379

TU-154M 101 – 9 kwietnia 2010 – zagadka Kolejna zagadka związana z Tupolewem. Zagadka dotyczy wydarzeń datowanych na 9 kwietnia 2010 a mianowicie lotu TU-154M do Smoleńska który według różnych źródeł informacji był, albo go nie było. Zagadka na podstawie informacji nadesłanych przez Animka - TnX

9 kwietnia 2010 – TU-154M 101 wykonywał jakieś zadanie (był w Smoleńsku?) 12 kwietnia 2010 Zdzisław Moniuszko, ojciec stewardessy Justyny Moniuszko, wspominając córkę mówi: „Wpadła na święta. Tylko na chwilę, bo ciągle była w rozjazdach. Już musiała lecieć do Gdańska, do premiera Tuska. Opowiadała, że zaraz po świętach co chwila będzie w podróży do Katynia i Smoleńska. Dzień przed katastrofą też tam była, nawet leciała tym samym samolotem. To latanie to było całe jej życie.” źródło: Onet, Justysia szybuje wysoko w chmurach

Odeszła Justyna Moniuszko, stewardessa z Białegostoku

„...Dzień przed katastrofą była w Smoleńsku

– Dzień przed katastrofą też była w Smoleńsku, tym samym samolotem – mówi Zdzisław Moniuszko. – A jeszcze wcześniej latała z premierem...”

źródło: Lotnicza Polska, Odeszła Justyna Moniuszko, stewardessa z Białegostoku

Powyższe informacje wskazują na to że samolot TU-154M 101 w dniu 9 kwietnia poleciał do Smoleńska z tą sama załogą na tak zwany oblot weryfikacyjny.

9 kwietnia 2010 – TU-154M 101 nie wykonywał żadnych zadań (a więc nie był w Smoleńsku?)

W raporcie końcowym MAK, strona 66 przedstawiono rysunek 21 który obrazuje zmiany prędkości samolotu oraz pułapu lotu. Jest to wykres zapisu taśmy magnetycznej systemu MSRP-64. Wykres ten zawiera informację o dziesięciu lotach TU-154M 101 jakie odbyły się w okresie od 1 kwietnia 2010 do 10 kwietnia 2010.

Raport końcowy MAK ( e języku angielskim ) do pobrania tu: http://hotfile.com/dl/96257822/32014fe/TU-154M_No_101_10_april_2010_MAK_finalreport_eng.pdf.html

Z wykresu 21 przedstawionego na stronie 66 raportu MAK wynika że TU-154M w dniu 9 kwietnia 2010 nie wykonywał żadnych zadań. W raporcie końcowym MAK została zawarta także informacja dotycząca ilości godzin lotu oraz lądowań TU-154M. Z informacji tych wynika że Tupolew od początku eksploatacji do 8 kwietnia 2010 wylatał łącznie 5143 godziny oraz miał 3899 lądowań. Do danych zawartych w raporcie końcowym MAK Nie doliczono godzin lotu Tupolewa z dnia 10 kwietnia 2010 (oraz z 9 kwietnia 2010 – jeśli Tupolew gdzieś latał ). Czy załoga Tupolewa wykonała lot weryfikacyjny w dniu 9 kwietnia 2010 do Smoleńska? Pluszak's blog

Na tragedię 10.04. nie wolno patrzeć przez pryzmat "własnej wyobraźni" - Free Your Mind w wywiadzie dla Blogpress.pl

1) Od kiedy datuje się Twoją aktywność w internecie? Jakie okoliczności przyczyniły się do tego że zacząłeś ją wykazywać? W tym roku mijają bite 4 lata od pierwszego mojego wpisu w Sieci z 12 czerwca 2007 r. (http://freeyourmind.salon24.pl/58673,polska-jako-bufor),

który przeszedł prawie niezauważony :) Jak moje blogowanie się zaczęło? Namówił mnie mój dobry kumpel, bloger RadioBotswana, który zaczytywał się w blogach, choć sam pisał i pisuje niewiele. Mnie jakoś zupełnie nie ciągnęło wtedy do blogosfery, gdyż byłem święcie przekonany, że w niej nie może być nic ciekawego i sensownego. Skoro zaś wiedziałem, że okupują ją także dziennikarze, to już w ogóle wątpiłem w to, że można coś tam wartościowego poczytać :) Zaczęło się więc dość skromnie w moim przypadku i "z taką pewną nieśmiałością", ale potem się to pisanie online dość szybko rozrosło i rozniosło :) Odkryłem z czasem, że w blogosferze spotykają się normalni, sensownie i krytycznie myślący Polacy, może czasami narwani, jak to Polacy, ale generalnie intrygujący, wartościowi ludzie - że tworzą oni całkiem silne wspólnoty dyskusyjne, że to wszystko stanowi niesamowitą przeciwwagę dla nudnego mainstreamu. No i że jest to powiew autentycznego, wolnego słowa. To ostatnie chyba się okazało najważniejsze.

2) Z Twoich wpisów, jak i artykułów publikowanych w prasie (Gazeta Polska czy Nowe Państwo) bije wręcz nieprawdopodobna wiedza na temat działalności sowieckich służ specjalnych. Czy istnieją jakieś wyjątkowe okoliczności które przyczyniły się do zainteresowania taką właśnie tematyką? Jeśli tak to jakie? Nie powiedziałbym, że moja wiedza jest jakoś nieprawodopodobna. Jak się trochę już w Polsce żyje, jak się widziało peerel, jak się czytało W. Bukowskiego, Suworowa, Golicyna, Volkoffa, Besaincona, Mianowicza, Gana Ganowicza, Darskiego, itd., jak się było kiedyś tam przez esbeków przesłuchiwanym, itd., to się nabiera pewnego dystansu do politycznej rzeczywistości, która rządzona jest przez agenturę. "Wyjątkowe okoliczności", o które pytasz, to współczesna Polska, która nie rozliczyła się z komunizmem i z komunizmu (o czym pisałem w mojej, wydanej online w ub. roku, książce "Społeczeństwo zamknięte..." - w tym roku ukaże się najprawdopodobniej drukiem). Powiem tak, historia Polski w XX w. to generalnie, w dużym uproszczeniu, historia podbijającej ją (tę Polskę) agentury. Przed agenturą penetrującą Polskę przestrzegał J. Piłsudski. Ta agentura przejęłaby już władzę w 1920 r., gdyby armia czerwona (proszę zachować tę pisownię) zwyciężyła pod Warszawą i już wtedy powstałaby "polska republika sowiecka". Taką republikę zaczęto tworzyć po kolejnym sowieckim ataku na Polskę, dokonanym 17 września 1939. Finalizacja konstruowania tejże republiki przypadła na lata 40. (poczynając od 1944 r.). Niestety polskiemu narodowi nie udało się agentury zlikwidować i, jak pisałem w mojej książce, przeszliśmy z okresu komunistycznego do neokomunizmu, czego straszliwym finałem jest mord smoleński dokonany w kwietniu ub. roku przez ruskich czekistów z jakąś (wciąż trudną do określenia) "pomocą polską". Nie można więc nie interesować się agenturą, skoro jej rola w naszej rzeczywistości jest tak wielka. Oczywiście, można udawać, że nie tylko agentury ani agenturokracji nie ma, ale nawet, że nie jest to dla nas żaden poważny problem. W ten sposób jednak tylko dajemy przyzwolenie na dalsze trwanie obecnego stanu rzeczy. Ja się na ten stan rzeczy nie godzę.

3) Twój pierwszy wpis na blogu po 10 IV pojawił się 14 IV i zdawał się być zainspirowany artykułem red. Warzechy. Jakie okoliczności i kiedy sprawiły, że zacząłeś podejrzewać że katastrofa smoleńska mogła być zamachem? To trochę jednak było inaczej niż piszesz. 10 Kwietnia napisałem o 13 post związany z tym, co się stało: http://freeyourmind.salon24.pl/168730,w-cieniu-katynia,

której pierwsze zdania brzmiały następująco:"Przerażające, naprawdę przerażające jest to, że dopiero skąpanie się Polski w niewinnej krwi powoduje zwykle otrzeźwienie, oprzytomnienie naszego narodu. Od dziś więc słowo „Katyń” znaczyć będzie dla nas więcej niż znaczyło do tej pory. Ciężko uwierzyć, że cała ta niewyobrażalna doprawdy tragedia wydarzyła się przypadkowo, zwłaszcza że zginęło tak wiele tak ważnych dla polskiego państwa osób, a rosyjskie służby nie tylko zrazu utrudniały dostęp Polakom na miejsce katastrofy, ale i stwierdziły, że nie mogą znaleźć czarnych skrzynek. Ginie całe dowództwo polskiej armii (to już kolejny raz w przeciągu paru lat), giną ludzie z polskiej elity politycznej, ginie polska para prezydencka, a strona rosyjska zachowuje się tak, jakby ta straszliwa katastrofa to była jej sprawa." Potem zaś była specjalna katyńska odsłona "POLIS Miasto Pana Cogito" (http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=category&layou...).

Napisałem wtedy tekst: "Koniec kadencji" (http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=679...)

"Zostawmy to w tym momencie i zastanówmy się nad następującą kwestią, którą uważam za kluczową dla całej sprawy „drugiego Katynia” - przy czym moje rozważania proszę potraktować wyłącznie jako hipotezę odwołującą się do pewnych historycznych faktów, nie zaś jako wnioskowanie oparte na pewnych, udowodnionych działaniach. Jednym z najbardziej wyrafinowanych działań sowieckich i posowieckich służb specjalnych było (i jest) pozorowanie nieszczęśliwych wypadków. Efekt nieszczęśliwego wypadku uzyskiwano poprzez odkręcenie śrub w kole samochodowym, uszkodzenie przewodów hamulcowych, zaprószenie ognia itd. Taki efekt zrzucał odium zbrodni z tych, co ją przygotowywali – na samą ofiarę (nieumiejętność prowadzenia samochodu, może kierowanie po pijanemu, słaba widoczność, złe warunki atmosferyczne, niesprawny pojazd, niezadbanie o bezpieczeństwo budynku itd.). Poza tym prowadził do zatarcia śladów zbrodni – auto/budynek zwykle ulegało/ulegał poważnemu zniszczeniu. Pomijam w tym miejscu to, iż w krajach sowieckich (a i posowieckich) zwykle przybywała na takie miejsce ekipa, której zadaniem wcale nie było wykrycie nieznanych sprawców, lecz zatuszowanie sprawy i klepnięcie propagandowej wersji o nieszczęśliwym wypadku właśnie. Wspomniałem o metodzie „nieznanych sprawców” i „nieszczęśliwego wypadku”. Otóż mogło być tak, iż

1) (sugerował to jeden z ekspertów lotnictwa na łamach „NDz”) dokonano sabotażu związanego np. z układem sterowniczym samolotu, co uniemożliwiło skuteczne manewrowanie pilotowi przy lądowaniu lub

2) zainstalowano jakiś niewielkich rozmiarów ładunek, który (odpalony w ostatniej chwili) doprowadził do uszkodzenia jednego z silników (świadkowie donosili o dziwnym zachowaniu samolotu – nieprawidłowej pracy właśnie silnika i mocnym przechyle), lub też

3) z rozmysłem błędnie naprowadzano pilotów w trakcie lądowania (ta ostatnia wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna, ale też nie wyklucza poprzednich).

Podejrzewam, że sprawcom tego zamachu chodzić mogło o „nieszczęśliwy wypadek” w sensie awarii samolotu i jego uszkodzenia, które poskutkowałyby po wylądowaniu np. pożarem części pokładu i akcją ratowniczą, ale niekoniecznie totalną katastrofą (masakrą) z udziałem wszystkich pasażerów. Można bowiem było zakładać, że znakomici, doświadczeni polscy piloci osadzą maszynę, mimo problemów i jakichś strat w ludziach. Ogłoszono by wtedy wersję, że „uparty jak osioł” Prezydent lub ktoś z generalicji, nie chcieli słyszeć o nielądowaniu i o tym, że nie zdążą na uroczystości katyńskie, a to doprowadziło do tragedii, a jednocześnie całkowitej kompromitacji i Prezydenta, i generalicji polskiej na arenie światowej. Ta wersja i tak krążyła po mediach zaraz po rozbiciu się samolotu pod Smoleńskiem i komentowana była w tym charakterystycznym dla epoki jeszcze „antykaczystowskiej” tonie przez ekspertów z sugestią, że albo Kaczyński, albo ktoś z najwyższych wojskowych (przypomnę, że jeden z nich, tj. gen Gągor typowany był niedawno na jednego z dowódców NATO) swoim uporem i/lub głupotą zawinił przy tej katastrofie." I z tego, co pamiętam, dopiero po pracy nad katyńską odsłoną POLIS MPC napisałem tekst zwracający uwagę na to, że dziennikarze raczyli postawić pewne znaki zapytania w związku z tym, co się stało 10 Kwietnia, czyli notkę: http://freeyourmind.salon24.pl/170512,wyjasnic-przyczyny-katastrofy.

Jeśli mówimy o początkach tego całego (przecież nie tylko mojego) obywatelskiego śledztwa, to trzeba cały czas pamiętać o kontekście i o tym, jak wyglądała wtedy wiedza, a jak rozwinęły się wypadki potem. Nikt z nas nie podejrzewał, że oficjalne śledztwo będzie wyglądać tak, jak potem wyglądało, że Ruscy (Zaznaczam - "Ruscy" odnosi się do władz i służb FR) będą robić co im się żywnie podoba, a Polacy (prokuratura, gabinet ciemniaków, "komisja Millera", "akredytowany Klich") będą udawać, że nic złego się nie dzieje. Chyba dla każdego myślącego Polaka jasne było, iż delegacja prezydencka nie miała lotniczego wypadku, ale dopiero na przestrzeni następnych tygodni i miesięcy zaczęła wychodzić przerażająca prawda o tym, co się naprawdę mogło stać. W tych pierwszych natomiast dniach po tragedii (przypomnę wspaniałe manifestacje polskiego patriotyzmu na ulicach zwłaszcza Warszawy) chyba dla wszystkich nas, którzy przed 10 Kwietnia nawet w najczarniejszych snach nie śnili o tej masakrze, był to czas bardzo poważnego wstrząsu, zważywszy na fakt, że tylu wartościowych, wspaniałych Polaków jednego dnia poległo na ruskiej ziemi. To wydarzenie, to było coś tak potwornego, że nie mogliśmy dojść do siebie - toteż np. nie analizowało się na zimno tego, co np. 10 Kwietnia pokazywały media. Na taką analizę można było się porwać dopiero, gdy tragedię smoleńską zaczęto zamieniać w jakiś sabat antyPolaków, w jakieś szyderstwo z polskości, w jakiś diabelski taniec hien na grobach. Od razu czuło się, że coś z tą "katastrofą" jest nie tak - że pewnie Ruscy "pomogli" samolotowi zejść z kursu i rozbić się w lesie, że na pewno nie był to zwykły lotniczy wypadek. Nie, na pewno nie tekst red. Warzechy był dla mnie takim impulsem, raczej publikacje "Naszego Dziennika", który, co trzeba przyznać, z marszu zajął się sprawą Smoleńska. Później oczywiście dołączyła też "Gazeta Polska" i "Nowe Państwo". Do tego jednak by zająć się tą sprawą, należało oczywiście zdobyć wiedzę - zacząłem więc studiować przeróżne publikacje dot. katastrof lotniczych, oglądać filmy, czytać książki, zbierać notatki itd. Na szczęście było tych publikacji tak dużo (także na temat kryminalistycznego badania zamachów dokonywanych na pokładzie samolotów, zamachów wymierzonych w statki powietrzne), że wnet zdobyłem dość pokaźny zakres wiedzy pozwalającej na w miarę samodzielne poruszanie się w materii tego, co się stało 10 Kwietnia. Bezcenne były także publikacje różnych blogerów, analizujące np. aspekty techniczne lotu i podchodzenia do lądowania oraz analizujące materiały np. fotograficzne ze Smoleńska. Śledztwo blogerów rozwijało się zatem stopniowo, ale z czasem, wydaje mi się, nabrało ono rozmachu większego niż inne śledztwa prowadzone w Polsce (nie wiem zresztą, czy w przypadku prokuratury wojskowej i komisji Millera można w ogóle mówić o śledztwie; co innego prace zespołu Macierewicza, one jednak postępują dość wolno i ograniczane są instytucjonalnie przez działania ciemniaków z gabinetu Tuska). Zachodzi pewne (dobrze rozumiane) sprzężenie zwrotne między blogerami, dziennikarzami śledczymi "NDz" i "GP" oraz zespołem Macierewicza, co rokuje nadzieję, iż uda się wnet uzyskać pełny obraz zbrodni z 10 Kwietnia.

4) Wiele osób twierdzi, że Rosjan nie było stać na wyrafinowany zamach bo panuje u nich zbyt duży bałagan, że są po prostu do tego zbyt słabo przygotowani czy zorganizowani. Czy Twoim zdaniem istnieją dowody na przeprowadzenie przez Rosję spektakularnych akcji (z ostatnich lat) o podobnym "rozmachu" a negujące pogląd o złej organizacji? Proszę zobaczyć, jak Ruscy od wielu lat organizują wizyty swojego premiera (gdziekolwiek). Jest tam naprawdę jakikolwiek bałagan? Proszę obejrzeć sobie film "Lekcje rosyjskiego", by zobaczyć przykład "spektakularnej akcji" Rusków, albo poczytać książki Litwinienki, Politkowskiej, Bukowskiego, S. Kowaliowa itd. Nie wiem, jakie osoby twierdzą, że czekistów "nie stać" na żaden wyrafinowany zamach z powodu bajzlu. Jeśli ktoś tak twierdzi, to albo nie zna historii sowieckiej Rosji, albo nie zna historii sowieckich służb, albo wcale nie śledzi historii Rosji za czasów Putina. Zalecam więc lekturę choćby Litwinienki - to człowiek ruskich, putinowskich służb - zabity przez te służby za to, że ośmielił się wyjawić prawdę o sposobach działania tychże służb, właśnie za czasów Putina. Książki Litwinienki są dostępne po polsku, więc nawet nie trzeba daleko szukać. Jeśli ktoś zaś "wie lepiej", jak jest w ruskich specsłużbach, bez lektury Litwinienki, to ja z taką osobą wolę nie dyskutować :) Tak czy tak osoba, która takie banialuki o ruskim BAŁAGANIE głosi, nie zasługuje na uznanie. Owszem, można się zadowolić twierdzeniem: nie wierzę, że doszło do zamachu. Albo: nie wierzę, by Ruscy byli aż tak okrutni. Można sobie racjonalizować tragedię z 10 Kwietnia na wiele sposobów. Można w ogóle o niej nie myśleć. Można się nawet z niej śmiać, jak Z. Laskowik czy A. Grabowski, czy szmaciarze z kabaretu NeoNówka. Można. Tylko że to nic kompletnie nie zmienia w tym, co się rzeczywiście zdarzyło owego piekielnego dnia. I w peerelu było wielu ludzi, co sobie głowy nie zawracali ludobójstwem katyńskim, wychodząc z założenia, że "jakoś trzeba żyć" i "najważniejsze, by było co do garnka włożyć". Tę postawę z całkiem niezłym skutkiem zajmują niektórzy ludzie w Polsce i dziś. Myślę, że zasługują oni na miano peerelaków, ale już nie Polaków i nawet nie powinni się za Polaków uważać. Mimo wszystko z narodowością polską wiąże się krew i pewien ethos, pewien mocny system wartości, pewna świadomość tradycji, pewna więź właśnie z poległymi, z tymi, co życie oddali za kraj, za polską kulturę, za honor Polski. Jeśli więc ktoś to wszystko obraca w szyderczą kpinę, to niech też nie uważa się za Polaka. Wolę osobiście postawę osób, które wstrzymują się od głosu, nie wiedząc, co zaszło 10 Kwietnia i nie śledząc publikacji na ten temat - aniżeli postawę tych ludzi, co nie śledząc publikacji i nie wiedząc w istocie, co zaszło - ferują wyroki, jak mogło być. To po prostu żałosne tak samo jak promoskiewska propaganda Ministerstwa Prawdy i całego mainstreamu. Ja już to wiele razy pisałem, ale powtórzę, bo być może ktoś to moje spostrzeżenie przeoczył. Na tragedię polskiej delegacji z 10 Kwietnia nie wolno patrzeć przez pryzmat "własnej wyobraźni" i tego, "co się w głowie mieści", a co się w niej "nie mieści". Mnie po dziś dzień nie mieści się w głowie, że można było wywozić ludzi bydlęcymi wagonami na Sybir, albo że można było zabijać jeńców wojennych strzałami w tył głowy, a potem łgać, że zrobili to Niemcy. Wiele z tego, co robili Ruscy, nie mieści się w głowie - lecz nie zmienia to faktu, że tego, co "nie mieści się w głowie" Ruscy właśnie z zimną krwią dokonywali. To więc, czy jakaś zbrodnia przekracza ramy czyjegoś myślenia lub wyobrażenia o współczesnym świecie, nie jest żadną podstawą do uznania, że tej zbrodni nie było. Skoncentrujmy się więc NIE na tym, co sobie wyobrażamy o czekistowskiej, współczesnej Rosji i jej możliwościach działania - lecz na tym, co naprawdę mogli czekiści zrobić z Polakami 10 Kwietnia.

5) Przejdźmy do śledztwa obywatelskiego - na jakim obecnie jest etapie? Czego jesteście Ty i grupa bloggerów którą nazywasz "All brothers and sisters" w znacznej mierze pewni? Czy możesz wymienić kilka przełomowych momentów i dowodów, które zaważyły na tym że śledztwo jest właśnie na takim etapie? Hasło "All brothers and sisters" skierowane jest do wszystkich odwiedzających mojego bloga, gwoli ścisłości. Ma konotacje chrześcijańskie, rzecz jasna. To obywatelskie śledztwo zaś, z którym ja się obecnie utożsamiam, jest na etapie takim, że lotnisko Siewiernyj i pobojowisko (sfilmowane przez S. Wiśniewskiego) zostało odrzucone jako miejsce katastrofy polskiej delegacji prezydenckiej. Część zaś blogerów pozostaje w kanonie analizowania tragedii w perspektywie właśnie tego lotniska, ale ja osobiście tę perspektywę definitywnie porzuciłem po przesłuchaniu właśnie obszernych zeznań Wiśniewskiego. Problem jednak znów nie polega na tym, do jakiej wersji jesteśmy przywiązani, lecz na tym, jak naprawdę było 10 kwietnia. Nie powinno więc grać tu roli żadne inne kryterium poza kryterium prawdy. Znaczy to ni mniej ni więcej tylko tyle, że NIE MA żadnej wersji "obowiązującej", czyli musimy badać sprawę tak długo, aż zacznie się zbierać dostatecznie dużo dowodów potwierdzających jakąś hipotezę a obalających inną. Oczywiście nie chodzi o całkowitą dowolność w stawianiu hipotez - jesteśmy poważnymi ludźmi i bierzemy poprawkę na historyczne i polityczne realia. Nie uwzględniamy zarazem scenariuszy kompletnie irracjonalnych, typu "uprowadzenie przez Marsjan" czy "otwarcie się ziemi pod Smoleńskiem". Ale już scenariusz... uprowadzenia delegacji prezydenckiej przez Rusków jest jak najbardziej prawdopodobny i realny. Stawianie tu pytania, typu, "czy Ruscy byliby zdolni", "czy odważyliby się na takie kroki" - nie ma żadnego sensu. Pamiętać bowiem musimy o jednej podstawowej kwestii - osób z delegacji prezydenckiej z 10 Kwietnia nie ma. Te osoby zostały zabite. Naszym psim obowiązkiem zatem jest dotarcie do prawdy o zbrodni dokonanej na tychże osobach. Tu ponownie jakby wracamy w sferę ludzkiej wyobraźni. Tak jak niektórym ludziom nie mieściło się w głowie, że to nie mógł być wypadek (sam dostawałem takie telefony od znajomych) - tak niektórym ludziom nie mieści się w głowie, że polska delegacja mogła zostać wymordowana, czyli, że nie zginęła w lotniczej katastrofie. Część osób, jak widzę po różnych reakcjach (czasami zgoła histerycznych) nie przyjmuje takiej - całkiem możliwej podkreślam - wersji zdarzeń na zasadzie "nie, bo nie" lub "nie, bo nie mieści mi się to w głowie", "nie, bo to nieprawdopodobne", "nie, bo to niemożliwe". Tymczasem nie można patrzeć na tragedię z 10 Kwietnia wyłącznie przez pryzmat "działań ślepych sił fizycznych na ciała ofiar",gdyż może to być zupełnie błędna perspektywa. W tej perspektywie (tak samo jak w "perspektywie wypadkowej", tzn. że 10 Kwietnia to głupi lotniczy wypadek) ustawili nas, zdajmy sobie z tego sprawę, sami Ruscy. Z reguły zaś miejsca, z których Ruscy każą patrzeć na jakieś wydarzenia (zwłaszcza te, w których oni brali udział) są jakoś spreparowane, fałszywe, a perspektywy zdeformowane, zakłamane. Ruscy chcą byśmy myśleli o 10 Kwietnia w dwóch kategoriach: Siewiernyj, katastrofa (dla ciemniaków wersja: głupi wypadek lotniczy). Teraz więc uwaga: jeśli jednak (co głosi hipoteza dwóch miejsc) do tragedii wcale NIE doszło na Siewiernym, to przyjęcie tej perspektywy, którą nam narzucili Ruscy, uniemożliwia nam raz na zawsze dotarcie do prawdy. Będziemy więc naginać nasze spostrzeżenia i wnioski do ruskiej wersji, nie zaś traktować wykryte sprzeczności, nieścisłości, kłamstwa, fałszerstwa, niszczenie dowodów, jako przesłanki do porzucenia zdeformowanej perspektywy. Pierwszym przełomowym dla mnie momentem było (po wielu miesiącach analiz pozostających właśnie w perspektywie: Siewiernyj, katastrofa (spowodowana rzecz jasna przez czekistów)) uświadomienie sobie, że Ruscy traktują to MIEJSCE zdarzenia jako "niepodważalne", a przecież jest mnóstwo dowodów świadczących, że właśnie z tym MIEJSCEM jest coś ewidentnie nie tak. Nikt, kto czytał moje teksty smoleńskie, a było ich naprawdę bardzo dużo, nie może mi zarzucić, że ja od razu zająłem perspektywę negującą dogmat "Siewiernyj, katastrofa". Wprost przeciwnie, starałem się na różne sposoby zrekonstruować przebieg zamachu, przyjmując, że doszło do wysadzenia samolotu albo podczas przyziemiania, albo nad ziemią, albo za pomocą celowo spowodowanej kolizji z inną maszyną znajdującą się w powietrzu. Najpierw więc postawiłem sobie pytanie: dlaczego Ruskom tak usilnie zależy na tym, by nasze myśli krążyły wyłącznie wokół Siewiernego, skoro jest tak wiele znaków zapytania, dotyczących rozkładu szczątków, braku ciał ofiar, braku foteli etc.? Wiedząc o czekistowskiej manii łgania w każdej sytuacji, postawiłem więc następne pytanie: a może zależy im na tym z tego właśnie powodu, że tam żadna katastrofa polskiego tupolewa się NIE wydarzyła? Oczywiście natychmiast uruchamia się u Czytelnika tych słów mechanizm obronny: "nie, to niemożliwe", "nie, to nieprawdopodobne"... :) Proszę jednak sprawdzić, jak wiele rzeczy natychmiast daje się ze sobą logicznie powiązać, jeśli odrzuci się dogmat Siewiernego. Proponuję w ramach lektury uzupełniającej poczytać ten mój post: http://freeyourmind.salon24.pl/279085,poza-ruska-zone.

