Slavoj Žižek
Symbole faszystowskie, symbole komunistyczne
7 lutego br. [2005 - red.] w większości naszych gazet pojawiła się mała notka, z pewnością niewarta pierwszych stron. Oto w odpowiedzi na propozycję zakazu publicznego pokazywania w Europie swastyki i innych symboli nazistowskich, grupa konserwatywnych członków Parlamentu Europejskiego – w większości z byłych krajów komunistycznych – zażądała, by tę samą zasadę stosować wobec symboli komunistycznych. Nie tylko sierpa i młota, ale i czerwonej gwiazdy. Propozycji tej nie należy zbyt pochopnie odrzucać: jest ona bowiem oznaką głębokiej zmiany w samych fundamentach europejskiej tożsamości ideologicznej.
Mówiąc jasno i prosto: jak dotąd stalinizm nie był zakazany w ten sam sposób, co nazizm. Nawet jeśli w pełni zdajemy sobie sprawę z jego potwornych aspektów, Ostalgie wydaje się nam jakoś akceptowalna. Tolerujemy Goodbye Lenin, ale nie Goodbye Hitler. Dlaczego? Weźmy inny przykład: w dzisiejszych Niemczech można kupić wiele płyt CD ze starymi pieśniami rewolucyjnymi i partyjnymi z czasów NRD – od tytułów Stalin, Freund, Genosse do Die Partei hat immer Recht, lecz na próżno szukać kompaktów z pieśniami nazistowskimi. Ponownie: dlaczego?
Już na poziomie anegdotycznym różnica między faszystowskim i stalinowskim universum jest oczywista. W stalinowskich procesach pokazowych oskarżony musiał publicznie wyznać swe winy i opowiedzieć, co popchnęło go na drogę występku, w drastycznym przeciwieństwie do nazizmu, w którym czymś całkowicie bezsensownym byłoby domagać się od Żyda wyznania, że uczestniczył w żydowskim spisku przeciw narodowi niemieckiemu.
Ten kontrast wskazuje na różnicę w stosunku tych formacji do oświecenia: stalinizm powstał jako część tradycji oświeceniowej, wedle której prawda jest dostępna każdemu racjonalnemu człowiekowi, bez względu na stopień jego zdeprawowania i dlatego jest on subiektywnie odpowiedzialny za swoje występki. Dla nazistów – przeciwnie – wina Żydów wynika bezpośrednio z ich konstytucji biologicznej. Nie trzeba udowadniać, że są winni, ponieważ ich wina wprost wiąże się z byciem Żydami.
W stalinowskiej symbolice ideologicznej uniwersalny Rozum obiektywizuje się w postaci nieubłaganych praw rozwoju historycznego i wszyscy jesteśmy jego sługami – nawet przywódca narodu. Dlatego gdy nazistowski wódz wygłosi mowę, a publiczność bije brawo, on tylko stoi i w milczeniu akceptuje aplauz, uważając się za jego adresata. Z kolei w stalinizmie, gdy już wybuchnie obowiązkowy entuzjazm, przywódca wstaje i klaszcze wraz z innymi. Warto przypomnieć zabawny epizod z początku filmu Być albo nie być Lubitscha: gdy Hitler wchodzi do pokoju, wszyscy oficerowie podnoszą ręce w nazistowskim pozdrowieniu i krzyczą swoje „Heil Hitler”. W odpowiedzi Hitler również podnosi rękę i mówi „Heil ja sam”. W tym przypadku to czysty humor, rzecz nie do pomyślenia w rzeczywistości. Natomiast Stalin z pewnością mógł (i robił to) „heilować samego siebie”, gdy dołączał do oklaskujących go słuchaczy.
