NAD NIEMNEM - ELIZA ORZESZKOWA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE
Tom I
Rozdział 1
W jeden z dni świątecznych ludzie wracają z kościoła do swoich domów. Jako ostatnie idą dwie kobiety: Marta Korczyńska i Justyna Orzelska. Pierwsza z nich, niosąca chustkę, jest starsza, liczy sobie bowiem lat czterdzieści siedem. Jest na pierwszy rzut oka brzydka, chociaż po dalszym przyjrzeniu się staje się bardziej interesująca. Widać po niej, że bardzo wiele w życiu przepracowała, nie oszczędzając się. Druga kobieta, trzymająca w rękach kwiaty, jest młoda, a jej wygląda może stanowić zagadkę. Justyna jest bowiem połączeniem bogactwa i biedoty. Chociaż ubrana skromnie, jest piękna, a zachowanie wskazuje na wrodzoną dumę.
Na drodze rozmawiające kobiety mija powóz. Jadący w nim mężczyźni to Teofil Różyc oraz Bolesław Kiryło. Żona Kiryły jest krewną Różyca. Różyc to mężczyzna bogaty, arystokrata. Posiada ziemie na Wołoszczyźnie, stąd jego środki na liczne zachcianki. Jest to mężczyzna wątłej raczej postury, nie robiący piorunującego wrażenia. Zawsze jednak elegancki, jest po prostu próżniakiem, można nawet powiedzieć, że erotomanem. Nie jest to jednak postać zupełnie negatywna, Różyc potrafi bowiem troszczyć się o bliskich i pomagać im zupełnie bezinteresownie.
Jadąc drogą i mijając Orzelską oraz Martę panowie pozwalają sobie na swobodne komentarze w stosunku do Orzelskiej i Korczyńskiej. Te kolei rozmawiają o sytuacji młodszej z kobiet – mieszka ona w dworze Korczyńskich. Marta twierdzi, że Justyna powinna bardziej starać się o znalezienie sobie odpowiedniego męża. Przez swoje nazbyt dumne i melancholijne usposobienie nie jest dobrą kandydatką na żonę. Zarzuca się jej bycie księżniczką. Korczyńska twierdzi, że dwudziestokilkuletnia dziewczyna powinna bardziej mizdrzyć się do kawalerów, a także dbać o swój wygląd. Justyna jednak odrzuca takie rozwiązanie. Woli żyć po swojemu, a nie powielać ogólnie przyjęte wzorce, narzucane kobietom. Rozmowa schodzi na Zygmunta Korczyńskiego. Po historii z nim Justyna miała się rzekomo zmienić, tak przynajmniej twierdzi Marta. Tymczasem młoda kobieta twierdzi, że nic już do niego nie czuje.
Powracające do domu mija drugi wóz, tym razem drabiniasty. Powozi nim trzydziestoletni, przystojny mężczyzna – Janek Bohatyrowicz. Odwozi on do domów kilkanaście wiejskich kobiet także powracających z kościoła. Marta reaguje na pojazd bardzo serdecznie. Pozdrawia mijających. Jednocześnie przypomina sobie czasy, kiedy to pomiędzy Korczyńskimi a Bohatyrowiczami panowała przyjaźń. Wówczas to dwór i zaścianek bardzo ściśle współpracowały. W tych to czasach ojciec Janka – Jerzy, a także jego stryj Anzelm bardzo często bywali na dworze zasiadając nawet do stołu z Korczyńskimi. W swoich wspomnieniach Marta szczególnie wyróżnia Anzelma, z którym śpiewała w duecie. Nagle Janek intonuje pieśń, rozpoczynając ją od słów: „Ty pójdziesz górą, a ja doliną”. Odpowiada mu Justyna, a całą pieśń kończy Korczyńska.
Rozdział 2
Początek rozdziału to opis korczyńskiego dworu. Budynek postawiony był z drewna, nie miał pobielonych ścian. Otoczony był mniejszymi zabudowaniami o przeznaczeniu gospodarskim oraz starym, pięknym ogrodem. Nie była to posiadłość wielkopańska. Widać było jednak, że należy do tych starych dworów szlacheckich, które niegdyś mieściły w sobie dostatki, a życie weń było ludne i wesołe.
W chwili zawiązania akcji w elegancko urządzonym pokoju przebywają cztery osoby: Emilia Korczyńska, Teresa Pilińska oraz dwa mężczyźni jadący powozem – Kiryło i Różyc. Pani Korczyńska jest żoną gospodarza domu, Benedykta. Pilińska to jej przyjaciółka. Panowie opowiadają o spotkaniu na drodze Marty i Justyny. Szczególnie młodsza zwróciła ich uwagę, głównie ze względu na swoją urodę. Prym w rozmowie wiedzie Kiryło, flirtujący sobie swobodnie z zażenowaną Teresą. Gospodyni dworu, Emilia, oddaje się swojemu zwykłemu zajęciu, czyli narzekaniu na samopoczucie i oczekiwaniu na migrenę.
Rozmowę na chwilę przerywa Benedykt, który wkracza do pokoju. Jest zaniepokojony, ponieważ ich dzieci nie przyjechały jeszcze na wakacyjną przerwę w nauce. Mężczyzna zwraca uwagę, że w pomieszczeniu jest zbyt duszno i należałoby otworzyć okno. Jednak żona sprzeciwia mu się twierdząc, że świeże powietrze jej szkodzi. Benedykt zaczyna dyskutować z Różycem, który posiada dość spory majątek. Tematem jest sposób prowadzenia gospodarstwa. Tymczasem Kiryło wyraża ubolewanie nad złym samopoczuciem Emilii i obiecuje, że postara się jakoś poprawić jej stan emocjonalny. Swobodny nastrój na chwilę przerywa muzyka. To Orzelski, ojciec Justyny, gra w swoim pokoju na skrzypcach. Kiryło sprowadza go do pokoju, gdzie wcześniej toczyła się rozmowa. Starzec ubrany jest w szlafrok, co wzbudza śmiech. Mężczyzna staje się przedmiotem żartów. Sytuację przerywa Justyna, która w końcu odprowadza ojca na górę. Kobieta wzbudza podziw swoim zachowaniem. Szczególnie Różyc jest zachwycony jej dumą i sprytnym poradzeniem sobie w trudnej sytuacji.
Teofil rozmawia z Emilią na temat jej ciągłych napadów bólu. Twierdzi, że jedynym skutecznym sposobem może tu być morfina. Nagle do pokoju wkracza Marta. Przynosi ona szczęśliwą dla Korczyńskich wiadomość o przyjeździe ich dzieci do domu. Zebrani witają czternastoletnią Leonię oraz dwudziestoletniego Witolda.
W dalszej części rozdziały Różyc i Kiryło rozmawiają o Justynie. Z ich punktu widzenia nie jest ona dobrą partią, ponieważ jest biedna i nie posiada wielkiego posagu. Co więcej posiada temperament, jest „dumna jak księżniczka i zła jak szerszeń”. Powodem do plotek jest wspominany przez mężczyzn romans Orzelskiej z jej kuzynem, Zygmuntem Korczyńskim.
Tymczasem Justyna w zupełnie innej części domu stara się przekonać starego ojca, aby nie dał się poniżać. Ale człowiek ten nie jest na tyle silny, aby odeprzeć ataki. Jego córka patrzy w trakcie rozmowy w okno i widzi Janka Bohatyrowicza. Śpiewa on kolejną piękną pieśń.