A poza tym cykl "Oko żaby" (1, 2, 3) i "Dziwne szpule" (1, 2, 3). Ewentualnie notkę "Drugi Katyń". Wystarczy poczytać zeznania świadków. O tym także obszernie pisałem. Przywołam choćby jedno: pielęgniarki opowiadające, jak znalazły ok. 90 ciał. Wcześniej zakładałem, że te kobiety kłamały. Któregoś dnia jednak obudziłem się i mówię do żony: a jeśli one nie kłamały? Jeśli rzeczywiście były gdzieś, gdzie od razu dało się te wszystkie ciała znaleźć? Jak wiemy, 10 kwietnia są relacje (nawet Szojgu to przekazuje Putinowi na OFICJALNEJ naradzie, która była śledzona przez telewizje), że wydobyto wszystkie ciała ofiar (np. RMF o tym pisał na swojej stronie 10 Kwietnia, proszę sobie sprawdzić). Jakżeż więc się stało, że w następnych dniach zaczęto "znowu" wydobywać te ciała spod wraku na Siewiernym? Owszem można ponownie uruchomić sobie "mechanizm obronny" i powiedzieć: eee, Rusek się pomylił. Tylko, czy w sprawie takiej tragedii można się w taki sposób pomylić, będąc w gronie najwyższych władz i mając dostęp do miejsca zdarzenia? Wiedząc zatem, że na Siewiernym nie sposób było w pierwszej godzinie "po zdarzeniu" policzyć ciała i doliczyć się 90 - ba, tego nawet NIE robiono (w "raporcie komisji Burdenki 2" nie ma mowy o tym, żeby policzono niemal wszystkie ofiary w pierwszej godzinie!) - pozostaje nam przyjąć, że te obliczenia dotyczyły ofiar znajdujących się w INNYM miejscu. Do takiej interpretacji wydarzeń skłania też kolejny ewidentny fakt - ZANIM cokolwiek sprawdzono na Siewiernym, zanim weszły tam jakieś służby medyczne, to przecież z marszu stwierdzono "wsie pogibli" i "nikt nie przeżył". Jak to możliwe, by ustalono to PRZED przybyciem medyków? Można znowu włączyć sobie "mechanizm obronny" i wytłumaczyć sobie, że "po skali zniszczenia samolotu" widać było, że nikt nie mógł przeżyć. Ale co to w ogóle jest za "wyjaśnienie"? Przecież najpierw wysyła się ekipy ratunkowe, najpierw się przeczesuje pobojowisko, gdy ulegnie katastrofie jakiś samolot - najpierw więc uznaje się pasażerów za ZAGINIONYCH, a dopiero potem, tj. po USTALENIU PRZEZ LEKARZY, że doszło do śmierci tychże pasażerów, ogłasza się komunikat o tym, że tyle a tyle jest ofiar itd. Każdy z nas widział migawki z akcji po katastrofach lotniczych i uwijających się medyków pośród szczątków - na Siewiernym tego nie było! S. Wiśniewski, który zeznawał przed komisją sejmową, wziął się za karkołomne tłumaczenie opieszałości ruskich służb i braku akcji ratunkowej (brak tejże akcji jest nawet wbrew przepisom obowiązującym, gdy do takich zdarzeń dochodzi) w ten sposób, że musiały być one uprzedzone, że doszło do tak potwornej katastrofy, iż "nie ma kogo ratować". Tylko że to zgoła absurdalne tłumaczenie. To, czy jest kogo ratować, czy nie, ustalają lekarze, a nie np. specsłużby czy jakiś dyplomata, co stoi na brzegu pobojowiska. To medycy są od szukania rannych i ratowania życia, tudzież od ustalania zgonów - nikt inny. 10 Kwietnia jednak było odwrotnie - ktoś "JUŻ" wiedział, że "nie ma kogo ratować", a w związku z tym... nie ratowano. Taki scenariusz wydarzeń jest do wyjaśnienia przy zajęciu perspektywy związanej z hipotezą dwóch miejsc. Nie było akcji ratunkowej na Siewiernym, bo wiedziano (po przeprowadzonym zamachu terrorystycznym w innym miejscu), że faktycznie wszyscy zostali zabici. Ruskie władze więc ogłosiły "wsie pogibli", wskazując na skalę zniszczeń wraku na Siewiernym, ale miały na myśli delegację zamordowaną w innym miejscu. Siewiernyj z jego księżycowym krajobrazem, po którym wędrował polski montażysta (ani przez chwilę nie sądzący, że ma do czynienia ze szczątkami polskiego tupolewa z delegacją prezydencką, podkreślam), to było "alibi" zamachowców. Zadziałało to alibi na zasadzie: "widzicie, ludzie?, po takiej katastrofie nikt nie miał prawa przeżyć przecież, tam nie było kogo i co zbierać". Problemem jednak był brak ciał ofiar i brak foteli czy innych rzeczy, które zwykle leżą na miejscu po katastrofie. Takie świadectwo "nietypowości" miejsca dał nie tylko Wiśniewski, ale i Bahr. Tych ciał nie było nie tylko na filmie montażysty, lecz też na zdjęciach ze Smoleńska. Ciała "odnalazły się" dopiero po dłuższym czasie w dość zagadkowej wg mnie i nieskładnej relacji M. Wierzchowskiego (http://freeyourmind.salon24.pl/278778,syrena-ruska)

oraz na filmie przekazanym przez ruskie służby portalowi "e-ostrołęka". I dla części osób z blogosfery te relacje miały "falsyfikować" hipotezę dwóch miejsc, no bo skoro "są ciała", to do makabrycznej inscenizacji dojść nie mogło.

Zaczęto więc znowu przyjmować ruską perspektywę zgodnie z sugestią: "ciał zrazu nie było widać, gdyż leżały gdzie indziej". Jakkolwiek niedorzecznie to nie brzmiało, dla niektórych osób stanowiło to jakieś "wyjście" z labiryntu, zwłaszcza że Wierzchowski miał kilka martwych osób zidentyfikować. Twierdzenie, że ciała te mogły zostać przetransportowane na Siewiernyj (po zamachu terrorystycznym) odrzucano na zasadzie "to niemożliwe", "to nieprawdopodobne". Ale czy nie mogły być przetransportowane? Czy widziano tam wszystkie ciała ofiar? Czy dokonano ich natychmiastowej identyfikacji? Przecież nie. Co więcej - zdarzały się przecież potem takie sytuacje, jak ta opisywana przez M. Wassermann, że rodzinie przekazano informację o stuprocentowej identyfikacji zwłok, potem zaś była informacja, że zwłok wcale nie zidentyfikowano

(http://freeyourmind.salon24.pl/272972,identyfikacja)!

Część rodzin w ogóle nie miała możliwości zobaczyć ciał, część ciał w ogóle nie nadawała się do identyfikacji. Jak więc możliwe, że pierwszego dnia doliczono się od razu wszystkich ofiar? Ano tak, że widziano je w innym miejscu, nie na Siewiernym, niestety. Kolejnym przełomowym momentem była analiza przekazów medialnych z 10 Kwietnia z pierwszych godzin. Proszę zwrócić uwagę na to, jak wiele jest sprzeczności, jak jest mowa o "prezydenckim jaku-40", o awaryjnym lądowaniu, o awarii, o zapasowych lotniskach, na odlecenie na które "namawiano polską załogę, lecz odmawiała" itd. Z tych relacji wyłania się obraz chaotyczny do momentu, gdy nie przyjmiemy, że Ruscy jednego dnia mieli "dwa zdarzenia" - jedno to maskirowka na Siewiernym - drugie zaś to zamach terrorystyczny dokonany w innym miejscu. O jednym informowali, ale o drugim jakoś też się przebijały wiadomości, być może z powodu braku koordynacji spowodowanej jakimiś nieprzewidzianymi w planie zamachu wydarzeniami. Inny przełomowy moment to lektura "polskich uwag do raportu", z której wynika, że nie przekazano Polsce ŻADNYCH, podkreślam, ŻADNYCH dokumentów, dowodów, materiałów, ekspertyz, zdjęć etc. istotnych dla sprawy. Ani prokuratura, ani komisja Millera nie mają NIC. Oczywiście ludzie z tych instytucji nie wyglądają na szczególnie zmartwionych takim stanem rzeczy, mimo że lada chwila upłynie ROK od smoleńskiej tragedii - prawda jednak jest taka, że powinno być ogłoszone zupełnie nowe śledztwo i to poprowadzone przez inne, jakieś zdolne do analizy sytuacji i materiałów dowodowych, instytucje. Z lektury "polskich uwag" można dojść do jeszcze jednego wniosku: Polacy nie uczestniczyli w najważniejszych badaniach dot. "miejsca zdarzenia". Można też sądzić, że braki w materiałach, dowodach, ekspertyzach, fotografiach, filmach etc. wynikają stąd, że Ruscy tych rzeczy zwyczajnie NIE zrobili. A nie zrobili dlatego, by nie zdemaskować swej maskirowki. Ważnym momentem było na pewno obejrzenie zdumiewającej prezentacji "komisji Millera" i odkrycie, że ludzie ci idą dokładnie tym samym tropem, jaki wyznaczył Kreml. Ważne na pewno było przestudiowanie stenogramów rozmów ruskich szympansów na wieży. Ważne było odkrycie montażowych cięć w materiale związanym z zapisami CVR (te cięcia dyskwalifikują zapisy CVR całkowicie; nie należy się na tych zapisach opierać, sądzę, gdyż Ruscy mogli dowolnie przemontować rozmowy załogi i usunąć np. ustalenia dot. zapasowego lotniska). Najważniejsze jednak okazały się zeznania Wiśniewskiego. On jakby rozwiał moje ostatnie wątpliwości i przestałem traktować hipotezę dwóch miejsc wyłącznie w kategoriach "myślowego eksperymentu".

6) Gdybyś, w takim razie, mógł podać w kilku punktach najważniejsze wnioski z analizy przesłuchania Sławomira Wiśniewskiego? Czy rzeczywiście to główny świadek a jeśli tak to czego? Tak, SW jest najważniejszym świadkiem. Nie ma ważniejszego. Ruskich świadków w ogóle nie należy brać pod uwagę. Świadkowie, którzy dostali się po SW też już przybyli "za późno". Trudno zresztą powiedzieć, czy SW zdążył przyjść "na czas", ale i tak udało mu się zarejestrować to, co najważniejsze. Wiśniewski był w "ruskiej zonie" (jak pozwoliłem sobie nazwać Siewiernyj w linkowanym już wyżej poście), dotykał części wraku, nawet wąchał je (i nie czuł zapachu paliwa!), obszedł kawał pobojowiska i sfilmował to, co udało mu się przez te kilka minut zobaczyć. Wiele poświęciłem miejsca analizie jego zeznań, odsyłam więc zainteresowanych do lektury zwłaszcza tych postów (chronologicznie je tu zamieszczam):

http://freeyourmind.salon24.pl/283000,moonwalker http://freeyourmind.salon24.pl/283188,pierwszy-polak-na-ksiezycu

http://freeyourmind.salon24.pl/283610,dark-side-of-the-moon

Oczywiście, należy BARDZO precyzyjnie oddzielać to, co mówi Wiśniewski o tym, co widział, słyszał, dotykał itd. - od tego, co Wiśniewskiemu powiedziano, wyjaśniono już "po zdarzeniu". Znaleźli się bowiem życzliwcy w wojskowych mundurach (fachowcy), którzy wyklarowali Wiśniewskiemu, że to, co widział, to jak najbardziej była katastrofa Tupolewa z polską delegacją, i już. To bardzo ważne, by tych dwóch obszarów nie mylić, gdyż samemu świadkowi się te kwestie często mylą. On stara się za wszelką cenę uzgodnić sprzeczności swojej wersji z wersją oficjalną (czyli kremlowską). To jednak, co opowiada, ma kapitalne znaczenie dla zrozumienia ruskiej inscenizacji.

Czego w skrócie dowiadujemy się z zeznań Wiśniewskiego?:

1. zaszło jakieś zdarzenie z małym samolotem, który spadł na Siewiernyj

2. nie był to polski Tupolew z delegacją prezydencką

3. nie ma śladów po katastrofie typowych dla zdarzenia z dużym samolotem

4. (wbrew temu co opowiada Wiśniewski) słychać ptaki nad pobojowiskiem (wymiotłaby je eksplozja i huk)

5. nie ma oparów paliwa, nie ma wielkiego pożaru, nie ma śladów wielkiego zniszczenia okolicy

6. wrak to kilka kawałków samolotu

7. strażacy się nie spieszą, dogaszają jakieś małe ogniska

8. części samolotu (a ma to być, pamiętajmy, parę minut po zdarzeniu!) są zupełnie zimne

9. nie ma ciał, foteli, rzeczy itd.

10.nie ma leja, nie ma kolein po ryciu ziemi przez rozwalający się samolot

11. Wiśniewski mimo że jest na miejscu, chodzi, dotyka, widzi, filmuje - ani przez chwilę nie ma świadomości, że widzi szczątki Tupolewa, który miał przylecieć z prezydencką delegacją

12. Wiśniewski dowiaduje się o katastrofie tupolewa dopiero z treści sms-a z Polski, którego dostaje, gdy jest przetrzymywany w aucie przez ruskie specsłużby. Pozwolę sobie przy tej okazji zaprezentować "ruską logikę" wyjaśniającą tę powyższą sytuację: "Dlaczego nie ma śladów po uderzeniu i ryciu szczątków polskiego Tupolewa? Dlatego, że lądował on na plecach, a nie na brzuchu. Skąd wiadomo, że polski Tupolew lądował na plecach, a nie na brzuchu? Stąd, że nie ma śladów po uderzeniu i ryciu szczątków polskiego Tupolewa. A dlaczego nie ma śladów po uderzeniu i ryciu szczątków polskiego Tupolewa?"

(http://freeyourmind.salon24.pl/283188,pierwszy-polak-na-ksiezycu)

To coś podobnego jak z tym "wsie pogibli": Skąd wiadomo, że nie było kogo ratować? Bo "wsie pogibli". A skąd wiadomo, że "wsie pogibli"? Bo nie było kogo ratować.

7) Jeden z bohaterów filmu "Mgła" twierdzi, że był na miejscu katastrofy gdy rozległy się syreny strażackie ale strzałów ze słynnego filmu nie słyszał. Co dzisiaj sądzisz o filmie 1.24 ? Wspominałem już o tej kwestii w poście "Syrena ruska" (link był wyżej). Moim zdaniem Wierzchowskiemu się wiele rzeczy myli, ale to osobna kwestia. Znam każdą klatkę z filmu Koli. Wgryzałem się w niego dziesiątki razy. Pamiętam, gdy pierwszy raz go posłuchałem, to miałem poczucie niesamowitej grozy w przeciwieństwie do filmu Wiśniewskiego, który od początku wydawał mi się jakiś dziwaczny. Z czasem jednak zaczęła odzywać się ta prosta świadomość: przecież "1.24" to ruski materiał. Czy samym Ruskom zależałoby na pokazaniu czegoś, co godziłoby w ich interesy? Czy Ruscy, którzy są w stanie zabijać dziennikarzy za to, że głoszą prawdę, pozwoliliby nagle na zdemaskowanie online tego, co się działo 10 Kwietnia? Byłem ostrożny, czekając na relacje polskich instytucji zajmujących się analizą tego rodzaju materiałów. Wiele analiz "ścieżki dźwiękowej" filmiku Koli szła tak daleko, że ze ścieżki dźwiękowej trwającej ok. półtorej minuty robił się podkład niemalże pełnometrażowego filmu. Osobiście uważam się za osobę o bardzo dobrym słuchu i mimo wielokrotnych odsłuchów na świetnych słuchawkach, nie znalazłem tam tego, co znajdowali inni, poza oczywiście łatwo wychwytywalnym "dawaj siuda paskuda", strzałami, śmiechem czy wypowiedziami Koli. Ten śmiech jest chyba tu szczególnie ważny, gdyż zupełnie nie pasuje do miejsca, jeśliby tam doszło do tragedii. Czekiści się śmieją, bo wiedzą, że za chwilę zostaną w to miejsce przyprowadzeni Polacy, którzy wpadną w histerię na wieść o katastrofie tupolewa z delegacją prezydencką. Film Koli powiedziałbym dziś z przekonaniem to dokumentacja maskirowki, dokumentacją inscenizacji.

8) Jak oceniasz wypowiedzi ze spotkania z bohaterami z filmu "Mgła" którzy byli na miejscu katastrofy kilka (kilkanaście) minut po niej i twierdzą że widzieli kawałki ciał? Wchodzimy na grząski grunt :) Relacje świadków się b. różnią, nie tylko co do czasu, ale i co do ciał. Brak ciał miał potwierdzić nie tylko Wiśniewski, ale i Bahr. Relacji o ciałach jakoś brakowało w pierwszych dniach kwietnia. Ale tu nie chodzi o ciała, tak naprawdę, lecz o CZAS. Pozwolę sobie przypomnieć, że właściwie do dziś dnia nie wiadomo, kiedy dokładnie doszło do tragedii. Na początku mówiono o 8.56 i powtarzano oficjalnie tę godzinę, choć nie miała ona nic wspólnego z rzeczywistością. Potem mówiono o 8.38, o 8.40, o 8.41 w końcu. Akty zgonu wystawiano na godz. ca. 8.50. Ja śmiem podejrzewać, że żadna z tych godzin nie jest prawdziwa. Możemy przyjąć, że koło godz. 8.20 pasażerowie jeszcze żyli, o czym świadczą telefony Prezydenta i p. Tomaszewskiej (czy były one z jednego samolotu czy z dwóch, to osobna sprawa) - nie wydaje mi się bowiem możliwe, żeby, jak zakładają niektórzy, głos Prezydenta był "odtworzony z taśmy", gdyż JK mógł w trakcie rozmowy zadać jakieś pytanie, które demaskowałoby mistyfikację. Czy jednak możemy wykluczyć, że Prezydent nie był już wtedy przetrzymywany przez terrorystów i np. zmuszony do wykonania rozmowy z bratem i udawania, że nic niepokojącego się nie dzieje? Gdyby np. na jego oczach trzymano pod pistoletem jakieś osoby z delegacji i grożono ich zamordowaniem, jeśli takiej rozmowy nie wykona, to czy nie wykonałby jej? Powtarzam więc, że możemy założyć, iż jeszcze wtedy członkowie delegacji żyli - gdzie jednak dokładnie się znajdowali (czy faktycznie jeszcze lecieli, czy już zostali skierowani na inne lotnisko, gdzie miano dokonać zamachu), tego nie wiemy. O zagadce czasu pisałem w tym poście: http://freeyourmind.salon24.pl/281532,efekt-motyla.

Największą trudność sprawia właśnie ustalenie dokładnego, precyzyjnego czasu poszczególnych zdarzeń. Co się działo rano na Okęciu po wylocie jaka-40? Czy delegację rozdzielono czy nie? Kiedy wyleciał Tupolew? Jaka była jego trasa? Co się działo po przekroczeniu przez niego punktu ASKIL? Tych pytań jest mnóstwo i można je tylko mnożyć, jeśli się wie, że zapisy CVR są sfałszowane i zmontowane

(http://freeyourmind.salon24.pl/281024,dziwne-szpule-3).

To odkrycie powinno spowodować natychmiastowe unieważnienie wartości kopii CVR, ale jak wiemy, "strona polska", czyli instytucje takie jak prokuratura czy komisja Millera, nie ma zamiaru robić Ruskom jakichkolwiek problemów, więc nawet sfałszowane materiały dowodowe traktuje jako bezproblemowe. Jestem pewien, że kiedyś osoby dopuszczające się takich właśnie skandalicznych zaniedbań w śledztwie w tak ważnej sprawie, staną przed polskim wymiarem sprawiedliwości. Przez jakiś czas takim punktem odniesienia była rozmowa między załogą jaka-40 a załogą tupolewa, ale przecież wiedząc, że Ruscy mieli w swoich rękach nawet skrzynkę CVR z jaka-40, to mogli zmienić "czasowe" położenie tej rozmowy, by je dopasować do swego scenariusza. Dlaczego taki jest problem z czasem? Dlatego, że w Rosji panuje bałagan? Nie, chyba dlatego, że na Siewiernym nie doszło do katastrofy, lecz do makabrycznej mistyfikacji, która ma osłaniać terrorystyczny zamach dokonany 10 Kwietnia na polską delegację. Cóż bowiem mogłoby stać na przeszkodzie, gdyby faktycznie doszło do zwykłego lotniczego wpadku, by ustalić dokładną jego godzinę? Można by się pomylić o jakieś ułamki sekund czy sekundy, czy nawet minutę lub dwie - ale przecież nie o kilkanaście minut, prawda? Są przecież obrazowania radarów, są parametry w urządzeniach pokładowych itd. A tymczasem co się dzieje na Siewiernym? Podawana jest zrazu godzina 10.56 (czyli 8.56), a poza tym twierdzi się, że polski samolot znikł z radarów o godz. 10.50. No to chyba jeśli przedstawiciel ruskich władz podaje takie dane oficjalnie na konferencji z carem Putinem, to chyba wie, co mówi, nie? Byli na miejscu, sprawdzili, odczytali, zapisali, przed kamerami podają, nie? I jest godzina 8.56 naszego czasu jako godz. katastrofy, zaś Wiśniewski przekazuje ok. godzinę później (jeśli wierzyć jego zeznaniom) swoją bezcenną kasetę z filmem z jego wędrówki po ruskiej zonie, zaś polska telewizja (ruska zresztą też, a od nich przecież inne stacje wzięły ten materiał) nie pokazują parametrów "zegara kamery", które informują o godz. 8.49.02 na pierwszym już kadrze. Nikomu więc w "wozie transmisyjnym" nie przyjdzie do łba wtedy, tj. 10 Kwietnia przed południem, że coś jest nie tak? Pisałem o tym niedawno w poście: http://freeyourmind.salon24.pl/283610,dark-side-of-the-moon.

To jest także niesamowita, kapitalna sprawa. Ludzie w wozie transmisyjnym dostają na patelni materiał świadczący, że Ruscy kłamią, co do godziny katastrofy, ale nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, by puścić TAKIEGO NEWSA w świat. No bo to chyba historia nie z tej ziemi, że oficjalna godz. katastrofy to 8.56, a film z "miejsca katastrofy" zaczęto kręcić kilka minut wcześniej, prawda? Chyba że w Rosji czas biegnie wstecz. Zwracam na to uwagę, ponieważ "ruchoma godzina" katastrofy jest dodatkowym tropem świadczącym o ruskiej inscenizacji. Jestem pewien, że "alarm" na lotnisku (Wierzchowski nic kompletnie nie słyszał, żadnego huku ani uderzenia, sądził nawet, że samolot wylądował, tylko Ruscy się zagapili) wszczęto wtedy, gdy na Siewiernym już gotowa była inscenizacja. Zapewne więc zawierała ona już wtedy także jakieś ciała. Czy to jednak były wszystkie ciała ofiar? I czy wszystkie ciała należały do osób z polskiej delegacji? Czy dokładnie to sprawdzono? Czy byli na miejscu 10 Kwietnia jacyś polscy lekarze w ogóle? Czy też całkowicie zdano się na ruską pomoc? Ja jestem bardzo ostrożny w kwestii relacji takich świadków jak Wierzchowski, a zwłaszcza przybyły dużo później Sasin, gdyż mogli oni już widzieć odpowiednio zaaranżowane miejsce zdarzenia. Poza tym byli w dość dużym szoku, by na zimno ocenić sytuację. No i chyba nikt z nich nie mógł wted podejrzewać, że mają do czynienia z maskirowką. Proszę poczytać zmieniające się z wywiadu na wywiad zeznania Wiśniewskiego. Świadkom mogą pewne rzeczy nie tylko bowiem zacierać się w pamięci, ale i mylić z tym, co widzieli/usłyszeli potem w mediach lub od innych osób - i zapamiętali, a następnie traktują to jako własne wspomnienia z miejsca zdarzenia.

9) Jak jest rola p. Turowskiego - jak twierdzi jeden z bohaterów "Mgły" to p. Turowski mówił ze widział ciała trzech osób które przeżyły i które zabrały karetki? To b. skomplikowana kwestia. Podejrzewam, że to wierzchołek góry lodowej. Turowski, Cyganowski... Myślę, że jak się dokona jeszcze paru kwerend pośród rozmaitych "ludzi cienia", to wyjdzie niezła ekipa statystów, którzy występują 10 Kwietnia w ruskim filmie. Trzeba robić kwerendę taką jak C. Gmyz z "Rz" i przeczesać wszystkie dostępne materiały na temat tego typu ludzi. No i publikować. Kiedyś na pewno będzie prawdziwe śledztwo ws. zbrodni smoleńskiej i udziału strony polskiej w tejże zbrodni. Być może to śledztwo będzie zarazem końcem epoki totalitarnej w naszym kraju. Pod warunkiem, że zapadną surowe wyroki.

10) A dlaczego nie meaconing? Podobno piloci JAKA-40 twierdzili że ich przyrządy pokładowe pokazywały przesunięcie pasa w lewo w stosunku do rzeczywistości - wylądowali tylko dlatego że skorygowali wskazania przyrządów. To byli najlepsi wojskowi piloci. Ś.p. mjr A. Protasiuk był zaś najlepszy na tupolewie - jeśli w jaku-40 poradzono sobie z meaconingiem, to tym bardziej (co nawet Ruscy w wieży docenili, krzycząc "maładiec") poradziłby sobie z nim Protasiuk ze swoimi kolegami. Dlaczego Ruscy tak wiele wysiłku włożyli w lżenie polskich pilotów? Dlatego, że ci ostatni okazali się sprytniejsi niż Ruscy przewidywali. Mamy tu, jak sądzę, dwa możliwe warianty zdarzeń -

1) polska załoga wymyka się z pułapki zastawionej na Siewiernym i dokonuje jakiegoś awaryjnego lądowania, by ratować pasażerów oraz

2) polska delegacja zostaje skierowana na zapasowe lotnisko, gdyż wiadome jest, że piloci nie dadzą się wciągnąć w pułapkę na Siewiernym. Innymi słowy nie wydaje mi się, by nasi piloci wojskowi, latający w ekstremalnych warunkach, doświadczeni, z mistrzowską klasą, dali się łatwo Ruskom podejść. Nie wierzę w to, że daliby się po prostu naprowadzić na smoleńskie krzaki. Niemożliwe, by ryzykowali życie swoje i pasażerów, schodząc na wysokość zagrażającą bezpieczeństwu delegacji. Takie brednie to mogą głosić Ruscy i promoskiewskie pismaki w Polsce. Ale oczywiście dokładnego scenariusza nie znam, bo wszystko jest w fazie rekonstrukcji z tych "odłamków" historii, które udaje nam się w blogosferze odtworzyć. Podejrzewam, że coś nadzwyczajnego ci dzielni młodzi polscy oficerowie musieli wtedy zrobić, że Ruscy potem tak się pastwili nad nimi (i w swoim gównianym "raporcie", i wcześniej nad ciałami zamordowanych) - nie wiem jednak na razie, czego takiego dokonali owi dzielni piloci. Kiedyś im postawimy pomniki w wolnej Polsce, a o bohaterstwie Protasiuka będą się uczyć dzieci w szkołach.

11) Pytanie banalne - czy poznamy kiedyś prawdę? Prawdę już poznajemy, ale myślę, że problem nie polega wyłącznie na tym, by całkiem rozwiać "smoleńską mgłę", lecz by poznać też prawdę o nas samych. Ta jest bowiem dość wstrząsająca. Symbolem jest Krakowskie Przedmieście - z jednej strony modlący się za zabitych ludzie - z drugiej szyderczy, iście szatański karnawał tych, dla których "nic się nie stało", a nawet ofiary są same sobie winne. Polska po 21 latach neokomunizmu to z jednej strony kraj odradzającej się wiary katolickiej, ale z drugiej, kraj przerażającego regresu cywilizacyjnego i moralnego. Ten regres nie dzieje się przypadkiem, jest skutkiem nierozliczenia komunizmu i budowania "nowego ładu" właśnie wespół z czerwonymi zbrodniarzami.

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/kaczynski-fakty/new... http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/kaczynski-fakty/new... (z tej strony cytat:)

"Ciała ofiar przetransportowano do Moskwy Sobota, 10 kwietnia 2010 (21:45) Wydobyto ciała wszystkich 96 ofiar katastrofy polskiego samolotu rządowego, który rozbił się w rano w Smoleńsku - poinformował rosyjski minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu. Szczątki zostały już przetransportowane do Moskwy." Blogpress's blog

Drakoński podatek Od początku roku nasiliło się gwałtownie zjawisko drożyzny, co jest w znacznej mierze spowodowane podwyżką VAT. Choć sternicy rządowej maszyny propagandowej jak katarynka wmawiają Polakom, że jesteśmy „zieloną wyspą”, to powszechne odczucia społeczne są zupełnie inne, co potwierdzają nawet sondaże. Codziennie dowiadujemy się o kolejnych podwyżkach, rosną automatycznie koszty życia, droższe są paliwa i transport, energia, utrzymanie mieszkania, utylizacja odpadów, żywność, w tym artykuły podstawowe, usługi, książki zeszyty oraz wszystkie inne towary i usługi. Jakby tego było mało, to od 1 stycznia 2012 r. nastąpi prawie 300-procentowa podwyżka VAT na artykuły dziecięce. Z dotychczasowych 8 proc. (a do 31 grudnia 2010 r. 7 proc.) aż do 23 procent! I to w sytuacji, gdy nawet liberalni politycy i ekonomiści alarmują, że mamy zapaść demograficzną, która oznacza w perspektywie najbliższych lat katastrofę gospodarczą i społeczną. Podwyżka VAT spowoduje, że i tak drogie artykuły dziecięce podrożeją średnio o 20 procent. Jak wyliczyli eksperci Centrum im. Adama Smitha, oznacza to dla rodziny z trojgiem dzieci zwiększenie kosztów życia o 450 zł rocznie, czyli prawie 38 zł miesięcznie. Ta podwyżka – wraz z efektem skali kumulacji innych podwyżek – jest dramatycznym uderzeniem zwłaszcza w rodziny z więcej niż dwojgiem dzieci oraz rodziny rolnicze, które nie korzystają z ulgi w podatku dochodowym. Już obecnie w Polsce jest największy wskaźnik ubóstwa dzieci w całej UE i to nie tylko w stosunku do państw starej Piętnastki, ale również do krajów postkomunistycznych! Bardzo wysokie koszty związane z wychowaniem potomstwa wzrosną jeszcze bardziej, co wpłynie ujemnie na i tak już jeden z najniższych w Europie przyrostów naturalnych, jaki jest w Polsce. Podwyżka VAT uderzy także w polskich producentów ubranek i bucików dziecięcych. Winą za podwyżkę VAT polskie władze obarczają Unię Europejską, która nie zgodziła się na obniżoną w stosunku do stawki podstawowej stawkę VAT na artykuły dziecięce. [To po kiego wuja było Polaków do tej Unii wpychać? - admin]
28 października 2010 r. to stanowisko Komisji Europejskiej potwierdził Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Co charakterystyczne, w stosunkach Polski z Brukselą nadal trwa asymetria i to z winy polskich władz, które nie chcą albo nie potrafią pilnować naszej racji stanu. Niektóre kraje UE mogą przekraczać deficyt budżetowy, finansować z budżetu swoje stocznie, przedsiębiorstwa i instytucje finansowe, ich rolnicy korzystają z pełni dopłat, a także mają obniżoną stawkę VAT na artykuły dziecięce, a Polska nie. Na przykład w Luksemburgu obowiązuje stawka 3 proc., a władze brytyjskie skutecznie przeciwstawiają się naciskom Brukseli i w Wielkiej Brytanii stawka VAT na ubranka i buty dziecięce (do 96 cm wzrostu) jest zerowa. Tymczasem w Polsce jest najgorsza ze wszystkich krajów UE polityka rodzinna. Współczesna polska rodzina musi sama zmierzyć się z takimi problemami, jak: brak mieszkań, rosnące z powodu kryzysu bezrobocie, ubóstwo, zanik więzi społecznych, anarchizacja postaw moralnych. Rodziny podejmujące trud wychowania dzieci są karane wyższymi podatkami, a matki pracujące w domu są dyskryminowane finansowo i społecznie, i to w sytuacji, gdy Polaków jest coraz mniej, społeczeństwo się starzeje i wymiera. Rząd polski, zamiast podjąć działania naprawcze, zwiększa drakońsko podatkowe obciążenie rodzin i zachowuje się jak mężczyzna, który zjada własne dzieci, by zachować im ojca. Dlatego ze wszech miar godna poparcia wydaje się inicjatywa Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus” i Centrum im. Adama Smitha apelu do polskich władz. Chodzi o to, by rząd wykazał czynem, że dba o dobro wspólne, i wykorzystał okres zbliżającej się prezydencji w UE do przeprowadzenia zmian w unijnym prawie i wpisania na stałe objęcia artykułów dziecięcych preferencyjną stawka VAT. Tym bardziej że Komisja Europejska nie ma argumentów przeciwnych, bo dramatyczna sytuacja demograficzna to problem ogólnoeuropejski, wobec którego postawa doktrynerstwa i dogmatyzmu eurokratów przypomina chirurga, który przeprowadził „udaną” operację, tyle że pacjent zmarł. Jan Maria Jackowski

Już widzimy, jak ten rząd „wykaże się czynem”… Od kiedy to kundel łańcuchowy może dyskutować ze swym panem na temat ochłapów, jakie mu są rzucane do miski? – admin

Spółka Agora wytoczyła proces Antoniemu Klusikowi Trzeba chyba opowiedzieć historię od początku. Brat Antoniego, mieszkaniec Opola i obrońca krzyża w Warszawie Jan Klusik został w nocy z 14 na 15 sierpnia ub.r. kopnięty w klatkę piersiową przez napastnika, gdy bronił kobietę przed atakiem. Miał potem pęknięte żebro i problem z oddychaniem. Zmarł nagle 25 września. Miesiąc później przeprowadzono ekshumację ciała Jana Klusika podejrzewając, że śmierć jego była wynikiem tamtego uderzenia. W opolskim dodatku do "Gazety Wyborczej" Joanna Pszon napisała: "Środowiska skrajnej prawicy wespół z PiS próbują zbić kapitał polityczny na śmierci Jana Klusika, dawnego opozycjonisty z Opola. (...) Przedstawiają go jako męczennika - obrońcę krzyża, którego śmierć ma obciążyć rządzących w Polsce." 11 października podczas konferencji prasowej w Opolu brat zmarłego Antoni Klusik pod wpływem słów Joanny Pszon nazwał "Gazetę Wyborczą" "organizacją przestępczą, wrogą naszej cywilizacji". W czwartek 3 marca br. ruszył w opolskim sądzie proces wytoczony przez Agorę, wydawcę "Gazety Wyborczej", która za słowa wypowiedziane przez Antoniego Klusika domaga się przeprosin w regionalnych mediach oraz wpłaty 5 tys. zł na cele społeczne. Kolejna rozprawa odbędzie się 12 kwietnia. Antoni Klusik powiedział "Naszemu Dziennikowi", że był porażony, gdy przeczytał w internecie artykuł "Gazety Wyborczej". Potraktował to jako obelgę. Dzisiaj wspomniał krótko o wydarzeniach przed Pałacem Prezydenckim twierdząc, że miał wtedy do czynienia nie z dziennikarzami, lecz z napastnikami: "Na przykład kiedy trwała modlitwa, nagle zjawiały się dwie kamery i dwa sprzęty oświetleniowe. I nic nie włączają, tylko stoją w gotowości. Nagle jak na klaśnięcie rozpoczyna się z tyłu za nami istna hucpa. Tańce i krzyki. Włączją wtedy 'owi dziennikarze' pełne światła na nas i na tę hałaśliwą grupę. Robią sobie żarty, scenki. Czy to są dziennikarze?"

