460

ON DRUGS Globalna Komisji ds. Polityki Narkotykowej ogłosiła raport z którego wynika, że „wojna z narkotykami nie ograniczyła spożycia narkotyków, kosztowała miliony dolarów naszych podatków, nakarmiła bandytów i uśmierciła tysiące ludzi”. http://www.globalcommissionondrugs.org/Report

Raport jest podobno ważny bo:

1. „ogłaszają go byli wybitni i do dziś szanowani przywódcy, mężowie stanu i intelektualiści”;

2. „te znane autorytety wypowiadają głośno prawdy, które dotąd były znane specjalistom, ale przemilczane publicznie na forach światowej polityki”

http://wyborcza.pl/1,75248,9717803,Swiatowi_medrcy_radza__zmienic_polityke_narkotykowa.html

To dobrze, że „znane autorytety wypowiadają głośno prawdy” których dotąd nie odważyły się wypowiadać. Może dlatego są „znanymi autorytetami”, że widzą kiedy już można wypowiedzieć jaką prawdę. Ci którzy tego nie wiedzieli i te same prawdy wypowiadali wcześniej nie dorobili się miana autorytetów, tylko oszołomów. Do autorytetów zakwalifikowani zostali: były sekretarz generalny ONZ Kofi Annan, były sekretaz stanu USA George Schultz, były szef FED Paul Volcker, były sekretarz generalny NATO Javier Solana, byli prezydenci: Brazylii Fernando Henrique Cardoso, Kolumbii César Gaviria, Meksyku Ernesto Zedillo, Szwajcarii Ruth Dreifuss, premier Grecji Jeorjos Papandreu, oraz pisarze Carlos Fuentes i Mario Vargas Llosa. Zwłaszcza Jeorjos Papandreu za autorytet bezwzględny uznać trzeba w szczególności w sprawach zadłużania państwa. Kofi Annan na autorytet się nadaje najbardziej w sprawach organizacji programów pomocowych („Ropa za żywność”). Ale ważne są konkluzje do których doszły autorytety w dziedzinie walki z narkobiznesem. „50 lat po ogłoszeniu ONZ-owskiej konwencji ds. narkotyków i 40 lat po wypowiedzeniu im wojny przez prezydenta USA Richarda Nixona radykalna reforma polityki narkotykowej stała się pilna i konieczna”. "Globalna wojna przeciw narkotykom poniosła klęskę, a dla ludzi i społeczeństw na całym świecie miała druzgocące skutki " - podkreślają autorzy raportu. Komisja domaga się zmiany postępowania, które polega na bezwzględnym zakazie i karaniu upraw, konsumpcji i handlu narkotykami. Dotychczasowa polityka nie rozróżniała kata i ofiary i opierała się na ideologicznych przesądach i politycznych kalkulacjach, a ignorowała badania naukowe i praktyczne doświadczenia.

Korzystając z tych „badań i doświadczeń” autorytety uznały, że „chłopi uprawiający mak czy kokę to drobni rolnicy zarabiający na życie swoich rodzin, a nie kryminaliści. Żeby przestali się zajmować uprawą tych roślin, trzeba im zapewnić inne źródła dochodów”. Nikt nie broni uprawiać nikomu soi albo kukurydzy. Widocznie z jakiegoś powodu wybierają mak czy kokę. Czy ten powód nie nazywa się „pieniądze”? co trzeba zrobić, żeby „im zapewnić inne źródła dochodów” tak samo korzystne jak mak czy koka? Pewnie ONZ powinien zorganizować jakiś program typu: „Koka za żywność” albo cos podobnego. Natomiast „ludzi uzależnionych od narkotyków trzeba przestać wykluczać” i „traktować ich jak ofiary nałogu i dilerów, a narkomanię - jako kwestię zdrowia publicznego”. Co oznacz konieczność zwiększenia nakładów na ochronę „zdrowia publicznego” w zakresie leczenia narkomanów. Czy w związku z tym trzeba będzie mniej wydawać na leczenie zarażonych nową odmianą bakterii coli, czy raczej trzeba będzie „zwiększyć nakłady” na „ochronę zdrowia publicznego? A może zrobić tak:

Zalegalizować narkotyki – niech je sprzedają jako „suplement diety ". Zlikwiduje to „kartelową marżę”, która jest jedyną racją bytu karteli narkotykowych, dzięki której mają one środki na finansowania swojej działalności z uzbrojeniem włącznie. Zlikwiduje to też problem wciągania przez handlarzy do nałogu nowych ludzi – dla poszerzania rynku przynoszącego gigantyczne zyski, bo aż takich zysków nie będzie. Zniknie też syndrom „owocu zakazanego”, po który wielu sięga – jak wynika z badań ale chyba nie tych, na które powołują się autorytety – dla przekory, czy z ciekawości. A co zrobić z narkomanami? Skoro nie będą już wciągani w nałóg przez narkotykową mafię, która dzis potrafi dzieciakom cukierki z koką rozdawać, żeby poczuły narkotykowy głód, i będą cpać z własnej nieprzymuszonej woli, to niech ćpają. Wolność to piękna idea. A jeszcze piękniejsza w połączeniu z odpowiedzialnością. Ale urzędnicy nie pozwolą na takie fanaberie. Gil Kerlikewske, odpowiedzialny w rządzie USA za walkę z narkotykami, uznał raport za „mylący”. „Zwiększenie dostępności narkotyków - jak sugeruje ten dokument - utrudni zapewnienie społeczeństwu bezpieczeństwa i zdrowia” - stwierdził rzecznik Kerlikewske ′ego. No właśnie! Bo co by robiły te wszystkie agencje antynarkotykowe jakby nie musiały nikogo zwalczać? I jest jeszcze jeden problem. Chyba poważniejszy. Zmniejszyłoby się PKB!!! Więc siłą rzeczy musiałby się zwiększyć dług liczony jako procent PKB. Oczywiście rządy mogłyby mniej wydawać – jakby odpadło im wydawanie na prowadzenie wojny z kartelami narkotykowymi. Ale oczywiście by tego nie zrobiły. I zaoszczędzone środki wydałyby na inne szczytne cele. Natomiast zmniejszyła by się czarna sfera, którą zaczynamy liczyć do PKB. No ale cóż... Jak mawiał Nicolas Gomez Davila „Idea polityczna, która nie prowadzi do katastrofy nigdy nie jest popularna”. Gwiazdowski

Osobliwości Gen. K. Parulski na spotkaniu z komisją senacką w lutym 2011 tak opowiadał o osobliwościach proceduralnych z 10 Kwietnia – była to wypowiedź nawiązująca do pytania A. Macierewicza w kwestii wykluczenia zamachu w trakcie nocnego porozumienia z Ruskami: „posiedzenie, które miało miejsce w Smoleńsku po naszym przylocie, było spotkaniem, w którym ze strony polskiej uczestniczyli poza mną: pan pułkownik Szeląg, funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i szef Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Głównej Żandarmerii. Było to spotkanie mające określić ramy naszego współdziałania. Podczas tego spotkania… A chciałbym podkreślić, że wylądowaliśmy w Smoleńsku w nocy, tak naprawdę wniosek o pomoc prawną był napisany, a przecież byliśmy tam po to, aby realizować wniosek o pomoc prawną strony polskiej, jednak nie został jeszcze przesłany faksem stronie rosyjskiej. A więc wszystko, co czyniliśmy, to były wstępne ustne uzgodnienia, które miały nam zapewnić niejako możliwość jak najbardziej skutecznego działania w interesie Polski.” Pierwszą osobliwością jest więc to, że polscy prokuratorzy przybyli na teren neo-ZSSR szybciej niż faks z wnioskiem o pomoc prawną. Pytanie, kto przy tym faksie pracował, że aż tak ciężko było ten wniosek przesłać? Kto też tak organizował pracę tymże prokuratorom i kto ją ze strony polskiej (na szczeblu ministerialnym, rzecz jasna) koordynował, by od razu napotykała trudności? Drugą osobliwością jest ta, o której mówi Parulski: „Wśród tych uzgodnień było zapewnienie strony rosyjskiej, że mamy prawo do udziału w czynnościach, i w ogóle stwierdzenie, że możemy przebywać na terenie Federacji Rosyjskiej. Byliśmy przecież umundurowanymi oficerami NATO i mogliśmy być po prostu deportowani w momencie postawienia stopy na rosyjskim gruncie. A zostaliśmy przyjęci jako partnerzy do rozmów.” Należałoby więc tu przypomnieć (być może i samemu Parulskiemu), że polscy prokuratorzy oficjalnie (i za wiedzą władz w Warszawie i Moskwie) przybyli badać katastrofę polskiego rządowego i wojskowego samolotu z prezydencką delegacją, jeśli więc mieliby się cieszyć z tego, że nie zostali „po prostu deportowani w momencie postawienia stopy” na terytorium „FR”, to coś chyba jest nie tak z rozpoznaniem sytuacji.

I Parulski, omawiając dalej kulisy nocnego posiedzenia z Ruskami, dochodzi do kwestii „wykluczania zamachu”, o co pytał Macierewicz: „Podczas tych spotkań, to znaczy spotkania, tego pierwszego spotkania, któremu przewodniczył pierwszy zastępca prokuratora generalnego Aleksander Bastrykin, ustaliliśmy podstawowe kwestie, chociażby taką, którą sam zaproponowałem, mianowicie aby ze wszystkich zwłok pobierać podwójne próbki do badań genetycznych, co w tej chwili owocuje tym, że możemy prowadzić własne badania, które pozwolą nam odpowiedzieć na pytania postawione przez pana posła w pierwszej kolejności, to znaczy na pytania odnośnie do kwestii zasadności wniosków ekshumacyjnych. Dokonaliśmy wtedy szereg podstawowych ustaleń, które określiły nasz status prawny. Te ustalenia zostały spisane. (…) Ja żadnych porozumień z Rosjanami, mówiących o tym, że wykluczamy kwestie zamachu, nie zawierałem. Chciałbym jednak podkreślić i uzmysłowić panu posłowi (...) że polska prokuratura prowadzi niezależne śledztwo i już w pierwszych dniach przekazywaliśmy, że jedną z wersji tego śledztwa jest kwestia zamachu. My tego nie negowaliśmy. Również Rosjanie w swoich działaniach przeprowadzili już w pierwszych dniach ekspertyzy, które miały potwierdzić albo wykluczyć użycie odpowiednich materiałów wybuchowych na pokładzie samolotu Tu-154M.”

(s. 70-71)

http://www.senat.gov.pl/k7/kom/kon/2011/089on.pdf

Pomijając kwestię ruskich „ekspertyz”, którą najlepiej streszcza to jedno zdanie, chyba najciekawsze z całego ruskiego pseudodokumentu: „Wyniki ekspertyzy balistycznej potwierdzają obecność na pokładzie broni (kilka pistoletów) i amunicji (naboi) do nich. Nie jest możliwe określenie, kiedy po raz ostatni oddane zostały strzały z tych pistoletów” (raport komisji Burdenki 2, zwany potocznie „raportem MAK”, o broni polskich borowców lecących z delegacją prezydencką, s. 146; szerzej o tej kwestii:

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/blitzkrieg-z-10042010.html

to wydaje się, że problem nie sprowadza się do tego, czy Parulski takie porozumienie zawarł czy nie, lecz do tego, czy Ruscy potraktowali jakąś część tego posiedzenia, jako zawarcie takiego porozumienia. O to chyba też chodziło Macierewiczowi, gdy mówił: „o posiedzeniu, które miało miejsce i w którym pan brał udział, posiedzenie prokuratorów rosyjskich i prokuratorów polskich, na którym prokuratorzy rosyjscy sformułowali taką tezę, ona jest zapisana w protokole, że eliminuje się, nie bierze się w ogóle pod uwagę możliwości działania osób trzecich, w ogóle tego nie ma, w ogóle nie bierze się pod uwagę tego, co popularnie – choć to jest oczywiście bardzo daleko idące uproszczenie i zawężenie – nazywa się zamachem” (s. 70). Każdy bowiem, kto choć trochę badał mentalność charakterystyczną dla sowieckich struktur (a neo-ZSSR jest ścisłą kontynuacją ZSSR) i zna jako tako sowietyzm, ten wie, że te struktury i ludzie z nimi związani nie działają wcale na zasadach typowych dla zachodnich instytucji, lecz wyłącznie na zasadzie ruskiej bumagi, a więc tego, co sami Ruscy ustanawiają i jak sami to (co ustanowili) rozumieją. Wobec tego to, czy ktoś faktycznie zawarł jakieś porozumienie czy nie i jak owo niezawarcie porozumienia tenże ktoś interpretuje, to, mówiąc dość brutalnie, jego prywatna sprawa, a nawet „state of mind” – istota rzeczy bowiem polega na tym, iż kluczowa jest ruska interpretacja zaistniałej „prawnej” sytuacji. Obawiam się więc, że te dwie osobliwości pokazują generalną słabość podejścia polskich wojskowych prokuratorów do całej tragicznej historii z 10 Kwietnia. Podejrzewam nawet, że ci prokuratorzy nie mają za bardzo pomysłu, jak z takiego stanu rzeczy wybrnąć. Nie dysponują możliwościami nacisku na Rusków, ale też nie mają szans na wyegzekwowanie tego, co się Polsce należy, jak choćby określony materiał dowodowy czy odpowiednie dokumenty. I ciekaw jestem, czy „po prostu” prokuratura przejdzie nad tym do porządku dziennego i uzna, że „Polacy, nic się nie stało”, a więc, że skalę ruskiego matactwa, naginania prawa, samowolki, fałszerstw itd. można „po prostu” zignorować, czy też dokona się jakiś, oczekiwany chyba przez nas wszystkich bez większych nadziei, „przełom śledztwie”. Oczywiście nie jest do końca prawdą sugestia, iż polscy prokuratorzy byli 10 Kwietnia kompletnie bezradni i zdani na łaskę Rusków tudzież kompletnie oszalałego gabinetu ciemniaków. Mogli oni w sytuacji utrudniania czy wprost uniemożliwiania prowadzenia śledztwa (czy to przez Rusków, czy przez gabinet ciemniaków), ogłosić to publicznie i podać się do dymisji. W ten sposób powstałaby sytuacja ekstremalna tego typu, że w przypadku tragedii narodowej o niesamowitej skali, normalne śledztwo ws. ustalenia przyczyn tejże tragedii jest torpedowane przez Moskwę i Warszawę. Byłby to zarazem jednoznaczny sygnał (nie tylko dla polskich obywateli), jak bardzo nienormalne jest to, co wokół „sprawy katastrofy” się dzieje. Wzmógłby się zarazem nacisk społeczny na powołanie międzynarodowej komisji, ciemniacy by zgłupieli doszczętnie lub próbowaliby w panice „wyznaczyć nowych prokuratorów” do pracy, a Kreml zostałby postawiony w bardzo niewygodnej sytuacji (skoro to tylko był „nieszczęśliwy wypadek”). Wtedy zresztą, jakby się ruscy spece zabrali za „sprzątanie pobojowiska”, to sprawa zbrodni nabrałaby jednoznacznego wymiaru. Prokuratorzy polscy nie byli też (i nadal nie są), co warto szczególnie podkreślić, bezradni w „polskiej zonie”. Kwestia bardzo niejasnych ustaleń dotyczących podziału delegacji prezydenckiej (http://freeyourmind.salon24.pl/313310,podzial-delegacji), kwestia przedziwnych roszad na Okęciu, kwestia zaniku monitoringu na wojskowym, stołecznym, najważniejszym lotnisku (w takim dniu i przy takiej wizycie), kwestia braku monitoringu przelotu delegacji – to cały zestaw spraw nadających się idealnie do badań wojskowej prokuratury i tu już żadna ruska zgoda ani aprobata nie jest przecież potrzebna. Tu chodzi przecież o natowskie struktury i natowskie procedury, o natowskie dokumenty (lub ich niszczenie, fałszowanie, antydatowanie etc.) i natowskich oficerów odpowiadających za konkretne działania. Ja tak się tylko zastanawiam, czy prokuratura w ogóle „chce” wchodzić w „polską zonę”, w której patologie czy braki rozmaitych dowodów oraz dokumentów trudno byłoby zwalić na ruski bajzel.

FYM

Francuska lewica obawia się wyciągania obyczajowych skandali polityków Zgwałcenie pokojówki w Nowym Jorku przez prezesa MFW Dominika Straussa-Kahna zaczyna się odbijać nad Sekwaną czkawką. Trochę po czasie rozpoczęła się ogólnokrajowa debata nad sensem medialnej ochrony prywatnego życia polityków francuskich. I mamy kolejne skandale… W programie Canal+ znany filozof i były minister edukacji w rządzie Raffarina, Łukasz Ferry, zarzucił dziennikarzom, że zbyt długo milczeli w podobnych sprawach. Przypomniał tu zatrzymanie kilka lat temu przez policję marokańską w Marrakeszu „jednego z byłych ministrów francuskich, który brał udział w pedofilskiej orgii”. O sprawie wiedział „cały Paryż”, ale ją zatuszowano i nigdy nie przedostała się do mediów. Po tych rewelacjach rozpoczęły się spekulacje nad tym, kto był owym ministrem pedofilem? Padło nazwisko ministra spraw wewnętrznych Filipa Douste-Blazy’ego (chadek), ale oskarżenie powiązano przede wszystkim z socjalistą, byłym ministrem edukacji Jackiem Langiem. W tym kontekście przypomniano informację z 2005 roku z tygodnika „L’Express”, w której wspominano o „zatrzymaniu Langa w Maroku”. Zainteresowanie mediów tymi rewelacjami spowodowało zaproszenie Ferry’ego do prokuratury na rozmowę. Nagły ekshibicjonizm świata polityki zaniepokoił lewicę. Już teraz pojawiły się głosy, że tworzenie atmosfery sensacji, wyciąganie obyczajowych skandali polityków i generalizowanie ich zepsucia moralnego otwiera drogę do… „sukcesów skrajnej prawicy”. W tego typu klimacie nabija się przecież przed wyborami prezydenckimi poparcie Marynie Le Pen. Być może jest w tym rzeczywiście coś na rzeczy. Po rewelacjach dotyczących Jacka Langa przypomniano bowiem także inną sex-sprawę dot. ministra kultury Fryderyka Mitteranda, który zawarł w swojej książce dziwne fragmenty o przeżyciach pedofilskich w Tajlandii. Przy okazji dyskusji nad zatrzymaniem Romana Polańskiego w Szwajcarii sprawę tę przypomniała Mitterandowi (bronił reżysera) szefowa Frontu Narodowego! Klimat się zmienia, a afera DSK ma już kolejną polityczną „ofiarę”. Media poinformowały właśnie, że do dymisji podał się sekretarz stanu ds. służb publicznych Grzegorz Tron. Został on oskarżony przez dwie byłe pracownice merostwa w Draveil (departament Essone) o „agresję seksualną”. „Journal de Dimanche” doniósł niedawno, że pojawiła się także trzecia kobieta, która ma być seksualną ofiarą Trona. Grzegorz Tron przyjął zresztą „tradycyjną” taktykę obrony. Odrzucił wszystkie zarzuty i twierdził, że kobiety „fantazjują”, bo do czynności seksualnych doszło za obopólną zgodą. Po sprawie DSK Pałac Elizejski woli jednak „dmuchać na zimne” i trochę „pomógł” Tronowi podjąć decyzję o dymisji.

Bogdan Dobosz

Cena za EURO: utrata państwowej, walutowej i gospodarczej suwerenności Laureatem tegorocznej niemieckiej (tzn. „Europejskiej”) Nagrody Karola Wielkiego został obecny szef Europejskiego Banku Centralnego – Jean-Claude Trichet. Uroczyste wręczenie nagrody odbyło się 2 czerwca w Akwizgranie. W uzasadnieniu wyróżnienia podkreślono zasługi szefa Euro-Banku dla „stabilizacji euro i utrzymania konkurencyjnej zdolności rynku UE”. Świeżo upieczony laureat prestiżowej euronagrody w swoim przemówieniu chyba jednak trochę zmroził swoimi postulatami niektórych uczestników tej uroczystości, w tym paru komentatorów: „Frankfurter Allgemeine Zeitung” i innych jeszcze nie w pełni „postępowych” gazet. Prezes Trichet postulował bowiem stanowczo „potężną centralizację europejskiej polityki gospodarczej” i „utworzenie europejskiego ministerstwa finansów”, które powinno mieć na tyle duży zakres władzy, aby wszystkie „opieszałe” i „grzeszne kraje” UE wziąć pod „ścisłą kuratelę”. Brzmiało to trochę jak ostatnia wola prezesa Euro-Banku, odchodzącego za 4,5 miesiąca na emeryturę. Jean-Claude Trichet nakreślił też pożądane priorytety europolityki gospodarczej: znacznie więcej „europejskiego” nadzoru i kontroli, a także więcej budżetowej dyscypliny we wszystkich krajach. Aby to było możliwe, konieczne będzie jednak oddanie przez poszczególne państwa swoich zwierzchnich uprawnień władzom UE. Co pozostałoby z suwerenności i wewnętrznej demokracji tych państw, gdyby „wizja” szefa Euro-Banku została spełniona? – pyta komentator „FAZ”. I odpowiada sobie i czytelnikom: faktycznie to nic by z nich nie pozostało. „Czy to jest ta ultymatywna cena, którą należy uiścić za walutę i instytucje euro?”. Wydaje się, że tak – to jest ta długofalowa cena za walutę euro i przynależność do UE: utrata państwowej, walutowej i gospodarczej suwerenności przez wszystkie mniejsze i średnie kraje UE. A także coraz większe dryfowanie ku eurosocjalizmowi i zdanie się na łaskę i niełaskę rządowego Berlina, Paryża i brukselskich eurokomisarzy. Prezes Trichet ponowił w Akwizgranie żądanie, aby surowiej obchodzić się z mocno zadłużonymi państwami członkowskimi UE. W pierwszym okresie trzeba je finansowo wesprzeć, żeby same były zdolne do naprawienia swoich błędów. W ten sposób można by zapobiec sytuacjom kryzysowym w innych państwach. Jeżeli jednak nie przyniesie to pożądanego skutku – mówił Trichet – to w grę wchodzi bezpośredni wpływ instytucji UE na politykę gospodarczą i finansową tych krajów w sytuacji, gdy ich polityka finansowa okaże się szkodliwa dla innych. Dlatego będzie potrzebne wspólne europejskie ministerstwo finansów – podsumował szef EBC. Tomasz Mysłek

Zwrot ws. zakażenia EHEC. Bakteria nie pochodzi od roślin. Z Luksemburga płyną informacje o zaskakującym zwrocie wydarzeń w sprawie zakażeń bakterią EHEC. Według informacji przekazanych polskiemu ministrowi rolnictwa Markowi Sawickiemu przez unijnego komisarza do spraw zdrowia, źródłem zakażeń nie są warzywa czy inne rośliny. - Komisarz zaznaczył, że nieformalnie może tylko tyle powiedzieć, że coraz więcej mamy pewności, że źródło zakażenia nie pochodzi od produkcji roślinnej – powiedział Sawicki. Wciąż jednak nie wiadomo co jest źródłem zakażenia, które dotknęło już ponad półtora tysiąca osób i zabiło 23, z czego 22 w samych Niemczech. - Warzywa i owoce prawdopodobnie nie są źródłem zakażenia bakterią E.coli – te zaskakujące, wstępne wnioski podała Komisja Europejska. Mówił o tym komisarz do spraw zdrowia John Dali na nadzwyczajnym posiedzeniu unijnych ministrów rolnictwa w Luksemburgu. Jego oświadczenie zrelacjonował szef resortu rolnictwa Marek Sawicki. - Nadal nie wiemy, co jest źródłem zakażenia ponad półtora tysiąca osób. Nie mamy pełnej identyfikacji przyczyn, ale jednocześnie mamy coraz więcej wiedzy, że źródłem zakażenia nie są produkty roślinne – powiedział minister rolnictwa Marek Sawicki. A to oznacza, że niezwykle trudno będzie po pierwsze – zlokalizować źródło zakażenia, a następnie z nim walczyć. Początkowo sądzono, że to zakażone ogórki są przyczyną poważnych zatruć pokarmowych lub przypadków śmiertelnych, ale to okazało się nieprawdą. Nie potwierdziły się też przypuszczenia, że to sałaty. Najnowszy trop prowadził do gospodarstwa ekologicznego w Dolnej Saksonii, gdzie hodowane były kiełki fasoli i innych roślin. Jednak wstępne testy dały wynik negatywny. Niemiecki minister zdrowia: ostrożny optymizm ws. epidemii. EHEC

Więcej na http://wiadomosci.onet.pl/

Niedługo rozboli nas głowa od nadmiaru teorii, skąd wzięła się bakteria EHEC: hiszpańskie ogórki, sałaty, hodowla kiełków itd. Tylko jakoś cicho w mediach o najbardziej wiarygodnej teorii: bakteria jest prawdopodobnie wytworzona sztucznie w laboratoriach. – admin

Dziesięć przykazań na obecne czasy Jak bronić się przed niewolnictwem fundowanym nam przez krajową i światową elitę?

Unikaj brania kredytów, zminimalizuj kontakty z bankami i wszelkimi instytucjami finansowymi

Nie kupuj niepotrzebnych rzeczy, szczególnie nadmiernej ilości ubrań, drogich samochodów, sprzętu RTV i AGD…Ogranicz do minimum konsumpcję indywidualną, szczególnie tą niepotrzebną jak kino, knajpy, używki…

Oszczędzaj i inwestuj biorąc pod uwagą swoją wiedzę na temat tego, co nas może czekać. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczaj na naukę czerpaną z niezależnych źródeł, utrzymanie zdrowia i sprawności fizycznej, działalność altersystemową

Ogranicz do minimum ilość czasu, który marnujesz na rozrywkę. Przestań całkowicie oglądać TV.

Włóż maksimum czasu i energii w walkę z uciskiem działając na niezależnych forach internetowych czy bezpośrednich dyskusjach

Zorganizuj swoich znajomych, rodzinę, współpracowników, osiedle, gminę. Stwórz organizację samoinformacyjną i samopomocową

Nie bój się mówienia prawdy i jej publicznego ujawniania

Uczestnicz czynnie w demaskowaniu wszelkiej ubłudy i kłamstwa, oraz broń się przed nakładaniem coraz większych podatków i obowiązków kosztem coraz mniejszych praw obywatelskich, oferowanych przez państwo

Nie wierz nigdy politykom. Miej ograniczone zaufanie do ludzi jak i wszystkich organizacji. Wszelkie informacje sprawdzaj w kilku niezależnych źródłach.

Nie oglądaj się, aż inni coś zaczną. BĄDŹ ODWAŻNY I DZIAŁAJ !

http://raynold.blog.onet.pl

Kara za „złe wychowanie” Precedensowy wyrok w sprawie o ograniczenie praw rodzicielskich za nieposyłanie dziecka na seksedukację. Chcąc oszczędzić swojej dziesięcioletniej córce zajęć z seksedukacji, państwo Korejwowie nie zezwolili jej na udział w tego typu lekcjach. Uwzględniając wniosek szkoły, sąd pierwszej instancji ograniczył władzę rodzicielską poprzez poddanie jej nadzorowi kuratora sądowego. – To było jak grom z jasnego nieba. Otrzymałem wezwanie do stawiennictwa z córką w sądzie rodzinnym w Olsztynie. W sądzie czekały akty urodzenia dzieci. I prokurator, by je nam odebrać – relacjonuje „Naszemu Dziennikowi” pan Andrzej Korejwo. Koncepcja wychowawcza państwa Korejwów nie wyrządzała krzywdy dzieciom, ale nie podobała się nauczycielom. Olsztyński sąd zdecydował o ograniczeniu władzy rodzicielskiej. W piśmie z 29 kwietnia 2009 r. skierowanym przez dyrekcję Szkoły Podstawowej nr 3 w Olsztynie do III Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w tym mieście sformułowany jest wniosek o rozpatrzenie sytuacji rodzinnej dwóch córek państwa Korejwów. Dyrektor Joanna Sędrowska wytacza konkretne zarzuty wobec pana Andrzeja Korejwy, ojca dziewczynek. Sugeruje, jakoby jedna z nich, wtedy uczennica czwartej klasy, była w szkole smutna i wystraszona. W dokumencie znajduje się domniemanie, że może to być spowodowane zachowaniem ojca, który rzekomo utrudnia córce dostęp do edukacji. „Ojciec kwestionuje wszystkie tematy związane z rozwojem człowieka” – taką puentę znajdujemy w piśmie do sądu. W szczególności chodzi o to, że dziewczynka nie uczestniczyła w cyklu spotkań „Przemoc fizyczna wobec dziecka. O dotykaniu, odmawianiu i pomaganiu, czyli jak dziecko może skutecznie sobie radzić z przemocą fizyczną i seksualną”. A spotkania te szkoła bardzo sobie ceni. Od kilku lat prowadził je pedagog i psycholog z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 1 w Olsztynie. W zajęciach o „dotykaniu, odmawianiu i pomaganiu” pan Korejwo dostrzegł jednak niebezpieczeństwo niewłaściwego rozbudzania wyobraźni dziecka. – Stąd nie zgodziłem się na uczestniczenie naszej córki w nieobowiązkowej seksedukacji w szkole – podkreśla rodzic. Miał do tego prawo. Zgodnie z rozporządzeniem ministra edukacji narodowej, którego nowelizacja obowiązuje od 1 września 2009 r., niepełnoletni uczeń nie uczestniczy w zajęciach z edukacji seksualnej, jeżeli jego rodzice zgłoszą dyrektorowi szkoły rezygnację na piśmie (par. 4.1). – Uczyniliśmy to 2 września 2009 r. – relacjonuje pan Korejwo. – Osobiście uważam, że o takich rzeczach nie rozmawia się z dziećmi w wieku 10 lat – zauważa. Państwo Korejwowie mają świadomość swoich praw. Jak tłumaczą, to rodzice decydują o wychowaniu i edukowaniu swoich dzieci, także w sferze prokreacji. Mówi o tym Konstytucja RP, która w art. 48 stanowi o wychowywaniu dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami z uwzględnieniem stopnia dojrzałości dziecka. Jednak lista zastrzeżeń jest znacznie bogatsza. Szkoła miała za złe ojcu kwestionowanie ocen wystawianych dziecku przez nauczycieli, formułowanie przez niego uwag do zadań pojawiających się na sprawdzianach z matematyki czy do niektórych treści i zdjęć ze szkolnych podręczników, np. reprodukcji z książki do plastyki. - Jako rodzic mam prawo i obowiązek dbać o prawidłowy i właściwy rozwój moich dzieci. Tam gdzie zachodzi konieczność, mam prawo interweniować, gdy uważam za niestosowne działanie wychowawców czy pedagogów – kontruje pan Korejwo, który o perypetiach swojej rodziny postanowił opowiedzieć „Naszemu Dziennikowi”. To dlatego na szkolnym zebraniu Andrzej Korejwo zaprezentował podręcznik do plastyki. – Zauważyłem, że autor zamiast osiągnięć architektury, prezentacji stylów czy sztuki sakralnej zamieścił nieproporcjonalnie liczne akty nagich kobiet i mężczyzn. Zwracałem uwagę, że pokazywanie obrazów nagich ciał kobiecych i męskich dziesięciolatkom na lekcji plastyki jest niestosowne i niewłaściwe w publicznej instytucji państwowej, jaką jest szkoła podstawowa – mówi ojciec.