Z tego samego powodu w dniu urodzin Stalina więźniowie przysyłali mu telegramy z życzeniami „wszystkiego najlepszego i sukcesu socjalizmu” – nawet z najmroczniejszych gułagów jak Norylsk czy Workuta, podczas gdy nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić Żydów z Auschwitz wysyłających podobne telegramy Hitlerowi. Jakkolwiek brzmi to szaleńczo i niesmacznie, ta ostatnia dystynkcja świadczy o tym, że opozycja między stalinizmem i nazizmem była opozycją między cywilizacją i barbarzyństwem. Stalin nie odciął ostatniej nici wiążącej go z cywilizacją. Z tego powodu właśnie w największej wojnie XX wieku, II wojnie światowej, stalinowscy komuniści walczyli przeciwko faszyzmowi WSPÓLNIE z kapitalistycznymi demokratami.
John Berger zwrócił niedawno uwagę na interesujący aspekt francuskiego plakatu reklamującego internetowy fundusz inwestycyjny Selftrade: pod obrazem sierpa i młota, szczerozłotych i wysadzanych diamentami, widnieje napis „A jeśli rynek papierów wartościowych da zarobić każdemu?”. Strategia tego plakatu jest oczywista: dziś rynek ten spełnia egalitarne wymogi komunizmu, każdy może w nim uczestniczyć. Berger proponuje prosty eksperyment myślowy. „Wyobraźmy sobie kampanię reklamową z użyciem szczerozłotej i wysadzanej diamentami swastyki. Oczywiście nie przyniesie zamierzonych rezultatów. Dlaczego? Swastyka była skierowana do potencjalnych zwycięzców, a nie pokonanych, odwoływała się do dominacji, a nie sprawiedliwości”. Sierp i młot, wręcz przeciwnie, „głosiły nadzieję, że historia z pewnością będzie po stronie walczących o braterską sprawiedliwości”. Ironia polega tu na tym, że tym samym momencie, gdy hegemoniczna ideologia „końca ideologii” oficjalnie uznała tę nadzieję za martwą, paradygmatyczne „postindustrialne” przedsiębiorstwo (czy jest coś bardziej „postindustrialnego” niż handel akcjami w Internecie?) musi mobilizować tę uśpioną nadzieję, by przebić się ze swoim przekazem.
Jakkolwiek gdy idzie o ich pozytywną treść, komunistyczne reżimy okazały żałosną porażką, generującą terror i nieszczęście, otworzyły zarazem pewną przestrzeń – przestrzeń utopijnych oczekiwań, która pozwoliła nam między innymi właściwie ocenić porażkę realnego socjalizmu. Antykomunistyczni dysydenci przeoczają zazwyczaj fakt, że sama ta przestrzeń, z punktu widzenia której krytykowali i demaskowali codzienny terror i nieszczęście, została otwarta i utrzymywana dzięki komunistycznemu przełomowi i dzięki jego próbie ucieczki od logiki Kapitału.
Krótko mówiąc: gdy dysydenci tacy jak Havel demaskowali istniejący reżim komunistyczny w imię autentycznej solidarności międzyludzkiej, przemawiali (przeważnie bezwiednie) z miejsca utworzonego przez samych komunistów – dlatego bywają tak bardzo rozczarowani, gdy „realny kapitalizm” nie spełnia wielkich oczekiwań z czasów ich antykomunistycznych zmagań[1]. Być może więc Vaclav Klaus, pragmatyczny sobowtór Havla, miał rację określając go lekceważąco mianem „socjalisty”?
Posunę się tu do samego końca: uważam, że w ideologii stalinowskiej, nawet najbardziej totalitarnej, wciąż tkwi pewien potencjał emancypacyjny. Pamiętam z młodości słynną scenę z sowieckiego filmu o wojnie domowej z 1919 roku. Bolszewicy zorganizowali publiczny proces kobiety, matki chorego syna, która okazała się szpiegiem kontrrewolucyjnych sił Białych. Na samym początku procesu stary bolszewik gładzi swe długie wąsy i mówi: „Wyrok musi być surowy, lecz sprawiedliwy!”. Sąd rewolucyjny (kolektyw bojowników bolszewickich) uznaje, że przyczyną wrogiej działalności oskarżonej były ciężkie warunki życiowe. Wyrok: kobieta ma się w pełni zintegrować z socjalistycznym kolektywem, nauczyć pisać i czytać, zdobyć odpowiednie wykształcenie, a jej syna należy leczyć. Gdy zaskoczona matka wybucha płaczem, zupełnie nie rozumiejąc wielkoduszności sądu, stary bolszewik ponownie gładzi wąsy i kiwa przyzwalająco głową: „Tak, to surowy, lecz sprawiedliwy wyrok!”.