Swą wypowiedź kończy Antoni Klusik tak: "To element bolszewizmu, który teraz jest przekształcony, ale istota jest taka sama jak strzelanie w tył głowy. Nawet we wszczynaniu procesów jak ten celem jest wzbudzenie strachu. Chodzi o to, żeby ludzie zaczęli się bać." Białas

Sowieckie chamstwo radnych PO Radni PO w Warszawie zdecydowali, że propozycja PiS, aby miasto uczciło pierwszą rocznicę 10 kwietnia m.in. wyciem syren w ogóle nie będzie rozpatrywana. Niektórzy radni partii rządzącej komentowali sytuację w charakterystycznym dla siebie stylu, co opisuje „Życie Warszawy”: „Ale, k…, żadnego wycia!”.

Jako dziennikarz mam tendencję do tłumaczenia wielu zachowań w polityce pragmatyką tejże. Jednak w niektórych wypadkach szlag trafia pragmatykę, zostaje tylko przyzwoitość lub nie. Sytuacja zostaje sprowadzona do prostych i zasadniczych wyborów, nie mających nic wspólnego z pragmatyką polityki, opisywanych od starożytności, takich na przykład jak ten, czy zwrócić błagającemu ojcu ciało Hektora. Priam nie błagał Achillesa o ciało syna, bo chciał je wykorzystać politycznie, choć może Achilles mógł tak myśleć. Ale zaciekłość i barbarzyństwo Achillesa w traktowaniu pokonanego wroga nie miały raczej źródła w jakiejś kalkulacji politycznej, ale w zwykłej zapiekłości i wściekłości, które zabiły naturalny, ludzki odruch szacunku dla zmarłego i współczucia dla rodziny. Nie mam pojęcia, w jaki sposób PiS mógłby odnieść polityczną korzyść z faktu, że 10 kwietnia włączono by syreny. Syreny nie ogłaszają, dla kogo i w czyjej pamięci wyją, a w katastrofie zginęli przedstawiciele wszystkich ugrupowań. Jeżeli by przyjąć, że za decyzją warszawskiej PO stoi jakakolwiek racjonalność polityczna, to trzeba by uznać, iż radni PO uważają, że groźna dla nich politycznie jest jakakolwiek forma upamiętnienia ofiar katastrofy – ergo, że szkodliwa jest dla nich w ogóle pamięć o katastrofie. Oficjalnie pojawiają się tłumaczenia, że syreny są zarezerwowane dla rocznicy Powstania Warszawskiego. To tłumaczenie skrajnie wydumane. Katastrofa smoleńska była wydarzeniem bezprecedensowym, które zajmie bez wątpienia w polskiej historii miejsce podobne jak inne bezprecedensowe daty: 11 listopada 1918 czy 4 czerwca 1989. Nie zmienią tego żadne zaklęcia. To, komu należy się wycie syren, jest kwestią umowy, a nie jakiegoś dogmatu. Padła propozycja, aby przynajmniej w pierwszą rocznicę katastrofy w tej sprawie umówić się w określony sposób, i została odrzucona. Podobnie jak w postępowaniu Achillesa trudno się doszukiwać politycznej racjonalności, tak i szukanie jej w postępowaniu radnych PO byłoby wtórne. Standard w traktowaniu naturalnych odruchów żałoby wyznaczyła w stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która w okresie po katastrofie wyrosła na jednego z najbardziej karnych, tępych i bezwzględnych funkcjonariuszy partii rządzącej (jej kandydowanie w wyborach na prezydenta miasta to, nawiasem mówiąc, jawna kpina z hasła samej PO „nie róbmy polityki”). Abstrahując nawet od wydarzeń pod krzyżem, symboliczne dla niej były krętactwa związane z możliwości wprowadzenia jakichkolwiek zmian na Krakowskim Przedmieściu (śmiechu godna opinia konserwator zabytków), gorliwość służb miejskich w sprzątaniu zniczy oraz zapowiedź, że straż miejska wlepi mandat każdemu, kto te znicze będzie stawiał na ulicy pod Pałacem Prezydenckim. To już nie była polityka, ale zwykłe chamstwo. Sowieckie chamstwo. Używam tego autorskiego określenia – sowieckie chamstwo – ponieważ w postaci zorganizowanej w największym stopniu pogardę dla ludzkich odruchów żałoby, chęci podtrzymania tradycji i uczczenia zmarłych przejawiali komuniści. Symboliczne dla ich stosunku do tych spraw było grzebanie po kryjomu, nocą, we wspólnych dołach zastrzelonych strzałem w tył głowy niepodległościowych bojowników. Pogarda dla zmarłych, dla ich bliskich, dla ich bólu – to była esencja sowieckości. I do tej esencji sowieckości odwołuje się dzisiaj Platforma Obywatelska. Zdziczenie polityki w wykonaniu tej partii sięga dna. Warzecha

Plusy i minusy tygodnia (5 – 11 marca) Jarosławokaczyńskolodzy – czy już istnieje taka specjalność naukowa? Naukowa może nie, ale dziennikarska na pewno. A badacze politycznych wypowiedzi JarKacza mają ostatnio wrażenie, że lider PiS wrócił do dawnej formy. Wyklucza koalicję z SLD, ale już nie z PO – oczywiście z Platformą ludzi z dalszych szeregów? Chodzi o Gowina? Schetynę? Sfinks z Żoliborza jak zwykle nie wyjaśnia swoich słów. A co u rywali PiS z PJN? Michał Kamiński w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” głosi, że tylko PJN może zmusić w koalicji z PO partię Tuska do reform. W optyce Kamińskiego sprawa jest prosta: Platforma i tak wygra – pytanie: z kim stworzy potem koalicję. Wyborca może poprzeć PJN albo SLD – decydując nolens volens – kto i w jakim kierunku będzie popędzał platformerskiego rumaka. Nie zazdroszczę autorom kampanii wyborczej PJN. Jak bić w bębny wyborcze, z góry przyznając się, że szczyt marzeń to status młodszego brata PO? A czy zamiana PSL na PJN tak bardzo zmieni linię Tuska? Tradycyjnie już – myślę, że wątpię. Pomysł, aby generał Jaruzelski został zawieziony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego na beatyfikację Jana Pawła II do Rzymu, to już rekord nonsensu. Nawet udział ateisty Aleksandra Kwaśniewskiego w narodowej pielgrzymce w 2000 r. był mniej dziwaczny. Nadal nie wiemy nic konkretnego o roli generała lub jej braku w spisku, jaki doprowadził do zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. Obrońcy generała uznają, że wobec tego trzeba domniemywać niewinność. Ale plac św. Piotra to nie sala sądowa. To miejsce podniosłej dla katolików uroczystości beatyfikacji papieża, który wezwał Polaków, aby się nie lękali. Akurat Jaruzelski zrobił wiele, aby jak najwięcej Polaków lękało się SB, ZOMO, czołgów, strzałów do bezbronnych ludzi. Czy prezydentowi Komorowskiemu i jego otoczeniu nie dość było awantury po zaproszeniu byłego szefa WRON na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego? Radość wszystkich tych, którzy sądzą, że nareszcie udało się tę świętą krowę „Tygodnik Powszechny” dopaść, jest przedwczesna – głosi naczelny pisma ks. Adam Boniecki na łamach „Press” w związku z książką Graczyka. Ależ ja uwielbiam niepowtarzalny styl kpiarzy z Wiślnej! Jak zawsze w chwili wyjścia na jaw niewygodnych faktów tygodnikowi weterani odgrzewają wygodny stereotyp: 60-letnia cnota kontra mali ludzie mszczący się szukaniem rys w pomnikowych postaciach. A przecież jeśli szukać rys w tym pomniku, to nie trzeba zaglądać do teczek. Oto z funkcji szefowej „Przekroju” odchodzi Katarzyna Janowska, autorka namaszczonych rozmów na koniec wieku. Jej zastępcą był inny wychowanek „TP” Marek Zając. Obaj firmowali przez ostatni rok pismo pełne zapału obyczajowej rewolucji. Bez zbytniej chrześcijańskiej refleksji nad istotą postulatu homozwiązków i innych podobnych idei przebudowy świata od pasa w dół. Może ks. Boniecki zastanowi się, dlaczego katolicka tygodnikowa formacja oprócz Janowskiej i Zająca wyłoniła Adama Szostkiewicza, który szuka dziś inspiracji w buddyzmie? Czemu to właśnie jego redakcja wylansowała Stanisława Obirka, który zrzucił sutannę i dziś jest wolnomyślicielem? Co takiego było w redakcji na Wiślnej, że wielu z młodej generacji zlekceważyło wzór przeżywania katolicyzmu, jaki był udziałem Jerzego Turowicza czy Zofii Starowieyskiej-Morstinowej? Przy okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych przeciwnicy oddawania czci powojennym leśnym powoływali się parokrotnie na książkę „Egzekutor” Stefana Dąmbskiego. Tak jak obawiałem się, wydane przez „Kartę” wspomnienia staną się żelaznym dowodem, że wszyscy akowcy byli jak zwierzęta. Czy to argument przeciw wydawaniu tej książki? Nie, ale warto było ją opatrzyć mądrzejszym komentarzem przedstawiającym różne punkty widzenia. „Karta” opatrzyła tekst czysto fachową polemiką dotyczącą dat i prawdopodobieństwa egzekucji, jakie na swoje konto zapisuje Dąmbski. Jak widać, to za mało, gdy tak drastyczne dzieło oddaje się czytelnikom, którzy nie poznali realiów wojny. Semka

Po co nam to państwo? Od sprawy minęło już trochę czasu, a ja wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia. Chodzi o ten nieszczęsny komiks, który miał "popularyzować" wielkiego polskiego kompozytora o francuskim nazwisku wśród niemieckiej młodzieży, na co Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyłożyło z naszych kieszeni 120 tysięcy złotych. A  potem, kiedy ktoś ten komiks streścił i zacytował, że komiksowy Chopin rzuca mięsem, się z niego wycofało i oddało, podobno, na przemiał. Co mogło zrobić z zupełnym spokojem ducha, bo przecież dzieło spełniło swój podstawowy cel - kto miał na nim zarobić, zarobił. W obronie komiksu wystąpili zgodnie autorzy związani z "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i ich przyległościami w mediach elektronicznych. Że kołtuneria nie zrozumiała artysty, że śmiała jego wizja została sprowadzona do raptem trzech bluzgów, że taka jest właśnie nowoczesność, i w ogóle, trzeba być skończonym pisowcem, żeby tego nie rozumieć. Jeśli się chce przybliżyć Chopina niemieckiej młodzieży, to trzeba go uwspółcześnić, narysować jako punka czy innego hipstera, włożyć mu w zęby skuna i w ogóle, bo niemiecka młodzież muzyki poważnej nie słucha i nie kuma. I ten ostatni argument jest szczególnie porażający. Zastanawiam się, czy ludzie, którzy to wypisują, są naprawdę tak głupi, czy po prostu tak silnie odczuwają nakaz środowiskowej solidarności z jakimś wyleniałym punkiem, który załapał ministerstwa taką fajną chałturę? Czemu nikt nie zadaje najprostszego, najbardziej oczywistego pytania: a po co popularyzować Chopina wśród debili, którzy nie mają pojęcia o muzyce? I po co w takim razie robić z Chopina Michała Wiśniewskiego, bo Chopin dla debili za trudny? Co za korzyść ma dla Polski płynąc z tego, że jakiś niemiecki idiota (mniejsza zresztą o narodowość - jakikolwiek idiota) usłyszy i może nawet zapamięta nazwisko Chopin, ale kojarzyć je będzie z bohaterem głupkowatego komiksu? Są zapewne ludzie, którym nazwiska Donatello czy da Vinci kojarzą się wyłącznie z "Nastoletnimi Żółwiami Nina". Nie są przez to mądrzejsi. Jeśli młody Niemiec nie ma pojęcia o muzyce, to nie przyczyni się ani do jego awansu, ani do poprawy znajomości w  świecie polskiej kultury, że pozna komiks o ziomalu-dresiarzu nazwiskiem Chopin. Równie sensownie byłoby wydać książeczkę dla neonazistów popularyzującą Mahatmę Ghandiego jako łysola glanującego Żydów, Arabów i  Czarnuchów, bo przecież neonaziści nie mieliby szacunku dla "biernego oporu", a lutowanie asfaltom jest ich naturalnym językiem pojęciowym, do którego, żeby spopularyzować postać Mahatmy, trzeba się odwołać. Znajdą się pewnie tacy, którzy będą się upierać, że "Nastoletnie Żółwie Nina" podniosły poziom wiedzy swych słuchaczy, bo co któryś z nich może się przez to zainteresował noszącymi te same co ich bohaterowie nazwiska malarzami. Przypuszczam, że wątpię, ale guzik mnie to obchodzi, bo to nie było zrobione za moje pieniądze. Natomiast kretyński komiks - jak najbardziej. Sto dwadzieścia tysięcy to w skali budżetu państwa nic, w skali budżetu ministerstwa niewiele, w skali budżetu na promocję Polski w świecie suma zauważalna. Ale to niemal tyle samo, ile na cały rok działania dostała dotacji "Krytyka Polityczna", będąca najwyżej w Polsce przez ministerstwo dotowanym pismem kulturalnym. Doprawdy, można takie pieniądze wydać lepiej, albo oddać podatnikom. I kiedy środowiska natrętnie wyliczające każdą złotówkę Instytutowi Pamięci Narodowej, środowiska przy innych okazjach głoszące się liberalnymi i ujmujące się za naszymi pieniędzmi, zupełnie na ten aspekt nie zwracają uwagi, broniąc prawa zaprzyjaźnionego z nimi artysty do popapranych wizji, to cuchnie na milę kolesiostwem i obłudą. Nikt mu nie odmawia prawa do artystycznych wizji, niech sobie rysuje Chopina choćby jako kosmitę albo drag queen, byle za swoje, względnie komercyjnego wydawcy. Tymczasem przez Polskę prowincjonalną przechodzi fala zamykania szkół. To nie ma bezpośredniego związku z promocyjnymi działaniami MSZ, ale coś pokazuje. Państwo polskie wycofuje się z prowincji. Zamyka we wsi szkołę, bo się nie opłaca. Zamyka we wsi pocztę, bo też się nie opłaca - za daleko. Likwiduje pociąg, bo i on się nie opłaca, za mało nim jeździ pasażerów. PKS zlikwidowało już dawno. Niech tam sobie wieśniaki siedzą, jeśli który bardzo będzie musiał do cywilizacji, no to w końcu jakoś dojedzie, a jak nie dojedzie, też nikogo to nie zmartwi. Obserwujemy proces analogiczny - nie żartuję, proszę poszukać choćby w reportażach, kto nie wierzy - do rozpadu postkolonialnych państw w Afryce. Anglicy czy Portugalczycy wyjechali, jakieś paręnaście lat jeszcze pozostawione przez nich instytucje i infrastruktura działały siłą rozpędu, ale rozpęd się z czasem wyczerpał. Szyny kolejowe rdzewieją, semafory się psują, drogi coraz bardziej wyboiste, nie ma tego kto naprawiać... Państwo polskie się wycofuje. A może właśnie - rozpada. Najwyżej jeszcze wyda jakiś komiks. Rafał A. Ziemkiewicz

Szaber majątku narodowego trwa… PO spieszy się. Do wyborów niewiele czasu pozostało. Wydaje się, że zasadą działania tej żydowskiej agentury jest polityka gospodarczej spalonej ziemi, czyli wyprzedaży wszystkiego, co się tylko da. Najprawdopodobniej szabrownikom z PO nie zależy już na zwycięstwie w jesiennych wyborach. Gdyby tak było, to ten sorosowski kibuc, otrzymujący instrukcje z Jerozolimy, Brukseli i Waszyngtonu przynajmniej teraz zachowywałby pozory troski o polską gospodarkę. Jednak PO robi wręcz na odwrót. Wyprzedaje, co tylko może. Wygląda po prostu na to, że takie było zadanie ekipy gauleitera Tuska – dojść do władzy i w ciągu jednej kadencji rozszabrować i wyprzedać obcym, ile się tylko da.

http://www.hotmoney.pl/artykul/prywatyzacja-minister-nie-traci-czasu-sprzedaje-co-sie-tylko-da-18539

Gospodarka powoli zdycha, ludzie tracą pracę.

http://www.hotmoney.pl/artykul/kraj-bezrobocie-caly-czas-rosnie-18552

Bez znajomości, bez „właściwego” pochodzenia, pracy się nie znajdzie.

http://www.hotmoney.pl/artykul/kariera-szukasz-pracy-bez-znajomosci-nie-masz-dzisiaj-zadnych-szans-18558

Od znajomego wiem, że w Narodowym Banku Polskim do pracy przyjmują wyłącznie ludzi z żydowskimi korzeniami.

Obiecywana jako zbawienie i szansa na wspaniałą przyszłość bilderbergowska Unia Jewropejska traktuje Polskę jak niechcianego bachora.

http://www.hotmoney.pl/artykul/unia-polska-odsunieta-na-boczny-tor-18549

Zadłużenie Polski rośnie z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z sekundy na sekundę.

http://www.zegardlugu.pl/

Jedynie banki mają się dobrze…

http://forsal.pl/artykuly/493029,zysk_netto_pko_bp_w_iv_kwartale_2010_mogl_wyniesc_772_915mln_zl.html

Przeciętny Polak coraz trudniej wiąże koniec z końcem. Ceny rosną, zbliża sią głód.

http://www.tvp.pl/kielce/aktualnosci/spoleczne/ceny-zywnosci-dramatycznie-rosna/3985642

Co niektórzy zastanawiają się, czy nie czekają nas kartki na cukier.

http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/489615,kartki_na_cukier_unia_przezywa_kryzys_cukrowy.html

Powoli zataczamy koło. Powracamy do rzeczywistości żywcem wziętej z pogardzanej medialnie PRL. Z tą różnicą, że wtedy nie było przymusu wysyłania dzieci do przedszkola. I wtedy Polacy wiedzieli – kto jest wrogiem. Obecnie wroga i okupanta traktują jak wybawienie. Powrócą stare dowcipy – nowe banknoty będą miały frędzelki, aby ludzie mogli wiązać koniec z końcem. A miało być tak pięknie, tak rajsko, tak wspaniale. Po prostu świetlana przyszłość. Tymczasem wylądowaliśmy, kurwa, na wysypisku śmieci. Nic to, zgodnie z żydopropagandą Jeszcze Polska nie zginęła. Jeszcze… Ale już ją dobijają. Poliszynel

PS. Armia, wojsko,  powinne być symbolem obronności, staniem na straży suwerenności państwa. A co robią niedobitki wojska żydolandii nr 3 oprócz pomocy w okupacji w Afganistanie? Wyprzedają nieruchości. Nawet za granicę!

http://www.hotmoney.pl/artykul/polska-armia-sprzedaje-majatek-za-granica-18535

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

05 marca 2011 "Prawda jest zgodnością z rzeczywistością.." - twierdził najmądrzejszy człowiek naszego kręgu cywilizacyjnego- Arystoteles. Oczywiście byli również mądrzy w innych kręgach, ale ja akurat upodobałem sobie tę myśl Arystotelesa. Uświadomiłem sobie ją w Tłusty Czwartek, gdy  w państwowym radio rano, konkretnie w Programie I tego radia- jadąc do pracy z towarzyszącym mi kierowcą jego samochodem- usłyszałem  tezę wygłoszoną przez jakąś panią  z tytułem doktora, że  tłuste początki to nie jest polska tradycja, że przywiózł je z Włoch jakiś mnich, który złamał śluby zakonne, a wszystko to potwierdza jakaś indyjska legenda(???) Popatrzcie państwo jak publiczne radio” polskie” robi z nas idiotów.. Przerabiając  naszą świadomość na swoją.. Pożądaną w kierunku określonym. W kierunku europejskim. Po pierwsze: nie jest to polska tradycja, ale przybyła skądś, na przykład z Włoch, na co nie ma żadnych dowodów, tak jak być może nie ma dowodów na to, że jest to tradycja polska.. Ale od wielu lat zakorzeniona w Polsce. Ale akurat przybyła z Włoch i to przyniesiona przez jakiegoś mnicha, ale nie wiadomo jakiego, ale na pewno mnicha, który złamał śluby zakonne,  o których też nic nie wiadomo, tylko tak się wydaje” naukowcom” bo akurat śluby zakonne mają  największy związek z pączkami, bo nie dotyczą czystości, tylko pączków, a przy okazji dokłada się mnichom, jako symbolowi obskurantyzmu i ciemnoty.. I jeszcze coś opowiadała o tajnym przewożeniu receptury na pączki, ukrywając tę przewożoną recepturę przed przełożonymi. Skoro „ złamał śluby”- to na pewno nie jest w porządku, a to wystarczy, żeby słuchacz zakodował sobie zbitkę: mnich- złamał śluby i jeszcze był prawdopodobnie tłusty, jak ten Tłusty Czwartek, bo najlepiej uchodzi tłusty mnich- niedobrze się kojarzy- i to wystarczy. Tak jak na karykaturach z czasów Rewolucji Antyfrancuskiej.. Bo chodzi o wywołanie skojarzeń negatywnych.. Żeby utrwalić negatywny obraz tłustego mnicha w Tłusty Czwartek.. Ale jak zwykle Kościół jest winien, bo milczy na temat tego, jak prześladował swoich mnichów…. Między innym przez zakaz  wywożenia recept na pączki. Za rok  dowiemy się, że niejeden został spalony za to na stosie.. Tak prowadzona jest wyrafinowana propaganda. No i o tym wszystkim mówi jakaś indyjska legenda(????) Ach! Indyjska legenda. Albo to jest prawda, albo mówi o tym legenda.. Ale to pani mówiącej  te słowa w ogóle nie przeszkadza.. Klepie co jej ideologiczni i duchowi  przywódcy kazali, a że nic z tego co mówi nie trzyma się kupy.. Bo współczesna „nauka” jest tym bardziej naukowa , im bardziej odbiega od rzeczywistości, a pasuje do  forsowanej strony ideologicznej. W tej krótkiej opowieści o pączkach zawarte są trzy rzeczy charakteryzujące odchodzenie od współczesnej cywilizacji po pierwsze-: to nie  tradycja polska, ale za jakiś czas okaże się, że jest to tradycja europejska, tak jak usłyszałem, po zamieszkach w Tunezji, że Tunezyjczycy   z Tunezji” uciekali do Unii Europejskiej”(???). Nie do Włoch, Hiszpanii, Francji czy Grecji- lecz do Unii Europejskiej.. Bo Unia Europejska  już jest od 1 grudnia 2009 roku.. Powoli będzie się mówiło wyłącznie o Unii Europejskiej jako państwie.. Ale powoli i spokojnie.. Druga sprawa to delikatne oczernianie Kościoła i mnichów. Wystarczy, że przedstawi ich się, że  robią coś podejrzanego, niejasnego, tajnego, przeciw swoim przełożonym.. Aha- coś knują! Popatrzcie.. Oni też! A czy to byli mnisi i czy to prawda- czy to ktoś sprawdzi? Ważne, żeby  publicznie padało, że coś jest knute w sposób tajny i zakamuflowany. I tak budzi się nienawiść do ludzi Kościoła i do samego Kościoła.. I trzecia sprawa: wątek legendy indyjskiej. Wpisuje się to w ideologię multikulturowości lansowaną we współczesnym świecie przez architektów współczesnego świata.. Chcą, żeby cały świat to było jedno! Jeden światowy rząd, jedna religia, jedna historia- wszystko to będzie jedna wielka jedność.. I pomyśleć, że to wszystko w kilku zdaniach o pączkach.. Dobrze zakamuflowali z uśmiechem radiowym, przekonująco,  emfazą.. Ale ja nabrać się nie dam. Wierzę, że Państwo- również! I takie” naukowe” bzdety puszczają w „ publicznym „ radio.. ONI zawsze puszczają coś, co chcieliby , żebyśmy usłyszeli.. Tu nie ma miejsce na przypadek. Chyba, że jest kampania wyborcza i uda nam się zebrać odpowiednią liczbę demokratycznych podpisów, wtedy mamy okienka czasowe, w których możemy powiedzieć trochę prawdy.. Ale to jest raz na  cztery lata.. Codziennie: propaganda, propaganda i jeszcze raz propaganda. Bo do sukcesu nad świadomością człowieka potrzebne są trzy rzeczy. Właśnie te trzy, które wymieniłem wcześniej... W gabinecie pacjent pyta dentystę: - Co pan radziłby mi zrobić, przy moich żółtych zębach? - Najlepiej włożyć brązowy krawat- odpowiedział dentysta. Bo jeśli chodzi o palenie papierosów, od którego to palenia zęby  mogą stać się żółte, zmorę współczesnych czasów, z którą to zmorą walczą socjaliści wszystkich krajów, i w tej walce się ze sobą łączą- to mają już pewne osiągnięcia. Odzwyczaili już  od palenia papierosów  miliony ludzi europejskich. Przeszkadzał im stary indiański zwyczaj pokoju przywieziony przez Białego Człowieka z Nowego Świata.. Tę walkę zapoczątkował w Europie towarzysz Adolf Hitler z Narodowo- Socjalistycznej Partii Robotniczej  Niemiec.. Też obklejał plakatami całe Niemcy, żeby tylko Niemców odzwyczaić od „ szkodliwego” palenia.. W Polsce jeszcze około dziewięciu  milionów ludzi pali papierosy mimo, tak usilnej propagandy, która zabija, pardon- oczywiście palenie papierosów zabija.. O czym można przeczytać na każdej paczce palonych papierosów.. A mimo to, 9 milionów niezłomnych- nadal pali.. Mimo  zapewnień  tabunów profesorów, doktorów, propagatorów  i aktywistów, zmasowanej propagandy opłacanej z naszych podatków i z podatków tych, którzy palą-- popatrzcie państwo ONI nadal palą.. Tak jak piją alkohol, który oczywiście” szkodzi zdrowiu”, o czym  można przeczytać w każdym sklepie.. A ludzie, którzy umieją czytać- piją  nadal.. To ciekawe? A prawda jest taka, że jednym palenie i picie szkodzi, a innym – nie! Muszą się pilnować- i to jest  ich sprawa indywidualna, A nie społeczna, tak jak państwowe rozwiązywanie problemów alkoholowych., do której to sprawy powołano nawet w tamtej komunie Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, których to problemów do tej pory nie rozwiązała - a to już dwadzieścia lat! Pora na utworzenie Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Nikotynowych-  i żeby tego problemu nie rozwiązać nigdy. Bo wtedy należałoby zlikwidować te niepotrzebne agencje. Z umiejętności czytania  lub nie, wynikają też określone  historie.. Na przykład w 1968 roku  obywatele Czechosłowaccy umieli czytać i przeczytali w gazetach kontrolowanych przez partię komunistyczną i  czechosłowacką, że Armia Czerwona jest niezwyciężona.. I poddali się ustępując jej miejsca.. A tacy na przykład Afgańczycy, w większości niepiśmienni, nie umiejąc czytać, nie wspominając o pisaniu- nie wiedzieli, że Armia Czerwona jest niezwyciężona, więc sięgnęli po broń, tak jak dzisiaj wobec Amerykanów.. I co? Zwyciężyli niezwyciężoną Armię Czerwoną.. Tak jak zwyciężą niezwyciężoną Armię Amerykańską. Bo oni mają wolę walki- walczą o swój kraj, przeciw demokracji, którą wojska amerykańskie i polskie, chcą tam zainstalować. A Amerykanie – oprócz pieniędzy, które dostają za wprowadzanie demokracji wszędzie na świecie- nie mają woli walki.. Bo  za co? Za demokrację? Afgańczycy  są niepiśmienni, ale wiedzą, że demokracja to nonsens.. W odróżnieniu od Amerykanów, którzy umieją czytać, ale nie  uważają- skoro wszędzie ją wprowadzają-  że demokracja jako forma rządzenia to nonsens. Podczas wojny radziecko- afgańskiej, pan Radosław Sikorki był po stronie Afgańczyków, teraz jest przeciw nim.. Teraz jest po stronie Amerykanów- przeciw interesom Polski. W czasie wojny  Rosyjsko- Afgańskiej- też był po stronie Amerykanów. Kim więc jest pan Radosław Sikorki? Wtedy był tylko zwykłym  korespondentem amerykańskim. I występował  przeciw interesom Polski w ramach Układu Warszawskiego.. Po stronie Amerykanów.. I ciągle jest na szczytach władzy  w  Polsce.. Jest nawet ministrem spraw zagranicznych(!!!). To jest dopiero nonsens.. Wcześniej popierany przez Prawo i Sprawiedliwość, Ruch Odbudowy Polski, a teraz Platformę Obywatelską. Ale zawsze na górze!. I ciekawe, że pijący i palący w Polsce przeważnie umieją czytać , a nadal piją i palą.. A może po prostu nie boją się śmierci  ze strony papierosów i alkoholu? Albo mają większy zdrowy rozsądek, od tych, którzy takie fałszywe wiadomości rozsiewają.. Bo gdyby to była prawda- już te dziewięć milionów nadal palących, i miliony tych, który zarzucili palnie- przestaliby  żyć.. Bo prawda jest zgodnością z rzeczywistością.. Ale na pewno nie jest tak jak twierdził tow Lenin, że gdy fakty nie zgadzają się z teorią- to tym gorzej dla faktów... W Polsce obowiązuje myślenie leninowskie. Przynajmniej w kręgach tzw. elit! W taki razie-do d….y z takimi elitami.. Składającymi się głownie z tzw pożytecznych idiotów.. To też pomysł Lenina, na określenie wszystkich tych, co popierają brak faktów  bezmyślnie.. Bo bez nich zdobycie władzy i utrzymanie jej byłoby niemożliwe.. I słusznie uważał.!

