Choć mija czas
Każdy dom ma swoją historię. Tę wypisaną na meblach, sprzętach, wymalowaną na ścianach, wtopioną w ciemne kąty. Szafy, krzesła, stoły — one zapamiętują chwile smutku i radości, narodziny i śmierć. Ludzie się starzeją, zmieniają, a one trwają.
U Weasleyów życie koncentruje się wokół kuchennego stołu. Dębowy, solidny, pocięty siecią płytkich bruzd, pamięta jeszcze czasy rodziców pana Weasleya.
To tam wszyscy gromadzą się na wspólnych posiłkach, rozmawiają, śmieją się i smucą. To tam wszyscy czekają, z pobielałymi od zaciskania pięści rękoma i niespokojnym wzrokiem, aż pan Weasley wróci z akcji Zakonu.
Za każdym razem, kiedy rodzi się kolejny rudzielec, przysuwa się do stołu jedno krzesło. Kiedy ktoś umiera, krzesło się odsuwa.
— Mamo, słyszałaś? Już jest! Już jest! Molly urodziła chłopca! Mamo, słyszałaś!? Mamy chłopca, mamy chłopca! Mamo!
Arthur porywa matkę z krzesła, kręcąc się w szalonym tańcu po całej kuchni. Wreszcie zaczyna brakować mu tchu. Wykrzykuje raz jeszcze „Mamy chłopca” i siada przy stole z wyrazem dzikiego szczęścia na twarzy.
Świeżo upieczony dziadek wchodzi do kuchni z krzesłem i podaje je synowi.
— No, synu, postawże tron dla swojego pierworodnego!
Arthur z dumą przysuwa do stołu krzesło. Pierwsze i, ma taką nadzieję, nie ostatnie.
Starsza pani Weasley kiwa głową z uśmiechem. Widzi euforię w oczach syna i wspomina, że takie samo spojrzenie miał jej mąż. Ostatecznie Adalbert zachowywał się tak samo, gdy mały Arthur po raz pierwszy z całej siły ściskał jego palec.
Ojcowie zawsze są tacy sami.
— No opowiedz! Nie bądź taki! Opowiedz!
— Charlie, cicho bądź, bo mama zaraz przyjdzie. Mieliśmy spać.
— Ale opowiedz! O smokach!
Spod stołu, przykrytego zielonym kocem, słychać dwa dziecięce głosy.
— Bill, ale proszę!
— Cicho bądź, bo Percy się obudzi i będzie ryczeć.
— Lumos! — Chłopcy od razu rozpoznają głos matki. Molly przyklęka i odsuwa koc. — Co tu się dzieje? — pyta. — Mieliście być grzeczni i spać.
— Ale my śpimy, mama! W namiocie! — przekonuje Bill. — My naprawdę śpimy!
— Po co ja się na to zgodziłam… — mruczy pod nosem pani Weasley. — Spać pod stołem, co za wymysły…
— To jest jakiś żart? Prima Aprilis, tak? — Pan Weasley przybiera kolor szpitalnej ściany. Przed oczyma staje mu krzesło, które skończył zaledwie kilka dni wcześniej. Jedno. — P-przecież to miała być dziewczynka. Jedna. Dziewczynka. Nie dwóch chłopców. I co ja teraz zrobię?! — Łapie się za głowę.
— Może pan pójdzie odwiedzić żonę? — podsuwa uprzejmie Uzdrowiciel.
Arthur na miękkich nogach wchodzi do sali, w której leży Molly. Dwie rude istoty, owinięte w beciki, drą się wniebogłosy.
— Molly, ale krzesło… — mówi niewyraźnie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. — I… i… zrobiliśmy za mało kołysek!
Pan Weasley wraca do domu z szerokim uśmiechem na ustach. Bliźniacy dopadają w ekspresowym tempie Arthura, przekrzykując się jeden przez drugiego.
— Tata, to już?
— Tata, a co się urodziło?
— Tata…
— No tata!
