Ernest Renan
[Filologia i filozofia]
L'avenir de la science, rozdz. VIII
Ze wszystkich gałęzi ludzkiego poznania najtrudniej pojąć, czym jest i jakie ma cele filologia. Astronomia, zoologia, botanika mają i określony przedmiot badań. Lecz co jest przedmiotem filologii? Gramatyk, lingwista, krytyk, teoretyk literatury mają prawo nazwać się filologami, gdyż w istocie w tych rozmaitych studiach odkrywamy coś wspólnego, co wystarcza, by zaliczyć je do tej samej dziedziny. Pojęcie filologii, jak i filozofii, poezji czy też wielu innych podobnych dyscyplin jest płynne, ale zrozumiałe. Gdy jednak zgodnie z nawykami logików szukamy wyjaśniającej owe pojęcia definicji, kłopotów mamy mnóstwo, nie dają się one bowiem scharakteryzować ani ze względu na swój przedmiot, ani na metody. Sokrates, Diogenes, Pascal, Wolter są naszym zdaniem filozofami. Homera, Arystofanesa, Lukrecjusza, Martiala, Chaulieu, Lamartine'a uważamy za poetów, a wszak niełatwo jest znaleźć więzy pokrewieństwa łączące lak różne umysły. Określenia te powstały wcześniej niż definicje, zawdzięczając swe powstanie bardziej swobodnym zabiegom i w gruncie rzeczy dokładniejszym niż te, które są właściwe sztucznej logice. Stówa wskazują na pewne obszary ludzkiego umysłu, strzeżmy się je oddzielać zbyt rygorystycznymi granicami. Gdzie kończy się elokwencja, a zaczyna poezja?1. Czy Platon jest poetą, czy też filozofem? Zbyteczne pytanie. Jakimkolwiek byśmy określili go mianem, pozostanie równie godny naszej admiracji. Geniusze nie pracują w jakiejś jednej dziedzinie, którą język wyróżnia na widok ich dzieł. Różnica między poszczególnymi słowami wypływa ze swoistej harmonii, mniej lub bardziej dźwięcznego brzmienia, w stosunku do których wyćwiczony zmysł nie waha się nigdy.
Starożytność była pod tym względem mądrzejsza, bliższa źródłom owych słów, stosowała je tedy bez zastanowienia. Skomplikowany sens pojęcia gramatyki nie budził w niej żadnych wahań. Od czasu, gdyśmy stworzyli całą mapę nauki, upieramy się, by umieszczać każdą z nich oddzielnie, filozofię, filologię. Tymczasem nie są to nauki specjalne, ale raczej różne sposoby traktowania rzeczy dotyczących umysłu.
W czasach, w których ludzie pytają uczonego, czym się zajmuje i do jakich dochodzi rezultatów, filologia nie może sobie zdobyć wielkiej łaski. Mają zrozumienie prace fizyka, chemika, astronoma, mniej już filozofa, jeszcze mniej prace filologa. Większość, źle interpretując etymologię tego pojęcia, myśli, że bada on słowa (to zupełnie zbędne zajęcie). Jak Zenon kiedyś, nikt się nie stara odróżnić filologa od logofila2. Przedmiot studiów filologa cechuje płynność, sporadyczność, jak mówią Niemcy, rozległość prawie nieskończona, pozwalająca objąć badania tak różne. Wszystko to tworzy mu opinię amatora, którego bawi rozmaitość jego prac i który zapuszcza się w przeszłość na wzór niektórych zwierząt, co drążą podziemne chodniki dla samej przyjemności drążenia. Jego miejsce w stosunku do filozofii nie jest jeszcze określone, monografie mnożą się, lecz nie widać ich celu.
