Jak wychować potwora
Emilia Kulpa 07.03.2012
Tata nie kopie ściany, mama nie kopie ściany i nawet babcia, jak do nas przychodzi to też tej ściany nie kopie - z dr Magdaleną Wegner-Jezierska - psychologiem, mediatorem rodzinnym rozmawia Emilia Kulpa
(09-11-11, 16:01)
(06-01-11, 01:00)
Kiedy mamy do czynienia z dzieckiem-potworem?
Dziecko-mały potworek to takie, którego rodzice zaczynają się bać. Mają poczucie, że w żaden sposób nie kontrolują zarówno jego zachowania, jak i sytuacji w domu. Mimo, że to oni są dorośli - nie rządzą w domu. Przeciwnie - małe dziecko zaczyna wydawać polecenia, rządzić, oczekiwać czegoś konkretnego, a rodzice nie potrafią w żaden sposób się temu przeciwstawić. I oczywiście to nie dziecko jest potworem, tylko rodzice nie potrafią sobie poradzić ze swoim rodzicielstwem i zaczynają postrzegać własne dziecko jako potworka. To są błędy rodziców, w wyniku których dziecko decyduje, który z rodziców będzie je usypiał, który poda mleko, a później sprawy idą tak daleko, że rodzic nie może wyjść do pracy bez zgody "potworka".
Skoro rodzice kształtują potwora - trudne dziecko, to rozumiem, że w rzeczywistości to nie dziecko jest trudne, ale rodzice nie radzą sobie z emocjami, które dziecko ma, z jego uczuciami.
Pamiętajmy, że dzieci przychodzą na świat w różnych rodzinach, z różnym materiałem genetycznym, z różnym temperamentem. Wśród nich są dzieci spokojne, uległe, ale będą też znacznie bardziej temperamentne, które będą często stawiać na swoim i do takich maluchów trzeba troszkę więcej talentu wychowawczego. A więc ani nie jest tak, że tylko od zabiegów rodziców zależy to, czy dziecko będzie w przyszłości takie czy inne. Rola oddziaływania wychowawczego jest znacząca, ale nie jedyna w kształtowaniu osobowości dziecka. Natomiast jeśli sprawy zaszły tak daleko, że dziecko sprawia wrażenie potworka i rodzice stają po jednej stronie barykady, a dziecko po drugiej stronie i w rodzinie następuje próba sił, to już wtedy można powiedzieć, że jest to efektem błędu ze strony rodziców. Wychowanie małego człowieka nie ma być próbą sił i walką. Wychowanie ma być wspólną drogą, pokazywaniem świata, określaniem przez rodziców, a czasami wspólnie z dzieckiem, reguł, nauką akceptowania tych reguł, nauką nie przekraczania ich, ale zawsze ma to być wspólna droga.
Co robić, jeśli już mamy w domu potwora, dziecko, z którym walczymy, jesteśmy po przeciwnych stronach barykady?
Na początku przyjrzyjmy się, co się dzieje w domu. To jest bardzo obszerny temat. Trzeba zobaczyć, jak dziecko funkcjonuje, co dla niego stanowi największą trudność, w jakich momentach staje się tym "potworem", czy nie radzi sobie w obszarze emocjonalnym, czy może rodzice postawili za wysoko poprzeczkę i dziecko nie radzi sobie obszarem poznawczym, który ma realizować w kontekście oczekiwań rodziców. Może być wręcz przeciwnie - nie określamy żadnych norm, żadnych reguł i ono po świecie porusza się po omacku. Wówczas rodzice widzą je jako nieokiełznanego potworka, a faktycznie dziecko nie zostało w tym świecie w żaden sposób osadzone przez rodziców, bo to jest rola rodziców, żeby pokazać, że postępujemy tak, a w taki sposób postępować nie wolno.
Czy chodzi o najdrobniejsze rzeczy, jak w sytuacji, kiedy mówimy dziecku „zrób porządek”, a ono nie wie, co to jest porządek?
