Joe Smith i «Księga Mormona» Coraz częściej na ulicach polskich miast można spotkać elegancko ubranych młodych mężczyzn z identyfikatorem «Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich». Są uprzejmi, sympatyczni i chętnie podejmują dyskusje. Oferują rozmaite broszury i ulotki. Hasło „mormon” wśród większości katolików w naszym kraju nie wywołuje żadnych szczególniejszych skojarzeń. Być może komuś przyjdzie na myśl jakiś dawno widziany western, w którym ta niegdyś praktykująca wielożeństwo1 społeczność posłużyła reżyserowi za tło dla perypetii białych amerykańskich osadników walczących z indiańskimi wojownikami, ale chyba nic poza tym. Tym większe może być zaskoczenie spotkaniem z — jak sami siebie nazywają — „świętymi w dniach ostatnich” na ulicach polskich miast, które coraz częściej stają się terenem misyjnej działalności tej bogatej i wpływowej amerykańskiej sekty. A już zupełne zdumienie wywoła wieść, że czyjś zmarły dziadek, pobożny katolik, przed śmiercią zaopatrzony sakramentami świętymi, był… mormonem. —Czy to możliwe? Okazuje się, że tak. Tak przynajmniej twierdzą owi „święci”, praktykujący nie tylko „chrzest” żywych, ale i umarłych2. Są więc wyznawcy tej — wyrażając się bardzo oględnie — wielce oryginalnej religii obecni także w Polsce.
Ojczyzna mormonów Stany Zjednoczone często określa się mianem kraju z natury religijnego. I rzeczywiście, w porównaniu z Europą bardzo niewielki odsetek ludności USA deklaruje się jako agnostycy lub ateiści, których zresztą amerykańskie społeczeństwo traktuje z olbrzymią niechęcią3. „Nie jest ważne, w co wierzysz, bylebyś wierzył” — w myśl tej zasady Amerykanie gotowi są zaakceptować niemal każdą, nawet najdziwniejszą formę religijności, co stanowi doskonałą ilustrację tezy, że jednostki i społeczeństwa, które odrzucą prawdziwą religię, nie stają niewierzące, lecz przeciwnie — są w stanie uwierzyć we wszystko. Józef Smith (1805-1844), założyciel „Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich”. Jako piętnastolatkowi miał mu się objawić anioł o imieniu Moroni i wskazać miejsce ukrycia księgi zawierającej nauki doniosłe „niczym druga Biblia”. Założona przez Smitha organizacja jest dziś jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych sekt w Stanach Zjednoczonych. Bo przecież współczesna protestancka Ameryka (jeśli termin „protestancka” nadal może mieć zastosowanie względem wspólnot i sekt tak dziś dalekich naukom Lutra, Kalwina i innych herezjarchów) została założona przez społeczności powstałe w wyniku odrzucenia ze wstrętem resztek katolickiej ortodoksji. To z Anglii przełomu XVI i XVII wieku, ogarniętej niepokojami religijnymi wywoływanymi stale obecnym katolicko-protestanckim napięciem, wywędrowali tzw. Ojcowie Pielgrzymi’ (ang. Pilgrim Fathers) — purytanie niemogący znieść nadal obecnych w „Kościele Anglii” katolickich pozostałości w liturgii i teologii. Ich potomkowie, stanowiący dziś rodzaj amerykańskiej arystokracji przesiąkniętej ideami wolnomularskimi, nadal z wielką niechęcią spoglądającą na katolicyzm i jego wyznawców.
„Prorok” Purytanom nie udało się jednak zaprowadzić za Wielką Wodą jednej i czystej wiary, a społeczeństwo, któremu dali początek, z czasem zaczęło tworzyć mozaikę olbrzymiej liczby sekt, czy to mających swe korzenie w protestanckiej części Starego Kontynentu, czy to powstałych już na kontynencie amerykańskim. Była to oczywista konsekwencja przyjęcia szalonego systemu „wolności religijnej”, który uczynił z USA ojczyznę najbardziej dziwacznych wierzeń, obrażających nie tylko Boga, ale i zdrowy rozsądek — dość powiedzieć, że to w Stanach Zjednoczonych powstała sekta jehowicka. W religijnie podzielonej XIX-wiecznej Ameryce nietrudno było znaleźć ludzi, którzy jako życiową misję wybrali sobie nauczanie innych o konieczności odrzucenia wyznań dotąd im znanych i pójścia za nowymi, rzekomo prawdziwymi objawieniami. Jednym z nich był Józef Smith, którego dzieje mogłyby posłużyć za scenariusz trzymającego w napięciu dreszczowca. Założycielami protestanckiej Ameryki byli angielscy purytanie, którzy opuścili ojczyznę, nie mogąc pogodzić się z tym, że „Kościół Anglii” zachował wiele katolickich elementów w teologii i liturgii. W XIX wieku zaczęto ich nazywać Ojcami Pielgrzymami Józef Smith urodził się 23 grudnia 1805 r. w Sharon, nędznej wówczas (a i dziś liczącej zaledwie 1500 mieszkańców) mieścinie w graniczącym z Kanadą stanie Vermont. Jego dzieciństwo upłynęło pod znakiem biedy i nieustannych podróży, gdy wraz z matką i licznym rodzeństwem musiał towarzyszyć ojcu w jego wędrówkach w poszukiwaniu pracy. Często cierpieli głód. Ojciec Józefa imał się rozmaitych zajęć. Posiadane wykształcenie wykorzystywał, najmując się jako nauczyciel w wiejskich szkołach, ale także, co już mniej chwalebne, wyłudzając pieniądze od ludzi żądnych wiedzy tajemnej — parał się bowiem wróżbiarstwem i jasnowidzeniem. Panująca w domu nędza, brak zakorzeniania w jednej społeczności powodujący, że wszędzie było się obcym, a także obraz ojca — szarlatana i nieudacznika, który wpajał dzieciom wiarę w sny, przepowiednie i wizje — sprawił zapewne, że młody Józef był skłonny uciekać w świat fantazji. A że — jak niemal wszyscy ludzie wokół niego — był człowiekiem religijnym5, również świat jego wyobraźni był przesiąknięty treściami związanymi z wiarą. Jego wczesna młodość zbiegła się z wielkim religijnym ożywieniem w Ameryce. Lecz nie tylko to, co usłyszał w zborach i od wędrownych kaznodziejów, legło u podstaw rodzącej się nowej doktryny. Trzeba pamiętać, że był to początek wieku pary i wielu przełomowych odkryć naukowych, z których najbardziej przemawiały osiągnięcia w dziedzinie archeologii i astronomii. Nie mogło to pozostać bez wpływu na młodego chłopca. Dorastający, kilkunastoletni Józef, choć był fantastą, nie był jednak głupcem. Wydaje się, że wręcz przeciwnie; starczało mu inteligencji, by dostrzegać sprzeczności między naukami głoszonymi przez różne odłamy protestantyzmu i widzieć w nich znak braku prawdy. Niestety, nie mial wokół siebie nikogo, kto przybliżyłby mu ortodoksyjną naukę chrześcijańską. Być może dlatego rozbudzony duchowo młodzieniec postanowił stworzyć własną „ortodoksję”.
Wizje W roku 1820 Józef Smith — jak sam później utrzymywał — uciekł z domu i zamieszkał w lesie, w odosobnieniu. Odszedł na „pustynię” wzorem Jezusa Chrystusa, Jana Chrzciciela i wielu dawnych proroków. Czekał tam na znak z nieba, modląc się żarliwie, by Bóg objawił mu właściwą drogę. O ile w żarliwość jego modlitw nie sposób wątpić, o tyle otrzymane przezeń objawienie okazało się dziwnie zbieżne z jego oczekiwaniami. Oto Józefowi miała się ukazać świetlista postać emanująca miłością, dobrocią i radością. Zjawa oznajmiła, że Bóg wybrał właśnie jego na odnowiciela zepsutego przez człowieka chrześcijaństwa. Przyszły „prorok” miał odtąd nie słuchać nauk i nie wiązać się z żadnym wyznaniem chrześcijańskim, bowiem wszystkie one — jak twierdziła zjawa — były fałszywe. Dowiedział się również, że został powołany, by nawrócić błądzących na drogę zbawienia. Swoją misję miał jednak odłożyć w czasie: widocznie nawet owa świetlista postać wątpiła, by ktokolwiek posłuchał piętnastolatka — nawet jeśli był posłańcem Boga. Tak więc Józef czekał. Trzy lata później, 21 września 1823 r., jego życie miało ulec przemianie za sprawą kolejnego objawienia. Tym razem zjawa się przedstawiła. Miał nią być nieznany z kart Pisma św. ani nawet żadnego apokryfu anioł Moroni, syn proroka Mormona. Wydał on Józefowi nakaz odbudowania nadwątlonego ludzkimi błędami Kościoła Chrystusowego, odpuścił mu grzechy, aby młody „prorok” miał pewność towarzyszącej mu łaski, a następnie wskazał miejsce, gdzie została ukryta pewna święta księga zawierająca prawdy równie doniosłe, co sama Biblia. Tak się szczęśliwie złożyło, że księga — choć przecież mogła zostać ukryta gdzieś na przeciwległym, zachodnim wybrzeżu USA — spoczywała calkiem niedaleko, zakopana na wzgórzu nieopodal miasteczka Manchester w stanie Nowy Jork. Józef jednak i tym razem się nie śpieszył, dlatego „druga Biblia” trafiła w jego ręce dopiero po czterech latach, w roku 1827.
Pisarskie trudy Dziś wprowadzanym na rynek produktom wiarygodności przydaje stwierdzenie, że zostały „przetestowane najnowszą metodą komputerową w renomowanym instytucie naukowym”. W czasach początków działalności „proroka” Smitha, u progu czasów industrialnych, nadal największe zaufanie budziło to, co pachniało najdawniejszą starożytnością i było owiane mgłą tajemnicy. Przyczyniały się do tego także budzące sensację odkrycia archeologiczne6, sprawiające, że świat ogarnęła moda na egipskie starożytności. Modę tę wykorzystał także powołany przez zjawę „odnowiciel chrześcijaństwa”. Oto bowiem odnaleziona przez niego księga okazała się ni mniej, ni więcej, tylko złotymi tablicami, których przesłanie nie było spisane w żadnym znanym starożytnym języku, ale właśnie egipskimi hieroglifami. W tym czasie nad ich rozszyfrowaniem łamało sobie głowę wielu europejskich uczonych, lecz Bóg oszczędził Józefowi trudów pracy naukowej. Do tablic dołączone były dwa oszlifowane kamienie-klucze, pozwalające mu, niczym magiczne okulary, odczytać te „święte znaki”. Zapewne większość ludzi po usłyszeniu tej niesamowitej historii — tak wówczas, jak i dziś — ogarnąłby pusty śmiech. Znalazło się jednak wielu takich, których tajemnicze tablice zaintrygowały i ożywiły ich religijną wyobraźnię. Rzecz jasna, nie byli to ludzie ani dobrze wykształceni, ani zbyt świadomi nauk wspólnot religijnych, do których dotąd należeli, ale to właśnie sprawiało, że byli idealnymi kandydatami na zaangażowanych apostołów nowej mormońskiej wiary. Czy decyzja o wykorzystaniu skłonności prostaczków do sensacji została przez Józefa Smitha wykorzystana z rozmysłem, czy też sam się jej poddawał pozostaje kwestią dyskusji. Smithowi pozostawało teraz tylko przetłumaczyć znalezioną księgę. I o ile z pomocą magicznych kamieni nie było to problemem, o tyle kwestia zapisania ich treści w języku angielskim przerastała już możliwości „proroka”. Zatrudnił więc jednego ze swoich kompanów, niejakiego Cowdery’ego, którego umiejętności — nawiasem mówiąc — także pozostawiały wiele do życzenia. Ale Cowdery, jak się okazało, nie mógł zobaczyć tablic. Był profanem niegodnym spojrzenia na boskie przesłanie. „Prorok” rozwiązał i ten problem. Zasiadał ze swoimi tablicami za parawanem, odczytywal ich treść na głos, a jego pomocnik spisywał tę „translację”. I trzeba stwierdzić, że obu panom nie brakło zaangażowania, bo Księga Mormona objętością nie ustępuje Staremu Testamentowi! Replika drewnianego domu z Palmyry (stan Nowy Jork), gdzie Józef Smith miał otrzymywać objawienia dotyczące Księgi Mormona i w którym dyktował jej treść Oliwerowi Cowdery’emu. Praca nad tajemniczą księgą nie uszła uwadze osób trzecich. Po okolicy rozeszła się wieść o tablicach ze szczerego złota, znalezionych na terenie stanu Nowy Jork i mogących mieć jakąś wartość dla badaczy amerykańskiej historii. Sprawą zainteresowały się władze, ale z mizernym skutkiem. Inspektorzy policji, którzy chcieli je zarekwirować, odeszli z kwitkiem — mimo przeprowadzonej w domu Smitha dokładnej rewizji tablic nie znaleziono. Rozeszła się więc pogłoska, że mogą one wcale nie istnieć, co podważało wiarygodność „proroka”, a na to Smith nie mógł sobie pozwolić. I oto sam Pan Bóg nie zgłosił sprzeciwu wobec pomysłu pokazania tablic trzem jego zaufanym przyjaciołom, którzy byli przy tym szanowanymi członkami miejscowej społeczności. Smith miał je im okazać, a oni podpisali oświadczenie, że widzieli je na własne oczy. Wydawałoby się, że takie oświadczenie nie będzie wiele warte — lecz przeciwnie! Odtąd to nie Józef musiał udowadniać, że tablice istnieją, ale jego przeciwnicy musieli wykazać, że szanowani obywatele są kłamcami. Kłopoty Józefa nie miały się jednak na tym skończyć, a wydanie Księgi Mormona drukiem wciąż odsuwano w czasie. Oto żona jednego z kompanów „proroka”, niejakiego Harrisa, przywłaszczyła sobie część rękopisu. Uparta kobieta nie wiedzieć czemu — ani pod wpływem próśb, ani gróźb nie chciała jej zwrócić. Owszem, Smith mógł przecież zadać sobie trud ponownego tłumaczenia — w końcu pani Harris nie porwała złotych tablic, ale ich przekład. Jednak niebiosa zainterweniowały, oszczędzając Józefowi pracy. Bóg objawił mu, że utracona część księgi nie była wolna od błędów i że nie powinien kłopotać się ponowną translacją, lecz wydać ją w takim stanie, w jakim jest obecnie. Poza tym boski posłaniec zabrał ze sobą złote tablice, ostatecznie uwalniając Smitha od konieczności ich strzeżenia. Cóż za niezwykłe zrządzenia opatrzności! Księga Mormona została wreszcie wydana drukiem w 1830 r. w sporym jak na owe czasy nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy.
Dzieje Nowego Świata Co właściwie Bóg miał objawić Józefowi Smithowi? Otóż Księga Mormona jest zapisem nieujętych w Starym i Nowym Testamencie dziejów Jaredytów i Żydów od czasów wieży Babel, przez upadek Jerozolimy i niewolę babilońską, aż po V wiek po Chrystusie. Co interesujące, jej akcja toczy się w… Ameryce. Około 2500 lat przed Chrystusem, po tragicznych wydarzeniach związanych z rzuceniem Bogu wyzwania i pomieszaniem języków, do Nowego Świata trafił lud Jaredytów. Żyło im się tam dobrze i dostatnio, ale z czasem zapomnieli o swym Bogu, obrośli w pychę, zaczęli oddawać cześć bożkom i prowadzić między sobą wojny. Ostatni z ich proroków, o wdzięcznym imieniu Eter, zrażony ignorowaniem jego ostrzeżeń spisał dzieje swego ludu egipskimi hieroglifami (a jakże!) na złotych tablicach i schował je przed grzesznikami. Tymczasem w 587 r. przed Chrystusem upadła Jerozolima, a Żydzi trafili do niewoli babilońskiej, podczas której 10 z 12 plemion Izraela zaginęło bez śladu. Otóż jedno z tych plemion pod wodzą króla Zadekija i jego czterech synów: Lemana, Lemuela, Sema i Nefiego przypłynęło do Ameryki. Pokonali oni resztki zdemoralizowanych Jaredytów i stworzyli nową, kwitnącą cywilizację. Niestety, historia się powtórzyła: także i oni wbili się w pychę, zaczęli praktykować balwochwalstwo i prowadzić wojny. Jedynymi ludźmi wiernymi Bogu pozostali synowie Nefiego; reszta, zwana Lemitami, została za swoje grzechy ukarana przez Boga tym, że… poczerwieniała i ściemniała im skóra7. Nefici z boską pomocą zwyciężyli Lemitów i znów żyli w pokoju i dostatku. Odnaleźli złote tablice proroka Etera i dopisali na nich historię swego ludu. Tymczasem nastąpiła pełnia czasów i w Betlejem na świat przyszedł Chrystus Pan. Neficcy prorocy wiedzieli o tym dzięki objawieniom, a wkrótce sam Zbawiciel, tuż po swoim zmartwychwstaniu, nawiedził ten pobożny amerykański lud. Wyznaczył przy tym spośród niego apostołów, a ci zaczęli organizować Kościół. Ale oto nawet chrześcijańscy już Nefici nie okazali się dość święci, by cieszyć się łaską Boga. Upadli i zostali pokonani przez czerwonoskórych Lemitów, którzy wymordowali ich niemal do nogi. Przetrwała jedynie garstka, a pośród nich prorok Mormon i jego syn Moroni. To oni dokończyli pisanie księgi i ukryli złote tablice na wzgórzu, nieopodal którego po 1300 latach wyrośnie amerykańska mieścina o nazwie Manchester i gdzie znajdzie je Józef Smith. Historia doprawdy interesująca, ale czy może być choć w najmniejszym stopniu prawdziwa? Nie ma żadnych dowodów, by cokolwiek z tego, co napisał Smith w swoim „przekładzie” tekstu rzekomo umieszczonego na złotych tablicach, mogło mieć pokrycie w rzeczywistości. Pozostaje pytanie: w jaki sposób niezbyt dobrze wykształcony człowiek, który — owszem — znał Biblię, ale słabo pisał, mógł stworzyć tekst całkiem zgrabnie napisany i stylizowany na księgi Starego Testamentu? Sceptycy podejrzewają, że przy jej pisaniu Smith podpierał się rękopisem książki amerykańskiego kaznodziei Salomona Spauldinga, autora powieści naśladującej styl biblijny, w której przedstawił pochodzenie Indian amerykańskich od zaginionego pokolenia Izraela i osiedlenie się ich w Ameryce. W 1826 r. Spaulding oddał rękopis do drukarni w Pittsburgu, ale niebawem zmarł i jego książka nigdy nie została wydana. Pracujący we wspomnianej drukarni zecer, Sydney Rigdon, który później został mianowany przez Smitha jednym z dwunastu mormońskich „apostołów”, zrobił odpis, zniszczył oryginał i wspólnie ze Smithem napisał Księgę Mormona. W 1830 r., gdy Smith wydał swoje rewelacje drukiem, podniosły się głosy sprzeciwu ze strony ludzi, którzy czytali rękopis Spauldinga (Smith nie zadał sobie nawet trudu, by pozmieniać co bardziej charakterystyczne imiona bohaterów), ale nie powstrzymało to rozwoju nowej sekty. Tak oto mająca służyć rozrywce czytelnika powieść Spauldinga stała się jedną ze świętych ksiąg kolejnej „chrześcijańskiej” sekty.
Dzieło „proroka” Po ukazaniu się Księgi Mormona Smith otrzymał wprost z nieba „święcenia kapłańskie w obrządku Melchizedeka”, a Cowdery „w obrządku Aarona”8. Rozpoczęli działalność misjonarską, choć początkowo z marnym skutkiem. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy 25 marca 1832 r. za sprawą mieszkańców Kirtland w stanie Ohio, którzy wysmarowali ich smołą i wytarzali w pierzu, stali się oni „męczennikami” nowej wiary. To wówczas stało się o nich głośno i zaczęli dołączać do nich kolejni zwolennicy. Świątynia mormonów w Nauvoo (Illinois). Tu powstała pierwsza mormońska osada, pierwsza świątynia i uczelnia teologiczna dla kaznodziejów. Tu także Smith sprawował osobiste rządy, będąc panem życia i śmierci swoich współwyznawców, w tym miejscu otrzymał „objawienie” nakazujące praktykowanie poligamii i zdecydował o kandydowaniu na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. W Nauvoo spoczęły doczesne szczątki jego i jego brata, gdy zginęli podczas próby odbicia z więzienia. Smith zaczął precyzować doktrynę nowej sekty i szybko powołał „kolegium dwunastu apostołów” mających głosić nową naukę w Ameryce, a nawet w Europie (pierwsza misja mormońska na Starym Kontynencie zaczęła działać w Londynie w roku 1837). W skład kanonu ksiąg świętych „Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich” — bo tak Smith nazwał stworzoną przez siebie organizację — wszedł protestancki kanon Biblii, Księga Mormona, Nauki i przymierza, zawierające kolejne rzekome objawienia Smitha dotyczące czasów mu współczesnych, oraz Perła wielkiej wartości, będąca zbiorem kilku jego pism9. Co interesujące, mormoni w swojej działalności nie kierowali się tylko wskazówkami pochodzącymi ze świętych ksiąg, ale również pouczeniami samego Smitha, która nadal miewał regularne „objawienia” (ten dar „odziedziczyli” po nim kolejni prezydenci „Kościoła”), pod wpływem których decydowano o wszystkich ważniejszych przedsięwzięciach mormonów. Tak było na przykład w przypadku założenia banku w Kirtland, który — choć powstał z bożego nakazu — nie zdołał uniknąć plajty. Smith musiał salwować się ucieczką z miasteczka. Z czasem działalność uczniów „proroka” zraziła do nich wszystkich do tego stopnia, że doszło do krwawych incydentów, po których musiało interweniować wojsko. Smith został oskarżony o wywoływanie zamieszek i skazany przez sąd wojskowy na śmierć przez powieszenie. Uciekł jednak z więzienia i udał się ze swoimi wiernymi do Illinois, gdzie założył osadę Nauvoo. To tam zbudowano pierwszą mormońską świątynię i szkołę teologiczną dla przyszłych kaznodziejów. Ale w Nauvoo Józef Smith przekroczył wszelkie granice pychy. Zorganizował prywatną armię zwaną danitami albo braćmi Gedeonal10, która nie tylko pilnowała współwyznawców, ale i terroryzowała okoliczną ludność. Ogłosił też, że otrzymał z nieba nakaz wielożeństwa (tak — właśnie nakaz!), a od jego spełnienia było uzależnione dostąpienie zbawienia. I być może rządziłby swym udzielnym księstwem aż po kres życia, gdyby zwiedziony pychą nie postanowił wprowadzić „królestwa Bożego” w całych Stanach Zjednoczonych. Zgłosił swą kandydaturę w wyborach prezydenckich i wkroczył na teren, na którym szybko z myśliwego stał się ofiarą. Wrogowie Smitha i mormonów upublicznili fakt, że kandydat Smith praktykuje zakazaną prawem poligamię i w rezultacie „prorok” wraz ze swym bratem, Hiramem, zostali aresztowani. Osadzono ich w więzieniu w Carthage, gdzie miał odbyć się proces. Mormoni uznali, że żadna świecka władza nie ma prawa sądzić „proroka”. Zebrali ponad dwustuosobowy uzbrojony odział i postanowili odbić Smithów z więzienia. Nie było to jednak tak proste, jak się wydawało, bowiem strażnicy nie przestraszyli się oblegających więzienie mormonów, a dodatkowo przyszli im z pomocą okoliczni mieszkańcy, którzy mieli już dość wszechwładzy „proroka”. Nie wiadomo, od czyich kul zginął Józef Smith — władze utrzymywały, że został zastrzelony podczas wymiany ognia, ale jest też możliwe, że padł ofiarą linczu. Prawdopodobnie obrońcy więzienia liczyli się z faktem, że zostanie odbity, dojdzie do walk i interwencji armii, dokonali więc samosądu. Był 27 czerwca 1844 r. Józef Smith miał 39 lat. Maski pośmiertne Józefa i Hirama Smithów. Obaj bracia zginęli podczas próby odbicia ich z więzienia w Carthage. Po śmierci Smitha wśród mormonów doszło do podziałów. Największą ich grupą pokierował Brigham Young, niewykształcony cieśla. Znienawidzonym mormonom cofnięto przywileje osadnicze i zmuszono do wędrówki na Zachód. Exodus dwunastu tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci obrósł w legendę. Osiedlili się nad Wielkim Jeziorem Słonym na Terytorium Utah, gdzie założyli miasto nazwane Salt Lake City. Young za zgodą Waszyngtonu został gubernatorem Utah, ale w sprawowaniu rządów niewiele różnił się od swego poprzednika i wkrótce znowu musiała interweniować armia, usuwając go ze stanowiska. Young został aresztowany, nie podzielił jednak losu Smitha — obawy władz o możliwość wywołania mormońskiego powstania były zbyt duże. Wypuszczono go na wolność. W tym czasie, w 1858 r., w Salt Lake City mieszkało już blisko 70 tysięcy mormonów. Sekta Józefa Smitha przetrwała.
Chrześcijanie? 5 czerwca 2001 r. Kongregacja Nauki Wiary udzieliła negatywnej odpowiedzi na pytanie, czy chrzest udzielany w „Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich” można uznać za ważny. Odpowiedź zmieniała dotychczasową praktykę (dotąd ten mormoński obrzęd był uznawany przez amerykańskich hierarchów jak widać błędnie — za ważny!). Jak tłumaczy ks. Ludwik Ladaria SI, profesor Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego: „Chrzest Kościoła katolickiego i chrzest «Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich» różnią się zasadniczo, zarówno gdy chodzi o wiarę w Ojca, Syna i Ducha Świętego, w imię których zostaje on udzielony, jak i o odniesienie do Chrystusa, który go ustanowił. Zrozumiałe, że z tych powodów Kościół musi uznać za nieważny (…) obrzęd nazywany «chrztem», praktykowany przez «Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich»”. Dodatkowo okazało się, że jedynym niewadliwym elementem mormońskiego „chrztu” jest materia, a więc woda. Reszta — czyli forma, intencja szafarza i dyspozycja przyjmującego — stoją w sprzeczności z nauką katolicką.
Po II Soborze Watykańskim, gdy zarzucono praktykę udzielania konwertytom chrztu sub conditione11, a poszczególne konferencje episkopatów podpisywały deklaracje wzajemnego uznawania ważności tego sakramentu z kolejnymi denominacjami protestanckimi, zaczęły się mnożyć nadużycia w postaci motywowanego fałszywym ekumenizmem powszechnego, samowolnego uznawania przez katolickich duszpasterzy i proboszczów ważności chrztu każdej „chrześcijańskiej” sekty, choćby pozornie uznającej doktrynę trynitarną (co działo się za milczącą aprobatą biskupów). Tak właśnie było w przypadku nawracających się mormonów w USA aż do momentu wydania wspomnianej odpowiedzi Kongregacji Nauki Wiary, która — jak zauważa ks. Ladaria SI — „zmienia dotychczasową praktykę”. Ilustracja pochodząca z jednego z mormońskich wydawnictw przedstawia Józefa Smitha, który w 1830 r. — jak twierdził — otrzymał od Trójcy Świętej święcenia kapłańskie w obrządku Melchizedeka. Mormoni, choć pozornie uznają Trójcę Przenajświętszą, są w rzeczywistości antytrynitarzami i politeistami. Czy doprawdy do 2001 r. katoliccy biskupi nie zdawali sobie sprawy z antytrynitarnej doktryny mormonów i związanych z nimi błędów chrystologicznych? A może uznali, że czynienie takich uwag byłoby „nieekumeniczne”? Co jednak z dobrem dusz? Nie jest przecież tajemnicą, że zainteresowania „proroka” Smitha astronomią zaowocowały sformułowaniem przedziwnej doktryny „Wiecznego Postępu”, według której każdy, kto będzie żył wartościowym życiem i wypełniał wszystkie rytuały „Kościoła mormonów”, sam, w następnym życiu, stanie się bogiem. Smith nauczał: „Musicie się nauczyć, jak samemu być Bogami (…) tak samo jak robili to wszyscy Bogowie przed wami, mianowicie idąc stopień po stopniu, od małych umiejętności do wielkich (…) aż przybędziecie do stacji «Bóg» i zdobędziecie tron wiecznej mocy, taki sam, jak ten, który zdobyli ci, co odeszli przed wami”. Według nauki Smitha Bóg chrześcijan jest zaledwie jednym z wielu, a najważniejszy jest tylko tu, na Ziemi. W innych światach i na innych planetach żyje bowiem niezliczona ilość bogów, którzy — jak twierdził Smith — „na początku zwołali zgromadzenie bogów i wspólnie uradzili plan stworzenia świata i zaludnienia go”12. Poza tym mormoni wierzą w preegzystencję dusz, będącą także elementem doktryn masońskich13. Choć w tej chwili przemilczają ten fakt, to Smith uważał, że duchy mieszkające w ciałach ludzi są owocami intymnych zbliżeń pomiędzy Bogiem Ojcem i Jego boską żoną. Trudno więc było mieć nadzieję, by jakikolwiek udzielający „chrztu” mormon mógł mieć intencję „czynienia tego, co czyni Kościół katolicki”, by wypowiadana przez niego formuła była rzeczywiście, a nie tylko pozornie trynitarna oraz by osoba taki „chrzest” przyjmująca, dokładnie pouczona o treści wiary tej sekty, mogła wzbudzić dyspozycję wymaganą przez Kościół katolicki przy chrzcie dorosłych. Co w związku z tym powiedzieć o postawie biskupów, których pierwszą powinnością jest dbałość o dobro powierzonych ich pasterskiej opiece dusz?