Dlatego pożytecznych musi być jak najwięcej, żeby klika, pardon, kloaka, pardon- klaka- była jak największa. Żeby zrobić wrażenie, że mają rację.. Bo dla nich rację ma zawsze większość. I próbują zatupać rzeczywistość.. Ale prawda- wcześniej czy później nas wyzwoli.. I w tym nadzieja! WJR

Dark Side of the Moon 2  Prześledźmy tym razem tę ciekawą wymianę zdań między moonwalkerem S. Wiśniewskim a A. Macierewiczem. W materiale zamieszczonym na youtube zaczyna się ona o godz. 0.55.15. SW zupełnie niepytany o kwestie, o których za chwilę będzie mówił, snuje na żywo własną refleksję o tym, co widział – to dopiero początek jego prezentacji legendarnego dokumentu z wędrówki pierwszego Polaka po powierzchni Księżyca – i nad czym się zastanawiał, gdy widział to, co widział: „Dlaczego te karetki jadą, a nie gonią w pewnym sensie. Bo wiadomo, jak jest wypadek, ja jest tragedia, no to wiadomo, karetka czy inne techniczne służby jadą jak najszybciej. A widać, że Rosjanom, no, można powiedzieć nieładnie, nie za bardzo się spieszyło. No bo chyba mieli świadomość tego, że nie było chyba już do czego...” To jest dopiero zagadka, prawda? Mieli świadomość przedstawiciele służb, że nie ma do czego się spieszyć. Ale słuchajmy dalej: „Może nie to, żebym ironizował, ale po prostu taka jest brutalna rzeczywistość, że mieli świadomość tego, że ci, co tam, co byli w tym samolocie, nie mieli szans przeżycia...” Mieli Ruscy jakiś oblot nad pobojowiskiem? Jakiś helikopter krążący nad zgliszczami? Mieli jakąś ekipę telewizyjną, która dotarła PRZED wszystkimi? SKĄD ktokolwiek mógł wiedzieć, że nie ma do czego się spieszyć, skoro jeszcze nikogo na pobojowisku nie było? I w tym momencie min. Macierewicz odrywa wzrok od ekranu, na którym prezentowany jest film SW i nawiązuje do tego, co mówił świadek: „Przepraszam najmocniej – gdyby pan mógł to powtórzyć – rozumiem, że w pana opinii jadący ratować...” SW: „Znaczy... nie... Jak już...”

AM: „...byli tak doświadczonymi ludźmi, że mieli świadomość, że już nie są w stanie uratować ludzi. Czy tak rozumiem pana opinię, którą pan wygłosił?” SW: „To jest moja sugestia, moje odczucie...”

AM: „Rozumiem.” SW: „...że akurat, jak byłem tam na miejscu po tym zatrzymaniu, że widziałem, jak te karetki sobie po prostu jechały, no bo jechały, czyli JUŻ PEWNIE BYŁA INFORMACJA(podkr. F.Y.M. - od kogo? jak przekazana? jak zweryfikowana?)... Oni, Rosjanie, MIELI TAKĄ WIEDZĘ, że coś się na pewno stało potwornego...”

Skąd Ruscy mogli mieć tę właśnie wiedzę? Z odczytu radaru w wieży kontrolnej z ruskimi szympansami? Z płyty lotniska, na której oczekujący niczego nie widzieli ani nie słyszeli? SKĄD? I nasz moonwalker ciągnie swój wywód w jeszcze bardziej zagadkowy sposób: „Oni byli przede wszystkim w tej lepszej sytuacji, można to powiedzieć, że wiedzieli, jaki to samolot się rozbił (!!! - przyp. F.Y.M. - w przeciwieństwie do SW, który, mimo że dotknął szczątków i obszedł miejsce zdarzenia – NIE wiedział). Ja wiedziałem tylko, że to był polski samolot. I dopiero później, jak byłem zatrzymany, dopiero dowiedziałem się od kogoś...”

AM: „Czyli pana obserwacja tych wydarzeń była taka, iż pan sądził, że oni tak straszliwie już się nie spieszyli, że już mieli świadomość, co zastaną, tak?” SW: „Znaczy... Też w pewnym sensie, dopóty dopóki nie dowiedziałem się, dostając sms-a od kogoś znajomego z Polski, że rozbił się prezydencki samolot... że Rosjanie dlatego specjalnie się nie kwapili, bo ja odnosiłem wrażenie, że to jest, owszem, polski, nasz samolot, jak już później poznałem po znakach rozpoznawczych, że to jest... że przyleciała sama załoga, że... bo ten samolot, który niby wcześniej lądował, to właśnie był samolot prezydencki...” To ciekawe, że skoro, wedle słów SW, miał wcześniej lądować „prezydencki”, to po cholerę ów SW trzymał dalej swoją kamerę wycelowaną w mgłę? Przecież chciał z jej pomocą zarejestrować lądowanie prezydenckiej delegacji, nie? Chciał przy okazji też zarejestrować wszystkie mgielne podchodzenia do lądowania na Siewiernym? Moonwalker kontynuuje: SW: „...oni sobie gdzieś polecieli, bo było słychać, że odlatują i wrócili np., powiedzmy sobie, polecieli w sprawie technicznej i wrócili – i wróciła tylko załoga na lotnisko. Stąd nie za specjalnie na początku mnie nie zdziwiło, że nie ma właśnie ciał w dużej ilości, no bo jak duży samolot, to wiadomo, ileśtam osób na pewno było, musiało być, ale nawet zakładając(zakładając? - przyp. F.Y.M.), że ofiary były zupełnie gdzieś indziej, to powinny być typowe rzeczy, typu fotele, rzeczy osobiste, walizki, jakieś elementy techniczne samolotu. Znaczy biorę to jako odniesienie do tego, co miałem mieć też świadkiem, po fakcie byłem, w Lesie Kabackim, jak się rozbił nasz polski samolot. To tam widziałem rzeczy, które były zdecydowanie straszniejsze niż tutaj.” To obszerne tłumaczenie całej sytuacji skonstruowane przez SW jest wyjątkowo osobliwe i – nie ma co kryć – nonsensowne. Skoro bowiem służby, o których on wspomina, wiedziały, że rozbił się polski tupolew („oni byli w tej lepszej sytuacji”), to przecież nie mogły zarazem wiedzieć tego, co wiedział wtedy SW, czyli że rozbił się, powiedzmy, „jakiś polski samolot po locie technicznym tylko z załogą”. Jeśliby więc ruskie służby wiedziały to pierwsze, to tym bardziej by ganiały jak oszalałe po pobojowisku, a nie snuły się jak błędne owce. Wyjaśnienie tej zdumiewającej kwestii „akcji ratunkowej” jest, moim zdaniem, proste, jeśli się przyjmie hipotezę, że na Siewiernym NIE doszło do katastrofy polskiego tupolewa (tylko gdzieś indziej został przeprowadzony zamach na polską delegację). Służby medyczne i straż nie spieszyły się, bo wiedziano skądinąd od specsłużb i ruskich władz, że „wsie pogibli” z tejże delegacji (aczkolwiek w innym miejscu; w takim, gdzie pewnie żadnej niepotrzebnej straży nie dopuszczono). Nie spieszono się na Siewiernyj, bo faktycznie nie było jeszcze do czego i do kogo, gdyż być może na miejscu nie było nawet dowiezionych ciał ofiar. Lekarze i ratownicy mieli biegać po pustym pobojowisku jak nasz moonwalker?

P.S. A ta ilustracja, którą dołączyłem, to ciekawostka wykryta przez MMariolę:

http://www.youtube.com/user/stanislaw10042010#p/u/39/FExPglNOtcY

Proszę uważnie się przyjrzeć liście osób, które zginęły. Skąd taka lista się wzięła o godz. 11.35, a więc półtorej godziny po katastrofie? FYM

Amerykański wywiad rozpracowuje Smoleńsk Z gen. Walterem Jajką, byłym dowódcą operacji specjalnych Sił Powietrznych USA, rozmawia Piotr Falkowski Panie Generale, co Pan pomyślał w chwili, gdy dotarła do Pana informacja o katastrofie, w której zginął polski prezydent? - Moja pierwsza reakcja była taka, że katastrofa była wynikiem błędu pilota. Tak jest najczęściej w przypadku incydentów w lotnictwie wojskowym w Stanach Zjednoczonych. Jednakże wiedząc, że doszło do niej na terytorium Rosji, podobno na drugorzędnym lotnisku, a rosyjskie wyposażenie jest często albo niesprawne, niedokładne, przestarzałe, albo niewłaściwie użytkowane, oraz że rosyjscy funkcjonariusze są często niechlujni w swojej pracy, zazwyczaj słabo znają język angielski - lingua franca międzynarodowego transportu lotniczego - zaś w efekcie tego wydarzenia polskiemu państwu dosłownie ścięto głowę, to stałem się podejrzliwy wobec wyjaśnień Rosjan.
I jakie miał Pan podejrzenia? - To, co mnie zaniepokoiło, to fakt, że Rosjanie zaskakująco szybko podali pierwsze wyjaśnienia przyczyn, a w dalszej kolejności odmówili Polsce udziału w dochodzeniu. Publicznie były formułowane sprzeczne informacje co do szczegółów wypadku, nie doszło do przekazania polskim władzom "czarnych skrzynek" (dwa rejestratory lotu). Następnie opóźniano postępowanie, choć wiem, że badania katastrof samolotów w USA też czasami mogą trwać miesiące, a nawet kilka lat. Muszę jeszcze wspomnieć, że słyszałem, iż Rosjanie nie mają na tym lotnisku najbardziej nowoczesnych urządzeń nawigacyjnych do lądowania i działa ono z przerwami. Jestem zatem zdumiony, że rosyjskie służby zarządzające ruchem lotniczym po prostu całkowicie nie zamknęły tego lotniska z powodu warunków i nie wymogły, a nie tylko sugerowały, by samolot udał się na lotnisko wyższej klasy, posiadające wyposażenie do lądowania zgodne ze standardami międzynarodowymi i, oczywiście, bezpieczne warunki pogodowe. Jestem szczególnie zdziwiony tym nieudanym przekierowaniem samolotu na inne lotnisko. Przecież musieli zdawać sobie sprawę ze znaczenia i liczby pasażerów na pokładzie samolotu. Bez względu na to, czy polski prezydent chciał czy nie chciał lądować na przykład w Moskwie, by uniknąć spotkania w charakterze urzędowym z rosyjskimi władzami, to jeśli doszłoby do wypadku, to podejrzenia co do okoliczności i motywacji zezwolenia na lądowanie, wraz z dużą częścią winy spadłyby na Rosjan. Wydaje się, że byli gotowi do podjęcia tego ryzyka. Tak czy inaczej, wiedząc, jak wyrachowani byli Sowieci w tego typu wypadkach i że sowieckie interesy, ambicje, resentymenty, zachowanie, polityka, praktyka, tradycje i wartości w dalszym ciągu kształtują współczesne państwo rosyjskie i jego administrację, gotów jestem snuć domysły, że mogli, choć niekoniecznie akurat tak się stało, celowo stworzyć warunki, w których dojdzie do katastrofy ze względu na polityczne korzyści, jakie z tego będą czerpać.
Sugeruje Pan, że katastrofa mogła zostać od początku świadomie zaplanowana? - Proszę pamiętać, że nie znam żadnych oficjalnych sprawozdań w sprawie tego wydarzenia. Opieram się na swojej wiedzy i doświadczeniu, które dotyczy w pierwszym rzędzie sił powietrznych mojego kraju, a także wywiadu, polityki zagranicznej i obronnej, a pochodzi między innymi z dawnej pracy związanej ze Związkiem Sowieckim, Polską, NATO i Europą Wschodnią w ogólności. Moja osobista opinia jest taka, że na podstawie historii, na przykład sponsorowanej przez KGB próby zabójstwa Karola Wojtyły, wkrótce błogosławionego Papieża Jana Pawła II Wielkiego, i wielu innych wielkich zbrodni popełnionych przez sowieckie kierownictwo, można przypuszczać, że i obecni rosyjscy przywódcy są wystarczająco bezwzględni, aby zaaranżować warunki, w których śmiertelny wypadek będzie niemal pewny. Rosjanom po prostu nie można ufać.
Czym dla kraju i jego sojuszników jest strata tylu przywódców politycznych i dowódców wojskowych?
- Myślę, że ta strata była druzgocąca nie tylko dla Polski, ale i dla NATO, a nawet Stanów Zjednoczonych. Mam nadzieję, że polski rząd szkolił zastępców poległych, tak aby mogli łatwo zająć ich miejsce. To dotyczy wojskowych. Ale główna trudność, jaką widzę, to fakt, że polscy przywódcy, którzy zginęli, mieli realistyczną ocenę Rosji, Polski, Europy i NATO. Ta ocena nie może być przyjemna dla Rosji. I to ze względu na rosyjską dawną i obecną postawę w stosunku do Polski, a nie jakąś wrogość, chociaż Bóg wie, jak wystarczająco dużo powodów Rosjanie dali, aby ją mieć do nich. A nawiasem mówiąc, całe rosyjskie zachowanie, wypowiedzi itd. po katastrofie aż po dziś dzień wyrażają co najwyżej skrywaną wrogość do Polski. Co więcej, oni - jak się przekonaliśmy w przeszłości - nie przyjmują odpowiedzialności ani winy, a obwiniają, często w sposób złośliwy, ofiary. Rosjanie, tak jak byli Sowieci, są bezwzględni, bez sumienia, a nawet perfidni, gdy tylko takie działania są w ich politycznym interesie.
Gdzie leżą źródła tej wrogości? - Trzeba cały czas mieć na uwadze, że rosyjska droga do Europy, jej ambicje związane z tym kontynentem, zawsze prowadzą przez Polskę i przeciw Polsce. I co za tym idzie, przeciwko zachodniej cywilizacji. Rosyjskie zachowanie nie ulegnie zmianie w wyniku takiej albo innej polityki, takiego albo innego traktatu. Polityka zagraniczna Rosji i jej stosunek do sąsiadów mogą się zmienić w sposób fundamentalny tylko wtedy, gdy Rosja zaakceptuje zachodnie wartości w sposobie sprawowania władzy. Tak więc wracając do poprzedniego pytania, strata dla Polski, całej Europy, NATO i dla USA jest tak głęboka, gdyż wasze przywództwo w sensie zbiorowym miało realistyczną, strategiczną ocenę postawy Rosji względem Europy, Polski i NATO. Zarówno Europa, jak i Stany Zjednoczone powinny się mocno uczepić polskiego zrozumienia tej kwestii i zastąpić nim swoje nieudolne myślenie życzeniowe, moralną słabość i samorozbrojenie przed Rosją. Polegli polscy przywódcy widzieli świat takim, jaki jest, a nie takim, jakim Europa i Ameryka chciałyby, żeby był. Na czele Polski stała pierwsza generacja, która odrzuciła zdecydowanie rosyjskie zniewolenie i negocjowała powrót do Zachodu, czyniąc z tego zadania podstawę polityki obronnej, działań wywiadowczych i uzgodnień dyplomatycznych. Gdyby zostało to przyjęte przez Zachód, jak to było w zamiarach, to Polska mogłaby się stać podstawą budowy "nowej" Europy Wschodniej, mocno złączonej z Zachodem.
Wydaje mi się, że Panu taka idea jest bardzo bliska. - Nie zamierzam być tak zarozumiały, by udzielać Narodowi Polskiemu rad co do jego niepodległości, wolności, suwerenności i zasadniczych długofalowych interesów, ale proponuję i mam nadzieję, że polskie instytucje państwowe pod kierunkiem następców waszych poległych przywódców, elity dyplomacji, armii i służb specjalnych uświadomią społeczeństwu realia strategiczne i konieczności związane z położeniem Polski.
Polityka obecnego polskiego rządu jest jednak inna; mówi się o pojednaniu, odbudowie stosunków z Moskwą itd. - Żaden kraj Zachodu nie powinien podążać za chimerą szczerych, trwałych, opartych na zaufaniu i przyjaźni relacji z Rosją, dopóki ona się nie zmieni. Przypuszczenie, że to się uda, jest urojeniem. Po tak tragicznej historii, po tylu krwawych ofiarach, jakie ponieśliście, polskie relacje z Rosją powinny opierać się na zasadzie "współpracuję, ale sprawdzam".
Jakie są Pana doświadczenia związane z siłami powietrznymi ZSRS i Rosji? - Rosjanie są ogólnie bardzo defensywni, niechętnie nastawieni do współpracy, a bardzo wojowniczy w stosunku do zagranicznych statków powietrznych wchodzących w ich przestrzeń powietrzną nieumyślnie. Z drugiej strony są umyślnie natarczywi i agresywni, gdy sami naruszają czyjeś terytorium. Biorą pod uwagę tylko jedno prawo, nie jest to prawo międzynarodowe, ale ich własny bezpośredni interes. Jeśli chodzi o moją osobistą ocenę, to nie byłbym zdziwiony, gdyby kiedyś Rosjanie jeszcze raz zestrzelili cywilny samolot albo maszynę rozpoznawczą USA znajdującą się w przestrzeni międzynarodowej, podobnie jak to się stało z koreańskim rejsowym boeingiem.
Wróćmy do samej katastrofy na Siewiernym. Jakie konkretnie wnioski mogą z niej wyciągnąć NATO i USA? - Myślę, że oczywistą, choć może zaskakującą, lekcją dla Polski i innych krajów jest natychmiastowe poprawienie mechanizmów zachowania ciągłości władzy i jej planów na wypadek katastrofy. Zaskoczenie spowodowane takim wydarzeniem powoduje paraliżujący szok. Pomimo tego państwa muszą zaraz wprowadzić na stanowiska zajmowane przez ofiary odpowiednich następców, a działający aparat państwowy musi natychmiast przystąpić do kroków przeciwdziałających, względnie łagodzących głębokie i trwałe konsekwencje poniesionej straty. Tak, NATO i Stany Zjednoczone muszą zbadać tę katastrofę i dokonać oceny strat, jak to się dzieje w każdej gałęzi bezpieczeństwa. Nie wiem, jakie dokumenty albo telefony komórkowe były na pokładzie samolotu, ale stosowne kroki dla zminimalizowania wyrządzonych szkód na pewno zostały podjęte. Niewykluczone, że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych [instytucja zajmująca się m.in. łącznością specjalną i wywiadem elektronicznym - przyp. red.] przechwyciła jakąś wymianę informacji z tym związaną i może coś wnieść zarówno do oceny strat, jak i badania samego wypadku. Zakładam, że odpowiednie zapytania już dawno zostały skierowane i na nie odpowiedziano.
Na jaką jeszcze pomoc ze strony naszych sojuszników możemy liczyć? - Polska powinna zażądać pomocy od razu po katastrofie. Eksperci śledczy Federal Aviation Administration (Federalny Zarząd Lotnictwa, FAA) mogli od początku wam pomagać. Ale oczywiście, wszystko zależy od współpracy ze strony Rosji, zwłaszcza w sprawie przyjęcia specjalistów z zewnątrz i warunków ich uczestnictwa w badaniu. Nie sądzę, by Rosjanie zaakceptowali niezależną pomoc z zewnątrz. Myślę, że Polska straciła tę możliwość, bo niestety, jak sądzę, jest o wiele za późno, aby poprosić o pomoc zewnętrzną. Wszystko, na co teraz można by jeszcze liczyć, to rodzaj ugody z Rosjanami, aby Polacy mogli przy odrobinie współpracy z ich strony wznowić dochodzenie. Co i tak jest moim zdaniem wysoce nieprawdopodobne. Oczywiście, Rosjanie będą oburzeni i obrażeni, twierdząc, że nawet sugestia wznowienia postępowania stanowi akt nieprzyjazny, który pociągnie za sobą poważne konsekwencje. Trudno! Myślę, że Polska powinna pójść dalej i kontynuować dochodzenie własnymi siłami, tak jak będzie to możliwe. Nie sądzę, że Rosjanie będą współpracować. Myślę, że Rosjanie zyskali zbyt wiele korzyści z tego "wypadku", aby ktoś go badał uważniej.
Jakie to korzyści? - Rosjanie pozbyli się dzięki śmierci w trakcie tej katastrofy takiego polskiego przywództwa, które - powtarzam - oceniało Rosję realistycznie i nie pozwoliłoby sobie na wytłumienie doświadczenia historycznego ani na rezygnację z żywotnych interesów dla jakiejś rosyjskiej "przyjaźni". Polska pod kierownictwem tych ludzi była przeszkodą dla Rosji w rozwoju jej interesów w Europie. Zginęli liderzy narodowi, którzy mieli twardy kręgosłup. Podobnie już Rosjanie pozbyli się waszej elity podczas drugiej wojny światowej i po niej. Co więcej, rosyjskie zachowanie po wypadku, bez względu na motywy, rodzi wystarczające podejrzenia, aby doprowadzić do rozłamu wśród obecnych polskich przywódców, polskiej klasy politycznej co do odpowiedzi na zachowania w stosunku do Rosji. Gdyby nie było niczego więcej, to już tą katastrofą i swoją późniejszą postawą osiągnęli wiele. Polskie domysły na temat rosyjskiego spisku i masywnego zamachu działają na korzyść Rosji, bo skutecznie dzielą polską klasę polityczną i osłabiają wszelki sprzeciw wobec rosyjskiej polityki wobec Polski. W mojej osobistej opinii, kierownictwo Rosji i FSB, dawnego KGB, jest bardziej niż zdolne i chętne, by popełnić zbrodnię tej miary, co nie oznacza, że tak się stało.
W styczniu Rosjanie ogłosili swój raport dotyczący przyczyn katastrofy. Potwierdziło się, że całą odpowiedzialność przypisano polskiej załodze, nie uwzględniając żadnych uwag ani wniosków polskich władz. Nie ma mowy o nieprawidłowościach na lotnisku, w kierowaniu lotami... - Oczywiście, to naturalne. Tego właśnie należało oczekiwać od Rosjan. A przy okazji druga lekcja z tej tragedii jest taka, żeby pozbyć się tych wszystkich rosyjskich samolotów transportowych, a kupić na przykład boeingi.
Rosyjskie wyjaśnienia katastrofy koncentrują się na osobie generała Andrzeja Błasika, który miał rzekomo wejść do kabiny pilotów i naciskać na nich, żeby lądowali za wszelką cenę. Co Pan jako doświadczony dowódca lotnictwa wojskowego sądzi na temat tych oskarżeń? - Nie wiem, czy w ogóle generał Błasik wszedł do kabiny pilotów, czy naciskał albo nawet wydał bezpośredni rozkaz lądowania. Nie widziałem żadnych dowodów w tej sprawie. Ja po prostu wiem z doświadczenia w Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych, że dowódca statku powietrznego ma pełną odpowiedzialność. Żaden pasażer nie może zmusić dowódcy samolotu do lądowania na danym lotnisku. Po to jest dowódcą, aby odpowiadać za bezpieczeństwo samego samolotu, załogi i pasażerów oraz za wykonanie misji. On (lub ona) ponosi odpowiedzialność i nikt inny.
Nie dziwi Pana, że Polska w zasadzie zrezygnowała z własnego śledztwa i prowadzenie badań oddała Rosjanom? - Zdecydowanie tak. Polska rezygnacja ze śledztwa to szokujące podporządkowanie się rosyjskim interesom oraz uznanie słuszności, prawdziwości, poprawności i dopuszczalności rosyjskich wyjaśnień, ustaleń i zachowań. Myślę, że polska porażka związana z ograniczonym uczestnictwem w dochodzeniu była ciosem samookaleczenia polskiej suwerenności. Podobna uległość tylko wspiera rosyjskie działania na rzecz całkowitego podporządkowania Polski. Ta porażka po prostu wzmacnia rosyjską pogardę dla polskich interesów i ustawienie gorszych stosunków z Polską, jakby w drugiej klasie relacji z Rosją. Jeżeli Polska nie będzie bronić się sama energicznie, zdecydowanie i konsekwentnie, to nie może oczekiwać, że będą jej bronić Francja czy Niemcy, czy NATO w całości, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi.
Ale obecny polski rząd mówi, że jego polityka zgody i współpracy przynosi efekt w postaci poprawnych, przyjaznych stosunków ze Wschodem... - A moja opinia jest taka, że każde państwo europejskie, a także Stany Zjednoczone, skłonne jest, chociaż się do tego nie przyznaje, gdy znajdzie się w obliczu wyboru w krytycznym położeniu, poświęcić interesy Polski, a w rzeczy samej interesy całej "nowej" Europy, dla fantazji strategicznego partnerstwa z Rosją. To nie relacje USA lub Europy z Rosją potrzebują "resetu" [określenie Hillary Clinton na nowe stosunki z Rosją - przyp. red.], ale Rosja musi zrobić "reset" swoich relacji z resztą świata. Stąd konieczność, by Polska podtrzymywała swoje realistyczne spojrzenie na strategiczne relacje polityczne i aktywnie broniła swoich interesów. To dobrze, że Polska racjonalnie utrzymuje przyjazne kontakty z rosyjskim sąsiadem, ale właściwe pojednanie między nimi i wami może zostać zbudowane tylko na prawdzie. Ale to Rosja musi najpierw przezwyciężyć swoją historię, a nie Polska. I zrobić jedną milę więcej. To nie Polska jest winna Rosji, ale Rosja Polsce. Dopóki rosyjski rząd nie wybije sobie z głowy myśli, że jest imperium i że należy mu się jakaś specjalna, wyższa, uprzywilejowana pozycja w stosunku do swoich sąsiadów, Polska nie będzie bezpieczna i musi być cały czas w pogotowiu. W końcu tak jak w latach 1939-1945 i zaraz po nich nikt się specjalnie nie zatroszczył o polskie sprawy, gdy to cokolwiek kosztuje. Polska może i powinna sama dochodzić swoich interesów i je chronić.
Po co zatem należeć do NATO, prowadzić wspólną politykę obronną itd.? Nie mamy co liczyć na artykuł piąty? - Idea atlantycka i NATO podupadają, a do głosu dochodzi pacyfizm i idea demilitaryzacji NATO. Stany Zjednoczone tracą kontynentalny filar swojego statusu supermocarstwa i gwałtownie przestają być dominującą siłą w Europie. Jest gorzką ironią, smutne i niesprawiedliwe to, że Polska znowu dołącza do Zachodu, a on nie jest już zainteresowany obroną ani siebie, ani Polski. Caveat emptor! [łac. Niech kupujący się strzeże!]. Niech każdy zajmuje się swoim domem... Dziękuję za rozmowę.
Wypowiedzi generała Jajko są jego prywatnymi opiniami i w żaden sposób nie odzwierciedlają stanowiska rządu Stanów Zjednoczonych ani Departamentu Obrony.
Generał brygady Walter Jajko pochodzi z rodziny polskich emigrantów. Jest absolwentem University of Pennsylvania i Columbia University w Nowym Jorku. W Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych i amerykańskim wywiadzie lotniczym awansował do stopnia generała i stanowiska dowódcy operacji specjalnych. W latach 1994-2002 pracował w biurze sekretarza obrony. Mieszka w Waszyngtonie i wykłada w Instytucie Polityki Światowej. Działa w katolickim stowarzyszeniu "Rycerze Kolumba".