Rozdział 3
Ten fragment książki służy autorowi do nakreślenia historii rodzin Bohatyrewiczów oraz Korczyńskich. Prezentację dziejów rozpoczyna sylwetka Stanisława Korczyńskiego. Miał on czwórkę dzieci: Andrzeja, Dominika, Benedykta oraz Jadwigę. Był człowiekiem bogatym, mimo to postanowił wykształcić dzieci. Synów wysłał do akademii w Wilnie. Wedle woli ojca jego majątek odziedziczył właśnie Benedykt. Andrzej otrzymał folwark. Obydwaj mieli pomagać w utrzymaniu się trzeciemu z braci – Dominikowi – który studiował prawo. Natomiast Jadwiga wyszła za mąż za hrabiego Darzeckiego. Po zakończeniu studiów także Dominik powrócił na ziemie swojego ojca. Benedykt postanowił sprowadzić na dwór ubogą krewną, Martę, którą opiekowali się jego rodzice. Kobieta była wtedy młoda i piękna, a ponieważ odznaczała się także niesamowitą żywiołowością i pracowitością, wszyscy doceniali jej obecność. Rodzina żyła więc ze sobą w zgodzie. To w tych czasach zawiązała się przyjaźń pomiędzy Korczyńskimi a Bohatyrowiczami. Andrzej i Jerzy, obaj posiadający rodziny, poczuli do siebie dużą sympatię. Ich synowie, Zygmunt i Janek, byli rówieśnikami. Wkrótce więc, nie pomni na uprzedzenia, Korczyński zaczęli gościć sąsiadów z zaścianka w swoim dworze.
Przypieczętowaniem ścisłej przyjaźni było powstanie ze stycznia 1863 roku. Niestety – ruch niepodległościowy miał swoje ofiary. Zginął bowiem w powstaniu Andrzej Korczyński, a także jego serdeczny przyjaciel, Jerzy Bohatyrowicz – ojciec Janka. Narrator jednak nie podaje tu wprost, o jakie wydarzenie historyczne chodzi. Pada tylko ważna dla książki nazwa – Mogiła.
W dalszym toku narracji czytelnik dowiaduje się jakimi ścieżkami Benedykt dochodził do wiedzy i doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa. W zasadzie jego życie skupiało się na tym. Zupełnie nie rozumiała tego żona mężczyzny, Emilia. Nie podzielała ona zainteresowań męża, rozmowy na temat sposobu upraw oraz innych szczegółów życia nudziły ją. W jej kręgu zainteresowań znajdowały się romantyczne uniesienia. Próbowała namówić Benedykta do sentymentalnych gestów. Twierdziła, że wychodziła za mąż za kogoś innego, niż ma obecnie u swojego boku. W końcu w czasie jednej z kłótni umówili się, że Benedykt skupi się na gospodarstwie, a Emilii będzie wypłacał część posagu, który wniosła w małżeństwo. Pieniądze były jej przede wszystkim potrzebne na odpowiednie urządzenie swojego najbliższego otoczenia, oraz zaspokajanie codziennych zachcianek. Pomimo emocjonalnego i psychicznego oddalenia od żony Benedykt nie chciał opuszczać dworu. Odmówił nawet Andrzejowi, którego losy po tragicznych wydarzeniach historycznych zniosły do Rosji. Korczyński był zbyt przywiązany do ziemi swojego ojca, aby się z niej wynieść.
Rozdział 4
W korczyńskim dworze spodziewanych jest wielu gości. Powodem są imieniny Emilii przypadające w ostatni dzień czerwca. Zaproszeni, jak co roku, to: wdowa po Andrzeju Korczyńskim, jej syn Zygmunt z żoną, Jadwiga Darzecka z mężem i dziećmi, Kiryło, Justyna z ojcem i Różyc. Zygmunt Korczyński odnalazł bratnią duszę w Różycu – obydwaj tak samo znudzeni są życiem na wsi. Tęsknią za miastem, które nie jest tak odludne i w którym zawsze coś się dzieje. Zupełnym ich przeciwieństwem jest Witold, syn Benedykta. Jest on bardzo entuzjastycznie nastawiony do prowadzenia gospodarstwa. Chętnie dowiedziałby się czegoś nowego na ten temat, dlatego też wypytuje Teofila o różne szczegóły. Ten jednak zbywa młodzieńca.
Benedykt opowiada zebranym swój koszmarny sen. Przywołuje w nim wojska, które najechały na Korczyn. Wspomina także wyimaginowany proces o ziemię z sąsiadami Bohatyrowiczami. Niedługo po opowieści pojawia się niespodziewany gość – żona Kiryły wraz z dziećmi. Jest ona nieczęstym gościem z powodu zajęcia domem i potomstwem. Jej córka staje się obiektem zainteresowania młodego entuzjasty – Witolda. Chłopak rozmawia z Marynią niezwykle przyjaźnie.
Tymczasem Różyc widzi potencjalne efekty ze spotkania z Kiryłową. Namawia ją bowiem, aby kiedyś przez „przypadek” zaprosiła do siebie jednocześnie jego i Justynę. Jak się wkrótce okazuje nie jest on jedynym, który interesuje się dziewczyną. Przysiada się do niej Zygmunt. Chce odnowić znajomość, proponując dziewczynie przyjaźń, co ta stanowczo odrzuca. Incydent nie uchodzi uwadze młodej Francuzce, Klotyldzie, którą poślubił niedawno Zygmunt. Jest ona szaleńczo zakochana, a więc także zazdrosna o męża i Justynę. Do trójkąta dołącza jeszcze Różyc, który zaczyna w jawny sposób adorować Orzelską. Jego niezbyt subtelne propozycje zniesmaczają Justynę, która opuszcza towarzystwo. Chce poskarżyć się Marcie. Ta jednak jest zdenerwowana na służącą i tylko dodatkowo fuka na dziewczynę.
Rozdział 5
Justyną targały negatywne uczucia – złość, smutek, rozżalenie. Opuściła dom. Swoje kroki skierowała na pola. Najwyraźniej pociągał ją panujący tam spokój oraz brak wielu par oczu, które mogłyby ją obserwować. Spacerowała zupełnie bez celu, nie obchodziło ją dokąd prowadzi dróżka, którą podąża. Pomimo pozornego zachowania zimnej krwi na imieninach pani Emilii kobieta była rozdygotana wewnętrznie. Dopiero teraz, na osobności, mogła sobie pozwolić na uzewnętrznienie swojego stanu. Czuła się upokorzona całym zajściem. Szczególnie zaczęła rozpamiętywać sytuację, w której się obecnie znajdywała. Następnie jej myśli zeszły na sfery przeszłości.
Kilkunastoletnia Justyna miała okazję zaznać tego, jak okrutne jest życie. Jej matka była ciężko chora, gdy ojciec zdradzał ją z francuską guwernantką. W końcu kobieta zmarła, a mężczyzna zabrał córkę do Korczyna. Tam została otoczona troskliwą opieką Benedykta i żony Andrzeja. Spokojną i bezpieczną sytuację zburzyło uczucie do Zygmunta. Chłopak zakochał się w Justynie, oczywiście z wzajemnością. Spędzili ze sobą wiele pięknych, romantycznych chwil. Sielankę przerwała matka Zygmunta. Chłopak miał bowiem – przynajmniej pozornie – bardzo uczciwe zamiary wobec Justyny i oświadczył swojej rodzicielce i opiekunce, że chce pojąć ukochaną za żonę. Matka jednak nie zgodziła się. Powodem była niższa pozycja społeczna Justyny oraz jej braki edukacyjne. Jak się okazało także Zygmunt nie jest do końca pewien, czy chce poślubić dziewczynę. Postanowił więc wyjechać do Monachium, aby nabrać dystansu do całej sprawy. Wrócił do domu po dwóch latach. Ale nie sam. Przywiózł ze sobą żonę – Klotyldę. Szok Justyny był ogromny. Poczuła się oszukana i odrzucona. Cios odczuła jako szczególny policzek ze strony byłego kochanka. Ale po czarnej rozpaczy nadeszło poczucie dumy. Kobieta postanowiła nie dać po sobie więcej poznać, co tak naprawdę czuje. Odtąd na jej obliczu zawsze odznaczała się przede wszystkim duma. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie da sobą nikomu poniewierać. Powoli doszła do siebie, chociaż wspomnienie złamanego serca, odrzuconej pierwszej młodzieńczej miłości nie minęło. Powrócił jednak spokój. Pomimo to rozmowa w salonie zmąciła ten stan. Dawne wspomnienia o przyjemnie spędzonych chwilach z Zygmuntem wróciły. Idąc przed siebie dziewczyna myślała o swojej pierwszej wielkiej miłości.
