcijańskiej wiary, skoro proszą nas o pomoc i obronę - skłonieni do tego wyrozumiałością chrześcijańskiej pobożności - uwzględnimy ich prośbę i otoczymy ich tarczą naszej ochrony" l. Zachowując taką postawę, Kościół dawał wyraz swojemu miłosier­dziu względem żydów, podobnie jak czynił to wobec każdego czło­wieka. W tym wypadku szacunek wobec jednostek jest urzeczywist­niany na podstawie "samej tylko istoty człowieczeństwa". Nie stoi to jednak na przeszkodzie wyraźnemu ukazywaniu błędów i grze­chów, w niewoli których te jednostki pozostają. Jan Paweł II praktykował zupełnie inny rodzaj "szacunku" wobec narodu żydowskiego. Papież często mówił o swym poszanowa­niu dla specyfiki judaizmu, mimo że zasadniczą różnicą pomiędzy judaizmem a katolicyzmem jest odmowa uznania przez judaizm odkupieńczego wcielenia: "Nie można bowiem brać pod uwagę wspólnych studiów teologicznych, jeśli po obu stronach nie będzie szerokiej przestrzeni obopólnego zaufania i głębokiego wzajemnego szacunku". A więc nie jest to jedynie szacunek wymagany wzglę­dem osób, lecz również szacunek wobec judaizmu jako takiego, to znaczy ujętego w jego własnej specyfice. Według słów samego papieża, „dialog chrześcijańsko-żydowski może zostać pogłębiony tylko w duchu lojalności i przyjaźni, z wzajemnym poszanowaniem najgłębszych wewnętrznych przekonań obu stron". Dlatego jest całko­wicie uzasadnione - jak powiada Jan Paweł II - że "obie nasze religie [chrześcijańska i żydowska], w pełni świadome licznych łączących je więzów, a szczególnie świadome owej «więzi», o któ­rej mówi sobór, chcą być uznawane i respektowane, każda w swej własnej tożsamości, bez jakiegokolwiek synkretyzmu i dwuznacznego przywłaszczania" . Konsekwencją tego stanowiska były okolicznoś­ciowe wypowiedzi Jana Pawła II w rodzaju: "Uznajemy i docenia­my duchowe skarby narodu żydowskiego oraz jego religijne świadectwo składane Bogu". l czy "Tak, moim głosem, Kościół (...) uznał wartość religijnego świadectwa waszego narodu", Uznanie religijnego świadectwa składanego Bogu przez współ­czesny judaizm wydaje się pozostawać w sprzeczności ze słowami Jezusa Chrystusa, jakie skierował On do Nikodema: "Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne, a kto nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, ale gniew Boży nad nim zostaje" (J 3, 36). W rzeczywistości bowiem "kto nie czci Syna, nie czci Ojca, który Go posłał" (J 5,23). Dlatego Jan Paweł II, okazując szacunek nie tylko żydom jako poszczegól­nym osobom, ale również współczesnemu judaizmowi w jego włas­nej tożsamości, oddalił się od postawy miłosierdzia, jaka charakte­ryzowała Jezusa Chrystusa, który "jeśli był dobry dla błądzących i grzeszników, to jednak nie respektował ich błędnych przekonań, bez względu na to, jak wydawałyby się szczere". Z uwagi na ten nieuzasadniony szacunek Jan Paweł II nigdy nie wezwał żydów, aby nawrócili się do Chrystusa. Więcej nawet - papież wyraźnie wykluczył taki motyw swego postępowania. Świadczy o tym na przykład jedna z jego wypowiedzi do uczest­ników kongresu żydowsko-chrześcijańskiego: "Wasza konferencja może pomóc uniknąć pomyłki synkretyzmu, pomieszania naszej wzajemnej tożsamości jako ludzi wierzących oraz cienia podejrze­nia o prozelityzm. W istocie realizujecie w ten sposób oczekiwania II Soboru Watykańskiego" . W konsekwencji Jan Paweł II wzbraniał się przed jakimkolwiek wystąpieniem zmierzającym do obiektywne­go stwierdzenia, że Jezus Chrystus stanowi wypełnienie zapowiedzi zawartych w Piśmie św., regularnie natomiast zaznaczał potwier­dzenie dla wymiaru subiektywnego, dokonując w takiej samej mie­rze jego relatywizacji: "Słowo Boże jest lampą i światłem na naszej drodze. (.,.) Słowo to zostało dane naszym żydowskim braciom i siostrom, zwłaszcza w księgach Tory. Dla chrześcijan słowo to znaj­duje swoje wypełnienie w Jezusie Chrystusie. Chociaż zrozumieli­śmy i objaśniliśmy to dziedzictwo odmiennie, to jednak czujemy się zobowiązani do dawania wspólnego świadectwa ojcowskiej miłości Boga do stworzeń" .Jan Paweł II, zamiast wezwać naród żydowski do nawrócenia, okazując przy tym poszanowanie dla każdego człowieka, dawał raczej wyraz życzeniu, aby judaizm chronił swoją współczesną toż­samość, mimo iż jest ona ufundowana na odrzuceniu Jezusa Chry­stusa: "Czyż trzeba zaznaczać, szczególnie wobec tych, którzy pozo­stają sceptyczni albo nawet nastawieni nieprzyjaźnie, że to zbliżenie nie może być mylone z jakimś religijnym relatywizmem, ani - tym bardziej - z utratą tożsamości? (...) Niech Bóg sprawi, aby spotkania chrześcijan i żydów przyniosły im obopólną korzyść; niech będzie to dogłębna wymiana doświadczeń w oparciu o ich własną tożsamość i niech nie dokonuje się nigdy poprzez zaciemnianie tej tożsamości przez jedną bądź drugą stronę, lecz poprzez rzeczywiste poszukiwanie woli Boga, który się objawił" . Jan Paweł II życzył sobie nie tylko ochrony tożsamości współczes­nego judaizmu, lecz również jego dalszego rozwoju: "Opublikowane w 1985 r. watykańskie Wskazówki co do prawidłowego przedstawiania żydów i judaizmu w głoszeniu Słowa Bożego i katechezie Kościoła katoli­ckiego (...) przypominają o dziejach żydów w «wielkiej diasporze, która pozwala Izraelowi nieść na cały świat świadectwo, często w sposób heroiczny, jego wierności jedynemu Bogu». (...) Dzisiaj, czcigodni Bracia - w waszych współczesnych wspólnotach - owo cenne dziedzictwo duchowe i historyczne przechowujecie i staracie się je owocnie rozwijać. (...) Niechaj jedyny, dobrotliwy i miłosierny Ojciec życia ochrania wasze wspólnoty i błogosławi im - szczegól­nie wówczas, gdy skupiają się one wokół Jego świętego słowa" . Kościół katolicki w swym miłosierdziu, zamiast modlić się o pomyślny rozwój judaizmu, czyni coś zgoła przeciwnego - błaga Boga o nawrócenie jego wyznawców 1) . W ten sposób staje się niejako echem św. Pawła Apostoła, który odnosił się do swoich braci krwi ze szczerą miłością, zakotwiczoną w prawdzie: "Bracia, właśnie pragnienie serca mego i błagalna modlitwa wznosi się do Boga za ich zbawienie. Wydaję im bowiem świadectwo, że mają żarliwość Bożą, ale nie według umiejętności. Nie znając bowiem sprawiedli­wości Bożej i starając się swoją postawić [na jej miejsce], nie poddali się sprawiedliwości Bożej. Kresem bowiem Zakonu jest Chrystus, ku sprawiedliwości każdego, co wierzy. (...) Jeśli bowiem wyznałbyś ustami swoimi Pana Jezusa i uwierzył w sercu swoim, że Go Bóg wzbudził z martwych, zbawiony będziesz" (Rz 10, 1-3, 9-10). Postę­powanie Jana Pawła II wobec wyznawców judaizmu kłóci się zatem z przesłaniem Ewangelii i stanowiskiem Kościoła.

 1) Od wieków Kościół modlił się o nawrócenie żydów. Świadectwo tego mamy już w staro­żytności: wystarczy przypomnieć piękne fragmenty z dzieł św. Leona Wielkiego, w których zachęca on do modlitwy za lud żydowski i do pracy nad jego nawróceniem, przynaglając żydów do konwersji i objaśniając modlitwę Chrystusa (Serm., 22, 2-3; 52, 5; 62, 3; 70, 2). Jeśli chodzi o modlitwę za żydów z liturgii Wielkiego Piątku, to wzmiankę o niej uczynił już św. Grzegorz z Tours (Hisl. Franc., 5, 11).

ks. Patryk de La Rocque FSSPX

Pokłosie Arabskiej Wiosny Kościoły wschodnie żyły w zgodzie z islamem przez czternaście stuleci pomimo trudności i wyzwań, które pojawiały się na przestrzeni wieków, od czasów krucjat (XI-XIII wiek). Obecnie, podobnie jak kiedyś, trudności i wyzwania są często połączone z problemami politycznymi i konfliktem Wschód -Zachód" 1.
Egipt
Po wyborach prezydenckich i zaprzysiężeniu Mohammeda Mursiego na prezydenta obserwujemy polaryzację sytuacji politycznej w tym kraju. Obserwatorzy wskazują na przyczynę opóźnienia ogłoszenia wyniku wyborów. Czas ten był przeznaczony na rozmowy Bractwa Muzułmańskiego i armii, która obawia się o utratę swoich wpływów. Nie bez znaczenia okazało się zapewnienie nietykalności w stosunku do osób, które różnie zachowały się podczas początkowej fazy protestów. Jest to także wyrazem silnego napięcia, gdyż Bractwo pragnie islamizacji Egiptu, natomiast armia jasno opowiada się przeciw tej koncepcji, promując idee świeckiego państwa. Kim jest nowy prezydent? Posiada wykształcenie techniczne, pracuje dla Bractwa Muzułmańskiego. W ramach tej organizacji awansował na kierownicze stanowiska. Gwiazda polityczna Mursiego rozbłysła, gdy został wybrany na rzecznika prasowego Bractwa w minionym roku. Należy on do tej części członków Bractwa, która twierdzi, że nie mają oni żadnych zadań politycznych w kraju, jak również nie powinni startować w wyborach prezydenckich - jak dotąd wszystkie obietnice zostały złamane. Tym, co przesądziło o poparciu dla nowego prezydenta, było rozczarowanie w stosunku do najwyższych władz wojskowych (SCAF). Prezentował się on jako jedyny człowiek, który rozpoczętą przez młodzież na placu Tahrir rewolucję poprowadzi dalej. Nie bez znaczenia było również przekonanie, że jego zwycięstwo nie spowoduje nowych rozruchów w kraju, czego nie zapewniało zwycięstwo Shafika.
Co to jest Bractwo Muzułmańskie i jaką odgrywa rolę? W tej chwili chyba nikt odpowiedzialny nie może dać jednoznacznej odpowiedzi. Jest ono jak kameleon, który łatwo zmienia swoje barwy. Samo siebie pojmuje jako ruch społeczny, a nie polityczny. Nie wolno zapomnieć, że działa ono w wielu krajach arabskich (w Syrii, Sudanie, Jordanii, Iranie, Izraelu, Palestynie, Omanie i wielu innych), ale również w USA, Wielkiej Brytanii czy Federacji Rosyjskiej. Jego naczelne hasło brzmi: "Islam jest rozwiązaniem", a jego celem jest wprowadzenie Koranu i Sunny jako jedynego źródła prawa dla życia jednostki i społeczeństwa. Jego credo brzmi: "Bóg jest naszym celem. Koran naszym prawem. Prorok naszym wodzem. Jihad naszą drogą, a śmierć w imię Boga najwyższym dobrem". Choć samo Bractwo określa siebie jako ruch pokojowy, to istnieje wiele przykładów zaprzeczających tej tezie. Zastanawiający jest fakt swoistego rozdźwięku pomiędzy stwierdzeniami "Islam jest rozwiązaniem" a zapowiadanym promowaniem demokracji i pluralizmu. Są to bardzo mgliste zapowiedzi o tolerancji. Ale słyszymy też takie wypowiedzi, jak ta autorstwa duchownego Safata Higaziego, że Mursi doprowadzi do wyzwolenia Gazy, przywróci kalifat "Zjednoczonych Stanów Arabskich" ze stolicą w Jerozolimie. Zanim nie pojawią się przyjęte przez parlament ustawy, trudno o jednoznaczną opinię.

Z drugiej strony trzeba również podkreślić, że opinie niektórych obserwatorów, jakoby Egipt zmierzał w kierunku modelu irańskiego, uważam za przesadzone. Nowy prezydent zaraz po wyborach zapowiedział zacieśnienie kontaktów z Iranem, ale należy je rozpatrywać bardziej w kontekście ekonomicznym niż politycznym. Egipt będzie do odbudowy potrzebował każdej pomocy ze strony krajów arabskich. Jednocześnie prezydent zapowiedział przestrzeganie umów międzynarodowych i konwencji.
Sytuacja chrześcijan 2 Nadzieją dla chrześcijan jest obietnica prezydenta, że wszyscy obywatele Egiptu będą jednakowo traktowani. "My, Egipcjanie, muzułmanie i chrześcijanie, jesteśmy obrońcami cywilizacji i odbudowy". Wielu ma nadzieję, że teraz życie chrześcijan stanie się łatwiejsze. Po rewolucji chrześcijanom trudno było - o wiele trudniej niż wcześniej, za czasów reżimu Mubaraka - otrzymać pozwolenie na budowę kościoła, domu zakonnego czy odnowienie jakiejś instytucji. Warto przypomnieć, że za poprzedniego reżimu wymagany był osobisty podpis prezydenta, aby otrzymać pozwolenie na budowę kościoła czy klasztoru. Z drugiej strony w wielu miejscowościach mieliśmy przykłady owocnej współpracy chrześcijan i muzułmanów w celu pokonania trudności ekonomicznych czy socjalnych w licznych rejonach Egiptu. Aktualnie można usłyszeć wiele zapewnień o równym traktowaniu chrześcijan i muzułmanów, istnieją jednak uzasadnione obawy o dotrzymanie tych obietnic. Będziemy mogli to ocenić po przyjęciu nowej konstytucji i powołaniu rządu. Nie wolno zapominać o dotychczasowym statusie chrześcijan jako obywateli drugiej kategorii, co trwa od dziesiątków lat. Przypomnijmy choćby napady zbrojne na kościoły chrześcijańskie czy dramatyczny przykład chłopca koptyjskiego zamordowanego przez nauczyciela i uczniów za to, że nie zasłonił wytatuowanego krzyża na nadgarstku (tatuowanie krzyża w Egipcie to typowa forma oznaczania przynależności do Chrystusa).

Wojna domowa jest jedną z najgorszych rzeczy, jaka mogła się przydarzyć. Bezrobocie w Egipcie jest wysokie, jednak pośród chrześcijan ten procent jest jeszcze wyższy, gdyż przy zatrudnianiu są dyskryminowani. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej pracodawca pyta o imię z paszportu i natychmiast wie, czy ma do czynienia z muzułmaninem czy chrześcijaninem. Podobnie ma się sytuacja z wytatuowanymi krzyżami chrześcijan, które wskazują na wyznanie. W okresie ramadanu zamiera całe życie, np. środki transportu publicznego, wszystko zależy od jednej religii - islamu. To powoduje, że chrześcijanie czują się obywatelami drugiej kategorii. Nie mogą pełnić służby wojskowej jako równouprawnieni obywatele Egiptu. Dziewczęta i kobiety chrześcijańskie są poniżane, jeśli nie noszą typowego dla muzułmanek nakrycia głowy. Obecnie sytuacja w Egipcie jest niestabilna. Nie ma żadnego rządu, który miałby kontrolę nad krajem. Siły porządkowe są słabe, co daje ekstremistom duże pole do działania. Wielu Egipcjan jest zdezorientowanych, nie mają żadnej pracy i nie widzą żadnej perspektywy na lepsze jutro. Są więc łatwym obiektem manipulacji.

Nieufność i niechęć wobec nich są programowo wcielane w życie, począwszy od najprostszych codziennych kontaktów. W stosunku do chrześcijan pojawiają się zarzuty popierania poprzedniego reżimu. Należy podkreślić, że na początku rewolucji wszyscy, nie tylko chrześcijanie, byli zdezorientowani. Jako przykład można podać fakt, że również dzisiaj wielu Egipcjan popiera stary porządek. To wymowne, że następca Mubaraka i ostatni premier otrzymał 48 proc. głosów podczas wyborów prezydenckich. Wielu nie akceptowało reżimu, ale nie widziało też żadnej alternatywy dla niego. Niektórzy biskupi koptyjscy wyrażają poważne obawy co do przyszłości chrześcijan w tym kraju.
Problem emigracji Powszechnie znany jest fakt, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat 50 proc. chrześcijan opuściło Bliski Wschód. Trzeba stwierdzić, że opuścili oni definitywnie swoją ojczyznę. W samym Egipcie żyje od 8 do 10 milionów chrześcijan. W jednym ze spisów Koptowie policzyli aż 12 milionów wyznawców, dane rządowe mówią o 6 milionach. Chrześcijanie mają ogromny wpływ na kształtowanie sytuacji na całym Półwyspie Arabskim oraz w krajach Bliskiego Wschodu, gdzie są obecni jako pracownicy najemni. W wielu krajach tamtego rejonu nie mogą praktykować swojej religii, są karani za przewinienia, których nie popełnili, wydalani bez powodu, wstrzymywane jest ich wynagrodzenie, doświadczają wielu innych utrudnień, mówi się nawet o nowej formie niewolnictwa wobec nich.
Islamizacja rejonu  Nie ulega wątpliwości, że radykalni muzułmanie chcą "oczyszczenia" ich krajów z chrześcijan. Według hasła: "Islam jest odpowiedzią dla każdego człowieka". Ten, któremu to nie odpowiada, ma opuścić bądź poddać się różnym formom represji, jak np. specjalny podatek dla chrześcijan. Radykalny islam posiada jeden cel - cały świat powinien stać się muzułmański, dlatego przy pomocy wszelkich metod starają się ten cel osiągnąć. Smutnym przykładem tego procesu jest Irak, choć tam przyczyny dramatycznej sytuacji są nieco inne. W 2005 r. Irak przyjął nową konstytucję, która ogłasza islam "religią urzędową" oraz stanowi, że "żadna ustawa nie będzie mogła być uchwalona, jeśli pozostaje w sprzeczności z islamskim prawem". Tekst nadmienia również, że państwo broni praw wolnościowych i religijnych oraz gwarantuje irackim plemionom, w tym cytowanym wprost asyryjskim chaldejczykom, prawa administracyjne, polityczne, kulturalne i prawo do nauki. Rzeczywistość jest inna... Przed inwazją amerykańską w 2003 r. żyło w Iraku 1,4 mln chrześcijan. Od 2003 roku w wyniku II Wojny w Zatoce Perskiej 2,2 mln ludzi zostało wypędzonych z domów, z czego 1,8 mln opuściło kraj. Możemy mówić już o exodusie setek tysięcy cywilów z Iraku do takich krajów jak Syria, Jordania, Turcja, Liban czy do autonomicznego obszaru Kurdystanu. Po upadku dyktatury Saddama Husajna, w cieniu okupacji amerykańskiej, chrześcijanie w Iraku są bardzo często traktowani jako współpracownicy "krzyżowców" (czyli Amerykanów) i stają się celem częstych ataków ze strony radykalnych ugrupowań muzułmańskich zarówno sunnickich, jak i szyickich. Na chrześcijanach dokonuje się egzekucji, są ofiarami porwań, zamachów bombowych w kościołach, zastraszenia, zmuszania do przejścia na islam. Chrześcijankom grozi się śmiercią, jeżeli odmawiają noszenia muzułmańskich czadorów, porywa się je do haremów islamskich bojowników Al-Kaidy.

Konsekwencjami tego antychrześcijańskiego terroru jest exodus chrześcijan z Babilonu. W wyniku represji islamskiej chrześcijanie żyją w obozach dla uchodźców na północy kraju, w wyniku migracji wewnętrznej, szukając schronienia, w Autonomii Kurdyjskiej, w kościołach i domach prywatnych. Spośród wszystkich uchodźców chrześcijanie stanowią ok. 800 tysięcy wypędzonych. Największe prześladowania chrześcijan mają miejsce w: północnym Iraku ze stolicą w Mosulu, Bagdadzie, Kirkuku i Basrze. Masowy exodus ludności chrześcijańskiej rozpoczął się w listopadzie 2006 roku w wyniku eskalacji agresji fundamentalistów i terrorystów w takich miastach, jak: Bagdad, Basra, Mosul, Zakho.

W latach 2003-2010 w Iraku

- Liczba chrześcijan z 1,4 miliona zmniejszyła się do 200 000,
- Milion chrześcijan musiało opuścić swoje domy,
- Pół miliona chrześcijan przebywało w obozach dla uchodźców,
- Zamordowano 50 duchownych, zaatakowano 48 kościołów.

Antychrześcijański terror trwa nadal: w ciągu jednego tygodnia pod koniec lutego br. 4100 chrześcijan (683 rodziny) zostało wysiedlonych z Mosulu (północny Irak). Ta sytuacja przypomina poniekąd to, co zdarzyło się w Turcji. Przed 100 laty 24 proc. mieszkańców stanowili chrześcijanie. Dzisiaj statystyki podają 0,2 proc.!!! Niektórzy nawet twierdzą, że mniej.
Syria Dramatyczne informację docierają do nas z Syrii, zarówno te oficjalne, jak i prywatne od księży i sióstr. Sytuacja jest skomplikowana, gdyż nie widać tam dobrej woli do rozwiązania konfliktu. Dotyczy to wszystkich stron konfliktu. Ufajmy, że wojna domowa nie przerodzi się w poważniejszy spór z udziałem innych państw. Istnieje również perspektywa podziału kraju pomiędzy większość sunnicką i mniejszość alawicką i chrześcijan. Istnieje też obawa, podobnie jak to miało miejsce w Iraku, że chrześcijanie opuszczą na zawsze ten kraj, gdy sytuacja nie ulegnie poprawie. Jest to dla nas wszystkich powód do gorącej modlitwy w ich intencji, nie tylko podczas dni solidarności z Kościołem prześladowanym, jakie organizuje Pomoc Kościołowi w Potrzebie w każdą drugą niedzielę listopada.
Znaki nadziei W Afryce istnieją kompleksy problemów: islamiści w Nigerii, w Sudanie, szczególnie konflikty w Sudanie Południowym. A jednocześnie patrzymy na Afrykę jako kontynent nadziei. Każdego dnia udzielanych jest tam 23 tysiące chrztów. Chrześcijaństwo jest tam najszybciej rosnącą religią. Pojawia się tam problem jak zapewnić odpowiednią posługę duszpasterską. Dlatego tak ważne jest wspieranie misjonarzy i lokalnego duchowieństwa. Przy tej okazji serdecznie dziękuję wszystkim Czytelnikom "Naszego Dziennika" za wszelkie wsparcie, zarówno modlitewne, jak i materialne naszych działań.

1 Dr Joe Vella Gauci z COMECE.
2 Jak trudna jest sytuacja chrześcijan w tym kraju, prezentują Raporty 2009-2010 "Prześladowani i zapomniani" Pomocy Kościołowi w Potrzebie, Włocławek 2011, s. 55-71.

Ks. dr Waldemar Cisło

"Nie możemy bowiem nic przeciwko prawdzie, ale za prawdę"

Oświadczenie kapituły generalnej Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X

Jak ogłoszono 14 lipca br. w komunikacie prasowym Domu Generalnego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, członkowie Kapituły Generalnej wysłali do Rzymu wspólne oświadczenie. Dziś podano je do publicznej wiadomości W wywiadzie opublikowanym 16 lipca w portalu DICI bp Bernard Fellay stwierdził, że praca nad tym dokumentem „stanowiła okazję, by uściślić naszą «mapę drogową», kładąc nacisk na zachowanie naszej tożsamości, jedynego skutecznego środka, by pomóc Kościołowi odnowić chrześcijański świat (…). Uporczywe przemilczanie zagadnień doktrynalnych - mówił przełożony generalny FSSPX - nie jest dobrą odpowiedzią na tę «milczącą apostazję», którą już w 2003 r. potępił papież Jan Paweł II”. Na zakończenie kapituły generalnej Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X, zebrani przy grobie jego czcigodnego założyciela, abp. Marcelego Lefebvre’a, i w jedności z przełożonym generalnym FSSPX, my, uczestnicy kapituły - biskupi, przełożeni i najstarsi członkowie Bractwa - wznosimy do nieba nasze szczere dziękczynienie za cudowną opiekę, którą Bóg od 42 lat roztacza nad naszym dziełem. Wykonujemy je w Kościele pogrążonym w kryzysie i w świecie, który z każdym dniem odchodzi coraz dalej od Boga i Jego prawa. Chcemy wyrazić wdzięczność wszystkim członkom naszego Bractwa - księżom, braciom, siostrom, tercjarzom, bliskim nam wspólnotom zakonnym, a także naszym drogim wiernym - za ich stałe zaangażowanie i żarliwą modlitwę w intencji tej kapituły, cechującej się szczerą wymianą poglądów i bardzo owocną współpracą. Każda wspaniałomyślnie przyjęta ofiara i każde cierpienie przyczyniły się do przezwyciężenia trudności, na które Bractwo napotykało w ostatnim czasie. Odzyskaliśmy poczucie głębokiej jedności, gdy idzie o naszą zasadniczą misję zachowywania i obrony wiary katolickiej, formowania świętych kapłanów i dążenia do odnowy chrześcijańskiego świata. Określiliśmy i przyjęliśmy warunki konieczne do ewentualnej normalizacji kanonicznej. Zdecydowaliśmy, że w takim przypadku decydujący głos będzie miała Kapituła Bractwa zwołana w trybie nadzwyczajnym. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że uświęcenie dusz zawsze zaczyna się w nas samych. Jest ono owocem wiary, która ożywia i działa za sprawą dzieł miłosierdzia, zgodnie ze słowami świętego Pawła: „Nie możemy bowiem nic przeciwko prawdzie, ale za prawdę” (2 Kor 13, 8), i „jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał samego siebie za niego (…) żeby był święty i niepokalany” (Ef 5, 25–27). Kapituła uważa, że najważniejszym obowiązkiem Bractwa w jego służbie, którą chce świadczyć Kościołowi, pozostaje nadal, z Bożą pomocą, głoszenie wiary katolickiej w całej jej czystości i integralności i z determinacją równą sile nieustannych ataków, którym jest ona dziś poddawana. Z tego powodu wydaje się właściwe, byśmy potwierdzili naszą wiarę w Kościół rzymskokatolicki, jedyny Kościół założony przez Chrystusa Pana, poza którym nie ma zbawienia ani możliwości znalezienia środków do niego prowadzących; naszą wiarę w jego monarchiczny ustrój, ustanowiony przez Chrystusa, dzięki któremu najwyższa władza rządzenia nad całym Kościołem powszechnym należy wyłącznie do papieża, wikariusza Chrystusa na ziemi; naszą wiarę w powszechne panowanie Jezusa Chrystusa, Stwórcy zarówno porządku naturalnego, jak i nadprzyrodzonego, któremu każdy człowiek i każda społeczność musi być poddana. Bractwo wciąż pozostaje wierne orzeczeniom i nauczaniu niezmiennego Magisterium Kościoła w odniesieniu do wszystkich nowinek II Soboru Watykańskiego, które pozostają naznaczone błędami, a także w odniesieniu do wynikłych z nich reform. Uznajemy, że naszym niezawodnym przewodnikiem pozostaje to nieprzerwane Magisterium, które swą nauczycielską władzą przekazuje depozyt wiary objawionej, czyniąc to w doskonałej harmonii z prawdą, którą cały Kościół wyznawał zawsze i wszędzie. Bractwo uznaje za swego przewodnika również niezmienną Tradycję Kościoła, która aż do końca czasów przekazuje i będzie przekazywała nauki niezbędne dla zachowania wiary i zbawienia dusz, czekając dnia, kiedy stanie się możliwa otwarta i poważna debata umożliwiająca powrót władz kościelnych do Tradycji. Chcemy zjednoczyć się z chrześcijanami prześladowanymi w różnych krajach świata, którzy teraz cierpią za wiarę katolicką, niektórzy z nich nawet aż po męczeńską śmierć. Ich krew, przelana w łączności z Ofiarą składaną na naszych ołtarzach, jest gwarancją prawdziwej odnowy Kościoła in capite et membris (łac. ‘w głowie i członkach’), według dawnej maksymy mówiącej, iż sanguis martyrum semen christianorum (łac. ‘krew męczenników jest zasiewem chrześcijan’).

„Zwracamy wreszcie nasze oczy ku Najświętszej Maryi Pannie, która również strzeże przywilejów swego Boskiego Syna, Jego chwały, Jego Królestwa na ziemi i w niebie. Jak często interweniowała Ona w obronie świata chrześcijańskiego - nawet zbrojnie - przed wrogami Królestwa Naszego Pana! Błagamy Ją dziś, by z wnętrza Kościoła wypędziła wrogów, którzy usiłując go zniszczyć, są groźniejsi od wrogów zewnętrznych. Niech raczy Ona zachować w nienaruszonej wierze, w miłości do Kościoła i przywiązaniu do Następcy Piotra wszystkich członków Bractwa Świętego Piusa X oraz wszystkich kapłanów i wiernych, którzy z nim współpracują, by móc uchronić nas zarówno przed schizmą, jak i herezją.

Niech św. Michał Archanioł natchnie nas swą gorliwością dla chwały Bożej, a swą siłą do walki przeciwko diabłu. Niech św. Pius X darzy nas swą mądrością, swą nauką i swą świętością, abyśmy potrafili odróżnić prawdę od fałszu i dobro od zła w tych czasach zamętu i kłamstwa” (abp M. Lefebvre, Albano, 19 października 1983 r.). Ecône, 14 lipca AD 2012

Watykan czeka na odpowiedź lefebrystów Stolica Apostolska nadal oczekuje na oficjalną akceptację bądź odrzucenie preambuły przez Bractwo św. Piusa X na zaproponowaną preambułę doktrynalną.
W minionych dniach Bractwo Kapłańskie św. Piusa X zakończyło kapitułę generalną, która odbyła się w Ec™ne w Szwajcarii. Po spotkaniu lefebryści opublikowali w czwartek deklarację, która m.in. odnosi się do "możliwej normalizacji kanonicznej relacji Bractwa św. Piusa X ze Stolicą Apostolską". "Określiliśmy i zaaprobowaliśmy warunki konieczne do ewentualnej regulacji kanonicznej" - cytuje fragment deklaracji włoski dziennik "Avvenire". Ta opinia lefebrystów sugeruje, że decyzja o zaakceptowaniu preambuły doktrynalnej jest wciąż odległa. Jak ocenia dziennikarz "Avvenire", lefebryści "nie wykluczają możliwości przezwyciężenia rozłamu". Gazeta zwróciła uwagę, że członkowie bractwa stwierdzili, iż "nowe reformy i rozwiązania zaproponowane przez Sobór Watykański II uważają za obciążone błędami, a Bractwo św. Piusa może jedynie kontynuować niezmienne nauczanie Magisterium Kościoła". Lefebryści uznali, że Bractwo znajduje swoją drogę "w niezmiennej Tradycji Kościoła, którą przekazuje i będzie przekazywać aż do końca czasów, wraz z nauczaniem koniecznym do trwania wiary i zbawienia, w oczekiwaniu, że będzie możliwa otwarta debata". W odpowiedzi na tę deklarację Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej 19 lipca zamieściło na swoich stronach komunikat, który stwierdza, iż "opublikowana deklaracja jest przede wszystkim "dokumentem wewnętrznym" i jest przeznaczona dla członków wspólnoty". Rzecznik prasowy Watykanu o. Federico Lombardi SJ stwierdził, że Stolica Apostolska nie uważa deklaracji za oficjalną odpowiedź dotyczącą ewentualnej akceptacji preambuły doktrynalnej przez Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. "Przyjmując do wiadomości tę deklarację, Stolica Apostolska nadal oczekuje na ogłoszenie zapowiedzianego oficjalnego komunikatu ze strony wspólnoty kapłańskiej dla kontynuowania z nią dialogu przez Papieską Komisję "Ecclesia Dei"" - czytamy w komunikacie. Agnieszka Gracz

Zapomniana pisarka i patriotka - Zofia Kossak - Szatkowska

Jam jest Polska, Ojczyzna twoja,
ziemia Ojców, z której wyrosłeś.
Wszystko, czymś jest, po Bogu mnie zawdzięczasz.

Zastanawiałam się bardzo, czemu ostatnio zdewaluowało się słowo PATRIOTYZM . W jego definicji czytamy - postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęć ponoszenia za nią ofiar; pełna gotowość do jej obrony, w każdej chwili. Charakteryzuje się też przedkładaniem celów ważnych dla ojczyzny nad osobiste, a także gotowością do pracy dla jej dobra i w razie potrzeby poświęcenia dla niej własnego zdrowia lub życia. Patriotyzm to również umiłowanie i pielęgnowanie narodowej tradycji, kultury czy języka. Patriotyzm oparty jest na poczuciu więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności z własnym narodem i społecznością. Teraz mianem patriotyzmu określa się entuzjazm kibiców, gdy grają nasze drużyny w meczach międzynarodowych. Przybranie siebie i pojazdów w barwy narodowe w dniach rozgrywek i śpiew „Polska biało-czerwoni”. Młodzież coraz mniej rozumie ze zrywów narodowych, bo przykro to przyznać, ale nawet za komuny uczucia patriotyczne były bardziej pielęgnowane niż teraz. By pokazać postawę prawdziwie patriotyczną, chcę przypomnieć postać Zofii Kossak nietuzinkowej pisarki skazana na zapomnienie przez komunę, której talent niektórzy porównują do największych prozaików. To ona w 1940 r., gdy w Polsce niepodzielnie panowali hitlerowcy napisała DEKALOG POLAKA, którym do końca życia się kierowała.

Jam jest Polska, Ojczyzna twoja,
ziemia Ojców, z której wyrosłeś.
Wszystko, czymś jest, po Bogu mnie zawdzięczasz.

1. Nie będziesz miał ukochania nade mnie.
2. Nie będziesz wzywał imienia Polski dla własnej chwały, kariery albo nagrody.
3. Pamiętaj, abyś Polsce oddał bez wahania majątek, szczęście osobiste i życie.
4. Czcij Polskę, Ojczyznę, jak matkę rodzoną.
5. Z wrogami Polski walcz wytrwale do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi w żyłach twoich.
6. Walcz z własnym wygodnictwem i tchórzostwem. Pamiętaj, że tchórz nie może być Polakiem.
7. Bądź bez litości dla zdrajców imienia polskiego.
8. Zawsze i wszędzie śmiało stwierdzaj, że jesteś Polakiem.
9. Nie dopuść, by wątpiono w Polskę.
10. Nie pozwól, by ubliżano Polsce, poniżając Jej wielkość i Jej zasługi, Jej dorobek i Majestat.

Będziesz miłował Polskę pierwszą po Bogu miłością.
Będziesz Ją miłował więcej niż siebie samego.