W Polsce „Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich” jest obecny w naszym kraju od momentu zakończenia II wojny światowej, gdy Mazury i leżąca niedaleko Mikołajek miejscowość Zełwągi stały się częścią Polski. Na początku lat 20. ubiegłego wieku jeden z tamtejszych gospodarzy, Fritz Fischer, przyjął podczas pobytu w Berlinie wiarę mormonów i rozpropagował ją pośród będących luteranami sąsiadów. W 1926 r. przybyła tam pierwsza misja mormońska, a trzy lata później powstała pierwsza kaplica. W przededniu wojny Zełwągi zamieszkiwało ponad pół tysiąca mormonów. Powojenne zmiany granic sprawiły, że większość z nich wyjechała do Niemiec, a gmina — po wyjeździe ostatniego pastora w 1971 r. — została oficjalnie rozwiązana14. W 1977 r. mormoni wznowili dzialalność w Polsce, rejestrując w Szczecinie swoje stowarzyszenie. Na początku lat 90. ubiegłego wieku główną siedzibę sekty przeniesiono do Warszawy, gdzie powstała centralna, a zarazem jedyna obecnie kaplica mormonów w Polsce. W innych miastach (Łodzi, Poznaniu, Krakowie, Gdańsku, Wrocławiu, Katowicach, Bydgoszczy, Lublinie, Białymstoku i Kielcach) gminy wynajmują na własne potrzeby mieszkania prywatne, w których odbywają się niedzielne nabożeństwa i prowadzi się szkolenia misjonarzy. Coraz częściej na ulicach polskich miast można spotkać elegancko ubranych młodych mężczyzn — biała koszula i krawat to standard — z przypiętym na piersi identyfikatorem misjonarskim „Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich”. Wypełniają w ten sposób nakaz pracy „apostolskiej”, którą podejmują zwyczajowo kawalerowie po ukończeniu 19. roku życia. Są uprzejmi, sympatyczni i chętnie prowadzą dyskusje. Oferują rozmaite broszury i ulotki, a osobom zainteresowanym — także darmowe lekcje języka angielskiego i możliwość wyjazdu do USA. Mormoni przychodzą do nas w imię Jezusa Chrystusa. Jeśli będziemy pamiętać o słowach Pana: „albowiem wielu przyjdzie w imię moje, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą” (Mt 24, 5), nie będziemy musieli się obawiać ani ich, ani ich obłędnych nauk. Ω
Jakub Pytel
PRZYPISY:
1 Mormoni zarzucili tę praktykę w ramach tzw. wielkiego przystosowania z 1890 r., choć co pewien czas media ujawniają kolejne przypadki poligamicznych związków wśród członków tej sekty.
2 Mormoni są posiadaczami bodaj największej na świecie bazy danych genealogicznych, bowiem według ich nauk żyjący członkowie „Kościoła” mogą poprosić o chrzest w imieniu swoich przodków lub nieżyjących krewnych wszystkich, z którymi jakiekolwiek, choćby najdalsze pokrewieństwo mogą udowodnić (u mormonów więzy rodzinne nie ustają po śmierci, stąd np. ich małżeństwa zawierane są „na wieczność”). Według ich nauki nikt nie może wejść do tzw. nieba celestialnego (najwyższego) bez chrztu. Nawet zmarli mogą być tam przyjęci, jeżeli ktoś przyjmie za nich chrzest — w sposób dosłowny (chrzczący wypowiada wówczas imię osoby zmarłej, a zanurza w wodzie żyjącego krewnego). Ten zastępczy chrzest należy do najważniejszych czynności świątyni mormonów. Ze względu na liczne protesty amerykańskich wiernych instytucje Kościoła katolickiego na całym świecie przestały udostępniać księgi parafialne mormońskim badaczom. Coraz częściej zdarzało się bowiem, że zmarli katolicy byli wciągani na listy członków sekty, gdy poprosił o to nawet bardzo daleki krewny będący mormonem.
3 Badania opinii publicznej wykazały, że 50% Amerykanów nie zagłosowałoby w wyborach prezydenckich na wysoko wykwalifikowanego kandydata, jeśli byłby on ateistą. Badanie z 2006 r. wykazało, że 40% respondentów opisywała ateistów jako grupę, która „nie zgadza się z ich wizją amerykańskiego społeczeństwa”. W obu badaniach odsetek dezaprobaty dla ateistów przewyższał odsetek dezaprobaty dla muzułmanów, afroamerykanów i homoseksualistów.
4 Grupa 102 purytanów, którzy 21 listopada 1620 r. na statku Mayflower przybyli do Nowej Anglii i osiedlili się tam, zakładając Plymouth — pierwszą angielską kolonię na tych terenach. Nazwa „pielgrzymi” pojawiła się dopiero w XIX w. Wcześniej określano ich jako Starych Przybyszy (ang. Old Comers). Potomkowie „pielgrzymów” uchodzą obecnie za amerykańską arystokrację.
5 Smith został ochrzczony jako prezbiterianin.
6 W latach 1798-1801 trwała napoleońska okupacja Egiptu, podczas której francuscy naukowcy prowadzili liczne badania, a w 1822 r. Jan Franciszek Champollion, językoznawca, archeolog i poliglota, odczytał egipskie inskrypcje z tzw. kamienia z Rosetty.
7 Historia ta stanowi źródło mormońskiego rasizmu. Mormoni przez wiele lat twierdzili, że prawdziwi wyznawcy Boga mają tylko białą skórę. Dopiero w 1978 r. zrewidowali swoje twierdzenia i dopuścili również Murzynów i Indian do pełnienia obowiązków kapłańskich (choć także dziś trudno wskazać kolorowych członków władz „Kościoła” nawet niższego szczebla).
8 Z jakichś przyczyn Smith uznał, że święcenia w obrządku Melchizedeka mają wyższą rangę niż w obrządku Aarona — i w ten sposób Cowdery również na mocy święceń pozostał jego podwładnym.
9 Perla… to niekanoniczne wersje niektórych ksiąg biblijnych, które Smith, nieznający żadnego języka poza angielskim, przetłumaczył „lepiej i wierniej”, a także Zasady wiary mormonów i Księga Abrahama. Tę ostatnią księgę Smith miał przetłumaczyć ze „starożytnego egipskiego papirusu”, znalezionego w jednym z wędrujących po Dzikim Zachodzie cyrków. Według egiptologów była to po prostu modlitwa zawierająca formułę żałobną, którą umieszczano w grobowcach, aby zmarłym łatwiej było trafić do krainy Ozyrysa. Modlitwa składała się z zaledwie kilkunastu sylab, ale „prorok” w cudowny sposób rozmnożył je do rozmiarów pokaźnej księgi.
10 Danici powstali w 1837 r. i byli grupą złożoną z mężczyzn między 17. a 49. rokiem życia. Pierwotnie byli nazywani synami Gedeona, niszczycielskimi aniołami lub danitami. Ich istnienie jest dziś przez wielu historyków mormońskich skrzętnie ukrywane. Niektórzy jednak potwierdzają ich działalność, lecz nie chcą wiązać jej z osobą Józefa Smitha. Danici zostali powołani, aby niszczyć wrogów „Kościoła”. Zagrażali przede wszystkim „uciekinierom” i „odszczepieńcom”, o których Sidney Rigdon w kazaniu z 17 czerwca 1883 r. mówił, że zostaną „strąceni przed ludzkie stopy i rozdeptani”. Interesujący może być fakt, że Danici otrzymali zlecenie zabójstwa trzech świadków prawdziwości Księgi Mormona: O. Cowdery’ego oraz D. i J. Whitmerów.
11 Chrzest sub conditione — chrzest warunkowy, udzielany np. konwertycie, gdy istnieje wątpliwość, czy chrzest przyjęty w sekcie był ważny.
12 Co ciekawe, ustalili, że siedzibą chrześcijańskiego Boga sprawującego władzę nad Ziemią będzie pobliże gwiazdy Kolob. Jak widać, rozwój nauki i odkrycia astronomiczne nie sprzyjają mormonom.
13 Istnieją poszlaki, że w 1842 r. Smith przeszedł wolnomularską inicjację.
14 Ich kaplica służyła najpierw jako spichlerz, później jako sala gimnastyczna szkoły podstawowej, a od 1985 r. jest kaplicą katolicką pod wezwaniem Chrystusa Dobrego Pasterza.
Za: Zawsze wierni nr 9/2010 (136)
Niektórych zwierząt nie lubię. Jest postscriptum. Właśnie dowiedziałem się ze strony: Ekolodzy piętnują posłów w Internecie Ekolodzy umieścili w sieci listę polityków i apelują, by na nich nie głosować. – Przecież ja kocham zwierzęta – zarzeka się Jan Rzymełka (PO) Strona "Posłowie przeciw zwierzętom – na nich nie będę głosować" powstała kilka tygodni temu na portalu społecznościowym Facebook. Przez ten czas dołączyło do niej nieco ponad 1,3 tys. osób. "Celem tej strony nie jest oczernianie posłów, ale jedynie ujawnienie i archiwizacja ich wypowiedzi" – zaznaczają jej twórcy. Pierwotnie miała zawierać informacje o parlamentarzystach, którzy sprzeciwiają się nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt przygotowanej przez Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt (m.in. nakłada na gminy obowiązek finansowania opieki nad bezdomnymi zwierzętami i ich sterylizacji). Ale szybko powiększyła się o nazwiska i innych polityków. "Do grona nieprzyjaciół zwierząt zaliczyłabym Janusza Korwin-Mikkego. Na wszelkie pytania proanimalsów dotyczące wspierania działań prozwierzęcych odpowiada "nie"" – argumentuje jedna z internautek. Z kolei zdjęcie posłanki PO Bożeny Szydłowskiej pojawiło się na stronie, gdy na swoim facebookowym profilu życzyła sukcesów uczestnikom turnieju Polskiego Związku Łowieckiego. Akcji towarzyszy też specjalna lista "wrogów zwierząt". Poseł Krzysztof Brejza (PO) znalazł się na niej, bo w jednej z interpelacji poparł "traperską metodę odłowu bobrów" (pułapki na te gryzonie). Jego klubowy kolega Jan Rzymełka – bo uznał, że w stosunku do zwierząt nie powinno się używać terminu "adopcja" i "bezdomny". – Dla tych ludzi wrogiem jest każdy, kto do ochrony zwierząt podchodzi w sposób merytoryczny, a nie emocjonalny – komentuje internetową akcję poseł Rzymełka. – To jakaś krzywdząca lista proskrypcyjna. Przecież ja kocham zwierzęta. Jestem teraz na hali z owcami – podkreśla. Nazwiska Wojciecha Mojzesowicza (PJN) i Eugeniusza Kłopotka (PSL) umieszczono na niej, bo w dyskusji sejmowej krytykowali pomysł karania za trzymanie psów na łańcuchach na wsiach. – Niech spadają na drzewo. To nawiedzeni fanatycy – komentuje poseł Kłopotek. Wśród "wrogów zwierząt" nie brakuje i przedstawicieli opozycji: Romualda Ajchlera i Władysława Szkopa z SLD. Ten ostatni trafił na listę, bo uważa, że wędkarzom powinno się pozwolić wyciągać duże ryby za skrzela. Za "wroga zwierząt" uznany został również m.in. poseł Robert Telus (PiS), były dyrektor Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w Łodzi i znany w tym regionie miłośnik zwierząt (hoduje konie i pawie – red.). Dlaczego?<\p>Bo podczas dyskusji nad nowelizacją poparł obowiązek wszczepiania psom chipów. – Po tym posiedzeniu komisji dostałem bardzo wiele e-maili z wyzwiskami, w jednym z nich kazano mi "zdechnąć pod budą" – skarży się Telus w rozmowie z "Rz". Zaznacza, że lista jest krzywdząca, a jej autorzy nie biorą pod uwagę tego, jak wymienieni na niej posłowie w rzeczywistości traktują zwierzęta. Zdaniem Eryka Mistewicza, konsultanta politycznego, podobnych list będzie przed wyborami przybywać. – Ale ja nie widzę w tym nic groźnego – mówi Mistewicz. – Takie obywatelskie akcje oznaczają, że kogoś jeszcze poruszają wybory – ocenia.Wojciech Wybranowski), że należę do „grona nieprzyjaciół zwierząt”. Długo grzebałem w pamięci szukając choćby cienia powodu, dla którego mógłbym podpaść pod to określenie – i znalazłem!
Wyrażałem się źle o proanimalsach, którzy sprzeciwili się odbudowie mostu przez Wisłę – łączącego Józefów z Konstancinem – a sprzeciwili się dlatego, że w szuwarach znajdują się siedliska jakiegoś unikalnego w Europie gatunku komara – i budowa mostu mogłaby komarzycom utrudnić wylęgi. Innych grzechów przeciwko zwierzętom sobie nie przypominam. Może chodzi o jakieś moje wypowiedzi o proanimalsach chcących otrzymywać państwowy szmal za udawanie, że „działają dla dobra zwierząt”? No, to równie dobrze można mnie oskarżyć o to, że nie lubię robotników, – bo zaciekle zwalczam działaczy związków zawodowych... PS. Zajrzałem tam:
http://pl-pl.facebook.com/note.php?note_id=191674924225382
- i swojego nazwiska nie widzę! A - i zaniepokojonym wyjaśniam, że p. Krzysztof Orszagh nie jest członkiem KNP. Podobno mamy poszerzać bazę? No, to poszerzamy... JKM
Pokorne cielę dwie matki ssie? Żyję dziś w innym świecie, niż pół wieku temu. I wcale nie chodzi o komórki czy komputery. Stoję sobie na przejeździe kolejowym. Dróżnik właśnie opuścił szlaban. Czekam dobre trzy minuty - bo gwoli bezpieczeństwa opuszcza go BARDZO wcześnie. Dobra nasza – pociąg przejechał. Ale dróżnik nie podnosi szlabanu, – bo jedzie pociąg w drugą stronę. Jest dwie stacje dalej, – ale jedzie. Więc czekamy. Trzy minuty, pięć minut... Wściekły trąbię. Ale co go to obchodzi? On się nie spieszy. Jego cel: nie mieć wypadku. To MY – kierowcy tych 15 samochodów – tracimy czas. Jeden kierowca przyłącza się do mnie, – ale po chwili milknie. Pół wieku temu trąbiliby wszyscy. A jakby nie pomagało, to w nocy kilku facetów by przyszło, dało po mordzie dróżnikowi – i nauczyłby się cenić cudzy czas. Ludzie energiczni wyemigrowali. Zostały cielęta, pokornie znoszące „dopust Boży”. Skoro tak jest – to tak być musi... Rządzi „Banda Czworga”? Widać musi...Nie musi! Słowo daję: nie musi! JKM
Towarzystwo Opieki nad Animalsami Po przeczytaniu wpisu o „proanimalsach” {Rafalen} wyraził wątpliwość: „To chyba miał być blog o wyborach i o niczym innym? Co w tym wpisie jest o wyborach?”. Jest – bo inkryminowana strona wzywa właśnie do niegłosowania na mnie w wyborach. Jakby Państwo znaleźli sposób by na niej umieścić to moje żartobliwe wyjaśnienie (lub link do niego) – to by było drobne COŚ. Przy niedzieli {hesT} zażartował na ten temat: „Tak się zastanawiam... czy wypada mówić, że zwierzęta są głupsze od ludzi? I jak się one wtedy czują?”. Co {Pan_Zachodni} potraktował serio: „Problem nie jest niestety konkretny. Zalecałbym powstrzymanie się od sądów, a zachowanie opinii. Wiele zwierząt znacznie lepiej widzi, ma większy zakres słyszalności, a co nawet można zanotować każdego dnia - znacznie szybsze i precyzyjniejsze reakcje. Czołowi atleci nie reagują tak szybko i precyzyjnie jak zwykłe psy czy ptaki. Gwoli ciekawości: tzw. "refleks szachisty" nie jest wcale zwrotem prześmiewczym. Szachiści o wiele lepiej przewidują ruchy, miewają, zatem lepszy timing. Powracając do tematu: zwierzęta za to nie potrafią wykonywać kilkustopniowych zadań charakterystycznych dla człowieka. Przykładów może być mnóstwo. Problem częściowo wynika z braku możliwości jednoznacznego porozumienia. Dla konkretnych przykładów, zatem można wskazać wyższość Nas lub zwierząt (niestety często też określonych gatunków lub ras). Ciężko uogólnić. Potrzeba jakiegoś syntetycznego podejścia, dobrej kategorii". Co {Kimono} spointował: „To ja idę dzisiaj upolować jakąś pulchną samicę człowieka na obiad! Skoro człowiek=zwierzę to żadna kara mnie spotkać nie może. Ostatecznie homo sapiens nie jest gatunkiem objętym ochroną. Mnoży się to jak robactwo, trzeba w końcu uwolnić inne zwierzęta od tego szkodnika!” I to wcale nie jest żart: niektórzy ekolodzy serio postulują wytrucie ludzi, jako jedyny sposób na uratowanie ekosystemu Gei. Życzę {Kimono} by upolował jakąś pulchną samicę na deser po kolacji. Przy okazji wyjaśniam nieporozumienie z socjalistami, – o których napisałem, że nie są ludźmi, lecz poszukiwanym przez ewolucjonistów ogniwem przejściowym między małpą, a człowiekiem. Jest to sformułowanie niedokładne. Oczywiście, że socjaliści należą do gatunku homo erectus, a więc są to małpoludy, małpiszony już uczłowieczone; nie należą tylko do podgatunku homo sapiens. JKM
Wróg Tuska aresztowany za rozbój Piotr Staruchowicz, autor hasła „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”, został aresztowany na trzy miesiące. Według naszych informatorów, został on pobity na komisariacie. Adwokat Mikołaj Wojciechowski widział na jego ciele zasinienie o długości 10 cm. – Nie mogę powiedzieć, czy osadzony ma obrażenia. To dane wrażliwe dotyczące jego zdrowia – mówi tymczasem rzecznik więziennictwa Luiza Sałapa. Staruchowicza, wroga publicznego numer jeden od czasu, gdy Tusk wypowiedział wojnę kibicom, aresztowano, kiedy wracał z obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego. W pięknej uroczystości na kopcu Powstania Warszawskiego wzięły udział tysiące kibiców Legii, do których przemówił generał brygady Zbigniew Ścibor-Rylski, żołnierz Zgrupowania „Radosław”, prezes Związku Powstańców Warszawskich. Po opuszczeniu kopca „Starucha” zatrzymano na oczach setek kibiców, co powszechnie uznano za policyjną prowokację – próbę wywołania zamieszek kompromitujących udział kibiców w uroczystościach. Kibice otoczyli radiowóz ze swoim gniazdowym, jednak zachowywali się spokojnie. Policja rozpędziła ich przy użyciu gazu łzawiącego. W wyniku tego jeden z kibiców trafił do szpitala, gdzie lekarz stwierdził, że grozi mu utrata wzroku w jednym oku.
Autor doniesienia współpracował z policją Jak ustaliła „Gazeta Polska”, doniesienie przeciwko kibicowi Legii o „rozboju” złożył były kibic Polonii Warszawa, „K.”. Kibice Polonii powiedzieli nam, że wcześniej został on wykluczony z ruchu kibicowskiego, bo na policji złożył zeznania obciążające kibiców… Polonii. – Dokładnie tak było, jego kontakty z nami zakończyły się po zeznaniach, w których obciążył własnych kolegów – powiedział nam jeden z nich. Policję zapytaliśmy, czy to prawda. – Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć tej informacji – powiedziała nam Dorota Nowak z Wydziału Komunikacji Komendy Stołecznej Policji. O to samo zapytaliśmy prokurator Monikę Lewandowską, rzecznika Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Usłyszeliśmy niemal identyczną, wyraźnie uzgodnioną odpowiedź: – Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć tej informacji. – Czy jest możliwość, by prokuratura zebrała dane na ten temat i nam je przedstawiła? – spytaliśmy. – Nie będziemy wdawać się w takie szczegóły, na tym etapie śledztwa nie przedstawiamy na ten temat informacji – powiedziała nam rzecznik.
Romaszewski: dziwi zarzut rozboju w przychodni Złożenie przez „K.” doniesienia przeciwko „Staruchowi” to ewenement – kibice nawet bardzo zwaśnionych klubów nigdy nie donoszą wzajemnie na siebie policji. Do bójki między obydwoma mężczyznami miało dojść w przychodni lekarskiej. W efekcie prokuratura zatrzymała „Starucha” i postawiła mu sugerowany przez zawiadamiającego zaskakujący w stosunku do kibica zarzut rozboju, a nie udziału w bójce. Zdaniem prokuratury, powodem bójki miał być fakt, że „Staruch” wraz z kolegami mieli zamiar… ukraść torbę „K.”. – Poszkodowanemu zabrano torbę, która warta była ok. 460 zł – mówi Lewandowska. Przyznała w rozmowie z nami, że nic jej nie wiadomo, by poszkodowany odniósł jakieś obrażenia. „Spodenki, obuwie sportowe, ręcznik, klapki” – tak zawartość torby opisała „Gazeta Wyborcza”. Rozbój to przestępstwo, którego motywem jest chęć wzbogacenia się. Trudno podejrzewać, by taki motyw przyświecał uczestnikom bójki zwaśnionych kibiców. Innego zdania jest rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie: – Śledztwo nie wykazało, by powodem zdarzenia były waśnie między kibicami – powiedziała nam Lewandowska. Tymczasem jak ustaliła „Gazeta Polska”, sam „K.” przyznał w swoich zeznaniach, że w przeszłości aktywnie uczestniczył w ruchu „ultras” kibiców Polonii. Po co prokuraturze zarzut rozboju? Gdyby postawiła „Staruchowi” zarzut udziału w bójce, nie mogłaby go aresztować, bo górna granica kary to trzy lata więzienia. Tymczasem w przypadku rozboju jest to aż 12 lat. Zarzutem zaskoczony jest Zbigniew Romaszewski z senackiej Komisji Praw Człowieka. – Dziwi zastosowanie tego paragrafu. Trudno wyobrazić sobie, by ktoś organizował rozbój, a więc przestępstwo mające na celu uzyskanie korzyści materialnej, w publicznej przychodni lekarskiej. – Przesada – komentuje zarzuty prokuratury prawnik Jacek Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem. – Używanie powagi artykułu o rozboju, przewidującego karę do 12 lat więzienia, do drobnego starcia to nadużycie. Ten artykuł powinien mieć zastosowanie w sprawach naprawdę poważnych, a tu nie ma mowy o żadnych obrażeniach poszkodowanego. Trudno też przypuszczać, by celem bójki była kradzież. Jego zdaniem, policja nie powinna stosować w tej sprawie zatrzymania. – Jest ono zarezerwowane dla sytuacji, w których „zachodzi obawa ucieczki lub ukrycia się tej osoby albo zatarcia śladów przestępstwa bądź też nie można ustalić jej tożsamości, albo istnieją przesłanki do przeprowadzenia przeciwko tej osobie postępowania w trybie przyspieszonym”. Jeśli ktoś idzie na czele manifestacji, to się nie ukrywa.
Więziennictwo wrażliwe na dane „Starucha” O areszt dla „Starucha” wystąpił prokurator Marcin Gogacz z Prokuratury Śródmieście Północ. Adwokat Mikołaj Wojciechowski towarzyszył Piotrowi Staruchowiczowi podczas rozprawy w sądzie, w czasie, której zapadła decyzja o jego aresztowaniu. – Mój klient pokazał mi przy tej okazji swoje obrażenia. Na tylnej części ud miał intensywne zasinienie o długości ok. 10 cm, którego nie miał przed zatrzymaniem – powiedział nam. Według naszych informatorów, „Starucha” pobił policjant piastujący kierownicze stanowisko w jednym z wydziałów Komendy Stołecznej. Rzecznik Komendy Stołecznej Policji, młodszy inspektor Maciej Karczyński, powiedział nam, że nie ma wiedzy, by do takiego zdarzenia doszło. Rzecznikowi Służby Więziennej ppłk Luizie Sałapie zadaliśmy następujące pytania: 1. Czy służba więzienna, przyjmując Piotra Staruchowicza do aresztu, stwierdziła u niego jakieś obrażenia ciała? Jeśli tak, to czy poddano go badaniu lekarskiemu i jakie obrażenia stwierdził lekarz? Czy wskazywały one na fakt, że został on pobity? W którym areszcie znajduje się obecnie Piotr Staruchowicz? Początkowo rzecznik stwierdziła, że nie poda nam informacji na temat miejsca pobytu tymczasowo aresztowanych. Później e-mailem otrzymaliśmy odpowiedź: „Piotr S. przebywa w Areszcie Śledczym Warszawa Białołęka. Został zbadany przez lekarza. Nie został pobity przed przyjęciem do aresztu”. W e-mailu zabrakło odpowiedzi na pytanie, czy „Staruch” ma na ciele jakieś obrażenia. – Nie mogę powiedzieć, czy osadzony ma obrażenia. To dane wrażliwe dotyczące jego zdrowia – odpowiedziała nam telefonicznie na te wątpliwości ppłk Luiza Sałapa. – Powoływanie się na dane wrażliwe to wykręt – nie ma wątpliwości Zofia Romaszewska, w czasach PRL szefowa Biura Interwencji KOR, zajmująca się badaniem nadużyć organów ścigania od ponad trzydziestu lat. – Teraz nie chodzi już ani o ocenę osoby „Starucha”, ani o jego obronę, lecz o obronę demokracji i praworządności. – Postępowanie służb państwowych w jego sprawie to kalka prowokacji z czasów PRL – mówi Krzysztof Wyszkowski, w latach 70. współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych. O to, czy argumentacja Służby Więziennej w sprawie odmowy informacji o obrażeniach „Starucha” jest słuszna, zapytaliśmy Małgorzatę Kałużyńską-Jasak, rzecznika Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Jej zdaniem, nie jest to jednoznaczne. Dane dotyczące zdrowia należą do danych wrażliwych, ale w przypadku osób publicznych to decydujący o ewentualnym ujawnieniu informacji powinni ustalić, czy jest to informacja publiczna. Z pewnością mogą ujawnić takie dane po pisemnym wyrażeniu zgody przez osobę aresztowaną.
Kim jest Piotr Staruchowicz? W mediach głośno było o nim po tym, jak po porażce Legii spoliczkował wulgarnie wyzywającego kibiców piłkarza Legii Jakuba Rzeźniczaka. Później go przeprosił i obaj panowie się pogodzili, oświadczając wspólnie, że „dla wszystkich, którym dobro Legii Warszawa leży na sercu, emocje w aktualnej sytuacji muszą być zrozumiałe”. „Staruch” krytykowany był też za to, że po śmierci Jana Wejcherta z koncernu ITI wzniósł okrzyk „Jeszcze jeden”. Wcześniej przedstawiciele koncernu skłóconego z kibicami odmówili uczczenia minutą ciszy śmierci jednego z nich. Piotr Staruchowicz studiował najpierw kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie architekturę wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych. O pomocy kibiców dla powstańców opowiadał niedawno w „Nowym Państwie”: „Dla mnie wielkim przeżyciem był udział w rozwożeniu paczek dla powstańców warszawskich. Mnie głos w gardle wiązł, gdy miałem przyjemność porozmawiać przez chwilę z tymi ludźmi. Oni dzisiaj, w jesieni życia, o ucieczce kanałami ze Starówki opowiadają z uśmiechem na ustach. Tak jakby to była jakaś wielka przygoda. To było przecież skrajne bohaterstwo. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. To, że mogłem z tymi ludźmi porozmawiać, podać im rękę, to dla mnie wielki honor”. A w opublikowanym na łamach „NP” artykule pisał o hipokryzji mediów: „Kibic cieszący się ze zdobycia Pucharu Polski na murawie stadionu w Bydgoszczy jest określany mianem bandyty, a premier, który w tym samym mieście wedle wielu relacji dopuszczał się czynów o charakterze chuligańskim przy okazji meczu Lechii Gdańsk z Zawiszą Bydgoszcz, jest w mediach przedstawiany, jako „twardy kibic z młyna”. Łatwo walczyć o wolność słowa na Białorusi – w Polsce na stadionach jest zbędna. Łatwo walczyć z „językiem nienawiści” na czwartej stronie „Gazety Wyborczej”, grunt, że na pierwszej stronie cały jad i nienawiść w stosunku do „kiboli” udało już się wylać”.
Piotr Lisiewicz
Biskup Richard Williamson, FSSPX skazany za “negowanie Holokaustu” Sąd w Ratyzbonie (Niemcy) rozpatrując apelację od wyroku sądu pierwszej instancji w sprawie przeciwko bp. Richardowi Williamsowi, FSSPX podtrzymał poprzedni wyrok, jednocześnie redukując dotychczasową karę do 6,5 tys. euro. 71-letni biskup Wiliamson z Bractwa św. Piusa X został w październiku 2009 roku skazany na karę 12 tysięcy euro za “negowanie Holokaustu”, klasyfikowane w Niemczech, jako przestępstwo z motywów nienawiści (ang. Hate Crime, niem. Hassverbrechen). Wyrok wydała 28-letnia, niedoświadczona, lecz skierowana do tego procesu, sędzina. Prokuratura niemiecka zajęła się tzw. “sprawą bp. Williamsona”, gdy udzielił on w Ratyzbonie (Regensburg, Bawaria) wywiadu szwedzkiej telewizji. W wywiadzie przeprowadzonym w listopadzie 2008 roku biskup odpowiedział na sprowokowane przez dziennikarza pytanie mówiąc, iż osobiście uważa on, iż oficjalnie głoszona liczba ofiar żydowskich jest zawyżona. Poddał on również w wątpliwość ludobójcze wykorzystanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych. Wywiad z bp. Williamsonem pozostawał zupełnie nieznany i nie był opublikowany przez prawie rok, aż do momentu, gdy pojawiły się pierwsze informacje o możliwości cofnięcia przez Papieża ekskomuniki zaciągniętej przez biskupów Bractwa św. Piusa X. Jeszcze tej samej nocy, wywiad pojawił się na stronach internetowych, co niewątpliwie świadczy, że był materiałem zbieranym celem zdyskredytowania Bractwa i użycia, jako narzędzia do wywarcia nacisku na Watykan w celu powstrzymania decyzji o cofnięciu ekskomuniki. Prawnik reprezentujący biskupa Williamsona domagał się uniewinnienia, argumentując to między innymi złamaniem umowy przez dziennikarzy, którzy zapewniali, że wywiad nie zostanie opublikowany w Niemczech i formalnie będzie udostępniony tylko w Szwecji, gdzie nie obowiązuje tak restrykcyjne jak w Niemczech prawo dotyczące swobody wypowiedzi. Po rozpętaniu nagonki, zwierzchnicy Bractwa Świętego Piusa X zakazali biskupowi Williamsonowi zabierania głosu w jego własnym procesie. Sam biskup, korzystając z przysługującego mu prawa, nie stawiał się na większości toczonych przeciwko niemu rozpraw. Zarówno zwierzchnicy Bractwa jak i Watykan potępili wypowiedź, tym samym nie chcąc wciągnąć się w debatę o detale historyczne, tym bardziej, że zdawano sobie sprawę, iż debata tego typu nie będzie swobodna. Wprowadzone pod wpływem lobby żydowskiego i filosemickiego prawo zabrania bowiem wypowiadania się i prowadzenia badań naukowych dotyczących najważniejszych aspektów II Wojny Światowej, w tym prześladowania Żydów. Pomimo tej brutalnej cenzury, wielu odważnych naukowców i badaczy wskazuje na pozamerytoryczne, ideologiczne podstawy oficjalnej wersji tzw. holokaustu, z zawyżoną liczbą ofiar żydowskich i brakiem podstaw naukowo-historycznych ludobójczego wykorzystania komór gazowych.