Łatwo uznać w powierzchowny, pseudomarksistowski sposób, że takie sceny były po prostu ideologiczną legitymizacją najbrutalniejszego terroru. Bez względu na to jednak, jak bardzo scena ta stanowi manipulację, i jak bardzo stała w sprzeczności z arbitralną surowością „sprawiedliwości rewolucyjnej”, z całą pewnością dostarczała ona widzom nowych standardów etycznych do oceniania rzeczywistości. Szokujący wynik tego ćwiczenia ze sprawiedliwości rewolucyjnej, nieoczekiwane odwrócenie „surowości” w surowość wobec sytuacji życiowej i we wspaniałomyślność wobec ludzi, nie może nie wzbudzać wzniosłego efektu. To odwrócenie całkowicie zmienia współrzędne w samym polu znaczenia: zamiast błagać o wielkoduszną tolerancję, stary bolszewik redefiniuje znaczenie „surowej sprawiedliwości” w sensie przesadnego pobłażania i hojności. Nawet jeśli to zwodniczy przekaz, to w pewnym sensie zawiera się w nim większa prawda moralna niż w brutalnej rzeczywistości społecznej, która go wygenerowała.
Z tych powodów nie znajdujemy w nazizmie nic, co przypominałoby „humanistycznych” dysydentów komunistycznych, którzy posuwali się nawet do ryzykowania swojej fizycznej egzystencji w walce z tym, co odbierali jako „biurokratyczną deformację” socjalizmu w ZSRR i jego imperium. W nazistowskich Niemczech nie było postaci, które domagałyby się „nazizmu z ludzką twarzą”. Na tym polega defekt (i ukryte uprzedzenie) wszystkich prób à la [Ernst] Nolte[2], których celem jest zajęcie neutralnej pozycji obiektywnego porównania faszyzmu i stalinizmu, czyli takiej argumentacji: „Jeśli potępiamy nazistów za bezprawne zabicie milionów, dlaczego nie stosujemy tych standardów w odniesieniu do komunizmu? Jeśli nie wybaczamy Heideggerowi krótkiego flirtu z nazizmem, to czemu wybaczyliśmy o wiele dłuższe zaangażowanie w komunizm Lukascowi, Brechtowi i innym?”. W dzisiejszej rzeczywistości dążenie do zajęcia takiej pozycji automatycznie oznacza faworyzowanie faszyzmu na rzecz komunizmu, czyli – bardziej konkretnie – redukowanie nazizmu do powtórek i reakcji na praktyki już obecne w bolszewizmie (śmierć przeciwników politycznych, terror i obozy koncentracyjne) w taki sposób, że „grzech pierworodny” tkwi w komunizmie.
Według Noltego zatem, jakkolwiek nazizm był czymś wstrętnym, to nie tylko pojawił się po komunizmie, ale stanowił również, zważywszy na jego treść, przesadną reakcję na zagrożenie komunistyczne. Co więcej, wszystkie okropności nazizmu są jedynie kopią okropności sowieckiego komunizmu: rządy tajnej policji, obozy koncentracyjne, ludobójczy terror. Czy mówimy tutaj o Formie? Czy chodzi tu o to, że komunizm i nazizm łączy ta sama totalitarna Forma, a różnica dotyczy jedynie czynników empirycznych, które wypełniają te same struktury („Żydzi” zamiast „wróg klasowy”, etc.)? Klasyczna liberalna reakcja na twierdzenia Noltego to moralistyczne larum: Nolte relatywizuje nazizm, redukując go do drugorzędnego echa komunistycznego Zła; jak jednak można porównywać komunizm, tę nieudaną próbę wyzwolenia, z radykalnym Złem nazizmu?