Pochodziła ze znanej rodziny Kossaków. Była wnuczką Juliusza, a jej stryjem był Wojciech – oni dzieje ojczyste malowali pędzlem – ona piórem. Ponadto jej stryjecznymi siostrami były - satyryczka Magdalena Samozwaniec i poetka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Twierdziła, że „historię kocha atawistycznie, od dziecka” , myślę, że i patriotką była od najmłodszych lat. Wpływ na to miały lektury i malarstwo jej krewnych oraz specyficznego klimatu szlachecko-ziemiańskiego domu rodzinnego. Tę patriotyczną atmosferą panującą w Kośminie nad Wieprzem, można znaleźć w napisanym wraz z mężem Zygmuntem Szatkowskim „Dziedzictwie”, zawierającym sagę rodu na tle losów narodu. W latach międzywojennych była bardzo cenioną pisarką. W 1932 r. odznaczona była nagrodą literacką województwa śląskiego. Cztery lata później otrzymała Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury, a w 1937 r. została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Gdy wybuchłą II wojna światowa przeprowadziła się z Górek Wielkich, gdzie mieszała w dworku z mężem i dziećmi, do Warszawie, by prowadzić działalność konspiracyjną i charytatywną. Przedwojenna Akcji Katolickiej przekształciła się we Front Odrodzenia Polski. To właśnie Zofia Kossak stanęła na czele tej tajnej organizacji katolickiej, współpracując jednocześnie z polityczno-wojskową katolicką organizacją podziemną Unia. Redagowała pierwsze pismo podziemne "Polska Żyje". W tym roku mija 70 lat od może mało znaczącego wydarzenia, które jednak warto przypomnieć zwłaszcza w kontekście zarzucanego Polakom antysemityzmu. Zofia Kossak - Szatkowska w 1942 r. wystosowała protest wobec holocaustu, podpisany przez Front Odrodzenia Polski, na którego czele stała. Nie poprzestała na tym. Razem z Wandą Krahelską powołała Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom - późniejszą Radę Pomocy Żydom "Żegota" (za co po wojnie odznaczona została medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata").
"Świat patrzy na tę zbrodnię, straszliwszą niż wszystko, co widziały dzieje i – milczy" - pisała w apelu do społeczeństw Zachodu, podczas zagłady Żydów z warszawskiego getta w sierpniu 1942 roku - "Rzeź milionów bezbronnych ludzi dokonywa się wśród powszechnego złowrogiego milczenia… Tego milczenia dłużej tolerować nie można… Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – przyzwala". W 1943 r. przypadkowo aresztowana, trafiła na siedem miesięcy do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Tam również pokazała swoją wyjątkową postawę. Nad pryczą napisała „W każdej chwili swego życia wierzę, ufam, miłuję”. W swoim bloku pomagała słabszym, zdobywała dla nich żywność i leki, organizowała codzienną modlitwę i pogadanki o polskiej historii i literaturze. Po przeniesieniu do warszawskiego Pawiaka, została skazana na śmierć. Niemal cudem Polska Podziemna uwolniła ją w 1944 r. Zofia Kossak nie bacząc na zagrożenia wzięła udział w Powstaniu Warszawskim. W latach wojennych wywarła spory wpływ na Władysława Bartoszewskiego. [No cóż, to Jej nie wyszło... M. Dakowski] W powojennej Polsce nie była bezpieczna, by uniknąć aresztowania w 1945 r. wyjechała z Polskim Czerwonym Krzyżem do Londynu. Przez 12 lat gospodarowała wraz z mężem na farmie w Kornwalii. W Polsce wszystkie jej utwory od 1951 r. były zakazane przez cenzurę i natychmiast wycofywane z księgarń i bibliotek. Wróciła do kraju w 1957 r. i ponownie zamieszkała w Górkach Wielkich (w domku ogrodnika, bo dworek spłoną w czasie wojny – dzisiaj jest tam Muzeum Zofii Kossak - Szatkowskiej) . Nie umiała żyć za granicą, bo jak powiedziała w wywiadzie dla londyńskich „Wiadomości” – „Wszystko jest dobre, co jest Polską”. Twierdziła, ze zawsze w Anglii czuła się, jak Twardowski na Księżycu. Po powrocie współpracowała przede wszystkim z prasą katolicką i Wydawnictwem „PAX”, bo tylko ono zdecydowało się drukować jej dzieła mimo zakazu. Dzięki umiejętności barwnego obrazowania, dużym walorom poznawczym i potoczystej narracji większość jej powieści historycznych zyskała również popularność wśród dzieci. W 1964 była jedną z sygnatariuszek „listu 34”, w którym przyłączyła się do protestu pisarzy w obronie swobody wypowiedzi. Wzmogło to ponownie niechęć do niej komunistycznych władz. W 1966 r. próbowano ją „zneutralizować”. Wtedy to blokowano uroczystości milenijne i „aresztowano” peregrynującą po Polsce kopię Czarnej Madonny, a Zofię Kossak chciano nagle uhonorować literacką Nagrodą Państwową. Mogło to otworzyć jej progi wydawnictw, jej książki mogły wrócić do księgarń i bibliotek. Pisarka jednak stanowczo odmówiła, tłumacząc, „że rozdźwięk między lekceważeniem przez Władze Państwa uczuć religijnych ludności a równoczesnym przyznaniem przez te same Władze nagrody literackiej pisarce katolickiej jest tak wielki, że zdaje się być omyłka, nieporozumieniem”. Fakt ten odbił się szerokim echem w kraju, dodawał otuchy, kopie jej odpowiedzi krążyły po kraju, a jeden egzemplarz znajduje się w gablocie klasztoru na Jasnej Górze. Gdy kard. Stefan Wyszyński przeczytał ten list biskupom powitali go gromkimi brawami.

We wrześniu 1966 r. „nieznani sprawcy” pod nieobecność pisarki włamali się do ich domku. Zginął tylko list prymasa Stefana Wyszyńskiego, związany z tą odmową, prawdopodobnie wyrażający podziękowanie i aprobatę podjętej decyzji. Ten sam Prymas, gdy dwa lata później pisarka zmarła żegnał ją tymi słowami - „Odeszła wielka pisarka, jedna z największych od czasów Henryka Sienkiewicza”. Redaktor Tygodnika Katolickiego „Niedziela” – ks. Antoni Marchewka tak powiedział o Zmarłej: „Jej zasługi na polu literatury katolickiej w Polsce są nieocenione i stanowią granitowy pomnik jej twórczości”. Wielką pisarkę żegnał cały naród. Słowa uznania i kondolencje składały wybitne osobistości, m.in.: Kazimiera Iłłakowiczówna, Władysław Grabski, Jan Dobraczyński, Roman Brandstaetter, Jarosław Iwaszkiewicz. Na grobie godnych pamięci małżonków na cmentarzu parafialnym w Górkach Wielkich wyryto słowa z Ewangelii, w pełni obrazujące ich życie: „...niechaj mowa wasza będzie: tak – tak, nie – nie...”. Na koniec chcę przypomnieć jej słowa powiedziane u schyłku życia - „Pisarstwo jest moim zawodem, otwierającym drogę do serc czytelników; w czasie wojny formą walki z nieprzyjacielem, w pracy fizycznej wytchnieniem; zawsze poczuciem służby społecznej”. Szkoda, że światowej sławy pisarka, której dzieła były tłumaczone na wiele języków, tak mało znana jest polskim czytelnikom, a powinna być dla nas wzorem. Sgosia

Potrzebna ekshumacja ..Prokuratura powinna przeprowadzić ekshumacje szczątków wszystkich ofiar, których ciała nie zostały skremowane. Te prace powinny być prowadzone maksymalnie szeroko. Ekshumacje oraz parodia związana z wrakiem Tupolewa powinny zakończyć się konkretnymi działaniami prokuratury. Wrak musi być w Polsce, ekshumacje powinny zostać przeprowadzone. Sądzę, że wielu Polaków wyciągnie wnioski dotyczące obrazu tego śledztwa, skoro zapoznanie się z materiałami skutkuje składaniem wniosków o ekshumację kolejnych ciał - mówi portalowi Stefczyk.info mecenas Stefan Hambura, pełnomocnik rodziny Anny Walentynowicz. Stefczyk.info: Złożył Pan wniosek o ekshumację Anny Walentynowicz. Media opisują, że nic poza płcią nie zgadza się w opisie jej ciała. Stefan Hambura: Niestety nie mogę mówić o szczegółach. Sprawa objęta jest tajemnicą śledztwa. Nie wiem, skąd media mają tę wiedzę. Nie mogę potwierdzić takiej informacji. Mogę jedynie powiedzieć, że wniosek o ekshumację jest naturalną konsekwencją zapoznania się z materiałami śledztwa.
Zna Pan odpowiedź śledczych? Nie. Sprawa nadal jest w prokuraturze. Decyzji w tej sprawie nie znamy. Śledczy badają nasz wniosek. Mam jednak nadzieję, że wezmą pod uwagę fakt, że mają do czynienia z tak ważną dla Polski postacią. Przecież Anna Walentynowicz to ikona “Solidarności”, nazwano ją “Anna Solidarność”.
To już kolejny wniosek o ekshumację. O czym to świadczy? Sądzę, że wielu Polaków wyciągnie wnioski dotyczące obrazu tego śledztwa, skoro zapoznanie się z materiałami skutkuje składaniem wniosków o ekshumację kolejnych ciał. To, co dzieje się w sprawie śledztwa smoleńskiego, premier Jan Olszewski nazwał w “Uważam Rze” parodią śledztwa. I rzeczywiście jest coś w tym stwierdzeniu.
Ekshumacje powinny być prowadzone przez śledczych z urzędu? Prokuratura powinna przeprowadzić ekshumacje szczątków wszystkich ofiar, których ciała nie zostały skremowane. Te prace powinny być prowadzone maksymalnie szeroko. Ekshumacje oraz parodia związana z wrakiem Tupolewa powinny zakończyć się konkretnymi działaniami prokuratury. Wrak musi być w Polsce, ekshumacje powinny zostać przeprowadzone.
Jak Pan ocenia klimat, jaki panuje wokół smoleńskiego śledztwa? Ja się klimatem nie zajmuje. To dla mnie nie jest istotne. Jako pełnomocnik części rodzin działam, żeby sprawę katastrofy smoleńskiej wyjaśnić. Ani mnie, ani reprezentowanych przeze mnie rodzin nic nie powstrzyma.
Jak Pan ocenia decyzję o umorzeniu cywilnego wątku śledztwa smoleńskiego? Wielu to oburzyło I słusznie, że to budzi oburzenie. Jednak dla mnie sprawa nie jest zakończona. Śledztwo dotyczyło i dotknęło wielu wątków. Wychodzę z założenia, że w tej sprawie mogą się pojawić nowe dowody, nowe ekspertyzy. Decyzja o umorzeniu została podjęta dziś, w przyszłości mogą się pojawić nowe okoliczności. W każdym momencie będzie można wrócić do tego śledztwa. Ja nie jestem złej myśli w tej sprawie, powiem nawet, że jestem optymistą. Co chwilę dowiadujemy się nowych rzeczy i nowych faktów. Kwestia odpowiedzialności urzędników za przygotowania do wizyty w Katyniu pozostaje otwarta. Rozmawiał TK

“Wielka polityka nie zna litości dla naiwnych” Zdecydowaliśmy się opublikować ocenzurowany przez jeden z wiodących polskich tygodników wywiad z Krzysztofem Zagozdą, Przewodniczącym BP.  Mimo autoryzacji tekstu rozmowa nie została dopuszczona przez redakcję do druku. Z oczywistych powodów nie ujawniamy nazwiska dziennikarza ani nazwy tygodnika.

X: – Ostatnie wyniki badań opinii publicznej są nadzwyczaj alarmujące. Ponad połowa Polaków nie wzięłaby dziś udziału w wyborach parlamentarnych, a dwie trzecie uważa, że nie ma na kogo zagłosować. Cieszy to Pana? Krzysztof Zagozda: – Ucieszę się wtedy, gdy większość wyborców odda swój głos na Błękitną Polskę, natomiast wszelkie tego typu sondaże traktuję z dużym dystansem i nie przeceniam ich opisu rzeczywistości. Z drugiej jednak strony nie potrzeba kosztownych badań, by zauważyć, że Polacy już politykom nie wierzą. Co wcale nie znaczy, że przestali dać się im ogrywać. Mecz trwa, ale do przerwy to politycy prowadzą bardzo wysoko.

Przegrywa też Pańskie środowisko, bo większość Polaków na przekór Wam chce pozostania w szeregach Unii Europejskiej. – Polakom skutecznie wmówiono, że sami nie potrafią sobą rządzić. To po pierwsze. Po drugie, mamy do czynienia z mistrzowską indoktrynacją proeuropejską i propagandą sukcesu porównywalną tylko z mrocznym okresem stalinizmu. To, co nazywamy dziś polityką informacyjną czy kulturą masową, to ohyda rodem wzięta z gabinetów Łunaczarskiego i Sokorskiego. I po trzecie: czy Polacy mają wgląd w prawdziwe zestawienia kosztów i zysków naszej przynależności do Unii Europejskiej? Czy ktoś rzetelnie uświadomił im ogrom stojących przed nami zagrożeń? Chwila prawdy zbliża się nieubłaganie, a casus Julii Tymoszenko z pewnością powtórzy się i w Polsce.

To czystej wody populizm. Grozi Pan politykom i żeruje na najniższych instynktach. – Najniższych? Zbliżającą się Wielką Polskę zbudujemy na prawdzie i sprawiedliwości, bo to ich brak doprowadził nas na skraj przepaści. Rzeczywista odnowa życia publicznego nie może zostać przyjęta w głosowaniu i za chwilę odstawiona na boczny tor. Ona musi zacząć się w każdym z nas. Któż z Polaków nie zna biblijnego Dekalogu? To jest gwarant naszego odrodzenia narodowego i państwowego.

Na wrześniowym sympozjum chcecie ogłosić wyjście Polski z Unii Europejskiej. Przyzna Pan, że brzmi to trochę groteskowo. – To, co się wówczas wydarzy, będzie wielkim zaskoczeniem dla obserwatorów. Dziś nie pora, by to ujawniać. Nie mamy z kolei złudzeń, w jaki sposób media zrelacjonują to wydarzenie, dlatego zorganizujemy własną transmisję „na żywo” w internecie. Wspomniał Pan o wyjściu z UE. Moim zdaniem najlepsze byłoby jej rozwiązanie. Każdy kolejny rok jej istnienia przekłada się bowiem na wzrost potęgi państwa niemieckiego. Potęgi politycznej, gospodarczej i militarnej. Nigdy to Polsce i światu dobrze nie wróżyło. Zresztą hasła antyunijne są coraz głośniej wznoszone w każdym z państw członkowskich. Mało kto chce Stanów Zjednoczonych Europy ze stolicą w Berlinie.

Do środowisk eurosceptycznych z kilkunastu krajów przekazaliście niedawno własny projekt traktatu rozwiązującego Unię Europejską. Klasyk mawiał: „znaj proporcjum, mocium panie”… – Ale literacki kontekst był całkiem inny! A tak na poważnie: dlaczego to właśnie z Polski nie miałby wyjść ogólnoeuropejski sygnał do zakończenia eksperymentu od początku skazanego na porażkę? Zdradzeni przez fałszywych przyjaciół na własnej skórze odczuliśmy grozę dwóch nieludzkich totalitaryzmów. Dziś gnębi nas trzeci. Mamy prawo, a właściwie i obowiązek, być sumieniem Europy. Sumieniem i drogowskazem.

Mówiąc o proporcjach miałem na myśli Błękitną Polskę. Przyzna Pan, że gdyby to któraś z naszych partii parlamentarnych wystąpiła z inicjatywą takiej rangi, byłoby to bardziej akceptowalne. – Akceptowalne przez kogo? Międzynarodowy establishment czy tutejszą komorę wypasioną na niemieckich lub amerykańskich stypendiach? Mało mnie to obchodzi. My jesteśmy po to, aby uprawiać samodzielną politykę polską, niezależną od podpowiedzi z zewnątrz. Żadna z przywołanych przez Pana partii nie jest do tego zdolna. Ich naturalnym środowiskiem jest mętna woda. To są mistrzowie w kreowaniu tematów zastępczych i odwracaniu uwagi Polaków od spraw najistotniejszych. A do takich bez wątpienia należy odebranie władzy nad Polską z rąk decydentów ukrytych za szyldem Unii Europejskiej.

Często powtarza Pan, że Kaczyński i Tusk nie mogą bez siebie żyć… – Doskonale widać to na przykładzie skandalu z nieprzyznaniem Telewizji Trwam należnego jej miejsca na multipleksie. Obydwaj karmią się całym tym zamieszaniem. Skutecznie odwrócono uwagę silnego nurtu patriotycznej aktywności od naszych najżywotniejszych interesów. Minister Sikorski w imieniu Polski popiera niemiecki projekt utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, a my walczymy z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. A to tylko pierwszy przykład z brzegu.

Drugim jest Smoleńsk? – W dzisiejszym państwie polskim wszystko trzyma się dzięki poxilinie bądź jest skręcone drutem. Ta prowizorka na każdym kroku dokucza zwykłym obywatelom. Nad smoleńskim lotniskiem dopadła zaś tych, na których ciążyła odpowiedzialność za stan państwa. Nie sztuką jest w Polsce tworzyć pośmiertne legendy. Wiedzą o tym nasi wrogowie. Przychodzi nam dziś zmierzyć się z realną groźbą utraty państwowości, a my kłócimy się o laurki dla tych, co własnymi podpisami tę państwowość kruszyli.

Tą opinią naraża się Pan wielu środowiskom. – Na tym właśnie polega nasz dziejowy tragizm. Gorące serca biorą górę nad chłodnymi umysłami. Przecież wielka polityka nie zna litości dla naiwnych. Kiedy pada słowo „sprawdzam”, nie ma miejsca dla ułudy i mirażu. Liczą się twarde fakty. A my mamy już dość zimnych pryszniców. Zbyt wiele nas kosztują.

Wychodzimy z UE i co dalej? – Algorytm postępowania zależeć będzie od tego, czy wyjdziemy sami, czy z grupą państw. Z pewnością pojawią się propozycje nowych międzynarodowych stowarzyszeń gospodarczych. Możemy też bliżej związać się z którymś z już istniejących, takich jak EFTA czy BRICS. Przyglądamy się im od dłuższego czasu.

BRICS to Rosja. – To także Chiny, Indie, Brazylia i Republika Południowej Afryki. Dalsze rozszerzenie jest tylko kwestią czasu. Nie bez powodu podsunął Pan tę Rosję… A przecież to nie Rosjanie wykupili polski przemysł i media, nie oni stoją za wyniszczającą nas unijną polityką, za rozwojem autonomizmów w Polsce, nie mają roszczeń terytorialnych wobec naszego państwa.

Wróćmy do kwestii rozliczeń. Marzą Wam się sądy doraźne? – Bzdura. Wymierzenie sprawiedliwości osobom, które świadomie naraziły bezpieczeństwo wewnętrzne lub zewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej, wystawiły na szwank interes narodu i państwa, nie jest kwestią czyichś marzeń, ale naturalną koleją rzeczy. Przez ostatnie lata stoimy na głowie i czas przywrócić normalność. Wiemy, że nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne.

A renacjonalizacja to właśnie ta „normalność”? – Własność, którą Polakom ukradziono, trzeba zwrócić. Złodziej i paser nie mają do niej żadnych praw. Każdej prywatyzacji i likwidacji przyjdzie przyjrzeć się indywidualnie. Już dziś widać, że to istna stajnia Augiasza.

Cały czas mam wrażenie, że cytuje Pan Manifest PKWN. – Kolejna złośliwość. Nic tak nie przeszkadza gospodarce, jak doktrynerstwo. A to właśnie ono zadecydowało o zlikwidowaniu prawie połowy z ponad 1500 dużych zakładów przemysłowych zbudowanych od podstaw po 1945 r. Liczby nie kłamią, a niektórzy się ich boją.

Ktoś bał się gen. Petelickiego? – Być może. Jego światem była wojna, a na niej zawsze ktoś do kogoś strzela. Ale czy to była nasza wojna? Mam wątpliwości.

Wojny religijne są Panu bliższe? – Skoro już cytujemy klasyków, to niech mi wolno będzie przypomnieć, że „wielki naród musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki”.

Dmowski? – Brawo. Myśl ta ma już prawie sto lat, a jest jakby skrojona dla naszych czasów. Prawda się nie starzeje.

Co zrobicie, gdy Palikot wyrzuci krzyż z gmachu sejmu? – Wyrzucimy Palikota z polskiej polityki.

Dokąd? – Tam, gdzie jego miejsce. Na śmietnik historii. http://blekitnapolska.com/

G. Żemek (ps. "Dik"), jego audiencje u papieża Jana Pawła II, a "tajemnice" FOZZ[czy to może jakoś tłumaczyć, że nasze (Dakowski, Przystawa) usiłowania dotarcia z dokumentami do Ojca świętego, przez O. Hejmo, czy ks. Bronisława Dembowskiego (potem biskup włocławski) – nie odniosły skutku? MD]

Z książki „Długie ramię MOSKWY”,

Wywiad wojskowy Polski Ludowej 1943-1991 (wprowadzenie do syntezy)

Sławomir CENCKIEWICZ Str. 356 i nn.  ZYSK I S-KA WYDAWNICTWO 2011

[----] Ppłk. Zenon Klamecki]:

MSW od kilku miesięcy dąży do wykorzystania "Dika" [to Grzegorz Żemek w „grupie Y”, Zarząd II MSW . md] i jego umiejęt­ności bankowych. Dotychczas starali się robić to pośrednio [podkreślenia - S.C.]. Z tego co wiemy, wynika, że Zdzitowiecki starał się wykorzystać "Dika" jako swego doradcę. Pomocy takiej nie uzyskał. Stąd prawdopodobnie postanowiono podejść do "Dika" bezpośrednio. Proponuję:

- wyjaśnić w bezpośredniej rozmowie z kierownictwem Departamentu I powyższy incydent i przypomnieć, że "Dik" jest naszym pracownikiem (zablo­kowany od lat) [----],

- w przypadku, gdyby faktycznie potrzebowali pomocy "Dika”  zgo­dzić się na pośrednie wykorzystanie jego wiedzy, przy pełnej gwarancji konspiracji jego osoby, jako ewentualnego autora teoretycznych koncepcji lub notatki dotyczących] mechanizmu tego typu operacji;

- w żadnym wypadku nie wyrażać zgody na bezpośrednie wykorzystanie go w organizacji jakichkolwiek instytucji, pośrednictwie w kontaktach itp.

Sława, jaką w obu resortach cieszył się "Dik” nie trwała zbyt długo. Przez swoją lekkomyślność, a zarazem przekonanie, że "płaszcz wywiadu" jest najsku­teczniejszą polisą ubezpieczeniową, Żemek popełnił wiele "błędów” obracając pieniędzmi FOZZ. Jego wielu nadużyć, które już na przełomie 1989/1990 r. stop­niowo wychodziły na światło dzienne, nie był w stanie ukryć nawet Zarząd II. Tym bardziej że w grudniu 1989 r. okazało się, iż doszło do konfliktu pomiędzy Żemkiem a jego współpracownikami z Banku Handlowego (Stanisław Zdzito­wiecki, Tadeusz Barłowski) i biznesowymi partnerami w Europie Zachodniej (Josef Tkaczick), którzy zaczęli sprawę nagłaśniać, informując otwarcie MSW; MSZ (poprzez Ryszarda Karskiego, ambasadora PRL w Bonn), NBP, a nawet gabinet premiera Tadeusza Mazowieckiego o licznych i wielomilionowych (w do­larach) stratach finansowych państwa na skutek działań dyrektora FOZZ. Ad­wersarze Żemka korzystali przy tym z pośrednictwa oficerów wywiadu cywilnego, którzy z kolei raportowali o tym swoim przełożonym. Przyczyny takiego stanu rzeczy były zapewne różne. Wspomniany Tadeusz Barłowski miał pretensje do Żemka, że ten nie reguluje należności FOZZ wobec Banku Handlowego. Skiero­wał nawet protest w tej sprawie do nadzorującego FOZZ wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza. Prawdopodobnie jakieś znaczenie dla takiego rozwoju sprawy miało również wcześniejsze negatywne stanowisko Zarządu II w sprawie "wypożyczenia" Żemka do MSW. W każdym razie wydaje się, że była to przynajmniej jedna z płaszczyzn ówczesnego konfliktu służb wojskowych i cywil­nych. Wywiadowcy z Oddziału "Y" mieli pretensje, że Departament I "nie zamiótł sprawy pod dywan”. Przykładowo z informacji przekazywanych przez Jana Woło­szyna (KO ps. "Okal"), który był w przeszłości wiceprezesem Banku Handlowego i zasiadał w Radzie Nadzorczej FOZZ, wynika, że wywiad cywilny orientował się w wątpliwych operacjach finansowych Żemka już w maju 1989 r. W tym czasie przebywający na placówce w Wiedniu (w Centro -Internazionale Handelsbank) "Okal" alarmował swoich oficerów prowadzących o "nieobliczalnych szkodach jakie przyniesie Polsce realizacja programu redukcji polskiego zadłużenia przygo­towana przez kierownictwo FOZZ. Dodawał przy tym, że:  Żemek jest współpracownikiem "wojska" i przez tę służbę jest kryty i inspirowany [podkreślenie - S.C.]. Nieprzypadkowo zirytowany atakami osób powiązanych z Departamentem I na Grzegorza Żemka szef Oddziału "Y" płk Zdzisław Żyłowski podkreślał później związki służbowe i "biznesowe" Zdzitowieckiego z "sąsiadami". [„radzieccy” md]

„Wywiadowcy" podkreślali, że zarówno Balcerowicz, jak i członkowie Rady Nadzorczej FOZZ są "wtajemniczeni w operacje długiem”. W notatce ppłk. Zenona Klameckiego z maja 1990 r. czytamy: "Niezależnie od powyższego akcje Grzegorza Żemka są znane rządowi (kwota 450 mln dol[arów] skupionych ze źródeł pozabudżetowych długu - Kawalec, Balcerowicz, Sawicki) i działalność ściągania należności (89 mln dolarów w kwietniu br.). Całość sprawy akceptuje na bieżąco Rada Nadzorcza FOZZ. Nie ma więc w tym żadnej działalności, w ja­kimkolwiek sensie, prywatnej Żemka, poza dużą dozą osobistego uporu i odwagi w działaniu. Dyrektor FOZZ usiłuje, mimo »przeszkadzaczy«, realizować program częściowej likwidacji ciężaru zadłużenia Polski - vide ostatnia prywatna wizyta u  papieża w tej sprawie (program działania Żemka poparł w całej rozciągłości).

 [Zob.  IPN BU 003179/62, Załącznik do notatki służbowej ppłk. Z. Klameckiego w sprawie konfliktu pomiędzy J. Tkaczickiem a G. Żemkiem, Warszawa, b.d. [V 1990], k. 46.

[SC] : Nie znam innych źródeł potwierdzających spotkanie G. Żemka z Janem Pawłem II, ani tym bardziej jakichkolwiek wypowiedzi papieża o udzielonym wspar­ciu dla dyrektora FOZZ i realizowanego przez niego sposobu obsługi długu zagranicznego. [Protokół z tego spotkania (-ń?)  na pewno miał Sekretarz Jana Pawła II, ks. Stanisław Dziwisz. md] Wiadomo natomiast, że korzystając z pośrednictwa ojca Konrada Hejmy, w 1991 r. Mirosław Dakowski i Jerzy Przystawa przekazali papieżowi list i materiały dotyczące afery FOZZ. Nie­stety, nie spowodowało to jakiekolwiek reakcji Jana Pawła II (przyjmując w ogóle, że przesłane materiały do niego dotarły). Zob. M. Dakowski, J. Przystawa, op. cit., s. 56-59.

[Ojciec Konrad Hejmo, dominikanin, TW „Hejnał”, „Dominik” (Inf. Wojsk., Stasi) nie mógł nie przekazać naszych dokumentów „wyżej”.. MD] [----] Afera zataczała coraz szersze kręgi. Wystraszony takim obrotem sprawy ppłk Klamecki (świadczy o tym mało poprawny styl gramatyczny notatki) pisał: Zarząd II nieugięcie stawał w obronie "Dika” uznając, że zarzuty wobec niego zostały spreparowane:

"Dik" jest współpracownikiem Zarządu II Sztabu Generalnego WP od 1972 r. Realizował szereg zadań operacyjnych w dziedzinach pracy typowni­czo -werbunkowej, łączności wywiadowczej i pracy informacyjnej. Wykonywał również przedsięwzięcia specjalne. Uzyskiwał bardzo dobre wyniki oraz za­służył na opinię zdolnego, zaangażowanego, aktywnego, lojalnego i uczciwe­go pracownika wywiadu wojskowego. Do jego zasług należy między innymi: rozpracowanie kilku kandydatów do aparatu nielegalnego, przeprowadzenie kilkunastu operacji wywiadowczych (głównie schowkowych) oraz wykonanie przedsięwzięć o charakterze operacyjno-finansowym, w wyniku których uzy­skaliśmy wpływy pozabudżetowe w wysokości 207 702 dolarów USA. W pracy zawodowej "Dik" jest cenionym i znanym fachowcem zarówno w kraju, jak i za granicą. Posiada szerokie kontakty w środowisku polityków i bankowców w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych. Przeprowa­dzał spotkania i rozmowy ze znanymi osobistościami, w tym ostatnio z [Z.]Brze­zińskim i papieżem Janem Pawłem II.

[czy to może mieć jakoś związek z tym, że nasze (Dakowski, Przystawa) niewiele późniejsze usiłowania dotarcia z dokumentami do Ojca Świętego, przez O. Hejmo, czy ks. Bronisława Dembowskiego (potem biskup włocławski) - nie odniosły skutku? MD] Grupa Y, Zarząd II MSW

Tatiana posła Neumanna Kolejna odsłona rządu fachowców. Polityk PO, Sławomir Neumann, ma zostać w sierpniu wiceministrem zdrowia. To strzał w dziesiątkę: w rodzinnym mieście posła Neumanna, Starogardzie Gdańskim, ma siedzibę Polpharma, spółka wizjonera Jerzego Staraka. Sławomir Neumann jest bankierem z wykształcenia i samorządowcem z zawodu, związanym z samorządem Starogardu Gdańskiego od 1994 roku. Neumann był najpierw radnym i członkiem zarządu miasta, następnie radnym powiatu a na koniec starostą starogardzkim. Neumann jest posłem PO od 2007 roku, w Sejmie zasiada w komisji finansów i często zabiera głos w sprawach gospodarczych. A gospodarka w Starogardzie Gdańskim jest tematem bardzo ważnym. Swoją siedzibę i fabrykę ma tam spółka farmaceutyczna Jerzego Staraka Polpharma (niegdyś Polfa Starogard Gdański). Spolka została sprywatyzowana ponad dekadę temu. Kiedy sprawa prywatyzacji Polfy Starogard Gdanski została wzięta pod lupę w czasach rządu PiS, Starak podpisał umowę fuzji Polpharmy z węgierskim Gedeonem Richterem i planował usunac się profilaktycznie w cień. Ale po wyborach wygranych przez PO jesienią 2007 roku, podpisana umowa fuzji została zerwana i Polpharma spokojnie zapłaciła 30 milionów $ kary umownej za jej zerwanie:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/14975,jerzy-starak-wizjoner-007

Do tego, w niedalekim Pelplinie dr. Jan Kulczyk już od dekady planuje elektrownię:

http://elektrowniapolnoc.pl/o-elektrowni-polnoc/nasza-elektrownia/inwestor-i-partnerzy-projektu/

Można więc powiedzieć, że Sławomir Neumann ma szczęście gościć na swoim terenie wizjonerów pierwszej klasy. Poseł Neumann dba także o własną małżonkę. W 2006 roku wybuchła polemika o ogródku piwnym w restauracji Tatiany Neumann. Sprawa zajęli się dziennikarze, ktorych zainteresowała przy okazji także kwestia tego kto właściwie jest właścicielem restauracji "Harnaś" Tatiany Neumann:

http://tczew.naszemiasto.pl/archiwum/1233646,starogard-gd-kontrowersyjny-ogrodek-piwny-na-rynku,id,t.html

Tatiana pnie się w gore równolegle do swojego męża. W końcu 2010 roku Tatiana Neumann została nowym dyrektorem Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Starogardzie Gdańskim, po tym jak zwolniono jej poprzedniczkę za (cytat) "brak aktywności w poszukiwaniu środków zewnętrznych":

http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/352715,zona-posla-po-dyrektorem-w-starogardzie-gdanskim,id,t.html

Tatiana uzyskała najlepszy wynik w przeprowadzonym przez starostwo konkursie.

Stanislas Balcerac

Wniosek o ściganie Dworaka Fundacja Lux Veritatis skierowała wczoraj do Prokuratury Generalnej wniosek o ściganie karne członków KRRiT, jej funkcjonariuszy oraz przedstawicieli spółek, które uzyskały koncesje, w związku z podejrzeniem popełnienia fałszerstw oraz nadużycia władzy w trakcie przyznawania koncesji na multipleksie pierwszym Fundacja wniosła zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Jana Dworaka, przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w trakcie procesu przyznawania koncesji na nadawanie na MUX-1. Zarzuca w nim Dworakowi m.in. tzw. przestępstwo nadużycia władzy, czyli działanie na szkodę interesu publicznego przez funkcjonariusza publicznego (czyn karalny z art. 231 par. 1 kodeksu karnego). Zawiadomieniem objęci są także pozostali członkowie KRRiT i funkcjonariusze jej departamentów oraz osoby występujące w imieniu spółek, które uzyskały koncesję. Wskazani dopuścili się, zdaniem Fundacji, fałszerstwa intelektualnego, czyli przestępstwa z art. 271 par. 1 kodeksu karnego polegającego na poświadczeniu nieprawdy. Oba przestępstwa mają charakter publiczno-skargowy, a więc ścigane powinny być z urzędu. Kto poweźmie wiedzę o takim przestępstwie, jest zobowiązany złożyć wniosek do prokuratury o podjęcie postępowania karnego.

- Wniosek o ściganie karne złożony został w czwartek około południa w biurze podawczym Prokuratury Generalnej w Warszawie - mówi Lidia Kochanowicz, dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis.

- Zawiadomienie zostanie przeanalizowane w Departamencie Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Generalnej, a następnie przekazane do właściwej prokuratury - informuje prokurator Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej. - Prokuratura Generalna sama nie prowadzi postępowań karnych, lecz kieruje wnioski do właściwych prokuratur - dodaje.

"Z opinii Departamentu Ekonomicznego Krajowej Rady oraz stanowiska Przewodniczącego KRRiT zawartego w uzasadnieniu decyzji koncesyjnej z 29 lipca 2011, poprzedzonego tożsamą uchwałą KRRiT, wynika, że spółki, którym przyznano koncesje, będą w stanie sprostać swoim obowiązkom ekonomicznym, w tym obowiązkowi uiszczenia opłaty koncesyjnej" - zwraca uwagę Fundacja w piśmie do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Przewodniczący KRRiT w tej pierwszej, nieprawomocnej jeszcze decyzji koncesyjnej ustalił, że każdy z podmiotów, któremu udzielono koncesji na MUX-1, powinien wnieść opłatę (od 7,2 mln zł do 10,8 mln zł) jednorazowo w terminie do 27 września 2011 roku. W ostatecznej decyzji koncesyjnej, wydanej 17 stycznia 2012 r., po odrzuceniu odwołania Fundacji Lux Veritatis, Dworak podtrzymał w całej rozciągłości decyzję koncesyjną z lipca poprzedniego roku. Tym samym niejako potwierdził, że podmioty, którym udzielił koncesji, spełniają wymagane kryteria finansowe, a więc są zdolne do zapłacenia za koncesję, poczynienia inwestycji oraz sfinansowania programów telewizyjnych. Jednak w okresie pomiędzy nieprawomocną decyzją koncesyjną z 2011 r. a ostateczną decyzją koncesyjną ze stycznia 2012 r., jak wynika ze sprawozdania KRRiT za 2011 r., zaszło coś dziwnego i niewytłumaczalnego: Dworak, zamiast pobrać jednorazowo w ustalonym terminie opłaty koncesyjne od koncesjonariuszy, którzy rzekomo byli w znakomitej sytuacji finansowej - trzem spośród nich rozłożył wielomilionowe należności na niezliczone miesięczne raty rozciągnięte na 8-10 lat.

"Decyzje o rozłożeniu na raty wydane zostały w 2011 r., co wynika z faktu ujawnienia ich w sprawozdaniu za 2011 r." - podkreśla Fundacja Lux Veritatis w uzasadnieniu zawiadomienia do prokuratury. Zestawienie tych okoliczności wskazuje na to, zdaniem Fundacji, że w chwili wydawania decyzji koncesyjnych przewodniczący KRRiT wadliwie ocenił zdolność finansową wnioskodawców, zaś osoby występujące w ich imieniu składały nieprawdziwe oświadczenia. Albo też w okresie między nieprawomocną decyzją koncesyjną a decyzją koncesyjną ostateczną osoby reprezentujące koncesjonariuszy - uzasadniając wniosek o rozłożenie opłaty koncesyjnej na raty - składały nieprawdziwe oświadczenia o trudnej sytuacji finansowej tych spółek, a KRRiT, jej przewodniczący oraz poszczególne departamenty, nie zweryfikowała tych fałszywych informacji. "Nie można też wykluczyć, co jest jednak najmniej prawdopodobne, że po dacie wydania pierwszej decyzji koncesyjnej we wszystkich trzech podmiotach doszło nagle do pogorszenia sytuacji majątkowej" - zastrzega Fundacja. "Wówczas jednak Przewodniczący Rady powinien zweryfikować pierwotną decyzję koncesyjną, wydając decyzję ostateczną - czego nie uczynił" - podkreślono w zawiadomieniu.
Fundacja pokrzywdzona Kwestia zdolności finansowej wnioskodawców ma w postępowaniu koncesyjnym kluczowe znaczenie.