W istocie, na pierwszy rzut oka filologia wydaje się zbiorem studiów pozbawionych jedności i naukowego celu. Ma prawo w niej znaleźć miejsce każdy opis, każde odtworzenie przeszłości. Rozumiana w sensie etymologicznym tego słowa, winna ona obejmować gramatykę, egzegezę i krytykę tekstów, wyłączając prace erudycyjne, archeologię i krytykę estetyczną. Wyłączenie to jednak nie byłoby słuszne. Wszystkie te prace bowiem łączą ścisłe więzy, zazwyczaj też jeden autor i w tym samym dziele musi uciekać się do nich. Eliminacja niektórych dziedzin w badaniach filologicznych prowadziłaby do dowolnego i sztucznego podziału pewnej całości naturalnej. Można wziąć dla przykładu Szkołę Aleksandryjską. Wszystkie prace tej szkoły, z wyjątkiem kilku z dziedziny filozofii spekulatywnej i magii, również te, które nie należą bezpośrednio do filologii, noszą piętno ducha, którego można nazwać filologicznym. Także poezja i filozofia przesycone są tym duchem. Czyż historia filologii byłaby zupełna, gdyby nie mówiła o Apolioniosie z Rodos, Apollodorze, Diogenesie Laertiosie, Atenajosie i innych poligrafach, których dzieła nie są filologiczne w wąskim znaczeniu tego słowa?
Jeśli z drugiej strony pojmuje się filologię szeroko, gdzie wyznaczyć jej granice? Bylibyśmy zmuszeni zaliczyć do niej wszelką literaturę. Historycy, krytycy, poligrafowie, historycy literatury znaleźliby w niej miejsce3. Bez wątpienia nie jest to dogodne, lecz konieczne, i ma swoje dobre strony. Wydzielamy bowiem w ten sposób pewną grupę idei umysłu ludzkiego, które są ściśle ze sobą złączone. Dodajmy także, że stosunki między pojęciami zmieniają się w zależności od zmian zachodzących w rzeczach, należy zatem w ocenie ich znaczenia brać pod uwagę ich zasadniczą treść. Poszukiwanie dla owych pojęć zamkniętych formuł, które nigdy nie będą doskonale odpowiednie, jest rzeczą zbędną. Jeśli chodzi o literaturę starożytną, to krytyka i erudycja odzyskują swoje prawa w ramach filologii; natomiast ten, kto by dziś zajmował się historią nowożytnej filologii, nie czułby się zmuszony mówić o naszych wielkich kolekcjach historycznych i literackich dzieł ani o świetnych pracach z zakresu krytyki estetycznej, które nieraz przewyższają najpiękniejszą filozoficzną twórczość4.
Zakresy filologii i filozofii nie mogą być dokładnie określone, ponieważ nauki te nie mają wydzielonego przedmiotu, lecz zajmują się różnymi przedmiotami z pewnego punktu widzenia. Prawdziwy filolog winien być jednocześnie lingwistą, historykiem, archeologiem, artystą, filozofem. Ze względu na cel, który sobie stawia, rzeczy najbardziej błahe, a jednak mające jakiś bliższy czy dalszy z owym celem związek, nabierają znaczenia. Wszystko ma sens i wartość. Ci, którzy jak Heine i Wolf ograniczyli rolę filologa do odtwarzania wszystkich cech starożytnego świata, nie pojęli moim zdaniem doniosłości uprawianej przez się nauki5. Filologia nie posiada celu sama w sobie. Wartość jej polega na tym, że stanowi warunek konieczny dla studiów nad historią umysłu ludzkiego i całą przeszłością. Bez wątpienia wielu filologów w swych uczonych pracach, które otworzyły nam drogę ku starożytności, nie dostrzegało nic poza interpretowanym tekstem. Wokół niego zbierali tysiące ziarn swej wysokiej erudycji. I tu, jak w innych naukach, mogła być użyteczna owa naturalna ciekawość ludzkiego umysłu, która zastępowała ducha filozoficznego i potęgowała cierpliwość badaczy.