Dokładnie tak. Z dwu- trzylatkiem powinniśmy robić porządek wspólnie, tzn. zamiast mówić "zrób porządek", instruujemy, że skończyliśmy zabawę, zabawki trzeba położyć spać, tak jak my zaraz będziemy kłaść się spać i ten porządek robimy wspólnie. Nie ma to być rodzajem kary, tylko integralną częścią zabawy, którą kończy zawsze poukładanie zabawek. Na początku musimy pokazać dziecku, jak to się robi. Nie każemy dziecku patrzeć, tylko robimy to wspólnie, jednocześnie wysyłając dziecku werbalny komunikat: "wszystkie klocki wkładamy do jednego pudła, świetnie włożyłeś ten klocek, teraz jest dobrze, mama jest zadowolona, ale te klocki się cieszą, że są w pudle", w ten sposób robimy z tego rodzaj zabawy. Dziecko nie przychodzi na świat z wiedzą, jak ma się tutaj zachowywać, że jest coś takiego, jak bałagan i porządek, że są zachowania akceptowalne i nieakceptowane, tego wszystkiego musi się nauczyć, to jest bardzo żmudna praca ze strony rodziców, która wymaga czasami anielskiej cierpliwości. Mało tego, stawianie granic i osadzanie dziecka w tym świecie, zaczyna się bardzo wcześnie. Nieraz rodzice zastanawiają się, od kiedy mają zacząć dziecko wychowywać, żeby nie stało się potworkiem. Może jak pójdzie do przedszkola, to tam je wychowają? A w rzeczywistości to zaczyna się bardzo prędko, np. mama trzyma kilkumiesięcznego malucha na rękach, a on ją ciągnie za włosy. Dziecko nie robi tego, dlatego, żeby mamę zabolało, ani dlatego, że się urodziło złe i agresywnie ciągnie teraz za włosy, tylko może akurat rączka "sama mu złapała" włosy mamy i czuje, że może coś tą łapką zdziałać, więc ciągnie. Ponadto, dziecko nie odróżnia, czy ciągnie mamę za włosy i to boli czy ciągnie zabawkę za ogonek i wszystkim się to podoba. Najlepiej uniemożliwić dziecku wykonywanie takich czynności, których nie akceptujemy. Można odciągnąć łapkę dziecka i poważnym tonem głosu powiedzieć: "nie, tak nie robimy, to mamę boli". Oczywiście maluch będzie próbował kolejny raz, ale w końcu się nauczy, że tego robić nie wolno, natomiast wymaga to wielu powtórzeń i spokoju.
Mamy więc konsekwencję, granice. Jakie są inne najważniejsze reguły, które nie dopuszczają do tego, żeby ukształtował się nam potworek.
Ustalanie reguł, egzekwowanie nieprzekraczania granic to strona bardzo realistyczna, konkretna, którą stosunkowo łatwo przełożyć na spektrum rodzicielskich zachowań. Natomiast dziecko musi się także dobrze rozwijać ze strony emocjonalnej. Podstawą do tego jest wychowanie dziecka w miłości. Dziecko, aby się czuło bezpieczne, musi być przede wszystkim kochane przez swoich rodziców. Kochane i akceptowane. Ale to nie znaczy, że jeżeli ja kocham swoje dziecko, to mu pozwalam na wszystko. Dziecko musi wiedzieć, że jest kochane, czyli mówię: "kocham Cię zawsze, jesteś moim ukochanym dzieckiem, zawsze jestem po twojej stronie, cokolwiek by się stało" - to jest baza na całe życie, zapewniajmy o miłości swoje dziecko tak długo, jak jesteśmy rodzicami - także w dorosłym życiu naszego dziecka. Natomiast z drugiej strony mamy obowiązek powiedzieć: "bardzo mi się nie podoba, jak ty się teraz zachowujesz", ale to nie znaczy, że ja już dziecka nie kocham, czyli: ja cię kocham, stoję za tobą murem i jesteś dla mnie wszystkim, ale nie zgadzam się na pewne zachowania. To są dwie płaszczyzny, które powinniśmy się nauczyć rozdzielać. Nie wolno dziecka szantażować miłością: "jak to zrobisz, to mamusia nie będzie Cie kochała, a teraz Cię kocha" - miłość warunkowa, czyli "za coś", "pod warunkim, że..." może zaburzyć rozwój emocjonalny dziecka. W poszukiwaniu akceptacji i miłości będzie ono robić różnorodne rzeczy, wpadać w histerię, czuć się niepewnie czy mieć poczucie zagrożenia, dlatego, że miłość rodzica zapewnia mu podstawowe, bazalne poczucie bezpieczeństwa w świecie i absolutnym obowiązkiem ze strony rodziców jest tą miłość dziecku zapewnić. Częstym błędem rodziców jest to, że myślią, iż dziecko wie, że jest kochane z racji tego, że oni się o nie troszczą i że mówić mu tego nie trzeba.