Nagle na jej drodze ktoś się pojawił. Był to mężczyzna napotkany w drodze z kościoła – Janek Bohatyrowicz. Pracował on na polu przy pługu. Śpiewał swoim pięknym, mocnym głosem. Młodzi zaczęli ze sobą rozmawiać. Bardzo szybko okazało się, że nie brak im wspólnych tematów. Wspominali bowiem Martę, Anzelma, stryja chłopaka. Justyna poczuła się przy Janku na tyle swobodnie, że postanowiła mu zwierzyć się ze swoich zmartwień. Wspomniała więc o tym, że bardzo niekomfortowo czuła się na imieninach pani Emilii. Była rozgoryczona i smutna. Jak wyznał jej Janek dla niego zawsze wygląda ona na nieszczęśliwą. Chłopak bowiem przyznaje się do tego, że zna Justynę z widzenia.
W tym momencie rozmowę ktoś przerywa. Jest to Jadwiga Domuntówna. Dziewczyna podchodzi do rozmawiających i z wielkim zainteresowaniem przygląda się Jankowi. Wyraźnie zależy jej na jego uwadze. Gdy w końcu odchodzi chłopak wyjaśnia, że Jadwiga mieszka ze swoim dziadkiem – Jakubem. Sami pracują na gospodarstwie. Starszy mężczyzna jest uważany za szalonego. Jego zdrowie psychiczne poważnie zachwiał fakt odejścia od niego żony.
Janek i Justyna dotarli do zagrody Bohatyrowiczów. Tam dziewczynie przedstawiono Anzelma oraz Fabiana. Ten ostatni to wielki przeciwnik Benedykta. Mężczyźni wiodą spór o ziemię. Kłótnia trwa już wiele lat i żadna ze stron nie chce ustąpić. Rozmowa schodzi na Martę. Justyna rozmawia o niej z Anzelmem. Wyznaje, że kobieta bardzo dużo pracuje w Korczynie. Na to starszy z Bohatyrewiczów wspomina, ze niegdyś, jeszcze jako bardzo młoda osoba, dziewczyna bała się ciężkiej pracy.
Rozmowa w domostwie w końcu dobiega końca. Justyna nie chce jednak wracać do domu. Nie cieszy się na myśl o tym, że będzie musiała nie tylko zmierzyć z natrętnymi komentarzami, ale także na pewno spotka jeszcze Zygmunta. Dlatego gdy słyszy, że Janek i Anzelm wybierają się na mogiłę Jana i Cecylii postanawia iść razem z nimi.
Rozdział 6
Justyna, Janek i Anzelm opuszczają zagrodę Bohatyrowiczów. Gdy wchodzą do wsi jedną z pierwszych chat, jakie mijają jest domostwo Domuntów. To tutaj mieszka Jadwiga, którą Janek i Justyna spotkali na polu. Gdzie trójka bohaterów mija budynek dziadek dziewczyny dostaje kolejnego ataku, w czasie którego odrywa się od rzeczywistości. Uznaje przybyszów za Pacenkę, który ma uprowadzić jego żonę. Jadwiga stara się wytłumaczyć starcowi, że to nie Pacenko. Jednak mężczyzna nie daje wiary jej słowom. Jakuba przekonuje dopiero Anzelm, który zapewnia kim jest i mówi także, że nie ma złych zamiarów. Jadwiga po raz kolejny mówi dziadkowi, że babcia oraz mężczyzna, z którym odeszła, już dawno nie żyją. Dopiero jednak po zapewnieniu o tym przez Anzelma stary Domunt uspokaja się.
Po opuszczeni wsi Justyna, Janek i Anzelm idą w stronę mogiły. Spoczywają tam postaci bardzo ważne dla osadnictwa nadniemeńskiego – Jan i Cecylia. Ich pojawienie się zapoczątkowało bowiem ród Bohatyrowiczów.
Para według legendy miała pojawić się na terenie zamieszkałym przez rody Korczyńskich i Bohatyrowiczów na około sto lat po tym, jak Litwa przyjęła chrześcijaństwo. Jan i Cecylia szukali schronienia w puszczy, która wówczas porastała okolice. Nie znany jest jednak powód dla którego para musiała uciekać. Zamieszkali jednak na dzikim terenie, który musieli całkowicie przystosować do tego, aby można było na nim żyć. Jan i Cecylia wykarczowali sobie odpowiednio wielki teren na dom oraz pole. Posiali zboże, zbudowali odpowiednie budynki. Zaczęli ich odwiedzać mieszkańcy okolicznych wiosek. Ludzie lgnęli do Jana i Cecylii, ponieważ mogli się od nich wiele nauczyć. Uprawa ziemi, rzemiosło – oto dziedziny, w których para przybyszy była o wiele lepsza, niż okoliczni mieszkańcy. W końcu ci, którzy przychodzili po porady i nauki zostawali jako sąsiedzi. Karczowane były więc kolejne paletka ziemi, na których powstawały nowe zagrody i pola. W ten oto sposób powstała świetnie prosperująca wioska. Jej mieszkańcy realizowali ideał gromady ludzkiej. Żyli w szczęściu, nie kłócili się między sobą. Wszyscy byli bardzo przyjaźnie nastawieni, pracują pospołu nad wspólnym dobrobytem. Ziemia była dobrze uprawiana, ale nie nazbyt eksploatowana, dlatego też „odpłacała” się mieszkańcom osady. Człowiek żył nie tylko w harmonii ze sobą, ale także z otaczającym światem. Natomiast Jan i Cecylia doczekali się licznego potomstwa – sześciu synów i sześć córek. Pewnego razu koło wsi przejeżdżał król Zygmunt August. Był zachwycony doskonałym zorganizowaniem osady w tak niedostępnych warunkach geograficznych. W ramach nagrody nadał Janowi i Cecylii tytuł szlachecki. Od ich bohaterskiej pracy nazwał ród Bohatyrowiczami.
Historia pary jest oczywiście znana Justynie, Janowi i Anzelmowi. Funkcjonuje bowiem jako lokalna legenda. Mogiła pary założycieli znajduje się na dość stromym pagórku. Trójka bohaterów wdrapuje się na niego. Widzą krzyż, na którym widnieje następujący napis: Jan i Cecylia rok 1549. Jest tam także hasło: Memento Mori, czyli łacińskie "pamiętaj o śmierci”. Stojąc przed grobem Anzelm zaczyna opowiadać historię Jana i Cecylii, która została przytoczona powyżej.
Tom II
Rozdział 1
Olszynka – majątek Kirłów. Pani domu, Kirłowa, to bardzo zapracowana kobieta. Zajmuje się nie tylko gospodarstwem, ale także szóstką swoich dzieci. Tym młodszym musi poświęcać nieustannie swoją uwagę. Codzienne obowiązki pewnego dnia przerywa kuzyn, czyli Różyc. Kiryłowa bardzo go lubi, uważa że jest sympatycznym, towarzyskim człowiekiem. Jej ocena jest ogólnie pozytywna, poza jednym tylko wyjątkiem. Kobieta uważa, że postępowanie Różyca po kilkoma względami nie jest właściwe. Chodzi szczególnie o nadmierne zainteresowanie zagranicznymi nowinkami, nadużywanie morfiny, a także podejście do Justyny. Kiryłowa jest bowiem zdania, że bałamucenie Orzelskiej nie jest właściwe. O wiele lepszym wyjściem byłoby po prostu małżeństwo.