Iluż ludzi gotowych jest się śmiać, widząc poważne umysły zadające sobie tyle trudu, aby wyjaśnić jakąś osobliwość gramatyczną, zebrać noty, porównać warianty dzieł pewnego starego autora, często nie odznaczającego się niczym więcej jak tylko dziwactwami i przeciętnością. Ludzie ci nie rozumieją w dostatecznie szerokim sensie historii umysłu ludzkiego i studiów nad przeszłością. Inteligencja, pokonawszy pewną przestrzeń, lubi zawrócić, by spojrzeć na drogę, jaką przebiegała, przemyśleć to, o czym myślała. Pierwsi twórcy nie oglądali się za siebie, szli naprzód, a ich jedynym przewodnikiem były wieczne zasady natury ludzkiej. Pewnego dnia, gdy wiele już było ksiąg, które można było zebrać i porównać, umysł zapragnął poznać przyczyny postępu, skonfrontować swe dzieła z dziełami czasów przeszłych. Tego dnia powstała pełna refleksji literatura i obok niej filologia. Ich pojawienie się nie jest, jak to się często mówi, znakiem śmierci literatury. Świadczą one o tym, że część życia już się dokonała. W wieku Pizystratów, w którym duch filologii objawił się tak wyraźnie, literatura grecka żyła. W łacińskiej i francuskiej literaturze duch filologiczny wyprzedził wielkie, twórcze epoki. Chiny, Indie, Arabia, Syria, Grecja, Rzym, narody nowożytne przeżyły tę chwilę, w której spontaniczna praca intelektualna staje się uczona i nie potrafi się więcej obejść bez poszukiwań w archiwach zdeponowanych w muzeach i bibliotekach. U schyłku rozwoju ludu hebrajskiego, ludu, który w epoce przed Jezusem Chrystusem pozostawił mniej śladów swej rozumowej pracy niż inne narody, daje się odczuć ten sam duch krytyki, kolekcjonerstwa, wypełniania dziur, będący, jeśli można tak powiedzieć, znakiem końca spontanicznego życia wszystkich literatur.
Powyższe uwagi, wydaje mi się, wystarczyłyby dla chwały nauk filologicznych. Jednakże w moim przekonaniu mają one drugorzędne znaczenie w porównaniu z tymi. jakie się nasuwają dziś dzięki rozwojowi nowożytnej filozofii. Jeszcze jeden krok i przekonamy się, że prawdziwa filozofia jest nauką o ludzkości i że nauką o bycie, który jest w wiecznym fieri, może być tylko jego historia. Filozofia XIX wieku jest historią teoretyczną umysłu ludzkiego, która możliwa jest tylko dzięki studiom nad pomnikami ludzkości; lecz poznanie tych ostatnich wymaga specjalnych badań filologa. Jakaś jedna forma przeszłości wystarcza całkowicie, by wypełnić sobą pracowitą egzystencję uczonego. Starożytny, często nieznany dotąd język, nieodszyfrowany tekst, przedmiot archeologii czy historii z trudem odcyfrowany - oto zapewne więcej, niż trzeba, by pochłonąć wysiłki najcierpliwszego badacza. Na szczęście skromni rzemieślnicy poświęcili się w ciężkiej swej pracy, wydobyli z kamieniołomów głazy i przedstawili, zebrawszy je, jego ocenie, dzięki czemu może on zrekonstruować gmach przeszłości6. Być może w oczach ludzkości ów ociężały i przeciętny, lecz cierpliwy umysł, który w gigantycznym dziele położył jeden nieznaczący kamień, zajmie bardziej wyniosłe miejsce niż spekulatywny drugorzędny umysł, mający pretensję nazywać się filozoficznym, a umiejący tylko gadać; umysł - co nie dostarczył nigdy nowych danych dla rozwiązania istniejących problemów. Jest rzeczą oczywistą, że rewolucja, która od 1820 roku zmieniła całkowicie oblicze nauk historycznych, powiedzmy lepiej, położyła pod nie fundamenty, jest faktem równie ważnym jak pojawienie się nowego systemu. Lecz czy pełne oryginalności dzieła Guizota, Thierry’ego, Micheleta byłyby możliwe bez benedyktyńskich zbiorów i wielu innych przygotowawczych prac? Mabillon, Muratori, Baluze, du Cange nie byli filozofami, a jednak więcej uczynili dla filozofii niż tyle pustych i systematycznych umysłów, które chciały zbudować w powietrzu gmach wszechrzeczy. Z gmachu