KOMENTARZ BIBUŁY: Problem komór gazowych Na obecnym etapie interpretacji historii, po powojennych kilkunastoletnich wahaniach, zrezygnowano z mitu ludobójczego wykorzystania komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na terenie III Rzeszy w jej przedwojennych granicach, lecz pozostawiono je jedynie na terenie niemieckich obozów położonych na terenie Polski. Jednym z obozów koncentracyjnych gdzie swego czasu uparcie i przez lata twierdzono o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych, był obóz KL Dachau. Dziś jedynie dla celów czysto propagandowych powtarza się nieprawdziwe informacje o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych w tymże obozie. W propagandzie lewicowo-syjonistycznej celuje internetowa encyklopedia Wikipedia, która pod hasłem “Dachau (KL) „jedynie w wydaniu polskojęzycznym pisze o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych, lecz w wydaniu angielskim nie istnieje żadna na ten temat wzmianka, poza niezwiązanym z KL Dachau przypisem. W polskojęzycznym haśle zilustrowano też obóz dezorientującym polskiego czytelnika zdjęciem “komór gazowych” – w ujęciu z daleka. Z bliska jednak, każda wizytująca ten obóz osoba jest w stanie osobiście przeczytać wielojęzyczny napis umieszczony przed “komorami gazowymi”. Napis przed komorami gazowymi w KL Dachau głosi: ”Komora gazowa – zakamuflowana, jako ‘pomieszczenie z natryskami’. Nigdy nie była używana, jako komora gazowa.” Napis ten (sam w sobie wewnętrznie sprzeczny) poparty został oficjalnym listem przesłanym przez Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie panu Erichowi Brudehl, który zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie zastosowania “komór gazowych” w obozie KL Dachau. W liście z Muzeum Holokaustu, datowanym na 28 stycznia 1998 roku czytamy, że “[Obóz w] Dachau nigdy nie był planowany, jako obóz śmierci ["extermination camp"]. [...] Po decyzji Ostatecznego Rozwiązania, zbudowano w 1942 roku krematorium oraz komorę gazową, której użycie jednak nie może być potwierdzone. [...] Jest to zgodne z innymi badaczami obozu Dachau. Jakkolwiek amerykańscy żołnierze twierdzili, że ludzie byli tam gazowani, lecz po procesach [sądowych] Dachau i studiach historycznych, zgodne twierdzenie wydaje się stanowić, że ludzie byli tam rutynowo zabijani na wiele brutalnych sposobów, lecz niegazowani.” Problem zastosowania obiektów określanych, jako komory gazowe, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych w dzisiejszych granicach Polski, budzi wiele kontrowersji. Wiele z tych obiektów służyło, jako komory dezynfekcyjne, w których rutynowo przeprowadzano odwszawianie ubrań więźniów oraz personelu obozowego, włącznie z mundurami strażników SS. Użycie tych obiektów do tych celów jest udokumentowane i potwierdzone zeznaniami wiarygodnych świadków. Inne obiekty wskazywane, jako “komory gazowe” nie posiadają żadnych śladów użycia owadobójczego środka znanego pod handlową nazwą Cyklon-B. Brakuje też dokumentów mogących świadczyć o ludobójczym wykorzystaniu tychże komór, jak również nie potwierdzają tego zeznania tzw. świadków, poza ich fantasmagoryjnymi historiami. Piętą achillesową holokaustycznej narracji jest ludobójcze wykorzystanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych w Treblince czy Majdanku. Według oficjalnej historiografii aż 2/3 ofiar żydowskich zamordowanych w komorach gazowych podczas II Wojny Światowej, miałoby zginąć w wyniku uśmiercenia przy pomocy tlenku węgla pochodzącego ze spalin dieslowskich silników. Jak jednak zdaje sobie sprawę każdy student politechniki, a tym bardziej powinien brać pod uwagę każdy historyk, poziom, CO w spalinach silników wysokoprężnych jest niezdolny do masowego uśmiercania. (Zob.Holokaust czy “99-procentowy” mit?) Niestety, problemem tym nie zajmują się historycy, przyczyniając się tym samym do rozpowszechniania niezweryfikowanej wersji kluczowych wydarzeń II Wojny Światowej.
Problem “6 milionów ofiar żydowskich” Według historyków i badaczy nieoficjalnego nurtu, liczba “6 milionów ofiar żydowskich” nie ma żadnego pokrycia w faktach, jest natomiast symboliczną reprezentacją cierpienia Żydów. Po raz pierwszy liczba “6 milionów ofiar żydowskich” pojawiła się już w 1919 roku (np. na łamach dziennika The New York Times, będącego już wtedy w rękach żydowskich właścicieli i stanowiącego wpływową tubę propagandową syjonizmu), gdy mowa była o liczbie ofiar żydowskich podczas I wojny światowej. Potem była systematycznie powtarzana w latach 1930., 40. i późniejszych. Nienaruszalna liczba “6 milionów ofiar żydowskich” odrodziła się na dobre w czasie Trybunału Norymberskiego, kiedy to sędziemu Jacksonowi grupka Żydów zaprezentowała odręcznie zapisane “podliczenie ofiar”. Wiemy jednak, że w tym czasie obowiązywały nierealne, wytworzone przez propagandę sowiecką i syjonistyczną liczby ofiar obozów koncentracyjnych. Na przykład, twierdziło się powszechnie, że w Majdanku zginęło półtora miliona ludzi, (co miało stanowić efekt “dogłębnych badań komisji naukowców radzieckich” – cytat z wydawanych po wojnie książek, rozpowszechnianych w milionowych nakładach), w KL Auschwitz – nawet 10 milionów, w Treblince – 3 miliony, w Sobiborze – 350 tysięcy, itd., itp. Dziś wiemy, że w Majdanku zginęło kilkanaście do kilkadziesiąt tysięcy więźniów (oficjalnie: 50-80 tysięcy), wiemy, że w KL Auschwitz po obowiązywaniu przez kilkadziesiąt lat wyrytych na kamieniach “4 milionach ofiar”, liczba ta stopniała do “miliona”, a żydowscy badacze już obniżają ją nawet do 600 tysięcy, przy czym niezależni historycy od wielu lat twierdzą niezmiennie to samo:, że w KL Auschwitz zginęło 120-150 tysięcy osób, w tym Żydów. Z “3 milionów” w Treblince, pisze się dzisiaj (J.C. Pressac) o “poniżej 250 tysięcy”, choć w rzeczywistości może się okazać, że mamy do czynienia z liczbą w granicach 80 tysięcy. W Sobiborze dane wskazują na 15 tysięcy ofiar. Itd, itp. W związku z tym, że liczba “6 milionów” – wpojona w świadomość społeczną metodą manipulacji medialnej oraz nacisków prawnych – zaczyna stanowić pewien ciężar w przypadku konieczności jej udowodnienia, czyni się próby uwolnienia jej od tego typu nacisków. Przykładem jest artykuł wydrukowany przez baltimorski dziennik The Examiner , w którym autor na bezpośrednio postawione pytanie: “Czy liczba pomordowanych rzeczywiście ma znaczenie?”, odpowiada: “Moja odpowiedź to jest bardzo głośne wypowiedzenie: NIE! Liczba nie ma żadnego znaczenia. Czy mamy do czynienia z 60 Żydami czy 6 milionami Żydów, było to wydarzenie [tzn. "Holocaust"], które nie może być pozbawione szczególnego podkreślania.” [zob. link do polemiki "“Liczba nie ma żadnego znaczenia!”, czyli nowa interpretacja sporu o “6 milionów pomordowanych Żydów”"] Liczbę “6 milionów”, stanowiącą kabalistyczną symbolikę cierpienia narodu żydowskiego, należy tak jak każdą inną historyczną tezę zweryfikować w procesie skrupulatnych, niezależnych, otwartych, pozbawionych nacisków ideologicznych badań naukowych. Tylko wtedy będzie mogła stanowić podstawę do włączenia jej w nurt historycznych faktów.
Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie Deutsche Welle (11.07.2011)
“Apel o pokój dla świata…” i manipulacje historyczne Apel o pokój dla świata wygłoszony po polsku, niemiecku, angielsku i włosku na zakończenie uroczystości 70 rocznicy śmierci o. Maksymiliana Kolbego na terenie byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau – dokumentacja
Apel z Auschwitz Zgromadziliśmy się na modlitwie w byłym obozie koncentracyjnym Auschwitz, miejscu śmierci milionów niewinnych ludzi i symbolu totalitaryzmów, które w pierwszej połowie XX wieku zdominowały Europę, by dziękować Bogu za dar św. Maksymiliana, który miał odwagę przeciwstawić się ideologii nienawiści, oddając życie za nieznanego sobie człowieka. Św. Maksymilian M. Kolbe został wybrany, by swoim czynem miłości zaświadczyć, że Bóg jest, że żyje i nie przestał kochać. Dlatego świadectwo, które dał w obozie, jest tak bezcenne i ważne. Dzisiejszy świat potrzebuje, aby historia, którą opowiedział swoim życiem Ojciec Kolbe zwyciężała w ludzkiej świadomości. Mówi ona, bowiem, że człowiek pozostaje wolnym dzieckiem Boga, niezależnie od życiowych okoliczności, także w sytuacji zniewolenia zewnętrznego. Jest zdolny w swym życiu czynić wszystko, co dobre, wszystko, co szlachetne, jeśli idzie za głosem Boga. Wówczas może nawet oddać swe życie za drugiego. Zdolność do szlachetnego daru z siebie, umiejętność wychodzenia poza ramy własnego egoizmu, osobistych potrzeb i ambicji są potrzebne współczesnemu człowiekowi, by wyzwolił się z pokusy konsumizmu i zawłaszczania dla siebie bogactw naturalnych stworzonego przez Boga świata oraz praw innych osób. Prawdziwe piękno i godność człowieka powinny się wyrażać w czynnej miłości, świadczonej ludziom, których spotykamy na naszej drodze. Św. Maksymilian rzeczywiście umiał to robić. Świadczyć o miłości może, bowiem tylko ten, kto sam miłości doświadczył. On zaś przez całe swoje życie wzrastał w miłości Jezusa i Jego Niepokalanej Matki. Ubogi Syn Świętego Franciszka, a wraz z nim my, uczestnicy dzisiejszej uroczystości, prosi z apelowego placu w Auschwitz wszystkich ludzi dobrej woli na całym świecie: wróćcie do Boga, wracajcie do źródła prawdziwej Miłości, gdyż „tylko Miłość jest twórcza”. Pokój na świecie zapanuje wówczas, gdy Miłość zagości w naszych sercach i odnajdziemy własne człowieczeństwo.
Za: Radio Watykańskie (14/08/2011)
KOMENTARZ BIBUŁY: W Apelu padają następujące słowa: “Zgromadziliśmy się na modlitwie w byłym obozie koncentracyjnym Auschwitz, miejscu śmierci milionów niewinnych ludzi [...]“ Zaniepokojeni rozgłaszaniem nieprawdziwych stwierdzeń, przypominamy, że według oficjalnie głoszonej i zatwierdzonej przez ostatnie dziesięciolecia historii, w kompleksie obozowym KL Auschwitz zginęło około jednego miliona stu tysięcy więźniów. Nie będziemy w tym miejscu roztrząsali podstaw tej, podawanej do wierzenia przez historyków i ideologów, liczby – polecamy uwadze komentarz “Problem komór gazowych” i “Problem 6 milionów” - przypominamy jednak, że zawarte w Apelu stwierdzenie, że KL Auschwitz jest miejscem “śmierci milionów niewinnych ludzi”, jest kłamstwem i jako takie wymaga odpowiedniej reakcji, włącznie z konsekwencjami prawnymi. W przeciwnym razie, przy bierności i przyzwoleniu na szerzenie tego typu kłamstw, powracamy do zgody na powrót czasów manipulacji faktami historycznymi, znanych nam z okresu propagandy sowieckiej. Za: Radio Watykańskie (14/08/2011)
Kto wygrał Bitwę Warszawską? Bitwa Warszawska, czyli „Cud nad Wisłą”, to jedna z najważniejszych bitew dziejach historii Europy. Powstrzymanie bolszewików, przez Polaków, bez wątpienia uratowało Europę przed bolszewizmem. Gdyby nie nasi praojcowie, być może dzisiaj mówilibyśmy po rosyjsku… Bitwa zaczęła się 12 sierpnia 1920 roku, a zakończyła 25 sierpnia. Po stronie bolszewickiej, w bitwie wzięło udział 7 armii: we Froncie Zachodnim, którym dowodził Michaił Tuchaczewski było 4 armie, 1 korpus i Grupa Mozyrska, Michał we Froncie Południowo- Zachodnim, były trzy armie a dowodził nimi Aleksander Jegorow. Po polskiej stronie były trzy fronty: I Front, którym dowodził gen. Józef Haller; Front Środkowy, którym dowodził gen, Edward Rydz Śmigły i Front Południowy, dowodzony przez gen. Iwaszkiewicza. 25 kwietnia 1920 roku. Wojsko Polskie rozpoczęło ofensywę zakończoną 7maja zajęciem Kijowa, na podstawie tajnej umowy zawartej pomiędzy Piłsudskim a Petlurą w dniu 24 kwietnia. Nie udało się ogólno ukraińskie powstanie, nastąpiło natomiast przebudzenie uczuć patriotycznych Rosjan. Tow.Ziuk kombinował, że uda się, przy pomocy Ukraińców i ich niezależnego państwa, oddzielić nas od Rosji. Realizował tym samym starą politykę niemiecką - dokładnie tak jak dziś rządzący Polską, popierający Ukraińców. W dniu 6 czerwca atak kawalerii Budionnego przełamał polskie pozycje; Polacy zaczęli się cofać! Bolszewicy poszli w dwóch kierunkach: południowym idąc w kierunku Lwowa i północnym idąc na Warszawę. Bolszewicy błyskawicznie zajęli: Mińsk, Wilno, Grodno. Wtedy to Tuchaczewski wydał do żołnierzy Armii Czerwonej słynną odezwę: ”Naprzód! Przez trupa białej Polski prowadzi droga do rewolucji światowej!”(!!!) Do Białegostoku bolszewicy przysłali już gotowy rząd w składzie: Marchlewski, Kon, Próchnik, Unszlicht, Dzierżyński, który gotowy był po zwycięskiej bitwie usadowić się w Warszawie. 12 lipca 1920 roku Litwa podpisuje traktat pokojowy z Sowietami, który zawiera tajną klauzulę o przemarszu wojsk bolszewickich przez terytorium Litwy przeciwko Polsce - pisze w jednej ze swoich książek Józef Mackiewicz. Litwa nie jest naszym przyjacielem, tak jak podczas II wojny Światowej będąc po stronie Niemiec. Przypomnijmy, co o „Wyprawie Kijowskiej„ pisał Stefan Żeromski w „Rzeczpospolitej z 22 czerwca 1920 roku:
„Jakiż śmiech pomyśleć – że nie zdobywszy jeszcze granic zachodu i północy, takie ziemie mając zajechane i wyszarpane przez Niemców w ich niebezpiecznym zazębieniu – my krwią bohaterską naszych rycerzy z lewa my teraz przyczółki mostowe na Dnieprze i zdobywamy rzekę Soszę! Wdaliśmy się w szarpaniny Dnieprze Moskwą, zaniedbując zachód i morze. Polska runęła w przepaść, zaniedbawszy zachód i morze. Biada nam po tysiąckroć, jeśli w tej straszliwej godzinie nie okażemy się narodem, świadomym swojego celu i sensu swojego życia, w tej godzinie, kiedy ma się zdecydować los pokoleń przyszłych. Biada nam po tysiąckroć, jeśli teraz opuścimy Mazurów i zaprzedamy w niemiecką niewolę braci spod Kwidzynia i Sztumu, – Jeżeli trzeba nie zdobędziemy Iławy, Kwidzynia, Malborka!”(!!!). „W ciągu jednego roku 1920 Józef Piłsudski złamał dwa traktaty, z Litwinami „Suwalski” i z Ukraińcami. „Warszawski”- pisze Józef Mackiewicz, którego dewizą życiową było: „Jedynie prawda jest ciekawa.”. Zatrzymajmy się chwilę nad tym, co działo się rok wcześniej. Co pisze Mackiewicz o Piłsudskim w swojej książce „Zwycięstwo prowokacji”: Piłsudski, całe swoje życie poświęciwszy walce z carską Rosją, z właściwym dla polityków o jednostronnej rutynie uporem, był najdalszy od poddania rewizji starej doktryny. Fenomenu rewolucji bolszewickiej nie rozumiał. Traktował ją po prostu jako osłabienie Rosji, zaś obalenie bolszewizmu przez kontrrewolucję, jako potencjalne wzmocnienie. Stąd stawiał na Rosję „słabszą”( bolszewicką), a więc stanowiącą mniejsze zagrożenie dla Polski.(…)Łączyły go też ścisłe więzy z Polską Partia Socjalistyczną, czyli kierunkiem narodowych socjalistów, pokrywającym się w pewnym sensie z lewicowo- radykalnym nacjonalizmem sąsiadów”. I dalej rzeczy arcyciekawe:
„W połowie maja 1919 roku przybywa do Warszawy, wysłany z tajną misją przez Lenina, najwybitniejszy wówczas komunista polski Julian Marchlewski. Zostaje dobrze przyjęty w kołach PPS i bliskim otoczeniu Piłsudskiego. Konferuje z ówczesnym wiceministrem spraw wewnętrznych Józefem Beckiem, Tadeuszem Hołówką (zamordowanym później w tajemniczych okolicznościach!). Dziś nie może ulegać wątpliwości, że już wtedy musiała zapaść ostateczna decyzja, co do tego, której z „dwóch Rosji” należy życzyć zwycięstwa. Piłsudski stawia na „Rosję czerwoną”, na bolszewików. W chwili gdy Lenin rozpoczyna decydującą kontrofensywę przeciwko Kołczakowi, na łamach naczelnego organu PPS „Robotnik” ukazuje się programowy artykuł Tadeusza Hołówki (17 czerwca 1919 roku) pt.: „Widmo caratu”(…) W tym czasie wojska polskie stoją na linii Berezyny. Działania wojenne zacichły prawie zupełnie”(????).
Dlaczego Piłsudski zatrzymał ofensywę Wojska Polskiego? II Korpus Polski w 1945 roku wydał broszurę pt.: ”Polska a kapitalistyczna interwencja w stosunku do ZSRR” gdzie pochwala się te decyzję Piłsudskiego pisząc na stronie 16: Wojska polskie zatrzymują się mimo jak najbardziej sprzyjającej sytuacji dla kontynuowania dalszej ofensywy. Głównym, powodem tego zatrzymania było głębokie uświadomienie sobie przez ówczesny rząd polski i polską myśl społeczną przekonania, że dalsza ofensywa polska mogłaby w dużym stopniu przyczynić się do zwycięstwa kontrrewolucji rosyjskiej”(???). Wolą jednak bolszewików… Od czerwca Denikin zdobywa Charków, Carycyn, Wołgograd. Wszędzie na tyłach armii sowieckiej wybuchają powstania chłopskie. Rozpoczyna się wielka ofensywa w kierunku na Kursk. Lenin wpada w panikę! Ogłasza słynne wyzwanie: ”Wszystko do walki z Denikinem!” Do października 1919 roku Denikin uwolnił od bolszewików 18 guberni i 42mln ludzi! Od25 września bolszewicy wycofują z frontu polskiego. „Łotewską Dywizję”, później brygadę Pawłowa i czerwone kozactwo i rzucają to wszystko na odcinki najbardziej dla nich zagrożone.
WOJSKA POLSKIE NA ROZKAZ PIŁSUDSKIEGO STOJĄ Z BRONIĄ U NOGI!!!! Z jakiego powodu? To był czas, gdy Armia Polska mogła dobić bolszewickiego diabła! Denikin proponuje Piłsudskiemu, aby wykonał uderzenie w kierunku na Mozyrz z wyjściem na prawy brzeg Dniepru. Byłby to cios śmiertelny zadany w bok prawego skrzydła głównych sił sowieckich(!!!). W ten sposób cała 12armia sowiecka znalazłaby się w potrzasku i uległa zniszczeniu. Jednocześnie zwolnione zostałyby wojska polskie na odcinku południowymi zabezpieczone lewe skrzydło Denikina. Bolszewicy ponieśliby całkowita klęskę!!!! Słusznie pisze Mackiewicz (str.80), że: „Piłsudski dokonał wyboru. Katastrofalne skutki tego wyboru są znane. Bolszewicy po rozgromieniu armii białych, wszystkimi siłami runęli na Polskę i w pół roku później, już nie egzystencja bolszewizmu, a z kolei los Polski zawisł na włosku”(!!!). 10 sierpnia 1920 roku sekretarz i członek lewicowej brytyjskiej Partii Pracy, Henderson, ostrzegał przed jakimkolwiek popieraniem Polski, protestował przeciwko wysłaniu do Polski broni i amunicji; Niemcy i Czechosłowacja odmówili wyładowywania amunicji; rząd czeski na zezwolił na przemarsz 30 tysięcy kawalerii węgierskiej na pomoc Polsce.. Mimo to regent Horthy przekazał nam kilkadziesiąt milionów sztuk amunicji, wyładowanych w Skierniewicach…
12 sierpnia Józef Piłsudski składa na ręce premiera Witosa rezygnację z naczelnego dowództwa armią….i wyjeżdża do majątku Bobowe do swoich córek i przyszłej, drugiej żony Aleksandry. Pierwsza, piękna Maria nie chciała mu dać rozwodu, zmarła w 1921 roku…
Faktycznym szefem dowodzącym całą armia polska został gen. Tadeusz Rozwadowski, szef sztabu…
NA WSZYSTKICH ROZKAZACH OPERACYJNYCH OD 12 DO 16 SIERPNIA WIDNIEJE TYLKO JEGO PODPIS!!!!
Gen. Tadeusz Rozwadowski wraca do Polski z Misji Wojskowej w Paryżu, gdy Polacy znajdowali się w bezładnym odwrocie, a w dowództwie szerzyły się defetystyczne nastroje. 22 lipca zostaje szefem Sztabu Generalnego - i wtedy następuje punkt zwrotny. Broni Piłsudskiego przed atakami na niego! Wprowadził swoje zasady: zrezygnował z zasady walki ciągłymi frontami i postawił na wojnę manewrową z zachowaniem ekonomii sił, cechującą się dużą mobilnością wojsk. Piłsudski posądzał gen. Rozwadowskiego o niechęć do gen Weyganda i próbował skłócić ich ze sobą … Plan najwybitniejszego polskiego generała, absolwenta Wojskowej Akademii Technicznej w Wiedniu, którą ukończył, jako najlepszy na roku, zakładał przeciwnatarcie na przedpolu Bugu i Narwi, z wyjściem rezerw zgromadzonych w Brześciu na skrzydło i tyły armii sowieckiej. Próby rozbicia bolszewików nad Bugiem nie powiodły się, ale wyhamowano ofensywę bolszewicką, co umożliwiło przegrupowanie wojsk i przygotowanie następne bitwy.. Tymczasem Józef Piłsudski wrócił do Warszawy i zamknął się w Aninie, pozostawiając dowodzenie Rozwadowskiemu. Generał Rozwadowski, przygotował plan oderwania oddziałów polskich od bolszewickich i plan ich przegrupowania. Plan generała przewidywał akcję manewrową wychodzącą znad Wieprza, z równoczesnym uderzeniem wojsk wzmocnionego Frontu Północnego. Był to rozkaz nr 8358\III do przegrupowania. Zadanie to zostało wykonane doskonale, tym bardziej, że generał już coś podobnego przećwiczył podczas I wojny światowej pod Kraśnikiem i Dęblinem… Przydała się służba w obcej armii, gdy Polski niebyło na mapie Europy… Nawet lewicowiec Piłsudski stwierdził, że „przerastało to ludzkie siły”…. Rozwadowski bał się szpiegów bolszewickich i wątpił w 5 armię Sikorskiego, więc sam, w nocy z 8 na 9 sierpnia opracował rozkaz operacyjny oznaczony fikcyjnym numerem 10 000, będący ostatecznym planem bitwy, nazwanej później warszawską. Plan zakładał wzmocnienie armii Sikorskiego, miała ona uderzyć na północne skrzydło wroga, obejść od północy i zepchnąć na południe. Zatem miało to być podwójne uderzenie na bolszewików z północy, znad Wkry, i z południa znad Wieprza. Ten projekt miał kolosalne znaczenia dla wyników bitwy.
ROZKAZ OPERACYJNY NR 10 000, NIE BYŁ POWTÓRZENIEM ROZKAZU 8358\III, ALE NOWYM PLANEM.
Propaganda piłsudczykowska do tej pory twierdzi, że to był ten sam rozkaz!!!!! To był nowy plan zmieniający przebieg bitwy!!!! W tym czasie Piłsudski przeżywał chwile załamania nerwowego! Nawet obecności gen Rozwadowskiego i Marcelego Kyci, próbował sobie strzelić w głowę,(!!!). Powstrzymał go od tego kroku generał Rozwadowski, za co Piłsudski odpłaci mu się potem za to z nawiązką… 12 sierpnia Rozwadowski odbył naradę z Piłsudskim i Weygandem. i skrytykował plan Rozwadowskiego, (dzięki któremu wygraliśmy te bitwę!). Wtedy wręczył też złożył dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza na ręce premiera Witosa, ale ten nie podał jej do publicznej wiadomości bojąc się utraty morale wojska… Po tym fakcie, nawet o tym nie wiedząc gen. Rozwadowski stał się Naczelnym Wodzem; gdyby była klęska cała odpowiedzialność spadłaby na generała.. 13 sierpnia uderzenie główne bolszewików poszło na Front Północny; Tuchaczewski próbował obejść lewe skrzydło Polaków. 5 nasza armia miała na grzbiecie 3 armie bolszewickie… Witos nie poinformował Rozwadowskiego o dymisji Piłsudskiego, i generał lojalnie konsultował wszystkie decyzje z Piłsudskim, nie wiedząc, że jest Naczelnym Wodzem.. 15 sierpnia amie polskie pod Radzyminem i Ossowem rozbiły trzy z czterech armii bolszewickich.. Spisał się gen. Sikorski ze swoja 5 armią, którą wytrzymała napór trzech armii bolszewickich to jeszcze potem przeszła do kontrofensywy… Po 18 sierpnia pojawił się Piłsudski, który przejął całkowite dowodzenie armią odebrawszy wcześniej od Witosa swoją dymisję. Próbował zabłysnąć swoim „geniuszem”, którego nie miał, bo niby skąd…. Walki toczyły się nadal, Rozwadowski stanął na czele Frontu Południowego - odnosząc same zwycięstwa. Armie południowe wysunęły się za daleko poza front, Rozwadowski chciał je użyć do ataku na skrzydło bolszewików zgrupowanych nad Niemnem, ale Piłsudski odrzucił te koncepcję, i rozegrał bitwę po swojemu… Było zwycięstwo, ale były też olbrzymie straty… W decydującym momencie bitwy zaistniała możliwość współdziałania 4 armii bolszewickiej operującej na Polesiu z armiami walczącymi nad Niemnem, co mogło przekreślić zwycięstwo Rozwadowskiego pod Warszawą. Wtedy przytomny gen. Rozwadowski rzucił na prawe skrzydło 4 armii bolszewickiej Grupę Gen.. Franciszka Krajowskiego, która zmusiła bolszewików do odwrotu…. I wtedy właśnie zwycięstwo nad bolszewikami okazało się ostateczne… Generał Rozwadowski był prawdziwym sztabowcem i zawodowcem, Józef Piłsudski był rewolucjonistą bez przygotowania do prowadzenia wojny przy pomocy armii…, ale legenda do dzisiaj robi swoje…, Gdy 12 maja 1926 roku, gdy Tow. Ziuk zaczynał robić zamach stanu, Rozwadowski opowiedział się po stronie legalnego rządu… Dla niego Piłsudski by zwykłym buntownikiem (!!!). Po podaniu się do dymisji prezydenta Wojciechowskiego i rozkazie zaprzestania walk, generał Rozwadowski wraz z innymi oficerami został internowany… Płk Anders nie chciał się podporządkować.. Mimo, że Piłsudski obiecał nie wyciąga niekonsekwencji wobec pokonanych, generałowie: Rozwadowski, Zagórski, Malczewski i Jadźwiński zostali oskarżeni o przestępstwa natury kryminalnej (????). Gen. Rozwadowskiego do więzienia??? Na Antokolu w Wilnie! To właśnie wtedy postanowiono otruć gen.. Rozwadowskiego i cały czas odraczano terminy rozprawy… Piłsudczycy rozpętali na niego nagonkę, dezawuując całe jego życie! Zrobili to wobec człowieka, który był człowiekiem prawym, wykształconym, o niepoliczalnych zasługach dla Polski… W październiku 1926 roku Wojskowy Sąd Okręgowy nr 1 wydał orzeczenie, że wobec braku dowodów nie ma powodu utrzymywania aresztu śledczego nad bohaterem Bitwy Warszawskiej… Za sprawą Piłsudskiego, był nadal przetrzymywany z powodów „interesów wojska pierwszorzędnej wagi”(?????). 18 maja 1927 został zwolniony… W tym czasie, w niewyjaśnionych okolicznościach „zaginął” gen. Zagórski; jego zdaniem powodem zgładzenia Zagórskiego było to, że przy zwalnianiu wyjawił, że pisze pamiętniki, w których demaskuje agenturalną działalność Józefa Piłsudskiego z czasów I wojny światowej. W swoim „Testamencie wojskowym”, czyli „Problemowi dzisiejszej obrony Państwa”, chciał utworzenia specjalnej formacji zdolnej do błyskawicznej mobilizacji w obliczu najazdu ze strony Niemiec lub Rosji. Zdawał sobie doskonale sprawę z nieuchronności konfliktu Rosji z Niemcami. Termin tego konfliktu określił na rok 1936!!!!!! Próżno tego wybitnego człowieka znaleźć w panteonie chwały oręża polskiego, mimo, że był prawdziwym autorem zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej… Jakoś historycy, dziwnym zbiegiem okoliczności nie upominają się o właściwe miejsce generała w historii No cóż…. Słusznie ktoś powiedział:
HISTORIĘ PISZĄ CI, KTÓRZY ZWYCIĘŻYLI…
A zwyciężyła lewica i cała historia pisana jest przez nią i wrzucana do głów kolejnych pokoleń.. Ale kto ma trochę zacięcia może sobie poszukać prawdy…, Mimo, że ona leży gdzieś głęboko, ale warto po nią sięgnąć, chociażby dla własnej satysfakcji. A będzie ona wielka…!!!!!