To trochę jak z amerykańskich filmów: I love you, Darling, mama cię kocha, tatuś cię kocha
Lepiej komunikować dziecku swoją miłość, jak w amerykańskich filmach, nawet z przesadzoną, ale szczerą słodyczą niż wcale. Nie myślmy, że skoro mama robi obiad, to znaczy że kocha. Dziecko musi wiedzieć i słyszeć, że ma rodziców, którzy je kochają. Może to być wieczorem, kiedy minął cały dzień rozrabiania, konsekwencji, stawiania granic, milszych i mniej miłych punktów tego dnia - dziecko powinno być ucałowane, przytulone, aby wrócić do stanu harmonii w miłości pomiędzy dzieckiem a rodzicem, aby pozbyć się nagromadzonych w ciągu dnia napięć. Zapominamy wtedy o tym, co było złe, o wszystkich "potwornych" sytuacjach, obiecujemy sobie, że będziemy się starać, żeby było lepiej. Wolę, aby było więcej tego amerykańskiego "I love you", niż żeby tego nie było wcale. Niestety polscy rodzice są raczej po drugiej stronie tego kontinuum, często się dziwią, że w ogóle mają dziecku mówić, że je kochają, czasami im trudno nawet to wypowiedzieć, słowa: "kocham cię" nie przechodzą im przez gardło! Dlatego zawsze mówię przyszłym rodzicom, żeby ćwiczyć te słowa od początku, od samych narodzin, gdy dziecko nie rozumie słów, ale rozumie ton głosu i czuje to, że je kochamy. Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinniśmy pamiętać od narodzenia dziecka i jest związana z jego dobrym rozwojem emocjonalnym - dobrze jest, aby harmonijnie współgrała cała rodzina. Dbając o dziecko, powinniśmy dbać także o relacje między rodzicami - partnerami oraz wszystkimi członkami rodziny. Współcześnie tyle się mówi o rozwoju dziecka od strony poznawczej, o tym że rodzice mają swoją energię poświęcić na rozwijanie swojego potomka, że często w konsekwencji małżonkowie stają się wyłącznie rodzicami. Zamiast po narodzeniu dziecka podjąć nową, dodatkową rolę, oni zamieniają dotychczasową rolę społeczną z partnerów, z męża i żony na rodziców. A przecież nadal mają być partnerami! Dzieci dobrze się rozwijają i rosną na szczęśliwych ludzi, jeśli mają świadomość tego, że między rodzicami jest dobrze, że ich związek jest satbilny. Ostatecznie, żeby nasze dziecko rosło na człowieka zrównoważonego, musimy dbać równie mocno o nasz związek, jak o samo dziecko. A współczesnie czesto jest tak, że dziecko chodzi na basen, na balet, ale mama już na basen i aerobic nie chodzi, bo na to nie ma pieniędzy. Dziecko ma najlepsze buty, a rodzice nie.
Owszem, jest tendencja do stawiania dziecka na pierwszym planie, ale z drugiej strony ja mogę pochodzić jeszcze w swoich butach, a dziecku noga urosła i musi mieć nowe.
Jeśli nóżka urosła, to dziecko musi mieć buty dopasowane do wielkości stopy, ale czy ono musi mieć absolutnie topowe i markowe buty, gdy ja będę nosić swoje buty piąty sezon? Dziecko ma być w rodzinie kimś bardzo ważnym, ukochanym i to jest prawidłowe, natomiast powinno także znać swoje miejsce w rodzinie, być jej równoprawnym członkiem. Rodzice mają prawo mieć np. swój czas, a dziecko powinno uszanować, że teraz rodzice rozmawiają ze sobą i nie rzucają wszystkiego natychmiast, bo ono właśnie teraz, natychmiast chce poczytać o Czerwonym Kapturku. Można powiedzieć: "kochanie, mama z tatą rozmawiają, za 10 minut, jak ta wskazówka się przesunie na to miejsce, będziemy czytać". I uczyć w ten sposób dziecko, że rodziców też się szanuje, i że każdy ma swoje określone, równie ważne miejsce w rodzinie.