tego nie ostanie się nawet kamień, z ich ksiąg nawet sylaba pośród ostatecznie przyjętych twierdzeń. Nie mam tu na myśli prac, w których solidna erudycja złączyła się z subtelną i wzniosłą krytyką, jak w Histoire littéraire de la France, Essai sur le bouddhisme Eugeniusza Bumoufa, w Archéologie indienne Lassena, w Grammaire comparée Boppa, Religions de l'antiquité Guigniauta. Z mej strony przyznam, że każda z tych prac więcej mi dała pod względem filozoficznym niż cały zbiór dzieł Descartes'a i jego szkoły. Myślę o pracach, które z powodu ich suchości, są przez profanów uważane za nieczytelne, jak na przykład katalogi rękopisów, wielkie kompilacje, Biblioteki choćby Fabrycjusza itd. Otóż te księgi, same w sobie prawie nieznaczące, mają wartość nieocenioną, dostarczając materiałów dla historii umysłu ludzkiego. Wolałbym spalić dziesięć tysięcy tomów filozofii w rodzaju Wykładów Laromiguiere'a czy Logiki Port-Royal niż Bibliotekę wschodu Samanidów lub Bibliotekę arabsko-hiszpańską Omajjadów. Filozofia może zaczynać zawsze od początku, mówiąc omnia mecum porto, tymczasem najwięksi geniusze świata nie mogliby mi zwrócić dokumentów, które kolekcje te zawierają, dokumentów dotyczących literatury syryjskiej i arabskiej, a więc ukazujących dwa oblicza, być może drugorzędne, niemniej dwa oblicza umysłu ludzkiego...
Tak więc filozofia nadaje prawdziwą wartość filologii. Każda dziedzina poznania ludzkiego przynosi własne rezultaty, składając je w daninie ogólnej nauce i powszechnej krytyce, która stanowi jedną z pierwszych potrzeb myślącego człowieka. Na tym polega znaczenie wszelkich badań szczegółowych i najdrobniejszych detali erudycji, które dla powierzchownych i lekkich umysłów zgoła nie mają sensu. Z tego punktu widzenia nie ma badań bezużytecznych i błahych. Każde studium, choćby przedmiot jego wydawał się marny, przynosi swój promyczek światła nauce i prawdziwej filozofii. Jedynie ogólne wyniki, co przyznać trzeba, mają wartość same w sobie i stanowią cel nauki, lecz są możliwe tylko dzięki poznaniu pośredniemu, erudycyjnemu poznaniu detali. Co więcej, jeśli wyniki te nie opierają się na znajomości najdrobniejszych detali, są puste i sztuczne, gdy tymczasem szczegółowe badania, nawet pozbawione filozoficznego ducha, mogą mieć wielką wartość, o ile tylko są dokładne i prowadzone według surowej metody. Duch nauki wymaga wspólnoty intelektualnej erudyty i myśliciela. Przyznaje on im obu zasłużoną sławę i korzysta z ich różnych wysiłków w imię jednego celu.
Związek filologii i filozofii, erudycji i myśli winien cechować intelektualne prace naszej epoki. Właśnie filologia dostarcza myślicielowi ów gąszcz rzeczy (silva rerum ac sententiarum, jak mówił Cycero), bez którego filozofia byłaby niby płótno Penelopy, które tkać trzeba ciągle od nowa. Czas już porzucić definitywnie metody starej szkoły, próbującej konstruować teorie za pomocą pustych formuł rozumu. Szkoła ta postępowała jak tkacz, który chce otrzymać płótno, choć zapomniał wciągnąć nić do tkalni, lub jak młynarz, co kręci swój młyn, nie sypiąc doń zboża. Myślenie wymaga erudycji. Mając na uwadze tę właśnie surową dyscyplinę umysłową, lekceważę sobie filozofa, który ani razu w swym życiu nie spróbował wyjaśnić jakiegoś szczegółu. Bez wątpienia role filozofa i filologa można rozdzielić i rozdział ten jest często pożądany. Jednakże owe dwie różne funkcje muszą mieć bliski z sobą kontakt, gdyż inaczej prace erudyty zostaną zagrzebane w masie uczonych kolekcji, gdzie ukryją się tak, jakby ich w ogóle nie było, a z. drugiej strony filozof wciąż będzie się upierał, by szukać wewnątrz siebie życiowych prawd, tymczasem bogactwo ich znajdzie ten tylko, kto umie szukać inteligentnie i krytycznie w naukach kierujących się ku zewnętrzności.