Bo to katolicka rodzina Placówka skarży się też sądowi, że ojciec nie podał do szkolnej dokumentacji numeru PESEL podczas zapisywania do pierwszej klasy drugiej córki. Co na to Andrzej Korejwo? – Pani dyrektor zarzuca mi, że nie podałem PESEL-u dziecka, podczas gdy jego podanie nie jest obowiązkowe. Brak tej informacji nie wpływa na promocję dziecka do następnej klasy. Poza tym szkoła nie podaje przepisów, na podstawie których wymaga numeru PESEL – tłumaczy. W rodzinie Korejwo jest pięcioro dzieci. „Jest to rodzina katolicka. Rodzice prawdopodobnie nie pracują. Pan Andrzej Korejwo, zapytany o miejsce zatrudnienia, powiedział, że to tajemnica” – ubolewa dyrektor szkoły. Jednocześnie przyznaje, że nieposyłana na kwestionowane zajęcia antyprzemocowe czy szkolne dyskoteki uczennica „jest miła, sympatyczna, zadbana, nie sprawia kłopotów wychowawczych”. - Pani dyrektor w donosie do sądu podaje naszą przynależność wyznaniową, podczas gdy w Polsce 93 proc. obywateli jest takiego samego wyznania. Podając przynależność religijną, naruszono przepisy o wolności i swobodach religijnych, o czym stanowi art. 53 par. 7 Konstytucji RP – podnosi pan Korejwo, cytując: „Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania”. Korejwo kwestionuje też inne zarzuty placówki, jak ten, że ze szkołą kontaktuje się tylko ojciec rodziny. – Ze szkołą kontaktuje się i kontaktowała także moja żona. A na temat pisma wystosowanego przez szkołę do sądu i treści w nim zawartych nikt nigdy z nami wcześniej nie rozmawiał – zaznacza. – Wszystkie decyzje związane ze szkołą i z naszymi dziećmi podejmujemy z mężem wspólnie. Ja o wszystkim wiem, w szkole bywam często, a to, co pani dyrektor napisała, było nieprawdą – dodaje Małgorzata Korejwo. Chcieliśmy o sprawę zapytać szkołę, jednak dyrektor odmówiła rozmowy z „Naszym Dziennikiem”.

Pod nadzorem kuratora To było jak grom z jasnego nieba. – Otrzymałem wezwanie do stawiennictwa z córką do sądu rodzinnego w Olsztynie. W sądzie czekały akty urodzenia dzieci. I prokurator, by odebrać nam dzieci – relacjonuje pan Andrzej. Sąd Rejonowy III Wydział Rodzinny i Nieletnich w Postanowieniu z 7 października 2009 r. poddał wykonywanie władzy rodzicielskiej państwa Korejwo kontroli kuratora sądowego z obowiązkiem składania kwartalnych sprawozdań z nadzoru. Sprawozdania kuratora miałyby pozwolić na ocenienie wpływu rodziców na dzieci – „(…) czy rzeczywiście są one tak silnie zdominowane i zastraszane przez rodziców, jak to wynika z zebranych do tej pory dowodów”. Sąd rejonowy zobowiązał też Andrzeja Korejwę do nieutrudniania realizowania obowiązku szkolnego przez małoletnie córki. Matkę dzieci zobowiązał zaś do zaangażowania się w proces edukacji szkolnej dzieci. Według argumentacji sądu, ojciec dziecka – nie pozwalając mu na uczestniczenie w niektórych zajęciach – uniemożliwiał mu integrację z klasą oraz naruszał przysługujące dzieciom prawo do nauki i rozwoju. Zachowanie pana Korejwy miało destabilizować pracę nauczycieli, rzekomo przeszkadzało innym uczniom w nauce i istotnie wpływało na postawę jego własnych dzieci, które w związku z zachowaniem ojca mogły czuć dyskomfort psychiczny, być nim zażenowane i zawstydzone. Sąd rejonowy przyznał jednocześnie, że nie rozpoznawał zarzutów Andrzeja Korejwy odnośnie do programu szkolnego i obowiązujących podręczników, uznał je bowiem za… nie mające znaczenia w sprawie. Ustanawiając nadzór kuratorski „jako niezbędny do monitorowania sytuacji rodzinnej rodziny Korejwo”, sąd stwierdził jednocześnie, że istnieje konieczność powstrzymania ojca dzieci od „tak silnej ingerencji w proces edukacji córek”. „Przeprowadzone postępowanie dowodowe potwierdziło (…) w ogromnej większości prawdziwość informacji przekazanych przez szkołę” – konkluduje sąd. Nie ujawnia jednak, na jakim materiale dowodowym się oparł, formułując ten wniosek.

Zabrakło krytycyzmu? Sąd przyznaje, że sprawa nie dotyczyła kwestii zagrożenia zdrowia lub życia dzieci – chodziło o sposób wykonywania władzy rodzicielskiej. – Ta sprawa była na tle podejścia rodziców do programu edukacyjnego realizowanego przez szkołę – tłumaczy Krystyna Skiepko, wiceprezes Sądu Rejonowego w Olsztynie. – Chodziło o przyjęty sposób wychowania, o koncepcję wychowawczą na tle edukacji – dodaje. Jak wyjaśnia, w takim przypadku sąd jest zobligowany wszcząć postępowanie z urzędu oraz przeprowadzić postępowanie dowodowe. Kwestie te reguluje kodeks postępowania cywilnego, a konkretnie art. 570 – „Sąd opiekuńczy może wszcząć postępowanie z urzędu”, oraz art. 572 par. 1 – „Każdy, komu znane jest zdarzenie uzasadniające wszczęcie postępowania z urzędu, obowiązany jest zawiadomić o nim sąd opiekuńczy”. Paragraf 2 tego artykułu doprecyzowuje: „Obowiązek wymieniony w ¤ 1 ciąży przede wszystkim na urzędach stanu cywilnego, sądach, prokuratorach, notariuszach, komornikach, organach samorządu i administracji rządowej, organach policji, placówkach oświatowych, opiekunach społecznych oraz organizacjach i zakładach zajmujących się opieką nad dziećmi lub osobami psychicznie chorymi”. Jednak jak wskazuje Skiepko, są takie przypadki, gdy sąd nic nie robi, stwierdzając, że nie ma podstaw do ingerencji. – To są bardzo trudne decyzje dla sądu, bo sąd wie, że władza rodzicielska i sposób wykonywania tej władzy zależy od rodzica – zaznacza. Czy sąd nie przesadził? – Polskie prawo przewiduje wszczęcie postępowania przez sąd rodzinny, kiedy otrzymuje on wiadomość o zaistnieniu zdarzeń szkodzących dziecku. Ale to nie oznacza, że sąd musi przyjmować te informacje bezkrytycznie. W tym wypadku reakcja sądu rejonowego była, w moim przekonaniu, bezpodstawna. Dotyczyła bowiem drażliwej kwestii, która leżała w gestii rodzica. Szkoła nie jest jeszcze uprawniona do arbitralnego decydowania, co jest w tym zakresie lepsze lub gorsze dla dziecka. Jeżeli ponadto oboje rodzice są zgodni co do wychowania dziecka, to szkoła jako organ administracji publicznej nie może w to ingerować. Powinna raczej zająć się kwestią realnej przemocy w szkole czy problemem narkomanii – ocenia w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” mecenas Piotr Kwiecień specjalizujący się w prawie rodzinnym. Warto o tym mówić, bo w dobie bezrefleksyjnego lansowania „poprawności politycznej” podobna sytuacja może zaburzyć spokój także innych rodzin. – To rodzice mają prawo i obowiązek wychowania swoich dzieci. Nikt nie może ich zmusić do tego, by zgodzili się na uczestniczenie swoich dzieci w zajęciach, które burzą na przykład system wartości przyjęty w rodzinie – stwierdza Ryszard Proksa, szef Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.

Z sądu do sądu Obie córki państwa Korejwo nadal są uczennicami Szkoły Podstawowej nr 3 w Olsztynie. Rodzice są zadowoleni, że dobrze się uczą i nie sprawiają problemów wychowawczych. Od postanowienia Sądu Rejonowego w Olsztynie Korejwowie wnieśli apelację do Sądu Okręgowego w Olsztynie VI Wydział Cywilny Rodzinny. Ten zmienił zaskarżone postanowienie, stwierdzając brak podstaw do ograniczenia władzy rodzicielskiej nad córkami. Jednocześnie podkreślił prawidłowość sprawowania władzy rodzicielskiej i uznał argumentację państwa Korejwo, powołujących się na przepisy konstytucyjne, według których to rodzice mają swobodę w kształtowaniu poglądów i wychowaniu swoich dzieci, „zaś dotychczas poczyniony przez nich trud wychowawczy nie wskazuje na jakiekolwiek zaniedbania w tym zakresie”. Tym razem nie było wątpliwości, że „w miarę prawidłowo funkcjonujące środowisko rodzinne ma zdecydowanie pierwszeństwo w procesie wychowania dzieci względem innych środowisk, w tym środowiska szkolnego”. Sąd stwierdza wreszcie, że „dążenie do unifikacji w wychowywaniu i kształceniu dzieci charakteryzowało władzę totalitarną, a władza demokratyczna pozwala na to, by niektórzy podlegli jej obywatele według własnego wyboru żyli w warunkach cywilizacyjnych i ekonomicznych (…)”. Postanowienie to jest prawomocne. - Sąd na ten moment przy braku zmiany okoliczności uznaje, że brak jest podstaw do ograniczenia władzy rodzicielskiej. To są tzw. ruchome orzeczenia. W razie zmiany okoliczności mogą one ulec zmianie. Tu nie ma czegoś takiego jak powaga rzeczy osądzonych. Jeśli sąd rodzinny stwierdzi jakieś zaniedbania dotyczące opieki nad dziećmi, może ponownie wszcząć postępowanie o ograniczenie [władzy rodzicielskiej - przyp. red.] – tłumaczy sędzia Elżbieta Budna, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Olsztynie. Jak dodaje, sąd może wszcząć takie postępowanie na formalny wniosek, który może złożyć m.in. szkoła. – A nawet jeśli to będzie osoba nieuprawniona, to też ten wniosek uzna za sygnał do podjęcia czynności sprawdzających, na przykład wysłania kuratora – mówi sędzia. W grudniu 2009 r. Andrzej Korejwo zwrócił się do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie o rozpatrzenie sprawy donosu, który w sądzie rejonowym złożyła szkoła. Jak wynika z tego zawiadomienia, córka państwa Korejwo była wypytywana w szkole o różne sprawy osobiste, m.in. o to, ile ma rodzeństwa, o sytuację materialną rodziny, czy występują w niej patologie, omawiane były również stosunki i więzi wewnątrzrodzinne. Jak podnosi ojciec, dane te są chronione prawem, art. 47 Ustawy Zasadniczej, który mówi, że „Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym”. Prokuratura Rejonowa w Olsztynie odmówiła jednak zajęcia się tą sprawą. - To rodzina decyduje, według jakich wartości są wychowywane jej dzieci. Instytucja państwowa może ingerować, ale tylko wtedy, gdy dziecku ewidentnie dzieje się krzywda, gdy jest zagrożone jego bezpieczeństwo. Niestety, obecnie mamy taką tendencję, by państwo ingerowało we wszystkie sfery życia rodziny. Sprawa państwa Korejwo jest tego klasycznym przykładem – na szczęście sąd wyższej instancji uchylił decyzję o ingerencji. To jednak nie oznacza, że problemu nie ma – funkcjonuje już przecież ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która daje taką możliwość – zauważa poseł Marzena Machałek (PiS) z sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Anna Ambroziak

08 czerwca 2011 "Polska jest tylko marnym epigonem cudzego upadku" - napisał na stronie osiemdziesiątej czwartej, swojej najnowszej książki pt:”Zgred” pan Rafał Ziemkiewicz, kiedyś nawet rzecznik Unii Polityki Realnej - na początku lat dziewięćdziesiątych bardzo aktywny człowiek w propagowaniu idei liberalnej, ale prawdziwie liberalnej, a nie takiej, jaką obecnie posługują się socjaliści, w rodzaju pana profesora Tomasza Nałęcza, doradcy pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, który siebie nazywa liberałem od dzielenia cudzych pieniędzy- a jest najzwyklejszym socjalistą. Bo albo się jest liberałem, albo socjalistą. Ponieważ socjaliści zawłaszczyli słowo” liberał”- my liberałowie nazywamy się wolnościowcami. Bo liberalizm ściśle wiąże się z wolnością człowieka, to jest podstawowy dogmat wartościujący kategorię człowieka, jeśli chodzi o jego poglądy. Jakoś ciężko socjalistom przychodzi używanie słowa „socjalista”. Jakby ich to mierziło.. A przecież to takie popularne kiedyś słowo. Może, dlatego nie używają, bo socjalizm - jako zaprzeczenie wolności człowieczej i wolnego rynku- przyczynił się do bankructwa wielu krajów, do stery trupów towarzyszących odbieraniu wolności, do wielkiego marnotrawstwa sił i środków, do wielu nieszczęść wielu ludzi, i nigdy w historii ludzkości, tak wielu nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkiej garstce socjalistów. Tak wiele złego. Bo jak pisała Ayn Rand: ”socjalizm budowany jest na stertach z ludzkich ciał.” Pan profesor Tomasz Nałęcz przyznał się w końcu, w programie” Młodzież kontra”, że jest socjalistą, ale nie powiedział, dlaczego pisze na swoim blogu, że jest liberałem, a nie socjalistą.. Dopiero młody człowiek z Unii Polityki Realnej mu to uświadomił.. Panu profesorowi uświadomił młody człowiek pojęcie „socjalisty”, młody człowiek, który nawet nie jest magistrem, a rozróżnia pojęcia, a przecież pojęcia są ważne, ponieważ, „naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć”- jak twierdził Tacyt. Socjalista to zwolennik państwa w gospodarce, zwolennik dzielenia cudzej własności, zwolennik zabierania wolności wyboru człowiekowi, jako jego naturalnego prawa do wolności wyboru, to zwolennik panowania państwa nad człowiekiem, jako indywiduum.: Liberał – to człowiek o poglądach szanujących wolność wyboru człowieka, zwolennik minimalnej ilości państwa w gospodarce, miłośnik wolnego gospodarowania swoimi pieniędzmi przez człowieka, który te pieniądze wypracował dla siebie i dla swojej rodziny. I wróg biurokracji, jako naturalnego przeciwnika idei wolności.. Socjalizm opanował świat w sposób nieprawdopodobny. Budowa globalnego socjalistycznego świata postępuje systematycznie, mimo bankructwa – wydawałoby się - tej idei, na co dzień.. Już nie będę przypominał socjalizmu Pol-Pota (3 miliony wymordowanych), socjalizmu radzieckiego( 20 milionów wymordowanych), socjalizmu chińskiego( 20 milionów wymordowanych), socjalizmu afrykańskiego- nawet trudno policzyć ilu zapłaciło za tę „szczytną” ideę.. Sami Tutsi i Hutu- to dwa miliony zamaczetowanych. Narodowy socjalizm w Niemczech, zdrowych i błękitnookich Niemców nie mordował, ale niepełnosprawnych i niepotrzebnych zdaniem przywódców narodowosocjalistycznych- jak najbardziej. No i rozpętał wojnę światową w imię wyższości rasy i przestrzeni życiowej, co dało w sumie bilans na poziomie circa -100 milionów istnień ludzkich.(!!!!) Bankierzy też w tym mieli swój udział. Wszędzie gdzie panował socjalizm - stery trupów. W Europie aktualnie socjalizm trzeszczy w szwach. Socjaliści nie mordują- tylko rabują. Na razie. Ale zawsze nie wiadomo jak to może się skończyć.. Tym bardziej, że pod ciężarem socjalizmu bankrutują kolejne kraje po socjalistycznej Grecji: Irlandia, Portugalia, Hiszpania, może następnie Słowacja, a potem już socjalistyczne Włochy. Pod ciężarem idiotycznych wymogów emisji dwutlenku węgla zbankrutują kolejne. I ma się rozumieć wyników Protokołu z Kioto, którego nie podpisały USA, Chiny, Rosja czy Brazylia. One się będą rozwijać- reszta out!. W tym Polska, gdzie rodzimi zdrajcy, na patrzą, co z nami i Polską, tylko, żeby się przypodobać obcym, wciągając nas do socjalistycznego i biurokratycznego bytu regulacyjnego o nazwie Unia Europejska. Co jakiś czas demokratyczne wybory - i dalej - do bankructwa. 5 czerwca odbyły się w socjalistycznej Portugalii, pełnej bezrobotnych i odzwyczajonych od pracy, część szuka pracy w swoich dawnych koloniach(!!!!)- wybo ry parlamentarne i demokratyczne. Nie mogę pogodzić się z myślą, że Portugalia to kiedyś mocarstwo światowe, a dzisiaj zdychające zadupie w socjalistycznym kołchozie europejskim. Demokracja i socjalizm - w jednym stały domku.. I doprowadziły do upadku ten wielki kiedyś kraj. Została im jedynie piłka nożna, ale igrzyska na stałe wpisane są w demokrację i socjalizm.. Zobaczcie państwo, jakie partie demokratyczne i socjalistyczne biorą udział w życiu politycznym i demokratycznym Portugalii.. Partia Socjalistyczna, Centrum Demokratyczne i Społeczne - Partia Ludowa, Unitarna Koalicja Demokratyczna, Blok Lewicy, Partia Socjaldemokratyczna. Czy to nie zabawne? Same Lewice, tylko z innymi dodatkami. Jest też Ludowa Partia Monarchistyczna, ale chyba ma niewiele wspólnego z monarchizmem, bo działacze startowali do parlamentu z list Partii Socjaldemokratycznej.. W Polsce jest intelektualny Klub Zachowawczo-Monarchistyczny, do którego zresztą – przemyśliwam - przystąpić. To są prawdziwi monarchiści, za wyjątkiem pana posła Artura Górskiego, który był monarchistą, ale - monarchizmu się wyrzekł, wtapiając się w demoliberalny establishment. Ale jest jeszcze Artur Zawisza, Marek Jurek - kiedyś honorowy członek KZM, Janusz Korwin-Mikke, Mieczysław Gogacz - profesor Uniwersytetu kardynała Stefana Wyszyńskiego, Andrzej Herman, prawnik - likwidator majątku PZPR, Jacek Majchrowski - prezydent Krakowa, Grzegorz Kucharczyk - profesor, autor wielu ciekawych książek historycznych, Marcin Libicki - były europarlamentarzyta, jego syn Jan Filip Libicki, Krzysztof Kawęcki - publicysta prawicowy, pan Tomasz Gabiś - kiedyś wydawał „Stańczyka”, - mam wszystkie numery, czy pan Piotr Andrzejewski. W każdym razie w Portugalii zwyciężyła Partia Socjaldemokratyczna i Portugalczycy będą mieli kolejną dozę socjalizmu, który zrujnował Portugalię i doprowadzi jej mieszkańców do głodu.. Część wyemigruje do byłych kolonii, gdzie socjalizmu jest mniej, a reszta do reszty odzwyczai się od pracy-, bo celem socjalizmu jest odzwyczajenie ludzi od pracy i zniszczenie myślenia kapitalistycznego. Socjalizm – ze swej natury- jest antykapitalistyczny, jaki pisał wielki profesor Ludwik von Mises. Nie doczekał realizacji budowy największego monstrum socjalistycznego- Unii Europejskiej. Zmarł, ale zostawił wielkie dzieło ”Human Action”- Ludzkie działanie.. Bo z ludzkiego działania jedynie powstaje dobrobyt i pomyślność.. Z zasiłków, siedzenia i biurokracji- żadnej pomyślności nigdy nie będzie i nie było. Rozrasta się jedynie Klasa Próżniacza.. Która tłamsi przedsiębiorczość i wolność człowieka. W niewoli nie da się zbudować pomyślności Chyba, że propaganda urobi nowe pojęcie” niewolnika pomyślności”.. Pretendent do tronu portugalskiego, Dom Duarte Pio nie popiera Partio Popular Monarquico, czyli Ludowej Partii Monarchistycznej, której blisko do Socjaldemokratów. Partia Monarchistyczna propagująca pogański ekologizm, to przyznacie państwo wielkie kuriozum. Zamiast Pana Boga- pogaństwo ekologiczne: drzewa, żaby, zwierzęta.. Jeszcze Słońce i Księżyc.. Wygląda na to, że Portugalczycy będą mieli jeszcze gorzej niż mają, tymczasem dostaną trochę euro od Komisji Europejskie, czyli między innymi od nas.. Biedni Polacy, Węgrzy, Słowacy, … Litwini - będą utrzymywali zgasłe imperium.. Czy to nie woła o pomstę do Nieba? Wszystkiemu winien system - socjalizm! I my w tym przypadku nie jesteśmy epigonem cudzego upadku.. Portugalia upada na własny rachunek, nieprawdaż? WJR

Coraz więcej koszernych wódek Coraz więcej firm produkujących wódkę uzyskuje certyfikat koszerności – stwierdzają amerykańskie i międzynarodowe instytucje żydowskie wydające certyfikaty. Największa z tych instytucji, Orthodox Union oznajmiła ostatnio o wydaniu certyfikatu koszerności dla wódki “Sloppy Betty” produkowanej w stanie Maryland, a wcześniej – dla wódki “Crystal Head Vodka”. Dystrybutor polskich wódek, firma Exclusive Brand Distributors – EBD, wylansowała w zeszłym miesiącu dwie nowe koszerne wódki produkowane w Polsce: “Hava Nagila Kosher Vodka” oraz “Exclusive Kosher Vodka”. Spośród wszystkich napojów alkoholowych, wódka jest na rynku w USA najbardziej popularnym trunkiem, osiągając 27% sprzedawanego alkoholu. W 2010 roku sprzedano 44 miliony 9-litrowych opakowań wódki, z czego największy udział miała wódka znana na rynku, jako “Smirnoff” (7,25 milionów 9-litrowych kartonów). Zdecydowana większość wyrobów ”Smirnoffa” posiada certyfikat koszerności, wydany przez instytucję KSA, a druga najbardziej popularna na rynku amerykańskim wódka – “Absolut”, certyfikat instytucji Orthodox Union. Jak się oficjalnie stwierdza, firmy produkujące wyroby alkoholowe starają się o uzyskanie certyfikatu koszerności ze względu na “związek koszerności, z jakością oraz zwiększoną siłą przebicia na rynku”. Jednak oprócz tych lansowanych mitów, nie wspomina się o dwóch najważniejszych celach wspierania koszerności wśród wyrobów skierowanych głównie dla nie-Żydów:

1) o całkowitej kontroli nad zaopatrzeniem, produkcją i dystrybucją produktów przez certyfikujące organa żydowskie, oraz

2) o potężnym źródle ukrytych dochodów dla instytucji żydowskich z tytułu koszerności (certyfikat, stały nadzór rabiniczny nad produkcją oraz nieujawniany procent od poziomu produkcji). To ostatnie określane jest mianem podatku koszernego.

Czytaj również:

Produkty koszerne najpopularniejszym segmentem żywności w Stanach Zjednoczonych, czyli zgoda Amerykanów na “Podatek koszerny”

Podatek koszerny

Koszer-Nostra

Szwajcarscy naukowcy: 80% światowej gospodarki zarządzanej jest przez zaledwie garstkę osób

Przypadek uniwersytetu w Wisconsin rzuca światło na koszty koszerności

Żydzi w Wielkiej Brytanii: Automatyczne wyłączniki na klatkach schodowych naruszają prawa człowieka

Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com – na podstawie KosherToday Newsletter – May 31, 2011

http://www.bibula.com/?p=38754

Oczywiście żaden producent nie ma obowiązku starania się o certyfikat koszerności. Co najwyżej zacznie mieć problemy z dostawami niezbędnych surowców i dystrybucją. – admin

Człowiek człowiekowi człowiekiem Obserwując nastroje i opinie towarzyszące beatyfikacji Jana Pawła II przypomniała mi się teza Georga F.W. Hegla, że istotą chrześcijaństwa nie jest kult Boga, lecz człowieka. Innymi słowy, pod postacią Boga – bytu rzekomo urojonego – człowiek czci samego siebie. Dlatego Bogu ludzie przypisują ludzkie cechy, a nawet wygląd. Pogląd ten przejął następnie Marks twierdząc, że religia z jednej strony jest reakcyjna – Kościół broni tradycyjnego status quo, – ale z drugiej strony jest rewolucyjna, ponieważ Bóg stanowić by miał urojony obraz człowieka doskonałego, szczęśliwego, bez ograniczeń materialnych i klasowych. Ta stara teza heglowsko-marksowska, tak znakomicie wyłuszczona przez Alexandre’a Kojeve’a, przypomniała mi się, gdy pooglądałem sobie nastrój panujący w czasie beatyfikacji Jana Pawła II. Znakomicie skwitowała to w telewizji młoda dziewczyna, którą spytano na Placu św. Piotra w Rzymie, co ją skłoniło do tego aby przyjechać i wziąć udział w uroczystościach beatyfikacyjnych. Odpowiedziała, że chciała podziękować Janowi Pawłowi II za to, że „pokazał, co to znaczy być w pełni człowiekiem”. Jako żywo, – jako katolik rzymski – nigdy bym się nie spodziewał, że Kościół beatyfikuje ludzi za to, że są „w pełni ludźmi? Zawsze mi się wydawało, że beatyfikacja jest uznaniem, że ktoś nie chciał właśnie być „człowiekiem”, wraz ze wszystkimi ludzkimi przywarami i wadami, czyli odrzucił człowieczeństwo po to, aby żyć Bogiem, z Boga i dla Boga. Oczywiście, ktoś powiedzie, że nie posiadam dostatecznej „formacji posoborowej”. Faktycznie, nie posiadam ani dostatecznej, ani w ogóle takiej „formacji” i dlatego nie jestem w stanie zrozumieć sposobu myślenia ludzi, którzy chcą, aby Jan Paweł II był nie tylko błogosławionym, lecz wręcz świętym za to, że „pokazał, co to znaczy być w pełni człowiekiem”. Nie jestem także w stanie zrozumieć tych moich rodaków – wcale licznych, – którzy przekształcają chrześcijański monoteizm w monolatrię (religię narodową). Wedle tej cudacznej „teologii” Jan Paweł II miałby być największym papieżem w historii, największym autorytetem moralnym, religijnym i politycznym tylko, dlatego, że był… Polakiem. Miałem w ręku jedną książkę czcigodnego księdza-profesora, pisującego w „Naszym Dzienniku”, który postawił tezę, że Polacy są nowym narodem wybranym, a które to „wybraństwo” ogłosił światu Jan Paweł II. Wbrew pozorom ten szokujący pogląd jest dosyć popularny. Widywałem już nawet studentów, którzy uważali, że nauczanie Jana Pawła II jest ważniejsze niż wszystkich innych papieży – tak panujących przed nim, jak i Benedykta XVI, – ponieważ „był Polakiem”. Tysiące dzieci uczy się dziś w Polsce, że Jana Pawła II kochać należy i szanować o wiele mocniej niż innych Biskupów Rzymu, bowiem „był Polakiem”. Wedle tej cudacznej teorii Benedykta XVI należy także poważać, gdyż był współpracownikiem „papieża-Polaka”, więc współpracując z nim „pewnie dużo się nauczył”. Gdyby nie to, Benedykt XVI byłby tylko papieżem „niemieckim”. Można powiedzieć, że ten idiotyczny pogląd stanowi specyficzną polską mutację heglizmu: chrześcijaństwo miałoby wyrażać nie tylko zawoalowany kult człowieka, lecz wyidealizowany kult Polaków. Kolejną chorobą polskiego katolicyzmu (czy to jest jeszcze katolicyzm?) jest jego „kaczyzacja”. To z kolei jest heterodoksja „toruńska”, polegająca na głoszeniu tezy, że nie jeden, lecz dwóch ludzi wyraziło mesjański charakter polskiego narodu i jego specyficzny wybrany przez Boga charyzmat. Ludźmi tymi mieli być Jan Paweł II i Lech Kaczyński. Nic to, że ten ostatni, co i rusz był w opozycji do nauczania tego pierwszego (choćby kwestia zapłodnienia in vitro). Mimo to odnoszę wrażenie, że „kaczyści” i „wojtylianie” – przypominając znane scholium Nicolasa Gómeza Davili – „mogliby wymieniać się personelem”. Oba kulty – „wojtylian” i „kaczystów” – łączy, bowiem ta sama romantyczna mentalność objawiająca się absolutnie irracjonalnym stosunkiem do rzeczywistości, która pojmowana jest na sposób mistyczny i arozumny. Rzeczywistość nie jest pojmowana, lecz przeżywana, a jej istota zawiera się w symbolach wyrażanych przez wspomnianych dwóch wielkich ludzi, którym nadano status profetyczny. Wojtylianie-kaczyści mają histeryczny stosunek do rzeczywistości, cechujący się z jednej strony egzaltacją i nadmierną uczuciowością, a z drugiej strony charakterystycznym (typowo polskim) poczuciem, że wszyscy na około są źli i krzywdzą nas. Niemcy, Rosjanie, komuniści, Żydzi, kapitaliści skrzyknęli się, aby udręczyć Naród Polski, który cierpi. Polacy są „Chrystusem narodów”, który został ukrzyżowany i cierpi za wyzwolenie i narodziny nowego lepszego świata. Stąd religia tych ludzi jest wyznaniem klęski. Co gorsza, jest rozkoszowaniem się własną klęską, porażkami, nieudolnością i nieporadności, ponieważ cierpienie miałoby być wskazówką wybraństwa. Mesjasz cierpiał, więc i mesjasz zbiorowy musi cierpieć, ujawniając tym samym swój wyższy, względem ciemiężców, status moralny. Zwycięstwo polityczne i materialne nie jest znakiem błogosławieństwa Boga, lecz darem diabła. Tylko pokonani, zwyciężeni w świecie moralnym osiągają „zwycięstwo moralne”. Bóg nie jest po stronie zwycięskich legionów, lecz pobitych, skatowanych, uciemiężonych. Polska miałaby być jedną wielką „Golgotą”, na której nikczemni słudzy diabelscy pomordowali nowy naród wybrany przez Boga. Martyrologia kościuszkowców, powstańców listopadowych i styczniowych, żołnierzy poległych w czasie II Wojny Światowej, ofiar Katynia i obozów koncentracyjnych winna złączyć się z ofiarami nowej „Golgoty wschodu”, czyli Lechem Kaczyńskim i pozostałymi ofiarami „zamachu”. Wszyscy ci pomordowani (wliczając w to 96 „zamordowane” ofiary z 10 IV) stanowią dowód polskiego cierpiętnictwa i znak wybrania przez Boga. A wyraził to wszystko pontyfikat Jana Pawła II i prezydentura (a przede wszystkim „męczeńska” śmierć) Lecha Kaczyńskiego. Wszystko fajnie, ładny mit religijno-polityczny. Ale co to do cholery ma wspólnego z katolicyzmem rzymskim? Adam Wielomski

Marek Pasionek vs. Terra Modis SatelitaTerra pojawił się nad Smoleńskiem ...Z doniesień o "aresztowaniu " Prokuratora Marka Pasionka. W związku z publikacją "Lekcja geofizyki...."

http://albatros.salon24.pl/311720,lekcje-z-geofizyki-na-ziemi-smolenskiej-07-11-04-2010-roku

Zadałem sobie pytanie. Czy to nie aby kolejna dezinformacja i manipulacja? Z doniesień o "aresztowaniu " Prokuratora Marka Pasionek

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Nadzorowal-sledztwo-smolenskie---dlaczego-go-odsunieto,wid,13493740,wiadomosc.html?ticaid=1c758&_ticrsn=5

Marek Pasionek uchodzi za jednego z najlepszych polskich śledczych. Ma na swoim koncie m.in. sukces w zwalczaniu śląskiej odnogi mafii wołomińskiej czy rozbicie gangu „Krakowiaka". Był zastępcą Wassermanna, gdy ten pełnił funkcję koordynatora ds. służb specjalnych. Od początku brał udział w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej zarówno w Moskwie, jak i w Smoleńsku.

http://www.wprost.pl/ar/194630/Seremet-powierza-smolenskie-sledztwo-cywilowi/

Seremet żąda wyjaśnień ws. prokuratora Pasionka Prokurator generalny Andrzej Seremet chce wyjaśnień w sprawie odsunięcia cywilnego prokuratora Marka Pasionka od nadzorowania śledztwa smoleńskiego - potwierdził w Sejmie Jarosław Kaczyński. Przeciwko śledczemu prowadzone jest postępowanie dyscyplinarne, a prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy służbowej.