"Ocena możliwości dokonania przez podmiot ubiegający się o koncesję koniecznych inwestycji i finansowania programu, w tym wniesienia opłaty koncesyjnej, stanowi ustawową przesłankę pozytywnej oceny wniosku koncesyjnego" - czytamy w uzasadnieniu wniosku do prokuratury. Według autorów zawiadomienia, przy ocenie tej przesłanki doszło do nieprawidłowości. Mogą one dotyczyć nie tylko oceny faktycznej kondycji finansowej spółek, które uzyskały koncesję, ale również oceny kondycji finansowej Fundacji Lux Veritatis, którą Krajowa Rada bezpodstawnie uznała za pozbawioną zdolności finansowej do uzyskania koncesji. Fundacja wykazała w zawiadomieniu, że jest stroną pokrzywdzoną wskutek wspomnianych przestępstw.

"Przy zachowaniu właściwych, jednorodnych i obiektywnych kryteriów oceny sytuacji ekonomicznej podmiotów ubiegających się o rozszerzenie koncesji Fundacja Lux Veritatis powinna była uzyskać rozszerzenie koncesji, co czyni ją stroną pokrzywdzoną w niniejszej sprawie" - czytamy w dokumencie.

- Fundacja jest niewątpliwie stroną pokrzywdzoną, pokrzywdzonym, bowiem jest ten, czyje dobro prawne zostało wskutek przestępstwa naruszone. W tym wypadku zostało ewidentnie naruszone prawo Fundacji Lux Veritatis do działalności gospodarczej i równego traktowania przez organy państwowe - uważa Janusz Wojciechowski, prawnik, były sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie, obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego. - Prokuratura dostała bardzo mocne argumenty prawne i faktyczne do wszczęcia postępowania karnego - ocenia. Jeśli Fundacja Lux Veritatis uzyska formalny status "strony postępowania karnego", będą jej przysługiwały wszelkie środki odwoławcze od decyzji prokuratury, np. w razie ewentualnej odmowy ścigania lub umorzenia postępowania Fundacja mogłaby zaskarżyć decyzję prokuratury do sądu.
Rada wiedziała, nie powiedziała Fundacja zarzuca też Dworakowi oraz pozostałym członkom Krajowej Rady, że wydając 17 stycznia br. ostateczną decyzję o przydziale koncesji, doskonale zdawali sobie sprawę z niskiej wiarygodności finansowej trzech wybranych podmiotów, ponieważ wcześniej z tego właśnie powodu rozłożyli im opłaty koncesyjne na raty. "Mimo posiadania tej wiedzy Przewodniczący KRRiT nie ujawnił jej pozostałym uczestnikom postępowania i nie odniósł się do niej w uzasadnieniu ostatecznej decyzji o przydziale koncesji" - podkreśla pokrzywdzona Fundacja. Wzmianka w uzasadnieniu ostatecznej decyzji koncesyjnej, jakoby Krajowa Rada oceniała możliwości finansowe wnioskodawców z uwzględnieniem rozłożenia opłaty koncesyjnej na raty, jest w ocenie Fundacji stwierdzeniem nieprawdziwym z dwóch powodów. Po pierwsze - pierwotna decyzja koncesyjna, podtrzymana decyzją ostateczną, wyraźnie stwierdzała, że płatność za koncesję ma być wniesiona jednorazowo. Po drugie - przewodniczący Krajowej Rady ustalił trzem spółkom zasady ratalnej zapłaty za koncesję w wymiarze dalece korzystniejszym, niż same o to wnioskowały. STAVKA wnioskowała o rozłożenie 10,8 mln zł opłaty na 10 rocznych rat, a otrzymała 114 rat miesięcznych. Lemon Records i Eska deklarowały płatność w 36 miesięcznych ratach, a Dworak tej pierwszej rozłożył opłatę w wysokości 10,8 mln zł na 114 miesięcznych rat, zaś drugiej - opłatę 7,3 mln zł na 93 miesięczne raty. Zamiast więc na 3 lata rozłożył im opłatę koncesyjną na 8-10 lat. "Zachodzi uzasadnione podejrzenie, że dokonując ponownej merytorycznej oceny wniosków w dniu 17 stycznia 2012, członkowie KRRiT i jej Przewodniczący, poza poświadczeniem nieprawdy odnośnie do kondycji finansowej wnioskodawców, dopuścili się również niedopełnienia obowiązku rzetelnej oceny sytuacji finansowej podmiotów ubiegających się o przyznanie dobra rzadkiego i reglamentowanego, jakim jest koncesja na nadawanie programu telewizyjnego - twierdzi Fundacja. Opłaty za udzielenie koncesji stanowią dochód budżetu państwa. Rozłożenie ich na raty powoduje odroczenie poboru dochodów budżetowych i jako takie stanowi działanie na szkodę interesu publicznego, czyli Skarbu Państwa.
Krok od mega-skandalu Jest to już drugie zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka i inne osoby w związku z przydziałem koncesji na MUX-1. Jako pierwszy zawiadomienie w tej sprawie złożył europoseł Janusz Wojciechowski.

- Jeszcze nie otrzymałem informacji z Prokuratury Generalnej, do jakiej prokuratury skierowane zostało moje zawiadomienie - mówi Wojciechowski. Bezpośrednią podstawą skierowania sprawy do prokuratury stał się raport Najwyższej Izby Kontroli z kontroli budżetowej w KRRiT. NIK oceniła, że Krajowa Rada bezpodstawnie rozłożyła na raty trzem wybranym spółkom wielomilionową opłatę koncesyjną, narażając na straty budżet.

- Było to działanie niecelowe i niegospodarne - stwierdza raport. Kontrola NIK oraz sprawozdanie roczne KRRiT dostarczyły skarżącym materiału dowodowego, z którego wynika, że KRRiT podejmowała decyzje koncesyjne oraz decyzje o rozłożeniu na raty opłat koncesyjnych w oparciu o dwie diametralnie odmienne oceny kondycji finansowej spółek, którym przyznała koncesje. Zadaniem prokuratury będzie m.in. wyjaśnienie, jak doszło do tej kuriozalnej sytuacji, czy i przez kogo dokumenty finansowe zostały sfałszowane lub wadliwie ocenione, oraz ustalenie, czy funkcjonariusze KRRiT świadomie działali na niekorzyść Skarbu Państwa.

- To postępowanie będzie się toczyło w szczególnym kontekście - zwraca uwagę Wojciechowski.

- W związku z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z lipca ubiegłego roku, w którym TK zakwestionował prawo KRRiT do ustalania rozporządzeniem wysokości opłat koncesyjnych i nakazał w ciągu roku uregulować te opłaty w ustawie, może się okazać, że koncesjonariusze umieszczeni na wszystkich multipleksach w ogóle nie będą musieli płacić za koncesje - wskazuje były prezes NIK. Nowelizacji ustawy jeszcze nie ma. Zakwestionowany przepis ustawy o KRRiT delegujący ustalanie wysokości opłat koncesyjnych na KRRiT przestanie obowiązywać 3 sierpnia. Jeśli do tego czasu nie wejdzie w jego miejsce nowa ustawowa regulacja wysokości opłat koncesyjnych, to koncesjonariusze multipleksów, w tym najwięksi, którym rozłożono opłaty na raty, będą mogli starać się o ich umorzenie.

- Może o to chodziło, aby nie tylko dostać fuksem miejsca na multipleksie, ale jeszcze za to nie zapłacić ani grosza? Gdyby się okazało, że cała rzecz została ukartowana, byłby to mega-skok na publiczną kasę. Gigantyczny skandal - ocenia Janusz Wojciechowski. Małgorzata Goss

Przygrywka i przykrywka Afera taśmowa z Serafinem i Sawickim w roli głównej, została odpalona po to (o czym pisali już blogerzy NE), by w momencie upadku Idea TFI przykryć pozbywanie się kontroli nad PKO BP największym i przedostatnim (jeszcze BGK) polskim bankiem. Zatrzymajmy się przez chwilę przy tej informacji:

Ministerstwo Skarbu Państwa poinformowało, że po przeprowadzeniu transakcji resort jest bezpośrednio właścicielem pakietu 33,39 proc. akcji PKO BP, pozostaje największym w tej spółce akcjonariuszem obok Banku Gospodarstwa Krajowego (kontrolowanego przez Skarb Państwa), który posiada 10,25 proc. akcji. W ten sposób dzięki aferze taśmowej do mediów nie przebiła sie wiadomość i społeczeństwo nie dowiedziało się z telewizorów, że pakiet kontrolny Skarbu Państwa nad PKO BP wynoszący do tej pory 51,24 % został utracony co może umożliwić wrogie przejęcie Banku. A na rynku krąży informacja, że są takie plany. Co prawda - jak podaje PAP - NWZA PKO BP zdecydowało w kwietniu 2011 r. o zmianach w statucie banku, zgodnie z którymi ograniczono prawa głosu akcjonariuszy na WZA do 10 proc. Ograniczenie to nie dotyczy m.in. akcjonariuszy, którzy wówczas (w kwietniu 2011 r.) byli uprawnieni do akcji reprezentujących więcej niż 10 proc. ogólnej liczby głosów czy akcjonariuszy, którzy byli uprawnieni do akcji imiennych serii A. Wówczas SP miał akcje, które dawały 40,99 proc. głosów na WZA, natomiast Bank Gospodarstwa Krajowego - 10,25 proc. głosów. Owa zmiana statutu teoretycznie ma sprawić, że mimo zmniejszenia udziału SP w akcjonariacie PKO BP państwo zachowało nad nim kontrolę. Niestety specjaliści od rynków kapitałowych i prawnicy mają wątpliwości, czy złamanie w statucie banku  należącego do Skarbu Państwa generalnej zasady, że siła głosu akcjonariusza na Walnym Zgromadzeniu jest odzwierciedleniem kapitału nie może być skutecznie zaskarżone. Może być nawet tak, że PKO BP z premedytacją zostało wystawione na minę fałszywej złotej akcji. Bardzo niepokoi lista doradców, którzy pomagali w przedsięwzięciu sprzedaży i jego zabezpieczeniu: globalnymi koordynatorami i prowadzącymi księgę popytu w transakcji byli Goldman Sachs International, Deutsche Bank AG London Branch, JP Morgan Securities PLC oraz Dom Maklerski PKO Banku Polskiego. Księgę popytu prowadziły również DI BRE Banku, UBS Limited oraz Wood&Co. Doradcami prawnymi konsorcjum banków było Linklaters, MSP - Allen & Overy. Nie ma wątpliwości, ze PKO BP to łakomy kąsek - zwłaszcza w przeddzień zapaści międzynarodowego systemu finansowego (patrz dominoi HSBC) i kryzysu finansów państwa (patrz sytuacja TFI Opera, Union Investment, a ostatnio niemal upadek Funduszu Powierniczego Idea). Jest prawie najstarszy w Polsce, a na pewno największy. Zatrudnia ponad 27 tys. pracowników oraz dysponuje największą siecią sprzedaży w Polsce. Składa się na nią ponad 1100 oddziałów oraz ponad 1200 agencji. Ponadto bank prowadzi ponad 6 mln rachunków osobistych, a liczba wydawanych kart bankowych przekroczyła 7 mln. Gdy stracimy PKO BP nie pozostanie żaden polski bank funkcjonujący w systemie banków komercyjnych. Pozostaną Polakom tylko Banki Spółdzielcze, Bank Gospodarstwa Krajowego, SKOK i i różne para-bankowe systemy lokat oraz mikro-pożyczek. Aha, zapomniałbym, jeszcze NBP i Amber Gold. I pewnie tak ma być. Przykrywka pokryła przygrywkę. ŁŁ

Miękkie lądowanie Śmietanki Prawie 200 tys. złotych dostanie Andrzej Śmietanko z tytułu wypowiedzenia umowy o pracę. Bohater afery taśmowej w kręgach PSL nie będzie pełnił funkcji dyrektora Elewarru. Prezes spółki powiedział, że otrzyma on wypowiedzenie jednak dopiero po powrocie z urlopu.

- Dla niego ten dzień oznacza zakończenie pełnej przygód bytności w spółce Elewarr, ale jednocześnie na osłodę dostanie półroczne upsosażenie, czyli sześć razy osiem średnich krajowych. To prawie 200 tys. złotych - specjalnie dla niezalezna.pl komentuje poseł PiS Przemysław Wipler, który korzystając z poselskich uprawnień zapoznał się z dokumentami spółki Elewarr.

- Śmietanko był jedynym pracownikiem w tej spółce który miał sześciomiesięczny okres wypowiedzenia. Nikt tam nie miał tak dobrze - dodaje poseł PiS. Nie dziwi więc zapowiedź Andrzeja Śmietanko, że nie będzie się odwoływał od tej decyzji. Na razie bohater afery taśmowej został odwołany tylko z Rad Nadzorczych dwóch spółek zależnych TBM ARRtrans i Zamojskich Zakładów Zbożowych. Przemysław Wipler zapowiedział, że przyszłym tygodniu przedstawi raport opisujący nieprawidłowości w nadzorowanej przez Agencję Rynku Rolnego spółce Elewarr i w związku tym zawiadomi prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Zarząd Spółki Elewarr. Marek Nowicki

Budżet zapłaci za wojenkę Tuska z hazardem Wojenka Tuska z hazardem prowadzona przy pomocy tej ustawy tylko po to aby przykryć aferę hazardową z udziałem prominentnych przedstawicieli Platformy, może nas kosztować setki milionów a być może nawet miliardy złotych odszkodowań.

1. Po ujawnieniu na początku października 2009 roku przez media fragmentów rozmów przewodniczącego klubu parlamentarnego Platformy Zbigniewa Chlebowskiego z właścicielami firm hazardowych, podsłuchanych przez CBA i po wybuchu tzw. afery hazardowej, Donald Tusk wyrzucił ze swojego rządu kilku ministrów (w tym wicepremiera Schetynę) ale także zwolnił szefa CBA Mariusza Kamińskiego, które aferę wykryło. Ponieważ w Sejmie opozycja żądała powołania komisji śledczej w tej sprawie i Platformie trudno było długo opierać się tym naciskom, Tusk zastosował klasyczną ucieczkę do przodu. Zgodził się na powołanie tej komisji, dokonał przetasowania w rządzie, przetrącił kręgosłup CBA ale także zapowiedział błyskawiczne przygotowanie prawa, które ograniczy hazard w Polsce. Jak zapowiedział tak zrobił. Już pod koniec października rząd przyjął projekt ustawy ograniczającej możliwość prowadzenia hazardu poza kasynami co miało doprowadzić do zniknięcia w ciągu 5 lat około 50 tysięcy automatów do gry stojących w barach, na stacjach benzynowych i w centrach handlowych (tzw. jednorękich bandytów) ale także zakaz prowadzenia wideoloterii i podwyższenie obciążeń podatkowych.

2. Projekt ustawy już w listopadzie rząd skierował do Sejmu i zaledwie w ciągu miesiąca przyjął ją nie tylko Sejm ale także Senat, a na początku grudnia podpisał Prezydent Kaczyński. Premier Tusk chcąc przykryć niekorzystny obraz Platformy wyłaniający się z prac sejmowej komisji śledczej, zdecydował się osobiście tłumaczyć zalety przygotowanej przez jego rząd ustawy hazardowej, spotykał się w tej sprawie z poszczególnymi klubami parlamentarnymi namawiając je do nieskładania poprawek i tak szybkich prac jak to tylko możliwe. Już jednak na etapie prac sejmowych pojawiły się poważne zastrzeżenia, co do niezgodności projektu z konstytucją (tą ustawą zmieniano także kodeks karny, a także kodeks karno-skarbowy, co wymaga specjalnego trybu pracy w Sejmie), dlatego też Prezydent Kaczyński ustawę podpisał i jednocześnie skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego (jego następca jednak zdecydował się tę ustawę z Trybunału wycofać).

3. Ustawa zaczęła obowiązywać od 1 stycznia 2010 roku i już wówczas wiadomo było, że właściciele firm hazardowych będą wydawane na podstawie jej przepisów decyzje skarżyć do sądów administracyjnych.Tych skarg w różnych sądach w Polsce jest wiele tyle tylko, że ponieważ młyny machiny sądowej mielą powoli to puki co nie ma jeszcze w Polsce wyroku, który zakwestionował by wydawane decyzje przez służby celne na podstawie tej ustawy. Wczoraj jednak rozstrzygniecie pozwalające na ubieganie się o odszkodowania przez firmy hazardowe wydał Europejski Trybunał Sprawiedliwości, który rozpatrywał pytanie zadane mu przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gdańsku, do którego skargę na decyzję służby celnej złożyły firmy z Wybrzeża Fortuna, Forta i Grand na utrudnienie prowadzonej działalności. Trybunał nie rozpatrywał zawartości ustawy ale tylko fakt, że ustawa zawierała między innymi tzw. przepisy techniczne i w związku z tym powinna być notyfikowana przez Komisję Europejską. Rząd Tuska o taką notyfikację nie wystąpił i w związku z tym ustawa jest niezgodna z prawem europejskim i przed firmami, które w wyniku jej wprowadzenia musiały ograniczyć działalność otwiera się droga o odszkodowania przed polskimi sądami.

4. Zapewne firmy prowadzące taką działalność po tym wyroku zaczną składać wnioski o takie odszkodowania i mogą to być żądania zwrotu utraconych dochodów za ostatnie 2,5 roku. Jak łatwo się domyślać setki takich firm mogą żądać odszkodowań idących w setki milionów złotych. Oprócz tego ETS może nałożyć na Polskę dwie kary za obowiązywanie przepisów niezgodnych z prawem europejskim ( tak uczynił w przypadku Grecji, która także ograniczyła hazard w swoim kraju). Jedna opiewająca na wiele milionów euro za sam fakt wprowadzenia takiej ustawy, druga za każdy dzień obowiązywania tych niezgodnych z prawem europejskim przepisów od 10 do 50 tysięcy euro dziennie (Grecja płaciła 32 tysiące euro za każdy dzień). Wojenka Tuska z hazardem prowadzona przy pomocy tej ustawy tylko po to aby przykryć aferę hazardową z udziałem prominentnych przedstawicieli Platformy, może nas kosztować setki milionów a być może nawet miliardy złotych odszkodowań. Kuźmiuk

Aż 3.5 miliona ludzi na smyczy Tuska urzędnicy, których liczba w zależności od przyjętej definicji wynosi od 0,4 mln do prawie 1 mln osób,.arobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym. ok 30 proc Bieda coraz większa , bezrobocie rośnie , emigracja wyniszcza kraj . Tutaj warto przypomnieć w kwestii emigracji analizy ekonomistów dotyczące zacofania i zablokowania rozwoju jaki był skutkiem innej emigracji, emigracji przymusowej . Chodzi o wywóz niewolników z Afryki . Polaków do fabryk na Zachodzie co prawda nie wywozi się statkami niewolniczymi , czy wagonami bydlęcymi socjalistycznej Rzeszy ,bo II Komuna wypędza ludzi uciskiem podatkowym. , ale skutki jakim jest pogłębienia zacofania kraju i depopulacji będą dokładnie takie same jak w wypadku łapania i wywożenia niewolników . Tuskowi znowu rośnie w sondażach. Jedni snują teorie masowej pandemii choroby psychicznej na jaką zapadli Polacy, tak zwanego Syndromu Sztokholmskiego . Syndrom jest chorobą umysłową objawiającą się miłością ofiary do oprawcy. Choroba wyjątkowo upodlająca chorego . Innym wyjaśnieniem jest Syndrom Korei Północnej . Pomimo zagłodzenia na śmierć dwóch milionów ludzi przez socjalistycznych kryminalistów posiadających Koreę lojalność niewolników wzrosła . Paniczny strach przed karą , jaką było zagłodzenie , zsyłka do obozu koncentracyjnego wzmocnił służalczość w stosunku do kasty panującej i atrofie takich uczuć jak empatia , współczucie, solidarność w stosunku do wyniszczanych grup. Przerażające opublikowane w Rzeczpospolitej dane dotyczące skali zależności społeczeństwa polskiego od reżimu II Komuny skłaniają mnie do tezy że mamy do czynienia ze zjawiskiem znanym nam z funkcjonowania reżimu Kimów w Korei Północnej . „W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mlnosób na koniec zeszłego roku. Najwięcej osób pracowało w oświacie, prawie milion. Niewiele mniej w szeroko pojętej administracji „.....”Z analizy wynika, że zarobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym.W zeszłym roku różnica sięgała ok 30 proc. „.....”Ekonomiści policzyli, że polski sektor publiczny zatrudnia 21,6 proc. wszystkich pracujących„.....”Z raportu wynika, że prawie milion osób państwo zatrudnia w oświacie (2010 roku)„....”Drugą równie liczną grupą są pracownicy administracji publicznej, obrony narodowej i obowiązkowego ubezpieczenia społecznego, których w 2010 roku również było prawie milion.. „....”Należy jednak pamiętać,  że urzędnicy, których liczba w zależności od przyjętej definicji wynosi od 0,4 mln do prawie 1 mln osób,„....”Pomimo rosnącego znaczenia sektora prywatnego w usługach związanych z ochroną zdrowia, obszar ten wciąż jest zdominowany przez sektor publiczny, w którym zatrudnionych jest ponad pół miliona osób. „.....”W jednym ze swoich raportów ekonomiści OECD stawiają hipotezę, że gdyby przeprowadzono odpowiednie reformy to polskie PKB per capita mogłoby wzrosnąć dodatkowo o 17 punktów procentowych w ciągu najbliższych 10 lat „....(źródło)

Im większa nędza Polaków, im mniej ludzi wyniszczonych podatkami będzie mogło cieszyć się dziećmi, normalnym życie rodzinnym tym większe poparcie będzie otrzymywał reżim Tuska od grup od niego zależnych . Te 30 procent różnicy w w zarobkach , nowe miejsca pracy dla dzieci w patologicznym , pasożytniczym sektorze publicznym to być albo żyć w nędzy . To główna coraz bardziej chora psychicznie na podłą lojalność podpora reżimu II Komuny . Aby wrócić do normalności musimy w pierwszej kolejności zlikwidować przymusowe,zacofane pruskie ubezpieczenia społeczne ,oraz a jakże wymyśloną przez Prusy państwową , totalną kontrolę nad uczniami i szkolnictwem. Musimy wyrwać smycz na której Tusk trzyma miliony Polaków , musimy podnieść ich z klęczek na których liżą rękę pana .

Marek Mojsiewicz

Polska. Faszyzm. Komunizm i Banksteryzm... Nasi dziadkowie i rodzice żyli w świecie zdominowanym przez socjalistyczne bandyckie ideologie bolszewizmu (komunizmu) i nazizmu (faszyzmu) mające za nic jednostkę ludzką. Nam i naszym dzieciom, natomiast zagraża inna, również bandycka ideologia totalitarna, która chce podporządkować sobie człowieka, zwana czasem banksteryzmem (światowym rządem bankierów).

NARODOWY SOCJALIZM Historyczną krwawą próbę transformacji świata i jego społeczeństw przy pomocy faszyzmu, reprezentującego interes rasy i wybranego narodu (w wersji niemieckiej), mamy już za sobą. Ten rewolucyjny eksperyment wyniszczył infrastrukturę, jak i zasoby ludzkie w okupowanych przez siebie krajach. Były to kolejne „wojny cywilne” Europy, wyniszczające jej potencjał i wpływ na resztę świata. Jednak dewastacja w ekstremalnej formie miała głównie miejsce we wschodniej części Europy (Polska i zachodnie republiki sowieckie), gdzie Hitler zapowiadał już w swojej pozycji „Moja walka”(cz.1,1923r.) na żyznych ziemiach Polski i Ukrainy, utworzenie Lebensraum, niemieckiej przestrzeni życiowej. Hitler nie chciał powtórzenia sytuacji z I w.ś., kiedy to Niemcy zostały pozbawione przez morską blokadę koniecznego zaplecza, tak żywności jak i surowców do prowadzenia dłuższej wojny. Jak wiemy głównym atutem Hitlera, była (rock star diplomacy) rewolucyjna dyplomatyczna polityka zaskoczenia niezbyt dobrze przygotowanych do takiej gry adwersarzy. Doskonale zdawał sobie on sprawę z nieprzygotowania do wojny Anglii i militarnie silnej, ale pozbawionej woli walki Francji (np. Francuzi posiadali więcej czołgów niż Niemcy), poruszającej się w decyzyjnym ogonie Anglii. Jego projektowany marsz na Moskwę w liczbie, zapewniającej zwycięstwo, 600 dywizji (220 niemieckich, 200 japońskich, 100 polskich i 80 z innych zaciągów) rozbił się w styczniu 1939 r., zdecydowaną odmową kierowników polskiej polityki, wiążącej się z Francją i następnie z Anglią. Hitler wierząc ciągle w możliwość nowego Monachium, zmienił tylko partnerów (z Anglii i Francji) na Rosję Sowiecką wyciągając partnerską, przyjazną dłoń do kolegi totala Stalina, ofiarując mu deal z połową terytorium II RP. Stalin z przyjemnością wyciągniętą prawicę Hitlera uścisnął i militarnie swoją część Polski najechał 17 IX 1939 r. Oczywiście obaj totalniacy Hitler i Stalin mieli podobne cele. Stalin chciał, aby Hitler (dlatego zapewnił mu nieprzerwane dostawy wojennych surowców strategicznych) stracił zęby uderzając na Francję i Anglię. Wtedy Armia Czerwona będzie mogła spacerkiem wkroczyć do wykrwawionego wojną tak Berlina jak i Paryża, a da wiecznie żywy Lenin, to i do wycieńczonego Londynu. A wyniszczony zachód, nie oprze się już sił światowej rewolucji bolszewickiej, która z 20 letnim opóźnieniem (bitwa warszawska 1920 r.) zainstaluje komunistów w Berlinie, Paryżu, a może nawet w Londynie... Japończycy zniesmaczeni pokracznym paktem Ribbentrop-Mołotow, przestali ufać Hitlerowi, za to zabezpieczony przyjaźnią z Hitlerem z zachodu, Stalin wysłał gen. Żukowa, który zorganizował przeważającymi siłami pierwszy blitzkrig, bezwzględnie bijąc Japończyków na wschodzie. Plany Hitlera w stosunku do podbitych Polaków (po zlikwidowaniu jej warstwy przywódczej-elity) obejmowały pozostawienie ich pewnej liczby na usługach gospodarki III Rzeszy, znakomitą resztę zamierzał przesunąć do wydzielonego w tym celu rejonu za Uralem, który to trzeba było najpierw zdobyć. Z okazji zbliżających się rocznic, w polskiej publicystyce pojawiają się naiwne tezy zarzucające min. J.Beckowi, że nie przystąpił do faszystowskiej „osi” w podbijaniu Rosji Sowieckiej. Autorzy tezy na jej poparcie ukazują los satelickich krajów popierających Hitlera (Węgry, Rumunia, czy Słowacja). Jest to stanowisko absurdalne, nie uwzględniające finalnych planów Hitlera wobec utraconych po I w. ś. ziem na korzyść Polski („Moja Walka”, A. Hitler). Dla spokoju ducha pomińmy możliwą reakcję sowiecką w stosunku do Polski, po pobiciu Niemców (!). Po prostu Hitlerowi przeciwko Rosji zabrakło Japonii. Co do Żydów, to najpierw odrzucali oni propozycję współpracy z tworzącym się polskim podziemiem (Warszawa, koniec września 1939), obiecując sobie więcej w ułożeniu lepszych stosunków bezpośrednio z Niemcami. Wytargowali sobie pewną autonomię, własną administrację i policję w oddzielonych od reszty podbitej populacji polskiej gettach. Dlatego np. taki utworzony obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, na początku skupiał Polaków, a nie Żydów. Sytuacja Żydów pogorszyła się znacznie po ataku na Rosję Sowiecką, gdzie Hitler rozkazał na miejscu rozstrzeliwać szczególnie komisarzy politycznych armi sowieckiej, którzy w dużym stopniu byli Żydami. Drugi etap pogorszenia się sytuacji Żydów miał miejsce od słynej decyzji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” z przełomu stycznia i lutego 1942 r. Hitler pojął wtedy, że wojna nie idzie tak jak planował i że zaczynają się schody. Obarczając za taki bieg spraw przychodzących Stalinowi z wydatną pomocą wojenną Amerykanów (Lend Lease Program), oskarżał o sprawstwo amerykańskich Żydów wspierających swoich rodaków, sprawców rewolucji bolszewickiej. Postanowił więc wymordować tylu, ilu się tylko da europejskich Żydów. Oczywiście w najbliższym gronie Hitlera kręciło się wielu Niemców żydowskiego pochodzenia (jego dziadek ze strony matki był Żydem). Hitler mawiał: „to ja decyduję, kto jest Żydem, a kto nim nie jest”. W armii niemieckiej służyło ok. 150 tys. Żydów („Hitler’s Jewish Soldiers”, Bryan Mark Rigg), podobnie jak w armii amerykańskiej, sowieckiej (ok.200 tys.), czy nawet polskiej (ok. 6-8 tys. tylko w Armii gen. Andersa-część uciekła/została w Palestynie). Stalina mogła niestety rozczarować łatwość z jaką padła dobrze wyposażona armia francuska, w porównaniu do wziętej w „dwa ognie”, przez zaprzyjaźnione siły niemiecko-sowieckie, mniejszej i gorzej wyposażonej Polski (niemieckie straty w Polsce: 1/3 czołgów, ¼ samolotów ). Niemcy, aby podbić Francję użyli tylko 50% ilości amunicji zużytej w opornej Polsce (mimo bratniej pomocy armii sowieckiej). Stalin z niepokojem obserwował nieskuteczność Hitlera w wojnie z Anglią, sam przygotowując się do ataku na Niemcy, mając zabezpieczony Daleki Wschód. Kiedy więc Hitler zdecydował się na uderzenie na Rosję Sowiecką , niestety nie mógł liczyć, ani na podbitą i okupowaną Polskę, ani na Japonię, którą na próżno zachęcał do włączenia się w inwazję na Sowiety. Japończycy zdecydowali się jednak na ekspansję na południe Azji , a nie na sowiecki wschód. Hitler podejmował jeszcze rozpaczliwe gesty, przyjazne wobec Japończyków, w kilka dni po ich ataku na amerykańskie Hawaje, wypowiedział wojnę Ameryce, ale Japończycy już mu nie wierzyli. W konsekwencji działań i wysiłków wojennych, można powiedzieć, że Hitler zrujnował Imperium Brytyjskie, podzielił na długie lata Niemcy, przyczynił się do powstania państwa Izrael oraz zbudowania mocarstwowej potęgi Stanów Zjednoczonych i Rosji Sowieckiej.

MIĘDZYNARODOWY SOCJALIZM Polska została przeczołgana przez swoje (i nie tylko) cmentarze, na których pozostało zbyt wielu jej patriotów i obrońców, a pozostali przy życiu jej obywatele dostali się w krwawe łapy drugiego, sowieckiego psychopaty Stalina, lub ceniąc swoje życie pozostali na emigracji. Stalin ze względów propagandowych i taktycznych odmówił gorącym i wiernopoddańczym prośbom polskich komunistów (ZPP) o włączenie tworzonej komunistycznej republiki polskiej do wielkiej rodziny republik sowieckich. Stalin pozwolił istnieć przesuniętej geograficznie atrapie bananowego państwa polskiego, które sobie bezwzględnie podporządkował. Na czele republiki ludowej zainstalował polskich komunistów (KPP nigdy nie uznała niepodległej II RP), agentów centrali sowieckiego Kominternu, dla ubezpieczenia oddając najbardziej newralgiczne resorty tegoż państwa kontrolnie w wierne ręce komunistów narodowości niekoniecznie polskiej. Jednocześnie Stalin zabierając ziemie wschodnie II RP (40% jej terytorium), stał się dobrym wujaszkiem i gwarantem przesuniętych zachodnich polskich granic. Wszyscy w miarę dobrze znamy szarą historię PRL – u z okazjonalnymi buntami i zrywami wolnościowymi Polaków, często niestety inspirowanymi przez wycinające się nawzajem, głodne władzy komunistyczne koterie, traktujące protestujących Polaków jako armatnie mięso, w swoich wojenkach o miejsce przy żłobie. Podobnie było też w czasach „Solidarności”, jednak nie wszystko się czerwonym złodziejom i ich „patriotycznym” ochotnikom Okrągłego Stolca udaje. Więc, popełniają też błędy, głównie dzięki powszechnemu rozwojowi współczesnych środków komunikacji między ludźmi.

BANKSTERSKI SOCJALIZM Jednak to co jest dobre dla nas, może być jeszcze lepsze dla odradzającej się hydry totalitarnej władzy. Te same mass media służą do wymóżdżenia młodego pokolenia Polaków i odepchnięcia w zacofaną krainę ciemnogrodu wyrastające jak grzyby po deszczu patriotyczne zastępy moherowych pułków. Licho nie śpi. Globalni architekci porzucili na dzisiaj transformację świata poprzez krwawe i wyniszczające wojny (komunizm, faszyzm) ale z uporem wartym lepszej sprawy, dalej usilnie pracują nad bardziej pokojowym uporządkowaniem świata i jego społeczeństw zgodnie z własnym planem. Okrutne, nieludzkie eksperymenty na milionach ludzi (ok. 100 mln ofiar) w Rosji, Wschodniej Europie, Chinach, Wietnamie, Kambodży i wszędzie indziej gdzie dotarł diabelski, zwodzicielski i ogłupiający masy socjalizm w jego wydaniu klasowym, czy rasowym, wydaje się trafiają do lamusa Historii. Głodni władzy bankierzy, którzy finansowali każdy z tych zbrodniczych socjalizmów, zdecydowali się na bardziej bezpośrednią rolę w sterowaniu teatrem zmian na świecie. Tak jak zawsze, wykorzystują sprawdzony już wielokrotnie model doprowadzania do kryzysu i jego wykorzystania do dokonania pożądanych dla nich zmian, tak aby stary świat „poprawić”. Rewolucja w Rosji była jednak krwawą pomyłką, wykorzystano do jej przeprowadzenia zmobilizowanego do armii chłopstwa i robotników, które to siły po zdobyciu władzy szybko objęto terrorem. Teraz rozbudza się apetyty konsumpcyjne społeczeństw, doprowadza się do kryzysu tak, aby podyktować im przez Banki (już nie przez nagi aparat represji) model społeczeństwa, w którym pozbawieni swoich wolności i odpowiedno urobieni podopieczni globalistycznego rządu światowego będą żyć. Dzisiejsi marksiści- globaliści są bardziej inteligentni, tym razem według zaleceń Marksa, ci inżynierowie „sprawiedliwości”, swoją rewolucję zaczeli od najbardziej zamożnych społeczeństw świata zachodniego (Unia Europejska, USA...). To pieniądz stał się słowem , które umiejętnie pracuje poprzez media, społeczne programy i zmiany w ustawodawstwie, tworząc nowe spłeczeństwo posłuszne wizji Nowego Porządku Świata.