Pan Weasley strząsa z siebie wreszcie Freda i George’a, uczepionych jego szaty jak dwie rude małpki i przysuwa do stołu jedno krzesło.
— Macie siostrę — mówi z dumą w głosie.
Na twarzach bliźniaków widać zawód.
— Dziewczyny są gupie! — stwierdza kategorycznie Fred.
Arthur powstrzymuje się z całych sił przed wybuchnięciem śmiechem.
Pani Weasley w milczeniu siada za stołem. Dwuletnia Ginny patrzy ze zdziwieniem na jej czerwone oczy, które mama co chwilę wyciera chusteczką.
Całe szczęście, że mała przestała dopytywać się wreszcie, gdzie jest dziadek.
Arthur wchodzi do kuchni i siada za stołem, mnąc w rękach skraj szaty. Po chwili podrywa się i łapie za oparcie krzesła, na którym zawsze siedział jego ojciec.
— Wyniosę do piwnicy… — mówi cicho.
Płacz Ginny słychać w całej Norze. Pomiędzy jednym a drugim szlochem jest w stanie krzyknąć tylko rozdzierającym głosem „Maaamooo!”. Kiedy Molly wbiega do kuchni, spodziewając się zastać obraz godny końca świata, widzi córeczkę — wciąż w jednym kawałku i bez żadnych widocznych obrażeń — siedzącą na stole i zalewającą się łzami.
— Bo… bo… bo oni mnie tu zostawiiiliii! I sobie poszli! — Ginny wtula się z całej siły w matkę i pani Weasley czuje, jak szybko i gwałtownie bije jej serce.
— Kto to był? — pyta, ściągając dziecko ze stołu.
— Charlie! I Fred! I George! — wykrzykuje gniewnie mała.
Molly wychodzi do ogrodu.
— Charles, Frederick, George! — woła. — Natychmiast do domu!
Cała trójka już wie, że to nie przelewki. Matka zwraca się do nich pełnymi imionami tylko kiedy jest wściekła. Wchodzą do kuchni z nosami spuszczonymi na kwintę, cichutko jak trusie.
— Kto wam pozwolił zostawiać Ginny samą, siedzącą na stole?! Kto w ogóle wpadł na taki pomysł, żeby ją tam sadzać?! Ona ma trzy lata! Wiecie, co mogło jej się stać?! A gdyby spadła i coś sobie zrobiła, jakbyście się czuli?!
Charlie udaje, że bardzo go interesują sznurówki w butach, George z każdym zdaniem wykrzyczanym przez panią Weasley robi się coraz bardziej czerwony, tylko Fred mówi ze stoickim spokojem:
— Ale mama, Ginny chciała być księżniczką. A to jest wieża…
Molly budzi w środku nocy rumor w kuchni. Sięga po różdżkę i zbiega ze schodów, pełna złych przeczuć. Im jest bliżej, tym wyraźniej słyszy męski głos, klnący po cichu. Kiedy wpada do kuchni, widzi najstarszego syna, usiłującego wyswobodzić nogę z taboretu. Bill dostrzega pytające spojrzenie matki i rzuca krótkie „Przepraszam”, po czym zbiega do piwnicy. Po chwili wraca, taszcząc ze sobą krzesło. Uśmiecha się szeroko i z dumą przystawia je do stołu.
— Mam syna — oznajmia triumfalnie.
Lupin pojawia się w Norze o wpół do dziesiątej wieczorem. Molly podrywa się i patrzy na przyjaciela, chcąc znaleźć w jego oczach zaprzeczenie tego, czego się domyśla. Remus spuszcza wzrok.
I pani Weasley już wie.
Lupin podchodzi do Billa i szepcze mu coś do ucha. Jego matka widzi, jak syn blednie i kurczowo zaciska ręce na krawędzi kredensu.
— Molly… — Remus podchodzi do pani Weasley i obejmuje ją. — Tak mi przykro. Arthur… Śmierciożercy. Tak strasznie mi przykro…
Bill nie potrafi się przemóc, by odsunąć krzesło.
KONIEC