PS. Ponura prawda o Józefie Piłsudskim
Henryk Pająk Wydawca: Retro ISBN: 83-87510-66-1 Liczba stron: 444 Format: 2005 rok
Rodzaj oprawy: twarda Opis książki Ponura prawda o Józefie Piłsudskim:
CO TO ZA WÓDZ?
Co to za wódz, który za austriackie srebrniki staje się agentem zaborcy?
Co to za wódz, który w sierpniu 1914 roku wyrusza podpalać polski dom po to, aby ogień przeniósł się na dom drugiego zaborcy?
Co to za wódz, który wyrusza na Kijów, aby kosztem 200 000 poległych Polaków realizować teutońską politykę okrążania Polski od wschodu?
Co to za wódz, który w maju 1926 roku wywołuje wojnę polsko-polską i polski żołnierz musi strzelać do polskiego żołnierza, aby ON stał się dyktatorem narodu?
Co to za wódz, który morduje najlepszych generałów, bo wiedzą o nim za dużo, innych rozpędza lub więzi i poniża, bo są mądrzejsi i nieposłuszni?
Co to za wódz katolickiego narodu, który oficjalnie wyrzeka się wiary katolickiej, aby ożenić się z protestancką rozwódką, z konkubina ma nieślubne córki, na łożu śmierci odmawia przyjęcia księdza, by potem spocząć na Wawelu wśród katolickich królów Polski?
Co to za historycy, co to za "polska" historiografia, która przez 70 lat nie stawiała tych pytań, okłamując Polaków legendą o nim - BUDOWNICZYM POLSKI ODRODZONEJ ?
WJR
Cud nad Wisłą uratował Europę W dniach 13-15 sierpnia 1920 r. na przedpolach Warszawy rozegrała się decydująca bitwa wojny polsko-bolszewickiej. Określana mianem “Cudu nad Wisłą” i uznawana za 18 przełomową bitwę w historii świata zadecydowała o zachowaniu przez Polskę niepodległości i uratowaniu Europy przed bolszewizmem. W niedzielne popołudnie w Ossowie rozpoczęła się rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Wojna polsko-bolszewicka rozpoczęła się krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Będąca początkiem wojny Operacja “Wisła” rozpoczęta została z rozkazu Lenina już 18 listopada 1918 roku. Pokonanie Polski było dla Lenina celem taktycznym – głównym było udzielenie pomocy komunistom, którzy w tym samym okresie próbowali rozpocząć rewolucję w Niemczech i w krajach powstałych z rozpadu Austro-Węgier. Walki polsko-bolszewickie trwały do października 1919 roku. Przerwały je na trzy miesiące rozmowy pokojowe, które toczyły się w Moskwie i w Mikaszewiczach na Polesiu. Rozmowy te były swoistą ”zasłoną dymną”, bolszewicy cały czas, bowiem przygotowywali plany inwazji przeciwko Polsce. Poza tym uwolnienie części sił Armii Czerwonej pozwoliło bolszewikom zadać ciężkie straty wojskom ”białego generała” Antona Denikina, a także zmusić ukraińskiego przywódcę, walczącego zarówno z Rosjanami, jak i z Polakami, Semena Petlurę, do wycofania się na terytorium Polski. Z Petlurą rząd polski zawarł jednak porozumienie – w zamian za uznanie przez Ukrainę praw Polski do Małopolski Wschodniej (zwłaszcza do Lwowa), Polska uznała rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej. Podpisano też wspólną konwencję wojskową. 7 maja 1920 roku siły polsko-ukraińskie wkroczyły do Kijowa. W tej sytuacji Armia Czerwona rozpoczęła ofensywę, dowodzoną przez Michaiła Tuchaczewskiego, jednego z najzdolniejszych dowódców sowieckich. Zdecydowany atak Tuchaczewskiego miał na celu zdobycie Warszawy, jednocześnie armia Siemiona Budionnego zaatakowała Polaków w rejonie Lwowa, a korpus kawalerii Gaj-Chana miał opanować północne Mazowsze, aby w ten sposób otoczyć i ostatecznie pokonać siły polskie. Wydawało się, że stolica jest nie do obrony. Jednak w czasie, kiedy Armia Czerwona zbierała siły do ostatecznej bitwy, Polacy przegrupowali wojska. Marszałek Józef Piłsudski już w pierwszej połowie lipca planował doprowadzenie do wielkiej bitwy. Początkowo zamierzał zatrzymać odwrót polskiej armii na linii Narwi i Bugu. Jednak szybszy i bardziej dramatyczny odwrót polskich wojsk wymuszał wybranie nowej lokalizacji. Bitwa Warszawska toczyła się w dniach 13-15 sierpnia 1920 roku. Rozegrana została zgodnie z planem operacyjnym, który na podstawie ogólnej koncepcji Józefa Piłsudskiego opracowali szef sztabu generalnego Tadeusz Rozwadowski, płk Tadeusz Piskor i kpt. Bronisław Regulski. Głównym celem operacji było odcięcie korpusu Gaj-Chana od armii Tuchaczewskiego i od zaplecza oraz wydanie skoncentrowanej bitwy na przedpolu Warszawy. Operacja składała się z trzech skoordynowanych, choć oddzielonych faz: obrony na linii Wieprza, Wkry i Narwi – co stanowiło rodzaj działań wstępnych; rozstrzygającej ofensywy znad Wieprza (na północ, na skrzydło sił bolszewickich) oraz wyparcia Armii Czerwonej za Narew, pościgu, osaczenia i rozbicia armii Tuchaczewskiego. W czasie polskich przygotowań do ostatecznego rozstrzygnięcia bolszewicy zbliżali się do Warszawy. Sądzili, że podda się ona w ciągu kilku godzin. Stolicę miały bezpośrednio atakować trzy armie:
XV i XVI, natomiast IV Armia wraz z konnym korpusem Gaj-Chana maszerowała na Włocławek i Toruń z zamiarem przejścia Wisły na Kujawach, powrotu na południe i wzięcia stolicy w kleszcze od zachodu. Bitwa Warszawska rozpoczęła się 13 sierpnia walką o przedpole stolicy, m.in. o Radzymin, który kilkanaście razy przechodził z rąk do rąk. Ostatecznie polscy żołnierze, za cenę wielkich strat, utrzymali Radzymin i inne miejscowości, odrzucając nieprzyjaciela daleko od swoich pozycji. 14 sierpnia działania zaczepne na linii Wkry podjęła 5. Armia gen. Władysława Sikorskiego, mająca przeciw sobie siły sowieckiej IV i XV armii. W zaciekłej walce pod modlińską twierdzą wyróżniała się m.in. 18. Dywizja Piechoty gen. Franciszka Krajewskiego. Ciężkie boje, zakończone polskim sukcesem, miały miejsce również pod Pułtuskiem i Serockiem. 16 sierpnia gen. Sikorski śmiałym atakiem zdobył Nasielsk. Mimo to inne jednostki sowieckie nie zaprzestały marszu w kierunku Brodnicy, Włocławka i Płocka. Jednym z ważnych fragmentów Bitwy Warszawskiej było zdobycie 15 sierpnia przez kaliski 203. Pułk Ułanów sztabu 4. armii sowieckiej w Ciechanowie, a wraz z nim – kancelarii armii, magazynów i jednej z dwóch radiostacji, służących Sowietom do utrzymywania łączności z dowództwem w Mińsku. Szybko podjęto decyzję o przestrojeniu polskiego nadajnika na częstotliwość sowiecką i rozpoczęciu zagłuszaniu nadajników wroga, dzięki czemu druga z sowieckich radiostacji nie mogła odebrać rozkazów. Warszawa, bowiem na tej samej częstotliwości nadawała przez dwie doby bez przerwy teksty Pisma Świętego – jedyne wystarczająco obszerne teksty, które udało się szybko odnaleźć. Brak łączności praktycznie wyeliminował, więc 4 Armię z bitwy o Warszawę. Faza obronna Bitwy Warszawskiej trwała do 16 sierpnia, kiedy to, dzięki działaniom marszałka Piłsudskiego, nastąpił przełom. Dowodzona przez niego tzw. grupa manewrowa, w skład, której wchodziło pięć dywizji piechoty i brygada kawalerii, przełamała obronę bolszewicką w rejonie Kocka i Cycowa, a następnie zaatakowała tyły wojsk bolszewickich nacierających na Warszawę. Tuchaczewski musiał wycofać się nad Niemen. Ostateczną klęskę bolszewicy ponieśli pod Osowcem, Białymstokiem i Kolnem. Według nowej koncepcji (opracowanej wraz z gen. Rozwadowskim) polska grupa uderzeniowa miała zgromadzić się nad dolnym Wieprzem, między Dęblinem a Chełmem, i wejść w skład gruntownie zreorganizowanych polskich oddziałów. Linię obrony (liczącą ok. 800 km) Piłsudski oparł o rzeki: Orzyc-Narew-Wisła-Wieprz-Seret. Podzielił ją na trzy fronty, przydzielając dowództwo generałom, do których miał największe zaufanie: Józefowi Hallerowi (Front Północny – obrona Warszawy), Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu (Front Środkowy – uderzenie na armię Tuchaczewskiego) i Wacławowi Iwaszkiewiczowi (Front Południowy).
18 sierpnia, po starciach pod Stanisławowem, Łosicami i Sławatyczami, siły polskie znalazły się na linii Wyszków-Stanisławów-Drohiczyn-Siemiatycze-Janów Podlaski-Kodeń. W tym czasie 5. Armia gen. Sikorskiego, wiążąc przeważające siły sowieckie nacierające na nią z zachodu, przeszła do natarcia w kierunku wschodnim, zdobywając Pułtusk, a następnie Serock.
19 sierpnia jednostki polskie na rozkaz Piłsudskiego przeszły do działań pościgowych, starając się uniemożliwić odwrót głównych sił Tuchaczewskiego, znajdujących się na północ od Warszawy.
21 sierpnia rozpoczęła się decydująca faza działań pościgowych: 1. dywizja piechoty z 3. Armii polskiej sforsowała Narew pod Rybakami, odcinając drogę odwrotu resztkom XVI armii sowieckiej w kierunku na Białystok, natomiast 15. dywizja piechoty z 4. Armii polskiej, po opanowaniu Wysokiego Mazowieckiego, odcięła odwrót oddziałom XV Armii sowieckiej z rejonu Ostrołęki. Podobnie 5. Armia polska przesunęła się w kierunku Mławy.
IV Armia bolszewicka, nie wiedząc o klęsce pod Warszawą, zgodnie z wytycznymi atakowała Włocławek - zamykając sobie w ten sposób drogę odwrotu. W tej sytuacji jedynym wyjściem dla oddziałów sowieckich było przekroczenie granicy Prus Wschodnich, co też zrobiły 24 sierpnia. Tam część z nich została rozbrojona.
25 sierpnia polskie oddziały doszły do granicy pruskiej, kończąc tym samym działania pościgowe.
W wyniku Bitwy Warszawskiej straty strony polskiej wyniosły: ok. 4,5 tys. zabitych, 22 tys. rannych i 10 tys. zaginionych. Straty zadane Sowietom nie są znane. Przyjmuje się, że ok. 25 tys. żołnierzy Armii Czerwonej poległo lub było ciężko rannych, 60 tys. trafiło do polskiej niewoli, a 45 tys. zostało internowanych przez Niemców. Według odnalezionych w ostatnich latach i ujawnionych w sierpniu 2005 roku dokumentów Centralnego Archiwum Wojskowego, już we wrześniu 1919 roku szyfry Armii Czerwonej zostały złamane przez por. Jana Kowalewskiego. Manewr polskiej kontrofensywy udał się, zatem m.in. dzięki znajomości planów i rozkazów strony rosyjskiej i umiejętności wykorzystania tej wiedzy przez polskie dowództwo. Bitwa Warszawska została uznana za 18 przełomową bitwę w historii świata. Zadecydowała o zachowaniu niepodległości przez Polskę i zatrzymała marsz rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią.
Marek Nowicki
Smoleńsk a afera Bialackiego Jaka jest rola i wpływ departamentu współpracy międzynarodowej Prokuratury Generalnej na przebieg śledztwa smoleńskiego? – pyta we wpisie na swoim blogu mecenas Stefan Hambura. Berliński adwokat napisał w tej sprawie list do prokuratora generalnego, Andrzeja Seremeta. Hambura zwraca uwagę, że niedawny skandal z przekazaniem władzom białoruskim danych bankowych aresztowanego opozycjonisty Alesia Bialackiego dotyczy departamentu współpracy międzynarodowej Prokuratury Generalnej. Jej szef, Andrzej Seremer nakazał już wszczęcie postępowania służbowego w tej sprawie. Chodzi o wyjaśnienie, czy zawinili konkretni prokuratorzy.
Swojego oburzenia działaniem prokuratury nie kryli premier Tusk i szef MSZ, Radosław Sikorski. Tymczasem – zdaniem mec. Hambury – odpowiedzialny za aferę Bialackiego jest ten sam departament Prokuratury Generalnej, który zajmował się problemem śledztwa po tragedii smoleńskiej i najprawdopodobniej zaopiniował oddanie dochodzenia stronie rosyjskiej. W tym kontekście Stefan Hambura pisze, iż departamentem podejrzewanym o wyciek danych Bialackiego kieruje dyrektor Krzysztof Karsznicki. I przypomina, że w sierpniu 2010 roku ten sam urzędnik „popisał się” swoją wiedzą z prawa międzynarodowego, komentując kwestię śledztwa smoleńskiego. Opinia publiczna wprowadzana jest w błąd, że jakoby została zawarta ustna umowa międzynarodowa między Polską a Rosją umożliwiająca prowadzenie wspólnego śledztwa prokuratorskiego w sprawie katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Niektórzy nawet, akceptując bezzasadnie taki stan rzeczy, formułują wobec premiera polskiego rządu zarzuty o „odstąpieniu od tej umowy”. Według nich dowodem wskazującym na jej zawarcie jest informacja ze strony internetowej premiera, z której wynika, że podczas rozmowy telefonicznej prezydent Rosji zapewnił polskiego premiera o tym, iż śledztwo będą prowadzili wspólnie polscy i rosyjscy prokuratorzy – napisał wówczas Karsznicki na łamach „Rzeczpospolitej”. Tymczasem, dowodzi Hambura, zupełnie innego zdania są eksperci prawa międzynarodowego. Prof. Krystyna Pawłowicz pisze między innymi: „Według Góralczyka i Sawickiego podstawowymi współcześnie formami (źródłami) prawa międzynarodowego są umowa i zwyczaj, wyrażające wolę (zgodę) państw. Wola ta i zgoda mogą być w pewnych sytuacjach dorozumiane. Umowa międzynarodowa definiowana jest w podręcznikach, jako „wspólne oświadczenie podmiotów prawa międzynarodowego, które tworzy prawo, tj. uprawnienia i obowiązki - czytamy w liście Hambury do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Berliński adwokat zwraca się również do Seremeta o niezwłoczne zbadanie roli i wpływu Pana Dyrektora Krzysztofa Karsznickiego oraz jego departamentu współpracy międzynarodowej na okoliczność przebiegu śledztwa smoleńskiego (sygn. akt: Po. Śl. 54/10) oraz na wszelkie związane z tym sprawy prowadzone we wszystkich prokuraturach jakiegokolwiek szczebla w Rzeczpospolitej Polskiej.
15 sierpnia 2011"Rządy nie uczą się niczego. Tylko ludzie się uczą" - twierdził noblista prof. Milton Friedman, twórca grupy Chicago Boys, skupiającej ludzi o poglądach wolnorynkowych, prawdziwie wolnorynkowych, a nie „liberalnych”, będących prostackim socjalizmem biurokratycznym. Bo albo wolny rynek liberalny, albo socjalizm antyliberalny, oparty o interwencję państwa w każdą dziedzinę gospodarczą… I w każdą dziedzinę naszego życia… O najbardziej znanej książce profesora Miliona Friedmana i jego żony Rose ”Wolny wybór” prezydent Ronald Reagan powiedział: „ „Znakomita książka. Friedmanowie sugestywnie definiują problemy stojące przed Ameryką i przedstawiają przemawiające do wyobraźni propozycje zmian. To lektura obowiązkowa dla każdego- od prezydenta po zwykłego obywatela-, komu leży na sercu przyszłość Ameryki. „Od siebie dodam, że jak ktoś chce w ogóle zabierać głos na temat ekonomii, bez tej lektury nie powinien, bo nie ma zielonego pojęcia o skutkach i przyczynach tego, co się wokół niego dzieje.. I to jest lektura obowiązkowa dla każdego Polaka, uważającego się za Polaka.. To jest elementarz ekonomii, czyli nauki o skutkach i konsekwencjach podejmowanych decyzji.. Zapraszam do lektury. Treść tej książki nie ma nic wspólnego z nowoczesną magią finansową i nowoczesnym kuglarstwem papierowym uprawianym na naszych oczach i prowadzącym do bankructwa wszystkie kraje papierowe, w tym Socjalistyczną Republikę USA, oparte o papierowy pieniądz bez pokrycia w złocie.. A przecież „ złoto jest suwerenem wszystkich suwerenów”, – o czym przekonywał już Demokryt, nie mylić z ojcem współczesnych socjalistów-- Demokracją. Profesor Friedman, po wykładach w Chile, podczas rządów generała Augusto Pinocheta Ugarte, został poproszony przez generała o pomoc w naprawie gospodarki chilijskiej zrujnowanej kompletnie rządami komuno-socjalistów spod znaku Allende - Salvadora Allende, który popełnił samobójstwo w czasie zdobywania Pałacu La Moneda, strzelił sobie w głowę z pistoletu AK-47 podarowanego mu przez innego komunistę - Fidela Castro. Doprowadził Chile na skraj przepaści gospodarczej, upaństwawiając, co się da, pozbywając się rezerw finansowych i tworząc inflację poprzez dodruk pieniądza dochodzącą do 5000% rocznie (polecam książkę pt.: „Proces pokazowy - Oskarżony Augusto Pinochet”- autor Wojciech Klewiec.). Allende był laureatem Międzynarodowej Nagrody Leninowskiej za „tworzenie państwa robotniczego”(???) Powinien dostać nagrodę za tworzenie państwa dziadostwa i kompletnego chaosu.. To wszystko naprawił generał Augusto Pinochet, przy pomocy profesora Friedmana i jego Chicago Boys.. Chile do tej pory jest najlepiej rozwijającym się krajem Ameryki Południowej i nie ma - po reformie ubezpieczeń- obowiązkowych ubezpieczeń. Choć socjalizm coraz bardziej zapuszcza korzenie w Chile. Niedawno na ulicach Santiago rozrabiali lewicowi studenci, którzy - jak to socjaliści, wielbiciele” darmowego”- domagali się - uwaga!- darmowego korzystania z publicznych środków transportu i dostępu do lepszego wykształcenia o profilu technicznym (???). Jak bym słyszał młodego Napieralskiego, jakiegoś młodego demokratę z Platformy Obywatelskiej czy kogoś młodego z młodzieżówki Polskiego Stronnictw Ludowego. Bo starzy nie wygadują już takich głupstw. Zwalają to na młodych!. Co prawda, jak państwowe, czyli wspólne - to każdy powinien mieć prawo wsiadać sobie ile chce i jeździć ile chce, bo to tak naprawdę jest jego.. Z jego podatków zostało zakupione i teraz w części jest jego. Powinien, więc sobie jeździć do woli.. Ale środki transportu tzw. publicznego zostały zakupione prawdopodobnie z pieniędzy wszystkich obywateli chilijskich., nie tylko mieszkających w Santiago, więc teoretycznie powinni móc „ za darmo” nimi jeździć nie tylko studenci, ale także inni mieszkańcy Chile. W socjalizmie jest to do zrobienia, bo można finansować utrzymanie środków transportu publicznego drogą okrężną, poprzez podatki, bilety porozdawać „za darmo”, a ludzie niech myślą, że podróżują „za darmo”.. Aż się to wszystko zawali, jak cała utopijna gospodarka socjalistyczna.. Ale tylko studenci na razie chcą podróżować po mieście „za darmo”. Jak to dostaną - to inne grupy wpadną na podobny pomysł - i jak tak dalej pójdzie - to wszystko będzie” za darmo” i znowu trzeba będzie obalać komunizm.. Ale generał już nie żyje.. Generał kochał swój kraj i nie mógł patrzeć jak socjalne -urwisy doprowadzają go do ruiny.. Allende ustąpić nie chciał, choć parlament go do tego zobowiązał, więc wykonanie postanowienia parlamentu powierzono generałowi Augusto Pinochetowi.. Tym bardziej, że szykowała się rewolucja wymierzona, w oficerów konserwatywnych chilijskiej armii.. Po puczu odkryto składy broni, które Allende szmuglował z Kuby.. Podczas puczu zginęło ponad 1000 osób, głównie członków bandyckich partyzantek przybyłych z gór.. Rożnych „Świetlistych szlaków” i innych zbrojnych utopii, które zabijały ludzi i paraliżowały kraj - terroryzując go.. Lewicowi studenci chcą jeszcze dostępu do „lepszego wykształcenia o profilu technicznym”(????). Tak jakbym ja robił manifestację przeciwko rządowi i domagał się lepszej, jakości masła, nie w kostkach po 200g tylko w kostkach po 250 gram - tak jak było kiedyś, za co płaciło się taniej, a było więcej.. Teraz płaci się więcej, a jest mniej. A winne są kolejne rządy, a nie producenci masła.. Różne popodpisywane reglamentacje, ograniczenia, wymogi.. Jakieś idiotyczne limity mleka w ramach tzw. Wspólnej Polityki Rolnej, czyli komunizmu europejskiego i rolnego.. I cała ta polityka rolna, zamiast wolnego rynku rolnego, uwolnionego od centralnych decyzji, biurokracji i rozporządzeń. Wysokim cenom winien jest cały ten syf biurokratyczny zwiększający ceny wszystkiego, bo przecież biurokrata musi z czegoś żyć.. Najlepiej mu się żyje z pracy kogoś innego, robiąc z niego niewolnika. I po tylu doświadczeniach z gospodarką w różnych częściach świata, profesor Friedman ma rację: „Rządy nie uczą się niczego”. Wszędzie powielają te same keynesowskie błędy. Powiększają wydatki bez pokrycia w czymkolwiek, nie mówiąc już o złocie.. Wydają więcej niż posiadają, doprowadzając do zadłużenia całych narodów.. Inną sprawą jest to, czy nie jest to robione celowo, przez pazerność bankierską, która żyje z zadłużania..15 sierpnia 1971 roku, pan prezydent Richard Nixon zamknął tzw. złote okno, zakazujące amerykańskiemu Departamentowi Skarbu wymiany dolara na złoto. Odłączył dolara od złota.. I teraz papierowe „złoto” fruwa po świecie, jak twierdzi pan Ferdynand Lips, w swojej książce pt.: „Złoty spisek” na stronie 73 - fruwa ich ponad 70 bilionów (!!!!????).Taki wspaniały kraj doprowadzić do kompletnego wariactwa.. To tylko wrogowie tego państwa to potrafią, bo przecież nie ci, co Amerykę kochają. Tak jak w Polsce, w której rządzą jej najwięksi wrogowie.. WJR
Czerwona Targowica Gdyby Sowieci zwyciężyli w 1920 roku, kazano by nam czcić Manifest 30 lipca. Członkowie przyszłego rządu Polskiej Republiki Rad podobni byli do bohaterów "Biesów", powieści Dostojewskiego. Konstelacja dziwnych typów, z których w każdym drzemało coś złego. Julian Marchlewski, przewodniczący Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnej Polski wyglądał jak hrabia, z sumiastym wąsem, elegancko przystrzyżoną brodą, noszący zawsze dobrze skrojony garnitur. Jeśli mówił o potrzebie likwidacji niektórych klas społecznych, to zawsze z wielką elegancją.