Tak więc, już jakiś czas temu do brzegów naszej starej cywilizacji przybył Globalny Kolumb, wielu z nas podziwia jego koraliki, zachwyca się pięknymi obrazami na ekranach, nie bardzo myśląc, w jakim stopniu zniszczy i zmieni to nasz świat. Przeżyliśmy już świat zdominowany kierowniczą rolą rasy, a następnie klasy,teraz nadeszła kierownicza rola kasy. Czeka nas życie w świecie z kierowniczą rolą banków, reprezentowanych przez ich lobbistów kierujących lokalnymi ambitnymi politykami i administrujacymi w imieniu centrum światowego lokalne społeczności. Polska jest tylko jednym z ich projektów. Organizujmy się. W globalnym zmaganiu sił w historii nie ma winnych i niewinnych. Karty Historii zapisują silniejsi. Jacek K. Matysiak

Płk. Pawlikowski: BOR nie dopełnił obowiązku Szef BOR gen. Marian Janicki nie poinformował premiera ani szefa MSW o problemach, jakie funkcjonariusze mieli w czasie przygotowywania wizyty Prezydenta RP w Katyniu. Zdaniem biegłych szef formacji powinien to zrobić. “Gazeta Polska” cytuje ekspertyzę w tej sprawie. - W przypadku otrzymania sygnałów dotyczących braku możliwości wykonania rekonesansu lotniska Siewiernyj, szef BOR gen. Marian Janicki (zdj.) powinien natychmiast podjąć czynności w celu rozwiązania problemu, kierując m.in. pisma do swoich przełożonych – szefa MSWiA i premiera – oraz organizatorów obu wizyt: szefa Kancelarii Premiera i szefa MSZ. (…) Szef BOR powinien natychmiast powiadomić swoich przełożonych i organizatorów wizyt o konieczności zmiany miejsca lądowania samolotów specjalnych - czytamy w opinii. Jak wskazuje “GP” był to kolejny przykład nierzetelności działań Biura. O tej sprawie portal Stefczyk.info rozmawia z płk. Andrzejem Pawlikowskim, byłym szefem BOR. Stefczyk.info: Jak Pan ocenia zachowanie BOR w tej sprawie? Mamy przykład zaniechania? Płk. Andrzej Pawlikowski: Podzielam opinię, że nie dopełniono obowiązku w tej sprawie. Zgadzam się z opinią biegłego. BOR w tej sprawie zaniechał podstawowego obowiązku wynikającego z zapisów ustawy. Sygnały o takich utrudnieniach powinny trafić do premiera i prezydenta. Każdy sygnał o sprawie, która może rzutować na bezpieczeństwo ochranianych osób, powinien skutkować podjęciem kroków przez szefa formacji, który odpowiada za jej działania. Jeśli występowały utrudnienia powinien natychmiast informować o nich swojego bezpośredniego przełożonego, czyli ministra Millera, wiceministra Rapackiego, który sprawował bezpośredni nadzór nad BORem.
Pan spotykał się z podobnymi sytuacjami? Gdy kierowałem Biurem oczywiście również występowały różne utrudnienia. Wtedy natychmiast informowałem o takiej sytuacji premiera lub prezydenta. Ustalaliśmy czasem również dalsze działania. Robiliśmy to choćby po to, by uniknąć problemów, które niestety wydarzyły się w kwietniu 2010 roku.
Rzetelne działania BOR sprawiłyby, że do tragedii smoleńskiej by nie doszło? Oczywiście. Śmiem twierdzić, że gdyby szef BOR informował prezydenta i premiera, że lotnisko nie nadaje się wtedy do przyjęcia lotu Prezydenta, gdyby zakazał lądowania, argumentując, że zagraża to niebezpieczeństwu, do tej tragedii nie doszłoby. Tupolew poleciałby na inne wyznaczone do tego lotnisko.
Dlaczego mimo wszystko gen. Janicki wciąż jest szefem BOR? Ponieważ ma bardzo silne poparcie ze strony niektórych członków rządu. Dlaczego tak jest, nie wiem. To pytanie do premiera. Wielokrotnie apelowałem już przez media do Donalda Tuska, by podjął męską decyzję i odwołał Janickiego. Jeśli na prawdę zależy mu na bezpieczeństwie osób ochranianych przez BOR oraz na profesjonalnej pracy innych służb powinien podejmować zdecydowane decyzje w tej sprawie.
Zarzuty ws. nieprawidłowości w BOR usłyszał na razie jedynie gen. Bielawny. Szef formacji również powinien zostać oskarżony? W mojej ocenie zarzuty również powinien usłyszeć gen. Janicki. To przecież on odpowiada za działalność Biura. Gen. Bielawny nie był szefem służby. Janicki przyjmując nominację wiedział na co się decyduje. No chyba, że myślał tylko o przejmowaniu władzy nad formacją, bez odpowiedzialności. To jednak skrajnie niepoważne. Rozmawiał saż

Szewczak: To nie spowolnienie, to kryzys Państwo polskie, a właściwie rządząca koalicja rozpaczliwie wyprzedaje resztki majątku narodowego. Resort Skarbu po cichutku sprzedał blisko 8 proc. akcji, ostatniego polskiego banku, PKO BP za 3 mld zł, a za miesiąc, półtora sprzeda pewnie resztki PZU SA.

Te awaryjne wyprzedaże, po wydrenowaniu spółek SP z dywidend mają uratować polski wirtualny już dziś budżet. A budżet państwa a. d. 2012 właśnie się totalnie sypie. Nie będzie, ani zapisanych w nim dochodów podatkowych, w tym  z VAT-u ( 132 mld zł.), ani blisko 3 proc. wzrostu gospodarczego, ani niskiej inflacji, ani bezrobocia na poziomie niewiele ponad 12 proc. Staje produkcja przemysłowa, na dziś to poziom niewiele powyżej 1 proc., w lipcu i sierpniu będzie jeszcze gorzej. Giełdowe spółki nie tylko ogłaszają upadłość, jedna za drugą, wyprzedają gwałtownie swoje aktywa, nawet własne udziały w bankach. IDM sprzedał właśnie 45 proc. posiadanych akcji Polskiego Banku Przedsiębiorczości, niektóre spółki planują dokonać gigantycznych odpisów z tytułu utraty wartości posiadanych przez siebie aktywów – jak choćby CIECH, na gigantyczną kwotę ok. 450 mln zł. Rośnie bardzo niebezpieczna bańka na rynku obligacji, zwłaszcza tych korporacyjnych. Łączna wielkość zobowiązań ze strony emitentów tego typu zadłużania się, jaką są obligacje – to już olbrzymia kwota ok. 110 mld zł., dalej gwałtownie rosnąca. W I- ej połowie 2012r. emisja tych obligacji wzrosła już o blisko 13 mld zł. Groźne zwłaszcza są obligacje krótkoterminowe, które często są ostatnią deską  ratunku tuż przed ogłoszeniem upadłości. Coraz częściej emitenci obligacji korporacyjnych są całkowicie niewiarygodni i niewypłacalni, obligacje emitowali przecież i DSS i PBG czy ABM – Solid. Gigantyczne problemy ze spłatą obligacji ma walczący o przeżycie POLIMEX – MOSTOSTAL. Istotne problemy zaczynają  mieć niektóre fundusze inwestycyjne ze swymi jednostkami uczestnictwa i wypłatami pieniędzy klientom. Na razie pierwszy z funduszy, Idea – Premium zawiesił na 2 tyg. swoje wypłaty. Na szczególną uwagę zasługuje fakt,  że Bankowy Fundusz Gwarancyjny zagwarantował sobie w NBP na wypadek „ostrych zawirowań na rynku” – płynny dostęp do pieniędzy w związku z udzielonymi gwarancjami, gdyby powstała sytuacja konieczności wypłat gwarantowanych przez BFG depozytów. Przypomnijmy, że suma gwarantowana to 100 tys. euro. Uzasadniony wydaje się niepokój o sytuację na rynkach finansowych, bo run na banki choćby w Hiszpanii wydaje się całkiem prawdopodobny. Budzący zachwyt ze strony analityków bankowych i MF, ogromny popyt na obligacje SP przy ich rekordowo niskiej rentowności poniżej 5 proc., to cisza przed burzą.To raczej doskonała spekulacyjna okazja, która daje duże zyski, bo do kupna niemieckich, fińskich czy holenderskich obligacji trzeba nawet dopłacić, by je mieć. W cenę idą nie tylko polskie papiery wartościowe – ale i węgierskie, czy czeskie. To nie jest żadna szczególna oznaka zdrowia polskich finansów publicznych, to tylko chwilowe upuszczanie krwi, które absolutnie nie gwarantuje wyleczenia. Właśnie na kolejne 2 lata pożyczyliśmy podobno „tanio” prawie 6 mld zł. Mocny złoty to przygotowanie do wyjścia z polskiego rynku inwestorów zagranicznych, przy jeszcze dodatkowym zarobku kursowym. Tym bardziej przed nami i MF odkup polskich obligacji w lipcu na kwotę blisko 20 mld zł., a w październiku na kwotę blisko  23 mld zł. Polska gospodarka już nie hamuje, ona staje wręcz dęba, zabójczo wysokie stopy procentowe NBP zmiażdżą wręcz wzrost polskiego PKB, który w II-ej połowie roku może zejść poniżej 1 proc., a w 2013r. może być wręcz recesyjny. Trudno też będzie sklecić jakikolwiek budżet na 2013r. nawet ten tegoroczny może być znowelizowany. Fatalne dane płyną z rynku pracy, inwestycji, z rynku konsumpcji, z bilansu obrotów płatniczych z zagranicą, z NFZ-u i ZUS-u.Nic dziwnego, że niektóre powiatowe urzędy pracy radzą bezrobotnym, by wyjeżdżali z kraju. Zupełnym dramatem jest kompletny brak jakichkolwiek planów ratunkowych dla polskiej gospodarki na wypadek potężnego europejskiego kryzysu. Kłopoty strefy euro i europejskich banków pociągną niektóre wschodnio-europejskie gospodarki na dno. Nikt z naszych rządzących nadal nie przewiduje awaryjnego, twardego - kryzysowego lądowania na zielonej wyspie. Jak widać Euro 2012 nie tyle pomogło polskiej gospodarce, co raczej jej zaszkodziło. Jesień bankrutów zawita do nas już wkrótce. Żadnego scenariusza wykluczyć nie można, jesień to już początek prawdziwego kryzysu w Polsce. Janusz Szewczak

Co piąty zatrudniony pracuje w sektorze publicznym Co piąty zatrudniony w Polsce pracuje w sektorze publicznym. To o prawie 10 punktów procentowych więcej niż w Niemczech czy Hiszpanii - donosi raport Fundacji Obywatelskiego Rozwoju. FOR wytknęła także błędy co do powstawania prawa, która sprzyja zatrudnianiu większej liczby urzędników. Z analizy FOR wynika, że w Polsce co piąty zatrudniony pracuje w sektorze publicznym. Co prawda odsetek ten jest niższy niż na przykład w Danii (34,8%), ale znacznie większy niż w Niemczech (14,8%), czy Hiszpanii (16,7%). Spośród zatrudnionych w sektorze publicznym najwięcej, bo niemal milion osób, zatrudnionych jest w oświacie. Odsetek zatrudnionych w oświacie nie zmniejsza się pomimo coraz mniejszej liczby uczniów w szkołach. Niewiele mniej znajduje pracę w szeroko pojętej administracji publicznej.

Ponad pół miliona osób zatrudnionych jest w sektorze ochrony zdrowia. W czołówce tego rankingu jest też 270 tys. osób zatrudnionych w transporcie, 120 tys. w górnictwie, 110 tys. w energetyce i 90 tys. osób w przetwórstwie przemysłowym. Co prawda, według danych FOR, zatrudnienie w sektorze publicznym spadło w ciągu ostatnich sześciu lat o ponad trzy procent, to jednak nadal pozostaje na poziomie większym niż jest to w Niemczech czy Hiszpanii. Spadek ten wynika zarówno ze spadku liczby osób pracujących w sektorze publicznym (spadek o 4 proc. w omawianym okresie) jak i ze wzrostu liczby pracujących ogółem (wzrost o niecałe 11 proc.). W raporcie porównano także zarobki w sektorze publicznym z tymi z sektora prywatnego. Okazuje się, że lepiej zarabiających można znaleźć w tych sektorach, które opłacane są przez państwo. Eksperci FOR twierdzą: - W Polsce mamy szczególnie dużo do zrobienia w dziedzinie zwiększania produktywności. W jednym ze swoich raportów ekonomiści OECD stawiają hipotezę, że gdyby przeprowadzono odpowiednie reformy to polskie PKB per capita mogłoby wzrosnąć dodatkowo o 17 punktów procentowych w ciągu najbliższych 10 lat 12. Owe działania to nie tylko deregulacja likwidacja absurdalnych przepisów czy reformy rynku pracy, ale także właśnie i zabiegi zmierzające do zwiększania wydajności urzędników – napisano w raporcie FOR. Niezbyt wysoka wydajność pracy urzędników, zdaniem ekspertów Fundacji jest spowodowana m.in. nadmiarem złego i nieprzemyślanego prawa. Fundacja przypomina także, że gospodarce i jej rozwojowi sprzyja ograniczona rola państwa. mf, for.org.pl, ekonomia24.pl

Jest oczywiste, że Wajda nie pamięta nienawiści Polaków w latach 1944-1948, bo zapisał się do obozu walczących z nienawiścią Jednym z podstawowych argumentów przeciwko prawicy jest to, że podzieliła ona Polaków. I ten podział przeraża ludzi takich jak Andrzej Wajda, ludzi kultury, tolerancji i miłości. Jak doniosła „Gazeta Polska Codziennie” o agresji polityków prawicy i krzyżu, który stał się w Polsce „symbolem haniebnej nienawiści”, mówił reżyser Andrzej Wajda na spotkaniu z przyszłymi politologami z Rosji i Ukrainy, uczestnikami szkoły letniej zorganizowanej na Uniwersytecie Warszawskim. Wychwalał jednocześnie przy tym premiera Dmitrija Miedwiediewa. Wajda stwierdził. że krzyż stał się w Polsce „symbolem haniebnej nienawiści”. Nigdy też w Polsce nie widział takiej nienawiści między ugrupowaniami politycznymi, takiego jadu i głupoty. Za tę agresję i nienawiść w życiu publicznym odpowiada Jarosław Kaczyński. To on wytwarza tę atmosferę. Opowiada niebywałe kłamstwa dodał reżyser. Stwierdził, że, w czasach komunizmu czegoś takiego nie było. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie zachwycony obrotem spraw w Polsce, ale postrzeganie ich w takim jednostronnym kontekście ujawnia niebywałą ignorancje intelektualną tego wybitnego reżysera. Nie jest zdolny zobaczyć głębokich źródeł tego podziału i brak zdolności do analizy powoduje, że to, co mówi, jest groteskowe. Wystarczy przypomnieć obietnice Prezydenta Miedwiedwiewa w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej i spojrzeć na realne działania rosyjskiej prokuratury, aby powstrzymać się od zachwytów nad byłym prezydentem Rosji. A Wajda go chwali. Ponadto Andrzej Wajda nie powiedział prawdy. Otóż w momencie wprowadzania komunizmu, w Polsce, w latach 1944-1948 była nienawiść między polskimi ugrupowaniami politycznymi a tymi, które instalowały w Polsce stalinizm. Urodzony w 1926 roku reżyser taką nienawiść zatem już widział. Czy tamta nienawiść była złem, gdy weźmie się pod uwagę skalę przemocy, jakiej poddani zostali wówczas Polacy? Pamiętam, kiedy byłem na seminarium magisterskim w latach osiemdziesiątych na poznańskiej polonistyce, wyznanie profesora Alojzego Sajkowskiego o tym, jak funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa „leczyli” młodzież z nienawiści, po manifestacjach 3 maja 1946 roku. Andrzej Wajda żył wówczas w Polsce, był studentem, musi te czasy pamiętać. Ale nie chce i właściwie nie może pamiętać skoro nakręcił „Popiół i diament”, wybitny film wybitnie zniekształcający historię Polski. To jest oczywiste, że nie pamięta nienawiści Polaków w latach 1944-1948, bo zapisał się do obozu walczących z nienawiścią. Przypomnę, że słuszny gniew wobec łamania zasad sprawiedliwości jest podstawą demokratycznej polityki. Diabolizowanie zaś Jarosława Kaczyńskiego, jako sprawcy wszystkich nieszczęść ujawnia przekonanie Andrzeja Wajdy o negatywnym wpływie jednej osoby na stan emocji tylu Polaków, tak jakby Kaczyński wziął się z kosmosu, jakby nie było zamachu w Smoleńsku (samo naprowadzanie uzasadnia użycie słowa „zamach”), jakby nie było zbrodniczego wprowadzenia systemu komunistycznego, jakby można było swobodnie sterować procesami społecznymi. Niektóre filmy Wajdy, jeśli wpisać je w historię PRL-u, pełniły funkcje stymulatorów emocji, „rozładowywały” napięcie. Nikt nie zmuszał Wajdy do kręcenia tak zakłamanych filmów jak „Popiół i Diament” czy „Kanał”. Mógł, zgodnie z zaleceniem Iwaszkiewicza, który mówił do młodych pisarzy, gdy skarżyli mu się na cenzurę, piszcie o miłości i śmierci, kręcić filmy tylko o miłości i śmierci właśnie. Ale ambicje tego reżysera były chyba większe, nie tylko artystyczne, ale metapolityczne. Dzisiejsze zaangażowanie polityczne to ujawnia. Diabolizowanie Kaczyńskiego wskazuje na wiarę Wajdy, że wyeliminowanie tego polityka spowoduje, że znikną głębokie podziały. Otóż nie znikną. Wajda, jako wytrawny reżyser chciałby po prostu tego wybitnego aktora polskiej polityki zdjąć z planu. Na szczęście realność demokratycznej polityki, w którą wpisana jest ostra rywalizacja nijak ma się do sprzecznych z polską suwerennością marzeń reżysera. Możliwości reżyserii sceny społecznej są w przeciwieństwie do planu filmowego na szczęście ograniczone. Podobną, co Wajda ignorancje historyczną, wykazuje były Prezydent Aleksander Kwaśniewski, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział, że Kardynał Dziwisz powinien był odmówić PiS-owi, pochówku Pary Prezydenckiej, bo to od Wawelu zaczęły się głębsze niż wcześniej podziały wśród Polaków. Po czym dodał, „że będzie nas to jeszcze długo i drogo kosztować". I Wajda i Kwaśniewski nie chcą pamiętać, że te podziały sięgają lat czterdziestych ubiegłego stulecia i związane są z wprowadzeniem w Polsce stalinizmu, który był dla polskiego narodu doświadczeniem traumatycznym. A to, co dzieje się obecnie, to pozbywanie się tej traumy i odzyskiwanie podmiotowości przez Polaków, których komunizm nie zdeprawował. To odsłona konfliktu, który rozpoczął się w 1944 roku. Ten konflikt nie był bynajmniej wojną domową, jak chcą to przedstawić manipulatorzy historią. Wystarczy porównać procentowe poparcie dla PSL Mikołajczyka z poparciem dla komunistów w ówczesnym czasie, aby wszystko było jasne. W znakomitej książce p.t.: „Rozważania o Niemcach”, niemiecki historyk i socjolog Elias stawia tezę o niezwykłej żywotności przeszłości w habitusie współczesnych Niemców. Odwołuje się do Średniowiecza i pokazuje, jak to Średniowiecze trwa w ich mentalności. Jeśli Średniowiecze ma wpływ na Niemców, to trudno, aby to, co działo się pół wieku temu, nie miało silnego wpływu na zachowania Polaków dzisiaj. Niemniej rozumiem przyczyny niechęci do snucia takich rozważań przez przedstawicieli establishmentu. I oczywiście ta ignorancja nie jest wynikiem braku umysłowych kompetencji. Maciej Mazurek

Bronisław Wildstein specjalnie dla wPolityce.pl: Sól ziemi czy lemingi (w odpowiedzi Krzysztofowi Kłopotowskiemu) Surowym tonem mentora pouczył Krzysztof Kłopotowski Roberta Mazurka, że źle się śmieje. Dołączył w ten sposób do oburzonych, którzy w dwóch tygodnikach rywalizujących w sądzie o to, kto wymyślił fajne hasło dla premiera, nie mogą pogodzić się, że ktoś z nich robi sobie żarty. Okazuje się, że to sprawa poważna, gdyż lemingi zwane przez zwolenników: „młodymi, wykształconymi, z wielkich miast” mają być jedyną nadzieją naszego cywilizacyjnego awansu. Wyszydzone przez Mazurka mogą się obrazić i przestać pracować dla wspólnego postępu. A ja myślę odwrotnie. Może zawstydzone przez publicystę „Uważam Rze” lemingi zdobędą się na elementarną refleksję, co byłoby szansą nie tylko dla nich. No, specjalnych złudzeń nie mam. Przecież nie chodzi o kpiny z ludzi, którzy własnym wysiłkiem zrobili karierę, ale o tych z nich, którzy pozwolili sobie narzucić pewien kulturowy wzorzec, zgubny dla państwa i samobójczy dla nich samych i dlatego właśnie uzyskali tę nazwę. Nie chodzi nawet w tym wypadku o bezrefleksyjne powtarzanie – nie przesadzajmy z tą refleksją –  chodzi o to: co i za kim się powtarza. Lemingi dały sobie wmówić, że nie ma, co troskać się o dobro wspólne, gdyż należy zająć się dobrem indywidualnym, które z tamtym nie ma nic wspólnego. Polityka jest głupią zabawą i najlepiej jak zostawimy ją fajnym ludziom, którzy wespół z autorytetami moralnymi (jeden z nich, konkretnie Andrzej Wajda, skarżył się właśnie w Moskwie jak zły jest Kaczyński) zamiast niej będą budować stadiony, mosty i co tam jeszcze potrzeba, tak jak czyni to nasz ukochany premier, Donald Tusk. Prawdziwy patriotyzm oznacza adorację III RP, a więc wszystkich, którzy ją stworzyli i nią zarządzają. Długa to lista i swoiście ekumeniczna, gdyż mieści się na niej i Lech Wałęsa i Wojciech Jaruzelski, Adam Michnik i Czesław Kiszczak, Tadeusz Mazowiecki i Leszek Miller, Mariusz Walter i Jan Kulczyk, bp. Tadeusz Pieronek i Jerzy Urban, itd. Z pewnością nie ma na niej natomiast Lecha Kaczyńskiego czy Anny Walentynowicz. Patriotyzm ma coś wspólnego z futbolem, zaufaniem do Putina i różnych ważnych w UE, którzy nas chwalą. Polska tradycja to obciach, który oby jak najprędzej został zwalczony przez postęp, polegający na wzroście pogłowia homoseksualistów oraz mnożeniu ich kolejnych praw, głównie do adopcji, aborcji i eutanazji na życzenie oraz ogólnej tolerancji, z której wykluczeni są wrogowie tolerancji. Kiedy ten postęp zapanuje będziemy mieli autostrady jak w RFN, urzędy jak w Szwecji, a szpitale jak w Holandii. Jeśli taki ma być model MWZWM, to rzeczywiście lepiej żeby się nie kształcili i nie przenosili do miast. Bronisław Wildstein

Andrzej Śmietanko, dyrektor generalny spółki Elewarr odwołany. Jego syn zdążył jeszcze dostać posadę w Ambasadzie Polski w Sztokholmie Dyrektor generalny spółki Elewarr, Andrzej Śmietanko został odwołany – dowiedziały się „Wiadomości” TVP. Śmietanko zapowiada, że nie będzie się odwoływał od tej decyzji. Prezes Elewarru Bronisław Tomaszewski poinformował, że podjął decyzję o odwołaniu Andrzeja Śmietanki, a wypowiedzenie umowy o pracę wręczy mu w poniedziałek, kiedy Śmietanko wróci z urlopu. Tomaszewski powiedział w TVN24, że chce odwołać Śmietankę z powodu "nagłośnienia problemów czy spraw" związanych z przedsiębiorstwem. Dla wszystkich jest oczywiste, że musimy w tej chwili stworzyć sytuację pewnego komfortu dla wszystkich uczestników tego zamieszania, a w związku z tym, że dotyczy to bezpośrednio (...) dyrektora generalnego, pana Andrzeja Śmietanko, stąd moja decyzja - powiedział Tomaszewski w TVN24, dodając, że Śmietanko został odwołany z rad nadzorczych spółek zależnych: Towarowego Domu Maklerskiego Arrtrans w Łodzi i Zamojskich Zakładów Zbożowych. Tyle - powiedział Tomaszewski - było w tym momencie możliwe. Agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego wkroczyli wczoraj do siedziby spółki zbożowej Elewarr. CBA, na zlecenie wiceszefa Biura, kontroluje sposób zarządzania majątkiem i koszty związane z kierowaniem spółką. Kontrola ma się zakończyć 19 września. Sprawa jest pokłosiem opublikowanych przez „Puls Biznesu” taśm. W rozmowie uczestniczą Władysław Łukasik były szef Agencji Rynku rolnego i szef kółek rolniczych Władysław Serafin. Łukasik opowiada o okolicznościach utraty stanowiska. Jak mówił Serafinowi Łukasik, wpływ na decyzje ministra miał dyrektor generalny państwowej spółki Elwarr zajmującej się handlem zbożem. Były szef ARR mówi też o działaniach dyrektora generalnego tej firmy. Miał on ustąpić z funkcji prezesa firmy, by otrzymywać większą pensję na niższym stanowisku – dyrektora generalnego, gdzie nie ograniczała go ustawa kominowa. Łukasik mówi, że obecny szef tej firmy, to słup. To co Andrzejek lubi, za nic on sam nie odpowiada. On wnioskował o wynagrodzenie 50 tysięcy złotych miesięcznie. Ja mu tego nie mogłem podpisać, ale ten słup mu podpisał. On sobie wpisał, że na przykład, że nie 1 procent udziału w zysku, a 3 procent będzie miał. Albo teraz to on uważa, że 10 procent powinien mieć. W ogóle, że te pieniądze, tam jest 90 mln na koncie – że to w ogóle wszystko jest jego. Łukasik mówi też, że Śmietanko chce przejąć na swoją własność Elwarr. Za odwołaniem Śmietanki w minioną środę opowiedział się wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak (PSL). Na pytanie, czy Śmietnako powinien odejść, Pawlak powiedział:

To dobry kierunek. Szef, który zachowywał się pazernie w tak małej sprawie, jak to, że nie chciało mu się pracować dla państwa za 20 tys., tylko koniecznie chciał pracować za 30 tys. i doprowadził do takiego bałaganu, że teraz tyle zarzutów jest pod adresem PSL, to myślę, że byłoby najrozsądniejsze dla faceta z jajami, żeby usunął się w cień i przestał denerwować ludzi. Zjawisko nepotyzmu w PSL ujawnia się coraz szerzej. Dzisiejsza "Rzeczpospolita" donosi, że Jacek Śmietanko, syn prezesa Elewarru, od 2 lipca pracuje jako sekretarz w wydziale promocji handlu i inwestycji przy Ambasadzie Polski w Sztokholmie. Wydział podlega ministrowi gospodarki Waldemarowi Pawlakowi, który - wg doniesień "Rz" - zdecydował o jego zatrudnieniu po rekomendacji komisji kwalifikacyjnej. Koligacje PSL sięgają jeszcze dalej. Śmietanko dotychczas był audytorem w  Mazowieckiej Jednostce Wdrażania Programów Unijnych, która należy do sejmiku województwa mazowieckiego. Marszałkiem jest Adam Struzik, członek PSL. Ministerstwo Gospodarki, w odpowiedzi na zapytanie "Rz" potwierdza, że w następstwie konkursu, który miał miejsce we wrześniu ubiegłego roku, kandydaturę Śmietanki zatwierdził dyrektor generalny resortu Ireneusz Niemirka. Co ciekawe, jest on członkiem rady nadzorczej w spółce Elewarr, której przez kilka lat był prezesem. Jacek Śmietanko nie musiał spełnić wysokich wymagań, by otrzymać stanowisko. Wystarczyły m.in. studia wyższe, znajomość języka obcego, doświadczenie w administracji rządowej. Wymagania formalne - jak podkreśla resort - spełnił. Doświadczenia zbyt wielkiego nie ma, ale zajmować się będzie w Sztokholmie promocją eksportu, inwestycji i organizacją konferencji. Rzeczpospolita

Nasz wywiad. Tomasz Kaczmarek, "Agent Tomek" o aferze taśmowej: jak długo jeszcze Polacy będą przyzwalali na rozkradanie kraju? wPolityce.pl: Jest pan byłym, doświadczonym funkcjonariuszem policji, CBŚ i CBA walczącym z korupcja. Czy "taśmy Serafina" to dobry punkt wyjścia do śledztwa w sprawie korupcji w sektorze agencji rolnych? Tomasz Kaczmarek, "Agent Tomek": To na pewno dobry punkt wyjścia do tego aby tych, którzy rozkradają Polskę pociągnąć do odpowiedzialności. Natomiast z mojego punktu widzenia i doświadczenia narzuca się jeszcze jeden wniosek - widzimy, że organy powołane do walki z korupcją nie zajmują się tym jak trzeba. Centralne Biuro Antykorupcyjne twierdzi niemalże iż korupcji w Polsce nie ma. A tu nagle, pac, taśma pokazująca, że korupcja ma się za tych rządów świetnie i to na najwyższych szczeblach władzy. I gdzie było wcześniej CBA i jego obecny szef Paweł Wojtunik? Przecież Biuro było powołane właśnie do zwalczania takiej przestępczości, a o nieprawidłowościach od dawna pisano w prasie. Biuro powinno tam wkroczyć wcześniej.

Dymisja ministra Sawickiego zamyka temat? Skąd, to powinien być dopiero początek sprawy.To wszystko trzeba wyjaśnić i naprawdę da się zrobić, trzeba tylko trochę woli. Obawiam się jednak, że skończyć się może tak jak z aferą hazardową, którą tak w śledztwach jak i w komisji sejmowej po prostu zaduszono. Potrzebny jest więc nacisk opinii publicznej i opozycji. My tej sprawie nie pozwolimy tak umrzeć, choć media już zaczynają temat wyciszać.

Czy takie zjawiska, kolesiostwo i korupcja, dotyczą tylko PSL? To próbują nam wmówić rządowe media.

(śmiech). Zapewniam, że nie. Nie tylko dlatego, że niektóre media sporo o tym pisały. Także dlatego, że pracując jako funkcjonariusz CBA pod przykryciem obracałem się w tych środowiskach i miałem okazję poznać prawdziwe oblicze niektórych przedstawicieli Platformy Obywatelskiej i wiem w jaki sposób "pracują" na rzecz naszej ojczyzny.

 Wracając do tych taśm - najbardziej szokuje i zasmuca poczucie bezkarności. Wiedzą, że są poza kontrolą, że publiczne dobro zostało oddane już nie tylko ich partii, ale im osobiście. Też mnie to uderzyło. Czują polityczne przyzwolenie na takie działania. Z drugiej zaś strony wiedzą, że Tusk rozłożył CBA i inne służby. A więc rwą to czerwone polskie sukno z całych sił, każdy ku sobie. Kiedy wysłuchałem tych taśm pomyślałem: jak długo jeszcze Polacy będą na to przyzwalali? Zespół wPolityce.pl

Ewolucja konstytucyjnej zasady „Dziś moja moc się przesili, dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny” – odgrażał się mickiewiczowski Konrad. Za sprawą opublikowania przez „Puls Biznesu” nagrania rozmowy, jaką w początkach stycznia przeprowadził pan Władysław Łukasik z panem Władysławem Serafinem na temat sposobów dojenia Rzeczypospolitej, praktykowanych przez tak zwanych „ludowców” w związnych z polską wsią i rolnictwem agencjach i spółkach Skarbu Państwa, znaleźliśmy wraz z całym nieszczęśliwym krajem w sytuacji, w ktorej będziemy mogli po raz kolejny przekonać się, że ustanowiona w roku 1989 przez generała Kiszczaka i osoby zaufane podstawowa zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” – nadal zachowuje moc obowiązujacą. Na uwagę zasługuje również to, że „Puls Biznesu” opublikował nagranie rozmowy dopiero w polowie lipca, chociaż – jak twierdzi poseł Palikot – sprawa była w Sejmie powszechnie znana już „kilka miesięcy temu”. Była znana – ale proszę zwrócić uwagę, że żaden z naszych Umilowanych przywódców nie zająknął się na ten temat ani słowem – oczywiście do momentu w którym Siły Wyższe dały sygnał, że już można. Okazuje się, że ustanowiona przez generała Kiszczaka wraz z gronem osob zaufanych zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” nie tylko zachowuje moc obowiązujacą zarówno w obozie zdrady i zaprzaństwa, jak i w obozie płomiennych obrońców interesu narodowego, ale podlega również ewolucji, w miarę rozwoju stosunków w naszym nieszczęśliwym kraju. O sile tej konstytucyjnej zasady przekonuje nas choćby zapomniana już dzisiaj sprawa pana Józefa Oleksego. Przed 16 z górą laty został on oskarżony przez ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji. Minęło ponad 16 lat – a nikt nie został z tego tutułu pociągniety do odpowiedzialności. Dlaczego? Ano dlatego, że „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Czym grozi naruszenie tej zasady – pokazała sprawa pani Barbary Blidy. Kiedy ekipa ABW chciała aresztować panią Blidę, ta sadząc, ze wszystko jest wykryte – zastrzeliła się. Okazało się, że niepotrzebnie – ale pani Blida o tym nie wiedziała i sądziła, że z tym aresztowaniem to wszystko naprawdę. Specjalna komisja sejmowa, powołana niby to do wyjaśnienia okoliczności śmierci pani Blidy – usiłowała doprowadzić do ukrarania sprawcy naruszenia tej konstytucyjnej zasady – ale wszystko rozeszło się po kościach, jako że wszyscy przecież wiedzą, iż nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara – a w tej sytuacji nadmierne przywiązanie do praworządności mogłoby wyrządzić więcej szkody, niż pożytku. Lepsze jest wrogiem dobrego, a zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” wielokrotnie udowodniła swoje zalety. Toteż i teraz, kiedy tylko pan minister Marek Sawicki, jak to się mówi – oddał się do dyspozycji premiera Tuska, a premier Tusk dymisję ministra przyjął – w niezależnych mediach słychać już tylko pochwały ministra za okazane zalety charakteru. Wprawdzie CBA wtargnęło do siedziby spółki Elewarr – ale na pewno stwierdzi, że jeśli nawet tu i ówdzie doszlo do jakichś niedociagnięć, to nie miały one znamion przestępstwa, a to oznacza, że prawo nie zostało złamane. Tę formułę wynalazła niezależna prokuratura na okoliczność zaniedbań, a właściwie aktów sabotażu, jakich dopuścili się funkcjonariusze rządowi podczas przygotowywania wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Jest to formuła uniwersalna, podobnie jak wynaleziona wcześniej na użytek zdemaskowanych konfidentów. Jeśli już nie można było zaprzeczać ujawnionym dokumentom, wszyscy zgodnie z instrukcją na wypadek dekonspiracji, recytowali, że wprawdzie zostali zarejestrowani w charakterze Tajnych Współpracowników – ale „bez swojej wiedzy i zgody”. Jeszcze podczas afery hazardowej nie wszystko zostalo dopięte na ostatni guzik – ale bo też – po pierwsze – premier Tusk został zaskoczony gwałtownością ataku ze strony bezpieki urażonej próbą poluzowania sobie obróżki. Jak pamiętamy – początkowo powstrzymywał się przez decyzjami personalnymi licząc na to, że wszystko będzie po staremu, to znaczy – że panowie Chlebowski i Drzewiecki cos tam na konferencji prasowej powiedzą, niezalezni dziennikarze potulnie powtórzą to własnymi slowami i na tym sprawa się zakończy. Dopiero kiedy zobaczył, że niezależnych dziennikarzy ktoś spuścił z łańcucha, że wyrywają kawały żywego mięsa panu Chlebowskiemu, który wytapia z siebie tłuszcz na oczach całej Polski, to zrozumiał, ze to nie zarty – że parasol ochronny nad nim został zwinięty i zaraz on sam znajdzie się na miejscu posła Chlebowskiego. Dopiero wtedy wszystkich powyrzucał, zostawiając wakaty do obsadzenia przez właściwe Siły Wyższe, żeby go pilnowały. O ile jednak wtedy trzeba było dać taki dowód lojalności, o tyle teraz już nie będzie takiej potrzeby. Wszyscy uczą się na błędach – a jak pamietamy – na skutek osiągnięcia nadmiernego rozmachu afera hazardowa zaczęła stwarzać ryzyko ujawnienia prawdziwych tajemnic naszego nieszczęśliwego kraju. Dlatego trzeba było ją zakończyć wesołym oberkiem, a doświadczenia zdobyte przy tamtej okazji znakomicie posłużą przy aferze taśmowej – bo taką własnie nazwę już uzyskala. Ach, co ja mówię, jakie znowu „posłużą”, co tu ma do rzeczy czas przyszły? Doświadczenia zdobyte przy aferze hazardowej już służą. I dopiero na tle tych doświadczeń możemy w pełni docenić i zrozumieć zaangażowanie naszych Umilowanych przywódców – i to nie tylko z obozu zdrady i zaprzaństwa, ale również – z obozu płomiennych obrońców interesu narodowego – w obronę Julii Tymoszenko. Jak pamiętamy, formuła przyjęta na okoliczność tej obrony sprowadzała się do tego, by Umiłowani Przywódcy, jeśli w ogóle pociagani są za cokolwiek do odpowiedzialności – byli pociagani wyłącznie do odpowiedzialności politycznej, a w żadnym wypadku – do karnej. I pochwały funkcjonariuszy zatrudnionych w niezaleznych mediach dla pana Marka Sawickiego, który w lot powinność swej służby zrozumiał dowodzą, że konstytucyjna zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” nie tylko obowiazuje, ale obrasta w nowe treści, w miarę rozwoju sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju. Czyż nie takich właśnie wyjaśnień oczekuje od tubylczych władz Komisja Europejska, która w obronę Julii Tymoszenko zaangażowała się autentycznie i bez zastrzeżeń? Skoro takich oczekuje, to takie też i otrzyma, dzięki czemu wszystko zakończy się wesołym oberkiem, który tak przypada do gustu młodym wykształconym z wielkich miast, stanowiącym sól naszej ziemi czarnej. SM

Bankructwo utopii multi-kulti Multikulturalizm, jako idea rozwinął się na Zachodzie na skutek rewolucji kulturowej lat 70. i 80. Rozpowszechniana ona była przede wszystkim przez Partię Zielonych i inne grupy lewackie funkcjonujące na Zachodzie. Zjawisku temu towarzyszyła wszechobowiązująca wręcz teza o równości kultur i cywilizacji. Od strony merytorycznej twierdzenie to nie wytrzymuje krytyki, gdyż specyficzne systemy kulturowe zostały też wytworzone przez totalitarne ideologie, a nikt wszak nie twierdzi, że komunizm czy narodowy socjalizm to tak samo dobre systemy kulturowe jak kultura łacińska. Widzimy, zatem, że wprost narzuca się rozróżnienie i hierarchia różnych kultur i cywilizacji, a miarą ich oceny jest dobro człowieka (zdefiniowane choćby poprzez prawo naturalne czy też poprzez możliwości rozwoju osoby ludzkiej).