Gdzie jest źródło owych nowych poglądów na postęp literatury i umysłu ludzkiego, na spontaniczną poezję i prymitywne wieki, jak nie w cierpliwych studiach różnych suchych detali? Czyż Vico, Wolf, Niebuhr, Strauss mogliby wzbogacić myśl tyloma nowymi spostrzeżeniami bez drobiazgowej erudycji? Wszakże to erudycja otworzyła przed nami świat Wschodu, którego znajomość umożliwiła powstanie nauki porównawczej rozwoju umysłu ludzkiego. Dlaczego Plerder, jeden z największych geniuszy naszych czasów, w swym traktacie O poezji hebrajskiej, w który włożył całą swą duszę, jest tak często niedokładny, chimeryczny, nieprawdziwy? Swego bowiem godnego podziwu wyczucia estetycznego nie oparł na uczonej krytyce. Z tego punktu widzenia nawet studia nad szaleństwami umysłu ludzkiego są ważne dla historyka i psychologa. Dopóki jakiś inteligentny erudyta nie poświęci swego życia na zbadanie Talmudu i Kabały, wiele różnych i ważnych problemów nie zostanie rozwiązanych. Jeśli zaś chcecie Monteskiusza, który z chaosu ripuarskich, wizygockich i burgundzkich praw wydobył wszystko, co ciekawe, porównać z Saturnem pożerającym kamienie, przyznać musicie, że nie lada umysł mieć trzeba, aby przetrawić podobny stos papieru. Ile też cennych danych dla historii porównawczej religii można by z niego wyciągnąć...
Jednakże zadajmy sobie pytanie, czy wymaganie erudycji od działalności intelektualnej nie wynika czasem z przekonania, że działalność ta się wyczerpała i że nasz wiek jest podobny do tych epok, w których literatura, nie mogąc stworzyć nic oryginalnego, stawała się krytyczna i retrospektywna? Bez wątpienia tak, gdyby nasza erudycja była tylko martwą literą, gdybyśmy też, jak niektóre ograniczone umysły, poznawali i podziwiali dzieła przeszłości, by mieć prawo gardzić współczesnymi pracami. Lecz nasza twórczość jest bardziej żywotna niż twórczość starożytnych, każdy z narodów współczesnych ma moc tworzenia rozmaitych gatunków literackich, a co więcej, nasze pojmowanie filologii jest bardziej filozoficzne, a zatem i bardziej płodne niż w starożytności. U nas filologia nie jest czystą ciekawością erudyty jak w aleksandryjskiej szkole. Jest ona nauką zorganizowaną, ma swój wzniosły i poważny cel. Jest ona nauką o wytworach ludzkiego umysłu. Nic boję się przesady, mówiąc, że filologia, nierozerwalnie związana z krytyką, jest najbardziej istotnym elementem współczesnej umysłowości i że bez niej nasz świat nie byłby tym, czym jest. Ona to decyduje o różnicy istniejącej między średniowieczem a nowożytnością. Wyższość naszą nad średniowieczem w dokładności, precyzji, krytyce zawdzięczamy wyłącznie edukacji filologicznej...