Płk Klich uniemożliwił badanie wraku TU 154 Portal niezalezna.pl dotarł do pisma skierowanego do ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka i szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego przez członków Komisji Badania Wypadków Lotniczą w sprawie przewodniczącego komisji płk. Klicha. Czytamy w nim m.in: "(…) nagły i nieuzgodniony zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną rosyjską, wyjazd Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym badanie wraku TU 154M". "Zgodnie z podstawowymi zasadami prowadzenia badania wypadków należy zabezpieczyć osoby prowadzące badanie przed wszelkimi zewnętrznymi naciskami, a należą do nich również naciski polityczne. Pan Edmund Klich skrajnie nieodpowiedzialnie wprowadził do sfery badań zdarzeń lotniczych element polityki. I nie chodzi tutaj o jego wypowiedź w mediach, w której stwierdza: „mogłem wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich, ale nie zrobiłem tego”, ale o przekazywanie niektórym członkom Komisji o gwarancjach ze strony polityków zachowania przez niego stanowiska na następną kadencję, bez względu na wynik głosowania Komisji" - napisali członkowie Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - To absolutny skandal. Sprawą powinna jak najszybciej zająć się prokuratura. Tym bardziej, że niektóre osoby zasiadające w Komisji były jednocześnie obserwatorami podczas prac MAK i świadkami pracy płk Klicha jako akredytowanego przy MAK - mówi nam poseł Antoni Macierewicz (PiS), szef parlamentarnego zespołu badającego smoleńska katastrofę.
W piśmie czytamy również, że płk Klich bez protestu przyjmował decyzje MAK. (…) Jednym z przykładów niewypełniania przez Pana Edmunda Klicha upoważnień zawartych w Załączniku 13 była jego bierna postawa w trakcie niedopuszczenia obserwatorów ze strony polskiej do udziału w oblocie środków radiotechnicznej kontroli lotów lotniska Smoleńsk „Północny” przeprowadzonego 15 kwietnia 2010 r. Czy tez braku zgody strony rosyjskiej na właściwe udokumentowanie wizji lokalnej tych środków (…) - napisali członkowie PKBWL. Co ciekawe, członkowie Komisji wielokrotnie informowali swoich przełożonych m.in. o braku profesjonalizmu płk. Edmunda Klicha w trakcie realizacji zadań wynikających z funkcji Akredytowanego Przedstawiciela Rzeczpospolitej Polskiej przy MAK. Mimo alarmujących sygnałów płynących zaraz po tym, jak płk Klich został akredytowanym przy MAK, polskie władze, który miały taką wiedzę, nie zrobiły w tej sprawie nic.- To ewidentne działanie na szkodę Polski, ale za to w interesie rosyjskim. Zaprzepaszczono szansę zbadania wraku, a także możliwości przeprowadzenia szeregu innych, niezmiernie ważnych czynności, które mogłyby pomóc w dotarciu do prawdy o tej strasznej tragedii – mówi nam Antoni Macierewicz.mDorota Kania

Jak do tych wyborów? Przyglądam się komentarzom: {maniek}: „Pierwszym, podstawowym warunkiem dobrego wyniku wyborczego jest zakończenie tego bałaganu z podziałem na dwa UPRy i WiP. Gdyby nie ten bałagan to biorąc pod uwagę Pański twardy elektorat na poziomie 2-3% przy obecnym zawiedzeniu się ludzi na PO, przekroczenie 5%, a nawet lepszy wynik, byłoby możliwe. A z takim bałaganem, to nawet ten twardy elektorat może się w końcu nie połapać na kogo ma zagłosować, chcąc poprzeć Pana, zwłaszcza jak rozłamowcy wystartują pod szyldem UPR. {Maciej } No właśnie. Chcą robić porządek w kraju a burdelu we własnej partii przez tyle czasu nie są w stanie ogarnąć. To ile zajmie ogarnianie burdelu w całej Polsce? 20000 lat? {sympatyk}: popieram! {Noraczej}: „Ano właśnie, wybory za parę miesięcy, a my na dobrą sprawę nie wiemy jak będzie się nazywała Pana partia... I jak tu w ogóle organizować jakąkolwiek kampanię?” Wyjaśniam:

1) Po zdobyciu władzy w państwie będziemy mieli do dyspozycji: pieniądze z podatków, policję itp. będzie można do porządkowania burdelu zatrudnić ludzi – a nawet zagrozić niektórym rozstrzelaniem, załaskotaniem na śmierć lub czymś podobnym. Obecnie nie możemy. I jeśli komuś podoba się robić rozłam w partii – no, to nie ma jak temu zapobiec. Taki rozłam może zresztą być sterowany przez SS lub przez konkurencyjne partie – a my nie mamy własnego kontr-wywiadu. To, że mamy agentów bezpieki lub konkurencyjnych partyj nie jest usprawiedliwieniem – po zdobyciu władzy będziemy mieli w Polsce agentury konkurencyjnych państw. Ale będziemy mieli kontrwywiad...

2) Co do nazwy: z powodów formalnych NIE możemy wystartować jako UPR, NIE możemy wystartować jako WiP, NIE możemy wystartować jako PJKM (ta nazwa zresztą nie utrwaliła się), NIE mogliśmy bardzo długo zarejestrować się jako UPR-WiP z powodu, który nikomu normalnemu nie przyszedłby do głowy, więc nie można nikogo winić; NIE możemy chwilowo zarejestrować „Ruchu Korwin-Mikke” - ale lada dzień UPR-WiP zostanie zarejestrowana i będziemy (jeśli będziemy chcieli) mogli zmienić nazwę na dowolną. A teraz jeszcze bardziej optymistycznie; {POLinteligent} informuje: „A tak można promować partię”

http://allegro.pl/nowe-korki-firmy-umbro-roz-40-lanki-i1476672094.html

- i proszę to rozważyć!

Dwa listy

„Panie Januszu! Mój mąż przez wpis o Newtonie nie chce pozmywać naczyń. Nic dziwnego - gdyby nie to, że rodzę za kilka dni i brzuch mam dalej niż ręce sięgają... hi-hi. No, i będzie bałagan w kuchni. Ech ten blog!! :))”

Rozumiem, że już Małe na świecie? Gratuluję! Przez te dziesięć miesięcy (księżycowych) i kilka dni dokonywała Pani wielkiego dzieła! A co w tym czasie wymyślił Małżonek?

Natomiast {~MP} ma kilka pytań w sprawach poważniejszych:

1) Jak Pan chce sprywatyzować sport? Konkretnie chodzi mi o reprezentacje narodowe, bo kluby, wiadomo, same się utrzymają. Ale reprezentacje? Owszem, można znaleźć sponsorów, ale co z np: PZPN?

Bo jak to zlikwidujemy i nie będziemy np: w UEFA i in., to jak... No, bo jak przydzielają mistrzostwa, to ktoś musi zapłacić...

2) Za jakim ustrojem Pan w końcu jest? Na jednym wykładzie Pan mówił, że zaczyna się od najlepszego, czyli monarchii absolutnej oświeconej (jak Pan mówił o krążeniu ustrojów, napisał Pan w skrócie MAO i wszyscy się śmiali - przypomina Pan sobie?). A znowu w wywiadzie-rzece z Panem jest, że prawa powinien ustanawiać Senat i Rada Stanu, a podatki Sejm.. To w końcu co: absolutyzm czy nie do końca?

3) Jaki stopień niezależności miałyby dokładnie poszczególne jednostki samorządu terytorialnego? I przez kogo (w jakim wieku) byłyby wybierane?

Ad 1) W sportach indywidualnych – nie ma problemu: jak w USA – kto wygrywa eliminacje, ten reprezentuje. Gorzej z drużynowymi, gdzie reprezentację powołuje się z zawodników różnych drużyn. Niestety: z uwagi na wymagania MKOlu, FIFA itd. trzeba by dawać koncesje na selekcjonera... Co więcej: w kilku związkach – FIFA, siatkówka itd. rządzi mafia domagająca się respektowania autonomii krajowych gałęzi mafii. Nie ukrywam: polecę wywiadowi zagranicznemu rozbicie tej mafii! Oni są groźniejsi, niż piraci somalijscy... Obiektywnie – licząc sumę okupów.

Ad 2) Za MAO (skrótu użyłem celowo, do śmiechu właśnie). Natomiast monarchie powstają spontanicznie – i jeśli nie będzie nikogo z właściwa charyzma, to trzeba się liczyć z republiką (nie: d***kracją!) - i stąd te instytucje. Zresztą w monarchii też muszą istnieć – z tym tylko, że Król mógłby korygować ich działanie. „Absolutyzm” oznacza właśnie to: każdą decyzję Rady Stanu Król może anulować. Natomiast podatki oczywiście musi uchwalać Sejm – bo nawet Król nie może rabować poddanych bez poparcia społecznego... .

Ad 3) W granicach prawa i własnych pieniędzy – pełna autonomia. Władze wybierane przez właścicieli nieruchomości z siłą głosu proporcjonalną do wartości posesji.

JKM

Klepki się odblokowują? Samogwałtu, co się dzieje! Jeszcze niedawno nie do pomyślenia było, by jakikolwiek sąd w Stanach Zjednoczonych odważył się wydać wyrok zezwalający na krytykę sodomitów. Wprawdzie w USA sądy są niezawisłe, tak samo zresztą, jak i w naszym nieszczęśliwym kraju, więc nie dlatego żaden sąd nie odważyłby się wydać takiego wyroku, żeby się bał. Co to, to nie; o tym nie ma mowy. Żaden sąd nie odważyłby się wydać takiego wyroku, bo pomysł, że sodomitów można krytykować, nie przyszedłby mu po prostu do głowy! Teraz najwyraźniej jakaś klepka w głowach niezawisłych sądów musiała się odblokować, skoro jeden z nich uznał, że sodomici podlegają krytyce tak samo, jak wszyscy inni. Ciekawe do czego to odblokowanie klepki doprowadzi. Czy skończy się na sodomitach, czy też już niedługo można będzie krytykować wszystkich innych, którzy dotychczas żadnej krytyce nie podlegali – na przykład Żydów? Bo właśnie przywódca murzyńskiego Narodu Islamu Ludwik Farrakhan, na widok którego Żydzi dostają nerwowej drżączki, urządził sympozjon, gdzie padło stwierdzenie, że Żydzi odegrali „olbrzymią rolę” w handlu murzyńskimi niewolnikami. „Rzeczpospolita” twierdzi, że Ludwik Farrakhan nie ma w USA większego wpływu. Wszystko to oczywiście być może, ale warto przypomnieć, że to właśnie on był organizatorem słynnego Marszu Miliona Mężczyzn w Waszyngtonie, podczas którego wezwał tę milionową murzyńską rzeszę do wzięcia odpowiedzialności za siebie i własne rodziny. Bo Farrakhan jest nietypowym przywódcą murzyńskim. Domaga się m.in. likwidacji rządowych programów pomocowych dla murzyńskiej ludności, które, jego zdaniem, utrzymują ją już w kolejnych pokoleniach w stanie wyuczonej bezradności, zaś w następstwie tej opieki typowa murzyńska rodzina składa się z matki samotnie wychowującej dzieci niewiadomych, albo nieobecnych ojców. Krótko mówiąc, Ludwik Farrakhan za ten opłakany stan rzeczy wini socjalizm, który, jego zdaniem, został wymyślony przez Żydów, żeby zniszczyć Murzynów. Naturalnie po tym uderzeniu w stół natychmiast odezwały się nożyce. Rzecznik żydowskiej Ligi Antydefamacyjnej stwierdził, że Farrakhan „przedstawił całą serią absurdalnych, antysemickich teorii spiskowych”. Obawiam się jednak, że rzecznik albo jest ignorantem, albo – jeśli ignorantem nie jest – to zwyczajnie kłamie. Bo oto co na temat roli Żydów w handlu murzyńskimi niewolnikami pisze Jakub Attali – niewątpliwy Żyd – w książce „Żydzi, świat, pieniądze”: „Inni (Żydzi – SM) odgrywają znaczącą rolę w handlu niewolnikami, których skupują wprost ze statków Kompanii Indii Zachodnich i odsprzedają na kredyt plantatorom po bardzo wysokich cenach, pobierając dodatkowo trzy do czterech procent miesięcznie od sumy kredytu, płatne po zbiorach trzciny. Zyski ze sprzedaży jednego niewolnika sięgają niekiedy trzystu procent. O znaczeniu Żydów w tym handlu może świadczyć fakt, że licytacje niewolników nie odbywają się w dni świąt żydowskich. Gubernator Recife Adriaen Lems pisze w 1648 r. do zarządu Kompanii: Nie-Żydzi nie mogą prosperować, bo muszą kupować Murzynów zbyt drogo i na zbyt wysoki procent.” (str.214-215). A dlaczego na „zbyt wysoki” procent? A dlatego, że całą inżynierią finansową handlu murzyńskimi niewolnikami, który wymagał sporych inwestycji kapitałowych (budowa lub kupno statku, zamustrowanie załogi, zakup żywności i zapas gotówki lub towarów na wymianę za niewolników na wybrzeżu afrykańskim, wyżywienie niewolników podczas ich oczekiwania na podróż przez ocean w „niewolniczych dziurach”, wreszcie – straty „towaru” podczas podróży) zajmowały się żydowskie banki w Europie i ich filie w Nowym Świecie. Zatem nie są to żadne „teorie”, zwłaszcza „absurdalne”, tylko najprawdziwsza prawda, która dlatego jest dla Żydów nie do przyjęcia, że pozbawia ich niezwykle lukratywnego statusu ofiary, a w każdym razie go podważa. Zatem skoro Ludwikowi Farrakhanowi wolno już urządzać takie sympozjony, to pojawia się nadzieja, że na sodomitach się nie skończy – chyba, żeby się okazało, iż oryginał aktu urodzenia prezydenta Baracka Hussejna Obamy, którego nigdzie nie można znaleźć, znajduje się w Izraelu. SM

Przygotowania do inauguracji Wydarzenia nabierają takiego stachanowskiego tempa, że nieomylny to znak, iż zbliżają się  - może nie sławne "dni ostatnie", kiedy to Słońce się zaćmi i tak dalej - ale jakieś zasadnicze rozstrzygnięcia. Oto ledwo tylko zarząd TVP zdążył podjąć decyzję o przywróceniu do telewizorni programu Jana Pospieszalskiego "Warto Rozmawiać" - a zaraz został przez Radę Nadzorczą zawieszony. To oczywiście było wiadome, bo zarządowi, w którym zasiadały osobistości sprzyjające Prawu i Sprawiedliwości, żydowska gazeta dla Polaków nie wróżyła długiego żywota, a wiadomo, że po pielgrzymce, jaką tubylczy, mniej wartościowy rząd odbył ad limina do bezcennego Izraela, żydowska gazeta będzie miała jeśli nie ostatnie, to w każdym razie - przedostatnie słowo. Ostatnie bowiem, jak wiadomo, miała i będzie miała razwiedka, realizująca scenariusz rozbiorowy w nadziei, że Nasza Złota Pani Aniela, zimny rosyjski czekista Putin, no i ma się rozumieć - starsi i mądrzejsi, którzy dla tubylców będą pełnili funkcję szlachty jerozolimskiej, zapewnią im jakiś łaskawy chleb wedle służby wartowniczej. Na tle tej wizyty wybuchła burza w szklance wody, bo kiedy jeden z dziennikarzy, mimo ofuknięć ministra Arabskiego uparł się zadać premieru Tusku pytanie o reprywatyzację, minister Arabski błyskawicznie połączył się z szefem Polskiej Agencji Prasowej, który wścibskiego dziennikarza od razu nawrócił na prawdziwą wiarę. Incydent ten potwierdza nie tylko starą prawdę, że bez cenzury w naszym nieszczęśliwym kraju długo wytrzymać się nie da i pieriedyszka najwyraźniej dobiega końca, ale przede wszystkim trafność spostrzeżenia, że w domu wisielca nie mówi się o sznurze. Przecież bezcenny Izrael tak naprawdę nie ma do naszego nieszczęśliwego kraju żadnego interesu poza wyciągnięciem od nas 65 miliardów dolarów, dzięki którym prości Żydzi pozakładają stare rodziny i w trzecim pokoleniu zaczną się nawet z tego dobrobytu degenerować. Otwieranie takiej puszki z Pandorą najwyraźniej było nie w smak ani premieru Tusku, ani ministru Arabskiemu i stąd ucieczka do metod wypróbowanych jeszcze za pierwszej komuny. Po takim zimnym prysznicu niepodobna dowiedzieć się, o czym właściwie mniej wartościowy rząd tubylczy rozmawiał z rządem bezcennego Izraela, jakie rozkazy otrzymał i co będzie w podskokach wykonywał. Najwyraźniej zapadła decyzja, by takie rzeczy były mniej wartościowemu narodowi tubylczemu objawiane stopniowo, więc na razie musi kontentować się wyrażoną przez strasznego dziadunia, a właściwie strasznego dziadygę opinią, że wszystkie ugrupowania parlamentarne stoją na nieubłaganym gruncie przyjaźni dla bezcennego Izraela. Okazuje się, że ponad - wydawać by się mogło - nieprzejednanymi  podziałami jest przecież coś, co wszystkich naszych Umiłowanych Przywódców łączy. Czegóż chcieć więcej - zwłaszcza że dodatkową poszlaką, iż bezcenny Izrael w najbliższym czasie może gwałtownie zwiększyć swój stan posiadania na terenie naszego nieszczęśliwego kraju, jest obietnica, jaką minister Sikorski otrzymał od Hilarzycy Clintonowej, że USA umieszczą w Polsce "elementy" obrony przeciwrakietowej i "jakiś oddział". "Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!" - śpiewał jeszcze za pierwszej komuny Kazimierz Grześkowiak, okraszając  każdą zwrotkę refrenem, że "nieważne czyje co je - ważne to je, co je moje!". Zatem wiele wskazuje na to, że w charakterze "elementu" jakiś dyferencjał może dostaniemy, no a ten oddział, to pewnie orkiestra - żeby nam nie było smutno, kiedy już, w ramach nakazanego w Lizbonie strategicznego partnerstwa, pojednamy się z Rosją. Warto bowiem wrócić do praźródła inicjatywy tego pojednania, którym - jak zresztą wielu innych inicjatyw - był zimny rosyjski czekista Włodzimierz Putin. Podczas uroczystości na Westerplatte powiedział on en passant, że Rosja gotowa jest udostępnić swoje archiwa polskim historykom - oczywiście pod warunkiem wzajemności. Ta "wzajemność" była oczywiście takim zwrotem grzecznościowym, bo w porównaniu z rosyjskimi archiwami, polskie wydają się mizerne - zwłaszcza w kontekście informacji, jaką 4 czerwca 1992 roku minister Macierewicz przekazał posłom i senatorom - że przed rozpoczęciem niszczenia akt MSW zostały one zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa są "za granicą", zaś jeden - "w kraju". Kiedy więc premier Putin objawił możliwość otwarcia rosyjskich archiwów, serca autorytetów moralnych załomotały gwałtownie od jaskółczego niepokoju, czto imienno etot Putin zatiewajet. Taka pogróżka bowiem po pierwsze - przypominała wszystkim, że nie jest bezpiecznie, że nikt nie jest bez winy wobec cara. NIKT! - Nawet gdyby generał Kiszczak przysięgał na kalesony Lenina. Po drugie - że tą pogróżką dał do zrozumienia, iż w razie najmniejszego nieposłuszeństwa ruscy szachiści mogą poprzestawiać pionki na tubylczej szachownicy i wedle swojego uznania jednych wynieść aż pod niebo empirejskie, a innych - strącić w czeluście. I tak trzymał wszystkich w niepewności aż do 10 kwietnia, kiedy to jeśli nie wszystko, to w każdym razie - wiele się wyjaśniło. I na reakcję nie trzeba było długo czekać. Już wkrótce z serc gorejących wydarło się westchnienie ulgi, że wyrok został zawieszony - zaś w zrozumiałym odruchu wdzięczności autorytety moralne nie tylko wezwały do palenia świeczek, ale w podskokach wystąpiły z oddolną, ludową inicjatywą pojednania. To oczywiście nic złego takie pojednanie, z tym że należy pamiętać, iż Rosjanie pojmują je po swojemu - czego na własnej skórze doświadczył premier Tusk, kiedy mu się wydawało, że z panią Tatianą Anodiną może sobie rozmawiać, jak nie przymierzając świnia z pastuchem. Kropkę nad "i" postawił prezydent Dymitr Miedwiediew, stwierdzając w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, że "nie dopuszcza" możliwości, by wyniki śledztwa polskiego w sprawie katastrofy smoleńskiej mogły czymkolwiek różnić się od wyników śledztwa rosyjskiego. Toteż kiedy teraz, po 11 miesiącach zgłosił się świadek kłótni generała Błasika z kapitanem Protasiukiem, to zaraz potem zgłosił się świadek, który przypomniał sobie, że żadnej kłótni nie było. "Nie brak świadków na tym świecie" - co zauważył już Rejent Milczek. Żeby wyjaśnić tę rozbieżność, prokuratura zatrudniła specjalistów od czytania mowy z ruchu warg. Kiedy prokuratura zatrudni specjalistów od wróżenia z fusów, a zwłaszcza - jasnowidzów - będzie to nieomylny znak, że tubylcze śledztwo wkracza w decydującą fazę. Więc teraz, kiedy obydwie frakcje naszych Umiłowanych Przywódców przyczaiły się w oczekiwaniu na 10 kwietnia, kiedy to i jedni, i drudzy będą próbowali wycisnąć z tej katastrofy każdą kropelkę emocji, pojawiła się kolejna oddolna inicjatywa w wykonaniu Zmowy Obywatelskiej. Wśród licznych sygnatariuszów tej inicjatywy utkwiły mi w pamięci zwłaszcza dwa nazwiska: pani Haliny Bortnowskiej i pana prof. Jerzego Jedlickiego. Pani Halina objawiła się nam ostatnio z całkiem nieoczekiwanej strony, bo red. Graczyk ujawnił, że - oczywiście bez swojej wiedzy i zgody", jakżeby inaczej - była zarejestrowana jako tak zwany "kontakt operacyjny" Służby Bezpieczeństwa. Ma się rozumieć - nikomu nie szkodziła, bo gdzieżby tam Służba Bezpieczeństwa mogła komuś zaszkodzić? Człowiek sam sobie szkodzi, wtykając nos tam, gdzie nie trzeba, a potem zwala, a to na ustrój, a to na SB, a to wreszcie - na konfidentów, których - po pierwsze - wcale nie było, a po drugie - nawet gdyby byli, to stanowią sól ziemi czarnej, ponieważ bez nich niemożliwe byłoby takie sprawne przeprowadzenie transformacji ustrojowej. Prof. Jedlicki zaś za młodu w stalinowskiej awangardzie, no a teraz, kiedy za Stalina nikt już nie wybula, pozwolił dojść do głosu sentymentom narodowym i znowu oddaje się tropieniu, z tym że już nie "wrogów ludu", tylko "antysemitów" i "ksenofobów", którzy właściwie też są wrogami ludu, przynajmniej w tym znaczeniu, w jakim słowo "lud" używane jest w rzewnej pieśni wielkopostnej "Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił". Więc Zmowa Obywatelska wyraziła ogromne zaniepokojenie próbą "monopolizacji" rocznicy katastrofy smoleńskiej. Jest to o tyle dziwne, że obchody tej rocznicy będą miały charakter niezwykle urozmaicony; jedna grupa rodzin ofiar odbędzie pielgrzymkę do Smoleńska pod przewodem pani Anny Komorowskiej, druga - do innego miejsca, trzecia wreszcie - tradycyjnie uda się przed Pałac Namiestnikowski przy Krakowskim Przedmieściu - więc o żadnym monopolizowaniu nie może być mowy.     O co zatem idzie naprawdę? Naprawdę może chodzić o narzucenie wszystkim jedynie słusznej formy obchodzenia tej rocznicy, która niewątpliwie otworzy kampanię wyborczą przed tegorocznymi wyborami naszych Umiłowanych Przywódców. Dlatego też i wydarzenia w telewizorni, gdzie wytwarza się pożądane przez totalniaków i niepożądane wzorce zachowań, nabierają takiego stachanowskiego tempa. Wiadomo: tempus fugit, a czas ucieka. SM

KTO ZAPŁACI ZA „DYLEMATY WIĘŹNIA”? Budowana przez ostatnie lata bezwarunkowa „przyjaźń” warszawsko – moskiewska, przybiera dziś wymierny, finansowy kształt. Z ostatnich informacji wynika, że koszty tej „przyjaźni” poniesie każdy, kto korzysta w Polsce z energii gazowej. Przez cały okres negocjowania kontraktu gazowego z Rosją, grupa rządząca unikała ujawnienia jakichkolwiek konkretnych zapisów umowy, zasłaniając się rzekomą „tajemnicą handlową”. Doprowadziło to do sytuacji, w której polskie społeczeństwo zostało pozbawione elementarnej wiedzy o warunkach umowy, a w zamian karmiono je propagandowymi banałami o „sukcesach negocjacyjnych”. Premier rządu uparcie twierdził, że „umowa o gazie, który importujemy z Rosji, spełnia te wymogi, które są kluczowe z punktu widzenia interesów polskiego państwa i polskich obywateli, czyli bezpieczeństwo gazowe, możliwie niska cena i elastyczny kształt tej umowy”. W połowie 2010 roku do mediów przedostały się informacje na temat niektórych ustaleń kontraktu. Już wówczas było wiadomo, że będzie zawierał niekorzystne dla Polski rozstrzygnięcia: za gaz dostarczany z Rosji zapłacimy znacznie więcej, niż inni odbiorcy (i stawki te będą wzrastać), Gazprom zapłaci Polsce najniższe stawki za tranzyt gazu (niższe nawet, niż płaci je Białorusi), pozbyliśmy się wpływu na zarząd i radę nadzorczą spółki tranzytowej EuRoPol Gaz, zrezygnowaliśmy z zasądzonych (przez rosyjski sąd) 25 mln dolarów od Gazpromu za tranzyt za rok 2006 oraz z należności za kolejne  trzy lata w wysokości ok. 180 mln dolarów, zobowiązaliśmy się do odbioru 10,25 mld m sześć. gazu w 2011r., (co stanowi blisko 2,8 mld m3 więcej, niż odbieraliśmy dotąd) oraz 11 mld m sześc. w latach 2012-2019, za nadwyżki gazu zapłacimy, niezależnie od tego czy zostaną wykorzystane, przyznaliśmy Gazpromowi monopol na tranzyt gazu przez leżący na terenie Polski rurociąg do roku 2045 i zagwarantowaliśmy podpisanie kolejnego kontraktu na przesył przez terytorium Polski na okres od 2020 do 2045 r. w wysokości około 28 mld m3 rocznie. Nawet wówczas, po ujawnieniu tych szokujących danych, wicepremier Pawlak zapewniał Polaków, że „umowa gazowa z Rosjanami jest zbalansowana i zabezpiecza interesy obu stron”. W każdym państwie, szczycącym się suwerennością i demokracją, tego rodzaju informacje stanowiłyby dostateczną przesłankę, by zablokować niekorzystny kontrakt, a winnych działania na szkodę polskich interesów postawić przed Trybunałem Stanu. Ponieważ III RP nie posiada tych atrybutów, a polskich wyborców, ich rodziny i następne pokolenia Polaków stać na płacenie za „przyjaźń” grupy rządzącej z Putinem, żadna z informacji nie wzbudziła racjonalnych, obywatelskich reakcji. Również wtedy, gdy Donald Tusk z rozbrajającą szczerością wyznał w wywiadzie dla „Sygnałów dnia”, że podstawowa korzyść z umowy ma polegać na „zabezpieczeniu Polski na długie, długie lata w gaz, a przede wszystkim zabezpieczeniu Gazociągu Jamalskiego, to był priorytet nie tylko mojego rządu, tylko że mojemu rządowi udało się to wreszcie uzyskać”. Usłyszeliśmy też, że „najważniejszym zadaniem dla polskiego rządu jest nie ideologiczne wojny z jakimś państwem, tylko zabezpieczenie polskich domów w trwałe dostawy gazu, na długie lata. I za cenę, która jest ceną porównywalną z innymi takimi kontraktami. I to uzyskaliśmy”. Wbrew tej demagogicznej deklaracji, w rządowym dokumencie zatytułowanym „Uzasadnienia wniosku o udzielenie przez Radę Ministrów zgody na podpisanie umowy między Rzeczpospolitą Polską, a Federacją Rosyjską” zapisano m. in: „Wejście w życie obu ww. umów będzie sprzyjać poprawieniu współpracy w sektorze gazowym pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Federacją Rosyjską. Przyczyni się do tworzenia pozytywnego klimatu społecznego, gospodarczego i politycznego we współpracy między oboma państwami”. Było oczywiste, że kontrakt gazowy z Rosją nie ma żadnego uzasadnienia ekonomicznego i został podyktowany wyłącznie racjami politycznymi, których wspólnym mianownikiem było podporządkowanie Polski rosyjskim wpływom i interesom. Z przebiegu blisko dwuletnich negocjacji oraz końcowych ustaleń umowy wynika, że podstawowym celem wspólnej gry Putina i grupy rządzącej, było przede wszystkim zapewnienie Rosji władania eksterytorialnym odcinkiem gazociągu jamalskiego i czerpania z tego politycznych i ekonomicznych korzyści. Na polski interes – zabrakło miejsca. Nic też bardziej nie przypomina o wasalnych, asymetrycznych stosunkach łączących grupę Tuska z reżimem Putina, niż fatalna dla Polaków umowa gazowa.  Nie może więc dziwić, gdy  rosyjska agencja Interfax ujawniła obecnie, że  Polska kupuje od Rosji gaz dwa razy drożej niż Wielka Brytania. Według danych agencji, spośród wszystkich odbiorców Gazpromu płaciliśmy w 2010 roku 336 $ za 1 tys. m3. Za tę samą ilość paliwa tylko Węgrzy płacili więcej, bo 348 dol. Gaz dla Brytyjczyków Rosjanie wycenili na średnio 191 $ za tysiąc metrów sześciennych. Warto tę informację zestawić z cytatem zaczerpniętym z blogu Waldemara Pawlaka na Salonie24. Pod datą 12.02.2010 roku, w tekście „Gazowe fakty” wicepremier rządu zapewniał:  „W wyniku negocjacji na najbliższy okres 5 lat uzyskano znaczący upust na cenie gazu powyżej minimalnej wartości kontraktowej. W konsekwencji cena gazu importowana przez PGNiG jest o około 10% niższa niż cena dla firm zachodniej Europy”. Tak wyglądały „gazowe fakty” głównego negocjatora kontraktu gazowego z Rosją. I choć Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo nie ujawnia cen surowca w kontrakcie z Gazpromem, to zdaniem  wielu ekspertów już dziś przekraczają one kwotę 360 dolarów za 1000 m sześc. i są najwyższe w Europie. Przyczyna jest prosta: Rosjanie mogą dyktować Polsce dowolne ceny ponieważ wiedzą, że po podpisaniu umowy gazowej nie mamy innego źródła zaopatrzenia, ani odpowiedniej infrastruktury. Co więcej - nie mamy nawet odpowiednich instytucji państwowych, które mogłyby zając się problemem dywersyfikacją dostaw energii, ponieważ grupa rządząca już w marcu 2008 roku zadbała o likwidację  Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii w Ministerstwie Gospodarki, a zarządzeniem Donalda Tuska nr.39 z dn.14 czerwca 2010 roku dokonano likwidacji Zespołu do spraw Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego. W skład tego zespołu wchodzili premier, minister gospodarki oraz ministrowie: spraw wewnętrznych i administracji, spraw zagranicznych, finansów, skarbu państwa, infrastruktury, środowiska oraz sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych, a miał on za zadanie zajmować m.in. opracowaniem polityki bezpieczeństwa energetycznego państwa i koordynacją działań organów administracji rządowej w zakresie polityki bezpieczeństwa energetycznego. W rezultacie takiej polityki, w ubiegłym roku Polska, przy zapotrzebowaniu sięgającym  14 mld m sześc. gazu kupiła od Gazpromu aż. 9 mld m sześc. gazu, podczas gdy resztę popytu pokryło wydobycie z krajowych złóż. Biorąc pod uwagę dane agencji Interfax, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo  zapłaciło za rosyjskie dostawy ponad 3 mld dolarów. Już dziś Gazprom zapowiedział, że średnia cena gazu dla Europy w roku 2011 może wzrosnąć do 352 dolarów za 1000 m sześc., czyli o 14 proc. I na tym podwyżki się nie skończą. Poza tym, od kilku tygodni drożeje ropa, a to właśnie w odniesieniu do jej notowań obliczana jest cena gazu w kontrakcie z Rosjanami.   Koszty fatalnej, motywowanej względami politycznymi umowy gazowej – zapłaci każdy z nas, a mając na uwadze okres, na jaki umowa została zawarta, będą je płaciły następne pokolenia Polaków. Wicepremier Waldemar Pawlak, który w przekazie medialnym kreował się na silnego, odważnego gracza użył w jednym z tekstów zamieszczonych na swoim blogu odwołania do teorii gier, pisząc w kontekście umowy gazowej o optymalnej „strategii w dylemacie więźnia". Odwołał się zatem do gry, w której każdy z graczy może zyskać oszukując przeciwnika, ale stracą obaj - jeśli obaj będą oszukiwać. Ów „dylemat więźnia” opiera się na pewnego rodzaju wymuszonej współpracy, zakłada jednak, że obie strony – stojąc przed trudnym wyborem, mają jednakowe prawa i  startują z równorzędnych pozycji. Dziś wiemy, że pozycja Pawlaka, podobnie jak całej grupy rządzącej w trakcie gry z płk Putinem, przypominała postawę więźnia skazanego na egzekucję, a największym oszukanym w tej grze jest polskie społeczeństwo. Była to postawa symbolizująca stan permanentnej kapitulacji,  a jedyny, zauważalny w niej „dylemat” polega obecnie na rozstrzygnięciu, - czy wynikała z tchórzostwa i głupoty, czy z celowego zaprzaństwa. Aleksander Ścios

