Jest 11 lutego 1942 roku, tydzień przed urodzinami jednego z najwybitniejszych Polaków wszechczasów- Mikołaja Kopernika. W Warszawie, na wprost Komendy Głównej granatowej policji, stoi pomnik tego znanego na całym świecie astronoma. Już na pierwszy rzut oka widać działania Niemców. Otóż zasłonili część podstawy z napisem „Mikołajowi Kopernikowi- Rodacy”. Jest wcześnie rano. O tej porze na ulicach dookoła tego monumentu nie ma dużego ruchu.
Nagle pod pomnik podchodzi młody chłopak. Na jego wysokim i szczupłym ciele, uwagę przykuwają niebieskie oczy i płowa czupryna. Wygląda jakby był pijany, ale tak nie jest. Wchodzi na stopień cokołu. Zaczyna dotykać śrub, które przymocowują tablicę do reszty. Ni stąd, ni zowąd odkręca ją. Idzie mu to wyjątkowo szybko i sprawnie. „Odruchowo sięga do drugiej śruby- wielko „mutra” poddaje się bez oporu.” Zdenerwowany Alek spogląda dookoła, czy może nie przykuwa uwagi przechodniów. Nieoczekiwanie bierze się za trzecią śrubę- wykręcona. Czwarta- też! Płyta z wielkim grzmotem spada. Następnie osuwa się na śnieg. Młody Dawidowski jest przerażony hałasem, jaki wywołało oderwanie. Czym prędzej zeskakuje z piedestału i biegnie w kierunku ulicy Kopernika. Przebiega kilkaset metrów. Staje. Rozgląda się. Nasłuchuje. Nikt za nim nie biegnie, ani go nie szuka. Postanawia zawrócić. W każdej chwili gotów do ucieczki idzie pod pomnik. Obchodzi go dookoła. Niespodziewanie chwyta leżącą na śniegu płytę i zaczyna ciągną ją w kierunku ulicy Obozowej. „Płyta jest ciążka jak sto nieszczęść.” Jednak po śniegu łatwiej się ją transportuje. Gdy dochodzi do dość bezpiecznego miejsca odkłada na bok obiekt zbrodni i zakopuje w jednej z zasp. Zadowolony oddala się.
Po chwili rozjaśnia się. Po ulicy zaczynają częściej chodzić ludzie. Cały czas panuje spokój. Prawie nikt jeszcze nie wie, że przed paroma minutami dzielny chłopak upamiętniając rocznicę urodzin wielkiego Polaka wzbudził w rodakach podumarły już patriotyzm i wolę walki.