Relatywizm u podstaw Tymczasem wspomniana idea multikulturalizmu nie zasadza się jedynie na uznaniu oczywistego faktu, że ludzie żyją i rozwijają się w różnych kulturach. U podstaw tej ideologii stoi swoisty relatywizm. Na bazie tegoż relatywizmu wyznawcy postmodernistycznego multi-kulti z dużą niechęcią odnoszą się do spuścizny narodowej i chrześcijańskiej w Europie. Uznano wręcz, że są to dwa pierwiastki kulturowe, które sprowadziły na świat różnorakie wojny i nieszczęścia. Wraz z tym wszystkim pojawiła się propaganda regionalizmu, a to wszystko w imię rozbijania jedności wspólnot narodowych. Dla postmodernistów naród zalicza się do tych bytów społecznych, które zniewalają, więc trzeba je osłabić lub wręcz zlikwidować. Wszystko to komponowało się doskonale z ideą budowania państwa europejskiego, którego istnienie ściśle było wiązane z upadkiem tradycyjnych więzi narodowych. I tak naród, a za tym państwa narodowe, jak twierdzono, stoją w sprzeczności z ideą budowy Stanów Zjednoczonych Europy. Uważano, że tożsamość europejską można budować na wzór amerykańskiej, przy jednoznacznym osłabieniu przywiązania do dziedzictwa narodowego. Stąd pojawił się pomysł sprowadzenia ogromnej liczby emigrantów z krajów nieraz odległych Europie kulturowo. Uważano, że owych emigrantów da się bardzo szybko zasymilować na bazie postmodernistycznego konsumpcjonizmu. W ten sposób ludzie nieraz z najdalszych zakątków świata bardzo szybko mieli stać się “multikulturalnymi” Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami. Tak miał się tworzyć nowy “naród europejski” na wzór “nowoczesnego, wielokulturowego narodu amerykańskiego”.

Niezasymilowani imigranci Wszystko to okazało się fikcją, a efektem tego typu działań (dokonywanych na poziomie edukacyjnym, medialnym, politycznym, prawnym itp.) było jedynie potężne spustoszenie starych kultur narodowych i potężne problemy z emigrantami (brak asymilacji). Najbardziej jaskrawym przejawem kryzysu stały się zamachy terrorystyczne, od zamachu na World Trade Center poczynając, poprzez zamachy na londyńskie i madryckie metro, a kończąc na zamieszkach narodowościowych w Paryżu czy Londynie. Świat zachodni nagle zdiagnozował bankructwo idei multi-kulti i zaczął się bronić przed napływem emigrantów, w szczególności z krajów islamskich. Ostatnio potężne problemy z emigracją po tzw. rewolucjach arabskich przeżywały kraje południowej Europy. Włochy wręcz deklarowały w tej mierze bezradność. Tamtejszy rząd domagał się od Unii Europejskiej pomocy w tym zakresie. Chodziło o środki na utrzymanie napływających uchodźców oraz na patrole do pilnowania wybrzeży włoskich. Włoski minister spraw wewnętrznych Roberto Maroni oświadczył na spotkaniu unijnych szefów MSW: “Europa nic nie robi, by powstrzymać napływ ludzi. Włochy pozostawiono samym sobie, choć polityczne trzęsienie ziemi w Maghrebie może mieć destrukcyjne skutki dla nas wszystkich”. Wszystko to potwierdza olbrzymi problem, jaki przeżywają kraje Europy Zachodniej. Bardzo wymownie potwierdził to premier Wielkiej Brytanii John Cameron, zabierając głos podczas konferencji na temat bezpieczeństwa zorganizowanej w Monachium. “Nie udało nam się stworzyć wizji takiego społeczeństwa – stwierdził – w jakim ludzie chcieliby uczestniczyć. Tolerowaliśmy nawet te społeczności, które działały w sposób sprzeczny z naszymi wartościami. Tymczasem kluczem do osiągnięcia prawdziwej spójności społecznej jest stworzenie silnego poczucia tożsamości narodowej i lokalnej”. W jeszcze bardziej jednoznaczny sposób zabrała głos Angela Merkel, która powiedziała do członków organizacji młodzieżowej CDU (październik 2010 r.) następujące słowa: “Próba zbudowania w Niemczech społeczeństwa wielokulturowego zupełnie się nie powiodła. Imigranci powinni dążyć do integracji, a pierwszy ku temu krok to nauka języka niemieckiego”. Horst Seehofer, lider bawarskiej CSU, wprost uznał, że “multi-kulti jest martwe”. W jeszcze ostrzejszej formie o całym problemie zaczęli się wypowiadać niektórzy publicyści, podkreślając w szczególności problemy z mniejszościami islamskimi. Anthony Browne na łamach “The Spectator” pisał: “W krajach chrześcijańskich ludzie, którzy przestrzegają przed islamizacją (…), podlegają sankcjom prawnym. Z kolei w krajach muzułmańskich ci, którzy nawołują do islamizacji świata, stają się gwiazdami telewizji” (“Forum” 6-12 września 2004 r.).

Odwrotna krucjata Wielkim echem w świecie odbiła się książka Thilo Sarrazina zatytułowana “Deutschland Schaff sich ab – Wie wir unser Land aufs Spielsetzen” (“Niemcy niszczą się same – o tym, jak własnymi rękami wystawiamy nasz kraj na niebezpieczeństwo”). Ten znaczący niemiecki urzędnik bankowy podniósł w tej książce problem niezasymilowanej mniejszości tureckiej, twierdząc, że Turcy podbijają Niemcy w taki sam sposób, jak kosowscy Albańczycy zdobyli Kosowo (brak asymilacji, ogromny przyrost naturalny). Jego tezy brzmią nieraz bardzo radykalnie. Czytamy: “Nie muszę żywić szacunku dla kogoś, kto żyje na koszt państwa, nie uznaje tego państwa, nie dba o sensowne wykształcenie swoich dzieci i produkuje non stop nowe małe dziewczynki w chustach na głowie”. Dla elity polityczno-społecznej Niemiec książka ta była szokująca. Po pierwsze z uwagi na fakt, że napisał ją bardzo poważny finansista, po drugie, że jest to człowiek lewicy, związany z SPD (wydawałoby się pozbawiony uprzedzeń narodowych). Równie mocno w powyższej kwestii wypowiedziała się zmarła nie tak dawno, słynna, włoska dziennikarka Oriana Fallaci. Jej książka “Wściekłość i duma” odbiła się szerokim echem w świecie. Tezy przez nią prezentowane brzmiały wręcz szokująco. Czytamy: “Ludzie, obudźcie się, obudźcie się! Zastraszeni perspektywą płynięcia pod prąd, bojąc się wyjść na rasistów (…), nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że toczy się już Odwrotna Krucjata. Zaślepieni krótkowzrocznością i głupotą Politycznie Poprawnych, nie zdajecie sobie sprawy lub nie chcecie zdać sobie sprawy, że toczy się już wojna religijna. Wojna, którą oni nazywają dżihadem. Wojna, która może doprowadzić do podboju naszych dusz i zlikwidowania naszej wolności. Wojna, która jest prowadzona po to, by zniszczyć naszą cywilizację, nasz styl życia i umierania, modlenia się lub niemodlenia, jedzenia, picia i ubierania się, i studiowania, i cieszenia się życiem. Otępieni propagandą fałszu nie przyjmujecie do wiadomości lub nie chcecie przyjąć do wiadomości, że jeśli nie zaczniemy się bronić, jeśli nie będziemy walczyć, dżihad zwycięży. Zwycięży, tak, i zniszczy świat, który w ten czy inny sposób udało nam się zbudować”. Istotny jest fakt, że słowa te napisała osoba o bardzo liberalnych poglądach, której nie sposób zaliczyć do kategorii “fanatyków religijnych” i do kategorii “nacjonalistów”. Oczywiście w powyższej kwestii głos zabierali również ludzie związani blisko z Kościołem, jak chociażby profesor Roberto de Mattei. W książce “Turcja w Europie. Dobrodziejstwo czy katastrofa” pisze: “Ideolodzy islamizmu wyrażają otwarcie nadzieję, że wchodząc do Unii, uda im się opanować europejską przestrzeń społeczną, gdyż dzięki podwójnemu obywatelstwu zgodnie z prognozami liczba 90 milionów Turków może ulec podwojeniu”.

Odrzucenie wiary Ta plejada różnorakich wypowiedzi polityków, dziennikarzy, ludzi znanych z życia naukowego czy społecznego obrazuje ogromny kryzys społeczny, jaki pojawił się na zachodzie Europy po długotrwałym realizowaniu projektu pt. multi-kulti. Oczywiście sama diagnoza kryzysu nie skutkuje znalezieniem prostego lekarstwa. Wydawać by się mogło, że najbardziej logiczną drogą byłby dla Europejczyków powrót do korzeni narodowych i chrześcijańskich Starego Kontynentu. Wszystko to prosto wygląda w teorii, w praktyce jednak dzieło zniszczenia było o wiele łatwiejsze niż odbudowa z ruin klasycznego kośćca kulturowego Europy. Mało tego, niektórzy miast cofnąć się z drogi wojny wydanej kulturze chrześcijańskiej, kroczą tą samą drogą destrukcji. Sam Harris, pisząc na łamach “The Spectator”, jako lekarstwo na islamizację Zachodu zalecał odrzucenie wszelkich religii, z chrześcijaństwem włącznie. “Czas przyznać – pisze – że przekonania religijne wiążą się z konsekwencjami. Człowiek działa na podstawie tego, w co wierzy. Wystarczy mu wiara, że za zadanie śmierci niewiernym czeka go wieczność pośród niewyobrażalnych rozkoszy, a szybko zasiądzie za sterami samolotu wycelowanego w jakiś budynek. Wystarcza wiara w to, że życie zaczyna się w chwili poczęcia, by z entuzjazmem blokować badania medyczne, które mogłyby zapobiec cierpieniom milionów ludzi” (“Forum” 6-12 września 2004 r.). Widzimy zatem, że autor zaliczył chrześcijańskich obrońców życia dzieci nienarodzonych do tej samej kategorii co terrorystów mordujących tysiące niewinnych ludzi. Jakie zatem miałoby być, wedle autora, lekarstwo na kryzys postmodernistycznej kultury? Zdławienie wszystkich religii z chrześcijaństwem włącznie, gdyż to one stanowią zarzewie fanatyzmu. Nie muszę nikogo na łamach “Naszego Dziennika” przekonywać, że są to zachęty iście samobójcze. Bo jak wiemy, w wielu krajach postmodernistom udało się wypchnąć chrześcijaństwo z przestrzeni życia publicznego, jednakże nijak nie przekłada się to na marginalizację religii islamskiej w napływowych społecznościach z Bliskiego Wschodu czy z Afryki Północnej. Wszystko to zatem wygląda na gaszenie pożaru poprzez dolewanie oliwy do ognia.

Postmodernistyczna walka z chrześcijaństwem Otóż tak naprawdę problem polega na kompletnym niezrozumieniu istoty rzeczy. Zasadniczą kwestią nie jest to, że ludzie różnych kultur żyją obok siebie (zobacz: I Rzeczpospolita). Tak było od wieków. Problem polega na tym, że nie da się żyć wszystkimi kulturami naraz, po prostu człowiek “multikulturalny” nie istnieje lub jest on totalnym relatywistą wyzutym z konkretnych treści. Dochodzi do czegoś, co Feliks Koneczny określił mianem mieszanki cywilizacyjnej. Społeczności cywilizowane na wiele sposobów ulegają autodestrukcji. Widać to wyraźnie choćby po zapaści demograficznej, jaką przeżywa bogata przecież Europa. Życie wspólnotowe w takiej mieszaninie przestaje istnieć, zaczyna się chaos. Wedle nauki Konecznego w mieszance cywilizacyjnej z czasem wewnętrzną wojnę wygrywa cywilizacja najbardziej prymitywna. Czytamy: “Jeżeli cywilizacje mieszczą się obok siebie w obojętnym spokoju, widocznie obie pozbawione są sił żywotnych. Wypadek taki kończy się często kompromisem w jakiejś mieszance mechanicznej, w której nastaje obopólna stagnacja, a z niej wytworzy się z czasem istne bagnisko cywilizacyjności. Z reguły walka cywilizacji trwa długo. Sąsiadujące cywilizacje zachodzą jedna na drugą i pierwiastki tej mogą przechodzić w tamtą, wytwarzając mieszankę cywilizacyjną w stopniu mniejszym lub większym. Cywilizacja słabnąca przyjmuje coraz więcej składników cywilizacji o mocniejszym naporze. Jest to wprowadzenie ciała obcego we własny organizm, z czego muszą nastąpić schorzenia. Ani społeczeństwo nie może być urządzane równocześnie według rozmaitych struktur społecznych, ani państwo zaprowadzić u siebie rozmaitych państwowości. Gdy zabraknie współmierności, upaść musi wszelkie zrzeszenie, od najdrobniejszych do największych, od rodziny aż do cywilizacji. Musi zachodzić jednolitość metody zrzeszenia; mieszanka psuje strukturę. Świadczy o tym cała historia powszechna” (“O ład w historii”). O wojnie cywilizacji pisał zmarły niedawno znany amerykański politolog Samuel Huntington (“Zderzenie cywilizacji”). Huntington twierdził, że konflikty cywilizacyjne będą się nasilać, w szczególności ze światem islamu, choć nie tylko. Powyższe tezy autor mocno osadzał w kontekście historycznym, nawiązując do rekonkwisty iberyjskiej, do ataków Turków na Europę itp. W swojej książce “Kim jesteśmy? Wyzwania dla narodowej tożsamości Ameryki” (2004) pisał również o problemach USA związanych z napływem ludności latynoskiej. Twierdził, że Stany Zjednoczone mogą się “podzielić do dwóch narodów, dwóch kultur i dwóch języków”. Widzimy zatem, że idea multikulturalizmu upada dziś na naszych oczach, gdyż u jej źródła stoi postmodernistyczna ideologia skrajnie niechętna tradycji chrześcijańskiej i narodowej, dodajmy stanowiących podstawę tożsamości europejskiej. W imię utopii skutecznie niszczono wielowiekową tradycję.

Nowa ideologia w Polsce Do Polski owa ideologia dotarła z opóźnieniem, w sytuacji, gdy bardzo wielu polityków zachodnich ogłosiło jej bankructwo. Z naiwnością dziecka wydano u nas walkę z klasyczną, chrześcijańską kulturą narodową, czego przejawem są różnorakie inicjatywy partii Palikota czy wypychanie lekcji historii z programów szkolnych. O tragicznych skutkach zepchnięcia chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej wielokrotnie pisaliśmy. Wielce tragiczne jest również niszczenie tradycji narodowej w imię dawno przebrzmiałej utopii. Walka z tysiącletnią tradycją wielkiego Narodu musi wszak skończyć się katastrofą. Równie niezrozumiała jest zażarta walka z ideą państwa narodowego jako rzekomo tworu ksenofobicznego, generującego różne wojny i konflikty. Warto na koniec powołać się na słowa ojca Jacka Woronieckiego, który cytując św. Tomasza z Akwinu, tak pisał o tym problemie: “Doświadczenie pokazuje, że państwa narodowe dzięki wewnętrznej jednorodności cieszą się większą zgodą oraz jednością i radzą sobie lepiej zarówno w sprawach zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Stąd też św. Tomasz (…) poucza: “Państwo powinno raczej składać się z jednego narodu, ponieważ jeden naród posiada jeden obyczaj i jedną moralność, które z racji swego podobieństwa wzbudzają wśród obywateli przyjaźń. Stąd też państwa, które składają się z różnych narodów, z powodu nieporozumień dotyczących różnicy obyczajów, uległy zniszczeniu, ponieważ jakaś część [takiej społeczności - przyp. M.R.] przez nienawiść żywioną ze strony innej części przyłączała się do wrogów”. Przykładem potwierdzającym tezy ojca Jacka Woronieckiego są choćby tragiczne wydarzenia II wojny światowej związane z waśniami narodowościowymi na terenach Rzeczypospolitej (przykł.: mordy UPA na Wołyniu, niemiecka V kolumna w 1939 r. itp.). Podsumowując, trzeba stwierdzić, że ideologia multi-kulti zbudowana na postmodernistycznym nihilizmie doprowadziła do ogromnego kryzysu cywilizacyjnego w Europie, z którego wyjście jest możliwe tylko poprzez powrót do kulturowych korzeni chrześcijańskich i narodowych naszego kontynentu. Można nawet zaryzykować tezę, że albo elity europejskie ten problem zobaczą, albo stara Europa podzieli los wielu znaczących, historycznych cywilizacji, czego najlepszym przykładem jest upadek starożytnego Rzymu, który się dokonał przed wiekami. Prof. Mieczysław Ryba

Jak zrobić biznes i karierę na zabijaniu? W czerwcu 2012 roku do sądu wróciła sprawa wicemarszałek Sejmu Wandy Nowickiej, oskarżonej o nielegalny lobbing i płatną protekcję. Czekając na dalsze losy tego postępowania warto przypomnieć biznesowe i ideowe powiązania Nowickiej oraz historię jej (anty)społecznej i politycznej aktywności. „Pokrzywdzona nie jest opłacana, jawnie ani niejawnie, przez jakiekolwiek organizacje ani korporacje, ani jakikolwiek przemysł, w szczególności przemysł providerów aborcji i antykoncepcji” – to uzasadnienie słynnego aktu oskarżenia, skierowanego przez Wandę Nowicką przeciwko Joannie Najfeld, bardzo szybko okazało się kłamstwem. We wrześniu 2011r. sąd uniewinnił antyaborcyjną publicystykę i stwierdził, że sformułowanie „Wanda Nowicka jest na liście płac przemysłu aborcyjnego i antykoncepcyjnego” jest dopuszczalne. Fakt ten potwierdza nie tylko sąd ale również życiorys Nowickiej, który pokazuje, że zabijanie nienarodzonych i krzywda kobiet to doskonały biznes i trampolina do kariery. Aborcyjna i antykobieca aktywność obecnej wicemarszałek Sejmu rozwinęła się bardzo szybko. Na początku lat dziewięćdziesiątych Nowicka była jedynie na liście płac warszawskich liceów, pracując jako nauczycielka. Swoją karierę „społeczną” rozpoczęła od powołania antykatolickiego Stowarzyszenia na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo Neutrum. Pod tą długą i „neutralną” nazwą kryje się wrogość do Kościoła i niechęć do jego obecności w sferze publicznej. Postulatami Stowarzyszenia był m.in. rozdział Kościoła i państwa, świecki charakter instytucji państwowych i szkół publicznych oraz państwo wolne od nakazów religijnych. Po dziesięciu latach działalności organizacja skupiała ok. 350 osób. W 1992r. Nowicka zaangażowała się w działalność Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (Federa). Wsparcia tworzącej się Federacji udzieliła m.in Catholics for a Free Choice (CFC), pseudokatolicka, proaborcyjna organizacja, której pierwszy prezes został wydalony z zakonu Jezuitów. Późniejsza wieloletnia szefowa CFC Frances Kissling twierdziła, iż nie ma żadnych problemów z „pomaganiem” kobietom w zdobyciu dostępu do nielegalnej aborcji. Kissling osobiście zajmowała się również przemytem przez granice nielegalnych narzędzi aborcyjnych oraz otwieraniem nielegalnych klinik aborcyjnych w Meksyku i we Włoszech. CFC jest sponsorowana m.in. przez firmy produkujące środki antykoncepcyjne i organizacje lobbujące na rzecz legalizacji zabijania nienarodzonych. Podających się za katolików aborterów wspiera również finansowo Playboy, producent pism i programów pornograficznych. Największe wsparcie Federa otrzymała jednak od Planned Parenthood (IPPF), największej na świecie organizacji aborcyjnej (posiadającej prawie tysiąc rzeźni aborcyjnych w Stanach Zjednoczonych). Wchodzące w skład Federacji na  rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Towarzystwo Rozwoju Rodziny jest oficjalnym członkiem IPPF. Planned Parenthood jest również jednym z głównych sponsorów Federy (która przez pierwszy okres swojej działalności była finansowana jedynie z zagranicy). Poza prowadzeniem „legalnych” klinik, w których zabija się nienarodzonych, IPPF zajmuje się pomocnictwem w nielegalnych aborcjach w krajach, gdzie jest to prawnie zabronione. Pierwszą aktywnością nowo powstałej Federy był tzw. telefon zaufania dla kobiet, które nie wiedziały w jaki sposób dokonać aborcji. Oficjalnie była to infolinia dotycząca porad medycznych, prawnych i psychologicznych. W praktyce przekierowywał on kobiety do lekarzy świadczących „odpowiedni” zakres usług. Było to m.in. „regulowanie cyklu miesiączkowego” poprzez wyssanie zawartości macicy, w tym poczętego już dziecka. Według Światowej Organizacji Zdrowia jest to jeden ze sposobów na dokonywanie aborcji. Wynika z tego, że organizacja Nowickiej jak i ona sama, mogła wielokrotnie uczestniczyć w pomocnictwie w aborcji. W Polsce jest to przestępstwo karane z art. 152 kodeksu karnego. Dalsza kariera Nowickiej i rozwój Federy ściśle wiążą się ze strumieniem pieniędzy jakie organizacja otrzymywała głównie od zagranicznych podmiotów. Na liście sponsorów Federacji są m.in takie organizacje jak Mama Cash. Jest ona powiązana ze stowarzyszeniami odpowiedzialnymi za nielegalną reklamę środków wczesnoporonnych na plakatach rozwieszanych w polskich miastach. Tym procederem zajmuje się reklamowana na stronach Federy grupa Women on Web, związana również z Mama Cash. Duże pieniądze Federa otrzymuje także od organizacji IPAS, koncernu produkującego sprzęt do wykonywania aborcji. Koncern ten zakłada nielegalne kliniki aborcyjne w krajach, w których jest to zabronione. IPAS znany jest  również z lobbingu na rzecz legalizacji zabijania nienarodzonych tam, gdzie zabrania tego prawo. To właśnie na aborcyjny lobbing przeznaczone były fundusze, którymi IPAS zasilał konta Federy. „Grant przeznaczony jest na wspieranie akcji poparcia szybkiego reagowania na zmiany konstytucyjne w Polsce” – tak brzmiał tytuł umowy między Federacją a IPAS, na mocy którego w 2007 roku organizacja Wandy Nowickiej otrzymała od producenta sprzętu aborcyjnego 25 000 dolarów. „Droga Wando (…) Celem jest uwrażliwienie polskiego społeczeństwa na zagrożenia związane z obecnymi próbami zmian konstytucji i dodania zapisu o ochronie życia od momentu poczęcia” – pisała w 2007r. do Wandy Nowickiej dyrektor ds. polityki IPAS, Charlotte Hord Smith. Jako wysoko postawiony pracownik w IPAS zatrudniona była przywoływana prez nas wcześniej Frances Kissling. Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania rodziny jest również uwikłana w przemysł antykoncepcyjny. Na zlecenie koncernu Gedeon Richter grupa tzw. „edukatorów seksualnych” Ponton, działająca przy Federacji, zajmowała się nielegalną reklamą środków wczesnoporonnych. Z wpłat dokonanych przez Gedeon Richter na konta Federy sfinansowano druk broszur dotyczących tzw. antykoncepcji po stosunku, które były rozdawane przez członków Pontonu w szkołach. Nazwa środka antykoncepcyjnego, produkowanego przez Gedeon Richter, była wielokrotnie przywoływana w tych materiałach. Ponton błędnie przedstawiał produkt koncernu jako antykoncepcyjny, gdyż w istocie każdy środek tego typu ma działanie wczesno-aborcyjne. W tym przypadku szokują zarówno bezczelne drogi dojścia do młodzieży jak również gwałt dokonywany na psychice młodych ludzi. „Seks edukacja”, którą zajmuje się organizacja Nowickiej, to część planu lobby aborcyjnego, mająca na celu zwiększenie obrotów i lepszą sprzedaż morderczych „usług”. Kulisy tej strategii ujawniła niedawno Carol Everett, była właścicielka czterech klinik aborcyjnych, w których zabito 35 000 dzieci. Mieliśmy cały plan, jak sprzedawać aborcję – ten plan nazywa się sex edukacja – stwierdza Everett. Plan ten był i jest nadal realizowany w kilku etapach. Pierwszym z nich jest odebranie młodym ludziom ich naturalnej wstydliwości. Kolejnym krokiem do pozyskania młodych jest oddzielenie ich od rodziców i od prawdziwych wartości. Kiedy młodzi zaczynają interesować się dziedziną płciowości, aborcjoniści stawali się dla nich „ekspertami od spraw seksu”. Konsekwencją tych działań jest zaoferowanie młodym niskodawkowych pigułek antykoncepcyjnych i wadliwych prezerwatyw. Teraz „wystarczyło tylko” namówić ich do podjęcia współżycia i czekać. Tak oto młodzi ludzie wpadali w sidła zastawione przez aborcjonistów. Everett wspomina również typową rozmowę z nastolatką dzwoniącą pod telefon zaufania prowadzony przez organizacje proaborcyjne. Opis tej rozmowy brzmi jak rodzaj telemarketingu aborcyjnego. Carol Everett jasno stwierdza, że mimo że osoba rozmawiająca z nastolatką nazywana jest “doradcą”, tak naprawdę jest ona sprzedawcą produktu – aborcji. Programem Federy zainteresowało się m.in. Ministerstwo Zdrowia, deklarując w 2012r, iż postulaty Federacji będą pomocne przy podejmowaniu decyzji o nowych pracach legislacyjnych. Wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka nie przoduje na szczęście w liczbie ustaw przeforsowanych na życzenie koncernów aborcyjnych. Polityk skrajnej lewicy znana jest raczej z tego, iż zamyka rankingi zaufania społecznego Polaków z jednocyfrowym wynikiem poparcia. Sławy nie przynoszą jej również osiągnięcia synów, głównie Michała Nowickiego – członka komunistycznej organizacji Lewica bez Cenzury im. Feliksa Dzierżyńskiego, który wsławił się m.in. wychwalaniem Józefa Stalina i ludobójstwa dokonanego na Polakach podczas II wojny światowej. „Dla uszczęśliwienia milionów ludzi pracy, uzasadnione były mordy w Katyniu” – głosiły artykuły publikowane na stronach Lewicy bez Cenzury. Podobną retorykę stosują dziś aborcjoniści, edukatorzy seksualni i propagatorzy antykoncepcji. Dla „uszczęśliwienia” milionów ludzi uzasadnione jest „przerywanie ciąży” i „planowanie rodziny”. A wszystko to „zgodnie z prawem” i „non profit”. Marcin Musiał

Pomniki nie dla kadr bezpieki Z dr. Maciejem Korkuciem, koordynatorem akcji IPN ujawniania w przestrzeni publicznej form gloryfikacji systemów totalitarnych, rozmawia Marcin Austyn W Lublinie podejmowane są próby uczczenia "czerwonych rektorów" UMCS. Jak Pan ocenia tego rodzaju inicjatywy? - W Lublinie wielu ludzi postrzega Henryka Raabego przede wszystkim jako rektora i człowieka, który przysłużył się miastu. Faktem jest, że to komuniści stworzyli UMCS, który miał być konkurencją i przeciwwagą dla KUL. Dzisiaj, w innych czasach, jest to już uczelnia z kilkudziesięcioletnią tradycją. I postać Raabego należy do ludzi z nią związanych. Ale był też uwikłany w budowę nowego systemu. W czasach PKWN dołączył do współpracowników Osóbki-Morawskiego, był członkiem władz prokomunistycznej partii, która zawłaszczyła szyld PPS. W latach 1945-1946 był ambasadorem w Moskwie. W sfałszowanych wyborach w 1947 r. zarezerwowano dla niego mandat "poselski" z list bloku realizującego strategię komunistów. Dlatego w Warszawie w swoim czasie IPN wnioskował, aby nazwę ulicy jego imienia zmienić. Laury dla tej postaci są mimo wszystko pozostałością po dawnych czasach. Tymczasem wciąż w zapomnieniu jest postać jego syna, Leszka, który był niepodległościowym socjalistą, który oddał życie w walce o niepodległą Polskę, ginąc jeszcze w czasie niemieckiej okupacji najprawdopodobniej z rąk komunistów. Ostatni cywilny przywódca podziemia Stefan Korboński o Raabem pisał wprost: "Przecież syn jego, a mój przyjaciel, Leszek, zginął z tych samych rąk, które ojciec będzie w Moskwie ściskał, zapewniając o swoich i swego kraju przyjaznych uczuciach. Trudno uwierzyć"...
W mieście, gdzie wykładowcą był Jan Paweł II, na naszych oczach przeprowadzane są próby postawienia pomnika Armii Ludowej... - To informacja szokująca. To znaczy, że sieroty po stalinizmie wciąż próbują zakłamywać i zohydzać naszą pamięć narodową. To może jeszcze wybudujmy pomnik Stalinowi, którego wytyczne i rozkazy Armia Ludowa realizowała; Żymierskiemu, który współpracował z sowieckimi służbami od 1932 roku, a potem z woli Stalina dowodził AL, Bierutowi i Gomułce, mordercom z UB... Wszak armia ta była jednym z najważniejszych źródeł kadr bezpieki. Pomnik dla AL - formacji będącej narzędziem stalinowskiej polityki wymierzonej w niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej, budzi grozę i zażenowanie jednocześnie.
Na ile władze miasta mogą pozwolić sobie na stawianie tego rodzaju obiektów? - Jeśli mówimy o pomniku Armii Ludowej, to taka inicjatywa powinna być traktowana jako publiczne propagowanie komunizmu, czego zabrania artykuł 256 kodeksu karnego. Władze miasta też powinny przestrzegać prawa. Natomiast wszystkich nas obowiązuje szacunek dla ofiar komunizmu i totalitarnego państwa narzuconego nam przez Stalina. Powinniśmy czcić tych, którzy walczyli o niepodległość Polski, o wolność jej obywateli. Działalność Armii Ludowej była częścią komunistycznej strategii budowy państwa stalinowskiego. W dokumentach AL i tych, którzy nią dowodzili, są rozkazy dotyczące zwalczania zarówno niemieckich faszystów, jak i "polsko-londyńskiej agentury", jak nazywano prawowite władze RP i Armię Krajową. Zdecydujmy się, co czcić: walczących o wolność czy piewców sowieckiego systemu.
Dziękuję za rozmowę. Marcin Austyn

Odszkodowania dla wybranych Z posłem Tomaszem Kaczmarkiem (PiS), byłym funkcjonariuszem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, rozmawia Mariusz Kamieniecki Afera taśmowa w wykonaniu PSL jest dla Pana zaskoczeniem? - Absolutnie nie zaskakuje mnie postępowanie niektórych polityków, zarówno Platformy Obywatelskiej, jak i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Pracując wcześniej jako funkcjonariusz pod przykryciem w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, wielokrotnie miałem okazję poznać prawdziwe oblicze tych ludzi i wiem, co tak naprawdę kryje się pod iluzorycznymi płaszczykami tzw. mężów stanu.
W tej sprawie pojawiają się hipotezy, że zarejestrowana rozmowa Władysława Serafina i Władysława Łukasika to rozgrywka przed jesiennymi wyborami w partii. - Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy jest to celowo uszyta i bezwzględna rozgrywka na szczytach PSL, czy też działaczom po prostu coś wymknęło się spod kontroli. Moje oburzenie budzi natomiast fakt, że Polacy dają przyzwolenie na to, aby nasza Ojczyzna była rozkradana. Dość już tych niecnych praktyk, dość rozkradania Polski. Osoby, które zajmują najwyższe urzędy w państwie, i to nie tylko z PSL, na którym teraz skupia się cała uwaga, ale również z PO na czele z Donaldem Tuskiem, już dawno powinny podać się do dymisji. Kompromitujące afery korupcyjne, niewyjaśnione przyczyny katastrofy smoleńskiej - to wszystko układa się w jedną całość, upadek państwa polskiego. W obliczu tych niezaprzeczalnych i kompromitujących faktów Donald Tusk powinien wyciągnąć poważne wnioski.
Z nagrania wyłania się wręcz groteskowy obraz PSL jako jednej wielkiej rodziny, gdzie traktowanie spółek i agencji państwowych jak prywatnych folwarków jest na porządku dziennym. - Warto zauważyć, że patronem tej rodziny jest sam Donald Tusk. Właśnie dziś na ręce prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta złożyłem zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z przekroczeniem uprawnień i niedopełnieniem obowiązków przez urzędników Agencji Rynku Rolnego w Kielcach. Chodzi o niewypłacenie odszkodowań dla rolników, którzy ponieśli straty podczas klęski urodzaju ogórków gruntowych. W sposób jawny i bezczelny urzędnicy PSL przekazywali informacje o odszkodowaniach tylko wybranym rolnikom. W rezultacie duża liczba rolników w województwie świętokrzyskim takiej informacji nie miała. Mamy zatem do czynienia z dużymi nieprawidłowościami i naruszeniem prawa, a aktorami na tej scenie ponownie są ludzie związani z PSL.
Najnowsza afera i informacje, jakie Pan teraz przekazuje, to kolejny dowód na to, że zarządzanie agencjami rolnymi z klucza partyjnego to nieporozumienie. - Z rozmów Władysława Serafina i Władysława Łukasika wynika, że są to ciepłe i bezpieczne posady, a ludzie, którzy tam funkcjonują, żyją jak w raju. Ogromne wynagrodzenia i premie oraz darmowe wycieczki po całym świecie sprawiają, że instytucje te bardziej przypominają biura turystyczne niż odpowiedzialne agencje rządowe. Na czele agencji rolnych powinni stać profesjonaliści i ludzie ideowi, a nie złodzieje. Mówię to wprost i bez ogródek, bo czas skończyć z owijaniem w bawełnę. Najwyższa pora użyć ostrych słów na określenie tego, co dzieje się w Polsce. Od początku, kiedy zaangażowałem się w politykę, mówię wprost, że w Polsce nie ma świętych krów i nie ma przyzwolenia na to, by bezkarnie rozkradać naszą Ojczyznę.
Z perspektywy Pana wcześniejszego doświadczenia zawodowego może Pan powiedzieć, czy tego typu przekręty występują też w spółkach opanowanych przez PO? - Odpowiem twierdząco. Tak.
Jaka w takich przypadkach powinna być rola CBA? - Zważając na aferę taśmową w PSL, a także wszystkie inne nieprawidłowości, do których dochodzi w agencjach rolnych i spółkach podporządkowanych PSL, Centralne Biuro Antykorupcyjne już dawno powinno reagować i ścigać sprawców przestępstw. Niestety, w mojej ocenie, CBA pod rządami Pawła Wojtunika stoi z boku i biernie się temu wszystkiemu przygląda. Dziś tylko dzięki dziennikarzom wiemy, że do tych nieprawidłowości dochodziło. Wobec tego zasadne jest pytanie, gdzie w tym wszystkim było CBA, gdzie był Paweł Wojtunik i gdzie są organy państwowe powołane do ścigania tego typu przestępstw łapówkarskich i zapobiegania im.
Nie przekonuje Pana oświadczenie rzecznika CBA Jacka Dobrzyńskiego, który stwierdził, że Biuro już wcześniej tym się interesowało? - Kiedy słyszę taką wypowiedź, chce mi się po prostu śmiać. To zastanawiająca postawa. CBA informuje, że wie o nieprawidłowościach w różnych dziedzinach życia publicznego, w różnych spółkach należących do Skarbu Państwa, ale problem polega na tym, że nic z tym nie robi. Informacja pojawia się dopiero w momencie odpalenia przez media afery i podania tego do publicznej wiadomości. Dopiero wtedy mamy do czynienia z próbami wybielania się i niejako zasłaniania swoich nieudolnych działań, a właściwie ich braku. Tak naprawdę to tylko próba ukrywania niemocy przez kierownictwo CBA przed społeczeństwem. Tymczasem Biuro powinno wyprzedzać działania dziennikarzy - dużo wcześniej zająć się spółką Elewarr i pociągnąć winnych do odpowiedzialności. Media powinny jedynie poinformować o efektach działań CBA oraz prokuratury, a nie te organy państwowe wyręczać. Działania służb powinny być efektywne. Obawiam się, że tak jak ukręcono łeb aferze hazardowej i wbrew faktom stwierdzono, że jej nie było, tak za jakiś czas może się okazać, że afery taśmowej w PSL też nie było.
Chce Pan powiedzieć, że gdyby nie dziennikarze, to sprawa afery taśmowej byłaby wciąż w "zamrażarce"? - Tak uważam. Niestety, zapomina się, że CBA ustawowo jest powołane do walki z korupcją na najwyższych szczeblach władzy. Jest wiele spraw, które do dziś nie ujrzały światła dziennego i nie zostały zakończone. Na bazie wcześniejszej pracy CBA, pod kierownictwem Mariusza Kamińskiego, Biuro zebrało naprawdę mocny materiał dowodowy, dzięki któremu prokurator może postawić zarzuty karne osobom piastującym funkcje na najwyższych szczeblach władzy, m.in. sądowniczej. Przestępcy, o których mówię, już dawno powinni ponieść konsekwencje i odpowiedzialność za działania niezgodne z prawem. Tymczasem pod przywództwem Pawła Wojtunika wszystko to jest zamiatane pod dywan.
Zastanawiał się Pan, dlaczego sprawa taśm ujrzała światło dzienne właśnie teraz i w czyim to było interesie, skoro materiał powstał na początku roku? - Do niedawna mieliśmy spektakl pod tytułem Euro 2012 i temu były podporządkowane wszystkie PR-owskie zagrywki PO nastawione na sukces, także wizerunkowy sukces Donalda Tuska. Nie można było tego zepsuć aferą PSL. Dziś można to rzeczywiście odczytać jako wewnętrzne rozgrywki tej partii.
Ujawnienie skandalu odbije się na relacjach między PO i PSL? - Nie sądzę, żeby tak się stało. Dla obu partnerów politycznych obecny układ jest korzystny i zbyt wygodny, żeby go burzyć. Dlatego bez względu na okoliczności będą trwać w tej politycznej symbiozie. W mojej ocenie, zarówno PO, jak i PSL powinny zniknąć ze sceny politycznej. Uważam, że należy bezwzględnie przeciwstawić się rozkradaniu kraju.
Co powinno się zmienić, aby do podobnych sytuacji mających znamiona korupcyjne nie dochodziło? - Przede wszystkim konieczna jest reforma służb specjalnych oraz w instytucjach, które są odpowiedzialne za ściganie tego typu patologii. Szefostwo tych służb swoją postawą daje lub nie przykład funkcjonariuszom, jak mają służyć Polsce. Niestety, obecnie mamy czas, kiedy z tego typu łapówkarskimi patologiami po prostu się nie walczy. Dlatego w pierwszym rzędzie należy zmienić ludzi, którzy stoją na czele tych instytucji, i dać zielone światło funkcjonariuszom, aby mogli dzielnie i odpowiedzialnie walczyć z tego rodzaju przestępczością. To trzeba zrobić w pierwszej kolejności. Dopiero potem można zmieniać całą resztę: przepisy, formy i metody działania. Na polskiej scenie politycznej od dawna potrzebny jest przewrót. Donald Tusk ze swoją ekipą powinni odejść w polityczny niebyt. Mamy zdolnych, mądrych i dzielnych funkcjonariuszy CBA i policji, którzy również z tą formacją są w stanie sobie poradzić, tylko trzeba im to umożliwić. Działalność CBA pod kierownictwem Mariusza Kamińskiego pokazała, że tak może być. Wielu anonimowych funkcjonariuszy, którzy walczyli z przestępczością, którzy w większości jako niewygodni dla obecnego układu politycznego zostali usunięci, jest gotowych w każdej chwili wrócić i walczyć z nieuczciwością bez względu na układy czy barwy polityczne. Dziękuję za rozmowę.