Różyc składa kuzynce bardzo intratną propozycję. Mężczyzna posiada majątek na Wołoszczyźnie, którym nikt się nie zajmuje. Różyc bardzo rzadko się tam pojawia, dlatego też boi się, że jego włości są zaniedbane. Dlatego przydałby mu się tam dobry zarządca. Proponuje stanowisko Kiryle. Żona kandydata oczywiście bardzo chętnie przystałaby na taki układ, ponieważ wiązałoby się to ze zwiększeniem dochodów rodziny. Kiryłowa marzy bowiem o tym, aby wykształcić swoich dwóch starszych synów. Z drugiej jednak strony przyznaje, że mąż zupełnie nie nadaje się na bycie zarządcą. Nie ocenia go źle, ponieważ przyznaje, że jest to człowiek uczciwy i z natury dobry, ale zupełnie nie nadaje się do kierowania gospodarstwem. Nawet w ich mniejszym domu wszystkim musi zajmować się kobieta. Zagroda jest więc na głowie pani domu, ponieważ Kiryło o wiele częściej przebywa poza domem, niż w nim. Przekazując Różycowi te informacje Kiryłowa jest z nim zupełnie szczera. Mówi zarówno o potrzebach finansowych, jak i tez obawach o prowadzenie jego majątku. Różyc przyjmuje odmowę bez urazy. Docenia szczerość kobiety oraz fakt, że nie chce za wszelką cenę zarobić jednocześnie pogrążając jego włości. Dlatego proponuje Kiryłowej sfinansowanie edukacji jej synów. Kobieta jest zachwycona i przejęta propozycją. W ramach wdzięczności proponuje Różycowi, że kiedyś odwiedzi go na Wołoszczyźnie i postara się porozmawiać z nim po raz kolejny o ślubie z Justyną.
Rozdział 2
Korczyn. Pani Emilia rozchorowała się – dostała ataku nerwów, jak mówiono na jej przypadłość. Do domu przybył lekarz. Jego zaleceniami było dużo odpoczynku na świeżym powietrzu, czyli to, przed czym broniła się chora. Medyk zostawił także kilka recept na lekarstwa, które miały pomóc. Zupełnie przypadkowo słyszy on kaszlącą Martę. Lekarz stwierdza, że to tej kobiecie bardziej przydałoby się leczenie, niż pani Emilii. Kobieta jednak nie chciała słyszeć o żadnym leczeniu, wzdrygając się na samą myśl o interwencji lekarskiej. Tymczasem do Korczyna zajechał Darzecki wraz z córkami. Jest to szwagier Benedykta. Przywozi ze sobą córki. Cel jego wizyty jest jasny – domaga się wypłaty posagu żony. Korczyński starał się jakoś załagodzić konflikt. Tłumaczył mężczyźnie, że w tej konkretnej chwili wypłacenie tak wielkiej sumy może zrujnować jego majątek. Jego prośbą było to, aby Darzecki zgodził się przyjąć póki co tylko połowę sumy. Jednak szwagier był nieugięty. Wymawiał się kosztami, na jakie narażają go jego własne córki, a jakie miały być dla nich niezbędne. Szczególnie chodziło o koszty wyprawki jednej z dziewcząt. Zakupione miały być odpowiednie sprzęty oraz stroje, a to wszystko bardzo dużo kosztowało.
W czasie trudnych rozmów majątkowych podopieczne Darzeckiego spędzały czas z córką Benedykta, Leonią. Panny postanowiły wydrwić wystrój saloniku w domu Korczyńskich. Ich negatywne opinie były dla panny tak sugestywne, że zaczęła namawiać ojca na zmianę umeblowania. Oczywiście taki remont to duży wydatek. Ojciec wykazuje pewną uległość w stosunku do córki.
Po wyjściu gości syn Benedykta, Witold, kłóci się z ojcem. Zarzuca mu zły stosunek zarówno do szwagra, jak i córki. Jeśli chodzi o Darzeckiego to Benedykt miał się zachować w stosunku do niego zbyt ulegle. Powinien być bardziej wyniosły i honorowy, a o wiele mniej nadskakujący i pokorny. Z kolei Leonię ojciec wychowuje – według słów syna – na rozkapryszoną salonową lalkę, nie zaś prawdziwą kobietę, rozsądną w poglądach i zachciankach. Witold to pozytywistyczny idealista, któremu nieobce są osądy dotyczące bezmyślnego kształtowania młodych kobiet. Ówczesne warunki, czyli brak wartościowej edukacji, a także nadmierne rozpuszczanie bogatych panienek skazywało je na bezużyteczność. Mężczyźni pokłócili się o dwa punkty sporne, które w swej realizacji zupełnie ich różniły. Ojciec nie mógł znieść krnąbrności syna, a także tego, że młody człowiek ma czelność sprzeciwiać się jego postępowaniu. Tymczasem Witold jako reformator nie mógł pogodzić się z tym, czego nie tylko nie podzielał, ale wręcz potępiał.
Do dworu Korczyńskich zajechał Kiryło. Wdał się w rozmowę z panią Emilią oraz Teresą. Druga z kobiet jest towarzyszką korczyńskiej. Teresa Pilińska to dawna guwernantka. Teraz nie odstępuje swojej pani na krok. Podaje jej lekarstwa, pomaga w poruszaniu się, gdy chora tego wymaga. Za wszelką cenę stara się upodobnić do pani Emilii. W zestawieniu z nią jednak od razu rzuca się w oczy, ze Teresa jest brzydsza, gorzej ubrana, bardziej zaniedbana. Chociaż jest to postać nieco przerysowana w swojej strukturze, to jednak sprawia wrażenie pozytywne. Żal wzbudza więc nieustanne naigrywanie się z tej postaci. W tej scenie szydercami są pani Emilia oraz Kiryło. Mężczyzna próbuje wmówić kobietom, że Różyc interesuje się Teresą jako swoją potencjalną kandydatką na żonę. Dla kobiety szczególnie ważny jest fakt, że pominięte zostaną różnice majątkowe oraz pochodzeniowe. Teresa daje się nabrać Kiryle. Zaczyna stroić się, coraz bardziej podniecona wizją przyszłego małżeństwa. Tymczasem Kiryło mówi pani Emilii, że tak naprawdę przedmiotem atencji Różyca jest Justyna.
Orzelska słysząc te wieści zamyka się w pokoju. Zaczyna rozmyślać o tym, co dotarło do jej uszu. Nie cieszy się zupełnie z możliwości adoracji oraz zamążpójścia. Jest skłonna uwierzyć w to, że Kiryło miał rację i że Różyc jest faktycznie nią zainteresowany. Dowodem ku temu były wcześniejsze dowody atencji z jego strony. Pomimo jednak swojej sytuacji Justyna w ogóle nie jest zainteresowana ślubem. Jej myśli wracają do jedynej jak do tej pory wielkiej miłości. Wyjmuje list od Zygmunta. Czyta o tym, jak bardzo dawny kochanek pragnie się z nią spotkać i odnowić ich przyjaźń. Prośba o spotkanie sam na sam wytrąca ją nieco z równowagi, ale nie na tyle, aby poczuła się zaniepokojona.
Do listu Zygmunt dołączył tom wierszy Musseta. Kilka lat wcześniej, jeszcze w czasie swojego płomiennego romansu zakochani czytali utwory z sercami przepełnionymi namiętnością. Teraz jednak czytając kolejne wersy Justyna nie miała wypieków na twarzy, nie odczuwała łomotania serca, ani żadnych innych oznak szczególnego podniecenia. Wiersze po prostu jej nie wzruszały. Poznała, czym jest wzgardzona miłość. Wiedziała, jak ważne są inne czynniki, przed którymi największe nawet uczucie musi ustąpić. Zrozumiała, że widocznie nie była to prawdziwa miłość. Przyrównała historię swoją i Zygmunta do opowieści o Janie i Cecylii. To tamta bohaterska para była wzorem miłości i przywiązania. Justyna zrozumiała, że prawdziwa miłość to nie tylko westchnienia nad poezją, lecz przede wszystkim więź oparta na zaufaniu i przywiązaniu. Rozmyślają tak orzelska podarła list byłego kochanka na drobne kawałeczki.