Uważam, że jest przeciwnie. Powinniśmy w pełni zgodzić się z centralnym punktem tezy Noltego: tak, nazizm faktycznie był reakcją na zagrożenie komunistyczne; faktycznie jedynie zmienił walkę klasową na walkę między Aryjczykami i Żydami – problem jednak leży w owym „jedynie”, które w żadnym wypadku nie jest tak niewinne, na jakie wygląda. Mamy tu do czynienia z transferencją (Verschiebung) we Freudowskim znaczeniu tego terminu: nazizm dokonuje transferencji walki klas w walkę ras, zaciemniając w ten sposób jej prawdziwe umiejscowienie. Tym, co ulega zmianie w przejściu od komunizmu do nazizmu, jest Forma. I to w tej zmianie Formy tkwi ideologiczna mistyfikacja nazizmu: walka polityczna jest przeobrażana w konflikt rasowy, zaś antagonizm (klasowy) tkwiący w strukturze społecznej, ulega zredukowaniu do inwazji obcego (żydowskiego) ciała, które narusza harmonię aryjskiej społeczności. Różnica między faszyzmem i komunizmem jest więc “formalno-ontologiczna”: nie jest tak (jak twierdzi Nolte), że w obu przypadkach mamy tę samą formalną strukturę antagonistyczną, w której jedynie miejsce Wroga zostaje wypełnione innym składnikiem pozytywnym (klasa, rasa). W przypadku rasy mamy do czynienia z pozytywnym, znaturalizowanym elementem (zakładana organiczna jedność Społeczeństwa jest zaburzona wskutek wtargnięcia obcego ciała), podczas gdy antagonizm klasowy konstytuuje pole społeczne i tkwi w nim – stąd faszyzm zamazuje antagonizm, przekształcając w konflikt pozytywnych, sprzecznych elementów.
Właściwym zadaniem jest więc myślenie o tragedii Rewolucji Październikowej: dostrzeżenie jej wielkości, jej niedościgłego potencjału emancypacyjnego, a zarazem historycznej konieczności jej stalinowskiego skutku. Powinniśmy się zdobyć na uczciwość i przyznać, że czystki stalinowskie były o wiele bardziej „irracjonalne” niż przemoc faszystowska. Paradoksalnie, sam ten „nadmiar” to bezbłędny znak, że w przeciwieństwie do faszyzmu stalinizm to przypadek wypaczenia autentycznej rewolucji. W faszyzmie, nawet w nazistowskich Niemczech, można było przetrwać, zachowując pozory „normalnego” życia codziennego, jeśli tylko nie angażowało się w jakąkolwiek działalność opozycyjną (i, oczywiście, nie było się Żydem z pochodzenia). Tymczasem w stalinizmie późnych lat 30. nikt nie był bezpieczny, każdego można było niespodziewanie zadenuncjować, aresztować i rozstrzelać jako zdrajcę. Innymi słowy, „irracjonalność” nazizmu skondensowała się w antysemityzmie, wierze w żydowski spisek, podczas gdy „irracjonalnością” stalinizmu przesiąknięte było całe ciało społeczne. Z tego powodu nazistowscy śledczy szukali dowodów i śladów faktycznej działalności przeciwko reżimowi, podczas gdy stalinowscy angażowali się w oczywistą i niedwuznaczną fabrykację dowodów (wymyślone spiski, sabotaże, etc.).