Firmy hazardowe mogą wystąpić o odszkodowania Firmy hazardowe mają podstawę do ubiegania się o odszkodowania za ograniczenie ich działalności - wynika z wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Jednak to polskie sądy muszą ustalić, czy ich roszczenia są słuszne. Sprawa znalazła się w Trybunale na skutek pytania Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdańsku. Chodziło o ustawę o grach hazardowych, która została uchwalona zaledwie w dwa dni, w listopadzie 2009 r. Ustawa ta weszła w życie 1 stycznia 2010 r. i wprowadziła m.in. stopniową likwidację urządzania gier hazardowych na automatach o niskich wygranych. Zakłada, że działalność w zakresie gier na automatach o niskich wygranych będzie prowadzona tylko do czasu wygaśnięcia starych zezwoleń. Sprawa dotyczyła trzech polskich spółek: Fortuny, Grand i Forty. Wszystkie  prowadziły działalność hazardową, m.in. w zakresie gier na automatach o niskich wygranych. Powodem ich skargi do WSA w Gdańsku były odmowne decyzje wydane przez dyrektora Izby Celnej w Gdyni. Pierwszej z nich - Fortunie - dyrektor gdyńskiej Izby odmówił zmiany zezwolenia na prowadzenie gier hazardowych. Spółce Grand odmówił przedłużenia zezwolenia na kolejne sześć lat. W odniesieniu do spółki Forty dyrektor Izby Celnej w Gdyni umorzył postępowanie. We wszystkich tych decyzjach dyrektor powołał się na ustawę o grach hazardowych. Spółki zaskarżyły decyzje dyrektora gdyńskiej Izby Celnej do sądu. Zarzucały mu, że zakaz zmiany i przedłużania obowiązujących zezwoleń oraz wydawania nowych uniemożliwia im użytkowanie automatów do gier. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gdańsku nie wydał wyroku, tylko skierował pytanie do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Spytał, czy przepisy ustawy o grach hazardowych są "przepisami technicznymi" i w związku z tym, czy Polska przed ich uchwaleniem powinna zawiadomić o nich Komisję Europejską, zgodnie z unijną dyrektywą 98/34/WE z 1998 r. Dyrektywa ta dotyczy właśnie procedury udzielania informacji w zakresie norm i przepisów technicznych. Dziś unijny Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że przepisy ustawy o grach hazardowych stanowią potencjalnie "przepisy techniczne" w rozumieniu dyrektywy. W związku z tym - jak orzekł ETS - ich projekt powinien zostać przekazany Komisji zgodnie z dyrektywą, "w wypadku" - jak zastrzegł ETS - "ustalenia, iż przepisy te wprowadzają warunki mogące mieć istotny wpływ na właściwości lub sprzedaż produktów".

Trybunał Sprawiedliwości uznał, że przepisy przejściowe polskiej ustawy o grach hazardowych nakładają warunki mogące wpływać na sprzedaż automatów do gier o niskich wygranych. "Zakaz wydawania, przedłużania i zmiany zezwoleń na prowadzenie działalności w zakresie gier na automatach o niskich wygranych poza kasynami może bowiem bezpośrednio wpływać na obrót tymi automatami" - podkreślił. W tych okolicznościach - jak stwierdził ETS - "zadaniem sądu krajowego jest ustalić, czy takie zakazy, których przestrzeganie jest obowiązkowe (...) w odniesieniu do użytkowania automatów do gier o niskich wygranych, mogą wpływać w sposób istotny na właściwości lub sprzedaż tych automatów". Dlatego, zdaniem ETS, to sąd krajowy powinien uwzględnić między innymi okoliczność, iż ograniczeniu liczby miejsc, gdzie dopuszczalne jest prowadzenie gier na automatach o niskich wygranych, towarzyszy zmniejszenie ogólnej liczby kasyn gry, jak również liczby automatów, jakie mogą w nich być użytkowane. Trybunał dodał, że sąd krajowy powinien również ustalić, "czy automaty do gier o niskich wygranych mogą zostać zaprogramowane lub przeprogramowane w celu wykorzystywania ich w kasynach jako automaty do gier hazardowych, co pozwoliłoby na wyższe wygrane, a więc spowodowałoby większe ryzyko uzależnienia graczy". Mogłoby to wpłynąć w sposób istotny na właściwości tych automatów" - dodał ETS. Wyrok zapadł w sprawach połączonych C-213/11 (Fortuna), C-214/11 (Grand) oraz C-217/11 (Forta).

- PiS mówiło, gdy przyjmowano tę ustawę, że najgorsze to przygotować bubel prawny. Uznaliśmy, że prestiż państwa ucierpi, gdy firmy hazardowe będą otrzymywać odszkodowania. Niestety tak się stało. Okazało się, że ustawa hazardowa była źle przygotowaną prawnie pokazówką - skomentował wyrok sądu Adam Hofman, rzecznik PiS. Z kolei europoseł PiS Ryszard Czarnecki powiedział, że "nie ma co się obrażać na ETS", który "opiera się na jasnych regułach gry". - Premier Tusk osobiście i rząd urządzili sobie teatr polityczny pod kątem PR-u. Poszli na skróty i zrobili to, co zrobili. Gdyby przygotowali ustawę lepiej, nawet gdyby miałoby to trwać dłużej, nie byłoby takiego wyroku. Winowajcą jest Donald Tusk, a za wszystko zapłaci polski podatnik - stwierdził Czarnecki. Zdaniem europosła, za cenę ratowania wizerunku premier Tusk naraził państwo Polskie na stratę pieniędzy publicznych. IK, PAP

Przewoźnik musi zapłacić Tłok, opóźnione pociągi i nerwy. To wszystko może czekać podróżnych, którzy zdecydowali udać się na upragniony urlop pociągiem. Niestety, okres wakacyjny nie jest wolny od zaplanowanych przez kolejarzy strajków, problemów technicznych spowodowanych skutkami burz i nawałnic czy po prostu zbyt małej liczby składów kolejowych. Jeśli więc planujesz wakacyjny wypoczynek, na który zamierzasz udać się transportem kolejowym - poznaj swoje prawa. Reklamacje, skargi i wnioski dotyczące niewłaściwego wykonania umowy przewozu oraz jakości usług powinny być kierowane do przewoźnika kolejowego. Zasady wnoszenia i rozpatrywania reklamacji określa Rozporządzenie Ministra Transportu i Budownictwa z dnia 24 lutego 2006 r. w sprawie ustalenia stanu przesyłek i postępowania reklamacyjnego. Odpowiedź na reklamację powinna być udzielona niezwłocznie, nie później niż w terminie 30 dni od dnia jej otrzymania przez przewoźnika. Brak odpowiedzi na reklamację w wymaganym terminie skutkuje jej uwzględnieniem. Według przepisów art. 27 rozporządzenia 1371/2007 adresat skargi ma obowiązek w ciągu miesiąca udzielić odpowiedzi lub określić termin jej udzielenia, nie dłuższy niż 3 miesiące. Po wyczerpaniu drogi reklamacyjnej skargę na przewoźnika można wnieść do Prezesa Urzędu Transportu Kolejowego dopiero po wyczerpaniu procedury reklamacyjnej u przewoźnika. Powinna ona zawierać przedmiot skargi w zakresie naruszenia prawa pasażera w ruchu kolejowym, imię i nazwisko pasażera oraz adres wnoszącego. Skarga powinna być wniesiona na piśmie (lub ustnie do protokołu) z własnoręcznym podpisem pasażera. Zgodnie z art. 14a ust. 5 ustawy o transporcie kolejowym do skargi należy dołączyć: kopię skargi skierowanej do przewoźnika kolejowego, zarządcy infrastruktury kolejowej, właściciela dworca lub zarządzającego dworcem, odpowiedź na skargę (jeżeli została udzielona), bilet na daną trasę lub potwierdzenie rezerwacji, inne istotne dokumenty potwierdzające naruszenie praw pasażera. Jeśli opóźnienie przyjazdu na stację docelową przekracza 60 minut, przewoźnicy kolejowi mają obowiązek zaoferowania pasażerom następujących opcji do wyboru:

Reklamację należy składać u przewoźnika kolejowego, który wydał dany bilet, w kasie biletowej lub w punkcie obsługi klienta. Reklamację można także skierować do któregokolwiek przedsiębiorstwa kolejowego świadczącego daną usługę przewozową.

Należne odszkodowanie wypłacane jest w przypadku opóźnienia:

Marta Milczarska

Profanowanie Biblii bezkarne Chrystianofobia staje się ogólnoświatową modą, a jej krytykowanie paradoksalnie zaczyna uchodzić za dyskryminujące. Po raz kolejny doszło do publicznego sprofanowania Biblii i po raz kolejny nikt z grona, z jakiego wywodzi się prowokator, nie uznał za stosowne, by to działanie potępić. Tym razem podarcia księgi Nowego Testamentu dopuścił się izraelski członek parlamentu. Michael Ben-Ari, członek izraelskiej Unii Narodowej zasiadający w Knesecie, publicznie podarł i wyrzucił do kosza część Biblii zawierającą Nowy Testament. Jak przekonywał, uczynił to, żeby zaprotestować przeciwko upowszechnianiu tej "nikczemnej księgi". Egzemplarz trafił do jego skrzynki pocztowej w miniony poniedziałek za sprawą izraelskiego Towarzystwa Biblijnego, które rozsyłało nowe wydanie Biblii do wszystkich deputowanych tamtejszego parlamentu. W liście dołączonym do przesłanej Księgi Victor Kalisher, dyrektor wydawnictwa, napisał m.in., że "nowe wydanie rzuca światło na święte pisma i pomaga w ich zrozumieniu". Dodał, iż ma nadzieję, że "książka ta będzie pomocą i światłem na drodze życia". Przesyłka tak bardzo zirytowała Ben-Ariego, że nie zważając na bluźnierczy charakter aktu, podarł Nowy Testament i pełen wściekłości oświadczył, że "ta odrażająca książka propagowała mordowanie milionów Żydów za czasów inkwizycji oraz autodafe. To potworna prowokacja ze strony Kościoła; nie ma wątpliwości, że miejsce tej książki oraz osób, które ją wysłały, jest na śmietniku historii". Warto pamiętać, że ten sam deputowany w 2009 r. w liście otwartym skierowanym do władz napisał, że przyjęcie Benedykta XVI w Izraelu byłoby obrazoburczym aktem ze względu na pamięć o ofiarach holokaustu... Ben-Ari nie jest pionierem, gdy idzie o bezczeszczenie Pisma Świętego w Ziemi Świętej. 20 maja 2008 r. izraelski dziennik "Maariv" prezentował zdjęcia, na których ówczesny wicemer Or Yehudy, niewielkiej miejscowości pod Tel Awiwem, publicznie palił Nowy Testament. Jak relacjonował wspomniany dziennik, "do zdarzenia doszło na placu przed synagogą w obecności setek uczniów religijnej szkoły żydowskiej". Znamienne, że żaden rabin nie potępił wówczas tej profanacji. Doktor Efraim Zuroff, dyrektor Centrum Szymona Wiesenthala w Jerozolimie, powiedział jedynie, że "publiczne palenie Nowego Testamentu ma negatywne konotacje" i że "trzeba było znaleźć jakiś inny sposób na pozbycie się tej literatury". Anna Bałaban

Górnictwo tkwi w szczegółach Zgodnie z szacunkowymi danymi w ciągu najbliższych 20 lat cały świat stawiać będzie na węgiel. Na przykładzie Europy (zgodnie z założeniami zapisów pakietu klimatyczno-energetycznego Unii Europejskiej) można zaobserwować trend całkowicie odwrotny. Stwierdzenia niektórych komentatorów gospodarczych, że w Polsce węgiel będzie głównym paliwem, są na tym etapie mało precyzyjne. Oczywiście, patrząc na posiadane zasoby węgla kamiennego czy brunatnego w ramach państw Unii, tak należałoby sądzić, ponieważ Polska nie posiada obecnie i nie będzie posiadała również w najbliższej przyszłości innych nośników energetycznych, którymi moglibyśmy zabezpieczyć zapotrzebowanie energetyczne kraju. Szczególnie mocno podkreśla ów stan zabezpieczenia energetycznego Polski. Niewątpliwie za 20-30 lat sytuacja na rynku energii może już być zgoła odmienna. Problemem nie jest węgiel - problemem jest sposób jego spalania. Jednym z nich jest rozwój czystych technologii węglowych (CTW). Czyste technologie węglowe obejmują m.in. technologie naziemnego i podziemnego zgazowania węgla. Również zastosowanie dziś sprawniejszych instalacji energetycznych poprzez wprowadzenie fluidalnego spalania węgla w wysokiej temperaturze w sposób zdecydowany zmniejsza zagrożenie dla środowiska naturalnego. Dzisiaj im więcej mówimy o węglu, to odnoszę wrażenie, że wciąż z czegoś się tłumaczymy. To, że nie ma przychylności dla tzw. czarnego złota w ramach samych struktur Komisji Europejskiej, traktujemy jako porażkę. Co gorsza, zaczynamy się tłumaczyć z tego, że natura obdarzyła nas odpowiednio dużymi zasobami tego surowca energetycznego. Dane, które dzisiaj podaje Światowa Agencja Energii odnośnie do zapotrzebowania na węgiel energetyczny, są całkowicie odmienne od samych organów struktur europejskich. Jakie zatem jako Polacy powinniśmy prezentować stanowisko w tym zakresie? Już wielokrotnie wskazywałem, że nasze działania powinny pójść dwupłaszczyznowo.
Górnictwo wydajne i konkurencyjne Płaszczyzna pierwsza dotyczy naszych działań w sferze zewnętrznej, żeby przekonać inne kraje, że w ramach struktury europejskiej może być wytworzony miks paliwowy, który umownie nazywam 2R, czyli racjonalno-rozwojowy. Tutaj nasze zabiegi powinny zmierzać do przekonania kolejnych członków UE na zasadzie wkładu każdego państwa z osobna w tworzeniu miksu europejskiego z silnym zasygnalizowaniem wkładu Europy w budowie dążeń do uzyskiwania wyważonych decyzji w zakresie ochrony środowiska również na forum światowym. To wszystko wymaga poważnych zabiegów dyplomatycznych ze strony przedstawicieli naszego rządu. Tego oczekuje społeczeństwo, mając na uwadze właściwy rozwój gospodarczy, a nie jego powolną dewastację. I płaszczyzna druga, którą można by nazwać warunkiem wewnętrznym, który w stu procentach zależny jest od nas samych, żeby nasze polskie górnictwo było wydajne i konkurencyjne. Bez spełnienia tego warunku nie damy rady ograniczyć napływu węgla z importu. Branża górnicza musi się rozwijać. Mam tutaj na myśli rozwój tradycyjnych metod eksploatacji węgla, również pokładów cienkich, jak też dalszych intensywnych prac nad nowoczesnymi metodami, w tym metod zgazowania węgla, choćby na tym etapie głosy ekspertów były podzielone. Odtrąbienie dzisiaj sukcesu z próby wydłużenia dotacji państwa do kopalń nierentownych z 2014 roku do 2018 roku przyjmuję z pewnym zadowoleniem, a jednocześnie dużym zdziwieniem. Nie ujmując roli i zadań, jakie wykonała tutaj Górnicza Izba Przemysłowo-Handlowa, musimy być tutaj precyzyjni i stwierdzić, iż gdyby nie silna gospodarka niemiecka mająca zasadniczy głos w całej strukturze europejskiej, nie byłoby mowy o naszym wspólnym interesie czy sukcesie w tym temacie. To w interesie Niemców było uregulowanie tego tematu. Górnictwo niemieckie posiada 8 kopalń węgla kamiennego, które zgodnie z niemieckim bilansem paliwowo-energetycznym będą "wygaszane" w okolicach roku 2018. W polskim górnictwie potrzeba inwestycji, przez co nawiązuję do przytaczanego przeze mnie warunku drugiego. Ale górnictwo musi samo wypracowywać środki na przeprowadzanie procesów inwestycyjnych.
Zyski kopalni Popatrzmy na kilka danych za ostatnie lata, a dotyczących tej branży. Tylko w 2011 roku spółki węglowe odnotowały blisko 2,9 mld zł zysku. Ale równocześnie gdyby nie wysokie ceny węgla w świecie (szczególnie w 2011 roku), w dalszym ciągu górnictwo w Polsce byłoby nierentowne. W roku 2011 odnotowaliśmy obniżkę w wydobyciu o 0,5 mln ton w stosunku do 2010 roku. Nieco lepiej z wydobyciem węgla kamiennego jest już w tym roku. Tylko w ciągu 2 pierwszych miesięcy wzrosło ono o 1,23 mln ton w stosunku do analogicznego okresu w roku ubiegłym. W przeciwieństwie do wydobycia sprzedaż węgla spadła w tym okresie o prawie 1 mln ton. Miarą wydajności branży jest stosunek importu surowca do eksportu. Polska przez dziesięciolecia była znaczącym eksporterem netto węgla kamiennego. Od 2008 roku bilans ten jest dla nas niekorzystny. Tylko w ubiegłym roku wyeksportowaliśmy 5,7 mln ton, a zaimportowaliśmy 14,7 mln ton, głównie z Rosji, Ukrainy i Czech. Pozytywne są dane Agencji Rozwoju Przemysłu w zakresie odzyskiwania węgla z hałd i odpadowisk w 2011 r., skąd pozyskano 1,8 mln ton węgla energetycznego. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że to niewiele, patrząc np. na miesięczne wydobycie tegoż surowca w Polsce. Ale pragnę w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że jest to tyle samo węgla, ile wpłynęło do naszego kraju w ubiegłym roku z Kolumbii i USA. Analizując poszczególne dane, możemy zauważyć plusy, ale i w dalszym ciągu minusy dotyczące tej branży. W ciągu kilkunastu lat zmniejszyła się liczba ścian z 860 do 117. Jeszcze 20 lat wstecz było w Polsce 70 kopalni, obecnie mamy 30 zakładów wydobywczych węgla kamiennego. Na podkreślenie zasługuje fakt, że wydajność pracy w poszczególnych jednostkach wydobywczych ciągle wzrasta. To również pozytywny efekt prowadzonej od kilkunastu lat szeroko pojętej restrukturyzacji polskiego górnictwa. I choć wydobycie węgla spada, biorąc pod uwagę to, co fedrowano jeszcze przed kilku laty, to jednak kierunek, jaki przyjęło polskie górnictwo z mocnym uwzględnieniem czynnika ekonomicznego, może jedynie cieszyć. W bilansie gospodarczym naszego państwa przychód spółek węglowych w 2011 r. był na poziomie 29,5 mld zł, gdy w tym samym czasie budżet Polski wynosił 297 mld zł, czyli krótko ujmując, przychody kopalni były równe 1/10 części budżetu państwa.
Koszty kopalni Dzisiaj w górnictwie niezmiernie istotną sprawą jest kwestia wysokich kosztów eksploatacji. Od szeregu lat największy udział w produkcji węgla mają koszty stałe, a przede wszystkim koszty pracy. Nakłady na wynagrodzenia, ubezpieczenia społeczne i inne świadczenia stanowią około połowy wszystkich wydatków. Zwiększenie dzisiaj wydobycia w naszych kopalniach wymaga zdecydowanie dodatkowych nakładów inwestycyjnych. Ponadto węgiel podlega ciągłym wahaniom cenowym, dlatego też w strategii biznesowej zarządzanie kosztami pozostanie głównym priorytetem. Czy zatem gdy mówimy o systemie pracy opartym na trzech głównych czynnikach, takich jak: bezpieczeństwo, warunki ekonomiczne i akceptacja społeczna, nie należałoby dokonać pewnych korekt? Uważam, że bezpieczeństwo jest czynnikiem najważniejszym i żadne względy, nawet ekonomiczne, nie powinny stanowić tutaj alternatywy. Jednak z uwagi na wysokie nakłady inwestycyjne związane z uzbrajaniem ścian uważam, że wydłużenie fedrowania do sześciu dni w tygodniu byłoby jak najbardziej uzasadnione. Wymaga to również akceptacji społecznej. Samo wydłużenie wydobycia o kolejny dzień jest również korzystne z punktu widzenia inżyniersko-naukowego, biorąc pod uwagę np. tylko element ochrony powierzchni. Obok tego zagadnienia górnictwo polskie nie może przejść obojętnie, jeśli w przyszłości chce być rentowne i liczyć się w świecie.
Jak zatem dzisiaj postrzegane jest górnictwo? Często słyszę te same stwierdzenia dotyczące przyczyn wypadków w górnictwie, tj. nieprzestrzeganie przepisów czy technologii, niewłaściwa organizacja stanowiska pracy, niewłaściwe zachowanie się pracownika. Ostatnio takie pojęcia jak kultura bezpieczeństwa, ocena ryzyka zaczęły funkcjonować w codziennych naszych wypowiedziach. Powtarzamy je wielokrotnie, ale bezmyślnie, śmiem podejrzewać, że znacząca większość decydentów w górnictwie nie zna ich podstawowego znaczenia. W górnictwie wypadkowość pozostaje w związku z wielkością zagrożeń i ryzyka oraz poziomu kultury bezpieczeństwa. Wielkością wysokiej kultury bezpieczeństwa pracy jest "nieakceptacja" ryzyka, i to zawsze bezwzględnie w jej wyższej postaci. W każdej dziedzinie życia, choć szczególnie w górnictwie, gdzie dodatkowo kumuluje się zwiększona ilość zagrożeń, działania prewencyjne nabierają szczególnego znaczenia. Kilka lat temu prowadziłem dokładne analizy, z których wynikało, że wcześnie rozpoczęta prewencja, prowadzona w sposób należyty, to tylko 9-10 proc. kosztów poważnych akcji ratowniczych czy działań odtworzeniowych w górnictwie. Dzisiaj ten obraz finansowy w skali procentowej praktycznie się nie zmienił. W Polsce cały czas brakuje działań systemowych. Na różnych szczeblach branży górniczej ciągle obserwujemy działania doraźne. Na razie nie zwracamy na to szczególnej uwagi, ponieważ przy dogodnej koniunkturze na węgiel (wysokich cen tego surowca) uważamy, że wszystko jest w porządku. Tak można działać w sytuacjach awaryjnych, ale nie na dłuższą metę. Nie chciałbym, zatem dążyć do stwierdzenia, że w górnictwie polskim mamy do czynienia z permanentnym stanem awaryjnym. Bezpieczeństwo to temat niezwykle złożony, jednak w wielu sytuacjach prosty do rozwiązania. Wymaga tylko żelaznej konsekwencji, wiedzy i doświadczenia. Bezpieczeństwo w górnictwie to nie tylko splot zagrożeń naturalnych czy technicznych. To również zagrożenia społeczne stanowiące dla pracowników dodatkowe źródło stresu, osłabienia koncentracji i mogące doprowadzić do mniej lub bardziej poważnych wypadków. Przyczyny tego stanu obserwujemy dokładnie od czternastu lat, kiedy jednym pociągnięciem bezmyślnie zlikwidowaliśmy szkolnictwo górnicze na szczeblu zawodowym. W latach późniejszych w ramach szeroko pojętej restrukturyzacji polskiej branży wydobywczej zrezygnowaliśmy z doświadczonych specjalistów, fachowców. Nikt nie kwestionuje redukcji zatrudnienia w ramach zdroworozsądkowych działań restrukturyzacyjnych. Tego jednak w Polsce zabrakło. Minęło kilkanaście lat, a w zamian górnictwo nie otrzymało dosłownie nic. W świecie nikt takiego błędu nie popełnił. Pragnę w tym miejscu przywołać dobry przykład, szkoda tylko, że dotyczy górnictwa węgla kamiennego w Niemczech. Górnictwo niemieckie również przeprowadziło restrukturyzację samej branży, i to wiele lat przed nami. Nigdy jednak nie zrezygnowano z prowadzenia szkolnictwa górniczego przy każdej kopalni z osobna (liczba szkolących się adeptów w zależności od potrzeb), mimo że dzisiaj Niemcy posiadają już tylko 8 kopalń, które do 2018 roku zostaną postawione w stan likwidacji, "wygaszania". To nie brak kadr, lecz kadr odpowiednio przygotowanych stanowi największą bolączkę współczesnych polskich kopalń. Budowanie od blisko trzech lat przy niektórych wyselekcjonowanych podmiotach spółek węglowych szkół zawodowych to element jak najbardziej pozytywny, jednak efektywność tegoż przedsięwzięcia będzie można zaobserwować najszybciej za parę lat. O zagadnieniu tzw. przemysłu edukacyjnego mówiono podczas ostatniego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Przytaczano wówczas bardzo dobre przykłady dotyczące Niemiec i Szwajcarii, gdzie nigdy nie zrezygnowano ze szkolnictwa zawodowego, co dziś w sposób wręcz doskonały przekłada się na elementy gospodarek tych państw. Również poruszano poziom szkolenia menedżerskiego, i tutaj, zdaniem ekspertów polskich, odbiegamy zdecydowanie od czołówki światowej. Tak zwana polska szkoła górnicza ceniona jest również przez ekspertów zagranicznych. Nowoczesne rozwiązania techniczne i naukowe szczególnie poprawiają komfort pracy wielu tysięcy górników. Polska nauka górnicza była, jest i będzie w przyszłości, o czym jestem przekonany, poważnym ogniwem wspierającym tę branżę. Ale tak jak wszędzie, również i tutaj występują pewne rysy na tym wspaniałym wizerunku. Mamy wysokiej klasy specjalistów, naukowców, którzy w sposób odpowiedzialny, rzetelny wykonują swoje obowiązki, swoją pracę. Jednak pojawiają się opracowania (ekspertyzy), które nie mają nic wspólnego z tym, o czym piszę wcześniej. Są to tzw. opracowania na zamówienie. Nie ma w tym nic złego, ponieważ dążymy do tego, by wzorem amerykańskim następował trwały związek nauki z przemysłem (biznesem). Lecz gdy dzisiaj pojawiają się opracowania, w których dokonuje się jakichś dziwnych interpretacji pewnych zasad i teorii naukowych, wtedy nie można wokół takich spraw przejść obojętnie. Jako były szef Wyższego Urzędu Górniczego, a obecnie również jako wykładowca akademicki i biegły sądowy w zakresie górnictwa i geologii, uważam, że takie praktyki z górnictwa polskiego należy jak najszybciej wyplenić. Dokonałem wstępnej analizy tego stanu i uważam, że przyczyną takich przypadków jest brak obiektywizmu wytworzony tym, że niektóre osoby zajmujące stanowiska kierownicze w poszczególnych podmiotach naukowych równocześnie zostały powołane do rad nadzorczych jednoosobowych spółek Skarbu Państwa, a takimi są spółki węglowe, jak również spółki zależne. Dlatego w tej sprawie zwróciłem się ostatnio pisemnie do prezesa Rady Ministrów, aby w podległych resortach dokonać wnikliwej oceny tej sytuacji. Można przecież, o ile taka jest wola poszczególnych ministrów gospodarki i skarbu - powoływać osoby cenione w świecie nauk górniczych do rad nadzorczych w innych podmiotach, niezwiązanych z branżą górniczą. Innym, zbieżnym z wcześniej analizowanym zagadnieniem jest nasilający się spór pomiędzy samorządami a przedsiębiorcami. Oczywiście we wcześniejszym okresie kością niezgody były wyrobiska podziemne i związany z tym spór dotyczący ich opodatkowania. Ja natomiast zwracam uwagę na zagadnienia dotyczące planowania przestrzennego na terenach górniczych. Przepisy, które obowiązywały do końca zeszłego roku, mówiły, że na terenach górniczych konieczne było sporządzanie planu zagospodarowania przestrzennego. Uważam, że w praktyce był to bardzo silny instrument, z którego rady gmin nie potrafiły korzystać. W nowym prawie nie ma obowiązku sporządzania tego dokumentu, jednak jeśli prace górnicze będą rzutowały w sposób istotny na środowisko, taki plan zagospodarowania przestrzennego można sporządzić. Są to zagadnienia poruszane w art. 104 ustawy Prawo geologiczne i górnicze z dnia 9 czerwca 2011 roku. Mają one swoją wagę, ponieważ dotyczą przyjęcia takiego dokumentu przez obie strony, a więc w tych zagadnieniach istotną sprawą jest sposób jego ustalenia. Jeśli samorządowcy pewnych spraw tutaj nie dopilnują, przedsiębiorstwa nie poniosą żadnych wynikających z tego kosztów. Przez ostatnie kilkanaście lat samorządowcy nie zwracali na te zagadnienia uwagi, przedsiębiorcy zaś nie zawsze byli solidni w stosunku do tych pierwszych. Osobnym zagadnieniem przy obecnym funkcjonowaniu polskiego górnictwa pozostaje wykonywanie pewnych prac przez firmy zewnętrzne, tzw. firmy usługowe. Wydaje mi się, że firmy przypadkowe nie powinny działać w górnictwie. I choć żyjemy w gospodarce wolnorynkowej, uważam, że przez pryzmat bezpieczeństwa w wykonywaniu poszczególnych prac górniczych powinniśmy mówić wyłącznie o firmach wysoce specjalistycznych. Obowiązująca ustawa Prawo geologiczne i górnicze ten temat już zaczyna porządkować. Można by w tym miejscu dotykać kolejnych zagadnień, które ja nazywam składowymi polskiego górnictwa. Chciałbym, żeby głoszone obecnie hasło "Górnictwo z zasadami" stało się prawdziwą wizytówką branży aktualnie, jak również w przyszłości. Ale to wymaga dalszych intensywnych działań na różnych płaszczyznach zarządzania, również poprawy wielu zagadnień, które tylko sygnalizowałem. Ogromną rolę ma Wyższy Urząd Górniczy jako rządowy organ centralny, któremu przypisany został nadzór i kontrola nad przestrzeganiem Prawa geologicznego i górniczego przez przedsiębiorców posiadających koncesje na prowadzenie działalności określonej tą ustawą. Oprócz kadr i doskonałych fachowców posiada on również niezależność finansową. Dr inż. Piotr Buchwald

Polak potrafi, Amerykanin zarobi Polscy naukowcy współtworzyli nowoczesny program do wczesnego diagnozowania udaru mózgu. Najprawdopodobniej jednak skorzysta z niego amerykańska firma. Polscy naukowcy opracowują nową metodę szybkiego i dokładnego diagnozowania udaru mózgu, a zapewne także innych schorzeń tego organu, która może mieć ogromne znaczenie dla medycyny. Niestety, zapewne mało kto będzie o tym wiedział, bo opracowywany nowatorski program będzie najprawdopodobniej własnością amerykańskiej firmy. To kolejny przykład na to, jak słabo w naszym kraju wykorzystuje się możliwości polskich uczonych. Wystarczy nawet kilkugodzinne niedokrwienie mózgu, by wywołać w nim trwałe zmiany, np. paraliż różnych części ciała, a nawet śmierć. Takie mogą być właśnie skutki udaru mózgu. W Polsce ta groźna choroba dotyka rocznie aż 60 tys. ludzi, na świecie - ok. 4,6 mln, w tym aż 3,2 mln w krajach rozwijających się. Na świecie udar mózgu jest trzecim, najczęstszym powodem zgonów i najczęstszą przyczyną niesprawności u ludzi powyżej 40. roku życia. W krajach wysoko rozwiniętych średnio połowa dotkniętych tą chorobą staje się niepełnosprawna, w Polsce - aż 70 procent. Ryzyko wystąpienia udaru rośnie wraz z wiekiem i częściej dotyczy mężczyzn. W niesieniu pomocy chorym niezwykle ważny jest czas. Lekarze mówią wręcz o "złotych pierwszych 3-4 godzinach" od pojawienia się objawów udaru. Od szybkości podjęcia zabiegów ratujących zdrowie i życie zależy przyszłość pacjenta - to, czy uda się ocalić mu życie, a jeśli tak, to czy będzie można go uratować przed niepełnosprawnością. Tymczasem kluczowe dla leczenia są badania - tomografem komputerowym lub rezonansem magnetycznym. Tyle że w Polsce wciąż wiele szpitali nie dysponuje sprzętem do wykonywania rezonansu magnetycznego, podobnie zresztą jak w wielu rozwijających się krajach świata.