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-seremet-zada-wyjasnien-ws-prokuratora-pasionka,nId,344709

Wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec pana prokuratora Pasionka, który był prokuratorem zaangażowanym w to śledztwo, i to zaangażowanym w sensie nie tylko formalnym, ale i osobistym. To był człowiek, który rzeczywiście do tej prawdy dążył. I w ramach tego dążenia prowadził różne rozmowy, także na przykład z Amerykanami - mówił prezes PiS. NATO powstało, by przeciwstawić się Związkowi Rosyjskiemu, a teraz jest jedyną gwarancją ochrony przed Rosją - podkreślał Kaczyński, który w Sejmie odsłonił wystawę zdjęć z miejsca katastrofy smoleńskiej. Chodzi o fotografie ocenzurowane w Brukseli. Prokurator Marek Pasionek miał ujawnić "osobie nieuprawnionej informacje stanowiące tajemnicę służbową oraz rozpowszechniać publicznie wiadomości pochodzące z postępowania przygotowawczego bez wymaganego zezwolenia". Według doniesień mediów miał się zwracać nieoficjalnie do Amerykanów o pomoc w uzyskaniu dowodów przydatnych w śledztwie i przekazać im część materiałów z polskiego postępowania. Pasionek skonfliktowany z szefem wojskowych śledczych generałem Krzysztofem Parulskim, był w przeszłości zastępcą ministra Zbigniewa Wassermanna, ofiary Smoleńska. Śledzę orbitę Terra !!! (czy to podlega karze w RP Bronisława Komorowskiego?)

http://www.sat.cnpm.embrapa.br/filmes/terra_modis.htm- wizualizacja

http://www.ssec.wisc.edu/datacenter/terra/ stan na 10.04. 2010

zdjęcie opisane - ALL TIMES IN UTC (!) czas unwersalny http://pl.wikipedia.org/wiki/Uniwersalny_czas_koordynowany

Tego nie znajdziemy w raportach MAK i polskich opracowaniach – dla Smoleńska

http://24timezones.com/ http://24timezones.com/world_directory/current_moscow_time.php

czas UTC dla Moskwy +3 w dniu 10 kwietnia 2010 obowiązywał czas letni +1 czyli UTC = =4 godziny do czasu południka "0"(Greenwich) - w Polsce była 8 z minutami (nadal nie wiadomo dokładnie w której minucie!) , w Smoleńsku była 10 (z minutami) . SatelitaTerra pojawił się nad Smoleńskiem (nie dosłownie) około 9.40 czasu UTC czyli ok 13.40 czasu "lokalnego" -w/g źródeł około 3 godzin po "katastrofie". Godzinkę wcześniej o 8.05 Terra znajdował się na wschód o Moskwy - w związku z kątem obserwacji i wysokością nad Ziemią istnieje możliwość uzyskania zdjęć z godziny 12.05 (czasu lokalnego) czyli ok. godzina z minutami po "katastrofie".

http://www.sat.cnpm.embrapa.br/conteudo/terra.htm

Altitude705 km Inclinação98,2º Tempo de Duração da Órbita98,1 min

Dlaczego Terra wzbudza takie nadzieje? http://pl.wikipedia.org/wiki/Moderate_Resolution_Imaging_Spectroradiometer

Projekt MODIS oferuje ponad czterdzieści produktów tematycznych Obraz środkowej Europy z sensora MODIS/Terra (10 stycznia 2011). W skali szarości pokazane są obrazy uzyskane w poszczególnych zakresach spektralnych, co pozwala dostrzec np. spektralne różnice w odbiciu promieniowania przez śnieg (duże odbicie w 0.4 μm, silne pochłanianie w 2.1 μm). Czytaj całość: POWÓDŹ: Zobacz zdjęcia satelitarne - Lublin Dziennik lubelska gazeta wiadomości z Lublina Sensor typu MODIS może w jednej chwili objąć pas Ziemi o szerokości 2330 km, dzięki czemu fotomapa dużego obszaru sporządzona zostaje niemal w jednym momencie. Pozwala to na rejestrację zjawisk zachodzących w znacznej odległości od siebie w tym samym czasie. W przypadku terenu całej Polski taka operacja zajmuje około 3 minut. Maksymalna rozdzielczość takich zdjęć to ok. 250 m/piksel.

Dane z satelity można nabyć -

Inny satelita (system NOAA) tu nr 17 z dnia 10 kwietnia.

http://www.ssec.wisc.edu/datacenter/NOAA17/ godzinki ustal w/g "instrukcji "powyżej :)

Mamy ośrodki zdolne odczytać dane zawart w plikach - po śladzie :

http://telegeo.wgsr.uw.edu.pl/KN/kn_pl.html

http://telegeo.wgsr.uw.edu.pl/Teledetekcja_Srodowiska/tom_42/Turlej.pdf

"Puknijmy"- http://teledetekcja.blox.pl/tagi_b/26596/MODIS.html

http://modis.gsfc.nasa.gov/about/media/modis_brochure.pdf

Idę o zakład. Nad Smoleńskiem w tym czasie (+/- 3 godziny) było kilka satelitów.

Dane z z nich są do nabycia za "śmieszne pieniądze" -

http://www.pluszaczek.com/2010/09/05/katastrofa-tu-154m-%E2%80%93-wykaz-zdjec-satelitarnych-cennik/

Czy w/w Prokurator wysupłał 100 dolców ?

Dodajmy do tego system Echelon -

http://forsal.pl/artykuly/515922,siec_inwigilacyjna_echelon_oto_jak_ameryka_nas_szpieguje.html/ http://www.apfn.org/apfn/echelon.htm

W pierwszych dniach po 10 Kwietnia nawoływałem: zbierajcie dane, zdjęcia, nagrania z kamer przemysłowych - może ktoś nie wytrzymał w blokach , popełnił falstart .

Pamiętaj! Pogotowie Ratunkowe - jest pod 15 minutach.

Organy naszego Państwa wykazały się wielką sprawnością - czego nie można zauważyć na innych polach .

Ciekawa dyskusja w/w sprawie :

http://rebelya.pl/discussion/22439/2/satelity-nsa-nagraly-caly-lot-tupolewa/bonus

STS-134 International Space Station after undocking.jpg http://spaceflight1.nasa.gov/realdata/tracking/index.html

Obserwacje ISS http://cybermoon.pl/obserwacje/iss.html

http://www.astrocd.pl/?id=4&zoom=369

Tu miasta i daty z godzinami - zgrać z "uwagami" i do obserwacji http://www.astrocd.pl/index.php?id=1028&id2=&cat=16#category

Program śledzący satelity- Orbitron jest programem śledzącym satelity do zastosowań radioamatorskich i obserwacyjnych. Jest używany, także przez meteorologów, użytkowników telefonii satelitarnej, hobbystów UFO i astrologów.

Program pokazuje pozycje satelitów w zadanym momencie (czas rzeczywisty lub symulowany). Jest DARMOWY (Cardware) i według opinii wielu tysięcy użytkowników to jeden z najłatwiejszych i najpotężniejszych programów tego typu na świecie. Wypróbuj go! Jeśli go polubisz, powiedz o nim znajomym i wyślij mi kartkę pocztową...

http://www.stoff.pl/

http://svs.gsfc.nasa.gov/search/DataSet/id_0508.html

Harcerz

Prokuratura chroni Mira Najważniejszą informacją ze śledztwa przekazaną mi przez prokuratora Piotra Skrzyneckiego w trakcie spotkania było to, że „Broda”, w związku z ubieganiem się o status świadka koronnego, poinformował prokuratora, iż osobiście przekazywał Mirosławowi Drzewieckiemu pieniądze m.in. na finansowanie Platformy Obywatelskiej. Spotkania z obecnym posłem miał nagrywać. Nagrania te traktował, jako swego rodzaju polisę na przyszłość. Przy wadze i istocie tego rodzaju informacji nie może być mowy o jakimkolwiek złym zrozumieniu czy przeinaczeniu przekazu – z Ernestem Bejdą, zastępcą byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego, rozmawia Katarzyna Gójska-Hejke.

Czy w jakikolwiek sposób CBA sprawdzało informację podaną przez gangstera ps. „Broda” dotyczącą finansowania PO przez mafię? O tym procederze ów przestępca powiedział po raz pierwszy w 2006 r. Przekazał tę wiedzę w sposób nieformalny, poza protokołem, prokuratorowi Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Przypomnę tylko, że wskutek działań tego prokuratora Piotr K. ps. „Broda” usłyszał wtedy nowe zarzuty. Chciał w ten sposób pokazać, iż rzeczywiście dysponuje rozległą wiedzą na temat działalności swojej grupy przestępczej, tzn. gangu pruszkowskiego. Prokurator sporządził wówczas notatkę służbową, w której opisał przebieg i treść tej rozmowy. Jej treść wskazywała, że Piotr K. ps. „Broda” powiedział wówczas śledczemu, iż dysponuje materiałami na skarbnika Platformy Obywatelskiej. Istnienie tej notatki potwierdziła oficjalnie podczas posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości tydzień temu zastępca prokuratora generalnego Marzena Kowalska. „Broda” zgodził się złożyć w tej sprawie zeznania, o ile zostanie mu uchylony areszt tymczasowy. Do tego jednak nie doszło i w tamtym czasie gangster wybrał milczenie.

Nie chciał potwierdzić oficjalnie tego, co powiedział prokuratorowi poza protokołem? Nie chciał.

Dlaczego gangster „zwierzał” się prokuratorowi nieoficjalnie, a nie chciał zeznawać później na ten temat? Czy to nietypowe zachowanie? Nie. Zwykle dialog przestępcy ze śledczymi zaczyna się od takich nieformalnych rozmów, podczas których przestępca zaczyna przekazywać śledczym pierwsze informacje mogące ich zainteresować. Należy pamiętać, że „Broda” to człowiek o bardzo dużej wiedzy na temat funkcjonowania tzw. mafii pruszkowskiej. Był bardzo bliskim współpracownikiem jednego z szefów „starego Pruszkowa” – Leszka Danielaka ps. „Wańka”. Dysponował niezwykle cennymi informacjami o finansach gangu. Ma opinię człowieka bardzo inteligentnego, ale bezwzględnego. Nieformalnie dawał prokuratorowi znać, jak wiele mógłby powiedzieć. To normalne – w końcu formą porozumienia państwa ze schwytanym gangsterem jest status świadka koronnego: ujdziesz karze, ale musisz powiedzieć wszystko, co wiesz, i zeznawać to przed sądem. W tamtym czasie, mówię o latach 2006–2007, prokuratura nie uchyliła mu tymczasowego aresztu i dlatego nie złożył on zeznań w tej sprawie do protokołu.

Co się, zatem stało, że w 2009 r. „Broda” znowu mówi o partii Donalda Tuska, i tym razem oficjalnie? Zakładam, że z upływem czasu podjął decyzję, iż chce ubiegać się o status świadka koronnego. Widocznie skalkulował, że lepiej obciążyć innych gangsterów, niż spędzić za kratami kilkanaście lat życia z poczuciem lojalności wobec nich. By zostać świadkiem koronnym, skruszony przestępca jeszcze, jako podejrzany składa pełne wyjaśnienia. Musi wyjawić prokuratorowi całą swoją działalność przestępczą. Zresztą nie tylko swoją, ale i innych osób, o których działalności przestępczej wie cokolwiek. Musi być bezwzględnie szczery, bo wszystkie podane fakty są dokładnie weryfikowane. Jeśli okazałoby się, iż coś zataił, przemilczał lub zafałszował, nie zostałby świadkiem koronnym. Co ważne, jednym z warunków uzyskania statutu świadka koronnego jest również konieczność wyjawienia organom śledczym, gdzie lokowane były pieniądze uzyskane z działalności przestępczej. Zatem wyjaśnienia kandydata na świadka koronnego mają oficjalny charakter, trafiają, bowiem w rezultacie do sądu decydującego o tym, czy na podstawie złożonych wyjaśnień można takiej osobie przyznać status świadka koronnego. Po podjęciu przez sąd decyzji o nadaniu statusu świadka koronnego wyjaśnienia złożone dotychczas przez podejrzanego stają się dowodem w sprawie, jeżeli zostaną powtórzone już jako zeznania świadka koronnego. W 2009 r. „Broda”, jeszcze przed przyznaniem mu statusu świadka koronnego, powtórzył nieoficjalną informację z 2006 r. i mówił, że przekazywał Mirosławowi Drzewieckiemu pieniądze od mafii pruszkowskiej m.in. na finansowanie Platformy Obywatelskiej. Dodał przy tym, że rejestrował te zdarzenia. Oczywiście miał świadomość, że każde kłamstwo może odebrać mu szansę na życie na wolności.

Katarzyna Gójska-Hejke

Europrowizorka Tuska Ostatnia fasada rządowego optymizmu przed Euro 2012 runęła jak domek z kart. Stadiony w Gdańsku i Warszawie nie zostaną ukończone w terminie. Na szczęście. Z informacji, do których dotarliśmy, wynika, że obiekty budowane są na przysłowiowe „słowo honoru”, po otwarciu w każdej chwili może dojść do tragedii Budowa stadionów na Euro 2012 pochłonęła dotychczas cztery ofiary śmiertelne, a jej koszt znacznie przekracza koszty budowy podobnych obiektów na Zachodzie Europy. – Ze stadionami na Euro jest jak w cytacie z Gogola. „Najporządniejszy w mieście jest prokurator, ale to też świnia” – mówi europoseł Prawa i Sprawiedliwości Ryszard Czarnecki. – Choć jeszcze niedawno wydawało się, że właściwie z obiektami sportowymi problemu nie będzie, ani stadion w Warszawie, ani w Gdańsku nie zostaną ukończone w terminie. To kompromitacja rządzącej Platformy Obywatelskiej – dodaje europoseł. Kolejne wpadki pozornie wydają się komiczne. Warto jednak pamiętać, że podczas budowy stadionów zginęły cztery osoby, a służby nadzoru inwestycyjnego Narodowego Centrum Sportu wykryły zagrażające bezpieczeństwu widzów wady montażowe w schodach kaskadowych wokół Stadionu Narodowego. Jak twierdzą nasi informatorzy, niedoróbek może być znacznie więcej, a podczas spotkań Euro może dojść do tragedii.

Znikające materiały budowlane – Budowa Narodowego to totalna prowizorka – mówi nam zastrzegający anonimowość pracownik firmy wykonującej prace przy budowie obiektu. – Powiem tak: materiały budowlane znikają. Co się z nimi dzieje? Nie wiadomo, bo nikt nikogo za rękę nie złapał. Faktem jest jednak, że warszawski obiekt budujemy na przysłowiowy „sznurek i kawałek drutu”. Inny nasz rozmówca dodaje: – Wyobraźmy sobie sytuację, w której podczas meczu otwarcia wali się trybuna, giną ludzie. Całe szczęście, że problem ze schodami wyszedł właśnie teraz. Wad konstrukcyjnych może być znacznie więcej. Odpowiednie służby powinny teraz bardzo dokładnie zbadać sytuację, by uniknąć tragedii. Czasu pozostało niewiele. Do kilku dramatów doszło podczas prac budowlanych. W grudniu 2009 r. na budowie Stadionu Narodowego w Warszawie dwóch robotników spadło z dźwigu. Obaj ponieśli śmierć na miejscu. W listopadzie 2010 r. śmiertelny wypadek miał miejsce we Wrocławiu. Pracujący na budowie stadionu 36-letni mężczyzna spadł z czwartego, najwyższego poziomu stadionu. Jechał samojezdnym podnośnikiem, którym stratował barierki zabezpieczające krawędź poziomu i runął w dół z wysokości około 20 m. Zginął na miejscu. Do ostatniej tragedii doszło na początku maja, ponownie w stolicy, podczas montażu dachu na Stadionie Narodowym. Z wysokości 30 m spadł 20-letni robotnik. Na przeżycie nie miał szans. Przyczyny wypadku bada prokuratura.

Poznański bubel i Arena Schalke Wróćmy jednak do zaniedbań w kwestii bezpieczeństwa na samych stadionach. Jak twierdzą nasi rozmówcy, mogą być one największym problemem przed zbliżającym się wielkimi krokami turniejem Euro 2012. W Warszawie oprócz wspomnianych schodów uwagę zwraca brak odpowiednich zabezpieczeń przeciwpożarowych, takich jak droga ewakuacji. Do tragicznych w skutkach zdarzeń z wypadkami śmiertelnymi włącznie może z kolei dojść na stadionie w Poznaniu, jedynej czynnej już arenie Euro 2012 – wynika z protokołu pokontrolnego Państwowej Inspekcji Nadzoru Budowlanego. Jest niebezpiecznie, bo na stadionie nie zadbano o odśnieżanie dachu. We wnętrzu jednej z trybun inspektorzy odnotowali ruszające się i powodujące zagrożenie ściany, korozję elementów podtrzymujących siatki ochronne, a także zacieki, spowodowane prawdopodobnie błędnym wykonaniem systemu odprowadzania wody opadowej. – Na tej trybunie nie ma pęknięć. To są kontrolowane szczeliny dylatacyjne – bronił się podczas dyskusji w Radiu Merkury Wojciech Ryżyński z firmy Modern Constructions, projektant stadionu przy ul. Bułgarskiej. Inne zdanie w tej kwestii miała prokuratura, która zajęła się sprawą. Problemy z bezpieczeństwem nie są zresztą jedynymi, z jakimi borykają się w stolicy wielkopolski. Murawa stadionu z powodu błędów wykonawczych była zmieniana wielokrotnie. Za każdym razem niosło to za sobą koszty rzędu 200 tys. euro. W tym miejscu przyjrzyjmy się kolejnemu „europoblemowi”, jakim są gigantyczne koszty budowy obiektów na Euro 2012. Stadion w Hoffenheim budowany od podstaw, wyglądem przypomina poznański. Koszt jego budowy wyniósł 61 mln euro, przeróbka stadionu w Poznaniu kosztowała trzy razy drożej. Budowa najnowocześniejszego na świecie stadionu Schalke Arena kosztowała 370 mln euro, na Stadion Narodowy w Warszawie z kieszeni podatnika poszło już ponad pół miliarda.

Niekończący się serial Problem stanowi też wyjątkowo długi czas budowy stadionów na Euro. Krakowski stadion im. Henryka Reymana wciąż nie powstał. Problem jest istotny, bo to kolejna, tym razem rezerwowa arena mistrzostw. Budowany z nim równolegle stadion Cracovii im. Józefa Piłsudskiego jest już otwarty. Ciekawie wyglądają też koszty budowy niektórych polskich stadionów. W Kielcach stadion miejski powstał w niecałe dwa lata. Jego koszt wyniósł zaledwie... 48 mln zł (około 12 mln euro). W chwili oddania był najnowocześniejszym obiektem tego typu w Polsce. W Warszawie koszt budowy głównej areny Euro wyniósł już wspomniane pół miliarda euro (około 2 mld zł). – Oczywiście niewielkie obiekty w miastach wojewódzkich, takie jak Arena Kielc, są zawsze tańsze zarówno w kwestii budowy, jak

i utrzymania, jednak w tym przypadku dysproporcje są zbyt duże – mówi nam jeden z polityków Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem problemem jest bałagan organizacyjny. – Zbyt wielu wykonawców, fatalna organizacja. Okazuje się, że to, co miało być największym atutem rządu, czyli organizacja Euro, będzie jego największą kompromitacją.

– Kilka dni temu w stolicy Polski przebywali przedstawiciele francuskiej federacji piłkarskiej – mówi Ryszard Czarnecki. – Byli przerażeni tym, co ujrzeli. Warto pamiętać, że Francuzi to rodacy obecnego szefa UEFA, Michela Platiniego, a kompromitacja pójdzie w świat – dodaje europoseł.

Strach szefa rządu, stracimy Euro? Jak ustaliliśmy, otoczenie premiera Donalda Tuska jest przerażone opóźnieniami, zaniedbaniami i totalnym bałaganem w przygotowaniach do Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. W Platformie Obywatelskiej niektórzy żartują, że najlepszym rozwiązaniem byłoby... odebranie Polsce Euro. – Można by było zwalić wszystko na Kaczyńskiego – mówi jeden z polityków PO. – A mówiąc poważnie, z przygotowaniami możemy nie zdążyć, premier ma tego świadomość. Prawdę mówiąc, współczuję szefowi rządu w 2012 r., niezależnie, kto nim będzie. W końcu trzeba będzie wypić piwo, którego naważyliśmy – dodaje. Kompromitacja wydaje się nieunikniona. Czy największa impreza sportowa w historii Polski jest więc zagrożona? – Nie sądzę, by odebrano nam prawo do organizacji turnieju – mówi Ryszard Czarnecki. – Moim zdaniem teraz nastąpi powszechna mobilizacja, pospolite ruszenie i tempo prac zostanie znacząco przyśpieszone. Stadiony są jednak tylko małym wycinkiem serii zaniedbań w sprawie przygotowań do imprezy. Jak już pisaliśmy w „Gazecie Polskiej”, najważniejsze autostrady i drogi ekspresowe nie zostaną dokończone w terminie, a kolej jest w opłakanym stanie. Fatalnie wygląda też baza turystyczna i hotelowa. Pozytywny wyjątek stanowi jedynie Poznań, który infrastrukturę gotową na przyjęcie dużej liczby gości ma dzięki targom. Reasumując, kibice, którzy przybędą do naszego kraju na piłkarskie święto, nie będą mieli gdzie spać, jak się przemieszczać, będą mieli problem z porozumiewaniem się, w dodatku mogą stracić zdrowie (lub życie) na pełnym niedoróbek stadionie. Próbowaliśmy skontaktować się z Darią Kulińską, rzecznikiem Narodowego Centrum Sportu. Niestety, pomimo wielu prób nie odbierała od nas telefonu, nie odpisała też na SMS-a. Przemysław Harczuk

Studio TVN do rozbiórki? W 1997 r. ITI uzyskało zezwolenie na budowę hali Studio TV na okres czasowy z terminem użytkowania do lat trzech. Od końca tego okresu, czyli od roku 2000, a więc aż 11 lat, trwa walka sądowa między koncernem ITI a najbliższymi sąsiadami o zaprzestanie użytkowania studia. W wyniku ostatniej, nieprawomocnej decyzji koncernowi przyznano prawo użytkowania na czas nieokreślony. – Będziemy się odwoływać – mówią sąsiedzi. – Jesteśmy rozczarowani sposobem traktowania nas przez władze ITI, tym bardziej, że w 1997 r. pan Mariusz Walter podpisał zobowiązanie, że w pasie bezpośrednio sąsiadującym z naszą działką nie będzie żadnych parkingów, składowisk i śmietników. Niestety, chyba o tym zobowiązaniu zapomniał – mówi Teresa Smus, właścicielka posesji sąsiadującej ze studiem. Od 11 lat walczy ona o zaprzestanie użytkowania studia. Sąsiedzi twierdzą, że jego praca bardzo utrudnia im życie. Niekiedy nie mogą dotrzeć do domu przez korki, a nagromadzenie anten na pewno nie jest obojętne dla zdrowia. Studio pracuje całą dobę, także w nocy. – Dowiedziałam się, że teren studia i nasza ulica [Ojcowska – przyp. red.] mają zostać wyłączone z przygotowywanego planu zagospodarowania przestrzennego – mówi Teresa Smus.

Interes społeczny i interesy ITI Jak doszło do zaskakującego wyroku? W lutym 2000 r., po upływie terminu czasowego użytkowania, ITI wniosło o zmianę decyzji w zakresie użytkowania na bezterminowe w trybie art. 155 k.p.a. Na początku maja 2000 r. prezydent Warszawy umorzył postępowanie, motywując to brakiem przesłanek do zastosowania wyżej wymienionego artykułu. ITI wniosło odwołanie do wojewody mazowieckiego, który negatywnie rozpatrzył ten wniosek. W marcu 2002 r. ITI wniosło o wznowienie postępowania. Kolejny wojewoda, Leszek Mizieliński z SLD, wyraził zgodę, a następnie w maju 2002 r., na podstawie art. 154 § pkt 1 i 2, zmienił własną decyzję z grudnia 2001 r., uchylając decyzję Prezydenta Warszawy z roku 2000, i orzekł o zmianie okresu użytkowania na bezterminowy. Decyzja została uzasadniona interesem społecznym i słusznym interesem strony. Sąsiedzi ITI odwołali się z kolei do Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego. W efekcie, w lipcu 2002 r., została uchylona decyzja wojewody o przyznaniu prawa do bezterminowego użytkowania. Decyzja była zasadna, ponieważ strony nabyły prawo, którego treścią jest możliwość żądania zaniechania użytkowania hali. W sierpniu 2002 r. ITI wniosło o wznowienie postępowania do Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego, powołując się na art. 145 § 1 pkt 4 („W sprawie zakończonej decyzją ostateczną wznawia się postępowanie, jeżeli […] strona bez własnej winy nie brała udziału w postępowaniu”), twierdząc, że odwołanie nie zostało doręczone przedstawicielom firmy. GINB uchylił, więc poprzednią decyzję, przywracając tę z maja 2002 r. – zdaniem organu można było dokonać zmiany decyzji w drodze art. 154 k.p.a., ponadto sąsiedzi TVN nie są stroną – stroną jest jedynie inwestor i organ I instancji, czyli w tym wypadku wojewoda. Decyzja Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego z roku 2004 uchyliła większość poprzednich postanowień, stwierdzając zarazem wadliwość postępowania, oraz wygaśnięcie prawa użytkowania z dniem 12 marca 2000 r., a więc po wyżej wymienionym terminie obiekt należy rozebrać na każde żądanie organu do spraw nadzoru budowlanego. Uchylenie wszystkich decyzji nie jest jednak jednoznaczne z nakazem rozbiórki, do tego uprawniony jest organ ds. nadzoru budowlanego.

W roku 2005 Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego odmówił wznowienia postępowania w tej sprawie. Prowadzone było także postępowanie administracyjne w Powiatowym Inspektoracie Nadzoru Budowlanego. W roku 2007 odmówiono wydania nakazu rozbiórki zgodnie z decyzją, która jest ostateczna. Następnie w roku 2008 Mazowiecki Wojewódzki Inspektorat odmówił przywrócenia terminu odwołania, stwierdzając, że zostało wniesione z uchybieniem terminu. Wojewódzki Sąd Administracyjny odrzucił skargi złożone na te postanowienia.