Feliks Kon, słynny obrońca w procesach 1905 roku ze swoją ogromną brodą i mikrą posturą przypominał rabina nawróconego na komunizm. Najbardziej przyciągała wzrok postać Feliksa Dzierżyńskiego, twórcy Czeka, seryjnego mordercy, który asystował czasami swoim siepaczom przy wymyślnych torturach na "wrogach ludu". Budził strach zaciśniętymi ustami i oczami, w których od lat mieszkał obłęd. To on był faktycznym przywódcą TKRP, zaufanym samego towarzysza Lenina. Ów marionetkowy rząd, zwany skrótowo Polrewkomem wraz z kilkoma innymi współpracownikami posuwał się powoli za Armią Czerwoną. Po raz pierwszy zebrał się 24 lipca w Smoleńsku, a z datą 30 lipca ogłoszono jego manifest, w którym pozbawiano władzy "dotychczasowy rząd szlachecko-burżuazyjny", fabryki przekazywano robotnikom, a majątki dworskie - komitetom włościańskim. Tezy manifestu powstały oczywiście w Moskwie, spisano zaś je w Grodnie, bądź jak chcą niektórzy Członkowie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski Feliks Dzierżyński, Feliks Kon, Julian Marchlewski. Członkowie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski Feliks Dzierżyński, Feliks Kon, Julian Marchlewski historycy - w Wilnie. Do Białegostoku przyszli panowie Czerwonej Polski dotarli dopiero 2 lipca. Tego dnia przed Pałacem Branickich przemianowanym teraz na Pałac Pracy zorganizowano wielki wiec, na którym przemawiali Marchlewski, gen. Michaił Tuchaczewski i reprezentant KC partii bolszewickiej, Iwan Skworcow-Stiepanow. Skandowano: "Niech żyje Polska Republika Rad", a jeden z mówców oświadczył, że "Białystok będzie pierwszą twierdzą Przemysłowej Polski". Prof. Janusz Szczepański w książce "Społeczeństwo Polski w walce z najazdem bolszewickim 1920 roku" opisał m.in., jakie marketingowe sztuczki stosowała nowa władza w mniejszych ośrodkach: najpierw wysyłano na plac orkiestrę albo grajków, którzy mieli przyciągnąć tłum. Potem wygłaszano przemówienie w polskim, rosyjskim i jidysz, a następnie delegacja rewkomu otrzymywała kwiaty od dzieci i dziewcząt. Często organizowano także koncerty muzyczne, zmuszano ludzi nawet do oglądania sztuk teatralnych, w których Lenin był porównywany do Marata, choć widzowie mogli nie kojarzyć tej postaci z Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Ale z rządzeniam Polrewkom od razu miał problemy. Okazało się, że komisarze z Armii Czerwonej, którzy wcześniej tu robili swoje porządki za urzędowy język w Białymstoku uznali rosyjski i jidysz, a Polacy zostali tu określeni, jako mniejszość narodowa! Polski język, jako urzędowy wprowadzono ponownie, a Marchlewski wspólnie z Konem usunęli z wydziału oświaty "żydowskich nacjonalistów", jak ich określili. Polrewkom lokalną władzę oddał w ręce tworzących się komitetów rewolucyjnych, (czyli rewkomów). Szkopuł w tym, że po przejściu sowieckiej armii one już powstały w ponad sześćdziesięciu miasteczkach i zdążyły już sobie zrazić miejscową ludność. Sowieci nie byli wybredni: niejednokrotnie do rewkomów wchodzili znani w okolicy bandyci i złodzieje (jak np. w Ostrołęce) oraz najbardziej oportunistyczny element. Podobnego autoramentu indywidua tworzyły trybunały rewolucyjne, które miały przeciwdziałać "politycznym i gospodarczym przestępstwo i aktom bandytyzmu" i Milicję Robotniczo-Włościańską. W Płocku krasnoarmiejcy zasłynęli wymordowaniem kilkudziesięciu chorych i rannych oraz gwałtami na polskich i żydowskich dziewczętach. - "Bolszewicy uważali to za zaszczyt względem miejscowej ludności, powtarzając, że wytwarzają nową wyzwoloną rasę" - pisał "Tygodnik Płocki". Ale jak na swoje standardy Armia Czerwona, gdy szła do przodu, była poprawna. Działacze Polrewkomu zdawali sobie sprawę, do czego zdolni są krasnoarmiejcy, dlatego naciskali, aby nie rabować i nie gnębić miejscowej ludności, bo wtedy cała robota propagandowa poszłaby na nic. Jan Jerzy Milewski, historyk z IPN w Białymstoku podaje, że w jednym przypadku w tym mieście rozstrzelano sowieckich żołdaków za ściąganie pierścionków kobietom w sklepie. Ich zwłoki leżały na ulicy przez cały dzień, by odstraszyć innych. W drodze na Warszawę czerwonoarmiści za zarekwirowaną żywność czasem nawet "płacili" pokwitowaniami, na których w kilku językach, łącznie z hebrajskim widniał napis: "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!" Prof. Szczepański podaje, że dowództwo sowieckie planowało odbicie sobie dopiero w Warszawie wcześniejszą powściągliwość. Żołnierze mieli mieć prawo do dwudniowego rabunku stołecznych sklepów i używania na warszawiankach. Polrewkom wydał dekret o wolności sumienia, w którym ostrzegano duchownych, że "żaden przymus i gwałt w sprawie wiary" nie będzie tolerowany. Aresztowano kilkudziesięciu księży, z których kilkunastu potem zostanie zabitych. Masowo duchowieństwa jednak nie mordowano, bo okupanci wiedzieli o przywiązaniu Polaków do księży. Zdarzały się ucieczki duchownych, ale większość pozostała w swoich parafiach. Przykład dał biskup Romuald Jabłrzykowski, który zarzucił podróż do Częstochowy, aby wzmocnić ducha obrońców Łomży. Został uwięziony przez bolszewików, uwolnili go dopiero po ponad dwóch tygodniach polscy żołnierze. Takie postawy powodowały, że katolicy zaczęli żyć w jakimś religijnym uniesieniu: mnóstwo ludzi chodziło do kościoła każdego dnia i modliło się o oswobodzenie kraju. Ludzie zbierali się, by śpiewać religijne pieśni. W pierwszych dniach, aby pozyskać klasę robotniczą Polrewkom wydał dekret o ośmiogodzinnym dniu pracy, co tylko świadczyło o oderwaniu od życia towarzyszy przysłanych z Moskwy. Nie wiedzieli, że już od roku taki czas pracy w kraju obowiązywał. Marchlewski narzekał później w swoich wspomnieniach na brak "politycznego wrzenia mas pracujących". Jaki żal musieli czuć członkowie Polrewkomu, kiedy w pierwszych dniach sierpnia pojawiła się w progach "Pałacu Pracy" delegacja robotników żądająca uwolnienia uwięzionego fabrykanta Literrera. A w Chełmicy w powiecie lipnowskim pracownicy cukrowni przez dwa dni ukrywali przed bolszewikami swojego dyrektora i jego córkę w kotle i ułatwili im ucieczkę w przebraniu. Większość organizacji Polskiej Partii Socjalistycznej, głównej siły robotniczej przyjęła wrogą postawę wobec nowego reżimu (członków partii komunistycznej w Białymstoku było zaledwie osiemdziesięciu). Dość przyjaźnie na władzę sowiecką zareagowali parobkowie z folwarków i małorolni, bo wierzyli, że bolszewicy polepszą im życie. Zdarzało się, że krasnoarmiejcy zabierali krowy bogatym chłopom i dawali je biedakom. Agitatorzy do parobków i najbiedniejszych chłopów zwracali się z szacunkiem i mówili do nich: "towarzyszu". Niejednokrotnie ku ich zakłopotaniu mianowali ich sołtysami i wójtami. Lenin nakazał TKRP rozdawanie pańskiej ziemi, ale w tej materii Marchlewski okazał się być bardziej czerwony od samego wodza rewolucji. Nad majątkami dworskimi ustanowiono jedynie "zarząd włościański" i po zwycięstwie miały one zostać przekształcone w kołchozy. Lenin naciskał na Dzierżyńskiego, ale ten nic nie mógł zrobić, bo inni towarzysze z Polrewkomu poparli Marchlewskiego, aby "nie kopiować rosyjskich doświadczeń", jak powiedzieli. Władimir Ijlicz był wściekły i 14 sierpnia wysłał starego bolszewika Karola Radka do Białegostoku: "Błagam cię, idź prosto do Dzierżyńskiego i domagaj się, żeby posiadacze i kułacy byli bezwzględnie likwidowani, ale trochę szybciej i energiczniej, a także żeby dać chłopom skuteczną pomoc przy przejmowaniu pańskich gruntów i lasów" - napisał w telegramie. Majątków nie rozparcelowano jednak z braku czasu, a większość chłopów nienawidziła bolszewików mimo ich umizgów. Co prawda członkowie lewicowego PSL "Wyzwolenie" wchodzili czasem taktycznie do rewkomów, ale nawet kierownictwo tej partii wzywało do oporu wobec najeźdźców. "Nie kacap z głębokiej Rosji i nie bolszewik uczyć nas będzie. Polski my naród, polski lud - według własnej myśli i zdania zaprowadzim swoje ludowe rządy w Polsce" - głosiła jedna z odezw "Wyzwolenia". Mnóstwo jest świadectw ukrywania żywności przed bolszewikami, uciekinierów z sowieckiej niewoli i organizowania kryjówek dla dziedziców, a także bojkotu mityngów organizowanych przez nową władzę. Brawurową demonstrację wierności ojczyźnie zademonstrowali chłopscy delegaci z Nalibok w powiecie oszmiańskim. Odmówili podpisania deklaracji o przyłączeniu swojej gminy do sowieckiej Białorusi po czym uciekli uzbrojonym bolszewikom przez okno. Niejednokrotnie entuzjastycznie wojska i władza sowiecka była przyjmowana przez prawosławnych. - Tu jest Rosja i ruskie powinny rządzić - powiedział jeden z witających bolszewików w powiecie sokólskim. Do rewkomów w pomorskich gminach chętnie wchodzili Niemcy. Na spotkaniach z czerwonoarmistami śpiewano wspólnie "Międzynarodówkę" i "Deutschland Ueber alles" ("Niemcy ponad wszystko"). Do nowej władzy entuzjastycznie ustosunkowała się przede wszystkim żydowska biedota. Duża część młodych służyła nawet w tworzonych przez bolszewików oddziałach milicji. Działo się tak, dlatego, iż Żydzi chcieli jako mniejszość narodowa mieszkać w jednym kraju, po drugie byli bardzo podatni na "internacjonalistyczne" i "antydyskryminacyjne" hasła. Prof. Janusz Szczepański twierdzi, że za Sowietami opowiedziała się nawet część spekulantów, którzy dali wiarę pogłoskom, że w nowej Rosji Żydzi tak naprawdę rzadzą i robią krociowe interesy. Ale sami także byli ofiarami najazdu: zakazano działania żydowskiej gminy wyznaniowej, na bogatych kupców nakładano kontrybucje, zdarzały się zabójstwa rabinów, (o których pisał także Izaak Babel w swojej "Armii Konnej"). Zdarzało się, że Żydzi razem chwytali za broń w obronie Polski; 300-osobowy oddział partyzancki walczący o wyzwolenie Wysokiego Mazowieckiego w większości tworzyli żydowscy chłopcy i mężczyźni. W conajmniej kilku przypadkach udało się uratować księży katolickich przed aresztowaniem, dzięki ostrzeżeniom miejscowych starozakonnych. Do milicji udawało się jeszcze trochę przygarnąć młodych, ale próby stworzenia przez Dzierżyńskiego Polskiej Armii Czerwonej skończyły się fiaskiem. Zebrano jedynie 176 ochotników, z czego po odwrocie pozostało u boku sowieckich żołnierzy jedynie trzydziestu pięciu. "Żelazny Feliks", w końcu zorientował się jak bardzo nienawidzą go rodacy, zaczął się bać i prosił Kreml o przysłanie mu do ochrony batalionu Czeka z Rosji. W czasie Bitwy Warszawskiej bolszewicy rozgłaszali, że Warszawa już padła. Dzierżyński, Marchlewski i Kon "złożyli wizytę" księdzu kanonikowi Wiktorowi Mieczkowskiemu 15 sierpnia w jego plebanii Wyszkowie. Nie przepędzili proboszcza, uprzejmie poprosili go by został i dyskutowali z nim długie godziny, po czym przenocowali. Następnego dnia szykowali się do triumfalnego wkroczenia do stolicy, gdy otrzymali telegram o odparciu sowieckiego ataku. Ks. Mieczkowski opisał potem scenę wyjazdu "biesów rewolucji" z Wyszkowa: "Widziałem, że miny ich były poważne i ze mną nadzwyczaj swobodnie dyskutowali, nie zdradzając się, że jadą do Warszawy. Przykro mi było, że ludzie tak inteligentni powiększają liczbę zdrajców Ojczyzny, być może, jako fanatycy obłędu bolszewickiego. Odetchnąłem, gdy ich auto pomknęło w stronę Białegostoku (...)" Na wieść o rozbiciu hord bolszewickich pod Warszawą, Mazowsze i Podlasie pogrążyło się w chaosie. Sieć rewkomów uległa rozpadowi, spontanicznie zaczęły powstawać oddziały partyzanckie, które napadały i nękały Armię Czerwoną. "Wyzwoliciele" zaczęli rabować i zabijać ludność cywilną. 20 sierpnia w Białymstoku czekiści Dzierżyńskiego rozstrzelali szesnastu mieszkańców. Mord miał znaczenie symboliczne, bo zabici stanowili jakby przekrój elity Białegostoku: znalazło się w tej grupie trzech ziemian, trzech funkcjonariuszy policji, trzech oficerów, jeden związkowiec, proboszcz, kupiec żydowski i książę tatarski. Ale o zwycięstwie pod Warszawą wiedzieli już wszyscy i miasto także było w stanie wrzenia. 22 sierpnia wierni w Białymstoku urządzili nawet procesję katolicką ulicami miasta. Trudno chyba o większą prowokację i akt odwagi. W pochód wmieszali się uzbrojeni czekiści, ale nie odważyli się jednak strzelać. Jeszcze tego samego dnia w popłochu działacze Polrewkomu opuścił stolicę Podlasia. Norman Davies w książce "Orzeł Biały, Czerwona Gwiazda" nazywa ich "grupką nieposłusznych pędraków, którzy z ciekawości zbłądzili za ogrodzenie swojego politycznego przedszkola i wyszli na ulicę". Chyba jednak jest dla owych zdrajców nazbyt łaskawy. Rafał Geremek
"Ona jest herosem!" Podczas obchodów jubileuszowych 630-lecia znalezienia cudownej figury Matki Bożej Bolesnej, jakie trwają w Jarosławiu, abp Tadeusz Gocłowski wiele słów poświęcił godności kobiety: "Nie potrzeba feministycznych prądów, aby robić z kobiety herosa. Ona i tak jest herosem" - powiedział arcybiskup podczas kazania. Emerytowany metropolita gdański w kazaniu podkreślał godność kobiety w chrześcijaństwie: „Maryja wychodzi na czoło tej rzeczywistości ziemskiej, a przez nią kobieta w swoim pięknie, swojej delikatności, kulturze, w swoim takcie i macierzyństwie. Dlatego niepokoją nas te feministyczne wizje, które z kobiety chcą uczynić herosa. Po co? Ona jest herosem”. Przypomniał, że dzięki przyjęciu przez Maryję posłannictwa Anioła, mogło się dokonać odkupienie człowieka, które jest wyrazem podniesienia godności każdego człowieka, bo sam Bóg przyjął postać ludzką. Zauważył, że bardzo często ludzie utożsamiają dziś zło z postępem i z wolnością, co zdaniem abp. Gocłowskiego jest pojęciem mylnym: „Jako chrześcijanie musimy mieć szeroko otwarte oczy na to, co nas otacza. Nie możemy dać się zagłuszyć medialnym wizjom tak zwanego nowoczesnego człowieka, który chciałby pójść w innym kierunku niż wskazuje natura w dziedzinie małżeństwa, rodziny i świętości życia małżeńskiego wynikającego z płciowości człowieka. To wszystko jest wielkie i święte, ale tego nie wolno zniszczyć złem” – apelował abp Tadeusz Gocłowski. Figura Matki Bożej Bolesnej znajduje się w kościele – sanktuarium, którego opiekunami są ojcowie dominikanie. Historia tego miejsca sięga XIV wieku. Przy jednej z dróg, biegnącej w kierunku Krakowa, 20 sierpnia 1381 roku grupa pasterzy znalazła figurę Matki Boskiej trzymającej na rękach ciało zmarłego Chrystusa. Zabrali ją i przenieśli do kościoła parafialnego w Jarosławiu. Jednak - jak podaje tradycja - w nocy, ku zdumieniu wszystkich, figura powróciła na miejsce skąd zabrali ją pasterze. Dla wszystkich był to znak, że tam ma pozostać. Miejsce to nazwano „wzgórzem pobożności” i zbudowano drewnianą kapliczkę, w której umieszczono figurę Matki Bożej. Od razu rozpoczął się żywy kult, a pielgrzymi zaczęli doświadczać wielu cudów. Wśród pierwszych pątników w 1387 r. znalazła się królowa Jadwiga. Niestety już w 1410 r., a następnie w 1420 kaplica została splądrowana i zniszczona przez grasujące po południowej Polsce hordy tatarskie. Mimo pożaru kaplicy figura Matki Bożej cudownie ocalała, zyskując w ten sposób jeszcze większą sławę. sm/KAI
Najlepszy Pułk jaki znał Marszałek Chwilę przed 15 sierpnia nie umiem się powstrzymać od wylewu lokalnego patriotyzmu. Nie mogę, więc nie wspomnieć o „Dzieciach Poznania”, poznańskiej dumie i legendzie – 15 Pułku Ułanów Poznańskich. 15 Pułk Ułanów Poznańskich pierwszy raz dał się wrogom we znaki podczas Powstania Wielkopolskiego, kiedy brawurowo odbił Niemcom lotnisko Ławicę. Ale apogeum sławy Pułku przypada na wojnę polsko-bolszewicką. Bolszewicy bali się jak ognia naszych ułanów. Nazywali 15 Pułk „rogatymi, czerwonymi czortami”. Niejednokrotnie w szeregach sowietów wybuchała paniki na sam widok nadciągających „czerwonych czortów” z 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Oczom sowietów ukazywali się, bowiem żołnierze jednolicie umundurowani (wtedy rzadkość) z charakterystycznymi rogatywkami z czerwonym otokiem, świetnie wyszkoleni, uzbrojeni, galopujący na zadbanych i silnych koniach. No i Pułkowi dowódca trafił się nie byle, jaki - ówcześnie podpułkownik Władysław Anders! Wtedy o Andersie mówiono, że „ułańską fantazję łączył z chłodną głową”. 16 sierpnia 1920 zapisał się w dziejach Pułku największym zwycięstwem nad bolszewikami. Tego dnia Ułani Poznańscy rozbili sowiecką obronę pod Maciejowicami. Potem żołnierze mówili, że to była zemsta za klęskę Kościuszki sprzed ponad 120 lat. Wojska sowieckie zmietli na proch, pył, mak! Pogonili swołocz do granic Prus Wschodnich. Potem były spektakularne zwycięstwa – bitwa nad Niemnem, Międzyrzecz, Zelwa, Snów. Nie na próżno ludzie gadali: "Bolszewicką krwią zbroczony, to piętnasty pułk czerwony"! Spartanie nie powstydziliby się takich żołnierzy! I Piłsudzki się nie wstydził. Ba! Marszałek Piłsudski był zdumiony, osłupiały i… zachwycony! 22 kwietnia 1921 r. Marszałek przyjechał do Poznania, aby własnoręcznie udekorować sztandar Pułku Krzyżem Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari. Order ten Pułk otrzymał za bohaterstwo w wojnie bolszewickiej. Odznaczając 15 Pułk Piłsudski powiedział: "Tam, gdzie byliście, byliście doskonali! I historia lwią część zwycięstw wam przypisać musi. W tej dziedzinie jesteście najlepszym pułkiem, jaki znam! Mówię wam to szczerze i otwarcie”.
Najlepszy Pułk jaki znał Piłsudski, w latach PRL-u, podzielił losy AKowców.
P.S. W kampanii wrześniowej 1939 roku 15 Pułk Ułanów Poznańskich stanowił część Armii Poznań. Wspierając wschodnie skrzydło Armii Pułk stoczył ciężką bitwę nad Bzurą, gdzie został ranny mój dziadek. Relację z tej bitwy poznałam więc z pierwszej ręki :) Dziadka już nie ma, ale pamięć została. Lara – blog
Bitwa o Warszawę, o Polskę, o Europę. Geniuszem wodza, męstwem żołnierza W trzecim dniu Bitwy Warszawskiej praktycznie całość sił bolszewickiego Frontu Północno-Zachodniego była w ogniu walki. Niekiedy o losach bitew, w których walczą dziesiątki tysięcy żołnierzy przesądzić może czyn jednego, kilku, kilkunastu. Porucznik Stefan Pogonowski dowódca I batalionu ciężkich karabinów maszynowych z 28 Pułku Strzelców Kaniowskich otrzymał rozkaz uderzenia rankiem 15 sierpnia na zajęty przez bolszewików Radzymin. W nocy porucznik Pogonowski zajmujący pozycję na wzgórzu zorientował się, że jego oddział znalazł się praktycznie na tyłach maszerujących na Warszawę bolszewickich pułków. Zorientował się, że właśnie teraz może wyrządzić bolszewikom najwięcej szkód. O 1 w nocy rozkazał otworzyć ogień i ruszył do ataku. Zdezorientowani czerwonoarmiści wpadli w panikę, rozpoczęła się najpierw chaotyczna strzelanina, a potem pod ogniem polskich ckm-ów bolszewicy rzucili się do ucieczki. Porucznik Pogonowski zginął. Pośmiertnie awansowany do stopnia kapitana i odznaczony Krzyżem Virtuti Militari spoczywa na cmentarzu w Łodzi. „W samorzutnej inicjatywie ś. p. kapt. Pogonowskiego leży wielkość jego czynu. Był to moment zwrotny w historii tej wojny. Psychologia klęski, cofania się, ciągłych odwrotów została nareszcie przełamana. Odwróciła się karta historii.- W tym przełomie psychologicznym jest wielka treść czynu i śmierci ś. p. kapt. Pogonowskiego.” pisał generał Lucjan Żeligowski. W ciężkich walkach (m.in. obrona Ossowa przez pułk ochotniczy i Legię Akademicką) Polacy powstrzymali siły bolszewickie prące na Warszawę. Wtedy przyszedł moment realizacji planu kontruderzenia opracowanego w polskim sztabie kierowanym przez generała Tadeusza Rozwadowskiego. Znad Wieprza, w lewą flankę sił bolszewickich uderzyły siły polskie dowodzone przez Józefa Piłsudskiego. Zaskoczone szybkością i kierunkiem natarcia, zagrożone zupełnym okrążeniem, wykrwawione i rozbite oddziały bolszewickie w coraz większym popłochu wycofywały się na północny wschód, na ziemie litewskie. Wraz z nimi na wojskowej taczance odjeżdżał Polrewkom (Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski) z gotową już listą przeznaczonych do natychmiastowej likwidacji Polaków-wrogów rewolucji, pracowicie sporządzoną przez Dzierżyńskiego. Lord D’Abernon, ambasador Wielkiej Brytanii, który obserwował zmagania bitwy warszawskiej napisał w kilka lat później: „Gdyby Karol Młot nie powstrzymał ataku Saracenów pod Tours (..) Koranu nauczano by dziś w szkołach w Oksfordzie (..)Gdyby Piłsudskiemu i Weygandowi nie udało się powstrzymać triumfalnego pochodu Armii Czerwonej w bitwie pod Warszawą, nie tylko chrześcijaństwo musiałoby doświadczyć niebezpiecznego odwrotu, ale na niebezpieczeństwo zostałoby wystawione już samo istnienie zachodniej cywilizacji.” Armia Czerwona została odepchnięta od Warszawy i rozbita, ale niepokonana. Na pomoc siłom Tuchaczewskiego spieszyły następne armie bolszewickie. Oba zgrupowania, to cofające na wschód i ta maszerująca na zachód, dosłownie wpadły na siebie nad Niemnem. W coraz większym bałaganie Tuchaczewski próbował zorganizować obronę, lecz uderzenie armii polskich było błyskawiczne i nie do odparcia. W szeregu bitew nadniemeńskich bolszewicy zostali rozbici zupełnie. Masy czerwonoarmistów w panicznej ucieczce runęły na wschód gnane przez zwycięskie oddziały polskie. Dwunastego października 1920 r. zawarto rozejm, a pokój ostateczny 18 marca następnego roku w Rydze. Granica, odpowiadająca z grubsza granicy z 1793 roku, biegła od Łotwy na północy do Rumunii na południu, przecinając tereny zamieszkałe przez Białorusinów i Ukraińców. Lenin skłonny był oddać Polsce jeszcze więcej terytoriów z Mińskiem włącznie. Chodziło mu oczywiście o osłabienie Polski poprzez wzmocnienie i tak licznych mniejszości narodowych. Polska zwyciężyła, lecz ceną było wyrzeczenie się koncepcji federacyjnej, szczególnie bolesne dla Piłsudskiego. Oznaczało to również kres marzeń Petlury o wolnej i niepodległej Ukrainie. Osamotniony, podjął jeszcze beznadziejną walkę z bolszewikami. Niedobitki armii ukraińskiej przedarły się do Polski. Tu zostały internowane. Do żołnierzy ukraińskich osadzonych w obozie w Szczypiornie, tym samym, w którym Niemcy przetrzymywali w 1917 r. legionistów z I Brygady, przyjechał Piłsudski. Długo milczał przed frontem swoich jedynych sojuszników. Powiedział tylko „Ja was Panowie przepraszam, ja was bardzo przepraszam”. W 1920 r. Polska obroniła siebie, Niemcy, Francję i resztę Europy. Dwadzieścia i dwadzieścia pięć lat później Europa odwróciła się od Polski. Smok Gorynycz – blog
Czy śp. Andrzej Lepper zawisł za Klewki? O tym, że „Al Kaida” jest najprawdopodobniej wirtualnym tworem służb Kompleksu J pisaliśmy w gajówce nie jeden raz. Poniżej kolejny dowód. – admin.
Hasło „Klewki” brzmi może śmiesznie, ale tylko, dlatego, że kryminalne media wykonały zadanie zniszczenia medialnego Andrzeja Leppera w tej sprawie. Terroryzm medialny jest jedną z najskuteczniejszych metod ukrycia prawdy, poprzez jej ośmieszenie, jeśli jednak to nie skutkuje, mafia stosuje przymus bezpośredni. I tak się mogło stać w przypadku lidera Samoobrony, który znając jego upór i dążenie do prawdy, być może dalej drążył sprawę. Drugą osobą obok śp. Andrzeja Leppera, dzięki której sprawa Klewek nie zeszła do lamusa, jest dziennikarka Maria Wiernikowska. Jedna z nielicznych dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia w Polsce, zrealizowała reportaż „Zwariowałam”. Jak ujawniła 4 lipca 2005 roku, w programie Bogdana Rymanowskiego w TVN: „Miałam skompromitować, takie zresztą było założenie i niemalże zamówienie telewizji – skompromitować Leppera i jego świadka? Świadkiem Leppera był oczywiście Bogdan Gasiński. Wiernikowska w przeciwieństwie do mediów kryminalnych, nie wykonała zadania skompromitowania Leppera i Gasińskiego. Wręcz przeciwnie, jej rzetelne dochodzenie dziennikarskie ujawniło olbrzymią aferę korupcyjno-przemytniczo-terrorystyczną. W Klewkach produkowano broń biologiczną, testowano śmiertelne szczepionki, faktycznie lądowali tam ludzie Al Kaidy. Reportaż „Zwariowałam” oczywiście ujrzał półki, jednak Wiernikowska opublikowała od razu książkę o tym samym tytule. Bronisław Wildstein ocenił to w następujący sposób: „Wiernikowska odsłania obraz kraju korupcji, przemożnych układów wywodzących się z PRL i ciągłej obecności dawnych służb komunistycznych”. Nie dał jednak wyjaśnienia skąd są związki Talibów z firmą Inter-Commerce, działającą w całym niemal bloku wschodnim. Nikt dotąd nawet nie próbował znaleźć wytłumaczenia jak to jest możliwe, żeby Al-Kaida miała swoje macki w Polsce. A przecież nie jest to już tajemnicą. Al Kaida jest tworem agencji zachodnich – Mossadu, CIA czy MI6! Al-Kaida, jako owoc arabskiego ekstremizmu w ogóle nie istnieje! Sam Bin Laden był jemeńskim Żydem, co ujawnił publicznie w programie Alexa Jonesa agent nr. 1 amerykańskiego wywiadu Steve Pieczenik. Pochodzenie Al-Kaidy zostało zdemaskowane m.in. w filmie dokumentalnym BBC „Power of Nightmares„. Współczesny terroryzm został sztucznie stworzony na potrzebę nowoczesnego imperializmu – podboju krajów arabskich, chodzi głównie o zasoby naturalne, ale także o narkotyki – głównie z Afganistanu. Niedawno świat obiegła sensacyjna informacja, że pola makowe w tym kraju ochraniane są przez amerykańską armię i głównie po to ona tam jest! Skąd, więc związek Al-Kaidy z agenturą wywodzącą się ze STASI czy KGB, jak to ujawniła Wiernikowska? Dużo na ten temat publikuje dr Piotr Bein, określając międzynarodową mafię, jako „Kompleks jot”, skrót określenia „kompleks judeocentryczny”. Inna popularna nazwa to New World Order, w skrócie NWO. Bein uważa, że świat jest rządzony przez syjonistów, do których należy zaliczyć też pewne środowiska chrześcijańskie, jak prawie 40 mln protestantów, tzw. „syjonistycznych chrześcijan” w USA. Nie można, więc mylić „kompleksu jot” z tzw. żydomasonerią, czy też samymi Żydami, którzy są, podobnie jak katolicy czy Muzułmanie, ofiarami tego systemu. [Gajowemu się wydaje, że wprost przeciwnie: należy ich mylić ze sobą, i to bardzo. A robienie z Żydów "ofiar systemu" to już czysty kabaret. Pominąwszy nieliczne szlachetne i uczciwe jednostki, wszyscy oni z niego korzystają. - admin]
„Kompleks jot” działa już od kilkuset lat, skutki ludzkość bardzo mocno odczuła na swojej skórze, w postaci setek milionów ofiar Rewolucji Francuskiej, I i II wojny światowej, w tym Holocaustu. Teraz „kompleks jot” przystąpił do ostatecznej rozgrywki – III wojny światowej, która jest toczona już od 10 lat, od zamachu na WTC. Głównym celem są Stany Zjednoczone, z uwagi na blisko 200 mln sztuk broni w rękach obywateli. Nieco inaczej przebiega niszczenie Europy, a z Arabami jest już oficjalna wojna. Niedemokratyczny ‘Rząd światowy”, który ma powstać w wyniku tej ostatecznej rozgrywki, będzie tyranią, jakiej jeszcze nie znał świat. Generalnie chodzi o ubezwłasnowolnienie społeczeństwa w taki sposób, aby nie mogło się przeciwstawić planowanej masowej depopulacji. Po to są miliony kamer na ulicach, totalitarne przepisy już dziś wprowadzane, kryminalne media i wymiar sprawiedliwości, czy skorumpowane rządy w większości krajów. Jeśli się raz zrozumie cel tych ludzi, to wszystko zaczyna być jasne. Widoczni się też stają agenci tego systemu. „Kompleks jot” to skomplikowany układ poliyczno-biznesowo-militarny, który działa w większości krajów świata. Byli szefowie STASI czy KGB pomagają np. „Amerykanom” we wprowadzaniu totalitaryzmu w tym kraju, gdzie wolność była zagwarantowana Konstytucją. Mało, kto wie o tym, że były szef STASI Marcus Wolf oraz były szef KGB Yevgeni Primakov, zostali zatrudnieni przez Homeland Security – agencję powstałą właśnie z powodu terroryzmu. Primakov miał za zadanie zarządzanie nowymi dowodami osobistymi, czymś, czego dotąd Ameryka nie znała. Nowe dowody to „znamię bestii” – bez nich nie da się żyć. Wolf natomiast zajął się transformacją społeczeństwa amerykańskiego w naród donosicieli, bazując na swej obszernej wiedzy w tworzeniu tajnych współpracowników STASI. Są to oczywiście wszystko działania kryminalne, ale taki jest właśnie „rząd światowy”, który bez wątpienia działa też w Polsce. I to on pewnie usunął Leppera, a wcześniej Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego oraz 95 towarzyszących mu osób. Andrzej Lepper trafił na trop afery, która mogłaby bardzo zaszkodzić „kompleksowi jot” w Polsce, mógł udowodnić, że w Polsce tworzone były lub też są, zabójcze szczepionki – broń biologiczna, którą „rząd światowy” poprzez swoje agentury w WHO i ONZ chce zaszczepić całą ludzkość. Może chodziło też o wąglik, który puszczony np. w warszawskim metrze zmiełby wygląd Polski z dnia na dzień – efektem takiego zamachu mógłby być stan wyjątkowy i natychmiastowe zawieszenie wolności osobistych, co oczywiście umożliwiłoby natychmiastowe pozbycie się opozycji – to w dramatyczny sposób „prorokuje” polski Nostradamus, Alef Stern. Być może Lepper, będąc dość często na Białorusi, dowiedział się szczegółów na temat planowanej w Polsce operacji i chciał to ujawnić? Tego niestety się chyba nigdy nie dowiemy, warto jednak wrócić do afery z Klewkami, którą tak rzetelnie przedstawiła Wiernikowska w swoim reportażu. Niestety, nie ma lepszej kopii w internecie niż ta poniżej.