- Obecnie ogromnym problemem dla lekarzy jest wczesna diagnostyka przy niedokrwiennym udarze mózgu. Najbardziej dostępna technika diagnozowania, jaką jest tomografia komputerowa, w ciągu pierwszych godzin po wystąpieniu udaru nie pozwala na jego wykrycie - chodzi w tym przypadku o podstawowe badanie bez podania środka kontrastowego - wyjaśnia prof. Andrzej Urbanik z Katedry Radiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, biorący udział w pracach nad rozwiązaniem tego problemu.
Program zobaczy to, co umyka oczom Wyzwanie podjął polski naukowiec prof. Wiesław Nowiński, absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej, który habilitował się w Polskiej Akademii Nauk. Na stałe jednak od ponad 20 lat mieszka i pracuje w Singapurze, w tamtejszej Agencji ds. Nauki (ang. A*STAR), gdzie jest dyrektorem Laboratorium Obrazowania Medycznego. W przygotowanym przez Agencję programie naukowym, mającym na celu zbieranie danych potrzebnych do opracowania nowoczesnego projektu, wzięło udział kilku naukowców z Polski, w tym prof. Urbanik, a także z Włoch. Jak wyjaśnia prof. Urbanik, celem tych wysiłków jest stworzenie programu komputerowego stosowanego do TK (tomografu komputerowego), który wychwytywałby bardzo dyskretne różnice gęstości występujące w tkance mózgowej, których obecnie przy przeglądowym badaniu TK nie można zauważyć.

- Dzięki temu można by wcześniej stwierdzić fakt wystąpienia udaru niedokrwiennego i zlokalizować miejsce wystąpienia. Może to oznaczać rewolucję w szybkim diagnozowaniu udarów mózgu jeszcze na szpitalnych izbach przyjęć - zaznacza. W ten sposób bowiem znacznie większa liczba pacjentów miałaby szanse zarówno na uratowanie życia, jak i zdrowia. Sceptycy zaznaczają, że takie badanie opiera się na już wykorzystywanych sposobach badania mózgu.

- Jądrowy rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa i badania angiograficzne są obecnie wykorzystywane do tzw. fuzji obrazów, czyli nakładania na siebie różnych map mózgu. Profesor Nowiński wzbogaca te obrazy o informacje natury anatomicznej i fizjologicznej - wyjaśnia z kolei praktyk w tej dziedzinie prof. Tomasz Trojanowski, kierownik Kliniki Neurochirurgii i Neurochirurgii Dziecięcej w Lublinie. Choć prof. Trojanowski nie brał udziału w badaniach, to jednak z uwagą śledzi prace nad nowym programem. Jakie znaczenie dla lekarzy będą miały nowe możliwości programu?

- Pozwala to lekarzowi na przewidywanie konsekwencji uszkodzenia konkretnej struktury w mózgu. Jest to przydatne do rozpoznawania, które naczynia krwionośne uległy uszkodzeniu przez zatory, proces nowotworowy czy zabieg operacyjny - tłumaczy neurochirurg. Zauważa tym samym, że program będzie można wykorzystywać także do diagnozowania innych chorób mózgu, zwłaszcza nowotworów. Ekspert podkreśla jednocześnie, że taki program ułatwia i przyspiesza diagnostykę udarów.

- Dziś bowiem lekarz musi wyciągać wnioski z bogactwa niepełnych danych uzyskanych podstawowymi metodami obrazowania. Taka analiza jest czasochłonna i złożona, co może sprawiać trudności wobec presji czasu i konieczności szybkiego podejmowania decyzji klinicznych - dodaje. Jednocześnie ekspert studzi emocje, podkreślając, że w medycynie obowiązuje twarda zasada, że powinno się opisywać nowe metody dopiero wtedy, gdy będą przebadane i potwierdzą swoją skuteczność.

- Inaczej można zrobić zbyt duże, ostatecznie nieuzasadnione nadzieje wielu pacjentom. Ta metoda nie zastąpi leczenia, pomoże jedynie lekarzowi w diagnozowaniu miejsca, rodzaju i wielkości uszkodzeń mózgu - zastrzega prof. Trojanowski. Przyznaje przy tym, że może ona być pomocna nawet w przeprowadzaniu operacji neurochirurgicznych. By stworzyć taki program, potrzebna była jednak analiza wielu badań wykonanych pacjentom w pierwszych godzinach po wystąpieniu udaru, a następnie po kilku dniach. - Nasz program opracowaliśmy dzięki analizie badań ok. 600 pacjentów przeprowadzonych przez naukowców z Polski i Włoch. Jaki był udział polskich naukowców w badaniu?

- My dostarczamy wyniki badań, np. tomograf wykonany u chorego w dniu przyjęcia oraz tydzień później. Dzięki temu można prześledzić zmiany w obrazie udaru - wyjaśnia inny ekspert biorący udział w prowadzonych pracach prof. Radosław Kaźmierski z Kliniki Neurologii i Chorób Naczyniowych Układu Nerwowego Poznańskiego Uniwersytetu Medycznego. Jak na podstawie takich badań stworzyć program, który będzie w stanie "wyłapać" zmiany w tkankach mózgowych, niewidoczne w wykonywanych obecnie badaniach? W tomografii komputerowej, w odróżnieniu od rezonansu magnetycznego, zmiany niedokrwienne zwykle nie są widoczne w pierwszym dniu udaru. Można natomiast zastosować taki algorytm "przeczesywania" obrazu, który umożliwiałby komputerową analizę tomografii i pokazałby uszkodzenia niewidoczne gołym okiem - wyjaśnia prof. Kaźmierski. Opracowaniem właśnie takiego sposobu "przeczesywania" zmian zajęli się eksperci pracujący pod kierunkiem prof. Nowińskiego w Singapurze.
Już opatentowany Profesor Nowiński przyznaje, że prace nad programem są już mocno zaawansowane.

- Program, który właśnie opracowaliśmy, a obecnie testujemy, został opatentowany już dwa lata temu - zaznacza.

Czemu został opatentowany, zanim dokończono nad nim prace? - Jeśli opracowuję jakiś projekt, a następnie decyduję się pokazać moje prace na dużych konferencjach radiologicznych, to najpierw składam wniosek o patent tymczasowy. Na takich konferencjach firmy przyglądają się bowiem, kto jakie rozwiązania opracowuje, i mogą natychmiast je kopiować. Jeśli następnie obserwuję zainteresowanie kliniczne i rynkowe danym rozwiązaniem, to kontynuujemy prace, a następnie rozszerzamy procedurę patentowania - opisuje. Na razie jednak program przechodzi fazę testów.

- Ocena programu została zweryfikowana, ale jeszcze nie dla wczesnej diagnozy [tzn. jego skuteczności w stosowaniu w pierwszych godzinach po wystąpieniu udaru - red.]. Do tej pory wykonaliśmy tylko kilkanaście badań wczesnej diagnozy za pomocą tego programu. Dlatego prace są kontynuowane - wyjaśnia prof. Nowiński. Przyznaje, że weryfikacja programu i wyników testów może potrwać od kilku miesięcy do nawet kilku lat. Jak mówi, nie zamierza jednak pogodzić się z tak długim czekaniem, bo może to oznaczać, że szybciej pojawią się na rynku alternatywne oferty.

Naukowiec podkreśla jednak, że ewentualne przyspieszenie wydania programu może oznaczać, że będzie on sprzedawany przez Amerykanów. Bo to właśnie tamtejszy biznesmen podczas jednej z konferencji naukowych zainteresował się pracami prof. Nowińskiego. Dzięki zaś współpracy z amerykańskim szpitalem Johns Hopkins Hospital, w którym A*STAR wykonuje projekt w ramach próby klinicznej CLEAR, badając przypadki udarów krwotocznych, byłaby możliwość szybkiego przetestowania programu. Profesor Nowiński wyjaśnia, że w ramach tego programu szpital wykona 6 tys. skanów mózgu pacjentów po takim udarze. - Dzięki dostępowi do takich danych proces wdrożenia naszego programu można byłoby znacznie przyspieszyć. Tuż po mojej prezentacji, którą tam miałem w kwietniu, rozmawiał ze mną amerykański inwestor, który jest zainteresowany tym programem. Jeśli dojdzie do finalizacji umowy między nim a A*STAR, zostanie on wcześniej skierowany na rynek, ale jako produkt amerykański - przyznaje.
Dlaczego nie polski? W ten sposób kolejne prace polskich naukowców posłużą do tworzenia nowoczesnych, potrzebnych rozwiązań, tyle że sprzedawanych przez zagraniczne firmy. Przyczynią się one tym samym do wzmocnienia ich siły i pozycji. Mało kto będzie wiedział, że w opracowaniu programu pomogły badania prowadzone przez polskich naukowców. Takie bowiem są dziś twarde reguły działalności również w dziedzinie nauki.

- Mnie także zależałoby, aby był to produkt polski, ale te badania finansuje firma, w której pracuję - A*STAR, która ma wszystkie patenty i prawa autorskie do prowadzonych przeze mnie prac - tłumaczy prof. Nowiński. Dlaczego w Polsce nie udaje się samodzielnie prowadzić takich badań? Czy rzeczywiście - jak często się mówi - problem jest jedynie w braku funduszy na opracowywanie nowoczesnych rozwiązań?

- Zagraniczne firmy mają zarówno doskonały sprzęt, jak i fundusze przeznaczone na badania. Naukowcy otrzymują konkretne zlecenia za poważne pieniądze. W Polsce takich zleceń raczej się nie dostaje - tłumaczy prof. Urbanik.

Dlaczego? Czyżby nie było firm, które stać na finansowanie badań naukowych potrzebnych do wdrażania nowoczesnych rozwiązań i produktów?

- W Polsce już są takie firmy, które mogłyby np. od początku do końca sfinansować badania, tylko zwykle nie dowierzają, że dzięki nim można wdrożyć produkty i usługi, które przyniosą im sukces. Brakuje też mechanizmów wychwytywania tych wyników badań, które są najbardziej opłacalne z komercyjnego punktu widzenia - uważa prof. Urbanik. Dodaje, że badania nad programem do wczesnego i precyzyjnego wykrywania udaru są dobrym przykładem takich wyników, które z powodzeniem mogą być wykorzystane komercyjnie. Dlaczego?

- Bo udar jest ogromnym problemem nie tylko w Polsce, ale i na świecie, a dotychczasowe metody jego diagnozowania mają ograniczenia wynikające z dostępności do diagnostyki (jak w przypadku MR) albo ograniczoną skuteczność (jak w przypadku najbardziej dostępnego badania, jakim jest TK) - podkreśla. Profesor Nowiński uważa jednak, że to tylko część problemu i potrzebne są większe zmiany w mentalności zarówno naukowców, jak i społeczeństwa w podejściu do tego, jak wielkie możliwości daje rozwój nauki. Ponadto konieczne są zmiany w polskim prawodawstwie, aby sprzyjało ono inwestowaniu w rozwój badań naukowych przez prywatny kapitał.

- Dlaczego w Polsce nie ma filantropów, którzy zainwestowaliby w badania naukowe? W USA współtwórca Microsoftu Paul Allen przekazał 500 tys. USD na instytut badający mózg - wskazuje prof. Nowiński. Iczęściowo sam odpowiada na postawione pytanie. - W rozmowie z jednym z dziennikarzy usłyszałem, że w Polsce zapewne takim filantropem zaraz zainteresowałby się urząd skarbowy - zaznacza. Mariusz Bober

Interpelacja do ministra spraw zagranicznych w sprawie długu Królestwa Hiszpanii względem Polski zaciągniętego za panowania królowej Bony

Interpelacja (nr 6607) do ministra spraw zagranicznych w sprawie długu Królestwa Hiszpanii względem Polski zaciągniętego za panowania królowej Bony W 2007 r. amerykańska firma Odyssey Marine Exploration zajmująca się poszukiwaniem skarbów na dnie oceanów odkryła zatopioną hiszpańską fregatę. We wraku statku znaleziono skrzynię z setkami tysięcy złotych i srebrnych monet. Firma wydobyła znaleziony skarb i przewiozła go do Stanów Zjednoczonych. Od tamtego czasu trwała batalia sądowa pomiędzy Odyssey a Królestwem Hiszpanii, które rościło sobie prawa do skarbu. W ostatnim czasie świat obiegła wieść, że Królestwo Hiszpanii wygrało walkę przed sądami amerykańskimi, a skarb odnaleziony w 2007 r. należy zwrócić prawowitemu właścicielowi. Ponad 17 ton odzyskanych przez Hiszpanię monet jest warte ok. 400 mln euro. Przedstawiona historia przypomina również o dawnych dziejach Polski, a w szczególności o naszych stosunkach z Królestwem Hiszpanii. Otóż w XVI w. panujący w Hiszpanii Król Filip II zwrócił się o pożyczkę do królowej Bony. Królowa uczyniła zadość prośbom i udzieliła pożyczki Królestwu Hiszpanii w wysokości 430 tys. złotych dukatów. Król Filip II nie spłacił zaciągniętego zobowiązania, a z pożyczonej kwoty oddał jedynie 10% jej wartości. Niedługo później królowa zmarła, a dług nigdy nie został całkowicie spłacony.

W oparciu o dzisiejszą wartość złota można pokusić się o szacunkowe wyliczenie wartości długu. Zwrócone 10% z 430 tys. daje pozostały do spłacenia dług w wysokości 387 tys. złotych dukatów. Przyjmując, że jeden złoty dukat to 3,5 g złota, a jego próba wynosi 986, to wartość 1 g złota takiej próby wynosi 173,54 zł. Licząc dalej 378 tys. złotych dukatów to 1 354 500 g złota (378 000 x 3,5). Po przemnożeniu gramów złota przez jego wartość kwota długu wynosi 235 059 930 zł (1 354 500 x 173,54 zł). Oczywiście jest to wyłącznie kwota szacunkowa obliczona na podstawie teraźniejszych danych wartości złota i dostępnych szacunków próby złotych dukatów, którymi operowano w XVI w. Ponadto przedstawione wyliczenia nie obejmują odsetek, które z pewnością zwielokrotniłyby wartość długu. W ostatnim czasie Hiszpania odzyskała skarb warty ponad 400 mln euro, może nadszedł najwyższy czas, aby uregulowała ona swoje zobowiązania względem Polski. Powinniśmy dołożyć wszelkich starań, aby dług wobec narodu polskiego został spłacony. Przemawiają za tym, nie tylko obecna kondycja finansowa naszego kraju i jego europejskie otoczenie borykające się z kryzysem, ale również względy słuszności, sprawiedliwości oraz dobre obyczaje, które rządzą stosunkami międzynarodowymi. W związku z powyższym zwracam się do Pana Ministra z prośbą o odpowiedź na następujące pytania:

1. Po odzyskaniu 17 ton złotych i srebrnych monet Królestwo Hiszpanii ma możliwość uregulowania swoich zobowiązań. Czy nie uważa Pan, że nadszedł czas, aby Polska zaczęła walczyć o swoje prawa i pieniądze?

2. Czy podejmie Pan odpowiednie kroki względem przedstawionej sprawy? Jeśli tak, to jakie?

3. Czy zobowiązanie zaciągnięte w XVI w. przez Królestwo Hiszpanii nie uległo przedawnieniu? Jaki jest okres przedawnienia pożyczek w prawie międzynarodowym?

4. Jakie są możliwości prawne odzyskania długu?

Z wyrazami szacunku Poseł Marek Poznański Chełm, dnia 10 lipca 2012 r.

KOMENTARZ BIBUŁY: Na patrzcie, poseł Ruchu Palikota, a potrafi niekiedy logicznie myśleć i o coś pożytecznego zaapelować. (A swoją drogą, z racji tego, że Interpelacja wyszła z tego a nie innego środowiska, należy ją uznać jako tanią i “pod publikę”. Chętnie usłyszymy, bowiem podobny apel do rządów Niemiec i Rosji w sprawie rozliczenia z zagrabionego polskiego mienia.  Czyżby rachunki te zostały już wyrównane?)

W każdym razie, miejmy nadzieję, że sprawa zaszłego długu będzie załatwiona ze sprawiedliwą korzyścią dla Polski.

Nie żałowali sobie na państwowej posadzie. Śmietanko zarabiał 800 tys. zł rocznie Andrzej Śmietanko nie jest już dyrektorem generalnym Elewarru. Został dzisiaj odwołany przez samą spółkę. To efekt afery taśmowej PSL i wczorajszego wkroczenia CBA do siedziby spółki. Elewarr to spółka, której 100 proc. akcji ma Agencja Rynku Rolnego. Firma zajmuje się obrotem zbożami i ich przechowywaniem, ma elewatory i magazyny o łącznej pojemności 644 tys. ton oraz udziały w trzech innych spółkach o łącznej pojemności magazynowej 130 tys. ton. Śmietanko wypowiedzenie dostanie, gdy wróci z urlopu. Decyzję o zwolnieniu Śmietanki podjął Bronisław Tomaszewski, prezes zarządu Elewarru. Tłumaczył on, że z powodu afery taśmowej nagłośniono problemy wokół przedsiębiorstwa. – Oficjalna decyzja o wypowiedzenia dyrektorowi Śmietance zostanie wręczona mu, jak tylko wróci z urlopu. Na razie nie wiadomo gdzie jest – mówił Tomaszewski w TVN 24. Śmietanko, dyrektor generalny spółki Elewarr, który stał się znany szerokiej opinii publicznej po tym, jak Puls Biznesu ujawnił tzw. taśmy PSL, zarabiał rocznie ponad 800 tysięcy złotych. Dodatkowo, działacz PSL, na koszt spółki skarbu państwa jeździł po całym świecie – napisał dzisiejszy „Fakt”. Jak wyliczyła gazeta, tylko ostatnio Śmietanko odbyły służbowe podróże m.in. do Brazylii, Japonii czy Miami w Stanach Zjednoczonych. Również co miesiąc dyrektor Elewarru mógł liczyć na wynagrodzenie sięgające blisko 40 tysięcy złotych. Do tego dochodziła premia kwartalna oraz ta, liczona od zysków firmy. Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli Andrzej Śmietanko oraz inne osoby zarządzające spółką Elewarr wypłaciły sobie w ciągu 2 lat aż 1,4 mln nienależnych pensji. Mimo wezwań NIK do tej pory nie zwrócili oni tych pieniędzy. Tuż po tym, jak Centralne Biuro Antykorupcyjne wkroczyło do siedziby spółki Elewarr rzecznik Biura poinformował, że kontrola będzie dotyczyła przestrzegania procedur i sposób rozporządzania mieniem spółki. Sprawdzane mają też być „wydatki na koszty zarządu i kierowania spółką w latach 2008-12”. Kontrolę zarządził wiceszef CBA. Ma się ona zakończyć 19 września. Również NIK zapowiedziała, że sprawdzi, jak zostały wykonane wnioski zawarte w raporcie pokontrolnym Izby z zeszłego roku dotyczącym spółki Elewarr. NIK zbada także, czy członkowie zarządu i rady nadzorczej spółki zwrócili 1,4 mln zł nienależnych wynagrodzeń. NIK kontrolowała centralę spółki Elewarr i cztery jej oddziały w 2011 r., a kontrola dotyczyła okresu od 1 stycznia 2008 r. do 30 czerwca 2010 r. Wówczas Izba negatywnie oceniła Elewarr za osiągane wyniki finansowe. Ponadto wskazała, że prezes spółki został powołany bez konkursu, zarząd zaś otrzymał nienależne wynagrodzenia. Płace członków zarządu i głównego księgowego były – według NIK – ustalone w kwotach przekraczających maksymalną wysokość miesięcznego wynagrodzenia określonego w tzw. ustawie kominowej. W sumie zarząd – jak twierdzi NIK – otrzymał ponad 600 tys. zł za dużo. Jak podaje “Rzeczpospolita”, odwołany Śmietanko dostanie 200 tys. zł odprawy. Może być? onet/TVN24/Fakt/PAP/r

Miękkie lądowanie Śmietanki Prawie 200 tys. złotych dostanie Andrzej Śmietanko z tytułu wypowiedzenia umowy o pracę. Bohater afery taśmowej w kręgach PSL nie będzie pełnił funkcji dyrektora Elewarru. Prezes spółki powiedział, że otrzyma on wypowiedzenie jednak dopiero po powrocie z urlopu.Dla niego ten dzień oznacza zakończenie pełnej przygód bytności w spółce Elewarr, ale jednocześnie na osłodę dostanie półroczne upsosażenie, czyli sześć razy osiem średnich krajowych. To prawie 200 tys. złotych – specjalnie dla niezalezna.pl komentuje poseł PiS Przemysław Wipler, który korzystając z poselskich uprawnień zapoznał się z dokumentami spółki Elewarr.– Śmietanko był jedynym pracownikiem w tej spółce który miał sześciomiesięczny okres wypowiedzenia. Nikt tam nie miał tak dobrze – dodaje poseł PiS. Nie dziwi więc zapowiedź Andrzeja Śmietanko, że nie będzie się odwoływał od tej decyzji. Na razie bohater afery taśmowej został odwołany tylko z Rad Nadzorczych dwóch spółek zależnych TBM ARRtrans i Zamojskich Zakładów Zbożowych. Przemysław Wipler zapowiedział, że przyszłym tygodniu przedstawi raport opisujący nieprawidłowości w nadzorowanej przez Agencję Rynku Rolnego spółce Elewarr i w związku tym zawiadomi prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Zarząd Spółki Elewarr.

Marek Nowicki

Żurawski: Polska nie ma zdolności obronnych O sytuacji polskiej armii, zdolnościach obrony kraju oraz polityce rządu portal Stefczyk.info rozmawia z politologiem specjalizującym się w kwestii obronności Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim. Stefczyk.info: Narasta fala odejść z wojska. Polska w latach 2010-2011 straciła 13 tysięcy wojskowych. W tym roku odejść może kolejnych 5 tysięcy. Ta sytuacja jest poważnym zagrożeniem? Przemysław Żurawski vel Grajewski: Ta sytuacja niepokojąca i może odbić się na bezpieczeństwie kraju. W mojej ocenie sytuacja może być znacznie groźniejsza niż się Polakom wydaje. Od 1989 roku polskie wojsko podlega stałym redukcjom. O ile na początku one mogły być uzasadnione, ponieważ armia w czasie PRL była rozdęta, o tyle prowadzenie polityki w tym samym kierunku przez dwadzieścia lat spowodowało przekroczenie wszelkich rozsądnych granic. Dodatkowo obecna władza zdaje się nie mieć pomysłu na to, po co nam armia.
Dlaczego Pan tak sądzi? Wykształciliśmy armię ekspedycyjną. Ona jest dziś zawodowa, ale nie profesjonalna z uwagi na szczupłość funduszy, brak systemu szkolenia itd. Ta armia jednak przestaje być wykorzystywana. Wycofaliśmy się z Iraku, mówi się o wycofywaniu się Polski z poważniejszego udziału w misjach zagranicznych w ogóle. To pokazuje, że armia zawodowa, ekspedycyjna ma nie być używana w ekspedycjach.
Co powinniśmy więc robić z armią? Są dwie modelowe koncepcje zapewnienia bezpieczeństwa kraju. Pierwsza zakłada oparcie się o siły własne. W tym przypadku kraj powinien rozwijać armię obronną, utrzymywać pobór wojskowy i zdolność zabezpieczenia terytorium. Druga koncepcja zakłada armię ekspedycyjną i oparcie bezpieczeństwa na gwarancjach sojuszniczych. Wtedy jednak trzeba być aktywnym uczestnikiem misji zagranicznych. Polska nie realizuje żadnej z tych koncepcji. Zlikwidowano pobór do wojska, zrezygnowano ze zdolności ochrony terytorium. Zaczęliśmy budować wojsko ekspedycyjne, jednocześnie informując, że z misji się wycofujemy.
To źle? To mogłoby mieć pewne uzasadnienie, skoro USA prowadzi politykę resetu w kontaktach z Rosją. Jednak jeśli taką decyzję podjęto władza powinna powrócić do armii obronnej, poboru itd. To jednak nie następuje. Nie wiadomo więc po co jest polska armia. Nie pełni żadnej z funkcji płynącej z opisanych przeze mnie koncepcji.
Możliwa jest zmiana? Wątpię. Rządzący robią to, czego oczekuje opinia publiczna. Sondaże pokazują, że społeczeństwo jest przeciwne udziałowi polskiej armii w misjach zagranicznych. Nie popiera również poboru. Rząd robi więc to, co daje punkty wyborcze. To jednak powoduje chaos w armii. W obecnych warunkach to prowadzi to masowej fali odejść. Nie widać celu istnienia polskiej armii, jest ona słabo finansowana. Wojskowym trudno decydować się na karierę wojskową. Oni nie mają poczucia stabilności w związku z polityką redukcji armii, mają poczucie braku poważnego podejścia polityków do wojskowości. To powoduje rezygnację ze służby. To jednak jedynie element rozkładu polskiej armii.

Jak stan polskiej obronności wygląda na tle innych krajów? Średnia zdolność mobilizacji na wypadek konieczności obrony własnego terytorium w państwach europejskich wynosi średnio 1,66 procent populacji obywateli. W Polsce ten wskaźnik wynosi obecnie jedynie 0,26. Gorsze zdolności mobilizacyjne oprócz nas mają jedynie Czechy i Luksemburg. Te kraje jednak leżą w środku NATO, nie są z żadnej strony krajem granicznym Sojuszu. One mają ten wskaźnik na poziomie 0,17. Te trzy kraje są w najgorszej sytuacji pod tym względem. Co więcej, struktura polskiego wojska, silna kadra podoficerska i oficerska, powoduje, że Polska, mimo oficjalnie 100-tysięcznej armii, jest w stanie do obrony kraju wystawić około 30 tysięcy żołnierzy liniowych. Taką siłą można bronić niewielkiego obszaru.
Po co państwu wojsko współcześnie? To zależy od położenia państwa, jego potencjału i ambicji. Inną rolę pełni armia Wielkiej Brytanii, a inną np. Finlandii. Brytyjczycy są mocarstwem jądrowym, leżą w bezpiecznym zakątku Europy. Dla nich więc wojsko jest instrumentem interwencyjnym. Z kolei wojsko Finlandii, która leży na skraju Zachodu Europy i graniczy z Rosją, ma raczej zadania odstraszające. Finlandia jest krajem o najsilniejszym wskaźniku mobilizacyjnym w Europie. To nie wynika z faktu, że istnieje realne zagrożenie inwazją. To zagrożenie jest jednak mało możliwe również ze względu na potencjał armii fińskiej. Silne zdolności mobilizacji w kraju zwiększają koszty ewentualnej agresji. Ona staje się nieopłacalna. Dzięki silnej armii państwo otrzymuje efekt polityczny w postaci wysokich kosztów agresji na danych kraj. To zwiększa poziom bezpieczeństwa.
Jaki współczynnik Polska powinna mieć? Dobrze byłoby, żeby Polska choć dobiła do średniej europejskiej. To znaczy, że wskaźnik musi zwiększyć się ponad sześciokrotnie – z 0,26 do 1,66. Jednak nie mamy żadnego programu, a obecna władza nie będzie podejmowała decyzji zwiększających koszty społeczeństwa. Taki byłby skutek zarówno powrotu do poboru, jak i np. wprowadzenie dodatkowych podatków na wojsko. Wątpię, by zmieniło się coś na lepsze.
Rozmawiał saż

Jak Rockefellerowie zrobili kobietę w konia (roboczego) Feminizm jest jednym z przykładów jak potężny kartel rodziny Rockefellerów wykorzystał siłę mass mediów oraz propagandy do manipulacji społeczeństwem. W ciągu 40 lat wiele kobiet straciło kontakt ze swoimi naturalnymi instynktami. W konsekwencji rodziny zaczęły się rozpadać a przyrost naturalny gwałtownie pikuje w dół.

Infonurt2 : czyli jak żydzi zrobili kobiety w konia (roboczego!)

Zanim omówię jaką w tym wszystkim rolę odegrali Rockefellerowie, musimy przypomnieć sobie czym dla kobiety jest miłośc. Jest to instynktowny akt samopoświęcenia. Poświęca ona siebie dla męża i dzieci, rodziny od której otrzymuje miłośc, respekt i wdzięcznośc. Kobieta dokonuje tej swoistej ofiary wobec jednego tylko mężczyzny, mężczyzny który powinien ją wielbić i być pewną głową rodziny. Tak samo mężczyzna powinien instynktownie czuć potrzebę wypełnienia tego obowiązku. To jest esencja heteroseksualnego związku (małżeństwa): siła kobiety w zamian za siłę mężczyzny, swoisty układ wyrażony jako miłośc. Symbolem tej ekskluzywnej więzi jest seks. Małżeństwo i rodzina może nie być dla każdego ale niewątpliwie jest naturalną drogą dla większości. Feminizm trenuje kobiety tak by odrzucały ten model jako staromodny i opresywny stereotyp, nawet jeśli odzwierciedla on ich naturalny instynkt. Pewien brytyjski pisarz opisał o podsłuchanej rozmowie dwóch młodych kobiet:

“W dzisiejszych czasach wszyscy faceci są beznadziejni” powiedziała jedna z nich. “Problem w tym że oni nie dorośli jeszcze do wyzwań feminizmu. Nie rozumieją że potrzebujemy by byli bardziej męscy ale oni kompletnie sobie z tym nie radzą.“ To jest ich logika? Jeśli kobiety będą mniej kobiece, to mężczyzni staną się bardziej męscy? Mężczyzni nie zostali stworzeni po to by walczyć z kobietami. Oni muszą wiedzieć że mają w kobiecie kogoś kto w nich wierzy i akceptuje. Kiedy natomiast kobieta ciągle szuka konfrontacji, mężczyzna w końcu rzeczywiście sobie nie poradzi ani z małżeństwem i ani z rodziną. W momencie kiedy dezkrydetujemy pojęcie miłości i małżeństwa, kobietom zostaje już tylko jedna karta przetargowa w walce o uczucie -seks. Wiele jest nienaturalnie skupionych na swym wyglądzie i … nieświadomie zaczynają kupczyć samą sobą. Prawdziwa miłość nie jest oparta na kobiecym sexapilu, nawet nie na jej osobowości czy dokonaniach. Jest oparta na samopoświęceniu. Powinniśmy kochać tych którzy kochają nas.

WIĘKSZY OBRAZ: BANKIERZY Ludzie nie zdają sobie sprawy iż feminizm jest masową indoktrynacją, ponieważ nie mogą zidentyfikować sprawców, środków ani motywu. Niedawno Aaron Russo (artykuł ma swoje lata, dlatego wspomina o jeszcze żyjącym Aaronie Russo – zobacz dlaczego nie ma go już wśród nas) producent filmów Bette Midlera oraz reżyser dokumentu “America: From Freedom to Fascism” zidentyfikował wszystkie trzy, co potwierdza wszystko to o czym wiem i piszę. Nicholas Rockefeller, w czasie gdy starał się zwerbować Russo do CFR, opowiadał mu o tym że to fundacja jego rodziny stworzyła ruch wyzwolenia kobiet używając do tego mass mediów. Jest to jeden z elementów długoterminowego planu zniewolenia ludzkości. Przyznał również że zamierzają w przyszłości wszczepić nam pod skóre mikrochipy. Sprawdz w Google “Fundacja Rockefellerów” i “Women’s Studies”. [feministki] Ukrytym celem feminizmu jest zniszczenie rodziny która stoi w oczywistej sprzeczności z ideą rządowego prania mózgu dzieciom. Dodatkowymi korzyściami dla nich są depopulacja i większe możliwości opodatkowania. Destabilizacja roli mężczyzny jako głowy rodziny destabilizuje również samą rodzinę. Rockefellerowie są cześcią większego konglomeratu potężnych bankierów kontrolujących światowe media, koncerny farmaceutyczne, zbrojeniowe itd. Aby chronić swój monopol bogactwa i władzy starają się utworzyć Rząd Światowy, policyjną dyktaturę, dla której ustanowienia wykorzystują pretekst 11 września i serię niekończących się wojen. Rockefeller opowiedział o tym wszystkim Aaronowi na rok przed wydarzeniami 11 września. Poeta Charles Peguy powiedział kiedyś “Wszystko zaczyna się od wiary a kończy na polityce”. Kartel banksterów potrzebuje filozofii dla usprawiedliwienia zniewolenia ludzi. Tą filozofią jest satanizm. Kartel ten kontroluje świat poprzez sieć okultystycznych stowarzyszeń związanych z masonerią, komunizmem, Watykanem oraz zorganizowanymi grupami żydowskimi (Bnai Brith, ADL, AJC, Syjonizm). Najwyższą rangą w tej okultystycznej mieszańce są Illuminati. Wspólczesna zachodnia kultura jest w pełni masońska. Opierając się na założeniach Lucyferianizmu, masoni nauczają że to ludzie a nie Bóg określają naszą rzeczywistośc. Naturalnie muszą przy okazji unieważnić prawa naturalne i duchowe, aby usprawiedliwić swoją kontrolę nad nami. Wiedzą że ludzie są dośc niepewnymi siebie stworzeniami które wolą wierzyć w to co się im powie, zamiast zaufać swojemu rozumowi i samodzielnemu postrzeganiu otaczającej ich rzeczywistości. Przykładem są media promujące i usprawiedliwające homoseksualizm mimo że stoi on w konflikcie z naszym naturalnym instynktem.

MEDIA ELIMINUJĄ MIŁOŚC Każdy aspekt mass medii (filmy, TV, magazyny, muzyka, reklamy, wiadomości) jest używany do propagandy i kontroli społeczeństwa w drodze do ostatecznego podporządkowania sobie mas. Jest coś co łączy wydarzenia w komunistycznej Rosji z tym co mamy teraz w Ameryce. W obu tych przypadkach kartel bankierski narzuca swoją wizję państwa totalitarnego. Media są po to by odciągnąć nas od tego co dzieje się naprawde, od nadciągającej wojny z Iranem i ustanowienia Unii Pólnocno-Amerykańskiej. Obecnie głównym elementem ich dywersji jest farsa znana jako Globalne Ocieplenie.

[r_eagle_lib_20amero_pl]

Aby zniszczyć idee rodziny media przekonują kobiety że nie mogą one polegać na heteroseksualnych związkach (dobrym przykładem telewizyjnej indoktrynacji jest np. serial “Bracia i Siostry” z Calistą Flockhart, emitowany obecnie w TVP 1 -Radtrap). Myrna Blyth była redaktorem Ladies Home Journal w latach 1981-2002. W swojej książce “Spin Sisters” (2004) oznajmia że media sprzedały wspólczesnym kobietom “karierę w identyczny sztuczny sposób w jaki sprzedano kiedyś idee “Happy Honeymaker” ich matkom.” (38)

[kerr_modern_homemaker_1947] [2887073795_8156732fd4_m]

Illuminati deprecjonują naturalne instynkty kobiety przy użyciu następujących haseł:

1. Mężczyznom nie można już ufać. Dla przykładu Blyth przypomina stwierdzenia “wszyscy mężczyzni są 1) niewiernymi szczurami 2) opresywnymi potworami 3) kłamliwymi szujami 4) wszystkim powyżej. Kobiety natomiast… są zwycięzcami którzy triumfują, mimo działań jaskiniowców próbujących utrzymać ich tam gdzie ich miejsce.” (62-63)

2. Kobiety są ofiarami swej własnej płci. Blyth stwierdza że media wysyłają jasny sygnał do wszystkich: Ponieważ jesteśmy kobietami, stajemy się ofiarami w naszym prywatnym życiu, pracy, w społeczeństwie całościowo. (156) Więc co za tym idzie kobiety muszą mieć poczucie krzywdy, uprawnień i buntu. Ta sama taktyka stosowana była przy manipulacji Żydów, czarnych, robotników i geji (zobacz artykuł Makowa “Victim as Moral Zombie”).

3. Kobiety powinny być samolubne. ” Wyzwolenie i narcyzm połączyły się” mówi Blyth. Rozrywka oznacza teraz “czas dla siebie, spędzony samotnie lub z jedną przyjaciółką, lecz definitywnie bez partnera czy dzieci… Nieskończona ilośc artykułów naucza tej nowej feministycznej ewangelii, która ma zapewnić ci bycie zdrową, dobrze funkcjonującą kobietą.” (65)

4. Seks nie jest zarezerwowany dla miłości i małżeństwa. Magazyny typu Glamour czy Cosmopolitan nauczają młode kobiety być “otwartymi na pierwszej randce” i zachowywać się w łóżku jak prawdziwa atletka. Nie ma tam żadnej dyskusji na temat rodziny i małżeństwa. (160) Takie kobiety nie mogą zaufać mężczyznie wystarczająco by się w nim zakochać.