Wszystko przez błąd w prawie? W roku 2010 w Wojewódzkim Inspektoracie Nadzoru Budowlanego, z powodu skargi Teresy Smus i Tomasza Margasińskiego wniesionej do Urzędu Wojewódzkiego, zostało wszczęte w trybie skargowym postępowanie wyjaśniające w sprawie użytkowania hali. 25 maja br. zostało ono zakończone. Ustalono, że w świetle prawa obowiązującego obecnie, a także w 1997 r., nie można było przyznać użytkowania na czas określony. Zatem hala będzie użytkowana bezterminowo. Sąsiedzi będą się odwoływać od tej decyzji. O zobowiązanie Waltera co do parkingów, składowisk i śmietników, a także zasady użytkowania hali zapytaliśmy przedstawicieli ITI. Do zobowiązania nie byli w stanie się odnieść, powołując się na enigmatyczność sformułowania pytania. Zasady użytkowania hali wyjaśnili zaś w następujący sposób: „Informujemy, iż hala przy ul. Augustówka 3 uzyskała pozwolenie na użytkowanie na mocy decyzji Prezydenta m.st. Warszawy z dnia 15.09.1997 r. numer 768/D/97/MC z terminem użytkowania do 12.03.2000 r. Przed przystąpieniem do użytkowania inwes-tor uzyskał wszelkie dopuszczenia do użytkowania wydane przez właściwe służby, które zostały wydane bezwarunkowo i bezterminowo. W dniu 25.09.2007 r. została wydana przez Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego dla m.st. Warszawy decyzja nr IIOT/205/2007 odmawiająca wydania nakazu rozbiórki obiektu hali, która stała się ostateczna”. Magdalena Michalska

Czy Osica i Balawajder leczyli się psychiatrycznie? Czołówki prorządowych portali zajęła dziś informacja, że reporterzy śledczy RMF-u Osica i Balawajder ustalili, iż w czasie procesu sąd zapytał Jarosława Kaczyńskiego o zdrowie psychiczne. Tymczasem portal Niezależna.pl nie dość, że potwierdził informacje RMF, to dodatkowo wyśledził, iż Kaczyński był pytany także imię, nazwisko, wiek a nawet – uwaga! – czy był karany za przestępstwa. Jak udało nam się dotrzeć do tej tajemnej wiedzy? Nie rozmawialiśmy z żadnym informatorem, nie widzieliśmy też ani jednego dokumentu. Po prostu – pytania te zadawane są KAŻDEMU podsądnemu, nawet w sprawie o najdrobniejsze wykroczenie. Niżej podpisany, jako bywalec sądów grodzkich - z racji na antyrządowe happeningi - na pytanie o zdrowie psychiczne odpowiadał w czasie przesłuchań na komisariacie i rozpraw, co najmniej kilkadziesiąt razy. Naiwni sędziowie dawali jak dotąd wiarę (wbrew temu, co widać na pierwszy rzut oka) jego zapewnieniom, że jest zdrowy. Jeśli Osica i Balawajder procesowali się kiedykolwiek, też musieli na to pytanie odpowiedzieć. Czymś obrzydliwym jest natomiast fakt, że – na wniosek Janusza Kaczmarka – te rutynowe pytania połączono z cierpieniem Jarosława Kaczyńskiego po stracie najbliższych a następnie upubliczniono. Sławni śledczy zdołali nie tylko wyśledzić sensację, ale nawet zdobyć dokumenty – pisma potwierdzające ich ustalenia na temat procesu Kaczyńskiego z Januszem Kaczmarkiem. Jakim cudem? Nie sposób ustalić. Wprawdzie Osica i Balawajder są autorami książki wywiadu-rzeki z Januszem Kaczmarkiem zatytułowanego dramatycznie „Cena władzy”, ale z pewnością nie ma to nic do rzeczy i ich bezstronność nie może być tu podważana. Wszak to śledczy o niezwykłym dorobku. To oni poinformowali, jako pierwsi, że prokuratura rosyjska – to się nazywa świetne „dojścia” - ustaliła obecność piątej osoby w kokpicie tupolewa. To ich autorstwa był news o kunsztownym tytule: „Weryfikator Macierewicz mógł zdradzić polskich żołnierzy”. To u nich generał Dukaczewski wypowiadał się w roli eksperta. Czapki z głów przed gwiazdami polskiego dziennikarstwa śledczego! Ich ustalenia w kwestiach psychiatrycznych znakomicie korespondują z dokonaniami innej gwiazdy, czyli Tomasza Lisa, rozważającego na kolegium redakcyjnym „Wprost”, jak z Kaczyńskiego zrobić wariata, ale nie narazić się na proces. Co zaowocowało okładką z jego podobizną i tytułem „Zamach na rozum”. Próbując nieudolnie naśladować mistrza także my zadajmy pytanie: czy Tomasz Lis powinien leczyć się psychiatrycznie? Pomocny w udzieleniu odpowiedzi na to pytanie może być dla Państwa film, który zamieszczamy poniżej.

Jak rozpoznać chamstwo w życiu[ Download ]

Piotr Lisiewicz

Odsunięty za zarzuty dla Klicha i Arabskiego? Okazuje się, że prokurator Marek Pasionek chciał postawić zarzuty ministrowi obrony narodowej Bogdanowi Klichowi i szefowi Kancelarii Premiera Tomaszowi Arabskemu. Czy za to został odsunięty od śledztwa smoleńskiego? Jak wynika z ustaleń reporterów RMF FM, prokurator Pasionek nie był lubiany przez przełożonych, ponieważ przygotowywał plan śledztwa smoleńskiego na najbliższe miesiące. W ramach tego planu chciał przesłuchać jeszcze kilkadziesiąt osób, a w tym Bogdana Klicha, Tomasza Arabskiego i zwierzchników służb. Ponadto po analizie dokumentów związanych z organizacją lotu do Smoleńska prokurator Pasionek chciał postawienia zarzutów wobec Bogdana Klicha i Tomasza Arabskiego oraz wobec szefów służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wizyty. Na ten temat polecamy:J. Kaczyński o prokuratorze Pasionku

Źródło: RMF FM

DZIEŃ WOLNOŚCI PODATKOWEJ W CAS rozdzwoniły się dziś telefony (były zresztą też pytania o to na moim blogu) na temat Dnia Wolności Podatkowej. Pytano, dlaczego nie zrobiliśmy jak co roku konferencji na ten temat. I dlaczego DWP wypadł dużo wcześniej niż w zeszłym roku, choć podwyższono podatki. Szybko się okazało, że rzepa opublikowała w swoim papierowym wydaniu i to na „jedynce” artykuł pt.: „Dziś święto podatników” o tym że „w Polsce dzień wolności podatkowej dla osób pracujących wypada 7 czerwca” Tak przynajmniej „wynika z pierwszych tego typu badań Institut Économique Molinari z Paryża opublikowanych przez krakowski Instytut Kościuszki przy współpracy z fundacją New Direction z Brukseli” Mam złe wiadomości dla podatników i autorów. Na prawdziwy Dzień Wolności Podatkowej muszą jeszcze troszkę poczekać. A ukraść komuś pomysł też trzeba umieć. No i liczyć też trzeba umieć. Usprawiedliwieniem dla autorów może być to, że, jak podano na stronie Instytutu Kościuszki, jest to „Europejski Dzień Wolności Podatkowej”. „Innowacyjność badania (to znaczy ich badania) polega na zastosowaniu jednolitej metodologii dla wszystkich krajów UE”. My w CAS znacznie mniej „innowacyjni” jesteśmy, więc liczymy tylko na własnym podwórku i nam wychodzi, że jest gorzej dla podatników niż „Kościuszkowcom”. Ale „Kościuszkowcy” zawsze tacy bardziej „internacjonalistyczni” i „postępowi” byli.

P.S. Do „Kościuszkowców” dołączają inni. Na przykład jeden Pan z jednej firmy doradczej napisał:, „jak co roku mamy okazję świętować Dzień Wolności Podatkowej”! Tak, tak: Wielkimi literami - czyli nasza nazwa. http://wyborcza.biz/biznes/1,100897,9739602,Dzien_Wolnosci_Podatkowej.html

Nie doczytał najwyraźniej, że to „pierwsze tego typu badania”. Gwiazdowski

JA, OWSIANKA Leonard Read napisał książeczkę „Ja ołówek”.* Zresztą może nawet zdrobniałe określenie „książeczka” też jest nieco przesadzone. W końcu ma ona raptem kilka stron. Pod względem objętości to raczej „artykulik”. Ale pod względem meritum to Księga. Dzieło wybitne i wiekopomne. Dlatego jak „De revolutionibus…” przemilczane. Read cytuje Chestertona: „cierpimy z powodu braku zdumienia, a nie z powodu braku cudów” - o czym świadczy istny „cud stworzenia” ołówka. A może nie „stworzenia” („Bogu oddajmy, co Boskie”), lecz po prostu „tworzenia”. Takiego mozolnego, zwykłego tworzenia czegoś. „Podobnie jak Ty nie umiesz narysować całego swojego drzewa genealogicznego, sięgającego w najbardziej zamierzchłą przeszłość, również i ja nie mogę opisać i odkryć wszystkich swoich przodków” – mówi Ołówek do Reada. Jego drzewo rodowe rozpoczyna się prawdziwym drzewem, do ścięcia, których potrzebne są piły i liny, a do przewiezienia ciężarówki aż po grafit wydobywany przez górników na Cejlonie i mosiężną skuwkę ze stopu miedzi i cynku. Zdaję sobie sprawę, że plagiatuję pomysł Reada. Ale na XV już konferencji Wall Street Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych w Zakopanym, gdy zapytałem słuchaczy mojego wykładu czy czytali Reada odpowiedziało mi milczenie. Więc może warto w taki sam sposób jak Read o ołówku napisać o owsiance. W końcu to ona jest ważnym elementem diety starszych osób, a przecież to właśnie na przyszłość „oszczędzamy” grając na giełdzie. Ale w przyszłości nie będą nam potrzebne akcje, ani obligacje, czy świadectwa udziałowe. Będzie nam potrzebne „APO” – aspiryna, pielęgniarka, owsianka. Czy wiemy na ile kilo owsianki, opakowań aspiryny i godzin pracy pielęgniarki będziemy mogli wymienić za 30 lat nasze dzisiejsze aktywa giełdowe? Bo z owsianką, jak z ołówkiem, sprawa nie jest wcale prosta. Rolnik musi najpierw zasiać owies. A potem go zebrać i dostarczyć do młyna. Zanim zasieje musi ziemię zaorać i zbronować. Potrzebuje do tego pługa i/lub brony. Są to narzędzia metalowe do wyrobu, których potrzebna jest stal, – czyli stop żelaza i węgla. Tysiące górników na całym świecie - głównie w Chinach, Brazylii, Australii, Indiach, Rosji i na Ukrainie dzień po dniu zjeżdżają pod ziemię, żeby pracować przy wydobyciu rudy żelaza, którą inni dowożą koleją do hut, gdzie w wielkich piecach przetapiana jest na surówkę. Do opalanie pieców w hutach, w których wytapiana jest stal, stosuje się węgiel, który wydobywają inni górnicy. Węgiel – jak rudy żelaza – też trzeba przewieźć do hut. Ktoś musiał w tym celu ułożyć tory kolejowe, po których jeżdżą pociągi. Jeżdżą, bo ktoś wymyślił maszynę parową potem skonstruował klasyczną lokomotywę. Żeby lokomotywy mogły ciągnąć po torach wagony potrzebna była nie tylko stal na tory, ale i drewno na podkłady kolejowe. To samo drewno, które było potrzebne do wyprodukowania ołówka, które ktoś ściął przy pomocy pił i lin. Mogły to być liny z roślin włóknistych, które ktoś wcześniej musiał uprawiać, skórzane – ze skór zwierząt, które ktoś musiał hodować, a ich skóry odpowiednio wyprawić w garbarni przy pomocy odpowiednich odczynników chemicznych, albo liny z tworzyw sztucznych – najczęściej poliamidowe lub poliestrowe, do produkcji, których potrzebna była… ropa naftowa, którą ktoś musiał wydobyć i przetransportować do rafinerii, gdzie poddana została destylacji i rafinacji, w wyniku, których doszło do powstania związków chemicznych wykorzystywanych między innymi właśnie do produkcji lin. I do produkcji benzyn i olejów: napędowych i smarowych, które są wykorzystywane między innymi przez traktory używane w produkcji rolnej, samochody służące do transportu owsa i pilarki służące do ścinania drzew – między innymi na podkłady do torów kolejowych. Żeby plony owsa, z którego będzie owsianka były lepsze, pole trzeba nawieść. Pod zboża jare – a do takich należy owies – stosuje się azot w formie saletry amonowej, saletrzaków lub mocznika. Nawozy te powstają w zakładach chemicznych, podobnie jak tworzywa do produkcji lin. Owies zebrany z pola trzeba przewieść do młyna. Wozi się go na przyczepach ciągnionych przez traktory, które trzeba było wcześniej zbudować. Podobnie zresztą jak młyn, w którym miele się owies. Kiedyś budowano młyny drewniane, dziś to już są fabryki. Do ich budowy potrzebne są cegły, cement i parę innych materiałów budowlanych. Ktoś musiał wydobyć margiel, wapń i glinę, z których się cement wyrabia. Ktoś inny przewiózł je do cementowni. Jeszcze ktoś inny wybudował piec cementowy i dopiero na koniec powstało spoiwo służące do wiązania cegieł, czy pustaków przy budowie młyna. Zanim owsianka trafi na nasz stół ktoś musi ją dowieść do sklepu, a ktoś inny musi ten sklep wybudować – podobnie jak młyn, cementownię, rafinerię, zakłady chemiczne, fabrykę traktorów i samochodów. Innowacyjność jest w tym wszystkim bardzo potrzebna. Ułatwia wiele prac i je przyspiesza. Kiedyś radło ciągnięte przez woły, a potem socha, do obsługi, której potrzebne były dwie osoby były znacznie mniej wydajne niż dzisiejszy płóg ciągniony przez traktor. Nawozy azotowe bardziej poprawiają wydajność z hektara niż gnojowica. Ale między wynalezieniem radła i żelaznego płóga upłynęło parę tysięcy lat. Sierp stosowany już w epoce kamiennej został zastąpiony kosą dopiero pod koniec XVIII wieku. Różne żniwiarki ciągnione przez konie powstały – zdaje się – w latach 20-30 XIX wieku, a najbardziej jak dotąd innowacyjny kombajn mechaniczny ma jakieś 40 lat.

* L.E. Read, Ja, Ołówek, PAFERE, Warszawa 2009 (I, pencil. My Family Tree as told to Leonard E. Read)

góra

Gwiazdowski

Z kim i pod jakim szyldem do wyborów? “W tej sprawie nie ma żadnych decyzyj – a decyzje podejmuje Prezydium Zarzadu pełniące do końca czerwca funkcję Rady Głównej. Potwierdzam, że nastroje są raczej za startem absolutnie samodzielnym. Zasięgnąłem też rady Członków-Sygnatariuszów, (czyli Konwentyklu). Nie będę ich oczywiście zdradzał, mogę tylko napisać, że nie wykluczają współpracy, ale obwarowują ją licznymi warunkami. A co Państwo o tym sądzicie?” – pisze JKM. Niniejszym pozwolę sobie, zatem wyrazić moją opinię w tej kwestii. Przede wszystkim należy zauważyć, że nasze rozważania dotyczą w istocie dwóch zupełnie różnych kwestii. Po pierwsze – tego, z kim chcemy startować, po drugie tego, pod jakim szyldem chcemy startować. Te kwestie należy rozpatrywać osobno.

Z kim? Nasuwa się oczywista odpowiedź – “z każdym, kto podziela nasze poglądy”. Oczywiście, żadne inne ugrupowanie nie podziela naszych poglądów w całości – gdyby tak było to zapewne bylibyśmy w jednej partii. Z niektórymi jest nam jednak w wielu kwestiach po drodze. Z partii obecnych na naszej scenie politycznej, jako naszych potencjalnych sojuszników widzę Prawicę Rzeczpospolitej oraz Polska Jest Najważniejsza. Rzecz jasna, w wymienionych ugrupowaniach są również osoby o poglądach dla nas niemożliwych do zaakceptowania (w PR – np. pobożny socjalista Marian Piłka, bardziej chyba lewicowy niż cała “Krytyka Polityczna”, w PJN E. Jakubiak – feminizująca i “społecznie postępowa”). Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, w której stawialibyśmy potencjalnemu koalicjantowi warunki personalne dotyczące liderów formacji. Cóż, myślę, że trzeba zacisnąć zęby i przyjąć ich z dobrodziejstwem inwentarza. Oczywiście, wchodząc w sojusze z tymi ugrupowaniami musielibyśmy trochę inaczej rozłożyć akcenty w naszym programie, ale tego samego będziemy oczekiwać od naszych sojuszników! Jeżeli sojusz z tymi ugrupowaniami nie dojdzie do skutku, to powinniśmy starać się pozyskać kilka popularnych i rozsądnych osób z tych ugrupowań, zwłaszcza z balansującego na granicy dezintegracji PJN. W tym kontekście widziałbym w szczególności A. Sośnierza i J.F. Libickiego. Co nam da pozyskanie polityków PJN? Oprócz ewentualnych dodatkowych głosów na nich oddanych – zyskamy znacznie na wiarygodności. Już nie będziemy tylko marginalną grupą oszołomów, lecz ugrupowaniem, w którym swoją szansę widzą ludzie politycy z pierwszych stron gazet. Dodatkowo, obecność tych ludzi zwiększy szanse dostepu do mediów. Poza PR i PJN powinniśmy szukać sprzymierzeńców w niewielkich, ale dobrze zorganizowanych środowiskach prawicowych. W szczególności widzę tu organizacje wspierające nas w naszych akcjach, przede wszystkim w pikietach antypodatkowych. Będą to m.in. ONR i Stowarzyszenie Koliber. Ponadto naszymi naturalnymi sprzymierzeńcami są stowarzyszenia przedsiębiorców i wywłaszczonych przez komunę byłych właścicieli.

Pod jakim szyldem? Tu odpowiedź może być tylko jedna – pod własnym! Komitet partyjny, który przekroczy próg 3% głosów, otrzymuje liczne przywileje, przede wszystkim subwencje, a także dostęp do mediów publicznych. Te przywileje nie przysługują komitetom wyborców. Nie można też ich przenosić ani dzielić się nimi z inną partią. Jeżeli więc samodzielnie przekroczymy barierę 3% będzie to już znacząca zmiana jakościowa. Jeżeli dla odmiany, jako komitet wyborców, lub pod szyldem innej partii zdobędziemy 4,99% głosów – to nadal będziemy dokładnie w tym samym miejscu, w którym jesteśmy obecnie. (…) Przypominam, że osiągnięcie 5% głosów gwarantuje udział w procedurze podziału mandatów, ale już nie same mandaty! Te zależą już od konkretnego podziału głosów. Uzyskując np. 5,5 % głosów możemy mieć 20 posłów, ale równie dobrze np. tylko 3. Wyobrażalna jest, zatem sytuacja, gdy startując pod szyldem np. PJN uzyskujemy 6% głosów, ale żaden z naszych działaczy nie zostaje posłem – wszyscy, bowiem będą reprezentować naszych koalicjantów. Wówczas nadal bylibyśmy w tym samym miejscu. Nie chcę przez to powiedzieć, że naszym celem są subwencje. Jeśli się pojawią, to zapewne potrzebna będzie ogólnopartyjna dyskusja nad ich wykorzystaniem, być może część z nich przeznaczymy na cele charytatywne. Nie twierdzę również, że naszym celem jest przekroczenie 3%, ani też nie zamierzam siać zwątpienia w możliwość uzyskania satysfakcjonującego wyniku. Ale życie jest nieprzewidywalne, a my powinniśmy zabezpieczyć się przed każdą ewentualnością. Jeżeli po tych wyborach, mimo nowego potencjału nie posuniemy się ani o krok do przodu, będzie to nasza prawdziwa klęska i znak, że należy zwinąć chorągwie!

- źródło tekstu: oficjalna strona Kongresu Nowej Prawicy (zapraszamy!)

- polecamy również odwiedzenie i “polubienie” partyjnego profilu na facebooku (tutaj)

Tomasz Dalecki

A miało być tak pięknie

1. Przyznanie Polsce i Ukrainie prawa do organizacji Mistrzostw Europy w 2012 roku miało być przynajmniej dla naszego kraju wyzwaniem, które spowoduje znaczące nadrobienie zapóźnień w stosunku do rozwiniętych krajów Europy w zakresie sieci drogowej, kolejowej, lotniskowej, hotelowej wreszcie obiektów sportowych w tym w szczególności stadionów piłkarskich. Rząd Premiera Donalda Tuska dokonał znaczących przesunięć środków europejskich na projekty infrastrukturalne związane z przygotowaniem do organizacji mistrzostw często kosztem przedsięwzięć, na które mieszkańcy wielu regionów naszego kraju czekają od dziesięcioleci. Mimo zaangażowania ogromnych europejskich pieniędzy, a także środków z kolejnych budżetów krajowych na rok przed rozpoczęciem mistrzostw coraz częściej docierają do nas informacje, że nie tylko nie nastąpi żaden skok cywilizacyjny, ale będą poważne kłopoty z oddaniem na czas podstawowych obiektów sportowych i najważniejszych elementów infrastruktury technicznej.

2. Premier Tusk regularnie bywał na budowie Stadionu Narodowego w Warszawie zawsze w towarzystwie kamer telewizyjnych zaczynając od wbijania metalowych pali w grunt aż po montaż dachu na budowanym ciągle obiektem. Zawsze towarzyszył mu Minister Drzewiecki (ostatnio Minister Giersz), a także Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i zawsze miał dla nas dobre informacje o postępie prac zgodnie z harmonogramem. Za każdym razem był podkreślany profesjonalizm ekipy zarządzającej spółką PL. 2012, która w imieniu ministra sportu jest inwestorem tego stadionu. Aż tu nagle okazało się, że na budowie jest tyle usterek z najważniejszą grożącą zawaleniem się schodów zbudowanych wokół stadionu, że ich usuniecie wymaga przynajmniej kilku miesięcy i znacznego przesunięcia daty oddania stadionu do użytku. Ba Premier postawił sprawę na ostrzu noża, że jeżeli budująca stadion znana austriacka firma razem z polskimi podwykonawcami nie usunie szybko usterek to należy zwyczajnie zerwać z nią kontakt. Wszystko to ma miejsce przy realizacji inwestycji, której koszt przynajmniej na razie wynosi około 2 mld zł, a więc po obecnym kursie ponad 500 mln euro, co oznacza, że jest to jeden z najdroższych stadionów ostatnio wybudowanych w Europie.

3. Z kolei przy budowie autostrady A-2 łączącej naszą zachodnią granicę z Warszawą okazało się, że 2 odcinkom w sumie liczącym 50 km nie jest w stanie podołać chińska giełdowa spółka, która zaoferowała o 30 % niższy niż wartość kosztorysowa, koszt realizacji inwestycji. Inwestor, czyli GDDKiA już w momencie podpisywania kontraktu powinien się zorientować, że jeżeli on będzie płacił Chińczykom po 60 dniach po odebraniu wykonanych robót i ich zafakturowaniu a oni swoim wykonawcom po 5-7 dniach to długo tak nie wytrzymają. Wytrzymali prawie rok ale teraz się poddają i straszenie ich idącą w setki milionów karą nic nam nie da, bo oni w Polsce mają majątek zaledwie za kilka milionów złotych

4. Ale wpadki na tych dwóch sztandarowych inwestycjach na Euro 2012 to nie wszystko. Rząd Tuska przestał już nawet wspominać o modernizacji linii kolejowych łączących miasta mistrzostw (Gdańsk, Wrocław, Poznań, Warszawa), modernizacji dworców kolejowych w tych miastach i na tych trasach, o modernizacji lotnisk, czy wyraźnym zwiększeniu liczby tanich miejsc hotelowych. Zapomniano już całkowicie o połączeniach drogowych i kolejowych z Ukrainą, bo przecież głównym założeniem wspólnej polsko-ukraińskiej organizacji Euro 2012, miało być łatwe przemieszczanie się kibiców pomiędzy obydwoma krajami. 5. Wygląda, więc na to, że na razie rządowi Tuska, a pośrednio i Platformie grozi klęska wizerunkowa, że przez 4 lata rządzenia, mając pełne zabezpieczenie finansowe (głównie dzięki środkom europejskim) nie jest w stanie zrealizować kilkunastu najważniejszych inwestycji infrastrukturalnych. Ale taka klęska niestety grozi także Polsce, bo przecież to nasz kraj otrzymał organizację mistrzostw i to na niego spadnie odium wszystkich niepowodzeń. Rządzący to czują i dlatego takie nerwowe zapewnienia ministrów Tuska, że ze wszystkim jednak zdążymy i jeszcze bardziej nerwowe interwencje u redaktorów naczelnych poszczególnych mediów, aby aż tak bardzo nie atakować rządu z tego powodu. Zbigniew Kuźmiuk

JFL - czyli syndrom Niesiołowskiego Niedawno wszyscy głośno komentowali przystąpienie Bartosza Arłukowicza do Platformy Obywatelskiej, dziwiąc się jak to możliwe, że polityk tak krytycznie odnoszący się do rządów Słońca Peru nagle do tych rządów przystępuje. Nie był to jednak pierwszy, ani najgłośniejszy tego typu przypadek. Jednym z najciekawszych politycznych transferów było też wstąpienie do PO człowieka, który o tej partii mówił - "Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania." Ten człowiek to nie kto inny jak Stefan Niesiołowski, dziś kontynuator dzieła Janusza Palikota w PO. Dziś na tapecie są problemy PJN. Po zmianie prezesa tej partii na Pawła Kowala już media spekulują gdzie odejdą politycy tej partii na czele z Joanną Kluzik-Rostkowską i Pawłem Poncyljuszem. Mówi się, że oboje zamierzają także zasilić szeregi PO. Patrząc jednak na ostatnie działania tych dwojga polityków nie byłoby to nic dziwnego, aczkolwiek uważam, że raczej nie zdecydują się na ten krok. Ciekawa jest natomiast kwestia innego byłego już polityka PJN, a mianowicie Jana Filipa Libickiego. Gdy tylko Joanna Kluzik-Rostkowska przestała kierować PJN-em ten zrezygnował z członkostwa w tej partii. Jak dotąd nie zapisał się do żadnej partii, ale patrząc na ostatnie wypowiedzi tego polityka można zakładać, że w najbliższych wyborach wystartuje on z listy Platformy Obywatelskiej? Już, jako 18-latek zapisał się do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, do którego należeli też Marek Jurek i... Stefan Niesiołowski. Z Markiem Jurkiem było mu po drodze i w 2001 roku obaj byli już członkami Przymierza Prawicy, by po roku wstąpić do PiS-u. W momencie powstania Prawicy Rzeczypospolitej drogi Marka Jurka i Jana Filipa Libickiego już się rozeszły i teraz nic nie wskazuje na to by kiedykolwiek obaj politycy spotkali się w jednej partii. Marek Jurek pozostaje wierny swoim przekonaniom, a poseł Libicki najpierw trwa w PiS-ie, potem przechodzi do Polski Plus, by w ubiegłym roku zasilić szeregi PJN-u. Przez pewien czas pozostaje w cieniu Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Elżbiety Jakubiak, czy Pawła Poncyljusza, ale w momencie ostrego ataku na Radio Maryja przestaje już być anonimowy dla przeciętnego wyborcy. Po Radiu Maryja przyszedł czas na publicystę Tomasza Terlikowskiego, któremu poseł Libicki imputuje start w wyborach z listy PiS. Na tym ostatnim przykładzie dobrze widać już, co kieruje ostatnio Janem Filipem Libickim. Jest to mianowicie nienawiść do prezesa Kaczyńskiego. Z PJN-u też odchodzi, bo boi się, że pod rządami Pawła Kowala ta partia będzie dążyła do powrotu do PiS. Dziś już nie pierwszy raz w swojej karierze Jan Filip Libicki pozostaje posłem niezrzeszonym (ostatni raz był nim w momencie, gdy posłowie Polski Plus wrócili do PiS). Prawdopodobnie zostanie nim do końca kadencji, a potem zdecyduje o kandydowaniu z listy PO. W ten sposób znowu spotka się w jednej partii ze swoim dawnym kolegą z partii, a więc ze Stefanem Niesiołowskim. Obaj politycy będą wówczas mogli ze sobą konkurować w obrzucaniu obelgami Jarosława Kaczyńskiego. Platformie taki transfer też się przyda, bo w ten sposób będzie mogła odrzucić zarzuty, że staje się partią lewicową. Tylko czy dziś o Janie Filipie Libickim można jeszcze powiedzieć, że jest on politykiem prawicowym? Tomasz Miller

Obłęd strategiczny Strategia polityczna współczesnych, głównych stronnictw w Polsce, w odniesieniu do zagadnień gospodarczych, jest bardzo naiwna i – mówiąc dosadnie – prymitywna. Polega ona na sztywnym trzymaniu się kursu na „euroland”, czyli na szybszym lub wolniejszym (ostatnio raczej wolniejszym – całe szczęście!) wyzbyciu się własnej waluty na rzecz ogólnoeuropejskiego pieniądza Euro. Czyli polega ona na pozbawieniu się przez nasze instytucje państwowe jednego z dwóch głównych instrumentów polityki gospodarczej, jakim jest polityka monetarna, a ostatnio także na ograniczeniu pola manewru i pozbyciu się de facto wpływu na drugi instrument oddziaływania na gospodarkę, jakim jest polityka fiskalna (pakt „euro plus”). W jaki więc sposób, w przyszłości, rząd i nasze instytucje państwowe zamierzają wpływać na gospodarkę Polski i stymulować jej wzrost i rozwój, gdy pozbędą się wszystkich instrumentów do tego potrzebnych? A przecież, we współczesnym świecie przewag komparatywnych, główne pole sukcesów lub porażek państw oraz ich ranga na międzynarodowej arenie wiąże się nierozerwalnie z kondycją gospodarczą kraju: „po pierwsze gospodarka, durniu!” – głosiło hasło bodajże drugiej kampanii prezydenckiej Clintona. [Właśnie o to chodzi, aby Polska pozbyła się wszelkich instrumentów wpływania na własną gospodarkę i stymulowania jej rozwoju! Po co nam gospodarka, po co rządy, po co w ogóle Polska, skoro mamy wspaniałą Unię? - admin]