A jak to się ma do tego, że coraz częściej wracamy z pracy z komputerem, komórką i w domu nadal jesteśmy w pracy. „Nie teraz kochanie, nie teraz” i nasze obowiązki względem dziecka sprowadzają się do tego, żeby mu umyć ząbki i położyć spać.
Jeśli obiecujemy dziecku, że za 10 minut czytamy bajkę, to faktycznie powinniśmy ją przeczytać. Jeśli tego nie zrobimy, to następnym razem, dziecko nam już nie odpuści i będzie chciało uwagi natychmiast i znów pomyślimy o nim, jak o potworze. Również tutaj działajmy konsekwentnie, czyli nie tylko konsekwentnie zachowujmy się wobec dziecka , ale też konsekwentnie za 10 minut odłóżmy wszystko i chodźmy czytać dziecku bajki. Mówiłam już o potrzebie miłości, o budowaniu relacji w związku, o harmonii, ale równie ważna jest potrzeba dziecka do spędzania czasu z rodzicem. Ten czas maluch ma spędzać nie tylko na rozwijaniu swoich zainteresowań, umiejętności, robieniu wycinanek, ale także na zwykłym przebywaniu razem, kontakcie fizycznym. Dzieci, aby móc się rozwijać, powinny być często dotykane przez rodziców. To jest to, czego nie zastąpi niania, opiekunka czy żłobek.
Czyli masaż, kiedy się urodzi czy po prostu przytulanie?
Obojętnie. To może być masaż, łaskotki przy przewijaniu malucha, kąpiel, "idzie rak nieborak". Naukowcy udowodnili, że dzieci częściej dotykane przez swoich rodziców w porównaniu do swoich rówieśników rzadziej dotykanych - rozwijają się lepiej i fizycznie, i intelektualnie.
Co to znaczy „często”?
Nie chodzi o to, żeby realizować jakieś statystyki. Ważne jest to, żeby mieć świadomość, iż kontakt fizyczny jest bardzo wartościowy, że uspokaja dziecko i zapewnia mu komfort psychiczny. W czasie oglądania bajki, czytania książki lepiej być z dzieckiem w bliskim kontakcie, przytulić je i pogłaskać po główce, niż czytać mu gdzieś zza stołu, osobno.
Chciałabym jeszcze wrócić krok wcześniej. Co to są w ogóle te emocje, dlaczego one są tak ważne, co zależy od emocji w życiu także dorosłego człowieka, nie tylko dziecka.
Człowiek od urodzenia do dorosłści rozwija się emocjonalnie. Małe dziecko nie kontroluje swoich emocji, tzn. każda emocja, która zrodzi się w główce małego dziecka, natychmiast znajduje swoje oblicze obserwowalne. Niemowlę, gdy jest głodne, zdenerwowane, niespokojne czyli niezadowolone po prostu płacze. Robi to od razu, nie czeka aż mama skończy rozmawiać przez telefon albo jak będzie dobra okazja. Bardzo intensywnie to widać również w okresie tzw. buntu dwulatka, kiedy dziecko około dwuletnie zaczyna zauważać, że jest odrębnym człowiekiem, że jego potrzeby nie zawsze są zaspokajane od razu. Taki maluch bardzo mocno się irytuje, widzimy wtedy dzieci, które rzucają się na podłogę w ataku histerii. Malutkie dziecko jeszcze nie kontroluje swoich emocji i naszym zadaniem na tym etapie jest nauczyć po pierwsze, żeby zrozumiało, co się z nim dzieje. Dziecko jest bardzo zdenerwowane, chciałoby coś uzyskać w tym momencie, np. zjeść loda, a mama mówi: "nie", a ono przecież chce w tym momencie, teraz, nie później, nie obchodzi go to, że jest zimno, ono chce i już. Rodzic musi nauczyć dziecko nazwać i zrozumieć emocje, które nim targają: "jesteś zdenerwowany, bo nie pozwoliłam ci zjeść loda", powtarzamy taki komentarz, gdy dziecko jest rzeczywiście bardzo zdenerwowane i tupie nogami. Ono zaczyna rozumieć, że się tak zachowuje, bo to, co czuje w środku to jest zdenerwowanie, bo mama nie chciała mu kupić loda.