Historia Łunochoda Przez długie miesiące szukałem tego mitycznego świadka, który dla Rusków stanowił archimedesowy 10 Kwietnia „punkt oparcia” dla całego ich (księżycowego) globu, dla całej mitologii z „uderzeniem tupolewa w drzewa”, „beczkowaniem”, „świętą brzozą” na smoleńskim śmietniku, strzeżoną potem przez patrol z psem, czyli dla całego załganego scenariusza MAK-u, który znany był ruskim „badaczom” oraz „ekspertom” ZANIM do tragedii doszło. I znalazłem. Jak pamiętamy z relacji Rusków z 10 Kwietnia, świadkowie mieli widzieć, jak tupolew „spada na masyw leśny”, jak dochodzi do eksplozji i zniszczenia „prezydenckiej” maszyny. Tych świadków nie było zbyt wiele – nie można ich było za bardzo znaleźć na płycie lotniska, bo ci widzieli i słyszeli tyle co nic ani tym bardziej w smoleńskim lesie dymiącym mgłą, bo tam jedynie ptaki siedziały, ćwierkając sobie nad rozłożonym złomem. Leśne umundurowane dziadki, których potem z rękawa zaczęła wytrzepywać ruska bezpieka, to była już ta klasa świadków, co zaświadczą wszystko, włącznie z tym, że pęd powietrza zwalił akurat ich z nóg, a nie stertę śmieci leżącą w pobliżu. Nie takie jednak rzeczy dzieją się po flaszce spirytu i nie tylko w okolicach Siewiernego. Nawet S. Amielin, dyżurny satyryk MAK-u, odkrył swoją pasję fotograficzno-katastroficzną (bo wcześniej zajmował się jedynie smoleńskimi pejzażami, ot taka, impresyjno-inżynieryjna dusza) dopiero trzy dni „po katastrofie” (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100729&typ=po&id=po01.txt).

Z licznych świadków więc, co już w pierwszych minutach „po katastrofie” mieli zaświadczyć, jaki był jej przebieg, zrobił się jeden - ale za to jaki! - świadek. To był ten sam doskonale nam znany moonwalker, który przerwawszy dwugodzinne skrupulatne, dokumentalne filmowanie mgły z powodu nagłego nalotu ruskich blacharzy na jego „plan zdjęciowy”, skierował swoje zamglone spojrzenie w tzw. rozwiewkę we mgle, w której w cudownym olśnieniu widział wszystko to, co stało się potem podstawą ruskiej narracji „powypadkowej”. Skrzydło skierowane pionowo w dół, kawałek kadłuba, rycie ziemi, błysk, wybuch (lub odwrotnie), kulę ognia itd. Tkwiliśmy w błędzie, sądząc przez blisko rok, że Ruscy nie mają żadnego naocznego świadka katastrofy tupolewa na Siewiernym. Mają! Mieli go od samego początku! I jest nim nasz księżycowy bohater. Pierwszy Polak na Księżycu. Facet, który widział jakąś katastrofę, jakiegoś małego wojskowego samolotu, co wcale nie przeszkodziło Ruskom w wybraniu z jego relacji wyłącznie tego, co do ruskiej narracji idealnie się nadawało i uznaniu za zeznania NAOCZNEGO ŚWIADKA. Jak to jednak się stało, że do tej pory o tym nie wiedzieliśmy? Czy sam SW o tym nie wiedział, że jest dla Rusków najważniejszym świadkiem? Że jego wypowiedzi cytowały 10 Kwietnia ruskie portale? Czy wiedział, ale nie powiedział? Czy też nie powiedział, bo nie wiedział? Czy miał świadomość, że owszem, był na siewiernieńskim Księżycu, ale jako Łunochod, nie zaś jako polski świadek czekistowskiej, piekielnej, makabrycznej maskirowki? Mógł nie wiedzieć, że nazywa się dla Rusków: Sławomir Śliwiński. I jako taki jest przywoływany właśnie jako naoczny świadek. Proszę sobie pogooglować, wrzucając hasło „Славомир Сливинский” i licząc, ile portali, nie tylko ruskich, przywołuje jego wypowiedzi w kontekście tragedii z 10 Kwietnia; ja zacytuję zaledwie kilka przykładowo:

http://www.1tv.ru/news/social/152069

http://www.1tv.ru/news/world/152114

http://novyny.at.ua/news/rosija_znishhila_polskogo_prezidenta/2010-04-11-80

I tak dalej:

http://www.russia-vsegda.ru/archives/1112

http://www.politarena.org.ua/2010/04/12/samolet_kachinskogo_vzorvalsja_v_vozdukhe.html

To jest naprawdę historia nie z tej ziemi, i nie wiem, czy Daeniken wymyśliłby lepszy, kosmiczny scenariusz. Tak jednak działają czekiści – zawsze coś służy za imitację czegoś innego. Świadek maskirowki zatem posłużył jako koronny świadek katastrofy. FYM

Lampa, czyli ideologia Kisiela Stefan Kisielewski – uwielbiany za poczucie humoru i publicystyczny talent. I bardzo samotny w swoich poglądach. Jakim wartościom hołdował tegoroczny stulatek? - Gdy po Powstaniu Warszawskim siedziałem w Skierniewicach, oddając się tam zbożnej czynności produkowania spirytusu z bimbru, wpadła mi do ręki książka Drugie cesarstwo – autora nie pamiętam. W książce tej zafrapowała mnie postać Rocheforta, dziennikarza, który saotnie bojował z ministrami Napoleona III z pomocą satyry, ironii, aluzji, kpiny jawnej czy zamaskowanej, słowem, zalewał im sadła piórem, czesał pod włos i ciągnął za wąsy jak mógł, ale zawsze jakoś wywijał się od ich gniewu i spadał na cztery łapy, aby prowadzić swój złośliwy proceder dalej. – Chciałbym być takim Rochefortem, będę takim Rochefortem – pomyślałem nie wiedzieć czemu – pisał w 1965 roku w felietonie „Moje zygzaki czyli kronika ideologiczna” Stefan Kisielewski. Nie do końca to założenie się udało, bo w 1968 roku nieznani sprawcy go pobili, a za „dyktaturę ciemniaków” zakazano mu na kilka lat pracy w dziennikarstwie. Ale idea była ciekawa i autor „Wszystko inaczej” przynajmniej się starał. „Satyra, ironia, aluzja, kpina jawna” – z tym szczególnie kojarzy się twórczość Stefana Kisielewskiego. I wszyscy zdają się ją lubić, doceniać i wychwalać, ale trudno znaleźć kogoś (a już szczególnie w kapitule Nagrody Kisiela), kto wiedziałby, jakie poglądy wyznawał i głosił ten pisarz i felietonista. A jeszcze trudniej kogoś, kto traktowałby je poważnie. Kisiel od początku był zadziorny. Urodzony w domu pepeesowców, działał w piłsudczykowskim Legionie Młodych. To jednak nie myśl Marszałka w pierwszej kolejności go zainteresowała. Jak pisze Mariusz Urbanek w książce poświęconej trzem pokoleniom Kisielewskich, „na seminarium poświęcone współczesnym prądom ideowym Stefan zobowiązał się przygotować referat na temat współczesnego nacjonalizmu”. Od znajomego pożyczył „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego, jak i innych endeckich ideologów. – Kiedy przyniosłem tę literaturę do domu, ojciec o mało nie zemdlał, a matka za głowę się złapała – mówił Kisiel później. Choć nigdy endekiem nie był, to jednak lektury te mogły zaszczepić w nim chęć realistycznego patrzenia na politykę. Pozostał także sceptyczny wobec Piłsudskiego, z czym wiązało się także wystąpienie z Legionu Młodych.

Pisarz pogański, antykatolicki Później związał się ze środowiskiem Jerzego Giedroycia. Pisał w „Buncie Młodych”, gdzie okazał się być dotkliwym krytykiem zarówno „postępowych „Wiadomości Literackich”, jak i narodowych radykałów. Wojnę spędził w Warszawie, której zniszczenia podczas Powstania Warszawskiego nie mógł później przeboleć. Szybko po zakończeniu konfliktu powrócił do publicystyki, zaczepiając się w „Tygodniku Powszechnym”, który wówczas był pismem mocno instytucjonalnie związanym z kurią krakowską. Półtora roku później miał miejsce duży skandal związany z twórczością Kisiela. W 1946 roku światło dnia ujrzało „Sprzysiężenie” – pierwsza i moim zdaniem najbardziej intrygująca powieść przeciętnego prozaika, jakim był bohater tego artykułu. Książka promowana przez „TP” okazała się jednak zbyt trudna do przełknięcia dla co bardziej wstydliwych czytelników. – To jest powieść o facecie, który nie może mieć stosunków z dziewczynami – pisał o niej później sam autor. I faktycznie, niemożność skonsumowania relacji z kobietami stanowi ważny element powieści. Ale nie jest to cała prawda o tej książce. Jej główny bohater Zygmunt to poniekąd wycofany obserwator rzeczywistości w ostatnich miesiącach niepodległej Rzeczpospolitej. W kontekście przeżyć bohatera klęska przedwrześniowej Polski jawi się wręcz jako optymistyczne nowe otwarcie, a za symboliczny można odczytywać fakt, iż główna postać powieści osiąga spełnienie dopiero z wdową po poległym w wojnie żołnierzu, z którym wzięła ślub zaledwie kilka dni przed powołaniem go do wojska i z którym nie udało jej się osiągnąć zbliżenia. Treść książki, pojawiające się w niej „momenty”, a także ironiczne pochwały ze strony lewicowych publicystów – to było za dużo dla redakcji „Tygodnika”, która nie zadała sobie trudu, by zapoznać się wcześniej z promowaną przez siebie pozycją. „Sprzysiężenie”, okrzyknięte przez Jerzego Turowicza powieścią „pogańską, niemal antykatolicką”, stało się powodem urlopowania 35-letniego publicysty.

„Lampa wiary, nadziei i miłości” Kisielewski po kilku miesiącach wrócił do czasopisma, z którym związał się niemal do śmierci. Już było wiadomo, że felietonista zawsze będzie chciał podążać własną drogą. Po latach, w 1960 roku, w tekście zatytułowanym „O mojej trzeciej postawie (wyznania intymne) pisał o sobie, że „można mówić >tak<, można mówić >nie<, można też mówić >lampa<. W niniejszych felietonach na przestrzeni długich lat piętnastu realizowałem kolejno trzy z tych możliwości, tylko w trochę innym porządku”. Rzeczywiście, po okresie mówienia „nie”, nastał czas mówienia „tak”, który rozpoczął się wraz z nastaniem gomułkowskiej „odwilży”. W 1957 roku, gdy środowisko „TP” otrzymało od komunistów propozycję, by w sejmie mogła występować reprezentacja tego katolickiego środowiska pod nazwą „Znak”. – W obecnych warunkach nie wolno nikomu uchylać się od udziału w pracy państwowej, nawet pod pretekstem, że nie chce brać udziału w >budowie socjalizmu<, aby nie żyrować ustroju, w którego tworzeniu de facto nie uczestniczył – pisał. Posłem pozostał dwie kadencje, do 1965 roku. „Znak” pełnił w sejmie jednak głównie rolę fasadową. Jego działalność była z jednej strony legitymizacją ustroju, z drugiej próbą delikatnej zmiany go od środka. Warto pamiętać, że to autor tekstu „Na czym polega socjalizm?” w sejmowej komisji planu, budżetu i finansów zadawał ministrowi finansów najtrudniejsze pytania i to dzięki jego interwencjom wielu przesiedleńców, którzy przyjechali do Wrocławia (okręg wyborczy Kisiela), otrzymało mieszkanie. Z działalności parlamentarnej zrezygnował gdyż stwierdził, że nie ma ona większego sensu i na dłuższą metę do niczego nie prowadzi. Szkoda, że dojście do tego wniosku zajęło mu aż 8 lat. A co z „lampą”? – Nie wyznaję żadnej doczesnej teorii czy doktryny, uważającej, że znalazła rozwiązanie zagadki świata, że raz na zawsze określiła i uporządkowała naszą wiedzę o świecie. Dla mnie świat ciągle spowity jest mrokiem tajemnicy. A w mroku każdy człowiek potrzebuje światła, własnego światła, bo każdy idzie własną drogą. I to właśnie moja „lampa”. „Lampa” to znaczy światło. Jaka jest ta „lampa”? Osobiście mam skłonność do konserwatyzmu i mimo postępów wynalazczości posługuję się szeroko niegdyś stosowaną „lampą” starego, uniwersalnego typu. Moja „lampa” to lampa wiary, nadziei i miłości. Mimo wszystko myślę, że nikt lepszej nie znalazł – opisywał swoją ostateczną postawę.

Radykalny antysocjalista Z częścią tej wypowiedzi nie zgodziłby się zapewne nieżyjący już Jan Józef Lipski W 1990 roku został poproszony o to, by odpowiedzieć na zaczepną charakterystykę swojej osoby, którą w „Alfabecie Kisiela” popełnił jego autor („mój przyjaciel, który mnie potwornie denerwuje swoim humanizmem, demokratyzmem i nie wiem czym, frazesami. (...) Ja mu powiedziałem kiedyś >ty jesteś święty osioł<.”). – Pewniak siebie rzadko jest naprawdę mądry. No i – wbrew pozorom – Kisiel jest dogmatykiem. Dogmatykiem anachronicznego liberalizmu ekonomicznego – napisał o nim współzałożyciel KOR i odrodzonej PPS w tekściku, który znalazł się w „Kontralfabecie dla Kisiela”. Nad tym, czy liberalizm felietonisty był naprawdę „dogmatyczny” zastanowimy się za chwilę. Wpierw warto zdecydowanie podkreślić, że socjalistą z pewnością nie był. Wręcz przeciwnie – obok Mirosława Dzielskiego i Janusza Korwin-Mikkego był w okresie PRL najbardziej zdecydowanym zwolennikiem wolnego rynku i wrogiem socjalizmu. Zainteresowanie gospodarczą stroną ludzkiego życia było do tego stopnia wielkie, że mówił o sobie nawet, że nie ma poglądów politycznych, tylko ekonomiczne. Swoje poglądy na temat ustroju gospodarczego PRL Kisiel podsumował w eseju „Na czym polega socjalizm?” z 1979 roku. Publicysta już na wstępie stwierdza, że nie będzie rozważał żadnych „idealnych”, teoretycznych wersji socjalizmu, ale jedynie ten realny, który zna zarówno on, jak i jego rodacy w postaci, jaką widzą wokół siebie. Tylko ten bowiem został zrealizowany, tylko ten, w postaci komunizmu rosyjskiego, „wytrzymał próbę historii”. I na tym właśnie socjalizmie Kisielewski nie pozostawia suchej nitki. To system biurokratyczny, w którym realnie pozbawia się robotników prawa decydowania o jego kształcie. Króluje w nim fetysz planu, dotyczącego zarządzania upaństwowionymi środkami produkcji i ignorujący prawa ekonomii. Państwowy monopolista „dyktuje wysokość cen i płac, on musi centralnie planować produkcję, handel, nowe inwestycje i budowę nowych zakładów pracy. Że zaś w biurokratycznie zniewolonym społeczeństwie socjalistycznym nie ma samodzielnych jednostek gospodarczych, nie ma konkurencji, niemożliwe jest indywidualne bankructwo, bardzo ważne, bo wskazujące w gospodarce rynkowej na niepotrzebność czy przestarzałość jakiegoś gatunku produkcji, (...) działa w sztucznej próżni”. - Złamanie rządów kapitalistycznych technokratów prowadzi w nieuniknionej jak dotąd konsekwencji do nie mniej (a raczej bardziej) monopolistycznych rządów ekonomicznych dyletantów: monopolistycznych podwójnie, bo jak podkreślam, władza gospodarcza jest w tym systemie złączona z władzą polityczną i to nie kontrolowaną ani nie podlegającą istotnej publicznej krytyce, skoro i narzędzia krytyki są w rękach tejże władzy – pisze Kisiel.

„Wprost” przeciwnie Jego zdaniem panaceum na tę sytuację byłoby wprowadzenie jak najbardziej swobodnego rynku. Prowokacyjnie stwierdzał nawet, że we właściwym momencie należy Polskę „wziąć za mordę i wprowadzić liberalizm”. Żałował, że Wojciech Jaruzelski nie wykorzystał w tym celu stanu wojennego, wzorem innego generała, Augusto Pinocheta w Chile. Te poglądy zaprowadziły go w końcu do Unii Polityki Realnej, choć żartował, że dostanie łącznie pięć głosów w wyborach. Głosił je także w okresie transformacji ustrojowej. Rządy Mazowieckiego uważał za zbyt kunktatorskie, nie podobało mu się także bezrefleksyjne poparcie, jakiego udzielił mu „Tygodnik Powszechny”. Cotygodniowe cenzurowanie jego kolejnych felietonów  przez redakcję doprowadziło do tego, że odszedł z „TP” i zgodził się na przeprowadzanie krótkich rozmów z Piotrem Gabryelem z „Wprost”, które trafiały na łamy tego pisma. Zebrane i opublikowane w 1992 roku pod tytułem „Testament Kisiela” stanowią nieoceniony zbiór najpóźniejszych poglądów Stefana Kisielewskiego. - Marzę, żeby także w Polsce pojawili się wreszcie silni kapitaliści, którzy staliby się konkurencją dla rządu. Jest już co prawda pan Grobelny, Stokłosa, Wilczek i ja liczę na nich, ale oni są jeszcze za mali, by konkurować z rządem, obalić go i wybrać taki, który poprze polskich kapitalistów – mówił w rozmowie, która ukazała się 13 maja 1990 roku. Kisiel nie widział żadnych zagrożeń związanych z uwłaszczeniem nomenklatury, uważał wręcz, że wciągnięcie w tryby biznesu byłych towarzyszy ucywilizuje ich, poza tym lepsi tacy, niż żadni. To z tego m.in. powodu były komunistyczny minister Mieczysław Wilczek otrzymał Nagrodę Kisiela. Dzięki ustawie jego autorstwa, mającej ułatwić uwłaszczenie się byłym komunistom, niejako przy okazji w największym dotychczas stopniu ułatwił prowadzenie działalności gospodarczej także tym, którzy do tej pory nie mogli wykazać się znajomościami z ludźmi, którzy rozdawali karty w PRL. To podejście było związane z tym, jak dalece zawiódł się na rządzie Mazowieckiego. – Balcerowicz przyniósł wiele szkody nowej przedsiębiorczości, ponieważ tak wystraszył podatkami, cłami, stopą procentową kredytów, że przez pierwsze półrocze 1990 r. ta nowa przedsiębiorczość nie tylko się nie rozwijała, a nawet zaczęła się zwijać – mówił w czerwcu 1990 roku. Dlatego też poparł w pierwszych wolnych wyborach prezydenckich Lecha Wałęsę, a nie swojego wieloletniego znajomego, Tadeusza Mazowieckiego. W III RP nie odnalazł sobie jednak politycznej ojczyzny. Jako człowiek o poglądach konserwatywnych i publicysta katolickiego tygodnika wydawałoby się, że powinien mieć blisko do partii chadeckich. I rzeczywiście, tuż po wojnie próbował wstąpić do Stronnictwa Pracy, jednak zrezygnował, gdy okazało się, że partia jest infiltrowana przez komunistów. W dobie transformacji był jednak już mocno krytyczny wobec wszelkiej maści chrześcijańskich demokratów. – Nie istnieje w Polsce prawdziwe, rozwinięte życie polityczne, zatem chrześcijaństwo staje się firmą, do której wszyscy lgną, wszyscy się odwołują – bo jest wygodna; należąc do niej, można liczyć na stosunkowo silne poparcie elektoratu, nadto zaś da się uniknąć oskarżeń – z prawa – o skrajny nacjonalizm i – z lewa – o lewicowość – mówił w rozmowie z Piotrem Gabryelem. Nie wierzył w to, by partie typu ZChN, PChD czy ChDSP mogły osiągnąć dobre wyniki i zdziałać wiele pozytywnego.

Chadekosceptyk Prawdę mówiąc, niewiele interesowały go też tematy stereotypowo uznawane za szczególnie chrześcijańskie. – Aborcja – operacja, jest zabiegiem przeciwnym naturze, brutalnym, krwawym i niegodnym polecenia. Natomiast nie można kochającej się – a nie posiadającej odpowiednich do wychowania dzieci warunków – parze zabraniać kochania się bez strachu przed niechcianym potomstwem. Środków antykoncepcyjnych istnieje wiele – jedne są lepsze, inne gorsze, od technicznych – jak spirale, przez chemiczne – stosowane doustnie, po sposoby naturalne – jak kalendarz katolicki, o którym też kiedyś księża mówili, że nie jest polecany – można przeczytać w rozmowie z 11 marca 1991 roku. W tego typu tematyce Kisiel wykazywał się niestety charakterystyczną dla wielu osób związanych z „Tygodnikiem Powszechnym” nieumiejętnością nazywania rzeczy po imieniu. Od kiedy Stefan Kisielewski zmarł, na jego spuściznę powoływało się wielu polityków i publicystów. Także członkowie kapituły Nagrody jego imienia, której laureaci coraz rzadziej mają z poglądami, czy zadziornością autora „Sprzysiężenia”. Tragedią Kisiela jest to, że wiele osób go podziwiało i nadal podziwia, ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, co tak naprawdę wyrażał. Nie zwracając uwagi na to, kogo politycznie popierał i jakie koterie łudziły się, że jest ich częścią, warto pamiętać o tym, że jego ideą nie była żadna polityczno-ideologiczna doktryna, ani też religia świętego spokoju, której hołdowały bliskie mu środowiska. Jego ideą była „lampa”, czyli przekorne poszukiwanie prawdy, nawet za cenę niezrozumienia i poglądowej samotności odczuwanej wśród poklasku i przyjaciół. Stefan Sękowski

Winiecki dla Money.pl: Porównujmy, ale myśląc! W mediach zapanowała moda na – nazwijmy to uprzejmie – bezrefleksyjną krytykę wszystkiego w gospodarce i w państwie. Może warto jednak wprowadzić do tej krytyki odrobinę refleksji, no i wiedzy, oczywiście. Pominę tutaj media, które uprawiają krytykanctwo, można powiedzieć, zawodowo, gdyż jest im to potrzebne do tworzenia atmosfery katastrofy (już obecnej, czy nadciągającej). Tam brak nie tylko refleksji i wiedzy, ale także woli obiektywizmu w ocenach. Pominę także brukowce, bo szkoda na nie czasu. Skoncentruję się na gazetach opiniotwórczych. I tu, bowiem, także krytyka bywa zaskakująco bezrefleksyjna i niezrównoważona. Ograniczając się do gospodarki, posłużę się trzema przykładami. Nie tak dawno temu parę gazet zamieściło alarmistyczne wieści, że pracodawcy zalegają w wypłatach uposażeń. Jeśli byłoby to zjawisko powszechne w czasie, gdy gospodarka przyspiesza, należałoby się nim zaniepokoić. Jednakże suma zaległości, mianowicie 130 milionów zł, to ok. pół promila rocznych dochodów z pracy gospodarstw domowych! Zawsze, nawet w okresach ożywienia, jakieś firmy popadają w kłopoty. Robienie z tego sensacji jest zajęciem nie tylko frywolnym, ale i szkodliwym. Sprawiając wrażenie, że jest to znaczące zjawisko, pogarsza nastroje konsumentów, którzy na wszelki wypadek zaczną mniej kupować. A to przełoży się na wolniejszy wzrost gospodarczy. Inny przypadek, to niezbyt zborne zaniepokojenie inflacją. Sam piszę i wypowiadam się w sprawach inflacji, ale nie przyszło by mnie do głowy stwierdzić, że ponieważ ceny rosną, to żyje się nam gorzej. Po pierwsze, obok cen liczą się przecież dochody. Jeśli te rosną szybciej niż ceny, to żyje nam się lepiej! I tak jest dotychczas w polskiej gospodarce. Oczywiście, jeśli inflacja rośnie, to w warunkach niepewności co do kosztów i cen część przedsiębiorców powstrzymuje się od inwestowania i gospodarka w przyszłości rosnąć będzie wolniej. Ale to też nie musi oznaczać, że będzie gorzej. Być może, przyrosty PKB i zamożności będą tylko wolniejsze. Wbijanie do głowy Czytelnikom uproszczonych, bądź fałszywych ocen nie przyczynia się do edukacji ekonomicznej. Raczej odwrotnie. Wreszcie, komentarze mogą być nawet prawdziwe, lecz podlane sosem oburzenia i krytycyzmu sugerują, iż jakiś obszar spraw gospodarczych jest – w wyniku bieżących działań lub zaniechań polityki – w fatalnym stanie. Taki właśnie charakter miał komentarz do statystyk unijnych nt. mieszkalnictwa. Polskie mieszkania są stare i ciasne, a w ogóle to gorzej niż u nas jest tylko w Rumunii i na Łotwie. Straszne, nieprawdaż? Tylko prezentująca tę prawdę dziennikarka nic nie wie o historii gospodarczej. Polska od zawsze (w ostatnich kilku stuleciach) należała do najbiedniejszych obszarów Europy. Przed II wojną światową, pod względem produkcji globalnej (PKB wówczas nie mierzono) wyprzedzaliśmy tylko Jugosławię i Rumunię. Akurat w mieszkalnictwie nasza względna pozycja w rankingu nie zmieniła się, chociaż pod względem PKB na mieszkańca wyprzedzamy, spośród krajów Unii, jeszcze Bułgarię i znacznie zmniejszyliśmy dystans rozwojowy do zamożnych krajów Zachodniej Europy, a także do zamożniejszych od nas historycznie Czech i Węgier. Złe wiadomości sprzedaje się lepiej niż dobre, ale czy trzeba wymyślać te złe wiadomości? Jan Winiecki