Co więcej, powinniśmy również uczciwie przyznać, że wciąż brakuje nam prawdziwej teorii stalinowskiego fenomenu. Symptomatyczny jest ów absolutny skandal – brak systematycznej i dogłębnej konfrontacji z fenomenem stalinizmu w Szkole Frankfurckiej. (Jedyne wyjątki od tej reguły to osobna historia: Behemot Franza Neumanna, studium narodowego socjalizmu, które w typowym modnym stylu późnych lat 30. i 40. sugeruje, że istniejące trzy wielkie systemy światowe – powstający właśnie kapitalizmu Nowego Dealu, faszyzm i komunizm – podążają w stronę tego samego biurokratycznego, globalnie zorganizowanego i „administrowanego” społeczeństwa; Sowiecki Marksizm Herberta Marcusego, jego najmniej pasjonująca i zapewne najgorsza książka, dziwnie neutralna analiza sowieckiej ideologii bez jasnego zaangażowania; na koniec wreszcie próby niektórych zwolenników Jürgena Habermasa z lat 80., którzy, odnosząc się do rodzącego się fenomenu dysydentów, usiłowali wypracować pojęcie społeczeństwa obywatelskiego jako miejsca oporu wobec reżimu komunistycznego – przemyślenia interesujące politycznie, lecz dalekie od satysfakcjonującej, globalnej teorii specyfiki stalinowskiego „totalitaryzmu”).
Jak mogło dojść do tego, że myśl marksistowska, która twierdziła, iż skupia się na aspektach upadku marksistowskiego projektu emancypacyjnego, może unikać analizy koszmaru „realnie istniejącego socjalizmu”? Czyż jej skupienie się na faszyzmie również nie było przeniesieniem, cichym przyznaniem się, że nie potrafi stawić czoła prawdziwej traumie? Upraszczając nieco: nazizm stworzyła grupa ludzi, która chciała robić bardzo złe rzeczy – i robiła je. Stalinizm, przeciwnie, powstał jako wynik radykalnej próby emancypacyjnej.
W tym miejscu należy dokonać wyboru: „czysto” liberalne stanowisko polegające na zajęciu równego dystansu wobec lewicowego i prawicowego „totalitaryzmu” (oba są złe, bazują na nietolerancji odmienności politycznej i innych, odrzuceniu demokratycznych humanistycznych wartości, etc.) jest a priori fałszywe. Musimy wziąć stronę któregoś z nich i ogłosić, że jeden jest fundamentalnie „gorszy” od drugiego. Z tego powodu postępująca „relatywizacja” faszyzmu, twierdzenie, że należy dokonać racjonalnego porównania obu totalitaryzmów, etc., zawsze zawiera – jawną bądź ukrytą – tezę, że faszyzm był „lepszy” niż komunizm, że był zrozumiałą reakcją na zagrożenie komunistyczne.
Latem 2003 roku Silvio Berlusconi sprowokował gwałtowną reakcję swoją tezą, że choć Mussolini był dyktatorem, to nie był przestępcą politycznym i mordercą jak Hitler, Stalin czy Saddam. Należy pamiętać, o jaką stawkę naprawdę chodzi w tym skandalu: opinii Berlusconiego w żadnym razie nie wolno uznawać na jego prywatne idiosynkrazje, jego opinie to część większego ideologiczno-politycznego projektu zmiany powojennych pojęć europejskiej tożsamości, opartej na antyfaszystowskiej jedności.
Neokonserwatyści lubią paplać o głębokim „kryzysie moralnym”, w który popadły nasze permisywne, narcystyczne, etc. społeczeństwa. W rzeczy samej: nic tak nie świadczy o tym, że tkwimy w samym środku głębokiego kryzysu etyczno-polityczego, jak właśnie propozycje zakazania komunistycznych symboli.
Przełożył Artur Chodziński. Tekst ukazał się w miesięczniku „Odra” nr 6/2005. Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk.
- -
[1] Warto zwrócić uwagę, że inny dysydent, Adam Michnik, zdradza większą samoświadomość stwierdzając o sobie, że tak naprawdę jest socjalistą, który nie może wybaczyć socjalizmowi, że nie funkcjonuje – przyp. „Odra”.
[2] Por. Ernst Nolte, Deutschland und der Kalte Krieg, Monachium 1974 – przyp. „Odra“.