Rozdział 3
Rozpoczęła się już pora żniw. Także w wiosce Bohatyrowiczów praca wre na dobre. Wszyscy mieszkańcy starają się jak najlepiej potrafią, aby sprostać obowiązkom. Praca na roli nie jest prosta, wymaga bardzo wiele trudu i wkładu fizycznego. Jednak ludzie zdają sobie sprawę z tego, że taki jest właśnie bieg ich życia – muszą pracować, aby mieć co jeść. Chociaż każdy mieszkaniec wioski ma własny kawałek pola to ludzie pracują razem. Odczuwają w ten sposób to, jak ważna jest dla każdego człowieka wspólnota, w której żyje. Żniwa to czas, w którym najlepiej to widać. Praca pospołu z sąsiadem jednoczyła. Drugim bardzo istotnym powodem wyjątkowości tego akurat okresu było to, że każdy chciał pokazać się od jak najlepszej strony. I nie chodziło tu tylko o wygląd zewnętrzny, chociaż także był on bardzo ważny. Mężczyźni na przykład nosili świeżo wyprane, śnieżnobiałe koszule, kobiety zaś jaskrawe kaftany. Ale chodziło także o zaprezentowanie przed innymi swojej pracowitości. Każdy bowiem chciał uchodzić za najlepszego gospodarza, który potrafi najszybciej poradzić sobie z obowiązkami wynikającymi z pracy na roli.
W pracach na polu brała oczywiście udział także Justyna Orzelska. Pracuje ona na polu Bohatyrowiczów wraz z Jankiem oraz jego matką, Starzyńską. Czytelnik ma możliwość poznać losy kobiety. Gdy zmarł ojciec Janka, Jerzy, wdowa wyszła za mąż po raz drugi. Owocem tego związku była córka Antolka. Niestety, dziesięć lat później także drugi mąż pożegnał się ze światem żywych. Wówczas matka Janka znalazła sobie trzeciego męża – Starzyna. Był to wdowiec któremu pod opieką została szóstka dzieci. Z powodu właśnie liczby nowych podopiecznych Janek, już wówczas dorosły chłopak, dostał pod opiekę siostrę. W czasie pracy na polu Starzyńska zaczęła snuć opowieści dotyczące przeszłości. W końcu dotarła także do Janka i jego zamiarów wobec Jadwigi Domuntówny. Mężczyzna nie jest tym zachwycony. Jego niezadowolenie wzrasta, gdy matka wspomina na głos o początkach uczucia, które zaczęło kiedyś rodzić się między młodymi.
Justyna tymczasem pracowała tak, jak inni. Bardzo istotny jest tu fakt, że nie była do tej pracy przygotowana pod kątem swojego stroju. Kobieta miała na sobie bowiem gorset, co znacznie utrudniało jej ruchy. Zdawała się jednak tym zupełnie nie przejmować.
W trakcie prac doszło do kłótni pomiędzy Fabianem a Ładyszem. Przedmiotem sporu była oczywiście ziemia. Mężczyźni nie mogli zgodzić się, do kogo należy fragment pola. Kłócili się tak zażarcie, że skończyli rękoczynami. Justynie nie podobał się taki sposób rozwiązywania konfliktu. Zamierzała więc opuścić pole. Nagle uświadomiła sobie bardzo prosty mechanizm, jaki panuje w ludzkich zbiorowościach. Chodzi mianowicie o to, że wszędzie dzieją się rzeczy pozytywne i negatywne – jest to cecha nieodłączna naturze ludzkiej. Nie ważne więc, gdzie się przebywa, czy wśród prostych ludzi czy też na przykład w Korczynie. Przecież tam także wielokrotnie dochodziło do kłótni i konfliktów. Jedyną różnicą, jaką można zauważyć, jest forma prowadzenia sporu. Najwyraźniej takiego samego zdania był Jan, który stwierdził, że różnego rodzaju charaktery bywają na świecie i w różny sposób się to objawia. Jedyną wartością, jaka jest istotna jest więc to, co człowiek kryje w środku.
Nagle na polu pojawia się syn Benedykta, Witold. Jest on uradowany faktem, że Justyna bierze udział w pracach. Okazuje się, że chłopak od czasu swojego powrotu do domu bardzo często zachodzi do mieszkańców wsi i dużo z nimi rozmawia. Doradza w jaki sposób mogą poprawić swój los, próbuje ulepszać kolejne aspekty życia. Jedyną chatą, do której jak do tej pory nie zaszedł, jest dom Anzelma. Witold boi się, że nie będzie mile widziany ze względu na swojego ojca. Janek zaprzecza takiemu tokowi myślenia i zaprasza chłopca do siebie. Witold zgadza się. Anzelm jest bardzo zdziwiony tym, że syn Benedykta przyszedł do niego. Jednak nie wyprasza go. Jest raczej zaskoczony faktem, że chłopak interesuje się losami ubogiej szlachty. Starzec zauważa wielkie podobieństwo Witolda do jego zmarłego stryja, Andrzeja. Wspomina przy okazji z sentymentem także przyjaźń jaka łączyła zmarłego z ojcem Janka, Jerzym. Anzelm pokazuje Korczyńskiemu klasykę literatury, która została zachowana w ich chacie. Okazuje się, że są to książki, które Andrzej podarował niegdyś Jerzemu.
Rozdział 4
Justyna wybrała się wraz z Janem na wycieczkę do mogiły powstańców. W trakcie przeprawy łódką przez Niemno młodzi dużo rozmawiają. Najpierw on opowiada o tym, jak rozpoczęła się walka, w której zginął jego ojciec. Janek pamięta, jak powstańcy ruszali do walki. Wtedy to po raz ostatni widział Jerzego. W gronie powstańców byli także Anzelm oraz Andrzej i Dominik Korczyńscy. Przez kilka dni mieszkańcy wsi nasłuchiwali odgłosów bitwy. W końcu wraz ze złymi wieściami przybył ranny Anzelm, który powiedział, że Jerzy i Andrzej nie żyją. Janek – wówczas zaledwie ośmioletnie dziecko – poszedł zawiadomić Benedykta o tragedii. Justynę bardzo wzruszyła opowieść. Dotarło do niej, że jak do tej pory nic nie zrobiło na niej takiego wrażenia. Ani wszystkie przeszeptane chwile a Zygmuntem, ani jego gorące wyznania, ani nawet poezja czytana z wypiekami na twarzy. Nic nie było lepsze od tej prostej, ale prawdziwej historii. Ta refleksja pociągnęła za sobą dalsze. Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nie lubi swojego dotychczasowego życia. Przeszkadza jej bycie na czyimś utrzymaniu, bez pracy, na łasce innych ludzi. Zwierza się ze swych zmartwień Jankowi. Mężczyzna bardzo dobrze rozumie jej rozterki. Wyznaje, że od dawna uważa, iż Justyna jest nieszczęśliwa. Widząc ją w kościele wielokrotnie myślał o jej wielkim smutku. Jako dobry i uczynny człowiek chciał temu jakoś zaradzić. Jego odpowiedzią na zwierzenia Orzelskiej była opowieść o własnych zgryzotach. Janek martwi się głównie niezgodą pomiędzy mieszkańcami wsi. Zamiast zgadzać się ze sobą, pomagać sobie i żyć jak bracia ludzie kłócą się o każdy skrawek ziemi. Taka sytuacja doprowadza do częstego braku zgody, co psuje stosunki pomiędzy poszczególnymi rodzinami.
Opowieści przerywa zbliżająca się ulewa. W czasie drogi powrotnej Janek i Justyna mokną. Gdy w końcu dobijają do brzegu są całkowicie mokrzy. Janka nachodzi refleksja na temat pięknych mokrych włosów Justyny. Oboje udają się do chaty Anzelma.