Jak prof. Balcerowicz bronił ekonomii socjalistycznej Profesor Leszek Balcerowicz w latach 70. bardzo ostro potępiał kapitalizm, a bronił ekonomii socjalistycznej. „Najwyższy CZAS!” dotarł do prac prof. Balcerowicza pochodzących z lat 70. ubiegłego wieku, czyli z czasów, gdy guru polskiej ekonomii był pracownikiem naukowym placówki o wdzięcznej nazwie Instytut Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Jedną z pozycji, która wpadła nam w ręce, jest opracowanie pod tytułem „Nowe problemy gospodarki światowej (wybór tekstów burżuazyjnych ekonomistów i politologów)”. Wydane zostało w Warszawie w 1977 roku pod patronatem Instytutu Badania Współczesnych Problemów Kapitalizmu. Była to placówka naukowa funkcjonująca w łonie Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Opracowanie opatrzone jest klauzulą „Tylko do użytku wewnętrznego”. Obszerną przedmowę napisał właśnie Leszek Balcerowicz. Z jej treści można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy: „W latach siedemdziesiątych nastąpiły wyraźne zmiany w podejściu do problemów wzrostu gospodarczego. Polegają one przede wszystkim na przeniesieniu rozważań ze szczebla pojedynczego kraju na szczebel świata. Ta zmiana perspektywy pozwoliła na dostrzeżenie wielu zjawisk przedtem pomijanych lub nie docenianych. Zwrócono przede wszystkim uwagę na groźbę wyczerpania się w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat zasobów niektórych surowców nieodnawialnych oraz na niebezpieczeństwo pojawienia się braku energii. Jest to wyraźna zmiana w stosunku do tradycyjnych ujęć wzrostu gospodarczego, które koncentrowały uwagę na tempie powiększania się zasobu środków trwałych i siły roboczej, traktując dostępność surowców i energii jako rzecz oczywistą. Zasoby tych czynników wydawały się bowiem do niedawna w zestawieniu ze skalą ich eksploatacji – praktycznie niewyczerpalne. Jednakże niespotykany w historii wzrost skali działalności gospodarczej człowieka, jaki nastąpił po II wojnie światowej, wyraźnie podważył słuszność takiego przekonania” /Cyt za. „Nowe problemy gospodarki światowej (wybór tekstów burżuazyjnych ekonomistów i politologów)”, tom I, Warszawa 1977, str. VIII-IX/ Powyższy fragment nie jest szczególnie odkrywczy, ale przywołałem go ze względu na stylistykę. Dalej jest już wykład o przewadze socjalizmu nad kapitalizmem: „Prawie 3/4 miliarda mieszkańców Trzeciego Świata żyje – według szacunków Banku Światowego – w warunkach nędzy absolutnej, czyli poniżej progu ubóstwa, wyznaczonego przez roczny dochód na 1 mieszkańca mniejszy od 50 dol. Na wyrwanie się z tych warunków, odziedziczonych po kapitalizmie, nie pozwala presja demograficzna, anachroniczne struktury społeczne i uzależnienie od wysoko rozwiniętych gospodarczo krajów kapitalistycznych” (tamże, strona XII-XIII). Powyższy fragment stanowi ważne odkrycie w historii ekonomii. Wynika bowiem z niego, że ubóstwo w krajach Trzeciego Świata to konsekwencja wcześniej panującego tam kapitalizmu. Niestety Leszek Balcerowicz nie uchylił rąbka tajemnicy, o jaki konkretnie kraj Trzeciego Świata chodzi. Ale to nie jedyna zagadka. Czytamy bowiem kilka akapitów dalej: „W tych warunkach dokonywany przez omawiane kraje (wciąż nie wiadomo jakie, ekonomista nie ujawnia tego czytelnikom – przyp. L. Sz.) import nowoczesnej kapitałochłonnej techniki i technologii z rozwiniętych gospodarczo krajów kapitalistycznych grozi nie tylko pogłębieniem trudności dewizowych, lecz hamuje także tworzenie nowych miejsc pracy, na które istnieje tak ogromny popyt” (tamże, strona XIV) Wynika z tego ni mniej, ni więcej, że rozwiązaniem wszystkich problemów krajów biednych jest… zakończenie importu z państw kapitalistycznych! W ogóle kapitalizm to zły ustrój, trzeba budować socjalizm, bo on niesie wolność – dowodzi Balcerowicz na kolejnych stronach swojego wątpliwego dzieła: „Umocnienie socjalistycznego systemu społeczno-politycznego i ekonomicznego, przy równoczesnym osłabieniu pozycji systemu kapitalistycznego, stworzyło możliwość stopniowej likwidacji kolonializmu i emancypacji politycznej narodów kolonialnych i zależnych. Należy jednak zauważyć, że rządy krajów rozwijających się często zdają się jednak zupełnie nie dostrzegać tej współzależności. W efekcie nastąpiło prawdziwe przebudzenie polityczne narodów Afryki i Azji, a liczba niepodległych i suwerennych państw pokaźnie się zwiększyła” (tamże, strona 34) Oczywiście nie jest to jedyna zasługa ustroju socjalistycznego. Na stronie XXXVI czytamy dalej: „Podobnie jak dekolonizacja, również dążenie krajów Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej do pełnej emancypacji ekonomicznej popieranejest od samego początku przez państwa obozu socjalistycznego. Te ostatnie opowiadają się za ustanowieniem nowego ładu nie tylko z racji solidarności z krajami rozwijającymi się, ale także ze względu na to, iż same zainteresowane są jak najbardziej radykalną zmianą kapitalistycznego systemu stosunków ekonomicznych, hamującego wymianę między krajami o różnych ustrojach. Przechodząc na intensywny etap rozwoju, dokonując rekonstrukcji technicznej swych gospodarek i pogłębiając swą specjalizację, kraje socjalistyczne pragną bowiem włączyć się bardziej i trwalej do międzynarodowego podziału pracy, rozszerzając wspólnotę gospodarczą i naukowo-techniczną, tak z kapitalistycznymi państwami wysoko rozwiniętymi gospodarczo, które dysponują najnowszą technologią, jak i z krajami mniej zaawansowanego rozwoju”.

Teoria produktów Bierzemy następne dzieło. Nosi tytuł „Ogólnogospodarcze skutki zwiększania tempa odnowy produktów” (Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1979). Jaki był cel tej publikacji?„Jednym z najbardziej charakterystycznych procesów gospodarczych zachodzących współcześnie krajach uprzemysłowionych jest wprowadzanie do produkcji i użytkowania nowych produktów wypierających wyroby wcześniejsze. Mimo powszechności oraz niewątpliwego znaczenia tego procesu dla producentów, użytkowników i całej gospodarki narodowej poświęcono mu dotąd w literaturze ekonomicznej stosunkowo niewiele uwagi, pomijając niemal całkowicie niektóre jego aspekty”.

Niezbyt to odkrywcze, więc czytamy dalej: „Decyzje o wprowadzaniu nowych produktów, a więc pośrednio decyzje określające tempo procesu odnowy, są na ogół podejmowane przez poszczególne jednostki gospodarujące”. I przypis: „Zakres tego typu decyzji podejmowanych samodzielnie przez organizacje gospodarcze jest oczywiście większy w krajach kapitalistycznych niż socjalistycznych. W tych drugich decyzje dotyczące produktów o ważnym znaczeniu dla gospodarki narodowej lub/i wymagających dużych nakładów są podejmowane przez władze centralne. Podlegające im organizacje gospodarcze mają jednak możliwości wywierania wpływu na owe decyzje przez formułowanie odpowiednich propozycji i dostarczanie informacji”. Konkretu znowu brakuje. Leszek Balcerowicz nie podał przykładu, kiedy jakakolwiek organizacja gospodarcza w państwie socjalistycznym wywierała wpływ na ekonomiczne decyzje władzy. Co więcej – w całym dziele nie ma ani jednego słowa, które mogłoby nas naprowadzić na trop jakiegokolwiek bytu, który w jakimkolwiek kraju socjalistycznym można byłoby nazwać „organizacją gospodarczą”!

Z PRL do III RP Instytut Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu (będziemy go dalej nazywać Instytutem) został powołany 26 lutego 1974 roku na mocy specjalnej uchwały Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Przetrwał 10 lat. W 1984 roku połączono go z Wyższą Szkołą Nauk Społecznych przy KC PZPR, tworząc Akademię Nauk Społecznych, której głównym celem było kształcenie kadr dla aparatu PZPR i administracji PRL. Na cztero- i pięcioletnich studiach magisterskich Akademia kształciła funkcjonariuszy partyjnych, urzędników na kierunkach: politologia, socjologia, historia, ekonomia i filozofia. Absolwentami ANS byli m.in. Leszek Miller i Stanisław Kania. Akademia przestała istnieć w roku 1990. Realny socjalizm, który z uporem budowała, przeżyła o kilkanaście miesięcy. Ironią losu zaś sam Instytut wykształcił kadry nie tylko PRL, ale także III RP. Leszek Balcerowicz był głównym ekonomistą transformacji ustrojowej, autorem słynnego planu opatrzonego własnym nazwiskiem, który zakładał m.in. słynny popiwek, czyli podatek od ponadnormatywnych wypłat wynagrodzeń. Później piastował stanowisko ministra finansów w rządzie Jerzego Buzka, a do 2007 roku był prezesem Narodowego Banku Polskiego. Jerzy Wiatr – ongiś rektor Instytutu – w latach 90. w rządzie SLD objął tekę ministra edukacji narodowej (zasłynął m.in. tym, że został obrzucony jajami przez studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego). Jego syn, Sławomir Wiatr, prominentny działacz SLD, w nie do końca jasnych okolicznościach prowadził kampanię na rzecz integracji z Unią Europejską. Tak więc choć sam Instytut przestał istnieć na długo przed upadkiem PRL, skutki działalności jego kadr odczuwamy do dziś. Leszek Szymowski

Kiedy kolej na sprzedaż Wawelu? Sprywatyzują Kasprowy Wierch? W tym roku jest planowana sprzedaż kolejki linowej na Kasprowy Wierch. Jej wartość resort skarbu szacuje na kilkaset milionów złotych. Prace nad prywatyzacją zakopiańskiej spółki już trwają – nie kryje Łukasz Kurpiewski, rzecznik Grupy PKP. Mówi się, że przy interesie kręcą się jacyś austriaccy biznesmeni, jakby nie mieli swoich wspaniałych Alp. Powierzchnia Tatr obejmuje 750 km kw., z czego tylko 150 km kw. należy do Polski, reszta jest Słowacji. Jeżeli zagraniczni biznesmeni niezwiązani z Polską i Zakopanem, siłą rzeczy niewyczuleni na ochronę naszego skrawka unikatowej tatrzańskiej przyrody, zechcą wyłożyć swoje pieniądze, muszą mieć zagwarantowaną trasę zjazdową dla narciarzy i pozwolenie, żeby wywozić dla zysku tylu ludzi na górę, ile się da. Ustalenia Tatrzańskiego Parku Narodowego wcześniej czy później uda się przecież zmienić. Można powiedzieć, że rząd w swym prywatyzacyjnym szaleństwie chce nam sprywatyzować Kasprowy. Niedoczekanie. Biznesmeni mają podobno plan “utworzenia kompleksu kolejek linowych z dwóch stron Tatr”. Niech idą z takimi pomysłami do diabła.

Chcą pieniędzy na przetracenie Nie dość, że górale sprzedają swoją ziemię na całym Podtatrzu i nie wiadomo, co z tego wyniknie, bo działki kupują ludzie, nie wiadomo skąd, i budują na nich na potęgę ogromne domy, rząd dobiera się do serca naszych najwspanialszych gór, które muszą być chronione dla przyszłych pokoleń. Tatry są dobrem polskim, europejskim i światowym, obejmuje je sieć Natura 2000. Powód szaleństwa jest prozaiczny, PKP nie ma pieniędzy, co już nam dawno wryto w pamięć. Tak zarządzana firma nie będzie ich mieć nigdy, nawet gdyby sprzedała wszystkich kolejarzy wraz z ich dobytkiem. Na doraźne potrzeby zamierza wycisnąć trochę grosza z Polskich Kolei Linowych – na kolejne przetracenie. PKL wyłonione w trakcie restrukturyzacji i komercjalizacji Polskich Kolei Państwowych, przewożące rocznie 6 mln turystów, są publicznym operatorem przewozów osobowych w rejonach górskich. Kolej linowa na Kasprowy wchodzi w skład PKL. Dominującym udziałowcem Polskich Linii Kolejowych (99,99 proc.) pozostały PKP SA należące do państwa, tak więc należy uznać, że PKL są firmą państwową, kolejka na Kasprowy też. Przedwojennym budowniczym kolejki przez myśl nie przyszło, że kiedyś rząd będzie ją chciał sprzedać.

Inni zbudowali, ten rząd sprzedaje… Wybudowana została z inicjatywy wiceministra transportu i zapalonego narciarza Aleksandra Bobkowskiego, to była sześćdziesiąta taka inwestycja na świecie. Na owe czasy po prostu cud techniki. Budowę kolejki rozpoczęto 1 sierpnia 1935 r., zakończono w lutym 1936 r. Kolejka budowana była nie tylko szybko, ale i starannie, zamontowana maszyneria służyła przez 70 lat. Ludzie, którzy pamiętali wielkie zamieszanie w Zakopanem z powodu jej budowy, mówili, że górale wnosili na szczyt góry worki z cementem i za każdy worek dostawali po 1 zł od inżyniera, który nie robił żadnych list i nie wydawał żadnych kwitów. Przy budowie pracowało 1000 osób oraz wiele wspinających się wytrwale po górskich szlakach huculskich koników. Do modernizacji rozpoczętej w maju 2006 r. i zakończonej w połowie grudnia 2007 r. przewiozła 38 mln pasażerów. Odbioru zmodernizowanej za ok. 70 mln zł kolejki dokonał Lech Kaczyński.

Ludzie w Tatrach są gośćmi Gdy budowano kolejkę, parku narodowego jeszcze nie było – mówił dyrektor TPN Paweł Skawiński, który uważa, że potem kolejka już by nie powstała, ponieważ “kłóci się z realizacją celów parku”. Po modernizacji kolejka mniej hałasuje – przyznaje – a więc mniej przeszkadza zwierzętom w ich domu, którym są Tatry. Ludzie w nich są tylko gośćmi zakłócającymi im spokój. Ale kto by chciał widzieć Tatry tylko z daleka? Wiadomo, należą one dzisiaj m.in. do kilkunastu niedźwiedzi brunatnych, dwóch wilczych watach, rysi, kilkuset kozic, ponad 200 świstaków i oby mieszkańców miały coraz więcej. Kolejka w lecie przewozi tyle samo ludzi, co dawniej, na godzinę 180 osób, a od 15 grudnia do 27 kwietnia – 360. Narciarze mniej szkodzą Tatrom niż piesi. W lecie przy dobrej pogodzie wjeżdża kolejką na szczyt 2 tys. osób, ok. 40 proc. z nich idzie dalej w góry, reszta, zdaniem dyrektora TPN, na szczęście kolejką zjeżdża. Ostatnio w Tatrach jest mało śniegu. Anomalia, cała Polska zasypana, a w Tatrach np. w ub. roku śniegu było jak na lekarstwo. TPN i PKL mają rozbieżne cele – PKL zysk, TPN wypełnia misję ochrony tatrzańskiej fauny i flory. Chociaż tarcia występują nierzadko, często dochodzą do wspólnych wniosków, że np. zjazd z Kasprowego do Gąsienicowej czy Goryczkowej należy zawiesić. Czy tak byłoby, kiedy PKL obejmą biznesmeni zagraniczni?
Śnieg prawdziwy i kompaktowy W Tatrach dzisiaj śnieg można tylko zepchnąć ratrakami z miejsc obficiej naśnieżonych do tych, w których jest go dla narciarzy za mało. Dopuszczane jest przemieszczenie naturalnych mas śnieżnych, natomiast niedopuszczalne naśnieżanie. Rejon Kasprowego Wierchu znajduje się w strefie ujęć wody pitnej dla Zakopanego, poza jesienią wody jest mało. Skąd wziąć wodę do śnieżenia? Trzeba byłoby budować sztuczne zbiorniki, w której ona byłaby gromadzona, a takie budowle nie są możliwe w parku narodowym. Albo należałoby zbudować zbiorniki retencyjne u podnóża Tatr i wodę przy pomocy pomp ciśnieniowych przemieszczać do góry. Wówczas niezbędne byłyby rury i kable energetyczne, następnie ustawienie armatek śnieżnych na stałe albo przenośnych. Z dzikiego alpejskiego, bo taki Tatry mają charakter, nic by nie zostało. Na gładkim terenie do zjazdów potrzeba 30–40 cm śniegu, w Tatrach trzeba przykrywać nim głazy sięgające nieraz metra wysokości. Poza tym śnieg z armatek różni się od naturalnego. To są zamarznięte kulki wyrzucane pod wielkim ciśnieniem, tzw. śnieg kompaktowy, nie przepuszczający powietrza, zabójczy dla tatrzańskiej flory. Można sobie pozjeżdżać z Gubałówki, górale się w końcu podobno dogadali, pojeździć na Bukowinie, w Szczyrku, Korbielowie…. tam śnieżą z armatek, a serca Tatr nie eksploatować nadmiernie, bo tego nie wytrzyma.

Ile za Morskie Oko? Już wiadomo, że biznesmeni chcieliby sztucznego naśnieżania w Kotle Gąsienicowym i Goryczkowym, żeby poprawić warunki do uprawiania narciarstwa. Na sprzedaż kolejki na Kasprowy zgodziło się ministerstwo skarbu. Minister infrastruktury w rządzie Donalda Tuska – Cezary Grabarczyk, któremu podlega PKP, nie zgłasza sprzeciwu, ministerstwo środowiska i jego szef Andrzej Kraszewski nabrali wody w usta, chociaż ekolodzy alarmują, że na taką prywatyzację zgody nie ma i po ich trupach… Przypomnijmy sobie walkę o dolinę Rospudy, tutaj mamy zagrożone Tatry! Nie tylko środowisko ekologów jest wzburzone i zaniepokojone tym, że minister nakazał dyrekcjom parków narodowych podać wartość ich terenów i zagroził, że jeśli tego nie zrobią, grożą im kary. Z rozporządzenia resortu może wynikać, że np. kierownictwo Tatrzańskiego Parku Narodowego powinno wycenić wartość Morskiego Oka, Czerwonych Wierchów, Giewontu, Świnicy, Kalatówek, Doliny Chochołowskiej, Kościeliskiej etc., a w Ojcowskim Parku Narodowym chyba Jaskinię Łokietka, w pienińskim może przełom Dunajca czy wartość Trzech Koron. Po co? Jaki cel ma wydatkowanie na to pieniędzy?

Brzytwa na wierchu Sprzedaż kolejki na Kasprowy, poza protestami, wcale tak gładko może rządowi nie pójść. Własność PKL to tylko dolna stacja kolejki w Kuźnicach i stacja przesiadkowa na Myślenickich Turniach, natomiast inaczej sprawa się przedstawia na samym Kasprowym Wierchu. TPN (razem ze skarbem państwa) jest współwłaścicielem kopuły Kasprowego oraz ostatniej podpory kolejki. To tak, jakby TNP trzymał pakiet kontrolny, bo górna stacja kolejki nie znajduje się już na terenie PKL. Niech biznesmeni o tym wiedzą, że natkną się na tej górze na brzytwę. TPN ma chwytliwy dla zakopiańczyków pomysł na przyszłość kolejki. Zamiast sprzedać ją komuś z zagranicy lepiej byłoby, gdyby została utworzona spółka gminna “dbająca o produkt turystyczny na Podhalu, uwzględniająca ochronę przyrody”. Wiesława Mazur
Artykuł  ukazał sie w tygodniku ‘Nasza Polska’ nr 9 (799) z 29 lutego 2011 r.

http://www.bibula.com/?p=33875

Spytajmy się stu Polaków, co sądzą o sprzedaży legendarnej kolejki na Kasprowy w ręce „austriackich” biznesmenów. Ilu z nich odpowie, że „to dobrze, bo prywatny lepiej zadba o swoje”? – admin

Człowiek na Księżycu – prawda czy fałsz? Lądowanie człowieka na Księżycu to jedna z najbardziej tajemniczych zagadek XX wieku i prawdopodobnie jedna z głównych spiskowych teorii dziejów ludzkości. Czy Amerykanie faktycznie chodzili po Księżycu? Czy wyprawa statku Apollo mogła być mistyfikacją? Pierwsze obserwacje Księżyca to przełom XVI i XVII wieku, a dokonał ich Galileusz, który za pomocą teleskopu badał kratery i pasma górskie. Na przestrzeni wieków myśl o odgadnięciu istoty Księżyca powracała wiele razy, lecz udało się to dopiero w wieku XX. W Stanach Zjednoczonych utworzono specjalny program badawczy mający na celu dotarcie do Księżyca i zbadanie jego struktury – Apollo (tajny projekt jedenastu lotów załogowych, Apollo 7-17). Poprzednie 6 lotów odbyło się bez udziału astronautów. Co zapoczątkowało badania? Tak naprawdę nie chodziło o Księżyc. Główny motor napędowy to trwająca od wieków rywalizacja USA i Rosji. Rozwój nauki i technologii tego okresu to tylko skutek uboczny obsesyjnej walki mocarstw. Jak wszystko się zaczęło? Już w latach 50. wysłano w kosmos pierwsze bezzałogowe sondy. Wtedy właśnie pionierem okazała się rosyjska maszyna. I to był początek wyścigu, który miał doprowadzić do postawienia ludzkiej stopy na Księżycu. Fundamentalne pytanie po dziś dzień brzmi: Czy Amerykanie faktycznie tego dokonali? A jeśli całe to wielkie wydarzenie było zakrojoną na ogromną skalę mistyfikacją chorobliwie ambitnego Zachodu?

20 lipca 1969 roku godzina 16:50:35 UTC następuje moment przełomowy w tak zwanej zimnej wojnie! Neil Armstrong – dowódca misji Apollo 11 ląduje na satelicie. Słowa astronauty obiegły cały świat: To jest mały krok człowieka, ale wielki krok ludzkości… Orzeł wylądował… Według oficjalnych danych załoga umieściła na Księżycu flagę amerykańską i tabliczkę z napisem: W tym miejscu ludzie z planety Ziemia po raz pierwszy postawili stopę na Księżycu. Lipiec 1969. Przybywamy w pokoju dla dobra całej ludzkości. Załoga powróciła na Ziemię bez żadnych problemów 24 lipca. Po misji Apollo 11, na Księżyc do roku 1972 wysłano jeszcze pięć statków z ludźmi na pokładzie, po czym zaprzestano dalszych ekspedycji… Prawda to czy fałsz? Do dziś cały świat zastanawia się, czy pierwsze lądowanie Amerykanów na Księżycu naprawdę miało miejsce. Bill Kaysing, autor licznych tekstów naukowych poświęconych wysoko rozwiniętej technologii, uważa, że szansa na to, iż w latach 60. człowiek stanął na Księżycu, była praktycznie równa zeru. Jego teoria poparta została licznymi dowodami. Najważniejszy stał się fakt, że technika, a dokładnie moc obliczeniowa komputerów, w tamtych latach była na poziomie… dzisiejszych kalkulatorów! Ale nawet jeśli pominiemy kwestie naukowe, to już sam pobyt astronautów na Księżycu budzi wiele kontrowersji i sprzeczności, począwszy od tego, że trzech mężczyzn zdecydowało się wyruszyć w zasadzie na pewną śmierć. Zaledwie dwa lata wcześniej doszło do całkowitej katastrofy pierwszego Apollo. Jakim cudem naukowcom z NASA w ciągu zaledwie 24 miesięcy udało się dopracować wszelkie szczegóły bezpiecznych podróży kosmicznych? Ponadto na zdjęciach widać wyraźnie, że kombinezony Armstronga i Aldrina miały długie zamki błyskawiczne na plecach. Przecież wystarczyłby jeden zagięty ząbek, by doszło do dekompresji, która gwarantuje śmierć astronautów! I rzecz jeszcze jedna: jakim sposobem – przy w zasadzie cienkich kombinezonach – astronauci wytrzymali tak skrajne temperatury? Już w latach 60. Rosjanie obliczyli, że aby przeżyć na Księżycu, człowiek musiałby mieć na sobie powłokę o grubości przynajmniej 2,5 m, a takich oczywiście na filmie nie widać. Cud krawiectwa w takim razie czy oczywiste kłamstwo? Dodatkową zagadką jest film nagrany 34 godziny od startu. Załoga w tym czasie powinna być już w połowie drogi na Księżyc. Skąd więc na nagraniu bardzo intensywne światło odbijające się od ziemskiej atmosfery? Nie powinno go tam być, a przynajmniej nie w takim natężeniu. Na miano prawdziwego cudu zasługuje jednak uwiecznienie astronautów na samym Księżycu. Pytaniem do dziś pozostającym bez odpowiedzi jest rodzaj kliszy, która tego dokonała. Wiadomo, że musiała ona wytrzymać temperaturę wahającą się od +250 stopni C do nawet –250 stopni C. Widocznie ówczesna nauka miała takie wynalazki. Tylko dlaczego po dziś dzień nigdzie nie da się ich kupić? Na koniec nieprzerwanie powiewająca dumnie flaga amerykańska. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że według współczesnych badań wiatru na Księżycu przecież nie ma! Nieścisłości jest oczywiście więcej, bo od wielu już lat naukowcy podważają amerykański wyczyn. Wiele padło już pytań, lecz odpowiedzi na nie jakby brak… Jak wielką amerykańską mistyfikacją mogła być wyprawa Apollo 11? Do dziś intensywne obserwacje Księżyca (np. sonda Clementine) nie odnalazły sprzętu pozostawionego tam przez bohaterów misji. Czemu miało służyć kłamstwo i czy rzeczywiście wszystkie dowody zostały spreparowane? Nigdy nie będziemy mieć pewności, co dokładnie wydarzyło się w lipcu 1969 roku. Po tym spektakularnym dla dziejów ludzkości wydarzeniu wszelkie dokumenty konstrukcyjne pojazdów wykorzystanych do wyprawy kosmicznej zaginęły. A może po prostu zostały zniszczone? Wiele lat badań, dociekań, szczegółowych analiz i w dalszym ciągu brak ostatecznej pewności. Gdyby jednak program Apollo przyniósł oczekiwane rezultaty, czy zostałby zawieszony już w latach 70.? Wątpliwe…

http://strefatajemnic.onet.pl

Jak to tam było z tym Księżycem, gajowy nie wie. Zastanawia go jedynie, iż przez tyle lat nikt – a przecież w projekcie musiało brać udział tysiące ludzi – nie puścił farby…

Dlaczego na polskiej pieczęci sądowej jest znak Bestii? Ciekawą informację podesłał mi jeden z czytelników bloga. Pochodzi podobno od pracownika polskiego sądu. Otóż na pieczęciach sądowych (tu zamieszczona pochodzi z wyroku sądowego, który znalazłem w internecie) znajdują się trzy… Gwiazdy Dawida – sześcioramienne, które są symboliczne dla państwa Izrael i dla syjonistycznych Żydów. Czy może tak być, że rząd w kraju, który przyjął Chrzest w roku 966 na jednej z najważniejszych pieczęci zamieszcza symbol tak ważny dla niewielkiej tylko części populacji? Jak mała jest to mniejszość wynika m.in. z artykułu w Wikipedii (cytat na końcu artykułu). Sądzę jednak, że te sześcioramiennne gwiazdy nie są po to by się przypodobać Żydom. Jako symbole są wszak sakralnym znakiem  Lucyferianów, satanistów

(http://www.overlordsofchaos.com/html/jewish_conspiracy_45.html ), którzy zaczynają być w Polsce coraz bardziej aktywni. To oni głównie są łącznikiem z masońskim tzw. rządem światowym, który jest z natury satanistyczny. Jako gwiazdy sześcioramienne  symbolizują cyfrę 6. Mamy tu więc trzy 6-tki, czyli tzw.  znak Bestii 666.

666 – ZNAK BESTII NA POLSKIEJ PIECZĘCI SĄDOWEJ. Nikt mi nie powie, że to jest przypadek.