Owa ogromna misja, jaką filologia wypełnia w rozwoju nowożytnego umysłu, jeszcze się nie skończyła. Być może dopiero się zaczęła. czyż bowiem racjonalizm, który ma najbardziej ogólny charakter ze wszystkich następstw filologicznej kultury, przeniknął do ludzkich mas? Czyż nie widzimy, że nawet wybitne umysły połykają bzdury, przeciwko którym buntuje się zmysł krytyczny? Czy rozpowszechniło się wyczucie praw psychologicznych? Czy wywiera ono dostateczny wpływ na bieg myśli i nawyki mowy? Ilu ludzi ma zdrowy pogląd na rzeczy, pogląd, który się rodzi nie na podstawie jednego argumentu, lecz całej krytycznej kultur)', intelektualnego kierunku. Zadaniem filologii jest wraz z naukami fizykalnymi zakończyć wielkie dzieło: rozproszyć mgłę, która w oczach ignoranta spowija świat myśli i świat natury. Zastąpić fantastyczne wyobrażenia prymitywnego snu światłymi poglądami naukowej ery. Owe dwa porządki badań ku takiemu właśnie zmierzają celowi. Cel ich streszcza się w jednym słowie: natura. Powtarzam je, wszystko to bowiem nie jest owocem oddzielnego dowodu, lecz czystego i szczerego spojrzenia rzuconego na świat, nawyków intelektualnych tworzących się dzięki nowożytnym metodom. Dwie drogi, które tworzą jedną, prowadzą do bezpośredniej i pragmatycznej znajomości rzeczy: dla świata fizycznego - to nauki fizykalne; dla świata intelektualnego - nauki o faktach umysłowych. Dla drugiej nie znajduję innego miana, jak tylko filologii. Całej nadprzyrodzoności filologia zada cios ostateczny. Francuzi wierzą w nadprzyrodzoność, ponieważ nie są filologami.
Gdy się zastanawiam nad najważniejszymi i definitywnymi artykułami mego naukowego Symbolu, na pierwszym miejscu postawiłbym moje idee dotyczące konstytucji rządów wszechświata, istoty życia, jego rozwoju i zjawiskowego charakteru, moje idee o istocie każdej rzeczy i o tym, jak się ona zawiera w swych przemijających formach, o pojawieniu się ludzkości, pierwotnych faktach jej historii, prawach rozwoju ludzkości, jego celu i końcu; dalej moje idee o estetycznym i moralnym sensie i wartości rzeczy, o prawie wszystkich istnień do świata i doskonałości, o wiecznej piękności ludzkiej natury, rozkwitającej w swych nieśmiertelnych poematach (religie, sztuka, świątynie, mity, cnoty, nauka, filozofia itd.) w każdym punkcie przestrzeni i czasu, wreszcie o cząstce boskości zawartej w każdej rzeczy i udzielającej jej prawa do bytu, która gdy zostanie w odpowiedni sposób wydobyta, tworzy piękno. Czyż sformułowałem te prawdy, czytając filozofów? Czy dzięki apriorycznym hipotezom? Nie, dało mi je uniwersalne doświadczenie życia, bieg mej myśli we wszystkich kierunkach, myśli, która śledzi przeróżne obszary, drąży każdą rzecz, patrząc na przepływające fale tego wiecznego oceanu, rzucając w rozmaite strony ciekawe i przyjacielskie spojrzenie. Mam pełną świadomość, że to, co posiadam, zdobyłem dzięki doświadczeniu, lecz nie umiem powiedzieć, jakimi drogami szedłem, z jakich elementów złożyłem mój gmach (który być może mało ma wartości, lecz który w końcu jest moim własnym życiem). Waga każdej rzeczy, intymna tkanina, szerokie równanie, w którym zmienna ciągle oscyluje w wyniku nowych danych - oto obrazy, w jakich próbuję sobie przedstawić mą pracę. Nie dają mi one jednak satysfakcji. Czuję, że korzystałem z wielu rzeczy, by móc sformułować ogólną koncepcję świata. Korzystałem ze studiów nad hebrajskim i sanskryckim językiem, jak i z lektury Platona, z poematów Hioba czy Ewangelii, z lektury Apokalipsy i muallak, z Bhagawadgity i Koranu, a także ze studiów nad Leibnizem, Heglem, Goethem, Lamartine'em. Lecz to nie Manu i Kulluka-Bhatta, Antar i Beidhavi, nie znajomość sheva i virama, kal i niphal, parasmaipadam i attmanepadam stworzyły moją filozofię. Stworzyły ją ogólne i krytyczne widzenie, uniwersalna indukcja. Wydaje mi się, że gdybym mógł wieść nie jedno życie, lecz dziesięć równolegle, by zbadać wszystkie światy, wdychając zapach każdej rzeczy, sądząc i porównując, kombinując i wnioskując, utworzyłbym system zupełny7. Cóż, to, czego nie może dokonać indywiduum, uczyni ludzkość. Przyjdzie czas, gdy ludzkość zdoła przeniknąć prawdziwą fizjonomię rzeczy, a więc prawdę wszelkiego porządku. Czy więc możecie mówić jeszcze, że ci, którzy współpracowali w tym olbrzymim dziele, którzy wypolerowali jedną z powierzchni diamentu, usunęli drobiny pyłu ukrywające jego wrodzony blask, są pedantami, próżniakami, mają tępe umysły i tracą czas, a nie umiejąc żyć pośród żywych, uciekają w świat mumii i nekropoli?