Jednym z fundamentalnych i niezbywalnych zadań państwa, wpisującym się w realizację dobra wspólnego, jest tworzenie warunków dla funkcjonowania gospodarki i wpływanie na gospodarkę kraju, w obszarze, którego dana państwowość rozciąga swoją jurysdykcję. Nauki ekonomiczne głównego nurtu wskazują dwa zasadnicze instrumenty państwowego wpływu na gospodarstwo społeczne: politykę fiskalną i politykę monetarną. Przez politykę fiskalną rozumiemy nie tylko wymiar i pobór podatków, ale także wydatki i zakupy państwowe oraz wszelkie regulacje prowadzące do kształtowania wpływów oraz różnego rodzaju dystrybucji środków budżetowych, gromadzonych w dużej mierze dzięki podatkom, i kształtowania wpływów oraz dystrybucji środków prywatnych funkcjonujących w gospodarce w ramach obowiązującego systemu prawnego. Politykę monetarną natomiast kojarzymy nie tylko z biciem czy emisją pieniądza, ale z kształtowaniem podaży tegoż pieniądza, wpływaniem na stopy procentowe, rezerwy obowiązkowe, kursy walutowe oraz inflację. W naukach ekonomicznych udowodniono, że najlepsze efekty z punktu widzenia stymulowania poziomu wzrostu gospodarczego w krajach doganiających kraje rozwinięte (a takim jest Polska) dać może jedynie łączenie ze sobą polityki monetarnej i polityki fiskalnej. Krótko-okresowo, nawet nieoptymalne kombinacje obydwu polityk mogą generować wzrost gospodarczy na średnim poziomie 5% rocznie (obserwujemy to w Polsce na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat). Wyzbycie się natomiast wpływu na pieniądz funkcjonujący w gospodarce i pozostawienie w gestii instytucji państwowych tylko instrumentu polityki fiskalnej skazuje nas na średni wzrost gospodarczy na poziomie 2% – 3% rocznie (trudno wtedy nawet pomarzyć o dogonieniu kogokolwiek w świecie). A co powiemy, gdy rząd wyzbędzie się również (i tak ograniczonego już przez UE) instrumentu polityki fiskalnej? Wtedy to, najprawdopodobniej, skazani będziemy na stagnację. Czynniki realne w gospodarce (nagromadzenie środków produkcji) są w stanie same z siebie stymulować średni wzrost na poziomie 1% rocznie. Zatem, jakie zadanie i jaka odpowiedzialność spocznie na władzach państwowych, gdy wyzbędą się one głównych instrumentów niezbędnych do prowadzenia polityki gospodarczej? Otóż – nic nie będą mogły zrobić, by w jakikolwiek sposób wpływać stymulująco na gospodarkę kraju, a w odbiorze społecznym będą nadal odpowiedzialne za wszystko! Będą li tylko administracją UE na terenie naszego kraju (do takiej roli same się sprowadzą), ale taka rola nie uchroni ich przed odpowiedzialnością. Nikt, bowiem nie przyjmie łatwo tłumaczenia, że to nie my, tylko Unia Europejska. Unia Europejska, bowiem zawsze będzie daleko, zaś jej administracja lokalna będzie blisko. Zawsze psioczymy na administrację i tak już pozostanie. Z tego wszystkiego dokładnie widać, komu służą piramidalne systemy globalistyczne: służą tym, którzy są wysoko w czubie piramidy. Obudźcie się wreszcie wy, którzy będziecie bliżej podstawy niż czuba, bo nic wam nie da tłumaczenie się, że to nie wy, tylko czub wszystkiemu winien i że to nie wy, tylko czub przygniata podstawę, że aż trzeszczy w posadach…

Antoni K. Chrzonstowski

Łysiak na tropie „kryptoendeków” Tuż przed powstaniem warszawskim jeden z oficerów Komendy Głównej AK, przeciwnik wszczęcia walk, powiedział, że nie wierzy, żeby przyszłość narodu polskiego była uzależniona od liczby grobów na cmentarzach. Jest ich ponoć bardzo wielu. Przekonuje o tym Waldemar Łysiak w swoim cotygodniowym felietonie na łamach „Uważam Rze” (6-12.06.2011). Pisze, co prawda o zmarłym poecie Jerzym Narbutcie, ale niejako przy okazji nadmienia: „Obaj z Narbuttem zaciekle – całymi latami – broniliśmy sensu („rozumności”) sarmackich Powstań Narodowowyzwoleńczych, sensu, którego imała się tyle razy „kpina głupców”. Lojalistów (m.in. „Stańczyków” galicyjskich XIX-wiecznych), potem endeków (antypiłsudczyków), później komuchów, dzisiaj zaś salonowców, neoendeków (np. krąg Janusza Korwin-Mikkego) i krypto endeków, (których jest bulwersująco dużo choćby wśród tzw. „prawicowych dziennikarzy)”. Dalej autor pisze, dlaczego bronił powstań „narodowowyzwoleńczych”: „gdyż [każe rodzime powstanie] kultywowało (ogrzewało, regenerowało, umacniało) antyniewolniczą tożsamość narodową w czasach braku suwerenności – w ciemnej nocy zaborów (…) Gdyby nie seria tych buntów – zabrakłoby Polski na mapach wieku XX”. Najpierw o samotnej walce. Otóż nie jest to prawda – w okresie PRL oficjalna wykładnia partii była taka – powstania były słuszne, bo były społecznie postępowe. Szczególnie popularna była tak interpretacja w okresie stalinowskim, a i potem – za Gomułki. Dopiero okres Jaruzelskiego oznaczał zmianę akcentów – sięgnięto po „posiłki” konserwatywne i endeckie, po to, żeby polemizować z rewolucyjną i antyrosyjską ideologią i mentalnością „Solidarności”. Tak, Łysiakowi się omsknęło – partia też uważała powstania za „narodowowyzwoleńcze”. Powstań bronił oficjalnie, na łamach PRL-owskich pism – i Paweł Jasienica i Jerzy Łojek. Nie było w tej kwestii większych ograniczeń. Np. muzeum X Pawilonu na warszawskiej Cytadeli zostało uroczyście otwarte przez Gomułkę w 100 rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Nie bajajmy, więc – ta samotna „walka” nie była taka samotna, a poza tym miała przyzwolenie władz, czego sam autor doświadczył, nie mówiąc już o przyzwoleniu na prawie milionowe nakłady jego książek o epoce napoleońskiej, które sam czytałem nie wiedząc, że po latach Łysiak będzie wmawiał wszystkim, że był „prześladowany”. Teraz o zbawczej roli powstań. To stara i trochę nudna dyskusja. Ale wciąż wraca niczym bumerang. Tuż przed powstaniem warszawskim jeden z oficerów Komendy Głównej AK, przeciwnik wszczęcia walk, powiedział, że nie wierzy, żeby przyszłość narodu polskiego była uzależniona od liczby grobów na cmentarzach. A ktoś inny stwierdził, że jeszcze jedno takie powstanie i nie będzie narodu polskiego. Trzeba być z gruntu antynarodowym lub owładniętym obłędem, żeby mówić: co jakiś czas musi nas zginąć tysiące, a może dziesiątki tysięcy – żebyśmy zostali narodem. Gdyby tak było – uznać wypadałoby Polaków za szaleńców z zatartym instynktem zachowawczym. Zresztą teoria o konserwacji narodu poprzez „puszczanie krwi” jest naciągana. W Europie po 1918 roku powstały państwa niepodległe, które nie miały na swoim koncie żadnego zrywu, ale po prostu wykorzystały sprzyjającą koniunkturę międzynarodową (vide Czesi czy Finowie). Bez powstań być może bylibyśmy narodem o nieco innych cechach, ale na pewno bylibyśmy dalej Polakami i byłoby państwo polskie. No i na koniec o „bulwersującej” liczbie publicystów endeckich i „kryptoendeckich”. Słowo „bulwersujące” świadczy o tym, że Łysiak uznaje to za coś nienormalnego i godnego potępienia. Kogo ma na myśli? Rafała Ziemkiewicza? Toż to dziennikarz „Uważam Rze”, a więc brzmiałoby to niczym donos. Macie w redakcji kreta – zdaje się mówić Łysiak. Tylko czy rzeczywiście chodzi o Ziemkiewicza? Wszak on przyznaje się do czerpania z myśli Dmowskiego oficjalnie (mniejsza o to, że często wybiórczo i bez dogłębnego zrozumienia), – dlatego nie można go uznać za „kryptoendeka”. A może chodzi o inne gazety? Nie wiem. W każdym razie tych „neoendeków” od Korwin-Mikkego (pewnie Adam Wielomski) i „kryptoendeków” jest bardzo wielu – jak przekonuje Łysiak, w co nie bardzo wierzę, ale chciałbym, żeby tak było. Wiem za to, że nie brakuje szaleńców i nawiedzeńców, rusofobów i farbowanych lisów, histeryków z piórem w ręku i marzycieli, piewców kasandrycznych wizji o rychłym końcu Polski (wieszczą o tym od 20 lat), koniunkturalistów i pseudokombatantów nienawidzących państwa sprzed 1989 roku, dzięki któremu robili kariery i dzięki któremu są znani. I to jest problem a nie „neoendecy”. Jan Engelgard

http://konserwatyzm.hostingasp.pl/

Niepokojąca prognoza dla UE, w tym dla Polski Blisko jedna trzecia mieszkańców Unii Europejskiej będzie miała w 2060 r. co najmniej 65 lat. W Polsce odsetek ludności w tym wieku wyniesie aż 34,5 proc. – wynika z prognoz opublikowanych przez unijne biuro statystyczne Eurostat. - Ludność UE będzie się nadal starzała, przy czym odsetek mieszkańców w wieku, co najmniej 65 lat wzrośnie z 17,4 proc. w 2010 r. do 29,5 proc. w 2060 r., a w wieku, co najmniej 80 lat – z 4,6 proc. do 12 proc. w tym samym okresie – podkreśla Eurostat w komunikacie. W Polsce odsetek ludności w wieku, co najmniej 65 lat, który obecnie wynosi 13,5 proc., wzrośnie do 2060 r. do 34,5 proc. i będzie niemal najwyższy w UE; wyprzedzą nas pod tym względem tylko Łotwa i Rumunia. Eurostat tłumaczy, że wzrost średniego wieku ludności UE wynika ze „stosunkowo niskiego wskaźnika rozrodczości i rosnącej liczby osób, które dożywają zaawansowanego wieku”. W 2060 r. najmniejszy odsetek osób w wieku, co najmniej 65 lat będą mieć Irlandia (22 proc.), Wielka Brytania (24,5 proc.) oraz Belgia i Dania (25 proc.). Największy procent ludności w tym wieku będą natomiast mieć Łotwa (35,7 proc.), Rumunia (34,8 proc.) i właśnie Polska. Polska przekroczy także średnią unijną, jeśli chodzi o ludność w wieku, co najmniej 80 lat; jej odsetek wzrośnie z obecnych 3,3 proc. do 12,3 proc. W całej Unii średnia w 2060 r. wyniesie 12 proc. Starzenie się ludności stwarza poważny problem dla państw, w których emerytury są finansowane przez ludność aktywną zawodowo. W niektórych państwach podjęto już reformy w tej sferze, ale wielu ekspertów uważa, że będą konieczne dodatkowe kroki. Ludność Unii nie tylko się zestarzeje, ale też będzie mniej liczna – z obecnych 501 mln wzrośnie do „szczytowego poziomu 526 mln około 2040 r.”, a następnie będzie spadać i w 2060 r. wyniesie 517 mln. W Polsce, która na początku 2010 r. miała 36 857 mieszkańców, liczba ludności spadnie do 32 710 osób w 2060 r. – o 14,3 proc. Najludniejszymi państwami Unii będą wtedy Wielka Brytania (79 mln, wzrost o 27,3 proc.), Francja (74 mln, wzrost o 13,9 proc.) i Niemcy (66 mln, spadek o 18,8 proc.).

http://wiadomosci.onet.pl/

Należy, zatem jeszcze bardziej propagować aborcję i homoseksualizm, to jasne. Problem może też zniknąć przy odważniejszym, niż dotychczas, stosowaniu eutanazji na ludziach niezdolnych zarabiać na siebie. – admin.

Święta Jadwiga – wzór chrześcijańskiego władcy Mieliśmy kiedyś królową, którą można stawiać za wzór chrześcijańskiego władcy, dbającego o religijny i cywilizacyjny rozwój swego kraju. Potrafiącego doskonale pertraktować z najznakomitszymi postaciami sceny politycznej średniowiecznej Europy, wspierającego kościoły, klasztory, naukę i zwykłych ludzi, zwłaszcza tych najuboższych. Tą królową była św. Jadwiga, będąca symbolem najszczytniejszych dążeń Europy XIV wieku, zarówno na płaszczyźnie polityczno-społecznej, jak i religijno-kulturalnej. Jej wspomnienie obchodzimy 8 czerwca.

Droga na tron Jadwiga była córką Ludwika Andegaweńskiego, króla Węgier i Polski i Elżbiety, księżnej bośniackiej. Spokrewniona z Piastami – była wnuczką Elżbiety Łokietkówny. Urodziła się na Węgrzech 18 lutego 1374 roku. Wychowywała się na dworach w Budzie i Wiedniu. Jako czteroletnia dziewczynka została zaślubiona per procura ośmioletniemu Wilhelmowi Habsburgowi. Ślub miał być dopełniony, gdy Jadwiga osiągnie wiek dojrzały. Odebrała staranne wychowanie – uczono ją dobrych manier i poczucia piękna. Jadwiga znała kilka języków – łacinę, włoski, węgierski, niemiecki, polski i prawdopodobnie również czeski. Po śmierci Ludwika szlachta węgierska wybrała na swoją królową Marię, w nadziei, że tak jak i jej ojciec połączy królestwa Węgier i Polski unią personalną. Na to nie chcieli się zgodzić Polacy. W tej sytuacji 16 października 1384 r. Jadwiga została koronowana – w wieku 10 lat! – na króla Polski. Teraz pozostawała sprawa wyboru męża. Choć Jadwiga była przyrzeczona Wilhelmowi, nie godziła się na to polska szlachta. Interesy Habsburgów nie zgadzały się z polską racją stanu – popierali oni, bowiem Zakon Krzyżacki. Na męża wybrano, więc Jagiełłę, władcę pogańskiej Litwy. Jadwiga, która szczerze pokochała Wilhelma, z obawą przyjęła tę decyzję. Jagiełło miał 36 lat – Jadwiga niecałe dwanaście – i uchodził za okrutnika, barbarzyńcę i analfabetę. Jak się okazało opinia o Jagielle była mocno przesadzona. Jadwiga zgodziła się, poświęcając swą miłość do Wilhelma. 15 lutego 1386 roku odbył się chrzest Jagiełły, na którym przyjął imię Władysław. Było to równoznaczne z przyjęciem chrztu przez całą Litwę. Trzy dni później na Wawelu doszło do zaślubin Jadwigi z Władysławem. 4 marca Jagiełło został koronowany na króla Polski.

Chrystianizacja Litwy Ślub Władysława Jagiełły z Jadwigą przyczynił się do chrystianizacji Litwy. Królowa osobiście angażowała się w ten proces: przysyłała litewskim neofitom białe lniane szaty. Na jej prośbę papież Urban VI erygował w 1388 r. diecezję wileńską. Chcąc umocnić dzieło chrystianizacji Litwy, królowa Jadwiga założyła w Pradze przy Uniwersytecie Karola kolegium dla Litwinów, gdzie mieli się kształcić kapłani narodowości litewskiej. Św. Jadwiga ujawniła wielką przenikliwość zwłaszcza w sprawach krzyżackich i litewsko-ruskich. Była orędowniczką pokoju Zakonu z Koroną pod warunkiem zaprzestania niepokojenia Litwy przez Krzyżaków. Nawiązała też ścisły kontakt z papieżem Urbanem VI i jego następcą Bonifacym IX, skutecznie likwidując intrygi przede wszystkim Krzyżaków, księcia opolskiego Władysława i króla węgierskiego Zygmunta Luksemburskiego, którzy planowali rozbiór Polski. W swej działalności wewnątrz państwa wielką opieką otaczała kościoły. Jako pierwszy polski monarcha odwiedziła Jasną Górę.

Odnowa Akademii Krakowskiej W swym testamencie zobowiązała króla Władysława do odnowy Akademii Krakowskiej – podupadłej za Ludwika Węgierskiego, przekazując jej wszystkie swoje kosztowności (10 kg złota, osobiste klejnoty i szaty). Wcześniej wystarała się w Rzymie o zgodę na utworzenie Wydziału Teologicznego. Podniosło to renomę uczelni. Dla chorych zakładała szpitale, biednym nie szczędziła pomocy.

Władza, jako służba Mimo młodego wieku, we wszystkich podejmowanych przez młodą królową działaniach widać było jej osobowość i silne cechy charakteru. Jej duchowość cechowała się ścisłym związkiem życia czynnego i kontemplacyjnego, według słów, jakie skierował do niej Chrystus z wawelskiego krucyfiksu: Czyń, co widzisz! Przed wawelskim czarnym krucyfiksem spędzała wiele czasu. Każda jej decyzja była przemodlona, jak na przykład kwestia ślubu z Jagiełłą. Zbawiciel do niej przemawiał, a ona wsłuchana w Jego głos, posłusznie odpowiadała: „Bądź wola Twoja”. Sprawowanie władzy pojmowała, jako służbę. Jej życie mistyczne i apostolskie, małżeńskie i dworskie tworzyło harmonijną jedność budzącą powszechny podziw.

Piękna, pobożna, szczodra Jan Długosz pisał o niej: Twarz miała bardzo piękną, ale piękniejsze były jej obyczaje i cnoty. (…) Cokolwiek mówiła i czyniła, zdawało się wypływać z powagi. (…) Ona odnowiła Uniwersytet założony (…) przez króla polskiego Kazimierza. (…) Wszystkie swoje klejnoty, szaty pieniądze i całą królewską spuściznę poleciła wyznaczonym przez siebie wykonawcom swego testamentu wydać na wsparcie dla osób nieszczęśliwych i na fundacje Uniwersytetu Krakowskiego (…). I dalej pisał dziejopis: Wzgardziwszy próżnością iwszelakimi marnościami świata, wszystek umysł swój zajmowała modlitwą i czytaniem ksiąg świętych, jako Pisma Starego i Nowego Zakonu, homilii czterech doktorów, żywotów świętych Pańskich, kazań, dziejów męczeństwa, modlitw i bogomyślności św. Bernarda, św. Ambrożego, objawień św. Brygidy i wielu innych z łacińskiego języka na polski przełożonych. (…) Ona przez Wielki Post i Adwent poskramiała ciało swoje włosiennicą i nadzwyczajnymi umartwieniami. Była pełna wielkiej szczodrobliwości wobec biednych, wdów, przybyszów i wobec wszelkich nędzarzy i potrzebujących. Nie było w niej lekkomyślności, nie było gniewu (…) pychy, zazdrości lub zawziętości. Odznaczała się głęboką pobożnością i niezmierną miłością Boga. Przekonanie o świętości królowej było wśród jej poddanych powszechne. Jan Długosz kilkadziesiąt lat po jej śmierci opisał: Tej pobożnej i błogosławionej niewiasty świętość okazała się nawet po jej śmierci i dotąd się między nami okazuje, a bez wątpienia i w potomnych wiekach (…) okazywać będzie. Za jej, bowiem przyczyną i przez jej zasługi umarli wracają do życia, chromi chodzą, ślepi widzą, niemi odzyskują mowę, opętani od czarta z niemocy się wyzwalają, chorzy rozmaitymi cierpieniami nękani pociechę i zdrowie odzyskują.

Narodziny dla Nieba Św. Jadwiga długo oczekiwała potomstwa, – gdy miała 25 lat urodziła córkę, Elżbietę Bonifację, która po trzech tygodniach zmarła. Niebawem – 17 lipca 1399 roku – także królowa pożegnała ziemię dla Nieba. Jej ciało złożono na Wawelu, a król Władysław nigdy nie zdjął z ręki pierścienia ślubnego. Beatyfikacja Jadwigi miała miejsce 10 czerwca 1987 roku. Dokonał jej Ojciec Święty Jan Paweł II. 8 czerwca 1997 roku Papież-Polak zaliczył błogosławioną królową w poczet świętych. Czekała na to 598 lat! Jan Paweł II powiedział wtedy na krakowskich Błoniach: Gaude, mater Polonia! Powtarzam dziś to wezwanie do radości, które przez wieki śpiewali Polacy na wspomnienie św. Stanisława. Powtarzam je, ponieważ miejsce i okoliczność w szczególny sposób do tego usposabiają. Mamy, bowiem znów powrócić na Wawel, do królewskiej katedry, i stanąć tam przy relikwiach królowej, pani wawelskiej. Oto nadszedł wielki dzień jej kanonizacji. A zatem, Gaude, mater Polonia/ Prole fecunda nobili/ Summi Regis magnolia/ Laude frequenta vigili. Długo czekałaś, Jadwigo, na ten uroczysty dzień. Prawie 600 lat minęło od twej śmierci w młodym wieku. Umiłowana przez naród cały, ty, która stoisz u początku czasów jagiellońskich, założycielko dynastii, fundatorko Uniwersytetu Jagiellońskiego w prastarym Krakowie, długo czekałaś na dzień twojej kanonizacji – ten dzień, w którym Kościół ogłosi uroczyście, że jesteś świętą patronką Polski w jej dziedzicznym wymiarze – Polski za twoją sprawą zjednoczonej z Litwą i Rusią: Rzeczpospolitej trzech narodów. Dziś nadszedł ten dzień. (…) Niech będzie wielkim dniem świętych obcowania. Gaude, mater Polonia!

Bogusław Bajor, „Przymierze z Maryją”, nr 46

http://www.piotrskarga.pl

Z Polską, naszą Ojczyzną, dzieje się źle, coraz gorzej… Wszyscy polscy politycy lecą z nami, Narodem i naszą Ojczyzną w bambuko, wszyscy łącznie z rządem i Prezydentem – wiedzą, że prawo gospodarcze napisane jest pod zachodnie firmy które co 3-4 lata zmieniają nazwę lub właściciela. Nie płaca żadnych podatków poza podatkiem za pracowników, którym płacą najniższe pensje, – ale za to wyprowadzają z Polski ogromne pieniądze – dzięki temu Polska biednieje, polskie firmy padają jedna po drugiej, naród biednieje, a wystarczyło tak jak proponowałem kiedyś – obniżyć ZUS i podatki a nasza Ojczyzna rozwijałaby się w zawrotnym tempie a Polacy żyliby godnie i dostatnio! Dzisiaj mamy jedynie jedno wielkie zakłamanie ze strony wszystkich polityków, a robią to tylko po to by nie stracić „koryta”, które jest wciąż pełne dzięki nam, Narodowi polskiemu – politycy jednak mają nas Polaków głęboko w d…e im zależy jedynie na kasie, czyli na pełnym „korycie” … Prawo Gospodarcze to tylko jeden z problemów naszej Ojczyzny, problemów jest wiele a nawet bardzo wiele, nie będę jednak ich wymieniał napiszę jednak o najważniejszym. O tym, który musimy zmienić jak najszybciej, aby Polska nie zniknęła z mapy świata. Tym największym problemem są partie polityczne, a tak naprawdę sami politycy polscy. Większość naszych polityków to ludzie, którzy w normalnych warunkach, nie będąc politykami nie dali by rady sobie w normalnym życiu i pracy, ponieważ oprócz bajeru nie potrafią nic. Są wygadani to fakt, potrafią rozmawiać na różne tematy, ale bez przedstawiania konkretów w danym temacie. Wielu jest politykami bardzo wiele lat, pasuje im to, bo KORYTO pełne, pieniążki dostają tak naprawdę za nic, bo nic dla naszej Ojczyzny solidnego nie robią, sieją jedynie wielki zamęt aby ogłupić społeczeństwo i zostać przy KORYCIE. Dzielą się na partie prawicowe i lewicowe, a Tak naprawdę niczym się od siebie nie różnią, a co gorsza, wielu polityków to byli agenci różnych służb komunistycznych. Zresztą komuna nadal rządzi nasza Ojczyzną, komuna gorsza od tej poprzedniej, bo Polską rządzą teraz różne mafie powstałe z byłych wysoko postawionych w dawnej komunie „urzędników” różnych służb specjalnych, a politycy będący u władzy są ich marionetkami wykonującymi ich zalecenia.

A co się stało z Polską? Polska już tylko z nazwy jest Polską, w naszym kraju dokonano tego, na co nie pozwolił Łukaszenka na Białorusi. Doprowadzono do upadku, co „ciekawsze” przedsiębiorstwa, no i „znaleziono” zbawców, którzy pomogli „uratować” te firmy przed całkowitym upadkiem. Podam tylko jeden przykład, ale jakże wymowny, jedną z „upadłych” Polskich cukrowni kupił „inwestor” za taką kwotę, że po przejęciu cukrowni na magazynie znalazł cukru za prawie trzy razy więcej niż zapłacił za tę cukrownię. A pamiętajcie, że byliśmy jednym z producentów najlepszego cukru na świecie, kupowali go od nas prawie wszyscy.

To coś mówi, prawda? I takie rzeczy się działy, dzieją i dziać będą do chwili aż w Polsce całkowicie upadnie to, co znajduje się w polskich rękach, a jest atrakcyjne dla „zbawców” polskiej gospodarki. A dzieje się wiele, ot chociażby rzeczy, które pośrednio wprowadzili na nasz rynek ludzie pracujący w instytucie założonym przez Georga Sorosa na rozwój, którego nie pozwolił Łukaszenko i który po pewnym czasie zlikwidował na Białorusi.

A co się takiego dzieje? To proste, ale dla wielu z was niezauważalne, ale dzieje się, dzieje się po to by doprowadzić do likwidacji „konkurencji”, jaką są w Polsce – polskie firmy, niewygodne dla tych, którzy „oficjalnie” inwestują w naszym kraju by „rozwijać nasz rynek”. Tak mówią media, politycy i wszyscy ci, których promuje się na swoiste „autorytety” gospodarcze i ekonomiczne w naszym kraju. Zagraniczni „inwestorzy” inwestują w naszym kraju – krzyczą do nas te „autorytety”, dzięki temu kraj nasz się rozwija. A mnie się chce płakać na samą myśl o tym, co i jak się dzieje w Polsce i czyim kosztem. Bo to, że ci „inwestorzy” inwestują to prawda, ale inwestują tylko po to by z Polski wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy, a przy okazji padają polskie małe i średnie firmy, bo w tym właśnie celu to jest robione – a celem tym jest upadek wszystkiego, co polskie w Polsce.

Musimy to zmienić! Przede wszystkim musimy zacząć od partii politycznych. W naszej Ojczyźnie nie potrzebny jest podział partii i polityków na prawicę i lewicę, nam potrzebna jest partia i politycy, którzy będą robić wszystko by nasza Ojczyzna się rozwijała a naród żył godnie i dostatnio, nie tak jak teraz, kiedy politycy nie robią nic by uratować Polskę i pomóc Polakom w tym trudnym okresie, do którego doprowadzili nasi politycy uczestniczący w „Nocnej Zmianie”.

Utwórzmy taką partię! Szanowni Państwo, przygotowałem dokumentację która pozwoli nam zarejestrować taką partię, chciałbym aby nazwa tej partii brzmiała „Kluby Patriotyczne Orle Gniazdo” lub podobnie, chcę aby była to partia niezależna, czyli nie związana z prawicą ani lewicą, ale z całych sił związana z narodem polskim i naszą ukochaną Ojczyzną Polską. Wszystkich zainteresowanych dobrem Ojczyzny i narodu i chcących stać się docelowo członkami tej partii proszę o kontakt pod adres: bud @ icpnet.pl – prześlę wam na początek podstawowe dokumenty dotyczące partii oraz listę do zbierania podpisów w celu zarejestrowania partii! Z góry serdecznie wszystkim chętnym założenia tej partii dziękuję za to, że zależy wam na Ojczyźnie i na godnym i dostatnim życiu narodu polskiego. Z nadzieją czekam na zgłoszenia. Przemysław Kudliński

Patriotyzm kontra globalizm

Patriotism vs Globalism

http://www.moneyteachers.org/Patriot+or+Globalism.htm

Paul A Drockton – 6.06.2011, Tłumaczenie Ola Gordon

Patriotyzm to amerykańskie marzenie, globalizm to marzenie kilku satanistycznych psychopatów kontrolujących 97% światowych zasobów. Patriotyzm to sposób rozwiązania problemów Ameryki, globalizm to ich przyczyna. Zastanówmy się, co Amerykanie dostali od faszystów i komunistów, którzy nazywają się globalistami:

1. Wolne Strefy Przedsiębiorczości, gdzie kraje, niektóre wrogie interesom Ameryki, mogą kolonizować te Stany Zjednoczone, z dodatkową korzyścią nie płacenia podatków.

2. Obce wojny o ropę i narkotyki.

3. Otwarte granice zaprojektowane po to, by sprowadzać tanią siłę roboczą, konkurencyjną wobec obywateli amerykańskich.

4. Zagraniczne produkty, produkowane przez niewolników, niszczące amerykańskie biznesy.

5. Międzynarodowe korporacje kierowane przez satanistycznych psychopatów osłabiających tradycyjne wartości rodzinne.

6. Należąca do obcokrajowców waluta, za którą płacimy odsetki.

7. System podatkowy zaprojektowany po to, by zmuszać nas do płacenia odsetek za obcą walutę.

8. Operacje fałszywej flagi organizowane w celu zduszenia dysydentów, którzy narzekają na globalizm i pasożyty, jakie wykrwawiają Amerykę na śmierć.

9. Politycy należący do tych samych pasożytów, którzy głosują za kontynuacją wszystkiego, co wymieniłem.

10. Dwadzieścia pięć procent realnego bezrobocia i kto wie, jakie jest niedobór zatrudnienia (50%?).

11. Rozpadająca się infrastruktura na skutek płacenia odsetek na walutę należącą do zagranicznego podmiotu.

12. Złodzieje i rabusie dokonujący bezkarnie przestępstw.

13. Czterdzieści procent Amerykanów zależnych od rządowych wypłat, gdyż ich stanowiska pracy wysłano za granicę, ich fundusze emerytalne ograbiono, a ich plany emerytalne zastąpiono bezwartościowymi rewersami [IOU].

14. Współczynnik rozwodów 50%, rezultat trucizn przenikających do naszego społeczeństwa, których nie wolno nam cenzurować. Pornografia, homoseksualizm i inne zło, do tolerancji, którego nie powinno się zmuszać żadnego społeczeństwa.

15. System edukacji, w którym spędza się więcej czasu na szkolenia jak nie obrażać mniejszości dewiantów społecznych, a potem uczy zasad naszej Konstytucji i praw.