Największą wspólnotę religijną stanowi Kościół katolicki, do którego należy około 34,21 mln wiernych. W obrządku rzymskokatolickim ochrzczonych jest 34 mln mieszkańców Polski, co stanowi około 89% populacji. Kościół greckokatolicki liczy 53 tys. wiernych, Kościół ormiańskokatolicki 5 tys., Kościół neounicki 195 osób. Z tradycji katolickiej wywodzi się starokatolicyzm, do którego należy 45 tys. wiernych (Kościół Starokatolicki Mariawitów – 23,7 tys. wiernych, Kościół Polskokatolicki – 19 tys. wiernych, Kościół Katolicki Mariawitów – 2 tys. wiernych, Kościół Starokatolicki w RP – 475 wiernych, Polski Narodowy Katolicki Kościół – 450 wiernych, Reformowany Kościół Katolicki – 90 wiernych). Obok starokatolików działalność prowadzą grupy tradycjonalistów katolickich: lefebrystów i sedewakantystów. Wspólnoty tradycji prawosławnej liczą ponad pół miliona wiernych (Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny – 506,8 tys., Wschodni Kościół Staroobrzędowców w RP – 440 osób, Apostolski Kościół Ormiański – ok. 100 osób). W Polsce mieszkają także przedstawiciele Kościoła koptyjskiego. Do protestantyzmu przyznaje się ponad 150 tysięcy wiernych: Kościół Ewangelicko-Augsburski – 80 tys., Kościół Zielonoświątkowy – 23 tys., Kościół Adwentystów Dnia Siódmego – 9,5 tys., Kościół Chrześcijan Baptystów – 6,5 tys., Wspólnota Kościołów Chrystusowych w RP – 6 tys., Kościół Nowoapostolski w Polsce – 5 tys., Kościół Ewangelicko-Metodystyczny – 4,5 tys., Kościół Ewangelicko-Reformowany – 3,5 tys., Kościół Boży w Chrystusie – 3,5 tys., Kościół Wolnych Chrześcijan – 3 tys., Chrześcijańska Wspólnota Zielonoświątkowa – 2,5 tys., Kościół Chrystusowy w Polsce – 2,4 tys., oraz Kościół Ewangelicznych Chrześcijan – 2,3 tys. (…)

http://monitorpolski.wordpress.com

Nie chodzi o ogoloną głowę ministra Wniosek o wotum nieufności dla Sawickiego to resztkami nadziei czyniona próba wstrząśnięcia Tuskiem i zmuszenia go do działania w sprawie wyrównania dopłat rolniczych dla Polski.
1.
Nie chodzi o wyróżniającą się krótkim ogoleniem głowę ministra Sawickiego. Ten nieznaczący polityk, niemający pozycji ani w Europie, ani w polskim rządzie, ani nawet we własnej partii, nie jest w stanie ani czegokolwiek dla polskiej wsi zrobić, ani zbyt wiele jej zaszkodzić. Wotum nieufności dla Sawickiego to swoisty apel do premiera Tuska.
2. Donald Tusk chyba już po zimie się przebudził, bo pojawił się w Krakowie,  gdzie nawet przeciął jakąś wstęgę. Wniosek o wotum nieufności dla Sawickiego to resztkami nadziei czyniona próba wstrząśnięcia Tuskiem i zmuszenia go do zabrania głosu w sprawie wyrównania dopłat rolniczych dla Polski. Wskutek nierówności dopłata Polska od 2004 roku straci co najmniej 120 miliardów złotych (o tyle mniej dostaliśmy, niż dostalibyśmy, gdy polscy rolnicy otrzymywali pomoc na zasadach równych z rolnikami niemieckimi), a jeśli nic się nie zmieni, do 2020 roku straci kolejne 60-70 miliardów. Polski rząd powinien nie dojadać, nie dosypiać, tylko walczyć o te dopłaty dla Polski. Podkreślam - nie dla rolników - dla Polski!
3. Jarosław Kaczyński próbował wstrząsnąć Tuskiem za pośrednictwem Pawlaka. Napisał list, w którym apelował, by Pawlak zmobilizował premiera Tuska do walki o wyrównanie dopłat rolniczych dla Polski. List spokojny, nienapastliwy, będący wyrazem troski i dobrej woli. I będący wyrazem wiary w dobre intencje Pawlaka. Na kulturalny, pełen troski o dobrej woli list Kaczyńskiego, Pawlak odpowiedział publicznie, że przed wyborami niektórzy politycy chłopieją.Tyle miał do powiedzenia pan wicepremier, który przez trzy lata rządzenia palcem w bucie nie kiwnął w sprawach wsi.
A teraz dowcip go się trzyma. Trzeba było jeszcze Żelichowskiego zawołać, niechby grubo swoim zwyczajem zażartował, byłoby jeszcze weselej. Tylko że polskim rolnikom, haniebnie dyskryminowanym, walczącym o przetrwanie, do śmiechu nie jest wcale.
4. Na całym świecie politycy chłopieją i będą chłopieli jeszcze bardziej, w miarę jak postępować będzie światowy kryzys żywnościowy i drożyzna żywności. Pamiętajmy - według analiz FAO do 2050 roku podaż żywności musi wzrosnąć o 70 procent, bo inaczej światu grozi wielki głód. I biada tym, którzy własnej żywności nie będą mieli. Nie wystarczą supermarkety, trzeba będzie mieć jeszcze chłopów. Dlatego na całym świecie politycy chłopieją, a w Polsce schłopiał tylko Kaczyński. Dziś PiS jest jedyna w Polsce partia, która ma program rolny (obszerny, prawie stustronicowy program "Nowoczesna polska wieś"), takiego programu nie ma ani PO, ani SLD, ani - co szczególnie przykre - nie ma go PSL.Tylko PiS ma dziś determinacje, żeby postawić się w Europie w obronie polskiej wsi. Niestety - władza jest dziś w rękach tych, którzy tej determinacji nie mają ni za grosz. 
5. Nic w tym złego, jeśli politycy chłopieją, gorzej gdy chamieją lub głupieją. Waldemar Pawlak głupcem z pewnością nie jest. On dobrze wie, że wyrównanie dopłat rolniczych to jest polska racja stanu. Jeśli z tej racji kpi i jej nie broni, to znaczy, że ją sprzedał. PO i PSL najwyraźniej odpuścili rolników. Nie będą w Unii umierać za polską wieś.

6. Polska wieś umrze sama. W 2020 roku trzecia część ziemi uprawnej w Polsce będzie już leżała odłogiem. A w 2030 Polska będzie jednym z największych importerów żywności w Europie i słono płacąc, jeść będziemy ukraiński chleb, chińskie owoce i brazylijski cukier z genetycznie modyfikowanej kukurydzy (ten cukier już zresztą jemy). Wspomnicie moje słowa...
7. Żałuję, że doradzałem Kaczyńskiemu list do Pawlaka. List perła, ale rzucona przed niewłaściwą osobę. I chyba też przed niewłaściwą partię.... Janusz Wojciechowski

Czas przekłuwania balonów Po sieci hula konferansjerka Krzysztofa Globisza na otwarciu Centrum Nauki w Krakowie: http://www.malopolskatv.pl/do-premiera-za-idiote-robie-tu-ja/
Nie ulega kwestii, że znany aktor skutecznie odebrał premierowi i jego świcie powagę. Prawdziwa cnota, jak to ujmował Książę Biskup Warmiński, takich szutek się nie boi, ale w tym właśnie problem „cnoty”, z którą tu mamy do czynienia, że nie jest prawdziwa, tylko wykreowana. Bardzo jestem ciekaw, co teraz jest w stanie wymyślić pan Ostachowicz dla zacerowania przekłutego przez Globisza balonu. Bo że centrum kryzysowe obraduje od wczoraj w permanencji, jestem dziwnie pewien. Wszystko, co wiem o Donaldzie Tusku i chłopcach z jego podwórka każe uznać, że ten wizerunkowy kryzys traktowany będzie przez nich znacznie poważniej, niż katastrofa w Smoleńsku. Moim zdaniem Ostachowicz nie wymyśli nic, bo jego przereklamowane pijarowskie talenta w istocie ograniczają się do umiejętności doprowadzania na każde zawołanie Kaczyńskiego do furii i schlebiania wrodzonemu lenistwu oraz infantylizmowi Tuska, ale popatrzmy, zanim do pryncypialnej krytyki Globisza zabierze się Niesiołowski. Pozwolę sobie zauważyć, że sprawa rymuje się z moim esejem o smarkaterii u władzy w jutrzejszym numerze „Uważam Rze”, do którego nabycia i przeczytania serdecznie zachęcam. Z góry dementuję podejrzenia, jakoby Krzysztof Globisz działał w porozumieniu ze mną. PS. Przy okazji, skoro już jestem przy głosie: uważam, że obecność Wojciecha Jaruzelskiego na ceremonii beatyfikacji Jana Pawła II to świetny pomysł, pod jednym wszelako warunkiem, że towarzysz generał będzie tam prowadzony na łańcuchu za rydwanem, jako żywy przykład triumfu beatyfikowanego. W każdej innej roli jest tam zupełnie zbędny. RAZ

06 marca 2011 Zaklęty krąg demokracji tytoniowej... Ulicą idzie pan profesor w dwóch różnych butach. Zaczepia go przechodzeń, mówiąc mu, że idzie w dwóch różnych butach. - Tak ale w szafie w domu została taka sama para - odpowiada niezrażony  niczym profesor. No pewnie, że została, tak jak  została wprowadzona  w życie ustawa o niepaleniu w miejscach publicznych. Weszła- i już działa. Najpierw zadziałała w Szczecinie, w tamtejszym teatrze.. Akurat wystawiano sztukę opartą na scenariuszu noweli pana profesora Leszka Kołakowskiego, nieżyjącego już marksisty.. Podczas przedstawienia aktor….. zapala papierosa(???). Czy coś podobnego powinno się zdarzyć w przybytku kultury? Żeby ktoś- po uchwaleniu ustawy ośmielił się zapalić papierosa? Toż to naigrywanie się z ustawodawców sejmowych. Oni nie po to uchwalają  głupawe, pardon – potrzebne ustawy, żeby potem je byle kto gwałcił.. To są dobre, mądre i potrzebne ustawy.. Tak uznał jeden z widzów i zadzwonił po miejską straż.. Żeby z paleniem  na scenie zrobić porządek.. Przyjechali i zrobili zadymę.. Nie wiem, czy zapłacili za bilety wchodząc  do teatru, ale być może – jako władza- mieli do tego prawo. Wszak naruszona została świeżo uchwalona  ustawa o wychowaniu bez papierosowego dymu.. Nie mam informacji, czy zawiesili przedstawienie i czy wręczyli mandat 500 złotowy aktorowi, który bezmyślnie grał z papierosem  w ustach w miejscu publicznym rolę z noweli marksisty  profesora Leszka Kołakowskiego. W każdym razie rozgorzała dyskusja,  w jaki sposób przystosować starą nowelę – do czasów współczesnych, gdzie palenie jest” grzechem” i jest niepoprawne politycznie.. Będą zmiany w scenariuszu, żeby nie było dymu przy paleniu papierosów, a najlepiej, żeby w ogóle nie sugerować palenia.. No i żeby nie było dymu bez ognia. Jak sprawy się rozwiną w kierunku pożądanym, trzeba będzie powołać orwellowskie Ministerstwo Prawdy, gdzie dziesiątki urzędników będą  zmieniać  historię na nową wersję… historii. I tak wiadomo, że historię piszą zwycięzcy.. A na razie zwycięża lewica wszelaka, myśląca kategoriami, jakby tu jeszcze odebrać wolnym kiedyś ludziom- wolność.. I zamulić przeszłość.. Bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto panuje nad teraźniejszością- ten panuje nad przyszłością.. Oddajmy na chwilę głos samemu mistrzowi Orwellowi, który w „Roku 1984” na stronie 65 pisze: ”Dzień w dzień i noc w noc, lały się  z teleekranu, aż uszy  puchły, dane statystyczne dowodzące, że obecnie ludzie mają więcej żywności, więcej odzieży, więcej rozrywek i lepsze domy- że żyją dłużej, pracują  krócej są roślejsi, zdrowsi, szczęśliwsi, inteligentniejsi  i bardziej wykształceni niż ludzie pięćdziesiąt lat temu. Nie sposób było się przekonać, czy choćby jedna z tych informacji jest prawdziwa. Partia twierdziła na przykład iż analfabetyzm wśród dorosłych proli spadł do 60%, podczas gdy przed Rewolucją wynosił aż 85%, współczynnik śmiertelności niemowląt zmalał do 160 na 1000 urodzeń, podczas gdy przed Rewolucja wynosił 300- i tak dalej. Przypominało to jedno równanie z dwiema niewiadomymi. Mogło się okazać, że każde zdanie w podręcznikach historii, nawet dotyczące spraw bezspornych, jest od początku do końca zmyślone. Równie dobrze mogło przecież nigdy nie istnieć żadne prawo ius prima noctis, żadna istota zwana kapitalistą, żadne nakrycie głowy zwane cylindrem.(…) Przeszłość wymazywano, o fakcie wymazania zapominano, i kłamstwo stawało się prawdą”(!!!) Tyle geniusz.. Już sobie wyobrażam, jak zaczną się zmiany we wszystkich sztukach  i filmach gdzie aktorzy palą papierosy.. Te wszystkie przedwojenne należy spalić wszystkie od razu. A w powojennych?” Czterech pancernych  i psa” oraz „Stawkę większą niż życie”.. Wszystkie filmy wojenne.. W tych sensacyjnych też aktorzy palą papierosy.. A w sztukach? Trzeba przejrzeć bardzo dokładnie, żeby żaden dymek się nie uchował. To będzie rewolucja. .Na razie papierosowa. Potem przyjdzie czas na teatry, gdzie podaje się alkohol w miejscach publicznych. Na przykład w Teatrze Studio Buffo, gdzie na ”Wieczorze Bałkańskim”, „Rosyjskim”,” Angielsko- Amerykańskim”,” „Włoskim” czy „ Latynoskim” - na znak pana Janusza Józefowicza hostessy chodzą pomiędzy rzędami i częstują…. winem czerwonym(!!!). Zastanawiałem się czy podawanie wina w testerze jest aby zgodne z Ustawą o Wychowaniu w Trzeźwości(????) To da się sprawdzić! Na widowni bywa również młodzież niepełnoletnia. Nieczęsto bez rodziców.. Należałoby te sprawę wyjaśnić i nie wykluczone, że znajdzie się jakiś „życzliwy”, zadzwoni po straż miejską stojącą na straży praworządności, a ta w przerwie podczas blokowania kół kierowcom samochodowym, niekoniecznie Formuły I - wejdzie do teatru i skonfiskuje wino i kubki po nim, jako dowody rzeczowe w sprawie…. naruszenia artykułów Ustawy o Wychowaniu w Trzeźwości, jeszcze z czasów rządów pana generała Jaruzelskiego.. A propaganda powiada, że PRL się skończył.. Naprawdę? Nie chce mi się wierzyć.. Biurokracja wzrosła pięcio, sześciokrotnie, podatki – może 100 krotnie, ilość przepisów ograniczających działalność gospodarczą i nasze  życie- może 1000 krotnie, panuje wielki bałagan prawny, większość elementów poprzedniego socjalizmu pozostało, na przykład socjalistyczny przymusowy  ZUS. Ale wracając do Buffo.. Właśnie w telewizji państwowej ruszył konkurs „Bitwa na głosy”, w którym to konkursie bierze udział drużyna pani Nataszy Urbańskiej, gwiazdy Studia Teatru Buffo.. Którego to teatru jestem sympatykiem, jak to się nazywa szumnie - sponsorem. Mam swoje krzesło i moje nazwisko figuruje wśród sponsorów na tablicy w foyer teatru. Wczoraj obejrzałem pierwszy odcinek i nie wiem czy obejrzę kolejny. Ten za tydzień na pewno nie bo wybieram się do Buffo na ”Wieczór Francuski”.. Jak w składzie ekspertów zobaczyłem pana Wojciecha Jagielskiego, dyrektora muzycznego Radia Z, pana Huberta Urbańskiego - kiedyś pracującego w Radiu Z i panią Urszulę Dudziak - związaną z radiem Z a także z ”Wieczorem z Jagielskim” – to pomyślałem sobie, że niepotrzebnie telewizja państwowa organizuje konkurs ”Bitwa na głosy”, bo z wielką pewnością - mimo, że dopiero przedstawione zostały cztery drużyny- wygra drużyna pani Urszuli Dudziak. Zobaczymy, czy moje przewidywanie się sprawdzi.. „Bitwa na głosy” oznacza bitwę na SMS-y.. A jaka to „Bitwa na głosy” jak głosów nie ma wyświetlonych na tablicy głosów padających na poszczególne drużyny..? Widz nie wie ile SMS-ów otrzymała każda drużyna, tylko pan Hubert Kirył Urbański, ulubieniec Radia Z, Tok FM (związanego z Agorą) i TVN i Banku Millenium otworzył  w pewnym momencie kopertę, którą trzymał w ręku - i oświadczył, że na SMS-y wygrała pani Urszula Dudziak(???) Musimy mu wierzyć - nie mamy innego wyjścia.. Szkoda, że organizatorom programu nie starczyło pieniędzy na zakup tablicy, na której moglibyśmy obaczyć kto ile SMS-ów dostał.. Ja oczywiście posłałem SMS- a na drużynę pani Nataszy Urbańskiej, tym bardziej, że razem z nią figuruję na tablicy sponsorów Teatru Studia  Buffo. Nie wypadało inaczej, a poza tym jej drużyna była najlepsza.. Taką tablicę da się przyczepić, dowodem niech będzie tablica zwana Licznikiem Balcerowicza, która zainstalowana została przez samego pana profesora w centrum Warszawy, gdzie pan profesor pokazuje rosnący dług tzw. publiczny państwa polskiego, będącego obecnie częścią  większego państwa o nazwie Unia Europejska. O tym, że sam był przynajmniej współtwórcą długu- nie wspomina. Ale mimo to, dowiadujemy się, że przyrasta nam długu 5000 złotych nas sekundę(!!!!)  i wygląda na to, że  zostaniemy utopieni w długach przez socjalistów rządzących Polską od dwudziestu lat na rzecz międzynarodówki lichwiarskiej.. Wszystko na to wskazuje.. To samo można było zrobić z SMS-sami, żeby widz wiedział, ile komu wpadło.. A tak? Wystarczyło, że pan Hubert Kirył Urbański otworzył kopertę..  I już było wiadomo..(????) Chwilkę o Radiu Z: za partnera ma lewicową sieć CNN, pana Teda Tunera, potentata finansowego i medialnego  o lewicowych poglądach, swojego czasu domagał się ograniczenia liczby ludności, preferuje eutanazję, aborcję.. Był mężem pani Jeane Fondy, znanej lewicówki paradującej w mundurze Vietkongu, za co ojciec porządny konserwatysta amerykański, Henry Fonda ją wydziedziczył.. I dobrze zdobił! Ale zarobiła przy rozwodzie z bogatym mężem.. Założycielem radia był pan Andrzej Woyciechowski, syn państwa Wojciechowskich, żołnierzy Armii Krajowej pochodzenia żydowskiego, co jest dowodem,, że Armia Krajowa nie mordowała Żydów, wbrew temu co pisała jakiś czas temu Gazeta Wyborcza.. O co  był wielki hałas.. A wprost przeciwnie ; brała ich do swoich szeregów, żeby walczyć z niemieckim wrogiem.. Pan Andrzej pracował w Polskim Radio od 1967 roku, a od 1975 w Telewizji..W 1990 roku całość udziałów w Radiu Z miała spółka Agora wydająca Gazetę Wyborczą, ale w roku 1991 odstąpiła 80% swoim pracownikom.. Do tej pory Gazeta Wyborcza ma około 12% udziałów w Radiu Z. W stanie wojennym pan Andrzej został zwolniony z pracy i wyjechał za granicę. Pracował dla lewicowej gazety Liberation jako korespondent, lewicowego BBC i Radia Wolna Europa - radia finansowanego przez Kongres Stanów Zjednoczonych w ramach funduszu CIA. Pracował też dla lewicowego  Radia France Internacionale, od którego dostał sprzęt radiowy, w ramach pomocy.. Obecnie Radio ZET należy w 100% do grupy medialnej EUROZET, która jest największą grupą radiową w Polsce, do której należą: Radio Zet, Chilli ZET, Radio PLUS, Antyradio, PLANETA FM oraz 45 stacji  Pakietu Niezależnych. .Nie wiem tylko od czego niezależnych, jak zależą od siebie, bo są w jednej  grupie medialnej.. Reklamują  Radio Z tacy lewicowcy jak: Robbie Williams i Maddona, znana z ośmieszania chrześcijaństwa   podczas koncertów  wieszając się na chrześcijańskim krzyżu. Jest to typowe hałaśliwe radio o proweniencji lewicowej okraszonej przebojami muzycznymi... Gwiazdą  od polityki- jest tam pani Monika Olejnik.. Dlatego  konkurs wygra – moim skromnym zdaniem- pani Urszula Dudziak.. Chyba, że stanie się coś niespodziewanego? Ale co? Może ktoś zapali papierosa na planie.. I wtedy stanie się ciemność! WJR

Długie życie medialnych kłamstw Dziennikarz „Wydarzeń” Polsatu komentując bieg na rzecz transplantacji, przypomina, że zapaść w tej dziedzinie nastąpiła po aresztowaniu za łapówkarstwo Mirosława G. Wróćmy do tej sławnej sprawy, w wyniku której skorumpowany transplantolog stał się męczennikiem III RP, a jego oskarżenie uznano zostało za czołową zbrodnię reżimu Kaczyńskiego. Media prześcigały się w oddawaniu hołdów łapownikowi, a Piotr Pacewicz w „GW” wywodził apostrofy do jego dłoni przypominających mu ręce pianisty. Te same media w tym samym czasie ogłosiły, że, oczywiście z powodu prześladowania G., nastąpiła zapaść w polskiej transplantologii. To, że działania przeciw patologiom w określonej profesji powoduje sabotaż ze strony jej przedstawicieli musi budzić refleksję na temat stanu państwa. Równocześnie powinny pojawić się wątpliwości na temat błyskawicznych badań, które są w stanie odnotować takie związki. Wątpliwości żadne jednak się nie pojawiły, a odpowiedzialność krwawego kaczora a zwłaszcza jego głównego siepacza, Ziobry za śmierci i kalectwa została publicznie przyjęta i kanonicznie zatwierdzona. Jeszcze niedawno stanowiła istotny motyw filmu Tomasza Sekielskiego „Władcy marionetek”. Cóż z tego, że w całości jest to nieprawda? Z rocznikiem statystycznym w ręce dowiódł tego na naszych łamach Piotr Skwieciński. Gdyby zresztą moralnie oburzonym dziennikarzom chciało się zaglądać do takich dokumentów… W czasie aresztowania Mirosława G. trwał trend spadkowy polskiej transplantologii, który zaczął się wcześniej i miał najostrzejszą fazę już za sobą. Stosując metodę, którą prezentowały wówczas dominujące w Polsce media należałoby dojść do wniosku, że aresztowanie G. miało pozytywny wpływ na transplantologię. I co? I nic. Jak widać i słychać teza o zniszczeniu polskiej transplantologii przez zbrodniczy reżim Kaczyńskiego ma się dobrze. Tak jak opowieść o zamordowaniu przezeń Barbary Blidy. Sejmowa komisja do udowodnienia tego zabójstwa doszła do wniosku, że — jak zauważył to na naszych łamach Rafał Ziemkiewicz — samobójstwo to spowodowała mroczna atmosfera kaczystowskiej dyktatury. Czy więc nie mamy w Polsce zabójstw politycznych? Przecież Marek Rosiak zabity został za to, że był działaczem PiS, a jego kolega został ciężko poraniony. Zabójca chciał zamordować Jarosława Kaczyńskiego. Wszystko to działo się w aurze nagonki na tego ostatniego i jego ugrupowanie. Słyszeli państwo coś na ten temat? P.S.: Kampania GW przeciw Janowi Pośpieszalskiemu przypomina mi tę organizowaną na tych samych łamach przez te same osobniki przeciw mnie. Fakt, że za swoje kłamstwa organ Michnika i jego profesjonaliści musieli przepraszać mnie na swoich łamach niczego ich widać nie nauczył. Nie będą przecież drukować pustych stron. Wildstein

Tajny program rolny PSL - zabrać rolnikom, dać urzędnikom Rzecz niesłychana! Marek Sawicki, Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi Rzeczypospolitej Polskiej, opowiada się za.... zmniejszeniem dopłat bezpośrednich dla rolników! Podczas, gdy PiS walczy w Europarlamencie o zwiększenie dopłat bezpośrednich dla rolników, minister z PSL chce ich zmniejszenia.

1. Oto oryginalny dowód, który znalazłem w sieci - relacja magazynu EU Observer z 9 listopada 2010 roku, w oryginale: "... Mr Sawicki wants direct payments for farmers in all member states to be reduced in size, while EU funding under the policy's 'rural development' pillar should be increased. Payments for Polish farmers are already split roughly evenly between the two funding channels. "Farmers who receive 60 or 70 percent of their overall income from direct payments are no longer interested in modernisation and the development of their farms," said Mr Sawicki.

2. Deklaracja jest jasna - Sawicki jest za zmniejszeniem dopłat bezpośrednich dla rolników. Chce, żeby każdy rolnik w Polsce i w Europie dostawał znacznie mniej pieniędzy, niż obecnie. Zabrane rolnikom pieniądze chce przeznaczyć na tzw. drugi filar, czyli na tzw. rozwój obszarów wiejskich. Beznadziejny pomysł...

3. Tu trzeba wyjaśnić różnicę. Otóż europejskie pieniądze dla rolników dzielą się nas dwie grupy, mówi się, nie wiedzieć czemu - dwa filary. Pierwszy filar to dopłaty bezpośrednie, czyli te pieniądze, które rolnik dostaje niejako z automatu. Jest rolnikiem, uprawia ziemię, spełnia określone warunki, składa wniosek i dostaje pieniądze. Nikt mu łaski nie robi, nikt mu tych pieniędzy nie wydziela, rolnik dostaje te pieniądze z mocy prawa. Drugi filar, czyli pieniądze na rozwój obszarów wiejskich to są pieniądze, których rolnik nie dostaje z mocy prawa, lecz o które musi się starać. To są m. in. pieniądze na modernizację, na rozwój gospodarstw, na zakup maszyn na przykład, ale te pieniądze rolnik musi wyprosić u urzędników. Pamiętacie państwo obraz kolejek przed biurami Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Obraz kolejek przypominający czas PRL-owskich kolejek po mięso.  To były kolejki po pieniądze z II filaru, o których uzyskaniu decydowały łokcie lub układ znajomości.

4. O pieniądze z II filaru rolnik musi kłaniać się, czapkować, prosić, żeby łaskawy urzędnik Agencji mu je przyznał. To pieniądze, które można dawać swoim i odmawiać ich obcym. To pieniądze, które dziś można dać, a jutro zabrać, jak na przykład pieniądze dla młodych rolników. Był warunek uzyskania kwalifikacji rolniczych w ciągu 5 lat. Rolnicy liczyli na kursy i egzaminy eksternistyczne, które nagle zlikwidowano i rolnicy zostali bez formalnych kwalifikacji na lodzie, a Agencja mówi - oddawać pieniądze z odsetkami! Natychmiast, już, 70, 80 tysięcy złotych. Setki rolników postawiono w takiej sytuacji, prowadzącej ich do bankructwa. Taki jest ten drugi filar, do którego minister Sawicki chce zabrać część rolniczych dopłat bezpośrednich.

5. Europejscy rolnicy, polscy też, nie lubią, jak im urzędnicy wydzielają pieniądze według łaskawości. Wolą dostawać bezpośrednio i bez łaski. Dotychczas na dopłaty bezpośrednie szło około 80 procent rolniczych pieniędzy, a na rozwój obszarów wiejskich około 20 procent. Minister Sawicki, chce, żeby to było pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, fifty-fifty.

Krótko mówiąc - Sawicki chce zabrać pieniądze rolnikom i dać urzędnikom. Swoim urzędnikom, wszak w Agencji Rolnej dzieli i rządzi PSL.

6. Zabrać rolnikom, dać urzędnikom - oto program rolny ministra Sawickiego. Jak rozumiem jest to program rolny całego PSL. Program tajny, bo wobec rolników PSL do zamiaru zmniejszenia dopłat się nie przyznaje.

Janusz Wojciechowski

Największy producent cukru w Polsce na sprzedaż Ministerstwo Skarbu Państwa spodziewa się do końca sierpnia wyceny Krajowej Spółki Cukrowej i jej akcji – powiedział PAP wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz. Firma jest największym producentem cukru w Polsce. Leszkiewicz poinformował, że 29 marca walne zgromadzenie akcjonariuszy KSC zatwierdzi wyniki spółki za 2010 rok. Spółka osiągnęła ponad 190 mln zysku netto, a przychody przewyższyły 1,5 mld zł. - WZA zdecyduje też o zgromadzeniu środków finansowych, będących częścią wypracowanego zysku na kapitał zapasowy, które potem będą wykorzystane na program wsparcia udziału plantatorów i pracowników w procesie prywatyzacji – dodał wiceminister skarbu. Uprawnionych do kupna akcji KSC jest ok. 18 tys. plantatorów oraz 1800 jej pracowników. Obu grupom przysługuje bezpłatnie po 15 proc. akcji. Natomiast odpłatnie mają być skierowane w ofercie pozostałe walory. W marcu na walnym KSC zostanie powołany specjalny fundusz, z którego każdy uprawniony będzie mógł wziąć pożyczkę. Wiceminister skarbu poinformował, że w przyszłym tygodniu powinna być podpisana umowa z doradcą prywatyzacyjnym – konsorcjum firm, w skład którego wchodzi m.in. Bank Zachodni WBK, Dom Maklerski BZ WBK, Dom Maklerski PKO BP oraz Baker & McKenzie Gruszczyński i Wspólnicy Kancelaria Prawna. Procedura zapisów na akcje rozpocznie się najpóźniej w styczniu 2012 roku.

- W czerwcu przyszłego roku powinniśmy zacząć podpisywać umowy z uprawnionymi do kupna akcji KSC – plantatorami i pracownikami spółki. Harmonogram przewiduje zakończenie prywatyzacji do końca trzeciego kwartału 2012 roku –powiedział wiceminister. KSC powstała w 2002 r.; jest największym w Polsce i ósmym co do wielkości producentem cukru w Europie. Firma ma blisko 40-procentowy udział w rynku krajowym. W skład koncernu wchodzi obecnie dziewięć oddziałów. Platforma sprzedaje resztki tego, co się jeszcze da sprzedać. Już wkrótce ceny cukru pokażą, ze nie chodzi tu o nasze dobro! (interia.pl/AJa)


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
379
379 Manuskrypt przetrwania
379
379
Portable?obe?robat Pro XI 0 0 379 Multilanguage
I CSK 379-12-1
Księga 1. Proces, ART 379 KPC, 1999
379 138 Obecnosc muzyki polskiej w mediach pdf pdf
379
plik (379)
II CR 379 62 id 209813 Nieznany
379
379
379
20030902201154id$379 Nieznany
379
379
379
379

więcej podobnych podstron