Doktryna Putina W 2007 r. powstał cykl filmów dokumentalnych kanału Discovery pt. „Weaponology”, co po polsku zatytułowano nieco na wyrost „Historia oręża”. Jeden z odcinków dotyczy ruskiego Specnazu. Sam film zresztą jest ciężki do zniesienia w swej narracyjnej warstwie, gdyż o ruskich jednostkach specjalnych opowiada się w nim z niekłamaną fascynacją i na klęczkach, przymykając zupełnie oczy na zbrodnicze działania tychże służb, tak jakby były one zwykłymi oddziałami wojskowymi i antyterrorystycznymi w jakimś w miarę normalnym kraju. Mniejsza jednak z tym – w tymże filmie (można go znaleźć gdzie niegdzie w Sieci http://chomikuj.pl/jwar/*e2*99*a6*e2*96*baJEDNOSTKI+SPECJALNE/*e2*99*a6+Specnaz
dosłownie w paru sekundach, pokazana jest „od środka” akcja specnazu atakującego pasażerski samolot. Ten materiał dowodzi, że tego typu podstępne działania ćwiczone są w ruskich służbach od lat i wykonywane są z wielką sprawnością, tak że w przypadku kogoś niespodziewającego się takiego ataku, kogoś będącego w samolocie, taka akcja może zakończyć się błyskawicznym rozwiązaniem, czyli pokonaniem „wroga” przez uderzający oddział ruskich specsłużb.Jak pisałem w poście „Blitzkrieg...”
http://freeyourmind.salon24.pl/302549,blitzkrieg-z-10-04-2010
neo-ZSSR bardzo starannie przygotowywało się zarówno do samego zamachu na polską delegację prezydencką (jestem pewien, że 70 rocznica ludobójstwa katyńskiego właśnie była brana pod uwagę, by takim zamachem niejako „odwrócić symbolikę”, a zarazem pogłębić polskie rany), jak i do ewentualnego „odpierania odwetu” ze strony NATO (cały szereg kompleksowych manewrów antynatowskich). Wszystkie te działania (bacznie obserwowane przez Pakt) miały charakter przede wszystkim odstraszający, ale zarazem były manifestacją siły i ruskiej buty wynikających z poczucia całkowitej bezkarności. Jeśli bowiem zamach zaplanowany był od początku w „ruskim teatrze działań”, to ewentualna kontrakcja ze strony NATO oznaczała po prostu wtargnięcie na ruskie terytorium i rozpoczęcie wojny o trudnych do oszacowania skutkach. Ruscy poniekąd zagrali va banque, ale musieli mieć doskonałe rozpoznanie wywiadowcze sytuacji w Pakcie (tam moskiewskich kretów też jest bez liku) dotyczące tego, czy NATO (biorąc pod uwagę zaangażowanie Paktu w innych „zapalnych obszarach” świata) jest gotowe na odwetowe działania we wschodniej Europie, gdyby został przeprowadzony taki precyzyjny, błyskawiczny zamach. Ruscy w ten sposób chcieli udowodnić Paktowi, że tak naprawdę po 1989 r. nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o fundamenty porządku ustanowionego po II wojnie światowej, bo w takich krajach jak Polska, nadal rządzi Moskwa, a nie żaden Zachód. Już pewnie mało, kto pamięta, jak w neo-ZSSR za czasów cara Putina ustanowiono swego czasu coś analogicznego do niegdysiejszej, słynnej doktryny Breżniewa. Ta ostatnia, przypomnę ahistorycznej młodzieży, zaprezentowana militarnie podczas inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację latem 1968, dotyczyła obrony interesów komunistycznej agentury przed „wrogimi ideologiami”, które mogły się wedrzeć do któregoś z państw bolszewickiej, internacjonalistycznej „wspólnoty”. Ni mniej ni więcej, czerwona agentura uważała za stosowne zbrojnie najeżdżać z pomocą „ludowych armii” dowolny kraj „bloku”, jeśliby ten chciał się „nawrócić” na burżuazyjny światopogląd. Było to o tyle zabawne, że w każdym z krajów bloku i tak stacjonowała cała masa sowieckiego sołdata, a społeczeństwa „socjalistyczne” trzymane były pod butami wojskówki i bezpieki – no, ale chodziło w doktrynie Breżniewa o, by tak rzec, moskiewską pedagogikę, czyli przypomnienie, że próby wybijania się któregoś z kremlowskich dominiów na niepodległość, będą krwawo tłumione od wewnątrz i z zewnątrz. Jak zresztą pamiętamy, sowiecki agent Jaruzel, pełniący stanowisko moskiewskiego gubernatora peerelu, w 1981 r. zabiegał o ruską inwazję na tenże peerel, by właśnie takiej lekcji dobrego sowieckiego wychowania udzielić zbytnio buntującym się przeciwko bolszewickiemu knutowi Polakom. Doktryna Putina kształtowała się od początku jego prezydentury i generalnie rzecz biorąc dotyczyła możliwości zbrojnej obrony ruskich interesów nawet poza granicami neo-ZSSR, czego dobitnym przykładem była ruska inwazja na Gruzję w 2008 r. Ta doktryna została wzmocniona i doprecyzowana w lutym 2010: „Obecna doktryna wprost określa NATO, jako głównego przeciwnika Rosji, (co jest istotnym zawężeniem w stosunku do poprzednich tego typu dokumentów). Podstawowe zagrożenia dla bezpieczeństwa Rosji zostały jednoznacznie powiązane z kierunkiem zachodnim. Wśród nich można wymienić: dążenie Sojuszu Północnoatlantyckiego do przyjęcia funkcji globalnych, wzmocnienie potencjału militarnego NATO i możliwość jego rozszerzenia, roszczenia terytorialne pod adresem Federacji Rosyjskiej i jej sojuszników oraz próby ingerencji w ich sprawy wewnętrzne, próby ignorowania interesów Rosji na arenie międzynarodowej, potencjalne konflikty w pobliżu granic Rosji i jej sojuszników, destabilizacja sytuacji politycznej w krajach sąsiadujących z Rosją, jak też rozmieszczanie na ich terytoriach obcych wojsk. Nie zmienił się również negatywny stosunek do amerykańskich planów budowy systemu obrony przeciwrakietowej.”
W ramach nowelizacji ruskiej „Ustawy o obronie” jesienią 2009 r. dodano artykuł 10.1, w którym mowa jest o „Formacje Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej mogą być wykorzystywane poza granicami Federacji Rosyjskiej do ochrony obywateli Federacji Rosyjskiej poza granicami Federacji Rosyjskiej przed zbrojnym atakiem na nich” - stąd też Polska została zaatakowana na swoim terytorium, jakim był pokład rządowego tupolewa.
Śp. L. Kaczyński Prezydent Polski przed wylotem czytał (wg relacji Jego córki w filmie „Lista pasażerów” http://www.youtube.com/watch?v=gaiqbS3MS1
M 3'24'' książkę „Wojna z Rosją” („otwarta, leżała na biurku Taty”). Miejmy tego wszystkiego świadomość w dzisiejszym dniu – 15 sierpnia 2011. FYM
W Skurwysynistanie wszystko jest normalnie
http://marguar.salon24.pl/326455,w-skurwysynistanie-wszystko-jest-normalnie-politykal-fikszyn
Skurwysynistan to nowoczesne państwo i wielce postępowe, prawdziwy jasnogród. Rządzą w nim elity, złożone z niekwestionowanych autorytetów moralnych tudzież intelektualnych. Panuje powszechny tolerazizm. Małżeństwa zawiera się w różnych kombinacjach, nie tylko, więc heteroseksualne, ale również homoseksualne i międzygatunkowe. Aborcja dozwolona jest do 30-tego tygodnia ciąży a nawet zalecana, jako ochrona przed utrudzeniem kobiety i przeludnieniem globu. Ludzkie embriony znajdują szerokie zastosowanie nie tylko w medycynie i weterynarii, ale również w przemyśle kosmetycznym, chemicznym, włókienniczym, spożywczym i w produkcji zabawek. Postępowe państwo finansuje zabiegi "in vitro" i antykoncepcję. Nie finansuje zabiegów operacyjnych, dokonywanych za pomocą zbyt wymyślnych maszyn. W Skurwysynistanie nie ma miejsca na patriotyzm, nacjonalizm, antysemityzm, tradycjonalizm, konserwatyzm ani na religijny fundamentalizm. Kościół ogranicza swoją działalność jedynie do świątyń, zaś czuwa nad tym Komisja d/s Tolerancji Religijnej i Niemieszania się w Politykę. Wolność słowa jest prawidłowo ukierunkowana i przestrzegana w duchu poprawności politycznej. Dzieci są obowiązkowo edukowane państwowo od czwartego roku życia. Kształcą się w duchu tolerancji, postępu, demokracji, praw zwierząt, roślin i mniejszości seksualnych, a także należytego szacunku wobec autorytetów moralnych tudzież intelektualnych. Trzeba, bowiem wiedzieć, że właśnie rzeczone autorytety - za pomocą mediów - wypracowały ultrapostępowy kształt skurwysynistańskiego państwa i niestrudzenie - w tytanicznym iście wysiłku - pochylają się nad prawidłowością myślenia jego obywateli. Warto przedstawić choćby niektórych spośród tych arcywibitnych osobników.
Oto Brudnazy Bezwstydnicki - niegdyś budował komunizm, tumanił młodzież, donosił czerwonej Policji Politycznej (Polpo) na niepewnych ideologicznie kolegów. Dziś cieszy się zasłużonym stausem autoryteta moralnego oraz intelektualnego, bo od lat kłamie, kręci, manipuluje i histerycznie reaguje, gdy ktoś (jakiś tzw. "zoologiczny antykomunista" albo "oszalały lustracjonista") wypomni jego przeszłość. Postuluje zaostrzenie kar za "język nienawiści”, (czyli np. za mówienie prawd, kompromitujących autorytety).Gnojazy Ciul - syn wyższego funkcjonariusza Polpo (policji politycznej), karierę zrobił dzięki temu właśnie. Do Polpo donosić nie musiał, bo i tak o wszystkim informował tatusia. Po tzw. transformacji karierę kontynuuje, jako nieprzejednany wróg rozliczeń z przeszłością, dziennikarz, ekspert, autorytet.
Szmatosław Szuja - przez 27 lat tajny współpracownik bezpieki komunistycznej, obecnie dyplomata, znawca, autorytet. Położył ogromne zasługi w walce z tzw. dziką lustracją.
Szczurazy Pucwel - robi za autoryteta intelektualnego, jako tzw. postępowy konserwatysta antyklerykalny; niegdyś - jak zwykle wśród autoryteciarni skurwysynistańskiej - zwolennik stalinizmu i donosiciel.
Pokrętosław Załganiec - za komuny wykreowany (przez Polpo) na opozycjonistę; po transformacji - jako niekwestionowany autorytet moralny i intelektualny - gorliwie zwalcza antykomunizm, katolicyzm, konserwatyzm i patriotyzm. Zajmuje się "odbrązowianiem" postaci historycznych, ale wpada we wściekliznę, gdy ktoś próbuje dogrzebać się do prawdy o którymkolwiek z autorytetów.
Łajdakosław Gałgan - syn komunistycznego politruka, na szpicla był za młody; obecnie robi za medialnego idola młodzieży, namawiając do bezpiecznego seksu, poznawania nowych partnerów i przekonując, że zapalenie skręta z marihuaną nikomu nie zaszkodzi.Zboczysław Pomylony - tylko 2 lata był kapusiem Polpo, bo system się przepoczwarzył; aktualnie określany, jako niekwestionowany autorytet moralny i intelektualny, walczący z nietolerancją wobec mniejszości seksualnych. Dzielnie afiszuje się z kolejnymi młodzieńcami - partnerami i w różnych telewizjach gromi homofobię.
Dranizy Kundel - "miłośnik" dzieci płci obojga i oczywiście kapuś Polpo; oficerowie prowadzący zawsze go chronili. Autorytatywnie występuje na homoparadach; w mediach rzuca gromy na homofobię i wszelkie przejawy nietolerancji. Potępia tzw. język nienawiści i bezkompromisowo zwalcza ideę lustracji.
Bezczelena Beztalentna - niekwestionowana autorytecica artystyczna; na salony wdarła się dzięki pracy "Zanurzone w odrzuconym" - przedstawiającej kalosze zanurzone w odchodach. Swoją pozycję utwierdziła takimi "performansami", jak: "Rozdarcie tragiczne" (eksponowała własne podarte majtki), "Sięgając bruku (własnoręcznie porąbane pianino umieściła na chodnikowych płytach), czy "Bolesny krok" (krucyfiks wsadziła do kamasza)
Durnisława Kopnięta - wojująca feministka, filozofica i praktykująca lesbijka, założycielka Partii Feministycznej. Nie ma dnia, żeby w jakiejś telewizji nie dowodziła szkodliwości tradycyjnej rodziny a także konieczności antykoncepcji oraz pożyteczności aborcji.
Pustosław Bezmózgowiec- bryluje we wszystkich mediach, jako "zielony", czyli niezłomny bojownik o prawa roślin i zwierząt. Doprowadził do zablokowania budowy dwóch autostrad i trzech obwodnic. Postuluje wprowadzenie zakazu produkcji środków owadobójczych jak również i chwastobójczych. Żyje w związkach partnerskich z dwiema owcami; prasa kolorowa podała, że ostatnio poderwał młodą jałówkę.
Takie to elity rządzą w Skurwysynistanie. Do nich można dodać innych, wybitnych eliciarzy, jak np.: Szujosław Szmaciul, Manipulisław Kręciel, Bolszewisław Zdrada, Pachołkosław Sowiecki, Komunizy Świniak, Ubekosław Gnojek, i wielu innych. Ich dzieci również już należą do elity i kreowane są na autorytety. Skurwysynistan postępuje, oj postępuje na drodze postępu. http://przedsoborowy.blogspot.com
“Wolność słowa” na Salonie24 Od kilku lat bawię się w blogera. Prowadziłem bloga na “Wirtualnej Polsce”, na “Frondzie” (odszedłem, ale w sierpniu znów zostałem zaproszony na ten portal), zaś ostatnio uwierzyłem, że trafiłem na wspaniałe blogowisko, czyli na Salon24, zarządzany przez Media Obywatelskie sp.z.o.o. Zacząłem tam pisać w kwietniu tego roku (blog “Piórem z pazurem” – @Marguar). Pisałem sobie, co chciałem, dyskutowałem, chamskich lewaków, którzy na blogu defekowali obelgami i durnotami – blokowałem. Kilka swoich wpisów widziałem nawet na stronie głównej, czyli na tzw. lansie. Nie wiem, jak długo trwałaby moja euforia, wywołana odurzeniem wolnością słowa, (której nie miałem choćby na Frondzie, gdzie usuwano moje zbyt ostre teksty, zwłaszcza te godzące w – polemizujące ze mną – osoby zaprzyjaźnione z Redaktorami). Zimny prysznic spadł na mnie po opublikowaniu tekstu “W Skurwysynistanie wszystko jest normalnie (politykal fikszyn) , w którym opisałem króciutko wydumane państwo i jego elity moralne tudzież intelektualne. W skład owych “elit” wchodziły takie “znakomitości”, jak: Brudnazy Bezwstydnicki, Gnojazy Ciul, Szmatosław Szuja, Zboczysław Pomylony, Durnisława Kopnięta, czy Bolszewisław Zdrada. Tekst został przez redakcję zwinięty i ukryty, bo – jak mi wyjaśniono w odpowiedzi na pytanie – naruszał punkt regulaminu, w którym jest mowa o łamaniu zasad Netykiety i o “zachowaniu niezgodnym z zasadami współżycia społecznego”. Nie dowiedziałem się niestety, jakie to zasady współżycia naruszyłem. Pardon, krótkie wyjaśnienie się należy. Salon24 – w ramach praktykowania wolności słowa, oczywiście – niektóre teksty zwija i umieszcza wśród tzw. Ukrytych. Dostęp do nich mają jedynie zalogowani użytkownicy, którzy włączą – odradzaną przez redaktorów – specjalną opcję. Za każdym logowaniem trzeba tę opcję włączać na nowo. Ponieważ moje pisanie straszliwie wnerwiło różnych lewaków i POplatformatoleńców, więc jeden z nich wysmażył nawet tekst na mój temat, pod którym znalazło się ponad 150 wypowiedzi, będących obrzydliwą – pełną chamstwa i pogardy dla mnie (np. że jestem chamem, ćwierćinteligentem, prostakiem, klechą, na niczym się nie znam, że “mam prawo pisać, jak świnia ma prawo latać” itp.) – nagonką. Ponieważ nieopatrznie podałem swoje imię i nazwisko oraz napisałem, ze jestem księdzem, osobnicy ci znaleźli i opublikowali moje dane personalne, pisali o możliwości przedstawienia moich tekstów w kuratorium (żeby chronić młodzież przed takim katechetą). Cała ta akcja – zdaniem redakcji – nie naruszała zasad współżycia społecznego (!).Kiedy jednak opublikowałem wpis “Ubekoidalna jaczejka lewacka na Salonie24″ – traktujący o tym – tekst został zwinięty i wpakowany do “Ukrytych” po kilkunastu minutach. Przebrałem miarkę, publikując wpis “Jak można szanować takie państwo polskie?”. Zawarłem w nim pytania o szacunek dla państwa, które – np. w ciągu trzech lat pokoju straciło więcej generałów, niż w czasie sześciu lat II Wojny Światowej; które nie potrafi bronić Polaków na malutkiej Litwie; nie potrafi skłonić zachodnich sąsiadów do anulowaniu dekretu Hitlera, likwidującego polską mniejszość w Niemczech; które obniżyło poziom edukacji dzieci i młodzieży; które tłamsi przedsiębiorczość. Pytań było znacznie więcej. Rzeczony tekst dopełnił “miary mojej nieprawości” i cały blog został umieszczony w “Ukrytych”, czyli zepchnięty do podziemi salonowych. Redakcja nie raczyła wyjaśnić, jak długo miałbym w owych podziemiach publikować, ale wcale mnie to już nie obchodzi. Salon, na którym czuć fetor sowieckich walonek, całkowicie przestał mi odpowiadać. A może po prostu byłem naiwny? Wszak szef Salonu24, pan Igor Janke zasiada często w “Loży Prasowej” TVN24. Dlatego chyba można mówić “salonowa wolność słowa”. Marguar
Co dalej? Po panicznej fali wyprzedaży w pierwszym tygodniu sierpnia, w drugim tygodniu nastąpiło odbicie. Byki zapewne oczekują końca “korekty” i dalszych wzrostów, a niedźwiedzie już widzą drugą i być może trzecią falę spadków. Jak zwykle czas rozsądzi, kto ma rację. Moi zdaniem weszliśmy w taką fazę rozwoju wydarzeń, w której gospodarka ma mniejsze znaczenie, a psychologia rynku znacznie większe niż poprzednio. Ale najpierw o gospodarce. Najbliższe kilka miesięcy to będą bardzo złe dane ekonomiczne, zapowiedziały to zresztą banki centralne w swoich raportach. Jeżeli dane będą wskazywały na kolejną recesją w USA i strefie euro, to nastąpi kolejna fala wyprzedaży, prawdopodobnie jeszcze głębsza niż pierwsza. W tym scenariuszu nie pomogą żadne działania rządów ani banków centralnych. Jeżeli dane będą wskazywały na niski wzrost, ale bez recesji, wtedy zdecyduje psychologia rynku i działania polityków/bankierów centralnych. Ale nawet w takim scenariuszu bardzo prawdopodobna jest tylko czasowa poprawa koniunktury, ponieważ seria bolesnych reform prawdopodobnie napotka na poważne protesty społeczne w wielu krajach i wdrożenie pakietów oszczędnościowych okaże się bardzo trudne lub wręcz niemożliwe. Dlatego według mojej oceny prawdopodobieństwo optymistycznego scenariusza jest bliskie zero. Znacznie bardziej prawdopodobny jest scenariusz kolejnej silnej fali spadków na światowych giełdach, gdy zaczną pojawiać się złe dane ekonomiczne i gdy rentowność obligacji Włoch i Hiszpanii znowu wzrośnie powyżej 6 procent pomimo interwencji EBC, która będzie tak samo nieskuteczna jak w przypadku Grecji, Irlandii i Portugalii. Spadki mogą się zacząć nasilać, jeżeli będzie utrzymywała się kakofonia komentarzy liderów UE, czego należy oczekiwać oraz przepychanki między Demokratami i Republikanami, czego też należy oczekiwać. Ale nawet ta fala spadków nie będzie groźna, jeżeli uda się powstrzymać bankructwo Włoch i implozję europejskiego systemu bankowego. Jeżeli jednak rynek oceni, że prawdopodobieństwo bankructwa Włoch jest wysokie, wówczas może dojść do paniki w sektorze bankowym w USA i strefie Euro o skali przekraczającej panikę po upadku Lehman Brothers. Wtedy może nastąpić trzecia fala wyprzedaży na światowych giełdach i recesja o skali porównywalnej w Wielką Depresją. Na razie, jako najbardziej prawdopodobny oceniam scenariusz drugi, w którym Włochy unijną bankructwa, ale za cenę utraty przez Niemcy i Francję ratingu AAA. W tym scenariuszu świat doświadczy 2-3 letniej recesji. Drugi pod względem mojej subiektywnej oceny prawdopodobieństwa jest scenariusz globalnej depresji, która potrwa dekadę. Najmniej prawdopodobny jest scenariusz, w którym świat doświadczy tylko pewnego spowolnienia wzrostu. Jeżeli coś się dzieje, szczególnie coś niedobrego, to politycy natychmiast chcą coś zrobić. Zwołują szczyty, ograniczają działania rynków( jak zakaz krótkiej sprzedaży) uchwalają nowe przepisy. Bo wtedy mogą pokazać się w telewizji i ogłosić sukces. Czas pokazuje, że działania polityków (w tym polityków nazywających się bankierami centralnymi) w minionych trzech latach doprowadziły nas nad brzeg przepaści. Teraz trwają przepychanki nad brzegiem tej otchłani, Grek już poleciał w przepaść, Irlandczyk i Portugalczyk wiszą trzymając się krawędzi resztami sił, a Włoch i Hiszpan stoją na krawędzi na czubkach palców machając rękami żeby utrzymać równowagę. Reszta się przepycha, żeby znaleźć się jak najdalej od przepaści, nie dostrzegając, że wszyscy są powiązani liną. Obecna strategia przepychanek doprowadzi do tego, że po kolej w przepaść polecą następni z tłumu. Tymczasem trzeba albo odciąć linę i zadbać, żeby następni nie zbliżyli się do przepaści (wyrzucić kraje PIIGS ze strefy euro), albo zgodnie zaprzeć się nogami i wyciągnąć wszystkich z otchłani, (czyli wyemitować euroobligacje gwarantowane przez wszystkie kraje). Najsilniejszy w tłumie jest Niemiec, ale sam nie utrzyma wszystkich, nawet jak się zaprze z całych sił. Dlatego musi przyjść taki moment, w którym albo Niemiec odetnie linę od siebie, żeby nie dać się wciągnąć w otchłań, albo pozostali się zamkną i zaczną grzecznie wykonywać polecenia Niemca, żeby uratować jak najwięcej osób. Na początku sierpnia okazało się, że sytuacja nad przepaścią stała się bardzo trudna, ponieważ zaczął wiać bardzo silny wiatr spychający w przepaść. Polak jest mały i chudy, sam nikomu nie może pomóc, bo jest za słaby, nie jest też powiązany z nikim liną, więc nie może wspólnie ciągnąć. W tej sytuacji powinien odsunąć się jak najdalej od krawędzi (robić reformy), bo silny wiatr może go pchnąć w otchłań. Rybiński
EKONOMICZNI SZARLATANI Pan Redaktor Adam Leszczyński, który wyrasta chyba na „pierwsze pióro ekonomiczne” Gazety Wyborczej, bo po uszczypliwościach w stosunku do CAS, wziął się za podkopywanie swojego redakcyjnego kolegi Witolda Gadomskiego za jego krytykę Paula Krugmana „komentatora New York Timesa, ekonomisty i laureata nagrody Nobla - a oprócz tego autora wpływowego podręcznika do ekonomii, chętnie wykorzystywanego na amerykańskich uniwersytetach”.
http://wyborcza.pl/1,75968,10113528,W_obronie_pewnego_noblisty.html
Pan Reaktor Leszczyński nie sądzi, żeby Krugman potrzebował obrony z jego strony, – „ale być może polska debata o kryzysie odrobinę na tym zyska”. Mieszanie się przeze mnie w spory redaktorów GW to może nie najlepszy pomysł, „ale być może polska debata o kryzysie odrobinę na tym zyska”. Co mówi Krugman? Po pierwsze - że pakiet stymulacyjny Obamy zadziałał (inaczej niż twierdzi Gadomski), ale że był za mały!!! To, że mówi tak „noblista z Princenton” to akurat zupełnie nic nie znaczy. Ale zostawmy jałowe spory o to, czy byłoby dziś gorzej, lepiej czy tak samo, gdyby nie „pakiet stymulacyjny Obamy”. (A dla historycznej ścisłości to Busha i Obamy, bo pierwsze 800 mld USD wydrukowali jeszcze za czasów Sekretarza Paulsona, – od którego nazwiska wzięła się nawet nazwa pierwszego pakietu „stymulacyjnego”.) Przyjrzyjmy się liczbom. Pan Redaktor Leszczyński powołując się na Raport Prezydenckiej Rady Doradców Ekonomicznych pisze, że „pakiet uratował (lub stworzył) 2,4 mln miejsc pracy - co kosztowało ok. 116 tys. dol. w przeliczeniu na osobę rocznie”!!! Otóż PKB USA wynosi ok. 15 bln dol. A pracuje w USA ok. 200 mln osób. Wychodzi, że jedno miejsce pracy daje 75 tys. dol. z owego PKB. A za uratowanie (lub stworzenie) jednego miejsca pracy rząd zapłacił 116 tys. $! Zważywszy, że Krugman jest rzeczywiście autorem „wpływowego podręcznika do ekonomii chętnie wykorzystywanego na amerykańskich uniwersytetach” nie ma się, co dziwić, że gospodarka USAA+ jest w coraz gorszym stanie. Oczywiście dalekim do upadku i niewypłacalności, – ale na jak najlepszej drodze ku nim. Jak pisze Pan Redaktor Leszczyński „Zachodu nie stać na straconą dekadę niskiego wzrostu gospodarczego i wysokiego bezrobocia. Krugman to rozumie, Gadomski nie. Koszty milionów rąk bez pracy są ogromne, nie tylko w wymiarze straconego bogactwa, (które mogłoby zostać wyprodukowane w sytuacji pełnego zatrudnienia), ale także w wymiarze politycznym. Ryzyko destabilizacji systemu politycznego przez sfrustrowanych wyborców jest zbyt duże.” Abstrahując już od faktu, że o ekonomii „pełnego” zatrudnienia uczono z bardzo „wpływowych podręczników do ekonomii” w czasach „pełnego zatrudnienia”, ale za to pustych półek, że jak na „uratowanie (lub stworzenie) jednego miejsca pracy wydaje się więcej niż to miejsce pracy przynosi dochodu, to o „ryzyko destabilizacji” musi rosnąć. Rację ma natomiast Pan Redaktor Leszczyński w kwestii politycznej pisząc, że „w nowoczesną demokrację w ogóle, a amerykańską w szczególności, wbudowana jest obietnica rosnącego dobrobytu. Jeżeli nie jest spełniona, szybko zaczynają się problemy, bo zdesperowani ludzie zaczynają wierzyć szarlatanom”. Z tą małą poprawką, że ludzie jeszcze nie byli „zdesperowani” jak zaczęli wierzyć politycznym i ekonomicznym „szarlatanom”, pokroju Obamy i Krugmana, w „obietnice rosnącego dobrobytu”. Rosnącego stale i szybko! Rosnącego za sprawą rządu i jego wydatków. Rosnącego przy pomocy „czarów” w mennicy. „Pamiętają państwo lekarza ze szpitala wojskowego w Przygodach dobrego wojaka Szwejka” – pyta dramatycznie Pan Redaktor Leszczyński? „Wybitny ów specjalista na każdą przypadłość aplikował pacjentowi lewatywę. Tak samo zachowują się dziś liberalni ekonomiści: gospodarka przeżywa zawał, a oni proponują lewatywę. A ekonomistę, który proponuje inne rozwiązania, uznają za groźnego hucpiarza. Choćby miał Nobla”. Tymczasem to właśnie „wybitny ów specjalista na każdą przypadłość aplikuje” drukowanie większej ilości pieniędzy. To nic, że nie pomogło. Że bezrobocie wzrosło w ciągu ostatnich 3 lat mimo wydrukowania 1,5 bln USD i pożyczenia kolejnych 5 bln USD na wydatki rządowe. Dodrukować trzeba więcej. Może „zdesperowani ludzie” jeszcze raz dadzą się oszukać a wolnorynkowych „wrogów ludu” skarze się na niebyt. Gwiazdowski
Uczyliśmy się bronić przed komunizmem… Andrzej Gwiazda: Dla nas, pracujących w komunistycznym przemyśle, było oczywiste, że żaden komitet i opozycja, którą nazywa się teraz kanapową, czyli Komitet Obrony Robotników, który liczył 22 osoby, i Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela nie jest w stanie chronić robotników. System komunistyczny oszukiwał tych ludzi we wszystkich małych i dużych sprawach, co oznaczało, że muszą nauczyć bronić się przed tym sami. Wolne Związki Zawodowe powstały właśnie po to, aby robotnicy nauczyli się, jak postępować w sytuacjach konfliktowych w swoich zakładach pracy. Ten cel WZZ udało się w bardzo dużym stopniu zrealizować. Wiele zakładów i wydziałów odnosiło wtedy w sporach z dyrekcją zauważalne sukcesy. Przełomowym wydarzeniem było na przykład to, że naszym kolegom ze Stoczni Gdańskiej udało się namówić cały wydział do odmowy pracy w nadgodzinach. A praca w nadgodzinach była w interesie majstra, kierownika i przede wszystkim dyrektora, bo wiadomo było, że wykonanie planu bez nadgodzin jest niemożliwe. Ludzie, którzy organizowali WZZ, odegrali później ogromną rolę podczas strajków sierpniowych i byli bardzo aktywni, kiedy powstawał NSZZ „Solidarność”. To nie było ukartowane, jak się nieraz mówi. Po prostu my mieliśmy omówione już dawno sprawy Polski, jej interesy i przewidywaliśmy strajk. Dlatego, kiedy doszło do wyborów prezydium, to najwięcej i najciekawiej mówili członkowie WZZ. Nic dziwnego, że to oni zostali wybrani. Od powstania NSZZ „Solidarność” pole naszej działalności się rozszerzyło. Wiele się też zmieniło.
Na przykład nie traciliśmy już czasu na zachowywanie reguł bezpieczeństwa. W czasach WZZ najbardziej odważne zebrania liczyły 40 osób. Normalnie spotykaliśmy się ze względów bezpieczeństwa w grupach 5-, 6-osobowych. Pamiętam sytuację, kiedy Lech Kaczyński przekradał się krzakami na spotkanie z kilkuosobową grupą robotników, żeby ich nauczyć korzystania z prawa pracy. We wrześniu 1980 roku spotykaliśmy się już w halach fabrycznych, gdzie gromadziło się po kilkaset osób. A bywało, że można nawet było nas liczyć w tysiącach. Nie zmieniliśmy jednak z tego powodu poglądów. To, co zawsze mówiliśmy członkom WZZ, mówiliśmy również później do większej grupy osób. Po prostu nasza wcześniejsza działalność nabrała większego rozmachu.