Jakie są jeszcze inne emocje, z którymi mamy najczęściej do czynienia w przypadku dzieci. Pytam o to, bo mam wrażenie, że nasze pokolenie nie zostało wychowane w rozumieniu emocji i stąd się biorą te „potworne” zachowania.
Nie tylko nasze pokolenie, ale też wcześniejsze pokolenia. Są takie sytuacje, z którymi często rodzice często sobie nie radzą i proszą o pomoc: dziecko buduje tory, układa klocki i nie może czegoś złożyć. Wkłada, próbuje i coraz bardziej widać po tym dziecku, ze się denerwuje, aż końcu zamiast spróbować jeszcze raz, zaczyna wściekać się, kopnie nogą. Dziecko przeżywa wtedy frustrację. Frustrację każdy z nas przeżywa w różnych momentach, szczególnie wówczas, kiedy już prawie dopięliśmy swego, mieliśmy coś zrobić, zrealizować i nagle się okazuje, że z jakichś przyczyn to się nie może udać. Wtedy zaczyna się w nas gotować i to jest właśnie frustracja. Prowadzi ona do zachowań agresywnych; tupanie nogą i rzucanie kolejką w ścianę w następswie frustracji są u dziecka zupełnie naturalne. Dziecko, kiedy się frustruje nie jest w stanie skontrolować emocji, nie jest w stanie jej sobie racjonalnie wytłumaczyć: że potrzebuje czasu na zbudowanie torów, albo że może poprosić kogoś o pomoc, albo sprawdzić, jak to można zrobić inaczej z tą kolejką, żeby sie udało. Dziecko będzie się od razu złościć, rzucać, kopać, czyli będzie wyładowywać te emocje w sposób niekontrolowany. I teraz my, rodzice nie mamy za zadanie tłumić negatywnych emocji dziecka, powiedzieć: "nie wolno ci się gniewać, wściekać na kolejkę". Dziecko może się gniewać, wściekać się nawet na rodziców, to jest zupełnie normalne kiedy np. dziecku coś zakazujemy, normalne jest , że dziecko będzie na nas wściekłe i ono ma prawo być wściekłe. Ale nie ma prawa np. pluć na nas, kopać, nie wolno mu psuć zabawki - rodzic ma ustalić kontrolowane formy wyrażania tych złych emocji.
Użyć poduszki złości?
Tak. "Jesteś wściekły, bo nie pozwoliłam ci zjeść loda, ale nie wolno ci mnie kopać, bo mnie to boli. Jak jesteś wściekły, to tu masz poduszkę i w nią możesz sobie kopać. Albo tu masz kredki i narysuj sobie taki zły rysunek, albo sobie zarycz jak lew". Wykrzykiwanie "nienawidzę cię" itp. to też jest przejaw agresji. Gdy dziecko jest starsze niektórzy rodzice dopuszczają pisanie wściekłych listów, żeby napisało, jak bardzo i dlaczego czuje się wściekłe na rodzica, żeby wyraziło to w sposób werbalny i kontrolowany.
Chyba trochę trudno jest, gdy dziecko dostaje ataku złości, kopie, szarpie się, krzyczy, gdy jest zawładnięte tą emocją złości, frustracji - powiedzieć: „kochanie, nie wolno ci mamusi bić, tutaj masz poduszkę złości albo narysujemy taki czarny rysunek”. Jakoś trzeba najpierw dziecko uspokoić, a dopiero później rozmawiać.
Argumenty racjonalne, gdy dziecko jest wściekłe są bez sensu. Ale na pewno, gdy będziemy reagować spokojnie, to ten spokój dziecku się udzieli. Co innego, jak emocja nam się udziela, sami jesteśmy wściekli, poddenerwowani to wtedy sytuacja zacznie się bardzo mocno "napędzać". Możemy powiedzieć dziecku: "dobrze, jesteś teraz wściekły, ale ustaliliśmy, że kopać nie wolno". Mówimy stanowczo: "kopać nie wolno, proszę bardzo, jak chcesz kopać wychodzisz do swojego pokoju". Bierzemy dziecko pod pachę i wynosimy w bezpieczne miejsce, gdzie nie zrobi sobie krzywdy. Mało tego, warto dziecku mówić: "nikt w naszym domu nie kopie ściany. Tata nie kopie ściany, mama nie kopie ściany i nawet babcia, jak do nas przychodzi to też tej ściany nie kopie". I wtedy dziecko widzi, że są jakieś normy, które obowiązują wszystkich. Dziecko nie musi znać argumentów, dlaczego my nie kopiemy tej ściany, po prostu jest przyjęta taka zasada, że w domu Kowalskich ścian się nie kopie.