Rozdział 5
Justyna odwiedza Anzelma wraz z Jankiem. Gospodarz dziwi się, że dziewczyna pracuje tak, jak wszyscy mieszkańcy wsi. Kolejnym powodem do zdziwienia jest fakt, że dziś była wraz z jego bratankiem na mogile powstańców. Justyna spędza bardzo miło czas wśród bliskich Janka. Zgadza się zostać druhną na ślubie Elżusi, córki Fabiana. Anzelm opowiada jej o swoich troskach. Wspomina przede wszystkim uczucie łączące jego i Martę. Kobieta kochała go, jednak nie wyobrażała sobie ich ślubu. Jej postawa zdecydowała o niezaznaniu szczęścia przez oboje.
Przyjazny nastrój zakończył się wraz z nadejściem Jadwigi Domuntówny. Patrzyła ona zazdrosnym wzrokiem na wesoło rozmawiających Janka i Justynę. Dziewczyna kilkakrotnie niemiło odezwała się do Orzelskiej. W końcu obrażona wyszła z chaty Anzelma.
Po powrocie do Korczyna Justyna postanowiła porozmawiać z Martą. Ta jednak przede wszystkim postanowiła skrytykować Orzelską za jej chęć bratania się z ludem. Starsza z kobiet oświadczyła bowiem, że jeżeli Justyna nadal tyle uwagi poświęcać będzie Jankowi to może jej przejść koło nosa bardzo dobra partia, jaką jest bogaty Różyc. Marta zdradziła Orzelskiej, że tego dnia Korczyn odwiedziła Kirłowa. Kobiety rozmawiały na temat ślubu Justyny i Różyca. Po tej rozmowie Marta jeszcze bardziej ochoczo starała się przekonać młodszą przyjaciółkę do związku. Starała się nawet wmówić jej, że tak naprawdę na pewno chce wyjść za niego za mąż, tylko boi się, lub też wstydzi, do tego przyznać. Jedyną odpowiedzią na ten monolog było pytanie Justyny dlaczego Marta nie chciała wyjść za Anzelma. Ciotka odpowiedziała, że bała się reakcji innych ludzi oraz ciężkiej pracy, jaka niewątpliwie by ją czekała w tym związku. Orzelska powiedziała starzej krewnej o tym, że Anzelm często wspomina ją z sentymentem. Marta przyjęła tę wiadomość ze wzruszeniem.
Tom III
Rozdział 1
Ten fragment powieści rozpoczyna się od opisania kolejnej postaci – Andrzejowej Korczyńskiej. Celowo nie ma tu imienia kobiety. Jest ona nadal tak bardzo zakochana w mężu, że nie używa własnego imienia (pomimo, że ukochany odszedł z tego świata wiele lat temu). Kobieta ta owdowiała jako dość jeszcze młoda osoba, pomimo to jednak nigdy nie myślała nawet o powtórnym zamążpójściu. Nadal zachowuje żałobę. Jest to kobieta piękna i dumna. Jej życie codzienne naznaczone jest ascezą. Pomimo tego, że nie jest to postać negatywna to także nie do końca kryształowa. Zarzutem wobec Andrzejowej Korczyńskiej – na tle całości utworu – może być jej niemożność przełamania się wobec chłopów. Nie oznacza to, że jest to wielka pani, która pomiata niższymi od siebie rangą społeczną. Kobieta szanuje chłopów, lecz nie może przełamać swojej niechęci do ich sposobu zachowania. Był to za życia Andrzeja jedyny punkt, w którym małżonkowie nie mogli się dogadać. Oboje jako osoby z wyższych sfer, bardzo dystyngowani, nie mieli na co dzień żadnych problemów i nieporozumień. Jednak zupełnie żona nie mogła zrozumieć, dlaczego Andrzej tak bardzo brata się z ludem chłopskim. Korczyńska jest także wielką patriotką.
Po śmierci ukochanego mężczyzny wszystkie swoje uczucia przelała na swojego syna – Zygmunta. Chłopiec wychowywany był pod kloszem, bardzo rozpieszczany. Miał swoich prywatnych nauczycieli. Na wyjazd dla dalszej edukacji za granicę matka także łożyła pieniądze, aby tylko potomkowi niczego nie brakowało. Matka bardzo stara się, aby Zygmunt wyrósł na porządnego człowieka. Jednak po pewnym czasie odkrywa z wielką zgrozą, że chłopak nie podziela jej przywiązania do narodowych tradycji i pamiątek. Co ważniejsze – Zygmunt całkowicie nie rozumiał ofiary ojca złożonej w powstaniu, nie podzielał entuzjazmu matki w ciągłym rozpamiętywaniu czynu oraz hołubienia go.
Kolejnym powodem rozczarowania był brak wielkich czynów na gruncie malarstwa. Andrzejowa wierzyła bowiem, że jej syn ma ogromny talent. Jak do tej pory jednak nie wykazał się on nim. Także potencjalni krytycy i nabywcy jego twórczości nie kwapili się do tego, aby wyrażać peany zachwytu.
Obecnie Zygmunt wraz z żoną Klotyldą mieszka z matką w Osowcach. Taki stan trwa od dwóch lat. Andrzejowa wyraźnie zauważa, jak nieszczęśliwym jest małżeństwo jej syna. Mężczyzna co chwilę odtrąca żonę, pokazując, że jej nie kocha. Zygmunt jest Klotyldą okropnie zmęczony i znudzony. Jest wobec żony chłodny. Jego postawa może dziwić, lub nawet szokować, jeżeli weźmie się pod uwagę samo wielbienie męża przez Francuzkę. Kobieta kocha Zygmunta, dając mu co chwilę dowody swego uczucia. Jej sposób bycia, charakteryzujący się głównie dziecięcą szczebiotliwością, denerwuje Korczyńskiego. Być może właśnie ten nadmiar okazywanej miłości także jest powodem ochłodzenia z jego strony.
Wracając do toku fabuły: mieszkańcy Osowiec jedzą wspólnie śniadanie. Po posiłku Zygmunt postanawia poczytać. Zauważa nagle na stoliku tomik poezji Musseta – ten, który podarował wraz z listem Justynie. Gorączkowo przegląda książkę, licząc na jakiś znak lub liścik w ramach odpowiedzi. Niczego jednak nie znalazł. Rozgorączkowany nie może usiedzieć w miejscu. Postanawia pojechać do Korczyna. Oznajmia o tym Klotyldzie, ukrywając jednak prawdziwy cel swojego wyjazdu. Żonie mówi, że musi porozmawiać z Benedyktem na temat interesów. Ta jednak szybko orientuje się, że nie taki jest właściwy cel podróży męża. Klotylda podejrzewa, że jest nim Justyna Orzelska.
Rozdział 2
Tymczasem Justyna spędza czas z Witoldem. Wracają razem z Bohatyrowic do Korczyna. Rozmawiają o zmianach w życiu oraz światopoglądzie Justyny. Nagle natykają się na Benedykta, który jest bardzo zdenerwowany. Okazuje się, że jeden z chłopów zepsuł żniwiarkę, ponieważ nie potrafił się nią posługiwać. Witold stara się załagodzić sytuację. Mówi chłopu, jak należy się z maszyną prawidłowo obchodzić. Na pocieszenie dodał też, że jutro pomoże naprawić zepsutą maszynę. Benedykt podziękował synowi za załatwienie sprawy, a także za pomoc w rozwiązaniu problemu. Nie może jednak zrozumieć sposobu myślenia syna i jego poglądów. Stary Korczyński uważa, że młodociane ideały są zupełnie nieprzystosowane do życia. Mężczyźni ponownie kłócą się. Rozstają się w gniewie.