"Najbardziej symbolicznym starciem z bolszewikami był bój pod Ossowem, gdyż podczas niego zginął ks. Skorupka" W niedzielę w Ossowie pod Warszawą odbyła się rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej 1920 r. Nie zabrakło ułańskich szarż, wystrzałów artyleryjskich i karabinowych. To żywa lekcja historii i patriotycznego wychowania dla młodych ludzi - uważa reżyser inscenizacji Andrzej Michalik. Centralnym punktem ossowskich obchodów rocznicy Bitwy Warszawskiej była inscenizacja walk polsko-bolszewickich, jakie stoczono w sierpniu 1920 r. W tym roku ze względu na zalanie pola, na którym dotychczas organizowano rekonstrukcję, odbyła się ona na miejscowym boisku szkolnym. W niedzielne popołudnie publiczność obejrzała m. in. szarże kawaleryjskie, ataki artyleryjskie z użyciem efektów pirotechnicznych oraz inscenizację spalenia wsi przez bolszewików. Rekonstrukcję, w której wzięło udział ok. 150 członków grup rekonstrukcyjnych z całego kraju, zakończyła scena zwycięskiego szturmu wojsk polskich. Następnie wojska obu walczących stron odbyły defiladę na polu bitwy. W kulminacyjnym momencie widowiska bohaterską śmierć poniósł ks. mjr. Ignacy Skorupka, kapelan 1. batalionu 236. pułku piechoty Armii Ochotniczej. "Ksiądz Skorupka był człowiekiem, który zagrzewał żołnierzy do walki, dokonywał cudu swoimi słowami, sprawiał, że ludzie chcieli walczyć, a nawet ginąć dla jednego wspólnego celu, pod jednym sztandarem" - powiedział PAP odtwórca roli ks. Skorupki Wojciech Urbanowski. W tym roku do scenariusza rekonstrukcji Bitwy Warszawskiej dołączono nowe elementy. Organizatorzy przybliżyli widzom genezę wojny polsko-bolszewickiej oraz Bitwy Warszawskiej. Zainscenizowano także rozmowę Włodzimierza Lenina z dowódcą Frontu Zachodniego w tej batalii Michaiłem Tuchaczewskim. "Wojna polsko-bolszewicka miała zasadnicze znaczenie nie tylko dla Polaków, ale i dla całej Europy. Założeniem wojsk bolszewickich było bowiem dotarcie co najmniej do Berlina i połączenie się z ówczesną rewolucją niemiecką. Leninowi chodziło o to, żeby rewolucją bolszewicką ogarnąć cały świat. Oczywiście historycy mogą się spierać, ale uznajemy, że symbolicznym przełomem Bitwy Warszawskiej, czyli centralnego etapu wojny polsko-bolszewickiej, były: bitwa pod Ossowem i bitwa pod Radzyminem. Najbardziej symbolicznym starciem z bolszewikami był bój pod Ossowem, gdyż podczas niego zginął ks. Skorupka. W naszej wsi znajduje się również krzyż, który oznacza najdalej wysunięte na Zachód miejsce, do którego dotarli bolszewicy w sierpniu 1920 r." - podkreślił w rozmowie z PAP autor scenariusza rekonstrukcji Jacek Krzemiński. Po rekonstrukcji bitwy dokończono, rozpoczęte w sobotę, Mistrzostwa Polski Formacji Kawaleryjskich o Puchar Ministra Obrony Narodowej. Następnie zainscenizowano szarżę polskiej kawalerii, którą w sierpniu 1920 r. przeprowadził marszałek Józef Piłsudski wyprowadzając kontruderzenie znad Wieprza po zwycięstwach w Radzyminie i Ossowie. "Głównym celem naszej inscenizacji była edukacja Polaków, gdyż wielu z nich nie wie, co wydarzyło się w sierpniu 1920 r. Przez dziesiątki lat po II wojnie światowej wydarzenia te były wymazywane z historii, w tamtym okresie niedopuszczalne było mówienie o polskim zwycięstwie nad bolszewikami. Dzisiejsza rekonstrukcja stanowiła żywą lekcję historii i patriotycznego wychowania dla młodych ludzi" - powiedział PAP reżyser inscenizacji oraz prezes Stowarzyszenia Miłośników Kawalerii im. 1. Pułku Ułanów Krechowieckich Andrzej Michalik. W dniach 13-15 sierpnia 1920 roku na przedpolach Warszawy odbyła się decydująca bitwa wojny polsko-bolszewickiej, określana mianem "Cudu nad Wisłą". Została rozegrana zgodnie z planem operacyjnym, który w oparciu o ogólną koncepcję Józefa Piłsudskiego, opracowali szef sztabu generalnego Tadeusz Rozwadowski, płk Tadeusz Piskor i kpt. Bronisław Regulski. Bitwa warszawska została uznana za 18 przełomową bitwę w historii świata. Zdecydowała o zachowaniu niepodległości przez Polskę i zatrzymała rozprzestrzenienie się rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią. Organizatorami rekonstrukcji było Starostwo Powiatowe w Wołominie i Stowarzyszenie Miłośników Kawalerii im. 1. Pułku Ułanów Krechowieckich.
Na poniedziałek, w ramach obchodów rocznicy Bitwy Warszawskiej, w Ossowie zaplanowano m.in. XIII zawody Militari o Szablę Starosty Wołomińskiego i Puchar Przewodniczącego Rady Powiaty Powiatu Wołomińskiego. (PAP)
Powstanie Warszawskie mogło się udać, a Bitwa Warszawska nie Marian Hemar w swoim wierszu, „Kto rządzi światem” pisał o głupcach, co rozumieją bezwiednie, jak dziś w cuglach, szach mach, wygrać wszystkie wojny poprzednie. Mam wrażenie, że publicystyka i polityka jest przesiąknięta właśnie takimi rozważaniami głupców. Obchodząc dziś rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej, zapominamy, dlaczego ona była taka ważna, dlaczego był to taki sukces, dlaczego żołnierze i ich dowódcy okryli się taką chwałą i sławą. Nie, dlatego, że pobili bolszewików, nie, dlatego, że był to przełom w wojnie Polsko- Bolszewickiej, ale dlatego, że tą bitwę można było zwyczajnie przegrać. Dokładnie tak, jak przegraliśmy Powstanie Warszawskie. Porównanie jak najbardziej na miejscu. Tak Piłsudski jak i Bór-Komorowski podejmowali decyzje nie mogąc znać wszystkich okoliczności wojny, w której brali udział. Obydwaj działali w świecie rzeczywistym, nie podczas jakiejś inscenizacji, rekonstrukcji i nie dysponując setkami analiz historycznych i nie znając skutków swoich decyzji. Piłsudski nie siedział w głowach Tuchaczewskiego, Gaja Dimitriewicza, Budionnego, nie znał ich myśli, nie mógł być pewien ich planów i nie posiadał ich wiedzy o wrogich nam wojskach, którymi dowodzili oraz o ich możliwościach technicznych, ludzkich, logistycznych i warunkach geograficznych. Piłsudski nie siedział także w duszach swoich dowódców realizujących rozkaz, ani w duszach dowódców, z którymi się ścierali, miał świadomość wysokiego morale swoich wojsk, ale też zdawał sobie sprawę, że nie wszędzie takie wysokie i jak blisko jest od euforii do paniki. Pomimo to podjął wielkie ryzyko przegrupowania armii i kosztem niesłychanego osłabienia obrony Warszawy dokonanie jej przegrupowania, by uderzyć znad Wieprza. Wcale nie był pewny, że się uda. Historia wskazuje wręcz, że miał więcej obaw, niż się niektórym wydaje, mało tego odczuwał strach, że się nie uda (mając oczywiście nadzieję) i dlatego de facto podał się zaocznie do dymisji i oddał do dyspozycji Premiera. Po prostu wiedział, że to jedyna szansa i liczył, że może się udać oraz wiedział, że ktoś taką decyzję musi podjąć i wziąć ją na swoje barki. Nawet, jeśli jest błędna. Podobnie postąpili Bór i Sobola, gdy podejmowali decyzję o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego. Nie znali wszystkich okoliczności militarnych, nie siedzieli w głowie Hitlera ani Żukowa. Nie mogli przewidzieć jak się zachowa Churchill, Roosevelt czy Stalin. Sytuacja była bez precedensu, a jeśli mogli się doszukiwać analogii to zazwyczaj wojska oblegające miasto czy twierdzę zawsze skwapliwie korzystały z rewolt na tyłach wroga. Tak jak Piłsudski liczył, że obrońcy Warszawy wytrzymają i Budionny nie zdąży, a siły Tuchaczewskiego są tam gdzie są, a Gaj-Chan nie jest tak silny jak się opowiada, tak Bór liczył na kampanię dyplomatyczną USA i WB wspierającą swojego najwierniejszego sojusznika, oraz na wykorzystanie Brygady Powietrznodesantowej Gen. Sosabowskiego (wszak przez tyle lat właśnie do takiego czynu była szkolona). Nikt podejmując decyzje militarne w obliczu sojuszy nie zakłada zdrady sojuszników. Nikt nie zakłada marnotrawstwa zasobów i działania przyjaciół, wrogów czy nawet czerwonej zarazy w sposób sprzeczny z logiką wojenną. Inaczej, żadne decyzje nie mogłyby być podejmowane, a rozkazy wydawane. Gdyby Piłsudski wiedział jak wspaniałym triumfem zwieńczy swoje dowództwo podejmując takie a nie inne decyzje, to żyłby bezstresowo, czekał spokojnie na wroga kurząc papierosa lub kłusował po gaikach na swojej Kasztance. Gdyby Komorowski, Jankowski czy Monter wiedzieli, jakie skutki przyniesie Powstanie Warszawskie, jak zostanie zaprzepaszczone i zmarginalizowane przez WIELKĄ POLITYKĘ, być może podjęliby jakąś inną decyzję. Pewnie nie staliby z bronią u nogi i nie wydali szwabom warszawskich mężczyzn, ale – nie wiem – może wydaliby rozkaz przebicia się wszystkich młodych ludzi do Puszczy Kampinoskiej, może wymusiliby na aliantach wykorzystanie zasobów Sosabowskiego i jakieś gwarancje pomocy. Może Powstanie Warszawskie zaczęłoby się wraz z desantem spadochronowym naszych komandosów. To było ok. 1000 polskich żołnierzy, znakomicie zmotywowanych i uzbrojonych, których wartość bojowa przekraczała dziesięciokrotnie wartość bojową najlepszych jednostek Wehrmachtu, jakimi w okolicach Warszawy dysponowali Niemcy. Kto wie, może Powstanie Warszawskie rozegrałoby się jak w www.1944.pl Ciszewskiego i byłoby wygrane. W momencie podejmowania decyzji, w oparciu o wiedzę, jaką mieli dowódcy Powstanie Warszawskie tak samo można było wygrać, jak przegrać Bitwę Warszawską. Cudem nad Wisłą nie było jednak skuteczne przeprowadzenie uderzenia okrążającego znad Wieprza, cudem było, że historia dała Piłsudskiemu szansę by taki rozkaz wydać. Paradoksalnie wygrana warszawska w 1920 roku jak przegrana warszawska w 1944 r. zależała w znacznej mierze od chorego umysłu Stalina, który skazał bolszewików na klęskę pozwalając Budionnemu oblegać Lwów, – dzięki czemu KonArmia z komisarzem Bablem na taczance nie zdążyła na bitwę, a 24 lata później umożliwił wrogim (podobno) Niemcom zdławienie Powstanie zatrzymując Armię Czerwoną na Wiśle, uprawiając bandycką dyplomację i utrudniając aliantom udzielanie pomocy technicznej. Tak jak mieliśmy szczęście, że pojawiły się umysły, mądrzy dowódcy, (bo Piłsudski nie działał w próżni) i decyzje z charakterem wykorzystujące błąd Stalina w czasie Wojny z Bolszewikami, tak zabrakło mądrych dowódców, ludzi z charakterem i właściwych decyzji u naszych aliantów w obliczu decyzji Stalina w sprawie Powstania Warszawskiego. Znamienne, że ci sami głupcy, którzy dziś wiedzą jak wygrać dawno rozegrane bitwy, jak nie podejmować decyzji, znając ich skutki, chętni do sądów po latach nie zdając sobie nawet w ułamku sprawy z ówczesnych realiów, okoliczności, warunków i rozterek tych odważnych ludzi, równie chętnie pozabieraliby szacunek i chwałę dowódcom, których decyzje jednak doprowadziły do zwycięstwa i chwały, prowadząc dochodzenia, kto taki a nie inny plan nakreślił, kto miał chandrę, stracha, depresję, a kto nie. Do was wołam krytycy Piłsudskiego i fałszywi znawcy II Wojny światowej, w Dniu Wojska Polskiego, rocznicę wygrania Bitwy Warszawskiej, rocznicę odparcia przez powstańców ataku na Plac Krasińskich, stańcie w pokorze w obliczu prawdziwych bohaterów błagając o przebaczenie, albo zagrzebcie się w jakieś dziurze ze swoimi chorymi analizami, lub skoczcie wśród oklasków z wysoka na ryj – najlepiej do gnojówki. Łażący Łazarz
W hołdzie Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu Sto sześćdziesiąt osób wyróżnionych odznaczeniami przez śp. Lecha Kaczyńskiego prowadziło dziś wartę honorową dla uczczenia tragicznie zmarłego prezydenta i pozostałych ofiar katastrofy smoleńskiej. Uczestnicy oddali hołd zmarłemu zwierzchnikowi sił zbrojnych, generalicji i pozostałym uczestnikom tragicznie zmarłych w drodze do Katynia. Ponowili też apel o uczczenie Ofiar tragedii narodowej pomnikiem na Krakowskim Przedmieściu. Zebrani przed pomnikiem Prymasa Stefana Wyszyńskiego, przemaszerowali pod Pałac Prezydencki. Uformowani w dwuszeregu uczestnicy warty uczcili minutą ciszy moment, w którym 10 kwietnia 2010 r. doszło do katastrofy TU-154M z delegacją lecącą na uroczystości 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. Inicjatorami wystawienia Warty Honorowej była grupa osób represjonowanych w okresie PRL i internowanych podczas stanu wojennego a patronatem wydarzenie objęło stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza. Podczas uroczystości aktorka Katarzyna Łaniewska odczytała też oświadczenie uczestników warty honorowej. Poniżej jego treść:
Święto Wojska Polskiego obchodzone w rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 roku, wielkiego zwycięstwa, które oddaliło bolszewicką nawałę od Polski i od całej Europy, powinno skłaniać do zadumy nad niedawną historią i nad dzisiejszą My, uhonorowani orderami i odznaczeniami za zasługi dla Rzeczpospolitej, stajemy w tym dniu uroczystym na Warcie Honorowej składając hołd delegatom narodu poległym 10 kwietnia 2010 roku w drodze do Katynia: Zwierzchnikowi Sił Zbrojnych, Prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu, Jego Małżonce, Generalicji i wszystkim uczestnikom tragicznego lotu. W tym miejscu szczególnym, ponawiając apel o godne uczczenie ofiar wielkiej tragedii narodowej pomnikiem na Krakowskim Przedmieściu, powtarzamy zobowiązanie, które pozostawił nam ś.p. Prezydent Polski profesor Lech Kaczyński: Będę robił wszystko, żeby Nasz Kraj szedł drogą demokracji, aby Polskie Państwo było silne, aby potrafiło chronić słabszych, aby traktowało swoich obywateli równo, aby zwyciężyła uczciwość, a nie cynizm i draństwo.
Warszawa 15 sierpnia, 2011 r.
Niedokończona dekomunizacja. "Przez dwa lata sprawa nie trafiła na posiedzenie plenarne mimo licznych ponagleń" O likwidację komunistycznych nazw ulic i pomników bardzo zabiegał śp. Janusz Kurtyka
Jak długo jeszcze będziemy chodzić w wielu polskich miastach po ulicach i placach, których patronami są komunistyczni zbrodniarze, a w ich centrach - jak np. w Nowym Sączu - stoją nadal pomniki ku czci Armii Czerwonej bądź rodzimych zdrajców oraz utworzonych przez nich bojówek w rodzaju Gwardii i Armii Ludowej? Odpowiedź na to pytanie brzmi: niestety, jeszcze bardzo długo. Nic nie dała, bowiem wspomniana tu przeze mnie w kilku tekstach akcja Instytutu Pamięci Narodowej (koordynowana przez pracującego w jego Krakowskim Oddziale historyka - doktora Macieja Korkucia) apelowania do władz samorządowych, na których terenach widnieją nadal relikty sowieckiego reżimu. Każdy taki list opatrzony był szczegółową informacją na temat danej osoby albo organizacji, ukazując haniebną rolę, jaką odegrała ona w najnowszej historii Polski. Ta zapoczątkowana za prezesury śp. profesora Janusza Kurtyki (podpisywał wszystkie pisma) akcja nie spotkała się z pożądanym odzewem, a po 10 kwietnia 2010 roku została praktycznie zawieszona. Dlaczego? Jak wyjaśnił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" rzecznik Instytutu Andrzej Arseniuk, przyczyną był słaby odzew samorządowców."- Nawet te władze, które chciały dokonać zmian, po referendach wśród mieszkańców danych ulic, którzy z reguły byli przeciwni temu, wycofywały się" - powiedział gazecie Arseniuk. Rozumiem, że wielu radnych, wójtów, burmistrzów, a nawet prezydentów miast ma komunistyczne korzenie, hasło zmiany nazwy ulicy, czy patrona instytucji większości rodaków kojarzy się zaś nie z wyrównywaniem historycznych rachunków, lecz wyłącznie z dodatkowymi kosztami i problemami, ale ich postępowanie pozostaje w jawnej sprzeczności z Konstytucją RP oraz z kodeksem karnym, które jednoznacznie zakazują propagowania symboli nazizmu i komunizmu w polskiej przestrzeni publicznej (grozi za to kara pozbawienia wolności). Dr Korkuć przypomina, że prezesowi Kurtyce nie chodziło o nakazanie czegokolwiek władzom lokalnym (nie miał takich możliwości), ale o zwrócenie im uwagi oraz o zaapelowanie do ich sumień i do poczucia szacunku dla narodowej pamięci. Ponieważ te prośby okazały się typowym grochem rzucanym o ścianę, jedyna nadzieja pozostaje w Sejmie, który już dawno powinien zająć się gotowym projektem ustawy o dekomunizacji przestrzeni publicznej, zgłoszonym w 2009 roku przez Prawo i Sprawiedliwość. Sejmowe komisje postanowiły jednak, że zarekomendują niższej izbie parlamentu jego odrzucenie. Przez dwa lata sprawa nie trafiła na posiedzenie plenarne mimo licznych ponagleń ze strony stowarzyszeń patriotycznych, m.in Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie. "- Czekamy, co zrobi parlament w tej sprawie, ponieważ rozwiązanie ustawowe będzie o wiele lepsze" - skomentował tę sytuację rzecznik IPN. O projekcie przypomniano teraz na portalu internetowym PiS. Czytamy tam, że zakłada on "oczyszczenie życia publicznego z symboli komunizmu", m.in. "przez zmiany nazw obiektów i urządzeń przeznaczonych do użytku publicznego, usunięcie z widoku publicznego materialnych symboli komunizmu oraz odebranie orderów, odznaczeń, oznak, tytułów honorowych i innych wyróżnień imiennych przyznanych za zasługi na rzecz komunizmu przez komunistyczne władze państwowe w latach 1944-1989". A propos tej ostatniej kwestii, to POKiN dwukrotnie już zwracało się do Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari o odebranie tego odznaczenia wszystkim niegodnym go osobom z generałem Wojciechem Jaruzelskim na czele. Pewna nadzieja pojawiła się ostatnio w Senacie, który przygotował podobny projekt po petycji samorządowców z Jastrzębia-Zdroju. "- To jest ważna ustawa, która jest pewnego rodzaju konsekwencją obowiązujących przepisów. Przecież przestępstwem jest propagowanie systemu totalitarnego, natomiast toleruje się nazwy ulic, jako żywo przypominające tamten system. Jest to gloryfikacja i rozpowszechnianie idei systemu totalitarnego" - powiedział "ND" senator Stanisław Piotrowicz (PiS), jeden z inicjatorów projektu ustawy o usunięciu z nazw dróg, ulic, mostów, placów i innych obiektów symboli ustrojów totalitarnych. Pierwsze czytanie już się odbyło na posiedzeniu senackiej komisji administracji, w którym uczestniczył dr Korkuć, przedstawiając to zagadnienie w skali krajowej. Posiedzenie zostało jednak odroczone do czasu zasięgnięcia nowych opinii i informacji. "- Podczas prac komisji był pewien opór ze strony senatorów Platformy. Ja w różny sposób podejmowałem działania, aby już na pierwszym posiedzeniu komisji petycji nie odrzucić tego projektu, żeby móc dalej prowadzić te prace" - wyjaśnił "Naszemu Dziennikowi" Piotrowicz. Jedno jest pewne: bez ustawy, która odgórnie rozwiąże ten problem nie ma co liczyć na jego pozytywne podjęcie przez zdecydowaną większość samorządowców, mimo że to właśnie oni mają kompetencje w tej materii i powinni występować z własnymi inicjatywami, zgodnymi z Konstytucją, prawdą historyczną i zdrowym rozsądkiem. Wzorem dla nich może być Kraków, który zaraz na początku lat 90. pozbył się wszelkich śladów po komunizmie ze swojej przestrzeni publicznej. Jerzy Bukowski
Wybory są po to, by je wygrać. KNP zbiera podpisy! Startujemy do wyborów, jako Komitet Wyborczy Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego. Robi to wrażenie komitetu niepartyjnego – w rzeczywistości „Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikke” to skrót (!?!) nazwy partii nazywającej się Kongres Nowej Prawicy.
O nazwie partii Konwentykl, podejmując niemal w ostatniej chwili decyzję o zmianie skrótu nazwy (ledwo zdążyliśmy ją zarejestrować w sądzie przed wyborami!), chciał umożliwić manewrowanie nazwą. Np. mogliśmy startować, jako KNP i na liście naszej mogli znaleźć się ludzie z innych partyj – a wtedy nasi byliby oznakowani „Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikke”. Wyszło odwrotnie, bo nie doszło do porozumienia – i z innych ważnych względów. W każdym razie: w oświadczeniach i pismach oficjalnych występujemy, jako Kongres Nowej Prawicy; w tytule list wyborczych – a także tam, gdzie można by nas było pomylić jakąś inną „Prawicą” – jako Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikke. A tak w ogóle to używamy po prostu nazwy „Nowa Prawica”. Tak jak na logonie.
O tym, co nas wyróżnia Kongres Nowej Prawicy to partia zupełnie inna niż partie „Bandy Czworga”. Doskonale Państwo wiecie, że nie idziemy do wyborów po to, by zająć ministerialne posady, – lecz po to, by zmienić ustrój na normalny. Tworzycie Państwo ogromną społeczność. Ważne jest przy tym, że ONI mogą sobie być ogromni, ale nie mają pojęcia, o co walczą. IM chodzi o to, by trwać w miejscu. My jesteśmy ogromną grupą promującą ideę Wolności i Sprawiedliwości, gwarancji dla Własności – i kilku innych wartości, których dzisiejsze totalitarne d***kracje nienawidzą. Chcemy zmienić ten świat na lepszy! Nie idziemy sami. Są z nami ludzie o zbliżonych poglądach. I to już wywołuje kontrowersje.
O pierwszych kontrowersjach Odebrałem np. kilka listów (i przeczytałem kilka komentarzy) od osób zaniepokojonych pojawieniem się na listach Nowej Prawicy np. p. Krzysztofa Országha. Dyskusje trwają na różnych forach, odzywają się różni ludzie. W szczególności irytujące dla nich, – bo niekonsekwentne – było pojawienie się człowieka, który postulował (i przeprowadził!) zakaz noszenia kijów baseballowych – obok ludzi, którzy domagają się prawa do posiadania broni palnej. Zaniepokojenie doskonale rozumiem, ale go nie podzielam – z powodów jak niżej. Otóż wybory są po to, by je wygrać. Nasz rdzenny elektorat to jakieś 3% – ludzie, którzy rozumieją i akceptują WSZYSTKIE nasze argumenty. Jest jednak jakieś 20% ludzi, którzy akceptują 85% tych argumentów, a nawet 40% takich, którzy akceptują 70% naszych argumentów (każdy innych!) – i gotowi są pogodzić się z tym, że wszystkich nie zrealizujemy, ale ponieważ i tak zrealizujemy więcej niż jakiś POPiS, to zagłosują. Więc należy ich przyciągać, a nie zrażać. Wszyscy domagają się, by poszerzać bazę naszych wyborców, ale przy pierwszej okazji od razu stroszą się jak jeże. Tymczasem p. Országh nie jest Członkiem KNP, nie zmusza nas, więc do jakichkolwiek kompromisów; On tylko chce polepszyć sytuację ofiar przestępstw, uznał, że KNP najlepiej to uczyni, więc zgodził się wystartować z naszych list. Z czego powinniśmy się cieszyć. Proszę też pamiętać, że groziły nam znacznie gorsze rzeczy. Gdybyśmy np. zawarli porozumienie z PJN, to musielibyśmy wpisać na nasze listy osławioną p. Elżbietę Jakubiakową… To się nazywa „z dobrodziejstwem inwentarza”. Takie są konsekwencje rozszerzania bazy o całe bloki. Ja p. Krzysztofa Országha widziałem przedtem raz, wiele lat temu – ale jest On kandydatem wystawionym przez Okręg Bydgoski – więc zakładam, że nasi Koledzy wiedzą, co robią. Krytycy mają rację: różnica w podejściu jest fundamentalna. My wierzymy, że człowiek ma wolną wolę – i jeśli ustanowimy odpowiedni system zachęt i represyj, to będzie na ogół zachowywał się racjonalnie. Natomiast p. Országh wierzy raczej w prewencję, chce zapobiegać; traktuje ludzi jak krowy czy małe dzieci – a więc stoi po drugiej stronie ideologicznej bariery. Jednak dla potencjalnych ofiar przestępstw nie są ważne motywy ideologiczne, (które rozumie 2% ludzi), lecz praktyka. Więc mogą zagłosować. P. Krzysztof Országh ma zresztą większość poglądów jak najbardziej słusznych, jest np. zwolennikiem kary śmierci, – więc może kiedyś przekonamy Go, by przeszedł na naszą stronę i wstąpił do Kongresu Nowej Prawicy. Na razie jednak pozwólmy Mu przyciągać do nas wyborców, którzy nie ze wszystkim się z nami zgadzają… Jak zagłosują i przekonają się, że jest lepiej – to zapewne też dadzą się przekonać! O tym jak można pomóc
By wziąć udział w tych wyborach, trzeb zebrać podpisy. Proszę zajrzeć tutaj i pobrać uniwersalną kartę do zbierania podpisów (plik jpg) lub tutaj (plik .zip
– listy od razu z podziałem na okręgi). Liczymy, że dzięki Państwu Komitet Wyborczy Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikke uzbiera podpisy, jako pierwszy. Niech żyją: Wolność! Własność! Sprawiedliwość! Honor! Prawda! Tradycja! i Praworządność! JKM
91 rocznica zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej 15 sierpnia mija 91 rocznica Bitwy Warszawskiej, w której Polacy odnieśli zwycięstwo nad Armią Czerwoną. Wygrana polskich żołnierzy na blisko 20 lat zapewniła naszemu krajowi niepodległość i równocześnie uchroniła Europę Zachodnią przed rewolucją komunistyczną. Bitwa Warszawska była jednym z ważniejszych starć wojny polsko-bolszewickiej, wywołanej przez Rosję radziecką, dążącą do podboju państw europejskich i przekształcenia ich w podległe republiki. Wojna polsko-bolszewicka rozpoczęła się krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Celem Józefa Stalina było najpierw pokonanie Polski, a potem wszczęcie komunistycznej rewolucji w Niemczech i w krajach powstałych z rozpadu Austro-Węgier. Na początku maja 1920 roku Armia Czerwona rozpoczęła ofensywę, dowodzoną przez Michaiła Tuchaczewskiego, jednego z najzdolniejszych dowódców sowieckich. Celem miało być zdobycie Warszawy. Jednocześnie armia Siemiona Budionnego atakowała Polaków w rejonie Lwowa, a korpus kawalerii Gaj-Chana miał opanować północne Mazowsze, by w ten sposób otoczyć i ostatecznie pokonać siły polskie. Przewaga bolszewików była ogromna. Wydawało się że opanowanie Warszawy potrwa kilka godzin. Jednak w czasie, kiedy Armia Czerwona zbierała siły do ostatecznej bitwy, Polacy przegrupowali wojska, przez co pokrzyżowali sowietom plany. Bitwa Warszawska odbyła się w dniach 13-15 sierpnia 1920 roku. Głównym celem operacji było odcięcie korpusu Gaj-Chana od armii Tuchaczewskiego i od zaplecza oraz doprowadzenie do bitwy na przedpolu Warszawy. Operacja składała się z trzech faz – obrony “przedmieścia warszawskiego” na linii Wieprza, Wkry i Narwi, rozstrzygającej ofensywy znad Wieprza oraz wyparcia Rosjan za Narew, pościgu, osaczenia i rozbicia armii Tuchaczewskiego. Bitwa Warszawska rozpoczęła się 13 sierpnia walką o przedpole, między innymi o Radzymin, który kilkanaście razy przechodził z rąk do rąk. Ostatecznie polscy żołnierze utrzymali Radzymin i okoliczne miejscowości. Do zaciekłych walk doszło pod modlińską twierdzą, pod Pułtuskiem i Serockiem. Ciężki zwycięski bój stoczono o Nasielsk. Mimo to inne jednostki sowieckie nie zaprzestały marszu w kierunku Brodnicy, Włocławka i Płocka. Faza obronna bitwy warszawskiej trwała do 16 sierpnia, kiedy to, dzięki działaniom marszałka Piłsudskiego, nastąpił przełom. Dowodzona przez niego tzw. grupa manewrowa, w skład której wchodziło pięć dywizji piechoty i brygada kawalerii, przełamała obronę bolszewicką w rejonie Kocka i Cycowa, a następnie zaatakowała tyły wojsk bolszewickich nacierających na Warszawę. Tuchaczewski musiał wycofać się nad Niemen. Ostateczną klęskę bolszewicy ponieśli pod Osowcem, Białymstokiem i Kolnem. Straty Rosjan w Bitwie Warszawskiej oszacowano na 25 tysięcy zabitych. Do niewoli wzięto 66 tysięcy jeńców. Polskie straty wyniosły 4 i pół tysiąca poległych, 22 tysiące rannych i 10 tysięcy zaginionych. Bitwa warszawska została uznana za 18. przełomową bitwę w historii świata. Zdecydowała o zachowaniu niepodległości przez Polskę i zatrzymała rozprzestrzenienie się rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią.
IAR/Kresy.pl
Czy Piłsudski pomógł bolszewikom? Wojna lat 1919-20 jest dziś przedmiotem sporów polsko-rosyjskich. Czy stanowisko historiografii rosyjskiej da się jakoś zniuansować? Wśród szerszych kręgów historyków czy w ogóle ludzi zainteresowanych historią temat ten podejmowany jest raczej propagandowo. Istotne znaczenie ma tu wątek jeńców bolszewickich, który został uruchomiony jeszcze na zamówienie Michaiła Gorbaczowa. Przypomnijmy Gorbaczow inicjując ujawnienie części prawdy na temat Katynia – przypisanie wyłącznej odpowiedzialności za zbrodnię NKWD, choć bez wskazania najwyższych władz państwa sowieckiego, realnie odpowiedzialnych za tę decyzję – jednocześnie nakazał swoim propagandystom szukanie anty-Katynia. Nakazał szukanie polskich zbrodni, które w oczach sowieckiej opinii jakoś by zrównoważyły informację o mordzie popełnionym na polskich oficerach. I ten temat w kolejnych falach propagandowych w Rosji powraca. W nieco węższym kręgu wydarzenia sprzed 90 lat dyskutowane są w kontekście odpowiedzialności Piłsudskiego za uratowanie bolszewizmu. Wskazuje się lato i jesień roku 1919, rozmowy w Białowieży i Mikaszewiczach, a przynajmniej tajną ich część, bo oficjalnie dotyczyły one wymiany jeńców. Natomiast nieoficjalnie dotyczyły przerwania działań na froncie polsko-bolszewickim, czynnym praktycznie od lutego.