16. Systemu usług społecznych, który kradnie dzieci od odpowiedzialnych dorosłych, a następnie wykorzystuje je do karmienia satanistycznej żądzy naszych satanistycznych władców. Rozwiązaniem są patriotyzm i nacjonalizm. Adolf Hitler nie był ani patriotą, ani nacjonalistą. Nie był nim ani Stalin, ani jakiekolwiek inny satanistyczny psychopata, które rządził imperium zła. Patrioci nie wszczynają wojen. Nie zabijają swoich obywateli do celów politycznych czy też rozrywki. Nie potrzebują policyjnego państwa, gdzie kamery są dopuszczone do obserwowania uczciwych obywateli, a uczciwi obywatele są aresztowani za używanie kamer do obserwowania policyjnego państwa.

1. Patriotyzm to zamknięte granice z rozsądnymi przepisami dotyczącymi obywatelstwa, które wykluczają satanistycznych psychopatów, jacy chcą dokonać gwałtu i grabieży na obywatelach amerykańskich.

2. Patriotyzm to lokalne biznesy, które tworzą bogactwo dla lokalnych społeczności, z wykorzystaniem lokalnej siły roboczej i lokalnie wyprodukowanych produktów.

3. Patriotyzm to używanie srebrnych monet i złotych sztabek w oszczędzaniu długoterminowym, zamiast banknotów Rezerwy, akcji, papierów wartościowych i innych instrumentów kontrolowanych i emitowanych przez satanistycznych psychopatów.

4. Patriotyzm to odrzucenie pornograficznych kapłanek, które dominują ich propagandę. To ignorowanie dźwięku syren zniszczenia usiłujących rozrywać nasze rodziny.

5. Patriotyzm to odrzucenie mentalności czegoś za nic, którą wykorzystują w dzieleniu i zdobywaniu naszych obywateli. Patrioci unikają ryzyka i marnotrawienia swoich zaradności na planach szybkiego wzbogacania się.

6. Patrioci potrafią zadbać o siebie i nie widzą potrzeby dbania o innych, którzy są w stanie zatroszczyć się sami o siebie.

7. Patrioci wierzą w Boga i dobro. Satanistyczni psychopaci dbają o swoje zwyrodniałe żądze, które stają się ich bogami.

8. Patrioci nie wszczynają wojen, lecz je kończą.

9. Patrioci kochają swój kraj, Konstytucję i Prawo. Ufają jednostce a nie państwu.

10. Patrioci mają nadzieję. Psychopaci mają strach.

Jeśli mamy ocalić Amerykę, nastąpi to przez odrodzenie patriotyzmu i odrzucenie globalizacji. Psychopaci wiedzą o tym i dlatego stworzyli i wypromowali kontrolowaną opozycję nazywaną „Tea Party”. Musimy zrozumieć, że zbawienie nie przyjdzie od żadnej partii politycznej, lecz przez nasze indywidualne wysiłki. Uważam, że tylko niewielki procent Amerykanów jest skłonny dokonać wysiłku. Ameryka była wspaniała, dlatego, że Ameryka była dobra. Nie z powodu technologii, czy lepszej broni. Kiedyś Ameryka opierała się na mocy Boga. Teraz większość Amerykanów odrzuca dobro z powodu oportunizmu, z czego korzystają nasi wrogowie. Niestety, jedynym sposobem na to, by Bóg uwolnił ten kraj jest pozwolenie zniszczenia tej niegodziwej większości przez klęski żywiołowe, głód, choroby i rozlew krwi. Każda inna metoda wydaje się nieudana. Jednego jestem pewien, że Bóg zmniejszy szeregi złych i zdegenerowanych, aż sprawiedliwi po raz kolejny będą mogli stanowić większość na tej ziemi. Mam nadzieję, że skoro musimy zmierzyć się z nadchodzącymi próbami, nasze zbiorowe serca zmiękną i powrócą do prawdziwego źródła naszej mocy. Nieszczęścia mogą to zrobić z człowiekiem lub z grupą ludzi. Mam również nadzieję, że zaczniemy patrzeć do wewnątrz naszych rozwiązań, a to wewnętrzne poszukiwanie doprowadzi nas z powrotem do tego, co uczyniło ten kraj wspaniałym.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Za oknami upał. Sezon walki z globalnym ociepleniem otwarty! Za oknami coraz upalniej. Rosnący na termometrze słupek rtęci doskwiera zajętym sesją studentom. Cieszą się miłośnicy śródziemnomorskich temperatur. Niestety, gdy gorące powietrze hula nad Europą, unijna lewica przypomina sobie o globalnym ociepleniu. Po długiej przerwie (ostatni tekst o “globciu” na nczas.com opublikowaliśmy kilka miesięcy temu) zielone hieny otrząsnęły się ze zmieszania wywołanego długą i mroźną zimą. Co prawda na początku maja tygodnik Science napomknął o “ociepleniu klimatu, które przyczynia się do zmniejszenia plonów z upraw rolniczych i w efekcie do zwyżki cen żywności”, ale streszczenie przygotowane przez europejskie agencje prasowe nie odbiło się należytym echem. Doniesienia o “spadku plonów kukurydzy średnio o około 5,5 proc., a pszenicy o ok. 3,8 proc. w porównaniu z przypuszczalną produkcją w warunkach stabilnych temperatur” okazały się zbyt abstrakcyjne, aby wywołać efekt propagandowy. Chwilową pustkę wypełniła pałeczka okrężnicy EHEC, która zaatakowała Bogu ducha winnych Europejczyków. Rękawicę rzuciły poczwarze unijne służby sanitarne wzbudzając lęk najpierw przed hiszpańskimi ogórkami, a następnie niemieckimi kiełkami soi i fasoli. Jednak prawdziwą grozą powiało po słowach Johna Dalli, unijnego komisarza do spraw zdrowia, który zasugerował, że “mordercza” (22 zgony w ponad 700 milionowej Europie!) bakteria escherichia coli “nie pochodzi od produkcji roślinnej”, więc teoretycznie śmierć (a przynajmniej biegunka!) czyha na nas wszędzie…, Chociaż “epidemia” EHEC pozwala unijnym urzędnikom uzasadniać sens swojego istnienia to ma jedną, zasadniczą wadę. Na walce z bakterią trudno zarabiać długofalowo! Jak w NCZ! Zauważył Korwin-Mikke, gdy wampir “zasmakuje we krwi, to już nic nie jest w stanie powstrzymać jego apetytu”. Urzędnicze wampiry posmakowały naszych, naprawdę grubych pieniędzy przy okazji walki z “GLOBCIEM”. Choć do tej pory nikt nie pokusił się o szacunkowe zestawienie kosztów obsługi krucjaty przeciwko globalnemu ociepleniu, to można spokojnie założyć, że są to miliardy euro (biura z tysiącami urzędników, setki regulacji w tym wyjątkowo kosztowne dla gospodarki “kupczenie pozwoleniami na emisję, CO2″ itp.), Ponieważ synoptycy zapowiadają, że tego lata Matka Natura nie poskąpi nam żaru z nieba, sezon na walkę z GLOBCIEM można uznać za otwarty… Na CO2 jako pierwsza postanowiła zapolować Unijna Komisja ds. Przedsiębiorstw i Przemysłu. Już w kwietniu rozpoczęła społeczne konsultacje w sprawie obłożenia europejskich kierowców podatkiem ekologicznym. Według założeń jego wysokość ma być uzależniona od ilości emitowanego przez auto dwutlenku węgla. Kierowcy, których samochody walnie przyczyniają się do zmian klimatu mieliby płacić odpowiednio więcej niż właściciele aut nowych, zgodnych z unijnymi wytycznymi. Ponieważ wprowadzenie daniny wiązałoby się z likwidacją obecnie obowiązującej akcyzy, to na nowych przepisach zyskaliby najbogatsi, których stać na kupno nowego, ekologicznego (w rozumieniu UE) pojazdu. Oczywiście czysto teoretycznie. Wcale, bowiem nie jest pewne, że narzucone przez unię stawki nowego podatku byłyby niższe niż obecnie obowiązującego! Prawie na pewno (i zwłaszcza w Polsce!) na ekologicznej auto-daninie straci większość kierowców. Trudno zakładać, że teoretyczny spadek cen nowych aut byłby na tyle duży, aby statystyczny, poruszający się kilku kilkunastoletnim samochodem Kowalski nagle mógł sobie pozwolić na nowy pojazd… Na marginesie warto zacytować Jakuba Farysia (prezesa Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, zwolennika nowych regulacji!), który w wywiadzie udzielonym portalowi wp.pl przytomnie zauważył, że proponowana danina nie ma żadnego związku z ochroną środowiska. – To podatek ściągany z właścicieli samochodów i ma wyłącznie na celu zasilenie kasy państwa – stwierdził. Do walki z GLOBCIEM przystąpił również Bank Światowy (BŚ). Według agencji Reutersa organizacja będzie się domagać, aby paliwo lotnicze i morskie obłożyć dodatkowym podatkiem od emisji dwutlenku węgla. Do wprowadzenia nowej daniny urzędnicy BŚ będą namawiać państwa z grupy G20 (19 krajów oraz Unia Europejska reprezentowana, jako całość). Andrew Steer, specjalny wysłannik Banku Światowego ds. zmian klimatycznych, podkreślił konieczność nadania międzynarodowego charakteru rzeczonemu podatkowi. Dzięki możliwe szerokiemu zasięgowi anty-globciowej opłaty świat mógłby zbliżyć się do szacowanego przez organizację pułapu 200 mld dolarów rocznie, które kraje wysokorozwinięte powinny łożyć na walkę ze zmianami klimatu… Wojnę z GLOBCIEM kontynuuje również Japonia. W kraju kwitnącej wiśni już po raz szósty zainaugurowano kampanię na rzecz ograniczenia energii marnotrawionej przez biurowe klimatyzatory. Akcję “Super Cool Biz” rozpoczął sponsorowany przez rząd pokaz mody promującej zamianę garnituru i krawata na przewiewne spodnie i koszulkę polo. Choć tłem dla tegorocznej akcji są zniszczenia wywołane przez trzęsienie ziemi i tsunami (obiektywna konieczność ograniczenia zużycia prądu) to “Super Cool Biz” został wymyślony przez ministra środowiska Yuriko Koike jako jedno z kulturowych remediów na globalne ocieplenie… Klimatyczny “dress code” nie jest tylko domeną wyspiarzy z zachodniego Pacyfiku.

W 2009 roku, jako jedni z pierwszych w polskim internecie informowaliśmy o pewnej firmie w Bombaju, która na własną rękę rozpoczęła kampanię przeciw… krawatom. Do tego, że “rozpięta koszula walnie przyczynia się do ochrony środowiska” przed trzema laty przekonywał Dhiraj Shrinivasan. – Przeczytałem, że noszenie krawata sprawia, że czujesz się ciepło. Oczywiście, ludzie proszą wtedy o obniżenie temperatury w biurze, powodując większą emisję, CO2 poprzez silniejszą klimatyzację. Kiedy poradziłem się eksperta w sprawach energii, ten wyjaśnił mi, że zużycie jest prawie o 25 proc. większe, gdy temperatura utrzymywana jest między 18-20 stopni Celsjusza, zamiast idealnej (temperatury) 24-26 stopni – stwierdził indyjski inicjator uczynienia z 3 maja “dnia bez krawata”. Pomysł podchwyciła i rozreklamowała m.in. brytyjska BBC więc akcja spotkała się z dużym zainteresowaniem. Oczywiście chęć zrzucenia niewygodnego garnitury przez zatrudnione w korporacjach masy niekoniecznie musiała mieć związek z chęcią pokonania GLOBCIA… Dzień bez krawata przewrotnie poparł nawet NCZ! z zastrzeżeniem, że “ostatecznie lepiej odgrywać krawacianą szopkę niż pompować miliony złotych od podatników, w bezsensowną walkę, z CO2″. Ponieważ lato dopiero się rozkręca możemy być pewni, że pożądany przez urlopowiczów wakacyjny skwar (“efekt GLOBCIA”), jeszcze nie raz spróbują opodatkować unijni i światowi urzędnicy. A co jeśli – nie daj Boże – przez najbliższe trzy miesiące pogoda nie pozwoli nam rozstać się ze swetrem? Lewica rozpocznie kampanię przeciwko… Globalnemu Oziębieniu (“zacznie zakazywać wydalania tlenu, będzie wręczać ogromne premie za wydzielanie dwutlenku węgla do atmosfery, jedzenie grochówki stanie się obowiązkowe…” – Korwin-Mikke) i będzie żądać na tę walkę równie ogromnych pieniędzy! Parafrazując Edwarda Bernsteina, ideologa niemieckich socjaldemokratów z przełomu XIX i XX wieku, dla lewicy “cel jest niczym, ruch – wszystkim”. Piotr Żak

Przegląd europejskiego “antysemityzmu” W Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie odbyła się konferencja na temat „antysemityzmu we współczesnej Europie”. W dyskusji panelowej uczestniczyli: Szilvia Peremiczky – dyrektor Węgierskiego Muzeum Żydowskiego w Budapeszcie, wykładowczyni Narodowego Seminarium Rabinicznego oraz Uniwersytetu Studiów Żydowskich i Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa (również w Budapeszcie); Anna Sommer Schneider – doktorantka na kierunku studiów żydowskich UJ; oraz Günther Jikeli – doktorant Centrum Badań nad Antysemityzmem Uniwersytetu Technicznego w Berlinie i współzałożyciel berlińskiego Międzynarodowego Instytutu na rzecz Edukacji i Badań nad Antysemityzmem. Dyskusję podsumował Michael Werz – profesor Uniwersytetu Georgetown (BWM Center for German and European Studies) związany z lewicowym Centrum na rzecz Amerykańskiego Postępu (Center for American Progress). Jak podaje ulotka reklamująca konferencję, została ona sfinansowana przez Fundusz Judith B. i Burtona Resnicka na rzecz Badań nad Antysemityzmem (Judith B. and Burton Resnick Fund for the Study of Antisemitism). Celem przewodnim konferencji było bicie na alarm w obliczu rzekomo ponownie wzbierającej fali antyżydowskości w Europie. Ofiarami głównego uderzenia były Węgry, Rumunia i Polska. Zgodnie z duchem postmodernizmu, cechą charakterystyczną odczytów, a przede wszystkim wystąpień panelistek z Polski i Węgier, była stronniczość i selektywność. Mówiąca z twardym akcentem dr Peremiczky zaatakowała własną naddunajską ojczyznę oraz sąsiednią Rumunię. Wykład węgierskiej panelistki był naszpikowany gniewnym oburzeniem i oskarżycielskim moralizatorstwem. Wg Peremiczky, Holokaust na terenie Węgier był kulminacją pogromów z czasów tzw. białego terroru, mającego miejsce po obaleniu Węgierskiej Republiki Sowieckiej w 1919 roku. Nie wspomniała jednak o czerwonym terrorze za rządów Béli Kuna. Opisując rzekomo entuzjastyczny udział Węgrów w wyłapywaniu i eksterminowaniu Żydów, „zapomniała” również nadmienić, iż nastąpiło to dopiero po okupowaniu Węgier Horthy’ego przez Niemców w 1944 roku, co nie jest nieistotnym szczegółem. Następnie dr Peremiczky surowo potępiła Rumunów, którzy nie tylko uczestniczyli w antyżydowskich pogromach i mordach, ale również długo i bezczelnie odmawiali przyznania się do swego udziału w Holokauście. Ponadto – co typowe dla dzisiejszej narracji lewicowoliberalnej – określiła rumuński komunizm jako ideologię „w wysokim stopniu zabarwioną nacjonalizmem” (highlynationalist coloring – zabieg ów pozwala równocześnie oczyścić internacjonalistyczny marksizm z winy za zbrodnie komunistyczne i obarczyć nią „nacjonalizm”). Przypomniała, że członkowie Żelaznej Gwardii wstępowali w szeregi partii komunistycznej. Wg Peremiczky, tow. Ceauşescu realizował odwieczny cel rumuńskiego „nacjonalizmu” – „oczyszczenie kraju z żydowskiej »zarazy«”, a tego typu sposób myślenia „pozostaje w równie dużym stopniu elementem dzisiejszej mentalności rumuńskiej.”

Przypadek węgierski W przypadku Węgier panelistka przyznaje, że żydowscy mściciele wstępowali do kompartii i ochoczo służyli w bezpiece (AVH), lecz krytykuje antysemitów za koncentrowanie się wyłącznie na tym wąskim aspekcie historii. Czy oznacza to, że obowiązującą obecnie tezą jest, iż bezpieczniacy pochodzenia żydowskiego tak naprawdę nie byli komunistami, lecz „mścicielami Holokaustu”? Wszakże w szeregach bezpieki znajdowali się także eks-strzałokrzyżowcy, a jej ofiarami bywali także Żydzi. Peremiczky wspomina mimochodem o istnieniu lewicowego „antysemityzmu w stylu zachodnim” w formie antyizraelizmu, jak i o sympatiach rządzącego centroprawicowego Fideszu dla syjonistycznego Likudu w Izraelu. Jednakże stwierdza, iż „jadowity antysemityzm na poziomie popularnym” (virulent popular anti-Semitism) stanowi większy problem na Węgrzech aniżeli w Rumunii. Za największe zagrożenie panelistka uważa rzekomą popularność poglądów uznawanych za antyżydowskie (przede wszystkim myślenie „spiskowe” obwiniające Żydów za Trianon i tragiczne dzieje Węgier w XX wieku) wśród młodego pokolenia wykształconych Madziarów z dużych miast. Podobnie jak Peremiczky, Anna Sommer Schneider upatruje genezy antysemityzmu w „wielowiekowych tradycjach chrześcijańskich” (centuries of Christian tradition). Stąd też, wg niej, trwanie „antysemityzmu bez Żydów”. Co więcej – wg p.Sommer Schneider, „polski antysemityzm” często funkcjonuje na poziomie podświadomości. Sommer włączyła więc do dyskursu niegdyś modną psychoanalizę. Mówienie o antyżydowskości „podświadomej” prowokuje wiele pytań. W jaki sposób można ją wykryć? Jak ją zdefiniować? Jakie są jej granice? Odpowiedzi niestety nie otrzymaliśmy, chociaż – na poziomie podświadomości – Sommer Schneider niewątpliwie za „podświadomego antysemitę” uważa każdego, kto tylko śmie nie zgadzać się z jej poprawną politycznie wizją świata.

Trzy rodzaje antysemityzmu Panelistka z UJ wytypowała trzy rodzaje antysemityzmu: motywowany religijnie „tradycyjny”, kierujący się ideologią polityczną „nowoczesny” oraz oparty na rywalizacji o martyrologię antysemityzm „wtórny”. Nota bene Sommer Schneider odwołuje się tutaj głównie do badań przeprowadzonych przez lewicowego prof. Ireneusza Krzemińskiego w 1992 i 2002 roku. Pierwszy z wymienionych rodzajów antysemityzmu sprowadza się głównie do katolickiej krytyki judaizmu i stwierdzenia, że Żydzi ukrzyżowali Chrystusa. Antysemityzm nowoczesny, wg tegoż schematu, bazuje na trzech założeniach: potężnych wpływach żydowskich i kontroli nad światowymi finansami, żydowskim dążeniu do władzy oraz wzajemnym promowaniu się przez Żydów. Z kolei podstawową cechą antyżydowskości „wtórnej” jest rywalizacja o status narodu pokrzywdzonego. Postawę tę charakteryzuje pogląd, iż Żydzi szerzą kłamliwą antypolską propagandę, wykorzystując fakt, iż Holokaust przeprowadzono w dużym stopniu na ziemiach polskich. Wg krakowskiej panelistki, geneza tego zjawiska zakorzeniona jest w XIX-wiecznym polskim mesjanizmie i koncepcji Polski, jako „Chrystusa narodów”. Stąd też „Polacy nie lubią się dzielić” męczeństwem. W tym kontekście Sommer Schneider wymieniła nazwisko J. T. Grossa, jako ważnego „inicjatora debat” o antysemityzmie, nie wspominając ani słowem o Marku Janie Chodakiewiczu czy innych krytykach metodologii profesora z Princeton. „Wydawałoby się” – kontynuowała, – „że w wyniku tego świadomość [żydowskiego cierpienia – P.S.] byłaby większa”, lecz Polacy rzekomo uważają, iż ucierpieli więcej od Żydów. Ów nieznośny polski mesjanizm „stanowi przeszkodę dla racjonalnego zrozumienia prześladowań Żydów”, przez co „przyczynia się do antysemityzmu”. Surowo zrugany został również polski Kościół, a szczególnie „osławione” Radio Maryja. Kościół ponosi winę za „niezrobienie niczego” w celu włączenia nauczania Jana Pawła II o Żydach do programów szkolnych w Polsce oraz za brak oficjalnych reakcji ze strony hierarchów kościelnych na „mowę nienawiści” płynącą ze strony niektórych duchownych. Co więcej, Kościół nie podjął „agresywnych działań” w celu zwalczania antysemityzmu. A Radio Maryja, jak wiadomo, propaguje antyżydowskość, – choć badania liberalnego prof. Krzemińskiego, (na którego w tym wypadku p. Sommer Schneider nie powołała się) „antysemicki” charakter Radia zakwestionowały. Mimochodem panelistka podzieliła się jednak pewnymi ciekawymi faktami. Np. badania Krzemińskiego wykazały, iż kontakt z Żydami zaogniał, a nie łagodził antyżydowskość. Ponadto więcej osób uznało Kościół katolicki za bardziej wpływowy od środowisk żydowskich! Wnioski płynące z referatu doktorantki studiów żydowskich UJ są jednak jasne: słuchacze mieli odnieść nieodparte wrażenie, jakoby antyżydowskie zagrożenie szerzyło się nad Wisłą niczym plaga. Sommer Schneider nie kryła swej głębokiej frustracji spowodowanej krnąbrnością „antysemickich” lub tolerujących „antysemityzm” Polaków, którzy uparcie odmawiają przyznania się do winy. „Często odnoszę wrażenie” – kontynuowała panelistka znad Wisły, – „że jeżeli nie zabijamy Żydów na ulicach, to Polacy uważają, iż problem antysemityzmu u nas nie istnieje”.

Naiwne wrażenia Podczas ostatecznego podsumowania konferencji prof. Werz z Uniwersytetu Georgetown skrytykował podejście panelistek z Polski i Węgier za upatrywanie korzeni nowoczesnego antysemityzmu europejskiego w „wielowiekowych tradycjach chrześcijańskich”. Przypomniał, iż dzisiejsze społeczeństwa – nawet takie jak polskie czy węgierskie – nie są już tradycyjnie religijne, lecz świeckie i areligijne, a nawet antyreligijne. Co więcej, prof. Werz ostrzegł dr Peremiczky przed „zanadto etnicznym” (ethnicized) podejściem i używaniem niektórych terminów, np. określaniem Żydów w kompartiach, jako „nienawidzących samych siebie” (self-hating Jews), albowiem – jak wspomniał – sowiecki gauleiter Węgier, Mátyás Rákosi, ostrzegał Stalina o naddunajskiej antyżydowskości? Jednakże, gdy nasz słuchacz zaczął naiwnie ulegać wrażeniu, iż nareszcie usłyszał głos zdrowego rozsądku, prof. Werz okrutnie rozwiał jego nadzieje. Stwierdził, bowiem, że głównym problemem w Europie zachodniej jest nie islamski antysemityzm, lecz… „islamofobia”. Ta z kolei wyrasta z braku jakiejkolwiek monoidei jednoczącej dzisiejszą Europę. W latach zimnej wojny „wygodnym” spoiwem było zagrożenie komunistyczne. W wyniku jego zniknięcia Europejczycy (prof. Werz nie raczył wytłumaczyć, którzy Europejczycy) stanęli, więc przed zadaniem wynalezienia nowej wspólnej tożsamości, którą stała się naturalnie przeciwstawiona islamowi idea Europy „judeochrześcijańskiej”. Czyżby prof. Werz nie przedstawiał jednak „Europejczyków”, jako monolitu? Wyżej opisany sposób przedstawiania problematyki antysemityzmu nie ogranicza się do Muzeum Holokaustu. Stanowi on standardową narrację również na amerykańskich Uniwersytetach, którą indoktrynowani są szczególnie młodzi badacze dziejów Polski oraz innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Należy jednak podkreślić, że owo cyniczne granie „kartą żydowską” jest głównie instrumentalne. Celem przewodnim pozostaje konsolidacja i dalsza kontynuacja rewolucji kulturowej oraz dezintegracja tradycyjnej świadomości religijnej i etnicznej. Paweł Styrna

Likwidacja całej populacji dzikich wielbłądów, jako remedium na globalne ocieplenie W dniu wczorajszym (tutaj) informowaliśmy o pierwszych, “sezonowych” (przedwakacyjne upały za oknami…) pomysłach lewicy na walkę z globalnym ociepleniem. Wśród urzędniczych planów – groźnych dla kieszeni podatnika – wymieniliśmy m.in. pomysł opodatkowania paliwa lotniczego i morskiego oraz obłożenia specjalną daniną samochodów zarejestrowanych na terytorium Unii Europejskiej. Artykuł zakończyliśmy konkluzją, że sezon na walkę z “globciem” można uznać za otwarty i wkrótce usłyszymy o kolejnych, kosztownych pomysłach ograniczenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery (zgodnie z zielonym paradygmatem to m.in. CO2 emitowane przez ludzi i zwierzęta walnie przyczynia się do zmian klimatu). Na pierwszą, dosyć oryginalną sugestię uporania się z rzekomym problemem nie musieliśmy długo czekać… Polska Agencja Prasowa poinformowała, że australijskie władze rozważają redukowanie gazów cieplarnianych na drodze eksterminacji… wielbłądów. Taka sugestia znalazła się w przestawionym w czwartek dokumencie konsultacyjnym ministerstwa ds. zmian klimatycznych i energetyki. Według relacji PAP na pomysł wpadła firma Northwest Carbon z Adelaide. Jej zdaniem “należy wybić całą, ponad milionową populację dzikich wielbłądów, ponieważ wydalane przez te ssaki gazy przyczyniają się do efektu cieplarnianego”. Skutki eksterminacji wielbłądów przyrównano do hipotetycznego usunięcie z australijskich dróg ok. 300 tys. samochodów. Według Northwest Carbon każdy wielbłąd wydala rocznie nawet 45 kg metanu, czyli równowartość tony CO2. Co więcej zabijane z helikopterów i samochodów terenowych zwierzęta można by wykorzystać do produkcji pożywienia dla innych mięsożerców. Hiszpańska agencja prasowa EFE przewiduje, że idea – określana przez australijskich pomysłodawców, jako przejaw “narodowej innowacyjności” – może się spotkać z dużym, społecznym poparciem. Oczywiście poparciem niemającym nic wspólnego z chęcią walki z GLOBCIEM! Dzikie wielbłądy powodują, bowiem szkody w uprawach o równowartości 7,5 mln euro rocznie; zdarza się im również zanieczyszczać źródła wody (np. te, z których korzystają Aborygeni) oraz powodować śmiertelne wypadki na drogach. Jest, więc możliwe, że pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem, australijski parlament postanowi rozwiązać jeden z problemów rodzimych farmerów. Pomysł “pro-ekologicznego uboju wielbłądów” zostanie poddany głosowaniu przegłosowany w przyszłym tygodniu. Błażej Górski

Opóźniony, a więc narodowy! JE Tusk grzmiał! Potępiał winnych opóźnień w budowie autostrad i "Stadionu Narodowego". Podobno powiedział nawet, że jeśli termin będzie zagrożony, to sam weźmie do ręki łopatę. Cóż: JE Łukaszenko własnoręcznie prowadził traktor - i nawet pouczał hokeistów, jak strzelać bramki. Ale nie jest to najlepsza metoda. Wszystko przez to, że miesza się do sprawy państwo. Prywatna firma zrobiłaby przetarg - po czym powiedziała wykonawcy: "Obiecałeś, że zrobisz go na 15 VIII 2011? Za 400 mln? Świetnie. To ja ci zapłacę nie 400, a 450 mln - ale za każdy dzień opóźnienia potrącać ci będę 20 mln". Nie chcesz? To znaczy: chciałeś mnie oszukać, że zdążysz na 15 VIII? To zawrę umowę, z kim innym...". W końcu podpisuję z kimś umowę - i idę spokojnie spać. 14 VIII organizuję kilka firm do sprawdzenia obiektu. Biorę fachowców z firm, które nienawidzą tej, która wygrała przetarg, oczywiście. I w ciągu paru dni wszystko jest w porządku. Niestety: robią to urzędnicy państwowi. Stadion, który miał kosztować 400 mln, kosztuje wskutek tego 1700 mln. Na razie. Łapówki dla polityków i urzędników kosztują. Jak się buduje za państwowe pieniądze - to nie dba się o oszczędność... Co najgorsze: jak wykonawca tak się obłowi, to ma też i pieniądze na łapówki dla tych, co odbierają towar... Pamiętajmy - i chyba będę to, co tydzień powtarzał. W socjalizmie stadion buduje się po to, by robotnik miał pracę. By przedsiębiorca miał zarobek. By urzędnik miał zajęcie i pensje, i łapówki. By polityk mógł chwalić się przed telewizorem - i też brać łapówki. By dziennikarze mieli, o czym pisać i mówić. Pewno Państwo myślicie, że w kapitalizmie stadion buduje się dla piłkarzy - by mieli gdzie grać? Nieprawda! W kapitalizmie stadion buduje się po to, by widzowie mieli gdzie siedzieć. To widzowie są najważniejsi. A kapitalista wie, że jak wybuduje marny stadion, to widzowie nie przyjdą - i on zbankrutuje. W normalnym kraju. U nas za państwowe pieniądze działa się na zasadzie: "Zastaw się - a postaw się!". Ten "Stadion Narodowy" na drugi dzień po ME trzeba by rozebrać - i wybudować, bo ja wiem: osiedle mieszkaniowe? Domy towarowe i Wielki Bazar? Coś, co byłoby ludziom potrzebne. Coś, gdzie kręciłyby się dziennie tysiące ludzi. Tymczasem ta kupa złomu będzie tam stała latami, zajmowała miejsce - i będziemy do niej dopłacać ciężkie pieniądze. Nie wierzycie Państwo? Pogadamy za półtora roku. A w Sejmie zbierze się wtedy Komisja ds. Afery EURO 2012. I, oczywiście, niczego nie ustali - bo umaczana jest w tę aferę cała "Banda Czworga". Mam nadzieję, że już po wyborach, co wybitniejsi przedstawiciele "Bandy Czworga" znajdą się w kryminale. JKM