Rozumiem, że za pierwszym razem dziecko tego nie zaakceptuje, ale coś w jego głowie zacznie się tworzyć?
Tworzy się obraz, w jaki sposób funkcjonujemy, a w jaki nie. Jeśli będziemy mu mówić, tego nie rób, tego nie rób i tego nie rób, to dziecko będzie się czuło wyraźnie ograniczane, a jeśli powiemy, dlaczego ma tego nie robić, nawet jeśli to wydaje się czasem śmieszne, jak w sytuacji, gdy mówimy "nie bijemy po głowie siostry klockiem, zobacz, tata nie bije klockiem mamy, mama nie bije taty, ani siostry nie biją się po głowie klockami" (a siostry się chichrają z tego powodu), wtedy dziecko zauważa, że faktycznie ono puka klockiem po głowie siostrę, a nikt tego w domu nie robi. Ale musimy pamiętać, że jeśli ustalamy jakąś normę, to ta norma musi obowiązywać wszystkich domowników. Nie może być tak, że ja mówię, że w naszym domu się nie przeklina, a sama przeklinam, albo że nikt nikogo nie bije, a się okazuje, że dajemy dziecku klapsy.
Ale chyba nikt z nas nie jest konsekwentny. Czasem może się zdarzyć, że ktoś przeklnie.
Jeśli zdarzy nam się niekonsekwencja, to też mamy do dyspozycji różne narzędzia. Najlepiej przeprosić. "Ojej, przepraszam, przeklnęło mi się, tak nie powinnam zrobić." Pokazujemy dziecku, co należy zrobić, jeśli i jemu coś się nie uda.
To też jest nowoczesny amerykański wynalazek, nigdy tak nie było, żeby przepraszać dziecko.
Oczywiście rodzice byli wzorem idealnym, doskonali moralnie. Przypomnijmy sobie własne dzieciństwo, czy ktoś z nas miał rodziców, którzy się słabo uczyli? Nie, wszyscy uczyli się bardzo dobrze! Nie było rodzica, który by powiedział dziecku: "nie martw się, jak też miałem same pały". Tylko: "musisz się uczyć, musisz mieć dobre oceny". Współcześnie troszkę to inaczej wygląda. Uważam, że ludzie, którzy przyznają się do błędów, są bardziej czytelni i dla siebie, i dla swoich dzieci. Jeżeli ja przyznam się swojemu dziecku do błędu i powiem: "rzeczywiście źle zrobiłam, nie powinnam tak do ciebie mówić", to jeżeli w przyszłości powiem, że z czymś się nie zgadzam i faktycznie mocno się tego trzymam, to ono ma świadomość, że jeśli ja bym się myliła, to bym się z tego wycofała. Wówczas dziecko jest pewniejsze swoich rodziców. Jest im w stanie zawierzyć. Ktoś, o kim wiem, że potrafi przyznać się do błędu, jest bardziej wiarygodny. Czyli paradoksalnie przyznawanie się do błędów działa na naszą korzyść.
Czego jeszcze rodzice muszą nauczyć dziecko, aby nie wyrosło na potwora?
My mamy nauczyć dziecko kontrolować swoje emocje, czyli nauczyć je, aby w akceptowalny przez rodzinę i społecznie sposób je wyrażało. Że może mu się coś nie podobać, ale można to wyrazić w różny sposób. Że pokazanie języka cioci jest niekulturalne i nieakceptowane, ale można powiedzieć "nie, dziękuję". W ten sposób dajemy dziecku narzędzia. Bo czasami się dziwimy, dlaczego ono gryzie czy popycha kolegów w szkole. Często jest to jedyne narzędzie, które posiada. W odpowiedzi na "nie": wybuchnie, pokaże język, napluje. Widzi, że to raz zadziałało, więc korzysta ze swojego narzędzia. A przecież możemy pokazywać i tłumaczyć, że w takich sytuacjach mówimy "nie, dziękuję" albo mówimy drugiemu dziecku "nie rób mi tak". Wystarczy wytłumaczyć: "powiedz: nie rób mi tak, jak ktoś się od ciebie nie odczepi, powiedz drugi raz: "nie rób mi tak", a jak zrobi to jeszcze raz to powiedz: "nie rób mi tak, bo powiem pani", a potem trzeba to zgłosić pani." Dziecko dostaje narzędzie i wie, co robić, jest wtedy pewniejsze. W przeciwnym razie jest pokrzywdzone, bo nie dość, że kąsa, to potem jest za to karane i stoimy w punkcie wyjścia. Bo ono nadal nie ma narzędzia, jak się zachować, gdy ktoś w stosunku do niego jest agresywny.