Dlaczego rozmowy te były tak ważne, skoro ostatecznie w kolejnym roku doszło do eskalacji wojny? Miały one istotne znaczenie dla strony sowieckiej. Chodziło o odciążenie frontu przeciw Polsce, aby można było około 40 tysięcy szabel i bagnetów – jak się wtedy liczyło – przerzucić na front wojny domowej, wojny z Denikinem. Mimo że nie było żadnego układu Piłsudski-Lenin, to już samo prowadzenie takich rozmów realnie umożliwiło stronie sowieckiej przerzucenie tej ilości wojsk na front wewnętrzny. Denikin pisał o tym później w swoich wspomnieniach. Ale standardowo wątek ten w piśmiennictwie rosyjskim powracał. Podjął go Aleksander Sołżenicyn w eseju, który się ukazał w wydanym w latach 70. zbiorze „Iz pod głyb”. Ze strony polskiej również takie oskarżenie pod adresem Piłsudskiego zostało wysunięte. I zrobili to jego polityczni przeciwnicy – posłowie endeccy – już w roku 1920. A mogli to zrobić, ponieważ strona rosyjska w maju tego roku, gdy trwała ofensywa Piłsudskiego na Kijów, ujawniła, na zasadzie przecieku kontrolowanego do komunistycznej prasy niemieckiej, informację o rozmowach z Polakami, jakie toczyły się rok wcześniej. Chodziło o skompromitowanie Piłsudskiego, który mając w roku 1919 okazję zgnieść wspólnie z Denikinem bolszewików paktował z nimi, a teraz porywa się samotnie z motyką na słońce, kiedy w Rosji nie ma już opozycji.
Wspomniał pan o doraźnym konflikcie endeków z Piłsudskim. Czy w Polsce pojawiały się jakieś inne głosy krytykujące marszałka za działania w roku 1919? Po drugiej wojnie światowej temat ten znalazł ważne miejsce w polskiej literaturze emigracyjnej dzięki Józefowi Mackiewiczowi. Jego książka „Zwycięstwo prowokacji” przedstawia w formie publicystycznej zarzuty wobec marszałka, które właściwie formułują Rosjanie. Mackiewicz z pasją oskarża Piłsudskiego o to, iż ten w imię wąsko pojmowanego polskiego interesu narodowego zdecydował się nie pomóc Denikinowi, a faktycznie w krytycznym momencie pomógł Leninowi. Pisarz rozwinął ten wątek w powieści „Lewa wolna”. Tu uwaga na marginesie: „Zwycięstwo prowokacji”, które w zeszłym roku ukazało się po angielsku nakładem Yale University Press, bardzo prestiżowego wydawnictwa, ze wstępem Timothy’ego Snydera, powinno w pierwszej kolejności zostać przełożone na język rosyjski. Znalazłoby z pewnością wielu wdzięcznych czytelników. A jeszcze lepiej gdyby się udało na rosyjski przełożyć takie powieści Mackiewicza jak „Lewa wolna”, bo każdy Rosjanin patriota przeczytałby ją z wielką przyjemnością.
Jakie były reakcje na książki Mackiewicza? Spotykał się on z bardzo ostrymi ripostami ze strony środowisk piłsudczykowskich i nie tylko. Niemal wszystkie odłamy emigracji krytykowały te jego wystąpienia. Może z jednym wyjątkiem, jakim był Jędrzej Giertych, który uważał, że opinia Mackiewicza dotycząca Piłsudskiego tylko potwierdza jego negatywną ocenę marszałka. I na tym tle wywiązała się między nimi pełna szacunku korespondencja.
Może zatem powinniśmy wziąć pod uwagę nasz grzech zaniechania wobec białej Rosji? Warto do tego problemu wracać. Dlatego mówiłem o tym, że dobrze byłoby przełożyć twórczość Mackiewicza na język rosyjski. Sądzę, że na płaszczyźnie antykomunizmu, mimo wszystkich dzielących nas różnic, jest chyba jedyna realna szansa zbliżenia wrażliwości historycznej niemałej części Polaków głęboko przeżywających swój patriotyzm z wrażliwością historyczną najlepszej części Rosjan, którzy postrzegają tradycję rosyjską jako radykalnie odmienną od komunizmu. Mamy tu jakże ważną dyskusję o tym, czy dało się obalić komunizm wspólnymi siłami w roku 1919. W „Lewej wolnej” pojawiają się pytania o to, czy dla Polski było możliwe, żeby zawrzeć układ z Denikinem na takiej zasadzie, na jakiej Denikin wyłącznie był gotów się zgodzić. A więc, żeby polskie wojska idąc na wschód zawieszały rosyjskiego dwugłowego orła nie tylko gdzieś w Mińsku czy Smoleńsku, ale już w Grodnie, Wilnie, a nawet we Lwowie, który przecież przed pierwszą wojną światową do Rosji nie należał, ale według planów rosyjskich podtrzymywanych przez Denikina miał do niej należeć. Tak więc tutaj był kłopot, bo przecież nikt z Polaków nie wyobrażał sobie, żeby Grodno czy Lwów miały się znaleźć poza granicami odrodzonego państwa polskiego. Rozmawiał: Filip Memches Andrzej Nowak
Pogonił bolszewików – w nagrodę wyburzą jego rodzinny dom? W zeszłym roku bohater bitwy warszawskiej i jeden z symboli zwycięstwa nad bolszewikami – ks. Ignacy Skorupka otrzymał pośmiertnie Order Orła Białego. W tym samym czasie władze stolicy rozpoczęły działania zmierzające do wyburzenia miejsca jego narodzin – kamienicy przy Ciepłej 3 w Warszawie. Zaskoczeni mieszkańcy klimatycznej kamienicy z tzw. „studnią” i zadbaną starą kapliczką otrzymali niemiłe zawiadomienia. Dowiedzieli się, że z powodu złego stanu budynku zostaną wykwaterowani i przeniesieni do lokali położonych w innych częściach miasta. Ich konsternacja była o tyle większa, że kamienica, na tle wielu innych warszawskich zabytków, wygląda naprawdę dobrze, a dodatkowo zainwestowano w nią duże publiczne pieniądze. W 2007 r. gruntownie wyremontowano dach, poddasze, podciągnięto ogrzewanie gazowe i wymieniono ok. 200 okien. O tak dużej modernizacji wiele kamienic mogło i może tylko pomarzyć. W styczniu 2010 r. miasto wykonało roczną kontrolę stanu technicznego budynku. Na 18 kategorii – 9 otrzymało ocenę dobrą, a 9 dostateczną. W kolumnie „uwagi” nic nie zanotowano, a więc kontrolujący nie wskazywali żadnych zagrożeń, na które należałoby zwrócić uwagę. Tymczasem już w maju 2010 r. powstaje nowa, szczegółowa ekspertyza stanu technicznego wraz z analizą opłacalności remontu. Pomińmy fakt, że w dokumencie pojawia się wykonawca ekspertyzy – firma „H&H” Henryk Gwiazdorski, chociaż na prawdę nazywa się „H&H” Henryk Gwiaździński. Ważniejsze, że – jak mówią mieszkańcy – w mgnieniu oka stan kamienicy „uległa” pogorszeniu, a ze skomplikowanych wyliczeń ma wynikać, że zużycie budynku wynosi 53,7% i nie opłaca się go remontować. W badaniach brano też pod uwagę tzw. wartość użytkową, czyli m.in.: nasłonecznienie, dźwigi osobowe czy podziemne garaże. Jak wiadomo, stare kamienice nie posiadają podziemnych garaży, a windy to wyjątkowa rzadkość, ocena wartości użytkowej nie mogła więc wypaść zbyt wysoko. Niezależnie od tego, czy jest to zgodne z procedurami, przyjmując taki klucz, należałoby chyba wyburzyć większość kamienic w Warszawie. Nie mają przecież garaży, wind, a na niskich poziomach od strony „studni” jest ciemno… Mieszkańcy podważali też przedstawiane w ekspertyzie zużycie poszczególnych składowych budynku, które wg nich zostało celowo zawyżone. Wskazywali na wyremontowane własnym nakładem mieszkania. Nowe drzwi, tynki wewnętrzne, odmalowane ściany i sufity. Nie wszystkie mieszkania tak wyglądają, ale powstaje pytanie, dlaczego ekspert ocenił stopień zużycia tych elementów w całym domu na 100%? Podobnie rzecz się ma ze świeżo wyremontowanym dachem i poddaszem, co w dokumencie motywuje się koniecznością ich wymiany w związku ze złym stanem stropów. Powyższe części budynku stanowią wg opinii podpisanego pod dokumentem inżyniera aż 20,2 % jego wartości. Pojawia się też, niewyjaśniony termin „Inne”, obliczony aż na 15,5 % udziału w wartości budynku. „Inne” również mocno się zużyły – w 60%. To wszystko znacznie zaważyło na wyniku zleconej przez miasto ekspertyzy. Mieszkańcy nie zgodzili się z przedstawioną im dokumentacją techniczną budynku i zorganizowali protest. Domagali się też wcześniejszych ekspertyz kamienicy, które ukazywały, że obiekt jest w dobrym stanie. Jak mówili, nagła ocena techniczna ma być pretekstem do wyburzenia obiektu. Nie ma ani pęknięć, ani innych poważnych uszkodzeń budynku, dla nas sprawa jest podejrzana – mówiła mieszkanka domu p. Henryka. W czasie zeszłorocznego protestu mieszkańcy pytali też po co wykonano bardzo drogie i gruntowne: remont dachu i poddasza, wymianę okien i inne prace, skoro budynek to rudera? Dlaczego wyprowadza się ich z domu, w który miasto i oni sami włożyli tyle pieniędzy. Wiadomo, że budynki bez lokatorów nie wytrzymują zbyt długo. Nieogrzewane i celowo dewastowane popadają w ruinę, którą można już potem bez większych przeszkód wyburzyć. Tak było już z wieloma zabytkami w Warszawie. Chcąc zabezpieczyć obiekt przed taką ewentualnością, w czerwcu zeszłego roku złożono wniosek o wpisanie go do rejestru zabytków (w tej chwili jest tylko w ewidencji zabytków). Niestety w rejestrze nie pojawił się do dziś. Widocznie kamienica, której początki sięgają 1893 roku, posiadająca ciekawą architekturę i będąca ważnym śladem dawnego układu urbanistycznego stolicy, to nie zabytek. Jej historyczne znaczenie dla Polaków – jako miejsca narodzin ks. Ignacego Skorupki, bohatera „Cudu nad Wisłą” – też nikogo nie przekonuje. Co w takim razie zasługuje na miano zabytku? Chociaż nadal wiele rodzin mieszka w kamienicy, w medialnej ciszy, jaka panuje wokół tej sprawy, udało się już z budynku wykwaterować część lokatorów. Historyczny obiekt jest w kleszczach. Z lewej strony stoi kamienica, która też nie wydawała się być w złym stanie, ale kilka lat temu jej mieszkańcy musieli się wyprowadzić. Z tyłu wybudowano nowy blok, który na szczęście swoją architekturą nawiązuje do historycznego otoczenia, a z prawej swoją kolejną inwestycję przy al. Jana Pawła II buduje już Skanska. Firma rok temu zapewniała na łamach GW, że w swoich działaniach kieruje się szacunkiem do historii i na kamienicę ks. I. Skorupki nie ma wcale ochoty. A teren jest wyśmienity, bo obydwa stare budynki są zlokalizowane przy Rondzie ONZ. To jedna z najbardziej reprezentacyjnych i najdroższych lokalizacji w stolicy, której wartość za chwilę wzrośnie jeszcze bardziej wraz ze zbudowaniem tu stacji metra. Czy właśnie położenie w tak atrakcyjnym miejscu mogło przyspieszyć techniczną „degradację” historycznych kamienic? W tym roku obchodzimy 91. rocznicę „Cudu nad Wisłą”. Będą przemówienia, wielkie słowa. Jaki będzie los kamienicy ks. Ignacego Skorupki? Wiele zależy od determinacji obrońców zabytków, lokatorów domu i mediów, ale najwięcej od woli władz dzielnicy i miasta. Jak informują mieszkańcy kamienicy już 16 sierpnia przy Ciepłej 3 ma się odbyć kolejna ekspertyza techniczna budynku.
Post Scriptum Kiedy do Warszawy zbliżała się sowiecka nawała, wydawało się, że nic już nie uratuje świeżo odzyskanej przez Polskę niepodległości. W całej stolicy i w innych miastach masowo odprawiano specjalne Msze Święte, prosząc Boga o pomoc. I właśnie wtedy, w połowie sierpnia dokonał się tzw. „Cud nad Wisłą” – całkowite rozbicie atakujących bolszewików i polski rajd na Wschód. Rzecz, której jeszcze kilka dni wcześniej nikt się nie spodziewał. Bitwę warszawską uznaje się za jedną z najważniejszych w historii Europy. Polski czyn zbrojny – od niesionej na bagnetach komunistycznej rewolucji – uratował nie tylko nas, ale Europę Zachodnią . Dla Polski – która pod naporem komunistów mogła się w ogóle nie odrodzić, a pod Ossowem wygrała swoje istnienie – był to krytyczny moment. To spektakularne zwycięstwo jest chyba najbardziej niedocenianym przez nas samych historycznym dokonaniem Polaków. Jest to o tyle niezrozumiałe, że wielkie zwycięstwo stwarza wspaniałą okazję do świętowania i okazywania dumy narodowej. Dlaczego w Warszawie do dziś nie ma pomnika upamiętniającego rozgromienie bolszewików? Pytanie pozostawiam bez komentarza. Ksiądz Ignacy Jan Skorupka, urodził się 31 lipca 1883 roku w Warszawie przy ul. Ciepłej 3. Kiedy w lipcu 1920 roku do Warszawy zbliżają się bolszewicy, na ochotnika zostaje kapelanem wojskowym 2 batalionu Legii Akademickiej 236 Pułku Piechoty. Ginie 14 sierpnia 1920 roku pod Ossowem, niedaleko Wołomina. Według różnych relacji, wołając – „Za Boga i Ojczyznę!” lub „Bij czerwoną zarazę” – skutecznie podrywa do boju niedoświadczonych w walce młodych polskich ochotników. Trafiony w głowę, ginie na miejscu. Po walce ciało zabitego księdza widział płk Dobrowolski, który wspominał potem: Zobaczyłem na ściernisku między trupami leżącego księdza, twarzą do ziemi, krzyż trzymał w ręku. Miał roztrzaskaną czaszkę. Czterech żołnierzy położyło ciało księdza na płaszczu i zaniosło do wsi. Ksiądz Ignacy Skorupka został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Virtuti Militarni V klasy. Odprowadzony przez tłumy warszawiaków, spoczął na Powązkach 17 sierpnia. Nie zostało po nim zbyt wiele pamiątek. Jedną z nich, chyba najbardziej wartościową, jest miejsce narodzin księdza położone w centrum Warszawy przy Ciepłej 3.
Maciej Podulka
Przemysł nienawiści znów się rozkręca
1. Według wielu opinii wyrażanych w mediach, skutkami przemysłu nienawiści rozkręconego przez polityków Platformy, związanych z nią publicystów i komentatorów, była zarówno katastrofa smoleńska (rozdzielenie wizyt Premiera i Prezydenta w Katyniu) jak i zamordowanie Marka Rosiaka i poderżnięcie gardła drugiej osobie w biurze PiS w Łodzi przez członka Platformy. Rezultatami tego przemysłu były także ataki i poniżanie ludzi modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, co tak dobitnie i przejmująco pokazał film „Krzyż” Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego dystrybuowany przez Gazetę Polską. Wszystkie te wydarzenia miały miejsce w 2010 roku ale przemysł nienawiści zaczął działać tuż po przegranych przez Platformę wyborach parlamentarnych w 2005 roku. To właśnie wtedy Platforma i jej lider Donald Tusk rozpoczęli niezwykle brutalna krytykę rządów Prawa i Sprawiedliwości, często organizując manifestacje uliczne, podczas których niesiono transparenty i hasła wzywające do fizycznej rozprawy z rządzącymi. Przebojem jednego z nich tzw. Błękitnego marszu w lipcu 2006 roku były solidne papierowe torby ze zdjęciami Lecha Kaczyńskiego, które miały tak zamontowane uchwyty, że podczas niesienia w nich jakichkolwiek rzeczy, sznur z uchwytów zaciskał się na szyi ówczesnego Prezydenta RP. Do tej pory zdjęcia z tego marszu można zobaczyć w internecie i wynika z nich, że nikomu z uczestników te „obrazki” nie przeszkadzały.
2. Kiedy już wydawało się, że przerażające skutki tego przemysłu spowodują, że jego organizatorzy i uczestnicy, nigdy już nie będą do niego wracać, okazało się, że rozpoczynająca się kampania wyborcza, a szczególnie sondaże pokazujące możliwości wygrania tych wyborów przez Prawo i Sprawiedliwość, spowodowały ,że machina przemysłu nienawiści zaczyna rozkręcać się na nowo. Tomasz Lis redaktor naczelny tygodnika Wprost w jednym z ostatnich numerów napisał o części Polaków nieaprobujących ustaleń raportu Millera w sprawie katastrofy smoleńskiej tak „smoleńska tragedia uaktywniła pewną genetyczną skazę u części nadwiślańskiej ludności”. Przypomnę tylko, że to zaborcy rosyjscy używali na określenie naszego kraju terminu „priwislińskij kraj”. Redaktor Jacek Żakowski z Polityki i z TVP Info snuł ostatnio rozważania o odpowiedzialności Jarosława Kaczyńskiego za najprawdopodobniej samobójczą śmierć przywódcy Samoobrony Andrzeja Leppera, choć jest on tylko liderem opozycji i nie rządzi w Polsce już od 4 lat. We wczorajszej rozmowie prowadzonej w radiu publicznym po godz. 12 „niezwykle obiektywny” dziennikarz Jan Ordyński prowadził rozmowę z publicystą Tomaszem Jastrunem i ekonomistą Waldemarem Kuczyńskim. Ten ostatni kilkakrotnie nazwał Jarosława Kaczyńskiego piromanem, który chce podpalić kraj tylko, dlatego, że Kaczyński zwrócił się do rządzących z propozycją obniżenia akcyzy na paliwa. Tomasz Jastrun z kolei sugerował, że PiS z utęsknieniem czeka na nieszczęścia w naszym kraju, na wybuch kryzysu, aby w ten sposób dojść do władzy. Zresztą niedawno w swoim felietonie w Newsweeku napisał, że „stęchlizna to woń, która ciągnie się za politykami PiS-u” i że PiS gwarantuje Polsce „stagnację i zaduch”. Do ostrego krytykowania PiS-u zabrał się nawet ksiądz Kazimierz Sowa szef TV Religia będącej częścią TVN, który napisał na swoim blogu o „dziczy PiS-owskiej i małych mściwych ludziach”, choć po jakimś czasie za te sformułowania przeprosił.
3. To tylko niektóre przykłady z ostatnich dni z meinstremowych mediów, na które nie ma praktycznie żadnej reakcji. Znowu budowana jest atmosfera przyzwolenia na bezpardonowe atakowanie PiS-u i jego zwolenników. Wydaje się, że uruchomienie czołowych dziennikarzy i komentatorów, aby brutalnie atakowali PiS i jego zwolenników i to jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej, podczas wakacji, jest przejawem paniki nie tylko mediach, ale także w opiniotwórczych środowiskach, przed powrotem PiS-u do władzy. Być może ci ludzie przeczuwają, że Platforma może przegrać te wybory i dlatego próbują tak zohydzać główną partię opozycyjną. Zbigniew Kuźmiuk
Tylko u nas. Henryk Skwarczyński rozmawia z Genem Poteatem o Smoleńsku."Poprzedni rząd polski zastąpiony został prorosyjskim" S. Eugene (Gene) Poteat jest wysokim rangą oficerem CIA, prezesem Związku Byłych Pracowników Wywiadu i profesorem adiunktem w Instytucie d/s Polityki Swiatowej (Institut of World Politics) w Waszyngtonie. Jest też doktorem Honoris Causa tegoż instytutu. W jego karierze wywiadowczej są prace z U-2 i z rodzajem samolotów klasy SR-71, a także praca z systemami nawigacji morskiej i powietrznej. Zarządzał siecią monitoringu prowadzonego przez CIA na całym świecie, pracując m.in. w Londynie, krajach skandynawskich, na Bliskim Wschodzie i w krajach Azji. Posiada uprawnienia dotyczace niejawnych technik komunikacyjnych. Uczestniczył w pracach takich instytucji jak Directorate of Science and Technology, czy National Reconaissance Office, pełniąc obowiązki Dyrektora Techicznego w Navy’s Special Program Office i Naczelnego Dyrektora Rady d/s Badań i Rozwoju Wywiadu. Wśród osob takich jak były Dyrektor d/Bezpieczenstwa Narodowego za rządów Prezydenta Ronalda Reagana profesor John Lenczowski, czy generał US Air Force Walter Jajko, Gene Poteat jest słusznie uznawany za wielkiego przyjaciela Polski.
Henryk Skwarczyński: Gdyby jako ekspert d/s awiacji miałby Pan mozliwość wygłoszenia w polskim Sejmie mowy, dotyczącej katastrofy w Smoleńsku w której zginał m.in. prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński i wiele osób z elity politycznej kraju, co chciałby Pan powiedzieć? Gene Poteat: Takie zaproszenie bardzo bym sobie cenił, ale nie sądzę, aby obowiązki pozwoliłyby mi takie zaproszenie przyjąć. Jeśli chodzi o katastrofy lotnicze, to w sensie dosłownym nie jestem specjalistą od ich badania, choć od piętnastego roku życia związany jestem z lataniem. Moje ekspertyzy są oparte o wykształcenie w zakresie elektroniki i fizyki - także o lata pracy w wywiadzie, co dawało możliwość zapoznania się i rozumienia Rosjan w ich, częstokroć smierć niosących, dokonaniach wywiadowczych.
Powracając do Smoleńska. Chodziłoby tutaj o sprawę związaną z terminem BEACON. Odnoszę się w tym przypadku do standartowego przekaźnika radiowego, urządzenia z rodzaju NDB (non-directional beacon), które jest pomocne w trakcie przelotu, ale nie przy lądowaniu. Lotnisko w Smoleńsku miało dwa takie “beacons”, jeden oddalony około dwóch kilometrów od płyty lotniska, a drugi w odległości, też w przybliżeniu, jednego kilometra. Przystępujący do lądowania pilot, posługując się urządzeniem odbierającym informacje dotyczące kierunku lądowania, nastawiony jest na pierwsze NDB i bądąc jednocześnie w drodze do drugiego NDB, schodząc do lądowania w ściśle określony sposób, sprowadza samolot blisko pasa lądowania, kiedy będzie on wystarczająco widoczny, aby bezpiecznie wylądować. Lotnisko używa radaru, który śledzi zbliżający się samolot i drogą radiową informuje pilota, czy znajduje sie we właściwym miejscu naprowadzając go na centralną część pasa do lądowania. Jeśli wieża podaje pilotowi mylne informacje, czy bliżej znajdująca sie radiolatarnia jest nagle przesunięta, samolot nie “wyceluje” w lądowisko i rozbije sie. Ta technika ladowania nie jest stosowana na większości lotnisk w świecie. Jest podobna do dawnej GCA (Ground Control Approach) w której operator, obsługujący znajdujący sie na ziemi radar, porozumiewa sie z załogą samolotu celem bezpiecznego naprowadzenia go do lądowania w przypadku złych warunków atmosferycznych. Technika ta stosowana była w poczatkach II-iej Wojny Światowej, przez amerykańskie samoloty wojskowe, ale i w innych krajach, dopóki nie wprowadzono standardowego urządzenia ILS (Instrument Landing System). Rosjanie wciąż używają wielu niekonwencjonalnych sposobów podchodzenia do lądowania, także w przypadku lotnisk, takich jak to w Smoleńsku, gdzie ruch powietrzny jest niezbyt duży. Niemniej nawet tam podejście samolotu powinno być wystarczająco bezpieczne, zanim zaistnieje konieczność skierowania go na inne lotnisko. Dlaczego samolot o którym mówimy zboczył z kursu w lewo i znajdował sie za nisko, jest pytaniem, na które, tylko uczciwie przeprowadzone śledztwo może dać należytą odpowiedź. Oczywiście nie nastąpi to, gdyby Rosjanie byli sprawcami katastrofy.
Jakie są możliwości, aby sprawdzić czy nie to właśnie miało miejsce w Smoleńsku? Niewiele da się zrobić, aby ujawnić, że katastrofę spowodowano w sposób świadomy, przesuwając dla przykładu miejsce znajdującej się bliżej radiolatarni, czy udowodnić, że wieża dostarczała pilotowi błędnych danych dotyczących lotu. Obie te sprawy da się skrywać zaprzeczając faktom.
Powiedział Pan, że nie ma odpowiedniego klimatu wśród międzynarodowych społeczności, Amerykę w to wliczając, aby wyjaśnić smoleńską katastrofę. Przypomina to mord katyński, ktory przez dziesięciolecia nie był nagłaśniany przez rządy Wolnego Świata. Stany Zjednoczone i kraje NATO są uwikłane w liczne konflikty, mają problemy gospodarcze, a w wielu przypadkach mają poczucie, że Rosja wspomaga je w wojnie z terroryzmem, nikt więc nie chce rozhuśtać łodzi w której wszyscysiedzimy. Smutne to, ale myślę, że są to ważne czynniki. Smutne także, bo poprzedni rząd polski zastąpiony został rządem prorosyjskim, co w tym wypadku nie jest sprawą bez znaczenia. Tak, czy inaczej jestem przekonany, że powinno przeprowadzić się międzynarodowe śledztwo i mówię o tym we wstępie do swojej książki zatytułowanej "Rosyjska ruletka". Pomimo szybkiego dostępu do informacji wciąż jednak nie udało się doprowadzić do ujawnienia rzeczywistych sprawców zamachu na Jana Pawła II-go w roku 1981. Postkomunistyczna Polska nigdy nie podjęła starań o przeprowadzenie niezależnego śledztwa, choć archiwa Stasi pokazały, że polscy i sowieccy agenci byli obecni w chwili zamachu na placu Św. Piotra w Watykanie. Przebywał tam także wówczas, organizator lotu do Smoleńska, Tomasz Turowski. Nie przeprowadzono śledztwa w sprawie zamachu, choć późniejsze dochodzenia ujawniają udział komunistycznych służb w próbie zabójstwa Jana Pawła II-go. Mordowanie przeciwników jest sposobem praktykowanym przez Rosjan od dawna. Ksiazka mego przyjaciela Johna Kohlera ujawnia szczegóły inflirtacji Watykanu. Ta książka ukazała sie w Ameryce, ale także i w Polsce. Tomasz Turowski należał do elity agentów bezpośrednio podporządkowanych wywiadowi rosyjskiemu. Nie przeszkodziło to nikomu, by mianować Turowskiego honorowym amasadorem postkomunistycznej Polski w Moskwie, ambasadorem na Kubie, a także wyznaczyć go do roli koordynatora lotu TU-154 do Smoleńska. Pułkownik Turowski był takze architektem zwrotu polityki w kierunku ocieplenia stosunków z Rosja. I to pomimo tego, co stało sie w Gruzji. Kiedy Instytut Pamięci Narodowej ujawnił jego przeszłość, choć odwołano go ze stanowiska, nie został on aresztowany, a prokuratura nie wniosła żadnego istotnego oskarżenia wobec niego. Jego osobisty udział w wielu sprawach, to prawdziwy labirynt wśród morza "zdarzeń" i "przypadków".
Ma Pan całkowitą rację. Jeśli Polska sama nie jest w stanie przeprowadzić dochodzenia w tej sprawie, szersza publiczność będzie utrzymywana w nieświadomości o zakresie penetracji wywiadu rosyjskiego wzniecającego nie tylko zamieszanie, ale i dokonującego zabójstw. Rosjanie opętani są paranoicznym przeświadczeniem, że Zachód chce ich zguby. Smutne to, ale prawdziwe. Turowski jest przykładem, że wiodące instytucje państwa spenetrowane są przez Rosjan. Czy jeśli w Polsce odmieni się rzeczywistość polityczna, nie należałoby budować wywiadu od zera? Zbudowanie wywiadu od podstaw z pewnością byłoby właściwym rozwiązaniem, choć Polska jest zbyt blisko Rosji i jej związki z Ameryką są zbyt silne, aby inflirtacja nowych służb wywiadowczych nie stała się jednym z głównych celów Rosjan. Polska jest za blisko, aby Rosjanom dać poczucie komfortu i tym samym, aby uniknięto ichniejszej penetracji. Na dłuższą metę jednak, Rosja wypadnie z gry na skutek takich czynnikow jak demografia, czyli spadek ilości urodzin, narkotyki, alkohol, napływ ludności muzułmańskiej z krajow transkaukaskich, jak i wielu innych spraw. Polska może przeżyć Rosję, pod warunkiem, że sama potrafi uniknąć problemów, które doprowadzają Rosję do samozniszczenia.
Kto powinien zostać zaproszony do międzynarodowej komisji w sprawie katastrofy w Smoleńsku? Gdyby taką udało się w przyszłości powołać? Międzynarodowe śledztwo powinno mieć charakter jawny i musiałoby być przeprowadzone zgodnie z zasadami CAO (Civil Aviation Organization), organizacji przynależnej do Organizacji Narodow Zjednoczonych z siedzibą w Montrealu. Zajmuje się ona kodyfikacją technik i definiowaniem protokołów śledztw dotyczących katastrof lotniczych, przy współudziale państw, którą są sygnatariuszami Konwencji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego, powszechnie znanej jako Konwencja Chicagowska. Wyjaśniam to także we wstępie do "Rosyjskiej ruletki". Śledziłbym zresztą przebieg takiego śledztwa z najwyższym zainteresowaniem.
Henryk Skwarczyński, pisarz mieszkający w USA. Autor m.in. takich książek jak Majaki Angusa Mac Og (2010) i Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza (2009). zespół wPolityce.pl