W samym zaś Korczynie przebywa znowu Kiryło. Zdaje się on prowadzić kampanię na rzecz Różyca. Wychwala bowiem jego charakter, serce, koligacje arystokratyczne, a zwłaszcza bogactwa i talent do ich gromadzenia. Młody idealista, jakim jest Witold, nie wierzy jednak w to, że Różyc jest takim nadzwyczaj dobrym człowiekiem. Wierzy on bowiem w ideały pracy i samodoskonalenia, tymczasem wychwalany arystokrata zupełnie ich nie realizuje. Dlatego młody Korczyński nazywa go „dziurawym sitem”. Pyta Justynę, czy bierze na poważnie plany matrymonialne Różyca. Dziewczyna nie daje jednoznacznej odpowiedzi, stara się raczej zbyć pytanie Witolda.
Tymczasem do dworu przybywa Elżusia. Chce zaprosić w imieniu ojca Justynę oraz Witolda na swoje wesele. Rodzeństwo stryjeczne zostaje zaproszone do domu Fabiana. Przyjęci byli bardzo serdecznie – gospodarz wykazał się wielką gościnnością. Poza już wymienionymi obecny był także narzeczony Elżusu, Franciszek Jaśmont. Temu z kolei towarzyszył mąż matki Janka Bohatyrowicza – Starzyński. W czasie wizyty przybywa także Michał, czyli adorator Antolki. Przynosi on wieści o Janku. Bohatyrowicz niestety nie może przyjechać, ponieważ przedłużały mu się prace w polu. Justyna wydaje się być smutniejsza na wieść o tym.
Po swoim powrocie do Korczyna Witold rozmawia z ojcem. Benedykt prosi go o załatwienie pewnej sprawy. Chodzi o dług u Darzeckich. Witold miałby na prośbę ojca porozmawiać z Darzeckimi na temat jego umorzenia. Młody Korczyński jednak nie chce się na to zgodzić. Musiałby bowiem ukorzyć się przed ludźmi, których zupełnie nie szanuje. Byłoby to więc całkowicie wbrew jego ideałom. Taka odpowiedź oczywiście po raz kolejny doprowadza do kłótni na linii ojciec–syn. Są oni bezradni wobec różnić światopoglądowych, które ich dzielą, nie potrafią się porozumieć.
Do Justyny zaś przychodzi Zygmunt. Od razu, gdy tylko wkroczył do Korczyna skierował się do jej pokoju. Mężczyzna pyta, czy ma ona rzeczywiście zamiar wyjść za Różyca. Ta jednak nie chce udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Zygmunt pada na kolana i wyznaje Orzelskiej miłość. Chce całować jej ręce. Proponuje, aby zamieszkała z nim w Osowcach, ponieważ tylko ona może być jego muzą. Justynę odrzuca ta propozycja. Czuje wstręt i oburzenie. Mówi, że to, co Zygmunt nazywa miłością wcale nią nie jest, jest to bowiem tylko chęć romansowania. Orzelska nie chce unieszczęśliwiać żony byłego kochanka, wiedząc, jak ta bardzo go kocha. Także jej własna pozycja w Osowcach byłaby przecież bardzo niekomfortowa. Na koniec rozmowy dodaje, że już nie darzy Zygmunta żadnym uczuciem, natomiast jest ktoś inny, kto przyciąga jej uwagę. Na jego pytanie, czy tym kimś jest Różyc Justyna enigmatycznie odpowiada: „Być może”. Zygmunt jest rozgoryczony i zagniewany odpowiedzią kobiety.
Wraca do domu. Jego natura burzy się przeciwko takiej sytuacji – sytuacji odrzucenia przez dawną kochankę. Zaraz po przekroczeniu progu Osowiec idzie do pokoju matki, aby z nią porozmawiać. Spotkanie trwa bardzo długo i ma dość dramatyczny przebieg. Na początku Zygmunt oświadcza swojej rodzicielce, że nie chce już dłużej pozostawać w rodzinnym majątku. Próbuje namówić Andrzejową, aby sprzedała Osowce i wyjechała wraz z nim i Klotyldą za granicę. Korczyńska doznała szoku. Całe jej wieloletnie nadzieje legły w gruzach. W końcu dojrzała, że jej synowi daleko jest do ideału. Zygmunt niczego i nikogo nie kochał, ani Klotyldy, ani nawet Justyny. Chciał tylko podążać za swoimi zachciankami oraz nowymi porywami serca. Nie szanował zasad. Kobiecie nie mieściło się w głowie porzucenie tej ziemi, którą rodzina posiadała od wielu lat i do której była tak bardzo przywiązana. Czary goryczy dopełniają dalsze słowa Zygmunta. Mężczyzna jasno mówi, że tradycje i związanie z ojczyzną nie są dla niego ważne. Żałoba narodowa i ciągłe rozpamiętywanie przeszłości jest dla niego głupstwem, któremu nie należy poświęcać wiele uwagi. Stawia on na przyszłość. Zygmunt zafascynowany jest cywilizacją i to do niej zamierza dążyć, porzucając rodowe tradycje. W końcu otwarcie przyznaje, że zupełnie nie rozumie i podziela opinii matki na temat śmierci ojca. Według niego Andrzej był szalony, że chciał poświęcić swoje życie w takiej akurat sprawie, nie myśląc o rodzinie i swoim dalszym życiu. Po tych słowach matka kazała mu natychmiast opuścić pokój. Potem kobieta długo płakała. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, jak wielką porażkę poniosła w sprawie wychowania własnego dziecka. Zawsze starała się dawać mu to, co najlepsze. Okazało się to jednak złą metodą. Zygmunt wyrósł na człowieka płochego, któremu ważniejsze wartości są zupełnie obce. Nie tylko nie podziela on poglądów matki, ale także kompletnie ich nie szanuje. Nie widzi niczego wielkiego w losie własnego ojca, który przecież powinien być dla syna wzorem do naśladowania jeśli chodzi o drabinę wartości moralnych.
Rozdział 3
Nadchodzi dzień ślubu Elżusi. W domu Fabiana wre, wszyscy chodzą ogromnie ożywieni i radośni przy okazji tak wesołego święta. Przygotowania weselne jeszcze pobudzają ten nastrój. Zebrało się mnóstwo osób. Przybyła Justyna jako pierwsza druhna, a także Witold z Marynią Kirlanką. Niespodzianką było namówienie Marty do uczestnictwa w uroczystościach. Chociaż początkowo niechętnie, w końcu jednak dała się ona przekonać do odwiedzić na ślubie Elżusi. Wesele przebiegało radośnie. Marta pierwszy raz od wielu lat rozmawiała z Anzelmem oraz innymi Bohatyrowiczami. Ze wzruszeniem wspominali przeszłość, kiedy jeszcze jako młoda dziewczyna często odwiedzała to miejsce.
W pewnej chwili na wesele wpada spóźniona Jadwiga Domuntównaz ojcem. Dziewczyna jest bardzo wystrojona – specjalnie dla Janka. Ten jednak nie poświęca jej zbyt wiele uwagi, skupiając się głównie na Justynie. Orzelska i Janek są sobą najwyraźniej zachwyceni. Widząc to Jadwiga nie wytrzymuje i rzuca w nich kamieniem. Całe towarzystwo oburzyło się takim zachowaniem. Jednak Janek stara się załagodzić sytuację. Tłumaczy, że dziewczyna rzuciła w niego kamieniem dla zabawy. Później chłopak tłumaczy Justynie dzieje swojego „związku” z Domuntówną. Mówi, że między nimi nigdy tak naprawdę nic nie było, że większa część tego, co o nich mówią oparta jest na jej zauroczeniu i wzajemnych platonizmach. Dziewczyna bardzo dręczy go swoim uczuciem. Być może nawet by się z nią kiedyś ożenił, gdyby nie spotkał kogoś, kto naprawdę jest dla niego ważny. Teraz więc sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Tymczasem w innym kącie izby trwała rozmowa na zupełnie inny temat. Fabian starał się bowiem o przychylność Witolda. Prosił go o wielką przysługę. Okazało się, że adwokat reprezentujący Bohatyrowiczów nie złożył na czas papierów do sądu wynikiem czego ci przegrali proces o ziemię z Benedyktem. Fabian przyznaje się także do błędu. Mówi, że jakiś czas temu odkrył mapę, z której jasno wynika, że ziemia jest jednak Korczyńskich. Był jednak zbyt hardy i dumny, aby otwarcie przyznać się do błędu. Przyznaje także, że zgoda pomiędzy dworem a zaściankiem byłaby na rękę dwóm stronom. Korczyn nie musiałby się martwić o ręce do pracy, zaś Bohatyrowicze by na tym zarobili. Witold postawiony jest w trudnej sytuacji. Po ostatnich kłótniach z ojcem nie bardzo ma ochotę na rozmowę z nim. Jednak idealistyczna strona jego natury podpowiada, że układ proponowany przez Fabiana jest korzystny nie tylko od strony finansowej, ale także dlatego, że może ponownie spoić ze sobą dwie zwaśnione rodziny. Dlatego w końcu obiecuje porozmawiać z Benedyktem i przekonać go do planu, który przedstawił Fabian.