Filozofowanie to wiedza o świecie, to według pięknego wyrażenia Cuviera kształcenie świata poprzez teorię. Sądzę, jak Kant, że wszelki, czysto spekulatywny dowód nie ma większej wartości niż dowód matematyczny i niczego nas o rzeczywistości nauczyć nie może. Filologia jest nauką ścisłą o rzeczach umysłu8. Ma ona takie samo znaczenie dla nauk humanistycznych, jak fizyka i chemia dla filozofii ciał materialnych.
Tłumaczyła Barbara Skarga
Rzeczywiście, poezja, elokwencja, filozofia mogą obudzić to samo uczucie, w zależności od tego, jakie struny zostaną w nich poruszone. Podobnie jak rozmaite drgania tej samej cieczy wytwarzają raz ciepło, raz światło. Autorem przypisów w tym tekście jest Renan.↩
Stobeusz, Apopht. 8, II, s. 44 ed. Gainsford.↩
Kwintylian miał rację, mówiąc: Grammatica plus habet in recessu quam fronte promittit.↩
Zobacz historię filologii klasycznej w starożytności (Geschichte der klassischen Philologie im Altertum) Graefenhana, Bonn 1843-46… Haase w „Journal d’Iéna” żywo krytykował to zbyt szerokie pojęcie filologii („Neue jenaische Literatur Zeitung” 1845, nr 35-37). Szkoła Heinego i Wolfa uważała filologię za pogłębioną znajomość starożytnego świata Grecji i Rzymu w jego różnych aspektach umożliwiającą dokładne zrozumienie literatur obu krajów.↩
Tak właśnie pojmowała ją starożytność. Gramatyka była encyklopedią. Traktowano ją nie jako naukę pozytywną w samej sobie, lecz jako nieodzowne narzędzie służące zrozumieniu autorów. Wszystko podporządkowywano temu właśnie celowi. Co powinien wiedzieć starożytny gramatyk, przekazuje nam najpełniej pochwalna mowa Stacjusza o ojcu (Sylvae).↩
Krates z Mallos mówił: Gramatyk jest robotnikiem, krytyk – architektem. Wegener, De aula Attalica, zbiór fragmentów Kratesa.↩
Cóż by się stało, gdyby można było dołączyć do doświadczeń naukowych praktyczne doświadczenie życia? Wstępem do filozofii Saint-Simona było jego życie, życie możliwie najbardziej aktywne. Nie było sytuacji, uciech, sposobów widzenia i czucia, których by nie spróbował; tworzył on nawet pewne sytuacje sztuczne, prawie nigdy nie zdarzające się w rzeczywistości. To pewne, że zwyczajów życia trzeba się uczyć tak jak ksiąg i że stanowią one kulturę tych, którzy nie mają innej. Nioekrzesany człowiek nie może partycypować ani w praktycznej kulturze, ani naukowej.↩
Aby uniknąć nieporozumienia, powtarzam raz jeszcze, że używam słowa filologia w jego starożytnym sensie jako synonimu polimastii.↩