Z punktu widzenia pytona Jednym z układów duszących nas za gardła jest triada: "Rząd” – banki – bezpieka. Władzuchna nakazuje się ubezpieczać (i dba, by na tym rynku nie było wolnej konkurencji), każe prowadzić operacje finansowe przez banki (i jak wyżej…) – a te sępy dzielą się z Władzuchną łupem. Nie tylko w Polsce zresztą. Bezczelność tych ludzi przechodzi wszelkie granice. Oto p. Magdalena Graniszewska w "Pulsie Biznesu” cytuje opinię: "Specjaliści są zgodni – firmy powinny brać kredyty. Ale na giełdzie są takie, które nie mają żadnego”. Po czym palcem wskazuje "winowajców”!!! Ba! Zmusza firmy do tłumaczenia, dlaczego się nie zadłużają!!! "Specjaliści nie mają wątpliwości, że brak zadłużenia spółki należy generalnie oceniać niekorzystnie”. Na szczęście na koniec łaskawie przyznaje: "Dla akcjonariuszy brak zadłużenia to niekoniecznie zła wiadomość” – a "nadmiar gotówki nie musi świadczyć o błędach w zarządzaniu”!!! Świat stoi na głowie! JKM

Rozśmieszymy Europę? Już tylko niecały miesiąc dzieli nas od przejęcia przez Polskę przewodnictwa Unii Europejskiej, które nasz nieszczęśliwy kraj będzie sprawował do końca roku. To będą niewątpliwie trudne czasy dla Europy między innymi, a może nawet przede wszystkim, dlatego, że - jak otwarcie i szczerze powiedział premier Donald Tusk - polska prezydencja będzie wymagać „bieżącego zarządzania kryzysami”. Z pozoru trudno znaleźć lepszego kandydata do zarządzania kryzysami jak Polska, bo przecież nasz nieszczęśliwy kraj, co najmniej od 1944 roku nic innego nie robi, jak właśnie zarządza kryzysami. Niektóre spośród tych kryzysów nabrały zresztą charakteru permanentnego, to znaczy - cyklicznego i nawiedzają nasz nieszczęśliwy kraj z podziwu godną regularnością. Jest to klęska nieurodzaju i klęska urodzaju oraz cztery kataklizmy: wiosna, lato, jesień i zima. Z drugiej jednak strony właśnie owa regularność pokazuje, że nasi Umiłowani Przywódcy żadnego skutecznego remedium na te kryzysy nie znają i sprawowane przez nich „zarządzanie” tak naprawdę żadnym zarządzaniem nie jest. Kryzysy przebiegają sobie według własnej, wewnętrznej dynamiki, podczas gdy cały wysiłek naszych Umiłowanych Przywódców skierowany jest na udawanie, że żadnego kryzysu nie ma, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej i w ogóle - że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Żeby nie sięgać pamięcią głębiej, przypomnijmy, jak to było w PRL-u za Edwarda Gierka. Jak wiadomo, za jego panowania „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej” - nawet wtedy, kiedy w sklepach najpierw pojawiły się kartki na cukier, a potem, stopniowo, już na wszystko. Wprawdzie w telewizji, tym naszym niezatapialnym „Titanicu” orkiestra pod dyrekcją prezesa Macieja Szczepańskiego grała wesołe oberki do samego końca, ale przecież właśnie na koniec dekady lat 70-tych okazało się, że ani Polska nie rosła w siłę, ani ludzie nie żyli dostatniej. Inna sprawa, że na skutek tresury prowadzonej przede wszystkim za pośrednictwem mediów, znaczna część, a może nawet większość mieszkańców naszego nieszczęśliwego kraju reaguje zgodnie z odruchem Pawłowa, to znaczy - nie wierzy temu, co widzi i czego doświadcza bezpośrednio, tylko temu, co zobaczy w telewizji. Dlatego też w zarządzaniu kryzysami najważniejsze jest przejęcie kontroli nad telewizją. Dzięki temu można, bowiem stworzyć wrażenie, że żadnego kryzysu nie ma i nawet kartki na wódkę i papierosy są rzeczą jak najbardziej normalną. Przećwiczył to już wcześniej wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, z tym, że nie miał jeszcze do dyspozycji telewizji, tylko radio. Przy pomocy tego radia i kronik filmowych dokazywał aż miło, więc możemy sobie wyobrazić, czego by to nie dokonał, gdyby miał do dyspozycji również telewizję! No a generał Jaruzelski? Wprawdzie początkowo zagubił się w meandrach własnej propagandy, nazywając stan wojenny „mniejszym złem”, ale już wkrótce potem, dzięki sprytowi Jerzego Urbana wyjaśniło się, że to „mniejsze zło” to tak naprawdę - największe dobro, jakiego w naszym nieszczęśliwym kraju mógł doznać nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Im więcej dostaje w tyłek od „surowych praw stanu wojennego”, tym dla niego lepiej. Wprawdzie żaden z naszych ówczesnych Umiłowanych Przywódców nie doprowadzał tego wnioskowania do logicznego końca, ale przecież możemy zrobić to sami, bez ich pomocy - że stan wojenny byłby dla naszego mniej wartościowego narodu wyjściem najlepszym z możliwych. Większość, wprawdzie nieznaczna, bo około 58 procent, niemniej przecież jednak, uwierzyła w to już wtedy i wierzy nadal - w czym upatruję jedną z ważnych przyczyn utrzymującej się popularności Platformy Obywatelskiej i rządu premiera Tuska. Dlatego też przypuszczam, że głównym, a może nawet jedynym sposobem zarządzania kryzysami w Europie przez władze naszego nieszczęśliwego kraju będzie udawanie, że żadnych kryzysów nie ma. Nie chodzi przy tym tylko o proste zamiatanie ich pod dywan w myśl zasady, że czego oczy nie widzą, o to serce nie boli, tylko również, a może nawet przede wszystkim o wpajanie Europejczykom, podobnie jak i nasz mniej wartościowy naród tubylczy, zaawansowanym w medialnej tresurze, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Oczywiście od czasu do czasu premier Tusk, który podpatrzył i nauczył się („bo popatrzcie i zważcie u siebie...”) u premiera Putina, jak się robi pokazuchy dla publiczności, to znaczy - jak dobry car „ruga” złych, już choćby z powodu nadgorliwości czynowników, zaś dla większego efektu dobierze sobie do towarzystwa ministra Sikorskiego, wyćwiczonego („i ty szewczycho Wilhelmino w tańcu wszelakim dobrze szczwana...”) w robieniu marsowych i poważnych min. Wprawdzie nie na wszystkich robią one wrażenie; pamiętam, jak podczas wizyty w Moskwie, siedzący naprzeciw premiera Putina minister Sikorski robił szalenie groźne miny, a zimnemu ruskiemu czekiście nawet nie drgnęła brew. Takie ci to mają wychowanie wojskowe - zachwycał się wachmistrz z Putimia, przesłuchujący dobrego wojaka Szwejka pod zarzutem szpiegostwa. Ale jeśli nawet rugi premiera Tuska i miny ministra Sikorskiego nie zrobią na tych wszystkich prezydentach oczekiwanego wrażenia, to przecież wystarczy, że ich rozśmieszą. A czyż rozweselenie nie jest jakimś remedium na kryzysy? Jeśli zatem naszemu nieszczęśliwemu krajowi uda się rozśmieszyć Europę, to już wystarczy, by polska prezydentura przeszła do historii. SM

Antykomunizm ZHP Zjednoczony w listopadzie 1918 roku Związek Harcerstwa Polskiego od samego początku swego istnienia wychowywał młodzież na aktywnych obywateli, świadomych swojej przynależności narodowej. Harcerstwo polskie powstało na bazie myśli chrześcijańskiej oraz ruchu niepodległościowego. Jako organizacja wzorująca się na brytyjskim skautingu uznawało, że „skaut jest przyjacielem wszystkich, a bratem każdego innego skauta bez względu na to, do jakiej należy on klasy politycznej”. Z tego przepisu wynikało jednoznacznie, iż harcerstwo stało na stanowisku solidaryzmu społecznego. Uznawało, więc, iż wszelkie zaburzenia społeczne służą anarchizacji państwa i są dla niego szkodliwe. Integralną częścią tego wychowania było przygotowanie wyszkolonych kadr do walki o niepodległość Polski. Harcerstwo od 1918 roku zasiliło wojsko polskie w najbardziej wartościowych żołnierzy. Na początku lipca 1920 roku ówczesny Przewodniczący ZHP gen. Józef Haller wydał rozkaz, w którym podkreślał, iż „Harcerz rozumie, czego ojczyzna od niego wymaga i to wykonuje. Ojczyzna przede wszystkim, własna osoba później. Dziś, gdy ojczyzna w potrzebie, wzywam wszystkich członków Związku do szczególnie sumiennej, wytężonej pracy. Dajmy przykład wiernej służbie ojczyźnie! Niech każdy wydobędzie z siebie największy wysiłek, niech wyzwoli najwyższe swoje wartości, ażeby we wspólnym, spotęgowanym wysiłku okazała się prawdziwa tężyzna wolnego narodu, który chce być wolnym i chce zwyciężyć”. Naczelny Wódz Józef Piłsudski docenił rolę harcerzy w walkach o niepodległość Polski, a następnie w obronie jej granic w latach 1918-1921. W odezwie do harcerzy z października 1921 roku napisał: „Rozrzuceni po oddziałach regularnej armii lub zgrupowani w oddzielne jednostki w służbie wywiadowczej, kurierskiej i frontowej zdaliście raz jeszcze egzamin ze swej dojrzałości obywatelskiej i gotowości do ofiar (…). Oddając cześć poległym za Ojczyznę kolegom waszym, wyrażam Wam Harcerze podziękę i uznanie za dotychczasową służbę”. W tym samym czasie komuniści zgrupowani w Komunistycznej Partii Robotniczej Polski wzywali robotników:, „Jeśli nie chcemy, by nas zakuto w nowe kajdany, musimy rozpalić w Polsce rewolucję, zburzyć panowanie burżuazji (…). Proletariat polski odrzuca wszelkie hasła polityczne jak: autonomia, usamodzielnienie, samookreślenie”. Samą ideę wolnego państwa starali się zdyskredytować nazywając „komedią niepodległościową”. Niepodległa Polska jawiła się komunistom, jako wróg, którego należało za wszelką cenę unicestwić. Równocześnie komuniści postępując w myśl zasady: „kto nie jest z nami ten przeciwko nam”, traktowali wszelkie organizacje harcerskie za organizacje kontrrewolucyjne. Już w październiku 1919 roku uchwała Komsomołu podkreślała: „Uznając skauting za system czysto burżuazyjnego fizycznego i duchowego wychowania w kierunku imperialistycznym, zjazd stwierdza konieczność niezwłocznego rozpędzenia wszystkich istniejących w Rosji sowieckiej organizacji skautowych”. Pierwsi to zarządzenie odczuli polscy harcerze, przebywający na Ukrainie w latach 1919-1920. „To <rozpędzenie> - wspominał Henryk Glass – przeprowadziła czerezwyczajka na podstawie donosów młodych komunistów, aresztując i mordując wielu skautów rosyjskich i polskich. Dr Anochin, rosyjski skaut naczelny został zamordowany (…). Podobnie bez sądu, w 1919 roku zamordowano: Józefa Kiernickiego, Mariana Nekrasza, Józefa Domaniewskiego, Bożydara Złobnickiego, Karola Basińskiego, Piotra Borkowskiego, Tadeusza Sawickiego….”. Jednocześnie bolszewicy zaczęli organizować własne drużyny „juk-skauty” czyli „junnyje komunisty”, propagujące ateizm i internacjonalizm. W Polsce natomiast komuniści powołali w 1922 roku Związek Młodzieży Komunistycznej, pod którego egidą w 1925 roku utworzony został na wzór organizacji harcerskich – Pionier. „Polski” Pionier podlegał Międzynarodowemu Biuru Pionierów w Moskwie, ściśle wykonując dyrektywy Kremla. Sam założyciel skautingu gen. Robert Baden-Pawell swój stosunek do komunizmu wyraził w prostych słowach: „Gdyby ruch komunistyczny był praktyczną metodą zakończenia niedoli i upadku, w których tak wielu naszych współobywateli żyje, miałby nasz najpełniejszy szacunek i sprzyjalibyśmy mu jak najbardziej. Ale tak nie jest”. Baden-Powell zarzucał komunistom dążenie do przeprowadzenia rewolucji, której „celem jest zniszczenie handlu i przemysłu, a przez to wywołanie większej nędzy i ubóstwa, aby wytworzyć większą armię malkontentów, z których będą się rekrutowały siły rewolucji”. Równocześnie wskazywał, iż komuniści, których „zasady zawierają w sobie okrucieństwo, nienawiść i niskie metody”, kształcą młodzież na ludzi gotowych do popełnienia morderstwa, przeprowadzenia agitacji lub wywołania z

Ideologia komunistyczna łamała także podstawowe założenia skautingu i harcerstwa – pracę dla dobra własnej ojczyzny i jej pomyślności w ramach solidaryzmu społecznego. Twórca skautingu natomiast uczył swoich podwładnych, iż „jako chłopcy musicie wzrastać w tej świadomości, że żaden chłopiec, należący do innej klasy społecznej niż wy, nie jest waszym wrogiem. Pamiętajcie o tym, że każdy z was, bogaty czy biedny, urodzony w zamku czy w chacie, jest przede wszystkim Brytyjczykiem” oraz „nie myśl o sobie, lecz o swoim kraju i swoich pracodawcach oraz korzyściach, jakie przynosi twoja praca innym ludziom”. Nic, więc dziwnego, iż tacy polscy harcerze jak Stanisław Sedlaczek czy Henryk Glass, którzy na własnej skórze doświadczyli okrucieństw komunistycznych zadbali, aby Związek miał antykomunistyczny charakter. Henryk Glass w latach 1921-1924 pełnił funkcję Naczelnika Głównej Kwatery Męskiej, jednocześnie zasiadając w latach 1920-1932 w Naczelnej Radzie Harcerskiej. Stanisław Siedlaczek był Naczelnikiem Głównej Kwatery Męskiej w latach 1919-1921 oraz 1925-1931, a w latach 1921-1926 pełnił funkcję Wiceprzewodniczącego ZHP. Henryk Glass przez cały okres międzywojenny uprawiał antykomunistyczną publicystykę na łamach harcerskiej i nie tylko prasy, m.in. na łamach miesięcznika „Walka z Bolszewizmem”, którego był redaktorem w latach 1927-1931 oraz pisma „Prawda o komunizmie” (w latach 1937-1939). Opublikował również kilka książek („Uwagi o rewolucji komunistycznej”, „Metody ekspansji komunizmu”, Ofensywa komunizmu i drogi przeciwdziałania”, „Obrona Polski przed bolszewizmem”), w których szczegółowo opisał metody postępowania komunistów oraz sposoby przeciwstawiania się komunizmowi. W latach 1925-1939 wraz ze Stanisławem Siedlaczkiem prowadził ośrodek dokumentacji i studiów Centralnego Biura Porozumienia Antykomunistycznego, zajmującego się zbieraniem wszelkiej dokumentacji dotyczącej działalności i propagandy prowadzonej przez bolszewików. Zdecydowana większość współpracowników CBPA związana była z ZHP. Stowarzyszenie współpracowało z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, Ministerstwem Spraw Wojskowych oraz z uwagi na rozwój agitacji komunistycznej wśród młodzieży z Ministerstwem Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Wydawane przez siebie publikacje rozsyłano do agend rządowych, organizacji społecznych oraz kościelnych. Jedną ze swych prac – „Inteligencja w straży przedniej komunizmu”, ks. Stefan Wyszyński napisał na podstawie materiałów dostarczonych przez Stowarzyszenie. W sumie nakład publikacji informujących o działalności komunistów, wydanych przez Porozumienie Antykomunistyczne przekroczył 3 mln egzemplarzy. O nienawiści komunistów do Glassa świadczy fakt, iż wydali na niego zaocznie wyrok śmierci, a w 1929 roku przesłali mu nawet paczkę z materiałem wybuchowym, która na szczęście dzięki ostrożności adresata nie została otworzona i nie eksplodowała. Władze ZHP, które do 1931 zdominowane były przez zwolenników obozu narodowego, podjęły w 1925 roku uchwałę, w której otwarcie zadeklarowano, iż „nie tylko walka na froncie zewnętrznym, ale również walka na froncie wewnętrznym z ofensywą komunizmu na Polskę należy do obowiązków Harcerstwa. Walka ta winna być prowadzona zgodnie z zasadami przyrzeczenia i prawa harcerskiego oraz wychowawczym charakterem ZHP”. Zdecydowanie oczyszczano szeregi ze zwolenników komunizmu, należy przy tej okazji wymienić przypadek Ignacego Fika, instruktora harcerskiego, ochotnika w wojnie polsko-bolszewickiej, który w 1924 założył konkurencyjny Związek Pionierów, a w artykule pt.” O punkt wyjścia” (opublikowanym w krakowskiej Jednodniówce Akademickiej Koła Starszego Harcerstwa), skrytykował bogoojczyźniany patriotyzm i przeciwstawiał się religijnemu wychowaniu młodzieży. W liście do władz Związku napisał zaś, że „Bóg i Ojczyzna w pojętym interpretowaniu są dla mnie fałszem”. Decyzją Naczelnej Rady Harcerskiej został w czerwcu 1926 roku usunięty ze Związku i pozbawiony stopnia instruktora. Ostrej krytyce poddano działalność dziecięcego Pioniera. „Z inicjatywy i pod kontrolą Kominternu – napisał w imieniu władz ZHP, Henryk Glass – powstała osobna Międzynarodówka Dzieci (…) posługuje się wszelkimi metodami. Jedną z takich metod jest sprytne i przewrotne wykorzystywanie wychowawczego systemu skautowego Baden-Powella (…). Związki te biorą szereg form zewnętrznych, lecz kładą w nie zupełnie nieskautową, a właściwie antyskautową treść”. Miały one pełnić rolę rewolucyjnej szkoły, która przygotowuje nowe kadry – „bezkrytycznych wykonawców rozkazów partii komunistycznej”. Zdaniem Glassa uczą one nienawiści i wrogości, a „wrogiem tym są: ustrój niekomunistyczny, świadomość narodowa i patriotyzm, wiara w Boga jedynego”. Fakt, iż w Związku przez długi czas władza należało do zwolenników obozu narodowego sprawił, iż w organizacji nie była możliwa nie tylko agitacja komunistyczna, ale w ogóle lewicowa. Tę postawę wyjaśniał członek Naczelnej Rady Harcerskiej, Jędrzej Giertych: „Jedną z tych sił – surogatów, usiłujących organizować Europę do walki z komunizmem jest socjalizm. (…) Byłoby jednak wielkim złudzeniem wyobrażać, że socjalizm może stać się siłą, która zorganizuje Europę. Jego grzechem jest wspólne z komunizmem pochodzenie (…) i jeden i drugi stoją na stanowisku walki klas, i jeden i drugi są z ducha najzupełniej obce – lub wrogie – chrześcijaństwu”. Związek Harcerstwa Polskiego, zdominowany przez zwolenników obozu narodowego, po zamachu majowym znalazł się w opozycji do rządu. Po kilku latach walki, w lutym 1931 roku Przewodniczącym ZHP został wybrany wojewoda śląski, senator RP, uczestnik powstań śląskich – Michał Grażyński. Jedną z najważniejszych zmian przeprowadzonych przez Grażyńskiego było umasowienie organizacji. Obóz piłsudczykowski traktował ZHP, jako istotny element wychowania obywatelskiego mającego objąć jak najszersze rzesze młodzieży. ZHP rozszerza swoją działalność na sport i turystykę, m.in. żeglarstwo, szybownictwo, krótkofalarstwo, itp. Otworzono szkołę instruktorów w Buchu i instruktorów zuchowych w Nierodzimiu, którego komendantem został Aleksander Kamiński. Dzięki takim zmianom liczebność ZHP wzrasta z 60.000 w 1931 do ponad 200.000 w 1938 roku. Następuje także zmiana modelu wychowawczego – dotychczasowy utrzymany w duchu katolicyzmu, elitaryzmu i podkreślający polski charakter organizacji, zostaje zmieniony na model wychowania otwartego na inne religie i narodowości. Nowy przewodniczący ZHP zadeklarował, iż „obok nas żyją mniejszości narodowe, których takie czy inne nastawienie do państwa nie jest rzeczą obojętną, i to tak w okresie normalnego współżycia i pracy państwowej, jak i w okresie wojny. 11 milionów ludzi to nie drobiazg, który da się pokryć (…) krzykiem”. Harcerze wywodzący się z mniejszości narodowych winni być wychowywani w duchu poszanowania interesów państwa polskiego. Zastępca Grażyńskiego, Tomasz Piskorski wskazywał, iż „mamy bezwzględne prawo żądać, aby młodzież ta była szczerze lojalna wobec naszej państwowości, a drugie, że drużyny niepolskie mogą tylko wtedy znajdować się w ramach ZHP, lub pod jej opieką, o ile ożywiać je będzie ten sam duch prawdziwie skautowy, który przenika na wskroś całą Organizacją”. Nie znaczyło jednak, iż harcerstwo miało zostać organizacją laicką, lecz – jak podkreślał Grażyński nadal kierować się „ideami miłości Boga i myśli państwowej”. Przejęcie władzy w ZHP przez sanację nie naruszyło wpływów Kościoła, ani księdza Jana Mauersbergera – wiceprzewodniczącego Naczelnej Rady Harcerskiej. Na łamach prasy harcerskiej wskazywano, iż światopogląd chrześcijański „może jedynie dać oparcie wśród ogromu przeobrażeń. Jego uniwersalizm jest gwarancją przed zwichnięciem w ciasnym partykularyzmie”. Otwarcie organizacji na inne, bardzie lewicowe środowiska nie wpłynęło na zmianę antykomunistycznego charakter ZHP. Michał Grażyński jednoznacznie podkreślał, iż „ za niezłomną podstawę wychowanie młodzieży przyjmujemy zasady etyki chrześcijańskiej i odrzucamy materialistyczny światopogląd”, czyli komunizm i jemu podobne ateistyczne doktryny. Pierwszym celem wychowawczym harcerstwa według Przewodniczącego winno być „rozpalenie w młodych sercach takiej tęsknoty za Bogiem, by przeciwstawiła się ona zwycięsko wszelkim zakusom materialistycznych światopoglądów”. Oprócz komunizmu dotyczyło to także narodowego socjalizmu – Grażyński, bowiem jednoznacznie stwierdzał, iż „nie możemy stanąć ani na gruncie naszego wschodniego, ani zachodniego sąsiada (…). U podstaw naszej pracy wychowawczej i harcerskiego ruchu ideowego, leżą z jednej strony odwieczne normy etyki chrześcijańskiej, z drugiej – zawsze żywotne i twórcze elementy polskiej ideologii narodowo-państwowej”. Grażyński, jako Przewodniczący Związku wyznaczył dalsze kierunki rozwoju ZHP, w tym zadecydował także o jego przystąpieniu w 1937 do Obozu Zjednoczenia Narodowego i przeszczepieniu jego programu do ZHP. Ten fakt wzmocnił krytyczny stosunek harcerstwa do komunizmu, gdyż deklaracja OZN jednoznacznie potępiała komunizm oraz wszelkie metody rewolucyjne. „Komunizm w założeniach swych, – stwierdzał przywódca OZN Adam Koc – celach i metodach jest tak obcy duchowi polskiemu, że w Polsce nie ma dla niego miejsca. Polska komunistyczna przestałaby być Polską”. Koc dystansował się także od działalności socjalistów, którzy uznawali prymat klasy robotniczej w państwie stwierdzając, że „krzewienie nienawiści klasowej jest obce duchowi polskiemu”. Od tego momentu ZHP staje się ponownie organizacją, która eliminuje ze swoich szeregów wszelkie lewicowe wpływy. W prasie harcerskiej często pojawiały się artykuły piętnujące zbrodniczą działalność komunizmu. „ A plon tej zbrodniczej szajki? – czytamy w jednym z nich z 1937 roku – To te miliony ofiar przez nikogo nie liczone, które ginęły (…) w kazamatach Kremla, w obozach koncentracyjnych w kopalniach Sybiru i Uralu (…) . To te tysiące zbezczeszczonych, zrabowanych kościołów, świątyń, klasztorów, morze łez i krwi niewinnie przelanej by zdobyć fundusze na propagandę komunizmu w innych państwach”. Po 1934 roku komuniści w II RP retorykę rewolucyjną zastąpili przez propagandę zagrożenia faszyzmem. Te manewr został zdemaskowany przez działaczy harcerskich, którzy podkreślali, iż „frazeologia komunistyczna zmierza do zasugerowania mas pewnymi hasłami i szyldzikami, stąd wszyscy przeciwnicy komunizmu są nazywani faszystami, (choć faszystów w Polsce nie ma), sługami międzynarodowego kapitału, reakcjonistami, białogwardyjcami etc”. Jednocześnie propagowanie haseł „dbania o masy”, miało na celu – wedle prasy harcerskiej - wciągnięcie szerokich kręgów społeczeństwa „w akcję pod firmą „jedności” i wspólnoty interesów, z nadzieją, że raz rozhuśtany ruch mas da się łatwiej pchnąć do rewolucji społecznej, której cugle trzymaliby w ręku agenci komunistyczni”. Instruktorzy harcerscy zauważyli także komunistyczne próby pozyskiwania niekomunistycznej młodzieży pod pozorem obrony wolności i pokoju. W rzeczywistości nie chodziło wcale o zachowanie pokoju, o czym pisał Henryk Glass: „Młodzież w programie i planach Kominternu zajmowała i zajmuje miejsce bardzo poważne. Już w uchwałach II-ego Wszechrosyjskiego Zjazdu Związku Komunistycznego Młodzieży powiedziano wyraźnie: ”. Wszystkie organizacje komunistyczne, także te tworzone dla dzieci i młodzieży miały przyczyniać się swoją działalnością do wybuchu rewolucji światowej i wprowadzenia dyktatury proletariatu. Jeden z przywódców Kominternu potwierdził to dobitnie, stwierdzając, iż „ruch pionierów nie jest wcale instytucją dla dzieci, lecz jest organizacją bojową dzieci pod kierunkiem partii i Komsomołu”. Także w „polskim” Pionierze starano się wpoić dzieciom od najmłodszych lat przekonanie, iż rewolucja październikowa stała się „dobrodziejstwem” dla ogółu ludzkości. „Rewolucja dokonana przez proletariat – napisano w „Pionierze” w 1929 roku – pod wodzą partii bolszewickiej i jej kierownika Lenina wyzwoliła klasę robotniczą. (…) Zwiększają się zarobki robotników, młodzież i kobiety mają ubezpieczenie, jakich nie ma żaden kraj kapitalistyczny”. Istotnym zadanie było także szkolenie młodzieży na wrogich państwu polskiemu konspiratorów, wywołujących swoimi akcjami propagandowymi, terrorystycznymi i organizowanymi strajkami niepokoje społeczne, osłabiające wewnętrzną spoistość państwa. W momencie zbliżającego się zagrożenia wybuchu wojny harcerze nawoływali do obrony ojczyzny, podkreślając, iż „państwo polskie (…) daje zew, by społeczeństwo polskie przyszło z pomocą na dozbrajanie tak ważne w obecnej chwili. Harcerstwo będąc związane ideologicznie z naszą Niepodległością szybko wykazało swoje tendencje do ofiarności, co zresztą wynika z jego świętych praw harcerskich”. Harcerstwo, bowiem od samego początku nakładało na swoich członków obowiązki wobec Boga, bliźniego i Ojczyzny. To patriotyczne wychowanie wydało wspaniałe owoce w czasie II wojny światowej, w czasie, której zdecydowana większość harcerzy zaangażowała się w różne formy walki z niemieckich i sowieckim okupantem, a wiele tysięcy harcerzy zginęło w walce o niepodległość Ojczyzny.