A co z cierpliwością? Czasem dziecko nie potrafi zaczekać nawet sekundy.
Tu również chodzi o emocje. Mamy dziecko nauczyć ,że czsami potrzeby można i trzeba odraczać i zaspakajać później. I to jest jeden z kolejnych kroków w osiąganiu dojrzałości emocjonalnej. My, jako dorośli ludzie, jeśli mamy jakąś potrzebę, nawet czysto fizjologiczną, np. chce nam się pić, a nie mamy w danym momencie na to pieniędzy, to zazwyczaj większość z nas nie wybija szyby w sklepie, by dostać się do picia, jesteśmy w stanie wytrzymać jeszcze trochę czasu albo zaplanować swoje działania tak, aby to picie dostać. Małe dziecko swoich potrzeb odraczać nie umie, chce wszystko natychmiast, natomiast powoli możemy dziecko nauczyć, że jego potrzeby realizujemy w odpowiednim do tego momencie. "Nie zjadłeś drugiego śniadania, musisz teraz poczekać do godziny 13 aż będzie obiad, nie możesz dostać tego batonika, trzeba było zjeść kanapkę". Dziecko także uczy się przekładania emocji, tego, co się w nim burzy na określony sposób myślenia. Bo musimy pamiętać, że najpierw powstaje myśl, a potem emocja. Czasem ta myśl jest dla nas nieuchwytna, nie wiemy, co spowodowało daną emocję, ale ta myśl zaistniała. Kształtujemy dziecka myślenie o świecie, żeby kształtować jego emocje. Ono nie wychwytuje swojej myśli i się złości, a jeśli my zwrócimy jego uwagę: "zobacz, obiad trzeba przygotować, zupa się gotuje, tu mamy minutnik, on zaraz zapika, pomidor w środku jest jeszcze twardy, gdybyś go teraz zjadł, byłby niesmaczny" - wtedy dziecko wie, jak to jest i rozumie: "aha, zupka się gotuje, zaraz będzie" i nie będą w nim powstawały złe emocje, bo już ma taką wiedzę o świecie, która pozwoli mu uczyć się kontroli. Nie będzie złości, że chce jeść, a zupy nie ma, tylko co najwyżej lekkie zniecierpliwienie i "tuptanie" wokół mamy i może jęczenie, ale to już jest krok dalej. Możemy dziecko uczyć: "zamiast chodzić tu i jęczeć, zobaczysz, ze czas ci szybciej minie, zanim pomidorek będzie miękki, jak się zajmiesz rysowaniem. Narysuj dużego pomidora, jak skończysz rysować tego dużego pomidora i będzie dobrze pokolorowany, to pewnie zupa będzie na stole". Czyli uczymy dziecko, jak ma sobie radzić z różnymi emocjami, z którymi ma do czynienia na co dzień.
Czy harmonijny rozwój emocjonalny dziecka przełoży się potem, w dorosłym życiu na lepsze relacje i zdrowsze kontakty? Na wyższe poczucie szczęścia?
Prawidłowo przebiegający rozwój emocjonalny, poczucie bezpieczeństwa, jakie dają rodzice dzieciom, ich miłość i wsparcie na drodze poznawania reguł tego świata na pewno są dobrą bazą do tego, aby w przyszłości dziecko nie odczuwało jakiś braków i nie miało podstawowych problemów w kontaktach z innymi ludźmi. Czy będą szczęśliwe? Tego swoim dzieciom zagwarantować nie możemy, ale dając im te "bazę" tworzymy solidny fundament pod szczęście, które będą w przyszłości same budować.