Rozdział 4
Późnym wieczorem Benedykt Korczyński przebywa nadal w swoim gabinecie. Nie śpi jednak, lecz rozmyśla nad sprawami, które spadły na jego rodzinę. Szczególnym powodem jest list, który otrzymał właśnie od Dominika. Jego rozmyślania przerywa syn. Witold przyszedł, aby porozumieć się z ojcem w sprawie, o którą prosił go Fabian. Przekonywał ojca, że rodzina Bohatyrowiczów wcale nie jest taka zła i że pragną oni zgody z Korczynem. Swoją przemowę poparł także własnymi przekonaniami, w których pełno było haseł o konieczności zapanowania zgody między ludźmi, braterskiej pomocy i solidarności. Benedykt nie zareagował na początku pozytywnie – nazwał syna wariatem. Za chwilę jednak przypomniał sobie, że on w jego wieku był takim samym wariatem. Nagle uprzytomnił sobie, że wszystko to, w co wierzy obecnie Witold także jego głowę kiedyś napełniało górnolotnymi hasłami. Witold jest jak powracająca fala – fala podobna do tej, która kiedyś pchnęła młodych mężczyzn do udziału w powstaniu. Teraz, w innych warunkach historycznych, pcha młodego do odbudowy kraju z innej strony. Benedykt postanowił darować dług Bohatyrowiczom, mając na uwadze to, że faktycznie nie są oni w stanie spłacić aż tak wielkiej kwoty. Tym samym ojciec i syn pogodzili się ze sobą. Padli sobie w ramiona i postanowili, że na drugi dzień wybiorą się razem na mogiłę powstańców.
Witold wrócił na ucztę weselną. Oznajmij wszystkim gościom, nie tylko Fabianowi, jaką słuszną decyzję podjął w sprawie długu jego ojciec. Oczywiście nie trudno sobie wyobrazić, jak wielką radność wywołało oświadczenie. Pod koniec zabawy Janek i Jadwiga pogodzili się. Wyjaśnili sobie wszystkie nieporozumienia, nawzajem życząc sobie szczęścia. Janek zabrał potem Justynę nad brzeg Niemna. Tam podziwiali piękne widoki i przysięgli sobie na zawsze być razem.
Rozdział 5
Następnego dnia do Korczyna zajechali Kiryłowie. Występowali oni w zasadzie w roli swatów, przywieźli bowiem wiadomość o oświadczynach Różyca względem Orzelskiej. Oczywiście pani Emilia, Teresa i sami Kiryłowie byli zachwyceni tą propozycją. Nie mogli powstrzymać się od wyliczenia wszystkich zalet przyszłego związku oraz szans jakie niósł ze sobą taki awans społeczny. Justyna zdziwiła ich mówiąc, że poprzedniego wieczora obiecała zostać żoną Janka Bohatyrowicza. Powiedziała, że go kocha i wierzy, że także on podziela jej uczucie. Spora grupa świadków była niezwykle oburzona sytuacją, nie mieściło się w głowach, że można przedłożyć miłość biednego mężczyzny nad bogactwem drugiego. Janek to przecież szlachcic zaściankowy, pozbawiony tytułów arystokratycznych, majątku, specjalnych bonifikat wynikających z dobrego urodzenia. Jego życie oparte jest przede wszystkim na ciężkiej pracy na polu i w zagrodzie. Dlatego też wydaje się szaleństwem, że ktoś może wybrać codzienne mozolne wykonywanie obowiązków nad podróżami i korzystaniem z uroków bogactwa. Różyc to, jak mogłoby się wydawać, dla Justyny książę z bajki. Pomijając jej urodzenie oraz brak posagu i tak zdecydował się wziąć ją za żonę. Ta argumentacja jednak ma zasadniczą lukę – nie bierze pod uwagę prawdziwych pobudek mężczyzny. Różyc przecież nie jest prawdziwie zakochany w Justynie, na pewno nie w taki sposób, jakiego by ona sobie życzyła. Nie rozmawiał z nią nigdy sam na sam na tyle długo, aby mogli się chociaż poznać. Nie ma wiec mowy o jakimkolwiek porozumieniu w sprawie ślubu. Także Benedykt poparł decyzję Justyny, a w końcu nawet sama Kirłowa pochwaliła wybór.
Pod koniec powieści Marta czuje, że nadszedł czas na zmiany w jej życiu. Zaczyna się zastanawiać nad dalszym swoim losem w domu Korczyńskich. Czuje, że jej miejsce nie jest już wśród ludzi, z którymi przeżyła ostatnie dwadzieścia parę lat. Idzie więc do Benedykta porozmawiać o swojej przyszłości. Pyta go, jakie on ma zdanie na ten temat. Kobieta prosi, aby korczyński pozwolił jej zamieszkać wraz z Justyną w jej nowym domu – u Bohatyrowiczów. Marta jako argumentu używa swojego wieku. Mówi, że jako osoba stara i coraz bardziej niedołężna nie może już wykonywać tylu obowiązków co kiedyś, w wyniku czego staje się zupełnie niepotrzebna. Benedykt jest zszokowany tym, co usłyszał. Zupełnie nie podziela poglądów Marty na jej rolę w Korczynie. Uważa wręcz, że jej rola jest bezcenna. Pan domu zżył się ze swoją krewną na tyle, że nie zamierza jej nigdzie puszczać. Aby wyprowadzić kobietę z błędu mówi jej, że bez niej nie poradziłby sobie nigdy w gospodarstwie. Na pomoc żony, jak już wiadomo, nie może w tej kwestii liczyć. Dlatego też Marta jest w jego domostwie potrzebna. Podkreślona zostaje także więź łącząca dzieci Benedykta z krewną. Mężczyzna mówi, że bardzo ją kochają i są do niej mocno przywiązane. Dlatego też, biorąc pod uwagę wszystkie te powody, prosi aby Marta pozostała w Korczynie. Kobieta cieszy się niezmiernie z tego, że nie musi martwić się o swój dalszy los. Czuje się doceniona przez Benedykta. Jego słowa przekonały ją, że nawet jako starsza kobieta, która nie potrafi zrobić tyle, co kiedyś, może być dla kogoś ważna tylko ze względu na swoją obecność. Dlatego postanawia pozostać w Korczynie.
Natomiast Benedykt wraz z synem Witoldem oraz Justyną udają się do chaty starego Anzelma. Na powitanie narzeczony Orzelskiej, Jan, rzuca się do ręki Korczyńskiego, aby ją pocałować w ramach podziękowania. Dziękuje nie tylko za umorzenie długu, ale także za to, że to dzięki Benedyktowi, dzięki jego staraniom o jej los, Justyna wyrosła na taką kobietę, którą pokochał. Korczyński wzruszony gestem dziękczynnym pyta, czy Jan jest synem Jerzego. W ramach odpowiedzi z głębi chaty dobiega głos Anzelma: “Tego samego, który z bratem pańskim w jednej mogile spoczywa!”
prawa autorskie: Crib.pl, Michał Ziobro