Wybrana literatura:

M. Drozdowski – Harcerstwo, a narodziny i początki II Rzeczypospolitej

W. Musialik – Michał Grażyński 1890-1965. Biografia polityczna

E. Sikorski – Szkice z dziejów harcerstwa polskiego w latach 1911-1939. W służbie ojczyźnie. Z działalności ZHP w okresie międzywojennym

H. Glass – Komunizm przeciwko harcerstwu

Godziemba's blog

Sacharyna na Sacharze W ostatnim numerze Najwyższego Czasu jest rysunek niezwykle utalentowanego - jeśli chodzi o pomysły na interpretację otaczającej nas rzeczywistości - pana Jerzego Wasiukiewicza. Na rysunku leżą cztery świnie wpatrujące się w tablicę, na której sporządzona została lista kandydatów do Sejmu.. Nad listą narysowane jest koryto, a obok narysowany jest szlaban. Na razie zamknięty dla wszystkich kandydatów.. Jedna ze świń do drugiej mówi:, „ Co? Ta świnia ma jedynkę?” Nie wiadomo, przez jaką świnię skonstruowana została lista chętnych w systemie proporcjonalnego wyboru przez wyborców, kandydatów demokratycznych. W każdym razie na plakacie tego nie widać. No właśnie, kiedy pan prezes Korwin-Mikke zlikwiduje to koryto, o którym mówi od dwudziestu lat tzw. przemian. Przemiany przemianami, ale koryto się rozrasta, w tempie właściwym koryciarzom, którzy to koryto pielęgnują i dolewają do niego ile się da. A pomyje wylewają na tych, co o tym korycie mówią. W najlepszym razie przemilczają. Ciekawi mnie ile nas będzie kosztowała ostatecznie zabawa w autostrady i ile wymiksowanie Chińczyków z placu budowy.? Prawdziwy majstersztyk. Chińczycy zapłacą karę, bo nie mogli poradzić sobie z budową, tym bardziej, że zapłatę otrzymywali kilka minut przed 24.00 dnia, w którym upływał termin zapłaty, żeby nie mogli zapłacić podwykonawcom i żeby budowa uległa paraliżowi.. No i nie mieli, czym zapłacić. Po co proponowali „ cenę dumpingową” na poziomie 22 milionów złotych za kilometr? Niemcy proponowali 32, a Polacy - 40 milionów za kilometr. Ciekawe, kto przejmie budowę, gdy Chińczycy- Murzyni najgorszą robotę już zrobili? Może Polacy - a może Niemcy? Może Niemcy z podwykonawcami polskimi. A jaka będzie ostateczna cena kilometra autostrady? Przy okazji pryśnie mit o pracowitości Chińczyków i w całej socjalistycznej Europie nikt ich nie będzie chciał nająć do pracy na budowie. Doskonałe! A jakie koronkowe. Tym razem nie podejmuję się prorokowania ceny, tym bardziej, że pan premier Waldemar Pawlak powiedział, że w tych warunkach cena już nie gra takiej roli(????). Aha!- rola ceny w budowaniu roli nie gra, co oznacza, że będą kraść. Faktury, aneksy, a potem zaraz nowe aneksy, żeby wystawić nowe faktury. Jest wyśmienita okazja. A może jednak spróbuję podać orientacyjną cenę. Stawiam na 80 milionów za kilometr, ale bliżej końca podam aneks na 100 milionów za kilometr. Tak było ze Stadionem Narodowym, czyli Największym Orlikiem w Polsce. Początkowo było marne 250 milionów, potem więcej i więcej, gdy propaganda podała sumę 1 miliard 200 milionów, pomyślałem sobie, że jak sprawy się rozkręcą stanie na 2 miliardach za stadion. I musiałem przeprosić wszystkich czytelników, bo dwa tygodnie temu propaganda podała informację, że już Orlik kosztuje 1 miliard 900 milionów(!!!) A jeszcze będą marnować pieniądze do lutego przyszłego roku. Musi się skończyć trzema, a może i czterema miliardami za stadion plus VAT, a potem jeszcze utrzymywanie tego kolosa. Bo, w jaki sposób miałby on na siebie zarobić? Nawet jak rząd zwolni Stadion Narodowy z podatku VAT. Chyba, że dożynki będą obchodzone codziennie z wyjątkiem poniedziałków. Bo w poniedziałek biurokracja musi odpocząć po niedzieli. Zresztą nawet Bogdan Łazika nie lubił poniedziałku. Tak jak Chińczycy zasiłków. Wszędzie gdzie się pojawiają chcą robić biznesy i pracować, A nie bawić się w podchody polityczno- finansowe. I uprawiać gierki. No to poznają polską rzeczywistość. Na igrzyska EURO 2012, bogata Polska przeznaczyła 100 miliardów złotych(!!!), wygląda na to, że w końcówce zostanie dopisany aneks. Bo jak za kilometr cena podskoczy i nie ma czasu, żeby się nad nią zastanawiać i kalkulować, to jak nie ma miary- to i kara nie wchodzi w grę. Złodziejstwo będzie rosnąć w nieskończoność, bo trzeba szybko, bo nie możemy przez Europą wyjść na jełopów. Propaganda będzie powtarzać i poganiać, że szybciej, bo Europa czeka i co powiemy, jak nam się nie uda, tak, jak co powiedzą Chińczycy, tym bardziej, że nie mają nikogo ze służb w polskim rządzie. A podobno penetrują nasze życie polityczne i społeczne, tak jak ci z Federacji Rosyjskiej. Oni też penetrują, nawet pan Macierewicz złapał jednego, nie wiem, jaki jest jego los. Może wymieniliśmy go na swojego z Federacji Rosyjskiej.. W każdym razie szpiegów z Niemiec, USA, czy Izraela u nas nie ma. Skąd wiem? Bo żadnego do tej pory nasze służby nie złapały. Jakby byli - to na pewno by złapały, wszak jesteśmy państwem wolnym, niepodległym, suwerennym i praworządnym. No i demokratycznym do granic demokracji stosowanej. No i mamy wolność słowa, na straży, której stoi Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Jak wyczytałem w niedawno wydanej książce pana Piotra Legutki i Dobrosława Rodziewicza pt.: „ Mity czwartej władzy”- KRRiTV: „stoi na straży wolności słowa w radiu i telewizji (”????) Niemożliwe? Naprawdę? Wolności słowa w telewizji i radiu. Tak jak „samodzielności nadawców i interesów odbiorców”(???).. Skoro tak jest dobrze z tą wolnością słowa w telewizji i radiu, to, dlaczego od dwudziestu lat nie mogę wysłuchać w telewizji zarówno państwowej jak i ”komercyjnej”, chociaż jednej piosenki pana Andrzeja Rosiewicza, z arsenału piosenek, do których napisał teksty i melodię w liczbie około 200 w ciągu tych 20 lat - bo tyle zakupiłem niedawno. Ani z płyty ”Mam wysokie czoło, ani ”IV Stańczyk RP”, ani ”Biało czerwona”, ani „Z piosenką do mamy”, ”Uśmiech biedronki”, ”Jak gwiazda w noc czarną”. Jeszcze więcej prawdy niż w mediach ”Od inżyniera do Fred Astera” czy „ Orła mi żal”.

Proszę sprawdzić w Wikipedii Tam nie ma tych płyt, bo płyty polityczne i wymierzone w ”autorytety”, które się nam narzuca. I opowiadające satyrycznie o naszej rzeczywistości. Są płyty z „ dyskografii wybranej”. Jest naprawdę wybrana, właściwie wybrana z prawdy.. I to jest encyklopedia, która nie podaje podstawowych informacji z ostatnich dwudziestu lat działalności artysty. Bo pan Andrzej jest prawdziwym artystą, czasami się myli politycznie, ale jest miłością pogrążony w Polsce. Kocha Polską i kocha Warszawę.. Tak ma, a to w Europie nie jest mile widziane. Bo albo się jest patriotą polski, albo europejskim. Wszelkie nacjonalizmy należy zwalczać, za wyjątkiem nacjonalizmu niemieckiego, francuskiego czy brytyjskiego. To są piękne melodie z uroczymi tekstami, jedna z nich ”Pytasz mnie” nie podobała się jurorce pani Zapendowskiej, robiącej na froncie ideologicznym. Bo „Bogobojna” i patriotyczna.. Tytuł dzisiejszego felietonu zaczerpnąłem z jednej z piosenek pana Andrzeja, a w oryginale ten tytuł brzmi ”Suchary na Saharze”. A sacharyna wydała mi się właściwsza dla potrzeb felietonu, jako erzatz. Wszystko w Polsce zaczyna być naprawdę podstawione, a nieprzedstawiane. Przechodzimy powoli w nową, jakość. Marksiści zacierają ręce, bo gmeranie w nadbudowie przynosi zatrute owoce. Gmerają w bazie, gmerają w nadbudowie. Konstruują nowego człowieka, a nowy człowiek ze starymi przyzwyczajeniami i osadzony w tradycji - przeszkadza w kolejnej utopii. Jak każda utopia kiedyś runie.. Bo mury zawsze runą. Runął Mur Chiński - runie i ten amerykański na granicy meksykańskiej. Człowiek naturalnie stworzony jest do wolności.. WJR

III RZECZPOSPOLITA CZY „TRZECIA FAZA”? TEST ZBRODNI Stronnicy i beneficjanci nazwali go „kamieniem milowym w rozwoju demokracji” i „historycznym kompromisem”. Inni woleli dostrzegać w nim „agenturalny sabat”, współczesną „targowicę” lub „spisek elit” - upatrując w paktowaniu z komunistami zdradę ideałów „Solidarności”. Był zdarzeniem na tyle istotnym, że dał podstawę wykreowania osobliwego tworu państwowego o nazwie III Rzeczpospolitej, która przywłaszczając sobie kolejną cyfrę bytu państwowego nie zechciała jednak skorzystać z tradycji Polski międzywojennej. Nie przypadkiem, definicja „okrągłego stołu” określa nasz stosunek do III RP i pełni funkcję wyznacznika politycznych sympatii i antypatii.Wśród wielu funkcjonalnych określeń, jakich użyto w odniesieniu do zdarzeń z roku 1989 na szczególną uwagę zasługuje nazwa, którą nadał im Jerzy Urban, mówiąc o „konsumpcji konkubinatu”. Mimowolna lub zamierzona trafność tego określenia zachęca do podążenia tropem „nieprawego związku”, poszukiwania jego genezy i ukazania fundamentów, na jakich został zbudowany. Wprawdzie na temat „okrągłego stołu”, napisano już setki mniej lub bardziej mądrych tekstów, nadal niewiele jest takich, które proponują optykę pozbawioną nachalnej ideologii, sięgającą poza horyzont doraźnych, politycznych podziałów. Z tej perspektywy określenie „konsumpcja konkubinatu” zasługuje na rozwinięcie i pogłębienie. Zbliżająca się 20 rocznica zdarzeń z roku 1989, wywoła zapewne propagandową ofensywę zwolenników „historycznego kompromisu” i uruchomi medialne kampanie dezinformacji. Co więcej – kolejny raz pogłębi istniejące wśród Polaków podziały i zdezorientuje miliony odbiorców, zastępując prawdę historyczną politycznie poprawnym bełkotem. Konieczna, zatem wydaje się próba przedstawienia tych zdarzeń w ich właściwym kontekście historycznym. Zestawienie faktów, przytoczenie oryginalnych tekstów, przypomnienie słów i wypadków z lat 80. Obraz, który chciałbym nakreślić i kryjąca się za nim teza nie pretenduje do miana analizy historycznej. Jako tzw. spiskowa teoria dziejów, bywa pogardliwie odrzucana przez ludzi zamkniętych w zaklętym kręgu „politpoprawnych” dogmatów, często niezdolnych już do wysiłku samodzielnego myślenia Dla innych, będzie nadto przerażająca, by stać się opisem istniejącej rzeczywistości. Jakkolwiek z perspektywy bieżącej polityki retrospektywa zdarzeń z lat 1984 – 1989 może wydawać się czynnością jałową, jestem przekonany, że zrozumienie mechanizmów rządzących współczesną Polską, jest niemożliwe bez tego zabiegu. To konieczne, gdy próbujemy wyjaśnić źródła dzisiejszych decyzji politycznych, przyczyny kreowania określonych postaw, genezę lęku przed rzetelnymi badaniami historycznymi, powstania tematów objętych anatemą, rozlicznych zaniechań i fałszerstw, jakich dopuszcza się establishment III RP, by zachować owoce „konsumpcji konkubinatu”. Zasadniczym pytaniem, jakie pojawia się przy temacie „historycznego kompromisu” jest kwestia wskazania zdarzenia, cezury czasowej, która wyznacza początek drogi do „okrągłego stołu”? W którym momencie począł się ów nieformalny, pokątny związek części środowisk opozycyjnych z władzą komunistyczną? Czy doszło do niego na skutek sprzyjających zdarzeń, w efekcie naturalnego„biegu rzeczy, wynikającego z indywidualnych decyzji, czy też mieliśmy do czynienia z realizacją zamierzonego planu, kombinacji opartej na wyznaczonych regułach, przeprowadzonej z żelazną logiką i premedytacją? Te pytania wydają się szczególnie ważne, gdy podziela się zdanie Alaina Besancona, iż komunizm dopuszcza możliwość sprzeciwu, natomiast nie znosi, aby go rozumiano. Próba uświadomienia sobie, czym był proces dochodzenia do „okrągłego stołu” i jakie mechanizmy nim sterowały może okazać się intelektualnym, ozdrowieńczym zabiegiem. Przed 20 laty to, właśnie Alain Besancon, oceniając ówczesne zdarzenia podzielił się z czytelnikami „Biuletynu Dolnośląskiego” istotną refleksją: „Jestem zaniepokojony olbrzymią przysługą którą oddaje Gorbaczowowi Wałęsa i jego doradcy, akceptując co najmniej w części władzę komunistyczną w Polsce, zgadzając się na dialog z nią, udając, że wierzy, że można poprawić sytuację w Polsce, gdy partia jest wciąż u steru. Sądzę, że Polska miała wielką szansę, żeby zerwać sieć kłamstwa tkaną przez Gorbaczowa.” O jakim kłamstwie mówił Besancon, w odniesieniu do człowieka, który stał się bożyszczem zachodnich polityków, sławionym za „pierestrojkę” i demontaż „imperium zła”? Sugestię znajdziemy w innym fragmencie wypowiedzi Besancona, w której wyjaśnia swoją koncepcję kompromisu z władzą komunistyczną – „ Dla partii kompromis jest to częściowe porzucenie programu komunistycznego i środków działania komunizmu w taki sposób, ażeby substancja społeczna całkowicie nie zanikła i mogła odżyć, by na nowo podtrzymać władzę komunistycznego rządu. Polska znajduje się według mnie właśnie w epoce kompromisu. Kompromis jest zawsze pożądany przez partie komunistyczną” [...] Partia komunistyczna wyniosła Gorbaczowa na jego obecne miejsce po to, aby wprowadzał w życie jej linię polityczną, zresztą dość starą, bo ciągnącą się od Andropowa. ZSRR stracił swoją potęgę. Gorbaczow nie zamierza uwolnić swojego kraju, ani liberalizować partii komunistycznej – to nie jego problem. On usiłuje przywrócić potęgę władzy komunistycznej. Chce tego dokonać za pomocą środków, które już omówiłem. Najważniejszy – to pomoc Zachodu”. Środki, o których mówił wówczas Besancon to: wsparcie materialne Zachodu, moralna sanacja rządów komunistycznych oraz utrzymanie ich przy władzy dzięki Zachodowi i części społeczeństw państw komunistycznych. Stanowisko francuskiego sowietologa i historyka idei, w zdumiewający sposób współbrzmi z wnioskami Anatolija Golicyna, zawartymi w książce „Nowe kłamstwa w miejsce starych - komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji” - przy czym opinie Golicyna formułowane w roku 1984 wyprzedzają wypowiedź Besancona o nowe, odważne teorie. W rozdziale zatytułowanym „Zachodnia błędna interpretacja wydarzeń w Polsce”, na str.482 Golicyn pisał:, „Ponieważ Zachód nie zdołał zrozumieć ani strategii komunistycznej, ani potęgi dezinformacji, ani uznać faktu zaangażowania do nich wszystkich zasobów służb bezpieczeństwa i wywiadów Bloku, z agentami wysokiego szczebla, posiadającymi wpływy polityczne, pojawienie się „Solidarności” w Polsce zostało przyjęte, jako spontaniczne wydarzenie, porównywalne do Powstania Węgierskiego z roku 1956 i zwiastujące upadek komunizmu w Polsce. [...] Istnieją mocne podstawy, by twierdzić, że polska wersja „demokratyzacji”, oparta częściowo o model czechosłowacki, była przygotowywana i kontrolowana od początku, w ramach polityki i strategii Bloku. Od dwudziestu lat polska partia komunistyczna, PZPR, pracowała nad budową „dojrzałego społeczeństwa socjalistycznego”, w którym Partia i jej organizacje masowe mogłyby odgrywać aktywniejszą i skuteczniejszą rolę polityczną.” Wprawdzie trudno nam – ludziom pamiętającym czas „Solidarności” roku 1980, bezkrytycznie podzielić pogląd autora, nie sposób odmówić Golicynowi racji, gdy dowodzi: „Początki ruchu „Solidarności” w stoczni noszącej imię Lenina, śpiewanie „Międzynarodówki”, używanie przez członków Solidarności starego sloganu: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” oraz stała obecność portretu Lenina, wszystkie te rzeczy pasują do faktu ukrytego kierowania organizacją przez Partię. Bez tego przewodnictwa i pomocy, to dyscyplina „Solidarności”, a przede wszystkim fakt odniesienia sukcesu w negocjacjach z polskim rządem, byłyby niemożliwe. Ukryte wpływy Partii wewnątrz polskiego Kościoła Katolickiego, działały na związkowców jako czynnik powodujący umiarkowanie, oraz zapewniający kompromis pomiędzy „Solidarnością” a rządem. W skali międzynarodowej, strategiczne cele, stojące za utworzeniem „Solidarności”, są zbliżone do tych z czasów „Praskiej Wiosny”. W skrócie, miały one na celu oszukać zachodnie rządy, polityków i ogół opinii publicznej, co do rzeczywistej natury współczesnego komunizmu w Polsce, zgodnie z taktyką osłabiania i wzorcowego ewoluowania dezinformacji. Mówiąc bardziej konkretnie, intencją było wykorzystanie „Solidarności” do propagowania wspólnych działań z wolnymi związkami zawodowymi, socjaldemokratami, katolikami oraz innymi grupami religijnymi, dla dalszego wspierania celów strategii komunistycznej w krajach wysoko rozwiniętych, a w mniejszym stopniu w Trzecim Świecie. [...] Kania ujawnił, że około 1 miliona członków partii należało do „Solidarności”. W roku 1981, spośród 200 członków Komitetu Centralnego PZPR, 42 osoby były jednocześnie członkami „Solidarności”. Bogdan Lis, zastępca Wałęsy, był członkiem Komitetu Centralnego Partii. Zofia Grzyb, inna liderka „Solidarności”, była członkiem Politbiura. Ci przywódcy nie zostali usunięci z Partii za swoje członkostwo w „Solidarności”. Przeciwnie, „Solidarność” uznawała przewodnia rolę Partii, a Partia uznawała istnienie „Solidarności”. Nie miejsce, by cytować szczegółowe analizy autora, w których wskazuje, w jaki sposób polska partia komunistyczna, na przestrzeni 60. i 70. została włączona w globalny mechanizm sowieckiej strategii inicjowania „odnowy” w bloku państw satelickich ZSRR. Logika wywodu Golicyna wydaje się niepodważalna, gdy na stronie 491 swojej książki stwierdza: „Utworzenie „Solidarności” i początkowy okres jej działania, jako związek zawodowy, może być odczytywane jako eksperymentalna, pierwsza faza polskiej „odnowy”. Mianowanie Jaruzelskiego, wprowadzenie stanu wojennego, oraz zawieszenie „Solidarności”, stanowi drugą fazę, przeznaczoną na wprowadzenie tego ruchu pod ścisłą kontrolę oraz zapewnienie stanu politycznej konsolidacji. W trzeciej fazie można oczekiwać [pisane w 1984 r.], że zostanie uformowany rząd koalicyjny, skupiający przedstawicieli partii komunistycznej, reprezentantów reaktywowanej „Solidarności”, oraz Kościoła. W tym rządzie mogłoby się znaleźć również kilku tak zwanych „liberałów”. Tego rodzaju rząd, w nowym stylu we Wschodniej Europie, byłby odpowiednio wyposażony i przygotowany do rozwijania strategii komunistycznej, poprzez prowadzenie kampanii na rzecz rozbrojenia, na rzecz „stref bezatomowych” w Europie, być może nawet w sprawie powrotu do Planu Rapackiego, ale przede wszystkim za rozwiązaniem NATO i Układu Warszawskiego, aż po ostateczne ustanowienie neutralnej, socjalistycznej Europy. Uaktywnienie innych elementów strategii komunistycznej na Europę, takich, jak eurokomunizm i negocjacje KBWE, nastąpiłoby w odpowiedniej porze, by zgrać je w czasie z ukonstytuowaniem się takiego rządu.” Nasz obecny stan wiedzy o agenturalnej przeszłości wielu osób, które w latach 80. postanowiły zawrzeć z komunistami „historyczny kompromis” pozwala pełniej zrozumieć słowa Golicyna o „wprowadzeniu tego ruchu pod ścisłą kontrolę” i przebiegu „trzeciej fazy”. Stała obecność w gronie tzw. doradców „Solidarności”, ludzi o poglądach lewicowych, wywodzących swoje przekonania z rodzinnych, komunistycznych tradycji, nakazuje dostrzec w tym fakcie element celowości. Nie można też zapominać, że niektórzy z przywódców ruchu robotniczego, podpisujący porozumienia z Gdańska, Szczecina i Jastrzębia byli, (o czym dowiedzieliśmy się po latach) tajnymi współpracownikami bezpieki. Selekcja, jakiej policja polityczna PRL poddała w latach 80-tych środowiska opozycyjne sprawiła, że starannie dobrano ludzi przeznaczonych do realizacji „trzeciej fazy polskiej odnowy”. Musiano jednakże zastosować pewne mechanizmy „naturalnego doboru”, by dopuszczona do „konkubinatu” grupa spełniała oczekiwania komunistów; była przewidywalna i sterowalna. Należy, zatem przypuszczać, że wiele poszczególnych epizodów naszej najnowszej historii to zdarzenia inspirowane przez policję polityczną, tajnych współpracowników lub agenturę wpływu i ( poza innymi funkcjami) stanowiły one rodzaj testów selekcyjnych, dzięki którym dokonano wyboru grupy „koncesjonowanych opozycjonistów”. Nietrudno dostrzec, że podstawowym mechanizmem tej selekcji był stan wojenny, którego wprowadzenie pozwoliło komunistom poznać autentyczne postawy i zachowania Polaków w warunkach ekstremalnych, w obliczu terroru i politycznych represji. Ujawnione wówczas zachowania poszczególnych osób - przywódców związkowych „Solidarności” i członków innych środowisk opozycyjnych stanowiły dla komunistów cenną wskazówką, dzięki której można było określić krąg ludzi uległych, podatnych na sugestie, korupcję czy zastraszenie. Warto zacytować znamienne słowa Mieczysława Rakowskiego, wypowiedziane w roku 1988, w wywiadzie dla francuskiego „Le Monde”, gdy były premier, pytany o opozycję polityczną stwierdził: „W Polsce dużo ludzi znajduje się w opozycji, ale w wielu przypadkach okazuje się, że jak troszkę poskrobać to mają oni takie same poglądy jak my. Nie pochwalają tylko niektórych metod.” To „poskrobanie”, stało się wypróbowaną metodą wyrównywania różnic światopoglądowych. W sposób dla komunistów naturalny, czyli poprzez represje i szykany wymuszono w latach 80 emigrację tysięcy Polaków, pozbywając się przy tym ludzi o poglądach radykalnych, antykomunistycznych. Stosowanie na ogromną skalę prowokacji, intensywne gry i kombinacje operacyjne, masowe użycie terroru, jako elementu sprawowania totalitarnej władzy, ale też budowanie systemu przywilejów i zależności, według zasady divide et impera - pozwoliło podzielić i poróżnić środowiska opozycyjne, a tym samym przejąć nad nimi kontrolę. W tym kontekście, według przedstawionej powyżej zasady, musiało zaistnieć zdarzenie przełomowe, które kończąc „fazę drugą” jednocześnie wyznaczyło początek przygotowań do „historycznego kompromisu” i otworzyło komunistom drogę do „fazy trzeciej”. Musiało być to wydarzenie na tyle spektakularne i ekspresyjne, by zaangażowało uwagę całego społeczeństwa, a swoim ekstremizmem wymusiło reakcję jedynej, niezależnej od komunistów struktury – Kościoła Katolickiego. Według zasady stopniowania bodźców poprzedziło je kilka incydentów „mniejszej wagi”, mających na celu wytworzenie odpowiedniej atmosfery zagrożenia, ale też stanowiących rodzaj sondażu, badania nastrojów i reakcji. Przypomnę chronologię tych zdarzeń:

7 lutego 1984 r - w Sławęcinie k. Inowrocławia zamordowano Piotra Bartoszcze,

10 lutego 1984 - uprowadzono w Toruniu Piotra Hryniewicza,

21 lutego 1984 - uprowadzono w Toruniu Gerarda Zakrzewskiego,

24 lutego 1984 r – w Stalowej Woli zamordowano Zbigniewa Tokarczyka, działacza „Solidarności” i KPN -u

2 marca 1984 - uprowadzono w Toruniu Antoniego Mężydłę i Zofię Jastrzębską,

7 września 1984 – w Krakowie zamordowano Tadeusza Frąsia, nauczyciela i przewodniczącego „Solidarności”

Warto zapamiętać ten mechanizm zbrodni, ponieważ po raz drugi posłużono się niemal identyczną metodą w roku 1989, przygotowując bezpośrednio grunt pod obrady „okrągłego stołu”. Jednocześnie, w roku 1984 mają miejsce inne, charakterystyczne zdarzenia. Oto w styczniu 1984 roku dochodzi do spotkania Prymasa Polski kard. Józefa Glempa z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Tematem rozmów jest m.in. kwestia uwolnienia przywódców „Solidarności” i powołanie Fundacji Rolniczej. Kilka dni później prymas spotyka się w Gdańsku z Lechem Wałęsą. W lipcu władze ogłaszają amnestię, obejmującą wszystkich skazanych (58 osób) i tymczasowo aresztowanych (602 osoby).

17 września 1984 roku, na ręce Sekretarza Konferencji Episkopatu Polski abp. Bronisława Dąbrowskiego, Urząd ds. Wyznań ( będący de facto agendą Służby Bezpieczeństwa) złożył pismo urzędowe, tzw. pro memoria. Znalazły się w nim następujące słowa: „Pomyślny i pokojowy rozwój naszej Ojczyzny jest przedmiotem troski władz i obywateli. [...] Z przykrością należy stwierdzić, że dotychczasowe osiągnięcia narodu usiłuje podważyć, stawiając sobie na cel niszczenie jego dorobku w imię obcych interesów, niewielka lecz wciąż aktywna grupa ludzi. Z ubolewaniem stwierdzamy, że do grupy tej należą niektórzy duchowni rzymskokatoliccy. [...] Powstała nielegalna, sprzeczna z prawem PRL i prawem kanonicznym kontrrewolucyjna organizacja duchownych i świeckich o ogólnokrajowym zasięgu. Cele, strukturę tej organizacji oraz jej zasięg, a także metody jej działania ujawnił w dniu 26 sierpnia 1984r ks.Jerzy Popiełuszko w kościele p.w .św. Stanisława Kostki w Warszawie. Załączamy teksty jego wystąpień. [..] Kościół p.w. św. Stanisława Kostki stał się od pewnego czasu główną ostoją omawianej organizacji. [...] Władze państwowe oczekują od Episkopatu, że zostaną niezwłocznie podjęte zdecydowane kroku zmierzające ku likwidacji omawianej organizacji, oczekują też, że możliwość odrodzenia się tego typu działalności w ramach struktur kościelnych będzie niemożliwa. Dalsze tolerowanie sprzecznej z Konstytucją i ustawami PRL działalności niektórych duchownych, wykorzystywanie świątyń i obrządków religijnych w tych celach, a zwłaszcza osłanianie i tolerowanie kontrrewolucyjnej organizacji..... Zmusi również władze do podjęcia stosownych działań prawem przewidzianych wobec organizacji i osób do niej należących, a zwłaszcza wobec jej przywódców”. Kilka dni wcześniej, 11 września 1984 roku korespondent moskiewskiego dziennika „Izwiestia” brutalnie zaatakował księdza Popiełuszkę, wyrażając opinię, iż „ksiądz najwyraźniej wciąż czuje się bezkarny”. Dwa dni po wystosowaniu „Pro memoria”, 19 września w nr.38 tygodnika „Tu i Teraz” ukazał się felieton Jana Rema (Jerzego Urbana), zatytułowany „Seanse nienawiści”. Autor napisał:, „ […] Co tam więc robi natchniony polityczny fanatyk, Savonarola antykomunizmu? Daje on świadectwo ideowej i intelektualnej degeneracji części inteligentów formacji żoliborskiej, dowodzi uwiądu tegoż Żoliborza, który przed wojną z przesadą nazywany bywał czerwonym, ale różowym był w każdym razie. Mam bardzo dokładne relacje o treści kazań księdza Jerzego Popiełuszki, które składa nadzwyczaj pilny bywalec tych imprez. Mowy tego polityka bardzo różnią się stylistyką od pokrewnych duchem pogadanek, jakie były głoszone na różnych latających uniwersytetach i pełzających kursach naukowych. Na tamte intelektualne imprezy młodzi biegali, aby usłyszeć coś przeciwnego niż na szkolnych lekcjach o Polsce i świecie współczesnym, poznać odmienne fakty, odwrotne interpretacje. Ks. Popiełuszko nie zaspokaja niczyjej ciekawości, nie zapełnia białych plam historii ani nie przeprowadza politycznych przewodów, od których mózg staje, by odwrócić się w przeciwnym niż dotychczas, antysocjalistycznym kierunku. Jednym słowem ten mówca ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on czysto emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. […]” Równo miesiąc później, 19 października 1984 roku doszło do porwania księdza Jerzego, a w dniach następnych Kapelan „Solidarności” został bestialsko zamordowany. Doszło do zdarzenia, które zostało zaplanowane przez partię komunistyczną pod kierunkiem Jaruzelskiego i wykonane przez przestępcze struktury policji politycznej PRL pod nadzorem Kiszczaka. Wydarzenia dokonanego z premedytacją i intencją, zamierzonego, jako fundamentalny test i sprawdzian przed przejściem do „fazy trzeciej”, której zwieńczeniem miał stać się „okrągły stół”. Powyższy tekst pochodzi z rozdziału pierwszego mojej książki „III Rzeczpospolita czy „Trzecia Faza” wydanej przed miesiącem przez Wydawnictwo „ANTYK”. Próbuję w niej przedstawić scenariusz, którego realizacja doprowadziła do obrad „okrągłego stołu” i wyborów 1989 roku oraz dała początek budowie państwa nazwanego III RP. Jest to wizja dalece odbiegająca od oficjalnych przekazów, niepoprawna politycznie i naszpikowana „teoriami spiskowymi”, z których najbardziej obrazoburcza wydaje się teza o metamorfozie komunizmu i jego dalszym trwaniu. Mam nadzieję, że w kolejnych publikacjach uda się zaprezentować pełny tekst książki, a wśród jej czytelników znajdą się mocni oponenci, którzy na dowód uśmiercenia zbrodniczej ideologii przez „ojców założycieli” III RP pokażą nam „trupa” komunizmu i wskażą miejsce jego pochówku. Aleksander Ścios


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
091 zmiana Dz U 2012 460
GS 300 460, od 01 2005
460
460
460-470, materiały ŚUM, IV rok, Patomorfologia, egzamin, opracowanie 700 pytan na ustny
460
460
Epson Stylus Color 460 Service Manual
UMYSŁ, A O L, Publikowane w: Apokryfy Nowego Testamentu t.1 red. M.Starowiejski. TN KUL Lublin 1986.
460 - Kod ramki - szablon
460 461
460
460 360 (10)
460 Audi A8 2010 Elektronika systemu Komfort i asystent lkoalizacji Audi
460
460
kpk, ART 460 KPK, I KZP 25/06 - postanowienie z dnia 26 października 2006 r

więcej podobnych podstron