5. Samospełnienie się leży w karierze a nie w posiadaniu męża ani dzieci. “Akceptacja społeczeństwa wyrażana w utrzymaniu swej pracy jest podstawowym warunkiem kobiecej godności i wiary w siebie” pisała Betty Friedan. Tak naprawde “większość z tych zajęć jest wyjątkowo przeciętna”, jak zauważa Blyth (35-36). (Nie twierdze że kobiety nie powinny pracować, tylko że nie powinny się nabierać na kategoryczne odrzucanie posiadania rodziny, jeśli chcą ją posiadać.) Efektem jest to że wiele kobiet zachowuje się wręcz schizofrenicznie próbując pogodzić swe naturalne instynkty z nawoływaniami do robienia kompletnie odwrotnie. Pokłosie -rozbite rodziny i dysfunkcyjni ludzie dookoła nas. W tym samym czasie Playboy i inne podobne “media” wysyłają podobny sygnał do mężczyzn. Nie musisz być żonaty by uprawiać seks. Małżeństwo i dzieci są nudne.

KONKLUZJA Te ciągłe nawoływania mediów są cześcią zaplanowanego prania mózgów. Ludzie zostali podporządkowani kartelowi bankierów, wykorzystujących kult Szatana i masonerię jako swoje podstawowe narzędzia. Większośc wolnomularzy jest nieświadoma prawdy w przeciwieństwie do właścicieli mediów. Zwykliśmy mawiać “tak amerykańskie jak macierzyństwo i placek z jabłkami”. Tylko sataniści mają interes w tym by zniszczyć macierzyństwo. Nie wspominając już o zniewoleniu kobiet, feminizm wyczyścił wiele z nich ze swojej natury, kobiecości. Odsunął je od bezpiecznej i zaszczytnej roli matki i zredukował do obiektu seksualnego i pracownika którego można się łatwo pozbyć. Lucyferianiści promują rebelię ponieważ przeciwstawiają się z założenia wszystkiemu co naturalne i zaprojektowane do bycia szczęśliwym. Tak jak ich symbol(władca), Lucyfer, chcą bawić się w Boga. Natomiast miłość Boga można zobaczyć w kobiecie kochającej swego męża i dzieci. Czy jest coś czego zniszczenia bankierzy pragnęliby bardziej? Henry Makow

Niemieckie firmy przygotowują się na bankructwo Grecji i krach euro Już od maja liczne niemieckie firmy przygotowywały się na ewentualny krach – względnie upadek systemu euro oraz bankructwo Grecji. Pomimo pomyślnych dla władców UE i banków wyników czerwcowych wyborów w Grecji, zainteresowanie niemieckich przedsiębiorstw różnymi rozwiązaniami awaryjnymi wciąż jest duże. Wiele z nich przezornie wycofywało swój kapitał z zagranicy – przede wszystkim z bankrutujących krajów europołudnia. A niektóre z nich szykowały się wręcz do rozpadu strefy euro. Tak wynikało z badań przeprowadzonych przez dziennikarzy „Die Welt” w dużych niemieckich firmach i kancelariach adwokackich. Te kancelarie od paru miesięcy mają swoje „żniwa” – są zasypywane prośbami i zleceniami o porady. Andreas Steck z kancelarii prawnej Linklaters-Partner tłumaczył prasie, że niektóre przedsiębiorstwa stopniowo ściągają swoje nadwyżki finansowe z krajów kryzysowych, aby w ten sposób zapobiec ich utracie w momencie, gdyby nagle euro miało zmienić się np. w drachmę. A adwokat Max Falkenberg dodawał, że gdy pierwsze towarzystwa ubezpieczeniowe przestały ubezpieczać towar eksportowany do Grecji, Hiszpanii czy Włoch, zaniepokojenie sytuacją wzrosło dodatkowo. Powszechnie stosowane obecnie środki ostrożności polegają m.in. na wyznaczaniu partnerom z tych krajów krótszych terminów płatności. Niepokój budzą jednak systemy księgowania, bo „nie wiadomo, czy sprawdzą się one w momencie, kiedy w Europie przywróci się dawne waluty”. Anton Börner, prezes Stowarzyszenia Handlu Zagranicznego BGA, poinformował, iż „liczne przedsiębiorstwa łamią sobie głowy, jak ewentualnie zrekompensować sobie poza strefą euro straty powstałe w interesach z krajami kryzysowymi”. Polityczna waluta UE od miesięcy traci zaufanie niemieckich menedżerów. Z ankiety przeprowadzonej przez firmę konsultingową Bozz & Company wynika, że aż 38 proc. dyrektorów firm opowiada się za zmniejszeniem obszaru wspólnej waluty, a 3 proc. z nich jest za całkowitą rezygnacją z waluty euro. Niemal wszyscy ankietowani kierownicy przedsiębiorstw (aż 96 proc.) zgadzają się ponoć z opinią, że jedynie rygorystyczny kurs oszczędności pod kontrolą władz UE stanowi dobrą drogę wyjścia z aktualnego kryzysu. Ano, ci niemieccy menedżerowie chyba mają rację. Bo skoro miliony europejskich durnych wyborców, takich jak ci z Grecji, zezwoliły swoim politykom (i to wielokrotnie) na eurosocjalizm, a więc na gigantyczne marnotrawstwo, korupcję, złodziejstwo i wielkie długi, to teraz trzeba będzie liczyć straty, sporo oszczędzać i wszystkich mocno kontrolować. A któż do tego nadaje się lepiej niż Niemcy?

Kryzys Kościoła w Austrii. Oblicza upadku dawnego bastionu europejskiego konserwatyzmu Nie można zapominać, że dzisiejsza Republika Austrii to tylko skromna socjalistyczno-demokratyczna resztka po dawnej wielkiej monarchii. Ten z natury piękny i w swej tradycji chrześcijański kraj najwyraźniej przeżywa jednak – od co najmniej kilku lat – dość szybko postępujący upadek duchowo-religijny. Rdzeniem i symbolem tego upadku jest niestety wyraźny kryzys Kościoła rzymskokatolickiego w Austrii. Dawna Austria jako kraj – podobnie jak południowa Bawaria, Dolna Frankonia (Würzburg), Tyrol, niektóre kantony Szwajcarii czy inne niemieckojęzyczne krainy średniowiecznej Rzeszy położone u podnóży Alp – to był do XVIII wieku bastion europejskiego katolicyzmu i konserwatyzmu, silny przede wszystkim w okresie ponad dwóch wieków po kościelnej rewolcie Marcina Lutra i innych „protestantów”. Swą duchową siłę zachował do czasów rewolucyjno-napoleońskich. Później nastąpiło jego znaczne osłabienie. Jednak już trochę wcześniej, bo w latach 80. XVIII wieku, cesarz Józef II Habsburg skonfiskował część kościelnych majątków, zakazał pielgrzymek, ograniczył działalność klasztorów, zamknął część z nich lub skasował. I podporządkował państwu niemal cały Kościół w swoim cesarstwie. A sami katoliccy duchowni stali się w istocie swego rodzaju urzędnikami państwowymi, opłacanymi i administracyjnie regulowanymi przez państwo – jako nie tylko duchowni, ale też często jako nauczyciele, społeczni opiekunowie, działacze charytatywni itp. Zdaje się, że na obszarze dzisiejszej republiki z grubsza tak pozostało do dziś.

Przykłady W dzisiejszej 8,3 milionowej Austrii do Kościoła rzymskokatolickiego należy oficjalnie ok. 68 proc. obywateli (wyznawców zasad Lutra jest tam ok. 4 proc., a chrześcijan prawosławnych ok. 2,5 proc.). Jednak tylko około 9-12 proc. z nich, wg różnych badań, uważa się i jest uważanych za katolików praktykujących. W samym roku 2010 z Kościoła w Austrii wystąpiło podobno aż ponad 90 tys. dotychczasowych wiernych – nie tylko różnych lewaków i zwolenników religijnej „tolerancji”, ale też tych przedstawicieli katolickiej tradycji, którzy nie mogli znieść postępującej „modernizacji” ich Kościoła czy jego części – np. parafii. Niestety, wiele wskazuje na to, że kryzys i rozłam austriackiego Kościoła postępuje. Oto przykłady z ostatnich lat. W lutym roku 2009, po nagonce lewicowych mediów i organizacji, 54-letni ks. Gerhard Wagner, szanowany proboszcz jednej z tamtejszych parafii, zrezygnował z objęcia stanowiska pomocniczego biskupa Linzu. Jego nominowanie na to stanowisko przez papieża Benedykta XVI wywołało bowiem silne protesty katolików i mediów „postępowych”. Doprowadziło to do konfliktu w austriackim Kościele – głównie z przyczyny nagłośnionych przez media różnych wypowiedzi księdza Wagnera, zarówno prawdziwych, jak i zmanipulowanych. Ten kapłan twierdził np., że mocno lansowana przez lewicowe media książka “Harry Potter” to dzieło szatana. A w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Profil” oświadczył, że homoseksualistów należy leczyć z ich przypadłości, a nie pomagać im finansowo z pieniędzy podatników i preferować prawnie, bo homoseksualizm to choroba – i to choroba nie tyle ciała, co ducha. W sprawie ks. Wagnera zwołano więc nadzwyczajne zebranie Episkopatu Austrii, po którym zacny proboszcz ogłosił swoją rezygnację. Nie chciał przyczynić się do dalszego zaognienia konfliktu wewnątrz Kościoła. Przez katolickich tradycjonalistów ta rezygnacja została jednak uznana za klęskę Kościoła i za zwycięstwo jego wrogów. Natomiast liczni duchowni i katolicy „postępowi” świętowali swój „sukces”. Wydaje się, że początek nieformalnego rozłamu w austriackim Kościele nastąpił właśnie wówczas.

„Wezwanie do nieposłuszeństwa” Kilkanaście miesięcy później powstała lewicowa inicjatywa „Wezwanie do nieposłuszeństwa” („Aufruf zum Ungehorsam”). Ponad 300 „postępowych” księży zażądało od władz Kościoła w Austrii „demokratyzacji”, w tym m.in. dopuszczenia możliwości eucharystii bez udziału kapłana, głoszenia kościelnych kazań przez ludzi świeckich, również przez kobiety, udzielania Komunii Świętej „chrześcijanom, którzy ze wspólnoty kościelnej wystąpili” i osobom rozwiedzionym, a ponownie żonatym czy zamężnym itd. Zbiegło się to z postulatami lewicy katolickiej co do rzekomej konieczności instytucjonalnej „reformy” Kościoła. W związku z tym stacje telewizyjne i radiowe, jak państwowa ORF, urządzają sobie w ostatnich latach i miesiącach różne sondaże i ankiety wśród księży i katolickiego laikatu oraz związane z tym propagandowe igrzyska. Ogłaszają np. wielce odkrywcze i rzekomo prawdziwe dane, że aż 43 proc. katolickich kapłanów liczy na odzew wspomnianego „Wezwania” wśród biskupów, na „dialog” z ich strony, podjęcie pożądanych „reform” etc. Katoliccy tradycjonaliści szacują, że spośród ponad 3,5 tysiąca austriackich kapłanów aż 31 proc. to radykałowie, którzy zgadzają się z całym lub prawie całym ideologicznym bagażem „Wezwania” i podobnych inicjatyw. Dopiero w kontekście tej rewolty i kryzysu można docenić wagę wydarzeń z wiosny br. Otóż zdarzyło się w kwietniu, że do rady małej parafii w miejscowości Stützenhofen (w Dolnej Austrii i archidiecezji wiedeńskiej) mieszkańcy wybrali sobie m.in. pewnego jawnego 26-letniego homoseksualistę – żyjącego w oficjalnie zarejestrowanym „związku partnerskim” z podobnym sobie pederastą w domu na skraju wsi. Ten wybrany do rady parafii młody Austriak jest z zawodu pielęgniarzem, opiekuje się lokalnymi „niepełnosprawnymi”. Jest więc dobrze znany. Miejscowy proboszcz, ksiądz Gerard Świerczek (pochodzący z diecezji opolskiej, a pracujący w Austrii od roku 2003), nie wyraził jednak zgody na obecność otwartego homoseksualisty w radzie jego wiejskiej parafii. W reakcji na to liberalno-lewicowe media narobiły głośnego jazgotu. Wskutek tego do interwencji poczuł się przymuszony arcybiskup Wiednia – kardynał Christoph Schönborn (urodzony jako hrabia von Schönborn na obszarze Czech w styczniu 1945 r.). Arcybiskup unieważnił decyzję polskiego proboszcza – choć podobno w pierwszych dniach ją popierał. Po kampanii mediów przyjechał jednak do pechowej parafii i znalazł czas na to, aby zjeść obiad i porozmawiać sobie dłużej z nowo wybranym radnym, a także z jego homoseksualnym „partnerem” (!). Nie znalazł jednak czasu na to, aby wcześniej porozmawiać na miejscu z proboszczem Świerczkiem. I arcybiskup ostatecznie zatwierdził wybór homoseksualisty do parafialnej rady. Po „dialogu” z młodymi pederastami kardynał wystąpił w państwowej telewizji i oświadczył, że zmienia decyzję proboszcza ze Stützenhofen. Zaznaczył, że jest to sytuacja jednostkowa, nie zmieniająca „standardów” w austriackim Kościele. Dodał, że homoseksualista Florian Stangl jest w radzie tej parafii „człowiekiem na właściwym miejscu” (?!). Czy arcybiskup Wiednia raczył przy tej okazji upomnieć jawnego homoseksualistę, a jednocześnie deklaratywnego katolika, że grzeszy? Zapewne nie, bo nic na to nie wskazuje. Po wspomnianej wyżej zaskakującej decyzji głowy austriackiego Kościoła ks. Świerczek poprosił zwierzchników o przeniesienie go w inne miejsce. A parafianom oznajmił, że „ten radny żyje w grzechu”, a „życie w grzechu nie może stać się normą”. Mam kapłańskie sumienie i szanuję prawo Boże i prawo kościelne – podkreślał proboszcz. Wyraził też żal, że kardynał Schönborn nie znalazł czasu na rozmowę z nim. 24 maja austriacka prasa katolicka podała, że ksiądz Gerard Świerczek poprosił władze diecezji o dłuższą przerwę w swej dotychczasowej pracy – aż do końca sierpnia 2013 roku (kath.net). Parę dni wcześniej w bulwarowej prasie pojawiły się natomiast teksty o rzekomej dawnej, dziś 55-letniej „kochance” polskiego księdza (wymienionej z imienia i nazwiska). Ta domniemana kochanka zwierzała się dziennikarzom, że w roku 2005 miała „krótki, ale gorący romans” z księdzem. Ponoć obecnie jest ona „aktorką i piosenkarką”. Najwyraźniej medialna nagonka na konserwatywnego proboszcza znalazła swoje pikantne i dość operetkowo-żałosne dopełnienie…

Brak reakcji Kontrowersyjna decyzja wiedeńskiego arcybiskupa wywołała prasową debatę na temat moralności austriackich katolików i Kościoła, a także reakcję Watykanu i wydane w Rzymie polecenie wyjaśnienia sprawy. Polskiego księdza wzięły w obronę jedynie niektóre media prawicowe i katolicko-konserwatywne. Krytykowały one decyzję kardynała Schönborna. Katolickie portale Kreuz.net i kath.net pisały m.in., że „homo-rada parafialna w Stützenhofen musi zniknąć”, a katolicka Gloria.tv komentowała: „Jak to dobrze, że są jeszcze tak praworządni księża, którzy nie uczestniczą w tym homo-cyrku. Wyrażamy szacunek dla księdza Świerczka, który bardziej słucha Boga niż ludzi”. W sumie okazało się jednak, że aktywiści i ideolodzy publicznego homoseksualizmu i obyczajowego antychrześcijańskiego ekshibicjonizmu dzięki „tolerancji” i „zrozumieniu” kardynała odnieśli kolejny sukces. A austriacki Kościół poniósł kolejną porażkę. Na pocieszenie pozostaje chyba tylko mieć nadzieję, że stało się tak ku przestrodze katolickich kapłanów i wiernych nie tylko w Austrii, ale też w krajach ościennych. Tomasz Myslek

Pazio: Samorządy są bezradne w obliczu władz centralnych Co dzieje się w samorządach z hitami ustawowymi, które stanowiły bardzo popularny przedmiot sporów pomiędzy opozycją a rządem? Samorządy nie mogą albo nie chcą się same rządzić w Polsce. Mają obowiązek realizacji ustaw, które powstają w Warszawie i są przypieczętowane głosami większości parlamentarnej. Jeśli opozycja w Sejmie protestuje, robi się zamieszanie, ale tylko na chwilę. Tak było chociażby ze słynną ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Wokół rodziny Prezentacja i omawianie projektu ustawy o kontroli życia prywatnego czy zarządzaniu rodzinami – jak ją określały niektóre organizacje skupiające rodziny – napotkały na dosyć duży opór. Krytyka zaczęła płynąć z różnych stron, a konkretna (jak rzadko w życiu publicznym, chociaż kiedy się chce, to można), nazywająca rzeczy po imieniu, popłynęła także ze strony Konferencji Episkopatu Polski. Biskup Kazimierz Górny, przewodniczący Rady do spraw Rodziny, podpisał ostry komunikat, w którym stwierdzono, że nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie „godzi w rodzinę, w jej niezbywalne wartości i prawa, jakimi są: wolność rodziny, prawo rodziców do wychowania dzieci według wyznawanych zasad, prawo dziecka do opieki ze strony własnych, biologicznych rodziców, intymność życia rodzinnego”. Po tych zasadniczych i ostrych stwierdzeniach biskup zarzucił rządowi manipulację. Twórcy ustawy przyjęli, że przemoc dotyczy 50 proc. rodzin w Polsce. Hierarcha przywołał badania, z których wynika, że jest to około 5 procent. Ale dane rządu miały usprawiedliwiać powołanie zespołu monitorującego rodziny, także potencjalnie zagrożone przemocą, co wiąże się między innymi ze zbieraniem danych o rodzinach bez ich zgody.

Bez sprzeciwu owieczek Kościoły lokalne już nie protestowały. Zobowiązane ustawą samorządy w podskokach tworzyły kolejne programy wdrażane przez lokalne instytucje ds. interwencji kryzysowej. Najbardziej drażliwy zapis w tych regulaminach dotyczy realizacji założeń ustawowych, że „w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka w związku z przemocą w rodzinie pracownik socjalny wykonujący obowiązki służbowe wspólnie z funkcjonariuszami policji, a także lekarzem lub ratownikiem medycznym, lub pielęgniarką ma prawo podjąć decyzję o odebraniu dziecka z rodziny i umieszczeniu go u innej, nie zamieszkującej wspólnie osoby najbliższej, w rodzinie zastępczej lub w całodobowej placówce opiekuńczo-wychowawczej. Rodzicom przysługuje odwołanie do sądu opiekuńczego. Mogą się domagać zbadania zasadności i legalności odebrania dziecka”. Zapis z programu stanowi kopię lub przeróbkę tekstu ustawy, tym razem w formie instrukcji dla urzędników i pracowników służb interwencji kryzysowej. Przy założeniu, że przemoc dotyczy 50 proc. rodzin, lokalne instrukcje nabierają niezwykłej mocy. Biskup Górny zauważa, że zapisy ustawowe rozszerzają definicję przemocy w taki sposób, że zagrażają normalnym działaniom wychowawczym rodziców. Pracownicy samorządowi pytani o konsekwencję wprowadzenia zapisów o odbieraniu dzieci odpowiadają lakonicznie, że chodzi tu o ratowanie najmłodszych w myśl zasady, że uratowanie choćby jednego dziecka ratuje cały świat.

Bez refleksji Podczas dyskusji o ustawie biskupi wskazywali na inne formy ochrony rodziny, chociażby poprzez nazwanie po imieniu i eliminowanie przemocy i brutalizacji w przekazach medialnych, zaprzestanie eksponowania antywzorców życia rodzinnego czy fałszywej tolerancji. „Państwo powinno służyć rodzinie, a nie być sędzią czy policjantem. Nikt nie ma prawa zarządzania rodzinami, lecz każdy ma obowiązek wspomagania ich, by rodzina mogła wypełniać swoje naturalne obowiązki” – pisał biskup Górny. Próba odrzucenia regulaminu opisującego „metody walki z przemocą w rodzinie” w Radzie Powiatu Wołomińskiego po raz kolejny zakończyła się sukcesem. Jednak niepokoi fakt, że na obrady sesji rady powiatu dokument rekomendowały władze powiatu zdominowane przez działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Przedstawiciele partii Jarosława Kaczyńskiego głośno walczyli z ustawą w Sejmie. – Jestem przeciwny już samej nazwie tej ustawy. To powinna być ustawa o przemocy, a nie o przemocy w rodzinie. Bo przemoc jest wszędzie, a tu mamy do czynienia z sugestią, że jej eskalacja następuje w rodzinie – grzmiał poseł Piotr Stanke z PiS podczas obrad sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. Dziś samorządy zarządzane przez PiS (m.in. w Wołominie i powiecie wołomińskim) już nie widzą problemu w rozwiązaniach, które należy realizować w terenie. Sytuacja przypomina refleksję śp. Stefana Kisielewskiego, który opowiadał o swoim zdziwieniu z okresu PRL-u, kiedy urzędniczka z medalikiem Matki Bożej na piersiach przystawiała pieczątkę pod dokumentem o likwidacji kolejnego prywatnego zakładu. Dziś lokalne struktury władzy również przystawiają pieczątki pod rozwiązaniami godzącymi w fundamenty rozwoju naszej Ojczyzny.

Niesprawiedliwość w ustawie emerytalnej Episkopat, walczący dosyć aktywnie z ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, nie eksponował swojej aktywności przy okazji tzw. reformy emerytalnej. Podwyższenie tzw. wieku emerytalnego do 67 lat i zmiany przy naliczaniu emerytur mundurowych to jedyne rozwiązania głośnej reformy. Nie zauważono w ustawie zapisów godzących w rodziny. Jeśli nic się nie zmieni, dzieci z rodzin wielodzietnych, których matka czy ojciec nie będą mogli odłożyć kapitału w ZUS, zostaną zmuszone do odkładania ze swojej pensji na emeryturę singla (kobiety lub mężczyzny) z wysoką pensją. A może biskupi, którzy nie komentowali tego zaniechania przy reformie emerytalnej, nie chcieli ponieść kolejnej porażki, jak przy walce w kontekście ustawy o przemocy w rodzinie?

Edukacja bez pomysłu Samorządy czują się także bezradne przy realizacji swojego podstawowego zadania, czyli organizacji i prowadzenia zadań oświatowych. Gwarantowanie serwisu edukacyjnego to przedsięwzięcie niezwykle istotne. Jednak jakość tego serwisu pozostawia wiele do życzenia. Samorządowcom brakuje odwagi, aby przeciwstawić się władzom z Warszawy. Przejęcie struktur władzy lokalnej skłania do poddaństwa wobec władz centralnych. Brakuje chociażby refleksji na temat próby oddania szkół rodzicom zorganizowanym w stowarzyszenia i fundacje. Samorządy nie chcą także wchodzić w konflikt ideologiczny z ministrem edukacji, narzucającym treści nauczania. Głośny protest dotyczący ograniczania lekcji historii nie został podjęty przez odpowiedzialne za edukację samorządy, które grzecznie przygotowują się do wprowadzenia tzw. podstawy programowej. Protest tego typu sformułowany w Radzie Powiatu Wołomińskiego napotkał na lekceważące milczenie posłów z okręgu podwarszawskiego.

Rafal Pazio

Po co Goldman Sachs opłaca europejskich polityków Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs stał się głównym graczem w Europie. Pracowali dla niego obecny szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, nowy premier Włoch Mario Monti, a współpracował nowy premier Grecji Lucas Papademos. Jak mawiał znany warszawski ksiądz Bronisław Bozowski “nie ma przypadków, są tylko znaki”. Na ów znak zwrócił uwagę kilka miesięcy temu francuski Le Monde. Wszyscy dostali swoje stanowiska w ubiegłym roku. Największą “szychą” w tym towarzystwie był Draghi, w latach 2002-2005, wiceszef Goldman Sachs w Europie. Draghi sprzedawał produkty finansowe Grekom, które pomagały im ukryć faktyczne zadłużenie. W dużym skrócie Goldman Sachs robił podobne sztuczki z greckim długiem co rząd Donalda Tuska z polskim. Czyli zadłużał się w obcej walucie i przed końcem roku manipulował jej kursem (pomagał w tym procedurze właśnie GS), aby nie wykazać prawdziwego zadłużenia. Włoski premier Monti pracował jako doradca dla Goldman Sachs od 2005 r. Z kolei Papademos był szefem greckiego banku centralnego w latach 1994-2002 i brał udział w operacji “redukowania” na papierze greckiego długu. Po zakończeniu kariery politycznej dla Goldman Sachs rozpoczął pracę były premier Kazimierz Marcinkiewicz. Na przełomie 2008 i 2009 okazało się, że Goldman Sachs uczestniczył w ataku spekulacyjnym na złotówkę (Marcinkiewicz zaprzeczał, aby jego praca była związana z tym działaniami banku). Ten atak, a także kompromitujące show jakie zrobił wokół siebie Marcinkiewicz sprawiły, że na GS skupił się wzrok mediów. Chociaż bank tem miał wziąć udział w kilku prywatyzacjach, to jego rolę marginalizowano, przynajmniej na użytek opinii publicznej. W jednej miał pracować wspólnie i innym ulubionym bankiem naszego rządu Unicredit (o tym inny duży tekst już wkrótce). O tym czym jest ten bank pokazuje historia jego głównego prezesa. Henry Paulsona, który w 2006 r. porzucił stanowiska szefa GS i został skeretarzem skarbu. To Paulson przeforsował w USA chory plan ratowania pieniędzmi podatników upadających banków. Obsada kluczowych stanowisk w Europie wskazuje na to, że sektor bankowy bynajmniej tutaj też nie zamierza poddać się prawom rynku, tylko przejmuje kluczowe stanowiska polityczne. To byli pracownicy Goldman Sachs będą teraz robić ściepę dla upadającej Grecji. Zgadnijcie proszę do kogo te pieniądze trafią…

Jan Piński

http://janpinski.nowyekran.pl/

Prawdę mówiąc nie rozumiemy, w czym rzecz. Bank Goldman Sachs po prostu okazał się najlepszy w konkurencji wolnorynkowej i co niby ma teraz zrobić? Czy ma być ukarany za efektywność? Oddać pieniądze na biednych? Biedni sami są sobie winni, że biedni. Poza tym nikt przecież nie broni Kowalskiemu i Maliniakowi założyć własny bank i konkurować z Goldman Sachsem. Jeśli Kowalski i Maliniak okażą się lepsi, to puszczą Goldman Sachsa z torbami. Do tego potrzeba tylko mniej socjalizmu. Admin.

Infonurt2 : adm się w 100% zażydziła lub ma ćwira..mogło ja po prostu tylko pogiąć i zapomniała że ma się maskować!- I wygladać na opozycję!! Piński jest ok.Nie tylko ja ale i inni zauważyli że przyłapany , Marucha się „czerwieni”...

Rządowi łowcy skór czekają na masakrę powszechnych szczepień!! autor Ł.Łazarz

Nigdy dotychczas sie nie zdarzyło, by zabrakło farmaceutyków chemicznych leczących osoby chore na raka. Nie mogło, bo nawet najmniejsza obsuwa to śmierć i wiele niepotrzebnych trupów. Ale też żaden rząd do tej pory nie kolekcjonował skór. Infonurt2 : autorowi do głowy nie doszło : trochę póżniej Sejm zatwierdził przymusowe szczepienia dorosłych - to dopiero będzie skór!! - zgodnie z klubem rzymskim 300 - maja zredukowac Polaków o ponad 20 milionów!

Łażący Łazarz - Tomasz Parol - zwykły obywatel, bloger, prawnik i redaktor naczelny Nowego Ekranu

Nigdy dotychczas sie nie zdarzyło, by zabrakło farmaceutyków chemicznych leczących osoby chore na raka. Nie mogło, bo nawet najmniejsza obsuwa to śmierć i wiele niepotrzebnych trupów. Ale też żaden rząd do tej pory nie kolekcjonował skór. Tego rządu już jednak nic nie przeraża. I nie dziwota. Gdy ma sie w kolekcji śmierć Prezydenta, ministrów, posłów, senatorów, najwyższych urzędników i całe (w dwóch katastrofach) dowództwo wojskowe, gdy przyspieszyło się śmierć wielu starszych i przewlekle chorych, oraz wielu pasażerów PKP - a wszystko to bezkarnie, to strach znika, sumienie przestaje działać i można zachowywać się jak kolekcjoner skór. Pragmatycznie, rutynowo, dla paru groszy i szczyptę dodatkowego czasu. Wszystko po to by dobrze żyć, dobrze sie bawić i czuc sie bezkarnie. Dzieki mamonie i okolicznościom, które znów usprawiedliwią wszystko. Rząd będzie trwał wszelkimi sposobami, z leninowską konsekwencją sięgnie po wszelkie kłamstwa, dogada sie z najgorszymi i będzie liczył na masakrę, chaos lub euforię, które znowu odwrócą uwagę tłuszczy i które staną się argumentem na wszystko. Jest teraz cisza. Nic sie nie dzieje. Nawet Internet jakby bardziej opustoszał. W tę pustkę wchodzi PiS pierwszy raz mówiący głośno o zdradzie. Co przewidywalne i wygodne ale i niebezpieczne. Przewidywalne bo to przewidywalny PiS a na PiS jest patent w mediach i wygodny opór w wygodnej (w większości) i konformistycznej części społeczeństwa. Wygodny także bo pomagający w ukrywaniu zbrodni bieżących. Niebezpieczne, bo argumenty Smoleńskie są autentyczne, nie do zbicia przez rząd i zawsze może pojawić sie mechanizm typowy znany z ACTA, że pewna cześć społeczeństwa, ta amorficzna, złożona z młodzieży, na którą patentu nie ma, coś tam z czymś skojarzy i przyjmie jakis argument PiSu za swój, przez co wytworzy się reakcja łańcuchowa. Rozmawiałem dzisiaj z blogerem Legionistą222, powiedział: faktycznie jest coś za cicho, za spokojnie, podejrzanie za spokojnie, a że wierzę w pragmatyczność i bezkompromisowość Żydów, to własnie teraz mogą z zaskoczenia uderzyć na IRAN. To będzie właśnie ta masakra, wielka międzynarodowa awantura na która liczy rząd, bo wtedy znów Tuska będzie tłumaczyc wszystko i Tuskowi znowu sie uda. Uda sie przykryć śmierć wielu osób, które nie wytrzymały przerwania kuracji chemią. Bo wprawdzie podwyżkę wieku emerytalnego i złodziejstwo naszych pieniędzy z OFE można przykryć jednym, drugim meczem Polaków na Euro, ale by przykryć śmierć chorych nie wystarczy dymisja Arłukowicza. Popularnego gamonia wytypowanego na kozła ofiarnego. Tu potrzebna jest większa masakra. A ta na wschodzie jak znalazł. I myślę, że dotrwają. Że taka własnie nastąpi. Myślę, że marzą o większej wojnie. To by był dopiero interes i odwrócenie uwagi. I ona może być, bo interes i odwrócenie uwagi są potrzebne także finansjerze miedzynarodowej, której strefa Euro się sypie. A gdy saport potrzebny i odpowiadają za jego wprowadzenie Ci sami ziomale którzy go potrzebują to nastąpi. Jeśli Tusk to wie, to tez wie, że się doczeka i że na wiele może sobie pozwolić. Znacznie więcej niż teraz. Znacznie. Zobaczcie jak ryzykują. Z samą chemią sprawa śmierdzi z daleka. Jak ktoś sie zajmował przetargami (a ja dla TP-sy robiłem je przez kilka lat) towie, że przed ustaleniem ogólnych warunków zamówienia (warunków przetargu) robi sie badanie rynku, by czasem nie nastapiła sytuacja, że wymagania może spełnić tylko jedna firma, gdyż wtedy przetarg nie miałby sensu. Ergo, każdy kto organizował przetargi to wie, że gdy z całego rynku waymagania spełnia tylko jedna firma to znaczy, że przetarg był ustawiony za łapówkę, czyli 8-12% od wartości kontraktu (każdy członek komisji przetargowej na grube miliony miał choć raz w życiu taką propozycję). Najniebezpieczniejsze ustawienie przetargu jest oparte na zaniżonej cenie - czyli celowane w firmę, która jako jedyna ma interes by zdumpingować ceny poniżej granicy prostej opłacalności. Motywacje moga byc różne. Zarżniecie konkurencji, której przegrana jest równoznaczna z utratą części rynku lokalnego, kwestie prestiżowe, kwestie odbudowy wiarygodności (rekomendacja) by w innym końcu świata odzyskać kontrakt dużo wiekszy na którym się zarobi lub uzyskac kredyt bankowy. Często jednak celowanie cenowe (przez zaniżenie) to wspólny dil celujacego i celu, umozliwiający wyprowadzenie pieniędzy, po to tylko by je ukraść, gdyż oferent nie ma zamiaru realizacji kontraktu, a organizator przetargu o tym wie. Potem już tylko kwestia metody: ucieczka w bankructwo (po wcześniejszym drenażu majątku spółki), szantaż poprzez postawienie zleceniodawcy pod murem (tu warunek, że kontrahent musi byc tylko jeden) doprowadzający do aneksowania umowy i podwyższenia wartości kontraktu (bez zmiany wysokości zamówienia) w jego trakcie, lub poprzez podstawienie sprzedawców z wolnej ręki (w trybie pilnym) u których kilkakrotnie trzeba przepłacić. I jeszcze jedna kwestia. Zazwyczaj nie drukuje się przetargu poprzez celowanie cenowe, bo wiadomo, że za najniższą cenę otrzyma się najniższą jakość, a nawet najgorszą tandetę. Normalni oszuści przetargowi unikaliby takiego "numeru" tam gdzie chodzi wprost o ludzkie życie, tam gdzie jakosć chemii to skuteczność terapii i określone skutki uboczne (np. związane ze zbyt wielkim wyniszczeniem organizmu i cierpieniem pacjenta - bólem). Mówiąc krótko, zwykli oszuści unikają skracania przy okazji czyjegoś życia i zarabiania na tym. Ale nie łowcy skór. Ci łódzcy (lekarze, pielęgniarze) wstrzykiwali pawulon by zabić i godzili sie z tym, a w dodatku działając tak od lat czuli sie bezkarni. Ci rządowi też sie godzą i czują bezkarni. Zabezpieczyli wszystkie flanki: Tusku czapę rządową, Komorra czapę prezydencką (prawo łaski, veto), Marszałek Sejmu nie dopuści do głosowania nad wnioskiem o uchylenie immunitetu, a Arabski pilnuje administrację szeregową. Wszyscy razem kontrolują Sądy, Prokuraturę oraz Media.

Zreasumujmy: Traf sprawił, że w tym rządzie, w sprawie życia i śmierci wielu osób, przeprowadzono przetarg na farmaceutyki chemiczne do leczenia onkologicznego w ten sposób, że cena leków zakreślona w warunkach zamówienia, była tak niska, że ten warunek spełniała tylko jedna firma (którą akurat zapomniano zapytać o bieżącą kondycje finansową zadowalając się zdawkowymi dokumentami sprzed 2-3 lat) i tylko z ta firmą (jedną i na wyłączność) podpisano kontrakt na te farmaceutyki. Działo się to za rządów kopiącej w Smoleńsku Kopacz (przesuniętą dziś na zabezpieczenie), bliskiej koleżanki łapowniczki Sawickiej, która kłamała w wielu sprawach za swojego ministrowania i której ze śmiercią jest do twarzy. Jak to patologowi i kolekcjonerce skór. Za chwilę pierwsze trofea. Czy kiedykolwiek, wraz ze swoim mentorem i szefem za to odpowie? Pytanie otwarte. Na razie czekamy na masakrę. Być może przykryje także to czego jeszcze nie wiemy. ŁŁ


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
cw 3 broma opracowanie pytan 810
2SB 810
E 810
810 scenariusze zabaw Halloween 2
810 Osiadanie grupy fundamentow Nieznany
810
810
810
810
810
810
810
810 811
(11)Instrumenty pochodne 7id 810 ppt
cw 3 broma opracowanie pytan 810
2SB 810
Yamaha CA 810 Service Manual
Goodnight Linda Biurowa swatka 02 Nie bój się miłości (Harlequin Romans 810)
System sterowania SINUMERIK 810 T2

więcej podobnych podstron